BARBARA PARKER ARIA DLA ZDRAJCY Czymże jest kłamstwo? Prawdą w przebraniu. Lord Byron Don Juan (tłum. Edward Porębowicz) 1 s Światła Miami widziane od strony Atlantyku wyglądają jak sznur klejno-;ów na wąskiej krawędzi stałego lądu pomiędzy bagnem a wodą. Powyżej, na czystym zimowym niebie pulsuje krystaliczny blask gwiazd. Gail Connor dotrwała do chwili, gdy cadillac jej narzeczonego wtoczył się wreszcie na prom, po czym poprosiła, żeby otworzył dach. Chciała popatrzyć na niebo. Zdjęła szpilki i stanęła na siedzeniu. - Dokąd się wybierasz, bonboncita! - Boże, jak tam pięknie! Powiew wiatru wzburzył jej włosy. Mocniej otuliła się szalem z kaszmirowej koronki. Prom wpłynął do kanału i wziął kurs na południe obok posterunku straży nadbrzeżnej. Woda chlupotała miarowo. Parę zapomnianych świątecznych choinek migotało jeszcze w oknach bloków na South Beach, dalej Atlantyk wtapiał się w ciemność. Tego wieczoru miało się odbyć dobroczynne przyjęcie w operze w Miami. Gail od niedawna pracowała tam jako radca prawny. Jej matka należała do rady nadzorczej - co odegrało tu znaczną rolę - ale Gail mogła się pochwalić odpowiednimi kwalifikacjami: osiem lat w najpopularniejszej firmie prawniczej na Flagler Street, a potem praca we własnej kancelarii. Ostatecznym argumentem była propozycja poświęcenia operze pięćdziesięciu bezpłatnych godzin pracy na rok. To miejsce idealnie nadawało się do nawiązywania nowych znajomości. Dziś Gail miała dwa bilety wstępu na wieczorną imprezę - dla siebie i osoby towarzyszącej. Osobą towarzyszącą był oczywiście Anthony Quintana, który zdążył się już wyzbyć zdziwienia na widok trzydziestoczteroletniej kobiety, swojej narzeczonej, która zrzuca buty i wystawia głowę przez szyberdach, żeby podziwiać widoki. Do przystani prowadziła szosa widokowa, biegnąca z miasta na południowy kraniec Miami Beach. Przepisy wymagały, by pasażerowie pozostali w swoich pojazdach, ale samochodów było tak niewiele - najwyżej tuzin -że Gail mogła bez przeszkód obserwować zbliżającą się Fisher Island. Lubiła spoglądać na znajome widoki z nowego punktu widzenia. Poczuła ciepłą rękę, obejmującą jej kolano. - Dobrze się bawisz? - Anthony przechylił się, by spojrzeć przez szy-berdach. Widziała wycięcie jego białej koszuli i czarną jedwabną muszkę. - Najlepiej na świecie. Jest piątek. Karen wróci dopiero w niedzielę. Nie mam żadnych spraw, żadnych klientów. Nic nie zepsuje mi weekendu. -Pogłaskała stopą jego udo. - Co robisz potem? Uśmiechnął się łobuzersko. - Que chevere. Ludzie patrzą. - Przeszkadza ci to? - Nie. Chyba mi zazdroszczą. Gail wykonała skomplikowany manewr wśliznięcia się z powrotem do samochodu, straciła równowagę i padła mu na kolana, zaplątana w szal, z zadartą spódnicą, zanosząc się śmiechem. Anthony przytulił Gail do siebie, nie pozwalając się ruszyć, odwrócił jej twarz ku sobie. Chłodne powietrze wyziębiło jej skórę; jego usta wydawały się bardzo gorące. Wreszcie puścił kobietę i lekko nią potrząsnął. - Jesteś wariatką, wiesz o tym? - A ty to uwielbiasz. Gdyby mnie nie było, siedziałbyś sam jak palec i zamartwiałbyś się. - Ach, tak? Właśnie, że nie. Bawiłbym się jak szaleniec. Tańce, przyjęcia. .. - A ja nie zabieram cię na przyjęcia? Dziś będziesz miał szczęście posłuchać Thomasa Nolana. - Co to za jeden? - Co to za jeden? Słynny śpiewak. Ten z Tonights entertainment. - A, rzeczywiście. Przypominam sobie. - Kłamca. -Wygładziła klapy jego smokingu. -Nie przejmuj się. Wejdziemy, zrobimy dobre wrażenie i uciekniemy. - To po co w ogóle idziemy? - Ponieważ, kochanie, nie byłoby dobrze, gdyby na przyjęciu nie pojawił się ich prawnik. Wiesz? Sama przewodnicząca rady zadzwoniła, żeby się upewnić, czy przyjdę. Rebecca Dixon. Poznaliście się w foyer przed recitalem Hvorostovsky'ego, pamiętasz? Brunetka, mnóstwo brylantów... - Tak, tak. Czego chce? - Nie wiem. Nie spotykamy się prywatnie, więc musi chodzić o jakieś sprawy opery. - Gail przesunęła się na fotel pasażera i przekrzywiła ku sobie lusterko wsteczne. Ciemnopłowe włosy opadły jej na twarz, nie czyniąc wielkiej szkody fryzurze. - Rebecca Dixon. - Anthony wystukiwał rytm na dźwigni biegów. - Kiedyś Rebecca Sanders. Poznałem jąna uniwersytecie w Miami. Chodziła z moim kolegą. Gail wyjęła szminkę. - Znasz ją? Czemu nic nie powiedziałeś, kiedy was sobie przedstawiałam? - Czasami ludzie nie chcą być zapamiętani. Zresztą może ona mnie nie pamięta. - Niewierze. -Gail zamknęła torebkę. -Wkażdymrazietwojadawnazna-joma oraz jej mąż podarowali operze dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów. - Alaba 'o\ Kim on jest? A może to jej pieniądze? - Nie, jego. Lloyd Dixon. Właściciel lotniczych linii transportowych, tak mi się zdaje. Ćwierć miliona. I jak wygląda przy tym moje nędzne pięćset dolców? - Uniosła się i obciągnęła wąską spódniczkę. - Daję ci słowo, że nie zostaniemy tam długo, ale naprawdę muszę się pokazać... poznać paru bogatych klientów. Tobie to dobrze, jesteś świetnie ustawiony. - Ale ja spotykam moich klientów w więzieniu, nie na przyjęciach dobroczynnych. Prom przybił do brzegu. Anthony opuścił szybę i podał strażnikowi cel ich podróży. Na południu wyspy znajdował się klub, niegdyś zimowa rezydencja Vanderbiltów. Tuż przy wejściu witały gości kwitnące pnącza i marmurowa fontanna. Anthony oddał kluczyki lokajowi; weszli do środka. Już w wykładanym drewnianymi panelami korytarzu dobiegły ich dźwięki fortepianu, deszcz nut, i głęboki głos, śpiewający coś po włosku. Poszli, kierując się w jego stronę. W drzwiach sali balowej Gail szepnęła: - Przeczekajmy, aż się skończy. Anthony dyskretnie położył rękę na jej pośladku. - Nie zabawimy tu długo. Mam plany na resztę wieczoru. Uśmiechnęła się, kazała mu być cicho i otworzyła drzwi w chwili, gdy w sali wybuchły oklaski. Goście byli na ogół w średnim wieku, w smokingach i fantazyjnych sukniach. Większość siedziała przy stolikach z drinkami i przystawkami. Światła były przygaszone, tylko śpiewak i jego akompania-tor stali w jasnym kręgu. Gail i Anthony przeszli pod ścianą i znaleźli sobie miejsca w głębi sali. Rozległ się wstęp do następnej arii i po chwili salę wypełnił dźwięczny bas baryton Thomasa Nolana. Śpiewak miał trzydzieści parę lat, był ubrany w czarną jedwabną marynarkę i biały golf. Gęste jasne włosy ściągnął w kucyk, jeszcze bardziej uwydatniając mocne, męskie rysy twarzy. Był wysoki i szczupły; na scenie, ubrany w kostium, musiał się prezentować oszałamiająco. Wszystkie kobiety wydawały się bliskie omdlenia z zachwytu. Należy dodać, że zachwyt ten podzielało także paru mężczyzn. - O mio sospir soave, per sempre io tiperdei! Na stoliku leżał porzucony przez kogoś program. Gail podniosła go i znalazła przekład tekstu. O, moje łagodne tchnienie życia, straciłem cię na wieki. .. Nolan śpiewał dobrze... nie, wspaniale. Teraz pożałowała, że nie zdążyła na czas. - Ah, per sempre io tiperdei, fior d'amore, mia speranza... Straciłem cię na zawsze, kwiecie miłości, moja nadziejo... - Podoba ci się? - szepnęła do ucha Anthony'emu. - Bardzo. - Objął ją ramieniem, wtuliła dłoń w jego rękę. Na palcu serdecznym miał obrączkę, środkowy był pusty. Do niedawna nosił na nim masywny platynowy pierścień ze szmaragdem, tak idealnie pięknym, że nawet nie wydawał się ostentacyjny. Tego wieczoru, gdy poprosił ją o rękę, zdjął go i wrzucił niedbale do kieszeni, mówiąc, że pragnie nosić tylko zwykłą złotą obrączkę. Gail była zdziwiona tym nagłym odwrotem od upodobania do efektownej biżuterii, dopóki nie przypomniała sobie, skąd wywodzi się jej narzeczony. Przez całe swoje czterdziestodwuletnie życie Anthony miotał się między skrajnościami, rzadko zatrzymując się pośrodku. Rodzina jego matki, wyrafinowana i bogata, mieszkała w Hawanie; jego ojciec pochodził z biednych guajiros z rolniczej części Kuby. Tuż po rewolucji matka uciekła wraz z rodzicami i dwojgiem z czworga dzieci. Nieszczęśliwy przypadek sprawił, że Anthony i jego siostra znaleźli się poza domem w dniu, kiedy jego rodzina musiała uciekać. Prawie całe dzieciństwo spędził w prowincji Camagiiey, upalnej, równinnej krainie pól trzciny cukrowej. Wydostał się z Kuby w wieku lat trzynastu, dzięki astronomicznym łapówkom, zapłaconym przez rodzinę matki. Od tego czasu, lekceważąc prawo USA, wiele razy wracał do kraju, by odwiedzić ojca i siostrę, lecz obiecał Gail, że nigdy się tam nie osiedli na stałe, nawet kiedy sytuacja na Kubie ulegnie zmianie. Jego życie było już gdzie indziej. Gail oparła się o jego ramię, poczuła oddech Anthony'ego we włosach, przelotne dotknięcie warg na skroni. Po zakończeniu ostatniej arii zerwały się burzliwe oklaski; niektórzy słuchacze bili brawo na stojąco. Thomas Nolan kłaniał się głęboko. Stopniowo oklaski ucichły, a goście podeszli do śpiewaka, żeby zamienić z nim parę słów. Gail nie zdążyła się nawet odwrócić, by wziąć szal i torebkę, gdy jej ramienia dotknęła jakaś delikatna dłoń. - Gail? Tak myślałam, że to ty. - Obok niej stała Rebecca Dixon, szczupła kobieta w powiewnej sukni ze złotego jedwabiu. Ciemne włosy miała 10 ułożone w skomplikowany kok, urodę łabędziej szyi podkreślały wiszące kolczyki. - Jest też pan Quintana! Miło mi znowu pana spotkać. Jestem Re-becca Dixon. - Naturalnie. - Uścisnął jej dłoń. - Wspaniały występ. Bardzo się cieszę, że Gail mnie ze sobą zabrała. Gail przyglądała się im, zastanawiając się, ile wiedzieli o sobie nawzajem. Anthony objął ją w talii. - Jesteśmy zaręczeni, zamierzamy się pobrać. Gail, powiedziałaś o tym pani Dixon? - Powiedziałam wszystkim. Rebecca roześmiała się dźwięcznie. - To prawda, i wcale się jej nie dziwię. Gratulacje! A teraz, jeśli pan pozwoli, porwę na chwilę Gail ze sobą. Ale najpierw przedstawię pana moim przyjaciołom, więc nie będzie się pan czuł tak zupełnie opuszczony. - Dziękuję, ale to nie jest konieczne. Widzę tu znajome twarze. - Musnął policzek Gail lekkim pocałunkiem i życzył jej dobrej zabawy. Obie kobiety ruszyły przez tłum. Rebecca promieniała, witała się ze wszystkimi, nie myląc niczyich imion. I stopniowo przesuwała się w stronę drzwi wyjściowych. Gail spotkała ją po raz pierwszy przed paru laty, w antrakcie Wesela Figara, jedynej opery, na jakiej była w tamtym sezonie, zmuszona do odrabiania sześćdziesięciu godzin pracy tygodniowo. Spytała matkę, kim jest ta kobieta. Irenę Connor znała wszystkich. O, to jest Rebecca Dixon, prześliczna, prawda? Powinnaś ją poznać. Ale Gail odmówiła. Po kolejnej wściekłej awanturze z mężem nie miała ochoty poznawać prześlicznych kobiet. Rebecca, cała w powiewnych jedwabiach, prowadziła Gail korytarzem, po czym skręciła do foyer. Za łagodnymi pagórkami trawnika i rzędem królewskich palm widać było ocean. Na wodzie migotała srebrna ścieżka, ślad księżyca. Rebecca odetchnęła głęboko. - Bałam się, że nie przyjdziesz. - Czy coś się stało? - Mam nadzieję, że nie, ale to możliwe... Co sądzisz o Tomie Nolanie? - Jest niesamowity. - Prawda? Zaangażowaliśmy go do głównej roli w Don Giovannim, premiera pod koniec miesiąca. Dziś rano zadzwoniła do mnie pewna kobieta z rady nadzorczej. Powiedziała, że dwa lata temu, w listopadzie, Thomas Nolan śpiewał na festiwalu... w Hawanie. - Rebecca uniosła idealnie zarysowane brwi i spojrzała na Gail, czekając na jej reakcję. - A, w Hawanie. Na Kubie. 11 - Dowiedziała się o tym od swojej przyjaciółki, nawiasem mówiąc, Kubanki, na przyjęciu Fundacji na Rzecz Chorób Serca. Kto wie, skąd dowiedziała się tamta. Spytałam Toma, czy to prawda. Wiesz, co mi powiedział? „I co z tego?" - Wzruszyła ramionami, naśladując jego reakcję. Gail musiała się uśmiechnąć. - Ale to było dwa lata temu... Rebecca zmierzyła ją surowym wzrokiem. - Gail, przecież tu mieszkasz. Możesz mi powiedzieć z całym przekonaniem, że nie mam się czym martwić? - Hm... nie mogę. Zeszłej wiosny w operze miał się odbyć koncert brazylijskiego zespołu jazzowego. Nikt nie zwracał na to uwagi, dopóki radio emigracji kubańskiej nie ogłosiło, że zespół niedawno wystąpił w Nowym Jorku z Los Van Van -grupą z Hawany. Uznano to za obrazę dla całego środowiska emigrantów. Dyrektor opery otrzymywał anonimy, w których grożono mu śmiercią. Przed koncertem wybuchły zamieszki - krzyki, bijatyki, policja usiłująca utrzymać tłum za barykadami. Drugi koncert już się nie odbył, a całe zajście zrelacjonowano w wieczornych wiadomościach. - Czego ode mnie oczekujesz? Gail nie miała pojęcia, co powinni zrobić. Być może dobrze zamknąć drzwi i okna i czekać na nadejście huraganu. Rebecca okręciła na palcu złoty łańcuszek, poruszyła brylantowym wisiorem. W ciszy słychać było szczękanie metalu. - Dyrektor opery jest w Nowym Jorku, poszukuje nowych talentów. Jeszcze o niczym nie wie, a ja muszę go o wszystkim poinformować. Mamy dwie możliwości - znaleźć kogoś nowego albo zatrzymać TomaNolana. I to jest problem. Nie chcemy budzić sensacji w samym środku akcji dobroczynnej. Z drugiej strony, czy możemy go wyrzucić i zachować się jak tchórze? Mój mąż twierdzi, że musimy bronić swojego zdania, bez względu na konsekwencje. Lloyd nie ma wpływu na decyzje rady, ale czasem potrafi być uparty jak osioł. Ćwierć miliona dolarów daje mu ten przywilej, pomyślała Gail. - Co chcesz zrobić? - spytała. Wisior otarł się z chrobotem o łańcuszek. - Jeszcze nie wiem. - Jeśli chcesz wysłuchać zdania swojego prawnika, zatrzymaj śpiewaka. Zerwanie kontraktu bez przyczyny nie zwalnia cię z obowiązku zapłacenia mu gaży. Nawiasem mówiąc, ile mu zaproponowałaś? - Sześć tysięcy pięćset dolarów za występ. Siedem przedstawień. - Rany! Rebecca dotknęła ramienia Gail. 12 - Dziś wieczorem w moim domu odbędzie się zebranie. Chciałabym, żebyś i ty się zjawiła. I przyprowadź Anthony'ego Quintanę. Jego zdanie jest dla nas ważne. Oczywiście najpierw chciałam pomówić z tobą, ponieważ jesteś z nim związana. Gail jęknęła. - Dzisiaj? Nie, nie rób mi tego. - Musimy mieć kogoś, kto nam powie, jak zareaguje kubańska społeczność, kiedy sprawa się wyda... co nastąpi niebawem. Nie mogę stanąć przed innymi i powiedzieć: wydaje mi się, że będzie tak albo tak. - Przecież w radzie zasiadają Kubańczycy, prawda? Spytaj ich. - Zrobiłabym to, ale oni nie znają... no, nie chcę powiedzieć „ekstremistów", ale... Powiedzmy raczej: nie znają żadnych grup, reprezentujących odmienny punkt widzenia. - Co? Anthony nie... - Mówiłam o jego rodzinie. Jego dziadek jest członkiem wszystkich radykalnych organizacji uchodźców w Miami. Szwagier, Octavio Reyes, prowadzi audycję radiową. Anthony mógłby się zorientować w nastrojach. Może nawet pomoże nam w załagodzeniu konfliktów, jeśli postanowimy, że Tom Nolan jednak wystąpi. Proszę cię, Gail... Poprosiłabym go osobiście, ale w twoich ustach zabrzmi to lepiej. - Ponieważ jestem z nim związana - domyśliła się Gail. Zakochany mężczyzna nie odmówi niczego swojej narzeczonej. - Dobrze. Poproszę go, ale nie wpłynę na jego decyzję. - Doskonale. - Rebecca uścisnęła jej dłoń. - Jesteś kochana. - Jestem ciekawa, co z tego wyniknie. Skąd tyle wiesz o rodzinie An-thony'ego? - Wiem, bo... znamy się ze studiów. - A, tak. Z uniwersytetu w Miami. Anthony o tym wspominał. - Był wtedy zaangażowany w politykę. Dlatego sądzę, że nam pomoże. - W politykę? Nie... chyba nigdy nie był taki jak... jego dziadek. W marmurowym korytarzu rozległ się srebrzysty śmiech. - Dobry Boże, ależ skąd! Chodzi o zupełnie przeciwny obóz. Anthony miał w pokoju plakat z Che Guevarą. Gail zdołała uśmiechnąć się słabo. - Che Guevara... Coś takiego. - Brodaty idol radykałów. Bohater rewolucji kubańskiej. W pokoju Anthony'ego, który Rebecca Dixon najwyraźniej odwiedzała. - Tylko mu nie mów, że się wygadałam. Czułby się zażenowany. Jakie dziwne uczucie, pomyślała Gail. Niemal zmysłowe. Lekki obrót osi. Zmiana kąta padania światła. Płaszczyzna, która wydawała się gładka, ujawniła kanty. 13 Rebecca skinęła głową w stronę korytarza. - Powinnyśmy już wrócić. Będą się zastanawiać, gdzie zniknęłyśmy. Anthony bez słowa wyszarpnął kluczyki ze stacyjki i otworzył drzwi. Za-Tzasnął je, obszedł samochód. Gail była już na zewnątrz. Porwała z siedzenia szal. - Przecież mówiłam, że nie musisz się tam pokazywać. - A co mam zrobić? Zaczekać w samochodzie? - Wyciągnął kluczyki w stronę cadillaca; zamki w drzwiach kliknęły. - Załatwmy to i spadajmy. -W połowie chodnika zdał sobie sprawę, że Gail nie idzie u jego boku. - No, chodźże - rzucił ostro. - Nigdy więcej tak mnie nie zostawiaj! - Cono, co się z tobą dzieje? Przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem. Anthony był bardziej zdziwiony niż zły. Na parking padało światło księżyca i niewielkich latarni po obu stronach chodnika, prowadzącego do sześciopiętrowego budynku w stylu śródziemnomorskim, w którym mieściło się mieszkanie Dixonów. Anthony wypuścił wstrzymywany oddech i spojrzał na ocean, chlupo-czący cicho o nabrzeże. - Niech ci będzie. - Wrócił do niej. - Przepraszam. To nie przez ciebie. - Wiem. - Gail... - Odwróciła spojrzenie. Pocałował jej czoło pomiędzy brwiami. - Nina, no me hagas sufrir. - Zasługujesz na cierpienie, ty pajacu. - A! Robisz postępy w hiszpańskim. Spojrzała mu prosto w oczy. W pantoflach na wysokich obcasach prawie dorównywała mu wzrostem. - Myślisz, że masz prawo mnie tak traktować, bo jesteśmy zaręczeni? - Ależ skąd. -Wydawało się jej, że jego uśmiech jest nieco fałszywy. -Wejdźmy już. Pogadam z tymi comemierdas, a potem sobie pójdziemy. Zgoda? - Ujął ją za ramię i odwrócił w stronę budynku. - Zaraz. Dlaczego jesteś taki wkurzony? Trzaskasz drzwiami, wyzywasz ludzi... Wzruszenie ramion. - Chciałem ten wieczór spędzić z tobą. - Nie, chodzi o coś innego. 14 - Chodźmy już... - Najpierw porozmawiamy. Spojrzał ponad jej ramieniem na budynek. Wietrzyk poruszał liśćmi palm, po jego twarzy przebiegały ruchome cienie. - Nie lubię występować w roli przedstawiciela, okazu, czy czego się tam spodziewają. - A czego się spodziewają? Wydawało mi się, że chcą zasięgnąć twojej rady. Może prosić cię o pomoc. Przynajmniej tak mówiła Rebecca. Chciałaby uniknąć zamieszania wokół Thomasa Nolana, ale niektórzy członkowie rady nie rozumieją sytuacji. Nikt nas nie będzie poniżać, na Boga, jesteśmy w USA. Przecież wiesz. - Wiem doskonale. - Czy twoja rodzina będzie miała z tego powodu kłopoty? Twój szwagier. .. - Do diabła z nim, nie o niego mi chodzi. Mam gdzieś to, co mówi w swoich audycjach. A jeśli wymieni moje nazwisko, też mam to gdzieś. - Ale twój dziadek... - Gail, zawsze byłem niezależny. Dobrze o tym wiesz. - Roześmiał się i wzniósł ręce do góry. - Jak ci się wydaje, dlaczego nie dogaduję się ze staruszkiem? Bo nie chcę się opowiedzieć po żadnej ze stron. Po prostu, nie. A ty uważaj. Ci ludzie wcale nie chcą poznać mojej opinii. Chcą, żebym im powiedział, co ci szaleńcy cubanos mają przeciwko śpiewakowi operowemu, artyście bez politycznych przekonań. Śpiewał w Hawanie? No to co? - Czujesz się nielojalny. Położył rękę na piersi. - Nielojalny? Niby dlaczego? Nie jestem jednym z nich. Jestem w porządku, jestem rozsądny. Proszę nam wyjaśnić, dlaczego oni tak rozrabiają. Dlaczego nie mogą o tym zapomnieć? Minęło prawie czterdzieści lat. Teraz ich dom jest tutaj. Dlaczego nie mogą być dobrymi Amerykanami? - Anthony... - Proszę nam wyjaśnić, dlaczego miejsce, w którym się urodzili, nadal nie jest im obojętne, miejsce tak im bliskie jak własna krew, kraj, w którym mężczyzna idzie do więzienia za to, że złowił homara, żeby wykarmić swoje dzieci... Gail, kocham ten kraj. Postanowiłem przyjąć jego obywatelstwo. Nie musiałem. A Kuba... nie chcę o tym mówić. Nie chcę wyjaśniać tego ludziom, którzy nie potrafią mnie zrozumieć, bo za każdym razem, gdy ponawiam próbę, robi mi się niedobrze. - Och, Anthony... Oni cię tak nie potraktują. - Nie, są na to za grzeczni. Niedaleko zgasły światła samochodu, ktoś otworzył i zamknął drzwiczki. Ćwierknął alarm. 15 Gail wzięła Anthony'ego pod rękę. - Nie powinnam cię o to prosić. - To nieważne. - Nieprawda. To bardzo ważne. Anthony westchnął i spuścił wzrok na trzymane w ręku kluczyki. - Niektórych spraw nie powinno się dotykać. Dozorca zawiadomił gospodarzy i wpuścił Gail i Anthony'ego do windy tuż po mężczyźnie, który wyszedł z samochodu zaraz po nich - przysadzistym jegomościu w dżinsach i swetrze. Anthony nacisnął guzik i obejrzał się, jakby sprawdzał, na które piętro zamierza pojechać. Obaj mężczyźni spojrzeli na siebie, najpierw z zaciekawieniem, potem zaskoczeniem, wreszcie z błyskiem przypomnienia. Nie okazali na swój widok serdecznej radości, tylko spokojny szacunek. Drugi pasażer miał ponad czterdzieści lat, był o parę centymetrów niższy od Anthony'ego i cięższy od niego o ponad dziesięć kilo, miał siwe kędzierzawe włosy i okulary w złotych oprawkach. Kąciki jego ust drgnęły i z wolna uniosły się w uśmiechu. - Tony? Niech mnie diabli! Anthony przypomniał sobie o obecności narzeczonej. - Gail Connor, Seth Greer. Gail spojrzała na siwowłosego. - Miło mi pana poznać. Więc wszyscy idziemy do Dixonów? Jest pan skarbnikiem opery w Miami, prawda? - Owszem. Mów mi po imieniu. A ty jesteś nową prawniczką? Witaj na pokładzie. - Uścisnął jej dłoń. - Pani przewodnicząca wezwała mnie na pomoc, więc czym prędzej wsiadłem na konia i przygalopowałem z odsieczą. Chodzi o jakieś problemy z Kubańczykami. - Uśmiechnął się do Antho-ny'ego. - A skoro mowa o el diablo... Nie wspomniała o tobie. - Spotkaliśmy się dzisiaj na przyjęciu. - Coś podobnego. - Seth Greer zatrzymał na chwilę spojrzenie na An-thonym. Potem przeniósł je na Gail. - Coś mi mówi, że jesteście ze sobą związani. - Jak najbardziej. - Moja ty biedulko. Mógłbym ci wiele opowiedzieć o tym gościu. - Byliśmy sąsiadami w Coconut Grove - wyjaśnił Anthony. - Ach, dobre stare Coconut Grove. Już nie jest takie jak niegdyś. Na jednym rogu Planet Hollywood, na drugim kino multipleksowe. Nieustanny postęp. - Nadal tam mieszkasz? 16 - Tak, w moim tropikalnym królestwie. Wpadnij do mnie kiedyś, powspominamy dawne czasy. Dobrze wyglądasz, amigo. Widuję twoje nazwisko w gazetach. Bronisz uciskanych i niewinnie prześladowanych, co? -W ostatniej uwadze dała się słyszeć nutka sarkazmu. Klienci Anthony'ego należeli do najbogatszych oskarżonych w Miami. - A tobie jak się wiedzie? - Mam biuro rachunkowe. Anthony uśmiechnął się lekko. - A co się stało z kancelarią? Seth Greer rozłożył ręce. - Co robić, idę w górę. Rozległ się cichy dzwonek, winda dotarła na ostatnie piętro. Znajomy Anthony'ego przepuścił Gail przodem. Wychodząc, zerknęła na Anthony'ego, ale jego kamienna twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Seth Greer ruszył przed siebie dziarskim krokiem, poprowadził ich przez otwarty taras z balustradą z piaskowca, wzdłuż której stały gliniane donice z bujną roślinnością. Za dnia widok na ocean musiał zapierać dech w piersiach. Skręcili za róg, wiatr wzburzył włosy Gail. Greer wcisnął brzęczyk. - Tośmy są w domu. - Za podwójnymi drzwiami pojawiła się młoda Hiszpanka w fartuszku pokojówki. - Juanita, que tal? - Bien, seńor. Le esperan en la sala. - Uśmiechnęła się i skinęła głową Gail i Anthony'emu. Poszli za nią przez marmurowe foyer do salonu z odsłoniętymi weneckimi oknami. Wszystko w tym pokoju miało kolor wypłowiałych na słońcu muszli, z wyjątkiem ogromnej abstrakcji w barwach oceanu. Tylko długie białe sofy i mięsisty, ręcznie tkany dywan wskazywały, że jest to salon. Na dźwięk głosu Setha pięć siedzących osób odwróciło głowy w ich stronę. Oprócz Dixonów Gail rozpoznała tylko jednego gościa, starszego mężczyznę nazwiskiem Wallace jakoś tam, który parę lat temu pełnił funkcję dyrektora opery. Rebecca Dixon podeszła do niej z cichym szelestem zwiewnej złotej tuniki. Zaprosiła ich do środka, na sofy. Juanita przyniesie kawę i deser. A może wolą drinka? Goście zostali sobie przedstawieni. Eleanor, ubrana w czarną, naszywa-ną dżetami suknię, kobieta koło sześćdziesiątki z kącikami oczu nieco skośnymi po operacji plastycznej. Martin, łysy mężczyzna ze starannie przystrzyżoną brodą. Starszy dżentelmen, Wallace, przydreptał z odległego końca długiej sofy, by uścisnąć im dłonie. Lloyd Dixon wyszedł zza baru po przeciwnej stronie pokoju. Światło lejące się spod wysokiego sufitu zalśniło w jego siwych włosach i na białej koszuli. Czarna jedwabna muszka zwisała mu pod rozpiętym kołnierzykiem. 2-Aria dla zdrajcy - Czego sobie życzycie? Seth Greer podziękował. Gail poprosiła o czerwone wino, Anthony o whisky. - Czerwone wino... Jezu Chryste, mamy co najmniej dziesięć gatunków. .. Pinot noir, może być? Pinot noir i jedna szkocka. Wystarczy Glenfid-dich? Dixon był masywnym mężczyzną z pękatą klatką piersiową, ciężką szczęką, bladobłękitnymi oczami i uśmiechem, który zaczynał się w jednym kąciku ust i nie docierał do drugiego. Kiedy się odwrócił, żeby wrzucić lód do szklanki Anthony'ego, ukazał im plecy, na których szelki kreśliły wielki znak X. Przez jakiś czas gawędzono o recitalu. O utworach wybranych przez Thomasa Nolana. O tym, ile osób zjawiło się na sali. O jakości przystawek. Seth Greer usiadł przy pianinie i zaczął grać stare szlagiery. Rebecca minęła go, idąc do baru, odprowadził ją spojrzeniem. Poprosiła męża o następne martini z lodem. Seth nie spuszczał z niej wzroku, kiedy wracała. Pojawiła się pokojówka z tacą, którą postawiła na niskim szklanym stoliku pomiędzy dwiema sofami, bardzo ostrożnie, by srebrny dzbanek nie przewrócił się na talerz maleńkich ciasteczek z lukrem. - Seth, możesz przestać? - zawołała Rebecca. Mężczyzna zdjął ręce z klawiatury. Rebecca usadowiła się w wysokim fotelu, wzięła filiżankę kawy. Przewodnicząca zabrała głos. - Wszyscy wiedzą, jak wygląda sprawa, więc zamiast organizować formalne zebranie, przedyskutujemy zagadnienia i zobaczymy, czy uda nam się dojść do jakichś wniosków. Wszyscy skinęli głowami. Lloyd Dixon mieszał palcem kostki lodu w kubełku. - Mówiliśmy o tobie, Quintana. Moja żona sądzi, że masz jakiś wpływ na Kubańczyków. Wszyscy spojrzeli na Anthony'ego. Gail zauważyła, że jego usta drgnęły w uśmiechu, który szybko się ulotnił. - Nie. Nie mam wpływu na nikogo. Z powodów osobistych i zawodowych trzymam się z daleka od polityki. Łysy mężczyzna - Martin - odezwał się cicho: - O, to się zwykle przydaje. - Martin, uspokój się - rzuciła Rebecca ze zmarszczonymi brwiami, po czym zwróciła się do Anthony'ego. - Jak sądzisz, co może się wydarzyć? Jak zareaguje emigracja? Musimy się tego dowiedzieć. - Emigracja... jeśli coś takiego jeszcze istnieje... nie przemawia jednym głosem. Niektórzy będą zainteresowani, inni nie. Możecie mieć problemy, ale nie potrafię przewidzieć, na ile będą one poważne. Zależy od okoliczności. Przykro mi, że nie mogę być bardziej pomocny. 18 Najwyraźniej Rebecca nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Człowiek, który miał ofiarować jej gotowe rozwiązanie problemu, siedział bezczynnie, przyglądając się jej wysiłkom. Gail postanowiła poruszyć kwestię prawną, żeby przynajmniej w ten sposób odwrócić uwagę od Anthony'ego. - Rozumiem, że wszyscy jesteście świadomi, iż nie możecie zwolnić Thomasa Nolana bez honorarium. To, o czym teraz mówicie, to decyzja polityczna, nie mająca nic wspólnego z prawem. Jeśli zdecydujecie się go zastąpić, być może zdołamy wynegocjować ugodę z jego menedżerem. Ale prawdę mówiąc... nie sądzę, żeby zgodzili się spuścić choć jeden grosz z sumy, którą im obiecaliście. Starszy mężczyzna odwrócił się do kobiety w dżetowej sukni. - Hiszpanie nie mają drygu do opery. No tak, jest Carreras i Domingo, ale innych chyba nie znam. Luis Lima? - Zajrzał w skupieniu do kieliszka z koniakiem. - Juan Pons. Kobieta uniosła do ust papierosa; paznokcie miała czerwone jak krew. - Wally, Hawana leży na Kubie. - Wiem! - warknął. - Chciałem tylko zauważyć, że opera nie jest szczególnie ulubioną domeną Hiszpanów. Kobieta wydmuchnęła chmurę dymu i uśmiechnęła się do Anthony'ego. - Mamy w radzie nadzorczej paru Kubańczyków. To wspaniali ludzie. Anthony zrewanżował się jej podobnym uśmiechem. - Miło mi to słyszeć. Lloyd Dixon parsknął basowym śmiechem. - Eleanor, na miłość boską! Rebecca nadal wpatrywała się w Anthony'ego. - Co nam radzisz? - Żeby uniknąć wszelkich kłopotów? Każcie Nolanowi zabierać się z Miami. Martin prychnął i spojrzał na Anthony'ego z taką odrazą, jakby to on był wszystkiemu winien. - Jakie kłopoty? Anonimy? Bomby? Ciemne oczy Anthony'ego powoli zwróciły się w górę. Założył nogę na nogę i odchylił się do tyłu z rozłożonymi ramionami i rozchyloną marynarką. Ta niedbała poza miała w sobie coś nieuchwytnie obraźliwego. - Zwołajcie konferencję prasową. Nolan może coś wymyślić. Chciał zobaczyć te rozpaczliwe warunki, w jakich się tam żyje, nie zamierzał śpiewać dla nikogo ważnego, nie zarobił ani grosza i tak dalej. - Nakłamać. Wcisnąć im ciemnotę. To jest jakaś myśl. Od pianina dobiegła fałszywa fraza sentymentalnego przeboju. Seth Greer rzucił znad klawiatury: 19 - Nie zapominaj, że Tom Nolan jest wykładowcą w New World School of the Arts. Dyrektor artystyczny nie będzie zachwycony, jeśli go zwolnimy. Semestr już się zaczął. Martin wymierzył w jego stronę palec wskazujący. - A jeśli jakiś szaleniec zagrozi studentom? Co wtedy? Eleanor przewróciła oczami. - Martin, to już paranoja. Starszy pan omiótł cały pokój płonącym spojrzeniem. - Kto zaangażował Thomasa Nolana? Kto zapomniał go sprawdzić? - Wally, to nieistotne. Od lat nie było żadnych ataków terrorystycznych. Tego już się nie robi. - Eleanor strzepnęła popiół i zerknęła na Anthony'ego. -A może się mylę? - Skąd mam wiedzieć? - Mylisz się. - Światło lamp lśniło na różowej łysinie Wallace'a, niedokładnie przykrytej paroma pasmami siwych włosów. - W zeszłym roku był pożar w restauracji, w której miał wystąpić śpiewak z Kuby. Musieli ją zamknąć. - To było podpalenie - wtrącił Anthony. - Właściciel sam podłożył ogień, żeby dostać odszkodowanie. Nikt go nie usłyszał. Anthony odchylił się na oparcie sofy i mruknął coś po hiszpańsku. Gail położyła mu rękę na kolanie. - Ale w operze nigdy nie było żadnych problemów - upierała się Eleanor. - Były, były. - Wallace strzelił palcami, usiłując przypomnieć sobie szczegóły. - Zaprosiliśmy paru śpiewaków z Moskwy na tournee przyjaźni, a emigranci przynieśli myszy i wypuścili je na salę. Jeszcze przez wiele miesięcy słyszało się ich chrobotanie w ścianach. - Dwadzieścia pięć lat temu! - Wystarczy jeden szaleniec z bańką benzyny - rzucił Martin. - Jezu Chryste. - Dixon przyjrzał się zebranym z krzywym półuśmiechem. - Mamy szczęście, że ten gość się nam trafił. Zaprosił mnie i Rebeccę do opery w Dortmund podczas swego tournee przez Niemcy. Jego występ w Łucji z Lamermooru zwalił mnie z nóg. Tom chciał przyjechać do Miami, więc powiedziałem, żeby przyjeżdżał, jakoś się to załatwi. A teraz patrzcie, jak wysoko zaszedł. Jego kariera właśnie się zaczyna, w przyszłym roku czeka go debiut w Metropolitan Opera. To ja go tu ściągnąłem i nie zamierzam dać go wyrzucić tylko dlatego, że boicie się Kubańczyków. - Stanął z wypiętym brzuchem i rozstawionymi nogami. - Quintana, powiedziałeś, że możemy mieć problemy, ale to zależy od okoliczności. Co przez to rozumiesz? Anthony powoli obrócił w dłoni ciężką szklankę. 20 - To zależy od waszego postępowania. Radzę unikać konfrontacji. Pokażcie, że rozumiecie sytuację emigrantów. To, co się wydarzy, zależy także od przyczyn, dla których Thomas Nolan pojechał na Kubę i co tam robił. To chyba najbardziej istotny czynnik. Co było jego celem? Demonstracja przeciwko embargo? Czy ktoś mu zapłacił? Dla kogo śpiewał? Dla elity partyjnej czy zwykłych szarych ludzi? Co jeszcze powiedział czy zrobił w związku z Kubą? - Może pocałował Fidela z języczkiem - dorzucił Seth Greer zza pianina. Anthony roześmiał się wreszcie. - A, tak. Jeśli to zostało nagrane, macie przerąbane. - Nie znoszę takich rzeczy - oznajmił Wallace. - Po prostu nie znoszę. A może wszyscy pójdziemy do domu, a dyrektor sam sobie z tym poradzi, kiedy wróci z Nowego Jorku. W końcu za co mu płacimy? - Och, Wally! To już oportunizm. - Eleanor pochyliła się i strzepnęła papierosa do kryształowej popielniczki, dzwoniąc bransoletami. - Więc pozbądźmy się Thomasa Nolana, jak radzi ten pan. Niech się pakuje. To moja decyzja. - Wiesz, Wally, w tym kraju istnieje coś takiego, jak wolność artystycznej wypowiedzi. W pokoju rozległy się pierwsze takty Błogosław Boże Ameryce. Wszyscy spojrzeli na Setha Greera. - My tu w operze popieramy prawo człowieka do śpiewania tam, gdzie mu się podoba... nawet w Miami. Rebecca odwróciła się gwałtownie. - Seth, proszę! - rzuciła ostro. - Kolejny głos za Nolanem - odezwała się Eleanor. - Wally się na nas wypiął. A ty, Martin? No, już. - Uniosła pięść, bransolety ze szczękiem zsunęły się jej po ręce. - Nie daj się poniewierać. - Dwa do jednego - powiedział Seth. - Co powiesz, Martin? Dasz wygrać tym prawicowym oszołomom? - To nie jest gra! - ryknął Martin. - Kubańczycy napadną na Toma Nolana. Muszą to zrobić, w przeciwnym razie ich rodacy będą nimi gardzić. Nie godzą się na kompromis i są z tego dumni! A jeśli ktoś go zastrzeli? Wysadzi jego samochód? Powinniśmy spytać obecnej tu pani Connor o nasze obowiązki wobec Nolana. Być może będzie nas bronić w sądzie. Twierdzę, że powinniśmy go zastąpić. - Och, Martin! -jęknęła Eleanor. - Przestańcie! -przerwała im Rebecca. -Nie chciałam głosować. Chciałam, żebyśmy osiągnęli porozumienie. Musimy je osiągnąć i kropka. Jeszcze nawet nie rozważyliśmy, jaka będzie reakcja społeczeństwa. Rozdźwięk pomiędzy nami to ostatnia rzecz, jakiej sobie życzę. 21 - Ma rację! - Martin wymierzył w nią wyciągnięty palec. - Jaki wpływ miałaby ta awantura na zbieranie funduszy? - Żaden - warknął Dixon. - Gdzie twoje cojonesl - Daj spokój, Betty - odezwał się Seth. - Rób to, co należy. Rebecca Dixon siedziała pochylona na brzeżku fotela. Gail wstała. - Uwaga! Przerwa. - Uniosła obie ręce. Wszyscy spojrzeli na nią. - Jedno pytanie. Czy ktoś spytał Thomasa Nolana, co robił na Kubie? Milczenie. W czyjejś szklance zadźwięczały topniejące kostki lodu. Rebecca powoli osunęła się w głąb fotela. Roześmiała się, przygryzła wargę. - Tak. To dość ważne, nie sądzicie? I... ponieważ jesteś jedyną osobą nie zainteresowaną wynikiem naszej decyzji... mogłabyś? W półmroku sypialni Anthony masował plecy Gail, jego dłonie ugniatały miejsce pomiędzy łopatkami, ześlizgiwały się do talii, pokrywały nagie pośladki, sięgały ud. - Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby Seth i Rebecca mogli być razem -powiedziała Gail - Wtedy mieli więcej wspólnego. - Dlaczego się zdziwiłeś, kiedy powiedział, że jest księgowym? - Był fanatykiem prawa. Widział się w roli adwokata ubogich. Gdybyś mu wtedy powiedziała: „Seth, zostaniesz księgowym", umarłby ze śmiechu. Albo strzeliłby sobie w łeb. - Prawnik... Dlaczego odszedł z zawodu? - Nie wiem. Wyjechałem do Nowego Jorku i straciliśmy ze sobą kontakt. - Aha... więc dawno temu byliście sąsiadami. Ile miałeś lat? - Dziadek wyrzucił mnie z domu, kiedy skończyłem dwudziestkę. Już znałem Setha. Pozwolił mi zamieszkać z nim i Rebecca, dopóki nie znajdę sobie własnego kąta. - Chwileczkę. Powiedziałeś, że opuściłeś dom, ale nigdy nie wspominałeś, że dziadek cię wyrzucił. Co się stało? - Według niego byłem komunistą. - Anthony parsknął śmiechem. -Nosiłem długie włosy i brodę, czytałem lewicowe książki i miałem czelność się mu sprzeciwiać. Seth pozwolił mi spać u siebie na sofie. Potem wynająłem mieszkanie w tym samym budynku. Przy Elizabeth Street, nieszczególna okolica. Po drugiej stronie ulicy facet sprzedawał narkotyki, tuż obok nauczał zielonoświątkowiec. W weekendy -pochylił się, by pocałować jąw plecy - słyszeliśmy wystrzały... -jego usta powędrowały niżej. Gail poczuła mrowienie skóry. 22 - I jak to przeżyłeś? - Matka dawała mi pieniądze, a potem znalazłem posadę. Nawet kilka. - Co studiowała Rebecca? - Chciała się dostać na medycynę. Podejrzewam, że się jej nie udało. -Wyciągnął się na łóżku obok niej. - Dość gadania. Gail oparła się na łokciu i ujęła w palce pasmo jego włosów. Skręciło się w lok, kiedy je puściła. - Długie włosy i broda. Wyglądałeś jak Che Guevara? - Co? - Rebecca powiedziała mi, że miałeś plakat z Che Guevarą. - Ąy, Diós mio. - Ciekawiło mnie, w jakiż to sposób Rebecca Dixon mogła poznać wnętrze twojego mieszkania. - Teraz już wiesz. Co jeszcze ci powiedziała? - Nic... ale wydawało mi się, że zna historię twojej rodziny. - To było dawno temu. - Niech policzę... dwadzieścia lat temu byłam czternastolatka, bardzo chudą, z długimi prostymi włosami. Nosiłam podkolanówki i drewniaki. Prezydentem był Jimmy Carter. Co jeszcze działo się na świecie? Disco? Pierwsze Gwiezdne Wojny? -Przesunęła palcem wzdłuż jego długiego nosa, obrysowała wydatne usta. - Ciekawi mnie coś jeszcze... - Jak zwykle. - Przez trzy lata studiowałeś na uniwersytecie w Miami, na wydziale filozofii, zgadza się? A potem nagle pojechałeś do Nowego Jorku i zacząłeś studia w szkole handlowej. Przecież w Miami do końca został ci tylko rok? - Chciałem się stamtąd wyrwać i zobaczyć kawałek świata. - Daj spokój. Jesteś zbyt rozsądny. - Teraz tak. Wtedy... - Uśmiechnął się. - Byłem młody. Znowu pokłóciłem się z dziadkiem i chciałem się wyrwać chociaż na chwilę. Więc zapisałem się na nowojorski uniwersytet, a potem na wydział prawa w Columbii. Ożeniłem się, miałem dwoje dzieci, przeprowadziłem się do Miami, wziąłem rozwód. Potem poznałem ciebie. Historia mojego życia. I oto jesteśmy razem. - Przysunął się do niej. - Zgadnij, na co mam ochotę. Lekko musnęła jego umięśnione plecy. Miał skórę jak atłas. - Nie wiem o tobie wielu rzeczy. - Nie są ważne. - Powiedziałbyś mi, gdybym spytała? - Nie dziś. - Pocałował ją w kącik ust. - Dziś będziemy zajęci czymś innym. - Anthony... - Ćśśś... Dość gadania. 23 3 T T Tzimie międzynarodowe lotnisko w Miami zamienia się w chaos: samo-V V chody, taksówki, autobusy wycieczkowe, spaliny i gwizdki policyjne. Długie kolejki do kasy. Aviateca, Aeroflot, Lacsa, Taca, Lufthansa, Halisa, Varig - ludzkość podróżuje we wszystkich kierunkach. Gail i jej matka przedzierały się w stronę hali E, gdzie o piętnastej piętnaście miał przybyć samolot z Puerto Rico, na którego pokładzie znajdowała się Karen, powracająca z zimowych ferii, które spędziła jako dziesięcioletni mat na żaglówce swojego ojca. Parę razy dzwoniła, żeby powiedzieć, że świetnie się bawi. Jaka ze mnie egoistka, pomyślała Gail, odkładając słuchawkę. Miałam nadzieję, że Karen nie będzie taka szczęśliwa. A gdyby postanowiła zamieszkać z ojcem? Gdyby skusił ją żaglówkami, nurkowaniem i chodzeniem do szkoły na bosaka? Dave nie był zachwycony, że jego córka będzie miała ojczyma, zwłaszcza takiego. Och, Gail, no wiesz... Ku-bańczyk? Odbiło ci? W drodze na lotnisko Gail opowiedziała matce o scenie w mieszkaniu Dixonów sprzed dwóch dni, a także o powierzonej jej misji rozmowy z No-lanem. Co to za człowiek? Jak z nim postępować? Irenę Strickland Connor była najlepszym na świecie źródłem informacji o wszystkich osobach związanych z operą w Miami. Niegdyś debiutantka, należąca do organizacji Młodych Patronek Opery (obecnie rozwiązanej), była w radzie nadzorczej od lat. Zamożna, lecz na pewno nie bogata, uwijała się jak w ukropie, by zaoszczędzić przepisowe dziesięć tysięcy dolarów rocznie na rzecz opery. Dlatego często bywała w biurze, gdzie wysłuchiwała najróżniejszych opowieści. Jej drobna figura, kędzierzawe rude włosy i naiwne błękitne oczy sprawiały, że ludzie mieli ochotę z nią rozmawiać. A ona nigdy nie wyjawiła niczego, co powierzono jej w tajemnicy... chyba że najbardziej zaufanym przyjaciołom, no i oczywiście córce. - Zaraz, zaraz... Tom Nolan ma trzydzieści pięć lat. Nigdy nie był żonaty. O ile mi wiadomo, nie ma nikogo. Urodził się w Miami, wiedziałaś? Wyjechał stąd w dzieciństwie i dorastał w Wirginii. Irenę uskoczyła w porę przed biegnącym galopem biznesmenem z garniturem w pokrowcu. Dziś, w jaskrawożółtych adidasach, była bardzo zwinna. - Będzie z nami przez cały zimowy sezon. Śpiewacy, których angażujemy, przeważnie zostają tu przez parę tygodni na próby i występy, a potem wyjeżdżają, ale Tom zgodził się na cały semestr. Będzie uczył w New World. To znaczy, że jest osiągalny - zakończyła. - To już coś. Jaki jest? 24 - Trudno powiedzieć. Bardzo cichy. Potrafi być czarujący, ale... z dystansem. Poznałam już parę sławnych osób i zawsze były jakby świadome, że ktoś je obserwuje. Tom jest taki sam - zawsze na scenie odgrywa rolę śpiewaka operowego. No, kiedy się go już dobrze pozna, jest pewnie taki sam jak wszyscy, ale musi być mu ciężko... te ciągłe podróże, występy przed obcymi... Spojrzała na zegarek i zaproponowała, że kupi napój w kawiarni, oznaczonej neonem i pełnej przepychających się podróżnych. - Słuchaj, miałam cię o coś zapytać - powiedziała po chwili, chowając resztę. - Oprócz urodzinowego prezentu dla pana Pedrosy chciałabym dać coś także jego żonie. Ale może to niestosowne? Myślałam o kwiatach z mojego ogródka. Jak nakazuje etykieta? Digna Maria Etancourt de Pedrosa, elegancka, utleniona na platynowo babka Anthony'ego, zaprosiła rodzinę Gail na osiemdziesiąte czwarte urodziny swojego męża. Przyprowadź wszystkich, powiedziała. Irenę zrozumiała ją dosłownie. Obdzwoniła krewnych w całym stanie. Sześcioro obiecało przyjechać lub przylecieć na imprezę, którą Irenę zaczęła nazywać przyjęciem zaręczynowym. - Kwiaty... - zastanowiła się Gail. - Mogą być, ale włóż je do ładnego wazonu. Bardzo ładnego. Najlepiej do kryształu Baccarata. - Co? Ojej... Nie, to zbyt ostentacyjne. Jeszcze pomyślą, że się popisuję. - To śmietanka kubańskiego towarzystwa. Będą zachwyceni. - Skoro tak mówisz... - Tak mówię. Przyjrzyj się sukniom i klejnotom na przyjęciu. Irenę zerknęła na strój Gail: trampki, dżinsy i bluza Miami Hurricanes. - Wiem, wiem. To Anthony się stroi, nie ja. Z napojami w dłoniach poszły w kierunku bramki dla przylatujących. - Wiesz, kochanie, nie powinniście tego zostawiać na ostatnią chwilę. - Czego? - Planowania ślubu. Nawet nie masz pierścionka zaręczynowego. - Nie mieliśmy czasu poszukać. - Domu pewnie także? - Obejrzeliśmy parę, ale nic nam się nie spodobało. Mamo, to jeszcze pół roku. - Skąd wiesz, skoro nie ustaliliście daty? - Irenę wbiła głębiej słomkę do kubka i pociągnęła łyk. - Czy wszystko jest dobrze? - Oczywiście. - Powiedziałabyś mi, gdyby coś się psuło? - Wszystko jest wspaniale. Oboje szalejemy za sobą. Anthony nie zgadza się wprowadzić do domu, w którym mieszkałam niegdyś z byłym mężem, a ja go rozumiem. Dajemy Karen czas na przywyknięcie do sytuacji. 25 Nie lubi zmian. Byłoby strasznie, gdybyśmy od razu wzięli ślub, wprowadzili się do nowego domu w nowej okolicy i dziwili się, że Karen nie znosi tego dobrze. Czekamy na jej letnie wakacje. Irenę pokiwała głową. - Chyba go lubi. - Lubi. A Anthony lubi ją. Gail zatrzymała się przed spisem przylotów. - Nie widzę lotu z San Juan... a, nie. Jest. Punktualnie. - Spojrzała w głąb długiego korytarza, zastawionego aparatami rentgenowskimi i pilnowanego przez ochroniarzy. Pasażerowie odlatujący stali w kolejce przed wykrywaczami metalu, pasażerowie, którzy wysiedli z samolotu, biegli co sił w nogach do punktu odbioru bagażu. - Nie przejmuj się - powiedziała Irenę. - Przyprowadzi ją stewardesa. Nie zgubi się nam. Patrz, co znalazłam... nowego Beanie Baby. - Pokazała córce zielono-pomarańczowąjaszczurkę z rozcapierzonymi palcami i lśniąco czarnymi oczami. - Słodki, co? - Cudowny. Bóg jeden wie, co Karen będzie usiłowała przemycić w walizce. Boa dusiciela. Nie mogę się już doczekać, kiedy ją zobaczę. - Też się stęskniłam. - Irenę schowała zabawkę do kieszeni. - Co zrobimy, jeśli na przyjęciu ktoś wspomni o Tomie Nolanie? - Nikt nie wspomni. Pedrosowie są zbyt dobrze wychowani, żeby poruszać ten temat. Poza tym Anthony i jego dziadek nauczyli się unikać bolesnych tematów. To chyba jedyny kubański dom w Miami, w którym nie dyskutuje się o polityce... przynajmniej kiedy jest w nim Anthony. - Gail dopiła oranżadę. - A skoro mówimy o Tomie Nolanie, jak sądzisz, co Rebecca zrobi w jego sprawie? Raz mówi jedno, a zaraz potem co innego. Jest przewodniczącą rady nadzorczej. Będzie musiała się zdecydować. - Chce przetrwać - oznajmiła Irenę. - Zrobi wszystko, co jest najlepsze dla opery, ale musi się liczyć ze zbyt wieloma osobami. Nie wszyscy są z niej zadowoleni. Pomóż jej, jeśli możesz. Gail zawahała się przed zadaniem następnego pytania. - Czy Rebecca ma romans z Sethem Greerem? Jej matka nie zareagowała zdziwieniem, spojrzała na nią tylko szeroko otwartymi niebieskimi oczami, bez słów pytając, skąd pochodzi ta informacja. Gail wzruszyła ramionami. - Widziałam, jak na nią patrzył na spotkaniu. - Słyszałam plotki - przyznała cicho Irenę - ale nie chce mi się w to wierzyć. Gdyby jej mąż się dowiedział...! - Jak Rebecca poznała Lloyda? - Zdaje się, że w Klubie Jachtowym Zatoki Biskajskiej. Lloyd jest zapalonym żeglarzem. Dziesięć lat temu odbyła się impreza po regatach z okazji 26 dnia Kolumba. Lloyd tylko raz spojrzał na Rebekę i od razu powiedział: to ciebie szukałem. Wtedy nie był jeszcze bogaty, nie tak, jak teraz. Rebecca była żoną starszego mężczyzny, niejakiego Arthura Halliwella. Ojciec Ar-thura był partnerem w interesach i zastrzelił się po skandalu z sekretarką, ale to już inna historia. Irenę przysunęła się bliżej do córki, jakby obawiała się, że ktoś je podsłucha, i położyła jej rękę na ramieniu. - W każdym razie Lloyd oszalał na widok Rebeki i zaczął o nią zabiegać. Dzwonił, wysyłał jej kwiaty... Arthur groził, że narobi hałasu. Wreszcie Lloyd przyszedł do jego biura, żeby odbyć z nim męską rozmowę. Nie było krzyków ani bójki. Lloyd wyszedł i w ciągu tygodnia Arthur zrezygnował z banku, podpisał dokumenty rozwodowe i wyjechał do Palm Springs. Rebecca nigdy więcej nie dostała od niego znaku życia. - Dobry Boże. - Tylko żebyś o tym nie pisnęła ani słowem. W dzieciństwie Gail podsłuchiwała czasem rozmowy pań z klubu brydżowego, do którego należała jej matka. Spotykały się w soboty; raz w domu Irenę Strickland Connors, później u kogoś innego. Jeśli pogoda dopisywała, zasiadały przy trzech lub czterech stolikach na tylnym tarasie. Gail słyszała ich głosy przez okno swojego pokoju. Jadły kanapki i sałatki, od czasu do czasu wstawały, by nalać sobie drinka i grały, grały bez końca - nieustannie przy tym rozmawiając. As karo. Dlaczego go nie rzuci, skoro tego chce... As kier. Nie może. Znowu jest w ciąży... O, Boże. As pik... Chyba zrobiła to celowo... .Dwójka trefl... Dwójka pik. Dlaczego miałaby mu dać wolność, po tym wszystkim, przez co przez niego przeszła?... Pas... Jak to pas?... Aj, to znaczy trzy piki... On jąrzuci, zobaczycie. Tacy mężczyźni nigdy się nie zmieniają... Nawet jako dziewczynka Gail dostrzegała rozbieżności w tych opowieściach, wersje różniące się między sobą. Nigdy nie było ostatecznego rozwiązania, zawsze tylko nowy rozdział, kolejna interpretacja. Opierała brodę na parapecie, nasłuchiwała, usiłując coś z tego zrozumieć. Wreszcie doszła do wniosku, że te kobiety po prostu lubią rozmawiać. Były jak ptaki, nieustannie ćwierkające, ponieważ to leży w ich naturze. Mogłaby nadal wierzyć w tę teorię, gdyby w sali sądowej nie usłyszała podobnego ćwierkania. Prawnicy, świadkowie, sędziowie, wszyscy przekonani, że to oni znająprawdziwą wersję historii. I wszyscy przekonywali o tym wszystkich. Za wszelką cenę. Gail musiała oddać sprawiedliwość paniom z sobotniego klubu brydżowego, że przynajmniej wolały kształtować swoje historie, zmieniać je, a nawet burzyć. Coś dodać, coś ująć, spojrzeć pod innym kątem. W kółko i w kółko. Prawda leżała gdzieś pośrodku, wirowała 27 0 parę centymetrów nad stolikiem, z rzadka się pokazując, prawie nigdy nie pozostając w bezruchu. Irenę twierdziła, że to nie jest plotkowanie. Nie, to prawdziwe wydarzenia z życia ludzi, których znała i lubiła. Opowiadała o nich nie po to, by z nich szydzić, lecz by zrozumieć, ponieważ - jak powtarzała - nigdy nie zna się człowieka, dopóki nie pozna się jego przeszłości. - Opowiedz mi o Rebece. Skąd pochodzi? - Jej rodzina mieszka w Atlancie. Czasami słychać u niej ten akcent. Jej ojciec był inżynierem, ale umarł młodo. Betty Ott... znasz Betty... przyjaźniła się z matką Rebeki, zanim nie odeszła z Gildii Teatralnej. Betty powiedziała, że Rebecca należała do tych dziewcząt, które wiedzą wszystko lepiej od innych i matka miała z nią mnóstwo kłopotów. Ale nie była głupia. Zdała na akademię medyczną i zaczęła studia, po czym nagle, ni z tego ni z owego, zrezygnowała. Jej matka rozpowiadała wszystkim, że to taka zmiana planów, lecz Betty pamięta, jak Rebecca siedziała samotnie na tylnym ganku. Po prostu siedziała. Jeśli miała ze sobą książkę, to zamkniętą, na kolanach. 1 tak całymi tygodniami. Chyba się załamała lub coś w tym rodzaju. W jej życiu stało się coś strasznego. Może tragedia miłosna. Może musiała przerwać ciążę. Tak przynajmniej uważa Betty. Oczywiście Rebecca z nikim o tym nie mówiła, a Betty się jej nie narzucała. Dlatego kiedy stało się to, co się stało, Rebecca rzuciła studia, przeżyła tę depresję, wyszła za Arthura, który był dla niej o wiele za stary... A potem pojawił się Lloyd Dixon. Zarobił mnóstwo pieniędzy na firmie przewozowej i Rebecca mogła mieć wszystko, czego tylko chciała... z wyjątkiem dzieci. Nie może zajść w ciążę. Lloyd nie jest dla niej zbyt miły. Chyba trudno z nim żyć. Nie sądzę, żeby była szczęśliwa. Historia życia Rebeki - z wieloma niewiadomymi. Co zdarzyło się naprawdę? Czy prawda kiedyś się objawi, czy trzeba będzie się tylko jej domyślać? Na zebraniu w mieszkaniu Dixonów Gail widziała Setha Greera, na wpół ukrytego za otwartym wiekiem fortepianu, obserwującego żonę Lloyda Di-xona. Ale czy to znaczy, że jest w niej zakochany? W młodości mieszkali razem i kochali się, tak przynajmniej sądziła Gail. Przysadzisty, siwy Seth Greer, dowcipkujący i fałszywie wygrywający melodie szlagierów. Daleko zaszedł od czasów, gdy chciał bronić biedaków. Rebecca także nigdy nie dostała tego, na czym jej zależało. Jaki obrót przybierze ich historia? Jaka tragedia się wydarzy? Ale Seth naprawdę ją kochał. Dobrze by było, gdyby miłość zwyciężyła. Gail podskoczyła nerwowo, gdy matka chwyciła ją za ramię i wskazała wylewający się z hali strumień pasażerów. Niektórzy mówili po hiszpańsku, inni byli opaleni po wakacjach, w podkoszulkach z Puerto Rico. 28 Podeszły parę kroków dalej. Gail, wyższa od matki, miała lepszy widok na przybyłych niż Irenę, która wspięła się na palce. Ludzie mijali ich nieprzerwanym nurtem. Gail wpatrywała się w tłum. - A może nie zdążyła na samolot? - Niemożliwe. - Powinnam zadzwonić do Dave'a. - Nie, to on by do ciebie zadzwonił, gdyby coś było nie tak. - No więc gdzie ona jest? Ale była, maszerowała u boku jednej ze stewardes. Karen. Wydawała się wyższa, bardziej opalona, niezdarna dziewczynka w szortach i wielkich adidasach, dziesięciolatka ze spłowiałymi od słońca włosami, zwisającymi spod baseballowej czapki. Intensywnie błękitne oczy omiotły tłum. - Karen! Tutaj, kochanie! Daszek czapki zwrócił się szybko w ich stronę. - Mama! Babcia! Karen puściła się pędem przez halę, upuściła torbę na ziemię i rzuciła się w ramiona Gail. Dochodziła dziesiąta rano, kiedy Gail zatrzymała samochód na swoim miejscu w podziemnym garażu. Zaletą posiadania własnej kancelarii, pomyślała, jest to, że można zabrać swoje dziecko na śniadanie w poniedziałkowy poranek. I odwieźć do szkoły, zamiast wysyłać autobusem. Potem siedzieć w samochodzie i obserwować, jak biegnie na spotkanie z przyjaciółmi. I ciągle tam być, kiedy się odwróci, żeby pomachać na pożegnanie. A następnie złożyć depozyt w banku, wstąpić do pralni i sklepu z komputerami. W Hartwell Black & Robineau byłaby na stanowisku już od dwóch godzin. Oczywiście taka praca miała także swoje minusy. Hartwell Black & Robineau istnieli na rynku od lat dwudziestych. Gail A. Connor, adwokat, rozpoczęła działalność przed trzema tygodniami. Miała czas na domowe obowiązki tylko dlatego, że na dziś nie przypadały żadne sprawy, spotkania z klientami i w ogóle nic, czego nie mogłaby odłożyć do wtorku. Z wyjątkiem rozmowy z Thomasem Nolanem. Miała się z nim spotkać po obiedzie. Czasami wyobrażała sobie skrzypienie bloczków i lin, śmiech ludzi na dole, widok nieba, twardy dotyk siedzenia, własne spocone dłonie na balustradzie i gorące modlitwy, żeby stare rzemienie nie puściły. W Hartwell 29 Black specjalizowała się w prawie handlowym i nadal zostało jej jeszcze parę spraw do zakończenia, ale wkrótce jej zobowiązania miały wygasnąć. Pracowała także bezpłatnie na cel dobroczynny, by wyrobić sobie dobrą markę, a przyjaciele przysyłali jej klientów. Ale nawet przy najbardziej pomyślnym obrocie rzeczy minie nieco czasu, zanim jej praca zacznie przynosić zyski. Anthony powiedział, że jeśli kiedykolwiek będzie potrzebować pomocy... nie, nie, poradzi sobie. Kiedy weszła do kancelarii, jej sekretarka, Miriam Ruiz, klęczała na podłodze, wkładając akta do dolnej szuflady. Wstała i wyjęła torby z rąk Gail. - Cześć. Co to? O, dobrze, masz program kalkulacyjny. Jak się czuje Karen? Cieszy się, że wróciła do domu? - Bardzo. Przywiozła ci coś... chyba z Dominiki. - Gail wygrzebała z torebki maleńkie puzderko zapakowane w różową bibułkę i przewiązane wstążeczką. - Ooooo... - Miriam rozwinęła prezent i wyjęła kolczyki: muszelki na złotych drucikach. -Jakie słodkie! Muszę je zaraz przymierzyć. -Wyciągnęła z szuflady lusterko. Drobniutka, niska, z burzą długich, kędzierzawych ciemnych włosów wyglądała raczej na licealistkę niż na dwudziestodwulatkę. Przytrzymała włosy z tyłu i poruszyła głową tak, że kolczyki zakołysały się z grzechotem. - Przepiękne! - Que milutkie - zgodziła się Gail. - Mnie przywiozła naszyjnik z zębów rekina. Powinnam go wkładać na rozprawy. - Wyjęła wiadomości dla siebie z wielkiego plastikowego spinacza na biurku Miriam i przejrzała je pobieżnie. Nic. Nic. Na jutro. Oddzwonić. Telefon od Anthony'ego. Wstąpi do domu za kwadrans szósta i zabierze ją na oglądanie domu. Gail pokazała karteczkę Miriam. - Powiedział tylko tyle? Co to za dom? - Nie wiem. Musiał zaraz wracać do sądu. Powiedział, że spróbuje zadzwonić później. Gail przejrzała wiadomości jeszcze raz. - Thomas Nolan się nie odzywał? New World School of the Arts poinformowała ją, że pan Nolan ma o drugiej warsztaty ze studentami wokalistyki i na ogół pojawia się w okolicach tej godziny. Gail zostawiła wiadomość, że złoży mu wizytę. - Ktoś dzwonił parę razy, ale nie podał tego nazwiska. Co to za jeden? - Śpiewak operowy. - Gail przyniosła dodatkowe krzesło. - Zechciej mi coś wyjaśnić. Thomas Nolan został zaangażowany do głównej roli w Don Giovannim w operze Miami. Dwa lata temu wystąpił w Hawanie. Myślisz, że będzie miał z tego powodu kłopoty? 30 Miriam patrzyła na nią przez chwilę nierozumiejącym wzrokiem. - Co masz na myśli? - spytała wreszcie. - Myślisz, że komuś będzie przeszkadzać, iż był na Kubie? - Mnie nie. - A twoim rodzicom? Mina Miriam wskazywała wyraźnie, że Gail zadała dziwne pytanie. Dziewczyna urodziła się w Stanach, podobnie jak jej mąż Danny i większość ich przyjaciół. - Słuchaj, Gail. Papa pracuje na dwóch etatach, żeby zarobić więcej, bo moja siostra właśnie poszła do liceum. Mama ma na głowie cały dom i jeszcze pilnuje mojego Berto. Są zajęci. Gdyby wydarzyło się coś istotnego... na przykład, gdyby Fidel kopnął w kalendarz... pewnie wzięliby tydzień wolnego i świętowali wraz z innymi. Ale to? Śpiewak operowy, który kiedyś wystąpił na Kubie? Daruj, ale nie. Mają ważniejsze rzeczy na głowie. Gail zastanowiła się nad tym, co usłyszała i wstała, żeby nalać sobie kawy. Maszynka stała na półce w pobliżu ksero. Miriam dwa razy dziennie przygotowywała świeży dzbanek. Rano kładła aktualne numery „Miami Herald" i „New York Timesa" w poczekalni, włączała lampę między dwiema kozetkami i zależnie od potrzeb, odkurzała lub podlewała rośliny na parapecie. Za oknami widać było piękne niebo i chmury albo Dadeland Mali, jeśli przyjrzeć się szczególnie uważnie. Gail dmuchnęła na kawę i pociągnęła łyk. - Czy twoja matka słucha w domu hiszpańskich audycji radiowych? - Raczej nie. Ogląda telewizję. Najbardziej lubi seriale. - Miriam przeglądała instrukcję obsługi programu kalkulacyjnego; Gail wyobraziła sobie gigabajty informacji, spływające w zawrotnym tempie do jej głowy. - Chcesz się dowiedzieć, czy ktoś mówi o tym gościu, tak? O tym Thomasie Nolanie? - Tak, to mnie interesuje. - Zadzwonię do babci. Mieszka z moim wujem i na okrągło słucha radia. - Spytaj... - Gail zawahała się, czuła się niemal jak zdrajczyni. - Spytaj, czy słucha Octavia Reyesa. Ma program radiowy, ale nie wiem, w jakiej stacji. Ma także sieć sklepów z meblami, Król Mebli. Na Palmetto Express-way wisi jego billboard. EL REY DE LOS MUEBLES. - A, tak. Kupiliśmy u niego meble do salonu. - To szwagier Anthony'ego. Miriam zastygła z otwartymi ustami. - O... - powiedziała po długiej chwili milczenia. Gail zostawiła ją przy komputerze, wzięła wiadomości i ruszyła korytarzem, mijając pusty gabinet, w którym miała nadzieję ulokować niegdyś wspólnika, a także salę konferencyjną, nadal pustą, choć w przyszłym tygodniu 31 miały nadejść meble. Jej kancelaria znajdowała się na końcu korytarza-jasny pokój z mnóstwem roślin na parapecie. Jedną z dzwoniących była Sihda Sanchez z Century 21 Realty, co bez wątpienia miało coś wspólnego z domem w Cocoplum, który Anthony chciał pokazać Gail. - Cocoplum - powiedziała na głos, wystukując numer. Okolica za miliony dolarów. W słuchawce rozległ się głos Silvii Sanchez, hałasy w tle zdradzały, że kobieta jedzie samochodem, prawdopodobnie lincolnem, lexusem czy jednym z tych bajeranckich pojazdów, dzięki którym przyszli nabywcy domów czuli się dopieszczeni. Okazało się, że tego popołudnia można będzie obejrzeć rezydencję w Cocoplum. Sześć sypialni, duża kuchnia, basen, piękne ogrody. To wyjątkowa okazja... - Ile żądają właściciele? - przerwała Gail. - Doprawdy, najpierw powinni go państwo obejrzeć. - Obejrzymy, ale ile? - Trzy siedemset pięćdziesiąt, ale złożymy im inną propozycję. - Trzy... siedemset pięćdziesiąt... - Gail zamknęła na chwilę oczy. -Pan Quintana jest dziś w sądzie i sprawa potrwa zapewne przez cały tydzień. .. Ale przebojowa Silvia Sanchez już się skontaktowała z sekretarką pana Quintany. Rzeczywiście, był na sali rozpraw, ale obiecał, że za kwadrans szósta wstąpi do domu pani Connor i razem spotkają się o szóstej przed domem, który mieli oglądać. - Oczywiście, czemu nie - mruknęła Gail, gdy niezręczne milczenie trwało już za długo. Pożegnała się i odłożyła słuchawkę, po czym ukryła twarz w dłoniach. Pierwszy dom, do którego zabrał ją Anthony, mieścił się na Biltmore Way w Coral Gables i był czerwonym okropieństwem, zbudowanym w latach dwudziestych, teraz niemal zupełnie zrujnowanym. Potem był dom w stylu francuskim w Południowym Miami, za jedyne dwa miliony dolarów. Wreszcie ranczo w Redlands ze stajnią na zapleczu. Nie podobały mu się domy, które wybierała - zwyczajne, jednopiętrowe, trzy lub cztery sypialnie, czasem basen. Domy, które wpadały mu w oko, były stare, o przestronnych, cienistych podwórkach. Położeniem lub wyglądem przypominały dom, w którym się wychował. Dom dziadków, w którym mieszkał pomiędzy trzynastym a dwudziestym rokiem życia. Dwór Pedro-sów - bo był to dwór, ni mniej, ni więcej - mieścił siedem sypialni i domek dla gości. Podłogi były wykładane kamiennymi płytami, kuchnia ogromna, a w gabinecie Ernesto Pedrosy, gdzie unosił się aromat starej skóry i kosztownych cygar, stał słój ziemi z jego wiejskiej posiadłości na Kubie, wisiały 32 mapy i historyczne fotografie, zaś nad biurkiem - kubańska flaga z dziurami po kulach. Z takiego właśnie domu musiał odejść Anthony po, jak powiedział, kłótni z dziadkiem. Gail parę razy spotkała się ze starszym panem i mimo jego podeszłego wieku, niepewnego kroku - pamiątki po zawale i wzniosłego sposobu mówienia czuła się w jego towarzystwie bardzo niepewnie. Ernesto Jose Pedrosa Masvidal. Ponad metr osiemdziesiąt, przenikliwe niebieskie oczy. Potomek hiszpańskich arystokratów. Wydawało się jej, że nie lubi Amerykanów, ale ich toleruje. Z miłości do najmłodszej córki, rozpaczającej po stracie dwojga dzieci, zdołał odzyskać jedno z nich. Wyrwał Anthony'ego z Kuby, rozgniewanego, zbuntowanego chłopca, który chciał natychmiast wracać. W szkole wdawał się w bójki i przez długi czas nie zgadzał się mówić po angielsku. Jego młodszy kuzyn Carlos, który go nienawidził, wspomniał przy obiedzie, że jego ojciec, jedyny syn Pedrosy, zginął w Zatoce Świń walcząc o wyzwolenie Kuby, podczas gdy ojciec Anthony'ego walczył po stronie wroga. Anthony odczekał do końca obiadu, zabrał Carlosa na podwórko i tam zmieszał go z ziemią. W miarę upływu lat powoli zdołał się dostosować, ale Pedrosa nie dał rady go złamać. Anthony nigdy go o nic nie prosił - ani o pieniądze, ani 0 akceptację. O własnych siłach skończył studia prawnicze, sam na siebie zarabiał, ożenił się i rozwiódł. A jednak - Gail widziała to całkiem wyraźnie - ci dwaj mężczyźni czuli do siebie szacunek, choć żaden by się do tego nie przyznał. Anthony często przywoził swoje dzieci z New Jersey 1 za każdym razem zabierał je do pradziadków. Odwiedzał grób matki, pamiętał o urodzinach i świętach, pojawiał się na wszystkich rodzinnych uroczystościach, tak jakby oczekiwano jego obecności. I oczekiwano. Babka uwielbiała go bez zastrzeżeń. Anthony wstawał, kiedy dziadek wchodził do pokoju, witał się z nim uroczyście i otrzymywał w zamian skinienie głowy, ale Gail widziała, w jaki sposób patrzy na niego starszy pan. Jak go słucha. I jak często się zdarza, że siadają blisko siebie, najwyraźniej nie zdając sobie z tego sprawy. Zdjęła buty i usiadła, podkurczając pod siebie stopy. Cóż to musiała być za scena, kiedy Pedrosa kazał wnukowi opuścić dom. Późne popołudnie. Pokój na piętrze. Przez otwarte okno widać gęste listowie drzewa figowego. Na łóżku leży mniej więcej dwudziestoletni, wysoki, szczupły młodzieniec z brodą. Jego skóra ma kolor miodu, ciemnobrązowe włosy spadają falami na ramiona. Ma długie rzęsy i oczy tak ciemne, że wydają się czarne. Kiedy jest zły, te oczy prawie strzelają iskrami. 3-Aria dla zdrajcy Nie, zaraz. Ernesto Pedrosa nie pozwoliłby, żeby jego wnuk nosił długie włosy i brodę. Anthony jest ogolony. I nie leży, tylko siedzi przy biurku, czytając podręcznik do filozofii. Wzorowy uczeń. Zaledwie siedem lat temu pojawił się w kraju, nie znając języka. To miała być krótka wizyta, ale matka, która uciekła wraz z rodzicami, nie zamierzała go wypuścić. Czy nadal śni o domu? O zielonych polach, o rzece, nad którą ojciec uczył go łowić ryby? Jednak na drzwiach, ukryty pod płaszczem na wieszaku, a może nawet pod kubańską flagą, wisi plakat Che Guevary. Czarny, biały i czerwony. Che z rozwichrzonymi wąsami, płonącymi oczami, w berecie. A zza drzwi dobiegają bardzo ciche dźwięki muzyki. Babcia słucha radia. Beny Morę albo Celia Cruz. Stara muzyka z Kuby, puszczana tylko w stacjach Małej Hawany. Tak wiele z el Cuba de ayer zachowało się w tym mieście. Chłopak odwraca kartkę. Następnego dnia ma egzamin albo sprawdzian. Jeszcze nie wie, że w przyszłości zostanie prawnikiem. Jaką przyszłość dla siebie planuje? Kto wie? Nagle na schodach rozlegają się ciężkie kroki. Zbliżają się. Zatrzymują. Skrzypi klamka. Dziadek wrzeszczy, żeby Anthony otworzył drzwi. (W tym domu drzwi mają być zawsze otwarte). Otwieraj, mówię! Otwórz te drzwi! Chłopak się boi, ale oczywiście nie pokaże tego po sobie. Wstaje i spokojnie przekręca klucz w zamku. Dziadek odpycha go na bok, tak mocno, że chłopak zatacza się do tyłu. Matka wpada do pokoju. Nie, papi, nie! To jeszcze dziecko! Nie wie, co robi! Za późno. Flaga już jest zerwana i Che Guevara wbija palące spojrzenie w Ernesta Pedrosę. Może odkryła go pokojówka, która powiedziała o wszystkim panu domu. Ale raczej był to kuzyn Carlos. Duża, stwardniała ręka uderza w twarz Anthony'ego. Wynoś się z mojego domu! Powinienem cię zostawić w Camagiiey razem z twoim ojcem, tą komunistyczną świnią. Niewdzięcznik! Zdrajca! Pedrosa drze plakat na strzępy. Ale nie. Anthony, nawet jako dwudziestolatek, nie byłby tak nierozważny, by trzymać plakat w domu dziadka. Plakat pojawił się później. Powiedzmy, że to były książki, teoria komunizmu. Albo „Juventud Rebelde", albo gazeta, „Granma", prosto z Kuby. Nieważne. Pedrosa drze je na strzępy. Wynoś się z mojego domu! Anthony odchodzi tego samego wieczoru, wcisnąwszy ubrania i książki do marynarskiego worka, żegnany przez rozpaczającą matkę. Dzwoni do przyjaciela. Jasne, stary, przyjedź do nas, nie ma problemu. Becky się zgadza. Możesz spać na kanapie. 34 Dopiero po chwili Gail zdała sobie sprawę, że interkom dzwoni od pewnego czasu. Podniosła słuchawkę. - Tak? - Chodź, chodź szybko! Skoczyła do drzwi, nie tracąc czasu na wkładanie butów. W pobliżu biurka Miriam usłyszała męski głos, mówiący po hiszpańsku. Miriam machnęła na nią ręką. - Ćśśś... Na półce nad jej biurkiem stało radio. Głos był niski, poważny - taki głos mógłby prowadzić transmisję z pogrzebu zamordowanego prezydenta. Gail wychwytywała pojedyncze słowa, usiłowała je tłumaczyć i gubiła wątek. Spiker wymawiał długie, wibrujące r. Apoyarrr la comunidad, no la dictadura... Tenemos el deberrr... la rrrresponsibilidad de... — To jej umknęło. - Gracias por su atención. Soy Octavio Rrreyes, el rey del comentario, WRCL, Rrrradio Cuba Librę, 870 en su dial. Dziękuję państwu za uwagę. Octavio Reyes. Król reportażu. Radio Wolna Kuba. Miriam uderzyła dłonią w blat biurka. - Babcia powiedziała, że jego audycja zaczyna się o 10:55. Nie spuszczałam oka z zegarka, przerwałam rozmowę telefoniczną i co? Przepadło mi prawie wszystko. - Co powiedział? - Nie wiem dokładnie. Coś o artystach Miami. Że mają obowiązek popierać społeczeństwo, nie dyktaturę. Nie wspomniał o operze. Przynajmniej nie wymienił tytułu. - Na razie - dodała Gail. 5 GailConnor! Gail,poczekaj! Gail cofnęła się na skraj chodnika. W jej stronę biegł mężczyzna o siwych kędzierzawych włosach, poły jego marynarki trzepotały, krawat się przekrzywił. Kiedy znalazł się koło niej, przycisnął dłoń do piersi i udał, że nie może złapać oddechu. - Boże, ależ ty szybko chodzisz! - Uśmiechnął się szeroko. - Mam nadzieję, że mnie pamiętasz. Seth Greer. Nie jestem szaleńcem, który goni piękne blondynki po ulicach. 35 - Oczywiście, że cię pamiętam. Cześć. Dotknął palcami czoła. - Odbieram komunikat. Nadchodzi... chwileczkę... pani idzie... w tamtą stronę... - Wskazał budynki po drugiej stronie ulicy, cztery piętra, w oknach na ostatnim piętrze markizy. - Zdumiewające. - Twoja sekretarka powiedziała, że poszłaś do centrum. Nie wyjaśniła dlaczego... dobrze ją wykształciłaś... ale dodałem dwa do dwóch i wyszedł mi Thomas Nolan. - Przyklepał krawat do niewielkiego brzuszka. Jego niebieski garnitur był dobrej jakości, choć trochę wymięty. - Mogę ci towarzyszyć? Już go poznałem. Mogę was sobie przedstawić. - Dzięki, ale... - Uśmiechnęła się. - Nie jesteś obiektywny. - Przynajmniej pozwól, żebym postawił ci kawę. - Po przeciwnej stronie ulicy znajdował się McDonald pełen wchodzących i wychodzących studentów. - Nie wygłupiaj się. Tylko pięć minut. Gail zdecydowała po krótkim wahaniu, że mogą razem przejść do końca ulicy. Skręcili na zachód przy liceum, nowoczesnym betonowym budynku z przestronnym boiskiem. Chłodny wietrzyk poruszał jasnozielonymi pióropuszami palm. - Co zamierzasz powiedzieć Nolanowi? - Nie bądź taki ciekawy. Zamierzam go spytać, jak to się stało, że trafił na Kubę, co tam robił i tak dalej. - Całkowicie neutralna misja badawcza. - Otóż to. - I nikt na ciebie nie wpłynął, nawet Anthony Quintana. Spojrzała na niego. - Słucham? - Byłoby dla niego lepiej... a poprzez niego także dla ciebie... gdyby Tom Nolan spakował nuty i wyniósł się z tego Dodge City. - Dlaczego tak mówisz? - Dlaczego? - Siwe brwi uniosły się, jakby Seth nie był pewien, czy to nie żart. Kiedy Gail nie zmieniła uprzejmego wyrazu twarzy, dodał: - Ponieważ przez tę małą awanturkę Tony znalazł się między młotem a kowadłem -tobą i swoim dziadkiem. Kim jest dziadek Tony'ego? Prawicowym emigrantem, przy tym bardzo bogatym. Tony nie chce się od niego odciąć. Gdyby dziadziuś doszedł do wniosku, że w operze rządzą komuchy, a Tony zaręczył się z prawniczką, która tam pracuje... - O nie, nic z tego. Anthony nie wywierał na mnie żadnego nacisku, a gdyby nawet próbował, nie ugięłabym się. - I dobrze. Miałem nadzieję, że tak odpowiesz. - Seth położył jej rękę na ramieniu. - Chcesz usłyszeć przepowiednię? Tom Nolan zostanie. Przez 36 cały weekend miałem telefony z protestami. Ludzie są oburzeni, że coś takiego w ogóle przyszło nam do głowy. - Mogą się oburzać ile się im podoba, ale jeśli dyrektor zdecyduje, że to zbyt ryzykowne... - Nie! O Jezu. Awantura byłaby fantastyczna. Pomyśl, co za reklama. Darmowa, i to taka, że usłyszeliby o niej wszyscy. Jako skarbnik opery gwarantuję ci, że jeśli prawicowcy się na nas rzucą, datki zaczną się sypać tak obficie, że nie nadążymy zgarniać kasy. A sprawy sądowe to już dla nas żyła złota. Będziemy dostawać czeki od wszystkich towarzystw miłośników opery w Stanach i połowy z Europy. - Dlaczego tego nie powiedziałeś na zebraniu? - Bo przyszło mi to do głowy dopiero następnego ranka pod prysznicem. - Parsknął śmiechem, ale zaraz spoważniał. - Słuchaj, chciałem z tobą pogadać o tym, co mogą zrobić władze miasta, jeśli zdecydujemy się bronić Nolana. To nie wpłynie na naszą decyzję, ale musimy wziąć to pod uwagę. - O co ci chodzi? - Kto rządzi w Miami? Do której grupy etnicznej należy większość urzędników, prawników i dyrektorów pomniejszych departamentów? Mogliby twierdzić, że boją się wybuchu agresji podczas spektaklu i zażądać od nas tysięcy dolarów za dodatkową ochronę policji. - Seth, na miłość boską... Nie mogą tego zrobić. - Chcesz się założyć? Oczywiście, że to nielegalne. Odebranie przysługującej im wolności słowa, zgromadzenia i tak dalej. Ale czy oni o tym wiedzą? Czy ich to obchodzi? Kiedy ubiegałaś się o posadę, przyjrzeliśmy się dobrze twojemu cv. Od ośmiu lat specjalizujesz się w skomplikowanych sprawach handlowych w jednej z najlepszych firm w Miami. To robi wrażenie. Ale to nie to samo. Potrzebujesz czyjejś pomocy. Proponuję ci moją. Jestem prawnikiem, nie tylko księgowym, i niczego bardziej nie pragnę, jak tego, by skopać tyłki biurokratom. Zatrzymali się, żeby przepuścić czwórkę studentów - Haitańczyków, sądząc z akcentu. - Tak, Anthony powiedział, że byłeś prawnikiem. Nadal praktykujesz? - Nie, ale mam licencję, wciąż aktualną. Licencja nie zrobi z ciebie prawnika. Gail o tym pamiętała, choć Seth Greer najwyraźniej postanowił wymazać to z pamięci. - Gdzie studiowałeś? - W Georgetown, rocznik '73 - powiedział z niejaką dumą. - Pracowałem w Ministerstwie Sprawiedliwości nad sprawami z zakresu prawa cywilnego, potem przeniosłem się do Texasu i Nowego Meksyku. W siedemdziesiątym szóstym przyjechałem do Miami. Nawet po zmianie zawodu interesowałem się prawem. Rozmawiałem o Tomie Nolanie z ludźmi 37 z Amerykańskiej Unii Praw Obywatelskich. Aż się palą, żeby się włączyć do zabawy. Gail zerknęła na niego z ukosa. - Dlaczego zostałeś księgowym? - To cię dziwi? Mnie też. Zawsze miałem zdyscyplinowany umysł... wbrew temu, co widać na zewnątrz, nie? Cyfrom zawsze można wierzyć, w tym cały ich urok. Wchodzę do biura, zamykam drzwi, jest jak... w klasztorze. Mam nawet kolekcję chorałów gregoriańskich. Liczę, słucham CD... i świat nie ma wad. Dotarli do końca dzielnicy. Dwie jednokierunkowe jezdnie prowadziły na północ. Minął ich autobus w sinym obłoku spalin. Gail postanowiła zapuścić sondę. - Anthony powiedział, że kiedyś byłeś z Rebeccą. - Seth spojrzał na nią surowo. - Przepraszam, nie powinnam o tym wspominać. - Nie, wszystko w porządku. Ale zatrzymaj to dla siebie. Nie chcę, żeby ludzie zaczęli gadać. - Oczywiście. To zrozumiałe. Seth odwrócił się i ruszyli w kierunku, z którego przyszli. Nie odrywał oczu od chodnika. - Teraz nie ma już nic między nami, jeśli jesteś ciekawa. Ale, niech to, to cholernie rasowa kobieta, co? Uśmiechnęła się. - Najwyraźniej nie jest ci obojętna. Seth szedł przed siebie z rękami w kieszeniach. - Niech mnie diabli, jeśli wiem, co się stało. Nikaragua to był kiepski pomysł. Potem oboje rozeszliśmy się w swoją stronę. Dziesięć lat później, kiedy znowu wróciłem do Miami, była już żoną Lloyda. - Nikaragua? Przepraszam, chyba coś mi umknęło. Seth obejrzał się na nią. - Oho. Tony miał ci o tym powiedzieć. Zadzwonił do mnie w weekend i obiecał, że powie. Chyba zapomniał. - No cóż... To jakaś tajemnica? - Dotarli do rogu, na którym się spotkali. - Umieram z ciekawości. - Nie stało się nic wielkiego. Latem 1978 roku byliśmy w Nikaragui, pracując jako ochotnicy. Sandiniści zaczęli właśnie dochodzić do głosu i mieliśmy duże kłopoty z powrotem. Było paskudnie. O czymś takim nie chce się pamiętać, jeśli mnie rozumiesz. - Nie. Prawdę mówiąc, nie rozumiem. - Wiatr zwiał jej włosy na oczy. Odgarnęła je niecierpliwie. - Powinnaś porozmawiać z Tonym. - Seth spojrzał na zegarek. - Przeze mnie się spóźnisz. 38 - Nie, wszystko w porządku, ale rzeczywiście muszę już iść. - A co z moją pomocą? - Ach. - Musiała sobie przypomnieć, o czym rozmawiali wcześniej. -Będę pamiętać. - Tak? Chętnie ci pomogę. - Dobrze. Jeśli władze miasta narobią hałasu, dam ci znać. Ale chcę to zaznaczyć wyraźnie: to ja jestem prawnikiem. Ja decyduję. Zgadza się? - Tak jest, kapitanie. Gail zatrzymała się w holu New World School of the Arts i wyjrzała przez szklane drzwi na ulicę. Seth Greer zniknął. Gdyby wiedziała, dokąd poszedł, dogoniłaby go. Postawiłaby mu nawet kawę. I upewniła się, że dobrze zrozumiała. Byli w Nikaragui. Co się tam stało? To nie były zwykłe letnie praktyki, lecz coś tak ponurego, że Seth nie chciał o tym wspominać. Anthony także. Dlaczego? Psiakrew! Chciała poznać odpowiedź na te pytania, ale musiała pohamować ciekawość. Spytała recepcjonistkę, gdzie może znaleźć Thomasa Nolana. Był na drugim piętrze. Gail wycofała się w głąb windy, do której wsiadło jeszcze co najmniej dziesięcioro studentów, kilku z instrumentami w futerałach. Wyszła do kwadratowego holu z szarą wykładziną i metalowymi szafkami. Jedna ściana była pomalowana na intensywny błękit. Gdzieś z dołu dobiegał chóralny śpiew. Gdzieś indziej dwa fortepiany grały dwie zupełnie różne melodie. Znalazła właściwe pomieszczenie i zajrzała przez szybę obok drzwi. Mężczyzna w białej koszuli z podwiniętymi mankietami siedział przy pianinie. To z pewnością Nolan. Widziała go przelotnie na przyjęciu, i to z daleka, ale pamiętała te jasne włosy, szerokie ramiona i duże dłonie, które teraz tańczyły lekko ponad klawiszami. Przez chwilę śpiewak mruczał melodię bez słów, zamilkł i dopisał coś ołówkiem w nutach. Poruszył ustami. Zastukał rytmicznie ołówkiem, odłożył go na pianino i podjął grę. Zaczął cicho śpiewać po włosku. Gail doznała dziwnego wrażenia powracającego wspomnienia. Nie chodziło o tego mężczyznę, to pewne. Muzyka? Sięgnęła w głąb pamięci i powróciła z niczym. Pianino przestało grać. Nolan odwrócił stronę. Zapukała. Związane w kucyk włosy śpiewaka poruszyły się i zafalowały. Gail nacisnęła klamkę, usłyszawszy zaproszenie. Salka pękała w szwach od książek, dokumentów i magazynów. Piętrzyły się na pianinie, dodatkowo 39 ozdobionym koronkowym szalem. Kiedy Nolan wstał, pokój wydał się jeszcze mniejszy. - Nazywam się Gail Connor. Zostawiłam panu wiadomość, że zjawię się o pierwszej. Trochę się spóźniłam. - Tak, naturalnie - mruknął z roztargnieniem, rozglądając się po wnętrzu w poszukiwaniu krzesła dla niej. Wreszcie zdjął pozytywkę z krzesła przy biurku i odsunął złoty rzymski pancerz, żeby zrobić więcej miejsca. Gail położyła torebkę na stole i dopiero teraz spojrzała na ściany. Były pokryte plakatami, czarno-białymi fotografiami, oprawionymi w ramki recenzjami, programami z autografami artystów. Tyle kostiumów, tyle wspomnień. .. Prawie słyszała muzykę. Odległą, lecz wyraźną, zgiełk instrumentów i ludzkich głosów. Nolan wziął hiszpański wachlarz. Rozłożył go z trzaskiem i zamknął długimi bladymi palcami. - To nie jest mój gabinet - wyjaśnił. - Należy do pani dziekan. Podobno była wspaniała jako Carmen. Gail spodziewała się głębokiego, grzmiącego głosu, nie tego powolnego szeptu o tak precyzyjnej wymowie, że wydawało się, jakby artysta czytał tekst z kartki. - Co pan grał? - A, to Puccini. Vissi d'arte z Toski. Rola dla sopranu dramatycznego... czyli nie dla mnie. Dziś będzie to śpiewać jedna z moich studentek. Mam ich dwadzieścioro, po pięć osób w klasie. Dostałem wyciągi fortepianowe, więc mogę się przygotować. - Nie uczy pan tylko basów i barytonów? - Nie, wszystkich. Soprany, tenorów, nieważne. Wybierają sobie arię i pracujemy nad nią. Te dzieci są naprawdę niezłe. - Dzieci? - Taki młody głos nie jest gotowy, by śpiewać w operze. Wokaliści osiągają dojrzałość koło trzydziestki. Następne piętnaście do dwudziestu lat to złoty okres. Usiłujemy z niego czerpać, dopóki to możliwe. - Nolan siadł na stołku przy pianinie, oparłszy łokcie na kolanach w spranych dżinsach. - Byłam świadkiem pańskiego występu na Fisher Island. Ma pan wielki talent. - Dziękuję. - Z bliska widać było zapadnięte policzki, wydatny nos i ostro zarysowaną szczękę. Błękitne oczy, głęboko osadzone pod prostymi brwiami, wpatrywały się w nią badawczo. - Pewnie jest pan przyzwyczajony do komplementów. Przyglądał się jej tak uważnie, że zaczęła podejrzewać, iż rozmazał się jej tusz. Potem uśmiechnął się nieznacznie, samymi kącikami ust. 40 - W młodości chciałem zostać pianistą. Panna Wells, moja nauczycielka, powiedziała w końcu: nie, nie masz do tego talentu. Powinieneś śpiewać. Który piętnastolatek ucieszy się, słysząc taki wyrok? Ale poszedłem za jej radą i proszę, oto efekty. Gdzie bym był, gdybym jej nie posłuchał? - Roześmiał się cicho. - Zawdzięczam jej wszystko. Byłby ze mnie okropny pianista. - Wszyscy jesteśmy jej wdzięczni - powiedziała Gail z uśmiechem. -Powinnam chyba wyjaśnić, z czym przychodzę. - Już się domyśliłem. Pani telefon mnie zaintrygował. Prawnik opery? Zadzwoniłem do mojego menedżera. Dyrektor generalny opery wyjechał, ale dzięki poczcie pantoflowej wiem, że możecie mnie wyrzucić za ten występ na Kubie. Powiedziałem: nie, to jakieś szaleństwo. Ktoś się musiał pomylić. Czy ma pani dla mnie złe wieści? Gail zaprzeczyła, ale przez parę następnych minut tłumaczyła mu, o co martwią się władze opery. Przedstawiła wszystkie możliwe scenariusze wypadków, żadnego nie eksponując w szczególny sposób. - Niewiarygodne. To jest możliwe tylko w Miami. I co, zastrzelą mnie? Będę sławny. - Już jest pan sławny. - Raczej nie. Tenorzy są sławni. Basy żyją w zapomnieniu. Nie, nie odejdę, wykluczone. To mój debiut w tytułowej roli w Don Giovannim. Wie pani, że amerykański debiut Luciano Pavarottiego odbył się także w Miami? To jedna z najlepszych oper w Stanach, a dobre recenzje wiele znaczą dla mojej kariery. - Oparł brodę na splecionych palcach. - Czy zostanę pozwany do sądu? - To mało prawdopodobne. Tysiące Amerykanów co roku odwiedzają Kubę i jeśli nie zachowują się prowokacyjnie, władze nie robią z tego problemu. Ale dla opery to niełatwe. Muszę pana spytać o tę wizytę. Na czyje zaproszenie pan tam pojechał, co pan tam robił i tak dalej. Zgadza się pan? Lekko wzruszył ramionami. - Nie byłem opłacony przez rząd kubański. Zatrzymałem się w Dort-mundzie w Niemczech. Przez całe tygodnie lało i było zimno, a ja skończyłem występy w... Łucji z Lamermoonf! Tak. Moi znajomi z obsady wpadli na pomysł, żebyśmy pojechali na Kubę. Wydawało mi się, że będzie dobra zabawa. Za miesiąc miałem zacząć próby w Houston, więc wycieczka zapowiadała się całkiem przyjemnie. Taki skok w bok od wyznaczonej trasy. Wróciłem przez Meksyk. - Czy ci pańscy przyjaciele to Amerykanie? - Troje Niemców i jedna Angielka. Zatrzymaliśmy się... zaraz... w Tropi-coco na Varadero Beach. Były tam tłumy Kanadyjczyków i Anglików... Amerykanów też, nie byłem jedyny. Przez cały tydzień na festiwalu występowało 41 mnóstwo muzyków z całego świata - przeważnie jazzowych, jak się pani domyśla. Jeden powiedział, że wpisał nas do programu. Nie pamiętam, co śpiewałem. Nie dostaliśmy zapłaty. To była rozrywka, nic więcej. Zabrali nas do Hawany, do starego teatru. To miasto robi wstrząsające wrażenie. Jeszcze widać, jak piękne było niegdyś. - Dla kogo pan śpiewał? - Dla... różnych ludzi. Wydaje mi się, że widziałem dużą grupę studentów uniwersyteckich. Wątpię, żeby kiedykolwiek oglądali na żywo przedstawienie operowe. Wszystko opisano w gazetach, ale to nie był duży występ. Nie dostrzegłem żadnych kamer. - Pewnie nie zauważył pan wysokiego, brodatego dżentelmena na widowni? Wreszcie sprowokowała go do uśmiechu. - Nie. - Kto zapłacił za hotel? - Moja przyjaciółka, Angielka. - Kim ona jest? - Sopranistką z obsady. - Ma jakieś nazwisko? - Lucia... - Potrząsnął głową z uśmiechem. - Nie, wolę go nie wymieniać. Jest mężatką. Gail zerknęła ponownie na fotografie na ścianach. Wszystkie milczące. Carmen, Salome, Lady Makbet. Brodaci mężczyźni w opończach, z rozłożonymi ramionami. Wszyscy z grubym makijażem, w kostiumie. Inscenizacja. - Więc pojechał pan na Kubę za cudze pieniądze, rząd pana nie opłacił i śpiewał pan pod wpływem impulsu dla zwykłych ludzi, w tym dla studentów. To wszystko? - Tak. Spojrzała na niego i dostrzegła mgnienie czegoś znajomego, czego nie potrafiła nazwać. - Czy mogę ci mówić po imieniu? - Oczywiście. - Ja mam na imię Tom. I co sądzisz, Gail? Co ze mną zrobią? - Na razie jeszcze nie wiadomo. To nie będzie moja decyzja. - Przekaż to radzie: jeśli mnie poproszą o odejście, pozwę ich do sądu. - Nie wątpię. Uśmiechnął się leniwie. - Nie mam nic przeciwko tobie. - Wiem. Spojrzał na zegarek. 42 - Chodźmy na górę. Rozmawiać możemy po drodze. - Wstał i wziął gruby stos partytur. - To idiotyczne. - Zgadzam się. - Masz ochotę popatrzeć, jak prowadzę lekcje? Dzieci są przyzwyczajone do śpiewania przy widowni. - Zaczął przeglądać zeszyty. - Będziesz zaskoczona ich talentem. - Dzisiaj? Chyba nie... - A! - Wyciągnął jeden zeszyt. - To dla studenta ostatniego roku. Uwielbiam tę rolę. Leporello, służący Don Giovanniego. Śpiewałem to tysiące razy. Bardzo dobra. I zabawna. Położył nuty na pianinie i otworzył egzemplarz Don Giovanniego. - Tutaj Leporello pokazuje Donnie Ehdrze, jednej z ofiar Don Giovan-niego, spis kobiet, które kochał jego pan. Zachęcają, by go przeczytała. Jest tam ponad dwa tysiące imion! Nolan pochylił się nad klawiaturą i zagrał parę taktów wstępu. Głos, który niespodziewanie wstrząsnął ciasnym pokoikiem był tak potężny, że Gail cofnęła się o krok. Madamina, U catalogo e ąuiesto delie belle che amó Upadron mio, un catalogo egli e che hofattHo. Osservate, leggete con me. Zamilkł równie nagle, jak zaczął śpiewać i zdjął nuty z pianina. - Wiesz, o co tam chodzi? Don Giovanni, uwodziciel niewinnych biało-głów. Uwodzi je bez względu na pozycję społeczną i wiek, z czystej przyjemności dodania ich do swojej listy. To mężczyzna, który żyje tylko po to, by zaspokajać swój nienasycony apetyt. Pozostaje niepoprawny nawet wtedy, gdy wpada w otchłań piekielną. Gail nie mogła odwrócić od niego wzroku. Nolan zebrał nuty. - Chodźmy na gorę. Zaśpiewam ci całą arię. - Nie, ja... Dziękuję, ale muszę wracać do kancelarii. Czy zaproszenie pozostanie aktualne? - Oczywiście. - Zgasił światło i zamknął drzwi na klucz, po czym nacisnął kontrolnie klamkę. - Pójdę po schodach. O tej porze w windach jest okropny ścisk. Chodź, możesz się stąd dostać do holu. Pchnął metalowe drzwi prowadzące na klatkę schodową, dźwięczącą echem kroków i głosów. Studenci z plecakami i instrumentami zbiegali w dół lub pięli się do góry. Beton i metal odbijały i powielały każdy dźwięk. 43 - Hej, panie profesorze! - wrzasnął jakiś chłopak. Za jego plecami stali inni, czekając z uśmiechem. Thomas Nolan przechylił się przez metalową balustradę. Groźnie zmarszczył brwi, wyciągnął palec w stronę chłopaka i zaśpiewał: - Pentiti! Cangia vita, e l'ultimo momento! Gail z trudem powstrzymała okrzyk zaskoczenia. Dźwięk niósł się z ogłuszającą siłą. Nolan zerknął ku niej. - Powiedziałem Giovanniemu, żeby żałował za grzechy. To jego ostatnia godzina. Zobaczymy, czy pamięta, jak to idzie dalej. W dole rozległy się szepty, po czym głęboki głos chłopca poszybował w górę. - No, no ch 'io non mipento. Vanne lontan da me! - Łotr. Nie chce żałować. Kazał mi się zabierać. I znowu Nolan przybrał groźną minę i zagrzmiał: - Pentiti! - No! - Si! - No! - Ah! Tempopiu non v'e! Chłopak wydał rozdzierający krzyk, który wstrząsnął ścianami klatki schodowej i runął na podłogę, gdzie zaczął się wić w męczarniach przy akompaniamencie śmiechu kolegów. - Za późno. - Thomas Nolan odwrócił się do Gail z uśmiechem. - Dasz mi znać, jeśli zapadną jakieś decyzje? - Tak. Skinął głową i ruszył w górę po schodach, otoczony studentami. Znowu podjął śpiew, a oni do niego dołączyli. W końcu zniknęli. Gail odczekała, dopóki nie usłyszała trzasku ciężkich drzwi na trzecim piętrze. Wrspaniały, prawda? Sześć sypialni, siedem łazienek plus służbówka. -Z tymi słowami agentka otworzyła drzwi z mahoniu i witrażowych szybek, prowadzące do domu w Cocoplum. - W salonie mamy, jak państwo widzą, eleganckie marmurowe posadzki, w sypialniach podłoga jest kryta wykładziną. Zaraz tam zajrzymy. Proszę zwrócić uwagę na te olśniewające schody. Salon ma sześć i pół metra wysokości. Proszę, tu mamy lustrzaną 44 ścianę. Pani Connor, będzie pani zachwycona tą kuchnią... europejskie szafki, zlewy z nierdzewnej stali. Dobrze, teraz proszę tędy. Oficjalna jadalnia, żyrandole wliczone w cenę. Wszystkie okna mają szyby z podwójnie izolowanego szkła, bardzo szczelne. Dzięki temu zaoszczędzą państwo na klimatyzacji. Proszę tu spojrzeć. Co za śliczny taras, wykładany meksykańską terakotą. Wentylatory, bar, basen z podgrzewaną wodą. Tutaj... o, tutaj... kamera, dzięki której można czuwać nad bezpieczeństwem dzieci w basenie. Ma pani tylko jedną córeczkę? No, to się może zmienić. Jaka ona śliczna! Jak się nazywasz, kochanie? Karen? Spójrz na to podwórko, Karen. No spójrz. Niesamowite, co? Łódź przybija tutaj, widzisz? Wyciąg trzeba naprawić, ale zepsuł się tylko silnik, to żaden problem. Zauważyli państwo ten ogród? Właściciele są w Wenezueli, bardzo im zależy na sprzedaży domu. Sądzę, że powinni im państwo zaproponować trójkę. Silvia Sanchez czekała na ganku. Właściwie nie na ganku, lecz pod portykiem, wznoszącym się na dwie kondygnacje nad kolistym podjazdem i szerokimi półokrągłymi schodami. Miała koło pięćdziesiątki, była wspaniale uczesana i umalowana, a jej intensywnie różowy kostium wyglądał jak ruchliwa plama koloru na tle białych ścian. Białe ściany z dziurami po gwoździach, na których niegdyś wisiały obrazy. W kącie dwie kanapy z czarnej skóry. Za nimi zebra o paskach ze srebra i czarnego szkła. Gail przyciągnęła do siebie Anthony'ego i szepnęła mu do ucha. - Muszę mieć tę zebrę. Muszę! To Anthony zaproponował, żeby Karen pojechała z nimi, choć Gail zamierzała zostawić ją z nianią. Spryciarz. Jeśli dziecko zachwyci się domem, mamusia przestanie się stawiać. Karen chodziła po domu z otwartą buzią. Daszek jej baseballowej czapeczki co chwila obracał się w inną stronę. - Dlaczego właściciele tak szybko się wyprowadzili? - spytała Gail przyciszonym głosem. - Urząd podatkowy zaczął się nimi interesować? - Możliwe. Długa, wykładana lustrami ściana ukazała ich odbicia. Kobieta w szytej na miarę brązowej sukience, mężczyzna w garniturze, dziewczynka w dżinsach i bluzie Akademii Biskajskiej. Ci ludzie tu nie pasują, pomyślała Gail, choć dziecko szaleje z zachwytu. - Mamo, to najpiękniejszy dom na świecie! Jaki wielki! - Mogłabyś najeździć na rolkach. - Mogłabym? - Karen, mama żartuje. - Wiem, wiem. - Trampki dziewczynki pisnęły na marmurze, Karen podeszła do prowadzących na taras szklanych drzwi. - Mogę wyjść? Silvia Sanchez odwróciła się do swoich ewentualnych klientów. 45 - Jeśli państwo sobie życzą, możemy obejrzeć taras na zapleczu domu. Gail uśmiechnęła się cierpliwie. - Za chwilę. Chciałabym przedyskutować coś z panem Quintaną. Zgodzi się pani? Karen, wyjdź na zewnątrz, ale nie oddalaj się poza podwórko. Sihda Sanchez wzruszyła lekko ramionami i z wymuszonym uśmiechem oznajmiła, że zaczeka na tarasie. Gail wzięła Anthony'ego za rękę i ruszyli po wykładanych chodnikiem schodach na balkon na pierwszym piętrze. - I co sądzisz? Jest bardziej nowoczesny. Powiedziałaś, że nie chcesz starego domu. - Sześć sypialni i służbówka? Nie możemy tu zamieszkać. Nawet, gdybyśmy mieli zapłacić tylko milion. Ha! Tylko. Anthony... - pociągnęła go za rękę. - Chodź. Muszę z tobą porozmawiać. - Tak? Myślałem, że chcesz znaleźć sypialnię... - Tak, to też. Otworzyli drzwi i zajrzeli do pomieszczenia ze stiukami na suficie, wbudowanymi w ściany laminatowymi szafkami i półkami. Dywan był tak gruby, że chwytał ją za obcasy. Anthony twierdził, że przemeblowanie nie sprawi im najmniejszego problemu. Zwrócił jej uwagę na bezpieczeństwo domu - okna były okablowane alarmem przeciwko włamywaczom. W środku znajdowały się kamery, ogrodzenie pod napięciem... - Dziś widziałam się z Thomasem Nolanem. - No tak. I co? - Idealnie. Nikt nie mógłby mieć najmniejszych zastrzeżeń. Pojechał z przyjaciółmi, nie zapłacił ani grosza za pobyt w hotelu. Na jego występie byli studenci. Fidel się nie pokazał. Bardzo wzruszająco mówił o zrujnowanej Hawanie. I nie zarobił ani grosza. Anthony wzruszył ramionami. - Przypuszczam, że to możliwe. - Naprawdę? A nie jest podejrzanie podobne do tego, co powiedziałeś w piątek u Dixonów? Jeśli ktoś go pouczył, co ma mówić i to wszystko jest kłamstwem, możemy mieć później kłopoty. - I tak będziecie mieli. - Więc co mogę robić? - Ty? Nic. - Wiesz co, miałam nadzieję, że mi pomożesz. - Gail, to nie twoja decyzja. Poinformuj o wszystkim radę i niech oni zdecydują. - Doskonale. Anthony zajrzał do garderoby, kiedy się odezwał, jego głos był stłumiony. 46 - Patrz, jaka duża. - Półki, szuflady i pręty do wieszania ubrań ciągnęły się w nieskończoność. Ktoś zostawił nawet parę obitych różowym atłasem wieszaków. Gail oparła się o futrynę i splotła ręce na piersi. - W drodze na spotkanie z Nolanem spotkałam Setha Greera. Chciał porozmawiać o Nolanie, porozmawialiśmy i usłyszałam coś dziwnego. Powiedział, że w 1978 roku ty, on i Rebecca pojechaliście do Nikaragui. Anthony obejrzał się, zamknął szufladę i wyszedł z garderoby. - Co ci powiedział? - Że w lecie zgłosiliście się tam jako ochotnicy. Dał mi do zrozumienia, że było to dla was dość przykre przeżycie. Nigdy o tym nie wspominałeś. Dlaczego? - Jesteś na mnie zła? To było dawno temu. Nie wracam do tego. - Nie jestem zła, tylko ciekawa, co się właściwie dzieje. Udajesz, że nie znasz Rebeki Dixon. Potem Seth mówi, że zadzwoniłeś do niego w weekend, jak byście chcieli uzgodnić wersję wydarzeń. - Kochanie... - Anthony pokręcił głową. Przesunął dłonią po jej ramieniu, ujął nadgarstek. - Zadzwoniłem do niego, żeby się przywitać i nadrobić te dwadzieścia lat. Potem powiedziałem: „wiesz, nigdy nie mówiłem Gail, co robiliśmy w Nikaragui. Powinienem to zrobić". Dobrze. Seth i ja pomagaliśmy budować szkołę w pewnym mieście w rolniczej prowincji Jinotega. Rebecca pracowała w klinice. Nie było bezpiecznie. Sandiniści kręcili się po okolicy, żołnierze ich szukali. Widywaliśmy zwłoki na polach. Chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę się baliśmy. To skomplikowane doświadczenie. Nie zamierzałem go trzymać w tajemnicy przed tobą. Objęła go, przytuliła do siebie. - W porządku. Chciałam wiedzieć, to wszystko. Możesz mi o tym kiedyś opowiedzieć. Chciałabym usłyszeć, co się stało. - Jeśli znajdziemy czas. - Czas? Bardzo bym chciała. Ostatnio mało go mamy na składzie. Przytulił ją i szepnął: - Po przyjęciu w sobotę porwę cię do mojego domu i wniosę na rękach po schodach. - Będę krzyczeć. - Chodź. - Wziął ją lekko za rękę. - Obejrzymy jeszcze prywatne apartamenty. Znaleźli je na końcu korytarza. Światło przesiewało się przez grube zasłony, zaciągnięte na okna zajmujące całą ścianę, za nimi rozciągał się widok na zatokę. Nad platformą, przeznaczoną na ogromne wodne łóżko, wisiał kryształowy żyrandol w kształcie fontanny. Ściana za łóżkiem była pomalowana na czarno, ściana przeciwna - wykładana lustrami. 47 Gail otworzyła szeroko oczy i zerknęła na Anthony'ego, badając jego reakcję. Podszedł do wzniesienia, na którym niegdyś stało łóżko, wyjrzał przez szparę w zasłonach i wrócił. - Dlaczego nagle zapragnęłam, żebyś się rozebrał? W lustrze widziała go za swoimi plecami, ciemną sylwetkę. Jego twarz zniknęła, gdy pochylił się nad jej szyją. Dłonie i brzegi białych mankietów koszuli poruszyły się na tle jej sukienki. Szept tuż przy jej uchu. - Chodźmy do łazienki. - Oszalałeś. - Chodź... Szybko. Ich kroki odbiły się echem od kamiennej podłogi. Anthony zatrzasnął drzwi. W łazience znajdowała się wielka wanna ze skomplikowanym systemem natrysków oraz złotymi kranami. Osobne pomieszczenie na prysznic, długa marmurowa toaleta z dwiema miskami. Anthony posadził Gail na jej brzegu. Oboje chichotali. Anthony kazał jej być cicho. Objęła go za szyję. Jej torebka spadła na ziemię, otworzyła się. Zawartość rozsypała się na podłodze. Schodząc na dół, zauważyli Karen przy nabrzeżu. Przyglądała się linom, które miały unosić niewielkie łódki z wody. Minęli ogromny jak pieczara salon i odsunęli jedno skrzydło szklanych drzwi. Pani Sanchez, która siedziała przy basenie, załatwiając sprawy przez telefon komórkowy, na ich widok zakończyła rozmowę i ruszyła w dalszy obchód posiadłości. Zwróciła im uwagę na ogrodzenie pod napięciem. Na system spryskiwa-czy. Na kwiaty, drzewa owocowe, tropikalne rośliny, bujne nawet teraz, w zimie. Dom stał nad kanałem, co jest znacznie bardziej korzystne od położenia bezpośrednio nad zatoką, na wypadek burz i przyboru wód. Anthony przyznał jej rację. Bezpieczeństwo liczyło się dla niego bardziej niż piękny widok. Słońce skryło się za drzewem, na gęstej trawie pojawiły się plamy światła. Anthony powiedział, że późną wiosną poincjany będą się uginać pod obfitością czerwonopomarańczowych kwiatów. Wymienił hiszpańską nazwę drzewa. Framboydn. Karen spacerowała po falochronie, Anthony podszedł do niej, żeby jej przypilnować. Niepotrzebnie się niepokoił, dziewczynka chodziła pewnie jak kot. Wiatr zatrzepotał jego krawatem i szarpnął połami marynarki. To miejsce uznał już za swoją własność. Nie sam dom, bo ten był okropny. Gdyby mogli sprowadzić tu wielki helikopter lub żuraw, podnieść budynek i wrzucić do zatoki, żeby utworzył sztuczną rafę... Nie, Anthony chciał się stać posiadaczem drzewa framboydn, ogrodzenia pod prądem, systemu 48 alarmowego. Nikt nie mógłby się wedrzeć do środka i zabrać go ze sobą, siłą czy podstępem. Parę miesięcy temu wybrał się z Gail na poobiedni spacer i opowiedział jej o swoim dzieciństwie w Camagiiey. W jego ustach wszystko zabrzmiało jak idylla. Mieli ogród i kury. On strugał sobie zabawki z drewna. Jego pierwsza dziewczyna mieszkała nieopodal, przy tej samej ulicy. Yolanda. Właściwie wspomniał tylko jej imię. Nie było powodu opowiadać więcej. Swobodna rozmowa zboczyła na pewne wakacje, kiedy wraz z innymi chłopcami pracował w gaju pomarańczowym. Młody jasnowłosy Rosjanin, bardzo ogorzały, kazał im śpiewać piosenki, gdy wracali do obozu w wozach ciągniętych przez traktory. Dorabiali do nich nieprzyzwoite teksty, płakali ze śmiechu, a Rosjanin wrzeszczał, żeby się zamknęli. Szczęśliwe dzieciństwo. Teraz Gail przypomniała sobie o tej dziewczynie. Yolanda. Pewnie była ładna. Anthony chodził z nią do szkoły drogą wśród pól. Przechodzili przez drewniany most na rzece, nad którą ojciec uczył go łowić ryby... zanim stracił wzrok podczas pościgu za uciekinierami i odszedł ze służby. Ciągnące się w nieskończoność pola trzciny cukrowej, która przed zbiorami robiła się brązowa. Palmy, bananowce, framboyan... Armdsico, aguacate, ciruela, guayaba, mango, mamey. Ceiba z grubymi lśniącymi korzeniami, wyłażącymi z ziemi jak węże. Yolanda ma brązowe, roześmiane oczy. Anthony jest wysoki jak na swój wiek i tak chudy, że można mu policzyć żebra, choć twarz ma nadal okrągłą i pyzatą. W co są ubrani? Dziewczynka jest w żółtej bawełnianej sukience. Nie. Wracają ze szkoły, więc powinni mieć na sobie mundurki. Szare spodenki lub spódniczka, białe koszule, czerwone chusty na szyjach. Pionierzy. Sere-mos como el Che. Będziemy jak Che. Siadają pod drzewem. On jej mówi, żeby się nie martwiła, nikt ich nie zobaczy. Drzewo mieni się w słońcu czerwienią i pomarańczem, a pomiędzy kwiatami przezierają strzępki najpiękniejszego z możliwych błękitów. Yolanda ma gładką skórę. Pachnie ziemią i potem, a także jakąś słodką wonią, Anthony wtula nos w jej włosy. Wiatr porusza gałęziami. Parę czerwonych kwiatków spada na ziemię. Są też ptaki. Sisone, toti, paloma... Anthony wypowiada jej imię, Yolanda, sylaby przechodzą płynnie jedna w drugą, jego usta układają się do pocałunku. Wracają do domu późno. Jej ojciec staje w drzwiach z kijem. Chodź tu, ty ladacznico! Anthony chwyta kij, zanim zdąży spaść. To przeze mnie, krzyczy. Ale jej nie dotknąłem. Ona zostanie moją żoną. Wynoś się, ale już, bo kości połamię. Ale chłopiec nie daje się zastraszyć. Nazywam się Anthony Quintana, syn Luisa Quintany, bohatera rewolucji. 49 4-Aria dla zdrajcy Jestem prymusem w klasie, pójdę na uniwersytet i dostanę dyplom, a potem mogę się ożenić z Yolandą. Ta nagła przemowa zbija ojca dziewczyny z pantałyku. Mężczyzna wytrzeszcza na niego oczy, potem ogląda się na żonę, która stoi w drzwiach, zasłaniając usta ręką, żeby nikt nie dostrzegł uśmiechu. Anthony prosi o pozwolenie odwiedzania Yolandy w domu. Ojciec zgadza się, ale tylko raz w tygodniu, i to tutaj, w jego obecności. I koniec wspólnych spacerów. Zrozumiano? Yolanda czerwieni się z radości. Anthony kiwa głową. Dziękuję panu. Parę miesięcy później mówi jej, że musi odwiedzić matkę, która mieszka w Miami. Yolanda płacze. Ty już nie wrócisz. Oczywiście, że wrócę, parska. Muszę wrócić, żeby zaopiekować się ojcem. Przecież jest ślepy. Nie mogą mnie zatrzymać, jeśli nie będę chciał zostać. Obiecuję, że wrócę. A ty musisz obiecać, że na mnie zaczekasz. Gail oparła policzek na ramieniu Anthony'ego. - Podoba mi się to podwórko. - Masz rację. Ten dom się nie nadaje. - Znajdziemy taki, który będzie w sam raz. Przeszli przez trawnik. Karen zniknęła w domu, pani Sanchez czekała na tarasie, w pewnym oddaleniu, by mogli spokojnie podjąć decyzję. - Chcesz, żebym sprawdził, czy Thomas Nolan mówi prawdę? - Tak, dziękuję. Co zamierzasz zrobić? Sam się tym zajmiesz? - Nie, znam prywatnego detektywa ze znajomościami w Hawanie. - Ciągle sobie wyobrażam, że jesteśmy na urodzinach twojego dziadka, ktoś włącza telewizor i widzimy, jak Nolan ściska dłoń Fidelowi. A twój dziadek pokazuje nam drzwi. Precz, precz! Anthony machnął niedbale ręką. - Nie. Najpierw dałby ci jeść, wyrzuciłby cię dopiero potem. Babcia nie pozwala, by cokolwiek przeszkodziło w posiłku. - Błagam cię, powiedz, że żartujesz. - Żartuję. - A nawiasem mówiąc... Dziś rano słyszałam audycję Octavia Reyesa. Uśmiech Anthony'ego zniknął. - „Sztuka nie ma prawa popierać dyktatury". Nie zrozumiałam wszystkiego. - Dotarli do krańca patio. - Czy przyszło ci do głowy, kochanie, że twój szwagier wykorzysta to zajście, by wbić ci nóż w plecy? - Tak, już o tym myślałem. - Więc lepiej, żeby ten detektyw się pospieszył, nie sądzisz? 50 7 Wrracając do domu Gail, zatrzymali się jeszcze w chińskiej restauracji, by zamówić coś na wynos. Anthony poprosił, żeby Gail poszła pierwsza, on do niej za chwilę dołączy. I niech weźmie ze sobą Karen. Dziewczynka usłuchała dość niechętnie, mamrocząc coś pod nosem. Gail złożyła zamówienie, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz obok przyklejonego do szyby menu. Anthony miał nowe czarne eldorado, tak lśniące, że światło z wnętrza zdawało się ślizgać na karoserii. Gail dostrzegła, że rozmawia przez komórkę. Skończył dopiero, gdy wróciła wraz z Karen, obładowana torbami i kartonikami. Wysiadł pospiesznie, by pomóc im ułożyć jedzenie na tylnym siedzeniu. - Przepraszam, kochanie. Rozmawiałem z detektywem. Kazał mi do siebie przyjechać, ale mam jeszcze czas, żeby zjeść z wami kolację. - Przekręcił kluczyk w stacyjce, obejrzał się przez ramię i wycofał samochód z parkingu. - Powiedz mi wszystko, co wiesz o tym śpiewaku, także to, co powiedział ci dzisiaj. Felix chce znać każdy szczegół. - Pójdziesz do niego sam? - Tak. Twoja obecność nie jest konieczna. Zresztą Karen nie powinna być tak późno poza domem. Pewnie ma lekcje do odrobienia. Głos z tylnego siedzenia: - Lekcje odrobiłam już dawno. - Ale i tak jest dla ciebie za późno. Gail przyglądała mu się przez chwilę, po czym odwróciła się do córki. - Kochanie... Karen przewróciła oczami. - Wiem. Babcia ma przyjechać i posiedzieć ze mną. - Ay, Diós. Gail, nie musisz ze mną jechać. - To moja sprawa, pamiętasz? - Kiedy wreszcie niechętnie skinął głową, dodała: - Opowiedz mi o tym detektywie. Światło ulicznej latarni wyłoniło jego twarz z mroku. - Felix Castillo. Możesz go nie polubić, ale mu zaufaj. Jest zdecydowanie wiarygodny. Nie zadawaj mu pytań, bo nie lubi o sobie mówić. Przybył do Stanów w 1980 roku, na łodzi. Ma jakieś czterdzieści dziewięć lat. U lewej ręki brakuje mu dwóch palców. Mieszka z przyjaciółką. Mówię ci, żebyś nie wzięła jej za jego córkę. - Anthony zamilkł i spojrzał w lusterko wsteczne. - Karen. Co robisz? - Nic. 51 Gail spojrzała za siebie. Zaszeleścił papier, Karen schowała naleśnik do papierowej torby. Usta lśniły jej od tłuszczu. - Nie jedz w samochodzie. Za chwilę będziemy w domu. - Opowiem ci więcej w drodze do Feliksa. - Co się stało z jego palcami? - spytała Karen. Anthony zawahał się na tyle długo, że Gail zrozumiała, iż nie powie prawdy. - Miał wypadek w pracy. Felix Castillo mieszkał we wschodniej części Coral Gables, tuż za Eighth Street, w dzielnicy małych domków i dwu-, trzypiętrowych bloków. Obok przemknął jakiś samochód, z którego okien buchał hiszpański rap. Gail uznała, że okolica jest bezpieczna, ponieważ Anthony zostawił pistolet w schowku na rękawiczki. Powiedział jej, że Castillo stracił palce po ciosie maczetą. Właśnie kochał się z dziewczyną, kiedy nagle zaskoczył ich jej były. Castillo w porę dopadł pistoletu, by nie dopuścić do następnego ciosu. Zawsze miał przy sobie broń. Na Kubie pracował w służbie bezpieczeństwa. Anthony wymienił nazwę organizacji. - Jak? - spytała Gail. - Haydo? - G 2. Po hiszpańsku wymawia się hay - dos. To taki odpowiednik CIA. Tylko o tym nie wspominaj. - Spojrzał na znak przy drodze i skręcił. - Był szpiegiem? - Mniej więcej. Odszedł, więc wsadzili go do więzienia. Potem, mniej więcej po roku, otworzyli port w Mariel, a on znalazł się na statku. Przybył tu ze stu dwudziestoma pięcioma tysiącami uchodźców. W urzędzie imigra-cyjnym zeznał, że jest mechanikiem. Zaczął nowe życie i chce zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się przed rokiem 1980. - Czy kiedykolwiek o tym wspomina? - Nie w obecności obcych. - Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby spytać, ile sobie życzy za swoją pracę. - Nie, nie. Uznaj to za prezent... anonimowy datek na rzecz opery. - Skręcił jeszcze raz, zwolnił i wjechał pod gęsty parasol drzewa figowego. Zatrzymał samochód na jałowym biegu, z włączonymi światłami postojowymi. Dom po prawej stronie Gail tonął w zupełnych ciemnościach. - To tu? - Nie, Felix mieszka naprzeciwko, ale powinnaś wiedzieć coś więcej. Kiedy byłem w Nikaragui, Felix działał tam jako doradca. Stąd się znamy. -Światełka z deski rozdzielczej ledwie oświetlały jego twarz. 52 - Doradca... A konkretnie? - Pomagał miejscowym sandinistom w kwestiach taktyki i uzbrojenia. - Anthony, o Boże, coś ty tam robił? - Nic. To było małe miasteczko, wszyscy wiedzieli wszystko. Poznałem go, dowiedziałem się, że pochodzi z Kuby i zostaliśmy przyjaciółmi. Miał przykrywkę - naprawiał silniki w sprzęcie rolniczym - ale w tych okolicach nie było wielu traktorów. Po Nikaragui nie spodziewałem się go już spotkać. I raptem, dwa lata później znalazłem się w Nowym Jorku, a matka spytała, czy znam niejakiego Feliksa Castillo, który podaje się za mojego przyjaciela jeszcze z Camagiiey. Trochę mu nie dowierzała, bo wyjechałem z Kuby jako trzynastolatek. Felix zadzwonił do domu dziadka z obozu w Miami, gdzie urząd imigracyjny wsadzał wszystkich, którzy nie mieli sponsorów. Więc powiedziałem, że tak, pamiętam Feliksa i poprosiłem dziadka, żeby znalazł mu jakąś pracę. Zdaje się, że przez jakiś czas pracował w salonie samochodowym. Nie wiem, co robił dalej. Kiedy się znów sprowadziłem do Miami, był już prywatnym detektywem. Jest bardzo dobry. Wybrałem go, bo nie znam nikogo lepszego. Ale Seth i Rebecca chyba nie wiedzą, że jest tutaj. Zadzwonię do nich rano. Gail siedziała przez jakiś czas bez słowa, usiłując sobie przyswoić nową wiedzę. - Czujesz tę ironię losu? Były kubański szpieg dochodzi prawdy co do pobytu Nolana w Hawanie. - Więcej w tym ryzyka niż ironii. Gdyby ktoś dowiedział się o jego przeszłości, opera mogłaby się znaleźć w niezręcznej sytuacji. Postaraj się zachować dyskrecję, dobrze? - I oczywiście mam o tym nie wspominać Feliksowi. - Pod żadnym pozorem. - Anthony włączył reflektory i przejechał resztę drogi do domu Feliksa Castillo. Jak większość domów w okolicy, i ten miał dekoracyjne kraty w oknach. Wzdłuż popękanego chodnika ciągnęła się metalowa siatka. Brama prowadząca na szeroki podjazd była otwarta. Anthony zatrzymał samochód za sfatygowaną szarą furgonetką, j edną z tych, j akimi j eżdżą mechanicy. Była oklejona napisami, jakie często spotyka się w kubańskich dzielnicach: HER-MANOS AL RESCATE. WQBA. NO CREO EN EL MIAMI HERALD. Trudno było zgadnąć, czy to wyraz rzeczywistych zapatrywań właściciela, czy kamuflaż. Drzwi osadzone we wnęce otworzyły się, zanim Anthony zdołał zapukać w zabezpieczającą je metalową kratę. Na progu pojawił się mężczyzna z pękiem kluczy. Plastikowe sandały pisnęły na kamiennych płytach podłogi. Felix Castillo zbliżał się do nich z szerokim uśmiechem. - I kogóż to widzę? - Odciągnął potężną zasuwę. - Wejdźcie, wejdźcie. 53 Objął Anthony'ego, poklepał go po plecach. Był od niego niższy, ale zwinny i muskularny. - Viejo, que tal? - Bien, hien. Hace tiempo, mano. - Gail, to Felix Castillo. Mężczyzna był zupełnie łysy, tylko za uszami miał kępki siwych włosów. Wąsy opadały mu poniżej kącików ust, a kiedy się uśmiechnął, wokół jego oczu zarysowały się promieniste zmarszczki. - Ach, Tony! Jaka piękna! Jestem zaszczycony. - Pocałował jej dłoń. Anthony wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki dwa cygara w metalowym etui. - To dla ciebie. - Dobry Boże, coś podobnego! Corona gordal Rozpieszczasz mnie. Wchodźcie, siadajcie. - Zamknął drzwi na klucz i poprowadził ich przez łukowato sklepiony korytarz do salonu z białą kamienną podłogą i bardzo miękkimi fotelami na plastikowych cokołach. W półtorametrowej klatce świergotało co najmniej dziesięć papużek. Telewizor hałasował, młoda ciemnoskóra kobieta, najwyżej dwudziestoletnia, podniosła się leniwie z sofy. Piersi kołysały się jej pod spadającym z jednego ramienia puchatym fioletowym sweterkiem. Spojrzała na przybyłych z naburmuszoną minką kogoś, komu brutalnie przerwano miły wieczór. Castillo przedstawił ją- nazywała się Daisy - i spytał, czego napiją się goście. - Cafe, rum, wódka, szkocka, piwo? - Gail wybrała piwo, Anthony poprosił o rum. - Una cerveza, dos ron anejo. Y apague la TV- rzucił Felix dziewczynie. Telewizor umilkł. Papużki nadal szczebiotały i trzepotały skrzydłami. Daisy wyszła z salonu, stukając złotymi obcasikami. Miała smukłe nogi i pośladki jak dwa melony. Gail usiadła na sofie. Czuła się zdecydowanie niezręcznie. Castillo i Anthony stali. Rozmawiali po hiszpańsku tak szybko, że wychwytywała tylko poszczególne słowa. Wąchali cygara, Castillo namawiał Anthony'ego, żeby zapalił, Anthony odmawiał: nie, nie, sort para ti, są dla ciebie. Wreszcie uległ. Spytał Gail po angielsku, czy nie ma nic przeciwko temu. Pokręciła głową. Castillo uniósł żaluzje i uchylił okno. Zimne nocne powietrze wpłynęło do pokoju. Gail przed wyjazdem przebrała się w spodnie i golf, ale i tak marzła. Otuliła się tweedową marynarką. Castillo podszedł do biblioteczki koło wejścia i wyjął pudełko z nabojami. Szukał czegoś, gilotynki do cygar. Znalazł jąpod kaburą do przypasywania na kostce. W środku znajdował się mały czarny pistolet. Castillo ujął cygaro w lewą rękę, odciąłjego koniec i zapalił je zieloną plastikową zapalniczką. 54 Brakowało mu dwóch palców i kawałka dłoni. Na przegubie miał złotą bransoletę, tak wyzywającą, jakby prowokowała ciekawskich do zrobienia jakiejś uwagi. Podał zapalniczkę Anthony'emu, który zaciągnął się powoli; w jego zapadniętych policzkach zebrały się czarne cienie. Rozbłysło pomarańczowe światełko. Gail przyglądała się im, starając się robić to dyskretnie. Jeszcze nigdy nie widziała Anthony'ego w towarzystwie człowieka pokroju Feliksa. A jednak wydawał się całkowicie swobodny. Równie naturalnie zachowywał się na Fisher Island, słuchając arii Thomasa Nolana. Dziewczyna wróciła z drinkami -piwo i dwie szklaneczki bursztynowego płynu. Postawiła je na złożonych papierowych chusteczkach i zerknęła na Castilla. Lekko skinął głową w stronę korytarza. Stuk obcasików. Skrzypnięcie zamykanych drzwi. Stłumione dźwięki salsy zza ściany. Castillo ujął szklaneczkę, uniósł ją w geście toastu i pociągnął łyk. - Que rico - powiedział Anthony. - Co to jest, Bucanero? - Dla ciebie wszystko, co najlepsze. - Castillo usadowił się w fotelu i założył nogę na nogę. Na czubkach palców kołysał plastikowy sandał, podeszwy jego stóp były pokryte białymi odciskami. Spojrzał na Gail ponad cygarem i wydmuchnął chmurę dymu. Anthony usiadł obok i przysunął sobie popielniczkę. Gail pociągnęła łyk piwa. - Jak słyszałam, był pan na Kubie mechanikiem. Castillo uśmiechnął się lekko i zerknął na Anthony'ego. - Zgadza się. - Jak się pan zdecydował zostać detektywem? - Mechanik musi ciężko tyrać za żadne pieniądze. W końcu miałem dość. Powiedziałem sobie: a co tam, mogę zaryzykować. Będę niezależny. Opowiedz mi o tym śpiewaku. Gail powtórzyła rozmowę z Nolanem, przytaczając wszystkie szczegóły, jakie zdołała sobie przypomnieć. Potem dodała to, co było jej o nim wiadomo. I opisała jego wygląd. - Mogę zdobyć j ego fotografię plus wszystkie informacj e, j akie znaj du-ją się w aktach. - To się przyda. - Co pan sądzi o tym, co mi powiedział? - Kit. - Ile czasu panu potrzeba, żeby się dowiedzieć, co się naprawdę zdarzyło? - Parę dni, może tydzień, może więcej. Może w ogóle się nie dowiem. Zobaczymy. - Zerknął na papużki, które nagle zerwały się z trzepotem. - Mogę odnaleźć kobietę, która była z Nolanem w Hawanie - dodała Gail. 55 - Lucia - mruknął Castillo. - Czy jak tam się naprawdę nazywa. Jak to zamierzasz zrobić? -W jego pytaniu nie było agresji. Zamierzał poznać metodę i przyswoić ją sobie. - Zadzwonię do opery w Dortmund. Ktoś musi ją pamiętać. Kiedy dowiem się, jak się nazywa, bez trudu znajdę jej menedżera. Wszyscy wokaliści ich mają. Od niego się dowiem, gdzie jej szukać. - Dobry pomysł. Mówisz po niemiecku? - Nie, ale coś wymyślę. Castillo parsknął śmiechem. - Dobra jest. - O tak. - Anthony siedział wygodnie rozparty, z rozłożonymi ramionami. Muszkę zostawił w samochodzie, rozpiął marynarkę, spod której wyglądała koszula za dwieście dolarów. Od czasu do czasu gładził Gail po włosach. W drugiej ręce, tej z pierścieniem z czarnym jadeitem, trzymał cygaro, wonny dym, słodki i nieco pachnący kawą, unosił się spiralą w stronę okna. - Czy w mieście mówi się o Nolanie? - spytała Gail. - W mieście? - Castillo wydawał się rozbawiony. - Nie. - Co może się stać, jeśli ktoś postanowi rozrabiać? - A konkretnie? - Spojrzał na nią cierpliwymi ciemnymi oczami. - Kogo masz na myśli? - Rozumiem - powiedziała po chwili milczenia. - „Oni" nie istnieją. - Nikt nie chce rozrabiać. Widzisz, Gail, ci ludzie mieli krewnych, torturowanych lub zamordowanych w więzieniu. Stracili wszystko, co mieli, choć nie mieli wiele. Rozumiesz? Nie twierdzę, że mają rację lub jej nie mają, ale wiem, skąd pochodzą. Co się może stać? Mogą narobić hałasu, na przykład w radiowych audycjach. Potem ludzie, którzy nie mają nic do roboty, będą dzwonić do opery. Ale nie martw się o nich. Martw się o tych, którzy wykorzystają ich do własnych celów. Gail powtórzyła słowo, które kiedyś słyszała od Anthony'ego. - Oportunismo. - Tak. Oportuniści. - Co na tym zyskają? - Poczują się silni. Ważni. Może chcą zyskać poparcie. Albo prowadzą jakiś interes i potrzebują reklamy. Albo działają z powodów osobistych. Najwyraźniej była to aluzja do Octavia Reyesa. Anthony mógł opowiedzieć Feliksowi o swoim szwagrze. W tym pokoju wirowały prądy napięcia, których Gail nie potrafiła rozszyfrować. Zaczęła się niecierpliwić. - Spodziewasz się aktów agresji? Castillo pociągnął łyczek rumu, podkręcił opadającego siwego wąsa. - Nie, tego chyba tu nie będzie. Raczej po tamtej stronie. - Po tamtej stronie? 56 - Na Kubie. Spojrzała mu prosto w oczy. Nie rozwinął tematu. - Jak to? - Mają tu swoich ludzi. - Kto? Rząd? - Brak odpowiedzi. - Chcesz powiedzieć, że Castro wyśle do Miami szpiegów lub terrorystów, żeby... co? Podłożyli bombę pod operę i zrzucili winę na emigrantów? Anthony strzepnął cygaro nad popielniczką i odwrócił się do Gail. - Nie. Nie będą podkładać bomb. Będą nas uważnie obserwować. Jeśli okazja nadarzy się sama, popchną innych do zamieszek. Emigranci są tego świadomi. Wiedzą, że mogą zostać wykorzystani, więc bardzo się pilnują. - A jeśli ktoś z nich o tym nie wie? Anthony położył dłoń na kolanie; dym unosił się z cygara falistą wstąż-ką. - To by było bardzo niefortunne. Ptaki znowu zaczęły szczebiotać, wszystkie naraz, tłukąc się po klatce na oślep, bijąc skrzydełkami o pręty. Gail miała wrażenie, że trafiła w sam środek filmu z lat czterdziestych. Czarny kryminał. I nikt nie dał jej scenariusza. Castillo zdjął z języka płatek tytoniu. - Byłoby dużo lepiej, gdyby ten śpiewak stąd zniknął, wiesz? To przynajmniej wydawało się pewne: gdyby Anthony go poprosił, Fe-lix Castillo zająłby się tym problemem. Jeden cios w krtań i po krzyku. 8 W'środę z samego rana Gail weszła do budynku opery na Biscayne Bou-levard. Rebecca Dixon miała się tam zjawić o drugiej po południu. Gail zjawiła się wcześniej, żeby zdążyć porozmawiać z matką. Irenę Connor pracowała tu jako ochotniczka, Gail znalazła ją w poczekalni gabinetu dyrektora generalnego. Jej matka rozmawiała przez telefon, niezwykle elegancka w jasnozielonej sukience i malutkich szpilkach z imitacji krokodylej skóry. Gail podeszła bliżej. Kolczyki Irenę - malutkie żabki na liściach lilii - ledwie wyglądały spod kasztanowych kędziorów. Irenę skończyła omawiać kwestię występów dla licealistów i ujęła zapalonego papierosa, czekającego w doniczce z filodendronem. Okno było otwarte. - Cześć, kochanie. - Zaciągnęła się i zgasiła papierosa w doniczce. -Kiedy kota nie ma... - Zawinęła niedopałek w papier i wyrzuciła go do 57 śmieci. - Nie martw się, od przyszłego tygodnia będę musiała się zachowywać. Jeffrey Hopkins wraca. Miło cię widzieć. Co się dzieje? Gail zamknęła drzwi i opowiedziała jej o Feliksie Castillo - wszystko z wyjątkiem okoliczności, w jakich poznał go Anthony. Irenę chwyciła się za serce. - Czasami... nie za często, ale jednak... mam ochotę wyjechać do Tam-pa i zamieszkać z siostrą. - Ależ byś się wynudziła. I kto by mi powtarzał wszystkie plotki? - Ja nie plotkuję. - Nie, oczywiście. Jesteś moją... wtyczką. - Gail parsknęła śmiechem. -Asem kontrwywiadu, moim człowiekiem w obozie wroga. - Potem spoważniała. -1 w ogóle nigdy nie słyszałaś o tym człowieku. Irenę spojrzała jej w oczy. - Mogą mi powyrywać paznokcie. No, dobrze. O co ci chodzi? - O parę niewielkich przysług. Potrzebuję fotografii i życiorysu Toma Nolana z jego teczki, jeśli ją macie. Muszę także odnaleźć angielską wokalistkę, sopran, z którą śpiewał w Łucji z Lammermooru przed wspólnym wyjazdem na Kubę. Spektakl miał miejsce w Dortmundzie w Niemczech. Rebecca i Lloyd tam byli, ale nie chcę ich pytać, ponieważ ktoś... być może Lloyd... kazał Nolanowi mnie okłamać. Chyba nie będzie trudno ją odnaleźć, co? - Chyba nie. Lloyd kazał mu nakłamać? Nic dziwnego, że wszystko brzmiało tak niewinnie. Dobrze, zaraz zadzwonię do Stadts Theater w Dortmundzie - powiedziała Irenę po chwili zastanowienia. - To nie problem. A co do reszty... - Otworzyła katalog, przejrzała fiszki i wyciągnęła jedną z teczek. Na czarno-białej fotografii Nolan patrzył prosto w obiektyw. Bez uśmiechu. Zapadnięte policzki i głęboko osadzone oczy. Spis jego ról zajmował cztery strony. Załączono także kopie recenzji z większych gazet. Żadna nie wspominała występu w Hawanie. Gail schowała fotografię i dokumenty do koperty. - Kiedy Rebecca się zjawi, powiedz jej, że musimy porozmawiać. Tymczasem idę do Toma Nolana. Możesz to odbić w dwóch egzemplarzach? Za chwilę będę z powrotem. Irenę zacisnęła malutką dłoń na łokciu córki. - Kochanie, co z przyjęciem pana Pedrosy? Powinnyśmy się zjawić? Może przedyskutujesz to z Anthonym. Nasza obecność może się stać zbyt krępująca. - Nie pozwolimy, żeby Octavio Reyes zepsuł nam święto. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. 58 Duża sala prób była zwykle używana przez orkiestrę. Dziś krzesła i pulpity zostały usunięte, a na drewnianej podłodze widać było wyraźnie różnokolorowe przylepce, wyznaczające miejsce na dekoracje do Don Giovannie-go, nadal w budowie. W sali znajdowało się około dwudziestu osób, ubranych w dżinsy, trampki i sprane podkoszulki. Niektórzy byli śpiewakami, inni nie. Różnica nie rzucała się w oczy. Gail podejrzewała, że młodsi byli jeszcze studentami. Jakiś mężczyzna szedł tyłem, rozciągając taśmę mierniczą. Klęcząca na podłodze kobieta przyklejała do parkietu niebieski przylepiec. Przy fortepianie stali reżyser i dyrygent. Pianista zagrał parę taktów, przerwał i wdał się w dyskusję. Gail weszła przez korytarz łączący biura z pozostałą częścią budynku -ćwiczeniówkami, garderobami, pracowniami i wreszcie samą salą koncertową. Recepcjonistka powiedziała, że śpiewacy powinni być w pokoju orkiestry. Przez uchylone drzwi widać było część pomieszczenia, ale Gail nie zauważyła w nim Thomasa Nolana. Zrobiła krok naprzód i stanęła. W jej kierunku zbliżał się Lloyd Dixon. Już ją zauważył, nie miała wyboru, musiała wejść do środka. Drzwi zamknęły się za nią z cichym stuknięciem. Nie od razu poznała go w luźnych spodniach khaki i brązowej skórzanej lotniczej kurtce, znoszonej i wytartej od długiego noszenia. Pod nią widać było zwykłą flanelową koszulę. Dixon zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, w oczach błysnęła mu typowo męska aprobata. - Oto i nasz prawnik. Tom mówi, że rozmawiał z tobą w poniedziałek. Wróciłaś, żeby uzgodnić szczegóły? Nolan stał parę metrów za nim. Najwyraźniej przerwała im rozmowę. Zerknął na nią i oddalił się w stronę grupy przyjaciół. - Nie, załatwiam inne sprawy. Chciałam zobaczyć, jak wygląda próba. - Oni tutaj nie lubią gości. - Ale ciebie wpuścili. - Już się zbieram. - Nie widziałam samolotu na parkingu - powiedziała z uśmiechem, wskazuj ąc jego kurtkę. - Mhm. Moja cessna parkuje na lotnisku Tamiami. Śliczna zabawecz-ka. Zabrałem ją na spacerek. Może się kiedyś ze mną wybierzesz? Jest w nim coś bardzo pociągającego, pomyślała Gail, zaskakując samą siebie. Dixon miał pięćdziesiąt parę lat, byczy kark i masywne ramiona. Siwe włosy przycięte po wojskowemu. Ale był taki... męski. W Wietnamie pilotował helikopter. Gail wyobrażała go sobie w scenie z Czasu Apokalipsy. 59 Hełmofon i okulary słoneczne. Rakiety prujące w dżunglę. Serie z karabinu maszynowego. Ten facet odebrał Rebekę jej pierwszemu mężowi, bankierowi. Biedak wolał uciec, niż o nią walczyć. Przynajmniej tak głosiła plotka. Gail odwróciła się plecami do innych i powiedziała cicho: - Lloyd, chciałabym cię o coś spytać. Rozmawiałeś z Tomem, zanim się z nim spotkałam? Może podsunąłeś mu właściwe odpowiedzi na moje pytania? Uśmiechnął się kącikiem ust. - Nie, nie rozmawiałem z nim. Dlaczego robisz z tego takie halo? Pozwól, że ci coś powiem. Moi znajomi Kubańczycy sądzą, że całe to zajście jest po prostu śmieszne. Inni - tak zwani radykałowie - mają to gdzieś. To poza, którąmusząprzyjąć, bo inaczej wylecą z towarzystwa. Kiedyś się wściekali, bo nie mieli władzy. Teraz ją mają. Są starsi, wolą się zająć własnymi sprawami. Radzę ci, nie nagłaśniaj tego. Co się ma stać, to się stanie. - Powinieneś to powiedzieć Octavio Reyesowi. Dixon spojrzał na nią nieruchomym wzrokiem. - Kto to? - Kubański komentator radiowy. - A, następny. Nie martw się o nic. - Dixon wyjął z kieszeni kurtki czapkę z daszkiem, włożył ją i wygładził. Na wąskim pasku widniał napis LOTNICZE LINIE TRANSPORTOWE DIXONA. - Jakoś trudno się nie martwić, kiedy do opery napływają pogróżki. Zamierzam doradzić zarządowi całodobową ochronę budynku. - Powiedz recepcjonistce, żeby nie odbierała telefonów. - Jeśli cokolwiek przydarzy się komuś z pracowników lub muzyków, a my zaniedbamy środki ostrożności, będzie można nas pozwać. - Prawnicy... - Dixon pokręcił głową. - A, co tam. Jeśli dzięki temu odzyskasz spokojny sen, możesz wynająć i stu ochroniarzy. - Wstał i chwycił za klamkę. Odwrócił się z uśmiechem i mrugnął. - Ale zabawa, co? Gail przeszła przez salę, nie chcąc wychodzić razem z nim. Wyjrzała przez okno. Żaluzje były otwarte. Widziała przez nie parking. Kim, zapytał Dixon, jest Octavio Reyes? W jej byłej kancelarii pracował prawnik tak sędziwy, że pamiętał jeszcze sytuację w Sądzie Najwyższym za czasów kryzysu. W swoich przemowach często przytaczał cytaty z Cycerona czy Wergiliusza, oczywiście po łacinie. Sędziowie usiłowali udawać, że rozumieją. Wreszcie zesłano go do maleńkiego gabinetu, w którym tworzył coraz bardziej filozoficzne pozwy. Młodzi urzędnicy przepisywali je i podczas przerwy obiadowej cytowali je sobie nawzajem, umierając ze śmiechu. Gail także. Pewnego wieczoru jechała z nim w windzie i mówiła o procesie, który miał się odbyć następnego dnia- to była jej pierwsza sprawa. W jaki sposób poznaje pan, że świadek kłamie? To proste. Jeśli kłamie, albo na ciebie patrzy, albo nie. 60 Zmarnowała trochę czasu, ale wreszcie pojęła, o co chodzi. Czasami oczy uciekają ze spojrzeniem. Czasami wpatrują się w ciebie nieruchomo, bez mrugania. Niebieska furgonetka, ford, stała pomiędzy innymi samochodami. Nie była nowa; można było spokojnie rzucić na nią części silnika i nie martwić się o karoserię. Okna przyciemniane. Z tyłu hak na przyczepę. Antena radia CB. Na zderzaku naklejka z amerykańską flagą. Dixon pojawił się na parkingu z kluczykami w ręce. Kiedy otworzył drzwiczki, na parking wtoczył się srebrny jaguar. Słońce lśniło na jego przedniej szybie. Samochód Rebeki. Zaparkowała na miejscu dyrektora, tuż obok wjazdu. Dixon stał i czekał. Wysiadła, wiatr szarpnął połami jej długiego białego swetra, pewnie kaszmirowego. Stanęła, przyglądając się chłodno z daleka swemu mężowi, ale żadne z nich się nie odezwało. Dixon zdjął kurtkę, rzucił ją na przednie siedzenie i wsiadł. Pisnęły opony. Rebecca zniknęła w pasażu biegnącym wzdłuż budynku. - Właśnie dlatego nigdy się nie ożeniłem. Cichy głos rozległ się tuż za nią. Thomas Nolan lekko wzruszył ramionami. - Nie można tego nie zauważyć. Gdybyś była z nimi bliżej, zauważyłabyś jeszcze więcej. Przyszłaś do niego czy do mnie? - Do ciebie. - Gail odwróciła się od okna, zawstydzona, że przyłapał ją na podglądaniu. - Prawdopodobnie nie słuchasz lokalnych stacji hiszpań-skojęzycznych. Ostatnio pewien komentator zaczął robić wokół ciebie sensację. - Tak, już o tym rozmawialiśmy. Wszyscy są pewni, że to tylko chwilowe zamieszanie. - Niestety, nie. Dziś moja sekretarka usłyszała, jak mówił, że opera powierzyła główną rolę śpiewakowi sympatyzującemu z komunistami. Thomas Nolan parsknął cichym śmiechem. - Sympatyzującemu z komunistami? Dobry Boże. Chyba nie chodzi o mnie? - To swobodny przekład. Jeśli wymieni twoje nazwisko, możesz mieć kłopoty. Nie przyjmuj telefonów od ludzi, których nie znasz i za każdym razem, gdy samotnie idziesz do samochodu sprawdzaj, czy na parkingu ktoś się nie kręci. - Mówisz poważnie? - spytał Nolan, wyraźnie zaniepokojony. - Uważaj na siebie. - Nigdy nie śpiewałem w kuloodpornej kamizelce. - Czy możesz mi powiedzieć, co tu robił Dixon? - Jasne. Chciał mnie zapewnić, że mnie nie zwolnią. Może nie powinienem się z tego tak cieszyć. 61 - Czy to decyzja oficjalna? Nikt mnie nie poinformował. - To jego opinia, ale wydawał się bardzo pewny siebie. Wiesz, Gail, nabieram przekonania, że ludzie łożący wielkie sumy na operę zawsze stawiają na swoim. - Tom założył za ucho pasmo jasnych włosów. - Zaprosił mnie i parę innych osób, żebyśmy zaśpiewali w jego domu za dwa tygodnie. Organizuje przyjęcie dla jakichś swoich partnerów. Lubią operę, a on chce na nich zrobić wrażenie. - Zapłaci ci za to? - Co to, to nie. Śpiewacy często robią takie przysługi potężnym przyjaciołom opery. - Nolan zerknął na reżysera. - Muszę już iść. - Jeszcze jedno. Lloyd powiedział, że zaprosiłeś go na Łucją z Lammer-mooru w Niemczech. Znałeś go już wtedy? Pytam z ciekawości. Wyraźnie widziała, że Nolan zastanawia się, czy w ogóle powinien odpowiedzieć. - Nie. Wiedziałem, że opera w Miami chce wystawić Don Giovannie-go. Mój menedżer usiłował znaleźć mi zatrudnienie. Słyszałem, że Dixono-wie wybierają się na jesieni w objazd oper, więc wysłałem im bilety na Łucją. Przyjechali, porozmawialiśmy i dostałem rolę. - Dlaczego wysłałeś bilety akurat im? Uśmiech znowu się pojawił. - W tym światku dobrze jest się orientować, kto jest kim. - Tom! - wrzasnął ktoś z głębi pokoju. - Zaczynamy. I znowu nieruchome spojrzenie głęboko osadzonych błękitnych oczu. - Możesz zostać, ale reżyser ma bzika na punkcie obcych na sali. Skinęła głową. Zamykając drzwi obejrzała się za siebie. Nolan przeszedł przez salę, znowu wydało się jej, że dostrzega w nim coś znajomego. Urodził się w Miami. Był od niej starszy zaledwie o rok. Mogli się kiedyś spotkać, ale nie przypominała sobie żadnego jasnowłosego chłopca z ładnym głosem. Gail spotkała Rebekę w holu, przy sprawdzaniu broszur, które dziewczyna z recepcji przygotowała do wysłania. Gildia Operowa sponsorowała program wykładów, które miały zyskać operze większą ilość datków. Rebecca dostrzegła Gail, posłała jej przelotny uśmiech i kazała recepcjonistce zabrać wiadomości, ona będzie zajęta konferencją z panią Connor. Zniknęła na chwilę, po czym wróciła, wkładając po drodze długi biały sweter. Oswobodziła przygniecione kołnierzem włosy. - Chodź ze mną, muszę odetchnąć świeżym powietrzem. - Rozłożyła okulary słoneczne w szyldkretowej oprawie. Gail odezwała się zaraz za podwójnymi szklanymi drzwiami. 62 - Zamierzam wam poradzić, żebyście wynajęli ochroniarza do pilnowania budynku. - Opowiedziała o ostatnim wystąpieniu komentatora z kubańskiej rozgłośni. - Rozmawiałam już z twoim mężem, w sali prób. Powiedział, że nie ma żadnych obiekcji. Rebecca zmarszczyła brwi. - Dlaczego nie spytałaś mnie? Lloyd nie ma nic do gadania. - Ach, przepraszam. Więc co z tym ochroniarzem? - Nie wiem. Chyba nie jestem uprawniona do wynajmowania pracowników. - Ależ jesteś. Komitet wykonawczy ma prawo podejmować decyzje w sytuacji alarmowej. A ty jesteś jego przewodniczącą. - Mogłabym zadzwonić do Jeffreya Hopkinsa - powiedziała Rebecca po dłuższym wahaniu. - Przekonam się, co o tym sądzi... ale on jest bardzo skąpy. Wyszły zza rogu, dotarły do skrzyżowania na Biscayne Boulevard i skręciły w jedną z mniejszych uliczek, prowadzących nad zatokę. Niebo było błękitne i bezchmurne. W zeszłej nocy pogoda się zmieniła. Temperatura sięgała dziesięciu stopni. W szaliku i wełnianym kostiumie, w którym wystąpiła w sądzie, było jej dość ciepło. Wiatr przywiał strzęp gazety i popędził go dalej. Miała już opowiedzieć o detektywie sprawdzającym Nolana, ale Rebecca ją ubiegła. - Gail... potrzebuję porady. Porady prawnej. Proszę cię, tylko nikomu nic nie mów. Nawet Anthony'emu. - O ile to go nie dotyczy... - Chodzi o Lloyda. Czy zajmujesz się... rozwodami? - Och... Bardzo mi przykro. Jesteś pewna? - Zastanawiam się nad tym od jakiegoś czasu. - Wiatr szarpnął jej włosami. - Przeważnie zajmuję się sprawami handlowymi. Mogłabym poprowadzić sprawę rozwodową, ale w tym przypadku wolę ci polecić eksperta. Czy na pewno nie możecie się dogadać? Jaskrawe słońce podkreśliło ostre rysy Rebeki: cienki nos i mały spiczasty podródek. - Nie pasujemy do siebie. Zawsze tak było. - Kiedyś musiałaś go kochać. Rebecca roześmiała się gorzko. - Powiem ci teraz coś, co - mam nadzieję - zachowasz dla siebie. Wiesz, dlaczego za niego wyszłam? Bo nie potrafiłam sobie sama poradzić. Tak wygląda prawda. Moje pierwsze małżeństwo się rozpadło... hm, przez pewien problem z farmaceutykami. Nikt o tym nie wiedział, bo udawało mi się zachować pozory, ale czułam, że się w sobie zapadam i lada chwila dojdzie 63 do nieszczęścia. Zależało mi i nie zależało. Trudno to wyjaśnić. W każdym razie poznałam Lloyda. A Arthur udawał, że jest zdruzgotany, ale zaraz potem zniknął. Nie mogę go obwiniać. Lloyd zabrał mnie do kliniki w Anglii. Gail przypomniała sobie historię, którą usłyszała od matki. Dało siew niej zauważyć parę drobnym nieścisłości. - Co zrobisz, jeśli rozwiedziesz się z Lloydem? - Wyjadę z Florydy. Zamieszkam w małym domku. Będę czytać książki i uprawiać ogródek. Pod stopami chrupały im puste czapeczki żołędzi. Obie kobiety szły na północ. Na wschodzie znajdowała się Miami Beach, przed nimi - ścieżka na nasypie. W głębi ulicy stały niewielkie budynki. - Brzmi sympatycznie, ale to nie jest życie. Znudzisz się po tygodniu. - Coś sobie znajdę. Na pewno nie ma dla mnie miejsca w życiu Lloyda. Oprócz muzyki nic nas nie łączy. Poszliśmy do opery w Moskwie i na trzy dni zostawił mnie samą w hotelu. A kiedy wrócił, miał pęknięte żebro i wielkiego guza na głowie. Śmiał się z tego i powiedział, żebym się nie martwiła. Bawi się sam, beze mnie. Nie mogę tego dłużej znieść. Gail westchnęła. - Rozumiem. Skoro tak, dam ci namiary mojego znajomego, eksperta od rozwodów... - Nie, jeszcze nie. Najpierw muszę się zastanowić. Nie jestem pewna. -Nagle przyłożyła dłoń do czoła i roześmiała się nerwowo. - Tylko posłuchaj, co wygaduję. Nie potrafię podjąć żadnej decyzji. Seth ciągle mi powtarza: rzuć go, Becky. Ugrzęzłaś w bagnie, ratuj się. To tak, jakby się kogoś słyszało przez sen. Nie mogę się ruszyć. - Czarne szkła spojrzały na Gail. -Seth i ja przyjaźniliśmy się przez długi czas. Wiesz o tym, prawda? Powiedział, że z tobą rozmawiał. - Tak. - Gail uznała, że nie pora na ciekawość. Seth twierdził, że nie łączyło go z Rebeccąnic prócz przyjaźni. Na razie nie chciała drążyć tego tematu. - Daj mi znać, jeśli podejmiesz decyzję. Pomogę ci, jeśli będę mogła. Przez chwilę szły w milczeniu. - Chciałam ci przekazać najnowsze wiadomości o Tomie Nolanie - odezwała się Gail. Powtórzyła to, co śpiewak powiedział jej o swojej podróży na Kubę i dodała, że mu nie uwierzyła. Ta historia trafiła już na antenę; zarząd opery musiał poznać prawdę. - Możecie się spodziewać, że wkrótce uderzą do was „Miami Herald" i stacje telewizyjne. Będzie wstyd, jeśli podacie fałszywe informacje. Dlatego postanowiłam wynająć detektywa. Jeffrey Hopkins musi wiedzieć, co się dzieje, więc za twoim pozwoleniem zadzwonię do niego do Nowego Jorku. - Detektyw? Jeffrey za to nie zapłaci. - Nie, płaci Anthony. Powiedział, że to prezent od niego dla opery. 64 - A to świetnie. Myślałam, że nas opuścił. Więc... działaj. Czy Antho-ny znajdzie detektywa, czy my to mamy zrobić? Gail zerknęła na nią. - Nie rozmawiałaś z nim? Powiedział, że do ciebie zadzwoni. - Wczoraj zostawił mi wiadomość. Oddzwoniłam, ale się rozminęliśmy. Jeśli chciał mnie spytać o pozwolenie, to się zgadzam. Przez chwilę Gail miała ochotę zrzucić trud wyjaśnienia na Anthony'ego, ale zmieniła zdanie. - Anthony wspomniał o waszej podróży do Nikaragui. - Rebecca znieruchomiała, po czym skinęła głową. - Ten detektyw nazywa się Felix Castillo. Poznaliście go wtedy. Wrócił na Kubę, a potem przyjechał do Miami w 1980 roku. Anthony korzystał z jego usług przy wielu kryminalnych dochodzeniach. Jest z niego zadowolony. Castillo ma nadal jakieś znajomości w Hawanie, więc nie mam wątpliwości... Rebecca zatrzymała się nagle. - .. .że sobie poradzi. Coś się stało? Rebecca, śmiertelnie blada, kurczowo ściskała ramię Gail. - Źle się czujesz? - Nie. - Odetchnęła parę razy. - Wszystko dobrze. - Nie wydaje mi się. - Naprawdę. Chodźmy dalej. Ulica zakręcała i wracała na bulwar, więc nie zmieniły trasy. Powiew wiatru rzucił na ulicę suche liście i piasek. Zawirowały i rozproszyły się na wszystkie strony. Rebecca szła dalej, mocnym, pewnym krokiem. - Zanim zadzwonię do dyrektora - podjęła Gail - chciałam spytać, czy aprobujesz tego Castilla. Dyrektor będzie się o to dowiadywać. - Czy aprobuję... -Chwila wahania.-Nie chcę go spotkać ani nic o nim wiedzieć. Poza tym... tak. Zadzwoń do Jeffreya. Powiedz mu, że to konieczne. - Czy coś cię niepokoi w związku z Castillem? Co takiego? Powiedz mi, skoro mam z nim pracować. Rebecca machnęła ręką. - Felix jest w porządku. Tylko nie lubię tych wspomnień. - Jakich? To pytanie wywołało uśmiech. Wiatr uderzył je w plecy; włosy Rebeki zatańczyły wokół jej twarzy. - A to dopiero! Nic ci nie powiedział, prawda? Felix był z nami w Nikaragui. - Wiem. - A, wiesz. Widziałaś kiedyś wzdęte ludzkie zwłoki? Ja widziałam. To straszne. Uciekliśmy stamtąd najszybciej jak było można. Mieliśmy kłopoty, 5 - Aria dla zdrajcy bo nie było żadnych środków transportu. Spróbuj łapać stopa w takiej sytuacji. Nie wiesz, kim jest człowiek, który chce cię podwieźć. Powinnaś nas wtedy widzieć. Wyglądaliśmy jak partyzanci. Wyobraź mnie sobie w męskich szortach, brudnym podkoszulku, z krótkimi włosami. Anthony mówił płynnie po hiszpańsku, więc udawało mu się zdobywać żywność. Żebrał lub kradł. Spaliśmy gdzie popadło. Na ziemi, jeśli było trzeba. I, Boże, ten deszcz! Byłam śmiertelnie zmęczona. Jak wszyscy. Mieliśmy dość siebie nawzajem, ale Anthony powiedział, że nas zostawi, jeśli się zatrzymamy. I wiem, że by to zrobił. Seth i ja nie rozmawiamy o tym, ale - dziwne - to jakoś nas ze sobą zbliżyło. W tej angielskiej klinice opowiedziałam o wszystkim Lloydo-wi. Teraz tego żałuję. Chciałabym zapomnieć, że coś takiego w ogóle miało miejsce. No, nieważne. W zeszły piątek znowu się spotkaliśmy, Seth, Anthony i ja, w tym samym pokoju... tamtej nocy nie spałam ani przez chwilę. Kości znowu wyjrzały spod ziemi. To oczywiście przenośnia. - Odgarnęła włosy z twarzy i roześmiała się nerwowo. Zatrzymały się i spojrzały na siebie. - Gail, masz oczy wielkie jak spodki. - Zanim Gail zdołała odpowiedzieć, Rebecca odwróciła się i ruszyła energicznym krokiem. - Chodź, wracajmy. Mam masę spraw do załatwienia. Otworzywszy skrzydło szklanych drzwi, Gail znalazła siew samym środku zamieszania. Recepcjonistka siedziała skulona na sofie, zalana łzami i zaczerwieniona. Irenę usiłowała ją uspokoić, dwie inne kobiety kłóciły się, czy dzwonić na policję. Dziewczyna powtarzała, że ma dość, boi się i chce do domu. - Co się stało? - spytała Gail. - Następny anonimowy telefon. Trzeci w ciągu piętnastu minut. Rebecca podbiegła do sofy, usiadła, zawirowawszy białym kaszmirowym swetrem i wzięła dziewczynę za ręce. - Co powiedzieli? - Mówił po hiszpańsku. Zabije mnie, zabije nas wszystkich. Zasługujemy na śmierć! Telefon na biurku rozdzwonił się hałaśliwie; dziewczyna podskoczyła. - No ąuiero contestarlo. Niech odbierze ktoś inny. Ja nie mogę. - Dranie - mruknęła Gail. - Dranie! Po kolejnym dzwonku chwyciła słuchawkę. Serce biło jej mocno. - Opera... tak, chwileczkę. - Odetchnęła i wyciągnęła słuchawkę do matki. - Do ciebie. W sprawie wykładów dla liceów. Irenę oznajmiła, że odbierze w innym pokoju. Jej błękitne oczy iskrzyły się gniewem. Wyszła energicznie, stukając obcasikami malutkich szpilek. 66 Gail wzięła Rebekę na bok. - Rozmawiałyśmy o ochronie. Może zmienisz zdanie? Rebecca skinęła głową ze znużeniem, poprosiła jakąś kobietę, żeby odbierała telefony, podczas gdy ona zdobędzie namiary na agencje ochroniarskie. - Od dziś będziemy tu mieli strażnika, na wszelki wypadek - zwróciła się do recepcjonistki. - Możesz wrócić jutro, jeśli zechcesz. Dopilnuję, żebyś dostała zapłatę za dzisiejszy dzień. Dziewczyna oświadczyła, że już jej lepiej. Wróciła na swoje miejsce i na nowo podjęła stemplowanie kopert. Po piątkowej kolacji Karen oznajmiła, że nauczy Anthony'ego grać w makao. Gail wzięła prysznic, przebrała się w dżinsy i długi podkoszulek, po czym wróciła do kuchni, żeby zrobić kawę. Z salonu dobiegał odgłos padających na stół kart. - Gdybym miała własne stereo - oznajmił głos Karen - nie przeszkadzałabym wam, kiedy chcecie pogadać. - Wcale nam nie przeszkadzasz - odparł Anthony. - Ale ona każe mi ciągle przyciszać. Gdybym miała stereo w pokoju, mogłabym sobie słuchać muzyki, a wy bylibyście tutaj. Gail wyjrzała zza rogu. Anthony siedział na brzegu sofy. Karen po turec-ku na podłodze, pomiędzy nimi stolik. Spłowiałe od słońca włosy spływały dziewczynce na plecy. Chude ręce poruszały się z zawrotną szybkością, rzuca-jąc karty. - Ale mama nie chce mi kupić. Mówi, że muszę sama zarobić. - Ach, tak. - Anthony przyglądał się swoim kartom. - Ale masz tygodniówkę, co? - Dziesięć dolarów na tydzień. Prędzej się zestarzeję, niż zaoszczędzę. - A prace domowe? - Powiedziała, że nie da mi pieniędzy, dopóki nie zrobię wszystkiego! Zamierzam założyć firmę porządkową. - I co będziesz robić? - Mogłabym myć okna w samochodach. Na przykład w twoim. - No, wiesz... ja jestem bardzo wymagający. - Anthony rzucił jedną kartę na stół. - To powinna być bardzo dobra robota. Ile sobie życzysz? - Masz duże okna. Plus szyberdach. 67 - Co powiesz na... pięć dolarów? Plus dwa za polerowanie chromu? - Dobrze. Kiedy nas znowu odwiedzisz, masz to jak w banku. - Karen rzuciła kartę i nagle wrzasnęła: - Makao! Makao! Anthony odłożył swoje karty i wysypał na stół garść drobnych. Gail pochyliła się nad Karen, pocałowała ją w czubek głowy. - Pora do łóżka, kochanie. - Mamo! Jest piątek! - A jutro jedziemy na śniadanie do babci. Idź, umyj zęby. Zaraz do ciebie przyjdę. - Boże, co za życie - wymamrotała dziewczynka. Odłożyła karty do pudełka i zgarnęła monety. Anthony pogłaskał ją po policzku. - Dobranoc. - Dobranoc. - Raptem Karen rozpromieniła się w anielskim uśmiechu. Podeszła do Anthony'ego i pocałowała go w policzek. -Buenas noches. W podskokach wybiegła z pokoju. Gail obejrzała się za nią. - Słyszałam to o myciu okien - powiedziała cicho. - Lepiej uważaj. Karen chce dostać także własny telefon. - Powiedziała, że ma chłopaka. Nie chciałem jej nic mówić. Wiedziałaś? - Ma na imię Bobby. - Ona ma dziesięć lat! - Słuchaj, to gadanie o chłopaku znaczy tylko tyle, że siedzą obok siebie w stołówce. Milczą, ale żadne nie chce pierwsze odejść. To absolutnie niewinne. - Pewnie tak. - Zaraz wracam. Zatrzymał ją, leniwie uśmiechnięty. Pociągnął za skraj podkoszulka z godłem Miami Hurricanes. - Przebierz się. - Co, nie kibicujesz im? Dobrze wiedziała, o co mu chodziło. Ułożywszy Karen do snu przebrała się w miękką bawełnianą sukienkę z rozpięciem z przodu. Naniosła kroplę perfum wzdłuż głębokiego dekoltu. Kiedy wróciła do salonu, Anthony przysłuchiwał się radiu z takim natężeniem, że nie zauważył, kiedy za nim stanęła. Głos mówił coś po hiszpańsku, tak cicho, że Gail go nie słyszała, dopóki nie przekroczyła progu pokoju. Drżący głos starego człowieka: Repugnante... un insulto a la comunidad cubano... 68 Potem odpowiedział gospodarz programu. Gail rozpoznała go natychmiast: Octavio Reyes. Skomplikowany, kwiecisty styl utrudniał jej zrozumienie. Tak, to obelga dla całego kubańskiego społeczeństwa, żeby pozwalać śpiewać człowiekowi, który wysługiwał się dyktaturze. Arrogancia. Arogancja władz opery... - O czym on mówi? - Anthony obejrzał się szybko. - Nie, nie wyłączaj. O czym mówi? - Że opera i jej władze z właściwą sobie arogancją lekceważą cierpienie naszego ludu... chodzi mu o naród kubański. Spojrzeli na błękitne okienko radia, jakby mieli w nim zobaczyć twarz Reyesa. Gail widziała go kiedyś w domu Ernesta Pedrosy, na rodzinnym obiedzie i ostatnio podczas Wigilii. Zapamiętała drogi garnitur, okulary w srebrnych oprawkach i stalowosiwe włosy, zaczesane do tyłu. Kolejny telefon. - Buenas noches, esta en el aire. - Octavio? - Si, senora, esta en el WRCL. Adelante. - Que barbaridad, que la opera invitó a una persona communista a nu-estra ciudad. - Estoy de acuerdo, senora... Anthony wcisnął wyłącznik i w pokoju zapanowała cisza. Siedział nieruchomo, nie odwracając wzroku od radia. - To barbarzyństwo, że opera zaprasza komunistę do naszego miasta -powiedziała cicho Gail. - Czy on naprawdę sądzi, że Tom Nolan jest komunistą? - Cóż, pojęcie komunisty jest dość szerokie. Może oznaczać każdego, kto w dowolny sposób popiera reżim Castro. - Anthony zerknął na Gail. -Czy Octavio sądzi, że Nolan pasuje do tej definicji? Nie wiem. Ale jest patriotą, więc wykorzystuje okazję. - Dziwna definicja patriotyzmu. - To wojna. Ustąpić o cal oznacza stracić wszystko. Nazywamy to szlachetną bezkompromisowością. Walka o wyzwolenie Kuby jest najważniejsza. - Twój dziadek też tak sądzi. - Właśnie. - Nie jestem pewna, czy to patriotyzm, czy ambicja. Podejrzewam, że gdybym nie była związana z operą, a ty nie byłbyś moim narzeczonym, Octa-vio znalazłby sobie inny problem do nagłośnienia. I bardzo tego żałuję. - Nie zwracaj na niego uwagi. - Trudno nie zwracać uwagi, kiedy ktoś ci wsadza nóż w plecy. Wiem, że nie zależy ci na sprawach dziadka, ale Octavio może cię poróżnić z rodziną. 69 I to mnie martwi. Wiem, ile dla ciebie znaczą. - Objęła go w pasie. - Kocham cię. To będzie także moja rodzina. Pocałował ją w czoło. - Nie przejmuj się. Ernesto jest za mądry, żeby się nabrać na gadaninę Octavia. - Ma prawie osiemdziesiąt cztery lata. - I trudno w to uwierzyć. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mój dziadek się zestarzeje, a tu proszę. Nie chcę o tym myśleć. - Więc zamiast myśleć będziemy musieli robić coś innego. Zgasiła górne światło. Została tylko mała lampa, mżąca łagodnym blaskiem. Kiedy wróciła, Anthony wreszcie zauważył, w co się ubrała. Jego spojrzenie powoli omiotło całą jej sylwetkę i zatrzymało się na twarzy. - Ay, tu estds pa 'comer. Ujęła jego twarz w dłonie, pogładziła kciukiem wargi. - Te ąuiero. Ukąsił czubek jej kciuka, zanim zdążyła go cofnąć. - Yo te ąuiero mas. Ja kocham cię bardziej. Zamierzała sięgnąć do klamry jego paska, ale zadowoliła się tylko pocałunkiem, od którego zakręciło się jej w głowie. Anthony mógł tu spędzić noc, ale dopóki Karen nie uśnie, nie zbliżą się do sypialni Gail. Zrobili sobie kawę i usiedli z nią na sofie. Anthony westchnął głęboko, osunął się pomiędzy poduszki i zamknął oczy. Dziś rano miał końcową przemowę w sprawie o morderstwo, ale przysięgli jeszcze nie przedstawili werdyktu. Rozprawa miała się zacząć na nowo w poniedziałek. Poniedziałek. Gail położyła mu głowę na ramieniu. - Powiedz mi prawdę. Co sądzą twoi dziadkowie o mojej obecności na przyjęciu? Nie tylko mojej. Będzie Karen, moja matka, ciotka, kuzynki... - Nie mogą się was doczekać. Nikt nie wspomni ani słowem o operze ani Thomasie Nolanie. Obiecuję. - Anthony wziął kubek ze stołu. - Przez cały ten tydzień chciałam z tobą porozmawiać. - Gdybyś się zdecydowała co do tego domu, moglibyśmy wziąć ślub i rozmawiać co wieczór. - Ja? Ja się mam zdecydować? - Gail wygładziła jego czarny sweter, wpuszczony w spodnie z szarej wełny z paskiem ze skóry węża. - Opowiedz mi o Nikaragui. - Dlaczego? - Powiedziałeś, że to zrobisz. 70 - A powiedziałem, kiedy? - Przestań się zachowywać jak prawnik. Rozmawiałam z Rebeccą Di-xon. Powiedziała, że przeżyliście koszmar. Widziała zwłoki. To straszne. Anthony pociągnął łyk kawy. - Tak było. Nie chcę psuć naszego wieczoru. - O czym mówiła Rebecca? - Widzieliśmy trupy. Wspominałem ci. To długa historia. - Streść ją. Dziesięć minut. - Gail, na miłość boską... Nie dziś. - Jak długo będziesz się wykręcać? Odpowiedział tak ostro, że aż się przestraszyła. - Jestem zmęczony. Nie przyszedłem tu po to, żeby wdawać się w rozmowę o sprawach sprzed dwudziestu lat, które nie są ważne dla mnie, dla ciebie i w ogóle dla nikogo. Nie jestem w nastroju. Gail wyprostowała się powoli. - Doskonale. W takim razie wyjdź, skoro masz taki kiepski nastrój. Zmierzyli się wzrokiem. Na policzki Anthony'ego wypłynął ciemny rumieniec, wargi zacisnęły się tak mocno, że pobielały. Po chwili wzruszył ramionami i wyciągnął rękę w stronę stołu. - Jeśli odstawisz tę kawę, przysięgam na Boga, że wyleję ci jąna głowę. Kubek zawisł nad stołem. - Dobrze. Nie wyjdę - powiedział Anthony i odstawił kubek. - Dave i ja... - Gail westchnęła ciężko. - Przestaliśmy ze sobą rozmawiać. To się nie stało nagle, początkowo nawet tego nie zauważyliśmy, ale potem przerodziło się w nawyk i pewnego dnia nasze małżeństwo umarło. Nie chcę, żeby to się powtórzyło. Nie pozwolę na to. Anthony ze skupieniem wyrównywał położenie kubka. - Nie chodzi mi o Nikaraguę. Chodzi mi o ciebie. To, co tam widziałeś, wpłynęło na ciebie. Zmieniło cię, więc chcę wiedzieć, co się tam stało. Po długim milczeniu zaczął mówić: - Seth Greer znał jakiegoś księdza z Nikaragui, który zbierał datki w Stanach i rekrutował ochotników do budowy szkół i szpitali. Przejeżdżał przez Miami, więc z nim porozmawialiśmy. Był prostolinijny, miał charyzmę... no i natychmiast postanowiliśmy się dołączyć. Seth chciał nieść sprawiedliwość społeczną. Ja pragnąłem zadać cios kapitalistycznym wyzyskiwaczom. -Roześmiał się cicho. - Tak mnie wychowano na Kubie. Tego nauczył mnie ojciec. Oddychałem tym od dziecka. Następnego dnia po zakończeniu roku złapaliśmy samolot do Managui. Miasto nadal było zrujnowane po trzęsieniu ziemi w roku 1972 - bardzo 71 biedne, otoczone slumsami. Człowiek, który miał po nas wyjść na lotnisko, w ogóle się nie pokazał, więc musieliśmy na własną rękę trafić do Los Po-zos, mniej więcej dwieście kilometrów na północ. Gail słuchała, przypominając sobie wszystko, co Anthony już jej o sobie powiedział. W przeciwnym razie nie mogłaby zrozumieć, dlaczego postanowił pracować w Nikaragui. Powiedział, że dorastał w przekonaniu, iż jest uczestnikiem wielkich zmian w historii ludzkości. Luis Quintana, odznaczony bohater rewolucji, powtarzał swojemu synowi, że nie będzie już nierówności między rasami i płciami. Koniec dyskryminacji, koniec nędzy. Nauczyciele przyjeżdżali na wieś, by uczyć wieśniaków. Budowano szpitale. Ludzie zwracali się do siebie per compańero -towarzyszu. Żywność była na kartki, ale nikomu to nie przeszkadzało. Po raz pierwszy w swojej historii Kuba miała być wolna. Ale na horyzoncie zawsze majaczyli gotowi do inwazji, opłacani przez Amerykę, emigranci. „Pamiętam kryzys w 1962 roku. Wszyscy się bali, że zginiemy podczas wybuchu jądrowego. Moja siostra Marta obserwowała morze przez lornetkę. Cały kraj został zmobilizowany". W oddziale pionierów Anthony nauczył się składać i rozkładać strzelbę. Umiał maszerować. Wraz z innymi chłopcami wyśmiewał się z wydalonych ze szkoły nauczycieli, którzy nie byli komunistami. W wieku dwunastu lat chętnie jeździł na wieś w czynie społecznym, spał w barakach na jutowych materacach, wstawał o świcie, a przed wyjściem do pracy jadł chleb i pił osłodzoną wodę. Tęsknił za ojcem i siostrą, ale był zbyt dzielny, żeby narzekać. W nocy słyszał płacz niektórych kolegów. Matka zabrała ze sobą dwoje najmłodszych dzieci, a jego i Martę zostawiła. Ojciec powiedział: wyparła się ciebie. Caridad to gusana, una traido-ra - robak, zdrajczyni - a jej ojciec, Ernesto Pedrosa, jest potworem. Po skończeniu czternastu lat miał być przyjęty do młodej partii komunistycznej - i tak by się stało, gdyby nie znalazł się w liceum w Miami. Gdyby nie został oszukany - lub uratowany. Która wersja jest prawdziwa? Chło-piec-żołnierz, porwany i uwięziony w obcym kraju, czy młody książę, uratowany przez króla? Któraś wersja musi być fałszywa. A może nie - zależy, kto opowiada historię. Dlaczego wsiadł na pokład lecącego do Miami DC- 6? Ponieważ chciał spytać matkę, czemu wyjechała. Tego nikt mu nie powiedział, a Luis zniszczył wszystkie jej listy. Być może Pedrosa zmusił ją do wyjazdu. W takim razie Anthony był gotów nakłonić j ą do powrotu. A gdyby odmówiła, uświa- 72 domiłby jej, jak bardzo jest samolubna. Luis, cierpiący z powodu starych ran, nic o tym nie wiedział. Anthony sądził, że za tydzień wróci. Kiedy minął odprawę celną w Miami i ujrzał, jak matka biegnie ku niemu z głośnym szlochem, zrozumiał, że ojciec go okłamał: nigdy nie przestała go kochać. Zaraz potem ujawniło się następne kłamstwo: oni nie zamierzali go puścić z powrotem. „Kiedy byłem mały, uważałem ojca za bohatera, ale on był tylko człowiekiem. Nie herosem. Patriotą, owszem. Ale doniósł na własnego brata, który sprzedawał żywność na czarnym rynku. Bezwstydnie zdradzał matkę. Mówił, że mężczyzna nie jest mężczyzną, dopóki nie ma kobiety. Mój dziadek był inny. Kiedy skończyłem piętnaście lat, wziął mnie do swojego gabinetu i wygłosił wykład na temat kobiet. Miał takie staromodne poglądy... Nie wolno ci zdradzić Boga, kraju ani żony. Pewnie bym się roześmiał, gdyby nie powiedział tego z taką mocą. Był... jest... bardzo silny. Niestety, podobnie jak mój ojciec dostrzega tylko jedną stronę wszystkich zjawisk". Pewnej nocy, przechodząc z kanapką w ręku z kuchni obok masywnych drzwi tego samego gabinetu,usłyszał męskie głosy. Stanął, nasłuchując. Dziadek i jego goście cieszyli się, bo ktoś wysadził nadajnik radiowy w Pinar del Rio. Wygnany z domu, nie wrócił na Kubę, ale znalazł się na ziemi niczyjej. Wyrzutek pomiędzy uchodźcami, znalazł schronienie u dwojga przyjaciół, Setha i Rebeki. - Pojechaliśmy autobusem do La Vigia, a resztę drogi przebyliśmy autostopem. Los Pozos to mała wioska w górach, odcięta od wszystkiego i wszystkich. Na szczytach gór zawsze jest mgła i deszcz, pola mają czerwony kolor. Ziemia często drży, ale po jakimś czasie można się przyzwyczaić. Pogoda taka, jak u nas w lecie. Niebo bardzo niebieskie, ale pojawiają się na nim ciężkie sine chmury. Roślinność tropikalna, wszędzie zieleń, wyjąwszy spłachetki ziemi uprawnej. Gail widziała tę okolicę, jakby oglądała ją na zdjęciach. Ścieżki prowadzące od strony gór do chat krytych blachą. Doglądający bydła mężczyźni w słomianych kowbojskich kapeluszach. Bosa dziewczynka w sukieneczce z falbankami. W mieście pyliste ulice i dachy z gnijących czerwonych dachówek. Deszcz kapie z liści bananowca. - Organizator pracy ochotników pokazał nam, co mamy robić i zostawił nas samym sobie. Seth i ja mieliśmy budować szkołę, ale okazało się, że nie ma surowca. Sami kupiliśmy drewno spodziewając się, że ktoś nam zwróci pieniądze. Rebecca pracowała w szpitalu, w którym nie było lekarza, tylko 73 jedna pielęgniarka. W jednym pomieszczeniu stało sześć żelaznych łóżek, w oknach nie było zasłon. Brakowało prawie wszystkich lekarstw i środków opatrunkowych. Przez chwilę siedział w milczeniu, z pustym kubkiem w dłoniach. Przechylił się, by go odstawić na stół, po czym oparł łokcie na kolanach. - Było nas czworo, nie troje. Pojechała z nami pewna dziewczyna, Emi-ly Davis. Poznałem ją na uniwersytecie. Chodziliśmy ze sobą. - Zabrałeś swoją dziewczynę? Pokiwał głową. - Miała dwadzieścia lat. Studentka muzyki. Kiepska towarzyszka w podróży do dzikiej części Ameryki Łacińskiej, ale uparła się, że ze mną pojedzie. Seth zabierał Rebekę, ale ona miała przynajmniej konkretną umiejętność. Powiedziałem Emily, że mogłaby tam uczyć angielskiego. Sama widzisz, jacy byliśmy naiwni. Nauczyć angielskiego w dwa lub trzy miesiące ludzi, którzy nie potrafili czytać i pisać nawet po hiszpańsku. Mieszkaliśmy tuż za Los Pozos w domu kościelnym. Był kryty blachą, miał betonowe ściany pomalowane na turkusowy kolor, ale farba łuszczyła się i odłaziła. Spaliśmy na składanych wojskowych pryczach. Na jednej ze ścian wisiały obrazy Matki Boskiej i Jezusa z płonącym sercem. Każdego ranka budziło nas pianie kogutów. Nie mieliśmy bieżącej wody, ale była tam studnia. Pozos oznacza studnie, więc przynajmniej tego nam nie brakowało. No, nie było tak, jak się spodziewaliśmy, ale staraliśmy się ze wszystkich sił i przez jakiś czas byliśmy zadowoleni. Ludzie nam dziękowali. To też dodawało nam ducha. Ale nie pojechałem tam, żeby machać młotkiem. Kiedy tylko się osiedliliśmy i zorientowaliśmy w sytuacji, zacząłem szukać partyzantów. Miałem dwadzieścia dwa lata, byłem wyższy od większości tubylców, w doskonałej formie fizycznej i ogromnie pewny siebie. W Miami miałem w pokoju strzelbę i rewolwer. Umiałem się z nimi obchodzić. Czytywałem dzieła Che, Fidela, Fanona, Marksa, Lenina, amerykańskich i europejskich lewicowców. Wolność można sobie wywalczyć tylko siłą- tak wtedy sądziłem - i byłem gotów do walki. W okolicy było niewielu sandinistów, może pięćdziesięciu. Przywódca nazywał się Pablo. Był o parę lat starszy ode mnie. Kiedyś odwiedził Kubę -mieścił się tam obóz sandinistów, tak jak w Hondurasie. Był inteligentny i stosunkowo wykształcony. Miał mały zbiór książek, które czytywałem. Wielokrotnie dyskutowaliśmy do późna. Jego ludzie byli bardzo młodzi i bardzo biedni. Jako mundury służyły im wszystkie wojskowe ciuchy, jakie mogli znaleźć, przeważnie z amerykańskiego demobilu. Niektórzy nosili na piersi taśmy z nabojami lub magazynkami. Ciężką broń wozili na mułach lub koniach. Aby zostać sandinistą należało złożyć przysięgę wierności Augustowi 74 Sandino i Che Guevarze, kładąc dłoń na czarno-czerwonej fladze. Patria librę o muerte. I nawet nie myśl o tym, żeby zginąć. Gail spojrzała z niedowierzaniem na Anthony'ego, siedzącego z łokciami na kolanach i luźno splecionymi dłońmi. - Zostałeś sandinistą? Parsknął śmiechem. - Nie. Pablo nie darzył mnie aż takim zaufaniem. Ale czułem się jednym z nich. Nawet wyglądałem jak partyzant. - Wstał i rozłożył ręce. - Powinnaś mnie wtedy widzieć. Dwudziestodwulatek, długie włosy i broda, podkoszulek bez rękawów, wojskowe spodnie, czarne wysokie buty. W lesie nosiłem AK-47, Felix Castillo mi pożyczył. I paliłem. Straszny twardziel. Uśmiechnęła się do niego. - Jeszcze powinieneś lśnić od potu i mieć na głowie bandanę, jak Rambo. - Owszem, pociliśmy się, i to bardzo. - Opuścił ręce. - Partyzanci dopuścili mnie tak blisko tylko dlatego, że Felix za mnie zaręczył. Byłem nor-teamericano. Śmieszne. Przy Feliksie czułem się Kubańczykiem. Rozmawialiśmy o domu. Spodziewałem się usłyszeć, że nadal jest tym rajem, który zapamiętałem, ale Felix powiedział, że gdyby tylko miał szansę, zamieniłby się ze mną bez wahania. Wyznał mi to po pijanemu, w przeciwnym razie nigdy nie zdobyłby się na taką szczerość. Opowiedział mi o więzieniach i o tym, co w nich widział. Już nie miał pewności, czy to wszystko ma sens. Rewolucja była dobra, co do tego był ciągle przekonany, ale coś się zmieniło. Chciał się wydostać z tego kraju, więc pojechał do Nikaragui. Zlekceważyłem to, co powiedział o Kubie, ponieważ był już stary i zmęczony - miał prawie trzydzieści lat. Tymczasem pojawiły się problemy. Zazdrość i uraza. Seth narzekał, ponieważ nie zabierałem go na spotkania z Feliksem. Był starszy, uważał się za przywódcę grupy. Nieustannie kłócił się z Rebeccą. Była feministką, a w Los Pozos mężczyzna nie daje kobiecie wchodzić sobie na głowę. Rebecca i Emily znienawidziły się od pierwszego wejrzenia. Emily nieustannie kwękała - nie podobał się jej upał, jedzenie, ludzie. Chciała wracać, ale nie mieliśmy pieniędzy na samolot do Miami i w żaden sposób nie zdołalibyśmy jej wysłać do Managui. Spodziewaliśmy się, że lada chwila otrzymamy zwrot kosztów za drewno, więc powiedziałem jej, że musi zaczekać. Zamilkł na dłuższą chwilę. Zerknął na drzwi, w których mogła się pojawić Karen, gdyby jeszcze nie spała. Drzwi były puste. W domu panowała cisza. Gdzieś na zewnątrz szczekał pies. - Jakieś półtora miesiąca po naszym przybyciu wojsko zaczęło szukać partyzantów. Przesłuchiwali chłopów. Znajdowaliśmy ciała ludzi, którzy zaginęli. Ludzi, których znaliśmy. Niektórzy byli przykryci cienką warstwą ziemi, inni po prostu leżeli w chwastach na poboczu drogi. Potem znowu się 75 uspokoiło, a my budowaliśmy szkołę, najlepiej jak umieliśmy. Miejscowi nam pomagali. Pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że Gwardia Narodowa uderzyła na obóz, w którym sandiniści przechowywali broń. Jedenastu partyzantów zginęło, sześciu wzięto do niewoli. Po paru dniach ich ciała znalazły się przy drodze do la Vigia. Torturowano ich, wykastrowano, a potem zastrzelono. Gail zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, Anthony przyglądał się jej uważnie. - Mam skończyć? Czy wolisz to odłożyć? - Nie. Chcę usłyszeć wszystko. - La Vigia było miasteczkiem, położonym o jakieś pięć kilometrów od nas. Niezbyt dużym. Mieszkało w nim może ze dwa tysiące ludzi. Emily i Rebecca wybierały się tam raz w tygodniu po zakupy. Podwoził je pewien gospodarz. Rebecca powiedziała, że widziała, jak Emily rozmawia w sklepie z człowiekiem, o którym wszyscy wiedzieli, że jest informatorem CIA. Tacy ludzie przeważnie byli miejscowymi wieśniakami, którzy dla zarobku donosili na własnych braci, ale ten akurat był Amerykaninem. Wydawało się jasne, że dowiedziała się od któregoś z nas o ludziach Pabla i teraz przekazuje te informacje szpiclowi. Spytaliśmy ją o to. Zaprzeczyła, jakoby rozmawiała z kimkolwiek w La Vigia. Rebecca wpadła w szał, uderzyła ją. Potem Emily wyjaśniła, że nie wiedziała, iż ten człowiek pracuje dla CIA. Ale już jej nie wierzyliśmy. Nie wiem, w jaki sposób Pablo się o tym dowiedział. Nie wiem, ale następnego dnia wieczorem zjawił się u nas z kilkoma swoimi ludźmi. Padało, czekaliśmy w domu, aż się wypogodzi. Emily ich zobaczyła i schowała się w sypialni. Pablo spytał mnie, co się stało. Chciałem skłamać, ale Seth się go przestraszył. Przez parę minut panowało piekło. Rebecca wyzywała Se-tha, a ja wrzeszczałem, żeby się oboje zamknęli. Pablo wysłał swojego człowieka po Emily, posadził jąna krześle i spytał, co się wydarzyło. Płakała, ale on zachował spokój. Łagodnie powtarzał pytanie tak, jak ojciec w rozmowie z dzieckiem. Wreszcie powiedziała, że chciała wrócić do Miami, a ten człowiek obiecał, że kiedy znowu przyjedzie do La Vigia, w hotelu będzie czekał na nią bilet. Ciągle padało. Pamiętam bębnienie deszczu o blaszany dach, strumienie wody lejące się z ganku. Podwórko zmieniło się w czerwone grzęzawisko. Pablo zabrał ją tam, kazał uklęknąć. I strzelił jej w tył głowy. Anthony oparł głowę na rękach. Spojrzał na podłogę pomiędzy swoimi stopami. Gail oparła się mu na ramieniu. - O, nie - szepnęła. Z trudem poruszała wargami. - Boże... - Dali nam łopaty i Pablo kazał nam ją zakopać w lasach za domem. Głęboko, żeby deszcz nie odkrył grobu. Pilnował nas jeden strażnik z M - 14. 76 Ziemia ciągle się osuwała, ale udało nam się wykopać półtorametrową dziurę. Rebecca wytarła Emily twarz i zamknęła jej oczy. Potem złożyliśmy ją do grobu. Zapadał zmrok. Bardzo powoli zasypaliśmy grób. Seth wyczuł jakoś, co zamierzam zrobić. Udał, że się przewraca, ściągnął na siebie uwagę strażnika, a ja... ja uderzyłem łopatą. Uciekliśmy do lasu, kierując się na północ, ponieważ ludzie Pabla powinni się spodziewać, że pójdziemy w przeciwnym kierunku. Nie mieliśmy nic, żadnych pieniędzy, nawet paszportów. Szliśmy tak długo, dopóki nie padliśmy ze zmęczenia i nie było już za ciemno. O świcie przeszliśmy przez rzekę, a ja zanurzyłem się w wodzie, żeby spłukać z włosów i ubrania krew i ziemię. Wtedy chyba płakałem, pierwszy i ostatni raz. Pamiętam, jak pomyślałem: przestań, bo nigdy się stąd nie wydostaniemy. Dotarcie do Managui zajęło nam tydzień. Czasami ktoś nas podwoził. Na ogół szliśmy, żebraliśmy o jedzenie. W małym hotelu na przedmieściach miasta znalazłem telefon i zadzwoniłem do Miami na koszt dziadka. To było bardzo dziwne. Dziadek odebrał w gabinecie. Powiedziałem mu, gdzie jestem. Kazał mi czekać. Minęła godzina -jedna godzina! - i pojawił się ca-dillac, który zawiózł nas do domu w zamożnej dzielnicy Managui. Dostaliśmy własne pokoje i nowe ubrania, wykąpaliśmy się i najedliśmy. Trzy dni później byliśmy już w Miami, z nowym paszportami. Jeden z pracowników dziadka wyszedł po nas na lotnisko. Podwiózł Setha i Rebekę tam, gdzie chcieli, a mnie zabrał do domu. I wiesz - dodał Anthony, zerkając na Gail -wtedy po raz pierwszy poczułem się w Miami u siebie. Naprawdę. Miałem ochotę paść na kolana i pocałować ziemię. Gail objęła go mocno. - Wszystko w porządku? Roześmiał się cicho. - Po dwudziestu latach? Raczej tak. - Nie, chodziło mi o to, jak się czujesz... kiedy o tym mówisz. Nie wiedziałam, że było aż tak źle. Gdybym wiedziała, nie pytałabym cię o nic. - Nieprawda. Spytałabyś. Jesteś jak Pandora. - Jak wyjaśniliście zniknięcie Emily? - Widzisz? Znowu pytasz. - Byłam ciekawa. - Właśnie. Emily mieszkała z ciotką. Jej matka nie żyła, ojca nie widziała od wielu lat, więc było nam łatwiej. Nie mogłem tego załatwić natychmiast po przyjeździe, bo przez dwa tygodnie leżałem w szpitalu z zapaleniem płuc, ale potem poszedłem do ciotki Emily. Jak wiesz, całkowicie uwierzyła w to, co jej powiedziałem. Uzgodniliśmy to jeszcze przed wyjazdem z Managui. Emily zakochała się w pewnym mężczyźnie w Los Pozos. 77 Błagaliśmy ją, żeby z nami wracała, ale się nie zgodziła. I wtedy widzieliśmy japo raz ostatni. Ciotka powiedziała, że to jej wcale nie dziwi. W końcu Emily zakochała się we mnie, Kubańczyku, a przecież ją ostrzegała. W pewnym sensie było to nawet śmieszne. Uratowały mnie jej uprzedzenia. Oczywiście powinniśmy powiedzieć prawdę, ale tak było łatwiej. Nie mieliśmy siły na nic więcej. - Powiedziałeś dziadkowi, co się naprawdę zdarzyło? - Nie było powodu. I tak mi się oberwało za to, że tam pojechałem i trzeba mnie było ratować przed sandinistami. - Uśmiechnął się. - Powiedział, że jestem idiotą, głupcem, zabijam moją matkę, przynoszę wstyd całej rodzinie Pedrosów, tratatata, i ma nadzieję, że teraz będę mądrzejszy. Oczywiście nie upokorzyłem się na tyle, by przyznać mu rację. To była nasza ostatnia rozmowa na ten temat. I w ogóle na jakikolwiek. Po chwili dodał jeszcze: - Jeśli chcesz, możesz zapytać Setha i Rebekę. - Nie. Usłyszałam wszystko, co chciałam wiedzieć. Zamknął oczy i dotknął czołem jej czoła. - Chodźmy już do łóżka. 10 Kuzyni spoza miasta zatrzymali się na weekend w domu matki Gail, która znalazła pokoje dla wszystkich - siostry i jej męża z Tampa, ich dwudziestoparoletniej córki, kuzynki z Atlanty z mężem oraz starszej ciotki z Ohio, która powiedziała, że zawsze chciała poznać prawdziwego Kubań-czyka. Przy śniadaniu w niedzielę wyciągnęła rozmówki Berlitza. Me llamo Doris. Cómo estd usted? Kuzyni Gail ukryli uśmiechy, Irenę uspokoiła ciotkę: rodzina Anthony'ego mówi po angielsku, z wyjątkiem paru starszych osób, które uważają, że ten język jest zbyt trudny. Ciocia Doris może wypróbować na nich swoje umiejętności. Gail wysłała Karen po tom encyklopedii z literą K i pokazała wszystkim mapę. Tu leży Hawana. To Camagiiey, gdzie Anthony mieszkał w dzieciństwie. Ale nie poruszajcie tego tematu. Wyjaśniła im sytuację w operze i ostrzegła, żeby tego także nie wyciągać na światło dzienne. I nie mówcie o polityce. Ani o Castro, ani o embargu. Mówcie o muzyce i jedzeniu. O pogodzie w Miami. I sporcie. Gail wróciła z Karen do domu, żeby się przebrać. Okręcona ręcznikiem, prosto spod prysznica, stanęła przed szafą i wyjęła z niej czarną sukienkę. 78 Nie za krótka? Co innego mogłaby włożyć? Nic czerwonego, nic błyszczącego ani obcisłego. Ale i nic brzydkiego czy zbyt skromnego. Anthony'emu musi się podobać. Ułożyła włosy, umalowała się, po czym zajrzała do Ka-ren. Dziewczynka siedziała na łóżku w samych majtkach i koszulce, oglądając telewizję. Włosy, które Gail splotła jej we francuski warkocz, znowu spadały jej na oczy. Coś ty narobiła? Gail wyłączyła telewizor, a Karen wyjaśniła, że w warkoczu było jej niewygodnie i dlaczego nie może mieć takich włosów, jak zwykle - rozpuszczonych? Proszę bardzo. Na łóżku leżała sukienka - niebieski aksamit, krótkie rękawki i jedwabna różyczka przy kołnierzyku. Muszę ją włożyć? Nienawidzę aksamitu. Ten kwiatek jest głupi. A te buty mnie cisną. Już teraz noszę siódemkę! Będę wielka jak słoń! Gail odetchnęła parę razy. W porządku. Włóż to, co lubisz. Ale nie dżinsy. Ani adidasy. Poszła do kuchni i nalała sobie kieliszek wina. Wróciła do sypialni i przez dziesięć minut szperała w szafie, po czym wybrała tę samą wąską czarną sukienkę, którą wzięła na początku. Włożyła czarne pończochy i szpilki, proste złote kolczyki i naszyjnik. Jeszcze kropla perfum i gotowe. Zapukała cicho do drzwi Karen. Jej córka włożyła sukienkę. I tak mi się nie podoba, powiedziała. Gail wyszczotkowała jej włosy, aż zaczęły lśnić jak jedwab. Związała je wstążką. Krewni przybyli do jej domu o wpół do siódmej, wkrótce potem pojawił się Anthony. Gail otworzyła mu drzwi i z przyjemnym dreszczem poczuła na sobie jego baczny wzrok. Pocałował ją w usta, znacznie dłużej niż by wypadało. Wprowadziła go do środka. Powitania, uśmiechy. Kuzynki Gail rumieniły się, kiedy z nimi rozmawiał. Zauważył sukienkę Karen - que linda! Karen przewróciła oczami, odrzuciła włosy do tyłu i usiadła grzecznie, z nogami skrzyżowanymi w kostkach. Zapadła chwila milczenia, po czym Bili, krewniak z Atlanty, spytał: czy to wMiami jest kręcona Brygada Acapulco? Wypili wino, zjedli przystawki, ponieważ Gail poradziła im wcześniej, żeby zjedli coś przed wyjściem. Kolacja miała się rozpocząć późno. Kiedy podjechali trzema samochodami pod dom Pedrosów w Coral Gables, okrągły podjazd był już pełen, więc zaparkowali pod murem i weszli przez starą żelazną bramę. Siostra Irenę, Patsy, zachwyciła się łukami i spiralnymi mauretańskimi kolumnami wzdłuż frontowego ganku. Bliżej domu usłyszeli dobiegające ze środka śmiechy i głosy. Anthony otworzył drzwi. Korytarz o lśniącej kamiennej podłodze prowadził do salonu. Wszędzie ludzie. Biegające dzieci, których nikt nie ucisza. Babka Anthony'ego wyszła im naprzeciw z wyciągniętymi rękami. Nowi goście zostali zaproszeni do środka, odebrano od nich okrycia. Zamieszanie przy przedstawianiu się sobie: Ale-jandro, Xiomara, Betty, Marielena, Jose, Humberto - uściski i pocałunki 79 w policzek. W prawy, wyjaśniła wcześniej Gail. I nie dziwcie się, jeśli dzieci też was będą całować. Potem spotkanie z Ernesto Pedrosą. Siedział w wielkim fotelu po przeciwnej stronie pokoju, ubrany odświętnie w garnitur i krawat, cienkie jedwabne skarpetki i lśniące czarne buty. Przerwał rozmowę z dwoma mężczyznami, którzy przysunęli sobie krzesła do jego fotela. Kiedy się rozejrzał, w jego okularach zamigotało światło. Zatrzymał spojrzenie na Anthonym. Anthony pochylił się, by ucałować dziadka, ale po pocałunku nie było miejsca na obrazo. Pedrosa oparł się na lasce. Anthony automatycznie wyciągnął rękę, ale starszy pan wstał o własnych siłach. Uśmiechnął się do Gail i uniósł jej dłoń do ust. Powitał Irenę, pogłaskał Karen po buzi. Przedstawiono mu krewnych Gail. Doris, Patsy, Kyle, Dawn, Ashley, Bili - wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Co za piękny dom. Jesteśmy zaszczyceni, mogąc pana poznać. Feliz cumpleahos, dodała ciocia Doris. Położyli prezenty na stole, który i tak już się pod nimi uginał. Irenę podarowała Dignie przepiękne różowe róże w wazonie Baccarata. Postawiono je na kominku. Pedrosa uśmiechnął się serdecznie do wszystkich. - Bienvenidos, todos. Moja żona chciała, żeby to przyjęcie było dla mnie wielką niespodzianką. I jest. To dla mnie niespodzianka, że w ogóle tu jestem. Czuję się dziś tak dobrze, że być może któraś z pań zechce ze mną zatańczyć. Wcześniej, w domu Irenę Gail opowiedziała wszystkim historię tego człowieka, tęskniącego za domem, którego już nie ma. Jego najmłodsza córka, Caridad, zakochała się w wieśniaku. Luis wstąpił do partyzantki w Sierra Maestra. Wojna, ucieczka, rozdarta rodzina. Śmierć jedynego syna Pedrosy w Zatoce Świń. Przedwczesna śmierć Caridad. Jedno z jej czworga dzieci nie chcące opuścić Hawany. Pozostałe znajdowały się tutaj: Anthony, Alicia i najmłodszy, Eduardo, który podczas porodu doznał urazu mózgu. Gail nie wspomniała, że Pedrosa był obserwowany przez FBI. Nie pisnęła o jego związkach z CIA, które najprawdopodobniej uratowały go przed postawieniem w stan oskarżenia. Pominęła milczeniem jego uczestnictwo w grupach oskarżonych o podkładanie bomb w Miami i likwidowanie zdrajców, pragnących nawiązania dialogu z Castro. To wydarzyło się przed wieloma laty. Nie było także potrzeby mówić o różnicy zdań pomiędzy Pedrosą i jego najstarszym wnukiem. Karen kręciła się w kółko na obcasie, jej spódniczka wirowała. Nagle zatrzymała się, złapała równowagę i, wykorzystując przerwę w rozmowie, stanęła dokładnie naprzeciwko Pedrosy. Starszy pan spojrzał na nią. - Mam nowy dowcip - oznajmiła. 80 - Tak? - Poprawił okulary na nosie. - Na Gwiazdkę opowiedziałam ci dowcip, a ty mi kazałeś przygotować następny, kiedy tu wrócę. - Dobrze. Opowiedz mi dowcip. - Pedrosa oparł się na lasce i przechylił głowę, nadstawiając zdrowe ucho. Karen zachichotała, zasłaniając usta ręką, odchrząknęła i spoważniała. - Czym się różni wróbelek? Starszy pan zastanowił się głęboko. - Czym się różni?... Ale od czego? Nie, nie wiem. Czym się różni wróbelek? - Bo ma jedną nóżkę bardziej! - Karen wybuchnęła jasnym śmiechem. -Rozumiesz? Pedrosa zachichotał cicho. - Tak, zrozumiałem. -Pogroziłjej palcem. -Bardzo śmieszne. Następnym razem też mi coś opowiedz. Dobrze? - Jasne. Mamo, mogę pograć na komputerze? - Tak - odezwała się Gail półgłosem. - Bądź grzeczna. - Na razie! - Uciekła z innymi dziewczynkami, tak szybko, że na zakręcie straciła równowagę. Pedrosa nadal chichotał. - Po raz pierwszy usłyszałem ten dowcip przed pięćdziesięciu laty. Alicia spytała, czy rodzina Gail chce obejrzeć dom. Anthony poradził, by Gail także poszła, oczywiście jeśli ma ochotę. On posiedzi z bratem. Eduar-do go poznał, uśmiechnął się i wziął pod rękę. Gail i jej krewni ruszyli w głąb domu, ciągle trzymając kieliszki z szampanem. Alicia zaprowadziła ich do oficjalnej jadalni, a potem przez długi korytarz. Pokazała im kolekcjonowane przez Pedrosę dzieła wygnanych z Kuby artystów. Potem dotarli do gabinetu pana domu. Biurko ustawione frontem w stronę Hawany, a nad nim stara kubańska flaga z dziurami po kulach. I znów korytarzem do kuchni, gdzie dostawcy kończyli doprawiać potrawy. Coś skwierczało na kuchence, buchając kłębami pary. Zamknięty taras został przekształcony w jadalnię, pełną świec i kwiatów. Nad krzesłem u szczytu stołu unosiły się balony. Alicia wskazała w stronę starego stawu rybnego. Tam jest domek dla gości. Ogrodnik pracuje na utrzymanie rodziny w Hawanie. Za murem znajduje się pole golfowe. Mąż Dawn, Bili, spytał cicho, czy ten dom kiedyś będzie należał do Anthony'ego. Dawn odszepnęła: jaki romantyczny. Przyjemnie zawstydzona Gail potrząsnęła głową. Wrócili do środka. Alicia zaprowadziła ich po schodach na pierwsze piętro. Najpierw galeria obrazów, potem salon Digny. Gail wiedziała, który z tych pokoi należał kiedyś do Anthony'ego. Zobaczyła go podczas nochebuena. Q 1 6-Aria dla zdrajcy Niewielki, skromnie umeblowany. Anthony przesunął dłonią po biurku. Potem stanął w oknie i wyjrzał na zewnątrz. Na dole w jadalni dwóch mężczyzn we frakach stroiło gitary. Ich występ miał być prezentem Anthony'ego dla dziadka. Gail ruszyła na jego poszukiwanie. Mijając foyer, poczuła zimny przeciąg. Drzwi frontowe były otwarte, być może dla ochłody. Z zewnątrz dobiegał pomruk męskich głosów. Wyszła na ganek, na który padało słabe światło przytwierdzonych do kolumn lampek. Powoli jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Na zewnątrz stała grupa mężczyzn, którzy wyszli zapalić. Jeden był odwrócony do niej tyłem. Rozmawiali cicho, w dodatku w kubańskim dialekcie, z niewyraźnymi spółgłoskami i urywanymi końcówkami słów. Gail nie rozumiała go na tyle dobrze, by uchwycić sens rozmowy. Nie słyszała też głosu Anthony'ego. Jeden z mężczyzn zauważył ją i coś powiedział. Ten, który stał do niej tyłem, odwrócił się. Octavio Reyes. A już się zastanawiała, gdzie też się zaczaił. Miał śniadą cerę i krępe ciało człowieka, który zarabiał niegdyś na życie pracą własnych rąk, ale teraz zaczął zbyt dużo jeść. Przyjrzał się jej, kiedy podeszła do niego. - Cześć, szukam Anthony'ego. Nie ma go tutaj, prawda? - Splotła nagie ramiona na piersi i wzdrygnęła się lekko. - Nie. To jest Gail Connor, adwokatka Thomasa Nolana - wyjaśnił Reyes pozostałym. Ach, więc rękawica została rzucona, pomyślała Gail. Mężczyźni czekali bez słowa. - Nie jestem prawnikiem Thomasa Nolana - odparła powoli. - Jestem przedstawicielem prawnym opery. Słuchaj, Octavio, chciałam się tylko przywitać, nie mam ochoty wdawać się w dyskusję. Mamy odmienne opinie. Chętnie z tobą porozmawiam, ale nie dzisiaj. Dziś są urodziny Ernesta Pe-drosy i, o czym dobrze wiesz, ogłoszenie moich zaręczyn z Anthonym... który mi się gdzieś zgubił. - Odetchnęła i cofnęła się o krok. - Było mi miło was poznać. - Nie, nie odchodź. - Reyes odstawił kieliszek. - Mam propozycję. Wystąp w moim programie. Przedyskutujmy nasze opinie na antenie. Jeśli mylę się co do Nolana, przekonaj mnie o tym. - Przykro mi, nie mówię po hiszpańsku. - Mam tłumaczy. Możesz powiedzieć, co ci się spodoba. Nie staram się wygonić Nolana z Miami. O, nie. To wolny kraj. Zgadzam się z Kartą Praw. Wierzę w wolność słowa. Chcę, by ludzie się dowiedzieli, kim jest ten pan i co zrobił. Wtedy będą mogli zdecydować, co o nim myślą. 82 - A tymczasem musieliśmy wynająć ochroniarza - warknęła Gail. - Ktoś nam grozi śmiercią. Nie tak rozumiem wolność słowa. - Słuchasz mojego programu? Jeśli tak, z pewnością wiesz, że mówię: macie prawo protestować, ale nie wolno wam dopuszczać się przemocy. -Octavio Reyes spojrzał na swoich towarzyszy i parsknął cichym śmiechem, jakby nie mógł uwierzyć, że kobieta może być tak tępa. - Gdyby Thomas Nolan był nazistą, Żydzi z Miami mieliby prawo się wypowiedzieć. Prawda? Gdyby był z Ku Klux Klanu, należałoby pozwolić czarnym na protesty. Mają do tego prawo. Więc dlaczego nie wolno mi wyrazić swoich przekonań? Gail także się roześmiała. - To najbardziej demagogiczny, wymęczony argument, jaki... Wszystkie oczy spojrzały na nią. Jeden z mężczyzn strzepnął na podłogę popiół z papierosa. - Zostawmy to - dodała. - Wybaczcie, że przeszkodziłam wam w rozmowie. Odchodząc, usłyszała za plecami ciche śmieszki. - Pieprzcie się - mruknęła pod nosem. W domu oparła się o ścianę obok drzwi, czekając, aż serce się jej uspokoi. Na miłość boską, ten Reyes jest tylko handlarzem. Sprzedaje tanie meble. Potem dobiegł ją wybuch śmiechu. Jakaś uwaga, choć głos, który ją wypowiedział, nie należał do Reyesa. Mówili o niej. Nie rozumiała całego zdania, ale słowo la chica mogło dotyczyć tylko jednej osoby. Cicho zbliżyła się do drzwi i stanęła, schowana za kolumną. Jeden z nich pytał drugiego o zdanie. Reyes parsknął. - Tortillera. Que Anthony se entere antes de la bodą. I znowu śmiech. Miał nadzieję, że Anthony dowie się przed ślubem. Ale o czym? Grzechot kostek lodu, jakby Reyes pociągał łyk alkoholu. I strumień słów, ledwie słyszalnych. Stopniowo nabierały mocy. - Es una nangara de basura. Inny głos. - No lo creo. Que va. Ten mężczyzna nie wierzył w słowa Reyesa, cokolwiek mogły znaczyć. I znowu Reyes: - Increible que ella venga aqui, a esta casa. Que insulto. Jej obecność tu, w tym domu, to obelga. Ty sukinsynu, pomyślała. Ty tchórzliwy draniu. Za jej plecami rozległ się tupot lekkich stóp. - Mamo! 83 Odwróciła się gwałtownie i zakryła dłonią usta Karen. Odciągnęła ją od drzwi. - Ćśśś... Karen patrzyła na nią rozszerzonymi oczami. Gail puściła ją po chwili. - Dlaczego? - szepnęła dziewczynka. - Nieważne. - Kto jest na dworze? - Powiedziałam: nieważne. - Weszły do salonu. Gail uśmiechała się do ludzi, których nazwiska zupełnie uleciały jej z pamięci. - Czego chciałaś, kochanie? - Anthony mnie po ciebie posłał. Gitarzyści już są! Poszły do bawialni, w której Ernesto Pedrosa zajmował najbardziej wyeksponowane miejsce. Muzycy siedzieli przy oknach. Gail dostrzegła w tłumie swoich krewnych i pomachała im, gdy powitali ją uśmiechami. Anthony stał z boku, dotarła do niego i, wspiąwszy się na palce, pocałowała go od tyłu w kark. Obejrzał się. - A, tu jesteś. Już myślałem, że uciekłaś. - Dziadek wydaje się bardzo szczęśliwy - szepnęła. - To idealny prezent. - Lubi muzykę gitarową. Usiądź, proszę. - Anthony przysunął jej krzesło. Sam stanął za jej plecami, trzymając rękę na ramieniu narzeczonej. Gitarzysta poprosił Pedrosę, by wybrał utwór. - Siboney - powiedział bez wahania starszy pan. Zamknął oczy, gdy muzyka wypełniła pokój. Starsi ludzie siedzieli zasłuchani; Gail zgadła, że ta melodia musi się im kojarzyć z czasami młodości. Rozbrzmiały oklaski i posypały się kolejne zamówienia. Como Fue, Perfidia. Po chwili gitarzyści wstali i zaczęli chodzić między ludźmi, grając i śpiewając. Anthony pochylił się do ucha Gail. - Wyjdźmy na chwilę. Weź szal, jest zimno. Spojrzała na niego z zaciekawieniem, ale Anthony tylko wyciągnął do niej rękę. Wyszli bocznymi drzwiami i skierowali się w stronę furtki prowadzącej na pole golfowe. Księżyc unosił się niemal dokładnie nad ich głowami. Z tyłu dobiegały dźwięki gitar, melodia tak skomplikowana, j akby powstała przed setkami lat. Gail wyciągnęła ręce i obróciła się wokół własnej osi. - Jest cudownie. Anthony szedł powoli obok Gail, bacznie ją obserwując. - Cieszę się, że ci się podoba. - Nie urabiaj mnie. I tak się tu nie wprowadzę, jeśli o to ci chodzi. Roześmiał się. - Nie żartuj! Nie tu, ale... może do jakiegoś mniejszego domu... jeśli zgodzisz się, żeby był stary. Bo na razie się nie zgadzasz. 84 - Mogę to przemyśleć. - Stanęła. - Pocałuj mnie. Ale dobrze. Spełnił jej prośbę tak, że poczuła drżenie ziemi pod stopami. Jego oddech przyspieszył. Długie westchnienie, potem męskie dłonie pod jej szalem. Rozpiął jej suwak, by dotknąć nagiej skóry. Przytuliła się do niego, żałując, że są w otwartym terenie. Zeszłej nocy tylko trzymali się za ręce. Po chwili Anthony także zdał sobie sprawę, że są widoczni dla wszystkich przechodniów. Roześmiał się cicho i odsunął od niej. - Muszę ochłonąć. - A tras a 'o - oznajmiła przekornie. Nauczył jej tego słowa w łóżku. Sprośny. - Kto cię uczy takich rzeczy! - cmoknął karcąco, odwrócił ją, pocałował w kark i zapiął jej sukienkę. - Dziś nauczyłam się czegoś jeszcze. Co znaczy tortillera? - Lesbijka. Gdzie to usłyszałaś? - A... to miłe. Nieważne. I jeszcze jedno. - Wymówiła słowa powoli, starając się zachować poprawną wymowę. -Ńdngara de basura. Jego twarz zmieniła się tak, że prawie go nie poznała. - Mniej więcej parszywa komunistka. Czy ktoś cię tak nazwał? - Zawahała się; to mu wystarczyło. - Kto? - Hej, zaraz. - Jeszcze nigdy nie widziała go w takim nastroju. - I co zrobisz? Awanturę, żeby mnie zawstydzić? Lekko dotknął swojej piersi. - Czy mógłbym to zrobić? Ja? Na urodzinach dziadka? Daj że spokój. -Dziwny nastrój zniknął. Anthony stanął przed nią, wziął za ramiona. - Kochanie, nie umiesz kłamać. Będę wymieniał nazwiska, aż trafię na właściwe, więc lepiej powiedz od razu. Nie zrobię awantury, ale powinienem wiedzieć, co to za jeden. Czy po ślubie będziesz miała przede mną tajemnice? - Spojrzał jej prosto w oczy. - Kto to? - Ponieważ obiecałeś, że będziesz się zachowywać... dobrze. To twój przemiły szwagier. Stał na ganku z jakimiś ludźmi. Powiedział, że moja obecność tutaj to obelga. Nie, nie rzucił mi tego w twarz. Prawdę mówiąc, podsłuchałam go. - Aaa... podsłuchałaś, jak Octavio o tobie mówił. Co jeszcze powiedział? - Nic. Nie rób kłopotu swojej siostrze. Zostaw go w spokoju. Któryś z jego towarzyszy powiedział, że nie wierzy. Co to za ludzie? Byli śmiertelnie poważni. Może ich znasz? Skinął głową. - Przyszli złożyć dziadkowi wyrazy szacunku. Jego niedbały ton sprawił, że przeszedł ją zimny dreszcz, mimo iż ramiona miała okryte wełnianym szalem. 85 - Czy to jedni z tych, co w weekendy wyjeżdżają nad jezioro, żeby sobie postrzelać z karabinów maszynowych? - Niektórzy. - Anthony wzruszył ramionami. - Dziadek lubi się im przysłuchiwać. Nie zdołaliby nawet odbić od brzegu, a okręt naszej marynarki wojennej już by im zagrodził drogę. Takie organizacje są infiltrowane do tego stopnia, że to wręcz śmieszne. - Infiltrowane, przez kogo? - FBI, rząd, lokalne organizacje antyterrorystyczne, agentów kubańskich ... A my j esteśmy infiltrowaną inteligencj ą kubańską. Wszyscy wiedzą wszystko i nikt nikomu nie ufa. Dom wariatów. - Odwrócił wzrok od domu. Uśmiechnął się do niej i podszedł bliżej. - Dlaczego właściwie o tym rozmawiamy? - Rzeczywiście, to takie nudne. Szpiedzy, kontrrewolucja... Co mi chciałeś powiedzieć? Objął ją, zaczął całować i nagle powiedział: - A, prawie zapomniałem. Wyjął coś z kieszeni, powoli rozchylił palce. Światło księżyca rozbłysło bladym błękitem w jego dłoni. Gail otworzyła szeroko oczy i tak już została. Anthony ucałował serdeczny palec jej lewej ręki i wsunął na niego pierścień z brylantem wielkości paznokcia jej kciuka. - I co sądzisz? - Gdy nie odpowiedziała, uniósł brew. - No? - Jest... jest piękny, ale... - Nie podoba ci się? Jest bez skazy. Odsunęła od siebie rękę z szeroko rozstawionymi palcami. - Oczywiście, że mi się podoba, ale... - Ale co? - Ile to kosztowało? - Oderwała spojrzenie od olśniewającego klejnotu i skierowała je na niego. - Ile? - Co to za pytanie! No, dobrze. Sprzedałem parę rzeczy, których już nie noszę. To pokryło większą część sumy. - O Boże! - Jak można się zaręczyć bez pierścionka? Chcę, żebyś go pokazała wszystkim. Noś go, przyzwyczaisz się. Gail wpatrywała się w pierścień. - Nie podoba ci się, tak? - Jest taki... duży. Bałabym się go nosić. - Dobrze. Daj go. - Włożył klejnot do kieszeni. - Jesteś na mnie zły. - Nie jestem zły. Nie wiem, czego chcesz. Wzięła go za rękę. - Ciebie. Chcę tylko ciebie. 86 O wpół do jedenastej krewni Gail słaniali się ze zmęczenia. Ciocia Doris drzemała na siedząco. Ożywili się na wzmiankę o jedzeniu. Dostawcy wtoczyli do sali wyładowany stół ze stekami z polędwicy i paellą z małżami. Sałatki i chleb. Kuzyni Gail dobierali sobie dwa albo i trzy razy. Polało się wino. Wzniesiono skomplikowane toasty po angielsku i hiszpańsku za zdrowie Ernesto Pedrosy. Potem za jego piękną żonę. Wreszcie Anthony wstał i wziął Gail za rękę. Wzniósł kieliszek z winem. - Estoyfeliz de anunciarles... Ogłosił w dwóch językach swoje zaręczyny z najpiękniejszą kobietą w Miami, którą będzie kochać do końca życia. Pedrosa uniósł swój kieliszek, życząc im tyle lat szczęścia, ile dała mu Digna. Anthony uśmiechnął się i pocałował Gail w usta przy aplauzie zebranych. - Kocham cię - szepnęła. Zostało uzgodnione, że Karen zostanie na noc u Irenę, więc po niezliczonych uściskach i pocałunkach krewni Gail ruszyli do drzwi. Minęła pierwsza w nocy. Gail i Anthony odprowadzili ich do samochodów i obiecali, że wpadną do Irenę w niedzielę. Ale niezbyt wcześnie, szepnęła ciocia Doris. Wracając do domu, Anthony oznajmił, że chciałby jeszcze wypalić cygaro w towarzystwie kuzyna Bernardo. Czy Gail ma coś przeciwko temu? W salonie zebrało się co najmniej pół tuzina jego krewnych, gawędzących cicho po hiszpańsku. Alicia siedziała na sofie, Digna Pedrosa w bujanym fotelu. Jej prawnuk, najmłodsze dziecko Alicii, leżał jej na kolanach, ssąc kciuk. Anthony zmierzwił mu włosy. - Nena, czy dziadek już śpi? - Tak. To było wspaniałe przyjęcie. Gail, prosił, żeby pożegnać ciebie i całą twoją rodzinę. Są bardzo mili. Rozmawiałam z twoją matką o operze. Na Kubie widziałam Renatę Tebaldi. Nie pamiętam, co to była za opera, ale ona śpiewała cudownie. Mieliśmy opery, koncerty, balet. Miami było tylko małym uzdrowiskiem. Kobiety przyjeżdżały do Hawany na zakupy. - W Hawanie wszystko było lepsze. - Anthony mrugnął do Gail. - Tak, Nena? - I prawie nigdy nie padało - dodała Alicia. - Było więcej kwiatów i prawie żadnego robactwa. Nie potrzebowaliśmy klimatyzacji, bo od oceanu wiał wiatr. Digna żartobliwie pokazała jej język. - Wyśmiewają się ze mnie. - Zakołysała fotelem i pogłaskała dziecko po głowie. Głowa jej opadła, oczy się zamknęły. Anthony wyjął cygaro z kieszeni na piersi. 87 - Może razem z Alicią i Neną zabierzecie dziecko na górę? Wrócę za parę minut. Zaczekaj tu na mnie. - Wyszedł i zniknął w głębi korytarza. - Chyba nauczę się palić cygara - odezwała się Gail, na poły do siebie. Alicia roześmiała się cicho. - Dobrze cię rozumiem. Przynajmniej nie kopcą już w domu. Nena na to nie pozwala. - Wstała i podniosła dziecko z kolan starszej kobiety. Małe nóżki zadyndały w powietrzu. Digna zamrugała powiekami, wstała ociężale z fotela. Pożegnała się z obecnymi w pokoju, Gail poszła z nią w kierunku schodów. Stara kobieta wchodziła po nich powoli, jedną ręką trzymając się balustrady. Uśmiechnęła się do Gail, pocałowała ją w policzek i jeszcze raz powtórzyła, że wieczór był cudowny. A jej wnuk ma wielkie szczęście, że znalazł taką uroczą dziewczynę. Rozstały się przy drzwiach sypialni. Alicia wyszła z sąsiedniego pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Reyesowie nie mieszkali w tym domu, ale najwyraźniej postanowili zostać na noc. - Gail... - szepnęła. - Mogę z tobą przez chwilę pomówić? Wróciły do salonu. - Jeszcze raz dziękuję, że oprowadziłaś moich krewnych po domu. - Cała przyjemność po mojej stronie. - Alicia Quintana Reyes miała kędzierzawe brązowe włosy, tak jak jej brat, ale jej oczy miały kolor intensywnego błękitu. Anthony nadal mówił z lekkim akcentem, ona nie. W wieku czterdziestu lat, po urodzeniu trojga dzieci utyła tylko tyle, że jej rysy wydawały się łagodniejsze. To ona zasługuje na ten dom, pomyślała Gail. Gdybyż tylko nie była żoną Octavia Reyesa. Alicia ujęła ją za ręce. - Muszę ci powiedzieć, że bardzo mi przykro przez tę okropną sytuację z operą. Wkrótce zostaniemy siostrami. Chciałabym, żebyśmy się zaprzyjaźniły. Bardzo kocham mojego brata i byłoby niedobrze, gdybyśmy się poróżnili. To, co Octavio mówi w radio... on tego nie traktuje osobiście. To nie jest wymierzone w ciebie. Nie zamierza nikomu zrobić krzywdy. Musi przypominać ludziom o różnych rzeczach. Rozumiesz? - W jej oczach pojawiły się łzy. Dopiero teraz Gail uprzytomniła sobie, że trzymała się dziś z daleka od tej kobiety tylko dlatego, że jest ona żoną Reyesa. Czuła, że Alicia jej nie lubi. Tymczasem była to jej interpretacja, nie rzeczywistość. Alicia równie mocno kochała męża i brata. Gail przytuliła ją impulsywnie. - Dziękuję. Będziemy bardzo dobrymi siostrami. - Och! Chodź, chcę ci pokazać zdjęcie Anthony'ego, kiedy był chłopcem. Zakładam się, że go nie widziałaś. - Włączyła lampkę na biurku babci i otworzyła jakąś kopertę. W środku znajdowały się czarno-białe fotografie o wystrzępionych brzegach. - Nena pokazała mi je wczoraj. Przejrzała je szybko. Rodzinne zdjęcia, bardzo stare. Młody Ernesto Pe-drosa na koniu pośród pól, w tle palmy królewskie. Digna macha z trybun na wyścigach. Caridad, smukła i ładna, z dzieckiem. Wiele fotografii ludzi, których Gail nie znała. - O, tu jest. Śliczny, prawda? Ma dwa lata. Dziedziniec... atrium. Donice z terakoty, a w nich palmy. Lśniąca kamienna podłoga w geometryczne wzory. Na wiklinowej sofie stoi roześmiany, ciemnooki chłopiec o lśniącej czuprynie. Ma na sobie szorty, sweterek w paski i sznurowane buciki. Obok niego leży wywrotka. Po prawej, wychodzące poza kadr ramię mężczyzny w białym lnianym garniturze. - Gdzie było zrobione to zdjęcie? - W domu w Vedado. Jest już zburzony. - Alicia włożyła fotografię do koperty. - Proszę. To dla ciebie. Gail, zmęczona po poprzedniej nocy, postanowiła skłonić Anthony'ego do pośpiechu. Ominąwszy bawialnię, gdzie po raz ostatni widziała Octavia, wyszła bocznymi drzwiami i ruszyła ścieżką prowadzącą na patio. Nie doszła do celu. W pobliżu domku dla gości ujrzała jakiś ruch. Dwie sylwetki. Anthony i inny mężczyzna. Szli powoli, gawędząc. Gail podchwyciła urywki rozmowy. Nic nie rozumiała. Potem dotarło do niej własne imię. Jarzący się ogienek powędrował do twarzy drugiego mężczyzny. Zalśnił na okularach w srebrnej oprawie. Zerknęła w stronę dużego domu. Na patio nikogo nie było. Ruszyła przed siebie i stanęła, nie wiedząc, czy zawołać Anthony'ego, czy też zostawić ich samych. Nagły ruch. Szybki lot pomarańczowego punkcika, gdy cygaro padło na ziemię. Ułamek sekundy później - głuche łupnięcie. Octavio rzęzi. Anthony uniósł go w powietrze i uderzył nim w ścianę domku dla gości. I jeszcze raz. Gail przyglądała się temu z otwartymi ustami. Anthony przemówił powoli, bardzo wyraźnie, głosem szorstkim z wściekłości: — Hijo 'puta! Escuchame bien... Słuchaj, ty sukinsynu. — Ay, por Diós! Anthony szarpnął go ku sobie i znowu uderzył nim o ścianę. Powietrze uszło z płuc Octavia z głośnym świstem. — Te juro, si hablas de ella otrą vez asi... — Jeśli znowu się tak o niej wyrazisz... Ich twarze prawie się dotykały...- ...te voy a matar. - ...zabiję cię. Gail wstrzymała oddech, przerażona. -Me comprendes? Respóndeme! Octavio, nadal bez tchu, skinął tylko głową. 89 Gail powoli wycofała się w cień przy bocznych drzwiach. Wiedziała, że Anthony nie chciałby, żeby to zobaczyła. A ona nie chciała się przyznawać, dopóki nie zrozumie, co czuje. Na razie była tylko oszołomiona i zawstydzona. 11 Kawał betonu, dobre dziesięć kilo, leżał w foyer opery pomiędzy odpryskami szkła. Na parkiecie widać było świeżą szczerbę. Robotnik w rękawicach ostrożnie zbierał odłamki, drugi zamiatał. Stojący wokół personel opery śledził każdy ich ruch. Dyrektor, który już wrócił z Nowego Jorku, zadzwonił do Gail i poprosił, żeby przyjechała. Dotarła na miejsce, kiedy z parkingu wyjeżdżały dwa radiowozy. Policjanci spisali raport. Około piątej nad ranem ktoś odczekał, aż ochroniarz przejdzie na tyły budynku i rzucił głazem w drzwi. Na automatycznej sekretarce zostawiono wiadomość: „Wyrzucić komunistycznego sługusa, bo wysadzimy budynek". - Powinienem go zatrzymać - odezwał się Jeffrey Hopkins, gdy robotnik podniósł z podłogi brzydką betonową bryłę. - Jako memento. Opera to niebezpieczne miejsce. Moglibyśmy go wyeksponować na cokole w głównym holu, a pod nim zdjęcie wyłamanych drzwi. Co ty na to? Hopkins był szczupłym, młodzieńczym mężczyzną z grzywką siwych włosów. Dziś wystąpił w czerwonym jedwabnym krawacie w złote smoki. Od lat zajmował się prowadzeniem oper i doszedł do perfekcji w korzystaniu z łagodnego głosu i miłego uśmiechu, niezbędnych w układach z wielkimi dobroczyńcami opery, primadonnami i, co nie mniej ważne, dziennikarzami. - Uważam, że powinieneś wynająć jeszcze jednego strażnika. - Może się nad tym zastanowię. Proszę do mojego gabinetu, pora na rozmowę. - Odwrócił się na pięcie i skinął na nią. Przepuścił ją w drzwiach. Spytała, czy dziennikarze już się pojawili. - Był Channel Seven, reszta rzuci się na nas lada chwila. Już dzwoniłem do przewodniczącego Rady do Spraw Stosunków Społecznych. Znam go i przypadkiem wiem, że jest Kubańczykiem, co nie ma tu znaczenia, lecz jest interesujące. Był wściekły. Nie mógł uwierzyć, że ktoś... Nie, oczywiście, że mógł. Wariatów nie brakuje. Hopkins miał idealnie białe zęby, bez wątpienia dzieło jakiegoś bardzo zdolnego dentysty. Błysnął nimi w uśmiechu, wskazując Gail krzesło naprzeciw swojego biurka. 90 - Zadzwoniłem do ciebie, ponieważ dostałem także wiadomość od jakiegoś idioty z urzędu miasta. Chcą wiedzieć, jakie dodatkowe środki bezpieczeństwa zamierzamy przedsięwziąć w związku z Don Giovannim. - Wynajmiesz ochroniarzy, prawda? - Trzech na każde przedstawienie. Ale miasto niepokoi się ewentualnymi demonstracjami. Być może każą nam wznieść barykady i wynająć policjantów, żeby bronili nas przed tysiącami - tak, tak powiedzieli - tysiącami Kubańczyków, którzy mogliby chcieć zaprotestować. - Jeffrey... Powiedz mi, że żartujesz. - Nie żartuję. Powinniśmy zatrudnić tak ze stu policjantów. - Policzył coś na palcach. - Zaraz... Sześćdziesiąt dolarów na jednego, stu... sześć tysięcy dolarów. Na każde przedstawienie. Plus barykady. I... jak mogłem zapomnieć... chcą też, żebyśmy zapłacili za sprzątnięcie śmieci, skorupek jajek i potłuczonych butelek, a także mieli pod ręką sanitariuszy, na wypadek, gdyby sytuacja naprawdę wymknęła się spod kontroli. - Na jego policzki wypełzł rumieniec. - A do tego należy jeszcze dodać pieniądze, które stracimy, gdy ludzie zaczną oddawać bilety. Gail parsknęła śmiechem. - Czyżby policja została rozwiązana? - Mieszkamy tu. Płacimy podatki - sapnął Hopkins. - Jesteśmy szanowaną organizacją kulturalną. Obrona obywateli to ich działka. Tak właśnie powiedziałem temu idiocie, który do mnie zadzwonił. Odparł, że przedyskutuje to z personelem i oddzwoni do mnie. Nie mam najmniejszej ochoty użerać się z kretynami. Zechcesz się tym zająć? - Oczywiście. Zadzwonię do nich. Nie martw się, oni też wiedzą, że to niemożliwe. - Przegryź im gardło. Musimy to uzgodnić jak najszybciej. Premiera za trzy tygodnie. Dobry Boże, spójrz na mnie. Nigdy się nie pocę, a teraz mam mokre czoło. - Wiesz co? Zadzwonię do ratusza przed wyjściem i umówię się na spotkanie. Zgoda? Powiem im tak: my z opery skopiemy wam tyłki. Co ty na to? - Znakomicie. Znakomicie. -Gestem wygonił ją za drzwi. -Zaczynam się spieszyć. Widzisz te sterty wiadomości? To od spanikowanej rady nadzorczej. Wszyscy się zastanawiają, czy ujdą z tego z życiem. Gail zatrzymała się z ręką na klamce. - Nie słyszałeś przypadkiem o angielskiej sopranistce, Jane Fyfield? Hopkins zapatrzył się w sufit. - Fyfield... Tak, chyba słyszałem. Bo co? - Była w Hawanie z Tomem Nolanem. Nie zdradził mi jej nazwiska, powiedział tylko, że pojechał z kobietą, która śpiewała z nim Łucją w Dort-mundzie. Moja matka odwaliła kawał dobrej wywiadowczej roboty. 91 Wyśledziła menedżera pani Fyfield, a on dał nam na nią namiary. Teraz jest w swoim londyńskim mieszkaniu, ale jutro wyjeżdża do Szkocji, żeby zaśpiewać w Glasgow. - Skinęła głową w stronę poczekalni, gdzie znajdował się drugi telefon. - Powinniśmy do niej zadzwonić, zanim porozmawiam z radą miasta. - Niby dlaczego? - Nie byłoby lepiej, gdybyśmy poznali wszystkie fakty? - Aha. To jest to dochodzenie, o którym powiedziała mi Rebecca Di-xon? Naprawdę musimy to robić? - Powinniśmy wiedzieć, dlaczego nas okłamał. - No... a ty byś nie okłamała? Gdybyś przyjechała do Miami, żeby zadebiutować w roli tytułowej i nagle się dowiedziała, że możesz wylecieć z powodu jakiegoś nieważnego wydarzenia sprzed dwóch lat? Pomijając już pytanie, czy opera ma prawo to zrobić... bo nie ma. - Dobrze. - Gail weszła z powrotem do jego gabinetu i zamknęła drzwi. -Rozumiem jego motywy, ale przez to nasza sytuacja się nie zmieni. A jeśli powiesz dziennikarzom, że Nolan śpiewał tylko dla studentów, po czym w wieczornych wiadomościach zobaczymy archiwalne nagranie, na którym nasz gwiazdor ściska się z Fidelem? Mnie to nie przeszkadza, tobie także nie, ale nie wszyscy są tacy. Prawnicy dostają pieniądze za to, że się martwią. Ja martwię się o pobyt Nolana na Kubie. - Dobrze, ale Tom jest wspaniałym Don Giovannim i zamierzam go poprzeć. Nie chciałbym, żeby się rozeszło, iż wyrzuciliśmy śpiewaka z powodów politycznych. A zresztą... Rób, co chcesz, ale dyskretnie. Gail splotła ręce na piersi. - Wypowiem się jako prawnik i mam nadzieję, że potraktujesz to poważnie. Wynajmij mu ochroniarza. - Co? - Nie całodobowo, tylko po to, żeby eskortował go w drodze do domu i z powrotem, czy gdziekolwiek zażyczy sobie pójść, jeśli akurat nie będzie miał towarzystwa. Gdy kolejny kamień trafi nie w drzwi, a w jego głowę, będziesz miał większe kłopoty. Spróbuj wyjaśnić to prasie. Albo gorzej, naszemu towarzystwu ubezpieczeniowemu. Osiągniemy przynajmniej tyle, że Tom poczuje się bezpieczny. Na jego miejscu martwiłabym się o siebie. Mogłabym nawet stąd prysnąć. Nie sądzisz, że wiele osób by się z tego ucieszyło? Jeffrey Hopkins skubał w zamyśleniu paznokieć. Zmarszczył brwi i położył rękę na kolanach. - Masz rację, ale jeszcze powinniśmy się przekonać, co o tym sądzi sam zainteresowany. Mogłabyś z nim porozmawiać? To był twój pomysł. - Z radością. 92 - Kogo zaangażujemy? Jakiegoś byłego gliniarza? - Mam już kogoś na myśli. Kiedy zeszła na dół, hol było już uprzątnięty, a dwaj mężczyźni zdejmowali z wózka nową taflę przydymionej lustrzanej szyby. Trzeci rozśrubowy-wał framugę drzwi. Ich samochód stał na parkingu dla personelu opery. Gail wyminęła ich, wyszła przez nietknięte podwójne drzwi, prosto przed furgonetkę z satelitarną anteną na dachu. Wysiadło z niej dwóch mężczyzn - jeden w garniturze, drugi z kamerą. - Przygotuj się, Jeffrey, nadchodzą. Była w połowie drogi do samochodu, kiedy z przeciwnego kierunku pojawił się srebrny jaguar. Rebecca Dixon. Samochód zwolnił i potoczył się ku niej. Zatrzymał się obok jej buicka. Drzwi otworzyły się, Rebecca wyskoczyła na zewnątrz, z wąską spódniczką zadartą wysoko na udach. Obcasy zamszowych pantofelków od Prądy zastukały na chodniku. Szykowny kostiumik zdradzał, że jego właścicielka wybrała się na jakieś eleganckie przyjęcie, ale po drodze zboczyła ku nieprzyjemnym sprawom, łączącym się z operą. Okulary w szyldkretowej oprawie skierowały się w stronę uszkodzonych drzwi i telewizyjnej furgonetki. - Ależ bałagan. - Rebecca obejrzała się na Gail. - Już rozmawiałaś z Jef-freyem? - Tak, przed chwilą. - Psiakrew! - Perfekcyjnie umalowane usta zacisnęły się w cienką linię. - Mówiłam mu, żeby poczekał. - Jeśli chcesz, powiem ci, o czym rozmawialiśmy. - Nie jest ze mnie zadowolony. - Nie mówiliśmy o tobie. - Nie wiem, co jeszcze mogłabym zrobić. - Przyłożyła dłoń do czoła, mierzwiąc precyzyjnie wymodelowaną ciemną grzywkę. - Przecież mamy tego ochroniarza. - Nie przejmuj się aż tak. Jutro rano spotkam się z władzami miasta. Tymczasem Jeffrey wystosuje jakieś ogólnikowe stwierdzenie dla telewizji. Opera będzie robić heroiczne wrażenie i do końca sezonu wszystkie miejsca będą wyprzedane. - Gail wzięła ją pod rękę i zaprowadziła na tył swojego samochodu, bliżej drzew na skraju parkingu. To miejsce wydawało się bardziej odosobnione. - Jeffrey chce, żebym dała spokój dochodzeniu, ale zgodził się na wynajęcie ochroniarza dla Toma Nolana. Co o tym sądzisz? - Ach, Boże. Wszystko jedno. - Rebecca westchnęła ciężko, najwyraźniej pragnąc oddać ster w czyjeś ręce. 93 - Chciałabym skorzystać z pomocy Feliksa Castillo. Już wie, co się tu dzieje i mam do niego zaufanie. Ale jeśli masz coś przeciwko niemu, powiedz. Znajdę kogoś innego. - Gail zerknęła na słoneczne plamki na ciemnych szkłach okularów. Rebecca roześmiała się z goryczą. - Nie musisz z nim rozmawiać - dodała Gail. - Będzie się kontaktował bezpośrednio ze mną. - Dobry Boże - szepnęła Rebecca z bladym uśmiechem. - To niewiarygodne. - Jeśli wolisz, żeby... - Rób, co chcesz. Nic mnie to nie obchodzi. - Rebecca odgarnęła z twarzy gęste ciemne włosy. Przez jakiś czas przyglądała się pracującym przy drzwiach robotnikom. Szklana tafla była już osadzona we framudze. - Zrezygnowałabym z tego w mgnieniu oka. To wszystko pomysł Lloyda. Ludzie mówią, że kupił mi to miejsce i mają rację. Pani Dixonowa, perła towarzystwa, opiekunka sztuk pięknych. Dobry Boże. Niech tylko Lloyd się dowie. Ale będzie śmiesznie. Był taki pewien, że nic się nie stanie. Daj spokój, kochanie -jej głos nabrał głębokich tonów, parodiując bas Dixona. - Emigranci mają to gdzieś. Muszą tylko udawać, dla zachowania pozorów. Skończy się na gadaniu. Gail przypomniała sobie rozmowę w pokoju prób. Dixon w skórzanej lotniczej kurtce, promieniujący pewnością siebie. - Czy mogę ci zadać głupie pytanie? Znasz Octavia Reyesa? - Skinęła głową, widząc spojrzenie Rebeki. - To ten wredny komentator radiowy. Szwagier Anthony'ego. Wspomniałaś o nim po recitalu Toma, kiedy poprosiłaś mnie o pomoc. Tak się zastanawiam... skąd go znasz? Nie z czasów studiów. Nie przez Anthony'ego. - Wcale go nie znam. To klient Lloyda. - Rebecca oparła się o lśniący bok jaguara. - Przedsiębiorstwo Lloyda ma wyłączność na transport mebli Reyesa do Ameryki Łacińskiej. Lloyd miał z nim porozmawiać, gdyby sprawa zaczęła się komplikować, ale był całkowicie pewien, że nic się nie stanie. - Znają się? - Nie przyjaźnią się ze sobą - powiedziała Rebecca, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, o co pytają Gail. - Łączą ich tylko interesy. Przedsiębiorstwo Lloyda ma mnóstwo klientów. - Uśmiechnęła się krzywo. - Być może o jednego mniej, jeśli opowiem w domu o tych drzwiach. Gail kopnęła kamyk czubkiem buta. - Jak to? Lloyd powie Reyesowi, że nie będzie przewoził jego mebli, jeśli się nie zamknie? Jakoś nie wygląda mi to na skuteczną groźbę. Jego przedsiębiorstwo nie jest jedyną linią transportową w Miami. 94 Rebecca uniosła obie ręce w geście rezygnacji. Sięgnęła na tylne siedzenie samochodu i wzięła z niego torebkę - bagietkę Fendi z dyndającym złotym zapięciem. Zatrzasnęła drzwi, zrobiła parę kroków w stronę budynku i zatrzymała się, zacisnąwszy pięści. - To bez sensu. - Wycelowała kluczyki w stronę samochodu, który ćwierknął alarmem. Zamki stuknęły. Rebecca otworzyła drzwi i rzuciła torebkę na siedzenie. Złoty łańcuszek zagrzechotał o przeciwległą szybę. -Zostawiam to tobie i Jeffreyowi. Ja najwyraźniej jestem tu zbędna. Stojąc na światłach na Biscayne Boulevard w drodze powrotnej do kancelarii, Gail otworzyła klapkę telefonu i wybrała klawisz skrótu. - Miriam, to ja. Ktoś dzwonił? Tak, Felix Castillo. Prosił, żeby zadzwoniła na jego pager, kiedy będzie miała czas pogadać. - Boże, kolejny wariat. I nie wspominał, czego chce? Dobrze, żyjmy w niepewności. Zrób mi przysługę i zadzwoń do Thomasa Nolana. Do jego mieszkania i szkoły. Zostaw mu wiadomość, jeśli nie złapiesz go osobiście. Powiedz, że chcę z nim porozmawiać, żeby powiedział, kiedy jest wolny. To spotkanie w południe potwierdzone? Tak, było potwierdzone. W południe w kancelarii Gail miał się pojawić nowy klient. Wysłał ze swojej fabryki w Hialeah pięć tysięcy damskich sukienek i spódnic do sieci sklepów z siedzibą w Georgii i nie otrzymał zapłaty. Ta sprawa bardziej jej odpowiadała niż angażowanie ochroniarza dla operowego śpiewaka. Skręciła, kierując się w stronę zjazdu na autostradę. - Możesz zrobić coś jeszcze? Znajdź, co się da - artykuły, opracowania, książki, cokolwiek - na temat społeczności kubańskich emigrantów w Miami. I jeszcze o zamachach terrorystycznych, począwszy, powiedzmy, od połowy lat sześćdziesiątych. Sięgnij do archiwum „Miami Herald" i do biblioteki. Zwrócę ci pieniądze, jeśli będziesz musiała kupić jakieś książki... Nie, tylko kawał betonu i mnóstwo szkła na podłodze... Nie, nie martwię się, ale chcę wiedzieć, czy powinnam. Poczekaj chwilę. Zjechała na autostradę. - Daj mi namiary na Setha Greera. - Popatrując na drogę jednym okiem, nagryzmoliła numer telefonu w notatniku leżącym pomiędzy fotelami. - Dzięki, chica. Do zobaczenia za kwadrans. - Rozłączyła się i przez jakiś czas prowadziła, przytrzymując kierownicę nadgarstkiem i wystukując nowy numer. - To przez takich ludzi jak ty rosną ceny ubezpieczeń - mruknęła do siebie. 95 Przedstawiła się i poprosiła o połączenie z Sethem Greerem. Tymczasem zjechała z autostrady na zatłoczoną South Dixie Highway. W słuchawce odezwał się głos Greera. - Twoje przewidywania okazały się prawdziwe. Miasto zamierza nas zmusić do zaangażowania stu policjantów na czas przedstawień... Tak, tak właśnie mówiłeś. Jesteś zajęty?... Chciałabym zdobyć parę przykładów podobnych spraw, żeby jutro rano mieć coś na swoją obronę, kiedy pójdę na-wrzeszczeć na władze miasta... Nie muszę, ale miło by było mieć coś w rękawie. Dobrze. Wiesz. Pokazać im, że jeśli dalej nas będą dręczyć, możemy to skierować do sądu federalnego. W słuchawce przez jakiś czas rozbrzmiewały bardzo pomysłowe przekleństwa. Potem Seth spytał, czy ma iść razem z nią. - Nie... tym razem pójdę sama. Strasznie ci dziękuję. - Posłała całusa do telefonu. - Jesteś kochany. Seth powiedział, że musi już kończyć. Dochodziła jedenasta, pora na audycję Octavia Reyesa, kolejną porcję benzyny do ognia. Nawiasem mówiąc, inne stacje kubańskie podchwyciły temat. Gail może sobie nastawić, co się jej podoba: WQBA, WWFE, WRHC... Rzuciła słuchawkę na fotel pasażera i włączyła radio. Spojrzała na drogę i zwolniła, widząc przed sobą światła hamowania. Audycja Octavia Reyesa już się zaczęła. Gail podkręciła dźwięk, zagłuszany szumem z ulicy. Coś o cierpieniu ludu. Ni pan ni lecha para darle comida a sus ninos. Gail przetłumaczyła powoli. Ani chleba, ani mleka dla ich dzieci. Nolan tam był. Musiał widzieć głód, la miseria, el terror, la de-strucción, musiał widzieć, jak żyjątysiące naszych rodaków na nuerstra bella isla - naszej pięknej wyspie. Z tyłu ryknął klakson. Światła zmieniły się na zielone. Reyes ciągle mówił. Nolan śpiewał dla el regimen del tirano - reżimu tyrana - a koncert dla Ricarda Alarcóna... - Kogo? - spytała Gail na głos. .. .stał się demonstracją polityczną. Ple, ple, ple, nie jest lepszy od artystów pracujących en el servicio de Hitler y Stalin. Hipokryzja Nolana, który występuje tutaj, en la capital del exilio, w stolicy uchodźców, kryjąc się za wolnością artystycznej działalności. - Bzdury. Następnie Reyes oznajmił, że chciałby zaprosić przedstawiciela opery, by wyjaśnił na antenie... - Akurat. Już tam lecimy, uważaj. Zakończył podziękowaniami za uwagę. - Soy Octavio Reyes, el rrrey del comentario, Rrrradio Cuba Librę. 96 - Mierda prawda. - Gail znalazła angielskojęzyczną stację, wysłuchała dziennika i zaczęła rozważać pomysł wyjazdu z miasta. Miała nadzieję, najwyraźniej złudną, że Octavio Reyes da sobie spokój. Ale kiedy Anthony obtłukiwał nim tynk ze ściany domku gościnnego, nie powiedział „przestań gadać o operze", ale „przestań obgadywać Gail". Wtedy, po tamtym incydencie, weszła do domu. Nie po to, żeby posłusznie usiąść na sofie - była zbyt wzburzona - ale by zacząć nerwowo krążyć po korytarzu. Kiedy Anthony pojawił się w holu - z rozszerzonymi ciemnymi oczami i zaczerwienionymi policzkami - spojrzeli tylko na siebie. On zrozumiał, że go widziała. A Gail zrozumiała, że on wie. W samochodzie, w drodze do domu: - Nie chcę o tym mówić. Po powrocie, gdy Gail wysiadła i trzasnęła drzwiami: - Możesz się bawić sam, bo ja idę spać. Pisk opon jego samochodu na podjeździe. Przez pół godziny - tyle zwykle zajmował mu dojazd do domu - Gail stała pod prysznicem i płakała. Potem opanowała się, wypiła szklankę ciepłego mleka z dwiema aspirynami i zadzwoniła do niego. Nie zastała Anthony'ego w domu. Po godzinie także. Zostawiła mu wiadomość: „Nadal cię kocham i nie zapomnij o jutrzejszej wizycie u mamy. Oczekuje nas o wpół do jedenastej." Zjawił się, posłuszny dobremu wychowaniu, jeśli nie własnym chęciom. Oczy miał bardziej zmęczone niż ona. Krewni prawdopodobnie źle zrozumieli ich niewyspanie. Kiedy Karen siedziała już w samochodzie, Gail uścisnęła go na pożegnanie. Przytulił ją mocno. Powiedział, że przeprasza. Nie za to, że sponiewierał Octavia. Ale i tak przeprasza. Potwierdził to pocałunkiem. Teraz, lawirując pomiędzy samochodami, Gail pożałowała, że nie może cofnąć czasu i znowu znaleźć się w ogrodzie Pedrosów. „Anthony!", zawołałaby. „Każ mu zamilknąć na temat Thomasa Nolana!" Po chwili z radia dobiegł ją czyjś wrzask. Spojrzała na głośnik. Komentator był bliski apopleksji. - Ludzie! Gdzie jesteście? Powtarzajcie za mną: teraz mieszkam w USA! Właśnie. To państwo was przyjęło, wykarmiło i ubrało, a wy macie czelność mówić, że nie możemy przyjmować śpiewaków, którzy się nam podobają? Ja na przykład nie znoszę opery. I co z tego? Słyszeliście kiedyś o Karcie Praw? W tym kraju obowiązuje wolność słowa. Niespodzianka! Jeśli tego nie rozumiecie, wracajcie do domu, wy niewdzięcznicy. Tak! Do domu! Wsiadajcie na tratwę i jazda do wujka Fidela, jeśli wam się tu nie podoba! Skoro nie macie odwagi walczyć, a potraficie tylko uciekać... Gail wyłączyła radio. 97 7 - Aria dla zdrajcy Dostrzegła zjazd i wrzuciła migacz. Wykorzystując przerwę między samochodami przejechała przez dwa pasy, niemal zakręcając. Tylnym kołem zawadziła o krawężnik. Rozejrzała się, czy w pobliżu nie widać policyjnego samochodu. - Przepraszam, przepraszam... Zjazd do domu Feliksa Castillo był tuż tuż. 12 Jeśli Felix Castillo miał własne biuro - w co należało wątpić - Gail nie znała jego adresu. Znalazła ulicę, którą Anthony trafił do dzielnicy Castil-, zgubiła się na parę minut, po czym rozpoznała ogrodzenie z siatki. Zatrzymała się pod znakiem postoju. Stary szary samochód stał na podjeździe. - Mam fart - powiedziała do siebie. Za dnia dom wydawał się mniejszy, zwyczajne betonowe pudło z metalowymi kratami w oknach i drzewiastym fikusem, rzucającym cień na podwórko. Jedyna ścieżka prowadziła od bramy do drzwi wejściowych. A brama była zamknięta. Gail zastanowiła się, czy listonosz musi skakać przez płot; jednocześnie usłyszała monotonny hałas, dochodzący zza rogu domu. Cup, cup, cup, cup. I cichy brzęk, jakby dzwonek. Ruszyła wzdłuż ogrodzenia. Castillo przycinał maczetą wyrośnięty żywopłot z krotonów. Błyskał metal, gałęzie pełne różnokolorowych liści osuwały się na ziemię. Na ciemnej, muskularnej piersi Castillo połyskiwał złoty łańcuszek. W kąciku ust sterczał mu papieros. Zobaczył ją, nie dał po sobie poznać, że ją rozpoznał, ale jednym ruchem ręki wbił maczetę w ziemię. Drewniana rękojeść zadrżała i znieruchomiała. Castillo podniósł spraną flanelową koszulę i włożył ją, zmierzając w stronę ogrodzenia. Plastikowe sandały klapały o ziemię. Gail wyobraziła sobie, jak by wyglądały te stopy, gdyby źle wymierzył cios. - Dostałam twoją wiadomość - powiedziała. Castillo zapiął koszulę do połowy. Miał na sobie brązowe spodnie, być może przy kostce nosił dziś kaburę z pistoletem. Otworzył bramę i wyrzucił niedopałek na ulicę. - Wejdź. Kiedy zamknął drzwi, w klatce papużek wszczęło się zamieszanie. Stopniowo trzepot i szczebioty ucichły. - Nie lubię załatwiać interesów w domu - oznajmił Castillo. - Jak sąsiedzi zobaczą kręcących się ludzi, zaczną się zastanawiać, co jest grane. 98 Poprzednio spotkaliśmy się towarzysko, rozumiesz? - Machnął ręką, gdy zaczęła go przepraszać. - Chcesz kawy? Sądziła, że strzeli palcami i wezwie swoją przyjaciółkę, ale zaprowadził ją do kuchni, małego pomieszczenia pękającego w szwach od przedmiotów. Plastikowa suszarka z ociekającymi talerzami, tandetne zasłony, garnek do gotowania ryżu z zaślimaczoną przykrywką. Przy drzwiach puste butelki po piwie. Na stole pomiędzy drzwiami i oknem z kratą spoczywał chromowany rewolwer z długą lufą. Dwadzieścia lat temu w Nikaragui Castillo pożyczył Anthony'emu AK - 47. Gail nie potrafiła sobie wyobrazić, co mogłaby znaleźć w jego szafie, gdyby przyszło jej do głowy tam zajrzeć. Usiadła przy stole z chromowanymi nogami. Castillo odkręcił górę przypalonej i pełnej zacieków maszynki do kawy, nalał do niej wody z kranu i wsypał do pojemnika świeżo zmieloną kawę, którą uklepał łyżką. Tymczasem Gail opowiedziała mu o wybitych drzwiach w operze i wiadomości zostawionej na automatycznej sekretarce. Jak Felix sądzi, kto to mógł być? - Każdy. Nie sposób zgadnąć. - Poszperał na suszarce i znalazł dwie filiżanki do espresso. Gail mimo woli spojrzała na jego starą ranę. Ostrze maczety musiało trafić pomiędzy środkowy i serdeczny palec. Zatrzymało się w pobliżu przegubu, odcinając połowę dłoni. Trudno uwierzyć, że po czymś takim mógł w ogóle dotknąć maczety. Ze skupieniem zaczęła szukać wolnego miejsca na położenie torebki. Odsunęła paczkę okrągłych ryżowych krakersów. - Jadąc tutaj, słuchałam audycji Reyesa. Ty pewnie przycinałeś w tym czasie żywopłot. - Nie, też słuchałem. - Castillo usiadł naprzeciwko niej, jeszcze nie mogąc się odprężyć, ponieważ maszynka zaczęła syczeć. Włosy miał przycięte krótko, końce wąsów sięgały poniżej kącików ust. Ciężkie powieki nadawały mu zaspany wygląd. - Dostałem wiadomość od przyjaciela z Hawany. Nie może mi powiedzieć, czy Thomas Nolan zatrzymał się w Tropicoco na Varadero Beach. Minęło zbyt wiele czasu. Gazety wymieniały jego nazwisko w programie festiwalu. Trzy razy. We wtorek dwunastego listopada w Operze Narodowej w Hawanie. Potem w piątek w hotelu Las Americas, nowym i, jak mi się zdaje, zbudowanym przez hiszpańskich inwestorów. I w poniedziałek w amfiteatrze na plaży. O tamtych dwóch koncertach Nolan ci nie wspomniał, co? Nie? Co do tego w Las Americas, mój przyjaciel jeszcze to sprawdzi. W tym tygodniu odbywał się w nim zjazd biznesmenów, nie związany z festiwalem. Gazety o nim wspominały, dodając że europejskie gwiazdy opery przybyły, by go uświetnić. Konkretnie sześć. Nazwisko Nolana było na liście. - A Jane Fyfield? Gazety ją wymieniły? - Tak. Co to za jedna? Zaraz, wiem. Ona także śpiewała w operze. 99 - Czyli zaoszczędziłeś mi kłopotu. Już nie muszę do niej dzwonić. Dyrektor nie chce, żebym prowadziła śledztwo. Twierdzi, że to, co Nolan robił na Kubie, nie ma żadnego znaczenia. Castillo uniósł siwe brwi. - Więc nie chcesz już moich informacji? - Nie żartuj. Nie mam zamiaru rezygnować. Tylko musimy to załatwić dyskretnie. - Aha. - Roześmiał się cicho. - Tony mnie uprzedził, że jesteś taka. Dobrze. Spotkanie w Las Americas... Ono mnie niepokoi. Gazeta podała, że na konferencji przemawiał Ricardo Alarcón. I to jest prawdziwy problem. - Octavio Reyes wymienił dziś to nazwisko. - Właśnie. Reyes uważa, że Alarcón był na widowni podczas występu Nolana. Może tak, może nie. Dwa lata to dużo czasu, trudno sprawdzić. - Kim jest Ricardo Alarcón? Wąsy Castillo uniosły się, ukazując krzywe, pożółkłe od tytoniu zęby. - Kim? Przewodniczącym Kubańskiego Zgromadzenia Narodowego. Gruba ryba. To mniej więcej tak, jakby Nolan śpiewał dla Fidela. - Przepraszam. Nie znam się na sprawach Kuby. Kawa zaczęła bulgotać, Castillo wstał i wyłączył gaz. Szklane żaluzje były otwarte. Gdzieś na podwórku, za sznurami suszącego się prania i żywopłotem ktoś słuchał hiszpańskiej audycji radiowej, coś komediowego. Głos i śmiech. - Dziwne. Konferencja biznesmenów na Kubie. Myślałam, że wszystkich biznesmenów już powiesili. - Usiłują naprawić ten błąd. Ściągają bogaczy, oferują im współpracę rządu. - Castillo odmierzył parę łyżek cukru do szklanki, po czym wlał cienki strumyczek kawy. - Tak jak kiedyś, gdy Amerykanie byli właścicielami połowy kraju. Teraz są to Meksykanie, Kanadyjczycy, Izraelici... wszyscy, byle nie Amerykanie. Nawet Rosjanie, uwierzysz? Ale gdyby zwykły Ku-bańczyk, szary człowiek, chciał wejść do któregoś z tych hoteli... zapomnij. Są tylko dla turystów. Dają im pokoje w hotelu, jedzenie i zwykle kubański jazz i salsę, ale tym razem - może przyjechali inni ludzie, kto wie? - sprowadzili śpiewaków operowych. Łyżka zawirowała w szklance, aż płyn zmienił się w pienisty karmelowy syrop. Castillo nalał go do dwóch małych filiżanek, po czym dopełnił je kawą. Przysunął jedną Gail. Już przywykła do tego smaku, zarazem intensywnie słodkiego i gorzkiego, dziwnej zbitki przeciwieństw. - Dziękuję. Wspaniała. Castillo usiadł naprzeciwko niej. - Gdybyś mieszkała na Kubie, piłabyś kawę z prażonego grochu. Niezłe, co? Na całej wyspie nie zostało już ani jedno ziarno dobrej kawy. 100 Gail upiła kolejny łyk. - Masz licencję ochroniarską? Głęboko osadzone brązowe oczy spojrzały na nią bacznie. - Tak. I pozwolenie na broń. - Myślałam o Thomasie Nolanie. - Ktoś mu groził? Chodzą za nim? - W operze i szkole, w której wykłada, ktoś zostawia pogróżki pod jego adresem. - No, tak. Poprzednim razem powiedziałem, że nie spodziewam się żadnych aktów przemocy. No, wybita szyba, to się zdarza, ale otwarty atak... nie, to by była głupota. - Zgadzam się, ale nazwisko Toma Nolana padło w radiu. Reyes powiedział, że jest taki sam jak artyści, którzy pracowali dla Hitlera i Stalina. Castillo parsknął śmiechem. - I zaprosił przedstawiciela opery. Pójdziesz? - Wielkie dzięki. Słuchaj, to dla spokoju Toma. Nie będziesz go pilnować przez całą dobę, tylko wtedy, gdyby to się okazało konieczne. - Zastanowiła się, jak Nolan będzie się czuć w towarzystwie tego mężczyzny. Albo zwariuje ze strachu, albo poczuje się całkowicie bezpieczny. Nic pośredniego. - Oczywiście najpierw omówię to z nim samym. Castillo wstał i dolał sobie kawy. Wyciągnął dzbanuszek w stronę Gail, potrząsnęła głową. - Biorę pięćdziesiąt dolarów za godzinę, pięćset zaliczki. - Czy to normalna stawka? Jeszcze nigdy nie zatrudniałam ochroniarza. - Ty masz zniżkę. - Cudownie. - Ujęła uszko małej filiżaneczki i dopiła kawę. - Być może to nie ma znaczenia, ale coś mi się przypomniało, kiedy mówiłeś o inwestorach. Jednym z naszych najpoważniejszych dobroczyńców jest Lloyd Di-xon. Mąż Rebeki Dixon, przewodniczącej zarządu. Castillo, doskonale obojętny, wlał do swojej filiżanki resztkę syropu. - Dixon jest właścicielem lotniczych linii transportowych. Rebecca powiedziała mi wczoraj, że robi interesy z firmą Octavia Reyesa, Król Mebli. Podobno nie znają się osobiście, ale kiedy wymieniłam jego nazwisko w obecności Dixona, odniosłam inne wrażenie. Łyżeczka cicho zadzwoniła o porcelanę. - Nie twierdzę, że to ma jakieś znaczenie. - Ale nie daje ci spokoju - dodał Castillo. - Tak. Lloyd Dixon udawał, że nie zna Reyesa, choć nie miał ku temu powodu. Mógł po prostu powiedzieć: tak, to mój klient i zaraz mu powiem, żeby spadał. - Może potrzebuje pieniędzy. 101 - Nie. Powiem ci, kim jest Lloyd Dixon - wielkim, twardym i bardzo bogatym byłym wojskowym pilotem z amerykańską flagą na zderzaku. Lubi operę, bo pełno w niej krwi i nienawiści. Nie dla pięknej muzyki. Nie potrzebuje Octavia Reyesa. Mógłby go wdeptać w ziemię. Więc dlaczego tego nie robi? - Pochyliła się ku Castillo. - Nie rozumiem, czemu skłamał i nie wiem, czy to coś znaczy, ale chodziło o Octavia Reyesa i tak sobie myślę... być może to ma coś wspólnego z Anthonym. Castillo przygładził wąsy. - Rozmawiałaś z nim. - Zamierzam. Proszę cię, spróbuj się czegoś dowiedzieć. Zapłacę ci z własnej kieszeni. Pokręcił głową. - Za to nie wezmę od ciebie pieniędzy. 13 Zajęcia Thomasa Nolana odbywały się w szkolnej sali chóru. Studenci, eszcze rozgadani po przerwie, zajmowali rozkładane krzesła. Akompa-niator, najwyżej osiemnastoletni, przekładał nuty na fortepianie, aż wreszcie znalazł egzemplarz, o który mu chodziło i postawił go na pulpicie. Nolan odczekał, aż rozmowy ucichną. - Przez resztę zajęć będzie z nami słuchaczka - Gail Connor, przedstawicielka opery w Miami. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć tremy, śpiewając przed prawniczką. Dwa tuziny par oczu spojrzały na Gail, siedzącą w odległym krańcu sali. Uniosła dłoń, parę osób odpowiedziało uśmiechem. Początkowo chciała zaczekać na zewnątrz, ale Nolan ją zauważył i zaprosił do środka. - Dziś mamy duet z Don Giovanniego. Jak większość dzieł Mozarta, wydaje się łatwy, ale to nieprawda. Żeby go dobrze zaśpiewać, trzeba siły i lekkości zarazem. - Uniósł rękę w stronę dwojga stojących przy fortepianie studentów. - Dziś wystąpią Aaron i Kathy. Aaron, pozwól, że najpierw to ja zaśpiewam Giovanniego, potem przejmiesz po mnie. Chodź tutaj, Kathy. Oto nasza Zerlina. Drobna, ciemnowłosa dziewczyna podciągnęła rękawy pulowera i stanęła ze splecionymi dłońmi, czekając na instrukcje. Czubkiem głowy ledwie sięgała ramienia Nolana. - Ze względu na naszego gościa wyjaśnię, w jakich okolicznościach rozgrywa się scena. Jesteśmy w Hiszpanii. Don Giovanni trafił na wiejskie 102 święto. Młoda ładna dziewczyna, Zerlina, jest zaręczona z Masetto, wieśniakiem. Giovanni wyprawia ucztę dla wszystkich i zaprasza na nią Ma-setta i innych. Zerlina także jest zaproszona. Masetto nie spieszy się z przyjęciem zaproszenia, ale Zerlina twierdzi, że nie ma się czego obawiać. Don Giovanni jest dżentelmenem. Masetto odchodzi. I zaczyna się scena uwodzenia. Nolan obszedł powoli studentkę, która nie spuszczała z niego wzroku. - Giovanni ma ochotę dodać tę śliczną panienkę do swojej listy podbojów. Jest mądry. Wie, co się mówi takim dziewczętom. Moja droga Zerlino, będąc szlachetnym kawalerem nie mogę dopuścić, by twoją słodką urodę skradł ten niezdarny niedojda. Nie możesz należeć do wieśniaka! Czy widzisz tę małą willę? Należy do mnie, tam weźmiemy ślub. - Skinął na pianistę. - Zaczynamy. Rozbrzmiały pierwsze takty arii i po chwili mocny głos Nolana popłynął poprzez salę. - La ci darem mano, la mi dari di si... Śpiewając wyciągnął jedną rękę za plecami dziewczyny, nie dotykając jej, i powoli otworzył dłoń, czekając, aż jąujmie. Gail prawie widziałaZerli-nę, otoczoną aksamitnym płaszczem. Widok był tak zmysłowy, że aż zapierał dech. Dziewczyna roześmiała się niespodziewanie i zakryła twarz. - Co to? -Nolan cofnął się o krok. - Rumieniec? Doskonale. Oto słodkie, niewinne dziecko. Nigdy nie spotkała takiego mężczyzny, tak wyrafinowanego i seksownego... Żadnych śmiechów na widowni, jeśli łaska. Proszę zacząć parę taktów przed jej wejściem. - Odwrócił się do dziewczyny. -A więc, Zerlino, czy pójdziesz ze mną? Czysty sopran rozpoczął arię: - Yorrei, e non vorrei, mi trama unpoco U cor... - Tak. Jej serduszko drży. Choć nie boi się tak strasznie, jak by się zdawało. - Uniósł jej brodę palcem wskazującym. - Zastanów się nad tymi słowami. Chodź ze mną, ukochana. A co na to mówi Zerlina? - Żałuję Masetta! - Ale to nie jest śmieszne. Nie takiej reakcji tu chcemy. Masetto jest niezdarnym wieśniakiem, ale nie bądź dla niego niedobra. Proszę, gramy. -Akompaniator rozpoczął wstęp: - Vieni, mi bel diletto! - Mifa pięta Masetto. - Tym razem westchnęła z troską. - Tak, bo cóż ci może dać ten biedny prostak? Don Giovanni zmieni twoje życie. -Nolan lekko musnął jej policzek. -Io cangieró tua sorte. Dziewczyna uniosła na niego bojaźliwe spojrzenie. - Presto non sonpiuforte... - Aaa... Już traci siły. Nie będzie się dłużej opierać. A więc zbliżam się do niej. Tym razem zgodzi się pójść ze mną. Andiaml - Skinął na studenta. - 103 Chodź do nas. Ty to zrobisz. Jesteś seksowny. - Śmiechy na widowni. - Tu chodzi o uwodzenie. Pomyśl o kobrze i myszy. Młody człowiek był przysadzisty, z czarnymi prostymi włosami. - W naszej interpretacji Zerlina potajemnie pożąda Giovanniego. Gra trudną do zdobycia, żeby potem móc mówić, że to on ją oszukał. - Ach, tak? - Nolan zastanowił się przez chwilę. - Więc o co chodzi w tej historii? Jeśli to ona jest winna, a on nie, dlaczego na koniec to on idzie do piekła? Nie, widzę go jako bezwzględnego uwodziciela, a ją jako jego ofiarę. - Rozłożył szeroko ręce. - Ale opera nie byłaby sztuką, gdyby posiadała tylko jedno znaczenie, prawda? Chętnie dam się przekonać. - Panie profesorze, czekamy na pańską interpertację Zerliny! - zawołał ktoś z widowni. - Może kiedy indziej - odparł nauczyciel wśród chóralnego śmiechu. Usiadł na wysokim krześle, oparłszy na podłodze jedną obutą w trampek stopę. Drugą postawił na metalowej poprzeczce. Głos chłopaka był silny i bogaty, ale sam śpiewak poruszał się sztywno, sztucznie. Nolan radził mu, by się rozluźnił, bawił rolą. Parę razy wstawał z krzesła, by poprawić wymowę lub frazowanie. Gail przyglądała się i stopniowo dostrzegała zmiany. Ze statycznego duetu wykluła się prawdziwa scena. Kiedy studenci dokończyli duet bez przerywania, widownia zaczęła im bić brawo. - Bravi! - zawołał Thomas Nolan. Po krótkim wykładzie na temat technik wokalnych zajęcia dobiegły końca i studenci wyszli. Parę osób zostało, żeby porozmawiać z Nolanem. Gail podeszła do Zerliny i Giovanniego, by powiedzieć, jak bardzo podobał się jej ich występ. Stopniowo sala opustoszała. - Podobało mi się - oznajmiła Gail. - Miałeś rację, są bardzo utalentowani. Nolan zamknął drzwi i wrócił. Zatrzymał się tuż przed nią, założył ręce na piersi. - Niech zgadnę. Przyszłaś mi powiedzieć, że muszę mieć ochroniarza. -Ożywienie, z jakim prowadził lekcję, zniknęło bez śladu, jakby wyłączone. - Rozmawiałeś z Jeffreyem Hopkinsem? - Nie. Rebecca Dixon zadzwoniła do mnie do domu. Nie jest zadowolona z człowieka, którego wybrałaś... zakładając, że w ogóle potrzebuję ochroniarza, co jest nieprawdą. Gail klepnęła dłonią oparcie plastikowego krzesła, z którego przed chwilą wstała. - Hm... czy Rebecca podała ci jakieś fakty? Chętnie się z nimi zapoznam. - On jest Kubańczykiem... mnie to nie interesuje, chyba rozumiesz, ale według niej to go dyskwalifikuje ze względu na polityczne implikacje. Po 104 drugie... co już mnie zaniepokoiło... ten jakiś Felix jest byłym członkiem tajnej policji Castro. Czy chcę, żeby ktoś taki kręcił się koło mnie? Nie, dziękuję. Wiedziałaś o tym? - Tak. Nie mogę podawać szczegółów, ale źle to zrozumiałeś. Castillo rzeczywiście pracował dla rządu, ale wystąpił z policji, za co znalazł się w więzieniu. Przyjechał do USA przez Mariel i jest tu od niemal dwudziestu lat. Co wyprawia Rebecca, do jasnej cholery? pomyślała Gail. Czy chodzi o Nikaraguę? Niechętnie wracała myślą do tych wydarzeń, ale... musiała się dowiedzieć. - Powiedziała coś jeszcze? - Generalnie chodzi o to, że nie mamy pewności, dla kogo pracuje ten gość. - Nolan zaczął zbierać swoje notatki i nuty z małego stolika. - Nie wiem, o co jej chodzi. To chyba jakieś nieporozumienie. Porozmawiam z nią. - Gail poszła za nim. - Poznałam Castillo, jest całkowicie pewny. Mój narzeczony jest obrońcą w sprawach kryminalnych i korzysta z jego usług przy wielu sprawach. - Wyjęła z kieszeni marynarki wizytówkę. - Masz. Porozmawiaj z nim. Jeśli ci się nie spodoba, znajdziemy kogoś innego. - Nie potrzebuję ochroniarza. - Ile razy grożono ci tu śmiercią? Zamknął notes i rzucił go na stertę dokumentów. - To wszystko durnie, którzy krzyczą coś po hiszpańsku i od razu się rozłączają. Jasne, że mnie to denerwuje, ale ochroniarz ich nie powstrzyma. Koledzy z przedstawienia obiecali, że mnie przypilnują. W każdym razie... dziękuję, doceniam twoją troskę. Chciał podnieść stertę nut, ale Gail położyła na niej dłoń. - Musimy porozmawiać jeszcze o paru innych sprawach. Okłamałeś mnie co do pobytu na Kubie. Śpiewałeś więcej niż raz i dla kogoś innego niż widzowie w zrujnowanej operze. Odbyły się jeszcze dwa występy, w amfiteatrze na Varadero Beach i na konferencji w hotelu Las Americas, na której pojawił się przynajmniej jeden z najwyższych dostojników kubańskiego rządu. Lokalne stacje radiowe dowiedziały się tego przede mną. Co by było, gdybyśmy już wydali oświadczenie zaprzeczające tym pogłoskom? Nolan wydął tylko wargi. Patrzył na nią jakby na przestrzał, jakby była przezroczysta. - Graj ze mną czysto, Tom. Nikt cię nie wyrzuci. - Już ci mówiłem - odparł cicho. - Ta rola jest dla mnie ważna. Chciałem ją zagrać w Miami. - Jeśli dobrze pamiętam, Lloyd Dixon pomógł ci się tu znaleźć. Czy zasugerował ci także, co powinieneś mówić o tamtym pobycie na Kubie? To zostanie między nami. 105 Zawahał się, lecz po chwili kiwnął głową. - Czy zapłacono ci za te występy? - Nie. Dostaliśmy tylko zakwaterowanie i wyżywienie. - Ach, tak. Rząd się tym zajął. - Ale nie dostałem pieniędzy do ręki. - Przeszedł parę kroków, stanął z rękami na biodrach. - Kto mnie sprawdzał? Ten Castillo? - Tak. - Pomylił się. Miałem tylko dwa występy. W amfiteatrze nie śpiewałem. - Twoje nazwisko jest w programie. - Co mnie to obchodzi. Nie śpiewałem tam. - Ale byłeś w hotelu Las Americas. Wzniósł spojrzenie w górę. - To jakieś szaleństwo. - Kto siedział na widowni? Przypominasz sobie? - Nie wiem. Było około tysiąc osób, głównie cudzoziemców. Zresztą byli także Kubańczycy. Mnóstwo ochroniarzy, więc prawdopodobnie znalazł się tam ktoś ważny. Nie zwróciłem na to uwagi. Przyjechałem tam, żeby śpiewać. To ci ekstremiści robią z tego takie wielkie halo. Powinnaś wiedzieć, co mówią moi przyjaciele. Nie wierzą, że mnie to spotyka. - Udzieliłeś komuś wywiadu? - Dzwonił jakiś dziennikarz z „Miami Herald", ale akurat szedłem na zajęcia. - Opowiedz wszystko Jeffreyowi Hopkinsowi, To on jest odpowiedzialny za kontakty z mediami. Nie występuj w telewizji ani w żadnej radiowej stacji. Pewien kubański komentator chce, żeby w jego programie wystąpił przedstawiciel opery. Nie rób tego. Jeśli ktoś ci podetknie mikrofon pod nos, uśmiechaj się, udawaj głupiego i mów, że pojechałeś na Kubę, żeby samemu się przekonać, jak tam jest. Że chciałeś się wznieść ponad bariery polityczne i tak dalej. I że sympatyzujesz z uchodźcami i szczerze żałujesz, jeśli nieświadomie ich uraziłeś. Usta Nolana drgnęły w uśmiechu. - Czy mam też paść na kolana? - A może powiesz emigrantom, że są bandą reakcyjnych palantów? To też by pomogło. Potarł czoło. - Dobrze. Wygrałaś. Wezmę wizytówkę Castilla. Zadzwonię do niego z gabinetu. - Rzucił okiem na kartonik i schował go do kieszeni koszuli. -Nie miałem pojęcia, że śpiewanie może być niebezpieczne dla życia. Zebrał nuty i skierował się do wyjścia. - Tom, poczekaj. - Muszę lecieć. Mam zebranie. 106 - Jeszcze jedno pytanie. Kiedy wyjechałeś z Miami? Urodziłeś się tutaj, ale kiedy wyjechałeś? Zmarszczył brwi i zapatrzył się w przeciwległą ścianę. - Nie wiem. Miałem szesnaście lat. Więc chyba... w 1979. - Do którego liceum chodziłeś? - Ransom-Everglades. Roześmiała się. - Boże, ja też. Wydawało mi się, że cię znam. Przyjrzał się jej uważnie. - Nie pamiętam cię. - Zrobiłam maturę w 1981 roku. Nie było cię już w szkole, prawda? - Nie. Ja skończyłbym liceum w 1980, ale wtedy byłem w Wirginii. - Chyba znajdę album klasowy i każę ci się w nim podpisać. Oprócz ciebie nikt z moich znajomych nie stał się sławny. Roześmiał się cicho i ruszył do drzwi. - Nie rób tego. Byłem wtedy chudy i paskudny. Niechętnie wspominam tamte czasy. Gail zadzwoniła z komórki do Rebeki Dixon. Odebrała jej gosposia. Pani Dixon wyszła. Ma wieczorem spotkanie i wróci później. Gail zostawiła swój numer i prośbę o telefon do pani Connor w związku z Tomem Nolanem. Następnie sprawdziła, czy ktoś do niej nie dzwonił. Miriam przekazała jej trzy wiadomości, ale wszystkie mogły poczekać do jutra. Dodała, że An-thony zadzwonił z dobrymi wieściami. Przysięgli uniewinnili jego klienta. Proponuje kolację, żeby to uczcić. Karen także jest zaproszona. Od czasu przyjęcia w domu Pedrosów Gail nie miała okazji pomówić z An-thonym. Niedzielne śniadanie u matki nie mogło się liczyć. A ona nadal chciała się dowiedzieć, dlaczego Anthony tak się obszedł z Reyesem. Zdecydowała na razie nie naciskać zbyt mocno. Zawsze się jeżył, kiedy wyczuwał presję. Spróbowała dodzwonić się do jego kancelarii. Anthony rozmawiał na innej linii, ale sekretarka powiedziała, że prosił o natychmiastowe połączenie, gdyby dzwoniła pani Connor. Po chwili odezwał się w słuchawce. - Gratulacje - zaczęła Gail. - Ani przez chwilę nie wątpiłam w twoje zwycięstwo. - Nie powiedziałabyś tego, gdybyś się specjalizowała w sprawach kryminalnych. Słuchaj, właśnie rozmawiałem z Feliksem. Twierdzi, że kazałaś mu sprawdzić Octavia. - W jego głosie pobrzmiewało rozdrażnienie i niedowierzanie. - Gail, co ty wyprawiasz? Nigdy nie proś bez mojej wiedzy Feliksa... ani kogokolwiek innego... żeby sprawdzał kogoś z mojej rodziny. Nie miałem pojęcia, że stać cię na coś takiego. Dowiedziałem się dopiero od... 107 - Czekaj! - Gail odeszła w bardziej zaciszne miejsce, z dala od krążących w holu studentów. - To zrozumiałe, że miałam ci powiedzieć, ale znalazłam się w okolicy i wynikła potrzeba... - Wynikła? Chyba masz telefon? Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? Wystarczyło powiedzieć: Anthony, oto czego dowiedziałam się o Octaviu i uważam, że Felix powinien to sprawdzić. Czy to takie trudne? Gail przycisnęła palce do czoła, walcząc z ogarniającym jąrozdrażnieniem. - Dobrze - szepnęła. -Nie wściekaj się już. - Wcale się nie wściekam. Tłumaczę ci, o co mi chodzi. - A ja po namyśle przyznaję ci rację. - Zacisnęła zęby i dodała: - Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, kochanie, że to, co dotyczy ciebie, dotyczy także mnie? Że przypadkiem twój los nie jest mi obojętny? - Nie kwestionuję twoich motywów, najdroższa, lecz osąd sytuacji. Jesteś zbyt impulsywna. Najpierw działasz, potem myślisz. - Ach, bardzo dziękuję, mój ty ideale. Ciekawe, kim był ten mężczyzna, którego widziałam przed domem twojego dziadka z Octaviem Reyesem. Tak sympatycznie z nim rozmawiał... - Gail... - To nie mogłeś być ty. - Nie zmieniaj tematu. - Nie prosiłam o pomoc obcego. Felix jest twoim przyjacielem. Tak? - Cono. Dobrze już, dobrze. Ale powinnaś mnie spytać. - Tak. Powinnam. Przepraszam. Nastąpiła chwila milczenia. - Dobrze. - Przeciągłe westchnienie. - Dostałaś moją wiadomość? Przyszło mi do głowy, że najpierw moglibyśmy przyjrzeć się jakimś pierścionkom zaręczynowym. W Coral Gables jeden sklep jest czynny do dziewiątej. Przyprowadź Karen. - O, przepraszam, ale nie możemy. Karen ma mecz. - Gail odwróciła się tyłem do przechodzących ludzi i oparła ramieniem o ścianę. - Przyjdź później do mnie. Może coś się znajdzie w lodówce. Na przykład butelka szampana. - Naprawdę? - Usłyszała skrzypienie sprężyn fotela. Anthony odchylił się, spojrzał na słoneczne atrium za wielkim oknem swojego gabinetu. -No, nie wiem. Jazda po alkoholu jest niebezpieczna. - Hm... mogę ci przygotować łóżko w pokoju gościnnym. - Nie. Jest za małe na to, co zamierzam z tobą zrobić. - Od jego niskiego śmiechu przeszedł ją dreszcz aż do szpiku kości. Uzgodnili, że spotkają się o wpół do dziesiątej. Gail pożegnała się i miała już schować telefon, kiedy przypomniała sobie o czekającej ją jeszcze jednej rozmowie. 108 - Psiakrew! - Spojrzała na zegarek. Już dochodziło wpół do szóstej. Znalazła w notesie numer Setha Greera. Okazało się, że wyszedł przed godziną. Gail przedstawiła się, wyjaśniła, że ma odebrać dokumenty. - Być może je dla mnie zostawił. Czy może pani sprawdzić? - Cienie za oknami wydłużały się, ale niebo nadal było czyste, intensywny błękit widywany tylko późnymi popołudniami w zimie. Sekretarka wróciła i oznajmiła, że nie znalazła nic przeznaczonego dla pani Connor. - Pewnie zabrał je ze sobą. - Gail jęknęła cicho. - Pojechał do domu. Może pani wpaść do niego po drodze. - Jeśli go zastanę. - Powinna go pani zastać. Powiedział, że spodziewa się kogoś na kolacji. - Naprawdę? - Szklane drzwi otworzyły się i weszli przez nie dwaj młodzieńcy z wielkim czarnym pudłem, prawdopodobnie bębnem w futerale. - Wobec tego do niego wpadnę. Czy może mi pani podać adres? 14 Ulice w Coconut Grove były wąskie i cieniste. Strzeżone osiedla drogich bloków stopniowo wypierały małe drewniane domki pierwszych mieszkańców tej okolicy. Gail chodziła tu do szkoły w czasach, gdy w dzielnicy mieli swoje pracownie prawdziwi artyści i szaleńcy. Potem zrobiło się tu za snobistycznie, za ostentacyjnie, a odsetek przestępstw stał się najwyższy w Miami. Gail sprawdziła, czy wszystkie drzwi są dobrze zamknięte, zanim powoli ruszyła na południe, szukając właściwej drogi. Przed dwudziestu laty mieszkał tu Anthony. Razem z Rebeccą i Sethem. Po lekcjach Gail często chodziła z koleżankami do sklepiku na Main High-way, gdzie kupowały sobie napoje. Całkiem możliwe, że Anthony stał przed nią w kolejce, być może kiedyś widziała jego długie włosy, sięgające za kołnierz zielonej wojskowej kurtki. Może nawet, kiedy zapłacił już za piwo, zerknął bez zainteresowania na chudą czternastolatkę w szkolnym mundurku i grzecznym błękitnym sweterku. Panienki z dobrego domu, jeżdżące z klasowymi wycieczkami do Paryża, córki elity lat siedemdziesiątych. Co by pomyślał, gdyby ktoś mu powiedział, że kiedyś zakocha się w jednej z tych dziewczynek? I jak by zareagowała dziewczynka, patrząc na jego brodatą twarz, gniewne czarne oczy? 109 Numer domu Setha Greera był przybity do palmy, pod nim znajdowała się druga tabliczka - groźne ostrzeżenie przed agencją ochrony Brinksa. Podjazd nie był wybrukowany; wyglądał jak liściasty tunel, na końcu którego ukazywał się niski, podłużny dom z dużymi okapami. Przez szklane tafle pod płaskim dachem widać było kamienny komin i belkowany sufit. Bambusowe ogrodzenie broniło dostępu na niewielkie podwórko. Na żwirowej ścieżce stały dwa samochody: małe czarne BMW i srebrny jaguar. Gail przeszła przez pleśniejący drewniany ganek. Z przeciwnego krańca domu dochodziło dzwonienie sczerniałych ze starości wietrznych dzwonków. Nacisnęła guzik przy drzwiach. Obok futryny znajdował się panel ze szklanego włókna z japońskim wzorem: powykręcane sosny i ośnieżona góra. Za rysunkiem przesunął się cień w kształcie ludzkiej sylwetki. Prawdopodobnie ktoś patrzył na nią przez judasza. Cień zniknął. Gail jeszcze raz przycisnęła dzwonek. Czekała cierpliwie. Wreszcie usłyszała kroki. Ciekawe, co miał na sobie poprzednim razem. I czy w ogóle coś miał. Drzwi się otworzyły. Seth Greer w eleganckiej koszuli i szarych spodniach. Nie ucieszył sięnajej widok, ale powitał jąniewinnym uśmiechem, jakby na jego podjeździe nie było samochodu Rebeki. - A, Gail. Jak się masz. - Nie zaprosił jej do środka. - Nie chcę ci przeszkadzać... - Nic się nie stało. - Raptem chwycił się za głowę. - Boże! Dokumen-ty! - Sekretarka powiedziała, że mogłeś zabrać je do domu. - Przepraszam. Coś mi wypadło i nie miałem czasu ich dopracować. Ale jutro do południa wyślę ci je do biura. - Wielkie dzięki, spotkanie odbędzie się rano. - Rano? Czemu nie powiedziałaś? - Powiedziałam. Słuchaj, sam chciałeś mi pomóc. Tylko dlatego do ciebie zadzwoniłam... Uniósł ręce. - Dobrze. Jutro z samego rana pojadę do miasta i wydobędę je z biblioteki prawniczej. - Już nie trzeba. - Tyle mogła zrobić sama. Ponad jego ramieniem zauważyła wyglądającą z pokoju Rebekę Dixon. Nie miała już na sobie oficjalnego kostiumiku, tylko obcisłe spodnie i czarny sweter. - Seth, na miłość boską, nie trzymaj jej na ganku. - Już uciekam - powiedziała Gail. - Wcale nie. - Rebecca wychyliła się zza Setha i ujęła ją za przegub. -Mam ci coś do powiedzenia. Wejdź na minutkę. Seth ustąpił jej z drogi. 110 - Zapraszam. Salon był utrzymany w stylu, którego Gail nie widziała od czasów dzieciństwa. Dziwne zestawienie orientalnych i surowych nowoczesnych mebli, na ścianach tapeta z ryżowego papieru. Rozsuwane szklane drzwi wychodziły na drewnianą, porośniętą pnączami werandę. Pompa basenu zaszumiała w gęstniejących ciemnościach i umilkła. Rebecca skierowała się w stronę skórzanych kanap ustawionych w kształcie litery U. Szła bardzo sztywno, żeby nie stracić równowagi. - Daj jej drinka, Seth. - Nie mogę zostać dłużej. Moja córka ma mecz. - Ale możesz nam poświęcić pięć minut. - Rebecca umościła się w kąciku, podwinąwszy pod siebie nogi. Była bosa. - Na co masz ochotę? - spytał Seth. - Dziękuję, na nic. Usiadła i odłożyła torebkę na stół - czarny, lakierowany, z nogami w kształcie smoczych łap i rzeźbionym łuskowatym ogonem na obrzeżu blatu. Rebecca oparła głowę na ręce. Ciemna gęsta grzywka i czarny sweter stanowiły obramowanie jej bladej twarzy. Wokół oczu miała ślady po rozmazanej kredce. - Chciałabym cię przeprosić za moje dzisiejsze zachowanie. Zwykle nie jestem tak niegrzeczna. - Daj spokój, nie ma za co przepraszać. Rebecca sięgnęła po drinka, czerwony płyn w dużym kieliszku do marti-ni. Jej czerwone paznokcie ześliznęły się po nóżce; płyn zachybotał niebezpiecznie blisko krawędzi. Rebecca oparła kieliszek na kolanie. - Jesteś wstrząśnięta i zgorszona? - Powiedziałaś, że przyjaźnisz się z Sethem, więc nie widzę powodów do sensacji. - Jesteś dyplomatką. Nie robię tego często. Tylko wtedy, gdy muszę się pocieszyć. Dobry stary Seth. - Uważaj, bo twoja kareta zamieni się w dynię. Rebecca musiała się zastanowić przez chwilę, żeby zrozumieć. Roześmiała się bezgłośnie. - Lloydjest na Kubie. - Gdzie? - Myślałam, że się ucieszysz. - Co on robi na Kubie? Rebecca przymknęła oczy i wzruszyła ramionami. - Nie mam pojęcia. Nie wiedziała, czy nie chciała powiedzieć? Gail mogłaby ją przycisnąć, ale w tej samej chwili pojawił się Seth z drinkiem. Nie usiadł, być może po 111 to, by nie wydać się zbyt spoufalony z Rebeccą. A może nie chciał, by Gail się zasiedziała. Mimo wszystko należało poruszyć jeszcze jedną kwestię. - Dziś rozmawiałam z Tomem o Feliksie Castillo. Podobno opowiedziałaś mu o kubańskiej przeszłości Castilla. Nie wiem, co dokładnie powiedziałaś, ani na ile ścisłe podałaś fakty, ale nie powinnaś tego robić. Jeśli te informacje przedostaną się do wiadomości publicznej, Castillo będzie miał kłopoty. - Boże uchowaj - mruknęła Rebecca znad kieliszka. - Czy Tom skorzysta z jego usług? - spytał Seth. - Nie wiem. Dałam mu wizytówkę Castilla. Obiecał, że do niego zadzwoni. - Ile czasu trzeba nam na rezygnację z Castilla i zatrudnienie kogoś innego? - Dlaczego mielibyśmy to robić? - Żartujesz? Becky do mnie zadzwoniła... Aż nie mogę uwierzyć. Nie mogę. Gail spojrzała na Rebekę. - Przecież cię pytałam. Powiedziałam, żebyś mi powiedziała, jeśli nie chcesz wynajmować Castilla. - To nie ma znaczenia. Seth, proszę... - Nie, pozwól. Zakładam, że Anthony opowiedział ci już, co się stało podczas naszej uroczej wycieczki. - Tak. Felix był doradcą z Kuby, pracującym dla partyzantów. Od tego czasu minęło dwadzieścia lat. Jest taki jak Anthony, nie miesza się już do polityki i tego chyba nam potrzeba. Jestem pewna, że dobrze się wywiąże z zadania. Seth wytrzeszczył na nią oczy, jakby nagle przemówiła po chińsku. - Wiesz o dziewczynie, która z nami była? - Tak - powiedziała powoli. - Anthony opowiedział mi, co się z nią stało. Zastrzelili ją sandiniści... niejaki Pablo. A wy uciekliście. - Jezusie! - Seth chwycił się za głowę. - Jak możesz być taka zimna? Nie obchodzi cię, że Felix tam był? Że wie, kim jesteśmy? Gail odwzajemniła osłupiałe spojrzenie. - Był tam... kiedy zginęła? - Tak! Przyszedł razem z Pablem! - Seth opuścił ręce. - Oho. Zdaje się, że Quintana pominął ten szczególik. A wiesz, dzwonił do mnie. Do nas obojga. Powiedział tak: „Opowiem Gail o Los Pozos. Będę wam wdzięczny, jeśli sami nie puścicie pary". Możesz mu powiedzieć ode mnie, że dałem ciała. Wybacz, Tony. Gail zastanawiała się przez chwilę, usiłując zrozumieć, w czym rzecz. 112 - Jestem pewna, że Felix nikomu o tym nie powie. Anthony nie korzystałby z jego usług, gdyby nie był dyskretny. Z kąta sofy dobiegł cichy śmiech. - Powinniśmy wyprawić przyjęcie. Na cześć spotkania po dwudziestu latach. - Daj spokój, Becky. - Nie, powinniśmy. Znowu razem... prawie wszyscy. - Jej śmiech zabrzmiał jak czkawka. Nie, to nie był śmiech. Rebecca płakała. Seth odstawił drinka i podbiegł do niej. - Przestań, Becky... Kochanie... - Ujął jej głowę w obie dłonie i pocałował włosy. Oparła się o jego pierś. Gail wstała. - To ja już pójdę. Żadne tego nie zauważyło. Niebo zszarzało i tylko za drzewami widać było jeszcze jaśniejsze smugi. Gail włożyła kluczyki w zamek drzwi, w tej samej chwili na ganku pojawił się Seth. Gdyby znowu odezwał się podniesionym tonem, pewnie by uciekła. - Co z Rebecca? - Dobrze. Powiedziała, że powinienem cię pożegnać. Przepraszam, że na ciebie nawrzeszczałem, to nie twoja wina. Zaczynam przez to wszystko wariować. - Co mam zrobić? Boże, czuję się strasznie. Gdybym wiedziała... Seth ujął jej rękę i pogłaskał. - Nie martw się. Jak powiedziałaś, Castillo nic nie zyska na wywleczeniu tego na światło dzienne. My też moglibyśmy go wrobić, nie? Emigranci pożarliby go żywcem. - Chciał śmierci Emily Davis? Wiedział, że jest dziewczyną Antho-ny'ego? Twarz Setha ściągnęła się w grymasie, jakby z bólu. - Nikt nie mógł nic zrobić. Nawet Felix. Niechętnie o tym mówię. - Boże, co za sytuacja. Rebecca się uspokoiła? - Tak. Nie. Dobrze by było, żeby wyjechała z Miami. Ale tu na przeszkodzie stoi parę drobiazgów, na przykład jej mąż. Rebecca nie wspomniała więcej o rozwodzie. - Lloyd pojechał na Kubę. Nie wiesz przypadkiem, po co? Seth roześmiał się krótko. - Może na kobitki. Pełno ich w hotelach. Za buty w dolarowym sklepie zrobią wszystko. - Sam w to nie wierzysz. Rebecca naprawdę nie wie? 8-Aria dla zdrajcy - Nie mówi mi wszystkiego. - Wspomniała, że Lloyd zna Octavia Reyesa? - Reyes jest jego klientem, tyle mi wiadomo. Jest coś jeszcze? - Nie jestem pewna. - Reyes powinien o tym powiedzieć w dzienniku. Psiakrew. Wiesz, zastanawiałem się, czy nie wystąpić w jego programie. Zaprosił kogoś z nas do dyskusji. Mógłbym powiedzieć na antenie, że jest hipokrytą. - Akurat. - Nie, naprawdę. Ktoś powinien się mu przeciwstawić. Na tyle potrafię jeszcze mówić po hiszpańsku. - Nie. Absolutnie wykluczone. Za kontakty z mediami odpowiada Jef-frey Hopkins... jeśli w ogóle można powiedzieć, że Octavio Reyes jest poważnym przedstawicielem mediów. Przyrzeknij mi, że tego nie zrobisz. - Tylko się zastanawiałem. - Spojrzał na blednące niebo. Bambusy chrobotały na lekkim wietrze, z ganku dobiegał dźwięk dzwonków. - Kiedy będziemy żyć, jeśli nie teraz? To słowa Sokratesa. Kiedyś wydawały mi się sensowne... gdy cały mój dobytek zmieściłby się do garbusa. - Może powinieneś porozmawiać z Rebeccą. Jeszcze nie jest dla was za późno. Jeszcze można zacząć od nowa. - Szaba daba da. - Roześmiał się. Był zły, ale nie na Gail. - Nie, w Los Pozos wszystko się skończyło. Przedtem jakoś sobie radziliśmy, lepiej lub gorzej. Ale pierścionek zakopaliśmy razem z Emily Davis. - Poklepał Gail po plecach. - Tak przynajmniej uważa Becky, a skoro ona tak uważa, to tak jest. Nie mogę jej przekonać, że to nie ona jest winna. - Dlaczego się oskarża? - Ponieważ opowiedziała nam o wszystkim. To ona widziała ją z amerykańskim agentem. Byliśmy zaprzyjaźnieni z niektórymi z tych, których zabito i Rebecca chodziła wściekła. Opowiedziała o tym pielęgniarce, a potem okazało się, że partyzanci już wiedzą. - Seth uniósł okulary i potarł oczy. -Kto wie? Problem polega na tym, że Emily w ogóle nie powinna z nami jechać. Była słodkim głuptasem. Nie mogła się odnaleźć, chciała wracać, a Quintana jej nie pozwolił. Gail zmarszczyła brwi. - Powiedział, że nie mieliście pieniędzy na opłacenie jej powrotu do Miami. - A tam, bzdura. Musiał tylko zadzwonić do domu z La Vigia. Przełknąć tę gorzką pigułkę, żeby mogła wrócić. Ja obwiniam o wszystko jego. Była dla niego zabawką. Nie dbał o jej życie. - To nieprawda. - Gail dobrze pamiętała, jak Anthony opowiadał jej o Los Pozos. Zataił przed nią parę faktów, ale jego ból był prawdziwy. Seth znowu się uśmiechnął. 114 - Jak sądzisz, po co ją ze sobą zabrał? - On nie jest taki. - Nie znałaś go wtedy. A ja znałem. Wiesz, jak poznał Emily Davis? Zobaczyliśmy ją, jak biegała po campusie. Była ślicznym dziewczątkiem z pięknym ciałem. Taka milutka, wiesz? Jasne długie włosy i pełno piegów. Anthony miał taki żarcik na temat amerykańskich kobiet. Mówił, że to jest jego sposób na wydymanie USA. Zakładał się o dwadzieścia dolarów, że w ciągu dwóch dni zaciągnie dziewczynę do łóżka. Przy Emily przegrał. Zajęło mu to tydzień. Gail oparła się o samochód. - No, dobrze. Jako chłopak był wściekły na wszystko i wszystkich... - Tak, na pewno. Mieszkałem z Rebeccą na Elizabeth Street. Ja studiowałem prawo, ona przygotowywała się do egzaminów na medycynę. Mieliśmy miłe mieszkanko. Kiedy Tony poróżnił się z dziadkiem, pozwoliłem mu z nami zamieszkać. Pewnego razu wróciłem do domu wcześniej i przyłapałem ich w sypialni. Usiłowałem zachować spokój. W latach siedemdziesiątych ludzie nie byli tacy zasadniczy, jak teraz. Nie słyszeliśmy o AIDS, seks był prawdziwą frajdą. No, nieważne. Tony się wyprowadził, ona razem z nim. Powiedziałem: Becky, kiedy to się skończy, zadzwoń do mnie. Tony nie miał wyrzutów sumienia. Rzucił japo dwóch tygodniach. Wróciła do mnie, pogodziłem się z Tonym. Byliśmy wtedy bardzo postępowi. Gail patrzyła mu prosto w oczy, usiłując nie zdradzić, co czuje. Seth nagle jakby zapadł się w sobie. - Jezu, co ja robię? Przepraszam. Przepraszam, przepraszam, przepraszam. - Przy każdym słowie lekko uderzał się rękaw czoło. -Nie musiałem ci tego mówić. Przysięgam, nie chciałem. Tony uratował mi życie, mnie i Becky. Wydostał nas stamtąd. Bóg jeden widzi, że ja bym tego nie potrafił. -Obejrzał się w stronę domu, zmęczony i udręczony. - Muszę sprawdzić, co z nią. Otworzył drzwiczki samochodu przed Gail i pokazał jej, w którą stronę ma skręcić za podjazdem. - Dobranoc, mała. Oślepiające reflektory na boisku Biscayne Academy wyglądały jak wyspy koloru i ruchu. Dzieci biegały w czerwonych i żółtych swetrach, buty dudniły o ziemię, kępki trawy fruwały w powietrzu, piłka wyglądała jak czar-no-biały wir. Drużyna Biscayne zdobyła gola; rodzice nagrodzili ją okrzykami i gwizdami. Gail odczekała, aż Karen spojrzy w jej stronę i wzniosła oba kciuki. Dziewczyna uśmiechnęła się zwycięsko, podskoczyła, śmieszna w wielkim 115 żółtym swetrze, i popędziła do drużyny. Podczas meczu przewróciła się parę razy. Miała podrapane i brudne kolana. Gail, ubrana w dżinsy i adidasy, przechadzała się wzdłuż boiska, unikając rozmów z innymi rodzicami. Czekała, aż Anthony oddzwoni. Pięć minut temu zostawiła mu wiadomość. Mógł być na kolacji z klientem czy innym prawnikiem. Powinien poczuć wibrowanie bipera, zerknąć na numer i oddalić się na chwilę od stolika. A kiedy zadzwoni, Gail powie: „Bardzo cię przepraszam. Jednak nie przyjeżdżaj. Mecz zaczął się później niż przewidywano, a Karen właśnie mi powiedziała, że ma lekcje do odrobienia". Skłamie, ale po tym, co usłyszała, nie obchodziło jej, czy Anthony uwierzy. Dzieci pędziły przez boisko, splątany, dyszący kłąb rąk i nóg. Karen grała w obronie, stała z ramionami rozłożonymi dla zachowania równowagi. Kiedy piłka znalazła się w jej zasięgu, rzuciła się ku niej. Gail usłyszała łupnięcie buta o ochraniacz i cienkie krzyki: tutaj, tutaj. Nie spuszczając oka z boiska, ciągle słyszała muzykę Mozarta, duet z zajęć Nolana. Nolan powoli krążący wokół młodej śpiewaczki, która zarumieniła się, gdy wyciągnął do niej rękę i zaczął śpiewać tym niewiarygodnym głosem. Ale to nie jego twarz widziała. Uwodzicielem był Anthony. 15 Czasami po meczu rodzice dawali się namówić na wizytę w Pizza Hut. jail często odmawiała - z wielu słusznych powodów: jutro idziesz do szkoły, masz lekcje do odrobienia, muszę się przygotować do rozprawy - ale tym razem się poddała. Drużyna jej córki wygrała. A poza tym potrzebowała śmiechu i paplania dzieci. Anthony bez żadnych pytań przyjął jej niezdarne wymówki. Był tak pełen zrozumienia, że poczuła się jeszcze gorzej. Karen skakała przez całą drogę do samochodu, ciągle kipiąc radością po zwycięstwie. Chciała wiedzieć, czy Gail widziała jej asystę. Trener powiedział, że od przyszłego meczu przeniesie ją na lepszą pozycję. Kiedy ruszyli, zaczęła zdejmować buty do gry i sznurować adidasy. Jeśli chodzi o przeprowadzkę, dała wyraźnie do zrozumienia, że nie powinni się oddalać od obecnej dzielnicy, ponieważ nie chciałaby stracić kontaktu z kolegami. Anthony zamierzał w ten weekend obejrzeć parę domów, wybranych specjalnie pod tym kątem. Chodząc niespokojnie podczas meczu, zdała sobie sprawę, że nie ma sensu oglądać tych domów. To małżeństwo się rozpadnie, jeśli Anthony rzeczywiście był taki, jakim go odmalował Seth. Potemjej myśli przybrały krańco- 116 wo inny kierunek. Seth kłamie. Od dwudziestu lat pielęgnuje nienawiść do Anthony'ego. Pragnie się zemścić. A może nie. Może sytuacja wyglądała tak, jak ją przedstawił, tylko wyciągnął fałszywe wnioski. Może rzeczywiście Anthony sypiał z Rebeccą i robił te zakłady, ale co z tego? Był bardzo młody, czasy były inne. Lata siedemdziesiąte. Ona dojrzewała w osiemdziesiątych i miała odmienne nastawienie. Fakty i wnioski. Widywała świadków, interpretujących te same fakty na dziesiątki przerażająco odmiennych sposobów. Każdy przysięgał, że mówi prawdę i wydawało się, że jest co do tego szczerze przekonany. Seth twierdził, że Anthony zabrał Emily ze względu na seks. Była słodka i głupia. Anthony powiedział, że Emily uparła się pojechać, a kiedy była już na miejscu, zmieniła się w marudę. Zatrzymała się na światłach. Przypomniała sobie brydżowe spotkania matki, nie kończące się opowieści o znajomych, nieustanne zmiany wersji. Która była prawdziwa? I kim był Anthony? Dlaczego pojechał do Nikaragui? Po sprawiedliwość? Żeby udowodnić swoją męskość? A może żeby odzyskać raj utracony - idylliczne życie w Camagiiey? Nieważne, czy naprawdę było taką sielanką. Liczyły się wspomnienia. Bez względu na przyczyny, dla których tam pojechał, wrócił okaleczony. Seth powiedział, że miłość jego i Rebeki umarła razem z Emily Davis. W Anthonym także coś umarło: pewność. Nie było już pozytywnych bohaterów. Ani negatywnych. Wszyscy byli tak samo zagubieni. Skręcając na parking przy Pizza Hut usłyszała stłumiony brzęk i głos Karen: - Mamo! Mamo, nie odbierzesz? Zerknęła na torebkę. Po chwili wahania wyjęła telefon. - Tak? - Cześć, pani mecenas! - To Seth Greer, dziwnie ożywiony. - Dzwoniłem do ciebie do domu, ale potem przypomniałem sobie, że wybierałaś się na mecz. Jesteś w samochodzie? Włącz radio na osiemset siedemdziesiąt FM. - WRCL? Co się dzieje? - Nastawiła stację, ale usłyszała tylko orkiestrę, południowe rytmy, prawdopodobnie jakiś utwór sprzed rewolucji. -Czego mam słuchać? - Zapowiedzą lada chwila. O dziewiątej wystąpi na żywo Seth Greer. Odważyłem się, Gail. Wchodzę do ringu z Królem Durni. - Boże. - Szybko znalazła miejsce do zaparkowania. W radio zawodził jakiś śpiewak z nosowym głosem. - Co to jest, mamo? Machnęła niecierpliwie ręką. - Seth, co ty wygadujesz? 117 - Czy to znaczy, że mnie nie pochwalasz? A to przykro. Przepraszam, jeśli to źle zabrzmiało. Już mnie zapowiedzieli. Prawdę mówiąc, zdążyli nadać co nieco z tego, co powiedziałem, gdy zadzwoniłem do stacji i oznajmiłem, że zabiorę się za Reyesa. Piosenka dobiegła końca i zaczęła się reklama toyoty. - Mamo! - Karen klęczała na tylnym siedzeniu. - Oni już wchodzą! Gail odwróciła się z roztargnieniem. - Idź, kochanie. Ja tu jeszcze zostanę. Seth, rada nadzorcza dostanie szału, kiedy to się rozniesie... a tak będzie. Wylecisz. - Nic się nie martw. Kto tu słucha kubańskiego radia? Drzwi po stronie Karen trzasnęły. - Seth, nie rób tego. Nie masz prawa wypowiadać się w imieniu opery... - I nie będę. Cicho, teraz. Słuchaj! Głos komentatora. Gail usłyszała nazwisko ThomasaNolana, potem słowa el regimen de Castro. Śpiewał dla reżimu... Teraz głos mówiący po hiszpańsku z amerykańskim akcentem. - Co powiedziałeś? Nie rozumiem. - Jakby to przetłumaczyć? Mniej więcej tak: wojna się skończyła, ludzie. Fidel wygrał. Pogódźcie się z tym. - Odbiło ci?! -ryknęła. - Słuchaj, muszę już lecieć. Mam tam być za kwadrans dziewiąta. - Stój! Pracujemy razem czy nie? Nie pomożesz mi, jeśli polecisz tam wygadywać te głupoty. - I tak ci się do niczego nie przydałem, prawda? - Czekaj. Musisz coś wiedzieć. Chwila ciszy. A potem: - Niby co? W panice szukała czegokolwiek, co mogłaby powiedzieć. Gdyby mogła z nim porozmawiać przez pięć minut... chwycić go za ramię. Błagać. - Gail? Silnik wciąż był na jałowym biegu. - To nie jest sprawa na telefon. Przyjadę do ciebie. - Nie ma czasu. Już kwadrans po ósmej. Spotkajmy się przed stacją, na Coral Way. Mogłabyś przyjść do studia. - Zaczekaj na mnie. Proszę cię, obiecaj, że nie udzielisz wywiadu, dopóki nie przyjadę. - Lepiej się pospiesz. Rzuciła telefon na siedzenie pasażera, wrzuciła wsteczny, zahamowała, ruszyła do przodu i znowu zahamowała. Pobiegła do restauracji, znalazła Karen siedzącą z przyjaciółką, Molly Perlmutter. Uśmiechnęła się do nich i poszła porozmawiać z matką Molly, mieszkającą na tej samej ulicy. 118 Bardzo przepraszam. Klient ma nagły wypadek. Mniej więcej godzinę, nie więcej. Wstąpi po Karen do domu Molly. Dała córce dziesięć dolarów, pocałowała ją i pobiegła do wyjścia. Dotrze na miejsce za piętnaście minut. Ruszyła z piskiem opon na autostradę. Stacja znajdowała się tuż za Coral Gables. Włączyła światło w samochodzie i zaczęła grzebać w notesie, szukając numeru pagera Feliksa Castillo. - Felix, tu Gail Connor. Mamy bombę zegarową, właśnie jedzie do WRCL - Seth Greer. Chcę mu wyperswadować występy, ale czy na wszelki wypadek mógłbyś być do dyspozycji Toma Nolana? Może cię potrzebować. Powiadomię go, żeby się z tobą skontaktował. Dzięki. Następnie wybrała numer Nolana w Miami Beach. Pięć sygnałów, potem włączyła się poczta głosowa. Gail wzięła oddech, by w jej głosie nie brzmiała panika. - Cześć, tu Gail Connor. Nie martw się, prawdopodobnie nic się nie stało, ale Octavio Reyes wstąpił na wojenną ścieżkę. Zostawiłam Feliksowi Castillo wiadomość, żeby oczekiwał telefonu od ciebie, więc możesz się do niego zgłosić. Miała wspomnieć o Setcie Greerze, ale się powstrzymała. Zakończyła radosnym: - To na razie. Cześć! Coral Way to stara ulica, dwa pasma podzielone szeregiem drzew figowych. O tej porze ruchu prawie nie było. Przez zasłonę drzew, potem coraz wyraźniej, rysowały się błękitne kontury Kuby i biały neon z napisem WRCL. Budynek wspierał się na betonowych słupach i niewielkim sześcianie, w którym znajdował się hol, stanowisko strażnika i windy. Gail rzuciła okiem do środka, skręcając na parking. Pomiędzy niskimi żywopłotami biegł chodnik. Zaparkowała na miejscu dla gości. Znajdujący się nieopodal antykwariat był już zamknięty, tak jak pozostałe sklepy. Salon piękności, sklep zoologiczny... Nigdzie nie widziała BMW Setha. Za budynkiem znajdował się strzeżony parking z płotem i elektronicznie zamykaną bramą, ale Seth nie mógłby się tam zatrzymać. Wyglądało na to, że go wyprzedziła. Ta okolica nie jest niebezpieczna, powtórzyła w myślach. Po chodniku przeszła jakaś para. Gail wysiadła. Po drugiej stronie ulicy znajdowała się całodobowa restauracja, dość zatłoczona. Gail obejrzała się na studio WRCL. Na pierwszym piętrze przez przyciemnione szyby i zamknięte żaluzje widać było słabą poświatę. Gdzieś tam Octavio Reyes czeka na Setha Greera. Gail wzdrygnęła się, bardziej ze zdenerwowania niż z zimna, wsiadła do samochodu i zamknęła wszystkie drzwi. Po chwili zza zakrętu wyłoniło się BMW. Jego światła zgasły. Gail westchnęła z ulgą, widząc wysiadającego 119 Setha Greera, który zapiął marynarkę, przygładził krawat i włosy. Gotuje się do walki. Kiedy ją mijał, otworzyła okno. - A, jest już mój fan klub. - Uszczypnął ją w policzek. - Rebecca nadal jest u ciebie? - Nie, wyjechała zaraz po tobie. Taksówką. Jutro odprowadzę jej samochód. - Wie, co robisz? - Pewnie. Dzwoniłem do niej. - Roześmiał się. - Powiedziała, żebym się dobrze bawił. No, uśmiechnij się wreszcie. - Niedawno się ogolił. Jego twarz lśniła. - Wsiadaj, musimy pogadać. Położył ręce na oknie. - Muszę tam iść. - Obiecałeś, że najpierw porozmawiamy. Zerknął na zegarek, spojrzał na budynek, potem znowu na nią. - Dobrze, ale szybko. - Posłuchaj. Powiedziałeś, że nie wystąpisz jako reprezentant opery, ale Reyes tego tak nie zrozumie. Słyszałam, co powiedziałeś. Wszyscy uznają, że to zdanie opery, nawet jeśli zaprzeczysz. - Powtórzę bardzo wyraźnie... - Nikt ci nie uwierzy. Twoja wypowiedź... a to, co usłyszałam, było bardzo prowokujące... zostanie uznana za stanowisko władz opery. - Owszem, trochę zaszalałem. - Wzruszył ramionami. - Ale teraz będzie inaczej. Zachowam się jak wzór rozsądnego rozmówcy. - Reyes postara się cię sprowokować. - Nie ma mowy. Zamierzam powiedzieć, że jego firma robi interesy z wielkim fanem Thomasa Nolana. - To oczywistość. - Ale jakże smakowita. Chcę, żeby wyjaśnił, dlaczego jest związany z Lloydem Dixonem. - Cofnął się i wyprostował. Gail szybko wysiadła. - Dlaczego mnie nie słuchasz? - Trzasnęła drzwiami. - Nieważne, co mu powiesz! On to i tak przeinaczy. Jutro rano muszę przekonać władze miasta, że nie mamy tu żadnego problemu. Jeśli wystąpisz w radio, daję ci gwarancję, że znowu wybiją nam drzwi. Albo zrobią coś gorszego. Co się stanie z Tomem Nolanem? Albo innymi członkami obsady, albo z pracownikami opery? A z tobą? Zamknął oczy. - Gail, Gail... zlituj się. Ktoś musi się wypowiedzieć. Reyes stosuje taktykę, dzięki której może kontrolować wszystkich w tym mieście. Będzie nam mówił, kto może, a kto nie może występować? To nie jest demokracja. Robią dokładnie to samo, co ich wrogowie. 120 - Ale ty jeszcze zaognisz sytuację! - Wszyscy się boją walczyć o słuszną sprawę. W tym problem. - Po co to robisz? - Gail była jego wzrostu. Patrzyła mu prosto w oczy. -Dla Rebeki, tak? Chcesz jej coś udowodnić. Ale nie tak! Narażasz ją i wszystkich związanych z operą. Obejrzał się na budynek radia. - Muszę już iść. Czekają na mnie. Chwyciła go mocno za rękaw. - Olej Reyesa. Jeśli nie przyjdziesz, narobisz mu wstydu. Może cię nazwać tchórzem, ale nim nie jesteś. Nie jesteś tchórzem, Seth. Wreszcie zaczął się wahać. - Chodź ze mną jutro do ratusza. Powiedz, co masz do powiedzenia tam, gdzie ma to sens. Po ciemnej klapie jego marynarki pełzało dziwne czerwone światełko, świetlista kropeczka. Szła zygzakiem, rozbłysła na białej koszuli. Seth spojrzał ponad ramieniem Gail na parking po przeciwnej stronie. Zmarszczył brwi. Rozległ się cichy trzask. Gail poczuła, że rękaw Setha wysuwa się jej z ręki. W tej samej chwili z jego ust uszło powietrze, jakby ktoś uderzył go w brzuch. Ułamek później na szybie samochodu eksplodowała mała gwiazdka. I znowu trzaski. Seth zatoczył się na karoserię, zawisł na bocznym lusterku. Ziemia się poruszyła, Gail wyciągnęła ręce, amortyzując upadek. Koszula Setha zabarwiła się czerwienią. Jego gardło pękło i krew rozbryznęła się jak czerwona mgiełka. Okulary upadły na bruk. Ktoś krzyczał. Rozpoznała własny głos. Przetoczyła się za swój samochód. Minuty ciągnęły się jak godziny. Jej ciało reagowało jak zupełnie obca istota, usiłująca uciec, ratować życie. Ciągnęło ją za sobą, bez żadnej świadomej myśli, kierowane tylko instynktem. Na czworakach wpełzła pomiędzy samochody. Przedarła się przez żywopłot na chodnik po drugiej stronie, potknęła się o krawężnik. Upadła. Światła rażące w oczy. Pisk opon. Trzask otwieranych drzwiczek. Biegnący ludzie. - Ratunku - wychrypiała. - Zastrzelono człowieka! 16 Sanitariusze posadzili ją na tylnym zderzaku karetki i opatrzyli jej lewą •ękę. Siedziała w otępieniu, oparta o otwarte drzwi. Dżinsy na kolanie rozdarły się jej o zderzak samochodu na parkingu, szczęśliwie ciało pod 121 spodem było nienaruszone. Wszędzie błyskały niebiesko-czerwone światła. Na chodniku za żółtą policyjną taśmą zebrał się tłum gapiów i policjantów. Zamieszanie zwabiło także pracowników stacji. Policjant w stopniu sierżanta spisał zeznanie Gail, po czym kazał jej czekać na wywiadowcę prowadzącego sprawę. Z miejsca, w którym siedziała, widziała tylko ścieżkę dzielącą parking na dwie części. Seth leżał z boku, przy jej samochodzie. Trafiły go trzy kule. Jedna z nich, być może ta, która przeszyła jego dłoń, wpadła przez otwarte okno po stronie pasażera i uderzyła w przednią szybę. Strażnik ochrony w stacji radiowej widział tylko ścieżkę pośrodku parkingu. Przechodnie na ulicy zauważyli prawdopodobnie upadek Setha. Snajper musiał się znajdować na zacienionym parkingu po przeciwnej stronie ulicy. Nikt go nie widział. Sanitariuszka, młoda kobieta w szarym uniformie, przytwierdziła przylepcem opatrunek z gazy. - Proszę się zgłosić jutro do zmiany opatrunku. Nadgarstek jest naciągnięty, ale na pewno nie złamany. - Uśmiechnęła się łagodnie i zaczęła pakować torbę. - Dziękuję. Czy mogę dostać wody? - Przełknęła z wysiłkiem. Zupełnie ochrypła. - Która godzina? Dziewczyna spojrzała na zegarek. - Za dwadzieścia dziesiąta. - Muszę zadzwonić do domu. Kątem oka dostrzegła szarą marynarkę i odwróciła głowę. Octavio Re-yes wystąpił z tłumu ludzi w holu. Zauważyła go już jakiś czas temu i udała, że go nie dostrzega. Pochylił się nad nią. - Pani Connor... Gail... nic ci nie jest? - Jestem posiniaczona i mam skręcony nadgarstek. Poza tym w porządku. - To straszne. Straszne. Nie wiem, kto jest za to odpowiedzialny. - Ach, tak? W jego okularach odbijały się niebieskie i czerwone światła. - Zapewniam cię, że emigranci nie mają z tym nic wspólnego. To niemożliwe. - Więc kto? Prowokator z Hawany? Nie odpowiedział, odwrócił się i skinął do ludzi stojących za jego plecami. Podbiega do niego kobieta. Reyes spytał Gail, czyjej coś podać. Kawy, wody? Może chce do łazienki, umyć twarz i ręce... - Muszę zadzwonić do domu... do córki. - Odkaszlnęła. Jej telefon znajdował się w samochodzie, razem z torebką i kluczykami. 122 Octavio Reyes zaczął thimaczyć kobiecie, żeby przyniosła telefon, po czym zamilkł i spojrzał na kogoś pędzącego ku nim sprintem. - Gail! To Anthony. Rozszerzone oczy, blada twarz. Powoli wyciągnął do niej ręce, dotknął jej twarzy, chwycił za ramiona. Wstała i oparła się o niego. Czuła jego dygot. - Nic mi nie jest - szepnęła. Anthony objął ją i odwrócił się tyłem do swego szwagra. - Rozmawiałem z policją, pozwolili mi wejść. Już zeznawałaś? Możesz stąd odejść? - Mimo napięcia całego ciała jego głos był spokojny. - Rozmawiałam z jakimś sierżantem. Kazał mi poczekać na wywiadowcę. Anthony rozejrzał się. - Może coś załatwię. Zajęło mu to pięć minut. Znał detektywa prowadzącego sprawę i zdołał go przekonać, żeby pozwolił Gail zeznawać jutro. Zabrał jej torebkę i klucze do domu. Kluczyki do samochodu policjanci mieli zwrócić im później, kiedy technicy skończą pracę. Anthony kazał Gail zaczekać przy policjantach, dopóki po nią nie przyjedzie. Wrócił po dwóch minutach. Otworzył drzwi od strony pasażera, posadził ją w środku, wrócił za kierownicę. Pomiędzy siedzeniami leżał pistolet wyjęty z kabury. Anthony spojrzał w lusterko wsteczne i dodał gazu. Pęd wcisnął Gail w miękką skórzaną tapicerkę. Oparła głowę na podgłówku. - Dziękuję. Uścisnął jej dłoń. Cofnęła ją; sięgnął po drugą, zdrową. Uniósł ją do ust, a potem położył delikatnie na udzie Gail. Pewnie przyjechał z domu, pomyślała. Był ubrany po domowemu: miękkie spodnie khaki i stary kaszmirowy sweter na gołe ciało. Mokasyny na bosych stopach. Nie ubierał się tak, kiedy miał wyjść. Parę ulic dalej jeszcze raz spojrzał w lusterko i zatrzymał się na dobrze oświetlonym parkingu przed supermarketem. Wyłączył silnik i wziął Gail w ramiona. Szeptał po hiszpańsku coś, czego nie zrozumiała, odsunął ją na tyle, by się jej przyjrzeć, pocałować, znowu dotknąć jej twarzy i bandaża na zranionej ręce. Na miejscu wypadku zachowywał spokój. Teraz ulga była tak wielka, że nie mógł jej dłużej powstrzymywać. - Nic ci nie jest, na pewno? Skinęła głową. - Dobrze, że jesteś. Skąd się dowiedziałeś? - Zostawiłaś wiadomość Feliksowi, a on zadzwonił do mnie, kiedy tylko mógł. Był zajęty i nie mógł się natychmiast dostać do telefonu. Powiedział, 123 że pojechałaś pod radio, żeby powstrzymać Setha Greera. Prosiłem, żeby się tym zajął, ale był za daleko, więc sam przyjechałem. I zobaczyłem samochody policyjne. Boże, co mi przyszło do głowy... - Pocałował ją trzy razy, gorączkowo, gwałtownie. Jego wieczorny zarost zakłuł ją w twarz. Odsunęła się lekko. - Muszę zadzwonić do Karen. Pewnie jest ciągle u Molly i nie wie, dlaczego po nianie przyjeżdżam. Anthony zadzwonił z telefonu w samochodzie, Gail wyjaśniła matce Molly, że miała wypadek, ale nic jej się nie stało. Zaraz przyjedzie po Karen. - Powiedzieli, że uciekł - powiedział Anthony, gdy odłożyła słuchawkę. - Nie mają żadnych świadków. Koło budynku naprzeciwko znaleźli parę pustych łusek. - Ile? Pamiętam, że słyszałam strzały. Nie wiem, ile ich było. Pytali mnie i nie wiedziałam. - Jej westchnienie przeszło w śmiech. - Człowiek sądzi, że byłby dobrym świadkiem, ale gdy przychodzi co do czego, w ogóle nic się nie pamięta. - Strzelał pięć razy. Pięć razy. Policja uważa, że się na niego zaczaił. - Co? - Tak mi powiedzieli. Dlaczego za nim poszłaś? Nie domyśliłaś się, że ktoś będzie chciał go zabić? - Nie... Przecież jeszcze nie wystąpił w radio. Chciałam mu to wyperswadować. - Ale dali już zapowiedź. Wiadomo było, że przyjedzie do radia. Seth Greer z opery w Miami wystąpi w dyskusji z Octaviem Reyesem. Może nie chodziło tylko o niego. Jesteś prawnikiem tej opery. - Anthony mówił coraz bardziej podniesionym głosem. - Może któraś z tych kul była przeznaczona dla ciebie? Zamknęła oczy, opanowały ją nagłe mdłości. - Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy? Że najpierw działasz, potem myślisz? Oczy ją zapiekły. Zaczęła płakać, ból w gardle stał się jeszcze bardziej dotkliwy. - Ay, Diós mio... - Anthony pogłaskał ją po głowie. - Nie płacz, kochanie, przepraszam... Tak się przeraziłem... Karen poszła spać. Anthony owinął rękę Gail plastikową torebką, żeby woda nie dostała się do rany. Pomógł się jej rozebrać. Przyjrzała się sobie w lustrze w łazience. Twarz wyglądała dobrze, ale jej ciało było posiniaczone w dziwnych miejscach, całkiem jakby stoczyła się po kamienistym zboczu. Zawstydzona, poprosiła Anthony'ego, żeby zostawił ją samą. Niech 124 przygotuje podwójną brandy i znajdzie jakiś środek przeciwbólowy, jeśli naprawdę chce jej pomóc. Wyszła w szlafroku, Anthony siedział na stołku przy stole. Na chwilę oparła czoło na jego czole w milczącym geście przeprosin. Podał jej kieliszek z brandy i parę pigułek, pogłaskał ją po plecach. - Powinnam zadzwonić do Rebeki. Dochodzi jedenasta. Może już wie, ale jeśli nie, nie powinna się dowiedzieć z telewizji. - Wychyliła połowę alkoholu, odkaszlnęła i przycisnęła dłoń do szyi. - Była dziś w domu Setha. Zajrzałam do niego o szóstej, żeby odebrać dokumenty... których dla mnie nie przygotował... i zastałam ją tam. Bosą i pijaną. Nie wspomniałam o tym policji. Wolałabym tego nie robić. Rozmawiała ze mną o rozwodzie. - Mieli romans? - Można tak przypuszczać. - Zastygła z kieliszkiem przy wargach. -O, nie. Rebecca zostawiła samochód przed domem Setha. Powiedział, że wróciła taksówką. - A więc policja go znajdzie. Co sobie pomyślą... oni albo jej mąż... to już zupełnie inna sprawa. Nie masz na to wpływu. Telefon wisiał na ścianie przy stole. - Nie wiem, co mam jej powiedzieć. - Dopiła brandy, nalała sobie nową porcję i wypiła, szukając numeru Rebeki w notesie. Wykręciła go i prawie podskoczyła, słysząc głos, który odezwał się w słuchawce. Spodziewała się Rebeki lub jej gosposi. Tymczasem usłyszała Lloyda Dixona. Po drugim grzmiącym „halo" spojrzała na Anthony'ego i powiedziała: - Lloyd, tu Gail Connor. Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale mam złe wieści. Seth Greer nie żyje. Ktoś zastrzelił go przed budynkiem radia WRCL. Czy Rebecca jest w domu? Nie wiedzą, kto to zrobił... Nie, nie wiem zbyt wiele. Mogę porozmawiać z Rebecca? Ach, tak. Powiesz jej... Dobranoc. Odłożyła słuchawkę. - Rebecca śpi. Lloyd jest w domu. - To oczywiste, gdzie ma być? - Na Kubie. Rebecca powiedziała, że wyjechał na Kubę. - Po co? - Nie wiem. - Pociągnęła łyk brandy i spojrzała na swoją rękę. Drżała. - Muszę zadzwonić do matki. Jeśli tego nie zrobię, nigdy się już do mnie nie odezwie. Potem chcę spać. Możesz na mnie zaczekać w pokoju? Kiedy wróciła, Anthony oglądał dziennik. Leżał na łóżku, kompletnie ubrany, z nogami skrzyżowanymi w kostkach. Na jej widok natychmiast wyłączył telewizor. 125 - Wspomnieli o mnie? - Nie. - Usiadł i spojrzał na nią. Pod oczami miał ciemne cienie. - Mam zostać? Postawiła napełniony kieliszek na szafce. Zawadziła nim o radio-budzik i omal go nie przewróciła. - Oczywiście. - Rzuciła szlafrok na podłogę i położyła się, ostrożnie, by nie urazić lewej ręki. Zamknęła oczy. - Matka wypytała mnie o wszystkie szczegóły. Rozpłakała się. Chciała przyjechać, ale powiedziałam, że tu jesteś. Tak, mamo, wszystko w porządku. Możesz podać mi drinka? - Masz już dosyć. Spojrzała na niego, ale był już przy drzwiach. - Zaraz wracam. Usłyszała, jak cicho zamyka drzwi Karen. Kiedy wrócił, zamknął drzwi na klucz i wyłączył lampkę. W ciemnościach rozbłysły kolorowe plamki, które po chwili znikły. Przez zasłony sączył się słaby blask księżyca. Anthony zdjął koszulę przez głowę. Rozległ się świst rozpinanego zamka, szelest ubrania. Chłodne powietrze, gdy podniósł koc, potem ciepło jego ciała. Odwróciła się od niego. Przytulił się do jej pleców. Dzieliła ich tylko jej cienka koszula. Przesunął dłonią po jej brzuchu, wsunął ją na chwilę między jej uda, odgarnął materiał. - Nie mogę. Odwrócił ją do siebie. - Nie mogę. Jestem odrętwiała. Jego głos był tak cichy, że prawie go nie słyszała. Usta poruszały się przy jej skórze. Mówił po hiszpańsku. Słowa, o których znaczenie nigdy nie pytała. Zaczęła bezgłośnie płakać. Ucałował kąciki jej oczu - ostrożnie, żeby nie urazić skóry. Kiedy pocałował ją w usta, poczuła słony smak. Wiedział, jak ją dotykać, niespiesznie. Miała wrażenie, że powoli wyłania się z głębokiej wody na powierzchnię, w ciepło i światło, które wypaliło wszystko inne. Tego właśnie chciała. To, co się stało, nie miało już znaczenia. Tej nocy budziła się parę razy, słysząc strzały. Widziała Setha walczącego o życie, krew bryzgającą z jego gardła. Widziała okulary spadające na chodnik. Głuchy odgłos ciała uderzającego o ziemię... A kiedy otwierała oczy i budziła się z drżeniem, Anthony mocniej przytulał ją do siebie. 126 17 Równo z wybiciem godziny jedenastej Gail znalazła się w swojej kancela-•ii. Była obolała i rozbita, ale czułaby się gorzej, gdyby musiała zostać w domu. Wysłała Karen do szkoły autobusem. Anthony zawiózł ją do agencji wynajmu samochodów. Jej buicka trzeba będzie zreperować... i pewnie sprzedać. Nie wyobrażała sobie, żeby mogła znowu do niego wsiąść. W pierwszym rzędzie zadzwoniła do ratusza, żeby odłożyć spotkanie do jutra. Zanim zdoła z całym przekonaniem stwierdzić, że przedstawienie Don Giovanniego nie spowoduje zamieszek, musi się dowiedzieć, kto zabił Setha Greera. Policjanci zapowiedzieli się z wizytą na wczesne popołudnie. Zamierzała spytać ich o zdanie. Czy to akt politycznego terroryzmu? A może istnieją inne poszlaki? Słyszała, co mówią dzienniki. Ubierając się włączyła telewizor. NBC wspomniała o zajściu jako „związanym z narastającymi od lat zamieszkami w środowisku emigracji kubańskiej". Stacje lokalne poświęciły mu więcej uwagi. Pokazano jej samochód, przełączyła na inny kanał, zanim zobaczyła kałużę krwi i ciało przykryte folią. Przy kawie przejrzała gazetę. „Przedstawiciel opery zamordowany przed stacją kubańskiego radia". Podtytuł: „Kubańska społeczność wyraża swoje przerażenie". W środku artykułu cytat: „Komentator WRCL, Octavio Reyes, powiedział: powinniśmy szukać odpowiedzi w Hawanie". Wymieniono także jej nazwisko. „Prawnik opery w Miami, Gail A. Connor, rozmawiała z ofiarą przed stacją radiową. Policja twierdzi, że Connor usiłowała wyperswadować Greerowi występ na antenie". Potem następowała lista incydentów związanych z protestami przeciwko zapraszaniu do Miami muzyków, którzy niegdyś wystąpili na Kubie. Anthony ledwie rzucił okiem na gazetę. Siedział z kubkiem kawy i wpatrywał się ponuro w okno, z twarzą ściągniętą zmęczeniem i niepokojem. Media zaczęły już snuć domysły: to dzieło emigrantów. Nie wiadomo, czy winą należy obarczyć jakąś organizację, czy też działającego w pojedynkę szaleńca, ale winni są Kubańczycy. Pojawiły się też inne teorie. Stacje angielsko- i hiszpańskojęzyczne szumiały od plotek: Seth Greer prał pieniądze mafii. Zabili go handlarze narkotyków, poborcy haraczu, zazdrosny mąż, kochanek-gej, klient. Ale w końcu zawsze wracano do kubańskiej emigracji. Ledwie Gail przekroczyła próg kancelarii, Miriam wręczyła jej wiadomości od najróżniejszych stacji telewizyjnych i radiowych. Nie zamierzała oddzwaniać. Było także sporo telefonów od przyjaciół. Odłożyła je na później. 127 Dzwonili również klienci lub koledzy po fachu - zwyczajne sprawy, którymi zajęła się z prawdziwą wdzięcznością. - Nie ma mnie dla nikogo z wyjątkiem matki, Karen, Anthony'ego i Boga Wszechmogącego - zapowiedziała Miriam. W trakcie pracy, pomiędzy telefonami, przed oczami stawała jej twarz Setha Greera - siwe kędzierzawe włosy, okulary w drucianych oprawkach i oczy, w których nagle rozbłysnął ogień. Usiłowała zapamiętać go takim i wyrzucić z głowy obraz krwawego horroru. Miriam weszła do gabinetu z wielkim pudłem, uginając się pod jego ciężarem. Rozhuśtała je i wysypała zawartość na biurko. Kędzierzawe włosy otaczały ją jak ciemna aureola. - Boże, co to? Wiadomości? - Nie pamiętasz? Prosiłaś, żebym zebrała materiały dotyczące terroryzmu w środowisku kubańskim. Jest też wszystko, co dotyczy Kuby - historia, polityka, związki z innymi rewolucjami... - Aż tyle? - Gail wstała zza biurka i zajrzała do pudła. Miriam wyjęła z niego książki z biblioteki i stertę odbitek gazet i magazynów. - Wiele nie ma dużego znaczenia. Wiesz, dużo jest na ten sam temat... Och, Gail... - W jej oczach zamigotały łzy. - Dlaczego ludzie to robią? Omal nie zginęłaś. Moja matka płakała, kiedy ze mną rozmawiała. Powiedziała, że papa jest wściekły, a ona czuje się... upokorzona. Modlę się, żeby morderca okazał się Amerykaninem. Jestem podła, prawda? Gail objęła ją ramieniem. - Dobrze cię rozumiem. Miriam, która urodziła się w Ameryce, nigdy przedtem nie dzieliła świata na „my" i „oni". Z sąsiedniego gabinetu dobiegł dzwonek telefonu. Gail wyłączyła go. Miriam dopadła sąsiedniego biura i powiedziała jednym tchem - pewnie po raz pięćdziesiąty tego ranka: - Kancelaria Gail Connor, w czym mogę pomóc?... Przykro mi, nie ma jej... I tak jej nie ma... - Obejrzała się z oburzeniem na słuchawkę. - To było niegrzeczne. Rebecca Dixon powiedziała, że wie, iż tu jesteś i chce z tobą porozmawiać. Już jedzie. Rebecca przeszła powoli wraz z Gail do gabinetu na końcu korytarza. Twarz miała ukrytą za złoconymi okularami w szyldkretowych oprawkach. Jej głos, niski i spokojny, nie zdradzał żadnego uczucia. - Pogrzeb będzie w czwartek. Przyjdą wszyscy pracownicy opery. Inne placówki kulturalne przyślą swoich przedstawicieli. Ty też przyjdziesz, prawda? 128 - Naturalnie. - Gail zamknęła drzwi. - Jak się czujesz? Dzwoniłam wczoraj do ciebie. Lloyd powiedział, że śpisz. - Obudził mnie, żeby mi przekazać wieści. Nie mogłam uwierzyć. Biedny, biedny Seth. Biedny, dzielny idiota. - Siadaj, proszę. - Gail skinęła w stronę kanapki. Rebecca szła, jakby unosiła się w powietrzu. Jednym płynnym ruchem osunęła się na siedzenie, obciągając na udach czarną krótką spódniczkę. Szelest materiału, szmer czarnych pończoch. Dziś włożyła bardzo prostąbiżuterię, skromny złoty łańcuszek, podobne złote kolczyki, zegarek od Cartiera z paskiem z jaszczurki, obrączka, ale już bez pierścienia z wielkim brylantem, który zwykle nosiła. Nie zdejmując okularów, przytknęła chusteczkę do oczu. Gail usiadła obok niej. - Bardzo ci współczuję. Straciłaś wspaniałego przyjaciela. - Dzwonił do mnie wczoraj, żeby się przekonać, czy bezpiecznie dotarłam do domu. Powiedział, co chce zrobić. Zanim odłożył słuchawkę, dodał: „Kocham cię, Becky". Nigdy tak nie mówił. Nie mogłam odpowiedzieć. Lloyd był w domu. Powiedziałam tylko... „Cześć". I już się nigdy nie dowie... że ja też go kochałam. - Lloyd był w domu? Powiedziałaś, że pojechał na Kubę. - Pojechał. I wrócił. - Wie o tobie i Setcie? Rebecca podniosła powoli rękę i opuściła ją na ramię Gail. - Wiesz co, dziś rano wydarzyło się coś bardzo dziwnego. Juanita przyniosła mi śniadanie, odsłoniła okno i do środka wpadło światło. Cała sypialnia jest urządzona na biało i żółto, więc zrobiło się bardzo jasno. Włożyłam szlafrok, wyszłam na patio z sokiem, a kolory były tak niesamowite, słońce dopiero wschodziło, różowe chmurki nad oceanem... Zobaczyłam odlatującą mewę, tylko jedną i nagle już wiedziałam, że Seth jest wolny. Nie tylko on, ja także. Byliśmy uwięzieni w przeszłości. Seth był bardzo smutny. Ty tego nie wiesz. Ale odejść z tego świata tak jak on, w chwili nadziei... Kiedy do mnie dzwonił, był taki... szczęśliwy. Usta jej zadrżały. Znowu przycisnęła chusteczkę do oczu. Gail wpatrywała się w nią, usiłując rozeznać się we własnych uczuciach. Współczuje jej, dziwi się czy jest przerażona? Co do Rebeki - była niezaprzeczalnie, bez wątpienia pod wpływem jakichś środków. - Och! - Lekko dotknęła lewego przegubu Gail. - Jesteś ranna. To z wczoraj? - Nic się nie stało. Mała ranka i skręcony nadgarstek. - Straszne. Byłaś tam. Och, Gail... Mam nadzieję, że złapią mordercę i wsadzą go na krzesło elektryczne. - Zdjęła wreszcie okulary i powoli je złożyła. - Rozmawiałaś już z policją? 129 9-Aria dla zdrajcy - Spisali krótkie zeznanie na miejscu zbrodni. Będą ze mną rozmawiać dziś po południu. - U mnie byli o wpół do dziesiątej rano. Ochrona nawet mnie nie uprzedziła. Lloyd właśnie wyszedł, dzięki Bogu. Powiedzieli, że znaleźli mój samochód pod domem Setha. - Co powiedziałaś Lloydowi? - Że nie chciał zapalić. To samo powtórzyłam policji. I powiedziałam, że byłam u Setha w sprawach związanych z operą, i że ty także tam byłaś. - To chyba... nie całkiem prawda. - No, ale i nie kłamstwo. Naprawdę rozmawialiśmy o sprawach opery. A ty przyszłaś po jakieś dokumenty. Więc to prawda. - Spojrzała Gail w oczy. - Nie chcę, żeby ludzie myśleli, że mieliśmy romans. - A nie mieliście? - Nie. Przynajmniej nie taki prawdziwy, wiesz, szaleństwo i zmysły. Kochaliśmy się rzadko. Byliśmy przyjaciółmi. Mniej więcej. Dawał mi towarzystwo i pociechę. - Hmmm... - Było to jedyne, na co się zdobyła Gail. Wątpiła, żeby Seth Greer rozumiał naturę swego związku z Rebeccą. Wygładziła bandaż na nadgarstku. - Powiedziałaś Lloydowi, że Seth chce wystąpić w WRCL? - Tak. Chciał wiedzieć, dlaczego zadzwonił. - O której to było? - Ledwie wróciłam. Policja też mnie pytała. Około wpół do ósmej. - A o której się położyłaś? Przez działanie środka uspokajającego przebiło się rozdrażnienie. Pomiędzy artystycznie zarysowanymi brwiami Rebeki pojawiły się dwie zmarszczki. - Wiem, o co ci chodzi. Lloyd nie wychodził z domu. Mordercą jest jakiś kubański emigrant. - Jesteś tego bardzo pewna. - Jasne. Bo kto inny? Nie chcesz w to uwierzyć, bo jesteś narzeczoną Anthony'ego Quintany. Tak, tak, tak- dodała, gdy Gail zaczęła protestować. - Chcesz myśleć, że winni są wszyscy poza Kubańczykami. - Złożyła ręce jak do modlitwy i oparła na nich brodę. - Wiesz, właśnie coś mi przyszło do głowy. Seth umarł za nas. Jak męczennik. To bardzo w jego stylu. - Wątpię, żeby do tego dążył. - Gail oparła czoło na dłoni. - Powiedział, że zamierza oznajmić wszystkim, iż Reyes jest klientem Lloyda. Czy za tym kryje się coś jeszcze? Jesteś pewna, że ci dwaj się nie znają? - Tak. To kontakt wyłącznie zawodowy. - Rebecca odchyliła głowę, włosy odsłoniły jej twarz. - A! Powiedziałam policji, że poznałam Setha w operze. Będę ci wdzięczna, jeśli podtrzymasz tę wersję. Po co wyciągać tamto na jaw. Prawda? 130 - Co wyciągać? Nikaraguę? Brązowe oczy spojrzały na Gail. - Dziennikarze lubią grzebać w cudzej przeszłości, zwłaszcza jeśli jest się bogatym lub sławnym. Jeżeli się dowiedzą, że Seth i ja byliśmy członkami organizacji socjalistycznej... trudno mi uwierzyć, że taka byłam. A An-thony? Marksista od stóp do głów. Jak byśmy wyglądali? Niedobrze. I niedobrze dla opery. Musisz się zgodzić. Gail, zbyt zirytowana, by usiedzieć na miejscu, wstała i zaczęła krążyć po gabinecie. Spojrzała na pudło z materiałami na temat terroryzmu i cofnęła się o parę kroków. - Nikt nie będzie pytać o Nikaraguę. Niby po co? - Ale gdyby spytali, mogliby się zaciekawić losem dziewczyny, która z nami pojechała. Może jej ciotka jeszcze żyje. A jeśli skontaktuje się z policją? Och, moja Emily pojechała do Nikaragui z tą kobietą i już nie wróciła. Dziennikarze spytają mnie, jak to było, a ja powiem: „a, zakochała się w jakimś wieśniaku i nie mogliśmy jej skłonić do powrotu". - Rebecca uśmiechnęła się blado. - Podczas deszczu zawsze śnię o Emily. Może stoi za moim oknem i puka w szybę? No, wiesz... Błyska piorun i widzę jej twarz, prawie trupią czaszkę, i włosy, i oczodoły... Oooo... Czemu mnie zostawiliście?- Roześmiała się, ale jej twarz nie zmieniła spokojnego wyrazu. Wyglądała jak maska. - Głupie sny. Proszę cię, Gail. Nie mów, co było pomiędzy mną i Sethem. Gail pomyślała o śnie Rebeki i stłumiła dreszcz. - Będę unikać tego tematu, na ile to mi się uda. - Spróbuj. Anthony też będzie w to wmieszany, a tego na pewno chcecie uniknąć. Będę musiała wspomnieć o Feliksie Castillo, niech nam Bóg pomoże. - Więc co z tego? - nie wytrzymała Gail. - To nie twoja wina. Seth powiedział, że obwiniasz siebie. Powinnaś zwrócić się do kogoś, żeby rozwiązać ten problem. Wszyscy daliście się wciągnąć w koszmar, ale to Pablo ją zastrzelił. - Pablo? - Przywódca partyzantów. Ten sandinista. - Rebecca wpatrywała się w nią tępo. - W Los Pozos. - Wiem, kim był Pablo. A ty... tylko ci się wydaje, że wiesz, co robisz. - Co to ma znaczyć? - Nic. Strasznie przygnębiająca jest ta rozmowa. - Rebecca rozejrzała się w poszukiwaniu okularów, znalazła je na kolanach, wstała. Zarzuciła na ramię pasek czarnej torebki z frędzelkami. - Muszę uciekać. Jestem umówiona na rozmowę z Jeffreyem Hopkinsem. Przyrzekłam, że pomogę mu obdzwonić wszystkich członków rady. Najlepiej jest nie dawać sobie wolnej chwili. Będziemy w kontakcie. - Musnęła policzkiem policzek Gail. 131 - Nie mogę dla ciebie skłamać. Nie wygadam się, ale nie okłamię policji. - Nie prosiłam cię o to. - Twarz Rebeki była nieodgadniona za szkłami okularów. - Przykro mi, że widzisz to w ten sposób. Nie miałam romansu z Sethem Greerem. Dzięki pracy w operze staliśmy się przyjaciółmi. Będę za nim tęsknić. Ostatni raz rozmawialiśmy po spotkaniu, przez telefon, kiedy powiedział mi, co zamierza zrobić. Odradzałam mu, ale mnie nie posłuchał i zginął. - Uśmiechnęła się ze smutkiem i wyszła. Kancelaria Ferrera i Quintany, specjalizująca się w sprawach cywilnych i kryminalnych, znajdowała się w Coral Gables, w pobliżu ulicy zwanej Mi-racle Mile. Budynek był utrzymany w nowoczesnym śródziemnomorskim stylu, z osobnym wejściem dla każdego z partnerów. Anthony przyglądał się fontannie i omszałym głazom, gdy Gail opowiadała mu o rozmowie z Rebeccą Dixon. - Sądziłam, że uczucie było obopólne, ale to Seth był zakochany. Re-becca pozwalała mu się kochać, ponieważ jej potrzebował, a ona potrzebowała adoracji. Ale może się mylę? Anthony stał ze splecionymi dłońmi przy szklanych drzwiach. - Pamiętam, że potrafi być właśnie taka. Manipulantka. Ale mężczyzna nie musi pozwalać sobą manipulować, chyba że sam chce. Zdaje się, że utknęli w tym samym dołku. - Jak mam rozmawiać z policją? - Bez żadnych sztuczek, mów prawdę. Nie chcę cię bronić za krzywoprzysięstwo. -Uśmiechnął się i przyciągnął ją do siebie. -Nie snuj żadnych przypuszczeń. Dobrze? Jeśli cię o to poproszą, nie zgadzaj się. Tylko odpowiadaj na ich pytania. Być może zdecydują się na śledzenie Dixona, ale to już ich problem. Gail wygładziła jego lśniący szaro-bordowy krawat, dobrze dobrany do sutelnych prążków garnituru. - Bardziej mnie interesuje, czy Octavio bał się tego, co mógł powiedzieć Seth. Policja uważa, że ktoś na niego czekał. Tak ci powiedzieli, prawda? - Gail... - Seth oznajmił, że zamierza ujawnić znajomość Octavia z Lloydem Dixonem. Rebecca potwierdziła, że się znali, potem zaprzeczyła. Na czym polega ten układ? Czy chodzi tylko o to, że przedsiębiorstwo Dixona przewozi meble Reyesa? Anthony patrzył na nią z wysoko uniesionymi brwiami. - Ja się tym zajmę. 132 - To znaczy, że mam się nie mieszać? - Nie ujmuj tego w ten sposób. Chodzi o moją rodzinę. To delikatna sprawa. Będę cię informował o wszystkim. Zgoda? - Świetnie, proszę bardzo. - Posłuchaj. - Wziął ją za ramiona. - Dowiem się, czy coś się dzieje. Kiedy będziesz rozmawiać z policją, nie wspominaj o Octaviu i Lloydzie Dixonie. Zresztą nie mająpowodu sądzić, że ci dwaj mająze sobą coś wspólnego, więc cię nie spytają. A ty się nie wyrywaj. - Zaraz, bo mi się pomiesza. Rebecca zabroniła mi wspominać, w jaki sposób poznała Setha i że miała z nim romans. Ty zabraniasz mi wspominać, że Seth mógł coś wiedzieć o twoim szwagrze. Spojrzał na nią ostrzegawczo. - Tego nie powiedziałem. Chciałem tylko, żebyś nie snuła domysłów. - Same fakty. - Właśnie. - Otoczył ją ramieniem. - Jak się czujesz? Lepiej? Czy ktoś zajął się twoją ręką? - Ja się zajmę. Nie rób afery. - Wiesz, co planuję na ten weekend? Wybieranie pierścionka dla ciebie. I domu. Sihda Sanchez do mnie dzwoniła, zrobiła nową listę. Masz czas w sobotę? Uśmiechnęła się. - Może znajdę godzinkę. - Dziś rano dzwoniła babcia, żeby spytać, czy nic ci nie jest. Martwią się o ciebie. Powiedziała, że Ernesto nas zaprasza. Co ty na to? - Oczywiście musimy iść. Czy pomiędzy tobą i dziadkiem coś się zmienia na lepsze? - Nie wiem. - A nie chcesz? - Pewnie, że chcę, ale to się nie stanie, dopóki Thomas Nolan nie wyjedzie z miasta. Na pewno nie teraz, kiedy Octavio podburza ludzi. To podstępny wąż. Gdyby dziadek był silniejszy, też by to dostrzegł. Nie dopuściłby go tak blisko siebie. - Kochanie, nie chciałabym kwestionować twojego osądu, ale wczoraj Octavio był dla mnie bardzo miły. - Ma nieczyste sumienie. - Będziesz się tak zachowywać podczas wizyty u dziadków? - Jestem zdolny do ogromnej cierpliwości. - Pocałował ją i spojrzał na zegarek. - O pierwszej muszę być w sądzie. Porozmawiaj ze mną, kiedy będę się przygotowywać. Podeszła do jego biurka, czarnego trójkąta wyrastającego z podstawy przy ścianie. Pokój był cały w hebanie i skórze, z dyskretnymi akcentami 133 czerwieni i srebra. Oświetlały go malutkie halogenowe lampki, zwisające z sufitu na cienkich drutach. Tylko podręczniki prawa i akta spraw zdradzały profesję Anthony'ego Quintany. Postawił aktówkę na biurku, otworzył ją, wyjął dokumenty. Gail usiadła w niskim fotelu ze skóry i chromu. Przyglądała się mu i oceniała własną reakcję. W świetle lamp jego włosy nabierały bogatego blasku mahoniu. Pod togą krył ciało tancerza - smukłe i twarde, z mięśniami wyraźnie zarysowanymi na plecach i tyłkiem, za który miała ochotę go chwycić. Zapragnęła, żeby zamknął gabinet na klucz i rozpiął jej bluzkę. Chciała widzieć, jak oczy ciemnieją mu niemal do czerni. Kochając się z nim ostatniej nocy, zapomniała o wątpliwościach. Znik-nęło wszystko prócz pożądania... a potem słodkie zapadnięcie w sen. Nie spieszył się, przyglądał się jej, wstrzymywał się, dopóki go nie dogoniła. Tego właśnie potrzebowała - zaśnięcia z tymi właśnie myślami i bez żadnych innych. Ale noc się skończyła. - Anthony, chciałabym cię o coś spytać. Jeśli odpowiedź będzie brzmieć „tak", właściwie nie zrobi mi to różnicy. Ale chcę wiedzieć, dlaczego mi nie powiedziałeś. Muszę to wiedzieć. Obejrzał się na nią ze zmarszczonymi brwiami. - Co to za pytanie? - Miałeś romans z Rebeccą podczas jej związku z Sethem? Wybrał parę akt ze sterty leżącej na biurku. - Rebecca to powiedziała? - Nie. Seth. - Powinienem się domyślić, choćby po sposobie, w jaki sformułowałaś to zdanie. Od razu nasuwa się myśl o zdradzie. - Włożył akta do teczki. - Co by ci z tego przyszło, gdybym ci powiedział? - Byłby to dowód na to, że niczego przede mną nie ukrywasz. - Nie ukrywam niczego, co powinnaś... powinnaś, podkreślam... wiedzieć. Niektóre rzeczy powodują więcej bólu niż pożytku. - Nie traktuj mnie z góry. - No, tu się nie zgadzamy. - Zajrzał do kieszonki na piersiach, sprawdzając, czy jest w niej pióro Mont Blanc. Otworzył środkową szufladę. Zaczął w niej grzebać. - Mam jeszcze jedno pytanie. Chodzi o Feliksa Castillo. Czy był z wami w chwili śmierci Emily Davis? Anthony uśmiechnął się lekko, nie odwracając wzroku od szuflady. - Znowu Seth? - Powiedział, że Felix przyszedł z Pablem. Dlaczego mi nie powiedziałeś? Anthony zamknął szufladę, wrzucił do aktówki kalkulator. 134 - Ponieważ to by wpłynęło na twoją opinię o nim. Wyobraziłabyś go sobie jako człowieka, którym już nie jest. - Czyli jakiego? Rebecca powiedziała mi przed chwilą, że Pablo nie zastrzelił Emily. To prowadzi do pytania: wobec tego kto? Felix? Ani śladu reakcji. - Co powiedziała Rebecca? - Nic, dlaczego mi nie powiesz, co tam robił Felix? Jego obcość popłynęła ku niej falą zimna, jak z otwartej lodówki. - Nie podoba mi się to przesłuchanie - oznajmił wyraźnie, spokojnie. -Zwłaszcza w twoim wykonaniu. Wyjaśniłem ci, co się stało w Los Pozos. Nie obchodzi mnie, co mówi Seth czy Rebecca. Pablo jest winny śmierci Emily. To wszystko, co mam do powiedzenia. Raz na zawsze. I nie poruszajmy więcej tego tematu. Dobrze? - Zamknął aktówkę i zatrzasnął zamki. -Muszę iść do sądu. W ciągu dziewięciu lat pracy Gail przesłuchała setki świadków i widziała, jak robią to inni prawnicy. Świadkowie składający przysięgę, stający przed obliczem sędziego. W obecności dwóch wywiadowców, siedzących po drugiej stronie jej biurka, miała wrażenie dziwnego odwrócenia ról. Policjanci, jak doszła do wniosku, mają więcej doświadczenia w przesłuchiwaniu świadomie kłamiących świadków. Może mieli radary, jak nietoperze. Dobrze wiedziała, że pewnych tematów musi unikać i to ją denerwowało. Detektywi byli Latynosami, co w tym mieście nie stanowiło niczego wyjątkowego. Fernandez miał około czterdziestu lat i przedwcześnie posiwiałe włosy, opierające się na kołnierzu marynarki. W lewym uchu połyskiwał mu mały brylant. Drugi, Delgado, był starszy i mówił z wyraźnym akcentem. Wstępne uprzejmości nie zabrały im dużo czasu. Spytali ją o samopoczucie. Odparła, że jeszcze się trzęsie. Fernandez przeprosił, że znowu musi jej przypomnieć wczorajsze zajście, ale prosi, żeby opisała wszystko, co się wydarzyło. Dał jej rysunek, żeby wskazała, gdzie stała razem z Sethem Gree-rem. Powtórzyła, o czym rozmawiali, nie wyjaśniając, co Seth mógł wiedzieć na temat Octavia Reyesa. „Nie snuj domysłów". - Pan Greer sądził, że zdoła pokonać w dyskusji pana Reyesa. Powiedziałam, że to może zaszkodzić operze i chyba właśnie zaczął się wahać, kiedy padły strzały. - Czy był w konflikcie z kimś z opery? - Nic mi o tym nie wiadomo. 135 - Zna pani kogoś, kto mu źle życzył? - Nie. Boję się pytać, ale czy któraś z tych kul była przeznaczona dla mnie? Upadłam. Może to mi uratowało życie? - Nie sądzę, żeby chodziło o panią. Chyba że ma pani wrogów? - Pokręciła głową. Policjant ciągnął dalej. - Snajper był dobry, a dla zupełnej pewności używał laserowego celownika. Upadła pani, ale gdyby chciał panią zabić, miał swobodę strzału. Proszę pamiętać, że laserowy celownik można kupić wszędzie, wystarczy sto doków. To nie znaczy, że mamy do czynienia z profesjonalistą. - Znaleźliście jakieś dowody rzeczowe? Wiem, że były tam puste łuski. - Pięć, do remingtona 223. Pospolite jak chwasty. - I to wszystko? Żadnych śladów? Nic? - Ja też bardzo żałuję. Delgado spytał, jak długo znała pana Greera. - Poznałam go jakieś dwa tygodnie temu. Był obecny na zebraniu rady nadzorczej opery. Nie zbliżyliśmy się do siebie. - Dlaczego zadzwonił akurat do pani przed wyjazdem do radia? - Pewnie dlatego, że wcześniej tego samego dnia wspomniał, iż mógłby to zrobić, a ja mu to odradziłam. Pojechałam do jego domu porozmawiać o ewentualnym wytoczeniu sprawy przeciwko miastu. Władze groziły, że zmuszą nas do zaangażowania dużej liczby ochroniarzy. - Kto jeszcze był na tym zebraniu? W ułamku chwili zrozumiała: policjanci sądzą, że spotkanie było oficjalne. - Przewodnicząca rady, Rebecca Dixon. - O której pani wyszła? - Mniej więcej koło szóstej. Wróciłam do domu, zabrałam córkę na mecz, a potem, jakiś kwadrans po ósmej, Seth zadzwonił na moją komórkę. Zostawiłam córkę pod opieką innych rodziców. - Straciła dech. - Przepraszam, ciągle jestem zdenerwowana. Czy wiecie, kto go zastrzelił? - Pracujemy nad tym. - Fernandez pisał coś w notesie opartym na kolanie. Zamknął go. Gail przyglądała się, jak chowa go do kieszeni marynarki. Ani jednego pytania o Rebeccę i Setha. I Lloyda. - Chciałabym zasięgnąć panów opinii - powiedziała. - Wiedzą panowie o kontrowersjach powstałych wokół Thomasa Nolana. Jutro mam spotkanie z władzami miasta i chciałabym wiedzieć, czy to morderstwo mogło być aktem politycznego terroryzmu. I czy pan Nolan jest w niebezpieczeństwie. Fernandez spojrzał na swojego kolegę. - To pytanie do ciebie. Porucznik Delgado jest w oddziałach antyterrorystycznych od... od kiedy, Bili? 136 - Od dwudziestu sześciu lat - odparł Delgado ze śmiechem. - Bardzo długo. Za długo. Dali mnie do tej sprawy z powodu takich właśnie pytań, ale nie sądzę, żeby to był akt polityczny. - Jest pan tego bardzo pewny. - Tak. Po pierwsze ofiara nie jest popularna. Morderstwo jest rodzajem deklaracji, więc ofiarą musi być osoba sławna. Tak? - Seth miał wystąpić w radiu. Delgado machnął ręką. - Nieważne. Może jego rodzina i przyjaciele by się przejęli, ale kubańska społeczność? Nie. Nie znam ani jednego przypadku - ani jednego! - żeby jakiś nie-Kubańczyk zginął za wyrażanie swoich poglądów. Tak? Teraz druga sprawa. Jego występ zapowiedziano za czterdzieści minut. To mało czasu, żeby sobie powiedzieć: „hej, muszę skasować tego faceta, którego nawet nie znam". Trzecia. W jaki sposób morderca rozpoznał ofiarę? Greer wchodzi na parking, może wyglądać dowolnie. I ostatni powód, być może najważniejszy. Nie było oświadczenia. - Czyli? - Listu dostarczonego do stacji radiowej, telefonu, nikt nie powiedział: uwaga, robimy to dlatego, że ten gość jest z tego i tego powodu wrogiem Kubańczyków. Może dzisiaj coś przyjdzie, ale wątpię. - Chyba że policzy się wiadomości zostawione na sekretarce automatycznej. Choć od czasu wybitych drzwi nie mieliśmy żadnego oświadczenia. - Nie, to pewnie robota jakiegoś smarkacza. Dziecinada. Nie może się równać z morderstwem. Jeśli naprawdę chcieli zwrócić na siebie uwagę, powinni wrzucić wam bombę. - Delgado roześmiał się bez szczególnej wesołości. - Bomby są taką samą wizytówką Kuby jak palmy. Gail siedziała przez chwilę w milczeniu, przyswajając sobie informacje. - Wierzy pan, że to prowokator? A może oni nie istnieją? - Istnieją. Zdecydowanie. Parę lat temu jeden z członków organizacji ratującej uciekinierów z Kuby namówił pilotów, by nieco bardziej zbliżyli się do wyspy. Tamci zestrzelili nam dwa samoloty, a facet uciekł na Kubę. Był szpiegiem. Bardzo skomplikowana sytuacja. I znowu Gail doznała tego dziwnego wrażenia, które po raz pierwszy przytrafiło się jej, gdy słuchała Feliksa Castillo i Anthony'ego, rozmawiających od niechcenia o szpiegach i ludziach o mętnych źródłach utrzymania. - Jak pan uważa? Czy to może być prowokator? Uniósł dłonie, substytut wzruszenia ramion. - Nie wiem, co mam powiedzieć Thomasowi Nolanowi. - Sytuacja jest bardzo skomplikowana - powtórzył Delgado. 137 18 Gail zadzwoniła do dyrektora opery, Jeffreya Hopkinsa, by donieść o rezultatach wczorajszego spotkania z władzami Miami. - Jeffrey, to w ogóle nie było spotkanie. To był występ Alberta Estrady, bawiącego się w polityka. Wchodzimy do jego gabinetu, gdzie czeka na nas już pięć osób - przedstawiciel zarządu miasta, zastępca adwokata, który siedział i robił notatki, a także ktoś z wydziału zezwoleń, ten sam, który ci powiedział, że TomNolan zostanie w obsadzie tylko wtedy, gdy zaangażujemy stu ochroniarzy. Estrada zaprosił także ludzi, których nazwał „zainteresowanymi stronami", mianowicie przewodniczącego władz kubańskich na uchodźstwie oraz, wreszcie, dyrektora programowego WRCL. Podejrzewam, że chciał mieć widownię. Nie byłam kompletnie osamotniona, ponieważ przyjaciel Setha Greera z Amerykańskiej Unii Praw Obywatelskich dowiedział się o spotkaniu i chciał w nim uczestniczyć. Nazywa się Jose de la Paz i też jest Kubańczykiem, a to trochę mi pomogło. Przewracał oczami za każdym razem, gdy rozmowa przekraczała pewne granice. Na przykład: ledwie siadłam, przedstawiciel władz miasta, Valdez, zerwał się z krzesła i powiedział: „Co pani tu naprawdę robi, dla kogo pani pracuje?" Przysięgam na Boga, że nie zmyślam. Uśmiechnęłam się i powiedziałam: „Jestem prawnikiem opery w Miami i przyszłam tu na rozmowę z panem Estradą w imieniu mojego klienta". A on na to: „Nie, pani ma jakiś ukryty cel. Ośmieszyć Kubańczyków z urzędu miasta." Na to ja: „Do tego nie jestem panu potrzebna". Jose de la Paz się roześmiał, ale Valdez dostał szału. Zaczął wrzeszczeć: „Nie jesteście wyłącznymi posiadaczami opery! To nie wasza własność, tylko miasta Miami! I to my decydujemy, co będziecie wystawiać". Siedziałam z przyjemną miną- w takich chwilach nie ma sensu się kłócić - ale myślałam: „Psiakrew, czemu nie wzięłam dyktafonu, nikt mi w to nie uwierzy". Wreszcie Al Estrada go uspokoił. Wtedy powiedziałam: „Chciałabym wyrazić opinię opery w sprawie środków bezpieczeństwa, których się pan domaga. Sądzimy, że jest to nie tylko zbędne, ale i nielegalne. To wbrew konstytucji. Prawdę mówiąc, wygląda to na polityczne molestowanie, sprowokowane przez kilka osób, którym nie podoba się fakt, iż jeden z artystów z Don Giovanniego wystąpił na Kubie". Oczywiście Estrada musiał powiedzieć: „Jestem oburzony tym oskarżeniem. Jeśli przedstawienie zagraża bezpieczeństwu publicznemu, możemy je zawiesić". I zaczęliśmy się nawzajem przekonywać, czy zagraża, czy też nie. 138 Powiedziałam, że od czasu śmierci Setha Greera słowne ataki na operę w radiu ustały, a do opery zadzwoniło tylko parę osób z pogróżkami. Wtedy przewodniczący rządu na uchodźstwie sprzeciwił się moim słowom, ponieważ zrzucały winę na emigrantów, podczas gdy wszyscy wiedzą, że winni są prowokatorzy. „To agent Castro pociągnął za spust, żeby nas oczernić". Musiałam się ugryźć w język, żeby nie odpowiedzieć: „A wy daliście mu karabin". Niestety, większość obecnych na zebraniu była zbyt zaangażowana w spór, żeby ustąpić choć o centymetr. Miałam nadzieję, że pomoże mi zastępca adwokata, ale powiedział, że musi to przedyskutować ze swoim szefem. Zrozumiałam, że na tym etapie to nie ma sensu. Wstałam i oznajmiłam: „Bardzo dziękuję za poświęcony mi czas. Mam nadzieję, że zdołamy rozwiązać ten problem, ale jeśli tak się nie stanie, pozostanie mi tylko skierowanie sprawy do sądu federalnego. Miami jest już pod obstrzałem ze względu na aferę z łapówkami za poprzedniej kadencji. Jeśli spróbujecie ocenzurować operę, cała międzynarodowa prasa zwali się wam na głowę, a nikt się z tego nie ucieszy bardziej od brodacza z Hawany. Zastanówcie się przez weekend i zadzwońcie do mnie w poniedziałek, do piątej po południu. W przeciwnym razie, we wtorek z samego rana zwołam konferencję prasową na schodach sądu federalnego". I wiesz, Jeffrey, wydaje mi się, że Estrada się ugnie. Na razie nie może się zgodzić, to polityk. Jest mianowany z ramienia rady miasta, a podobno w przyszłym roku ma się ubiegać o fotel burmistrza. W każdym razie odprowadził mnie do windy, a kiedy tylko zeszliśmy z oczu Valdezowi i innym, stał się normalnym myślącym człowiekiem. Chciał wiedzieć, o czym jest Don Giovanni. Powiedziałam, że o Don Juanie, słynnym uwodzicielu, któremu nie mogła się oprzeć żadna kobieta. Estrada uznał, że brzmi to całkiem fajnie i że może zabierze na to żonę. Chciałam mu dać bilety, ale się nie zgodził. Nie może przyjmować prezentów. Gail zerknęła na zegarek, obróciła się wraz z krzesłem w stronę telefonu i wstała. - Muszę uciekać. Obiecałam Nolanowi, że wpadnę do niego na obiad i wyjaśnię, co jest grane. Jeffrey Hopkins życzył jej szczęścia- i poradził, żeby jeździła po mieście z zamkniętymi oknami i drzwiami. Thomas Nolan wynajmował domek gościnny na terenach posiadłości po stronie zatoki. Okolica była cicha i odludna, w domku stał fortepian, a przez oszklone drzwi rozciągał się widok na wypieszczony trawnik, rozłożyste drzewa i migoczącą wodę. Pogoda się poprawiła, a niebo miało kolor idealnego błękitu. 139 Nolan przygotował kanapki, które wyniósł na tacy z napojem dla Gail i dzbankiem gorącej herbaty dla siebie. Zasiedli w białych metalowych krzesłach, mając przed sobą zatokę, a pomiędzy sobą stolik. Woda chlupotała o poczerniałe ze starości kamienie małej fontanny na środku patio, zaś z drzewa figowego zwisały festony gigantycznej tropikalnej paproci. Dwa plastikowe flamingi stały sztywno na klombie, świadomy kicz. Dziś po południu odbędzie się pogrzeb Setha Greera, przypomniała sobie Gail i wyparła tę myśl. Przez lukę pomiędzy drzewami lały się potoki słońca. Tańczyły na włosach Toma Nolana, umytych tak niedawno, że były jeszcze mokre na czubku głowy. Spływały swobodnie w dół, jasna gęstwina nieposłusznych kędziorów, od czasu do czasu łaskocząca jego policzki. Tom zrzucił ciężkie sandały i wyciągnął długie nogi. Na podkoszulku miał napis „Festiwal w Edynburgu, 1995". Wrzucił kostkę lodu do kubka i nalał sobie herbaty. Podchwycił spojrzenie Gail. - Muszę uważać. Kiedyś sparzyłem sobie podniebienie gorącąpizząi nie mogłem śpiewać na próbie generalnej. - Czy wszyscy śpiewacy są tak wrażliwi? - Nie. Ale jesteśmy kapryśni. I przesądni. Oczywiście wszelkie rekordy biją soprany i tenory. - Odmierzył precyzyjnie łyżeczkę cukru. - Znam pewnego wokalistę, który poszedł do McDonalda, a potem miał bardzo udany występ. I od tego czasu nie zaśpiewa, jeśli wcześniej nie zje Big Maca. Niektórzy mówią, że nie jedzą orzechów albo czekolady, ale to bajki. Choć jeśli sforsuję gardło, następnego dnia nie będę mógł śpiewać. Pociągnął łyk herbaty. - Są tacy, którzy mogą palić, pić, imprezować i nic się nie dzieje, ale ja nie mam tyle szczęścia. Pracuję nad sobą, żeby nie stracić kondycji. Uczyłem się gry aktorskiej i tańca. Ciało musi dobrze wyglądać na scenie. Mówię po włosku, niemiecku, francusku. Mój menedżer chce, żebym się ubiegał o rolę w Borysie Godunowie, więc muszę popracować nad rosyjską wymową. Są też nowe role, które powinienem dodać do repertuaru, nie zapominając o starych. Przez dziewięć miesięcy w roku jestem w podróży. - Roześmiał się na swój dziwny sposób, cichym gardłowym pomrukiem. -1 tak to wygląda. Życie śpiewaka operowego. - Masz dziewczynę albo... kogoś? - Albo kogoś? - Uśmiechnął się. - Nie, nie mam dziewczyny. Przy tak wędrownym życiu trudno utrzymać jakiś związek. - Twoja dawna nauczycielka muzyki mieszka w Miami - przypomniała sobie Gail. - Panna Wells. Ostatnio dużo podróżuje. Czasami się spotykamy. Jesteśmy sobie bliscy. 140 - O, tak. Pani, która ci powiedziała, że nigdy nie zostaniesz pianistą. Śpiewaj, Tom, śpiewaj. - Gail spojrzała na fontannę; woda rozbryzgiwała się na kamieniach. W zbiorniku pod liśćmi lilii śmigały złote rybki. - Masz w Miami rodzinę? - Moi rodzice urodzili się gdzie indziej. Ojciec umarł, kiedy miałem jedenaście lat, a matka po jakimś czasie postanowiła wrócić do Wirginii. Gail wzięła następną ćwiartkę kanapki z szynką. - Nie masz rodzeństwa? - Jestem jedynakiem. -Najwyraźniej nie miał ochoty rozmawiać o swoim życiu prywatnym. - Opowiedz mi o tym spotkaniu w ratuszu. Co nas czeka? Zrelacjonowała mu swoje wnioski, nie szczegóły. Jeśli miasto zmusi operę do opłacenia ochrony, opera wniesie przeciw niemu sprawę do sądu federalnego. - Mogą nam zabronić wystawienia Don Giovanniego? - Skąd! Albo zapłacimy za ochronę, albo sąd zdecyduje, że nie musimy. Nie przejmuj się. - Uśmiechnęła się uspokajająco. - Mówią, że cofną nasze pozwolenie tylko dlatego, że nie spełniamy ich żądań. Nie ma mowy, żebyśmy byli zmuszeni odwołać przedstawienie. Odchylił się na krześle, oparłszy kubek na piersi. - Chcesz usłyszeć coś śmiesznego? Wczoraj dzwonił do mnie mój menedżer. Odebrał dziesiątki telefonów od dyrektorów oper, którzy pytali, kiedy będę wolny. Zwykle trzeba im siłą wyrywać angaże. Media też się mną interesują. Chcą, żebym im dawał wywiady. - Nie zgadzaj się, dopóki nie dostaniemy decyzji władz miasta. Od śmierci Setha Greera sprawy się trochę uspokoiły. Chciałabym, żeby tak zostało. - Pójdziesz na pogrzeb? - Tak. A ty? - Poszedłbym, gdybym go lepiej znał, ale... mamy próby, premiera za dziesięć dni... Życie toczy się dalej, pomyślała. Przed oczami mignęła jej uśmiechnięta twarz Setha Greera, potem otwarty grób, rzędy krzeseł, trumna przykryta kwiatami. Ile tabletek valium musi połknąć Rebecca, żeby to przetrwać? Zakładając, że w ogóle się pojawi. Co kryje Anthony za tą nieprzeniknioną miną? Tom Nolan wziął kolejną kanapkę. - Poranne wiadomości podały, że policja nie podejrzewa nikogo z kręgów emigracji kubańskiej. Jak mogą być tak pewni? - Wiedzą... albo zakładają... że to nie jest demonstracja polityczna. Szaleniec działający na własną rękę także nie wydaje im się prawdopodobny. Jak by rozpoznał Setha? Podejrzewają, że morderca go znał, śledził lub wiedział, gdzie go znajdzie. 141 - Rozumiem. No, to duża ulga. Byłem tak zdenerwowany, że od razu było to słychać podczas próby. Zresztą cała obsada się denerwuje. Czyli możemy przestać się gryźć. - Spojrzał na nią pytająco. Słońce obrysowało jego ostre rysy. Przez kilka chwil zwlekała z odpowiedzią. - Pewnie tak. - Ale...? - Istniej e niewielka możliwość... prowokator, który skorzysta ze wszystkich środków, by zrzucić winę na środowisko emigrantów. Kuba ma tu swoich ludzi. - Żartujesz. Są gotowi popełnić morderstwo? - Zwykle nie posuwają się tak daleko. Dlatego uważam, że pewnie nie masz powodu się denerwować. - Chyba że ktoś mi zostawi bombę pod łóżkiem. Policja nie podejrzewa nikogo? - Na razie nie. Mają tylko garść mosiężnych łusek po nabojach. - Przestraszyłaś się, co? Ciebie też mógł zdjąć. - Miał laserowy celownik i dobrze strzelał. Gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to. - Ugryzła kawałek kanapki. - Jak się sprawdza Felix Castillo? Dzwoniłeś do niego? - Tak, następnego dnia. Zdaje się, że robimy dużo hałasu o nic. Sprawdził mój samochód, pojechał za mną do opery, a w drodze powrotnej odstawiliśmy ten sam cyrk. Nie zgodziłem się jechać z nim w jednym samochodzie. Ale zanim wszedłem do domu, zażyczył go sobie sprawdzić. Odmówiłem. -Tom Nolan zacisnął palce. - Co mu się stało w rękę? - Ktoś rzucił się na niego z maczetą. Na szczęście Felix miał pistolet. Skrzywił się niechętnie. - Pokazał mi dwa gnaty. Jeden pod marynarką, drugi przy kostce. Straszny facet. - Wiatr porwał mu serwetkę z kolan. Kiedy się pochylił, by ją podnieść, włosy zasłoniły mu twarz tak, że widać było tylko krzywiznę nosa z dziwnym garbkiem na grzbiecie. Gail poczuła drgnienie pamięci. Chudy chłopiec w brzydkiej koszuli z krótkimi rękami, samotnie chodzący po campusie Ransom-Everglades. Jasne włosy zasłaniały mu twarz. Tom Nolan wyprostował się, dojadł kanapkę i zgniótł serwetkę w dużej, kościstej dłoni. - Mogę ci zadać pytanie? Wziął kubek z herbatą. - Jasne. - Będziesz śpiewać na przyjęciu u Lloyda Dixona. Czy może wiesz, kim są jego goście? - Uśmiechnęła się przepraszająco. - Pytam z ciekawości. 142 - Nie wiem. - Zastanawiałam się, czy przyjdąjacyś miejscowi biznesmeni. Błękitne oczy znieruchomiały, wpatrzone w nią. Minęło parę długich sekund. - Bardzo się interesujesz Dixonem. Obserwowałaś go przez szybę w sali prób. Nie zaprzeczaj. Wzruszyła ramionami i oznajmiła, że nie musi o nim mówić, jeśli nie chce. - Nie przeszkadza mi to. - Zdjął górną kromkę z kanapki i podszedł do fontanny, drobiąc ją na okruszki dla złotych rybek. - Oto, co sądzę o tym przyjęciu. Lloyd chce robić interesy na Kubie po otworzeniu granic dla Amerykanów. Tak uważam, ponieważ powiedział, że niektórzy jego goście słyszeli mój występ w Hawanie przed dwoma laty. - Nie powiedziałeś mi tego. Ukręcił kulkę z chleba i strzepnął ją z długich, zgrabnych palców. Unosiła się przez pewien czas na wodzie, po czym zniknęła z cichym mlaśnięciem w pysku ryby. - Nie lubię mówić o Hawanie. Otrzepała ręce nad serwetką. - Zaprosiłeś Lloyda i jego żonę na swój występ, ponieważ chciałeś śpiewać w Don Giovannim. Potem pojechałeś na Kubę. Przypadkiem wiem, że Dixon od czasu do czasu tam bywa... o czym nie mówi się głośno. Czy to on ci zaproponował tę podróż? Nolan milczał przez chwilę. Wreszcie westchnął i odwrócił się do niej. - Było tak: Lloyd i Rebecca Dixon przybyli na premierę Łucji z Lammer-mooru, a ja zaprosiłem ich na przyjęcie, które się miało odbyć po spektaklu. Nie pamiętam, jak to się stało, ale okazało się, że niektórzy członkowie obsady... nie-Amerykanie... mieli śpiewać na festiwalu na Kubie, a ich bas zachorował. Lloyd powiedział, że powinienem go zastąpić. Twierdził, że nie będę miał kłopotów, jeśli pojadę tam przez inny kraj. Bardzo się mylił. Teraz mnie za to przepraszał. Chciał mi nawet zapłacić za występ u siebie, ale oczywiście odmówiłem. Gail zerknęła na niego. - Nie widziałeś go na Kubie, prawda? Wąskie wargi wygięły się w uśmiechu. - Widziałem. - Był na konferencji inwestorów? - Co to takiego? - W hotelu Las Americas. Przemawiali tam jacyś kubańscy dostojnicy i właśnie dlatego wybuchło to całe zamieszanie. Nolan odgarnął włosy z czoła. 143 - Nie wiem, czy był tam z tej okazji, ale nie mogę tego powiedzieć z całym przekonaniem. Kiedy dotarłem z przyjaciółmi do hotelu, konferencja się opóźniała, więc poszliśmy na zewnątrz, na basen, gdzie rozdawano drinki. Ktoś dotknął mojego ramienia, odwróciłem się i zobaczyłem Lloyda Di-xona. Był ubrany jak turysta, nie w eleganckie ciuchy. Powiedział, że przyjechał na ryby. Nie spytałem o konferencję. W ogóle nie przyszło mi to do głowy. - Zatrzymał się w Las Americas? - Nie powiedział. - Widziałeś go z kimś? - Nie. Powiedział, że żona została w Miami. Rozmawialiśmy przez parę minut, po czym się rozstaliśmy. - O czym rozmawialiście? Nolan westchnął lekko i przeszedł przez patio. - O czym? Czy zwiedzaliśmy Hawanę. Czy widzieliśmy dom Ernesta Hemingwaya. Czy lubimy kubańską muzykę. Takie rzeczy. - I rozmawiałeś z nim tylko ten jeden raz? - Tak. Przy basenie. Następnym razem spotkaliśmy się w Miami, przed dwoma laty. Gail uniosła ku niemu głowę, osłaniając ręką oczy. - Rebecca Dixon twierdzi, że nie wiedziała o twoim występie na Kubie. Była przerażona. Tak mi się wydawało. - Wiedziała, że Dixon zaproponował mi wyjazd - sprostował. - Mógł jej nie powiedzieć, że mnie spotkał. Albo mógł wyjechać w podróż, nie mówiąc Rebece, dokąd się wybiera, dodała Gail w myślach. Wiatr poruszył gałęziami drzewa, światło przesunęło się po włosach Tho-masa Nolana, budząc w nich bladozłote błyski. W jego oczach zamigotało rozbawienie. - Teraz ja chcę ci zadać pytanie. Jak to się stało, że zaręczyłaś się z Latynosem? - Poprosił mnie o rękę, a ja się zgodziłam. - Śniady, przystojny i czarujący? Byłaś zafascynowana? - Roześmiał się cicho. - Będę grać Don Giovanniego. Muszę się dowiedzieć, czy jest tak, jak mówią. Odwzajemniła uśmiech. - Zdecydowanie. - Zastrzeliłby mnie, gdyby wiedział, że cię zaprosiłem? - Nie bądź niemądry. To spotkanie zawodowe. - Więc gdyby nie było zawodowe, już byłbym trupem. Parsknęła śmiechem. 144 - Ja też. Patrzył na nią jeszcze przez chwilę. Potem włożył ręce do kieszeni i odwrócił się w stronę zatoki, po której przesuwała się żaglówka. Wkrótce zakryły ją korony drzew. - Tylko żartuję. Zastanawiałem się, jakie zabawne jest to życie. Rzuca cię w miejsca, których nigdy nie spodziewałeś się zobaczyć. Nie myślałem, że wrócę do Miami, a tu proszę. Jestem i rozmawiam z Gail Connor. Z początku cię nie pamiętałem, ale już sobie przypomniałem. W liceum byłaś jedną z tych dziewczyn, co to są cheerleaderkami i nie zauważają nikogo z wyjątkiem mięśniaków. - Nigdy nie byłam cheerleaderką - zaprotestowała speszona. Jakby jej nie słyszał. - Chodziłaś z tym... jak on się nazywał? Z Ronniem Bertramem. Jego rodzina produkowała jachty. Miał włosy spłowiałe od słońca i grał w tenisa. Jakżeby inaczej. - Chodziliśmy ze sobą przez miesiąc. Tom Nolan uśmiechnął się, odwrócony do niej profilem ukrytym za zasłoną włosów. - I wcale mnie nie pamiętasz. - Przepraszam, ale nie. - Nie przepraszaj. - Wzruszył ramionami. - Raczej się nie zapisywałem w pamięci. Ale oczywiście pamiętała go - nie dokładnie, lecz jak przez stopniowo rozpraszającą się mgłę. Tommy Nolan, samotnie chodzący po campusie, ze spuszczoną głową i włosami spadającymi na oczy. Samotność była mu schronieniem przed innymi. Pomogła mu wnieść nakrycia do domku, choć nalegał, żeby się nie trudziła. Fortepian w salonie miał otwartą klapę, na wytartym orientalnym dywanie leżały sterty nut. Koło stereo stały kompakty z operami. Na sofie tylko jedna poduszka, na wieszaku przy drzwiach samotny sweter. Mimo popularności i pieniędzy, których mu chyba nie brakowało, nadal wydawał się bardzo samotny. Potem doszła do wniosku, że jej wyobrażenie o Tomie Nolanie mogło ulec zniekształceniu. Pamięć jest zawodna; mogła sobie wyrobić o nim fałszywe zdanie tak, jak on o niej. Cheerleaderką? Oboje pamiętali się z perspektywy nastolatków. A jednak... Nie mogła zaprzeczyć, że wyczuwa tu ogromną rozpacz. Coś strasznego musiało się wydarzyć, skoro rzucił szkołę w połowie semestru. Coś się wydarzyło na wiosnę 1979 roku, ale wspomnienie o tym ciągle jej umykało. 10-Aria dla zdrajcy We wtorek, następnego dnia po śmierci Setha Greera, Irenę Connor znalazła na swojej automatycznej sekretarce wiadomość z Glasgow w Szkocji. Zapisała podany numer i przekazała Gail, kiedy zjawiła się u córki, żeby zadbać ojej rękę, a także -przede wszystkim - stan psychiczny. Gail włożyła karteczkę do torebki. Odnalazła japo opuszczeniu domku Toma Nolana i złapała Jane Fyfield w chwili, gdy śpiewaczka przebierała się przed wyjściem do opery. Przez następny tydzień śpiewała rolę tytułową w Normie, po czym jechała do Syd-ney, żeby rozpocząć próby do Purytanów. Mówiła szybko jasnym, donośnym głosem. - Nie mam za dużo czasu, przepraszam, trochę się spieszę. Pani matka... Irenę, tak? Tak. Wyjaśniła mi, w jakiej sytuacji się pani znalazła. Dobry Boże, co za dziwne miasto. Nigdy nie byłam w Miami i chyba już nie chcę być. Potwierdziła podstawowe fakty. - Tom zdecydował się w ostatniej chwili... nie, nie dostał zapłaty, ale dobrze się bawiliśmy... Powiedział, że jestem mężatką? Coś podobnego. Wtedy Gail wyjaśniła, z czym dzwoni, więc gdyby pani Fyfield zechciała poświęcić jej jeszcze chwilę... - Zaraz, niech pomyślę. Lloyd Dixon. Duży, siwy... tak, oczywiście, widziałam go w Dortmundzie razem z żoną. To on zaproponował, żeby Tom z nami pojechał... Tak, rzeczywiście pojawił się w Hawanie, ale pod innym nazwiskiem. Zapomniałam, pod jakim, w każdym razie nie było prawdziwe. Powiedział, że tylko tak mógł się dostać do tego kraju... Nie pamiętam, o czym rozmawiali. Zaraz! Powiedział Tomowi, że załatwił mu miejsce w Don Giovannim. Tom się bardzo ucieszył... Tak, tylko ten jeden raz... Ale chyba sobie przypominam, że Tom z nim wyjechał... Nie, nie od razu, parę dni później, przed naszym ostatnim występem. Mieliśmy wystąpić w amfiteatrze na plaży, a przez niego musieliśmy zmienić program. To było bardzo niegrzeczne, zostawił nas jak idiotów. Baryton musiał ratować sytuację... Powiedział, że ten Amerykanin... Dixon, tak?... że pan Dixon podrzuci go swoim samolotem do... hm, gdzie to było? Gdzieś w Ameryce Łacińskiej. Jakieś państewko... Nie pamiętam. Utkwiło mi w pamięci, bo to taka ekstrawagancja - własny samolot, no naprawdę. Pewnie jakiś bogacz... Nie, nie pamiętam, minęło tyle czasu... Kostaryka! Na pewno... Nie mam pojęcia. .. Przykro mi, to wszystko, co wiem. Proszę powiedzieć Tomowi, że nadal jestem na niego zła za to, że tak nas zostawił... Nawet nie zadzwonił, choćby po to, żeby podziękować za dobrą zabawę... No, aż taka dobra rzeczywiście nie była... Tom sprawił nam zawód, powiedzmy sobie otwarcie. O Boże, przepraszam, muszę już lecieć, bo się spóźnię. Tak, oczywiście, proszę zadzwonić znowu, jeśli będę potrzebna. 146 19 W'ielki wentylator w stalowej klatce na końcu hangaru obracał się powoli. Jedne z licznych drzwi były rozsunięte, na betonowej podłodze widniało wyżłobienie. Gail weszła do środka. W środku znajdowały się trzy samoloty. Najbliższy był transportowym odrzutowcem, pod jednym z jego silników stało rusztowanie. Spod zdjętej osłony wyglądały splątane przewody, o których przeznaczeniu Gail wolała nie wiedzieć. Na dźwięk kroków pracujący przy samolocie mechanik odwrócił się w jej stronę. - Przepraszam, gdzie mogę znaleźć Lloyda Dixona? - W biurze. - Skinął głową w stronę przeciwległego krańca hangaru. Gail obeszła samolot i ruszyła w stronę oszklonego pomieszczenia. Dixon rozmawiał z kimś przy biurku. Dziś nie miał na sobie skórzanej kurtki, lecz ciemny elegancki garnitur, prawdopodobnie z okazji pogrzebu, mającego się rozpocząć za parę godzin. Zobaczył ją przez szybę i wyszedł na próg. - Pani Connor, witam! - Odstąpił, dając jej przejść. Dwaj obecni w pomieszczeniu mężczyźni obejrzeli się na nią. - Cześć, Lloyd. - Zatrzymała się przed progiem. - Mogę z tobą porozmawiać? Dixon kazał mężczyznom kończyć pracę i dodał: - Chodźmy na zewnątrz. Muszę porozmawiać z jednym z pilotów. To nie potrwa długo. Wyszli na pas startowy. Prywatne samoloty stały w rzędach pomiędzy wysokim ogrodzeniem i betonową nawierzchnią, prowadzącą do właściwego lądowiska. Niewielki pasażerski odrzutowiec uniósł się w powietrze z ogłuszającym rykiem. Lloyd Dixon podszedł do samolotu z niebieskimi paskami i logo przedsiębiorstwa. Obok parkowała ciężarówka i stali robotnicy. Inny pracownik podjeżdżał z wózkiem widłowym. Dixon wspiął się po drabince do kabiny samolotu i wdał się w rozmowę z pilotem. Po chwili wrócił. Gail spytała, ile samolotów posiada jego firma. - Siedemnaście. Przeważnie są gdzieś w drodze. Nad koordynacją lotów czuwa mój kierownik. - Zerknął na nią z ukosa. - Co cię sprowadza? Zdecydowała grać w otwarte karty. - Godzinę temu rozmawiałam z Jane Fyfield. To sopranistka, która śpiewała w Łucji w Niemczech, a potem pojechała na Kubę z Tomem Nolanem. Widziała cię tam. Tom też to potwierdził, ale nie miej do niego pretensji. Samo się zgadało. Doszłam do wniosku, że cię o to spytam. 147 - Czego ode mnie oczekujesz? Mam potwierdzić? Potwierdzam. Kuba jest jednym z niewielu krajów, który nie pęka w szwach od amerykańskich turystów. - Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz? - Ale jesteś wkurzona. - Zirytowana. Powiedziałabym, że jestem zirytowana. Czy byłeś na konferencji inwestorów w hotelu Las Americas? Splótł ramiona na piersi, co miało ten efekt, że j ego byczy kark wydał się jeszcze masywniejszy. - Czy przypadkiem nie przekraczasz swoich kompetencji? - We wtorek rano, jeśli władze miasta nie dadzą nam spokoju, wniosę sprawę do sądu federalnego. Opera znajdzie się w centrum zainteresowania. Nie chcę myśleć, co mogłoby się zdarzyć, gdyby ktoś się dowiedział, że jeden z naszych głównych sponsorów dokonuje... lub choćby tylko zamierza. .. inwestycji na Kubie. Lloyd Dixon przyglądał się robotnikom wnoszącym skrzynie z towarem na pokład samolotu. Zachichotał pod nosem i zauważył: - Moje nazwisko nie pojawiło się na liście, więc nie masz się czym przejmować. - A co, wystąpiłeś pod fałszywym? - Kiedy na nią spojrzał, dodała: -Jane Fyfield powiedziała, że tak było. - Co za krynica wiedzy. Czy dokonuję inwestycji na Kubie? Nie. Można to zrobić, jeśli ma się inicjatywę, ale teraz nie warto ryzykować. Kiedy embargo zostanie uchylone, sytuacja będzie wyglądać inaczej. Jak tylko Fidel padnie, usłyszysz głośny świst - to pieniądze z Miami polecą na południe. Służba zdrowia, budownictwo, transport, turystyka... co tylko chcesz. - Transport drogą lotniczą. Uśmiechnął się. - Też. - Współpracujesz z Octaviem Reyesem? Zmrużył oczy przez rażącym go słońcem. - W 1994 roku uniwersytet Miami sponsorował weekendowe seminarium, zatytułowane „Inwestycje w postcastrowską ekonomię". To były czasy optymizmu. Czterdzieści tysięcy tratw przepłynęło przez cieśninę i naprawdę wydawało się, że reżim odwali kitę. Co się nie wydarzyło, ale po tej stronie zaczęły się dziać różne rzeczy. Na seminarium pojawił się także Reyes. Zaczęliśmy rozmawiać. Jego firma już korzystała z usług mojej, więc spotkaliśmy się parę razy. Znam parę osób, które poważnie zastanawiają się nad inwestycjami na Kubie. On do nich należy. Więc pytam, w czym problem? - Zaprzeczyłeś, że go znasz. - Coś podobnego. 148 Gail parsknęła śmiechem. - Ależ z ciebie hipokryta. Z niego też. Bez zmrużenia oka zrobił z Nola-na sensację, a ty pozwalasz, żeby mu to uszło na sucho. - Nie spodziewałem się, że Kubańczycy tak się zaperzą. Kogo obchodzi opera? Rozmawiałem z Reyesem. Znalazł sobie nowego wroga: prowokatorów. Nie przejmuj się tak strasznie. Miasto będzie zwlekać z decyzją do ostatniej chwili, ale się zgodzi. Nie chcą kłopotów. - Mam się nie przejmować - mruknęła. Czterosilnikowy samolot przetoczył się po pasie i wzbił w niebo. Z północy nadciągały pierzaste chmurki. - Seth Greer nie żyje - powiedziała, kiedy ucichł grzmot. - Ciągle się zastanawiam, czy morderca nie chciał zabić także mnie, ale upadłam i schowałam się za samochodem. Bał się pokazać, więc zostawił mnie sobie na później. Ciągle o tym myślę. W nocy stale widzę tę scenę. - Do mnie też strzelano. Od razu patrzy się z innej perspektywy, prawda? - Tak. Traci się ochotę na bzdury. Roześmiał się. - To prawda. O, tak. - Może Seth zginął przez coś, co wiedział. Zastanawiam się nad Octa-viem Reyesem. Wiedział najwcześniej ze wszystkich, że Seth przyjedzie do radia. - Co mógł wiedzieć Seth? - Rozbawienie Dixona świadczyło o jego zamiłowaniu do gier. - O związku Reyesa z tobą. - Związku? Rozmawialiśmy, to wszystko. - Emigranci bardzo się przejmująplotkami. Reyes mógłby stracić wszystko, gdyby tylko powstał cień podejrzenia, że inwestował w reżim Castro. Kiedy Seth zadzwonił, żeby zgłosić swój udział w debacie, Reyes był w studiu, ale mógł się skontaktować z jakimś znajomym ekstremistą i naopowiadać mu Bóg wie czego. Dixon przyglądał się jej spokojnie. - Znajomy ekstremista? - Ma znajomości w takich kręgach. Podejrzewam, że w weekendy jeździ na strzelanie z Alfą 66. - To nie mordercy. Dobrze, powiedzmy, że Seth zamierzał coś wygadać. Skąd Reyes miał o tym wiedzieć? - Seth mógł go uprzedzić. - Wtedy Reyes stanąłby na głowie, żeby tylko mieć jego wypowiedź! - Zwabił go pod radio i wysłał mordercę. - Nie. Jeśli chcesz kogoś wyeliminować, nie robisz tego na własnym parkingu... chyba że oddali to od ciebie wszelkie podejrzenia. - Zachichotał. - Pokażę ci, co to za szaleństwo. Słucham hiszpańskich rozgłośni. Podobno 149 jest to robota agenta Castro, który wiedział, że jeśli morderstwo będzie wyglądać na dzieło emigrantów, nikt w to nie uwierzy, więc umyślnie dopilnował, żeby tak nie wyglądało, bo wtedy policja nabierze podejrzeń. Spróbuj zrozumieć tę logikę. Prowokatorzy są przebiegli jak lisy. Pokręciła głową. - Policja uważa, że morderca działał z pobudek osobistych. - Chciałabyś zdemaskować Reyesa, co? - W oczach Dixona lśniła uciecha. - Zaklepał sobie dobre miejsce, ożenił się z wnuczką starego Pedrosy. Sądzi, że twój narzeczony jest czarną owcą w rodzinie, komunistą. Na twoim miejscu bardzo bym uważał. - Jak możesz z nim współpracować? Uśmiech stał się szerszy. - Nie kumpluję się z nim. Poza tym ciekawie jest się przyglądać. Mam do ciebie jeszcze jedno pytanko. Dlaczego poradziłaś Sethowi Greerowi, żeby namówił Rebekę do rozwodu ze mną? Gail otworzyła szeroko oczy. - Tego wieczoru, kiedy zginął, byłaś w jego domu. Moja żona też. Wróciła taksówką, zbyt pijana, żeby siąść za kierownicą. Seth dzwonił, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Myślał, że mnie nie ma. Przypadkiem podniosłem słuchawkę telefonu w kuchni. „Och, Becky, wyjdź za mnie. Tak trzeba. Gail Connor tak mówi. Możemy zacząć od nowa, zapomnieć o przeszłości..." - Nie mówiłam mu tego! - „.. .będziemy szczęśliwi. Powinnaś za mnie wyjść już dwadzieścia lat temu". - Nie mówiłam mu tego. - Gail wzięła głęboki oddech, by zachować spokój. -Powiedziałam, że powinien jej szczerze powiedzieć, co czuje. Słuchaj, nie chcę się mieszać w wasze problemy. - Szczerze powiedzieć, co czuje. Jezu. Od takiego gadania robi mi się niedobrze. Ludzie zaczynają sobie mówić, co czują i ani się obejrzą, a rzucają się sobie do gardeł. A ty się pojawiasz z dobrymi radami cioci Kloci. - Dość. Spojrzeli sobie w oczy. Dixon uśmiechnął się jednym kącikiem ust. - Myślisz, że go zabiłem? - Miałeś motyw. - Mhm. Była w nim zakochana. Tak powiedziała, a ja jej wierzę. Nie powinno się źle mówić o zmarłych, ale Seth nie mógł sobie na nią pozwolić. Rebecca jest kosztowną osobą. Nie narzekam. Wiedziałem o tym jeszcze przed ślubem. - Następny motyw. Wiedziałeś, że Rebecca rozmawiała z Sethem. Może powiedziała mu za dużo. 150 Dixon wyraźnie się ubawił. - Policja pytała mnie o niego. Znaleźli samochód mojej żony na jego podjeździe. Kazałem im sprawdzić w porcie. Kierownik promu ma listę nazwisk ludzi przybywających i odjeżdżających. Nie opuszczałem wyspy. - Chyba że łodzią. - Podróż trwa zbyt długo. Poza tym kierownik portu odnotowuje także łodzie. Byłem w domu z żoną. Gail wzruszyła ramionami. - W odpowiedzi na twoje pytanie: nie, nie uważam, że go zabiłeś. Zawrócili w stronę hangaru. Po drodze minęli smukły dwusilnikowy odrzutowiec z długim nosem i odchylonymi do tyłu skrzydłami. Nie miał żadnych oznaczeń z wyjątkiem numerów na ogonie. - Latasz nim na Kubę? - Boże, skąd! Urząd celny i marynarka pilnują wszystkich samolotów na Karaibach. Zostawiam go w Meksyku albo na Jamajce i stamtąd jadę na Kubę. - Z fałszywymi dokumentami. Nie boisz się, że cię aresztują albo zastrzelą? - Dzięki temu jest więcej zabawy. Gail zaczęła rozumieć, jak to się stało, że przygody męża zdołały zmęczyć Rebekę. Przystanęła. - Jeszcze jedno pytanie. Dixon zerknął na zegarek. - Jedno. - Dlaczego pojechałeś z Thomasem Nolanem na Kostarykę? Dixon znieruchomiał z zaskoczenia. - Skąd o tym wiesz? - Od Jane Fyfield. Tom jej wyjaśnił, dlaczego musi wcześniej opuścić Hawanę. - Podwiozłem go. Spytał, czy mógłbym go zabrać na Kostarykę. Był tam rok wcześniej na wakacjach i zostawił walizkę. Przyjaciel przechował ją dla niego. Więc pojechaliśmy do Meksyku, zabraliśmy samolot i polecieliśmy na południe. - Trochę zboczyłeś z drogi. - Trochę. - Przyjaciel nie mógł odesłać walizki? - Tom twierdził, że nie. - Co w niej było? Dixon wyszczerzył zęby. - To już czwarte pytanie. Czekałem w barze na lotnisku w San Jose. Tom wrócił po paru godzinach. Nic nie powiedział. Ja nie pytałem. Uzupełniliśmy 151 zapas paliwa i wróciliśmy do Miami w tym samym dniu, w którym opuściliśmy Hawanę. Podziękował mi, pożegnał się, powiedział „do zobaczenia na Don Giovannim" i tyle. - Pomogłeś mu coś przeszmuglować. - To brzmi poważnie. Nie wiem, co miał w tej walizce i szanuję jego prawo do prywatności. - Skąd wiesz, że to nie były narkotyki? - Bo to do niego niepodobne. - A Urząd Celny? Nie interesują się takimi rzeczami? - Interesują się, jeśli o nich wiedzą. - Co to znaczy? - Nic. Zabrałem go na Kostarykę, a on przywiózł coś, co do niego należało. Nie interesuję się jego prywatnymi sprawami. - Dixon spojrzał na zegarek i uniósł siwe brwi. - Muszę pojechać po Rebekę. Powinniśmy się pojawić na pewnym pogrzebie. Gail siedziała w samochodzie na parkingu opery, zastanawiając się, czy Thomas Nolan pojawi się, zanim ona będzie musiała odjechać. Dom pogrzebowy był oddalony o dziesięć minut drogi. Miała się tam spotkać z Antho-nym. Siedziała w samochodzie, ponieważ jeszcze nie wiedziała, co ma powiedzieć. I czy w ogóle powinna z nim rozmawiać. Właściwie nie był to jej samochód, tylko ford sedan, którego wynajęła. Jej buick stał w warsztacie. Postanowiła go naprawić i kupić coś innego. Nawet po wstawieniu nowej szyby i zamalowaniu śladów po kulach nie mogłaby do niego wsiąść, nie widząc Setha Greera, opartego przez jedną okropną chwilę na zewnętrznym lusterku, z krwią bryzgającą z rozdartego gardła. Przesunęła się na fotelu, oparła głowę. Lloyd Dixon kłamał, była tego pewna. A teraz prawdopodobnie zdążył już zadzwonić do Nolana i zobowiązać go do potwierdzenia swojej wersji tak, jak poprzednio. Rozmowa z Nolanem nie da żadnych konkretów, ale Gail chciała spojrzeć mu w twarz i zobaczyć jego reakcję. Nie wiedziała nawet, czy ta walizka istniała. Jeśli tak, Lloyd Dixon na pewno chciał wiedzieć, co zawiera. Nie jest głupi. Urząd Celny mógłby skonfiskować mu samolot za próbę przemytu. Ale tak się nie stało, co znaczy, że w walizce nie znajdowało się nic nielegalnego. Chyba że Dixon zrobił to dla draki. Całkiem możliwe. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej była pewna, że nie otrzyma żadnej odpowiedzi. Nie chciała się dowiedzieć, co znajdowało się w tej cholernej 152 walizce, ale co naprawdę robił Dixon na Kubie i czy był tam także Octavio Reyes. Na parking wjechała szara furgonetka. Wszystko zgodnie z planem. Samochód zatrzymuje się przed bocznym wejściem na salę prób. Ochroniarz wysiada, obchodzi furgonetkę. Widać tylko szczyt drzwi. Otwierają się. Zamykają. Znowu pojawia się Felix Castillo. Ubrany stosownie do okoliczności - czarna marynarka, czarna koszula bez kołnierzyka, czarne buty na gumowych podeszwach. Ale nie wsiadł do furgonetki, tylko podszedł do samochodu Gail. Dopiero po chwili zorientowała się, że jego lewa ręka wygląda jakoś inaczej. Miała pięć palców. Gdy zbliżył się bardziej, dostrzegła protezę, zakładaną jak rękawiczka. Pochylił się do jej okna. Niedawno przyciął swoje gęste siwe wąsy; kiedy się uśmiechnął, ukazał więcej nierównych zębów. - Cześć, Gail. Szukałaś mnie? - Nie. Chciałam porozmawiać z ThomasenNolanem, ale stchórzyłam. -Wyjaśniła, że wraca z hangaru Dixona. - Dowiedziałam się od niego, że razem z Octaviem Reyesem zamierza robić interesy na Kubie... po upadku reżimu. A to może się zdarzyć w przyszłym tygodniu albo po naszej śmierci. Nie wiem, czy stać ich na taką cierpliwość. Dobrze by było dowiedzieć się, czy nie poczynili już jakichś ruchów. - Znasz jakieś konkrety? - Byli na seminarium uniwersytetu Miami, dotyczącym tego tematu, a dwa lata temu Dixon pojawił się na konferencji inwestorów na Kubie. -Zrobiła pauzę. - Już o tym wiesz, prawda? Wzruszył lekko ramionami. - Może i coś słyszałem. - Gdzie? - No, wszędzie po trochu. - Co jeszcze mówi się „wszędzie"? - Chyba powinnaś pogadać o tym z Tonym. - Dlaczego? - No... teraz to jego sprawa. - Jego sprawa? Dobrze, nieważne. Skąd się dowiedziałeś o Reyesie i Di-xonie? - Ale Castillo już się wyprostował. - Prosiłam cię, żebyś się tym zajął, pamiętasz? Octavio Reyes to człowiek, który sprawia kłopoty operze. Mojemu klientowi. Chciałabym wiedzieć, czego się o nim dowiedziałeś. - Powinnaś porozmawiać z Anthonym. - Zrobię to. Wszystko, co ma związek z Octaviem, będę konsultować z Anthonym, ale to nie znaczy, że możesz mnie trzymać w niewiedzy. - To nie zależy ode mnie. 153 - Anthony prosił cię, żebyś mi nic nie mówił, tak? Castillo zasalutował dłonią z protezą i posłał jej uśmiech. - Miło było cię spotkać. Wrócił do furgonetki. Przyglądała się, kiedy otwierał drzwi i siadał za kierownicą. Nogawki jego spodni uniosły się na tyle, by ukazać broń w kaburze przy lewej kostce. 20 ~VTad otwartym grobem wzniesiono baldachim. Żałobnicy zgromadzili się J. A| pod nim i wokół niego. Wiatr szarpał wstęgami wieńców na wieku trumny. Gail stała z Anthonym za ostatnim rzędem krzeseł. Wyglądało na to, że z kaplicy na cmentarz przeszło jakieś dwieście osób. Starzy rodzice Setha siedzieli płacząc, pomiędzy jego siostrą i bratem. Przyjaciele i koledzy z firmy stali z otępiałymi minami, jakby nie mogąc pojąć, co się stało. Za nimi zajęli miejsce przedstawiciele wszystkich kulturalnych i politycznych organizacji Miami, jak również zwykli gapie. Ekipy telewizyjne sfilmowały przybycie Alberta Estrady, który na ich widok wygłosił oczekiwane przemówienie na temat tragedii, które zbliżają do siebie wszystkie warstwy społeczeństwa. Umundurowani policjanci bronili reporterom dostępu do grobu do czasu zakończenia pogrzebu. Gail trzymała Anthony'ego za ramię. Czuła napięcie jego mięśni. Re-becca Dixon stała u boku swego męża po drugiej stronie grobu. Miała lekko rozchylone usta, wydawało się, że za zasłoną czarnych szkieł jej oczy są zamknięte. Lotnicze okulary Lloyda odwróciły się lekko w stronę Gail, uniknęła jego spojrzenia. Czy naprawdę byłeś w domu z żoną, kiedy Seth Greer umierał tak blisko mnie, że jego krew trysnęła na moje ubranie? Jeśli to nie emigranci ani Octavio są odpowiedzialni za śmierć Setha, a prowokator jest pomysłem wziętym z sufitu, to kim jest morderca? Seth Greer był lubiany, nie brał narkotyków, stronił od hazardu, a jego księgi rachunkowe były w zupełnym porządku. Ale miał romans z mężatką. Kobietą, której mąż podniósł słuchawkę i usłyszał, że Seth wkrótce będzie rozmawiać z Reyesem. Gdyby zginął przed studiem, winę można by zrzucić na Kubań-czyków. Mężczyźni pokroju Lloyda Dixona potrafią załatwiać takie sprawy. Czy kochał Rebekę na tyle, żeby dla niej zabić? Ciekawe, czy znał jej przeszłość. Rebecca twierdziła, że powiedziała mu o Los Pozos. Czy wiedział, 154 że oskarżyła Emily Davis o szpiegostwo na rzecz CIA? Że otarła jej błoto z twarzy i zamknęła oczy? Chyba miał rację: za wiele szczerości i zaraz ktoś cię chwyci za gardło. Jeszcze raz rzuciła okiem na Rebekę. Opierała się ciężko na mężu. Jaką dawkę, jakiego środka wzięła, żeby stłumić swoje uczucia na widok grobu kochanka? Tamten pogrzeb w Los Pozos był zupełnie inny. Tu błękit nieba, słońce, schludne rzędy krzeseł, trumna przykryta świeżymi kwiatami. Ziemia do zasypania trumny gustownie przykryta darnią. Nieopodal wysoki żywopłot lśniąco zielonych ligustrów, a za nim szopa. W środku motyka i łopaty. Kiedy wszyscy sobie pójdą, grabarze spuszczą trumnę do środka i zajmą się resztą. Pomiędzy ludźmi poza baldachimem zauważyła mężczyznę w czarnym garniturze i koszuli. Miał okulary słoneczne i tweedową czapkę z małym daszkiem, ale zdradziły go siwe wąsy. Felix Castillo. Prawie się uśmiechnęła. Co za ironia losu. Ci, którzy przeżyli Los Pozos, zebrali się w komplecie na cmentarzu, by pożegnać jednego z nich. Felix Castillo był przy śmierci Emily. Anthony jej tego nie powiedział. Nie chciał, żeby poznała prawdę. Słuchając jego opowieści wierzyła mu całkowicie. Powiedział, że Pablo wyprowadził Emily z domu, kazał jej uklęknąć i strzelił w tył głowy. Ale kiedy po rozmowie z Rebeką zapytała go wprost „Kto zabił Emily?", odpowiedział: „Pablo jest winny śmierci Emily", a nie „Pablo ją zastrzelił". I zabronił jej poruszać ten temat. Dwa dni temu w gabinecie Gail Rebecca powiedziała „Tylko ci się wydaje, że wiesz, co robisz". Felix przyszedł z sandinistami. Tak powiedział Seth. Przyszedł z Pablem, którego arsenał przechwycili żołnierze. Niektórzy partyzanci zginęli na miejscu. Innych pochwycono, przesłuchano i torturowano. Ich okaleczone ciała wyrzucano na pobocze drogi. Tylko ci się wydaje, że wiesz, co robisz. Pablo przyszedł po Emily. Dwudziestoletnią ładniutką dziewczynę o długich jasnych włosach i twarzy pełnej piegów. Emily w sypialni na polowym łóżku. Płacze. Trójka pozostałych czeka, aż deszcz przestanie padać. Krople bębnią o blaszany dach, w dół leją się długie srebrzyste strumienie. Oni siedzą przy stole, rozmawiają. Na ścianie obraz Jezusa z płonącym sercem. Być może dyskutują, co robić. Anthony jest zbyt dumny, by błagać dziadka o pieniądze na jej podróż. Inni są na nią tak wściekli, że nie obchodzą ich 155 konsekwencje. A może nie dostrzegają niebezpieczeństwa. Tak czy tak, czekali zbyt długo. Pojawiają się partyzanci. Jest z nimi Felix, młodzieniec o czarnych włosach. Obie ręce ma zdrowe. Niesie AK-47. Wie, że ktoś nawalił, a zwierzchnicy z Hawany będą chcieli wiedzieć, kto. Jego przyjaciel, emigrant, wnuk bogatego bankiera, ma kobietę, która ich zdradziła. Buty mężczyzn dudnią na drewnianym ganku. Zielone poncza ociekają deszczem. Pod wojskowymi czapkami szerokie, śniade twarz zdradzające indiańską krew. Pablo ma dwadzieścia parę lat. Rzadkie czarne włosy, cienka bródka i wąsy. Trzyma amerykańskiego colta 45. Poruszenie. Amerykanie nie wiedzą, co robić. Jeden z ludzi Pabla wyprowadza Emily. Pablo przemawia do niej łagodnie. Przyznaje się do winy. Człowiek z La Vigia obiecał jej bilet do Miami. Chciała wracać do domu. Ale to nie Pablo naciska spust. Felix nie chce, żeby Pablo uważał go za przyjaciela Anthony'ego. Zabiera Emily na podwórko, każe jej uklęknąć. Wszystko dzieje się szybko. Jeden strzał w głowę. Emily pada na twarz, strużki jej krwi żłobią korytarzyki w rzadkim błocie, mieszają się z deszczem. Echo strzału rozlega się jeszcze przez chwilę i szybko cichnie. Dlaczego nie zabito pozostałych? Dano im łopaty. Mężczyźni kopią dziurę w ziemi. Rebecca zamyka oczy Emily, ociera jej twarz. Potem składają ją do grobu. Gail oparła czoło na ramieniu Anthony'ego i zacisnęła powieki. Przeszedł jąnagły dreszcz. Jeśli Felix Castillo zastrzelił tę dziewczynę, jeśli ją zamordował, jak Anthony mógł z nim rozmawiać? Jak mogli pozostać przyjaciółmi? Nie, Felix nie mógł tego zrobić. Ale Anthony ją okłamał. Dlaczego? Poczuła jego rękę na policzku, potem obejmujące ją ramię. Opanowała się, wzięła głęboki oddech i otworzyła oczy. - Już dobrze - powiedział cicho. Parę osób ociągało się z odejściem, rozmawiając, ale większość ruszyła ku samochodom stojącym rzędem przy drodze. Obsługa składała już krzesła. Trumna nadal leżała pod kwiatami. Dziennikarze znowu obstąpili przedstawicieli władz miasta. Gail wzięła matkę pod rękę i zaczęła z nią rozmawiać. Anthony przysłuchiwał się przez chwilę, ale potem powiedział, że musi z kimś zamienić słowo, czy zechcą mu wybaczyć? Gail odprowadziła go wzrokiem, szedł w kierunku miejsca, w którym ostatnio widziała Feliksa Castillo. 156 Odwróciła się do matki, jej spojrzenie padło na idącą ku nim Rebekę Dixon: kołysała biodrami, idąc na palcach, by wysokie obcasy nie zapadały się w miękkiej ziemi. Nieco dalej stał Lloyd. Zawołał do niej. Rebecca odwróciła głowę, nie zwalniając kroku. - Powiedziałam, za chwilę! Przeszła przez grządkę białych kwiatów, by stanąć na ścieżce. Podczas pogrzebu płakała, ale Gail wątpiła, żeby wylewała łzy nad Sethem. Rebecca dotknęła przegubu Irenę. Ciężkie brylanty zamigotały. - Irenę, muszę porozmawiać z Gail, ale nie odchodź. Mogę zaufać, że nikomu nie powiesz, prawda? Błękitne oczy spoczęły na chwilę na Gail. - Oczywiście. - Powiedziałam Lloydowi, że chcę się z wami przywitać. Gail, pamiętasz, jak rozmawiałyśmy o rozwodzie? Jestem gotowa. Chciałabym jak najszybciej się z kimś skontaktować. - Dobrze. Rebecca podeszła bliżej. - Żałuję, że nie powiedziałam ci prawdy o Octaviu Reyesie. Lloyd mówił, że z nim rozmawiałaś. Boże, tyle kłamstw. Zaczynam wariować. - Obejrzała się na męża z uśmiechem, uniosła palec na znak, że zaraz wraca. - Do diabła z tym prostym życiem na wsi. Czytanie książek, ogród... naprawdę powiedziałam coś takiego? - Odwróciła się i ruszyła z powrotem przez trawę, długie nogi w czarnych pończochach. Irenę odjechała. Gail znalazła Anthony'ego z Feliksem Castillo przy jakimś grobie. Jeden wysoki i smukły, drugi szeroki w barach, ubrany na czarno. Anthony włożył okulary słoneczne. Była ciekawa, o czym rozmawiają. W drodze na cmentarz powiedziała Anthony'emu o wszystkim, czego się dowiedziała. Słońce osuwało się już na zachód. Gail spojrzała na zegarek i ruszyła ścieżką w ich kierunku. Zauważyli to. Castillo wyciągnął do niej rękę. Pozwoliła się pocałować w policzek, wąsy połaskotały jej skórę. - To smutny dzień - powiedział. - Owszem. Seth wspomniał, że się znaliście. Odsłonił w uśmiechu krzywe, pożółkłe od nikotyny zęby. - No, wiesz... Potem spojrzał ponad jej ramieniem i skinął głową. Anthony obejrzał się. W ich stronę zbliżali się dziennikarze. 157 - To na razie - rzucił Felix. Uśmiechnął się do Gail i zniknął pomiędzy nagrobkami. Anthony wziął Gail za ramię. - Chodźmy. Reporterzy dopadli ich w połowie drogi do samochodu. Mężczyzna w dżinsach oparł sobie na ramieniu kamerę z przymocowanym mikrofonem. Młody chłopak w garniturze niósł przed sobą drugi mikrofon jak rożek lodów. - Gail Connor, prawnik opery w Miami. Jaki wpływ będzie mieć śmierć wybitnego członka rady nadzorczej na pani plan pozwania miasta? - Obejrzał się, żeby się nie potknąć o kabel. Gail odparła, że ma nadzieję, iż opera i miasto dojdą do porozumienia. Poza tym woli nie komentować przyszłych wypadków. Dziennikarze otoczyli ją, zagrodzili drogę. - Przepraszam - odezwał się Anthony, łagodnie torując sobie przejście. Nie wypuszczał z ręki łokcia Gail. Następne pytanie przyjęła z uśmiechem. - Nie, zdecydowanie nie jest to walka ze środowiskiem emigrantów. Jakaś reporterka powiedziała swojemu operatorowi, żeby dał to w szerokim planie. - Jest pani zaręczona z Anthonym Quintaną, jednym z najlepszych prawników w dziedzinie prawa karnego i Kubańczykiem z pochodzenia. Co pani 0 tym sądzi? Czy to historia Romea i Julii? Gail zerknęła na Anthony'ego. Szedł przed siebie z lekkim uśmiechem 1 oczami ukrytymi za czarnymi okularami. - Jesteśmy zaręczeni. To wszystko, co mam do powiedzenia. Ktoś podstawił mikrofon Anthony'emu. - Znany obrońca, Anthony Quintana, jest wnukiem Ernesta Pedrosy, przeciwnika Castro, oraz szwagrem komentatora WRCL, Octavia Reyesa, nieprzejednanego przeciwnika opery w Miami... - Bez komentarza. - .. .który miał gościć na antenie Setha Greera w dniu, gdy ten został zastrzelony na parkingu przed budynkiem radia. Kogo obarcza pan odpowiedzialnością? - Nie wiem. - Czy rozmawiał pan z przywódcami emigracji kubańskiej? - Nie. Otworzył przed Gail drzwi cadillaca. Reporterzy poszli za nim. Wsiadł, zamknął drzwi, włączył silnik i powoli skierował się na drogę. - Byli bardzo agresywni - odezwała się Gail. - Zachowałeś zadziwiający spokój. Ja bym im powiedziała, żeby spadali na bambus. 158 - Nieprawda. Daliby to w dzienniku o szóstej. Najlepiej nic nie mówić. - Przy najbliższym postoju na światłach rozpiął koszulę i zdjął krawat. Odłożył go na tylne siedzenie. Uśmiechał się. - Tak... Czujesz się jak Julia? - Jestem od niej bardziej zepsuta... i dwa razy starsza. - Musnęła nosem skórę pod jego uchem. Pewnie ogolił się w kancelarii, tuż przed pogrzebem. Twarz miał gładką jak jedwab i cudownie pachniał. Szybko pocałował ją w usta i znów skupił się na prowadzeniu. Kierowali się na południe, do Coral Gables, gdzie oczekiwali ich dziadkowie. Irenę zgodziła się odebrać Karen ze szkoły. Gail wyglądała przez chwilę oknem. - Mam pytanie - odezwała się. - W jaki sposób Felix dowiedział się 0 Lloydzie Dixonie? Anthony wyprzedził półciężarówkę. - Rozmawiał z jednym z jego pracowników. - Przekupił go? - Anthony skinął głową. - Ile cię to kosztowało? - Tysiąc dolarów. - Mam nadzieję, że się opłaciło. - Jeszcze nie. - Spytała, dlaczego. - Ile jest warta informacja, że kiedyś, jeśli sytuacja na Kubie się zmieni, mój szwagier może mieć sieć sklepów z meblami od Pinar del Rio do Santiago de Cuba? No vale nada. Zero. - Dlaczego zabroniłeś mu ze mną rozmawiać? Roześmiał się cicho. - To nie tak. Nie chcę, żebyś dostawała informacje od niego, potem przychodziła z nimi do mnie, potem znowu do niego. Będzie prościej, jeśli to ja ci powiem. - Jeśli mi powiesz. - O co ci chodzi? Czy cię nie informuję? - Powiedziałbyś mi o Dixonie i twoim szwagrze, gdybym się sama nie dowiedziała? - Naturalnie. - Sięgnął po jej rękę, odwrócił ją wnętrzem do góry. - 1 jak? Byłaś z tym u lekarza? - Nie zmieniaj tematu. Z ręką wszystko dobrze. Chcę wiedzieć, bo to może mi się przydać podczas negocjacji z miastem. Zastanów się. Jeśli Octa-vio Reyes, nasz główny przeciwnik, jest związany z kimś z rady... - Gdzie jest dowód? Wiemy tylko, że rozmawiali o robieniu interesów na Kubie. I tyle. - Tak, ale Lloyd Dixon robi już inwestycje na Kubie. Nie planuje, ale już inwestuje, poprzez różne korporacje czy finansowe machlojki, do których jest jak najbardziej zdolny. Przyjmijmy, że Octavio jest z nim... - Gail, to niemożliwe. - Dlaczego? 159 - Ponieważ... - Westchnął. - Octavio nigdy by tego nie zrobił! Nie tylko by sobie zaszkodził, gdyby ktoś się dowiedział. Nie może tego zrobić, ponieważ nienawidzi Castro. Jest zbyt wielkim patriotą. Myśli tak samo jak dziadek. La causa ponad wszystko. - Powiedziałeś, że jest podstępny jak wąż. - Bo jest. Ale kiedy chodzi o Kubę, staje się patriotą. Nie zgadzam się z jego metodami. Uważam, że postępuje źle, ale ze szczerego serca. I właśnie dlatego jest niebezpieczny. Ludzie, którzy pragną łatwych rozwiązań, wierzą we wszystko, co mówi w radiu. Gail odwróciła się w jego stronę. - Skoro wspólne interesy Octavia i Lloyda Dixona są niemożliwe, dlaczego wydałeś tysiąc dolarów? Odpowiedź nie nadeszła od razu. - Felix uważa, że możesz mieć rację. Nie w sprawie spisku czy interesów pomiędzy Octaviem i Dixonem, ale może... -Wzruszył ramionami. -Nie wiem. Zobaczymy. - Zjechał z autostrady i skierował się na wschód ku Coral Gables. - Powiesz mi, czego dowie się Felix? - Jasne. - Powiesz? - Już powiedziałem, że tak. Roześmiała się ze znużeniem. - Powiesz mi to, co zechcesz. Ciemne szkła odwróciły się w jej stronę. - Jak to? - Tak to, że nie mówisz mi wszystkiego. - Mówię ci wszystko, co jest ważne. - Nie powiedziałeś, że miałeś romans z Rebeccą - wyszeptała. Roześmiał się. - To dlatego jesteś taka zła? - To był tylko przykład. - Minęło ponad dwadzieścia lat! Jakie to ma znaczenie? Przyznałem się, kiedy spytałaś. I głupio zrobiłem - dodał przez zęby. - Kobiety nigdy nie wybaczają dawnych romansów. - Udajesz, że nie rozumiesz, czy naprawdę do ciebie nie dociera? Nie obchodzi mnie, czy spałeś z Rebeccą, ale że dałeś mi taką nic nie wartą wymówkę! Nie chciałeś mnie zranić? Akurat! Kryłeś własny tyłek. - Co robisz? - spytał podniesionym głosem. - Wszczynasz awanturę przed wizytą u dziadków? Oparła łokieć na oknie, wsunęła palce we włosy i spojrzała na drogę. Samochód zwolnił. Anthony wjechał w cienistą uliczkę i zgasił silnik. Stanęli pod wielkim drzewem. Anthony zdjął okulary i rzucił je na deskę rozdzielczą. 160 Ale kiedy się do niej odwrócił, jego twarz nie zdradzała gniewu. - Nie zamierzam się z tobą kłócić. Jeśli się nie zgadzamy, wyjaśnijmy sobie nieporozumienia, ale nie w ten sposób. - Patrzył na nią poważnie. -Zgadzasz się? Skinęła głową. - Masz rację. Ujął jej twarz w dłonie i pocałował lekko. Wygładziła mu klapę marynarki. - Musisz ze mną rozmawiać. Musisz mi zaufać. Nie możemy mieć przed sobą tajemnic. Żadnych. Nie możesz wybierać tego, co według ciebie powinnam wiedzieć. O tobie. O twojej przeszłości. Wiesz, o co mi chodzi. Westchnął. - To niełatwe. - Wiem. Wiem, co przeszedłeś. Kocham cię. Zamknął oczy. - Mam nadzieję. - Jak mogłabym cię nie kochać? - Uśmiechnęła się i dodała: - Te ąuiero. - Te ąuiero mas. - Ujął jej rękę, pocałował ją i wsunął między swoje nogi. W piersiach eksplodowało jej ciepło. Roześmiała się ochryple. - To dla mnie? - Jeśli będziesz grzeczna. - Będę. Będę bardzo grzeczna. - Wystarczy, że cię dotknę, a już chcę się z tobą kochać. - Ujął mocno jej głowę, zanurzył palce we włosach. Jęknął, gdy poruszyła palcami. Całował szyję Gail. Wreszcie oparł czoło ojej ramię i westchnął. - Poczekaj. Przestań. - Jeśli tylko zechcesz... zrobię wszystko. - Znieruchomiała. - Tutaj, na tej drodze. W głowie kręciło się jej z pożądania. 21 Fermina, siwowłosa i pulchna gosposia, na ich widok uniosła obie ręce i wydała okrzyk zachwytu. Anthony objął ją i uścisnął. Fermina powiedziała po hiszpańsku, że wszyscy wyszli, z wyjątkiem los viejos, starszych państwa, którzy są na górze. Digna pomaga panu się ubrać, zaraz zejdą. 11 — Aria dla zdrajcy Z okrzykiem przerażenia przypomniała sobie, że zostawiła coś w piecyku. Jej głos ucichł w głębi korytarza. Anthony przelotnie dotknął rzeźbionego grzbietu starego hiszpańskiego krzesła, antyku. Potem wszedł do salonu. Na gzymsie kominka, pomiędzy dziesiątkami pamiątek, tykał zegar. Ostatnie promienie słońca wpadały przez drewniane żaluzje i lśniły na podłodze. Pomiędzy dwoma oknami stała roślina w doniczce. Gail przypomniała sobie ciemnookiego, roześmianego chłopca z domu w Vedado. Na fotografii widać było doniczkowe palmy na lśniących kamiennych płytach podłogi. Chłopiec stał na wiklinowej sofie, a obok niego, niemal poza kadrem, widniało ramię mężczyzny w białym lnianym garniturze. Niewielka zmiana historii i chłopiec dorastałby w tym domu, poszedłby drogą starszego mężczyzny. Lata w Camagiiey nigdy by się nie zdarzyły, nie byłoby gniewu za wyrwanie z ojczyzny, nie byłoby buntu, który zaprowadził go do Los Pozos. Jest stworzony na pana tego domu, pomyślała. Anthony Quintana Pedro-sa chodził po pokojach krokiem gospodarza. Nie czuł się oszołomiony bogactwem. Gail sądziła kiedyś, wierząc jego słowom, że Anthony go nie chce. Teraz zaczęła się skłaniać ku innej interpretacji: nie można pragnąć czegoś, co jest nasze od samego urodzenia. Anthony mieszkał tu pomiędzy trzynastym a dwudziestym rokiem życia. Więzy krwi były silne. Tak naprawdę nigdy stąd nie odszedł. - Co powiedziała twoja babcia? - spytała. - Dlaczego chciała, żebyśmy przyjechali? - Bo chce z nami porozmawiać. Lepiej cię poznać. Zagryzła wargę i szybko rzuciła okiem na swoje odbicie w lustrze w złoconych ramach. Nie ubrała się na czarno, wiedząc, że potem odwiedzi dziadków Anthony'ego. Wygładziła marynarkę kobaltowego kostiumu, zapinanego na lśniące czarne guziki. Poprawiła włosy. - Jak wyglądam? - Jesteś piękna. - Uśmiechnął się do jej odbicia. - Na pewno chce, żebym wyjaśniła, dlaczego pozywam miasto. Nakrzy-czy na mnie, a ja nie będę wiedziała, co odpowiedzieć. Anthony roześmiał się i przyciągnął ją do siebie. - Nie, wrzeszczy tylko na mnie. Fermina pojawiła się w drzwiach, odchrząknęła. La senora de Pedrosa powiedziała, że oczekuje ich w salonie. Przeszli przez korytarz o sklepionym, zalanym światłem suficie. - Nena pewnie zaprosi nas na kolację. Taka już jest. Możemy jej powiedzieć, że jesteśmy umówieni. - Chcesz zostać? Karen jest u mojej matki. Może powinniśmy? - Myślałem, że się denerwujesz. 162 - Jeśli ty się zdobędziesz na odwagę, to ja też. - Zobaczymy, jak się sprawy potoczą. Zniżyła głos. - Kiedy ostatnio jadłeś kolację z dziadkiem? Nie liczę przyjęć rodzinnych. Zastanowił się. - Nie pamiętam. - Wstyd. Powinniśmy zostać. - Tylko, jeśli dziadek poprosi. - Dlaczego miałby nie poprosić? - Nie licz na to. Wzięła go pod ramię. - A ty nie bądź takim pesymistą. Salon znajdował się w zachodnim skrzydle domu - przytulny pokój z brokatowymi fotelami i olejnymi obrazami na ścianach. Na kamiennej podłodze leżały dywany. Słońce lśniło bladym złotem w liściach drzew na podwórzu. Przez sięgające od podłogi do sufitu okna widać było krąg trawy z brązową figurką roześmianego cherubinka w środku. Gail spytała o to miejsce. - Tu był ogród babci. Teraz nie ma już siły, żeby go uprawiać. Powinnaś go widzieć kiedyś... tyle kolorów... Słońce zamigotało pomiędzy gałęziami drzewa. Anthony opowiedział jej kiedyś o swoim pierwszym świadomym wspomnieniu - dziadek zabrał go do banku. Tylko jego, nikogo więcej. Er-nesto Pedrosa miał na sobie garnitur z białego lnu, więc chyba było lato. Pojechali na tylnym siedzeniu długiego czarnego chryslera. Zapach wody kolońskiej Guerlaina. Dziadek ma wypielęgnowane ręce, paznokcie różowe i czyste. Kapelusz i dwukolorowe buty. Chusteczka w kieszonce jest z mięsistego jedwabiu, takiego samego, jak krawat w niebieskie groszki. Kierowca jedzie trasą, którą później opisze dorosły Anthony: z Piętnastej do Paseo, potem Dwudziestą Trzecią, Malecón, która biegnie wzdłuż morza, następnie na południe przez Galiano. Kierowca zatrzymuje samochód, otwiera tylne drzwi. Anthony wyciąga rączkę i ujmuje dłoń dziadka. Widzi spód jego podbródka i rondo słomkowego kapelusza. Idą razem rozprażonym od słońca chodnikiem. Lśniące złote litery osadzone w betonie. Portale z rzeźbionego kamienia, ogromne drewniane drzwi. Czarnoskóry mężczyzna w uniformie otwiera je przed nimi. W holu rozbrzmiewa echo głosów i kroków. Ludzie uśmiechają się do chłopca. Dziadek bierze go pod pachy i podsadza. Kontuar 163 jest marmurowy, ziębi mu łydki, wystające z krótkich spodenek. Chłopczyk ma włosy uczesane grzebieniem zmoczonym w fiołkowej wodzie. Pedrosa ogłasza: este es mi nieto. Jego wnuk patrzy prosto w oczy ludzi, którzy gromadzą się wokół. Que machito. Que lindo el nene. Chłopiec już teraz wie, kim jest. To po nim widać. Przesuwa dłonią po mosiężnych prętach budki kasjera. Na ścianie wisi wielki zegar z czarnymi wskazówkami. Szuranie w drzwiach wytrąciło Gail z zamyślenia. Anthony odwrócił się od okna. Digna Pedrosa weszła do pokoju, dostosowując się do powolnego kroku męża. Na ich widok otworzyła szeroko oczy i wydała radosny okrzyk, jakby nie spodziewała się ich zobaczyć. Ernesto Pedrosa był wyprostowany tak, jak tylko jest to możliwe w przypadku osiemdziesięcioczteroletniego człowieka. Udawał, że laski używa bardziej dla efektu niż z konieczności. Oboje byli ubrani odświętnie, ona w kremowy krepdeszyn z perłami, on w ciemny garnitur i krawat. Starszy pan pocałował Gail w policzek, poklepał ją po ręce, wyciągnął dłoń do Anthony'ego i pozwolił się uścisnąć. Z dyskretną pomocą Digny dotarł do fotela i powoli osunął się na niego. Wniesiono sherry i kawę, tacę kanapek, czekoladek i serów. Pytano o zdrowie Gail, jej matki i córki, a także reszty rodziny. Jakże się miewa Doris, ta ciotka, która uczy się hiszpańskiego? I te śliczne kuzynki. Muszą tu znowu jak najszybciej zawitać. Celem tej wizyty jest nie tylko poznanie kobiety, która ma wejść do rodziny, uprzytomniła sobie Gail. Digna Betancourt de Pedrosa chciała uleczyć stare rany. To ona prowokowała męża do rozmowy, ona śmiała się i przytaczała najpiękniejsze wspomnienia z przeszłości. Obaj mężczyźni początkowo odzywali się z rzadka, ale stopniowo wdali się w rozmowę o dzieciach Anthony'ego - bezpieczny temat. Oczywiście przyjadą na ślub. Digna spytała, czy nie mogłyby tu pomieszkać, podczas gdy ich ojciec byłby w podróży poślubnej. Co o tym sądzisz, Ernesto? Ernesto Pedrosa przytaknął. Pociągnął łyk sherry i powiedział, że jego wnuk ma jednak trochę rozumu, skoro znalazł sobie tak piękną i inteligentną kobietę, na tyle dobrą, że się nad nim zlitowała. Wykorzystując ją jako pretekst, zaczęli rozmawiać o różnicach pomiędzy amerykańskimi i kubańskimi ślubami. Starszy pan powiedział, że na przyjęcie powinni zaangażować tamtych gitarzystów. Bardzo mu się podobali. Gail spytała go o marynistyczny obraz na ścianie. Pedrosa wsparł się na lasce i wstał, żeby jej go pokazać. Anthony wyznał, że nigdy dotąd go nie zauważył, a Pedrosa odparł, że wcale go to nie dziwi. Obraz ten namalowała matka Ernesta Pedrosy podczas 164 wakacji na Majorce w 1882 roku - wskazał datę w rogu. Jest starszy nawet ode mnie, dodał ze śmiechem. Udał zdziwienie, kiedy Gail powiedziała, że nigdy nie była w Hiszpanii. Musisz tam pojechać! Pojedźcie do Hiszpanii w podróż poślubną. Tak. W Madrycie koniecznie zobaczcie Prado. Potem jedźcie na południowe wybrzeże. Do Alhambry. Spytał Dignę, czy pamięta Al-hambrę. Potem powiedział, że musi usiąść. Wrócił na swoje miejsce i pozwolił Anthony'emu krzątać się wokół siebie. Anthony zbliżył się do babki i nalewał jej sherry, dopóki nie potrząsnęła palcem na znak, że już dość. Pedrosa pochylił się ku siedzącej na otomanie Gail i uścisnął jej rękę. Pod oczami miał sińce. Zaczerpnął oddechu. - Powinnaś zobaczyć także Kubę. La isla mas bella del mundo. Tak powiedział na jej widok Cristóbal Colon- Kolumb. Najpiękniejsza wyspa na świecie. - Chciałabym tam kiedyś pojechać. - Pojedziesz. - Jego pobrużdżona twarz rozjaśniła się w uśmiechu. -I ja też. - Si Diós ąuiere - mruknęła Digna. Machnął ręką. - Jeśli Bóg zechce? Nie. My tego chcemy. I tak się stanie. Powinnaś zobaczyć naszą wiejską posiadłość. Przepiękna. Tak, przepiękna. Widzisz tę fotografię, tam, przy oknie? Ten dom z aleją palmową i drzewem poincjany z boku. - Framboydn - szepnęła Gail. - Ach! Bardzo dobrze. Było jasnoczerwone, ale na zdjęciu tego nie widać. To nasza wiejska posiadłość. Przeżyję tam moje ostatnie dni. Chcę być pochowany na wzgórzu nad posiadłością. - Znowu poklepał ją po ręce. -I co? Nie jest piękny? - Bardzo. - Wymieniła spojrzenia z Anthonym. Już jej powiedział, że posiadłość została zmieniona w plantację cytrusów, a sam dom w zakład przetwórstwa, który jednak upadł z powodu braku części zamiennych do maszyn. - Ciągle tam stoi, prawda? Czy już go zburzyli? - Stoi - potwierdził Anthony. - Widziałem go, kiedy tam ostatnio byłem. - Stoi? Nie zburzyli go? - Nie, abuelo. Jest ciągle taki sam. - Anthony spojrzał w swój kieliszek, zakołysał nim powoli. Babka pociągnęła go za marynarkę, usiadł obok niej. Pedrosa oparł się w fotelu. - Gail, ty też go wkrótce zobaczysz. Reżim musi upaść. - Fidel nie będzie żyć wiecznie - odparła. Bezpieczna uwaga, którą mógł wygłosić każdy w Miami. 165 - Nie będą na to czekać. Ludzie się zbuntują. - Głos starego człowieka osłabł do szeptu. - Nie będzie pomocy z zewnątrz. Nie. Już próbowaliśmy. Waszyngton nas zdradził. Nie chcieli przewrotu. Oszukali nas. W 1961 roku oddali Kubę Rosjanom w zamian za pokój. Dziś Waszyngton nie pozwoli na przewrót, bo boi się fali emigrantów. Jedyną nadzieję dla ludu Kuby jest on sam. - Rozumiem. - To jedyny sposób. Atak od środka. Lud powstanie, jeśli da się mu ku temu środki. Gail pomyślała o mężczyznach na przyjęciu urodzinowym Ernesta Pe-drosy, tych z którymi rozmawiał Octavio. Członkowie organizacji zbrojnych. Jakich? Alfa 66, Omega 7, innych, które nie mają nazw... - Czy mieliście konie? - spytała, żeby zmienić temat. - Kiedyś powiedział mi pan, że mieliście stajnie. - Ernesto! - zawołała Digna. - Opowiedz jej o koniach wyścigowych! Ale Pedrosa pochylił się ku niej. - Już się zaczęło. Podkładają bomby pod hotele. Nacional, Capri. Jeden rok. Jeden rok i Kuba będzie wolna. Daję ci na to gwarancję. Anthony pokręcił głową. - Mówiłeś to, kiedy runął mur berliński. Pedrosa obejrzał się na niego. - Nie zgadza się ze mną. Chce, żeby Kuba została taka jak teraz. Digna cmoknęła z dezaprobatą. - Ernesto... - Nie, niech odpowie. Niech nam wyjaśni, co sądzi na temat tych bomb w hotelach. - Sądzę, że Castro wykorzysta je jako pretekst, by zacieśnić reżim -odparł Anthony cicho. - W tym systemie żyje już drugie pokolenie. Nie chcą gwałtownej zmiany, a nawet jeśli zmiana nastąpi, kraj nigdy już nie będzie taki jak dawniej. I nie powinien. - Co ty tam wiesz. W nic nie wierzysz. Digna podeszła do męża i położyła mu rękę na ramieniu. - Ernesto, proszę... mamy gościa. Gail nie chce wysłuchiwać takich rzeczy. Starszy pan odetchnął głęboko. - Proszę o wybaczenie. Moja żona ma rację. - Podniósł głowę i uśmiechnął się do Digny. - Ty tyranie. Anthony potarł czoło. - Daj mi jeszcze sherry, mi vida. -Napełniła mu kieliszek, a on dotknął z miłością jej ręki. - Bardzo żałuję tego człowieka, który zginął. Przeczytałem w gazecie, że dziś był jego pogrzeb. 166 - Seth Greer - powiedziała. - Był twoim przyjacielem? - Nie, znajomym. - I nic ci się nie stało? - Zupełnie nic. - Dzięki Bogu. - Przez jego twarz przesunął się cień zmęczenia. Zrobił ruch kieliszkiem. - A ten drugi... Ten, który będzie śpiewać. Jak on się nazywa? - Thomas Nolan. - Octavio mówi, że to komunista. Czy tak jest? - Ernesto! - rzuciła cicho Digna. - Nie, to nieprawda. Tom Nolan nie ma zapatrywań politycznych. Zaplątał się w tę sytuację zupełnie niechcący. Pojechał na Kubę z przyjaciółmi, nie wiedząc nic o tym kraju. - Naprawdę? - Pedrosa zmarszczył brwi. - Jak mógł nie wiedzieć? - Ludzie na ogół się tym nie interesują. Nolan przez całe życie interesował się tylko śpiewaniem. Tylko to go zajmuje. Nie ogląda dzienników, nie słucha radia, nie bawi się w politykę. - Jak to możliwe, żeby mężczyzna nie interesował się polityką? Mężczyzna bez polityki to mężczyzna bez pasji. - Thomas Nolan ma własną pasję: muzykę. Z oddali dobiegły krzyki dzieci, tupot nóg. Gdzieś trzasnęły drzwi. Digna wyjrzała na korytarz. - Kto to? Och! Alicia! Siostra Anthony'ego zajrzała do salonu, przywitała się. Pocałowała dziadka, chwyciła brata w objęcia. - Co za niespodzianka! Zobaczyłam wasz samochód. Cześć, Gail. -Obie kobiety musnęły się policzkami. Alicia zerknęła na Anthony'ego. - Wpadliśmy, żeby zrobić pomiary na przyjęcie. - Machnęła rękaw stronę korytarza. - Poprosiłam Octavia, żeby zabrał dzieci do bawialni. Robią strasznie dużo hałasu! Nie była to prawdziwa przyczyna. Alicia chciała rozdzielić Octavia i Anthony'ego. Gail zaciekawiła się, czy wiedziała, co zaszło między nimi podczas przyjęcia urodzinowego. - Za dwa tygodnie - dodała kobieta z uśmiechem - wydajemy przyjęcie dla Maddie. Kończy dwanaście lat. Musisz przyjść! I przyprowadź Ka-ren. - Dzięki. Sprawdzę, co robię w ten weekend. - Obie zdawały sobie sprawę, że nic z tego nie będzie. Gail poczuła ukłucie rozdrażnienia, widząc, że Alicia może sobie tak po prostu wpadać do tego domu, podczas gdy Anthony 167 czekał na zaproszenie. Zaraz potem zawstydziła się tej zazdrości. Anthony sam się oddalił od rodziny. - Zjesz z nami kolację, tak? - spytała Digna. - Oczywiście. W drzwiach pojawił się Octavio w sportowej koszuli i żółtym golfie, w którym jego śniada cera wydawała się jeszcze ciemniejsza i który dodawał mu dobre dziesięć kilo. Omiótł pokój spojrzeniem; wszedł dopiero wtedy, gdy zlokalizował Anthony'ego. - Witaj, Gail. Jak tam ręka? - Dużo lepiej, dziękuję. - Cieszę się. Anthony odstawił swój kieliszek. - Właśnie wychodzimy. - Nie, proszę... - Digna wzięła go pod rękę. - Dziś będzie przepyszna ryba. - Proszę... - poparła ją Alicia. - Zostańcie! - Nie zatrzymuj ich, pewnie są zajęci - odezwał się Octavio. Anthony zerknął na dziadka, który siedział w milczeniu, złożywszy ręce na lasce. Uniósł powoli grube siwe brwi, jakby pytał Anthony'ego, co z tym zrobi. - Dziękuję - powiedział Anthony do siostry - ale wiesz, że gdybyśmy zostali, nikt nie miałby apetytu. - Nie bądź taki. Nie możecie pojechać! Octavio westchnął z odrobiną żalu. - Poczekamy na następną okazję. Wiesz, Anthony, jesteś tu zawsze mile widziany. Na policzki Anthony'ego wypełzł ciemny rumieniec. - Więc teraz to twój dom? Digna znowu położyła mu rękę na ramieniu, spojrzał na nią. - Alicia, Octavio i dzieci zamieszkają z nami. Wprowadzą się tu, jak tylko sprzedadzą dom. - Co?! Alicia splotła dłonie. - To moja wina. Miałam z tobą porozmawiać... Nena nie może już sama zajmować się domem. Anthony odwrócił wzrok. Octavio spojrzał na niego ponad okularami, po czym przemówił spokojnie po hiszpańsku. Gail usiłowała go zrozumieć. Coś o pomaganiu Ernestowi w interesach. Potem Anthony spytał, czyja to decyzja. Odwrócił się do dziadka. Ernesto podniósł głowę i powiedział ze zmęczeniem: - Jest dobrym biznesmenem. 168 - Masz wielu kierowników. Bardzo dobrych fachowców. Nie rozumiem tego. - Kierownicy no son familia - oznajmił Octavio. - Ty też nie jesteś. Wszedłeś do rodziny przez małżeństwo z moją siostrą. Sprzedajesz meble. O czym masz pojęcie z wyjątkiem materaców i tanich sof? - Anthony, porfavor - wtrąciła Digna. Gail położyła rękę na jego ramieniu, nie mogąc spojrzeć innym w oczy. - Powinniśmy już iść. Anthony stał jeszcze przez długą chwilę, wpatrując się w Reyesa, jakby ten uderzył go w twarz. Potem wypuścił wstrzymywany oddech. - Tak. Rzeczywiście. - Spojrzał na zegarek. -Nena, dziękuję za zaproszenie. Dziadku... - Skłonił się lekko w stronę starszego pana. Ernesto Pe-drosa nie odpowiedział. Gail zatrzymała się przy jego krześle w drodze do wyjścia. - Dziękuję. Uniósł ku niej bladobłękitne oczy i ujął jej rękę. - Zajrzyj do nas znowu. Rozejrzała się po pokoju. Serce biło jej mocno. - Mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy. Powiem mamie, że o nią pytaliście. - Jej spojrzenie spoczęło na Octaviu Reyesie na tyle długo, że zauważyła przelotny uśmiech satysfakcji, szybko ukryty, jak migający języczek węża. A więc był to dopiero pierwszy krok do zniszczenia Anthony'ego. Zemsta będzie bolesna. Musiała pobiec, by dogonić Anthony'ego. Prosiła, żeby zwolnił, ale on jakby jej nie słyszał. Na czole rysowała mu się nabrzmiała żyła. Skóra twarzy napięła się na kościach, jakby coś ją przyciągało od środka. Kiedy dotarli do drzwi wyjściowych, zatrzymało ich czyjeś wołanie. Alicia wybiegła na korytarz. Obeszła Anthony'ego i oparła się o drzwi. - Proszę cię... - Zejdź mi z drogi - powiedział cicho. - Nie wychodź w ten sposób. Oni się starzeją. To ja wpadłam na pomysł, żeby im pomóc. Ja, nie on. Proszę, nie wychodź, dopóki mi nie powiesz, że się nie gniewasz. Gorzki śmiech Anthony'ego przeszedł w westchnienie. - To nie był twój pomysł. Dobrze wiem, czyj. Dlaczego mówisz mi dopiero teraz? Gdyby ci zależało, uprzedziłabyś mnie wcześniej. - Zależy mi! Nie wiedziałam, że tak się przejmiesz. - Jęknęła. - Boże, widziałam, jak wyglądałeś, kiedy Nena ci powiedziała... Uniósł obie ręce. - Rób, co chcesz, ale dopóki Octavio Reyes będzie tu mieszkać, nie spodziewaj się moich odwiedzin. Alicia otworzyła szeroko oczy. 169 - Dlaczego? - Czy będę tu mile widziany? - Oszalałeś. Tak nienawidzisz Octavia, że ranisz wszystkich wokół. Jak mam to powiedzieć Nenie? Co zrobisz, kiedy twoje dzieci przyjadą na Boże Narodzenie? Wysadzisz je przed domem i zaczekasz w samochodzie? Wbił spojrzenie w kluczyki od samochodu. - Dobrze. Przyjdę i będę z nimi rozmawiać, jeśli Octavio się nie pojawi. Alicia była bliska łez. - Nie mogę kazać mu się wynosić na czas twojej wizyty. - To już twoja sprawa. Zejdź mi z drogi. Gail czuła się chora do szpiku kości. - Anthony... - Nie. On nikogo nie słucha! - Alicia oderwała się od drzwi, wybuchnę-ła płaczem i uciekła. Przez całą drogę do domu Gail w samochodzie panowało milczenie. Gail czuła w piersi taki ból, że prawie nie mogła oddychać. Od czasu do czasu zerkała na Anthony'ego. Wydawał się bardzo zamyślony, choć poza tym nie zdradzał zdenerwowania czy irytacji. Gail bała się odezwać, dopóki nie postanowi, co powinna powiedzieć. Anthony zatrzymał samochód przed domem i zgasił silnik. - Powiedziałaś, że Karen jest dziś u twojej matki? - Tak. Jutro ma wolne. - Dobrze. Napijmy się. Chciałbym coś zjeść i wcześnie iść do łóżka. W skroniach czuła pulsujący ból. Wysiadła z samochodu. Weszli do dziwnie cichego domu. Anthony zdjął marynarkę i powiesił ją starannie na krześle przy stole. Wyjął z lodówki butelkę białego wina, wziął z szuflady korkociąg. Wprawnie zdarł folię z korka. - Na co masz ochotę? Możemy zjeść na mieście albo zadzwonić po jakieś jedzenie. Gail położyła torebkę na kuchennym stole, potarła skronie i otworzyła apteczkę, z której wyjęła środki przeciwbólowe. - Gdzieś tam powinien być mrożony homar. Anthony zostawił butelkę z korkociągiem tkwiącym w korku i otworzył drzwi lodówki. Zaszeleścił opakowaniami. Gail połknęła dwie pigułki i popiła je wodą z kranu. Ręce jej się trzęsły. - Pozwól, że powiem ci jedno, a potem nie wspomnę o tym ani słowem. Mam nadzieję, że uspokoisz się i zmienisz zdanie. Alicia miała rację. Jeśli odetniesz się od rodziny, wszyscy na tym ucierpią. Z wyjątkiem Octavia. 170 - Jestem spokojny. - Ze zmarszczonymi brwiami odczytał instrukcję na mrożonce. -1 powiem ci jedno, a potem może spędzimy miły wieczór. Mój dziadek dopuścił do siebie Octavia z pewnego powodu. Nadal karze mnie za to, co się kiedyś stało. To mu już weszło w krew, a jest za stary, żeby się zmienić. Nie mogę ciągle bić głową w mur. Jeśli moje dzieci chcą tam pojechać, proszę bardzo. Nie mam nic więcej do powiedzenia. - Odczytał instrukcję z drugiej strony pudełka. Gail chwyciła butelkę, by ją otworzyć. - A, rozumiem. Karze cię za to, co się kiedyś stało. A ty? Nie robisz tego samego? Anthony rzucił homara do zlewu; mrożonka wylądowała z dźwięcznym stuknięciem. Rozpiął złote spinki przy mankietach, szybkimi, precyzyjnymi ruchami podwinął rękawy. - Co do tego zjemy? Ziemniaki? Sałatę? Gail przekręciła uchwyt korkociągu. - Doprawdy, co za towarzystwo wzajemnego dołowania. Ty i Ernesto od lat macie do siebie żal za grzechy przeszłości. Być może obu wam to sprawia jakaś chorobliwą przyjemność. Może w ten sposób utrzymujecie więź między sobą. Ale będzie dobrze, jeśli Ernesto dożyje przyszłego roku. Co potem? Odszedłeś i chyba się nie spodziewasz, że to on cię poprosi, żebyś wrócił? Anthony słuchał jej, podparty pod boki. - Skończyłaś? - Tak. - To dobrze. - Odebrał jej butelkę, wyciągnął korkociąg, który nadkru-szył korek. - Cono cara 'o. - Octavio wśliźnie się tam jak wąż, ponieważ zostawiłeś wolne miejsce. On zabierze wszystko. Nie obchodzi cię to? Anthony dotknął korka. - O to ci chodzi? O dom? O majątek? - Jak... cholera! Jak mogłeś... Gwiżdżę na to i dobrze o tym wiesz. -Oparła się o zlew. Zamknął oczy. - Wiem. Przepraszam. - Dotknął jej ramienia. -Nie powinniśmy o tym dziś rozmawiać. - Chcę tylko... - Chwyciła papierowy ręcznik i wytarła nos. - Chcę, żebyś się pogodził z dziadkiem. Tylko tyle. Zapomnij o Octaviu, niech tam mieszka. To twoja rodzina. Nie udawaj, że nic dla ciebie nie znaczą. Jeśli nie naprawisz tego, co się zepsuło, nigdy się z nimi nie dogadasz. Może my także nie zdołamy się dogadać. - Ja mam to naprawić? Widziałaś, jaki on jest. - Anthony odstawił butelkę z takim rozmachem, że toster podskoczył na blacie. 171 - To starzec! Zostały mu tylko wspomnienia. Czego się po nim spodziewasz, że cię przeprosi? Nie zrobi tego. Zestarzeje się, umrze, a ty dalej będziesz powtarzać, że wszystko zależy od niego. Co za egoizm! Oskarżasz go 0 krzywdy, które ci wyrządził, kiedy miałeś trzynaście lat. Zabrał cię z Kuby? Zrobił to, bo cię kochał. A teraz... o tak, taki sam z niego idiota, jak z ciebie. .. teraz obwinia cię o to, że poszedłeś walczyć po stronie sandinistów. -Roześmiała się. - Boże, jakie to niewiarygodnie głupie. Anthony uśmiechnął się zimno. - Czy to już wszystko? - Chcesz, żebym udawała, że nic się nie stało, tak? Mam być grzeczna 1 zawsze się z tobą zgadzać. - Tak, to by było miłe. Poczuła, że coś w niej pęka. - Nie, tak nie będzie. Nie jestem taka. Nie pomijam milczeniem tego... -Gardło bolało jątak, że ledwie mówiła -.. .co jest ważne dla mnie... i dla ludzi, których kocham. Nie rozumiem, dlaczego się tak zachowujesz. Ernesto nie wie, co naprawdę się zdarzyło w Nikaragui, prawda? Przekazałeś mu wersję ocenzurowaną. Bałeś się powiedzieć, że ktoś umarł. Zabrałeś swoją dziewczynę, którą zamordowano. Nie pozwoliłeś jej wrócić i teraz się o to obwiniasz. Jego ciemne oczy zmieniły się w dwie migotliwe szparki. - Powiedziałem ci już, żebyś nigdy więcej nie poruszała tego tematu. - Dlaczego? Bo brak ci odwagi, żeby powiedzieć prawdę? Wycelował w nią palec. - Przestań. - Wiesz, co powiedziała Rebecca? Kości wyjrzały spod ziemi. Nie możecie ich pogrzebać. Prześladują was. - Poszła za nim do krzesła, na którym powiesił marynarkę. - Chcę wiedzieć, kto ją zastrzelił. Powiedz mi prawdę. Oparł się na krześle. Kostki jego palców pobielały. - Nie Pablo, prawda? Pokręcił głową. - Więc kto? Boże... Czy ty... - Nie. Felix. - Zmrużył oczy, jakby światło go raziło. Osłonił je ręką. -Pablo chciał zabić nas wszystkich. Felix przekonał go, że winna jest tylko Emily. Seth załamał się, zaczął płakać. Rzucił się na ziemię, zesrał się w gacie. Rebecca wrzeszczała. A ja... nie mogłem... nic zrobić. Gail przyglądała mu się w milczeniu. - Mówisz prawdę? - Co mam zrobić, paść na kolana i błagać, żebyś mi uwierzyła? - Muszę wiedzieć, czy mogę ci ufać. - Ufać? - Odwrócił się do niej z czerwoną, wykrzywioną twarzą, jakiej nie znała. - Tu hablas te bzdety o zaufaniu i uczuciach. Chcesz tylko władzy, 172 esto es lo que tu ąuieres — władzy nad mężczyzną. No soy americano como tu esposo. Nigdy nie będę Amerykaninem, zapomnij! Nie wchodzę w te gierki z kobietą. Jestem, kim jestem. Wiesz? Yo soy como soy\ A jeśli ci się coś nie podoba, to masz, kurwa, problem. No me hacefalta esa mierda o tu tampoco! - Świetnie. Nie potrzebujesz mnie? Więc wyjdź! - Odwróciła się do niego plecami. - Znajdź sobie jakąś milutką cubana, taką jak poprzednia, która nie wytrzymała małżeństwa z tobą! Stał, ciężko dysząc i wpatrując się w nią. Potem chwycił marynarkę i wyszedł z kuchni. Trzasnęły drzwi wyjściowe. 22 D.om Irenę Connor znajdował się w Belle Mar, portowej dzielnicy na północ od centrum miasta, z widokiem na wyspy pomiędzy miastem i Miami Beach. Po przeciwnej stronie ulicy mieszkała dziewczynka w wieku Karen, dzięki czemu mała miała towarzystwo do zabawy. Gail opalała się na leżaku, dziewczynki pływały w basenie. Skakały do wody z radosnym piskiem, Gail wzdrygała się, gdy krople zimnej wody padały na jej rozpaloną skórę. Rozwiązała troczki stanika i zaczęła czytać, oparta na łokciach. Oprócz aktówki pełnej dokumentów zabrała wszystkie akta dotyczące sprawy przeciwko miastu Miami. Przez cały poprzedni dzień sporządzała szkic pozwu. Jeśli go złoży, czekają przesłuchanie, ale to nie wydawało się prawdopodobne. Burmistrz był po stronie opery. Lokalna telewizja ogłosiła plebiscyt i telewidzowie, którym nazwisko Nolana w ogóle coś mówiło, przegłosowali w stosunku pięć do jednego, że śpiewak ma prawo występować w Miami. Przedstawiciel społeczności kubańskiej powiedział w wywiadzie: „to niesprawiedliwe, że paru rozrabiaków wyrabia nam złe imię". Gail czytała artykuły na temat terroryzmu wśród emigracji kubańskiej -wszystko, co Miriam skopiowała z mikrofilmów. Początkowo zamierzała się nimi posłużyć przy wniesieniu pozwu. W końcu obyła się bez nich, ale w piątek zaczęła je przeglądać i zaciekawiły ją. Dziś doniesienia o bombach i morderstwach pasowały do jej nastroju. Dowiedziała się, że w 1975 roku wydawca „Replica", hiszpańskojęzycz-nej gazety, miał czelność zaproponować współpracę z Kubańczykami, nawet uczestnictwo w wyborach, gdyby miały zostać zorganizowane. Zabito go przed szpitalem pediatrycznym. Pewien komentator radiowy sprzeciwił się takiemu aktowi terroru. Laska dynamitu urwała mu nogi, gdy wsiadał do samochodu. 173 Mężczyźni ćwiczyli w paramilitarnych obozach w Everglades. Zatrzymywano uzbrojonych członków organizacji wojskowych, zmierzających na Kubę. Odbierano im broń. Nazwisko Ernesto Jose Pedrosa Masvidal pojawiało się kilka razy w towarzystwie określeń: „przywódca emigrantów", „prawicowiec", „ekstremista". Podejrzany o finansowanie aktów terrorystycznych Ernesto Pedrosa był przesłuchiwany przez FBI. Te fakty dziwnie nie pasowały do starego człowieka, który tęsknie spoglądał na spłowiałą fotografię wiejskiego domu. Gdyby Anthony chciał być okrutny, mógłby powiedzieć: wybacz, abu-elo, twój dwór jest teraz zrównany z ziemią, a drzewo framboydn wyrwane z korzeniami. Ale on pozwolił dziadkowi żyć złudzeniami. W tamtej chwili kochała go całym sercem. A on ją odtrącił, wściekły -bo chciała dowiedzieć się prawdy. Zimna woda bryznęła jej na plecy. Gail poderwała się, zasłaniając ręcznikiem piersi i wrzasnęła: - Karen! Lisa! Przestańcie! Z roziskrzonego basenu wyłoniły się dwie uśmiechnięte buzie. Chichoty. Obok wynurzyła się następna twarz - pięćdziesięciodziewięcioletnia kobieta w czepku z żółtymi stokrotkami. - Mamo, co robisz? - Chodź do nas, ty zrzędo. - Pracuję. Gail włożyła okulary słoneczne, zawiązała troczki stanika, poprawiła ręcznik i usiadła. Wyłowiła z pudła książkę zatytułowaną Emigracja: Ku-bańczycy w sercu Miami. Odrzuciła ją. Nie interesowało ją połączenie Ku-bańczyków z sercem. Nagle zapragnęła przeczytać romans rozgrywający się w Montanie. Bohater mógłby mieć szare oczy i jednosylabowe imię. Jack. Ted. Bili. Za jej plecami rozległo się klapanie mokrych stóp. Matka przebiegła przez patio, ubrana w kostium ze spódniczką w kolorze morskiego błękitu. Po drodze ściągnęła czepek i wzburzyła włosy. Jej skóra, kiedyś tak świetlista i gładka, zwiotczała na udach i ramionach, drobna klatka piersiowa stała się krępa. To smutne, pomyślała Gail. A może wcale nie smutne. Może to wyzwolenie z okowów ciała? - Brrrr, to mi dodało wigoru. - Irenę wytarła się i owinęła ręcznikiem. -Ciągle czytasz te ponure historie? - W latach siedemdziesiątych sporo się tu działo. Byłam w liceum, potem poszłam na studia, więc nie pamiętam tego za dobrze. A ty? - Nie za bardzo. Wszystko to działo się w dzielnicy kubańskiej i nie miało wpływu na żadnego z moich znajomych. Nie było aż tyle gwałtownych zajść, jak by można się spodziewać po tej lekturze, ale sporo moich 174 przyjaciół wyjechało z Miami. Powiedzieli, że miasto leży w gruzach. Co, oczywiście, nie było prawdą. - My też powinniśmy wyjechać. Przykleić sobie na samochodzie jedną z tych naklejek, wiesz: OSTATNI AMERYKANIN OPUSZCZAJĄCY MIAMI PROSZONY JEST O ZABRANIE FLAGI. - Cóż znowu! - Dlaczego ty i tata nie wyjechaliście? - Tu jest nasz dom. Gail wyciągnęła ręce nad głową. - Przy ostatnim spotkaniu Ernesto Pedrosa powiedział mi o kubańskich hotelach, pod które zeszłego lata ktoś podłożył bomby. Twierdzi, że Kubań-czycy powstaną. Uważa, że wróci do domu. - Może tak się stanie. - Mógłby, gdyby chciał. Jest uparty i zawzięty. - Jest bardzo stary. A ty jesteś nie w humorze, tak? - Miałam ciężki tydzień. Irenę włożyła sandałki. - Ubiorę się i zrobię nam owocowe daiąuiri. Trzeba się zdrowo odżywiać. W roku 1978 FBI prowadziło śledztwo w sprawie Ernesta Pedrosy pod zarzutem finansowania przez niego ataków sabotażystów. W tym samym roku jego najstarszy wnuk, którego uratował bądź porwał z Kuby, zależnie od punktu widzenia, pojechał do Nikaragui, by walczyć po stronie lewicowców i ostatecznie wyzbyć się niewinności. W kuchni zadzwonił telefon. Gail wstrzymała oddech. Ale matka nie wychyliła się na zewnątrz, by ją zawołać. A więc przesunęła okulary na głowę i położyła się. Pod zamkniętymi powiekami zatańczyły jej różnokolorowe plamki jak miniaturowe fajerwerki. Zasnęła. Obudził ją szczęk tacy stawianej na metalowym stoliku. Podniosła się ostrożnie, czując mrowienie zbyt opalonej skóry. Matka, ubrana w białe spodnie i jasnozielony podkoszulek, napełniła dwa duże kieliszki różowym pienistym płynem. Zdążyła się nawet umalować. Podała córce drinka i podeszła na brzeg basenu. - Małe syrenki! Małe syrenki! Pora wyjść na brzeg. Ciasteczka i sok! -Dziewczynki, drżące i ociekające wodą, otuliły się kolorowymi ręcznikami, które sięgały im do kostek. Irenę dała im torbę chleba i poradziła, żeby poszły na falochron i rzucały okruszki rybom. Potem stanęła u stóp leżaka Gail, mieszając zmrożone daiąuiri słomką. - Przed chwilą dzwonił Jerffrey Hopkins. Szukał ciebie. Chciał wiedzieć, czy widziałaś wczorajszy wywiad z Tomem Nolanem w Channel Se-ven. Usiłował cię złapać w domu. 175 - Boże, co się stało? - Hm... - Irenę uśmiechnęła się pod nosem. - Tom powiedział, że jest szczęśliwy, iż mógł zaśpiewać w Hawanie. Wszystkie kubańskie problemy biorą się z tego, że Stany Zjednoczone nałożyły na ten kraj embargo. Waszyngton boi się lobby emigrantów. Co jeszcze? A, tak. Fidel zrobił więcej dla Kuby niż uchodźcy, gdyby tam zostali. Gail powoli nabrała oddechu. - Zabiję go. Wyrwę mu język. Czy Jeffrey chciał, żebym oddzwoniła? Pewnie jest bliski apopleksji. - Wyobraziła sobie gładkie policzki dyrektora opery, płonące rumieńcami nad elegancką muszką. - Możesz zadzwonić później. W tej chwili jest w drodze. Natomiast powinnaś zadzwonić do TomaNolana, zanim bardziej narozrabia. Mam jego numer w notesie przy telefonie. Gail zawiązała ręcznik na biodrach i poszła boso do kuchni. Zerwała słuchawkę ze ściany i wystukała numer. Cztery sygnały. Potem włączyła się automatyczna sekretarka. Głęboki, łagodny głos poinformował ją, że nikogo nie ma w domu. - Tom, tu Gail Connor. Jesteś? Jeśli tak, podnieś słuchawkę. - Cisza. -Pewnie pojechałeś na próbę. Mam nadzieję, że dotarłeś bezpiecznie i nikt cię nie zastrzelił po drodze. Słyszałam o twoim wywiadzie dla Channel Seven. Jak mam to powiedzieć, żeby cię nie obrazić? Nie wiem. Zachowałeś się jak idiota. Zgodziliśmy się przecież, że nie będziesz udzielać wywiadów! - Zaczerpnęła oddechu. - Teraz możemy się tylko modlić, żeby nic się nie wydarzyło. A tymczasem, jeśli ktokolwiek spyta, bądź uprzejmy powiedzieć, że to był żart, nieporozumienie, sfiksowałeś, nie chciałeś, nie wiedziałeś. I natychmiast do mnie zadzwoń. Jestem w domu mojej matki, Irenę Connor. Zostawiła numer, odłożyła słuchawkę i zaklęła. Wróciła na zewnątrz i wychyliła połowę zmrożonego daiąuiri. Ból chwycił ją za gardło. - Cholera. - Otworzyła usta, odetchnęła ciepłym powietrzem. - Co za idiota! Po co to zrobił? Dla popularności? Nie, ja go zabiję. Telefon znowu zadzwonił. Gail łypnęła w jego stronę, potem przestraszyła się, że to Anthony. Nie powiedziała matce, że się z nim pokłóciła. Telefon nie chciał umilknąć. - Mam odebrać? - spytała Irenę. Nie, on nie zadzwoni, uznała Gail. - Nie, już idę. W słuchawce rozległ się głos Rebeki Dixon. Tak, słyszała o wywiadzie, to straszne. 176 - Moja pokojówka, Juanita, właśnie powiedziała, że Octavio Reyes znowu pozwolił sobie na nieprzyjemne komentarze. Puścił nawet uwagi Nolana i przetłumaczył je na hiszpański. Wszystkie inne stacje także o tym mówią. Gail oparła czoło o szafkę nad zlewem. - Jeśli się spodziewasz, że znajdę wyjście z tej katastrofy dlatego, że jestem prawnikiem, to bardzo się mylisz. Nie mam pojęcia, co dalej. - Lloyd ma zamiar z nim porozmawiać. - Z kim, Tomem? - Nie. Z Octaviem Reyesem. - Rebecca mówiła cicho, jakby się bała, że ktoś ją podsłucha. - Przyjdzie tu dzisiaj. Lloyd chce z nim porozmawiać. - Lloyd zaprosił go do was? - powtórzyła Gail z niedowierzaniem. -A Octavio Reyes przyjął zaproszenie? Jesteś pewna? - Tak. Przepraszam, że nie powiedziałam ci tego wcześniej. Lloyd zaprosił do nas parę osób i Reyes znalazł się na liście. - To jest to przyjęcie, na którym będzie śpiewać Tom Nolan? Jak to możliwe? - Pan Reyes o tym nie wie. To taki żarcik Lloyda. Według niego to rewanż za wszystkie kłopoty, jakich nam narobił. Chce zobaczyć jego reakcję. Wydaje mu się, że to śmieszne. Gail wyprostowała się, nadal nie dowierzając własnym uszom. - Lloyd zaprosił swoich znajomych. Mają pieniądze i zamierzają dokonać inwestycji na Kubie, jeśli tylko nadarzy się im okazja. Na razie to nie jest legalne, ale Lloyd twierdzi, że szczęście przychodzi do tych, którzy są na nie przygotowani. - A Octavio Reyes jest jednym z jego przyjaciół. - Nie przyjaciół. Nie znają się prywatnie. Octavio Reyes był w naszym domu, ale nie podczas mojej obecności. Nie poznałabym go nawet, gdyby w tej chwili wszedł do mojej sypialni. Przepraszam. Lloyd kazał mi się nie mieszać, więc siedziałam cicho. Może powinnaś powiedzieć Anthony'emu. - On już wie. Nie o tym, że Reyes pojawi się w waszym domu, ale reszty jest świadomy. Nastąpiła chwila ciszy. - Skąd się dowiedział? - Od Feliksa Castillo. Wynajął go jako detektywa. - Och... - Cichy śmiech. - Anthony jest zawsze o krok przed nami. Gail odłożyła słuchawkę i przez chwilę zastanawiała się, czy rzeczywiście nie powiadomić o wszystkim Anthony'ego. Ale w końcu naprawdę o tym wiedział. Co za różnica? Nie zdawał sobie tylko sprawy, że jego szwagier jest bardziej podstępny niż się wydaje. Wyszła na patio, dopiła daiąuiri, ponownie napełniła kieliszek, usiadła i powiedziała matce, że dzwoniła Rebecca Dixon, która chciała pogadać 12-Aria dla zdrajcy 0 wywiadzie. O reszcie nie wspomniała. Wszystkie drogi prowadzą do An-thony'ego. Ramiona Irenę lśniły od kremu z filtrem. Spod ronda słomkowego kapelusza błysnęły niebieskie oczy. - Zastanawiałam się, co Tom mógł przywieźć w tej walizce. - Nie pytaj mnie. - Gail sięgnęła po kolejny artykuł o terroryzmie wśród uchodźców. - Podejrzewam, że jakiś zabytkowy instrument muzyczny. Majów albo... jacy to Indianie żyli w Ameryce Łacińskiej? Muzyk chciałby sobie przywieźć takie pamiątki. Nie zdołałby wwieźć legalnie prekolumbijskich zabytków, więc musiał poprosić Dixona, żeby je przeszmuglował. Na jakich instrumentach mogli grać Indianie? - Nie wiem, mamo. - Gail przełożyła kolejną kartkę, spojrzała na zdjęcie dymiących ruin fabryki cygar. Jej właściciel był podejrzany o podróże do Hawany. W chwilę później jej matka odezwała się znowu: - Powiesz mi, co się dzieje między tobą i Anthonym, czy nie? Gail nie odwróciła oczu od tekstu. - Nie chciałabym poruszać tego tematu, ale zdaje się, że między nami już koniec. - O nie! Nie mówisz poważnie. - Niestety tak. Miałaś rację, kiedy mnie przed nim ostrzegałaś. Irenę zajrzała swojej córce w twarz. - Powiedziałaś, że dzięki niemu jesteś szczęśliwa. - Czasami tak, ale czasem to za mało. Wystarczy, że się nie zgadzamy 1 łubudu! Ma straszny temperament. - Och, Gail... Chyba nie jest agresywny? - Nie. - Przypomniała sobie Octavia Reyesa, dławiącego się po ciosie w żołądek. - Nie wobec mnie. - Kochanie, wszystkie pary mają chwile nieporozumień. - Tu chodzi o coś więcej. Rozmawiałam z Kubankami, więc to nie jest tylko moja niepoprawna politycznie opinia. Powiedziały mi, że Kubańczycy są egoistycznymi, dominującymi pawiami i spodziewają się, że kobieta będzie grać przy nich drugie skrzypce. To wpływ tradycji. Nie mogę winić Anthony'ego. Tak został wychowany. - W Miami, nie na Kubie. - Co za różnica? - Do czego on cię zmusza? Gail wrzuciła dokumenty do pudła i sięgnęła po kieliszek. - Mamo, dlaczego tak trywializujesz? Chodzi o to... wiem, że będziesz mnie dręczyć, dopóki ci nie powiem... że Anthony nie potrafi się otworzyć. Jest emocjonalnie zablokowany. 178 - Anthony? - Są pewne ważne sprawy, z których nie chce się rozliczyć. A ja nie mogę ci ich zdradzić, więc nie naciskaj. - Podejrzewam, że chodzi bardziej o płeć niż tradycję. Ja też się ciągle kłóciłam z twoim ojcem. Nie pamiętasz tego, bo umarł, kiedy byłaś bardzo mała. Od tego czasu nauczyłam się, że o wiele mądrzej jest milczeć i słuchać. Starać się zrozumieć. Jeśli się złościsz i upierasz, żeby wszystko było tak, jak ty chcesz, możesz w końcu stracić coś bardzo ważnego. Musisz być subtelna i cierpliwa. - Yo soy como soy. - Gail wzniosła kieliszek w kpiącym toaście. - To znaczy „jestem, jaka jestem". Irenę zakołysała kieliszkiem. - Wiesz, kochanie, kiedy następnym razem oskarżysz kogoś o porywczość, mogłabyś spojrzeć do lustra. Gail zamilkła. Potem wyciągnęła ręce do matki. - Przepraszam. - Położyła głowę na jej ramieniu. - Nie mów nikomu, zwłaszcza Karen. Ona go tak lubi... Nie wiem, co robić. O, mamo, nie mogę rozmawiać... Irenę poszła sprawdzić, jak bawią się dziewczynki. Gail płakała przez parę minut, zasłaniając twarz ręcznikiem. Wreszcie, mając już dość tego użalania się nad sobą, wytarła nos i wzięła pierwszy z brzegu artykuł. W 1986 roku, na festiwalu przyjaźni w centrum Miami dwustu liberałów zorganizowało zebranie, na którym śpiewano pieśni ludowe i występowano przeciwko pomocy USA dla nikaraguańskich contras. Po drugiej stronie barykad dwa tysiące krzyczących uchodźców machało amerykańskimi i kubańskimi flagami i rzucało jajkami w protestujących. Wyglądało na to, że tłum w końcu sforsował przeszkody i policja musiała ratować protestujących. Zaczęła czytać od początku. Przypomniała sobie, że contras walczyli z sandinistami. Zaciekawiona, szperała w pudle w poszukiwaniu informacji o ruchu socjalistycznym w Ameryce Łacińskiej. W roku 1979 skorumpowany dyktator, generał Anastasio Somoza, uciekł z Nikaragui, a władzę przejęli sandiniści. Contras rozpoczęli kontrrewolucję. W 1985 za poparciem Reagana grupa kubańskich emigrantów pojechała do Nikaragui, by walczyć z contras. Przeszli oni szkolenie w tajnej bazie w Everglades, obsługiwanej przez brygadę 2506 - tę samą, która została pokonana w Zatoce Świń w 1961 roku. Gail przypomniała sobie, że na ścianie gabinetu Ernesta Pedrosy wisiała flaga brygady, a obok czarno-biała fotografia mężczyzn w kombinezonach. Nie wiedziała o tej wyprawie kubańskich emigrantów do Nikaragui. Siedem lat wcześniej Anthony także tam był, dwudziestodwuletni, brodaty i długowłosy, uzbrojony w AK-74, własność Feliksa Castillo, szpiega z Hawany. 179 W roku 1985 Kubańczycy pojechali do Nikaragui, żeby zrobić to, czego nie mogli dokonać na Kubie: skopać tyłki komunistom. Pojawił się slogan: dziś Nikaragua, jutro Kuba. Poszperała w pudle, znalazła książkę dotyczącą działalności CIA w Ameryce Środkowej i otworzyła ją. Stany Zjednoczone zaopatrywały contras w broń i amunicję. Reagan powiedział, że nie powinniśmy zostawiać przynajmniej ich - być może miał na myśli fakt, iż Stany porzuciły w potrzebie Kubę. Potem Kongres postanowił odciąć wszystkie dostawy z wyjątkiem pomocy humanitarnej, ale znaleziono inne kanały przemytu broni. Współpracujący z CIA podpułkownik Olivier North podjął tajną akcję zaopatrzeniową. Z baz w Salwadorze i na Kostaryce wystartowały samoloty transportowe, które zrzucały broń dla contras. Prawo złamali dostojnicy na najwyższych szczeblach. W aferę wmieszany był Biały Dom. Po skandalu w 1987 roku uczestnicy spisku musieli zeznawać przed Kongresem. Gail była wtedy na studiach; ta afera odbiła się szerokim echem wśród przyszłych prawników. Oliver North oznajmił wyzywająco, że skłamał. Gail nie pamiętała już, jak wiele sztuk broni zostało wysłanych, a ile czekało w magazynach w Miami, a także, że firma transportowa z siedzibą w Miami była własnością CIA, zaś jeden z samolotów agencji został zestrzelony nad Nikaraguą w 1986 r. Emigranci kubańscy zbierali pieniądze dla contras. Gail mogłaby się założyć o wszystko, że Ernesto Pedrosa wydusił z siebie okrągłą sumkę dla Olhdera Northa i jego przyjaciół. A w tym czasie Anthony siedział sobie w Nowym Jorku, studiował prawo i był szczęśliwym mężem i ojcem dwojga dzieci. Gail wstała, żeby napełnić kieliszek. Wróciła i przeczytała, że podpułkownik North przekazał operację generał-majorowi Richardowi Secordowi, który otrzymał pięć samolotów, zbudował pasy startowe i magazyny, a także wynajął pilotów do dalszej misji. Od marca do października 1986 roku wykonano ponad czterdzieści lotów nad Nikaraguę, zrzucając skrzynie karabinów maszynowych, rakietnic, moździerzy, granatów, karabinów, plastiku, detonatorów, lontów, spadochronów i najróżniejszej amunicji oraz innych artykułów. Zabawa skończyła się piątego października, kiedy pocisk z SAM-7 zestrzelił nad terytorium Nikaragui samolot transportowy C-123. Rząd Reagana wyparł się jakiejkolwiek wiedzy na temat tych lotów. Gail zajrzała do przypisów na końcu książki. Znalazła spis samolotów: C-123, C-7, karibu, L-100. Nie wiedziała, jak wyglądały, ale wyobraziła sobie grafitowe sylwetki, sunące nisko nad górami w środku nocy, pilotów 180 wypatrujących sygnałów z ziemi, twarze oświetlone blaskiem deski rozdzielczej, skrzynie stojące przy otwartych drzwiach, gotowe do wypchnięcia. Odwróciła kartkę, przeczytała nazwiska na liście pilotów, załogi i obsługi naziemnej. Sięgnęła po kieliszek i zamarła w pół ruchu. Bardzo powoli odstawiła go na miejsce, jakby gwałtowniejszy ruch mógł zmącić druk. Z wielkiej odległości napłynął do niej głos: - Gail, pytałam, co byś chciała na obiad? Gail? Coś się stało? Powoli obejrzała się na matkę. - Zgadnij, co Lloyd Dixon robił w 1986 roku. Irenę zwlekała przez chwilę z odpowiedzią. - Nie wiem, kochanie. Co? - Pilotował C-123 z tajnej bazy w Llopango na Salwadorze i zachodniej Kostaryki. Zrzucał broń nikaraguańskim contras. -Zamknęła książkę. -Czy mogłabyś coś dla mnie zrobić? Zadzwoń do Rebeki. Nie chcę, żeby Lloyd usłyszał mój głos. 23 Gail zjechała z promu na Fisher Island w chwili, gdy gasły ostatnie promienie słońca. Przy głównej drodze czekał golfowy wózek z kobietą za kierownicą. Strażnik sprawdził jej nazwisko na liście i oznajmił, że pani Dixon pokaże jej drogę. Gail zamigała światłami. Wózek zawrócił szybko i ruszyły. Minęły przystań, potem pole golfowe - była to ta sama trasa, którą jechała w Anthonym po koncercie Thomasa Nolana. Zawiły podjazd prowadził pod portyk domu Dixonów, ale Rebecca skręciła na mały parking dla gości i na chwilę zniknęła za bujnymi tropikalnymi drzewami. Zatrzymała wózek w głębi parkingu. Gail wysiadła, już z daleka dobiegł ją śmiech Rebeki. - Co za włosy! Nie poznałam cię. - Peruka. Pasuję do Fisher Island? Rebecca przyjrzała się czarnej kaszmirowej tunice i luźnym spodniom Gail. - Jeszcze za mało biżuterii i nie widzę oznak liftingu, ale na początek wystarczy. - Klepnęła siedzenie obok siebie. - Zrobienie zdjęcia wcale nie jest takie łatwe, jak mi się zdawało. - Nie chcę, żeby Octavio mnie rozpoznał. - Gail postawiła torbę na podłodze wózka i wsiadła. 181 - Ale po co to wszystko? - Rebecca odrzuciła włosy do tyłu; perłowe kolczyki rozhuśtały się wahadłowo. - Lloyd potrafi przekonywać. Powie: „Octavio, jeśli nie przestaniesz atakować opery, zabiorę cię na pokład mojego samolotu i wyrzucę nad Hawaną". Oj, Gail, naprawdę... Roześmiejże się choć raz. - Jestem zbyt wkurzona. Nie, chcę zrobić to zdjęcie. Miasto może nas zmusić do wydania tysięcy dolarów, a proces też będzie kosztować. I może Lloydowi nie zależy na tym, co robi Octavio. Chcę mieć zdjęcie komentatora WRCL, wchodzącego do mieszkania, w którym wystąpi Thomas Nolan. O, to by było słodkie. Rebecca odwróciła się, by spojrzeć jej prosto w oczy. Spod rozchylonego płaszczyka wyglądała wąska czarna sukienka ze srebrnymi paciorkami wokół dużego dekoltu. - Coś mi mówi, że tu chodzi o sprawy prywatne. Chcesz go dopaść, przyznaj się. Gail wzięła głęboki oddech. - No... może nie dokładnie jego. Nie ujęłabym tego w ten sposób, ale w pewnym sensie czuję się odpowiedzialna za to, co się stało. Octavio rozpętał to piekło tylko dlatego, że pracuję dla opery. Wykorzystał to, żeby poróżnić Anthony'ego z dziadkiem. - Aaaa... Ernesto Pedrosa. Lloyd twierdzi, że ma ponad dwieście milionów dolarów. O tak, to rzeczywiście sprawa prywatna. - Słuchaj, Anthony nie chce tych pieniędzy... Rebecca parsknęła śmiechem. - Naprawdę! Ma dość własnych. Chce odzyskać należne mu miejsce w rodzinie. Mogę ci to powiedzieć, bo wiem, że zrozumiesz. Dziadek ciągle nie może darować Anthony'emu sympatii do sandinistów, a Anthony nigdy mu nie powiedział, co się naprawdę wydarzyło. Ich stosunki są bardzo napięte. Octavio o tym wie i zrobi wszystko, żeby do reszty zniszczyć tę więź albo przynajmniej nie dopuścić do pogodzenia. I będzie tak knuł aż do śmierci Pedrosy. Rebecca otworzyła perfekcyjnie umalowane usta w wyrazie niegodziwej uciechy. - Boże, prawdziwa opera. Na końcu ktoś powinien umrzeć. Kogo wybierzemy? Oczywiście Octavia. Potem w ostatnim akcie ty i Anthony zasiądziecie na tronie... - Proszę cię... W tej chwili między mną i Anthonym nie dzieje się zbyt dobrze. Nie wiem, co będzie. - Aż tak źle? - Ugrzązł pomiędzy dziadkiem i Octaviem, nie może sobie poradzić z przeszłością. Zresztą wiesz. No i do tego doszły nasze prywatne konflikty. Nie radzę sobie najlepiej. - Machnęła ręką. - Nieważne. 182 Rebecca przysunęła się i uścisnęła ją. - Pomogę ci. Dam ci głowę Octavia Reyesa. Gail parsknęła śmiechem. - Nie chcę głowy, tylko parę zdjęć. Rebecca włączyła silnik wózka. - Dlaczego kazałaś mi nie wspominać o tym Lloydowi? On by się tym ubawił. Ty, w peruce, kryjąca się po krzakach... Ruszyły z lekkim szarpnięciem, wózek bezgłośnie przesunął się przez parking. - Nie mieszajmy do tego Lloyda. Znasz ludzi, którzy do was dzisiaj przyjdą? Kim są? Na przyjęciu miało się zjawić siedem osób. Rebecca zamierzała wypić z nimi parę koktajli, wysłuchać śpiewu Thomasa Nolana i innych, potem dyskretnie zniknąć w swoich apartamentach. - To przyjaciele Lloyda. Pamiętam może ze dwa nazwiska. Lloyd nigdy o nich nie wspomina. - Mogłabyś się dowiedzieć, kim są? Czym się zajmują? Wózek zwolnił niespodziewanie, grube opony przejechały poślizgiem parę metrów. Rebecca przekręciła kluczyk w stacyjce. - Dlaczego? Tu się coś dzieje. O co chodzi? Gail nie chciała tłumaczyć jej wszystkiego. Zresztą chodziło tylko ojej podejrzenia, nie miała dowodów. Octavio Reyes i pozostali nie zebrali się tylko po to, żeby pogawędzić o możliwościach inwestycji na Kubie. Zamierzali zaplanować jakieś poważne posunięcia. - Pomogłaś mi się dostać na Fisher Island, więc poprzestańmy na tym. - Mogę także zawrócić i odwieźć się na prom. Co się dzieje? Zamierzam się rozwieść, więc nie obawiaj się, że pobiegnę zaraz do Lloyda. - Doskonale. Uważam, że twoi goście będą planować zamach na Fidela Castro. Nie jestem tego pewna, ale tak sądzę. Lloyd także bierze w tym udział. Zdumienie Rebeki było niewątpliwie szczere: - Lloyd? - Co wiesz o jego przeszłości? Wiesz, że w 1986 roku wypełniał tajne misje dla Olivera Northa i Richarda Secorda, zrzucając broń dla contras w Nikaragui? - Tak, wiem. Powiedział mi. - Czy ciągle ma związki z CIA? A jego goście? - To biznesmeni. - Jesteś pewna? - Gail, na miłość boską... Chwila milczenia. - Dasz mi te nazwiska? Nie musisz. 183 - Tak, oczywiście. - Rebecca przekręciła kluczyk i wózek ruszył bezgłośnie pomiędzy rzędami samochodów. Wyjechały z parkingu, minęły portyk, zmierzając w stronę wejścia do garażu. W ostatniej chwili Rebecca skręciła, przejechała pięćdziesiąt metrów dalej i zaparkowała w miejscu, gdzie gęste drzewa zasłaniały latarnie. - Dobrze. Masz rację - powiedziała cicho. - Lloyd rzeczywiście znał jakichś ludzi z CIA. Nie jestem pewna, czy nadal utrzymuje te znajomości. Jak ci powiedziałam, chłopcy umówili się na wieczór rozrywek, a ja nie powinnam zadawać żadnych pytań. Po naszym ślubie... kiedy leżałam w klinice i leczyłam zdrowe zmysły... opowiedziałam Lloydowi o Nikaragui. Bałam się, że coś się wyda. A on powiedział, że zna parę osób z CIA i może się rozejrzeć. - CIA spisała raport? - Ciotka tej dziewczyny napisała do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, więc zajęli się sprawą. - I co powiedzieli? Oczywiście, jeśli możesz to zdradzić. - Lloyd dostał kopię raportu. Nic ciekawego. Nasze nazwiska były na liście amerykańskich ochotników, pracujących dla Kościoła. Bosko, nie? - A Emily Davis? Za drzewami migotał ocean, Rebecca wpatrywała się w niego, wyraźnie zastanawiając się, co powiedzieć. - Wysłali swojego człowieka do Los Pozos. Zebrał różne wersje historii. Emily żyje, nie żyje, zabiła ją Gwardia Narodowa, wyjechała do Mana-gui. Lokalna filia uznała ją za zaginioną, a potem za zmarłą. Wysłali raport jej ciotce. Koniec. - Rebecca uniosła brodę, odsłaniając długą linię jasnej szyi. - Chcesz wiedzieć, dlaczego zamknęli sprawę? Emily była nikim. Studentką. Dawała lekcje muzyki, żeby zarobić na życie. Gdyby chodziło o ciebie albo mnie, rząd by się bardziej zainteresował. Nas by się czepiali. Ale rodzina Emily przyjęła do wiadomości wszystko, co powiedzieliśmy jej my, a potem CIA. Mieliśmy szczęście. Nie było problemu. - Nie było problemu - powtórzyła Gail. - Ale ciągle nie możecie zapomnieć. - Nie wnikajmy w to. - Rebecca przekręciła kluczyk. Spod kół wózka bryznął żwir. - Pokażę ci spis pasażerów promu z czasów ostatnich wizyt Octavia Reyesa. Jestem tutejsza. Mam prawo wglądu. - Ale bądź ostrożna. Nie wymieniaj jego nazwiska. - Zlituj się... Jestem w tym dobra. Obsługa mnie uwielbia. Masz komórkę? Zapisz mi numer. Posterunek uprzedza, kto do nas jedzie. Zadzwonię, kiedy pojawi się Octavio. Gail przytrzymała się deski rozdzielczej, gdy skręciły do garażu pod budynkiem. Minęły rzędy luksusowych samochodów. Zauważyła także parę 184 elektrycznych wózków, podłączonych do gniazdek. Rebecca zatrzymała się pomiędzy swoim jaguarem i lincolnem męża. Podniosła karoserię z boku, podłączyła kabel i skinęła głową w stronę wind. Gail poszła za nią, Rebecca nacisnęła guzik szóstego piętra. - Denerwujesz się? - Boże, opływam potem. - Nie martw się. Nasi sąsiedzi wyjechali, ale Octavio o tym nie wie. Możesz spokojnie stanąć przed ich domem. Światło będziesz miała z tyłu, więc nie dostrzeże twojej twarzy. Drzwi otworzyły się, ukazując taras na szóstym piętrze, przestrzeń pełną dekoracyjnych donic i ławeczek. Chłodny wietrzyk nadpływał ponad koronami palm, kołyszącymi się tuż pod balustradą. Obie kobiety skręciły w lewo i szły przez jakiś czas, dopóki Rebecca nie zatrzymała się przed rzeźbionymi podwójnymi drzwiami jej apartamentu. - Dość światła? - spytała szeptem. Blask lał się z dwóch lamp po obu stronach drzwi i lampy na górze. Uśmiechnęła się i weszła do środka. Gail nastawiła aparat i zrobiła zdjęcie drzwiom. Numer trzy. Taras zakręcał, przez co następne mieszkanie znajdowało się pod innym kątem niż apartament Dixonów. Gail mogła stać przy balustradzie i obserwować drzwi naprzeciwko. Tuż pod nią szeleściły pierzaste liście palmy. Stała w plamie światła, co się jej nie podobało, ale przynajmniej jej twarz pozostawała w cieniu. Goście wchodzący do apartamentu Dixonów zobaczą tylko sylwetkę wysokiej brunetki w czerni, rozkoszującej się wieczornym powietrzem przed powrotem do domu. Postawiła aparat na rzeźbionej balustradzie z piaskowca i wycelowała obiektyw w drzwi. Spod peruki pociekła jej strużka potu. Za rogiem rozległ się dzwonek windy. Gail oparła się na łokciu, policzek na ręce, zasłaniając aparat drugą ręką. Pojawiło się czterech mężczyzn w garniturach. Nacisnęła migawkę. Syk aparatu wydał się jej potwornie głośny. Udało się jej zrobić zdjęcie wszystkim czterem, kimkolwiek byli. Drzwi otworzyły się i zamknęły. W chwilę potem zadzwoniła Rebecca. Octavio Reyes już się zbliża. Gail z trudem opanowała przyspieszony oddech, jeszcze raz sprawdziła aparat. Czekała. Dzwonek. Oparła się niedbale o balustradę, jakby spoglądała na wyspę. I oto on - krępy mężczyzna w okularach, szybko idący przez plamy światła. Wydawało jej się, że patrzy na nią. Stanął pod drzwiami Dixonów i odwrócił się plecami. Gail zaklęła pod nosem. - No, odwróć się... 185 Octavio nacisnął guzik dzwonka. Gail zrobiła zdjęcie. Drzwi otworzyły się i zamknęły. Być może zaciekawiła go stojąca samotnie kobieta. Może dostrzegł lśnienie obiektywu. Może wyjdzie, żeby się jej przyjrzeć. Chciała także zrobić zdjęcie Nolanowi, ale bez fotografii Reyesa nie miało żadnego znaczenia. Wrzuciła aparat do torby i ruszyła po schodach w dół. Na parterze odetchnęła głęboko parę razy, otworzyła drzwi i wyszła pod portyk. Niedbałym krokiem przemierzyła parking dla gości. Minęło parę minut, zanim znalazła samochód Reyesa, wiśniowego lexusa. Odważyła się zrobić jedno zdjęcie z fleszem. Teraz zaczaiła się na Nolana. Nie minęło pięć minut, a pod portykiem zatrzymała się taksówka. Mężczyzna na tylnym siedzeniu miał włosy ściągnięte w kucyk. Gail, stojąca za drzewami po drugiej stronie drogi, wycelowała obiektyw w taksówkę. Jako pierwszy wysiadł akompaniator. Wyciągnął rękę do sopranistki, która miała na sobie długą suknię. Tom Nolan i tenor wysiedli drugimi drzwiami. Gail zrobiła zbliżenie jego twarzy z drzwiami bloku w tle. Wycofała się w cień. W tej samej chwili jej telefon zadzwonił znowu. Rebecca. - Właśnie dzwonili z recepcji. Tom i inni są w drodze. Gdzie jesteś? - Na parkingu. Zdaje się, że nie złapałam Octavia. Odwrócił się tyłem. Zapadło milczenie. - Więc ja to zrobię. - Nie, nie... Ale Rebecca już się rozłączyła. Telefon zadzwonił po niespełna minucie. - Co robisz? - szepnęła Gail. - Jestem na tarasie za salonem. Przejdź na stronę południową. Pomacham do ciebie. Zgasiłam światło, więc mnie nie widać, a jeśli ktoś mnie zobaczy, pomyśli że rozmawiam z przyjaciółką. Uśmiecham się, śmieję. Widzę wszystko. Mam Octavia Reyesa jak na dłoni. W salonie jest takjasno, że nie muszę używać flesza. - Uważaj, żeby nie zauważyli aparatu! Gail obeszła budynek, starając się wyglądać na jego mieszkankę, z wolna przechadzającą się przed snem. Co chwila podnosiła głowę, oglądając łuki nad tarasami i dach położony pod różnym kątem. Wreszcie podniosła telefon do ucha. - Dobrze, jestem na dole. Usłyszała śmiech Rebeki. - Nadchodzą. O Boże, jakie to śmieszne. Octavio nie poznaje Toma. Lloyd przedstawia wszystkim wszystkich. Tom wpatruje się w Octavia. Jest uprzejmy, wyciąga rękę. Zaraz! 186 Długa chwila ciszy. Gail stała na trawie obok palmy, wpatrując się w światła w mieszkaniu nad nią. Parę osób stało na tarasach, rozmawiając i trzymając drinki. Z daleka dobiegała muzyka. - Octavio jest wściekły jak diabli. Wychodzi. - Nie rób już więcej zdjęć... - Chce wyjść, ale Lloyd się śmieje. Bierze go pod ramię. Teraz idą korytarzem. Chyba do gabinetu Lloyda. Widzisz mnie? - Gail przez cały czas stała z głową zadartą do góry. Na najwyższym tarasie pojawiła się kobieta. Błysnęło białe nagie ramię. Głos Rebeki w słuchawce powiedział: - Rzucę ci film. Oparła się o balustradę, wyciągnęła rękę. Rolka filmu, czarna kropeczka, pokoziołkowała w dół, uderzyła w ramię Gail i spadła w trawę. Gail znalazła ją i pomachała ręką. Rebecca odmachnęła i cofnęła się do wnętrza domu. Gail wrzuciła film do torby i pobiegła przez trawniki, trzymając się blisko cienistych krzaków i drzew. Za jej plecami rozległy się szybkie kroki; ułamek sekundy później czyjaś dłoń zakryła jej usta. Ktoś uniósł ją i pociągnął do tyłu. Zaczęła wierzgać i wyrywać się, młócąc nogami, wbijając paznokcie w obcą dłoń. To nie ciało, zdała sobie sprawę. Rękawiczka. Ale jest za twarda jak na rękawiczkę. - Ćśśśś... - syknął jej ktoś do ucha. - To ja, Felix. Cicho bądź! - Popchnął ja ku krzakom. - Nadchodzi strażnik ochrony. - Przykucnął i pociągnął ją za sobą. - Nie ruszaj się. Gail ciągle dygotała, oddychając otwartymi ustami, lecz usiłowała nie robić hałasu. Serce waliło jej o żebra. Felix Castillo podniósł rękę, nakazując jej czekać. Uniósł się lekko, żeby spojrzeć ponad żywopłotem, po czym usiadł. - Wystraszyłeś mnie jak cholera! - szepnęła. - Po co? Strażnika nie interesuje, czy ktoś spaceruje wieczorem! - Ćśśśś... Widziałem, że jeden z nich cię obserwował. Chcesz, żeby cię zapytał, co tu robisz? - A ty, co tu robisz? - Rozglądam się, wiesz. - Śledzisz Octavia Reyesa, tak? - Nie, przyjechałem z Tomem jako ochroniarz. - Kłamiesz. - Przyjechał taksówką. W świetle księżyca ujrzała błysk zębów pod wąsami. - Jak się dostałeś na wyspę? - Bajeczka i sto dolarów dla kapitana promu. - Znowu wyszczerzył zęby. - Obciążę tym rachunek Anthony'ego. - Pewnie mu powiesz, że mnie widziałeś. 187 - Pewnie tak. - Castillo pociągnął ją za włosy. - Lepiej wyglądasz jako blondynka. Narobisz sobie kłopotów. - Skąd wiedziałeś, że to ja? - Zdjęła perukę i potrząsnęła włosami. - A kto? Zobaczyłem cię, kiedy robiłaś zdjęcie jego tablicy rejestracyjnej. - Wyjął z kieszeni malutki aparat. - Tym jest łatwiej. Film na podczerwień. - Pokazał jej drugi mały aparat z teleobiektywem. - Trzeba być zawsze przygotowanym. - Schował oba aparaty do marynarki. - O czym rozmawiałaś z Rebeccą Dixon przez telefon? Gail opowiedziała mu o scenie, którą opisała jej Rebecca. - Tom Nolan wystąpił jako żart Dixona pod adresem Octavia. - Nie rozumiem. - Wiem. Ja też nie. Lloyd ma dziwne poczucie humoru. Rebecca twierdzi, że zamierza skłonić Octavia do odpuszczenia operze. To raczej nie będzie łatwe po tym, co Tom powiedział w telewizji. Oglądałeś? - Dlaczego to zrobił? - Bo jest głupi. - Tak uważasz? Rozmawiałem z nim. Uważam, że to bardzo zmyślny gość. - Castillo podniósł się lekko, spojrzał ponad krzakami. - Dobra, czysto. Chodź. Zaprowadzę cię do samochodu. - Podsunął jej łokieć. -Nikt nie zwróci uwagi na dwoje ludzi. Ładna z nas para, nie uważasz? - Zaprowadził ją na oświetloną alejkę. - Tam nie było żadnego strażnika, co? Znowu się uśmiechnął. - Ale powinien być. Musisz na siebie uważać. Gail stanęła. - Muszę z tobą porozmawiać. To ważne. - Dobrze. - Skinął w stronę ławki. W ciemnościach bielał widmowy kształt. Woda biła cicho o brzeg, zbyt płytka, by tworzyły się na niej fale. Usiedli na drewnianych leżakach na plaży. Przed nimi rozciągały się niezgłębione ciemności, z wyjątkiem świateł łodzi, która mimo późnej pory ciągle kołysała się na wodzie. - Może to brzmi dziwnie, ale sądzę, że Lloyd Dixon i jego przyjaciele, w tym także Octavio Reyes, planują kontrrewolucję na Kubie. Możliwe, że w to wszystko wmieszana jest CIA, a przynajmniej, że o tym wie. Castillo patrzył na nią spod opadających powiek, jakby sprawdzał, czy to nie żart. Sięgnął do marynarki po papierosy i zapalniczkę. Odezwał się z papierosem w ustach: - Powiedz, dlaczego tak uważasz. Otoczył ognik dłonią; pomarańczowe światełko oświetliło jego po-brużdżoną twarz i gęste szare wąsy. Potem znowu zapadła ciemność. 188 - To tylko mnóstwo faktów, które nie mają ze sobą powiązania. Być może się pomyliłam. Lloyd Dixon powiedział, że razem z grupą inwestorów chce robić interesy na Kubie. Ten kraj jest wielkim chłonnym rynkiem tuż za naszym progiem. Na razie jest zamknięty, ale kiedyś to się zmieni. Powiedzmy, że Lloyd i inni nie chcą czekać. Sądzą, że reżim się zawali, jeśli się da mu lekkiego kuksańca. A jeszcze ci powiem, czego się o nim dowiedziałam. - Opowiedziała o zrzutach broni dla contras. Dym uniósł się w górę zawiłą smużką. Castillo trzymał papierosa nisko, pomiędzy kolanami. Ostrożny. Gail opowiedziała mu, że Dixon podróżował na Kubę pod fałszywym nazwiskiem. Może szukał miejsc, w których mógłby podłożyć materiał wybuchowy? Bomby pod hotelami już wybuchły, nie znaleziono winnych. Wspomniała też o mężczyznach, których widziała z Octaviem Reyesem na urodzinach Ernesta Pedrosy. Potem zamilkła. - Wiesz o dziadku Anthony'ego, prawda? O historii jego rodziny? Castillo wydmuchnął dym w stronę ziemi. - Tak. Powiedział mi. - Nie mam ochoty poruszać tego tematu, ale zastanów się nad jednym. -Opowiedziała mu o Pedrosie, który finansował akcje zbrojne na Kubie. O dochodzeniu FBI. O związkach z CIA, które prawdopodobnie uratowały go przed oskarżeniem o terroryzm. I o tym, jak pod wpływem alkoholu i nostalgii starszy pan zaczął mówić o Kubie. Chciał wrócić do domu, umrzeć na ziemi swoich przodków i spocząć w niej, nie w tym zimnym obcym kraju. „Jeden rok i Kuba będzie wolna. Daję ci na to gwarancję." - Wtedy nie zwróciłam na to uwagi. Wizyta przebiegała dobrze, dopóki nie pojawił się Octavio, który oznajmił, że będzie współpracować z Pedrosą. Jest jeszcze gorzej. Octavio i Alicia wprowadzają się do dziadków. Ten człowiek chce spowodować rozłam w rodzinie. To przez niego Ernesto wierzy, że Anthony nie dba o kraj. - Nabrała garść piasku i wysypała go cienką strużką. - Octavio jest między młotem a kowadłem. Chce robić interesy z tymi gośćmi z góry, ale chce też dokopać operze za zatrudnienie Thomasa Nola-na. To jego kolejny sposób na dobranie się do Anthony'ego. Wykorzystuje mnie, a to mi się bardzo nie podoba. Początkowo Lloyd Dixon nie sądził, że z tej jego gadaniny coś wyniknie, ale teraz musi mu kazać zamilknąć. Zobaczymy, co się stanie. No, nie wiem. Być może zupełnie się mylę. Ta teoria o obaleniu reżimu faktycznie brzmi trochę dziwnie. Ale jestem pewna, że Octavio Reyes osacza dziadka Anthony'ego, a ten biedny starzec tak bardzo chce wrócić do kraju, że wierzy we wszystko. Narysowała palcem okrąg, przyglądając się, jak drobiny piasku zasypują wyżłobienie. 189 - Proszę, powtórz Anthony'emu to, co ci powiedziałam. - Sama to powinnaś zrobić. - Poczuła na sobie spojrzenie Feliksa Casti-llo. - No tak, nie lubi z tobą rozmawiać o tym całym szwagrze, ale to co innego. - Teraz nie rozmawiamy ze sobą na żaden temat. - Dlaczego? Wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Pokłóciliśmy się, Nie pytaj. - Przykro mi to słyszeć. Bardzo przykro. Wyprostowała się, otrzepała ręce. - I jeszcze jedna informacja, która do niczego nie pasuje. Thomas No-lan i Lloyd Dixon dwa lata temu, po spotkaniu w Hawanie, polecieli na Kostarykę. Dixon wyjaśnił, że oddał przysługę Tomowi, który chciał przywieźć do kraju przypadkiem zostawioną walizkę. Dixon twierdził, że nie wie, co w niej było. Może biżuteria dla Rebeki. Castillo podniósł papierosa do ust. Trzymał go między kciukiem i środkowym palcem. - A może broń. - Szmuglowali broń do Stanów? Dmuchnął dymem w stronę wody. - Karabin i teleskop akurat zmieszczą się w walizce. Gail otworzyła szeroko oczy. - Co to znaczy? - Od kiedy Dixon i Nolan się znają? Tak się zastanawiam... Dixon i No-lan w Niemczech w tym samym czasie. Potem w Hawanie. Lecą na Kostarykę. Dixon dużo podróżuje. Nolan też. - Co mi chcesz powiedzieć? - Gdzie był Nolan w czasie, gdy Seth Greer został zastrzelony? - Nie wiem. Pewnie na próbie. - Dzwoniłem do niego, bo mnie o to poprosiłaś. Nie odpowiedział. Tego wieczoru nie było próby. Gail wstrzymała oddech. - Thomas Nolan jest mordercą na usługach Lloyda Dixona? - Może pracować dla każdego. Dla CIA. Mają takich ludzi. - Za każdym razem, kiedy z tobą rozmawiam, zaczynam wierzyć w spiskową teorię świata. W końcu uznam, że za zabójstwem prezydenta Kenne-dy'ego stali Kubańczycy i mafia. Z uśmiechem zaciągnął się resztką papierosa. Wygrzebał dziurę w piasku, wrzucił do niej niedopałek i wygładził piasek. - Pora się zbierać. - Wstał, podał jej rękę. Nie ruszyła się z miejsca. -Coś jeszcze? 190 - Jedno pytanie. - Zawahała się. - Chodzi o Nikaraguę. Los Pozos. - Czemu mnie pytasz? - Muszę się dowiedzieć czegoś o tej dziewczynie, która zginęła. Seth Greer powiedział, że tam byłeś, więc proszę, nie zaprzeczaj. Kto ją zabił? - Nie musisz się tym martwić. To było bardzo, bardzo dawno temu. -Ruszył w stronę parkingu, kierując się ku wybrzeżu, nie głównej drodze. Gail ruszyła za nim po łagodnym zboczu. Piasek stał się bardziej ubity. Płytka woda unosiła się i opadała jak żywe, oddychające stworzenie. - Anthony także nie chce o tym mówić. To bariera, której nie mogę przełamać. Usiłuje zapomnieć o tym, co się stało, ale nie może i to go zabija. Duch Emily nie chce go zostawić. Proszę, powiedz mi, bo zacznę spodziewać się najgorszego. Castillo stanął. - Myślisz, że ją zabił? Właśnie tego się bała, choć nigdy nie przyznała się przed samą sobą. Czekała w napięciu, aż Castillo zacznie mówić. Na tle rozgwieżdżonego nieba wyglądał jak postać wycięta z czarnego papieru. - Nie, to ja ją zastrzeliłem. Nie cierpiała. Wszystko poszło szybko. Jęknęła cicho i splotła ramiona na piersi. - Przez Emily Davis zginęło jedenastu mężczyzn. - Nie chciała tego. Nie wiedziała. Boże... Była taka młoda. - Oni także. Jeden miał piętnaście lat, dwóch innych siedemnaście. Na wojnie nie ma dzieci, tylko mężczyźni. - Brzeg zakręcał łagodnie na północ. Felix Castillo podjął marsz. - Domagali się sprawiedliwości. Kawałka ziemi dla rodzin. Somoza i jego przyjaciele posiadali niemal cały kraj. Ci ludzie nie mieli niczego. Nie potrafisz sobie wyobrazić, jacy byli biedni. Ta kobieta ich zdradziła. - Więc musiała umrzeć. Ta kobieta. Dwudziestoletnia. Nie odpowiedział. - Pablo cię zmusił? - Nie. Sam podjąłem decyzję. - Ty? Łatwo ci to przyszło? - To trzeba było zrobić. Głos jej się łamał. - Jak Anthony może z tobą rozmawiać? - Wie, jak było. Dotarli do niskiego murka znaczącego koniec plaży. - Jakie to brzydkie. Jakie straszne. Mdli mnie na samą myśl. - Tutejsi nie muszą o tym myśleć. Macie szczęście. - Nie potrafiła rozszyfrować tonu jego głosu. - To na razie. Zniknął w ciemnościach. 191 Piętnaście minut później, na promie, w połowie drogi z Fisher Island Gail sięgnęła do torebki, szukając filmu, który rzuciła jej Rebecca. Filmu nie było. 24 Słuchając Jeffreya Hopkinsa, przyglądając się jego twarzy, stopniowo oblewającej się coraz ciemniejszym rumieńcem, Gail zastanawiała się, czy z rozmysłem chciał obrazić Thomasa Nolana. Czy go prowokuje? Czeka, aż śpiewak zerwie się i skoczy na niego? Za kogo się macie, za Metropolitan Opera? Zmywam się stąd! Zastąpienie gwiazdy na dwa tygodnie przed premierą nie byłoby dla Hopkinsa tak trudne, jak radzenie sobie z konsekwencjami jego dalszej obecności w mieście. Tom Nolan siedział spokojnie, spoglądając na dyrektora spod grubej krechy jasnych brwi. Wydawał się całkowicie spokojny. Skrzyżowane nogi, dłonie luźno leżące na kolanach. Ale na zapadniętej skroni pulsowała mu żyła. Hopkins zamilkł dla nabrania oddechu i konwulsyjnie poruszył głową, jakby zielony krawat w arabeski nagle zaczął go dusić. - Odpowiedź brzmi: tak - odezwał się cicho Nolan. - Oczywiście, że chcę zostać. - W takim razie opracuje pan wystąpienie. - Hopkins oparł łokieć na biurku i wystawił rozcapierzone palce. - Po pierwsze, przeprosi pan kubańską emigrację za te niestosowne uwagi. Przyzna się pan do całkowitej nieznajomości historii i obecnej sytuacji politycznej. Nie będzie się pan kontaktować - absolutnie i pod żadnym pozorem - z jakimikolwiek dziennikarzami. Chichot odbił się echem w piersi śpiewaka. - Mówi pan poważnie? - Decyzja należy do pana. Możemy zatrudnić dublera. - Nie jest wystarczająco dobry do tej roli. - W tej chwili, drogi panie, mało mnie to obchodzi. - Hopkins przyglądał mu się zwężonymi oczami. - Pani Connor, proszę wyjaśnić naszą obecną sytuację. Thomas Nolan przeniósł spojrzenie błękitnych oczu na Gail, nie poruszywszy nawet głową. - Naraziłeś nas na potencjalną stratę tysięcy dolarów, które musimy wydać na ochronę. Przed twoim wywiadem byłam pewna, że konflikt da się 192 załagodzić. Dziś rano dostałam z ratusza telefon. W świetle twoich uwag miasto Miami nie może wycofać swoich żądań. Dziennikarze radiowi nawołują do demonstracji podczas premiery. Sądzę, że dałeś nam podstawy do zgodnego z prawem wyrzucenia cię z obsady. Mimo to mamy nadzieję, że intensywne zabiegi zdołają do pewnego stopnia naprawić szkody. Chcemy spróbować, lecz jeśli nie będziesz z nami współpracować, nie pozostanie nam nic, jak tylko usunięcie cię z przedstawienia. Twój adwokat powinien wziąć pod uwagę jedno: jeśli nas pozwiesz, sprawa odbędzie się w Miami, z tutejszym sędzią i przysięgłymi. Jeffrey Hopkins przytaknął z uczuciem. Nolan poruszył się wreszcie. Przeczesał palcami kucyk. Westchnął. - Nigdy nie wygłaszałem oświadczenia. Co mam powiedzieć? - To już pańska sprawa - odparł Hopkins. - Proszę spisać parę pomysłów i przynieść mi je po obiedzie. Dziennikarze i ekipy telewizyjne będą tu o piątej. - Próba skończy się dopiero o szóstej. - Już rozmawiałem z reżyserem. Skończy pan wcześniej i przyjdzie od razu tutaj. Rozumiemy się? - Tak. Dobrze. - W drzwiach Nolan odwrócił się sztywno. - To cholernie nieprofesjonalne. Powinien pan rozmawiać z moim menedżerem. To napięcie odbije się na moim głosie. Hopkins posłał mu wredny uśmieszek. - Bądź dzielny, Tom. Gail pobiegła śladem Thomasa Nolana. Słyszała go już z daleka. Śpiewał, a jego głos brzmiał dziwnie nosowo. Mija - mija - mija - mija. Potem głos opadł nisko. Nolan odetchnął głęboko, podparł się pod boki. Arpeggia. A - a - a - AAA- a - a - a. Oktawa, szereg nut i znowu, potem zmiana tona-cji i szybciej. Głos szybował w powietrzu, odbijał się od betonowych ścian i metalowych drzwi. - Tom! Obejrzał się na nią, nie zwalniając kroku. - O co chodzi? Muszę iść na próbę. - Chwycił się za kark i poruszył głową. - Przepraszam, że musiałeś przez to przejść. - Bardzo cię proszę, żadnych kazań. - Nie, Jeffrey już mnie wyręczył. Pomyślałam, że może przydałaby ci się pomoc przy pisaniu oświadczenia. - Pewnie tak. Tak. - Będą ci zadawać pytania, więc powinniśmy opracować odpowiedzi. Zadzwoń do mnie podczas przerwy obiadowej. 13-Aria dla zdrajcy - Dzięki. - Ścisnął się za nos. A - a - a - AAAA - a - a - a. Gail przepuściła dwóch mężczyzn z wielkim kawałem dykty. - Jak się udało przyjęcie u Dixonów? - A! -Nolan stanął gwałtownie i odsunął jąod otwartych drzwi. Pochylił się ku niej. - Nie zgadniesz nawet za milion lat, kto tam był. Octavio Reyes. - Co? - Otworzyła szeroko oczy. - Bóg mi świadkiem. Nie chciałem o tym mówić Jeffreyowi, ponieważ Lloyd Dixon powiedział, że sam z nim porozmawia. Reyes jest jego klientem. - Gail skinęła głową. Nolan roześmiał się z zaskoczeniem. - Wiedziałaś? Co się tu dzieje? - Nie wiem. Opowiedz mi o tym. Rozmawiałeś z Reyesem? - Nie, poszedł z Lloydem do innego pokoju. Po pięciu minutach Lloyd wrócił i oznajmił, że Octavio Reyes wyszedł. Poczuł się obrażony - cytuję -moją obecnością. Ja się nie obraziłem, bo w tym kontekście to nawet śmieszne. Reyes przybył, spodziewając się oficjeli, a spotkał mnie. Ale podobno Reyes obiecał nam już odpuścić, więc w sumie spotkanie się udało. Nie jesteśmy w takim złym położeniu, jak twierdził Jeffrey. - Wyjąwszy fakt, że pięciu dziennikarzy radiowych chce cię zlinczować. Co to znaczy, że Reyes spodziewał się oficjeli? Kim byli ci ludzie, dla których śpiewałeś? O czym rozmawiali? - To... biznesmeni. Mają pieniądze. Nie wiem, jak się nazywają. Odwróciła wzrok, zastanawiając się. - Widziałeś się z Feliksem Castillo? - Nie. Bo co? - Usiłuję go złapać. Nie odpowiada na telefony. - Tak, na moje też. Gdzie się podziewa? Ktoś mógł mnie zastrzelić. Chodźmy, czekają na mnie. Otworzył usta jak do ziewnięcia, zacisnął zęby; jego głos zmienił się w basowy pomruk. - To było e. Nie potrafię tak zrobić podczas występu. Schodzę maksymalnie do g. Te wysokie rejestry potrafią zabić, ale jestem dobry technicznie. Zeszli pochyłym korytarzem, prowadzącym za kulisy. Podwójne metalowe drzwi były otwarte, za nimi stały rusztowania i reflektory. Były zapalone, ostre białe światło lało się w dół. Na korytarz wyjrzała jakaś kobieta z dużym notesem. - Tom! Gdzie byłeś? Martin cię szukał. Machnął ręką. - Już idę. - Odwrócił się do Gail. - Martin to reżyser. Chcesz się przez chwilę poprzyglądać? Zaprowadzę cię. - Poszli wąskim korytarzem do wyłożonego dywanem holu. Drzwi na widownię otworzyły się bezgłośnie. 194 Czerwone fotele ciągnęły się w nieskończoność; po bokach loże, pod sufitem ogromny kryształowy żyrandol. Światła były zapalone. Mniej więcej w połowie widowni stał stół z komputerem i mikrofonami. Nie było orkiestry, tylko pianista w kanale, rozmawiający z tęgą kobietą w czarnych dżinsach. Kobieta podniosła głowę i pokazała Tomowi Nolanowi zegarek. - Już, już! Światła na scenie rozbłysły i przygasły. Niebieski reflektor oświetlał dwupiętrowe dekoracje przedstawiające dach z czerwonych dachówek i ozdobny balkon. Gail spytała, która scena będzie dziś próbowana. - Spróbujemy kilka, ale zaczniemy od pierwszej. - Nolan wskazał dekoracje. - Jest noc, przed domem donny Anny. Giovanni jest w środku, a jego sługa Leporello chodzi z latarnią, czekając na niego. Nagle w drzwiach pojawia się Giovanni, ścigany przez donnę Annę, która krzyczy, że uwiódł ją przemocą. Traidorel Zdrajca! Jej ojciec, Komandor, wychodzi i żąda, by Giovanni się bronił. Krzyżują szpady. Walczą. Starzec ginie. I tak opera zaczyna się od gwałtu i morderstwa. - Nie, to była obrona konieczna. Nolan uśmiechnął się lekko. - Słowa rasowego prawnika. Tak czy tak, Komandor powstaje z martwych, by dać Giovanniemu ostatnią szansę nawrócenia. Giovanni odmawia i diabły ciągną go do piekła. - Pamiętam. Śpiewałeś to ze studentami na klatce schodowej. - Masz dobrą pamięć. - Zerknął w stronę sceny. - Więc jeśli wybaczysz. .. - Chwileczkę, jeszcze jedno pytanie. - Ale szybko. Podeszła bliżej, zniżyła głos. - Podobno spotkałeś się z Dixonem w Hawanie. - Nolan przytaknął. -Ale nie raz, w hotelu Las Americas, prawda? Dixon twierdzi, że polecieliście razem do Kostaryki. Co to za historia? - Jaka historia? - Dlaczego polecieliście na Kostarykę? Nierozumiejące spojrzenie. - Co to ma wspólnego z czymkolwiek? - Nie wiem. W tym cały problem. Gdybyś od samego początku mówił mi wszystko, nie znaleźlibyśmy się w takim bagnie. Uśmiechnął się. - A to już twój problem. - Lloyd Dixon twierdzi, że nie zgłosiliście tej walizki. Co to znaczy? Mam prawo wiedzieć. Przecież nikomu nie powiem. 195 Wydął usta, policzki zapadły mu się jeszcze bardziej. - Nie należała do mnie. - Tylko do kogo? Odliczyła cztery długie sekundy, zanim odpowiedział. - Do panny Wells. Mojej byłej nauczycielki fortepianu. Parę lat temu była na Kostaryce i przypadkiem zostawiła swój bagaż. Zadzwoniłem do niej i spytałem, czy chce, żebym go przy okazji przywiózł. - Coś takiego! Kto zapłacił za paliwo do Kostaryki i z powrotem? - Ja. To rozrzutność, ale miałem pieniądze. Zamknęła oczy. - W życiu nie słyszałam tylu kłamstw naraz. - Tom, na miejsca! - krzyknął ktoś ze sceny. Nolan obejrzał się na nią. - W południe zadzwonię do ciebie. Ruszył ku drzwiom na scenę, widocznym w drewnianej boazerii tylko dzięki zawiasom i klamce. Gail poszła za nim. - Co było w walizce? - A, parę kilo kokainy. - Otworzył drzwi i obejrzał się na nią. - Ubrania. A czego się spodziewałaś? Tego samego dnia Gail spędziła godzinę z reporterem „New York Time-sa", który przyleciał specjalnie po to, żeby napisać artykuł o kontrowersjach wokół przedstawienia. Kiedy wreszcie on i fotograf ją opuścili, w oczodołach czuła pulsujący ból, jakby ktoś miarowo uderzał ją dłutem. - Boże, Boże -jęknęła. - Aspiryny! Zajrzała do malutkiej kuchenki, wzięła dwie supermocne pigułki i przycisnęła do skroni szklankę wody z lodem. Miriam podsunęła jej dokumenty do podpisania. Pozew był wydrukowany na sztywnym białym papierze. Wezwanie dla Estrady jako przedstawiciela władz miasta. Estrada zadzwonił do niej, by wyrazić swoje ubolewanie. Nie jest zły. Stwierdził, że dobrze będzie rozegrać wszystko jawnie. Dziennikarze będą w sądzie o dziesiątej rano. Gail spodziewała się, że przesłuchanie odbędzie się nazajutrz. Miała nadzieję, że oświadczenie Thomasa Nolana nieco złagodzi nastroje. Dziś wolała nie jechać do opery, lecz obejrzeć konferencję prasową w telewizji. Jej obecność mogłaby sugerować, że ktoś przystawił Nolanowi pistolet do głowy. Zgodnie z obietnicą zadzwonił w południe. Nie przyłożył się specjalnie. Spodziewał się, że ona to załatwi. Długie milczenie, kiedy podsuwała mu takie czy inne sformułowanie, a on mówił: jasne, czemu nie, może być. 196 W końcu wrzasnęła: to ma zabrzmieć szczerze, do cholery! A on się roześmiał tym swoim basowym, rezonującym w piersi chichotem. Nie przejmuj się, połowę życia spędziłem na scenie. Gail przekazała notatki Miriam, która je przepisała i wysłała faksem do Jeffreya Hopkinsa. Odfajkowane. Gail usiadła w pokoju Miriam i przesunęła ku niej podpisane dokumenty. Zaczęła wystukiwać rytm ołówkiem. Spojrzała na telefon. Zostawiła Feliksowi cztery wiadomości, coraz bardziej rozdrażniona. Pierwszą wysłała jeszcze z Fi-sher Island. Spytała, czy nie zauważył rolki filmu, który mógł jej wypaść z torby, gdy chowali się w krzakach. Doszła do wniosku, że Castillo nie ma dostępu do telefonu, więc dała mu spokój do północy. Zadzwoniła jeszcze raz tuż przed pójściem do łóżka. Spytała, czy odebrał poprzednią wiadomość i poprosiła, żeby zadzwonił, bez względu na godzinę. Nad ranem spytała już tylko: gdzie jest film? Jadąc do opery, wycedziła do słuchawki przez zaciśnięte zęby: oddaj mi ten cholerny film. A gdzie jest teraz? Była wściekła, ponieważ doskonale wiedziała, gdzie go znajdzie. Wraz z odbitkami dziewięć na trzynaście, w kopercie prosto z zakładu fotograficznego, na biurku Anthony'ego Quintany. Gdyby do niego zadzwoniła, na pewno by się wyparł. Potarła czoło i podniosła słuchawkę. Czekała jąjeszcze jedna rozmowa. Informacja podała jej numer Liceum Ransom-Everglades. Ktoś podniósł słuchawkę; Gail przedstawiła się jako była absolwentka i wyjaśniła, że ma pytanie na temat personelu. - Czy pracuje u was nauczycielka fortepianu nazwiskiem Wells? Ma prawdopodobnie około pięćdziesiątki... Nie, przykro mi, nie znam. Tylko Wells... A w 1979 roku? Pianistka. - Kobieta z kancelarii spytała kogoś jeszcze, kto pracował tu od trzydziestu lat. Usłyszała głosy, zbliżające się kroki. Kobieta oświadczyła, że w szkole nigdy nie było nauczycielki nazwiskiem Wells. Gail podziękowała i rozłączyła się. - Co robisz? - spytała stojąca przy ksero Miriam. - Jestem na tropie walizki z Kostaryki. - Nie wdając się w szczegóły, wyjaśniła że Thomas Nolan zabrał ją dwa lata temu dla swojej nauczycielki fortepianu, z którą widywał się przy każdych odwiedzinach w Miami. Miriam położyła kopie na biurku i wyjęła zszywacz. - Czemu cię to interesuje? - Ponieważ mnie okłamał, chica, a wobec ogólnego rozwoju sytuacji kłamstwa mnie denerwują. Nienawidzę, kiedy mnie ktoś oszukuje. Przyszło mi do głowy, że mogła uczyć w Ransom-Everglades, ale nigdy tam o niej nie słyszeli. Zszywacz stukał miarowo. Cyk. Cyk. Cyk. - Zakładam się, że zdołamy ją znaleźć. 197 - Ja też. Gdzie można szukać nauczycielki fortepianu? Na pewno jest już na emeryturze. Trzeba obdzwonić szkoły muzyczne. Może mają współpracowników. .. Drzwi otworzyły się, kiedy siedziała nad listą. Za niewielką taflą mrożonego szkła zadźwięczał cichy dzwonek, Miriam odsunęła ją. Męski głos oznajmił, że ma przesyłkę dla pani Connor. Miriam wpuściła muskularnego mężczyznę w szortach i okularach słonecznych. W afro miał wetknięte pióro. Niósł tekturowe pudełko. Nie wydawało się ciężkie, ale Gail poczuła dreszcz irracjonalnego strachu. A może to bomba? - Kto jest nadawcą? - Tutaj jest napisane: Quintana. Nadano z kancelarii w Coral Gables. Wyciągnął pióro, podał je Miriam, która podpisała pokwitowanie. Po jego wyjściu pobiegła po pudło. Jej brązowe oczy iskrzyły się radością. - To prezent? Pudełko było dokładnie oklejone brązową taśmą. „Do rąk własnych Gail Connor". - Nie wiem - powiedziała Gail. - Zabiorę do domu i tam zobaczę. - Nie otworzysz teraz? - Nie. - Ruszyła do swojego gabinetu. - Dlaczego? - Miriam! - Jej głos zabrzmiał ostro, za ostro. - Przepraszam. Jestem zdenerwowana tym zamieszaniem z operą. - Drzwi zamknęła za sobą stopą. Nie musiała otwierać przesyłki, żeby wiedzieć, co zawiera. Przez parę minut wpatrywała się w nią. Wreszcie przecięła taśmę nożem do papieru. Uniosła klapy. Na samym wierzchu znajdowała się koperta, którą odłożyła. Pod spodem ujrzała swój brązowy kaszmirowy sweter. Ładnie złożony. Jedwabna nocna koszulka. Dżinsy. Jakieś koronkowe drobiazgi, które nosiła tylko w jego domu. Kosmetyki i szampon w plastikowych kosmetyczkach. Jej suszarka. Jakieś tanie romanse. Na dnie para butów. A wszystko przepojone zapachem jego sypialni, szafy, wody kolońskiej... Zacisnęła usta, zaczerpnęła powietrza. Nie, nie będzie płakać. Kremowa koperta była zaklejona. Ferrer & Quintana, kancelaria adwokacka. Jej imię napisane czarnym atramentem, podkreślone. Gail. Powoli, systematycznie podarła kopertę z listem na drobne kawałki. Drużyna Karen grała mecz o siódmej. Było dziesięć po szóstej, gdy sznurująca trampki Gail usłyszała w telewizorze słowa „opera w Miami". Wyprostowała się i pilotem zwiększyła głośność. Oto Thomas Nolan, który tłumaczy wszystkim, jak bardzo mu przykro. Wspaniały. Głęboki czysty głos, staranna wymowa. „Jak wiele innych osób 198 w tym kraju pozostawałem w nieświadomości co do losu społeczności uchodźców. .. ból rozdartych rodzin, rozłączonych braci... zdradzony kraj... jeśli dzięki temu będzie można lepiej zrozumieć..." Doskonałe połączenie godności, zawstydzenia i skruchy. Na pytania reporterów odpowiadał rozważnie i cierpliwie. Lekko marszczył brwi. Potem nadano fragment wywiadu z Albertem Estradą i sondę wśród przechodniów. Większość stwierdziła, że wszystko to jest jedną wielką pomyłką. Jedna kobieta oznajmiła, że Nolan powinien znaleźć się w więzieniu. Gail wyłączyła telewizor. Co wspólnego ma z tym wszystkim akt skruchy Nolana? Wyjęła sweter z szafy; żeby do niej podejść, musiała okrążyć pudło od Anthony'ego. W nagłym porywie gniewu kopnęła je, przewróciła dnem do góry, wytrząsnęła swoje rzeczy do kąta. Do pustego pudełka wrzuciła buty Antho-ny'ego, lśniące mokasyny z frędzelkami. Zdarła z wieszaków parę jego koszul, tych luksusowych koszul z monogramami ALQP. Dwie pary spodni. Marynarka. Precz, precz! Jak mógł odesłać jej rzeczy przez posłańca? Nie zadzwonił, nie zawiadomił jej w bardziej osobisty sposób. To niegrzeczne. Małostkowe. Do łazienki. Zgarnęła rzeczy z szafki, wrzuciła je do pudełka - woda kolońska, żyletki, woda po goleniu, wybielająca pasta do zębów, szczoteczka. Potem jeszcze szuflada, w której trzymał bieliznę. Co mógł napisać w tym liście? „Przepraszam, nadal cię kocham". Roześmiała się głośno. Nie, bardziej prawdopodobne jest: „Uprasza się o zwrot mojej własności". - Proszę bardzo. Zabieraj sobie swoją własność. Wróciła do szafy, wrzuciła do pudła resztę jego ubrań i nacisnęła klapy pudła, by je domknąć. W garażu miała rolkę szerokiej taśmy klejącej. Mijając drzwi pokoju Karen, zawołała odruchowo: - Pospiesz się, kochanie. Za piętnaście minut wychodzimy, zgaś telewizor, ubierz się. W garażu zauważyła stare pudła na metalowych półkach koło pralki i suszarki. W jednym z nich znajdowały się pamiątki z czasów liceum, a pomiędzy nimi, była tego pewna, także klasowe albumy. Zawahała się, ale w końcu zdjęła pudło i postawiła je na suszarce. Album z roku 1979 miał okładkę z wzorzystego materiału w drzewa. Szkoła stała w zadrzewionym campusie w Coconut Grove. Uczniowie ostatniej klasy mieli własne strony, młodsi musieli się zadowolić zdjęciami grupowymi na plaży, schodach biblioteki lub pod drzewem. Znalazła fotografię dziesiątej klasy i ujrzała samą siebie. W mini! Długie proste włosy, jak u większości dziewcząt. Chłopcy mieli kudłate fryzury i dzwony. 199 Przez chwilę szukała fotografii młodszych klas. Odwróciła stronę. Tho-mas Nolan stał z innymi na ganku starego drewnianego budynku z początku stulecia, gdy Ransom było szkołą dla młodych paniczy i nauczało głównie żeglugi. Tommy Nolan stał w tylnym rzędzie, ubrany w brzydką koszulę, z jasnymi włosami sczesanymi na bok i wymuszonym uśmiechem samotnika. Dopiero wtedy sobie przypomniała. - Boże... Na terenie Ransom-Everglades stała drewniana chata, cała zielona, obrośnięta pnączami. Przechowywano w niej instrumenty orkiestry. Pewnym wiosennym popołudniem 1979 roku, kiedy uczniowie byli w domu, znaleziono w niej nieprzytomnego Tommy'ego Nolana z pętlą na szyi. Spojrzała na małą twarz na fotografii. Przez jakiś czas wszyscy gubili się w domysłach. Dlaczego to zrobił? Nie miał dziewczyny, po której stracie mógłby rozpaczać. Wszyscy byli pewni, że nie jest pedałem - tak się to wtedy nazywało. Nie uczył się aż tak źle, żeby go chciano wyrzucić. Zresztą wkrótce emocje opadły. Tommy już nie wrócił do szkoły. I tak nigdy nie był zbyt lubiany. Dlaczego to zrobił? Usiadła na schodkach prowadzących do kuchni, usiłując zestawić razem fakty. Ojca stracił jako jedenastolatek. Kiedy miał szesnaście lat, jego matka postanowiła się przeprowadzić do Wirginii. Co za bezmyślność, nawet okrucieństwo, żeby zabierać syna ze szkoły na rok przed maturą. Gorzej, na parę tygodni przed końcem semestru, akurat wtedy, gdy mu powiedziano, że nie będzie pianistą, ale jeszcze zanim uwierzył, iż może zostać śpiewakiem. Musiał być zrozpaczony. Usiłował popełnić samobójstwo. Gdyby nie interwencja dozorcy, pewnie by mu się udało. A kiedy jego życie legło w gruzach, słowa nauczycielki dały mu nowy cel. Powinieneś śpiewać. I posłuchał jej, poświęcił się muzyce. Nie miał żony ani dzieci, tylko tę jedną namiętność. Zamknęła album, znowu myśląc o Anthonym. On też nie ma żony, a dzieci żyją z dala od niego. W ciągu jednej godziny poczuł się odcięty od rodziny i zerwał zaręczyny. Ciekawe, co robił przez weekend. Pił? Wrócił do domu z pierwszą latynoską dziewczyną, która wpadła mu w ręce? A może pojechał do Key West, usiadł samotnie w samochodzie i, patrząc w stronę Kuby, przystawił sobie pistolet do skroni? Powinien tam zostać i poślubić Yolandę, swoją pierwszą miłość. W jego wspomnieniach pozostała niewinna, dziewicza i nieosiągalna tak, jak Kuba. Gail nazwała go tchórzem. A ja, pomyślała, czy jestem odważna? Czy jestem kochająca i mądra? Matka miała rację. Był, kim był ze względu na swoją historię, nie tradycję. Był taki, ponieważ stracił wszystko, co kochał. To jej wina. Nie kochała go wystarczająco mocno. Oparła czoło na kolanach i zaniosła się łkaniem. 200 Z kuchni dobiegło ją dzwonienie telefonu. Nie zwróciła na nie uwagi. Zamilkło. Potem głos Karen: - Mamo? Mamo, gdzie jesteś? Telefon! Gail otarła oczy i odchrząknęła. - Jestem, już idę! Wrzuciła album do pudła i weszła do kuchni. Dzwoniła Rebecca Dixon. Ma jakieś ważne rzeczy, bardzo ważne. Czy Gail może wpaść do opery? 25 Część administracyjna opery znajdowała się w korytarzu za audytorium, którego ogromne okna wychodziły na Biscayne Boulevard. Gail weszła do budynku bocznymi drzwiami. Jak się okazało, parking dla pracowników był pełen. A to oznaczało, że dziś odbywa się próba orkiestry. Muzycy zajęli każdy wolny metr. Gail zdołała wcisnąć wynajęty samochód pomiędzy krawężnik i drzewo. Rebecca powiedziała, że o ósmej będzie na zebraniu rady, więc oczekuje jej najszybciej, jak można. Gail ubłagała o pomoc Marilyn Perlmutter z naprzeciwka, której córka grała w drużynie Karen. Dziewczynki miały pojechać razem na mecz, a Gail obiecała zabrać je później na pizzę. Tylko w ten sposób zdołała rozpogodzić zachmurzoną buzię swojej córki. Szklane drzwi prowadzące na korytarz były ciemne, ale w oknach gabinetu rady paliło się światło. Przy tylnym wejściu siedział strażnik, przytrzymując krzesłem otwarte metalowe drzwi. Przeglądał sportową gazetę. Gail przedstawiła się i dodała, że pani Dixon jej oczekuje. Na korytarzu słychać było orkiestrę. Wysokie tony skrzypiec, podkreślone mrocznymi akordami wiolonczel i kontrabasów ścigały ją przez całą drogę do gabinetu Rebeki. Gail kupiła nagranie Don Giovanniego i przesłuchała je w wynajętym samochodzie po drodze do domu. Muzyka wydawała się zaskakująco radosna jak na historię o pożądaniu i zdradzie, którą opowiedział jej ThomasNolan. Skręciła i otworzyła drzwi, prowadzące do części administracyjnej. W pokoju rady ku swojemu wielkiemu zdumieniu ujrzała Nolana. Rozmawiał z Re-beccą w rogu pomieszczenia. Oboje siedzieli na nowoczesnych krzesłach, Nolan z niedbale skrzyżowanymi nogami, Rebecca na samym brzeżku, notując. 201 Siedzący twarzą do wejścia Tom Nolan pierwszy zauważył Gail i urwał w połowie zdania. Lekko uniósł jasne brwi. Rebecca obejrzała się z uśmiechem. - Cześć, Gail. Wejdź. Tom ma parę pomysłów na przyjęcie przed premierą - wykład na temat opery, cała historia, która się wiąże z jej powstaniem. Jest kochany, że tak nam poświęca swój czas. Nolan machnął ręką. Przyglądał się Gail, nie wstając z krzesła. - Przyszłaś na zebranie rady? Gail zerknęła na Rebekę. - Nie, muszę zabrać parę dokumentów. - Tom, muszę przez chwilę porozmawiać z Gail. - Nie chcę być niegrzeczny, ale ile to potrwa? Musimy to skończyć, żeby Rebecca mogła przedstawić pomysł radzie, która zbierze się za pół godziny. .. - Wpadłam na chwilę. Muszę być na meczu mojej córki. Rebecca poklepała go po ramieniu. - Ty tu zaczekaj, wyjdziemy na korytarz. - Proszę, nie. - Nolan wstał z krzesła, jego długie, kościste ciało prostowało się jakby partiami. - Muszę porozmawiać z dyrygentem. Jutro będzie próba z orkiestrą. - Przy drzwiach odwrócił się jeszcze. - Co sądzisz o konferencji? - Byłeś wspaniały. - I co teraz? Uniosła obie ręce. - Jutro o dziesiątej złożę pozew. Jeśli do tego czasu ratusz się do mnie odezwie, fantastycznie, ale jakoś na to nie liczę. Rebecca odczekała, aż Nolan zamknie za sobą drzwi. Dziś była bardzo oficjalna, w granatowym garniturze w prążki i białym golfie. Miała na nogach dwukolorowe sznurowane trzewiki, które Gail widziała u Nieman-Mar-cusa; kiedy usłyszała, że kosztują trzysta dolarów, czym prędzej odłożyła je na półkę. - Jak poszło wczoraj? Tom powiedział, że Octavio Reyes wyszedł. Lloyd zdążył z nim porozmawiać? - Tak. Zobaczymy, czy coś z tego wyjdzie. - Rebecca, wyraźnie roztargniona, podeszła do stołu, na którym leżała jej duża torba od Louisa Vuitto-na. Pogrzebała w niej, wyjęła jakieś broszury, notes i plastikowe teczki z logo opery. - Wczoraj spisałam nazwiska wszystkich naszych gości. - I co? - I uważam, że ci odbiło, ale w końcu nie mnie to oceniać. Nawiasem mówiąc, spotkałam się dziś z Charlene Marks. Dzięki, że mi jąpoleciłaś. To wiedźma, dokładnie kogoś takiego potrzebuję. - Wreszcie z torby wyłoniły 202 się trzy lub cztery małe kopertki. Rebecca rozchyliła metalowe zamknięcie pierwszej. - Opowiedziałam jej wszystko... mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu. Zajmie mi to parę dni, ale w czasie weekendu będę u przyjaciół w Ft. Lauderdale. Dziś rano weszłam do gabinetu Lloyda. Zawsze go zamyka, ale kiedyś znalazłam klucz i dorobiłam sobie własny. Dobrze jest wiedzieć, czym się zajmuje twój mąż. Zapamiętaj to sobie po ślubie. Zrobiłam kopie dla adwokata i pomyślałam: no, zobaczymy, czy coś z tego przyda się Gail. Wszystko, co miało związek z twoim ulubionym dziennikarzem radiowym, Octaviem Reyesem. Rebecca mówiła pospiesznie, od czasu do czasu oglądając się w stronę drzwi. Wyłożyła na stół parę kartek. Jedna zawierała listę nazwisk, spisa-nychjej pochyłym pismem - goście obecni na wczorajszym przyjęciu u Lloyda. Otworzyła dwie następne koperty i wyjaśniła, co zawierają. - To strony z jego harmonogramu spotkań, wszystko, co było oznaczone inicjałami O.R. Przy niektórych są numery telefonów. Możesz to sprawdzić. Dane z całego lata i na przyszły miesiąc. Te strony to akta promu. Nazwisko Octavia pojawia się trzy razy. To z korporacji DSA- czyli Lloyd i dwóch innych, Santangelo i Atkins. Zajmują się hotelami. Octavio Reyes jest udziałowcem. Zaraz... Są też listy i wiadomości do i od Reyesa. Notatka o porozumieniu w sprawie przyszłych inwestycji... przedsiębiorstwo Dixo-na ma się zająć transportem... Gail dotknęła kartek z nabożnym podziwem, jakby nie wierzyła w ich istnienie. - Rebecco... to niewiarygodne. Dzięki tobie powieszę Octavia za co-jones. - Proszę bardzo, ale to ci nie wyjdzie na zdrowie. Cała emigracja jest tak wściekła na Toma, że nikt się nie przejmie nawet, gdyby Octavio przysięgał na klęczkach, że się co do niego pomylił. Lepiej tego teraz nie czytaj. Nie mamy czasu. - Oczywiście. - Wspólnie pozbierały notatki i włożyły je do kopert. -Obiecuję ci, że to nie dotrze do opinii publicznej. Nie narażę twojego bezpieczeństwa. - Dzięki, ale nie martwiłabym się o Lloyda. Zawsze spada na cztery łapy. - Położyła rękę na ramieniu Gail. - Jak wyszły zdjęcia? Wywołałaś je? - Moje nie wyszły, a twoje, przykro mi to powiedzieć, zginęły. Wczoraj spotkałam Feliksa Castillo. Kiedy rzuciłaś mi film, schowałam go do torby. Felix pojawił się i kazał mi się schować w krzakach, twierdząc, że nadchodzi strażnik. A potem filmu już nie było. Wiem, że to ten drań go zabrał. Nie widziałam żadnego strażnika. Rebecca bawiła się złotym łańcuszkiem, owijając go wokół palca. - Skąd się tam wziął? 203 - Anthony wynajął go do śledzenia Octavia. Dzięki temu wiem, do kogo trafił film. Rebecca odwinęła łańcuszek i zaczęła go okręcać w przeciwną stronę. - Felix był kiedyś kubańskim agentem. A jeśli nadal nim jest? - Nie. Anthony by to wiedział, wierz mi. - Wydawało mi się, że Setha zamordował jakiś szaleniec, ale okazało się, że sprawca był spokojny jak rzadko. Policja nie znalazła żadnych śladów. Rozwiał się jak dym. Co za człowiek potrafiłby to tak zrobić? - Zerknęła na Gail. - Odbiło mi tak samo jak tobie, co? Nakręciłaś mnie tym gadaniem o szpiegach. Jeszcze przedwczoraj Gail odrzuciłaby natychmiast takie podejrzenia. Anthony ufał Feliksowi Castillo, a zatem ona także. Nie wiedziała, dlaczego Anthony nadal utrzymywał z nim znajomość, ale fakt pozostawał faktem: ten człowiek z zimną krwią zastrzelił młodą kobietę. - Może to nie takie głupie - powiedziała na głos. - Felix Castillo mógłby kogoś zamordować. Zeszłej nocy przyznał się, co zrobił Emily Davis. Rebecca przestała bawić się łańcuszkiem. Zamarła w bezruchu, wpatrzona w Gail. - Przepraszam, nie chciałam znowu o tym mówić... - Felix powiedział... że to on ją zastrzelił? - Tak. Nie spytałabym go, ale powiedział mi, że to nie Pablo zabił Emily. Anthony twierdził, że to Felix. Chciałam mieć pewność, więc go spytałam. - Gail mówiła coraz wolnej. - A on... się przyznał... Czemu tak na mnie patrzysz? Rebecca roześmiała się, przyłożyła rękę do czoła. - Przepraszam. Och, Gail... Pokój zakołysał się jak statek. Gail przytrzymała się stołu. Teraz powinna stąd wyjść. Nie musi wiedzieć wszystkiego. Anthony powiedział, że niektóre rzeczy przynoszą więcej bólu niż pożytku. Rebecca przytuliła ją lekko do siebie, obejmując ją w talii. - Posłuchaj. Nie możesz go za to nienawidzić. Ja go nienawidziłam, bardzo długo. To, co zrobił, było straszne, okrutne, ale dzięki temu nadal żyję. Pablo przyszedł, by przesłuchać Emily. Uważał, że ją chronimy. Powiedział, że musimy udowodnić, że nie pracujemy dla CIA. Puści nas, jeśli jedno z nas wykona egzekucję na szpiegu. Jego ludzie byli uzbrojeni. Związał jej ręce drutem, kazał uklęknąć, trzymał ją za włosy. Emily płakała. Pablo wyjął pistolet z kabury i powiedział, żeby jedno z nas go wzięło. O Boże, to było straszne. Przytuliła policzek do policzka Gail i zamknęła oczy. - Nie chciałam ci tego mówić. Anthony wiedział, co się stanie. Najpierw by ją torturowali, dopiero potem zabili. I to samo byłoby z nami. 204 Byliśmy strasznie głupi... Jak dzieci. Przez całe życie się ukrywałam, wiesz? Seth nie żyje. Tęsknię za nim, ale... Boże, za każdym razem, gdy na niego spojrzałam, widziałam tamto... A strasznie chciałam zapomnieć. Charlene Marks powiedziała dzisiaj: wynoś się stąd, zacznij nowe życie. I tak zrobię. - Przytuliła Gail, śmiejąc się cicho. - Spodziewaj się pocztówki z Hongkongu. Przez parę chwil stały nieruchomo. Ktoś zapukał do drzwi. Rebecca obejrzała się, jakby przebudzona. - Tom. Gail skinęła głową. - Muszę iść. - Wzięła koperty ze sterty folderów na stole. Tom Nolan stał za progiem z kwaśną miną. - Wybaczcie, że przeszkodziłem, ale nie mamy czasu. - Przepraszam. - Gail obejrzała się przez ramię. - Dobranoc. - Zadzwoń do mnie! - zawołała Rebecca. - Gail! - Tom Nolan zrobił parę kroków w jej stronę. - Felix Castillo ciągle się nie pojawił. Dziś do domu odwiezie mnie strażnik. Nie zawracałbym ci głowy, ale to ty go wynajęłaś. Chyba powinniśmy znaleźć kogoś innego. - Doskonale. Zajmę się tym jutro przed pójściem do sądu. Uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Przepraszam, że jeszcze dodaję ci kłopotów. Idź do domu, wypocznij. - Dobranoc. Otworzyła drzwi; fala muzyki wpłynęła do korytarza. Klawesyn, potem smyczki. I blacha. Bębny. Jaka boska precyzja, każda nuta idealna. Ludzkie uczucia nigdy nie są tak czyste. Anthony uwiódł Emily -jeśli tak to można nazwać - po romansie z Rebecca. Ale czyja to wina? Rebecca go pożądała. Seth im wybaczył. A może nie wybaczył. W Los Pozos wszyscy ugrzęźli w bagnie arogancji i zazdrości. Walka o władzę między mężczyznami. Projekt utknął w martwym punkcie z powodu braku pieniędzy. Nienawiść między kobietami. Potem nienawiść Emily do Anthony'ego, który nie chciał wybłagać od dziadka pieniędzy na bilet powrotny do domu. I kulminacja tragedii, a wreszcie balast winy, które każde z nich odtąd nosiło na barkach. Wszyscy oprócz Emily. Anthony strzelił jej w głowę. A może nie? Może Rebecca kłamie. Ktoś tu na pewno nie mówi prawdy, to jedno jest jasne. W samochodzie Gail włożyła koperty do torebki, było ich tylko trzy. Rebecca dała jej cztery, pamiętała to dobrze. Zginęły strony z notesu Lloyda Dixona. Chwyciła torebkę, zamknęła samochód i popędziła z powrotem. - Przed chwilą tu byłam - wyj aśniła strażnikowi. - Zostawiłam coś w sali posiedzeń. 205 - A, dobrze. Proszę. - machnął ręką i wrócił do czytania gazety. Muzyka przycichła, Gail przebiegła korytarzem i wpadła w drzwi prowadzące do części administracyjnej. Chciała odzyskać kopertę, zanim zajrzy do niej któryś z członków rady. Wzdrygnęła się na samą tę myśl. Posiedzenie miało się zacząć o ósmej. Usłyszała głos Thomasa Nolana. Wydawało się jej, że dochodzi z dalszej części korytarza. W holu światła były zapalone. Widziała recepcję, krzesło, wazon z kwiatami. TomNołan i Rebecca musieli stać poza zasięgiem jej wzroku, za rogiem. Tom Nolan roześmiał się. Potem dodał: - To na razie. Muszę już lecieć. Gail weszła do sali posiedzeń. Koperta leżała na stole, zagubiona między innymi dokumentami Rebeki. Gail złożyła ją i schowała do torebki. Wychodząc na korytarz odruchowo spojrzała w stronę holu. To, co zdarzyło się później, wyglądało jak zwolniony film. Oślepiające białe światło, zbyt ostre i jasne, by było prawdziwe. Wszędzie dziwne cienie. Cień zegara na ścianie. Wydłużony cień wazonu. W tej samej chwili blask dotarł do niej i uniósł ją w powietrze. Światło stało się namacalną siłą, która rzuciła nią o ścianę. Gail obserwowała to wszystko jakby z zewnątrz. W ułamku sekundy biurko przesunęło się pod przeciwną ścianę holu. Jakieś ciało uderzyło o ścianę. Umysł Gail zaraportował w otępieniu, że nie zna tej osoby. Ciało miało czerwoną miazgę na miejscu twarzy. Brzęk szkła. Pędzący ku niej kłąb czerni z czerwonymi i pomarańczowymi językami. Potem lodowate zimno na twarzy i ramionach. Śnieg. Białe płatki spadają spod sufitu, łagodnie wirująpo drodze. Wszędzie biała mgła. Gail nie mogła podnieść głowy. Znowu usłyszała głos Toma Nolana. Muszę już lecieć. Możemy zatrudnić dublera. Nie jest dość dobry. Powoli osunęła się na ziemię. Wydawało się jej, że spada w dół, spada i spada, spływa spiralą w niekończącą się przepaść, aż wszystko stało się białe. T 26 'warze unosiły się nad nią jak balony, które zerwały się z uwięzi. Usta otwierały się, wychodził z nich głos. Nie rozróżniała słów. Zresztą jej 206 nie obchodziły. Światła raziły wzrok. Mętnie zdawała sobie sprawę, że coś jąboli, ale ból był jakby poza jej ciałem. Dopiero potem wpił się w niąjak drapieżne zwierzę. Uciekła w biel, w brak czucia. Ktoś nią szarpał. Słyszała odległe głosy. Zobaczyła jakąś rudą kobietę. Matka, pomyślała. Usiłowała coś powiedzieć, ale usta jakby się jej zepsuły. Odpłynęła, ocknęła się. Zobaczyła podwójny obraz, który za nic nie chciał się scalić. Twarz mężczyzny zbliżyła się. Ciemnobrązowe oczy. Poczuła, że podnosi jej dłoń, ciepło jego warg. Wypowiedział jej imię. Zbyt trudno utrzymać otwarte powieki. Ocknęła się, leżąc na wznak w szpitalnym łóżku. Miała wrażenie, że przygniotła ją ciężarówka. Anthony na wpół leżał w fotelu przy oknie, z zamkniętymi oczami, głową opartą na pięści, cieniem zarostu na policzkach. Zasłony były zaciągnięte, ale jasny słoneczny blask i tak się przez nie przesiewał. Mała chłodna ręka dotknęła jej twarzy. Odwróciła głowę. Matka uśmiechnęła się do niej. - Witaj wśród żywych. Pocałowała ją w policzek, pogłaskała po włosach. - Która godzina? - spytała Gail z ogromnym wysiłkiem. - Dochodzi dziewiąta rano. Anthony i ja byliśmy tu przez całą noc. Zadzwoniłam do niego. Nie gniewasz się, prawda? Zasnął przed chwilą. Wcześniej to ja ucięłam sobie drzemkę. - Gdzie Karen? - U Molly. Czeka, aż do niej zadzwonisz. Boli, kochanie? Gail skinęła głową. - Wszystko. Mam zatkane uszy, jak pod wodą. - Dopiero teraz przypomniała sobie rozbłysk i potworny huk. - Rebecca nie żyje, prawda? I Tom. - Tylko ona. Tom z tego wyjdzie. Strażnik znalazł was w samą porę. -Irenę chwyciła chusteczkę. - Oho, znowu się rozkleiłam. Anthony poruszył się, szukając wygodniejszej pozycji. Otworzył oczy, jego spojrzenie oprzytomniało. Zerwał się na równe nogi. - Od kiedy jest przytomna? - Obudziła się przed chwilą- powiedziała Irenę. Gail spróbowała się uśmiechnąć. - Jeju, ciągle żyję. - Wyciągnęła do niego ręce. Skrzywiła się, gdy ją objął, ale przytuliła się do niego. Zjawiła się pielęgniarka, która zbadała jej ciśnienie i zmierzyła temperaturę, po czym dała jej parę pigułek tylenolu. Doktor zdecyduje, kiedy będzie można panią wypisać, powiedziała, a obchód będzie wkrótce. Poza siniakami i niewielkimi oparzeniami wszystko w porządku. 207 Anthony pomógł się jej podnieść, przez chwilę bała się, że zwymiotuje. Irenę stanęła za nią i przytrzymała jej rozchylającą się szpitalną koszulkę. W łazience Gail poprosiła, żeby ją zostawili. Spojrzała w lustro i skrzywiła się z odrazą. - O Boże... Gorący podmuch opalił jej włosy i brwi, z rzęs zostały osmalone resztki. Nos i policzki wyglądały jak po zbyt intensywnym opalaniu. Kiedy ucichł szum toalety, uchyliła drzwi. - Mamo, gdzie moja torebka? Irenę przyniosła ją- sanitariusze przekazali ją pracownikom szpitala, którzy zostawili rzeczy Gail w jej pokoju. Szukając grzebienia znalazła cztery małe koperty. Musiała się skupić, żeby sobie przypomnieć, co to takiego. Umyła zęby, usiłując nie myśleć o bólu, nałożyła szminkę i puder, ratując co się dało. Oparła się o zlew bez tchu i zawołała Anthony'ego. Gdy już leżała, Anthony opowiedział jej wszystko, co wiedział na temat zamachu. Większość informacji przeczytał w porannej gazecie albo usłyszał w dzienniku telewizyjnym. Bomba była pod wewnętrzną ścianą holu, prawdopodobnie pod małym stolikiem pomiędzy dwoma krzesłami. Na jednym z nich siedziała Rebecca Dixon. Wybuch zabił ją natychmiast, zniszczył też hol i salę posiedzeń. Stojąca w korytarzu Gail uniknęła największego impetu wybuchu. Thomas Nolan poszedł do sąsiedniego pokoju, żeby zatelefonować, więc także był względnie bezpieczny. Natychmiast przewieziono go, podobnie jak Gail, do szpitala. Wszystkie dzienniki pokazały zdjęcia rozbitych szklanych drzwi, przewróconych mebli, zakopconego sufitu i ścian. Wszyscy mieszkańcy Miami, bez względu na pochodzenie, okazywali niedowierzanie i zgrozę. Nie było podejrzanych. Nikt się nie przyznał. Mimo to CNN wyciągnęła zwykłe wnioski: „Poprzedniej nocy w Miami śpiewak operowy Thomas Nolan, niedawno krytykowany przez emigrantów kubańskich za występ w Hawanie przed dwoma laty, został ranny podczas wybuchu bomby. Policja twierdzi, że może to być akcja terrorystyczna..." Telefon w pokoju zadzwonił. Irenę podniosła słuchawkę. - Nie, pani Connor nie może podejść... Tak, wyzdrowieje... Jej matką... Nie, to niemożliwe. - Odłożyła słuchawkę. - Reporter z Channel Seven. - Nie ma mnie dla nikogo. Pojawił się doktor, niski śniady mężczyzna, Mohammad Patel. Kazał Gail usiąść, osłuchał stetoskopem jej plecy. Ma pani szczęście jak jasna cholera, powiedział. Gdyby była pani bliżej, wyjmowalibyśmy teraz pani odłamki z czaszki. Wypisał coś w jej karcie. - Wpadnę tu o drugiej. Potem prawdopodobnie panią wypiszemy. Spytała o Thomasa Nolana. 208 - Jego też. - Doktor schował długopis. - On z kolei ma cholernego pecha. Nałykał się dymu. Skrzeczy jak papuga. Proszę na siebie uważać. A, właśnie, policja chciała z panią porozmawiać. Zdaje się, że już jadą. Irenę zadzwoniła do pani Perlmutter; oddała Gail telefon, żeby mogła porozmawiać z Karen. Matka Molly nie posłała jej dziś do szkoły. Karen chciała przyjechać do szpitala, ale Gail przysięgła na wszystkie świętości, że nic jej nie jest. Po południu wróci do domu, a Karen będzie się nią opiekować. Wmusiła w siebie połowę babeczki z jagodami. Potem znowu zrobiło się jej niedobrze. Oparła głowę na poduszce. Irenę poszła do domu po świeże ubranie. Jej stare cuchnęło dymem i czymś, czego nie potrafiła rozpoznać. To kordyt, powiedział Anthony. Proch. Zadzwonił telefon. Kolejny dziennikarz. Anthony odmówił. Po trzeciej rozmowie wyłączył aparat. Zamknął drzwi na klucz. Wreszcie zrobiło się cicho. Stał przy jej łóżku. Spojrzeli na siebie w milczeniu. Mieli zbyt wiele do powiedzenia. Dotknęła jego ramienia. Miał na sobie elegancką koszulę z podwiniętymi rękawami. Nie zmienił jej pewnie od wczoraj, pomyślała. Jego ubrania rzadko bywały tak wymięte. Podniosła na niego oczy, wzrok znowu odmówił jej posłuszeństwa. - Anthony... przepraszam... - Po policzkach potoczyły się jej łzy, parząc podrażnioną skórę. - Nie powinnam cię zmuszać. Nie po tym, co się stało w domu dziadka. Byłam bezmyślna... - Nie. - Pochylił się nad nią. Światło padające z okna przygasło, czuła ciepło jego ciała. -Nie obwiniaj się. To przeze mnie. -Pocałował ją drżącymi wargami. - Kiedy cię tam zobaczyłem, taką nieruchomą... jakbyś nie żyła... i pomyślałem, że uwierzyłaś, iż cię nie kocham... Zarzuciła mu ręce na szyję, przyciągnęła go do siebie. Był znany, bezpieczny, jego dotyk, jego ciężar, smaki zapach. Pocałunki delikatne i sycące jak deszcz. Wiedziała, że te ręce, które dotykają jej z taką łagodnością, mogły odebrać życie pewnej młodej kobiecie. Mogły. A Rebecca mogła się pomylić. Albo kłamać. W końcu Felix Castillo się przyznał. A kiedy przytulił ją do siebie i poczuła na szyi jego łzy, zaczęła sobie udowadniać, że po prostu nie mógł pociągnąć za spust, zaś jeśli pociągnął, to nie mógł postąpić inaczej. Dziwne uczucie, jakby patrzenie na rozmywane przez fale ślady stóp. Patrzyła, nie mogąc przestać. Chciała tylko czuć jego ramiona. Słuchać jego miłosnych słów. Te ąuiero, te amo, nopuedo vivir sin ti. Nie może bez niej żyć. Ujęła jego twarz, pocałowała go w usta i wreszcie, wyczerpana tym wysiłkiem, musiała się położyć. Przyniósł jej wody z plastikowego dzbanka. 209 14-Aria dla zdrajcy - Muszę z tobą porozmawiać, zanim policja tu przyjedzie - powiedziała. - Czy Felix wspomniał ci o sobotniej nocy? - Powiedział, że byłaś na Fisher Island, w przebraniu. Bawiłaś się w detektywa, robiłaś zdjęcia Reyesowi. - Włożył słomkę do kubka. - Bardzo niemądrze, bonboncita. - A wspomniał, że ukradł mi film? - Nie. Jak to „ukradł"? - Rebecca zrobiła z tarasu zdjęcia twojego szwagra z Lloydem Dixo-nem. Był tam także Tom Nolan. Rzuciła mi ten film. Felix to widział. Odwrócił moją uwagę i ukradł mi film z torby. Gdzie się schował? Ścigam go od dawna. - Nie wiem. - Anthony wydawał się szczerze zaskoczony. - Co tam robił Tom Nolan? - Miał śpiewać na przyjęciu, a Octavio o tym nie wiedział. Taki żarcik Lloyda Dixona. Czy Felix powiedział ci, o czym rozmawialiśmy? Anthony usiadł na brzegu łóżka. - Masz na myśli Kubę. Tak, muszę powiedzieć, że to wysoce nieprawdopodobne. Lloyd Dixon był na Kubie. Musi wiedzieć, że reżim trzyma się mocno. Fidel jest ich idolem. Jeśli Dixonowi się wydaje, że może przeszmuglować broń na Kubę i rozpocząć powstanie, to się myli. Ludzie nie chcą rewolucji. Czekają, aż Fidel umrze, a potem zamierzają rozpocząć powolne zmiany. - Powiedziałeś, że na Kubie działa podziemie. - Bardzo małe i bardzo utajone. Za coś takiego dostaje się czapę. - Ale jeśli mają wystarczająco dużo broni? Dixon lubi ryzyko. Jeśli on i jego organizacja, a także Octavio, zdołają przeprowadzić akcje sabotażowe przeciwko przemysłowi turystycznemu, zmiany mogą zajść bardziej gwałtownie. Wystarczy jedno pchnięcie. Odrobina plastiku w dużym hotelu. Anthony zastanawiał się przez minutę. - Nie można tam przewieźć odpowiednio dużo broni. Nie ma tam ani jednej grupy, która by nie była infiltrowana. - Dixon nie jest Kubańczykiem, a jego goście nie są emigrantami. Podaj mi torebkę. - Wskazała blat przy zlewie i natychmiast opuściła rękę, zbyt zmęczona, by wytrzymać dłużej. - Zajrzyj. Znajdziesz cztery koperty. Rebecca dała mi je wczoraj. Anthony wyjął z jednej z nich złożone kartki. Szybko przebiegł je wzrokiem. - Porozumienie... Octavio Reyes i korporacja DSA... dziesięć milionów dolarów? - Otworzył szeroko oczy. — Ay, Diós, Octavio, que haces? Gail odetchnęła głęboko i zmieniła pozycję, by ulżyć obolałym plecom. - Rebecca poszła na spotkanie z prawnikiem rozwodowym. Zrobiła kopie wszystkich finansowych akt Lloyda, a jeśli było tam coś o Octaviu, robiła 210 jeszcze jedną kopię dla mnie. To dowód na to, że Octavio i Lloyd zamierzali razem robić interesy na Kubie. Chciałam to wykorzystać dla uciszenia Octa-via w razie, gdyby zaczął sprawiać kłopoty. Anthony przejrzał kolejne kartki. Otworzył nową kopertę. - Jest tam coś o broni? Sabotażu? - Nie wiem. Nie miałam czasu sprawdzić. - Dziadek nie może być w to zamieszany. To niemożliwe. - Anthony roześmiał się krótko. - Choć powiedziałbym także, że to niemożliwe, żeby Octavio miał coś wspólnego z Dixonem. - Może Octavio robił to za plecami twojego dziadka. - Gail przymknęła oczy. Chciało sięjej spać. -Najego miejscu opowiedziałabym mu o planach przewrotu, ale nie dodałabym, że pomaga mi Dixon. Może to wszystko nie tak. Pewnie się mylę. Do drzwi ktoś zapukał. Kartki leżały rozrzucone na kolanach Gail. Anthony zebrał je szybko. - Jeśli to policja, nie chcę, żeby się o tym dowiedzieli. Najpierw chciałbym sam to sprawdzić. Jeśli cię spytają, poszłaś porozmawiać z Rebeccą o sprawach opery... bo tak było. - Włożył kartki do wewnętrznej kieszeni wiszącej na oparciu krzesła marynarki. - Gail... jeśli jakimś dziwnym trafem mój dziadek finansuje zakup broni, będzie postawiony w stan oskarżenia. On tego nie przeżyje. Nie mogę do tego dopuścić. - Stał przy jej łóżku, wpatrując się w nią ciemnymi, bezdennymi oczami. - Proszę cię... Znowu pukanie. Skinęła głową. Anthony podszedł do drzwi. Otworzył je w chwili, gdy Thomas Nolan już się odwracał do odejścia. Śpiewak zerknął na niego i zajrzał do pokoju. - Przyszedłem sprawdzić, jak się czujesz. - Mówił ochrypłym szeptem. Gail zaprosiła go do środka. Wszedł, kulejąc. Lewe ramię miał obandażowane. Gail przedstawiła obu mężczyzn. Uścisnęli sobie ręce. Nolan przyjrzał sięjej. - Rany. I jak? - Siniaki i osmalone włosy. Po południu mnie wypiszą. - Byłaś tam? Myślałem, że już pojechałaś. - Wróciłam po dokumenty, które zostawiłam w sali. Byłam na korytarzu. Co z tobą? - Nie tak źle. Skręcone kolano, parę zadrapań. Ciągle dzwoni mi w uszach. - Odkaszlnął, krzywiąc się. - Cholera. Gardło... - Znów zakaszlał. - Gardło mam do niczego. Gail wyciągnęła do niego rękę. - Twój głos... - Aha. Pech. 211 - Ale to chyba panu nie zostanie? - spytał Anthony. - Lekarze twierdzą, że nie. Rebecca... wyszła na tym gorzej. - Przymknął oczy. Na kości policzkowej miał duży siniak. - Była za blisko. Robiła notatki. Ja poszedłem zrobić kopię. Przewróciłem się. Tyle dymu. Ciemno, nic nie widziałem... Wyszedłem przez okno. - Zdławił następny atak kaszlu. - To przeze mnie. Przez to, co powiedziałem w telewizji. Chciałem ci powiedzieć... że przepraszam. - Nie, to nie przez ciebie. - Czy mam opuścić operę? Nie chcę, żeby ten drań tryumfował, ale jeśli narażam wszystkich... może powinienem. - Możesz śpiewać? - Kto wie. Zostały dwa tygodnie. Wiesz, że Felix był tu poprzedniego wieczoru? - Felix?Nie. - Jego furgonetka. - Nolan wzruszył szerokimi, kościstymi ramionami, teraz przekrzywionymi, jakby dla uniknięcia bólu. - Może zresztą nie jego. Dzwoniłem na jego pager. Myślałem, że się wreszcie pokazał. Ale chyba nie. - Uścisnął jej dłoń. - Uważaj na siebie. Obiecuję, żadnych wywiadów. - Ktoś ci pomoże wrócić do domu? - Na dole jest z dziesięć osób. Nie ma problemu. - Skinął głową Antho-ny'emu. - Na razie. Policjanci okazali się znajomi, to oni przybyli do kancelarii Gail po morderstwie Setha Greera. Fernandez i Delgado, ten ostatni z dwudziestosześcioletnim doświadczeniem w oddziałach antyterrorystycznych. Anthony wymienił swoje nazwisko. Obaj słyszeli już o nim. - Jestem narzeczonym Gail - dodał dla wyjaśnienia. - Gratulacje. Policjanci stali. Anthony zajął miejsce obok łóżka. Powiesił marynarkę na wieszaku za drzwiami. Bomba, wyjaśnił Delgado, została wykonana z pół kilograma prochu, w rurze o długości dwunastu centymetrów, z zamkniętymi końcami. Przewody wychodziły małą dziurką, biegły do elektrycznego lontu, takiego jak w modelach rakiet, a potem do elektronicznego zapalnika i podwójnej baterii. Składniki dostępne w każdym sklepie. Proch można nabyć bez żadnego zezwolenia w ilości do dwóch kilogramów. Bomba wybuchła o siódmej trzydzieści siedem, tak twierdzi większość świadków. Wydaje się nieprawdopodobne, żeby celem był ktoś konkretny. Thomas Nolan i Rebecca Dixon znaleźli się tam przypadkiem, zebranie zostało zorganizowane parę godzin wcześniej. Na konferencji prasowej Nolana w ope- 212 rze pojawiły się dziesiątki osób. Każdy mógł położyć pod stołem małe pudełko, na wpół ukryte za fotelem. Obsługa, zamykająca operę o szóstej, nie zauważyła nic szczególnego, ale i niczego nie szukała. Fernandez spytał Gail, co zapamiętała z wypadku. Czując na sobie spojrzenie Anthony'ego przemówiła powoli, ze zmęczeniem. - Przyjechałam jakiś kwadrans po siódmej. Tom poszedł, żeby porozmawiać z dyrygentem, a ja około piętnastu minut rozmawiałam z Rebeccą w sali. Potem wyszłam. Na parkingu przypomniałam sobie, że zostawiłam dokumenty i wróciłam po nie. Usłyszałam dochodzące z holu głosy Toma i Rebeki, ale stali poza moim polem widzenia. Bomba wybuchła, kiedy wyszłam z sali. Nie, na parkingu nie zauważyła nic szczególnego. Nikt nie przechodził. Detektyw Fernandez spojrzał na Anthony'ego, który siedział z brodą opartą na złożonych palcach. Fernandez miał około czterdziestki i przedwcześnie posiwiałe włosy, opierające się na kołnierzu marynarki. - Szukamy Feliksa Castillo jako potencjalnego świadka. Wiemy, że z panem współpracuje. Czy wie pan, gdzie możemy go znaleźć? Anthony wyprostował się. - Jak to, jako świadka? - Być może posiada informacje ważne dla toku śledztwa. - Może pan to wyjaśnić? Fernandez zignorował pytanie. - Wie pan, gdzie jest? - Nie wiem. Widziałem się z nim w sobotę wieczorem, ale od tego czasu nie mieliśmy kontaktu. - O czym wtedy rozmawialiście? - Nie ujawniam spraw moich klientów. Zajrzeliście do jego domu? - Dziś rano. Nikt nie otworzył. Sąsiadka widziała jego furgonetkę około północy w sobotę, ale w niedzielę zniknęła. Nie widziała jego ani jego dziewczyny. Czy ma w okolicy przyjaciół lub krewnych? - Krewnych nie ma. Nie znam jego przyjaciół. Kto panu powiedział, że Felix może mieć informacje na temat bomby? - Nie ujawniam moich źródeł. Na razie chcemy mu tylko zadać parę pytań. Nie twierdzimy, że ma z tym coś wspólnego. Gail spojrzała na Anthony'ego. Jego mina nie zdradzała niczego. - Wynajęła pani pana Castillo z ramienia opery, tak? - Tak. Był ochroniarzem pana Nolana. - Wcześniej był tu Thomas Nolan - odezwał się Anthony. - Wspomniał, że być może widział furgonetkę Feliksa Castillo na parkingu przed operą. Czy o tę informację wam chodzi? 213 - Jest pan adwokatem Castilla? - spytał starszy policjant, Delgado. - Jeśli mnie o to poprosi. - Przez usta Anthony'ego przemknął cień uśmiechu. - Jeśli sądzicie, że Felix ma z tym coś wspólnego, to się mylicie. Nie miesza się do polityki. Nie należy do żadnej organizacji. Znam go na tyle, że jestem tego pewien. - Nie sądzimy, żeby to było dzieło emigrantów. Wszystkie organizacje stanowczo temu zaprzeczyły. - To panów dziwi? Chciałbym spytać o pana zdanie. Jak pan sądzi, czyje to dzieło? - Ja? Być może to odwet za hotele w Hawanie, pod które w zeszłym roku podłożono bomby. Anthony nie zdołał powściągnąć uśmiechu. - I szukacie Feliksa? - Interesują nas pewne fakty na jego temat. Pracował w kubańskiej tajnej policji. - Delgado zrobił pauzę, czekając na odpowiedź. Kiedy nie nastąpiła, ciągnął dalej. - Znam G-2. Me pusierson en el Boniato en una celda tapiada. Me torturaban. Llevo las cenizas, si ąuiere verlas. — Gail nie zrozumiała wszystkiego. Boniato to nazwa więzienia. Delgado tam siedział, był torturowany i nadal ma blizny. - Felix Castillo wystąpił z policji w siedemdziesiątym dziewiątym. Wsadzili go do więzienia. - Co za szkoda. Anthony westchnął i wstał. - Chyba już wystarczy. Pani Connor musi odpocząć. Policjanci wymienili spojrzenia. - Proszę wyjść na zewnątrz - powiedział Fernandez. - Chcę, żeby został - zaprotestowała Gail - Nie, z panią na razie skończyliśmy. - Chodźmy - powtórzył Delgado. Otworzył drzwi. Anthony stał bez ruchu. - O co chodzi? - Chcemy z panem porozmawiać o Feliksie Castillo. - Mówiłem, że nie wiem, gdzie go szukać. - Więc tylko porozmawiamy. Proszę z nami. - Jeśli chcecie panowie ze mną porozmawiać, proszę się ze mną umówić w mojej kancelarii. - Spojrzał na drzwi i przez twarz przebiegł mu cień zaskoczenia. Policjanci obejrzeli się. Przez chwilę zasłaniali Gail widok. Potem odsunęli się, gdyż do pokoju weszła elegancka siwowłosa kobieta z kwiatami. Digna Pedrosa. Zauważyła Gail i uśmiechnęła się promiennie. - Znaleźliśmy cię! 214 Ernesto Pedrosa siedział na korsarzu w fotelu na kółkach. Wstał z pomocą Alicii i wszedł, oparty na jej ramieniu i na lasce. Duma nie pozwalała mu poruszać się na wózku. Omiótł wzrokiem policjantów; to spojrzenie dało im do zrozumienia, że rozpoznał ich i uważa, że nie mają tu czego szukać. - Będziemy w kontakcie - odezwał się Delgado do Anthony'ego. I zniknęli. Anthony zamknął drzwi. Nie odezwał się do trójki przybyłych, którzy stanęli przy łóżku Gail. Kobiety wyrażały swoje przerażenie, pytały o jej rany. Lekkie pocałunki w policzki. Pełne współczucia okrzyki na widok stanu jej włosów i rzęs. Gail powiedziała, że jest trochę obolała i kręci się jej w głowie, ale to już mija. Podziękowała za kwiaty. Anthony stał u stóp łóżka z rękami w kieszeniach spodni, udając brak zainteresowania. Tymczasem Ernesto Pedrosa wpatrywał się w Gail zza grubych szkieł okularów. Alicia dotknęła jej ręki. - Byliśmy przerażeni. Dzwoniliśmy do szpitala, ale oni nie chcieli nam nic powiedzieć. Tak ci współczuję... - Jeśli to przeprosiny - odezwał się Anthony - powinny paść z ust twego męża. Gail rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie. Ernesto Pedrosa jakby nie usłyszał. Ujął rękę Gail. Jego palce lekko drżały, skóra była cienka jak papier. Ale głos brzmiał mocno - głos człowieka przyzwyczajonego do rozkazywania. - Pobrecita. Moje serce krwawi. Chętnie zamieniłbym się z tobą miejscami. Twoja przyjaciółka nie żyje... to straszne. A ten śpiewak, Thomas Nolan... uważam, że nie powinien śpiewać dla dyktatora, ale żałuję, wierz mi, że został ranny. Kiedy usłyszałem o bombie, chciałem się dowiedzieć, kto to zrobił? Zeszłej nocy rozmawiałem z wieloma osobami. Uff! Całe godziny rozmów przez telefon. Niektórzy przyszli do mojego domu. I jak wiesz, zwykle się rozmawia. Zwykle ktoś coś słyszy. Ale teraz? Nic, nic, nic. Ale dzięki temu wiemy, kogo nie należy winić. Ernesto Pedrosa przytulił do piersi jej rękę i powoli ją pogłaskał dla podkreślenia swoich słów. - To nie był jeden z nas. - Jak zwykle - mruknął Anthony. Odwrócił się do okna i rozchylił zasłony, by wyjrzeć na zewnątrz. Zmrużył oczy przed ostrym światłem, które pogłębiło zmarszczki wokół jego oczu i ust, a koszulę zmieniło w biały płomień. - Dziennikarze, politycy, wydawcy tych tanich gazetek, sprzedawanych na każdym rogu, w każdym sklepie... wszyscy oni sieją nienawiść, ale kiedy ktoś daje się jej ponieść, aaa... to już agent Castro, prowokator. Pedrosa uniósł krzaczaste siwe brwi, ale nie spojrzał na wnuka. 215 - Ktoś musi walczyć z tyranem. Być może niektórzy uważają to za nienawiść. Co mamy zrobić? Milczeć? Niech wszystko zostanie takie jak było? Niech się samo stanie? Nie, trzeba przemówić. Mężczyzna musi w coś wierzyć i walczyć o to. Blask przygasł; Anthony puścił zasłony. - A Rebecca Dixon została rozerwana na strzępy. Czy jesteśmy mniej winni, jeśli damy prowokatorowi przyzwolenie? - Silencio! - krzyknął Pedrosa, znów zmieniając się w wojownika. -Wiem o tym! Jego żona zamknęła oczy. Alicia spojrzała niechętnie na brata. Pedrosa znowu zwrócił się do Gail. - Pytałem o zdanie moich przyjaciół ze stacji radiowych. Wszyscy są zgodni: zapomnij o Thomasie Nolanie. Prawdopodobnie jest komunistą, ale to nie ma nic do rzeczy. Anthony oparł się o ścianę, pokręcił głową. Twarz Pedrosy złagodniała. - Jak cię tu traktują? - Dobrze, ale ucieszę się, kiedy stąd wyjdę. Digna pogłaskała ją po ramieniu. - Czy ktoś pomaga ci w domu? - Moja matka... - Nie, nie. Matka zajmie się tobą. Pozwól, że kogoś wyślemy. - Nie trzeba, naprawdę... Digna dotknęła palcem warg. - Ćśśś... Chcemy ci pomóc. Starszy pan pochylił się niżej. Pięknie pachniał i był świeżo ogolony. Jego garnitur był absolutnie bez skazy. - Nie lubię szpitali - wyznał szeptem. - Ja też. - Odwzajemniła jego uśmiech. Łagodnie pocałował ją w policzek i zwrócił się do Alicii: - La silla, porfavor. Obejrzał się na Anthony'ego, ale ominął go wzrokiem. Alicia pożegnała się z Gail, skinęła głową bratu i poszła po wózek. Digna stała nieruchomo, wpatrując się we wnuka. Gail nie dosłyszała tego, co wyszeptała po hiszpańsku. Anthony uścisnął ją. Ledwie zniknęli za progiem, do oczu Gail napłynęły łzy. Zdławiła szloch. Anthony pospieszył ku niej. - Co się stało? Dlaczego? - Nie wiem. Jestem zmęczona. Najpierw Seth. Teraz Rebecca... wszystko jest straszne... Pogłaskał ją po głowie, przytulił, zakołysał. 216 - Nie płacz, kochanie. Zaraz sprowadzę pielęgniarkę. Niech ci da coś przeciwbólowego. Ten tylenol to idiotyczny pomysł. Odepchnęła jego rękę. - Idź za nimi! Porozmawiaj z dziadkiem, zanim odjedzie. Nawet się z nim nie pożegnałeś. - Gail, proszę cię... - To nie jego wina, że się tu znalazłam. Idź, zanim będzie za późno. - Już jest za późno. - Jest stary i chory, niedługo umrze. Moja siostra umarła, a między nami było tak źle, że nie wiedziałam, jak bardzo ją kocham... dopóki jej nie straciłam. - Rozpłakała się w poduszkę, nie panując już nad sobą. - Nie, nie zostawię cię w takim stanie. Dobrze, dziś do niego zadzwonię. Przestań. - Anthony, na litość, jak możesz być tak głupi?! Nie rozumiesz, że dziadek przyjechał do ciebie? Zmarszczył brwi. - Nie, do ciebie. Żeby ci to wyjaśnić. Dlaczego tak powiedziałaś? - Mówił do ciebie. Boże, to takie oczywiste. On cię potrzebuje. Jesteś jego nadzieją, nie wiedziałeś? Proszę, nie odtrącaj go. Mnie odtrąciłeś... i chciałam umrzeć. - Złapała długi oddech i załkała głośno. Wpatrywał się w nią przez chwilę. Potem wstał i spojrzał w stronę korytarza. - Już pojechali. - Uderzył dłonią w futrynę. - Co mam mu powiedzieć? Że przepraszam? Za co? - Obejrzał się na nią i westchnął. - Zaraz wracam. Jego kroki szybko ucichły. Gail zamknęła oczy, całkowicie wyczerpana. Co się stanie na dole? Jego rodzina na pewno już doszła do windy. Wyobraziła sobie Anthony'ego biegnącego za nimi, srebrne koła fotela dziadka wtaczające się do środka, zamykające się drzwi. Anthony cofa się, żeby sprawdzić, na którym piętrze są pozostałe dwie windy. Ile musi czekać? Biegnie w stronę schodów, cztery piętra w dół, do holu, gdzie ludzie pospiesznie zmierzają we wszystkich kierunkach. Którymi drzwiami wyszli? Dziadek czeka z Digną pod portykiem. Alicia poszła po samochód. Anthony widzi ich przez szklane drzwi. Zwalnia kroku, wyrównuje oddech. Ile lat bólu zniknęło w ciągu paru minut? Ani sekunda. Ale pojawiła się szansa na nowy początek. A oni oglądają się na niego i czekają w milczeniu na to, co powie. 217 27 T'ydzień później odbyła się uroczystość żałobna dla uczczenia pamięci Rebeki Dixon, na której pogrzebie zjawiła się tylko najbliższa rodzina. Lloyd rozsypał jej prochy nad Atlantykiem. Uroczystość zakończyła się o drugiej. Gail wróciła prosto do domu. Wsypała do wanny sole kąpielowe i odkręciła krany do oporu, żeby woda się spieniła. Zrzuciwszy szlafrok obejrzała się przez ramię na swoje odbicie w lustrze. Schudła i było widać jej żebra. Siniaki na jasnej skórze trochę przybladły, stały się bardziej żółte. - Śliczna jesteś. Przygasiła światła, rząd żarówek nad lustrem stracił oślepiający blask. Para powoli zasnuwała jej odbicie. Gail sprawdziła palcem u nogi, czy woda nie jest za gorąca i powoli usiadła w wannie. Nadal była obolała. Woda była bardzo ciepła, ale przyjemna. Gail oparła głowę na gumowej poduszce. Bąbelki sięgały jej do brody. Westchnęła przeciągle i sięgnęła po kieliszek wina. Anthony zadzwonił do jej kancelarii, żeby uprzedzić, że nie może z nią pójść na uroczystość żałobną. Jedna z rozpraw przeciągnęła się bardziej, niż się spodziewał. Chciał wpaść do niej na kolację. Oczywiście ma nadzieję, że będzie mógł u niej spędzić noc. A ona się zgodziła, choć wcale nie była pewna, czy tego chce. Ta kłótnia, wypadek, jej obrażenia... przez to wszystko czuła się rozbita i przygnębiona. Na uroczystości, która odbyła się w operze, zjawiło się ponad tysiąc osób. Dekoracje do Don Giovanniego zostały wyniesione, by zrobić miejsce dla orkiestry. Chór filharmonii odśpiewał fragmenty Requiem Mozarta. Przemawiali przyjaciele Rebeki. Lloyd także, głos drżał mu chwilami. Potem nadeszła pora na polityków. Ekipy telewizyjne filmowały wszystko. Gail wiedziała z góry, że ta uroczystość tak naprawdę nie ma nic wspólnego z Rebeccą Dixon. Dziennikarze śmigali po holu jak ptaki. Aż do dziś udawało się jej ich unikać. Zdobyła się na udzielenie paru wywiadów. Uścisnęła dłoń Alberta Estrady. Miasto odstąpiło od żądania zapewnienia ochrony na cały czas wystawiania opery. Gail nie wniosła pozwu. Dla środowiska emigrantów ta uroczystość była westchnieniem ulgi. Zidentyfikowano człowieka, który podłożył bombę i nie był on, jak powiedział Ernesto Pedrosa, jednym z nich. Ponieważ Thomas Nolan twierdził, iż widział na parkingu furgonetkę mogącą należeć do Feliksa Castillo, policja uzyskała nakaz rewizji w domu detektywa. I bingo! 218 Znaleźli rozrzucone ubrania, jakby Castillo pakował się w pośpiechu. Zniknęły jego osobiste dokumenty. Nigdzie nie można było znaleźć jego dziewczyny, Daisy. W domu nie było żywej duszy z wyjątkiem całej klatki głodnych papużek. W garażu znaleźli przewody, lutownicę i ślady prochu. W zapasie amunicji było także pudełko nabojów do remingtona 223, których łuski odkryto po morderstwie Setha Greera. W dniu poprzedzającym wybuch hiszpańska edycja „Miami Herald" oraz liczne kubańskie radiostacje otrzymały klasyczną wiadomość od grupy, nazywającej sięF.L.C. -Frentepara la Liberacion de Cuba -która donosiła, że w pierwszej kolejności uderzy w komunistów miasta Miami. Czyste kartki takiego samego papieru znaleziono w śmieciach za domem Castilla. Szef policji oznajmił na konferencji prasowej, że Felix Castillo, były pracownik kubańskiej tajnej policji, jest poszukiwany pod zarzutem morderstwa Setha Greera i Rebeki Dixon. Fotografia z licencji detektywistycznej Castilla ukazała się we wszystkich stacjach telewizyjnych i gazetach - poważny, łysiejący mężczyzna z su-miastymi wąsami. Płasko oświetlona twarz, zmrużone oczy i byczy kark nadawały mu wygląd zbira. Ludzie dzwonili zewsząd, od Key West po Atlantę, donosząc, że go widzieli. Chodziły plotki o jego powrocie na Kubę. Inni twierdzili, że nadal jest w Miami i planuje następny atak. Anthony nie chciał o tym mówić. Rzucił tylko z rozdrażnieniem: - Coś tu się nie zgadza. Wydaje mi się, że ktoś go wrobił. Gail opowiedziała mu, że w dniu śmierci Setha Greera zostawiła Feliksowi wiadomość, że Seth jedzie do WRCL. Poza nim wiedzieli o tym tylko Rebecca i Lloyd Dixon, ale byli zbyt daleko. Felix mieszkał o pół kilometra od stacji. Miał mnóstwo czasu, żeby się tam dostać. Anthony jeszcze bardziej spochmurniał. Być może zastanawiał się, jak mógł się tak pomylić w ocenie Feliksa. Gail oparła kieliszek na piersi i nabrała powietrza. Pomiędzy bąbelkami piany pojawiły się jej piersi. Małe i różowe. Anthony'emu się podobały. Un buchito. Kąsek. Wypuściła powietrze i zanurzyła się głębiej. Po skończonej uroczystości zauważyła Lloyda Dixona w otoczeniu grupy przyjaciół opery. Jakaś starsza kobieta ze współczuciem dotykała jego ramienia. Stał z rozstawionymi nogami, duży, ogorzały, siwowłosy mężczyzna w poważnym szarym garniturze. Nie wydawał się złamany rozpaczą, ale i nie należał do ludzi tego typu. Wczoraj Anthony powiedział, że pomyliła się co do gości Dixona. Przekazał listę Rebeki prywatnemu detektywowi, który nie znalazł niczego podejrzanego, ani śladu. Dziś Gail spytała Dixona, czy może z nim porozmawiać na osobności. Weszli do sali koncertowej i stanęli w środkowym rzędzie. Obsługa sprzątała już pulpity ze sceny. 219 - Wybacz, wiem, że to nie jest odpowiednia pora, ale mam powody, by cię o to spytać. Wraz z Octaviem Reyesem chciałeś dokonać inwestycji na Kubie, oczywiście nie teraz. Nadal macie ten zamiar? Przyjrzał się jej z namysłem, po czym chyba doszedł do wniosku, że nic nie straci, jeśli powie prawdę. - Wycofałem moje udziały. Teraz mnie to nie interesuje. Co do Octa-via... to jego sprawa. Bo co? Gail także się zastanowiła. Wzruszyła ramionami i zdecydowała się powiedzieć prawdę. - Chciałabym wiedzieć, co zamierza Octavio Reyes. Interesuję się nim, ponieważ to dotyczy Anthony'ego. Nie wiem, czy mu ufam. Kącik ust Dixona uniósł się w uśmiechu i tak już pozostał. - Reyes jest w porządku, jeśli ma się go na oku. - Co się naprawdę dzieje z Feliksem Castillo? Wiesz o czymś, o czym policja nam nie mówi? - Dziwne pytanie. - Już się zdarzało - powiedziała cicho - że ludzie byli wrabiani. Jakie to wygodne, że znalazł się akurat były kubański szpieg. Na ile poważna jest sprawa przeciwko niemu? Rebecca powiedziała, że masz przyjaciół, którzy... jak mam to ująć? Że znasz ludzi zajmujących się sprawami zagranicznymi. Ludzi, którzy byliby zainteresowani Feliksem Castillo. To mi nasunęło podejrzenie, że mogłeś o niego spytać. Może znasz szczegóły tego dochodzenia? Dixon założył ręce na piersi i uniósł brodę. - To oczywiste, że został wykorzystany, ale równie dobrze mógł być winny. Policja nie ma powodów, żeby go wrabiać. Być może Dixon chciał winy Feliksa tak samo, jak wszyscy inni. Dzięki temu śmierć jego żony znajdowała ładne, zrozumiałe wytłumaczenie. Pracownicy składali krzesła na wózek. - W czyim imieniu pytasz? Swoim czy Anthony'ego Quintany? - W swoim, ale Anthony zna Feliksa od dawna. Był zaskoczony postawieniem go w stan oskarżenia. - Zaskoczony. - Półuśmiech znowu się pojawił. - Przed dwudziestu laty, kiedy Rebecca, Seth Greer i Anthony Quintana pojechali do Nikaragui, Castillo też tam był. Pracował dla Kubańczyków. Zakumplował się z twoim narzeczonym. - Wiem. - Moja żona twierdziła, że Anthony zaczytywał się Marksem i Che Gu-evarą. Był w Ameryce Środkowej, gdzie walczył z imperializmem i zastanawiał się nad rezygnacj ą z amerykańskiego obywatelstwa i powrotem na Kubę. Nasza sympatyczna gromadka radykałów nie wyszła z tego zupełnie bez szwanku, ale teraz twój narzeczony parę razy w roku jeździ na Kubę... 220 - Chwileczkę... - wtrąciła. - .. .gdzie odwiedza ojca, co jest zupełnie zrozumiałe, oraz siostrę, urzędniczkę wysokiego szczebla w ministerstwie handlu, żonę -jestem zaskoczony - majora wywiadu armii kubańskiej. Potem Felix Castillo zostaje ochroniarzem Toma Nolana. A dwa tygodnie później w operze wybucha bomba. Gail parsknęła niecierpliwie. - Felix siedział w kubańskim więzieniu! - Oni wszyscy tak mówią, byle tylko dostać się do tego kraju. - Dixon zamilkł i spojrzał na nią przenikliwie, jakby doszukując się śladów zrozumienia. Gail patrzyła na niego wyzywająco. - No, zastanów się nad tym. Odwrócił się do drzwi. Przytrzymała go za rękaw. - Poczekaj! Rebecca powiedziała, że widziałeś raport CIA, dotyczący wydarzeń w Los Pozos. Czy było tam coś o śmierci Emily Davis? Kto ją zabił? Dixon nie odpowiedział. Odwrócił od niej ramiona, potem twarz i na końcu oczy, zrywając kontakt na ułamek sekundy przed odejściem. Gail została sama, zdumiona, że w ogóle zadała to pytanie. Obiecała sobie, że już więcej nie będzie wracać myślą do Los Pozos. Jedynym sposobem na rozwiązanie tego konfliktu było ponowne spytanie Anthony'ego. Nie wiedziała, jak to zrobić, nie ryzykując kolejnego wybuchu. Pokój między nimi ciągle był świeży i chwiejny. Powiedziała sobie, że jeśli nawet Anthony zastrzelił Emily Davis, to pod przymusem. Co jej da ponowne wykopywanie tych kości? Felix się przyznał, a Rebecca Dixon pomyliła się lub skłamała. Frontowe drzwi trzasnęły tak, jak to potrafiła zrobić tylko Karen. Potem jej jasny głos: - Mamo! Mamoooo...! Gail odkrzyknęła, tupot drewniaczków w przedpokoju. Uderzenie plecaka o podłogę w pokoju Karen. Gail zostawiła drzwi łazienki otwarte, Karen weszła, ubrana w poliestrowe dzwony i obcisłą bluzeczkę w paski. Moda retro. W nocy po jej powrocie ze szpitala spała razem z nią, zwinięta w kłębu-szek jak kociątko. Następnego ranka nie odstępowała jej na krok. I wymogła na niej, żeby nigdy więcej nie zostawiała jej u Perlmutterów. Za każdym razem, kiedy mam wracać z mamą Molly, coś ci się przydarza! Nigdy więcej mi tego nie rób! Karen zgarnęła na dłoń stożek piany i zrobiła sobie z niego brodę. Oznaj -miła, że na razie poogląda telewizję. Gail poprosiła, żeby wyjęła steki z za-mrażalnika. - Anthony przyjdzie do nas wieczorem. Zgadzasz się? 221 - No. Będziesz tu siedzieć przez cały dzień? - Tak. Aż się zmienię w biały rodzynek. - Gail przyciągnęła ją do siebie, pocałowała i cofnęła się z pianą na policzku. - Gorąca woda robi mi dobrze na plecy, kochanie. Karen wyszła. W drzwiach zrobiła piruet i chwyciła się framugi, przegięta jak tancerka, z jedną nogą w górze. Włosy zwisały jej prosto ku ziemi. - Jeśli Anthony chce się wprowadzić, to się zgadzam. Gail parsknęła śmiechem. - A skąd ten pomysł? Rozmawialiśmy o znalezieniu nowego domu i przeprowadzce dopiero w lecie. Karen wzruszyła ramionami i zniknęła. Gail wzięła kieliszek wina. A więc ci dwoje zawiązali spisek przeciwko niej. Anthony zdobył serce Karen, subtelnie, lecz bez reszty, na swój sposób. A mała też miała charakterek. Być może jedynym pewnym sposobem osiągnięcia harmonii w rodzinie jest powstrzymanie się od zadawania zbyt wielu pytań. A skoro o tym mowa, miała jeszcze jedno pytanie do Lloyda Dixona. Nie zadała go, gdy tak nagle przerwał rozmowę. Lloyd, co naprawdę robiliście z Thomasem Nolanem na Kostaryce? Przed oczami wirowały jej najróżniejsze scenariusze. Thomas Nolan jako handlarz narkotyków. Złodziej prekolumbijskich zabytków. Płatny morderca. Felix Castillo podsunął jej, że w walizce mogła się znajdować broń snaj-perska, a Dixon zawiózł Nolana na miejsce zadania. Czy ta walizka w ogóle istniała? Nie wierzyła w bajeczkę Nolana. Zaczynała podejrzewać, że dawna nauczycielka fortepianu także nie istnieje. Poprosiła Miriam, żeby ją znalazła. Wczoraj sekretarka przyszła do kancelarii i oznajmiła, że się poddaje. W książce telefonicznej nie znalazła żadnej panny Wells, która w roku 1979 uczyła gry na fortepianie. Pokazała jej spis osób, do których zadzwoniła. Wszystkie szkoły muzyczne, sklepy z instrumentami, szkoły prywatne i wydział szkolnictwa muzycznego. Rada szkolnictwa, wszystkie kościoły na tyle duże, żeby mieć zespół muzyczny. To samo w Fort Lauderdale i Palm Beach, na wypadek, gdyby panna Wells przeprowadziła się na północ. Miriam dodała, że gdyby znała jej imię, mogłaby poszukać jej metryki oraz akt policyjnych. Wystarczy, że raz w życiu dostała mandat i już jest nasza. Imię jest bardzo ważne. Albo jeszcze lepiej: - Może go spytasz wprost, gdzie mieszka ta kobieta? Po zakończeniu uroczystości pogrzebowej Gail wypatrzyła jasne włosy w świetle telewizyjnych reflektorów. Tom Nolan udzielał wywiadu telewizji. Powiedział, że stan jego głosu się poprawia i ma nadzieję, że pod koniec przyszłego tygodnia będzie mógł zaśpiewać w Don Giovannim. Gail stanęła na zewnątrz grupy. Dziennikarz zauważył ją, jeden z kamerzystów wycelował w nią obiektyw. Jak się pani czuje tydzień po wypadku? 222 Odpowiedziała tak, jak należało: czuję się znacznie lepiej, po czym znalazła wzrokiem Toma Nolana. - Tom, ktoś mnie przed chwilą spytał, a ja nie wiedziałam. .. jak miała na imię twoja dawna nauczycielka fortepianu? Jego twarz o zapadniętych policzkach nie zdradzała absolutnie żadnego uczucia. - Wiesz, pani Wells - dodała Gail. - Chyba mi mówiłeś, ale zapomniałam. Uśmiechnął się lekko. - Ehdra. - To wspaniała historia - zwróciła się do jednego z dziennikarzy. - Tho-mas Nolan i Elvira Wells, która powiedziała mu, że powinien zająć się śpiewem. Nadal mieszka w Miami. Dziennikarz spytał Nolana, jak się można z nią skontaktować. Śpiewak uniósł ręce i pokręcił głową. - Odeszła już na emeryturę i prowadzi bardzo spokojne życie. Nie pozwolę jej przeszkadzać. W drodze do domu Gail włączyła Don Giovanniego. Słuchała go już po raz drugi. Najpierw uwertura, złowrogie akordy, zapowiadające końcową zemstę. Dziwne, właśnie tę uwerturę grała orkiestra tego samego wieczoru, gdy wybuchła bomba. Od tego czasu Gail wzdrygała się ze strachu na sam jej dźwięk. Następnie rozległa się żartobliwa aria służącego Leporello, czekającego na Giovanniego pod domem donny Anny. Gail widziała tę scenę podczas prób. Giovanni zabija w pojedynku ojca donny Anny, spieszącego na pomoc swej córce. Gail skręciła na południe i pomknęła pustą jeszcze autostradą, słuchając, jak narzeczony donny Anny przysięga zemstę winowajcy. Po tym, jak Gio-vanni i jego służący pogratulowali sobie szczęśliwej ucieczki, odezwał się sopran w bardzo emocjonalnej arii. Głos kobiety drżał z wściekłości. Na światłach Gail przejrzała drobniutki druk libretta, żeby sprawdzić, co wykrzykuje ta kobieta. Gli vo 'cavare U cor. Chciała wyrwać Don Govannie-mu serce. Jedna z porzuconych kochanek. Potem przypomniała sobie imię tej nieszczęsnej. Szlachetna dama. Donna Ehdra. - Ehdra - powtórzyła Gail na głos. - Ty draniu. Z tyłu rozległy się ryki klaksonów. Ruszyła z piskiem opon. Ehdra Wells nie istnieje. A skoro panna Wells nie istnieje, jej walizka także. Chyba. Czy Lloyd Dixon skłamał, kiedy opowiadał, jak to przywiózł ją z Kostaryki? Kiedy jeszcze skłamał? Dziwna znajomość Dixona i Toma Nolana, prawdopodobnie datująca się od czasów Dortmundu. W chwilach zwiększonej podejrzliwości widziała Nolana i Dixona doglądających na Kostaryce przygotowań do inwazji na 223 Kubę. Dixon znał ten kraj, tuż obok Nikaragui, nad którą zrzucał broń dla contras. Ta teoria okazała się guzik warta, ponieważ goście Lloyda Dixona byli zwykłymi biznesmenami. Pociągając w zamyśleniu wino usłyszała szmer głosów. Dziecko. I głęboki głos mężczyzny. Stuk zamykanej szafki. Zgrzyt kostek lodu. - Psiakrew. - Otarła skórę pod oczami. Czuła, że tusz musiał się jej rozmazać. Ostatnio malowała się bardzo mocno, by zatuszować brak rzęs. Zanurzyła się w pianę i spojrzała na drzwi, przez które widziała szafę i skraj łóżka. Usłyszała kroki na dywanie. Na progu pojawił się Anthony. Oparł się ramieniem o framugę. Lustro pokazało jego odbicie - smukły ciemnooki mężczyzna w brązowozłotej koszuli. Zdjął krawat i podwinął mankiety. - Cześć - uśmiechnęła się do niego przez bąbelki. - Przyszedłeś wcześniej. - Powinnaś sobie sprawić większą wannę. - Taką, jak twoja. Możesz do mnie wejść. Uśmiechnął się leniwie. - Gdybyśmy byli sami, pewnie bym skorzystał z zaproszenia. - Odstawił swój drink na toaletkę. - Jak uroczystość? - Piękna. Ale imprezy towarzyszące były nudne. Dobrze, że nie poszedłeś. - Usiadła i uniosła włosy. - Umyj mi plecy, a ja ci opowiem o Ehdrze, znikającej kobiecie. Anthony przyjrzał się pianie, powoli ściekającej po jej wilgotnej skórze. Zerknął na drzwi, zamknął je na klucz. Usiadł na brzegu wanny, sięgnął po gąbkę. - Co to za Elvira? Gail opowiedziała mu już o walizce z Kostaryki, którą Thomas Nolan miał odebrać dla panny Wells. Walizka pełna kwiecistych luźnych sukienek, praktycznych bucików, a także bawełnianej bielizny rozmiar XXL, bez wątpienia. Oraz Biblii, ponieważ jego nauczycielka pracowała w misji. Ale teraz okazało się, że panna Wells, a może i walizka, w ogóle nie istnieje. - I co teraz? - Będę zła. Nienawidzę, kiedy ludzie bawią się w gierki, a on to właśnie robi. - Oparła głowę na kolanach. Anthony zaczął myć jej plecy. - Ooo, jak dobrze. - Jej głos był nieco zdławiony. - A Lloyd Dixon oświadczył, że zrezygnował z planów inwestycji na Kubie. Twierdzi, że nie wie, co robi Octavio. Wyprostowała się. - Przejrzałam dziś notatki z harmonogramu Dixona. W ten czwartek miał się spotkać z Reyesem. Pod spodem był adres na południu Hialeah. Sprawdziłam go. To Sun Fashions. Firma szyjąca damskie ubrania. Od kiedy 224 to twój szwagier interesuje się kobiecymi ciuszkami? Chyba, że czegoś nie wiem? Gąbka przesunęła się po jej skórze. - Też to widziałem. Właściciel jest Kubańczykiem. Organizacja Dixo-na prawdopodobnie zamierzała z nim porozmawiać o inwestycjach. Jeśli Dixon nie ma z tym już nic wspólnego, zapomnę o tym. Ty też nic nie rób -dodał z naciskiem. - Ja? Na przykład? - Na przykład nie jedź do Hialeah, żeby sprawdzić, co tam jest. - Nic takiego nie przyszło mi do głowy. Tylko wspomniałam. - Skrzywiła się, gdy nacisnął obolałe miejsce na jej plecach. - Przepraszam. - Pochylił się i pocałował je. - Już wyglądają lepiej. - Nieprawda. Jak mówi moja córka, są obrzydliwe. Anthony upił łyk alkoholu i odstawił kieliszek na podłogę. - Tak powiedziała? - Nie nauczyłam jej kłamać... niestety. - Przesunęła paznokciem po jego prawym ramieniu, twardym mięśniu pod bladozłotą skórą i gładkimi ciemnymi włosami. Na przegubie miał złotą bransoletę, na palcu pierścień z brylantem, bardzo męski. - Podobno Kubańczycy lubią biżuterię, bo nigdy nie wiedzą, kiedy znowu będą musieli emigrować, więc chcą mieć cały majątek przy sobie. Roześmiał się. - Coś takiego! Pierwsze słyszę. Uważasz, że to zbytek? - Nie. - Ujęła jego dłoń i przyjrzała się pierścieniowi na małym palcu. - Jest idealny. Pasuje do ciebie. Uwielbiam go. Brylant zaiskrzył, gdy Anthony przesunął dłonią po jej piersiach. Rozbłysnął na ułamek sekundy, zanim ręka zniknęła w wodzie. - Anthony... Roześmiał się cicho, jego oddech załaskotał ją w kark. Druga jego ręka zamknęła się wokół jej włosów, odgiął jej głowę do tyłu. Otworzył usta, dotknął jej warg. Pocałunek był samym oddechem i ciepłem. Poruszył językiem. - Boże... Cofnął się. - Mam przestać? - Nie. - Roześmiała się gardłowo. - Przysięgłabym... że nie mam ochoty. - Zacisnęła palce na jego ramieniu. - Boże... - Ćśśś... Wreszcie oparła się bezwładnie na jego ramieniu, z czołem na jego barku. Anthony zdjął pierścień. - Daj rękę. Chcę sprawdzić, czy pasuje. - Wsunął go na jej środkowy palec. 15-Aria dla zdrajcy W głowie nadal się jej kręciło, podniosła ciężkie powieki i spojrzała. - Za duży. Zresztąjest męski. - Ale kamień jest ładny. - Zgodziła się z nim. - Jak sądzisz? Dobry na pierścionek zaręczynowy? - Nie! Jest twój. Trzymał pierścień pomiędzy nimi. - Ale wiążą się z nim wspomnienia. Uśmiechnęła się i odwróciła wzrok. Anthony wrzucił pierścień do kieszeni na piersiach. - Wyjdź za mnie. W ten weekend. Jutro, jeśli się uda. - Co? - Boję się spuścić cię z oczu. - Ujął jej twarz w obie dłonie. - Mało brakowało, a byłbym cię stracił. Trudno było sobie wymarzyć dogodniejszą okazję, żeby zaproponować mu wspólne zamieszkanie. Gail pocałowała go. - Zgodziliśmy się, że będzie lepiej dla Karen, jeśli poczekamy. - Jakiś głos w jej głowie wrzasnął „Tchórz!". Pochyliła się i wyjęła korek z odpływu. - Pomóż mi wstać. Przytrzymał jej frotowy szlafrok, potem wziął kieliszek. Gail zawiązała pasek i pomaszerowała do swojego pokoju. Anthony poszedł za nią. - Znaleźli furgonetkę Feliksa w kanale, na zachód od lotniska. Usłyszałem o tym w dzienniku po drodze. W środku była jego dziewczyna. Związana. Prawdopodobnie żyła, kiedy furgonetka wpadła do wody. - Och... - Gail odwróciła się, spojrzała mu w oczy. Wiedziała, że wbrew wszystkim faktom miał nadzieję, iż ktoś spreparował dowody w domu Ca-stilla. - A Feliksa ciągle nie ma? - Ciągle. Usiadła na łóżku i pociągnęła go ku sobie. - Pamiętam, jak bardzo był ostrożny, kiedy rozmawiałam z nim na Fi-sher Island. Palił i trzymał papierosa tak, żeby nie było widać ognika. Kiedy skończył, zakopał niedopałek w piasku. Więc dlaczego porozsiewał te dowody po całym domu? - Myślisz jak prawdziwy obrońca. Rozluźniła mu krawat. - Jak było na obiedzie u dziadka? W ciągu zeszłego weekendu rodzina Reyesów wprowadziła się do domu Pedrosy. Anthony udawał, że go to nie obchodzi, ale zanim złożył dziadkowi wizytę sprawdził, czy Octavio poszedł już do pracy. Uśmiechnął się nad kieliszkiem, pociągnął łyk alkoholu. - Rozmawialiśmy o Feliksie Castillo. 226 - O nie. Octavio powiedział mu, że jesteś w przyjaźni z agentem Castro. - Był chyba bardziej subtelny. Ernesto spytał, w jaki sposób poznałem Feliksa Castillo i czy nie wiedziałem, kim jest. - Powoli poruszył kieliszkiem pomiędzy obiema dłońmi. - Powiedziałem, że Felix mnie oszukał. Że poznałem go w Camagiiey, jeszcze jako chłopak. Tak właśnie powiedziałem rodzinie, gdy Felix pojawił się w Stanach w 1982 roku. Co miałem zrobić? -Pochylił się, oparł łokcie na kolanach. - Nie wiem, czy mi uwierzył. Ciekawe, kiedy Anthony zacznie wierzyć w winę Feliksa, ponieważ tak będzie mu łatwiej, pomyślała Gail. - Musisz powiedzieć dziadkowi, co się wtedy stało. Wszystko. Wszystko, co przed nim zataiłeś po powrocie z Nikaragui. Zrobił taką minę, jakby kazała mu skoczyć w przepaść. Wstał i zrobił parę kroków. Dopił alkohol. - Przebierz się. Przygotuję drinki, potem zjemy jakąś kolację. Zamknął za sobą drzwi. Wstała, żeby pójść do garderoby, ale nogi się pod nią ugięły. Powoli osunęła się na łóżko, dygocząc. Zacisnęła pięści na podołku. Przynajmniej spróbowałam, pomyślała. I próbowała zapomnieć o Los Pozos, tak jak Anthony. Ale to niemożliwe. Wcześniej czy później znowu zada mu to pytanie. Nie miała żadnego wyboru. Nawet jeśli Felix Castillo mówił prawdę, jeśli to on strzelił dwukrotnie w głowę Emily Davis, Anthony dźwigał na sobie ciężar odpowiedzialności za jej śmierć. Ten ciężar zaczynał przygniatać ich oboje. 28 Podczas ostatniego spotkania z Feliksem Castillo Gail oglądała jego miniaturowy aparat fotograficzny z teleobiektywem. Po paru telefonach zdołała zlokalizować coś podobnego w Sklepie dla Szpiegów. Po rozprawie odebrała swój nowy nabytek, wyrafinowany drobiazg, który wyczyścił jej konto prawie do zera. Po wspólnej nocy Anthony wrócił do swojego mieszkania, więc miała czas nauczyć się obsługiwać nową zabawkę. Nie minęło parę godzin, a umiała już nastawiać ostrość i robić zdjęcia prawie bez sekundy wahania. W czwartek, parę minut po trzeciej, wymierzyła obiektyw w Sun Fa-shions, sp. z o.o. i nacisnęła migawkę. Klik - uiiii. Budynek wyglądał jak dziesiątki podobnych w tej części Hialeah - magazyn bez okien z płaskim dachem. Miała szczęście, że znalazła parking dla gości pod budynkiem 227 naprzeciwko. Widok zasłaniały jej tylko przejeżdżające z hurgotem ciężarówki i furgonetki. Ze swego miejsca widziała ścianę Sun Fashions z otwartymi rampami przeładunkowymi oraz główne wejście z pseudomansardą nad szklanymi drzwiami ozdobionymi żółtym słońcem. Sądząc po gęstym trawniku, jedynej plamie zieleni na tej wąskiej, brudnej uliczce, właścicielowi Sun Fashions dobrze się wiodło. Monotonię długiej białej fasady burzyła nazwa firmy i dwa maszty. Na jednym powiewała flaga USA, na drugim - kubańska. Parę kropel deszczu padło na przednią szybę. Flagi zatrzepotały, porwane nagłym podmuchem wiatru. Gail zaczęła się modlić, żeby chmury się rozstąpiły. Inicjały Octavia Reyesa figurowały w notatniku Lloyda Dixona wraz z adresem w Hialeah i godziną 15:30. Gail nie wiedziała, co to dokładnie znaczy, kto się pojawi i co właściwie powinna zrobić. Znalazła parę istotnych przyczyn, by zostać w domu, ale gniew zwyciężył je wszystkie. Rebec-ca Dixon i Seth Greer nie żyją. Nie wierzyła, żeby zabił ich Felix Castillo. Zginęli, ponieważ o czymś wiedzieli. O czymś, co być może odkrył także Felix. Może i on już nie żył. A we wszystkich jej snach pojawiała się smagła twarz Octavia Reyesa. Gardziła nim za to, jak postępował z Anthonym. Nie bała się, była czujna i ożywiona. Dla większej pewności, że nie zostanie rozpoznana, włożyła ciemną perukę i okulary swojej matki. Czuła się zdolna do wszystkiego. Czekała, trzymając aparat na kolanach. Zza zakrętu wyłoniła się furgonetka dostawcza, jej klakson wygrywał pierwsze takty La Cucarachy. Kierowca wysiadł, uniósł boczną klapę. W tej samej chwili z bocznych drzwi budynku wypadło kilkanaście kobiet - pewnie szwaczki, które mają przerwę obiadową. Gail słyszała ich głosy, szybki turkot hiszpańskich słów. Hialeah była dzielnicą robotniczą, węzłem wąskich uliczek w niemiłosiernie płaskim krajobrazie. Fabryki odzieżowe dawały pracę wszystkim emigrantom, którym odpowiadało siedzenie przy maszynach do szycia przez osiem godzin dziennie za kiepską płacę. Z budynku wyszła nowa grupa szwaczek. Minęły bramę. Jakaś furgonetka czekała, aż przejdą. Ciemnoniebieski ford 250 z przyciemnianymi oknami i anteną radia CB. Na błotniku mała amerykańska flaga. Furgonetka potoczyła się w stronę rampy wyładunkowej i zniknęła za grupką kobiet i ciężarówką. Gail wyskoczyła z samochodu i bez zastanowienia przebiegła na drugą stronę ulicy, kryjąc aparat pod narzuconą na ramiona marynarką. Minęła przystanek; na ławce pod wiatą siedziała otyła kobiet w średnim wieku. Spojrzała bez zainteresowania, jak Gail stawia aparat na oparciu ławki, spogląda w obiektyw, zasłania go ręką i kładzie palec na migawce. 228 Mężczyzna, który wysiadł z forda, nie był Lloydem Dixonem. Gail drgnęła, zaskoczona, po czym rozpoznała jego pracownika, mechanika, którego widziała na rusztowaniu w hangarze. Latynos, około czterdziestki, brązowe spodnie i wiatrówka. Podszedł do rampy, odezwał się do mężczyzny w garniturze, który wyszedł z budynku. Ten był starszy, po pięćdziesiątce. Pewnie jeździ mercedesem i ma własne miejsce na parkingu. Potem na ulicy pojawił się wiśniowy lexus ze złotymi ozdobami. Kobiety zaczęły przechodzić przez bramę, samochód toczył się powoli, kierując się w stronę budynku. Gail sprawdziła ostrość i rozszerzyła kadr. Spojrzała w innym kierunku i nacisnęła migawkę. Ciche klik - uiii. Miała zdjęcia Octa-via Reyesa wysiadającego z samochodu. Poprawiającego marynarkę. Sięgającego do samochodu po czarną sportową torbę. Idącego po schodach. Uścisk ręki z mężczyzną, który wyszedł wcześniej. Kierowca furgonetki zapala papierosa, jakby na marginesie wydarzeń. Ale uważnie obserwuje ulicę. Siedem sekund. Gail sprawdziła wcześniej, ile czasu zajmie jej spokojne przejście przez ulicę, zajęcie miejsca za kierownicą i zapalenie silnika. Żaden z tych mężczyzn nie zdążyłby zauważyć obiektywu, wybiec z rampy i podejść do niej. Reyes wszedł do środka razem z mężczyzną w garniturze. Krople deszczu uderzyły o chodnik, zostawiając ciemne ślady w kurzu. Ostatnie szwaczki wbiegły do środka, kierowca furgonetki z jedzeniem zamknął samochód, wsiadł do szoferki i pojechał dalej. Kobieta na przystanku otworzyła parasolkę. Gail została na swoim miejscu. Minęły cztery minuty. Pięć. Deszcz padał coraz gęściej, ale nie na tyle, żeby musiała uciekać. W otwartych drzwiach magazynu pojawił się wózek widłowy, metalowe ramiona trzymały jakiś prostokąt owinięty niebieską plastikową folią. Kierowca z przedsiębiorstwa Dixona zeskoczył i otworzył tył furgonetki. Reyes i drugi mężczyzna wyszli na zewnątrz. Przyglądali się, jak niebieski pakunek ląduje na furgonetce, która zakołysała się pod jego ciężarem. Gail osłoniła aparat połą marynarki i podbiegła do samochodu. Z nieba lunęły szare strumienie deszczu. Przedsiębiorstwo transportowe Dixona dzieliło parking z sąsiadującym hangarem. Gail znalazła wolne miejsce w pobliżu drugiego budynku. Postawiła na desce rozdzielczej tabliczkę z napisem GOŚĆ. Dostała ją od strażnika, kiedy pokazała mu swoją wizytówkę i powiedziała, że jest umówiona z Lloydem Dixonem. Za ostatnim swoim pobytem zauważyła, że strażnik nie zadzwonił do szefa, żeby spytać o pozwolenie. Główne wejście na lądowisko znajdowało się za bramą odległą o jakieś pięćset metrów. Większość 229 prywatnych samolotów lądowała i startowała z pasów innych niż samoloty transportowe po tej stronie lotniska. Wyłączyła silnik i przez parę minut siedziała, przysłuchaj ąc się bębnieniu kropel deszczu o dach. Uciekła z Hialeah tuż przed czwartą, zanim robotnicy wyszli z fabryk. Furgonetka Dixona nie miała tyle szczęścia. Nie zdążyła przed korkami, ale i tak należało się jej spodziewać lada chwila. Gail nie miała wątpliwości, że przyjedzie właśnie tutaj. A co do zawartości niebieskiej paczki - na pewno nie było w niej damskich sukienek. Samochód nie zakołysałby się tak bardzo pod ich ciężarem. Nie chciało jej się wierzyć także w części do maszyn. Rutynowy odbiór towaru nie figurowałby zapisany w notesie samego właściciela firmy. Podejrzewała, że pilotem będzie tenże właściciel. Dixon w lotniczej skórzanej kurtce. Mrugnął do niej, wychodząc z sali prób. Ale zabawa, co? Na ścianie hangaru widniał szereg czerwonych liter. PRZEDSIĘBIORSTWO TRANSPORTOWE DIXONA. Gail stanęła w takim miejscu, że mogła zmieścić napis w kadrze. Drzwi były odsunięte do połowy. Jadąc tutaj zastanawiała się, czym zająć się później. Nie miała żadnych spraw do załatwienia. Przełożyła spotkanie z klientem. Karen miała trening, ale Irenę zgodziła się ją przywieźć i odwieźć. Przy tym deszczu zostaną pewnie w domu i będą grały w karty. Anthony ma rozprawę po południu, ale jeśli nawet skończy wcześniej, Miriam mu powie, że pani Connor jest w sądzie. Kłamstwo. Zamierzała go przeprosić. Jeśli się wyda. Ludzie wchodzili, wychodzili, biegli pod parasolkami lub zarzuconymi na głowę płaszczami. Nad nimi przesunął się startujący odrzutowiec. Gail poczuła pierwsze ukłucie wątpliwości. Tutaj, w samochodzie, nie naraża się na niebezpieczeństwo, ale co będzie, kiedy wejdzie do środka? Wzdrygnęła się, zdając sobie nagle sprawę z własnej głupoty. Co za idiotyzm, siedzieć na mokrym parkingu, z którego stopniowo odj eżdżaj ą wszy st-kie samochody. A jeśli ta broń dotrze na Kubę - bo gdzie indziej mogą ją wysłać - zapowiedź Ernesta Pedrosy okaże się prorocza. Za rok Kuba będzie wolna. Ale Anthony powiedział, że to na nic. Nikt nie chce krwawego przewrotu. Po szybie spływały potoki deszczu, czerwone litery na hangarze wydawały się poruszać. Na ścianie widniał mały znaczek, wskazujący zarezerwowane miejsce na parkingu. DIXON. Miejsce było puste. Metalowe drzwi otworzyły się i stanęła w nich szczupła kobieta koło pięćdziesiątki. Pobiegła do samochodu. Wycieraczki poruszyły się wahadłowo. Samochód ruszył, zniknął. Po chwili pokazali się dwaj mężczyźni w granatowych kombinezonach. Mechanicy. Koniec godzin pracy. Strach minął. Nikt nie wie, co Gail tu robi. Nikt się nie przejmuje prawniczką opery, szukającą Lloyda Dixona. Zdarła z głowy perukę i wcisnęła ją 230 pod siedzenie. Uczesała się, umalowała usta. Fryzjer stanął na wysokości zadania: obciął osmalone kosmyki, wycieniował włosy. W granatowym twee-dowym żakiecie, nawet z dżinsami, wyglądała bardzo oficjalnie. Aparat fotograficzny, osobno obiektyw, osobno reszta, spoczywał w wewnętrznej kieszeni jej torby. Nie zamierzała go używać. Chciała zobaczyć, co się będzie działo w hangarze. Sprawdzić, czy nadjedzie furgonetka i czy Octavio Reyes będzie za niąjechał. Jak zareaguje? Chciała mu dać do zrozumienia, że jeśli będzie działał na szkodę Anthony'ego, ona spyta go w obecności Ernesta Pedrosy, co robił u Lloyda Dixona. Dixona, sponsora opery, która zatrudniła śpiewaka - komunistę. Uśmiechając się na myśl o przyszłym tryumfie, poszła w stronę hangaru. Weszła najbliższymi drzwiami. Otrząsnęła się z deszczu. Mokre podeszwy jej butów skrzypiały na betonie. Wewnątrz stały trzy samoloty, prywatny odrzutowiec Dixona, biały citation oraz dwa transportowe, oba w naprawie. Były ustawione pod kątem, żeby nie zaczepiać się skrzydłami. Koło jednego stały rusztowania. Spod wysokiego sufitu zwisały wielkie reflektory robocze, teraz wyłączone. W półmroku widać było fluoryzujący blask w oszklonym biurze na końcu hangaru. Gail podeszła bliżej. W oddali stali trzej mężczyźni. Rozmawiali. Nie robili wrażenie robotników. Zwolniła kroku. Stanęła w ciemnościach i przyjrzała się ich twarzom, usiłując sobie przypomnieć, czy ich zna. Być może stali w cieniu na ganku domu Ernesta Pedrosy. Nagle dotarło do niej, jak mogą wyglądać konsekwencje jej działania. Wzdrygnęła się. Niedobrze, jeśli ją tu złapią i nie będzie umiała podać żadnego wiarygodnego wyjaśnienia. Gail Connor, prawnik opery, narzeczona Anthony'ego Quintany, którego przyjaciel, Felix Castillo, został oskarżony o szpiegostwo na rzecz reżimu Castro. Przyłapana z miniaturowym aparatem fotograficznym. Zrobiła krok do tyłu. Za jej plecami rozległ się warkot silnika, pisk opon na śliskim betonie. Odskoczyła za samolot, padła na ziemię. Skulona na podłodze mogła obserwować wszystko spod brzucha odrzutowca Dixona. Tuż koło ogona zatrzymała się furgonetka z flagą na zderzaku. Za nią lexus. Zgasły reflektory. Trzasnęły drzwi. Pojawiły się nogi Reyesa w szarych spodniach. Za plecami Gail rozległy się głosy. Odwróciła się. Jeśli pójdą w tę stronę, natychmiast ją zobaczą. Zerknęła ku ciemnościom na tyłach hangaru, jakieś pięćdziesiąt metrów dalej. Nie zdąży. Jeśli zacznie biec, usłyszą jej kroki. Przykucnięta za wielkimi kołami odprowadziła wzrokiem idących mężczyzn. Mokre ślady jej butów były wyraźne, ale oni przeszli, nie zauważając niczego. Serce dziko tłukło się jej o żebra. 231 Wychyliła się na tyle, by spojrzeć na rusztowanie. Jedna jego strona prowadziła do silnika, druga do kokpitu. Drzwi były otwarte. Zarzuciła pasek torby na ramię i zaczęła się wspinać, cicho jak kot. Zasłaniał ją kadłub samolotu. Octavio Reyes i inni znajdowali się po przeciwnej stronie hangaru. Rozmawiali tak głośno, że nie słyszeli cichego zgrzytu metalu. Gail, rozdygotana, wpełzła do wnętrza samolotu. Nogi ugięły się pod nią. Usiadła na podłodze, drżąc, nie widząc niczego w ciemnym kokpicie. Drzwi były zamknięte. Przez okna wpadało przytłumione światło. Tylko sześć miejsc, po czym kabina kończyła się kolejnymi drzwiami, prowadzącymi prawdopodobnie do ładowni. Namacała fotel i wdrapała się na niego. Nie odważyła się usiąść przy oknie. Zmusiła się do miarowego oddychania. Nie wiedzą, że tu jestem, powtarzała sobie. Jestem bezpieczna. Nic mi nie grozi. Wyjdę, kiedy sobie pójdą. Deszcz zabębnił mocniej w wysoki metalowy dach. Rozległ się warkot diesla. Cienkie biiip - biiip - biiip zwiastowało pojawienie się wózka widłowego. Hałasy trwały parę minut, po czym silnik zamilkł. Znowu głosy mężczyzn. Po paru chwilach pomruk silnika samochodu. To chyba lexus Reyesa. Pisk opon, cichnący warkot. Koniec. W hangarze powinno zostać czterech mężczyzn. Czekała, aż odjedzie furgonetka Dixona. Nie odjechała. Wizg elektrycznego motoru, a jednocześnie pisk zamykających się metalowych drzwi. - Psiakrew - szepnęła. Zrobiło się jeszcze ciemniej. Kroki i głosy zbliżyły się, minęły ją. Nie mogła rozróżnić słów. Przepełzła na koniec rzędu i podniosła się na tyle, by wyjrzeć przez okno. Czterej mężczyźni mijali inny samolot transportowy, kierując się w stronę oszklonego biura. Dobiegł ją zgrzyt zasuwy, głosy stały się bardziej odległe, trzasnęły drzwi. Gail czekała, zastanawiając się, ilu z nich wyszło. Co najmniej dwóch. Pewnie mieli samochody tuż za biurem, nie na parkingu, na którym zostawiła własne auto. Dwaj pozostali zaczęli rozmawiać o tym, co zjeść. - Que ąuieres comer? - No me importa. - Wszystko jedno. Gail zaklęła pod nosem. Chcieli zostać na noc? Rozważali zalety Pollo Tropical w porównaniu z KFC. W końcu zgodzili się na pizzę. I piwo. Kroki do drzwi bocznych. Zasuwa. Trzaśniecie. Czyli został jeden. Usłyszała pomruk jego głosu i zdała sobie sprawę, że rozmawia przez telefon. Nie mogła spojrzeć na zegarek, ale wydawało się jej, że dochodzi szósta. Panika stopniowo ustąpiła; zaczęła rozważać możliwości. Może tu siedzieć przez całą noc, ale jej nieobecność nie przejdzie bez echa. Matka położy Karen do łóżka, po czym zadzwoni do Anthony'ego. A on wpadnie w szał. Musiała znaleźć jakiś sposób ucieczki przed powrotem tego drugiego. 232 Usłyszała rozmowę po hiszpańsku, potem muzykę. Reklama. Mężczyzna oglądał telewizję. Gail podniosła się powoli. Po plecach przebiegł jej dreszcz, ale zmusiła się do spokoju. To będzie proste. Zejść po rusztowaniu, zakraść się do drzwi w przeciwległym rogu. Widziała ludzi idących przez parking. Trzy samoloty zasłaniały widok. Facet ogląda telewizję, raczej jej nie usłyszy. A jeśli dojdzie do niego trzask zamykanych drzwi i wybiegnie przed hangar, zobaczy tylko tylne światła jej samochodu. Przez stłumione dźwięki telewizji dobiegł ją warkot małego samolotu. Bębnienie deszczu. Woda chlustająca z rynny. Powoli wstała. Jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności. W drogę. Wyjrzała przez drzwi. Żadnego ruchu. Światło lśniło słabo na skrzydłach i kadłubach samolotów. Od strony biura dobiegał mdły blask. Nie widziała drzwi w przeciwległym rogu hangaru, ale wyobraziła je sobie, czerwony napis jak latarnia morska. Przełożyła pasek torby przez głowę, odsunęła ją do tyłu, by nie zawadzała i ostrożnie wstąpiła na druciany stopień rusztowania. Na niebie mignęła błyskawica. Po paru sekundach rozległ się grzmot. Gail chwyciła się metalowych rurek i postawiła stopę na następnym stopniu. Dobiegł ją dziwny szczęk. Nie od strony rusztowania, lecz od biura. Znieruchomiała. Cichy pisk. I znowu metaliczny szczęk, jakby ktoś wchodził przez drzwi. Ale nie usłyszała niczyjego głosu. Telewizor ciągle był włączony. Minęło parę długich sekund. Ręce zaczęły jej dygotać. Być może to tylko deszcz. Zeszła o kolejny stopień w dół. I jeszcze jeden. Elektroniczny dzwonek. Dzwoni, dzwoni, dzwoni. Jej komórka. Nie mogła jej dosięgnąć. Objęła pionowy pręt i przyciągnęła ku sobie torebkę. Otworzyła ją. Dzwonienie rozbrzmiało głośniej. Wyciągnęła telefon, wyłączyła go... wymknął się jej z rąk. Nie udało się jej go złapać. Spadł w dół, uderzył o beton i metal. Telewizor zamilkł. Milczenie. Ciche bębnienie deszczu. Gail przywarła do rusztowania, napięta jak struna. Od strony biura zbliżyły się kroki. Stanęły. Facet stał pewnie w drzwiach, nasłuchując. Jeśli zbliży się do samolotów, zobaczy ją. W oddali rozległ się grzmot. Nie, to nie grzmot. Startujący odrzutowiec. Hałas narastał. Gail szybko zeskoczyła z rusztowania i podniosła strzaskany telefon. Puściła się pędem wzdłuż samolotu, ze strachu bijąc wszystkie swoje rekordy. - Hej! - krzyknął za nią mężczyzna. - Quien es? Parate! Gail przemknęła pod ogonem samolotu. Minęła citation. Okrążyła furgonetkę Dixona. Jeszcze tylko parę metrów. Przestała myśleć. Wpatrywała się w drzwi. Po jednej stronie miała skrzynie z metalowymi okuciami, po drugiej sterty drewnianych pudeł. Czerwone 233 światełko. Wyciągnęła ręce, by otworzyć drzwi; kawałki rozbitego telefonu posypały się na ziemię. W tej samej chwili dostrzegła gruby łańcuch wokół zasuwy. Drugi jego koniec tkwił w betonowej ścianie. Odwróciła się, spojrzała na następne drzwi i już wiedziała, że nie zdąży. Rozejrzała się, szukając jakiejkolwiek broni. Pudła, skrzynie. Wielkie szafy z narzędziami. Może złapać klucz francuski, cokolwiek... Kroki zbliżały się. Widziała nadbiegającego mężczyznę. Widziała też pistolet w jego ręce. Krzyczał, żeby się zatrzymała. Skoczyła w cień. Broń wystrzeliła, j asny rozbłysk i huk. Tuż nad j ej głową prysnęło odłupane drewno. Zanurkowała pomiędzy skrzynie. Potem usłyszała jakieś łupnięcie, jęk, łomot. Metal uderzył o podłogę. Dwa głosy. Wyjrzała. Dwie ciemne sylwetki siłowały się na podłodze. Pistolet leżał o parę kroków od nich. Przetoczyli się w jego stronę. Czyjaś ręka sięgnęła po broń. Mężczyzna na górze uderzył drugiego. I jeszcze raz. Jęk. Ręka znieruchomiała. Drugi mężczyzna wstał powoli, ciężko dysząc. Trzymał pistolet. Odwrócił się i podszedł do pudeł. W mroku hangaru bliska paniki Gail nie od razu rozpoznała tę twarz. - Gail, wyjdź stamtąd. 29 W'patrzyła się w niego szeroko otwartymi oczami, niezdolna do ruchu. Słyszała własny świszczący, urywany oddech. Anthony schował pistolet pod połę zapinanej na suwak czarnej kurtki. Obszedł skrzynie, wyciągnął rękę i chwycił ją za ramię. Mówił cicho, natarczywie. - Musimy stąd spadać. Natychmiast. - Jak się tu... - Zabrałem klucze temu, który wychodził. Jest w bagażniku swojego samochodu. - Ale co... Przytrzymał ją, zanim osunęła się na ziemię. Ruszył, ciągnąc ją za sobą. - Gail, chodź! Jesucristo, que me haces? Odzyskała równowagę, spojrzała na ciało na podłodze. - Boże, czy on nie żyje? 234 - Żyje, ale nie będzie tak leżał do końca świata. - Anthony odsunął kopniakiem broń mężczyzny. - Telefon... - szepnęła. - Tam... Obejrzał się na nią z niedowierzaniem. - To był twój? Nie wyłączyłaś? - Wrócił, pozbierał resztki telefonu. Gail podreptała pokornie za nim. - Nie miałam pojęcia, co to za ludzie, a potem pojawił się Octavio i musiałam się ukryć... - Ani słowa więcej. - Octavio był w Sun Fashions! Dał właścicielowi torbę, a potem wózek opuścił na furgonetkę Lloyda Dixona jakieś pakunki. Dixona tam nie było. Podejrzewałam, że pojadą do hangaru, więc ich uprzedziłam... Chwycił ją za nadgarstek i pociągnął za sobą. - Zadziwiające, bywasz w dwóch miejscach jednocześnie. Twoja sekretarka powiedziała, że masz spotkanie z klientem. Ty, która tak sobie cenisz prawdę. Musiała biec, żeby dotrzymać mu kroku. - A twoja sekretarka powiedziała, że masz dziś proces. Co robiłeś? Śledziłeś mnie? - Nie. Dixona. Został w gabinecie, więc pojechałem do Hialeah i załapałem się akurat na chwilę, kiedy Octavio wyjeżdżał razem z furgonetką. Czekałem na parkingu, zastanawiając się, co dalej, kiedy zauważyłem samochód z wypożyczalni. I powiedziałem sobie: oho, wygląda bardzo znajomo. Ale nie, to niemożliwe. Nawet Gail nie byłaby tak głupia. Minęli średni samolot transportowy. Zbliżali się do biura. - Poczekaj! - Wyrwała się mu, otworzyła torebkę i pobiegła z powrotem. Jej kroki odbijały się echem. Podążył za nią. - Co ty wyprawiasz? Po drodze zakładała obiektyw. Obezwładniający strach już ją opuścił, został tylko zimny gniew, tak straszny, że czuła się jak skamieniała. - Chcę wiedzieć, co jest w tych pakunkach. Omal przez to nie zginęłam. Przysięgam na Boga, nie odejdę stąd bez zdjęć. Minęła pędem nieruchomą postać na ziemi, furgonetkę, pustą drewnianą paletę. Na trzech następnych leżały podłużne paczki pod niebieską folią. - Podnieś folię! - Obiektyw z cichym kliknięciem wskoczył na miejsce. Otworzyła flesz. - Nie ma czasu! Inni mogą wrócić. - Trzydzieści sekund. Anthony wyjął małą latarkę. Promień padł na folię, w ciemnościach za-jarzył się intensywny błękit. Anthony odgarnął folię, spod której wyłoniły 235 się trzy ciężkie pudła z czarnego plastiku o zaokrąglonych rogach, każde mniej więcej metrowej szerokości, długie na dwa metry. Miały uchwyty wpuszczone w ściany, a wieka zamykane na metalowe zatrzaski. Anthony przykucnął, omiótł światłem latarki pierwszą skrzynię. Na podłodze zatańczyły cienie. - Jest wodoodporna. Gail kazała mu się cofnąć i zasłonić oczy. Biały rozbłysk światła. Następne ujęcie, pod innym kątem. - Otwórz. Mężczyźni nie zabezpieczyli zatrzasków. Anthony uniósł wieko i gwizdnął cicho. - Tylko popatrz. Światło latarki padło na wojskowe karabiny ze składanymi podpórkami. Z drugiego krańca pudła wyjął pistolet. Szary metal zalśnił w mroku. - Makarow. Rosyjski. Mają tam co najmniej dziesięć. Zrób zbliżenie. Wytarł swoje odciski palców i odłożył pistolet do skrzyni. - Dlaczego wysyłają rosyjską broń? - spytała Gail zza aparatu. - Ponieważ pasuje do amunicji, która jest na Kubie. Co będzie, kiedy skończą ci się naboje do amerykańskiego karabinu? - Osłonił oczy. Klik - uiii. Klik - uiii. - Czy to możliwe, żeby z taką ilością broni zaczynać kontrrewolucję? - Wystarczy, żeby narobić poważnych kłopotów. Z ciemności dobiegł ich jęk. Anthony nasłuchiwał przez parę sekund. - Pospiesz się. Druga skrzynia zawierała ekwipunek - kochery, namioty, liny, noże, saperki, a także leki. Zanim dotarli do trzeciej, na czoło Anthony'ego wystąpił pot, a jej trzęsły się ręce. Światło latarki wydobyło z mroku pudełka z amunicją. Anthony wskazał na prostokątny szary kształt w przezroczystej folii. - C-4. Plastik. Jakieś trzydzieści, czterdzieści kilo. Co najmniej. Lonty, zapalniki czasowe, detonatory. A tam radionadajniki. Baterie. Różne rozmiary. Gail robiła jedno zdjęcie po drugim. - Myślisz, że chcieli to wysłać dziś w nocy? - Wątpię. Nadchodzi front burzowy. Zresztą i tak nie mogą polecieć nad Kubę. Zaraz by ich zauważono. Kubańczycy i Amerykanie obserwują wszystko, co się dzieje na zachodnich Karaibach. Podejrzewam, że chcieli wylądować gdzie indziej. - Na Kostaryce? - Dlaczego akurat... ach. Bo Lloyd Dixon był tam z Tomem Nolanem. Nie, za daleko. Ale mógł polecieć tym małym odrzutowcem na jakąś wyspę. Zostawiliby skrzynie na łodzi rybackiej. Albo mogli podpłynąć nią do brzegu i przypiąć skrzynie do lin pod wodą, które wyciągnie ktoś inny. 236 Oderwała się od wizjera i spojrzała na niego. - Coś takiego już się zdarzyło? - Tak mi mówiono. Co to? - Wyjął małą czarną torbę. Gail podeszła bliżej. - Wygląda jak torba, którą Octavio dał właścicielowi Sun Fashions. Anthony odsunął zamek i wytrząsnął ściągnięte gumkami paczuszki amerykańskiej waluty. - Zrób zdjęcie. Około pięćdziesięciu tysięcy. Może jednak lecą dzisiaj. Nie zostawiliby tyle kasy na cały dzień. - Odsunął się. Gail zrobiła zbliżenie. - Właścicielem Sun Fashions jest niejaki Bernard Levy. Kubański Żyd, często podróżuje na Bliski Wschód. Wiem to od jednego znajomego z kancelarii. - Levy handluje bronią? - Powiedzmy, że ma pewne powiązania. - Anthony wepchnął pieniądze z powrotem do torby i zamknął ją starannie. Wrzucił ją do skrzyni. - Anthony... - Nie spodziewałem się czegoś takiego. Nie wiem, co robić. - Stanął z ręką na biodrze. Drugą przeczesał włosy. - Myślisz o dziadku - domyśliła się. - Mógł o tym nie wiedzieć. - O, jestem pewien, że wie. Prawdopodobnie to jego pieniądze. Niech to szlag! - Odetchnął głęboko. - Chodź. Pomóż mi wszystko poukładać tak, jak było. Zatrzasnęli wieka pudeł, zarzucili na nie folię. Krążek światła pobiegł zygzakiem przez podłogę w poszukiwaniu zapomnianych przedmiotów. Potem zbliżył się do nieprzytomnego mężczyzny. - Masz, potrzymaj. Odwróciła oczy. Mężczyzna miał ranę nad uchem, z której sączyła się krew. Anthony odwrócił go, znalazł jego portfel, pogmerał wśród dokumentów i kart. - Rodriguez. Dobrze, seńor, proszę o przyjemny wyraz twarzy. - Położył mężczyźnie na czole prawo jazdy i kazał Gail zrobić zdjęcie. Nieprzytomny człowiek miał grube rysy, czarne włosy, gęste wąsy i ciemniejący siniak pod lewym okiem. - Cudownie - wymamrotała pod nosem, modląc się, by błysk flesza go nie obudził. Nic się nie wydarzyło. Anthony schował prawo jazdy i portfel. - Jazda stąd. W milczeniu przebiegli przez hangar do drugiego wyjścia. Anthony wyjrzał na zewnątrz przez małe okienko, trzymając rękę na pistolecie. Odciągnął zasuwę i skinął na Gail. Wyszli w żółty blask reflektorów wokół ogrodzenia. Z bagażnika chevy sedana dochodziły łomoty i stłumione wrzaski. 237 Mniej więcej kilometr za hangarem, na drodze wiodącej do Miami, An-thony wrzucił prawy migacz. Gail skręciła za jego przykładem w małą uliczkę, a potem w alejkę prowadzącą na parking przed katolickim kościołem. Anthony prowadził nie swoje eldorado, lecz pożyczone camaro. Przejechał z chlupotem przez kałużę, zgasił reflektory. Deszcz już nie padał, ale w powietrzu unosiła się zimna mgła. Anthony wsiadł do samochodu Gail. Zaparkowali pod drzewami, krople wody padały od czasu do czasu na dach i przednią szybę. Do szkła przywarła mała gałązka. Anthony wziął Gail w ramiona. Przez kilka minut trwali w milczącym uścisku. Potem spytał, czy wszystko w porządku. Potwierdziła. - Na miłość boską, coś ty sobie myślała? - Chciałam przyłapać Octavia na gorącym uczynku. - Roześmiała się. -Założę się, że posikał się z wrażenia, kiedy usłyszał, że Lloyd zrzucał broń dla contras. On, Król Mebli, przez całe życie handlujący tanimi wersalkami. Tchórzliwy drań. Nienawidzę go za to, co ci zrobił. Nie tylko tobie. Wciągnął w to wszystko twojego dziadka. - Nie doceniasz dziadka. To cwany stary łobuz... o ile wie, co się dzieje. Nie mam pojęcia, czy Octavio mówi mu wszystko. - Co chcesz zrobić? - Jeszcze nie wiem. - Błagam, uważaj. Seth i Rebecca zginęli. Musieli wiedzieć, co robią Octavio i Lloyd. - Dlaczego sądzisz, że byliby zdolni do morderstwa? To przedwczesne założenie. - Anthony kręcił głową. - Octavio chce wyzwolenia Kuby. To jeszcze nie znaczy, że jest mordercą. - A Lloyd? - Bo latał z misjami dla CIA? - Anthony, jeśli CIA ma z tym coś wspólnego, sprawa jest poważniejsza, niż przypuszczamy. Krople stukające o dach zaczęły padać gęściej. W świetle latarni widać były srebrne szpilki deszczu. - Czy któryś z nich cię rozpoznał? Istnieje taka możliwość? - Nie. Ten, który mnie gonił, nie widział mojej twarzy. - A w Sun Fashions? - Miałam ciemną perukę i okulary. - Diós mio. - Westchnął i zapatrzył się ponuro przez przednią szybę. -Nie będę na ciebie wrzeszczał. To i tak bez sensu. - Tak, nie wrzeszcz. - Oparła głowę na fotelu. - Och... strażnik. Zostawiłam mu swoje nazwisko. - Dobrze, zajmę się tym. 238 - Jak? - Łapówka. Bajeczka. Słuchaj, teraz odstawię cię do domu. Potem muszę jeszcze gdzieś jechać. Wrócę później. Rozumiesz? - Dokąd jedziesz? - O tym porozmawiamy później. Gail, daj mi film. - Rzuciła mu buntownicze spojrzenie. -1 zdjęcia, które zrobiłaś w Sun Fashions. - Po co ci? - Proszę cię, nie kłóć się ze mną. - Wziął jej torebkę i podał jąjej. - Po tym, co przeszłam, mógłbyś mi przynajmniej coś wyjaśnić. - W porządku. Wyjaśniam ci, że to niebezpieczne. Nie chcę, żeby coś ci się stało. Roześmiała się gorzko. - Co ty powiesz? Właśnie do mnie strzelano. - Otóż to. Mogłaś zginąć. Nie pozwolę na to. - Wiem, że chcesz, żebym była bezpieczna. I kocham cię za to. Ale dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? Dotknął jej policzka. - Dobrze. Chcę dać film do wywołania, zobaczyć, co jest na zdjęciach, a potem... być może... porozmawiać z Lloydem Dixonem. - Boże kochany. Dlaczego nie pójdziesz prosto na policję? - A jeśli mój dziadek jest w to wmieszany? Załóżmy, że dobiorą się do jego organizacji i ją rozwiążą. To go zabije. Jego i moją rodzinę. Skinęła głową. - W porządku. Film jest twój. Anthony włączył latarkę, osłaniając dłonią żarówkę. Gail wyjęła rolkę z aparatu i wręczyła mu ją wraz z dwiema pozostałymi. - Proszę. To wszystkie. Włożył je do kieszeni marynarki. - Powinienem ci to powiedzieć wcześniej. Felix dał mi film z aparatu Rebeki. - Domyślałam się tego. Gdzie on jest? - Nie wiem. Rozmawialiśmy w moim domu przez parę godzin. Wyszedł około wpół do jedenastej, od tej pory go nie widziałem. - Anthony... To twój przyjaciel, ale może nie mówił ci wszystkiego? Czy nie mógł podłożyć bomby, która zabiła Rebekę? - Nie. - Głos Anthony'ego był śmiertelnie spokojny. - Ktoś go wrobił. Wykorzystał. Ktoś zaparkował jego furgonetkę przed operą właśnie po to, żeby ją zauważono. W furgonetce znaleziono zwłoki Daisy, ale nie Feliksa. Może jeszcze żyje. A jeśli nie, a ja się dowiem, kto to zrobił, nigdy mnie nie pytaj, co się z nim stało. Wyjął z kieszeni kluczyki. 239 - Pojadę za tobą do domu i sprawdzę, czy nic ci nie grozi. Na pewno nie, ale chcę to wiedzieć. Objęła go. - Proszę cię, uważaj... - Będę. Obiecuję. - Przytulił ją mocno do siebie. Potem sięgnął ku klamce i zawahał się. Obejrzał się na nią. - Podczas ostatniego spotkania Felix powiedział mi, że rozmawialiście o Los Pozos. Przepraszam, że tak długo zwlekałem. - Wersja Feliksa była czwartą, którą usłyszałam. Anthony patrzył na nią w milczeniu. - Dwie twoje - kontynuowała cicho. - Winowajcą jest Pablo. Winowajcą jest Felix. Potem Felix powiedział, że trzeba było to zrobić, ponieważ Emily spowodowała śmierć jedenastu mężczyzn. W dniu wybuchu bomby Rebecca zdążyła mi przedstawić jeszcze jedną wersję. Powiedziała, że to ty zastrzeliłeś Emily. - Nie. To nieprawda. - Powiedziała, że musiałeś. Pablo groził, że zabije was wszystkich, jeśli jej nie zastrzelisz. Nie twierdziła, że to twoja wina. Ty też to powiedziałeś. Że winny jest Pablo. - Gail, ona cię okłamała. - Dlaczego? Jaki mogła mieć motyw? Anthony wyglądał na bardzo zmęczonego. Siedział bez ruchu, tylko jego pierś unosiła się lekko w oddechu. - Powiedziałem ci prawdę. To Felix zabił Emily. Nie wiem, dlaczego Rebecca cię okłamała. Może... ciągle mnie nienawidziła. Chciała, żebym miał kłopoty. - Ale dlaczego? - Nie widziała wyraźnie jego twarzy, nie potrafiła odczytać jej wyrazu. - Felix miał powód, żeby skłamać. Wiele ci zawdzięczał i wiedział, że czekam na jakąś odpowiedź. Więc mi ją dał. - Wierzysz Rebece zamiast mnie. Dałem ci słowo, Felix także, a wierzysz jej. Czy tak ma być między nami? Nie ufasz mi, prawda? Nie masz do mnie ani odrobiny zaufania. - Zaufaj mi. Powiedz, co się stało. - To nie ja! Zapadło milczenie. Deszcz szeleścił w liściach drzew. Po ulicy przejechał samochód. - Z technicznego punktu widzenia, nie zrobiłem tego. Z technicznego punktu wiedzenia jestem niewinny, wysoki sądzie. - Oparł łokieć na oknie, dotknął palcami czoła. -Emily nie chciała pojechać, ale ją namówiłem. Kiedy Rebecca powiedziała, że widziała, jak Emily rozmawia z agentem CIA, nie uwierzyłem jej. Potem Emily to potwierdziła, a ja powiedziałem, że nic 240 jej nie grozi. I... przyszedł Pablo ze swoimi ludźmi. Wyprowadzili nas na zewnątrz. Związał Emily ręce, kazał jej uklęknąć, wyjął broń, wyciągnął ją ku nam i powiedział, że mamy wybierać. Jeśli nie, zginiemy wszyscy. Wiem, że chodziło mu o mnie. Nie o Setha, nie o Rebekę. O mnie. Walka sił. Kim byłem? Amerykańskim studentem, udającym kubańskiego partyzanta. Zbyt często go prowokowałem. Wziąłem broń. Ręce tak mi się trzęsły, że prawie nie mogłem jej utrzymać. Chciałem zabić siebie. Albo Pabla. Emily błagała mnie, żebym jej nie zabijał. Płakała. Wtedy Felix ją zastrzelił. Gail dotknęła jego ramienia. Drżał. - Starczy. Jakby jej nie słyszał. Ciche słowa płynęły dalej. - Przez chwilę myślałem, że broń sama mi wystrzeliła, ale kiedy podniosłem głowę, Felix chował swój pistolet. Powiedział, że ja bym nie trafił. I dodał: „Niech ją pochowają. Pada. Wejdźmy do domu, wysuszymy się". Potem uderzył mnie w twarz. Nazwał mnie tchórzem, babą. Gdzieś w drodze do Managui dotarło do mnie, że musiał się tak zachować, żeby ratować własny tyłek. Pablo wiedział, że jesteśmy kumplami. - Może dlatego ją zabił. Zrobił to dla ciebie i innych. - Nigdy o tym nie rozmawialiśmy... więc nie wiem. I nie wiem, czy mógłbym zabić Emily. Nigdy się tego nie dowiem. - Nie zrobiłeś tego. Powoli odwrócił się do niej. - O to ci chodziło? O odpowiedź. Proszę. Masz ją. - Anthony, to nie twoja wina. Nie mieliście wyboru. - Ale czy nie zaczęłabyś się zastanawiać? Czy w końcu nie zadałabyś sobie pytania: co bym zrobił? - Nie. - Tak. - Przestań! To mnie nie obchodzi. Kocham cię. Bez względu na to, co się stało w Los Pozos, co zrobiłeś, co widziałeś, wiem, kim jesteś i kocham cię za to. - Piękne słowa. Drgnęła jakby ją uderzył. Świat za szybą, uliczne latarnie, jego ciemna sylwetka zatańczyły jej przed oczami. - O Boże, Gail... - Przyciągnął ją do siebie. - Nie chciałem. Wybacz, kochanie, błagam... - przytulił jąmocno. - Perdóname. Tu sabes que te qu-iero tanto, tanto. Dlaczego doprowadziłem cię do łez? Przepraszam... Jak się okazało, to Irenę dzwoniła, gdy Gail usiłowała bezszelestnie zejść po rusztowaniu. Na lodówce wisiała karteczka, przypięta magnesem 241 16-Aria dla zdrajcy w kształcie pomarańczki. Gail odczytała ją, kiedy Anthony sprawdził już dom i odjechał. „Poszłam z Karen do kina. Wrócimy koło wpół do dziewiątej. Próbowałam cię złapać. Całuję, mama". Spojrzała na zegarek. Ósma dwadzieścia. Wydawało jej się, że od chwili, gdy weszła do hangaru, minęło parę dni. Zrobiła sobie kanapkę, nalała mleka do szklanki i usiadła przy stole, ale nie miała apetytu. Oparła policzek na ręce i pomyślała o paniach z klubu brydżowego. Ile może być wersji jednej historii? W którą wierzyć? Na podjeździe rozległ się warkot samochodu matki. Za parę sekund na ganku będzie słychać głosy. Rozmowy o filmie. Irenę otrząsa parasolkę. Drzwi się otwierają. Karen wpada do kuchni. Irenę krząta się przy kuchence, przyrządza gorącą herbatę, mówi, że na zewnątrz jest okropnie, jak ci minął dzień, kochanie? A potem, dużo później, otworzą się drzwi jej sypialni. Anthony przyjdzie na noc, nie miała wątpliwości. Teraz robi to, co uważa za konieczne, ale przyjdzie, obejmą się i zasną... Tylko czy Los Pozos ich nie pokona? 30 TT Tbniu Donatora opera pozwalała członkom rady i głównym darczyń-V V com zasiadać na widowni podczas próby kostiumowej. Akcja rwała się, jeśli reżyser postanowił dokonać poprawki oświetlenia lub dekoracji. Przed czwartkową premierą należało zgrać ze sobą mnóstwo szczegółów. Irenę namówiła Gail, żeby pozwoliła córce urwać się ze szkoły. „Ach, daj spokój, wszystkie dzieci muszą od czasu do czasu robić sobie wagary. Ty też". Gail poddała się, gdy Irenę podstępnie zaczęła wychwalać edukacyjne walory pobytu za kulisami opery. Goście siedzieli na ogół w pierwszych rzędach, z twarzami uniesionymi z zaciekawieniem ku scenie. Muzycy stroili instrumenty. Lloyd Dixon nie pojawił się na próbie. Wyjaśnił przyjaciołom, że chce zrobić sobie dłuższe wakacje. Nikt nie wiedział, dokąd się wybrał. Irenę usłyszała od kogoś, że Lloyd Dixon zamierzał pojechać do Ameryki Południowej ze swoją gosposią Juanitą, więc zwróciła się do córki z pytaniem, co tam się właściwie dzieje? Światła na widowni przygasły. Gail uścisnęła dłoń Karen. Dyrygent uniósł obie ręce, znieruchomiał i zaczęła się uwertura, długie mroczne akordy, zwiastujące katastrofę w ostatnim akcie. 242 Kurtyna rozsunęła się, ukazując oświetlony blaskiem księżyca balkon donny Anny. Don Giovanni jest w domu, uwodzi szlachetną damę. Karen dotknęła ramienia Gail. - Kto to? - Jego służący. Czeka na niego. Ćśśś... - Gail wskazała jej wyświetlane nad sceną tłumaczenie tekstu. - Czytaj. Drzwi domu otworzyły się gwałtownie. Mężczyzna, który w nich stanął, usiłował się uwolnić od wzywającej pomocy kobiety w nocnej koszuli. Oboje obrzucali się obelgami. Gail rozpoznała głos Thomasa Nolana, ale nie widziała wyraźnie jego samego. Przy każdym ruchu peleryna śpiewaka wirowała, a kapelusz z białym piórem zasłaniał twarz. Służący Leporello biegał wokół nich bezradnie. Gail zerknęła na Karen, która siedziała jak zahipnotyzowana, chłonąc scenę. Ojciec damy zażądał, żeby Giovanni się bronił, walka zakończyła się jego śmiercią. Thomas Nolan zdjął kapelusz z głowy. Gail wstrzymała oddech. Był brunetem! Oczywiście to peruka. Włosy zaczesane do tyłu, gęste i kędzierzawe, związane wstążką na karku. Makijaż stwarzał iluzję ciemnych oczu i brwi, prostego wąskiego nosa i pełniejszych, bardziej zmysłowych ust. Przez ułamek sekundy Gail była przekonana, że widzi Anthony'ego Quintanę. Co on robi na scenie w kostiumie? Po chwili mężczyzna zmienił się w Thomasa Nolana, a ona odprężyła się, rozbawiona własną reakcją, jak prostaczek oszołomiony sztuczkami iluzjonisty. Karen dotknęła jej ramienia. Gail pochyliła się i wyjaśniła, że tenor, który pojawił się z Anną, jest w niej zakochany i obiecał pomścić śmierć jej ojca. Nastąpiła chwila zwłoki przy zmianie dekoracji. Inspicjent konferował z reżyserem. Kurtyna zasunęła się, dyrygent jeszcze raz stuknął batutą w pulpit, orkiestra zaczęła grać. Giovanni wyszedł z karczmy ze swoim służącym, snując plany kolejnego podboju. Nagle pojawiła się kobieta w negliżu, z rozczochranymi włosami. Gail poznała arię. To donna Elvira, która chce wydrzeć Giovanniemu serce za to, że ją porzucił. Giovanni uciekł, Leporello zapewnił kobietę, że nie jest ani pierwszą, ani ostatnią ofiarąjego pana. Madamina, U catalogo e ąuesto, delie belle che amó ilpadron mio... Widownia parsknęła śmiechem, gdy wyjął zwój papieru, który rozwinął się, sięgając kanału orkiestry. Gail pochyliła się ku Karen. - Don Giovanni miał ponad dwa tysiące ukochanych. Elvira była jedną z nich. Rzucił ją, ale ona go ciągle kocha. - Oszalała - odszepnęła Karen. - Nie może się mu oprzeć, taki jest uroczy i przystojny. Anthony wrócił z rozmowy z Lloydem Dixonem i powiedział, że wszystko się ułożyło. Pudła wrócą do SunFashions, pieniądze zostaną zwrócone. 243 Dixon spojrzał na fotografie i parsknął śmiechem. „Mało mnie to obchodzi, bracie". Gail spytała, czy Anthony puści to płazem swojemu szwagrowi. Powiedział, że musi się zastanowić. Don Giovanni śpiewał do młodej wieśniaczki, namawiając, by z nim poszła. Gail uśmiechnęła się do siebie. Pamiętała, jak prezentował tę scenę studentom. Jego aksamitny głos otaczał dziewczynę, której sopran dźwię-czał drżącą obawą, a potem pożądaniem. Przyglądając się znowu doznała dziwnego wrażenia, że widzi Antho-ny'ego. Ciemne oczy wpatrywały się w dziewczynę, ręka lekko dotykała jej policzka. W dniu, gdy Gail była obecna na zajęciach Nolana, Seth Greer opowiedział jej o Emily Davis. Nie chciała pojechać do Nikaragui, ale Anthony ją namówił. Pojechała wierząc, że ją kocha, ale dwudziestodwuletni chłopak był jeszcze zbyt podobny do swego ojca - machista, dla którego miłość była tylko skutecznym słowem-wytrychem. Lecz oto nadchodzi donna Ehdra, by uratować dziewczynę od upadku. Parę scen później Giovanni rozkazuje służącemu rozpocząć przygotowania do przyjęcia, na którym uwiedzie co najmniej dziesięć innych dziewcząt. Muzyka wirowała i pląsała, Thomas Nolan biegał po scenie, pokazując, w jaki sposób będzie flirtować z wieloma kobietami jednocześnie. Najwyraźniej kolano już mu nie dokuczało. Głos także nie zdradzał przebytej kontuzji. Z łatwością pokonywał najtrudniejsze miejsca arii. Każda nuta idealnie czysta. Kiedy skończył, na widowni zerwały się okrzyki i oklaski. Nolan ukłonił się głęboko. Wyszedł na lewo. Gail wpatrywała się w scenę, ale następne arie zupełnie jej umknęły. Zastanawiała się, jak to możliwe, że Thomas wrócił do formy w ciągu zaledwie dwóch tygodni. Po wypadku mówił bolesnym, zdartym szeptem. Teraz nawet nie utykał. Przypomniała sobie, że w chwili wybuchu był w pokoju, w którym stało ksero, a więc bliżej epicentrum niż ona. Drzwi pokoju musiały być otwarte, ponieważ Rebecca Dixon czekała na niego w holu. Siedziała przy stoliku, na którym stała lampa. Bomba znajdowała się pod nim, w tekturowym pudełku. Eksplozja cisnęła nią przez cały pokój. Gdyby Nolan był tam, gdzie twierdził, ognisty podmuch zostawiłby mu na głowie krótkiego jeżyka. Może poszedł do szafy po papier. Albo nawet do następnego pokoju za biurem Jeffreya Hopkinsa. Nie było ku temu powodów, ale jeśli... naliczyła trzy zakręty i dwie ściany pomiędzy nim a centrum wybuchu. Dziwne, że Rebecca siedziała akurat na tym krześle, czekając aż Nolan zrobi ksero. Rozmawiali w sali posiedzeń. Dlaczego nie zaczekała tam? Nie, w ogóle nie pozwoliłaby mu biegać do kserokopiarki. Zrobiłaby to za niego. Thomas Nolan jest gwiazdorem. To on powinien siedzieć na tym krześle. 244 Gail powiedziała policjantom, że słyszała w holu ich rozmowę. Nieprawda. To nie była rozmowa. Słyszała tylko Nolana. Roześmiał się i powiedział: „To na razie. Muszę już lecieć". Nie: „Zrobię kopię i zaraz wracam". To było... pożegnanie. Podczas antraktu Karen wypiła colę i spytała, czy może iść na najwyższy balkon. - Dobrze. Pójdę z tobą. Gail była zbyt spięta, by usiedzieć w jednym miejscu. Poszły cichymi, wyłożonymi chodnikiem schodami. Usiłowała nie tracić z oczu córki, która znała najtajniejsze kryjówki opery, a w sportowych butach chodziła bezgłośnie jak kot. - Poczekaj! - Dreptała bezradnie w szpilkach i wąskiej sukience. Wypatrywała Karen, ale jej myśli krążyły wokół oskarżenia przeciwko Thoma-sowi Nolanowi. Punkt pierwszy. Nie mógł stać przy kserokopiarce. Punkt drugi. Śpiewacy przyjeżdżająna ogół na trzy tygodnie przez premierą, po czym wyjeżdżają po zakończeniu przedstawień. Nolan przybył przed Bożym Narodzeniem i miał tu zostać do końca semestru. Mnóstwo czasu na obmyślenie morderstwa. Punkt trzeci. Istnieje tylko jedno wytłumaczenie tego, że wiedział, iż Seth Greer jedzie do WRCL. Dowiedział się tego od Lloyda Dixona. Powiedział, że był z przyjaciółmi. Wyobraźmy sobie, że ktoś zadzwonił na jego pager. Prośba o oddzwonienie do Lloyda Dixona, który podsłuchał, jak Seth Greer powiedział Rebece, dokąd się udaje. Lśniąca mosiężna balustrada zakręciła, schody stały się węższe. W mroku błysnęły adidasy Karen. - Może zwolnisz, co? Nolan musi pracować dla Lloyda Dixona. Być może to sam Dixon podsunął mu pomysł wykorzystania kontrowersji wokół środowiska emigrantów. To by wyjaśniało, dlaczego sam nie był zaniepokojony. Chciał, żeby morderstwo robiło wrażenie zamachu terrorystycznego. Ale policja nie dała się oszukać. Detektyw Delgado wyjaśnił Gail, dlaczego nie podejrzewają emigrantów. Nie było oświadczenia. W dodatku obrana metoda się nie zgadzała. Jeśli morderca naprawdę chciał, żeby śmierć Setha Greera nosiła znamię aktu politycznego, powinien użyć bomby. „Bomby są taką samą wizytówką Kuby jak palmy". A Gail siedziała z Tomem Nola-nem, jadła kanapki i opowiedziała mu o wszystkim. Chwyciła się balustrady, przysiadła na schodku. Nogi jej drżały. Jeszcze dziś, po dwóch tygodniach po wypadku, nie czuła się w formie. Ale nie 245 chodziło tylko o to. Zakręciło się jej w głowie, ponieważ zrozumiała, że ona także przyczyniła się do zamordowania Rebeki Dixon. Nolan zadbał, by morderstwo robiło wrażenie ataku terrorystycznego. Zdołał jakoś zwabić Rebeccę na miejsce, nastawił zapalnik czasowy. Przypomniała sobie, jaki był niezadowolony, kiedy niespodziewanie pojawiła się w operze. Nie mamy czasu, powiedział. Odczekał do jej wyjścia, ogłuszył Rebekę. Być może ją udusił. Po wybuchu byłoby trudno rozpoznać siniaki na szyi. Jakie to łatwe. Usadzić Rebekę na krześle, położyć bombę pod stołem. Nastawić zapalnik na dziesięć lub piętnaście sekund, przebiec przez pokój z kopiarką, skręcić, przykucnąć za biurkiem Jeffreya Hopkinsa. Ręce na uszach, oczy zamknięte. Potem wyjść, kulejąc i wytarzać się w popiele. Zraniona ręka i guz na głowie dla lepszego efektu. W dniach wstrząsu po śmierci Setha Greera Nolan miał zakaz rozmów z prasą, by nie rozjątrzyć nastrojów. A jednak wystąpił w telewizji i wygłosił oburzające stwierdzenia, powodując nowy wybuch agresji. Początkowo o podłożenie bomby oskarżano zbrojną organizację emigrantów kubańskich. Aż do ogłoszenia, że Felix Castillo jest poszukiwany jako podejrzany o morderstwo. Gail oparła czoło na dłoni, ciągle trzymając się kurczowo balustrady. Punkt czwarty. Thomas Nolan był jedyną osobą, która widziała furgonetkę Feliksa Castillo, wjeżdżającą na parking przed wybuchem bomby. To przez tę informację policja przeszukała dom Castilla, znajdując proch i pociski identyczne jak te, którymi zabito Setha. Gail usłyszała muzykę i przypomniała sobie o Karen. Przebiegła resztę schodów, wyszła na balkon. Rozpoczął się drugi akt. Karen siedziała z brodą na balustradzie, mała samotna figurka pomiędzy pustymi fotelami. Gail uścisnęła ją i usiadła. Ledwie dostrzegała, co się działo na scenie. Giovanni jeszcze raz próbuje uwieść Elvirę, tylko po to, żeby z niej zakpić. Potem przebiera się za własnego służącego. Felix Castillo podsunął jej, że Thomas Nolan może być płatnym mordercą, ale go nie słuchała. I to on powiedział, że do walizki mogłaby się zmieścić snajperska broń. Morderca w przebraniu śpiewaka operowego. Z góry dekoracje miasta wyglądały jak domek dla lalek. Grupa mężczyzn napadła na Giovanniego, ale on ich pokonał. Podstępem skłonił przywódcę, by oddał mu muszkiet i pistolet, po czym go zwyciężył. Inteligentny i okrutny. Dlaczego Lloyd Dixon wynajął Nolana? Zazdrosny mąż, chcący się pozbyć niewiernej żony i jej kochanka. Nie, to jakoś nie pasuje. Rebecca powiedziała, że Lloyd wiedział o jej romansie i tolerował go, pod warunkiem, że zachowa dyskrecję. 246 Druga możliwość: Rebecca i Seth dowiedzieli się o przemycie broni. To już lepsze. Ale czy na pewno? Lloyd wcale się nie przejął, kiedy Anthony wkroczył do akcji. „Mało mnie to obchodzi, bracie". Octavio wiedział, że Seth pojechał do WRCL. Może wynajął Nolana. Ale czy był na tyle inteligentny, by zorganizować dwa morderstwa, a winę zrzucić na Feliksa Castillo? Anthony był pewien, że Octavio nie jest mordercą. Chciał obalić reżim. Ale jeśli w sprawę jest wmieszana CIA, jeśli chodzi o wielkie amerykańskie interesy... Sięgnęła do torebki i przypomniała sobie, że jej telefon jest ciągle w naprawie. Znalazła ćwierćdolarówkę i powiedziała Karen, żeby się stąd nie ruszała do jej powrotu. Telefon znajdował się o dwa piętra niżej, przed damską toaletą. Sekretarka powiedziała, że Anthony jest jeszcze w sądzie i raczej nie wróci do kancelarii, ponieważ o siódmej umówił się z klientem. - A, tak. Coś wspominał. Proszę mu powiedzieć... - Owinęła stalowy kabel wokół ręki. Przyjęcie po próbie będzie trwać co najmniej do szóstej. -Proszę powiedzieć, żeby zadzwonił do mnie. Dziękuję. Odwiesiła słuchawkę i oparła się o ścianę. Anthony, muszę ci powiedzieć, że według mnie Thomas Nolan został wynajęty, by zastrzelić Setha Greera i podłożyć bombę, która zabiła Rebekę. Idiotyzm, w dodatku nie poparty żadnym dowodem. A jeśli się myli? Jako obrońca Anthony Quintana miał śmieszne dziwactwo - żądał dowodów winy. Zamknęła oczy i pomyślała o przemówieniu, jakie mógłby wygłosić w obronie Thomasa Nolana. Proszę państwa, oskarżyciel nie przedstawił żadnych dowodów na to, iż Rebecca Dixon i Seth Greer wiedzieli coś o sprawach Lloyda Dixona. Po drugie: czy naprawdę sądzicie, że Thomas Nolan zbliżyłby się do miejsca, w którym miała wybuchnąć bomba? Żeby narazić na szwank swój słuch? Swój głos? Nigdy. Po trzecie: wiemy, kto jest winny. Felix Castillo. Materiały do produkcji bomby były w jego domu. Na pociskach, takich samych jak te, które zabiły Setha Greera, znaleziono jego odciski palców. A co przedstawił oskarżyciel? Nic. Zaczęła wchodzić po schodach. Znalazła się na górze w chwili, gdy kurtyna rozsunęła się, ukazując cmentarz. Pomiędzy nagrobkami i pomnikami zmarłych snuła się mgła. Pojawił się Don Giovanni. Wszedł na drzewo, przeskoczył przez mur. Kolejna miłosna przygoda. Rozmawiał żartobliwie ze służącym. Nagle rozległ się jakiś głuchy, niski głos. Don Giovanni wyciągnął szpadę. - Ooo... - westchnęła Karen. - Mamo, patrz! Jeden z posągów drgnął. - To Komandor, którego Giovanni zabił na samym początku. Mówi „wkrótce będziesz się śmiał po raz ostatni". Ale Giovanni się nie boi. Zaprasza go na kolację. Przyjdziesz? 247 - Posąg kiwa głową! Gail wychyliła się przez balustradę. Na dole siedziała jej matka w towarzystwie przyjaciół. Gail pociągnęła Karen za rękę. - Chodź, zejdziemy. Babcia pomyśli, że od niej uciekłyśmy. Następne sceny znudziły Karen - dopóki duch Komandora nie pojawił się w jadalni Giovanniego. Wezwał go do skruchy. Giovanni odmówił; czeluście piekielne otworzyły się przed nim. Uzbrojone w widły garbate demony wypadły całym stadem. Płomienie wyglądały przerażająco prawdziwie, z ukrytych przewodów wentylacyjnych buchała para. Muzyka narastała. Gio-vanni krzyknął i winda pod sceną zwiozła go w dół. Potem, w charakterystycznym dla Mozarta dziwnym połączeniu tragedii z frywolnością, muzyka zmieniła tempo, wszyscy znowu byli szczęśliwi, pozostałe postacie wyszły na scenę, by przedstawić morał historii - złoczyńcy zawsze dostają to, na co zasługują. Gail nie poczuła się podniesiona na duchu. Nie zamierzała zostać na przyjęciu, ale Karen chciała je zobaczyć, więc dołączyły do tłumu w sali prób. Gail usłyszała, jak ktoś mówi: - Jeśli o mnie chodzi, Giovanni to jedyny rozsądny gość. Nikt poza nim nie umie się bawić. Sala szumiała od słów uznania. Orkiestra grała wspaniale. Obsada była nadzwyczajna. Opera stanie się hitem sezonu. Jeffrey Hopkins uścisnął Tho-masa Nolana, uważając, żeby mu nie rozmazać makijażu. Gail podeszła bliżej. Widziała już cienką siatkę na peruce z prawdziwych włosów. W ostatniej scenie Nolan miał na sobie luźną białą koszulę z koronkowymi mankietami, czerwoną haftowaną kamizelkę, czarne spodnie do kolan, białe pończochy i buty na obcasach, dodające mu jeszcze wzrostu. Górował nad wszystkimi. - Gratulacje - powiedziała. - Wspaniała rola. Skłonił się lekko. - Twój głos wrócił do formy. - Miałem szczęście - odezwał się cicho. - Ty też. - Uśmiechnął się do kobiety, która wręczyła mu kieliszek szampana. Kobieta zaczęła coś mówić, ale Gail przerwała jej bezpardonowo i oświadczyła, że musi na chwilę porwać pana Nolana. Stanęła z nim tyłem do zebranych. - Twoja nauczycielka miała na imię Elvira? Co za zbieg okoliczności. Czy ta panna Wells istnieje naprawdę, czy ją wymyśliłeś? - spytała, patrząc mu prosto w oczy. Wyglądały dziwnie, blady błękit obwiedziony ciemnobrązową kredką. Jedna czarna brew była narysowana wyżej, w permanentnie ironicznym grymasie. 248 - Świat jest teatrem, Gail, a rzeczywistością jest to, co za nią bierzesz. - Co to ma znaczyć? Uniósł kieliszek. - Co zechcesz. Wybacz, muszę zmyć makijaż, a potem pogadać przez godzinkę ze wszystkimi. Mam to wpisane w kontrakt. Odprowadziła go wzrokiem. Zatrzymywał się parę razy, ludzie słali mu uśmiechy. Słyszała jego niski wibrujący śmiech, skromne podziękowania. Usiłowała go sobie wyobrazić naprzeciw budynku WRCL. Thomas Nolan wyjmuje snajperski karabin, mierzy w pierś Setha Greera. Jeśli nie wynajął go Lloyd ani Octavio, to kto? Jakaś organizacja znająca szpiegowską przeszłość Castilla, na tyle potężna, że potrafiła przekonać miejscową policję o jego winie. Ci sami ludzie będą chcieli się dowiedzieć, dlaczego broń nie trafiła na Kubę. Lloyd Dixon, którego miejsce pobytu było obecnie nieznane, wyda Anthony'ego w ułamku sekundy. Gail poczuła, że musi wyjść. Za wiele osób, za dużo hałasu. Za wiele ust otwiera się do śmiechu. Rozejrzała się za Karen, jej córka prowadziła poważną rozmowę z jednym z małych rogatych demonów, kobietą niewiele od niej wyższą. - Już idziemy? Mamo! Irenę zgodziła się odwieźć Karen do domu. Spojrzała na zegarek. - Będziemy pewnie koło szóstej. Dokąd się wybierasz? - Muszę coś dostarczyć klientowi. - Jesteś blada. Jak się czujesz? - Bardzo dobrze. Spotkamy się u ciebie. Potem pójdziemy coś zjeść. Ja stawiam. Okna dużego domu były zasłonięte. Gail miała nadzieję, że właściciele jeszcze nie wrócili. Rozejrzała się i szybko skręciła na podjazd. Zatrzymała samochód za żywopłotem, zasłaniającym go od strony ulicy. Wysiadła, skierowała się do tylnych drzwi domu Toma Nolana. Zielona trawa, cętkowana cieniem, ciągnęła się aż do zatoki. Gail usiłowała znowu złapać Anthony'ego, ale nadal nie wrócił do kancelarii. Zajrzała przez szklaną taflę w drzwiach, szukając śladów życia muzyka. Fortepian, partytury, dziesiątki kompaktów z muzyką klasyczną. Co za szaleństwo, jak mogła pomyśleć, że Thomas Nolan prowadzi podwójne życie, albo że snajper wziął na cel Anthony'ego, który za dużo wie. Rzeczywistością jest to, co za nią bierzesz. Istniał tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć. 249 Spojrzała na zegarek. Dwadzieścia minut po piątej. Spodziewała się, że będzie w środku nie więcej niż dziesięć minut. Podczas poprzedniej wizyty nie zauważyła alarmu. Żadnych nalepek z logo firmy ochroniarskiej, żadnych przewodów. Położyła rękę na klamce drzwi. Miała nadzieję, że da się je otworzyć. Za jej plecami chlupotała woda w kamiennej fontannie. Spojrzała przez okno. Potem zerknęła na zegarek. Piąta dwadzieścia cztery. - Och, zróbże to i niech już będzie po wszystkim. Grządki były otoczone kanciastymi kamieniami. Rozejrzała się i wyrwała jeden z nich. Dotknęła nim szklanej tafli obok klamki. Rozmach, cios. Szkło pękło z hałasem przelatującego odrzutowca. Gail upuściła kamień, usiadła na metalowym krześle. Czekała na szczekanie psów, kogoś dopytującego się, co to było. Po chwili wdusiła kamień na miejsce. Drzwi dały się otworzyć bez trudu. Weszła do środka. Na kuchence wisiała ścierka. Pożyczyła ją, żeby wytrzeć swoje odciski palców. W zlewie brudne naczynia. W koszu puste opakowania po jedzeniu na wynos. Na stole wielka skrzynia z lodem, co wydawało się dziwne. Otworzyła ją i ujrzała mleko, sok pomarańczowy, ser szwajcarski oraz trzy butelki piwa. Zajrzała do szafek. Nic nadzwyczajnego. Szybko obeszła salon. Za sofą tylko kurz. Pod poduszkami, w stołku przy fortepianie i szafie - pusto. Jadalnia koło kuchni mieściła tylko dębowy stół i cztery krzesła. Otworzyła drzwi w korytarzu. Bielizna pościelowa i proszek do prania. Pod spodem pusto. Za odkurzaczem tylko ściana. Piąta dwadzieścia osiem. Łazienka. Jasne włosy w odpływie prysznica. Dziesiątki szamponów i odżywek. Pod szafką proszki do czyszczenia. Maszynka do golenia, woda po goleniu, nitka dentystyczna i tak dalej. Otworzyła kosz na bieliznę. Tylko brudna bielizna. Sypialnia. Przez zamknięte okna lały się potoki światła. W pokoju było gorąco i duszno, choć zdawała sobie sprawę, że to częściowo wina jej nerwów. Masz mnóstwo czasu, powiedziała do siebie. Pościel na wierzchu, poduszki rozrzucone. Niebieskie prześcieradła. Na nocnej szafce telefon, partytura Borysa Godunowa, parę kolorowych flamastrów i słownik rosyjski. W szufladzie kasety porno. Zamknęła ją pospiesznie. Znowu spojrzała na zegarek. Dopiero wpół do szóstej. W szafie ubrania - wielka niespodzianka. Dwa fraki w foliowych workach. Płócienne koszule. Eleganckie buty, adidasy, wysokie trzewiki, sandały. Pusta foliowa torba. I walizka. Gail znieruchomiała. Czuła, że krew odpływa jej z policzków. Ostrożnie wyciągnęła rękę i dotknęła jej, by sprawdzić, czy jest pełna. 250 Wydawała się lekka. Zdjęła ją i rozpięła. Nie znalazła karabinu, celownika ani tłumika. Jak również części bomby. Powoli zaczęło do niej docierać, że włamała się na teren prywatny i ciągle nie ma nic na swoje usprawiedliwienie. Pobiegła do biurka i otworzyła jego szuflady. Koszule, swetry, odzież robocza. Nic. Spojrzała na zegarek. Nakazała sobie spokój. Komoda. Na blacie telewizor i magnetowid. Górna szuflada. Rachunki, koperty, książeczka czekowa, gotówka. Parę prywatnych fotografii. Przyjaciele na nartach. Pocztówka z Mediolanu od jakiejś Frederiki. Małe kolorowe zdjęcie w ramce, którą należało otworzyć. Nastoletni Tom Nolan przy fortepianie, a zajego plecami jasnowłosa dziewczyna, prawdopodobnie także uczennica. Gail poznała Nolana tylko dlatego, że widziała już tę twarz w swoim albumie. Przejrzała rachunki. Listy od przyjaciół. Nigdzie nie napotkała nazwiska Dixona ani Reyesa. Przejrzała książeczkę czekową. Nic nadzwyczajnego. Schludne pismo. Na koncie 4 3 89 dolarów 18 centów. Znalazła notes, przejrzała go. Próby. Numery telefonów. Brak nazwiska Dixona lub Reyesa. Zamknęła szufladę. A więc się pomyliła. Piąta trzydzieści pięć. Rozejrzała się po raz ostatni, wytarła klamkę i wróciła na korytarz. Pragnęła już tylko stąd spadać. Powiesiła ścierkę na kuchence. Przez zbitą szybę dobiegł ją szmer fontanny. Woda spadała z chlupotem w kamienną czaszę. Jakie dziwne uczucie, pomyślała. Jakby nagle znalazła się na brzegu morza i z zewnątrz spoglądała na dom. Widziała kobietę przy drzwiach, za nią fortepian. Kobieta spogląda przez wybitą szybę na fontannę, woda tryska w górę... Usłyszała głos Anthony'ego: Los Pozos to mała wioska w górach, odcięta od wszystkiego i wszystkich... Na szczytach gór zawsze jest mgła i deszcz, pola mają czerwony kolor... Mieszkaliśmy w domu kościelnym... nie mieliśmy bieżącej wody, ale była tam studnia. Pozos oznacza studnie, więc przynajmniej tego nam nie brakowało. Kobieta cofnęła się, zniknęła w głębi domu. Pobiegła korytarzem, zanim zginie myśl, która się pojawiła. Jakby ścigała sen, który wkrótce rozpłynie się jak mgła. Do sypialni, górna szuflada komody. Ramka z kolorowym zdjęciem. Zajrzeć do środka. Spojrzała na Tomy'ego Nolana, potem na jasnowłosą dziewczynę. Zmyliły ją te piegi. To nie jest licealistka. Chciałem zostać pianistą. Moja nauczycielka, panna Wells, powiedziała: nie, powinieneś śpiewać. Zawdzięczam jej wszystko. Rebecca powiedziała: Emily dawała lekcje muzyki, żeby zarobić na życie. 251 Jak Seth opisał Emily Davis? Śliczne dziewczątko, pełno piegów... Usłyszała własny jęk. Odłożyła zdjęcie na miejsce. - O nie... Boże... - Zamknęła szufladę czubkami palców. Było jej tak zimno, że na rękach pojawiła się jej gęsia skórka. Spojrzała w lustro. Znowu ta kobieta, bardzo blada twarz, a za jej plecami rozgrzebane łóżko ze zwisającą kapą. Powoli odwróciła się ku niemu. Uklękła na dywanie, uniosła narzutę i zajrzała. Tak, jakby od początku wiedziała, co tam znajdzie. Żadna niespodzianka. Wyjęła ją. Droga walizka, tweed i brązowe skórzane krawędzie. Nie najnowsza. W środku coś było, ale niezbyt ciężkie. Przesunęła po niej dłonią. W całkowitym skupieniu, ze wszystkimi zmysłami skoncentrowanymi na gładko otwierającym się suwaku, nie zarejestrowała innego dźwięku: skrzypnięcia drewna. A potem było za późno. Thomas Nolan wrócił do domu. 31 Co ty tu robisz? )dezwał się niemal szeptem, nie wierząc własnym oczom - Gail Con-nor klęcząca koło jego łóżka, rozpinająca małą brązową walizkę. Wydawało się jej, że jest bardziej zdziwiony niż zły. - Och... Bardzo cię przepraszam. Chciałam... obejrzeć twój dom. -Wstała chwiejnie. Złapała oddech. - Bo... jestem twoją fanką... chciałam mieć coś twojego... pamiątkę. Zerknął na nią spod oka, jakby nie wiedział, czy nie jest wytworem jego wyobraźni. Powoli wszedł do pokoju. Niebieska drelichowa koszula schludnie włożona w czarne dżinsy. Rozpuszczone włosy, spadające jasnymi falami na szerokie ramiona, makijaż już zmyty. Jego brwi znowu były tylko ledwie dostrzegalnymi łukami nad głęboko osadzonymi oczami. Jego wargi zniknęły, zaciśnięte w zamyśleniu. - Chciałam... jakąś koszulę... parę stron z partytury... Byłeś na przyjęciu. .. - Więc postanowiłaś się włamać. - Proszę, nie dzwoń na policję. Wyjdę. Nigdy więcej mnie nie zobaczysz. - Wsunęła stopą walizkę pod łóżko. - Dlaczego ją otworzyłaś? - Nie otworzyłam. Nie zdążyłam. 252 Pochylił się i spojrzał na suwak. - Zapłacę za szybę. I za wszystkie problemy. - Zrobiła krok do drzwi. -Za co chcesz. Znowu wbił w nią skupione spojrzenie. - Przyszłaś po to? - Tom, nie wiem, co tam jest i wcale mnie to nie obchodzi. - Co jeszcze oglądałaś? Czego dotykałaś? - Niczego. - Zbliżała się do korytarza. - Przepraszam... Odwróciła się i uciekła. Poczuła na ramieniu muśnięcie palców, jakby uniknęła wyciągniętej kociej łapy. Obcasy szpilek stukały o podłogę korytarza, salonu. Wszystko wydawało się zamazane. Wreszcie otwarte drzwi. I patio. Na zakręcie zgubiła but. Chciała krzyczeć o pomoc, ale drzewa i niebo zawirowały jej przed oczami i nagle zobaczyła zbliżającą się połać trawy. Wyciągnęła ramiona, przetoczyła się na bok. Tom Nolan uniósł pięść. Sekundę potem jej głowę rozdarła eksplozja bólu. Świat zamigotał i zniknął. Powoli wynurzyła się z ciemności i przez jakiś czas dryfowała w niebycie. Potem ból przywrócił jej przytomność. Skroń, policzek i szyja płonęły. Poruszyła szczęką. Nie ma złamań. Otworzyła oczy. Fortepian. Wytarty orientalny dywan drażnił jej policzek. Dopiero teraz dotarło do niej, że nie może się ruszyć. Była związana, leżała na podłodze w domu Toma Nolana. Przez okno za fortepianem widziała bezbarwne niebo. Już się ściemniało. Zasłony na szklanych drzwiach były zaciągnięte. Ze stereo na biblioteczce sączyła się muzyka. Jakaś opera. Wagner. Głęboki głos za jej plecami rozpoczął arię. Tristan i Izolda. Skupiła się, leżała tyłem do kuchni. Usłyszała trzask zamykanej szuflady. Poruszyła się. Ręce miała związane za plecami. Zdrętwiały, czuła w nich mrówki. Do ramienia, na którym leżała, napłynęła krew. To bolało. Obróciła się z wysiłkiem. Spojrzała na jadalnię. Wszystko pod dziwnym kątem, lampa wisiała na ukos, z drugiego rogu na jej spotkanie wychodził stół. Drzwi zamknięte. Ktoś stał w drzwiach kuchni - niebieska koszula, długie czarne nogi. Odwróciła głowę i świat się wyprostował. - Jak można wszystko tak zawalić? Nie wiedziała, czy zwraca się do niej, czy do siebie. - Co chcesz zrobić? Przykucnął obok niej, odrzucił włosy do tyłu. - Gdzie miałaś być? 253 - W domu matki. Czeka na mnie. Moja córka... Karen... - Wiedzą, dokąd pojechałaś? Miała potwierdzić, ale ugryzła się w język. Jeśli to powie, co się stanie? Może Nolan je znajdzie? Pokręciła głową. - Nikomu nie mówiłam. - Gdzie jest Anthony Quintana? - Trącił ją w ramię, gdy zamknęła oczy. -Gdzie? - Na kolacji z klientem. - Ma komórkę? Jak się z nim kontaktujesz? - Dlaczego chcesz wiedzieć? Westchnął i wyjaśnił cierpliwie: - Chcę, żeby tu po ciebie przyjechał. Jeśli zacznie sprawiać kłopoty, zadzwonię na policję i wniosę oskarżenie przeciwko tobie. - Zadzwoń na jego pager. - Podała numer. Podniósł się, poczuła, że z ulgi zaczyna dygotać. A więc się nie domyślił. Nie wie, co znalazła w szufladzie. Nie wie, dlaczego przyszła. Powiodła za nim wzrokiem. Muzyka umilkła, w pokoju zapanowała cisza. - Tom, rozwiąż mnie. Ręce mnie bolą. Nie ucieknę. Uniósł rękę, uciszając ją i wziął słuchawkę bezprzewodowego telefonu przy sofie. - Dzień dobry, tu Tom Nolan. Mam tu pewien problem. Jest pan na pewno zajęty, ale to wyjątkowo pilne. Czy mógłby pan do mnie zadzwonić natychmiast po odebraniu tej wiadomości? - Zostawił swój numer i rozłączył się. Poczuła pierwsze drgnienie strachu. - Dlaczego o mnie nie wspomniałeś? Odłożył słuchawkę. - Puszczę cię, kiedy tu przyjedzie. - Nie rób mu krzywdy! - Dlaczego miałbym zrobić mu krzywdę? I nie rozwiążę cię, leż spokojnie i bądź cicho. - Zabrał słuchawkę telefonu i poszedł z nią do sypialni. Zamknął za sobą drzwi. Gail oparła się o sofę, zdołała się podnieść na kolana. Zacisnęła usta, by nie wydać żadnego dźwięku i zaczęła czołgać się po dywanie. Skóra na kolanach paliła ją żywym ogniem. W końcu zdołała się podnieść do pozycji stojącej, przedrzeć przez zasłony i nacisnąć klamkę drzwi wychodzących na zewnątrz. Odgarnęła ramieniem zasłonę i omal się nie rozpłakała. Nolan zamknął zewnętrzne, bardzo grube okiennice. Osunęła się na podłogę. Potem znowu podniosła się i zaczęła czołgać do kuchni. Nóż. Gruby, ostry, z drewnianą rękojeścią. Musi go znaleźć. Znowu stanąć. Otworzyć szufladę. Usiąść. Włożyć nóż między stopy. Przeciąć sznur 254 na nadgarstkach. Musi znaleźć jakiś sposób. Ma czas. Anthony jest z klientem. Nie będzie chciał przyjechać. Nolan zacznie go przekonywać... Skrzynia z lodem stała na podłodze. Gail oparła się o nią, chcąc dźwignąć się do stojącej pozycji. Uklękła w kałuży wody. Zatrzymała się w pół drogi, łapiąc powietrze. Koło szafek leżał człowiek. Z jego ubrania lała się woda. Zaczęła postrzegać szczegóły, jak na zwolnionym filmie. Wymięta czarna marynarka, szare wąsy, krótkie szare włosy. I twarz też szara. I ręce. Leżał na boku. Ramiona skrzyżowane na piersi, związane sznurem. Sznur wokół kolan, biegnący do szyi. Jego lewa ręka miała tylko trzy palce. Felix. Krzyknęła z przerażenia i wściekłości. Teraz już wiedziała, jak to możliwe, że jego odciski palców znalazły się na dowodach rzeczowych. W chwili wybuchu bomby był już martwy. Wiedziała nawet, gdzie Nolan go trzymał. Parę chwil później Tom Nolan ciągnął ją za łokieć do salonu. Rzucił ją na podłogę i przeczesał palcami włosy opadające mu na twarz. - Mówiłem chyba, żebyś się nie ruszała? Głos Gail trząsł się ze zgrozy. - Anthony... - Już jedzie. Powiedziałem, że policja chce mnie aresztować za pobicie kolegi z ekipy. Rozłączyłem się zanim krzyknęłaś. - Podciągnął mankiet koszuli, spojrzał na zegarek. - Powiedział, że będzie za pół godziny. - Seth... - wymamrotała na wpół przytomnie. - Rebecca... Felix... Teraz chcesz jego. Nie, proszę, nie! Patrzył na nią w milczeniu. - Wiem o wszystkim. Ta twoja nauczycielka, panna Wells... Boże, mogłam się domyślić wcześniej. Emily Davis pojechała do Los Pozos w 1978 roku. Ty opuściłeś szkołę w pierwszym semestrze 1979. Nie połączyłam tych dwóch faktów. To dlatego chciałeś się zabić? Pamiętam, że cię znaleźli w przechowalni instrumentów. - Zdołała się podnieść z ziemi, oparła się o sofę. - Ministerstwo Spraw Zagranicznych wysłało ciotce Emily raport. Pokazała ci go? - Tak, z ich nazwiskami. - Anthony nie zabił Emily. Seth i Rebecca także nie. Tom, błagam... To był Felix Castillo. Przyznał mi się. - Co? Feliksa tam w ogóle nie było. Raport go nie wymienił. - Oczywiście. Był kubańskim szpiegiem. Nolan pochylił się nad nią, włosy zasłoniły mu twarz. Przemówił powoli, starannie wymawiając każde słowo: - Felix Castillo przebywał na Kubie do 1980 roku. Tak powiedziała Rebecca Dixon. To było sprytne. Zrzucić winę za śmierć Emily na kogoś, kogo tam nie było. 255 - Był! Zastrzelił ją, ponieważ współpracowała z CIA. - Emily? Absurd. - Skoro Feliksa tam nie było, to dlaczego go zabiłeś?! - Bo mnie męczył pytaniami. Gdzie byłem w chwili śmierci Setha? Z jakimi przyjaciółmi? Dokąd poszliśmy? Wróciłem do domu po recitalu u Di-xonów. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem, że ktoś mi groził przez telefon. Przyjechał, a ja go zastrzeliłem w chwili, gdy wysiadał z furgonetki. - Ty zimny, okrutny bydlaku - wysyczała. - Dlaczego zabiłeś jego dziewczynę? - Bardzo mi przykro, ale zaczęła krzyczeć. Musiałem pójść do domu Feliksa, nie spodziewałem się, że ją tam zastanę. Do oczu znowu napłynęły jej łzy, powstrzymała je z wysiłkiem. - Skąd wiedziałeś, że Seth ma pojechać do WRCL? - Śledziłem go. Zamierzałem to załatwić w jego domu, ale przyszła Re-becca, a potem ty. Kiedy go zostawiłyście, pojechałem za nim pod budynek radia. Miałem szczęście. Roześmiała się, oparła głowę o siedzenie sofy. - Wiesz, myślałam, że pracujesz dla Lloyda Dixona. Potem, że dla CIA, która chce wrobić Feliksa Castillo. Nolan zmrużył oczy, spojrzał na nią z ukosa. - Znowu ta CIA. Świrujesz. - Błagam, nie rób krzywdy Anthony'emu. On jej nie zabił, przysięgam. Zza książek wyjął czerwoną metalową puszkę i małe tekturowe pudełko. - Uwiódł cię mistrz. Parę razy cię ostrzegałem, ale nic do ciebie nie dociera. Szkoda, że nie jesteś bardziej spostrzegawcza. - On tego nie zrobił! Wszyscy są niewinni! Powoli, ostrożnie postawił na stole pudełko i metalową puszkę benzyny. W świetle wiszącej lampy jego włosy wydawały się emitować własny blask. - Zabili najpiękniejszą dziewczynę na świecie... najsłodszą, najdelikatniejszą... Zabrali ją do tego prymitywnego, niebezpiecznego, brudnego kraju, zamordowali i zostawili. - Ale dlaczego? - Dlaczego? Bo odkryła prawdziwy powód ich podróży, zorganizowanie kanału do przemytu narkotyków, a oni bali się, że na nich doniesie. Gail poczuła, że lada chwila wpadnie w histerię. Wersja numer pięć. Omal nie wybuchnęła szaleńczym śmiechem. - Kto ci to powiedział? Przeszedł powoli przez pokój, w sportowych butach poruszał się bezgłośnie. - Emily powiedziała mi, że ma chłopaka, Kubańczyka, niejakiego To-ny'ego. Chciał ją zabrać do Nikaragui. Błagałem, żeby nie jechała. Powie- 256 działa: „och, to będą tylko takie wakacje. Obiecuję, że wrócę. Zostanę twoją akompaniatorką. Kiedyś staniesz się wspaniałym śpiewakiem." Pocałowała mnie. Powiedziała... że zawsze mnie będzie kochała. I odeszła. Zrobił chwilę przerwy, by opanować głos. - Trzy miesiące później ten sam Tony oświadczył, że Emily zakochała się w kimś tam z miasta. To był absurd. Miała wielki talent, wielką urodę, tak wspaniale się zapowiadała... Kiedy przeczytałem raport - uznano j ą za zmarłą - wpadłem w rozpacz. Chciałem się zabić. Potem przysiągłem sobie, że dowiem się prawdy. Do 1991 roku w Nikaragui było niebezpiecznie. W 1992 pojechałem na tydzień do Los Pozos. Ludzie jeszcze pamiętali czworo Amerykanów, z których jeden twierdził, że jest Kubańczykiem. Pamiętali Emily. Mówili o niej la rubia - blondynka. Jej przyjaciele nawiązali kontakty z dostawcą. La rubia się dowiedziała i usiłowała uciec. Zabili ją. Stał tak blisko, że Gail musiała mocno odchylić głowę. Nogi w czarnych dżinsach wydawały się bardzo długie. Wydatny nos wyglądał jak dziób drapieżnego ptaka. - Planowałem to od dawna. Dowiedziałem się o nich wszystkiego. Znałem ich historie, ich słabości. Wiem wszystko nawet o tobie. Nie, nie wiem, które z nich ją zabiło, ale wszyscy ponoszą winę, Anthony Quintana przede wszystkim. - Roześmiał się. - A teraz broni kryminalistów. Handlarzy narkotyków i morderców. Wcale się nie zmienił. Gail oparła się o jego nogi, zaczęła płakać. - Błagam... Wcale go nie znasz. Nie jest taki, jak sądzisz. Jesteśmy zaręczeni, mamy się pobrać. Kocham go! Odepchnął ją. Straciła równowagę i upadła. - Gdzie twoja torebka? Kluczyki do samochodu? - Proszę, nie! Proszę! Chwycił ją za ramiona i potrząsnął. W głowie eksplodował jej ból. - Kluczyki! - W kieszeni - wykrztusiła. Pomacał je i znalazł właściwą. Poszedł po drugi zwój liny. Związał jej kolana, przeciągnął sznur od nadgarstków do kostek. - Miałeś piętnaście lat! Była dla ciebie miła! Tom, zastanów się! Nolan wyjął chusteczkę i usiłował wtłoczyć jej do ust. Gail go ugryzła. Uderzył ją. Poczuła smak krwi. - Gail... - powiedział cicho. - Nie utrudniaj mi. Musisz milczeć. Przewiązał knebel drugą chusteczką. Gail przestraszyła się, że zwymiotuje. Usiłowała wypchnąć knebel językiem, zaczęła się dławić śliną, zakaszlała. Nolan docisnął węzły. Przykucnął obok niej, jego twarz złagodniała. 17-Aria dla zdrajcy - Przykro mi. Naprawdę. - Poklepał ją po ramieniu i wstał. Rozejrzał się. - Felix przyszedł mnie zabić i zastał Anthony'ego. Wymiana strzałów. Bomba wybucha. Nie, na nic. Zabrał ze stołu benzynę i pudełko, zaniósł je do kuchni. Po drodze mówił do siebie. - Mamy romans? Anthony przyjeżdża, żeby nas zabić. Udaje mu się z tobą, ja strzelam do niego... Ale zostaje jeszcze Felix. Wszedł do pokoju, podniósł klapę fortepianu. - Nie. Felix mnie więzi, ty przyjeżdżasz z Anthonym. Felix strzela do was, ale od wystrzałów zapala się benzyna. - Z wnętrza fortepianu wyjął lateksowe rękawiczki i naciągnął je na dłonie. Sięgnął po długi futerał z czarnego plastiku. Opuścił wieko fortepianu, postawił na nim futerał i otworzył zatrzaski. - To karabin Feliksa. Przynajmniej są na nim jego odciski palców. Gail jęknęła i zaczęła się dławić. Nos miała zatkany od płaczu, nie mogła odetchnąć. Lufa wskoczyła na miejsce. Potem celownik. Na końcu tłumik. - Ogień jest konieczny ze względu na Feliksa. Zaczyna się rozkładać. Ja będę w sypialni. W szafie jest gaśnica, więc nic mi się nie stanie. - Trzask wkładanego magazynka. - Przynajmniej tak sądzę. Nolan stanął obok niej. Metalowa lufa mierzyła w ziemię. - Oddychaj powoli. Spojrzał na zegarek i wyszedł. Gail modliła się, żeby ogłuchnąć. Nie chciała słyszeć strzałów. Płuca paliły ją żywym ogniem. Wytarła nos o ramię i ze skupieniem zaczęła powoli oddychać. Powoli. Panika stopniowo opadła. Anthony nie zostawi klienta w środku spotkania tylko po to, żeby zająć się Nolanem, oskarżonym o napad i pobicie. Typowy egocentryzm gwiazdora. Jeśli Anthony powiedział, że przyjedzie, na pewno zaczął coś podejrzewać. Sprowadzi policję. Światło w oknach gasło szybko. Gail leżała na podłodze, nie myśląc już o obolałym ciele, lecz o Karen. O jej energii, słodkim łobuzerskim uśmiechu. Ostatnio spędzały ze sobą mało czasu. Przysięgła, że to się zmieni. Ale jej myśli uciekały ku Anthony'emu. Proszę, niech się domyśli, że to pułapka. Przypomniała sobie ich kłótnie. Jakaż była małostkowa! Już nigdy się z nim nie pokłóci. Będzie cierpliwa i dobra. I łagodna. Zesztywniała; od drzwi dobiegł ją głuchy łomot. Na progu stanął pochylony Tom Nolan z karabinem zarzuconym na ramię. Wciągnął do środka bezwładne ciało Anthony'ego. Gail krzyknęła z rozpaczą. - Przyjechał wcześniej, i tak, jak się domyślałem... - Wyjął mu spod marynarki pistolet. - ... jest uzbrojony. 258 Anthony leżał twarzą w dół na dywanie, z rękami nad głową. Gail odwróciła z wysiłkiem głowę, by na niego spojrzeć. Jego plecy unosiły się powoli. Żył. Nie widziała krwi. Tom Nolan zamknął drzwi. - Muszę się zastanowić. Najpierw muszę wszystko obmyślić. Na razie się nie zdecydowałem. - Odłożył pistolet i karabin na fortepian. Poszedł do kuchni, wrócił z nożem i sznurem. Pięć minut później Anthony był związany tak samo jak ona. Potem Nolan poszedł do sypialni. Szurnięcie otwieranej szuflady. Anthony leżał nieruchomo. Gail przy-czołgała się do niego. Chciała go dotknąć. Wyszeptać jego imię. Anthony, kocham cię. Łzy pociekły jej z oczu, wsiąkły we włosy. Nolan wrócił, wtłoczył chusteczkę do ust Anthony'ego, przewiązał jądru-gą. Anthony jęknął, odkaszlnął. Kiedy Nolan poszedł do kuchni, Gail przysunęła się bliżej. Dotknęła kolanami nóg Anthony'ego. Teraz mogła mu spojrzeć w twarz. Przytuliła czoło do jego piersi, poczuła miarowe bicie jego serca. Coś stuknęło głośno o drewno. Odwróciła głowę. Nolan nakrywał do stołu. Trzy talerze. Trzy kieliszki wina. Salaterka z owocami. Zrozumiała, co to znaczy. Duch Komandora przerwał kolację Don Giovanniego, by dać mu ostatnią szansę poprawy. Tom Nolan przydzielił sobie rolę mściciela... ale ten Komandor nie znał litości. Nolan wrócił z dzbankiem, nalał wody do szklanek. Łkanie uwięzło Gail w gardle. Usiłowała złapać oddech. Zakręciło się jej w głowie. Poczuła, że zaraz zemdleje. Tak będzie lepiej. Umrzeć szybko. Knebel wyszarpnięty z ust. Nolan stoi nad nią. - Jeśli zaczniesz krzyczeć, znowu go założę. Pokręciła głową, zanosząc się kaszlem. - Tom... - zaczerpnęła oddechu i znieruchomiała w niewygodnej pozycji, leżąc na przygniecionych dłoniach. - Proszę cię o jedno... - Przykucnął i spojrzał na nią. - Jeśli chcesz go... zabić... nie pozwól mu się ocknąć. Niech mnie nie widzi. - No, nie wiem. To zależy. - Odgarnął włosy do tyłu. - Więc jeszcze jedno. Masz Aidę? Na pewno. Proszę, puść ostatnią scenę. - Znowu zaczerpnęła powietrze i wyszeptała. - Tylko o to cię proszę. Oparł dłonie na kolanach i wstał. Usłyszała stukanie przeglądanych kompaktów. Spytała, czy występował w tej operze. - W Chicago śpiewałem Ramfisa. Arcykapłana. - Uśmiechnął się. -Człowieka, który skazuje Radamesa na śmierć. Wymierzył pilota w odtwarzacz. Z głośników poszybował jasny męski głos. Radames, zamknięty w grobowcu, świadomy swego losu modli się, by Aida nie dowiedziała się o jego śmierci. Ale ku jego przerażeniu znajduje ją obok siebie. Czeka ich wspólna śmierć. 259 Gail czuła dziwny spokój. Łzy i ból już jej nie obchodziły. - Tom... Miałeś rację. Przepraszam, że cię okłamałam. Feliksa nie było w Nikaragui. Zerknął na nią znad libretta. - Wiem. - Prawdziwa historia jest zbyt skomplikowana. Nie wiem, dlaczego w Los Pozos ci to powiedzieli, ale się domyślam. Bali się. Wszystko jest lepsze od prawdy. Podniósł głowę. - Ja także chciałam się dowiedzieć prawdy. Anthony poprosił mnie o rękę, a ja się zgodziłam, ale wiedziałam, że w jego życiu była jakaś mroczna tajemnica, o której nie chciał rozmawiać. Wiedziałam bardzo niewiele. Po powrocie z Nikaragui przez dwa tygodnie był w szpitalu psychiatrycznym. Po wyjściu wyjechał do Nowego Jorku, skończył studia prawnicze, ożenił się, urodziły mu się dzieci. Jego małżeństwo się rozpadło. Wiedziałam, że wydarzyła się jakaś tragedia, ale nie chciał mi powiedzieć nic więcej. Poprosiłam o pomoc Rebekę i Setha. Także nie chcieli o tym mówić, ale w końcu ich przekonałam. Rozmawialiśmy o tym w domu Setha. W dniu jego... śmierci. Anthony jęknął za jej plecami. Nolan rzucił na niego okiem. Gail zaczęła mówić głośniej, nie dając się zagłuszyć muzyce. - Czytałam ten sam raport, co ty, ale miałam coś więcej. Raport CIA. Dał mi go Lloyd Dixon po uroczystości pogrzebowej Rebeki. Lloyd ma swoje dojścia. W 1986 roku był w Nikaragui, wykonywał misje dla Olhdera Nor-tha. Kto był na przyjęciu w jego domu? Octavio Reyes. Jak sądzisz, co razem robią? Nie są zwykłymi inwestorami. Planują zamach na Castro, a rząd amerykański ich popiera. Wiem o tym od Feliksa Castillo. Kiedy zniknął, sądziłam, że CIA go zlikwidowała, a ty jesteś na jej usługach. Nolan rzucił obwolutę płyty na półkę. - Jakieś szaleństwo. - Ludzie z Los Pozos kłamali, żeby się ratować. Co ci powiedzieli o Pa-blu? - Pierwsze słyszę. - Oczywiście. Pablo Bermudez. Commandante Zero, kapitan w armii Somozy. Był okrutny. Kazał torturować i mordować wszystkich podejrzanych o współpracę z partyzantami. Rebecca opowiadała mi o trupach na poboczu dróg. Straszne. Anthony poruszył się. Jęknął. Zaczęła mówić szybciej. - Pojechali tam z głowami pełnymi mrzonek. Seth miał być cieślą, Rebecca pielęgniarką, Anthony i Emily chcieli uczyć. Och, Tom... Byli w sobie 260 zakochani. On ją uwielbiał. Ciotka Emily go nie znosiła, bo był Kubańczy-kiem. Chciała ich rozdzielić, ale Emily zgodziła się pojechać z nim do Nikaragui. Była idealistką. Wierzyła w to, co on. Anthony opowiadał mi, jak biedni byli ludzie, którzy tam mieszkali. Somoza wraz ze swoją kliką trzymali cały kraj w garści. Anthony rzeczywiście poznał paru sandinistów. Nie bał się. Dorastał na Kubie. Seth i Rebecca go ostrzegali, żeby nie wchodził z nimi w żadne układy, ale był młody, naiwny i pewny własnych sił. Chór Egipcjan rozpoczął powolną pieśń. Wzywali bogów. - Pewnego dnia Pablo, kapitan, zaprosił ich do swego domu na wzgórzach nad Los Pozos. Miał fortepian, na którym grała jego żona, która już nie żyła. Chciał znowu posłuchać muzyki. Emily dla niego zagrała, a on zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Pragnął ją zdobyć, ale ona, oczywiście, nie chciała o tym słyszeć. Dlatego Pablo kazał komuś oskarżyć Antho-ny'ego o współpracę z sandinistami. Wsadzili go do więzienia w La Vigia. Torturowali go, ale on nie chciał się przyznać do nie popełnionych win. Pablo powiedział Emily, że wypuści Anthony'ego, jeśli ona się mu odda. W przeciwnym razie Anthony i pozostali zostaną wywiezieni w głąb dżungli i zastrzeleni. Emily zrozumiała, że zrobi to, co zapowiedział. Anthony znalazł się na wolności. Poszedł do domu Pabla, ale Emily musiała mu powiedzieć, że wybrała kapitana z własnej woli. Rebecca i Seth przekonali go, żeby z nimi wyjechał. Wrócili do kraju. I tutaj historia się urywa. Emily zniknęła. Sądzę, że albo popełniła samobójstwo, albo próbowała uciec, a Pablo kazał ją zastrzelić. To, co przeczytałam w raporcie CIA potwierdza słowa Anthony'ego, Rebeki i Setha. Jeśli ludzie z Los Pozos powiedzieli ci coś innego, to dlatego, że nie mieli odwagi oskarżyć Pabla. Teraz jest urzędnikiem wysokiego szczebla w rządzie Nikaragui. Musieli kogoś obarczyć winą. Zasugerowałeś im Amerykanów, a pierwszym logicznym zarzutem przeciwko nim jest przemyt narkotyków. Ale prawda wyglądała inaczej. Thomas Nolan usiadł powoli na sofie. Ręce zwisały mu między kolanami, włosy zakryły twarz. - To była ta mroczna tajemnica, przed którą usiłował uciec Anthony. Emily go uratowała, ale za jaką cenę? Kiedy się dowiedział, że uznano ją za zaginioną, prawie oszalał z żalu. Wszyscy wyszli z tego złamani. Rebecca brała pigułki, żeby zapomnieć. Seth nie potrafił sobie wybaczyć, stracił odwagę. Pojechał do WRCL, żeby odzyskać szacunek dla samego siebie. Rebecca powiedziała mi na krótko przed śmiercią, że nie potrafi żyć bez Setha. Och, Tom... oszukano cię. Sądzę, że jesteś niewinny, bo wszystko robiłeś z nieświadomości. Ale teraz już wiesz. Proszę, zatrzymaj się. Błagam cię o litość. Wszyscy cierpieli tak samo jak ty. Błagam cię o jego życie. Nieziemski sopran Aidy popłynął przez ucichły pokój. O terra, addio. Addio, valle dipianti... Żegnaj, o ziemio, żegnaj, padole łez... 261 - Anthony ją kochał. Nie chciał jej tobie odebrać. Umarła, a on przeżył to tak samo jak ty. A noi si schiude, U ciel e I 'alme errante, volano al raggio dell 'eterno di. Niebo się otworzy i nasze dusze pofruną ku promieniom wiecznego dnia. Nolan wstał i wziął pistolet. Gail oparła się o Anthony'ego. Czuła ciepło jego ciała. Nolan stanął nad nimi. - Nie ma wybaczenia. Pace t 'imploro. Zamknęła oczy. Potem usłyszała oddalające się kroki. Kiedy uniosła powieki, drzwi od sypialni właśnie się zamykały. Z głośników sączyły się ostatnie dźwięki opery. Chór wzywający Boga. Rywalka Aidy, Amneris, błagająca dusze o pokój. Pace t 'imploro... pace.. .pace. A ponad tym wszystkim rozlegały się słabnące głosy umierających kochanków. Ostatnie nuty ucichły jak gasnący oddech. Milczenie. Potem strzał. Niedługo potem, kiedy Anthony się ocknął, Gail zębami wyjęła mu knebel. Wyjaśniła, co się stało. Nie mogła powstrzymać potoku słów - i łez. Odwróciła się, żeby mógł jej rozwiązać nadgarstki. Potem go uwolniła. Anthony wziął karabin, choć nie spodziewał się, żeby był mu potrzebny. Otworzył lufą drzwi sypialni. Przy łóżku paliła się lampka. Pistolet upadł nieopodal dłoni Thomasa Nolana. Śpiewak leżał z fotografią na piersi. Druga ręka spoczywała na małej brązowej walizce. Anthony opuścił broń i podszedł do łóżka. Dotknął walizki. - Co to? - Nie, nie otwieraj - rzuciła szybko Gail. - Powiem ci, co jest w środku. 32 T'homas Nolan został pochowany w Miami, mieście, w którym się urodził. Na pogrzebie pojawili się jego przyjaciele i setki gapiów. Nikt nie wiedział, czy powinien zareagować smutkiem, czy przerażeniem. Ludzie woleli nie wierzyć, że Nolan był szalony, chyba że na operowy sposób, jak Otello czy Don Jose z Carmen. Wobec tak wielkiej namiętności popełnienie 262 czterech morderstw było jeśli nie wybaczalne, to przynajmniej zrozumiałe. Anthony zauważył, że gdyby Nolan był jego klientem, opłakiwano by jego cierpienia. Opera musiała szybko znaleźć zastępstwo do głównej roli. Mimo kilku rażących pomyłek, podczas premiery publiczność waliła drzwiami i oknami. Wyprzedano miejsca na wszystkie spektakle i jeszcze dodano dwa ponad-programowe. Po ostatnim przedstawieniu, gdy media straciły zainteresowanie starym tematem i udało się pokonać pewne urzędowe trudności, na tym samym cmentarzu odbył się drugi pogrzeb. Mniej więcej tydzień później, pewnego ciepłego i słonecznego popołudnia w połowie lutego, Anthony spytał, czy Gail nie zechciałaby pójść razem z nim na cmentarz. Właśnie położono nowe nagrobki. Miejsce było ciche i cieniste. W pobliskich drzewach śpiewały prze-drzeźniacze. Nagrobek Nolana, ufundowany przez przyjaciół, był ozdobnie rzeźbionym pomnikiem z białego marmuru. Drugi był prosty. Emily Davis, 1958 - 1978. Spoczywa w pokoju. Ciotka Emily zmarła przed paroma laty, jej ojca nie udało się odnaleźć. Wobec tego, zgodnie z własnym życzeniem, Anthony zajął się przygotowaniami do pogrzebu. Ktoś zaproponował, żeby umieścić oba ciała w tej samej trumnie, a przynajmniej wyryć ich nazwiska na jednym nagrobku, ale Anthony doszedł do wniosku, że Emily by tego nie chciała. Po namyśle postanowił złożyć jej szczątki w kwaterze naprzeciwko grobu Nolana. Gdyby Anthony wyraził takie życzenie, Gail powiedziałaby policji, że nie wie, czyje szczątki znajdowały się w walizce, ani dlaczego Thomas Nolan zaczął zabijać. Ale Anthony chciał, żeby Emily miała przyzwoity pochówek. Gail sprzeciwiła się ujawnieniu wszystkich szczegółów. Twierdziła, że to tylko wzbudzi sensację wokół Anthony'ego. W końcu poszli na kompromis. Postanowili powiedzieć, że Thomas Nolan zakochał się jako chłopiec w Emily Davis, swojej młodej nauczycielce, która z trójką przyjaciół wyjechała do Nikaragui. Postanowiła tam zostać i już nie wróciła. Nolan znalazł jej grób, po czym ubzdurał sobie, że zginęła z winy swoich towarzyszy. Zabił Feliksa Castillo, który zadawał mu zbyt wiele pytań. Daisy po prostu weszła mu w drogę. Anthony miał być ostatnią ofiarą, ale Nolan niespodziewanie zmienił zdanie i popełnił samobójstwo. Później Gail powtórzyła Anthony'emu skomplikowaną historię, którą stworzyła dla Toma Nolana - i która wydała mu się bardziej wiarygodna od prawdy. Pragnął usłyszeć opowieść o namiętności i poświęceniu. Gail zaryzykowała i poprosiła o ostatnią scenę Aidy, historii etiopskiej księżniczki, sprzedanej w niewolę do Egiptu i kochanej przez Radamesa, narzeczonego Amneris. Ra-dames zdradził kraj, by uratować Aidę, ale ona, zamiast uciec, wybrała śmierć 263 razem z nim. Amneris pragnęła zemsty, lecz kiedy kochankowie powoli umierali, stała nad grobowcem, modląc się o pokój. Pace t'imploro. Pod koniec Thomas Nolan zaczął się z nią identyfikować. Powiedział: „Nie ma przebaczenia". I nie chciał go dla siebie. Prosił tylko o litość i pokój. Wszystko to przeszło przez myśl Gail nad grobem Emily. Zerknęła na Anthony'ego. Nie odzywał się, pogrążony we własnych myślach. Przeżegnał się, położył kwiaty na grobie. Spoglądał na nie jeszcze chwilę, po czym podniósł głowę i uśmiechnął się do Gail. Wyszli z cmentarza, trzymając się za ręce. Do domu Pedrosów właściwie nie było im po drodze, ale Gail zaproponowała, żeby wpadli się przywitać. Do niedawna coś takiego byłoby nie do pomyślenia, przynajmniej bez uprzedniego zawiadomienia. Wjechali przez żelazną bramę na okrągły podjazd. Anthony zahamował. Przed głównym wejściem stał wiśniowy lexus. Gail słyszała, że Octavio Reyes postanowił się przeprowadzić do Teksasu. Rodzinę zabierał ze sobą. - Wiedziałeś, że tu będzie? - spytała. - Nie. - Anthony znów przybrał maskę obojętności. Już się nauczyła, że ukrywał pod nią wściekłość. - Nie wchodźmy - podsunęła. Ale Anthony ruszył i zaparkował za samochodem swego szwagra. Octavio ostatnio przestał się udzielać publicznie. Wyrzucono go z WRCL, jego firma została wystawiona na sprzedaż. Nieznani sprawcy wybijali mu lustrzane szyby w sklepie. Mówiono, że oszukał Ernesta Pedrosę, szacownego, lecz starszego już człowieka, i za jego pieniądze zaopatrywał kubańskie podziemie, które w rzeczywistości nie istnieje. Co gorsze, już zainwestował tysiące dolarów z przedsiębiorstw Pedrosy na inwestycje w hotele na Kubie. Gail była równie wstrząśnięta jak wszyscy, ale Lloyd Dixon stwierdził w wywiadzie dla „Miami Herald", że to szczera prawda. Niepokoiła się, że ktoś będzie chciał zabić Octavia, ale Anthony ją uspokoił. Nic mu się nie stanie, byle tylko wyniósł się z Miami. Gail dzwoniła do Alicii, ale ta nie chciała podejść do telefonu. Otworzyła im stara ciotka, pełniąca u Pedrosów funkcję gospodyni. Anthony spytał, czy dziadek jest w domu. Tak, jest w gabinecie z los Reyes, a la dama odpoczywa na górze. Gail domyśliła się, że Octavio i Alicia rozmawiają z Ernestem Pedrosą o jakiejś sprawie rodzinnej. - I co sądzisz? - spytała Anthony'ego, gdy ciotka zostawiła ich samych. - Nie wiem. - Z kamienną twarzą skierował się ku gabinetowi dziadka. Gail poszła za nim. Być może nie poprosił jej, by poczekała w salonie ze względu na obecność Alicii. 264 Grube drewno tłumiło gniewny głos Octavia. Anthony zapukał i otworzył drzwi. Gail spojrzała mu ponad ramieniem - Ernesto Pedrosa siedział na skórzanej sofie. Obok niego zapłakana Alicia. Przednimi Octavio. Wszyscy spojrzeli na wchodzących. Anthony spytał po hiszpańsku o zdrowie dziadka. Starszy pan wydawał się zmęczony. Opierał się na sofie, pod oczami miał sińce. Gail domyślała się, co się tu dzieje. Octavio skłonił Alicię, by się za nim wstawiła. Starszy pan znalazł się między młotem a kowadłem. - Powinieneś już wyjść - powiedział cicho Anthony do szwagra. Spojrzenia, które wymienili, wydawały się ociekać jadem. Octavio ukłonił się Pedrosie. Powiedział, że on i Alicia muszą już iść, ale życząjemu i Dignie dużo zdrowia. - Gracias - odparł Pedrosa. Wyciągnął rękę do Alicii. Pocałowała go na do widzenia. Anthony powiedział, że odprowadzi Octavia do drzwi. Gail dotrzyma towarzystwa dziadkowi Reyesowie wyszli, ale zanim Gail zdołała przekroczyć próg, Alicia zamknęła drzwi. Minęła ją, jakby wcale jej nie zauważając. Podeszła do brata, zamachnęła się, usiłując go uderzyć. Uchylił się i chwycił ją za rękę. Zaczęła płakać. - Jak... jak mogłeś? Nie odpowiedział. Jego siostra łkała z wściekłości. - Straciliśmy dom, wszystko! Musimy wyjechać z Miami! - Nikt nie pozwoli głodować tobie ani dzieciom. Możesz tu zostać, jeśli chcesz. Nie musisz z nim jechać. Oddychała z trudem, spazmatycznie. - To mój mąż! Octavio chwycił ją za ramię, pociągnął za sobą. - Alicia, ohidalo. Gail spoglądała na nich z zakłopotaniem. Alicia przytrzymała ją za rękę. - Wiesz, kim jest mój brat? Wiesz, za kogo chcesz wyjść? - Alicio... - Nie! Powiem jej. To kłamca! Robi to, bo nienawidzi mojego męża. Mechanik Lloyda Dixona powiedział nam o wszystkim. Anthony zaszanta-żował Dixona. Zagroził, że pokaże fotografie FBI, jeśli Dixon nie oczerni Octavia. Mój mąż nie okradł dziadka. Nigdy by tego nie zrobił! Nie inwestował na Kubie. Anthony zwrócił wszystkich przeciwko nam. Koledzy w szkole śmieją się z moich dzieci! Rzuciła się z pięściami na Anthony'ego, uderzyła go w pierś. - Jak mogłeś? 265 Chciał ją objąć. Przez chwilę oparła się o jego ramię, szlochając. Potem się cofnęła. - Zabierz ją - powiedział cicho Anthony do Octavia. - Jest zdenerwowana. Stanął przy frontowych drzwiach i zamknął je za nimi. Wbił ponury wzrok w rzeźbione ciemne drewno. - Tak było? - spytała Gail. - Zrobiłeś to, co powiedziała? - On by zniszczył naszą rodzinę - rzucił zapalczywie. - Ściągnąłby nam na głowę FBI. Od lat szukają haka na dziadka. Jeden z pracowników Sun Fashions jest ich informatorem. - Co będzie z Alicią? - Dokonała wyboru. - Odetchnął głęboko. Nie był już zły. - Nie pozwolę, żeby sięjej działa krzywda. Damjej wszystko, czego będzie potrzeba jej lub dzieciom. Gail nie spuszczała z niego wyczekującego wzroku. - Nie powiedziałeś mi o tym. - Nie powiedziałem. -Nie przeprosił jej. W korytarzu rozległy się szurające kroki. Cichy stuk laski. Ernesto Pe-drosa wyszedł z gabinetu. Obaj mężczyźni spojrzeli na siebie. - Seńor, cómo es ta? - spytał Anthony z szacunkiem. Pedrosa wyciągnął do niego rękę, Anthony podszedł, by go uścisnąć. Un abrazofuerte - uścisk szacunku i uczucia. On wie, pomyślała Gail. Starszy pan doskonale wie, co zrobił jego wnuk. I pochwala to. Sama nie była zaskoczona, że Anthony potrafi działać tak brutalnie, gwałtownie i nieodwołalnie. W Los Pozos zabił łopatą partyzanta, by ratować siebie i przyjaciół. Przyglądając się, jak delikatnie całuje swego dziadka, zdała sobie sprawę, że dopiero zaczęła go poznawać. Ernesto Pedrosa uśmiechnął się i wyciągnął do niej obie ręce. 33 D.om został zbudowany w 1927 roku. Bardzo mocny szkielet przetrwa wieki. Doskonale zniósł huragan Andrew, stracił tylko parę dachówek. Proszę tylko spojrzeć na ten piękny ganek, zawsze zacieniony. Dom znajduje się na liście zabytków. Silvia Sanchez otworzyła frontowe drzwi i wpuściła ich do środka. Kroki na drewnianej podłodze niosły się echem. Gail i Anthony obejrzeli 266 secesyjny kominek, sufit z belkami. Karen wbiegła po schodach, żeby sprawdzić, co jest na górze. Sihda Sanchez mówiła bez chwili przerwy. - Trzy sypialnie, trzy łazienki i gabinet na dole. Kuchnia jest doprawdy urocza. Gail uśmiechnęła się pod nosem. - To znaczy, że jest mała? - Nie, że jest urocza. - Zaprowadziła ich do jadalni. - Muszą państwo ją obejrzeć. Proszę. Pokój na duży stół. I kuchnia, idealna dla rodzinnych posiłków. Czy te drewniane okna nie są zachwycające? Otwierają się na zewnątrz, bardzo stary model. - I nie można ich otworzyć, kiedy jest parno - mruknął Anthony. Gail otworzyła drzwi spiżarni. - Śliczne. Teraz już się tego nigdzie nie widuje. A gdzie pralka i suszarka? Pani Sanchez wyjaśniła, że w garażu, do którego wchodzi się z podwórza. Gail przewróciła oczami, ale agentka zlekceważyła tę trudność. - To nie problem! Można je umieścić w spiżarni. Przebudowa jest banalnie prosta. Gail i Anthony wymienili spojrzenia. Posłusznie podążyli za panią Sanchez przez tylne drzwi kuchni na zamknięte patio z podłogą z terakoty. Płytki były spękane ze starości. Okna zarastały zdziczałe rośliny. - Jest na liście zabytków - szepnął Anthony. - To znaczy, że nie możemy naprawić nawet szafy, dopóki nie dostaniemy zgody kustosza i trzech osobnych komisji. Karen wpadła galopem, zaczerwieniona z wrażenia. - Mamo! Anthony! Chodźcie na górę! Musicie zobaczyć mój pokój! Tam jest takie okno, co wystaje za dach... - Okna mansardowe - wtrąciła agentka. - Cztery. - A w pokoju twoim i Anthony'ego jest kominek! Gail zerknęła na panią Sanchez i powiedziała cicho do córki: - Kochanie, na razie dopiero oglądamy. - To już piąty dzisiaj! I fajowy! Agentka naparła na tylne drzwi, które stawiły opór. Anthony wziął sprawę w swoje ręce. Drewno skrzypnęło i drzwi otworzyły się z impetem, prawie wyskakując z zawiasów. - Boże, tyle napraw... - szepnęła Gail. - Mamo, a na ulicy dalej jest park! - Zastanowimy się. Karen posłała jej naburmuszone spojrzenie. - Czyli nie? 267 Gail odwróciła się i spojrzała na Anthony'ego. Stał jak wryty, wpatrując się w głąb podwórka. Powoli zszedł po schodkach na wyleniały, zachwaszczony trawnik. Wiatr wzdychał w gałęziach drzew, ptaki kwiliły. Ceglana dróżka wiodła między gazonem i zdziczałym ogrodem różanym. Ten ogród projektował ktoś z wyczuciem piękna i harmonii. Szeroki, cienisty trawnik zbiegał w dół ku zatoczce. Broszura podawała, że posiadłość wychodzi na kanał, ale wyglądało to zupełnie inaczej. Łagodne zbocze spływające ku zatoce. - No, przecież mówiłam - rzuciła Karen. Zbiegła po schodkach, minęła gazon i usiadła na huśtawce. Anthony poszedł aż na brzeg zatoki. Pani Sanchez splotła ręce na piersi. Uśmiechnęła się. - Nie sądzę - odparła Gail. - To bardzo ładna posiadłość. - Tak, ale... - Westchnęła. - Porozmawiam z nim. Podeszła do Anthony'ego, wsunęła dłoń w jego rękę. Już nie wydawał się tak zdumiony. Uśmiechał się lekko. - Podoba ci się, co? - spytała. Uśmiech zniknął. - To stary dom. Trzeba nad nim bardzo popracować. Z drugiej strony... ma własny charakter. Nie przypomina tych, które oglądaliśmy. Parę poprawek i zacznie wyglądać jeszcze lepiej. Ale jeśli ci się nie podoba, będziemy szukać dalej. Osłoniła oczy ręką. - Widać stąd Camagiiey? Roześmiał się cicho. - Nigdy tam nie wrócę. Przecież ci mówiłem. - Może to, co nieosiągalne, wydaje się najcenniejsze. - Nie. Wszystko, co mam... wszystko, czego pragnę... jest tutaj. - Nigdy nie stanę się Kubanką. Przygotuj się na to. Nie potrafię gotować i nawet nie chcę się nauczyć. Lubię na siebie zarabiać. I mam podły charakter... nad którym przyrzekam popracować. - Gail, pokochałem cię dlatego, że nie jesteś Kubanką. Moja poprzednia żona... nie chcę się nad tym rozwodzić, ale była taką tradycjonalistką, że nie wiedziałem już, kim naprawdę jestem. Przy tobie czuję się... - Poruszył palcami, jakby chciał chwycić w locie potrzebne mu słowo. - Zagubiony? - Pociągnęła go za klapę marynarki. Brylant na jej palcu zamigotał. Na jego ręce także wyglądał dobrze, ale teraz podobał się jej bardziej. - Czuję się... sobą. - Roześmiał się. - Cokolwiek to znaczy. Dziadek twierdzi, że jestem zbyt amerykański. Twoi krewni uważają mnie za stuprocentowego cubano. Ale to nieprawda. A może wszyscy mają rację? 268 Musnęła jego usta lekkim pocałunkiem. - Nadal mi nie powiedziałeś, czy wyjaśniłeś dziadkowi, co się stało w Nikaragui. Nie musisz mówić teraz. Tylko ci przypominam. W zeszłym tygodniu Anthony spędził wieczór u Ernesta Pedrosy i wrócił do domu po północy. Był zbyt śpiący, żeby opowiedzieć, co się wydarzyło, a Gail nie chciała go zmuszać. Wzruszył ramionami. - Nie ma o czym mówić. Powiedziałem, że muszę mu coś wyjaśnić i zacząłem od dzieciństwa. Opowiedziałem mu rzeczy, o których do tej pory nie pamiętałem. Potem przeszedłem do wydarzeń z Los Pozos. Wszystkich. Nie zataiłem niczego. Wydawało mi się, że chwilami przysypiał, ale zaraz otwierał oczy i mówił, żebym opowiadał dalej. - I co powiedział? - Nic. Poprosił, żebym nalał brandy. Potem rozmawialiśmy o... nie wiem. 0 przeciekającym dachu. O tym, do której szkoły chce pójść moja córka. Wreszcie pomogłem mu wstać. Objął mnie i poszedł do łóżka. - Chodziło mi o to, co teraz zrobisz. Chciał, żebyś przejął jego interesy, tak? - Ach... - Anthony uśmiechnął się do niej. - Odmówiłem. Jesteś zła? - Zła? Kamień spadł mi z serca! - Oczywiście będę mu pomagać, ale jasno powiedziałem, że nie zamierzam iść w jego ślady. Zrozumiał to. Jestem prawnikiem. Lubię mój zawód 1 nie chcę go rzucać. - Zrozumiał to? - spytała ze śmiechem. - No... drobne sprzeczki dobrze mu robią. - Nigdy nie wróci do ojczyzny, prawda? Anthony otoczył ją ramieniem. - Teraz widzi to wyraźniej niż kiedykolwiek. Zdziwiłabyś się. Poprosił, żebym go tam pochował. Na terenie naszej dawnej posiadłości. Dałem mu słowo. Gail przycisnęła czoło do jego ramienia. Pani Sanchez odchrząknęła za ich plecami. - Czy mają państwo jakieś pytania? Obejrzeli się na nią, spojrzeli na siebie. - Podoba mi się - powiedziała Gail. - Naprawdę? Roześmiała się z czystej radości. - To chyba ten, o który nam chodziło. W jego oczach mignęło zdziwienie. Rozpromienił się. - Mnie też się podoba. Gail spojrzała ponad jego ramieniem, pomachała do Karen. 269 - Podoba się nam! Z huśtawki dobiegł ich okrzyk radości. Wracając do domu, pociągnęła go za rękaw i wskazała miejsce na podwórku. - Wiesz, co możemy posadzić w tamtym kącie? Framboydn. - Ach, tak. - Skinął głową z uśmiechem. - Już to widzę. Ona także je zobaczyła: drzewo, które z czasem się rozrośnie, osłoni ich swoim cieniem, a na wiosnę rozpłomieni się deszczem pomarańczowoczer-wonych kwiatów.