Janet Kagan Mistrzowskie posunięcie dziadka do orzechów HOGO 1993 Marianna Tedesco włączyła magnetofon na pełną moc. Słuchała suity "Dziadek do orzechów". Potrzebowała inspiracji. Strugając drewno nożem, od czasu do czasu podnosiła go i dyrygowała. Właśnie kolejny raz wzniosła nóż, kiedy jeden z miejscowych wetknął swój delikatny nos w szparę drzwi prowadzących do jej biura. Ściszyła głos tak, że stał się dźwiękowym tłem, i gestem dłoni zaprosiła gościa do środka. Oczywiście był to Tatep. Po spędzeniu prawie pełnego roku na Ucieszności (takie było dokładne tłumaczenie nazwy planety), Marianna wciąż miała kłopoty przy rozróżnianiu jej mieszkańców po samym kształcie nosa. Ale trzy białe pióra na kryzie Tatepa spowodowały, że to on pierwszy wyróżnił się spośród tłumu innych. Dla młodego dyplomaty nieumiejętność rozróżniania jednego miejscowego od drugiego była prawdziwym piekłem. Marianna starała się ze wszystkich sił nauczyć rozpoznawać różne nosy. - Dzień dobry, Tatep. Czym mogę ci służyć? - Podzielisz się? - Oczywiście. Czy mam wyłączyć muzykę? - Marianna wiedziała, że suita "Dziadek do orzechów" była dla Tatepa równie niezrozumiała, jak dla niej jego grzechotanie. Nauczyła się już lubić pewne zwyczaje mieszkańców Ucieszności, ale nie wiedziała, czy Tatep czuje to samo w stosunku do Czajkowskiego. - Proszę, nie wyłączaj - powiedział. - Słuchałaś tego codziennie w tym tygodniu, prawda? A teraz wywijałaś nożem do rytmu. Czy możesz się podzielić, dlaczego? Rzeczywiście, słuchała tej suity przez cały tydzień, chociaż dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. - Spróbuję ci wytłumaczyć. Chociaż to naprawdę trochę głupie i nie uważaj tego za cechę wszystkich ludzi. Jedynie charakterystyczne dla Marianny. - Zrozumiałem. - Wdrapał się na taboret, który skleciła podczas pierwszego miesiąca na Ucieszności, i rozsiadł się wygodnie gotowy jej wysłuchać. Kiedy odpoczywał, napuszał pierzastą kryzę. Zgodnie z miejscowymi standardami, Tatep był całkiem przystojnym samcem. Był także czteronożny i ludzkie krzesła zupełnie się dla niego nie nadawały. Znakomitym rozwiązaniem okazał się taboret. Był to pomysł Marianny i jej wielki sukces, ambasada zamówiła nawet u miejscowego artysty kilka takich taboretów do swoich biur. Kształt taboretów wygryzionych przez Chorniana był bardziej wymyślny, ponieważ artysta odmówił powielania prototypu. Mieszkańcy Ucieszności mieli bardzo silne poczucie tradycji. I dzięki temu, oczywiście, mogła wytłumaczyć Czajkowskiego. - Czy zauważyłeś, Tatep, że im dalej jesteś od domu, tym ważniejsza staje się tradycja? - To prawda - odparł. Wyciągnął z torby niewielki kawałek słododrzewa i przyglądał mu się w zamyśleniu. - Nie pomyślałem, jak bardzo potrzebujesz tradycji. Jesteś naprawdę daleko od domu. Powiedzmy trzydzieści lat świetlnych, prawda? - Wgryzł się w drewno, odcinając niewielki kęs swymi ostrymi jak brzytwa przednimi zębami. Przełknął, a potem powiedział. - Mów dalej, proszę. Precyzja jego cięć zawsze fascynowała Mariannę. Wolałaby teraz przyglądać się, jak on to robi, ale podjęła swe wyjaśnienia: - W mojej rodzinie tradycyjnie obchodzi się święta, które nazywamy Gwiazdką. Przełknął kolejny strug i powtórzył: - Gwiazdka. - Dla niektórych ludzi jest to uroczystość religijna. Ale w mojej rodzinie świętowaliśmy raczej nadejście Nowego Roku. Nie możemy z Esperanzą zgodzić się co do daty, w jej kraju kalendarz był inaczej ułożony niż w moim, ale obie zgadzamy się, że raz do roku należy uczcić Gwiazdkę. Ponieważ jest to święto przesilenia dnia z nocą, zapytałam Muhammeda, kiedy jest nakrótszy dzień na Ucieszności. Powiedział, że Tamamb Nap Chorr. Tatep najeżył swoją kryzę potwierdzając datę. - Więc postanowiliśmy, że będziemy obchodzić Gwiazdkę w dzień Tamamb Nap Chorr. - Gwiazdka to święto odrodzenia? Przebudzenia? - Tak, coś w tym rodzaju. Odnowienie. Obietnica, że przyjdzie wiosna. - Tak, my też w dniu Tamamb Nap Chorr obchodzimy święto przebudzenia. Marianna skinęła głową. - Wiele narodów je obchodzi. W każdym razie, kiedy powiedziałam w ambasadzie, że chcę zorganizować Gwiazdkę, kilka osób podchwyciło pomysł. Więc teraz próbujemy, głównie z miejscowych materiałów, odtworzyć to, co będzie nam potrzebne. Wskazała dłonią na magnetofon. - Mnie ten utwór kojarzy się właśnie z Gwiazdką. Dlatego go słucham, czuję wtedy, że święta są tuż-tuż. Tatep kończył swoją pracę. Marianna zamilkła, przyglądając się uważnie. Kawałek słododrewna zamienił się w parę zwierzątek zwanych tommetami - pracownicy ambasady nazywali je także niekrólikami z powodu ich seksualności - używanych przy godowych tańcach. Rozbawiony Tatep zagrzechotał piórami i wręczył jej gotowy produkt. Czekał spokojnie, kiedy obracała go w dłoniach, podziwiając niezwykłe piękno wykonania. - Nie złapałaś żartu? - zapytał wreszcie. - Nie, Tatep. Obawiam się, że nie. Czy mógłbyś się nim podzielić? - Przyjrzyj się ich zębom. Marianna skierowała na nie wzrok. Stworzenia były tommetami, to prawda, ale ich zęby nie były zębami tommetów. Miały tego typu zęby, którymi Tatep je wyrzeźbił. Najwyraźniej na planecie Ucieszność mówiło się żartobliwie: "Parzyć się jak tommety". - To prezent dla Hapet i Achino. Mają sześcioro dzieci. Wszyscy bardzo się cieszymy i jesteśmy zadziwieni. Para, która dała życie większej liczbie potomstwa niż dwojgu, była uważana za niezwykle szczęśliwą. - Złóż im ode mnie gratulacje, jeśli uważasz, że tak będzie stosownie - powiedziała Marianna. - Czy ambasada może im wysłać prezent? - Może i zostanie on z radością przyjęty. Hapet i Achinto potrzebują pomocy w wyżywieniu tak licznego przychówku. - Czy poradzisz mi, co wybrać? Coś, co pomoże dzieciom rosnąć w sile i zdrowiu, a jednocześnie sprawi im przyjemność? - Chętnie. Pójdziemy na rynek czy do lasu? - Wytnijmy coś sami. Zdecydowanie za długo siedziałam tu za biurkiem. Przyda mi się trochę świeżego powietrza. Marianna podniosła się, a Tatep włożył swoje dzieło do worka i zsunął się z taboretu. - Czy podzielisz się jeszcze ze mną Gwiazdką w czasie drogi? Można rozmawiać i rąbać równocześnie. Marianna uśmiechnęła się. - Zrobię coś lepszego. Pomożesz mi wybrać drzewo, którym da się zastąpić drzewko gwiazdkowe, choinkę. Gdyby jednocześnie okazało się to jadalne i dojrzało za kilka tygodni, atrakcyjność święta bardzo by wzrosła. Szli wolnym krokiem wąską brukowaną drogą. Marianna opowiedziała Tatepowi o zwyczajach gwiazdkowych i rozmowa o święcie jeszcze spotęgowała jej oczekiwanie na uroczystość. Zgodnie z radą Tatepa zatrzymali się u Killim, dmuchaczki szkła. Tatep pomógł Mariannie opisać i zamówić dwanaście ozdobnych kul do powieszenia na drzewku. Killim pierwszy raz słysząca o przedmiotach, których jedyną rolą było cieszyć oko, słuchała zafascynowana. - Zrobi kilka próbek - tłumaczył Tatep Mariannie, która nie zrozumiała słów rzemieślniczki - a ty przyjdziesz w Debem Op Chorr i wybierzesz najodpowiedniejsze. Marianna skinęła głową. Zanim jednak zdążyła podziękować Killman, otworzyły się drzwi. Usłyszała zduszony skrzek zdziwienia. Zdąłała tylko zabaczyć, że Halemtat rozkazał kolejnemu ze swych poddanych ostrzyc się. Miejscowy odwrócił się i umknął. - O, Boże - jęknęła. - Kolejny. - przyznała się przed sobą po raz pierwszy, że dlatego właśnie tak bardzo starała się zapamiętywać znaki szczególne mordek mieszkańców Ucieszności. Przez rok, który tutaj spędziła, widziała nie mniej niż pięćdziesięciu ostrzyżonych. Teraz nie miała żadnych wątpliwości, że spotkała nowego - stępione końce piór były jasne i sztywne. - Kto to był, Tatep? - zapytała. Pochylił głowę zawstydzony. - Chornian - powiedział. - Za co? - Marianna nie potrafiła się powstrzymać. W swym głosie usłyszała wojowniczo nieprofesjonalną nutę. - Za powiedzenie czegoś, czego boję się powtórzyć, nawet w twoim języku - odparł Tatep. - W przeciwnym razie mógłbym stracić własne piórka. Marianna westchnęła głęboko. - Przepraszam, że w ogóle cię o to zapytałam. - To było głupie. Powinni jak najszybciej wyjść, żeby Chornian mógł wypełnić swoje zadanie nie narażając się przed nimi na upokorzenie. - Chociaż - powiedziała na głos, nie dbając, czy zachowuje się profesjonalnie, czy nie - to Halemtat powinien się wstydzić, nie Chornian. Oczy Tatepa rozszerzyły się ze zdziwienia. Marianna zrozumiała, że posunęła się za daleko. Podziękowała grzecznie dmuchaczce w języku Ucieszności i obiecała, że wróci w dniu Debem Op Chorr, by obejrzeć próbki. Kiedy wychodzili od Killim, Marianna usłyszała za sobą tupot - Chornian wrócił do sklepu natychmiast, ale tak, żeby nikomu się nie narzucić. Zacisnęła mocno usta, dając wyraz milczącemu oburzeniu i ruszyła za Tatepem, nie oglądając się już za siebie. Wreszcie doszli do komunalnego lasu. Marianna udając, że nic się nie stało, zaczęła wypytywać Tatepa o jakieś nieznane drzewo. - To huep - wyjaśnił. - Bardzo dobre do rzeźbienia, ale nie najlepsze do jedzenia. - Przez chwilę zastanawiał się. - Chyba źle to powiedziałem. Smak ma wyśmienity, ale wartość odżywczą bardzo niską. Za to rośnie jak wściekłe, więc zbyt wiele osób je go za dużo, chociaż nie powinni. - Śmieciowe jedzenie - Marianna kiwnęła głową i wyjaśniła Tatepowi znaczenie słowa. - Szczególnie dzieci to lubią - zgodził się z nią - ale to nie byłby dobry prezent dla Hapet i Achino. - W takim razie poszukajmy dla nich zdrowego jedzenia - powiedziała Marianna. Głęboko w lesie natrafili na kępę drzew, które pracownicy ambasady nazywali gnomodrzewami z powodu ich wyglądu - były przygięte i skurczone. Tatep stwierdził, że jedno z nich nada się w sam raz i Marianna wzięła się za rąbanie odpowiedniej gałęzi. Dowiedziała się, że zbieranie jedzenia polega na czymś więcej niż tylko rąbaniu. Postępowała zgodnie z instrukcjami Tatepa, by nie uszkodzić drzewa. - A teraz spójrz tutaj, Marianno - odezwał się. - Tuż po dniu waszej Gwiazdki górna część pnia wypuści pęd. Jeśli jednak uszkodzisz drzewo, nic z niego już nie wyrośnie. Marianna rąbała z wielkim staraniem. Uderzanie siekierką pozwalało jej wyładować trochę gniewu. Potem przyjrzała się gnomodrzewu z uwagą i znalazła drugie miejsce. - Czy to będzie odpowiednie? - zapytała. - Tak - Tatep był wyraźnie zadowolony, że tak szybko złapała, o co chodzi. - Poczekał, aż obetnie drugą gałąź, a potem starannie wybrał trzecią i mruknął: - Chornian powiedział, że Halemtat zachowuje się tak, jak talemtat. Jednemu z dzieci spodobał się rytm i powtórzyło go. - Talemtat to pnącze, które dusi drzewo, na którym rośnie? - zapytała bardzo cicho. Tatep tylko skinął głową. - Czy... czy Halemtat kazał także ostrzyc dzieci? Powieki przysłoniły oczy Tatepa. - Całą rodzinę. Rozkazał całej rodzinie, by się ostrzygła. To dlatego Chornian pobiegł po zakupy. Gotów był sam narazić się na wstyd, żeby chronić resztę rodziny. Wyładowała swój gniew na kolejnej gałęzi gnomodrzewa. Kiedy gałąź spadła prosto na jej nogę, przysiadła na ziemi, by obejrzeć obtarcie i popatrzyła Tatepowi prosto w oczy. - Jak długo? Jak długo odrasta kryza? - Będąc na planecie od roku nie widziała, żeby w ogóle pióra się regenerowały. - Po kilku przebudzeniach - odrzekł. - Odrastanie może zostać przyspieszone, jeśli się je welspeth, ale... Ale welspeth rósł tylko w cieplarniach i był za drogi dla kogoś takiego jak Chornian. - Rozumiem - powiedziała. - Dziękuję ci, Tatep. - Uważaj, gdzie powtarzasz to, co dziś usłyszałaś. Najlepiej, żebyś nigdzie tego nie powtarzała. - Spojrzał na nią z ukosa i nastroszył pióra. - Nie jestem pewien, czy Halemtat mógłby ostrzyc człowieka ani czy wy bylibyście zawstydzeni ostrzyżeniem, ale nie chciałbym się czuć odpowiedzialny, gdyby coś takiego się wydarzyło. Mariannie nie pozostawało nic innego, jak tylko się uśmiechnąć. Przejechała dłonią po swoich jasnych włosach. - Miałam kiedyś ogoloną głowę. To było dawno temu i bardzo daleko stąd, ale zamierzano mnie upokorzyć. - Zamierzano? - Pomalowałam czaszkę na czerwono i żyłam tak jak poprzednio. Wywołałam coś w rodzaju mody i w rezultacie to ten, kto mnie ogolił, czuł się - i całkiem słusznie - zawstydzony. Powieki Tatepa jeszcze raz skryły jego oczy. - Muszę się nad tym zastanowić - powiedział wreszcie. - Mamy już dość gałęzi na odpowiedni prezent, Marianno. Czy moglibyśmy się teraz zająć twoim gwiazdkowym drzewkiem? - Tak. - Podniosła się i przyjrzała gałęziom. - I jeszcze coś... Będę potrzebowała drewna do rzeźbienia. Chciałabym zrobić prezenty moim przyjaciołom. To kolejny zwyczaj gwiazdkowy. - Rzeźbienie prezentów. Marianno, mówisz o tym tak, jakby to były święta na Ucieszności. Marianna roześmiała się. - Bo tak właśnie jest. Chętnie podzielę się z tobą moją Gwiazdką. Clarence Doggett był Superplenipotencjalnym Reprezentantem Ziemi na planecie Ucieszność. Tego dnia ubrał się w sposób odpowiedni do swego ekstrawaganckiego tytułu w spodnie ze srebrnymi lampasami i czerwoną jedwabną marynarkę. Przy jego pasku pobrzękiwała wielka srebrna klamra. Marianna ukuła na swój użytek teorię, że im strojniej był ubrany, tym chętniej wyrażał zgodę na prośby swoich podwładnych. Teraz uznała, że warto spróbować. Ale Clarence Doggett poprawił tylko marynarkę i odpowiedział: - Nie mamy podstaw do pisania listu protestacyjnego w związku z tym, co cesarz Halemtat zrobił Chornianowi. Co prawda, pozbawił nas cennego pracownika... - A co z prawami człowieka? - On nie jest człowiekiem, Marianno. To obcy. Przynajmniej nie nazwał go jeżem, jak to miał w zwyczaju, pomyślała Marianna. Clarence Doggett był niefortunnym rezultatem tego, co media okrzyknęły "wielkim otwarciem". Przez długi czas ludzie uważali się za samotnych w całej galaktyce, a pewnego dnia dowiedzieli się, że są tylko jedną z wielu inteligentnych ras. Stworzenie pięciuset ambasad okazało się ciężkim zadaniem. Ponieważ Ucieszność uważano za planetę nie pierwszej ważności, tutaj trafiły szumowiny z dna beczki. Marianna bardzo starała się nie okazać jedną z nich mimo przykładu, jaki stanowił jej zwierzchnik. Clarence podkręcił długiego, zgodnie z nakazami mody, wąsa. - Przecież tak naprawdę wcale nie umierają ze wstydu - dodał. - Proszę pana... - zaczęła Marianna. Podniósł dłoń. - Uznajmy tę sprawę za zamkniętą. Jak tam przygotowania do Gwiazdki? - Świetnie - odpowiedziała bez entuzjazmu. - Killim - jej specjalnością są wyroby ze szkła - przyniesie za parę dni bombki. Zdaje się, że ma kilka swoich pomysłów. Wysyłam z Nickiem Minskim listy na Ziemię z prośbą o informacje, czym się barwi szkło. - Świetna robota. Każdy rodzaj rzemiosła, który może włączyć Ucieszność do ekonomii galaktycznej jest dobry. Otrzymujesz pochwałę. Marianna wcale nie czuła się usatysfakcjonowana, ale odparła: - Dziękuję panu. - I pracuj tak dalej. Ten twój pomysł z Gwiazdką może bardzo podnieść morale. To oznaczało, że została odprawiona. Marianna przeprosiła i, powłócząc nogami, ruszyła do swego biura. - To nie są ludzie - mruczała do siebie. - To są obcy. I naprawdę wcale nie umierają ze wstydu. Zatrzasnęła za sobą drzwi i zaklęła głośno. - Ale Chornian nie może otrzymać pracy, jego dzieci nie mogą się bawić z przyjaciółmi, a jego partnerka, Chaylam, nie może iść na rynek. Co będzie, jeśli umrą z głodu? - Nie umrą - odpowiedział jej stanowczy głos. Marianna aż podskoczyła. - To tylko ja - odezwał się Nick Minski. Odchylił się w fotelu i oparł długie nogi na blacie biurka. - Przyglądałem się, co w takiej sytuacji robią sąsiedzi. Znajomi - wliczając w to twego przyjaciela Tatepa - zanoszą resztki ze swoich posiłków rodzinie Chorniana. Z głodu nie umrą. Przynajmniej nie umrze rodzina Chorniana. Nie byłbym taki pewien, gdyby dotyczyło to kogoś mało popularnego. Nick był szefem zespołu etnografów badających Ucieszność. On przynajmniej prowadził rzetelne obserwacje, na których mógł oprzeć swe wnioski. Doprowadził krzesło do równowagi chwiejnej. - Nie jestem w stanie powiedzieć, czy pomaganie Chornianowi wystawi Tatepa na takie samo niebezpieczeństwo. Z tego, co mówiłaś, zrozumiałem, że Clarence nie zdecyduje się na formalny protest. Marianna przytaknęła. Krzesło opadło uderzając o podłogę, aż Marianna podskoczyła. - A niech to - powiedział - Doggett to mały gnojek. Marianna uśmiechnęła się smutnie. - Będzie mi ciebie bardzo brakowało, Nick. Dyplomatom nie wolno rozmawiać tak bezpośrednio. - Za rok wrócę. Przywiozę ci race na kolejną Gwiazdkę. - Uśmiechnął się szeroko. - Przechodziliśmy już przez to, Nick. Być może, fajerwerki należą do tradycji gwiazdkowych w twojej rodzinie, ale na pewno nie w mojej. Cała ta strzelanina i błyski wcale nie pasują do mojej Gwiazdki. - A na razie - kontynuował niezniechęcony - zastanów się nad moją propozycją. Dowiedziałaś się o Tatepie i jego ziomkach więcej niż połowa ludzi w moim zespole; niezależnie od papierów mogę cię umieścić w grupie etnografów. Brakuje nam ludzi do pracy. Wolałbym zrezygnować z przypadającej na mnie w tym roku wycieczki na Ziemię, ale... - Nie da się mieć wszystkiego. Roześmiał się. - Chyba się boją, że poczujemy się miejscowymi, jeśli jednego roku na pięć nie spędzimy na Ziemi. - Nagle wyprężył pierś. - Jak bym wyglądał z pierzastą kryzą? - Elegancko - oznajmiła, co skwitował kolejnym wybuchem śmiechu. Rozległo się pukanie do drzwi. Na progu stanął Tatep, z piórami nastroszonymi z zimna. - Cześć, Tatep, przyszedłeś w dobrej chwili. Chodź się dzielić. Nick zdjął stopy z biurka i bardzo formalnie przywitał się z przedstawicielem Ucieszności. Tatep odpowiedział równie formalnym ukłonem, a potem dodał gwoli wyjaśnienia: - Marianna dzieli swoją Gwiazdkę ze mną. Nick pochylił głowę spoglądając na Mariannę. - Ale jeszcze nie czas... - Wiem - odparła. Podeszła do biurka, na którym leżała paczka zawinięta w papier. - Tatep, Nick jest moim bliskim przyjacielem. Zwyczajowo dajemy sobie prezenty w dniu Gwiazdki, ale ponieważ Nicka wtedy nie będzie tu z nami, zamierzam dać mu prezent już teraz. Podała mu pakunek. - Wszystkiego najlepszego, Nick. Trochę za wcześnie, ale... - Ukryłaś podarunek w papierze - zauważył Tatep. - Czy to też należy do tradycji? - Tak, ale nie jest konieczne. - Tradycyjne, ale niekonieczne. Przyjemność leży częściowo w niespodziance - wyjaśnił Nick. Rzucił uśmiechnięte spojrzenie Mariannie, podniósł pakunek do ucha i potrząsnął nim. - A także zgadywanie, co jest w paczce. - Jeszcze raz nią potrząsnął nasłuchując. - Nie, nie mam pojęcia, co to może być. Odłożył prezent na kolana. Tatep uderzył ogonem, najwyraźniej zdziwiony. - Dlaczego nie otworzysz? - W mojej rodzinie z otwieraniem prezentów czekało się aż do Gwiazdki, nawet jeżeli leżały ładnie zapakowane i gotowe pod drzewkiem już tydzień wcześniej. Tatep wspiął się na stołek, wystawiając swoją zdziwioną mordkę. - O, nie - jęknęła Marianna. - Chyba nie mówisz tego na serio. Nie otworzysz paczki aż do Gwiazdki? Nick roześmiał się. - Tylko się z wami przekomarzam. Następnie zwrócił się do Tatepa: - W mojej rodzinie do zwyczajów należy oczekiwanie... ale również znalezienie jakiegoś rozsądnego powodu, żeby położyć łapy na prezencie w tej samej chwili, kiedy się go dostaje. Marianna chce zobaczyć, jaką będę miał minę, kiedy rozpakuję paczkę, myślę, że to wystarczający powód. Jego długie palce znalazły miejsce, w którym papier zachodził na siebie, i zaczęły powoli go rozwijać. - Poza tym nasze szanowne światy nie uzgodniły, kiedy właściwie ma być Gwiazdka. Na którymś z nich ten dzień musi z pewnością przypadać dzisiaj. - Dobre wytłumaczenie - stwierdziła Marianna wzdychając z ulgą. - Racja. - Racja - powtórzył za nią Tatep. Pochylił się na swym stołku, wpatrując się w papier rozwijany przez Nicka. - To Czajkowski podpowiedział mi pomysł - mówiła Marianna. - Chociaż, prawdę mówiąc, dziadek do orzechów w suicie Czajkowskiego nie był specjalnie tradycyjny. Ale ten jest: tylko spójrzcie. Nick w tej właśnie chwili wyciągnął figurkę pomalowaną jasnymi farbami. W zielonym surducie, spodniach ze srebrnymi lampasami i z wielkimi wąsami. Wymyślny pasek spinała srebrna klamra. Nick roześmiał się. Z nieco wymuszonym uśmiechem Marianna podała mu miejscowy owoc, który mógł uchodzić za orzech włoski. Nick już się nie śmiał, tylko obracał prezent w dłoniach, przyglądając mu się z uwagą. - Chcesz mi powiedzieć, że to jest prawdziwy dziadek, którym da się rozbić orzech? - Ależ oczywiście. Moja rodzina zajmowała się ich wyrobem. - Złożyła dłonie. - No dalej - ścisnęła je, jakby demonstrując - rozbij go. Nick włożył orzech w potężne szczęki i po chwili wahania zamknął oczy i nacisnął. Orzech wydał głośny, niezwykle satysfakcjonujący trzask i Nick roześmiał się jak mały chłopiec. - Podziel się żartem - poprosił Tatep. - Chętnie - zgodziła się Marianna. - Gwiazdkowe dziadki do orzechów, których ten jest znakomitym reprezentantem, przedstawiają znane postacie - szczególnie takie, których nikt nie lubi. To sposób, by zemścić się na kimś nieuczciwym lub pompatycznym. Stosowano tę sztuczkę, by kpić na równi z księżniczek i policjantów i... - Marianna machnęła ręką wskazując na dziadka - no, chyba go rozpoznasz? - O nie - Tatep wpatrywał się w postać szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. - To jest Clarence Doggett, prawda? Kiedy Marianna skinęła głową, Tatep zapytał: - Czy będziesz miała znowu ogoloną głowę? Marianna zaśmiała się. - Jeśli tak, to pomaluję skórę na tradycyjne gwiazdkowe kolory: czerwony i zielony, i przyczepię do ucha jedną ze szklanych ozdób, które robi dla nas Killim. Chociaż nie przypuszczam, żeby mi to groziło - dodała dla porządku. - Clarence nie zrobiłby czegoś takiego. - Nickowi, który zwrócił uwagę na słowo "znowu", powiedziała. - Kiedyś ci opowiem. Skinął głową i włożył w szczęki Clarence'a kolejny orzech. Skorupa pękła z głośnym trzaskiem. Wręczył środek Tatepowi, który go zjadł i zagrzechotał strosząc swoją sztywną pierzastą kryzę, co było równoznaczne z wybuchem śmiechu. Marianna cieszyła się podwójnie z wizyty Tatepa - teraz już wiedziała, co zrobi dla niego na Gwiazdkę. W dzień Wigilii Marianna poczuła się jakaś zagubiona - czegoś jej brakowało, żeby ten dzień nazwać świętem, ale nie była w stanie powiedzieć czego właściwie. Nie chodziło o kolor drzewka, które Tatep pomógł jej wybrać. Doskonale imitowało kształt choinki i nawet jeśli liście były tak głęboko czerwonej barwy, że miejscami wydawały się aż czarne, nie miało to znaczenia. - W przyszłym roku poproszę Killim, żeby zrobiła zielone ozdoby - Marianna zwróciła się do Tatepa. - Wtedy otrzymamy odpowiedni kontrast. Włosy anielskie kupiła od jednej z tkaczek Ucieszności i pocięła je na odpowiednią długość. Pasma zwisały teraz z gałęzi jak należy. Wszystkie siedmioro dzieci, które przyjechały na Ucieszność ze swymi rodzicami-etnografami, pokazywały z zapałem miejscowym, jak należy rozwieszać włosy anielskie, co oznaczało, że więcej srebrnej nici wisiało na dzieciach i gościach niż na drzewie. I o to chodziło. Nickowi na pewno by się podobało, pomyślała Marianna. Esperanza nagrywała całe przyjęcie na kasetę, ale to nie to samo, co uczestnictwo. Killim osobiście przyniosła szklane ozdoby. Dwanaście szklanych kul wręczyła Mariannie. Wszystkie były lśnieniem barw, każda inna. Zebrani wydawali ochy i achy, ale najlepsze miało dopiero nadejść. Rzemieślniczka wyciągnęła kolejną paczkę. - Prezenty - oświadczyła. - Prezenty dla twojego Budzącego się Drzewa. Wewnątrz pudła znajdowała się menażeria małych, kolorowych zwierzątek ze szkła: niekrólików, palcoryb, wstęgoskrzydeł. Każde miało pętelkę ze szkła tak, by można je było powiesić na drzewku. Marianna bojąc się, że zniszczy delikatne przedmioty sztuki, oddała je George'owi, który przymocował je do gałązek drzewka. Później wzięła Killim na stronę i podziękowała jej, jak należy, za prezenty. - Chociaż nie jestem pewna, czy powinnam je przyjąć. Powiedz jej, że chętnie za wszystko zapłacę, Tatep. Gdyby miała je w sklepie, wykupiłabym natychmiast co do jednego. A w chwili gdy zawisły na drzewku, zrozumiałam, jak bardzo były tu potrzebne. Tatep długo przemawiał, a Killim cały czas grzechotała. Wreszcie Tatep zagrzechotał także. - Marianno, troje ludzi zamówiło już u niej takie ozdoby, bo chcą je wysłać na Ziemię. Killim dodała coś, czego Marianna nie zrozumiała. - Troje ludzi w ciągu ostatnich pięciu minut. Ona mówi: myśl o tym jako o... reklamie. - Nie możesz mi za nie zapłacić - wtrąciła rzemieślniczka wciąż grzechocząc. - Już za nie coś od ciebie dostałam. - Ona mówi... - zaczął Tatep. - W porządku. Zrozumiałam. A potem Kelleb przyniósł gwiazdę. Wykonana ze srebrnego drutu, lśniła właśnie tak jak powinna lśnić choinkowa gwiazda. Postawił sobie jedno z dzieci na ramionach, a ono przy ogólnym aplauzie zawiesiło gwiazdę. Marianna westchnęła. Zastanawiało ją, dlaczego wcale nie czuje się dobrze. - Gdyby był tutaj Nick - zauważył Tatep - sięgnąłby do szczytu bez niczyjej pomocy. - Chyba masz rację - odparła Marianna. - Szkoda, że go nie ma. Podobałoby mu się. - I w tej właśnie chwili zdała sobie sprawę, że dla niej ta Gwiazdka nie może być prawdziwą Gwiazdką, ponieważ nie ma Nicka Minskiego. - W przyszłym roku - powiedział Tatep. - W przyszłym roku - powtórzyła Marianna i humor od razu jej się poprawił. Drzewko lśniło ozdobami. Przez chwilę wszyscy stali i przyglądali mu się, ale potem zrobiło się nagle zamieszanie, ponieważ zaczęto wyszukiwać prezenty. I nagle Clarence Doggett - że też akurat musiał to być on - podniósł kieliszek i oświadczył: - Wznoszę toast. Gwiazdkowy toast. Na cześć Marianny, która przeniosła Gwiazdkę przez trzydzieści świetlnych lat ze starej Ziemi. Marianna poczerwieniała widząc wznoszące się w jej stronę kieliszki. Gdy wypili, podniosła swój i odpowiedziała tradycyjnymi wigilijnymi życzeniami: - Wesołych świąt. I niech Bóg was błogosławi. Esperanza przerwała podniosły nastrój zapytaniem: - Czy możemy otworzyć prezenty teraz, czy - jej głos zabrzmiał nagle płaczliwie, chociaż czaił się w nim i śmiech - musimy poczekać do jutra? Marianna spojrzała na Tatepa. - Jaki dzień dzisiaj mamy? - zapytała. Znała się dość dobrze na lokalnym czasie, by przewidzieć odpowiedź. - Dzisiaj mamy Tamemb Nap Chorr. Uśmiechnęła się do zebranych. - Zgodnie ze zwyczajami Ucieszności, dzień się zmienia, kiedy zachodzi słońce - tak więc co najmniej od godziny mamy Boże Narodzenie. Ale najpierw pozwólmy dzieciom wziąć prezenty. Zrobił się wielki harmider, szeleściły papiery, otwieraniu prezentów towarzyszyły okrzyki zachwytu. Tatep dotnął ramienia Marianny. - Następni goście - powiedział. Marianna odwróciła się. To był Chornian, jego partnerka Chaylam i ich dwoje dzieci. Ich widok wprawił Mariannę w niepomierne zdumienie. Zaprosiła całą czwórkę nie wierząc, że się zjawią. - I na dodatek świątecznie ubrani! - wykrzyknęła, chociaż wiedziała, że nie Gwiazdka była powodem przebrania. - Lśnicie jak sama choinka - kiedy to mówiła, jej własne oczy lśniły. W kryzie i na ogonie, na każdym krótko obciętym piórze tkwił czerwony koralik. - Szkło? - zapytała. - Tak - odparł Chornian. - Killim to dla nas zrobiła. - Wyglądacie wspaniale! Po prostu cudownie. - Wisiorki Chaylam były złote i kiedy zawstydzona zaszeleściła piórkami, w każdym odbiło się światło. - Jak refleks słońca na wodzie - wyszeptała jej Marianna. Kryzy i ogony dzieci ozdobione zostały paciorkami we wszystkich kolorach tęczy. - Sama tak bym się wystroiła - dodała Marianna. Przyjrzała się z bliska dzieciom. - Każde inne. Chodźcie, przyłączcie się do zabawy. Obawiałam się, że będę musiała jutro zanieść wam prezenty do domu. Ale teraz mogę zobaczyć wasze miny i dowiem się, czy dobrze wybrałam. Zaprowadziła dzieci pod drzewko i dziękowała swym szczęśliwym gwiazdom, że poprosiła Tatepa, by napisał ich imiona na paczkach. Zostawiła je myszkujące w poszukiwaniu prezentów. Upominki dla rodziców miała przy sobie. - To było trudne - powiedział Chornian Mariannie. - Trudno było przejść dumnie ulicami, ale udało się. A dzieci maszerowały najdzielniej. One dodawały nam odwagi. - Musieliśmy się na to zdobyć, jeśli nawet nie dla siebie, to dla nich - dodała Chaylam. - Tak - zgodził się Chornian. - Jutro przejdę się w pełnym słońcu. Pójdę na bazar. Moje ostrzyżone lotki zalśnią, a ja nie będę się wstydził, że powiedziałem prawdę o Halemtacie. Marianna pomyślała, że to najpiękniejszy gwiazdkowy prezent, jaki sobie mogła wymarzyć. - Przygotowaliśmy ci z Chornianem ten prezent. - Tatep starał się mówić bardzo wyraźnie, żeby na pewno dobrze z rozumiała. Marianna wiedziała, że to, co Tatep wyciągał ze swej torby, było prezentem tylko od niego, ale chętnie przyłączyła się do gry, która miała sprawić przyjemność jej gościom. Wcale nie oczekiwała podarków i teraz nie mogła się doczekać, by zobaczyć, co jego zdaniem było odpowiednie na tę okazję. Jednak zachowała wszystkie konieczne formy. Najpierw potrząsnęła bardzo delikatnie pudełkiem tuż przy uchu. Jeśli w ogóle było coś słychać, zagłuszyły to kolędy, dochodzące z drugiej części pokoju. - Nie mogę się domyślić! , wykrzyknęła uszczęśliwiona. - W takim razie otwórz. Otworzyła. Znalazła figurkę z drewna w kolorze burgunda, gorzkiego w smaku i dlatego rzadko używanego, ale bardzo cenionego, ponieważ na pewno dzieci nie sięgały po wykonane z niego przedmioty. Styl był całkowicie miejscowy i musiała wpatrywać się dobrą chwilę, zanim rozpoznała, co rzeźba przedstawia. Ale kiedy już to się stało, wiedziała, że prezent ten pozostanie dla niej skarbem na całe życie. Niewątpliwie był to Nick - ale Nick widziany oczyma Tatepa, więc z niezwykłej perspektywy. - Och, Tatep! - na szczęście przypomniała sobie na czas i dodała: - Och, Chronian! Tak bardzo wam dziękuję. Nie mogę się doczekać, kiedy pokażę to Nickowi. Dlaczego pomyśleliście właśnie o nim? - To jest twój najlepszy ludzki przyjaciel - powiedział Tatep. - Najwyraźniej ci go brak. Nie masz żadnego zdjęcia. Pomyślałem, że będzie ci miło mieć jego podobiznę. Przytuliła do siebie figurkę. - Tak. Dziękuję wam. - Potem nagle uniosła rękę, oczy jej lśniły. - Czekaj. Czekaj tutaj, Tatep. Nigdzie nie odchodź. Odsunęła gałęzie choinki i wyciągnęła prezent, jaki dla niego naszykowała. Wróciła w miejsce, gdzie czekali na nią mieszkańcy Ucieszności. - Czekałem - oznajmił poważnie Tatep. Wręczyła mu pakunek. - Nie umiem zgadnąć - oświadczył. - W takim razie otwórz. Ja nie mogę już wytrzymać! Zerwał papier równie nonszalanckim gestem co Nick - odsłaniając pomalowanego na jasne kolory dziadka i torbę orzechów. Marianna wstrzymała oddech. Cała trudność polegała oczywiście na tym, żeby zrobić przyrząd w formie rozpoznawalnej przez Tatepa. Wykonała cesarza Halemtata, jak siedzi na swych szerokich pośladkach. Przedstawiła go przesadnie okrągłego i z ponurą miną. W prawej ręce trzymał ogromną parę nożyc - w stylu tych, którymi jego strażnicy obcinali pióra. Oczy Chorniana rozszerzyły się. Znowu zagrzechotał tak gwałtownie, że Marianna nie nadążała ze zrozumieniem. Wiedziała tylko, że jest wzburzony. Dopiero w tej chwili zrozumiała, co właściwie zrobiła. - O, mój Boże, Tatep! On nie może kazać obciąć ci piór za posiadanie tego przyrządu? Lotki Tatepa grzechotały i grzechotały. Włożył jeden z orzechów między szczęki Halemtata i nacisnął go z zaciekłością. Wręczył wnętrze orzecha Mariannie, ale jego kryza wciąż hałasowała. - Jeśli tak by zrobił, Marianno, to pójdziesz ze mną do Killim i pomożesz mi wybrać odpowiedni kolor paciorków. Rozbił następnego orzecha i dał go Chornianowi. Teraz już obaj grzechotali na wyścigi - szklane paciorki Chorniana wydawały wspaniale radosny dźwięk. Marianna poczuła wielką ulgę. Chwilę później Esperanza pobiegła, żeby kupić więcej orzechów, by każde z dzieci Chorniana mogło choć jednego rozbić. Marianna spojrzała na wizerunek Nicka. - Tak mi przykro, że nie jesteś z nami - powiedziała mu - ale obiecuję, że wszystko to ci opiszę, zanim jeszcze pójdę dziś wieczorem spać. I postaram się nie zapomnieć niczego, co wydarzyło się dziś wieczór. Kochany Nicku - pisała Marianna w kolejnym liście parę miesięcy później. - Nie będziesz z tego, co się tu dzieje, zadowolony. Stwierdziłam, że nie jestem w porządku ani jako etnograf, ani tym bardziej jako dyplomata. Chodziło mi tylko o wspólne spędzenie Gwiazdki z Tatepem i Chronianem oraz, prawdę mówiąc, z każdym, kto miałby na to ochotę. Żeby jednak użyć słów Clarence'a, jednym zgrabnym ruchem wysłałam mieszkańców Ucieszności wprost do piekła. Bo widzisz, ostatnimi czasy strzyżenie piór nie odnosi żadnego skutku. Co najmniej siedemdziesięciu pięciu miejscowych chodzi wystrzyżonych po mieście i to całkiem bezwstydnie. A na końcach lotek noszą paciorki. Widziałam nawet jednego nastolatka w paciorkach bez ostrzyżonych piór! Killim błogosławi nowe obyczaje. Nigdy nie była tak zajęta jak teraz, musiała nawet zatrudnić dwóch pomocników. Robi "gwiazdkowe ozdoby". Co najmniej połowa galerii sztuki w całym poznanym wszechświecie wysyła do niej zamówienia. Natomiast uczniowie zajmują się wyrobem wisiorków. To nie wszystko. Wczoraj wpadłam do niej na chwilę i wiesz, kto się akurat pojawił? Koppen. Pamiętasz go? To jeden z doradców Helemtata. Nigdy nie zgadniesz, czego chciał. Zestawu wisiorków! A wcale nie miał ostrzyżonych piór. Nie kupował też prezentu dla przyjaciela. Zamierzał powiedzieć - tak poinformował Killim - kilka nieprzyjemnych prawd Halemtatowi. Nie zrozumiałam wszystkiego, ponieważ mówił za szybko, w każdym razie oczekiwał, że zostanie ostrzyżony, więc się przygotowywał. Kupił bardzo drogie błękitne paciorki. Wyraźnie wysoko się ceni! Poczułam bardzo niezawodową radość! Kilka słów prawdy Helemtatowi z pewnością by się przydało. Chornian natomiast zajął się wyrobem dziadków do orzechów. W porządku, wina leży całkowicie po mojej stronie. Ja mu pokazałam, jak się je robi. Wysyłam ci hologramy, w tym jeden, na którym widać moje dzieło. Różnica między dziadkiem do orzechów w ludzkim wydaniu a dziadkim do orzechów z Ucieszności jest oczywista, kiedy na nie spojrzeć. Nadal mi cię brak, chociaż uważasz, że fajerwerki pasują do Gwiazdki. Do zobaczenia wkrótce - jeśli Clarence nie ugotuje mnie w moim własnym puddingu. Potem Marianna siedziała jeszcze długo, trzymając świetlne pióro przy ekranie, ale wreszcie dopisała: Kochająca cię Marianna I wrzuciła list do plików następnej poczty. Uciecha Przesilenie letnie (zgodnie z czasem miejscowym) Kochany Nicku, tym razem to nie moja wina. Narozrabiała Esperanza. Wymyśliła, żeby obchodzić dzień Luthera Kinga (masz rację, wiem, że gdybym pamiętała o Martinie Lutherze Kingu, sama bym zaproponowała obchodzenie jego święta, ale faktem jest, że nie pamiętałam. Jeśli przeczytasz o nim, tobie też się spodoba), no i zaprosiła na obchody kilku miejscowych. Uroczystość kończy się tak, że każda z obecnych osób "ma marzenie". To nie polega na opowiadaniu życzeń, Nicku. Raczej chodzi o postawienie sobie celu, nawet takiego, który wydaje się wszystkim nieosiągalny, ale należy sobie postanowić, że dołoży się wszelkich starań, aby go jednak osiągnąć. Nawet Clarence się przyznał, przy tej okazji, że marzy, by przestać myśleć o mieszkańcach Ucieszności jako o "jeżach". Esperanza powiedziała później, że Clarence nie do końca zrozumiał, o co chodzi, ale dla niego to i tak był krok w dobrym kierunku. No więc po tym Tatep zapytał Esperanzę, jak zwykle bardzo grzecznie, czy byłoby możliwe, żeby on również miał swoje marzenie. Oczywiście, otrzymał zgodę. Tak więc Tatep wstał i powiedział: - Marzy mi się... marzy mi się, że pewnego dnia nikomu nie będą strzygli piórek za mówienie prawdy. (Zobaczysz to, o czym piszę, na taśmie, którą wysyła ci Esperanza. Wszyscy zgodziliśmy się wtedy, że to bardzo dobre marzenie). No i potem Esperanza powiedziała, że marzy jej się, by na każdej planecie zachowane były prawa człowieka. Po tym oczywiście musieliśmy wytłumaczyć, co to są te "prawa człowieka". Esperanza wreszcie przełożyła im pięć konstytucji różnych narodów, a na dodatek książkę zawierającą przemówienia Martina Luthera Kinga. O, mój Boże. Właśnie zrozumiałam. Może to jednak była moja wina. Dopiero teraz sobie o tym przypomniałam. Ty osądź, Nicku. Jakiś tydzień później zbierałam z Tatepem drewno na rzeźby, które - jak powiedział - zamierza przygotować na kolejną Gwiazdkę. Nagle przestał obgryzać gałęzie i zapytał: - Marianno, co to znaczy człowiek? - O co ci chodzi? - Wydaje mi się, że kiedy Clarence mówi człowiek, ma co innego na myśli niż kiedy ty używasz tego słowa. - To całkiem możliwe. Ludzie zazwyczaj używają słów dość niefrasobliwie. - Co ty masz na myśli, kiedy mówisz "człowiek"? - Czasami mam na myśli rasę homo sapiens. Na pewno wtedy kiedy mówię, że "ludzie używają słów dość niefrasobliwie". Mieszkańcy Ucieszności są bardziej uważni w mowie. - A co masz na myśli, kiedy mówisz "prawa człowieka"? - Kiedy mówię "prawa człowieka", mam na myśli prawa wszystkich sapientes. Ale nie gwarantowałabym, że Clarence ma to samo na myśli, kiedy używa tych słów. - Czy myślisz, że ja jestem człowiekiem? - Wiem, że jesteś człowiekiem. Przecież przyjaźnimy się. Nie mogłabym przyjaźnić się na przykład z niekrólikiem, prawda? Na to zagrzechotał tak wspaniale, jak zawsze to robi, kiedy jest bardzo rozbawiony. - Nie, tego nie potrafię sobie wyobrazić. Ale jeśli jestem człowiekiem, powinienem mieć prawa człowieka. - Tak - zgodziłam się. - Oczywiście, że powinieneś. W takim razie to może moja wina. Esperanza opowie ci resztę - od dwóch tygodni miejscowi okupują jej dom - oglądają wszystko, co ma jakikolwiek związek z Martinem Lutherem Kingiem. Nie wiem, czym to wszystko się skończy, ale bardzo bym chciała, żebyś tu był i widział, co się wyprawia. Ucałowania, Marianna Kiedy Marianna przyglądała się, jak miejscowe dziecko rozłupuje orzecha dziadkiem w kształcie Halemtata, zimny dreszcz przeszedł jej po krzyżu. To był już siedemnasty, jakiego widziała w tym tygodniu. Najwyraźniej nie tylko Chornian je produkował. Jednak tym razem po raz pierwszy ujrzała, że szczękami Halemtata rozbija orzechy dziecko. - Cześć - powiedziała. Stanęła i spotkała się wzrokiem z malcem. - Jaka ładna zabawka! Pokażesz mi, jak działa? - Zabawne, prawda? - wręczył jej dziadka. - Mama śmiała się i śmiała, i śmiała. - A jak ma na imię twoja mama? - Pilli - odparło dziecko. - Z zielonymi i białymi paciorkami na lotkach. Pilli, która została ostrzyżona za to, że zarzuciła Halemtatowi przetrzebienie cesarskich rezerw leśnych do tego stopnia, że nie było nadziei na ich odratowanie. I nagle Marianna pomyślała, że jeszcze rok temu żadne dziecko nie przyznałoby się, że jego mama jest ostrzyżona. Sama myśl o tym była wstydliwa zarówno dla matki, jak i dziecka. Kiedy się o tym pomyśli... rozejrzała się po bazarze i zobaczyła co najmniej czterech ostrzyżonych. W pierwszej dwójce rozpoznała Chorniana z jednym z dzieci, pozostałych dwoje wydało jej się całkiem nieznanych. Ponieważ po niczym nie udało jej się ich rozpoznać, postanowiła, że zapyta Chorniana. Z całkiem nieprofesjonalnym zadowoleniem stwierdziła, że może to zrobić. To również było coś zupełnie nowego. Wszystko stało się w niecały rok. Myślała w ziemskich terminach ze względu na Nicka. Miał powrócić tu na "Gwiazdkę". Tak bardzo chciała, żeby to było już teraz. Z pewnością wiedziałby, co z tym wszystkim zrobić. Kiedy Marianna podziękowała dziecku i podniosła się, podeszło troje miejscowych - wszyscy z jednakowo pomalowanymi piórami na kryzie, co identyfikowało ich jako gwardię Halemtata. - Oto jeden z nich - odezwał się największy. - Tak - potwierdził drugi. - Przyłapany na gorącym uczynku. Największy przykucnął i odezwał się do dziecka: - Pójdziesz z nami. To polecenie Halemtata. Marianna poczuła, jak przerażenie ścina jej krew w żyłach. Dziecko zgniotło ostatniego orzecha, zagrzechotało radośnie i powiedziało: - Czy obetną mi piórka? - Tak - potwierdził największy gwardzista. - Zostaniesz ostrzyżony. Dość brutalnie odebrał dziecku dziadka do orzechów. - Powiem Pilli, co się stało i gdzie cię znajdzie - krzyknęła Marianna. Dzieciak obejrzał się przez ramię, zagrzechotał znowu i zawołał: - Zapytaj jej, czy mogę mieć srebrne wisiorki jak Hortap! Marianna podniosła porzuconego dziadka - gdyby jakieś inne dziecko go znalazło, czekałby je taki sam los - i pobiegła ile sił do domu Pilli. Kiedy dotarła do rogu, dwoje bawiących się dzieci porzuciło zajęcie i pogalopowało za nią, aż dotarli do piekarni Pilli. Weszły razem z Marianną do środka cały czas wesoło grzechocząc. Marianna w pierwszej chwili chciała je wyprosić, a dopiero potem opowiedzieć, co się wydarzyło, ale Pilli przywitała tę dwójkę, jakby to były jej własne dzieci, więc Marianna chcąc nie chcąc wyłuszczyła nowiny. Pilli skinęła głową. - Tak - powiedziała, wymawiając słowa bardzo starannie, żeby Marianna wszystko zrozumiała. - Tego się spodziewałam. Gdyby to nie był dziadek, znalazłoby się coś innego. - Zagrzechotała. - Moja krew. - Ale... - Marianna chciała powiedzieć: Ale czy się nie boisz? Pilli wręczyła kilka monet dzieciom. - Biegnijcie do Killim - powiedziała - i poproście, żeby zrobiła srebrne wisiorki, jeśli oczywiście nie ma gotowego kompletu. Potem zawiadomcie tatę, co się stało. Dzieci zniknęły, tylko się za nimi kurzyło. Pilli zaciągnęła markizę nad sklepem, a potem odezwała się: - Ty chyba boisz się o moje dziecko. - Tak - przyznała Marianna. Nigdy nie potrafiła przekonująco kłamać. Może Nick miał rację, może dyplomacja nie była jej mocną stroną. - Jesteś miła - powiedziała Pilli. - Ale nie obawiaj się. Nawet Halemtat nie ośmieliłby się ogolić dziecka. - Jak to ogolić? Philli zawinęła się ogonem i skubała jakieś pojedyncze piórko. - Przy strzyżeniu tnie się lotki tutaj - pokazała mniej więcej w połowie długości. - Goli się tuż przy skórze. - Palec zjechał niżej. - Nie martw się, Marianno. Nawet Halemtat nie ośmieli się tego zrobić dziecku. Widocznie mam się czuć uspokojona, pomyślała Marianna. - Dobrze - powiedziała na głos. - Czuję ulgę. - A tak naprawdę nie miała najmniejszego pojęcia, o czym właściwie mówi Pilli, więc trudno powiedzieć, żeby była uspokojona. Nie znała implikacji wynikających z zagrożenia. Nie spotkała się z nim w żadnym z etnograficznych raportów. Nadal jeszcze trzymała dziadka do orzechów w kształcie Halemtata. Teraz dopiero przyjrzała mu się uważnie. Tylko z pozoru przypominał tego, który zrobiła dla Tatepa. Ten dziadek jest w stylu Ucieszności - zrozumiała. O mało nie wypuściła go z rąk, kiedy zdała sobie nagle sprawę, że rozpoznaje szczególny styl Tatepa. Więc także je robi? A jeśli ona potrafi odróżnić styl Tatepa, z pewnością również Halemtat, i co wtedy? Ostrożnie wsunęła dziadka pod markizę, niech Pilli decyduje, co ma z nim zrobić. Mariannie nie wolno podejmować za nią decyzji. Następnie ruszyła szybkim krokiem w stronę domu Tatepa. Po drodze minęła kolejne dziecko z dziadkiem-Halemtatem. Zatrzymała się, znalazła ojca dziecka i przekazała mu wiadomość, że gwardia zabrała synka Pilli na strzyżenie za taką "obrazę". Ojciec podziękował jej za informację i delikatnie odebrał dziecku dziadka. Ten z kolei, co Marianna potrafiła odróżnić, nie był wycięty ani przez Tatepa ani Chorniana. To dzieło nieznajomych jej zębów. Po odesłaniu dziecka do domu ojciec usiadł na ziemi tak, żeby go każdy widział. Sięgnął po pozostawioną miskę z orzechami i zaczął rozbijać orzechy jeden po drugim, z taką skutecznością, że Marianna nie mogła oderwać od niego wzroku. Nigdy dotąd nie widziała butnego mieszkańca Ucieszności, a założyłaby się o duże pieniądze, że na takiego właśnie patrzyła Za każdym razem, kiedy udało mu się zmiażdżyć orzech, rozlegał się dźwięk przypominający wystrzał. Marianna teraz już prawie biegła do domu Tatepa. Zastała go przy pracy nad kolejnym dziadkiem do orzechów. Po przełknięciu strugi Tatep pokazał jej swoje dzieło. - Co o tym myślisz, Marianno? - spytał. - Czy wizerunek jest wierny? Tym razem nie był to Halemtat, ale jego - z braku lepszego określenia - wielki wezyr, Corten. Zawsze myślała, że uśmiecha się on z afektacją. Wiedziała, że wrażenie to wywołują nieco zniekształcone zęby, ale - przynajmniej dla ludzkiego oka - wyglądało to na wymuszony uśmiech. Postać wykonana przez Tatepa miała taki sam grymas, tylko jeszcze poszerzony. Marianna nie potrafiła się powstrzymać... zachichotała. - Aha! - wykrzyknął Tatep, grzechocząc ze wszystkich sił. - Przynajmniej raz zrozumiałaś dowcip bez tłumaczenia. Grzechotanie otrzeźwiło Mariannę. - Myślę, że za swoją pracę zostaniesz ostrzyżony - stwierdziła i opowiedziała mu historię dziecka Pilli. Nie odpowiedział. Opadł tylko na łapy i podszedł do skrzyni w kącie, gdzie trzymał wyrzynki i inne wartościowe przedmioty. Ze skrzyni wyjął pudełko. Wrócił do niej. - Potrząśnij. Na pewno zgadniesz, co się kryje w środku. Zaciekawiona zrobiła, o co prosił. - Zestaw wisiorków - powiedziała. - Widzisz, jestem przygotowany. Ich grzechotanie imituje śmiech, prawda? Śmiech z Halemtata. Poprosiłem Killim, żeby dla mnie zrobiła paciorki czerwone, ponieważ na taki kolor pomalowałaś czaszkę, kiedy cię ostrzygli. - Czuję się zaszczycona... - Ale? - Ale boję się o ciebie. O was wszystkich. - Dziecko Pilli nie obawiało się niczego. - Nie. Dziecko Pilli nie bało się. Pilli mówi, że nawet Halemtat nie ośmieli się ogolić dziecka - Marianna wzięła głęboki oddech i powiedziała: - Ale ty nie jesteś dzieckiem. - A chciała jeszcze dodać: i nie wiem, co dla was oznacza ogolenie. - Połknąłem nasienie putu - powiedział Tatep, jakby to miało wszystko wyjaśnić. - Nie rozumiem. - Więc podzielę się. Put nie urośnie, dopóki nie przejdzie przez - poklepał się po odpowiedniej części ciała - żołądek? system trawienny? Czasami nawet wtedy nie urośnie. Połknięcie putu oznacza krok w stronę wzrostu czegoś ważnego. Ja połknąłem nasienie, które nazwałem "prawami człowieka". Jedyne, co Marianna mogła powiedzieć, było: - Rozumiem. Potem powoli, zamyślona, wróciła do ambasady. Tak, rozumiała Tatepa. Czy nie z tego samego powodu krzyczała na Clarence'a? Tyle tylko, że strasznie się o Tatepa bała, o nich wszystkich. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, minęła budynek ambasady i skierowała się do baraków zajmowanych przez etnografów. Esperanza... to z nią się chciała zobaczyć. Miała szczęście. Esperanza pisała w domu jeden ze swoich raportów. - O, jak dobrze - zawołała na widok Marianny. - Czas na przerwę. - Obawiam się, że to nie będzie przerwa. Poszukuję odpowiedzi na pytanie z twojej działki. Jak dużo wiesz na temat fizjologii miejscowych? - Nie jestem ekspertem - odparła Esperanza, siadając wygodnie w swoim fotelu. - I chyba w ogóle jeszcze takiego nie mamy. - Co się stanie, jeśli któremuś zgolisz pióra? - To samo, co kotu, kiedy obetniesz mu pazur. Tak przypuszczam. Jeśli tniesz zbyt głęboko, dojdziesz do układu krwionośnego, możesz też trafić w nerw. Lotka z całą pewnością będzie krwawić. Może już nigdy całkiem nie odrośnie. I jestem pewna, że to piekielnie bolesne, jak wyrywanie paznokcia. Esperanza nagle wyprostowała się: - Marianno, ty się cała trzęsiesz. O co chodzi? Marianna odetchnęła głęboko, ale dygotała nadal. - Co się stanie, jeśli ktoś obetnie Tate... jakiemuś mieszkańcowi Ucieszności całkowicie pióra? - Wykrwawi się na śmierć, Marianno. - Esperanza ujęła ją za dłoń i mocno uścisnęła.- A teraz dam ci mocnego drinka, a ty wszystko mi opowiesz. Marianna walcząc z mdłościami skinęła głową. - Dobrze - powiedziała z trudem. - Kto, na miłość boską, opowiedział jeżom o prawach człowieka? - wrzeszczał Clarence. Wlepiał wściekły wzrok w Mariannę i czekał na jej odpowiedź. Esperanza wyprostowała się, by dodać sobie wzrostu i wtargnęła między nich. - Martin Luther King im opowiedział. I byłeś przy tym. Chociaż akurat ty najwyraźniej zapomniałeś o swoim marzeniu, to oni nie. - Tutaj się odbywa cholerna rewolucja - Clarence machnął ręką tak jakoś w stronę śródmieścia. - Rzeczywiście, wszystko na to wskazuje - potwierdziła spokojnie Esperanza. - Więc dlaczego siedzimy zamknięci w ambasadzie zamiast obserwować wypadki? - Jesteśmy tutaj, ponieważ odpowiadam za wasze bezpieczeństwo. - Akurat - mruknął Matsimoto. - Halemtata nie interesuje strzyżenie naszych głów. - Poza tym - wtrąciła się Esperanza - statek dostawczy wyląduje za jakieś pięć minut. Ktoś musi pojechać, żeby odebrać towary i... Nicka. Inaczej wkroczy w sam środek zamieszania. Ostatnią pocztę otrzymał dwa miesiące temu. Nie ma pojęcia, że sytuacja zmieniła się - zmarszczyła lekko brwi, ale po chwili uśmiechnęła się, gdyż znalazła odpowiednie słowo - radykalnie. Clarence wrócił swym rozżarzonym wzrokiem do Marianny. - Jako osoba zatrudniona w ambasadzie zostajesz wyznaczona do tego zadania. Odbierzesz dostawy. Marianna, która miała właśnie zgłosić się na ochotnika, zdusiła chęć powiedzenia: dziękuję i zamiast tego mruknęła tylko: - Tak jest. Kiedy tylko znalazła się poza zasięgiem wzroku Clarence'a, pozwoliła sobie na westchnienie ulgi. Transporter dostawczy zbudowany był jak czołg. Chociaż Marianna podzielała zdanie etnografów, że Ziemianom nic nie grozi, znakomicie zdawała sobie sprawę, że ktoś nie przygotowany mógł zostać wciągnięty w tłum. A kiedy mieszkańcy Ucieszności walczą, używają zębów i piór, które są na końcach ostre jak kolce. Wcale nie chciałaby się znaleźć w ferworze walki w zasięgu machnięcia ogonem. Poprosiła przez radio Nicka, żeby zaczekał, aż ona po niego przyjedzie. Odpowiedział jej rozbawiony głos: - W tym roku zapowiadają się bardzo niezwykłe święta. - Nick - zdążyła jeszcze dodać - nie wiesz nawet połowy. Jadąc na lądowisko minęła po drodze dom Tatepa. Nie śmiała się zatrzymać, ale widziała, że go tam nie ma. Zresztą najwyraźniej wszystkie domy świeciły pustkami... nawet bazar wydawał się opuszczony. Natomiast zobaczyła z daleka, że dziedziniec przed cesarską rezydencją Halemtata wypełniają mieszkańcy planety. Marzyła o tym, żeby podejść do nich bliżej, ale wiedziała, że Clarence wścieknie się, jeśli przywiezienie Nicka zabierze jej więcej czasu niż powinno. A znając go, mogła już powiedzieć, że będzie to sprawdzał. Wcisnęła nogą pedał gazu i w rekordowym czasie znalazała się na zaimprowizowanym lądowisku. Nick już schodził ze statku, machając do niej. Oto cały Nick, pomyślała. A przecież mówiła mu, żeby czekał na jej przyjazd w środku pojazdu. Posłuchał tylko połowicznie. Siłą woli musiała powstrzymać się, by nie zarzucić mu rąk na szyję. Z westchnieniem ulgi powiedziała tylko: - Opowiem ci wszystko podczas załadunku. Kiedy wreszcie usiedli w samochodzie, obdarzył ją długim spojrzeniem. - A więc Clarence wszystkim etnografom nakazał pozostanie na terenie ambasady? - Potrząsnął głową w udawanym smutku. - Widzę, że nieodpowiednio wyszkoliłem swój zespół. - Potem uśmiechnął się do Marianny. - A pracownicy ambasady doradzają mi trzymać się z daleka od ulic i zamieszek, prawda? - Tak - potwierdziła Marianna. Okropnie niezręcznie się czuła, że to jej przypadła rola zakomunikowania mu tego, ale sam zapytał. - Wszyscy pracownicy otrzymali specjalne pisemko... - W porządku - powiedział Nick. - Zrobiłaś co do ciebie należało: zostałem ostrzeżony i poinformowany. A teraz chciałbym rzucić okiem, jak rozwija się rewolucja. - Złożył ramiona na piersi i czekał. Miał rację. Clarence mógł jedynie wystosowywać pisemka, nie miał żadnej władzy nad etnografami, aby zabraniać im wychodzenia na ulice. A Marianna równie mocno jak Nick chciała zobaczyć rewolucję. - Dobrze - oznajmiła. - Ponieważ jednak to ja jestem odpowiedzialna za twoje bezpieczeństwo, najlepiej będzie jak wykorzystamy ten transporter. Nie chcę, żebyś się zbytnio zaplątał. - Skierowała pojazd w stronę Wielkiej Alei. Nick przycisnął nos do szyby. Nucił wesoło pod nosem. - Posłuchaj Nick... jeśli Clarence zadzwoni do nas... - To wtedy będziemy się martwić - odpowiedział. Marianna martwiła się już teraz, ale uśmiechnęła się do Nicka. Podśpiewywał właśnie kolędę jak podekscytowany chłopiec. Kompletnie nie na miejscu, ale za to lubiła go jeszcze bardziej. Zatrzymała transporter przy wjeździe na plac i odwróciła się do Nicka z pytaniem, czy ma dobry widok. Już zdążył wysiąść i przepychał się właśnie przez tłum mieszkańców Ucieszności. - Hej! - krzyknęła i zeskoczyła na bruk. - Nick! Zatrzymał się na chwilę, która pozwoliła jej złapać go za rękę. - Muszę to zobaczyć, Marianno - powiedział. - To należy do moich obowiązków. - Do moich zaś należy pilnowanie ciebie... Uśmiechnął się. - W takim razie prowadź. Chcę być tu, gdzie zobaczę i usłyszę, co zamierza Halemtat i jego doradcy. Mariannie przez myśl przeleciała fantazja, w której ciągnęła Nicka do zapewniającego bezpieczeństwo transportera, ale ważył mniej więcej dwa razy tyle co ona, a najwyraźniej nie zamierzał współpracować. W takim razie rzeczywiście lepiej, żeby to ona prowadziła. Jej jedynym zmartwieniem było, że jeśli Clarence spróbuje się z nim skontaktować, nikogo nie będzie przy radiu.. - Marianno! - doszedł ją głos Chorniana z tłumu. - Tutaj. Będziecie mieli dobry widok. I bezpieczniejsze miejsce. Marianna, wdzięczna za zaproszenie, ruszyła w stronę, z której doszedł głos. Miejscowi rozstąpili się przepuszczając bezpiecznie dwoje Ziemian. Już wolałaby być w otoczeniu ostrzyżonych. - Witaj w domu, Nick - powiedział Chornian. Przesunęli się z Chaylam, żeby zrobić miejsce dla ludzi. - Najwyższy czas. - Tak mi się wydaje. Co się dzieje? - Halemtat ostrzygł właśnie syna Pilli, Chippeta, za to, że bawił się dziadkiem do orzechów będącym podobizną naszego najjaśniejszego. Halemtat nie lubi halemtatowych dziadków do orzechów. - Halemtat ostatnio niczego nie lubi - odezwał się stojący obok mieszkaniec Ucieszności, z nietkniętymi piórami. - Ja uważam, że prawdziwy książę przynajmniej raz czy dwa razy do roku powinien zagrzechotać. Marianna spojrzała zdziwiona na Nicka, który wyjaśnił z uśmiechem: - Można to przetłumaczyć mniej więcej tak: prawdziwy książę powinien mieć, choćby niewielkie, poczucie humoru. - Zagrzechocz piórami, Halemtat! - krzyknął jakiś głos z tłumu. - Zobaczymy, czy potrafisz. - Racja - przyłączył się kolejny głos. Mariannna rozpoznała Chorniana. - Zagrzechocz piórami, wielki księciu dziadków do orzechów! Wokół nich zagrzechotały pióra, co brzmiało jak deszcz bijący w metalowy dach. Marianna rozejrzała się - śmiech przetaczał się przez tłum. Nawet wielki wezyr roześmiał się, ale złapawszy się na tym, zesztywniał w lęku. Halemtat nie zagrzechotał. Chornian wyjął ze swej torby dziadka i orzech. Włożył owoc w wykrzywione w głupkowatym uśmiechu usta i nacisnął. Trzask rozłupanego orzecha przetoczył się ponad tłumem jak wystrzał armatni. Po chwili przyłączył się do niego następny. Potem jeszcze jeden... I tłum zagrzechotał ze zdwojoną siłą. Marianna czuła się tak, jakby była pod wodą. Wokół niej falowały i grzechotały pióra. Paciorki Chorniana dźwięczały, kiedy wyjmował z torby kolejnego orzecha. Podbiegł jakiś gwardzista Halemtata i wyrwał orzech z rąk Chornianowi, który zagrzechotał jeszcze głośniej. Strażnik odwrócił się w stronę swego pana i krzyknął: - On już jest ostrzyżony. Co mam zrobić? - Przynieś mi dziadka - rozkazał Halemtat. Strażnik spojrzał na Chorniana, który nie przestawał się śmiać, a teraz odstąpił krok i rzucił mu dziadka. Marianna dopiero w tej chwili rozpoznała, kogo on przedstawia. Strażnik wręczył przedmiot wielkiemu wezyrowi, który z całą pewnością również rozpoznał napuszony wyraz wyrzeźbionej twarzy. - Czyje zęby to zrobiły? - zapytał Halemtat. Przez tłum przedarł się nie ostrzyżony mieszkaniec Ucieszności. Zasiadł z dumą na swych pośladkach i oświadczył: - Moje. - A potem zwrócił się do wielkiego wezyra, najwyraźniej z wielkim trudem hamując śmiech: - Co myślisz o mojej pracy, Corten? Czy ubawiła cię? Masz mocne szczęki. Przez tłum znowu przebiegło grzechotanie. Halemtat opadł na pośladki. Jego pióra stały najeżone. Marianna nie widziała, żeby u jakiegokolwiek innego mieszkańca Ucieszności były tak sztywne jak u Halemtata. Chornian przesunął się, żeby osłonić Mariannę i Nicka. - Marianno - powiedział cicho Nick. - To jest Tatep. - Wiem - odparła. Nie myśląc o tym, co robi, złapała go za ramię, żeby poczuć się raźniej. Tatep rozsiadł się, najwyraźniej całkiem spokojny. Jedyny nienastroszony na całym placu. Zupełnie jakby siedział w biurze Marianny rozmawiając o różnych rodzajach drewna. Przynajmniej tak można by wnosić z jego wyglądu. Halemtat, z nastroszonymi od wściekłości piórami, odwrócił się do straży i wykrzyknął: - Ostrzyc Tatepa. Ogolić go! - Nie! - krzyknęła Marianna, rzucając się w przód. W tej samej chwili, kiedy zrozumiała, że mówi we własnym języku i otworzyła usta, by krzyknąć jeszcze raz w mowie Ucieszności, Nick złapał ją jedną ręką za ramię, a drugą zakrył jej usta. - Nie! - krzyknął Chornian, jakby tłumacząc jej krzyk, ale on się sprzeciwiał także. Marianna bezskutecznie szarpała się w uścisku Nicka. Z wściekłości ugryzła dłoń, którą trzymał na jej ustach. Kiedy odsunął ją z okrzykiem bólu - chociaż nadal nie puszczał - załkała: - To go zabije. On wykrwawi się na śmierć. Pozwól mi pójść. - Przy ostatnich słowach kopnęła go ze wszystkich sił, ale nie ustąpił. Strażnicy przynieśli rytualne nożyce i wręczyli je oficjalnej mistrzyni ceremonii. Podniosła instrument w górę i zgodnie ze zwyczajem trzykrotnie przecięła powietrze. Przy każdym szczęknięciu nożyc tłum skandował: - Nie, nie, nie. Zaskoczona urzędniczka nie wiedziała, co ma zrobić. Halemtat klaśnięciem w ręce przywołał ją do porządku i przypomniała sobie dalszy ciąg rytuału. Odwróciła się, by trzy razy ciąć powietrze przed Halemtatem. Tym razem głos tłumu urósł w siłę: - Nie, nie, nie. W pomruk tłumu wdarł się głos wielkiego wezyra: - Wstrzymaj się - zwrócił się do mistrzyni ceremoniału. Potem zwrócił się do Halemtata. - To mój wizerunek. Ja mogę się śmiać z karykatury. Zastanawiam się, dlaczego ty nie możesz? Czy jakaś choroba zmiękczyła twoje pióra i nie potrafisz grzechotać? Marianna była tak zdziwiona, że przestała się wyrywać Nickowi. Nie puścił jej, tylko trzymał nadal przy sobie, zupełnie jakby ją obejmował. Marianna wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź Halemtata. Ten wyrwał nożyczki z rąk mistrzyni i rzucił je pod nogi wielkiego wezyra. - Ty - powiedział. - Ty ogolisz Tatepa. - Nie - powiedział wezyr. - Nie zrobię tego. Moje kolce są na tyle mocne, że mogą grzechotać. Chornian wybrał ten właśnie moment, żeby krzyknąć jeszcze raz: - Zagrzechocz, Halemtat, daj nam usłyszeć, jak grzechoczą twoje pióra. I nagle cały tłum zaintonował: - Zagrzechocz! Zagrzechocz! Halemtat rozejrzał się wokół z prawdziwym lękiem w oczach. Nie mógł zagrzechotać, nawet gdyby chciał - jego lotki były zbyt najeżone i nie dotykały się wzajemnie. Zwrócił się w stronę mistrzyni ceremoniału, jakby oczekiwał, że ona weźmie nożyce i wykona polecenie, które jej wydał. Lecz ona, tak samo jak cały tłum, krzyknęła: - Zagrzechocz! Halemtat odwrócił się do swej gwardii. Strażnicy krzyknęli: - Zagrzechocz! Halemtat odwrócił się i galopem uciekł przez plac. Gonił go krzyk: - Zagrzechocz! Zagrzechocz! Potem, zupełnie nagle i niespodziewanie zagrzechotał Tatep. A po chwili śmiał się już cały tłum. Marianna poczuła, jak miękną jej nogi i oparła się mocno o Nicka. Potrząsnął ją, a potem wreszcie puścił. - Już myślałem, że sama gotujesz się pod nóż... czy raczej scyzoryk, mały głuptasie. - Nie mogłam znieść, że stoję i nic nie robię. A oni przecież chcieli zabić Tatepa. - Myślałem, że praca dyplomaty polega właśnie na nicnierobieniu. - Masz rację, z czego wynika, że kiepski ze mnie dyplomata. No cóż, po tym niewielkim epizodzie z pewnością i tak stracę pracę. - Moja oferta jest wciąż aktualna. - Powiedz mi prawdę, Nick. Gdybym piętnaście minut temu należała do twojego zespołu, pozwoliłbyś mi pobiec? - Oczywiście, że nie - odrzucił w tył głowę i roześmiał się. - Ale przynajmniej zrozumiałbym, dlaczego odgryzasz mi rękę. - O Boże, Nick. Tak mi przykro. Czy bardzo cię bolało? - Tak - powiedział. - Ale przyjmuję twoje przeprosiny i następnym razem nie dam ci takiej możliwości. - Następnym razem? Nick skinął głową, nie przestając się uśmiechać. Jedno na pewno można było powiedzieć o Nicku, był realistą. - Cześć, Nick - odezwał się Tatep. - Witamy z powrotem. - Cześć, Tatep. Niezłe przedstawienie. Co następne w planie? Śmiech przebiegł falą przez całe ciało Tatepa. - Twoje przypuszczenia są równie dobre jak moje - powiedział. - Nigdy czegoś takiego nie robiłem. Wielki wezyr wciąż jeszcze się śmieje. - Potem zwrócił się do Marianny. - Podzielisz się? - zapytał. - Byłem zbyt zajęty, żeby cały czas na was patrzeć. Czy ty i Nick parzyliście się? Czy mógbym popatrzeć, kiedy będziecie to robić jeszcze raz? Marianna spurpurowiała, a Nick roześmiał się głośniej niż by należało. - Ty mu to wytłumacz - powiedziała Marianna zdecydowanym głosem. - Wyjaśnianie, jak ludzie łączą się w pary, nie należy do moich obowiązków dyplomatycznych. A wciąż jeszcze jestem pracowniczką ambasady, przynajmniej tak długo, póki się tam nie znajdziemy. Tatep rozsiadł się oczekując na wyjaśnienia Nicka. Marianna powiedziała pośpiesznie: - Nie, Tatep, to nie było parzenie. Tak się bałam o ciebie, że zamierzałam... właściwie nie wiem, co zamierzałam, ale po prostu nie mogłam tak stać i patrzeć, jak Halemtat cię krzywdzi. - Rzuciła Nickowi krzywe spojrzenie i dokończyła: - Z kolei Nick bał się, że mnie coś się stanie, więc nie pozwolił mi iść. Tatep spoglądał na nią oczyma rozszerzonymi ze zdziwienia. - Marianno, chciałaś o mnie walczyć? - Tak. Jesteś moim przyjacielem. - Dziękuję ci - powiedział z powagą. Potem zwrócił się do Nicka. - Miałeś rację zatrzymując ją. Śmiech jest lepszy od walki. - I znowu zwrócił się do Marianny. - Zadziwiłaś mnie - powiedział. - Przecież to ty nauczyłaś nas śmiać się z Halemtata. Halemtat podwinął ogon i uciekł przed naszym śmiechem. - I co teraz? - zapytał Nick. - Teraz wybieram się do domu. Zbliża się pora obiadu i jestem tak głodny, że sam osobiście zjadłbym trzy drzewa. Już przy transporterze Tatep powiedział jeszcze: - Nick, ja naprawdę chciałbym, żebyś podzielił się o ludzkim parzeniu, i to ze względu na ciebie. Wtedy nie miałbym wątpliwości, kiedy Marianna walczy, a kiedy się parzy. I wiedziałbym, czy potrzebuje pomocy, czy... czy jakiego rodzaju pomocy potrzebuje. Pewne drzewa, na przykład, wymagają pomocy przy parzeniu. Marianna znowu poczerwieniała. - Jak tylko urządzę się od nowa, wszystko ci opowiem - odparł grzecznie Nick. - Dziękuję. - Tatep ruszył spokojnie do domu, tak jakby nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Właściwie, cały tłum, który się już rozchodził, wyglądał jakby właśnie wracał z pikniku. Piszczenie radia przywołało Mariannę do rzeczywistości. Nie było co odkładać tego na później. Szczególnie, że pracownicy ambasady na pewno się o nich martwili. Marianna wdrapała się do kabiny, Nick zajął miejsce obok niej. Przez chwilę przysłuchiwali się sygnałowi radia, ale Marianna nie zrobiła żadnego ruchu, by odpowiedzieć. Przyglądała się roześmianym mieszkańcom Ucieszności, którzy opuszczali właśnie dziedziniec przed pałacem. - Nick, czy naprawdę można śmiechem zmusić dyktatora do abdykacji? Pstryknął palcem w radio. - Spróbuj - powiedział. - Z Clarence'em nie wygrasz krzycząc. On ma specjalny dar do biurokratycznych inwektyw. Kiedy wrócili do ambasady, okazało się, że Marianna już tam nie pracuje. Clarence chciał ją odesłać tym samym statkiem, którym przyleciał Nick, ale ten oświadczył, że ambasador nie ma nic do gadania w sprawie pracowników zespołu etnograficznego. Wreszcie Clarence wyczerpał swój zapas biurokratycznych inwektyw, które etnografowie po prostu puścili mimo uszu. Ostatecznie Clarence mógł tylko wysuwać sugestie. Jeśli oni nie chcieli go słuchać, za konsekwencje nikt już nie mógł winić Clarence'a. A ponieważ tylko to go martwiło, więc wszystko było w porządku. Marianna dość szybko stwierdziła, że bycie etnografem jest znacznie ciekawsze niż bycie dyplomatą... zwłaszcza w czasie rewolucji. Wzięli z Nickiem wolne i wraz z Tatepem poszli wybrać choinkę - z rezerwatu Halemtata. - Jak tam rewolucja? - zapytał Nick. Tatep tylko zagrzechotał w odpowiedzi. - Może będę miał dobre wiadomości, którymi podzielę się w czasie Gwiazdki. - Już nie możemy się doczekać - oświadczyła Marianna. - Przywiozłem Mariannie niespodziankę z Ziemi - wtrącił Nick. A kiedy Marianna uniosła brew, zastrzegł się. - Nie, żadnych podpowiedzi. - Podzielisz się? - zapytał Tatep. - W Wigilię - odparł Nick. - Kiedy ty podzielisz się swoimi wieściami. Ubieranie choinki zamieniło się w prawdziwą zabawę. Stworzony ad hoc świąteczny chór śpiewał czeskie kolędy - prezent od Esperanzy. Clarence tak się rozkrochmalił pod wpływem świątecznego ponczu, że zaproponował Mariannie ponowne przyjęcie jej w poczet urzędników ambasady - jeśli tylko poskromi swą niesubordynację. Marianna, równie rozkrochmalona, powiedziała nie, ale powiedziała to grzecznie. Wreszcie zjawił się Nick, towarzyszyli mu Tatep, Chornian i Chaylam oraz ich dzieci. Nick nakazał chórowi ciszę. - Uwaga - krzyknął składając dłonie w tubę. - Uwaga! Tatep ma nam coś do zakomunikowania. Kiedy wreszcie zapadła cisza, Nick zwrócił się do Tatepa i powiedział: - Oddaję ci głos. Tatep popatrzył na podłogę, a potem przeniósł wzrok na Nicka. - Chodzi mi o to - powiedział Nick - żebyś przemówił. Wierz mi, że Marianna nie jest jedyną osobą, która chce usłyszeć wieści. Ale Tatep zwrócił się właśnie do Marianny: - Spotkaliśmy się z Halemtatem i dał nam takie oto oświadczenie: nikt nie zostanie ostrzyżony, dopóki pięć osób z tej samej wioski nie zgodzi się, że zasłużył na tak ciężką karę. I to my wybierzemy tych pięciu, nie Halemtat. Co więcej, od tego dnia każdy może mówić, co tylko chce bez lęku, że zostanie ostrzyżony. Nie można już karać za to, co się mówi. Wybuchły oklaski. Nick aż promieniał. Tatep wyciągnął z torby pergamin. - Widzisz, Marianno? Halemtat podpisał to i zostawił znak swoich zębów. - Jak doszliście do ugody? - Śmialiśmy się z niego i łupaliśmy orzechy na placu przed pałacem, aż wreszcie się zgodził. - Powiedział, że podpisze cokolwiek chcemy, żebyśmy tylko pozwolili mu wreszcie pójść spać. - Chornian zagrzechotał i wyciągnął zza pleców ogromną paczkę. - Spójrzcie, ile rozłupanych orzechów przynieśliśmy na wasze przyjęcie. Mariannie prawie zrobiło się żal Halemtata. Przyjęła jednak z uśmiechem paczkę i wysypała skorupki na stół. - Właściwie są zbyt ważne, by je jeść - powiedziała, odstępując o krok i podziwiając widok. - Czy nie powinny trafić do muzeum? Teraz Tatep zwrócił się do Nicka: - Podziel się - twoja niespodzianka dla Marianny. Nick sięgnął pod stół. Po chwili wyciągnął pękatą paczkę i położył ją na stole obok orzechów. - Poczekajcie - powiedział kładąc na niej dłoń. - Lepiej, żebym wytłumaczył. Każda rodzina na ziemi ma nieco inne zwyczaje świąteczne. To, co jest w paczce, ma związek z tradycją, jaka obowiązywała w mojej rodzinie. Ale nie w rodzinie Marianny. Jednak założę się, że tym razem jej się spodoba. - Wręczył paczkę Mariannie. - Teraz możesz ją otworzyć - powiedział. Marianna rozerwała papier z werwą, z jaką każdy z nas otwiera gwiazdkowe prezenty. Wewnątrz było pudełko, a w pudełku... - Fajerwerki! - krzyknęła Marianna. - Och, Nick... Położył palec na jej ustach. - Zanim powiesz choć słowo, przypomnij sobie, że - to ty wybrałaś dzisiejszy dzień, żeby świętować Choinkę, ponieważ był to odpowiedni moment w roku na planecie Ucieszność. Co więcej, powiedziałaś, że święta na Ziemi i innych zamieszkanych przez ludzi światach nie nakładają się. Marianna przytaknęła. Na twarz Nicka wypłynął powoli uśmiech: - A jednak tak. Tego roku, właśnie dziś obchodzony jest na Ziemi Dzień Niepodległości. Taka zbieżność nigdy więcej za naszego życia nie powtórzy się. Więc przynajmniej dzisiaj zgodzisz się na fajerwerki. W twojej rodzinie chyba celebruje się nim 4 lipca? Patrzył jej w oczy tak zuchwale, że Marianna odwróciła się, ale napotkała wzrok Tatepa, który wpatrywał się w nią oczekująco. Prawdę mówiąc, wszyscy czekali, by się dowiedzieć, co Nick dla niej przywiózł i czy prezent się spodobał. - Tak - mówiła do Tatepa, ale już uśmiechała się do Nicka. - Przecież dzisiaj na Ucieszności także obchodzimy Dzień Niepodległości. Chodźcie, pójdziemy odpalić fajerwerki. I tak przez następne dwadzieścia minut nocne niebo ożywiły rzymskie świece, gwiazdy betlejemskie i cała jasność przynależna wszystkim Gwiazdkom i Dniom Niepodległości. Na ulicach ludzie ochali i achali, a mieszkańcy Ucieszności grzechotali. Cały ten hałas obudził nawet Halemtata, ale jedyne, co mógł zrobić, to wyjść na balkon i patrzeć. Następnego dnia Tatep przyniósł plotkę, że jeden z pałacowych strażników słyszał, jak Halemtat się śmieje. - Nie wierzę w to ani przez chwilę - oświadczył Nick, kiedy powtórzył historię Mariannie. - Ja również nie - powiedziała - ale to dobra historia i chciałabym w nią wierzyć. - Znakomita opowieść wigilijna. A może się założysz, że od tego dnia co roku na Gwiazdkę będą opowiadać Jak Halemtat Roześmiał Się Po Raz Pierwszy? - Nie założę się - roześmiała się Marianna. Nagle coś ją zastanowiło. - Nick? Czy zwyczaje rodzą się tak łatwo? Tak szybko? - Jakie fajerwerki chciałabyś dostać w przyszłym roku? - zapytał. - Po jednym z każdego rodzaju - odpowiedziała. - I pięć tych, co wyglądają jak płynące po niebie złote ryby. W pierwszej chwili myślała, że zmienił temat, ale nagle zrozumiała, że odpowiedział na jej pytanie. Gdziekolwiek się znajdzie, już do końca życia, do gwiazdkowych tradycji dołączy fajerwerki.