ks. Żywczyński Mieczysław Watykan wobec powstania listopadowego Uniwersitas, Kraków OD WYDAWCY Trafia do rąk Państwajedno z najważniejszych dzieł w twórczości księdza Mieczysława Żywczyńskiego. Jest to skrócona wersja wyda- nej w 1935 roku pracy doktorskiej Autora pl. Geneza i następstwa encykliki Cum primom z 9 VI 1832 r. Watykan i sprawa polska w la- tach 1830-1837. Wymóg skrócenia tego dzieła podyktowany został popularnonaukowym charakterem serii "Bestsellery z przeszłości" (patrz Nota edytorska). Polecamy Państwu tę książkę w przekonaniu, iż należy ona do najważniejszych w polskiej historiografii pozycji na temat problema- tyki powstania listopadowego. Sądzimy, że powinna stać się obo- wiązkową lekturą dla młodzieży - umożliwiającą zrozumienie sto- sunku Kościoła katolickiego i papieża Grzegorza XVI do jednego z najbardziej doniosłych wydarzeń w dziejach Polski. NOTA EDYTORSKA Książka tajest skróconą wersją dzieła Mieczysława Żywczyńskie- go pl. Geneza i nastgpstwa encykliki Cum primom z 9 VI 1832 r. Watykan i sprawa polska w latach 1830-1837, wydanego w Warsza- wie w 1935 roku. W niniejszej edycji wprowadzono następujące zmiany: - zrezygnowano z kilku rozdziałów, które mają charakter wprowadzający lub nie wiążą się bezpośrednio z powsta- niem listopadowym: I. Stan badań. Literatura zasadnicza, II. Tradycje Watykanu od rewolucji francuskiej, III. Państwo kościelne, IV Pius VIII i początek rządów Grzegorza XVI, V. Bernetti i Lambruschini, VI. I rewolucja w państwie kościelnym, VII. II rewolucja w państwie kościelnym, XV Watykan i walka z ideami rewolucyjnymi i liberalnymi w Hiszpanii, Portugalii, Szwajcarii i Włoszech 1830-1836; - pominięto rozbudowane w oryginale i bardzo drobiazgowe przypisy, odsyłające głównie do materiałów źródłowych bądź poszerzające tok narracji o szczegóły mniej istotne z popularnonaukowego punktu widzenia; - usunięto również umieszczone na końcu pierwszego wyda- nia streszczenie w języku francuskim. ROZDZIAŁ I POWSTANIE LISTOPADOWE. PIERWSZE ECHA Przed powstaniem listopadowym Polacy nie mieli prawdopodob- nie zbyt dobrej opinii w kurii rzymskiej. Żyły tu zapewne wspomnie- nia Polaków walczących pod Rzymem i stojących w nim załogą w r. 1798, jakkolwiek zachowywali się tu wówczas poprawnie, w rok potem wraz z Francuzami zdobywających Gaetę, stale pod koniec XVIII w. przebywających we Włoszech w towarzystwie jakobiń- skich Francuzów. Ci sami Polacy stali - na ogół - po stronie Napo- leona, którego przecie nie wspominano z sympatią w Watykanie. Brali udział w walce z katolicką, szanowaną w Rzymie Hiszpanią. Księstwo Warszawskie było tworem Napoleona, miało zaś konstytu- cję, która musiała razić dwór papieski (równość wszystkich wobec prawa, kodeks Napoleona). Nie lepsza pod tym względem była kon- stytucja Królestwa Kongresowego. Rządy i izby Księstwa i Króle- stwa musiały razić czynniki duchowne swym liberalizmem i, cza- sem, antyklerykalizmem, przeciw którym, zwłaszcza za czasów Kró- lestwa, kler polski musiał szukać oparcia na zewnątrz, a więc u księ- cia warszawskiego, po roku 1815 u króla, a zarazem cesarza rosyj- skiego. Dekret króla, ale inspirowany i redagowany przez Stanisława Potockiego (z 18 III 1817 r.) uzależniał kler od władzy świeckiej tj. od komisji wyznań i oświecenia, na której czele aż do roku 1821 stoi tenże Potocki, wielki mistrz masonerii polskiej, znienawidzony przez kler. Prawo małżeńskie nie było po myśli kleru aż do roku 1836, do rozporządzenia cesarza, bo przedtem, przed rokiem 1831, sejmy pol- skie odrzucały próbę zupełnego pójścia po linii żądań biskupów. Minister skarbu z czasów Królestwa, Lubecki, projektował zabór gruntów duchowieństwa parafialnego. 7 Taki oto naród urządził powstanie przeciw swemu królowi. W so- botę 4 XII 1830 r. nuncjusz wiedeński Spinola otrzymał wiadomość, że 27 XI w Warszawie odkryto konspirację, do której należeli studen- ci, profesorowie i wojskowi. Miała ona za cel zamordowanie wiel- kiego księcia Konstantego i zaprowadzenie w Polsce republikańskiej formy rządów. Wszystko jednak skończyło się na aresztowaniach. Toteż Spinola mógł się niewiele całą sprawą przejmować, gdyby nie to, że nazajutrz tj. 5 XII, w niedzielę, otrzymał wiadomość o wiele groźniejszą, bo o wybuchu w tejże Warszawie, 29 listopada wieczo- rem, "strasznej rewolucji" (ona terribile rivoluzione), przy czym wojsko stanęło po stronie "buntu". W poniedziałek 6 XII, rano, przy- szły jeszcze gorsze wiadomości. Według tych Rosjanie ewakuowali Warszawę, na czele buntowników stanął regent, dotychczasowy mi- nister finansów, ks. Lubecki. W posłanej natychmiast wiadomości o tym do Watykanu, Spinola podał charakterystykę regenta. To on, Lubecki, już przedtem myślał o buncie (premeditando la rivolta); w tym celu, jako minister finansów, starannie oszczędzał pieniądze. Zebrał ich około 12 milionów florenów austriackich, czyli około 30 milionów franków. "We wszystkich .raportach - pisał nuncjusz - które dla papiestwa miałem zaszczyt przesłać do tego najwyższego sekretańatu stanu, nie zaniedbałem podać do wiadomości, że człon- kowie stanowiący ministerstwo polskie były to osoby o poglądach liberalnych, bez religii, wrogowie katolików. Szczególniej odnosi się to do ks. Lubeckiego. Jedynie lir. Grabowskiego grzedstawiałem zawsze jako człowieka religijnego i cnotliwego. Poza tym wiedzia- łem, że ks. Lubecki był w ścisłych stosunkach z najgłośniejszymi liberałami francuskimi, dlatego nie wywołało to we mnie najmniej- szego zdziwienia, że ministrowie bez religii mogli się zbuntować przeciw własnemu rządowi." Tenże Lubecki, zdaniem nuncjusza, chciał usunąć z rządu Grabowskiego i zastąpić go Fredrą. Spinola kończył swą depeszę obawą o inne, pozawarszawskie, wojska pol- skie, a nawet o nastrój wojsk rosyjskich. Taką treść miała pierwsza wiadomość Watykanu o powstaniu w Polsce. Nuncjusz nie ońentował się zupełnie w sytuacji, wprowa- dzał w błąd swych przełożonych, powtarzał bezkrytycznie to, co mu szeptał Metternich lub dyplomaci czy wojskowi austriaccy, gros in- formacji dostarczał mu "Oesterreichischer Beobachter", urzędowy organ wiedeński. Wierzono mu jednak w Watykanie, bo był najbliżej terenu, objętego opisywanymi przez siebie wypadkami, a zarazem był męźem zaufania Stolicy Apostolskiej. W trzy dni później Spinola przesyłał bardziej szczegółowe dane o "buncie" Polaków. Z listów z Krakowa dowiedział się, że dwa puł- ki gwardii chciały stawić opór powstańcom. W walce padło trzech generałów: dwaj polscy i jeden rosyjski. Zabity został również gen. lir. Krasiński, bo chciał się przeciwstawić "buntowi". Wielkie- mu księciu nie pozwolono zabrać z sobą żony, nawet część Rosjan przeszła na stronę buntowników. 14 grudnia nuncjusz mógł już do- nieść o składzie nowego rządu polskiego. Stanowili go: ks. Adam Czartoryski, ks. Michał Radziwiłł, lir. Dembowski, lir. Władysław Ostrowski, lir. Ludwik Pac, lir. Kochanowski, Lelewel, Niemcewicz, lir. Maksymilian Fredro jako minister wyznań i Lubecki, choć tylko jako jeden z ministrów. Bardzo ciekawą jednak kwestią dla Watyka- nu musiało być stanowisko kleru wobec rewolucji, toteż Spinola pisał w tej samej depeszy: "Cieszą mnie wiadomości, że kler polski - co jest bardzo naturalne - nie tylko nie wziął udziału w ruchach buntowniczych, ale przeciwstawił się im tak, że dotąd nie pozwolił na otwarcie z powrotem kościołów". Nuncjusz nie wiedział, że pisał zupełną nieprawdę; żejuż przeszło tydzień przedtem biskup kujawsko-kaliski Koźmian wydał odezwę ogłaszającą powstanie ludowi i wzywającą do modłów w tej intencji; że tydzień temu akurat biskup płocki Prażmowski, jako prezydujący w sekcji duchownej rzymsko-katolickiej w komisji rządowej wy- znań religijnych i oświecenia publicznego, podpisał odezwę pro- rewolucyjną do biskupów i duchowieństwa polskiego; nie mniej niż tydzień temu duchowieństwo i wiernych do gorliwego wzięcia udziału w insurekcji wzywał krakowski biskup Skórkowski, jeden z najgorliwszych i najlepiej notowanych w Watykanie biskupów. Doniesienia Spinoli wywołały w Rzymie zrozumiałe zaniepoko- jenie. Horyzont europejski zaciągał sięchmurami rewolucji: Francja, Belgia, Włochy, teraz z drugiej strony, od wschodu, Polska, a tym- czasem Stolica Apostolska wakowała. Ponieważ zaś i w Rzymie juź dawał się odczuwać podmuch rewolucji, ojcowie św. kolegium kar- i dynalskiego z pewną trwogą musieli patrzyć w przyszłość. Wyrazem ich obaw jest pismo sekretarza św. kolegium, mgra Polidońego do nuncjusza z 18 XII 1830 r. Polidori obawia się, czy w razie wybuchu rewolucji w którymś z państw włoskich Austria będzie mogła przyjść mu z pomocą, jest ciekawy, czy wojska rosyjskie wystarczą do stłumienia tego powstania, niepokoi go myśl, czy Austria nie będzie musiała zmniejszyć swych wojsk w Lombardii. Już wtedy 9 zatem liczono się w Watykanie z możliwością wezwania pomocy emfatyczne i niewytłumaczalne (non scusabili), nazywając rewolu- monarchy apostolskiego na rzecz państwa kościelnego. Ale Spinola cję polską Żchwalebną®. W Warszawie kler tak zakonny, jak świecki, nie podzielał tych obaw. Donosił wprawdzie 25 XII, że armia polska z wyjątkiem misjonarzy św. Wincentego a Paulo, okazuje przywiąza- wzrasta że niezadługo będzie liczyła 150 rys. ludzi że z Krakowa nie (dla rewolucji) aż do fanatyzmu przez modlitwy publiczne i pro- ' cesje, zwłaszcza z okazji parad wojskowych". W pięć dni później poszło do niej wielu ochotników, zwłaszcza studentów uniwersytetu, ale w pięć dni potem łagodził te wiadomości doniesieniem, że choć zbolały nuncjusz posyłał do Watykanu jeszcze smutniejsze wiado- Francja i Anglia będą się starały, by Austria i Prusy nie wzięły udziału mości. Przesyłał mianowicie kopie listów pasterskich biskupów pol- w tłumieniu powstania, co wyjdzie na jego korzyść, bo będzie mu- skich, z których list biskupa krakowskiego był mało umiarkowany, siało walcz ć t lko z Ros to ednak obecnie sami Polacy nie chcą i dodawał, że kler źakonny odznacza się fanatyzmem rewolucyjnym, Y Y j ą, J p zwłaszcza bernardyni i uniccy bazylianie. Na pogrzebie pięciu "bun- owstania w Prusach czy Austrii. , towników ', skazanych na śmierć za zamach na życie cesarza, mowę "Trudno bardzo - dodawał - przewidywać losy wojen i zawsze są miał pijar o. Puławski. Depeszę tę czytał prawdopodobnie już nowy różne zdarzenia które mogą zmienić stan rzeczy, ale w tym wypadku papież. Odpowiedział na nią nowy kierownik polityki watykańskiej, dysproporcja sił nie pozwala na wątpliwości. I z pewnością Polska prosekretarz stanu kardynał Tomasz Bernetti. "Zaprawdę, nie może tak ściśnięta, j ok jest obecnie, nie będzie się mogła oprzeć olbrzymim być satysfakcją dla ojca św. - pisał- że duchowni biorą czynny udział siłom Rosji". A skoro Rosja pokona tę rewolucję, to nie ma obawy i do tego stopnia kompromitują się w sprawach tak obcych ich urzę- o rewoluc w Prusach i w Austrii. Obawa est t lko o to oz ros - Ję J y y YJ dowi. Ale i to prawda, że trudno zwyciężyć ducha narodowego". skie towarzystwa tajne i korupcja nie osłabi energii wojsk rosyjskich i nie sprowadzi wśród nich buntu. Co do Węgier nie ma się czego obawiać. W Austrii jest spokój. Już przeszło dwa tygodnie temu podobne zdanie przysłał Polido- riemu papieski charge d'affairs w Turynie, późniejszy sekretarz sta- nu Piusa IX, Gizzi. Ale oprócz tego, Polidoriego i kardynałów ucieszyły wiadomości Hugona Spinoli o stanowisku kleru polskiego wobec rewolucji. "Ich eminencje - pisał - bardzo się ucieszyli z wieści, że kler katolicki w Polsce dał powód prawdziwej stałości w swych obowiązkach i okazał się daleki od niesubordynacji i buntu innych klas tego naro- du." Kardynałowie nie pochwalali tylko zamykania kościołów. Nie- długojednak miała trwać radość kardynałów. Wyprowadził ich z blę- du sam Spinola "smutnymi" (affligenti) wiadomościami z Polski. Oto w Polsce zwyciężyła partia "egzaltowanych", zdetronizowano cara, sejm ogłosił zasadę suwerenności narodu, w Warszawie pano- wał entuzjazm dla sprawy powstania. Ale "bolesnym jest dla mnie obowiązkiem dodać (mi e doloroso il dovere) - pisał - że prowadze- nie się kleru polskiego niejest takie, jakie sobie schlebiałem mieć po pierwszych wiadomościach. I choć prawda, że biskupi zostali do tego zmuszeni siłą, ale wszyscy albo prawie wszyscy wydali listy paster- skie na korzyść powstania". Jedni w sposób umiarkowany, zachęca- jąc do modlitwy za tych, którzy rządzą. "Inni wpadli w wyrażenia 10 ROZDZIAŁ II BREWE Z 15 LUTEGO 1831 ROKU Nie tylko nuncjusz wiedeński, niekrytyczny, przez mettemicho- wskie patrzący na sprawy polskie okulary, Hugo Spinola, informo- wał Watykan o powstaniu polskim. Docierały tu jakoś czasem i dzienniki polskie i rosyjskie. Chętnie udzielał informacji ambasa- dor austriacki, jeszcze chętniej poseł rosyjski, książe Gagarin. Byli w Rzymie wówczas i dość liczni Polacy. W październiku 1830 r. przybył tu po raz wtóry sławny już poeta romantyczny Adam Mic- kiewicz. Bywał zarówno w domach polskich, jak i u Rosjanki księż- ny Wołkońskiej oraz u Gagarina. Do powstania listopadowego od- niósł się sceptycznie, bez wiary w jego powodzenie. Czuł, że mu wypadajechać do Polski, lecz zwlekał z odjazdem; wyjechał dopiero w połowie marca 1831 r., jechał do granic Polski przeszło cztery miesiące, ostatecznie udziału w powstaniu nie wziął. Prawdopodob- nie propagandy żadnej na rzecz polskiej sprawy nie roztaczał, zresztą wpływów większych, zwłaszcza wśród prałatów watykańskich, nie posiadał. Nie więcej robili prawdopodobnie inni Polacy, jak Zyg- munt Krasiński lub X. Chołoniewski. Od ich grona odbija się za to Stefan Garczyński, biorąc udział w zbieraniu pieniędzy w Rzymie na rzecz powstania. I on jednak, nie mając stosunków, wiele zrobić dla sprawy powstania nie mógł. Za to, choć z nadszarpniętym zdrowiem, suchotnik, już 22 grudnia 1830 r. jedzie za pożyczone od Mickiewi- cza pieniądze do Polski, by wziąć udział w walce. W każdym razie pośrednikiem między Polską a Watykanem nie był. Rząd warszawski niewiele się troszczył na razie o dobre stosunki z Watykanem. Za to nie zaniedbywał sprawy rząd rosyjski. Gagarin był na miejscu, miał dostęp do prosekretarza stanu i dyplomatów papieskich, działać mógł zatem swobodnie. Chodziło o to, by papież nie oświadczył się na rzecz sprawy polskiej, owszem, by wypowiedział się przeciw niej, co ze względu na katolicki charakter mieszkańców Królestwa byłoby 12 rządowi rosyjskiemu bardzo na rękę. Pretekst do takiego wystąpienia Stolicy Apostolskiej nietrudno było znaleźć. Gagarin tłumaczył pa- pieżowi, że przecież Stolica Apostolska zawsze potępiała bunt prze- ciw prawowitej władzy, a taki właśnie wypadek zaszedł świeżo w Polsce. Duchowieństwo, wbrew swemu powołaniu, wzięło udział w walce. Z drugiej strony podsuwał zręcznie Bernettiemu wiadomo- ści i teksty rosyjskie o zapale wojsk cesarskich, o tym, że Rosjanie, podejmując walkę, nie wchodzą do Polskijako wrogowie, że zapew- niono Polakom zapomnienie tego, co się stało, byleby wrócili do obowiązku posłuszeństwa cesarzowi. Zaraz w cztery dni po wyborze Grzegorza XVI, Gagarin prosi Polidoriego o audiencję u papieża. Przedmiotemjej było zapewne złożenie życzeń nowemu ojcu św., ale prawdopodobnie omawiano również sprawy polityczne. Watykan oczywiście nie był dokładnie poinformowany o genezie powstania polskiego, niezupełnie mógł znać prawna-konstytucyjny i w ogóle prawna-polityczny stosunek Królestwa do Rosji, ale nie ulega kwe- stii, że trochę jednak zdawano sobie z tego sprawę. Sekretarz kole- gium kardynalskiego Polidori pisze do nuncjusza wiedeńskiego, że rewolucja polska jest kopią belgijskiej: zaczyna się od domagania naprawy krzywd prawdziwych czy urojonych, mówi się, że chodzi 0 oddzielny rząd i dlatego winni być oddzielni panujący. Porównanie dość trafne. W Watykanie musiano przecie wiedzieć, że Polacy to odrębny od rosyjskiego naród. Polidori trafnie uważał powstanie za dążność Polaków do naprawienia krzywd i uzyskania oddzielnego rządu. Gdyby chciano mieć szczegóły na temat powstania poza tym, co mówił Gagarin, łatwo było je uzyskać od Polaków mieszkających w Rzymie. Wprawdzie nuncjusz wiedeński informował ujemnie o powstaniu, ale choć była to osoba wysoce autorytatywna i zasługu- jąca na wiarę, musiano jednak w Rzymie zdawać sobie sprawę z te- go, że Iwią część wiadomości zawdzięczał on władzom austriackim; wiedziano na pewno, że niektóre jego informacje, jak na przykład o udziale kleru w walce, okazały się błędne. A jednak zdecydowano się zgodzić na prośby Gagarina. Geneza tej decyzji Watykanu nie jest trudna do wyjaśnienia. Głoszący zawsze uległość ludów wobec władcy, zagrożony już rewolucją u siebie, papież nie mógł się długo wahać. Powstanie polskie, choć było "kopią" belgijskiego, a więc,- zdawałoby się - było bardziej legalne niż lipcowe francuskie czy nieudane włoskie z 10 XII 1830 r., było jednak buntem przeciw władcy. Nie brak informacji wchodził tu w grę i nie rzekoma bezre- 13 ligijność wodzów powstania - to mogło tylko powiększyć niechęć Watykanu, ale nie było głównym powodem potępienia insurekcji. W świetle tej ideologii i tego postępowania Rzymu, jakie omówiono wyżej, nawet przy najlepszych informacjach byłby on powstanie potępił, gdyby tego odeń żądano. A ponieważ Gagarin nalegał, nie można mu było odmówić. Odmowa odbiłaby się przecież fatalnie na nastroju ludności państwa papieskiego w stosunku do samego papie- ża, zraziłaby Austrię, której pomocy teraz właśnie potrzebowano, rozgoryczyłaby Rosję, która mogła nie popneć akcji rządu habsbur- skiego we Włoszech i narazić go na izolację wobec protestów fran- cuskich. Toteż Gagarin musiał być wysłuchany. W rozmowie z posłem rosyjskim papież przyznał mu, zdaje się, słuszność i obiecał porozumieć się z kardynałem Bernetti w sprawie wysłania listu do biskupów polskich, wzywającego ich do zachowy- wania ściśle obowiązków biskupich i do czuwania nad tym, by pod- legły im kler nie postępował inaczej. Wkrótce potem w nocie do Bernettiego z 11 II 1831 r. Gagarin przypomniał daną sobie przez papieża obietnicę. Przypomniał też o postępowaniu dwóch biskupów polskich, któny publicznie przyłączyli się do buntu. Nie ośmielał się wprawdzie -jak pisał - prosić papieża o ujawnienie przekonań poli- tycznych, ale podsuwał myśl, że nadanyła się dobra okazja przypo- mnienia klerowi polskiemu, by nie zapomniał o swym powołaniu duchownym. "Pragnę tylko - tłumaczył się - upomnienia ogólnego i czysto ojcowskiego". "Wysoka mądrość waszej eminencji - doda- wał - która umiała wyjść zwycięsko w trudniejszych sprawach, bę- dzie umiała ocenić ważność mej prośby. Trzymam gotowego kuriera, aby go wysłać w chwili, gdy będę zaszczycony odpowiedzią po- myślną". Nie omylił się. Watykan załatwiłjego prośbę z niesłychaną szyb- kością. W cztery dni po otnymaniu noty rosyjskiej, bojuż 15 lutego, brewe papieskie było gotowe. Adresowano je do arcybiskupa war- szawskiego, ale ponieważ arcybiskupstwo to wakowało w tym cza- sie, zaadresowano je ponownie, tym razem do dwóch biskupów: Prospera sandomierskiego i Jozafata włodzimiersko-brzeskiego, czyli do jednego łacińskiego i jednego unickiego. I teraz pomylono się w adresie. Biskup sandomierski Adam Prosper Burzyński nie żył już bowiem od blisko pięciu miesięcy, diecezją administrował biskup sufragan Aleksander Dobnański. Unicki zaś biskup brzeski, czyli metropolita Jozafat Bułhak, już 16 XII 1830 r. wydał list pasterski pneciwko powstańcom, osobom "bez czci i wiary", którzy wciągnę- li naród w dzieło "najczarniejszej niewdzięczności", tak że został on "splamiony podłą żdradą". Bułhak nie potnebował zatem upomnie- nia, by wytrwał w wierności wobec nądu i nie zapominał o swym powołaniu duchownym. Ponieważ jednak w Rzymie nie wiedziano o tym, stąd zrozumiała pomyłka w adresie. Brewe z 15 II 1831 r., zaczynające się słowami Impensa charitas, było zredagowane bardzo ostrożnie. Papież pisał, że z wielkiej miło- ści ku biskupom polskim uważał za swój obowiązek w tak ciężkich czasach wyrazić im (ut... inculcemus) uczucia pokoju, bo nieroztro- pne jest i obce unędowi kapłańskiemu, by biskupi mieszali się do spraw świeckich i zajmowali tym, co dotyczy stanu państwa. Bunty i zawieruchy zbrojne obce są duchowi kościoła (horret quippe eccle- sia armorum tumultus at seditiones), dlatego też kościół wyraźnie zakazuje swym sługom mieszania się do spraw naruszających spokój publiczny. Winni oni zajmować się rzeczami religijnymi i pobożno- ścią oraz nauczać posłuszeństwa, czci i poddania się tym, o których św. Paweł mówi, że są postawieni na wysokości. Kończąc, papież dodawał, że usilnie prosi Boga, by ludy pozostały w "piękności po- koju, przybytkach ufności i spokoju obfitym". Brewe zawierało tyl- ko naukę kościelną, aluzja do spraw aktualnych (ecclesia horret se- ditiones) była bardzo słaba, przypominało, że księża nie mogą brać udziału w walce, że obowiązkiem ich jest nauczanie posłuszeństwa dla władzy, nie kompromitowało nikogo. Rzecz szczególna: nie wysyłano go do żadnego biskupa, który wziął czynny udział w powstaniu, a więc krakowskiego czy płockie- go, ani do biskupa unickiego w Królestwie, lecz do biskupa unickie- go w Rosji, gdzie - według informacji Rzymu - powstania być nie mogło, oraz do biskupa, który już nie żył od paru miesięcy. Co ciekawsze, Rzym wiedział o śmierci Burzyńskiego. Już w grudniu poecie 1830 r. Stolica Apostolska przesłała biskupowi Dobnańskie- mu, administratorowi diecezji sandomierskiej, odpowiedź na jego zawiadomienie o śmierci biskupa Burzyńskiego. Jakże tedy wytłu- maczyć adresowanie brewe papieskiego do nieżyjącego biskupa? Z tego, co się powiedziało wyżej, wynika niewątpliwie, że brewe lutowe było redagowane w największym pośpiechu, zwlekaniem można się było przecie narazić rządowi rosyjskiemu, a tego chciano, widać, uniknąć. W papieskim sekretariacie stanu nie badano po pro- stu, czy biskup Prosper jeszcze żyje, albo badano nieuważnie, choć 14 I 15 zawiadomienie o jego śmierci już przyszło do Rzymu. Wzięto listę biskupów polskich i wybrano tego, o którym nie było żadnych da- nych świadczących, że wziął udział w powstaniu. Obawiano się wi- dać wysyłać list do biskupa, który poszedł za rewolucją, bo to by było narażeniem się rządowi polskiemu. Tojedno przypuszczenie, tłumaczące krok Watykanu, ale prawdo- podobne jest i tłumaczenie inne. Nie jest wykluczone, że urzędnicy w sekretariacie stanu, którzy list papieski do Burzyńskiego adreso- wali, wiedzieli o jego śmierci, że pomyłkę tę zrobiono świadomie. Postąpiono tak prawdopodobnie dlatego, że liczono się z możliwo- ścią, iż rząd rosyjski list odeśle, zwracając uwagę na błąd w adresie. A o to właśnie musiało chodzić Watykanowi przed upadkiem po- wstania, bo spełniając życzenie rządu rosyjskiego, zyskiwano zara- zem na czasie. Przedtem, nim pomyłka zostałaby wyjaśniona, po- wstanie mogło już upaść. Przecie nuncjusz wiedeński donosił 9 II 1831 r., że ogólnie się sądzi, iż rewolucja polska będzie stłumio- na w krótkim czasie, a w chwili adresowania listu papieskiego mógł już być w sekretariacie stanu raport tegoż nuncjusza, który donosił, że zdaniem doświadczonych polityków i wojskowych Warszawa bę- dzie zdobyta za 15 dni. Właśnie o zyskanie tych 2-3 tygodni czasu, choćby powstaniejeszcze nie upadło, byleby byłojuż dogorywające, mogło chodzić politykom watykańskim. Na usilne żądania rządu rosyjskiego - pisał Bernetti do nuncjusza w Wiedniu - papież wydał brewe, ale w ten sposób, aby nikogo nie skompromitować. Nie wie- dząc, jakje przyjmie rząd rosyjski, Gagarin prosił w Rzymie, by mu przysłano od razu kilka kopii tego brewe, tak by można je było wprost przesłać wyższemu duchowieństwu polskiemu. Jakoż naty- chmiast z Petersburga, nie zwracając nawet uwagi na adres brewe, posłano je głównodowodzącemu armią rosyjską w Polsce, marszał- kowi Dybiczowi, by zrobił z niego użytek. Ałe ten osądził, że w da- nym momencie jest ono zupełnie bez wartości. Poseł austriacki w Petersburgu Ficquelmont tłumaczył to sobie w ten sposób, że Dybicz jako protestant nie ufał intencjom papieża; wódz rosyjski chciał wi- dać aktu bardziej imperatywnego niż ten, który wydał papież. Dzięki Dybiczowi zatem brewe Impensa charitas skutku żadnego nie osiąg- nęło. ROZDZIAŁ III ECHA POWSTANIA LISTOPADOWEGO W WATYK;AME . OD LUTEGO DO WRZESNIA 1831 ROKU Już 9 lutego 1831 r. nuncjusz wiedeński Hugon Piotr Spinola donosił Bernettiemu, że Chłopicki dlatego zrzekł się naczelnego do- wództwa nad wojskami polskimi, że nie chciał prowadzić armii i na- rodu do pnedsięwzięcia które uważał za niemożliwe. "Ogólnie się sądzi - dodawał - że w krótkim czasie powstanie będzie stłumione". W trzy dni później opisywał popłoch w Warszawie z powodu wkro- czenia do Polski Dybicza z wojskiem rosyjskim, znowu dodając, że według doświadczonych polityków i wojskowych Warszawa za 15 ' dni będzie zdobyta przez Rosjan. To samo powtarzał nazajutrz, wy- rażając przy tym nadzieję, że skoro wojsko rosyjskie, jako silniejsze od sił polskich buntowników (ribelli), pokona Polskę to "wówczas znaczna armia obserwacyjna austriacka z Galicji będzie mogła ' wzmocnić armię austriacką we Włoszech. Bo też od pierwszej chwili, od pierwszej wiadomości o rewolucji we Włoszech, te dwie spra- ! wy,włoska i polska, łączą się ściśle ze sobą w zainteresowaniu dyplo- matów papieskich, w opinii nuncjusza Spinoli przede wszystkim. Chodziło o to, czy "bunt polski" (rivolta Polacca) nie przeniesie się do Galicji, obawiano się też wystąpienia Francji przeciw interwencji i austriackiej we Włoszech. Ale obawy o jedno i drugie były płonne. Możliwe nawet, że Metternich umyślnie straszył Spinolę widmem powstania polskiego, by większą w Watykanie wzbudzić do niego niechęć, a zarazem by pomoc swą przedstawić jako więcej warto- ściową, bo połączoną z trudnościami. Tak czy inaczej, znaczenie j kanclerza wiedeńskiego rosło w Watykanie ogromnie. Zapomnianp 16 ` 17 tam, że kilkanaście lat temu, w dobie kongresu wiedeńskiego, tak wielkie trudności stawiał w sprawie restytucji państwa kościelnego papieżowi, że Pius VII chciał nawet klątwę rzucić na przeszkadzają- cych tej restytucji, choć ostatecznie zezwolenie i pomoc kanclerską dyplomacja rzymska w tej sprawie uzyskała. Nie zważano na to, że Metternich osobiście zbyt dobrym katolikiem nie był, że był to raczej racjonalista, uważający Kościół za środek w walce z ruchami wolno- ściowymi czyli anarchią -jego zdaniem. Zbawca władzy świeckiej papieża urastał teraz do godności urzędowego niemal doradcy Stoli- cy Apostolskiej w sprawach politycznych, m.in. w polskiej. Relacje nuncjuszów wiedeńskich posyłane Watykanowi mają w 3/4 źródło w poglądach, podsuwanych zręcznie przez kanclerza lub rząd aus- triacki. Wszelkie "sądzą", "mówią" i podobne wyrażenia w tych re- lacjach to opinie sfer wojskowych i politycznych wiedeńskich. W ten sposób wszystko, co szło z Polski do Watykanu tą najpewniejszą i najpoważniejszą dla Rzymu drogą, tzn. przez nuncjaturę wiedeń- ską, musiało przechodzić przez zabarwiający treść wszystkiego filtr poglądów wiedeńskich, ściślej - Metternichowskich, które znowu były, zdaje się, tylko odbiciem poglądów starego Franciszka I. Już 12 lutego Spinola mógł donieść Bernettiemu, że wojska rosyj- skie idą szybko na skonsternowaną z tego powodu Warszawę. W nie- cały tydzień później jeszcze bardziej interesujące wiadomości szły ze stolicy naddunajskiej do Rzymu. Oto między Lublinem a Warszawą Rosjanie przekroczyli Wisłę, w armii polskiej zapanował nieład i de- zercja. Nie ulega wątpliwości, że za parę dni bunt polski będzie stłumiony, a wobec tego armia austriacka w Galicji będzie mogła pomaszerować do Włoch, cesarz austriacki nie będzie już powstrzy- mywał swego pragnienia niesienia pomocy Jego Świątobliwości. Nuncjusz miał trochę słuszności, bo istotnie w tym czasie generał rosyjski Kreutz przeszedł Wisłę pod Puławami, ale sytuacja w Polsce wcale nie była zła; armia polska, choć cofała się pod Warszawę, była daleka od klęski, bitwy zaś pod Stoczkiem i Dobrem nie wykazywały jej niższości wobec wojsk rosyjskich. Obaw nie brakło naturalnie, ale nie były to jeszcze dowody popłochu. Bernetti żywo interesował się powstaniem polskim, polecił Spino- li, by "z całą pilnością" informował o tym Watykan. Nuncjusz speł- niał to polecenie gorliwie. 1 marca mógł donieść że Dybicz, choć po walkach z 18 i 20 II 1831 r. cofnął się, to jednak 24 II posunął się znów pod Warszawę. W dwa dni później przesyłał o wiele ciekawszą 18 wiadomość. Oto Rosjanie zajęli Pragę, generał Chłopicki został ran- ny, Warszawa jest już odkryta, o jej obronie nie ma mowy, musi kapitulować. Jej zajęcie przez Rosjan to kwestia paru dni, co zresztą - dodaje - nigdy nie ulegało wątpliwości. Ta relacja musiała być ważna dla Watykanu, ciekawe też wywołała wrażenie. Wiemy o nim z listu Bernettiego do nuncjusza. "Ubolewam zaprawdę-pisał-nad wielkim nieszczęściem, jakie bunt przeciwko władcy ściągnął na naród sławny swą chwałą wojenną i wyróżniający się w Europie z powodu innych zalet, ale nie mogę nie wyrazić swego zadowolenia na widok szczęśliwego stłumienia, choć za tak drogą cenę, buntu podniesionego z bronią w ręku". Akcje rządu rosyjskiego zyskiwały teraz w Rzymie ogromnie. Już po wysłaniu tego pisma Bernetti otrzymał depeszę Spinoli z 4 marca. Pisze w niej nuncjusz, że wojska austriackie już idą na pomoc ojcu św. do Włoch, powtarza aż dwa razy życzenie i prośbę Metternicha, by papież nie opuszczał Rzymu, by w żadnym razie nie wyjeżdżał do Genui, ostrzega, że robienie ustępstw dla ludności buntowniczej w państwie kościelnym wywo- łałoby w Wiedniu jak najgorsze wrażenie, wyjaśnia, że nie należy obawiać się Francji ani wojny europejskiej, bo ścisła przyjaźń Rosji, Prus i Austrii istnieje nadal. Wiadomość ta musiała być przyjemna dla Watykanu. Austria, pomagając papieżowi, nie była odosobniona, przeszkód stawianych jej przez Francję nie należało się obawiać, bo po stronie dworu wiedeńskiego stały Prusy i Rosja, ta zaś mogła mieć wkrótce ręce wolne, gdyż "bunt" polski upadał. Na to ostatnie ocze- kuje teraz Bernetti. Gdy zatem Spinola doniósł, że zdobyta przez Rosję Praga spłonęła z winy samych Polaków, że Rosjanie przeszli z silną artylerią na lewą stronę Wisły, że w Warszawie zapanowała rozpacz i nieład, że zachodzi możliwość bombardowania stolicy Królestwa, że Polacy zaczynają ewakuować Warszawę, której lud- ność chce się poddać, a rząd rewolucyjny myśli przenieść się pod Kxaków, bo Rosjanie pod Płockiem i pod Górą Kalwarią chcą przejść Wisłę i otoczyć Warszawę, prosekretarz stanu, dziękując za te wiado- mości, dodaje: "Oczekuję wiadomości o końcu powstania, który nie wydaje się bliski, zważywszy niemałą przestrzeń, jaką musi przejść wojsko rosyjskie, przeprawiając się przez Wisłę koło Płocka i Góry, oraz ciężki stan dróg w tej porze roku". Wiadomość o zdobyciu War- szawy jest zatem przedwczesna. Z pisma tego przebija pewnego ro- dzaju rozczarowanie, że powstanie jeszcze się trzyma. Byłoby ono o wiele większe, gdyby Bernetti wiedział, że choć istotnie w Warsza- wie po bitwie grochowskiej z 25 lutego zapanował popłoch i genera- 19 łowie polscy mieli poważne wątpliwości, czy będzie można walkę prowadzić dalej, to jednak rząd polski jeszcze o sprawie powstania nie zwątpił, armia zaś rosyjska była ogromnie osłabiona i daleka od zwycięstwa. Sam Spinola musiał się przyczynić do osłabienia swych poprzednich relacji, donosząc Bernettiemu 17 marca, że Rosjanom nie udało się przejść Wisły ani pod Płockiem, ani pod Górą Kalwarią, że pod Warszawą zostawili tylko korpus obserwacyjny, "buntowni- cy" zaś zostawili w niej tylko załogę. W pięć dni później pisał, że Rosjanie, skoncentrowani między Mińskiem, Miłosną i Pragą, odpie- rają ataki Polaków i że wojsko polskie nie chce słyszeć o poddaniu. Osłabiałjednak te wiadomości dodatkiem, że Polacy chcieliby roko- wać z Rosją, ale Dybicz propozycje rokowań odrzucił, domagając się tylko poddania. "Ważnych wiadomości z Polski nie ma - pisał w cztery dni później do nuncjusza florenckiego - gdyby się jednak rozchodziły wieści, że Rosjanie zostali pobici, nie dawajcie temu żadnej wiary. Przerwa w działaniach wojennych pochodzi tylko z niepokonalnych trudności, jakie stawia mróz. Z raportów generała Dybicza widać jednak, że czeka on z zimną krwią chwili odpowied- niej na decydujące uderzenie, którego skutkujest pewien". W zapew- nieniach tych, obok niechęci do sprawy polskiej, widać znowu infor- macje austriackie. Metternich nie wierzył w zwycięstwo Polaków, toteż dementując skwapliwie nuncjuszowi wszelkie wieści o ich po- wodzeniach, paraliżował w Rzymie wszelkie objawy sympatii, jakie mogłyby się rodzić dla zwycięzców. Ponieważ zaś rząd polski myślał o wywołaniu akcji dyplomatycznej na rzecz powstania, chodziło o to kanclerzowi, by w Watykanie patrzono na Polaków jak na bankru- tów. Postępowanie Metternicha nie płynęło z sympatii ku Rosji, lecz raczej z obawy, by papież, okazując w jakikolwiek sposób swą sym- patię dla Polaków, nie wywarł przez to pośrednio wpływu na rewo- lucjonistów w ogóle, a specjalnie Włochów. Spinola bezkrytycznie posyłał do Watykanu tylko te wieści, które mu podsuwały urzędowe sfery wiedeńskie. Toteż jego doniesienia to litania porażek polskich, a jeśli nawet trzeba było czasem napisać o zwycięstwie powstańców, buntowników -jak częściej ich nazywa, zawsze starał się wiadomo- ści te osłabiać. Tak zatem 3 kwietnia donosi, że armia rosyjska stoi bezczynnie w Polsce, ale nie ustąpi z niej bez pełnego poddania się Polaków. 5 kwietnia pisze, że Polacy pobili rosyjskiego generała Geismara, ale nie należy tego zwycięstwa przeceniać. 9 kwietnia szczegółowo opisuje klęskę Rosjan, donosi, że musiał się cofnąć rosyjski generał Rosen, choć z mniejszymi stratami, a nawet że sam 20 Dybicz cofnął się z Siennicy do Żelechowa, wszakże dodaje zaraz, że Rosjanie mają jeszcze 10 rys. gwardii w Grodnie oraz korpusy zapasowe w Brześciu, Wilnie i Rydze. Zwycięstwa polskie pod Wawrem, Dębem Wielkim, później zaś pod Iganiami były jednak zbyt oczywiste, by można było o nich wątpić, choć nie były przewidziane przez polityków i oficerów austriackich. Spinola nie próbujejuż tych wieści osłabiać, choć nadal każdą wiadomość o zwycięstwie Polaków przyjmuje bardzo scepty- cznie. Nie wierzy zatem, by powstanie na Litwie miało równie rewo- lucyjny charakter jak w Polsce, jest to raczej, jego zdaniem, ruch ludowy. Wprawdzie równocześnie z tym donosił o klęsce Dwernic- kiego na Podolu, ale sporo do myślenia dawało mu szerzenie się powstania na Litwie. A ponieważ Dybicz się cofnął, nastrój optymi- styczny co do prędkiego upadku powstania załamuje się częściowo w nuncjuszu. Uważa on teraz, że rezultat wojny jest coraz bardziej niepewny. Tymczasem wojska austriaclcie sthzmiły rewolucję w państwie ko- ścielnym, w Rzymie zbierała się konferencja państw w celu zapro- ponowania papieżowi reform potrzebnych w jego państwie. Główna podpora papieża w tej konferencji, Metternich, choć - oczywista - nie brał w niej bezpośredniego udziału i choć przeciwny był wszel- kim ustępstwom papieża na rzecz buntowników, zdając sobiejednak sprawę z niezadowolenia ludności w państwie kościelnym w stosun- ku do rządu papieskiego, radził Watykanowi przeprowadzenie nie- których reform w państwie: na przykład zwołanie deputowanych z prowincji, choć nie w charakterze reprezentantów narodu, bo tej instytucji nie uznawał. I oto rzecz szczególna. Jak sprawę powstania w państwie kościelnym dyplomaci papiescy wiązali z powstaniem polskim, tak i teraz, choć powstanie włoskie upadło, rady Metterni- cha i postępowanie państw biorących udział w konferencji rzym- skiej, wiążą się ze sprawą polską. Podkreśla to wyraźnie Spinola. "Dopóki się zdawało - pisze - że sprawy polskie będą miały pewny i szybki koniec, z wielu okoliczności dowiadywałem się, że wszy- stkie uczucia gabinetu wiedeńskiego w sprawach włoskich były skie- rowane do systemu energicznego rygoru, ale w miarę, jak sprawy polskie zmieniły swe oblicze, zmieniła się również polityka tego gabinetu, widzą bowiem, że nie można liczyć na pomoc Rosji. I gdy prcedtem chcieliby surowości w stosunku do buntowników wło- skich, dziś wolą łaskawość i uważają za obowiązek popieranie tego, 21 czego domaga się Francja, by Austria nie musiała prowadzić wojny sama". Spinola miał sporo słuszności. Istotnie, choć Gagarin - jak mówiono wyżej - skwapliwie popierał politykę austriacką w Rzy- mie, nie ulegało jednak wątpliwości, że w razie silniejszego stawia- nia kwestii reform w państwie kościelnym przez Francję, w razie groźby wojny ze strony rządu Ludwika Filipa, Rosja, poważnie zaję- ta wojną polską, a tym bardziej w razie zwycięstwa Polaków, nie mogłaby udzielić Austrii pomocy faktycznej. Ponieważ do tej pomo- cy nie kwapiły się Prusy, Austria musiałaby odosobniona toczyć ową przypuszczalną wojnę z Francją - do tego jednak sama, bez pomocy Rosji, nie miałaby wcale chęci, jak informował nuncjusza wiedeń- skiego Metternich. Spinola dostrzegał całą powagę sytuacji, pocie- szał się tylko tym, że skoro Opatrzność Boża sprawiła, że ze wszy- stkich rewolucji, jakie wybuchły w ostatnich czasach, stłumiona zo- stała tylko włoska, to rozproszy i te poważne trudności; dodawał jednak: "Pewne jest, że gdyby sprawy polskie wypadły inaczej, inna zupełnie byłaby polityka państw". Dwie okoliczności miały ocalić status quo w państwie kościel- nym. Rząd Ludwika Filipa nie myślał na serio o wojnie z Austrią, nie wykorzystał też należycie zmiany na froncie polsko-rosyjskim i odo- sobnienia Austrii. Król Francuzów - jak podnoszono wyżej - oba- wiał się widma ks. Reichstadtu, Francja prowadziła, nie zawsze tylko szczerą, kampanię dyplomatyczną w Rzymie. To jedno, a po wtóre na froncie polskim nastąpiła zmiana na niekorzyść Polaków. Jeszcze w sześć dni po swej smutnej depeszy z 13 V Spinola donosił, że Dybicz się cofa, że na Litwie powstanie się wzmaga, że w Wilnie 5 tysięcy Rosjan jest otoczonych przez 14 tysięcy powstańców; jeszcze w dwa dni później pisał, że duch powstańczy szerzy się we wszy- stkich krajach polskich, że zwiększają się bandy powstańcze na Li- twie, a to wszystko czyni rezultat wojny niepewnym, alejuż wkrótce potem mógł donieść za "Oesterreichischer Beobachter", że na Podo- lu bunt stłumiony, że Dybicz posuwał się znów naprzód, że Polacy ponieśli porażkę pod Kockiem, że pobity został generał polski Pac. Nie były to jeszcze dane na korzyść Rosji. Spinola podziwia jeszcze zapał i wartość Polaków, ale zaczął wątpić w powodzenie sprawy polskiej po bitwie pod Ostrołęką. Nuncjusz wywiadywał się o niej i posyłał o tym relacje do Watykanu bardzo skrupulatnie. Z początku sądził, że Polacy są górą, wkrótce jednak zmienił zdanie. Nie wątpił już, że zwycięstwo odnieśli Rosjanie, choć nie potrafili go wykorzy- stać, że wśród generałów polskich zapanowała po bitwie niezgoda, 22 choć z drugiej strony miał informacje, że na Litwie powstanie się wzmagało. Przyjemną dla nuncjusza wiadomość o przegranej Pola- ków pod Ostrołęką musiała trochę mącić wieść inna z Polski, że w Warszawie bierze górę "partia jakobinów" z Lelewelem na czele , że ludzie umiarkowani i religijni są w Polsce uciskani, że Czartory- skiemu i Skrzyneckiemu nie udało się wskutek opozycji jakobinów wprowadzić w tejże Polsce systemu monarchicznego z regentem królestwa na czele. Co gorsza, rząd polski ośmielił się mianować trzech administratorów diecezji: dla archidiecezji warszawskiej - kanonika Paszkowicza, dla diecezji sandomierskiej - Łętowskiego, dla kaliskiej - Łubieńskiego. O dwóch pierwszych nuncjusz miał informacje niekorzystne, trzeci - jego zdaniem - był człowiekiem słabym, zależnym od złych rodziców. Wprawdzie nominacja ta miała miejsce już w maju, ale dopiero 2 lipca Spinola mógł donieść, że stronnictwo "ludzi religijnych" (il partito delie persona religiose) nie pozwoliło na tę "intrygę stronnictwa złego" (l'intrigo dal partito cattivo). Następne wiadomości z Polski są podobnie pocieszające dla nuncjusza. Polacy - w ich świetle - zostali pobici pod Wilnem, po- nosili porażki na Litwie, Rosjanie szykowali się znowu do przejścia Wisły. A jednak Spinola w dalszym ciągu uważał koniec wojny za nie- pewny. Równocześnie, gdy nowy wódz rosyjski marszałek Paskie- wicz przechodził pod Osiekiem Wisłę, nuncjusz w swej depeszy z 20 VIII przedstawiał sprawę polską na bardzo szerokim tle. Tu już nie chodzi - pisał - o walkę z Królestwem Polskim, bo wszystkie prowincje polskie, które kiedyś to królestwo stanowiły, wzięły udział w powstaniu. Ten sam duch panuje w Galicji i w Wielkim Księstwie Poznańskim, wstrzymują go tylko rządy tamtejsze. Opinia publiczna w Prusach i całych Niemczech, na Węgrzech i Austrii stoi po stronie polskiej. Powiększa trudności polityka Francji i Anglii, działa rów- nież przykład Grecji i Belgii. "Można już powiedzieć - wnioskował - że niepodległość Polski znalazła się na stopniu wysokiego pra- wdopodobieństwa". Dodawał jednak przezornie, że kombinacje na temat wojny i polityki są zawsze zmienne, "stąd czas rzuci pewniej- sze światło na te rzeczy". Chociaż i w tej depeszy wyczuwa się dy- ktando kanclerza wiedeńskiego, to jednak uderza w niej i pewna sympatia dla Polaków z jednej oraz szerzenie się przyjaznego dla nich nastroju w opinii publicznej Europy z drugiej strony. Dałaby się ta depesza streścić w tym zdaniu, że trzeba się pogodzić ze złem, 23 które jest konieczne, że powstanie polskie, choć tak rozbudza umysły w duchu rewolucyjnym, jest jednak zwycięskie. Niestety, w rzeczywistości tak nie było. Już nazajutrz po tej depe- szy Spinola pisał w innej, że generał Skrzynecki przewiduje oblęże- nie przez Rosjan Warszawy, w dwa dni później pisał o upadku rewo- lucji na Litwie i Wołyniu, o tym, że Paskiewicz przeszedł Wisłę między Raciążem i Nieszawą, że Warszawę opuścili mieszkańcy, nie mający środków do życia, z obawy oblężenia. 4 sierpnia donosił, że Warszawa została otoczona przez Rosjan, że idą na nią korpusy ro- syjskie Paskiewicza, a oprócz tego zbliżają się inne od Puław, od Siedlec i wzdłuż Narwi. Dodawałjednak, że walka może być krwawa i uparta. 20 sierpnia pisał już, że sprawa polska, jak się zdaje, ma się ku końcowi. Równocześnie zatem, gdy wśród ludności państwa ko- ścielnego wrzenie stawało się w drugiej połowie 1831 r. coraz wię- ksze, gdy rząd tego państwa znów oglądał się na pomoc bezpośrednią austriacką i pośrednią rosyjską, z Warszawy poprzez Wiedeń do Rzy- mu dochodziły wieści o upadku powstania polskiego. Nie mogły być dla Watykanu obojętne, znowu przecie chodziło w Rzymie o stano- wisko Rosji, o możliwość popierania przez nią interwencji austriac- kiej. Toteż wieści o sprawie polskiej musiały być dla Rzymu wysoce interesujące. Sprawie powstania polskiego powodziło się istotnie coraz gorzej. 27 sierpnia Spinola pisał do Rzymu, że ludność Warszawy chce się poddać Rosjanom, że generał Skrzynecki podał się do dymisji, że krąg wojsk rosyjskich opasujący Warszawę zacieśnia się coraz bar- dziej. W trzy dni później przykre wiadomości szły z nuncjatury wie- deńskiej do Rzymu: w Warszawie panował nieporządek, władzę chwycił w swe ręce "klub", chciano zamordować Skrzyneckiego , a choć to się nie udało, zabito wiele innych osób. "W Warszawie miały miejsce straszne i nieludzkie sceny". Po- uciekali z niej członkowie rządu, m.in. Czartoryski, władzę objął faworyzowany przez klub Krukowiecki. 13 września Spinola podpi- sywał w Schónbrunn depesze z wiadomością, że 8 września Rosjanie zajęli Warszawę, w cztery dni później donosił o rzezi Polaków na Pradze i wycofaniu się armii polskiej do Modlina, wyjaśniał, że choć Polacy mają jeszcze dwie fortece i ową "błądzącą i pobitą" armię, koniec nastąpi wkrótce bez dalszego rozlewu krwi. Nuncjusz pisał prawdę. Istotnie, po kapitulacji w nocy 7 września, nazajutrz, w czwartek dnia 8 września do Warszawy weszli Rosjanie. Wieść o upadku Warszawy wywołała ogromne wrażenie w całej Europie, zwłaszcza we Francji, przede wszystkim w Paryżu. Powsta- ły tu formalne rozruchy, tłuczono szyby w mieszkaniach ministrów, chciano zdobyć Palais-Royal. "Ludu szlachetny - pisał trybun demo- kracji i katolicyzmu francuskiego, X. Lamennais - gdyś walczył o życie, mogliśmy ci pomóc tylko swymi życzeniami, a obecnie, gdyś padł na arenie, możemy ci dać tylko łzy. Oby mogły one pocie- szyć cię przynajmniej w twym bólu ogromnym... Powiedziałeś so- bie: nadchodzi czas wybawienia... I omyliłeś się... Ludu bohaterów, ludu umiłowany przez nas, spoczywaj spokojnie w grobie, który wykopała ci zbrodnia jednych, lekkomyślność innych. Ale nie zapo- minaj, że grób ten nie jest beznadziejny, jest na nim krzyż proroczy, który mówi: będziesz żył znowu". Bernetti przyjął jednak wiadomo- ści o zdobyciu Warszawy z zadowoleniem. W piśmie do nuncjusza z 1 października dziękował mu za te niezmiernie interesujące i "po- cieszające" wiadomości (consolanti notizie), "które nie pozwalają na wątpliwość co do kresu upartego buntu i krwawej wojny". "Bunt" istotnie dogorywał. 8 października Spinola donosił, że wojsko polskie przeszło granicę pruską i złożyło broń w Prusach, że zarządcą Królestwa został Paskiewicz, że Metternich odbywa często konferencje z ambasadorem rosyjskim i pruskim na temat sprawy polskiej. W odpowiedzi Bernetti dziękował Bogu, że dhzga i krwawa wojna polska się skończyła, ciekawy był tylko, co zrobi cesarz rosyj- ski z wojskiem polskim i jaki będzie los przywódców buntu (la sorte dei capi delia rivolta). Spośród dyplomatów europejskich ówczesnych z większym, choć mniej szczerym zadowoleniem przyjął upadek powstania listopado- wego Mettemich. Cesarz Franciszek I przesłał z tej racji Mikołajo- wi I wyrazy swego zadowolenia, cieszył się zatem i kanclerz, choć obaj w głębi ducha jeszcze niedawno zadowoleni byli z kłopotów Rosji, wywołanych przez powstanie. Francuski minister spraw za- granicznych Sebastiani w mowie na posiedzeniu izby 16 września opisał wypadki warszawskie, konkludując że według ostatnich wia- domości "w Warszawie panował spokój". Ta zewnętrzna obojętność nie płynęła z braku sympatii do Polaków i powstania: rząd francuski chętniej by widział zwycięstwo sprawy polskiej, ale z drugiej strony zdawał sobie sprawę z tego, że powstanie komplikowało stosunki francusko-rosyjskie, o których naprawienie rząd Ludwika Filipa usil- nie zabiegał; upadek powstania uważano zresztą w sferach urzędo- 24 25 wych francuskich za coś nieuniknionego. Podobnie sądził angielski minister spraw zagranicznych, Palmerston. "To już koniec zatem biednych Polaków - pisał - serce mi się dla nich rozdziera, ale od pewnego czasu ich los stał się beznadziejny". Bernetti zatem bodaj najbardziej cieszył się z upadku powstania. Prosekretarza stanu rado- wało to bardziej niż Sebastianiego i Palmerstona, gdyż przegrana powstania była dla rządu papieskiego nie tylko nieunikniona, jak dla dyplomatów austriackich, francuskich czy angielskich, ale była zara- zem pożądana. Pożądana nie ze względu na niechęć do narodu pol- skiego i nie ze względu na sympatię do Rosji, ale po prostu z powodu sytuacji w państwie kościelnym. Zwycięstwo powstania polskiego musiało być niebezpieczne dla państwa papieskiego, klęska powsta- nia była okolicznością pomyślną. Musieli się liczyć z tym dyplomaci papiescy, a wyrachowanie to musiało przygłuszać w nich pewne ob- jawy sympatii, słabe zresztą i późne, dla sprawy polskiej. ROZDZIAŁ IV ROKOWAMA DYPLOMATYCZNE MIĘDZY WATYKANEM I RZDEM POLSKIM W ROKU 1831 Wspomniano już wyżej, że w przeddzień wybuchu powstania li- stopadowego stosunek Watykanu do Polski był raczej nieufny, może nawet niechętny. O przebiegu powstania informował Rzym przede szystkim nuncjusz wiedeński Hugon Piotr Spinola, przedstawiającje w świetle ujemnym, jako dzieło ludzi przewrotnych i niereligijnych. Sam fakt powstania Watykan ze względu na swą współczesną do- ktrynę i tradycję uważał za bunt przeciwko władcy, a zatem czyn z punktu widzenia nauki kościelnej nielegalny i grzeszny. Rozwianie tych uprzedzeń Rzymu było dla rządu polskiego prawie niemożliwe. Praca dyplomatów polskich, choćby nawetjak najwcześniej zaczęta, była skazana w Rzymie na ogromne trudności, właściwie na niepo- wodzenie, zwłaszcza jeżeli się zważy, że powstanie polskie było wysoce nie na rękę dyplomacji papieskiej i z innych, omówionych już wyżej, powodów. Pogodzić się z powstaniem Watykan mógł tyl- ko w razie jego zwycięstwa, choć i to - zdaje się - pogodzenie było- by, na razie przynajmniej, tylko zewnętrzne. Co robił rząd narodowy 1831 r., aby to pogodzenie uzyskać? Nie słychać, aby zaraz po wy- . buchu powstania rząd polski starał się zjednać sobie opinię Watyka- nu. I nic dziwnego: pod względem politycznym Watykan nie miał przecież wielkiego znaczenia w Europie, chodzić mogło raczej o po- zyskanie dla powstania opinii Austrii, Francji, Anglii, Prus; liczono zwłaszcza na Francję. Zresztą na początku powstania nie było mowy, aby jakikolwiek wysłaniec rządu polskiego mógł trafić do papieża. Mimo to rząd polski bardzo wcześnie zaczął myśleć o akcji w Waty- 27 kanie. Pomyśleli o niej ks. Adam Czartoryski, prezes rządu narodo- wego, i Gustaw Małachowski, minister spraw zagranicznych. Mając zamiar wysłać posła do Rzymu, polecili Andrzejowi Koźmianowi przygotowanie dla tego posła instrukcji. Koźmian zwrócił się po wskazówki do swego stryja, biskupa kujawsko-kaliskiego Józefa Szczepana z Rzeczycy, który w tym czasie, tj. w styczniu 1831 r. znajdował się w Warszawie. Biskup istotnie wsparł radą bratanka, ale prawdopodobnie ustnie, bo ojakimś piśmiejego na ten temat głucho. Koźmianowie zatem byliby, częściowymi przynajmniej, autorami adresu rządu polskiego do ojca św. z 1 III 1831 r. Adres został podpi- sany przez prezesa senatu Michała Radziwiłła, prezesa izby posel- skiej Władysława Ostrowskiego i ministra spraw zagranicznych Gu- stawa Małachowskiego. W dziesięć lat później komendant gwardii narodowej z 1831 r. Antoni Ostrowski głosił, że twórcą adresu był Władysław Ostrowski. Jest to zupełnie możliwe, prawdopodobniej wszakże był on tylko ostatnim redaktorem tekstu, trudno bowiem przypuścić, by nie uwzględniono uwag, choćby ustnych, Koźmiana czy Koźmianów, to raz, a po wtóre, by Gustaw Małachowski, zain- teresowany w tej sprawie minister, uważający się i uważany wów- czas zajednego z lepszych dyplomatów polskich, ograniczył się tyl- ko do położenia swego podpisu pod adresem. Czynny udział przy jego opracowywaniu brał może i ks. Adam Czartoryski, prawdziwy kierownik dyplomacji listopadowej. Czy kto z duchownych uczest- niczył w układaniu tego pisma, może biskup Prażmowski - nie wia- domo. Pismo to rządu polskiego do papieża pisane było nie świetną - zdaje się - włoszczyzną, ale jasno. "Ojcze święty - mówiono w nim - naród polski, straciwszy z winy losów ludzkich niepodległość, któ- rą miał przez dziesięć wieków, jęczał pod uciskiem około lat czter- dziestu, zdając się cierpliwie na wolę Bożą. W końcu ucisk przeszedł wszelką miarę, zapomniano o udzielonych przywilejach, pogwałco- no zaprzysiężoną wolność osobistą, co gorzej, Polacy, najgoręcej - jak zawsze - przywiązani do świętej religii ojców swoich i wierni naśladowcy dawnych ich zwyczajów, ujrzeli, że te zwyczaje są w największym niebezpieczeństwie zepsucia z powodu wprowadzo- nego systemu tajnych donoszeń. Członkowie rządu bezwstydnie używali religii za narzędzie despotyzmu, podważając przez to jej zasady. Wszyscy wierni, a najwięcej biskupi, zostali pozbawieni swobody uciekania się w potrzebach do Stolicy św." Prośby ich mu- siały przechodzić przez ręce tajnej policji, utrudniano duchownym wyjazd do Rzymu, a wyjeżdżających uważano za podejrzanych. "Nadużywając dobrej woli ojca św. Piusa VII zniesiono w r. 1818 wszystkie zakony, usuwając przez to światło, jakie rozsiewały one na kler świecki". Przygotowano już nawet projekt zabrania duchowień- stwu posiadłości ziemskich, na Wołyniu, Podolu i Ukrainie zmusza- no lud prosty do schizmy. Czy Polacy mogli znieść takie poniżenie? A porywając za broń dla obrony swych praw i religii jeszcze nie złamaliby wierności, zaprzysiężonej swemu królowi, gdyby nie pro- klamacja marszałka Dybicza, który w imieniu swego władcy ogłosił ich za buntowników i zapowiedział karę śmierci na wszystkich schwytanych z bronią w ręku. Oto racja, dla której naród polski ogło- sił się 25 stycznia niepodległym i uznał, że koronę może oddać temu, kto jej będzie bardziej godzien. "Ojcze święty - kończył się adres - żyjemy w nadziei, że Wasza Świątobliwość, uznając prawowitość wysuniętych racji, raczy pobłogosławić broń, podniesioną w obronie ; wolności i religii, danej przez Jezusa Chrystusa, którego Wasza Świętobliwość jest wikariuszem, i że jako wspólny ojciec będzie interweniował u monarchów chrześcijańskich, od których nie czego innego się domagamy, jak tylko uznania niepodległości, którą cieszy- ' liśmy się przez dziesięć wieków i którą czterdzieści lat temu tak niesprawiedliwie nam zabrano". Adres przedstawiał zatem powsta- nie jako walkę w obronie wolności i religii. Jego autorzy nie wiedzie- li, że Watykan nie uznawał za prawną takiej walki, że niechętnie patrzył na wywieszanie hasła: wolność i religia już wcześniej, gdy chodziło o pismo "Avenir" Lamennais'go. Rzym uznawał tylko wal- kę w obronie religii, ale walkę niekrwawą, powstania zaś w obronie wolności nie uznawał. Prośba adresu, by papież pobłogosławił broń Polaków, nie liczyła się nie tylko z pokojowym charakterem instytu- cji papiestwa, ale i z faktycznym stanem rzeczy. Papieżowi zależało przecież raczej na zwycięstwie Rosjan, interweniowanie u monar- chćw europejskich narażało papieża wobec cesarza rosyjskiego. Zre- sztą mogło chodzić o interwencję u dwóch tylko monarchów, tj. u Ludwika Filipa i Franciszka I. Z pierwszym papież nie w świet- nych był wówczas stosunkach, pozostawał tylko Franciszek I. Razić też musiało w adresie tłumaczenie się z powodu detronizacji cesarza Mikołaja, Rzym przecież zasady suwerenności narodu nie uznawał. Adres nie był zatem zredagowany dość zręcznie. Po ułożeniu tego pisma rządowi polskiemu chodziło o to, kto ma je zawieźć do Watykanu. Ponieważ znano drażliwość kurii rzym- skiej, dlatego też upadł projekt wysłania do papieża specjalnych, 28 29 urzędowych wysłańców. Postanowiono użyć drogi półurzędowej, tzn. polecić sprawę tajnemu wysłannikowi, który by przez Wiedeń trafił do Rzymu. Poseł ten miał unikać wszystkiego, co by mogło rzucać nań światło jako na reprezentanta rządu polskiego, i miał wy- stępować w takim tylko charakterze, jaki by zechciał mu przyznać rząd papieski. Miał przedstawić wypadki polskie w ich prawdziwym świetle, wyłożyć ich motywy, powiadomić o zarzutach narodu pol- skiego stawianych Rosji. Miał podnieść jedność działania i życzeń całego narodu oraz zaufanie tegoż do rządu powstańczego. Miał starać się o rozproszenie uprzedzeń względem powstania, miał prze- konać, że powstanie polskie nie było spowodowane przez idee rewo- lucyjne i przewrotowe ani przez ducha naśladownictwa, ale że nie- możliwością było wytrzymać dłużej ucisku ze strony dawnego rządu, że wreszcie rewolucja jest całkiem narodowa, Polska zaś uciekła się do tego ostatniego środka ocalenia dopiero po wyczerpaniu wszy- stkich innych. Cesarz rosyjski nie chciał zgodzić się na pertraktacje, a nawet wysłuchać deputacji wysłanej do Petersburga. Akt detroni- zacji i niepodległości był następstwem proklamacji Dybicza. Poseł zresztą winien nie tyle usprawiedliwiać, ile raczej wyjaśniać całą tę sprawę. Przysięga złożona królowi była nieodłączna od przysięgi króla na konstytucję. Ponieważ król łamał stale konstytucję, na której mocy został królem, przeto naród został zwolniony od przysięgi względem króla. Instrukcja kończyła się wyrażeniem nadziei, że pa- pież udzieli powstaniu swego błogosławieństwa apostolskiego, że przyłączy się do interwencji państw europejskich na rzecz Polski i że będzie się wstawiał za narodem zachowującym sztandary zdobyte przez króla Sobieskiego, który ocalił Europę i chrześcijaństwo. Instrukcja została ułożona o wiele zręczniej niż adres, liczyła się z uprzedzeniami antyrewolucyjnymi Watykanu, dawała dobrą apolo- gię powstania, taką właśnie, jaka mogłaby znaleźć w Watykanie przyjęcie. Podpisał instrukcję z urzędu lir. Gustaw Małachowski; nie jest wykluczone, że on też był jej autorem. Posłem, który miał we- dług niej działać, był lir. Sebastian Badeni. Był on już w Rzymie dwa razy, znał zatem trochę tamtejsze stosunki, mógł zaśjechać do Stolicy papieskiej bez wzbudzania podejrzeń, bo starał się w Watykanie o rozwód. Wprawdzie Badeni z zawodu dyplomatą nie był, ale rząd polski nie tylko do Rzymu wysyłał ludzi, przez praktykę dyplomaty- czną nieprzygotowanych. W marcu 1831 r. Badani przebywał w Au- strii. Pośrednikiem między nim a rządem polskim był - zdaje się - kanonik Ludwik Łętowski z Krakowa. Ten dawny oficer austriacki, I potem polski, wreszcie ksiądz, pozostawał w stosunkach z księciem Czartoryskim, a gdy jenerał Dwernicki przeszedł ze swym korpusem granicę austriacką, Łętowski otrzymał misję i listy od rządu polskie- go do czynników rządowych austriackich, by Dwernickiemu pozwo- lono wrócić do Polski. Misja ta nie doszła do skutku, możliwejednak, że pośredniczył w niniejszej sprawie. Już 29 marca z Brna Badeni oświadczył, zapewne nie pierwszy raz, gotowość swoją do podjęcia misji rzymskiej. W liście do Badeniego dawano mu jeszcze jeden, poza wyliczonymi w adresie i instrukcji, argument: "Ma Pan już bez wątpienia chwalebne poparcie naszych wojsk". Było to trafne rozu- mienie polityki Watykanu, ale było połączone z błędnym przekona- niem co do wartości tego argumentu w tym właśnie czasie, bo akurat wtedy nuncjusz wiedeński niezbyt optymistycznie oceniał sytuację I militarną Polaków. Badani udał się zaraz do Wiednia, gdzie szczegó- I łowych informacji o zamiarach rządu polskiego udzielił mu młodszy brat księcia Adama, Konstanty Czartoryski. Oprócz adresu i instru- kcji Badeni otrzymał list uwierzytelniający go w Watykanie, podpi- sany przez Małachowskiego. Na początku kwietnia poseł polski zna- ' lazł się w Wiedniu. Wiedział o tym nuncjusz Spinola. Badeniemu musiało chodzić o zjednanie sobie nuncjusza, choćby ze względu na " potrzebę wizy do państwa kościelnego. Informacje o Badenim pod , względem politycznym nuncjusz miał dość pochlebne. "Badani uchodzi za człowieka uczciwego - pisał Bernettiemu - nie brak mu rozumu i prawości, dziś okazuje się żywym patriotą, ale nie wpada w fanatyzm, jest wielkim liberałem, ale ani odrobinęjakobinem, cha- rakter ambitny, nie odznaczał się nigdy pobożnością i religijnością, jeszcze mniej poprawnością obyczajów. W Polsce niejest zbyt lubia- i ny z powodu swego urodzenia z ojca o nieznanym pochodzeniu wło- skim i z powodu małżeństwa wbrew woli rodziców z lir. Potocką". Badeniemu udało się wkrótce uzyskać rozmowę z nuncjuszem, na którym wywarł wrażenie człowieka gorliwego pod względem religij- nym, "ale pełnego ducha narodowego". Przedstawił dplomacie pa- pieskiemu stan sprawy polskiej tłumacząc, że Jego Swiątobliwość mógłby się bardzo przyczynić do zakończenia wojny, interweniując na rzecz Polski, i że Polacy bardzo na to liczą. Spinola odpowiadał z wielką rezerwą. "Nie powiedziałem nic, co by okazywało aprobatę dla rewolucji" - pisał do Rzymu. Na propozycję interwencji ze strony papieża na rzecz powstania odparł, że papież pragnie wprawdzie pokoju, ale zważywszy ogromną odległość między Petersburgiem a Warszawą i Rzymem, mediacja papieska byłaby ogromnie utru- 30 31 dniona. Nie wiadomo, czy w rozmowie tej Badeni trzymał się ściśle 24 maja opuścił już Wiedeń. Do Rzymu przybył zapewne w końcu instrukcji Małachowskiego; gdyby tak, to znaczy gdyby prosił tylko maja, w czerwcu lub 1 lipca uzyskał audiencję u papieża, na której o przyłączenie się papieża do interwencji innych państw europej- wręczył mu zapewne adres rządu polskiego. Papież wyraził życzli- skich na rzecz Polski, odpowiedź Spinoli byłaby zręcznie odmowna; waść swoją dla Polaków, choć nic konkretnego, zdaje się, nie przy- nie chodziło przecie o zwrócenie się papieża do Petersburga i War- czekał i prawdopodobnie polecił przedstawić cel misji Bernettiemu, stawy, lecz raczej do Wiednia, Paryża, Londynu. Jakkolwiek bądź by kuria rzymska mogła wziąć całą sprawę pod rozwagę. 2 lipca Badeni - niewątpliwie - zgody nuncjusza na swą podróż do Rzymu, Badeni wręczył Bernettiemu przygotowany już zapewne uprzednio a więc i wizy nie otrzymał. Mimo to nie zraził się odmową i postano- memoriał. Powoływał się w nim na "zupełnie ojcowskie intencje wił czekać, choć nie w Wiedniu, by uniknąć - zdaje się - czujnego Jego Świątobliwości, których zapewnienie miał szczęście usłyszeć oka ambasady rosyjskiej i nie narażać się władzom austriackim. Nie z ust samego ojca św.". Mówił, że naród polski pokłada nieograni- przestawał za to starać się o zmianę decyzji nuncjusza. Tym razem czoną ufność w poparciu Stolicy św. i dodawał, że tak światłemu porozumiewał się z nuncjuszem nie wprost, lecz przez osoby trzecie. ministrowi, jakim jest sekretarz stanu, nie trzeba nawet dowodzić Starania te spotkały się znowu z odmową nuncjusza. Po prostu pora- o potrzebie całkowitej niepodległości dla Polski. Dlatego też z całą dził on posłowi polskiemu przerwać podróż i do Rzymu nie jechać, szczerością proponował, "by Jego Świątobliwość raczył zachęcić "bojego przybycie do Rzymu-pisał do Bernettiego-mogłoby tylko inne państwa wprost albo za pośrednictwem tego, które zdaje siębyć skompromitować Stolicę św.". Rzecz szczególna: Bernetti, który najbardziej zainteresowane w przywróceniu Polski, by mianowały aprobował milcząco decyzję nuncjusza z pierwszej połowy kwietnia swych pełnomocników, którzy bez zwłoki zebraliby się w jakimś w sprawie posła polskiego, teraz decyzji tej nie uznał za słuszną. Co mieście i zajęli wyłącznie sprawą polską. Czasy obecne nasuwają na za nowy argument zdobył na swe poparcie Badeni? poparcie podobnego kroku zupełnie analogiczne precedensy dyplo- Mówiono wyżej, że od połowy kwietnia opinia o sprawie polskiej ! matyczne, nie należy zaś przypuszczać by jedynie Polakom odma- musiała się zmienić w Wiedniu i Rzymie z powodu zwycięstw pal- wiano tego zainteresowania, jakie istniało gdzie indziej w okoliczno- skich, których -jak podkreślano - Spinola nie próbował nawet osła- ściach - być może - mniej nagłych". Badani miał zapewne na myśli biać w swych relacjach, owszem, sam zaczął zmieniać pogląd na konferencję londyńską z końca 1830 r., Anglii, Francji, Austrii i Ro- ostateczny koniec wojny polsko-rosyjskiej. Ten stan rzeczy musiał sji. Konferencja ta proklamowała przez swój protokół z 20 XII 1830 wywrzeć swój wpływ i w Watykanie, skoro 28 kwietnia Bernetti r. rozdział Belgii i Holandii. Sprawa belgijska przedstawiała sięjed- wbrew temu, co zrobił nuncjusz, polecił mu zgodzić się na przybycie nok inaczej niż polska. Powstanie belgijskie znalazło silne poparcie posła polskiego do Rzymu. Polecenie to rozminęło się z depeszą u sąsiadów, tj. u Francji i Anglii, Talleyrand i Palmerston ogromnie Spinoli, w której tenże zawiadamiał prosekretarza stanu, że radził się przecież do uznania niepodległości Belgii przyczynili, Polska zaś posłowi do Rzymu nie jechać, wszakże rozkaz Bernettiego trzeba takiego poparcia u sąsiadów nie miała. To raz, a po wtóre w chwili, było wykonać. Potajemnie, by nikt się o tym nie dowiedział, Spinola gdy Badeni składał w Watykanie swój memoriał, na froncie wojen- przesłał Badeniemu radę przeciwną tej, jaką dał przedtem, tj. poradził nym polsko-rosyjskim nastąpiła już zmiana na niekorzyść Polaków, mu teraz jechać do Rzymu. Zrobił to dość zręcznie. Oto audytor o czym w Rzymie wiedziano choćby z depesz nuncjusza wiedeń- nuncjatury udał się do znajomej sobie pani, którą znał również Bade- skiego. Poseł polski w Rzymie nie brał przy tym pod uwagę tego, ni i która była również dotąd pośredniczką między nuncjaturą a po- o czym zresztą zapewne nie wiedział, że jego powoływanie się na słem polskim, i powiedział jej jako swoją radę, że lepiej byłoby, aby precedensy choćby i dlatego nie było zbyt szczęśliwe, że Watykan wysłannik polski do Rzymu pojechał. Aby jednak owa pani nie my- był przeciwny powstaniu belgijskiemu że nawet przed łączeniem się ślała, że to rada samego nuncjusza, udał się i on do niej i w rozmowie , tylko liberałów i katolików belgijskich dla obrony swobód narodo- starał się powstrzymać od jakiejkolwiek oznaki świadczącej, że jad- wych, jeszcze przed powstaniem wrześniowym, specjalny wysłannik nok to jestjego myśl. Ale Badeni wiedział, czego się trzymać i słusz- papieśki mgr Capaccini przestrzegał tych ostatnich, a przecież po- nie osądził, że powiedzenie audytora nie jest przypadkowe. Przed wstanie polskie było, zdaniem wybitnego dyplomaty papieskiego, 32 33 kopią powstania w Belgii. Nie wiedząc o tym, Badeni pisał: "Dwór Rzymski wysyłając ze swej strony swego pełnomocnika dałby Euro- pie nowy i świetny dowód swej sprawiedliwości i wysokich zalet, które czci się ogólnie w osobie panującego Najwyższego Pasterza, świadczyłoby to bowiem stanowczo, że nie podlega on uprzedze- niom, co do których chciano by z innych względów, by je podzielał. Rząd polski sądzi i podpisany podziela zupełnie to przekonanie, że Dwór Rzymski może prędzej niż jakikolwiek inny polecić mocar- stwom interesy narodu, którego istnienie polityczne przez tyle wie- ków było w wybitnym stopniu pożyteczne dla chrześcijaństwa, i któ- rego pogwałcone prawa były źródłem wielkiego zła oraz najgor- szym,jakikolwiekprzedstawiałsięzdziwionemu światu,przykładem nadużycia siły. Jako głowa duchowa Kościoła Jezusa Chrystusa, oj- ciec św. nie może patrzyć obojętnie na cierpienia kraju zamieszkałe- go przez katolików; cierpienia takie, że tylko religia i najgorętsza miłość ojczyzny może je wytrzymać, i zgodzić się raczej na trwanie tego cierpienia niż na zrzeczenie się praw równie świętych, jak nie- przedawnionych. Jako władca doczesny Jego Świątobliwość jest zainteresowany łącznie z innymi państwami w przywróceniu poko- ju, którego narody jak najbardziej potrzebują, i takiego porządku rzeczy, który by przez dane na przyszłość gwarancje przeszkodził powrotowi nieustannych i coraz bardziej niebezpiecznych wstrzą- sów... Rząd papieski, nie mając w spełnieniu tych życzeń żadnego interesu osobistego, nie mógłby być posądzony o stronniczość, gdy- by podniósł swój głos za Polską". Mówił następnie memoriał, że to zjednałoby papieżowi wdzięczność Polaków, że wtedy dopiero oka- załoby się, czy są oni opanowani przez duchajakobinizmu. Kończąc prosił, by sekretarz stanu wyjednał u ojca św. tę interwencję u państw pierwszego rzędu na rzecz Polski, bo on sam, Badeni, musi z wielu względów Rzym wkrótce opuścić, chciałby zaś móc ponieść do Pol- ski to zapewnienie, żejego misja zakończyła się upragnionym powo- dzeniem i że "katolicy tego kraju znajdą zawsze u Stolicy św. opiekę i życzliwe zainteresowanie". Jak powoływanie się na precedensy, tak i dalszy ciąg memoriah, choć bardzo wzniośle napisany, nie był opracowany zbyt szczęśliwie. Właściwie, niezależnie od treści, był on z góry skazany na niepowo- dzenie. Memoriał tej treści mógł być przedłożony Innocentemu III w XIII w., ale nigdy papieżowi w w. XVIII czy XIX. Cóż bowiem mógł znaczyć w takich sprawach w XIX w., papież jako głowa Ko- ścioła? Jako władca doczesny zaś miał znaczenie wcale niewielkie w ówczesnym świecie politycznym, nawet w państwie austriackim, od którego przecie zależał. Istnienie niepodległego państwa polskie- go było z pewnością celem, którego realizacji pragnął Watykan, ale nic nie mógł zrobić w tej sprawie, zwłaszcza że powstanie Polski zaczęło się na drodze rewolucji, toteż obecnie to wszystko, co pisał Badeni, musiało być dla Watykanu obojętne; nieobojętny był tylko ucisk religijny, ale rząd Królestwa nie miał pod tym względem opinii zbyt dodatniej, jak to wskazywano wyżej, a zresztą w Rzymie nie- zbyt wierzono w religijny charakter powstania. Z drugiej strony in- teres osobisty, doczesny Stolicy Apostolskiej był, jako się rzekło, przeciwny sprawie polskiej. Toteż odpowiedź Bernettiego była grze- czna wprawdzie i pełna życzliwych frazesów, ale w zasadzie niewyraźna. "Może Pan sobie wyobrazić - pisał Bemetti - jak głę- boko przejął się ojciec św. ufnością, zjaką naród polski odnosi się do niego w swej obecnej sytuacji, i jak jest zadowolony z tego, że tak droga dlań część wiernych synów kościoła słusznie ocenia znak jego najwyższego dla niej zainteresowania. Ale, niestety, okoliczności są zbyt dalekie od tego, by mu pozwoliły na możność spełnienia fun- kcji, do której chciano by go pobudzić". Jest to niemożliwe, a zresztą niektóre państwa pierwszorzędne z własnego impulsu myślą o takim kongresie pełnomocników w sprawie polskiej. Jeżeli ich wstawien- nictwo nie znajdzie życzliwego echa w Rosji, to krok papieski i tak jest zbędny, trudno zaśha razie przewidzieć, jaki będzie rezultat tych rokowań. Papież może żrobić tylko jedno, a mianowicie zaintereso- wać tą sprawą jednego z najpotężniejszych władców katolickich. "Nie wątpię- kończył kardynał-że Pan wyczuje całą siłę motywów tu wyrażonych i będzie przekonany, iż w innych okolicznościach, mniej przeciwnych, wnętrzności ojca wiernych byłyby bardziej mi- łośnie otwarte dla narodu, który papież zalicza do liczby najbardziej zasłużonych dla naszej religii św." Owe "okoliczności przeciwne" to ' była sytuacja państwa kościelnego oraz to, że powstanie polskie nie było dotąd zdecydowanie zwycięskie. ' Badeni jednak nalegał, z drugiej zaś strony najbardziej urzędowy, najbliższy teatru wojny informator Rzymu, nuncjusz wiedeński, cią- gle jeszcze uważał wynik wojny za niepewny. Watykan widział, że musi coś zrobić dla sprawy polskiej, że należy spełnić obietnicę daną Badeniemu. Zwlekano z tym jednak, choć powstańcy walczyli już resztkami sił, a właściwie oczekiwano zapewne - jak w Londynie i Paryżu - nowych zwycięstw polskich, których jednak już nie było. Wreszcie wykonano obietnice, ale bardzo zręcznie. Papież miał speł- 34 35 nić rozpaczliwe błagania wysłańca rządu polskiego, ale tak spełnić, aby do niczego to spełnienie obietnicy nie zobowiązywało, nie kom- promitowało. Bemetti zwrócił się do rządu wiedeńskiego, ale w inny sposób, niż o to prosił Badeni. Wyjechał on z Rzymu dopiero przed 10 sierpnia, pewny - zdaje się - że Watykan będzie w myśl swej obietnicy skłaniał Austńę do interwencji, ale nie bez przeświadczenia prawdopodobnie, że na to już za późno. Istotnie w połowie lipca interwencja na rzecz Polski mogłaby mieć jeszcze pozory powodze- nia, w sierpniu był na nią nie czas. Dopiero bowiem 9 sierpnia, czyli w miesiąc blisko po obietnicy danej Badeniemu, Bernetti przystępo- wał do jej realizacji. "Ojciec św. - pisał dyplomata papieski do Spi- noli - poinformowany o podjętej już przez Anglię i Francję mediacji dla złagodzenia krwawego zatargu między Rosją a Polską znalazł w tym dobry sposób uwolnienia się od tego kłopotu", ale nie mógł odmówić prośbom Badeniego, by zachęcić Austrię do przyjacielskiej interwencji w sprawach, które kosztują tyle krwi i grożą zdrowiu Europy ze względu na szerzącą się cholerę. Papież tym chętniej podejmuje się tego zadania, o którego spełnienie go proszono, "żejuż nieraz spełniał owo bardziej drogie swemu sercu tj. pobudzenie bi- skupów polskich, by wdrażali wiernym obowiązki poddania się względem prawowitego rządu, choćby ten był innego wyznania. W ten sposób zbawienne zachęty będą mogły osiągnąć ten skutek, do którego zmierzały życzenia ojca św.". Papież chce pokoju i dlatego nuncjusz winien porozumieć się w tej sprawie z Metternichem, przedstawić mu sytuację i życzenia ojca św. co do religii katolickiej, bo papież w związku z tym chce wysłać list do cesarza austńackiego, przedtem jednak chce się dowiedzieć, czy polityka austriacka pozwo- li cesarzowi wszczynać na ten temat rokowania z Rosją. Watykan nie mógł jednak dotrzymać obietnic, jakie dał Badenie- mu. Badani prosił o interwencję, która by doprowadziła do zaprze- stania wojny polsko-rosyjskiej, ale nie na podstawie poddania się Polaków cesarzowi rosyj skiemu. Watykan miał na myśli tylko prośbę do cara, zaniesioną przez cesarza austńackiego, aby darował Pola- kom przerywając krwawy "zatarg", choć głównie chodziło o to pa- pieżowi, aby car, darowując Polakom ich winy naprawił sytuację religii katolickiej w Królestwie Polskim. O prośbie do cesarza aus- tńackiego, by starał się o zgodę cara na utrzymanie niepodległości Polski, nie było mowy. Ale i to załatwienie sprawy, on bel modo dl trarsi d'impaccio, było mocno spóźnione. List z Rzymu do Wiednia szedł około czterech dni, gdyby zatem Metternich dał swoją zgodęna wysłanie listu papieskiego do cesarza Franciszka I, to dopiero około 20 sierpnia najwcześniej list ten mógłby dotrzeć nad Dunaj, list zaś i cesarza austriackiego do cara trafiłby dopiero pod koniec sierpnia do Petersburga, czyli w dwa miesiące nieomal po złożeniu przez Bade- ! niego prośby w Watykanie. Ale w drugiej połowie sierpnia sytuacja na froncie polsko-rosyjskim była już zupełnie inna niż wtedy, gdy poseł polski składał swę prośbę w Watykanie. Myśl o czyjejkolwiek interwencji na rzecz Polaków była zupełnie nierealna. Rosja była pewna zwycięstwa. Bernetii wiedział o tym zaraz po wysłaniu swego polecenia do Spinoli. "Wszystkie dzienniki - pisał 13 sierpnia do tego ostatniego - zwiastują jako bardzo bliski fakt, który będzie decydujący dla przyszłych losów Królestwa Polskiego". "Mamy już zatem koniec katastrofy polskiej - pisał w dwa tygodnie później - zdaje się, że nie należy w to dhażej wątpić". Nie wątpiono o tym i w Wiedniu, dlatego też tym bardziej Austria nie chciała interwenio- wać w Petersburgu po myśli papieża. Metternich oświadczył Spinoli, że list papieski do cesarza austriackiego uważa za zbędny i że choć j papież może zrobić, co zechce, pożyteczniejszy byłby list tegoż wprost do cesarza Mikołaja. Kanclerz wiedeński zaofiarował nawet swą pomoc i porozumienie się z ambasadorem rosyjskim w Wiedniu nad ewentualnym brzmieniem tego listu. Watykan jednak uchylił tę propozycję. Spinola odpowiedział Metternichowi, że w całej tej spra- ' wie papież już spełnił swoje, pisząc list do biskupów polskich. Roli obrońcy Polaków przed carem podjęli się, później co prawda, po upadku powstania, ministrowie Francji i Anglii. We wrześniu 1831 r. francuski minister spraw zagranicznych Sebastiani polecił wstawić się za Polakami u cara posłowi francuskiemu w Petersburgu Bourgoingowi. W listopadzie tegoż roku angielski minister spraw I zagranicznych Palmerston polecił posłowi angielskiemu nad Newą, j lordowi Heytesbury, by w tonie ,jak najbardziej przyjaznym" i z na- leżnym szacunkiem doradzał carowi łagodne postępowanie w sto- sunku do Polaków i utrzymanie konstytucji z 1815 r. jako gwaranto- wanej przez kongres wiedeński. I jedno, i drugie wstawiennictwo było niezupełnie szczere, raczej przez nacisk izb parlamentarnych i opinii publicznej filopolskiej dyktowane; obydwa spotkały się z milczącą odmową rządu rosyjskiego. W rezultacie był to ładny, acz bezskuteczny gest- i nic więcej. 36 ROZDZIAŁ V . DUCHOWIENSTWO POLSKIE I POWSTANIE LISTOPADOWE Choć w przeddzień wybuchu powstania stosunek biskupów Pol- skich do rządu Królestwa nie był naogół zbyt przychylny, to jednak gdy powstanie wybuchło, jeden tylko biskup podlaski Marceli Gut- kowski zdecydowanie, a i to nie od razu, usunął się od popierania insurekcji. Wezwany do Warszawy, do wzięcia udziału w obradach senatu, którego był członkiem, przybyć nie mógł, gdyż od dwóch miesięcy był chory. "Jestem synem ojczyzny, jej winienem wszy- stko" - dodawał jednak, zapewniając, że w razie wyzdrowienia do stolicy niezawodnie pośpieszy. To samo tłumaczenie w miesiąc później ponowił, zaznaczając atoli, że choroba stanęła na przeszko- dzie najszczerszym jego chęciom i że nad przymówkami z tego po- wodu wiele cierpi. Tłumaczenie to niezupełnie, zdaje się, było szcze- re. Bądź co bądź, starszy od niego, jeszcze sił po długiej chorobie pozbawiony, biskup kujawsko-kaliski Józef Koźmian natychmiast na pierwsze wezwanie rządu pośpieszył z Kalisza do Warszawy, choć zaraz w stolicy zachorował z powrotem. Toteż zdaje się, że choroba była dla Gutkowskiego tylko pretekstem dla nieprzyjeżdżania do Warszawy. I później do Warszawy przybyć nie chciał, aktów rewolucyjnych swym senatorskim podpisem sankcjonować nie myślał. Odezw, na- wołujących do powstania, wydawać klerowi nie pozwalał, karząc nawet swych księży za ogłaszanie odezw komisji wojewódzkiej. Zaraz na początku powstania Rada wojewódzka podlaska skarżyła się na jego postępowanie Radzie Najwyższej Narodowej. Już 22 stycznia 1831 r. ta ostatnia poleciła Komisji Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego dać opinię o tym, czy by nie było stosowne wezwać Gutkowskiego do Warszawy. Komisja istotnie wezwała ze swej strony biskupa, aby, oddawszy rządy diecezji osobie posiadają- cej jego i obywateli zaufanie, udał się na tymczasowypobyt do War- szawy. Ponieważ Gutkowski był nadal podobno chory, Rada Najwy- ższa na początku lutego wezwała Komisję W.R. i O.P., aby z powodu szkodliwego wpływu i niepatriotycznego postępowania biskupa ad- ministracjęjego diecezji powierzono x. biskupowi sufraganowi Le- wińskiemu. Zastępca ministra prezydującego w tej komisji, Joachim Lelewel, znowu skierował do Gutkowskiego odpowiednie polecenie. I to niewiele pomogło, tym bardziej że diecezja podlaska znalazła się w obrębie działań wojsk rosyjskich. Mimo to karano go za upór przeciwpowstaniowy. 20 lipca połączone izby Królestwa po dość ożywionej, abiskupowi mocno niechętnej dyskusji, pomimo obrony ze strony przewodniczącego w senacie wojewody Kochanowskiego, jednomyślnie, a więc i głosami dwóch jego kolegów-biskupów, wy- kreśliły go z listy senatorów Królestwa. Poza tym karano go niewy- płacaniem mu pensji, czyli środkiem dla Gutkowskiego najboleśniej- szym. Tego jednego Gutkowski powstaniu nie daruje i skarżyć się będzie o to później samemu papieżowi. Motywy niechęci biskupa podlaskiego do powstania przedstawić można tylko z pewnym pra- wdopodobieństwem. Przyjaciel Wielkiego Księcia Konstantego i je- go protegowany, odnoszący się niechętnie do ruchów wolnościo- wych i rewolucyjnych, powstaniem listopadowym zaskoczony i nie wierzący zapewne w jego powodzenie, natura w wybitnym stopniu I , prosta i bezpośrednia, o kulturze duchowej niezbyt wysokiej był bardziej konsekwentny od innych biskupów i szczerzej, z większą I odwagą, zwłaszcza że czuł za plecami niezbyt odległą a przemożną protekcjębagnetów rosyjskich, wyjawiał swą niechęć do powstania. Inni biskupi nie byli równie pod tym względem powściągliwi, najmniej zaś biskup płocki Adam Michał Prażmowski. Człowiek starej już daty, pamiętał dobrze czasy Rzeczypospolitej, działał już wtedy tak, jak i za Księstwa Warszawskiego. Za czasów Królestwa wraz z kolegami stawiał żywy opór projektom utrzymania w duchu niekatolickim prawodawstwa małżeńskiego, choć umiarkowańszy był pod tym względem od innych. Człowiek dość dużego wykształ- cenia i ambicji, głowa dość jasna, przekonania czasem dość postępo- we, charakter zręczny, ale nieszczery. W życiu prywatnym podobnoć od purytanizmu moralnego, jak na biskupa, daleki, wskutek czego, zdaje się, od zarządu diecezją przez Rzym usunięty i koadiutorem Pawłowskim zastąpiony. Liberał w miarę potrzeby lub zwolennik reakcji, umiał się wywinąć z każdej sytuacji i, podobnie jak o wiele 38 39 od niego zdolniejszy i szczęśliwszy Talleyrand, każdemu umiał słu- żyć rządowi. Gorący zawsze zwolennik szerzenia oświaty i nauki, był za czasów Królestwa Kongresowego prawą ręką Nowosilcowa, usilnie dążył do szerzenia wśród młodzieży ducha prawowitości i monarchizmu, do tępienia zasad republikańskich i rewolucyjnych. A jednak i od wzięcia czynnego udziału w powstaniu listopadowym usunąć się nie mógł, był przecie jednym z najwybitniejszych bisku- pów, mieszkał w Warszawie, a wielką odwagą się nie odznaczał. Sercem jednak do powstania nie przylgnął: zdaje się, za wypadkami poszedł bez przekonania i bez wiary w powstanie. Wprawdzie póź- niejsze jego, przed rządem rosyjskim składane uniewinnienia z za- rzutu udziału w insurekcji można by położyć na karb spóźnionego żalu i chęci ratowania się, to jednak z drugiej strony nie ma dowodu na to, by szczerze przejął się powstaniem. Jeżeli nawet Niemcewicz pisał w przeddzień powstania: "bezrozumny tylko zapalczywiec po- rwałby się dzisiaj, rozsądny czekać będzie", a zaraz po wybuchu osądzał surowo: "dzisiejsza rewolucja nie jest dziełem ludzi do- świadczonych i rozważających, lecz tylko porywczym wybuchem gorącej, lecz nierozważnej młodzieży", jeżeli taki mniej więcej po- gląd był ogólny w 1830 r. u starszego społeczeństwa polskiego, tak że przesadnie wprawdzie, ale ze znaczną dozą słuszności mówił Metternich, że w Polsce wszystko, co przeszło 30 lat życia widzi w rewolucji listopadowej chybiony zamach, a odpowiednio do tego nieszczęście - to nie należy przypuszczać, by odmienne było, przy- najmniej w skrytości ducha, zdanie tego najbardziej zwykle w każ- dym społeczeństwie konserwatywnego czynnika, jakim jest episko- pat. Prażmowski nie mógł myśleć inaczej. Mimo to trochę z obawy, trochę z oportunizmu, nie przewidując należycie złych skutków swe- go postępowania, wziął żywy udział w robocie powstańczej, choć znowu jedno zastrzeżenie uczynić wypada. Sporo aktów powstań- czych Prażmowski podpisał jako prezydujący w sekcji duchownej Komisji Rządowej W.R. i O.P, potem zaśjako prezydujący w samej komisji; otóż z tego nie wynika, by wszystkie te akty z jego płynęły inicjatywy. Raczej było przeciwnie: spełniał co mu. kazano, zbytniej gorliwości i inicjatywy nie okazywał, nawet na zebrania senatu, któ- rego był członkiem, nie chodził zbyt gorliwie. Gorliwość ta senator- ska wzrosła wprawdzie w Prażmowskim, gdy powstaniu zaczęło się powodzić, może i zdrowie lepiej mu wtedy dopisywało, ale już w drugiej połowie czerwca bardzo zmalała, ożywiła się jeszcze w drugiej połowie lipca i w sierpniu, we wrześniu ustała zupełnie. Jakkolwiek bądź, jego postępowanie mogło być dowodem, że wziął czynny udział w robocie rewolucyjnej. Już 7 XII 1830 r. sekcja du- chowna rzymsko-katolicka w Komisji Rządowej W.R. i O.P. wydała podpisaną przez niego odezwę do biskupów i duchowieństwa w Kró- lestwie Polskim. "Polak wierny swym królom - głosiła - lecz nieule- gły nadużyciom, często, jak nauczają dzieje przodków naszych, brał się do oręża, aby je prostował". Zachęcała do modlitwy o męstwo dla narodu i zachowanie ojczyzny, o odwrócenie klęsk, polecała odpra- wienie w kościołach czterdziestogodzinnego nabożeństwa, zachęca- nie ludu do posłuszeństwa wobec władzy krajowej, zbieranie pienię- dzy pro necessitatibus regni. Odezwa zbytnim zapałem nie grzeszy- ła, zredagowana była ostrożnie, a nawet -jak sądzono - dwuznacz- nie. Manifest powstańczy do Europy z 20 XII 1830 r. o powodach powstania Prażmowski podpisał również. Ale pewną rozterkę ducho- wą musiał przechodzić, gdy przyszło do układania i podpisywania manifestu detronizacyjnego z dnia 25 stycznia 1831 r. To był najwię- kszy i w skutkach najbardziej tragiczny czyn rewolucyjny Prażmo- wskiego. Streszczając całą działalność rewolucyjną tego biskupa po- wiedzieć można, że była ona zbyt mizerna, aby mu zjednać sławę biskupa patrioty, ale zbyt wielka zarazem, by nie ściągnął na siebie zarzutu biskupa rewolucjonisty. Inni biskupi w Królestwie na ogół postępowali podobnie. Biskup chełmski unicki Feliks Szumborski zjawił się zaraz na pierwsze ze- branie senatu powstańczego 18 grudnia 1830 r., ale zaraz potem wyjechał do swej diecezji. Z powodu potłuczenia się w drodze, a później bodaj z rozmysłu, na posiedzeniach senatu bywać przestał. Rozporządzeniom powstańczym ulegał, zdaje się, tylko z konieczno- ści; człowiek o silnej kulturze polskiej, ale słaby, niezdecydowany, ulegający wpływom otoczenia. Ubolewał nad rusyfikacją Polski po powstaniu, obawiał się smutnej chwili, że Królestwo będzie zamie- nione w gubernię rosyjską i że Polacy mogą stracić nawet swoją narodowość, ale uważał zarazem, że winien temu nie cesarz, lecz sami Polacy. Znacznie więcej gorliwości okazywałjego łaciński naj- bliższy sąsiad, pobożny biskup lubelski Jozafat Marceli Dzięcielski. Na posiedzenia senatu uczęszczał stale, może i dlatego, że stale sie- dział w Warszawie, choć sam tłumaczył, że bawił w niej "dla obrad sejmowych". Czynnego jednak udziału nie brał. Akt detronizacji podpisał wprawdzie, ale mało-ruchliwyjako pasterz diecezji, niewie- le bardziej był czynny jako działacz narodowy. Podobnie postępował chorowity biskup augustowski Mikołaj Manugiewicz, który również 40 41 stale bywał w senacie i podpisał akt detronizacji. Ożywił się dopiero wówczas, gdy w senacie postawiono projekt powołania do senatu biskupów prawosławnych 10 maja 1831 r. W dyskusji nad tą sprawą Manugiewicz oświadczył się żwawo przeciwko projektowi. Mało gorliwości powstańczej wykazywał biskup sufragan augustowski Stanisław Choromański, za co później na członka delegacji do cara został wybrany i orderem św. Anny I klasy w związku z tym uhono- rowany, a zdobywszy potem zaufanie cara nawet na arcybiskupstwo warszawskie w r. 1835 podniesiony. Podobnie mało gorliwości insu- rekcyjnej okazywał biskup koadiutor płocki Franciszek Pawłowski. O wiele bardziej czynny był biskup kujawsko-kaliski Józef Szczepan Koźmian, ale ten zmarł rychło, bo już pod koniec stycznia 1831 r. Zaraz na początku grudnia 1830 r. wydał gorącą-na prośbę kaliskie- go komitetu obywatelskiego - odezwę powstańczą; nakazując w niej kazania, msze, suplikacje w intencji powstania. Duchowieństwo - mówił - nie powinno być obce w składaniu ofiar dla ojczyzny, stan ich powołania nie powinien przytłumiać ich uczuć patriotycznych; kończył zaś odezwę słowami, że będzie mógł sam o sobie powie- dzieć: Nunc dimittis servum tuum Domine secundum verbum tuum in pace, quia viderunt otuli mai salutare tuum. Nie omylił się, bo nie doczekał upadku powstania ani nagany papieskiej za udział w rewo- lucji. Zaraz w 3 dni później zalecał plebanom, komendantom i wika- rym, aby głosili ludowi "potrzebę w tej tak ważnej chwili narodowej opłacaniajak najregularniejszego wszelkich podatków, dotąd istnie- jących", bo naród dźwiga się własną siłą. Koźmiana godnie zastąpił kanonik Wojciech Jasiński, administrator diecezji, wydając 6 i 9 kwietnia gorące odezwy powstańcze. Nie odznaczał się gorliwością powstańczą administrator archidiecezji warszawskiej, X. Adam Pa- szkowicz. Za to biskup sufragan lubelski X. Mateusz Maurycy Wo- jakowski mocno się rządowi rosyjskiemu naraził przez poświęcenie sztandaru powstańczego w Lublinie. Mówiono też, że pozwolił kle- rykom pójść do wojska; korespondował też podobno "nielegalnie" z Dzięcielskim. To wszystko wygnaniem do Wiatki okupił. Niedo- łężny sufragan podlaski Lewiński, niczym się nie mógł wskutek obecności Gutkowskiego zaznaczyć. Ale wszystkich biskupów przewyższył pod względem gorliwości Karol Skórkowski. Za czasów Królestwa należał do najzaciętszych, najbardziej nieprzejednanych przeciwników obowiązującego w kra- ju prawa małżeńskiego. Gdy w roku 1830 omawiano projekt prawa małżeńskiego, oddający sprawy rozwodowe duchowieństwu, a tylko układy majątkowe i zabezpieczenie losu dzieci urzędom cywilnym, Skórkowski i Gutkowski oświadczyli, że prędzej męczennikami zo- staną niż na to prawo się zgodzą. Człowiek zapalny, skłonny do entuzjazmu lub pesymizmu, nierozważny. Do sprawy powstania przylgnął najgoręcej, najszczerzej i dla siebie najfatalniej. Jeszcze pierwsza jego odezwa biskupia z 10 XII 1830 r., choć nazywa po- wstanie chwalebnym, jest dość umiarkowana, aczkolwiek w tonie wcale niedwuznaczna. Biskup mówił w niej, że Polacy powstali w celu odzyskania praw swoich, odzyskania wolności oraz świetno- ści religii. Ale już w dwa bez mała miesiące później w nowej ode- zwie Skórkowski goręcej podniósł sprawę powstania. "Wreszcie, gdy z przeciwnej strony miara niesprawiedliwości i gwałtu dopełnio- ną została - pisał - olbrzymi głos zmarłej ojczyzny dał się słyszeć z grobowej otchłani, a krocie nieodrodnych synów śpieszą pod sztandar, przed którym pierzchały niegdyś dzikie hordy najezdni- ków". Nawoływał do modlitwy na intencję powstania, do dawania dobrego przykładu w służbie dla sprawy narodowej, wzywał kler: "abyście zwykłe nauki Wasze stosowali do obecnych wypadków". W tych odezwach Skórkowskiego uderza ciekawy ich rys. Oto Polacy - jego zdaniem - powstali zarówno dla uzyskania wolności ojczyzny, wolności politycznej, jak i wolności religijnej. Ten nieści- sły wprawdzie, choć teoretykom ideologii powstańczej nieobcy po- gląd będzie później wysuwany dość często na emigracji, po upadku powstania. Otrzymawszy wiadomość o detronizacji Mikołaja i wez- wanie, by złożył przysięgę na wierność ojczyźnie i narodowi, Skór- kowski pisał: "Nieodrodny z daru Opatrzności od przodków swoich Polak... przenikniony całą wzniosłością powołania mego biskup, nie waham się ani na chwilę tak słodkiej sercu mojemu dopełnić powin- ności". Zapał biskupa dla powstania wzrastał coraz bardziej. Pod wpływem wiadomości o cofnięciu się Moskali i o ich postępowaniu Skórkowski wydał 10 kwietnia jedną z najgorętszych swych odezw do duchowieństwa i wiernych. Bije z niej zapał ogromny, niechęć, a nawet nienawiść do najeźdźców, a przy tym wielkie umiłowanie kraju. Wprawdzie później sam biskup będzie dowodził, że odezwa ta nie była szczera, wszakże można abstrahować od tego późniejszego, przez strach zapewne dyktowanego sądu jej twórcy i powiedzieć, że bardziej gorąco i z większym umiłowaniem sprawy narodowej nie przemówił podczas powstania żaden biskup polski. I w tej odezwie Skórkowski podkreśla politycżny i religijny charakter powstania. Pi- sze, że od rządu narodowego doszła go wiadomość o okrucieństwach 42 43 nieprzyjaciela, że Moskale uprowadzają Polaków w głąb Rosji, że ciągną młodzież polską do swego wojska, że nieprzyjaciel hzpi i pali kościoły, że wiarę ojców nawet "wydrzeć nam po barbarzyńsku" usiłuje. Nie są to zwykłe wypadki wojenne - mówi dalej odezwa - ale "przewrotna Rosji polityka". Niedawno temu czyjeż prawdziwie polskie serce nie krajało się na widok upowszechnionej w tym kraju pogardy religii lub owej zmartwiałej na nią obojętności, która przez rząd zeszły systematycznie po wszystkich stanach rozszerzana by- ła...? Któż nie bolał nad pozbawieniem uposażenia świątyń pań- skich, nad prześladowaniem zakonów i uciskiem shzg ołtarza? "Któż nareszcie z boleścią serca nie dostrzegał, jak skrzętnie starano się prawowierną od tylu wieków Polskę usposobić do... przyjęcia... odszczepieństwa...? Bóg atoli... spojrzałjeszcze okiem miłosierdzia na jej niedolę, spojrzał, a w oka mgnieniu rozchwiały się bezbożne nieprzyjaciół jego zamysły. Zaiste rozumu wyrzec by się potrzeba, aby nie uznać, że wszechmocna Jego prawica wspiera sprawę nasze- go państwa". Biskup wzywał dalej do "jak najdzielniejszej i najwy- trwalszej kraju obrony", bo trzeba wybrać: albo walczyć za wiarę, albo patrzyć bez końca na zniewagę religii i niewolę narodu; kto nie chce dziś służyć w ojczystych szeregach, będzie musiał wkrótce słu- żyć w szeregach nieprzyjaciół. "Pomnijcie i na ową Pisma Bożego naukę, że lepiej jest polec mężnie w obronie wiary i ojczyzny, aniżeli patrzeć na uciemiężenia jednej lub drugiej". Bóg błogosławi tym , którzy "dla chwały Jego i dobra ziemi rodzinnej niosą chętnie swe życie w ofierze", a pomsta boża czeka tego, czyje serce na głos religii i ojczyzny zakamieniało. Jescze w lipcu 1831 r. w piśmie do komisji województwa krakowskiego nazywał postanowienia urzędów rosyj- skich niekonstytucyjnymi, despotycznymi, a nawet śmiesznymi; są- dził, że "wraz z obrzydłym Bogu i ludziom rządem upadły", a rząd przeszły uważał za bezbożny. "Cudownie palcem Wszechmocnego obalony ten olbrzymi kolos na najpóźniejsze pokolenia pamiętnym pozostanie przykładem - sądził biskup -jak Bóg prędzej czy później bezbożność i niesprawiedliwość rządów surowo karze". Słowa te , o sto lat niemal za wcześnie powiedziane, dowodziły, że Skórkowski wierzył w sprawę powstania niezłomnie, wierzył więcej niż inni bis- kupi Królestwa, więcej niż niejeden działacz powstańczy. Niedługo trwać miała jeszcze ta wiara, bo tylko dwa miesiące, a właściwie znacznie krócej. Próżno pocieszał siebie i innych, że niepowodzenia wojenne polskie to tylko karcenie przez Boga niesprawiedliwości 44 Polaków. Od września 1831 r. ta jedna tylko - zdaje się - pozostała mu pociecha. O ile biskupi Królestwa z wyjątkiem Gutkowskiego odnieśli się do powstania na ogół niezbyt szczerze, ale na zewnątrz przychylnie, Koźmian zaś i Skórkowski nawet gorąco, inaczej zupełnie postąpili biskupi na Litwie i Rusi. Nic dziwnego zresztą. Potęga Rosji była tu bardziej bezpośrednia i groźna, powstanie - na ogół biorąc - docie- rało dość słabo, żywioł polski nie był tak silny, kler i szlachta bardziej z rządami rosyjskimi związana. Już w grudniu 1830 r. metropolita unicki Jozafat Bułhak podpisywał zredagowany i podsunięty mu przez młodego, ale wpływowego X. Siemaszkę list pasterski do kleru i wiernych. Twierdził w nim, że "naród wskrzeszony, urządzony, osypany przez Aleksandra i Mikołaja najhojniejszymi łaskami, wciągniony dziś w dzieło najczarniejszej niewdzięczności... spla- miony podłą zdradą", sądził jednak, że nie cały naród polski jest winny, ale "kilka osób bez czci i wiary". Kończył wezwaniem do modlitwy, aby Bóg "odwrócił nauki złe od ulubionej ojczyzny na- szej". To ostatnie powiedzenie było ilustracją poglądów Bułhaka. Za powstaniem, choćby chciał, oświadczyć się nie mógł. Był jeszcze kulturą łacińską i polską przejęty, Polskę-jak widać -uważał za swą ojczyznę, ale był zarazem niezdecydowany, chwiejny, oportunista, rządowi rosyjskiemu wielce uległy. Zresztą sam już właściwie nie rcądził, wyręczał go w tym wychowanek szkół polskich, ale duszą już Rosji oddany Siemaszko. On to wpłynął i na prezesa kolegium rzymsko-katolickiego w Petersburgu, bojaźliwego i uległego rządo- wi biskupa koadiutora żmudzkiego Szymona Michała Giedroycia, by ten wydał również odezwę przeciwpowstańczą. Rzecz ciekawa, o ile biskup Skórkowski na przykład czy Koźmian uważają udział w po- wstaniu za rzecz zbożną i chwalebną, o tyle Szymon Giedroyć uważa go za sprzeniewierzenie się woli bożej. Ale czy można się dziwić - pisze - gdzie panuje zagnieżdżona wolnomyślność i bezbożność, że tam powstają zgubne zaburzenia i rokosze? Nie mogą przecie szano- wać monarchy ci, co się wyxzekają Boga. Biskup ubolewa nad tym, że zawiódł się na swych diecezjanach, gdyż podnieśli oni haniebny rokosz, poszli za przewrotnymi, bezbożnymi i podłymi oszustami, nawołuje zatem do powrotu do domów i zaprzysiężenia na nowo wierności cesarzowi. Niezależnie od odezwy biskup Giedroyć udał się z rozkazu cesarza na Żmudź, aby łagodzić umysły i skłaniać je do wierności rządowi rosyjskiemu. Żejednak nie było to zbyt bezpiecz- ne, biskup przebywał podczas powstania w obozie wojskowym ro- 45 syjskim, przy generale Pahlenie, później zaś zachorował i wyjechał na kurację pod Rygę. Spłynęła nań za to później łaska cesarska, zdobiącjego pierś krzyżem św. Anny I stopnia. Zupełnie inaczej ustosunkował się do powstania biskup ordyna- riusz żmudzki Józef książę Giedroyć. Gdy powstańcy zajęli pod ko- niec marca 1831 r. Telsze na Żmudzi i prosili, zdaje się, biskupa do wezwania duchowieństwa, by poparło powstanie, ten znajdując się wówczas w swej rezydencji w Olsiadach (paw. telszewski) gorącą wydał odezwę powstańczą, przekreślając tym samym wydane ledwie parę tygodni temu pasterskie wezwanie swego koadiutora. "Niezgłę- biona mądrość Boga - pisał biskup Józef do wiernych - natchnęła duchem ożywiającym naród polski... Naród poprzysiągł ratunek i obronę ojczyzny na całej ziemi polskiej". Jako naczelnik i pasterz wzywał duchowieństwo, by czyniło to, co z powołania swego czynić powinno, by zagrzewało do miłości ojczyzny, do wszystkich zaś wołał: "Bóg wskazał chwilę do stargania kajdan, wstawajcie wszyscy na głos ojczyzny polskiej". Ale skoro tylko powstaniu na Żmudzi powodzić się przestało, pod naciskiem rosyjskim, pisał w miesiąc później coś zgoła przeciwnego: "najjaśniejszy monarcha, pan nasz najmiłościwszyjako ojciec ludu zesłał siły na poskromienie i powró- cenie do uległości buntowników". Duchowni winni wzywać lud, by porzucił "rokoszu hańbiący oręż" i wracał spokojnie do domów. W ten sposób wedle opinii biskupa żmudzkiego udział w powstaniu był w kwietniu zasługą i obowiązkiem, w maju zaś buntem i to hań- biącym. Wprawdzie tylko pierwszy z tych poglądów był wyrazem przekonań biskupa, bo drugi na nim, zdaje się, wymuszono, obydwa jednak są znamienne w dziejach sądów o powstaniu. Jeden z nich znajdzie swój wyraz w encyklice papieskiej Cum primom, drugi w ideologii emigracji polistopadowej. Znajdą się, co prawda, w opi- nii polskiej i próby pogodzenia tych dwóch przeciwnych sobie są- dów, wszakże nie owe próby będą triumfowały bezpośrednio po r. 1831; dojdą one do głosu dopiero znacznie później. Inni biskupi cesarstwa nie tak wyraźnie zaznaczali swe stanowi- sko wobec powstania jak Szymon i w maju 1831 r. Józef Giedroyć. Innym od nich człowiekiem był ich sąsiad, od kwietnia 1828 r. admi- nistrator diecezji wileńskiej i biskup nominat, od r. 1830 biskup su- fragan, od r. 1839 biskup ordynariusz wileński Benedykt Kłągiewicz; jako administrator diecezji osoba miła rządowi, zawsze wysoce lo- jalny, biskup pobożny, miłosierny i gorliwy, charakter słaby. Ponie- ' waż ujął się za pobitymi podczas powstania przez kozaków obywa- telami Oszmiany w czerwcu 1831 r., został za to na wygnanie cało- roczne do Jarosławia zesłany. Po powrocie krok swój zdwojoną gor- ` liwością państwową wynagrodził. Mohylowską archidiecezją zarzą- dzał osiemdziesięciokilkuletni arcybiskup Kacper Kazimierz Cieci- szowski, człowiek popularny, gorliwy i pobożny, w spełnianiu roz- kazów z Petersburga ogromnie dokładny, za to też orderami honoro- wany. I on, na rozkaz rządu, potępił powstanie, za co ze strony społeczeństwa polskiego sporo odczuł przykrości. Na starość głuchy i niewidomy, umarł nagle w kwietniu 1831 r. Po nim archidiecezją zarządzał energiczny administrator Jan Chrzciciel Feliks Szczyt, ' a w diecezji łuckiej zręczny, chciwy, bojaźliwy, rządowi całkowicie uległy biskup Michał Piwnicki. Od niego żadnych sympatii dla po- wstania spodziewać się nie należało. Nie okazał ich też - zdaje się - i biskup kamieniecki Franciszek Borgiasz Machwicz Mackiewicz ani uległy rządowi biskup miński Mateusz Lipski. Gorliwszy pod względem rewolucyjnym był - jak zawsze - kler niższy. W Królestwie rząd powstańczy starał się od początku wcią- gać do współpracy ze sprawą insurekcji duchowieństwo. Powstanie zastało szereg biskupów w senacie Królestwa, ale choć zapalało się przez ludzi o poglądach liberalnych i radykalnych, nie było wymie- ; rzone przeciwko klerowi, aczkolwiek i sztandaru religijnego począt- kowo nie wywieszało. W ogóle, o ile sądzić wolno, polityka kościel- na rządów powstańczych nie miałajasnej, zdecydowanej linii postę- ' powania. Uważano Kościół za walny środek pomocniczy w wojnie ! z Rosją i w podniesieniu energii narodowej; nie drażniono kleru na ogół żadnymi środkami, jakie jeszcze niedawno, za czasów Króle- stwa, stosowano, dawne sprawy sporne i zaognione poszły chwilowo w niepamięć, ale za to wymagano wiele ofiar, choć nie dawano nic w zamian. Domagano się od duchowieństwa urządzania modlitw i nabożeństw na intencję powstania, zalecano kazania pro-insure- kcyjne, co więcej, domagano się ofiary z pensji, wstrzymywano za- pomogi na zrujnowane kościoły lub na instytucje kościelne, żądano składania kosztowności kościelnych i dzwonów na rzecz sprawy narodowej, chciano nawet ograniczyć ilość sum idących do Rzymu na różne dyspensy. Duchowieństwo miało zachęcać lud do wstępo- wania w szeregi powstańcze i towarzyszyć tym szeregom. Całkiem jednak wolna od antyklerykalizmu polityka rządów powstańczych nie była. Jeszcze w lipcu i sierpniu 1831 r. na przykład czuwano starannie nad tym, aby niedozwolone za czasów Królestwa zgroma- 46 47 dzenia jezuitów i benonitów jako niezgodne - zdaniem ministra - "z zasadami porządnej i silnej organizacji każdego państwa, z libe- ralną konstytucją i instytucjami, a nawet z świętą nauką Chrystusa i czystą moralnością ewangeliczną" nie szerzyły się w kraju. Było to echo dawnych, za czasów Księstwa i Królestwa przejawianych na- strojów. Za czasów powstania nastroje te nie ujawniły się zbyt wyraź- nie, rządy powstańcze stały na stanowisku jednak, iż duchowni mają obowiązek służyć wszelkimi środkami sprawie narodowej. Jak ten obowiązek pojmowało duchowieństwo polskie? Tu przy- pomnieć przede wszystkiem należy to, co się rzekło o nastrojach biskupów w chwili powstania. Nastroje wśród duchowieństwa, zwłaszcza wyższego, starszego, zamożniejszego, nie mogły być re- wolucyjne, tak zresztą, jak w ogóle w społeczeństwie polskim w r. 1830. Poza tym zapominać nie należy, że czynniki, które od samego prawie początku powstania sięgnęły po udział w jego kie- rownictwie, większego zaufania u duchowieństwa mieć nie mogły. Taki na przykład Lelewel czy Niemcewicz znani byli z dość ostrej a tak niedawnej walki o prawo małżeńskie w izbach parlamentar- nych Królestwa. Z drugiej strony cesarz stał raczej po stronie ducho- wieństwa nie tylko w tej walce, ale i w swym stosunku do Królestwa w ogóle. Odnosi się to zwłaszcza do ostatnich lat rządów Aleksan- dra I. W dodatku rządy powstańcze z żadnym programem religij- nym, jako się rzekło, początkowo przynajmniej, nie wystąpiły. Starsi spośród duchowieństwa pamiętać musieli, młodsi zaś słyszeć mogli o niezbyt miłych dla kleru scenach warszawskich insurekcji koś- ciuszkowskiej. Pobudek religijnych zatem do wzięcia udziału w po- wstaniu duchowieństwo Królestwa mieć nie mogło, powstanie cha- rakteru religijnego nie miało, takjak nie miało charakteru narodowe- go. Narodowym się wszakże stawało, skoro znikły możliwości wy- targowania ustępstw od cesarza, skoro walka stawała się z koniecz- ności walką o niepodległość. Stawało się też, ale częściowo tylko, religijnym, gdyż w przekonaniu większości Polaków już od dawna, od czasów jeszcze zwycięstwa katolicyzmu nad protestantyzmem w Polsce, polskość łączyła się ściśle z katolicyzmem. To raz, a po wtóre kler polski musiał się liczyć zapewne z możliwością, że jeśli powstanie upadnie, jeśli Królestwo straci swe stanowisko polityczne, to straci na tym i Kościół, który może zejść do roli czynnika nie- uprzywilejowanego specjalnie, jaką miał na Litwie i Rusi. Ale skoro powstanie tego charakteru częściowo religijnego dopiero nabierało, to dziwić się nie należy, że duchowieństwo Królestwa ustosunkowało się do insurekcji dość nierównomiernie. Dość częste były wypadki znacznej pod tym względem opieszałości kleru, zdarzały się nawet wypadki wrogiego nastawienia. Wielu księży, choć nawet zachęcało do powstania, to jednak niechętnie ponosiło dla niego ofiary mate- rialne; co prawda tak było - zdaje się - i w ogóle ze społeczeństwem, wobec czego duchowieństwo nie było pod tym względem czymś wyjątkowym. Danina sreber i kosztowności kościelnych na cele na- rodowe szła dziwnie opornie, raz po raz rząd ją przypominał i to jeszcze w lipcu 1831 r. Komisja wojewódzka mazowiecka skarżyła się na brak współdziałania duchowieństwa w ożywianiu ducha mie- szkańców, podobnie skarżyła się komisja wojewódzka kaliska; że "większa część księży proboszczów... czyli to z niewczesnej obojęt- ności, czyli z oziębłości" nie zachęca ludu do niesienia ofiar na rzecz powstania. Niektórzy z proboszczów odnosili się do powstania zu- pełnie obojętnie albo wprost niechętnie. Ale nikt chyba nie prześcig- nął pod tym względem zakonu lazarystów, czyli misjonarzy św. Win- centego a Paulo przy kościele św. Krzyża w Warszawie. W stolicy bardzo wpływowi, zawsze bardzo gorliwi, przez nabożną księżnę łowicką, żonę wielkiego księcia Konstantego, wielce szanowani i protegowani, powstania nie uważali za rzecz zbożną, toteż żołnie- rzom listopadowym odmawiali rozgrzeszenia za udział w powstaniu. Rzecz się wprawdzie wytoczyła do sądu, nastąpiło śledztwo, kon- frontacje, zeznania, ale wszystko uszło im płazem, bo "nie chciano przez politykę toczyć wojny z duchowieństwem". Nic dziwnego, że superior lazarystów od św. Krzyża, X. Rzymski zjednał sobie później pochwalną ocenę, a nawet kandydaturę na arcybiskupstwo warsza- wskie - ze strony władz rosyj skich, oraz uznanie ze strony nuncjusza wiedeńskiego. Na ogół wszakże było inaczej. Przesadzała wprawdzie urzędowa opinia rosyjska twierdząc, że udział duchowieństwa w powstaniu był ogromny i że klerowi należy przypisać zjawisko, iż nawet ludzie z najniższych warstw chętnie spełniali najuciążliwsze nawet żądania powstańcze, prawdy w tym twierdzeniu byłojednak, zdaje się, sporo. Gorliwy zwłaszcza udział w powstaniu wziął kler młodszy, zaszczyt- nie zaś odznaczyli się zakonnicy. Prawda, że najgorliwsi z nich, pijarzy, byli zakonem najbardziej może wśród zakonów Królestwa zeświecczałym, a zatem bardziej na doczesne nastroje społeczeństwa wrażliwym, wszakże powody i ich, i innych zakonników gorliwości powstańczej innej były, zdaje się, natury. Dotychczasowe rządy za- równo Księstwa Warszawskiego jak i Królestwa zakonom były nie- 48 49 chętne, nie zawsze życzliwi byli dla nich biskupi. W r. 1808 usunięto z Warszawy benonitów, w r. 1819 arcybiskup Malczewski, przesad- nie opierając się na przyzwalającej bulli papieskiej, poznosił cały szereg klasztorów. To wszystko musiało budzić niechęć zakonników do istniejącego stanu rzeczy i brak przywiązania do tego, co burzyło powstanie. Szereg księży świeckich i zakonników bierze zatem udział w powstaniu jako kapelani wojskowi, wśród nich spotyka się nawet młodych księży ochotników z Poznańskiego, przybyłych do Królestwa bez pozwolenia oczywiście swych biskupów. Ale nie mniejsza ilość duchownych wstępowała wprost do szeregów po- wstańczychjako żołnierze, przygodnie tylko, z potrzeby, spełniający i funkcje duchowne. W tym celu klerycy porzucali seminaria du- chowne, zakonnicy, zwłaszcza pijarzy-klasztory, duchowni świeccy - parafie. W szeregach byli, zdaje się, na ogół czynnikiem dodatnim. O jednym z kapelanów, X. Jakubowskim, wiemy, że w bitwach szedł na czele z krzyżem w ręku; nie był to zapewne wyjątek. Ale i ci duchowni, którzy nie poszli do szeregów, oddawali powstaniu zna- czne usługi przez swe kazania patriotyczne w kościołach, przez mo- wy do żołnierzy i ludu, czasem przez ofiary pieniężne na rzecz po- wstania. Jeden z proboszczów, X. Florian Łoniewski z Szydłowa koło Mławy palił podobno mosty, by Rosjanom utrudniać pochód. Pod Warszawą duchowni wraz z resztą ludności sypali okopy, kano- nik Mieszkowski przyprowadził w tym celu do stolicy swych para- fian. Nie brakło też księży, którzy w powstaniu wybitnie rewolucyj- ny wzięli udział. Na czoło ich wysuwa się pijar,.X. Aleksander Puła- wski. Wygłosił cały szereg mów rewolucyjnych, współredagował radykalną "Nową Polskę", 21 stycznia 1831 r. został wiceprezesem Towarzystwa Patriotycznego. Wskrzeszając zaś niejako kościuszko- wskie tradycje X. Meiera, wziął czynny udział w inscenizacji wypad- ków 15 sierpnia 1831 r. w Warszawie, za co chwilowo został uwię- ziony. Były kapelan korpusu Dwernickiego, przez tegoż za dzielność chwalony, potem radykalny pisarz i działacz, poszedł wraz z innymi na emigrację. W Anglii w r. 1834 założył wraz z Wątróbką i Krem- powickim radykalny klub londyński, był też jednym z twórców To- warzystwa Demokratycznego. Głowa gorąca, demagog i trybun lu- dowy, ale -jak sądzić wolno - nie karierowicz, człowiek, zdaje się, ideowy, szedł prawie zawsze za podnietą swego burzliwego tempe- ramentu. Toteż wyjątkowa to była postać wśród duchowieństwa. Mniejszym już działaczem, choć niemal równie radykalnym, był inny pijar, X. Ignacy Szynglarski, kapelan studentów warszawskich, jeden z inscenizatorów wypadków sierpniowych, trybun ludowy nie pierwszego gatunku. Współredaktorem "Nowej Polski" był też pijar, X. Józef Gacki, członek Tow. Patriotycznego i mówca rewolucyjny. Odmiennego trochę charakteru był stosunek do powstania księży na Litwie i Rusi. W przeciwieństwie do Królestwa kler łaciński, za- równo świecki jak duchowny, miał tu sytuację o wiele trudniejszą: daleki był od tego uprzywilejowanego, bądź co bądź, stanowiska, jakie miał kler w Królestwie, o sympatii dla cesarza mowy być nie mogło. W r. 1801 cesarz Aleksander I stworzył niezgodne z prawem kanonicznym rzymsko-katolickie duchowne kolegium uległe rządo- wi. Diecezje były rozległe, biskupami, jLż od czasów Siestrzeńcewi- cza, zostawali ludzie często wątpliwej wartości, a zawsze powolni rządowi, często też biskupstwa po prostu wakowały. Katarzyna II zabrała bez zgody papieża część dóbr duchownych, za Aleksandra I rząd popierał towarzystwa biblijne. O wiele gorsza była sytuacja unitów. Już za Katarzyny II zaczynają się gwałtowne nawracania ich na prawosławie; mianowany przez carową arcybiskup połocki Hie- rakliusz Lisowski "oczyszcza" obrządek unicki, upodabniając go do prawosławnego. W r. 1797 Paweł I zakazuje duchowieństwu unic- kiemu utrudniać wiernym przechodzenie na prawosławie, Mikołaj I zakazuje przyjmowania łacinników do unickiego zakonu bazylia- nów, klasztory bazyliańskie zostają poddane uległym rządowi bisku- pom, w ogóle zaś rząd kieruje kościołem unickim samowolnie, bez zgody papieża, okazując coraz wyraźniej, do czego zmierza. Toteż nic dziwnego, że wszędzie tam, gdzie powstanie na Litwie i Rusi wybuchnąć mogło, duchowieństwo poparło je bardzo gorliwie, wbrew nawet odmiennemu stanowisku biskupów. W szeregach dzia- łaczy powstańczych znaleźli się tu licznie nie tylko zakonnicy, głów- nie pijarzy, i nie tylko księża młodzi, jak to było na ogół w Króle- stwie, ale i księża starsi, proboszczowie i kanonicy, z wieku i urzędu sądząc, zdawałoby się, że mniej rewolucyjni. Dość liczni byli tu unici, zwłaszcza bazylianie. Obok wyżej wskazanych jeden jeszcze powód dla wyjaśnienia gorliwości powstańczej tych ostatnich dodać należy. Rząd rosyjski uważał ich za główną podporę unii, toteż wprost i poprzez oddanych sobie biskupów rozpoczął z nimi zaciętą, nieubłaganą walkę. Wszystko to musiało wśród nich budzić żywą do caratu niechęć. Na Litwie i Rusi, zwłaszcza na głęboko religijnej Żmudzi, księża są również, jak w Królestwie, kapelanami oddziałów powstańczych, 50 51 bardzo często znajdują się w szeregach lub na czele szeregów. Pod tym ostatnim względem rola duchowieństwa jest, jak sądzić wolno, o wiele donioślejsza na Litwie i Rusi niż w Królestwie. Słynny póź- niej Murawiew-Wieszatiel, podczas powstania gubernator grodzień- ski, po upadku powstania prowadzący śledztwo w tej sprawie, miał sporo słuszności mówiąc, że wjego gubernii insurekcjabyła dziełem kleru i szlachty. Istotnie, księża w wielu miejscach organizowali po- wstanie, dowodzili oddziałami zbrojnymi. Tak na przykad w powie- cie wilejskim do zapalenia ponownego już powstania przyczynił się ogromnie X. Zimnorzecki. W Wilnie jednym z organizatorów po- wstania był trynitarz X. Hieronim Wojtkiewicz. W powiecie osz- miańskim X. Jasiński w komży, ze stułą i krzyżem, ubrany w kolory narodowe jeździł po parafiach i zachęcał do powstania. W powiecie dziśnieńskim jednym z organizatorów ruchu zbrojnego był przeor karmelitów z Głębokiego X. Władysław Koralkiewicz, w Swięcia- nach w skład rewolucyjnego "nądu powiatowego" wszedł X. kano- nik Wincenty Zawadzki. Do powiatu lepeckiego w celu organizowa- nia tu powstania został z dziśnieńskiego wysłany pijar X. Adam Ta- tur. Nawet w powiecie lucyńskim w Inilantach powstańczą wśród chłopów agitację prowadzili księża Laudański i Kiełpsz. X. Onufry Łabuć, kapelan oddziału powstańczego maszerującego 12 IV 1831 r. na Święciany, szedł w komży i stule, z krzyżem w ręku i pistoletem, przed walką zachęcał do niej powstańców, podczas walki dowodził osobiście. Padł przeszyty czterema kulami, już leżącego Rosjanie dobili bagnetami. W miasteczku Wołyńce powiatu drysieńskiego do- minikanie wyrabiali kule i naboje dla powstańców. W szeregach po- wstańczych lub jako działaczy dla powstania zasłużonych spotyka- my nawet, jako się rzekło, ldzi na wyższych urzędach kościelnych, jak na przykład X. Stanisław Czerski, kanonik żmudzki, Jan Dowejn, dziekan majędzki i kanonik katedry żmudzkiej, Paweł Genjugn, przeor kartuzów z Berezy Kartuskiej, Ignatowicz, gwardian francisz- kanów z Szejbakpola, Józef Krzyżanowski, prałat-scholastyk żmu- dzki, Łotak, dziekan z Worniów, Kajetan Milewski, superior misjo- nany w Siemiatyczach, Jan Henryk Sierociński, przeor bazylianów w Owruczu Romuald Zubowicz, przeor kamedułów w Pożajsku. Ludzie ci, elita duchowieństwa, a wraz z nimi legiony innych orga- nizowali powstanie, często walczyli osobiście sami, ponadto zaś przez kazania patriotyczne, mowy rewolucyjne powstanie zapalali i podtrzymywali. Robili to nieraz z dużą odwagą; taki na przykład kanonik Łomnicki powiedział, podobno, kazanie powstańcze w ka- tedne kamienieckiej w sam dzień imienin cesarskich wobec licznych unędników rosyjskich. Zwłaszcza na Żmudzi księża położyli dla insurekcji zasługi ogromne. A poecie zapominać nie należy, że du- chowieństwo musiało robić to wszystko przeważnie po kryjomu, w obawie często natychmiastowych represji, bez nakazu z góry, jak często bywało w Królestwie. Toteż biorąc nawet pod uwagę to, że niektóre jednostki duchowne na Litwie i Żmudzi mogły działać pod wpływem gorącego, lubującego się w awanturze i niebezpieczeń- stwie temperamentu, zaprzeczyć się jednak nie da, że duchowień- stwo działało tu na ogół pod wpływem pobudek narodowych i reli- gijnych, to znaczy, że powstanie, na Żmudzi i Litwie zwłaszcza, miałojuż w swych początkach charakter patriotyczny i religijny. Re- ligia nie była tu pretekstem do insurekcji, lecz jedną z walnych jej pnyczyn. Za to wszystko miała na kler Królestwa i Litwy przyjść kara bar- dzo wielka, bo podwójna. Natychmiast po stłumieniu powstania Ro- sjanie powołali komisje śledcze dla wyszukiwania winnych, a więc i księży. Zaczęły się litanie listów przepraszających, uniewinniają- cych lub harde w tajemnicy, często z obawą, oczekiwania. Jeden z pierwszych, zaraz po upadku powstania, zaczął się tłumaczyć bis- kup Prażmowski. Zasłaniał się pnymusem ze strony władz pow- stańczych, tłumaczył się, że przed podpisaniem manifestu detroniza- cyjnego chciał uciec z sali obrad sejmu, lecz żołnierze wrócili go siłą, że przy swym nazwisku dodał na tym akcie dwie litery: b p, co oznaczało bardzo przymuszony. Skarżył się na terror powstańczy, obarczał powstanie zarzutami, że bluźniło religii, pogardzało księż- mi, kradło majątki kościelne, wynucał powstańcom niewdzięczność za dobrodziej siwa od wspaniałego monarchy otrzymane, zaklinał się, że tylko mnisi apostaci i księża bez wartości poszli za rewolucją. Zapewniał, że wszędzie zanoszono modły do nieba o powrót pano- wania cesana i przywrócenie porządku i spokoju, wyrażał swój żal z powodu tego, co się stało bez jego pnecież winy, błagał ze łzami o miłosierdzie. Twierdził, że przymusowy swój udział w powstaniu odchorował, że po cichu sporządził dokument do opublikowania w razie śmierci, w którym było wykazane, że wziął udział w powsta- niu pod przymusem. Nie bardzojednak wierzono temu thzmaczeniu. Gubernator Warszawy lir. de Witt nie chciał wierzyć, by Prażmo- wskiemu w razie nieprzyłączenia się do powstania groziło niebezpie- czeństwo śmierci, aby Polacy mogli targnąć się na jego życie lub choćby tylko czynnie go znieważyć. Inni biskupi również przesłali 52 53 władzom rosyjskim przeproszenia i uniewinnienia, choć nie tak ob- szerne i poniżające. Zaczęło się badanie, wyciąganie aktów bisku- pich, dochodzenie udziału księży w powstaniu. Spośród biskupów najbardziej winni okazali się Prażmowski, Skórkowski, Dzięcielski i Manugiewicz, zupełnie niewinni tylko Gutkowski i Cboromański. Prażmowskiemu nie mogli Rosjanie darować redagowania manife- stu detronizacyjnego, ale jego prośby odniosły skutek. Wziął go w obronę sam główny dyrektor przewodniczący w Komisji Spraw Wewnętrznych, Duchownych i Oświecenia Narodowego, lir. Strogo- now, a że biskup był już człowiekiem starym, diecezją nie rządził, skruchę wielką okazywał, darowano mu zatem, podobniejak i osiem- dziesięcioletniemu, utrzymywanemu przy życiu przez lekarzy Manugiewiczowi, jak również i Dzięcielskiemu, który tłumaczył się, że odezw powstańczych nie wydawał, a powstaniu nie miał odwagi się przeciwstawić. Pozostał nie uniewinniony zatem jeden tylko bi- skup krakowski Skórkowski. W stosunku do kleru niższego zastosowano represje: więzienie, usuwanie z posad itp., zamykano, chwilowo przynajmniej, klasztory, będące siedliskiem "buntu", grożono reformą seminariów duchow- nych. Surowiej znacznie postępowano na Litwie i Rusi. Tu kleryków oddawano "w rekruty", księży pozbawiano szlachectwa i również oddawano "w sołdaty" lub zsyłano na Sybir. Władzom świeckim szły we wszystkim na rękę władze duchowne, stosując na żądanie pierw- szych najstraszniejszą dla duchownego karę - degradację. Nieraz powtarzała się zatem scena z Arzhellego: "I przywołał go biskup i wy- dał katom w ręce, ale wprzódy zdjął z niego poświęcenie na rynku miejskim i wypuścił z rąk pastorał i omdlał". Wprawdzie sam Słowa- cki nie wiedział, kto był tym biskupem, przypuszczał, że mógł to być biskup Cieciszowski, wszakże omdlenie biskupa uważał za fakt pra- wdziwy. Na emigracji jednak mówiono, że był to biskup wileński Kłągiewicz. Istotnie, nie mógł to być zmarły w kwietniu 1831 r. Cieciszowski, ale i do Kłągiewicza niezbyt pasuje to opowiadanie jeżeli sądzić, że omdlał z przejęcia. Degradowanie bowiem w r. 1834 księży za robotę rewolucyjną nie było dla Kłągiewicza czymś nie- zwykłym. Degradował przecie X. Skapinowicza, X. Jodzińskiego i innych za udział w powstaniu, podobnie postępował biskup miński Mateusz Lipski. Nie słychać też, aby którykolwiek z biskupów prze- ciwstawił się stosowaniu tej największej kary dla duchownego za wykroczenie przede wszystkim polityczne. Prawda, że udział w po- wstaniu był nie tylko wykroczeniem politycznym, ale i grzechem zarazem, ale przecież skoro inaczej rozumowali tak gorliwi biskupi w Królestwie jak Koźmian lub Skórkowski, to czyż Kłągiewicz lub Lipski byli bardziej od nich gorliwi, bardziej katoliccy? Raczej nie o przekonania religijne tu chodziło, ale o najzwyklejszy oportunizm. Nie chciano narazić się swym oporem rządowi, a postę- powano tak z tym lżejszym sumieniem, że już wiedziano, iż Stolica Apostolska potępiła powstanie ( 1832 r.), choć nie wiedziano, że o ka- raniu duchownych wileńskich przez rząd rosyjski za udział w po- wstaniu Watykan również wiedział, aczkolwiek przeciw temu bez- prawiu nie protestował. Krok Watykanu musiał łagodzić wszelkie skrupuły u degradujących, degradowanych zaś mógł pogrążać w ot- chłań zwątpienia i rozpaczy. Kary duchowne były więc owym dru- gim: "biada zwyciężonym". 54 ROZDZIAŁ VI ENCYKLIKA CUM PRIMUM Z 1832 ROKU Po stłumieniu powstania listopadowego rząd rosyjski zainicjował w Królestwie oraz na Litwie i Rusi surową reakcję. W Królestwie przeprowadzał ją dyktator rosyjski, głównodowodzący armią, od kwietnia 1832 r. namiestnik Królestwa Polskiego Jan Paskiewicz, nazwany księciem warszawskim. Zaczęły się procesy, więzienia, konfiskaty, wywożenia dzieci polskich osieroconych przez wojnę do Rosji. O utrzymaniu dawnych, wiedeńskich zobowiązań względem Królestwa nie było mowy. Zapowiedzią zmiany było już 17 IX 1831 r. ustanowienie rządu tymczasowego Królestwa Polskiego z tajnym radcą Engelem teoretycznie, a Paskiewiczem faktycznie na czele. Kler zależał faktycznie w tym rządzie od kierownika wydziału spraw wewnętrznych generała-majora lir. Strogonowa, człowieka zresztą dość rozumnego i umiarkowanego. Wreszcie 24 II 1832 r. cesarz ogłosił statut organiczny dla Królestwa Polskiego. Królestwo przy- łączono na zawsze do cesarstwajakojego część nierozdzielną, kaso- wano oddzielną koronację cara na króla polskiego, gwarantowano wolność wyznania, obiecywano, że "religia rzymsko-katolicka... bę- dzie zawsze szczególnym przedmiotem opieki i protekcji rządu" (ort. 5), fundusze duchowieństwa uznawano za jego własność nietykalną (ort. 6), cenzura miała m.in. czuwać nad zapewnieniem winnego uszanowania religii (ort. 13), sprawy administracji duchownej miały być w kontakcie z komisją spraw wewnętrznych i interesów du- chownych oraz oświecenia narodowego (ort. 35). Statut ten był prze- kreśleniem tego, co przyznał Królestwu kongres wiedeński, toteż opinia polska na emigracji żywo przeciwko niemu protestowała, choć Polacy z Królestwa musieli zań dziękować cesarzowi. Dzię- kczynną delegację mianował po prostu gubernator wojenny warsza- wski lir. de Witt, na czelejej stanęli ks. Radziwiłł i biskup Choromań- ski. Austria i Prusy odniosły się do atutu przychylnie, na konkuren- cyjne przecież dla siebie swobodyPolaków w Królestwie patrzyły niechętnym okiem. Metternicha jezcze przed ogłoszeniem statutu raziło to tylko, że cesarz Mikołaj uądzał się w Królestwie sam, bez pytania się o radę, bez dziękowaniaza pomoc. Anglia i Francja były właściwie obojętne, choć ze wzglĘiu na opinię publiczną protesto- wały. Watykan zachował się wyczekuco, ale ponieważ przegrana po- wstania była dlań raczej wypadkien Pomyślnym, z drugiej zaś strony car obiecywał opiekę Kościołowikatolickiemu, statut musiał być przyjęty w Rzymie dość życzliwi Niepokoiła Watykan tylko fala emigrantów polskich. Po upadku wstania kwiat młodzieży pol- skiej, oficerów, szeregowców i inteigencji wyszedł za granicę kraju, rozsypał się po Niemczech, Anglii, ile głównie Francji. Część chciała się udać do Włoch, m.in. do państw kościelnego. Z tej strony spotkał ich zawód. Wprawdzie już poseł srdyński w Wiedniu domagał się od Metternicha, aby Polaków emirantów w ogóle nie wpuszczano do Włoch i Szwajcarii, bo zwiększliby tu liczbę sił wrogich prawo- witym rządom, ale Metternich nieukrywał trudności w przeprowa- dzeniu tego systemu postępowania i ostatecznie nie dał odpowiedzi decydującej. Nuncjusz Spinola jecn zastosował system niedawa- nia paszportów ani wiz do państw kościelnego Polakom lub cudzo- ziemcom, skompromitowanym pdczas powstania listopadowego. Zgadzał się wizować tylko paszpoty wydawane przez rząd rosyjski. Bernetti całkowicie zaaprobował tr Postępowanie nuncjusza. Ale tak jasne, nawet w stosunku do postęwla Austrii i Prus dość ostre, a przy tym całkiem dobrowolne utosunkowanie się Watykanu wo- bec pokonanego powstania nie mialo wcale uwolnić Stolicy Apostol- skiej od obowiązku wypowiedzenia sięjeszczejaśniejszego, bardziej bezpośredniego, a w dodatku częśiowo poniewolnego. Po upadku powstania Paskiewcz szczególną uwagę zwrócił na sprawy kościelne, a jak wszędzie, t i tu położył na nie swą twardą rękę. Kler w Królestwie miał ogromne znaczenie, on jeden stanowił silną i zwartą organizację, był też zarazem - po r. 1831 - najsilniej- szym odłamem inteligencji. Z drugiej strony kler ten wziął dość ży- wy udział w powstaniu. Należało go zatem ukarać, toteż robiono to usilnie, ale chodzić musiało i o tc by go silniej związać z panowa- niem rosyjskim, bo przez to łatweJ można było wpływać na masy ludności. W tym celu trzeba było użyć za narzędzie Stolicę Apostol- 56 skąjako głowę duchową katolików. Brewe lutowe z 1831 r. było zbyt słabe i nie myślano wcale o tym, by je teraz reprodukować; trzeba było mocniejszego uderzenia w duchowieństwo. Inicjatywa do tego wyszła, zdaje się, od X. Pawła Straszyńskiego, który swego czasu odmówił śmiało przysięgi rządowi powstańczemu, teraz zaś doradzał rządowi starania u Stolicy Apostolskiej o surowe kleru polskiego napomnienie. Nawet niezależnie od tego myślał o tym zapewne Pa- skiewicz, który przedłożył w tym celu cesarzowi specjalny memo- riał. Mikołaj I zgodził się na to bardzo chętnie, wicekanclerz lir. Nesselrode wydał 4 marca odpowiednie polecenie posłowi rosyj skie- mu w Rzymie Gagarinowi. Zredagowane było bardzo zręcznie, polecało zachęcenie papieża do wzięcia udziału w zwalczaniu grożących porządkowi społeczne- mu, politycznemu i religijnemu Europy haseł rewolucyjnych. Papież jako głowa Kościoła, dowodził wicekanclerz, winien pragnąć swo- body kultu katolickiego i wolności kleru oraz popierania kleru przez rząd. Otóż dobrobyt Kościoła w Polsce zależy od sytuacji w kraju i od zachowania się kleru. Gdyby w Polsce powtórzyły się rozruchy i gdyby kler wziął w nich tak jak przedtem udział, rząd musiałby w stosunku do niego znowu zastosować represje, a na tym ucierpia- łaby wolność Kościoła, tym bardziej, że rewolucja ma wyraźny cha- rakter ateistyczny. Triumf rewolucji w Polsce zadecydowałby nie- wątpliwie o losie całej Europy. Ogień rewolucyjny ogarnąłby pro- wincje polskie Prus i Austrii, potem Węgry i całą Italię. Papież musi być zatem tą sprawą zainteresowany, zwłaszcza że nadzieje rewo- lucjonistów wcale nie zostały zniszczone, ponawiają oni swe przed- sięwzięcia zarówno w Polsce jak i w Italii. Ponieważ brewe z 18 II 1831 r. było słabe i dwuznaczne, rząd rosyjski prosi o krok papieża bardziej stanowczy w tej sprawie. I wreszcie na końcu pole- cenia Nesselrode dodawał przezornie: "Cesarz tym bardziej nie waha się domagać poparcia u papieża, że niezależnie od ważniejszych racyji, z których wynika to jako obowiązek głowy Kościoła katolic- kiego, jest przekonany o gotowości ojca św. do dania przy tej okazji świadectwa wdzięczności za starania, jakie gabinet cesarski w łącz- ności z gabinetem wiedeńskim rozwinął ostatnio we Włoszech na rzecz interesów papieża". Nesselrode zatem bardzo zręcznie podsu- wał papieżowi myśl, że potępienie powstania polskiego może wpły- nąć dodatnio na stosunki w państwie kościelnym, a po wtóre doma- gał się od papieża wdzięczności za dotychczasowe popieranie polity- ki papieskiej w tymże państwie. To ostatnie kryło w sobie i groźbę , 58 dla Watykanu. W razie odmowy papieża, rząd rosyjski mógłby za- przestać popierania Austrii na terenie włoskim, co nie mogło być dla papieża w świetle tego, co podnoszono wyżej, zjawiskiem obojęt- nym. Mimo wszystko, rząd rosyjski nie był jednak zupełnie pewny skutku swego żądania w Watykanie, skoro jednocześnie zwrócił się do rządu austriackiego z prośbą o poparcie w Rzymie. Mettemich i dlatego, że chodziło tu w ogóle o walkę z rewolucją, i dlatego, że w ten sposób podnosiło siępolityczne znaczenie Austrii wobec Rosji, chętnie swego poparcia udzielił. Jego zdaniem krok papieski w spra- wie polskiej miałby znaczenie ogólne bardzo ważne. Już mniejsza o to, że rząd rosyjski "szczerze i mocno" popierał sprawę władzy świeckiej papieża, choć i o tym kanclerz wiedeński nie zapomniał przezornie wspomnieć swemu posłowi w Rzymie, ale sprawą zasadniczą był stosunek papieża do haseł rewolucyjnych; chodziło przecież o ogólny porządek społeczny, o walkę z rewolucją, która walczy z ołtarzem i tronem, propaguje niedowiarstwo i ateizm. Kler polski, biorąc udział w powstaniu, działał pod wpływem teorii Lamennais'go; wpływ ten wcalejeszcze dotąd wśród kleru polskiego nie wygasł. Otóż papież w interesie ogólnym musi zająć w tej spra- wie stanowisko i to w sposób, o jaki prosi rząd rosyjski. Trzeba przyznać, że istotnie Metternich uważał rezolucję papieską w stosun- ku do prośby rosyjskiej za sprawę ogólniejszej natury. Kraje austriac- kie, zwłaszcza kraje najmniej odporne na wpływy rewolucyjne, tj. Galicja i Lombardia, a zresztą i kraje włoskie bezpośrednio od Austrii nie zależne, były zamieszkałe przede wszystkim przez kato- lików. Antyrewolucyjna decyzja papieska mogła mieć zatem znacze- nie zasadnicze właśnie dla tych ostatnich. Zaraz następnego dnia po napisaniu do Lutzowa instrukcji, polecającej mu poparcie nad Tyb- rem kroku rosyjskiego, Metternich kreślił nową instrukcję, dorzuca- jącąjeszcze więcej argumentów, które by mogły wpłynąć na decyzję papieża. Podnosił w niej znowu, jak mu osobiście na tej decyzji papieskiej zależy. Dowodził, że cesarz rosyjski musiał stłumić pow- stanie polskie, bo przecież zwycięska Polska cofnęłaby Rosję w ste- py azjatyckie. Kler polski musi być lojalny wobec cesarza rosyjskie- go, gdyż w przeciwnym razie cesarz ten będzie popierał w Polsce schizmę. Nie miesza on co prawda interesu państwa z interesem schizmy greckiej, ale właśnie dlatego trzeba, by papież poparł rację monarchy rosyjskiego, bo w ten sposób oddałby zarazem przysługę Kościołowi olickiemu. Zresztą prośba rosyjska to dobra nauczka dla same u rosyjs 'ego, należy z tej okazji skorzystać. Lutzow 'ego, należy z tej okazji skorzystać. Lutzow spełnił natychmiiast polecenie kanclerza wiedeńskiego, interweniując zarówno u papie:żajak i kardynała Bernettiego. Grzegorz XVI zgo- dził się od razu na prośbę rosyjską, jakkolwiek Gagarin z powodu choroby jeszcze mu jej nie przedłożył, dziwił się tylko, że brewe z 15 II 1831 nie' odniosło skutku, i skarżył, że nie może należycie oddziaływać na lkler polski z winy samego rządu rosyjskiego. Tymczasem lWletternich słał nową instrukcję Lutzowowi. Zdaniem kanclerza, cesar rosyjski, zwracając się do papieża w sprawie pacy- fikacji swego pzństwa, oddaje tym samym hołd potędze religijnej głowy Kościoła lkatolickiego. Antykatolicka polityka Rosji zbankru- towała. Należy atem z tego skorzystać. Papież, spełniając życzenie rosyjskie, da odczuć tym samym rządowi schizmatyckiemu siłę i do- brodziejstwo cemtrum jedności Kościoła - to raz, a po wtóre może w zamian za to poro uzyskać od tego rządu. Nie zapomniał jednak Metternich przypomnieć posłowi austriackiemu i tego, że również dla Austrii przywrócenie spokoju w kraju z nią sąsiadującym ma znaczenie ogronnne. Kanclerz wiedeński wiedział dobrze, że ten ostatni argument:jest szczególnie ważki dla Watykanu ze względu na znaczenie Austri i nad Tybrem, tym chętniej zatem wysuwał go teraz. Nie mylił się wcale, dla papieża był to istotnie argument bardzo ważny. Chodziło już tylko o to, by w zamian za ushachanie prośby rosyjskiej uzysk:ać coś dla Kościoła, tym bardziej, że stan tegoż w państwie rosyjskim nie przedstawiał się według informacji waty- kańskich pomyślnie. Lutzow obiecywał chętnie papieżowi pomoc w tej sprawie, działając zresztą w myśl wskazówek Metternicha, któ- ry był pewien - daje się- że istotnie rząd rosyjski zmieni teraz swą politykę w stosunku do Kościoła. Pewność ta była co prawda trochę ryzykowna, wszakże kanclerz parł Watykan do zgody na prośbę ro- syj ską, wiedząc dobrze, że to podnosi jeszcze bardziej jego znaczenie nad Tybrem, ale i zarazem w Petersburgu, któremu tak bardzo oka- zywał się potrzełny, co w wysokim stopniu mogło się przyczynić do zacierania tak niedawnych jeszcze austro-rosyjskich dysonansów. Skwapliwie zatetn informował o swej pomocy rząd rosyjski. Istotnie sprawa polska pi'zyczyniła się teraz, nie po raz pierwszy zresztą ani ostatni, do zadzicgnięcia przyjaźni austro-rosyjskiej. Rząd rosyjski wyrażał swą wdięczność Austrii za poparcie w Rzymie, obiecywał dostarczyć 200 tysięcy wojska do dyspozycji św. Przymierza, co oczywiście nie tyle dla Rosji, ile dla Austrii mogło mieć poważne znaczenie, zapewniał, że rosyjskie misje dyplomatyczne otrzymały instrukcje zgodne w życzeniami Metternicha, zgadzał się na popiera- nie Austrii w Niemczech, we Włoszech i Szwajcarii. Było to co pra- wda raczej wyliczenie swych zasług w stosunku do Austrii, niż obiet- nica, gdyż rząd rosyjski i tak tego rodzaju politykę uprawiał głównie ze względu na własny stosunek do rewolucji, który z konieczności rzeczy łączył się z austriacką antyrewolucyjną polityką; dowodzi to wszakże, jak wielką wagę przykładano w Petersburgu do uzyskania przeciwpowstańczego kroku papieża. 12 kwietnia o ten krok papieski poprosił Bernettiego poseł rosyjski w Rzymie Gagarin, wręczając zarazem dyplomacie papieskiemu ko- pię statutu organicznegojako dowód dobrej woli cesarza rosyjskiego w stosunku do Kościoła, wkrótce zaś potem przedłożył mu obszerną notę, domagającą się potępienia powstania listopadowego. Zredago- wana prawdopodobnie w porozumieniu z Lutzowem, uderzała ona w najczulsze struny polityki watykańskiej, wykazywała świetną jej znajomość. Powstanie polskie - mówiła - mogłoby się stać bardzo groźne dla pokoju Europy, gdyby zwyciężyło. Upadło wprawdzie, j ale zarodki rewolucji w Polsce pozostały. Trzeba je zatem sthzmić przede wszystkim przez moralny wpływ religii. Duchowieństwo pol- skie wzięło bardzo czynny udział w powstaniu, dlatego też poseł prosił "aby Jego Świątobliwość użył głosu swej powagi duchownej, by skłonić kler polski do żalu za tak występne i opłakane błędy i by mu powiedzieć energicznie, że naprawić je może tylko przez całko- wite poddanie się prawom, przez szczere współdziałanie z tym, co może zagwarantować na zawsze najbardziej szczere i rzeczowe po- słuszeństwo prawowitemu porządkowi". Broniąc tronu, ojciec św. będzie też bronił i religii oraz porządku społecznego. Rzecz ciekawa, Gagarin prosił, by papież powiedział duchowieństwu, że zrobiło źle, biorąc udział w powstaniu, oraz by energicznie wezwał kler do po- słuszeństwa prawowitej władzy cesarza rosyjskiego. O potępienie samych powstańcówjako takich, Gagarin nie prosił. Co jednak wiedział Watykan o udziale kleru polskiego w powsta- niu? Że biskupi Prażmowski i Skórkowski zaangażowali się czynnie w insurekcji - o tym wiedziano; że zrobili tak i niektórzy duchowni, tajnym nie było również, ale nie sądzono, by tak postąpił ogół kleru. Nuncjusz Spinola starannie badał tę sprawę, prowadził na ten temat korespondencję, rozmawiał z różnymi ludźmi i streszczał to wszy- stko Bernettiemu, że "partia buntowników i liberałów" tylko dla uwiedzenia ludu rozgłaszała, że duchowieństwo jest z nimi. Faktycz- nie - według jego zdania - tylko garstka kleru poszła za powstaniem, 60 , , 61 "ale można powiedzieć, że ogół duchowieństwa pozostał obojętny, a duchowni znani ze swej uczciwości okazali się nawet przeciwni buntowi", jak na przykład biskup podlaski lub misjonarze warszaw- scy z X. Rzymskim na czele. Bardzo wątpliwe, by Watykan nie wierzył tej relacji swego posła i by miał inne wiadomości, dementujące dane Spinoli, nie należy też - zdaje się - sądzić, by bardziej wierzył Gagarinowi, bo ten nie cytował dowodów, a był przecie stroną zainteresowaną. Co więcej, w Rzymie posiadano wiadomości, które wskazywałyby na to, że powstańcy mieli słuszność, gdy dowodzili, że powstali i w obronie religii. Chodziło o postępowanie rządu rosyjskiego w stosunku do Kościoła katolickiego. Sam papież skarżył się przed posłem austriac- kim, że rząd rosyjski utrudniał stosunki Stolicy Apostolskiej z bisku- pami polskimi, że przeprowadzał "gwałtowną i okrutną" separację między katolikami w Polsce a ich najwyższym pasterzem. To samo podnosił swego czasu Badeni. W Watykanie wiedziano dobrze o tym, jakich to biskupów mianował rząd rosyjski na Litwie i Rusi. Biskup sufragan miński Lipski, był - zdaniem Spinoli - ignorantem, chciwcem, bezbożnikiem, intrygantem, zdolnym do poświęcenia wszystkiego na rozkaz rządu, biskup żmudzki Giedroyć - według tejże opinii - to również ignorant, zawsze skłonny do ustępstw. Spi- nola był zdania, że nie wiadomo, czy go w ogóle można nazwać pasterzem. Wiedziano, że w przyjmowaniu do seminariów duchow- nych rząd rosyjski robi trudności, że unią rządzi właściwie krypto- schizmatyk Siemaszko, że unitów zmuszano do przejścia na schi- zmę. To ostatnie również wysuwał Badeni. Wiedziano, że i w Króle- stwie tenże rząd chce mianować wcale nie świetnych pasterzy. Wie- dziano, że wbrew prawu kanonicznemu, bo bez sądu duchownego, car skazał szereg księży za udział w powstaniu na prostych żołnierzy. Rząd rosyjski nie stawał zatem w Watykanie ze swym j'accuse jako niewinny baranek. Z drugiej strony za powstaniem poszli wprawdzie duchowni o nie świetnej opinii jak na przykład Prażmowski, ale poszedł też i biskup Skórkowski, ten zaś - według Spinoli - był ,jak najlepszym biskupem ze względu na swą naukę, gorliwość i poboż- ność". W dodatku nie brak było i na zachodzie głosów, że Polacy walczyli nie tylko w obronie ojczyzny, ale i wiary. To samo mówił w swych odezwach Skórkowski. Watykan jednak nie podzielał tego ostatniego poglądu, był za to przekonany, że tylko część księży i to co gorszych wzięła udział 62 w powstaniu. Zdawało się zatem, że Gagarin spotka się z odpowie- dzią przeczącą ze strony Benettiego. Stało sięjednak inaczej. Papież od razu, bez wahania, zgodził się na prośbę rządu rosyjskiego. Względy polityczne, tzn. wpływ austriacki i rosyjski w Watykanie odegrały tu pierwszorzędną rolę- to prawda, ale chcąc wytłumaczyć przyczynę tak szybkiej decyzji papieża, przypomnieć należy i to, że do potępienia powstania skłaniała Rzym i jego własna, a dawna już ideologia. Następca Piusa VI i Leona XII inaczej postąpić nie mógł. Czy zaś powstanie polskie różniło się od innych, w to nie wchodzono. Fakt, że jednak niektórzy duchowni polscy wzięli udział w rewolucji listopadowej, tym bardziej skłaniał Watykan do potępienia tej ostat- niej. Metternich bardzo zręcznie podnosił, że polscy księża rewolu- cjoniści działali pod wpływem teorii Lamennais'go. Powstanie pol- skie byłoby zatem zastosowaniem tej teorii w życiu. Właśnie wów- czas zastanawiano się nad nią w Watykanie. W listopadzie 1831 r. redaktorzy pisma paryskiego "Avenir", dwaj księża Lamennais i La- cordaire oraz lir. Montalembert, żegnali się ze swymi czytelnikami i zapowiadali podróż swą do Rzymu, gdzie chcieli usłyszeć głos ojca św. o swych poglądach polityczna-społecznych. Wódz ich X. Lamen- nais dążył do odrodzenia katolicyzmu we Francji i w ogóle w Euro- pie, do postawienia go na nowej podstawie, chciał, by Kościół po- szedł ręka w rękę z ruchami wolnościowemi i demokratycznymi, zwalczał więc unię Kościoła z ancien-regime'em, godził w hasło: ołtarz i tron, tworzył prasę katolicką, niezależną pod względem poli- tycznym. Ostatnio, przed wybuchem powstania listopadowego, po- glądy swe wypowiadałjasno i głośno w istniejącym od października 1830 r. swym piśmie "Avenir". Sympatyzował w nim z rewolucją, wzywał Kościół do wyzwolenia się z ciężkiej i kosztownej opieki rządów, domagał się wolnej szkoły, głosił zasadę wolności ludów, propagował rozdział Kościoła i państwa. Powstanie polskie witał z radością, uważał, że naród polski ma prawo do wolności, a zatem jego powstanie z kościelnego punktu widzeniajest uprawnione, sze- rzył pogląd, że Polacy walczą za wolność i religię, słowem uczynił ze swego pisma "urzędowy dziennik powstania polskiego". Przeciw tym hasłom zbyt skrajnym, niemożliwym do przyjęcia przez Kościół, wystąpiła silna opozycja; zwalczali je najostrzej gal- likańscy i legitymistyczni biskupi, konserwatywny a w Watykanie wpływowy nuncjusz paryski Lambruschini i jezuici. Jadąc po apro- ' betę swej ideologii do Rzymu, Lamennais popełnił ciężki błąd, tym bardziej, że w Watykanie, który wobec tego musiał zająć stanowisko 63 w stosunku do "pielgrzymów Boga i wolności", siłą rzeczy krysta- lizowała się dawna Piusa VI i Leona XII taktyka polityczna-społecz- na. Wprawdzie wielki wódz liberalizmu katolickiego i pod wzglę- dem filozoficznym odbiegał od dotychczasowej, tradycją i zalece- niami papieskimi uświęconej, scholastyki - ale nie o to chodziło głównie Stolicy Apostolskiej. Chodziło o to, czy nowy papież zerwie z dawną, ale zarazem bardzo jeszcze świeżą, bo przez poprzednika dopiero co przedłużoną linią polityki czy poglądów w stosunku do nowych haseł, w stosunku do wielkiego ruchu liberalnego. Opinia niektórych czynników katolickich była przeciwna Lamennais'mu, ale obok tego okolicznością zgoła w jego sprawie nie najmniej waż- ną, a radykalnie bodaj ją przekreślającą, była kwestia państwa ko- ścielnego. Przybywając do Rzymu, Lamennais trafiał na okoliczno- ści najfatalniejsze. W legacjach wrzało, dyplomacja papieska miała oczy utkwione w jednego tylko zbawcę - Metternicha. Ten zaś był zdecydowanie przeciwny redaktorom "Avenir". Za młodu racjonali- sta, później jako polityk ceniący tylko stronę moralną religii, daleki od wszelkiego romantyzmu, Metternich uważał zawsze Kościół za czynnik podpierający państwo, kurię rzymską lekceważył, nowych prądów kościelnych, zmierzających do uniezależnienia Kościoła od państwa, uznawać nie chciał. Przeciwstawił się ostro Lamennais' mu. Właśnie w grudniu 1831 r. dawał instrukcje Lutzowowi, że ruch Lamennais'go to wielka choroba czasu, że wraz z Chateaubriandem Lamennais chce wywrócić istniejący stan rzeczy, że prowadzi mo- narchię i religię do pewnej zguby, co jest lekkomyślnością i zbrodnią. Lutzow natychmiast pokazał tę instrukcję Bernettiemu i znalazł u niego uznanie. Odtąd Metternich raz po raz nalega przez Lutzowa napotępienie Lamennais'go, przesyła do Rzymu kompromitujące go listy, stara się uprzedzić do niego Rzymjak najbardziej. Lamennezja- nizm, wzywający katolików francuskich do uznania monarchii orle- ańskiej, ale zarazem do zerwania dawnego podporządkowania się Kościoła wobec państwa, nie mógł również podobać się rządowi Ludwika Filipa, toteż i poseł francuski interweniował w Rzymie przeciwko Lamennais'mu. Nuncjusz paryski Lambruschini słusznie ostrzegał Watykan, że "gabinety europejskie mają oczy utkwione w papieża i mogłyby się zaniepokoić pozorem jego życzliwości dla publicystów tak nieprzychylnych rządom ustalonym". Skądinąd zaś, jako się rzekło, i w samym Kościele nie brak było przeciwników Lamennais'go. Generał jezuitów O. Roothaan robił wszystko, aby jego znaczenie przekreślić, a w marcu 1832 polecił nawet, aby jezui- ci nie mieli żadnych z nim stosunków ze względu na dobro i honor Towarzystwa Jezusowego. Toteż z zimną grzecznością przyjmowa- ny, Lamennais był potępiony jeszcze przed swoim do Rzymu przy- byciem; ujęcie tego potępienia w formę pisma papieskiego było już tylko kwestią czasu. Ale skoro taki był wiosną 1832 r. stosunek Watykanu do lamennezjanizmu, to nie mógł on być inny do sprawy polskiej; skoro milcząco potępiano teorię, to nie można było nie potępić zastosowania jej w praktyce, a to właśnie -jak insynuował Metternich - robili księża polscy, którzy pod wpływem tej teorii wzięli udział w powstaniu. Jeśli w dodatku się zważy, że sprawa polska i przedtem nie budziła sympatii w Watykanie, to całkiem jest jasne, dlaczego tak chętnie i od razu papież zgodził się powstanie polskie potępić. I w tej zatem sprawie pismo papieskie było tylko ujęciem na zewnątrz faktycznego poglądu Watykanu, w świetle któ- rego poglądu powstanie polskie było milcząco potępione przez Rzym jeszcze przed encykliką Cum primom. Gdyby nawet ta ostatnia nie była wydana, powstanie polskie, ideologia powstańcza byłaby potępiona, ubocznie co prawda, przez wymierzoną przeciw Lamen- nais'mu encyklikę Mirari vos. Innymi słowy, akt Cum primom był wymuszony na papiestwie, potępienie powstania było jednak cał- kiem świadome i dobrowolne, wcześniej lub później w ówczesnych warunkach nieuniknione. Petycja rosyjska, poparta potężną protekcją austriacką, natrafiła zatem na podatny dla siebie grunt w Watykanie. Zredagowanie upo- mnienia do kleru polskiego powierzono tu arcybiskupowi Frezza. Tekstjego nie zostałjednak przyjęty, zredagowano zatem tekst inny. Ten ostateczny tekst zredagował prawdopodobnie sam papież, ra- dząc sięjednak Lambruschiniego. Już 21 maja 1832 r. papież odczy- tał odpowiedni projekt ambasadorowi austriackiemu Lutzowowi, za- znaczając zarazem, że zastanawiał się w nim uważnie nad każdym słowem, którego należało użyć, że radził się swego sumienia, lecz brał również pod uwagę interesy i godność cesarza rosyjskiego jako władcy Polski. Papież sądził, że dowiódł na podstawie Pisma św. i tradycji, iż jest obowiązkiem poddanego szanować powagę władcy, dodał też, że pismu swemu nadał charakter raczej teologiczny niż polityczny, aby nie sądzono, iż zostało ono wydane pod wpływem dworu petersburskiego. Wreszcie papież na końcu wyraził życzenie, aby przed ekspedycją tego breve zapoznał się z nim poseł rosyjski Gagańn, tak by mógł porobić w tej sprawie swe uwagi. Nie było w tym postępowaniu papieża nic niezwykłego, przecież znacznie ( 65 wcześniej projekt bulli, potępiającej powstanie południowoamery- extollunt", przez siewców podstępu i kłamstwa, podnoszących głowę końskie, dano uprzednio do przejrzenia starającemu się o wydanie tej przeciw prawowitej władzy pod pretekstem religii. Mówił dalej, że bulli posłowi hiszpańskiemu w Rzymie Vargas-Lagunie. Gagarinowi płakał i prosił Boga o uspokojenie tych nieszczęśliwych prowincji nie podobało się kilka ustępów projektowanej encykliki, obawiał się, (provincias istas vestras), rozerwanych wojną domową wskutek widać, że wywołają one niezadowolenie w Petersburgu, ale sądząc, zbuntowania się przeciw prawowitej władzy, wysłał zatem brewe, że jego uwagi mogą nie być przyjęte przez Watykan, zawiadomił aby biskupów polskich uświadomić o swym współczuciu, by ich o tym Lutzowa. Posłowi rosyjskiemu nie podobały się mianowicie umocnić w obowiązkach "ad saniores doctrinas propugnandas". Po- cztery ustępy. Naprzód ustęp, w którym papież pisał, że poddani przednie brewe dojść ich nie mogło, ale teraz, gdy Bóg sprawił, że zawsze są obowiązani do posłuszeństwa względem władcy "praeter- wszystko się uspokoiło i zapanował pokój ("Dei ope factum est, ut quam si forte contignat aliquid imperari quod Divinis legibus adver- pacatae ces sini atique tranquillae"), otwiera papież biskupom swe setur". Zdaje się, że słowa "divinis legibus" wydały się Gagarinowi ; serce znowu, by odwrócić od ich owczarni przyczyny nieszczęść. zbyt ogólnikowe. Dalej nie podobał mu się ustęp: "antiquos christia- Wzywa ich do czuwania, aby ludzie o złych intencjach, propagatorzy nos, etiam sevientibus persecutionibus de ipsis ethnicis principibus, i fałszywych doktryn nie rozsiewali kłamliwych i szerzących zepsucie deque reipublicae et imperii incolumitate bane meruisse constat". ! teorii. Podstępy ich i kłamstwa trzeba było okazać w świetle dzien- Tu, zdaje się, raziła go możliwość porównania władców pogańskich nym zasady ich błędne zwalczać Pismem św. i autentycznymi po- z cesarzem rosyjskim. Nie podobał się też posłowi rosyjskiemu f mnikami tradycji kościelnej. Te zaś mówią jasno, że poddanie się ustęp, w którym papież pisał, że tym chętniej zwraca się do biskupów władzy ustanowionej przez Boga jest zasadą niezmienną, od której polskich, im lepiej zna ich gorliwość i cnotę: "quinimo recie de vobis uchylić się można tylko w tym wypadku, gdyby ta władza pogwałciła utique sentimus, probe zelum virtutemque vestram novimus, sad eo prawo boże i kościelne. Na dowód, że taka jest nauka kościelna, talia diximus, quo facilius intelligatis quinam sit animus noster erga papież cytował list św. Pawła do Rzymian (rozdz. XIII) i pierwszy vos... ' Tu, zdaje się, uderzyła Gagarina pochwała episkopatu pal- list św. Piotra (2, 13-15) o treści podobnej. Cytował pierwotnych skiego która była nie na rękę rządowi rosyjskiemu, skoro ten szerzył chrześcijan, posłusznych cesarzom nawet wśród prześladowań, pogląd, że kler polski jest bardzo lichy. Wreszcie za nieodpowiedni wskazywał chrześcijan służących w legionach rzymskich, którzy nie uważał Gagarin ustęp, w którym papież mówił do biskupów pal- ; zbrukali sięnigdy zdradą. Kończył oświadczeniem, że potężny cesarz skich: ,sanum irreprehensibile depositum custodite, bonum certa- okaże się dla nich łaskawy, będzie się troszczył o dobro religii kato- men fidei certate, stale in ono spiritu unanimes". Tu, zdaje się, Ga- lickiej i nikomu opieki swej nie odmówi. garin obawiał się, że słowa "bonum certamen fidei certate" mogą być Na kilka rzeczy należy w tym brewe zwrócić uwagę. Przede wszy- źle zrozumiane przez kler polski. Lutzow natychmiast wysłał list do sikim, encyklika ta nie potępia właściwie kleru. Papież zwraca się kardynała Bernettiego z prośbą, by pokazał go papieżowi. W liście j wprawdzie do biskupów, ale nie mówi nic o udziale kleru w powsta- tym pisał, że rządowi austriackiemu bardzo zależy na tym, aby pro- I mu. O naganie dla duchowieństwa -jak o to prosił Gagarin - nie ma śby Gagarina zostały przez papieża wysłuchane. Gdy tedy poseł tu wcale mowy, nagana jest tylko uboczna. Dalej, papież odrzuca rosyjski zjawił się na audiencji u Grzegorza XVI, ten zachęcił go, by stanowczo pogląd, jakoby Polacy podnieśli oręż i dla obrony religii, przedłożył swoje obserwacje co do projektowanego brewe. Gagarin był to - jego zdaniem - pretekst dla powodów zupełnie innych. zrobił to wkrótce, papież zaś zgodził się na wszystkiejego poprawki. Mówiło się wyżej, że pogląd ten docierał do Watykanu i miał na swe Dopiero wówczas tj. 9 czerwca 1832 r. ogłoszono ową encyklikę. I uzasadnienie pewne dowody, choć w rzeczywistości słuszny nie był. Nazwę swą wzięła ona od pierwszych wyrazów: Cum primom. Pisze a Toteż teraz dopiero dyplomacja polska z doby powstania spotkała się w niej papież, że dowiedział się o nieszczęściach w Polsce, ale sądził, z całkowitą porażką na gruncie watykańskim. Zwyciężały relacje że nie przez co innego zostały one wywołane, jak "ab aliquis doli Spinoli, inspirowane przez Metternicha. Ale z drugiej strony istotne mendaciique fabricatoribus, qui sub religionis pretextu, nostra bac powody powstania były potępione niezwykle ostro i stanowczo, miseranda aetate, adversus legitimam principum protestatem caput sprawcy insurekcji przedstawieni w najgorszym świetle. W znacznej 66 67 mierze było to niezgodne z prawdą. Epitety kłamcy, siewcy zepsucia itp. - do Wysockiego na przykład, Nabielaka, Goszczyńskiego nie pasowały, tym bardziej do Czartoryskiego, Ostrowskiego, Chłopic- kiego czy Skrzyneckiego, a nawet Lelewela. Czy Watykan wiedział o tym? Właściwie - nie, ale powody, że tych ludzi napiętnował tak ostro, były zgoła innej niż z niewiedzy płynącej natury. Przede wszy- stkim tak przedstawiał sprawców powstania Wiedeń. Ale i to nie był, zdaje się, istotny powód ostrego sądu papieża. Istniały inne, ważniej- sze. Powstanie polskie było buntem, tak jak i włoskie w państwie kościelnym. Toteż brewe Cum primom dziwnie przypomina akty papieskie przeciwko rewolucjonistom w państwie kościelnym. I w nim, jak i w tamtych, papież płacze nad buntownikami, choć nad włoskimi płacze "gorzko", i tu i tam w zwycięstwie prawowitej wła- dzy widzi specjalną moc Bożą, buntownikom odmawia szlachetniej- szych pobudek działania, bunt uznaje za grzech, posłuszeństwo pra- wowitej władzy za obowiązek. Ale i to nie był bodaj powód istotny ostrych wyrażeń papieża, bo powstanie polskie było mniejszym grze- chem przecież niż współczesne w państwie papieskim. Nie prosił też o te ostre wyrażenia Gagarin. Nie jest wykluczone, że wyrażenia te encyklika zawdzięcza wpływowi Lambruschiniego, ale najważniej- szy powód tak ostrego sądu leży prawdopodobnie w tym, że chciano zyskać wdzięczność dla cesarza, nie z platonicznej życzliwości, ale dla dobra -jak sądzono - Kościoła. Dla niego to więcej okazywano gorliwości niż było wymagane, piętnując powstanie i zarazem - co później bardzo bolało nawet katolicką opinię polską, nie umiejącą zrozumieć trudnej niezwykle sytuacji kurii rzymskiej - uznając wła- dzę cesarza Mikołaja w Polsce za prawowitą. Pomijano to, że prze- ciw rosyjskim rządom w Polsce Polacy jeszcze w XVIII w. zbrojnie protestowali, że rządy te były Polsce narzucone, że były po prostu następstwem zbrojnej przemocy, a pomijano z pewnością dlatego, że dyktowała to zapomnienie twarda rzeczywistość. Wzmacnianie wła- dzy prawosławnego autokraty w katolickiej Polsce nie mogło być celem szczerych życzeń żadnego papieża, a cóż dopiero głęboko religijnego Grzegorza XVI. Ale wypowiedzenie się szczere Watyka- nu nie pomogłoby sprawie polskiej, sprawie zaś Kościoła mogłoby przynieść szkody nieobliczalne. Poświęcono zatem prawa Polaków, sankcjonowano posłuszeństwo cesarzowi - w zamian za to chciano jednak ratować w Polsce katolicyzm. Ojego ucisku w krajach rosyj- skich wiedziano, choć nie wierzono, by powstanie działało w obronie praw Kościoła; chciano zatem za potępienie sprawy polskiej pozy- skać życzliwość rosyjską dla Kościoła. Na niepomyślny stan Kościo- ła w Polsce papież skarżył się jeszcze przed wydaniem encykliki Cum primom, raził go zwłaszcza zakaz porozumiewania się kleru polskiego z Watykanem, zabieranie przez rząd rosyjski dóbr kościel- nych, znoszenie klasztorów i szkół bazyliańskich. Wprawdzie amba- sador austriacki Lutzow, któremu papież zwierzał się z tym, wyjaś- niał, że nie było to winą samego cesarza, mimo to dla papieża nie ulegało wątpliwości, że ten stan rzeczy musi ulec zmianie. Zgoda papieża na encyklikę czerwcową była doskonałą okazją do tego, by tę zmianę od rządu rosyjskiego uzyskać. W Rzymie posta- nowiono zatem przedstawić rządowi rosyjskiemu memoriał o stanie Kościoła w Rosji i zażądać usunięcia tych rzeczy, które najbardziej raziły papieża. Doradzał to i Metternich, który sądził, że polityka rządu rosyjskiego w stosunku do kleru nie była zdrowa. Kanclerzowi wiedeńskiemu zależało na tym, by kler w Królestwie był uległy swe- mu rządowi, ale zarazem -jak to już podkreślano - by kler ten nie miał powodu do skarg na rząd, gdyż wtedy mógłby się stać narzę- dziem roboty rewolucyjnej, ta zaś mogła łatwo z Królestwa udzielić się Galicji. Stąd to Metternich całkiem szczerze poparł żądania Wa- tykanu w stosunku do Rosji. Już w czerwcu 1832 r. Gagarin otrzymał od Bernettiego obszerny memoriał, w którym Watykan skarżył się na zakaz w Rosji swobodnego porozumiewania się kleru z papieżem, na zbyt obszerne diecezje w państwie rosyjskim, ograniczenie praw biskupów, zubożenie kleru po zaborze dóbr kościelnych, na nieodpo- wiednie wychowywanie tegoż kleru, na brak zdolnych i gorliwych biskupów, mianowanie zaś takich jak Siestrzeńcewicz, rozluźnienie karności wśród zakonników, łatwość rozwodów, słowem - coraz większe pogarszanie się spraw Kościoła w Rosji. Memoriał kończył się prośbą, by w Petersburgu mógł być przedstawiciel papieża. Met- ternich przyznał, iż rząd rosyjski otrcymał przez brewe z 9 VI maksi- mum tego, co było w mocy papieża, że poseł rosyjski sam robił w brewe poprawki, jakie uważał za wskazane, tak że redakcja brewe nie pozostawia nic do życzenia i Petersburg winien być całkowicie z tego powodu zadowolony - teraz po otrzymaniu kopii memoriału papieskiego polecił swemu posłowi w Petersburgu, by wytłumaczył Nesselrodemu, jak korzystne będzie i dla Watykanu i dla Rosji wzię- cie tego memoriahz pod uwagę i by memoriał ten poparł w Petersbur- gu z całą energią. Protekcja wiedeńska dla tego aktu była zatem bardzo silna, tym bardziej że ambasador austriacki w Petersburgu lir. Karol Ludwik Ficquelmont, syn emigranta francuskiego, oficer aus- 6 i 69 8 triacki, potem dyplomata, żonaty z wnuczką sławnego Kutuzowa, a więc mający ułatwiony dostęp do salonów arystokracji i urzędni- ków rosyjskich, był-zdaje się-dobrym katolikiem, Stolicy Apostol- skiej z całą pewnością szczerze życzliwym. Metternich uważał go za jednego z najlepszych swoich pomocników i jedynie godnego siebie nawet w pokierowaniu później całą polityką austriacką. Nie ulega wątpliwości zatem, że zgoda rządu rosyjskiego na życzenie papieża zawarte w memoriale miała być zapłatą za encyklikę Cum primom - tak rozumiał to dwór austriacki. W dodatku Watykan postarał się, by czerwcowy akt papieski nie wywarł w Polsce wrażenia aktu wymu- szonego na papieżu, lecz całkiem dobrowolnego. W rozmowie z Lu- tzowem papież wyraził życzenie, by kopie encykliki zostały wysłane wprost do biskupów polskich przez nuncjusza wiedeńskiego. "Jego Świątobliwość sądził, że ta droga będzie również bardziej pożytecz- nadla dworu rosyjskiego i bardziej zgodna z interesem tego ostatnie- go", może on bowiem ufać wpływowi, wywieranemu przez Stolicę św. na wyższy kler polski. To życzenie papieża nie było może zbyt zręczne pod względem politycznym, było wszakże dowodem niezbi- tym jego dobrej woli w stosunku do rządu rosyjskiego, a równocześ- nie wyrazem stałej dążności Watykanu do porozumiewania się wprost z biskupami bez pośrednictwa władzy świeckiej. Mimo to, choć papież chciał "nadać swym upomnieniom charakter aktu spon- tanicznego", Gagarin uznał za stosowne poradzić się przedtem Pa- skiewicza, a bez wątpienia i Nesselrodego, czy na ostatnie życzenie papieskie może się zgodzić. Paskiewicz zaakceptował to uchylenie się od reguły, zakazującej klerowi polskiemu bezpośredniego kore- spondowania z "dworem rzymskim", prosił jednak zarazem Nessel- rodego, by ten zaznaczył przez Gagarina w Rzymie, że fakt ten nie może stanowić precedensu na przyszłość. Gagarin jednak tymcza- sem, spełniając polecenie Nesselrodego, a może i na własną rękę, zgodził się na prośbę papieża. Kardynał Bernetti doręczył plik ency- klik papieskich Lutzowowi, a ten przez kuriera austriackiego wysłał je nuncjuszowi papieskiemu. Nuncjusz posłał encykliki biskupowi krakowskiemu, ten je rozesłał kolegom. Encyklikę Cum primom otrzymali zatem biskupi: krakowski, płocki, sandomierski, podlaski, lubelski, augustowski, kujawsko-kaliski i administrator warszawski. Wypadało za to papieżowi podziękować. Jeden z pierwszych zrobił to biskup krakowski Karol Skórkowski. Jeszcze przed jej odebra- niem Skórkowski szeroko tłumaczył się ze swego udziału w rewolu- cji przed nuncjuszem. Czyż można uważać za błąd duchowieństwa- pisał - że poszło za rewolucją, którą zaczęli inni, a zaaprobował cały naród? Przecie do duchowieństwa nie należy sąd o prawowitości rządu, przecie każdy ma swą miłość ojczyzny, przecie rząd rosyjski prześladował kler, a przygotowywał prześladowanie jeszcze więk- sze. Alejuż w tym tłumaczeniu,jakby z obawy, że temu wyjaśnieniu nuncjusz nie uwierzy, dodawał, że przecie nawet najmniejsza obojęt- ność dla powstania była połączona z niebezpieczeństwem utraty ży- cia. Po Skórkowskim dziękowali papieżowi za jego encyklikę biskup płocki Prażmowski i podlaski Gutkowski, po nich lubelski Dzięciel- ski i inni. Zdawało się może politykom watykańskim, że sprawa naprawy stosunków kościelnych w Rosji znalazła się na dobrej dro- dze: brewe papieskie wywarło pożądany skutek, memoriał papieski uzyskał szczere poparcie Metternicha. Rychło jednak musieli spot- kać się z zawodem. Wprawdzie Gagarin przyznawał memoriałowi w rozmowie z Lutzowem słuszność w zasadzie co do wielu kwestii, nie podobała mu się tylko jego forma i pewne wyrażenia, ale bardziej trzeźwo patrzący na tę rzecz Lutzow domyślał się, że poseł rosyjski nie zapoznał się z tym memoriałem dostatecznie. Przyszłość po- twierdziła ten pesymizm. Gagarin memoriał papieski przesłał do Petersburga, gdzie obmyślano nań odpowiedź, a tymczasem dzięko- wał Bernettiemu za brewe Cum primom bez żadnej wzmianki o skar- gach papieża. Pisał, że dziękuje papieżowi z woli cesarza za ojco- wskie upomnienie do biskupów polskich. "Szczere pragnienie, jakie wyraziła Stolica św. - mówił - użycia wpływu moralnego kleru, ażeby ludność katolicką Królestwa Polskiego umocnić w uczuciach poddania i wierności należnej dla swego władcy, jest dla cesarza pełnym zadośćuczynienia dowodem zarówno usposobienia życzli- wego jak i myśli głębokich Dworu Rzymskiego". A już na ironię zakrawało oświadczenie, że papież wie przecie, iż w ten sposób przy- czynił się do umocnienia związku tronu i ołtarza, który to związek jest jedynym jeszcze wałem przeciw ideom rewolucyjnym. Cesarzo- wi pozostaje tylko przeprowadzenie w życiu "pełnych mądrości" rad papieża. Poseł prosi sekretarza stanu, by za to dzieło zbawienne podzielił się z papieżem dziękczynnymi uczuciami cesarza. Słowem, dziękował, niedwuznacznie jednak dodając, że przez swój krok pa- pież przyczynił się i do obrony własnego stanowiska. A tymczasem opinia publiczna europejska i polska coraz bardziej była oburzona tym, co się działo w Rosji i porównywała to z krokiem 'i0 , 71 papieskim wobec biskupów polskich. Oburzano się na wywożenie dzieci polskich do Rosji, na prześladowanie księży katolickich, na zmuszanie ludności do prawosławia. W dodatku jeden z biskupów polskich, Skórkowski, dziękując za papieskie słowa pociechy, jakby dla ich ilustracji opisywał zarazem to, co się dzieje w Rosji. Oto Kościół katolicki cierpi ucisk w Polsce, dobra zniesionych klaszto- rów, przeznaczone na utrzymanie seminariów duchownych i kościo- łów katedralnych, zostały zabrane na skarb, niektóre klasztory bazy- liańskie i kamedulskie zostały oddane schizmatykom, tysiące dzieci wywozi się do Rosji. Na to ostatnie skarżył się też w swej relacji do papieża biskup Gutkowski, dodając zarazem, że sprawy małżeńskie podlegają, zwłaszcza w diecezji warszawskiej, sądom świeckim, na co zgadza się niegodny tejże diecezji administrator, rząd proponuje na biskupów ludzi jak najgorszych. Skądinąd nuncjusz miał wiado- mości, że rząd rosyjski zażądał, aby każda diecezja dałajeden kościół na cerkiew prawosławną, że zabrano na cerkiew słynny klasztor w Poczajowie, że zakonników wciela się do pułków jako prostych żołnierzy, że biskupom zmniejszono do połowy pensje. Na relacje te i głosy opinii Walykan nie mógł pozostać obojętny pomimo tego, że nawet ów memoriał czerwcowy Gagarin przyjął niechętnie. Na po- czątku września Bernetti przesłał mu notę, w której cytował wszy- stko to, co od nuncjusza usłyszał i pisał, że papież w trosce o Kościół ucieka się do ,szlachetności i sprawiedliwości cesarza", że ufa, iż cesarz szkody Kościoła naprawi. Równocześnie z tym Bernetti pole- cał dyplomatom papieskim w Paryżu i w Wiedniu interweniowanie w tej sprawie u posłów rosyjskich. Paryski charge d'affaires papieża, Garibaldi, miał oświadczyć, że przecie ojciec św. tak jasno wyraził swe uczucia w brewe do biskupów polskich. W odpowiedzi na to ambasador rosyjski w Paryżu tłumaczył mgrowi Garibaldiemu, że postępowanie rządu rosyjskiego w stosunku do kleru jest spowodo- wane udziałem tegoż w rewolucji listopadowej. Ale myśmy pierwsi - odparł Garibaldi - potępili rewolucję, czego dowodem są brevia ojca św. do biskupów polskich. Papież przecie zrobił, co mógł, aby katolicy w Rosji byli posłuszni swemu władcy, ten zatem winien wspierać Jego Swiątobliwość. Na to ambasador odpowiedział w wy- razach ogólnych i nieokreślonych, obiecywał, że powoli wszystko się osiągnie. Nie lepiej poszło nad Dunajem. Był tu wówczas nuncjuszem od połowy września ł832 r. Piotr Ostini, dawny profesor matematyki, potem historii, później dogmatyki, wreszcie filozofii scholastycznej, 72 internuncjusz w Wiedniu, potem nuncjusz w Brazylii, dawny uczest- nik kongresu w Weronie, obecnie 57-letni kardynał in pelto. Od Spi- noli ostrożniejszy i bardziej krytyczny, choć polityk niekoniecznie szczęśliwszy. I on, jak Garibaldi, zaatakował ambasadora rosyjskie- go Tatiszczewa, tak samo też powoływał się na encyklikę papieską do biskupów polskich na dowód, że papież nie sprzyja buntowi (ri- volta). Ale zręczny, a przy tym ironiczny Tatiszczew kwestionował naprzód wiarygodność danych watykańskich o stanie Kościoła w Rosji, potem zaś z udaną naiwnością oświadczył, że przecie pismo papieskie było skierowane do biskupów, a nie do zakonników, choć ci wzięli największy udział w powstaniu. Gdy mu Ostini zaczął tłu- maczyć, że przecie list papieski trafił przez biskupów i do nich, Tati- szczew zauważył, że cesarz rosyjski, karząc zakony za bunt, i tak mniej zniósł klasztorów niż Józef II w Austrii. Gdy zaś Ostini wyjaś- niał, że tak było dawniej w Austrii, ale obecnie wszystko się popra- wia, Tatiszczew nie zrażony dodał, że sprawa rokowań z Rosją jest trudna i delikatna, wreszcie całkiem otwarcie zakończył rozmowę, że co innegojest traktować w sprawach religijnych z królem hiszpań- skim, a co innego z cesarzem rosyjskim. Równocześnie z tymi pod- jazdami wyruszała do boju o prawa Kościoła i samajego siła główna. Odnawiając dawną, jeszcze z czasów Piusa VI tradycję papież posta- nowił napisać list wprost do cesarza Mikołaja I. Koncept listu posła- no cesarzowi austriackiemu, prosząc go o przesłanie tego pisma do Petersburga. Metternich pokazał go Tatiszczewowi. Możliwe, iż Grzegorz XVI na serio sądził, że Mikołaj - jak o tym informował Wiedeń - nie wie dokładnie o tym wszystkim, co się dzieje w jego państwie na szkodę Kościoła. Takie przekonanie wyrażał Bernetti w piśmie do Gagarina. Prawdopodobnie jednak papież sądził, że drogą bezpośredniego zwrócenia się do cara więcej uzyska. Zapomi- nając o dawnych precedensach bezskutecznej korespondencji Piusa VI z Katarzyną II, Grzegorz XVI od prawości "szlachetnego i wspa- niałomyślnego serca" Mikołaja oczekiwał pocieszającego rezultatu swego memoriału. Przypominał ubocznie swe brewe czerwcowe, podnosił bowiem swą gotowość, z jaką przypominał katolikom w Polsce o prawdziwych i niezmiennych zasadach religii katolickiej w sprawie posłuszeństwa i wierności poddanych względem prawo- witego władcy, ale zaznaczał zarazem niedwuznacznie, że ten głos jego do katolików straciłby na sile, gdyby zobaczyli, że papież ich zaniedbuje, stądjako ojciec błagał za swymi dziećmi. Równocześnie prosił papież cesarza austriackiego Franciszka I o pośrednictwo. 73 i Wiedeń nie odmówił papieżowi pomocy. W kancelarii Metternicha zredagowano nawet projekt listu Franciszka I do Mikołaja I. Cesarz austriacki tłumaczył się, że jeżeli ośmiela się mieszać do spraw we- wnętrznych Rosji, to tylko dlatego, że sam Mikołaj nazwał go swym przyjacielem. Z tego tytułu chciał się podzielić z Mikołajem kilkoma, dyktowanymi przez doświadczenie i zainteresowanie dla chwały je- go panowania, refleksjami. Usunięcie zbuntowanym Polakom powo- du do skarg na stan Kościoła w Polsce - jak sądził - zwiąże silniej Polaków z Rosją. Mimo wszystko, w Wiedniu patrzonojednak pesy- mistycznie na całą tę sprawę. Metternich radził cofnąć ten list papie- ski do Mikołaja, proponował inny, grzecznościowy, doradzał wysła- nie go przez posła rosyjskiego w Rzymie, obiecując jednak, że cesarz austńacki poprze usilnie ten list ze swej strony. Rad nierad papież musiał się zgodzić na cofnięcie swego pisma do cara. Cała ta akcja była właściwie już drugim z rzędu domaganiem się zapłaty carskiej za potępienie sprawy polskiej. Ale i ten drugi apel do szlachetności Mikołaja zupełnie się nie powiódł. Trzeba było skiero- wać trzeci. Ale i za tó miano znowu zapłacić, znowu bez uzyskania w zamian gwarancji. ROZDZIAŁ VII OŻYWIENIE ŚW. PRZYMIERZA I WATYKAN 1832-1834 Niemal równocześnie z całą kampanią dyplomatyczną o zapłatę za encyklikę Cum primom, w Rzymie dokonywała się sprawa pokrew- na, choć pozornie w całkiem inną zwrócona stronę. Chodziło o uro- czyste potępienie Lamennais'go. Milcząco potępiono go już znacz- nie wcześniej, uroczyście miano potępić dopiero teraz, latem 1832 r. Mgr Polidori ułożył encyklikę potępiającą zasady wodza liberalizmu francuskiego. Ubocznie potępiono tu i powstanie listopadowe przez przekreślenie zasad, na których się opierało. Robiła to encyklika Grzegorza XVI Mirari vos z 15 sierpnia 1832 r. Wiadomo było, że papież, wydając ją, miał na myśli przede wszystkim poglądy Lamen- nais'go i jego towarzyszy, godziłjednak w ogóle w teońe, na których się ten opierał, pisał, że encyklikę wywołały współczesne zdarzenia. Pierwsza część encykliki miała charakter ogólny. Papież głosił zasa- dę nierozerwalności małżeństwa, oburzał się na pogląd, że wyznawa- nie jakiejkolwiek religii, byle połączone z uczciwym i sprawiedli- wym postępowaniem, może człowiekowi zapewnić zbawienie, bo zginą - jak mówił - na wieki i to bez żadnej wątpliwości ci, którzy nie zachowują wiary katolickiej całkowicie i bez zmian. Potępiał dalej wywodzącą się z indyferentyzmu religijnego fałszywą i niedo- rzeczną zasadę wolności wyznania, haniebną zasadę wolności prasy, niedwuznacznie przypominał dawną karność kościelną, gdy to pub- licznie palono złe książki, zalecał indeks książek zakazanych, chwa- lił swego sprzed sześćdziesięciu lat poprzednika Klemensa XIII, na- wołującego do wykorzenienia materii błędu przez palenie zbrodni- czych elementów zepsucia. Ale to wszystko miało tylko uboczny związek ze sprawą wolności ludów w ogóle. O tej ostatniej mówiła 75 dopiero druga część encykliki. Ostrzegała ona przed zwodniczymi doktrynami, odwodzącymi lud od obowiązku posłuszeństwa należ- nego monarchom, za św. Pawłem powtarzała, że wszelka władza pochodzi od Boga, ostrzegała, że prawa boskie i ludzkie podnoszą się przeciwko tym, którzy przez najczarniejsze knowania buntownicze usiłują zniszczyć wierność dla monarchów i wywrócić ich trony, cytowała przykład starożytnych chrześcijan, którzy dokładnie i pil- nie słuchali we wszystkim cesarzy pogańskich z wyjątkiem tych rze- czy, które były przeciwne religii. Utrzymujący inaczej to, zdaniem papieża, synowie Beliala, hańba i zniewaga rodzaju ludzkiego. Zgo- da między imperium i sacerdotium jest jak najzbawienniejsza i jak najszczęśliwsza zarówno dla Kościoła jak i dla państwa. Na końcu zaś papież przypominał monarchom, że rządy nad światem zostały im dane przede wszystkim po to, by opiekowali się Kościołem i bro- nili go. Dla sprawy polskiej miała ta encyklika znaczenie doniosłe. Bo o ile co do encykliki Cum primom mogły istnieć wątpliwości, że była na papieżu przez rząd rosyjski i austriacki wymuszona, to encyklika Mirari vos, mówiąca to samo w zasadzie, acz w formie ogólniejszej, była całkiem dobrowolna. Lamennais już i tak został milcząco potę- piony, życzeniom rządu francuskiego i austriackiego stało się czę- ściowo zadość nowej encykliki w tej sprawie żaden rząd europejski się nie domagał, prosiła o nią tylko opinia pewnych sfer duchowień- stwa, choć z drugiej strony nie brakło też głosów dla Lamennais'go przychylnych. I rzecz szczególna: choć encyklika Mirari vos powta- rzała w drugiej swej połowie to, co było punktem wyjścia encykliki Cum primom, opinia polska jakby nie dostrzegła tego zupełnie. Chwycono się pozoru, że brewe czerwcowe zostało wydane pod przymusem lub że było następstwem nieporozumienia, przeoczono zaś to, że w dwa miesiące po nim Watykan powtarzał to samo. Wy- padnie wrócić jeszcze do tej sprawy, a tymczasem podnieść należy dość ważną cechę wspólną obu encyklik. Wydane zostały w chwili, gdy rewolucja lipcowa w Paryżu, wrześniowa w Brukseli, listopado- wa w Warszawie zostały właściwie zlikwidowane, gdy świeżo wło- ska w państwie kościelnym została przez bagnety austriackie stłu- miona. Głos papieża miał się przyczynić do uspokojenia ludów euro- pejskich, do pacyfikacji umysłów i chęci, do przestrzeżenia na przy- szłość przed posłuchem dla knowań rewolucyjnych. Nad tym samym pracowały rządy Austrii, Prus i Rosji. W Paryżu, na gruzach pracy Napoleona powstałe, potem trochę osłabłe i samo w sobie niezbyt 76 mocne, dzieło św. Przymierza po r. 1830 odżywało na nowo. Odro- dzenie to nie było łatwe, bo właśnie w przeddzień roku rewolucyjne- go, w przeddzień dni lipcowych 1830 r. dwa główne filary dobrego porządku w Europie, tj. Rosja i Austria nie były w przyjaznym do siebie nastawieniu. Dawna, z trudem zresztą tworzona, przyjaźń wie- deńska, zawsze bardziej sztuczna niż szczera, stygła coraz bardziej pod koniec drugiego dziesiątka XIX wieku. Studziła tę przyjaźń spra- wa wschodnia, która zawsze psuła to, co w stosunku wzajemnym Austrii i Rosji naprawiała strona polska. Dzięki tej sprawie wschod- niej, dzięki coraz silniejszemu sadowieniu się wpływów rosyjskich w Turcji, dzięki zwycięstwom rosyjskim nad Turkami z r. 1828 i 29 miejsce przyjaźni zajęła nieufność. Pokój adrianopolski rosyjsko-tu- recki z połowy września 1829 r. rozwiązywał właściwie św. Przymie- rze. Austria patrzyła na ten pokój z największą nieufnością, przy tym ponosiła tu poważną porażkę dyplomatyczną. Ruchy rewolucyjne 1830 r. zbliżały jednak na nowo ku sobie oba filary legitymizmu, tj. Metternicha i cara Mikołaja. Obydwaj mieli dzięki temu zbliżeniu odzyskać dawną powagę i znaczenie, nadwyrężone w Adrianopolu dlajednego, nad Wisłą dla drugiego. Nowa przyjaźń już zaczęła się kleić w r. 1830, jeszcze przed wybuchem warszawskim, ale kleiła się z trudem i powoli. Powstanie listopadowe wzmocniło szanse dojścia jej do skutku. Już latem 1831 r. myśleli o tym Mikołaj I i Metternich, jesienią tegoż roku Mikołaj propozycję swą ponawiał. Ambasador rosyjski w Wiedniu Tatiszczew proponował to porozumienie Metter- nichowi, namiestnik w Królestwie Paskiewicz szkicował odpowied- ni projekt. Wreszcie możliwość porozumienia się Rosji, Austrii i Prus przybrała kształty całkiem realne, sprawa pacyfikacji Europy była stawiana znowu silnie i wyraźnie. W sierpniu 1833 r. nastąpiło poro- zumienie między cesarzem austriackim Franciszkiem I i królem pru- skim Fryderykiem Wilhelmem III w Teplitz (Cieplice) w Czechach. Na początku września 1833 r. car zjechał się w Schwedt nad Odrą z królem pruskim, który powracał z Teplitz. Postanowiono wspólnie przeciwstawić się duchowi rewolucyjnemu, wskazać Ludwikowi Fi- lipowi niebezpieczeństwo propagandy rewolucyjnej, podnoszono zasadę interwencji. W parę dni później Mikołaj znalazł się na teryto- rium austriackim, w Munchengraetz w Czechach. Wśród zabaw, po- lowań i przeglądów wojska odnawiano dawne sprzed piętnastu laty postanowienia, radzono nad uspokojeniem Europy. Car jowialnie poddawał się pod komendę Metternicha, choć nikt zapewne nie brał jego słów na serio. Carscy dyplomaci: Nesselrode, Orłow i Tatisz- 77 czew pracowali z Metternichem i posłem austriackim z Petersburga Ficquelmontem, zasadniczo porozumiewał się Mikołaj I z Metterni- chem. Nastąpiła zupełna zgoda obu rządów zarówno w sprawie wschodniej według konwencji z 18 września, jak i w sprawie pol- skiej z 19 września. Ta ostatnia miała - zdaniem redaktorów - za cel utrzymanie prawowitej władzy, spokoju i porządku prawnego w pro- wincjach polskich obu państw i w Krakowie, w części zaś dyspozy- cyjnej jedno państwo gwarantowało drugiemu posiadłości polskie, prcyrzekało pomoc w tłumieniu buntów i to w razie potrzeby pomoc zbrojną, zobowiązywało się do czuwania nad podejrzanymi indywi- duami, zgadzało się na możliwość zajęcia Krakowa. Z tekstem tej konwencji Nesselrode i Ficquelmont pojechali do Berlina, by pozy- skać dla niej reakcyjnego ministra pruskiego Fryderyka Ancillona, a tym samym i króla. Nie poszło to łatwo, ale wreszcie wspólna konwencja berlińska z 15 X 1833 r. uwieńczyła całe dzieło. Stawiała ona sobie wyraźnie za cel wzmocnienie systemu konserwatywnego i spokój w Europie, podnosiła na nowo zasadę interwencji, której podejmowała się bronić zbrojnie; słowem, podnosiła hasła reakcji i absolutyzmu, przekreślała wszelkie prawa ludów do rewolucji. Przy tym ugoda w Munchengraetz niedwuznacznie przekreślała sprawę polską, zagrażała istnieniu ostatniego azylu polskości, tzn. miasta Krakowa. Na ogół biorąc, wszystkie te akty dyplomatyczne miały na widoku pacyfikację Europy, utrwalenie istniejącego status quo. Ten reakcyjny, a przy tym wojowniczy manifest z Munchengraetz i Berlina nie mógł być życzliwie przyjęty przez rządy Anglii i Fran- cji. Palmerston przyjął go pogardliwie, francuski minister spraw za- granicznych lir. de Broglie energicznie wyraził intencję Francji, go- towej - gdyby tego zaszła potrzeba - do obrony swobód Belgii, Szwajcarii i Piemontu. Przeciw odnowionemu trójprzymierzu Rosji, Austrii i Prus zaczęło się rysować, nietrwałe co prawda, czwórprzy- mierze Anglii, Francji, Hiszpanii i Portugalii. Nasuwa się pytanie: po czyjej stronie stanął Watykan? Ideowo, już rok temu, po stronie Ro- sji, Austrii i Prus -bez wątpienia, teraz chodziło o to, jak się ustosun- kuje faktycznie do zjazdu monarchów w Munchengraetz i ministrów w Berlinie? List papieża do cesarza rosyjskiego z końca 1832 r. nie został wysłany. Odradził ten krok Metternich zapewne dlatego, że stosunek Austrii do Rosji nie był jeszcze tak przyjazny, jak po Munchen- graetzu, obawiał się zatem, że narazi cesarza austriackiego na możli- wość odmowy lub faktycznego niespełnienia jego prośby w Peters- burgu, a co za tym idzie, że narazi trochę prestiż swego monarchy i w Rzymie. Obiecywał za to poparcie listu papieskiego, wysłanego zwykłą, urzędową drogą przez poselstwo rosyjskie w Rzymie. Aby zaś temu listowi przygotować odpowiednie przyjęcie nad Newą, wy- słał pismo do swego ambasadora w Petersburgu, Ficquelmonta. Tymczasem z Polski przychodziły do Rzymu w dalszym ciągu wia- domości niepomyślne, choć mniej niż dotąd. Zwłaszcza dające do myślenia były wiadomości o postępowaniu rządu rosyjskiego w sto- sunku do unii. W grudniu 1832 r.jakiś ksiądz z Rosji mówił w Wied- niu Ostiniemu, że rząd rosyjski chce znieść obrządek unicki w Rosji, że odpowiedni plan w tym celu przygotowują ministrowie Błudow i Kartaszewskij. To samo donosił nuncjuszowi znający dobrze sto- sunki w Rosji X. Ożarowski, a potwierdzał, w formie przypuszcze- nia co prawda, generał-gubernator Galicji, arcyksiążę Ferdynand. Szły również do Rzymu wieści o znoszeniu klasztorów, o ucisku Kościoła łacińskiego. Wprawdzie arcyksiążę Ferdynand łagodził je doniesieniami, że nie wiadomo, czy rząd rosyjski wykona dekrety znoszące klasztory i przypuszczeniem, że katolikom łacińskim w Rosji nie robią żadnego gwałtu. To wszakże Watykanu uspokoić nie mogło. Co gorsza, w maju 1833 r. następca Gagarina na stanowi- sku posła rosyjskiego w Rzymie Mikołaj Gurjew wręczył Bernettie- mu odpowiedź na memoriały przedłożone swego czasu Gagarinowi, w niej zaś nie było mowy o jakiejkolwiek próbie wynagrodzenia Watykanu za encyklikę czerwcową do biskupów polskich, przeciw- nie, rząd rosyjski podawał w wątpliwość zażalenia papieskie lub od- mawiał im po prostu podstawy. Odpowiedź rosyjska przeczyła słu- szności zarzutu, jakoby w Rosji miał miejsce upadek wiary z powo- du zakazu swobodnego porozumiewania się wiernych ze Stolicą Apostolską, skoro przecież zakaz ów istniałjuż od r. 1774, a po wtóre istniała też i możność porozumiewania się katolików z papieżem, byle była ujmowana w formy prawne, w państwie rosyjskim istnie- jące. Przywrócenie w całej pełni jurysdykcji biskupów nota rosyjska uważała za niemożliwe, odrzucała twierdzenie o ubóstwie kleru ła- cińskiego w Rosji, o zaborze dóbr klasztornych itd. Zupełnie szczerze pisała, że cesarz musi bronić swych współwy- znawców od prozelityzmu katolickiego, ale przecie to samo robiłby na jego miejscu władca katolicki w stosunku do prawosławnych; brała dalej w obronę Siestrzeńcewicza, który przecież oddawał, co 78 I 79 Toteż nuncjusz zwrócił się natychmiast do Metternicha z prośbą o interwencję w sprawie Skórkowskiego. Kanclerz austriacki dał jednak odpowiedź wymijającą, sądził, że wszystko będzie zależało od względów politycznych, a tymczasem radził powiedzieć biskupo- wi, by pozostawał w spokoju i nie pogarszał swej sytuacji. Nie po- garszał jej tedy, a tylko w cytowanym już liście do nuncjusza pokor- nie się ze swej winy tłumaczył. Tłumaczenie było tak - zdaje się - przekonywujące, że w nuncjuszu powstało nawet podejrzenie, czy ktoś z otoczenia biskupa nie skłonił go do dawnych nierozważnych kroków. I w stosunku do rządu rosyjskiego Skórkowski chciał błąd swój naprawić, wyrażając pragnienie złożenia wraz z kapitułą i du- chowieństwem przysięgi na wierność cesarzowi rosyjskiemu. Podpi- sanie deklaracji poddańczej wystarczyło istotnie do zdjęcia aresztu z pałacu biskupiego, ale nie wyjednało biskupowi przebaczenia i nie przerwało śledztwa w jego sprawie. Toteż gdy Skórkowski jak naj- większą teraz okazywał gorliwość dla sprawy Kościoła, gdy staran- nie chciał zakryć przed nuncjuszem swą niedawną rewolucyjną prze- szłość, gdy skwapliwie chwalił encyklikę Cum primom i gorliwie informował o tym, co się działo w Rosji na szkodę Kościoła, nie bez intencji zapewne, że tymi wiadomościami częściowo uniewinnia i siebie, równocześnie władze rosyjskie prowadziły starannie śledz- two w jego sprawie. Wiedziano, że był biskupem gorliwym, ale wie- dziano też ojego odezwach insurekcyjnych. Wydawalije wprawdzie i inni biskupi, ale w jego odezwach widziano specjalną nienawiść w stosunku do prawowitej władzy, szczególną, posługującą się naj- gorszymi wyrażeniami złośliwość i to nawet w sprawach zupełnie obojętnych dla powstania. Istotnie, zarzuty rosyjskie nie były dalekie od prawdy, toteż za swój temperament biskup miał teraz odpowiadać. Dobijała go świeża, popowstaniowa, znowu z temperamentem oka- zywana gorliwość kościelna. W październiku 1832 r. kazano bisku- pom Królestwa wyznaczyć przedstawicieli do trybunałów rozwodo- wych, instytucji niezgodnej wprawdzie z prawem kanonicznym, ale zgodnej z prawem cywilnym w Królestwie obowiązującym. Po daw- nemu i najgorliwiej zaoponowali Gutkowski i Skórkowski. Wpraw- dzie później cesarz stanie na tym samym prawie co Skórkowski stanowisku, tymczasem jednak opór biskupa drażnił władze rosyj- skie w Królestwie. Ale dobiła go sprawa inna, całkiem niespodzie- wana. Ktoś doniósł Paskiewiczowi, że w Krakowie powstało towa- rzystwo tajne, złożone z 300 osób, na którego czele stanął Skórkow- ski. Zebrania towarzystwa miały się odbywać w pałacu biskupim, omawiały zaś sprawępowstania w Krakowie i Galicji. Zdaje się, że sam Paskiewicz nie wierzył w tę wiadomość, tym niemniej dokoła Skórkowskiego splatał się iście tragiczny dlań wieniec okoliczności zgoła fatalnych. Tatiszczew natychmiast zawiadomił o wszystkim ustnie Ostiniego w Wiedniu. Dla Watykanu wieść ta była bard2o nie na rękę. Myślano przecie o podjęciu nowej, trzeciej już bodaj próby dyplomatycznej na necz Kościoła w Rosji, miała ta kampania zno- wu powołać się na to, co papież zrobił dla rządu rosyjskiego potępia- jąc bunt, a tu wchodziła znienacka sprawa podważająca zasługi Wa- tykanu, stwierdzająca, że encyklika Cum primom była bez znac2enia, wytrącająca papieżowi broń z ręki. I to wszystko przychodziło akurat I wtedy, gdy w Watykanie dowiedziano się o projektowanym zjeździe monarchów wschodnich, gdy na tym przyszłym porozumieniu budo- wano daleko idące nadzieje, gdy tak bardzo liczono na interwencję osobistą Metternicha u cara rosyjskiego. Sprawa Skórkowskiego mogła wszystko popsuć, toteż Ostini zaniepokoił się nie na żarty. ' Natychmiast tedy wysłał do biskupa list, w którym pisał że z najwy- ższym niepokojem dowiedział się, że biskup należy do głównych członków tajnego towarzystwa antyrządowego. Jest to ledwie do uwierzenia - pisał - po nieszczęściach rewolucji listopadowej i po ! encyklice papieża z 9 czerwca. Żądał też od Skórkowskiego natych- miastowej odpowiedzi i zawiadomił go, że o wszystkim z obowiązku doniesie papieżowi. Ale otrzymawszy tymczasem list Skórkowskie- go, w którym skarżył się, że w Krakowie rząd nie bierze pod uwagę jego biskupich na korzyść Kościoła przedłożeń, Ostini nie czekał już i wyjaśnień w sprawie przede wszystkim go obchodzącej, lecz z pew- ną ironią odpowiadał, że nie należy się dziwić temu, iż w Krakowie nie zważają na zdanie biskupa, skoro raz już wplątawszy się w spra- wy antyrosyjskiej rewolucji, postępowania dawnego nie zmienił, lecz po kryjomu robi to samo. Nuncjusz ubolewał nad niesZczęśliwą diecezją i jej biskupem, groził, że papież w razie niewytłumaczenia się biskupa zmieni swe postępowanie w stosunku do niego błagał wreszcie Skórkowskiego jak brat brata (frater fratrem), by odwrócił to nieszczęście od siebie i od kościoła krakowskiego. A w cztery dni później, 26 lipca, Ostini ostrzegał Bernettiego, że w stosunku do [ biskupa krakowskiego, który wyznaje dotąd zasady rewolucyjne, nie ależy okazywa adnej łaskawości (al vescovo dl Cracovia." non uo dana S. Sede arsi alcun favore). I na Skórkowskiego wiadomość ta padłajak grom. 82 83 Czy rzeczywiście należał w r. 1833 do jakiegokolwiek towarzy- stwa tajnego, to stwierdzić trudno, ale najprawdopodobniej zarzut ten mijał się z prawdą. Kto wie, czy nie był to zwykły wymysł rosyjskich urzędników z Warszawy czy Krakowa, aby tym łatwiej i skuteczniej zadać biskupowi nowy i niedaleki już cios ostateczny, i kto wie, czy wymysł ten, na jakichś pozorach zebrań u bardzo gościnnego i towa- rzyskiego jeszcze z dawnych czasów biskupa oparty, dlatego właś- nie, ze względu na ułatwienie przyszłych zamierzeń rządu, nie był tak skwapliwie rozszeczany? Przychodziło biskupowi na nowo i usil- nie tłumaczyć się przed nuncjuszem i papieżem. Wypierał się zatem w listach do nuncjusza wszystkiego, tłumaczył, że jego list pasterski powstańczy z 10 XII 1830 r. był na nim wymuszony przez niezmier- nie trudne okoliczności czasu i miejsca, że wydał go tylko dla unik- nięcia większego zła, ostatnie oskarżenie uważał za oszczerstwo tych, którzy chcą uzyskać pełną swobodę grasowania w Kościele, prosił Ostiniego o protekcję, niedwuznacznie okazywał swą gorli- wość wiadomościami o tym, co na szkodę Kościoła dzieje się w Ro- sji. Dla Ostiniego było zbyt widoczne, do czego zmierza rząd rosyj- ski, a nieufność do tego była zbyt daleko posunięta, by nie uwierzył apologii Skórkowskiego. Nie wiedział zresztą, że część tej apologii, poświęcona obronie stanowiska biskupa podczas powstania, niezu- pełnie odpowiadała prawdzie. Nic dziwnego, skoro nuncjuszem w Wiedniu był dopiero od niedawna, od czasów już popowstanio- wych. Cieszył się zatem bardzo z odpowiedzi Skórkowskiego, oświadczał, że nie sądzi, by biskup był nie tylko głową, ale choćby tylko członkiem tajnego towarzystwa, przyrzekał zatuszować całą sprawę w Watykanie. Istotnie, rząd rosyjski coraz wyraźniej ukazy- wał cel, do którego zmierzał. Aby go łatwiej osiągnąć Tatiszczew zwrócił się do Metternicha o poparcie zamierzeń rządu rosyjskiego. Bo już pod koniec 1832 r. Paskiewicz zamyślał usunąć biskupa od rządów diecezją, a na początku roku następnego przedłożył nawet odpowiedni projekt Radzie administracyjnej Królestwa Polskiego. Już 18 czerwca wicekanclerz Nesselrode zawiadomił Tatiszczewa o decyzji cesarskiej zawieszeniajurysdykcji Skórkowskiego w Kró- lestwie, zabronienia mu wjazdu do państwa rosyjskiego i zasekwe- strowania mu majątków tamże położonych. 15 lipca 1833 r. wyszedł w tej sprawie dekret cesarski. Metternich podjął się spełnienia prośby Tatiszczewa tym chętniej - zdaje się - że było to już po zjeździe w Teplitz, a przygotowywano się do zjazdu dwóch cesarzy w Cze- chach, trzeba było zatem okazać jak największą dla rządu rosyjskie- go życzliwość, bo to był jeden ze środków wytworzenia potrzebnej podczas zjazdu atmosfery przyjaznej. Zresztą Metternich nigdy nie odmawiał ani Rosji, ani Watykanowi interwencji w sprawie porozu- mienia się tychże, równą obu rządom, choć nie zawsze szczerą, oka- zując sympatię. Toteż 24 sierpnia 1833 r. wysłał z Kónigswarth notę poufną do nuncjusza w sprawie Skórkowskiego. Zaraz na początku noty przestrzegał, że o ile sprawa ta nie będzie poprowadzona nale- życie, to może bardzo zaszkodzić sprawie Kościoła. Przypomniał postępowanie biskupa podczas powstania, notyfikował decyzję w tej sprawie cesarza Mikołaja. Prawda - pisał - że biskup może utracić swą stolicę tylko wskutek śmierci lub procesu kanonicznego, ale choć cesarz rosyjski pobłądził w wyborze środków, w zasadzie ma słuszność. "Powinna przecież istnieć droga do ukarania zbuntowane- go poddanego, choćby ten piastował tak świętą godność". Stosując teraz środki prawne, ojciec św. okazałby w sposób niewątpliwy, że potępia to, iż jeden z jego,dygnitarzy tak łączył swe święte funkcje z rolą buntownika. Jego Swiątobliwość byłby wówczas w lepszej sytuacji, by rewindykować w Polsce i Rosji prawa i przywileje, któ- rych Kościół został tam pozbawiony. Krok papieski czyniłby zresztą zbędne wszelkie gwałtowne środki cesarza rosyjskiego. Nota kanclerza wiedeńskiego stawiała Watykan w dość trudnej sytuacji. Z jednej strony od przyszłego zjazdu monarchów austriac- kiego i rosyjskiego można się było wiele spodziewać dla Kościoła, zamiary rosyjskie popierał człowiek, na którego Rzym wiele liczył i któremu starał się nic nie odmawiać, ale z drugiej strony biskup za dawne postępowanie żałował, współcześnie był niewinny, zresztą przecież Stolica Apostolska już potępiła powstanie polskie, a cóż w zamian za to otrzymała? Te myśli dyktowały - zdaje się- odpowiedź Ostiniego Metternichowi z 31 sierpnia 1833 r. Chwalił w niej wysiłki tego ostatniego, "mające za cel - pisał - to, czego obydwaj gorąco sobie życzymy, tzn. zgody sacerdotium i imperium". Ale teraz biskup jest niewinny, cesarz rosyjski chcąc go ukarać winien się zwrócić do Stolicy Apostolskiej, której środków karania nie zabraknie. Przecie biskup może opuścić diecezję tylko wskutek śmierci lub procesu kanonicznego. Można by go co prawda przenieść na inne bisku- pstwo, na przykład przemyskie, ale czy to wpłynie na sytuację Ko- ścioła? Przecież cesarz rosyjski podpisywał rozporządzenia antykoś- cielne nawet po uzyskaniu przez siebie tak upragnionej encykliki do biskupów polskich, która, potępiając rewolucję polską, "jawnie na- kazywała ludom tego Królestwa, by były skrupulatnie podległe swe- 84 I 85 mu dostojnemu prawowitemu władcy, cesarzowi rosyjskiemu i jego rządowi". Ostini wyliczał niektóre z tych rozporządzeń cesarskich i bronił Skórkowskiego. Istotnie w przeddzień Munchengraetzu wytworzyła się tego ro- dzaju sytuacja, że rząd rosyjski jak gdyby zapomniał o encyklice czerwcowej, żądał nowych świadczeń papieża, do niczego w zamian się nie zobowiązując. Owe zaś świadczenia papieskie to miało być niekanoniczne usunięcie jednego z najgorliwszych współcześnie bi- skupów, na co Rzym z punktu widzenia swych praw i swej godności zgodzić się nie mógł. Tymczasem nuncjusz otrzymał tekst rozporzą- dzenia Mikołaja przeciwko Skórkowskiemu, a do Wiednia przyby- wał, z trudem uzyskawszy na to pozwolenie, biskup podlaski Gutko- wski. Jego opowiadania o Kościele w Rosji i Polsce były ogromnie pesymistyczne. Trudne położenie Watykanu jeszcze się bardziej po- garszało. Z jednej strony wszystko nakazywało nie ufać rządowi rosyjskiemu, a z drugiej - trzeba było coś robić, aby tę sytuację Kościoła w Rosji poprawić. To ostatnie miało skądinąd pewne wido- ki powodzenia, bo właśnie odbywał się już w całym blasku zjazd munchengraetzki. Dawno już i kilkakrotnie proszony o to Metternich zajął się dość gorliwie sprawą Kościoła w Polsce i Rosji na tym zjeździe. Naprzód konferował z wicekanclerzem rosyjskim Nessel- rodem, potem bardzo długo z cesarzem; konferowali ze sobą Franci- szek I i Mikołaj, ci ostatni aż przez dwie godziny podobno. Wygło- szono do siebie nawzajem mnóstwo frazesów. Mikołaj mówił cesa- rzowi austriackiemu, że jest zwolennikiem wolności wyznania, skar- żył się jednak na kler katolicki, że powstał swego czasu przeciwko prawowitej władzy, że jest niemoralny i mało wykształcony. Metter- nich rozmawiał z carem o Skórkowskim, car na wszystko się zgadzał, porozumiewano się - podobno - w atmosferze jak najżyczliwszej. Jak było naprawdę - nie wiadomo. Tak co prawda opowiadał Metter- nich Ostiniemu, który tak się tym wszystkiem wzruszył, że uściskał i ucałował nawet kanclerza, a w liście do Bernettiego wyrażał prze- konanie, że Pan Bóg specjalnie wybrał Metternicha dla podtrzymy- wania "dobrej sprawy politycznej" i religii zarazem. Zdaje sięjednak, że wybraniec Boży z Wiednia nie wszystko powiedział łatwowierne- mu nuncjuszowi. Ze działał w interesie Kościoła wówczas, to jest - zdaje się - pewne. Metternich obawiał się, jak sądzić wolno, że zarządzenia antykościelne rosyjskie wywoływać mogą wśród podda- nych cara niechęć, że mogą osłabiać monarchię i w ogóle dobry porządek w Rosji, dlatego też - teraz i później - pod wpływem tych obaw, bo nie z czystej gorliwości religijnej, którą się nie odznaczał, szczerze odwodził cara od kroków antykościelnych. Ale w sprawie Skórkowskiego, sądząc z późniejszego jego postępowania, prawdo- podobnie porozumiewał się z carem w sensie poparcia jego kroków u papieża. Przecie już uprzednio przyznał słuszność Mikołajowi, choć ganił środki, jakich ten uprzednio w stosunku do biskupa uży- wał; trudno przypuszczać, by w ciągu dwóch tygodni zdanie swe zupełnie zmienił i to na pogląd sprzeczny z całą swą dawną już i do śmierci bodaj niezmienną ideologią. Najprawdopodobniej nie tylko nie wziął Skórkowskiego w obronę, ale przyrzekł carowi starać się w Watykanie o usunięcie biskupa z diecezji. Papież zatem miał teraz skorzystać z dobrego usposobienia dla Kościoła ze strony cara, a za to poświęcić mu Skórkowskiego. 11 listopada 1833 r. minister rosyj- ski przy Watykanie Gurjew posłał Bernettiemu streszczenie uchwał, powziętych w Schwedt i Munchengraetz. Zaraz następnego dnia Bernetti odpowiedział, że ojciec św. przyjął je z radością, że widzi w nich skuteczny środek do przywrócenia spokoju w Europie, do przeciwstawienia się propagandzie rewolucyjnej, sądzi, że przez ten akt wielkoduszny porządek publiczny nabrał tak potrzebnej dla spo- łeczności ludzkiej stałości. Słowa te były bez wątpienia szczere, choć wkrótce miano się w Watykanie w stosunku do skuteczności tych uchwał rozczarować. Mniejsza o to, że uchwały munchengraetzkie godziły niedwuznacznie w sprawę wolności ludów, w sprawę polską przede wszystkim, były za to w duchu konserwatywnym utrzymane. To raz, a po wtóre teraz papież miał podjąć nową kampanię dyplo- matyczną na rzecz Kościoła w Rosji, trzeba było zatem okazać dla zasad tych jak największą życzłiwość. Tym razem, w wyższym niż dotąd stopniu, dyrygentem w akcji Watykanu miał być Mettemich. Podejmował się tego najchętniej, pełen był różowych nadziei, ale od razu za warunek powodzenia stawiał Watykanowi wpłynięcie na bi- skupa krakowskiego, by opuścił Kraków. Papież może napisać teraz list do cesarza, kanclerz poprze całą sprawę, poruszy kwestię przed- stawicielstwa Stolicy Apostolskiej w Rosji, ale Skórkowski musi wyjechać. Bo to jest człowiek -jak utrzymywał Tatiszczew - który żywi zapał dla niepodległości Polski, byłby zatem niebezpieczny nawet wtedy, gdyby się znalazł w jakimś klasztorze, ze względu na cześć, jaką otaczają go Polacy. Dopiero po jego ustąpieniu z bisku- pstwa kanclerz będzie mógł przedstawić carowi ustępliwość ojca św. i w tej sprawie. Donosząc o tym Bernettiemu, Ostini prosił ze swej strony, by ojciec św. wpłynął na Skórkowskiego w myśl życzeń Met- 86 ternicha. Bernetti nie spieszył sięjednak z odpowiedzią. Nie był pod bezpośrednim urokiem słów dyplomaty wiedeńskiego, a może na- uczony niedawnym doświadczeniem obawiał się, że znowu za fraze- sy, do niczego nie zobowiązujące, Stolica Apostolska będzie musiała z góry całkiem realnie zapłacić. Działać trzeba było jednak koniecz- nie, okazja do tego była wyjątkowo pomyślna, trudności Watykanu w samych Włoszech-o czym sięniżej opowie-wzrastały, toteż, gdy w dziesięć dni później, 29 listopada, nuncjusz przesłał napisany przez Metternicha projekt listu papieskiego do cesarza Mikołaja i znowu prosił o rezolucję w sprawie Skórkowskiego, odpowiednie instrukcje otrzymał. Nad pytaniem, co zrobić z biskupem krakow- skim, zastanawiała się specjalnie kongregacja do spraw kościelnych nadzwyczajnych, decyzję jej zatwierdził papież, wykonał Bernetti. I gdy Skórkowski zawiadomił wreszcie nuncjusza, że cesarz rosyjski usunął go od zarządu diecezją, której administrację powierzył X. Adamowi Paszkowiczowi, wikariuszowi kapitularnemu archidiece- zji warszawskiej, gdy skarżył się na nietaktowne tegoż postępowanie, w odpowiedzi na swoje pełne smutku listy otrzymał jeszcze smut- niejszą odpowiedź. "Kardynał Bemetti - pisał Ostini - zawiadomił mnie o zatwierdzonej przez ojca św. decyzji kongregacji do spraw kościelnych nadzwyczajnych, by W. Ekscelencja dla swego i kościo- ła krakowskiego dobra zrzekł się rządów diecezji i stolicę biskupią opuścił. Papież, kochając po ojcowsku W. Ekscelencję, ufa w synow- ską W. Ekscelencji wiarę, posłuszeństwo i cześć, że W. Ekscelencja zrezygnuje. Sekretarz stanu polecił mi w imieniu ojca św. powie- dzieć, że Jego Świątobliwość nie tylko zgadza się na tę rezygnację, lecz bardzo jej pragnie (sad et vehementer optare)". Na pociechę biskupa Ostini obiecywał, że postara się dla niego u rządu rosyjskie- go o środki utrzymania. Skórkowski miał iść zatem na wygnanie, ale nie jako biskup krakowski, lecz biskup bez diecezji, bo najego prze- niesienie do Przemyśla, co zresztą i tak byłoby degradacją, nie zgo- dził się rząd austriacki. Szczególnym zbiegiem okoliczności, gdy Ostini podpisywał pismo do Skórkowskiego, wzywające go do abdy- kacji, biskup w tym samym czasie, nie przewidując tego kroku nun- cjusza, słał mu jako pasten prawowity a gorliwy sprawozdanie ze stanu swej diecezji. Główna przeszkoda zatem na drodze prowadzącej do porozumie- nia z rządem rosyjskim została dla Watykanu usunięta, oporu biskupa się nie spodziewano. Ostini doniósł zaraz o wszystkim Tatiszczewo- wi, ten się ucieszył i obiecał zawiadomić o tym cesarza. Po drodze gładkiej, wolnej już od wszelkich pneszkód, szedł przez Gurjewa list papieski do Petersburga z 4 stycznia 1834 r. Papież dziękował carowi za łaskawe wyrażenia pod adresem Kościoła w Munchengraetz, pro- sił o pomoc i opiekę dla religii katolickiej, szczene powtanał, że Kościół katolicki nie tylko nie aprobuje ducha buntu przeciwko pra- wowitej władzy, ale go powściąga i surowo potępia. Co więcej, Ko- ściół stara się całkowicie usunąć tego ducha z umysłów katolickich, a w ten sposób pracuje nad pokojem i uspokojeniem poddanych ce- sarza. Kończąc, papież wyrażał swą ufność w lepszą pnyszłość Koś- cioła w państwie rosyjskim, a szczególnie w Królestwie Polskim. W ten sposób, pod dyktando Metternicha, zrzekając się własnej ini- cjatywy, nie wchodząc w szczegóły, nie dotykając prześladowania Kościoła, przemilczając swój żal do cesarza za powolne uśmiercanie unii, apelowano do Mikołaja, domagano się zapłaty za dawne jesz- cze, ale znowu podkreślone zasługi, z których najważniejszą, właści- wie jedyną, było nowe potępienie sprawy polskiej. Jeszcze przed uzyskaniem odpowiedzi cesarskiej już za nią płacono całkiem realnie usunięciem Skórkowskiego, choć ten za dawne winy żałował choć Watykanowi oddawał gorliwe usługi, informując go w sposób pew- ny, niezawodny o tym, co się na szkodę Kościoła działo w Króle- stwie. Znowu w trosce o dobro Kościoła, Watykan posuwał swą do- brą wolę do ostatnich granic, robił ofiarę ze swych istotnych pneko- nań, a licząc się z neczywistością przechodził do porządku nad nie- osiągalnymi wówczas pragnieniami politycznymi Polaków, by w za- mian za to ratować ich religię, co było zresztą głównym papieża zadaniem. Metternich polecił Ficquelmontowi, by podkreślił przed cesanem rosyjskim ustępliwość papieża w sprawie Skórkowskiego, by podniósł w związku z tym zasługę rządu austriackiego i aby starał się o zmianę stosunku cara do religii, bo choć Polacy nie są dobrymi katolikami w prawdziwym tego słowa znaczeniu, to jednak sprawy religijne mają wśród ńich wielkie znaczenie. W dwa miesiące póź- niej przyszła do Watykanu odpowiedź Mikołaja. Pisał, że kieruje się w swych rządach zasadami tolerancji religijnej, choć z drugiej strony domaga się od kleru posłuszeństwa i wierności, bo tylko na wzajem- nym współdziałaniu opiera się dobro monarchii, dziękował znowu za encyklikę czerwcową, podnosił swą zasługę, że przywrócił ducho- wieństwu odpowiednie dla jego godności dochody, obiecywał czu- wać nad rzeczywistymi potrzebami Kościoła w swym państwie. Nie było w tym liście nic konkretnego, lecz o ile papież już dał swej dobrej woli dowody, cesarz miał ich dopiero dostarczyć. Jakoż 88 89 dostarczył niedługo. W sierpniu 1834 r. Ostini słał do Rzymu wiado- mość, że w Warszawie rząd rosyjski skasował klasztor i kościół fran- ciszkanów obserwantów, aby uczynić z nich biskupstwo prawosław- ne, w październiku nuncjusz wysłał do Watykanu X. Ferrariego, który miał doskonałe informacje o opłakanym stanie Kościoła w Ro- sji, zwłaszcza unitów na Litwie i Rusi. W listopadzie Ostini donosił Bernettiemu, że rząd rosyjski sroży się przeciwko Kościołowi, że obecnie prześladuje najlepszego biskupa w Królestwie, tj. Gutko- wskiego, człowieka przywiązanego do Stolicy Apostolskiej i wierne- go rządowi, a prześladuje tylko za działalność religijną, bo przecie biskup ten udziału w powstaniu nie wziął. Przychodziły też do Wa- tykanu wieści z innych stron, zwłaszcza o coraz bardziej opłakanym stanie unii w cesarstwie. Prześladowanie unitów - pisał w 1835 r. melancholijnie Bernetti - stało się, zdaje się, systemem religijnym i politycznym rządu rosyjskiego i to już od czasów rewolucji pol- skiej. I ta zatem, po-munchengraetzka kampania Watykanu, zmierzająca do uzyskania w zamian za potępienie sprawy polskiej ustępstw na rzecz Kościoła, zawiodła zupełnie. Dla dobra Kościoła Watykan chciał nawet poświęcić Skórkowskiego, choć żadnych dotąd konkret- nych przyrzeczeń od rządu rosyjskiego nie uzyskał. Tę nową ofiarę miał jednak udaremnić sam Skórkowski. ROZDZIAŁ VIII SPRAWA SKÓRKOWSKIEGO 1832-1836 Godząc się na rezygnację Skórkowskiego, dyplomaci watykańscy I robili to - zdaje się - z ciężkim sercem, wobec przemożnej koniecz- ności zewnętrznej. Była już mowa o wielkiej, po r. 1833 jeszcze ! wzmożonej, gorliwości biskupa. Warto sięjej przyjrzeć z bliska, by lepiej zrozumiećjego sprawy epilog. Ledwie skończył sięjego areszt domowy, z października 1831 r., zaczynał energiczną a śmiałą kam- panię na korzyść Kościoła. W kwietniu 1831 r., nie zrażony dotych- czasowym niepowodzeniem, wysłał do rezydentów trzech dworów w Krakowie obszerny memoriał, w którym wyliczał skargi i preten- sje Kościoła w stosunku do rządu wolnego miasta Krakowa. Dowo- dził w memoriale, że kodeks Napoleona jest sprzeczny z religią ka- tolicką, a ta przecież jest religią Krakowa. Prosił o zniesienie ślubów cywilnych, bo zaczyna się szerzyć skandal, że niektóre osoby żyją ze sobą bez małżeństwa kościelnego. Chciał, by ci, którzy zawarli ślub cywilny, mieli wzbronione wspólne ze sobą mieszkanie przed zawar- ciem ślubu kościelnego i aby sprawy małżeńskie były sądzone jedy- nie w sądach kościelnych. Wyrażał życzenie, by żadna książka na temat religii lub moralności nie mogła być wydana bez pozwolenia biskupa, by biskup mógł karać nieposłusznych sobie duchownych, oczywiście środkami doczesnymi, bo duchownych nikt - zdaje się- Skórkowskiemu nie kwestionował, domagał się, by rząd krakowski wypłacał na seminarium duchowne 9000 zł rocznie itp. W memoriale był zatem ujawniony znowu dawny, jeszcze z czasów przedlistopa- dowych, stosunek biskupa do Kodeksu Napoleońskiego, do prawa zaś małżeńskiego przede wszystkim. Ale był tu i pewien krok dla Krakowa wysoce groźny, a przy tym nielojalny. Wprawdzie wolne miasto było pod wysoką protekcją trzech dworów sąsiednich, ich ingerencja w sprawy krakowskie była prawnie i faktycznie prawie i 91 nieograniczona. Skórkowski wiele liczył na pobożność i prawość wydział teologiczny uznano za najważniejszy na uniwersytecie, do- rezydenta austriackiego, jednak właściwie władzą bezpośrednio dano mu wykłady pedagogiki, katechetyki i dydaktyki, zwiększono kompetentną do wysłuchiwania zażaleń biskupa był senat krakow- na tymże wydziale ilość godzin wykładowych z 20 do 36, stwonono ski. Skórkowski zatem niebacznie i nielojalnie podsuwał rządom nową katedrę nauczania religii. Biskup nie dziękował za to i nie opiekuńczym pretekst do ingerowania w sprawy miasta. Na szczę- okazał wdzięczności. Co do sprawy rektora, to nie ma żadnego aktu ście dla Krakowa głos biskupa zupełnie zignorowano, tym bardziej, czy statutu uniwersytetu krakowskiego, który by wykluczał prote- że rząd rosyjski słuszności poglądów Skórkowskiego nie podzielał. stania na stanowisku rektora, to raz, a po wtóre ort. 18 Konstytucji W cztery miesiące później Skórkowski ma nowy powód do zmar- Krakowa zniósł różnice wyznaniowe, jeśli chodzi o prawa cywilne i twienia i do skarg przed rezydentami państw opiekuńczych. Z bólem polityczne obywateli tego miasta. Ponadto przecież Hube był już wielkim, cum lachrimis, skarży się nuncjuszowi w sierpniu 1833 r., senatorem krakowskim i dziekanem na uniwersytecie, był też rekto- że stało się to, czego się najbardziej obawiał, a mianowicie, że rekto- tem uniwersytetu, a zresztą rektor uniwersytetu krakowskiego ma tem uniwersytetu krakowskiego został nie katolik lecz protestant raczej stanowisko honorowe, więcej od niego wpływu na uniwersy- Hube a przecie y y ą y ty j uniwers fet krakowski fundowali katolicc króla- fecie ma komisarz rz dow któ m est Hubner, katolik. Co do Sło- wie, zatwierdzili go i obsypali przywilejami papieże. Zgorszony hi- twińskiego, to został on tylko potwierdzony na katedrze, ale posiadał skup widział w j j y y g j g jąjuż przedtem; dlaczego miano by go z ersytet ać? W - te nominat i owoce ind ferent zmu celi i na o, ale uniw u usuw y nie jedyny to był powód jego udręki, bo na tymże uniwersytecie kłoda on według zasad ustalonych przez sławnych profesorów kano- zatwierdzono na katedrze prawa kanonicznego, co więcej, wybrano nistyki. Zresztą profesorowie wydziału teologicznego oraz prawa na dziekana wydziału prawnego prof. Słotwińskiego, który był auto- naturalnego i kanonicznego wykładają według autorów używanych tem rozprawy De immunitate ecclesiastica, ponadto usunięto dwóch i na uniwersytecie lwowskim. Dwóch profesorów teologii, księży profesorów teologii, jakoby z powodu podeszłego wieku. Janowskiego i Kozłowskiego rząd usunął, bo jako urzędnicy, miano- I teraz skargi biskupa pozostawały bez echa, próba usunięcia z re- woni i opłacani przez władzę świecką, mogą być też przez nią usu- ktorstwa niekatolika co prawdajednego z wybitniejszych wówczas wam. , uczonych polskich, zupełnie się nie powiodła. Skórkowski nie wie- Zimna, a zarazem trochę ironiczna nota komisji mianowanej przez dział, że pozajego plecami toczy się tajemna akcja dyplomatyczna, rządy opiekuńcze nie miała być ostatnim ciosem, wymierzonym zmierzająca do jego usunięcia, wobec której Watykan musiał być w biskupa. Już współcześnie Paskiewicz parł do usunięcia go z Kra- głuchy nawet na tak opłakane zdarzenia, jak mianowanie protestanta kowa i zastąpienia administratorem diecezji. Toteż mimo rad Paskie- rektorem uniwersytetu lub liberalnego uczonego profesorem prawa wicza, by naprzód załatwić tę sprawę z "dworem rzymskim", cesarz kanonicznego na wydziale prawnym w Krakowie. Gorliwy biskup Mikołaj I usuwał sam, na własną rękę Skórkowskiego od rządów nad nie przeczuwał, że w tym samym czasie kanclerz tak szanowanego częścią diecezji krakowskiej, znajdującej się w Królestwie Polskim, przezeń rządu austriackiego prosił Ostiniego o usunięcie go z krako- a administratorem tej części mianował X. Adama Paszkowicza, wskiej stolicy biskupiej. Wszakże, choć o tym wszystkim nie wie- dotychczasowego administratora archidiecezji warszawskiej. Postać dział, sam fakt skargi wobec przedstawicieli państw akatolickich, to mało znana, ale prawdopodobnie człowiek niewybitny, spokojny, Rosji i Prus, n to, że akatolik został rektorem uniwersytetu, nie ale słaby, zdaje się, że dość pobożny, a na pewno nądowi rosyjskie- dowodził zbyt wielkiej bystrości politycznej biskupa. Jakoż otrzymał mu wysoce uległy. Na Skórkowskiego zaczęły się teraz sypać nie- wkrótce od nich surową odprawę. W piśmie do senatu wolnego mis- szczęściajedno za drugim. Nuncjusz wymawiał mu rzekome należe- sta Krakowa komisja nadzwyczajna, mianowana przez wysokie nie do jakiegoś towarzystwa tajnego, członkowie kapituły w rozmo- dwory opiekuńze dla reorganizacji wolnego miasta Krakowa, od- wie z konsulem rosyjskim potępiali jego samowolę. 1 października rzuciła skargę Skórkowskiego. Biskup, zdaje się - mówiło to pismo Paszkowicz napisał do niego list z prośbą o jurysdykcję w diecezji. - ignoruje albo rlie umie ocenić tego, co komisja uczyniła w sprawie Ale Skórkowski nie chciał słyszeć o wyrażeniu swej zgody na rozkaz nauczania religii katolickiej na uniwersytecie krakowskim. Przecie władzy świeckiej. Paszkowiczowi odpowiedział wprawdzie, że 92 93 "z największą pokorą i uległością" poddaje się rozkazowi cesarskie- mu w sprawie zatrzymania dochodów biskupich, ale oświadczył za- razem, żejurysdykcji duchownej jedynie Stolica Apostolska może go pozbawić. Równocześnie zaś pisał ostro o Paszkowiczu do oficjała kieleckiego, X. Wysockiego: "nullam cum eo communicationem in spiritualibus vobis habere liceat". W ten sposób, rzucając coś w ro- dzaju ekskomuniki na Paszkowicza, biskup stawiał sprawę niezmier- nie ostro i stanowczo. Sytuacja zaczęła się wytwarzać poważna. Na- wet potępiający Skórkowskiego za udział w powstaniu biskup Gut- kowski przechylał się do zdania, że obecnie słuszność jest po stronie biskupa krakowskiego, a wezwanie kanonika Rozwadowskiego do ludu w katedrze, by się modlił za biskupa, jeszcze bardziej zaostrzyło sytuację w oczach rządu rosyjskiego. 27 października 1833 r. szły w przeciwne sobie strony, z Kielc i Krakowa równocześnie, dwie skargi obu antagonistów: Skórko- wskiego i Paszkowicza. Pierwszy skarżył się w Wiedniu przed Osti- nim na rząd rosyjski i tłumaczył, że nie chodzi mu o jego osobę, lecz o religiię, drugi zawiadamiał w Warszawie dyrektora komisji spraw wewnętrznych, że urzędowania w Kielcach objąć nie mógł, bo cho- ciaż jako wierny poddany chciałby wykonać najściślej wolę i rozkaz Najjaśniejszego Pana, to jednak jako kapłan ma sumienie związane ustawami boskiej religii i prawami Kościoła świętego, prosił tedy o pomoc ks. feldmarszałka. W trzy dni później znowu krzyżowały się ich pisma. Paszkowicz prosił Skórkowskiego o jurysdykcję, tłuma- cząc się, że robi tak dlatego tylko, by zadośćuczynić woli cesarskiej; dopraszał się choćby tylko pozwolenia na pobyt w Kielcach, nie wiedząc, że tegoż dnia Skórkowski w piśmie do oficjała kieleckiego surowo mu pod karami kościelnymi pobytu tego zakazywał. Oby- dwaj liczyli na protekcję, jeden rosyjską, drugi watykańską. W grun- cie rzeczy jeden liczył na to słusznie, drugi miał się na tym zawieść niezadługo. Rząd rosyjski zdecydowanie poparł Paszkowicza, waty- kański w stosunku do Skórkowskiego zrobić tego nie mógł. Wpraw- dzie Ostini, uznając zapewne słuszność skargi Skórkowskiego, że możność usunięcia biskupa przez władzę świecką wywoła wśród wiernych złe wrażenie, interweniował u Metternicha w tej sprawie, a ten przyznał mu słuszność i obiecał swoje wstawiennictwo za bi- skupem w Petersburgu, wprawdzie do Paszkowicza Skórkowski wy- słał niezmiernie ostre i karcące pismo, wzywając go zarazem, by opuścił Kielce, Watykan jednak zachowywał się wyczekująco, zwła- szcza że już dochodziły doń przeciwnie Skórkowskiemu rady Met-. ternicha, a sam Ostini nalegał o instrukcje niechętne biskupowi. Równocześnie zaś z tym rosyjski naczelnik województwa krako- wskiego polecał oficjałowi kieleckiemu, by rozkazał duchowieństwu zerwanie wszelkich stosunków ze Skórkowskim, Paszkowicza zaś prosił usilnie o pozostanie w Kielcach. Nacisk zatem rosyjski się wzmagał, protekcja papieska Skórkowskiego malała. Nad biskupem zaczął się unosić ponury cień Munchengraetzu. Jeszcze raz wysłał monit Paszkowiczowi, choć tym razem łagodniejszy, 11 grudnia 1833 r., ale już w kilka dni potem spadło nań nagle wezwanie ze strony nuncjusza wiedeńskiego do rezygnacji. Mówiło się wyżej o genezie tego wezwania i o jego spodziewanych dla Watykanu na- stępstwach. Sprawa stawała sięjasna. Biskup miał się poświęcić dla dobra Kościoła w państwie rosyjskim. Ale dla Skórkowskiego rzecz nie była tak jasna jak się zdawało dyplomatom watykańskim. "Na walczącego z przeciwną sobie burzą nowy ucisk przyszedł w postaci listu Waszej Ekscelencji" - pisał do Ostiniego, rozważając w liście szanse swego ustąpienia. Prawda, rezygnacja dałaby mu spokój, ale przecież dobry pasterz winien dać życie własne za powierzone sobie owce, a gdyby nawet ustąpił cesarzowi rosyjskiemu, to kto uwierzy, że zrobił to dobrowolnie? Ajeżeli tak, jeśli nikt nie uwierzy, to jaki będzie wpływ tej rezygnacji na innych biskupów, na kler, na wier- nych? Rzecz zatem wymaga namysłu. Ale Ostini musiał być głuchy na to rozumowanie. Trzeba było za wszelką cenę oczyścić grunt na drodze porozumienia Watykanu z Rosją, by list papieski odniósł swój cel. 6 stycznia zatem Ostini ponowił swe żądanie i nalegał w imieniu papieża, by Skórkowski ustąpił. Zaklinał go na dobro diecezji krakowskiej, na przywiązanie do Stolicy Apostolskiej. W cztery dni później jeszcze raz nalegał na biskupa. Tłumaczył mu, że propozycję tę robi nie w swoim imieniu, lecz jest tylko narzędziem papieża, że to sam ojciec św., zważywszy to wszystko, "ze względu na swoją mądrość i dobro nie tylko Kościo- ła krakowskiego, ale i całej sprawy katolickiej w Królestwie Pol- skim", rezygnację tę postanowił. Skórkowski był jednak nieugięty. W odpowiedzi nuncjuszowi pisał, że pojedzie w tej sprawie do Rzy- mu, ale na racje nuncjusza się nie zgadza i z diecezji nie ustąpi, dopóki nie otrzyma odpowiedniego brewe od papieża. Wskutek oporu Skórkowskiego i Watykan stawał w dość trudnej sytuacji. Usunąć biskupa można było tylko na skutek procesu kano- nicznego, ą do tego nie było właściwie powodu. Bo z jednej strony 94 ; ... 95 był to pasterz wysoce gorliwy, a z drugiej nakaz ustąpienia, dany ewentualności, przewidzianej w instrukcji od Capacciniego. "Z listu Skórkowskiemu, byłby ustępstwem poniżającym wobec rządu rosyj- Waszej Ekscelencji - pisał Skórkowskiemu - widać, że nie chce dać skiego i wywołałby jak najgorsze wśród kleru polskiego wrażenie. Paszkowiczowi władzy w swej diecezji bez wiedzy ojca św., otóż Co innego, gdyby ustąpił dobrowolnie, tego jednak biskup zrobić nie woląjest ojca św., aby Wasza Ekscelencja władzy tej Paszkowiczowi chciał. Na szczęście dla Watykanu sam Skórkowski otwierał maż- udzielił. W razie wątpliwości może się Wasza Ekscelencja odnieść do ność wyjścia z tej trudnej sytuacji, bo obiecywał swój wyjazd do Rzymu, a tam się przekona, że taka a nie inna jest wola papieża". Rzymu. W Rzymie, a raczej -jak się zdaje - w Wiedniu, można było A gdy Skórkowski nie od razu odpowiadał, Ostini wysłał doń nowy biskupa zatrzymać, a tymczasem w Krakowie wyznaczyć mu zasię- list, w którym przypominał naprzód biskupowi o jego projekcie wy- pcę. Toteż papież ogromnie się z tego postanowienia biskupa ucie- jazdo do Rzymu i o tym, że ojciec św. polecił mu, by dał władzę szył, nuncjusz wiedeński postarał się natychmiast o paszport dla w swej diecezji Paszkowiczowi. Kończąc swój list, wyrażał przeko- niego, zadowolony był, zdaje się, i rząd rosyjski. Znowu jednak ze- nenie, że Skórkowski spełniłjuż albo wkrótce spełni to, co ojciec św. psuł wszystko Skórkowski. Domyślił się widać, co go czeka w Rzy- w swej mądrości uznał za konieczne do spełnienia. Trudno się dzi- mie i postanowił nie jechać. Tym niemniej rezygnacji z biskupstwa wić, że Skórkowski nie od razu odpowiedział na pierwszy list Osti- nie posłał nuncjuszowi. Sytuacja stawała się znowu wysoce trudna niego. Stawał przecie wobec sytuacji ogromnie trudnej: miał ustąpić do wyjaśnienia. Przyspieszyłjej rozwiązanie rząd rosyjski. 20 lutego tak zwalczanemu przez siebie Paszkowiczowi, którego uważał za poseł rosyjski w Rzymie Gurjew podpisał notę do sekretarza stanu człowieka szkodliwego. Nie mógł wobec tego zrozumieć ustępliwo- w której zawiadamiał go, że rząd rosyjski usunął Skórkowskiego od ści Stolicy Apostolskiej wobec rządu rosyjskiego. Możliwe też, że zarządu diecezją krakowską za udział w buncie polskim, oraz prosił; działała tu obrażona miłość własna biskupa. Po bardzo ostrych li- by papież na dowód swego przyjaznego usposobienia dla cesarza dał stach do Paszkowicza miał mu przecie teraz przesłać to, czego dotąd Paszkowiczowi władzę potrzebną do administrowania tą diecezją. uczynić nie chciał, miał przekreślić własny, a tak mocny dotąd, upór. Pismo Gurjewa było wyraźnym pendant do listu papieskiego, musie- "Nie rozumiem jak mogę dać władzę Paszkowiczowi" - odpowiadał ło się zatem spotkać z odpowiedzią przychylną. Jakoż zastępca se- zatem nuncjuszowi 31 marca. kretarza stanu Capaccini odpowiedział Gurjewowi, że choć papież nie może swobodnie rozporządzać zarządem diecezji krakowskiej, Jest to sprzeczne przecie z prawem kanonicznym, na przeszkodzie bo biskup jej nie nadesłał dotąd swej dymisji, wszakże aby dać cesa- . temu stoi postępowanie Paszkowicza i w ogóle jego charakter. Pasz- rzowi nowy dowód swej przyjaźni, papież upoważnił nuncjusza wie- kowicz go nie posłuchał, wskutek tego wpadł w cenzury kościelne, deńskiego do mianowania na administratora diecezji krakowskiej stał się zgorszeniem dla diecezji i dla całego Królestwa Polskiego. tego duchownego, którego pragnie cesarz rosyjski. Równocześnie Domaga się tego wprawdzie cesarz, ale to łamie prawa i powagę Capaccini wyjaśniał Ostiniemu powody tego postanowienia. Ojciec Kościoła, wprowadza do Polski schizmę. Wreszcie dodawał, że do św. - pisał - widzi moralną konieczność zgodzenia się na mianowa- , Rzymu pojedzie dopiero wtedy, gdy będzie wiedział, że jego wikar- nie Paszkowicza administratorem części diecezji krakowskiej przede jusz generalny, którym jednak w żadnym razie nie może być Paszko- wszystkim dlatego, by dobrze usposobić cesarza rosyjskiego dla Ko- wicz, będzie miał jurysdykcję w całej diecezji. Odpowiedź biskupa ścioła i Stolicy św. Polecał zatem nuncjuszowi, by wpłynął na Skór- była bardzo stanowcza, ale - nie mówiąc o tem, że przesadzała na kowskiego, aby ten dał władzę odpowiednią w swej diecezji Paszko- temat postępowania Paszkowicza, który nie okazał aż tyle złej woli, wiczowi, a gdyby biskup tego uczynić nie chciał, sam nuncjusz miał jak mu to przypisywała - była właściwie bezprzedmiotowa. Skórko- mu tej władzy udzielić z woli ojca św. Capaccini zapowiadał, że wski nie wiedział, że Ostini otrzymał już pozwolenie postąpienia gdyby biskup okazał w tej sprawie swój upór, to ojciec św. przejdzie nawet wbrew jego woli, i że prosząc jeszcze biskupa, chciał zacho- do dalszych rozporządzeń. O piśmie Capacciniego Ostini zawiado- wać pewne formy i oszczędzić mu do pewnego stopnia przykrości. roił zaraz Tatiszczewa, który wyraził z tej racji zadowolenie, a w sto- Czy Skórkowski miał pewne racje ze sobą czy nie, w to nie chciano sunku do Skórkowskiego postanowił naprzód spróbować pierwszej sięjuż wdawać; żądanie rosyjskiejuż dawno zwyciężyło nad Tybrem wszelkie skrupuły biskupa i chodziło tylko o jego wykonanie. Ostini 96 ( . 97 okazał sporo taktu, pertraktując z biskupem, skoro i tak instrukcje watykańskie pozwalały mu na radykalniejsze załatwienie sprawy. Próbował nawet uzyskać u Tatiszczewa, by rząd rosyjski, usuwając Skórkowskiego, zgodził się na uznanie mianowanego przez tegoż administratora diecezji. Ale Nesselrode informował Tatiszczewa, że cesarz rosyjski takiego administratora nie przyjmie i chce, by nim został jedynie Paszkowicz. Mówiło się wyżej, że Mikołaj już miano- wał na to stanowisko Paszkowicza, zrozumiałe jest zatem, że cofnąć się nie mógł. Z kolei sytuacja Ostiniego stawała się bardzo trudna. Wychodził z niej jednak bardzo zręcznie, a zarazem taktownie. Cho- dziło mu o zachowanie przynajmniej pozorów prawnych. Biskup ustąpić musiał, to nie ulegało wątpliwości, ale należało ratować jego honor biskupi, ratować pozory jego władzy wobec rządu rosyjskiego, to zaś mogłoby nastąpić jedynie wówczas, gdyby biskup, usuwany wprawdzie przez rząd, dał jednak w swym imieniu władzę zastępcy, tj. Paszkowiczowi. O tym, by samego Skórkowskiego zmusić do rezygnacji z biskupstwa, o czym myślano poprzednio, obecnie nie było mowy z powodu jego uporu. Toteż jeszcze raz Ostini przypo- mniał Skórkowskiemu obietnicę wyjazdu do Rzymu, a w tydzień później bardzo grzecznie, ale już stanowczo, przystępował do ostate- cznego wykonania decyzji Watykanu. Informował Skórkowskiego 0 swych instrukcjach otrzymanych z Rzymu, i jeszcze raz prosił, by biskup dał władzę w swej diecezji Paszkowiczowi. "Jeżeli Wasza Ekscelencja-pisał-nie chce tego zrobić, toja sam władzętęprześlę Paszkowiczowi na ręce Waszej Ekscelencji, zaznaczając jednak w piśmie do tegoż, że udzielam jej za zgodą Waszej Ekscelencji. Gdyby Wasza Ekscelencja i na to nie chciał się zgodzić, to ja prześlę tę władzę i zaznaczę tylko, że zwracałem się w tej sprawie do Waszej Ekscelencji. Proszę o odpowiedź w przeciągu 20-25 dni". Aby zaś łatwiej przekonać Skórkowskiego wyjaśniał, że papież obiecał to zrobić dla rządu rosyjskiego, a ten ostatni dążył do szybkiego zała- twienia sprawy. W Munchengraetz, dzięki cesarzowi austriackiemu, została otwarta droga do porozumienia między papieżem i cesarzem rosyjskim, na drodze tej nie może być przeszkód. O liście tym Ostini zawiadomił natychmiast Tatiszczewa i Bernettiego. Temu ostatnie- mu komunikował, że w świetle relacji Gutkowskiego Paszkowicz nie jest tak złym człowiekiem, jak go przedstawia Skórkowski, pytał, co zrobić, gdyby ten zajął w całej sprawie stanowisko negatywne do końca, prosił o brewe dla Paszkowicza i Skórkowskiego i - bez wąt- pienia pod wpływem rozmowy z Metternichem - przypominał, że nie trzeba zamykać drogi otwartej w Munchengraetz. Pismo to mija- ło się z depeszą od Bernettiego, w której tenże aprobował całkowicie postępowanie nuncjusza, był zaś ciekawy, czy biskup nareszcie do Rzymu pojedzie. Ale cała ta zręczna, przez Metternicha i Tatiszczewa częściowo sugerowana taktyka rozbiła się zupełnie o upór Skórkowskiego. Nie zgodził się na rezygnację z biskupstwa, do Rzymu jechać nie myślał, teraz zaś pisał do Ostiniego 23 kwietnia stanowczo a nieoczekiwanie: "z listu Waszej Ekscelencji widzę jasno..., że Najświętszy Pan Nasz... jest przekonany, że ja nie mogę udzielić Paszkowiczowi pożądanych uprawnień, Jego Swiątobliwość upoważnił do tego Wa- szą Ekscelencję... niechże zatem Wasza Ekscelencja robi, co uważa za stosowne, mnie zaś uwolni od czynności, przeciwnych memu głębokiemu przekonaniu i sumieniu". Nie było już zatem mowy o skłonieniu biskupa do ustąpienia. Zaraz też Ostini zawiadomił Paszkowicza, że papież mianował go administratorem tej części diecezji krakowskiej, która się znajduje w Królestwie Polskim, równocześnie zaś zawiadomił o swym kroku sekretarza stanu, prosząc o brewe papieskie do Skórkowskiego. I te- raz jego depesza do Rzymu minęła się w drodze z pismem Bernettie- go, aprobującym jego postępowanie. Już 3 maja naczelnik wojenny województwa krakowskiego otrzymał z Wiednia nominację Paszko- wicza, a 13 maja Adam Tomasz Lauda Paszkowicz zawiadamiał o tym wiernych diecezji krakowskiej. Zdawałoby się, że już wszystko Watykan zrobił w tej sprawie, aby zapewnić Kościołowi w Rosji dobroczynne skutki Munchengraetzu, aby przyjaznego tonu w liście papieskim do Mikołaja nie osłabić żadnym dysonansem. Tak z pewnością sądził Watykan, ale innego zdania był rząd rosyjski. Odniósłszy jedno zwycięstwo, sięgał on teraz konsekwentnie po drugie, które również miało być zapłatą za Munchengraetz. Tatiszczew zwrócił się do Ostiniego, by ten wpłynął na Skórkowskiego, aby biskup w ogóle opuścił Polskę. Ostini nie próbował - zdaje się - przeciwstawiać się temu żądaniu. Bardzo możliwe, że i tym razem Tatiszczewa poparł Metternich. Już 2 maja 1834 r. Ostini prosił Bernettiego jeszcze raz, by papież przysłał bre- we Skórkowskiemu dla uspokojenia sumienia tegoż i aby zachęcił go do opuszczenia Polski, bo jego obecność tutaj "mogłaby służyć do zagrzewania głów polskich do nowych buntów, o których zapewne myślą, i do skompromitowania religii katolickiej, Stolicy św. i same- 98 99 go biskupa". W zakończeniu depeszy dodawał, że poseł rosyjski w Rzymie wręczy papieżowi odpowiedź na jego list ze strony cesa- rza rosyjskiego i że wobec tego droga do porozumienia między Wa- tykanem a Rosją jest otwarta. I zgoda papieża na usunięcie Skórko- wskiego z Polski miała być zatem z góry uiszczaną zapłatą za frazesy rzucane w Munchengraetz. Znowu dokoła Skórkowskiego wytwa- rzała się sytuacja bardzo poważna. Tatiszczew domagał się w stosun- ku do biskupa środka wysoce ostrego, na który niełatwo było się zgodzić Stolicy Apostolskiej. Toteż Bernetti w odpowiedzi nuncju- szowi wyrażał swe zadowolenie, że sprawa diecezji krakowskiej została ukończona, kwestię wpłynięcia na Skórkowskiego, by opu- ścił Polskę, pomijał milczeniem, a w sprawie brewe do biskupa wy- jaśniał, że ojciec św. go nie napisze, lecz ponieważ Skórkowski pisał do kardynała de Gregorio, przeto papież wyrazi biskupowi swą wolę przez tegoż kardynała. Odpowiedź tajest wysoce charakterystyczna dla tej drażliwej sytuacji, w jakiej Watykan się znalazł w całej spra- wie Skórkowskiego. Skórkowski po kilkakroć prosił, by sam ojciec św. objawił mu swą wolę, że to z jego rozkazu ma się wyrzec rządów diecezji; o to pismo papieskie prosił, i to nie raz, nuncjusz Ostini. A jednak brewe takiego papież Skórkowskiemu nie posłał. Dlacze- go? Sprawa była przecież ważna, biskup gorąco tego brewe pragnął. Na wytłumaczenie pewne tego negatywnego stanowiska papieża do- wodów brak, ale tłumaczy je to jedno chyba prawdopodobieństwo: nawet chcąc spełnić pros'by Skórkowskiego i Ostiniego, co papież mógł w tym brewe napisać? Ze chce ustąpienia Skórkowskiego po prostu - to byłoby powiedziane zbyt mało. Że chce tego dla dobra Kościoła - to by Skórkowskiego nie przekonało i nie byłoby szczere; przecie Skórkowski był biskupem bardzo gorliwym, właściwych, słusznych zarzutów przeciw niemu w r. 1833 i 34 nie posiadano. Watykan byłby go nigdy nie potępił; faktycznie papież ustępował, dla dobra Kościoła wprawdzie, ale przed siłą i bezprawiem. W owym upragnionym przez Skórkowskiego brewe trzeba by było albo się przyznać do tego, albo pokryć całą rzecz frazesami. Ani jednego, ani drugiego zrobić - zdaje się - nie chciano i tu leży powód odmowy papieża. Ale choć nie spełniono prośby Skórkowskiego, trzeba było za- dośćuczynić żądaniu Tatiszczewa, tj. wpłynąć na biskupa, by zupeł- nie swą diecezję opuścił. Sam rząd rosyjski rozumiał - zdaje się - że sprawa jest trudna do wykonania. Kto wie, czy nie dlatego właśnie próbowano Ostiniemu dać order rosyjski. Ale nuncjusz, choć w coraz większej zostawał przyjaźni z Tatiszczewem, odmówił. Metternich tłumaczył podobno Tatiszczewowi, że odmowa nastąpiła wskutek tego, iż nic dotąd nie zrobiono dla Kościoła w Rosji, gdy tymczasem nuncjusz związałby się dekoracjami rosyjskimi. Sam Ostini dzięku- jąc ambasadorowi rosyjskiemu za ten dowód życzliwości, tłumaczył zarazem, że zgodzić się nie może. Rozmawiali ze sobą w atmosferze wysoce przyjaznej. Nuncjusz proponował, by cesarz przedstawił w Rzymie listę dobrych katolików i wiernych swych poddanych, a wtedy on, nuncjusz, postara się u ojca św., by zostali biskupami. "Dodałem - raportował Bernettiemu - że w ten sposób zmusi się do milczenia złośliwość Polaków, którzy oskarżają cesarza, że nie chce, by w jego państwie stolice biskupie były obsadzone". Tatiszczew przyjął to oświadczenie do wiadomości, ale równocześnie pytał, jaki jest zamiar papieża w stosunku do biskupa Skórkowskiego. Ostini odpowiedział, że papież chce go wezwać do Rzymu. Tatiszczew wyraził z tego powodu swe zadowolenie, nalegał jednak, by ten wyjazd szybko nastąpił. Sprawa Skórkowskiego znowu się zjawiała jako przeszkoda na drodze do ostatecznego porozumienia między Rosją i Watykanem. Nie ulega wątpliwości, że Watykan zupełnie się zgadzał na poświęcenie biskupa, ale nie tak łatwe było jego usunięcie z diecezji. Co gorsza, Skórkowski po dawnemu a z uporem w czym mógł sprzeciwiał się Paszkowiczowi. Chcąc mieć personalia księży ze swej części diecezji krakowskiej, Paszkowicz zwrócił się do Kra- kowa, by mu dano tę część archiwum biskupiego, która dotyczy diecezji krakowskiej w Królestwie. Skórkowski kategorycznie od- mówił, pozwalał tylko na zasięganie informacji w swym archiwum. Ponieważ cholera i inne wypadki zabrały wielu księży z diecezji Pa- szkowicza, tenże chciał, by biskup-sufragan krakowski Zglenicki przybył do Kielc i wyświęcił na kapłanów kilku kleryków, choć nie był to czas na święcenia kapłańskie przeznaczony, ale i na to Skórko- wski się nie zgodził. Swym uporem pogarszał jeszcze sytuację w chwili, gdy rząd rosyjski nalegał na jego usunięcie. Ponieważ nie miano dostatecznych powodów, by zmusić biskupa do rezygnacji, wrócono zatem do dawnego pomysłu ściągnięcia go do Rzymu. Nie- dawną tę myśl odświeżał teraz poseł rosyjski w Rzymie, Guriew. Nalegał, by papież wysłał po prostu Skórkowskiemu brewe, wzywa- jące go do Rzymu. Guriew nie wiedział, że dotyka sprawy niezmier- nie przykrej dla papieża; papież takiego brewe, nawet przy całej ustępliwości dla rządu rosyjskiego, nawet ze względu na swój list do cesarza rosyjskiego, wysłać nie mógł. Mógł tylko polecić załatwienie 101 100 sprawy zręczności Ostiniego. Jakoż Ostini 11 lipca 1834 r. przypo- minał biskupowi, że tenże już w styczniu obiecywał udać się do Rzymu, a jednak obietnicy nie wykonał, choć papież sądził, że to nastąpi. Prosił zatem nuncjusz, by obecnie biskup nie zwlekał z tą podróżą, bo ojciec św. oczekuje go "z najczulszym uczuciem swego ducha ojcowskiego". Ale i na to "ojcowskie uczucie" Skórkowski pozostał głuchy. "List Waszej Ekscelencji z 11 lipca - odpowiadał nuncjuszowi - zwiększył wprawdzie mój ból i ucisk, ale wcale nie przekonał mnie o potrzebie odbycia podróży, bo warunek odbycia tej podróży, podany w moich listach z 15 I i 31 III nie zasłużył sobie na żaden szacunek Waszej Ekscelencji" (itineris, cuius condito in bims meis... litteris nullum ex parte Excellentiae Vestrae promeruit re- spectum). Równocześnie Skórkowski oświadczał, że nie ma powodu, byjechał do Rzymu, choćby dlatego, że majuż około siedemdziesię- ciu lat i nie jest zdolny do tak dalekiej podróży. Stanowczy ten, a nawet ostry list stwarzał niezwykłą, rzadko w dziejach Kościoła katolickiego spotykaną sytuację. Biskup bez oparcia z żadnej strony walczył niezłomnie zarówno ze swą władzą duchowną, jak i świecką, odpierał ataki zarówno Watykanu, jak i rzą- du rosyjskiego. Do użycia kar duchownych względem niego nie było powodu, zresztą użycie ich względem tego gorliwego i mającego słuszność za sobą biskupa byłoby przyznaniem się do poniżającej ustępliwości wobec władzy świeckiej; usunięcie go siłą byłoby zwy- kłym gwałtem, a wobec tego zwycięstwem pyrrusowym. Toteż żadna ze stron walczących ze Skórkowskim nie chciała się uciekać do tych środków ostatecznych, choć rząd rosyjski proponował, by to zrobił Watykan. Oczywiście Ostini nie mógł odpowiedzieć dyplomatom rosyjskim, by rząd użył siły, ale rozumiał dobrze, że jednak zadecy- dować musi Watykan i dlatego prosił Bernettiego o disposizioni te piu ecaci w stosunku do Skórkowskiego. Niezałatwienie dotąd sprawy biskupa Ostini uważał za swoje niepowodzenie, bo i jego sytuacja stawała się podejrzana. Jeszcze raz prosił, by papież wysłał brewe do Skórkowskiego. Istotnie, z winy biskupa Ostini znalazł się w wysoce trudnych warunkach. Watykan powierzał mu załatwienie sprawy, ambasada rosyjska nalegała, popierał ją Metternich, a tym- czasem nie można było nic zrobić z powodu uporu biskupa. Nalegał w Rzymie o brewe papieskie, a tymczasem papież wydać tego brewe nie chciał. Rozstrzygnięcie całej tej sprawy przyszło jednak od pa- pieża. Z rozkazu papieża napisał do Skórkowskiego list kardynał de Gregorio, do którego biskup napisał 25 lipca, jakby nie ufając Osti- niemu, z prosóą o wywiedzenie się, jakajest naprawdę wola papieża w tej sprawie. De Gregorio odpowiadał stanowczo: "Jest życzeniem ojca św., byś się udał do Wiednia lub gdzie indziej, a rządy diecezją powierzył komu innemu". Donosząc o tym liście Ostiniemu, Bernetti wyrażał swe przekonanie, że teraz z pewnością Skórkowski opuści swą diecezję. Znowu jednak dyplomację papieską spotkał zawód. Skórkowski zgadzał się wyjechać z Krakowa, ale pod warunkiem, że papież wyrazi swą wolę po temu w specjalnym liście. Ostini był oburzony. "Biskup krakowski - pisał Bernettiemu - pogardza naszy- mi przedłożeniami na drodze dyplomatycznej". Zwłoka w całej tej sprawie - skarżył się- wywołuje jak najgorsze wrażenie. W rzeczywistości Skórkowski widział jednak, że dalszy opór jest bezcelowy. Zaczął się liczyć z możliwością wyjazdu, ale nie do Rzy- mu czy Wiednia; chciał zamieszkać w Austrii, niedaleko od swej diecezji. Na to jednak nie zgadzał się Metternich. Bądź co bądź sprawa wyjazdu Skórkowskiego była już bodaj na dobrej drodze, gdy wtem zdarzył się wypadek, który na nowo wszy- stko zepsuł. Na początku października 1834 r. umarł administrator części diecezji krakowskiej, X. Adam Paszkowicz. Wśród urzędni- ków rosyjskich powstało przypuszczenie, że go otruto. Przeprowa- dzono zatem śledztwo, które wykazałojednak, że o otruciu nie może być mowy, że Paszkowiczjuż dawno chorował na hemoroidy. Wsku- tek śmierci Paszkowicza powstało znowu pytanie, kto będzie zarzą- dzał znajdującą się w Królestwie Polskim częścią diecezji krako- wskiej, bo o tym, by to robił Skórkowski, nie było mowy. Rzecz była tym ważniejsza, że właśnie dlatego Skórkowski wstrzymał swój wy- jazd, i tym trudniejsza, że rząd rosyjski nie wyznaczył nikogo na miejsce Paszkowicza, wybór miał należeć do Watykanu, a temu wy- padało porozumieć się z biskupem. Jakoż Bernetti polecił Ostiniemu, by uzyskał od rządu rosyjskiego zgodę na to, aby Skórkowski mógł wyznaczyć duchownego, który by zarządzał całą diecezją krako- wską. Ambasador rosyjski odpowiedział jednak, że cesarz Mikołaj bez wątpienia na to się nie zgodzi. Wobec tego sprawę wyznaczenia zastępcy Skórkowskiego musiał załatwić i tym razem Ostini, a bi- skupa już wcześniej wezwał kardynał de Gregorio, aby rerum at temporum necessitati serviens opuścił Kraków. Ale Skórkowski by- najmniej nie śpieszył się, by usłuchać tego podwójnego, bo i z Waty- kanu i z Petersburga wezwania. W grudniu 1834 r. Tatiszczew miał wieści z Krakowa, że pod koniec tegoż roku Skórkowski wyjedzie, 102 103 ale jeszcze w lutym następnego roku informował Ostiniego, że bi- skup nie myśli o wyjeździe i że jednak należy tę sprawę wreszcie załatwić. Ostini tłumaczył się, że biskupajuż skłaniano do wyjazdu, był jednak jego uporem ogromnie rozgoryczony. "Ubolewać zapra- wdę należy - skarżył się Bernettiemu - nad uporem tego biskupa, bo zjego powodu rząd rosyjski może nie dawać posłuchu naszym skar- gom. Wydaje mi się zatem konieczne bezwzględnie skończyć z tą sprawą". Tatiszczew miał trochę słuszności, pisząc, że Skórkowski zmienił zdanie, bo istotnie 20 grudnia 1834 r. biskup pisał do kardynała de Gregorio, że opuści Kraków i pojedzie do Opawy na Śląsk Cieszyń- ski, ale nie zaraz, bo z powodu zimy w Opawie nie można znaleźć mieszkania, lecz dopiero na wiosnę 1835 r. Tymczasem zaś nie prze- rywał swojej pasterskiej działalności bez względu na to, że nie w ca- łej diecezji mogła być ona skuteczna. 2 lutego 1835 r. wydał nawet list pasterski o małżeństwie, w którym wyjaśnił, że małżeństwo za- warte przed urzędnikiem świeckim nie upoważnia jeszcze małżon- ków do pożycia ze sobą dopóty, dopóki nie otrzymają ślubu kościel- nego. Wreszcie nadeszła wiosna, która miała zakończyć sprawę, przyszedł kwiecień i maj, ale Skórkowski znowu zapomniał i o obiet- nicy danej kardynałowi de Gregorio, i o naleganiach tego ostatniego. Już w kwietniu przypominał o tym Tatiszczew, a w połowie maja 1835 r. złożył w tej sprawie Ostiniemu obszerny a stanowczy memo- riał. Powoływał się w nim na to, że cesarz rosyjski nieraz dawał dowody, że ceni sobie przyjaźń ojca św. Otóż i obecnie prosi o dowód tej przyjaźni. Sprawa Skórkowskiego się przeciąga, "staje się coraz bardziej motywem do irytacji i przedmiotem skandalu publicznego". Biskup przedstawia się jako ofiara niesprawiedliwego prześladowa- nia, jego obecność w Krakowie zakłóca spokój publiczny w tym mieście i w Królestwie Polskim, stąd by zapobiec jeszcze większe- mu skandalowi, trzeba go usunąć jak najprędzej. Najlepiej byłoby zakazać mu sprawowania czynności kościelnych, aby ludność wie- działa, że chodzi o usunięcie człowieka niespokojnego, burzliwego i wroga porządku publicznego. "Nie wątpię - kończył Tatiszczew - że W. Ekscelencja postara się o to, by zastosować w stosunku do biskupa środek, który położy kres jego oporowi". Teraz wreszcie papież sam musiał się zdecydować na wysłanie brewe do Skórkowskiego, bo inaczej o złamaniu jego oporu nie było już mowy. 30 maja 1835 r. Bernetti zawiadomił o tej decyzji papie- skiej Ostiniego. Grzegorz XVI decydował się na krok którego dotąd zrobić nie chciał, mimo usilnych próśb zarówno Skórkowskiego, jak i Ostiniego. Co skłoniło papieża do tego kroku obecnie? Żądanie rosyjskie i upór biskupa bez wątpienia, ale w grę wchodziła teraz i inna jeszcze, całkiem nowa a ważna okoliczność. Oto zanosiło się na nowy zjazd monarchów rosyjskiego i austriackiego. Miał się po- wtórzyć nowy Munchengraetz, a choć poprzedni z września 1833 r. dla Kościoła nie przynosił nic, chciano jednak jeszcze raz popróbo- wać szczęścia, na nowo wszcząć rokowania. Miało się zatem między Watykanem a Rosją powtórzyć to samo, co dwa lata temu; w całej tej komedii dyplomatycznej dla Rosji, tragedii dla Watykanu główne role miały grać te same niemal osoby; za udział w komedii Watykan miał taką samą uiścić zapłatę, tzn. jak dawniej, tak i teraz poświęcić z góry Skórkowskiego. Wprawdzie dawniej zapłatę udaremnił swym uporem Skórkowski, teraz jednak miano ją złożyć już na pewno. Już w pierwszej połowie maja 1835 r., zupełnie jak w sierpniu dwa lata temu, Metternich mówił Ostiniemu, że będzie osobiście rozmawiał z cesarzem rosyjskim o Kościele katolickim i że nawiąże do tego, co było mówione w Munchengraetz, ale przedtem dobrze byłoby usu- nąć Skórkowskiego z Krakowa, aby cesarz rosyjski nie pomyślał, że najlepiej w sprawach kościelnych działać samemu, bo od papieża się nic nie uzyska. W jednej zaś z następnych rozmów kanclerz wiedeń- ski jeszcze bardziej stanowczo mówił do Ostiniego, że cesarz rosyj- ski po przybyciu do Austrii, nie będzie chciał słuchać o zrobieniu czegoś dla Kościoła, jeżeli Skórkowskiego zastanie jeszcze w Kra- kowie. Trzeba go zatem usunąć jeszcze przed początkiem sierpnia. Te właśnie refleksje Metternicha i Ostiniego - jak to wyraźnie stwierdza Bemetti -wpłynęły na decyzjępapieża. Skórkowski otrzy- mał list papieski, wzywający go do opuszczenia Krakowa. Poddał się natychmiast. Zastępcą swoim mianował biskupa-sufragana Francisz- ka Zglenickiego, sobie rezerwując tylko obsadzanie probostw i ka- nonii w kapitule krakowskiej, a na początku lipca 1835 r. był już w Opawie na Śląsku. Był to pierwszy biskup, który szedł w XIX w. na wygnanie za działalność polityczną przeciw rządowi rosyj skiemu, jedyny, który był usuwany za zgodą Rosji i Rzymu, jeden z bardzo niewielu, którego wygnanie nie złamało, jedyny, który bronił się tak dhzgo. Cóż otrzymywał Watykan w zamian za zmuszenie Skórko- wskiego do pójścia na wygnanie? 104 105 ROZDZIAŁ IX ZŁUDZEMA W ROKU 1835 2 marca 1835 r. zmarł ostatni cesarz rzymski i król niemiecki, a pierwszy cesarz austriacki Franciszek I. Zostawił państwo pozornie w rozkwicie, w rzeczywistości z zarodkami przyszłych wstrząsów. Przez cały czas swych przeszło czterdziestoletnich rządów starał się utrzymać w swym państwie system konserwatywny i reakcyjny, w czym dobrego współpracownika, a może tylko wykonawcę swej woli, znalazł w Metternichu. To samo radził robić w testamencie i synowi: rządzić ale nic nie zmieniać - miało być hasłem jego nastę- pcy. W Watykanie żywo przejęto się wiadomością o śmierci Franci- szka I. 6 kwietnia Grzegorz XVI wypowiedział na allokucji swój ból z tego powodu, musiano też w Watykanie zwrócić uwagę na syna Franciszka I i jego następcę, ze względu na znaczenie polityki wie- deńskiej dla papieża. Synem tym był zupełnie nieudolny, chorowity, epileptyk Ferdynand I. Rządzić miała właściwie konferencja, złożo- na z konserwatywnego arcyksięcia Ludwika, ze zdradzającego ten- dencje liberalne i zdolnego Kolowratha oraz Metternicha. Wpraw- dzie między dwoma ostatnimi toczyła się często głucha i niewidocz- na, często bardzo silna walka i to w sprawach zasadniczych, jednak polityka zagraniczna Austrii nie miała wcale ulec jakiejś ważniejszej zmianie. Metternich słusznie zapewniał posłów austriackich w róż- nych państwach, że stanowisko rządu austriackiego w sprawach zewnętrznych i wewnętrznych pozostanie takie samo, jakie było do- tąd. Co do spraw wewnętrznych był to trochę frazes, bo w tej dzie- dzinie większe od kanclerza znaczenie miał teraz liberalizujący lir. Franciszek Kolowrath, wszakże w polityce zagranicznej samodziel- ność Metternichajeszcze bardziej wzrosła. Nie ulegało też wątpliwo- ści, że bez zmiany pozostanie i świeżo odnowiona przyjaźń prusko- rosyjsko-austńacka. Głęboka ta przyjaźń nie była co prawda, zwła- szcza jeśli chodzi o Prusy i Austrię, m.in. w sprawie Krakowa. Mi- kołaj I chętnie by oddał Kraków Austrii, aby przerwać istnieniejed- nego z ognisk rewolucji, jak sądził, a które to przekonanie starannie podtrzymywał w nim Paskiewicz, ale na to nie chciały się zgodzić Prusy. Mimo to, zwłaszcza Mikołajowi I zależało na tym, aby, na zewnątrz przynajmniej, trzy państwa wschodnie robiły wrażenie wspólnej siły, trójprzymierza, skierowanego przeciw rewolucji a za utrzymaniem dotychczasowego porządku. Śmierć jednego ze sprzy- mierzeńców stwarzała niejako potrzebę odnowienia czy zamanife- stowania wzajemnej zgodności trzech państw. Przysłany przez cara z życzeniami do nowego monarchy nadzwyczajny poseł lir. Orłow miał - zdaje się - za zadanie przygotować grunt do nowego zjazdu. Już w maju 1835 r. wiedziano w Wiedniu o przygotowaniach do niego. Zjazd chciano urządzić w Czechach, ale nie w Pradze ze względu na obecność w niej usuniętego przez rewolucję lipcową ' Karola X. Nie chciano przecie drażnić niepotrzebnie Francji i Anglii. Tym razem na miejsce spotkania wybrano Teplitz (Cieplice) w Cze- ' chach. Zawczasu, już 20 września, przybył tu Mettemich, równo- cześnie prawie przybył też Nesselrode, Tatiszczew i pruski prezes ministrów Ancillon. Wraz z Metternichem przyjechał cesarz Ferdy- nand I, 26 września zjawił się Mikołaj I, po nim zaś król pruski Fryderyk Wilhelm III. 29 września uroczyście dokonano odsłonięcia pomnika poległych w bitwie pod Kulmem żołnierzy rosyjskich. 4 października dostojne towarzystwo zaczęło się przenosić do Pragi czeskiej, a nazajutrz obaj cesarze byli już w Pradze. W ten sposób, czyniąc ze zjazdu w Pradze dalszy ciąg dopiero wspólnego zebrania, odbierano mu do pewnego stopnia drażniący w stosunku do Francji charakter. Na zjeździe tym cieplicko-praskim górowałjak gdyby nad całą sytuacją Metternich. On przecie tylko faktycznie reprezentował tu Austrię, bo jego pan, cesarz Ferdynand to był dozorowany pilnie, dekoracyjny automat - kanclerz jedynie był właściwym panem do- mu. Nic też dziwnego, że zjazdem był zachwycony. Mikołaj I powie- dział mu przecie bodaj szczery komplement, by starał się o swe zdrowie, bojest kluczem sklepienia całej sprawy na zjeździe. Istotnie jeszcze w r. 1835 Austria zdawała się być takim kluczem sklepienia systemu europejskiego. Faktycznie to był już początek jej upadku. Na zjeździe powtórzyło się to samo, co dwa lata wcześniej w Mun- chengraetz. Szereg zabaw, przyjęć, dobrych obiadów, parad wojsko- wych na zewnątrz, za kulisami dyskusje Mikołaja, Nesselrodego, ! Orłowa, Tatiszczewa, Ancillona, Metternicha. Utrata cesarza Franci- ! szka - pisał ten ostatni - w niczym nie naruszyła doskonałej solidar- 106 107 ności zasad i działania trzech dworów. W istocie jednak rezultat zjaz- du był bardzo mizerny: stwierdzał wprawdzie zgodę państw wschod- nich, ale nie miał wcale wpłynąć na dalszy bieg wypadków ani w Krakowie, ani we Włoszech, ani w ogóle w Europie. Tym niemniej i teraz Watykan zwrócił baczną na zjazd uwagę. Mówiło sięjuż wyżej, że list papieski do cesarza rosyjskiego skutku prawie żadnego nie wywołał. Ale właśnie z powodu przykrych wia- domości z Rosji Watykan jednak działać musiał. Znowu jedynym pośrednikiem zostawał Metternich. Nie zrażano się tym, że w Mun- chengraetz nic właściwie dla Kościoła nie uzyskał, że jego rady w sprawie listu papieskiego do Mikołaja korzyści Rzymowi nie przy- niosły. Na kogo jednak miano liczyć? Był przecie tak wpływowy, a z drugiej strony słuszność skarg Watykanu podzielał. Użalano się też przed nim w przekonaniu zapewne, że on jeden pomóc całej sprawie potrafi i że porozumienie w r. 1834 zaczęte dalej poprowa- dzi. Gdy w kwietniu 1835 r. przybył do Wiednia lir. Orłow, Ostini zaraz wręczył Metternichowi odpowiednie materiały, by mógł ich użyć w rozmowie z posłem Mikołaja. Sam Ostini również pertrakto- wał z Orłowem, podkreślając zwłaszcza potrzebę posiadania przez papieża przedstawiciela w Petersburgu. Orłow obiecał o tym napisać do swego cesarza, to samo przyrzekł zrobić w rozmowie z Metterni- chem, ale sam Ostini obawiał się, że Tatiszczew, który był - jego zdaniem - wrogiem Kościoła, może wszystko zepsuć. A gdy coraz większe zachodziło prawdopodobieństwo odbycia w Czechach zjaz- du trzech monarchów, sam Bemetti napisał wprost do Metternicha list, w którym dziękował mu za Munchengraetz i prosił o dalsze wstawiennictwo. Metternich wszystko przyrzekał, toteż Bernetti był zadowolony z jego gorliwości, ale za warunek kanclerz stawiał usu- nięcie Skórkowskiego. Zrobiono i to, jako się wyżej rzekło, a wtedy z całym już spokojem Ostini prosił kanclerza, by w rozmowie z ce- sarzem rosyjskim w Teplitz poruszył sprawę Kościoła, a zwłaszcza sprawę przedstawicielstwa papieskiego w Rosji. Nuncjusz był za- chwycony zjazdem w Teplitz. Podróż monarchów do Czech - infor- mował Bernettiego - była nie tylko triumfem dla nich ze względu na szczere świadectwo przywiązania i szacunku dla monarchii Cze- chów, ale także misją duchową ze względu na pobożność, którą budowali ten naród. Zdaje się jednak, że ten zachwyt trochę osłabł w nuncjuszu, gdy na prośbę widzenia się z cesarzem rosyjskim odpo- wiedziano mu grzecznie, że cesarz z braku czasu nie może przyjąć korpusu dyplomatycznego, a więc i nuncjusza. Metternich jednak przyrzeczenia danego Ostiniemu dotrzymał. Opowiadał, że rozma- wiał w sprawie Kościoła w Rosji i z Mikołajem, i z jego doradcami, tj. Nesselrodem, Orłowem i Benkendorfem. Tym ostatnim miał tłu- maczyć nawet, że postępowanie cara w stosunku do katolików jest niepolityczne, Mikołajowi miał oświadczyć, że jeżeli będzie konty- nuował dotychczasową politykę kościelną, podobną do polityki króla holenderskiego wobec Belgów, to może mu się to zdarzyć, co i tam- temu. Miał też poruszyć sprawę swobodnego porozumiewania się biskupów z papieżem i sprawę obsadzania stolic biskupów w Rosji. Ale na te wszystkie uwagi Mikołaj - w świetle opowiadania kanc- lerza - zastawiał się tłumaczeniem, że nie sam jest temu winien, ale silniejszy od niego system, panujący w Rosji, że nawet na nabożeń- stwo żałobne za cesarza Franciszka pójść nie mógł w obawie eksko- ; muniki ze strony synodu prawosławnego. Czy tak się Mikołaj tłumaczył rzeczywiście - nie wiadomo, dość że dla Ostiniego niezbyt pocieszająca musiała to być wiadomość. i Bardziej przyjemne musiały za to być relacje czysto polityczne o ści- słej zgodzie trzech monarchów. Podkreślał mocno jej istnienie Met- ternich, nie zapominając i o podniesieniu roli własnej osoby. Mikołaj miał mu przecie powiedzieć: my wszyscy jesteśmy zebrani i za- mknięci w tym samym pokoju, a książę Metternich ma klucze od jego drzwi. Gdy jednak Ostini zapytał, co by było z owym przymie- rzem na wypadek wojny, kanclerz odpowiedział, że zostało ono za- warte tylko na czas obecny, w którym nie ma wojny, zresztą - dodał -między trzema państwami panujejak najdoskonalsza harmonia, tak że większej nie można sobie wyobrazić. i W ten sposób znowu jedna z prób dyplomatycznych, zaczętych z okazji encykliki Cum primom, nawiązania stosunków z Rosją speł- zła na niczym dla Watykanu. Nie pomogła interwencja Mettemicha, Mikołaj pozostał nieugięty. Wzamian za popieranie tronu, Watykan i teraz nic nie otrzymał. Odtąd ustaje na pewien czas powoływanie się Watykanu na brewe Cum primom. Papież odnosi nawet chwilowy sukces w stosunku do Rosji, której rząd przystępuje wreszcie do nominacji biskupów. Owe nominacje biskupów to właściwie jedyna korzyść, jaką Wa- tykan częściowo jeszcze za rządów kardynała Bernettiego osiągnął, gdyż równoczesne ustanowienie rzymsko-katolickiej Akademii Du- chownej w Warszawie było własnym zupełnie aktem Mikołaja I, zresztą nie tyle dobro Kościoła, ile wychowywanie prorządowego 108 109 kleru miało na widoku. Gdy w czerwcu 1834 r. umarł biskup augu- stowski Manugiewicz, większość łacińskich katedr biskupich wako- wała, tzn. arcybiskupia warszawska, biskupie: kujawsko-kaliska, sandomierska i augustowska. W krakowskiej rząd ordynariusza (Skórkowskiego) nie uznawał i wkrótce administratorem diecezji go zastąpił, w płockiej już dawniej ordynariusz nie rządził, koadiutorem (Pawłowskim) zastąpiony, biskupi ordynarjusze rządzili tylko w die- cezji lubelskiej (Dzięcielski) i podlaskiej (Gutkowski), jeśli unickiej chełmskiej (Szumborski) nie liczyć. Opinia polska widziała w tym nieobsadzaniu stolic biskupich celową politykę rządu i miała prawie zupełną słuszność. Biskupa ordynariusza było bardzo trudno usunąć od rządów, jak się wówczas właśnie rząd rosyjski ze sprawy Skórko- wskiego przekonywał, z administratorem diecezji kwestia była zna- cznie ułatwiona. Tak też sprawę rządowi warszawskiemu wyjaśniał podobno X. Straszyński, wybrany na administratora warszawskiego po wyjeździe Paszkowicza do Kielc. Wprawdzie Watykan nalegał na obsadzanie biskupstw, robił to Metternich w rozmowie z carem i je- go dyplomatami, sam nuncjusz wiedeński przedstawiał tę sprawę Tatiszczewowi, rząd rosyjski wcale sięjednak zjej załatwieniem nie kwapił. Ale obywanie się bez biskupów w ogóle nie było zamiarem rządu, gdyż rzucałoby to zbyt jaskrawe światło na nieszczerość ce- sarską i wobec Watykanu, i wobec kanclerza wiedeńskiego. Wiado- mo przecież, że szereg czynności liturgicznych i niektóre sakramenty mogą w świetle nauki Kościoła tylko przez biskupów być sprawowa- ne. A właśnie dwie liczne w wiernych diecezje Królestwa (warsza- wska i włocławska) były biskupów pozbawione. Paskiewicz zapro- ponował zatem wyświęcenie na biskupów dwóch administratorów: diecezji warszawskiej - Straszyńskiego i kujawsko-kaliskiej - To- maszewskiego. Cesarz się zgodził, w grudniu zaś 1835 r. przedstawi- ciel Rosji w Rzymie Kriwcow wyrażał w piśmie do kardynała Ber- nettiego nadzieję, że papież będzie widział w tym kroku cesarza dowód stałej jego troski o dobro poddanych katolickich. To miała być zatem jedyna zapłata cesarza za encyklikę Cum primom, jedyne speł- nienie wyrażonej w niej nadziei, że potężny cesarz okaże się dla swych katolickich poddanych łaskawy. Danajowy był to dar dla Ko- ścioła, rząd rosyjski chciał widać wejść na drogę rządzenia diecezja- mi nie biskupów ordynariuszy, lecz biskupów administratorów. Nie można było jednak tego daru odrzucać, toteż choć kongregacja do spraw kościelnych nadzwyczajnych opowiedziała się za odrzuce- niem propozycji rosyjskiej, papież, biorąc pod uwagę potrzeby wier- nych, zgodził się na mianowanie Sttraszyńskiego i Tomaszewskiego biskupami, pod warunkiem wszakiże, by zrzekli się urzędów wika- riuszy kapitularnych i administratorów diecezji, na które to urzędy kapituły miały wybrać innych duchcownych. Zastępca chorego kardy- I nała Bernettiego, zręczny i układrby Capaccini tłumaczył posłowi rosyjskiemu, że na łączenie funkcji 1 biskupa i administratora wjednej osobie papieżowi nie pozwalają jjego przysięgi i jego sumienie. Odpowiedź ta nie bardzo była na Irękę rządowi rosyjskiemu, nowe ; wybory mogły wysunąć ludzi, ktćór.ych by rząd sobie nie życzył, dotychczasowi zaś znani rządowi aadministratorzy mieli być pozba- wieni prawie wszelkiego znaczeniat. Toteż, gdy nowy papieski sekre- j tarz stanu, kardynał Lambruschini,, podsunął rządowi wyjście z tej , sytuacji, rząd musiał się na to zgodłzić. Skoro cesarz ma zaufanie do Straszyńśkiego i Tomaszewskiegoa, tmaczył posłowi rosyjskiemu kardynał, i skoro przeciw nim nie rrna nic do zarzucenia Stolica Apo- stolska, to czy nie lepiej zrobić ichl biskupami ordynariuszami? Ce- sarz zatem zgodził się na takie rozvwiązanie sprawy, papież zaś przy- rzekł dokonać natychmiast nominacji kandydatów cesarskich, skoro tylko ukończony zostanie proces kanoniczny w ich sprawie. Pismo j sekretarza stanu, donoszącego o tynn posłowi rosyjskiemu, minęło się jednak z pismem Kriwcowa, przedsstawiającym Watykanowi innąjuż ' zgoła propozycję. Kriwcow zawi damiał mianowicie Lambruschi- niego, że cesarz rosyjski mianowaił Choromańskiego arcybiskupem warszawskim, Straszyńskiego bisk;upem augustowskim, Tomaszew- skiego - kujawsko-kaliskim. Co ,płynęło na tę zmianę sytuacji? ! X. Straszyński, jak się to niżej je;szcze podkreśli, miał przyjaciela w Warszawie, generała Pankratievt,a, a przez niego i wpływ u rządu ogromny, gdy jednak generał umar.ł, do Warszawy zaś przybył zręcz- ny i ambitny biskup prawosławn, pntoni Rafalski, wpływy Stra- szyńskiego zmalały tym bardzie, że ujemnie go przed Antonim i przed dyrektorem Komisji Wyzn,ań przedstawiał biskup koadiutor płocki Franciszek Pawłowski. Karldydatura Straszyńskiego na arcy- , biskupstwo została zatem utraconta, skoro jednak w Warszawie bi- skup był potrzebny, cesarz zaś zgocił się nie wysuwać biskupa admi- nistratora, powstała więc kwestia, obsadzenia arcybiskupstwa war- szawskiego. Chęć wielką na objęcie tej godności miał Pawłowski, zupełnie sięjednak do niej nie nad;awał. Biskup Gutkowski przedsta- ' wiał go w Rzymie jako człowiek,a "wątpliwej wiary", był ponadto Pawłowski człowiekiem rubasznm, tak że go nawet do delegacji dziękującej carowi za Statut organiczny nie można było przedstawić. 110 , 111 Najpoważniejszym kandydatem był tedy Choromański. W styczniu 1837 r. dwaj nowi biskupi otrzymali sakrę biskupią, Choromański zaś, będący już biskupem - paliusz arcybiskupi z rąk Pawłowskiego. Tu, nawiasowo, dla większej jasności, warto dać choć krótką tych trzech pasterzy charakterystykę. Stanisław Henryk Choromański, proboszcz z Zambrowa, potem prałat katedralny płocki, od r. 1828 biskup sufragan augustowski, od 1834 był wikariuszem kapitularnym i administratorem diecezji au- gustowskiej. Lubiący o swych kolegach biskupach się rozpisywać i to zwykle ujemnie Gutkowski malował przed papieżem Choromań- skiego jako "człowieka podstępnego, nikczemnego, hipokrytę, mie- szającego się stale do spraw świeckich". Niewiele było zdaje się w tych słowach przesady. Dla rządu był to człowiek pewny, lojalnie przecie wobec prawowitej władzy, jako się rzekło, w r. 1831 postę- pował, łaskę też sobie cesarskąjuż wyjednał, cofającego się z gwar- diami Wielkiego Księcia Michała suto u siebie przyjmując. Zaprzy- jaźniony z biskupem prawosławnym Rafalskim, jemu też zdaje się swoje na arcybiskupa wyniesienie zawdzięczał. Lojalny był zawsze, otwierając w r. 1837 swą przemową Akademię Duchowną warszaw- ską, carskie zasługi dla Kościoła przez wszystkie odmieniał przy- padki. Walenty Maciej Tomaszewski godnym był arcybiskupa sąsiadem. Karierę swoją rozpoczął podobno od oskarżenia X. Jasińskiego, administratora diecezji kujawsko-kaliskiej, o sprzyjanie rewolucji. To samo miał robić co prawda i Choromański w stosunku do biskupa Manugiewicza, ale ten ostatni był ordynariuszem, znalazł też u Stro- gonowa, a podobno i u innych protekcję. X. Jasiński jej nie znalazł, musiał zatem z administratorstwa diecezją ustąpić. Objąłją tedy do- tąd nieznany kanonik Tomaszewski. Nawet gdy został biskupem, katolickiej teorii o życiu duchownego do siebie zdaje się w praktyce nie stosował. Nie lepszym też był podobno Polakiem, opinię miał pod tym względem na emigracji nieświetną. Z całej tej trójki biskupów dodatnio wyróżnia się tylko Paweł Straszyński. Protegowany biskupa, później arcybiskupa Skarszew- skiego, lubelski a potem warszawski katedralny kanonik, w czasie powstania listopadowego odmówił prLysięgi rządowi rewolucyjne- mu, wskutek czego XX. Puławski i Szynglarski chcieli go przyśpie- szonym sposobem z tego świata usunąć. Musiał się tedy ukrywać, ale za to po upadku powstania tem pewniej na wody kariery wypłynął. Został referentem przy komisji rządowej spraw wewnętrznych i du- chownych, a gdy X. Paszkowicza wypchnął do Kielc, został najego miejsce administratorem archidiecezji warszawskiej. Wpływowy był w Warszawie ogromnie, zwłaszcza z powodu swej przyjaźni z gen. Pankratiewem, lojalnością płacił za to rządowi. On miał być inicja- torem potępienia powstania, on miał być twórcą rozporządzenia ce- sarskiego z r. 1835 o prawie małżeńskim. Podkopał go dopiero ubo- cznie Pawłowski, bezpośrednio Rafalski. Arcybiskupem nie został, wysłano go na odległe i nieświetne biskupstwo. Przykro ten zawód odczuł i z żalem do swej diecezji odjeżdżał, zresztą najwpływo- wszym księdzem w Królestwie już od dwóch lat być przestał. Jako duchowny byłjednak bardzo gorliwy. Pochlebne mu pod tym wzglę- dem świadectwo wydał biskup Skórkowski. W dziejach diecezji au- gustowskiej ładną swymi rządami zapisał kartę. W smutnych dla Kościoła w Królestwie czasach paskiewiczowskich jest to jedna z najlepszych postaci biskupich. Trzy te nominacje biskupie to jedyny właściwie sukces Stolicy Apostolskiej w stosunku do rządu rosyjskiego w omawianych przez nas latach. Ale i ten sukces łączy się właściwie już z rządami kardy- nała Lambruschiniego, choć realizować się zaczął jeszcze za rządów Bernettiego. 112 Warszawa 1958), a nie jest ono obce już zupełnie nowej wypowiedzi i to nie dyskusyjnego, lecż podręcznikowego charakteru (KazimierżBobówski, Krzysz- tof Burski, Bronisław Turoń, Encyklopedia nauk pomocniczych l:istorii nawożyt- nej i najnowszej; Wrocław 1976). Jednak obok tych głosów protektorów lokujących nauki pomocnicze historii nowożytnej i najnowszej na wąskim wprawdzie i niedogodnym dla nich marginesie warsztatu badaczy epok wcześniejszych pojawiały się inne; wydawało ślę, że źródła nowożytne, szczególnie drukowane; są łatwo czytelne i nie wymagają od badacza żadnego paleograficznego przygotowania, dokumentacja pisana XIX i XX w. jest bardzo podobna do tej, ż którą stykamy się codziennie wszyscy, sądzono więc, że zbędna jest tu dyplomatyka, badań genealogicznych w zakresie ostatnich stuleci raczej się nie prowadzi, trudno też więc przyjąć myśl Kaczmarka, aby genealogię szlachecką, już nieaktualną, zastąpić na dawną modłę, tylko w stosunku do innej grupy społeGznej, genealogią rodów robotni- czych. I ta dziedzina, zdawało się, traci więc przydatność. Na tego typu argumentacji, dotyLzącej także innyGłi dyscyplin pomocni- czych, opierano twierdzenie, że dla badań dziejów nowożytnych i najnowśzych zbędne są w ogóle jakiekolwiek nauki pomocnicze (op. Karot Buczk na VIII Powszechnym Zjeździe Historyków Polskich, Piotr Bańkowski tamże, VIII Powszechny Zjazd Historvków Polskich w Krakowie 14 - I i IX 1958 roku . referaty i dyskusje, t. 1X, Warszawa 1960). Bardziej praktycznie niż teoretycznie do eliminowania nauk pona.cniczych historii nowożytnej i najnowszej przyczyniali się także niektórży piszący .o tej epoce. Dystansowali się oni od dziejów jako całości, wąsko wyspecjalizowani, wolni od refleksji metodologicznej, niekiedy koniunkturalni wobec współezesno- ści, wywierającej silniejszy nacisk niż epoki, które już odeszły, mniej przywiązy- wali wagi iu poprawności warsztatu, ten bowiem, bywało, że im nawet prresrkadzał. Jednak w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleći na tle dyskusji i przemian metodologicznych niektóre z dawno uprawianych dyscyplin pomocniczych historii znalazły nowe zastosowanie. Witold Kula pokazał, jak dawna, przede wszystkim erudycyjna metrologia, poddana naciskowi nowych pytali, udzielić może niespodziewanych odpowiedzi o władzy, gospodacstwie i społezeństwie (Miary i ludzie, Warszawa 197U oraz Problemy i metody historii gospodarczej, Warszawa 1963), paleografia została rozbudowana. i zruacznie powiększyła własne, nie "usługowe" cele badawcze (Aleksander Gieysztor, arys dziejów pisma lacińskiego, Warszawa 1973; Karol Górski, lhografia gotycka, Toruń 1960). Gerard Labuda w artykule otwierającym nove czaopisrno - "Studia Źródłoznawcze", przedmiot niegdyś o charakterze porźądkowym, rzadko wiązany ze społecznym konteksteir powstawania, formy i t'reści źródeł --- ich 6 klasyfikację - przedstawił eksponując te społeczne związki. Poszerzał się nurt badań traktujących wszelkie źródło historyczne jako fakt historyczny, taki sam jak inne, wymagający więc podobnego traktowania jak inne i nie tylko przez treść słowną, lecz i przez cechy formalne oświetlający społeczną rzeczywistość. W tym spojrzeniu nauki pomocnicze przybrały więc dwojaki charakter: świad- cząc usługi różnym dziedzinom badań historycznych znalazły też własne cele badawGze pozwalające "pcaznać źródła" i ich społeczny kontekst. auważony już wcześniej przyrost nowych rodzajów źródeł przybrał na sile, a dotyczył czasów najnowszych. Pojawiła się fotograBa, film, nagranie, nowo- czesna dokumentacja statystyczna, buchalteryjna, projektowa-kosztorysowa, prasa. Wszystkie te rodzaje źródeł stać się mogły przedmiotem zainteresowania r listeryka, wymagały jednak wiedzy o sposobie ich powstania i umiejętności specjalistycznej interpretacji. Właściwe odczytanie, rozumienie i interpretowanie treści op. dokumentacji rojektowo-kosztorysowej wymaga znajomości podstawowych przynajmniej źasad rysunku i opisu technicznego, wielka część źródeł gospodarczych jest niema wobe; badacza, który nie zna zasad buchalterii, nie zawsze jest łatwo ustalić autentyczność fotograBi nawet w specjalnym laboratorium, a na pewno `nie jest to możliwe bez podstawowej wiedzy o technice fotografi. Bardzo ;'znaczna część dokumentacji czasów najnowszych wymaga więc pewnej wiedzy ` nie reprezentowanej w dotychczasowym warsztacie badawczym historyka, postulowano więc, że ma on tę wiedzę opanować. Taka sytuacja skłoniła niektórych historyków do uznania na tej samej zasadzie wielu innych nauk, umiejętności i dziedziń wiedzy za przynależne do nauk pomocniczych. Ta myśl wspierała się nie tylko na hermetyczności niektórych rodzajów źródeł, lecz także na przeświadczeniu, iż nauki pomocnicze, i tylko one, mają na kształt systemu planetarnego otaczać historię i jej służyć. Taką konstrukcję łatwo sprowadzić do absurdu przypominają.c uniwersalnóść przedmiotu historii, a z drugiej strony genezę i samoistność anektowanego obszaru. łopoty z określeniem miejsa i klasyfikacji, zakresu i zadań nauk pomocni czych proponowane też rozwiązać zwracając uwagę na to, że wśród dyscyplin pomocnych historykowi są takie, które powstały w kręgu badań historycznych lub najego peryferiach i w tym krgu głównie pozostawały, tu były pielęgnowane i rozwijane. Są też takie, które początek swój wzięły spoza historycznych potrzeb praktycznych i zostały niejako przejęte, odziedziczone przez historyków, gdy traciły stopniowo swe pozahist.oryczne znaczenie. Są wreszcie i takie, które rozwinęły się poza badaniami historycznymi i tam do dziś znąidują główny , obszar swego działania, będą też rozwijane bez względu na zainteresowania historyka. Zwracano też uwagę na to, że w przypadku tej trzeciej grupy historyk korzysta w zasadzie z wyników osiągniętych poza jego polem działania, natomiast w przypadku grupy pierwszej wyniki badań dysevnlio pnocniczych powstają w warsztacie, historyka. 7 W poszukiwaniu sposobu wyrażenia relacji tych wszystkich dyscyplin i historii stworzono już dawno terminy "nauki pomocnicze" i "nauki posiłkują- ce", z punktu widzenia klasyfikacji nauk te terminy niewiele jednak wnoszą. Zxrtieniły się również rozmiary i propozycje wewnętrzne zasu źródeł__ dotyczących czasow nanowszych. Wypadnie do tej sprawy powrócić, tu jednak przyjąć można, żę jętościwo 7ródła te stanowią ogromną większość zasobu instytucji gromadzących dokumentację (archiwa, biblioteki, muzea itp.J. Tak więc coraz bardziej widoczna stawała się potrzeba uzbrojnia historyka i coraz wyraźniej widać było, że musi to być broń nowa. Na pierwszy plan wysuwała się kwestia objętości źródeł - trzeba było "znaleźć nić przewodnią przez ten labirynt" (Zand), która doprowadziłaby historyka do właśćiwych źróe; Sytuacja była' więc przeciwna w stosunku do tej, z jaką spotykali się historycy średniowiecza, stale zmuszeni do intensywnej eksploatacji skąpej podstawy źródłowej. W istocie rzeczy jednak "problem Zanda" leżał w sferze techniki informacji, szczególnie w przedkomputerowej epoce. Przedstawione tu rozbieżne stanowiska dadzą się sprowadzić do dwóch grup. Do pierwszej należą te, które za podstawę przyjmują ogólną klasyfikację nauk, a więc teoretyczny punkt vdniesienia. Czasy najnowsze przyniosły wielki i owocny rozwój różnych dyscyplin, powstających na dotychczas granicznych terenach, łączących metody i przedmiot badań z dwóch sąsiednich, a nawet odległych pól. Określenie miejsca nauk pomocniczych historii w ogólnej strukturze nauki może być więc przydatne jako zabieg porządkujący ex post, a nie jakó dyrektywa praktyczna wyznaczająca ich zakres i zadania. Druga grupa poglądów to te, które podstawę określenia zakresu i zadań nauk pomocniczych historii nowożytnej i najnowszej upatrują w potrzebach praktycz- nych, te zaś wynikają z tematów podejmowanych przez badaczy i z cech podstawy źródłowej. Tematyka badawcza nie jest możliwa do przewidzenia, nie jest więc też możliwe aprioryczne ustalenie zamkniętego systemu nauk pomocni- czych. Pewne jego elementy określić moźna jednak i tutaj. Rzeczjasna, charakter niniejszego skryptu, koncentracja na celach praktycz- nych, sprawia, że układ jego i zakres zbliżony jest do tego drugiego wariantu - przesądza więc tutaj struktura żródeł traktvwana możliwie szczegółowo i nieco na wyrost. Układ skryptu powtarza więc jedną z możliwych klasyfikacji źródeł historycznych bez zamiaru rozważań teoretycznych na ten temat, pogrupowanych "technicznie", wedle miejsc przechowywania źródeł, one to bowiem w dużym stopniu decydują o sposobacl provadzenia poszukiwań. Zajęcia z nauk pomocniczych historii nowożytnej i najnowszej służyć mają jednak celowi takiemu samemu, jak i wszystkie z zakresu histvrii, mają więc wyrobić w ucza;stnikach potrzebę krytycznego traktowania źródła, nawyku sprawdzania informaćji zawartej w źródle i wszechstronnego jej wykorzystania, 8 wreszcie wyrobieniu właściwego stosunku do pozostałości epok minionych. Skrypt niniejszy pooprzedziły liczne skrypty poświęcone naukom pomacni- czym epok wcześniejszych. Wyłącznie noważyttaych i najnowszych dotyczy tytka jeden: wspomnianyjuż, wydany przez Uniwersytet Wrocławski. Recenzje, które się ukazały, zwalniają ze szczegółowego rozpatrywania bardzo licznych manka- mentów tego wydawnictwa. Maszynopis ninijszego skryptu przeczytali krytycznie Pan Prof. Aleksander Gieysztor i Pan Prof. Andrzej Tomczak. Ich uwagi i rady pozwoliły poprawić niejeden błąd i przyczyniły się da ulepszenia tekstu, zechcą więc obaj Panowie przyjąć słowa szczerej wdzięczności. Szczerze wdzięczny jestem ia.kże moim Kolegom z Zakładu Nauk Pomocniczych IH UW, którzy dzielili się ze mną swymi doświadczeniami dydaktycznymi i w nijednym życzliwie dopvmogli. ROZDZIAL X POLITYKA WATYKANU I POLACY 1832-1837 Encyklika Cum primom musiała wywołać ogromne wrażenie wśród Polaków. Wprawdzie w XIX w., i za czasów Księstwa War- szawskiego, i za czasów Królestwa, nie brak było w Polsce ludzi obojętnych, a nawet wrogich w stosunku do Kościoła, ogół jednak był katolicki i to zarówno w kraju, jak i po r. 1831 na emigracji. Krok papieski tym bardziej musiał zaboleć Polaków, że na sztandarze po- wstania wywieszali chętnie -jak się rzekło - i hasła religijne. Nic dziwnego, że wrażenie to musiało się przejawiać i na zewnątrz w for- mie polemizowania z encykliką czerwcową. Właściwa polemika za- cznie się, co prawda, znacznie później, głównie po r. 1842, po allo- kucji, w której papież przypomniał swój krok w sprawie polskiej sprzed lat dziesięciu, ale już po r. 1832 głosów na ten temat nie brak. Oczywiście nie w samej Polsce, bo tu krytykowanie encykliki było niemożliwe. Rząd rosyjski był z niej zadowolony, biskupi ją przyjęli, jej nauka była wodą na młyn wszystkich zresztą rządów rozbior- czych, nie pozwoliłyby one zatem na przeciwstawanie się krokowi głowy Kościoła. Inaczej na emigracji, gdzie, zwłaszcza we Francji i Anglii, istniała swoboda mówienia i pisania. Ponieważjednak prasa polska na emigracji w r. 1832 i następnych dopiero się kształtowała, ważniejsze i trwalsze czasopisma emigracyjne powstają stopniowo dopiero później, gdy już sprawa encykliki czerwcowej jest mniej aktualna, nic dziwnego zatem, że pismu papieża nie towarzyszy głoś- ny wybuch niezadowolenia czy też próba wyjaśniania tego pisma w prasie,jak to będzie miało miejsce później. Alejakkolwiek polska prasa emigracyjna kształtowała się dopiero, wyraźne stronnictwa po- lityczne i społeczne dopiero krzepły, tojednak emigranci wynosili na obczyznę swe dotychczasowe, już w kraju wyrobione, choć na emi- gracji dalej rozwijane sympatie i antypatie, poglądy i tradycje. W chwili gdy wychodziła w świat encyklika Cum primom, główny- mi organizacjami polskimi na emigracji były: Komitet Narodowy, Towarzystwo Demokratyczne, Komitet Emigracji Polskiej, Sejm Polski, Legacja Polska i Towarzystwo Literackie. Komitet Narodo- wy dogorywał wówczas; Towarzystwo Demokratyczne dopiero po- wstało; Komitet Emigracji powstał dopiero w październiku 1832 r.; Sejm, choć pierwszy razjuż w styczniu tego roku zebrany, prowadził żywot całkiem suchotniczy i nigdy w całości na emigracji zebrać się nie zdołał. Pozostawała Legacja Polska i Towarzystwo Literackie, przy czym to drugie również dopiero w r. 1832 powstało. Legacja zaś istotnie zaczęła podejmować kroki zmierzające do zneutralizowania czy przekreślenia encykliki czerwcowej. Ale powody właściwe, dla których tylko Legacja sprawę tę podjęła, leżały o wiele głębiej niż w warunkach li tylko upadania Komitetu Narodowego czy powsta- wania Towarzystwa Demokratycznego. Oto zarówno w jednej orga- nizacji, jak i drugiej, tak zresztą jak i w Komitecie Emigracji Pol- skiej, rej wodziły czynniki radykalne, demokratyczne, wobec Ko- ścioła jeśli nie wrogie, to obojętne. Akt papieski przyjąć musiały z niechęcią i oburzeniem, ale przeciwdziałanie temu aktowi bronią religijną przez urabianie opinii czy dyplomatyczną na terenie Waty- kanu nie mogło się stać ich zadaniem. Podjąć je miały czynniki inne, związane z Kościołem. Schematyczny to bez wątpienia podział i nie- zupełnie ścisły, później zaś, w kilka lat po r. 1832, nawet całkowicie nieścisły, w każdym razie w r. 1832 ujmujący ze znaczną dozą słusz- ności nastroje i przekonania emigrantów polskich, a mianowicie po- dział na obozy polityczne: Czartoryskiego i demokratyczny. Już we wrześniu 1832 r. obóz Czartoryskiego zaczyna swego rodzaju "wal- kę" z encykliką Cum primom. Oto w tym bowiem miesiącu angielski "Times" pisze, że papież, podpisując breve do biskupów polskich i spełniając w ten sposób życzenie cesarza rosyjskiego, wezwał Po- laków, by słuchali ukazów cara. Zaraz potem rezydent polski w Rzy- mie udał się do papieża z reklamacją na ten temat, wykazywał, że rząd rosyjski niszczył katolicyzm, prześladował księży, wywoził dzieci polskie do Rosji, zmuszał ludność do przechodzenia na prawo- sławie. Papież miał odpowiedzieć, że nic nie wiedział o tym, że przeciwnie - był przekonany o wybornym usposobieniu cara dla katolicyzmu. Artykuł ten opiera się na kilku poważnych nieścisłościach, bo przecież w r. 1832 rezydenta polskiego w Rzymie nie było, papież zresztą nie mógłby mu odpowiedzieć, że o prześladowaniu Kościoła 114 115 w Rosji nic nie wie, skoro o tym -jak się wyżej podnosiło - dobrze wiedział. Bądź co bądź, jedno wynikało z listu tego niewątpliwie: oto papież dlatego wydał swe brewe, że został przez cesarza rosyjskiego wprowadzony w błąd. Czy jednak treść artykułu została po prostu zmyślona, to wysoce wątpliwe. Być może, że ktoś z Polaków w Rzy- mie mówił papieżowi na audiencji o prześladowaniu Kościoła w Ro- sji, że w odpowiedzi mógł usłyszeć zapewnienie czy przypuszczenie o koXzystnym teraz usposobieniu cesarza dla Kościoła - istotnie taki pogląd wówczas w Watykanie panował - wniosek o błędnym poin- formowaniu papieża wypływał sam przez się. Ktojednak przesłał ten list do redakcji "Times'a"? Argumentacja listu powtórzy się później w pismach na ten temat, wychodzących z obozu Czartoryskiego. W obozie tym najbardziej może, obok samego księcia Adama Czar- toryskiego, zajmował się sprawą encykliki zaufany księcia Włady- sław Zamoyski, ten zaś wówczas w Anglii przebywał. Powstaje za- tem bardzo poważne przypuszczenie, że on to właśnie zajął się wy- drukowaniem listu, a może - bo i to ostatecznie nie wykluczone - był po prostu tego listu inspiratorem, może twórcą. Jakkolwiek bądź, mamy w tym liście jedną z pierwszych prób tłumaczenia kroku pa- pieskiego błędnymi informacjami czy też wprowadzeniem w błąd papieża. Ale bardzo wcześnie zjawia się silniejszy krok ze strony polskiej przeciw encyklice czerwcowej. Zrobił go poeta Julian Ursyn Nie- mcewicz w czasopiśmie "La Polonais". Występuje on przeciw akto- wi papieskiemu, ale z czysto religijnego punktu widzenia. Na ostat- nim konsystorzu - pisze - papież zagroził Portugalii karami kościel- nymi, Rosji jednak papież nie potępił, choć i ona prześladuje Koś- ciół. Przeciwnie, przez swą bullę nakazuje głowa Kościoła słuchać ślepo ukazów Mikołaja i zdaje się aprobować usiłowania autokraty, zmierzające do zniszczenia kultu katolickiego. Toteż można się spo- dziewać, że następstwem tej bulli będzie szereg odstępstw od Koś- cioła. Za to wszystko papież zda przed Bogiem pewnego dnia rachu- nek. Ale dawny wolnomularz, zawsze postępowy, powstaniu nie- chętny wprawdzie z początku, ale później członek rządu narodowe- go, o wiele żywiej odczuł bullę papieską, niż to na zewnątrz drukiem wyjawił. Już we wrześniu bowiem 1832 r. pisał o tym z oburzeniem w swym dzienniku. W bulli widział nakaz ze strony papieża do nie- ograniczonego posłuszeństwa i do kochania Mikołaja. Papież "po- chlebia odszczepieńcowi - mówił - w nadziei, że go w świeckim panowaniu jego wspierać będzie. Jakże podobne bulle podkopują katolicką wiarę. Widać, że zastępca Chrystusa więcej dba o doczesne swe korzyści niż o prawidła jego". Rzecz ciekawa, jeden i ten sam człowiek wypowiada właściwie dwa poglądy, które inni później roz- winą, poglądy podobne do siebie trochę, ale zasadniczo sprzeczne. W "La Polonais" Niemcewicz wskazywał religijne następstwa ency- kliki i to następstwa dla Kościoła jako czynnika duchowego, ale już przedtem, w "Dzienniku", dopatruje się następstw nie tylko religij- nych, ale i doczesnych, dla papieża jako władcy świeckiego. Pier- wsze musiały być dla papieża niekorzystne, stąd cisnął się wniosek, że papież, zgadzając się na nie, musiał być zapewne w błąd wprowa- dzony, drugie były korzystne, stąd wniosek o ukartowaniu całej spra- wy z góry między papieżem i cesarzem. Pogląd pierwszy znajdzie później swój wyraz u Lescoeura, drugi u Lamennais'go. Ale już wtedy, w 1833 r. i następnych obydwa te poglądy istnieją w opinii emigracji polskiej. To, czego obawiał się Niemcewicz w "La Polo- nais", jako pewne stwierdzało pismo emigracyjne "Feniks" z 11 IV 1833 r. w artykule pl. Prześladowanie religii katolickiej w Polsce. Artykuł ten opisywał obszernie politykę antykościelną rządu rosyj- skiego, przedstawiał prześladowanie zakonów i kleru w Rosji, mó- wił o wywiezieniu biskupa Kłągiewicza na Sybir, o wywożeniu dzie- ci polskich, kończył się zaś znamienną uwagą: "Gdyby wśród nie- szczęść... uczucia Stolicy Apostolskiej pocieszały Polaków, łatwiej mogliby znieść prześladowanie... Lecz kiedy ujrzeli, iż Dwór Rzym- ski odpycha ich skargi, że dając wiarę poduszczeniom schizmatyc- kiego ajenta, ogłasza ostatnią bullę do biskupów polskich wydaną, kiedy potomki Sobieskiego, zawsze wierni religii, zawsze kochający ojczyznę, ujrzeli się opuszczonymi od wspólnego ojca, rozpacz za- chwiała ich stałość, opanowała ich dusze i dwa już wypadki zasmu- ciły ogół wyznawców". Oto na Podolu czternaście rodzin szlachec- kich po przeczytaniu bulli papieskiej przeszło natychmiast z katoli- cyzmu na prawosławie, to samo też zrobiło dwóch księży reforma- tów w Kaliszu. Czy dane te były zgodne z rzeczywistością - stwier- dzić trudno; najprawdopodobniej były nieprawdziwe, tak jak i nie- które inne szczegóły artykułu; zapewne jakieś przejście kilku rodzin najprawdopodobniej unickich na prawosławie dało podstawę do ca- łej wersji. Niemniej jednak na emigracji utwierdzało się przekonanie o szkodliwości encykliki nawet z czysto religijnego punktu widze- nia. W kraju nie chcą wierzyć -pisało jedno z umiarkowanych pism polskich - że cesarz i papież są z sobą najlepiej, że papież wie i po- chwala wszystko, co się u nas dzieje. Ale czy papież nie wyklina tych 116 117 - pisało jedno z pism francuskich, zapewne przez czynniki polskie inspirowane - którzy ośmielają się przeciwstawić Mikołajowi? Na dnie tych wszystkich głosów oburzenia, których się tu kilka dla ilu- stracji cytuje, leżał właściwie powód natury politycznej, a nie religij- nej. Idąc na obczyznę, emigranci polscy sądzili, że rychło wrócą do Polski, może wraz z legiami francuskimi, że pobyt ich we Francji czy Angli będzie tylko chwilowy, tymczasowy. Podczas pochodu przez Niemcy do Francji witano ich często entuzjastycznie, koła demokra- tyczne widziały w nich bohaterów w walce o wolność, wśród sa- mych Polaków rosło przekonanie o doniosłości i szczytności powsta- nia. A tu tymczasem z wyżyn Watykanu padły w nich ostre słowa: siewcy podstępu i kłamstwa, buntownicy przeciwko władzy prawo- witej, podstępni zwodziciele. Wśród zdumionych tym elementów religijnych i konserwatywnych musiało powstać połączone z oburze- niem pytanie: czy nie zaszła tu jakaś dziwna pomyłka, nieporozumie- nie, czy papież nie został wprowadzony w błąd? Pogląd ten, jak to dopiero co podniesiono, zaczynał się szerzyć, był konieczny, tłuma- czył wszystko bez narażenia na szwank autorytetu papieża, do które- go elementy te były przywiązane. A skoro tłumaczenie to było samo w sobie prawdopodobne, skoro było koniecznie dla samych tych ludzi potrzebne, to nic dziwnego, że mocą naturalnego, socjologicz- nie bodaj stwierdzonego, w histońi często występującego procesu, stawało się nie - przypuszczeniem, ale prawdopodobieństwem i to coraz większym, z czasem zaś po prostu pewnikiem. Elementy radykalne jednak, demokratyczne, liberalne w pewnym znaczeniu, dla których takie tłumaczenie nie nasuwało się z koniecz- nością wewnętrzną, dla których nie było ono koniecznością potrzeby, musiały rozumować inaczej, tłumaczyć przyczynę kroku papieskie- go zgoła odmiennie. Próbkę tego drogiego tłumaczenia dał w swym dzienniku Niemcewicz. Ale najjaskrawszy, najostrzejszy wówczas wyraz znalazło ono w bezimiennie wydanej broszurze demokraty Siodołkiewicza Refutation de la bulle do papa, adressee aux eveques polonais par on Polonais. Refutacja zarzucała papieżom, że dawniej dawali pomoc królom arcychrześcijańskim i arcykatolickim, aby ci propagowali wiarę, co prawda środkami mało religijnymi, dziś sługa sług bożych porzuca cywilizację i religię katolicką, łączy się z tyra- nami i schizmatykami, broni prześladowcy moskiewskiego, choć ten dąży do zniszczenia katolicyzmu. Papieże patrzą spokojnie i cicho na krzywdy katolików polskich, ale w obronie despotyzmu wydają głośne manifesty. Źle to wybrany moment - sądzi Siodołkiewicz - na obronę prawowitości autokraty azjatyckiego, bo jeżeli Mikołaj jest prawowitym władcą Polski, to gdyby Sobieski nie ocalił Wied- ! ma, sułtan turecki byłby prawowitym władcą Austrii i Węgier. Ale jakim prawem - mówi autor-pisze papież o prawowitości do bisku- pów polskich? Przecie na Zygmuncie III dynastia w Polsce wygasła, Polacy zaś odtąd wybierali sobie królów. Panowanie Mikołaja w Pol- sce ma swe źródło w przemocy zbrojnej, a gdzież to w Piśmie św. jest napisane, że tyran, który siłą zawładniejakimś krajem, staje sięprzez to władcą z woli Bożej? Tak rozumować to wątpić w istnienie Boga, który winien być sprawiedliwy. Czyżby Jego Świątobliwość nazywał dziełem Bożym kongres wiedeński, tę garść intrygantów, którzy dzielili narody jak trzodę? Naród polski nie jest na tyle głupi, by uwierzył, że haniebny podział jego kraju to wola Boża. Na końcu Refutacji szły mocne słowa, że wszystkie wojny domowe i rozterki religijne w Polsce były następstwem intryg papieży. Autor wyrażał nadzieję, że kler polski nie oddzieli się od sprawy narodowej, a wów- czas Polacy będą mieli prawo instalować swego papieża w Warsza- wie, bo papież rzymski łączy swój głos z tymi, którzy żyją z nie- szczęść i poniżenia ludu. Pamflet Siodołkiewicza był pisany namiętnie, pod wpływem obu- rzenia i nienawiści; mimo to byłjednak- zdaje się-wyrazem poglą- dów pewnej części opinii emigracyjnej. Taż sama opinia znalazła swój wyraz i w poezji dzięki Słowackiemu. Chciał się on przeciwsta- wić Mickiewiczowi m.in. z powodu poglądu tegoż na bullępapieską. Mickiewicz bowiem, choć dość żywo interesował się nią, jak sądzić wolno, i choć znał zmierzające dojej uzyskania intrygi Gagarina, nie przejął się nią tak głęboko jak Słowacki. Księgi narodu i pielgrzym- stwa polskiego, powstałe jesienią 1832 r., jakkolwiek potępione przez oficjalne czynniki duchowne jako rzecz "pełna złości i lek- komyślności", aluzji żadnej do encykliki nie zawierały. Co więcej, Mickiewicz - w świetle relacji Słowackiego - miał nawet bronić tej encykliki. Wytłumaczyć to postępowanie Mickiewicza nietrudno. , Niedawno, bo wiosną 1830 r. przeszedł on proces odrodzenia religij- nego, dokładnie mówiąc - katolickiego, pogodził wówczas uczucia Polaka z wiernym przestrzeganiem nauki Kościoła. Upadkiem po- wstania przejął się mocno, ale silny nastrój religijny trwał u poety i nadal. Pisane wiosną 1832 r. Dziady oz. III są tego wyraźnym do- wodem, zresztą ton religijny istnieje i w Księgach Narodu. Tak na- stawiony poeta mniej reagował wówczas na bullę papieską; na poli- tykę Kościoła zareaguje on ostro, ale dopiero później, w okresie to- 118 119 wianizmu. Inaczej Słowacki. Przechodził on za młodu okres misty- cyzmu, choć nie w znaczeniu katolickim, był swego czasu nawet "egzaltowanie pobożny", głęboko religijny pozostał zresztą i nadal, ale już po przybyciu do Warszawy, w lutym 1829 r., w swych utwo- rach poetyckich zajmuje stanowisko antykatolickie, nawet wolte- riańskie. Taki pozostał i tak go zastała bulla Grzegorza XVI. Za- chwiać katolicyzmem poety nie mogła, bo byłjuż słaby, ale zdaje się, że usunęła go z duszy poety na pewien czas zupełnie i że słowa Kordiana: "Wiara dziecinna padła na papieskich progach" stosowały się słusznie do stanu duchowego poety po r. 1832. Zresztą bulli tej Słowacki nie zapomni papieżowi i później. Takie oto było tło, na którym "walkę" z brewe Cum primom po- dejmował obóz ks. Adama Czartoryskiego, jedyny -jako się rzekło - silny obóz katolicki na emigracji w latach trzydziestych. Mówiono już o tym, że obóz ten starał się poruszyć prasę w duchu do swych zamiarów odpowiednim, tu poruszyć wypada inne sposoby tej "wal- ki" i jej samej powody. Już wkrótce po otrzymaniu wiadomości o bulli jeden z doradców księcia, spiritus movens całej tej "walki", Władysław Zamoyski, proponował Czartoryskiemu wydanie uro- czystego oświadczenia, które miało oględnie dowodzić, że papieża wprowadzono w błąd, że jego krok wywarł szkodliwy wpływ na społeczeństwo polskie, że Polakom sprawił wielką boleść. Miał to być rodzaj manifestu w obronie katolicyzmu polskiego, podpisany miał być przez znakomitych Polaków. Pomysł ten nie doszedł wprawdzie do skutku, ale myśl wpływania na Watykan w kierunku zmiany jego postępowania pozostała. I pozostać musiała, gdyż dla obozu Czartoryskiego nie była to sprawa obojętna. Wiadomo, że wszystkie usiłowania Wielkiej Emi- gracji zmierzały do odzyskania niepodległości Polski. W tym celu zaczęto uprawiać pewnego rodzaju politykę zagraniczną i to zarów- no ze strony obozu Czartoryskiego, jak i ze strony obozu demokra- tycznego. Na terenie Rzymu mógł pracować tylko ten pierwszy obóz. Toteż stawiając za punkt wyjścia politykę zagraniczną, musiał on zwrócić uwagę na doniosłość stanowiska Rzymu dla sprawy odbu- dowania Polski i to z trzech bodaj powodów. Naprzód liczono wiele na znaczenie Watykanu dla niektórych spraw, które mogły przyczy- nić się do poruszenia sprawy polskiej. Tak na przykład misjonarze katoliccy mogli sporo działać w kierunku antyprawosławnym, a więc antyrosyjskim na tych terenach, na których chciała zapanować Rosja; dalej, papież mógł wpływać na biskupów polskich, by się przeciwstawili żądaniom czy to Rosji, czy Pros, choć tych ostatnich znacznie mniej się obawiano. To raz, a po wtóre liczono się w tym obozie z katolickim nastrojem w Polsce. Skoro Polska miała wrócić do życia przez powstanie w kraju, dokonane w odpowiednich okoli- cznościach, to trzeba było zatrzeć wrażenie, jakoby władza cesarza rosyjskiego była prawowita, a zwalczanie jej było grzechem. To by przecie paraliżowało akcję powstania. Nie mniej ważny był i powód trzeci. Obóz Czartoryskiego był głęboko katolicki. Katolicki na swój sposób, bez wątpienia, nie w sensie bezwzględnej uległości wobec Stolicy Apostolskiej oczy- wiście, chodziło raczej z związanie sprawy narodowej z religijną, przy czym tę drugą podporządkowywano raczej pierwszej, traktowa- no jako środek do uzyskania celu zasadniczego, pierwszorzędnego, a tym była niepodległość kraju; bądź co bądź katolicki był ten obóz niezaprzeczenie, a posługiwanie się katolicyzmem płynęło nie z zi- mnego wyrachowania li tylko, lecz z głębokiego przekonania o ści- słym związku tych dwóch spraw. Wprawdzie później Czartoryski narazi się czynnikom, które sprawę religijną będą stawiały ponad wszystko, będzie nawet zwalczany przez te czynniki, ale w r. 1832 i następnych obóz Czartoryskiego to jedyne stronnictwo religijno- katolickie na emigracji. W jakiej mierze sam książę Adam był głową swego obozu i czy od niego wychodziły pomysły takiego czy innego działania - to mniejsza, faktem jest, że na teren Rzymu Czartoryski zwrócił baczną uwagę zaraz po wydaniu brewe czerwcowego. Na razie uwaga ta przejawia się w postaci korespondowania z Polakami przebywającymi w Rzymie i w postaci starań wpływania przez nich na kurię papieską. Korespondencja ta istnieje już na początku 1833 r. W związku z nią, jak to jeszcze raz podnieść wypada pozostaje kampania prasowa Czartoryskiego. Właśnie w styczniu 1833 r. do- nosił ktoś Czartoryskiemu z Rzymu, że krok papieski w sprawie pol- skiej ganił patriarcha jerozolimski i że papież tłumaczył się naci- skiem ze strony rządu rosyjskiego oraz tym, że został wprowadzony w błąd. Nie wiadomo, kto był autorem tego listu. We Włoszech ba- wiła wówczas siostra Czartoryskiego Zamoyska, we Włoszech był również Zdzisław Zamoyski, brat Władysława, i to już w styczniu 1833 r., ale kto z nich był w Rzymie na początku tego roku i czy list pozostaje w związku z nimi - nie wiadomo. Niedługo potem Czarto- ryski ma nowe wiadomości z Rzymu na ten temat i dzieli się nimi zaraz z Legacją Polską w Paryżu. Tu dodać wypada, że powstała 120 121 jeszcze w marcu 1831 r. Legacja ta, kierowana przez Ludwika Plate- ra i gen. Kniaziewicza, działa w porozumieniu z księciem Adamem. Razem też zajmują się oni i sprawą rzymską. Otóż w lutym 1833 r. bawiący wówczas w Londynie Czartoryski donosił Legacji, że do Rzymu doszła wiadomość, iż w Polsce 14 rodzin szlacheckich po otrzymaniu wiadomości o brewe papieskiem z czerwca 1832 r. od- szczepiło się od Kościoła. Zrobiło to wielkie wrażenie w otoczeniu papieża. Wielki inkwizytor robił podobno ostre wyrzuty z tej racji papieżowi i groził odpowiedzialnością. "Papież odpowiedział z pła- czem, że odpowiedzialność spadnie na tych, którzy go oszukali, któ- rzy groźbą i obietnicami nakłonili go do tego kroku". Wiadomość 0 odstępstwie 14 rodzin i o żalu papieża Czartoryski powierzył zaraz prasie emigracyjnej; wieść o tym, że robiono papieżowi wymówki z racji brewe Cum primom, miała na razie pozostać w tajemnicy. Skoro takie wiadomości posiadano z Rzymu, trzeba było zaraz " skorzystać z nadarzających się przychylności" i działać. Już na po- czątku tegoż samego roku 1833 Czartoryski w porozumieniu, zdaje się, z Ludwikiem i Cezarym Platerami, Kniaziewiczem oraz Gusta- wem Małachowskim formułuje program działania w Rzymie. Cho- dzi w tym programie o cztery sprawy: o powstrzymanie i zneutrali- zowanie szkodliwych skutków bulli papieskiej w Polsce, o wybór i przygotowanie do specjalnej działalności w Polsce jakiegoś zako- nu, o założenie w Rzymie bursy dla księży polskich, synów emigran- tów, i wreszcie o wysłanie urzędowej reprezentacji papieskiej do Rosji. Myślano też o zaproszeniu kogoś z dostojników rzymskich na protektora katolicyzmu w Polsce i układano czy też ułożono specjal- ną dla niego instrukcję. Tłumaczono w niej, że chodzi tu o misję religijną raczej niż polityczną. Polska przecież była zawsze katoli- cka, jednym z pierwszych kroków sejmu powstańczego było zwró- cenie się do papieża z prośbą o interwencję na rzecz Polski. Polacy podczas powstania bronili swych ołtarzy i ognisk domowych równo- cześnie. To, co powiedział ojciec Sw., było przeciwne jego własnym zasadom i interesom. Autorem tej instrukcji był, zdaje się, Gustaw Małachowski; kiedy zaczęli pracę - nie wiadomo, ale bodaj już w styczniu lub na samym początku lutego 1833 r. Wreszcie memoriał został skończony i wysłany w kwietniu 1833 r. do siostry Czartory- skiego Zamoyskiej we Florencji. Nie onajednak miała dalej prowa- dzić całą sprawę, ale - najprawdopodobniej - Zdzisław Zamoyski. On był pierwszym znanym nam przedstawicielem sprawy polskiej w Rzymie, choć ubocznie tylko, bez stawiania sobie tego za cel główny. Kiedy przybył do Rzymu - nie wiadomo, może na wiosnę 1833 r., w Rzymie też aż do końca tego roku przebywał. Czy i jola zrobił tam użytek z memoriału o prześladowaniu Kościoła w Rosji, powiedzieć trudno, owym proponowanym protektorem katolicyzma w Rosji również najprawdopodobniej nie został nikt. Jeszcze we wrześniu 1833 r. Władysław Zamoyski radził Zdzisławowi starać się w Rzymie o kilka spraw, a więc: by się zapoznał z różnymi osobisto- ściami w kurii i przekonywałje, że są źle powiadomione i oszukiwa- ne na temat tego, co się dzieje w Rosji, by zapowiedział w Rzymie dostarczanie dowodów o stanie katolicyzmu w Polsce, dalej, by za- słaniał sprawę polską na przyszłość od niewczesnych wystąpień Rzy- mu i wreszcie, by uzyskał-o ile to możliwe-jakieś kroki Watykanu na korzyść Polski. Mamy tu zarysowany cały program działania przedstawiciela sprawy polskiej w Rzymie. Program ten właściwie nie zmieni się i później, będzie się tylko precyzował zależnie od okoliczności. Na uzyskanie, choćby połowiczne, ostatniego w nitn punktu, tj. kroków na rzecz Polski, trzeba będzie jeszcze czeka blisko dziesięć lat. Zdzisław Zamoyski zrobił w Rzymie niewiele, jak się zdaje, a w dodatku już na początku 1834 r. prawdopodobnie opuścił Wieczne Miasto. Do Rzymu miał pojechać teraz Adam Sołtan, choć i ten jeszcze nie był wprost agentem ks. Czartoryskiego. W każdym razie jego misja miała już bardziej określony charakter dyplomatyczny. Inicjatywa wysłania go do Rzymu wyszła, jak się zdaje, od Czartoryskiego. Na prośbę Zamoyskiego polityk belgijski lir. de Merode Westerloo dał Sołtanowi listy polecające do posła belgijskiego przy Watykanie lir. de Beaufort i do zastępcy sekretarza stanu Capacciniego byłego nun- cjusza w Brukseli. Polecenia te były o tyle ważne, że rząd papieski stawiał nadal wielkie trudności Polakom, chcącym bez paszporta rosyjskiego, austriackiego czy pruskiego udać się do Rzymu. Właś- nie w tym czasie, w r. 1834 do papieskiego charge d' affaires w Pary- żu wpłynęły dwie prośby Polaków o pozwolenie na przyjazd do Rzymu, a ich załatwienie ilustruje dobrze politykę watykańską w tej sprawie. W pierwszym wypadku emigrant Konstanty Stobieclci. chcąc zobaczyć się w przebywającym w Rzymie od lat kilku swym bratem, zwrócił się za pośrednictwem francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych do nuncjatury paryskiej z prośbą o wizę do Rzymu. Internuncjusz Garibaldi, wobec wyraźnych instrukcji, nie pozwalających emigrantom polskim na pobyt w państwie kościel- nym, nie śmiał sam załatwić tej sprawy, lecz zwrócił się z zapytaniem 122 do Bernettiego. "Jasne jest - pisał - że pobyt emigrantów polskich toryski. Chodziło o wysłanie na Kaukaz księdza polskiego do Pola- w Rzymie nie mógłby być na rękę rządowi papieskiemu" okazał się j ków, służących w armii rosyjskiej. Miał nim być reformat ze Smyrny ednak skłonny do wizowania tego paszportu z dwu względów: pri- X. Mansuet Aulich. W ogóle zresztą na sprawę kaukaską zwrócono ma - "zdawało mi się, że jest to rzecz zbyt twarda, aby przedstawiciel j y y y w obozie Czartoryskiego baczniejszą uwagę, pewne nadzieje łączo- o ta któr tak kocha wsz stkich sw ch wiernych, odmówił nie- no też z wyjazdem na misję do Mezopotamii jezuity X. Maksymilia- szczęśliwemu człowiekowi, choćby nawet ten był winny, pociechy na Ryłły, bo choć miał on tam być tylko pomocnikiem kierownika uściśnięcia,rodzonego brata, którego od wielu lat prawdopodobnie misji, O. Riccadonna choć musiał zmienić nazwisko na Rolly, gdyż nie widział'. A secundo-jest to przecież wypadek wyjątkowy, nie- y ę g y ję p władze tureckie nie chciał si z odzić, b na mis w Mezo otamii łatwo bowiem, by i inni emigranci mieli braci w Rzymie. Wypadek przyjechał Polak, Ryłło mógł zrobić sporo. Sądzono też, że będzie się ten zresztą nie może być precedensem, można się nań zgodzić dziś, mógł porozumieć z Polakami na Kaukazie. Sołtan wszedł w kontakt ajutro nie. Rząd rzymski może w każdej chwili usunąć Stobieckiego z generałem jezuitów O. Janem Roothaanem, a oprócz tego nawiązał z Rzymu. Garibaldi prosił zatem o instrukcję, jak ma postąpić. Drugi zapewne kontakt z niektórymi dostojnikami rzymskimi; do sekreta- wypadek był trochę odmienny. Do internuncjusza zwrócił się inny rza stanu wszakże-jak się zdaje-nie dotarł audiencji u papieżajako imigrant młody trzydziestoletni Cezary Plater, pragnący przezjakiś przedstawiciel sprawy polskiej nie uzyskał. W r. 1837 wyjechał dość czas -jak mówił - studiować w Rzymie pomniki starożytności, pro- pesymistycznie w stosunku do rezultatu swej misji usposobiony sił zatem o wizę. Plater- informował Garibaldi Bernettiego - należy z Rzymu do Wiednia. Nad Tyber przybywał trzeci reprezentant Pol- do jednej z głównych rodzin polskich, a zatem jużjego pozycja spo- ski, lir. Cezary Plater. Wszystko, co osiągnęli Zamoyski i Sołtan, to łeczna może być za niego gwarancją, zna go dobrze ks. Czartoryska, były rezultaty bardzo mizerne; głównych celów, jakie sobie stawia- hr. Rzewuska, X. Ożarowski, interesuje się nim wiele i admirał de no, nie udało się obozowi Czartoryskiego w latach 1833-1836 nawet Rigny. I w tym wypadku Garibaldi sam nie ośmielił się dać wizy w części osiągnąć. Nic dziwnego zresztą. O ile dyplomacji polskiej Platerowi, lecz pytał, jak ma pastą ić. Mimo wszystko, choć za Sto- chodziło o jak najszybsze zatarcie śladów encykliki Cum primom, bieckim przemawiały wyjątkowe okoliczności za Platerem zaś po- o zmianę stosunku Watykanu do sprawy polskiej, co więcej, o wywo- ważna protekcja, Bernetti w obu wypadkach dał odpowiedź odmow- ływanie konfliktu między Rzymem i Rosją, do czego zmierzało też ną, thzmacząc, że Stobiecki nie ma po co jechać do Rzymu, bo jego skwapliwie rozszerzanie wiadomości o prześladowaniu religijnym brat za paszportem rosyjskim pojechał do Paryża. Zdaje się, że tak w Rosji, o tyle dyplomacji papieskiej zależało na tym, aby ślady tej poradzono mu zrobić w Rzymie. encykliki były jak najżywsze, by mogła ona stanowić punkt wyjścia Z tych dwóch wypadków widać, jak utrudniony był pobyt Pola- w rokowaniach Stolicy Apostolskiej z Rosją. Dążenia tak sprzeczne ków w Rzymie, jak podejrzliwie patrzono tu na nich. ze sobą nie mogły się pogodzić, głos Polaków nad Tybrem musiał W takich warunkach, na początku r. 1834 przybył do Rzymu drugi pozostać bez echa dopóty, dopóki dyplomacja watykańska nie znie- z kolei po r. 1832 przedstawiciel sprawy polskiej przy Watykanie, chęci się do Rosji. Ale na to nie zanosiło się za sekretariatu stanu Sołtan. Władysław Zamoyski uważał go za "szanownego, godnego Bernettiego a wobec tego dyplomacja polska była tu z góry skazana i roztropnego człowieka", ale nie spodziewał się wiele po jego misji. na niepowodzenie. Wątpił, by Sołtan mógł otrzymać jakieś kroki ze strony Rzymu na Zdawał sobie z tego sprawę Czartoryski. I w jego obozie panowa- rzecz Polski, chodziło zatem o to tylko, "żeby się Rzym do żadne j ła również pewnego rodzaju nieufność do papieża i żal z powodu pomocy najeźdźcom danej skłaniać nie dał , to jedno należy wszę- potępienia w r. 1832 sprawy polskiej. Szerzący się pogląd, że papież dzie, nieustannie, niezmordowanie powtarzać. Zamoyski miał s aro p został wówczas wprowadzony w błąd, nie mógł wystarczyć polity- słuszności, patrząc pesymistycznie na tę misję. Sołtan uzyskał nie- kom polskim nawet w obozie katolickim, nie podzielał go Włady- wiele. Jedna ze spraw, która go tu żywiej zajęła, to była sprawa sław Zamoyski, nie wierzył w to nawet gorący katolik, gen. Jan misjonarzy na Kaukazie. Sprawę tę polecił mu przeprowadzić Czar- Skrzynecki. Na to, że papieża oszukano, brak było dowodów, choć chciano, potrzebowano po prostu wiary w ten fakt. Skrzynecki na 124 125 przykład zapewniał Montalemberta, że gdyby mógł się pozbyć nie- ufności do papieża, stałby się najszczęśliwszym na ziemi człowie- kiem. Podnoszono już wyżej, że obóz Czartoryskiego szerzył coraz bardziej pogląd o oszukaniu papieża; neutralizowało to skutki ency- kliki, dawało niejaką pociechę katolikom, ale brak było dotąd oświadczenia samego papieża, którego broniono w ten sposób, bez przekonania jednak. Wreszcie zdobyto i owo oświadczenie. Na po- czątku 1837 r. po raz drugi udał się do Rzymu wielki przyjaciel Zamoyskiego, lir. Montalembert. Zamoyski prosił go, by przemówił na posłuchaniu u papieża za Polakami. Montalembert spróbował to zrobić na posłuchaniu 17 II 1837 r. Zaczął mówić papieżowi o miło- ści i posłuszeństwie ku niemu Polaków, wspomniał o żalu, jakim są przejęci z powodu nagany papieskiej. Papież przerwał mu i powie- dział życzliwie: "Ależ kochany hrabio, ja ich nie zganiłem", opowie- dział potem swą rozmowę z wysłańcem rządu listopadowego, tłuma- czył, że brewe Cum primom jest podobne do encykliki do biskupów hiszpańskich, że wzywa tylko biskupów, by się nie mieszali do poli- tyki. Na końcu mówił, że nosi Polaków w swym sercu ojcowskim i że im błogosławi. Był to krok naprzód w "walce" z bullą papieską, ale jeszcze nie było wszystko. Sam Montalembert wzywał Zamoyskiego, by się o tę resztę osobiście w Rzymie postarał. Zamoyski istotnie przybył do Wiecznego Miasta w czerwcu 1837 r. Przybył swobodnie, gdyż był pułkownikiem belgijskim. W Rzy- mie opiekował się nim i drogę mu torował belgijski charge d' affaires, zastępujący posła. Razem poszli naprzód do podsekretarza stanu a byłego nuncjusza belgijskiego, zręcznego i uprzejmego mgra Ca- pacciniego. Mówiono o stanie Kościoła w Rosji, Zamoyski poruszył potrzebę stanowczego w tej sprawie wystąpienia papieża. Capaccini odparł że to niemożliwe. Przyznawał, że rząd rosyjski jest bez- względny, że cechuje go zła wiara bez granic, lecz co na to można poradzić? - pytał, odpowiadając zarazem, że co najwyżej można publikować dokumenty o okrucieństwach rosyjskich, bo Rosjajedy- nie tego się boi, i wysłać kogoś po kryjomu do Rosji, by zbierał informacje na miejscu. Zastrzegł sięjednak Capaccini, że papież nie mógłby tego samego powiedzieć i prosił o dyskrecję. Bliski się odtąd zawiązał stosunek między Polakami a Capaccinim; odtąd najwięcej łiczą na nie o w Rz mie w zamian zaś 'eśli nie o arcia to zawsze g y , J p p , chętnego przyjęcia doznają. Ciekawa i niezmiernie sympatyczna to postać wśród dyplomatów papieskich. Wspominało się go już kilka- krotnie, w kołach polskich zdobędzie on sobie jak nasympatyczniej- j szą opinię, za przyjaciela Polaków będzie nawet uchodził warto go tedy poznać bliżej. Franciszek Capaccini urodził się w r. 1784, w 23. roku życia został księdzem, poświęcił się studiom fizyki i astronomii, w r. 1811 został kierownikiem obserwatorium astronomicznego ' w Neapolu. Tu zwrócił na niego uwagę Consalvi i zrobił go swoim ' sekretarzem, a wkrótce prawą ręką. Gdy w r. 1823 został papieżem ' zdecydowany przeciwnik Consalviego Leon XII, kariera mistrza i ucznia zdawała się być skończona. Jakoż papież zrobił sekretarzem stanu 80-letniego kardynała Della Somaglia, ale - rzecz dziwna - ' właśnie na sekretarza wyznaczył mu Capacciniego. W r. 1826 brał udział wraz z Capellarim w rokowaniach o konkordat z Holandią i temu bodaj tylko zawdzięcza, że po wyborze Grzegorza XVI znów nie stanął wobec możliwości usunięcia z kurii rzymskiej. Bo takie I miał już szczęście Capaccini. Szanował go Metternich, niemal za- I chwytał się nim Bunsen, bardzo go lubili Polacy, bystry obserwator i świetny znawca ludzi i stosunków rzymskich, ambasador austriacki Lutzow pochwalne mu wydawał świadectwo. Należy on - tak go zalecał Metternichowi - do tej małej liczby prałatów rzymskich, którzy są naprawdę godni szacunku. Jest to człowiek uczciwy przede I wszystkim, nie egoista, nie kierujący się niskim interesem, oddany papieżowi i sekretarzowi stanu, obok wiedzy ma on sąd jasny i do- kładny, nie żyje iluzjami. Takiej oceny u Lutzowa nigdy sobie nie zdobył Lambruschini. Ale cóż z tego, skoro Capacciniego nie lubił kler rzymski i to jeszcze bardziej niż Bernettiego. Cóż z tego, że Lambruschini pisał o nim kiedyś Ostiniemu, że jest jego prawdziwą prawą ręką, że tak dobrze pracuje, że tak zadowolony jest z niego ojciec św., skoro zaufaniem zbyt wielkim w Rzymie się nie cieszył, skoro miał opinię liberała, a czasem nawet karbonara. Powierzano mu najtrudniejsze misje dyplomatyczne, jeździł do Berlina i Wied- nia, pertraktował w sprawie wycofania wojsk austriackich z państwa i kościelnego i w drażliwej sprawie kolońskiej o małżeństwa miesza- ne, układał się w sprawie uregulowania stosunków kościelnych w Niemczech i Holandii, ale okoś ka elusza kardynalskiego uzy- j p I skać nie mógł. Co gorsza, Lambruschini, widząc w nim może współ- zawodnika, pozbył go się wreszcie z Rzymu, wysyłając na jedną z trudniejszych, ale nie bardziej zaszczytnych placówek dyplomaty- cznych. Nie do Paryża czy Wiednia, lecz do Lizbony, i nie jako nuncjusz, lecz internuncjusz, choć zarazem jako legat apostolski, 126 I 127 wyjeżdżał w r. 1842 Capaccini. Przypomniano sobie o nim co pra- wda i 24 IV 1845 r. ogłoszono kardynałem, niedługo się wszakże cieszył purpurą, umierając w tym samym roku. Mgr. "Capuccini", jak go Polacy nazywali, wiele zrobić dla nich nie mógł, ale - w prze- ciwstawieniu do Lambruschiniego - zawsze chętnie i uprzejmie przyjmował. Po wizycie u Capacciniego, Zamoyski za staraniem swego belgijskiego przyjaciela, a zapewne i Capacciniego, złożył wizytę Lambruschiniemu, wywiedziawszy się uprzednio, jak z nim rozmawiać. Kardynał przyjął przedstawionego sobie przez Belga Za- moyskiego bardzo uprzejmie, ale o sprawie Kościoła w Rosji mówił z wielką rezerwą. Nie dawał żadnych obietnic, zapewniał tylko, że Stolica Apostolska ma oczy skierowane na tę sprawę, że on sam spędzał noce bez snu, szukając środków, aby pomóc katolicyzmowi w Polsce. W dwa dni potem, 12 czerwca, na prośbę belgijskiego charge d'affaires, Zamoyski uzyskał audiencję prywatną u papieża. Atmosfera dla tej audiencji była szczególnie pomyślna. W Rzymie mówiono wiele o sprawie kolońskiej, odczuwano dobrze zawód, zrobiony przez rząd pruski. W stosunku do Rosji, po tylu bezowoc- nych próbach uzyskania czegoś dla Kościoła w zamian za encyklikę Cum primom, odczuwano pewnego rodzaju rozczarowanie. W dodat- ku Zamoyski, obok listu od ks. Adama Czartoryskiego, miał ze sobą list biskupa Gutkowskiego, który już wyrastał w oczach Rzymu do roli takiego obrońcy Kościoła, jak arcybiskup koloński Droste-Vi- schering. Wzruszony, zdaje się, listem Gutkowskiego, papież zaczął się skarżyć na rząd rosyjski. Wówczas Zamoyski przypomniał brewe czerwcowe przeciwko powstaniu, a gdy papież zauważył, że rozka- zał w nim posłuszeństwo rządowi we wszystkich sprawach, które nie dotyczą prawa Bożego, hrabia zaczął dowodzić, że prawo Boże jest gwałtownie atakowane w Polsce, że chcą tam zgnębić zupełnie kato- licyzm, że nawet uczucia jego świątobliwości zniekształcają w oczach wiernych. Papież, poruszony tym opowiadaniem, powie- dział, że żywo zajmuje się losem swoich synów polskich, że napełnia go on boleścią. Wyjaśniał, że zasada uległości względem ustalonej władzy jest zasadą Kościoła, że wydając brewe, nie miał zamiaru ganić Polaków za opór przeciwko antykatolickim rozporządzeniom rządu rosyjskiego. Wreszcie obiecał Zamoyskiemu, że napisze list do Gutkowskiego, i polecił złożyć przyniesione dokumenty w kancela- rii sekretariatu stanu. Rozmowa musiała się odbyć w wysokim na- stroju uczuciowym. Głęboko religijnego papieża musiał przejąć fakt, że oto obok Droste-Vischeringa staje teraz prześladowany inny bi- 128 skup, opowiadanie o prześladowaniu w Rosji zrobiło resztę. Papież był zresztą Włochem, podobno wcale nie odmiennym niż inni syno- , wie tego narodu, zapalni, uczuciowi, podatni na wzruszenie. Na Zamoyskiego musiały znowu podziałać skargi papieża na rząd rosyjski; słuchając ich, przejmował się nimi żywo, bo czuł całą nie- chęć do tego rządu. Działał widok podnieconego, oburzonego i zara- i y tem zbolałego starca - głowy Kościoła, co i na każdym zrobiłob silne wrażenie. Powstała atmosfera na wskroś uczuciowa. Tak nasta- wiony, szedł Zamoyski w parę dni później na audiencję następną, 19 czerwca. Powtórzyło się na niej to samo w wyższym jeszcze stopniu. Tu nastrój Zamoyskiego udzielał się silnie papieżowi. O czym do- kładnie mówiono, nie wiadomo, bo trudno wierzyć pisanej pod wpły- wem podnieconego nastroju relacji o tym Zamoyskiego. Nastrój pod- czas audiencji doszedł do tego stopnia w świetle tej relacji, że papież ze łzami w oczach - co jest wcale możliwe, bo Grzegorz XVI był człowiekiem uczuciowym, jako się rzekło - wziął Zamoyskiego w ramiona i powiedział z żywością: "Ale ja was nigdy nie potępi- łem... Tak jest, byłem w błąd wprowadzony odnośnie do was, moi właśni słudzy... doprowadzili mnie do pomyłki. Ustąpiłem prawdzi- wej groźbie. Oświadczono mi, że naprzód wszyscy biskupi polscy będą wywiezieni na Syberię, jeżeli nie dam im rozkazu poddania się". Czy tak mniej więcej mówił wówczas Grzegorz XVI - nie wiadomo. Wykluczone to nie jest, człowiek wzruszony, a zwłaszcza wobec osoby, w stosunku do której czuje się winny, zażenowany, pragnący jej swoje postępowanie wytłumaczyć, mówi więcej, niżby powiedział na chłodno, w innych okolicznościach. Zresztą nie ulega - zdaje się - wątpliwości, że choćby papież nie powiedział tego, ale wyrzekł tylko coś w miniaturze podobnego do tych słów, to i tak zapalony, podniecony Zamoyski dopowiedziałby sobie resztę. Tej reszty przecie pragnął, pogląd o wprowadzeniu papieża w błąd już dawniej rozszerzał, choć sam jeszcze w to nie wierzył. Jakieś nieba- czne słówko papieża wyrwane z kontekstu jego słów, może samo w sobie niewiele znaczące, padło na dobrze przygotowany grunt my- śli Zamoyskiego i tak zostało zrozumiane przez tegoż, jak to pragnął, jak potrzebował zrozumieć. Łatwiej się przecie wierzy w to, w co się chce wierzyć. Grzegorz XVI powiedział może, że nie potępił Pola- ków jako katolików ani w ogóle jako naród, że ustąpił - wydając brewe czerwcowe - wobec nacisku, ale na to, by żałował wydania owego brewe, by mówił, że podstępem i kłamstwem wydarł mu je rząd rosyjski, nie ma wcale dowodu. A zresztą, gdyby nawet i to 129 powiedział, może istotnie żałował swej ustępliwości wobec rządu rosyjskiego, za którą -jak powiedziano wyżej - nic nie otrzymał, to i tak ten żal nie byłby przekreśleniem ostrych wyrażeń o powstaniu polskim. Grzegorz XVI przeczyłby przecie tradycji watykańskiej, wypierałby się całej swej ideologii, a na to nie tylko brak jakichkol- wiek dowodów, ale owszem są dowody przeciwne. Na swą encyklikę Cum primom powołuje się papież zarówno przed rokiem 1837, jak i po tym roku, najostrzej w r. 1842 i 1845. Zaszło tu pewnego rodzaju nieporozumienie co do samego aktu i jego treści. Papież, wzruszony, żałował może, że wydał ów akt jako taki, z całą pewnością nie mógł żałować, że wydał go o takiej, a nie innej treści. Zamoyski, już a prio- ri odpowiednio nastawiony, sądził, że papież żałuje tego, co w akcie napisał, że żałuje treści aktu, że co do niej właśnie został w błąd wprowadzony, że potępiając ostro powstanie jako czyn grzeszny, papież uległ błędnym informacjom rządu rosyjskiego, który w do- datku akt ten na papieżu wymusił. Obaj rozmówcy zgadzali się wprawdzie ze sobą, każdy z nich miał co innego na myśli. Wytwo- rzyło się zatem nieporozumienie. Nic dziwnego, że opinia polska, która nie wiedziała o nim, tak bardzo była zaskoczona późniejszymi powiedzeniami papieźa, że historiografia katolicka brała te ostatnie za manewr taktyczny, tak czy inaczej pozwalając na wniosek, że oświadczenia papieskie z r. 1842 i 1845 nie były już szczere, że po- gląd papieża na powstanie listopadowe w istocie już uległ zmianie. Ajednak to właśnie nieporozumienie było ogromnie płodne w na- stępstwa. Opinii katolickiej dawało ono to, czegojej dotąd brakowa- ło. Tragiczny konflikt między obowiązkiem starania się o niepodle- głość Polski a obowiązkiem słuchania głosu głowy Kościoła został teraz zlikwidowany. Dysonans między poglądem na powstanie jako czyn patriotyczny i pochwalny a głosem papieża, że to czyn grzeszny i naganny, ustąpił. Sprzeczność między tym, co mówiło uczucie pa- triotyczne, że władza Mikołaja w Polsce jest nieprawna, że dążyć należy do jej usunięcia, a tym, co mówiło uczucie katolickie, posłu- szne woli Namiestnika Chrystusa, że Mikołaj jest prawowitym wład- cą Polski, że powstanie przeciw niemu jest buntem, musiała teraz zniknąć. Montalembert mógł śmiało pisać Skrzyneckiemu, że to, czego ten ostatni tak gorąco pragnął, spełniło się teraz. Ruch katolicki mógł się wzmóc na emigracji ogromnie. Historiografia katolicka zyskiwała nowy, jasno thzmaczący wszystko pogląd na stosunek pa- pieża do Polski w r. 1831 i 1832. Rok 1837 ma tedy doniosłe znacze- nie w dziejach stosunku Watykanu do sprawy polskiej, ale raczej 130 znaczenie na dalszą metę, znaczenie dla legendy; bezpośrednie jego następstwa były o wiele mniejsze. I pod tym względem jednak ma r. 1837 znaczenie punktu zwrotnego do pewnego stopnia. Zamoyski, pierwszy niejako z Polaków w latach 1831-1837, dotarł do miejsca dotąd prawie niedostępnego dla nich. Jeszcze jedną, trzecią i ostat- nią, miał on audiencję u papieża. Znowu mówiono o kościele w Rosji, znów o Gutkowskim. Gdy papiei nie mógł odnaleźć w almanachu biskupa Siemaszki, Zamoyski zręcznie wyjaśnił, że rząd rosyjski mianuje biskupów, nie zawiadamiając o tym Stolicy Apostolskiej. Nie omieszkał zresztą Zamoyski wykorzystać swego pobytu w Rzy- mie wszechstronnie, niczym się nie zrażając. Tak na przykład papie- ski minister spraw wewnętrznych, kardynał Antoni Dominik Gambe- rini, do którego poszedł z belgijskim charge d'affaires, przyjął tego ostatniego bardzo serdecznie, ale żachnął się, gdy zobaczył Polaka. Udobruchała go dopiero wiadomość, że Zamoyskiego przyjął życz- liwie ojciec św. Za to O. Laudes T. J., rektor kolegium niemieckiego, zgodził się w miarę miejsc wolnych przyjmować u siebie Polaków, choć z Poznańskiego i Galicji przede wszystkim. Życzliwie też przy- jął Zamoyskiego zastępujący Capacciniego w kongregacji do spraw kościelnych nadzwyczajnych, mgr Viale Prela, późniejszy nuncjusz monachijski i wiedeński. Co więcej, aby Zamoyski mógł się porozu- mieć po swym powrocie do Francji z nuncjaturą paryską, Lambru- schini polecił go paryskiemu internuncjuszowi Garibaldiemu jako człowieka "ożywionego szczerym przywiązaniem do Stolicy św. i żywą gorliwością dla dobra religii katolickiej". Ogólnie biorąc, żad- nego kroku na rzecz Polski Zamoyski nie uzyskał, ale przyczynił się znacznie do usunięcia uprzedzeń kurii w stosunku do Polaków i pod- niecił silnie nieufność Rzymu wobec Rosji; urzędowego przekreśle- nia encykliki Cum primom nie zdobył, ale za to wyniósł przekonanie, że Rzym żałuje jej wydania. Był to rezultat niemały, było to otwarcie drogi Polakom do Rzymu o wiele wygodniejszej niż ta, po której stąpać musieli Zdzisław Zamoyski i Sołtan. Dla obozu Czartoryskie- go jedna jeszcze kryła się tu zdobycz. Zamoyski występował jako przedstawiciel ks. Czartoryskiego, powiedział to papieżowi na au- diencji 19 czerwca i nawet błogosławieństwo papieskie dla księcia uzyskał. Była to poważna próba przekonania Watykanu, że właści- wym przedstawicielem sprawy polskiej na emigracji, najlepiej i naj- życzliwiej informującym Watykan o doli i niedoli Kościoła w Rosji, jest właśnie ks. Czartoryski. Z zadowoleniem mógł wyjeidżać Za- 131 moyski z Rzymu, z radosnym przekonaniem mógł pisać bratu, że minął czas nieufności i niechęci do nas Stolicy św. NOTA O AUTORZE Ksiądz profesor Mieczysław Żywczyński należy bez wątpienia do grona najwybitniejszych historyków polskich ostatnich dziesięciole- ci. Szczególny podziw budzi zakres jego kompetencji naukowych, wielokierunkowość zainteresowań badawczych i niechęć do zamy- kania się w wąskich granicach specjalizacji. Pośród innych cech pisarstwa Autora, na plan pierwszy wybija sięjego precyzyjny język, systematyczność i konsekwencja w analizowaniu problemów, wre- szcie - godna podziwu erudycja, którą można by obdzielić kilku co najmniej badaczy. Mieczsław Żywczyński urodził się 13 stycznia 1901 roku w War- szawie. Swięcenia kapłańskie otrzymał w 1926 roku, po studiach w Seminarium Duchownym w Płocku. Cztery lata później uzyskał dyplom "magistra filozofii w zakresie historii" na Wydziale Huma- nistycznym Uniwersytetu Warszawskiego, na podstawie rozprawy Wielka Emigracja i Kościót, przygotowanej pod kierunkiem Profe- sora Marcelego Handelsmana. W 1933 roku doktoryzował się, a tuż po wojnie podjął pracę na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie wykładał aż do śmierci, pomimo przejścia na emeryturę ponad pięć lat wcześniej. Zmarł w Lublinie 21 lutego 1978 roku. Do najważniejszych prac księdza Żywczyńskiego zaliczyć należy rozprawę Kościót i rewolucja francuska, opublikowaną po polsku w 1951 roku, a dwa lata później w przekładzie niemieckim; imponu- jącą syntezę z 1964 roku Historia powszechna 1789-1870, opraco- waną na podstawie około 1500 pozycji światowej literatury histo- rycznej; Włochy nowożytne 1796-1945, ogłoszone drukiem siedem lat później, oparte na ponad 600 pracach historyków włoskich, francuskich, angielskich, amerykańskich, niemieckich, polskich i rosyjskich; a także Szkice z dziejów radykalizmu chrześcijańskiego (1976). Na kilka miesięcy przed śmiercią ukazało się ostamie dzieło Autora - Uwagi nad historiografi4 Piusa XII, w którym analizował 133 on przyczyny milczenia papieża wobec niemieckiej zbrodni ludobój- stwa w czasie II wojny światowej, "największej w historii -jak to ujął - zbrodni popełnionej przez chrześcijan". W 1985 roku, nakładem PAX-u, opublikowane zostały wykłady księdza Żywczyńskiego z lat 1972-1976, w opracowaniu Franciszka Stopniaka, zatytułowane Kośció i społeczeństwo pierwszych wieków.