Marek Sadzewicz Jan 3 Sobieski 1629-1696 Urodzony pod znakiem pioruna Jan Sobieski, szlachcic herbu Janina, urodził się 17 sierpnia 1629 roku w zamku w Olesku z ojca Jakuba, wówczas krajczego koronnego, i matki Teofili z Daniłowiczów. Sam pisze: "urodziłem się w Olesku, w zamku na wysokiej górze, mila od Białego Kamienia, gdzie się też król Michał rodził. Podczas urodzenia mego biły pioruny bardzo... Tatarowie też podpadli w tenże właśnie czas pod zamek..." Zamek w Olesku leżał w zasięgu najazdów tatarskich. Jan Sobieski przeszedł do tradycji narodowej i aż do dzisiejszych czasów stanowi wzór króla-wodza, symbol triumfów staropolskiej sztuki wojennej, rycerza z całym jego urokiem i blaskiem. Nie tylko pioruny i bliskość najazdu tatarskiej ordy przepowiadały mu przyszły los. Jan Sobieski to wykwit, apogeum i zakończenie wielkiej tradycji rodzinnej. Jego matką była wnuczka wielkiego hetmana Stanisława Żółkiewskiego, którego napis nagrobny był drogowskazem w wychowaniu następnych pokoleń: "O quam dulce et decorum est pro patria mori" (O, jak słodko i pięknie jest umrzeć za Ojczyznę). Matce przypisuje się słowa, jakimi na wzór matek Spartanek miała żegnać synów odchodzących na wojnę: "Vel cum hoc, vel super hoc" (Niechże wracają z nią - tarczą - albo na niej). Jednym z motywów herbu rodowego Janina jest właśnie tarcza. Do rodziny matki Sobieskiego należeli: Mikołaj Daniłowicz, podskarbi wielki koronny i marszałek sejmu, uczestnik wypraw Jana Zamoyskiego na Wołoszczyznę, oraz jego syn Jan Mikołaj, również podskarbi wielki koronny, jeden z najznaczniejszych magnatów w Polsce. Natomiast dziad Sobieskiego - Marek - był chorążym nadwornym koronnym, kasztelanem i wojewodą lubelskim, towarzyszem wojennym Batorego i Zamoyskiego; uczestniczył w wojnie z Moskwą, odznaczył się w boju pod Pskowem, bronił Krakowa przed arcyksięciem Maksymilianem, brał udział w wyprawie J. Zamoyskiego na Wołoszczyznę. Ojciec zaś Jakub wojował pod Władysławem IV i Karolem Chodkiewiczem, uczestniczył w słynnej zwycięskiej obronie Chocimia w 1621 roku. Jakub Sobieski starał się przekazać synom nie tylko najlepsze tradycje rodowe i ojczyste, ale również wychować ich w duchu polskiego wieku złotego, w duchu świeckim, zaznajomić z kulturą europejską, nadać ich edukacji charakter rycersko-obywatelski. Dlatego położył nacisk na praktyczną i teoretyczną znajomość sztuki wojennej, zarówno staropolskiej, jak i zachodnioeuropejskiej. Czasy były przecież wojenne. Wychowanie, tradycja, nauka padły na podatny grunt. Cokolwiek Jan Sobieski otrzymał w spadku, potrafił pomnożyć, doprowadzić do możliwie najwyższego poziomu. Z chwilą kiedy Jan i starszy od niego o rok Marek osiągnęli odpowiedni wiek, ojciec posłał ich na studia do Akademii Krakowskiej, następnie na paroletni wojaż za granicę - do Francji, Niemiec, Niderlandów i Anglii. Podróż zagraniczną synów ojciec, wówczas wojewoda ruski, starannie przygotował. Człowiek głębokiej wiedzy humanistycznej oraz praktyki wojennej pragnął, żeby synowie wynieśli z podróży korzyści, potrzebne do służby obywatelskiej i wojennej na wysokim stanowisku. Jako towarzysza i opiekuna dodał im dworzanina Sebastiana Gawareckiego. Należy podziwiać wszechstronność instrukcji, napisanej dla synów i ich pedagoga. Jakub Sobieski polecił synom jako lekturę w drodze dzieła Tacyta, Liwiusza, Swetoniusza, Salustiusza. Korzyści z podróży sprowadzały się przede wszystkim do kontaktów z ludźmi, poznania stosunków, rozejrzenia się i osłuchania w świecie. Mając najlepsze polecenia, młodzi Sobiescy uzyskali możność wstępu na dwór królewski w Paryżu. Rekomendacje ojcowskie otworzyły im drzwi i do innych salonów. Rozpoczynała się wówczas w Europie "wielka rozmowa", dysputa salonowa, która sięgnęła szczytów w XVIII stuleciu. W formie nieobowiązującej - za to wytwornej - dyskutowano o wszystkim: o filozofii i stosunkach społecznych, o zdobyczach nauki, omawiano najnowsze odkrycia naukowe i perspektywy, jakie one otworzą światu. W życiu towarzyskim i umysłowym salonu brały udział również kobiety, które chwytały też za pióro. Na przykład listy pani de Savigne stanowią wzór epistologii, stylu i żywości umysłowej. W czasie pobytu za granicą specjalne studia poświęcili bracia Sobiescy zagadnieniom wojskowym. Mając ułatwione zadanie ze strony wyższych wojskowych francuskich, bezpośrednich lub pośrednich znajomych ojca, zwiedzali liczne zamki obronne i miasta warowne. Poznawali sposoby ich obrony i zdobywania. Trzeba dodać, że był to czas przewrotu w sztuce oblężniczej, spowodowany udoskonaleniem artylerii. Stosowane w starych twierdzach mury przestawały dawać skuteczną obronę. Pracowano nad obwarowaniami ziemnymi, których rozwój miał z czasem doprowadzić do systemu nowoczesnych umocnień polowych. Rozwijała się sztuka minerska i kontrminerska: zakładanie ładunków wybuchowych i ich zwalczanie. Studiowanie dzieł Stampiona - księcia orańskiego, holenderskiego matematyka i teoretyka wojskowości, obserwacja obrotów szwedzkiej piechoty Torstenssona oraz armii hiszpańskiej, osobista znajomość z holenderskim admirałem van Trompem, krótkotrwała służba w "czerwonej kompanii" króla francuskiego - dopełniły wykształcenia wojskowego Sobieskich. Szczególny nacisk kładli na terenoznawstwo, kartografię, geografię wojny. Specjalne ćwiczenia, na których szybkością konia obliczano odległość i porównywano ją z mapą, studiowanie rzeźby terenu na podstawie map, korektura niedokładnych często map współczesnych - to nie tylko umiejętność, ale i pasja, zwłaszcza Jana Sobieskiego. Przydała mu się ona w przyszłej karierze wojskowej. Ziarno wiedzy wojskowej trafiało na podatny grunt, cokolwiek młody wojewodzic ruski tu zobaczył, to spożytkował w przyszłości i ulepszył. Starszy brat, Marek, który zginął u progu życia, wykazywał jeszcze większe uzdolnienia wojskowe niż Jan. Tu należy się Czytelnikowi parę słów wyjaśnienia o istocie polskiej sztuki wojennej. Zwycięzca spod Wiednia doprowadził staropolską sztukę wojenną do najwyższego rozwoju. Polska sztuka wojenna kształtowała się w ciągłych walkach, toczonych przez wojsko polskie na różnych terenach i z różnego rodzaju przeciwnikiem. Ziemie Rzeczypospolitej znajdowały się na styku wielkich systemów kulturowych Wschodu i Zachodu: Oba systemy wytworzyły odmienny typ wojska i inny sposób wojowania. Kontakt wojenny bywa jednocześnie i kulturowym, wojska walczące z sobą w pewnym stopniu upodabniają się, przejmują od siebie sposoby walki i obyczaje. Cechy staropolskiej sztuki wojennej - to znakomite dostosowanie się do warunków terenu, wytkniętego celu, charakteru i metod przeciwnika poznanych drogą wywiadu i zwiadu, umiejętność całościowego spojrzenia, szybkość decyzji, zaskoczenie, brak schematyzmu formalnego. W taktyce: śmiałość działania na liniach wewnętrznych, szybki i szeroko pojęty manewr, umiejętność działań dywersyjnych lekkiej jazdy, oskrzydlenie, nagłe, rozstrzygające uderzenie ciężkiej jazdy, wytrwały pościg. Polska sztuka wojenna ukształtowała się - w ciągu czterech wieków - głównie na obszarach stepowych. Wytworzyła się tu stała organizacja wojskowa, początkowo jako tzw. obrona potoczna, następnie wojska kwarciane, wreszcie zaciężne wojska komputowe. Kontakt pokojowy i wojenny z Zachodem wpłynął na rozwój tradycji rycerskich, które charakteryzowały się specyficzną postawą moralną; rycerski kodeks obyczajowy, indywidualizm, typ uzbrojenia, organizacja i taktyka. Ślad rycerskiej kopii (rycerz uzbrojony w kopię i jego drużyna) pozostał w polskim autoramencie w postaci zespołu towarzyskiego - towarzysz i jego poczet. Natomiast w rezultacie zetknięcia się z przeciwnikiem wschodnim rozwinęły się całkiem inne, obce Zachodowi cechy taktyki i organizacji. Staropolski szyk "ławą" ("dawnym obyczajem polskim") wywodzi się od Mongołów. Charakterystyczne cechy ich sztuki wojennej to: ruchliwość, wykorzystanie terenu, panowanie wodza nad polem bitwy przez cały czas jej trwania, operowanie odwodami, dążenie do zniszczenia żywej siły nieprzyjaciela. Na rozległych obszarach stepów ukraińskich tatarskiego przeciwnika trzeba było szukać, zaskoczyć i zmusić do walnej bitwy i w tej bitwie zniszczyć. Również obrona przed takimiż działaniami Tatarów zmuszała dowódców polskich do prowadzenia wywiadu, zwiadu i stosowania ubezpieczeń. W trakcie bitwy uderzano "ławą", przy czym dowódca uważał w szczególności na skrzydła własne i dążył do rozstrzygnięć na skrzydłach przeciwnika, posługując się odwodem dla uzyskania stanowczej przewagi w danym miejscu. Rozwój sztuki wojennej na Zachodzie szedł w innym kierunku. Rozbudowany tu system twierdz, ograniczona przestrzeń i zwykle większe urozmaicenie terenu prowadziły do walki o twierdzę, raczej o przestrzeń, niż o zniszczenie żywej siły, którą starano się wymanewrować, odciąć od źródeł zaopatrzenia. Tamtejsza sztuka wojenna czerpała wzory ze szkoły rzymskiej, z operowania manipułami, co prowadziło do gotowych, schematycznych rozwiązań, jakby w grze w szachy. Zmiany gospodarcze i socjalne wprowadziły do walki masy plebejskie, przede wszystkim w piechocie. W jej organizacji i taktyce mieliśmy do dyspozycji wzory zachodnie: czworoboki piechoty, podział na muszkieterów i pikinierów. Jest rzeczą ciekawą, że w praktyce wojska polskiego zachodnie wzory działania piechoty uległy charakterystycznemu przetworzeniu, upodobniły się do wzoru polskiego, zyskując przede wszystkim zdolność szerokiego manewru. Na ukształtowanie się polskiej sztuki wojennej wpłynęły również inne państwa sąsiadujące z nami. Od czeskich husytów nauczyli się Polacy operowania taborem, jako przenośną twierdzą polową, oraz szerokiego zastosowania broni miotającej. Z Czech wywodzi się nazwa hetmana (hajtman). Wpływom krzyżackim zawdzięczamy rozwój sztuki fortyfikacyjnej, która od zamku obronnego ewoluowała w kierunku umocnień ziemnych, obozu warownego. Wpływy węgierskie zaznaczyły się w Polsce bezpośrednio i pośrednio. Zwróćmy uwagę na terminologię: czata; usarz czy husarz są pochodzenia węgierskiego. Uzbrojenie, a nawet skrzydła husarza przeszły do nas od Węgrów, którzy zapożyczyli je znowu ze wschodu muzułmańskiego. Wprowadzona przez Batorego piechota wybraniecka wywodzi się przez Węgry - ze wzorów francuskich. Bezpośrednio z Zachodu pochodzą przejęte u nas typy jazdy ciężkiej (rajtarzy, arkebuzerzy), a zwłaszcza konna piechota - dragonia. Podczas kiedy młodzi Sobiescy przebywali za granicą, 13 czerwca 1646 roku w Żółkwi umarł ich ojciec. W myśl woli zmarłego synowie nie przerwali studiów. Dopiero groźne wieści z kraju wezwały osieroconych wojewodziców do domu. W kraju szalała pożoga wzniecona przez bunt Bohdana Chmielnickiego. Mimo zawarcia przez Chmielnickiego "przewrotnego" sojuszu z Tatarami, wciąż jeszcze uważano jego działania za sprawę wewnętrzną, wojnę domową, którą uda się uspokoić. Dążyli do tego królowie Władysław IV i Jan Kazimierz. Ówczesny kanclerz Jerzy Ossoliński stał na czele stronnictwa pokojowego, starającego się osiągnąć porozumienie ze starszyzną kozacką. Mikołaj Potocki, hetman wielki koronny, już po rozpoczęciu kroków wojennych pisał: "... Kozacy żadnej krwie krople od wojsk Waszej Królewskiej Mości nie uronili i nie uronią, jeżeli płochość i zuchwałość złożywszy ukorzą się, a tę zawziętość w sobie zatłumią". Nie była to jednak "płochość i zuchwałość", lecz walka narodu ukraińskiego o niepodległy byt. Kiedy młodzi Sobiescy przybyli do Polski, było już po strasznych klęskach wojsk Rzeczypospolitej pod Żółtymi Wodami, Korsuniem i Piławcami. Obaj zaciągnęli się do wojska. Jan Sobieski (miał wówczas 19 lat i zajmował stanowisko starosty jaworowskiego) stanął na czele chorągwi własnego zaciągu. Podobnie jego brat. Chorągiew Jana Sobieskiego wchodziła w skład dwudziestotysięcznej armii Jana Kazimierza, maszerującej na Ukrainę od północnego zachodu. 7 sierpnia 1649 roku dowództwo polskie otrzymało wiadomość o ciężkiej sytuacji załogi oblężonego Zbaraża, która odpierając dotąd ataki kozacko-tatarskie, znajdowała się u kresu sił. "Głód niezwyczajny i niesłychany..." A co ważniejsze: "prochów za kilka dni nie mamy, którymi dla Boga ratuj nas, Wasza Królewska Mość, żebyśmy bijąc się zginęli jako żołnierze, jeżeli zginąć nam dla nieprędkich posiłków przyjdzie..." List dotarł do rąk królewskich w Toporowie. Przywiózł go towarzysz pancerny Skrzetuski, któremu udało się przedrzeć przez pierścień oblężenia. Natychmiast wydano odpowiednie rozkazy. Chmielnicki okazał się szybszy. Na pierwszą wieść o zbliżającej się armii królewskiej ruszył przeciw królowi. 15 sierpnia, kiedy armia królewska przeprawiała się przez rzekę Strypę, zaskoczyły ją pod Zborowem połączone siły kozacko-tatarskie. Tylko przytomności umysłu samego króla należy zawdzięczać, że nie doszło do pogromu wojsk polskich. Po pierwszym starciu przerwano na noc działania wojenne. Znajdujący się w obozie królewskim kanclerz Jerzy Ossoliński nawiązał kontakt z nieprzyjacielem. Postawił zręcznie na sprzeczność interesów kozacko-tatarskich i o świcie 16 sierpnia wysłał do chana tatarskiego poselstwo z propozycją rokowań. Tatarzy nie byli zainteresowani w zbytnim wzroście sił Kozaczyzny, toteż chętnie przystali na warunki. Chmielnicki, któremu zależało na sojuszniku, zaakceptował ugodę, chociaż sytuacja militarna zapewniała mu niemal zwycięstwo. Ugoda zwana zborowską podwyższyła rejestr kozacki do czterdziestu tysięcy, zawierała postanowienie o powszechnej amnestii, wyodrębniała część Ukrainy jako siedzibę wojska zaporoskiego, zakazywała stacjonowania na tych terenach wojskom koronnym. Ponadto zabraniała Żydom i jezuitom wstępu na ziemie ukraińskie, gwarantowała znaczne przywileje szkolnictwu ruskiemu, a w województwach: kijowskim, bracławskim i czernihowskim zapewniała urzędy jedynie szlachcie ruskiej i prawosławnej. Prawosławny metropolita kijowski miał otrzymać krzesło w senacie. Jan Sobieski nie brał oczywiście udziału w pertraktacjach, można się tylko domyślać, bo o tym świadczy całe jego dalsze życie, że był sercem po stronie Ossolińskiego, że pragnął porozumienia i to nie ze względów pacyfistycznych. W świetnym żołnierzu kozackim widział sojusznika przeciw wrogowi zewnętrznemu. Jan Sobieski miał wkrótce powąchać prochu w wielkiej bitwie pod Beresteczkiem. Jak do niej doszło? Ugoda zborowska przerwała walkę między stronami, ale w rzeczywistości nie stanowiła żadnego etapu w stosunkach wojennych. Realizację ugody uniemożliwiały liczne przeszkody. Pierwszy wystąpił kler katolicki sprzeciwiając się dopuszczeniu metropolity prawosławnego do senatu. Nie do przeforsowania było również ograniczenie powrotu szlachty polskiej na Ukrainę. Rejestr kozacki, a raczej sytuacja Kozaków, którzy się poza nim znaleźli, nie rokowała uspokojenia. Sam kanclerz Ossoliński, twórca ugody, nie wierzył w jej realizację i dążył do wytkniętego celu inną drogą, montując wyprawę przeciw Islamowi, do której zamierzał wciągnąć Kozaczyznę. Wiązało się to z ruchami wyzwoleńczymi na Bałkanach oraz ze sprawą zagrożonej stale przez mocarstwo tureckie Rzeczypospolitej Weneckiej. Chmielnicki zachowywał się z dyplomatyczną powściągliwością. Przyjmował poselstwa, rozmawiał, ale w rezultacie nie pozwolił się wciągnąć do aliansu, który postawiłby go w jawnym konflikcie z potęgą muzułmańską. 9 sierpnia 1650 roku zmarł w Warszawie Jerzy Ossoliński. Chmielnicki zawarł sojusz z Turcją. Przygotowywał się teraz do walnej rozprawy z Polską. Wiosną 1651 roku obie armie wyruszyły przeciwko sobie. Armia polska w maju wkroczyła na Wołyń. Prowadził ją sam król Jan Kazimierz. Armia koronna liczyła szesnaście tysięcy trzysta jazdy, jedenaście tysięcy piechoty i dragonii oraz trzydzieści tysięcy konnego pospolitego ruszenia. Zatrzymała się w obozie warownym pod Sokalem. Według powziętych wiadomości Chmielnicki na czele swojej armii stanął między Zbarażem i Tarnopolem, czekając na Tatarów. Informacje o liczebności jego armii były przesadzone, mówiono o trzystu tysiącach ludzi. Mimo to Polacy postanowili przyjąć walkę. W rzeczywistości liczebność wojska kozackiego nie przekraczała stu tysięcy, co było i tak poważną siłą. Król postanowił ruszyć na wschód z zamiarem przecięcia przeciwnikowi drogi odwrotu. Jeżeli w karierze wojskowej Sobieskiego jego udział w zbliżającej się bitwie odegrał doniosłą rolę, to dlatego, że była to operacja w wielkim stylu, na wysokim poziomie po obu stronach. Brały w niej udział - jak na owe czasy - kolosalne ilości wojsk. Pochód z Sokala odbywał się w kilku kolumnnach. Dla ubezpieczenia ruchu sił głównych król wysłał Jeremiego Wiśniowieckiego z trzema tysiącami jazdy. Marsz osłaniała również grupa Aleksandra Koniecpolskiego. Przez Styr przeprawiono się w dniach 21-24 czerwca. Na prawym brzegu rzeki założono obóz. Stanowiska polskie ciągnęły się od rzeczki Plaszówki po las szczurowiecki. Ponieważ nieprzyjaciel nie nadchodził, król zarządził dalszy marsz w kierunku Dubna. Pierwsze oddziały ruszyły 27 czerwca. Jednocześnie prowadzono rozpoznanie, które doniosło, że Chmielnicki połączył się z Tatarami 23 czerwca pod Wiśniowcem i maszeruje w kierunku Dubna, zamierzając zaskoczyć Polaków podczas przeprawy przez Ikwę. Posiłkowy korpus tatarski liczył dwadzieścia - dwadzieścia pięć tysięcy jazdy, na jego czele stał sam chan Islam Girej. Król, na skutek informacji o ruchach nieprzyjaciela zdradzających jego zamiar, zdołał w porę wycofać wysunięte oddziały kawalerii i zgrupować całość wojsk w obozie warownym pod Beresteczkiem. Pod wieczór 27 czerwca dostrzeżono łuny i dał się słyszeć daleki łoskot, znamionujący bliskość wielkiej armii. Nazajutrz o świcie przed polskimi szańcami pojawiły się grupy konnych Tatarów i Kozaków. Z obu stron wysunęli się do przodu harcownicy. Widok ścierających się wyborowych szermierzy podziałał podniecająco na wojsko. Zdobyto języka. Wkrótce z obozu warownego wyjechały oddziały polskiej jazdy i ruszyły ku przeciwnikowi. Pierwsze starcie miało przebieg pomyślny dla Polaków. Przednia straż wroga poniosła porażkę i szybko się wycofała. Skoro ucichło, przystąpiono do wzmocnienia wałów i posterunków w szuwarach. Wojsko odpoczywało przy rozpalonych ogniskach. Nazajutrz czekała je wielka bitwa. Skorzystajmy z przerwy w walce i zapoznajmy się choćby ogólnie z organizacją i uzbrojeniem wojska. Armia polska pod Beresteczkiem składała się ze szlacheckiego pospolitego ruszenia i regularnej armii zaciężnej koronnej, zwanej również komputem, oraz milicji magnackiej. Pospolite ruszenie, wyłącznie jazda, było niejednolicie uzbrojone i niekarne. Słusznie więc było ono uważane za przeżytek. Natomiast wojsko komputowe i oddziały nadworne stały na wysokim poziomie wyszkolenia i przedstawiały dużą wartość bojową. Składały się z kawalerii, mającej wówczas przewagę liczebną, piechoty, dragonii, wreszcie artylerii. Zarówno piechota, jak i kawaleria dzieliła się na autorament polski i cudzoziemski. Kawaleria polskiego autoramentu to husaria, pancerni i chorągwie lekkie. Najcięższa husaria używana była przede wszystkim do szarży, impetem miażdżącej nieprzyjaciela. Uzbrojenie ochronne husarza składało się z szyszaka z policzkami i nosalem, żelaznego obojczyka osłaniającego szyję i ramiona oraz naramiennika. Tors chroniły napierśnik i naplecznik z płyt metalowych - zbroja płytowa nazywana kirysem. W owym czasie coraz częściej stosowano tak zwaną kazacenę, to jest płaty skóry nabijanej płytkami metalowymi (łuską), która była lżejsza i wygodniejsza. Na uzbrojenie zaczepne składała się szabla przy boku, nadziak - kolec z młotkiem do przebijania zbroi przeciwnika, oraz koncerz - rodzaj szabli długiej do półtora metra, służącej wyłącznie do kłócia, i przytroczonej pod lewym udem jeźdźca. Siedząc na koniu husarz podtrzymywał lewą ręką drzewce kopii osadzonej w skórzanej tulei przy boku siodła. Kopia (5-5,5 m długa), drzewce drążone, zakończona żelaznym grotem, ulegała zwykle skruszeniu podczas pierwszego starcia. Husarz woził zapasowe kopie na wozie taborowym. Do wyposażenia bojowego należały jeszcze dwa pistolety przytroczone wraz z prochownicą do siodła. Chorągiew - około stu ludzi - składała się z małych zespołów: towarzysz i dwaj albo trzej pachołkowie, czyli pocztowi, uzbrojeni podobnie, tylko bez kopii, niekiedy mieli zamiast kopii dzidy. Ponadto w skład pocztu husarza wchodziła służba taborowa, to jest czeladź, ciury, a wraz z nimi wozy, sprzęt, kuchnie i piekarnie polowe, konie zapasowe i pociągowe. Husaria, świetna kawaleria, prezentowała się też wspaniale. Husarz miał zbroję kunsztownie wykutą, plecy towarzysza pokrywał tygrysi płaszcz, a pocztowego - wilczy. Szczególnego uroku dodawały husarzowi skrzydła. Czy noszono je również w boju, czy tylko od parady? - nie wiadomo. Większość historyków opowiada się za tą drugą koncepcją. Skrzydła, jedno albo dwa, były też w użyciu u Tatarów jako ochrona przeciw arkanom. Możliwe, że do tego celu służyły i husarzowi. Najliczniej występowała jazda średniego typu, pancerni, w armii litewskiej zwani petyhorcami. Dosiadali oni koni mniej wartościowych, ale świetnie ułożonych i zwrotnych. Nazwa pancernych pochodzi od uzbrojenia ochronnego - pancerza. Dzisiaj wydaje się nam, że pancerz - to ciężka zbroja płytowa. W XV - XVII wieku pancerzem nazywano zbroję lekką, kolczugę, rodzaj koszulki sporządzonej z cienkich, mocnych kółek kutych z drutu. Kark żołnierza osłaniał jakby welon z kolczugi, ciemię pokrywała płytka metalowa zwana misiurką. Pancerni operowali siłą ruchu i ognia, byli świetnymi strzelcami z konia. Oprócz karabinu, czyli bandoletu, pancerny był uzbrojony w dwa pistolety, szablę i łuk, niekiedy również w dzidę. Należy pamiętać, że nabijanie broni było bardzo kłopotliwe, całej operacji dokonywano bowiem przed bitwą. Po wystrzeleniu trzech ładunków (bandolet i dwa pistolety) zostawał łuk, którym posługiwano się po mistrzowsku. Ponadto jeździec nosił przy boku szablę. Organizacja chorągwi była taka sama jak husarii. Również i w chorągwiach lekkich, które nie miały uzbrojenia ochronnego ani broni drzewcowej, żołnierze posługiwali się szablą tatarską bez kabłąka - ordynką, łukiem, niekiedy bandoletem albo pistoletami. W chorągwiach lekkich służył na ogół element niepolski: Wołosi, Tatarzy, Rusini, Słowianie zbiegli spod panowania tureckiego z Bałkanów. Ponadto trafiały się jeszcze chorągwie tatarskie, składające się z Tatarów litewskich - Lipków. Piechota polskiego autoramentu zorganizowana była na podobnych zasadach co jazda i dzieliła się na chorągwie i dziesiątki, na których czele stali dziesiętnicy. Uzbrojenie piechoty stanowiły długa broń palna - muszkiety; broń biała - szable albo piki. Oficerowie i podoficerowie nosili szable, pistolety, partyzany (rodzaj halabardy). Coraz liczniejsze jednostki piechoty przechodziły w tym czasie na autorament cudzoziemski: regimenty, kapralstwa po dwudziestu czterech ludzi, szyk w rotach po sześciu ludzi - co usprawniało prowadzenie ognia. Chorągwie polskiego autoramentu tworzyły pułki, a te brygady. Stopnie oficerskie były jeszcze nieliczne; występowali już w wojsku: pułkownicy, rotmistrze, porucznicy, chorążowie i namiestnicy. Większość wojska autoramentu cudzoziemskiego stanowiła piechota, dalej szły niektóre rodzaje kawalerii ciężkiej, jak: rajtaria i arkebuzeria, uzbrojonej na wzór zachodni, nie mającej broni drzewcowej. Artyleria, nieliczna, zorganizowana i uzbrojona na wzór cudzoziemski, podlegała generałowi artylerii. Transport dziak odbywał się przy pomocy zaprzęgu, jednak tylko do pola bitwy, gdzie dalszego manewru działami dokonywali artylerzyści i dragoni przydzieleni jako osłona. Dragoni - konna piechota - byli uzbrojeni na wzór piechurów, walczyli w szyku pieszym, dosiadali koni tylko na czas marszu. Na czele armii komputowej stał hetman wielki: w Koronie - koronny, na Litwie - litewski. Pospolite ruszenie podlegało królowi. Zastępcą hetmana wielkiego był hetman polny, ponadto mianowani przez hetmana strażnicy - koronny i litewski. Kozacy zaporoscy dzielili się na sotnie i pułki. Mieli koła żołnierskie wzorowane na polskich. Podstawą wojsk kozackich była bardzo dobra piechota władająca sprawnie sztuką operowania taborem bojowym. Wojsko otaczało się sprzężonymi wozami taborowymi, które wypełniano ziemią i okopywano. Szykiem taborowym posługiwało się i wojsko polskie. Wróćmy znowu do miejsca obozowania dwóch wrogich armii. Cała jazda kozacka i tatarska była już na miejscu, piechota i tabory - nadciągały. Obie strony pałały chęcią walki. Kozacy widzieli w nieprzyjacielu swych ciemiężycieli, Polacy - "zbuntowanych chamów". Walka miała charakter klasowy, narodowościowy i wyznaniowy. Bój rozpoczął się 28 czerwca. Zagrzmiały armaty. Hetman wielki koronny Mikołaj Potocki wbrew rozkazowi króla wyprowadził z szańców kawalerię i uderzył na nieprzyjaciela. Wysunął się daleko poza obóz i Tatarzy obeszli jego lewe skrzydło. Sytuację uratował Jeremi Wiśniowiecki. Na prawym skrzydle Polacy zdołali odrzucić Kozaków i Tatarów, zmusić ich do odwrotu. Podczas pościgu strona polska poniosła znaczne straty. Jazda kozacka i tatarska w rezultacie wzięła górę, wywołując objawy paniki w obozie polskim. Zanosiło się na klęskę. Na szczęście dla Polaków nieprzyjaciel był zbyt zmęczony marszem i walką, żeby mógł ją prowadzić konsekwentnie dalej. Z zapadnięciem nocy bój ustał. W obozie polskim odbyła się narada wojenna, na której omówiono przyczyny niepowodzeń. 30 czerwca cała armia polska wystąpiła w pole. Przyjęto szyk szachownicy, co umożliwiało ścisłe współdziałanie broni. W centrum, dowodzonym osobiście przez króla Jana Kazimierza, stanęła na przedzie artyleria pod osłoną dragonów, za nią w trzech liniach oddziały piechoty na przemian z rajtarami. Skrzydła tworzyła jazda koronna i pospolitego ruszenia ustawiona w sześć - siedem linii. Prawe skrzydło osłaniała piechota i artyleria. Lewym skrzydłem dowodził hetman polny Marcin Kalinowski, faktycznie jednak dowództwo sprawował Jeremi Wiśniowiecki. Hetman Potocki zasłabł, dowództwo prawego skrzydła objął Stanisław Lanckoroński. Po przeciwnej stronie na lewym skrzydle stanęła jazda tatarska, na prawym - jazda kozacka osłaniająca marsz nadciągającej dopiero z taborem piechoty. Kozacy zatoczyli tabor i po południu zaczęli się okopywać. Widząc to król dał rozkaz natarcia. O godzinie piętnastej ruszyła szarża osiemnastu chorągwi lewego skrzydła pod dowództwem Jeremiego Wiśniowieckiego. Polacy wpadli na jazdę kozacką, spędzili ją i rozerwali tabor. Sytuacja Kozaków stała się wręcz tragiczna. Dzięki interwencji Tatarów udało im się zamknąć tabor, jednak i Tatarów spotkało niepowodzenie. Natarcie polskie mogłoby służyć za wzór współdziałania wojsk. Artyleria Zygmunta Przyjemskiego biła po szeregach tatarskich zmuszając je do odwrotu. Wśród Tatarów powstała panika, której uległ i dowódca chan Islam Girej. Ranny na początku bitwy załamał się nerwowo i dał hasło do odwrotu, porywając ze sobą Bohdana Chmielnickiego, którego oskarżył o zdradę. Kiedy Tatarzy pierzchli, uderzyło prawe skrzydło polskie. Lanckoroński zaatakował tylną straż Tatarów, przyspieszając ich odwrót i zwiększając popłoch. Kozacy, opuszczeni przez sojuszników i pozbawieni hetmana, znaleźli się w beznadziejnej sytuacji. Ciemność nocy i ulewny deszcz przerwały walkę. W nocy Kozacy okopali się na lewym brzegu Plaszówki, gdzie ich zepchnięto, i obwarowani bronili się przez kilka dni. Wreszcie ze strony kozackiej wystąpił pułkownik kropiwnicki Fiłon Dżałałyj (zwany przez Polaków Dziedziałą) i nawiązał pertraktacje, proponując rozejm. Widząc beznadziejną sytuację przeciwnika, strona polska postawiła warunki nie do przyjęcia. Żądała bowiem wydania Chmielnickiego i wszystkich pułkowników. Pertraktacje przerwano. Po Dziedziale dowództwo objął Iwan Bohun, jeden z dzielniejszych oficerów kozackich. Bohun zarządził usypanie grobli przez Plaszówkę i wymknął się z całością sił. Dalszy pochód udaremniło mu uderzenie Lanckorońskiego wysłanego dla odcięcia odwrotu nieprzyjacielowi. Cofając się pod osłoną taboru, wojsko kozackie ogarnęła panika. Kawaleria Lanckorońskiego wdarła się do wnętrza taboru. Żołnierze, podnieceni widokiem pomordowanych z niebywałym okrucieństwem jeńców, nie dawali pardonu. Klęska Kozaków była całkowita. Polacy nie zebrali jednak owoców zwycięstwa i nie zdołali zniszczyć całkowicie sił nieprzyjaciela. Pospolite ruszenie z Wielkopolski, syte chwały, odmówiło dalszej służby. "Chciało się do żon, do gospodarstwa, do pierzyn, a na pokrycie swego lenistwa wyszukiwali spod ziemi argumenta". Bohunowi udało się wyprowadzić resztę armii, oderwać od nieprzyjaciela i ujść. Podczas dalszej kampanii przeciw zorganizowanym na nowo siłom kozackim doszło do nierozstrzygniętej bitwy pod Białą Cerkwią i nowej ugody. Jeśli Sobieski wyciągnął jakiś wniosek z pierwszej, wielkiej bitwy, to chyba ten, że o wyniku bitwy decyduje wyszkolenie wojska, sztuka dowodzenia i karność żołnierzy i że na pospolite ruszenie jako na siłę bojową nie można liczyć. Pod Beresteczkiem Jan Sobieski znajdował się w ogniu zaciekłej walki. Został ranny w głowę, w zamęcie walki omal nie dostał się do niewoli. Ogniem i mieczem Wojna polsko-kozacko-tatarska trwała w dalszym ciągu. Składała się z wielkich bitew i małych utarczek. Obaj Sobiescy niemal nie wypuszczali szabel z rąk. Marcin Kalinowski na czele około dziesięciu tysięcy żołnierzy zamierzał zamknąć Kozakom drogę do Mołdawii. W tym celu stanął pod Batohem. 1 czerwca 1652 roku od strony południowej nadeszła jazda nieprzyjacielska, Kozacy i Tatarzy. Polska kawaleria ruszyła z obozu i odrzuciła przeciwnika, który znalazł się w odwrocie. Kalinowski, podejrzewając, że to podstęp i że chodzi o wciągnięcie polskiej jazdy w pułapkę, rozkazał przerwanie pościgu. Następnego dnia nadciągnęły główne siły kozackie. Syn Bohdana, Tymofiej Chmielnicki i Wasyl Zołotareńko wiedli dwanaście tysięcy ludzi. Chmielnicki obsadził wzgórza na zachód od obozu polskiego, Zołotareńko - od południa. Tymczasem w obozie polskim nastąpiło rozprzężenie. Wojsko nie miało zaufania do hetmana, który nie wykazywał się zdolnościami dowódczymi, pod Korsuniem dostał się do niewoli, pod Beresteczkiem dowodził tylko nominalnie. Jazda samowolnie zaczęła wychodzić z obozu, Kalinowski, pragnąc przywrócić dyscyplinę, dał piechocie rozkaz otwarcia ognia do własnej kawalerii. Mimo to kawaleria uderzyła na Tatarów, została jednak rozbita i zmuszona do odwrotu. Jednocześnie Kozacy zdołali się wedrzeć do obozu polskiego, gdzie zapanował kompletny chaos. Poległ hetman Kalinowski, wraz z nim grupa jego gości, młodych ludzi ze znakomitych rodzin europejskich, których jako człowiek bywały w świecie zaprosił na wyprawę wojenną jak na polowanie czy wycieczkę. Pięć tysięcy żołnierzy dostało się do niewoli. Większość jeńców wycięto przed namiotem T. Chmielnickiego. W nieludzkiej rzezi oddał głowę Marek Sobieski. Ocalało wszystkiego tysiąc pięciuset Polaków. Jan nie miał czasu opłakiwać brata. Historyk pisze, że wszystkich bojów, w których w tym czasie brał udział, "niepodobna wyliczyć". Jesienią 1653 roku wraz z wojskami króla Jana Kazimierza Sobieski znalazł się w Żwańcu nad Dniestrem, w obozie oblężonym przez wojska kozacko-tatarskie. Mało brakowało, żeby król dostał się do niewoli. Dzielna obrona, przeciągające się oblężenie i zbliżająca się jesień skłoniły nieprzyjaciela do zawarcia układów. Zwłaszcza Tatarom zależało na zakończeniu kampanii i wycofaniu się przed zimą. Janowi Sobieskiemu przypadła rola zakładnika u Tatarów za wysłanego przez nich posła Muraza agę. W rezultacie układu pod Żwańcem zakończonego przymierzem polsko-tatarskim na jakiś czas szable tatarskie stały się dla Polaków sojuszniczymi. W tymże roku od 29 marca do 21 maja Sobieski, incognito, jako jeden z oficerów towarzyszących bierze udział w poselstwie polskim do Stambułu. Nie poprzestał na doskonaleniu się w rzemiośle wojennym. Stopniowo i konsekwentnie wnika w arkana dyplomacji wojskowej, której głównym przedmiotem staje się kwestia ukraińska. Wiążą się z nią sprawy mocarstw sąsiednich: Turcji, Moskwy i tatarskiego Krymu. Układ zawarty z Tatarami w Żwańcu, jak i zabiegi dyplomatyczne w Turcji pozbawiły Chmielnickiego atutu tatarskiego. Zdaje się nie ulegać wątpliwości, że Chmielnicki w pierwszym okresie szukał porozumienia z Polską. Kozacy, zwłaszcza starszyzna, związani byli bądź co bądź z polską kulturą. Tradycyjny związek z Rzecząpospolitą nie dał się tak łatwo zerwać. Szlachecka wolność i demokracja niewątpliwie ich pociągały. Związek z rycerstwem polskim na zasadzie równości mógł Kozakom pochlebiać. Niestety możliwość ta miała być zmarnowana wobec braku należytego oddźwięku ze strony polskiej. Zimą 1654 roku zawarto w Perejasławiu ugodę, na mocy której Chmielnicki poddał się wraz z całą Kozaczyzną i Ukrainą pod berło cara rosyjskiego. Ugoda perejasławska przesądzała dalsze losy Ukrainy, Moskwy, Rzeczypospolitej. Decyzję swoją Chmielnicki podjął sam. Na radzie kozackiej ogłoszono, że lepiej walczyć do ostatka, niż się poddać. W Perejasławiu, po przyjeździe zaproszonego posła rosyjskiego Buturlina, Chmielnicki postawił sprawę protektoratu dla Ukrainy. Stworzone przez niego niezależne państwo ukraińskie z własnym rządem, wojskiem i administracją, bez możnego protektora nie miało szans przetrwania. "Od sześciu lat żyjemy już bez króla w naszym kraju - powiedział hetman - sprzykrzyło się takie życie". Należało "z czterech panów wybrać sobie jednego". "Pierwszy z nich - to car turecki, który kilkakrotnie przez swoich posłów wzywał nas pod swoje rządy; drugi - to chan krymski; trzeci - król polski, który, jeśli tego zechcemy, jeszcze teraz może nas przyjąć do swojej łaski; czwartym jest prawosławny wielkiej Rosji gosudar..." Chociaż zgromadzenie odpowiedziało: "wolimy cara prawosławnego", to jednak w tymże jeszcze dniu podczas przysięgi wystąpiły pierwsze trudności. Sam Chmielnicki, przywykły do stosunków polskich, zażądał, aby car również zaprzysiągł umowę ze swej strony. "Tego nigdy nie było i nie będzie", usłyszał odpowiedź Buturlina. Bezpośrednim skutkiem ugody perejasławskiej musiała być i była wojna polsko-rosyjska. Ani Rosja nie chciała się wyrzec uzyskanego kraju, ani Rzeczpospolita nie zamierzała z niego zrezygnować. Oba mocarstwa myślały o zjednoczeniu całości ziem ukraińskich pod swoim berłem. W odpowiedzi na Perejasław wojska koronne rozpoczęły działania przeciw Kozakom. Tatarzy, odstąpiwszy dotychczasowego sojusznika, znajdowali się - jak wiemy - przy boku Rzeczypospolitej. Na pomoc Kozakom wkroczyły w granice Rzeczypospolitej trzy armie rosyjskie. Pierwsza wyprawa rosyjska skierowała się na Białoruś. Nie przygotowane do obrony miasta poddawały się. Bronił się jedynie Smoleńsk, ale i ten 3 października skapitulował. Rosjanie zajęli Litwę aż po Berezynę. Na początku roku 1655 rozpoczęły się działania również na froncie południowo-wschodnim, gdzie doszło do bitwy pod Ochmatowem. Brał w niej udział i Jan Sobieski już jako pułkownik. Gdy wojska koronne oblegały zajęty przez Kozaków Humań, nadeszła wieść o nadciągającej im na odsiecz armii Wasyla Szeremietiewa wraz z armią Bohdana Chmielnickiego - razem podobno sześćdziesiąt tysięcy ludzi. Na czele wojsk koronnych stał wówczas hetman wielki Stanisław Rewera Potocki, stary żołnierz, służył wojskowo prawie czterdzieści lat, jeszcze pod rozkazami Żółkiewskiego, Chodkiewicza i Koniecpolskiego. Uczestniczył w bitwie pod Cecorą w roku 1620 i pod Chocimiem w roku 1621. Brał udział w wojnie mołdawskiej 1626-1629 i w tłumieniu powstań kozackich. Miał więc niemałe doświadczenie, ale też i 76 lat. Niemniej jednak wydał energiczne zarządzenia. Mając pod swoją komendą dwadzieścia dwa - dwadzieścia trzy tysiące wojska polskiego i około piętnastu tysięcy posiłkujących Tatarów, zwinął oblężenie Humania, blokując jedynie załogę oddziałami Szemberga. Sam na czele sił głównych wyruszył przeciwko rosyjsko-kozackiej odsieczy. Dopadłszy Ochmatowa, wojska koronne obległy obsadzający miasto oddział rosyjski. Siły koronne ruszyły dalej w rozwiniętym szyku bojowym osłanianym z tyłu przez tabor, w prawo od Polaków szli Tatarzy. Wojsko rosyjsko-kozackie maszerowało również w rozwiniętym szyku bojowym. Skoro nastąpiło spotkanie, zabrzmiały trąbki sygnalne, przekazując polskiej kawalerii rozkaz działania. Polskie chorągwie konne wraz z Tatarami uderzyły na skrzydła i spędziły osłaniające je oddziały konnicy kozackiej i rosyjskiej i osaczyły tabor, który udało się nieprzyjacielowi w porę zamknąć. Dalsza walka przyniosła Polakom sukces dzięki prawidłowemu współdziałaniu kawalerii, piechoty i artylerii. Przy grzmocie dział, w dymie salw Polacy wdarli się do taboru zdobywając dwadzieścia jeden dział. Sytuację uratował Chmielnicki, kontratakując Kozakami. Udało mu się wyprzeć Polaków z taboru. Pod osłoną ogniową czterech ocalałych dział Chmielnicki powiązał tabor i umocnił się na wzgórzach. Stąd Kozacy i Rosjanie przedsiębrali nawet pewne akcje zaczepne, w końcu jednak musieli się wycofać. Nad ranem 1 lutego nieprzyjaciel przedarł się do Ochmatowa, wyswobodził zablokowaną tam załogę Puszkarenki - i wycofał się dalej na wschód. Należało ścigać nieprzyjaciela i rozbić, niestety Tatarzy zawiedli. Polacy w ciągu dwóch dni atakowali bezskutecznie obóz rosyjsko-kozacki posuwający się uporczywie pod gradem kul i pod osłoną wozów taborowych. Siły polskie, pozbawione pomocy tatarskiej, były zbyt szczupłe i nie mogły niepokoić przeciwnika. Pozwolono mu więc ujść. Bitwę należy uznać za nierozstrzygniętą, nieprzyjaciel bowiem wyprowadził niemal nienaruszone siły. Wkrótce po tej bitwie Sobieski udał się do Warszawy. Wśród fraucymeru królowej poznał czternastoletnią, śliczną Marię Kazimierę d'Arquien, rodaczkę i ulubienicę królowej. Czyżby już wówczas nastąpiło to, co nazywamy "miłością od pierwszego wejrzenia"? Pobyt w Warszawie nie trwał długo. Sobieski powrócił do pułku. Nastąpiły wydarzenia całkiem innego kalibru. Do Polski wkroczyły wojska szwedzkie Karola Gustawa i zaczął się "potop". Za namową podkanclerza koronnego Hieronima Radziejowskiego wielkopolskie pospolite ruszenie kapitulowało w Ujściu nad Notecią. Droga dla najeźdźcy w głąb kraju była otwarta. Tu następuje najbardziej wątpliwy okres w życiorysie przyszłego króla i zwycięskiego wodza. Sobieski mianowicie znalazł się po stronie szwedzkiej. Stało się to po opuszczeniu kraju przez prawowitego króla Jana Kazimierza. Sobieski z księciem Dymitrem Wiśniowieckim i kilku jeszcze oficerami zgłasza się do Karola Gustawa jako delegacja armii dowodzonej przez Aleksandra Koniecpolskiego, która została pobita przez Szwedów pod Wojniczem. Wojsko Koniecpolskiego wsławione w walkach pod Zbarażem, Beresteczkiem i Żwańcem przeszło na stronę najeźdźcy. Jeśli patrzeć na sprawę z dzisiejszego punktu widzenia, a zwłaszcza przez pryzmat sienkiewiczowskiego "potopu", sprawa wygląda po prostu na zdradę. Trzeba jednak rzecz widzieć oczami współczesności. Początkowo nie szło przecież o nic innego jak o zamianę króla, jednego na drugiego. Jan Kazimierz, ze szwedzkiego rodu Wazów, mających wciąż pretensje do tronu szwedzkiego, opuścił kraj. Na jego miejsce przyszedł Karol Gustaw. Tamten nie dotrzymał rzekomo umowy elekcyjnej, ten obiecywał wolność religii, wolność szlachecką i amnestię. Miałby więc Karol Gustaw zostać królem polskim i szwedzkim jednocześnie? Bardzo prędko okazało się, że jest tylko monarchą szwedzkim i traktuje Rzeczpospolitą jako łup wojenny. Grabieże, pożogi, ucisk wkrótce otworzyły oczy tym, którzy stanęli po stronie szwedzkiej. Wojska Koniecpolskiego odłączyły się od reszty koronnych i stanęły pod Rzeszowem. Nowi sojusznicy szwedzcy nie musieli się czuć mimo wszystko dobrze w tej roli. Koniecpolski popił sobie pierwszego wieczoru, "choć tego nie zwykł czynić", a inni oficerowie "popiwszy się, tańcowali sami z sobą". Już jeśli nie sprawa ogólna, której nie byli pewni, to jednak musiała ich gnębić świadomość zerwanej więzi koleżeńskiej z towarzyszami bojów, którzy zostali po tamtej stronie. Niewiele wiemy o działaniach Sobieskiego w służbie szwedzkiej. Skoro sytuacja stała się jasna, szeregi zwolenników Jana Kazimierza rosły. Przełomowym momentem była skuteczna obrona Częstochowy i zawiązana przez hetmanów 29 grudnia 1655 roku konfederacja w Tyszowcach w obronie Jana Kazimierza przeciw Szwedom. Król Jan Kazimierz powrócił ze Śląska i stopniowo, ale stale, odzyskiwał kraj. Ani Tyszowce, ani Częstochowa nie sprowadziły jeszcze Jana Sobieskiego tam, gdzie powinien był znajdować się od początku. Stało się to dopiero w marcu 1656 roku po klęsce Karola Gustawa nad Sanem. Sobieski i Dymitr Wiśniowiecki z podległymi sobie oddziałami opuścili obóz szwedzki i z miejsca włączyli się do akcji przeciw Szwedom. Po porażce pod Jarosławiem Szwedzi cofnęli się pod Przeworsk, następnie przeprawili przez Wisłok. Pod Leżajskiem zaatakował ich Stefan Czarniecki. O milę od Leżajska do Czarnieckiego przyłączyli się Sobieski i Wiśniowiecki. Tymczasem Karol Gustaw zaczął się umacniać pod Niskiem o dwadzieścia parę kilometrów od Sandomierza. Ubezpieczenia piorunującym uderzeniem zostały wepchnięte do obozu, szybkość działania Czarnieckiego zaskoczyła Szwedów. Karol Gustaw opanował sytuację. Ruszyła do akcji piechota i jazda fińska z Douglasem i Wittenbergiem na czele, zdołała otoczyć i rozbić partyzantów Czarnieckiego w lesie, odciąć kilka chorągwi regularnych i wziąć je do niewoli. Głównych sił Czarnieckiego nie udało się jednak dosięgnąć Szwedom. Po bitwie pod Niskiem Sobieski znalazł się w zgrupowaniu Jerzego Lubomirskiego, do którego dołączyli się pisarz polny Jan Sapieha i starosta bracławski Kalinowski, dotychczasowi stronnicy Szwedów. Nazwiska odstępców, wśród nich i Jana Sobieskiego, wywieszono na szubienicy wystawionej przez Karola Gustawa. Nie na tym jednak polegał główny "zysk" służby Sobieskiego u Szwedów. Przyszły król Polski zaznajomił się z organizacją armii zachodnioeuropejskiej, jej dyscypliną oraz poznał właściwe zastosowanie różnych rodzajów wojsk, wartość i sposób użycia piechoty, artylerii, zwłaszcza zaś dragonii, która stała się jego faworyzowanym typem "szybkiej piechoty". Poznał również - od strony wad i zalet - ciężki typ jazdy zachodnioeuropejskiej. Przeprawa Szwedów przez San pod Baranowem trwała trzy dni. 30 marca oddział rozpoznawczy nieprzyjaciela wkroczył do Sandomierza i zajął nie bronione miasto. Szwedzi zamknęli się w zamku. Lubomirski, który przyprowadził dziesięciotysięczną armię, przystąpił do szturmu. Jerzy Lubomirski, doświadczony żołnierz, uczestnik bitew pod Piławcami, Zborowem i Beresteczkiem należał wraz ze Stefanem Czarnieckim i Pawłem Sapiehą do wybitniejszych dowódców. Toteż jego akcja była przeprowadzona umiejętnie. Sytuację Szwedów pogarszała obecność wojsk litewskich Pawła Sapiehy na prawym brzegu Sanu. Karol Gustaw znalazł się niejako w widłach, oskrzydlony z trzech stron. Szukając wyjścia z matni, 7 kwietnia zdołał przebić się przez Litwinów. Tymczasem nadszedł Fryderyk Wilhelm z trzytysięcznym korpusem. Polacy spostrzegli ruch korpusu Fryderyka Wilhelma i wyszli mu naprzeciw. Spotkanie nastąpiło pod Kozienicami i tego dnia zakończyło się zwycięstwem Czarnieckiego pod Warką. Szwedzi i ich sojusznicy wycofali się pospiesznie w kierunku Warszawy. Prowadzono za nimi zacięty pościg przez Czersk aż do przedmieść Warszawy. W walkach tych odznaczyły się szczególnie oddziały Czarnieckiego, mistrza w wojnie "małej", to jest partyzanckiej. W pościgu brał również udział ze swym pułkiem Jan Sobieski, następnie wraz z dywizją Lubomirskiego został on skierowany do Prus Królewskich. W pochodzie przez Łowicz Polacy znieśli dwa kornety kawalerii szwedzkiej i oblegli zamek w Łowiczu, jednak zdobyć go nie zdołali, ruszyli więc dalej przez Gostynin, Brześć, Kowal, Włocławek do Torunia. Załoga szwedzka w Toruniu ostatnio została zmniejszona i liczyła około tysiąca pięciuset ludzi. Mimo to sytuacja nie była łatwa, przyczółka mostowego na Wiśle broniły dobrze obsadzone szańce ziemne. Lubomirski przybył prawie komunikiem, to jest z kawalerią bez piechoty, artylerii, z minimalnym taborem. Przyłączyły się doń tłumy szlachty miejscowej i chłopów, jednak bez regularnej piechoty i artylerii forsowanie umocnień ziemnych wydawało się niemożliwe. Wysłano "pułk pana starosty jaworowskiego Jana Sobieskiego żeby assalt wypad uczynić na Szwedy, co byli pod szańcem i na szańcu, na tej stronie mostu". Sobieski i Dymitr Wiśniowiecki "tak poszli na strzelbę i działa, że aż ze szańca wyparowani Szwedzi na most sromotnie do miasta uciekali". To było 19 kwietnia. Lubomirski pomaszerował na Inowrocław, Żnin i uderzył na Bydgoszcz, gdzie poddało się około dwustu Szwedów. Spotkanie ze Szwedami zakończyło się porażką. Wyczerpane pochodami i bojami wojsko polskie rozłożyło się na odpoczynek. Nie trwał on jednak długo. Wobec wieści o nadciągającym królu, Lubomirski wyruszył na spotkanie i połączył się z siłami koronnymi. Nastąpiło to prawdopodobnie 26 maja. Sobieski, który już zdołał odkupić swoje odstępstwo, doczekał się łaskawego przyjęcia. Otrzymał tytuł chorążego koronnego. Jan Kazimierz postanowił zdobyć Warszawę. W stolicy Szwedzi zgromadzili niezliczone skarby zrabowane w całej Polsce: klejnoty kościelne i prywatne, drogie sprzęty i tkaniny, złoto. Tam również znajdowały się skarby Bogusława Radziwiłła. Po długotrwałym oblężeniu Warszawy o zwycięstwie Polaków zdecydowały dwukrotne szturmy- "haramzy", czyli "hołoty", to znaczy czeladzi obozowej, woźniców, jak również uzbrojonych w cepy i widły chłopów. Szwedzi skapitulowali, zwycięstwo jednak nie zostało wykorzystane. Zamiast ruszyć natychmiast przeciw głównym siłom szwedzkim znajdującym się pod wodzą Karola Gustawa nie dalej niż czterdzieści kilometrów, wojsko polskie zatrzymało się i wypoczywało. "Panowie żołnierze nasi leżą, piją, dobrą myślą się bawią, zapłaty wołają..." Stopniowo wojska polskie opuszczały miejsce koncentracji. Pierwsi prosili o pozwolenie odejścia pospolitacy z Wielkopolski, ponieważ w ich województwie nieprzyjaciel się jeszcze panoszył. Wkrótce odeszły wojska z innych województw- a marszałek wielki koronny Jerzy Lubomirski wraz ze swoim korpusem i pospolitym ruszeniem z Krakowskiego i Sandomierskiego pomaszerował w kierunku Krakowa. Król oczekiwał nadejścia posiłkowego korpusu Tatarów, obiecanego przez chana Mohammeda Gireja. Tatarzy w ilości sześciu tysięcy szabel podciągnęli pod Okuniew 27 lipca rano, a ich dowódca Subhan Kazy aga stawił się wraz ze swym sztabem przed królem w Warszawie. Król i hetmani z wojskiem przeprawili się na wschodni brzeg Wisły po moście pontonowym naprzeciwko dzisiejszego Żoliborza, z zamiarem marszu w kierunku nieprzyjaciela. Natomiast grupę kawalerii koronnej i litewskiej wyprawiono za Bug w celu prowadzenia akcji dywersyjnych. W grupie tej znajdował się Sobieski na czele podległego mu oddziału kawalerii oraz korpusu Tatarów, którym dowodził za pośrednictwem Subhan Kazy agi. Część kawalerii z Czarnieckim na czele pomaszerowała w kierunku Zakroczymia z zamiarem przeszkodzenia przeprawie Szwedów i Brandenburczyków przez Wisłę. Szwedzi nadeszli od prawego brzegu Wisły, osiągnęli Żerań, Bródno i okoliczne wsie chcąc - wobec przewagi liczebnej przeciwnika - zaskoczyć go i pobić w walnej bitwie. Polacy zdążyli ugrupować się obronnie. Będziemy towarzyszyli Janowi Sobieskiemu i podległym mu Tatarom. Wyszedłszy za Bug Sobieski dał rozkaz Subhan Kazy adze, aby ukrył się w terenie. Nocą z 27 na 28 lipca Tatarzy powrócili skrycie i z nagła znaleźli się w lesie pod Białołęką, na tyłach nieprzyjaciela rozwijającego szyki do boju. Tuż za oddziałem przednim Szwedów posuwał się główny korpus. Natarcie oddziału przedniego przeprowadzane przy dźwiękach trąb i bębnów nie przyniosło powodzenia. Szwedzi natknęli się na umocnienia palowe Polaków. W odległości około półtora kilometra w kierunku północno-wschodnim wzniesiono na wzgórzu oddzielną, zamkniętą redutę w kształcie czworoboku, uzbrojoną w działa. Szwedzi utknęli. Wycofali się pod osłoną nocy. Przed świtem 29 lipca rozpoznanie kierowane osobiście przez Karola Gustawa badało możliwości obejścia szańców i zaatakowania przeciwnika od strony Białołęki i Bródna. Manewr taki wymagał zmiany frontu pod Białołęką, gdzie z lasu groził atak Tatarów na tyły. Przegrupowanie Szwedów rozpoczęło się około godziny dziewiątej rano. Wzdłuż lasu białołęckiego posuwał się Fryderyk Wilhelm z siedmiotysięcznym wojskiem z trudem wlokąc działa po ciężkim piaszczystym, przeplatanym mokradłami terenie. Nagle na jego tyłach pojawili się Tatarzy. Odepchnięci znikli w lesie i wypadli na oddziały szwedzkie po drugiej stronie. Nie wdając się w walkę, zdołali zagarnąć i uprowadzić dwieście wozów z żywnością. Dywersja tatarska krępowała ruchy wojsk Karola Gustawa. Szwedzi szybko się przegrupowali i utworzyli nowy front w kształcie półksiężyca, którego jedno skrzydło opierało się o wzgórze na skraju lasu białołęckiego, a drugie sięgało poza płonące Bródno. Polacy nie zdołali przeciwdziałać przegrupowaniu się Szwedów. Gdy nieprzyjaciel o godzinie piątej po południu ruszył do ataku, uderzyła nań brawurowa szarża husarii litewskiej pod dowództwem kniazia Aleksandra Połubińskiego. Szarża natrafiła na wyborowe pułki kawalerii szwedzkiej i rozbiła je. Sam Karol Gustaw o mało nie położył głowy zaatakowany bezpośrednio przez husarza litewskiego. Kopia ześliznęła się po zbroi króla, śmiałek padł zastrzelony z pistoletu, podobno przez Bogusława Radziwiłła. Po bitwie król szwedzki kazał uczcić zabitego husarza uroczystym pogrzebem. Śmiała szarża Litwinów, nie poparta przez inne oddziały, przyniosła tylko chwilowy efekt. Tymczasem tyły szwedzkie zaatakował Sobieski z Tatarami. Ci rzucili się na tabory sprawiając na tyłach tak wielki zamęt, że Karol Gustaw musiał interweniować osobiście. Na czele gwardii wpadł na ordę. Oddzielony w zamieszaniu od swoich i osaczony przez siedmiu Tatarów zabił dwóch z pistoletu, rapierem trzeciego. W ostatniej chwili życie króla uratował rotmistrz Traufenzenfeld, który nadbiegł z grupą żołnierzy. Tatarzy ponownie uderzyli na tył lewego skrzydła Szwedów, po czym musieli się w ogóle wycofać, ponieważ w szeregach szwedzkich udało się przywrócić porządek. W rezultacie bitwa warszawska została przez Polaków przegrana. Stało się to prawdopodobnie wskutek zmiany planu, przedsięwziętej w trakcie bitwy przez Jana Kazimierza. Przewaga liczebna i odsłonięte pozycje nieprzyjaciela rokowały Polakom całkowite rozbicie Szwedów. Pragnąc oszczędzić krwi, Jan Kazimierz trzeciego dnia bitwy zmienił plan operacyjny przyjmując nowy, który polegał na wygłodzeniu nieprzyjaciela, pozbawionego żywności i odciętego od wody. Taki plan miał również szansę powodzenia, gdyby zastosowano go konsekwentnie od początku. Zmiana planu w trakcie bitwy spowodowała zamieszanie. Pospolite ruszenie zauważywszy ruch przegrupowujących się oddziałów wzięło to za odwrót i zaczęło pospiesznie się wycofywać. Szwedzi uderzyli całym impetem na pospolitaków, rozpędzając ich po lasach i pustkowiach. Znaczna część pospolitaków runęła na most, wywołując popłoch wśród regularnej piechoty wykonującej, jak dotąd, karnie otrzymywane rozkazy. Przy moście zrobił się tak wielki popłoch, że Jan Kazimierz kazał strzelać do uciekających. Hetmana Stanisława Rewerę Potockiego zepchnięto z mostu do wody podobnie jak innych oficerów. Tymczasem pułki kawalerii Czarnieckiego, Lanckorońskiego, Koniecpolskiego, Lubomirskiego, Sapiehy, Jaskólskiego, Szemberga, Kalińskiego, Piaseczyńskiego i Bałabana przedefilowały galopem przed Szwedami i popędziły przez Skaryszew i Kamień do Okuniewa, żeby połączyć się z Tatarami Sobieskiego i zamknąć Szwedów w pierścieniu. Niestety było już za późno, piechota i pospolite ruszenie kotłowały się w panice przy moście. Patrzyli na to Szwedzi stojąc w porządku i zachowując niezrozumiałą bierność. Mogli sprawić rzeź bezładnego tłumu, zniszczyć znaczną część żywej siły nieprzyjaciela. Zachowanie się Szwedów tłumaczy sekretarz królewski des Noyers: "Przyczyną tego, że Szwedzi pomimo popłochu naszych tak się spokojnie i w porządku zachowywali, była obawa Tatarów w tyle nich stojących..." Tatarami dowodził Sobieski oswojony z taktyką tatarską zarówno podczas praktyki na Ukrainie, jak pod dowództwem Czarnieckiego. Znowu utraciliśmy Warszawę. Ponieważ Karol Gustaw poczuł się zagrożony w całym kraju, postanowił się umocnić. W tym celu pozyskał sobie sprzymierzeńca w osobie Jerzego II Rakoczego, który najechał Polskę. Rakoczy, książę siedmiogrodzki, żonaty z Zofią Batorówną, ostatnią dziedziczką nazwiska, rościł sobie pretensje do korony polskiej. Jako sojusznik Turcji otrzymał w lenno od sułtana Mołdawię i Wołoszczyznę. Dążąc do korony polskiej, a przynajmniej do zwiększenia swojej posiadłości kosztem Polski, Rakoczy wziął udział w spisku rozbiorowym, 6 grudnia 1656 roku w Radnot (miejscowość na Węgrzech) odbył się zjazd pretendentów do rozbioru objętej "potopem" Rzeczypospolitej. Dokonali oni między sobą podziału Rzeczypospolitej: Szwecja miała otrzymać Prusy Królewskie, Inflanty, Kurlandię, część Litwy i Mazowsza, Brandenburgia - Wielkopolskę oraz województwo łęczyckie i sieradzkie, Kozacy - Ukrainę. Resztę miał uzyskać Rakoczy. Ponadto na Czarnej Rusi w województwie nowogródzkim planowano utworzyć oddzielne księstwo dla Bogusława Radziwiłła. Plan rozbioru okazał się przedwczesny, ponieważ Rzeczpospolita miała dość siły, żeby się obronić. Wyprawa Rakoczego w 1657 roku załamała się, gdy tylko Szwedzi odmaszerowali do Prus. Zaatakowały go oddziały Stefana Czarnieckiego, Jerzego Lubomirskiego i Pawła Sapiehy. Szarpany przez nie, w końcu osaczony, kapitulował 22 lipca 1657 roku. Większa część jego wojska w czasie odwrotu dostała się do niewoli tatarskiej. Dla Jana Sobieskiego udział w kampanii Rakoczego pod dowództwem takich mistrzów jak Czarniecki, Lubomirski i Sapieha był świetną szkołą, zwłaszcza walki podjazdowej. Jesienią 1658 roku Sobieski został skierowany do dywizji Aleksandra Koniecpolskiego. Sobieski został jego zastępcą: Dywizja założyła obóz pod Sztumem, skąd urządzała wycieczki na miasto i twierdzę. Z powodu choroby Koniecpolskiego Sobieski objął dowództwo nad dywizją, przeniósł obóz pod Christburg (Dzierżgoń). Stąd wysyłał grupy operacyjne aż pod Malbork, oblegał Toruń. Bezpośrednio dowodzony przez niego pułk składał się z chorągwi: jego własnej, Żółkiewskiego, Suchodolskiego, Radłowskiego, Detenickiego, Sworskiego, Czeczela i Rykowskiego. W tym czasie młodziutką Marię Kazimierę d'Arquien wydano za mąż za "Sobiepana", wojewodę sandomierskiego Jana Zamoyskiego, tytułującego się księciem na Zamościu i Ostrogu. Małżeństwo prawdopodobnie ukartowała królowa, mająca widoki na Zamoyskiego, który okazał się ptakiem pysznym, ale niewielkiego lotu. Zakochany w ucztach, zużyty, nie kierował się przesadnymi ambicjami politycznymi. Należy wątpić, żeby to małżeństwo wielce obeszło Sobieskiego. Mała d'Arquien przy pierwszym poznaniu zapewne mu się podobała, ale stąd daleko jeszcze do miłości. Głębsze uczucia do niej zaczęły się budzić u Sobieskiego dopiero po jej zamążpójściu. Dwórka królowej nie znalazła, jak się zdaje, wielkiego szczęścia w małżeństwie. Nudziła się w zamku męża i jakoś przypadkiem nawiązała korespondęcję z Sobieskim, spędzającym nieraz wczasy w jednym ze swoich licznych majątków, w Pielaszkowicach, nie opodal Zamościa. Prowadzili ze sobą korespondencję pełną uroczych dwuznaczników, a potem on znowu na koń, do pułku, w groźną służbę Marsa. Wojna szwedzka zakończyła się pokojem w Oliwie. Nie zapominajmy jednak, jaka była bezpośrednia przyczyna najazdu Szwedów. Karol Gustaw skorzystał z okazji zaatakowania Rzeczypospolitej przez Rosję, sądząc, że uda mu się zadać śmiertelny cios Polsce osłabionej przez najazd. Car jednak, obawiając się wzrostu siły Szwedów, wstrzymał się chwilowo od akcji w większym stylu, umacniając się raczej na zdobytych pozycjach. Gdy zaś Rzeczpospolita poradziła sobie ze Szwedami i ich sojusznikami, zaszedł fakt, który musiał cara pobudzić do zdecydowanego działania. Był nim układ polsko-kozacki w Hadziaczu. Przeciw carowi Po śmierci Bohdana Chmielnickiego, w roku 1658 w Hadziaczu na Ukrainie odbyła się generalna rada kozacka z udziałem wysłanników króla polskiego. Radzie przewodniczył hetman kozacki, Iwan Wyhowski. Rada postanowiła zawrzeć układ z Rzecząpospolitą. Powołano komisarzy dla ułożenia tekstu umowy. Przewidywała ona utworzenie osobnego Księstwa Ruskiego na terenie województw: kijowskiego, bracławskiego i czernihowskiego, które miało wejść w skład Rzeczypospolitej na równych prawach z Koroną i Litwą. Wspólny król, sejm i polityka zagraniczna łączyły z sobą trzy samodzielne państwa rządzące się własnymi prawami. Kozacy powracali do Rzeczypospolitej jako "wolni do wolnych, równi do równych". Na czele wielkiego Księstwa Ruskiego miał stać hetman wojsk ruskich wraz z metropolitą i pięcioma biskupami prawosławnymi. Kościół prawosławny zrównano z katolickim. Król polski wydał przywilej otwarcia dwóch akademii ruskich, w tym jednej w Kijowie, wzorowanych na Akademii Krakowskiej. Hetman ruski wyrzekł się własnej polityki zagranicznej, wojsko - zagranicznych protektorów. Dzwony kościelne i cerkiewne obwieściły zawarcie umowy. Odtąd na jej podstawie miały się kształtować wzajemne stosunki narodów polskiego i ukraińskiego. Był to fakt absolutnie nie do przyjęcia dla Rosji. Na akt unii Rosja odpowiedziała natychmiast interwencją zbrojną. Iwan Wyhowski na czele wojsk polskich i kozackich odniósł wspaniałe zwycięstwo pod Konotopem. Mimo to unia hadziacka nie mogła się utrzymać. Zbyt wiele krwi przelały Polska i Kozaczyzna, zbyt wiele nagromadziło się między nimi nienawiści. Wprawdzie po obu stronach znajdowali się ludzie i to najlepsi, którzy uważali ugodę hadziacką jako jedynie zbawienną dla obu narodów, nie potrafili oni jednak przełamać wzajemnych nieufności i uprzedzeń. Masy ukraińskie uważały ugodę hadziacką za zdradę, polskie masy szlacheckie - za objaw słabości. Wyhowski uszedł ledwo z życiem chroniąc się w Rzeczypospolitej, gdzie piastował godność wojewody kijowskiego. Buławę hetmańską przekazali Kozacy Jurijowi Chmielnickiemu, synowi Bohdana, i na nowej radzie w Perejasławiu powtórnie poddali Ukrainę Rosji. Na Wołyń wtargnęła armia rosyjska Wasyla Szeremietiewa wraz z Kozakami atamana Cieciury oraz druga kozacka, dowodzona przez Jurija Chmielnickiego. Obie armie miały się połączyć w rejonie Cudnowa i wspólnie ruszyć na Kraków. Armia Szeremietiewa składała się z wyborowych oddziałów: kawalerii, piechoty, ćwiczonej po cudzoziemsku, i artylerii (około pięćdziesięciu dział ciężkich i lekkich). Wraz z Kozakami Cieciury liczyła około pięćdziesięciu tysięcy. W skład dowództwa wchodzili między innymi kasztelan Szczerbatow i kniaź Kozłowski. Mocną stronę tej armii stanowił tabor przystosowany do walki obronnej w polu. Jurij Chmielnicki, który wyruszył z Kijowa później, wiódł około trzydziestu tysięcy Kozaków zaporoskich. Gotowała się również do wyprawy armia kniazia Boratyńskiego. Śmiertelne niebezpieczeństwo znowu zawisło nad Rzecząpospolitą. Król zwołał naradę wojenną we Lwowie, w obozie pod Tarnopolem gromadziła się armia koronna pod buławą sędziwego Stanisława Rewery Potockiego. Stefan Czarniecki, który po zwycięskich działaniach ze swoją dywizją przeciw Szwedom w Danii, po zdobyciu Koldyngi, sforsowaniu wpław cieśniny morskiej i zdobyciu wyspy Alsen powrócił do kraju, zdołał zgromadzić na Litwie kilka tysięcy żołnierzy, gotowych do ekspedycji przeciw armiom inwazyjnym. Zaalarmowane wojsko hetmana polnego Jerzego Lubomirskiego ruszyło w kierunku Horodła, przeprawiło się przez Bug pod Kryłowem i maszerowało na Wołyń na spotkanie z hetmanem wielkim koronnym Stanisławem Rewerą Potockim. W skład wojsk Lubomirskiego wchodziły również chorągwie dowodzone przez Jana Sobieskiego oraz regiment dragonii, którego dowództwo otrzymał on w marcu. Spotkanie wojsk nastąpiło pod Konstantynowem 7 września. Wzięli w nim udział: Jan Sobieski, Jan Sapieha - pisarz wojskowy, kniaź Dymitr Wiśniowiecki, wojewoda bełzki, i Samuel Leszczyński - starosta łucki. Nadciągnął również były hetman kozacki, obecnie wojewoda kijowski, Iwan Wyhowski na czele czternastu chorągwi jazdy oraz dwustu dragonów. Przybył też posiłkowy korpus tatarski - około piętnastu tysięcy ludzi. Razem armia polska liczyła około dwudziestu tysięcy żołnierzy, oprócz Tatarów. W marszu dołączył Jan Zamoyski, mąż Marysieńki, na czele tysiąca siedmiuset żołnierzy. Szeremietiew prostym traktem kroczył na Lwów, przodem posuwali się Kozacy Tymofieja Cieciury. Do Lwowa jednak Szeremietiew nie doszedł, gdyż armia koronna zagrodziła mu drogę. Starcie straży przednich nastąpiło pod Lubarem 13 września. Polska dragonia i jazda lekka zdobyły taborek Kozaków Cieciury i wycięły jego załogę. W trzy dni później obie armie stanęły naprzeciwko siebie. Sapieha, Wyhowski i Sobieski znaleźli się na lewym skrzydle, któremu przypadło główne zadanie uderzenia na wojsko moskiewskie, pod osłoną lasu wychodzące z obozu. Gwałtowne uderzenie Polaków i Kozaków Wyhowskiego zmusiło Rosjan do cofnięcia się do obozu i rozproszyło Kozaków Cieciury. Do akcji włączają się Tatarzy, pościg polsko-kozacko-tatarski niemal wdziera się do wnętrza obozu. Atakujących odwołują sygnały trąbek. Przez dziesięć dni trwało oblężenie Szeremietiewa w obozie. Wreszcie wódz rosyjski zdecydował się na śmiałe przedsięwzięcie: ruszył pod osłoną ruchomej twierdzy wozów taborowych na spotkanie Chmielnickiego. 27 września słychać potężną detonację dział, Rosjanie atakują. Jest to jednak atak pozorny, umożliwia on otwarcie taboru i wyjście ośmiuset żołnierzom uzbrojonym w topory dla wyrąbania drogi przez las. Marsz taboru jest niesłychanie ciężki. Ruchoma twierdza zieje ogniem, wciąż atakują ją ruchliwe oddziały polskiej jazdy Tatarów i Kozaków utrudniając posuwanie się i torowanie drogi. Organizatorami ustawicznej opresji taboru są zwłaszcza Sobieski i Sapieha. Przeprawa przez bagnistą rzeczkę bez nazwy kosztowała nieprzyjaciela utratę siedmiuset wozów z zapasami i kasą. Po kilkunastu godzinach piekielnego wysiłku i poniesieniu krwawych strat Rosjanie zdołali dotrzeć do odległego około trzydzieści kilometrów Cudnowa i po przeprawie przez Teterew rozbić obóz na równinie. Przedtem spalili nie nadające się do obrony miasteczko. O zdobycie szturmem obozu umiejętnie umocnionego fortyfikacjami ziemnymi Polacy na razie nie mogli się pokusić. Zajęli więc górę zamkową, zatoczyli własne obozy w odległości strzału armatniego od nieprzyjaciela, udaremniając mu wszelkie próby wycieczek. Jednocześnie przygotowywano fortyfikacje polowe jako oparcie dla przyszłego szturmu. Mistrzem tu był Jerzy Lubomirski, który potrafił jak nikt inny organizować współdziałanie piechoty i jazdy, budować i wykorzystywać umocnienia polowe. Sapieha i Sobieski otrzymali ważne zadanie wyboru stanowisk artyleryjskich, wywiązali się zeń pomyślnie. Grabowski pisze bowiem, że chorąży i pisarz polny koronny "jeździli rekognoskować miejsca skądby commóde (dogodnie) razić nieprzyjaciela z armat... Upatrzyli miejsce na zatoczenie armat... z lewej strony sadów, z drugiej strony prawej ex opposito (naprzeciwko) moskiewskiemu taborowi kazali Ichm. PP Hetmani zatoczyć działa... Najszkodliwsze... były działa z sadów i tam na nie potężne wycieczki czynił nieprzyjaciel". 28 września rankiem nuradyn sołtan wspierany przez pułk piechoty Niemirycza uderzył z Tatarami i wyparł oddziały rosyjskie, na których miejsce nadeszło kilka tysięcy Kozaków atamana Cieciury. Tatarzy wycofali się, jednak pułk Niemirycza uformowany w czworobok bronił się zaciekle, dopóki nie przyszedł mu na pomoc pułk jazdy koronnej. Kozacy rozwinęli się do walki przeciw kawalerii, która wraz z piechotą Niemirycza i powracającymi Tatarami wypchnęła ich za rzekę. Nieprzyjaciel, w obawie przed uderzeniem z tej strony na obóz, skupił się, ogałacając południową jego stronę. Wówczas Lubomirski rzucił tu pułk Sobieskiego pod dowództwem Bidzińskiego, który wdarł się do obozu rosyjskiego. Nieprzyjaciel poniósł ciężkie straty. Walkę pod Cudnowem osłaniały podjazdy i wywiad. Dowództwo polskie w porę zostało zawiadomione o nadciągającej armii kozackiej Jurija Chmielnickiego. Towarzyszyli jej Wołosi hospodara Konstantyna, który dołączył do Chmielnickiego na rozkaz sułtana Turcji. Wytworzyła się osobliwa sytuacja. Kozacy wiedli bratobójczy bój, znajdując się po obu stronach frontu. Polaków posiłkowali Tatarzy, lennicy Turcji. Drugi lennik turecki, hospodar wołoski, włączył się do walki po przeciwnej stronie. Dowództwo polskie postanowiło nie dopuścić do połączenia się sił nieprzyjacielskich. Należało więc ruszyć na spotkanie Chmielnickiego i rozprawić się z nim osobno. Pod Cudnowem został Rewera Potocki z częścią sił dla blokowania Szeremietiewa w jego obozie. Zachowując bierną postawę, Rewera Potocki odsunął polskie stanowiska poza zasięg ognia artylerii, umocnił je szańcami i redutami ziemnymi. Hetman polny Jerzy Lubomirski wyruszył na czele sześciu tysięcy jazdy, polskiego autoramentu oraz rajtarii i tysiąca wyborowej piechoty. Towarzyszyło mu osiemnaście dział polowych pod dowództwem generała artylerii Fromholda Wolffa von Ludingshausena. Wraz z Lubomirskim wymaszerował nuradyn sołtan z Tatarami. Przyłączył się do nich Jan Zamoyski ze swoim pułkiem i działami. W składzie wojska Lubomirskiego znajdował się również Jan Sobieski. Dość długo trwała przeprawa pod Piątkami, tak że dopiero przed zachodem słońca Polacy osiągnęli odległe o trzydzieści kilometrów Słobodyszcze, gdzie zobaczyli rozłożony obóz kozacko-wołoski w ogrodach podmiejskich nad stromym zboczem. Dostęp do niego utrudniało bagno i przecinająca je rzeczułka. Oddziały polskie ustawiły się w szyku bojowym. Dowodzenie prawym skrzydłem hetman powierzył Sobieskiemu. Tatarzy obeszli stanowiska kozackie i ukryli się w lesie z tyłu za nimi. W rezultacie polskiego natarcia Kozacy porzucili okopy i wycofali się do lasu, gdzie natknęli się na Tatarów. Zdołali jednak ochłonąć, skupić się i sprawić, ruszyli do przeciwnatarcia, odzyskali swoje okopy. Noc przerwała walkę, która w sumie wypadła dla Chmielnickiego niepomyślnie. Wysłał on do Lubomirskiego pułkownika Pawła Teterę (późniejszego hetmana kozackiego w służbie polskiej) i Jana Hrusza, proponując układy. Do porozumienia na razie nie doszło. Głównodowodzący wojsk rosyjskich Szeremietiew, zamknięty w obozie pod Cudnowem, na odgłos bliskiej kanonady otworzył tabor i uderzył na polskie pozycje z zamiarem przebicia się i połączenia z Chmielnickim. Obaj hetmani polscy utrzymywali z sobą łączność. Do Lubomirskiego dotarła wiadomość o próbie wymknięcia się głównych sił rosyjskich. Mając sprawę z Chmielnickim na razie załatwioną, zostawił pod Słobodyszczami Tatarów i część wojska polskiego z zadaniem przeszkadzania Chmielnickiemu w przeprawie i powrócił z głównymi siłami pod Cudnów, zmuszając Szeremietiewa do cofnięcia się za szańce obozu. Tak więc i tym razem udało się unieruchomić obie armie nieprzyjacielskie i przeszkodzić w ich połączeniu. Szeremietiew jednak nie zrezygnował i 14 października ponowił próbę wyrwania się. Wyprowadził swoje oddziały z obozu i rozpoczął bitwę, która trwała cały dzień, z miernymi dla niego rezultatami. Udało mu się wprawdzie przebyć trzy kilometry, lecz atakowany ze wszystkich stron przez Polaków, schronił się ze swoją armią w lasach pod Rośnicą. Tam osaczyli go Polacy, otoczyli szańcami i zasiekami, pozbawiając możliwości manewru. Szeremietiewowi nie pozostało teraz nic innego, jak tylko czekać na odsiecz Chmielnickiego. Ten jednakże się nie kwapił. Zdetonowany własną porażką, na wieść o sytuacji sił głównych postanowił zakończyć układy z Polakami. Wśród czterech komisarzy polskich, upełnomocnionych do ugody, znalazł się Sobieski, pod którym, podczas wielogodzinnego boju, zabito dwa konie. Według podpisanego układu Jurij Chmielnicki wraz z całym swoim wojskiem porzucił cara moskiewskiego i powrócił do słóżby króla polskiego. Jego wojsko wraz z polskim ruszyło w kierunku Rośnicy. Widząc zaporoskie znaki hetmańskie obok polskich, ataman Cieciura opuścił obóz rosyjski. Położenie Szeremietiewa nie było jeszcze beznadziejne, ponieważ szedł mu na pomoc z Kijowa kniaź Boratyński na czele pięciotysięcznej armii z artylerią i trzema tysiącami wozów taborowych. Polacy nie czekali na nadejście Boratyńskiego. Lubomirski wysłał mu naprzeciw Sobieskiego z częścią kawalerii. Do spotkania jednak nie doszło. Boratyński na wieść o klęsce pod Cudnowem zawrócił. Szeremietiew, któremu zabrakło żywności i znikła nadzieja pomocy, był zmuszony kapitulować. Jako głównodowodzący wojsk rosyjskich zobowiązał się do zwrotu Ukrainy lewobrzeżnej, wycofania wojsk z terytorium Rzeczypospolitej i wypłacenia czterech milionów złotych reparacji. Jako gwarant dotrzymania umowy został zatrzymany w niewoli i przekazany Tatarom. Car nie ratyfikował układu i hetman moskiewski spędził w niewoli tatarskiej osiemnaście lat. Jurij Chmielnicki oddał buławę w parę lat później i wstąpił do klasztoru jako mnich Gedeon, zresztą nie na długo. Los Jerzego Lubomirskiego miał się niebawem dopełnić - tragicznie dla niego i dla kraju. Sejm uroczyście powitał wodzów i przedstawicieli zwycięskiego wojska. U stóp królewskich złożono zdobyte sztandary. Wojska carskie opuściły Litwę zatrzymując Smoleńsk. W czasie wolnym od udziału w wojnie Sobieski był posłem na sejm, wchodził w skład zespołu posłów, którego zadaniem było przygotowanie rewindykacji dóbr kościoła prawosławnego. Maria Ludwika widziała w Sobieskim człowieka wybitnego i ogromnej przyszłości, pragnęła go więc pozyskać dla swoich planów: naprawy Rzeczypospolitej, wzmocnienia władzy królewskiej i pozycji Rzeczypospolitej jako mocarstwa w oparciu o sojusz z Francją. W tym celu propagowała elekcję zastępcy na tronie vivente rege - za życia króla. Chciała wprowadzić na tron kandydata francuskiego. Projekty te były ogromnie niepopularne wśród szlachty, która dopatrywała się w nich zagrożenia "źrenicy złotej wolności". Początkowo królowej udało się pozyskać hetmana polnego Jerzego Lubomirskiego. Wkrótce jednak dzielny wódz wystąpił przeciw planom francuskim z całą zapalczywością, zorientował się bowiem, że wpadł w sidła zamaskowanej kamaryli dworskiej. Sobieskiego do obozu "francuskiego" pociągnęła kobieta. Łasy na wdzięki niewieście związał się na dobre z uroczą Francuzką, wojewodziną Zamoyską, Marysieńką. Królowa wiedziała o tym i używała swojej wychowanki jako przynęty, ułatwiała dwojgu młodym zbliżenie. Porachunki z Rosją nie zostały zakończone. Inwazję wprawdzie odparto, lecz Rosja nie myślała ustąpić z Ukrainy lewobrzeżnej i z Kijowa, przeciwnie - zaczęła się przygotowywać do zaboru pozostałej Ukrainy. W Polsce dojrzewał plan wielkiej wyprawy, odebrania Ukrainy, marszu na stolicę Rosji i podyktowania w Moskwie warunków pokoju. W wyprawie wzięły udział: armia koronna, litewska i posiłkowy korpus Tatarów, najlepsza kadra oficerska, dowódcy doświadczeni w bojach, wśród nich - Stefan Czarniecki. Pod jego rozkazami służył Jan Sobieski. Sytuacja układała się pomyślnie dla Polski wobec nastrojów ludności ukraińskiej i kozactwa, zrażonych do rządów rosyjskich, ich autorytatywnego charakteru, centralizmu oraz zdzierstwa urzędników. Na czele Kozaków biorących udział w wyprawie po stronie polskiej stanął mianowany ostatnio hetmanem Paweł Tetera. Wyprawa ruszyła zimą 1663 na 1664 rok i czyniła nieprzewidziane postępy. Miasta i twierdze Ukrainy poddawały się na ogół bez walki, ludność przychylnie przyjmowała wojska Rzeczypospolitej. Główny korpus Kozaków zaporoskich pod dowództwem atamana koszowego Iwana Sirki nie brał udziału ani po jednej, ani po drugiej stronie, jednak znajdował się w gotowości w pobliżu wojsk Rzeczypospolitej. Wojska polskie szły niepowstrzymanie na północ, zagrażając Rosji. Z przyczyn dotychczas nie wyjaśnionych niespodziewanie król wstrzymał dalszy marsz i zarządził odwrót. Odwrót wojska wywołał niesłychane zamieszanie. Ludność, która przyjmowała wkraczające wojska polskie, teraz wystąpiła przeciwko nim. Potworzyły się grupy partyzanckie, rozpętała się "wojna ludowa" przeciw Polakom. Ukraińcy, którzy opowiedzieli się po stronie polskiej, znaleźli się w sytuacji co najmniej dwuznacznej. Wycofanie się wojsk polskich z Ukrainy, która dostała się tym razem Moskwie prawie darmo, oznaczało praktycznie rezygnację Polski ze spraw ukraińskich. Tetera, mimo wszystko, pozostał przy boku króla. Wyhowski i Bohun usiłowali ratować, co się da. Bohun nawiązał kontakt z carem. Jego korespondencja wpadła w ręce polskie; sądzony za zdradę, został rozstrzelany. Wyhowski nawiązał kontakt z Turcją. Rozstrzelano go za to bez sądu. Sprawa nabrała rozgłosu. Chodziło przecież o senatora Rzeczypospolitej i twórcę ugody hadziackiej. Został zwołany sąd wojenny, który rozpoznał sprawę pośmiertnie i potwierdził winę Wyhowskiego. Pod wyrokiem sądu złożył m. in. podpis Piotr Doroszenko, pułkownik czehryński. Tymczasem w Polsce wybuchła wojna domowa, słynny rokosz Jerzego Lubomirskiego. Polska i jej wojska podzieliły się na dwa obozy: regalistów i lubomirczyków. Jan Sobieski znalazł się między młotem i kowadłem. Z jednej strony poczucie obywatelskie, a z drugiej - mistrz i wódz, pod którego rozkazami w niejednej kampanii wąchał proch i kosztował zwycięstwa. Lubomirski zdobył sobie niemałą popularność czynami orężnymi. Nazywano go "ojcem ojczyzny". W roku 1664 oskarżony przez króla o zdradę stanu został skazany zaocznie przez trybunał sejmowy na banicję i pozbawiony wszystkich urzędów. Lubomirski schronił się na Śląsk i stamtąd na czele własnych zaciągów wkroczył do kraju, rozpoczynając wojnę domową. Znakomity wódz pobił część ścigających go wojsk królewskich pod Częstochową. W listopadzie 1665 roku zawarto ugodę w Palczynie i przerwano działania. W roku 1666 walki wznowiono. Sobieski opowiedział się za królem. Sytuacja Sobieskiego była niesłychanie trudna. Ofiarowywano mu obie godności po Lubomirskim: urząd marszałka wielkiego koronnego i hetmana polnego koronnego. Ale przecież Lubomirski jeszcze żył. W Polsce urzędy były dożywotnie, przejąć godności, wydarte komu innemu, w dodatku własnemu dawniej wodzowi i przyjacielowi, rzecz niesłychana. Z Lubomirskim wciąż jeszcze pertraktowano. Buławę polną na razie dostał Stefan Czarniecki, ale nie miał już siły wziąć jej do ręki, dogorywał z ran otrzymanych podczas wyprawy moskiewskiej. W rezultacie Sobieski miał przyjąć i laskę, i buławę. Po wznowieniu działań w 1666 roku wojna domowa toczy się dalej. Dziwna to wojna. Żeby odróżnić przeciwników, trzeba specjalnych znaków; lubomirczycy przywiązują sobie chustki do lewego ramienia. Uczestnicy tej wojny gonią się po całej Polsce, pustosząc kraj. "A wioski trzeszczą - pisze Pasek - ubodzy ludzie płaczą..., że to snać Bogu się nie podoba, kiedy szczęścia nie masz. Zdarzyło się i raz królowi, że go pewna pani, wprawdzie klęcząc przed majestatem, srodze spostponowała: "Panie Boże sprawiedliwy, jeżeliś kiedykolwiek różnymi plagami karał złych i niesprawiedliwych królów, wydzierców, krwie ludzkiej niewinnej rozlewców, dziś pokaż sprawiedliwość swoją nad królem Janem Kazimierzem, żeby pioruny na niego z jasnego nieba trzaskały itd." Król śmiał się: "Dla Boga niech kto oznajmi Lubomirskiemu, żeby się z nami przeprosił, boć już nas o tę wojnę i baby konfudują" - odrzekł. 11 lipca 1666 r. wojska zeszły się pod Mątwami nad Notecią. Armia królewska liczyła siedemnaście - dwadzieścia jeden tysięcy, Lubomirskiego - piętnaście - szesnaście tysięcy. Rankiem 11 sierpnia pięć tysięcy jazdy królewskiej i dragonii przeprawiło się na prawy brzeg Noteci bez wsparcia artylerii i piechoty. Rokoszanie stali pod Pakością. Wytrawny wódz Lubomirski nie omieszkał skorzystać z błędu przeciwnika. Przypuścił z wysokiego wzgórza szarżę kawaleryjską o wiele większymi siłami niż te, które się przeprawiły, rozbił jazdę królewską i zmusił ją do panicznego odwrotu, przy czym spieszona na brzegu rzeki dragonia została stratowana. W bagnach i zaroślach nadrzecznych nastąpiła straszliwa rzeź wojsk królewskich. Odniósłszy zwycięstwo... Lubomirski kapitulował. Jak gdyby przeląkł się jego krwawych skutków. Zresztą armia królewska wciąż była silniejsza niż rokoszan. Lubomirski poprosił o rozejm, udał się do namiotu królewskiego, przepraszał króla i podpisał akt, w którym zobowiązał się wyjechać za granicę. Następnie żegnał się z dawnymi kolegami, senatorami i oficerami. Wylewano łzy, całowano się. Stanąwszy przed Sobieskim, Lubomirski wziął jego rękę i położył ją sobie na głowie. Czy gestem tym podnosił swoją przegraną wobec człowieka, który zabrał jego urzędy, czy prosił o zachowanie przyjaźni - nie wiadomo. Wkrótce nastąpiły jeden po drugim trzy zgony. Lubomirski zmarł na wygnaniu, zmarła królowa Maria Ludwika, zmarł też Jan Zamoyski, mąż Marysieńki. Nim jeszcze upłynął termin żałoby, Jan Sobieski potajemnie ożenił się z wdową. Ślub był tajny, ale wszyscy się o nim dowiedzieli. Kraj zatrząsł się od plotek. Hetmana polnego nazywano rozpustnikiem, uwodzicielem cudzych żon, "Kaligulą". Marysieńkę spotkały nieprzyjemności, kiedy wyruszyła do Zamościa na pogrzeb męża, siostra zmarłego, księżna Gryzelda Wiśniowiecka (wdowa po Jeremim), kazała zwieść most przed jej nosem. Zebrał się tłum gawiedzi, śmiejąc się i urągając. Obrażona Marysieńka zapytała, czy wiedzą, kim ona jest. Odpowiedziano jej ze śmiechem, że i owszem, że jest panią Sobieską. Kazała zawracać, ścigały ją szyderstwa: "nazad Sobkowa". Dziedziczka w sąsiedztwie, gdzie zamierzała się zatrzymać dla naprawy koła, wymówiła się nieobecnością męża. Marysieńka Sobieska musiała szukać kowala po wsi, ze złości rozdarła na sobie kabat i odjechała ze wstydem. Dopiero ślub (powtórny) i huczne wesele ułagodziły nastroje. Tyle o sprawach prywatnych. Publiczne nie przedstawiały się najlepiej. Korowody z Lubomirskim to jeszcze nie wszystko. Na widownię wstępuje Piotr Doroszenko, najwybitniejszy w tym czasie przywódca Kozaków. Stawia sobie za cel zjednoczenie całej Ukrainy i stworzenie osobnego księstwa pod protektoratem ... właśnie, czyim? Doroszenko wykreślił ze swoich rachub Rosję. Mogła więc wchodzić w grę Rzeczpospolita albo Turcja. Buławę hetmańską Kozaków zaporoskich dzierżył Paweł Tetera, jednak nie utrzymał jej długo wskutek buntu Opary, ustąpił i wyemigrował do Warszawy. Wówczas Doroszenko, pełniący przy Oparze obowiązki asawuły, zadenuncjował go u tatarskiego nuradyna, że Opara zabrania popom odprawiania w cerkwiach nabożeństw za króla polskiego, jest przeto rebeliantem. Nuradyn, któremu zależało na stosunkach z Rzecząpospolitą, dopomógł Doroszence w obaleniu Opary. Wydany w ręce wojsk koronnych Opara został stracony w obozie wojskowym pod Rawą Ruską. Starszyzna kozacka w Czehrynie upoważniła Doroszenkę do sprawowania funkcji hetmana. Doroszenko miał po temu wszelkie dane. Ożeniony w rodzinie Chmielnickiego, sam pochodził z jednego z wybitnych rodów kozackiej starszyzny. Otrzymał wykształcenie, władał dobrze językiem polskim i łaciną, był utalentowanym mówcą, prowadził dom na stopie wielkopańskiej. Deklarował wierność Rzeczypospolitej w czasie, kiedy wojska koronne po stłumieniu rokoszu Lubomirskiego powracały na Ukrainę. Przeciw Turcji Z trudem zafastrygowany pokój z Turcją zaczyna trzeszczeć. Padyszach Mohammed IV przygotowywał nową wyprawę. Alarmujące wieści z Turcji znalazły potwierdzenie w zmianie polityki krymskiej. Przychylny Polsce chan Mohammed Girej, jej sojusznik w wojnie ze Szwedami, został zdetronizowany. Na jego miejsce padyszach wprowadza Aadil Gireja, z konkurencyjnej linii chańskiego rodu. Nowy chan wyruszył z Konstantynopola na Krym z wielką pompą na jedenastu galerach, w asyście dostojników tureckich. Żeby się ustrzec wojny na dwa fronty, trzeba było załatwić sprawę z Rosją, która po poniesionych porażkach chętnie przystała na rozmowy pokojowe, nie ruszając się jednak ze Smoleńska i Kijowa. Wszczęto rozmowy, co z miejsca ożywiło nastroje antypolskie na Krymie i w Konstantynopolu. Ponieważ rozmowy te zmierzały do podziału Ukrainy między Polskę i Rosję, Doroszenko poczuł się zmuszony szukać oparcia na Krymie i w Turcji. Spotkał się nad rzeczką Cybulnik z wysłannikiem chana i na jego ręce złożył przysięgę przyjaźni i poddania się Krymowi i Turcji. Był to akt tajny, niemniej jednak wiadomość o nim przedostała się do obozu tak polskiego, jak i rosyjskiego. Aadil Girej przyrzekł nowemu sojusznikowi "taką pomoc, jaką miał od Tatarów Bohdan Chmielnicki", i nadesłał poważne kontyngenty wojska. Doroszenko nie czuł się jeszcze na siłach, by otwarcie zerwać z Rzecząpospolitą, toteż jego korespondencja z kwaterą królewską i hetmanem polnym Sobieskim miała na celu zamaskowanie nie ogłoszonego urzędowo aktu. Dziękując za przychylne załatwienie spraw, o które prosił, wyjaśniał, że istotnie chan przysłał mu trochę wojska. "Spomiędzy Tatarów niektórzy wyrywają się jakoby z niechęcią przeciw Polszcze, ale temu nie zabierzy, bo im o to widzę idzie, że się bez nich odprawują traktaty z Moskwą". Zapewniał, że chętnie wystąpi przeciw Moskwie, "żeby Ichmościom Panom Komisarzom naszym (polskim) smarowniej poszły traktaty". Następnie wyjaśniał, że jego stosunki z Krymem są tylko pozorne i raczej wywiadowcze, a wynikami własnego rozpoznania chętnie się podzieli. Co więcej, Doroszenko udał się do Warszawy i ofiarował swoją pomoc w nadchodzącej wojnie z Turcją. Stawiał jednak warunki w danej sytuacji nie do przyjęcia. Nie bardzo z nim rozmawiano, podejmował go głównie były hetman kozacki Tetera. Rok zakończył się krwawo. Tatarzy, dotychczas sojusznicy, napadli na powracające spokojnie na zimowe leża chorągwie komisarza Machowskiego i rozgromili je 19 grudnia pod Brahiłowem. Prawie jednocześnie i równie niespodziewanie orda wpadła do województwa ruskiego, splądrowała Gborów i Gliniany, urządzając rzeź nazwaną "krwawą kolędą". Doroszenko otwarcie ogłosił się sojusznikiem Tatarów i wystąpił zbrojnie przeciwko wojsku koronnemu. Rozmowy dyplomatyczne z Turcją nie dały wyniku, poseł polski Radziejowski wcale dzielnie poczynał sobie wobec wschodniego satrapy, jednak odroczenia konfliktu nie uzyskał. "Potęga i wspaniałość Islamu jest tak wielka, że nic jej nie zależy na waszym sojuszu..." oświadczył padyszach Mohammed IV. Do Polski wyjechał czausz z wypowiedzeniem wojny. Rok 1667 zaczął się podpisaniem 30 stycznia rozejmu z Rosją w Andruszowie. Na jego mocy Rosja zatrzymała na czas trwania rozejmu (trzynaście lat) Smoleńsk, województwo smoleńskie, czernihowskie, Zadnieprze, a Kijów na dwa lata. W rzeczywistości Moskwa nigdy już z tych ziem nie ustąpiła. Mimo oczywistej groźby tureckiej sejm nie był skłonny do uchwał zwiększających komput wojska od stanu wojennego. Szlachta, bardziej niż najazdu od wschodu, obawiała się "francuskich Tatarów", to jest intrygi francuskiej, francuskiego kandydata do tronu polskiego i zamachu na "złotą wolność". Mówiono: "My z tej (to jest od Tatarów) nie boimy się strony, tylko od Kondeusza. A w ostatku niech nas i przypalą, a my wolimy tu odstradać wszystkiego, a iść przeciw tamtemu". W rezultacie uchwalono komput armii koronnej wszystkiego na dwanaście i pół tysiąca żołnierzy. Sędziwy hetman wielki Stanisław Rewera Potocki już nie żył, cały tedy ciężar obrony przed spodziewanym najazdem spoczął na "buławie małej" hetmana polnego, Jana Sobieskiego. Dotyczyło to również polityki wschodniej w zakresie obejmującym dyplomację wojskową i wywiad oraz sprawy kozackie. Doroszenko czynnie wystąpił po stronie Półksiężyca, natomiast na Siczy sytuacja była inna. Sobieski nawiązał cichy kontakt z atamanem koszowym w twierdzy kozackiej Sicz, Iwanem Sirką. Sicz zachowała pewną niezależność, stanowiła rodzaj kondominium polsko-rosyjskiego i była miejscem krzyżowania się wpływów obu stron. Iwan Sirko, niegdyś uczestnik i przywódca heroicznych wypraw morskich przeciw Krymowi i Turcji, był usposobiony zdecydowanie antyturecko. Spośród dwóch pozostałych partnerów, Rosji i Polski, preferował raczej Polskę. Sobieski powiadomił Sirkę, że będzie mógł, o ile zechce, skorzystać z dobrej okazji uderzenia na Krym, z chwilą kiedy wojsko tatarskie wyruszy na Ukrainę i zwiąże się walką z Polakami. Stary wojak pilnie obserwował sytuację i wyczekiwał odpowiedniego dla siebie momentu. Wobec wiadomości o koncentracji armii tureckiej i wymarszu Tatarów należało co prędzej organizować obronę. Mając do dyspozycji jedynie dwanaście i pół tysiąca komputu, Sobieski zaciągnął pod zastaw swoich dóbr jeszcze tysiąc żołnierzy i nakłonił bezpośrednio zagrożone województwa południowo-wschodnie do wystawienia własnych zaciągów. W ten sposób wojsko doszło do stanu piętnastu tysięcy żołnierzy. Na Ukrainie aż po województwo ruskie grasowały zagony tatarskie. Główne siły prowadził sułtan gałga Krym Girej, towarzyszył mu Doroszenko ze swoimi Kozakami. Siły tatarsko-kozackie przewyższały wielokrotnie armię hetmana polnego. Plan obronny Sobieskiego wzbudził dezaprobatę obserwatorów zagranicznych, zwłaszcza francuskich. Ich zdaniem zarządzona przez hetmana dyslokacja wojsk doprowadzi jedynie do tego, że "wódz z wojskiem zginie o dzień wcześniej niż cała Rzeczpospolita". Sobieski jednak wiedział, co robi. Znał Tatarów, którzy każdą wyprawę wojenną traktowali jako "wyprawę po kożuchy", cele rabunkowo-zarobkowe stawiali na pierwszym miejscu. Zgodnie z przewidywaniami wojska tatarskie doszedłszy do Konstantynowa zaczęły się rozbiegać po terenie. Hetman polny zastosował fortel. Rozdzielił swoje wojska obsadzając nimi poszczególne punkty umocnione i przeprawy. Większe siły stanęły między Haliczem, Połonnem i Łabuniem oraz na pograniczu Wołynia i Polesia. Na kierunku głównym - Pokucie zostawił strażnika koronnego Czaplickiego, pod Tarnopolem stał Koniecpolski, starosta doliński. Głębiej, na trakcie lwowskim, zajął stanowiska Silnicki. Sobieski zatrzymał przy sobie zaledwie trzy tysiące żołnierzy. Zgromadził ich pod Kamieńcem. Taka sytuacja zdezorientowała dowódcę tatarskiego, który "ani wszystkich oblec, ani pojedynkiem pobić, ani poza siebie nie mógł Tatarzyn zostawić wojska". Poszczególnym zagonom udaremniały akcję pilnujące przepraw i traktów szczupłe oddziały polskie. "Bardzo się nadało - zapisał Sobieski - to rozłożenie wojska przy fortecach i bardzo to nieprzyjacielowi zmieszało głowę, który prosto szedł na nasze wojsko, i gdyby było w kupie, obległby je, dopiero myślał puścić zagony tatarskie naprzód przez samą Wisłę. Teraz zaś nie wie, kogo ma oblegać". Sołtan gałga zaczął ściągać wojsko, szukając pola walnej bitwy. Główne siły tatarskie zgromadziły się pod Zbarażem i ruszyły pod Tarnopol. Jednym uderzeniem zdobyły Zborów. Wciąż jednak nie o to chodziło sołtanowi gałdze. Otrzymawszy wiadomość, że Sobieski znajduje się pod Kamieńcem, wódz tatarski ruszył w tym kierunku. Hetman polny wykonał unik, opuścił Kamieniec i poszedł pod Lwów, zmuszając przeciwnika do zmiany kierunku. Siły polskie w tym czasie dość znacznie wzrosły. Hetman polny zorganizował i uzbroił osiem tysięcy chłopów, których użył jako pomoc dla kawalerii. 4 października 1667 roku stanął pod Podhajcami i tu postanowił przyjąć bitwę. Miał przed sobą armię tatarsko-kozacką liczącą ponad dwadzieścia tysięcy. Zastosował system matni. Kawalerię oparł o umocnienia warownego miasta Podhajce i zamku Potockich na wysokim brzegu rzeki Koropiec. Był to wierzchołek kąta, którego ramiona tworzyły: z jednej strony trudne do przebycia stawy, rozlewiska i podmokłe łąki, natomiast z drugiej - lasy, ciągnące się nieprzerwanie ku Brzeżanom i Monasterzyskom. Czoła swoich wojsk, zwrócone ku otwartej dla nieprzyjaciela drodze, przesłonił dwoma usypanymi rawelinami, za którymi umieścił nieliczne działa. Resztę wojska, głównie piechotę, rozstawił w lesie z zadaniem odcięcia odwrotu nieprzyjacielowi, z chwilą kiedy ten wejdzie pomiędzy las i mokradła. Wzorem starożytnych wodzów rzymskich Sobieski wygłosił przemówienie do żołnierzy: "Tośmy, bracia, stanęli, że dalej postąpić chyba odważnym i śmiercią pogardzającym tylko wolno. Uchodzić i uciekać nawet gnuśnym nie można... w sercu jedno z dwojga: umrzeć lub zwyciężyć, inaczej być nie może... zwycięstwo się osiąga męstwem a nie liczbą". I wreszcie: "Jak się komu podoba: walczyć albo dla Ojczyzny, albo dla sławy. Ja, hetman, będę przy was, współtowarzysze. Jeśli kto nie zechce śmiercią pogardzać, pozwalam, niech umyka, a w drodze niech zginie haniebnie". Po raz pierwszy Jan Sobieski znalazł się w sytuacji, w której jako wódz naczelny odpowiedzialny był za wszystko. Nieprzyjaciel, po rozpoznaniu położenia, nie od razu wszedł w pułapkę i wiążąc Polaków walką od frontu, próbował obejść głównymi siłami ich prawe skrzydło. Sobieski zgromadził większość odwodów za lewym skrzydłem. Jednak na prawym skrzydle kawaleria powstrzymała obchodzącą grupę nieprzyjacielską, co pozwoliło piechocie na usypanie szańców. Nie uzyskawszy sukcesu manewrem, nieprzyjaciel uderzył frontalnie i w zażartej walce wręcz osiągnął polskie umocnienia ziemne. Przeciwuderzenie odwodów odrzuciło go od umocnień, a piechota zamknęła mu drogę odwrotu. Wódz polski osiągnął cel. Oblegający nieprzyjaciel sam znalazł się jakby w oblężeniu, bez zaopatrzenia. Nocami czeladź uprowadzała po kilkadziesiąt pasących się koni i porywała jeńców. Konie tatarskie pozbawione paszy zaczęły masowo padać, żołnierzom dawał się we znaki głód. W dodatku do obozu tatarskiego dotarły wieści o rzekomo zbliżającej się na pomoc Sobieskiemu odsieczy. Coraz częściej przed szańcami pojawiali się Tatarzy, nawiązując przyjacielskie pogawędki. Wywoływali swoich "pobratymców", których sporo znajdowało się w obozie polskim, z okresu wspólnych walk ze Szwedami i Moskwą. Pobratymstwo - to był zwyczaj tatarski, rodzaj żołnierskiej przyjaźni, utwierdzonej uroczystym ceremoniałem. Zwyczaj ten nie zabraniał pobratymcom bić się z sobą, gdy już los tak zdarzył, jeśli jednak dwaj pobratymcy: Tatar i Polak czy Kozak spotkali się w polu oko w oko, odstępowali od siebie. Nagle wśród Tatarów gruchnęła piorunująca wieść: korzystając z wymarszu ordy na wojnę, straszliwy Sirko spadł z Siczy na krymskie ułusy, szerzył rzeź i pożogę, uprowadzał w niewolę. W tej sytuacji bez przeszkód i zwłoki stanęło "postanowienie z Tatary". Tatarzy zobowiązywali się niezwłocznie odmaszerować do swoich siedzib najkrótszą drogą nie dopuszczając się żadnych ekscesów. Zdobyty dotychczas łup wojenny mieli prawo zatrzymać. Doroszenko znalazł się w trudnej sytuacji i postanowił się poddać. 19 października nastąpiło spotkanie. Doroszenko zsiadł z konia, przeprosił zwycięskiego przeciwnika i obiecał podporządkować się królowi polskiemu "swemu przyrodzonemu panu". Rzecz zakończyła się wspólnym bankietem pogodzonych wojsk. Tatarzy tak gorliwie manifestowali odnowioną przyjaźń, że zdarzyło się, iż jeden z nich podczas biesiady pobił Kozaka za kradzież srebrnej łyżki. Wobec takiego obrotu rzeczy armia turecka nie ruszyła z miejsca, triumf młodego hetmana był zupełny. Ambasador francuski pisał, że "gdyby hetman wygrał trzy bitwy, nie mógłby uzyskać bardziej korzystnego paktu". Wojsku wypłacono hibernę (zaopatrzenie na zimę). "Tym procederem nie mam z łaski bożej w wojsku żadnej invidii (niechęci) i owszem wielką miłość i poszanowanie, jakiego żaden nigdy mieć nie mógł" - pochlebia sobie hetman. W końcu roku Sobieski otrzymał z Paryża radosną wieść: przebywająca tam żona powiła mu pierworodnego syna. 5 lutego 1668 roku Jan Sobieski otrzymał buławę wielką po zmarłym Stanisławie Rewerze Potockim, natomiast książę Dymitr Wiśniowiecki wziął po Sobieskim buławę polną. Na wezwanie króla zwycięski wódz odbył wjazd triumfalny do Warszawy. Korowód szedł od Piaseczna. Hetman Sobieski jechał w złocistej karocy poprzedzanej przez tysiąc paziów, lokai i innej służby w nowych barwach. Karetę otaczali oficerowie, panowie, husaria. Z tyłu maszerowało sześćdziesięciu gwardzistów w błękitnych mundurach ze srebrnymi galonami, dwustu pięćdziesięciu dragonów, stu hajduków węgierskich, stu janczarów, stu Tatarów polskich i stu Wołochów. Cały orszak składał się z dwóch tysięcy ludzi. Towarzyszyli hetmanowi wysocy dostojnicy, jak np. wojewoda ruski Stanisław Jabłonowski, pisarz polny Jakub Potocki i inni. Przy muzyce, grzmocie bębnów i kotłów, wśród wiwatujących tłumów orszak doszedł do zamku królewskiego, gdzie w sali sejmowej witał triumfatora biskup chełmiński - podkanclerzy koronny Andrzej Olszowski. Otwarto posiedzenie sejmu. Był to sejm Sobieskiego. Wkrótce, bo 16 września 1668 roku, nastąpiła abdykacja Jana Kazimierza, który wyjechał do Francji na zaproszenie Ludwika XIV i spędził tam resztę życia jako gość "króla Słońce". Sejm elekcyjny na polach Woli zaczął się burzliwie, o koronę ubiegali się liczni kandydaci zagraniczni. Reakcją szlachty na przetarg międzynarodowy był wybór "króla Piasta"Michała Korybuta Wiśniowieckiego, syna Jeremiego i Gryzeldy. Wybór okazał się nieszczęśliwy. Jan Sobieski nazwał Michała Wiśniowieckiego "królem nieborakiem". Był to człowiek pozbawiony zdolności, charakteru, pełen zawiści w stosunku do lepszych od siebie. Opinia publiczna powitała go gorąco, z miłością, do końca korzystał z poszanowania, na które nie zasłużył. Hetman polny książę Dymitr Wiśniowiecki ożenił się z siostrzenicą Sobieskiego, księżniczką Ostrogską, co przyczyniło się do poprawy stosunków z Sobieskim, nadwerężonych sprawami dawnych komplikacji małżeńskich. W następnym roku Doroszenko zdobył się na krok, który - tak przynajmniej wyglądało mógł całkowicie zmienić sytuację. Umówił się mianowicie na spotkanie na Zadnieprzu z nakaźnym hetmanem z ramienia Moskwy, Brzuchowieckim, i nakłonił go do przejścia na swoją stronę. Brzuchowiecki, szlachcic, prawosławny, człowiek raczej mierny, dotychczas służył wiernie carowi i ożeniono go z moskiewską bojarówną. Podobno rzeczywiście uległ sugestii Doroszenki, co niewiele mu pomogło, gdyż został przez niego zabity, a może zamordowali go podburzeni przez Doroszenkę Kozacy. Po zabójstwie wytworzyła się sytuacja do tego stopnia niepewna, że Doroszenko musiał nocować poza obozem obawiając się o własną głowę. W rezultacie Kozacy opowiedzieli się po jego stronie i obwołali go hetmanem. Doroszenko zajął całą Ukrainę i panował na niej niepodzielnie. Wysłannikowi carskiemu oświadczył, że Kozacy pragną powrócić do Rzeczypospolitej, z którą w ciągu wieków zżyli się "jako jedno ciało" i pragną żyć w polskiej demokracji, służyć królowi "w wolnym wyborze przez wolnych wybranemu". Związany postanowieniami rozejmu andruszowskiego, hetman koronny nie mógł dać mu pomocy na Ukrainie lewobrzeżnej. Na prawym brzegu Dniepru buławę kozacką trzymał Chanenko. Należało tę sprawę jakoś rozstrzygnąć. Doroszenko, pozbawiony buławy za przejście do obozu tureckiego nie mógł znieść samej osoby następcy, którego uważał za plebejusza, nazywał "najmitą" i "karczmarzem", a jego starszyznę - "ciurami". Dochodziło do starć zbrojnych, w których Doroszenko brał górę nad swoim współzawodnikiem. Jednocześnie nie tracił kontaktu z hetmanem koronnym i nie przerywał z nim korespondencji. Pertraktacje nie dały wyników. Doroszenko stawiał wygórowane żądania włączenia do Ukrainy części Polesia, Wołynia i Podola. W rezultacie do porozumienia nie doszło. Ofiarą rozgrywki między Doroszenką i Chanenką padł chan Aadil Girej, który za poparcie udzielone Chanence został przez padyszacha złożony z tronu. Doroszenko, posiłkowany przez Tatarów, znowu znalazł się w obozie turecko-tatarskim i wystąpił zbrojnie przeciw załogom koronnym. Sejm uznał go za zdrajcę. Buławę kozacką przyznano Chanence. Naciskany przez Moskwę i Rzeczpospolitą Doroszenko mógł obecnie liczyć tylko na obóz islamski. Ukraina zapłaciła drogim haraczem krwi, jasyru i zgliszcz za sojusz Doroszenki z Tatarami, którzy za pomoc kazali sobie płacić. Wybierali jasyr na Ukrainie, palili, pustoszyli kraj. Pomimo to Doroszenko wzbudzał w masach ukraińskich nadzieje, był bowiem tym, który obiecał zbudować za wszelką cenę odrębne i zjednoczone państwo ukraińskie. Niemniej jednak każdorazowe jego wiązanie się z chanem wywoływało szok. W roku 1670 "Turoszowski, setnik kozacki, porzuciwszy w Czehrynie wszystkie dostatki swoje zabrał tylko żonę, przybieżał do Białej Cerkwi, uprosił tamecznego komendanta o przydanie sobie oficera i pośpieszył do Sobieskiego, a następnie do Warszawy z doniesieniem, że Doroszenko złożył w Czehrynie z pułkownikami swymi radę i postanowił poddać się sułtanowi tureckiemu i przyjąć go sobie za pana". Na Krymie objął władzę nowy chan, Selim Girej, postać godna uwagi. Intelektualista, trochę neurastenik, losy rzucały go po świecie, dłuższy czas przebywał w Konstantynopolu, brał także udział w ekspedycji tatarskiej do Polski na pomoc przeciw Szwedom, pozawierał liczne przyjaźnie w Polsce, między innymi i z Sobieskim. "Przyjaciel poetów", rozmiłowany w literaturze, władał biegle językiem polskim i sprzyjał nieudolnym próbom naśladownictwa na Krymie polskiej demokracji szlacheckiej. Jego marzeniem, z czym nie zawsze się krył, było uniezależnienie Krymu od coraz bardziej dokuczliwej podległości padyszachowi i pokojowy rozwój kraju pod protektoratem Polski. Te uczucia i dążenia paraliżował strach przed padyszachem. W każdym bądź razie Selim Girej, jego dwór i dyplomacja okazały się drogą pośrednictwa z Turcją, z którą spór stawał się dla Rzeczypospolitej coraz bardziej niewygodny. Jak do tej pory, na długoletnich krwawych zmaganiach polsko-tureckich zarabiała tylko Moskwa. Pierwsze sondaże pokojowe mówiły o zbyt wygórowanej cenie, jaką Tatarzy i Doroszenko chcieliby uzyskać za pokój. Ten ostatni miał coraz bardziej napięte stosunki z Moskwą, kontaktował się z przywódcą buntu Kozaków dońskich, Stiepanem Razinem. Ponieważ na razie nie można było osiągnąć porozumienia, rozpoczęły się działania zbrojne. W sierpniu 1671 roku Doroszenko wystąpił czynnie przeciw załogom koronnym, a na Podole wtargnęła orda białogrodzka. Piotr Doroszenko z siedmioma pułkami obległ Białą Cerkiew, jego brat - Hryhoryj - pustoszył Barskie. Zagony Tatarów poszły trzema szlakami: na Wołyń i Polesie, na Lwów oraz na Pokucie. Pogrom Tatarów Żądania Sobieskiego zwiększenia komputu wojsk okazały się próżne. Według jego opinii "w Polszcze chciano siedzieć doma, podatków nie płacić, żołnierza nie karmić, a Pan Bóg żeby za nas wojował". Trzeba było przecież pomyśleć o obronie i w tym celu hetman wielki zwołał naradę w Tarnopolu. W wyniku obrad obronę Wołynia objął młody kniaź Ostrogski, hetman polny Dymitr Wiśniowiecki stanął w Tarnopolu, pułki Silnickiego, Polanowskiego i Piwy zagrodziły nieprzyjacielowi przejścia. Sobieski z siłami głównymi zatoczył obóz w Oryninie, w pobliżu Kamieńca. Regiment dragonów Bokuma zajął stanowiska pod Barem. Hetman Chanenko miał pod swoim dowództwem kilka tysięcy Kozaków oraz Kałmuków zwerbowanych nad Donem. Sobieski oczekiwał uderzenia całej tatarskiej i kozackiej potęgi. Ponieważ ta nie nadchodziła, rozpoczął akcję zwiadowczą. Jak stwierdziło rozpoznanie, większość Tatarów wycofała się z Ukrainy, natomiast orda, licząca dziewięć lub dziesięć tysięcy, rozbiła obóz pod Białą Cerkwią, a druga wraz z Kozakami Hryhoryja Doroszenki stanęła w okolicach Peczory, czekając na dalszą pomoc tatarską z Krymu. Tam więc byłaby główna koncentracja nieprzyjaciela. Sobieski postanowił go zaatakować. W obozie zostawił generała Koryckiego z artylerią, piechotą i taborem, sam zaś z kawalerią, dragonią, działkami i grupą piechoty na ochotnika, ruszył komunikiem tylko z lekkim bagażem. W drodze nastąpiło połączenie z siłami Dymitra Wiśniowieckiego, a następnie z pułkiem jazdy Jana Potockiego. Idąc skrycie, bezdrożami na przełaj, Sobieski nocą z 23 na 24 sierpnia osiągnął Bar, wyminął go, wpakował się w mokradła, które wojsko z wielkim trudem przebyło. Wojewoda ruski Stanisław Jabłonowski omal nie utonął. Napotkane trudności nie spowodowały, dzięki świetnej dyscyplinie marszu i orientacji w terenie, ani opóźnienia, ani strat. Koło Woroszyłowki nad Bohem straż przednia natknęła się na luźny oddział Tatarów, który zdołał ujść i zaalarmować siły główne w Peczorze. Nieprzyjaciel w porę ostrzeżony odszedł w kierunku Bracławia. Wojsko polskie po blisko dwustu pięćdziesięciu kilometrach marszu po bezdrożach rozłożyło się na krótki odpoczynek w opuszczonym obozowisku tatarskim. Następnie, po otrzymaniu wiadomości o nieprzyjacielu, hetman wielki ugrupował wojska w polski szyk bojowy i ruszył w kierunku Bracławia. Lewe skrzydło prowadził Dymitr Wiśniowiecki, prawe - Stanisław Jabłonowski. W odwodzie znajdował się Polanowski z husarią i z dragonią na skrzydłach. Nie czekając na dokładniejsze dane z rozpoznania, szyki polskie zbliżyły się skrycie do nieprzyjaciela przez nikogo nie dostrzeżone. Dopiero z bliskiej odległości mogli Polacy rozpoznać dyslokację wojsk kozacko-tatarskich. Kozacy obsadzili silnie obwarowane na stromej skale górne miasto, natomiast Tatarzy rozłożyli się w dolnym mieście, słabo obwałowanym szańcami ziemnymi. Wbrew opinii oficerów, wódz polski zarządził natychmiastowe uderzenie "między dwie mieście". Środkowe oddziały Stefana Bidzińskiego i Zbrożka ruszyły z kopyta, za nimi pocwałował chorąży koronny Mikołaj Sieniawski, zawinęły też oba skrzydła: Jabłonowskiego i Wiśniowieckiego. Wraz z nimi szarżował kawaler maltański Hieronim Lubomirski (syn Stanisława) ze swoim pułkiem. Działo się to wczesnym rankiem. Piorunujące uderzenie kawalerii polskiej zupełnie zaskoczyło nieprzyjaciela. Masy jazdy wbiły się klinem między górne i dolne miasto, przeleciały przez wały ziemne, odcięły Tatarów od zamku na górze i od przeprawy przez Boh i parły ku stanowiskom kozackim. Kozacy powitali szarżujących ogniem z piszczeli *,(* długa, ręczna broń palna odprzodkowa, używana w XVI w. przez piechotę polską i rosyjską) kawaleria zawróciła i popędziła wprost w środek masy tatarskiej. Zaatakowani Tatarzy rzucili się do ucieczki w kierunku południowym. Hetman wielki zostawił na miejscu jedynie Polanowskiego z pewną ilością husarii oraz artylerię Kątskiego dla dozorowania kozackiej załogi Bracławia i całością sił ruszył w pościg za Tatarami. Widzimy tu przykład uporczywej i zaciekłej, świetnie prowadzonej akcji pościgowej. Tatarzy mogli liczyć na pomoc ludności popierającej ich sojusznika - Doroszenkę. Toteż gdy przebiegli przez mokradła i dopadli Łodyżyna, dostarczono im konie na zmianę, a załoga usiłowała powstrzymać pościg Polaków. Wskutek jednak przewagi liczebnej i postawy ścigających, miasto skapitulowało, przez otwarte bramy wyszli popi z krzyżami, ewangelią, chlebem i solą. Nie zatrzymując się, Sobieski popędził dalej za Tatarami, goniąc ich przez Czetwertynówkę do Batoha. Tam dopiero ich dopadł. Oto co pisze: "Rzucali złodzieje najprzód ludzi, których pobrali, potem żywności różne, potem konie, w ostatku siodła spod siebie wyrzucali, a na ostatek koszule et les calecons [i kalesony], a to dla lekkości. Doszliśmy ich jednak i zabrali i nasiekli siła. Jedni się topili, drudzy w lasy piechotą uciekali, trzecich miasta różne do siebie puszczały, ostatek w Dzikie poszli Pola, od których nie byliśmy dalej nad cztery mile". Na polach Batoha Jan Sobieski wziął odwet za dawniejszy pogrom wojsk polskich i śmierć brata. Nie kontentując się zwycięstwem, ruszył na Peczorę i Krasne, zrównał z ziemią fort Drułów, zatrzymał się obozem pod Barem. Wrażenie pogromu było piorunujące. W ciągu niewielu dni poddało się Polakom dziesięć miast, m in. Szarogród i Niemirów. Delegacje wielu miast przybywały do obozu z oświadczeniem powinności. Piotr Doroszenko przerwał oblężenie Białej Cerkwi i schronił się w Czehrynie. Załoga Winnicy, zdobytej przez Hieronima Lubomirskiego, została wycięta. Dalszych srogości zakazał Sobieski, jak również rabunku i rekwizycji, sprowadzając zaopatrzenie dla wojska ze swojego starostwa barskiego. Zwycięstwa, odniesionego niewielkimi siłami, hetman wielki nie mógł wykorzystać. "Choć miasta się poddają, nie wiedzieć czym je obsadzać". Działając w granicach swoich możliwości, Sobieski przyjął nowe ugrupowanie, zabezpieczając główne szlaki najazdów tatarskich. Stanął na szlaku kuczmańskim, sprowadzając do siebie generała Koryckiego z piechotą i artylerią. Czarny szlak zamknął w Międzybożu Mikołaj Sieniawski. Wołynia bronił książę Ostrogski i strażnik koronny Samuel Leszczyński, Polesia - pułkownik Piwo, w Szarogrodzie stanął porucznik Pruszkowski, w Brahiłowie nad Bohem - rotmistrz Ruszczyc. We wrześniu nadeszły słabe posiłki: trzy chorągwie Koniecpolskiego, dwie kompanie piechoty Denhoffa i regiment biskupa Andrzeja Trzebickiego. Mimo wciąż niedostatecznych sił Sobieski zdecydował się działać zaczepnie. Miasta poddawały się prawie bez walki jak np. Mohylów i potężna twierdza Ściana, rotmistrz Ruszczyc zajął Raszków. Mając całe Podniestrze, Sobieski zwrócił się ku linii Bohu. Teraz dopiero przyszła pora na zakończenie sprawy Bracławia. Sobieski pędząc za Tatarami, zostawił go w ręku Kozaków Doroszenki - zablokowany. Obecnie sytuacja się zmieniła. Pod miastem stał Chanenko ze swoim wojskiem, załoga twierdzy podporządkowała mu się. Znalazł się tu również ataman Sirko. Sobieski postanowił twierdzą zawładnąć, gdyż nie ufał Kozakom. Ich przywódcy, zarówno Sirko jak i Chanenko, sprzeciwili się oddaniu twierdzy. Chanenko rzekł: "Niech się to stanie, aby to nie było przy mnie". Przypadek przyszedł z pomocą. Na wieść o zgrupowaniu nieprzyjacielskim pod Kalnikiem, Sobieski wysłał tam Stefana Bidzińskiego na czele kilku chorągwi. Wymarsz wsławionych w bojach chorągwi obudził zaciekawienie Kozaków. Wylegli oni gromadnie z miasta, żeby popatrzeć. O tejże porze otwarto boczne bramy dla powracającego z pastwisk bydła. Korzystając z zagapienia się Kozaków i otwartych bram, żołnierze Sobieskiego wdarli się do miasta i opanowali twierdzę. Stało się to bez walki, kilku tylko Kozaków stawiających opór "obrazić musiano". W Kalniku skończyło się na spaleniu przedmieść, strzelaninie i wycofaniu się Kozaków i Tatarów za umocnienia. Otwierała się możliwość całkowitej pacyfikacji Ukrainy, jednak świeże posiłki nadchodziły w niedostatecznych ilościach. Król wyraźnie sabotował wyprawę, obawiając się wzrostu znaczenia hetmana wielkiego. Dowodzone przez niego pospolite ruszenie bezładnie podchodziło pod Lwów, po czym równie bezładnie zawracało do domu. Armia litewska Michała Paca wycofała się nie zabezpieczając nawet przemarszu armii koronnej pod Dubienką. Sobieski musiał się ograniczyć do zabezpieczenia osiągniętych zdobyczy. Ponieważ 1 października kończył się okres służby, uprosił wojsko, żeby zostało na miejscu na leżach zimowych i czekało kampanii wiosennej. Niemożność wykorzystania zwycięstwa przez Sobieskiego poszła na korzyść Piotrowi Doroszence, którego wzmocniły posiłki tatarskie, grupując się pod Kamieniobrodem. Za zwycięstwo, odniesione przez hetmana wielkiego, papież obdarował króla mieczem i szyszakiem obrońcy chrześcijaństwa oraz złotą różą dla królowej Eleonory... 30 stycznia 1672 * (* O kampaniach 1672 i 1673 piszę obszerniej w książce pt. Pod Chocimiem, 1673, Warszawa 1969 (seria BKD)) roku kanclerz wielki koronny obwieścił od stopni tronu groźną zapowiedź: "czausz od Porty Ottomańskiej przyniósł nam wojnę". Rzeczpospolita była niemal bezsilna. Kraj rozdzierały walki polityczne. Przeciw hetmanowi i jego stronnikom zwanym malkontentami występowali zwolennicy niedołężnego "króla Piasta". W realność groźby tureckiej nie chciano wierzyć. Sejm, który się zebrał w celu uchwalenia podatków i zaciągu wojska, rozjechał się z niczym. Sobieski znalazł się o krok od decyzji zamachu stanu. Na jego rozkaz wojsko wkroczyło do Warszawy i zajęło Arsenał. Sobieski nie wkroczył jednak na drogę Cromwella. Nie złamał obowiązujących praw, ograniczył się tylko do żądania uchwał w sprawach wojennych. Tymczasem armia padyszacha zbliżała się do Dunaju. W Polsce zawiązała się konfederacja w Gołębiu, która wypowiedziała się przeciw zwiększaniu wojska stałego i za powołaniem pospolitego ruszenia. To wszystko ze strachu przed dyktaturą hetmana. Gdy sułtan przekroczył Dunaj, Sobieski wycofał wojska z Warszawy i ruszył przeciwko niemu. Klucz sytuacji leżał w Kamieńcu. Jeśli ta potężna twierdza padnie, następny padnie Lwów, a potem - Kraków. Hetman wielki rzucił hasło: "Wszystek ogień włożyć do Kamieńca". Na pomoc z zewnątrz nie było co liczyć. Francja uwikłana była w wojnę z Holandią, Moskwa - zagrożona fermentem kozackim na Ukrainie, Austria zaś czekała na korzyści, jakie mogła uzyskać z upadku Rzeczypospolitej. Wojska tureckie napotkały oddziały regimentarza Łużeckiego i zmusiły je do ucieczki. Wojna się zaczęła. Na kontrolowanej przez Doroszenkę części Ukrainy coraz liczniej pojawiali się Tatarzy. Przybył chan Selim Girej i wydał do Kozaków odezwę w języku polskim, wzywając ich do zjednoczenia się w obozie Islamu. Kozacy Doroszenki i Tatarzy torowali drogę armii tureckiej. Polskiej dyplomacji udało się nawiązać cichy kontakt z jednymi i drugimi. Obsadzenie Kamieńca dostateczną załogą i należyte zaopatrzenie okazało się niemożliwe. Król zdołał przeciągnąć na swoją stronę niektóre oddziały i zatrzymać część zaopatrzenia przeznaczonego dla twierdzy. Załogę Kamieńca stanowiło tysiąc piechoty oraz pewna ilość kawalerii, przeznaczonej głównie dla rozpoznania. Ponieważ nie było szans na skuteczną obronę, należało skoncentrować się na obronie linii Lwowa, już ogarniętego falą uchodźców przed zbliżającą się armią nieprzyjacielską. Z polecenia hetmana Lwów zorganizował obronę we własnym zakresie, ewakuowano kobiety i dzieci, mężczyźni zdolni do noszenia broni zajęli stanowiska obronne. Na Podolu broniły się: Jazłowiec, Złoczów, Buczacz, Trembowla. Padyszach, stanąwszy z wojskiem w Chocimiu, niezwłocznie wybudował most, przeprawił się przez Dniestr i obległ Kamieniec. Olbrzymi obóz turecki miał siedem kilometrów długości. Kamieniec się bronił. "Pospólstwo, baby zwłaszcza, bardzo mnie źle traktowały jako zdrajcę" - żali się biskup Wespazjan Lanckoroński, który próbował zyskać na czasie przez wyjednanie rozejmu. Pospolite ruszenie zbierało się marudnie, wśród bankietów, przemówień i szumnych deklaracji oddania królowi, który brał udział w solennych nabożeństwach i sutych biesiadach na dalekich tyłach. W dodatku odciągał z frontu, jakie mógł, oddziały. "Mój miałki rozum nie może skombinować takich ordynansów" - rozkłada ręce hetman wielki. Kamieniec skapitulował. Czy mógł się dłużej bronić? Na przybycie odsieczy nie miał żadnej nadziei. Kapitulacja nastąpiła na dość łagodnych warunkach. Wojsko miało prawo wyjść z rozwiniętymi chorągwiami, z bronią i zapalonymi lontami, z biciem w bębny. Kto chciał z mieszkańców, mógł wyjść razem z wojskiem zabierając majątek ruchomy. Podczas opuszczania twierdzy przez wojsko i ludność wybuchły prochy i wyleciała w powietrze część twierdzy. Zginął m. in. pułkownik Jerzy Wołodyjowski, szczególnie zasłużony w obronie, zwany "Hektorem kamienieckim", oraz dowódca artylerii Heyking. Turcy uważali zapalenie prochów za złamanie warunków kapitulacji, z trudem udało się ich przekonać, że to był wypadek. Znamy wszyscy literacką wizję Henryka Sienkiewicza i śmierć "małego rycerza". Jak było naprawdę? Wersje współczesne mówią wyłącznie o wypadku: pobiło się dwóch rajtarów i jeden z nich z zapalonym lontem wpadł do lochu z prochami. A może był to rozpaczliwy odruch Heykinga? Nie wiadomo. W każdym bądź razie nie zabrakło niedorzecznej wersji, jakoby podpalenia prochów dokonał Heyking dla ukrycia manka. Turcy po wkroczeniu do miasta sprofanowali chrześcijańskie przedmioty liturgiczne. Sułtanowi towarzyszył Doroszenko, który otrzymał w darze zdjęte ze świątyń dzwony. Zdepopularyzowało to imię hetmana kozackiego w masach ludowych. Nazwano go "bezbożnym". Turcy zostawili w mieście po jednej świątyni dla każdego obrządku: rzymskokatolickiego, unickiego, prawosławnego, ormiańskiego. 26 września głównodowodzący wojsk tureckich Kapłan pasza wraz z chanem krymskim, hospodarami wołoskim i mołdawskim oraz hetmanem kozackim Doroszenką stanął pod murami Lwowa. Dysproporcja sił była absolutna, a mimo to dowódca turecki skwapliwie wdał się w pertraktacje. Jak się okazuje - i Sobieski dowiedział się o tym - w imperium ottomańskim wybuchły zamieszki, dlatego Turcy chcieli kończyć kampanię. Poszli w ruch pośrednicy. Zwłaszcza czynny i życzliwy okazał się chan tatarski Selim Girej, który zdawał się szczerze żałować "zguby Polaków". Kapłan pasza za osiem tysięcy talarów, w dodatku na kredyt, zgodził się zwinąć oblężenie Lwowa. Wojska tureckie cofnęły się na umocnione pozycje, a w Buczaczu rozpoczęto pertraktacje pokojowe. Jest rzeczą pewną, że Tatarzy nie mieli powodu do radości ze zwycięstw tureckich. Skoro jednak znaleźli się w głębi terytorium przeciwnika, nie mogli przepuścić okazji. Podczas kiedy toczyły się pertraktacje w Buczaczu, orda wdarła się do województwa ruskiego i plądrowała, polując, zwłaszcza w Bieszczadach, na dzieci i młode kobiety, przeznaczone dla niewolniczych targów Wschodu. I tu Sobieski, mając wprawdzie niewielkie siły, ale świetne i nie związane w tym czasie walką, postanowił dać im szkołę. Jego "wyprawę na czambuły" Tatarzy długo pamiętali. Hetman sformował wielką jednostkę jazdy z udziałem najbardziej wytrawnych kawalerzystów. Wyprawę zorganizował "w dwukoń" (na każdego jeźdźca przypadały dwa konie), komunikiem, prawie bez taboru. Działając nocami w terenie zakrytym, Polacy lokalizowali stanowiska tatarskie orientując się po krwawych łunach na niebie. Współdziałali z dywizją chłopi, którzy robili w lasach zawały przecinając drogi Tatarom. Ruchy wojska wymagały niezwykłej wytrzymałości i sprawności żołnierzy i koni. "Siedem dni całe o rzepie i marchwi świeżej, ani się rozbierając siedem dni z odzieży" - pisze uczestnik. Kilkoma śmiałymi uderzeniami Sobieski odbił setki tysięcy jeńców, rozbił i przepędził tatarskie czambuły. Wróciły one pospiesznie na Krym, skąd doszły je wieści o wyprawie atamana zaporoskiego Wdowiczenki na tatarskie auły. Nie po raz pierwszy można zauważyć zgranie działań Sobieskiego i Zaporoża. Chyba to nie przypadek. Wieść o pogromie Tatarów wywarła w Buczaczu duże wrażenie, co nie przeszkodziło w podpisaniu 16 października 1672 roku haniebnego traktatu pokojowego, mocą którego Kamieniec, Podole i prawobrzeżna Kijowszczyzna miały przypaść Turkom "na wieczne czasy". Sułtan triumfalnie wrócił do Adrianopola. W Polsce nastąpiło jednak przebudzenie. Przebudzenie. Chocim Jeśli konfederacja gołębska, która uniemożliwiła hetmanowi odwrócenie losów kampanii, może być uważana za dno upadku, to od niej też datuje się przebudzenie. Konfederacja w Szczebrzeszynie zawiązana przez żołnierzy wystąpiła w obronie spotwarzonego wodza. Dokonało się zjednoczenie wojska, zażegnano więc groźbę wojny domowej. Trzeba było jeszcze długich zabiegów, nim zapanowała zgoda narodowa, i pojednanie "malkontentów" z regalistami. Zjednoczenie nastąpiło - w gruncie rzeczy - dokoła osoby hetmana wielkiego. Jego osobowość działała jak światło w ciemnościach. Pojednanie ułatwił charakter Jana Sobieskiego; hetman był człowiekiem dobrodusznym, szczerym, skorym do zgody. Potrafił pozyskać sobie wielu przeciwników. Sejm zawstydzony hańbą Buczacza nie ratyfikował postanowień traktatu. Oznaczało to, oczywiście, wznowienie wojny z Turcją. Plan wyprawy przygotowano na podstawie propozycji Sobieskiego. Hetman wielki przejął dowództwo naczelne nad armią koronną i litewską. Ponadto otrzymał specjalne pełnomocnictwa dyplomatyczne, prawo zawierania umów o pomoc wojskową z innymi państwami. Upoważniono hetmana nawet do sprzedaży klejnotów koronnych, gdyby to się okazało niezbędne. Uchwalono zaciąg sześćdziesięciu tysięcy wojska. Posłowie wykazali obywatelską postawę przy uchwalaniu podatków. Opodatkowano wszelkiego rodzaju towary. Od pogłównego nikt nie był wolny: król, biskupi, szlachta, mieszczaństwo, chłopi - według zróżnicowanych stawek, nie pominięto nawet i hultai. Mobilizacja wojska i pobór podatków odbywały się dość marudnie, państwo nie dysponowało prawie żadnym aparatem urzędniczym, wszystko toczyło się trybem obywatelskim. Skonsygnowane w końcu oddziały wojska uczyniły niemałe wrażenie na obserwatorach zagranicznych, zwłaszcza husaria - "najpiękniejsza i najlepsza jazda w świecie". O ile społeczeństwo Rzeczypospolitej wykazało pełną gotowość i ofiarność, to akcja dyplomatyczna w obcych krajach nie przyniosła spodziewanego rezultatu. Podczas kiedy machina mobilizacyjna znajdowała się w pełnym ruchu, Sobieski, obrawszy sobie kwaterę w Jaworowie, organizował "małą grę dyplomacji i dywersji" na terenach związanych z przyszłą akcją wojenną. Uruchomił aparat doświadczonych agentów. Nawiązali oni tajną łączność z hospodarami wołoskim i mołdawskim oraz tatarskim Krymem i pozostającym w sojuszu z Tatarami hetmanem Doroszenką. Ten ostatni zapewnił poufnie, że pod pewnymi warunkami gotów jest wrócić w służbę Rzeczypospolitej, a w nadchodzącej wojnie postara się praktycznie zachować neutralność. Ponieważ Doroszenko wciąż grał na dwie strony, dla utrzymania go w szachu sprowadzono Chanenkę. Ten spisał się jak najgorzej. Unikając spotkania z groźnym współzawodnikiem, Chanenko wycofał się na Polesie, gdzie rozłożył się obozem w pobliżu Dymira, obsadzonego przez pułkownika Piwę. Mając zadawnione porachunki z Piwą, Chanenko zwabił go do swego obozu niby na ucztę, podczas której ceniony przez hetmana wielkiego pułkownik został zabity przez syna gospodarza. Po dokonanej zbrodni Chanenko musiał uchodzić. Schronił się na Zadnieprzu. Dalszych jego losów historia nie notuje. Syn byłego hetmana kozackiego, bezpośredni sprawca zabójstwa, został ujęty na Lubelszczyźnie, osądzony i stracony. Wojska kozackie Chanenki rozproszyły się. Sobieski natomiast wzmocnił kontakt z atamanem koszowym na Siczy Iwanem Sirką, przygotowując pożądaną dywersję na Krymie. Agenci hetmana dotarli również nad Don, gdzie właśnie car stłumił bunt tamtejszych Kozaków. Ich przywódca Stiepan Razin oddał głowę. Car, pragnąc odwrócić uwagę Kozaków dońskich, jak również wspomagających ich koczowniczych Kałmuków, zgodził się na werbunek jednych i drugich przeciw Turkom. Zorganizowana i prowadzona przez agenta hetmańskiego Kowalowskiego grupa kozacko-kałmucka zaatakowała Krym od wschodu, paląc siedemdziesiąt miast i wsi. Chan musiał ściągnąć wojska z Podola, odsłaniając pozycje Doroszenki. Obaj byli teraz skłonni do bezwarunkowego zapewnienia neutralności. Plan generalny wojny tureckiej miał charakter ofensywny. Wódz naczelny postanowił nie czekać na Turków w kraju, lecz zaatakować ich w czasie koncentracji, zanim jeszcze armia turecka wkroczy na ziemie Rzeczypospolitej. Według danych wywiadu, podstawa wyjściowa ofensywy armii tureckiej mieściła się w trójkącie: Chocim-Kamieniec-Cecora. Sułtan zamierzał ruszyć w następnym roku wiosną. Należało go uprzedzić. Pod Hrubieszowem skoncentrowało się czterdzieści tysięcy żołnierzy koronnych. Litwini, w sile dwunastu tysięcy, zgromadzili się pod Beresteczkiem. Dowodzili nimi: hetman wielki litewski Michał Pac i hetman polny litewski Krzysztof Radziwiłł. W połowie września wojska koronne rozłożyły obóz na polach pod Glinianami i tam wizytował je król. "Przyznać trzeba - notuje współczesny kronikarz - że piękne tak w rynsztunkach wojennych, jak też i w koniach, porządne wojsko, któremu ze zdumieniem cudzoziemcy się dziwowali". Po uroczystej wizytacji strudzony król Michał odjechał, polecając hetmana wraz z wojskiem boskiej opiece. Na radzie wojennej zaznajomiono się z danymi wywiadu o nieprzyjacielu. Hussein pasza na czele głównego korpusu wojsk stanął w Chocimiu, twierdzy znajdującej się nad Dniestrem, naskraju posiadłości tureckich. Armia Kapłana paszy, który niedawno oblegał Lwów, rozłożyła się na polach Cecory nad Prutem. W zdobytym na Polsce Kamieńcu stała załoga Halila paszy - dziesięć tysięcy janczarów. W trójkącie: Chocim-Kamieniec Podolski- Cecora, zgromadziła się cała potęga, mająca ruszyć na Rzeczpospolitą. Tymczasem ani sułtan, ani wielki wezyr dotychczas nie przybyli. Na połączonej radzie wojennej zapadła decyzja: ruszyć jednocześnie z obu obozów, połączyć obydwie armie pod Trembowlą, przekroczyć granicę i uderzyć na Chocim. Sobieski zdawał sobie sprawę z powagi powziętego zamiaru. "Litwina Mars wystawia na jednakowy los z Polakiem - rzekł w przemówieniu do wojska - jeśli to wojsko nie skarci Turcji, ohydne jarzmo uciśnie karki nasze i na ruinach zasłanej trupami Polski wypadnie napisać owe słowa: Tu leży królestwo z ludem i z królem samym". Padł rozkaz wymarszu. Przodem ruszyło rozpoznanie - piętnaście chorągwi lekkich pod dowództwem Silnickiego. Duży podjazd - dwadzieścia chorągwi kawalerii i dwadzieścia dragonii - otrzymał zadanie rozpoznania Podola. Stwierdził on brak wszelkiej działalności Kozaków Doroszenki i Tatarów, z czego wynikało, że jedni i drudzy dotrzymali obietnicy i nie zagrażają tyłom i lewemu skrzydłu maszerujących wojsk. Działo się to wbrew rozkazowi sułtana, który polecił Doroszence i chanowi włączyć się do działań wojennych. Dowodzącemu podjazdem Sieniawskiemu udało się przechwycić kilka tureckich transportów aprowizacyjnych, odebrać bądź zablokować niektóre pomniejsze twierdze. Wymarsz wojsk z obozu rozpoczął się 11 października. W drodze naczelny wódz, który potrafił "w ciągnieniu dobrze przećwiczyć żołnierza w obrotach wojennych", zarządził ćwiczenia potrzebne zwłaszcza młodemu żołnierzowi. Pogoda się popsuła, ustawiczne deszcze rozmyły drogi i utrudniały marsz. Zaczęła się szerzyć dezercja. Uległa jej część młodych, niedoświadczonych żołnierzy, zmęczonych trudami wojennego pochodu i zdeprymowanych perspektywą zbliżającego się starcia zbrojnego. Nazwiska dezerterów ogłaszano przy trąbieniach, naczelny wódz nie przejmował się tym i traktował dezercję jako naturalny odsiew, który się niebawem skończy. Przeprawę przez Dniestr naprzeciw wsi Łuka przygotował pułkownik kozacki Motowidło, jednak przybór wód zniósł promy, uczynił brody nie do zgruntowania. Trzeba było się przeprawiać wystawionym przez Motowidłę mostem, co znacznie przedłużyło operację. Całość wojsk znalazła się na prawym brzegu Dniestru dopiero 24 października. Teraz wyłoniła się niespodziewana przeszkoda. Hetmani litewscy zaproponowali... odroczenie wyprawy z powodu przemęczenia wojska. Miała tu znaczenie podrażniona ambicja hetmanów litewskich, kwestia pierwszeństwa i uraza o to, że wódz naczelny nie czekał na nich z przeprawą. Podczas spotkania z hetmanami litewskimi Sobieski oświadczył, że nawet rozkaz królewski nie skłoni go do zaniechania wyprawy, wobec wiążącej uchwały sejmowej, która wyraża wolę narodu. Powołał się na wspólny los obu narodów związanych unią i wspólną obroną wolności, na obowiązek wobec "wspólnej matki - Rzeczypospolitej". Nastąpiła zgoda. Obaj hetmani opuścili namiot naczelnego wodza w zupełnie innym nastroju, niż przyszli. Naczelny wódz dokonał przeglądu armii litewskiej i stwierdził bardzo dobry stan ludzi, koni, uzbrojenia. Wkrótce po wyruszeniu w dalszą drogę zjawił się aga, adiutant sułtana tureckiego, i prosił o eskortę do króla polskiego, do którego wiózł osobisty list padyszacha. Żadną miarą nie chciał oddać listu naczelnemu wodzowi. Sobieski słusznie przewidywał, że Aga wiezie propozycję odroczenia kroków wojennych i że król Michał skwapliwie się tego chwyci. Unicestwiłoby to rezultat wysiłku wojennego społeczeństwa i poszłoby na rękę nieprzyjacielowi. Aga, niedopuszczony do króla, odjechał z niczym. Wkrótce zjawił się inny poseł z sensacyjną wiadomością. Oto hospodar mołdawski Petryczejko uciekł z obozu tureckiego wraz z półtora tysiącem żołnierzy i prosi o niezwłoczną pomoc. Sobieski wysłał mu natychmiast kilka tysięcy jazdy. Petryczejce udało się wyswobodzić żonę i odesłać do Polski, sam przy pomocy Polaków obsadził twierdzę w Suczawie. Należało się spieszyć, zanim Kapłan pasza ruszy z Cecory i połączy się z siłami głównymi w Chocimiu. Naczelny wódz przyspieszył marsz i ściągnął oddziały z akcji zwiadowczych i osłonowych. Zdołały one oczyścić Podole z załóg tureckich albo zablokować obsadzone przez Turków twierdze. Przekroczenie rzeczki granicznej zwanej Turecką, dopływu Prutu, nastąpiło 1 listopada. Wydano surowe zarządzenia przeciw rabunkom i gwałtom. Za zabójstwo cywilnego mieszkańca sąd wojenny ferował wyroki śmierci. Rozpoczął się najtrudniejszy etap marszu przez Bukowinę, bezdroża lasy i strumienie. Trzydziestokilometrowy marsz do Żuczki trwał cztery dni. Ujrzało wreszcie wojsko na wysokim brzegu Dniestru zamek chocimski i wielkie półkole wałów ziemnych. Przestarzały zamek nie miał większego znaczenia, główna obrona opierała się na obwałowaniach zamykających obóz warowny, wewnątrz których schroniła się armia turecka: trzydzieści tysięcy żołnierzy, w tym ponad osiem tysięcy janczarów, wyborowe oddziały inżynieryjne, artyleria. Wyróżniała się kawaleria bośniacka złożona z muzułmanów słowiańskiego pochodzenia, dzielna i fanatyczna. Ponadto pięć tysięcy Wołochów i Mołdawian stało osobnym obozem. Umocnienia przylegały do urwistego brzegu Dniestru. Tu wybudowano most pontonowy dla komunikacji z Kamieńcem oraz przyczółek wzmocniony fortem. Była to jedyna droga odwrotu, której wykorzystania turecki wódz nie przewidywał. Znajdował się bowiem w warownym obozie dobrze zaopatrzonym i należycie obsadzonym wojskiem. Sobieski zdawał sobie sprawę z powagi przedsięwzięcia: "potężniejszy był nieprzyjaciel od nas, bo go trzydzieści tysięcy efective liczyło się w okopach w miejscu niedostępnym potężnymi wałami". Turcy powitali nadciągających ogniem artylerii, na przedpole z obu stron wysypali się harcownicy. O zmierzchu Sobieski ściągnął kawalerię do lasu, artylerię, piechotę i tabory umieszczono w szańcach pozostałych z oblężenia przed 52 laty. 10 listopada przed świtem generał artylerii Marcin Kątski ustawił działa na obranych poprzedniego dnia pozycjach. O wschodzie słońca zagrzmiała artyleria zasypując pociskami majdan twierdzy. Obserwacja ognia ujawniła konieczność korekty ustawienia dział. Wojska oblężnicze stanęły półkolem. Litwini zajęli lewe skrzydło. Jeszcze wojsko nie było gotowe do boju, a już na szańce uderzyli piesi Kozacy Motowidły i piechota genarała Denemarka. Śmiałków otoczyły masy tureckie. Po zaciekłej walce zaledwie niedobitki zdołały się wycofać, większość, wraz z dowódcami Denemarkiem i Motowidłą, poległa. W ogólnym przekonaniu była to akcja samorzutna. Istnieją jednak dane wskazujące na świadome użycie wymienionych oddziałów jako rozpoznania bojowego "dla należytego ustosunkowania ciosu do siły ognia". Pod osłoną nocy wódz naczelny dokonał przegrupowania, ponadto wraz z generałem Kątskim pracował nad zmianą stanowisk artylerii. Wojsko przez całą noc stało w pełnej gotowości bojowej. Mimo panującego zimna żołnierz nie sarkał, widząc, że wódz naczelny jest wraz z nim i nie spoczywa w namiocie. Ustawione na nowych pozycjach działa natychmiast rozpoczynały ogień, który trwał przez całą noc, trzymając oblężonych w ciągłej gotowości bojowej. Tejże nocy przeszli do obozu polskiego Wołosi i Mołdawianie. Rankiem wódz naczelny objechał szańce i stwierdził, że oddziały tureckie stopniały, wielu żołnierzy pochowało się w namiotach. "Turcy są wrażliwsi na zimno i niewczasy aniżeli Polacy - zauważył wódz - teraz czas uderzyć". Pierwszy atak przeprowadził Sobieski osobiście, pieszo, na czele dragonów. Wzbudził tym niesłychany zapał żołnierstwa i dał przykład innym dowódcom. Przy grzmocie dział i warkocie bębnów ruszył ogólny szturm. W ciągu kilku minut chorągwie polskie powiewały na wałach. W niebywałej zaciekłości walki poległ cały korpus janczarów, piechota polska wdarła się do wnętrza obwałowań. Sobieski nakazał zasypać faszyną fosę przed południową bramą, sforsowaną przez piechotę, i puścić tamtędy szarżę jazdy do wnętrza obozu. Zanim jednak kawaleria polska wpadła na pomost z faszyny, uprzedzili ją spahowie, którzy przez bramę oraz pomost uderzyli na front polski, zagrażając przerwaniem go. Koncentryczne przeciwuderzenie jazdy polskiej wepchnęło spahów z powrotem do obozu, jeźdźcy polscy wdarli się na ich karkach do wnętrza obozu, sprawiając pogrom. Po upływie zaledwie kilku kwadransów można było mówić o przegranej Turków. Hussein pasza postanowił ratować, co się jeszcze da. Zebrawszy resztki wojska skierował się do jedynej drogi odwrotu - przez most: Sobieski, który znajdował się wówczas wewnątrz obozu chocimskiego, wydał rozkaz blokowania mostu, a następnie udał się na zewnątrz na swoje miejsce dowodzenia. Tu omal nie spotkała go śmierć. Bośniacy zdołali się wyrwać za bramę, natrafili na lukę i znaleźli się na tyłach polskiego pierścienia oblężniczego, po czym zawrócili uderzając wprost na grupę dowództwa, w której znajdował się naczelny wódz. W ostatniej chwili interwencja husarii i pancernych zepchnęła dzielnych Bośniaków do fosy, która wypełniła się trupami. Część Bośniaków zdołała się wymknąć i popędzić do Dniestru, skacząc z wysokiej fosy. Goniąc ich, Stefan Bidziński nie zawahał się skoczyć konno z wysokości przeszło piętrowej skarpy wprost na karki nieprzyjaciół. W ślad za dowódcą skoczyli jego żołnierze i wycięli resztę Bośniaków. Tymczasem most pontonowy rozerwał się, część uciekających Turków utonęła, reszta skierowała się za dowódcą Husseinem paszą do Kamieńca. Dogonił ich, przebywając wpław rzekę, rotmistrz Ruszczyc, a za nim ruszyli w pościg Wołosi i Mołdawianie, którzy doczekali się swojej chwili, znajdowali się bowiem dotąd na stanowiskach odwodowych. Hussein pasza dotarł do Kamieńca zaledwie z trzema - czterema tysiącami wojska. Komendant twierdzy Halil pasza wpuścił go tylko z dowództwem, przed resztą zamknął bramę, obawiając się głodu. Nieszczęśni rozproszyli się po okolicy, gdzie ich wytępili chłopi. Armia Husseina paszy przestała istnieć. On sam został później skazany na śmierć i stracony w Konstantynopolu. Kapłan pasza na wieść o pogromie wycofał się pośpiesznie spod Cecory. Należało niezwłocznie pędzić w ślad za nim, całkowicie zniszczyć jego armię na terytorium tureckim. Zabrakło po temu środków. Ostatecznie powstrzymała dalszy marsz wieść o śmierci króla Michała. Armia litewska, która walczyła nie mniej dzielnie niż koronna, zaraz po zwycięstwie wyruszyła do domu. Natomiast armia koronna jakiś czas wypoczywała w Chocimiu wśród tureckich zasobów, nie żałując sobie niczego. Chociaż zwycięstwo chocimskie, osiągnięte "przez połączone siły obu narodów", nie mogło być w pełni wykorzystane, to jednak przyniosło doniosłe rezultaty; główna siła nieprzyjaciela została zniszczona, co umożliwiało nową, zaczepną kampanię w przyszłym roku. Wyzwolona Wołoszczyzna i Mołdawia znalazły się w polskim obozie. Powstały warunki dla odzyskania Podola wraz z Kamieńcem i całej Ukrainy prawobrzeżnej. Wieść o pogromie armii, zagrażającej bytowi Rzeczypospolitej i Europie, opromieniła imię zwycięzcy. Jan Sobieski oddał hołd poległym: "...nie mało dobrych naszych zginęło junaków..." Potrafił też lepiej ocenić wysiłek wojenny nieprzyjaciela niż sułtan. "Tak mężnych ludzi; jak to było tureckie wojsko, wiem, że saecula (wieki) nigdy nie miały; już będąc w taborze (w obozie) dwa razy byliśmy bliscy przegranej". Sobieski nie miał zwyczaju lekceważyć przeciwnika, oceniał jego wartość i potrafił oddać sprawiedliwość nawet pobitemu. Jan Sobieski wstępuje na tron Zwycięstwo chocimskie wyniosło Jana Sobieskiego na tron. Król Michał Korybut Wiśniowiecki zmarł bowiem we Lwowie 10 listopada 1673 roku nie doczekawszy wieści o zakończeniu bitwy. W sejmie konwokacyjnym Sobieski nie brał udziału, przebywał z wojskiem w Małopolsce. Podczas elekcji na polach warszawskiej Woli współzawodniczyły ze sobą kandydatury zagraniczne, między innymi występował Karol, książę Lotaryngii. Sobieski w ogóle o swojej kandydaturze nie myślał, gotów był poprzeć Francuza, w tym kierunku działała nawet jego żona Marysieńka. Samo jednak zjawienie się na polach Woli zwycięzcy spod Chocimia przesądziło sprawę. Kogoż było szukać więcej? Wybrano Jana Sobieskiego, "Piasta", osobistość wybitną, "pana wojennego" w wojennych czasach. Wybór stał się dziełem powszechnego entuzjazmu. 5 czerwca 1674 roku Jan Sobieski podpisał pacta conventa, co było jednoznaczne z objęciem tronu. Koronację odłożył do czasu uporządkowania niecierpiących zwłoki spraw na Ukrainie. Zwołana rada wojenna przychyliła się do wszystkich żądań króla i najwyższego, nie tylko tytularnie, zwierzchnika sił zbrojnych. "Gdy królestwo przez nieustanne od lat dwudziestu sześciu wojny i niesnastki przemawiał król - doszło do ostatecznej prawie ruiny, zostałem teraz obrany, abym je urządził, umocnił, podźwignął..." Zwrócił skarbowi klejnoty ofiarowane na zapłatę wojska, z własnej szkatuły wyasygnował czterysta tysięcy złotych na polepszenie arsenału, trzysta tysięcy na wypłatę wojsku, na własny koszt wziął ufortyfikowanie Lwowa. Następnie wyruszył na Ukrainę, gdzie sytuacja wymagała jego interwencji. Na lewobrzeżnej Ukrainie buławę zaporoską otrzymał Samojłowicz, człowiek skromnego pochodzenia (syn popa), nie związany z tradycyjną starszyzną kozacką, za to dość popularny w masach, bezwzględnie oddany Moskwie. Wojska rosyjskie korzystając z wycofywania się Turków zajmowały opuszczone przez nich na prawobrzeżu tereny i miasta, obsadziły Kryłów, Czerkasy, Kaniów, naciskały na Doroszenkę. Rosjanie utrzymywali, że odbierają kraj i miasta od Turków, nie od Polaków. Turcy i Tatarzy znów pojawili się na Podolu. Słabe załogi polskie w Międzybożu, Łabuniu, Tarnopolu i Śniatyniu stawiały im opór. Sułtan turecki wkroczył wkrótce na czele znacznych sił. Król Sobieski ruszył naprzeciwko wysyłając przodem Stanisława Jabłonowskiego z pięcioma tysiącami ludzi dla zablokowania Kamieńca. Sam skierował się na Bar zdobywając go szturmem. Pułkownik mohylowskiego pułku kozackiego Ostap Hohoł, przeszedł na stronę polską. Wojska tureckie wycofały się szybko w obawie okrążenia. W ciągu niespełna miesiąca Podniestrze znalazło się w rękach polskich. Ludność znękana wojnami i najazdami witała wkraczające wojska koronne, wracała do swych siedzib. Król stanął w Bracławiu. Wydał uniwersał do ludności ukraińskiej, zgodny z jej aspiracjami narodowymi i wyznaniowymi, zabronił powrotu starostów i dzierżawców królewszczyzn, egzekwowania czynszów i pańszczyzny - aż do czasu uchwał sejmowych. Zbliżywszy się do Czehrynia, nawiązał kontakt z Doroszenką. Przy pomocy pośredników przygotowano przyjazd do Czehrynia komisarzy królewskich: biskupa prawosławnego ze Lwowa Józefa Szumlańskiego i Stanisława Morstina, podstolego chełmińskiego i pułkownika regimentu pieszego królowej. Stanisław Morstin był oficerem do specjalnych poruczeń, znawcą spraw ukraińskich i kozackich, natomiast biskup Szumlański to Rusin, związany z kulturą i państwowością polską, gorący zwolennik porozumienia z Kozakami. Komisarzy królewskich przyjęto w Czehrynie z honorami. Ułożono "punkta" mające być podstawą porozumienia. Na ogół panowała zgodność poglądów. Przewidywano powszechną amnestię i utworzenie odrębnego obszaru ukraińskiego z własnym rządem i hetmanem na czele, z własnym wojskiem, w unii z Koroną i Litwą. Wzorowane na układzie hadziackim "punkta" zawierały o wiele szersze ujęcie spraw kultury, wyznania, odrębności ukraińskiej, dla której Jan III miał głębokie zrozumienie i sympatię. Zawarcie układu czehryńskiego, którego treść miała być potwierdzona i skodyfikowana z całością ustaw dotyczących Ukrainy przez sejm koronacyjny, mogło otworzyć nową kartę w stosunkach między obu narodami: polskim i ukraińskim. Okoliczności jednak nie były sprzyjające. Obie strony, nie mając powodu do zbyt daleko idącego zaufania, zabezpieczały się. Za Doroszenką stała orda tatarska, za Sobieskim własne wojsko. W dalszym planie król miał możliwość sfinalizowania rozejmu andruszowskiego, Doroszenko zaś - interwencję turecką. W trakcie rozmów sytuacja uległa pogorszeniu. Michał Pac zwinął wojsko litewskie i wpuścił Sobieskiego. Agenci wywiadu donieśli o nieprzerwanym kontakcie Doroszenki z chanem krymskim, któremu hetman kozacki przedstawiał układy jako "udane". W rezultacie rozmowy zostały przerwane, chociaż nie zerwane ostatecznie. Tymczasem Doroszenko zachęcony przygotowaniami wojennymi i zapewnieniami ze strony tatarsko-tureckiej wystąpił otwarcie przeciw Rzeczypospolitej. Na to Sobieski po różnych incydentach pozbawił Doroszenkę godności hetmana kozackiego i przygotował wyprawę na Czehryń, wzywając starszyznę kozacką, aby sobie obrała innego hetmana "według woli i upodobania". Czytamy w uniwersale: "tylko się sami obaczcie i porachujcie, przyznać musicie, że to trup obrzydły nie Ukraina, bo pewno nie taka, jakąście od przodków swych wzięli. A któż z niej wyginął, jeśli nie naród ruski... Czyja na ostatek tak okropna pustynia, jeśli nie zapędzonych jak bydło w niewolę, poprzedawanych za morze, że nie masz nadzieję, aby więcej ojczyznę swoją widzieli". Król porozumiał się z atamanem Sirką na Zaporożu sondując, czy nie najsłuszniejsze byłoby jemu powierzyć buławę, jednak w danej sytuacji pojawienie się Sirki, nieubłaganego wroga Tatarów, mogło stać się dla niego pułapką. Buławę wojsk kozackich otrzymał Ostap Hohol, brał on udział w uroczystościach koronacji i okazał się lojalnym partnerem. Wojska koronne dokonały nowego przegrupowania, przeprawiły się przez Boh, 27 listopada szturmem zdobyły Kalnik, następnie padły: Niemirów, Ilińce, Winnica, Bałabanówka, Berszada, Pohrebyszcze, Tulczyn. Nuradyn tatarski został odparty przez Bidzińskiego, Zbrożka i Czarnieckiego. Na zakończenie Polacy zdobyli Pawołoczę, "wszystkiej złości gniazdo". W kwietniu 1675 roku toczyły się tajne rozmowy z chanem tatarskim Selimem Girejem. Należało jak najszybciej doprowadzić do sytuacji pokojowej z Turcją. Rzeczypospolitej zagrażała coraz wyraźniej Moskwa, natomiast na zachodzie rosła siła i nieprzyjaźń Brandenburgii. Elektor brandenburski niedwuznacznie dążył do pozbycia się lenniczej zależności od Rzeczypospolitej, do zagarnięcia Prus i zagrodzenia Polsce drogi do Bałtyku. Ludność Prus, w znacznej części polska, ale nie tylko polska, pragnęła bezwarunkowego połączenia się z Rzecząpospolitą, korzystania z jej swobód, pozbycia się militarystycznej tyranii brandenburskiej. Król pamiętał niedawny bezczelny postępek elektora Fryderyka Wilhelma, na którego rozkaz rezydent brandenburski porwał z Warszawy zbiegłego przedstawiciela ludności Prus Książęcych, Ludwika Chrystiana Kalksteina. Pomimo protestów polskich Kalkstein został stracony w Kłajpedzie. Sprawy te dotyczyły Rzeczypospolitej. Niemniej jednak Turcja mogła być pewna, że w razie pokonania Polski, siły obecnych jej przeciwników zwrócą się przeciw mocarstwu ottomańskiemu. Pokój z Rzecząpospolitą leżał więc także w interesie Turcji. Chan tatarski początkowo się wahał: "... ja w duszy żałuję utraty przyjaźni waszej - mówił poufnie do wysłannika królewskiego Kaczorowskiego - mam znajomość wielką i przyjaźń ze wszystkimi waszymi pany, a osobliwie królem teraźniejszym, wówczas marszałkiem i hetmanem, z którym byłem przez tak długi czas na wojnie w Ukrainie. Ale kiedy słyszę i widzę was tak ubogich teraz i słabych i nie mających przyjaciół, cóż mam czynić? I siebie bym zgubił, i was nie uratował". Obecnie widząc polską przewagę chan skłonny był do układów. Doszło wreszcie do spotkania na polach bubnowskich wysłanników królewskich z chanem Selimem Girejem. Chan zgodził się przerwać na jakiś czas inkursje tatarskie, żeby umożliwić posłom bezpieczny przejazd. Spotkanie miało charakter uroczysty, rozmowy toczyły się w przyjaznym nastroju. Najtrudniejszym punktem była sprawa Kamieńca. Król polski żadną miarą nie mógł odstąpić od żądania zwrotu "twierdzy chrześcijańskiej", dla padyszacha utrzymanie zdobyczy było sprawą prestiżową. Podsuwano różne propozycje kompromisowe: niech Turcja odda Kamieniec Tatarom, a ci sprzedadzą go Rzeczypospolitej za jakąś przyzwoitą sumę. Skuteczności układów zdawała się sprzyjać sytuacja Turcji zagrożonej przez Persję. Nawiasem mówiąc w Persji działała agentura zakonników, inspirowana przez króla polskiego. Do Warszawy wyruszył poseł perski. To wszystko mogło skłonić padyszacha do rozwagi. Korzystając z chwilowego spokoju na froncie turecko-tatarskim, Sobieski przystąpił do działań mających na celu realizację planów ogólnopaństwowych oraz kwestii północno-zachodnich. Plany państwowe obejmowały naprawę ustroju Rzeczypospolitej, przede wszystkim uchylenie liberum veto. Plany polityczne zmierzały do zgniecenia elektora brandenburskiego, przyłączenia Prus do Polski i stworzenia Rzeczypospolitej szerokiego dostępu do morza. Miało się to stać przy pomocy Francji i Szwecji. 11 czerwca 1675 roku został zawarty tajny traktat w Jaworowie, skierowany przeciw elektorowi brandenburskiemu. Francja miała sfinansować operację wojskową Rzeczypospolitej, natomiast Szwecja poprzeć akcję polską zbrojnie. Wykonanie tego planu odłożono do chwili zawarcia pokoju z Turcją. Jednocześnie oddziały polskich partyzantów za cichą inspiracją króla polskiego przeniknęły na Węgry wspierając powstanie węgierskie przeciw Austrii. Polska dywersja na Węgrzech była na rękę Turcji popierającej ruch powstańczy przeciw Austrii. Do porozumienia z padyszachem jednak nie doszło. Wywiad obserwował koncentrację wojsk tureckich skierowaną przeciw Rzeczypospolitej. Padyszach nie rezygnował z monomanicznej, zaciekłej chęci odwetu, zniszczenia Rzeczypospolitej, przejścia po jej trupie do Europy. Do Warszawy przybył czausz zapowiadając nową wyprawę. Rozmowy w Bubnowie zostały zerwane. Przerażony chan oświadczył, że nie myślał w ogóle o sojuszu i zgodził się na rokowania jedynie po to, "żeby król polski przeprosił cesarza tureckiego od Rzeczypospolitej, że rękę podniósł na wojska Porty Ottomańskiej i w ziemi cesarskiej pod Chocimiem zniósł je". Jan III natychmiast udał się do Lwowa i przystąpił do montowania obrony. Na wysokości Złoczowa wyznaczył stanowiska wojewodzie ruskiemu Stanisławowi Jabłonowskiemu z trzema i pół tysiącem wojska. Na prawym skrzydle w rejonie Gołogór, Pomorzan i Brzeżan stanęły oddziały chorążego koronnego Sieniawskiego - dwa tysiące żołnierzy. Na lewym skrzydle w Brodach i Olesku - był hetman polny Dymitr Wiśniowiecki również z dwoma tysiącami wojska. Z tyłu, za posuwającym się w kierunku Lwowa nieprzyjacielem, zostały wszystkie, znajdujące się tam oddziały pod dowództwem Modrzejowskiego i Rzewuskiego. Król planował ściągnięcie pod Lwów całości sił nieprzyjacielskich i zniszczenie ich. W tym celu rozkazał Jabłonowskiemu i Wiśniowieckiemu cofnąć się z chwilą nadejścia nieprzyjaciela na nowe pozycje pod Żółkiew i Busk, a ich dotychczasowe stanowiska z tyłu za nieprzyjacielem zająć miały oddziały Modrzejowskiego i Rzewuskiego. Na Ukrainie zostały ponadto załogi twierdz. Miały w nich oparcie oddziały watażków kozackich: Artyszewa, Kijaszki, Kwaszyna, Barabasza, działające po polskiej stronie. Tak więc nieprzyjaciel "w takie ciasnoty wszedłszy, znajdzie się jak w oblężeniu i nim się spostrzeże, przy łasce boskiej się zrujnuje". Plan Sobieskiego, oparty na znajomości terenu, polegał na narzuceniu nieprzyjacielowi niekorzystnego dlań pola walki. Plan króla został przyjęty na radzie wojennej w Jaworowie 15 lipca 1675 roku. Król zapewnił sobie ewentualną dywersję Sirki. Do Doroszenki zraził się ostatecznie. Zerwanie rozmów i wrogie wystąpienie przeciw Polsce zamknęły Piotrowi Doroszence drogę powrotu. Niewykonanie rozkazu padyszacha podczas kampanii chocimskiej pozbawiło Doroszenkę zaufania tureckiego. Zdołał utrzymać się jedynie w Czehrynie i Korsuniu nie mając pewnego oparcia w kimkolwiek. Dowództwo polskie usiłowało zorganizować dywersję, wysyłając w tym celu do Czehrynia pułkownika kozackiego Hulanickiego, lecz podporządkował się on Doroszence. Niemniej jednak część doborowego wojska opuściła Czehryń przechodząc na stronę polską. W obliczu zbliżających się wydarzeń Doroszenko usiłował nawiązać kontakt z carem, m. in., za pośrednictwem brata swego Hryhoryja znajdującego się w carskim więzieniu. Odzew cara był raczej zachęcający. Tatarzy rozłożyli obóz pod Husiatyniem, wysyłając zwiadowcze czambuły. W obozie znajdowali się dwaj synowie chana, z których jeden zajmował stanowisko nuradyna, to jest dowódcy całości. Potężna armia turecka pod dowództwem serdara Ibrahima Szyszmana przeprawiła się przez Dniestr pod Tehinią. Tatarzy, rozpoznawszy miejsce koncentracji armii Rzeczypospolitej pod Lwowem, ruszyli przodem. Wiadomości o nieprzyjacielu były groźne. Orda szła szybkim marszem. Wyborowe oddziały Tatarów krymskich, budziackich, nogajskich, białogrodzkich posuwały się "w dwukoń". Liczebnie przewyższali oni znacznie siły polskie, nie mówiąc już o postępującej w ślad za nimi armii tureckiej. Armia Ibrahima Szyszmana zdobyła Zbaraż, Wiśniowiec, Tarnopol, Mikulnice. Szturm Złoczowa odparł Jabłonowski. Broniły się: Załośce, Oleksińce, Brzeżany, Trembowla, Skałat, Janów i Bodzanów. Zamiarem Ibrahima Szyszmana, któremu drogę torowali Tatarzy, było zająć Lwów, Kraków i maszerować na Warszawę. 18 lipca król przybył do Lwowa. Oświadczył żołnierzom: "tu leżą Termopile". Zwyciężyć, albo zginąć, odwrotu nie ma. Sobieski wybrał miejsce na warowny obóz od strony traktu gliniańskiego. Usypano tam szańce. Artyleria Marcina Kątskiego zajęła stanowiska na Wysokim Zamku. Łuny i dymy pożarów sygnalizowały zbliżanie się ordy. W tym właśnie czasie do Lwowa zjechała królowa Marysieńka z dziećmi. Zanim Sobieski przyjął ugrupowanie obronne, pojechał na wzniesienie za miastem i przez perspektywę zlustrował raz jeszcze znany sobie doskonale teren. Szukał odpowiedzi na pytanie, skąd uderzy nieprzyjaciel. Jako najbardziej prawdopodobny kierunek uderzenia wroga przyjął Sobieski utarty szlak tatarskich najazdów - wzdłuż traktu gliniańskiego. Do traktu tego nieprzyjaciel może dojść terenem zakrytym - przez jeden z dwóch wąwozów biorących początek w Lesienicach. Zapewne obierze ten dalszy od Lwowa, jako szerszy i dogodniejszy - rozumował Sobieski. Ale możliwe też były inne warianty: obok głównego kierunku uderzenia, rozporządzając dużymi siłami, wódz tatarski może je podzielić w celu wykonania ataków pomocniczych. Uwzględniając wszystkie możliwości król zarządził ugrupowanie wojska. Główną część jazdy, zwłaszcza husarii, zostawił w obozie jako swój odwód. W obozie również zatrzymał większość piechoty i dragonii. Chorągwie Sieniawskiego wysunął przed Wysoki Zamek, ubezpieczyły się one czatami i penetrowały teren w kierunku Zboisk. Jazda litewska pod dowództwem Michała Radziwiłła zajęła pozycję na gościńcu bóbreckim za Czartowską Skałą w celu obrony tyłów przed prawym skrzydłem wroga. Na drodze do Winnik stanął generał Krzysztof Korycki z częścią piechoty z zadaniem zabezpieczenia luki flankowej między grupą jazdy Radziwiłła a obozem głównym. Główny kierunek natarcia nieprzyjacielskiego - od wąwozu przy karczmie - zablokowano stosunkowo słabo, ponieważ nieprzyjaciel będzie mógł tu działać, zanim wydobędzie się z wąwozu, bardzo wąskim frontem. W pobliżu wylotu wąwozu stanęło w zaroślach dwustu piechurów z działkami, a na trakcie - dwustu konnych Wołochów. Dowództwo tego odcinka objął Stefan Bidziński mając przy sobie Hieronima Lubomirskiego. Pożar Biłki Szlacheckiej wskazał kierunek marszu Tatarów. Wkrótce orda ukazała się w dolinie i szerokim klinem pędziła w kierunku Lwowa. Już było wiadomo, że od strony Bóbrki nic nie grozi, jazda litewska mogła tedy opuścić swoje stanowiska, zdążyła więc powrócić do dyspozycji króla. Szło teraz o wpędzenie ćmy tatarskiej w pułapkę, to znaczy do wąwozu. Sobieski sprawił to za pomocą fortelu. Wysunął część husarii na trakt gliniański, towarzysze oddali pachołkom kopie, biorąc od nich w zamian dzidy. Pachołkowie z kopiami rozstawili się w zaroślach, pozorując znaczne zgrupowania husarii. Można było się spodziewać, że Tatarzy czując największy respekt wobec husarii polskiej nie będą chcieli defilować w jej obliczu po równinie. Po godzinie piętnastej nuradyn wprowadził ordę do wąwozu lesienickiego, podpisując tym samym na nią wyrok. Pozbawiona możności manewru i rozwinięcia właściwego szyku, orda dobiegła do wylotu wąwozu, wysyłając naprzód czambuł rozpoznawczy, który ukazał się na trakcie i zapalił karczmę. Czambuł ten został zniszczony ogniem piechoty i natarciem Wołochów. Niewielka ilość wojska pod dowództwem Bidzińskiego blokowała wyjście z wąwozu, trzymając jak gdyby łeb hydry, której cielsko było uwięzione w wąwozie. Król zarządził uderzenie główne. Użył swojego ulubionego, szerokiego manewru prawym skrzydłem kawalerii. Husaria z głównego obozu, za nią lżejsze rodzaje jazdy, ruszyła głębokim szykiem wykonując potężne uderzenie w bok stłoczonej ordy i doszczętnie ją rozbijając. Rozstrzygnięcie nastąpiło błyskawicznie, walka nie trwała nawet pół godziny. Tatarzy bezładną masą rzucili się do ucieczki, ścigani przez lekką jazdę. Pamiętnikarz francuski Daleyrac zanotował: "Jakby widmo straszliwe stanęła ogromna armia przed zagrożonym miastem i jak sen znikła". Tatarzy, uchodząc w popłochu, wpadli na czoło idącej za nimi armii tureckiej Ibrahima Szyszmana. Po odstąpieniu od oblężenia Trembowli, dzielnie obronionej przez załogę Samuela Chrzanowskiego, którego żona Anna Dorota przeszła do legendy, Ibrahim Szyszman dał rozkaz do odwrotu i wycofał się z granic Rzeczypospolitej. Kampania była więc zakończona. Wreszcie nadszedł czas koronacji. Odbyła się ona z wielkim przepychem w Krakowie 2 lutego 1676 roku. Sejm koronacyjny w nastroju uwielbienia dla króla-wodza uchwalił podniesienie stanu wojska stałego do stu tysięcy. Niestety, uchwała pozostała wyłącznie na papierze. W obliczu następnego najazdu król miał zaledwie dwadzieścia tysięcy wojska z obu krajów. Armia turecka przekroczyła Dunaj i pod Cecorą połączyła się z Tatarami, którzy rozpuścili zagony na Wołyń, Pokucie i Polesie. W czerwcu armia koronna zatoczyła obóz pod Szczercem, a litewska - pod Beresteczkiem. Załogi twierdz otrzymały rozkaz dania "pierwszego wstrętu", po czym, po ustaleniu kierunku marszu armii nieprzyjacielskiej, miały stanąć na jej drodze główne siły. W połowie sierpnia z obozu tureckiego nadeszła wieść o zgonie Ibrahima Szyszmana. Zahamowało to, chociaż nie na długo, ruch armii nieprzyjacielskiej. Na jej czele stanął nowy serdar, sędziwy, ale dzielny i wytrawny żołnierz, pasza Damaszku, Ibrahim, nazywany Szejtanem, czyli Szatanem. Ruszył on na Chocim i przystąpił do budowania mostu na Dniestrze. Przeszkodził mu w tym strażnik koronny Zbrożek, wypadając z nagła i paląc most. Spowodowało to czterodniową zwłokę. Żórawno Obserwacja ruchu armii nieprzyjacielskiej wskazywała, że Ibrahim Szejtan kieruje się nie na Lwów, jak poprzednio Ibrahim Szyszman, lecz na Pokucie. Padły twierdze w Jazłowcu, Buczaczu, Potoku, armia turecko-tatarska zmierzała wprost na Stanisławów. Po połączeniu się wojsk koronnych i litewskich Sobieski na czele jazdy ruszył przodem, minął Żydaczów i o świcie 23 września stanął pod Żórawnem. Dymy pożarów na horyzoncie wskazywały, że nieprzyjaciel jest blisko. Zwiad to potwierdził. Ibrahim Szejtan szturmował Halicz, podczas kiedy jego oddział przedni natknął się na obronę Wojniłowa. Na tę wieść Sobieski ruszył z pomocą obrońcom. Prowadził kawalerię i dragonię, zostawiając piechotę, artylerię i tabor pod Żórawnem. Zatrzymał się pod Dołhem, wysyłając do Wojniłowa osiemnaście chorągwi pod dowództwem Hieronima Lubomirskiego. Śmiały kawalerzysta wpadł wieczorem na Turków, przepędził ich spod Wojniłowa i znalazł się pod obozem tatarskim, wywołując ogólny alarm i zamieszanie. W rezultacie musiał się cofać, naprowadzając ścigających go Tatarów wprost na króla, czekającego pod Dołhem. Chan podpalał wsie dokoła, alarmując w ten sposób rozpierzchłe czambuły, przeprawił się przez rzeczkę Bołochówkę i usiłował okrążyć oddziały króla, stojące "w sprawie" frontem do Wojniłowa. Przeciwuderzenie kawalerii odpędziło Tatarów, król ruszył ku Żórawnu, Tatarzy szli za nim trop w trop wzniecając dokoła pożary. Przy krwawej łunie wojsko wkroczyło do obozu założonego na ornych polach na północ od Żórawna na niskim brzegu Dniestru. Od północy i zachodu osłaniały obóz porośnięte dąbrową bagniska, od wschodu - ukos Dniestru, od południa - stawy i rzeczka Krechówka. Największe niebezpieczeństwo groziło od strony południowo-zachodniej, od Krechówki, i rzeczki Świeczy. Obie rzeczki w czasie suchego lata nie przedstawiały większej przeszkody dla nieprzyjaciela. Nocą z 25 na 26 września nadbiegli Tatarzy i natychmiast uderzyli. Dokoła migotały płomienie palących się wsi, stogów, stert i brogów. O świcie zwaliła się cała potęga tatarska pod dowództwem chana. Ogień artylerii zmusił Tatarów do cofnięcia się. Tymczasem Polacy umacniali obóz, wszyscy chwycili za rydle, nawet hardzi kawalerzyści brali przykład z wyższych dowódców, osobiście przykładających się do pracy. Nazajutrz wypadała niedziela, Sobieski tak ją opisuje: "Niedziela była bardzo cicha. Cale tylko gadać z naszymi podjeżdżali Tatarowie, ale już i Turków niemało było z nimi, którzy na tej górze nad Świeczą rzeką co i Tatarowie obozem stawać przed wieczorem poczęli i już tymi ogniami wszystkie góry okoliczne okryli. Nic piękniejszego jak na to patrzyć. Właśnie taki bywa grób z lamp, robiony w Wielki Piątek u bernardynów". Rasowy żołnierz odczuwał groźne piękno wojennego krajobrazu. Nazajutrz piechota turecka wspierana przez Tatarów ruszyła do szturmu na reduty, usypane przed obozem. Szturm został odparty ogniem piechoty i dział, Tatarzy próbowali zachodzić z tyłu, "wszystkie kąciki obozu macali", ale bezskutecznie. Cały dzień chorągwie i regimenty polskie stały gotowe do walki. Przed wieczorem król ruszył z kawalerią, pod osłoną dział Kątskiego zaatakował Tatarów i wypchnął ich za Świeczę, zajął i obsadził miasteczko Żórawno. Następnego dnia stanął pod obozem Sobieskiego sam Ibrahim Szejtan z całą potęgą i z miejsca zarządził szturm. Na prawym skrzydle, od Dniestru, atakowali Turcy, na lewym - Tatarzy. Atak zakończył się niepowodzeniem, ogień dział zmusił nieprzyjaciela do bezładnego odwrotu. Poznawszy twardy opór przeciwnika, serdar zarządził regularne oblężenie. Cały tydzień stojąc w miejscu, nękał oblężonych pozornymi atakami i ogniem artylerii, obóz spowijały dymy armat. Po tygodniu Turcy ponowili szturm, podchodzili pod reduty i szańce zewnętrzne, zbliżali się coraz bardziej do głównej linii obrony. W obozie dawał się odczuć brak żywności, wręcz głód. Groził brak amunicji. "Z gorszych - powiedział król - wyprowadziłem was terminów, czyż myślicie, że głowa moja stała się słabszą po włożeniu na nią korony?" Serdar przysłał posła, proponując rozejm na zasadzie traktatu buczackiego. Na to król: "Jeśli jeszcze raz następny poseł postawi ten warunek, każę go powiesić". Walkę wznowiono. Działa tureckie znalazły się pod samymi redutami. Polacy opuścili stanowiska zewnętrzne i cofnęli się do obozu. Artyleria trzymała nieprzyjaciela w szachu. Zaczęły się deszcze. Ibrahim Szejtan przysłał następnego posła. Wyglądało na to, że obaj przeciwnicy nie mogli się ugryźć i postanowili zawrzeć pokój. Działały tu i naciski francuskie. Francji niezmiernie zależało na pogodzeniu obu swoich sojuszników na Wschodzie. Jak można sądzić, Sobieski też pragnął pokoju. Gdyby nawet jeszcze raz pobił Turków i zmusił ich do odwrotu, to i tak powtórzyłaby się sytuacja: następna wyprawa odwetowa w przyszłym roku. Należało wreszcie zawrzeć trwały pokój z Turcją. To rozwiązałoby ręce królowi w stosunku do Moskwy i do Brandenburgii. Tym razem rzeczywiście zawarto pokój na warunkach kompromisu raczej korzystnego dla Turcji. Kamieniec pozostał w jej ręku, sprawę Podola odłożono do konferencji w Konstantynopolu. Tatarzy przyrzekli wstrzymać najazdy i zwrócić jasyr. Europa w napięciu śledziła przebieg kampanii. We Francji z zadowoleniem przyjęto zawarcie pokoju, w Austrii - z wściekłością. Austria już 22 października podpisała z Moskwą traktat skierowany przeciw Turcji i Rzeczypospolitej. Wprowadzenie w życie traktatu zahamowała śmierć cara Aleksego Michajłowicza. Agenci austriaccy zaczęli w Polsce podsycać nastroje niezadowolenia z powodu rzekomo przegranej kampanii. W 1676 roku zakończyła się kariera hetmana kozackiego Piotra Doroszenki. Zraziwszy sobie i Rzeczpospolitą, i Turcję, Doroszenko musiał zwrócić się do Moskwy. Pozbawiony godności i wysłanydaleko na północ do Wiatki przebywał na zesłaniu aż do śmierci w 1698 roku. Po zawarciu pokoju z Turcją, nadszedł czas na realizację traktatu jaworowskiego. Niestety, sprawa spaliła na panewce. Król francuski Ludwik XIV, który zabiegał o zgodę między swoimi sojusznikami, Polską i Turcją, i wiele przyrzekał, teraz, kiedy już zawarto pokój, nie spieszył się z pomocą przeciw Brandenburgii. Szwecja, jako sojusznik Francji, miała wziąć udział w wyprawie na Prusy Książęce. Wystawiła korpus wojenny z dużym opóźnieniem i dała się pobić Brandenburczykom. Sobieski, który zaciągnął na tę wyprawę siedem tysięcy prywatnego wojska nie obciążając podatników, także musiał się wycofać, wobec opozycji w kraju zarzucającej mu prowadzenie prywatnej wojny w celach dynastycznych. Opozycja, której przewodził Michał Pac, przybierała na sile. W czasie rozmów traktatowych z Turcją sejm uchwalił redukcję wojska do dwunastu tysięcy pięciuset żołnierzy. Królowi udało się jedynie zapewnić utrzymanie wojska przez zakup dóbr w okolicach Krzemieńca, Bukowiny i Trembowli. Myśl utworzenia tego rodzaju "dóbr wojskowych" okazała się szczęśliwa i pozwoliła dotrwać do lepszych czasów, kiedy uchwalono znowu podniesienie kontyngentów do trzydziestu dwóch tysięcy wojska koronnego i dziesięciu tysięcy litewskiego. Upadek koncepcji brandenburskiej i powrotu Prus do Polski przekreślił nadzieję na możliwość generalnej zmiany kierunku polityki. Traktat podpisany w Konstantynopolu pozbawił Rzeczpospolitą Baru, Międzyboża, Niemirowa i Kalnika. Przyniósł też słaby przejściowy sukces. Turcy zaatakowali Moskwę, która w celu pozyskania sobie Rzeczypospolitej zwróciła jej - bezprawnie zajęte - Wieliż i Newel i zapłaciła dwa miliony złotych odszkodowania. Sejm grodzieński 1678 roku pogrzebał ostatnie nadzieje na zmianę polityki króla. Musiał on odwołać z Węgier partyzantów polskich, którzy pod dowództwem Hieronima Lubomirskiego wspierali powstańców węgierskich przeciw Wiedniowi. Ludwik XIV po zawarciu pokoju z Niderlandami i Hiszpanią dobijał targu z Austrią i Brandenburgią. Pod wspólnym naciskiem cesarza Austrii i papieża król polski, znalazłszy się w osamotnieniu, musiał wejść w porozumienie ze Świętą Ligą, występującą przeciw Turcji. Francja zawarła pokój z Austrią nie uwzględniając polskich postulatów w sprawie Brandenburgii, z którą podpisała osobny traktat. Tymczasem powstańcy węgierscy pod dowództwem hrabiego Tököly'ego straciwszy oparcie w Polsce wezwali na pomoc Turcję. U szczytu sławy Padyszach, który zawarł właśnie rozejm z Moskwą, chętnie skorzystał z okazji, zamierzając zająć Węgry w celu stworzenia sobie podstawy do dalszej ofensywy na Wiedeń. Wielki wezyr Kara Mustafa, któremu powierzono organizację wyprawy, zamierzył przedsięwzięcia bardziej ryzykowne. Chciał za jednym uderzeniem zająć Wiedeń i stworzyć dla siebie osobną prowincję w ramach imperium ottomańskiego. O planach tych wywiad polski dowiedział się już w 1682 roku i król powiadomił o tym cesarza austriackiego Leopolda. Spotkał się jednak z niedowierzaniem. Tymczasem padyszach zatknął "buńczuk wojenny" w Adrianopolu i rozpoczął koncentrację wojska w rejonie Belgradu. Austria odpowiedziała mobilizacją. Naczelne dowództwo objął książę Karol Lotaryński organizując osłonę wojskową granicy od Przełęczy Jabłonkowskiej po Adriatyk i zarządzając koncentrację wojsk między Bratysławą i jeziorem Neusiedler. W Warszawie 31 marca 1683 roku podpisano traktat obronny polsko-austriacki, przed którego zawarciem Austria wzbraniała się długo licząc na to, że ofensywa turecka skieruje się najpierw przeciw Rzeczypospolitej. Król polski, bez względu na swoje sympatie węgierskie czy antypatie austriackie, nie mógł odmówić pomocy. Był on zdania, że Wiedeń "jest takiej wagi i znaczenia, że go stawiamy wyżej od Krakowa, Lwowa i Warszawy". Zdobycie Wiednia i powalenie Austrii przez Turcję stworzyłoby sytuację, w której Rzeczpospolita nie mogłaby się obronić, państwo musiałoby nieuchronnie paść pod nogami najeźdźcy, być może przy współudziale łakomych sąsiadów. Traktat przewidywał osobny teren działań dla każdej ze stron: dla Rzeczypospolitej - Ukrainę i Mołdawię, dla Austrii - Węgry. Dopiero z chwilą zagrożenia którejś ze stolic państwo sojusznicze miało wkroczyć z odsieczą wszystkimi rozporządzalnymi siłami. Niezależnie od tego Austria wyjednała sobie zezwolenie na zaciąg w Polsce dwu regimentów kirasjerskich pod dowództwem Hieronima Lubomirskiego i Jana Kazimierza Tetwina oraz regimentu dragonii pod dowództwem pułkownika Grocholskiego. Zaciężne oddziały uzbrojone i opłacone przez Austrię wyruszyły niezwłocznie. Działania wojenne na Węgrzech rozpoczęły się. Armia Kara Mustafy wymaszerowała z Belgradu i w Szekesvehervar połączyła się z Tatarami krymskimi i wojskami wołoskimi. Dopiero tutaj na naradzie wojennej kara Mustafa ujawnił plan marszu na Wiedeń. Spotkał się z opozycją ze strony części dowódców tureckich i chana krymskiego, którzy obawiali się zbyt wielkiego ryzyka. Wezyr nie zmienił stanowiska i 29 czerwca wojsko przekroczywszy rzekę Mor ominęło twierdzę Jawaryn i ruszyło na Bratysławę, łącząc się z powstańcami Tököly'ego. Oddziałami przednimi dowodził Hussein pasza, który rozłożył obóz pod Bisambergiem. Tutaj Turcy spotkali się po raz pierwszy na nowym terenie ze starymi znajomymi - Polakami. Hieronim Lubomirski wpadł na jazdę turecką, rozbił ją i śmiałą szarżą zdobył obóz w Bisambergu. Hussein pasza pospiesznie się wycofał żądając posiłków. Było to pierwsze zwycięstwo w tej kampanii i odnieśli je Polacy. Główne siły tureckie pod dowództwem wezyra Kara Mustafy szybkim marszem szły na Wiedeń. Poprzedzali je Tatarzy, szerząc mord i pożogę. Cesarz austriacki Leopold opuścił pospiesznie Wiedeń i wraz z urzędami i dworem schronił się w Linzu. Obronę miasta powierzono hrabiemu Starhembergowi. Karol Lotaryński nie ryzykując utraty armii przeszedł na lewy brzeg Dunaju. 14 lipca 1683 roku pod murami Wiednia stanęła cała armia turecka. Rozbito bogaty obóz, pełen wschodniego przepychu u stóp Lasu Wiedeńskiego pomiędzy jego wzgórzami a murami miasta. Hrabia Starhemberg odpowiedział odmownie na żądanie kapitulacji i Turcy przystąpili do systematycznych działań oblężniczych. Tymczasem w Rzeczypospolitej przeprowadzono mobilizację. Początkowo koncentracja odbyła się na południu, w pobliżu granicy mołdawskiej, stamtąd bowiem tradycyjnie należało oczekiwać ofensywy tureckiej, o ile Turcy w pierwszej fazie ruszyliby na Polskę. Koncentrację osłaniał korpus kawaleryjski hetmana polnego Sieniawskiego operujący w rejonie Trembowli i Śniatynia. Obserwacja ruchów wojsk tureckich nakazała jednak generalne przegrupowanie. Można było wnosić, że pierwsze uderzenie Turcy skierują na Wiedeń. Dlatego król wyznaczył miejsce dla głównego obozu wojsk koronnych na krakowskich błoniach, pod buławą hetmana wielkiego koronnego Stanisława Jabłonowskiego. Wojska litewskie spóźniły się na koncentrację i dołączyły dopiero pod koniec kampanii na terenie Węgier. Z nowego miejsca koncentracji bliższa była droga przez Śląsk na Węgry i Wiedeń. Korpus Sieniawskiego pozostawał na razie na miejscu dla osłony koncentracji przed ewentualną ofensywą z Mołdawii. Z Austrii nadchodziły coraz bardziej alarmujące wiadomości. Oblężenie Wiednia nastąpiło szybciej niż przypuszczano. Król bez zwłoki udał się do obozu pod Krakowem, gdzie wojsko powitało go entuzjastycznie. Ściągnął kawalerię Sieniawskiego, która wyruszyła spod Trembowli i Śniatynia 2 lipca i przybyła na krakowskie błonia 6 sierpnia, pokonując trasę liczącą sześćset kilometrów w znakomitej formie, co dało pierwszą próbę marszową ludzi i koni. 11 sierpnia wojsko wyruszyło w pochód. Maszerowano w dwóch kolumnach. Sieniawski szedł przez Bielsko, Cieszyn, Novy Jicyn, Hranicę, Lipnik, Ołomuniec, Brno, a siły główne Jabłonowskiego - przez Bytom, Tarnowskie Góry, Racibórz. W Raciborzu w każdą rocznicę przemarszu wojsk polskich na Wiedeń odbywają się uroczystości z malowniczym pochodem konnej husarii. Połączenie obu grup nastąpiło w Mikołowie. Pod Stetteldorfem oczekiwał Karol Lotaryński wraz z wyższymi dowódcami sojuszniczymi. W czasie przeglądu wojska wspaniale prezentowała się armia polska mimo długiego i dość forsownego marszu. Żołnierze piechoty z rozkazu króla odbywali podróż na podwodach. Na naradzie w zamku w Stetteldorfie naczelne dowództwo całości operacji powierzono Janowi Sobieskiemu. Rada przyjęła jego ordre de bataille. Plan zakładał stoczenie generalnej bitwy pod Wiedniem w celu całkowitego zniszczenia sił nieprzyjacielskich. Austriacy przedstawili swój plan, który przewidywał przede wszystkim likwidację oblężenia Wiednia (miasta) i zmuszenie Turków do odwrotu. Zwyciężyło stanowisko króla polskiego. Według planu Sobieskiego należało przeprawić się przez Dunaj powyżej Wiednia i zamknąć Turków wraz z obleganą twierdzą w pierścieniu. Rejon przyszłej bitwy zamykał się w trójkącie, którego wierzchołek stanowiła twierdza wiedeńska, boki - rzeka Dunaj i wpadająca do Dunaju rzeczka Wiedenka, podstawę - Las Wiedeński, to jest kompleks zalesionych wzgórz otaczających półkolem dolinę wiedeńską. Tutaj bowiem znajdował się główny obóz wezyra i grupowały się jego wojska. Plan Sobieskiego zakładał, że zjednoczone siły sojusznicze zgromadzą się w rejonie Tulln i Krems, stamtąd nastąpi przeprawa na prawy brzeg Dunaju. Natarcie rozpocznie lewe skrzydło biegnącą wzdłuż Dunaju tzw. drogą wiedeńską. Lewe skrzydło ma pozorować główny kierunek uderzenia, będzie przeprowadzone dość znacznymi siłami pod dowództwem księcia Karola, odwróci ono uwagę Turków, którzy skupią tu gros swoich sił. Prawemu skrzydłu przypadnie zadanie głównego, miażdżącego uderzenia. Wojska prawego skrzydła, składające się przede wszystkim z kawalerii i - dodatkowo - pewnej ilości piechoty oraz artylerii, miały skrycie przejść przez Las Wiedeński, a następnie zaatakować wprost obóz turecki. Austriacy podjęli się dostarczenia w Lesie Wiedeńskim paszy dla kawalerii prawego skrzydła. Rozkazy, kierujące wojska odsieczy w dolinę Tulln, zostały wydane. Zostawmy na razie wojska sojusznicze, gotujące się do przeprawy, i przenieśmy się za granicę południowo-wschodnią. Wyruszając pod Wiedeń król powierzył jej obronę od strony Mołdawii Andrzejowi Potockiemu, synowi zmarłego hetmana Rewery. Nie poprzestając na obronie biernej, zorganizowano grupę ofensywną. Pod okiem komisarza do spraw kozackich Stanisława Druszkiewicza sformowano przy pomocy oficerów koronnych specjalny korpus złożony głównie z Kozaków, do którego dołączyły się oddziały zbiegłych Wołochów i Mołdawian. Dowództwo nad całością objął Stefan Kunicki, Kozak szlacheckiego pochodzenia. Kunicki zajął nie broniony Niemirów, tu stworzył sobie kwaterę główną i przekroczył Dniestr zagłębiając się w Mołdawię, gdzie siły jego powiększali przyłączający się doń powstańcy mołdawscy. Spotkanie z Turkami pod Tiglotynem uwieńczyło zwycięstwo. W końcu jednak Tatarzy otoczyli Kunickiego pod wsią Tabols. Mołdawianie go opuścili, Kunicki ledwo zdołał wymknąć się z kawalerią. Nad pozostawioną na pastwę losu piechotą objął dowództwo oficer kozacki Andrzej Mohyła, który w dramatycznych okolicznościach wycofał się do Jass i Niemirowa, zabił Kunickiego i objął dowództwo nad jego niedobitkami. Mohyła pozostał w służbie polskiej i doszedł później do godności hetmana kozackiego. Wyprawa mołdawska, aczkolwiek zakończona niepowodzeniem, stanowiła pożądaną dywersję. Poza tym umożliwiła skupienie w służbie polskiej znacznej grupy Kozaków, dla których król przygotował w następnym roku miejsca osiedlenia nad rzekami Basia i Tykicz, wokół Korsunia, Czerkas, Czehrynia i Humania, potwierdzając im dawne swobody i przywileje. Wyprawa mołdawska przyczyniła się również do zmiękczenia stanowiska Moskwy w toczących się wciąż pertraktacjach pokojowych. Wobec organizacji korpusu mołdawskiego, udział Kozaków w wyprawie wiedeńskiej nie był wielki, ograniczał się do około tysiąca ludzi w bitwie wiedeńskiej, część dołączyła podczas późniejszej kampanii. Sytuacja w Wiedniu była ciężka. Garnizon składał się z około jedenastu tysięcy żołnierzy oraz pięciu tysięcy milicji rekrutującej się z pospólstwa i studentów. Nastrój panował dobry, ludność wykazywała wolę obrony, wiedziała, że jej sytuacja nie jest beznadziejna. Spodziewano się nadejścia odsieczy pod wodzą niezwyciężonego pogromcy Islamu - króla polskiego Jana Sobieskiego. Jego "samo imię starczy za armię" - mówiono. Wezyr Kara Mustafa, organizując prace oblężnicze, wziął jednocześnie miasto pod ogień artylerii. Twierdza została otoczona ścisłym pierścieniem oblężenia. Jedynie przy drodze wiodącej wzdłuż Dunaju z Höflein do Wiednia znajdował się silny fort w Klosterneuburgu obsadzony dotychczas przez Austriaków, którzy zdołali się obronić. Na podstawie wstępnego rozpoznania Turcy uznali za najbardziej korzystny kierunek przyszłego szturmu generalnego stronę południowozachodnią, naprzeciwko pałacu cesarskiego. Tam też skierowano główne działania oblężnicze. Na wypadek nadejścia odsieczy wezyr zarządził zbudowanie pozycji obronnych, przede wszystkim od strony drogi naddunajskiej, stąd bowiem przewidywał generalne natarcie nieprzyjaciela. Przed ewentualnością frontalnego uderzenia osłaniał Turków masyw wzgórz i Lasu Wiedeńskiego. Atak od tej strony wydawał się mało prawdopodobny, niemniej jednak zabezpieczono wyjścia z lasu umocnieniami polowymi. Na wieść o zbliżaniu się armii nieprzyjacielskiej wezyr odesłał na Węgry dwadzieścia tysięcy jeńców i brańców, pozostałych, niezdolnych do marszu, dziesięć tysięcy kobiet, dzieci i starców kazał wymordować. Potworna zbrodnia dała wiedeńczykom przeczucie ich własnego losu. Postanowili bronić się tym zacieklej. Nieubłagalny nacisk Turków wzmagał się. 28 sierpnia artyleria dokonała pierwszego, poważnego wyłomu w umocnieniach naprzeciwko zamku cesarskiego. Wieczorem 8 września z murów obronnych dostrzeżono ogniska na wzgórzach Lasu Wiedeńskiego. Z twierdzy wystrzeliły rakiety na znak, że Wiedeń broni się i czeka. Jednocześnie z obozem odsieczy nawiązano łączność przy pomocy wywiadowców penetrujących linie nieprzyjaciela. Jednym z bardziej przedsiębiorczych był szlachcic polski Kulczycki, Rusin z województwa ruskiego, od dawna przebywający w krajach Wschodu jako kupiec. Po wojnie Kulczycki otworzył w Wiedniu pierwszą w Europie kawiarnię. Wojska odsieczy przeprawiły się przez Dunaj pod Tulln i zajęły przewidziane pozycje. Nastąpiły pierwsze spotkania oddziałów przednich i zwiadowczych. Patrolowanie Lasu Wiedeńskiego Kara Mustafa powierzył Tatarom. Wywiązali się oni z tego zadania bardzo źle. Patrolowali powierzchownie i szybko wycofali się pod obóz główny. Tak więc Kara Mustafa miał bardzo słabe rozeznanie o ruchach wojsk nieprzyjacielskich na kierunku, który miał się okazać najważniejszy. Wrogie armie stanęły oko w oko. Siły tureckie liczyły sto dziesięć - sto piętnaście tysięcy żołnierzy. Wódz naczelny strony przeciwnej miał do dyspozycji: armię polską - dwadzieścia sześć tysięcy, austriacką - osiemnaście tysięcy, saską - dziewięć tysięcy, Brandenburczyków dziesięć i pół tysiąca, oddziały frankońskie i szwabskie - dziewięć i pół tysiąca. W sumie - ponad siedemdziesiąt tysięcy żołnierzy. Dwa tysiące kawalerii austriackiej zostało na lewym brzegu Dunaju jako ubezpieczenie, dwa i pół tysiąca Niemców - jako osłona taborów w Tulln. 9 września przeprawa była ukończona. Austriacy ruszyli wzdłuż Dunaju, odblokowując po drodze dzielną załogę fortu Klosterneuburg. Korpus niemiecki szedł środkiem, Polacyprawym skrzydłem przez Las Wiedeński. W trakcie bitwy nastąpiła częściowa wymiana oddziałów, np. część Polaków znalazła się na lewym skrzydle wraz z Austriakami i Niemcami, część znowu sił niemieckich i austriackich, zwłaszcza kawalerii, dołączono do Polaków forsujących Las Wiedeński. Droga prawego skrzydła była najtrudniejsza. Nie było mowy o zabraniu taboru, który został w Tulln. Żołnierze żywili się sucharami. Co gorsza, Austriacy, wbrew umowie, nie zabezpieczyli paszy na trasie pochodu, tak że konie trzeba było paść liśćmi w lesie. Gęstwina, ciasnota kamienistych, krętych wąwozów wydawały się nie do przebycia. Utrzymanie właściwego kierunku umożliwiła doskonała obsługa przewodników, leśników austriackich. Działa niejednokrotnie trzeba było przenosić na rękach. W ciągu całego niemal dnia 10 września naczelny wódz znajdował się przy armii austriackiej, ponieważ jej przypadało główne zadanie w pierwszym stadium bitwy. Działając przez zaskoczenie, Sobieski rzucił do ataku swoje przyboczne chorągwie husarskie i zajął panujące nad okolicą wzgórze Kahlenberg oraz sąsiednie - Leopoldsberg - zbiegające zboczem do drogi wiedeńskiej. Na Kahlenbergu obrał sobie miejsce dowodzenia książę Karol Lotaryński i tu stworzył podstawę do natarcia. Armia austriacka miała przed sobą zagradzający drogę do Wiednia korpus Ibrahima paszy. Grzmot dział zasygnalizował spotkanie obu armii. Austriacy w uporczywym i krwawym wysiłku zmierzali do murów miasta, pragnąc przynieść rodakom w Wiedniu wyzwolenie. Podczas gdy Kara Mustafa, rezygnując na razie z poważniejszych prac oblężniczych i odkładając generalny szturm Wiednia na później, ściągał większość sił pod Kahlenberg, przez góry i Las Wiedeński zbliżały się masy kawalerii, ponad dwadzieścia tysięcy jeźdźców. Austriacy, w uporczywej walce, dotarli niemal do murów twierdzy. Wspierali ich od prawej strony Niemcy. Przygotowując generalną szarżę kawalerii, generał Marcin Kątski wyprowadził przez Las Wiedeński osiem brygad polskiej piechoty, cztery regimenty piechoty niemieckiej oraz artylerię. Akcję tę przygotowano po korekcie błędu w mapach, dokonanej osobiście przez Sobieskiego na podstawie autopsji. Piechota i artyleria miała zniszczyć pozycje obronne janczarów, zagradzające drogę od Lasu Wiedeńskiego do obozu tureckiego. Zadanie wykonała piechota przy wsparciu artylerii szybciej, niż to obliczył naczelny wódz, dając mu możność przyspieszenia decyzji głównego uderzenia. Wielki wezyr zorientował się w sytuacji i zarządził pospieszne przegrupowanie, gromadząc większość sił na odcinku frontu przed Lasem Wiedeńskim. Ale było już za późno. W obozie tureckim wystąpiły objawy popłochu. Tatarzy pierwsi wycofali się chyłkiem do mostu na Wiedence, jedynej drogi odwrotu. W celu rozpoznania trasy głównej szarży naczelny wódz rzucił chorągiew porucznika Zbierzchowskiego, wprawdzie straciła ona dziewiętnastu towarzyszy i trzydziestu pięciu pocztowych, ale wykonała zadanie. 12 września o godzinie osiemnastej naczelny wódz sprzymierzonych wydał rozkaz szarży. Powtórzyły go sygnały trąbek. Zagrzmiały armaty i w dymach dział runęła po pochyłości wzgórza szarża dwudziestu tysięcy jeźdźców. Było to tak, jakby Las Wiedeński ruszył i niepowstrzymaną nawałnicą staczał się ze wzgórz. Tętent dziesiątek tysięcy kopyt końskich zlał się w jeden przeciągły grzmot. Uderzenie było straszliwe, toteż siły tureckie uległy błyskawicznemu rozbiciu. Działanie wojsk sojuszniczych można porównać do manewru boksera w decydującej rundzie. Zawodnik atakuje prostym lewą ręką, przygotowując jednocześnie piorunujący knock out sierpowym z prawej. Rozstrzygający manewr prawym skrzydłem był klasycznym działaniem Sobieskiego, po przygotowaniu ogniowym artylerii i piechoty - miażdżące uderzenie masą kawalerii. O zmierzchu wspaniała armia turecka, porzucając niezliczone bogactwa w obozie, uciekła bezładną masą. Pościg nie trwał długo. Tu można zarzucić Sobieskiemu niewykorzystanie zwycięstwa, wypuszczenie żywej siły nieprzyjaciela. Przypomnijmy jednak zamiar austriacki: szło o odparcie Turków spod Wiednia, a nie o ich zniszczenie. Przypominijmy też, że Austriacy zobowiązali się zmagazynować paszę dla koni w Lesie Wiedeńskim, ale tego nie uczynili. Podczas niezwykle uciążliwego marszu i w czasie postoju na pozycjach wyczekiwania - razem trzy doby - konie żywiły się wyłącznie liśćmi. Zdobyły się jeszcze na wielki wysiłek szarży i to był kres wytrzymałości. To tak, jakby dzisiaj nie dostarczyć armii pancerno-motorowej benzyny, skutki byłyby te same. Konie stanęły, jak maszyny, którym zabrakło paliwa. Niemniej jednak zwycięstwo było całkowite. Obóz turecki znalazł się w rękach sprzymierzonych, armia wezyra wycofała się, ulegając dezorganizacji. Pole bitwy zaległo piętnaście tysięcy zabitych żołnierzy nieprzyjacielskich. Straty sprzymierzonych wyniosły około trzech i pół tysiąca poległych, to jest pięć procent. W ich ręce wpadła wielka chorągiew wezyra, liczne sztandary, sto siedemnaście dział, zasoby prochu i ołowiu, masa broni ręcznej, palnej i białej, kunsztownie wykonanej, mnóstwo przedmiotów zbytku, rzędów końskich, drogocennych tkanin, poza tym masa koni arabskich i orientalnych. Zdobyte przedmioty, co z nich ocalało; zostały do dziś cennym zabytkiem sztuki wschodniej dla krajów uczestniczących w zwycięstwie. Konie stały się podstawą hodowli konia arabskiego. Jeden z trzech ogierów dających początek rasie angielskich koni pełnej krwi pochodził spod Wiednia. Wieść o zwycięstwie stała się największą sensacją świata, opromieniała imię Jana Sobieskiego niebywałą chwałą, wśród posłań gratulacyjnych nadeszło również posłanie z dalekich Chin. Nastąpił triumfalny wjazd zwycięzcy do wyzwolonego miasta. Króla polskiego, jadącego na cisawym rumaku, przybranego w błękitny żupan, który nosił podczas bitwy, otoczyły rozentuzjazmowane tłumy Wiedeńczyków. Miasto było udekorowane, jeszcze nigdy dotąd Wiedeń nie przeżył tak wielkiego triumfu. Niebawem zjawił się cesarz Leopold, niezadowolony, że nie udało mu się uprzedzić króla polskiego w triumfalnym wjeździe. Mieszczanie chłodno go przyjęli. Pozamykali okna, pustka i milczenie powitało władcę, który uciekł w chwili niebezpieczeństwa. Podczas spotkania ze zwycięskim wodzem wyprawy cesarz Leopold zachował się wręcz impertynencko. Nie odpowiedział na przykład na ukłon królewicza Jakuba, uczestnika bitwy, którego król polski zamierzał mu przedstawić. Po ocaleniu Wiednia Austriacy chcieli się jak najprędzej pozbyć Polaków. Nie zależało im na ostatecznym pogromie armii tureckiej, woleli raczej, żeby ona odpłynęła do Polski. Toteż nie kwapili się z planem dalszej kampanii, natomiast Sobieski nie uważał jej za ukończoną. Kara Mustafa, przez nikogo nie ścigany, zdołał szybko się otrząsnąć z nastroju paniki i rozpaczy. Udało mu się zatrzymać i zorganizować część oddziałów, dotarł z nimi do Jawaryna i tam ogłosił zbiórkę rozproszonych wojsk. Zorganizował też sąd wojenny. Winę za przegraną bitwę zwalono na podwładnych, między innymi na Ibrahima paszę, który oddał głowę. Następnie już w Budzie Kara Mustafa przystąpił do dalszej organizacji armii. Na miejsce straconego Ibrahima paszy mianował nowego paszę budzińskiego, Kara Mehmeda, powierzył mu korpus kawalerii i pozostawił na Węgrzech jako osłonę. Oprócz korpusu Kara Mehmeda znajdowali się na Węgrzech Tatarzy i oddziały węgierskie Tököly'ego, oba zgrupowania niepewne, podejrzane o kontakty z Polakami. Wymarsz sił sprzymierzonych spod Wiednia nastąpił 18 września. Armie szły wzdłuż Dunaju na twierdzę Strzyhom. Pierwsi maszerowali Polacy, za nimi korpus austriacko-niemiecki, razem czterdzieści pięć tysięcy wojska. Pogoda była piękna, upał sprzyjał szerzeniu się zarazy. "Z wód snadź i owoców, ale najwięcej ze smrodu [rozkładających się zwłok] poczęły się choroby bardzo rzucać na wojsko..." Po wielkim wysiłku uwieńczonym zwycięstwem nastąpiło pewne rozluźnienie, kolumna się rozciągnęła. Według danych wywiadu główne wojska tureckie zgromadziły się w Budzie. Załoga turecka Nowych Zamków wynosiła dziesięć tysięcy, o Strzyhomiu brak było wiadomości. W Lewoczy, odległej sześćdziesiąt kilometrów od Strzyhomia, stał Tököly. Sobieski zarządził marsz w kierunku twierdzy Strzyhom, znajdującej się na prawym brzegu Dunaju. Aby ją zdobyć, trzeba było przedtem opanować przyczółek mostowy na lewym brzegu Dunaju, umocniony silnym fortem w Parkanach. Po przeprawie przez Wag, Polacy zatrzymali się na postój o dziesięć - dwanaście kilometrów od Parkanów. Austriacy i inne wojska sojusznicze, jak również własna piechota i artyleria, były jeszcze daleko w tyle. Według danych dostarczonych przez podjazdy i pochwyconych jeńców, załoga Parkanów wynosiła około dziesięciu tysięcy żołnierzy. Innych wojsk, oprócz załogi Strzyhomia, na drugim brzegu nie było. Wobec tego Sobieski zdecydował - nie zwlekając - zaatakować Parkany i zdobyć je przez zaskoczenie. I przegrał, jak nigdy dotąd i nigdy później. Po pierwsze, dane rozpoznania okazały się mylne. Na prawym brzegu Dunaju znajdował się Kara Mehmed, który ze swej strony przeprowadził sumienne rozpoznanie i był zorientowany w sytuacji przeciwnika. Nocą przeprawił przez Dunaj swoje oddziały (dziesięć tysięcy wyborowej kawalerii, pięć tysięcy janczarów), następnie ustawił je w szyku bojowym w widłach Dunaju i jego dopływu, rzeki Hron, na prawo od Parkanów i mostu na Dunaju, czekając na nieprzyjaciela. Ponadto spodziewał się znacznych posiłków, które były w drodze. Sobieski wysłał do przodu silny podjazd kawalerii i dragonów pod dowództwem Stefana Bidzińskiego. I otóż doświadczony, stary lis wpadł w pułapkę. Zagłębił się beztrosko w teren obserwowany przez ukrytego nieprzyjaciela. Dostrzegł niewielki oddział jazdy tureckiej i puścił się za nią w pogoń. Nagle poczuł na sobie ogień dział z Parkanów i znalazł się w obliczu szarżującej, nieprzeliczonej masy nieprzyjacielskiej kawalerii. Bidziński rzucił się do ucieczki, wpadł na straż przednią, która pod dowództwem hetmana Jabłonowskiego na odgłos kanonady ruszyła na pomoc. Jabłonowski uszykował oddziały do walki, spieszył dragonów, rozwinął kawalerię do przeciwuderzenia. Impet szarżującej masy Turków zniósł jednak dragonię i zmusił kawalerię do odwrotu. Sobieski, który z oddziałem głównym znajdował się we wsi leżącej siedem kilometrów od Parkanów, nie miał pojęcia o sytuacji. Słysząc kanonadę sądził, że to bój spotkaniowy przednich straży. Raptem dojrzał pędzących w nieładzie jeźdźców Jabłonowskiego i Bidzińskiego z Turkami na karkach. Szybko sprawił szyk bojowy, wskazując oddziałom Jabłonowskiego miejsce na prawym skrzydle. Po kilkakrotnych atakach przeważającej sile Turków udało się przerwać front polski i znaleźć się na jego tyłach. Sobieski zarządził przegrupowanie kawalerii na lewym skrzydle, zwracając ją frontem przeciw okrążającemu nieprzyjacielowi. Zmianę frontu husarii lewego skrzydła poczytano w innych oddziałach za hasło do odwrotu. Nastąpiła paniczna ucieczka, w której sam król omal nie stracił życia. Ocalił go prosty rajtar, który poległ. Próżno później starano się ustalić nazwisko obrońcy króla. Pozostał bohaterem nieznanym. Rozbitki polskiej kawalerii gnając cztery kilometry opętanym galopem dopadły wreszcie nadciągających kolumn własnej piechoty i podążających za nimi Austriaków. Piechota wstrzymała pościg Turków, którzy zawrócili do swego obozu. Mieli powody cieszyć się zwycięstwem, zwłaszcza wobec wiadomości, że król polski został zabity a haniebna klęska wiedeńska pomszczona. Triumf okazał się przedwczesny. Kara Mehmed wysłał wezyrowi głowę poległego wojewody pomorskiego Denhoffa jako głowę króla polskiego i sądził, że zyskał sobie wieczystą chwałę pogromcy straszliwego "lwa Lechistanu". Rzeczywistość była inna. Niemniej jednak otrzymawszy znaczne posiłki, Kara Mehmed gotował się do generalnej rozprawy z siłami sojuszniczymi. W ciągu nocy król polski wypoczął po straszliwym wysiłku, ochłonął z wrażenia klęski, wyfukał się na oficerów, że "głupcy, niedbalcy, niepilni". Zapowiedział, że nieprzyjazną fortunę "zdepcze jak małpę". "Boga przeprosiwszy obaczycie jutro zmianę". W dzień wypoczywano, pracowały podjazdy. Rankiem w sobotę 9 października trąbki i bębny poderwały obóz sojuszniczy do marszu. Wojska podzieliły się na trzy grupy: lewą - hetmana Jabłonowskiego, prawoskrzydłową - Hieronima Lubomirskiego, i środkową - austriacką. Z odległości półtora kilometra od frontu nieprzyjaciela Sobieski mógł sprawdzić jego ugrupowanie. Można było sądzić, że Kara Mehmed zechce powtórzyć na wielką skalę manewr onegdajszy i uderzy na przeciwnika znajdującego się w marszu albo też zaatakuje lewe skrzydło, będzie rolował wojska sojusznicze na łuk Dunaju. Kara Mehmed zgrupował wojsko w trzech rzutach. Pierwsza linia samej jazdy w sile osiemnastu tysięcy rozciągnęła się na długości trzech kilometrów. Wsparcia miała udzielić artyleria z Parkanów i Strzyhomia. Sobieski w lot ocenił słabe strony sytuacji nieprzyjaciela i postanowił je wykorzystać. Ustawił wojsko frontem pięć kilometrów długim, lewe skrzydło i środek pokrywały się z frontem tureckim, natomiast prawe - nie mając przed sobą nieprzyjaciela - zachowało swobodę manewru. Lewe skrzydło Jabłonowskiego, na które spodziewał się głównego nacisku, wzmocnił piechotą i artylerią. W pierwszej linii stała husaria, dalej chorągwie pancerne i lekkie. Wobec spodziewanego nadejścia Węgrów i Tatarów oddziały Jabłonowskiego ubezpieczył Sobieski specjalnym oddziałem złożonym z dziesięciu chorągwi jazdy pod dowództwem Stefana Czarnieckiego (krewny zmarłego hetmana). Ani jednak Węgrzy, ani Tatarzy nie nadeszli. Lewe skrzydło utrzymywało łączność ze środkiem zgrupowania, składającym się z Austriaków i Niemców, którzy mieli zapewnić ciągłość frontu na wypadek, gdyby skrzydło Jabłonowskiego zostało odepchnięte do tyłu. Na prawym skrzydle stanęły oddziały jazdy pod dowództwem Hieronima Lubomirskiego. Znajdowały się one na wprost Parkanów. Wódz naczelny, zbliżywszy swe oddziały na odległość półtora kilometra od nieprzyjaciela, stał w miejscu czekając na jego inicjatywę. Kara Mehmed, dowódca dzielny, ale zapalczywy, postanowił działać piorunująco i rzucił masy kawalerii całym frontem przeciw ugrupowaniu przeciwnika na lewym skrzydle i środku. Pierwszy impet Turków został zahamowany. Wówczas wódz turecki skierował skoncentrowane uderzenie na skrzydło Jabłonowskiego, spodziewając się tam rozstrzygnięcia. Żołnierze Jabłonowskiego, pomni onegdajszej klęski, bili się z największą zaciekłością. Sam hetman wziął udział w walce wręcz. Szarże i kontrszarże powtarzały się kilkakrotnie. Toczył się pojedynek artylerii obu stron. Odcinek Jabłonowskiego pod wpływem nacisku głównych sił nieprzyjaciela wygiął się, ale nie pękł. Kraniec północny zgrupowania trzymał się nieustępliwie łańcucha wzgórz; jego linia uległa wygięciu, ale nie utraciła łączności z grupą środkową, z którą była związana łańcuchem kawalerii generała Jana Dünewalda. I tu właśnie kryła się pułapka. Siły nieprzyjaciela znalazły się w kotle. Kara Mehmed zorientował się w sytuacji, ale było już za późno, zdołał uciec ranny na czele kilkuset jeźdźców przez most na Dunaju. Wkrótce most, na który zwaliło się uciekające z kotła wojsko, runął, nastąpiła rzeź Turków przypartych do rzeki, jak również załogi Parkanów. Armia turecka zamieniła się w niedługim czasie w krwawą miazgę. Ci, którzy skakali do Dunaju, znajdowali śmierć w nurtach rzeki. W Parkanach wybuchł pożar, zapaliły się prochy. Przed zachodem słońca naczelny wódz rozkazał otrąbić koniec bitwy. Zwycięstwo pod Wiedniem poruszyło cały świat. Parkany stały się jego właściwym zakończeniem. Klęska Turków była druzgocąca. Z trzydziestu tysięcy żołnierzy ocalało zaledwie kilkuset, reszta poległa, bądź dostała się do niewoli. Pieśń Te Deum laudamus na krwawym pobojowisku brzmiała groźnie. Skoro wieść o ostatecznej klęsce dotarła do padyszacha, zwołany sąd wojenny wydał wyrok śmierci na wielkiego wezyra. Wysłannicy padyszacha przywieźli mu jedwabny sznur. Kara Mustafa popełnił samobójstwo. Po zakończonej bitwie przystąpiono do ostatecznej likwidacji przeciwnika na Węgrzech. Miasto Strzyhom, leżące u stóp zamku na górze, zostało zdobyte natarciem piechoty austriackiej i polskiej. Zamek kapitulował 28 października i jego załoga wraz z ludnością muzułmańską odeszła na południe. Główną zasługę w zdobyciu następnej twierdzy, Seczany nad rzeką Ipel, należy przypisać pieszym Kozakom i polskiej piechocie. Kampania się skończyła. Późną jesienią zwycięski wódz powrócił z wojskami do kraju. Kampania wiedeńska miała światowy rozgłos, położyła kres ekspansji zbrojnej imperium Ottomanów. Odtąd znajdowało się ono w defensywie. Traktat pokojowy zawarty w 1699 roku w Karłowicach, już po śmierci króla Sobieskiego, zmusił Turków do zwrotu Kamieńca. Zaczęła się stopniowa likwidacja imperium ottomańskiego. W ciągu XIX wieku Rosja wyparła Turków z Bałkanów. Koniec imperium nastąpił w rezultacie I wojny światowej. Państwo tureckie cofnęło się do granic narodowych i w II wojnie światowej nie brało udziału. W końcowym okresie istnienia imperium ottomańskiego Rzeczpospolita przestała istnieć. Trzeba pamiętać, że Turcja była jedynym z mocarstw, które nie uznało jej rozbioru. W okresie po upadku Polski, w Turcji znajdowały oparcie zawiązki polskiej siły zbrojnej, jak Kozacy ottomańscy M. Czajkowskiego, Kozacy sułtańscy W. Zamoyskiego. Adam Mickiewicz zmarł w Konstantynopolu, dokąd przyjechał tworzyć polskie siły zbrojne na ziemi tureckiej. Polacy i Turcy darzyli się sympatią jako dwa narody, które w wieloletnich, krwawych i niepotrzebnych walkach wykopały sobie wzajemnie grób. Katastrofa wielkich planów. Zmierzch Wyprawa wiedeńska, jak dziś wiemy, była ostatnim wielkim sukcesem Jana III. Według jego zamierzeń miała się stać dopiero początkiem nowego, wielkiego okresu. Wyprowadzała go bowiem z partykularza wojen obronnych, toczonych na Ukrainie i płytkim pobrzeżu posiadłości tureckich, na arenę międzynarodową. Zwycięzca spod Wiednia musiał być niekwestionowanym przywódcą wojny europejskiej przeciw imperium tureckiemu. Plan Sobieskiego, który stał się podstawą do zawarcia traktatu w marcu 1684 roku w Linzu, imponuje rozmachem i skalą. Rzeczpospolita podpisała z Austrią i Wenecją traktat wspólnej wyprawy. Zamierzeniem Jana III było zdobycie Konstantynopola, "wtargnięcie w same wnętrzności wroga" i trafienie "w jego serce i głowę". Plan przewidywał koncentryczne uderzenie z trzech stron: Rzeczypospolitej od prawego skrzydła przez Mołdawię, Austrii środkiem przez Węgry, Wenecji - przez Dalmację. Jednocześnie przewidywano akcję morską: floty weneckiej na Dardanele i flotylli kozackiej - od Morza Czarnego i Bosforu. Plany opierały się na studiach podobnych przygotowań Batorego i Władysława IV. Jak można dziś sądzić, zamiar był anachroniczny. Zajęte sprawami równowagi europejskiej mocarstwa, nie były skłonne do "wojny ideologicznej". Sobieski z czystym sumieniem mógł dać spokój Turcji, której siłę ofensywną udało mu się złamać, i zająć się innymi, bardziej bezpośrednio interesującymi Polskę sprawami. Stan wewnętrzny Rzeczypospolitej wykazywał symptomy śmiertelnej choroby. To prawda, że jedyną ideą zdolną poruszyć masy szlacheckie - i na to liczył król - mogła być wyprawa przeciw Islamowi. Jednak pod warunkiem sukcesu. W danej sytuacji zwyciężona Turcja przestała przedstawiać groźne niebezpieczeństwo, ale miała jeszcze dość siły, żeby się bronić. Rysowała się natomiast groźba ze strony przyszłych rozbiorców: Rosji, Austrii i Prus. Podczas wyprawy w 1683 roku Grzymułtowski, będący w kontakcie z Moskwą, ostrzegał: "strzeż Boże jakiego wypadku na Węgrzech, gdyż Moskwa nie omieszka wykorzystać natychmiast niepowodzenia." W czerwcu 1684 roku ruszyła ofensywa austriacka na Węgry. Początkowo zwycięska, utknęła pod Budą i nie ruszyła dalej. Ofensywa polska wypadła jeszcze gorzej. Wojska Rzeczypospolitej, sparaliżowane intrygami hetmanów Jabłonowskiego i Sapiehy, prawie że nie były zdolne do działania, utknęły na przeprawach przez Dniestr pod Żwańcem i musiały się wycofać. Przedsięwzięta z ogromnym rozmachem impreza wojenna skończyła się na niczym. Plan działania na rok 1685 natrafił początkowo na trudności wewnętrzne opozycji obawiającej się dominium absolutum, a następnie sabotaż sojuszników. Wyprawa ruszyła pod dowództwem Jabłonowskiego bez współdziałania z jakimkolwiek innym państwem. Król z powodu choroby nie mógł w niej wziąć udziału. Jabłonowski na czele zaledwie czternastotysięcznej armii koronnej i litewskiej przeszedł Bukowinę i 30 września pod Bojanem został osaczony przez duże siły tureckie Solimana. Polacy zdołali odeprzeć nieprzyjaciela i obronić się w obozie. Jednocześnie na Wołyń wpadły zagony tatarskie, z trudem odparte przez króla, który zmobilizował sąsiednie województwa. Jabłonowskiemu wraz z Kątskim udało się wyprowadzić armię z matni i dotrzeć do Wałów Trajana, gdzie oczekiwano walnej bitwy. Ponieważ nieprzyjaciel się wycofał, Jabłonowski wrócił do Śniatyna i na tym działania się zakończyły. Dalsza wojna przeciw Turcji mogła rokować powodzenie jedynie pod warunkiem wspólnego działania sojuszników, a między innymi wciągnięcia Moskwy do Świętej Ligi. Moskwa stawiała twarde warunki: oddania jej na wieczne czasy wszystkich ziem, które posiadała na mocy rozejmu andruszowskiego, z Kijowem włącznie, w zamian za iluzoryczne obietnice pomocy przeciw Turcji. W sytuacji uwikłania się w wojnę turecką, Rzeczpospolita była zmuszona przyjąć najcięższe warunki. Grzymułtowski podpisał pokój wieczysty, który niczego nie kończył, a przeciwnie - zaczynał okres tworzenia się stanowczej przewagi Rosji w stosunku do Rzeczypospolitej i spełnienia jej agresywnych zamiarów. Król odmówił ratyfikacji traktatu pokojowego do czasu ukończenia projektowanej wyprawy. Jej powodzenie dałoby możność odmiany, nawet łącznie z podjęciem ryzyka wojny z Moskwą. Wyprawa, świetnie przygotowana i zaopatrzona, skończyła się niepowodzeniem. Król na próżno szukał możności stoczenia walnej bitwy na terenie Mołdawii i Multan. Nieprzyjaciel wciągnął go w głąb spustoszonego kraju. Jan III na czele swego wojska szedł ku swemu przeznaczeniu. W końcu pochód zatrzymały góry. "Mistrz w wykorzystywaniu terenu został zwyciężony przez teren". Zresztą to nie był dawny Sobieski. Nie potrafił przeprowadzić swojej woli na radzie wojennej, wlać nowej otuchy w serca żołnierskie. Po raz pierwszy w życiu ustąpił wobec podwładnych i nakazał odwrót w górę Prutu do Jass. Pożar Jass pożegnał wycofującą się bez wygranej i przegranej armię polską. Jedynym sukcesem stało się zniesienie kosza tatarskiego przez Miączyńskiego pod Perehorcami. We Lwowie czekało już poselstwo moskiewskie z fatalnym traktatem. Z oczu króla, który traktat musiał podpisać, popłynęły łzy. To był koniec wielkich zamierzeń. Sprawa Ukrainy przegrana, przechyliła się szala współzawodnictwa na stronę Rosji. Traktat przyznał jej, oprócz korzyści terytorialnych, uprawnienia do opieki nad ludnością prawosławną w Rzeczypospolitej, co naruszało stanowisko suwerenne Polski i było początkiem penetracji Rosji w nasze wewnętrzne sprawy. Jedyną rekompensatą mogły stać się sukcesy na terenie Węgier, Siedmiogrodu, Mołdawii, Multan, ustanowienie w jednym z trzech krajów królestwa dla syna Jakuba, który tą drogą może osiągnąłby tron polski i ustanowił dynastię. Gdybyż do tego doszło, wszystko jedno, jakim był ten Jakub. Gdyby berło utrzymała jeszcze jakiś czas ręka Polaka... Nadeszły jednak czasy, które nazwać można dnem upadku. Spisek przeciw królowi, zrywanie sejmów, intrygi, przekupstwo, wszystko najgorsze, przez co przeszedł w czasie swego kryzysu każdy naród w Europie, żaden jednak nie zapłacił tej ceny, co Polska. "Rzeczpospolita jest w malignie, trzeba jej krwi upuścić" - wołał wierny królom wojak Stefan Bidziński wzywając do wojny domowej. "Stan kraju łatwiej spisać łzami, niż piórem" - zanotował biskup Załuski. "Zdumiewa się i sama natura, która najmniejszemu i najlichszemu zwierzęciu dawszy sposób obrony, nam tylko samym odejmuje nie jakaś przemoc albo nieuniknione przeznaczenie, ale jakby z umysłu jakiego narodzona złośliwość... Jeszcze czterdzieści dni a Niniwa zniszczoną zostanie". Oto prorocze słowa króla. Uwikłany w pęta Świętej Ligi i sprowokowany przez cesarza Austrii - Jan III w roku 1691 wyruszył na wyprawę wojenną, ostatnią. Wkroczył na Bukowinę, posuwał się ostrożnie trzema szlakami. Przed przekroczeniem granicy zablokował Kamieniec, stawiając w jego pobliżu fort: Okopy Świętej Trójcy. Po kilku zwycięskich potyczkach zajął Suczawę, Neamt, parę warownych klasztorów. Zapowiedziana pomoc austriacka nie nadeszła. Jan III pozostawiony samemu sobie stoczył jeszcze bitwę na polach Pererytej i zmusił nieprzyjaciela do odwrotu. Cesarz austriacki, odciążony przez działania wojenne Polaków, odniósł zwycięstwo pod Słonym Kamieniem, ale sojusznikowi z pomocą nie przyszedł. Jan III na próżno jej oczekiwał wśród deszczów, chłodów i roztopów wczesnej w tym roku, wyjątkowo złośliwej jesieni. W końcu nakazał odwrót i przez przepaściste lasy bukowińskie poprowadził zdemoralizowaną i wynędzniałą armię do kraju. Na tym też skończę, moim bowiem zamierzeniem było opisać jedynie działania wojenne Jana Sobieskiego i wydarzenia polityczne poruszyć tylko o tyle, o ile to było konieczne dla zrozumienia przyczyny tamtych. To zwalnia mnie od oceny politycznego sensu życia i panowania Sobieskiego, króla Jana III. Spadkobierca tradycji staropolskiej sztuki wojennej najlepszego okresu potrafił ją rozwinąć i udoskonalić. Zwiększył udział ilościowy piechoty, zwłaszcza zaś ulubionej przez siebie dragonii. W miarę możliwości rozwinął również artylerię opierając ją na najlepszych wzorach zagranicznych i na pracy znakomitych fachowców. W kraju, gdzie corocznie ustanawiano na nowo stan wojska i na coroczną wyprawę czyniono nowe zaciągi, stworzył system mobilizacyjny, umożliwiający utrzymanie ciągłości organizacyjnej, wyszkolenia i zachowanie doświadczonej kadry. Na czas między wyprawami nie likwidował jednostek, zostawiając kadrę, która następnie stawała się kośćcem oddziałów przy nowym zaciągu. Wśród wielu ulepszeń uzbrojenia i taktyki należy wspomnieć o wprowadzeniu gotowych ładunków prochowych, co uprościło użycie ręcznej broni palnej. Zastąpienie forkietu (podpórki) przez berdysz w piechocie wzmogło jej zdolność obronną wobec kawalerii, dając do ręki piechurom nową broń bez dodatkowego obciążenia. W tej epoce zaczęła wchodzić w użycie lżejsza broń palna piechoty nie wymagająca podpórki do strzelania, za to zaopatrzona w bagnet. Berdysz Sobieskiego jest ogniwem pośrednim między dawną bronią muszkietową i nowoczesnym karabinem. Zróżnicowanie trzech długości berdysza umożliwiało jednoczesny ogień trzech szeregów piechoty: pierwszy z pozycji klęczącej, drugi pochylonej, trzeci z wyprostowanej. Po oddaniu salw trzy szeregi cofały się szybkim kontrmarszem na tył kolumny dla ładowania broni. Taki system zapewniał dość dużą siłę ogniową piechoty. W taktyce piechoty zbliżył się Sobieski do wzorów nowoczesnych, wprowadził czy może popierał unikanie ognia przez padnięcie i posuwanie się rojem, niemal dochodził do odkrycia nowoczesnego szyku bojowego - tyraliery. Tradycyjne uzbrojenie husarii stało się lżejsze przez zastąpienie płytowej zbroi - kirysa, przez skórzaną, nabijaną łuską metalową, karacenę, oraz przez odrzucenie naplecznika. Wielki wódz pracował nad nie rozwiązanym dotychczas w Rzeczypospolitej zagadnieniem prawidłowego zaopatrzenia armii w czasie wyprawy. Godne są studiów jego poczynania w tym kierunku podczas wyprawy wiedeńskiej, a może również - w nieudanej pod innymi względami - wyprawie 1685 roku. Jako rasowy żołnierz Jan Sobieski był uwielbiany przez żołnierzy, nawet nieprzyjacielskich. Ze swej strony oddawał pełną sprawiedliwość i szacunek nieprzyjacielowi, oceniał jego męstwo i sztukę. Bezlitosnej sztuce operacyjnej Sobieskiego, zmierzającej do zniszczenia żywej siły nieprzyjaciela bez oszczędzania w potrzebie sił własnych, nie można zarzucić ani krwiożerczości, ani czułostkowości. Jest po prostu sztuką najlepszą. Ramy tej pracy nie pozwoliły nam dojrzeć Sobieskiego w jego życiu prywatnym i rodzinnym, choćby w uroczym Wilanowie, który nam został na pamiątkę. Jeden z najbardziej wykształconych ludzi w Europie, miłośnik malarstwa i innych sztuk plastycznych oraz muzyki, posiadacz i użytkownik bogatych księgozbiorów, był jednocześnie miłośnikiem sielskiego życia i wiejskiego gospodarowania. Jego dom i dwór stał się promieniującym ośrodkiem kultury europejskiej i ducha polskiego. Śmierć litośnie uwolniła go od cierpienia, klęski i zawiedzionych nadziei. Kiedy zmarł, u jego stygnących zwłok powstał spór o koronę. Wierny sługa, koniuszy Marek Matczyński, przykrył głowę zmarłego króla husarskim szyszakiem. Ostatni wielki król Rzeczypospolitej i ostatni jej wielki wódz przeszedł do historii w wojennym szyszaku. Nota biograficzna Jan Sobieski urodził się 19 sierpnia 1629 roku jako syn krajczego koronnego Jakuba i Teofili z Daniłowiczów. Był on szlachcicem herbu Janina. Studiował wraz z bratem Markiem w Akademii Krakowskiej, następnie ojciec - wówczas wojewoda ruski - wysłał ich obu na paroletnią podróż do Francji, Niemiec, Niderlandów i Anglii dla uzupełnienia wykształcenia i otarcia się w świecie. Podczas pobytu młodych Sobieskich za granicą zmarł ich ojciec, w myśl jego ostatniej woli nie przerwali studiów i wrócili do kraju dopiero na wieść o wojnie domowej wznieconej przez Bohdana Chmielnickiego. Obaj bracia wstępują w służbę wojskową stając na czele chorągwi własnego zaciągu. Jan Sobieski otrzymał wówczas godność starosty jaworowskiego. Jego chorągiew weszła w skład armii Jana Kazimierza, która w połowie sierpnia 1649 roku stoczyła pod Zborowem bitwę z wojskami kozacko-tatarskimi zakończoną ugodą tak zwaną zborowską. Ugoda nie została ratyfikowana przez sejm i walki toczyły się w dalszym ciągu. 28-30 czerwca 1651 roku Polacy odnieśli zwycięstwo w wielkiej bitwie pod Beresteczkiem, w której Jan Sobieski został ranny. Marek Sobieski zginął w rezultacie klęski pod Batohem. W bitwie tej Jan nie brał udziału, uczestniczył natomiast w wielu akcjach zbrojnych wojny polsko-kozackiej. Jesienią 1653 roku wraz z wojskami Jana Kazimierza Sobieski znalazł się w Żwańcu w obozie oblężonym przez wojska kozacko-tatarskie. Podczas układów pokojowych przypadła mu rola zakładnika. Zimą 1654 roku w Perejasławiu Chmielnicki poddał Ukrainę lewobrzeżną i Kozaczyznę zwierzchnictwu cara moskiewskiego. Wybuchła wojna polskorosyjska. Na początku 1655 roku doszło do bitwy pod Ochmatowem, w której brał udział Jan Sobieski. Podczas "potopu" szwedzkiego jako pułkownik stanął po stronie szwedzkiej i dopiero w marcu 1656 roku powrócił do prawowitego króla, uzyskał przebaczenie i urząd chorążego wielkiego koronnego. Brał udział w walkach polsko-szwedzkich. m. in. pod Warszawą w lipcu 1656 roku, gdzie prawdopodobnie dowodził bądź kierował działaniami posiłkujących Tatarów. Następnie walczył w kampanii przeciwko Rakoczemu. 16 września 1658 roku stanęła umowa z Kozaczyzną w Hadziaczu: Ukraina miała powrócić do Rzeczypospolitej jako Księstwo Ruskie. Moskwa odpowiedziała interwencją zbrojną. W bitwie pod Lubarem i Cudnowem armia rosyjska dowodzona przez Szeremietiewa poniosła klęskę. Kozacy przeszli na stronę polską. Sobieski walczył w tej bitwie, a następnie uczestniczył w pertraktacjach z Kozakami. Podczas krótkotrwałego pokoju sprawował mandat poselski. Zimą 1663-1664 wyruszył na niefortunną wyprawę przeciw Moskwie. Podczas rokoszu Jerzego Lubomirskiego w latach 1664-1666 dowodził wojskami królewskimi. Otrzymał laskę marszałkowską i buławę polną po rokoszaninie. Wkrótce potem wziął ślub z Marią Zamoyską z domu d'Arquien. W październiku 1867 roku wystąpił po raz pierwszy jako samodzielny wódz i pobił pod Podhajcami wojska tatarsko-kozackie. W roku 1668 otrzymał buławę wielką koronną. Za panowania króla Michała Wiśniowieckiego znalazł się w szeregach opozycji. Nie przeszkodziło mu to w znakomitym pełnieniu obowiązków hetmana wielkiego. W roku 1671 prowadził słynną wyprawę na czambuły tatarskie wyzwalając tysiące jasyru. Zaplanował i przygotował wyprawę przeciw gotującej się do ataku na Rzeczypospolitą Turcji i pobił jej armię pod Chocimiem w listopadzie 1673 roku. Po śmierci Michała Wiśniowieckiego elekcja dnia 19 maja 1674 roku przyniosła koronę Janowi Sobieskiemu. Koronacja nastąpiła dopiero 2 lutego 1676 roku po stoczeniu zwycięskich walk z Turkami i Tatarami. Król Jan III Sobieski zawarł sojusz z Francją i ze Szwecją (tajny traktat w Jaworowie) przeciwko Austrii i Brandenburgii, Sojusznicy przyrzekli mu pomoc w odzyskaniu Śląska i Prus Książęcych pod warunkiem zawarcia pokoju z Turcją. Rzeczywiście po oblężeniu wojsk polsko-litewskich w roku 1676 pod Żórawnem nastąpił pokój z Turcją, dalsze jednak plany nie mogły być zrealizowane zarówno wskutek niewywiązania się Francji z danych obietnic, jak i opozycji w kraju. Skoro sojusz francuski zawiódł, król polski zawarł przymierze z Austrią i posiłkował ją przeciw Turcji odnosząc wspaniałe zwycięstwa pod Wiedniem i Parkanami jesienią 1683 roku. Uwaga królewska skierowała się teraz na kraje południowej Słowiańszczyzny dążącej do wyzwolenia się spod panowania tureckiego. Wyprawa ku Morzu Czarnemu w 1684 roku okazała się niefortunna. W nowej konfiguracji król polski podpisał pakt przystąpienia do świętej Ligi, wraz z papiestwem, Austrią i Węgrami. Za cenę przyrzeczonej pomocy Rosji przeciwko Turcji w roku 1688 Rzeczpospolita aktem podpisanym przez Krzysztofa Grzymułtowskiego zrzekła się na zawsze lewobrzeżnej Ukrainy, Kijowa i Smoleńska. Ostatnie lata panowania to ustawiczne, ale nieudane, próby ustalenia dynastii, zapewnienia ciągłości władzy przez następstwo synów na tronie polskim, a przynajmniej na Węgrzech i w Mołdawii, torpedowane przez oligarchię możnowładczą. Król Jan III Sobieski zmarł 17 czerwca 1695 roku w Wilanowie. Pochowany został na Wawelu. Spis treści Urodzony pod znakiem pioruna Ogniem i mieczem Przeciw carowi Przeciw Turcji Pogrom Tatarów Przebudzenie. Chocim Jan Sobieski wstępuje na tron Żórawno U szczytu sławy Katastrofa wielkich planów. Zmierzch Nota biograficzna Koniec 1/ 1