Magdalena Kowalczyk Kłopoty ze słońcem Wszystko zaczęło się kilka miesięcy... Nie. Nie tak. To za długa historia. Wszystko zaczęło się od zwykłego lizusostwa. Adularus chciał zdobyć księgę. Dla mnie. Poszedł do antykwariatu i oto leżała: „Demonologos”. Nie myśląc wiele postanowił ją kupić. Był tylko jeden problem: była droga. Tak naprawdę, to bardzo droga. Skąd zdobyć pieniądze? Trzeba coś przehandlować. Co? Inne książki. Czyje? Naszego demonologa. Jakie? Te, które wpadną pod rękę. I tak też zrobił. Mam nieszczęście być otoczoną osobnikami myślącymi niewłaściwymi częściami ciała. Wymądrzać, to się potrafią, ale jak o coś się pyta nie raczą odpowiedzieć. Tak naprawdę to z tego właśnie wyniknął problem. Ta nieszczęsna idiotka, Gnosis, nasz demonolog, nie odezwała się słowem, że „Demonologos” posiada. Niestety znalazł się wśród ksiąg, które gwizdnął jej Adularus. Czyż to nie cudowne? Myślę, że przeżyłabym to jakoś gdybym dostała do ręki prawdziwy „Demonologos”. Tak się jednak nie stało. W zamian za kilka naprawdę cennych ksiąg dostałam dzieło niewątpliwie niezbędne - do egzystencji starej baby na wsi. W księdze owej opisane były różnego rodzaju stwory znane głównie z bajek dla dzieci. Diabły różnej maści i uwłosienia, krasnoludki itd. Dowiedziałam się z niej na przykład, że demon ma rogi a diabeł jeszcze do tego ogon. Niezwykle interesujące. Nieprawdaż? Kiedy Gnosis zobaczyła owo dzieło, zbladła najpierw a później zczerwieniała i myślałam, że para jej pójdzie uszami. W ten właśnie sposób domyśliłam się, że ona miała oryginał. Wiedza ta doprowadziła do tego, że dostała nabytą makulaturą, która musiała ważyć prawie pięć kilo, po łbie. W nieszczęściu towarzyszył jej sprawca całego zajścia. Tej cudownej nocy miałam więc koło siebie kilku mniej lub więcej przydatnych osiłków i dwóch osobników cierpiących na silny ból głowy. Przebudzenie tej nocy w ogóle było dosyć burzliwe. Dziś miało się wiele zdarzyć. Każdy z nas miał swoje ambicje i plany. Pokrywały się one w niewielkim stopniu. Wiadomo było też, że druga paczka w mieście może nie ustosunkować się zbyt korzystnie do naszych metod. W celu uzgodnienia planów na najbliższą przyszłość oraz wybrania biskupa wszyscy członkowie Sabbatu mieli się zebrać właśnie dziś. Wśród tych przeklętych wypierdków był jeden, co chciał zostać biskupem. Był ich przywódcą. Nazywał się Reginis. Na szczęście mieliśmy tam swojego, który też chciał być biskupem. Ghargara wprowadzał w ten sposób trochę zamieszania. Wśród nas nie było specjalnie nikogo, kto by się pchał na to stanowisko ale ostatecznie ktoś mógłby się poświęcić. Mnie nie zależało na tym w najmniejszym stopniu. W końcu nie powinno mi zależeć na znalezieniu się pod lupą. Poza tym miałam dosyć problemów ze swoją paczką. Teoretycznie, jakby się ktoś nas pytał, byliśmy zwykłymi członkami Sabbatu. Ale tylko teoretycznie. Praktycznie nie znosiliśmy tego zadufanego towarzystwa wzajemnej adoracji. Są dobrymi wojownikami, to im trzeba przyznać. Są też wyjątkowo zaciekłymi wrogami. Z nimi mogą się równać tylko Zabójcy Wampirów. No i może jeszcze z jeden człowiek, którego kiedyś znałam, ale on już nie żyje. Do tego mieliśmy na głowie młodzieniaszka, który właśnie dziś wreszcie się odkopał. Mieliśmy nadzieję, że zrobi to jutro. Chodził dookoła i marudził. W dodatku nabył dziwnego zwyczaju mówienia do Adularusa „Tatuśku”. Kretyn. Wracając do tematu: tej nocy musiałam ich przekonać ostatecznie, że przyzwanie demona jest naszym jedynym wyjściem. - Może tak wreszcie posłuchalibyście tego, co mam wam do powiedzenia i przestali się raczyć tym mrożonym świństwem sprzed dwóch dni! Bądźcie łaskawi usiąść i nastawić uszu - powiedziałam i sama usiadłam w największym fotelu. Obok mnie jak zwykle usiadł Adularus. Spojrzałam na niego i wyszczerzyłam zęby ale tylko spuścił smutnie wzrok i nie odsunął się. Reszta usiadła jak popadło. - Świątynia Wschodzącego Słońca się zawaliła. -Co masz na myśli? - cholerna Gnosis doprowadzi mnie kiedyś do szału. Co ja, do diabła, mogłam mieć na myśli? -Dokładnie to co mówię. To po prostu nie ma sensu. Pieprzony rytuał jest niemożliwy do zdobycia. -Jak to niemożliwy do zdobycia? Przecież mówiłaś, że jest nawet gdzieś zapisany - odezwał się kolejny mądrala. -Owszem. Tyle, że do przywołania jest potrzebny ktoś z trzeciego pokolenia. Przyprowadzisz takiego? A może przyniesiesz, żeby go po drodze nie zbudzić z drzemki? -Tylko trzecie pokolenie ma tyle mocy? -Zgadza się - tutaj zamilkłam, żeby dać im czas na przetrawienie informacji. Ciekawa byłam, czy dojdą sami do właściwych wniosków, czy też będę musiała zaproponować im to sama. - Macie jakieś sugestie? Przez dłuższy czas nikt się nie odezwał. Popatrzyłam na nich i zobaczyłam doskonały obraz bezmyślności. Wreszcie odezwał się Adularus: -A może by tak porozmawiać z demonami? - jak zawsze kochany, wyręczył mnie. Przynajmniej nie wygląda na to, że próbuję im coś narzucić. - One chyba mają wystarczająco dużo mocy. -To chyba całkiem niegłupi pomysł - powiedział Viris. - Co by nam było potrzebne? - zwrócił się do demonologa. -Przede wszystkim księga - odparła zapytana i spojrzała z wyrzutem na Adularusa. - Poza tym przydałaby się dziewica. Wypowiedź została przerwana łomotem do drzwi. Viris poszedł otworzyć. Tak jak myślałam był to ostatni członek grupy, Pentakos. -Słuchajcie! Ale jaja! - wydyszał wpadłszy do pokoju. - Jakiś idiota kupił „Demonologos”! -Kto? - padło chóralne pytanie. -Nie uwierzycie! Człowiek. Naukowiec. Podobno chciałby zobaczyć demona. Jego życiowym problemem jest kwestia tego, jak ma się z nim pożegnać. Czy ma powiedzieć „Do widzenia” czy „Zgiń przepadnij siło nieczysta”, tyle, że uważa że to ostatnie może budzić wątpliwości co do higieny osobistej demona. -Idiota? -Najwyraźniej. Podobno po kupieniu przeglądał księgę i nawet czytał fragmenty ale niewiele z tego rozumie. Teraz przypętał się do niego jakiś ksiądz i próbuje od niego księgę wyciągnąć. -Może nie zdąży - to była cudowna okazja do przekonania ich wszystkich, że księgę musimy mieć. - Słuchajcie! Znajdziemy tego człowieka. Odebranie mu księgi to będzie jak odebranie dziecku lizaka. Dziewica jakaś też się znajdzie. Jak się szybko obrobimy, to dzisiejsze spotkanie z paczką Reginisa pójdzie gładko. Do roboty! Moja nagła decyzja zaskoczyła ich do tego stopnia, że nawet nie protestowali. Wszyscy wstali i ruszyli do wyjścia. Nawet się nie zastanawiali gdzie zmierzamy. Dopiero na ulicy ktoś zapytał: - A dokąd właściwie idziemy? - Zdobyć informacje - odpowiedziałam. - Musimy dowiedzieć się, gdzie można znaleźć tego naukowca. - No dobrze, ale gdzie? - Tam, gdzie zwykle. W „Lurze”. - Franio Flacha? - Właśnie. Mam nadzieję, że mamy wystarczające fundusze, żeby coś z niego wydobyć. - Te parę złotych zawsze się wyskrobie. Tak więc szliśmy sobie spokojnie Piotrkowską nikomu nie wadząc. Ciszę tej cudownej nocy burzyły jedynie pojedyncze samochody, a idealną niemal czerń nieba tylko księżyc w pełni. No, może nie były to jedyne zakłócające naszą przechadzkę rzeczy. Po drodze musieliśmy przejść obok dwóch kościołów (tfu!). Minęliśmy też jakąś podpitą parę z dzieckiem. Na widok Adularusa wymachującego nożem motylkowym facet powiedział do dziecka: „Zobacz, jak pan się ładnie bawi nożykiem”. Ludzie są czasami tacy zabawni. No i oczywiście pomrukiwanie Virisa: - Czy mnie się zdaje, czy tam ktoś stoi? - Jakaś lalunia. - Nie to żebym był głodny, ale może byśmy się zabawili? - i inne dialogi w tym stylu. Oprócz tego „Junior” ciągle się o coś dopytywał. Ogólnie rzecz biorąc pod koniec drogi byłam wściekła. Kilkaset metrów przed dojściem do celu z parku wyszedł Reginis i jego grupa. Popatrzyli na nas, my na nich i chyba nawet się sobie ukłoniliśmy. - Co jest? Co wy tutaj robicie? - spytałam. - Chcieliśmy iść do „Lury”... - To chyba zgubiliście drogę. - Nie. Chcieliśmy się pokręcić trochę wokoło. Tam jest trochę ciepło. - To znaczy? - Księża. Dwóch. Stoją przy wejściu - powiedział Iskaris. - Ups. To przykre. Cóż, może już poszli. Zobaczymy? - Czemu nie - rzucił Reginis i poszliśmy. Świątobliwych nie było. Weszliśmy do środka. Nie było mi jednak dane rozejrzeć się po wnętrzu, bo Reginis wyraził szczerą chęć porozmawiania ze mną. Acha, zaczyna się. Kocham te poważne rozmowy. - O czym chcesz ze mną porozmawiać? - spytałam. - Chciałbym porozmawiać o tym, co jest dla nas najważniejsze. O dobru Sabbatu. Powinniśmy zjednoczyć nasze siły. Jesteśmy podzieleni i słabi. Potrzebujemy silnej ręki, która zebrałaby nas i prowadziła. - Zapewne masz na myśli swoją rękę? - Nie koniecznie. Może masz lepszą propozycję? Słyszałem, że sama chciałabyś zostać biskupem. Czy myślisz, że to rozsądne? - Cóż, szczerze mówiąc, nie zależy mi tak bardzo na tym zaszczycie. Tak jak i ty chciałabym dobra nas wszystkich. Zbierzmy się wszyscy, przedstawmy swoje propozycje, przedyskutujmy je i wybierzmy najlepszą drogę. - Takie propozycje padały już zarówno z twojej jak i z mojej strony. - Owszem, lecz niezbyt konkretne... - dalszy ciąg rozmowy przerwało nam przybycie księży. Szybko rozeszliśmy się w różne strony. Dołączyłam do swojej grupy siedzącej w rogu sali. - Ktoś się strasznie na nas gapi - tymi słowy powitała mnie Gnosis. - Kto? - spytałam jednocześnie się rozglądając. - Jakiś facet w fioletowych okularach, z dosyć długimi jasnymi włosami, wysoki, szczupły. Siedzi dwa stoły dalej. Spojrzałam tam. Rzeczywiście, patrzył się na nas. Wyglądał dosyć dziwnie. Jego kumpel wyglądał jeszcze dziwniej. Duży i zambrowaty - glina. - Co tu się dzisiaj dzieje? Zjazd dziwolągów? - zapytał Reginis podchodząc do naszego stolika. Usiadł na przeciwko mnie. Chwilę później na zewnątrz rozległy się krzyki i zauważyłam, że tych dwóch, których obserwowałam zniknęło. Moich chłopaków wymiotło. - To ta księga! - Co? - trochę się zgubiłam. - Tam jest facet, który ma moją księgę! - powtórzyła Gnosis. Rozejrzałam się szybko. W drzwiach stał niewielki człowieczek w okularach i rozglądał się. - Zostań tu na razie. Zawołam cię później - powiedziałam i ruszyłam w jego stronę. Chyba miałam wyjątkowo paskudny wyraz twarzy, bo ksiądz, koło którego przechodziłam przeżegnał się i skropił moje plecy wodą święconą. Na szczęście grubo się ubieram i tylko mnie zasmyrało. Zbliżyłam się do człowieka z księgą i aż mnie odrzuciło. On był niewinny jak noworodek! Nie mogłam go nawet dotknąć. Nie działały na niego czary. Nic. Grób i mogiła! Trzeba po dobroci. - Dobry wieczór panu. Przepraszam, że przeszkadzam, ale niezmiernie mnie interesuje księga, którą pan trzyma w ręku. - Doprawdy? - Czy mogłabym przyjrzeć się jej z bliska? - Nie jestem pewien, czy jest pani odpowiednią osobą. Szczerze mówiąc poszukuję kogoś, kto pomógłby mi ją wykorzystać. - Trafił pan na najodpowiedniejszą osobę. Gnosis! Pozwól tutaj! Oto moja przyjaciółka. Jest wybitną specjalistką w dziedzinie rytuałów. Pozostawiam pana w jej rękach - Gnosis usiadła na moim miejscu z lekkim wyrazem obrzydzenia na twarzy ale kiedy wciągnęła się w rozmowę trochę jej przeszło. Jeśli nie namówi go żeby oddał nam księgę, trzeba będzie namówić go do grzechu. Spojrzałam na Gnosis: czy byłaby w stanie go uwieść? Może. Zobaczymy. W drzwiach ukazał się Adularus: „Ale jaja! Próbowali porwać Virginię. Udało się ją odbić. Łowcy dzisiaj szaleją. Biorą się za przypadkowych ludzi. Porwali Frania.” - No to kicha z informacji. Chociaż już ich w zasadzie nie potrzebujemy - spojrzałam na Gnosis. - Da sobie radę? - Powinna - odpowiedziałam i w tym momencie zobaczyłam jak daje mi znak, że wszystko jest OK. - Widzisz? Już sobie dała radę. - A tak w ogóle, to nie musimy daleko szukać dziewicy. - ? - Virginia - Postaraj się, żeby poszła z nami do haven. Nie chcę, żeby to było na siłę. - Wyślę „Juniora” niech z nią zagada. - Jak chcesz - skończyłam dyskusję i poszłam do Gnosis. - Jak ci leci? - Świetnie! Wyobraź sobie, że pan zgodził się pójść z nami. Obiecałam, że przywołamy demona i będzie mógł z nim porozmawiać. - Bardzo dobrze. Chodźmy więc - powiedziałam i ruszyłam do wyjścia. Weszłam zaledwie parę stopni w górę kiedy zobaczyłam stojącego w drzwiach „czarnego”. - Ups, awaria! Wracamy. - Co jest? - Wołaj chłopaków. Możemy mieć problemy. - Już idą. - Adularus, schowaj księgę pana pod kurtkę. Oni nie mogą wiedzieć kto idzie z nami - z możliwie najbardziej dobrotliwym uśmiechem wyciągnęłam rękę do zdezorientowanego naukowca. Z pewnym wahaniem oddał mi księgę, którą natychmiast podałam dalej. Wyszliśmy z pubu starając się nie zwracać uwagi na księży. W połowie przecznicy okazało się, że nie wszyscy wyszliśmy. - Idźcie dalej, ja po nich wrócę - powiedział Adularus oddając „Demonologos” i pobiegł z powrotem. - Zaczekamy w parku! - krzyknęłam za nim. Szliśmy ciemną ulicą w stronę parku we trójkę: ja, Gnosis i naukowiec. Staraliśmy się iść w miarę szybko, tak by nie spotkać nikogo spośród ludzi Reginisa. Niestety w połowie drogi natknęliśmy się właśnie na niego. Byłam zaskoczona, że nie pytał się o nic ale najwyraźniej głowę miał zajętą innymi sprawami i bardzo mu się spieszyło. Wkrótce schowaliśmy się w cieniu drzew i zaczęliśmy wypatrywać reszty naszej paczki. Tymczasem z przeciwnej strony nadeszła Virginia z Iskarisem. Zbliżyli się do nas i zaczęliśmy rozmawiać o jakichś pierdołach. Naukowiec patrzył na nas dziwnie i widać było jak pytania cisną mu się na usta. Kiwnęłam na Gnosis, żeby się nim zajęła. Stanęli z boku i Gnosis zaczęła odpowiadać mu na pytania półgłosem tak aby inni nie słyszeli. Człowiek był najwyraźniej ciekawy świata a przy tym nie okazywał strachu. Po kilku minutach przyszedł Viris a za nim reszta. „Junior” wziął Virginię na spacer do altanki a my ruszyliśmy w stronę haven. Zostałam trochę z tyłu, żeby się pozbyć się Iskarisa. Ruszyłam po chwili za nimi oglądając się czy nikt za nami nie idzie. Na skrzyżowaniu alejek spotkałam „Juniora” i razem dogoniliśmy grupę. - Gdzie Virginia? - spytał Adularus. - Umówiłem się z nią w altance za dziesięć minut. - Dobra, idziemy. Poczekamy tam na nią a wy zostańcie tutaj - rzucił i zniknął w cieniu drzew. - No to czekamy. Po pewnym czasie zaczęłam się niecierpliwić. W końcu, ile można namawiać panienkę, żeby z tobą poszła. Znam dar przekonywania Adularusa i dlatego przedłużające się oczekiwanie nieco mnie zaniepokoiło. Nagle usłyszałam hałas a później wycie. Wszyscy zerwaliśmy się ze swoich miejsc. Nawet naukowiec przestał zadawać swoje kłopotliwe pytania i nasłuchiwał razem z nami. Zza kępy jałowca wyskoczył Adularus z Virginią. - Szybko! Biegnijcie! Zabierzcie ją w bezpieczne miejsce! To łowcy! - krzyknął i pobiegł z powrotem. Prawie biegiem ruszyliśmy w stronę haven. Naukowiec był tak przestraszony i zdezorientowany, że nie protestował. Ściskał pod pachą księgę i leciał z nami. Wkrótce dotarliśmy na miejsce i wszyscy poczuli się bezpieczniej. Zaryglowaliśmy drzwi i zapaliliśmy świece, bo człowiek wpadał na wszystkie sprzęty po ciemku. Bałam się, że potłucze całą porcelanę na serwantce. Virginia chodziła po całym domu rozglądając się po nieznanych jej pomieszczeniach. Przystanęła na chwilę przy szafie ze sprzętem grającym i włączyła jakąś muzykę. Po chwili rozpoznałam „The Masquerade Overture” Pendragon. Naukowiec również przez chwilę rozglądał się po pomieszczeniach ale zaraz znów zaczął zasypywać Gnosis pytaniami. Ta odpowiadała mu, ale widać było, że ma już dosyć. Chciała jak najszybciej dostać księgę i sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Niestety, nie udawało jej się tego osiągnąć. Stałam przy zaciemnionym oknie dyskretnie wyglądając przez szparę w zasłonach. Usłyszałam jakieś głosy, ale to tylko jacyś ludzie. Kilka minut później nadeszli nasi. Otworzyliśmy im drzwi. - Łowcy chyba szli za nami. Mogą być problemy - powiedział Viris. Jakby w odpowiedzi na to usłyszeliśmy głosy. Wyjrzałam przez okno - księża. Stanęli na rogu budynku i rozmawiali. Pogasiliśmy wszystkie światła i obserwowaliśmy ich. Niedługo potem odeszli. Słychać było warkot silnika. Przyjechał Reginis ze swoją grupą. Pewnie szukali zagubionej Virginii. Zaraz jednak i oni odjechali. Nie wiedzieli dokładnie gdzie nas szukać. Zostawili tylko kogoś żeby się rozglądał. Odeszliśmy od okna i wkrótce usłyszeliśmy charakterystyczne pukanie do drzwi. To Gharghara. Nasza „wtyczka” u nich. - Lepiej się pospieszmy. Mogą tu wrócić - powiedział. - Co prawda powiedziałem, że sam was poszukam i jakby co, to dam znać, ale nie wiem w jakim stopniu mi ufają. - OK. Do roboty! - zgodziłam się. - Idziemy na plac. Cicho, bez najmniejszego szmeru. Bierzcie świece. Idziemy bokiem, między drzewami. W idealnej ciszy dotarliśmy do wyrysowanego na ziemi wielkiego pentagramu. Dwie osoby, które niezbyt wiedziały o co chodzi były tak zaintrygowane, że poszły z nami. Zapaliliśmy świece na pięciu rogach figury a Gnosis odebrawszy wreszcie księgę stanęła na środku. Jakby nie mogąc odczytać co było w niej napisane poprosiła Virginię, żeby podeszła ze świecą. Ta niczego się nie spodziewając zbliżyła się. Gnosis szybko dorysowała ostatni kawałek linii, która teraz oddzielała je od reszty świata. Nagle ciszę przerwał ryk silnika i mrok przecięły światła reflektorów samochodu. Łowcy! Ale Rytuał już się rozpoczął. Śpiewna inwokacja wypełniła powietrze wibracjami. Za łowcami podążali księża. Było ich trzech. Jeden z nich trochę dziwny. Nie miał krucyfiksu i trzymał się od reszty trochę z dala. Widziałam go wcześniej w „Lurze”. Parę sekund później nadjechała grupa Reginisa. Zrobiło się tłoczno. - W imię ciemnych mocy, wzywam cię Shratclor! - zawołała Gnosis. - Oto krew dla ciebie! - wskazała na klęczącą, sparaliżowaną Virginę. Wszyscy czekali w napięciu na to, co miało się wydarzyć. W końcu, demon powinien przybyć w jakiś popisowy sposób. Nie zawiedliśmy się. Wszyscy byliśmy zaskoczeni. - No dobra, kurwa. Przecież jestem - powiedział ten dziwny ksiądz i wskoczył do wnętrza pentagramu. Jak na komendę wszyscy rozdziawili usta ze zdziwienia. Korzystając z zamieszania demon chwycił dziewicę. Gnosis w porę się połapała i wyciągnęła znak chroniący przed piekielnymi siłami, tak, aby i jej nie złapał. - Czego chcecie? - zapytał Shratclor po chwili. - Słońca. - Że co? - zrobił głupią minę. - Chcemy móc chodzić w dzień. Chcemy zobaczyć słońce. - A jak chcecie mnie do tego zmusić? - Bardzo prosto. Właśnie tak! - powiedziała Gnosis i odwróciła stronę w księdze. Na widok jej miny demon się roześmiał. - O cholera! Brakuje stron! - krzyknęła z rozpaczą w głosie. Chwila zastanowienia i wzięliśmy na spytki naukowca. - Łowcy mnie złapali. Szarpałem się i podszedł ten ksiądz krzycząc, żebym dał mu księgę. Dałem mu, bo pomyślałem, że tamci ją zabiorą i zniszczą. Jak mnie puścili, to go znalazłem i księgę oddał bez problemów. Nawet mu podziękowałem. - No tak, to kicha. Nie mamy Rytuału Spętania, nie mamy Rytuału Odesłania. Mamy problem. Nie utrzymamy go długo w pentagramie. Co robimy? - Na rytuał pozwalający chodzić w świetle dnia chyba nie mamy co liczyć. Trzeba się po prostu pozbyć kłopotu. Może księża pomogą? - Może i pomogą, ale przy okazji pozbędą się nas razem z demonem. Poza tym, kto pójdzie z nimi porozmawiać? - spytałam. - No dobra, ja pójdę - powiedział zrezygnowany Adularus. - W końcu to wszystko przeze mnie - i poszedł. Wrócił parę minut później: „Ksiądz się zgodził odesłać demona i zostawić nas w spokoju jak mu obiecałem nową dzwonnicę. Możemy spróbować zaszantażować demona.” - OK. Idź i rozmawiaj z nim - zakomenderowałam. Poszedł. - I ja mam wam wierzyć?! - usłyszałam demona. - Chyba sobie żartujecie! - Gwarantuję, że spełnią obietnicę - powiedział ksiądz. Chyba bardzo mu zależało na tej dzwonnicy. - OK. Czy dobrze rozumię: ja dam wam Rytuał Słońca a wy puścicie mnie wolno. Jeżeli go nie oddam, to mnie odeślecie tam skąd przyszedłem. - Dokładnie. - To zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Nie wierzę wam. Pewnie, też bym nie uwierzyła. Cholerny piekielnik jest za mądry. Co tu robić? - Przepraszam, ale może was zainteresuje, że on wyrzucał jakieś kawałki papieru do śmieci po drodze - odezwał się jeden z księży. Do tej pory stał z boku razem z łowcami, którzy mieli niezbyt inteligentne wyrazy twarzy, jakby zupełnie nie wiedzieli co się tu dzieje. - „On” to znaczy demon? - Jeżeli tak upieracie się go nazywać. Wyrzucał te papiery do trzech koszy na śmieci koło parku. - Ruszajcie się! Weźcie samochód, będzie szybciej. Musicie znaleźć te kawałki. Powinniśmy zdążyć przed wschodem słońca. Już! - zarządziłam. Pobiegli do samochodu. Zauważyłam, że z nimi byli też ludzie Reginisa. Widocznie im też udzielił się nasz zapał. Zostałam tylko ja, Reginis, Iskaris, Virginia i Gnosis, która wydostała się z wnętrza pentagramu. Mała garstka w porównaniu z otaczającymi nas wrogimi ludźmi. Ci jednakże jakby przejęli się naszymi problemami i niespecjalnie nam przeszkadzali. W całym zamieszaniu nikt nie zwracał uwagi na demona i dziewicę, wciąż uwięzionych. W pewnym momencie usłyszeliśmy w ciemności śmiech demona. - Co się stało? - zapytałam. - Obawiam się, że dziewica już nie jest dziewicą - odpowiedział ksiądz, któremu mieliśmy zafundować dzwonnicę. - No to ładnie. Wpakowaliśmy się wszyscy w wielkie gówno - skomentowałam. Stałam tyłem do wyrysowanej na ziemi magicznej figury. Przypadkiem obcasem buta zawadziłam o leżącą na ziemi deskę i posunęłam ją do tyłu nie zauważając, że przerywam jedną z linii. - Nawet nie wiecie w jak wielkie gówno - odpowiedział demon stojący tuż za mną i chwycił mnie za gardło. Być zabitą przez chwilę nieuwagi - zbyt prozaiczne, ale zdarza się. Następny był Reginis. Iskaris rozpłynął się we mgle a Gnosis i Virginia zamknęły się w pentagramie. Łowcom i księżom nic się nie stało, obroniła ich woda święcona. Kiedy przyjechali ci, którzy szukali skrawków papieru z rytuałem zastali jedynie rozszarpane ciała i dwie skulone i drżące dziewczyny. Nie było rytuałów, nie było demona. Nie było też możliwości pogodzenia zwaśnionych grup. Ten incydent jeszcze bardziej je skłócił. Nie było też kandydatów na biskupa. No i brakowało na to czasu. Za pół godziny wschód słońca. Już się robiło jasno. - Do jutra! - rzucił idiotycznie Pentakos. Obie grupy rozeszły się w swoje strony, podtrzymując wciąż jeszcze przerażone dziewczyny, by przeczekać dzień.