MARIA GRODECKA ABYŚMY ZDROWI BYLI O FILOZOFII ŻYCIA I ŻYWIENIA Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 Rewolucja żywieniowa w Ameryce Eksperci stwierdzają, że dziś, w przededniu XXI wieku powodem 68% wszystkich zgonów w USA są choroby związane z nieodpowiednim odżywianiem się. Sposób odżywiania się amerykańskiego społeczeństwa, a za jego przykładem także innych społeczeństw, na innych kontynentach, jest wyznaczony przez „Poradnik żywienia na co dzień”, wydany przez Departament Rolnictwa, który ukazał się w roku 1956 i od tego czasu stanowił podstawę planowania żywienia oraz produkcji żywności. Poradnik ten promował cztery podstawowe grupy pokarmowe, którymi były: mięso, nabiał, zboża, warzywa i owoce. Jednak w ciągu minionych 35 lat w naukach medycznych i w nauce o żywieniu nastąpiły bardzo znaczące i głębokie zmiany. Stwierdzono, że ta standardowa dieta zawiera nadmiar tłuszczu i cholesterolu, natomiast za mało w niej błonnika, witamin i soli mineralnych, a także złożonych węglowodanów. Błonnika zjadamy o wiele mniej, niż wymaga tego zachowanie naszego organizmu w zdrowej kondycji, a cholesterolu dwa razy więcej niż by należało. Praktyka wykazała, że większość ludzi, którzy stosują się do zaleceń owych grup pokarmowych, umiera wcześnie i ponosi większe ryzyko zapadania na tak poważne choroby jak rak, cukrzyca, zawały serca, otyłość. Natomiast wyniki badań epidemiologicznych i klinicznych wskazują na to, że wśród ludzi, którzy wybierają głównie pokarmy niskotłuszczowe, o dużej zawartości błonnika, i którzy zjadają mało mięsa albo wcale go nie jedzą, jest znacznie lepszy stan układu krążenia, a także niższy poziom zachorowalności na raka. Wskazuje to na potrzebę pilnego zrewidowania i radykalnej zmiany naszych dotychczasowych zwyczajów żywieniowych. W roku 1982 National Research Council opublikował raport pt. „Dieta, odżywianie i rak”, który wskazuje na niewątpliwy związek różnych postaci raka – odbytu, piersi, prostaty i innych organów ze sposobem odżywiania. W krajach, gdzie unika się produktów mlecznych, jest znacznie mniej przykładów zrzeszotnienia kości. Mimo to oficjalnie poleca się mleko i nabiał, jako najlepsze źródło wapnia. Dotychczasowe badania w zakresie medycyny koncentrowały się na leczeniu istniejących już chorób. Jeżeli natomiast z obserwacji wynika, że choroby te powstały wskutek niewłaściwej, chorobotwórczej diety, to trzeba przede wszystkim skupić się na zapobieganiu tym chorobom poprzez zmianę sposobu odżywiania – eliminowanie pokarmów chorobotwórczych oraz zwiększenie spożycia tych, które są warunkiem zdrowia i dobrej kondycji. W kwietniu 1991 roku doszło do spotkania czterech amerykańskich lekarzy, skupionych w organizacji pod nazwą Physicians Committee for Responsible Medicine (Stowarzyszenie Lekarzy Medycyny Odpowiedzialnej). Byli to uczeni o niepodważalnym, międzynarodowym autorytecie: przewodniczący PCRMNeal D. Bamard, Denis Burkitt, Colin Campbell oraz Oliwer Alabaster. Dr Bamard już wcześniej napisał książkę pt. „Power of your Plate” (Potęga twojego talerza), gdzie uzasadnia naukowo wartość niskotłuszczowej diety wegetariańskiej jako najskuteczniejszego czynnika ograniczania ryzyka chorób serca, raka i innych spowodowanych niewłaściwym odżywianiem. To znaczy postulował dietę taką, która wyłącza produkty zwierzęce (mięso i nabiał) oraz większość olejów roślinnych. Dr Burkitt należy do najbardziej znanych i szanowanych w świecie lekarzy. Światowy rozgłos zyskał dzięki odkryciu związku zachodzącego między brakiem błonnika w diecie, a wieloma ciężkimi schorzeniami, z rakiem włącznie. Dr Campbell na podstawie badań przeprowadzonych w Chinach wśród ludności odżywiającej się głównie pokarmem roślinnym wykazał, że jest tam uderzająco mała ilość zachorowań na raka, choroby krążeniowe, otyłość i dolegliwości przewodu pokarmowego. Dr Alabaster w toku swoich prac w Instytucie Zapobiegania Chorobom udowodnił pilną potrzebę głębokich zmian w zaleceniach żywieniowych. Na owo spotkanie zaproszono również prasę apelując, aby upowszechniała i przekładała naukowe argumenty na popularne informacje, które trafiłyby do świadomości przeciętnego czytelnika. Prasa zastosowała się do tego. Najważniejsze informacje o nowych czterech grupach pokarmowych wraz z uzasadnieniami trafiły do większości amerykańskich gazet, a także do programów radiowych i telewizyjnych. W gazecie New York Times ukazała się seria znakomitych artykułów, które pomogły Amerykanom zrozumieć, na czym polega zmiana na proponowaną im dietę bezmięsną i jak ją realizować na co dzień. Nowe cztery grupy pokarmowe zalecane przez Stowarzyszenie Lekarzy Medycyny Odpowiedzialnej to: warzywa, owoce, nasiona strączkowe i zboża. Wśród nowych, preferowanych grup pokarmowych mięso i nabiał zostały całkowicie pominięte, a nowy plan żywieniowy lansuje bogate w błonnik pokarmy roślinne, zamiast zalecanych poprzednio pokarmów nasyconych tłuszczem i cholesterolem. „Mięso i nabiał są głównym źródłem cholesterolu i nasyconych tłuszczów, które są przyczyną powstawania cholesterolu we krwi” – powiedziała dr Virginia Messia – te pokarmy po prostu nie są potrzebne w diecie ludzkiej”. W świetle badań i obserwacji lekarzy ze Stowarzyszenia Medycyny Odpowiedzialnej tracą moc takie dotychczas lansowane argumenty jak te, że tylko mięso jest źródłem przyswajalnego żelaza hemowego oraz witaminy B–12. Badania przeprowadzone niedawno w Chinach dowiodły, że poziom spożycia żelaza w populacji ludności chińskiej spożywającej pokarmy wyłącznie roślinne jest wyższy, niż stwierdzony w USA. Inne badania wykazały, że poziom witaminy B–12 we krwi wegan jest zupełnie prawidłowy i że w ogóle weganie bardzo rzadko cierpią na jakiekolwiek niedobory, nawet po 20 latach wyłączenia z diety pokarmów uchodzących oficjalnie za jedyne źródło witaminy B–12. Jednocześnie dzieci na Zachodzie karmione mięsem, zgodnie ze standardowymi zaleceniami pediatrów i dietetyków, już w wieku kilku lat mają mniej lub więcej zaawansowane objawy miażdżycy. Owi uczeni skierowali swoje propozycje nie tylko do prasy i całego społeczeństwa, ale również do Departamentu Rolnictwa zalecając preferowanie takich upraw, które miałyby stanowić podstawę owej nowej diety. Jeżeli bowiem wybór diety uzna się za najistotniejszy czynnik chorób serca oraz połowy przypadków zachorowań na raka, to zmiana w podstawowej polityce żywnościowej będzie miała decydujący wpływ na zdrowie ludności. Obecna sytuacja, gdy błędna dieta oparta na starych grupach pokarmowych powoduje masowe zachorowania i liczne zgony, przyczynia się do niemal powszechnego poczucia bezradności i apatii oraz bierności. Ludzie doszli do takiego stanu psychicznego, w którym akceptują fakt, że połowa z nich umrze na choroby układu krążenia, a jedna trzecia umrze na raka i wielu starszych ludzi przeżyje swoje ostatnie lata jako sparaliżowani, bezwładni i nieuleczalni pacjenci szpitali. Utratę sił i choroby oraz wczesne umieranie traktują jako nieuchronną część swojego życia. Dr Bernard przeciwstawia się temu stanowczo i uważa, że obowiązkiem lekarzy i dietetyków jest interweniować w tych tragicznych zdarzeniach zawsze wtedy, kiedy są one możliwe do uniknięcia. A unikanie ich to przede wszystkim zapobieganie chorobom. Droga do tego prowadzi przez gruntowną zmianę diety na taką, która jest zgodna z czterema nowymi grupami pokarmowymi. W świetle współczesnej wiedzy na temat zapotrzebowania organizmu na składniki odżywcze, stare cztery grupy pokarmowe opierają się na niekompletnej wiedzy i w związku z tym są fałszywe i anachroniczne. Zrealizowanie proponowanych zmian w sposobie odżywiania pociągnie za sobą konieczność dalszych przeobrażeń i modyfikacji w diecie. Na przykład zaobserwowano, że wysokie spożycie białka powoduje utratę wapnia z organizmu. Już w roku 1920 naukowcy stwierdzili, że włączenie mięsa do diety powoduje wzmożone wydalanie wapnia w moczu. Stąd wniosek, że wyłączenie mięsa umożliwi usunięcie potrzeby jadania pokarmów nabiałowych, zasobnych w wapń. Ta potrzeba jest eksponowana jako akcent reklamowy przemysłu mleczarskiego. A mleko oraz jego przetwory zawierają, oprócz wapnia, chorobotwórczy tłuszcz i cholesterol, podczas gdy równie bogate w wapń są zielone warzywa i ziarna strączkowe. Są więc wystarczającym źródłem wapnia dla ludzi, którzy nie jadają mięsa, a więc dla tych o zmniejszonym zapotrzebowaniu na wapń. W diecie roślinnej bardzo korzystna dla organizmu jest niższa zawartość białka. Jego ilość w produktach roślinnych jest dostateczna, ale nie nadmierna, tak jak w mięsie i w produktach nabiałowych. A wydalanie wapnia przez mocz przy nadmiarze białka powoduje przeciążenie pracy nerek. Podobnie ma się sprawa z nadmiarem azotu, który przy diecie mięsnej też musi być wydalony przez nerki. Dlatego umiarkowane spożycie białka powoduje oszczędzanie pracy nerek, a zapobiegając ich przeciążeniu pozwala uniknąć chorób. Ponadto białko zwierzęce podwyższa ryzyko tworzenia kamieni w układzie moczowym aż o 250%. Wegetarianie, którzy zazwyczaj jadają mniej białka niż konsumenci mięsa, mają niskie wskaźniki kamicy nerkowej. W tej sytuacji niezbędna jest aktywna postawa i konkretne środki podejmowane przez instytucje państwowe zajmujące się sprawami żywienia, głównie departament rolnictwa. Sytuację komplikuje fakt, że departament ten jest odpowiedzialny za ochronę sprzecznych interesów dwóch grup: producentów i odbiorców żywności. Proponowany tutaj kierunek zmian w zakresie żywienia przyniósłby więc koniunkturę i korzyści hodowcom warzyw i owoców, natomiast hodowcom zwierząt i tym gałęziom przemysłu, które wytwarzają produkty zwierzęce, rafinowane produkty żywnościowe oraz oleje tropikalne, narzuciłby konieczność dokonania głębokich zmian w sposobie produkcji, a niekiedy jej zupełnego zaniechania. „Ja, jako lekarz – pisze dr Bamard – nie mogę poważnie zrównać zdrowia moich pacjentów lub mojej rodziny z ekonomicznym interesem przemysłu hodowlanego lub tytoniowego (...). Nie możemy też załamywać rąk i lamentować, że pewnie ludzie nie będą chcieli zmienić swoich zakorzenionych obyczajów. Oni mogą je zmienić i zmieniają. A co najważniejsze to to, że oni swoim dzieciom pomogą tak przystosować zwyczaje żywieniowe, żeby mogły żyć wolne od chorób serca, wolne od raka i zawałów oraz wielu innych groźnych chorób” („The New Four Food Groups”, Polskie Towarzystwo Medycyny Humanistycznej”). Mleko, ryby i dieta sportowców Kolejne informacje Towarzystwa Lekarzy Medycyny Odpowiedzialnej. Dieta promowana i stosowana przez ostatnie kilkadziesiąt lat, przestaje być ostatnio zalecana i została naukowo zakwestionowana. Stało się to wskutek analiz i doświadczeń uczonych zrzeszonych w Amerykańskim Towarzystwie Lekarzy Medycyny Odpowiedzialnej. Lekarze ci i specjaliści do spraw nauki i żywienia, po przeprowadzeniu wieloletnich, na szeroką skalę zakrojonych badań stwierdzili, że stosowana i zalecana dotychczas dieta oparta na pokarmach zwierzęcych (mięso, ryby, drób i produkty mleczne) jest nie tylko niewłaściwa i żywieniowe niewystarczająca, ale ponadto powoduje liczne choroby. Te choroby tak ciężkie i powszechnie występujące jak miażdżyca, nowotwory, choroby serca, cukrzyca, nadciśnienie, kamienie żółciowe i nerkowe oraz osteoporoza, okazały się być następstwem niewłaściwej, szkodliwej diety. Do tego stanu rzeczy doprowadziły niedostateczne, nietrafne metody badań, a ponadto ta tendencja, która narodziła się na początku lat dwudziestych, aby rangę priorytetów pokarmowych nadawać pokarmom zwierzęcym. Raport PCRM /Phisicians Committee for Responsble Medicine/ głosi „to założenie, że produkty zwierzęce odgrywają przodującą rolę w ludzkim odżywianiu, trwa aż do obecnych czasów pomimo niekorzystnych skutków dla zdrowia konsumentów płynących z takiego pożywienia oraz pod wpływem intensywnych nacisków ze strony lobby przemysłu żywieniowego”. Ten błąd w odżywianiu tak się utrwalił i zakorzenił, ponieważ przeciętny lekarz nie uzyskuje w czasie studiów żadnych prawie informacji w zakresie zdrowego żywienia, a nie mając praktyki w tym zakresie, może pozostać ignorantem przez resztę swojego zawodowego życia. Dlatego najczęściej nie rozumie doniosłego znaczenia diety dla dobrego zdrowia swoich pacjentów. Pociąga to za sobą nie tylko nieskuteczność stosowanych kuracji, ale również bardzo wysokie koszty leczenia. W czasopiśmie „Preventive Medicine” dyrektor informacji David Wasser alarmuje, że odżywianie się mięsem powoduje ogromne wydatki na leczenie, wynoszące 61,4 miliardów dolarów rocznie. Te olbrzymie koszty wiążą się z występującymi powszechnie przypadkami chorób którymi są choroby serca i nerek, nadciśnienie, rak, cukrzyca, kamienie żółciowe, otyłość i związane z nią dolegliwości oraz schorzenia trawienne. Najdrożej kosztuje cukrzyca i choroby serca, ale i pozostałe choroby przyczyniają się do znacznego obciążenia budżetu. A wymienia się tu tylko bezpośrednie koszty usług medycznych takie jak lekarstwa, pobyt w szpitalu i honoraria lekarzy. Pozostają jeszcze koszty pośrednie m.in. takie jak np. stracony czas pracy i opłaty na ubezpieczenia. Dr Nepal Bernard jeden z autorów tego studium odnosi wrażenie, że do tego stanu narodowego słabego zdrowia przyczynia się polityka rządu, i tak to komentuje: „Najwyższy już czas przestać zastanawiać się nad sprawą wzrostu narodowych kosztów związanych z leczeniem... Możemy zwyczajnie ograniczyć te koszty eliminując subsydia na prowadzenie i rozwijanie hodowli zwierząt oraz produkcję mleka i jego wytworów a głównie likwidując przestarzałą dietę, która opiera się na anachronicznej tradycji żywienia się mięsem”. Inny współautor tego studium zauważa ponadto, że zmiana diety może prowadzić do obniżenia premii ubezpieczeniowej dla wegetarian, takiej z jakiej korzystają osoby niepalące papierosów. Komitet PCRM przedstawił swoje ustalenia i opinie do rządu Stanów Zjednoczonych: „Znacznie osłabł wpływ jaki sektor przemysłu mięsnego wywierał na federalne wskazania dietetyczne. Po raz pierwszy Federalny Komitet Doradczy zarekomendował Ministerstwu Rolnictwa i Zdrowia (Secretaries of Agriculture and Health) dietę wegetariańską jako odpowiednią alternatywę dla Amerykanów. Poprzednie edycje federalnych wskazań dietetycznych w ogóle nie wymieniały diety wegetariańskiej. W zaleceniach tegoż Komitetu Doradczego... czytamy m.in. »laktowegetarianie cieszą się wspaniałym zdrowiem. Dieta wegetariańska jest zgodna ze wskazaniami dietetycznymi i z rekomendacjami w zakresie właściwego odżywiania się. Proteiny nie są żadną barierą w diecie wegetariańskiej«. Lekarze, którzy domagali się zrobienia ważnego kroku w tym kierunku, uznali ten raport za częściowe zwycięstwo. Federalny Komitet Doradczy nie posunął się jednak tak daleko, aby zaproponować Amerykanom, by całkowicie porzucili spożywanie mięsa i produktów zwierzęcych, ale w sytuacji wciąż ogromnej presji wywieranej przez przemysł mięsny nie było to jeszcze możliwe. Mimo to oświadczenie Federalnego Komitetu Doradczego mówi o wegetarianizmie jak o rozsądnym wyborze, wartym wzięcia pod rozwagę przez wszystkich Amerykanów. Już wcześniej w tym roku wiele wiodących autorytetów lekarskich w USA nalegało na Komitet, aby zaprzestał rekomendować mięso i produkty mleczne. Benjamin Spock, Dean Omish, William C. Roberts (wydawca The American Journal of Cardiology) i inni zaproponowali włączenie mięsa i produktów mlecznych do kategorii nadobowiązkowej, a nie do kategorii zalecanej i pożądanej do codziennej konsumpcji. Doktorzy Spock, Omish i inni opracowali 15–stronicowy tekst (zawierający ponad 100 referencji) jako propozycji do różnych czasopism naukowych. Dowodzą w nim, że dieta wegetariańska prowadzi do znacznej redukcji ryzyka wystąpienia chorób serca, raka i innych dolegliwości. Równocześnie doktorzy ci pokazują, że standardowa dieta o niskiej zawartości tłuszczu, oparta na konsumpcji kurczaków i ryb redukuje poziom cholesterolu tylko 0,5%” (New England of Medicine, Aprii 1993). Dawid B. Wasser wysunął jednocześnie projekt, aby dla jego realizacji wprowadzono stosowne zmiany w produkcji spożywczej i w metodach oraz w strukturze rolnictwa. Propozycja została aprobowana, a Departament Rolnictwa wydał nowe, prozdrowotne zalecenia żywieniowe, eliminujące z podstawowych grup żywności produkty mięsne i nabiałowe, i traktując je jako najmniej sprzyjające zdrowiu po tłuszczach i słodyczach. Wtedy jednak nastąpił kontratak ze strony przemysłu mięsnego i nabiałowego, co zmusiło rząd do wycofania tych zaleceń, (zob. Sugarman C. i M. Gladwell 1991 „Us Drops New Food Chart: Neat, Dairy groups Press Agriculture Dept. Washington Post April 27). Jednak to chwilowe niepowodzenie nie stało się ostateczną klęską nowego programu żywienia i zdrowia. Stowarzyszenie lekarzy Medycyny Odpowiedzialnej kontynuuje swoje badania, które doprowadzają do nowych odkryć i zaleceń. Jednym z nich jest sprawa mleka i produktów mlecznych. Wielu konsumentów, a wśród nich także wegetarianie piją spore ilości mleka, jadają sery i twarogi, nie zdając sobie sprawy ze szkodliwych skutków takiego postępowania. A są one znaczne i właśnie zostały szczegółowo zbadane i dobrze uzasadnione. Zakwestionowano starą, ugruntowaną tradycję, że mleko jest naturalnym i zdrowym pokarmem ludzkim. Oczywiście zdrowe i naturalne jest mleko ale tylko dla niemowlęcia, i to mleko pochodzące od jego matki. Natomiast mleko uzyskiwane od samicy obcego gatunku, takiej jak np. krowa jest zarówno nienaturalne jak i wręcz szkodliwe nie tylko dla niemowlęcia ale i dla większości dorosłych osób. Jest to pokarm zdecydowanie nienaturalny – żaden ssak nie żywi się mlekiem po uzyskaniu dorosłości. Mleko ma wiele wad dla ludzkiego zdrowia. Ma przede wszystkim nadmiar białka, podobnie jak mięso. W mleku krowy ilość białka wynosi 3,5% podczas gdy mleko kobiety karmiącej, odpowiednie dla ludzkiego dziecka ma tylko 1,6% białka. W żywieniu dorosłych mleko odgrywa negatywną rolę ze względu na zawartość cholesterolu, nasyconego tłuszczu oraz niedobór żelaza. Ponadto stwierdzono, że picie mleka przyczynia się do powstawania cukrzycy insulinozależnej. Wskazuje na to silna zbieżność między jadaniem produktów mlecznych i występowaniem cukrzycy. W roku 1992 badacze odkryli, że specyficzne białko mleczne wyzwala reakcję antyimmunologiczną, którą uważa się za niszczącą komórki insuliny i trzustki. Mleko ma też niekorzystny wpływ na powstawanie raka jajników, który wiąże się z produktami mlecznymi. Cukier mleczny rozpada się w czasie trawienia na galaktozę, a ta ulega wpływowi enzymów. W przypadkach znacznej konsumpcji produktów mlecznych wzmaga się zdolność do rozpadu galaktozy, co zwiększa jej ilość we krwi. A to może wpływać ujemnie na kobiece jajniki i powodować powstawanie raka. (dr Daniel Cramer DW et A1 Galaktose consumption and metabolizm in relation to the risk of varian cancer. Lancet1989; 2:66–71). Inne zagrożenia zdrowotne konsumpcją produktów mlecznych to zaćma (katarakta). W galaktozie będącej produktem rozpadu laktozy, wydaje się zachodzić skłonność do uszkadzania soczewki oka, co przyczynia się do powstania katarakty (Simona F. J. A geografic approach to senile cataracte: possible links with milk consumption, lactase activity and galactosa metabolism. Digestive Disease and Sciences 1962; 27:257–64). Picie mleka wzmaga zagrożenie osteoporozą, ponieważ jego działanie powoduje utratę masy kostnej. Liczne badania wykazują, że kraje o najwyższym spożyciu produktów mlecznych mają również najwięcej wypadków osteoporozy i że jak się okazuje spożywanie dużych ilości produktów mlecznych nie podtrzymuje spoistości masy kostnej. Zauważono, że nadmiar białka w organizmie powoduje ucieczkę wapnia wraz z moczem. A właśnie w mleku jak wiadomo oprócz wapnia występuje obficie białko. Zauważono już od pewnego czasu, że mleko jest najpospolitszą przyczyną alergii pokarmowych. Ponadto inne, mało uchwytne objawy ostrej alergii mogą być powodowane produktami mlecznymi. Ludzie najczęściej nie zdają sobie sprawy, że ich problemy zdrowotne spowodowane są tą wrażliwością na produkty mleczne. Taki stan może często ulec zaskakującej poprawie, gdy zrobi się przerwę w ich spożywaniu. Szczególnie u astmatyków może to być jaskrawo widoczne. Jedno na pięcioro dzieci cierpi na kolkę. Pediatrzy dawno już zrozumieli, że przyczyną tego jest mleko. Karmiące piersią matki mogą powodować tę dolegliwość u dziecka, gdy same piją mleko krowie. Antyciała krowy mogą wtedy przenikać przez strumień krwi do mleka w piersi matki i dalej do organizmu dziecka. Kolejnym obciążeniem zdrowotnym z powodu produktów mlecznych są toksyny. Ponadto jak inne produkty pochodzenia zwierzęcego zawierają często zanieczyszczenia pestycydami lub lekarstwami albo śladami antybiotyków. Innym błędem w tradycyjnych zaleceniach żywieniowych jest traktowanie ryby jako pokarmu zdrowego, dietetycznego, wręcz jako alternatywę mięsa. Na domiar złego pewne doniesienia amerykańskich pism medycznych sugerują, że jadanie tłustych ryb ogranicza niebezpieczeństwo ataków serca. Inne jednak badania, przy których opowiadają się lekarze z PCRM, nazywają takie informacje bajką lub mitem. Z ich badań nie wynikają żadne doniesienia zalecające jadanie ryb. Dokładne analizy przeprowadzone w Uniwersytecie Harvarda i opublikowane w bieżącym roku w (New England journal of Medicine 1995, 332:977–82) stwierdzają, że osoby jadające najwięcej ryb, cierpią najczęściej na choroby serca, częściej niż te, które jadają ryby rzadko. Badania przeprowadzone na 44 895 osobach wskazują, że kwasy tłuszczowe zawarte w mięsie ryb wcale nie są skuteczne przy zapobieganiu dolegliwościom sercowym. Doktor Dean Omish z Uniwersytetu Kalifornijskiego San Francisco, który jest pionierem metody zapobiegania chorobie serca, stosował nisko tłuszczową dietę oraz łagodne ćwiczenia, ograniczenia stresów i odrzucenie palenia papierosów. Stwierdził, że diety roślinne nie zawierają cholesterolu, mają niską zawartość tłuszczu, podczas gdy produkty zwierzęce włącznie z rybami, zawsze zawierają cholesterol i zazwyczaj mają więcej tłuszczów nasyconych niż pokarmy roślinne. Dlatego stosowanie diety rybnej może być ryzykowne. Powoduje efekt rozcieńczenia krwi rybnym olejem, co wzmaga zagrożenie atakiem krwotocznym. Ponadto wszystkie ryby zawierają nie tylko cholesterol, ale również tłuszcze nasycone. Wreszcie wiadomo, że w mięsie ryb i ślimaków jest wysoki stopień skażenia. Woda przepływając przez ich skrzela, rozpuszcza we krwi przenikające do niej ścieki rolnicze i przemysłowe. Stopień skażenia koncentruje się w miarę jak ryby większe zjadają te małe. W r. 1992 raport konsumenta stwierdza, że połowa próbek badanych ryb zawiera pestycydy. U łososia w 43% stwierdzono toksyczne skażenie, u białych ryb w 59%, a u miecznikowatych 25%. National Research Council wydała raport, który głosi, że PCB znajduje w każdym właściwie miejscu, gdzie ryby i ślimaki były badane, nawet w tak odległych miejscach jak Alaska, Wyspy Dziewicze i Hawaje. W 145 miejscach testowanych ostatnio na zawartość rtęci w ślimakach, znaleziono rtęć w każdym z nich. Unikanie jadania ryb eliminuje połowę całego skażenia rtęci z organizmu. Olej rybny jest wysoce niestały, ułatwia wytwarzanie wolnych rodników. „Diety rybne w niczym nawet nie umywają się do diet opartych na warzywach, owocach, zbożu i ziarnach strączkowych” – oświadczył przewodniczący Stowarzyszenia Lekarzy Medycyny Odpowiedzialnej, Neal Bamard M. D. „I gdy kupuje się organiczne, wolne od pestycydów produkty spożywcze, to nie ma wśród nich do kupienia czegoś takiego jak „organiczna” czy „ekologiczna” ryba. Każda z nich jest obciążona chemicznymi skażeniami”. Wzmacniający pokarm dla sportowców Dawniej dieta wysoko białkowa (mięsna) traktowana była przez większość sportowców za niezbędną dla zachowania ich kondycji. Sądzili, że jadanie mięsa poprawi budowę ich muskułów. Pogląd równie niesłuszny jak ten, że jadanie mózgu zwierząt udoskonali wartość ludzkiego mózgu konsumenta. Przez cały okres dziewiętnastego wieku naukowcy utrzymywali, że to tłuszcze i węglowodany a nie białko są niezbędne przy wykonywaniu ćwiczeń fizycznych. (Nieman DC – Vegetarian dietary practices and endurance performance. Am. J. Clin Nutr 1988; 48:754–61). W tym samym czasie sportowcy wegetarianie regularnie pokonywali sportowców jadających potrawy mięsne. W wyścigu marszowym od Berlina do Wiednia (ok. 6 tys. km) wegetarianie zajęli jednocześnie pierwsze i drugie miejsce. W roku 1986 rowerzysta James Prestley wygrał nie tylko prestiżowy konkurs w Anglii, ale także pobił rekord czasu o prawie jedną minutę. W roku 1909 Yale Medical journal opublikował badania na temat wytrzymałości jedzących mięso przeciwko wegetarianom. Wniosek z tych badań brzmiał następująco: „bez żadnych wątpliwości można wywnioskować, że grupa sportowców jadających mięso jest daleko słabsza od nie jadających mięsa”. (Fisher I. The Influence of Flesh eatingon endurance. Yale med. J. 1907; 13:205–221). Współcześnie sportowcy osiągają takie same rezultaty. Ciało podczas ćwiczeń Gdy rozpoczyna się próba wytrzymałości, mięśnie czerpią energię (paliwo) z glukozy, prostego cukru, który pochodzi z rozpadu glikogenu zgromadzonego w węglowodanach. Gdy wysiłek jest kontynuowany, tłuszcze zawarte w ciele rozkładają się na kwasy tłuszczowe, które następnie wytwarzają energię (paliwo) dla mięśni. Ciało powraca do spalania glikogenu, wtedy gdy jest już zmęczone i podczas krótkich biegów. Im bardziej intensywne są ćwiczenia, w tym większym stopniu ciało opiera się na glikogenie. Wegetariańska granica wytrzymałości Granicą dla dalszych ćwiczeń i wytrzymałości ćwiczącego jest ilość glikogenu zgromadzonego w mięśniach i dlatego okazuje się, że to zależy od ilości skonsumowanych węglowodanów. Sportowcom, którzy biorą udział w zawodach na wytrzymałość, Amerykańskie Stowarzyszenie Dietetyczne poleca stosować dietę zawierającą 65 do 70 procent kalorii pochodzących z węglowodanów. (Position of the American Association: Nutrition for physical fitness and Athletic performance for adults. J Am Diet Assoc 1987; 87:933–937). Kondycję sportowców pomaga podtrzymywać wysoki poziom węglowodanów. Ostatnie badania wykazują, że jeżeli podczas ćwiczeń zostanie jako źródło energii (opał) wyczerpana pewna ilość aminokwasów, to nie ma potrzeby, aby sportowiec uzupełniał spożycie białka, bo ponieważ sportowcy normalnie spożywają więcej kalorii niż niesportowcy, to w czasie ćwiczeń zużywają białka więcej niż im potrzeba. I tak przyjmując nadmiar białka czy to w postaci dodatkowych aminokwasów czy w diecie wysoko białkowej, mogliby spowodować odwodnienie organizmu lub wywołać problemy nerkowe. Podobnie podczas ćwiczeń spalane są kwasy tłuszczowe, mimo to nie ma potrzeby przyjmowania dodatkowych tłuszczów, bo nawet biegacz, który ma w ciele tylko 5 procent tłuszczu, ma tego tłuszczu zgromadzonego dostatecznie dużo nawet na kilkanaście maratonów. Dodawanie do pokarmów dodatkowego tłuszczu jest wtedy błędem. Uwaga o węglowodanowym obciążeniu Próbując poprawić poziom glikogenu, wielu sportowców zaczyna objadać się węglowodanami. Stosuje wtedy najpierw dietę bardzo nisko węglowodanową w celu usunięcia zapasów glikogenu a następnie powoli uzupełnia je dietą wysoko węglowodanową. Jednak ta metoda chociaż skuteczna, może doprowadzić do stanu depresji, ospałości, utraty tkanki mięśniowej, bólów klatki piersiowej i innych niekorzystnych objawów. Inną bezpieczniejszą metodą jest stopniowe ograniczanie programu ćwiczeń przez okres sześciu dni, tak aby kończyć dniem odpoczynku. Przez pierwsze trzy dni tego okresu sportowiec konsumuje normalną dietę, w której jest 60% węglowodanów. Przez następne trzy dni kontynuuje dietę w ilości 70% węglowodanów. Szczególne sprawy dietetyczne Chociaż podczas aktywności fizycznej wzrasta potrzeba witamin, zazwyczaj potrzebę tę można zaspokoić bez szczególnego ukierunkowania się na witaminy. Niektórzy znawcy stwierdzają, że sportowcy mogą potrzebować wtedy więcej ryboflawiny (wit. B–2) niż nie sportowcy. Jakkolwiek ryboflawina jest ważna dla poprawy oddychania tkanek, nie ma dowodów na to, że jej dodatkowe dawki poprawiają ogólną kondycję sportowca. Nie należy jednak zaniedbać podawania pokarmów zawierających ryboflawinę w codziennej diecie: dobrym źródłem niskotłuszczowego pokarmu są warzywa o ciemnych liściach. Ważne jest także aby osoby ćwiczące otrzymywały dostateczną ilość żelaza. Dobrym jego źródłem są pełne nasiona zbóż, suszone owoce, groch i fasola. Dodatkowe dawki żelaza nie są potrzebne z wyjątkiem przypadków, gdy lekarz stwierdzi niedobór żelaza. Niektórzy sportowcy otrzymujący dostateczną dostawę żelaza, mogą cierpieć na dolegliwość związaną wprawdzie z żelazem, która nie jest jednak rzeczywistym niedoborem i nie wymaga leczenia. Nazywa się ona „anemia sportowa”. Dla wspomożenia siły kości i wzrostu wagi najlepsze są takie ćwiczenia jak spacery i bieganie. Niekiedy potrzebne są dodatkowe dawki wapnia. Jednak u niektórych kobiet uprawiających sport pojawia się zanik menstruacji. Jakkolwiek przyczyna tego nie jest znana, to uważa się, że takim kobietom potrzebne jest dodatkowo 1000 do 1500 miligramów wapnia. Wynika to stąd, że zmiany w poziomie i hormonów mogą powodować ubytek wapnia z kości. Dobrym źródłem wapnia jest sok pomarańczowy i zielone warzywa takie jak np. brokuły. Nie zaleca się jednak produktów mlecznych, nie tylko dlatego, że zawierają cholesterol i tłuszcze nasycone, ale również i dlatego, że białko zwierzęce wywołuje skutek usuwania wapnia z organizmu i inne ujemne następstwa zdrowotne wynikające ze spożywania krowiego mleka. Wreszcie trzeba wiedzieć, że ważne jest picie dostatecznej ilości wody. Ponieważ energiczne ćwiczenia osłabiają pragnienie, problemem dla sportowców może stać się odwodnienie. Każdy sportowiec w ciągu godziny ćwiczeń może utracić do czterech litrów wody razem z potem. Ogólna zasada więc, to pić cztery litry płynu (szesnaście uncji) na każdy funt utracony podczas ćwiczeń. Najlepiej pić czystą wodę, ponieważ elektrolity wracają do ciała wraz z codziennym pokarmem. Bardzo pożyteczne są również soki owocowe. Najlepsza dieta to niskotłuszczowa dieta wegetariańska Najlepsza dieta dla sportowców jest taka sama jak zalecana dla niesportowców: zasobna w złożone węglowodany, mało tłuste, o umiarkowanej ilości białka, którego ogólna ilość może jednak wzrastać. Uważać aby dieta zawierała dużo pełnego zboża, fasoli i grochu, liściastych warzyw o ciemnozielonych liściach, a ponadto pokarmy zasobne w witaminę C, która pomaga w przyswajaniu żelaza, wapnia i ryboflawiny. Najnowsze ustalenia dietetyczne lekarzy Komitetu Medycyny Odpowiedzialnej Wiadomo już, że podstawowym założeniem i rewolucyjną deklaracją Lekarzy Medycyny Odpowiedzialnej jest promocja NOWYCH czterech grup pokarmowych. STARE cztery grupy pokarmowe, które były obowiązujące od 1956 roku i które miały decydujący wpływ na powszechną dietę, strukturę upraw w rolnictwie, na kształt przemysłu spożywczego i przede wszystkim na masowy wymiar hodowli zwierząt rzeźnych oraz przetwórstwo i dystrybucję mięsa i wędlin. Te stare cztery grupy pokarmowe to było: mięso, nabiał, zboża, warzywa i owoce. Nowe cztery grupy pokarmowe powstały po wyeliminowaniu mięsa i nabiału. Ta decyzja zapadła po przeprowadzeniu wieloletnich, licznych i na szeroką skalę zakrojonych badań i doświadczeń wśród ludności kilkudziesięciu rejonów na całym świecie. Okazało się wtedy, że największy zabójca ludzi, chorujących i umierających na raka, zawały serca i cukrzycę oraz otyłość to są pokarmy zwierzęce nasycone cholesterolem, tłuszczem, przesycone białkiem i pozbawione błonnika. Wprowadzenie nowych czterech grup pokarmowych ma również decydujący wpływ na kontrolę otyłości, będącej zagrożeniem zdrowia w wielu przypadkach takich jak kamica żółciowa i choroby nerek. Zaobserwowano też, że wyłączenie tych pokarmów i dostarczenie organizmowi wartości pokarmowych występujących tylko w pokarmach roślinnych zapobiega powstawaniu wielu chorób i przyczynia się do wyleczenia tych już wcześniej powstałych. Wzmaga też procesy samoleczenia i zachowania prawidłowej kondycji fizycznej. Odkryto również, że pokarmy roślinne są znakomitym, niezawodnym źródłem białka i wapnia. Już wcześniej lekarze z kliniki dr. Bircher–Bennera zauważyli, że białko roślinne jest znacznie skuteczniejszym pokarmem w czasie kuracji niż białko zwierzęce, a wapnia dostarczają takie pokarmy jak jarzyny z zielonych liści, zboża pełnoziarniste, marchew, zielony groszek, kukurydza, migdały i ogórki. Natomiast wapń uzyskiwany z mleka i przetworów mlecznych jest jednocześnie nasycony nadmiarem białka. A jak stwierdzono nadmiar białka, tzn. jego ilość przewyższająca 90 g dziennie powoduje wydalanie wapnia wraz z moczem. Kiedy białko zwierzęce zastąpi się białkiem roślinnym poziom utraty wapnia przez mocz znacznie się obniża. W krajach gdzie jada się więcej produktów roślinnych niż zwierzęcych obniża się też znacznie poziom zapadania na osteoporozę. Do grupy pokarmów zbożowych zalicza się: chleb, ryż, makaron, ciepła kasza, kukurydza i tortilias (naleśniki). Zboża są zasobne w błonnik i inne złożone węglowodany oraz białka, witaminę B i cynk. Zaleca się podawać potrawy ze zboża 4–5 razy dziennie. Oczywiście w niezbyt dużych ilościach np. pół filiżanki kaszy lub 1 kromka chleba. Warzywa dostarczają witaminy C, żelaza wapnia i błonnika. Warzywa ciemno żółte i pomarańczowe ponadto witaminy beta karoten. Prawidłowa dieta powinna więc zawierać 1 filiżankę surowych warzyw i pół filiżanki gotowanych. Oprócz tego potrawy z pełnych zbóż, powinny być podawane przynajmniej 5 razy dziennie, po pół filiżanki kaszy i 1 kromka chleba. Owoce powinno się jadać 3 lub więcej razy dziennie. Owoce są zasobne w błonnik, witaminę C i beta karoten. Koniecznie trzeba chociaż raz dziennie pamiętać o zjedzeniu owocu zawierającego witaminę C w większej ilości tzn. owoce cytrusowe, truskawki lub melony. Bardziej wskazane niż soki są owoce całe, ponieważ, zawierają dużo błonnika. Zalecana ilość: 1 średni kawałek całego owocu, 1/2 filiżanki owoców gotowanych, 120 g soku. Potrawy z nasion strączkowych należy .jadać 2 razy dziennie. Do nasion strączkowych zalicza się fasolę, groch i soczewicę. Są one dobrym źródłem błonnika, skoncentrowanego białka, żelaza, wapnia, cynku i witaminy B. Do tej grupy pokarmów zalicza się także groch włoski (ciecierzycę) proteinę sojową, mleko sojowe i tempeh. Ilości zalecane: 1/2 filiżanki gotowanej fasoli, 15 dag tofu lub tempeh, 1 szklanka mleka sojowego. Wielu z nas przywykło do żywienia się na podstawie wiedzy zaczerpniętej ze Starych czterech grup pokarmowych, zalecanych jeszcze od roku 1956. Od tamtego czasu nastąpił znaczny postęp wiedzy o prawidłowym odżywianiu, mamy najnowsze informacje o doniosłym znaczeniu błonnika, o zagrożeniu cholesterolem i tłuszczem zwierzęcym oraz o doniosłości zapobiegania wielu chorobom dzięki składnikom pokarmowym znajdującym się w jedzeniu sporządzonym z pokarmów roślinnych. Odkryto również znakomite źródło białka i wapnia w pokarmach roślinnych, chociaż poprzednio za wyłączne źródło tych substancji uważano mięso i produkty mleczne. Ponowna analiza wartości odżywczych Starych czterech grup pokarmowych dowiodła niesłuszności zaleceń, o jadaniu produktów zwierzęcych, ogranicza także sugestie jadania dużych ilości tłuszczów roślinnych. PCRM (Phisicians Committee of Responsible Medicine) orzeka, że regularne jadanie tych pokarmów nawet w małej ilości naraża zdrowie na poważne ryzyko. Ten nowy plan żywieniowy bez cholesterolu i z niską zawartością tłuszczu dostarcza przeciętnemu dorosłemu człowiekowi potrzebnych mu na co dzień wartości pokarmowych, włącznie z odpowiednią porcją błonnika. To największe zagrożenie zdrowia i życia wielu amerykanów jakimi są choroby serca, rak i zawały wykazuje zaskakujący spadek ilości tych przypadków u ludzi jadających przede wszystkim pokarmy oparte na surowcach roślinnych. Otyłość, która jest zagrożeniem dla zdrowia z powodu wielu chorób nią spowodowanych może być również skutecznie kontrolowana dzięki wprowadzeniu zaleceń nowych czterech grup pokarmowych. Pokarmy wegetariańskie mają doniosłe znaczenie dla zdobycia i zachowania dobrego stanu zdrowia. Takie jedzenie jest nie tylko zdrowe i bardzo smaczne. Wegetarianie unikają mięsa, ryb i drobiu. Ci, którzy jadają produkty mleczne, jajka i sery nazywani są laktoowo wegetarianami. Ci którzy nie jadają żadnych produktów pochodzenia zwierzęcego, poprzestając tylko na pokarmach roślinnych są to weganie czyli czyści wegetarianie. Obserwuje się u nich znaczną przewagę w stosunku do tych jadających mleko i jajka, można stwierdzić, że diety wegańskie są najzdrowsze ze wszystkich, bo ograniczają ryzyko najszerszego zakresu różnych chorobowych zagrożeń. Mają oni zdrowe serce. W ich organizmie jest znacznie niższy poziom cholesterolu niż u jedzących mięso i produkty mleczne. Właściwie choroby serca w ogóle u nich nie są znane. Przyczynę tego jest łatwo ustalić – potrawy wegetariańskie mają typowo niski zasób tłuszczów nasyconych i zazwyczaj zawierają mało cholesterolu. Ponieważ cholesterol znajduje się tylko w pokarmach zwierzęcych takich jak mięso, mleko i jajka, weganie spożywają więc pokarmy wolne od cholesterolu. Jeszcze inną ważną przewagę ma rodzaj białka w diecie wegetariańskiej. Liczne badania wskazują, że zastąpienie białka zwierzęcego białkiem roślinnym obniża poziom cholesterolu we krwi nawet wtedy, gdy ilość i rodzaj tłuszczu pozostaje taki sam. Mała ilość tłuszczu w diecie wegetariańskiej daje jej wyraźną przewagę nad innymi dietami. Obniżenie ciśnienia krwi. Znacząca ilość badań przeprowadzonych jeszcze we wczesnych latach dwudziestych wskazuje, że wegetarianie mają niższe ciśnienie niż nie wegetarianie. W istocie pewne badania wykazały, że dodanie mięsa do stosowanej diety wegetariańskiej, powoduje nagłe znaczące podniesienie ciśnienia krwi. I odwrotnie, gdy pacjenci z wysokim ciśnieniem krwi zaczynają stosować dietę wegetariańską, wielu z nich może sobie pozwolić na wyłączenie potrzeby przyjmowania lekarstw. Opanowanie cukrzycy. Ostatnie studia nad cukrzycą wskazują, że dieta zasobna w złożone węglowodany (które znajdują się tylko w pokarmach roślinnych) i mająca mało tłuszczu, jest najlepszą receptą dietetyczną dla opanowania cukrzycy. Ponieważ diabetycy są mocno narażeni na choroby serca, unikanie cholesterolu i tłuszczu jest w ich diecie najważniejsze, a w takim przypadku dieta wegetariańska jest dla nich wprost idealna. I chociaż wszyscy diabetycy insulinozależni wymagają przyjmowania insuliny, dieta roślinna może im pomóc w ograniczeniu dawki stosowanej insuliny. Zapobieganie chorobie nowotworowej. Dieta wegetariańska pomaga w zapobieganiu chorobie nowotworowej. Badania nad wegetariańskim odżywianiem wskazują, że śmierć z powodu raka wśród stosujących tę dietę zdarza się około połowy do trzech czwartych razy rzadziej niż u pozostałej populacji. Przypadki raka piersi zdarzają się znacznie rzadziej w tych krajach gdzie dieta jest typowo roślinna, wykluczająca mięso i produkty mleczne. Jednak gdy ludzie z tych krajów zamieszkają na Zachodzie i przyswajają sobie dietę mieszaną, ich skala zapadalności na raka piersi wyraźnie wzrasta. U wegetarian jest też znacznie mniej przypadków raka okrężnicy niż u jadaczy mięsa. Konsumpcja mięsa jest znacznie bliżej związana z rakiem okrężnicy niż z jakimkolwiek innym czynnikiem dietetycznym. Pytamy, dlaczego dieta wegetariańska pomaga w zapobieganiu chorobie nowotworowej. Przede wszystkim jest w niej mniej tłuszczu a więcej błonnika niż w dietach opartych na mięsie. Ale i inne czynniki też są ważne. Na przykład wegetarianie zjadają zazwyczaj więcej roślin zawierających witaminę beta karoten. To pomaga wytłumaczyć dlaczego mniej jest u nich przypadków raka płuc. Inne badania wykazały, że u wielu kobiet cukier w produktach mlecznych może podnosić ryzyko raka jajników. Jednak niektóre aspekty wpływu antyrakowego nie zostały jeszcze do końca wyjaśnione. Na przykład naukowcy nie są zupełnie pewni dlaczego wegetarianie mają więcej pewnych białych komórek krwi nazywanych „naturalnymi zabójcami komórek rakowych”, które potrafią same wyszukać i zniszczyć komórki raka. Dieta bezmięsna a kamienie nerkowe. Wegetarianie mają mniejszą skłonność do formowania się kamieni nerkowych i żółciowych. Ponadto wegetarianie są mniej narażeni na przypadki osteoporozy, ponieważ jadają mniej lub nie jadają wcale białka zwierzęcego. Wysokie spożycie białka zwierzęcego pobudza utratę wapnia z kości. Natomiast zastąpienie produktów zwierzęcych produktami roślinnymi ogranicza utratę wapnia. Tym można wyjaśnić dlaczego ludzie, którzy żyją w krajach gdzie panuje dieta typowo roślinna, wykazują tak mało przypadków osteoporozy, nawet wtedy gdy spożycie wapnia jest u nich niskie. Aby zapewnić sobie dostatek wapnia w pokarmach wegetariańskich nie trzeba się o to specjalnie starać, bo są one w naszej codziennej diecie. Znakomitym źródłem wapnia są warzywa z zielonych liści, fasola, soczewica, orzechy i suszone owoce. Żelazo i białko są w obfitości w zbożach, fasoli i warzywach. Witamina D jest normalnie wytwarzana w skórze, gdy naświetlamy się w słońcu. Te osoby, które regularnie wystawiają się na słońce, nie potrzebują w ogóle troszczyć się o witaminę D w pokarmach. Witamina B–12 jest w obfitości w takich tradycyjnych pokarmach azjatyckich jak miso lub tempeh. W naszej części świata niedobór witaminy B–12 zdarza się niesłychanie rzadko, co świadczy o tym, że np. istnieją jakieś niezbadane jeszcze do końca sposoby jej uzyskiwania, jak pewne produkty roślinne lub zdolność organizmu ludzkiego do jej autonomicznego wytwarzania. U niektórych osób problemem jest nie brak witaminy B–12 ale niezdolność do jej przyswajania. Lekarz może to łatwo sprawdzić. W rzadkich przypadkach rzeczywistego niedoboru witaminy B–12 można się zdecydować na okresowo stosowane iniekcje. Zwłaszcza, że takie sytuacje występują nie tylko u wegetarian. Kontrolowanie cholesterolu. Prawie każdy dorosły mieszkający w krajach uprzemysłowionych jest w pewnym stopniu narażony na arteriosklerozę, znaną potocznie jako stwardnienie naczyń. W Stanach Zjednoczonych większość dzieci ma już w swoich arteriach ślady tłuszczowe czyli zapowiedź arteriosklerozy. Arterioskleroza prowadzi do zawałów, ataków serca i innych poważnych problemów. Ale staranny dobór diety może w dużym stopniu ograniczyć ryzyko tych dolegliwości. Choroba serca ma związek z czynnikami ryzyka. Podstawowymi czynnikami ryzyka są: wysoki poziom cholesterolu, palenie tytoniu, i ciśnienie krwi. Do innych czynników ryzyka zalicza się: cukrzycę, otyłość, genetyczne skłonności do chorób serca oraz stres. Tu leży możność stwierdzenia w jaki sposób wybór pożywienia może mieć wpływ na poziom cholesterolu. Każda żyjąca komórka, zarówno ludzka jak i zwierzęca, zawiera cholesterol. Ma on doniosłe znaczenie w pewnych funkcjach komórkowych i wątroba wytwarza cały ten cholesterol, którego organizm potrzebuje. Nie ma więc potrzeby uzupełniania cholesterolu drogą pokarmową. Tłuszcze i cholesterol przemieszczają się wewnątrz ciała w opakowaniu nazwanym lipoproteinami. Małe skupienie lipoprotein (LDLs) umożliwia przemieszczanie się cholesterolu do innych organów poprzez arterie. Nadmiar cholesterolu odkłada się na wewnętrznych ściankach arterii. Ten proces pobudza tworzenie się złogów, zwanych płytkami (?) na ściankach arterii, co zwęża arterie i powstrzymuje przepływ krwi. To jest właśnie arterioskleroza. Jeżeli przepływ krwi do serca zostaje zablokowany, może dojść do ataku serca. Jeżeli zablokowany jest przepływ krwi do mózgu, może dojść do apopleksji. Ponieważ LDLs wywołuje arteriosklerozę, jest znany jak „zły cholesterol”. Im wyższy poziom LDL, tym większe ryzyko problemów sercowych. „Dobry cholesterol” o dużej gęstości lipoprotein (HDLs), gdy zostaje już wystarczająco rozdysponowany, wraca z powrotem do wątroby. Ludzie, którzy uprawiają ćwiczenia fizyczne, nie palą papierosów i mają prawidłową, stałą wagę ciała, przejawiają skłonność do podwyższonego poziomu HDLs. Jeżeli większość cholesterolu jest w postaci LDLs, to wysoki poziom cholesterolu we krwi oznacza wysoki poziom LDL. Na poziom cholesterolu we krwi oddziałuje wiele czynników. Ale nawet osoby mające dziedziczną skłonność do chorób serca, mogą mieć wpływ na swój poziom cholesterolu. Jest to bardzo ważne, ponieważ każdy jeden procent ograniczenia cholesterolu we krwi, oznacza około dwóch procent ograniczenia ryzyka ataku serca. Grupy ludności o przeciętnym poziomie cholesterolu wynoszącym 150 lub mniej, są w znacznym stopniu wolne od arteriosklerozy. Dla poziomu cholesterolu powyżej 150 ryzyko chorób serca wzrasta. To są właśnie wskazówki zachęcające do obniżania cholesterolu we krwi. Zmniejszać spożycie tłuszczu, szczególnie tłuszczów nasyconych. Tłuszcze nasycone podnoszą poziom cholesterolu, ale łatwo jest tego uniknąć. Tłuszcze nasycone w temperaturze pokojowej mają postać stałą. Tłuszcze nasycone jadalne znajdują się głównie w produktach zwierzęcych, ale również i w nielicznych olejach roślinnych takich jak olej palmowy, olej kokosowy, czekolada i w oleju uwodornionym. Zmniejszyć spożycie cholesterolu. Cholesterol spożywany w pokarmach podnosi poziom LDLs. Cholesterol znajduje się tylko w produktach zwierzęcych. W mięsie, rybach, drobiu, produktach mlecznych i jajkach. One zawierają cholesterol, podczas gdy produkty roślinne nie mają go zupełnie. Decydowanie się na małe kawałki mięsa nie wystarcza – cholesterol jest zawsze i w małych porcjach. Wielu ludzi zaskakuje informacja, gdy się dowiadują, że mięso kurcząt ma tak samo dużo cholesterolu jak wołowina. Każde 10 deko podanej wołowiny czy mięsa kurzego zawiera taką samą ilość, to znaczy 100 miligramów cholesterolu. Wszystkie małże mają bardzo dużo cholesterolu. I to nie jest „dobry cholesterol”. W żadnym z tych pokarmów nie ma „dobrego cholesterolu”. Cholesterol zjadany w pokarmie podnosi poziom cholesterolu we krwi. Najlepszą rzeczą jaką można zrobić to przestrzegać spożywanie tłuszczu w bardzo małej ilości i unikać zupełnie produktów zwierzęcych. Zostań weganinem! Jak doradzaliśmy poprzednio, najlepiej opierać swoją dietę na pokarmach roślinnych – zbożach, fasoli, warzywach i owocach – jest to najlepszy sposób niskiego spożycia tłuszczów nasyconych i całkowitego uniknięcia cholesterolu. Dieta wegańska jest wolna od produktów zwierzęcych i zapewnia najniższy poziom ryzyka zapadalności na choroby serca. Jedno doświadczenie wykazało, że ludzie którzy przyjmują dietę wegetariańską, ograniczają swoje spożycie nasyconych tłuszczów o 26 procent i osiągają znaczące obniżenie poziomu cholesterolu we krwi już w ciągu sześciu tygodni. Oprócz tego bardzo mała ilość zjadanych tłuszczów, w typowej diecie wegetariańskiej, i roślinnych białek, pomagają obniżyć ryzyko choroby serca. Badania wykazały, że zastąpienie białka zwierzęcego białkiem sojowym, redukuje poziom cholesterolu we krwi nawet wtedy, gdy ogólna ilość tłuszczu i nasyconych tłuszczów w diecie pozostaje taka sama. Błonnik: dodatkowa korzyść diety wegetariańskiej. Rozpuszczalny błonnik (włóknik) pomaga w procesie spowolnienia przyswajania pewnych składników pokarmowych takich jak cholesterol. On również ma wpływ na ograniczenie ilości tego cholesterolu, który wytwarza wątroba. Owies, jęczmień, fasola i niektóre owoce i warzywa są dobrymi źródłami rozpuszczalnego błonnika. W żadnych produktach zwierzęcych nie ma błonnika. Utrzymuj swoją idealną wagę Wzrastający poziom HDL („dobrego cholesterolu”) sprzyja obniżaniu wagi ciała. Również w przypadkach, nadmiernej otyłości pojawia się ryzyko choroby serca. Ludzie nadmiernie otyli w środkowej części ciała (w kształcie jabłka) mają wyższy poziom ryzyka niż ci, którzy nadmiar ciała mają wokół bioder i pośladków (w kształcie gruszki). Osoby „o kształcie jabłka” powinny szybko obniżyć swoją wagę dietą niskotłuszczową i ćwicząc aerobik. Jadaj dużo małych pokarmów Ludzie, którzy w ciągu dnia jadają często nieduże porcje, mają niższy poziom cholesterolu. W pewnym doświadczeniu porównano grupy osób, z których jedna spożywała trzy duże posiłki dziennie, a druga siedemnaście małych. I ci często jadający uzyskali większą obniżkę poziomu cholesterolu niż ci, którzy jadali tylko trzy posiłki dziennie. Ograniczenie stresu Stres umysłowy sprzyja wzrostowi uwalniania adrenaliny, która może podnosić poziom cholesterolu we krwi. Techniki relaksacyjne takie jak napinanie, głębokie wyciąganie ciała lub medytacja pomagają w obniżeniu poziomu cholesterolu. Ćwiczenia fizyczne (gimnastyka) Ćwiczenia aerobik podnoszą poziom HDL (dobrego cholesterolu) i mogą też redukować poziom LDLs. Mają one również inny korzystny wpływ na serce: wzmacniają mięśnie serca, ułatwiają utratę wagi i obniżają ciśnienie krwi. Gimnastyka może też pomóc w zredukowaniu stresu. Ćwiczenia nie powinny być zbyt energiczne i forsowne. Wskazany jest półgodzinny spacer każdego dnia. Unikaj „cudownych kuracji” Niektórzy ludzie zalecają dodatki rybiego oleju jako skuteczne środki do redukowania cholesterolu we krwi. Jednak badania wykazują, że rybi olej nie obniża poziomu cholesterolu. Może jednak pobudzić trójglicerydy (tłuszcze we krwi), może również zmienić ogólny wzór lipoprotein, a niczyja krew nie może tego przyjąć jako zjawisko (korzystne). Żadna dieta włącznie z tą rybną nie jest tak korzystna jak dieta czysto wegetariańska. Zdarzają się również doniesienia, że poziom HDL zostaje podniesiony przez alkohol. Ale ostatnie badania wykazały, że alkohol nie wpływa na podniesienie tego typu HDL, który chroni przed chorobami serca. Alkohol przydaje dodatkowe kalorie do diety i podnosi ryzyko pewnych form raka. Unikaj palenia tytoniu. Tytoń jest dla serca taką samą trucizną jak dla płuc. To wszystko łączy się razem. Aby zatrzymać i odwrócić zagrożenie arteriosklerozą, trzeba te wszystkie wskazówki wziąć sobie do serca. Robiąc tylko umiarkowane zmiany osiąga się umiarkowane wyniki. Wegetariańska dieta niskotłuszczowa wraz z gimnastyką, zaniechaniem palenia tytoniu i programem redukowania stresu jest najlepszą drogą do obniżenia poziomu cholesterolu, a dla wielu ludzi prowadzi nawet do wyleczenia choroby serca. Dobrze udokumentowane informacje można znaleźć w książce dr. Deana Omisha „Program leczenia chorób serca”. Dieta wegetariańska dla kobiet ciężarnych. W czasie ciąży wzrasta potrzeba na wszystkie składniki pokarmowe. Na przykład będziesz potrzebowała więcej wapnia, więcej białka i kwasu foliowego. A ogólna ilość kalorii może wzrosnąć tylko bardzo umiarkowanie. W istocie wszystkie niezbędne dodatkowe wartości pokarmowe można przekazać do organizmu w zakresie nie przekraczającym 300 kalorii dziennie. Z tego powodu wszystkie ciężarne kobiety powinny wybierać pokarmy bardzo uważnie i mądrze. Ważne jest jadanie pokarmów zasobnych w wartości zdrowotne, ale nie zawierające dużo cukru ani tłuszczu lub nadmiaru kalorii. Diety oparte na pokarmach pełnych, takich jak pełne ziarna zbóż, świeże owoce i nierafinowane pokarmy spożywcze, są dla ciężarnych, prawidłowym, zdrowym jedzeniem. Oto przykłady: Pełne zboża, pieczywo, kasze podawać 6 razy dziennie lub więcej, 1 posiłek = kromka chleba, albo 1/2 bułki lub bagietki, 1/2 filiżanki gotowanej kaszy, ryżu lub makaronu. Warzywa o ciemno zielonych liściach. Podawać 1 do 2 razy dziennie jeden posiłek = 1/2 filiżanki gotowanej lub 1 filiżanka surowej włoskiej kapusty, kapusty ogrodowej, nasion gorczycy lub rzepy, mogą to być również szpinak lub brokuły. Inne warzywa i owoce. Podawać 4 do 5 razy jeden posiłek = filiżanka gotowanego lub 1/2 filiżanki surowego, lub 1 kawałek owocu, 3/4 filiżanki soku owocowego, 1/4 filiżanki suszonych owoców. Produkty z fasoli i soi, podawać 3 do 4 razy dziennie 1 posiłek =1/2 filiżanki gotowanej fasoli, 4 uncje tofu lub tempeh, 8 uncji mleka sojowego. Orzechy, nasiona i kiełki pszenne –1 do 2 razy. 1 posiłek = 2 łyżki orzechów lub nasion; 2 łyżki masła orzechowego lub 2 łyżki kiełków pszenicznych. Przewodnik dobrego zdrowia w czasie ciąży Zacznij zdrową dietę zanim zajdziesz w ciążę. Wczesny wzrost i rozwój twojego dziecka jest podtrzymywany zasobami odżywczymi twojego ciała. Staraj się zachować umiarkowany przyrost wagi ciała. Dobry rytm to jest trzy do czterech funtów wzrostu w ciągu pierwszych trzech miesięcy ciąży. Odwiedzaj systematycznie swojego opiekuna lekarza. Ograniczaj puste kalorie znajdujące się w pożywieniu wysoko przetwarzanym i w słodyczach. Licz swoje kalorie! Środki odżywcze Aby mieć pewność, że otrzymujesz dosyć środków odżywczych, zwróć szczególną uwagę na następujące substancje: Wapń: wszystkie grupy wymienione powyżej to są pokarmy zasobne w wapń. Upewnij się, żeby spożywać co najmniej cztery posiłki dziennie z pokarmów bogatych w wapń. Wapń zawierają: tofu, warzywa o ciemno zielonych liściach, brokuły, figi, fasola, nasiona słonecznikowe, tahini, masło migdałowe, mleko sojowe wzbogacone wapniem oraz wzbogacone wapniem kasze zbożowe i soki owocowe. Witamina D: Ta witamina rzadko występuje w dietach, chyba że ludzie jadają pokarmy, które są nią uzupełnione. Niektóre preparowane kasze są wzbogacone witaminą D. Ciało potrafi samo wytwarzać witaminę D, jeżeli skóra jest poddana operacji promieni słonecznych. Kobiety ciężarne, które nie otrzymują pokarmów wzmocnionych, powinny trzy razy tygodniowo poddawać się przez 20 lub 30 minut operacji słonecznej, głównie na ręce i twarz. Witamina B–12: W większości pokarmów roślinnych witamina B–12 nie występuje. Aby otrzymać dostateczną porcję tej ważnej witaminy trzeba zapewnić sobie każdego dnia jeden posiłek z pokarmu wzbogaconego witaminą B–12. Mogą to być śniadaniowe kasze, pewne produkty zastępujące mięso (proteina sojowa) i mleko sojowe. Niektóre firmy wytwarzające odżywcze drożdże też dostarczają drożdży z witaminą B–12. Czytaj uważnie etykiety na opakowaniach z jedzeniem, aby się upewnić, które z nich są wzmacniane tą witaminą. Wodorosty i produkty takie jak tempeh nie są niezawodnymi źródłami witaminy B–12. Witamina B–12 jest również we wszystkich gotowych farmaceutycznych zestawach multiwitaminowych i suplementach wegetariańskich. Żelazo: W diecie opartej na produktach roślinnych żelazo jest w obfitości. Fasola, suszone owoce, jarzyny zielone liściaste, melasa, orzechy i nasiona i całe ziarna, chleby i kasze – wszystkie one zawierają mnóstwo żelaza. Jednak kobiety będące w drugiej połowie ciąży mają już większą potrzebę żelaza i mogą wymagać dodatkowych porcji tej witaminy, niezależnie od tego jakiej diety przestrzegają. Prowadzący cię lekarz może omówić z tobą sprawę tego dodatkowego żelaza. Słowo o białku... W czasie ciąży potrzeby białkowe wzrastają o około 30%. Jednak ponieważ większość ludzi konsumuje i tak znaczne ilości białka, przeciętna kobieta zjada białka więcej niż potrzebuje kobieta ciężarna. Pełne ziarna, warzywa, ziarna strączkowe, orzechy i nasiona wszystkie są doskonałymi źródłami żelaza. Poprzednio podana lista pokarmów dostarcza dla kobiety ciężarnej mnóstwo białka. Propozycje dotyczące jadłospisu Układaj posiłki koncentrujące się dokoła pełnych ziaren, fasoli i warzyw. Dodawaj do nich nasiona sezamowe, kiełki pszenne lub drożdże dla zapachu i wartości odżywczej. Gotowane warzywa liściaste są magazynem wartości odżywczych. Dodawaj je do zup i potrawek, cenne są też owoce suszone lub świeże na deser i orzechy dla wzbogacenia żelazem i innymi ważnymi substancjami pokarmowymi. Proste, przykładowe menu dla kobiety ciężarnej. Śniadanie: Zimna owsianka z owocami i mlekiem sojowym, tosty z masłem orzechowym, sok owocowy. Lancz: Tofu z chlebem z pełnego ziarna i sałatą. Sałata posypana ziołami i skropiona sokiem cytrynowym, owoce. Obiad: Potrawka z soczewicy i ryżu, doprawiona drożdżami, i pokrojonymi pomidorami. Gotowane brokuły, sałata ze szpinaku, wzbogacone mleko sojowe. Przekąska: Mieszanka migdałów z rodzynkami, owoce, tofu doprawione owocami. Dieta w czasie karmienia piersią Zasady odżywiania dla matki karmiącej są takie same jak dla kobiety ciężarnej. Wytwarzanie mleka wymaga więcej kalorii, dlatego będzie ona potrzebowała trochę więcej pożywienia niż przedtem. Wegetariańskie diety dla dzieci (od samego początku) Obyczaje jedzeniowe wdrażamy sobie od najwcześniejszego dzieciństwa. Diety wegetariańskie dają dziecku szansę nauczenia się czerpania radości z pokarmu urozmaiconego i ze smakowitych odżywek. W tym okresie wprowadza się pokarmy zdrowe i pełnowartościowe we wszystkich okresach dzieciństwa, od urodzenia po czas dojrzewania. Odżywianie dzieci Najlepszym pokarmem dla noworodków jest mleko z piersi matki. Jeżeli twoje dziecko nie jest karmione piersią, to dobrą alternatywą dla niego są szeroko dostępne preparaty z soi. Nie należy jednak używać mleka sojowego kupowanego w sklepach. Dzieci mają specjalne, zmieniające się w czasie potrzeby pokarmowe i wymagają takiego preparatu sojowego, który jest przystosowany do ich indywidualnych potrzeb. Przez kilka pierwszych miesięcy ich życia dzieci nie potrzebują żadnego innego pokarmu niż pokarm z piersi matki lub mleko sojowe. Dzieci karmione piersią powinny być przez około 2 godzin tygodniowo naświetlane na słońcu dla wytworzenia w ich ciele witaminy D. Dzieci żyjące w szczególnie pochmurnym klimacie mogą ponadto potrzebować dodatkowej dawki tej witaminy. Mleko z piersi powinny one otrzymywać przez co najmniej pierwszy rok życia. A gdy dziecko będzie miało 4 lub 5 miesięcy życia lub gdy jego waga się podwoi, można mu podawać dodatkowe inne jeszcze pokarmy. Dodawaj za jednym razem tylko jeden nowy pokarm z jedno lub dwutygodniowymi przerwami. Taki sposób postępowania wdraża dziecko spokojnie do stopniowego przyjmowania nowych pokarmów. Cztery do pięciu miesięcy. Wprowadzać dziecięce pokarmy zbożowe wzbogacone żelazem. Dodawaj stopniowo potrawy z ryżu, dopóki dziecko jest mało podatne na alergie. Mieszaj ten kleik z ryżu z małą ilością mleka z piersi lub mleka sojowego. Następnie podsuwaj dziecku kaszki jęczmienne lub owsiane. Sześć do ośmiu miesięcy. Zacznij wprowadzać warzywa, bardzo starannie ugotowane i roztarte. Mogą to być ziemniaki, zielona fasola, marchew i groch – wszystkie są dobre – do wyboru na pierwszy raz. Następnie wprowadzaj owoce. Spróbuj podać dziecku ugnieciony banan, awokado, brzoskwinię lub sok jabłkowy. W ósmym miesiącu życia dziecko może już jeść chleb i chrupki. Również w tym wieku dziecko może zacząć jadać jeszcze inne pokarmy białkowe takie jak tofu lub fasola, potrawę z fasoli gotowanej bardzo starannie i ugniecionej. Dzieci mają duże potrzeby na kalorie i pokarmy o wysokim stopniu wartości odżywczych. Ale ich żołądek jest jeszcze mały, podawaj więc dzieciom często małe przekąski, włączając w to pewne drobne pokarmy takie jak oczyszczone ziarna słonecznikowe i małe ilości soków owocowych. Ilość i jakość kalorii należy przystosować do potrzeb konkretnego dziecka. Grupy pokarmowe dla dzieci Chleb, kasze, nasiona. Włączaj do jadłospisu dziecka chleb i ciepłe kasze, makaron, gotowane ziarna takie jak ryż, owies. Jeden posiłek to jest 1/2 filiżanki makaronu, kaszy lub 1 kromka chleba. Fasola, orzechy, nasiona. Włączaj stopniowo trochę gotowanej fasoli takiej jak kidnej, soczewica, groszek i zielony groszek. Produkty sojowe takie jak tofu i mleko sojowe, wszystkie orzechy i masło orzechowe, nasiona i tahini (masło sezamowe). 1 posiłek to 1/2 filiżanki fasoli, 4 uncje tofu, 8 uncji mleka sojowego, 1 łyżka orzechów lub masła orzechowego. Warzywa. Do tej grupy wchodzą wszystkie warzywa. 1 posiłek to 1/2 filiżanki jarzyny gotowanej lub surowej. Owoce. Tu włączaj wszystkie owoce i soki owocowe. 1 posiłek to jest 1/2 filiżanki owoców gotowanych, 4 uncje soku owocowego, 1/4 filiżanki suszonych owoców, 1 kawałek owocu świeżego. Zalecana ilość posiłków w wieku od 1 do 3 lat: potrawy zbożowe – 4 razy, fasola, orzechy, nasiona, razem 5 razy, w tym 1 raz fasola, 1 raz orzechy lub nasiona i 3 razy mleko sojowe. Warzywa: 2 porcje a w tym co najmniej 1/4 filiżanki warzyw z zielonych liści, takich jak kapusta, kapusta włoska, brokuły, zielona rzepa, listki gorczycy. Owoce – 2 razy dziennie. Gotowane lub świeże. Na zakończenie przepis na takie smaczne i zdrowe smarowidełko do chleba, które nazywa się „hommus” wg recepty Lindy McCartney z jej książki „Kuchnia domowa Lindy McCartney”: 1/2 kg ugotowanej cicierzycy (tzw. włoski groch) 60 mililitrów wody 90 mililitrów soku z cytryny 4 roztarte ząbki czosnku 1/2 łyżeczki soli 3 łyżki stołowe tahiny (pasta sezamowa) 2 łyżki posiekanej natki pietruszki 3 łyżki oliwy z oliwek Zmiksuj razem wszystkie składniki na jednolitą masę, dodając od czasu do czasu trochę wody, tak aby pasta miała konsystencję bardzo gęstej śmietany. Podawaj z arabskim chlebem pitta i z sałatą. Czas przyrządzania 5 min. Obfite źródło żelaza. „Aby tylko zdrowi byli” Ogromna ilość ludzi dobrej woli, podejmujących próby przeciwstawienia się niezliczonym udrękom, nękającym nasz świat, często nie dostrzega związku między przejawami tych niedoli, a naszym ludzkim sposobem odżywiania się. Związku między tym co nas unieszczęśliwia, a tym co jadamy na co dzień. Zawartość naszych koszyków z zakupami i tego co kładziemy na talerzach wydaje się na ogół sprawą odległą i nie związaną zupełnie z wielkimi problemami politycznymi i społecznymi. Uznaje się, że to co każdy jada jest jego sprawą indywidualną, prywatną, od tego wszystkiego zupełnie niezależną. Jeżeli zaś ignoruje się strukturalne i przyczynowe powiązania między rozpatrywanymi aktualnie sprawami i próbuje się każdą z nich naprawiać osobno takie działania muszą być nietrafne a rozwiązania nieskuteczne. Tu właśnie chciałabym potwierdzić to, co kilka lat temu zaobserwowała Frances Moore Lappe, autorka książki „Dieta dla małej Planety”, że między ludzkim konwencjonalnym sposobem odżywiania, a licznymi nieszczęściami i katastrofami świata zachodzi bardzo ścisły związek i wielowątkowa, głęboka zależność. We wstępie do 10 wydania swojej książki (1982) pisze ona tak: „Ogromne problemy społeczne, a szczególnie problemy światowego głodu i zniszczenia ekologicznego, po prostu nas porażają. Ich korzenie wydają się nie mieć końca... Ja odkryłam, że tym instrumentem, którego nam potrzeba, aby przebić pozornie nieprzenikliwą ścianę, jest jedzenie. Przyjmując za punkt wyjścia sprawy żywieniowe, zaczęłam dostrzegać logiczne powiązania tam, gdzie przedtem była tylko dżungla przerażających faktów”. Posługując się takim „instrumentem” jak sprawy żywieniowe, można zauważyć, że los ludzkiej populacji i całej ziemskiej biosfery jest ściśle uzależniony od tego, co ludzie uznają za potrzebny im pokarm, co jadają, czego poszukują i co wytwarzają, aby się tym żywić. Nie ma pewności jak doszło do tego, że człowiek, którego organizm jest genetycznie przystosowany do pokarmu roślinnego, tak jak przeżuwacze do jadania trawy, zaczął żywić się ciałami zabijanych zwierząt. Niektórzy optują za pierwotnymi, naturalnymi rzekomo, skłonnościami ludzkiej populacji do odżywiania się mięsem, ignorując wszystkie jednoznaczne i łatwo uchwytne znamiona jego roślinożerności, choćby takie jak np. skład enzymów trawiennych i upierają się przy określaniu człowieka jako istoty wszystkożernej. Inni zmierzający w tym samym kierunku, fantazjują na temat pożywienia ludzi pierwotnych, tzn. naszych bardzo wczesnych przodków, głosząc, że pierwotny człowiek był myśliwym. Opozycjonistom, którzy wskazują im na brak w ludzkim ciele naturalnych narządów służących zdobywaniu i trawieniu pokarmu zwierzęcego, to znaczy silnych kończyn, ostrych zębów i mocnych pazurów, sugerują, że w tych dziwnych czasach ludzie żywili się np. ...jaszczurkami(!) – Można zapytać: skąd oni to wiedzą? Do wysuwania poważnie takich informacji trzeba by mieć jakieś konkretne argumenty, a nie tylko poparte niczym domysły. Takim konkretnym dowodem niejako historycznym mogłyby być teksty ksiąg Mojżeszowych Starego Testamentu oraz hinduskie Wedy. Tam jest napisane, że istoty od których był wtedy bezwzględnie zależny i które nazywał Bogiem, nakazywały mu zabijanie zwierząt i składanie ofiar, polegających na paleniu pewnych części ciała tych zwierząt. Inna wersja podobnego kierunku opinii głosi, że jakkolwiek organizm ludzki jest niewątpliwie przystosowany genetycznie do pokarmu roślinnego to w pewnym momencie jego historii jadanie mięsa stało się koniecznością. Sprawa genezy odżywiania się ludzkiej populacji pozostaje na razie z konieczności otwarta. Nie można jednak wykluczyć, że pierwotny zamysł, aby człowiek żywił się pokarmem roślinnym i żeby ewoluował w sposób zharmonizowany ze wszystkimi następstwami takiego odżywiania, nie został w pewnym momencie zmieniony i że do jadania pokarmu zwierzęcego został on zmuszony. Mogło to być spowodowane obiektywną koniecznością wynikającą ze zmiany sytuacji w środowisku albo narzucone z góry, tak jak to zostało przedstawione w Wedach lub w Starym Testamencie. Jednak pokarm zwierzęcy, w jakikolwiek sposób zalecony i jakkolwiek przyjęty, jest od tysięcy lat wdrażany i praktykowany wraz ze wszystkimi swoimi następstwami. Jak już bowiem zauważyła Francis Moore Lappe, wybór ten ma ogromne znaczenie dla wszystkich spraw życia ludzkiego. Ma on liczne konsekwencje o najdonioślejszym znaczeniu dla całej sytuacji Planety, dla jej pomyślności lub nieszczęść i katastrof! Może on oznaczać sukces człowieka lub jego klęskę. Jeżeli pokarm roślinny jest genetycznie zaprogramowanym warunkiem realizowania się ludzkiego rozwoju we wszystkich jego ontogenetycznych i filogenetycznych etapach to tak drastyczna zmiana jak zastąpienie go innym pokarmem, nie może pozostać bez znaczącego wpływu na jakość i kierunek tego rozwoju, na zdeterminowanie jego wegetatywnej, duchowej czy kulturowej rangi. Zmiana taka może ujawnić się w postaci zupełnego zahamowania procesów fizycznej, psychicznej i duchowej ewolucji, albo w postaci wyzwalania lawiny chorób i skłonności do zachowań nieprawidłowych jak na przykład nasilona agresywność, zachłanność, nadpobudliwość hormonów płciowych, a w konsekwencji zachwianie równowagi demograficznej. A także wygaszanie wrażliwości na cudzy ból, czyli regres procesów rozwoju moralnego. Odkąd w latach pięćdziesiątych doszło w świecie zachodnim do znacznego wzrostu spożycia i produkcji mięsa, zaczęły rozwijać się gwałtownie choroby degeneracyjne. Jest to fizjologiczny protest organizmu roślinożernego przeciwko pokarmom zwierzęcym. Ich liczba stale wzrastała i wzrasta do tej pory. Profesjonaliści rozważający przyczynę tego zjawiska, eksponują negatywny wpływ różnych elementów toksycznego środowiska, zanieczyszczenia przemysłowe, psychiczne stresy i wiele innych, pomijają jednak ostentacyjnie tę zasadniczą, totalną przyczynę jaką jest nietrafny, toksyczny sposób ludzkiego odżywiania. Wynika stąd, że zasady diety opartej na pokarmach zwierzęcych, tzn. jadaniu mięsa, wędlin, ryb, drobiu i mleka oraz produktów mlecznych, tzn. sera i śmietany, a także jajek, są niezgodne z naturalnymi potrzebami ludzkiego organizmu. Pokarmy te zawierają nadmiar nasyconych tłuszczów, białka, cholesterolu oraz sodu. Brakuje w nich natomiast błonnika, zbożowych węglowodanów, witamin i kompletu składników mineralnych. Te zaś znajdują się w pokarmach roślinnych, to znaczy w pełnych ziarnach zbóż, w świeżych owocach i jarzynach oraz w potrawach z nasion strączkowych, to znaczy fasoli, soczewicy, soi oraz grochu. Ten brak trafnego zrozumienia rzeczywistych potrzeb ludzkiego organizmu powoduje lawinę chorób degeneracyjnych, nękających populację ludzi żyjących obecnie w kręgu cywilizacji zachodniej. Są to choroby takie jak miażdżyca, rak, cukrzyca, otyłość, kamica żółciowa i nerkowa, nadciśnienie i różne schorzenia trawienne. Ludzki organizm jest w sposób niekwestionowany przystosowany do pokarmu roślinnego. Wskazują na to liczne morfologiczne i fizjologiczne cechy ludzkiego organizmu. M.in. budowa zębów, które mogą służyć do przeżuwania pokarmu roślinnego, a nie do rozrywania i szarpania ciała zwierzęcego. Obecność ptialiny w ślinie człowieka, wskazuje na to, że przewidzianym dla niego pokarmem jest skrobia – w ślinie drapieżników nie ma ptialiny, jest za to kilkakrotnie więcej pepsyny, służącej drapieżnikom do skutecznego trawienia białka. Koncentracja kwasu solnego w ludzkim żołądku jest dwadzieścia razy mniejsza niż w żołądku mięsożercy. A wreszcie długość jelit, które są 3 – 4 razy dłuższe od tułowia niż jelita drapieżników. Te właśnie ludzkie jelita służą do trawienia pokarmów roślinnych, które dłużej niż mięso podlegają procesom trawienia. Mięso natomiast w długim przewodzie pokarmowym człowieka jeszcze do końca nie strawione już ulega procesom gnilnym. Wytwarzają się wtedy związki chemiczne o właściwościach toksycznych, takie jak fenol, indol, skatol, tioetanolamina. W gotowanych wywarach z mięsa i kości uwalniają się jady trupie takie jak kadaweryna, ptomaina, leukomaina. A oprócz tego chemikalia rolnicze i sztuczne nawozy oraz pestycydy, herbicydy i inne toksyny. Do najczęstszych schorzeń powodowanych procesami gnilnymi, sprowokowanymi nadmiarem białka w organizmie należą rak odbytnicy, cukrzyca, zaparcia, miażdżyca, choroby układu krążenia i choroby reumatyczne. Na raka odbytnicy chorują głównie te osoby, które jadają dużo mięsa, a mało pokarmów zawierających błonnik. Do chorób cywilizacyjnych – zwyrodnieniowych zalicza się choroby nowotworowe. W krajach gdzie wzrasta spożycie mięsa, wzrasta również ilość przypadków zachorowań na raka. Ta sama prawidłowość odnosi się do chorób układu krążenia. W miarę podnoszenia się standardów żywieniowych, to znaczy gdy rośnie spożycie mięsa, rośnie też ilość zgonów z powodu chorób serca. Już prawie 40 lat temu w czasopiśmie medycznym „Journal of The American Medical Association” napisano: „Dieta wegetariańska może zapobiec w 90% zawałom i 94% chorobie wieńcowej.” 10 lat później w National Academy of Science można było przeczytać: „Osoby pozostające na wyłącznej diecie wegetariańskiej zachowują doskonały stan zdrowia, wskazuje to na fakt, że dieta złożona ze starannie dobranych pokarmów roślinnych jest pod względem odżywczym wystarczająca.” Od szeregu lat coraz więcej lekarzy i dietetyków podziela opinię, że przyczyną chorób serca są nie tylko tłuszcze ale i białko. Już niewielki nawet wzrost ilości pokarmu białkowo – tłuszczowego powoduje znaczne obniżenie dopływu tlenu do krwi. Nadmiar białka powoduje też zgrubienie naczyń krwionośnych. Na nadmiar białka w organizmie wskazuje się też jako na przyczynę białaczki. Już leukocytoza jest sygnałem ostrzegawczym przed wtargnięciem do organizmu niebezpiecznych substancji toksycznych. Wielu naturoterapeutów stwierdza, że takie choroby oczu jak zapalenie spojówek, zapalenie tęczówki lub rogówki nie są to wyłącznie choroby oka, ale symptomy ogólnego zatrucia organizmu, powstałego głównie na skutek spożywania w nadmiarze produktów mącznych, cukru i białka. Istnieje pogląd, że każda choroba ostra lub przewlekła jest objawem kryzysu w procesie zatrucia pokarmowego. To nie same bakterie są przyczyną chorób, one przecież obecne są stale w każdym organizmie. Przyczyną ich nagłego rozwoju przeradzającego się w stan patologiczny organizmu jest dostarczenie im pożywki w postaci nieodpowiedniego i nie strawionego jedzenia. Wtedy zaczynają się gwałtownie rozmnażać. W ciągu 24 godzin z jednej bakterii powstaje kilka trylionów. Pasteur pod koniec życia powiedział, że zrozumiał iż same bakterie są niczym, największe znaczenie ma środowisko w którym występują. Jeżeli takim środowiskiem jest ludzki organizm przesycony substancjami toksycznymi, uzyskują one wtedy doskonałe warunki do szybkiego i obfitego rozwoju. Gdy w 1991 roku pod wpływem informacji lekarzy Stowarzyszenia Medycyny Odpowiedzialnej, rząd Stanów Zjednoczonych, rozumiejąc słuszność diety, opartej na czterech nowych grupach pokarmowych wraz z jej zdrowotnymi, ekologicznymi i ekonomicznymi konsekwencjami, zalecił ją oficjalnie wszystkim swoim obywatelom, wystąpiło wtedy z gwałtownym protestem lobby przemysłu mięsnego i hodowlanego. Zmusiło to rząd do wycofania swojej promocji. Rząd miał na celu zdrowie obywateli i pomyślność środowiska, podczas gdy protestującym chodziło o utrzymanie swojej pozycji finansowej i ochronę profesji związanych z dalszym funkcjonowaniem przemysłu hodowlanego i mięsnego. Ich żądania jednak przeważyły i mając tak silne poparcie finansowe i polityczne, nietrafna dieta ludzka jest kontynuowana i wywiera wpływ na wiele innych zjawisk i całych sfer życia zbiorowego. Bezpośrednim następstwem stosowania tej diety jest załamanie się prawidłowości procesów fizjologicznych ludzkiego organizmu. Powoduje ono zaburzenia procesów fizjologicznych i uszkodzenie tych organów ciała, w których te pokarmy uczestniczą. Głównie zaatakowane zostają organy wydalnicze takie jak nerki i okrężnica, przeciążone uwalnianiem się od szkodliwej chorobotwórczej substancji pokarmowej. Ten wysiłek samoobronny obciąża układ krążenia i wskutek tego powstają choroby serca i nadciśnienie. Organizm broniąc się przed bezpośrednim zagrożeniem chorobą, substancje pokarmowe nie wchłonięte do krwi i nie wydalone, przechowuje w tkankach i narządach ciała. Jako złogi stają się one zaczątkiem przyszłych chorób takich jak miażdżyca, artretyzm, reumatyzm oraz owrzodzenie i nowotwory. Ratunku szukają chorzy w medycynie. Jednak współczesna medycyna akademicka nie zaleca diety wyłącznie roślinnej, która wyleczyłaby przyczynę dolegliwości, a tylko stosuje leki chemiczne, zwalczające jej objawy. W ten sposób równolegle z przemysłem mięsnym prosperuje przemysł medyczny, nazywany ostatnio na Zachodzie „medibiznesem”, a obok nich rozwija się przemysł farmaceutyczny. Ubocznym skutkiem tej sytuacji jest fakt, że 30% pacjentów trafiających do szpitali, to cierpiący na tzw. choroby jatrogenne, to znaczy chorujący z powodu nadmiaru przyjmowania lekarstw. W tej sytuacji za zdrowie i szansę wszechstronnego rozwoju całego gatunku, które ludzie mogą przecież mieć darmo, muszą drogo płacić. Utrzymanie przemysłu medycznego i farmaceutycznego kosztuje rocznie wiele miliardów dolarów. Innym skutkiem ubocznym istniejącej sytuacji jest działanie takich laboratoriów, gdzie testuje się na zwierzętach leki proponowane dla ludzi. Wiąże się to nie tylko z niewypowiedzianymi cierpieniami testowanych zwierząt, ale i z głęboką degradacją moralną ludzi, którzy te testy przeprowadzają, a także i tych którzy taką akcję akceptują i czerpią z niej korzyści. Kolejnym ogniwem łańcucha niedoli wyzwalanych fałszywym poglądem na ludzkie potrzeby pokarmowe jest powstanie i rozbudowa przemysłu hodowlanego. Podobnie jak laboratoria testujące lekarstwa i kosmetyki, wyzwala on koszmar gehenny zwierząt w czasie hodowli, transportu i uboju. Ten koszmar przeżywa każdego roku 20 miliardów krów, cieląt, świń, drobiu i innych zwierząt, na które człowiek ma apetyt. Wszystkim etapom tego procesu towarzyszy nieodłącznie zjawisko moralnej degradacji ludzi, którzy ten przemysł realizują jako pomysłodawcy, organizatorzy i wykonawcy. Jest to problem bolesny i alarmujący, bo popyt na mięso nieuchronnie wyzwala profesje, które już w założeniu powodują moralne okaleczenia: znieczulenie, brutalność, okrucieństwo. Podobnej degradacji ulegają konsumenci mięsa, kiedy kupując i jedząc mięso, akceptują bez grozy i bez protestu poniżenie i cierpienie zwierząt, związane z ich męczeńską hodowlą i brutalnym ubojem. Kolejne ogniwo tej „jedzeniowej” niedoli świata to zagrożenie biedą i głodem ogromnych rejonów ziemi zamieszkałych przez różne etniczne społeczności ludzkie. Brakuje im chleba i tych pokarmów roślinnych, którymi hodowcy karmią swoje stada. Cała gospodarka żywieniowa, której struktura ukierunkowana jest głównie na produkcję zwierzęcą, powoduje, że zdominowane przez ludzi środowisko ziemskie jest po prostu chore – fizycznie i psychicznie. Aby przemysł hodowlany mógł funkcjonować i przynosić rezultaty, zwierzęta trzeba karmić. I tu pojawia się kolejny globalny problem zdobywania paszy dla nich. Około 85% upraw w całym świecie to uprawy przeznaczone na pokarm dla hodowlanych zwierząt. Jak wiadomo ludzi przybywa lawinowo, mięsa potrzeba coraz więcej, a więc i paszy należy produkować coraz większe ilości. Rolnictwo stopniowo zmienia profil uprawowy na profil hodowlany. W coraz mniejszym stopniu troszczy się o jakość pokarmu dla ludzi, coraz więcej dba o dużą ilość paszy. Stymulowaniu tej ilości służy stosowanie sztucznych nawozów. Ta metoda jakkolwiek wydajna, coraz mniej się opłaca, bo jak wykazuje doświadczenie, samo zasilanie gleby azotem, fosforem i potasem (NPK.) przestaje wystarczać, a ponadto powoduje zaburzenia mineralnej równowagi w glebie i wzrastający deficyt innych pierwiastków, które trzeba stale dokładać. To nienaturalne traktowanie gleby zbyt duża ingerencja i to ingerencja nieumiejętna, wyzwalana nie tyle troską o zdrowie gleby i jakość zbiorów, ale o wzrost dochodów osiąganych jakimikolwiek środkami, wywołuje taki efekt, że uprawiane na niej rośliny służące jako pokarm dla ludzi i dla zwierząt, są przesycone składnikami toksycznymi. Jednak nie mając wyboru, bo farmy ekologiczne nie rozpowszechniły się na tyle, aby zabezpieczyć pełną podaż naturalnego pokarmu, ludzie jedzą te pokarmy sami, a tak samo toksyczną paszą karmią zwierzęta. A potem nie tylko zapadają na choroby z powodu własnego pokarmu roślinnego, ale szkodzi im również zjadane mięso chorych zwierząt. Badania zmierzające do stwierdzenia i ujawnienia przyczyn tego stanu przebiegają opieszale i są mało skuteczne, ponieważ podobnie jak lobby hodowców i producentów mięsa, utrzymaniem tego stanu rzeczy zainteresowane są jeszcze inne lobby takie jak np. producenci paszy i pestycydów, medibiznes i wszystkie etapy funkcjonowania przemysłu farmaceutycznego. W związku z tym utrwala się u chorych poczucie bezradności i rodzi się fałszywe przekonanie, że choroby są nieodłącznym znamieniem ludzkiej kondycji, a już szczególnie starszego wieku. Wtedy choremu wydaje się, że nie ma innej drogi jak tylko szukać ratunku w gabinecie lekarza i w aptece. A przy tym, że powinien się „dobrze odżywiać”, to znaczy codziennie jadać mięso i wędliny, bo, jak pouczają „specjaliści” do spraw żywienia i co ogłaszają środki masowego przekazu, „wegetarianizm jest niebezpieczny”. Kolejne ogniwo łańcucha naszych niedoli wyzwolonych nieprawidłowym sposobem odżywiania to sprawa zanieczyszczenia środowiska naturalnego, czyli skażenie ekologiczne. Środki stosowane do chemicznego stymulowania wydajności gleby i ochrony roślin powodują niewyobrażalną toksyczność – nie tylko gleby ale również wód powierzchniowych i głębinowych, lasów, powietrza oraz organizmów ludzi i zwierząt, którzy jadają uprawiane na tej glebie pokarmy, piją wodę, oddychają powietrzem zatrutym, skażonym. Jednocześnie gleba z każdym rokiem coraz bardziej jałowieje, ulega erozji i łańcuch złowrogich konsekwencji dalej się wydłuża. Bo dla stymulowania urodzajności zamierających gleb, trzeba stosować coraz więcej chemicznych nawozów, a to pogłębia degradację ziemi wraz ze wszystkimi tego nasilającymi się konsekwencjami. Innym potężnym źródłem skażenia środowiska są ogromne ilości zwierzęcych odchodów. W olbrzymich amerykańskich hodowlanych fabrykach ilość ich wynosi rocznie około 2 miliardów ton. Ponieważ wykorzystanie tego jako nawozu byłoby uciążliwe i nieopłacalne, więc glebę nawozi się łatwiejszymi w użyciu sztucznymi nawozami, a odchody zwierzęce wyrzucane są do najbliższych zbiorników wodnych. Zawarty w tych odchodach amoniak i azotan wyługowują się w wodach gruntowych i spływają do wód powierzchniowych. W rezultacie udział zwierząt w zanieczyszczaniu wód jest kilkakrotnie większy niż ludzki i przemysłowy. Następną konsekwencją błędu w rozpoznaniu pokarmowych potrzeb człowieka jest katastrofalne eksploatowanie zasobów energetycznych ziemi. Aby uzyskać 1 kg mięsa, który dostarcza 1000 kalorii energii pokarmowej trzeba użyć 20 tysięcy kalorii paliw kopalnych, głównie na wyprodukowanie paszy. „Każda kaloria białka z mięsa wołowego wymaga zużycia 70 kalorii paliw kopalnych. Zboże i fasola są pod tym względem 20 do 40 razy tańsze.” Każdego roku przybywa na Ziemi 100 milionów mieszkańców i każdy z nich miałby prawo oczekiwać, że jego potrzeby pokarmowe zostaną zaspokojone. Wiadomo jednak, że nie zawsze tak się dzieje. 15 procent ludzi żyjących obecnie na świecie cierpi głód. W niektórych rejonach Ziemi wskutek niedoborów pokarmowych umiera 50% dzieci w wieku przedszkolnym. Jednocześnie z 80% wyprodukowanego białka zwierzęcego korzysta tylko 25% ludności świata, a pozostali głodują lub niedojadają. Jak widać istniejący system żywienia zorientowany na produkcję mięsa jest studnią bez dna, w której tonie ogromna większość zasobów spożywczych całego świata. Na paszę dla zwierząt rzeźnych przeznacza się przeszło połowę całej produkcji rolnej. Mechanizacja rolnictwa i urządzeń stosowanych w hodowlach, nawadnianie i mineralne nawożenie wymagają ogromnych nakładów energii. Jednak zasoby energetyczne świata, podobnie jak zasoby wody, gleby i lasów nie są niewyczerpalne. Rozwijająca się gospodarka hodowlana zużywa coraz większe zasoby energii, wody i innych bogactw naturalnych, co powoduje, że uzyskiwane z hodowli kalorie są coraz droższe. Skutkiem tego jest ubożenie ludzi, z których coraz mniej stać na kupowanie sobie chleba. Najbardziej przygnębiającym akcentem tej sytuacji eksploatowania przyrody i marnotrawienia jej bogactw jest to, że ta irracjonalna, dewastująca struktura produkcji żywności jest zupełnie niepotrzebna! Ludzie jako istoty roślinożerne mogą w pełni zaspokajać swoje potrzeby żywieniowe, korzystając z obfitości pokarmu roślinnego. Do wyżywienia wszystkich ludzi na świecie pokarmem roślinnym wystarczyłoby 1/5 tych wszystkich zbiorów uzyskiwanych obecnie kosztem takiego niesłychanego trudu i marnotrawionych tak nieprzezornie i głupio. W zachodniej strefie świata masowe spożycie mięsa stało się powszechnym nałogiem. Pożąda się go tak samo jak innych używek: alkoholu, papierosów, cukru, bez względu na wysoką cenę zdrowia i godności, jaką trzeba zapłacić za zaspokajanie tego pożądania. Równolegle z patologicznymi zaburzeniami układu trawiennego, odkształceniom i wynaturzeniom ulega wtedy system hormonalny, system nerwowy i mózg. Oprócz chorobliwych zmian w zakresie porządku metabolicznego zachodzących w ludzkim roślinożernym organizmie dochodzi do degeneracji reakcji umysłowych i emocjonalnych. Cały ustrój ulega głębokim, nie tylko fizjologicznym, ale i neurologicznym oraz psychicznym przemianom. W rezultacie tych przemian człowiek uzyskuje wprawdzie zdolność przetrwania, ale nie na człowieczych warunkach! Natomiast na warunkach stosownych dla organizmu drapieżników. I w ten sposób odczłowiecza się. Rodzi się w nim przerost agresywności i pobudliwości motorycznej, a ponadto przedwczesne i nadmierne pobudzenie popędu płciowego oraz nałogowe uzależnienie od pokarmów zwierzęcych. Pokarm białkowy w ilości przekraczającej fizjologiczne zapotrzebowanie organizmu wywołuje nadpobudliwość hormonów nadnercza (adrenalina – hormon agresji) i hormonów płciowych. Bardzo wczesna menstruacja u małych dziewczynek jest właśnie wynikiem karmienia dzieci pokarmami zwierzęcymi. U dorosłych skutkiem nadpobudliwości hormonów płciowych jest wzmożone koncentrowanie się uwagi na sprawach seksu. W skali masowej przejawia się to w postaci lawiny demograficznej, dewiacji seksualnych, szerzenia się chorób wenerycznych (ostatnio AIDS). Nabrzmiewa dramatyczny dylemat aborcji, tragedie niechcianych dzieci, dzieci niekochanych, odrzucanych przez rodziców, osamotnionych, głęboko nieszczęśliwych, odnajdujących się niekiedy w grupach przestępczych. Nadmiar agresji pobudzanej adrenaliną, wyraża się w sferze obyczajowej i politycznej, rodzi konflikty, wojny, sprawia, że w życiu ludzkim dominuje przemoc, nienawiść, rywalizacja, cierpienie i gwałtowna śmierć. Rodzi się zacietrzewienie w dążeniu do zdobywania przewagi, najczęściej w zakresie posiadania i dalszego gromadzenia coraz większych zasobów pieniędzy i rzeczy, w chorobliwym, irracjonalnym nadmiarze. Jest to właśnie wyrazem dewiacji i psychopatycznych zaburzeń sprowokowanych nieprawidłowym funkcjonowaniem hormonów. Ta patologiczna zachłanność jest między innymi przyczyną konfliktów i nieszczęść oraz przestępstw. Przestępstwa, nadużycia, korupcja na wielką skalę, to niektóre formy wyrażania się irracjonalnej zachłanności. Ta patologiczna zachłanność jest wreszcie przyczyną nieustannego szykanowania każdej próby promowania wegetarianizmu – tego sposobu odżywiania naturalnego, zdrowego i rozumnego. W istniejącym obecnie systemie produkcji żywności powszechny wegetarianizm byłby finansowym zagrożeniem dla wszystkich pozycji i zawodów, pozwalających czerpać znaczne korzyści – finansowe i prestiżowe. Są wśród nich nie tylko rzeźnicy, hodowcy, producenci paszy i pestycydów, ale również przedstawiciele nauki, medibiznesu i przemysłu farmaceutycznego. To znaczy przedstawiciele tych profesji, których korzystna pozycja zależy od niekorzystnego stanu zdrowia konsumentów mięsa. Jakkolwiek bezpośredni wykonawcy tego procesu hamowania promocji wegetarianizmu, najczęściej nie zdają sobie sprawy z rzeczywistych motywów własnego postępowania, to znaczy „nie wiedzą co czynią” – tym trudniej jest przekonać ich o niewłaściwości szerzenia opinii nieprzychylnych tej uczciwej, mądrej diecie. Drastycznym przykładem występowania takiej motywacji są usilne próby skierowania na rynek mięsa chorych krów i chorego drobiu, ryzykując utratę zdrowia lub życia konsumentów, aby tylko nie stracić przewidywanych zarobków. Niektórzy też głęboko zasugerowani konwencjonalnymi poglądami i presją akademickich autorytetów, w najlepszej wierze apelują o względy dla osób, którym, jak sądzą, mogłoby zaszkodzić obywanie się bez mięsa, a pożyteczne byłoby obfite jego jedzenie. Takim lekarzem „dobroczyńcą” jest w swoim przekonaniu dr Jan Kwaśniewski, autor książki promującej dietę „optymalną”, składającą się głównie z pokarmów zwierzęcych. W jego propozycjach kulinarnych znajduje się wyłącznie lub przede wszystkim mięso i tłuszcz zwierzęcy, wieprzowy smalec, łój wołowy i tłuszcz barani. Zgodnie z jego opinią najlepsze jest mięso wieprzowe. Autor zapewnia, że w swojej praktyce zawodowej może wskazać przypadki wyleczenia ciężkich schorzeń tych pacjentów, którzy żywili się proponowaną przez niego dietą. Dziwi to tym bardziej, że przeprowadzone w ciągu ostatnich kilkunastu lat badania lekarzy amerykańskich (ze Stowarzyszenia Lekarzy Medycyny Odpowiedzialnej), które obejmowały 30 regionów na całym świecie, dowodzą czegoś wręcz przeciwnego. Odmienne też są założenia terapeutyczne i rezultaty dietetyczne i lecznicze w prowadzonej od 100 lat szwajcarskiej klinice doktora Bircher–Bennera, a także przez wielu innych lekarzy i terapeutów. W swojej książce „Odżywianie wewnętrzne – uzdrawianie i odchudzanie bez lekarstw” tak komentuje tę sprawę dr Edward Miszurow Rafalski: „Co dotyczy tzw. „optymalnej” diety J. Kwaśniewskiego, to ja w obecności świadków sprawdziłem ją na sobie, poczułem się po miesiącu bardzo źle i doszedłem do wniosku, że to wielki błąd i tragedia jej twórcy.” s. 123. Nawet moje skromne, jednostkowe doświadczenie było inne. Do szpitala w stanie agonalnym trafił pacjent, który przez ostatnie dwa tygodnie jadał wyłącznie mięso i tłuszcze. Po prostu traktował to jako dietę odchudzającą. Natomiast nigdy nie trafił do szpitala żaden pacjent tylko dlatego, że żywił się zbożem, warzywami, owocami i nasionami strączkowymi. Te pokarmy nie szkodzą, lecz służą ludzkiemu zdrowiu, chociaż doktor Kwaśniewski wspiera swoją propozycję dietetyczną, powołując się na autorytet Pana Boga, który naszym pierwszym rodzicom zabronił jadania jabłek. *** Wymieniając i omawiając te wszystkie następstwa patologii fizycznej, psychicznej, społecznej i moralnej, jako skutków niewłaściwego odżywiania, nie czyniłam tego tylko po to, aby im kolejno zapobiegać lub je każdy osobno – leczyć. Wymienione tu negatywne zjawiska są bowiem wszystkie razem alarmującymi sygnałami! Ludzki błąd żywieniowy, powtarzające się codziennie tortury i udręka milionów zwierząt, choroby i przedwczesna śmierć ludzi oraz ich fałszywa świadomość, która toleruje tę sytuację i akceptuje biernie własne nieszczęścia, to wszystko są właśnie sygnały alarmowe. Ten błąd i jego objawy, kumulują się, spiętrzają, nawarstwiają. Wszystkie razem kreują Wielką Winę ludzkości i Wielką Tragedię Planety. Obserwowany z tępą biernością, rozgrywa się na Ziemi nieustanny, krwawy dramat. Te tragiczne wydarzenia i procesy są apatycznie i chłodno rejestrowane przez ludzi, istoty dysponowane przecież do krytycznego myślenia i wrażliwego reagowania na cudze cierpienie. Tymi dyspozycjami obdarzeni również wielcy dysponenci, dewastują lasy, eksploatują kopalne bogactwo Ziemi, nasycają atmosferę i wody toksycznymi wyziewami. Do swoich degradujących poczynań angażują innych, których wynagradzają za wykonywanie procederu torturowania milionów czujących istot i dewastowania przyrody. Oddają głosy na korzyść ustaw, które ten stan promują i podtrzymują. Zły stan ludzkiego zdrowia nie jest ani jedyną klęską współczesnego świata, ani jedynym, izolowanym problemem programu jego naprawy. Mają one wszystkie postać wielowymiarową i tylko w tej skali rozpatrywane zyskują autentyczność i tylko w ujęciu tej wielowymiarowości wegetariański program naprawy może być skuteczny. Bo czy na tle sygnalizowanych tu dramatycznych zjawisk można by ludzkie zdrowie skutecznie chronić i naprawić? Czy nasilające się groźne objawy kryzysu ekologicznego, ekonomicznego i moralnego nie udaremniłyby osiągania pożądanych efektów najstaranniej nawet przestrzeganej diety jakiegokolwiek lekarza? Czy udałoby się zachować zdrowie w ekologicznej i moralnej pustce? Czy toksyczne środowisko i bierna obojętność wobec udręki zwierząt, których ciałem żywimy się „dla zdrowia”, są odpowiednim tłem dla kultywowania dobrej kondycji fizycznej? Czy można by to wszystko chłodno akceptować, stwierdzając tylko ochoczo: „Grunt żebyśmy zdrowi byli!” Werbalne mistyfikacje i ich moralne uwikłania 23 maja 1997 roku Sejm Rzeczypospolitej Polskiej uchwalił ustawę o ochronie zwierząt. Wśród licznych postanowień tej ustawy znalazła się również decyzja o zakazie siłowego tuczu gęsi. Wskutek nadmiernego karmienia wątroby tych gęsi ulegają chorobliwemu stłuszczeniu i służą potem jako podstawowy surowiec do wyrobu sztrasburskich pasztetów, przysmaku poszukiwanego przez konsumentów francuskich. Obecnie ten barbarzyński proceder stosowany jest już tylko w nielicznych krajach, m.in. w Polsce, podczas gdy w innych cywilizowanych państwach został zaniechany ze względów humanitarnych. Nikt nie wątpi, że państwa te, zabraniając siłowego tuczu gęsi, stosują się do zasad demokratycznych. Jednak popierający zachowanie tego uprawianego w Polsce procederu, też powołują się na demokratyczne prawo wolności osobistej rolników, zaangażowanych w uprawianie takiej profesji. Siedem tysięcy polskich rodzin wiejskich znajduje dodatkowo pracę i znaczny zarobek przy wykonywaniu owych brutalnych czynności tak łatwych, że zleca się je nawet małym dzieciom (nie bacząc, że mogą one wtedy ulegać głębokiej deprawacji). Czynność ta bowiem polega na wpychaniu nieszczęsnym ptakom dużych ilości pokarmu przez rurę wtłaczaną im do gardła. Jaką to musi być dla nich męką świadczy fakt, że częstokroć gęsi znajdujące się bliżej ściany, aby uwolnić się od dalszych tortur, uderzają głową o twardy mur, usiłując popełnić samobójstwo. Nie wzrusza to jednak oprawców dorosłych, ani dzieci, którymi ci starsi się posługują, ani posłów sejmowych, domagających się zachowania „demokratycznych” praw dla owych rolników. Chcą oni właśnie tak dalej pracować i tak właśnie zarabiać! Szermując prawem do demokratycznej swobody, twierdzą, że mają czyste sumienie obywatelskie, bo tylko chcą mieć możliwość robienia tego, co im się podoba. Podobnie czyste sumienie demokratyczne mają też inni rzemieślnicy oraz klienci i konsumenci wytworów ich działalności. Uprawiają oni proceder równie haniebny, a jest nim ubój rytualny zwierząt rzeźnych. Ci ostatni powołują się zresztą na motywy bardziej wyrafinowane niż chęć łatwego zarobku deklarowana przez owych „rolników”. Jest nim bowiem demokratyczne prawo swobody przestrzegania zasad wybranego kultu religijnego. Jakkolwiek motyw ten nie jest oparty na żadnym konkretnym tekście religii żydowskiej czy islamskiej, to gdyby nawet udało się taki wyszukać, to trzeba by zapytać ze zgrozą i z przerażeniem, jakiż to Bóg, którego wielbią i któremu są posłuszni jego wyznawcy, mógłby zalecić podobnie drastyczne rytuały, niegodne ani ludzi ani bogów. I po drugie, jacyż to są ci wyznawcy, którzy owe rytuały tak gorliwie akceptują i tak bezwzględnie i okrutnie realizują? Zarówno w przypadku siłowego tuczu gęsi jak i rytualnego uboju zwierząt, rażąco nadużywane są tu dwa zdawałoby się niepodważalne dogmaty współczesnej cywilizacji: demokratyczna wolność osobista i swoboda przestrzegania zaleceń swojej religii. W tym przypadku demokratyczną wolność utożsamia się bezprawnie z pobłażaniem dewiacjom, zwyrodnieniom i zwykłym występkom. Ponadto pobłażanie to nazywa się eufemistycznie jeszcze jednym pozytywnym pojęciem, jakim jest „tolerancja”. Jak wiadomo tolerancja ogranicza się do akceptowania poglądów i zachowań, które chociaż niekonwencjonalne, ale nikogo nie krzywdzą. Natomiast w przypadkach tu wymienionych, krzywda jest rażąca, brutalna, okrutna. Prawne i obyczajowe tolerowanie działań dewiantów i przestępców, którzy kaleczą i torturują czujące, bezbronne istoty jest drastycznym przypadkiem braku poczucia rzeczywistości moralnej. Jest werbalnym kamuflowaniem i mistyfikowaniem realnego problemu o głębokiej wymowie etycznej. Jest tuszowaniem zdarzeń tragicznych i haniebnych przez nadawanie im nazw nieadekwatnych, niezgodnych z ich rzeczywistą treścią. W taki sposób krzywda dzieje się zresztą nie tylko torturowanym zwierzętom i ptakom, ale również poniżanym i hańbionym ludziom. Posłowie, którzy reprezentują wąsko pojmowane interesy rolników, ignorują ich prawo do zachowania godności. Nazywają bowiem „rolnikami” również i tę siedmiotysięczną grupę prymitywnych, zachłannych dewiantów, którzy potrafią zadręczać nieszczęsne ptaki zanim zostaną zabite. W rezultacie nazwą tą utożsamiają ich z wielomilionową rzeszą autentycznych rolników, których się w ten sposób szkaluje i poniża. Akceptując proceder tych pierwszych, sugerują jakoby nie istniała dla nich możliwość zarabiania w inny sposób, w sposób godny. A to też ich szkaluje i poniża. Podobnie, powoływaniem się na prawo do swobody wyznania, utożsamia się to brutalne i sadystyczne maltretowanie krów z każdym innym rytuałem i zaleceniem autentycznie humanistycznej etyki. I kiedy wreszcie zbuntowani, zbulwersowani ludzie, funkcjonujący w sytuacji niezakłamanego poczucia rzeczywistości moralnej, oddychają z ulgą, dowiadując się o podjęciu przez Polski Sejm słusznej uchwały, wkrótce odbierają szokującą informację, że zrealizowanie tej uchwały zostaje odłożone do roku 2002! To znaczy, że jeszcze przez kilka lat nieszczęsne ptaki znosić muszą barbarzyńskie tortury i to w sposób legalny, zatwierdzony przez Sejm Polskiej Rzeczypospolitej, zgodnie z demokratycznym prawem! Chociaż wbrew realnej, niezmistyfikowanej moralnej oczywistości, która nakazuje, by takie haniebne prawo uchylić nie za rok czy za cztery1, ale natychmiast! 1 Tekst napisany został w II połowie1997 roku. Opinie i uwagi do książki „Mody i diety w żywieniu” W książce doc. Ireny Celejowej „Mody i diety w żywieniu” omówione są m.in. problemy odżywiania bezmięsnego, wegetarianizmu i weganizmu. W wypowiedziach Autorki znalazłam kilka opinii niezgodnych z najnowszymi ustaleniami wynikającymi z obserwacji i doświadczeń współczesnej nauki o żywieniu. Czuję się więc zobowiązana, aby owe nieścisłości sprostować i przedstawić je zgodnie z opiniami uczonych o niepodważalnym, międzynarodowym autorytecie, a zrzeszonych w Stowarzyszeniu Lekarzy Medycyny Odpowiedzialnej (Physicians Committee for Responsible Medicine). We fragmencie książki deklarującym „Minusy wegetarianizmu” Autorka powołuje się na opinię o wysokich walorach pokarmowych nabiału, tj. mleka i sera, jako podstawowych źródłach wapnia. Mięso zaś uznaje za jedyne źródło witaminy D, niezbędnej do przyswajania wapnia przez ludzki organizm. Na ten temat są obecnie zupełnie inne opinie. Mleko i sery są uważane za czynnik powodujący alergie, i to zarówno u dzieci, jak i osób dorosłych. Jako dodatkową zaletę mleka traktuje fakt, że oprócz wapnia jest ono bogatym źródłem białka. A białko uznaje się jako istotny warunek przyswajalności wapnia. Najnowsze badania wykazują jednak, że przy przekroczeniu pewnej ilości białka w pokarmie, nie tylko nie ułatwia ono tej przyswajalności, ale staje się czynnikiem hamującym. Porcja białka przewyższająca 90 gramów dziennie powoduje utratę wapnia z organizmu, które zostaje wydalone z moczem. Zaobserwowano, że gdy białko zwierzęce zastąpi się białkiem roślinnym, na przykład z soi, poziom utraty wapnia przez mocz znacznie się obniża (Zemel 1988). Stwierdzono również, że w krajach o wysokim spożyciu białka, złamania kości udowej zdarzają się znacznie częściej niż w krajach, gdzie spożywa się więcej pokarmów węglowodanowych, a białka dużo mniej (Hagsted 1986). Oprócz roli, jaką wapń odgrywa w budowie kości i zębów, jest on również w organizmie ważnym czynnikiem alkalizującym. To znaczy neutralizuje szkodliwy nadmiar kwasów wytwarzanych przez inne pokarmy kwasotwórcze. A do pokarmów najsilniej kwasotwórczych należą głównie produkty pochodzenia zwierzęcego, tj. mięso, tłuszcze, nabiał i jajka. Ponadto cukier, zboża (z wyjątkiem prosa) i nasiona strączkowe oprócz soi. Natomiast alkalizująco działają wszystkie warzywa i owoce. Są one zresztą doskonałym źródłem dobrze przyswajalnego wapnia i to w ilościach korzystnych dla ludzkiego zdrowia. Dlatego wegetarianie, którzy w swojej diecie nie zalecają jadania mięsa oni cukru, mają o wiele mniejsze zapotrzebowanie na wapń jako czynnik alkalizujący. Nie wszystkie produkty zbożowe działają zakwaszająco w takim samym stopniu. Na przykład pieczywo białe jest właściwie zupełnie pozbawione wapnia, natomiast chleby pełnoziarniste zawierają 26 mg wapnia na każde 100 g pieczywa. Ale już marchew zawiera 45 mg, zielony groszek 54 mg, kukurydza 97 mg, jarmuż aż 155 mg, a zielona natka pietruszki 193 mg tego pierwiastka. Znaczne ilości wapnia znajdują się w migdałach, ziarnach sezamowych oraz w ogórkach. Nie ma więc potrzeby robić reklamy produktom nabiałowym, zwłaszcza że sama ilość wapnia w określonych pokarmach nie jest sprawą decydującą. Zaobserwowano bowiem, że chociaż w mleku kobiecym jest tylko jedna trzecia tej ilości wapnia i fosforu co w mleku krowim, to mleko kobiece ma działanie przeciwkrzywicze o wiele silniejsze od mleka krowiego. Wyniki licznych doświadczeń wskazują, że im większe spożycie białka, tym większa utrata wapnia (Linkawiler 1981, Hegsted 1981). Wniosek, jaki formułują autorzy Nowych Czterech Grup Pokarmowych (Bukitt, Campbell, Alabaster i Bamard), brzmi: „Zastąpienie białka pochodzenia zwierzęcego białkiem roślinnym poprawia równowagę wapnia w organizmie. Kiedy dieta osób badanych klinicznie miała za podstawę białko soi, równowaga wapnia ustalała się na poziomie 457 mg dziennie, to jest na poziomie wyników badań populacji o niskim wskaźniku zapadalności na osteoporozę (...). Dlatego nowe cztery grupy pokarmowe, które propagują niższe spożycie białka, a jednocześnie podkreślają wartość białka roślinnego, mogą być pomocne w poprawie równowagi wapnia w organizmie”. Autorka książki nie wspomina wcale o istotnych ustaleniach, jakie zostały podjęte w deklaracji amerykańskiego Stowarzyszenia Lekarzy Medycyny Odpowiedzialnej, a mianowicie deklaracji o nowych czterech grupach pokarmowych. Dotychczasowe badania w zakresie medycyny koncentrowały się głównie na leczeniu istniejących już chorób. Jeżeli natomiast z obserwacji wynika, że choroby te powstają na skutek niewłaściwej, chorobotwórczej diety, to trzeba przede wszystkim skupić się na zapobieganiu tym chorobom przez zmianę odżywiania, tj. eliminowanie czy ograniczanie pokarmów chorobotwórczych, a zwiększanie spożycia tych, które służą zdrowiu i dobrej kondycji. Od 1956 roku podstawę planowania odżywiania się całych społeczeństw na wielu kontynentach stanowił poradnik żywienia oraz produkcji żywności, który promował też cztery, ale inne grupy pokarmowe – mięso, nabiał, zboża i warzywa/ owoce. Podczas minionych 40 lat w naukach medycznych i w nauce o żywieniu nastąpiły znaczące zmiany. Stwierdzono, że standardowa dieta zawiera nadmiar tłuszczu i białka, a za mało w niej błonnika, witamin i soli mineralnych oraz złożonych węglowodanów. Błonnika zjadamy o połowę mniej, niż wymaga tego dobra kondycja naszego organizmu, a cholesterolu dwa razy więcej. Nowe cztery grupy pokarmowe zalecane przez Stowarzyszenie Lekarzy Medycyny Odpowiedzialnej to: zboża, warzywa, nasiona strączkowe i owoce. Nowy plan pokarmowy lansuje bogate w błonnik pokarmy roślinne, a pomija zalecane poprzednio pokarmy nasycone tłuszczem i cholesterolem. „Mięso i nabiał są głównym źródłem tłuszczu i cholesterolu, te pokarmy po prostu nie są potrzebne w ludzkiej diecie” – oświadczyła dr Yirginia Messia. W świetle długoletnich obserwacji i badań lekarzy ze Stowarzyszenia Lekarzy Medycyny Odpowiedzialnej, lansowane dotychczas argumenty o wyjątkowej wartości mięsa jako niezastąpionego źródła przyswajalnego żelaza hemowego oraz witaminy B 12, tracą znaczenie. Badania przeprowadzone niedawno w Chinach dowiodły, że poziom spożycia żelaza w populacji chińskiej, w rejonach, gdzie spożywa się wyłącznie pokarmy roślinne, jest wyższy niż stwierdzony w USA, a poziom witaminy B 12 u wegan pozostaje zupełnie prawidłowy. Weganie bardzo rzadko cierpią na jakiekolwiek niedobory, nawet po 20 latach wyłączenia z diety pokarmów uchodzących oficjalnie za jedyne źródło witaminy B 12. Jednocześnie dzieci karmione mięsem zgodnie ze standardowymi zaleceniami pediatrów i dietetyków mają mniej lub więcej zaawansowane objawy miażdżycy już w wieku 2–4 lat. A jak to jest z żelazem? Dostarczanie żelaza w pokarmie wydawałoby się sprawą bardzo prostą, ponieważ żelazo jest w wielu produktach jadanych przez nas na co dzień (oprócz cukru i tłuszczu). Barierą w tym wypadku jest jednak głównie stopień przyswajalności, spowodowany brakiem innych składników pokarmowych niezbędnych do zapewnienia jego przyswajalności. Na razie nie zostały jeszcze rozpoznane wszystkie warunki, stwierdzono jednak, że jednym z nich jest niewątpliwie obecność witaminy C, która najobficiej występuje w warzywach i owocach. Ponadto niektóre pokarmy mają więcej żelaza niż inne, należą do nich: grzyby, suszone śliwki i morele, nasiona dyni i słonecznika, orzechy, migdały, pory, fasola, soja, soczewica, kapusta, cykoria, gruboziarniste kasze i mąki z pełnego przemiału. Szczególnie dużo żelaza mają wszystkie zieleniny, jak: szczypiorek, natka pietruszki, szpinak, sałata. A spośród owoców jabłka, gruszki i wiśnie. Najzasobniejszym w żelazo pokarmem zbożowym jest kasza gryczana. Bogatym źródłem przyswajalnego żelaza jest również sól z Wieliczki i gdyby ta sól znalazła drogę do wszystkich polskich kuchni, deficyt żelaza u konsumentów zostałby znacznie ograniczony. Oprócz witaminy C skutecznymi składnikami wspomagającymi przyswajalność żelaza jest miedź i kobalt. Miedź jest w szpinaku, kaszy gryczanej, w sałacie, płatkach owsianych i w ziemniakach, a kobalt w grzybach, kaszy gryczanej, pomidorach oraz po trochu we wszystkich właściwie pokarmach naturalnych, nierafinowanych. W procesie technologicznego przetwarzania żywności, zostaje ona najczęściej pozbawiona niezbędnych dla zdrowia składników, m.in. żelaza. Przetwórstwo polega głównie na dokonywaniu zabiegów rafinacji, czyli ekstrahowaniu określonych substancji. Są to najczęściej składniki mogące powodować szybkie psucie, pleśnienie, jełczenie itp. Z czasem okazało się jednak, że rafinacja jednocześnie pozbawia produkty żywnościowe ich wielu cennych wartości, takich jak: witaminy, enzymy, substancje mineralne. Podczas ostatnich kilkudziesięciu lat już z pola zbiera się plony niepełnowartościowe, a przyczyną tego jest degradacja gleby. Gleba nawożona środkami chemicznymi i posypywana toksycznymi pestycydami traci z każdym rokiem coraz więcej różnych składników. Stosowane przez nowoczesne rolnictwo metody uprawowe zakłócają wyważoną w naturalnej glebie proporcję pierwiastków. Wskutek tego niektóre pierwiastki przechodzą w pokarmach roślinnych do organizmu konsumentów w ilościach nadmiernych, a inne w niedostatecznych, co powoduje choroby i różne dolegliwości. A sprawą istotną jest nie tylko sama ich obecność, ale także ich wzajemne proporcje zarówno w glebie, jak i w roślinach. Problem żelaza w diecie uległ niedawno dalszemu skomplikowaniu. Kilka lat temu dr Jerome Sullivan, patolog z Veterans Administration Medical Center w Charleston w Południowej Karolinie, wysunął nową zaskakującą tezę. Zaobserwował on, że choroba serca, która jest główną przyczyną zgonów, oszczędza kobiety przed menopauzą. Dalsze badania wykazują, że istnieje bezpośredni związek między chorobą serca a dużym stężeniem żelaza we krwi. Kobiety, nadmiaru żelaza z krwi pozbywają się razem z krwią menstruacyjną, a po ustaniu menstruacji są narażone na choroby serca tak samo jak mężczyźni, którzy chorują na serce już wcześniej. Dlatego wegetarianizm uzyskuje jeszcze jeden ważny argument, bo żelazo hemowe występujące obficie w czerwonym mięsie nie przemawia na jego korzyść, tylko właśnie przeciw niemu. Badania przeprowadzone w Finlandii w latach 1984–89 wykazały, że poziom tak zwanego złego cholesterolu (LDL) we krwi mężczyzn nie wpływa znacząco na ryzyko wystąpienia ataku serca. Natomiast poziom ferrytyny wpływa tak znacznie, że każdy procent różnicy dawał o 4% wzrost ryzyka zawału serca. Lekarze postulują więc, aby mężczyźni oddawali krew dwa lub trzy razy do roku, co obniżyłoby stężenie żelaza w ich krwi do tak samo korzystnego jak u kobiet przed menopauzą. Ilość żelaza we krwi można przecież ograniczyć w inny jeszcze sposób. Na przykład dieta Adwentystów wolna jest od bogatego w żelazo mięsa, a wśród nich liczba zawałów jest o połowę mniejsza niż można tego oczekiwać wśród osób niepalących ze średnim poziomem cholesterolu. Tę samą metodę zaleca dieta wegetariańska. Bardzo to dziwne, że Autorka książki będąc świadoma walorów wegetarianizmu, zaraz po ich wyliczeniu, przystępuje do piętnowania jego rzekomych wad i szkodliwości. Pisze: „W licznych badaniach naukowych stwierdzono, że u wegetarian jest małe ryzyko miażdżycy, gdyż są szczupli i mają niskie stężenie cholesterolu w surowicy krwi. Toteż rzadziej chorują na zawał serca i inne choroby układu krążenia. Według badań amerykańskich, diety wegetariańskie mogą zapobiec 75% przypadków zawałów serca”. „Mniejsze jest również u nich ryzyko zachorowania na nowotwory, zwłaszcza na raka sutka, okrężnicy i płuc. Stwierdzono wyższą odporność u wegetarian. Ich białe ciałka krwi mają dwukrotnie większą zdolność do niszczenia komórek nowotworowych niż leukocyty osób regularnie i często odżywiających się mięsem. To, że wegetarianie są szczupli, tłumaczy też małe ryzyko zachorowania na cukrzycę insulinoniezależną. Duże spożycie węglowodanów złożonych, skrobi i przede wszystkim błonnika, usprawnia przemianę materii, dzięki czemu obniża się stężenie glukozy we krwi wegetarian. Przeważnie mają także niższe ciśnienie tętnicze krwi, niż osoby odżywiające się w sposób tradycyjny”. Jak widać Autorka zdaje sobie sprawę z wartości diety wegetariańskiej, wie też jak ją rozumnie i skutecznie stosować: „Trzeba dużej wiedzy żywieniowej, aby dysponując jedynie białkiem roślinnym umieć tak zestawić różne produkty roślinne, bogate w białko (chyba aminokwasy? M. G.), aby uzyskać mieszaninę pełnowartościowego białka... Podstawą takiej mieszaniny są w diecie wegetariańskiej nie oczyszczone ziarna zbóż, razowe pieczywo, ciemna mąka oraz rośliny strączkowe: soja, soczewica, bób, fasola i groch. Kto z wegów (wegan M. G.) o tym wie... może pokryć swoje zapotrzebowanie na pełnowartościowe białko, zawierające wszystkie niezbędne aminokwasy...”. Jednak po takim przedstawieniu wiedzy Autorka zakłada, że właśnie weganie o tym wszystkim nie wiedzą i że gdyby zrezygnowali z mięsa, mogliby popadać w niedobory białkowe. Cytuję: „notuje się wśród wegan i mieszkańców innych rejonów świata – niedobory białkowe. Przejawia się to przede wszystkim niedorozwojem fizycznym. Hindusi, Chińczycy, Japończycy i Wietnamczycy są drobnej kości i niskiego wzrostu”. Polski czytelnik nie musi się troszczyć o niedostatek informacji o żywieniu wśród tamtych ludów, bo ich rzekomy niedorozwój nie wynika z braku wiedzy o kompletowaniu aminokwasów, a jest tylko po prostu uwarunkowany antropologicznie. Zresztą Hindusi, Chińczycy i inne ludy Dalekiego Wschodu od wielu już pokoleń, lepiej niż ludzie Zachodu, znają sposoby właściwego łączenia pokarmów roślinnych. Jest też faktem, że wegetarianie i weganie w naszym rejonie kulturowym o zdrowym odżywianiu wiedzą znacznie więcej niż konwencjonalni konsumenci, którzy najczęściej bywają biernymi ignorantami. Cenią wędliny, cukier, smalec, białe pieczywo, bo nie zdają sobie sprawy z ich szkodliwości. Powielają złe wzory, nie zastanawiając się nad tym. Natomiast weganie mają tę wiedzę, bo na ogół ludzie podejmujący pewne postępowanie niekonwencjonalne, zdają sobie sprawę z przyczyn, jakie ich do tego skłaniają. Temat troski o zdrowie dzieci, którym matki nie podają mięsa ani zup na kościach polecanych przez pediatrów starej szkoły, wyniknął z informacji podanej przez pewną warszawską lekarkę. Donosiła ona o ogólnym niedorozwoju dziecka, które matka weganka karmiła „nawet bez kropli mleka”. Jest to informacja o tyle bałamutna, że nawet jeżeli zdarzyła się taka nierozważna matka, to wiadomo, że wegański styl odżywiania kładzie ogromny nacisk na potrzebę karmienia małych dzieci mlekiem matki i to znacznie dłużej niż tych żywionych tradycyjnie. Rodzice wegetariańskich dzieci nie zasługują na krytykę, a raczej powinni pozostawać pod staranną ochroną. Ich dzieci bowiem wyróżniają się nie tylko dobrym zdrowiem, ale inteligencją, wyobraźnią, wyjątkowymi nieraz uzdolnieniami. Fizycznie słabe są tylko te niedożywione lub wręcz zagłodzone. Znakomity polski pediatra, profesor Mieczysław Michałowicz, zalecał matkom swoich małych pacjentów, aby do czwartego roku życia nie podawały im mięsa. Dzieci odżywiane bez mięsa rozwijają się prawidłowo i rosną normalnie. Natomiast, jak można zauważyć, wczesne podawanie im mięsa, sera i zup na kościach wywołuje zatrucia pokarmowe i infekcje oddechowe, a w późniejszym wieku liczne choroby, tak obciążające współczesną cywilizację. Dziecko urodzone w rodzinie wegetariańskiej, karmione w ten sam sposób co rodzice, jest wolne od tych dolegliwości, które epidemicznie nękają rówieśników, karmionych tradycyjnie. Czy lapsus kosmicznych technologów? Archeologia i paleografia docierają ostatnio do zaskakujących dowodów istnienia na naszej planecie śladów pradawnych cywilizacji. Odkrywcy ci znajdują na przykład ślady ludzkich stóp i butów odciśnięte w głębokich warstwach skał. Po badaniach okazuje się, że liczą one już sobie ponad 250 milionów lat. Domysł jaki się stąd nasuwa to ten, że nasza cywilizacja nie jest ani pierwsza, ani jedyna, że Planeta Ziemia kilkakrotnie już może przeżywała narodziny, trwanie i rozpad wielu podobnych cywilizacji. Inny domysł prowadzi do podejrzenia, że kres każdej z tych cywilizacji mógł być skutkiem samozniszczenia: wojny z użyciem niebezpiecznych broni masowej zagłady lub niekontrolowanego dostatecznie rozwoju technologicznego. W efekcie, zrujnowane zostały podstawy struktur naturalnych, pozbawiając żyjące istoty niezbędnych warunków przetrwania. A po katastrofie, ci nieliczni ludzie, którzy ocaleli, przemieszczają się w rejony pozbawione dotychczasowego komfortu, popadają w barbarzyństwo, dziczeją i wracają do swojego stanu pierwotnego. I wtedy cały dramat ludzkiej historii zaczyna się od nowa. Powtarzają się dawne poczynania, wysiłki, odkrycia i dawne błędy. Widocznie źródłem tych błędów jest to, że człowiek już w założeniu organicznej struktury swego organizmu obarczony został zalążkami przyszłej, kolejnej katastrofy. Katastrofy ekologicznej, demograficznej i moralnej. Stąd dramatyczny następny domysł – ci, którzy zaprogramowali i skonstruowali organizmy osobników ludzkiej populacji, popełnili błędy i niedopatrzenia. Ci, którzy uczynili człowieka, jakkolwiek byli znakomitymi, niezrównanymi technologami, to zapewne przeoczyli jakieś humanistyczne warunki dopełnienia doskonałości swego dzieła. Skutki tych błędów powtarzają się w każdej kolejnej fazie cywilizacyjnej, trwają niezmienione, niepoprawione, nieskorygowane. Dlatego taka właśnie konstrukcja ludzkiego organizmu staje się wciąż od nowa przyczyną udaremnienia dalszego rozwoju jego osobowości. Obserwacja i analiza przyczyn dramatycznego załamania we współczesnej cywilizacji pozwala na domysł, że relacje między dwoma podstawowymi systemami ludzkiego organizmu tzn. układem metabolicznym i układem rozrodczym zostały zaprogramowane i wykreowane wadliwie, dysharmonijnie, brakuje między nimi konstruktywnego zgrania a efekty ich funkcjonowania nie uzupełniają się twórcza, lecz katastrofalnie ze sobą kolidują i powodują odległe wielostronne, negatywne skutki. Program odżywiania ludzkiej populacji dopuszcza udział człowieka w hierarchicznej strukturze biosfery, w której jedne organizmy żywią się ciałami innych organizmów. Cały obszar Ziemi staje się wtedy wielkim ŻEROWISKIEM. Jak przedstawia się to w mikrośrodowisku drobnych organizmów, można zrozumieć na przykładzie opisu Durrella, który obserwował fragment starego muru pod wykruszonym kawałkiem tynku: „Mur ten zamieszkiwało mnóstwo drobnych stworzeń. Dzieliły się na te, co działały w dzień i te, co nocą, na łowców i na zdobycz. W nocy łowcami były ropuchy mieszkające wśród jeżyn i gekkony – blade, przezroczyste, z wytrzeszczonymi oczami... Ich łupem padały głupie, bezmyślne komarnice... ćmy wszelkich kształtów i rozmiarów, ćmy w paski, szachownicę, w kropki, w cętki... chrząszcze, okrągłe i schludne, krzątające się wokół swoich nocnych spraw godnie i systematycznie, niczem biznesmeni. Kiedy ostatni świetlik wciągnął swą oszronioną, szmaragdową latarenkę do łóżka i kiedy słońce wstawało, mur przejmowała we władanie następna grupa mieszkańców. Tu trudniej było powiedzieć, kto jest łowcą, a kto łupem, bo niemal wszystko żyło kosztem wszystkiego. Tak więc ćmy szukały gąsienic i pająków, by na nie zapolować, pająki łowiły muchy, ważki, wielkie usztywnione w myśliwskiej czerwiem, karmiły się pająkami i muchami, zaś zręczne, gibkie, wielobarwne jaszczurki karmiły się wszystkim (!).” Nie wiemy wprawdzie czym dawniej, w okresach poprzednich cywilizacji żywili się ludzie. Ale teraz, podobnie jak owe jaszczurki, karmią się wszystkim co żyje, co chodzi, fruwa i pływa. Ich pokarmem są ptaki i ryby, drobne skorupiaki, a głównie duże ssaki, które mają taki sam jak ludzie system nerwowy, taką samą wrażliwość na ból, na rozłąkę, na głód. Potrafią również tęsknić, kochać i oceniać niesprawiedliwość. Człowiekowi służy za pokarm wszystko, co da się schwytać i zabić. W każdej porze dnia i nocy jest zawsze łowcą. Podobna sytuacja trwa na całej Ziemi, w każdym centymetrze kwadratowym gleby, lasu, trawy, wszędzie tam gdzie bytują makro– i mikroorganizmy, bez przerwy jedzą i są zjadane, trawią i wydalają niestrawione resztki. W takim systemie żywienia uczestniczy też i ludzka populacja! Tkwimy w upiornym układzie wzajemnego zjadania się żywych organizmów uwikłani w system biologicznej manipulacji, warunkującej uzyskiwanie pokarmu. Ten horror krwawej struktury naszej biosfery, w obiektywnym języku naukowym, nazywa się elegancko ŁAŃCUCHEM POKARMOWYM. Tę naturalną sytuację na Ziemi, akceptuje, stabilizuje i pogłębia ludzka cywilizacja we wszystkich nurtach prymitywizmu i barbarzyństwa swojej kultury. Każda krzywda i nieszczęście narzucone Ziemianom przez ich bezwzględnych kreatorów, spotyka się z pokorną akceptacją. W świadomości poniżonych i udręczonych wyraża się w postaci naukowego podziwu dla pomysłowej konstrukcji ziemskiej biosfery lub religijnego uwielbienia dla jej twórców. W odniesieniu do zjawisk NATURY istnieje tylko pojęcie krzywdy, którą przyjmuje się ulegle, bez oskarżeń, natomiast pojęcia błędu, jako efektu zachowań i działań pomysłodawców ziemskich zjawisk, w ogóle nie bierze się pod uwagę. Błąd technologów – kreatorów polega nie tylko na doborze substancji pokarmu dostępnego człowiekowi – łowcy, ale również na jego ilości. Ponieważ obawa o niedostatek pokarmu właściwa jest wszystkiemu co żyje i co jada, ofiarami nieumiarkowanej zapobiegliwości kreatorów padają również i ludzie. Miliony niechcianych dzieci ginie jeszcze przed urodzeniem, usuwane z łona swoich niedoszłych matek. Miliony tych, które mimo że niechciane zdołały się urodzić, żyją w sierocińcach, gdzie zostały umieszczone po uwolnieniu ich z koszmaru środowiska własnych niechętnych rodzin lub przyprowadzone z ulicy. Tam żyły maltretowane, głodne i poniżane, tu trwają w uczuciowym chłodzie, zawiedzione w swoim genetycznie zapewnionym oczekiwaniu na miłość. Nie doznają jej, żyją byle jak. Wszędzie jest ich za dużo! Również i w innych gatunkach żyjących istot technolodzy zadbali o bezustanną, obfitą rekonstrukcję materiału konsumpcyjnego. W tym celu zatroszczyli się więc o nieprzerwaną prokreację. A każdy akt zapłodnienia czy to u królików, ptaków, myszy czy ryb wyzwala lawinę potencjalnego potomstwa. Nie wszystkie jednak osobniki mogą korzystać z takiej szansy, bo nie wszystkie przeżywają. Już w założeniu ich mnogość zostaje ograniczona do pewnej tylko określonej ilości. Na przykład z dwunastu zalężonych jajeczek ptaka złożonych w gnieździe, przeżywa tylko dwoje piskląt. Reszta ginie. Albo z głodu, albo zadziobane przez rodzeństwo, albo pożarte przez drapieżniki spoza gniazda. Jeszcze inne wypadają na ziemię i giną od razu, albo dopiero po pełnych przerażenia i rozpaczy poszukiwaniach samiczki i jej bezskutecznych próbach przeniesienia malca z powrotem do gniazda. Wreszcie zrezygnowana matka siada przy pisklęciu nie zważając na własne bezpieczeństwo i pozostaje tam tak długo, aż ono skończy życie. Ten dramatyczny scenariusz jest tylko jednym z przykładów „naturalnej” metody regulowania ilości populacji w każdym gatunku, gdzie nadmiar młodych zostaje wyeliminowany równie skutecznie i bezwzględnie. Spływają z wodą całe ławice zapłodnionej ikry, będącej dowodem skuteczności koncepcji technologów, zarówno w zakresie nieumiarkowanego rozradzania jak i skutecznego jakkolwiek brutalnego eliminowania nadmiaru populacji. Obie te metody są jednak konsekwentnie stosowane w ustanowionym porządku naturalnym. W rezultacie takich zabiegów bilans ilości pozostaje na zrównoważonym poziomie chociaż w bilansie trwogi i cierpienia trwa przerażająca superata. Obok „technicznych” metod regulowania liczebności populacji u ptaków i ryb, można też wymienić metody biologiczne i socjotechniczne jakie występują w populacji ludzkiej. Ich efektem są na przykład epidemie chorób zakaźnych oraz wojny międzynarodowe i religijne. Metabolizm i prokreacja to cechy charakteryzujące nieomylnie zjawisko życia. Ale życie to nie tylko metabolizm i prokreacja, bo występują w nim również fenomeny sygnalizujące wrażliwość etyczną i estetyczną, to znaczy wrażliwość na piękno i dobro. Przejawiają się one wprawdzie tylko w postaci śladowej, ale można się domyślać, że są pomyślną zapowiedzią, że mają się stopniowo rozwijać i wzrastać, w miarę dojrzewania ludzi do ich pełnego człowieczeństwa. Obecnie, człowiek rozdarty między aktualnie realizowaną postacią swojej natury, a przyszłymi możliwościami utajonymi potencjalnie w jego strukturach genetycznych, ma ciągłe poczucie niedosytu „bycia sobą”. Przy jednoczesnym braku realnej szansy na szybką i radykalną zmianę, uwięziony w swoim czasie, ograniczony konformizmami i społecznymi konwencjami, w nich utrwala swoje aktualne opinie o wartościach, doznając jednak wrażenia pewnej niedojrzałości tych opinii, szuka takich sposobów kamuflażu, które by maskowały to, co w kategoriach estetycznych i etycznych trudno w pełni akceptować, by upiększały pozorem poezji to, co trywialne i wulgarne i nadawały godność temu, co niegodne. Dekoruje i wymusza akceptację autentycznie ujemnej wartości ocenianych sytuacji. Trwa w nim niejasna intuicja, objawiająca się w ulotnych odczuciach nadziei na własną przyszłą lub tylko możliwą większą doskonałość. W obecnej fazie ludzkiego stawania się wrażenie to współistnieje boleśnie z realnym brakiem pełnego spełnienia się owej nadziei. Cały nasz sposób istnienia jest jakąś konstrukcją niepełną, dwuznaczną, mnóstwo w niej luk, niedokonanych ambicji i nie zrealizowanych aspiracji. Ewolucyjny proces pozostaje w stanie chronicznego zawieszenia, nie spełniają się oczekiwania na aktualizację dalszych jego etapów, trwoży nas obawa przed grożącym ludzkości i Ziemi procesem odwrotnym – procesem inwolucji! Cała sfera ludzkiego istnienia jednostkowego i zbiorowego przypomina jakby teatralną scenerię czy charakteryzację, utkaną z tych kamuflaży dla utrzymania widza w dobrym mniemaniu o sobie, w istocie jednak można by tę scenerię nazwać lukrowaną fasadą barbarzyństwa. Z tych „lukrowanych dekoracji” składa się w ogromnym stopniu nasza współczesna cywilizacja. Bez odrazy i nawet bez najmniejszego sprzeciwu akceptuje się fakt, że na eleganckiej, porcelanowej zastawie leży kawałek zwłok zwierzęcia, które żyło w męczarni, co nazywa się procesem hodowli, i umierało w bólu i przerażeniu, co nazywa się humanitarnym ubojem w nowoczesnej rzeźni. Obok talerza konsumenta stoją w wazonie kwiaty, z on sam do oprawienia leżącego przed nim „dania”, posługuje się błyszczącymi sztućcami. W jego świadomości króluje pełna akceptacja sytuacji. Gdy nawet czasem budzi się jakiś ślad wątpliwości czy niepokoju, stwierdza z rezygnacją i poddaniem „tak już jest”. A gdy w jego myślach zaiskrzy się obraz autentycznej oceny rzeczywistości, uspokaja się i rozgrzesza tymi samymi słowami „tak już jest”. Ten zwrot to synonim regresywnej bierności, poddania się złu, które przecież mogłoby zostać twardo zakwestionowane i kategorycznie usunięte. „Tak już jest” to pasywne przyznanie się do własnej bierności i bezradności, charakterystyczne dla stanu inwolucji. Podczas gdy twórczy dynamizm procesów ewolucyjnych prowokuje postawy aktywne, wyzwala potrzebę przezwyciężenia tego, co niewłaściwe, odrażające, złe. Myśliwi i wędkarze celebrują cały obrządek i rytuał swojego sportu. Mają i pielęgnują liczne narzędzia mordu, eksponują dowody udanych połowów, w czci i chwale opowiadają innym jak to udało im się zaczepić rybę ostrym haczykiem, albo ugodzić celną kulą uciekające w popłochu zwierzę. Urządzają dekoracyjne, efektowne wystawy sprzętu, który ułatwia i upiększa ten haniebny proceder. Pokazują rodzinie i znajomym, chełpią się swoimi umiejętnościami i swoimi osiągnięciami. Kupują też drogi sprzęt i płacą wysokie składki za prawo do połowu i odstrzału. A rzeźnicy przybierają prosty kamuflaż „ludzi pracy” i to co robią bez dodatkowej fasady nazywają po prostu „zarabianiem na życie”. I nie mają żadnych zastrzeżeń do tego co robią i na czym polega to ich „zarabianie”. „Wciśnięte w kąt dużej, żelaznej klatki, oddychają szybko, chrapliwie. Zupełnie jakby zdawały sobie sprawę z tego, że to już koniec. Za kilka minut będą już tylko wiszącymi na żelaznych hakach półtuszami. Zbliżające się głosy ludzkie powodują u zwierząt odruch paniki. Miotają się nerwowo w odległym kącie, włażą na siebie, chcąc uciec. Solidne, metalowe drzwi otwierają się ze skrzypieniem blachy. Mężczyzna jest wysoki, w ręku trzyma wielką gumową pałkę. Poprawia białą czapkę, pochyla się i próbuje wpędzić zwierzęta do niewielkiego pomieszczenia o betonowej podłodze. Świnie kwiczą przeraźliwie. Jeszcze silniej zbijają się w dyszącą strachem grupę. Mężczyzna próbuje rozbić stado. Wali pałką po ryjach, zadach, bokach, zwierzęta kwiczą. Mimo szeroko otwartych drzwi, nie chcą wejść do komory śmierci. Horror trwa. Mija kilka minut zanim zmuszone biciem zwierzęta zbijają się w ciasne stado w kącie komory śmierci.” Finał tego „dnia pracy” jest dla rzeźnika łagodny i elegancki – cywilizowany! Zmienia ubranie, myje się pod prysznicem, idzie, albo jedzie samochodem do domu siada przed telewizorem. A gość w restauracji zajmuje miejsce na miękkim krześle, sięga po leżące na białej serwetce błyszczące sztućce. Na talerzu ma opieczony apetycznie kawałek ciała zmaltretowanego zwierzęcia. Kiedy te procedury i obyczaje przestaną być traktowane jako normalny ludzki obyczaj? Kiedy ludzka świadomość rozszerzy się i uczłowieczy, wrażliwość wyostrzy, a wyobraźnia wzbogaci? Czy za sto, czy za tysiąc lat, czy może dopiero za następne kilka eonów? Ile jeszcze cywilizacji musi przetrwać w udręce i poniżeniu, a potem ulec zagładzie samounicestwienia, zanim to się zmieni i naprawi? Kiedy dokona się wreszcie humanizacja ludzkiej populacji i człowiek strząśnie z siebie skórę drapieżnika, w którą odział go technolog – stwórca? Metabolizm człowieczej populacji jest od tysięcy lat wykreowany na podstawie procederu myślistwa, hodowli i rzezi. Zdegradowana tym świadomość buduje zdegradowaną cywilizację, która w końcu jego samego doprowadza do katastrofy i zniszczenia. Uboga wyobraźnia, tępa wrażliwość, ciasna pragmatyka organizacji życia zbiorowego dopuszczają takie praktyki i procedery działania, które dewastują środowisko, rujnują i zabijają żywą przyrodę, niszczą drzewa, ziemię, powietrze i wodę. Stosowanie coraz bardziej wyrafinowanych metod przemysłu hodowlanego degradują ekosferę, a całą biosferę prowadzi do zagłady. Autentyczna uroda śpiewu ptaka i szelestu liści oraz szumu drzew zostaje zagłuszona łomotem perkusji i wyciem publiczności na koncertach muzyki Heavy–metal. Menedżerowie bogacących się nieustannie i bez skrupułów firm i przedsiębiorstw rzeźniczo – hodowlanych oraz wspierający ich politycy tak gruntownie zatracili zdolność dostrzegania faktów i istniejących między nimi związków i zależności, że działając na peryferiach zdarzeń i ignorując narzucające się między nimi autentyczne powiązania, mają niezłomne przekonanie o swoich dobrze spełnianych obowiązkach – wobec kraju, wobec świata i wobec własnych dzieci. Zachowują się jak zamożny ojciec, który ofiarowując synowi nowy, ale zepsuty samochód, chełpi się swoją zaradnością i swoją hojnością i życzy chłopakowi „szczęśliwej drogi”. A już trochę więcej spostrzegawczości, wyobraźni i wrażliwości wystarczyłoby, aby się zorientować, że takim pojazdem daleko on nie zajedzie. Takim właśnie pojazdem jest nasza barbarzyńska cywilizacja, którą przekazujemy dumnie następnym pokoleniom, nie uświadamiając sobie tego, co w tym pojeździe wymaga gruntownego i pilnego remontu. I że uszkodzonych kół i rozpadającego się podwozia nie zastąpią kolorowe maskotki zawieszone na szybie auta. Produkcja mięsa i „dobre odżywianie” dzieci, zgodnie z zaleceniami całkowicie zdezorientowanych lekarzy i dietetyków, doprowadza nie tylko do nieszczęść spowodowanych chorobami, ale do katastrofy moralnej i ekologicznej, a w skali makroświatowej toruje drogę nieodwracalnej katastrofie demograficznej. „Od niepamiętnych czasów ze względów religijnych powstrzymywano się od mięsa, stosując posty w celu kontrolowania popędów seksualnych. Starożytni orficy, pitagorejczycy, esseńczycy, gnostycy, neoplatończycy i manichejczycy wszyscy stosowali wegetarianizm w celu zachowania wstrzemięźliwości, którą uznawano za podstawowy warunek osiągania wyższego stopnia fizycznego i duchowego odrodzenia. Pitagoras, który był zarówno fizjologiem jak i moralnym reformatorem, był pierwszym, który głosił, że pokarm białkowy wzmaga skłonności seksualne i że obniżenie ilości białka, ścisły wegetarianizm jest niezbędny dla wszystkich, którzy chcą zachować wstrzemięźliwość i doznawać dobroczynnych tego skutków w postaci lepszego odżywienia mózgu i podniesienia sił intelektualnych i duchowych.” Współcześni dietetycy i uczeni też nie mogą tego nie dostrzegać i muszą przecież zdawać sobie sprawę z afrodyzjakalnego wpływu jadania zwierzęcego białka. Ale ignorują ten fakt oraz wszelkie jego ujemne następstwa. Czynią to zapewne z konformistycznej skłonności do przemilczania prawd niepopularnych, niekonwencjonalnych, źle widzianych w profesjonalnym środowisku. Albo i dlatego, że sami lubią i jadają mięso, a próżność powstrzymuje ich od deprecjonowania samych siebie w opinii pacjentów i kolegów. Ponadto nie można zapominać, że przemysł mięsny jest potęgą finansową i dysponuje takimi środkami, którymi można „przekonać” ekspertów najlepiej nawet rozumiejących ekologiczną i fizjologiczną konieczność stosowania dla ludzi diety wyłącznie roślinnej. Mimo wielu oporów wegetarianizm upowszechnia się na całym świecie równolegle ze wzrostem świadomości, z wyostrzeniem się ludzkiej wrażliwości oraz wzbogacaniem wyobraźni. Ale ludzi rozumiejących wielowątkowy problem wegetarianizmu jest niewielki tylko procent, a świat toczy się według reguł narzucanych nie przez tych rozumiejących, ale przez biernych uczonych i biznesmenów, tępo trzymających się zasad narzuconych im przez nauczycieli i zwierzchników. Dlatego rośnie liczba chorób, padają drzewa w zatruwanych lasach, rzeki zmieniają się w cuchnące ścieki, a w szpitalach brakuje już miejsc dla chorych dzieci. Jednocześnie rozrastają się hodowle, prosperują rzeźnie, bez skrupułów bogacą się biznesmeni, wprowadzając nowe, oszczędnościowe metody produkowania pasz i tuczu zwierząt, od których chorują zarówno zwierzęta jak i ludzie. Podstawowe fakty jak i zachodzące między nimi związki i zależności są kompletnie ignorowane przez Wielkich Tego Świata. Ich uwaga koncentruje się głównie na sprawach drugorzędnych, marginesowych, wtórnych. Słabo dociera do ich umysłów ta sfera faktów i powiązań między nimi, które w sposób decydujący rzutują na sytuację innych ludzi, sytuację świata i na los i przyszłość dzieci. Dalej pchają zepsuty samochód ozdabiany kolorowymi maskotkami. Tylni pozornymi działaniami przysłaniają przed sobą i przed innymi własną ignorancję, egoizm i nieudolność oraz ślepotę na skutki jakie wynikają nieodwracalnie z tych przeoczeń i zaniechań. Ludzie rzadko zdają sobie sprawę z tego, że ich przywódcy i oni sami obierają nietrafny kierunek drogi, że zacietrzewiają się w forsowanie niecelowych działań i że podejmują wciąż jednakowo niepotrzebne, połowiczne decyzje. Zajęci dobieraniem maskotek, nie dostrzegają pilnej konieczności wymiany kół w samochodzie oraz gruntownego remontu podwozia. W naszej sytuacji i obecnie funkcjonującej strukturze cywilizacyjnej są to działania związane z podstawowymi systemami życia – metabolizmem i prokreacją. Aspiracje i uwaga skupiają się jednak nieprzezornie na zaspokajaniu drugorzędnych wrażeń smakowych i doznań seksualnych, bez prób rozumnej oceny i pogłębionej ich selekcji. Nie przywiązują wagi do konsekwentnego wdrażania upodobań i nawyków oraz wybierania smaków zgodnych z rzeczywistą, biologiczną wartością jadanych pokarmów oraz harmonizowania sfery prokreacji z wymogami etycznymi i wrażliwością estetyczną. Obok jedzenia kolejną sprawą koncentrującą uwagę ludzkiej populacji jest seks. We współczesnym świecie zachodnim jest on wyolbrzymiany nadmiarem afrodyzjakalnego pokarmu białkowego i prowokowany bodźcami emitowanymi przez kanały kultury masowej. W rezultacie ten nadmiar białka i impulsów seksualnych obciąża całą kulturę i obyczajowość, powodując jej zubożenie, uprymitywnienie i trywializację. Sedno ludzkich pomyłek i nieszczęść zdaje się tkwić w braku konsekwentnie ukierunkowanego współgrania procesów metabolicznych z prokreacyjnymi. Jak gdyby ludzka populacja została zaprogramowana za wzór normatywów hodowlanych, według kryteriów wartości stosowanych w stadach nastawionych na obfite odżywianie i maksymalne rozradzanie. Treścią cywilizacji stało się skoncentrowanie na bodźcach, które prowokują sprawne i skuteczne realizowanie tych podstawowych założeń ludzkiej hodowli. We współczesnym świecie seks i pożywienie wyemancypowały się w pewne samodzielne kulturowe całości. Proces jedzenia uniezależnił się od walorów zdrowotnych jadanych pokarmów, związał się przede wszystkim z konsumpcją żywności przetwarzanej. Jego celem jest zadowolenie nabywcy pod względem smaku, zapachu, koloru i wyglądu kupowanego pokarmu, zupełnie niezależnie od jego walorów zdrowotnych. Wytwórcy zależy wyłącznie na wysokim zysku ze sprzedaży produktu i dąży do tego tak samo, niezależnie od stopnia jego zdrowotności. Seks natomiast oddzielił się od spraw prokreacji, która w tym ujęciu zabawowo?hedonistycznym stałą mu się tylko obciążeniem i niewygodą. Wyemancypowany seks występuje w przebraniu zjawiska niezależnego, które należy traktować jako mało wprawdzie zaszczytną, ale podstawową urodę życia. Podczas gdy odnosi się wrażenie, jak gdyby w rzeczywistości te hedonistyczne igraszki języka i genitaliów stanowiły jakąś niewybredną przynętę, będącą tylko środkiem, instrumentem realizowania celów niezbieżnych z interesem ulegających im organizmów. Bezkrytyczne chwytanie tej przynęty powoduje nieuchronnie wzmocnienie narzuconego ludzkiej populacji organicznego balastu, który przygniata ją brzemieniem kulturowej i etycznej deformacji. Zapewne dlatego Wielcy Przewodnicy Ludzkości, Ci, którzy mają na względzie autonomiczne dobro człowieka i pragną go ostrzec przed uleganiem bodźcom, powodującym inwazję nieprzyjaznych mu wartości, nakazują OCHRONĘ WSZELKIEGO ŻYCIA oraz uważną selekcję apetytów smakowych i seksualnych. Wzbogacenie wartości i wyostrzenie wrażliwości na ich odbiór, to szczodry dar, przekaz z tych kanałów kosmosu, którymi docierają do nas ulotne przeczucia i oczekiwania na pozytywną odmianę ludzkiej kondycji. W postaci wartości humanistycznych, niejasną, skrywaną tęsknotą, ujawnia się zapowiedź przyszłości, jako rzeczywistości mającej stać się naszym dziedzictwem. Może ona jednak zaktualizować się dopiero po opuszczeniu tego przedszkola, jakim jest obecnie ograniczona ludzka świadomość, niewybredne aspiracje i prymitywne oczekiwania, tępa bezwrażliwość i uboga wyobraźnia. One to właśnie wytworzyły i dalej kreują zręby współczesnej cywilizacji, w której jesteśmy uwikłani. Tej cywilizacji, gdzie została zaburzona harmonia między zasobami naturalnego środowiska, a oczekiwaniami żywych organizmów na zdrowy pokarm, czyste powietrze i świeżą wodę. Gdzie ludzie często cierpią głód a ich dzieci nie są kochane. Gdzie zawiodła rola rozumu, który mógłby tę harmonię przywrócić, a wyzwolony tymi brakami dysonans obciąża świat lawiną katastrof – ekologiczną, moralną i demograficzną. Organiczne procesy trawienne i prokreacyjne, z ich niewybredną stroną fizjologiczną oraz równie niewybrednymi manipulacjami technicznymi, są przecież nie do pogodzenia z potrzebą harmonii i piękna właściwą estetycznej wrażliwości ludzkiej. Powszechnie występująca reakcja wstydu i wstrętu jest wyrazem dysonansu między ową wrażliwością a tymi procesami żucia, trawienia i wydalania oraz rozmnażania i kopulacji, jakie dokonują się w ludzkim organizmie. Pojęcie „nieprzyzwoitości” kwalifikuje negatywnie ten kompromis do jakiego zmuszony jest człowiek realizujący owe procesy. Przymus ten wynika jednak już z samego faktu istnienia, z tego, że się jest człowiekiem. Ta organiczna forma bycia, w której człowiek został wykreowany, nie pozwala ominąć uczestnictwa w owych biologicznych procesach. Trzeba jadać i kopulować, aby móc zaspokoić głód i rozładować napięcia seksualne, choćby to budziło odruchy niezgody, niesmaku i wstydu. Jak widać, ludzka populacja została zaklinowana w tej egzystencjalnej antynomii, z której nie sposób się wymanewrować. Samym swoim istnieniem człowiek skazany jest na nieustanne trwanie w sytuacji żenującego kompromisu. Mówi się często, że „miłość niejedno ma imię.” Zapewne jednak słowo „miłość” odnosi się naprawdę do takiego tylko kompleksu emocji, które manifestują się jako żarliwe świadczenie na rzecz innych, jako gotowość pomocy i poświęcenia dla ich dobra. Taka miłość wyraża się w trwałej postawie wobec wszystkiego, realizując nieustanną przychylność i gotowość współuczestniczenia w troskach innych, czujących istot, które tych trosk doznają i w chęci niesienia im pomocy. Nazywanie mianem „miłości” innych postaw i uczuć, można już potraktować jako pewne nadużycie tego słowa. Najbardziej powszechną nazwą będącą takim nieprawomocnym nadużyciem jest „miłość” w odniesieniu do spraw seksu. Bo powszechnie nazywa się „miłością” to, co jest po prostu erotyczną fascynacją. Niekiedy tylko towarzyszą jej postawy altruistyczne, najczęściej jednak erotyczna fascynacja jest zaprzeczeniem miłości jako bezinteresownej przychylności. Na ogół cechuje ją egoizm, zachłanność, zazdrość, zawiść, agresywność. Zachodzi więc drastyczna nieadekwatność między tymi zjawiskami a przypisywaną im obiecującą nazwą. Dlatego zapewne ludzkie marzenia o szczęśliwej miłości małżeńskiej spełniają się tak rzadko. Ale wszystkie, lepsze i gorsze, doskonalsze i mniej doskonałe postaci miłości są już z góry ograniczone i udaremnione, co wywodzi się zapewne również z braku uwagi i humanistycznej staranności kosmicznych kreatorów. Wkomponowana niedbale w ogólną scenerię życia na Ziemi sprawia, że istoty kochające i kochane są już z góry skazane na nieuchronne cierpienie. Życie ich nie gaśnie bowiem równocześnie i one w pewnym momencie zostają od siebie boleśnie oderwane. Któreś z nich umiera, dziecko, żona, kochanek, pies. Tę najcenniejszą wartość życia, jaką jest miłość, technologowie kosmiczni potraktowali z brutalną nonszalancją. Kochanych i kochających skazali na nieodwołalne, rozpaczliwe rozstania. Jak widać w całej kreacji technologów nie ma miejsca na szacunek ani dla życia, ani na względy dla miłości. Przemysł rozrywkowy i kultura masowa próbują zatuszować realną prozę i pospolitość naszego organicznego bytowania, dekorując ją i ozdabiając poetyckim patosem. W ten sposób wymuszają apoteozę hodowlanych warunków życia ludzkiej populacji, od których nie ma przecież radykalnej ucieczki. Są one kategorycznym imperatywem białkowej formacji życia. Tak nas wykreowano! Bez odpowiedzi tylko pozostaje pytanie czy można to było zrobić inaczej? I czy do kreatorów można kierować pretensję o to, że dokonali brutalnej agresji, narzucając ludziom formę istnienia z takim nadmiarem impulsów pokarmowych i seksualnych? A to spowodowało zniewolenie ich świadomości i ograniczenie jej chłonności na inne bodźce, sygnały, impulsy. Zwłaszcza że głód i popęd płciowy wciąż się powtarzają, w momencie zaspokojenia nie łączą się z radykalną, ostateczną satysfakcją. Ujawnia się w tym pewne oszustwo ludzkiej tęsknoty, która nie dotrzymuje swoich obietnic. Pustka i niedosyt trwają nadal, a nawet niekiedy nasilają się. Ale i brak zaspokojenia zostaje ukarany niedosytem i wrażeniem niedogodności. Czegoś innego nam brak! Czegoś, co jest nieznane, nienazwane, niezrozumiałe i nieuchwytne. Samo zaspokojenie potrzeb organicznych nie wyczerpuje treści ludzkiej egzystencji, nie wygasza impulsów poszukiwania ani pragnienia odnajdowania. Czy nasza ludzka populacja może liczyć na jakiś radykalny przełom w swojej historii, na głęboką przemianę świadomości? I czy na taką przemianę w sposobie funkcjonowania ludzkiej osoby, bardziej zgodnego z potrzebą piękna i dobra, mogą ludzie sobie zasłużyć, dorobić się, wypracować? Wbrew nieudolnym poczynaniom kosmicznych technologów, odnaleźć w sobie takie utajone mechanizmy odżywiania i prokreacji, które by działały w harmonii ze środowiskiem naturalnym i dawały szansę zaspokojenia ludzkich etycznych i estetycznych tęsknot? I ile czasu musiałoby upłynąć zanim ta przemiana by się dokonała? Czy sto, czy tysiąc lat, a może kolejne eony musiałyby minąć, w czasie których ludzkość byłaby skazana na przyjmowanie na siebie kolejnych win za klęskę i katastrofę następnych, przyszłych cywilizacji? Nadzieję takiej odmiany ogranicza panujące potocznie w umysłach wrażenie nieodwracalnej jednoznaczności naszego świata i nas samych. A przecież jednocześnie wciąż oczekujemy jakiejś Wielkiej Przemiany, otwarcia się takich nieznanych dróg, którymi dotarłoby do ludzkiego umysłu wrażenie pełnego nasycenia DOBREM I PIĘKNEM. Pod wpływem nietrafnego ukierunkowania apetytu na pokarmy zwierzęce, razem z przerostem popędu seksualnego rodzi się zjawisko równie groźne, jakim jest agresja. Czy wyzwala ją tylko hormon adrenaliny przejmowany przez ludzi razem ze spożywanym mięsem, czy też jakiś szerszy jeszcze kompleks przyczyn, tego dotąd nikt nie zbadał, można się tylko domyślać. A porównanie współżycia w grupach różnych innych gatunków wskazuje na to, że nienawiść i potrzeba atakowania i zabijania przedstawicieli własnego gatunku jest u ludzi zjawiskiem patologicznym. Drapieżniki atakują tylko przedstawicieli gatunków obcych dla zdobycia pokarmu. A jeżeli atakują własnych współbraci, to głównie wtedy gdy traktują ich jak rywali w walce o samicę. Jak ogromne i groźne rozmiary przybiera u ludzi to skażenie patologiczną agresją, nie trzeba nikomu mówić, sami to stale obserwujemy na przykładzie wydarzeń politycznych i kryminalnych, współczesnych i historycznych. Jednak zrozumienie przyczyn tego zjawiska to już osobny, obszerny temat, którym należałoby się zająć w sposób, na jaki pozwala profesjonalna znajomość przedmiotu. Można się tylko domyślać, że jest on uwikłany w kompleks błędów wyzwolonych przez pierwotną nietrafną relację procesów metabolicznych i prokreacyjnych w ludzkiej populacji. I przewidywać, że w miarę ich przezwyciężania, automatycznie rozwiążą się i tamte. Innym rodzajem patologii, który też niewątpliwie zależy od wykreowania świadomości człowieka na obraz „łowcy”, jest jego niepohamowana zachłanność, nienasycona chciwość, skłonność do gromadzenia dóbr i ciągłego bogacenia się. Skłonność ta nie zawsze wynika z braku i niedostatku, najczęściej występuje niezależnie od motywów ekonomicznych. Dewizą tego nurtu, który podobnie jak seks zdominował świat, jest zasada opłacalności. Opłacalność traktuje się tu zresztą nie tylko jako cel działania, ale również jako miarę, kryterium, którym ocenia się wszystkie inne, najwyższe nawet wartości, takie jak mądrość, godność, uczciwość, talent. Przegrywają one w konfrontacji z opłacalnością. Panuje przekonanie, że nie warto być mądrym, uczciwym, utalentowanym, jeżeli nie obiecuje to znacznych korzyści finansowych. Odrzucenie czy rezygnację z tych humanistycznych wartości uzasadnia się takim właśnie argumentem „to się przecież nie opłaca”. I to jest ta pochyłość po której obniżają swoje dumne loty politycy, uczeni, a niekiedy i artyści. O to mają słuszną pretensję do starszych ich nawet nie urodzone jeszcze dzieci. Przynoszą one na świat oczekiwania znacznie wyższej rangi, a nadrzędność „opłacalności” nie wydaje im się ani przekonująca ani atrakcyjna. Oni pragną wzbogacać świat swoimi wyższymi, ambitniejszymi zaletami – mądrością, dobrocią, wrażliwością, a nie tylko wzrastającą wysokością bankowych kont satysfakcjonującą ich zachłannych, ograniczonych prokreatorów. Po przedstawieniu tych wszystkich zastrzeżeń i niepokojów, nie można ustrzec się przed niepewnością i pominąć pytanie dotyczące rzeczywistej intencji kosmicznych kreatorów. Czy może ta nieszczęsna sytuacja naszej Planety jest nie tylko efektem ich pomyłki, lecz złowrogim, bezwzględnym zamiarem? Gdyby pojawili się oni tu kiedyś z bezpośrednią interwencją i zamiarem korekty, to nie łatwo byłoby przewidzieć, czy przybędą z projektem dokonania głębokiej zmiany przez humanizację świata, czy może tylko po to, aby owe panujące tu kanony hodowlane zabezpieczyć i utrwalić? Aktualny stan naszego ludzkiego trwania wskazuje jednak dwie ścieżki wiodące do WIELKIEJ ODMIANY. Albo jałowy, na oślep kierowany bunt przeciwko nieudolnym lub drapieżnym kreatorom, albo podjęcie trudnej drogi pracy nad sobą i naprawą naszego świata. Pracy tym trudniejszej, że wykonywanej bez niezawodnych drogowskazów, ale ukierunkowując się intuicyjnie zgodnie z najgłębszą choć ukrywaną potrzebą ludzkiego serca, na to, co piękne i dobre Niewidzialni i widzialni drapieżcy Już od przeszło dwudziestu lat docierały do nas z Ameryki, uzyskiwane przypadkowo informacje o niepojętych, szokujących przypadkach znajdowania na polach i pastwiskach ciał zabitych zwierząt. Nie wiadomo przez kogo były one zabijane, w jaki sposób i dlaczego. W listopadowym numerze „Nieznanego Świata” informacje te zostały sformułowane i przekazane w postaci syntetycznej, chociaż i to nie wyjaśnia do końca całej sprawy i nie daje odpowiedzi na wcześniej stawiane pytania. Szczególnie bulwersujące są informacje o tym, co się dzieje z ginącymi zwierzętami. Wygląda na to, że są one zrzucane na ziemię z góry w stanie budzącego zgrozę okaleczenia. Są tam różne zwłoki zwierząt domowych takich jak krowy, owce, byki, konie, króliki, kury, kozy, psy, a oprócz tych domowych także zwierzęta leśne jak lisy, jelenie, kuny czy nawet foki i ptaki. Oprawcy pozbawiają je wszystkie krwi, w jakiś nieodgadniony sposób, bo nie zostawiają nawet jej śladów na ziemi ani w otoczeniu. Odcinają im fragmenty tkanki mózgowej, odbytu, genitalia, oczy, uszy, części języków i warg. Niekiedy ludzie znajdują porzucone martwe ciało pozbawione skóry i bez kropli krwi. Podejrzewano początkowo, że masakry tej dokonują drapieżne zwierzęta, ale okaleczenia okazały się przeprowadzone tak wyrafinowanymi sposobami, że nawet ludzkie narzędzia chirurgiczne nie byłyby w stanie tego powtórzyć. Domyślano się więc czy może „okrawanie” nie może być dokonywane przy użyciu lasera. Zjawisko to powtarzające się coraz częściej i obejmujące coraz rozleglejsze obszary różnych krajów i kontynentów, budzi zgrozę. Prasa alarmuje, nazywając nieznanych sprawców tysięcy tych okaleczeń, wampirami, kreaturami, mordercami. Mimo licznych poszukiwań i domysłów wciąż nie wiadomo kto to robi i w jaki sposób. Ostatnio podejrzenia kierują się w stronę UFO. Ale znów nie sposób odgadnąć w jakim celu mieli by to robić. Wygląda na to, że porywają upatrzone zwierzę do swoich pojazdów, dokonują tam precyzyjnie wykonywanych okaleczeń, a potem zrzucają martwe ich ciała na ziemię. Jedno z takich podejrzeń formułuje Budd Hopkins. Wypowiada on również domysł dotyczący motywów tych zachowań. Powiada, że istoty kosmiczne czując się zagrożone w swoim gatunkowym przetrwaniu, chcą drogą manipulacji genetycznych stworzyć jakiś rodzaj hybrydy i szukają do tego celu różnych części ciała ziemskich stworzeń. Mają im one służyć do realizowania pewnego biologicznego eksperymentu. I właśnie rezultatem tych prób jest kilka tysięcy okaleczonych ciał zwierzęcych spoczywających na ziemi i znajdowanych przez zbulwersowanych i zdezorientowanych właścicieli lub przypadkowych przechodniów. Informacjami tymi zaniepokojony jest właściwie cały świat. Zgroza ogarnia ludzi, którzy dowiadują się o masakrowaniu zwierząt i którzy niekiedy sami znajdują ich zranione zwłoki. Można się tylko zastanawiać co może powodować taką zgrozę. Skąd to oburzenie? Przecież cała ludzka cywilizacja opiera się na drapieżnym, bezwzględnym eksploatowaniu i maltretowaniu zwierząt przy pełnym ignorowaniu ich przerażenia i cierpienia poprzedzającego śmierć. Uczestnicy tej ludzkiej cywilizacji są psychicznie wkomponowani w cały ten system masowej, bezkarnej śmierci i niezawinionego cierpienia. Spotykając zwłoki ofiar, „niewidzialnych drapieżników” reagują odruchowo ale nie merytorycznie. Przecież tkwią w tej strukturze zarówno od strony prawnej, moralnej, ekonomicznej i religijnej, udzielając jej pełnej psychicznej aprobaty. Nie można więc zapominać, że zachowania niewidzialnych drapieżników i okrutna śmierć ich ofiar są im bardzo dobrze znane, bardzo dokładnie znane. Z codziennego doświadczenia. I tu nasuwa się zaskoczenie gdy porównujemy paradoksalną odmienność reakcji między wrzącym wręcz oburzeniem na ewentualnych kosmicznych zabójców a brakiem tego rodzaju emocji w stosunku nie do tysięcy, ale milionów i miliardów zwierząt poddawanych na całym świecie okrutnym okaleczeniom i ginących każdego dnia w męce i przerażeniu. Reakcją na to jest tylko obojętność i tępa bezwrażliwość. Świadkowie oglądający smutne ciała ofiar ew. kosmicznych eksperymentów, boleją nad cierpieniem tych zwierząt, szukają usilnie, choć bezskutecznie, winnych owej masakry, chcą ich znaleźć i uniemożliwić dalsze dokonywanie tych okrutnych niegodziwości. Podczas gdy osoby będące przecież wykonawcami lub użytkownikami tego samego procederu, zachowują się obojętnie i biernie. Co więcej wykazują zachłanność i agresywność licząc na korzyści uzyskane z tych wydarzeń. Świadkowie spotykający „okrwawione” zwłoki zwierząt, przyjmują ze zdziwieniem fakt, że nigdy wtedy nie słyszy się głosów strachu czy bólu u zaatakowanych ofiar. Można się domyślać, że ich oprawcy spełniają swoje czynności w taki sposób, aby eliminować ich strach i ból. Np. właściciel kilku groźnych, agresywnych buldogów, gdy rankiem stwierdził u jednego z nich ślady „kosmicznej” agresji (którą pies przeżył), nie mógł zrozumieć jak doszło do tego, że „nie było słychać ani odgłosów walki, ani widać jej śladów, a żaden z jego psów nawet nie zaszczekał”. Inaczej jednak odbywa się rzeź w warunkach gdy zabijanym jest zwierzę hodowlane „domowe”, a zabójcą osobnik ludzki. Autor artykułu pt. „Rzeźnia” przedstawia ponury koszmar funkcjonowania tej przyjmowanej z powszechną aprobatą instytucji jaką jest rzeźnia. Oto fragment jego relacji: „Wciśnięte w kąt dużej, żelaznej klatki, oddychają szybko, chrapliwie. Zachowują się dziwnie. Zupełnie jakby zdawały sobie sprawę z tego, że to już koniec. Że za kilka minut będą już tylko wiszącymi na żelaznych hakach półtuszami. (...) Zbliżające się głosy ludzkie powodują u zwierząt odruch paniki. Miotają się nerwowo w odległym kącie, włażą na siebie, chcąc uciec. Solidne metalowe drzwi otwierają się ze skrzypieniem blachy. Mężczyzna jest wysoki, w ręku trzyma wielką gumową pałkę. Poprawia białą czapkę, pochyla się próbując wpędzić zwierzęta do niewielkiego pomieszczenia o betonowej podłodze. Świnie kwiczą przeraźliwie. Jeszcze silniej zbijają się w dyszącą strachem grupę. Mężczyzna próbuje rozbić stado. Wali pałką po ryjach, zadach, bokach, zwierzęta kwiczą. Mimo szeroko otwartych drzwi, nie chcą wejść do komory śmierci. Horror trwa. Mija kilka minut zanim zmuszone biciem zwierzęta zbijają się w ciasne stado w kącie komory śmierci”. W tej sprawie jednak nie odrywają się głosy oburzenia i protestu. Ani w prasie, ani w sejmie. Wszystko to mieści się w granicach normalności, zostaje zalegalizowane w nauce, prawie, religii, moralności i obyczaju. Na całym świecie wyrastają monstrualne przemysłowe hodowle oraz ponure budynki rzeźni. Odbywają się męczeńskie transporty zwierząt wiezionych na ubój i dokonują się przerażające egzekucje. To wszystko jest „normalne”! Za normalne uchodzi to, że w jatkach kupuje się po kawałku zwłoki umęczonych ofiar. Przechodnie którzy bez zgrozy i wstydu patrzą na ciężarówki wiezionych do rzeźni, ryczących, przerażonych krów – też reagują normalnie. W instytutach naukowych pracują normalni uczeni, studenci i laboranci, którzy tę sytuację nie tylko tolerują, ale sami aranżują i realizują. Ten normalny świat normalnych ludzi, egzystujących stale w tępej bezwrażliwości, akceptujący biernie codzienne zjawisko masowego torturowania czujących istot, największą grozę budzi właśnie tą swoją normalnością. Nad światem współczesnym zawisnął przemysł cierpienia i okrutnej śmierci milionów torturowanych codziennie i mordowanych zwierząt. Przemysł ten funkcjonuje systematycznie, planowo, naukowo, starannie, nowocześnie. Wykonywany jest przez wykwalifikowanych, cenionych i dobrze zarabiających fachowców. Ale to nie tylko oni, nie ci „trudniący się ofiarnie” odgrywają w tym przemyśle inspirującą i decydującą rolę. Siłą napędową bowiem i podstawową inspiracją są tu oczekiwania konsumentów. To właśnie potężna presja popytu podtrzymuje całą strukturę uprzemysłowionego zwierzobójstwa. To na skutek nieustannego, nieustępliwego nacisku roszczeń nabywców mięsa działa ona na co dzień od nowa w dostojeństwie prawa i moralności, przy pełnej akceptacji wszystkich, którzy w nim uczestniczą jako producenci i apologeci. To dzięki nim zwierzobójstwo dokonuje się zgodnie z istniejącymi ustawami i przepisami, z ukształtowanym sumieniem i osiągniętą wiedzą naukową. O strasznym losie zwierząt decyduje ta niewiarygodna legalność owego przerażającego przemysłu. Ale bestialstwo ludzkie znajduje ponadto satysfakcje w innych jeszcze sposobach maltretowania zwierząt. Jedne z nich uprawiają ludzie dla dodatkowego zarobku, a inne po prostu dla zabawy. Do amatorów takiego zarobku należą na przykład ci rolnicy, którzy praktykują biznes siłowego tuczu gęsi. Chorobliwie stłuszczone wątroby tych umęczonych ptaków służą potem do wyrobu strasburskich pasztetów. Jest to przysmak ceniony szczególnie we Francji. Maltretowane gęsi próbują niekiedy popełnić samobójstwo aby uciec od koszmarnego losu. Uderzają wtedy głową o twardą ścianę. Ta manifestacja rozpaczy świadczy o nasileniu cierpienia, będącego dobitnym świadectwem hańby człowieka, który je na to cierpienie skazuje. Udręką zwierząt można się też bawić. Polowanie od czasów biblijnego Nemroda jest ulubioną rozrywką władców i polityków. Jest również elitarnym sportem intelektualistów i artystów. O nich właśnie wyraża opinię ekolog, dr Simona Kossak: „Ta grupa myśliwych budzi moje przerażenie. To oni kształtują świadomość rzesz myśliwych, oni uczą czerpać z zabijania zwierząt przyjemności nieznane kłusownikom ani zwykłym prostym myśliwym... Gloryfikują myślistwo jako rozrywkę sportową. A tymczasem śmierć zwierzęcia jest szokującym przeżyciem dla każdego wrażliwego i myślącego człowieka... Człowiek subtelny, czujący przyrodę i z nią współczujący, nie zniesie widoku polowania”. Ludzie posługują się zwierzętami nie tylko w celach konsumpcyjnych, ale i wielu innych. Ciała zwierząt stanowią surowiec do wyrobu skórzanych przedmiotów, kosmetyków i futrzanych okryć. „Nosimy futra zdarte ze zwierząt, które zdechły z pragnienia czekając na wydobycie z pułapki ich uwięzionych kończyn czy zamarzniętych języków. Te wypadki są sankcjonowane i finansowane przez nasze własne zakupy i przez nasze żądania.” Według panującego i przyjętego stylu ludzkich ocen moralnych od stuleci (przynajmniej w zasięgu kultury śródziemnomorskiej) panuje obyczaj lekceważenia i prześladowania kotów. W okresie średniowiecza stosowano wymyślne sposoby torturowania kotów, szczególnie dla uczczenia pewnych uroczystości religijnych. Obyczaj ten zresztą trwa do dziś szczególnie w Hiszpanii w czasie „fiestas”, gdzie jednym z akcentów świątecznych jest znęcanie się nad zwierzętami i zabijanie ich. W taki sposób traktuje się zresztą nie tylko koty, ale również owce, cielęta, kozy i nawet krowy. Ich paniczne przerażenie i próby ucieczki prowokują radosną euforię wśród obserwatorów i uczestników takiej „zabawy”. A jak człowiek traktuje te szlachetne i inteligentne zwierzęta jakimi są konie! Im poświęca piękny wiersz Renata Fiałkowska, protektorka zwierząt, wegetarianka, aktorka i poetka: „Dzieciom przestrzeni, kochającym swobodę, słońce, trawę i niebo Pozbawionym wolności, ujarzmionym batem, zakutym w rzemienie. I tym zaprzęgniętym w kierat, poniewieranym i zagłodzonym I tym ginącym milionami w męczarniach na ludzkich wojnach. l tym ufnym, naiwnym radosnym źrebakom, zmieniającym się szybko w ochwacone wałachy, otępiałe od pracy i wiecznej przemocy. I tym wspaniale odkarmionym łamiącym nogi w oszalałym pędzie wygrywającym miliony dla swoich panów. I tym mokrym od potu, całe życie ciągnącym przeładowane wozy drżącym od strachu i bólu nigdy nie dość szybkim dla podpitych wozaków I tym oślepłym od ciemności i łez, ciągnących latami wózki w podziemnych korytarzach kopalni wiecznie czarnych nigdy nie widzących słońca i trawy – odmówiono wstępu do nieba.” Zdarzenia świadczące o niepojętych ekscesach ze strony „niewidzialnych drapieżców” w zestawieniu z zachowaniami człowieka, tego który ma być „szczytem stworzenia” robią wrażenie raczej łagodnych i niegroźnych. Aby je oceniać właściwie a nie jako wydarzenia budzące zgrozę i oburzenie trzeba by je przedtem zestawić z przyjętymi i tolerowanymi obyczajami ludzkich mieszkańców Ziemi. Porównać z tym horrorem jakim jest obyczaj traktowania zwierząt przez ludzi i ze stanem ludzkiej świadomości w tym zakresie. Oglądając to ponure zjawisko kaleczenia zwierząt przez „niewidzialnych drapieżników” nie jesteśmy jednak w stanie odpowiedzieć na narzucające się wtedy pytania: Kim są oprawcy, jak dokonują owych zabójstw i po co to robią. Tę sprawę okrywa tajemnica, nie wiadomo ani kim są, ani jak to robią i dlaczego. Natomiast to co robią ludzie ze zwierzętami, cały proceder przemysłowego, obyczajowo akceptowanego zwierzobójstwa jest zupełnie jasny, zrozumiały, wyraźny. Kim są sprawcy? Wiadomo, to hodowcy, rzeźnicy i konsumenci mięsa zabijanych zwierząt. Ci ludzie, którzy traktują siebie jako reprezentujących najwyższy stopień ewolucyjnego rozwoju na tej Planecie, jako tych najbardziej inteligentnych, obdarzonych wysokim stopniem emocjonalnej wrażliwości, dysponujących dumnymi kryteriami moralnymi i stosujących się do etycznych ocen i norm. Jak dokonują tych zabójstw – po prostu, zwyczajnie, w rzeźniach, posługując się pałką i nożem. Po co to robią? To jasne, aby pokrojone zwłoki zabijanych zwierząt zjadać w postaci kotletów, wędlin i innych wyrobów z mięsa. Budd Hopkins odnośnie niewidzialnych drapieżców wysuwa hipotezę, że najpewniej Obcy czegoś od nas potrzebują i że tą potrzebą jest zapewne chęć zrozumienia na czym polega stan „bycia człowiekiem”. W tym celu dokonują prób sporządzenia takiej hybrydy, która umożliwiłaby im uzyskanie tego etapu rozwoju, jaki reprezentują ludzie, dla uzyskania możliwości osiągnięcia stanu WYZWOLENIA. Oni sami widocznie nie mogą tego progu przekroczyć i dlatego pragną STAĆ SIĘ LUDŹMI. Oczywiście jest to domysł Hopkinsa, a może istnieć jeszcze jakiś inny, nieznany nam powód przeprowadzania tych kosmicznych – koszmarnych doświadczeń i podejmowania prób osiągnięcia czegoś, co jest im potrzebne i dla nich cenne. Trudno jest odpowiedzieć na takie pytania i zrozumieć intencje Obcych. Zwłaszcza że jak to trafnie formułuje autor artykułu, Piotr Listkiewicz „...doprowadzamy do paradoksalnej sytuacji: będąc Szczytem Stworzenia i gospodarzem na tej planecie, nie wiemy nawet dlaczego jesteśmy ludźmi i po co tutaj żyjemy.” Jeżeli Obcy uznają nasze człowieczeństwo jako sytuację będącą koniecznym etapem przejściowym, prowadzącym do WYZWOLENIA, drogą do osiągnięcia wyższego stanu istnienia, to albo się radykalnie mylą i przeceniają naszą populację, albo znaczy to, że ludzka populacja stanęła przed jakimś haniebnym zakrętem ewolucyjnym. A może te manifestacje Obcych, eksponujących nam zmaltretowane zwłoki naszych zwierząt są jakąś próbą zastosowania środka pedagogicznego dla uświadomienia ludziom, na czym ich błąd polega, i skłonienia do otrząśnięcia się z tego stanu świadomości, fałszywej świadomości, warunkującej błąd i do przezwyciężenia go? Może stosują taką metodę jaką posługuje się wychowawca, gdy pragnie pobudzić upartego wychowanka do uświadomienia sobie, jak złe i głupie jest jego zachowanie? I w tym celu prezentuje mu je na przykład aby sprowokować wyzwalający WSTRZĄS? Dobroć dla wszystkich czy przedsiębiorstwo hodowlane? Wśród organicznych układów ludzkiego ciała układ rozrodczy spełnia rolę wyjątkową w porównaniu z takimi na przykład układami jak oddechowy, krwionośny czy wydalniczy. Bowiem oprócz rozradzania, które jest właściwe dla biologicznego organizmu indywidualnego, odgrywa także doniosłą rolę w kształtowaniu się i funkcjonowaniu psychicznej sfery osobowości człowieka. A ponadto sfery obyczajowości i kultury całego społeczeństwa. Każdej wspólnocie ludzkiej arbitralnie narzuca kondycję o dominującym charakterze prokreacyjnym. Obecność i oddziaływanie genów płciowych w organizmie ludzkim decyduje nie tylko o rozmnażaniu, lecz organizuje również system psychospołeczny, wszechstronnie i głęboko kreuje szeroką gamę emocji, inscenizuje treści wyobrażeń, prowokuje wszechstronnie reakcje i oczekiwania oraz sam sposób pojmowania i traktowania „miłości” jako erotycznej fascynacji. W ten sposób inicjuje podstawowy program życiowy, określa związane z nim aspiracje i ambicje oraz zobowiązuje do zachowań dających możliwość realizowania tych aspiracji. Wpływ ten działa szczególnie głęboko na sferę aksjologiczną – wyzwala kryteria wartościowania, kształtuje oceny, określa sposób rozumienia i ukierunkowanie wartości emocjonalnych. Ale jednocześnie ogranicza i wyjaławia inne, możliwe sposoby myślenia, zasoby doznań, ambicji i oczekiwań. W ten sposób narzuca ludzkiej populacji kondycję o dominującym charakterze prokreacyjnym i powoduje, że przypomina ona precyzyjnie i wszechstronnie zaprogramowane przedsiębiorstwo hodowlane. W kulturze podlegającej hegemonii prokreacyjnej, miłość występuje zresztą nie tylko jako fascynacja erotyczna, ale również jako przywiązanie – przywiązanie do dzieci i partnera, a sukces miłości utożsamiany jest z trwałym ich posiadaniem. Podczas gdy miłość uwolniona od tej prokreacyjnej dyktatury, może przejawiać się jako zwykła DOBROĆ DLA WSZYSTKICH. Pod przemożną dominacją impetu prokreacyjnego pozostają różne dziedziny życia ludzkiego – poważne i drobne. Już nawet teksty rozrywkowych, lekkich piosenek są w całości wypełnione repertuarem sentymentalnym, podobnie jak scenariusze filmowe, powieści, a nawet i poważne, ambitne dramaty. Klimat ten panuje zresztą nie tylko w sztuce, ale i w codziennym obyczaju, przenika do zabaw, towarzyskich rozmów i rozrywek. Życiowe sukcesy, zwane w filmach „happy endem” oraz klęski i rozczarowania oraz bolesne zawody, wyrażające się na przykład w słowach poety „smutna jest dusza moja aż do śmierci”, są zazwyczaj nasączone atmosferą płci. Sposób pojmowania celu życia i treści upragnionego szczęścia, łączą się nierozerwalnie z różnymi etapami realizowania zdarzeń prokreacyjnych. Biologiczny fakt dominacji znaczenia hormonów płciowych w organizmie ludzkim zagarnia całą sferę kultury i psychologii doznań, podporządkowując je myśleniu, wrażeniom, planowaniu i przewidywaniu, obawom lub nadziejom i nieustannemu oczekiwaniu seksualnego spełnienia, jako synonimu osiągnięcia życiowego optimum. Ta sytuacja promieniuje, bezpośrednio lub pośrednio, we wszystkie dziedziny życia ludzkiego. Inicjuje programy biografii indywidualnych i aktywności zbiorowej, kojarzy się jednoznacznie z osiągnięciem i sukcesem lub klęską i zawodem, szczęściem lub cierpieniem. Organizuje kierunek myślenia i prowokuje sposoby zachowania ujętego w społecznie przyjętych formach. Społeczeństwu ludzkiemu narzuca zasady bytowania HODOWLANEGO. A przecież tyle można przeżywać i realizować innych jeszcze zjawisk psychicznych i kulturowych, bogatych i różnorodnych, jakkolwiek nie splecionych z tą sferą życia. A tych właśnie populacja ludzka zostaje pozbawiona arbitralnie, prawie mechanicznie i utrzymywana jest w stanie permanentnej gotowości do rozrodu. To prokreacyjne uwarunkowanie genetyczne wymusza bezwzględną konieczność TRWANIA – trwania w postaci kolejnych etapów pokoleniowych. Jego przestrzeganie jest w ludzkiej świadomości obdarzone wrażeniem spełnienia i uwznioślenia, podczas gdy zaniechanie zostaje obciążone doznaniem cierpienia i nieszczęścia, poczuciem klęski i winy. Etapy następujących po sobie pokoleń zawężają horyzont oczekiwanych przemian, wyznaczają zakres poszukiwań, gaszą wrażliwość na to, co NOWE, nie wyzwalają ciekawości ani nadziei INNEJ. Nawet takie wzniosłe znamiona zagadkowości ludzkiego istnienia i tajemnicy bytu, jakimi są gwiazdy, rzadko pobudzają ciekawość poznawczą, ich rola zostaje uszczuplona do tego, że służą jako scenografia sentymentalnych wzruszeń – marzeń o miłosnym spełnieniu. Populacje są zubożone mentalnie i emocjonalnie. Każda wspólnota ulegle i nierozważnie generuje kolejne pokolenia i czuje się tym usatysfakcjonowana. Dominacja prokreacyjnych uwarunkowań udaremnia narodziny marzeń bardziej godnych rangi CZŁOWIEKA. Tłumi próby rozwikłania wiecznej zagadki, odkrycia tej fascynującej tajemnicy, jaką jest niepojęte uwikłanie ludzkiej istoty w strukturze kosmosu. To wtargnięcie klimatu sfery prokreacyjnej w ludzki organizm i w ludzką osobowość oraz w całą kulturę humanistyczną można by właściwie uznać za akt agresji ze strony kreatorów i technologów, programujących strukturę ziemskiej biocenozy. Narzuca ona bowiem ingerencję we wszystkie dziedziny naszego życia. Ale żeby móc tę sprawę potraktować łagodniej i bardziej wyrozumiale, spróbujmy wysunąć domysł, że ta prokreacyjna niewola jest może związana z istniejącym, kolejnym etapem ludzkiego stawania się w kategoriach humanistycznych. Niewykluczone bowiem, że na tym właśnie poziomie zaawansowania życia ludzkiej istoty, poziomie tak bliskim kondycji innych ssaków, płeć i macierzyństwo są niezbędnymi etapami w procesie dojrzewania naszego gatunku, jego stopniowego dochodzenia do prawdziwie ludzkiej, boskiej miłości. Tej miłości, którą jest po prostu DOBROĆ. *** Ale nie wykluczone jest też, że ten pocieszający, optymistyczny domysł jest błędny, że autentyczna, trudna do ustalenia rzeczywistość mogłaby nas jeszcze bardziej zgnębić i porazić. Może zostaliśmy tak zaprogramowani specjalnie, dla jakichś obcych nam, nieznanych celów, aby nieustannie, bez sprzeciwu produkować własne kopie, aby żywić się ciałami zabijanych innych, żyjących istot, tak samo dysponowanych do nieustannego, biernego autokopiowania, a które tak samo jak ludzie zabijają, zjadają i rozmnażają się nieprzerwanie. Tak bez końca, jak maszyna działająca w całej biosferze ziemskiej planety, według programu nie związanego bezpośrednio z ludzkim losem ani nie ukierunkowanego na ludzką pomyślność. I tak sobie brodzimy beztrosko i bezmyślnie w tej normalności naszego istnienia, pokrzepiając się przekonaniem o wolnej woli homo sapiens i jego dumnej przewadze nad innymi chodzącymi, fruwającymi i pełzającymi współmieszkańcami tej niewinnej, błękitnej planety i o niezawodnej opiece i protekcji naszego STWÓRCY. Spirala paradoksów, czyli zasadzki ludzkiej kondycji Egzystencjonalne relacje między ludźmi oraz między innymi istotami czującymi są tak zawikłane i niejednoznaczne, że tego zła, które z tego wynika i które pragniemy przezwyciężać, nie udaje się zwalczyć radykalnie, można je tylko minimalizować. A i to też korzystając z dużej dozy umiejętności i trafnego rozeznania, bo inaczej popadamy w ustawione wszędzie pułapki. Miarę zawiłości, przed jakimi stawia nas codzienne życie, można przedstawić na przykładzie choćby takiej pospolitej sytuacji podwórkowo–piwnicznej, jaką stwarza obecność dzikich kotów w miejskiej aglomeracji. Koty stanowią nieodzowny element ekologii dużych miast. Mieszkańcy domów stają tam przed alternatywą wyboru między obecnością kotów albo myszy. Jakie jest zagrożenie nadmiernym rozmnożeniem się myszy – wiadomo, ale ich naturalni wrogowie, jakimi są koty, też budzą opory i zastrzeżenia pewnej części mieszkańców, bo zanieczyszczają piwnice, co powoduje niemiłe zapachy. A poza tym niektóre osobniki rodzaju ludzkiego mają zakorzenioną niechęć lub wręcz odrazę do przedstawicieli innych rodzajów flory i fauny – między tymi ostatnimi są koty. I na tym tle rodzi się zalążek pierwszego konfliktu i zawiązuje się pierwsze oczko spirali paradoksów. Bo wśród mieszkańców miejskich kamienic oraz urzędników odpowiednich administracji są przedstawiciel odmiennych orientacji psychicznych – ci nastawieniu wrogo lub niechętnie uraz ci inni, którzy nie tylko akceptują obecność kotów, ale nawet mają dla nich ciepłe uczucia życzliwości. Wzrusza ich widok bezradnych, głodnych kociąt i niektórzy wychodzą codziennie na podwórze z miseczkami pokarmu dla nich. W ten sposób nie tylko je karmią, ale również chronią przed niszczeniem nowo narodzonych małych. Na skutek tego w kocio?piwnicznej aglomeracji robi się coraz większy tłok. Równolegle z tym wzrasta nacisk negatywnych reakcji przedstawicieli frakcji pierwszej, to znaczy tej nieprzyjaznej kotom, którzy gromadzą wtedy przeciwko nim dodatkowe argumenty. Wiadomo, że zanieczyszczenia i kocie zapachy wzrastają równolegle z manifestowaniem się opiekuńczej postawy frakcji przyjaznej. Między tymi dwiema frakcjami rodzi się konflikt, czasem wręcz otwarta wrogość, koty padają niekiedy ofiarami otwartej agresji. Oczko spirali rośnie, pęcznieje, bo obecność kotów nie tylko powoduje nieporządek, ale wzbudza też antagonizm między ludźmi. Ponadto dochodzi tu jeszcze dodatkowy motyw, motyw obiektywny, którego nie mogą zlekceważyć najwięksi nawet sprzymierzeńcy kotów i ci, którzy napełniają codziennie ich miseczki. Bo przecież ci współczujący dobroczyńcy karmią koty najczęściej podrobami. A podroby to są wnętrzności wydarte z ciała zabijanych w rzeźniach innych zwierząt. Zwierząt czujących i zdolnych do cierpienia tak samo jak koty. Jaki jest więc wybór, jaka słuszna i sprawiedliwa decyzja? Czy należałoby zwrócić się z reklamacją do tego, który wykreował porządek żywienia na Ziemi, włączając w to pokarm przewidziany dla drapieżników? Te „kurze wątróbki” i „wieprzowe nereczki”, którymi karmią troskliwe opiekunki zgłodniałą armię kotów, to jakby szyderstwo wobec konieczności podjęcia trafnej, sprawiedliwej decyzji: kogo i czym karmić. Bo jakie są możliwości tego wyboru? Albo porządek i czystość na podwórzu kosztem inwazji rozzuchwalonych myszy oraz głodowej śmierci wynędzniałych kotów, albo fetor w piwnicy i niekontrolowany przyrost kilku kocich miotów w ciągu roku. Po kilku latach to już może być wręcz armia, której nie zdołają wykarmić nawet całe zastępy współczujących opiekunek. „Humanitarne” zabijanie zaś jest decyzją niejednoznaczną, dla wielu nieprzekonującą, a dla wszystkich... odrażającą. Aż ciśnie się na usta pretensja pełna urazy i rozgoryczenia: Ależ nas ci kreatorzy urządzili! Ten przykład sytuacji podwórkowych kotów jest tylko jednym z wielu, obejmujących szeroką skalę zdarzeń donioślejszych i o znacznie szerszym zasięgu. Dokonują się one w całej ziemskiej biocenozie, a wywodzą się z istnienia tak zwanego łańcucha pokarmowego. Jest to hierarchiczna struktura porządku odżywiania, w którym jedne organizmy żywią się ciałami innych organizmów. Jedne z nich odgrywają tu naturalną rolę łowców, a inne są ich równie naturalnym łupem. Uczestniczą w nim niezliczone ilości organizmów, m.in. muchy, pająki, gąsienice, ważki, jaszczurki i wiele, wiele innych, małych i dużych. W pewnym momencie swojej prehistorii do tego łańcucha pokarmowego został włączony również i człowiek. Zarówno jako łup oraz jako łowca. Jako łowca żywi się właściwie wszystkim, co chodzi, fruwa i pływa. Jest najżarłoczniejszy ze wszystkich uczestników łańcucha pokarmowego. Nie dostrzegając autentycznego egzystencjonalnego sensu tej biologicznej struktury, organizujący ją i stymulujący przedsiębiorcy i menedżerowie oraz konsumenci mają najczęściej niezłomne przekonanie o swoich dobrze spełnianych obowiązkach – wobec własnego organizmu, wobec kraju, wobec świata i wobec własnych dzieci. Bez względu na to, czy reprezentują frakcję przyjazną zjadanym, czy też wobec nich antagonistyczną, są zawikłani w kolejnym supełku egzystencjonalnej spirali ziemskiej biosfery, który uznano za paradygmat naukowo i obyczajowo niewzruszony. Tak właśnie niewzruszone i zakorzenione w historii i obyczajowości jest przekonanie o potrzebach pokarmowych ludzkiej populacji. Zwyczaj zabijania zwierząt i przyrządzania pokarmu z ich ciała jest jednym z paradygmatów najmocniej zakorzenionych w ludzkiej świadomości. Jakkolwiek wszystkie inne morfologiczne i fizjologiczne świadectwa dowodzą w sposób niewątpliwy tego, że ludzki organizm jest jednoznacznie przystosowany do pokarmu roślinnego, a takie jego spożywanie jest harmonijnie skorelowane z genetycznymi uwarunkowaniami jego zdrowia i rozwoju, to argumenty te jak groch od ściany odbijają się od fałszywego przekonania, że mięso zwierząt ma być pokarmem, niezbędnym człowiekowi dla zdrowia i dobrej kondycji. Jednak choroby i zaburzenia rozwojowe ludzkiej populacji przeczą temu w sposób niedwuznaczny. Lansowane od kilkunastu lat odkrycia, badania i dowody lekarzy ze Stowarzyszenia Medycyny Odpowiedzialnej są ignorowane i lekceważone i to głównie przez tych, których ludzkim i zawodowym obowiązkiem jest przekazywanie takiej właśnie wiedzy pacjentom zagrożonym ciężkimi chorobami spowodowanymi niewłaściwym odżywianiem. Co więcej, błąd ten przybiera postać wręcz karkołomną, gdy ci właśnie przedstawiciele medycyny kierują kryminalne oskarżenia przeciwko nielicznym rodzinom, które zdecydowały się żywić swoje dzieci zgodnie z jedynie słuszną wiedzą o odżywianiu, to znaczy bez pokarmów zwierzęcych. Historia gehenny tych dwóch rodzin kładzie się niezatartą plamą na profesji lekarzy pediatrów oraz urzędników wymiaru sprawiedliwości. Wszyscy oni zakwestionowali prawo dzieci do naturalnej, zdrowej diety, wybranej im przez mądrych rodziców, i ośmielili się kierować je do Domów Dziecka z dala od ich troskliwych opiekunów. Te zdarzenia można potraktować podobnie jak zachowania przedstawicieli Inkwizycyjnego Trybunału dyskryminującego w wiekach średnich wyznawców teorii heliocentrycznej budowy świata, odkrytej przez Kopernika i potwierdzonej przez Galileusza i Giordano Bruno. Trzeba jednak przyznać, że ci nadgorliwi pediatrzy i sędziowie też nie mają przecież złych intencji. Oni, podobnie jak obie frakcje podwórkowo–kocich antagonistów, „chcą dobrze” tak samo jak obrońcy czystości podwórek i piwnic przez usuwanie z nich kotów. Ale ani jedni, ani drudzy nie uświadamiają sobie dalszych skutków ubocznych realizowania takich decyzji. Jedni i drudzy są uwikłani w spirali moralnych paradoksów, a ich decyzje mogą mieć negatywne skutki, bez względu na to, jaką podejmą decyzję. Takich paradygmatów i takich supełków jak te kocio?podwórkowe i te związane z kontrowersjami dietetycznymi mamy jednak znacznie więcej. Najwięcej zawęźleń spirali jest wplątanych w przekonania o niewzruszonej pozycji ustaleń naukowych osadzonych w każdym paradygmacie. Z tej sakralnej wręcz lojalności wobec obowiązujących aktualnie paradygmatów rodzi się obecnie potrzeba zaistnienia sfery tzw. paranauki. Jej tezy i ustalenia trwają w roli wstydliwie, pod przymusem tolerowanych odkryć, takich jak choćby niektóre współcześnie dokonywane w zakresie kartografii, archeologii, prehistorii, astronomii, ale innych niż te uznane przez naukę za jedynie autentyczne i dopuszczalne. Podobnie inkwizycyjny charakter ma selekcja stosowana przez pracowników księgarń przy zaliczaniu do sprzedaży książek, podsuwanych potem klientom i czytelnikom. Jak gdyby przekazywanie im zasygnalizowanych tu, niekonwencjonalnych, naukowo nie aprobowanych faktów, o których piszą autorzy, faktów sprzecznych z przyjętymi paradygmatami było pogwałceniem obowiązku utrzymywania ich w stanie niedoinformowania. Jak gdyby należało zgodnie z zasadą lojalności ortodoksyjnej podsuwać książki dające głównie szansę żonglowania wiadomościami o kryminalnych wykroczeniach, pornografii i sensacji wszelkiego kalibru. Te zaś mieszczą się niezawodnie w ramach informacji i myślenia, akceptowanych przez paradygmat istniejącej obyczajowości. Uprawianie zawodu księgarza to zadanie dla ludzi mądrych i ambitnych, którzy czują potrzebę lansowania prądów myślenia odkrywczych, nowych, niekonwencjonalnych. Dostarczanie czytelnikom pozycji zawierających treści, które ich umysłowo nie wzbogacają, nie zmuszają do zakwestionowania pospolitych sposobów myślenia i nie pobudzają do zaprzeczania wiarygodności oficjalnych opinii o postaci świata, a tylko potwierdzają posiadane już zasoby jałowej wiedzy, to sposób wykonywania zawodu, który księgarza poniża i kompromituje. Poniża go również brak dostępnych w księgarniach informacji, które pomagają rozluźniać supły zaciskające się na spirali naszej umysłowej kondycji. A istnienie tych supłów oraz ich zaciskanie lub rozluźnianie to zjawisko dotyczące nie tylko sytuacji czytelnictwa, ale nieuchronny warunek dokonywania się w dzisiejszym świecie procesów progresywnych lub regresywnych. Księgarstwo to nie tyle łatwy, korzystny „biznes”, ile moralne i kulturalne zobowiązanie. Warunkiem jego spełnienia jest mądre stosowanie trafnych kryteriów wyboru książek oraz sugestywne informowanie i przekonywanie czytelnika o walorach proponowanych mu pozycji. To już nie tylko zawód, ale SZTUKA, dla której realizowania księgarz musi być nie „byle kim”, ale KIMŚ, kimś na miarę nowej nadziei świata. Świata dławionego zwietrzałymi paradygmatami i trywialnymi konformizmami. To sztuka wykonywania małych chociażby kroków przezwyciężania nieaktualnych, dezinformujących barier kulturowych i umysłowych. Każda trafnie wybrana książka jest szansą wyplątania się z jakiegoś oczka spirali paradoksów naszej trudnej i jednocześnie obiecującej sytuacji egzystencjalnej.