Peter Green Aleksander Wielki Przełożył Andrze J. Konarek Biografie Sławnych Ludzi Państwowy Instytut Wydawniczy 1978 Tytuł oryginału Alexander of Macedon Wybór ilustracji Ewa Balicka Konsultacja map Maciej Popko Indeks zestawiła Zofia Zinserling Opracowanie graficzne Jolanta Barącz Copyright (c) Peter Green, 1970, 1974 Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1978 PRINTED IN POLAND Państwowy Instytut Wydawniczy. Warszawa 1978 r. Wydanie pierwsze Nakład 40.000 + 290 egz. Ark. wyd. 40,1. Ark. druk. 30,75 Papier druk. m/gł. III, 71 g, 61 X 86 Oddano do składania w styczniu 1978 r. podpisano do druku w sierpniu 1978 r. Druk ukończono w październiku 1978 r. Wrocławskie Zakłady Graficzne, Zakład Główny Wrocław, ul. Oławska 11 Nr żarn. 953/78 S-98 Cena zł 130- Ercistowi Badianowr, najlepszemu faVbro Gdzie Wielki Aleksander? Wielki Aleksander żyje i panuje. Średniowieczne przysłowie greckie "Onesikritosie, po śmierci chciałbym na krótki czas zmartwychwstać, by przekonać się, jak późniejsi ludzie będą czytać to twoje dzieło. Nie dziw się, jeśli teraz je chwalą i wielbią, każdy z nich sądzi, że z pomocą tej oto niemałej przynęty zjedna naszą życzliwość." Aleksander Wielki cytowany przez Lukiana w rozdziale 40 jego utworu Jak należy pisać historię (tł. Władysław Madyda). TABLICA CHRONOLOGICZNA 356 W Pełli przychodzi na świat Aleksander. Dokładnej daty nie znamy, prawdopodobnie byio to 20 albo 28 lipca. Filip zdobywa Potidaję. Parmenion zwycięża Pajonów i Ilirów. 354 Demostenes atakuje koncepcję "krucjaty przeciw Persji". Lato (?): Filip zdobywa Metone, w bitwie traci oko. 352 Artabazos i Memnon uciekają do Filipa, który obecnie wyrasta na ewentualnego wodza krucjaty antyperskiej. 351 Flota Filipa nęka okręty Ateńczyków. Pierwsza Filipika Demostenesa. 348 Sierpień: Filip zdobywa Olint. Ajschines próbuje bezskutecznie zjednoczyć państwa greckie przeciw Filipowi. 346 Marzec: Ateny wysyłają poselstwo do Filipa. Parmenion oblega Halos. Kwiecień: ratyfikacja Pokoju Filokratesa. Drugie poselstwo ateńskie wstrzymane do lipca. Lipiec: Filip obsadza Termopile. Sierpień: Filip otrzymuje miejsce w Radzie Amfiktionii i przewod- niczy na Igrzyskach Pytyjskich. Isokrates ogłasza pismo polityczne pt. Filip. 344 Filip mianowany dożywotnim archontem Tesalii. 343 Pakt o nieagresji między Filipem i Artakserksesem Ochosem. Proces i uniewinnienie Ajschinesa. 343/2 Arystoteles zaproszony do Macedonii jako wychowawca Aleksandra. 342/1 Brat Olimpias, Aleksander, wstępuje na tron Epiru przy poparciu Fi- lipa. 340 Zjazd sprzymierzeńców w Atenach. Aleksander mianowany regentem Macedonii; podbija Majdów, zakła- da Aleksandropolis. Wyprawa Filipa na Perynt i Bizancjum. 339 Wrzesień: Filip zdobywa Elateję. Panathenajkos Isokratesa. 338 2 sierpnia (?): bitwa pod Cheroneją. Aleksander wśród członków poselstwa do Aten. Filip poślubia bratanicę Attalosa, Kleopatrę. Olimpias i Aleksander na wygnaniu. 337 Wiosna: w Koryncie zbiera się Związek Helleński. Aleksander odwołany do Pełli. Jesień: Związek uchwala krucjatę przeciwko Persji. 336 • Wiosna: Parmenion i Attalos udają się do Azji Mniejszej, by prze- prowadzić tam wstępne operacje wojskowe. TABLICA CHRONOLOGICZNA Czerwiec: na tron wstępuje Dariusz Itl Kodomannos. Kleopatra rodzi Filipowi syna. Aleksander z Epiru poślubia córkę Olimpias. Zabójstwo Filipa. Aleksander wstępuje na tron macedoński. Koniec lata: Aleksander zwołuje konferencję Związku Helleńskiego w Koryncie, na której zostaje mianowany wodzem naczelnym krucja- ty antyperskiej. 336- • Wczesna wiosna: Aleksander wyrusza na północ przeciwko Tracji i Ilirii. Bunt Teb. 334 Aleksander na czele korpusu ekspedycyjnego przeprawia się do Azji Mniejszej (marzec-kwiecień). Maj: bitwa nad Granikiem. Reorganizacja miast greckich w Azji Mniejszej. Oblężenie i zdobycie Miletu. Jesień: upadek Halikarnasu. 334/3 Aleksander maszeruje przez Licję i Pamfilię. 333 Część armii dowodzona przez Aleksandra maszeruje na północ do • Kelajnaj i Gordion. Śmierć Memnona (wczesna wiosna). Przegląd sił perskich w Babilonie. Epizod węzła gordyjskiego. Aleksander maszeruje do Ankyry, stamtąd na południe do Wrót Cy- licyjskich. Dariusz wyrusza z Babilonu kierując się na zachód. " Wrzesień: Aleksander przybywa do Tarsu, gdzie ciężko choruje. Dariusz przeprawia się przez Eufrat. Wrzesień-październik (?): bitwa pod Issos. Aleksander maszeruje na południe przez Fenicję. Maratos: Dariusz po raz pierwszy proponuje pokój. 332 Styczeń (?): kapitulacja Byblos i Sydonu. ' ' " Początek oblężenia Tyru. Czerwiec (?): odrzucenie drugiej oferty pokojowej Dariusza. 29 lipca: upadek Tyru. Wrzesień-październik: zdobycie Gazy. 14 listopada (?): Aleksander koronuje się w Memfis na faraona Egiptu. 331 Wczesna wiosna: Aleksander odwiedza wyrocznię Amona w Siwah. 7-s kwietnia (?): początek budowy Aleksandrii. Aleksander wraca do Tyru. Lipiec-sierpień: Aleksander dociera do Tapsakos nad Eufratem. Dariusz wyprowadza swoje siły główne z Babilonu. 18 września: Aleksander przekracza Tygrys. Propozycje pokojowe Dariusza odrzucone po raz trzeci i ostatni. 30 września lub l października: bitwa pod Gaugamelą. Macedończycy maszerują z Arbeli na Babilon, który poddaje się w połowie października. Bunt Agisa stłumiony pod Megalopolis. Początek grudnia: Aleksander zajmuje Suzę bez walki. 331/30 Aleksander forsuje Wrota Suzyjskie. 10 TABLICA CHRONOLOGICZNA 330 Styczeń (?): Aleksander dociera do Persepolis. Grabież miasta. Maj (?): spalenie świątyń i innych budynków w Persepolis. Początek czerwca: Aleksander wyrusza do Ekbatany. Dariusz wycofuje się w kierunku Baktrii. Demobilizacja greckich oddziałów sojuszniczych w Ekbatanie. Par- menion zostaje tam z Harpalosem jako ministrem skarbu. > Wznowienie pościgu za Dariuszem przez Wrota Kaspijskie. Lipiec (druga polowa): ciało zamordowanego Dariusza odnalezione w pobliżu Hekatompylos. Bessos osiada w Baktrii jako "Wielki Król". Początek marszu do Hyrkanii (lipiec-sierpień). Koniec sierpnia: marsz do Drangiany (jezioro Sejstan). "Spisek" Filotasa. Marsz przez Arachozję do Parapamisidaj. 329. Marzec-kwiecień: Aleksander forsuje Hindukusz przez przełęcz Cha- wak. Kwiecień-maj: Aleksander wkracza do Baktrii; Bessos wycofuje się za Oksos. Czerwiec: Aleksander dociera do Oksosu i przeprawia się na drugi brzeg. Zwolnienie weteranów i ochotników tesalskich. Kapitulacja Bessosa. Aleksander maszeruje dalej, do Marakandy (Samarkanda). Bunt Spitamenesa, zniszczenie oddziału macedońskiego. 329/8 Aleksander zimuje w Zariaspie. Egzekucja Bessosa. 5 323 Kampania przeciwko Spitamenesowi. Jesień: zabójstwo Klejtosa Czarnego. 328/7 Klęska i śmierć Spitamenesa. 327 Wiosna: zdobycie Skały Sogdyjskiej. Małżeństwo Aleksandra z Roksaną. Zaciąg 30 000 perskich "następców". "Spisek paziów" i koniec Kallistenesa. Wczesne lato: Aleksander ponownie przekracza Hindukusz, tym razem przez przełęcz Chuszan; jest to początek inwazji na Indie. 327/6 Aleksander dociera do Nysy {Dżalalabad); "epizod Dionizosa". Zdobycie Aornos (Pir-Sar). "326 Dalszy marsz do Taksili. Bitwa nad Hydaspesem (Dżhelam) z siłami radży Porosa. < Śmierć Bucefała. Lipiec (?): bunt nad Hyfasisem (Beas). Powrót nad Dżhelam; przybycie posiłków z Grecji. Początek listopada: flota i armia kierują się w dół rzeki. 326/5 Kampania przeciw miastom bramińskim; Aleksander ciężko ranny. 325 Rewolta w Baktrii: 3000 najemników wędruje samopas po Azji. Aleksander dociera do Pattali, buduje port i stocznie. Wrzesień (?): marsz Aleksandra przez pustynię Gedrozji. Harpalos dezerteruje z Azji Mniejszej do Grecji. Początek czystki wśród satrapów (grudzień). NearchoB dociera z flotą do Harmozji, spotyka się z Aleksandrem pod Salmous. 11 Z Drangiany przybywa Krateros. Styczeń: Nearchos i flota wyruszają do Suzy. Epizod z grobowcem Cyrusa. Aleksander powraca do Persepolis. Przemarsz do Suzy, tam dłuższy postój (luty-marzec). Wiosna: przybycie 30 000 przeszkolonych "następców" perskich. Masowe małżeństwa w Suzie. Marzec: dekrety o wygnańcach i apoteozie. Krateros mianowany następcą Antypatra na stanowisku regenta; naa także poprowadzić wojsko do ojczyzny. Aleksander przenosi się z Suzy do Ekbatany. Śmierć Hefajstiona. Harpalos zamordowany na Krecie. Wyprawa Aleksandra przeciw Kossejczykom i powrót do Babilonu (wiosna). Aleksander bada kanał Pallakopas; wycieczka łodzią na bagna. Syn Antypatra Kassander przybywa na negocjacje z Aleksandrem. 29/30 maja: Aleksander zapada na zdrowiu po uczcie, 10/11 czerwca umiera. Historia Aleksandra Wielkiego jest nierozerwalnie sprzężona z lo- sami jego ojca, króla Filipa II, i jego ojczyzny, Macedonii. Filip sam był postacią niezwykłą i potężną, Macedonia zaś, jak ostatnio zwró- cono uwagę*, to "pierwsze wielkie państwo terytorialne o skutecznie scentralizowanej strukturze politycznej, wojskowej i administracyj- nej, jakie pojawiło się na kontynencie europejskim". Jeżeli nie do- strzeżemy tego sprzężenia - i nie zrozumiemy tych losów - ka- riera Aleksandra pozostanie dla nas jedynie czymś na kształt lotu komety rozświetlającej w niezrównanym majestacie przestwory nie- bios: czymś cudownym, lecz niepojętym. Geniuszu Aleksander nie był pozbawiony, miał go aż nadto; ale nawet geniusz jest w zdu- miewającym stopniu wytworem swego otoczenia. To, czym stał się Aleksander, było w znacznej mierze dziełem Filipa i Macedonii - i od nich właśnie musimy zacząć. W pierwszych dniach września 356 roku przed naszą erą z Pełli, nowej stolicy królów Macedonii, wyruszył kurier wiozący pocztę dla króla. Zmierzał na południowy wschód, przez równiny, koło je- ziora Janica (wtedy znanego pod nazwą Borboros, Błoto - świetny kąsek dla co wytwornie j szych kalamburzystów Grecji: borboros- -barbaros, nieokrzesany prymitywizm wyrażony w dwóch słowach!). W oddali na horyzoncie skrzyły się białe szczyty Olimpu i Ossy; takimi widział je Kserkses, kiedy na czele swej zaborczej armii roz- • Por. C. F. Edson, Alt, S. 44. 13 FILIP MACEDOŃSKI bił obóz nad Homerowym "Aksjosem o nurtach szerokich". Kurier zmierzał do Potidai, miasta na Półwyspie Chalcydyckim, gdzie prze- bywała właśnie armia macedońska; i nie marnował ani chwili w cza- sie podróży. Filip, syn Amyntasa, od 359 roku władca dość proble- matycznie zjednoczonej Macedonii, nie należał do ludzi, którzy łatwo wybaczają podwładnym opieszałość czy nieudolność. Teraz jednak, ponieważ niedawno zmusił do kapitulacji Potidaję - która przez ponad sto lat była kością niezgody między różnymi państwami Gre- cji, nie wyłączając Aten, i stanowiła niezwykle cenne uzupełnienie jego stale rosnących posiadłości - był z pewnością życzliwie uspo- sobiony, a prawdopodobnie także pijany. Gdyby kurier nie znał Filipa z widzenia, niełatwo by mu przyszło odróżnić władcę od jego szlachetnie urodzonych towarzyszy i ofice- rów sztabu. Król odziewał się w taki sam purpurowy płaszcz i sze- rokoskrzydły kapelusz, jakie stanowiły zwykły ubiór macedońskiego arystokraty. Nie nosił żadnych oznak swej królewskiej godności, kazał mówić do siebie po imieniu, bez grzecznościowych tytułów, ba, nigdy nie nazwał siebie "królem" na żadnym oficjalnym doku- mencie. I w tym przypadku, jak często w Macedonii, nasuwają się analogie z Mykenami: Filip był suwerenem wśród równych, wana- ksem dzierżącym dość chwiejną władzę nad niesfornymi lennikami. Być może sądził również, że lepiej będzie, jeżeli jego status - zwłaszcza na politycznie skłóconym dworze w Pełli - nie zostanie zbyt ściśle sprecyzowany. Rywale do tronu już dawno rozsiewali pogłoski, że on i jego dwaj bracia - obaj byli królami, nim wstąpił na tron, i obu zamordowano - są samozwańcami; zarzut niepra- wego pochodzenia był stałą bronią w macedońskich rozgrywkach o władzę. Filip liczył teraz dwadzieścia siedem lat: krzepki, zmysłowy, bro- daty mężczyzna, lubował się w winie, kobietach i (kiedy przyszła mu na to ochota) w chłopcach. Pogodny z natury, miał teraz tym więcej powodów do radości, kiedy przeczytał raporty doręczone przez kuriera. Najgodniejszy zaufania z jego generałów, Parmenion, odniósł decydujące zwycięstwo nad połączonymi siłami Ilirów i Pa- jonów - potężnych szczepów z macedońskiego pogranicza, których terytorium odpowiadało z grubsza obszarowi dzisiejszej Albanii i Serbii. Na Igrzyskach Olimpijskich, które właśnie dobiegły końca, jego koń zdobył pierwszą nagrodę w wyścigach. I wreszcie najlepsza wiadomość: około 20 lipca jego żona Myrtale - lepiej znana pod przybranym imieniem Olimpias - urodziła syna. Imię chłopca 14 DOLNA I GOBNA MACEDONIA (a nosiło je już dwóch monarchów z dynastii Argeadów) brzmiało Aleksander. i Skończywszy czytać Filip, jak powiadają, miał prosić Fortunę, by wyrządziła mu jakąś niewielką krzywdę dla zrównoważenia tego nadmiaru łask. Może wspomniał ostrzegawczą przypowieść o Poli- kratesie, tyranie Samos, który dostał raz list od egipskiego faraona Amasisa zaniepokojonego jego nadmiernym szczęściem. "Nie sły- szałem jeszcze nigdy o człowieku - twierdził Amasis - który by po okresie nieprzerwanego powodzenia nie poniósł w końcu całko- witej klęski"; i doradził Polikratesowi wyrzucić to, co ceni najbar- dziej. Polikrates cisnął w morze pierścień ze szmaragdem, ale po tygodniu odnalazł go w brzuchu ryby. Amasis natychmiast zerwał z nim przymierze, Polikrates zaś skończył karierę wbity na pal przez jakiegoś satrapę perskiego. Jest więc rzeczą ciekawą - chociaż by- najmniej nie sprzeczną z charakterem Filipa - że z trzech wyda- rzeń wspomnianych w owej doniosłej depeszy upamiętnił publicznie tylko zwycięstwo w Olimpii. Królewska mennica Macedonii wy- puściła nową emisję srebrnych monet: na awersie widniała głowa Zeusa, na rewersie wielki, ognisty rumak z malutkim nagim jeźdź- cem uwieńczonym laurem zwycięstwa i powiewającym gałązką pal- mową. Lecz cóż właściwie nadało tym trzem wydarzeniom tak niezwy- kłą, niemal symboliczną wymowę w oczach króla? Aby zrozumieć jego reakcję, trzeba zatrzymać się na chwilę v spojrzeć wstecz na burzliwe dzieje i archaiczne obyczaje Macedonii z okresu przed je- go wstąpieniem na tron. Po pierwsze - rzecz może najważniejsza - kraj był podzielony, tak geograficznie, jak etnicznie, na dwa całkiem odrębne obszary: nizinny i wyżynny. Bliską i pouczającą analogią jest pod tym wzglę- dem Szkocja. Dolna Macedonia obejmowała płaską, urodzajną rów- ninę rozciągającą się wokół Zatoki Termajskiej. Nawadniają ją dwie wielkie rzeki, Aksjos (Wardar) i Haliakmon (Wistrica), a oto- czona jest ze wszystkich stron górami, z wyjątkiem wschodu, gdzie pierwszą naturalną granicę stanowi trzecia rzeka, Strymon (Stru- ma). Dolna Macedonia to owo dawne centralne królestwo, założone przez półlegendarnych możnych właścicieli trzód (którzy dobre pa- stwiska rozpoznawali na pierwszy rzut oka) i rządzone przez ród Argeadów, do którego należał sam Filip. Około 700 roku przed na- 15 FILIP MACEDOŃSKI szą erą ten szlachetny klan wyruszył na wschód z Orestis w górach Pindos, szukając ornej ziemi. Argeadzi zajęli najpierw Pierię, przy- brzeżną równinę ciągnącą się ku północy od Olimpu, a potem roz- szerzyli swe podboje na aluwialną nizinę Bottiai - Homerową Ema- lię - leżącą na zachód od Zatoki Termajskiej. W toku tej ekspansji zdobyli także malownicze miasto-twierdzę Edessę na granicy pół- nocno-zachodniej. Okolica była tak bogata w sady i winnice, że lud zwał ją "Ogrodami Midasa". Edessa miała również poważne znacze- nie strategiczne, leżała bowiem nad przełęczą, przez którą biegła transbałkańska magistrala - późniejsza rzymska Via Egnatia - prowadząca do Ilirii i na zachód. W pobliżu Edessy Argeadzi zało- żyli swoją pierwszą stolicę, Ajgaj. Nawet kiedy siedzibę rządu prze- niesiono do Pełli, leżącej niżej na równinie, Ajgaj pozostało świętym miejscem pochówku macedońskich królów i tu odbywały się wszyst- kie ważniejsze uroczystości z udziałem rodziny królewskiej. Górna Macedonia i Pajonia tworzyły jeden obszar geograficzny: wzniesioną podkowę podgórskich płaskowyżów i pastwisk, okrąża- jącą równinę z południa na północny wschód i samą z kolei otoczo- ną - także i w tym przypadku z wyjątkiem terenów nad Strymo- nem - pierścieniem gór. Przez te góry prowadzi niewiele przejść; najbardziej znane to dolina Tempe pod Olimpem i przełęcz, przez którą wiodła Via Egnatia. Tak więc Macedonia jako całość była ra- czej izolowana od reszty Grecji; podobnie jak Sparta zachowała pewne instytucje (np. .monarchię i feudalnych wielmożów), które gdzie indziej dawno już zanikły. Wyżyny, rozciągające się głównie na zachód i południowy zachód od równiny centralnej, dzieliły się pierwotnie na trzy samodzielne królestwa: Elimiotis na południu, Orestis i Linkestis na zachodzie i północnym zachodzie - to ostat- nie nad jeziorem Lichnitis. Północna granica Linkestis biegła wzdłuż Pajonii, a wszystkie trzy okręgi miały wspólne granice z Ilirią i Epi- rem. Istotnie pod wieloma względami ich mieszkańcy bliżsi byli Ilirom czy Pajonom lub Trakom niż swoim kuzynom z równin. • Ludność Dolnej Macedonii czciła bogów greckich, a rodzina kró- lewska wywodziła się od Heraklesa. Natomiast górale byli bardzo przywiązani do bóstw trackich, Sabazjosa, KIodonów i Mimallonów, których dzikie, orgiastyczne kulty żywo przypominały praktyki opi- sane przez Eurypidesa w Baciiantkach. Ludzie ci byli w istocie czę- ściowo ilirskiego pochodzenia, a żenili się chyba częściej z Traczyn- kami i Epirotkami niż z Macedonkami z nizin. Początkowo owe trzy okręgi były niepodległymi królestwami, każ- 16 ROSZCZENIA ABGEADÓW de z własną ambitną i dobrze skoligaconą dynastią. Chęć zachowa- nia - lub odzyskania - tej niepodległości pchała je naturalnie do sojuszów z Epirotami, Pajonami albo litrami. Władcy Dolnej Ma- cedonii równie stanowczo pragnęli anektować te "pograniczne kró- lestwa", czy to przez podbój, czy też w drodze pertraktacji politycz- nych lub dynastycznych małżeństw. W Linkestis rządzili potomko- wie dynastii Bakchiadów, którzy przybyli do Macedonii z Koryntu, skąd zostali wypędzeni w 657 roku. Wykopaliska w Trebeniste wy- dobyły na światło dzienne mnóstwo złotych masek i sprzętów gro- bowych z lat 650-600 przed naszą erą, co wskazuje, że Bakchiadzi byli potężnymi książętami z prawdziwie homeryckiej tradycji, po- dobnie jak królowie Cypru. Dom Molossów z Epiru, na pogranicz- nych obszarach Orestis i Elimiotis, głosił, że wywodzi się od Achil- lesa, przez jego wnuka Pyrrosa; miało to później wywrzeć ogromny wpływ na Aleksandra, którego matka, Olimpias, pochodziła z mo- losskiego rodu. Sami Argeadzi, jak widzieliśmy, wywodzili swój ród od Herakle- sa i mogli dzięki temu (skoro Herakles był synem Zeusa) mienić się "zrodzonymi z Zeusa" na wzór dynastów mykeńskich: zarówno Zeus, jak Herakles pojawiają się regularnie na monetach Filipa. Oczywiście jednak istniały też inne rody, których pretensji do tronu zjednoczonej Macedonii dałoby się bronić z pewnymi przynajmniej pozorami słuszności. Z punktu widzenia Argeadów żaden istotny po- stęp nie był możliwy, dopóki Górna Macedonia nie zostanie pod- \Q dana jakiejś formie centralnej kontroli. Brzmi to jak paradoks (cho- Q ciąż powody są jasne), że im bliższy urzeczywistnienia był ten cel, F\ tym większe groziło niebezpieczeństwo pałacowego coup d'etat ze ^ QT\ strony jakiegoś zdesperowanego pogranicznego księcia, usiłującego ^ za wszelką cenę ratować swoją koronę. \ 'Co najmniej od piątego wieku przed naszą erą Argeadzi rościli sobie prawo do "tradycyjnej" zwierzchności nad Górną Macedo- nią - znowu niejako na wzór homerycki. To zwierzchnictwo nie- >' zmiernie przypominało pozycję Agamemnona wobec jego królew- skich kolegów: każdy okręg okazywał dokładnie tyle hołdowniczej wierności tronowi Argeadów, ile zdołał jej na nim wymusić dany monarcha. Pograniczne królestwa potrafiły nieraz współdziałać w najazdach Ilirów czy Pajonów, a nawet udzielać im czynnego po- parcia. Dodajmy do tego bezustanne intrygi - nierzadko kończące się krwawymi zbrodniami i uzurpowaniem tronu - jakie rozgry- wały się na dworze Argeadów, a zrozumiemy, dlaczego przed epoką 17 FILIP MACEDOŃSKI Filipa Macedonia tak mało 2naczyła w dziejach Hellady. Był to zaiste prymitywny kraj, kultywujący obyczaje i instytucje, nad którymi pokiwałby głową nawet Spartanin. Aby dokonać uroczystego oczyszczenia armii, kapłan rozcinał na dwoje psa i żołnierze ma- szerowali między tymi połówkami. Przeróżne rytualne tańce wo- jenne, wszystkie o charakterze mimetycznym, dla dzisiejszego czy- telnika mają w sobie coś wyraźnie hotentockiego. Stosunek obywateli greckich miast-państw do tej półhomeryckiej enklawy cechowała dobroduszna, intelektualnie wyrafinowana po- garda. Macedończyków uważano powszechnie za półdzikusów, nie- okrzesanych w mowie i zapóźnionych w rozwoju swych instytucji politycznych, kiepskich żołnierzy i zatwardziałych krzywoprzysięz- ców, którzy odziewali się w skóry niedźwiedzie i oddawali nałogo- wemu, bydlęcemu pijaństwu, miarkowanemu jedynie regularnymi wypadami w dziedzinę kazirodztwa i zbrodni. Nieco pobłażliwszym okiem spoglądali Ateńczycy na podejmowane przez dwór Argeadów próby hellenizacji. Pamiętali, że Aleksandrowi I, ironicznie zwane- mu "Hellenofilem", nie pozwalano brać udziału w Igrzyskach Olim- pijskich, póki nie sfabrykował sobie rodowodu łączącego Argeadów z dawnymi królami Argos. Także osiągnięcia Macedonii w wojnach perskich i wojnie pelopo- neskiej nie stwarzały bynajmniej wielkich szans na poprawę jej opinii w oczach patriotów z greckich miast-państw. Aleksander I jak na j szczerzej kolaborował z Persami: wydał siostrę za jednego z perskich satrapów i towarzyszył armii Kserksesa jako ktoś w ro- dzaju oficera łącznikowego - chociaż nie miał nic przeciw zabez- pieczaniu się na dwie strony, kiedy tylko wydawało się, że Grecy mogą zwyciężyć. Po Platejach rzucił się na odstępujących Persów i wyrżnął spory ich oddział pod Ennea Hodoj nad dolnym Strymo- nem. Z łupu ufundował w Delfach swój własny złoty posąg, by pod- kreślić, że walczył (chociaż dopiero za pięć dwunasta) po właściwej stronie, przeciw barbarzyńcom. Jakby mu tego było mało, wyko- rzystał odwrót Persów, żeby ujarzmić plemiona z gór Pindos na za- chodzie oraz trackich Bistonów i Krestończyków na wschodzie, w ten sposób zwiększając niemal czterokrotnie terytorium swego kró- lestwa. Z kopalni nad dolnym Strymonem ciągnął teraz dochody w wysokości jednego talentu srebra dziennie. Zaczął też, jako pierw- szy monarcha macedoński, bić własne monety. Były to spore osią- gnięcia, ale nie tego rodzaju, żeby mogły mu przysporzyć popular- ności wśród państw greckich. Jego następcy przedstawiają się w jesz- 18 KARIERY PERDIKKASA U I ARCHELAOSA cze ciemniejszych barwach. Syn, Perdikkas II, tak często zmieniał sojusze w wojnie peloponeskiej, że pewien nowożytny uczony, w trosce o czytelników, załącza tablice z wykresem, aby pokazać, po której stronie był ów król w danym momencie.* Co począć z takim człowiekiem? - musieli pytać ateńscy demokraci. Nie mówiąc już o potwornym Archelaosie, nieślubnym synu Perdikkasa, który zdo- był- tron zgładziwszy kolejno swego stryja, kuzyna i przyrodniego brata, po czym ożenił się z wdową po ojcu, by wreszcie paść ofiarą ohydnych intryg pederastycznych. Ale właśnie kariery Perdikkasa i Archelaosa świadczą o praw- dziwych możliwościach ówczesnej Macedonii. Perdikkas mógł sobie pozwolić na te zdumiewające zmiany sojuszników, bo miał pod do- statkiem owego podstawowego surowca, którego obie strony roz- paczliwie poszukiwały: doskonałej macedońskiej jodły do budowy statków i wyrobu wioseł. W Górnej Macedonii panował klimat bar- dziej kontynentalny niż śródziemnomorski, a jej góry do dziś noszą ślady gęstych dziewiczych lasów, które tam rosły w starożytności. Perdikkas wychodził ze skóry, żeby zawrzeć traktat przymierza i przyjaźni z Atenami (Tuc. I 57, 2), chociaż był to układ, który obie strony częściej łamały, niż respektowały. Jeżeli król Macedonii oka- zał się tak wykrętnym partnerem, to między innymi dlatego, że Ateny bardzo mu dokuczały. Założenie Amfipolis w 437 roku oraz zdobycie w trzy lata później miasta Metone umożliwiło Ateńczykom wywarcie bezpośredniego nacisku na Macedonię: w 413 roku mogli już zabronić Perdikkasowi wywozu drewna bez wyraźnego zezwo- lenia Aten (które miały na to monopol). A jednak największą ko- rzyść z tego sporu odniósł na dalszą metę właśnie Perdikkas, z zim- nym cynizmem wygrywając Spartę przeciw Atenom i Ateny prze- ciwko Sparcie, sprzedając drzewo obu stronom, zawierając układy o wyłączności i drąc je potem jak zwykłe papierki. Zdołał także uchronić Macedonię od poważniejszego udziału w wojnie pelopo- neskiej, zapobiegając w ten sposób zgubnemu drenażowi siły ro- boczej, który tak bardzo osłabił Ateny i Spartę. Filip miał niewąt- pliwie przykład Perdikkasa na myśli, kiedy mówił: "Chłopców trzeba oszukiwać przy grze w kości, dojrzałych mężów przysięgami."** * Op cit , s 28-29. ** Liczne w tej książce cytaty z autorów starożytnych są w tekście angielskim tłuma- czone bardzo swobodnie l nieraz - mimo cudzysłowów - małą raczej charakter para- fraz, dostosowanych przez autora do potrzeb własnego stylu l wymogów kontekstu. Dlatego wydawało się, że (wbrew utartemu zwyczajowi) słuszniej będzie tłumaczyć le wprost z angielskiego niż korzystać z Istniejących przekładów polskich. W wielu przy- 19 FILIP MACEDOŃSKI Nie bardzo wiadomo, co innego mógł Perdikkas zrobić; za jego panowania Macedonia była jeszcze tak słaba i tak skłócona we- wnętrznie, że wszelki skuteczny opór, nie mówiąc już o jakiejkol- wiek ekspansji, nie wchodził w ogóle w rachubę. Udało mu się przy- najmniej ocalić naturalne zasoby kraju - niemały wyczyn w tych warunkach. Ale dopiero Archelaos po raz pierwszy realistycznie . sformułował podstawowe problemy, jakie należało rozwiązać, by Macedonia mogła się liczyć wśród państw Hellady - i poważnie zabrał się do ich rozwiązywania. Drogę wskazał już oczywiście Alek- sander I, i to nie tylko w dziedzinie ekspansji terytorialnej. Trudził się bardzo (głównie starając się ustalić fikcyjne związki między dy- nastią Argeadów i Argos), aby Macedonia została przyjęta do ro- dziny Hellenów, i zachęcał Greków do osiedlania się na ziemi ma- cedońskiej; politykę tę kontynuowali zarówno Perdikkas, jak Arche- laos. W szczególności ofiarował mecenat tak znakomitym poetom, jak Pindar i Bakchylides. Generalna linia jego polityki była dość jasna: rozszerzyć granice kraju, a jednocześnie podnieść w oczach świata rolę kultury macedońskiej. Kiedy Archelaos wstąpił na tron w 413/12 roku, Ateny - po niepowodzeniu wyprawy sycylijskiej - nie stanowiły już bezpo- średniego zagrożenia. Tym razem ich władcy zwrócili się do króla Macedonii jako petenci rozpaczliwie potrzebujący drzewa: dekret ku czci Archelaosa, jako "proksenosa i dobroczyńcy", oraz świa- dectwo przebiegłego polityka ateńskiego Andokidesa, sugerują, że w 407/6 roku osiągnęli swój cel. Jednak było nadal rzeczą ogromnej wagi zabezpieczenie kraju przed stałymi najazdami ambitnych są- siadów. To oznaczało zarówno wzmocnienie armii, jak i osiągnięcie, w takiej czy innej formie, trwałego zjednoczenia Górnej i Dolnej Macedonii. Już Aleksander I nadał starej instytucji "towarzyszy" (hetajroj), szlachetnie urodzonych ziemian służących królowi, trwa- łą postać oddziałów kawaleryjskich, słynnych hetajrów konnych. I wydaje się możliwe, że on pierwszy stworzył równorzędną jed- nostkę piechoty, "pieszych towarzyszy", czyli pezetajroj, przyznając duże nadziały ziemi na świeżo zdobytych terenach "towarzyszom" wszelkiego stopnia i zapewniając w ten sposób bezpieczeństwo no- wych granic. Z drugiej strony, jak mówi Edson, "dzięki tym na- padkach, szczególnie kiedy chodziło o dłuższe fragmenty, porównywano tekst angielski z oryginałem greckim lub łacińskim, aby ewentualnie usunąć poważniejsze rozbieżności. Wyjątek stanowią cytaty z Wady, przytaczane w przekładzie K. Jeżewskiej (przyp. tłum.). 20 MACEDONIA ZA ARCHELAOSA działom zamierzał wzmóc prestiż monarchii i lojalność Macedoń- czyków wobec niego samego i domu Argeadów". Archelaos, jak się zdaje, usprawnił zaopatrzenie w broń, konie i sprzęt wojskowy; zbudował także sieć dróg i fortyfikacji, które służyły dwojakiemu celowi: ulepszały komunikację i pozwalały mu krócej trzymać nie- sfornych wasali. Siłą czy dyplomacją utrwalił tak mocne związki z pogranicznymi królestwami, że pod koniec swego panowania (400/399) był już gotów do zdobycia nowej "przestrzeni życiowej" kosztem Tesalii i Związku Chalcydyckiego. Zdawał też sobie zupełnie jasno sprawę z konieczności dalszej hellenizacji - a więc w istocie programu świadomej działalności kulturalnej - zanim demokratyczne państwa greckie zaczną trak- tować Macedonię jak równorzędnego partnera. W Dion (w Pierii) zorganizował specjalne igrzyska macedońskie poświęcone dziewięciu muzom i dumnie nazwane "olimpijskimi". Podobnie jak igrzyska w Olimpii, składały się one z turniejów sportowych i artystycznych. Na wzór tylu innych tyranów starożytności Archelaos kreował się oświeconym mecenasem literatury, nauki i sztuki. Sławny malarz Zeuksis otrzymał polecenie przyozdobienia jego pałacu. Wśród in- nych znakomitości, które osiedliły się w Macedonii, był poeta tra- giczny Agaton, a także Eurypides, wówczas już osiemdziesięcioletni starzec. I trudno o wspanialszą nagrodę dla jakiegokolwiek mece- nasa sztuki niż ów niesamowity, ostatni przebłysk geniuszu, jakim były Bachantki. Dwór Archelaosa słynął z przepychu i rozpusty; ale mało kto miał dość siły woli, aby odrzucić zaproszenie na ten "dwór. Agaton (oczywiście, jeżeli arystofanejski opis jego znie- wieściałych obyczajów choć w przybliżeniu odpowiada rzeczywistoś- ,ci) musiał czuć się w towarzystwie Archelaosa znakomicie. Jednym z nielicznych wyjątków - rzecz dość charakterystyczna - był So- krates, który oświadczył, że woli nie przyjmować łask, skoro nigdy nie potrafi się odpłacić. Ale kiedy zamordowano Archelaosa, cały gmach, który z takim mozołem usiłował wznieść, zawalił się w mgnieniu oka; nastąpiło czterdzieści lat najstraszliwszej anarchii i intryg w dziejach Mace- donii. Roszczenia zamordowanego króla do tronu (w sensie dyna- stycznym) opierały się, najłagodniej mówiąc, na niezbyt mocnych podstawach, a jego następca był jeszcze dzieckiem. Władcy pogra- nicznych państewek dostrzegli tu swoją szansę i nie omieszkali z niej skorzystać. Trudno ich o to winić. Wizja przyszłości, jaką ukazał im Archelaos, nie była bynajmniej zachęcająca. Nie zamie- 21 FILIP MACEDOŃSKI rzali dać się zdegradować do roli prowincjonalnych wasali, jeżeli tylko mogli temu zapobiec; a większość z nich spoglądała na helle- nizacyjną politykę zmarłego króla z zaciekłą niechęcią. Wojownicy, którzy chodzili przepasani sznurem, póki w boju nie zabili czło- wieka, którym nie wolno było nawet zasiąść do uczty wraz z to- warzyszami, póki w pojedynkę nie powalili oszczepem dzika, którzy pili z rogów zwierzęcych niczym wikingowie - nie, tacy ludzie nie byli materiałem, z jakiego rodzi się wspaniała kultura. Wolno nam zatem powątpiewać, czy poparcie, którego Archelaos udzielał sztuce, wywarło jakieś wrażenie poza jego bezpośrednim otoczeniem. Większość macedońskich wielmożów przedkładała mę- skie rozkosze polowania, hulanek i beztroskiej rozpusty nad litera- turę i filozofię. Pederastię - z młodymi chłopcami, a w razie po- trzeby między sobą - również bardzo lubili, i owszem; ale nie mieli zamiaru dopuścić do jej skażenia dekadenckimi naukami Platona o sublimacji ducha. Jednoczesna obecność w kwaterze głównej Alek- sandra zarówno krzepkich oficerów macedońskich, jak i greckich intelektualistów w cywilu, miała później stać się przyczyną ogrom- nego napięcia i wrogości. A jednak, jeśli Archelaosowi nie udało się uzyskać trwałego rozwiązania, nie było to wyłącznie winą nie- przejednanej postawy feudałów. Należało się także liczyć z docho- dem narodowym - lub jego brakiem. Eksport drzewa i monopol górniczy przynosiły bardzo ładny zysk, ale nie wystarczało to na zbrojenia, hojne dary dla znakomitych gości oraz budowę dróg w całym kraju., Wydaje się co najmniej możliwe, że Archelaos zaczął odstępować dobra królewskie w zamian za subwencje w gotówce; praktykę tę wskrzesił później Aleksander, nim wyruszył na wypra- wę. Feudałowie, zwłaszcza z pogranicznych królestw, skorzystaliby chętnie z takiej okazji: żadna cena, jakiej żądał Archelaos, nie była zbyt wysoka w zamian za "darowane lenno" w Dolnej Macedonii. W tych warunkach nie jest może rzeczą bez znaczenia, że "opie- kunem" młodziutkiego syna Archelaosa, Orestesa, został książę Lin- kestis Ajropos. Do 396 roku panowali wspólnie. Potem Ajropos, umocniwszy swoją pozycję, pozbył się Orestesa i rządził sam. W dwa lata później umarł, a ponieważ jego wnuk był już pełnoletni, mogła to być nawet śmierć naturalna. Po nim wstąpił na tron jego syn Pauzaniasz, którego bardzo prędko zgładził prawowity pretendent z rodu Argeadów, Amyntas, wnuk Aleksandra I. W 394 roku Amyntas zbliżał się do sześćdziesiątki. Raz już, przed jakimiś trzydziestu laty, pokusił się bez powodzenia o tron, wystę- 22 PANOWANIE AMYNTASA Ul pując przeciw swemu przebiegłemu stryjowi 'Perdikkasowi. Nawet i teraz niełatwo mu przyszło dochodzić praw do sukcesji. Książęta Linkestis, raz położywszy rękę na koronie Macedonii, ani myśleli rezygnować z niej bez walki. Feudałowie z Linkestis, pod przewo- dem syna Pauzaniasza, wezwali na pomoc oddziały iliryjskie i raz jeszcze przegnali Amyntasa z Macedonii, ale w 392 roku, wspoma- gany przez Tesalów, powrócił - już na dobre. Jako Amyntas III panował do 370 roku; były to rządy dość niepewne, ale zakrawało wręcz na cud, że się tak długo utrzymał. Na starość spłodził trzech . synów, wszystkich z prawego łoża - bardzo wskazana ostrożność, bo miał już trzech bękartów, a kaziły myślał o tronie. Najmłod- szym z tych późnych potomków był Filip, ojciec Aleksandra Wiel- kiego, urodzony w 383/2 roku, kiedy Amyntas miał dobrze ponad sześćdziesiąt pięć lat. Nietrudno odgadnąć, jak powstały plotki, że wszyscy trzej nie są jego dziećmi. Dla starego króla ceną przetrwania były nieustanne i publiczne upokorzenia. Z początku zdołał uchronić się przed litrami płacąc ogromny roczny haracz. To nie przeszkodziło im spiskować wespół z buntowniczymi feudałami z pogranicznych królestw, którzy zmie- rzali ni mniej, ni więcej tylko do zamachu stanu mającego przywró- cić władzę dynastii z Linkestis. Istotnie, od 384 roku Iliria sprawo- wała faktyczną zwierzchność nad zachodnim pograniczem samej Linkestis - strategicznie ważnym obszarem między jeziorem Lich- nitis (Ochrydzkim) i rzeką Czerną. Amyntas mógł jeszcze liczyć na poparcie Elimiotis, ostatniego państewka na pograniczu, którego władca Derdas był jego osobistym przyjacielem. Ale nie śmiał ry- zykować prawdziwej wojny domowej. Na niezbyt dokładnie wyty- czonej granicy wschodniej też nie miał mocnej pozycji. Przed 394/3 rokiem, kiedy został siłą wypędzony z kraju, zdążył odstąpić cenny pas terytorium pogranicznemu Olintowi, najpotężniejszemu państwu morskiemu na Półwyspie Chalcydyckim - zapewne jako rekom- pensatę za obiecaną pomoc wojskową, która ostatecznie nadeszła za późno, jeżeli w ogóle nadeszła. Kiedy ponownie usadowił się na tronie, zażądał oddania tego terytorium twierdząc, że powierzył |e jedynie opiece Olintyjczyków do czasu swego powrotu. Ci pogodnie zignorowali jego protesty i wtargnęli jeszcze głębiej. Nic nie rzuca jaskrawszego światła na słabość Macedonii w tych latach niż bezceremonialne traktowanie Amyntasa przez takie po- tęgi, jak Ateny czy Sparta. Nie było to rozsądne, bo zagony dzikich szczepów z północy, Tryballów i innych, szkodziły w równej mierze 23 FILIP MACEDOŃSKI interesom Grecji, co Macedonii. Dla Aten Macedonia była po prostu wygodnym państwem buforowym w ich zawiłych rozgrywkach z Chalcydyką i Tracją, pionkiem w partii szachów, której ostateczny cel stanowiło opanowanie magistrali zbożowej wiodącej do Morza Czarnego przez Bosfor. Kiedy Sparta dała się namówić na wysłanie ekspedycji przeciw Olintowi, nie zrobiła tego dla Amyntasa, ale dla- tego, że Związek Chalcydycki (któremu Olint przewodził) stanowił coraz większe zagrożenie dla terytoriów bliskich Tracji. Olint ska- pitulował w 379 roku; Związek Chalcydycki został - na pewien czas - rozwiązany, a Spartanie z pewnością wrócili do domu winszując sobie posunięcia godnego prawdziwych mężów stanu. W rzeczywi- stości było ono jednym z najbardziej katastrofalnych błędów poli- tycznych, jakie można sobie wyobrazić. W czterdzieści lat później pojęli - a wraz z nimi wszystkie inne miasta-państwa, nie wyłą- czając Aten i Teb - tę smutną prawdę: że fatalnie osłabili wówczas jedyną grupę państw, które mogłyby powstrzymać błyskawiczny wzrost potęgi macedońskiej, zanim się jeszcze rozpoczął. Zrozumie- nie - jak często - przyszło zbyt późno. W 379 roku trzeba było czegoś więcej jednak niż wyroczni del- fickiej, żeby przewidzieć, co niesie przyszłość. Amyntas - wszyscy to przyznawali - był postacią komiczną, jak większość jego po- przedników. Oportuniści, zdrajcy, pijacy, mordercy, chwiejni i ma- łostkowi ciułacze, tchórzliwi i nieudolni despoci - członkowie dy- nastii Argeadów nie zaskarbili sobie zbytniego szacunku w opinii publicznej Grecji, Amyntas zaś zrobił bardzo mało, żeby poprawić sytuację. Bez żadnego wyboru zabiegał o sojusze, zwracając się ko- lejno do wszystkich, począwszy od Teb, a na owym niezwykłym kondotierze Jazonie z Feraj skończywszy. Pragnąc się przypodobać Atenom (i ratować swoją nadwątloną władzę) posunął się nawet do tego, że usynowił ateńskiego generała Ifikratesa. Było jasne, że i jego, i Macedonię można będzie zlekceważyć. Na domiar złego zwykłe intrygi pałacowe nadal kwitły w naj- lepsze. Królewska małżonka Eurydyka wzięła sobie kochanka, szla- chetnie urodzonego Macedończyka imieniem Ptolemeusz, pochodzą- cego z Aloros. Z pozazdroszczenia godną zimną krwią ożeniła go ze swoją córką - zapewne po to, żeby mieć niepodważalny pretekst do zatrzymania go w pobliżu. Po jakimś czasie zapomniała o ostroż- ności i Amyntas przyłapał ją w łóżku z zięciem. Postąpił niemądrze: nie zrobił nic - jak zwykle. Był bardzo przywiązany do córki i chciał uniknąć skandalu, który mógłby jej sprawić przykrość. Ale 24 SPÓR O SUKCESJĘ PO ŚMIERCI AMYNTASA Ptolemeusz nie okazał się zbyt wdzięczny za tę wyrozumiałość. Jak u większości macedońskich arystokratów, jego ambicjom dorówny- wał jedynie całkowity brak skrupułów. Uciechy, jakich mu dostar- czała osoba królowej, były tylko przedsmakiem owych bardziej oszałamiających rozkoszy płynących z władzy monarszej. W porów- naniu z nim Rizzió i Darniey byli sentymentalnymi amatorami; ale też Eurydyka, jak wolno przypuszczać, potrafiłaby niejednego na- uczyć Marię Stuart. Ta czarująca para postanowiła zamordować Amyntasa i zamiast niego na tronie Macedonii osadzić Ptolemeusza; byłby to raczej akt zwykłej uzurpacji niż wystąpienie na rzecz jednego z pogranicznych królestw, ponieważ Aloros leżało w Bottiai, a więc stanowiło część Dolnej Macedonii. (Tradycja, według której Ptolemeusz był w rze- czywistości synem Amyntasa, jest najwyraźniej elementem dyna- stycznej propagandy na jego rzecz.) Kochankowie w swych planach nie brali jednak pod uwagę królewskiej córki, potulnej, ale sta- nowczo przeciwnej ojcobójstwu. Bez zwłoki ostrzegła ojca o tym, co się święci; kłopotom towarzyskim, jakie ta sytuacja mogła wy- wołać na dworze, zapobiegła rychła śmierć Amyntasa, być może spowodowana wstrząsem. Ostatecznie miał już prawie osiemdzie- siątkę. Jeżeli Ptolemeusz spodziewał się, że zajmie tak w porę opróżnio- ny tron bez żadnego oporu, to czekało go rozczarowanie. Najstarszy ślubny syn króla, Aleksander II, natychmiast zgłosił pretensje do następstwa. Był wszakże na tyle nierozsądny, że dał się wciągnąć w wojnę między rywalizującymi ze sobą dynastami Tesalii, a pod jego nieobecność Ptolemeusz z całą energią spróbował przywłasz- czyć sobie koronę. Natrafił jednak na tak silny sprzeciw, że sprawę postanowiono rozstrzygnąć w drodze arbitrażu. Znakomity tebański mąż stanu Pelopidas ogłosił werdykt na rzecz Aleksandra, Ptole- meusz zaś wycofał się łaskawie - przynajmniej do chwili, kiedy Pelopidas opuścił kraj. Wówczas, pomysłowy jak zawsze, kazał za- mordować młodego króla w czasie pokazu macedońskich tańców ludowych, ożenił się z Eurydyka (historia nie wspomina, co stało się z jej córką) i objął funkcję regenta w imieniu brata Aleksandra, Perdikkasa, następnego kandydata do tronu, ale jeszcze małoletnie- go. Zdając sobie sprawę, że tego rodzaju posunięcie może być fał- szywie zrozumiane przez politycznych cyników za granicą, przystą- pił do negocjowania sojuszu z Tebami, które niedawno, w warnej bitwie pod Leuktrami (371), obaliły mit o wojskowej supremacji 25 FILIP MACEDOŃSKI Sparty i w szybkim tempie zaczęły wyrastać na najpotężniejsze państwo w Grecji. Na dowód dobrej woli wysłał również do Teb grupę znamienitych zakładników: być może chciał po prostu usunąć ich z drogi, zwłasz- cza ostatniego z prawowitych synów Amyntasa, młodego Filipa, któ- ry miał wtedy piętnaście lat. Ptolemeusz nie mógł przewidzieć skut- ków swojego kroku. Filip bowiem w czasie pobytu w Tebach prze- bywał w domu Pammenesa; ten nie tylko był sam doświadczonym dowódcą, ale również żył w bliskiej przyjaźni z Epaminondasem, zwycięzcą spod Leuktrów i zapewne najznakomitszym strategiem, jakiego wydała Grecja przed Aleksandrem. Na karierę wojskową Filipa (a potem Aleksandra) nieobliczalny wprost wpływ miało to wszystko, czego nauczył go wielki wódz tebański. Młody książę zrozumiał, że należy doceniać rolę zawodowego wyszkolenia w mu- sztrze i taktyce, ścisłego współdziałania jazdy i piechoty, drobiazgo- wej pracy sztabowej połączonej z szybkością natarcia. Obserwując manewry Świętego Zastępu, doborowego pułku piechoty tebańskiej, nauczył się cenić wartość stałego corps d'elite - i to tak bardzo, że po trzydziestu latach on i jego genialny syn zrobili, co w ich mocy, żeby zniszczyć ten słynny oddział niemal do ostatniego żołnierza. A przede wszystkim nauczył się jednej kardynalnej zasady: że "naj- szybszym i najbardziej ekonomicznym sposobem uzyskania rozstrzy- gnięcia na polu bitwy jest rozbicie nieprzyjaciela nie w najsłab- szym, lecz w najsilniejszym punkcie".* Filip kształcił się na władcę metodami pożytecznymi, choć może odbiegającymi od utartych wzorów. Z doświadczeń, które zdobył jako członek macedońskiej rodziny królewskiej, wyniósł - rzecz zrozumiała - dość cyniczny pogląd na naturę ludzką. W tym świe- cie mord, cudzołóstwo, kazirodztwo i uzurpacja były chlebem po- wszednim, równie dobrze mogła je praktykować własna matka, jak ktokolwiek inny. W późniejszych latach Filip przyjął za pewnik, że wszelka dyplomacja zmierza do własnej korzyści, a każdy człowiek ma swoją cenę; wypadki rzadko zadawały mu kłam. W Tebach za- obserwował także nieznośne wady demokratycznego miasta-pań- stwa: bezustanne intrygi stronnictw politycznych, brak silnej władzy wykonawczej, niemożność przeforsowania szybkich decyzji w nag- łej potrzebie, nieprzewidziane kaprysy zgromadzenia ludowego w momencie głosowania, system corocznych wyborów, który niemal • M. Cary, The Cambridge Ancient History, Cambridge 1923-39, t. VI, B. »2. 26 ABSOLUTYZM WŁADCÓW MACEDOŃSKICH zupełnie uniemożliwiał rozsądne planowanie na dłuższe okresy, wreszcie amatorskie, doraźnie powoływane kontyngenty wojskowe (chociaż pod tym względem Teby stały lepiej niż na przykład Ate- ny). Po raz pierwszy zrozumiał, dlaczego przestarzałe macedońskie instytucje - feudalizm i monarchia absolutna - tak pogardzane przez Greków, mogą się okazać źródłem siły w zetknięciu z takimi przeciwnikami. Przez całe życie osiągał najwięcej wykorzystując ludzką chciwość i demokratyczną nieudolność - najczęściej jedno i drugie naraz. Król Macedonii sprawował niemal absolutną władzę nad swoim ludem; w bardzo dosłownym sensie mógł zastosować do siebie ową słynną przechwałkę Burbonów: "Z/etat c'est moi." Przywiązuje się dużą wagę do tradycji, według której król nie mógł wydać na śmierć wolnego obywatela pod zarzutem zdrady głównej (t j. próby mor- derstwa lub przywłaszczenia tronu, skierowanej przeciw niemu sa- memu), lecz musiał stanąć przed zgromadzeniem ludowym Mace- dończyków w charakterze oskarżyciela. Ale historia notuje tyle wy- padków skazywania znakomitych Macedończyków na śmierć z po- minięciem zgromadzenia, że zasada ta, jeżeli w ogóle kiedykolwiek istniała, była chyba jedynie martwą literą. Macedońskie zgromadze- nie ludowe zatwierdzało co prawda objęcie tronu przez każdego kró- la (uzurpatorom mogło się upiec, jeżeli zdobyli aprobatę ludu) i mia- ło prawo, przynajmniej w teorii, zdetronizować go przez głosowanie; rozpatrywało także oskarżenia o zbrodnie główne. Poza tym jednak - i poza warunkiem szanowania "tradycyjnych praw" - król dzier- żył absolutną władzę. "Był właścicielem całej ziemi, naczelnym wodzem w czasie wojny, sędzią, kapłanem, skarbnikiem, a na czas nieobecności w kraju mógł przekazywać swoje uprawnienia wyzna- czonym przez siebie zastępcom."* Jego status bardzo przypominał mykeńskiego wanaksa rządzącego plemiennie zorganizowanym spo- łeczeństwem. Macedońscy wielmoże byli starożytnym odpowiednikiem feudal- nych baronów; ziemię dostawali na ogół w lenno od króla i w zamian za to mieli mu służyć osobiście wraz ze świtą. Spośród tych właśnie plemiennych arystokratów król wybierał swoich towarzyszy, czyli hetajrów, którzy stanowili radę przyboczną w czasie pokoju, jak i sztab generalny, kiedy Macedonia toczyła wojnę. (Tu znowu Ho- mer dostarcza bliskiej analogii w przypadku Achillesa i jego Myr- * N. G. L. Hammond, Dzieje Gfecfi, przekład Anny Swiderkówny, Warszawa 1973, s. 625 27 FILIP MACEDOŃSKI midonów.) Z nich także rekrutowali się członkowie straży przybocz- nej (somatofylakes); było ich, zdaje się, ośmiu, a towarzyszyli kró- lowi stale, nie tylko w bitwie. Żyli z nim na poufałej stopie, nosili taki sam ubiór, zwracali się do niego jak do równego. W absolutyz- mie królów macedońskich krył się niewątpliwie pewien element egalitaryzmu. Podobnie jak Tesalia, drugi feudalnie zorganizowany i hodujący konie kraj, Macedonia, miał znakomitą jazdę. Wiemy, jak dosko- nale sprawili się ci kawalerzyści walcząc z Trakami w 429 roku; a szwadron z Elimiotis wyróżnił się w czasie kampanii olintyjskiej 382/1 roku. Trzon tej macedońskiej jazdy tworzyli sami hetajrowie, którzy pierwotnie pełnili służbę jako konna eskorta króla. Nosili hełmy i pancerze; Tucydydes nazywa ich "znakomitymi jeźdźcami" i dodaje, że "nikt im nie mógł dotrzymać pola". A jednak - jak ostatnio zwrócił uwagę pewien historyk - byłoby błędem sądzić, że przypominali średniowiecznych rycerzy czy nawet napoleońskich dragonów. Ich małe, nie podkute konie przypominały raczej krępe kuce - chociaż zaczęli także hodować cięższe wierzchowce z koni pełnej krwi zdobytych w czasie wojen perskich. Nie używali siodła ani strzemion, co widać wyraźnie na sarkofagu sydońskim; a to znaczy, że nie znali szarży z kopiami, stosowanej w średniowieczu. Byli natomiast uzbrojeni w krótki, ostry oszczep długości około sześciu stóp - ksyston - którym w walce wręcz potrafili bardzo zręcznie przebić na wylot głowę przeciwnika. Jeśli chodzi o piechotę, Macedonia - przynajmniej do czasu re- form Filipa - była rozpaczliwie słaba. Jest to często "deformacją zawodową" arystokratyczno-feudalnych państw i Macedonia, po- dobnie jak Persja, nie stanowiła w tym względzie wyjątku. (Impe-^ rium Achemenidów padło pod ciosami Aleksandra między innymi dlatego, że on i jego ojciec wspólnie rozwiązali problem piechoty, podczas gdy Wielki Król tego nie zrobił.) Początkowo ta "broń" składała się wyłącznie z kontyngentów plemiennych, chłopów i pa- sterzy podążających w niesfornej masie za jazdą. Przez większą część piątego wieku nie odgrywali żadnej roli, chociaż za panowa- nia Archelaosa podjęto pewien wysiłek, żeby ich przeszkolić i zorga- nizować. Ale wraz z postępem ekonomicznym rozwinęła się, nawet w Macedonii, warstwa średniorolnych chłopów, a narodziny tej "kla- sy średniej" oznaczały - w całej Grecji - pojawienie się ciężko- zbrojnej piechoty, , choćby nawet niewiele wartej. Jak wiemy, właśnie Aleksander I oficjalnie ustanowił regularny 28 FILIP PRZEBYWA W TEBACH korpus pezetajrów, czyli "pieszych towarzyszy", między innymi może też jako przeciwwagę dla ambicji swoich bardziej niż zazwy- czaj niesfornych baronów. Nazwa sugeruje nie tylko system organi- zacyjny, lecz - co zapewne było równie ważne - pewien status społeczny. Ci "piesi towarzysze" stali się trwałym elementem ma- cedońskiej machiny wojennej; dopiero jednak człowiek kalibru Fi- lipa potrafił dostrzec ich prawdziwe możliwości i przetworzyć ich w jedną z najgroźniejszych formacji bojowych, jakie widział świat - legendarną macedońską falangę. Jej członkowie nie ustępowali pod względem wyszkolenia i musztry legionistom rzymskim; ich zasadniczą bronią były straszliwe sarissy, włócznie długości 13-14 stóp, ostro zwężające się od rękojeści do czubka, bardzo podobne do średniowiecznych pik szwajcarskich. Skuteczne władanie takim orę- żem wymagało musztry na placu ćwiczeń i dyscypliny; ale po na- byciu tej dyscypliny falanga korzystała z ogromnej przewagi już na samym początku bitwy. Ponieważ normalna włócznia piechoty była ,o połowę krótsza od sarissy, Macedończycy mogli zawsze liczyć, że zadadzą pierwszy cios, zanim nieprzyjaciel weźmie się z nimi za bary. Z Teb młody Filip pilnie śledził rozwój wydarzeń w ojczyźnie, poświęcając na to chwile wolne od studiowania taktyki wojskowej i wykładów swojego nauczyciela, jakiegoś pitagorejczyka. (Na pierw- szy rzut oka trudno wyobrazić sobie kogoś, kto by równie mało jak Filip z Macedonii nadawał się na adepta filozofii głoszącej wegeta- rianizm, pacyfizm i pełną wstrzemięźliwość.) Opozycja przeciw rzą- dom Ptolemeusza była dość silna; ale i tym razem jej źródłem był głównie książęcy dom Linkestis, który obecnie udzielił poparcia jeszcze jednemu Pauzaniaszowi - może bratankowi ostatniego pre- tendenta - w jego prawie udanej próbie zdobycia tronu. Eurydyka skierowała niezmiernie wzruszający apel do Ifikratesa, ateńskiego generała, którego adoptował jej nieżyjący już mąż. Żaden Ateń- czyk nie pominął nigdy szansy wetknięcia politycznego palca między cudze drzwi; tak więc Ifikrates (przy milczącym poparciu swego rządu) wypędził Pauzaniasza, z prawdziwie synowską powściągli- wością nie wspominając ani słowem o małżeńskich grzeszkach Eu- rydyki. Nikt nie zwracał szczególnej uwagi na Perdikkasa, brata Filipa; jak się okazało, była to pomyłka. Perdikkas, podobnie jak Arche- 29 r>^ł- r««M»»» ...MwŁrił «ift m l0 94. FILIP MACEDOŃSKI laos, miał może słabość do literatury i filozofii, ale mimo to nie należało go lekceważyć. Odczekał trzy lata, aż osiągnął pełnoletność (żeby nie było pretekstu do narzucenia mu jeszcze jednego regenta), po czym kazał stracić Ptolemeusza (365/4). Co powiedziała na to jego matka, czy też jak postąpił z nią po usunięciu jej kochanka - tego źródła nie mówią; ale o niej odtąd nie słyszymy. Perdikkas zaczął teraz rządzić Macedonią we własnym imieniu i zaraz na wstępie załatwił zwolnienie lub ucieczkę Filipa z Teb. Jego mento- rem i szarą eminencją na dworze był filozof imieniem Eufrajos, przybyły do Macedonii z polecenia Platona. Pochodził podobno z ni- skiego rodu i lżył ludzi w rozmowach; co więcej, jak mówi Kary- stios, "był tak skrupulatny w doborze dworzan królewskich, że nikt nie mógł zasiąść do wspólnego stołu, jeśli nie potrafił uprawiać geometrii lub filozofii". Dał jednak Perdikikasowi doskonałą radę: aby mianował Filipa zarządcą jednego z okręgów i pozwolił mu tam rekrutować i szkolić żołnierzy. Filip natychmiast zastosował w praktyce nauki Epaminondasa. Dyscyplina i organizacja uległy radykalnej reformie. Macedońscy żołnierze, piechurzy z poboru, nagle zaczęli ćwiczyć manewry tak- tyczne i zawiłą musztrę w szyku zwartym. Filip kazał im maszero- wać trzydzieści pięć mil w pełnym rynsztunku i z żywnością, a po- tem (kiedy byli za bardzo zmęczeni, żeby protestować) wygłaszał kazania mające podnieść ich morale. Arystokraci z kawalerii i wlo- kący się na piechotę chłopi odbywali długie wspólne ćwiczenia; jest sprawą sporną, którym z nich (przynajmniej na początku) to do- świadczenie bardziej dało się we znaki. Filip z pewnością nie miał szacunku dla pochodzenia. Pewien oficer, który ośmielił się wyką- pać w obozie, został pozbawiony funkcji dowódcy. Innego młodzień- ca, latorośl szlachetnego rodu, poddano publicznej chłoście, ponie- waż wyszedł z szeregu, żeby się napić. Dotąd tylko najemnicy osią- gali taki poziom wyszkolenia. Teraz, powoli, lecz systematycznie, Filip rozpoczął szkolenie kadry zawodowej, która jednocześnie po- zostawała nadal narodowym zaciągiem Macedonii. Była to ważka innowacja. Tymczasem Perdikkas, który posiadał całą polityczną giętkość swego ojca, ale o wiele więcej dynamizmu, postarał się o nowy sojusz z Atenami. Rozbudowywał już może armię lądową, ale nadal odczuwał poważny brak okrętów i doświadczenia w wojnie mor- skiej, Ateny zaś miały pod dostatkiem jednego i drugiego. Ateń- czykiem, z którym utrzymywał kontakty, był jowialny kondotier 30 SOJUSZ PERDIKKASA Z ATENAMI imieniem Timoteos, przyjaciel Ifikratesa. Przez jakiś czas wszystko szło jak po maśle. Timoteos wojował na Chersonezie Trackim, obec- nym półwyspie Gallipoli (Ateny, jak zwykle, troszczyły się o swo- ją magistralę zbożową przez Dardanele), i z pomocą Macedończyków zdobył kilka ważnych miast chalcydyckich, wśród nich Potidaję. Ale Timoteos był mimo wszystko Ateńczykiem i musiał służyć po- lityce ateńskiej. Tak więc z absolutnym spokojem capnął dwa naj- lepsze porty Perdikkasa na południu, Metone i Pydnę, a następnie zajął się niezmiernie ważnym miastem granicznym, Amfipolis nad Strymonem, w którym Macedonia miała swój garnizon. Nikt nie mógł już wątpić, że istotnym celem Aten jest odzyskanie utracone- go imperium morskiego z piątego stulecia. Perdikkas bezzwłocznie skierował wszystkie oddziały, jakie tylko mógł, do obrony miasta; w 362 roku cała entente cordiale leżała-w gruzach. W rok później Ateny, bynajmniej tym nie zrażone, zawarły dla odmiany "sojusz wieczysty" z Tesalią, a także - co już wyglądało nieco groźniej - zaczęły wyciągać pomocną dłoń w stronę feudałów z pogranicznych królestw. Ci, którzy mają za złe Filipowi jego późniejszą politykę agresji (zwłaszcza przeciw Atenom - współcześni uczeni rzadko odczuwają niepokój moralny w związku z Półwyspom Chalcydyckim), zapo- minają niekiedy o pirackich, rabunkowych wyczynach samych Aten W północno-wschodniej Grecji. Nie należy wierzyć we wszystko, co się czyta u Demostenesa. Ateńczycy z pozazdroszczenia godną ła- twością przełykali własną propagandę: Ajschines nie tylko ma pre- tensję do Perdikkasa, że nie pomógł Atenom zdobyć Amfipolis, ale nawet pochwala Ateńczyków za to, że pozostali mu przyjaźni mimo krzywdy, jaką im wyrządził. W sensie politycznym jedyna różnica między Filipem i Atenami polegała na tym, kto z nich odnosił więk- sze sukcesy. Filip okazał się lepszym dowódcą, subtelnie j szym dy- plomatą i większą indywidualnością niż Ateńczycy, z którymi miał do czynienia, ale jeżeli chodzi o moralność polityczną, nie różnił się od nich ani o włos. W 359 roku Perdikkas czuł się dość silny, żeby stawić czoło Ilirii. Nie ulegało wątpliwości, że sytuacja na zachodnich rubieżach stała się nieznośna. Macedonia utraciła już właściwie kontrolę nad Lin- kestis, a mimo upokarzającego dorocznego haraczu, który musiał płacić, Perdikkas nie miał żadnej gwarancji, że nie postrada tronu po jakimś popieranym przez Ilirów zamachu stanu. Zgromadził dużą armię, zostawił Filipa jako regenta na czas swojej nieobec- 31 ności i pomaszerował na zachód. Po niewielu dniach do Pełli przy- był w panice okryty pyłem goniec przynosząc tragiczną wieść: Per- dikkas poniósł klęskę i poległ w wielkim boju z litrami, a wraz z nim na polu bitwy leży około 4000 Macedończyków. Filip z Ma- cedonii wreszcie objął swoje dziedzictwo; ale trudno wyobrazić sobie panowanie, które by się rozpoczęło pod mniej pomyślnymi auspicjami. Niewielu ówczesnych znawców polityki, w Atenach czy gdziekol- wiek indziej, wróżyłoby nowemu królowi więcej niż sześć miesięcy panowania, nawet w najbardziej sprzyjających warunkach. Granica zachodnia była szeroko otwarta, a znaczna część wojsk niedawno wyszkolonych przez Filipa poległa w boju. Ilirowie pod wodza króla Bardylisa przygotowywali się do masowej inwazji. Pajonowie zaczęli już napływać z północy i pustoszyć terytoria Macedonii. W kraju sytuacja była nie lepsza. Po śmierci Perdikkasa aż pięciu niedoszłych uzurpatorów (nie licząc samego Filipa) rzuciło w szranki swoje rę- kawice; tworzą oni ciekawą grupę. Pauzaniasza z Linkestis już zna- my: w tej swojej drugiej próbie zapewnił sobie poparcie Tracji. Ar- gajos był kandydatem Aten. Raz już, w latach dziewięćdziesiątych, na krótko dorwał się do władzy, obecnie zaś gromadził znaczne siły w Metone. W zamian za poparcie Aten przyrzekł - w razie powo- dzenia - odstąpić im Amfipalis. Wreszcie w grę wchodzili trzej przyrodni bracia Filipa z nieprawego łoża: Archelaos, Arridajos i Menelaos. Mieli oni zapewne nadzieję zdobyć bezpośrednie popar- cie ludu Macedonii. Stara plotka o pochodzeniu Filipa zaczęła kur- sować raz jeszcze. Filip chłodno, trochę w stylu marszałka Focha, dokonał oceny swojej fatalnej sytuacji, po czym uderzył - z morderczą szybkością i skutecznością. Przede wszystkim zaaresztował i stracił Archelaosa; dwaj inni bracia zdołali się wymknąć, musieli jednak uciec z kraju i szukać schronienia w Olincie. Następnie Filip dał łapówkę królowi Tracji, żeby nie tylko przestał popierać Pauzaniasza, ale także (dwie pieczenie przy jednym ogniu.') zorganizował zabójstwo pretendenta. Potem wysłał poselstwo do Pajonii i, jak mówi Diodor, "przekupu- jąc jednych darami, innych jednając hojnymi obietnicami, zawarł z nimi umowę, że pokój zostanie na razie zachowany". Wszystkiego tego dokonał w ciągu kilku tygodni czy nawet szybciej. Filip miał teraz dosyć czasu, żeby rozprawić się z ostatnim pre- tendentem, Argajosem, który poza swoimi najemnikami miał w Metone aż 3000 ateńskich hoplitów pod dowództwem ich własnego 32 J. Grek walczący z Amazonką '' » ;' WOJNA Z BABDYLISEM generała. Filip szybko wycofał garnizon z Amfipolis, ogłosił je wol- nym miastem i zawarł tajny układ z Atenami, na mocy którego miał im je zwrócić w zamian za Pydnę. Argajos, nieco zdezoriento- wany, stwierdził, że oto maszeruje na Ajgaj, starą stolicę, na czele jedynie swoich najemników. Robiąc dobrą minę do złej gry, wezwał obywateli, aby "chętnie przyjęli jego powrót i stali się założycie- lami jego królestwa". Obywatele zignorowali go uprzejmie; zdążyli' już ocenić możliwości Filipa. Argajos nie miał innego wyboru, jak tylko zawrócić i powlec się z powrotem do Metone. Filip, który przyglądał się tej komedyjce z cynicznym uśmiechem, przychwycił pretendenta w drodze i zmusił do sromotnej kapitulacji. Spośród najemników wyłowiono starannie wszystkich obywateli ateńskich j odesłano ich do domu wypłaciwszy odszkodowanie. Ostatnią rzeczą, jakiej Filip pragnął - wtedy i zawsze - była otwarta niechęć Aten. Ilirowie widząc, że ten nowy władca Macedonii stanowi o wiele twardszy orzech do zgryzienia niż którykolwiek z jego poprzedni- • ków, odłożyli inwazję na później. W ten sposób, od lata do jesieni, Filip zdołał wyprowadzić w pole lub też całkowicie wyeliminować wszelką opozycję, a zimę 359/8 roku poświęcił 'na forsowne szkole- nie armii. Wczesną wiosną przyszła wiadomość o śmierci króla Pa- jonii. Takiej okazji nie wolno było przepuścić. Zanim następca bar- barzyńskiego monarchy zdążył zasiąść na tronie, Filip przemknął przez północne przełęcze, pokonał w decydującym boju Pajonów i zmusił ich do uznania zwierzchnictwa Macedonii. Atak jest naj- lepszą obroną: Filip wiedział, że w tym psychologicznie ważnym momencie ma niepowtarzalną szansę raz na zawsze położyć kres zagrożeniu ze strony litrów. Było to jednak straszliwe ryzyko. Zmo- bilizował wszystkich zdolnych do służby mężczyzn w całym króle- stwie; kiedy pomaszerował na zachód do Linkestis, miał ze sobą 600 konnych i nie mniej niż 10 000 piechoty. Bardylis, trochę tym zaniepokojony, zaproponował ugodę, ale jedynie na podstawie status quo: nie chciał zrezygnować nawet z części zdobytego terytorium. Filip odrzucił tę ofertę - według wszelkiego prawdopodobieństwa nie bez pewnego niepokoju, bo Ilirowie, którzy walczyli z Perdikka- sem, nie oszczędzali nikogo i nie brali okupu, a nie wyglądało na to, że zmienią swoją politykę, kiedy się zmierzą z jego bratem. Obie armie spotkały się wreszcie na równinie w pobliżu Monastyru, nad Jeziorem Ochrydzkim. Najciekawsze w tej przełomowej bitwie jest to, że Filip po raz 33 FILIP MACEDOŃSKI pierwszy zastosował wówczas taktyczne zdobycze Epaminondasa, które później miał także stosować Aleksander. Liczebnie obie strony były mniej więcej równe; szalę przeważyła lepsza strategia i dyscy- plina. Ilirowie widząc, że grozi im oskrzydlenie przez jazdę Filipa, uformowali pusty w środku czworobok. Filip osobiście poprowadził piechotę, wstrzymując przy tym swoje centrum i lewe skrzydło i rozwijając linię natarcia w szyku skośnym, który był specjalnością Epaminondasa. Tak jak przewidywał, prawe skrzydło litrów roz- ciągnęło się i zatoczyło łuk usiłując nawiązać styczność z nieprzy- jacielem. Filip wyczekał, aż z lewej strony czworoboku pojawiła się nieunikniona, zgubna luka, i rzucił w nią, z flanki i od tyłu, swą jazdę z prawego skrzydła. Wbiła się ona szerokim klinem w lukę, a tuż za nią poszła macedońska falanga. Wywiązała się długa, roz- paczliwa walka. Wreszcie jednak czworobok pękł i 7000 Ilirów - trzy czwarte całej armii Bardylisa - padło ofiarą straszliwej rzezi, zanim uciekające resztki zdołały schronić się wśród wzgórz. Tu ^właśnie, mutatżs mutandis, odnajdujemy dokładnie tę samą takty- kę, która przyniosła Filipowi zwycięstwo pod Cheroneją, a potem Aleksandrowi nad Granikiem i pod Issos: natarcie w szyku skoś- nym, z centrum i lewym skrzydłem rozmyślnie eszelonowanym do tyłu, tak iż tworzyły jakby oś kawaleryjskiej szarży z prawego skrzydła; staranny manewr zmierzający do stworzenia luki w li- niach nieprzyjaciela; i wreszcie Epaminondasową zasadę ekonomiki sił w połączeniu z przeważającą mocą uderzenia w najważniejszym punkcie. Teraz dopiero Filip mógł dyktować warunki i zrobił to nie bez upodobania. Bardylis, wściekły, ale świadomy porażki, zrezygnował ze wszystkich zdobyczy terytorialnych w zachodniej Macedonii. Po- łożyło to kres bezpośredniemu zagrożeniu zachodnich granic Filipa, odpowiednio zmniejszyło także ryzyko nielojalności ze strony po- granicznych ksiąstewek. Kiedy ponownie trzeba było wyruszyć przeciw litrom - w 356 roku - Filip, jak widzieliśmy, powierzył to zadanie Parmenionowi. Do końca swojego panowania, zwłaszcza w latach 355-351 i 346-342, Filip stale wojował na pograniczu ili- ryjskim, teraz jednak robił to coraz śmielej, wzmacniając linię gra- nicy przez usuwanie potencjalnie nieprzyjaznych szczepów, w końcu zaś podporządkowując liczne klany iliryjskie swej bezpośredniej władzy. Chyba ważniejsze dla niego osobiście było coś innego: druz- gocąca klęska Bardylisa niezmiernie wzmogła jego własny prestiż. Porażkę i śmierć brata pomścił z nawiązką; był teraz niemal boha- 34 FILIP POŚLUBIA AUDATĘ terem narodowym. Nikt już nie ośmielał się kwestionować jego po- zycji. Przeciwnie, bardzo szybko stał się jednym z najpopularniej- szych monarchów, jacy kiedykolwiek władali Macedonią; był to wy- raz uznania dla jego potężnej indywidualności, nie mniej niż dla niebywałej umiejętności dowodzenia. Jak na młodego, zaledwie dwu- dziestotrzyletniego człowieka, osiągnął niemało. Wśród różnych innych ustępstw, jakie Filip uzyskał od Bardylisa, była zgoda na małżeństwo z córką tego ostatniego, Audatą. Pań- stwa feudalne, takie jak Macedonia, Trać ja, Iliria (w przeciwień- stwie do bardziej rozwiniętych politycznie greckich miast-państw), funkcjonowały zgodnie z plemiennym systemem pokrewieństwa i wzajemnych zobowiązań. W ich oczach dynastyczne mariaże, jako instrument politycznego bezpieczeństwa, ustępowały jedynie dyna- stycznym morderstwom. Ci, z którymi człowiek związał się formal- nymi więzami rodzinnymi, będą właśnie o tyle mniej skłonni do spi- skowania przeciw niemu; a ponadto córkę wodza można było zaw- sze, w razie konieczności, wykorzystać jako szczególnie dostojną za- kładniczkę. Istnieje małe prawdopodobieństwo, żeby Filip - właś- nie on - nie doceniał tak obiecującego dyplomatycznego oręża. W swoim stosunkowo krótkim życiu pojął nie mniej niż pięć mał- żonek. Sprawę ogólnego stosunku Filipa do seksu, kobiet i małżeństwa gruntownie zagmatwali historycy, począwszy od Plutarcha. Roman- tyczno-mieszczańska "przyzwoitość" (pisząc o ideale małżeństwa i ży- cia rodzinnego Plutarch jest nieznośnie ckliwy) miała poważne kło- poty z obyczajami panującymi w Macedonii w czwartym wieku przed naszą erą: dotyczy to picia w nie mniejszym stopniu niż seksu. Społeczeństwo macedońskie nie wiedziało nic o romantycznej mi- łości między małżonkami, a jedynie domagało się wierności od żon, aby nie dopuścić do pojawienia się nieoczekiwanych kukułczych jaj w dynastycznym gnieździe. Jak każdy wódz plemienia Filip brał żony po to, żeby rodziły mu synów, zapewniały sukcesję, prowadziły dom i cementowały sojusze. Dlatego jego małżeństwa należy wyraź- nie odróżniać od niezliczonych miłostek, które w najmniejszym sto- pniu nie zakłócały stosunków małżeńskich (chociaż niekiedy mogły mieć równie pseudodyplomatyczne cele). Myśl, że mężczyzna powi- nien ograniczyć swoją działalność seksualną do małżeńskiego łoża, a tym bardziej, że powinien nawiązać z żoną jakiś kontakt w dzi- 35 FILIP MACEDOŃSKI siejszym sensie tego słowa, wydałaby się każdemu Macedończykowi nie tylko bezsensowna, lecz wprost groteskowa. Dlatego macedoń- skie żony nie dostawały ataków romantycznej zazdrości, kiedy ich mężowie decydowali się wziąć sobie kochankę czy też garnęli się do towarzystwa chłopców. Olimpias, jak zobaczymy, wpadała natomiast w szał widząc, że coś zagraża jej własnej pozycji jako królowej lub roli jej pierworodnego syna jako dziedzica tronu. Już w starożytności żartowano, że Filip zawsze brał sobie nową żonę, kiedy rozpoczynał jakąś kampanię. Należy to uważać za hołd złożony raczej jego politycznemu sprytowi niż lubieżności. Idea poślubiania własnych kochanek jest wynalazkiem mieszczańskim, niewiele starszym niż nasze stulecie. Właściwie stosunek Filipa do małżeństwa bardzo przypomina pogląd austriackich Habsburgów: jako narzędzie dyplomacji jest ono tańsze niż wojna. "Zawiłe dzieje jego matrymonialnych przygód - jak słusznie stwierdzono - sta- nowią odbicie postępów jego ekspansji politycznej."* A jednak związek z iliryjską księżniczką przyniósł mu tylko krót- kotrwały spokój w sprawach zagranicznych i nie bardzo przyczynił się do wzmocnienia jego pozycji w kraju. Audata wkrótce zmarła, zapewne w połogu (wiosną 357 roku), zostawiając Filipowi córkę, Kynane (lub Kynnę) zamiast dziedzica płci męskiej, którego nie- wątpliwie pragnął. Teraz, jak można było przewidzieć, wyszukał sobie żonę bliżej domu, z książęcego klanu Elimiotis, najbardziej zawsze lojalnego wśród księstw pogranicznych. Fila była udzielną księżniczką, córką Derdasa - i nawiasem mówiąc, ciotką Harpalosa, późniejszego ministra skarbu Aleksandra. Na pozór przynajmniej była to idealna partia. Ale wszystkim wcześniejszym próbom Filipa na polu matrymonialnym towarzyszył, zdaje się, pech. Fila również umarła wkrótce po ślubie. W lecie 357 roku Filip znowu rozglądał się za odpowiednią żoną. TymczasenT działał także na innym polu. W zimie 358/7 roku, po zamordowaniu Aleksandra z Feraj, jego krewni wprowadzili reżim tak krwawego terroru, że współzawodniczący z nimi arystokraci te- salscy, Aleuadzi, zwrócili się do Filipa, żeby ich poskromił (mor- derstwa dokonała żona Aleksandra w zmowie ze swymi braćmi). Filip, nieustannie czatujący na okazję 'politycznej interwencji w sąsiednich państewkach, uprzejmie zadośćuczynił tej prośbie. Tesa- Iowie byli wdzięczni; Filip roztoczył cały swój ogromny wdzięk. • E. Badian, "Phoenbc", 17 (1963). s. 244. 36 OBLĘŻENIE AMFIPOLIS (Osiągnął z pewnością więcej niż Isokrates, który jedynie wystoso- wał do spiskowców list otwarty wzywający do umiarkowania.) Wte- dy właśnie wziął nową kochankę, tancerkę imieniem Filinna, pocho- dzącą z Larissy, siedziby rodu Aleuadów, "pragnąc - jak mówi Satyros - zgłosić swoje roszczenia do ludu tesalskiego, jako nale- żącego do niego obok innych". Sukcesja w macedońskiej rodzime królewskiej zależała wyłącznie od ojcostwa - syn Filinny, Arrida- jos, przekonał się później, że ani jego bękarctwo, ani półgłówkowa- tość nie stanowią przeszkody do dziedziczenia tronu. Nic jednak nie daje tak wyraźnego przedsmaku metod Filipa w dyplomatycznej walce wręcz jak to, czego dokonał w sprawie Amfi- polis. Kiedy przehandlował Atenom ten niezmiernie ważny port, nie miał najmniejszego zamiaru dotrzymać słowa: grał tylko - jak często zresztą - na zwłokę. Amfipolis, położone nad Strymonem na granicy Tracji i Macedonii, miało olbrzymie znaczenie handlowe i strategiczne. Stanowiło port załadunku macedońskiego drewna; co ważniejsze, dawało dostęp do bogatego zagłębia górniczego wokół góry Pangajos. Właśnie za utratę Amfipolis ateński wódz Tucydydes został skazany na wygnanie (temu pośrednio zawdzięczamy jego Historię) i Ateny usiłowały odtąd - bez powodzenia - odzyskać to miasto. Wiosną 357 roku Filip posprzeczał się z rządem Amfipolis (kiedy chodziło o Greków, nigdy nie było trudno sfabrykować jakiś casus belli) i obiegł miasto. Oblężeni bezzwłocznie zwrócili się o pomoc do Aten. Ateńczykom jednak groziła klęska głodu i byli zbyt zajęci targami o dostawy zboża z Tracji i znad Morza Czarnego, żeby myśleć o wyprawie nad Strymon. Ponadto wierzyli nadal - z tą szczególną naiwnością, która niekiedy poraża sprzedajnych polity- ków - że Filip zamierza honorować swój tajny układ z nimi. Po cóż by mieli iść i walczyć z Macedończykami pod Amfipolis, skoro atak na miasto został przypuszczony właśnie w ich imieniu? A kiedy już będą mieli Amfipolis, Filip może długo czekać na Pydnę. Nie przyszło im najwyraźniej do głowy, że Filip gotów spłatać im do- kładnie takiego samego figla. Amfipolis padło na jesieni. Filip, daleki od chęci zrobienia Ate- nom prezentu ze swego nowego nabytku, potwierdził niepodległość miasta - w ten sposób zyskując wdzięczność sojusznika i wielki mir wśród miast północno-wschodniej Grecji za uczciwe postępowanie. Ateńczycy, pełni moralnego oburzenia na ten zgrabny podstęp - sami chcieli mieć sojuszników na północnym wschodzie - wypo- 37 FILIP MACEDOŃSKI wiedzieli wojnę Macedonii. Ale na skutek braku zboża, a także bun- tu ich własnych sojuszników na obszarze Morza Egejskiego, niewie- le mogli zrobić - tak właśnie, jak przewidywał Filip. Jakby mu tego było mało, pomaszerował na Pydnę i sam ją sobie odebrał. Oczywistej łatwowierności ówczesnych ateńskich mężów stanu do- równuje jedynie gotowość Filipa do jej wykorzystania. Kiedy Olin- tyjczycy, trochę zaniepokojeni jego działalnością, zwrócili się do Aten z propozycją sojuszu, uprzejmie się ich pozbyto. Król, jak sądzono, w ten czy inny sposób dotrzyma jednak obietnic. Olintyj- czycy, którzy (jak tego dowodzi ich bogactwo) byli trzeźwymi reali- stami, wrócili do domu i w imieniu Związku Chalcydyckiego za- warli wobec tego sojusz z Filipem. Jeden z punktów tego dokumentu przewidywał, że winien on, w imieniu Olintu, odzyskać Potidaję, "miasto - powiada Diodor - które Olintyjczycy od dawna już uparli się posiąść". Tym razem Filip dotrzymał słowa: musiał mieć wolną rękę na obszarach sąsiadujących z Trać j ą. Ale po zdobyciu Potidai przezornie odesłał do domu garnizon ateński. Nie szkodziło zaasekurować się na dwie strony. Trzecią - i stanowczo najsławniejszą - małżonką Filipa była i tym razem cudzoziemka, latorośl królewskiego rodu Molossów z Epiru. Iliria mogła być na razie niegroźna, mimo to alians z jej południowym sąsiadem i rywalem dawał zdecydowane korzyści. Panujący tam władca, Arybbas, miał dwie bratanice. Starszą z nich, Troas, poślubił po gospodarsku sam; ale jej siostra Myrtale (lub Olimpias, jak dziś jest nam znana) była jeszcze do wzięcia i Arybbas czym prędzej - niemal zbyt szybko - wyraził zgodę na ten zwią- zek. Plutarch twierdzi, że Filip i Olimpias poznali się jakieś cztery czy pięć lat wcześniej, w czasie swego wtajemniczenia w misteria na Samotrace, i pokochali się od pierwszego wejrzenia. Opowieść mo- głaby być prawdziwa, chociaż idealizm Plutarcha w sprawach mał- żeństwa czyni go świadkiem nieco podejrzanym, a Olimpias w chwi- li ich domniemanego wtajemniczenia była ledwie dorastającą dziew- czynką. W każdym razie Filip nie okazywał jakiegoś desperackiego pośpiechu w tej sprawie. Dwie poprzednie żony i co najmniej jedna kochanka nie bardzo pasują do obrazu więdnącego z tęsknoty Romea. Tak czy inaczej, na jesieni 357 roku Filip zaślubił swą epirocką księżniczkę i pierwszy raz w życiu stwierdził, że się poważył na więcej, niż zdoła podźwignąć. Olimpias, chociaż nie miała jeszcze 38 TRZECIA ŻONA FILIPA - OLIMPIAS osiemnastu lat, już zdradzała indywidualność potężną, by nie rzec ekscentryczną. Między innymi była namiętną wyznawczynią orgia- stycznego kultu Dionizosa, a jej bachanckie szaleństwa z pewnością niezbyt sprzyjały spokojnemu pożyciu domowemu. Do jej bardziej osobliwych zwyczajów (chyba że, jak sugerowano, miało to charak- ter obrzędowy) należało trzymanie doborowej kolekcji oswojonych węży jako domowych ulubieńców. Używanie tych stworzeń do ce- lów religijnych nie mogło budzić sprzeciwu, ale ich sporadyczne wizyty u Olimpias w łóżku stwarzały zapewne trudność mającą ostu- dzić zapał nawet najodporniejszego oblubieńca. Ponadto źródła, przy- znając, że była piękna, przedstawiają ją także jako posępną, zazdros- ną, żądną krwi, butną, upartą i wścibską. Do tych przymiotów do- dajmy jeszcze wybujałe ambicje polityczne i (dosłownie!) morder- czy temperament. Za wszelką cenę chciała być królową nie tylko z nazwy - a to nie wzbudzało przyjaznych uczuć w sercach mace- dońskich feudałów i miało później uwikłać Filipa w najpoważniej- szy kryzys w całej jego karierze. Na razie jednak główną jego troską było doczekać się następcy. Nie tracąc czasu spłodził z Olimpias dziecko. Do tej chwili Filip, czy to jako strateg, czy jako dyplomata, nie zrobił fałszywego kroku. Ale w jego planach ekspansji brakowało jeszcze jednego istotnego elementu, mianowicie poważnego i regu- larnego źródła dochodu. Filip, podobnie jak jego syn, nie był z na- tury ekonomistą; kiedy chodziło o pieniądze, obaj mieli mentalność piratów. Kredyt oznaczał dla nich po prostu taką ilość złota i srebra w skarbcu, żeby starczyła na zażegnanie grożącego kryzysu; skar- biec równał się skarbom. Ponadto znali tylko dwa sposoby zdobycia tych cennych kruszców: wykopać je z ziemi lub zrabować komuś słabszemu. Ani Filip, ani Aleksander nie mieli pojęcia, czym jest bilans handlowy - niedociągnięcie to przyprawiło ich hellenistycz- nych następców o poważne kłopoty gospodarcze. Najbliższym i najlepszym źródłem tak złota, jak srebra były oko- lice góry Pangajos na wschód od Strymonu. Formalnie było to te- rytorium trackie, Filip zaś bynajmniej nie pragnął - na razie -- żeby go okrzyczano agresorem. Jednakże twierdza Krenides dostar- czyła potrzebnego pretekstu. To miasto, leżące na północny wschód od Pangajosu, stanowiło kolonię Tazos. Jego mieszkańcy (może w odpowiedzi na całkiem niedwuznaczną aluzję) zwrócili się do Filipa 39 'ItJ^I^^^^ga^s. J ^W!l|!piNt^J ^sjg ^^s-^g.^^p ^•S-.SS-^BS^ S N- O S..0--~ "> ta ^^ to i-l. (t B O ^< O ^ o a "•n.^. ^^•j-^.fs^^^gss ^^^r3^!3^^ '^cJ0^^:^^ ^a^ri^^.^ W^W---Bg» a-^ <-, ^ . (B 03 C ^3 ^, «U S' 5. O °1 h^N^^^.^s- 5 P-CL^fr^Ns-f-M-^tUmort M^O^O^S § ^yS-Sy1'63^ ^M N te &- ??' ,-< ° ^ ! l l łlM^la^fK^ &§3^^§• SL 3 g ^^ a j? ^g g»g.g'5.<_-g.gg|»-g.g;- Wlp>%IĄ ^i^ra8.^^"': Sfi^^S.??0^^^3 IlfcJrr;!^^.' ^^ijW,!!^ - - p5 PT ^ G.^" a << c. ~ I>' " "'a? ? / -a O •, g l ^ 3 h? " "< '. Hi •O S, ^'0 S? a ^.^"^ °^-*i.^^" ag-^-S.^-og a so y c 'S ;5' ^ ^ ^•^<3 S. *y '-i " - 'O n-i i., r» ^^'^Ijgs^ 'aS«-f^r/)0 alOo"1''1-' §|.gj.pff?g'gg.g. N "• •^ L L. Pr"a ^r''? $ •a a. >-. >> Ni t" Co •-i S?OQ .- 8 N g.S.03^^^2.,'5 jg. ^Lw^??i oa?ra5-"> o o 3^?Sr2.-1^ S ""^s3^G. fl' '-•^ !^3 L5 s. s' (D^, ^g a. 3 5:3 •^cSS' o"" • i-sa "'0-5-t.S? Q-(» ęyg^^og.^g;^ N B C. >- Ć K. < ^ I" "S S- ^S- 5' 9 *< S. N o ^^-o^-^^^Sa^l^I'^- j g.jo^ g^ L-1^ §1 ::.^%^ &Pi ^^S^o-. O ^a g M •S.t-i. ;- O Ł^N-^!"? ? ?'-'•5 m '-" M - ~ " 0-013 oyys.^sS-N'1^- M» 3 . c Q- s fc?. " o-'^ E^S^S;^^^"'""" "^"(BS sTi^Igl^.t^CTp.pli^j^ejN-irl 4 rl r!?-.^ s U^HHIsh^ l: si^r. Ii ? ..agffSc, "-J^^JSa^So S^ggS-s-g^ e-s ysig-sag.^^ ^.^^a^'^.^3^ ^-'^'•^MB , "> N O ? <; ^tss^^^^ ^S^g.O^NSgJ f^^j-^s^s.r^ s^i^3^^^^. agje-s. g s S- ^ 3 a a '-L igw^dsr^pa-^. r>-<2 c S.^ a &•<< re (a 5.^, .o 3 slj-jlo-lj^^^N^^ &o^a.-3i ^ - ^. o^S . §g ^ g^ ^ g ^^ J, gr^r, , FILIP MACEDOŃSKI nie przynosi żadnej korzyści z wyjątkiem pozorów szacunku dla samego siebie. Gorzką pigułkę agresji trzeba osłodzić odwołując się do zasad rzetelności w postępowaniu. Oto przykład jeszcze jednej metody Filipa, którą później przyjął i doprowadził do logicznego końca jego sławniejszy syn. Przebiegli ateńscy demagodzy, którzy kłamali i zmieniali front zależnie od tego, jak powiał wiatr, mieli się przekonać, że oto natknęli się na jeszcze bardziej czarującego łgarza niż oni sami. Zapaleńcy ba jacy o patriotyzmie i wolności mieli zobaczyć, jak jedno i drugie sprowadzają do właściwych roz- miarów żołnierze wyćwiczeni raczej w walce niż w sztuce orator- skiej. W ostatecznym rozrachunku był to triumf sprawnie działają- cego absolutyzmu nad nieudolnym, przegniłym idealizmem, triumf pozbawionego skrupułów zawodowca nad świetnymi, ale zdezorga- nizowanymi amatorami, którzy nigdy nie potrafili dojść między sobą do zgody. Był to także kres prawdziwej wolności Hellady: bo ostatecznie wolność to prawo decydowania o własnej przyszłości, na dobre czy na złe, to prawo do tego, żeby być głupim, mściwym, nieuczciwym lub rządzonym przez partie polityczne, jeżeli taka jest wola więk- szości. Ludzie wolni zawsze chętniej popsują jakąś sprawę w dro- dze powszechnego głosowania, niż pozwolą, by jakiś dyktator, choć- by najbardziej dalekowzroczny i najłaskawszy, miał ich siłą zmu- szać do skutecznego działania i osiągania sukcesów. Taka była osta- teczna prawda - która niezmiennie umykała Filipowi, tak jak po nim umykała Aleksandrowi. Dla nich najważniejsze było zawsze to, co osiągali; sukces stanowił usprawiedliwienie samo w sobie. Opozycji ideologicznej nie rozumieli i nie umieli sobie z nią pora- dzić: Filip traktował taką postawę z jowialnym cynizmem, Alek- sander po prostu odrzucał ją bezlitośnie. Polis, miasto-państwo, prze- żyło już swój czas; świtała nowa era. Z OGRODY MIDASA Według tradycji, tej samej nocy, kiedy rodził się Aleksander, spłonęła świątynia Artemidy. Magowie perscy dostrzegli w tym za- powiedź przyszłych katastrof. "Biegali bijąc się po twarzach i wy- krzykując głośno, że oto narodziły się dziś niedole i niezmierzone klęski dla Azji", pożoga, która ma zniszczyć cały Wschód. Ostatniej nocy przed swoim ślubem Olimpias śniła, że w ciało jej wszedł piorun, a z łona buchnął płomień i rozprzestrzenił się na wszystkie strony, zanim zdołano go ugasić. Miesiąc czy dwa później Filip rów- nież miał sen: pieczętował pochwę swojej żony, a na wosku wy- ciśnięta była podobizna lwa. Zdaniem kilku pałacowych jasnowi- dzów znaczyło to, że Filip powinien lepiej pilnować żony. Jednak Arystander z Telmessos - późniejszy towarzysz Aleksandra w wy- prawie do Azji - podał o wiele przyjemniejszą wykładnię: Olimpias jest w ciąży i urodzi syna mężnego, o lwim sercu. Nie pieczętuje się pustego dzbana, oświadczył Filipowi. Krążyła również pogłoska, że król (zapewne biorąc rady tamtych wróżbitów o wiele poważniej, niż się do tego przyznawał) podpatrzył pewnego dnia przez szparę w drzwiach swojej sypialni Olimpias tulącą do piersi węża. Oczywisty wniosek, iż jest to tylko jeden z jej bachicznych ulubieńców, nie przyszedł mu do głowy. Prze- świadczony, że żona jest albo czarodziejką, albo kochanką jakiegoś boga w przybranej postaci, zaczął unikać stosunków małżeńskich. Tak był zatrwożony, że udał się ze swoimi troskami aż do wyroczni delfickiej, od której dostał bardzo konkretną odpowiedź. Od tej chwili, usłyszał, musi oddawać szczególną cześć Zeusowi-Amono- wi, zhellenizowanemu bóstwu Egipcjan, mającemu świątynię i wy- 43 OGRODY MIDASA rocznie w oazie Siwah na granicy Libii. Straci także to właśnie oko, którym oglądał "boga w postaci węża, dzielącego łoże z jego żoną". Raz chociaż Delfom nie można było zarzucić wieloznaczności. Takie legendy powstawały wokół narodzin i dzieciństwa każdej sławnej postaci starożytności. Było conditio sine qua non, by naro- dzeniu towarzyszyły cudowne znaki, a wczesne lata -obfitowały w epizody zapowiadające przyszłą wielkość. Kiedy zabrakło materiału do podmalowania takiego tła, trzeba go było sfabrykować. Mało kto wówczas, podobnie jak dziś, posiadał tę szczególną intuicję, która pozwala rozpoznać jutrzejszego przywódcę w dzisiejszym uczniu, a w świecie nie znającym należytej dokumentacji czy archiwów było jeszcze łatwiej okazywać się mądrym po fakcie. Za życia każ- dego wielkiego człowieka byli ludzie pragnący dowieść, że od pierw- szej chwili poznali się na jego wielkości, i zawistni rywale chętni do wyrównania starych rachunków. Dla takich świadków prawda była czymś nieskończenie elastycznym. W przypadku Aleksandra pozbawiona skrupułów propaganda, za- równo przychylna, jak wroga, rozpoczęła się bardzo wcześnie, jesz- cze gdy nie był królem. Niemal każdy, kto pisał o nim na podsta- wie osobistej znajomości - i wielu innych - chciał upiec własną pieczeń. Przytoczone wyżej anegdoty mówią b tym aż nazbyt wy- raźnie. Wymyślono je, widać to jasno, w jakichś bardzo konkretnych celach: żeby zaatakować lub obronić Olimpias, podważyć lub po- twierdzić ślubne pochodzenie jej syna, uzyskać ex post zgodę For- tuny na jego podboje i domniemane boskie pokrewieństwo z Zeu- sem-Amonem. Historia z wężem była naturalnie bronią obosieczną: mogła służyć jako aluzja do boskiego lub też arcyludzkiego bę- karctwa. Najbardziej znamiennym szczegółem jest "przepowiednia" na temat oka Filipa; rzeczywiście stracił je od strzały w czasie ob- lężenia Metone w 354 roku, dwa lata po narodzinach Aleksandra. Ten incydent posłużył w wiele lat później jako punkt wyjścia dla fałszywej wyroczni mającej potwierdzić pretensje Aleksandra do boskości. Świątynia Artemidy w Efezie istotnie spłonęła mniej wię- cej w tym samym czasie; ale proroctwo o pożodze, która zniszczy Azję, jest podejrzane, bo przypomina propagandę perską prowadzo- ną już po rozpoczęciu inwazji. Jest natomiast prawdą, że wszystkie źródła przekazują zdumiewa- jąco mało danych o dzieciństwie Aleksandra, a to, co do nas do- tarło, ma bardzo skromną wartość historyczną. Zazwyczaj bywa przedstawiany jako nad wiek rozwinięte enfant terrible - i jest 44 DZIECIŃSTWO ALEKSANDRA to dość prawdopodobne. 2ycie na dworze macedońskim - kłótnie, intrygi, pijatyki i prostackie wyczyny seksualne - nie mogło sprzy- jać kultywowaniu chłopiej niewinności. Przedwczesna dojrzałość to właśnie coś, czego można oczekiwać u zdolnego chłopca wycho- wanego w takim otoczeniu. Oznacza ona także owo szczególne wta- jemniczenie, tak częste u dzień ludzi powszechnie znanych, które przywykły - niemal zanim jeszcze nauczą się chodzić - do to- warzystwa polityków, artystów, ambasadorów czy generałów i z pre- cyzją papugi naśladują ich sposób mówienia czy styl rozmowy. Powiadała że kiedy Aleksander miał zaledwie siedem lat, podej- mował w 'nieobecności Filipa, który był na wojnie, kilku posłów perskich. (Przybywali od Wielkiego Króla, który przebaczał i roz- kazywał powrócić trzem buntownikom korzystającym z azylu na dworze Filipa; chodziło o Egipcjanina Menapisa, satrapę Artabazo- sa i dowódcę greckich najemników Memnona z Rodos.) Po zwykłej wymianie grzeczności Aleksander przystąpił do przesłuchiwa- nia gości niczym doświadczona oficer wywiadu. Żadnych gorączko- wych pytań o takie cudowność, jak ogrody wiszące, perskie klej-. noty koronne czy złota winorośl Wielkiego Króla z jej kiściami dro- gocennych kamieni! O we: or chciał wiedzieć - a przynajmniej tak nam każą wierzyć - J^ wygląda liczebność i morale armii perskiej, ile trwa podróż do Suzy, jaki jest stan dróg, które tam prowadzą. .,11. ., , Anegdotę wyraźnie podretuszowano dla celów propagandowych, ale może ona zawierać ziarno prawdy. Posłowie, pisze Plutarch, byli pod silnym wrażeniem. Inna sprawa, czy powiedzieli mu to, co chciał wiedzieć- w każdym razie Artabazos i Memnon na pewno nie zapomnieli o tym incydemie (o ile istotnie się wydarzył). Dzi- wacznym kaprysem losu pierwszy z nich został później jednym z satrapów samego Aleksandia na wschodzie, podczas gdy drugi był jego najgroźniejszym prztciwnikiem w Azji Mniejszej. Mem- non, w przeciwieństwie do svoich perskich chlebodawców, nigdy nie popełnił tego błędu, ^ za "isko cenić Aleksandra. Nasuwa się ciekawa myśl, że ten znakomity dowódca mógł pamiętać - i uznać za przestrogę _ niepokojącą iociekliwość siedmioletniego dziecka. Z drugiej strony owa wi^a nusiała rozwiać w nim wszelkie wąt- pliwości co do agresywnych zaniarów ojca tego dziecka. Po prawie nieprzerwanym paśmie sukces»w w Tracji, Tesalii i innych krajach Filip zajął się właśnie wtedy Półwyspom Chalcydyckim. Nie mógł osobiście podejmować posłów )erskich, bo tak się złożyło, że w tym 45 OGRODY MIDASA czasie oblegał Olint. Innym świadectwem wszechstronności jego zainteresowań był ładny dwunastolatek, imiennik Aleksandra rodem z Epiru, obecnie stale przebywający na dworze macedońskim. Był "to młodziutki brat Olimpias; Filip przywiózł go ze swej błyskawicz- nej ekspedycji karnej jako zakładnika, faworyta, a także - gdyby jego stryj Arybbas, przejawiał jeszcze jakieś oznaki samodzielności czy oporu - jako ewentualnego króla Epiru. Ekspansję Filipa do 349 roku plastycznie opisuje Demostenes w pierwszej z mów, w których domaga się udzielenia pomocy oblężo- nemu Olintowi: "Czy ktoś spośród was - pyta swoich ateńskich słuchaczy - zastanowił się nad tym, czy widział, w jaki sposób stał się on potężny, chociaż z początku był słaby? Najprzód zdoby- wa Amfipolis, następnie Pydnę, dalej Potidaję, to znowu Metone. Z kolei napada Tesalię... a wreszcie udaje się do Tracji, gdzie usu- wa jednych władców i ustanawia innych. Potem choruje, ale z chwi- lą powrotu do zdrowia nie marnuje czasu, lecz natychmiast wy- prawia się na Olint. Pomijam kampanie przeciw Ilirom, Pajonom i Arybbasowi - żeby tylko wspomnieć o kilku." Skład świty Filipa również szeroko komentowano - i nie bez racji. Korpus hetajrów, pierwotnie czysto macedoński, Filip po- większył o wybitnych oficerów wojsk najemnych, ściągniętych z róż- nych części Grecji. Był wśród nich Demaratos z Koryntu, a także dwaj bracia z Mityleny, Erigyjos i Laomedon: wszyscy trzej potem służyli u, Aleksandra. Ten zawodowy korpus oficerski liczył około 800 ludzi, a jego członkowie otrzymywali nadziały ziemi z przy- granicznych zdobyczy Filipa: Erigyjos i Laomedon, na przykład, mieli dobra w pobliżu Amfipolis. Wroga propaganda grecka malo- wała w ponurych barwach moralność i obyczaje tych ludzi. "Dwór Filipa w Macedonii - pisze Teopomp - był zbiorowiskiem naj- większych rozpustników i bezwstydników w Grecji i poza jej gra- nicami, których mieniono towarzyszami króla." Byli oni starannie dobierani, dodaje, ze względu na przewagi w piciu, grze w kości lub wyuzdaniu cielesnym. "Niektórzy z nich golili ciała i wygładzali je, jakkolwiek byli mężczyznami, a inni dopuszczali się nierządnych czynów między sobą, chociaż nosili brody... Prawie wszyscy męż- czyźni na ziemi greckiej czy barbarzyńskiej, którzy odznaczali się lubieżnością, obmierzłym charakterem lub łotrowską naturą, na- pływali do Macedonii." Demostenes, chociaż rejestrował niemal te same przywary, przy- znawał jednak (czemu trudno byłoby zaprzeczyć), że hetajrowie 46 STOSUNEK ALEKSANDRA DO RODZICÓW mają sławę "znakomitych żołnierzy, dobrze zaprawionych w sztuce wojennej". W zachowanym fragmencie propagandowej sztuki Mne- simaćhosa, Filip, jeden z nich przemawia we własnej obronie: Czy wiecie, Jacy 2 nas przeciwnicy? Wieczerze robimy Z ostrych mieczy i głownie płonące tykamy Jak najlepszą przekąskę. A potem na wety Dają nam miast orzechów strzał groty złamane I włócznie potrzaskane: za poduszki tarcze I pancerze nam *ltłźq: strzał-y^proce lezą U stóp naszych, wieńczymy ka.taiav.lta czoła. Pomijając widoczną przesadę, ogólna atmosfera była prawdo- podobnie z grubsza taka, jak ją przedstawiają te źródła. Najemni- cy - i Macedończycy - nie słynęli w starożytności z surowych obyczajów. W takim to społeczeństwie wyrastał młody Aleksander: w gło- śnym, wrzaskliwym, męskim świecie szorstkich zawodowych żoł- nierzy, którzy z tą samą prymitywną energią i entuzjazmem dosia- dali konia, walczyli, pili i cudzołożyli. Chociaż Olimpias skandalicz- nie psuła syna, nigdy nie starała się umniejszać jego męskiej pew- ności siebie; jak zobaczymy, było chyba przeciwnie. Ani też, we- dług źródeł, jakie posiadamy, nie zatruwała systematycznie, już od dzieciństwa, jego duszy, buntując go przeciwko ojcu. Ta często po- wtarzana historyjka jest psychologicznym mitem powstałym w na- szych czasach. Rozłam między Filipem i Olimpias nastąpił dopiero w 338 roku - kiedy Aleksander miał już osiemnaście lat - a i wte- dy był w pierwszym rzędzie wynikiem polityki dynastycznej. Do tej pory, jak się wydaje, dość zgodnie wychowywali syna, poświęcając tej sprawie dużo starania i troski. Nie ulega jednak wątpliwości, że Aleksander ubóstwiał Olimpias. Według Tama, "nigdy nie interesowała go żadna kobieta z wyjąt- kiem jego straszliwej matki" i werdykt ten trudno by obalić. Jego stosunek do Filipa, na który dotąd zwracano znacznie mniej uwa- gi, był bardziej złożony: stanowił mieszaninę szczerego podziwu i skrytego współzawodnictwa. Jeżeli naśladowanie uznać za naj- uczciwszą formę pochlebstwa, to stosunek Aleksandra do ojca nie- wiele się różnił od kultu bohaterów. Ale do tego dołączał się także element rywalizacji: odi et amo, odwieczne kocham i nienawidzę. Syn kroczył śladami ojca, nie tylko żeby z nim współzawodniczyć, OGRODY MIOASA lecz by go przewyższyć. Jako chłopiec czuł się szczególnie bliski Achillesowi, od którego - przez Ajacydów - wywodził się ród jego matki. Po mieczu mógł wyprowadzać rodowód aż od Herakle- sa. Byłoby wielkim błędem nie doceniać powagi, z jaką w starożyt- nym świecie traktowano tego rodzaju genealogie. Zarówno dla Gre- ków, jak Macedończyków mityczni herosi stanowili cząstkę nadal żywej rzeczywistości, powoływali się na nich raz po raz pisarze i politycy. To, że wytrawni mężowie stanu używali niekiedy tych mitów dla cynicznego usprawiedliwienia swojej polityki, jedynie potwierdza tę tezę. Wykorzystywali wtedy coś, co było niemal po- wszechną wiarą: inacztj nikt by ich nie słuchał. Wiersz, który Aleksander najbardziej sobie upodobał w Iliadzie, wskazuje, że swój nie tajony cel widział w tym, aby być "jako król dobry, a także włócznią przepysznie władnący" (III, 179). Jednak musiał pamiętać o innym, może nawet bardziej charakterystycznym dążeniu Achillesa, "abym walecznym był zawsze i innych męstwem przewyższał". Gdy Filip olśniewał świat krocząc od zwycięstwa do zwycięstwa, Aleksander skarżył się przyjaciołom, że ojciec ubiega go we wszystkim, i dodawał, że "dla mnie nie zostawi żadnego wiel- kiego czy wspaniałego czynu, który bym mógł pokazać światu z wa- szą pomocą". "Ale przecież - sprzeciwili się przyjaciele - wszystko to zdobywa dla ciebie." "Czym są dla mnie te dobra - odpowiedział Aleksander - jeżeli sam nic nie osiągnę?" Historia mówi coś niecoś o nauczycielach Aleksandra, ale pokry- wa niemal zupełnym milczeniem, czego go uczyli. Jego piastunka nazywała się Lanike; jej brat Klejtos, znany pod przydomkiem "Czarny", .ocalił Aleksandrowi życie w bitwie nad Granikiem, po- tem zaś zginął z jego ręki w czasie pijackiej burdy w Samarkan- dzie. Pierwszych nauk udzielał księciu krewniak Olimpias, suro- wy i zrzędny stary rygorysta imieniem Leonidas, który (jak jego spartański imiennik) kładł wielki nacisk na tężyznę cielesną. Alek- sander mawiał, że dla Leonidasa śniadanie to długi nocny marsz, a kolacja to lekkie śniadanie. Chociaż chłopca drażniła wtedy ta dyscyplina - Filip mówił o nim, że ustępuje przed argumentami, nie pod przymusem - szkoła Leonidasa zostawiła na nim swój ślad. Jego własna ogromna wytrzymałość, jego forsowne marsze przez pustynie i góry stały się legendarne. Aleksander nigdy nie zapomniał tego starego niedźwiedzia, który był jego mistrzem; z od- 48 PIERWSI NAUCZYCIELE ALEKSANDRA cieniem ponurej dumy opowiadał królowej Karii, Adzie, że Leoni- das "nieraz przychodził i otwierał moje skrzynie z pościelą i odzie- żą, żeby sprawdzić, czy matka nie ukryła tam dla mnie jakiegoś zbytkownego przedmiotu". W tych sprawach przynajmniej ktoś nie- wątpliwie hamował zaślepioną Olimpias. Jednej anegdocie o Aleksandrze i Leontdasie nie poświęcano na- tomiast jak dotąd odpowiedniej uwagi. Pewnego razu, składając ofiarę, młody książę z rozrzutnością przyszłego monarchy zgarnął dwie pełne garście kadzidła, by rzucić je w ogień płonący na ołta- rzu. To ściągnęło na jego głowę cierpką reprymendę nauczyciela. "Kiedy zawojujesz kraje, w których rodzą się wonne korzenie - rzekł Leonidas z owym wyszukanym sarkazmem, jaki cechuje wszy- stkich belfrów świata - będziesz mógł rzucać tyle kadzidła, ile zechcesz. Ale do tego czasu nie marnuj go." Po wielu latach Alek- sander zdobył Gazę, główny port przeładunkowy wonnych korzeni na Bliskim Wschodzie. Jak zazwyczaj posłał prezenty do kraju mat- ce i siostrze. Ale tym razem było także coś dla Leonidasa. Starusz- kowi doręczono przesyłkę zawierającą aż osiemnaście ton kadzidła i mirry (starczyłoby to, żeby go uczynić bogatszym, niż marzył .w najśmielszych snach) "jako wspomnienie nadziei, którą ów nau- czyciel natchnął jego chłopięce lata" - wraz z przestrogą, aby nie był już tak oszczędny wobec bogów. Jest coś groźnego w tej opowieści: drobna zadra, która jątrzyła przez piętnaście lat, miażdżąca hojność, wymyślna replika, na którą już nie ma odpowiedzi. Ale jednocześnie pozwala to wglądnąć w psychikę Aleksandra. Każdy, kto wyrządził mu jakąkolwiek, choćby najmniejszą krzywdę, musiał w końcu tego pożałować. Nigdy nie zapominał, rzadko wybaczał: "Mnie pomsta, a ja oddam, mówi Pan." Był nieprzejednany, a zarazem cierpliwy. Mógł żywić urazę przez dziesięć i więcej lat; a kiedy nadeszła odpowiednia chwila, uderzał. Drugi wychowawca Aleksandra, Lizymach z Akarnanii, to już zupełnie inna postać: chytry, choć nieokrzesany wazeliniarz^ który zdobył dość łatwo sympatię swego królewskiego ucznia podsycając jego marzenia. Nazywał Aleksandra Achillesem, Filipa Peleusem, a samego siebie Feniksem (tak zwał się stary mentor Achillesa w Iliadzie). Chłopiec uczył się muzyki - a wykazywał znaczne zdol- ności do gry na lirze - oraz czytania i pisania. Specjaliści szkolili go w sztuce władania mieczem, strzelania z łuku, miotania oszcze- pem. Jak wszystkie dobrze urodzone dzieci w Macedonii umiał jeź- dzić konno chyba wcześniej niż chodzić. Ale zdaje się, że nigdy nie 49 OGRODY MIDASA nauczył się pływać; przez całe życie zachował wyraźną niechęć do morza. Jego umiejętności jeździeckie, zdumiewające w tym wieku, dały początek jednej z najbardziej znanych anegdot, jakie do nas do- tarły. Kiedy miał zaledwie osłem czy dziewięć lat - może było to w 347 roku, w czasie Igrzysk "Olimpijskich" urządzanych przez Filipa w Dion - pewien tesalski hodowca koni, Filonejkos, przypro- wadził królowi ogiera pełnej krwi, którego chciał mu sprzedać za ogromną sumę trzynastu talentów. (Wszelkie przeliczenia są za- wodne; w czwartym wieku przed naszą erą jeden człowiek mógłby żyć za taką sumę około stu lat.) Ogier był karej maści, miał tylko białą strzałkę na czole, a na zadzie nosił wizerunek wołu, oznakę stadniny Filonejkosa: stąd jego imię, Bucefał. Skoro żądano za nie- go takiej ceny, musiał być w kwiecie wieku - to znaczy mieć około siedmiu lat. U Plutarcha historia ta obfituje w realistyczne szczegóły i pełna jest dramatycznego napięcia. Filip, wraz z przyjaciółmi i świtą, udał się na otwartą równinę, żeby wypróbować wierzchowca. Za nimi pojechał Aleksander. Stajenni królewscy wkrótce uznali, że koń jest wyjątkowo niesforny. Nie potrafili go udobruchać i dosiąść. Fi-. lip stracił cierpliwość i kazał Filonejkosowi zabrać go z powrotem. 'Tego było Aleksandrowi za wiele. - Tracą takiego konia! - wykrzyknął. - I to dlatego, że brak im zręczności lub odwagi, żeby go okiełznać! Rozpacz chłopca była nie udawana i oczywista; jego ojciec, czuj- ny jak zawsze, podchwycił ten komentarz. - Ach - powiedział mierząc wzrokiem swego ośmioletniego syna - więc uważasz, że umiesz lepiej niż starsi obchodzić się Z końmi? - No cóż, z tym koniem dałbym sobie radę lepiej od nich. Jedyne oko Filipa zabłysło nagle w pokrytej bliznami, broda- tej twarzy. - Więc dobrze. Przypuśćmy, że spróbujesz i że ci się nie uda; jaką grzywnę zapłacisz wtedy za swoje zarozumialstwo? - Cenę konia - śmiało odrzekł Aleksander. W otoczeniu króla dał się słyszeć śmiech. - Zgoda - powiedział ojciec. - Aleksander podbiegł do Bucefała, chwycił uzdę i obrócił go ku słońcu. Zauważył już przedtem, że koń odskakuje i płoszy się na widok własnego cienia trzepoczącego przed nim. Chłopiec stał przez 50 ALEKSANDER OTRZYMUJE W DARZE BUCEFAŁA chwilę głaszcząc i poklepując ogromnego ogiera, uspokajając go i jakby przymierzając się do niego. Wreszcie zrzucił płaszcz i lekko, z ową dynamiczną zwinnością, która miała go cechować jako do- rosłego mężczyznę, wskoczył Bucefałowi na grzbiet. Z początku trzymał go krótko; aż wreszcie popuścił cugli i potężny rumak jak burza pognał przez równinę. Filip i jego świta "oniemieli ze stra- chu", powiada Plutarch; ale wkrótce Aleksander przycwałował z powrotem. Z tłumu rozległy się wiwaty. Filip, na wpół z dumą, na wpół z pretensją, powiedział żartobliwie: - Będziesz musiał znaleźć sobie inne królestwo; Macedonia nie będzie dla ciebie dość duża. - I ze łzami w oczach ucałował syna. Ale dopiero Demaratos z Koryntu doprowadził sprawę do triumfalnego końca, kiedy sam kupił Bucefała i ofiarował go w darze Aleksandrowi. Chłopiec i koń byli odtąd nierozłączni. Bucefał nosił Aleksandra prawie we wszy- stkich większych bitwach. Zakończył żywot w bardzo późnym wie- ku trzydziestu lat, wkrótce po ostatnim wielkim zwycięstwie swego pana nad indyjskim radżą Porosem (Paurawa), odniesionym nad rze- ką Dżhelam. Przytoczyłem tę anegdotę tak szczegółowo, bo dotyczy ona jed- nej z bardzo nielicznych, jakie się zachowały, znamiennych roz- mów między Aleksandrem i jego ojcem. Prawdę powiedziawszy, spotykali się rzadko. Filip spędzał czas przeważnie na wojaczce, a kiedy już wracał do Pełli, zajmował się tylko dyplomacją - nie mówiąc o hucznych bankietach na cześć obcych poselstw. Trochę to dziwne, ale wydaje się, że Aleksander uczestniczył w tych hu- lankach od bardzo wczesnych lat - co może wyjaśnia jego później- sze zamiłowanie do takich zabaw. Ajschines, jeden z dziesięciu wy- słanników ateńskich przebywających w Pełli w 346 roku, opowia- da, że dziesięcioletni książę zabawiał ich po uczcie grą na lirze, a także uraczył jakąś recytacją naszpikowaną ostrymi aluzjami oso- bistymi. Być może właśnie przy tej okazji Filip zapytał syna, czy nie wstydzi się grać tak dobrze; chodziło o to (jak podkreśla Plu- tarch), że królowi wystarczy z pewnością, jeżeli zdoła znaleźć czas, żeby posłuchać, jak grają inni. Cokolwiek jeszcze można by po- wiedzieć o wychowaniu Aleksandra, pewne jest, że bardzo młodo został uświadomiony. W sierpniu 348 roku OHnt ugiął się przed sztuką oblężniczą inży- nierów Filipa, a jego dwóch pozostałych przy życiu przyrodnich 51 OGRODY MIDASA braci ujęto i stracono. Ateńczycy, którzy długo guzdrali się w Zgro- madzeniu i posłali posiłki zbyt późno, żeby uratować miasto, krzy- czeli teraz w głos o zdradzie. Ajschines potępił okrucieństwo i am- bicję Filipa, ale kiedy usiłował zmontować koalicję państw greckich przeciwko Macedonii, próba skończyła się kompletnym fiaskiem. Dla spokoju sumienia Ateny przyjmowały uciekinierów z Olintu i po długich debatach, w marcu 346 roku, wysłały wreszcie do Pełli poselstwo w sprawie pokoju. Sposób, w jaki Filip obszedł się z nie- szczęsnymi wysłannikami, stanowi jeden z najzabawniejszych (choć pożałowania godnych) rozdziałów w historii dyplomacji. Ich przy- wódca, Filokrates, był płatnym agentem króla Macedonii, który więk- szość pozostałych zdołał przekupić w czasie samej wizyty. Demo- stenes okazał się zatwardziały, więc Filip użył go przeciw współ- delegatom; było to zadanie niezwykle łatwe. Kiedy uchwalono za- warcie pokoju na zasadzie terytorialnego status quo, sygnatariu- szom z Aten kazano czekać w nieskończoność w Pełli, podczas gdy Filip zdobywał spory szmat Tracji. Dopiero wtedy ratyfikował układ. Ateńskie Zgromadzenie pozwoliło się jakoś zbałamucić i wmówić sobie, że uda się zneutralizować Teby, odzyskać Oropos i prze- handlować Eubeję za Amfipolis, a wszystko to bez najmniejszego wysiłku ze strony Aten. Ale miało się szybko rozczarować. Reper- kusje tej sprawy, wzajemne oskarżenia, jakie z niej wynikły, przy- sporzyły ateńskim sądom roboty na całe lata. Zarzuty przekupstwa i łapownictwa krzyżowały się w powietrzu niczym kawałki tortu •w starej farsie; większość z nich zawierała przykry element praw- dy. Jak zawsze bywa z tymi, którzy dali z siebie zrobić komplet- nych durniów, tak i tym razem ludzie odpowiedzialni za to, co się stało, wyłazili ze skóry, żeby zwalić winę na kogoś innego. Filo- krates, postawiony w stan oskarżenia, uciekł z kraju. Demostenes wytoczył proces Ajschinesowi, który z trudem - jednym mizer- nym głosem - uzyskał wyrok uniewinniający. Przeprano publicz- nie ogromną ilość politycznych brudów, a skorzystał na tym oczy- wiście tylko sam Filip. Dyskredytując w ten sposób przywódców ateńskich, którzy teraz wyglądali nie tylko na oszukanych, lecz i na zupełnych głupców, znacznie wzmocnił swoją pozycję w przetar- gach z konkurentami Aten, takimi jak Teby. Polityka diuide et impera raz jeszcze przyniosła niezłe zyski. Tymczasem Filip umacniał się także na innych frontach. Znako- mitą szansą dla niego była tzw. wojna święta. Obywatele Fokidy, 52 riLIP POMAGA FOKEJCZYKOM uważając (całkiem rozsądnie), że skoro Delfy leżą na ich terytorium, to właśnie im przysługuje kontrola nad świętym przybytkiem, za- jęli go siłą, a wszelkie próby usunięcia ich stamtąd zawiodły. Wpraw- dzie Fokida była jednym z najmniejszych państw Grecji, ale to miało niewielkie znaczenie, bo nagromadzone w Delfach wota dla Apollina starczyłyby na utrzymywanie dużej najemnej armii wła- ściwie w nieskończoność. Rada Amfiktionii, międzypaństwowe ciało religijne zarządzające Delfami, zwróciła się do Filipa o pomoc. Król zgodził się skwapliwie - i trudno mu się dziwić. Oto za }ednym zamachem mógł wystąpić jako obrońca prawowiernej re- ligii, zyskać międzynarodowy prestiż, a także zdobyć doskonały pretekst do przerzucenia wojsk na tereny Grecji środkowej. Nie od rzeczy też byłoby mieć przez kilka najbliższych lat polityczne poparcie wyroczni delfickiej. Delfy, mimo swej nieco burzliwej hi- storii, nadal cieszyły się ogromnym prestiżem i autorytetem. Do lata 346 roku Filip zdołał złamać Fokejczyków i dotarł ze swym woj- skiem aż do Termopil. W nagrodę otrzymał godność przewodniczą^ cego Igrzysk Pytyjskich w tym samym roku oraz dwa miejsca Fo- kidy w Radzie Amfiktionii. Filip był teraz niewątpliwie najpotężniejszym władcą w Grecji. Prawdopodobnie już w 352 roku został mianowany dożywotnim archontem Tesalii; teraz z kolei podzielił kraj na cztery tetrarchie, tak że stał się on w rzeczywistości pogranicznym lennem Mace- donii. W czasie pobytu w Tesalii (344) wziął sobie jeszcze jedną ko- chankę, Nikesipolis. Do Olimpias dotarły pogłoski, że ta kobieta wypróbowuje na królu swoje magiczne wywary i uroki (tesalskie czarownice cieszyły się w starożytności szczególną sławą). Królowa kazała sprowadzić Nikesipolis i stwierdziła, że jest ona nie tylko piękna, ale także pełna dowcipu i dobrze wychowana. "Precz z ty- mi oszczerstwami! - miała wykrzyknąć Olimpias. - Sama jesteś swoim najlepszym urokiem, moja miła." Obie kobiety (co brzmi trochę nieprawdopodobnie) nawiązały, jak się wydaje, trwałą przy- jaźń. Po śmierci Nikesipolis Olimpias wychowywała córkę jej i Filipa, Tessalonikę, która potem wyszła za Kassandra, syna Anty- patra. Ten epizod w znacznej mierze przeczy owej romantycznej legendzie naszych czasów, w której Olimpias występuje jako za- zdrosna rzeczniczka monogamii. Niewątpliwie potrafiła być gwał- towna i krwiożercza; ale jej moralność była moralnością klanu, do- minowała w niej wierność związkom krwi. Póki pozycja jej samej oraz jej syna pozostawała nie zagrożona, Filip mógł mieć tyle ko- 53 OGROOY MIDASA chanek, ile zapragnął. Co więcej, potomstwo z takich związków mia- ło prawo do miejsca na dworze królewskim. Wtedy to, jesienią 346 roku, stary ateński mówca i pisarz poli- tyczny Isokrates ogłosił pismo pt. Filip, w którym wzywał do wszechgreckiej krucjaty przeciwko Persji pod wodzą króla Mace- donii. Pomysł takiej wyprawy bynajmniej nie był nowy. Gorgiasz wysunął już ten projekt na Igrzyskach Olimpijskich w 408 roku. Lizjasz wystąpił z nim ponownie w 384 roku - i nie bez przyczy- ny. Trzy lata przedtem Sparta zmusiła państwa greckie do zawar- cia upokarzającego porozumienia z Persją, znanego jako "pokój Antalkidasa". Helleńskie miasta w Azji Mniejszej ustąpiono Wiel- kiemu Królowi, a potomkowie bojowników spod Salaminy czy Ter- mopil uznali jego zwierzchność, jego prawo do arbitrażu w sporach między Grekami i nadzór nad "autonomią" każdego państwa. Jak należało się spodziewać, dało to asumpt do nie kończącej się gada- niny na temat wspólnej kampanii, która by położyła kres tej po- niżającej sytuacji i uwolniła miasta jońskie od kontroli perskiej. Ale pierwszą poważną i racjonalną próbą sformułowania takiego programu był Panegiryk Isokratesa (380), szlachetny traktat poli- tyczny proponujący, aby Ateny stanęły na czele krucjaty przeciw- ko barbarzyńskiej Azji, mając u boku skruszoną i odrodzoną Spar- tę. Rzeczywiste skutki tego traktatu były nieco inne. Ateńczycy uznali go za świetny pretekst do próby odzyskania dawnego im- perium morskiego na Morzu Egejskim i pierwotny plan rozpłynął się w zamęcie morderczych sporów i krwawych intryg. Isokrates z żalem zrezygnował z Aten jako ewentualnego przywódcy tej kru- cjaty i ułożył małe ostrzegawcze pisemko o nieodpowiedzialnej agre- sji i gorzkich owocach imperializmu. Ale nigdy nie porzucił swo- jego projektu, uważając, że nawołuje do "jedynej wojny, która jest lepsza od pokoju: raczej do świętej misji niż wyprawy wojennej". Około 356 roku przedłożył swój pomysł młodemu Archidamosowi, przyszłemu królowi Sparty; przemyśliwał nawet nad tym, żeby zwrócić się do owego potężnego tyrana, Dionizjosa z Syrakuz. Po- kazuje to bardzo wyraźnie, w jakim kierunku rozwijały się jego poglądy. Ateny mogły być źródłem cywilizacji, wolności i demo- kracji; ale to nie znaczyło, że muszą być dobrym przywódcą, zwłasz- cza kiedy istotną rzeczą była współpraca innych miast greckich. 54 KRUCJATA PRZECIW PERSJI Pojawienie się Filipa musiało się wydawać odpowiedzią na wszyst- kie modlitwy Isokratesa. Krucjacie potrzebny był silny przywódca. Mimo znacznej różnicy w tonie między Panegirykiem a Filipem (upływ lat zredukował idealizm Isokratesa do niebezpiecznie ma- łych rozmiarów) niektóre podstawowe argumenty są identyczne. Z takim samym naciskiem mówi się o perskim tchórzostwie, znie- wieściałości i nieudolności w walce. Oba pisma rozwodzą się nad bogatymi łupami, jakie niewielkim wysiłkiem może zdobyć wkra- czająca tam armia: nieznośna to sytuacja, kiedy barbarzyńcy są ma- jętniejsi od Greków. Oba także podkreślają, że tego rodzaju krucja- ta wchłonęłaby Wielu bezrolnych i nie zatrudnionych najemników wałęsających się po Grecji, których liczba niebezpiecznie wzrosła w wyniku ustawicznych wojen i zamieszek. Przede wszystkim zaś autor zaleca wspólne działanie przeciwko wspólnemu wrogowi jako najlepsze antidotum na owe nie kończące się waśnie między poszcze- gólnymi państwami; od dawna powodują one wewnętrzne rozdar- cie Grecji i czynią ją niezdolną do zgodnego wysiłku. "Jest rzeczą znacznie chwalebnie j szą - zapewniał Isokrates - walczyć z kró- lem o jego imperium niż współzawodniczyć między sobą o hegemo- nię." Jak większość współczesnych, uważał Persów "zarówno za naturalnych wrogów, jak i dziedzicznych nieprzyjaciół"; krucjata miała mieć jednocześnie charakter etniczny, kulturalny i religij- ny. Z drugiej strony Filip był przeznaczony dla dość specjalnej pu- bliczności i zawierał pewne nowe elementy. Autor dyskretnie re- zygnuje z wychwalania instytucji demokratycznych; zamiast tego mamy dość schematyczne wypracowanie o korzyściach jedyno- władztwa. Są tu też przewlekłe paralele z wojną, którą Heraklea prowadził przeciwko Troi dla dobra całej ludzkości. Herakles, jak wiadomo, uchodził za przodka Filipa i w ten sposób jest przedsta- wiony: "Jest ci dane - pisał Isokrates, zbliżając się wreszcie do konkluzji - jako temu, który zażywa błogosławieństwa niczym nie skrępowanej wolności, całą Helladę mienić swoją ojczyzną" - przykład retorycznej przesady, którą w tym konkretnym przypad- ku Filip przyjął nieco bardziej dosłownie, niż to leżało w zamia- rach autora. Ogółem biorąc, Filip musiał zapewne sprawić adresa- towi niemało sardonicznej radości. Po pierwsze, niezwykłemu szowinizmowi tego utworu dorówny- wała chyba tylko jego naiwność. Wszyscy wiedzieli, że Isokrates zwrócił się do macedońskiego despoty dopiero wtedy, kiedy wyczer- 58 OGRODY MIDASA pał już wszelkie inne możliwości. Pochlebstwo było zbyt namacalne, polityczna zmiana frontu zbyt rażąca. Co więcej, wyglądało na to, że Filip ma stanąć na czele tej krucjaty z wyłącznie altruistycznych pobudek - że ma, w istocie, występować jako honorowy przywód- ca wolnej konfederacji Greków i nie zyskać za swe trudy nic prócz .niewielkiego łupu i dobrej sławy w świecie greckim. Isokratesowi chyba nigdy nie przyszło na myśl, że Filip może. mieć własne po- glądy na ten temat. Jednakże król nie okazał się bynajmniej nie- wdzięcznikiem. Było rzeczą miłą - i korzystną - słyszeć, że ktoś tak czcigodny jak ów ateński mędrzec sankcjonuje jego heraklejski rodowód. Co więcej, mędrzec ten zalecał plan niezwykle praktycz- ny i znaczną część szczegółowych propozycji Isokratesa wprowadzo- no później w życie. A chociaż panhellenizm jako idea absolutnie Filipa nie. obchodził, zrozumiał natychmiast, w jaki sposób można się nim posłużyć do wysoce skutecznego kamuflażu (tę myśl prze- jął później w gotowej postaci jego syn). Isokrates bezwiednie dał mu do ręki właśnie taki oręż propagandowy, jakiego Filip potrzebo- wał. Odtąd musiał tylko przybierać swoje macedońskie ambicje w odpowiednio panhelleński strój. Filip nie był jedyną zainteresowaną osobą, która czytała pismo Isokratesa; oczywiście trafiło ono również do rąk Wielkiego Króla. Kiedy pełny tekst dotarł do Suzy - w końcu 346 roku - musiał wywołać tam znaczne zaniepokojenie. Wielu buntowników i wy- gnańców perskich widziało już w potężnym młodym królu Mace- donii swego przyszłego wodza w krucjacie przeciw Achemenidom; a Filip, który kilku z nich udzielił azylu w Pełli, nie robił nic, żeby ich odwieść od tej myśli. Nie można było wykluczyć możliwości, że będzie się starał zrealizować ów tak kuszący program. Persją władał w tym czasie Artakserkses III Ochos, przedstawiany nie- kiedy jako "ostatni z wielkich władców starożytnego Bliskiego Wschodu", kiedy indziej zaś jako "najbardziej krwiożerczy z wszy- stkich Achemenidów" - co zresztą niekoniecznie przeczy jedno drugiemu. Jego surowe rządy pchnęły niektórych poddanych do re- belii, a wielu innym kazały szukać schronienia za granicą. Jednym z pierwszych kroków Artakserksesa po wstąpieniu na tron było wy- mordowanie własnych krewnych bez względu na wiek i płeć. Po- tem kazał swoim satrapom w Azji Mniejszej rozpuścić najemników. To właśnie jeden z tych satrapów, Artabazos, znalazł się w końcu na dworze Filipa po nieudanej próbie buntu, dla którego zdołał uzy- skać pewne poparcie Aten. 56 ARTAKSEKKSES PODEJMUJE AKCJĘ Bunt spalił na panewce; Wielki Król wkrótce potrafił tak zastra- szyć Ateny, że cofnęły poparcie. Wtedy Isokratesa obleciał na chwi- lę strach w związku z jego krucjatą. Ci Persowie to już nie owe tchórzliwe, zniewieściałe postacie znane z propagandy greckiej: stali się nagle naprawdę wrodzy. Artakserksesa Ochosa, jak się wyda- wało, nie można było lekceważyć (jego listy do rządu ateńskiego nie pozostawiały co do tego żadnych wątpliwości). W mieście aż huczało od plotek. Ambicją Ochosa było zostać drugim Kserksesem i ponownie podbić Grecję. Drogą Królewską z Suzy szło dwanaście tysięcy wielbłądów dźwigających złoto na zakup najemników grec- kich. Demagodzy ateńscy mieli swój wielki dzień. Także w sprawie Egiptu Artakserkses działał z oszałamiającą szybkością i zdecydowaniem. Już od jakiegoś czasu ta niezmiernie ważna prowincja była dla Persji stracona, rządy sprawowała tam grupa zbuntowanych nacjonalistów. W roku 345, niespełna dwa- naście miesięcy po ogłoszeniu Filipa, armia perska pomaszerowała z Babilonu na wybrzeże fenickie i zdobyła Sydon. W 344/3 roku dc państw greckich udali się posłowie apelując o pomoc w nadcho- dzącej kampanii Wielkiego Króla przeciw Egiptowi. Było to ze strony Artakserksesa niezwykle zręczne posunięcie. Filip, rzecz jas- na, popierał - i wiedziano, że popiera - rebeliantów egipskich. Tak więc grecka reakcja na to poselstwo powinna była w pewnym stopniu ujawnić, jak dalece obawa przed ekspansją Macedonii przy- ćmiła tradycyjną wrogość każdego państwa wobec Persji. W rezul- tacie Teby i Argos ofiarowały pomoc, natomiast Ateny i Sparta powstrzymały się od interwencji. Układ sił był teraz dość jasny. W tym momencie Ateńczycy - choć raz działając raczej pod wpły- wem rozumu niż emocji - podjęli uchwałę wzywającą Filipa do połączenia się z nimi przeciwko Persji. Ale Filip nie miał zamia- ru dać się sprowokować do przedwczesnego działania. Przed in- wazją na Azję musiał być pewny Grecji, a jedną z największych niewiadomych w Grecji były same Ateny. Apel pozostał bez od- powiedzi. Jeżeli Filipa nurtowały jeszcze jakieś wątpliwości, to rozwiały się pod wpływem wydarzeń następnych kilku miesięcy. Artakserkses po mistrzowsku ocenił swoje szansę. Jego oddziały - poważnie teraz wzmocnione najemnikami greckimi - utorowały sobie drogę na południe, przez Negew do Egiptu. Pod koniec jesieni zlikwido- wał wszelki opór. Nektanebo, egipski pretendent do tronu faraonów, uciekł z kraju (aby powrócić później w legendzie jako domniemany 57 OGRODY MIDASA ojciec Aleksandra). Fenicja i Egipt znów znalazły się w perskich rękach; Egipt szybko zamieniono w prowincję imperium. W trak- cie tych operacji Artakserkses wysłał poselstwo do Filipa i zawarł pakt o nieagresji niezwykle dla siebie dogodny. Jego główny wa- runek był bardzo prosty: Macedonia musi zaprzestać udzielania po- mocy wszystkim buntownikom, którzy winni są wierność Artakser- ksesowi. Otóż Filip nie tylko dawał schronienie każdemu, kto zbun- tował się przeciw Achemenidom i szukał jego opieki, lecz także udzielał poparcia prywatnie, dla swoich własnych celów, różnym lokalnym, a w przyszłości być może niepodległym władcom w Azji Mniejszej. Niektóre z tych porozumień trzymał w tajemnicy. O in- nych - Jak o pomocy udzielonej buntowniczym książętom Cypru - powszechnie wiedziano. Filip był przede wszystkim realistą; żeby zapobiec dalszym stra- tom, zerwał tajne umowy - przynajmniej te, o których Persowie już byli powiadomieni. Sojusz persko-macedoński stał się faktem, powstanie na Cyprze upadło. Raz jeszcze, nieco większym kosztem niż zazwyczaj, Filip zapewnił sobie cenny czas. Utrzymał także w mocy (świadomie podejmując ryzyko) tajne porozumienie z Her- mejasem; ten eunuch i były niewolnik władał miastem Atarneus w południowej Troadzie, naprzeciwko Mityleny, jego terytorium zaś stanowiło najbardziej obiecujący przyczółek dla wszelkiej przy- szłej inwazji. Inna sprawa, czy długo można było utrzymać to po- wiązanie. Hermejas już stał się podejrzany. Panował nad zbyt wiel- ką częścią Troady, zachowywał się zbyt samodzielnie, posiadał po- tężną najemną armię. Prędzej czy później Wielki Król musiał go osaczyć. A wtedy Filip wolałby, żeby jeden z członków jego ro- dziny znalazł się bezpiecznie w Pełli - nie tylko ze względu na niego samego (a był to człowiek wybitny), lecz i na specjalne infor- macje, jakie posiadał o planach inwazji macedońskiej. Był to syn nadwornego lekarza starego Amyntasa, przyjaciel z lat dziecinnych, o jakieś trzy lata starszy od Filipa (który w 343 roku dobiegł czterdziestki). Należał do najwybitniejszych uczniów Pla- tona i przed samą śmiercią mistrza (348/7) wydawało się bardzo prawdopodobne, że obejmie po nim kierownictwo Akademii. Osta- tecznie jednak umierający Platon wybrał swego siostrzeńca Speusip- posa; było to dla pominiętego ucznia gorzkie rozczarowanie. W tym samym mniej więcej czasie jego rodzinne miasto splądrowały i puś- ciły z dymem wojska macedońskie, likwidujące gniazda oporu na 58 ABYSTOTELES NA DWORZE HERMEJASA Półwyspie Chalcydyckim. Jako poddany macedoński nie był także bynajmniej popularny w Atenach; teraz zaś nic już go tam nie zatrzymywało. Dlatego wyjechał, wraz ze swoim przyjacielem Ksenokratesem, przyszłym kierownikiem Liceum. Osiedli na dworze Hermejasa i niezwłocznie podjęli trud - tak miły sercu greckich filozofów, a tak dziwaczny według nowożytnych pojęć - przekształcenia tego eks-niewolnika i eks-bankiera w idealnego króla-filozofa. To małe grono świetnie dawało sobie radę: traktaty z sąsiednimi państwami zawierano w imieniu "Hermejasa i Towarzyszy". We właściwym czasie gorliwy mentor Hermejasa poślubił siostrzenicę swego pa- trona; nieprzychylna plotka głosiła, że był przedtem związany z sa- mym Hermejasem. Niezależnie od działalności naukowej i filozo- ficznej występował także jako zaufany agent polityczny, łącznik między Hermejasem i Filipem.* Powierzchowność miał wymuska- ną, by nie rzec ekscentryczną. Łysiał, miał chude łydki i małe oczka. Być może dla wyrównania tych braków ubierał się jak dandys, wło1 sy przycinaj i trefił w wyszukany sposób, seplenił mówiąc. Na jego palcach skrzyły się liczne pierścienie. Nazywał się Arystoteles. Zorientował się szybko, szybciej niż wielu innych, że nowa dy- namiczna polityka Artakserksesa może przysporzyć poważnych kło- potów Hermę jasowi. W 345/4 roku, wykazując wiele sprytu i prze- zorności, Arystoteles przeprawił się przez cieśninę do Mityleny, może na zaproszenie młodego miejscowego botanika imieniem Teo- frast, który przyjechał do Atarneus, żeby słuchać jego wykładów. •Arystoteles pozostał na wyspie przez jakieś dwa lata, wykładając, prowadząc badania naukowe i pilnie śledząc działalność perską w Troadzie. Tu właśnie, w zimie 343/2 roku, dotarło do niego zapro- szenie Filipa. Czy zechciałby - w zamian za odpowiednio wysokie honorarium - wrócić do Macedonii i pracować jako osobisty pre- ceptor Aleksandra? Chłopiec ma teraz trzynaście lat i potrzeba mu znakomitego nauczyciela, który by kierował jego studiami. Jest on, delikatnie napomykał Filip, dość trudny. Aby dodatkowo zachęcić Arystotelesa, Filip przyrzekał zwrócić jego rodzinne miasto, Stagi- rę, i odesłać "tych obywateli, którzy są na wygnaniu lub w niewoli". • Chroust dowodzi, że w rzeczywistości Arystoteles opuścił Ateny już w 348 roku, przed śmiercią Platona, l to raczej na skutek antymacedońskich nastrojów niż zawiedzionych ambicji naukowych; a także, że jego późniejszy pobyt u Hermejasa l w Mitylenie był wynikiem nie tyle naukowej ciekawości, co politycznych wymagań Filipa. Choclat ilie należy pomniejszać elementu politycznego, takie stanowisko wydaje się zbyt krańcowe. 59 OGRODY MIDASA Nie ma to być zwyczajna guwemerka; wiąże się z nią bardzo spe- cjalna, osobista i polityczna odpowiedzialność. Nikt nigdy nie wątpił, jaka będzie decyzja filozofa. Aleksander wyrósł na chłopca nieco mniej niż średniego wzrostu, ale bardzo muskularnego i o silnej budowie ciała. Już wtedy potra- fił (jak jego bohater Achilles) wyjątkowo szybko biegać. O jego włosach, jasnych i zmierzwionych, mówi się tradycyjnie, że przy- pominały lwią grzywę, cerę miał rumianą, jak często ludzie o jas- nej skórze, a oczy niejednakowej barwy, jedno szaroniebieskie, dru- gie ciemnobrązowe, zęby ostre i spiczaste - "jak małe kołeczki", mówi autor romansu o czynach Aleksandra Wielkiego, z owym tak u niego niezwykłym elementem realizmu, który natychmiast prze- konuje. Głos, trochę za wysoki, w chwilach podniecenia brzmiał niemal chrapliwie. Chodził krokiem szybkim i nerwowym - oby- czaj ten przejął od Leonidasa - głowę zaś nosił zadartą do góry i przechyloną w lewo; trudno dziś ustalić, czy wskutek jakiegoś fizycznego defektu, czy też z czystej afektacji. W jego najwcześ- niejszych portretach jest coś dziewczęcego, jakby cień powściąganej histerii pod pozorami wzruszającego wdzięku. Odnosi się wrażenie, że Arystotelesowi nie było zbyt łatwo. Filip zdecydował - i mądrze - że z uwagi na intrygi polityczne i wszechobecny wpływ Olimpias Pełła nie jest odpowiednim miej- scem dla młodego księcia w tym stadium jego rozwoju. Studia wyż- sze wymagały zacisza wiejskiego. Dlatego też przydzielił Arystote- lesowi tak zwany Przybytek Nimf w Mieza, wiosce położonej u wschodnich podnóży gór Bermios, na północ od Beroi (Werria). Była to zapewne część słynnych "Ogrodów Midasa", które obejmo- wały dzisiejszy obszar Werria-Naoussa-Wodena, teren wspaniałych winnic i sadów (w Naoussie nadal produkuje się doskonałe czerwo- ne wino, bardzo podobne do burgunda). Jeszcze za czasów Plutar- cha, w pierwszym stuleciu naszej ery, podróżnym pokazywano ka- mienne ławy i cieniste alejki, w których Arystoteles prowadził wy- kłady. Aleksander nie był zresztą jedynym jego uczniem; to także świadczy o zdrowym rozsądku Filipa. Młodemu księciu towarzy- szyło dobrane grono rówieśników. Był wśród nich jego późniejszy wieloletni przyjaciel Hefajstion, a także Kassander, syn Antypatrą, i Ptolemeusz, syn Lagosa, obaj przyszli królowie, oraz Marsjasz 60 ARYSTOTELES NAUCZYCIELEM ALEKSANDRA z Pełli, który potem napisał zaginiony dziś traktat O wychowaniu Aleksandra. Filip, jak słyszymy, nakazał synowi przykładać się pilnie do na- uki i bacznie zważać na wszystko, czego będzie go uczył Arystoteles - "tak, abyś - jak powiedział - nie robił wielu tych rzeczy, któ- rych ja tak żałuję". W tym momencie Aleksander, trochę bezczelnie, zarzucił mu, że ma dzieci z innymi kobietami, nie tylko z żoną. Ma dzieci, zauważmy, nie jedynie stosunki; już to powinno wystarczyć do podważenia nowożytnego poglądu, jakoby Aleksan- der odgrywał rolę dorastającego Hamleta wobec Filipa jako Klau- diusza. W rzeczywistości zdradzał całkiem naturalny niepokój o suk- cesję. Ostatecznie Filip miał dosyć kłopotów ze swoimi przyrodnimi braćmi z nieprawego łoża; dlaczegóż by on, Aleksander, miał także przeżywać te wszystkie nieprzyjemne sprawy? Replika króla rów- nież wskazuje, że wiedział, w czym tkwi sedno. W odpowiedzi na zarzuty syna rzekł: "W ięc dobrze, skoro masz wielu rywali do tronu (podkreślenie moje), okaż się uczciwym i dzielnym, abyś mógł go uzyskać nie ze względu na mnie, lecz ze względu na siebie." Opowieść ta niemal całkowicie dyskredytuje teorię o owym'pseu- dofreudowskim elemencie, który pewni uczeni nowożytni wykryli, jak głoszą, w stosunkach między Aleksandrem i Olimpias. Prawda jest o wiele mniej romantyczna, ale w dużej mierze zaważyła na przyszłych wydarzeniach. Już w tym wieku Aleksander (a skoro o tym mowa, także jego matka) z iście obsesyjną troską myślał o swojej przyszłej pozycji jako monarchy. Jeżeli nawet miał coś w rodzaju kompleksu Edypa, to i tak stało to na bardzo dalekim drugim miejscu za palącą ambicją dynasty, umiejętnie podsycaną przez Olimpias; ci, którzy upierają się przy psychologicznej moty- wacji jego działań, powinni sobie wziąć za mentora raczej Adiera niż Freuda. Kiedy mu powiedziano, że biega już dość szybko, by wziąć udział w Igrzyskach Olimpijskich, zgodził się pobiec tylko pod warunkiem, że będzie miał królów za współzawodników; jest to wiele mówiąca uwaga, która ponadto pasuje do tego, co wiemy o jego charakterze w wieku dojrzałym. W czasie pogoni za Dariuszem po Azji usłyszał, że Arystoteles ogłosił w formie traktatu pewne ezoteryczne mate- riały z dziedziny metafizyki, zastrzeżone dotąd do ustnej dyskusji w gronie kilku wybranych uczniów - i dlatego wchodzące w zakres wykładów w Mieza. Król, chociaż zajęty sprawami o wiele bardziej 61 OGRODY MIDASA naglącymi, znalazł mimo to wolną chwilę, żeby przesłać swemu dawnemu nauczycielowi krótki, ale gniewny liścik ze skargą. "W czym - pytał - przewyższę innych ludzi, skoro te same na- uki, w których byłem ćwiczony, mają stać się wspólną własnością wszystkich?" Arystoteles odpowiedział pojednawczo, że traktat nie będzie miał żadnego znaczenia dla tych, którzy nie uczestniczyli w jego wykładach, i że został właściwie ogłoszony jedynie jako aide-memoire dla wtajemniczonych; ale ta mało przekonująca re- plika nie mogła ułagodzić rozdrażnionego, ultrakrólewskiego Ja. "I innych męstwem przewyższa ć": ten homerycki ideał powraca niby motyw przewodni, dominując nad każdą dzie- dziną wielorakiej działalności Aleksandra. I prawdę mówiąc (jeśli III księga Polityki ma jakiś związek z poglądami wykładanymi w Mieza), jest wątpliwe, by polityczne zapatrywania Arystotelesa mia- ły podważyć opinię następcy tronu o sobie samym. Można by sądzić, że dla rzetelnego greckiego filozofa, jakim był Arystoteles, pozycja i ambicje jego królewskiego ucznia były co najmniej trochę krępu- jące. Wszystkie ówczesne teorie polityczne, zarówno liberalne, jak autokratyczne, skłaniały się ku takiej czy innej formie republiki. Polityka ukazuje, w jaki sposób Arystoteles zdołał obejść tę trud- ność. Ubolewając w zasadzie nad monarchią jako instytucją, dopusz- czał dla niej mimo wszystko jedno - i tylko jedno - usprawiedli- wienie: wyjątkową osobistą arete (świetne czyny, renesansową vir- tu). Wybór tego typowo homeryckiego kryterium nie był niewątpli- wie przypadkowy. Taka jednostka, mówił Arystoteles, "prawdziwy bóg pośród ludzi", nie bardziej niż Zeus podlegająca władzy swoich bliźnich i stojąca ponad sankcjami prawnymi, ponieważ sama ucie- leśnia prawo, może zostać królem; nie istnieje dla niej żadna inna droga. Ale i tak tylko w jednym wypadku monarchia jest rzeczą słuszną (to znaczy moralnie usprawiedliwioną): kiedy arete kró- la lub jego rodziny jest tak znakomita, że góruje nad arete wszy- stkich obywateli razem wziętych. Byłoby, delikatnie mówiąc, nietaktem, gdyby pracownik Filipa nie dał jasno do zrozumienia, że królewski dom Argeadów doskonale mieści się w tej kategorii. Tego rodzaju doktryna, jeżeli nawet nie zachęciła Aleksandra do roszczenia sobie w późniejszych latach prawa do boskości (chociaż wysuwano i takie przypuszczenia), to w każdym razie nie przyczy- niła się do osłabienia jego monarszej pewności siebie. Arystoteles nie zwlekał również z dostarczeniem naukowych argumentów dla 62 STOSUNEK ARYSTOTELESA DO BARBARZYŃCÓW podtrzymania nurtującej Aleksandra namiętnej żądzy zdobycia chwały kosztem barbarzyńców. W samej rzeczy, jego stosunek do Persji był bezkompromisowo etnocentryczny. Niewolnictwo uważał za instytucję naturalną, sądził też, że wszyscy "barbarzyńcy" (tzn. nie-Grecy) są niewolnikami z natury. Dlatego słuszne i właściwe jest, by Grecy panowali nad barbarzyńcami, barbarzyńcy natomiast nie powinni panować nad Grekami. Jak większość intelektualistów broniących rasizmu, Arystoteles dla poparcia swej tezy czerpał fak- ty z dziedziny geopolityki lub powoływał się na "prawa przyrody". Należało dowieść, że wyższość Greków jest czymś wrodzonym, da- rem natury. W słynnym fragmencie doradzał Aleksandrowi, aby był "hegemonem (wodzem) dla Greków i despotą dla barbarzyń- ców, pierwszymi opiekował się jak przyjaciółmi i krewnymi, a z dru- gimi postępował jak ze zwierzętami lub roślinami". Miał zresztą poważne powody osobiste, żeby tak myśleć. W roku 341 wieści o prywatnych konszachtach Hermejasa z Filipem dotar- ły do Suzy. Wielki Król posłał Mentora, dowódcę swoich greckich najemników, żeby się rozprawił z eunuchem-filozofem z Atarneus. Mentor podstępem zwabił Hermejasa na spotkanie i od razu go zaaresztował. W Atenach Demostenes w dość niemiły sposób roz- wodził się nad ściśle tajnymi planami Macedończyków, które Her- mejas będzie musiał ujawnić na torturach. Ale źle go ocenił. Oka- leczony, wbity na pal, konający Hermejas zdołał jednak przekazać swym dawnym przyjaciołom ostatnie przesłanie. Nie uczynił nic - oświadczył - co nie byłoby godne człowieka uczonego i szlachetne- go. Tajemnice Filipa zabrał ze sobą do grobu. Arystoteles zaś, ze swego wygodnego ustronia w Mieza, napisał płomienną odę na jego cześć. Przyjmuje się najczęściej, że Aleksander z zasady nie podzielał ksenofobii swego wychowawcy; że niejako już w stanie embrional- nym ten przyszły zdobywca świata ogarniał szersze horyzonty po- lityczne niż horyzont polis. Jeden uczony posuwa się do twierdze- nia, że "zetknięcie geniuszu z geniuszem... pozostało bez głębszego znaczenia i bez następstw"*. Ale nawet jeżeli przypuścimy, że w późniejszym okresie Aleksander prowadził, w takiej czy innej formie, politykę integracji rasowej - co samo w sobie jest sprawą bardzo dyskusyjną - to nie ma powodu zakładać, że z początku nie po- dzielał całym sercem poglądów Arystotelesa. Przyznaje to nawet • N. Bhrcnberg, AlerndT and t»r Gr-h*, Oksford UM, l. W. 83 OGRODY MIDASA największy idealista wśród jego obrońców. ^Pierwszym i najważ- niejszym powodem, dla którego Aleksander podbił Persję - mówi Tam - było bez wątpienia to, że nigdy nie pomyślał o niezrobie- niu tego; takie było jego dziedzictwo." Ponadto miał za sobą całą opinię cywilizowanej Grecji. Eurypides sądził, że jest właściwe (eifcos), by ,,barbarzyńcy" byli poddani Gre- kom. Dla Platona i Isokratesa wszyscy nie-Hellenowie to z natury wrogowie, których można wedle własnej woli ujarzmiać lub zabijać. Sam Arystoteles uważał wojnę z barbarzyńcami w zasadzie za słusz- ną. Takie teorie można śmiało zlekceważyć jako groteskowe; nie są jednak bardziej groteskowe niż koncepcja aryjskiego nadczło- wieka wysunięta przez de Gobineau. A zresztą, groteskowe czy nie- groteskowe, mają moc wzbudzania wiary, a więc wpływania na życie ludzi w najbardziej zasadniczy sposób. Dokonując ekstermina- cji Żydów europejskich Hitler opierał się właśnie na wierze, że można się pozbyć pewnych kategorii ludzkości jako podludzi - to znaczy, jak Arystoteles, przyrównywał je do zwierząt i roślin. Dla Arystotelesa jednak ową zwierzęcą czy roślinną naturę bar- barzyńców cechowało coś specjalnego, co musiało znaleźć odzew w duszy jego ucznia. "Nikt - pisał - nie ceniłby egzystencji wy- łącznie dla przyjemności jedzenia lub rozkoszy płci... jeśliby nie był zwykłym służalcem" (tj. niewolnikiem lub barbarzyńcą). Z drugiej strony, komuś takiemu nie robiłoby różnicy, czy jest zwierzęciem, czy człowiekiem. Najważniejszy przytoczony przez niego przykład stanowi asyryjski lubieżnik Sardanapal (Assurbanipal): barbarzyń- cami, to jasne, należy gardzić przede wszystkim dlatego, że żyją wyłącznie zmysłami i dla zmysłów. Arystoteles istot- nie uczył swego pupila traktować czysty hedonizm jako coś, co nie zasługuje nawet na pogardę. Ta doktryna musiała bardzo przypaść do gustu Aleksandrowi, który zawsze (a przynajmniej we wczes- nym stadium swojej kariery) niezwykle cenił panowanie nad sobą i samozaparcie i którego charakter, skłonny do entuzjazmu i podat- ny na wpływy, zdradza wyraźny element kultu bohaterów. (Nie miało dla niego znaczenia, czy bohater jest mityczny, czy współczes- ny; mógł wzorować się na Achillesie, ale był równie skory do na- śladowania szybkiego 'kroku swego starego nauczyciela Leonidasa.) Ten Aleksander, który jadł tak wstrzemięźliwie, z tak pogardliwą hojnością rozdawał łupy wojenne, zachowując dla siebie niewiele, a wreszcie mówił, że nigdy nie jest bardziej świadomy swej śmier- telnej natury, niż kiedy jest w łożu z kobietą albo śpi - niewąt- 64 l. Olimpy ZAINTERESOWANIA NAUKOWE ALEKSANDRA pliwie zaciągnął ogromny dług wobec Arystotelesa i jego nauk. Na dobre czy na złe, lata spędzone w Mieza pozostawiły na nim nie- zatarty ślad. Rady Arystotelesa na temat traktowania Greków i barbarzyń- ców można oczywiście interpretować w sposób bardziej przyziemny: że mianowicie, dla wyciśnięcia jak najwięcej z tych, których się zamierza wykorzystać, należy starać się ich udobruchać na tyle, żeby zapewnić sobie ich współpracę. Greków trzeba było traktować jak równych, ich poczucie niezależności - choćby tylko iluzorycz- nej - należało pielęgnować z największą troskliwością. Azjaci na- tomiast reagowali jedynie na surowy despotyzm i tylko przed nim odczuwali respekt. Bez względu na to, czy tego rodzaju nauka le- żała w zamiarach Arystotelesa, ją właśnie Aleksander opanował aż nazbyt gruntownie. Jak zobaczymy, stosował ją w przypadku każdej jednostki czy grupy, z jaką potem się zetknął. W znacznym stopniu przyswoił sobie także wszechstronną cie- kawość badawczą swojego wychowawcy i wyraźnie empiryczne na- stawienie idące z nią w parze. Kiedy raz zapytano go w szkole, jak postąpiłby w pewnych okolicznościach, odparł, że nie może odpo- wiedzieć, dopóki te okoliczności nie powstaną; replika musiała na pewno spotkać się z aprobatą Arystotelesa. Jak jego wielki poprzed- nik Hipokrates, Arystoteles wierzył, że eksperyment i obserwacja tworzą jedyną podstawę postępu nauki; jest to pewnik, na którym w dużej mierze opiera się także nauka nowożytna. Ruszając na wyprawę do Azji Aleksander zabrał ze sobą całą rzeszę zoologów, botaników i geologów; zgromadzone przez nich materiały i informa- cje stały się podstawą wielu epokowych dzieł naukowych, wśród nich Historia animalium samego Arystotelesa. I tym razem trudno mieć wątpliwości co do źródeł tego bezprzykładnego przedsięwzięcia. Aleksander interesował się ponadto medycyną i biologią, które również należały do ulubionych dziedzin Arystotelesa. Do końca życia, jak pisze Plutarch, "nie tylko przepadał za teorią medycyny, ale sam pomagał przyjaciołom w chorobie, przepisując im pewne zabiegi i diety". Być może największą korzyścią odniesioną z tych studiów była spostrzegawczość i giętkość umysłu, a także umiejęt- ność rozwiązywania wszelkich problemów na podstawie obiektyw- nej analizy i bez uprzedzeń. To właśnie stanowiło najbardziej cha- rakterystyczną cechę Aleksandra jako dowódcy. W sensie bardziej formalnym program .jego studiów odpowiadał programowi ustalonemu przez Platona i powszechnie przyjętemu OGRODY MIDASA przez akademików tej epoki. Czytał i analizował poezję, przede wszystkim Homera: wiemy już, jak entuzjazmował się Iliadą. Zdo- był podstawowe wiadomości z geometrii, astronomii i retoryki - a zwłaszcza jej gałęzi zwanej erystyką; oznaczało to umiejętność argumentowania z równą łatwością na rzecz jakiejś tezy i przeciw niej. Aleksander bardzo zasmakował w erystyce: w tej dziedzinie nauki Arystotelesa miały później katastrofalne konsekwencje i nie- trudno zgadnąć dlaczego. Dla prostych, niewykształconych Mace- dończyków "ktoś, kto był gotów przemawiać za i przeciw, był naj- wyraźniej człowiekiem fałszywym, który pokazywał, że jest tęgim łgarzem"*. Stary Isokrates, urażony, jak łatwo zrozumieć, że wy- chowania Aleksandra nie powierzono jemu albo chociażby członko- wi jego szkoły retorów, uważał całą naukę w Akademii w najlep- szym razie za bezużyteczną. Zachował się jego list, napisany do Aleksandra około 342 roku i przestrzegający młodego księcia w za- woalowanej formie przed tymi dzielącymi włos na czworo sofista- mi, którzy nigdy go nie nauczą radzić sobie z surową rzeczywistoś- cią polityki. Rolą księcia, sugeruje Isokrates, nie jest przekonywać, lecz rozkazywać: Aleksander powinien unikać erystyki. Jak się okazało, rada była bardzo bystra, nawet jeśli udzielił jej ze stron- niczych pobudek. Nie trzeba chyba dodawać, że została zignoro- wana. Pobyt Aleksandra w Ogrodach Midasa trwał trzy lata; w tym okresie stosunki między Macedonią i państwami greckimi, zwłaszcza Atenami, stale się pogarszały. Podczas gdy młody książę i jego wychowawca przechadzali się po cienistych alejkach Mieza, Filip musiał zajmować się sprawami o wiele pilniejszymi i bardziej ży- ciowymi. Większą część 342 roku spędził w Tracji, gdzie granica Macedonii była najsłabiej strzeżona, zakładając kolonie wojskowe w dolinie rzeki Hebros. Koloniści rekrutowali się z najgorszych mętów Macedonii - kryminalistów, bezrobotnych najemników, po- dejrzanych typów wszelkiej maści. Jedna z tych osad otrzymała przezwisko Poneropolis - "Złogród"; jest zupełnie jasne, że Filip bardzo ekonomicznie rozwiązywał dwa problemy za jednym zama- chem. Wtedy też (zgodnie ze swą zwykłą polityką w sprawach dy- nastycznych) pojął czwartą żonę; była nią Meda, córka trackiego • Phlllp Merlan, "Historia" 3 (1954/5), s. TO. FILIP KONCENTRUJE ARMIĘ W TRACJI księcia imieniem Kotelas. Wniosła mu piękny posag i cenny so- jusz. Olimpias, o ile wiemy, nie zgłaszała żadnych obiekcji. Demostenes nie miał złudzeń co do ostatecznego celu Filipa. Król - oświadczył - nie zimuje w tym czyśćcu dla żyta i prosa w trac- kich spichrzach, lecz jest to część długoterminowego planu prze- jęcia "ateńskich portów, stoczni, okrętów wojennych i kopami sre- bra". Perspektywa była tak niepokojąca, że Ateńczycy wysłali kon- dotiera imieniem Diopejtes na Chersonez Tracki z zadaniem - klasyczny eufemizm! - "ochrony interesów Aten" w tym rejonie. Diopejtes zabrał ze sobą tak zwanych "kolonistów", będących za- pewne taką samą hałastrą jaik osadnicy Filiipa nad Hebrosem. On sam był właściwie piratem, który korzystał z poparcia rządu i żył z wymuszania pieniędzy za "ochronę". Isokrates, trochę zaniepoko- jony tą agresywną taktyką, wystosował do Filipa list otwarty, pro- ponując sojusz macedońsko-ateński i ponawiając dawną propozycję wspólnej wyprawy przeciw Persji. Filip oficjalnie zaprotestował przeciw działalności Diopejtesa i Zgromadzenie ateńskie rozważało tę sprawę. Jednocześnie zaczął koncentrować wielką armię w Tracji, ściągając także posiłki z Te- salii i Macedonii. Demostenes wygłosił dwie płomienne mowy, sprze- ciwiając się odwołaniu Diopejtesa i podkreślając, że pod żadnym warunkiem nie wolno dopuścić, by Filip zdobył przewagę w rejonie Dardaneli czy Bosforu. Kładł także nacisk na ogromną przewagę stałej armii macedońskiej nad zaciągami rekruta w demokratycz- nych miastach-państwach. Żołnierze Filipa są znacznie lepiej wyszko- leni; sam Filip "nie widzi różnicy między latem i zimą i nie re- zerwuje żadnej pory roku na bezczynność"; być może Ateny nie prowadzą wojny z Filipem, ale Filip już prowadzi wojnę z Atenami. Demostenes dostrzegał także, wyraźniej niż ktokolwiek inny, w jaki sposób Filip może najskuteczniej wywrzeć nacisk na Ateny. Ten Macedończyk już "buduje okręty wojenne i wznosi stocznie", trud- no zaś mieć jakieś wątpliwości co do ich przeznaczenia. Jeżeli Filip zdobędzie Bizancjum, poważnie zagrozi to dostawom zboża dla Aten. Po latach Demostenes podsumował karierę Filipa w kilku słowach: "Widząc, że spożywamy więcej importowanego zboża niż jakikol- wiek inny naród, zamierzał zapewnić sobie kontrolę nad jego trans- portem." Za skomplikowanymi manewrami politycznymi lat 3ł2- 338 czai się wszechobecna - i niezmiernie skuteczna - groźba eko- nomicznego szantażu. Konkretne zalecenia Demostenesa były bezkompromisowe. Nie 67 wolno odwoływać Diopejtesa. Co ważniejsze, należy wysłać posel- stwo do Suzy: nadszedł czas porozumienia z Wielkim Królem. Pań- stwa greckie winny zapomnieć o dzielących je różnicach i utworzyć nowy Związek Wszechhelleński. W szczególności trzeba przekonać Bizancjum, by odnowiło swą pradawną przyjaźń z Atenami. Więk- szość tych propozycji wprowadzono w życie. Bizancjum i Abydos zawarły przymierze z Atenami. Diopejtes pozostał na czele swoich oddziałów, a państwa greckie utworzyły związek antymacedoński. ' Kiedy Filip odebrał tron Epiru stryjowi Olimpias, Arybbasowi, i na jego miejsce wyniósł młodego Aleksandra z rodu Molossów, Ateny demonstracyjnie ofiarowały Arybbasowi azyl polityczny. Przyspie- szono program budowy okrętów. Zgromadzenie ateńskie uchwaliło przyznanie specjalnych zaszczytów przyjaznym miastom na Cher- sonezie Trackim, a w marcu 340 roku uhonorowało Demostenesa złotym wieńcem, który otrzymał na Dion^łjach Wielkich. I wreszcie rzecz najważniejsza: wysłane potajemnie do Suzy po- selstwo osiągnęło poważne sukcesy. Wielki Król dał się w końcu namówić do jawnej deklaracji wrogości wobec Macedonii. To po- sunięcie musiało mieć niemały wpływ psychologiczny na miasta- -państwa. Zaopatrzył także posłów w ogromny fundusz na nieprzewi- dziane wydatki, z wyraźnym przeznaczeniem na łapówki dla grec- kich polityków, którzy mieli za to podżegać do wojny z Filipem (samego tylko Demostenesa oskarżono później o zainkasowanie z te- go źródła aż 3000 darejków w złocie). Filip, znalazłszy się w obli- czu najpoważniejszego kryzysu w całej swojej karierze, postąpił z charakterystyczną dla siebie szybkością i energią. Niejako dla próby wezwał Bizancjum i Perynt (kluczowy port Propontydy), aby dotrzymały umów z Macedonią i udzieliły mu poparcia w kampanii przeciw Diopejtesowi. Oba miasta były jeszcze - przynajmniej nominalnie - jego sprzymierzeńcami; i oba odmówiły bez ogródek. Filip, nie wdając się w dalsze dyskusje, zmobilizował swoją nową flotę, zdecydowany poskromić krnąbrnych sojuszników, zanim za- raza się rozpleni. Ponieważ zamierzał osobiście dowodzić ekspedy- cją, wezwał szesnastoletniego Aleksandra do powrotu do Pełli, gdzie oficjalnie mianował go regentem Macedonii i strażnikiem pieczęci królewskiej, zostawiając mu doświadczonego Antypatra jako do- radca. ŚMIERĆ NA ARENIE Szkolne lata Aleksandra dobiegły kresu. Młody następca tronu miał odtąd kształcić się w surowszej jeszcze szkole i dźwigać jesz- cze większą odpowiedzialność, niż odważyłby się zalecić sam Iso- krates. Być może Filip rozmyślnie stosował metodę "hartowania". Oboje z Olimpias martwili się (według Teofrasta) między innymi* tym, że chłopiec okazuje brak zainteresowania płcią odmienną. Bali się, żeby nie wyrósł na zniewieściałego zboczeńca (gynnis), i podsunęli mu nawet piękną tesalską kurtyzanę imieniem Kalli- ksejna, by rozbudziła w nim męskie instynkty. Sama Olimpias, jak słyszymy, niejednokrotnie prosiła go, żeby spał z tą kobietą, co nie wskazuje na jakiś nadmierny entuzjazm z jego strony; ale też któ- ry młody człowiek odnosi się przychylnie do kochanki wybranej mu przez matkę? Z drugiej strony w postępowaniu Aleksandra jako regenta nie było nic zniewieściałego. Zaledwie Filip wyruszył na rozprawę z Bi- zancjum'(ale najpierw przeciw Peryntowi), wybuchł bunt wśród Majdów, potężnego i wojowniczego plemienia osiadłego na pogra- niczu Tracji i Pajonii. Aleksander błyskawicznie pomaszerował na północ, rozgromił powstańców, zdobył ich miasto i przekształcił je w garnizon macedoński. To nowe osiedle przemianował na Alek- sandropolis, na wzór podobnej kolonii Filipa, Filipopolis. Kiedy w grę wchodził jego ojciec, Aleksandrowi nigdy nie zbywało na chęci do współzawodnictwa. Podkreśla się często, że nazwanie własnym imieniem polis, a więc osiedla miejskiego, byłoby jawną obrazą majestatu, właściwie aktem buntu. Aleksander był jednak regentem, a fakt, że miał w posiadaniu Wielką Pieczęć, świadczy o zasięgu 69 ŚMIERĆ NA ARENIE jego kompetencji. Ponadto, skoro chodziło o zwykłą kolonię wojsko- wą, być może nie przekroczył swoich formalnych uprawnień. Ale i tak był to sygnał alarmowy, który z pewnością nie uszedł uwagi Filipa. Nie ulegało wątpliwości, że cechująca Aleksandra żądza 70 FILIP ODSTĘPUJE OD OBLĘŻENIA PERYNTU władzy monarszej, tak długo rozniecana przez Olimpias, nie zado- woli się na dalszą metę regencją, a sam Filip był jeszcze mężczyzną w kwiecie wieku, tryskającym energią. Prędzej czy później musiało dojść między nimi do poważnych tarć. Na razie jednak pozostawali w bliskich i przyjaznych stosunkach. W czasie swojej nieobecności Filip utrzymywał regularną korespon- dencję z młodym regentem. Fragmenty jego listów, które przetrwa- ły do naszych czasów, są pełne dobrych ojcowskich rad. Aleksander musi, póki może, dobierać sobie przyjaciół wśród macedońskiej szlachty (w rzeczywistości, fakt znamienny, niewielu spośród bliż- szych przyjaciół chłopca należało, jak się zdaje, do arystokracji: zapewne przyczyniła się do tego jego półepirocka krew). Jako na- stępca tronu mógł też zyskać sobie uznanie mas, ponieważ stać go było jeszcze na pewną niewybredność. Panujący monarcha to już zupełnie inna sprawa. "Doradzał mu też - mówi Plutarch - aby wśród wpływowych osobistości w miastach wybierał sobie na przy- jaciół zarówno dobrych, jak i złych i by później robił właściwy użytek z jednych i niewłaściwy z drugich." Ale wiadomość, że Aleksander usiłował przekupstwem zapewnić sobie wierność nie- których Macedończyków, ściągnęła na głowę młodego regenta zjad- liwą reprymendę. Ponieważ Filip sam był kiedyś mistrzem w sztuce przekupstwa, jego komentarz warto odnotować: "Cóż to takiego - zapytał - kazało ci się łudzić, że kiedykolwiek zdołasz zrobić wiernych przyjaciół z tych, których uczucia kupiłeś?" A tymczasem wyprawa Filipa bynajmniej nie przebiegała tak pomyślnie. Po trzech miesiącach musiał odstąpić od oblężenia Pe- ryntu. Zagarnięcie 230 handlowych statków ateńskich spowodowa- ło kilka ostrych starć dyplomatycznych, które skończyły się wy- powiedzeniem przez Ateny wojny Macedonii. Późną jesienią Filip postanowił zaatakować Bizancjum, ale miasto było silnie bronione (Ateny posłały kilka okrętów, żeby je wesprzeć), a decydujący szturm udaremniły psy, które zaczęły szczekać w nieodpowiednim momencie. Filip raz jeszcze musiał się wycofać i jedynie dzięki desperackiemu podstępowi zdołał wyprowadzić flotę z Morza Czar- nego. W tym momencie znalazł się w sytuacji zdecydowanie nie- pomyślnej. Ateńscy korsarze nękali jego statki i utrudniali zaopa- trzenie. Persja opowiedziała się przeciwko niemu, a to mogło wpły- nąć na przykład na Teby, które były w stanie przeciąć jego połą- 71 ŚMIERĆ NA ARENIE Gżenie lądowe z południem. Ostatnią kroplą okazała się zgubna w skutkach wyprawa do trackiej Dobrudży (wiosna 339). W drodze powrotnej został schwytany w zasadzkę i pobity przez Tryballów, prymitywne kudłate plemię, które dostarczyło Arystofanesowi kilku z jego najlepszych kabaretowych kawałów. Stracił wszystkie łupy i otrzymał paskudne pchnięcie oszczepem w udo; kulał odtąd do końca życia. W lecie 339 roku - chociaż zdaje się, że jego przeciwnicy nigdy tego w pełni nie rozumieli - Filip znalazł się w niezwykle krytycz- nej sytuacji. Od lat z powodzeniem uprawiał wobec państw grec- kich politykę dwide et impera; teraz wreszcie powstało aż nazbyt realne niebezpieczeństwo, że to one stowarzyszą się przecim nie- mu. Z niecierpliwością wyczekiwał chwili, kiedy pod sztandarem panhellenizmu poprowadzi zaborczą wyprawę na Persję, mając u boku Ateny, Teby i Spartę - zastraszone lub chętne do współ- pracy. Obecnie wydawało się, że będzie odwrotnie: Grecy zawarli układ z Artakserksesem i jeżeli Filip nie zadziała szybko, oni wtar- gną na jego terytorium- Istotnie zadziałał szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Armia macedońska już maszerowała na południe do centralnej Grecji, a Filip nadal krył się za dymną zasłoną dyplomatycznych grzeczności, żeby uśpić podejrzenia Greków. Przed nim zjawili się w Atenach i Tebach jego posłowie, wioząc listy, w których chytrze wygrywał tradycyjną wrogość tych dwóch potężnych państw; jeśli to tylko było możliwe, miał zamiar nie dopuścić, by w ostatniej chwili nastąpiło w ich stosunkach jakieś odprężenie. Zdaje się, że jeszcze wtedy, w końcowej fazie rozgrywki, miał nadzieję na po- kojowe załatwienie sporów, zwłaszcza z Atenami. Żywił naprawdę szczery podziw dla "miasta uwieńczonego fiołkami", ale istniały też inne, bardziej praktyczne względy. Im prędzej weźmie się za bary z Artakserksesem, tym lepiej - to jasne. Dopóki jednak nie miał pewności, że cała Grecja stoi za nim, przeprawa przez Dar- danele równałaby się politycznemu i militarnemu samobójstwu. Sojusz z Atenami wzmocniłby znacznie jego prestiż; mógł również nakłonić do współpracy z nim kilka niezdecydowanych państw. Z drugiej strony Filip nie miał najmniejszej ochoty tracić wielu cennych miesięcy na bombardowanie niezwykle potężnych umoc- nień Pireusu. Jeśli Ateny nie przejdą na jego stronę z własnej woli, trzeba będzie zmusić ich wojska do walki i pokonać na lądzie, na oczach całego świata. W ten czy inny sposób Filip musiał sprowo- 72 SOJUSZ MIĘDZY ATENAMI I TEBAMI kować Ateny i ich sojuszników do stoczenia bitwy na warunkach, jakie o n podyktuje - nie na morzu, gdzie miały wszelką przewa- gę, lecz na lądzie, przeciw wspaniale wyszkolonym piechurom ma- cedońskiej falangi. Gorzką ironią losu nie kto inny, tylko Demoste- nes, dał mu wreszcie to, czego pragnął. Późnym wieczorem pewnego wrześniowego dnia przerażone Zgro- madzenie w Atenach usłyszało wieść, że Filip bynajmniej nie ma- szeruje ina południowy zachód do Amfissy (co, jak twierdził, było jego zamiarem), lecz że skręcił na wschód pod Kytinion w Dory- dzie - w pewnym sensie była to równie doniosła decyzja, jak prze- kroczenie Rubikonu przez Cezara - i zajął Elateję, kluczowy punkt na głównej drodze prowadzącej do Teb i Attyki. Demostenes był teraz bohaterem dnia, namiętnym bojownikiem ateńskiej wolności. Dotąd - z miażdżącym sarkazmem poinformował swoich współ- obywateli - mieli oni "dość szczęścia, by zażywać owoców owej fałszywej dobroci, w jaką stroił się (Filip) nie tracąc przyszłości z oczu". Ale teraz nie mogą już polegać na jego wyrachowanej wy- rozumiałości. Wyłącznie siłą żarliwej perswazji wielki mówca uzy- skał właśnie to, czego Filip lękał się najbardziej: sojusz obronny między Atenami i Tebami. Isokratesa, który nadal upierał się przy sojuszu z Filipem, zbyto pogardliwie jako zgrzybiałego kolaboracjo- nistę. Do Beocji wkroczyły oddziały ateńskie i nowi sojusznicy nie- zwłocznie zabrali się do umacniania północno-zachodnich przełęczy. Wysłano również na zachód, w stronę Amfissy, 10 000 najemników, bo gdyby Filip zdobył Naupaktos, mógłby się przeprawić przez Za- tokę Koryncką w jej najwęższym miejscu, połączyć z sojusznika- mi na Peloponezie i pomaszerować przez Istm na Ateny. W ten spo- sób blokowano więc obie ewentualne osie jego dalszego marszu. W zimie 339/8 roku Filip nie ruszył się z miejsca i Ateńczycy gra- tulowali sobie własnej przezorności. W marcu 338 roku Demostene- 'sa ponownie udekorowano złotym wawrzynem na Wielkich Dioni- zjach w nagrodę za wybitne zasługi dla- kraju. Niestety, patriotyzm nie jest sam przez się rękojmią zdrowego rozsądku w dziedzinie strategii. Demostenesowi nieraz zarzucano, że zniszczył wolność ateńską w chwili, kiedy polityka Isokratesa mogła ją ocalić; ale je- go prawdziwy - i zgubny - błąd polegał na tym, że prowadził po- litykę militarną, która działała bezpośrednio na korzyść Filipa. Mimo doświadczeń Temistoklesa pod Salaminą, mimo nieustan- nych a kosztownych nauk wojny peloponeskiej, w chwilach kry- 73 tycznych dla narodu ateńscy politycy byli wciąż jeszcze pod uro- kiem konserwatywnej legendy o hoplicie spod Maratonu. Zapomi-' nali, że Ateny już od ponad stu lat nie są potęgą lądową i że ich niegdyś niezmiernie groźne obywatelskie zaciągi hoplitów zostały teraz w znacznym stopniu zastąpione przez najemników. Prawdziwą i z dawna wypróbowaną siłą Aten była ich wciąż potężna flota. W tym czasie liczyła ona ponad 300 trójrzędowców zdolnych do czynnej służby. Ateńskie operacje na wodach Hellespontu i pod- czas oblężenia Bizancjum pokazały, jak słaby na morzu jest Filip. Gdyby natychmiast po upadku Elatei Ateny zmobilizowały rezer- wy morskie i posłały silną flotę na północ do Zatoki Termajskiej, Filip niemal na pewno wycofałby swoje oddziały z Grecji central- nej. A tu oto Demostenes z iście samobójczą brawurą proponuje, żeby powstrzymać jego marsz na lądzie. Filipowi nic nie mogło być bardziej na rękę. Pozostało mu teraz tylko jedno zadanie: skłonić siły greckie do opuszczenia pozycji obronnych i zmusić je do 'bitwy. Reszty dokona groźna macedońska jazda i świetnie wyszkolone oddziały falangi. W rzeczywistości wszystko okazało się dziecinnie łatwe. Filip po- starał się, żeby w ręce specjalnego oddziału strzegącego Amfissy wpadł fałszywy meldunek, z którego Grecy dowiedzieli się, że król , wycofuje swą armię, bo idzie rozprawić się z buntownikami w Tra- cji. Sądząc, że nieprzyjaciel odszedł, greccy najemnicy przestali mieć się na baczności. Filip zaatakował w nocy i wyciął ich w pień. Jego siły przemknęły przez Amfissę i Delfy, oskrzydlając w ten sposób oddziały strzegące północno-zachodniej Beocji, i zatrzymały się na równinie nieco na południe od nich, w pobliżu Lebadei. Grecy zrobili jedyną rzecz, jaką w tych warunkach mogli zro- bić: opuścili przełęcze i zorganizowali krótszą linię obrony pod Che- roneją, między rzeką Kefisos i twierdzą. To dawało im bardzo silną pozycję. Od zachodu, wschodu i południa mieli osłonę gór. Na po- łudniu dodatkową korzyścią 4»yło to, że kontrolowali przełęcz Ke- rata, prowadzącą do Lebadei, tak iż Filip nie mógł zmusić ich do walki w odwróconym szyku. Mieli też doskonałą łączność; w tej sytuacji mogli, przy sprzyjającym szczęściu, powstrzymać Mace- dończyków aż do zimy. Gdyby Filip chciał ich obejść i pomaszero- wać na Attykę, znaleźliby się na jego tyłach. Jedyną szansą, jaka mu pozostała, był frontalny atak na ich linie, dokonany siłami, któ- re - wbrew* późniejszym twierdzeniom greckiej propagandy - w istocie ustępowały nieco siłom przeciwnika. W jeździe szansę były 74 BITWA POD CHERONEJĄ mniej więcej równe, każda strona miała po 2000 koni; ale Grecy zdołali ściągnąć około 35 000 piechoty, podczas gdy 30 000 piechu- rów Filipa reprezentowało 7'łpewne pełną siłę bojową armii mace- dońskiej. Z drugiej strony wu;gka Filipa górowały nad przeciwni- kami doświadczeniem i fachowością starych zawodowców. Najlepsi dowódcy ateńscy już nie żyli, a ówczesny wódz naczelny, Chares, był człowiekiem miernego formatu? Niemniej jednak na Filipie zrobiło to wszystko na tyle silne wra- żenie, że podjął jeszcze jedną próbę pokojowego załatwienia sporów z Atenami i Tebami. Ateński dowódca Fokion, który właśnie po- wrócił z^ pomniejszej i niezbyt skutecznej wyprawy na północne wody Morza Egejskiego, zalecał przyjęcie jego propozycji; ale De- mostenes, niezmordowany i nieprzejednany, torpedował wszelkie próby osiągnięcia porozumienia na drodze dyplomatycznej. Wy- rocznia delficka wygłaszała posępne proroctwa; Demostenes odrzu- cał je jako czystą propagandę, twierdząc - co mogło być zresztą zgodnie z prawdą - że Pytia jest już tylko płatną rzeczniczką Filipa. Król widząc, że dyplomacją nic nie wskóra, zaczął się przy- gotowywać do ostatecznej rozgrywki. Zajął Naupaktos (czego zre- sztą spodziewali się Ateńczycy), zostawił niewielką załogę w Del- fach i rozwinął resztę swoich wojsk na równinie na północ od Che- ronei. Tam właśnie, w dniu 4 sierpnia 338 roku, obie armie spotkały się w bitwie, która była jednym z najbardziej decydujących starć w dziejach Hellady. Bitwa rozegrała się o świcie. Na prawym skrzydle sprzymierzo- nych stali Beoci w sile około 12 000; przewodził im słynny Święty Zastęp z^Teb, który w 371 roku zmiażdżył niezwyciężoną dotąd ar- mię Sparty pod Leuktrami. Na lewym skrzydle ustawiło się 10 000 ateńskich hoplitów. Centrum tworzyły pozostałe kontyngenty sprzy- mierzonych, wzmocnione 5000 najemników. Na lewym skraju osła- niające oddziały lekkozbrojnych tworzyły pomost między siłami głównymi a cytadelą. Jazda stała w odwodzie. Greccy dowódcy ufor- mowali swój front ukosem przez równinę, z południowego zachodu na północny wschód. Jeśliby natarcie Filipa załamało się, napór Ateńczyków na lewym skrzydle mógłby go zepchnąć z powrotem przez równinę do rzeki - ruchem przypominającym składanie wachlarza. Gdyby natomiast udało mu się przebić, Grecy byliby jeszcze w stanie wycofać się w porządku przez przełęcz Kerata do 75 &M1KRC NA ARENIE FAZA I Macedończycy idą do przodu; Grecy stoją w miejscu. FAZA n Filip cofa się, jego centrum i lewe skrzydło idą do przo- du; Ateńczycy, cen- trum i Beoci idą w przód, ale Święty Za- stęp nie rusza się z miejsca. FAZA III Aleksander szarżuje, w centrum rozpoczy- na się walka, a Fi- lip wypiera Ateń- czyków w górę do- liny Hajmonu. Lebadei. Przy lepszym dowództwie - lub też przy mniej znako- mitym i fachowym przeciwniku - ten przemyślny plan miał wszel- kie szansę powodzenia. 76 PLAN TAKTYCZNY FILIPA Filip zdawał sobie sprawę, że poważniejszy opór grozi mu tylko ze strony Tebańczyków. Ponieważ w chwili, kiedy zdecydowali się dzielić los Ateńczyków, byli oficjalnie jego sojusznikami, mieli naj- więcej powodów, żeby bać się zemsty w razie przegranej. Filip nie należał do ludzi patyczkujących się ze zdrajcami. Ponadto ich od- działy składały się z doświadczonych weteranów, równie dobrze wy- szkolonych jak jego własne wojsko; Filip lepiej niż ktokolwiek inny orientował się, ile macedońska dyscyplina zawdzięcza metodom te- bańskim. Natomiast wojsko ateńskie rekrutowało się z obywateli- -ochotników bez doświadczenia bojowego. Minęło już ponad dwa- dzieścia lat, odkąd Ateny po raz ostatni wysłały armię do walki - a i to jedynie na miesięczną wyprawę. Filip rozumiał, że jego głów- nym celem musi być zniszczenie Świętego Zastępu. Zdawał też so- bie sprawę, że zapalczywość i niezdyscyplinowanie Ateńczyków mo- gą mu bardzo dopomóc w osiągnięciu tego celu. Zgodnie z tym ułożył swój plan taktyczny. Prawym skrzydłem dowodził sam, na czele swojej gwardii (hypaspistów), mając sil- ny oddział lekkozbrojnych dla ochrony flanki. W centrum umie- ścił pułki falangi. Dowództwo ciężkiej jazdy na samym krańcu le- wego skrzydła, naprzeciw Świętego Zastępu, powierzył Aleksandro- wi; było to wyjątkowo odpowiedzialne zadanie dla osiemnastoletnie- go chłopca, ponieważ to on właśnie miał wymierzyć ostatni cios, który - jeśli okaże się skuteczny - przypieczętuje zwycięstwo Fi- lipa. (Po przeszło czterystu latach Plutarchowi, który sam pocho- dził z Cheronei, pokazywano drzewo nad Kefisosem, jeszcze wtedy nazywane "dębem Aleksandra"; pod nim to, jak mówiono, młodzie- niec rozbił swój namiot w noc przed bitwą.) Plan ten był w zasa- dzie powtórzeniem taktyki zastosowanej przez Filipa w bitwie z lit- rami nad Jeziorem Ochrydzkim. Na początku prawe skrzydło Filipa było nieznacznie wysunięte poza lewe ateńskie, podczas gdy jego centrum i lewe skrzydło ugru- powane były w głąb skośnie do linii Greków. Tak więc, kiedy on z gwardią związał się walką z Ateńczykami, reszta armii macedoń- skiej posuwała się jeszcze do przodu. Co ważniejsze, taka taktyka spowodowała nieuniknione - i prawdopodobnie nieświadome - przesuwanie się Ateńczyków w lewo; za nimi poszły sprzymierzone i najemne jednostki greckiego centrum. Już płzy pierwszym star- ciu Ateńczycy - jak zapewne przewidywał Filip - przypuścili nieprzytomny, entuzjastyczny szturm. Ich dowódca, Stratokles, wi- 77 ŚMIERĆ NA ARENIE dząc, że gwardia ustępuje, całkiem stracił głowę i zaczął wrzesz- czeć: "Naprzód, pognajmy ich z powrotem do Macedonii!" Odwrót Filipa jednak (co Stratokles powinien był dostrzec) nie był bynajmniej bezładny. Krok za krokiem, niby na musztrze, gwardia ustępowała do tyłu, wciąż jednak zwrócona przed siebie, sarissami nastroszonymi jak kolce jeża stawiając czoło ścigającym. Ateńczycy rzucili się do przodu, wrzeszcząc i wydając okrzyki ra- dości, a w miarę jak parli naprzód, centrum greckie rozciągało się coraz niebezpieczniej. W tym stadium bitwy zdarzyły się dwie rze- czy, na które czekał Filip: Macedończycy dotarli do wzniesienia na brzegu małej rzeczki Hajmos ("Krwawej"), a między centrum gre- ckim i Tebańczykami z prawego skrzydła otworzyła się wreszcie owa fatalna luka. Los Świętego Zastępu przypieczętowała - o iro- nio! - jego wyjątkowa dyscyplina. Zastęp utrzymał się w szyku, oddziałom w centrum to się nie udało. W lukę, która w ten sposób powstała, na czele najświetniejszego oddziału macedońskiej jazdy runął jak piorun młody następca tronu (a jest to jedyny historycz- nie poświadczony przypadek, kiedy znajdował się na lewym skrzy- dle), podczas gdy druga konna brygada zaatakowała Święty Za- stęp z flanki. Wkrótce Tebańczycy byli całkowicie okrążeni. Jedno- cześnie Filip, przebywający z dala na prawym skrzydle, wstrzymał odwrót i rozpoczął kontratak w dół zbocza - "nie chcąc - jak mówi Diodor - nawet Aleksandrowi ustąpić tytułu zwycięzcy". Ateńczycy, straszliwie zdezorganizowani w czasie całego natar- cia, mieli teraz zapłacić słoną cenę za amatorską zapalczywość Stra- toklesa. Macedończycy pognali ich na łeb, na szyję na wzgórza, tysiąc położyli trupem, dwa wzięli do niewoli. Reszta zdołała wy- dostać się z matni przez przełęcz Kerata. Wśród uciekinierów był Demostenes. W czasie ucieczki - opowiada Plutarch, płaszcz za- plątał mu się w krzak jeżyn, a wtedy odwrócił się i powiedział: "Bierzcie mnie żywcem!" Nawet klęska ma niekiedy element ko- medii. Dzieła zaczętego przez jazdę dokonała falanga. Wdarła się przez przerwane linie w ślad za Aleksandrem i nawiązała walkę z centrum Greków jednocześnie frontalnie i z flanki. Po zaciętym boju cała armia sprzymierzonych załamała się i rzuciła do uciecz- ki - z wyjątkiem Świętego Zastępu. Jak spartiaci Leonidasa pod Termopilami, tych trzystu Tebańczyków walczyło i ginęło tam, gdzie stali, niczym* na apelu, wśród stosu martwych ciał. Tylko czterdziestu sześciu wzięto żywcem. Pozostałych, a było ich 254, pogrzebano w miejscu, w którym stawili swój ostatni bohaterski 78 opór. Leżą tam do dziś w siedmiu żołnierskich szeregach odsłonię- tych łopatą archeologa; a w pobliżu ich wspólnej mogiły Lew Che- ronejski, smagany wichrem, zadumany, wciąż strzeże tej smętnej równiny. '. Kiedy już było po" bitwie, Filip rozkazał jeździe przerwać pościg, wzniósł pomnik zwycięstwa, złożył ofiary bogom i odznaczył wielu oficerów i żołnierzy za szczególne męstwo. (Nie wiemy, czy wśród odznaczonych znalazł się Aleksander; ale z pewnością na to zasłu- giwał.) We właściwym czasie odbyła się wspaniała uczta na cześć zwycięstwa, na której król, z typowo macedońskim nieumiarkowa- niem, wypił ogromną ilość mocnego wina. Przystrojony w girlandy kwiatów i bardzo podchmielony udał się potem wraz z grupą star- szych oficerów na "poobiedni" obchód pobojowiska. Śmiał się ochry- ple - być może z nerwową ulgą - nad. stosami ciał poległych wro- gów, z lekceważeniem mówiąc o ich męstwie i obrzucając ich nie- wybrednymi obelgami. (Inni natomiast twierdzą, że płakał nad za- gładą Świętego Zastępu; to także byłoby zgodne z jego charakte- rem.) Z dziecinnym zadowoleniem powtarzał w kółko wstępną for- mułkę wniosków Demostenesa na Zgromadzeniu ateńskim, która przypadkiem tworzyła łatwo wpadający w ucho, rytmiczny wier- szyk: "Demostenes, syn Demostenesa, z demu Pajonia, stawia taki wniosek..." Przyszłość Grecji spoczywała - nareszcie! - w jego silnych i zręcznych dłoniach. Wiedział jednak, lepiej niż ktokol- wiek inny, jak bardzo na włosku wisiało zwycięstwo pod Chero- neją. W tym stanie wyczerpania i upojenia triumfem był nawet skłon- ny odprawić z niczym greckiego herolda, który właśnie przybył z Lebader prosząc o pozwolenie zabrania i pogrzebania ciał pole- głych. Ale jeden z jeńców Filipa, ateński mówca Demades, ostro przywołał go do porządku. "Królu Filipie - powiedział - Los dał ci rolę Agamemnona; ty jednak, jak się zdaje, postanowiłeś grać rolę Tersytesa." Pochlebstwo zawarte w tej krytyce odniosło sku- tek. Dobrze to świadczy o charakterze Filipa, że natychmiast wy- • trzeźwiał - aż wielu anegdot o nim wynika, że potrafił to zrobić w razie potrzeby - i wyraził gorący podziw dla człowieka, który ośmielił się tak odważnie go skrytykować. Istotnie, zwolnił potem Demadesa z niewoli i traktował go odtąd jak znakomitego gościa. Ta pozorna donkiszoteria Filipa miała jednak pewien całkiem 79 ŚMIERĆ NA ARENIE praktyczny powód. Mógł sobie - jak zobaczymy - uznać, że De- mades jest przyjemnym i wesołym kompanem; ale potrzebny mu był także Ateńczyk o nieposzlakowanej reputacji, który by prze- dłożył Zgromadzeniu jego warunki; o ile możności ktoś, kto by szczerze domagał się ich przyjęcia i przedstawił króla Macedonii jako cywilizowanego, wspaniałomyślnego zwycięzcę. Ateny nadal mogły sprawiać Filipowi mnóstwo kłopotów - o czym doskonale wiedział. Rzeczywiście, nazajutrz po bitwie do Cheronei dotarły wieści, że Ateńczycy zbroją niewolników i osiadłych w mieście cu- dzoziemców, gotowi bronić swej stolicy do ostatniego tchu. Według niektórych źródeł - i nie ma powodu, by im nie wierzyć - Filip był głęboko zaniepokojony tą reakcją. Ateńska flota pozostała nie- tknięta - podobnie jak port i 'składy broni w Pireusie. Było ja- sne, że jeżeli Filip nie dokona wyłomu w tym potężnym systemie obronnym, Ateńczycy będą mogli- zapewniać sobie zaopatrzenie i transport drogą morską właściwie w nieskończoność. W tych warunkach, nie bacząc na pełnię triumfu pod Cheroneją, król miał wszelkie powody, by szukać pojednania. Jeżeli czegoś nie chciał w tym momencie, to powtórzenia długotrwałego i nie- udanego ataku na Bizancjum, na co z pewnością nie starczyłoby mu czasu, a prawdopodobnie także i środków. Ponadto zamierzał odtąd zajmować się głównie tworzeniem panhelleńskiego korpusu ekspedycyjnego do najazdu na Azję. Po cóż więc było niszczyć ateńskie fortyfikacje i okręty wojenne - a prawdę mówiąc za- przepaszczać szansę na poparcie Aten - skoro wkrótce te cenne aktywa miały być potrzebne jemu samemu? Demades to fascynująca postać: jeden z tych chytrych i malowni- czych hultajów, od których roi się na peryferiach historii greckiej w czwartym wieku, ale którym historycy rzadko poświęcają należy- tą uwagę. Jego antymacedońscy wrogowie twierdzili, że jest człowie- kiem prostackim, zdradzieckim i przekupnym. Plutarch mówi, że stał się "zagładą ojczyzny", według wszelkiego prawdopodobieństwa zapożyczywszy ten epitet z jakiegoś pamfietu lub przemówienia z czwartego wieku. Demades nie robił tajemnicy ze swej sprzedaj- ności. Słysząc, jak pewien poeta chwali się, że otrzymał jeden ta- lent za publiczną recytację, rzekł: "To drobiazg; mnie król zapłacił ' raz dziesięć talentów, żebym siedział cicho." Brzuchaty, żarłoczny, wydawał pieniądze równie szybko, jak je zdobywał; Antypater ma- wiał o nim na starość, że składa Się wyłącznie "z języka i brzucha". Ale językiem obracał z wyraźnym skutkiem. Nikt nie mógł mu od- 80 ATENY PRZYJMUJĄ WARUNKI POKOJOWE FILIPA mówić zdolności wygłaszania zaimprowizowanych mów czy daru wspaniałej inwektywy: o Demostenesie powiedział kiedyś, że jest "małym człowieczkiem złożonym z sylab i języka". Wróciwszy do Aten z propozycjami pokojowymi Filipa oświadczył, że miasto jest "niczym stara kobieta człapiąca sandałami i łykająca mikstury na uspokojenie", a przed Zgromadzeniem wystąpił z brutalną szczero- ścią: "Pokojem, nie argumentami, musimy stawić czoło macedoń- skiej falandze; argumentom brak bowiem skuteczności, skoro wy- , suwają je ludzie, których siła nie dorównuje ich pragnieniom." Filip dokonał psychologicznej wolty w bardzo odpowiedniej chwili. Opozycja przeciw stronnictwu wojennemu dochodziła w Atenach coraz silniej do głosu, a warunki pokoju, które Demades odczytał zdumionym członkom Zgromadzenia, były dogodniejsze, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Ciała poległych Ateńczy- ków - a raczej ich prochy, bo lato jeszcze trwało - zostaną jednak zwrócone, wszyscy jeńcy zaś, w liczbie dwóch tysięcy, będą zwol- nieni bez okupu. Filip zobowiązywał się nie wprowadzać macedoń- skich wojsk w granice Attyki i macedońskich okrętów do Pireusu. Ateny miały zatrzymać kilka wysp egejskich, wśród nich Delos i Samos. Dostały także Oropos, twierdzę położoną na drodze lądo- wej do Eubei, poprzednio okupowaną przez Teby. W zamian za te ustępstwa miały zrezygnować z wszelkich innych roszczeń teryto- rialnych, rozwiązać Ateński Związek Morski i stać się sprzymie- rzeńcem Macedonii. Konsekwencje tego ostatniego kroku okazały się dla Aten o wiele poważniejsze, niż przewidywali ich przywód- cy, lecz na razie odczuli tak wielką ulgę, że przyjęli warunki Filipa en bloc, bez dyskusji. Z wdzięczności przyznali nawet Filipowi i Aleksandrowi obywatelstwo ateńskie i uchwalili wznieść królowi posąg na agarze. Na północ wyprawiono trzech posłów - Ajschinesa, Fokiona i samego Demadesa - aby ostatecznie zawarli traktat pokojowy. Uczynili to o świcie, ledwie patrząc na oczy po jednej z całonocnych pijatyk u Filipa. Nie mieli żadnej szansy sprzeciwu. Wszelkie przy- wileje, jakie Ateny mogły odtąd otrzymać, były arbitralnym aktem łaski króla Macedonii i mogły być w każdej chwili cofnięte. Ale i tak Ateńczykom wolno się było przynajmniej pocieszać, że po- traktowano ich bez porównania lepiej niż Teby. I tym razem Filip postępował właśnie w ten sposób nie bez ważnego powodu: jeżeli miał utrzymać środkową Grecję, należało systematycznie kruszyć znaczną potęgę Teb. Ich przywódcy raz już zlekceważyli swoje zo- 81 ŚMIERĆ NA ARENIE bowiązania traktatowe i mogli zrobić to ponownie. Trzeba im dać dotkliwą nauczkę - i to taką, by jednocześnie ukrócić podobne zapędy gdzie indziej. Ponieważ zaś nie mieli floty godnej tego mia- na, można ich było - nie tak jak Ateńczyków - bezkarnie poskro- mić. Dlatego Filip przede wszystkim rozwiązał Związek Beocki, który był niejako zalążkiem imperium tebańskiego. Państwa członkow- skie, między innymi Plateje, otrzymały z powrotem niepodległość - bardzo zręczne posunięcie dyplomatyczne! Samych Tebańczyków ^ zmuszono do sprowadzenia z wygnania wszystkich banitów poli- tycznych (co bynajmniej nie miało się przyczynić do stabilizacji stosunków wewnętrznych w Tebach) i utworzono marionetkowy rząd, którego pilnował macedoński garnizon osadzony w Kadmei. Dawnych przywódców demokratycznych stracono lub zesłano na wygnanie. Za jeńców tebańskich - w odróżnieniu od ateńskich - zażądano złożenia okupu, i to bardzo wysokiego; w przeciwnym razie sprzedawano ich w niewolę. Jednocześnie Filip potrafił być wiel- koduszny, jeżeli tylko mu to dogadzało. Nie miał nic przeciwko te- mu, żeby Tebańczycy wznieśli w Cheronei wielki pomnik ku czci Świętego Zastępu: sam był świetnym żołnierzem i umiał cenić praw- dziwie walecznych przeciwników. Powstrzymał się też od narzu-' cenią swoich garnizonów większości - chociaż nie wszystkim - najważniejszych miast greckich, twierdząc, że "woli, by go zwano dobrym człowiekiem przez długi czas niż panem przez krótki". Ale mimo takich odruchów jowialnej wielkoduszności nikt nie wątpił, w czyich rękach jest prawdziwa władza. Greckie miasta zachowały nie więcej niż cień dawnej wolności. Dla upamiętnienia swego wielkiego zwycięstwa Filip wzniósł i poświęcił w Olimpii okrągłą budowlę znaną pod nazwą Fili- pejon, nieco przypominającą słynny delficki tholos (zapewne wznie- siony na zamówienie Filipa i w identycznym celu). Był to budynek z wypalanej cegły, otoczony zewnętrznym i wewnętrznym pierście- niem kolumnady. Belkowanie dachu wieńczyła klamra z brązu w kształcie gigantycznego maku. Filipejon mieściło liczne posągi ze złota i kości słoniowej, specjalnie wykonane przez rzeźbiarza Leo- charesa, a przedstawiające samego Filipa, Olimpias, Aleksandra i rodziców Filipa, Amyntasa i Eurydykę. W ogólnym wyglądzie musiało to chyba najbardziej przypominać świątynię sintoistycz- ną. Jaki cel, można by spytać, przyświecał Filipowi, kiedy tworzył tak dziwaczny pomnik? 82 FILIPEJON Nieodparcie nasuwa się jeden tylko wniosek: spodziewał się, że uczyni siebie i swoją rodzinę przedmiotem nieomal boskiej czci. (Nie jedyny to raz stwierdzamy, że jakąś szczególnie charaktery- styczną inicjatywę Aleksandra już wcześniej podejmował jego oj- ciec.) Na poparcie takiej hipotezy można przytoczyć inne dowody (por. s. 98, 103). Ze ten pragmatyk i hedonista mógł kiedykolwiek na serio uwierzyć w swoją boskość, wydaje się - mówiąc oględ- nie - nieprawdopodobne; w każdym razie był bardzo skory do wy- kpiwania tego rodzaju ambicji u innych. Ale jest całkiem możliwe, że zmierzał do wprowadzenia politycznej w istocie rzeczy zasady boskiego kultu władcy. Dla Greków przepaść między ludźmi i bo- gami nie była tak głęboka jak dla nas; pomost tworzyli w dużej mierze "herosi", półlegendami bohaterowie uważani za równych bogom. Doskonały precedens dla Filipa stanowił, rzecz jasna, jego własny przodek Herakles. Był także świeższy i bardziej niezwykły przypadek spartańskiego wodza Lizandra, na którego cześć Samij- czycy ustanowili, jak się wydaje,'normalny kult religijny z kaplicą, świętami, oficjalnymi ofiarami. Na wyspie Paros, choć może nieco później, słyszymy o podobnym kulcie poety Archilocha: jego świą- tynię zwano Archilochejon. Jak zobaczymy, obywatele Efezu u- twierdzali Filipa w jego pretensjach do boskości, a jest mało praw- dopodobne, łagodnie mówiąc, że robili to jedynie pod wpływem chwilowego impulsu. Gdyby - a wydaje się to możliwe - król za- mierzał wejść do panteonu bogów olimpijskich, fakt ten byłby po- wszechnie znany. Taka metoda miała niewątpliwie swoje dobre strony, o czym wymownie świadczy, że stosowano ją później w okresie helleni- zmu i w Rzymie. Błyskawicznie rosnąca potęga Filipa stwarzała tyleż nowych problemów, ile rozwiązywała starych - a nie naj- mniej ważnym z nich był jego status osobisty. Jak później Augu- sta, pochłaniała go sprawa przekształcenia imperium w auctorżtas, a program polityczny ucieleśniony w postaci Filipejonu stanowił pierwszy krok na drodze do tego celu. Pewnej, choć nie bezpośred- niej zachęty w tym kierunku dostarczył ostatni list Isokratesa, pi- sany po Cheronei. Sędziwy starzec - miał wtedy dziewięćdziesiąt osiem lat, w kilka tygodni później już nie żył - oświadczył, że jeżeli Filip podda Persję pod jarzmo Greków, nie pozostanie mu nic innego, jak zostać bogiem. Grupa posągów w Filipejonie rzuca jaskrawe światło na jedną przynajmniej sprawę. W chwili ich poświęcenia - a więc mniej 83 ŚMIERĆ NA AKENIE więcej we wrześniu - plany dynastyczne Filipa, już niemal dwu- dziestoletnie, pozostały nie zmienione. Olimpias była nadal jego żo- ną, Aleksander zaś prawowitym następcą - i to w nie mniejszym stopniu dzięki łasce królewskiej niż prawem pierworództwa. Skoro w wieku lat szesnastu był regentem, a w dwa lata później doświad- czonym dowódcą kawalerii, nie mógł uchodzić za nikogo innego, jak tylko za prawowitego dziedzica tronu. Istotnie, cała jego dotych- czasowa edukacja zmierzała ku temu celowi. Nikt nie wątpił, że we właściwym czasie odziedziczy tron. Jeżeli nawet w ciągu tych dwóch dziesiątków lat wysuwano przeciw niemu jakieś sprzeciwy, to nasze źródła ich nie zanotowały. A jednak już w miesiąc czy dwa po Cheronei król miał odtrącić Olimpias jako cudzołożnicę, otwarcie podać w wątpliwość prawowite pochodzenie Aleksandra (co by dowodziło, że oba te zarzuty wiązały się ze sobą) i poślu- bić - jako piątą żonę - macedońską damę błękitnej krwi, z wy- raźnym celem spłodzenia nowego męskiego potomka i dziedzica. Cóż to się stało owej jesieni, że z dawna ustalone plany Filipa ule- gły tak gwałtownej zmianie? W tym samym mniej więcej czasie, kiedy Filip zwyciężył pod Cheroneją, Artakserkses Ochos zginął z ręki swojego wielkiego we- zyra Bagoasa - "eunucha po prawdzie, ale wojowniczego łotra z usposobienia", jak to ładnie określił Diodor. Do listopada Persja była w stanie bliskim anarchii, a Suza wrzała wprost od krwawych intryg pałacowych. Zlikwidowawszy szczęśliwie wszystkich innych pretendentów do korony, Bagoas osadził na tronie najmłodszego syna Ochosa, Arsesa, sam zaś powrócił do swej ulubionej roli dy- rektora teatru marionetek. Te wydarzenia nie mogły ujść czujnemu oku Filipa. Ochos był potężnym, samodzielnym władcą, Arses zaś jedynie kreaturą wielkiego wezyra. Tak więc między sierpniem i listopadem, kiedy to Grecja została skutecznie poskromiona, a rzą- dy w Persji uległy poważnemu osłabieniu, perspektywy inwazji na Azję niezmiernie się poprawiły. I nie trzeba było długo szukać for- muły, która by kazała greckim państwom stanąć u boku Mace- donii: dostarczył jej już Isokrates. Hasłem Filipa stał się teraz panhellenizm, wojnę zaś przedsta- wiał jako religijną krucjatę, którą Grecja miała pomścić najazd Kserksesa sprzed półtora stulecia. Należało jeszcze tylko opracować szczegóły administracyjne oraz sprawy transportu i zaopatrzenia, a także przekonać się, jak dalece poszczególne państwa są skłonne do współpracy. Pierwszą troską Filipa były, jak zawsze, Ateny. 84 ALEKSANDER W POSELSTWIE DO ATEN Natychmiast po zawieszeniu broni wysłał tam oficjalną misję, która miała towarzyszyć prochom poległych Ateńczyków na miejsce ostat- niego spoczynku w ich ojczystej ziemi. W klimacie dobrej woli, stworzonym przez ten gest, można się było spodziewać pewnych dyplomatycznych korzyści. Na ambasadorów Filip powołał Anty- patra, Alkimachosa (o którym wiemy tylko tyle, że był zaufanym generałem i ambasadorem zarówno Filipa, jak jego syna) i Alek- sandra. Dodajmy, że po raz ostatni powierzono wtedy następcy tro- nu jakieś bardziej odpowiedzialne, zgodne z jego pozycją zadanie: potem nie spotkało go nic takiego aż do śmierci Filipa. Wizyta Aleksandra w Atenach - a, o ile wiemy, nigdy już więcej nie znalazł się w murach tego miasta - nastąpiła, jak się zdaje, właśnie wtedy, kiedy wypadł z łask. Samo poselstwo przeszło bardzo gładko, wśród mnóstwa cere- monialnych grzeczności. Uroczyście odsłonięte posąg Filipa i nada- no honorowe obywatelstwo Aten zarówno jemu - per procura - jak Aleksandrowi. Antypater odbył pożyteczne rozmowy z kilkoma wpływowymi obywatelami, między innymi z blisko stuletnim Iso- kratesem, dawnym i bliskim przyjacielem. (W tym momencie Iso- krates taktownie przypisał Filipowi pomysł inwazji na Persję: on sam, twierdził, jedynie przyklasnął pragnieniom króla.) Na pierw- szy rzut oka przywódcy ateńscy musieli się wydać posłom Filipa chętni do współpracy, wdzięczni za wszelkie dobrodziejstwa, uprze- dzająco grzeczni. Jednocześnie ten jawny konformizm miał naj- wyraźniej pewne granice: nie pozwolono, by uprzejmość wyrodzi- ła się w zwykłą służalczość. Kiedy oddano Ateńczykom urnę z pro- chami poległych, wygłoszenie oracji żałobnej powierzono nie ja- kiemuś "pewnemu", promacedońskiemu wazeliniarzowi, lecz nie- przejednanemu Demostenesowi, jednemu z najbardziej bezkompro- misowych przeciwników Filipa. To, co wtedy powiedział, nie za- chowało się do naszych czasów, ale znamy wzruszające epitafium umieszczone na wspólnej mogile: Czasie, ty, który widzisz wszystkie ludzkie sprawy, O naszym losie zanieść taką wieSć potomnym: Padli&my tu, na stawnej Beocji równinie, By ocalić prze&więte Hellenów dzierżawy. Ambasadorowie otrzymali przed wyjazdem do Aten bardzo szcze- gółowe instrukcje. Po pierwsze mieli nieoficjalnie omówić przyszłe 85 ŚMIERĆ NA ARENIE plany Filipa z czołowymi mężami stanu, jak Fokion i Likurg, oraz ocenić ich reakcję. Specjalny nacisk kładli na następujące sprawy: zawarcie "powszechnego pokoju" (koine ejrene) między wszystki- mi państwami greckimi; utworzenie nowego Związku Helleńskiego i energiczne poprowadzenie - pod wodzą Macedonii - ogólno- greckiej kampanii przeciwko Persji. Tak więc Aleksander dostąpił szczególnego przywileju zapoznania się z najtajniejszymi zamierze- niami swojego ojca już w chwili ich narodzin. Co ważniejsze, był także dokładnie obznajmiony z terminami wprowadzenia ich w ży- cie. O pobycie Aleksandra w Atenach wiemy niewiele, ale i to jest interesujące. Gospodarze, którzy słyszeli, że jest doskonałym bie- gaczem, uprzejmie dali mu za przeciwnika znakomitego uczestni- ka Igrzysk Olimpijskich - a kiedy ten "umyślnie, jak się wyda- wało, zwolnił tempo, Aleksander był bardzo oburzony". Może wła- śnie przy tej sposobności wypowiedział słynne zdanie, że tylko pod tym warunkiem weźmie udział w Igrzyskach, jeżeli będzie miał królów za współzawodników. Poprosił także Ksenokratesa - któ- ry był teraz scholarchą Akademii i słynął z pragmatycznego po- dejścia do spraw moralności - aby mu sformułował "prawidła dobrego królowania". Ciekawe, czy sądził, że będzie ich wkrótce potrzebował? Tymczasem Filip, który nigdy nie lubił tracić czasu, przerzucił swoją armię z Grecji środkowej na Peloponez. Napisał do Spartan pytając, czy ma przybyć w charakterze przyjaciela, czy wroga, i otrzymał typowo lakońską odpowiedź: "W żadnym." Natomiast tradycyjni wrogowie Sparty, jak na przykład Argos, powitali go z otwartymi ramionami. Wbrew swym szeroko rozgłaszanym za- pewnieniom zostawił jednak garnizon na Akrokoryncie - i zapew- ne w kilku innych kluczowych punktach na dodatek. Sporą część Lakonii rozdzielił między kilka antyspartańskich miast i wyzwolił ujarzmioną Mesenię. Jakiś spartański urzędnik zapytał kwaśno, czy Filip zostawił Meseńczykom wystarczająco silną armię, żeby mogli utrzymać to, co im dano. Filip zawarł oddzielny traktat z każdym państwem: zasada di- vide et impera weszła mu już w krew. Jedynie Sparta, zawzięcie oporna, uchyliła się od negocjacji, ale w tym wypadku Filip nie forsował sprawy. Sądził może, że niepodległa Sparta stanie się kiedyś wygodną zaporą przeciw tym jego nowym sojusznikom na Peloponezie, którzy zdobyli skrawki spartańskiej ziemi. Poświęce- nie Filipejonu było otrzeźwiającym przypomnieniem, że od te) 86 PROJEKT UTWORZENIA ZWIĄZKU HELLEŃSKIEGO chwili - bez względu na demokratyczne formy rządu, które mogą być zachowane jako balsam dla miłości własnej Greków - Filip i tylko Filip jest wodzem, a oni kroczą za nim. Kiedy król zapo- wiedział powszechną konferencję pokojową w Koryncie, jedynie Sparta odmówiła udziału. • Delegaci zebrali się w pierwszym tygodniu października. Filip robił, co mógł, żeby ich oczarować i ukoić ich zranioną dumę. Po- trzebował poparcia dla perskiej imprezy i był zdecydowany je uzy- skać. Przede wszystkim odczytał projekt manifestu (dżagramma) zawierający jego propozycje i już przedtem rozesłany różnymi ka- nałami dyplomatycznymi. Ten projekt posłużył za podstawę całej późniejszej dyskusji i przyjęto go właściwie bez większych zmian. Sprowadzał się do następujących istotnych punktów: państwa gre- ckie mają zawrzeć powszechny pokój i "sojusze między sobą oraz ukonstytuować się w federację zwaną Związkiem Helleńskim. Zwią- zek ten będzie podejmował wspólne decyzje za pośrednictwem rady federalnej (synhedrion), w której każde państwo będzie reprezen- towane proporcjonalnie do swej wielkości i siły militarnej. Stały komitet kierowniczy, złożony z pięciu przewodniczących (proedroj), zasiadać ma w Koryncie, a sama rada zbierałaby się na walnych zgromadzeniach w czasie czterech ogólnogreckich uroczystości: ko- lejno w Olimpii, Nemei, Delfach i na Istmie. Jednocześnie Związek miał zawrzeć odrębny sojusz z Macedonią, chociaż ona sama nie byłaby jego członkiem. Traktat ten zawarto by - po wsze czasy - z "Filipem i jego potomkami". Król miał występować jako "wódz" (hegemon} połączonych sił Związku; ta za- razem cywilna i wojskowa godność pomyślana była jako gwarancja- bezpieczeństwa całej Grecji. To rada jednak, przynajmniej formal- nie, będzie podejmować decyzje, hegemon jest tylko ich wyko- nawcą. Jeżeli Grecy znajdą się w stanie wojny, będą mogli zwrócić się do Macedonii o poparcie. Podobnie, gdyby Filip potrzebował zbrojnej pomocy, miał prawo domagać się od Związku kontyngen- tów wojskowych. W takim przypadku obejmował jeszcze jedną, czysto wojskową funkcję. Był już nie tylko hegemonem, lecz stawał się także strategos autokrator, a więc "samowładnym" dowódcą czy wodzem naczelnym wszystkich polowych sił macedońskich i sojusz- niczych - i to na cały czas trwania działań. Mimo staranności, z jaką Filip usiłował przystroić swoją władzę w te kunsztownie obmyślone pseudofederalne szaty, jasne było, kto naprawdę miał tu decydować. Tak na przykład do funkcji he- 87 ŚMIERĆ NA ABENIE gemona należało określanie wielkości ciężarów wojskowych, które każde państwo miało ponosić zamiast opodatkowania w gotówce. (To ostatnie zmąciłoby idealny obraz wolności i autonomii, na ja- kim tak bardzo zależało Filipowi; ponadto wtedy właśnie bardziej potrzebował ludzi niż pieniędzy.) Wszyscy wiedzieli - chociaż z oczywistych względów bezpieczeństwa sprawa nie była jeszcze' przedmiotem publicznej dyskusji - że klauzulę tę wstawiono z uwagi na projektowaną perską krucjatę Filipa. To, że król mógł w ten sposób - całkiem arbitralnie - dyktować przyszły bieg gre- ckiej polityki zagranicznej, mówiło wiele o jego właściwie nieogra- niczonej faktycznej władzy wykonawczej. Panhellenizm Filipa był tylko środkiem na uspokojenie sojuszników, przykrywką dla dal- szego wzrostu Macedonii. Większość greckich polityków rozumiała to aż nazbyt dobrze. W ich oczach ten samozwańczy hegemon pozostawał nadal półbar- barzyńskim despotą, który narzucił im swoją wolę prawem pod- boju; kiedy Aleksander wstąpił na tron po Filipie, odziedziczył tę samą gorzką spuściznę urazy i nienawiści ,- a jego własna poli- tyka nie przyczyniła się zbytnio do złagodzenia tych uczuć. Bru- talna prawda polegała na tym, że Grecy na ogół poddali się losowi, bo po Cheronei nie mieli innego wyjścia. Filip też zresztą nie dał się zwieść ich pozornie szczerym zapewnieniom o lojalności. Kon- tyngenty wojskowe, których dostarczali, składały się w istocie z za- kładników stanowiących rękojmię ich dobrego sprawowania. Jak zo- baczymy, ilekroć dostrzegli najmniejszą choćby szansę zrzucenia macedońskiego jarzma, natychmiast z niej korzystali. Tej upartej, •zaciekłej wrogości nie zdołali nigdy przezwyciężyć ani Filip, ani Aleksander. Majaczyła zawsze gdzieś w głębi, nieustannie zagra- żając ich bardziej śmiałym ambicjom. Przygotowawszy w ten sposób wszystko do konferencji pokojo- wej Filip wrócił do Pełli. W tym krytycznym punkcie swojej ka- riery jedyną rzeczą, której musiał za każdą cenę unikać, były - jak możemy się słusznie domyślać - wszelkie zaburzenia wewnętrzne czy kłopoty rodzinne. Zbyt wielka stawka wchodziła w grę za gra- nicą, by mógł ryzykować wojnę z feudałami w kraju. A jednak właśnie teraz - i to z wszystkimi pozorami dojrzałej rozwagi - rozpoczął działania, które rozbiły rodzinę królewską na dwa zawzię- cie się zwalczające obozy, wznieciły, niczym kij wetknięty w mro- wisko, burzę magnackich intryg i pchnęły na wygnanie bardzo dotąd faworyzowanego następcę tronu y chwili, kiedy trudno było 88 FILIP POŚLUBIA KLEOPATRĘ się obejść bez jego niezwykłych, po prostu wyjątkowych talentów. Każdy postronny i nieuprzedzony obserwator mógł łatwo dojść do • wniosku, że Filip nagle postradał zmysły. Fakty podane do wiadomości publicznej są dobrze znane i nie podlegają dyskusji. Filip ogłosił, że zamierza poślubić Kleopatrę, córę arystokratycznego rodu z nizinnej Macedonii; ten krok musiał wywołać poważne zaniepokojenie pogranicznych feudałów, którzy niewątpliwie uznali, że ma on między innymi na celu umniejsze- nie ich wpływów w Pełli. Stryj Kleopatry, Attalos, dzielny i po- pularny generał, sam niedawno poślubił jedną z córek Parmenio- na; wyglądało na to, że te dwie rodziny utworzą na dworze jakąś groźną juntę. Mimo wszystko jednak Aleksander był bezspornie pierworodnym synem Filipa i uznanym następcą tronu. Jego pra- wa do sukcesji nie dało się podważyć - do chwili kiedy sam król rzucił nowe światło na swoje plany matrymonialne, odtrącając Olimpias na podstawie podejrzenia o cudzołóstwo i rozsiewając pogłoski, jakoby Aleksander był nieślubnym dzieckiem. Teraz już nikt nie mógł mieć wątpliwości co do prawdziwych in- tencji króla. Jego z dawna ustalone plany dynastyczne poszły w za- pomnienie dosłownie z dnia na dzień. Podobnie rezygnował z do- browolnej integracji obszarów górskich i nizinnych, jaką oznaczało małżeństwo z Olimpias: skoro u jego boku zasiądzie na tronie Kleo- patra, rodzina królewska Macedonii nie będzie już "pomostem mię- dzy wschodem i zachodem, lecz tylko dynastią z równin". Jest wy- kluczone, żeby Filip naprawdę wierzył w nieślubne pochodze- nie Aleksandra. Tego rodzaju zarzuty były, jak widzieliśmy, nor- malną bronią w dynastycznej walce o władzę - i za taką powszech- nie uchodziły; zarówno sam Filip, jak jego przodkowie padali, w takim czy innym momencie, ofiarą podobnych oszczerstw. Problem polega na tym, dlaczego Filip tak nagle zdecydował się na tę takty- kę - i to w chwili, kiedy (przynajmniej na pozór) nie miał żad- nych oczywistych motywów, żeby tak postępować, a przeciwnie, mógł wszystko stracić w wyniku tych kroków. Uczta weselna, jak można się było spodziewać, upłynęła w na- pięciu. Aleksander wszedł do komnaty, zajął należne sobie hono- rowe miejsce przy stole naprzeciwko ojca i zwrócił się do Filipa: ,,Kiedy moja matka będzie ponownie wychodziła za mąż, zaproszę ciebie na jej ślub"; tego rodzaju uwaga nie mogła chyba poprawić nastroju. W ciągu wieczora starym macedońskim zwyczajem wy- pito mnóstwo wina. W końcu wstał Attalos i chwiejąc się wzniósł 89 ŚMIERĆ NA ARENIE toast, w którym "wezwał Macedończyków do błagania bogów, by z Filipa i Kleopatry narodził się prawowity dziedzic kró- lestwa". Prawda wyszła wreszcie na jaw i została ogłoszona w sposób, którego nikt - a zwłaszcza Aleksander - nie mógł zlekce- ważyć. • Następca tronu, rozwścieczony, zerwał się na, równe nogi. "Na- zywasz mnie bękartem?" - wrzasnął i cisnął swój puchar w twarz Attalosowi. Ten odpłacił mu pięknym za nadobne. Filip, bardziej pijany niż tamci, wyciągnął miecz i rzucił się chwiejnie do przodu, starając się ugodzić nie Attalosa (który przecież znieważył jego sy- na i dziedzica), lecz właśnie Aleksandra - bardzo wiele mówiący szczegół! Ale ponieważ był pijany, a do tego kulał, potknął się o stołek i runął jak długi na ziemię. "Spójrzcie, panowie - rzekł Aleksander z lodowatą pogardą - oto człowiek, który sposobi się do przeprawy z Europy do Azji, a nie może się nawet przedostać z jednego łoża na drugie!" W tej krytycznej chwili każdy z nich ujawnił, co mu najbardziej leżało na sercu. Aleksander wypadł z pałacu w mrok nocy, a kiedy nadszedł ranek, oboje wraz z Olim- pias byli już poza granicami kraju. Odwiózłszy matkę do jej krew- nych w Epirze, następca tronu udał się do Ilirii, gdzie prawdo- podobnie przebywał u swego przyjaciela Langarosa, króla Agrianii, który miał mu potem dostarczyć kilku spośród jego najmężniej- szych i najpewniejszych lekkozbrojnyeh jednostek. Te podróże są bardzo pouczające. Wydaje się pewne, że odtąd zarówno Aleksander, jak Olimpias energicznie spiskowali przeciw Filipowi i robili wszy- stko, żeby przysporzyć Macedonii kłopotów ze strony szczepów za- chodniego pogranicza. Na pierwszy rzut oka postępowanie Filipa trudno jest wyjaśnić w racjonalny sposób. Starożytni autorzy, w pełni tego świadomi, przyjmują, że zapałał gwałtowną miłością do Kleopatry i właści- wie postradał zmysły. Ale Filip, jak widzieliśmy, nie był człowie- kiem, który by zapominał o różnicy między małżeństwem i prze- lotną miłostką. Nawet jeżeli Kleopatra niczym Anna Boleyn upie- rała się, że "albo ślub, albo nic", trudno sobie wyobrazić powód, dla którego Filip miałby odtrącić Olimpias (nie zrobił tego poślubiając czwartą żonę) - a tym bardziej Aleksandra, przez prawie dwa- dzieścia lat wychowywanego na następcę tronu. Taki krok musiał spowodować niezwykle poważne 'skutki i jedynie skrajna koniecz- ność - jakieś jeszcze większe zagrożenie, które krok taki miałby zażegnać - mogła popchnąć króla w tym kierunku. 90 FILIP PODEJRZEWA ŻONĘ I SYNA O SPISEK Ale co mu właściwie groziło? Większość nowszych historyków nie potrafi wskazać żadnego choćby w przybliżeniu zrozumiałego motywu. Zdaniem niektórych niesforni feudałowie w państwie Fi- lipa uparli się, że następca tronu powinien być czysto macedońskiej krwi, i dlatego zmusili Filipa do podjęcia odpowiednich kroków. Ta teza po prostu nie wytrzymuje krytyki. Przecież nikt z nich nie miał przedtem nic przeciw Aleksandrowi jako następcy tronu; dlaczego mieliby właśnie teraz tak nagle zgłaszać obiekcje? W każ- dym razie dziedziczenie tronu w Macedonii odbywało się wyłącz- nie w linii męskiej; i, co najważniejsze, Filip II nie był człowie- kiem, który by pozwolił zmusić się do czegokolwiek, a już z pe- wnością nie w tak osobistej i politycznie delikatnej sprawie. Druga hipoteza jeszcze mniej zasługuje na uwagę. Gdyby mianowicie Filip i Aleksander polegli w czasie kampanii azjatyckiej, zabrakłoby od- powiedniego następcy, bo Amyntas to zupełne zero, a Filip Arrida- jos to półgłówek. Tak więc należało się postarać o drugiego dzie- dzica, zanim ekspedycja wyruszy w drogę. Ale w takim wypad- ku - można zapytać - po cóż było zaczynać od niepotrzebnego usunięcia najlepszego z możliwych kandydatów, zanim jeszcze ten, co go miał zastąpić, został poczęty? W rzeczywistości Filip zrobił tak, a nie inaczej, z jednego - i tyl- ko jednego - powodu: żywił, słuszne czy niesłuszne, przekonanie, że Aleksander i Olimpias uknuli zdradziecki spisek, żeby go oba- lić. Inne wyjaśnienia są całkowicie pozbawione sensu; ale jeśli król miał to właśnie na myśli, jego postępowanie staje się od razu zro- zumiałe. Nie mógł w żadnym wypadku wyruszyć przeciw Wielkie- mu Królowi zostawiając Macedonię w rękach ewentualnego uzur- patora. A czy mógł oddać swój elitarny korpus jazdy pod komendę człowieka, którego lojalność zakwestionował? Nawet bez konkret- nych dowodów - a takie czy inne konkretne dowody mogły ist- nieć - ryzyko było zbyt wielkie. Musiał poświęcić Aleksandra, a wraz z nim także Olimpias. To wszystko wydaje się jasne. Jednak dla dzisiejszego czytelni- ka jest sprawą zasadniczą, czy podejrzenia Filipa były naprawdę usprawiedliwione, tu zaś jedyny możliwy werdykt brzmi: "brak dowodów". Z drugiej strony nietrudno odgadnąć, skąd się wzięły tego rodzaju domysły. Olimpias od pierwszej chwili zachęcała Aleksandra do uważania się raczej za równorzędnego monarchę niż przypuszczalnego następcę Filipa. To właśnie było bez wątpienia głównym źródłem owych "wielkich sporów" między ojcem i sy- 91 ŚMIERĆ NA ARENIE nem, które zawistny temperament królowej tak energicznie podsy- cał i w których niezmiennie stawała po stronie Aleksandra. Tę wczesną rywalizację między Aleksandrem i jego ojcem za- ostrzyła jeszcze bardziej Cheroneja. Można było przecież twier- dzić, że to Aleksander jest autorem owego triumfu Filipa - i wi- dzieliśmy, jak ten ostatni robił wszystko, żeby to twierdzenie oba- lić. Być może król miał pewne powody do niezadowolenia: Aleksan- der szczycił się później, że "słynne zwycięstwo pod Cheroneja było jego dziełem, lecz chwałę tego wielkiego czynu bojowego odebrała mu chciwa zawiść jego ojca". Z drugiej strony Filip sam powierzał Aleksandrowi wysokie godności cywilne i wojskowe, stosując tę politykę całkiem świadomie. Nie mógł się chyba uskarżać, skoro chłopiec wywiązywał się ze swoich obowiązków lepiej niż dobrze. Jest jednak wyraźna granica między zazdrością i buntem. Czy ma- my prawo przypuszczać, że spadkobierca Filipa przekroczył tę gra- nicę? A jeśli tak, to dlaczego zrobił to właśnie teraz, nie w jakimś innym momencie? Jak widzieliśmy, Aleksander chętnie utożsamiał się z młodym Achillesem, któremu od urodzenia przeznaczone było zdobyć chwa- łę i rozgłos w walce z barbarzyńcami Azji. Jego stosunek do wojny był w istocie rzeczy homerycki: miał przed sobą tylko jedną drogę, królewską drogę ku osobistej arete. Spał z dwoma przedmiotami pod poduszką: sztyletem i mocno sfatygowanym egzemplarzem . Iliady. Olimpias uczyła go od najwcześniejszego dzieciństwa uwa- żać godność królewską za przeznaczoną mu od losu. Arystoteles wpoił mu przekonanie, że godność tę może usprawiedliwić jedynie górująca nad innymi arete - a mówiąc z takim naciskiem o słusz- nej wojnie z Persją wskazał, jak można taką arete osiągnąć. Ale między Aleksandrem i owym tronem, który uważał za swój z łaski bogów, wyrastała jedna pozornie nieprzezwyciężona przeszkoda: jego ojciec. Zakrawało właściwie na cud, że Filip jeszcze żyje. Przez przeszło dwadzieścia lat brawurowo nadstawiał karku we wszystkich bi- twach, w jakich walczył. A jednak żył nadal - kulawy, pokryty bliznami, jednooki, ze złamanym obojczykiem i pokiereszowaną ręką, tryskający rubaszną, jowialną energią, ani trochę mniej am- bitny od syna, a za to znacznie bardziej od niego doświadczony, już weteran, chociaż miał dopiero czterdzieści kilka lat. Kiedy Aleksander uskarżał się, że ojciec nie zostawi mu już żadnych zna- komitych czynów do dokonania, był bardzo daleki od żartów. Po 92 Cheronei istniało wszelkie prawdopodobieństwo, że jego najgorsze obawy mogą się urzeczywistnić, że będzie mógł powiedzieć jak Achilles: "Wszyscy widzicie, że moja nagroda odchodzi gdzie in- dziej" (Iliada I, 120). To Filip, nie Aleksander, przygotowywał się teraz do wielkiej panhelleńskiej krucjaty przeciw Persji. To Filip, nie Aleksander, zdobyć miał nieśmiertelną chwałę, jaką taka wyprawa, w razie powodzenia, musiała niewątpliwie przynieść zwycięzcy. Jeżeli ja- kiś przypadkowy cios nie powali króla, Aleksandrowi pozostanie najwyżej owa pomniejsza sława, która przypada zastępcy - a może nawet i to nie, bo wybór Filipa mógł przecież paść na jego starego i wiernego wodza Parmeniona. Co gorsza, Aleksandrowi groziło, że znów zostanie w kraju jako regent i nie odegra w ogóle żadnej roli w wyprawie, choć udział w niej uważał za swe przyrodzone prawo. Trudno zaprzeczyć, że miał niezmiernie ważkie i pilne powody, że- by pragnąć zniknięcia Filipa. Po Cheronei Macedończycy zaczęli podobno mówić o Filipie jako o swoim wodzu, ale o Aleksandrze jako o swoim królu. Nietrudno zgadnąć, kto rozsiewał takie pogłoski - lub kto puścił w obieg plotkę, że Filip jest "zachwycony" tym komplementem pod adre- sem swego następcy. Posiadamy też kilka kamei - uważanych za kopie oryginałów z czwartego wieku-- które prawdopodobnie uka- zują Aleksandra i Olimpias (czego zresztą nie udowodniono ponad wszelką wątpliwość) w sposób przypominający podobizny pewnych rzymskich cesarzy z małżonkami. Czy nie była to przypadkiem część kampanii propagandowej na rzecz wspólnych rządów matki i syna? Zasiadłszy wreszcie na tronie Aleksander próbował usu- nąć Olimpias w cień; ale w tym wczesnym okresie (pamiętając także o jej związkach z Epirem) mógł uznać, że warto popierać jej am- bicje. Pewności, jak wyglądała prawda, nie zdobędziemy nigdy. Jeśli zadamy pytanie: cui bono? - będziemy musieli przyznać, że Alek- sander niewątpliwie dużo by zyskał organizując zamach stanu, za- nim wyruszy wyprawa. Z drugiej strony na dworze była potężna frakcja - a wśród jej członków Attalos i Parmenion - nienawi- dząca tego wyniosłego królewicza i despotycznej cudzoziemki, która była jego matką, usilnie starająca się położyć kres wpływowi po- granicznych ksiąstewek na dynastię Argeadów i gotowa zapewne na wszystko, by utrzymać Aleksandra z dala od tronu. Małżeństwo Filipa z Kleopatrą i - co jeszcze ważniejsze -- odtrącenie przez 93 ŚMIERĆ NA ARENIE niego królowej Olimpias wymownie świadczy o rozmiarze wpły- wów, jakie ta grupa już zdążyła osiągnąć. "Szeptana propaganda" na temat rewolty wysoko postawionych osobistości w oczywisty i najskuteczniejszy sposób podkopałaby zaufanie, Filipa do żony i syna. W każdym razie późną jesienią 338 roku wznosząca się dotąd gwiazda Aleksandra wydawała się całkowicie zaćmiona. Podczas gdy on i Olimpias wściekali się i spiskowali na wygnaniu, ich wro- gowie w kraju coraz bardziej umacniali swoje pozycje. Przygotowa- nia do inwazji posuwały się naprzód, a wkrótce dowiedziano się, że nowa żona Filipa spodziewa się dziecka. Przyszłość wyglądała bez- chmurnie: mało kto mógł przewidzieć, jak nieoczekiwany obrót przy- biorą wkrótce wypadki. Przez całą zimę 338/7 roku konferencja pokojowa kontynuowała obrady w Koryncie. Wiosną delegaci ratyfikowali w końcu swój "pokój powszechny" i utworzyli Związek Helleński zgodnie z wy- tycznymi zawartymi w manifeście Filipa. Natychmiast po zaprzy- siężeniu przedstawiciele Związku odbyli pierwsze oficjalne posie- dzenie plenarne. Na nim to uchwalono sojusz z "Filipem i jego po- tomkami", a sam Filip został jednogłośnie obrany hegemonem - dzięki czemu stawał się, między innymi, ex officio przewodniczą- cym rady federalnej. W tym charakterze zgłosił formalny wniosek, aby Związek wypowiedział wojnę Persji dla pomszczenia owych świętokradczych występków, którymi Kserkses zbezcześcił świąty- nie bogów greckich. Ten wniosek także przeszedł; ale Związek nie miał wielkiego wy- boru w tej sprawie. Nie bardzo też mógł się sprzeciwić mianowa- niu Filipa naczelnym wodzem całej operacji, mającym "nieograni- czone pełnomocnictwa". Zgodnie z inną wiele mówiącą i bardzo potrzebną uchwałą każdy Grek, który się od tej chwili zdecyduje służyć Wielkiemu Królowi, będzie uważany za zdrajcę. Około 15 000 greckich najemników, nie mówiąc o wielu lekarzach, inżynierach, technikach i zawodowych dyplomatach, było już na żołdzie per- skim - a więc ponad dwukrotnie - więcej niż liczba żołnierzy, któ- rych Związek w sumie dostarczył na tę rzekomo wszechhelleńską krucjatę przeciw Dariuszowi. Greckie miasta w Azji Mniejszej zdą- żyły się już dość gorzko rozczarować do tak zwanych "wojen wy- zwoleńczych", zwłaszcza prowadzonych przez takie potęgi Hellady, 94 POWRÓT ALEKSANDRA DO PEŁLI jak Ateny i Sparta. Ich głównym celem wydawało się zdobywanie bogatych półpoddanych, półsprzymierzeńców kosztem Persji - cho- ciaż były zawsze gotowe przehandlować ich z powrotem Wielkiemu Królowi, kiedy potrzebowały jej poparcia. Reżim Achemenidów oznaczał przynajmniej dość łagodne rządy i długotrwałą stabilizację; wiele miast jońskich wyraźnie go popierało i rozumiemy dlaczego. Filip wrócił z Koryntu do Pełli niezmiernie z siebie zadowolony, tym bardziej że chodziły słuchy, jakoby w Egipcie zanosiło się na nowy bunt. Wszystko, co mogło w tym momencie wiązać ręce Wiel- kiego Króla, było mile widziane. Ale radość była krótkotrwała. W lecie przyszło na świat dziecko Kleopatry i okazało się nie po- tomkiem płci męskiej, na co tak liczył Filip, lecz dziewczynką. Król był przede wszystkim realistą; lepiej niż ktokolwiek inny wie- dział, co to oznacza. Nie mógł sobie pozwolić na to, żeby w czasie jego nieobecności Macedonia została bez oficjalnie uznanego na- stępcy tronu. Nie mógł też odpłynąć do Azji w chwili, kiedy groźny i rozgoryczony pretendent wzniecał zamieszki wśród litrów, a wzgar- dzona małżonka zabawiała się w podobny sposób na dworze swego brata w Epirze. Nie było rady: Aleksandra trzeba sprowadzić do kraju i przywrócić do łask. Ale czy przyjedzie? Kiedy Filip głowił się nad tym pytaniem, od- wiedził go stary Demaratos z Koryntu, który był też bliskim przy- jacielem Aleksandra. Po wstępnej wymianie grzeczności Filip przy- stąpił do rzeczy. Jak się przedstawiają obecnie - zapytał gościa - stosunki między państwami greckimi? "Istotnie masz prawo mówić o zgodzie wśród Greków - odparł Demaratos - skoro najdrożsi ci ludzie w -twej rodzinie żywią wobec ciebie takie uczucia!" Filip, bynajmniej nie zrażony, natychmiast się zorientował, że Demara- tos byłby wprost idealnym pośrednikiem. Ale i tak Koryntyjczyk będzie musiał użyć całego swego taktu i zdolności dyplomatycz- nych, żeby sprostać tej delikatnej sytuacji. Demaratos zdołał pomyślnie wywiązać się z zadania (chociaż jak, tego nie mówi żadne ze źródeł) i Aleksander powrócił razem z mm do Pełli. Najniższą ceną, jaką Filip mógł za to zapłacić, było za- pewnienie, że - wbrew pozorom - Aleksander jest nadal jego uznanym następcą. Z drugiej strony król nie miał zamiaru do- puścić, żeby chłopiec ponownie dostał się pod zgubny wpływ matki. Dlatego zostawił Olimpias w Epirze, licząc na to, że wszelkie kło- 95 ŚMIERĆ NA ARENIE poty, jakie może spowodować na odległość, będą drobiazgiem w po- równaniu ze spustoszeniem, które byłaby zdolna szerzyć na dworze. I w gruncie rzeczy bynajmniej nie przywrócił Aleksandrowi jego dawnej pozycji bliskiego powiernika; a jak gdyby dla podkreślenia tego, po połogu Kleopatry bez chwili zwłoki uczynił ją znowu cię- żarną. Przez całą zimę 337/6 roku w pałacu panował zbrojny pokój. Fi- lip pochłonięty był szkoleniem oddziałów straży przedniej, które miały wyruszyć do Azji Mniejszej i tam zabezpieczyć przyczółki dla sił głównych. Wydawał też w przerażającym tempie swoje rezer- wy pieniężne. Żołnierski żołd - zawsze jedna z pierwszych ofiaxfc w takich wypadkach - od dawna przestano wypłacać. Pewnego dnia, kiedy Filip ćwiczył boks w gimnazjonie, otoczyła go grupa żołnierzy, którzy zaczęli się głośno skarżyć. Filip, Brudny i spoco- ny, wyszczerzył do nich zęby w radosnym, bezczelnym uśmiechu. "Macie rację, chłopcy - powiedział - ale teraz dajcie mi spokój. Ćwiczę się do walki z barbarzyńcami, żeby was spłacić z nawiązką z tego, co zdobędę." Po czym klasnął w dłonie, przedarł się przez nich i skoczył do pływalni, gdzie tak długo pluskał się wraz ze swoim partnerem od boksu, aż żołnierzy znudziło czekanie i ode- szli. Opowieść ta doskonale oddaje nastrój bezpośredniej, nieoficjalnej swobody panującej w stosunkach między Filipem i jego poddanymi; ale pozwala się również domyślać, jak bardzo brakowało mu czasu i pieniędzy. W tym okresie nie mógł sobie pozwolić na wplątanie się w jakąś mniej ważną kampanię. Stąd też, kiedy otrzymał wia- domość, że Olimpias namówiła brata do wypowiedzenia wojny Ma- cedonii, wolał raczej uciec się do dyplomacji niż użyć siły, nie dla- tego zresztą, że nie doceniał człowieka, z którym miał do czynie- nia. Aleksander z Epiru był młodzieńcem niezależnym i ambitnym. To, że zawdzięczał tron Filipowi, nie miało dla niego najmniejsze- go znaczenia; prawdopodobnie widział w tym tylko słuszną zapłatę za konieczność znoszenia w młodym wieku homoseksualnych zalo- tów swojego szwagra. Ale Filip, jak zawsze hołdujący pragmatyzmo- wi, nie rezygnował. Niesforny młodzieniec wydawał się co prawda nie ulegać pokusom nepotyzmu i pederastii, ale kto wie, czy nie dostrzegłby pewnego uroku w kazirodczym małżeństwie - zwłasz- cza jeśliby miało mu przynieść korzyści polityczne. SUKCESY PABMENIONA W AZJI MNIEJSZEJ Tak więc Filip napisał do króla Epiru ofiarowując mu rękę Kleo- patry*, swojej córki z Olimpias, co, rzecz jasna, oznaczało, że była także siostrzenicą ewentualnego oblubieńca. Z tych czy innych względów Aleksander z Epiru ochoczo przyjął propozycję i ustalo- no, że ślub odbędzie się w czerwcu w starej macedońskiej stolicy Ajgaj. Źródła nie mówią, co sama Kleopatra sądziła o tym dziwacz- nym związku. Jak przystało na siostrę Aleksandra, była to dziew- czyna despotyczna i porywcza, ale - w przeciwieństwie do bra- ta - nie stroniła, zdaje się, od uciech łoża. Aleksander odnosił się do jej grzeszków z dużą tolerancją. Kiedy raz doniesiono mu, że wzięła sobie młodego, przystojnego kochanka, powiedział tylko: "Nie widzę powodu, żeby i o n a nie miała skorzystać ze swojej królewskiej godności." Wczesną wiosną 336 roku przednia straż armii w sile 10 000 lu- dzi - w tym 1000 jazdy - przeprawiła się do Azji Mniejszej. Za- daniem jej było opanować Hellespont, zgromadzić zapasy żywności oraz - jak z czarującym cynizmem wyraził się Filip - "wyzwo- lić miasta greckie". Siłami tymi dowodzili Parmenion, jego zięć Attalos i Amyntas, syn Arrabajosa. Dostrzegamy tu jeden z poważ- niejszych dylematów, jakie trapiły Filipa: konflikt między potrze- bami frontu i sprawami krajowymi. Musiał posłać w pole dowód- ców, którym mógł zaufać; jednocześnie zaś nieobecność Parmenio- na i Attalosa oznaczała, że dwaj spośród jego najwierniejszych po- pleczników byli z dala od Pełli właśnie wtedy, kiedy ich najbar- dziej potrzebował. Tego słabego punktu z pewnością nie omieszkał- by wykorzystać żaden ewentualny uzurpator - zwłaszcza Macedoń- czyk. Parmenion odnosił z początku sukces za sukcesem. Przeprawiw- szy się przez Hellespont jego armia uderzyła na południe, wzdłuż wybrzeża jońskiego. Na jego stronę przeszło Chios, a także Erytraj; miał zapewne jeszcze inne zdobycze, przede wszystkim w Troadzie i nad Zatoką Adramyteńską, których nasze fragmentaryczne źródła nie notują. Kiedy Parmenion zbliżał się do Efezu, ludność miasta powstała spontanicznie, obaliła swego properskiego tyrana i gorąco * Nie należy jej mieszać z Kleopatrą-Eurydyką, nową żoną Filipa. Jedną z bardzie! -uprzykrzonych trudności dla każdego badacza historii Macedonii jest ciągłe powta- rzanie śle niewielu imion własnych. Często wprost nie sposób rozstrzygnąć, o którego to Amyntasa czy Pauzaniasza, albo nawet Filipa czy Aleksandra chodzi w danej chwili. 97 ŚMIERĆ NA ARENIE powitała Macedończyków. Efezyjczycy postawili także posąg Fili- pa w świątyni Artemidy, tuż obok wizerunku bogini. Nie wiadomo, czy sami wpadli na pomysł tego dziwnego hołdu, czy też złożyli go zgodnie z życzeniem Filipa. Można jedynie stwierdzić, że pasuje to wyjątkowo dobrze do wspomnianej już propagandy Filipa na rzecz ikultu władcy (p. wyżej, s. 83). Człowiek, który wzniósł Filipe- jon, a potem próbował - z fatalnym rezultatem - zasiąść na tro- nie wśród dwunastu bogów olimpijskich, nie cofnąłby się chyba przed stanięciem na piedestale obok Artemidy Efeskiej, jeśliby są- dził, że mogą z tego wyniknąć'jakieś korzyści polityczne. Niewątpliwie bardzo mu zależało na uzyskaniu aprobaty bogów dla własnych planów. Dlatego wysłał poselstwo do Delf (gdzie czczono go jako dobroczyńcę) i z bezkompromisową otwartością za- pytał Pytię, czy będzie mu dane zwyciężyć Wielkiego Króla. Ka- płanka bez trudu poradziła sobie z tą bezpośredniością. Doświad- czenia wielu stuleci wskazywały, że ci, którzy radzą się wyroczni, zadowalają się na ogół jej beznadziejnie dwuznacznymi odpowie- dziami, pod warunkiem że mogą z nich wyczytać to, czego się spo- dziewają. Odpowiedź, jaką otrzymał Filip, nie była wyjątkiem. "Byk został przystrojony - czytał w niej. - Wszystko zostało dokonane. Ofiarnik jest w pogotowiu." Filip zrozumiał to w ten sposób, że Wielki Król zostanie zarżnięty niczym zwierzę ofiarne na ołtarzu. Bieg wypadków udowodnił (jak często bywa w retro- spekcji), iż Delfy miały na myśli coś zupełnie innego. Tymczasem jednak Filip "był bardzo zadowolony na myśl, że Azja stanie się branką w rękach Macedończyków". Oczywiście przekonanie to dzielili także inni, na przykład różni lokalni dynaści w Azji Mniejszej; wszyscy oni pragnęli być po stro- nie zwycięzcy na wypadek ostatecznej rozgrywki. Jeden z nich, Pi- ksodaros, satrapa Karii, przysłał ambasadora do Pełli, ofiarowując rękę swojej najstarszej córki przyrodniemu bratu Aleksandra, Fi- lipowi Arridajosowi. W istocie chodziło mu, rzecz jasna, o wojskowy sojusz z Macedonią. Sam był uzurpatorem, władzę zdobył wypę- dziwszy z Halikarnasu swoją siostrę Adę, a jego stosunki z Persją były, łagodnie mówiąc, napięte. Nie przeceniał też zbytnio swoich kwalifikacji na ewentualnego sprzymierzeńca. Chociaż szczycił się pochodzeniem od wielkiego Mauzola,* dla Filipa był tylko kacykiem • KtArpffn łnno /.. 4--*-----' • • - •/ --- --- • Którego żona (a jednocześnie siostra l następczyni) Artemizja zbudowała Mauzoleum - jeden z siedmiu cudów świata - jako grobowiec l zarazem pomnik ku jego czci, a pro- chy męża mieszała codziennie z winem; robiła tak przez dwa lata, to znaczy aż do imierci, 98 OFERTA MAŁŻEŃSKA ALEKSANDRA z dalekich kresów; trudno o większych snobów niż ci, dc których przylgnęło miano barbarzyńców. Z drugiej strony, w obliczu swo- jej wyprawy na Persję król mógł uznać, że sojusznik z Karii okaże się bardzo przydatny. Ponadto Piksodaros musiał się świetnie orien- tować, że Filip Arridajos jest niespełna rozumu i że król skwapli- wie skorzysta z każdej okazji, żeby ożenić chłopca i wyciągnąć z te- go jakąś polityczną korzyść. Aleksander jednak, u którego poczucie zagrożenia zaczynało już niemal przybierać rozmiary manii prześladowczej, zdołał wmówić w siebie, że prawdziwym celem Filipa jest - ,,przez wspaniałe mał- żeństwo i doskonałą partię" - uczynić młodego Arridajosa swoim następcą. Jeżeli Aleksander rzeczywiście sądził, że córka tego drob- nego karyjskiego kacyka stanowi "doskonałą partię", nie mówiąc już o tym, że Filip mógłby oddać tron Macedonii idiocie, to wydaje się jasne, że nie był wtedy zdolny do racjonalnego myślenia. Na- tomiast niewątpliwie uznał, że Piksodaros, rozważywszy szansę po- szczególnych koterii dynastycznych w Macedonii, uważa Arridajosa za zięcia bardziej obiecującego w sensie politycznym niż on sam. Taki wniosek mógł tylko potwierdzić jego najgorsze podejrzenia. I może właśnie dlatego wysłał swojego przyjaciela, aktora Tessa- losa, w tajnej misji do Halikarnasu, polecając mu tam przedstawić inną propozycję. Piksodaros - twierdził Aleksander - powinien całkowicie zlekceważyć niedorozwiniętego Arridajosa i zamiast niego wziąć sobie za zięcia jego, Aleksandra. Najłagodniej rzecz biorąc, był to jaskrawy przypadek obrazy majestatu, który mógł być nawet uznany za zdradę. Ponadto, gdyby Piksodaros przyjął ofertę Alek- sandra, ich potajemne negocjacje musiałyby prędzej czy później (raczej prędzej niż później) wyjść na jaw. Co Aleksander zamierzał uczynić w takiej sytuacji? I jak, według niego, miał zareagować na tę wiadomość ojciec? Czułym ojcowskim błogosławieństwem? Piksodaros, najwyraźniej przeświadczony, że fałszywie- ocenił sy- tuację w Pełli, przyjął nową ofertę nie bez zadowolenia, •czywiście zakładająca iż została złożona z wiedzą i aprobatą Filipa. Nie ule- gało wątpliwości, że Aleksander jest lepszą partią niż jego przy- rodni brat. Ale tak się złożyło, że wtajemniczony w te negocjacje przyjaciel Aleksandra, Filotas, był synem Parmeniona i powiadomił ojca o planach młodego księcia. Parmenion, w którego osobistą wier- ność wobec Filipa nikt nigdy nie mógł wątpić, natychmiast doniósł królowi o tym, co się święci. Filip, rozwścieczony do nieprzytom- ności, wezwał Filotasa na świadka i odbył burzliwą rozmowę z Alek- 99 ŚMIERĆ NA ARENIE sandrem. "Karcił syna surowo - mówi Plutarch - gorzko lżąc go jako nędznika niegodnego swego wysokiego stanu, skoro zapragnął być zięciem barbarzyńskiego władcy." Aleksander bardzo rozsądnie nie odpowiedział nic, Filip zaś, jak się wydaje, nie podjął wtedy przeciw niemu żadnych innych kroków. Natomiast wobec przyjaciół i wspólników Aleksandra zastosował bardzo ostre środki: zapewne węszył spisek w powietrzu i chciał' się zabezpieczyć. Aktor Tessalos uciekł do Koryntu. Filip, jako wódz naczelny Związku, zażądał jego niezwłocznej ekstradycji i nieszczęs- nego aktora odesłano do Macedonii w kajdanach. (Aleksander go później uwolnił i zręcznie korzystał z jego usług.) Jednocześnie pew- ni ludzie, którzy później mieli zdobyć sławę i majątek za rządów Aleksandra - między innymi jego minister skarbu Harpalos, Pto- lemeusz, syn Lagosa (jak głosiła plotka, bękart samego Filipa), Nearchos z Krety, Erigyjos z Mityleny i jego mówiący po persku brat Laomedon - zostali skazani na wygnanie. We wszystkich nie- logicznościach i złudnych półprawdach, z jakimi spotykamy się w aferze Piksodarosa, czuć wyraźny posmak nieudanego zamachu stanu. Jeśli tak było w istocie, jedynym powodem łagodności, jaką Filip okazał synowi właśnie w tym momencie, była chyba osobista słabość; ta zaś - można zaryzykować twierdzenie - kosztowała go tron i życie. , Wydawałoby się, że Filip pragnął kompromisu. Nie skazał na śmierć przyjaciół Aleksandra, jego samego nie tknął nawet palcem. Być może czuł, że w przeddzień antyperskiej krucjaty i z uwagi na chwiejną równowagę sił w Pełli nie wolno mu ryzykować gene- ralnej czystki. Zresztą nigdy nie był zwolennikiem czystek. Owszem, potrafił wydać na śmierć buntowników, którzy mu bezpośrednio zagrażali, na przykład swoich przyrodnich braci; ale terror jako narzędzie polityki siły nie był w jego stylu. Z drugiej strony epizodY ten pociągnął za sobą tę najdonioślejszą i nieuchronną konsekwen- cję, że kpśl musiał ujawnić swoje plany w sprawie sukcesji. Nie mogło być. teraz mowy o uznaniu pretensji Aleksandra. Pogłoski o nieślubnym pochodzeniu następcy tronu zaczęły znowu krążyć - i to z aprobatą i poparciem Filipa. Co gorsza, król skojarzył teraz małżeństwo między swoim bratankiem - miłym, ale pozbawionym wszelkich ambicji Amyntasem - i Kynane, swoją córką z Audaty. Nad Aleksandrem raz jeszcze zawisły groźne chmury. Za miesiąc lub dwa Kleopatra znowu miała rodzić i jego przyszłość przedsta- wiała się naprawdę posępnie. , 100 DARIUSZ III ZOSTAJE WIELKIM KRÓLEM Dla Filipa czerwiec 336 roku nie mógł, przynajmniej na pozór, lacząć się pod lepszymi auspicjami. Najpierw przyszły bardzo po- myślne wieści z Persji, gdzie nowa fala pałacowych intryg zakoń- czyła się właśnie zgładzeniem Wielkiego Króla. I tym razem odpo- wiedzialność za to ponosił wielki wezyr Bagoas: marionetkowy mo- narcha Arses zaczął, zdaje się, zdradzać skłonności do samodzielnego myślenia. Po tym morderstwie prosta linia Achemenidów ostatecz- nie wygasła; wyglądało na to, że Persję czeka kolejny okres bez- hołowia i wojny domowej, że brak jej będzie silnego centralnego rządu, a także woli i koordynacji potrzebnej do odparcia zdecydo- wanego ataku z zewnątrz. Taki pogląd, jak pokazały wypadki, był nieco zbyt optymistyczny. Bagoas, rozglądając się za odpowiednio giętkim następcą, zdecydował się wreszcie na Kodomannosa, potom- ka bocznej linii rodziny królewskiej, który wstąpił na tron jako Dariusz III, Ale raz chociaż przebiegły eunuch fatalnie się pomylił w ocenie swego protegowanego. Nowy władca miał za sobą dosko- nałą karierę wojskową (pod Issos, jak zobaczymy, przysporzył Alek- sandrowi niemało kłopotów) i był najwyraźniej ulepiony z o wiele lepszej gliny niż nieszczęsny Arses. W każdym razie zainaugurował panowanie dając Bagoasowi do wypicia truciznę, którą ten tylekroć podawał innym; ów niepokojący gambit położył kres (na razie przy- , najmniej) dalszym intrygom na dworze. Dariusz III, mimo suro- wego werdyktu potomności, nie był przeciwnikiem do zlekcewa- żenia. Tymczasem w Ajgaj, starej stolicy Macedonii, trwały przygoto- wania do ślubu siostry Aleksandra, Kleopatry, z jej wujem (i daw- nym faworytem Filipa) królem Aleksandrem z Epiru. Filip zamie- rzał wykorzystać tę oficjalną uroczystość jako pretekst do hucznych - by nie rzec, ekstrawaganckich - imprez, a także dla propagandy. Przede wszystkim chciał zaimponować Grekom. Uważał, że winien im jest tę gościnność w rewanżu za "zaszczyty, jakimi go obsypano mianując naczelnym wodzem". Ale bardziej jeszcze zależało mu na tym, żeby ich przekonać o swojej dobrej woli i zdobyć ich szczere poparcie. Musiał im udowodnić, że nie jest zwykłym wojskowym despotą, lecz cywilizowanym i hojnym mężem stanu. Sprawą pierwszej wagi, rzecz jasna, było ściągnąć do Ajgaj jak najwięcej znakomitych gości. Filip wezwał do przybycia wszystkich Greków, z którymi łączyły go więzy wzajemnej przyjaźni i gościn- ności, i kazał macedońskim feudałom postąpić w ten sam sposób. Był pewien, że kiedy wszyscy się zjadą, jego szczodrobliwość do- 101 ŚMIERĆ NA ARENIE kona reszty. Zorganizował nieprzerwany cykl wykwintnych uczt, igrzysk, festiwali sztuki i "wspaniałych ofiar dla bogów". Nie szczę- dził grosza; miała to być prawdziwie imponująca, pamiętna uroczy- stość. Istotnie okazała się bardziej pamiętna, niż ktokolwiek mógł był przewidzieć. W trakcie tych przygotowań nastąpiło coś, co - przynajmniej z punktu widzenia Filipa - nie mogło wydarzyć się w odpowied- niejszym momencie: z bezbłędnym wyczuciem chwili młoda królo- wa urodziła syna. Jak gdyby dla podkreślenia przyszłej roli dziecka jako następcy, Filip nazwał go Karanosem po mitycznym proto- plascie dynastii Argeadów. Reakcję Aleksandra na ten gest można sobie bez trudu wyobrazić. Jego izolacja na dworze była teraz nie- mal zupełna. Wśród starych feudałów tylko Antypater, "zły, że jego wpływy maleją na rzecz Parmeniona i Attalosa, i z niesmakiem patrzący na aspiracje Filipa do roli boga"*, mógł jeszcze uchodzić za potencjalnego sojusznika. Nie ulegało wątpliwości, że jeżeli Alek- sander nie podejmie natychmiast jakichś kroków, będzie za późno. Ale kiedy z Epiru przybył pan młody ze swą świtą, Aleksander zyskał poplecznika, który w jego oczach wart był wszystkich innych razem wziętych. W tych krytycznych miesiącach Filipowi udawało się jakoś trzymać Aleksandra poza zasięgiem bezpośrednich wpły- wów jego matki. Nie mógł natomiast przeszkodzić Olimpias w po- wrocie do Macedonii na ślub własnego brata. Aleksander, Antypa- ter i była królowa musieli mieć sporo do omówienia, kiedy się wre&zcie spotkali. Pierwszy dzień uroczystości minął bez zakłóceń. Goście zjechali się tłumnie, nawet Filip nie mógł marzyć o większym zbiegowisku. Nie tylko ludzie zupełnie prywatni, także ambasadorowie wielu znaczniejszych państw greckich - między innymi Aten - uro- czyście wręczyli królowi złote wieńce. Ateński herold obwieścił, że "kto by spiskował przeciw królowi Filipowi i uciekł do Aten szu- kając schronienia, będzie wydany". Była to z dawna uświęcona for- muła; ale później, z perspektywy czasu, musiała brzmieć jedno- cześnie złowieszczo i proroczo - podobnie jak występ aktora tra- gicznego Neoptolemosa na wielkim oficjalnym bankiecie. Filip zlecił mu recytację różnych utworów stosownych do okoliczności, zwłasz- cza związanych z wyprawą na Persję i spodziewanym upadkiem Wielkiego Króla. Neoptolemos wybrał fragment (być może z zagi- • Mlins, s. 31. 102 nionej sztuki Ajschylosa), który mówił o losie, jaki oczekuje nad- mierne bogactwa i wybujałe ambicje. "Myślami wznosicie się ponad przestworza - śpiewał. - Śnicie o uprawie rozległych pól... Ale jest ktoś, kto... kradnie nam nadzieję - Śmierć, owo źródło wielu ludzkich trosk." Podobnie jak wyrocznię delficką, te wiersze można było rozumieć bardzo rozmaicie. Drugi dzień przeznaczono na igrzyska. Już przed świtem amfi- teatr wypełnił się do ostatniego miejsca, a kiedy wzeszło słońce, uformował się wspaniały, uroczysty pochód i z wolna wkroczył na arenę. Otwierały go "posągi dwunastu bóstw, wykonane z wielkim mistrzostwem i przyozdobione z oszałamiającym przepychem, tak, by wzbudzić zbożny podziw w widzach". Towarzyszył im wizerunek samego Filipa, "godny bogów" - natrętna, feralna trzynastka. Greccy goście króla zaczęli powoli rozumieć, że jego propaganda ma jeszcze inne cele poza pochlebstwem. Któż to, można było za- pytać, okazuje teraz hybris? Nikt z gości, jak chyba wolno przy- puszczać, nie zapomniał o Filipejonie w Olimpii; a wielu wspomnia- ło także pomnik Filipa w świątyni Artemidy Efeskiej. Implikacje tego najnowszego gestu były dość niepokojące. Wreszcie ukazał się sam Filip, odziany w biały ceremonialny płaszcz i kroczący samotnie między dwoma Aleksandrami: swoim synem i świeżo upieczonym zięciem. Członkom straży przybocznej rozkazał trzymać się w pewnej odległości, "gdyż pragnął publicznie pokazać, że chroni go życzliwość wszystkich Greków i nie trzeba mu ochrony włóczników". Kiedy zatrzymał się u wejścia na arenę, jakiś młody mężczyzna - członek straży przybocznej - wyciągnął spod płaszcza krótki celtycki miecz o szerokiej klindze, rzucił się naprzód i wbił miecz po rękojeść Filipowi między żebra, kładąc go trupem na miejscu. Potem pobiegł w kierunku bramy miasta, gdzie czekały na niego konie. Nastąpiła chwila trwożnej ciszy, ale na- tychmiast kilku młodych macedońskich arystokratów popędziło za mordercą. Noga zaplątała mu się w korzenie winorośli, potknął się i upadł, a kiedy z trudem gramolił się na nogi, ścigający dopadli go i przeszyli oszczepami. Ci, którzy wydobyli miecz z ciała Filipa, ujrzeli, że na rękojeści z kości słoniowej wyrzeźbiony był rydwan, a kilku z nich przy- pomniało sobie przestrogę: "strzeż się rydwanu", udzieloną Filipowi przed laty przez wyrocznię Trofoniosa. Może dlatego przybył do teatru pieszo. Jeżeli tak, to wyrocznia - jak w tylu innych przy- padkach - nie przyniosła mu nic dobrego. Teraz leżał w pyle, w 103 ŚMIERĆ NA ARENIE białym płaszczu zbryzganym krwią, na gruzach swego wspaniałego snu; a nieco dalej, już opuszczony, stał jeszcze jego posąg wśród wizerunków innych bogów: nieme, ironiczne świadectwo marności ludzkich pragnień. Mordercą Filipa był członek straży przybocznej imieniem Pauza - niasz, młodzieniec szlachetnej, choć nie królewskiej krwi, rodem z pogranicznego ksiąstewka Orestis. Rok czy dwa przedtem Filip, urzeczony jego niezwykłą chłopięcą urodą, wziął go na kochanka. Kiedy jednak król skierował swoje homoseksualne zapędy w inną stronę, Pauzaniasz urządził wielką scenę zazdrości nowemu fawo- rytowi, nazywając go (między innymi!) hermafrodytą i rozpustna kokotą. Tamten jednak (żeby było trudniej się zorientować, on także nazywał się Pauzaniasz) dowiódł swojej męskości w bitwie z Ilira- mi, ratując życie Filipa za cenę własnego (337?). Ten Pauzaniasz był również przyjacielem Attalosa, którego bratanicę poślubił Filip. Incydent wywołał wielki skandal w kołach dworskich, Attalos zaś postanowił zemścić się na tym, kto go sprowokował. Metoda, jaką wybrał, choć brutalna i odrażająca, miała jednak w sobie ele- ment zasłużonej kary; zaprosił mianowicie Pauzaniasza na ucztę i spił go do nieprzytomności. Potem on sam i inni goście po kolei gwałcili nieszczęsnego chłopca, podczas gdy reszta towarzystwa przyglądała się temu wśród śmiechów i szyderstw. Na zakończenie przekazano Pauzaniasza stajennym i mulnikom Attalosa, którzy pod- dali go takim samym zabiegom i na dodatek dotkliwie pobili. Wy- zdrowiawszy poszedł prosto do Filipa i złożył skargę na Attalosa. Król znalazł się w bardzo niezręcznej sytuacji. Słyszymy, że "po- --> dzielał oburzenie (Pauzaniasza) na barbarzyństwo tego czynu", co zapewne jest prawdą. Nie mógł jednak pod żadnym pozorem zrazić sobie Attalosa, który nie tylko był bratem jego teścia, ale właśnie został też mianowany współdowodzącym ekspedycji do Azji Mniej- szej (wiosna 336 roku). Kleopatra broniła gorąco swego stryja przed Filipem. Tak więc król przez dłuższy czas zbywał Pauzaniasza pod tym czy innym pozorem lub też (jeżeli wierzyć Justynowi) trakto- wał cały ten incydent jako żart, aż wreszcie wprost odrzucił skargę. Miał nadzieję, że sprawa pójdzie szybko w niepamięć. Nie poszła. W tej plugawej opowieści o intrygach i zemście pederastów brak na pierwszy rzut oka dostatecznego motywu zbrodniczej napaści Pauzaniasza na króla - i prawdę mówiąc nasze starożytne źródła 104 MOTYWY ZABÓJSTWA FILIPA go nie dostrzegają. Żal chłopca do króla był usprawiedliwiony, ale odegrał -wtórną rolę. Jego prawdziwym wrogiem był Attalos; ten jednak, na szczęście dla siebie, był poza krajem. Ostatecznie Filip tylko nie dopilnował, żeby jego dawny kochanek otrzymał spra- wiedliwe zadośćuczynienie; i chociaż Pauzaniasz zabił go z powodów osobistych, jest mało prawdopodobne, że zrobił to bez aktywnej po- mocy i zachęty z zewnątrz. Zapiekłe - i powszechnie znane - po- czucie krzywdy czyniło z niego idealne narzędzie politycznego mor- du; nie ulega też najmniejszej wątpliwości, kto miał - właśnie w tym momencie - najbardziej ważkie powody, żeby pragnąć zniknięcia Filipa. "Najwięcej gromów - mówi Plutarch - spadło na głowę Olimpias, jako tej, która swoją namową wzmagała gniew młodzieńca i podburzała go do tego czynu." Ona to ("ponad wszelką wątpliwość", jak twierdzi Justyn) postarała się o konie dla mor- dercy, żeby mógł się szybko ulotnić. Istotnie, jej późniejsze postę- powanie wskazuje, że nie tylko planowała zabójstwo męża, ale otwarcie się tym szczyciła* - być może po to, żeby odwrócić po- dejrzenia od Aleksandra, który ostatecznie skorzystał na uczynku Pauzaniasza bardziej niż ktokolwiek inny. Zwłoki mordercy przybito do szubienicy i wystawiono na widok publiczny; tej samej nocy Olimpias włożyła mu na głowę złoty wieniec. Po kilku dniach kazała zdjąć ciało, spalić je na grobie, w którym leżały prochy Filipa, i pogrzebać w pobliskiej mogile. Co roku, w rocznicę zbrodni, składała tam płynną ofiarę bogom. Miecz użyty przez Pauzaniasza poświęciła - pod swym panieńskim imie- niem Myrtale - Apollinowi. Nikt wówczas nie odważył się na choćby jedno słówko krytyki. Zdradzie nie sprzyja szczęście: bo jeżeli Sprzyja, któż zdradq zwać się ją ośmieli? Jaka matka, taki syn: Olimpias też nigdy nie przebaczała znie- wagi - zwłaszcza gdy godziła ona w Aleksandra - a kiedy się mściła, czyniła to z okrucieństwem rzadko spotykanym - chyba tylko na co krwawszych stronicach Starego Testamentu. Sam Alek- * Niektóre z podanych niżej szczegółów nie znajdują uznania w oczach większości nowszych historyków; uważają je za absolutnie nieprawdopodobne wymysły. Ale ko- bietę, która popetnila potem co najmniej pięć politycznych mordów (a jedną z ofiar bylo niemowlę upieczone przez nią na rozżarzonych węglach) i rozkazała wykonać ponad sto egzekucji, trudno nazwać przewrażliwioną. Przy tym OUmptas nie była ktmt, kto by ukrywał lub powściągał swoje namiętności. 105 ŚMIERĆ NA ARENIE sander - co było nieuniknione - także stał się przedmiotem po- wszechnych podejrzeń. Nowo narodzony syn Kleopatry, jak wszyscy wiedzieli, poważnie zagrażał jego prawom do tronu. Ponadto Pau- zaniasz, nie zdoławszy uzyskać satysfakcji od Filipa, opowiedział następcy tronu historię swej krzywdy. Aleksander wysłuchał go i zacytował zagadkowy wiersz Eurypidesa - "Oddający oblubieni- cę, oblubieniec i oblubienica" - co można było zrozumieć jako za- chętę do zgładzenia Attalosa, Filipa i Kleopatry. Nowsze badania dostarczają kilku dalszych szczegółów. Jeżeli Aleksander istotnie planował zamach stanu (i pomagała mu w tym jego straszliwa matka), niewątpliwie wybrał najodpowiedniejszy moment. Parmenion i Attalos wraz z wieloma feudalnymi stronni- kami byli daleko w Azji. Ponadto tak się dogodnie złożyło, że do Ajgaj zjechali ambasadorowie wszystkich znaczniejszych państw greckich, aby wziąć udział w uroczystościach weselnych. Skoro Fi- lip miał umrzeć, było rzeczą istotną, by jego następca został natych- miast uznany nie tylko w Macedonii, lecz i za granicą, bo na niego, jako na hegemona Związku, przeszłaby wówczas godność naczelne- go wodza wyprawy na Azję. Nadarzała się idealna okazja do zdo- bycia takiego uznania. Rola odegrana przez Antypatra w organizo- waniu sukcesji wskazuje, że i on był po uszy zamieszany w tę' sprawę. W samym zamachu jest kilka interesujących momentów. Trzej młodzi arystokraci, którzy dogonili i zabili Pauzaniasza - Perdik- kas, Leonnatos i Attalos, syn Andromenesa - to bliscy i zaufani przyjaciele Aleksandra. Dwaj pierwsi należeli (jak i sam Pauza- niasz) do arystokracji księstwa Orestis, Attalos zaś był szwagrem Perdikkasa. Wysuwano ostatnio pogląd,* że zabójstwo Filipa było w rzeczywistości (jak później stwierdził Aleksander) dziełem spis- kowców z pogranicznych ksiąstewek, lękających się, by nowe mał- żeństwo króla nie zlikwidowało całkowicie ich wpływów na dworze. Jednakże całość materiału dowodowego (jak choćby bliskie osobiste związki Aleksandra z grupą arystokratów z Orestis) wskazuje ra- czej, że ten, kto naprawdę zaplanował morderstwo, chytrze wyko- rzystał nieprzychylne nastroje, panujące w pogranicznych księ- stwach, dla własnych, ukrytych celów. Bezpieczniej było użyć ludzi mających jawny żal do dynastii Argeadów, którym później można by przypisać faktyczną czy wyimaginowaną próbę uzurpacji tronu. • Bosworth, "CQ" 21 (1971). l. •3-lOf 106 HIPOTEZA DOTYCZĄCA ZAMACHU NA KRÓLA Najlepsza jest propaganda najbliższa prawdy. I nietrudno byłoby znaleźć odpowiednich ludzi: Aleksander, jako odsunięty - i pół- epirockiej krwi - dziedzic królestwa Filipa, z natury rzeczy dosko- nale się nadawał na patrona takich rzekomych buntowników. Na podstawie tych faktów można sformułować pewną hipotezę co do sposobu, w jaki zamach na Filipa został zaplanowany i wy- konany. Do Pauzaniasza, wciąż jeszcze pałającego oburzeniem na to, jak go straszliwie potraktowano, zwrócił się ktoś - prawdopo- dobnie Olimpias - przyrzekając wysoką nagrodę i zaszczyty, jeśli wraz ze swymi trzema krewniakami z Orestis zamorduje króla. Olimpias obiecała mieć w pogotowiu konie dla całej czwórki. Ale Pauzaniasz najwyraźniej nie wiedział jednego: jaką naprawdę rolę powierzono jego współspiskowcom, owym zaufanym druhom Alek- sandra. Ich zadaniem nie było usunięcie Filipa; to jego, Pauzania- sza, mieli uciszyć na wieki. Zbyt dużo wiedział; i skoro spełnił za- danie, można go było poświęcić. Po jego śmierci maszyna propa- gandy mogła zacząć działać bez zakłóceń. Likwidacja Pauzaniasza to istotny element spisku. Poszlaki nie stanowią dowodu; ale ludzi wieszano na podstawie mniej przekonywających świadectw niż te, które zebraliśmy tutaj. Motyw był niezwykle ważny, okazja idealna. Trudno wątpić, że Aleksander istotnie "został królem stając się ojcobójcą".* Kiedy już usadowił się mocno na tronie, wszelkie spekulacje co do jego winy przycichły, rzecz jasna, bardzo szybko. Nietrudno się domyślić dla- czego. Zwycięzców się nie sądzi, jak powiadają; a Filipowi nic już nie mogło przywrócić życia. Ludzie na ogół woleli trzymać język za zębami i nie zdradzając się z tym, co wiedzą lub podejrzewają, związali swój los z nowym władcą. Król umarł, niech żyje król. • MUns, s. 31. 107 KLUCZE KRÓLESTWA Ledwie ciało Filipa zabrano z areny i zapanował znowu jaki taki porządek, a już Antypater z podziwu godnym pośpiechem postawił Aleksandra przed frontem armii macedońskiej, ta zaś natychmiast okrzyknęła go królem. Wśród pierwszych feudałów, którzy złożyli hołd nowemu monarsze, był jego imiennik Aleksander z Linkestis, jeden z trzech synów Ajroposa. Uczeni przypuszczają niekiedy, że synowie Ajroposa sami zgłaszali dobrze umotywowane pretensje do tronu. Przeciw temu poglądowi wysunięto ostatnio bardzo prze- konywające argumenty.* Nie jest bynajmniej pewne, czy ci młodzi ludzie istotnie pochodzili z królewskiego rodu; być może należeh po prostu do arystokracji. A nawet jeśli mieli krew królewską w żyłach, to i tak jest mało prawdopodobne, by odległe górskie ksią- stewko, jakim była Linkestis, wydało pretendenta, który mógł sobie rościć pierwszeństwo przed żyjącymi jeszcze mężczyznami z domu Argeadów; z wyjątkiem krótkiego okresu rządów uzurpatora (Pto- lemeusza z Aloros) dynastia Argeadów panowała w Pełli od począt- ków piątego wieku. Tak więc Aleksander z Linkestis i jego dwaj bracia nie byli - przynajmniej na pierwszy rzut oka - poważnymi konkurentami do tronu. Z drugiej strony pewien niezmiernie istotny passus u Płu- tarcha (Morał. 327 c) niedwuznacznie łączy ich z człowiekiem, który z pewnością nim był: po śmierci Filipa "cała Macedonia jakby ki- piała pod powierzchnią, spoglądając z nadzieją na Amyntasa i sy- nów Ajroposa". Ten Amyntas był Kuzynem Filipa, synem jego star- • J. R. EUis, "The SecurKy of ths Macedonialt Throne under Phlltp II" w: AM. s. 68-75. 108 KANDYDACI DO SUKCESJI PO FUJPIE szego brata Perdikkasa, tym samym, którego na krótko przed śmier- cią ożenił z Kynane, swoją córką z Audatą z Ilirii. Amyntas był nie tylko Argeadą mającym świetne kwalifikacje do roli preten- denta, lecz także według wszelkiego prawdopodobieństwa aktywnie zabiegał, przy pomocy Beotów, o ewentualną sukcesję. Taki spisek cieszyłby się oczywiście poparciem pogranicznych ksiąstewek; i tu właśnie, jak się zdaje, pojawiają się na scenie synowie Ajroposa, nie jako samodzielni pretendenci. Jest mało prawdopodobne, chociaż nie absolutnie wykluczone, że Amyntas był odpowiedzialny za zamach na Filipa. Wydaje się, że do samej śmierci króla żył na dworze spokojnie i całkiem szczęśli- wie. Dopiero małżeństwo z Kynane sprawiło, że stał się niebez- pieczny w oczach Aleksandra. Skoro Filip mógł - co prawda późno - zacząć myśleć o Amyntasie jako o drugim w kolejności kandy- dacie do sukcesji, to mogli i inni. Synowie Ajroposa byli znani jako jego przyjaciele i bliscy towarzysze. Wszystkie czystki - tak wśród krewnych Kleopatry, jak i swoich własnych - które przeprowadził Aleksander przed opuszczeniem Europy, miały wyraźnie na celu zapobieżenie groźbie rewolty, zwłaszcza ze strony innych preten- dentów do tronu. Po śmierci Filipa Aleksander z Linkestis (który, zdaje się, umiał dobrze oceniać ludzi i znał Aleksandra na wylot) natychmiast się zorientował, jak bardzo słaba jest jego pozycja. Bez chwili zwłoki "wdział pancerz i udał się z Aleksandrem do pałacu". Jak się okazało, był to bardzo roztropny krok, bo król nie tracąc czasu oskarżył dwóch jego braci o spisek. (Zostali potem straceni przy grobie Filipa.) Tym postępkiem Aleksander nie tylko zrzucił na cudze barki odpowiedzialność za śmierć ojca, lecz jednocześnie pozbył się dwóch znanych popleczników Amyntasa. Pośpiech, z ja- kim trzeci brat przysiągł mu wierność, każe się domyślać, że został w porę ostrzeżony. Tak się złożyło, że był zięciem Antypatra, ten zaś stanowił w owym momencie niezwykle istotny element planów Aleksandra. To może wyjaśnia, dlaczego nowy król pozbył się Alek- sandra z Linkestis dopiero po kilku latach. Aleksander nie podjął tez od razu żadnych kroków przeciwko dwóm głównym kandyda- tom do korony: samemu Amyntasowi i malutkiemu synkowi Kleo- patry, Karanosowi. Zrobiłoby to jak najgorsze wrażenie, zarówno w kraju, jak za granicą, gdyby zabrał się do czystki w rodzinie, zanim jeszcze ostygło ciało jego ojca. Dlatego też na razie nie tknął ani Amyntasa, ani Karanosa; było to rozmyślne ryzyko, bo Amyn- "tas, chociaż mógł dotąd nie knuć zamachu stanu, miał jednak wszel- 109 KLUCZE KRÓLESTWA kie powody, żeby uczynić to teraz - choćby tylko dla ratowania własnej skóry. Następnym krokiem Aleksandra było przemówienie do "ludu ma- cedońskiego" - czy raczej do tych Macedończyków, których zdołał zgromadzić w Ajgaj. Zapewnił ich, że ,,król zmienił się tylko z imie- nia, kraj zaś będzie rządzony wedle nie mniej skutecznych zasad niż te, które przyświecały panowaniu jego ojca"; obietnica ta brzmiała nieco dwuznacznie. Zapowiedział również zniesienie wszel- kich ciężarów z wyjątkiem służby wojskowej. Innymi słowy, oby- watele Macedonii mieli być zwolnieni od podatków; była to wy- raźna próba zapewnienia sobie sympatii mas. Uporawszy się w ten sposób z własnymi poddanymi, Aleksander udzielił audiencji po- słom z zagranicy. Poparcie i uznanie z ich strony było rzeczą nie- zmiernie istotną: od nich zależała jego pozycja jako hegemona Związku. Ale niepotrzebnie się przejmował. Wysłuchawszy jego wy- szukanie uprzejmego przemówienia, obecni bez cienia sprzeciwu okrzyknęli go wodzem naczelnym. Aby jeszcze bardziej umocnić swoją pozycję, Aleksander odwołał z wygnania wszystkich bliskich przyjaciół i obsadził nimi kluczowe stanowiska w nowym rządzie. Miał wszelkie powody do szybkiego. działania. Wieść o śmierci Filipa wywołała powszechną falę buntu nie tylko wśród państw greckich, lecz również na pogranicznych obszarach plemiennych, jak na przykład Tracja. Niektóre miasta (między innymi Argos i Sparta) uznały to za idealną okazję do odzyskania utraconej wol- ności. W Ambrakii i Tebach wypędzono garnizony Filipa. Tebańczy- cy i Arkadyjczycy (którzy, jak należy przypuszczać, nie posłali swoich przedstawicieli do Ajgaj) wprost odmówili uznania zwierzch- nictwa Aleksandra. Jego "królestwo" było "narażone na wielką zawiść, straszliwą nienawiść i niebezpieczeństwo ze wszystkich stron". Być może właśnie wtedy, ale chyba raczej wiosną 335 roku, kiedy Aleksander udał się na północ na swą naddunajską wyprawę, Amyntas, syn Perdikkasa (wraz z innym Amyntasem, synem An- tiochosa), wyjechał po cichu z Pełli, żeby nawiązać kontakty z róż- nymi buntowniczymi stronnictwami w Beocji. Źródła epigraficzne świadczą, że byli w Oropos i Lebadei; musieli też odwiedzić Teby. Ale najbardziej aktywną wrogość - wbrew uprzednim kwieci- stym zapewnieniom lojalności - okazały Ateny. Demostenes, który otrzymywał prywatne raporty o sprawach macedońskich, dowiedział się o śmierci Filipa, zanim przybył oficjalny kurier. Oświadczył wtedy publicznie, że miał sen, w którym bogowie przyrzekli zesłać 110 STRONNICTWA WROGIE ALEKSANDROWI na miasto jakieś wielkie błogosławieństwo. Kiedy okazało się, na czym owo "błogosławieństwo" polega, Ateńczycy zareagowali nie- . mai histerycznym entuzjazmem. Chociaż tak niedawno postanowili wznieść Filipowi posąg i przysięgli wydać każdego, kto by przeciw niemu spiskował, teraz uchwalili świętować dzień dziękczynienia i, jakby pragnąc dorównać Olimpias, przyznali złoty wieniec mor-' dercy króla. Na tę okazję Demostenes, którego córka zmarła zaledwie przed kilku dniami, zdjął strój żałobny i pojawił się w białych szatach z girlandą kwiatów; gest ten zresztą nie zjednał mu sympatii po- ważnych konserwatystów ateńskich. Ale i tak bezkompromisowa polityka antymacedońska zdobyła mu znaczną popularność. Od daw- na śledził walkę koterii dworskich w Pełli i doskonale wiedział, na czym polega słabość Aleksandra: jeśli Ateny chcą obalić nowego króla Macedonii, ich największą szansą jest przymierze z arysto- kratyczną juntą, która popiera Kleopatrę. Zgromadzenie dało się przekonać i pozwoliło mu skomunikować się prywatnie z Parmenio- nem i Attalosem, którzy przebywali w Azji Mniejszej. Demostenes napisał do nich natychmiast, domagając się, by wypowiedzieli wojnę Aleksandrowi ("to smarkacz", oświadczył beztrosko, "zwykły du- reń"), i przyrzekając pełne poparcie Aten, jeżeli tak postąpią. Attalos, jak można się było spodziewać, ochoczo przyjął propozy- cję; i jest wysoce nieprawdopodobne, żeby zrobił to bez aprobaty i poparcia swojego teścia Parmeniona. W porę zorganizowany przez Aleksandra zamach stanu (jeżeli był to rzeczywiście zamach) po- krzyżował ich dynastyczne plany; i nie byliby ludźmi (a na pewno byliby bardzo nietypowymi Macedończykami), gdyby nie skorzystali z pierwszej okazji wszczęcia rewolty. Trzeci dowódca, Amyntas, miał jeszcze poważniejsze powody, by przyłączyć się do wrogiego Alek- sandrowi stronnictwa. Jego ojciec Arrabajos, syn Ajroposa, był jedną z pierwszych ofiar Aleksandra: stracono go w dniu śmierci Filipa; to bliskie pokrewieństwo każe również przypuszczać, że za pośrednictwem syna Arrabajosa kwatera główna w Azji Mniejszej była w kontakcie z rebeliantami w Beocji i uważała Amyntasa, syna Perdikkasa, za potencjalnego sprzymierzeńca, a kto wie, czy nie za poważnego kandydata do tronu. Nikt w tym momencie nie mógł pokładać zbyt wielkich nadziei w Kleopatrze i jej synku, póki oboje - wraz z Olimpias - pozostawali w Pełli. Ponadto obwołanie Ka- ranosa królem oznaczałoby długotrwałą regencję, czyli coś, czego wszystkie stronnictwa chciały za wszelką cenę uniknąć. Czy Alek- 111 KLUCZE KRÓLESTWA sander z Linkestis był również uwikłany w te spiski, trudno dziś stwierdzić; ale w świetle późniejszych wydarzeń, a także z uwagi na fakt, że współdowódca Parmeniona, Amyntas, był jego bratem, wydaje się to bardzo możliwe. Jednakże Aleksander, jak Demostenes i inni przekonali się na własnej skórze, był o wiele zręczniejszy niż każdy z nich, ilekroć dochodziło do jakiejś politycznej rozgrywki. Zorientował się natych- miast, że najpoważniejszej opozycji musi się niechybnie spodziewać ze strony kwatery głównej w Azji Mniejszej, zwłaszcza swojego nie- ubłaganego wroga Attalosa. Amyntas także miał mało powodów, że- by go uwielbiać; natomiast Parmenion był starym, przebiegłym opor- tunistą, który, skuszony odpowiednią przynętą, mógłby łatwo zmie- nić obiekt swej lojalności. Dlatego Aleksander wybrał zaufanego przyjaciela imieniem Hekatajos i wysłał go z małym doborowym oddziałem do kwatery Parmeniona - pozornie jako oficera łączni- kowego, w rzeczywistości jako prowokatora. Tajne rozkazy, które otrzymał Hekatajos, brzmiały: "Sprowadzić Attalosa żywego, jeśli to się uda, a jeśli nie, zamordować go jak najszybciej." Jak wyglą- dały specjalne instrukcje w sprawie Parmeniona, wkrótce zobaczy- my. "Tak więc przeprawił się do Azji - mówi Diodor - przyłączył się do Parmeniona i Attalosa i czekał na odpowiednią okazję do spełnienia swojej misji." Tymczasem Demostenes zdołał także namówić rząd ateński do wszczęcia rokowań z Dariuszem; to jednak - przynajmniej na razie - nie bardzo mu się powiodło. Wielki Król nie miał zamiaru trwonić dobrych perskich darejków na Ateny, skoro dzięki walce o władzę, trwającej w Macedonii, mógł osiągnąć wszystko, czego chciał, bez żadnych wydatków ze swej strony. Dlatego odesłał Ateń- czykom ich (jak to określił później Ajschines) "barbarzyński i zu- chwały list" z dopiskiem na końcu: "Nie dam wam złota; przestań- cie prosić, bo nie dostaniecie." Wypadki wkrótce zmusiły go do zmia- ny zdania. Macedońscy doradcy Aleksandra, z Antypatrem na czele, nakła- niali go do ostrożności. Sytuacja międzynarodowa, dowodzili, jest krytyczna, wybuch może nastąpić w każdej chwili. Ich zdaniem po- winien zostawić państwa greckie w spokoju i starać się zjednać so- bie plemiona barbarzyńskie ustępstwami i zręczną dyplomacją. Alek- sander odpowiedział na to dość stanowczo, że jeśli zdradzi choćby cień słabości czy chęci kompromisu, wrogowie rzucą się na niego natychmiast. Zamiarem jego, oświadczył, jest stawić czoło trud- 112 ALEKSANDER GŁOWĄ ZWIĄZKU TESALSKIEGO nościom, okazać "odwagę i śmiałość". Nie była to bynajmniej żadna propozycja; było to stanowcze - i niezmiernie charakterystyczne - stwierdzenie. De 1'audace, toujours de 1'audace, encore de 1'audace: w ciągu całego życia owa audace była gwiazdą przewodnią Aleksan- dra, a pierwsza znaczniejsza demonstracja tej postawy ma w sobie moc zapierającą dech w piersi - moc, której później mogło coś dorównać, ale której nic nigdy nie przewyższyło. Na czele doborowego korpusu młody król wyruszył z Pełli na po- łudnie, maszerując wzdłuż brzegu, przez Metone i Pydnę, w kierun- ku Tesalii. Dotarłszy do doliny Tempe, między Olimpem i Ossą, stwierdził, że przejście to jest silnie bronione. Tesalowie zażądali, żeby się zatrzymał, a oni tymczasem zdecydują, czy mają go prze- puścić. Aleksander, złowieszczo uprzejmy, wyraził zgodę - i na- tychmiast kazał swoim saperom kuć stopnie w urwistym zboczu Ossy od strony morza. (Siady tych stopni, zwane "drabiną Aleksan- dra", widoczne są do dziś.) Zanim Tesalowie zorientowali się, o co chodzi, przeprawił się przez góry i zszedł na równinę daleko na ich tyłach. Skoro dali się tak zręcznie obejść, wybrali raczej ukłaofy niż walkę. Aleksander - postawiwszy na swoim - był teraz uosobie- niem czaru i życzliwości. Przypomniał yn o dobrodziejstwach, ja- kich zażywali pod zwierzchnictwem Filipa. Podkreślał, że sam jest spokrewniony - przez Heraklesa i Ajacydów - z jednym z ich przodujących rodów.'"Gładkimi słówkami, a także szczodrymi obiet- nicami" (jak brzmiała niezawodna formułka jego ojca) nakłonił Związek Tesalski do mianowania go dożywotnim archontem, a więc głową ich federacji, czyli tym, czym był poprzednio Filip. Posta- wili mu także do dyspozycji silny kontyngent jazdy i zobowiązali się do płacenia daniny na rzecz skarbu Macedonii, w którym Filip pozostawił tak niebezpieczne pustki. Każdy inny dowódca zarządziłby teraz krótki postój, żeby dać się ugościć arystokratom w Larissie i bardziej jeszcze umocnić swą pozycję. Lecz Aleksander nigdy nie tracił czasu na sprawy mało istotne. Nim Grecja dowiedziała się o fortelu w dolinie Tempe, był już przy Termopilach. Korzystając z dawnych przywilejów swojego ojca, zwołał tam zebranie Rady Amfiktionii, która natychmiast za- twierdziła go jako hegemona Związku. Rada, podobnie jak Waty- kan, nie miała za sobą groźnych batalionów; cieszyła się jednak znacznym autorytetem moralnym i religijnym. Niewielu starożyt- nych polityków i wodzów lepiej niż Aleksander rozumiało korzyści płynące z odpowiedniej reklamy. 113 KLUCZE KRÓLESTWA Kiedy był jeszcze w Termopilach, z Ambrakii w południowym Epirze przybyło kilku wysłanników wyraźnie spłoszonych; była to pierwsza z wielu takich paniką ogarniętych misji. Aleksander przy- jął ich uprzejmie i "przekonał, że trochę tylko przedwcześnie posta- rali się odzyskać niepodległość, którą miał właśnie ofiarować im z własnej woli". Aleksander żywił chyba pewne wątpliwości co do swojego wuja i imiennika (a obecnie także i szwagra): niektóre wol- ne miasta w Epirze pomogłyby powściągnąć aspiracje Molossyjczy- ka. Filip zastosował kiedyś tę samą metodę w Beocji, aby ograni- czyć potęgę Teb. Ale było zupełnie jasne, o co przede wszystkim chodzi: współpraca im się opłaci. Sporo miast zrozumiało aluzję. Kolejną troską Aleksandra stały się - co nie powinno nas dzi- wić - same Teby. Było to najpotężniejsze i najznaczniejsze pań- stwo w Grecji środkowej, jego lojalność miała wprost kapitalne zna- czenie. Zawzięta wrogość Tebańczyków wobec Macedonii nie wy- glądała zbyt zachęcająco. Wypędzili garnizon, który osadził tam Fi- lip, i odmówili uznania Aleksandra. Według wszelkiego prawdopo- dobieństwa porozumieli się już także w tajemnicy z jego kuzynem Amyntasem, synem Perdikkasa, chociaż trudno ustalić, czy sam Aleksander zdawał sobie wtedy z tego sprawę: na pierwszy rzut oka wydaje się to nieprawdopodobne. W każdym razie postanowił się przekonać, do jakiego stopnia zastraszy ich demonstrac jawiły. Obudziwszy się pewnego ranka obywatele Teb ujrzeli z przeraże- niem, że armia macedońska stoi gotowa do boju u stóp Kadmei. Ul- timatum Aleksandra było proste: żądał tylko uznania go za hege- mona Związku. Jeżeli to uzyska, nie wspomni już o wypędzeniu wojsk jego ojca, chociaż oczywiście zostaną znowu osadzone. W prze- ciwnym razie... Tebańczycy przyjrzeli się dobrze groźnym mace- dońskim weteranom i skapitulowali bez dalszej dyskusji. Uznanie Aleksandra hegemonem kosztowało ich niewiele; dogodniejsza oka- zja do bezpośredniej akcji powinna się nadarzyć we właściwym. czasie, natomiast przedwczesny opór byłby, w tej właśnie chwili, czystym szaleństwem. Postępek Teb wywołał coś w rodzaju paniki w Atenach, które przecież leżały zaledwie czterdzieści mil dalej. Szyderstwa Demo- stenesa, który nazwał Aleksandra tchórzliwym młodzieniaszkiem, "najchętniej włóczącym się po Pełli i wypatrującym znaków wró- żebnych",* wydawały się teraz niebezpiecznie dalekie od prawdy. • Ajschines, In Ctes, 160. Demostenes nazwał Aleksandra "Margttesem", co było wy- jątkowo obrażUwe: chodziło o bohatera pseudohomeryckiego pastiszu ośmieszającego 114 LIKWIDACJA ATTALUBA Spodziewając się oblężenia Ateńczycy ściągnęli z okolicznych wsi i swój dobytek i zaczęli naprawiać mury miasta. Kiedy jednak Alek- \ sander postawił im to samo ultimatum co Tebom, ochoczo przyjęli jego warunki. Natychmiast wyprawiono na północ poselstwo z wy- | razami najgłębszego ubolewania z powodu pożałowania godnej zwło- ki w uznaniu oficjalnej pozycji monarchy. Wśród wysłanników był sam Demostenes, który czuł się bardzo nieswojo w tej roli. Trudno się temu dziwić. Pomijając jego publicznie wypowiadane uwagi na temat Aleksandra (a jakiż szanujący się młody człowiek byłby z nich zadowolony?) napisał jeszcze te kompromitujące listy do Attalosa i Parmęniona. Kto wie, czy do tej pory nie wpadły w ręce Aleksan- dra? Na domiar złego Demostenes zdążył już wszcząć poufne - i po- dobno bardzo intratne - negocjacje z Wielkim Królem. Udręczony tymi myślami załamał się i zawrócił z drogi, dotarłszy zaledwie do Kitajronu. Jego obawy co do Attalosa były aż nadto uzasadnione. Jakkol- wiek ten macedoński generał "rzeczywiście przyłożył ręki do re- belii i zmawiał się z Ateńczykami na wspólną akcję przeciw Alek- sandrowi", wieść o błyskawicznym marszu króla przez Grecję, a na- stępnie tchórzliwa kapitulacja Aten, skłoniły go do dość szybkiej zmiany poglądów. Liczył, że jakaś zręczna wolta mogłaby go jesz- cze ocalić. Przechowywał wszystkie listy Demostenesa i przesłał je teraz Aleksandrowi wraz z usilnymi zapewnieniami o swej lojalno- ści. Mógł był sobie oszczędzić kłopotu. Sporo osób, to prawda, prze- chodziło na stronę przeciwnika w tych pierwszych miesiącach i nic im się nie stało; ale Attalos - człowiek, który publicznie nazwał Aleksandra bękartem, stryj rywalki i następczyni jego matki - nie mógł liczyć na litość ani teraz, ani w przyszłości. To, że sam tego nie zrozumiał, było fatalną pomyłką. Ponadto Hekatajos, zgod- nie z instrukcjami Aleksandra, osiągnął już prywatne porozumie- nie z Parmenionem, a także (jakby się wydawało) z Amyntasem. Ta podwójna zmiana frontu ostatecznie przypieczętowała los Atta- losa. Starego macedońskiego marszałka - miał wówczas sześćdziesiąt kilka lat - nie trzeba było długo namawiać na przejście do dru- giego obozu. Po mistrzowskim popisie sztuki dowodzenia, jaki dał właśnie Aleksander, i sromotnej kapitulacji. Aten stało się zupełnie Achillesa, a wniosek z tego byl taki, że Aleksander jest ledynte komicznym naśladow- cą swojego ulubionego bohatera. "Wtoczenie się" (pertpatunta) to zlosUwa aluzja do jego perypatetycznych studiów pod kierunkiem Arystotelesa. / 115 KLUCZE KRÓLESTWA jasne, że obalenie tego nowego monarchy nie będzie sprawą łatwą. Parmenion zbyt długo żył pod rządami Filipa, żeby się nie nauczyć tego i owego o obyczajach politycznej dżungli. Dlatego postanowił zmniejszyć swoje straty do minimum i udzielić poparcia stronie wy- grywającej. A ponieważ w tym stadium jego pomoc była dużo war- ta, zdecydował się wydusić za nią jak najwyższą cenę. Do zaofiaro- wania miał - ni mniej, ni więcej - poparcie większości, a może nawet wszystkich feudałów z Dolnej Macedonii; taki manewr uza- leżniłby Amyntasa, syna Perdikkasa - i każdego innego potencjal- nego konkurenta - od koalicji pogranicznych ksiąstewek i bunto- wniczych państw greckich, jak na przykład Teby. Gdyby Parme- nion przeciągnął swoich popleczników era .bloc na stronę nowego władcy, któż mógłby marzyć o podważeniu pozycji Aleksandra? Król miał bardzo mało czasu i nie mógł sobie pozwolić na targi z Parmenionem. Drogo za to później zapłacił. Kiedy armia mace- dońska przeprawiła się wreszcie do Azji, niemal wszystkie kluczo- we stanowiska w wojsku były obsadzone przez synów, braci i in- nych krewniaków Parmeniona; upłynęło sześć długich lat, nim Aleksander zdołał całkowicie się uwolnić ze szponów tej groźnej kliki. W zamian za tak istotne ustępstwa Parmenion musiał jednak poświęcić jednego człowieka: Attalosa. Tu Aleksander okazał się nieprzejednany. Być może ta ofiara nie była w rzeczywistości aż tak wielka: zięcia można było ostatecznie zastąpić kim innym. Po kilku dniach Attalos został po cichu zlikwidowany - z pewnością za milczącą zgodą Parmeniona, a najprawdopodobniej na jego wy- raźny rozkaz. Trzeci generał, Amyntas, oceniwszy z chłodnym rea- lizmem to przegrupowanie sił, postanowił puścić w niepamięć egze- kucję swojego ojca. On również zawarł pokój z Aleksandrem, który później mianował go dowódcą różnych stosunkowo mniej ważnych jednostek, między innymi zwiadowców (skopoj) przed bitwą nad Granikiem. W ciągu dwóch krótkich miesięcy Aleksander osiągnął więcej, niż ktokolwiek mógłby w najśmielszych marzeniach przewidywać w chwili śmierci Filipa. Bez jednej potyczki zapewnił sobie uznanie Tesalii, Rady Amfiktionii, Teb i Aten. Likwidacja Attalosa i wolta Parmeniona zabezpieczyły go w znacznej mierze przed próbą re- belii ze strony szlachty macedońskiej. Czas już było postarać się o bardziej powszechne uznanie własnej pozycji. Dlatego zwołał Ra- dę Związku Helleńskiego na sesję do Koryntu. Zaprosił na nią (o ile "zaprosił" jest tu właściwym słowem) nie tylko dotychczasowych 116 ALEKSANDER HEGEMONEM ZWIĄZKU HELLEŃSKIEGO delegatów, ale i przedstawicieli tych państw, które dotąd nie chcia- ły uznać jego zwierzchnictwa. Trudno było o szerszy odzew. Jego działania tak bardzo przera- ^ ziły Greków, że ich wysłannicy - z większym pośpiechem niż god- nością - zjechali' tłumnie do Koryntu. Megaryjczycy posunęli się nawet do ofiarowania mu honorowego obywatelstwa; a kiedy (być może pamiętając o niedawnym przykładzie Aten) "wyśmiał ich gor- liwość, powiedzieli, że dotąd przyznali obywatelstwo jedynie Hę- raklesowi, a teraz jemu". Ktoś w Megarze musiał dokonać nie- zwykle precyzyjnej oceny jego charakteru. Aleksander przyjął ów zaszczyt. Młodzieniec, który chciał ścigać się tylko z królami, nie mógł oczywiście odmówić dzielenia obywatelstwa z półbogiem - i do tego swoim własnym przodkiem. Jedni Spartanie trzymali się na uboczu. Tradycje ich kraju, poinformowali króla, nie pozwalają im służyć pod rozkazami obcego wodza. (Tyle na temat macedoń- skich aspiracji do helleńskości.) Aleksander nie nalegał. Mógł po- skromić Spartę bez większego trudu; ale w tej sytuacji byłby to akt czystego despotyzmu. W danej chwili pragnął nade wszystko zapewnić sobie współpracę Greków metodami ściśle konstytucyjny- mi. Zastraszone państwa członkowskie będą chyba szczęśliwe, jeżeli pozostawi im zewnętrzne pozory autonomii. Z drugiej strony Aleksander nie miał najmniejszego zamiaru spo- kojnie czekać, aż państwa antymacedońskie, jak Sparta czy Ar- kadia, zaczną przysparzać mu naprawdę poważnych kłopotów. Dla- tego w krajach sąsiednich - Achai i przede wszystkim Mesenii - oddał władzę w ręce twardych kolaboracjonistów, każąc im stać na straży status quo. Posłużono się tu jaskrawym kruczkiem praw- nym: te "nominacje" zostały dokonane przed odnowieniem paktu Związku w imieniu Aleksandra, ponieważ stanowiły pogwałcenie artykułu'zakazującego mieszania się przy użyciu siły w sprawy ist- niejących rządów. Ale i tak wzbudziły głębokie oburzenie. Tak więc Związek zebrał się grzecznie w Koryncie i mianował Aleksandra hegemonem na miejsce jego ojca. Odnowiono również traktat z Macedonią: i tym razem "po wsze czasy", by stosował się do potomków króla, zarówno jak i do niego samego. Państwa gre- ckie miały pozostać ,,wolne i niepodległe"; nietrudno sobie wyobra- zić, co czuli delegaci zatwierdzający tę właśnie klauzulę. Ale nie mieli wyboru. Nie mogli też uniknąć obrania Aleksandra naczel- nym wodzem sił zbrojnych Związku na okres inwazji na Persję. Aby ich zachęcić, król zaprezentował delegata z Efezu, który twier- 117 KLUCZE KRÓLESTWA dził, że przemawia w imieniu "Greków z Azji", i nalegał, by Alek- sander rozpoczął wojnę wyzwoleńczą właśnie w ich imieniu. Ten apel, oświadczył król, jest dla niego ważniejszy niż wszelkie inne względy. Wygląda to na znakomicie wyreżyserowany chwyt. Ale jeżeli Grecy wyobrażali sobie, że ta ostatnia godność ma cha- rakter czysto formalny, to bardzo szybko się rozczarowali. Nowy wódz naczelny natychmiast przedstawił im do zatwierdzenia skom- plikowany plan "określający zobowiązania umawiających się stron w przypadku wspólnej kampanii" i obejmujący wszystkie szczegó- ły, począwszy od wysokości żołdu - jedna drachma dziennie dla prostego piechura - a na regulacji przydziału zboża skończywszy. Ateńczycy stwierdzili (nie bez pewnej konsternacji), że ciąży na nich obowiązek dostarczenia Aleksandrowi okrętów i zapasów dla floty. Sprzeciwił się temu Demostenes: nie ma tu żadnej gwarancji, po- wiedział, że król nie użyje tych sił przeciwko tym, którzy ich do- starczyli. Został przegłosowany i Aleksander uzyskał to, czego żą- dał. Odkąd zjawił się w Koryncie na czele armii macedońskiej, nie ulegało właściwie wątpliwości, jaki będzie ostateczny wynik tej wizyty. Kiedy zjazd dobiegł końca, "wielu mężów stanu i filozofów przy- było (do Aleksandra) z gratulacjami"; scenę tę można sobie bez tru- du wyobrazić. Jeden tylko sławny człowiek świecił nieobecnością: cynik Diogenes. Urażony i zaciekawiony Aleksander wybrał się w końcu za miasto, gdzie w dużej glinianej beczce', mieszkał Diogenes, i podszedł do niego. Filozof wygrzewał się w słońcu, zupełnie nagi poza przepaską na biodrach. Rozmowy i śmiechy licznych dworzan, którzy towarzyszyli monarsze, przerwały jego medytacje; Diogenes podniósł niechętny wzrok na Aleksandra, ale nic nie rzekł. Chyba po raz pierwszy w życiu Aleksander poczuł lekkie zakło- potanie. Pozdrowił Diogenesa z wyszukaną uprzejmością i czekał. Filozof milczał. Zupełnie już zdesperowany Aleksander zapytał wreszcie, czy jest coś, czego Diogenes pragnie, coś, co on, Aleksan- der, mógłby dla niego zrobić. "Tak - padła słynna replika. - Od- suń się, zasłaniasz mi słońce." To był koniec rozmowy. W drodze powrotnej do miasta towarzysze Aleksandra próbowali obrócić całą sprawę w żart, szydząc z Diogenesa i jego zarozumiałości. Ale wódz zmusił ich do milczenia jednym zagadkowym zdaniem. "Gdybym nie był Aleksandrem - powiedział - chciałbym być Diogenesem." Był to dowód wielkiej bystrości. Obu im wspólna była (i chyba każ- dy dostrzegł ją w drugim) ta sama cecha zawziętej bezkompromiso- 118 ALEKSANDER W WYROCZNI DELFICKIEJ wości. Ale podczas gdy Diogenes usunął się od świata, Aleksander uparł się, by ten świat ujarzmić; reprezentowali aktywną i bierną stronę tego samego zjawiska. W tych warunkach nie jest niespo- dzianką, że ich spotkanie było takim zgrzytem. « Otrzymawszy od Związku tak rozległe pełnomocnictwa, Aleksan- der zamknął obrady zjazdu i ruszył z armią do Macedonii. W dro- dze zdecydował się jednak zboczyć do Delf, pragnąc dowiedzieć się od wyroczni, jaki będzie wynik jego perskiej krucjaty. Obrady w * Koryncie potrwały dłużej, niż się spodziewał, i do Delf dotarł pod koniec listopada. Otóż od połowy listopada do połowy lutego wy- rocznia nie przyjmowała pielgrzymów. Była to sprawa czysto re- ligijna i kapłani nie chcieli zrobić wyjątku nawet dla naczelnego *' wodza Hellenów. Bardzo się przeliczyli. Aleksander, ignorując ich protesty, tonem nie znoszącym sprzeciwu rozkazał sprowadzić Py- tię, która jednak nie chciała przyjść: to sprzeczne z prawem, po- wiedziała. Wtedy Aleksander wtargnął do wnętrza, chwycił ją i prze- mocą próbował wciągnąć do świętego przybytku. "Młodzieńcze - wykrztusiła kapłanka - jesteś niezwyciężony!" Aleksander puścił ją natychmiast; to proroctwo, oświadczył, zupełnie mu wystarcza. (Później epitet "niezwyciężony" - aniketos - stal się jednym z jego stałych tytułów.) W dowód zadowolenia złożył 150 złotych "filipów" na fundusz świątynny; niezbyt królewski to był dar, ale w tym mo- mencie naczelny wódz odczuwał już dość kłopotliwy brak gotówki. Mimo to nie chciał ani przyśpieszać przygotowań, ani szczędzić na nie pieniędzy. Przez całą zimę 336/5 roku intensywnie szkolił armię w wojnie górskiej, przygotowując żołnierzy do kampanii, któ- rą zamierzał rozpocząć, jak tylko przełęcze będą wolne od śniegu. Wiedział, że nie może opuścić Europy przed całkowitą pacyfikacją Bałkanów, Chociaż państwa greckie już nie stanowiły bezpośrednie- go zagrożenia, nadal trzeba się było liczyć z dzikimi plemionami pół- nocnej i zachodniej Macedonii. Nie na wiele by się zdało zwyciężyć je na polu bitwy. Był tylko jeden sposób zabezpieczenia północnej granicy raz na zawsze, a mianowicie przesunięcie jej o sto mil aż do Dunaju; poprzez jeden z najtrudniejszych terenów bitewnych Europy. Kampanii przyświecał więc trojaki cel. Miała ustabilizować gra- nice, tak aby Antypater - któremu Aleksander postanowił powie- rzyć uciążliwą funkcję regenta - mógł skoncentrować w czasie nie- 119 .JZE KRÓLESTWA obecności króla całą uwagę na kłopotliwych sojusznikach greckich. Miała zmusić Traków i Ilirów do przyznania, że Aleksander jest nie mniej groźnym przeciwnikiem niż jego ojciec. I wreszcie miała po- służyć jako zakrojone na wielką skalę ćwiczenie taktyczne przed atakiem na Persję. Z cudownym - choć chłodno wyliczonym - optymizmem Aleksander rozkazał eskadrze okrętów wojennych po- żeglować z Bizancjum na Morze Czarne, a stamtąd w górę Dunaju, gdzie miały czekać na przybycie wojska w z góry określonym punk- cie: zapewne w pobliżu dzisiejszego Ruse (Ruszczuk) na południe od Bukaresztu. Następnie sam wyruszył z Amfipolis, posuwając się drogą lądową: najpierw w kierunku wschodnim na Neapolis (Kawa- * la), potem przez rzekę Nestos (Mesta) i Rodopy, wreszcie na północ ku dawnej kolonii swojego ojca, Filipopolis (Płowdiw w Bułgarii). Do tego miejsca maszerował przez terytoria przyjazne; teraz jednak po raz pierwszy spotkał się z oporem. Żeby dotrzeć do Du- t naju, musiał przekroczyć główne pasmo górskie Hajmos (Bałkan), prawdopodobnie przez przełęcz Szipka. "Autonomiczni" Trako^ wie - to jest ci, którzy pozostali niezależni od Macedonii - posta- nowili bronić tego przejścia; był to chytry manewr strategiczny, bo nie istniała inna łatwa droga i Aleksander musiałby forsować stro- mą, eksponowaną ścianę, żeby dostać się na główną przełęcz. Tra- kowie ustawili swoje wozy u wejścia do wąwozu, tworząc coś w ro- dzaju burskiego "obozu" (laager), i czekali. Jedną z cech, która najbardziej wyróżnia Aleksandra spośród se- tek typowych kompetentnych dowódców, jest jego niesamowita wprost zdolność odgadywania, jaką taktykę obierze nieprzyjaciel. Częściowo było to zapewne zasługą jego znakomitej służby wywia- dowczej; ale niekiedy wygląda raczej na genialną intuicję psycho- logiczną. Każdy inny na jego miejscu zakładałby, na pozór bardzo rozsądnie, że Trakowie zamierzają użyć wozów jako barykady i wal- czyć spoza nich. Aleksander jednak wiedział, że ich ulubionym ma- newrem bojowym jest szaleńcza szarża na białą broń, i natychmiast domyślił się, na czym ten plan polega. Kiedy mianowicie on i jego ludzie znajdą się w najwęższym miejscu wąwozu, wozy zostaną zepchnięte w dół zbocza i zmiażdżą macedońską falangę; zanim jej zdemoralizowane szeregi zewrą się ponownie, Trakowie runą do ata- ku na załamane szyki oszczepników, tnąc i siekąc z bliska w walce wręcz, w której nieporęczne sarissy były całkiem bezużyteczne. Główna groźba takiego manewru polegała na zaskoczeniu; ale dzięki natchnionej niemal intuicji Aleksandra wróg nie mógł wyko- 120 BITWA Z TRAKAMI O PRZEŁĘCZ SZIPKA rzystać tej przewagi. Król szczegółowo pouczył swoich żołnierzy, czego powinni się spodziewać i jak uniknąć niebezpieczeństwa. Je- żeli będą mieli dość miejsca, powinni rozewrzeć szeregi i przepu- ścić wozy (manewr obronny zastosowany później z powodzeniem przeciwko uzbrojonym w kosy wozom Dariusza pod Gaugamelą). Jeśli natomiast znajdą się w najwęższej części wąwozu, mają klęk- nąć lub położyć się jak najciaśniej z tarczami złączonymi nad gło- wą, a przy odrobinie szczęścia rozpędzone wozy (były to ostatecz- nie tylko lekkie górskie wózki) przejadą po nich nie robiąc im krzyw- dy. Na oko był to plan wyjątkowo niepraktyczny. Mógł się od biedy nadać dla pierwszego szeregu (chociaż i tu należało przewidywać rekordową liczbę połamanych rąk i nóg), ale jak wyglądaliby wte- dy ci nieszczęśnicy w tyle? Prędzej czy później jakiś podskakujący wóz musiał ulec sile ciążenia, a w takim wypadku nie było zbyt przyjemnie znaleźć się tuż pod nim. Ale według Arriana (I l, 9-10), który trzeźwym okiem patrzy na takie sprawy, kiedy wozy zgod- nie z przewidywaniami Aleksandra zwaliły się w pędzie na dół, nie zginął ani jeden człowiek. Nawet jeżeli zgodzimy się, że jest tu tro- chę stronniczej propagandy, to i tak trzeba przyznać, że świadczy to doskonale o wyszkoleniu i dyscyplinie Macedończyków. Po nieudanym wstępnym manewrze Traków sama bitwa przeszła niespodziewanie gładko. Łucznicy Aleksandra osłaniali go ze skał wznoszących się ponad prawym skrzydłem falangi, on sam popro- wadził swój corps d'elite na grań zachodnią, a główne siły piecho- ty - niewątpliwie zachwycone, że są jeszcze przy życiu - przy- puściły wśród okrzyków radości szturm na przełęcz. Trakowie nie wytrzymali naporu i rzucili się do ucieczki, zostawiając 1500 zabi- tych, a także wiele kobiet i dzieci. Droga do Dunaju stała otworem. Zdobyto bogate łupy, które Aleksander odesłał pod eskortą na wybrzeże." Następnie zszedł z wojskiem na drugą stronę przełęczy Szipka i ruszył w dalszą drogę przez naddunajską równinę. Nie na- potkał oporu. Kiedy Macedończycy stanęli obozem na lesistych brze- gach rzeki Liginos (prawdopodobnie Jantra), sam Dunaj był już od- legły o nie więcej niż trzy dni marszu. Ale wszystkie ich ruchy przez cały czas obserwowało plemię Tryballów, którzy zajmowali ten teren. Otóż Tryballowie ewakuowali znaczną liczbę swoich wo- jowników, wraz z kobietami i dziećmi, na jedną z wysp na Dunaju, a kiedy Aleksander ruszył w dalszą drogę znad rzeki Liginos, drugi silny oddział krajowców przedostał się niepostrzeżenie na jego tyły i odciął mu odwrót. 121 KLUCZE KRÓLESTWA Dowiedziawszy się o tym król natychmiast zawrócił. Tryballowie usadowili się w zalesionej dolince, gdzie byłoby niezmiernie trudno przeprowadzić zmasowane natarcie. Wobec tego Aleksander wy- słał łuczników i procarzy na skraj doliny, pozornie nie dając im żadnego wsparcia, podczas gdy falanga i jazda pozostawały w ukry- ciu. Wyprowadzeni z równowagi gradem strzał i ołowianych poci- sków, które teraz zaczęły na nich spadać, Tryballowie wysypali się wreszcie ze swej dolinki, by dać nauczkę tym lekko uzbrojonym, ale kąśliwym jak osy dręczycielom - i zostali w mgnieniu oka zma- sakrowani przez główne siły wroga. W jednej morderczej szarży po- legło 3000 krajowców, podczas gdy Aleksander (tak przynajmniej twierdzono) stracił tylko 11 konnych i około 40 piechurów. Popisaw- szy się w ten sposób, pozornie bez żadnego wysiłku, swą moralną i militarną wyższością, podjął przerwany marsz. W trzy dni później jego zwiadowcy dotarli do południowego brzegu Dunaju, gdzie za- stali eskadrę floty czekającą w umówionym miejscu; był to jeszcze jeden dowód znakomitego planowania. Aleksander nieprzypadkowo wybrał to właśnie miejsce na spotka- nie. Leżało naprzeciwko wyspy, na której schronili się Tryballowie; ta zaś wyspa - Peuke, czyli Sosna - została wykorzystana, jak twierdził Aleksander, przez Dariusza I, kiedy po pomoście ponto- nowym przeprawiał się przez Dunaj w czasie swej kampanii scytyj- skiej 514/13 roku. Jest jasne, że Aleksander dokładnie przestudio- wał Herodota (jak zresztą zrobiłby niechybnie każdy planując na- jazd na Persję) i zamierzał powtórzyć, ba, nawet przewyższyć wy- czyn Dariusza. Wymogi strategii zawsze można było przystosować do potrzeb heroicznej ar^ete. Jakby w odwet za tę hybris sytuacja - po raz pierwszy - zaczęła się komplikować. Zdrowy rozum mó- wił, że wyspę, która roiła się wprost od nieprzyjacielskich żołnie- rzy i uchodźców, trzeba zdobyć, zanim Macedończycy będą mogli wziąć się do innych spraw. Ale Peuke była skalista, miała strome, urwiste brzegi, leżała w środku bardzo szybkiego nurtu. Okręty Aleksandra były zbyt małe i nieliczne, by mógł dokonać masowego desantu. Po kilku nieudanych próbach utworzenia przyczółka król roztropnie zrezygnował z lądowania. ' Tymczasem po drugiej stronie Dunaju pojawiła się potężna horda koczowniczych Getów: około 4000 konnych i dwa lub trzy razy tyle piechoty. A przecież właśnie teraz, mimo ich obecności, Aleksander poczuł, że opanowało go "nieodparte pragnienie" przeprawy przez rzekę. Jeśli nie możesz zrobić tego, co trudne, spróbuj tego, co nie- 122 UCIECZKA GETOW możliwe. Greckie słowo oznaczające to pragnienie brzmi pothos; powraca ono w ciągu całego życia Aleksandra jako "tęsknota za tym, czego nie można jeszcze dosięgnąć, za czymś nieznanym, odległym, nieosiągalnym"* i nie stosuje się do nikogo innego w starożytnym świecie. Pothos, użyte w tym znaczeniu, jest indywidualną cechą Aleksandra - i tylko jego. By poznać to, co poznać nam wzbroniono, Kroczymy złotym traktem Samarkandy. Fleokerowscy** pielgrzymi nie tylko szli śladami wielkiego Alek- sandra, ale czynili to z tych samych przyczyn. Patrząc na sprawę bardziej prozaicznie, można by rzec, że Alek- sander nie miał właściwie innej możliwości - z wyjątkiem odwro- tu, a to było nie do pomyślenia. Ponadto istniała zawsze szansa, że udany najazd na terytorium Getów zrobi wystarczająco silne wra- żenie na obrońcach wyspy, aby zmusić ich do ugody. Dlatego ro- zesłał patrole każąc im rekwirować wszystkie tubylcze czółna z wy- drążonych pni, jakie wpadną im w ręce (było ich zresztą pełno nad rzeką, służyły do łowienia ryb i jako środek transportu), podczas gdy reszta wojska zabrała się do wypychania sianem skórzanych płacht namiotowych i szycia z nich prowizorycznych tratw. W ten sposób Aleksander zdołał pod osłoną nocy przeprawić przez Dunaj 1500 jazdy i 4000 piechoty, a więc o wiele większą armię, niż by- łoby to możliwe tylko za pomocą floty. Wyszli na brzeg tuż przed świtem, w miejscu, gdzie zboże stało wysoko i doskonale maskowało ich lądowanie. Pierwsza maszero- wała piechota, "trzymając włócznie równolegle do ziemi i skośnie do kierunku marszu, aby posuwając się odchylać zboże". Kiedy wy- nurzyli się z ukrycia, Aleksander osobiście poprowadził jazdę, a ca- ła falanga poszła w zwartym szyku na bardzo szerokim froncie. Sam widok tej groźnej, zdyscyplinowanej linii oszczepników, któ- rzy jakby wyrośli spod ziemi, wzniecił panikę wśród Getów; a kiedy jazda rozpoczęła szarżę, cała horda rzuciła się do ucieczki. Getowie . szukali najpierw schronienia w swoim najbliższym osiedlu, odle- głym o jakieś cztery mile. Ale Aleksander szedł dalej, ubezpieczyw- szy się na flankach konnicą, która wypatrywała zasadzki; było ja- sne, że traktuje sprawę poważnie. Ponieważ osada była nie ufortyfi- * Ehrenberg, op. cit., s. 60 •• Mowa o wierszu poety angielskiego Jamesa Eiroya Fleckera (1834-1915) Ztota podróż do Salr.arkandy. 123 KLUCZE KRÓLESTWA kowana, Getowie załadowali kobiety, dzieci i żywność na zady swoich koni i zniknęli w stepie: odwieczny manewr koczowników! Aleksander zrezygnował z pościgu: wiedział, że nie należy wyzy- wać Fortuny. Za to splądrował osadę i zrównał ją z ziemią. Łupy, biedne, bo biedne, zostały odesłane do bazy, król złożył na półno- cnym brzegu Dunaju ofiarę Zeusowi Wybawcy, Heraklesowi i samej rzece za umożliwienie jego armii bezpiecznej przeprawy. Następ- nie - uczyniwszy zadość zarówno pothos, jak i prestiżowi - po- prowadził wojsko z powrotem na południowy brzeg, rozbił obóz i czekał na następne posunięcie barbarzyńców. Nie musiał czekać długo. Tryballowie, do głębi wstrząśnięci tym pokazem sztuki wo- jennej, wynurzyli się ze swej kryjówki na wyspie i wyrazili przez parlamentariuszy chęć zawarcia przyjaźni i sojuszu z tak potężnym wojownikiem. Inne niepodległe szczepy nad Dunajem wkrótce do- wiedziały się o tym, co się stało, i poszły w ich ślady. Wieść o tych wypadkach dotarła nawet do Celtów znad Adriatyku, którzy rów- nież nawiązali uprzejme rozmowy - ale chyba raczej z ciekawości niż ze strachu, bo mieszkali bardzo daleko od terenu działań Alek- sandra. Ich posłowie mają mimo wszystko specjalny tytuł do chwały: są'' to jedyni ludzie, o których wiadomo, że uznali ambicje Aleksandra nie tyle za budzące trwogę czy grozę, ile po prostu za nieco śmiesz- ne. Celtowie ci byli, według Arriana, "ludźmi wyniosłej postawy i odpowiednio wysokiego mniemania o sobie". Można ich sobij? wyobrazić, jak gładząc długie wąsy spoglądali z cierpliwą wyrozu- miałością na krępego, jasnowłosego, dynamicznego księcia, który pytał ich z nadzieją w głosie, czego się obawiają najbardziej na świecie. Spodziewał się oczywiście, że odpowiedzą: ,,Ciebie, panie"; ale Celtowie nie mieli zamiaru dać się wciągnąć w tę grę. Po chwili głębokiego namysłu odparli, że najbardziej lękają się, by niebo nie runęło im na głowy - jakkolwiek dodali, z odcieniem bezczelnej skromności, że "nade wszystko stawiają przyjaźń człowieka takiego jak on". Aleksander zachował absolutny spokój (bo cóż innego mógł zrobić?), zawarł pakt przyjaźni z Celtami i odprawił ambasadorów. Ale podobno mruknął do siebie, że jak na barbarzyńców ludzie ci mają o sobie śmiesznie wysokie mniemanie. ^ Znad Dunaju Macedończycy pomaszerowali z powrotem przez przełęcz Szipka, po czym skręcili na zachód zamiast na południe, 124 ZAGROŻENIE ZE STRONY ILIKYJSKIEJ posuwając się wzdłuż Bałkanów po drodze dziś łączącej Lenskigrad z Sofią. Wydostawszy się z kraju Tryballów wkroczyli na terytorium, którym władał stary przyjaciel Aleksandra, Langaros, król Agrian. Sam Langaros, wraz z doborowymi oddziałami swej gwardii, towa- rzyszył Aleksandrowi w drodze nad Dunaj. Agrianie nie tworzyli sa- modzielnej jednostki pomocniczej, ale zostali włączeni do korpusu gwardii (hypaspistów); jest to najwcześniejszy znany nam przykład tej integracji armii, którą Aleksander miał potem coraz pełniej reali- zować w Azji i Indiach. Wtedy właśnie zaczęły nadchodzić bardzo niepokojące wieści z Ilirii, która zawsze była wyjątkowo niespokojnym obszarem ma- cedońskiego pogranicza. Pierwotny plan Aleksandra, jak możemy przypuszczać, polegał na tym, by dać żołnierzom odpocząć na przy- jaznym terytorium - już przecież przemaszerowali w nieustan- nych walkach około pięciuset mil po strasznych drogach, i to w niespełna dwa miesiące - a następnie bez zbytniego pośpiechu zja- wić się na zachodniej granicy. Tymczasem okazało się, że uwikłał się w jedną z najcięższych kampanii w całej swojej karierze. Klejtos, król Ilirii - syn tego samego Bardylisa, którego przed laty Filip roz- gromił nad Jeziorem Ochrydzkim - chwycił za broń. Dunajska wyprawa Macedończyków dała mu z dawna oczekiwaną szansę. Na domiar złego sprzymierzył się z innym kacykiem, Glaukiasem, przy- wódcą Taulantiów, plemienia nieokrzesanych pijaków z okolic dzi- siejszego Durresi, protoplastów współczesnych Albanczyków. Także trzecie plemię iliryjskie, Autariatowie, zgodziło się zaatakować Aleksandra w czasie marszu. Wydawało się, że wróciły wczesne lata Filipa: cała zachodnia gra- nica Macedonii była poważnie zagrożona. Aleksander zapytał Lan- garosa o Autariatów, ten zaś powiedział mu z beztroskim optymiz- mem, że to najgorsi, najmniej bitni żołnierze na całym tym obszarze. Ale zupełnie czego innego dowiadujemy się od jednego przynajmniej godnego zaufania autora, Strabona: u niego mianowicie występują oni jako "największe i najdzielniejsze z plemion iliryjskich", które nawet kiedyś dorównało Aleksandrowi, bo zdołało poskromić Try- ballówi Langaros jednak poparł swą opinię przyrzeczeniem, że sam się z nimi rozprawi, kiedy Aleksander wyruszy przeciw Klejtosowi. Propozycja została przyjęta z wdzięcznością. Inna sprawa, czy Alek- sander istotnie wierzył, że Agrianie potrafią odeprzeć ten atak; ale najistotniejszą rzeczą był teraz pośpiech. Glaukias i jego górale nie zdążyli się jeszcze połączyć z litrami i Aleksander wytężył wszyst- 125 KLUCZE KRÓLESTWA kie siły, żeby dotrzeć do twierdzy Klejtosa, Pelion, przed nimi. Wy- czerpana armia macedońska znów ruszyła w drogę - jeżeli ów straszliwy szlak górski, który dziś jeszcze łączy Gór Dżumaja z Ti- tow Weles, można nazwać drogą - i forsownym marszem skiero- wała się na południowy zachód przez góry Pajonii. Samo Pelion panowało nad doliną rzeki Apsos (Devolli) i główną drogą prowa- dzącą w głąb Macedonii. Była to nieomal niezdobyta twierdza; z trzech stron otaczały ją gęsto zalesione góry, jedyny dostęp sta- nowiła wąska przełęcz, skąd prowadziła droga do brodu. Mała rów- nina poniżej twierdzy mogła aż nazbyt łatwo stać się śmiertelną pułapką dla każdego z wyjątkiem najbardziej doświadczonych na- pastników. < Aleksander osiągnął swój pierwszy cel: dotarł na miejsce przed Glaukiasem. Iliryjscy zwiadowcy, po krótkich harcach na przedpo- lu, wycofali się w obręb murów Pelionu. Macedończycy znaleźli przerażający, ale wymowny dowód, że nikt nie oczekiwał ich przy- bycia: opuszczony ołtarz, na którym leżały martwe ciała trzech chłopców, trzech dziewcząt i trzech czarnych baranów. Obrzęd ofiar- ny musiał być w toku, kiedy wszczęto alarm i konne forpoczty Aleksandra przegalopowały przez przełęcz. Król zdecydował się na blokadę twierdzy i podciągnął sprzęt oblężniczy. Był to niezrozumiały błąd taktyczny. Nie miał czasu, żeby wziąć Klejtosa głodem, a przy tak skromnych siłach szansę zdobycia szturmem tej silnie bronionej i niedostępnej warowni były wprost minimalne. Co gorsza, w każdej chwili mógł się zjawić Glau- kias na czele posiłków. Jak się okazało, nadciągnął po niespełna dwudziestu czterech godzinach i natychmiast obsadził wzgórza na tyłach Aleksandra. Macedończycy byli teraz odcięci, groził im brak żywności: oddział, który wybrał się po furaż pod dowództwem Fi- lotasa, uniknął zagłady jedynie dzięki szybkiej interwencji Alek- sandra i jego jazdy. Lecz jeśli nawet młody król ponosił winę za to, że pozwolił się odciąć w ten sposób, to podstęp, dzięki któremu wyplątał się z tej sytuacji, trzeba uznać za jeden z najoryginalniejszych i najgenial- niejszych forteli w historii wojen. Wczesnym rankiem następnego dnia, jakby nie pamiętając o obecności wroga, uszykował całą armię na równinie i przystąpił do pokazu musztry/w szyku zwartym. Fa- langa defilowała w rzędach po 120 ludzi, ź oddziałem 200 konnych na każdej flance. Na wyraźny rozkaz Aleksandra wszystkie ewolucje odbywały się w absolutnej ciszy. Musiało to być niesamowite i bar- 126 FORTEL ALEKSANDRA POD PELION dzo denerwujące widowisko. Na dany znak gęsty las sarissaj wzno- sił się pionowo, jak dla oddania honorów, a następnie opadał do pozycji poziomej, niby w szyku bojowym. Front zjeżony włóczniami falował raz w prawo, raz w lewo, w doskonale zharmonizowanym rytmie. Falanga maszerowała, formowała kolumny i szeregi, tworzy- ła różne skomplikowane szyki, jakby była na placu ćwiczeń - a wszystko to w całkowitej ciszy. Barbarzyńcy nigdy w życiu nie widzieli nic podobnego. Ze swych pozycji na sąsiednich wzgórzach gapili się na ten niesamowity ry- tuał, nie wierząc własnym oczom. Wreszcie, stopniowo, to jedna, to druga luźna grupka zaczęła podsuwać się nieco bliżej, na pół przerażona, na pół zafascynowana. Aleksander obserwował ich bacz- nie, czekając na właściwy moment. Aż wreszcie dał swój ostatni, z góry ustalony sygnał. Lewe skrzydło jazdy błyskawicznie ufor- mowało się w klin i zaszarżowało. W tej samej chwili każdy żołnierz falangi uderzył włócznią o tarczę, z tysięcy gardeł rozległ się strasz- liwy, przypominający wycie macedoński okrzyk wojenny - Alala- lalai! - i poniósł się długo nie milknącym echem po górach. Ta nagła, miażdżąca eksplozja hałasu, zwłaszcza po śmiertelnej ciszy, jaka ją poprzedziła, całkowicie zdemoralizowała barbarzyńców Glau- kiasa, którzy w dzikim popłochu uciekli z podgórskich nizin do swej bezpiecznej fortecy. Aleksander i jego konna gwardia spędzili ich resztki z wzgórza wznoszącego się nad samym brodem; następ- nie król rozkazał Agrianom i łucznikom osłaniać przeprawę, podczas gdy reszta armii, prowadzona przez oddział gwardii, zaczęła bie- giem przekraczać rzekę. Taulantiowie, ochłonąwszy nieco z pierwszego przerażenia, zorien- towali się, że Macedończycy mogą się za chwilę wydostać z pu- łapki, którą tak starannie na nich zastawiono. Zebrali rozproszone siły i ruszyli do kontrataku. Aleksander, na czele jazdy i lekko- zbrojnych, nie dopuszczał ich do wzgórza tak długo, aż machiny • oblężnicze zostały przeniesione przez bród i ustawione na drugim brzegu. Tymczasem łucznicy, również na rozkaz króla, zajęli po- zycje obronne w samym środku rzeki. Podczas gdy ostatnie jed- nostki borykały się z falami, nawałnica strzał i ciężkich kamieni (katapulty miały zasięg kilkuset jardów) nie pozwalała ludziom Klej- tosa związać się walką z nieprzyjacielem. Fuller pisze*, że "jest to pierwszy znany nam wypadek użycia katapult w charakterze arty- lerii polowej" -' a więc mamy tu jeszcze jeden przykład niezwyk- • S. 226, przyp. l. 127 KLUCZE KRÓLESTWA łe] pomysłowości Aleksandra i jego daru natchnionej niemal Impro- wizacji. I tym razem doprowadził do końca skomplikowana, ryzy- kowną operację nie tracąc ani jednego żołnierza. W tym momencie każdy inny dowódca, szczęśliwy, że zdołał' się wywikłać z tak beznadziejnej sytuacji, ulotniłby się jak najprędzej, błogosławiąc swój szczęśliwy los. Od Langarosa nie było nadal zad-' nych wiadomości; Aleksander miał prawo przypuszczać, że jego łączność z Macedonią została przerwana. W tych warunkach wy- kazał niewiarygodną wprost przytomność umysłu. Barbarzyńcy, jak słusznie rozumował, będĄ pewni, że armia macedońska odeszła, by nigdy nie wrócić; wycofał się więc na odległość kilku mil i zosta- wił im trzy dni na odzyskanie pewności siebie. Następnie wysłał zwiadowców, a ci przynieśli właśnie takie wiadomości, jakich ocze- kiwał. Obóz barbarzyńców stał otworem. Nie otoczyli go fosą, nie wznieśli ostrokołu; nie chciało im się nawet rozstawić posterunków. Co więcej, ich linie były niebezpiecznie rozciągnięte. Nadmiar ufnoś- ci we własne siły i rozluźnienie dyscypliny u przeciwnika są zawsze potężnym sprzymierzeńcem każdego doświadczonego dowódcy. Zresztą, jak dobitnie świadczą te wczesne kampanie, umiejętność wykorzystania braku dyscypliny wśród barbarzyńskich plemion by- ła jedną z najskuteczniejszych broni Aleksandra. Król natychmiast pomaszerował z powrotem na czele specjalnie dobranej szybkiej jednostki - złożonej z gwardii, Agrian i łuczni- ków, a więc jego stałych "komandosów" - i rozkazał reszcie armii iść za sobą. Następnie, pod osłoną ciemności, posłał do akcji łuczni- ków i Agrian, żeby dokończyli dzieła. Były to zwykłe jatki. Więk- szość barbarzyńców jeszcze spała i żołnierze Aleksandra zmasakro- wali ich na miejscu. Innych wycięto w pień w czasie ucieczki. Za- panował nieopisany zamęt i panika. Klejtos, w ostatecznej rozpaczy, podpalił Pelion i uciekł z Glaukiasem do jego górskiej warowni w pobliżu Durresi. Niebezpieczeństwo iliryjskie zostało zlikwidowane, przynajmniej na pewien czas. Dopiero w dziesięć lat po śmierci' Aleksandra, w latach 314-312, inny król Macedonii, Kassander, starł się z Glaukiasem usiłując zawładnąć wybrzeżem wokół Dur- resi; ale próba się nie powiodła. Po tym druzgocącym zwycięstwie pierwszą troską Aleksandra było .ponowne nawiązanie kontaktu z Langarosem i, jeżeli zajdzie po- trzeba, rozprawienie się z Autariatami. Okazało się jednak, że Łan- 128 AKCJA MIAST GRECKICH garos dotrzymał słowa i sam doskonale dał sobie z nimi radę. Je- den błyskawiczny wypad na ich osiedla, trochę palenia zbiorów na ich polach, a już byli gotowi uznać, że rachunki zostały wyrównane. Wygląda na to, że jego opinia o ich zaletach bojowych nie była mimo wszystko tak bardzo daleka od prawdy. Zażegnąwszy nie- bezpieczeństwo Langaros natychmiast ruszył do Pelionu na czele znacznych posiłków i obie armie spotkały się gdzieś w górach. (We- dług wszelkiego prawdopodobieństwa na drodze między Prilepem i Bitolą w dzisiejszej Jugosławii, może przy przeprawie przez rzekę Czernę.) Spotkanie powinno było mieć charakter triumfalny; ale euforyczny nastrój Aleksandra brutalnie zniweczyły depesze z Gre- cji, które przywiózł ze sobą Langaros - chyba pierwsze, jakie otrzymał od początku naddunajskiej kampanii. Nie brzmiały one bynajmniej uspokajająco. Byłoby, rzecz jasna, wprost niewiarygodne, gdyby Grecy (tudzież ci macedońscy rywale, którzy wyobrażali sobie, że mają jakieś szan- sę) nie próbowali wykorzystać nieobecności Aleksandra w tych decydujących miesiącach. Nie można dziś już stwierdzić z całą pew- nością, w jakiej mierze działania różnych miast - zwłaszcza Teb i Aten - były świadomie skoordynowaną akcją, a tym mniej, czy .chodziło tu o usunięcie Aleksandra z tronu i zastąpienie go przez Amyntasa, syna Perdikkasa. Ale fakty, jakimi rozporządzamy, mają niewątpliwie sens przy założeniu, że było to wspólnie zorganizo- wane powstanie; jego tytularnym przywódcą w wypadku zwycię- stwa miał być Amyntas, a naczelnym celem spiskowców było usu- nięcie Aleksandra (nie mówiąc już o położeniu kresu jego agresyw- nej polityce). Późniejsze postępowanie samego Aleksandra wskazu- je bardzo wyraźnie, że on w każdym razie tak właśnie interpretował przebieg wydarzeń. Pierwsze zadanie buntowników polegało oczywiście na tym, aby za pomocą propagandy lekceważącej groźbę, jaką Aleksander wciąż jeszcze sobą przedstawiał, przeciągnąć na swoją stronę jak najwię- cej wahających się i niezdecydowanych. W Atenach Demostenes z prawdziwym entuzjazmem i nie bez zręczności zabrał się do dzie- ła. Ogłosił mianowicie na Zgromadzeniu, że Aleksander, wraz z całym korpusem ekspedycyjnym, został zmasakro- wany przez Tryballów. Dla nadania pozorów prawdy temu łgarstwu zaprodukował zebranym "gońca" w zakrwawionych bandażach, któ- ry przysiągł, że otrzymał swoje "rany" właśnie w tej bitwie i był naocznym świadkiem śmierci Aleksandra. Efekt • tego dramatycz- 12Sf KLUCZE KRÓLESTWA nego komunikatu nietrudno sobie wyobrazić. Jeśli ktokolwiek żywił jakieś wątpliwości co do tych nowin, starał się je szybko uciszyć; było to przecież coś, czego pragnął i o co modlił się każdy grecki patriota. Płomień buntu ogarnął miasta na całym półwyspie. Gar- nizony macedońskie zostały wypędzone lub były oblegane. I nawet kiedy przemarsz Aleksandra znad Dunaju do Pelionu stał się po- wszechnie wiadomy, ludzie twierdzili z nie mniejszą ufnością, że Demostenes po prostu trochę poplątał fakty, bo w rzeczywistości króla zabili Ilirowie. Ale największą potencjalną groźbą było powstanie w Tebach. Wymagało dokładnego planowania: Aleksander w swoim czasie ob- sadził wyjątkowo silny garnizon na Kadmei i zapełnił tebańskie Zgromadzenie promacedońskimi kolaborantami. Jednakże przywód- cy buntowników kontaktowali się z wygnańcami politycznymi - pnzeważnie w Atenach - i teraz kilku z nich przeszmuglowali nocą do miasta. Powstańcy mieli dokładnie opracowany plan i wykonali go całkiem gładko. Przede wszystkim pochwycili i zamordowali dwóch najstarszych stopniem oficerów garnizonu. (To nie tylko unie- możliwiło podjęcie jakichkolwiek skutecznych kroków przez sam garnizon, ale również postawiło Tebańczyków przed faktem doko- nanym: skoro się posunęli tak daleko, nie mogli już się cofnąć.) Następnie zwołali Zgromadzenie i wezwali wszystkich prawdziwych Tebańczyków do zrzucenia macedońskiego jarzma, hojnie szafując, według posępnego komentarza Arriana, pięknymi odwiecznymi sło- wami, jak "niepodległość" czy "wolność słowa". Ich apel nie minął bez echa. Gdyby Teby powstały spontanicznie, bez pomocy z zewnątrz, sy- tuacja - z punktu widzenia Aleksandra - byłaby i tak niewesoła. Ale tymczasem musiały już do niego dotrzeć przynajmniej pogłoski o planowanym zamachu stanu Amyntasa; a na domiar złego do sukcesu powstania poważnie przyczyniła się broń i złoto dostarczone przez Demostenesa przy nie tajonym współudziale rządu ateńskiego. I właśnie Demostenes ponosił główną odpowiedzialność za namó- wienie tebańskich wygnańców, by odegrali swoją rolę w spisku. Kiedy wieść o powodzeniu powstania dotarła do Aten, Zgromadze- nie wśród powszechnego entuzjazmu uchwaliło, że trzeba wysłać Tebom pomoc wojskową - i tym razem w znacznej mierze z na- mowy Demostenesa. Zbuntowane miasta utworzyły ligę antymace- dońską i wyglądało na to, że zanosi się na wielką wojnę wyzwo- leńczą. 130 DARIUSZ POPIERA TXT Jednakże chłodniejsze głowy niż Demostenes zdecydowały, że sprawy zaszły zbyt daleko - i posuwają się zbyt szybko. Ateny w owym czasie zaczynały właśnie, pod bystrym kierownictwem Li- kurga, ponownie rozbudowywać swój potencjał morski i wojskowy. Przedwczesne starcie z Macedonią mogło okazać się zgubne. Dla- tego rząd ateński postanowił trochę zaczekać i "zobaczyć, jak rozwi- nie się wojna", zanim zaangażuje oddziały w obronie Teb. Niemniej jednak było aż nazbyt jasne, komu sprzyjają Ateny mimo swej dyplomatycznie wyczekującej postawy; i nikt nie wątpił, że to samo dotyczy, a fortiori, Sparty i państw peloponeskich. W każdej chwili cała Grecja mogła stanąć w ogniu. Ponieważ sytuacja w Macedonii także przypominała beczkę prochu (bo jeśli nawet Amyntas nie wyłożył jeszcze kart na stół, jego plany ogólnie znano), a sama Pełła wrzała od intryg, było oczywiste, że im prędzej król wróci do domu, tym lepiej. Nic jednak, możemy śmiało stwierdzić, nie zaniepokoiło Aleksan- dra bardziej niż rola, jaką w tej aferze odgrywała Persja. Wielki Król raczył wreszcie przyjąć do wiadomości, że Aleksander nie tylko zamierza wtargnąć do Azji Mniejszej (działania Parmeniona nie pozostawiały co do tego żadnych wątpliwości), lecz jest, jak na to teraz wyglądało, wyjątkowo dobrze przygotowany do tego przed- sięwzięcia. Kiedy sytuacja stała się jasna, Dariusz zrezygnował z do- tychczasowej polityki nieinterwencji i zaczął przekazywać złoto do Grecji - tam, gdzie tylko, jak sądził, może mu to przynieść naj- większą korzyść. Jak dotąd nie podjął żadnych bardziej konkretnych zobowiązań: najwyraźniej żywił nadzieję, że powstanie w Grecji rozwiąże wszystkie problemy bez jego udziału. Ale sama myśl o grecko-perskiej koalicji musiała mrozić Aleksandrowi krew w ży- łach. Dariusz, przez swoich agentów, zaofiarował już przedtem rządowi ateńskiemu nie mniej niż 300 talentów w złocie, aby nakłonić Ateny do poparcia tebańskiej walki o niepodległość. Ta oferta została ofi- cjalnie odrzucona: jej przyjęcie byłoby nie mniej jawnym afrontem dla Macedonii niż wysłanie wojska. Ale wszyscy w Atenach dosko- nale wiedzieli, czyje to pieniądze Demostenes zaczął właśnie wy- płacać wygnańcom tebańskim. Dariusz po prostu postanowił (za cichą zgodą Ateńczyków) działać drogą nieoficjalną. Sądził też, że wielki już czas uderzyć na ekspedycję Parmeniona; jeśli się uda zniszczyć ten korpus, przedsięwzięcie Aleksandra - a zwłaszcza de- 131 KLUCZE KRÓLESTWA cydująca operacja przerzucenia armii przez Hellespont - stanie się o wiele bardziej ryzykowne. Co do Parmeniona, to jak dotąd wszystko toczyło się mniej więcej po jego myśli. Spośród greckich miast na wybrzeżu sporo przeszło na jego stronę, a te, które tego nie zrobiły, gorzko pożałowały swo- jej decyzji. Tak na przykład w lipcu 335 roku Parmenion wziął szturmem niewielkie miasto Grynion, położone na wybrzeżu jońskim między Lesbos i Chios, a mieszkańców sprzedał w niewolę. Wy- zwoleńcza polityka Aleksandra nie brała, jak się zdaje, w rachubę wypadków przewrotnej niechęci do odzyskania wolności. Korpus Parmeniona odegrał w rzeczywistości o wiele istotniejszą rolę w planach Aleksandra, niż wynikałoby z naszych skąpych źródeł. Miał dwa' podstawowe zadania: zabezpieczyć wolną drogę dla inwazji przez utworzenie przyczółków ze wszystkich stron oraz "zmiękczyć" (wszelkimi środkami) greckie miasta w Azji Mniejszej. Składał się z trzech jednostek operacyjnych działających w Jonii, Eolidzie i Troadzie. Parmenion, poza funkcją dowódcy całości, stal także na czele jednej z tych trzech brygad. Do położenia kresu tym niemiłym kłopotom (bo wątpliwe, czy jak dotąd uważał to za coś gorszego) Dariusz wyznaczył swego najbardziej zahartowanego w bojach i fachowego stratega, Mem- nona z Rodos. Dał mu doborowe wojsko - 5000 najemników - i po- zostawił właściwie wolną rękę. Memnon wyruszył najpierw na po- łudniowe wybrzeże Troady, gdzie Parmenion właśnie oblegał inne małe miasto, Pitane. Ale w drodze otrzymał pilną wiadomość od Wielkiego Króla. Miasto Kyzikos, jeden z kluczowych portów Pro- pontydy (morze Marmara), było w niebezpieczeństwie, a może nawet już padło: czy Memnon nie zechciałby pójść mu na odsiecz? Błyskawiczny marsz Memnona na północ zdobył sobie pewną sła- wę, bo dla zyskania na czasie dowódca poprowadził swoje oddziały najkrótszą drogą - przez górski łańcuch Idy. Przybył prawie na czas, żeby ocalić Kyzikos, ale jednak trochę za późno. Skoro mu się to nie udało, mówi Diodor, spustoszył cały obszar i zdobył wielkie łupy. Ale nim opuścił to terytorium, odniósł jeden poważny sukces. Jego korpus błyskawicznie zwrócił się na zachód, w kierunku Hel- lespontu, i odbił Lampsakos. Strategia Memnona była dość oczywi- sta: chciał opanować dwa najprawdopodobniejsze punkty przeprawy macedońskiej armii inwazyjnej. Sam powrócił na południe szukając Parmeniona, a tymczasem do walki z jednostką operującą w Troa- dzie (obecnie już pod wodzą Kalasa, syna Harpalosa, który objął 132 ALEKSANDER POWSTRZYMUJE BUNTOWNIKÓW GRECKICH komendę po egzekucji Attalosa) ściągnięto specjalny oddział perski. Kalas stoczył bitwę obronną ze znacznie przeważającymi siłami wro- ga i został odepchnięty daleko na południe aż do Rojtejon w pobliżu Troi. Stamtąd skierował rozpaczliwy apel do Parmeniona. Abydos, jedyny doskonały punkt przeprawy, który był jeszcze w rękach ma- cedońskich, należało utrzymać za wszelką cenę. Jego garnizon nie wytrzyma długo bez pomocy. Parmenion natychmiast odstąpił od oblężenia Pitane, wymknął się Memnonowi i popędził na północ w stronę Cieśnin. Uratował Abydos; ale znaczna część jego poprzed- nich zdobyczy przepadła. Dla Dariusza wszystkie te wieści z Grecji i Azji Mniejszej, jak- kolwiek ważne, były zaledwie jednym z elementów w rozległym, kalejdoskopowo barwnym systemie administracji imperium. Wielkie armie i floty, jakie zaczął gromadzić, służyły innym celom niż tylko powstrzymanie ewentualnej inwazji macedońskiej. Część z nich była w Egipcie, gdzie rozprawiała się - bardzo skutecznie - z ostatnim z rodzimych faraonów, przekształcając raz jeszcze ten umęczony kraj w prowincję perską, gdy tymczasem sam Dariusz (wykazując, jak się wydaje z perspektywy czasu, nie pozbawiony ironii dar prze- widywania) zajmował się projektowaniem i budową swego królew- skiego grobowca w Persepolis. Ale dla Aleksandra, który przebywał w dalekiej Ilirii, to, o czym się właśnie dowiedział, stanowiło groźny kryzys. Nie miał teraz czasu na roztrząsanie wniosków płynących z tych wydarzeń: że, w reżimie takim jak jego, osobisty wpływ jest abso- lutnie wszystkim, że zapewnień o wdzięczności i lojalności nie wolno brać za dobrą monetę, że wreszcie on sam poświęcić musi całe swoje życie charyzmatycznej polityce siły. Wszystko to miało przyjść póź- niej. Ale jedno było dla niego jasne od pierwszej chwili: naczelnym i najpilniejszym zadaniem jest ukręcić łeb plotce o jego śmierci. Z macedońskimi rywalami i szarymi eminencjami na dworze może się rozprawić - i zrobi to - w tradycyjny sposób; ale buntowników greckich trzeba powstrzymać natychmiast, zanim skompromitują się na tyle, że nie będą już mogli się cofnąć. Aleksander nie zamierzał tracić czasu i sił na poskramianie najbardziej zagorzałych nacjona- listów: miał ważniejsze sprawy na głowie. Ale jednocześnie Grecja musi otrzymać dobrą lekcję poglądową, lekcję tak przerażającą, by pogrzebała raz na zawsze .wszelką nadzieję odzyskania niepodleg- 133 KLUCZE KRÓLESTWA łości przy użyciu siły. (Założenie to było psychologicznie błędne, jak wyraźnie dowiodły nowożytne ruchy oporu.) Król nie miał wątpli- wości, gdzie i w jaki sposób tę lekcję przeprowadzić. Zaczął od wysłania specjalnego kuriera do Pełli, aby ten rozgłosił wieść o jego szybkim powrocie. Oprócz zwykłych instrukcji dla An- typatra kurier wiózł także prywatny (i zapewne szyfrowany) list do Olimpias, jedynej osoby na świecie, której Aleksander mógł jeszcze bezgranicznie ufać. Prosił ją, żeby zorganizowała natych- miastową likwidację jego dwóch rywali do tronu: Amyntasa, syna Perdikkasa, i malutkiego synka Kleopatry, Karanosa. W jakiej mie- rze ta czystka miała objąć ludzi znanych jako przyjaciele i zwolen- nicy Amyntasa, jest sprawą niepewną. Amyntasowi, synowi Antio- chosa, nie sprawiła chyba żadnych trudności ucieczka z kraju; skie- rował się od razu do Azji Mniejszej, gdzie został jednym z dowód- ców najemnych wojsk Dariusza. Przywiózł także ze sobą (tak w każdym razie twierdzi Arrian) list do Wielkiego Króla od Aleksan-' drą z Linkestis. Treść tego listu nie jest dokładnie znana, ale można przyjąć, że równała się zdradzie, skoro Dariusz w odpowiedzi za- ofiarował Aleksandrowi 1000 talentów oraz wszelką pomoc przy uzyskaniu tronu Macedonii, pod warunkiem że zgładzi tego, kto ów tron zajmuje. Jeżeli informacja ta jest w ogóle prawdziwa, Aleksander nie mógł wtedy wiedzieć o tym wszystkim, bo wkrótce powierzył księciu Linkestis odpowiedzialne stanowisko w armii. To, że był zięciem Antypatra, mogło go dotąd chronić, ale należy przy- puszczać, że nie uratowałoby go przed oskarżeniem o zdradę główną. Olimpias wykonała instrukcje Aleksandra co do joty, jak zresztą się tego spodziewał. (Wśród zaszczytów, jakimi obsypywał Langa- rosa, zanim się rozstali, była ręka jego przyrodniej siostry Kynane, wówczas jeszcze żony Amyntasa: ładny przebłysk makabrycznego poczucia humoru!) Ściśle mówiąc, królowa matka posunęła się nawet nieco dalej. Wysłała na tamten świat nie tylko Karanosa, ale także jego małą siostrzyczkę Europę, prawdopodobnie (choć relacje się różnią) wrzucając oboje do rozpalonego do czerwoności pieca. Wreszcie zmusiła nieszczęsną matkę do samobójstwa przez powie- szenie; co prawda biedna Kleopatra nie potrzebowała już teraz zbyt usilnej zachęty. Dowiedziawszy się o tym Aleksander był wściekły - i trudno mu się dziwić. Dynastyczne morderstwa bywały czasem częściowo usprawiedliwione, nie brakło precedensów; ale ani Kleo- patra, ani Europa hie stanowiły żadnego zagrożenia i Olimpias po- traktowała je w ten sposób wyłącznie ze zwykłej, okrutnej mści- 134 MACEDOŃCZYCY MASZERUJĄ POD TEBY wośei. Było jasne, że wrogowie Aleksandra wykorzystają to bez zwłoki do bardzo niemiłej propagandy. Kiedy już trzeba było po- kazać żelazną surowość, król wolał trzymać się ściśle swoich kon- stytucyjnych uprawnień; wypadki kilku najbliższych tygodni miały dać temu niedwuznaczne świadectwo. Załatwiwszy w ten sposób jedną pilną sprawę, Aleksander zwinął obóz i wymaszerował w tempie, które zrobiło wrażenie nawet na dawnych weteranach Filipa. Skierował się na południowy wschód od Jeziora Ochrydzkiego, "przez Eordaję, Elimiotis oraz góry Tym- fai i Parauai". Zgodnie z tym opisem mógł się posuwać tylko jedną trasą: trudnym, urwistym szlakiem górskim, używanym dziś jesz- cze, który biegnie szczytami północnej Grecji z Bishtol na południu Albanii na Kastorlę i Grevena, a kończy się na równinie tesalskiej w pobliżu Trikali. Większość podróżnych, jak wtedy, tak i dziś, chętnie przybywa do Grecji przez przełęcz Mśtsovo, a więc od za- chodu - choć nawet i ta droga jest bardzo trudna: dzisiejsi Grecy mówią o niej "Przeklęta Przełęcz". Lecz Aleksander bardzo się śpieszył. W ciągu siedmiu dni przeprowadził armię bez szwanku do Pelin- ny, o kilka mil na wschód od Trikali. Stąd pomaszerował do Lamii, przebył Termopile, zanim jeszcze pogłoski o jego przybyciu dotarły na południe, i - w niespełna dwa tygodnie od wyruszenia - bi- wakował już pod Onchestos w Beocji. W sumie pokonał prawie 250 mil w przeciętnym tempie osiemnastu mil dziennie. Co ważniej- sze, na równinie osiągał wcale nie lepszy czas niż w górach; każdy, kto odbył kiedyś pieszą wędrówkę z Kastorii do Trikali, wie, jaki to wspaniały wyczyn. Dwadzieścia mil za Onchestos leżał cel jego podróży: Teby. Przywódcy insurekcji - którzy dowiedzieli się o przejściu armii macedońskiej przez Termopile, dopiero kiedy była o dzień marszu od Teb - nie chcieli się pogodzić z faktem, że mają do czynienia z Aleksandrem. Ze wzruszającą wiarą w propagandowe kłamstwa Demostenesa upierali się, że Aleksander nie żyje. Tym wojskiem musi dowodzić Antypater. Nadchodziły dalsze informacje, wszyst- kie mówiące o tym samym, a oni wciąż nie dawali im wiary. Jeżeli "a czele armii stoi w ogóle jakiś Aleksander, jest to niewątpliwie 135 KLUCZE KRÓLESTWA Aleksander z Linkestis: interesująca supozycja, która niejako po- twierdza inne wiadomości wskazujące na jego współudział w buncie. Ale w dwadzieścia cztery godziny później, kiedy oddziały macedoń- skie zdołały się już okopać pod murami miasta, pobożne życzenia się skończyły. Aleksander żył i panował, nie było wątpliwości. Re- beliantom pozostawała do podjęcia jedna tylko - jakże istotna - decyzja: bronić się lub prosić o pokój. Nie wydaje się, żeby sam Aleksander przewidywał jakieś poważ- niejsze kłopoty. Nie tak dawno podobna demonstracja siły zmusiła Teby do natychmiastowej kapitulacji. Miał ze sobą ponad 30 000 ludzi, najlepszych starych wojaków Filipa, wspaniałą siłę bojową, chyba nigdy nie pokonaną w polu; Tebańczycy nie będą z pewnością tak nierozważni, by zmierzyć się z nimi bez żadnej pomocy z ze- wnątrz. A ponadto był jak zwykle gotów pójść każdemu na rękę, pod warunkiem że bez trudu otrzyma to, czego zażąda. Wszystkie jego zainteresowania koncentrowały się w tej chwili na kampanii perskiej i nie miał bynajmniej ehęci marnować czasu i energii na poskra- mianie krnąbrnych państw greckich. Jeżeli potrzebny był odstra- szający przykład, był gotów go dostarczyć; ale wydaje się prawdo- podobne, że ochłonął nieco od chwili wymarszu z Ilirii, a górę wziął w nim znowu zmysł praktyczny. Tebańczycy - o czym na pewno nie omieszkał im przypomnieć - mogli przecież zupełnie przeko- nywająco usprawiedliwić swój krok. Gdyby Aleksander istotnie, jak sądzili, nie żył, pakt Związku straciłby natychmiast moc obowiązu- jącą, ponieważ król nie miał potomstwa, a ich próba odzyskania niepodległości byłaby w pełni uzasadniona. Działali w dobrej wie- rze; i jeśliby teraz ponownie zadeklarowali swą wierność, cały epi- zod mógłby pójść w zapomnienie bez ujmy dla żadnej ze stron. Tebańczycy jednak okazali się niespodziewanie uparci. Na tę pró- bę rokowań zareagowali nie wywieszeniem białej flagi, lecz błyska- wicznym wypadem na wysunięte placówki macedońskie, w czasie którego straciło życie sporo żołnierzy Aleksandra. Nazajutrz król po- prowadził swoje oddziały na południową stronę miasta i zajął pozy- cje przed Bramą Elektry, na drodze prowadzącej do Aten. Stąd mógł się już osobiście porozumieć ze swoim oblężonym garnizonem, po- nieważ w tym miejscu Skała Kadmejska stykała się bezpośrednio z murami miasta. Ale wciąż jeszcze nie uderzał, mając nadzieję, że zdoła doprowadzić do ugody. Kiedy wiadomość o zbliżaniu się Aleksandra została definitywnie potwierdzona, rząd tebański przygotował projekt uchwały - jedno- 136 ALEKSANDER POSTANAWIA ZNISZCZYĆ MIASTO myślnie przyjęty przez Zgromadzenie - głoszącej, że Tebańczycy winni "bić się do końca o swoją wolność". Teraz Zgromadzenie ze- brało się ponownie, ale tym razem zabrakło jednomyślności. Słychać było liczne głosy - "tych wszystkich, którym interesy ogółu leżały najbardziej na sercu", jak mówi Arrian, ów Grek, który sam był kiedyś zarządcą jednej z rzymskich prowincji - że należy zaniechać oporu i szukać ugody. Ale ludzie bezpośrednio odpowiedzialni za powstanie, zwłaszcza ci, którzy powrócili z wygnania, byli prze- ciwni jakiemukolwiek kompromisowi. Nie ufali gładkim słówkom Aleksandra. Ich przywódcy zabili dwóch oficerów macedońskich, wielu z nich miało bliskie kontakty z odrodzonym Związkiem Beoc- kim. Takim ludziom trudno się było spodziewać, że ujdą z życiem, jeśli wpadną w ręce Aleksandra. Ponadto, raz odetchnąwszy upajającym powietrzem wolności, nie mieli zamiaru zrezygnować z niej bez walki. Zawsze przecież istnia- ła pewna szansa, że może w ogóle nie będą musieli 7 niej rezygno- wać. Teby były dobrze zaopatrzone w żywność, mury miały w do- skonałym stanie, ciężkozbrojna piechota należała do najlepszych w Grecji. Kadmeję odgrodzono mocną, podwójną palisadą, a więc bę- dzie prawie wykluczone, żeby macedoński garnizon mógł połączyć się ze swoimi rodakami z drugiej strony murów. Zgromadzenie uchwaliło, że pozostanie przy swojej pierwszej decyzji. Aleksander wiedział już, jak ma postąpić. Wtedy właśnie, powia- da Diodor, "postanowił doszczętnie zniszczyć miasto i tym okrutnym czynem odebrać otuchę każdemu, kto by kiedykolwiek próbował po- wstać przeciwko niemu". Ale najpierw, aby wyjaśnić, o co mu chodzi, a także w nadziei, że uda mu się posiać niezgodę wśród Te- bańczyków, wydał ostatnią proklamację. Każdy, kto tylko zechce, może jeszcze przejść na jego stronę i zażywać greckiego "pokoju powszechnego" (kojne syrenę). Jeżeli dwaj główni prowodyrzy zosta- ną wydani, reszta będzie mogła skorzystać z ogólnej amnestii. Było to bardzo zręczne posunięcie: przypomniało światu, że Teby - ofi- cjalnie - zbuntowały się nie przeciwko Aleksandrowi z Macedonii, ale przeciw Związkowi Helleńskiemu. Tym samym Aleksander dzia- łał nie jak tyran i despota, lecz z nienaganną konstytucyjną prawo,- rządnością. Był legalnie wybranym wodzem naczelnym Związku, wykonującym jego polecenia. Niejedno z państw członkowskich mia- ło stare porachunki z Tebami i Aleksandrowi nie zabrakłoby po- pleczników. Tebańczycy, rzecz jasna, wiedzieli o tym równie dobrze i swym 137 KLUCZE KRÓLESTWA następnym posunięciem zdemaskowali te uprzejme kłamstwa Alek- sandra w jak najbardziej demonstracyjny sposób. Czyniąc to przy- pieczętowali swój los. Z najwyższej wieży w Tebach ich herold ogłosił, czego żądają i co ofiarowują w zamian. Chętnie będą - oświadczył - pertraktować z Aleksandrem, jeśli Macedończycy naj- pierw wydadzą Antypatra i Filotasa. Po tym drobnym żarciku pro- klamował, że "każdy, kto pragnie przyłączyć się do Wielkiego Króla i Teb, by wraz z nimi uwolnić Greków i zniszczyć tyrana Grecji, winien przejść na ich stronę". Jadowita zwięzłość tego oskarżenia była rozmyślnym policzkiem dla Aleksandra; wzmianka zaś o sojuszu perskim - a niewyklu- czone, że odpowiadała prawdzie - też nie mogła chybić celu. Jeśli głównym zamiarem Tebańczyków było sprowokować króla do zrzu- cenia maski, udało im 212 BITWA POD ISSOS pokonać stromy brzeg, który w kilku miejscach miał jakieś pięć stóp wysokości i był porośnięty jeżynami, nie mówiąc już o perskich palisadach. Macedońscy piechurzy wkrótce zwarli się w krwawym boju wręcz z równie groźnymi, równie doświadczonymi najemni- kami greckimi, którzy w tym wypadku bili się o coś więcej niż swój żołd. Przez jakiś czas żadna ze stron nie mogła posunąć się dalej niż kilka stóp. I wtedy stało się to, co musiało się stać po szaleńczej szarży Aleksandra: w prawej flance falangi powstała nie- bezpieczna luka. Takiej szansy nie można było przepuścić. Czołów- ka najemników wdarła się ostrym klinem w linię macedońską: w czasie zaciekłej walki, która teraz rozgorzała, Ptolemeusz, syn Se- leukosa, i około 120 oficerów macedońskich straciło życie. Tymczasem Aleksander, rozbiwszy lewe skrzydło Persów, zwrócił ostrze klina swej jazdy przeciw tylnym szeregom najemników i w środek gwardii królewskiej. Jeżeli Persowie nad Granikiem starali się zgładzić Aleksandra, to Aleksander teraz, z jeszcze większym uporem, robił, co w jego mocy, żeby zabić lub wziąć do niewoli Dariusza. Wielki Król stanowił najważniejsze - może jedyne - ognisko przyszłego oporu we wszystkich prowincjach imperium. Jego śmierć poważnie by zaszkodziła sprawie perskiej. Ponadto ogromnej większości jego poddanych było obojętne, kto nimi rządzi, byleby tylko nie ucierpiały na tym ich interesy lokalne, a zatem człowiek, który obali Dariusza, powinien łatwo zostać uznany jego następcą. Dostrzegłszy wóz Wielkiego Króla Aleksander natychmiast rzucił się w jego kierunku; tego dnia każdy macedoński wojownik żywił te same ambicje. Obrona była równie heroiczna: Dariusz niewąt- pliwie potrafił zapewnić sobie lojalność swoich irańskich lenników. Oksatres, jego brat, który dowodził królewską jazdą przyboczną, walczył rozpaczliwie w obronie swego władcy. W niesamowitym zamieszaniu kłębiły się ciała konających ludzi i zwierząt. Aleksan- der został raniony w udo - przez samego Dariusza (a w każdym razie tak twierdzono). Jeżeli to prawda, widać, jak bliski był osią- gnięcia celu.* Konie Dariusza, okryte ranami i przerażone widokiem zwłok piętrzących się dokoła, wierzgały i stawały dęba, na pół oszalałe. Przez chwilę groziło niebezpieczeństwo, że poniosą Wiel- kiego Króla na łeb, na szyję, przez linie Aleksandra. Dariusz, w tej • W swoim liście do Antypatra jednak, napisanym zaraz po bitwie, Aleksander wspo- mina tylko: "Sam zostałem przypadkiem ranny sztyletem w Udo. Ale ten cios nie mial żadnych niepomyślnych skutków..." 213 DROGA DO ISSOS ciężkiej sytuacji zapominając o etykiecie, własnoręcznie chwycił za cugle. Znaleziono jakoś i przyprowadzono inny, lżejszy wóz. Wi- dząc, że lada moment dostanie się do niewoli, Wielki Król wdrapał się na niego i uciekł z pola walki. W tej samej chwili Aleksander otrzymał pilne wezwanie od fa- langi, która nadal grzęzła poniżej brzegu i była już w straszliwych opałach. Niewiele lepiej działo się na lewym skrzydle, gdzie Te- salowie Parmeniona mieli poważne kłopoty z ciężką jazdą perską prowadzoną przez Nabarzanesa i ledwie dotrzymywali jej pola. Widząc, że zarówno jego centrum, jak lewe skrzydło są tak zagro- żone, Aleksander nie miał innego wyboru, jak tylko odłożyć pościg za Dariuszem. To rozczarowanie musiało go przyprawić o prawdzi- wą furię; mimo to zareagował błyskawicznie i z druzgocącym skut- kiem. Obrócił całe swoje prawe skrzydło, uderzył klinem na flankę najemników i wypchnął ich z rzeki zadając im ciężkie straty. Kiedy kawalerzyści Nabarzanesa ujrzeli, jak posiekane jest ich centrum, i usłyszeli o ucieczce Wielkiego Króla, zawrócili konie i podążyli w jego ślad. Odwrót rychło zmienił się w pogrom. Nastąpił niewypowiedziany zamęt. Ludzie Nabarzanesa mieli ru- chy skrępowane ciężkimi zbrojami z metalowych łusek, Tesalowie nękali ich bezlitośnie. Perskie kontyngenty piechoty, które nie ode- grały poważniejszej roli w bitwie, uciekały już jak szalone w stronę bezpiecznych gór. Wielu piechurów stratowała ich własna jazda, a sami konni, naciskani od tyłu i przepychający się jeden przez drugiego w .pobliżu przełęczy, stanowili łatwy cel dla łuczników Aleksandra. Ptolemeusz zanotował później, że ze swoim szwadro- nem przebył jakiś głęboki potok jadąc po spiętrzonych ciałach po- ległych. Przekonawszy się, że falanga i Tesalowie są już bezpieczni, Alek- sander i jego hetajrowie rzucili się na łeb, na szyję w pościg za Dariuszem. Ale wszystko jakby się przeciw nim sprzysięgło. Był listopadowy wieczór, między piątą i szóstą, • zmrok już zapadał. Wielki Król miał nad nimi ponad pół mili przewagi. Co gorsza, drogę, jaką wybrał - prawdopodobnie szlak górski do Dortyol i Hassa - tarasowały teraz zdezorganizowane resztki armii impe- rium perskiego. Mimo tych trudności ścigający gnali przed siebie jakieś dwadzieścia pięć mil. Dopiero kiedy było już zupełnie ciem- no, Aleksander dał za wygraną i zawrócił. Ale i tak nie wracał z pu- stymi rękami. Dariusz bardzo szybko zostawił swój wóz i ruszył przez góry na koniu, porzucając królewski płaszcz i inne insygnia, 214 MACEDOŃCZYCY W OBOZIE DARIUSZA po których można by go było rozpoznać. Wszystko to, wraz z jego tarczą i łukiem, Aleksander znalazł i zatrzymał jako trofea. Tymczasem Macedończycy wpadli do obozu Dariusza i stwierdzi- li, że jest to istny raj dla poszukiwaczy łupów. Namioty były pełne naczyń ze złota i srebra, mieczy o rękojeściach wysadzanych dro- gimi kamieniami, inkrustowanych mebli, bezcennych dywanów. Mimo że większość taborów i skarbów odesłano wcześniej do Da- maszku, zwycięzcy i tak zebrali nie mniej niż 3000 talentów w zło- cie, a więc iście fantastyczny łup. Żołnierze Aleksandra odarli ze wszystkich kosztowności i okrutnie sponiewierali damy dworu per- skiego, które zgodnie ze zwyczajem towarzyszyły Dariuszowi w czasie wyprawy. Oszczędzili jedynie namiot Wielkiego Króla, a tak- że jego najbliższą rodzinę, którą umieszczono pod ścisłą strażą. Prawem zwycięzcy był to łup samego Aleksandra. Król wrócił do obozu około północy, okryty pyłem i wyczerpany po szaleńczej jeździe. Kiedy się wykąpał (w wannie Wielkiego Króla) i przebrał (w jedną z szat Wielkiego Króla, która musiała być dla niego o wiele za obszerna), wszedł do ogromnego namiotu Dariusza, oświetlonego jasno płonącymi pochodniami. Na stołach widniała złota królewska zastawa, przygotowywano bankiet dla uczczenia zwycięstwa. Wyciągnąwszy się na przepysznym łożu Aleksander zwrócił się do współbiesiadników i powiedział z ową dwuznaczną ironią, która cechuje wiele z jego zanotowanych wy- powiedzi: "A więc tak to, zdaje się, wygląda, kiedy się jest królem." Właśnie mieli rozpocząć ucztę, gdy z pobliskiego namiotu rozległy się lamenty i zawodzenia. Aleksander posłał służącego, żeby się do- wiedzieć, o co chodzi. Okazało się, że jeden z eunuchów z dworu Dariusza, ujrzawszy wóz Wielkiego Króla i monarsze insygnia, do- szedł do wniosku, że jego władca nie żyje; teraz matka, żona i dzie- ci opłakiwały Dariusza. Aleksander pośpieszył wyjaśnić nieporozu- mienie. Z początku chciał użyć do tej misji Mitrynesa, jako Persa. Zwrócono mu jednak uwagę, że widok zdrajcy (Mitrynes poddał Sardes, a obecnie współpracował z Macedończykami) może jeszcze bardziej zdenerwować panie. Wysłał więc Leonnatosa, członka gwar- dii przybocznej i swojego bliskiego przyjaciela. Kiedy Leonnatos wraz ze strażą pojawił się u wejścia do namiotu królowej matki, jej służebnice wbiegły do środka krzycząc wniebo- głosy. Pomyślały od razu, że wszystkie branki mają być zgładzone i że oto nadchodzi pluton egzekucyjny. Gdy poseł, nieco zakłopota- ny, wszedł do namiotu, żona i matka Dariusza rzuciły mu się do nóg 215 UHUUA Ut> ISSOS i prosiły o pozwolenie pochowania ciała ich władcy, nim same um- rą. Leonnatos zapewnił przez tłumacza, że nie mają się czego oba- wiać. Dariusz żyje; a ponadte Aleksander nie walczył przeciw nie- mu powodowany osobistą wrogością, lecz "rozpoczął sprawiedliwą wojnę o panowanie nad Azją". Wszystkie one zachowają swoje ty- tuły i insygnia godne ich królewskiej godności, a także dostaną to, co otrzymywały od samego Dariusza. Jak słusznie pisze Tam, "póź- niejsi autorzy niestrudzenie rozpisywali się na temat potraktowania tych dam przez Aleksandra; ich peany na cześć jego postępowania rzucają jasne światło na to, co przypuszczano, że zrobi". Z drugiej strony jest mało prawdopodobne, by ta szlachetność by- ła podyktowana wyłącznie altruizmem. Aleksander nauczył się bar- dzo wiele od Arystotelesa o obyczajach i religii Persów. Na pewno wiedział, że w dynastii Achemenidów dziedziczenie tronu zależało w znacznej mierze od udowodnienia następstwa po kądzieli; dlatego między innymi królowa matka była tak wpływową postacią w dy- nastycznej polityce Persów. Nic dziwnego, że dobrze potraktował rodzinę Dariusza: dawało mu to wyjątkową zupełnie szansę zalega- lizowania - we właściwej chwili - swojej pozycji jako uzurpato- ra. Współczucie, jakie im okazał, było nie tylko chwalebne, lecz również mądre politycznie. Po powrocie do obozu z długiego pości- gu powiedział do jednego ze swych towarzyszy: "Chodźmy obmyć się z bitewnego potu w wannie Dariusza" - tylko po to, żeby nie zapomnieć, że ta wanna nie należała już do Dariusza, lecz do niego. To samo, a fortiori, dotyczyło owych niezwykle cennych zakładni- czek. Issos było zwycięstwem wielkim, ale bynajmniej nie rozstrzyga- jącym. Pomogło Aleksandrowi wyplątać się z bardzo niebezpiecznej sytuacji. Przyniosło mu upragnione łupy i miało ogromną wartość propagandową. Ale ponad 10 000 greckich najemników zdołało uciec, i to w zupełnym porządku, by stworzyć grecki zalążek nowej armii perskiej; prowincje wschodnie, jak na przykład Baktria, były nienaruszone; a co najważniejsze, dopóki Dariusz pozostawał na wolności, nie mogło być mowy o zakończeniu wojny. PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI Dariusz gnał bez wytchnienia przez wiele godzin w całkowitej ciemności, pędził po wyboistych górskich drogach z garstką zaled- wie oficerów sztabu i służby, zdecydowany przed świtem powięk- szyć jak najbardziej przestrzeń między sobą i Aleksandrem. Naza- jutrz rano przyłączyły się do niego inne luźne grupy uciekinierów, a także około 4000 najemników greckich. Z tą naprędce skleconą armią pognał dalej na wschód, nie zwalniając ani na chwilę, aż przekroczył Eufrat i dotarł do Babilonu. Wielki Król był w tym mo- mencie straszliwie przerażony. Najwyraźniej spodziewał się, że Aleksander już za kilka dni będzie się dobijać do bram Babilonu, a jego własne rozgromione oddziały nie zdołałyby stoczyć jeszcze jednej bitwy. Administracja imperium była całkowicie zdezorgani- zowana; większość członków królewskiej Rady Przyjaciół pełniła także funkcje dowódców korpusu i tylko czas mógł pokazać, gdzie się znajdują. Dariusz nie miał zatem innego wyboru, jak tylko działać samo- dzielnie. Skoro w najbliższej przyszłości nie może walczyć - zde- cydował - musi spróbować dyplomacji. Tak więc, niewątpliwie pełen złych przeczuć, zbiegły władca Azji zredagował memoriał do Aleksandra proponując warunki pokoju. Jego oferta, jak zaraz zo- baczymy, była wyjątkowo wielkoduszna: nie przyszło mu na pewno do głowy, że przeciwnik może ją z miejsca odrzucić. Nie znał jesz- cze całego zasięgu - ani całej siły - ambicji Aleksandra. 217 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI Następnego ranka po bitwie Aleksander w towarzystwie swego alter ego Hefajstiona osobiście odwiedził kobiety z rodziny Dariu- sza. Obaj mieli na sobie proste macedońskie tuniki; Hefajstion był wyższy i przystojniejszy. Królowa matka Sisygambis wzięła go oczy- wiście za Aleksandra i błagalnie rzuciła mu się do nóg. Kiedy jedna ze służebnic zwróciła jej uwagę na pomyłkę, królowa bardzo się zmieszała, ale mimo to odważnie "zaczęła od nowa i złożyła głęboki ukłon Aleksandrowi". Król przerwał jej przeprosiny mówiąc: "Nie szkodzi, matko; nie pomyliłaś się. On też jest Aleksandrem." Póź- niej osobiście potwierdził wszystkie przyrzeczenia, które przekazał już przedtem przez Leonnatosa: zobowiązał się nawet wyposażyć córki Dariusza i wychować sześcioletniego syna Wielkiego Króla z wszystkimi honorami należnymi jego królewskiemu rodowi. Dzie- cko nie bało się go ani trochę: kiedy Aleksander przywołał je do siebie, chłopiec podszedł natychmiast i objął króla za szyję, żeby go pocałować. Aleksandra bardzo wzruszył ten gest: jaka szkoda, powiedział do Hefajstiona, że ojcu brak odwagi i opanowania syna. Następnie swoim zwyczajem odwiedził rannych i wyprawił oka- zały pogrzeb poległym, połączony z uroczystą defiladą całej armii. Ci, którzy wyróżnili się w czasie bitwy, otrzymali odznaczenia. Balakros, syn Nikanora, został mianowany satrapą Cylicji, nato- miast wakujące po Harpalosie stanowisko skarbnika i głównego kwa- termistrza Aleksander rozdzielił między Filoksenosa i Kojranosa. Do ich obowiązków należał nadzór nad mennicami (w Cylicji i My- riandros, potem jeszcze w Arados, Byblos i Sydonie), w których Aleksander zaczął teraz, już regularnie, bić własne monety. Macedończycy rozkoszowali się pierwszym prawdziwym zetknię- ciem z orientalnym przepychem: w obozie Dariusza (mimo że cięż- ki bagaż został wcześniej przesłany do Damaszku) były łupy prze- chodzące ich najśmielsze marzenia. Sam Aleksander mógł gardzić tymi świecidełkami, ale jego oficerowie i żołnierze mieli inne gusty. Od tej chwili ich zamiłowanie do dobrego życia stale wzrastało. Po nieomal spartańskich trudach żywota w Macedonii aż nazbyt łatwo zaczęli się pławić w ostentacyjnym przepychu. Jeden z oficerów kazał ozdobić sobie buty srebrnymi gwoździami. Inny przyjmował żołnierzy siedząc na dywanie z królewskiej purpury. Dobrali się także do licznych perskich konkubin i kobiet towarzyszących woj- sku, które powiększyły szeregi armii Aleksandra w jej dalszym mar- szu w głąb Azji. Niekiedy było to dość problematyczne dobrodziej- stwo. Antygona, dziewczyna, którą syn Parmeniona Filotas wziął so- 218 PACYFIKACJA WYBRZEŻA FENICKIEGO bie za kochankę, została później przekupiona i dostarczała informa- cji o jego prywatnych rozmowach. Ale trudno się dziwić, że Ma- cedończycy, jak mówi Plutarch, przypominali teraz "psy tropiące bogactwa Persów". Po tej bitwie, powiedział im przecież Aleksander, "pozostanie już tylko ukoronować ich trudy panowaniem nad Azją". W rzeczywi- stości okazało się, że ten program można rozciągać w nieskończo- ność. Jeżeli spodziewali się szybkiego pościgu za Dariuszem, nowe- go podziału łupów i triumfalnego powrotu do domu, czekało ich gorzkie rozczarowanie. W tej decydującej fazie całej kampanii Alek- sander musiał niezwykle starannie obmyśleć przyszłą strategię. Ar- mia perska, którą pokonał, nie była bynajmniej całkowicie zniszczo- na ani też nie reprezentowała ostatnich rezerw ludzkich, jakimi roz- porządzał Dariusz. Jej resztki rozsypały się na cztery strony świa- ta. Część rozbitków, między innymi kawaleria, skierowała się- na północ od Taurusu i prędzej czy później musiała przeciąć wątłe linie komunikacyjne Aleksandra w Anatolii. Prowincje wschodnie pozo- stały nie naruszone: ich kontyngentów w ogóle nie było pod Issos, a właśnie z nich Dariusz miał zamiar utworzyć trzon swojej nowej armii. Nikt na razie nie potrafił dokładnie ustalić, dokąd udał się Wiel- ki Król, Aleksander zaś nie zamierzał wplątać się w ryzykowną par- tyzantkę po dzikich pustkowiach Azji w pogoni za nieuchwytnym wrogiem. Ponadto flota fenicka nadal krążyła swobodnie i Persja wciąż jeszcze panowała nad większą częścią Morza Egejskiego. Zwy- cięstwo pod Issos musiało niewątpliwie wywrzeć znaczne wrażenie w państwach greckich, ale jego efekt łatwo było przecenić. Sy- tuacja w Azji Mniejszej była wciąż bardzo płynna i Aleksander pa- miętał o tym ustalając strategię na najbliższy okres. Był tylko je- den sposób ostatecznego zmiażdżenia Dariusza: sprowokować go do drugiej regularnej bitwy - i to takiej, w której użyte zostaną wszy- stkie siły imperium perskiego. Dlatego Aleksander postanowił - bardzo chytrze! - zająć się na razie innymi sprawami. Wielki Król odznaczał się tak niezmierną pychą, że nie powinno być trudno zmu- sić go do ostatecznej rozgrywki, kiedy nadejdzie właściwy moment. Teraz należało dać mu dosyć czasu, żeby mógł zreorganizować i wzmocnić swoją rozbitą armię. Odpowiadało to zresztą planom Aleksandra: kiedy Dariusz będzie ^jęty tymi przygotowaniami, on sam - nie niepokojony żadnymi próbami oporu - zdoła doprowadzić do końca swój zamiar pacyfi- 219 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI kacji fenickiego wybrzeża. Jak zwykle nie tracił czasu. Zaledwie w kilka dni po bitwie pod Issos armia macedońska zwinęła obóz i ruszyła wzdłuż wybrzeża do Syrii. Przed wymarszem Aleksander zdobył się na wielkoduszny gest, umarzając pięćdziesiąt talentów po- zostałych jeszcze do zapłacenia z grzywny, którą nałożył na Soloj. Wiedział, że i tak będzie miał dość kłopotów na tyłach, więc nie chciał dodatkowo psuć ludziom krwi bez potrzeby. Poza tym mógł już teraz pozwolić sobie na taką wielkoduszność, kiedy mu na tym zależało. Z Myriandros armia macedońska pomaszerowała na południe sta- rą drogą fenicką: najpierw w głąb kraju doliną Orontesu - gdzie król zostawił Menona jako zarządcę Celesyrii - a następnie wzdłuż wybrzeża, przez Gabala (Dżebleh) i Paltos (Arab el-Melik) w kie- runku Maratos i umocnionej przybrzeżnej wysepki Arados. Mara- tos mogło sprawić Aleksandrowi niemało kłopotu. Ale i tym razem szczęście mu dopisało. Książęta Fenicji i Cypru zebrali swoje eska- dry i pożeglowali na zachód, żeby wesprzeć Farnabazosa na Morzu Egejskim. Wśród nich był władca Maratos, który przekazał synowi Stratonowi rządy nad miastem na czas swojej nieobecności. Przy prawie zupełnie opustoszałym garnizonie i braku okrętów wojen- nych Straton mógł zdziałać niewiele w razie ataku z zewnątrz. Usły- szawszy o zbliżaniu się Macedończyków zdecydował, że opór na nic się nie zda. Wyjechał więc na spotkanie Aleksandra, który łaskawie przyjął dar w postaci złotego wieńca - wraz z formalnym podda- niem Maratos, Arados i wszystkich podległych terytoriów w głębi lądu, aż do Mariamne. To ostatnie miasto było najcenniejszym na- bytkiem. Nie tylko bowiem panowało nad wspaniałym krajem rol- niczym, ale leżało na ważnej drodze karawanowej do Palmiry i Ba- bilonu. Kiedy Aleksander dotarł do Maratos, oczekiwali go tam dwaj po- słowie perscy z propozycjami Dariusza w sprawie zawieszenia broni. Wielki Król uroczyście wywodził, że Filipa i Artakserksesa łączyła przyjaźń i sojusz; że Filip dopuścił się aktów agresji przeciwko na- stępcy Artakserksesa, Arsesowi; że sam Aleksander przewrotnie na- jechał Azję, gwałcąc "tę dawną przyjaźń". On, Dariusz, jedynie bro- nił swego kraju i jego suwerenności. Bitwa skończyła się tak, "jak było wolą któregoś z bogów". Jeżeli Aleksander odda mu żonę, matkę i dzieci, gotów jest zapłacić odpowiedni okup. Ponadto, jeżeli Alek- sander zgodzi się zawrzeć z Persją traktat przyjaźni i przymierza, Wielki Król odstąpi mu "ziemie i miasta Azji na zachód od rzeki 220 DARIUSZ PROPONUJE ZAWIESZENIE BRONI Hałys". Dariusz ofiarowywał mu właściwie to wszystko, co pragnął zdobyć Filip - "Azję od Cylicji po Sinope", jak się wyraził Isokra- tes. Aleksander znalazł się w nieco delikatnej i kłopotliwej sytuacji. Gdyby ujawnił na radzie wojennej warunki Wielkiego Króla, Par- menion i cała stara gwardia wysunęliby nieodparty argument, że krucjata perska osiągnęła już wszystkie swoje cele i należy bez zwłoki przyjąć tę ofertę. Ale ambicje Aleksandra znacznie przera- stały ten tak skromny cel. Zadowolić go mogło już tylko jedno: oba- lenie Dariusza i objęcie po nim roli pana Azji - dziedzica, prawem podboju, tronu i imperium Achemenidów. Dla osiągnięcia tego celu było rzeczą konieczną, by propozycje perskie zostały odrzucone. Dla- tego Aleksander zataił oryginalny dokument i sfabrykował wersję zastępczą, nie tylko utrzymaną w tonie obrażliwej arogancji, lecz - co ważniejsza - nie zawierającą żadnej wzmianki o ustępstwach terytorialnych. Nic dziwnego, że rada odrzuciła ją bez zastanowienia. Wówczas Aleksander zredagował odpowiedź, rozpoczynając bar- dzo wyniośle: "Król Aleksander do Dariusza." Potraktował w niej Wielkiego Króla jak zwykłego uzurpatora, który spiskował z Ba- goasem, pragnąc zdobyć tron "niesprawiedliwie i bezprawnie". Od- grzebywał wszystkie stare zarzuty przeciwko Kserksesowi i jego następcom. Oskarżał Dariusza o spowodowanie zabójstwa Filipa (co nie było prawdą) i utrzymywanie antymacedońskiej piątej kolumny w Grecji (co było prawdą). Twierdził, że jest skłonny wydać królo- wą matkę oraz żonę i dzieci Dariusza bez okupu - pod warun- kiem, że sam Dariusz stanie przed nim w pokorze jako błagalnik. Ale najbardziej godne uwagi są ostatnie słowa: W przyszłości - pisał - każda wiadomość, jaką zechcesz mi przy- słać, ma być adresowana do Króla Wszechazji. Nie pisz do mnie jak do równego sobie. Wszystko, co posiadasz, jest teraz moje; więc jeżeli będziesz czegoś potrzebował, zawiadom mnie o tym we wła- ściwy sposób, bo inaczej postąpię z tobą jak ze zbrodniarzem. Jeżeli natomiast pragniesz wadzić się o tron, stań do walki, a nie ucie- kaj. Gdziekolwiek się ukryjesz, bądź pewny, że cię odszukam. Poseł, który miał doręczyć owo zjadliwe przesłanie, otrzymał su- rowy zakaz "rozmowy na jakikolwiek temat"; była to konieczna ostrożność. Jeżeli list Aleksandra ujawnia, jak daleko sięgały teraz jego am- bicje, to zdradza również bardzo głęboką intuicję psychologiczną. Te groźby nie były w tym momencie niczym innym jak potężnym, 221 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI choć przemyślanym, blefem; a jednak mogły popchnąć Dariusza - którego prestiż fatalnie już ucierpiał - do zrobienia jedynej rze- czy, jaka pozwoliłaby Aleksandrowi spowodować jego ostateczny upadek, a mianowicie do • wystawienia nowej wielkiej armii i do jeszcze jednej próby sił z Macedończykami. Co chłodniejsze głowy w Suzie musiały zdawać sobie sprawę, że sukces zależy właśnie od unikania takiej bezpośredniej konfrontacji; lecz w grę wchodził te- raz honor i prestiż. Z drugiej strony już to, że Dariusz proponuje oddanie Azji Mniejszej, wskazywało, jak potężnym wstrząsem oka- zała się dla niego bitwa pod Issos. Był to pomyślny omen dla wszel- kich przyszłych rokowań, jakie mógł podjąć Aleksander. Otrzymawszy taką odpowiedź, Dariusz natychmiast zaczął pla- nować nową kampanię. Prowincje wschodnie miały znaczne i nie naruszone rezerwy ludzkie. Potrzebował tylko czasu na ich wyko- rzystanie. Jednocześnie rozpatrzono ponownie dawny wniosek Mem- nona, by przenieść wojnę do Europy - odłożony chwilowo ad acta za sprawą naczelnego dowództwa armii perskiej. Sądzono, że jeżeli Dariuszowi uda się przeciąć linie komunikacyjne Aleksandra w Azji Mniejszej, zdobyć całkowitą kontrolę nad Hellespontem oraz na- mówić państwa greckie do powszechnego powstania przeciw Anty- patrowi, pozycje armii macedońskiej staną się właściwie nie do utrzymania. W ten sposób - kalkulował Wielki Król - można by zmusić Aleksandra do odwrotu bez jeszcze jednej walnej bitwy. W najgorszym wypadku on, Dariusz, zdobyłby sporo cennego czasu na odbudowanie zniszczonej armii. Dlatego wydał rozkaz stawiający w stan pogotowia wszystkich dowódców na wodach Jonit. Kampania na Morzu Egejskim straci- ła rozmach - czemu trudno się dziwić - po bitwie pod Issos; te- raz jednak, w wyniku dyrektywy Dariusza, ponownie uzyskała bez- względny priorytet. Farnabazos (który odbił Milet oraz Halikarnas i wykorzystywał obecnie to miasto jako kwaterę dla swoich opera- cji) zdążył już skomunikować się prywatnie z królem Sparty Agi- sem, bardzo aktywnie przygotowującym nacjonalistyczną rewoltę. Otrzymawszy rozkaz Dariusza wezwał Spartanina do Halikarnasu, po czym odesłał go do domu, dając mu perskie okręty, perskie złoto ("by zmienić sytuację w Grecji na korzyść Dariusza") i nie mniej niż 8000 najemników, którzy po bitwie zdołali się przedostać z Issos do Kani.* Wtedy też port na przylądku Tajnaron (w dzisiejszym * Co najmniej 4000 najemników przyłączyło się do Dariusza w Babilonie l było już gotowych do służby. Po Issos jeszcze 12 000 wycofało się we wzorowym porządku ł tor- 222 MARSZ PARMEMIONA DO DAMASZKU okręgu Mani) został przeznaczony na miejsce lądowania i ośrodek werbunkowy dla ochotników. Jednocześnie - także na rozkaz Da- riusza - wyprawiono inne siły najemne, które miały odzyskać ob- szar Hellespontu. W Azji Mniejszej Persowie zdobyli ponownie sporo znaczniejszych miast (nasze źródła nie wymieniają ich nazw). Co najważniejsze, jednostki, które uciekły na północ od Taurusu - wśród nich do- borowe oddziały jazdy pod wodzą Nabarzanesa - wznieciły teraz powszechne powstanie w Kapadocji i Paflagonii. Jak widzieliśmy, linie komunikacyjne Aleksandra biegły wąską arterią przez Kelaj- naj. Przy pomocy plemion górskich - jak przypuszczał Dariusz - całkowite zamknięcie tego "wąskiego gardła" nie powinno potrwać zbyt długo. Antygen Jednooki, którego Aleksander zostawił jako zarządcę środkowej Anatolii, odczuwał groźny brak żołnierzy. Gdy- by Aleksander został odcięty od Europy, mógłby się okazać nieco bardziej skłonny do dyskusji. Było to jednak (chociaż Dariusz nie mógł tego wiedzieć) zupełnie fałszywe założenie. Aleksander już w Gordion podjął zasadniczą decyzję: Grecję i Macedonię można w ostateczności poświęcić. Zwycięstwo pod Issos mogło tylko umo- cnić taką postawę. Tymczasem Parmenion dostał - jak już nieraz - niezwykle uciążliwe i niebezpieczne zadanie, a jednocześnie całkiem niewy- starczające środki, by je należycie wykonać. Nazajutrz po bitwie pod Issos otrzymał następujące rozkazy: miał pomaszerować przez Celesyrię na Damaszek, przyjąć kapitulację miasta i zabezpieczyć tabory Wielkiego Króla. Poza jazdą tesalską nie dano mu żadnych doborowych oddziałów i odczuwał zrozumiały niepokój. Nadcho- dziła zima: jeżeli obywatele Damaszku zdecydują się zamknąć bra- my i stawić czoło oblężeniu, będzie po wszystkim! Kolumna z tru- dem posuwała się przez śnieżycę. Nawet kiedy śnieg przestawał pa- dać, ziemia była zmarznięta i pokryta szronem. Panował przejmujący sownymi marszami wzdłuż wybrzeża tenieklego dotarło do Tripolis, gdzie flota, która przywiozła ich z Morza Egejskiego, stała jeszcze na kotwicy. Załadowali się na tyle okrętów, ile im było potrzeba, spalili pozostałe, żeby nie wpadły w ręce Aleksandra, l odpłynęli. Macedoński renegat Amyntas zabrał 4000 na Cypr, gdzie opanował kilka lo- kalnych garnizonów, a stamtąd do Egiptu; tam cały ten korpus, razem z Amyntasem, został wybity do nogi przez perską załogę Memfis. Jest to jedyny wypadek masowej dezercji Greków w służbie Dariusza. (Amyntas, jako Macedończyk, należał do odręb- nej kategorii.) Większość pozostała lojalna do samego końca, nawet kiedy stato się lasne, że Wielki Król jest skazany na klęskę. 223 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI ' chłód. Ale kiedy byli o cztery dni marszu od miasta, nadszedł list od gubernatora, który pisał, że "Aleksander powinien szybko przy- słać jednego ze swoich generałów z niewielkim oddziałem, aby mógł im przekazać to, co Dariusz zostawił pod jego opieką". Pod pretekstem, że mury i fortyfikacje Damaszku są zbyt znisz- czone, żeby wytrzymać natarcie, gubernator zarządził powszechną ewakuację - tak ustalając jej termin, by skarby, tabory i co zna- komitsi jeńcy wpadli w ręce Parmeniona. Wszystko poszło zgodnie z planem. Macedończycy natknęli się na długą kolumnę uciekinie- rów z trudem brnących przez śnieg (było tak zimno, że tragarze niosący skarby otulili się w złoto-purpurowe szaty Dariusza). Ka- waleria tesalska ruszyła do szarży. Tragarze i uzbrojeni konwojen- ci uciekli porzucając w śniegu skarby króla perskiego: monety, zło- te ozdoby, uprzęże wysadzane drogimi kamieniami, wozy. Wszystko to zostało starannie spisane przez Parmeniona w specjalnym inwen- tarzu, który przygotował dla Aleksandra. Było tam 2600 talentów monet i 500 funtów przedmiotów z kutego srebra. Łączna waga złotych pucharów wynosiła około 4500 funtów, a więc - jeżeli zaufać naszym źródłom - ponad dwie tony; puchary wysadza- ne klejnotami ważyły łącznie 3400 funtów. Poza tym wzięto do niewoli cały dwór Dariusza: na liście figurowało, między innymi, 329 nałożnic (wszystkie z wykształceniem muzycznym), 277 dostaw- ców oraz 17 podczaszych. Inni jeńcy, chociaż mniej egzotyczni, mie- li większą wartość polityczną: byli to różni perscy dygnitarze, żony i dzieci dowódców i krewnych Dariusza, a także wdowa po Memno- nie, córka Artabazosa, Barsine. Co najbardziej godne uwagi, znaleźli się tam także posłowie z Teb, Sparty i Aten. Parmenion posłał Aleksandrowi szczegółowy raport w tej spra- wie, a wraz z nim misternie wykonaną i bogato wysadzaną klejno- tami szkatułkę ze złota, powszechnie uznaną za najcenniejszy objet d'art w kolekcji Dariusza. (Aleksander - rzecz charakterystyczna - woził w niej potem swój egzemplarz Iliady.) Jakie dalsze instrukcje ma dla niego król? - zapytywał. Odpowiedź Aleksandra była zwię- zła i rzeczowa. Polecił Parmenionowi zorganizować obronę Celesyrii i współpracować przy tym z nowym gubernatorem, Menonem. Skar- by Dariusza miały pozostać pod strażą w Damaszku, wziętych do niewoli posłów należało odesłać do Maratos na przesłuchanie. Par- menion został także upoważniony do bicia monet macedońskich w damasceńskiej mennicy. W swoim raporcie pytał, jak należy postą- pić z dwoma Macedończykami oskarżonymi o zgwałcenie żon na- 224 ALEKSANDER WITANY W SYDONIE jemników. Jeżeli są istotnie winni, odpisał Aleksander, mają być "zgładzeni niby dzikie bestie zrodzone, by niszczyć ludzi". W tym samym liście poinformował Parmeniona - może nieco zbyt natarczywie - że ani nie widział, ani nie pragnie oglądać żony Dariusza i nie pozwoli nikomu nawet wspomnieć w swojej obecno- ści o jej urodzie (zapewne owego ranka po bitwie była zakwefiona). Dalej określił harem Wielkiego Króla jako, na ogół, "mękę dla oczu". Parmenion, który, zdaje się, miał bardzo subtelne poczucie humoru, odesłał Aleksandrowi, zgodnie z jego żądaniem, trzech wziętych do niewoli ambasadorów; ale posłał mu także Barsine, mającą wówczas około czterdziestu lat, która otrzymała nie tylko wychowanie godne perskiej arystokratki, lecz i nienaganną edu- kację grecką. Ten eksperyment (jeżeli wierzyć Arystobulosowi) okazał się wyjątkowo udany - mimo że hipotetyczny syn z tego związku jest najczęściej uważany za postać czysto fikcyjną. W początkach stycznia 332 roku Aleksander wyruszył z Mara- tos. Byftlos poddało się bez trudności. Macedończycy powędrowali dalej na południe wzdłuż wybrzeża, przez Nahr el-Kalb, gdzie ich poprzednicy z Babilonu, Asyrii i Egiptu, podróżując do wielkiego portu w Sydonie, wykuli napisy w skałach. Mieszkańcy Sydonu serdecznie powitali Aleksandra - z nienawiści do Dariusza i Per- sów, jak mówi Arrian; ale decydującym czynnikiem musiała być odwieczna rywalizacja między Sydonem i Tyrem, położonym zale- dwie kilka mil dalej na wybrzeżu. Sydończycy obalili panującego księcia (zdaje się, że został stracony) i powierzyli Aleksandrowi mia- nowanie następcy. Król, jaik słyszymy, poprosił swego przyjaciela Hefajstiona, żeby wybrał odpowiedniego kandydata. Wybór He- fajstiona padł na potomka bocznej linii rodziny królewskiej, obecnie , zubożałego i trudniącego się uprawą warzyw. Ten to człowiek, Abdalonymos - jego fenickie imię znaczy "słu- ga bogów" - wstąpił istotnie na tron, a starożytni moraliści nie- zmordowanie przytaczali jego dzieje jako klasyczny przykład "nie- wiarygodnych przemian, jakie może przynieść Fortuna". (Aleksan- der niewątpliwie liczył, że dzięki tak niespodziewanemu wywyższe- niu Abdalonymos będzie się zawsze uważał za zobowiązanego do posłuszeństwa wobec swego "boskiego" dobroczyńcy.) Abdalony- mos ma jeszcze inny tytuł do sławy: to on później kazał wykonać "Sarkofag Aleksandra", obecnie znajdujący się w Stambule, ze sce- nami bitwy i polowania. Przedstawiają one nie tylko samego Alek- sandra, lecz według wszelkiego prawdopodobieństwa (chociaż iden- 225 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI tyfikacja jest tu dyskusyjna) także Hefajstiona i Parmeniona. Szcze- gólnie interesującą cechą tych płaskorzeźb - podobnie zresztą jak monet, które Aleksander zaczął teraz bić w starodawnej mennicy Sydonu (działającej od 475 roku p.n.e.) - jest przedstawienie króla w postaci młodego Heraklesa, jako krzepkiego, pięknego młodzieńca w tradycyjnym heraklejskim hełmie z lwiej skóry na głowie. Nie brakło na to precedensów w tradycji macedońskiej: argeadz- cy monarchowie często uważali za korzystne podkreślać, że wywo- dzą się od Heraklesa. Ale nowe złote statery i srebrne dekadrachmy Aleksandra wykazują znamienne różnice. Zdobywca jest na nich przedstawiony z Nike, boginią zwycięstwa, która trzyma wieniec w wyciągniętej dłoni; również węża z wcześniejszych emisji zastąpił gryf z głową lwa. Co więcej, Heraklesa utożsamiano na ogół z fe- nickim bogiem Melkartem. Aleksander nie mógł już chyba nadać swej władzy nad Wschodem bardziej jednoznacznego charakteru; w rzeczy samej ta przemyślna kampania propagandowa na temat Heraklesa rzuca ciekawe światło na wydarzenia następnych kilku dni. Z Sydonu Aleksander ruszył na południe w stronę Tyru, najpo- tężniejszego portu wojennego i handlowego od Cylicji po Egipt. Gród wznosił się na skalistej wyspie odległej o pół mili od brzegu, a chroniły go ogromne mury, od strony lądu sięgające 150 stóp .wysokości. Kiedy armia była już blisko, na powitanie Aleksandra wyszła grupa posłów, wśród których znalazł się syn króla, niosąc jak zwykle złoty wieniec i zapewniając o wierności i posłuszeństwie. Jednakże ta ich gościnność okazała się bardzo zwodnicza. Nie za- mierzali poddać się Macedończykom: przeciwnie, chcieli utrzymać tę wyspiarską fortecę dla Dariusza i floty fenickiej. Jeśli uda się uniknąć kłopotów za pomocą jakiegoś dyplomatycznie przeprowa- dzonego przekupstwa, to tym lepiej (ogromne zapasy żywności, ja- kie przywieźli w darze, mogły przynajmniej powstrzymać tych nie- okrzesanych i niepożądanych gości od plądrowania okolicznych wsi). Ale nie byli skłonni do kompromisu. Jeżeli Aleksander okaże się uparty, niech ich oblega. Przetrzymali już niejedno oblężenie - a ci Macedończycy nie mają nawet floty. Ponadto, im dłużej zatrzymają Aleksandra, tym więcej czasu będzie miał Dariusz na mobilizację nowej armii i operacje w Azji Mniejszej. Aleksander zorientował się natychmiast, że Tyryjczycy są "ra- czej skłonni zawrzeć z nim przymierze niż poddać się jego władzy". Podziękował wysłannikom za dary, a następnie z niezmierną uprzej- 226 TYRYJCZYCY CHCĄ STAWIĆ OPÓR mością oświadczył, że jako potomek Heraklesa byłby zachwycony mogąc odwiedzić wyspę i złożyć ofiarę bogowi Melkartowi w jego świątyni. Tyryjczycy doskonale zdawali sobie sprawę, że Herakles jest utożsamiany z Melkartem, a prawdopodobnie wiedzieli rów- nież, że Aleksander chętnie by to wykorzystał dla własnych celów. Był to okres dorocznych uroczystości ku czci Melkarta, które przy- ciągały wielu gości, zwłaszcza z Kartaginy. Przystać na żądanie Aleksandra równałoby się uznaniu go za prawowitego władcę. (Je- żeli mają tu zastosowanie inne paralele z Bliskiego Wschodu, prawo' składania ofiar Melkartowi w czasie tych uroczystości było wyłącz- nie prerogatywą monarchy.) Tak więc posłowie z czarującą sta- nowczością odrzekli, że to niestety wykluczone. Jest jednak druga świątynia, wcale nie gorsza: na lądzie, w Starym Tyrze. Może chciał- by tam złożyć ofiarę? Nie mają zamiaru go obrażać, dodali; zacho- wują jedynie ścisłą neutralność. Póki trwa wojna, nie wpuszczą do miasta ani Persów, ani Macedończyków. Wobec tak oczywistych wykrętów temperament Aleksandra, za- wsze niezbyt zrównoważony, wziął górę nad jego spokojem. Wpadł w straszliwą furię i natychmiast odprawił wysłanników nie szczę- dząc okrutnych pogróżek. Wróciwszy do miasta doradzili swemu rządowi, aby dobrze się zastanowił, nim rzuci rękawicę tak potęż- nemu przeciwnikowi. Jednakże Tyryjczycy bezgranicznie ufali swoim zarówno naturalnym, jak ręką ludzką wzniesionym umocnie- niom. Kanał między Tyrem i lądem stałym miał ponad dwadzieścia stóp głębokości, często szalały po nim gwałtowne południowo-za- chodnie wiatry. Mieszkańcy byli przekonani, że ich fortyfikacje oprą się najpotężniejszym taranom, jakie istnieją na świecie. Mury miasta wznosiły się prostopadle nad morzem: jak ma się na nie dostać armia bez okrętów? Artyleria nabrzeżna nie mogła nic zdzia- łać na tę odległość. Tyryjczycy zdecydowali się stawić opór, a pod- trzymywali ich w tym goście z Kartaginy, przyrzekając znaczne po- siłki. Nawet Aleksander, jak się wydaje, zaczął przemyśliwać, czy war- to wikłać się w tak ryzykowne przedsięwzięcie - może dlatego, że jego oficerowie nie okazywali zbyt wielkiego entuzjazmu. Wy- słał więc do Tyru heroldów, nalegając na pokojowe załatwienie sporu. Ale Tyryjczycy, którzy niesłusznie uznali ten krok za ozna- kę słabości, zabili heroldów i wyrzucili ich ciała za mury. To bez- myślne okrucieństwo miało przynajmniej jeden pozytywny skutek, a mianowicie przyniosło Aleksandrowi solidarne votum zaufania 227 ALEKSANDER POSTANAWIA ZDOBYĆ TYR ze strony jego sztabu. Mowa, jaką teraz wygłosił (przekazana in extenso przez Ptolemeusza, który tam był obecny), wskazuje na doskonałą ocenę sytuacji strategicznej. Mówiono przedtem o po- zostawieniu garnizonu w Starym Tyrze, aby "kontrolować" wyspę, i dalszym marszu do Egiptu. Inni chcieli całkowicie zrezygnować z Femcji i kontynuować polowanie na Dariusza. Ale jedno i dru- gie - oświadczył Aleksander - jest wykluczone, dopóki Tyr po- zostaje potencjalną bazą dla floty Wielkiego Króla. Kiedy jednak Macedończycy zdobędą panowanie we wschodniej części Morza Śródziemnego, Egipt nie będzie w ogóle stawiać oporu; wtedy zaś, skoro zarówno Egipt, jak Fenicja znajdą się w ich rękach, będą mogli ruszyć na Babilon.* Tego rodzaju argumenty przekonały może wyższych oficerów Aleksandra, natomiast prości żołnierze nie dbali ani odrobinę o stra- tegię. Oni widzieli tylko jedno: pracę, jaką będą musieli wykonać i na jaką nie mieli najmniejszej ochoty. Aleksander już im powie- dział, że zamierza dostać się do Tyru usypując groblę przez cieśni- nę. Popatrzyli raz i drugi na głęboki, smagany wichrem kanał, na potężną fortecę po drugiej stronie, wreszcie na artylerię, którą ich przeciwnicy już wciągali na mury. Nigdy chyba brak floty wojen- nej nie wydawał się tak oczywistą i trudną do pokonania przeszko- dą. Pół mili grobli przez taką wodę? Tym razem król żąda zbyt wiele. Jednakże Aleksander - który, jak mówi Kurcjusz, "umiał wpływać na umysły swoich żołnierzy" - ogłosił teraz, że ujrzał we śnie Heraklesa stojącego na murach Tyru i dającego mu znak dło- nią. Arystander wyjaśnił to w ten sposób: miasto zostanie zdobyte, ale dopiero po trudaeh godnych samego Heraklesa; wniosek był dość oczywisty. Przezwyciężywszy wreszcie całą opozycję Aleksander przystąpił do operacji, która miała się okazać najdłuższą i najbardziej uciążli- wą w całej jego karierze. Najpierw zburzył Stary Tyr, żeby zdobyć kamień na fundamenty, a także gruz. W głąb lądu, doliną Bekaa, wysłano oddział pionierów po budulec, zwłaszcza cedry ze zboczy Antylibanu. Być może zresztą, że zarówno ta wyprawa, jak i póż- • Zarówno Egipt, jak Cypr (przypomniał Aleksander) są jeszcze okupowane przez Persów. Sparta jest bliska otwartej rebelii. Ateny zaś trzymały się dotąd na uboczu ze strachu, nie z lojalności. Jeżeli armia macedońska zostawi Tyr nie zdobyty l skie- ruje ślą w giąb lądu, Dariusz bez trudu odzyska całe wybrzeże Fenie jl - po 'czym, prawie na pewno, nastąpi potężny atak floty na Grecję (chociaż to prawdopodobnie niepokoiło Aleksandra mniej niż jego oficerów). Jeśli natomiast Tyr padnie, wówczas fenickie eskadry, pozbawione swych baz, bardzo szybko przejdą na stronę zwycięzcy; wypadki miały wkrótce potwierdzić słuszność tej przepowiedni. ^•?i^ •gR-g^ass-S ^E§'5-sa.3§& &"'&»•"&' 3 BS0"^0 al^"3.^ '•s&g.ss.gtfg- g << 5 y ^ N ^.a. fcl^A n^tr ^.|?.sj py^ l. f/l M •§•3 • 'O id o' S^S?/ i 5..ffi 2. < i M p §- t-t- C/3 ff -.1 O ip^ g O o3p • 5 '' (O'^o' l a-o-2. Cii ^e^l a"igBrtS"'o gg°?5338 S S &."•&»• p- INK iSylI Wjl^s s. o o t-i. o -A S- "1'tfg.ffM o.^s^sa^ S.g3.&^^^ «-^t5 O M (U "> SSs.^^8 §^S^ ""^o-^ liitit »il^:i l|||ih gi-sig '» 5 w ^ C* N- O s rti 5 "> ^ 3 S ^ °';, ffi 2/5 N ^^•^ N- g. (O O S-S' BSS- 0,00 ~ "--" N !" . |S S^ N 3 O N 0'!" V '4^ ~^. N-.''. ^ " ^ C" ^ % &o 2. § " §-^ai§- " O SC •:r »1 ,^3 S: l S » •< *-'* ty-" p ^ ^ O &^1 >-3 ^-2 .- t/i , - _ -•• s;- o 1-1. P- • S- fr - S o ro ^i^^ .••>; -^§^ s^§ S-o.? ^ S- ^l:g-&? E-i. -'• <-•• isi O O' (O V ^•^"•1 ^"1^ ^ s^S-g.^- 0' " !B <5 ?--'T3 t;"^ J" ^ r w- ,.--s ^ 'o s- ^ e-o- !» ^ O - -<; i-. są '§0 .. 0 M '< l ^r.i? &3^3 y g L." SS^-S (i ^g^ o ^_1-' 5'2 3 SgB.^ P:?'(I> N ^&|.tg-3§-8§ O 3 A-3- y. 3^. ^S ^^g-lł"10^ ^1 3 3 ro & S ^^ss.t^^ ^ ^ g-^ g ^ a:3g-8 ^^ .- ?7 ?• ^ •^ y ora (B ^^§ 8"^ S-t3 Q ^ S' PT" 1-1 o N 3 (T g s.^r (B N 33 . y it> gl^.^^^B s-^- t , (O •a ca •<1 <-1- i w. yTO^ & • ł-3 o - " P i g s Q. ">'-'• P ^ ^. ffi .^3 . S^^g " ri y R n> B B ' <^ ^ t:* tsa.c-i. O'" p. S p ^S "^ 5-o ^&8' ^4 N- &'03 a o rt> oo l_l »-< •"T4 03 Ł-'' l^igl-s •S B'3 t1 » (•'E 'l F II?B "^.pil.^ Bc-.g^Sa^-S-s3' ^s^^ga^^ N - tC (C ^ •s-o:n) -(t-B^ p. Cl. S••§5.»^n,'!:p,i^.gł0' ^S ..^"'I-S- W •3^.8^^^|^^ a t^-s^i-^as^^^ ill^^^^ TO ^< •'• P < &0^^ >-' 0. t__J>t^Jl< . , p- -n ,-- " ^ g 2fl § -^ "'(S- ^tl^i'2 w- N N C 03 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI niejszy wypad samego Aleksandra w te okolice miały na celu zdo- bycie nie tylko drzewa - absolutnie koniecznego do budowy gro- bli - ale również zapasów zboża. Co prawda wody nie brakło, bo dostarczała jej rzeka Litanos, płynąca jakieś pięć i pół mili od mia- sta, ale było jasne, że miejscowe zasoby nie wystarczą do aprowi- zacji wojsk Aleksandra przez dłuższy czas. Zanim skończyło się oblężenie, mówi Józef Flawiusz, Aleksander napisał do arcykapła- na Jerozolimy, "prosząc go, by przysłał mu pomoc i zaopatrzył jego armię w żywność". Tymczasem jednak nie tylko żołnierze Alek- sandra, ale wszyscy zdrowi mężczyźni z okolicznych miast i wsi zostali wcieleni do owej "służby pracy", której liczebność ocenia- no na "dziesiątki tysięcy". '• Pierwsze etapy budowy, prowadzonej na zamulonych mieliznach i w płytkiej wodzie, nie przedstawiały szczególnych trudności. Sa- perzy Aleksandra wbijali pale w muł, utykali między nie głazy i na tym fundamencie kładli olbrzymie belki. W swojej ostatecznej po- staci grobla miała podobno nie mniej niż 200 stóp szerokości; Alek- sander chciał zaatakować umocnienia na jak najszerszym froncie. On sam był zawsze na miejscu, gotowy w każdej chwili rozwiązy- wać różne problemy techniczne, zagrzewał ludzi do pracy i rozda- wał nagrody za wyjątkowe osiągnięcia. Tyryjczycy z początku potraktowali jego pomysł jak dobry żart. Podpływali blisko na łódkach i siedzieli w nich, poza zasięgiem strzałów, robiąc ordynarne uwagi. Szydzili z żołnierzy, że dźwigają ciężary na plecach niby juczne zwierzęta. Zapytywali dowcipnie, czy Aleksander stał się już tak zarozumiały, że robi teraz konku- rencję Posejdonowi. Ale szybki i sprawny postęp robót wkrótce kazał im zmienić ton. Ewakuowali część kobiet i dzieci i zaczęli przy- gotowywać dodatkową artylerię do obrony od strony wybrzeża. Już nie tylko nie kpili z grobli Aleksandra, ale dokonali energicznej pró- by zniszczenia jej, nim stanie się prawdziwie groźna. Osiem okrę- tów pełnych łuczników, procarzy i lekkich katapult podpłynęło z obu stron do grobli i wzięło w krzyżowy ogień tysiące uwijających się po niej robotników. Na tak bliską odległość nie mogli oczywiście pudłować i ludzie Aleksandra, którzy pracowali bez zbroi, ponie- śli ciężkie straty.* • Zarówno Kurcjusz, jak Diodor podają, że z morza wynurzył się wielki potwór morski i uderzył w groblę w czasie tych operacji, nie czyniąc jednak ładnej szkody. I Tyryjczycy, i Macedończycy wzięli to za dobry omen, przy czym cl pierwsi posu- nęli się tak daleko, że świętowali przez całą noc, a następnego ranka wiedli na statki jeszcze pijani i przystrojeni girlandami kwiatów. 230 TYRYJCZYCY PODPALAJĄ GROBLĘ Wtedy król kazał sporządzić ochronne zasłony ze skór i żaglowe- go płótna i ustawił dwie wysokie drewniane wieże na końcu grobli. Łucznicy i artylerzyści mogli z nich ostrzeliwać nieprzyjacielskie łodzie. Tego rodzaju środki ostrożności stały się teraz podwójnie konieczne. Praca była już tak zaawansowana, że wkrótce budowni- czowie mieli się znaleźć w zasięgu katapult ustawionych na mu- rach; jednocześnie, ponieważ roboty osiągnęły najgłębszą część ka- nału, tempo pracy zmalało niemal do zera. Całe tony głazów spada- ły bez końca do morza, nie podnosząc dostrzegalnie poziomu funda- mentów. Dostawy budulca nie nadchodziły tak szybko, jak powin- ny, bo oddziały drwali musiały stale odpierać ataki arabskich ma- ruderów. Na domiar złego 'Tyryjczycy, nie tylko pomysłowi, ale do- skonale koordynujący swoje poczynania, wybrali właśnie ten mo- ment na przeprowadzenie bardzo udanego wypadu. Wzięli stary statek do przewozu koni i napełnili go po burty su- chym chrustem, który polali dużą ilością płynnej smoły. W przed- niej części, tuż przy dziobie, wznieśli dwa nowe maszty, a na wy- stających rejach zawiesili kotły z jakąś łatwo palną substancją, prawdopodobnie ropą naftową. Wreszcie obciążyli ten dziwny sta- tek tak dużym balastem, że dziób wznosił się wysoko nad wodę mi- mo dodatkowego ładunku. Kiedy powiał silny wiatr w stronę wy- . brzeża, umieścili na pokładzie kilku marynarzy i zaczęli holować ów zaimprowizowany brander w kierunku grobli za dwoma szybkimi trójrzędowcami, których załogi wiosłowały bardzo energicznie, że- by osiągnąć jak największą szybkość. W ostatniej chwili trójrzędow- ce skręciły z kursu na lewo i prawo, podczas gdy ludzie na pokła- dzie transportowca przecięli liny holownicze. Następnie rzucili pło- nące pochodnie w sam środek palnych materiałów i błyskawicznie skoczyli za burtę. Barka, która była już teraz jedną masą płomieni, runęła prosto na groblę, częścią dziobową przesuwając się ze zgrzytem i chrzęstem. po najdalej wysuniętych fundamentach, tuż obok drewnianych wież Aleksandra. Obie zapaliły się natychmiast. Jednocześnie trójrzędow- ce zawróciły i zajęły pozycje po obu stronach grobli, strzelając do każdego Macedończyka, który odważył się wysunąć głowę z wieży lub usiłował gasić ogień. Wtedy przepaliły się liny podtrzymujące kotły i strumienie ropy naftowej polały się na pokład. Efekt tego musiał przypominać niewielką eksplozję w rafinerii: obie wieże po- chłonęło błyskawicznie istne interno ognia. Jednocześnie ze wszyst- kich stron zaatakowała groblę flotylla małych łodzi, które płynęły 231 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI za branderem. Jeden oddział zmasakrował ludzi noszących kamie- nie z brzegu. Inne obaliły ochronne palisady Aleksandra i podpali- ły resztki sprzętu oblężniczego ocalałego z pierwszego pożaru. Cały atak przeprowadzono w ciągu kilku minut, po czym napastnicy wy- cofali się, pozostawiając za sobą sczerniały od dymu szlak rzezi i zniszczenia. Na całej długości grobla usłana była zwęglonymi cia- łami i płonącymi, bezkształtnymi stosami drewna. Aleksander, bynajmniej nie zrażony, rozkazał zbudować nowe wieże i machiny oblężnicze, a jednocześnie polecił jeszcze bardziej poszerzyć groblę. Następnie przekazał kierownictwo prac Perdik- kasowi i Kraterosowi, sam zaś wrócił do Sydonu z gwardią przy- boczną i doborowymi oddziałamf lekkozbrojnych. Po tym kosztow- nym niepowodzeniu jedno stało^się aż nazbyt jasne: bez silnej floty mógł właściwie od razu zrezygnować z wszystkiego. Jedynie rów- noczesny szturm z morza i lądu .niał realne szansę powodzenia. Co więcej, zdobycie okrętów nie bylo aż tak beznadziejnym zadaniem, jakby się mogło wydawać. Przemawiając do swoich dowódców Alek- sander przepowiedział, że kiedy wieści o Issos - i późniejszych zwycięstwach - dotrą nad Morze Egejskie, znaczna część eskadr fenickich pod rozkazami Farnabazosa zdezerteruje. Ten optymistycz- ny domysł potwierdził się teraz w godny uwagi sposób. Królowie Byblos i Arados, dowiedziawszy się, że ich miasta zna- lazły się w rękach macedońskich, wycofali swoje kontyngenty i po- płynęli z powrotem do Sydonu. Dziesięć trójrzędowców przybyło z Rodos (dotąd twierdzy Persów), dziesięć z Licji, trzy z Solo j. Ra- zem z eskadrami sy dońskimi dało to Aleksandrowi 103 okręty. Ale czekało go jeszcze coś lepszego. Po paru dniach nadpłynęli królowie Cypru na czele zjednoczonej flotylli w sile nie mniej niż 120 okrę- tów wojennych. Dezercje na taką skalę oznaczały, że flota perska bardzo szybko przestanie się liczyć jako efektywna siła bojowa. Jednocześnie pięćdziesięciowiosłowa galera macedońska, której uda- ło się wymknąć z blokady Farnabazosa, przywiozła radosną wieść, że w rejonie Hellespontu rozpoczęła się potężna kontrofensywa mor- ska, prowadzona przez Amfoterosa i Hegelochosa. Aleksander miał wszelkie powody do zadowolenia. W ciągu ty- godnia czy dwóch zgromadził flotę o wiele potężniejszą od tyryj- skiej; a sytuacja w Grecji i Jonii zdawała się - nareszcie! - iść ku lepszemu. Natychmiast sprowadził świeżych saperów z Cypru i Fenicji i kazał im montować machiny oblężnicze (także tarany) na barkach i starych transportowcach. W czasie tych prac nad wy- 232 WYPAD ALEKSANDRA W GÓRY LIBANU posażeniem floty sam Aleksander poprowadził specjalny oddział przez niegościnne, ośnieżone pustkowia Libanu i spędził dziesięć dni nękając górskie plemiona, które zagrażały jego liniom zaopatrze- nia. Pewnego wieczoru on i jego świta zostali w tyle za główną ko- lumną, przede wszystkim z winy dawnego wychowawcy Aleksan- dra, Lizymacha, który uparł się, żeby im towarzyszyć, ale nie wy- trzymywał tempa, jakie narzucili. Kiedy zapadła noc, zgubili drogę i przystanęli drżąc z zimna. Przed nimi migotały ogniska obozowe ich nieuchwytnych przeciwników. Aleksander, niczym Indianin na zwiadach, samotnie podczołgał się do skraju obozowiska, zadżgał nożem dwóch tubylców i umknął z dużą płonącą gałęzią. Rozpalili własne ognisko, biwakowali przez całą noc, a rankiem dogonili swoich. Ten epizod (jeżeli prawdziwy, bo pełno w nim rzeczy nie- prawdopodobnych) jest dość typowym przykładem owego bezin- teresownego osobistego ryzyka, na jakie Aleksander stale się nara- żał w ciągu całej swojej kariery. Podziwiamy go: a przecież co by się stało, gdyby któryś z tych górskich partyzantów arabskich był odrobinę szybszy? Nie po raz pierwszy trudno tu rozstrzygnąć, w jakim momencie odwaga przeradza się w zwykłą brawurę i brak odpowiedzialności. Jeden cios sztyletem w śniegach Libanu mógł był zmienić bieg dziejów Grecji. Zakończywszy pomyślnie tę drobną ekspedycję karną, Aleksander spiesznie udał się z powrotem do Sydonu. Tam czekały na niego dalsze upragnione posiłki. Kleander wrócił wreszcie ze swej kam- panii werbunkowej na Peloponezie, prowadząc aż 400 najemników greckich. Rozeszła się już wieść, że Aleksander jest nie tylko wypła- camy, ale jego wyprawa przynosi także wcale niezłe dywidendy. Król nie miał odtąd żadnych poważnych kłopotów z rekrutacją tylu greckich najemników, ilu potrzebował. Flota była gotowa do akcji. Aleksander natychmiast wyszedł w morze w szyku bojowym, wykorzystując pięćdziesięciowiosłowa ga- lerę macedońską jako swój okręt flagowy; na każdym skrzydle znaj- dowała się połowa wielkiego kontyngentu cypryjskiego, wzmacnia- jąc w ten sposób siłę uderzeniową floty. Pierwszą myślą admirała Syryjskiego, kiedy usłyszał, że Aleksander jest już blisko, było zmu- sić nieprzyjaciela do boju. Ale pojawienie się tej gigantycznej ar- mady, o wiele większej niż to, czego oczekiwał, zmusiło go do zmia- ny planów: Aleksander, który rwał, się do natychmiastowej próby sił, zobaczył, że eskadry nieprzyjacielskie zawracają i kierują się do 233 PńZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI portu. Wtedy ruszył naprzód całą parą, starając się pierwszy dotrzeć do portu północnego; rozpoczął się rozpaczliwy wyścig. Większość najlepszych wojsk tyryjskich załadowano na galery, gdzie miały walczyć jako "piechota morska", i gdyby Aleksandrowi udało się przedostać do portu, miałby doskonałą szansę zdobycia miasta wła- śnie w tym momencie. Tyryjczycy, płynąc w "szyku torowym", w ostatniej chwili zdo- łali przecisnąć się przez wejście do portu przed pierwszymi statka- mi Aleksandra. Trzy tryremy tyryjskłe zawróciły, żeby odeprzeć atak, i zostały kolejno zatopione. Tymczasem, tuż za nimi, zwarty szyk okrętów zwróconych dziobami w kierunku nieprzyjaciela za- blokował wejście do portu. Podobną taktykę obronną zastosowano w porcie egipskim, na południowo-wschodnim krańcu wyspy. Alek- sander widząc, że w żaden sposób nie zdoła się przedostać do środ- ka, zakotwiczył swoją flotę na zawietrznej stronie grobli. Jednakże, skoro sam nie mógł wedrzeć się do portu, nie miał również zamiaru pozwolić, by flota tyryjska z niego wyszła. Nazajutrz wczesnym ran- kiem polecił eskadrom cypryjskim i fenickim zablokować oba wej- ścia do portu. To skutecznie unieruchomiło całą flotę tyryjska i za jednym zamachem dało Aleksandrowi panowanie na morzu. : Mógł teraz swobodnie przyśpieszyć budowę grobli; praca szła peł- ną parą, bo robotników chroniła przed atakiem gęsta zapora okrę- tów. Wyglądało jednak na to, że Posejdon walczy po stronie Ty- ry jeżyków. Z północnego zachodu przyszedł gwałtowny sztorm, któ- ry nie tylko uniemożliwił dalsze prace, ale poważnie uszkodził to, co już stało. Aleksander jednak nie chciał uznać się za pokonanego. Od nawietrznej strony grobli spuszczono na wodę pewną ilość ogromnych nie ociosanych cedrów libańskich, które zamortyzowa- ły napór fal. Kiedy sztorm ucichł, te olbrzymie drzewa wbudowa- no w groblę jako falochrony. Szkody wkrótce naprawiono i Alek- sander, przezwyciężając wszystkie trudności, znalazł się wreszcie na odległość strzału od murów. Wówczas przystąpił do operacji będącej starożytnym odpowied- nikiem tego, co dziś nazwalibyśmy skoncentrowaną zaporą ognio- wą. Na sam koniec grobli ściągnięto wielką liczbę miotaczy kamie- ni i lekkich katapult. Te pierwsze bombardowały fortyfikacje Tyru, podczas gdy katapulty, wspierane przez łuczników i procarzy, wzię- ły sobie za cel obrońców na blankach.. Jednocześnie przeprowadzono niemniej energiczne natarcie od strony morza. Inżynierowie Alek- sandra skonstruowali pewną liczbę pływających taranów, z których 334 TYRYJCZYCY SIĘ BRONIĄ każdy był zmontowany na wielkiej platformie przymocowanej do dwóch barek. Podobne pływające platformy dźwigały ciężkie ka- tapulty i miotacze kamieni. Wszystkie były chronione przed ata-: kiem z góry. Te łodzie, eskortowane przez bardziej konwencjonalne: okręty, utworzyły ciasny krąg wokół twierdzy na wyspie i przy- puściły niezwykle gwałtowny, bezlitosny szturm. Wielkie tarany torowały sobie drogę przez luźne bloki muru, podczas gdy śmier- cionośny grad strzał i pocisków kładł trupem obrońców na blan-; kach. Tyryjczycy bronili się, jak mogli. Rozwieszali skóry i inne ela- styczne materiały, żeby złagodzić siłę kamiennych kuł. Wznosili. drewniane wieże na blankach i obsadzali je łucznikami, którzy mio- tali płonące strzały na łodzie wrogów. W gorączkowym tempie na-. prawiali szkody wyrządzone przez tarany Aleksandra, a tam gdzie się to okazało niewykonalne, budowali nowe osłony. Po całym dniu walki ich sytuacja nie wyglądała najlepiej. Mieli tylko jedno na pociechę: umocnienia naprzeciw grobli nadal trzymały się mocno. Tu mury były najwyższe i zbudowane z ciosowych głazów związa- nych zaprawą; jak dotąd nawet najcięższa artyleria Macedończy- ków nie robiła na nich wrażenia. Aleksander, który dobrze o tym wiedział, ale zdecydowany był wykorzystać swoją przewagę do koń- ca, spróbował zaatakować nocą od strony morza. Pod osłoną ciem- ności wszystkie jednostki zajęły wyznaczone pozycje. I wtedy, po: raz drugi, Tyr uratowała zła pogoda. Chmury zasłoniły księżyc, na morze spadła gęsta mgła. Zerwała się burza i potężne fale zaczęły; bić w pływające platformy Aleksandra. Niektóre po prostu się roz- padły: nawet przy najlepszej pogodzie były nieporęczne w obsłu- dze, a już zupełnie nie nadawały się do akcji w czasie sztormu. Aleksander nie miał innego wyboru, jak tylko odwołać całą opera-: cję. Większa część floty wróciła bezpiecznie do bazy, chociaż sporo okrętów poważnie ucierpiało. To dało Tyryjczykom krótką, ale cenną chwilę wytchnienia. Nie tracąc przytomności umysłu, zaczęli teraz wrzucać ogromne bloki kamienia i muru do płytkiej wody pod samymi fortyfikacjami - prawdopodobnie rozbierając przy tym sporo domów, żeby zdobyć potrzebny materiał. To przy odrobinie szczęścia powinno było wy- starczyć do utrzymania w bezpiecznej odległości pływających ta- ranów Aleksandra. Tyryjscy inżynierowie i kowale, obdarzeni, zda- je się, szczególnym talentem wynalazczym, pracowali w kuźniach do późnej nocy, wymyślając coraz dziwaczniejsze i straszliwsze ro- 239? PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI dzaje broni. Musieli liczyć się z tym, że już wkrótce (o ile nie zda- rzy się coś całkiem nieprzewidzianego) grobla sięgnie wyspy. Dla- tego większość przyrządów przeznaczyli do walki wręcz. Były wśród nich zwisające belki (które rozhuśtywano nad statkiem za pomocą żurawi), żelazne bosaki i haczykowate trójzęby umocowane na dłu- gim sznurze, którymi można było ściągnąć napastników z wież, da- ]ej miotacze ognia wyrzucające wielkie ilości roztopionego metalu, kosy na długich palach do przecinania lin uruchamiających tarany, wreszcie - proste, ale skuteczne - rybackie sieci obciążone oło- wiem do krępowania tych, co chcieliby się wedrzeć na mury po mostkach lub drabinkach. Jedną z przyczyn tej wytężonej pracy było poselstwo z Karta- giny, które właśnie przyniosło bardzo niepomyślne wieści. Karta- gińczycy przebywający jeszcze w Tyrze niewątpliwie przesyłali do domu coraz bardziej pesymistyczne informacje o szansach przetrwa- nia miasta. Ich rząd, wietrząc grożącą katastrofę, nie chciał anga- żować Kartaginy w ewentualną długą i kosztowną wojnę. Przy- pomniano sobie nagle, ale w bardzo dogodnej chwili, że Kartagina ma własne kłopoty wewnętrzne: strasznie im przykro, że wobec tego nie będą mogli przysłać Tyrowi żadnych posiłków. Ta wiado- mość spowodowała ogromne zaniepokojenie w oblężonym mieście. Jakiś obywatel obwieścił niebacznie, że widział we śnie bóstwo (za- pewne Baala: nasze klasyczne źródła mówią, że był to Apollo) opusz- czające Tyr; natychmiast uznano, że wymyślił tę bajeczkę, żeby się przypochlebić Aleksandrowi. Kilku młodych ludzi próbowało go nawet ukamienować i musiał szukać azylu w świątyni Melkarta. Inni, bardziej zabobonni, zwrócili swój gniew przeciw bóstwu i mo- cno owiązali jego wizerunek złotymi sznurami, by nie mógł zde- zerterować do nieprzyjaciela. Tymczasem Aleksander starał się za wszelką cenę wydobyć z dna zwały kamieni i gruzu, które Tyryjczycy wrzucili do morza u stóp murów. Tę pracę można było wykonać jedynie z dobrze zakotwi- czonych transportowców wyposażonych w silne żurawie. Tyryjscy nurkowie utrudniali roboty przecinając liny kotwiczne. Dopiero kiedy Aleksander zastąpił liny łańcuchami, robotnicy mogli zabrać się do dzieła. W końcu usunęli wszystkie kamienie, wyrzucając je katapultami na głęboką wodę, skąd już nikt ich nie mógł wydo- być. Łodzie desantowe mogły raz jeszcze podejść pod same mury. Jednocześnie, po długotrwałych wysiłkach, jakich nie powstydziłby się sam Herakles, grobla dotarła wreszcie do Tyru: zapowiedź Alek- 236 SZTURM NIEUDANY I UDANY sandra, że połączy twierdzę tyryjską z lądem, została spełniona. W tym momencie nie byłby chyba człowiekiem, gdyby nie pokusił się o bezpośredni atak. Podwieziono wielkie wieże oblężnicze, wy- sokie na przeszło 150 stóp, przygotowano pomosty do wchodzenia na mury - i rozpoczął się potężny szturm fortyfikacji. Tyryjczycy, którzy od dawna oczekiwali tej chwili, bronili się z desperackim męstwem. Najbardziej pomysłowa i najgroźniejsza broń, jaką dysponowali, była jednocześnie niezmiernie prosta. Na- pełnili pewną liczbę ogromnych metalowych mis piaskiem i drob- nym żwirem, a następnie rozgrzewali tę mieszankę niemal do czer- woności. Misy, zaopatrzone w mechanizm do przechylania, usta- wiono na parapetach, tak, by można było wysypać zawartość na napastnika, który znalazł się w odpowiedniej odległości. Rozżarzony do czerwoności piasek przenikał przez pancerze i koszule, paląc cia- ło do kości; był to przerażająco skuteczny poprzednik napalmu. W końcu Aleksander został zmuszony do odwrotu: natarcie okazało się drobiazgowo przygotowanym i kosztownym fiaskiem. W tym mo- mencie - wskutek krańcowego znużenia, jak słyszymy - miał silną pokusę odstąpić od oblężenia i pomaszerować do Egiptu. Była już pełnia lata: od prawie sześciu miesięcy mozolił się pod murami Tyru i wszystko na próżno. Straty w ludziach i sprzęcie były wprost fantastyczne; a Dariusz bezustannie rozbudowywał i szkolił nową Wielką Armię. Jeżeli Aleksander nie zrezygnował, to jedynie dla- tego, że dawno już osiągnął punkt, z którego nie było odwrotu. Od- stąpienie od oblężenia właśnie teraz kosztowałoby więcej niż brnię- cie w nie dalej, aż do końca. Nie kto inny jak Tyryjczycy dali mu wreszcie to, czego potrze- bował. Ich flota dokonała niemal udanego wypadu w porze sjesty, ale po ostrej walce została odparta i zablokowana w porcie pół- nocnym, gdzie tkwiła do końca oblężenia. Aleksander mógł teraz bez trudu opłynąć wyspę w poszukiwaniu słabego punktu, na którym można by skoncentrować atak. Skierował swoją pływającą artyle- rię i tarany przeciw fortyfikacjom w okolicy portu północnego, ale i tym razem żaden huraganowy ostrzał nie zdołał zrobić w nich wy- łomu. Wtedy król przerzucił wszystkie siły na południowo-wschod- ni kraniec Tyru, nieco poniżej portu egipskiego. Tutaj miał więcej szczęścia. Skoncentrowane bombardowanie zwaliło jeden fragment muru i silnie zachwiało resztą. Aleksander, pragnąc za wszelką ce- nę wykorzystać ten pierwszy sukces, natychmiast przerzucił na brzeg pomosty z okrętów i skierował jedną ze swoich doborowych 237 jednostek w ów wyłom. Macedończycy musieli się cofnąć pod gwał- townym i bardzo celnym gradem pocisków. Mimo to król nie miał już teraz najmniejszej wątpliwości, że znalazł wreszcie słaby punkt w umocnieniach Tyru. Był dwudziesty ósmy dzień lipca. Aleksander postanowił dać żoł- nierzom kilka dni wypoczynku przed decydującym natarciem. Jego nagły optymizm musiał się częściowo udzielić wróżbicie Arystandro- wi, który po zbadaniu znaków obwieścił, że Tyr bez wątpienia pad- nie w ciągu tego miesiąca. Morze było znowu burzliwe, ale trze- ciej nocy wiatr ucichł i o świcie Aleksander rozpoczął straszliwe bombardowanie muru, wybierając punkt, w* którym dokonał wy- łomu już przedtem. Kiedy znaczna część muru legła w gruzach, wycofał nieporęczne barki artyleryjskie i podciągnął dwie specjal- ne łodzie desantowe naładowane jednostkami szturmowymi. W tym samym czasie eskadry fenickie i cypryjskie przypuściły potężny szturm do obu portów, a liczne inne statki, załadowane łucznikami i amunicją, krążyły nieustannie wokół wyspy, udzielając pomocy tam, gdzie była potrzebna. Łodzie desantowe podpłynęły, przerzucono pomosty i Macedoń- czycy runęli na blanki. Pierwsza poszła gwardia, za nią oddział fa- langi pod komendą Kraterosa. Kiedy dowódca szpicy, Admetos, padł z głową rozpłataną toporem, na czele nacierających stanął sam Aleksander. Macedończycy przebijali się uparcie wzdłuż murów. Nagle z portów rozległy się okrzyki radości: to cypryjskie i feni- ckie eskadry zdołały wreszcie utorować sobie drogę. Tyryjczycy na "murach, ze strachu, że zostaną wzięci w dwa ognie, wycofali się do centrum miasta, barykadując po drodze wąskie uliczki. Z da- chów posypał się na ścigających grad kamieni. Osaczeni koło tzw. Agenorion, obrońcy Tyru stoczyli swój ostatni bój. Po zgnieceniu resztek zorganizowanego oporu starzy wojacy Alek- sandra rozhulali się po całym mieście, już bez żadnych hamulców, niczym krwiożercze bestie polujące na ludzi. Rozhisteryzowani, na pół szaleni po długich trudach straszliwego oblężenia, teraz byli tyl- ko rzeźnikami, bijącymi, tratującymi, rozszarpującymi ofiary tak długo, aż cały Tyr zamienił się w krwawe, cuchnące jatki. Niektórzy obywatele zamknęli się w swoich domach i popełnili samobójstwo. Aleksander rozkazał zgładzić wszystkich z wyjątkiem tych, którzy szukać będą azylu w świątyniach; jego rozkaz wykonano z okrutną satysfakcją. Powietrze gęstniało od dymu z płonących domów. W tej potwornej orgii zniszczenia poniosło śmierć 7000 Tyryjczyków, a by- 23& ZAGŁADA TYRO łoby ich znacznie więcej, gdyby nie Sydończycy, którzy wtargnęli do miasta wraz z oddziałami Aleksandra. Chociaż Tyr był od wieków rvwalem Sydonu, sąsiedzi nieszczęsnych ofiar, wstrząśnięci tym, co ujrzeli, zdołali przemycić aż 15 000 osób w bezpieczne miejsce. Potężny gród, którym władał niegdyś Hiram, leżał w gruzach. Jego król, Azimilik, i różni inni notable, a także posłowie z Kar- taginy schronili się w świątyni Melkarta i Aleksander darował im życie. Wszystkich innych ocalałych mieszkańców, w liczbie około 30 000, sprzedał w niewolę. Dwa tysiące mężczyzn zdolnych do służ- by wojskowej kazał ukrzyżować. Następnie poszedł do świątyni, zerwał złote sznury krępujące posąg boga (który odtąd, na mocy królewskiego dekretu, miał się zwać Apollo Filaleksander) i złożył długo odkładaną ofiarę - najkosztowniejszą ofiarę krwi, jaką Mel- kart kiedykolwiek otrzymał. Potem były uczty i parady, uroczysty pogrzeb poległych Macedończyków, wyścigi z pochodniami, igrzy- ska i wspaniała rewia floty. Taran, który wreszcie zburzył tyryjskie bastiony, Aleksander poświęcił Heraklesowi - wraz z napisem, któ- rego nawet Ptolemeusz nie miał odwagi powtórzyć. Ale nie kto inny jak Zachariasz, żydowski prorok wołający na puszczy, już wcześniej ułożył epitafium dla miasta: "I zbudował Tyr zamek swój, a nazgromadzał srebra jako zie- mie, a złota jako błota ulic. Oto Pan posiędzie go i porazi na morzu moc jego, a samego ogień pożre" (Zachariasz IX, 3-4). A na grobli Aleksandra, teraz już cicho drzemiącej pod skwar- nym niebem lata, zaczął osiadać piasek z wydm nadmorskich, zmiękczając ostre zarysy głazów i legarów i coraz ciaśniej wiążąc miasto z lądem. Bicz w ręku Pana dokonał swego dzieła nieomyl- nie. Z każdym stuleciem półwysep stawał się szerszy. Dziś, głęboko ukryty pod ulicznym asfaltem i blokami domów, kamienny rdzeń tej fantastycznej budowli stoi tam jeszcze jako jeden z najbardziej namacalnych i najtrwalszych darów Aleksandra dla potomności. Zachariasz nie jedyny przewidywał zagładę Tyru. Także Dariusz musiał zdawać sobie sprawę, że miasto nie utrzyma się wiele dłu- żej. Niestety nie był w stanie iść na odsiecz jego obrońcom. Wbrew pogłoskom zrobił dotąd zbyt mało, by zebrać nową wielką ar- mię, gdyż wolał postawić wszystko na kampanie w Azji Mniejszej oraz na Morzu Egejskim, Wszystkie oddziały liniowe, jakie miał do dyspozycji, były zaangażowane na tych teatrach wojny. Jednakże 239 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI w lecie 332 roku, na krótko przed zdobyciem Tyru przez Aleksan- dra, Dariusz musiał uznać, że ta kampania okazała się kosztownym niewypałem. Dowódcy Aleksandra w rejonie Hellespontu, Amfo- teros i Hegelochoś, zdołali wreszcie zgromadzić potężną flotę (do- pomogła tu chyba także wiadomość o Issos). Pokonali eskadry Ary- stomenesa niedaleko Tenedos, a następnie ruszyli na południe przez Morze Egejskie, zdobywając ponownie Lesbos, Chios i inne wyspy. Masowa dezercja kontyngentów fenickich z floty Farnabazosa ułat- wiała im zadanie, w miarę jak posuwali się naprzód. Sytuacja na lądzie (z punktu widzenia Dariusza) nie była lepsza. Balakros pokonał perskiego satrapę Hydarnesa i odbił Milet. Kalas odnosił sukcesy w walce z Paflagończykami. A co najważniejsze, próba przecięcia linii komunikacyjnych Aleksandra w centralnej Anatolii zakończyła się kompletnym fiaskiem. Antygon Jednooki stoczył trzy regularne bitwy z doborową jazdą Nabarzanesa - i wszystkie wygrał. Po dokładnej analizie tej - stale pogarszającej się - sytuacji Dariusz postanowił ponownie zwrócić się do Aleksandra. Ta druga oferta była nieco hojniejsza. Ustępstwa terytorialne pozostały bez zmian: był skłonny odstąpić wszystkie prowincje na zachód od rze- ki Hałys. Ale okup, jaki proponował za swoją rodzinę, uległ podwo- jeniu, z dziesięciu na dwadzieścia tysięcy talentów; a ponadto za- ofiarował Aleksandrowi rękę swojej najstarszej córki wraz z wszyst- kimi ubocznymi korzyściami, godnymi zięcia Wielkiego Króla. List kończył się nutą ostrzegawczą: imperium perskie jest rozległe i prę- dzej czy później niewielka armia Aleksandra znajdzie się w stepie, gdzie stanie się o wiele podatniejsza na ciosy przeciwnika. Aleksan- der jednak, mocno usadowiony w Tyrze, bez żadnych skrupułów od- rzucił nowe propozycje. Dariusz, oświadczył posłom, ofiarowuje mu żonę, którą i tak mógłby poślubić, kiedy by mu się tylko spodoba- ło, oraz posag, który sam już sobie wziął. Nie po to przeprawiał się przez morze, żeby zadowolić się tak drobnymi korzyściami, jak Lidia czy Cylicja. Jego celem jest teraz Persepolis i prowincje wschodnie. Jeżeli Dariusz pragnie utrzymać swoje imperium, powtó- rzył Aleksander, to musi o nie walczyć, bo Macedończycy go do- padną, gdziekolwiek się schroni. Otrzymawszy taką odpowiedź Wielki Król zrezygnował z roz- wiązania sprawy na drodze dyplomatycznej i "rozpoczął poważne przygotowania do wojny". Rozkazał satrapom wszystkich prowincji stawić się przed nim w Babilonie wraz z pełnymi zaciągami żołnie- 240 NIEZDOBYTA GAZA rżą. Najsilniejszy kontyngent stanowili Baktryjczycy: Dariusz nie mógł zrezygnować z ich pomocy, chociaż bardzo nie ufał satrapie Baktrii, Bessosowi, który żywił ambicje - i miał pewne genealo- giczne racje - by samemu zostać Wielkim Królem. Zdając sobie sprawę, że jego poprzednie klęski były częściowo wynikiem braku dostatecznego wyposażenia, Dariusz tym razem zajął się o wiele staranniej uzbrojeniem swoich oddziałów. Ujeżdżano całe stada ko- ni, żeby dostarczyć rumaków pułkom dotąd walczącym pieszo. Żoł- nierze, którzy musieli się przedtem zadowolić oszczepami, dostali teraz miecze i tarcze. Większej liczbie kawalerzystów wydano ochronne kolczugi. Specjalny oddział szturmowy - dwieście wo- zów z kosami - otrzymał od Wielkiego Króla rozkaz "ciąć na strzę- py wszystko, co znajdzie się na drodze szybko pędzących koni". Aleksander był jeszcze w Tyrze, kiedy przybyło do niego piętna- stu delegatów Związku Helleńskiego. Miasta członkowskie - oświadczyli - uchwaliły wręczyć Aleksandrowi złoty wieniec jako nagrodę za jego męstwo i dowód uznania za wszystko, co uczynił "dla bezpieczeństwa i wolności Grecji" (sic). Król patrzał na świat zbyt realistycznie, by wziąć to pochlebstwo na serio; ale było cen- ną wskazówką, jak bardzo zmienił się polityczny klimat Grecji od bitwy pod Issos. W tym samym czasie Parmenion powrócił do bazy z Celesyrii, przekazawszy uprzednio funkcje komendanta wojskowe- go Andromachosowi. Tak więc Aleksander był gotów do kontynuo- wania marszu. Kiedy rozeszła się wieść o upadku Tyru, wszystkie miasta na wybrzeżu, które leżały przy najkrótszej drodze prowadzącej na po- łudnie -do Egiptu, poddały się - z jednym ważnym wyjątkiem. Była to Gaza, potężnie obwarowana twierdza na. samym skraju pu- styni, stojąca na wzgórzu o jakieś dwie mile od brzegu i otoczona wysokimi wydmami. Gaza nie tylko kontrolowała dostęp do Egiptu; leżała też u początku prastarej drogi karawanowej, stanowiąc dzięki temu naturalny punkt przeładunkowy dla wschodniego handlu ko- rzennego. Jej ludność, mieszanina Filistynów i Arabów, zdobyła dzięki temu ogromne bogactwa, co było dostatecznym powodem, żeby nie omijać miasta. Gubernator twierdzy, Batis, wierzył świę- cie, że Gaza jest niezdobyta. Jeszcze kiedy Aleksander oblegał Tyr, Batis zwerbował znaczną liczbę arabskich najemników i zgromadził duże zapasy żywności. Podobnie jak Tyryjczycy, oczekiwał przy- 241 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI bycia Aleksandra z ufną pogodą ducha, świadom, że ostatnim wo- dzem, który wziął miasto szturmem, był Kambizes... przed dwustu laty. Nie przejmując się takimi drobnostkami, Aleksander wysłał tam Hefajstiona z flotą i sprzętem oblężniczym, sam zaś poprowadził armię drogą lądową. Wydaje się prawdopodobne, że do zadań He- fajstiona należało zaopatrzenie armii w wodę i żywność: w sierpniu i wrześniu większość rzeczułek i strumyków na przestrzeni stu sześćdziesięciu mil między Tyrem i Gazą wyschła zupełnie, a Ba- tis zdążył już dość skutecznie ogołocić Palestynę z rezerw zboża, jakie wtedy posiadała. Aleksander nie mógł zdać się wyłącznie na studnie i spichlerze tych kilku miast, które leżały na jego trasie, jedyną zaś większą rzeką, jaką miał do dyspozycji, był Jordan: do- stawy morzem z Tyru i dalszych okolic były najprostszym rozwiąza- niem. Oś marszu biegła wzdłuż wybrzeża, co ułatwiało użycie stat- ków zaopatrujących: kłopoty Aleksandra na pustyni Gedrozji za- częły się z chwilą, gdy przybrzeżne góry Makranu zmusiły go do zboczenia w głąb lądu. Macedończycy maszerowali na południe przez Akko (niegdyś służące Persom jako warowna baza do ataku , na Egipt), gdzie Aleksander założył jeszcze jedną mennicę; dalej obok Karmelu, świętej góry Baala, i przez Joppa (gdzie Andromeda czekała niegdyś cierpliwie na swego morskiego potwora) oraz Aska- lon na pograniczu Celesyrii. Samaria poddała się - na razie; jed- nak tradycja, jakoby Aleksander odbył pielgrzymkę do Jerozolimy, jest tylko pobożną legendą. Pod Gazą ten szybki marsz został gwałtownie wstrzymany. Sa- perzy Aleksandra zaczęli podkopywać mury, ale zadanie okazało się trudniejsze, niż oczekiwali. Kiedy podwieziono wieże oblężnicze, zapadały się po osie w sypki piasek. W starciu z najemnikami Bati- sa Aleksander został ranny w ramię: strzała przebiła pancerz na wylot. Stracił bardzo dużo krwi (być może strzała naruszyła arte- rię) i półprzytomnego zniesiono go z pola. Obrońcy dokonywali ciąg- łych wypadów na jego linie, starając się spalić macedońskie wieże oblężnicze. W końcu musiał usypać wał wokół Gazy, tej samej wy- sokości co wzgórze, na którym stało miasto; było to przedsięwzięcie na prawdziwie monumentalną skalę. Wtedy mógł wreszcie wpro- wadzić do akcji najpotężniejsze katapulty, windując je po pochylni aż na sam szczyt nasypu. Po długim bombardowaniu ciężkimi ka- miennymi kufemi w umocnieniach powstała wyrwa. Jedna grupa szturmowa wdrapała się na mury po kładkach, druga jednocześnie 242 MIASTO PADA wtargnęła do Gazy tunelem podziemnym. Po zaciekłej walce wręcz miasto padło. Aleksandra, którego pierwsza rana nie była jeszcze całkowicie wygojona, ugodził w nogę kamienny pocisk artyleryjski, co - wraz z faktem, że Batis powstrzymał jego marsz na dalsze dwa miesią- . ce - nie wprawiło go bynajmniej w dobry nastrój. Obrońców mia- sta, w liczbie około dziesięciu tysięcy, wyciął do nogi, ich żony i dzieci sprzedano w niewolę. W magazynach Gazy znalazł ogrom- ne ilości korzeni - które, między innymi, przydały mu się na ów pamiętny prezent dla starego Leonidasa. Sam Batis został żywcem wzięty do niewoli przez Leonnatosa i Filotasa i przyprowadzony przed oblicze Aleksandra. Olbrzymi ciemnoskóry eunuch stał przed swym sędzią zacięty i krnąbrny, ociekający potem, brudem, krwią. Przesłuchiwany przez Aleksandra, nie chciał powiedzieć ani sło- wa, nawet prosić o łaskę. Król, który zdecydowanie nie lubił brzyd- kich ludzi (a sam był w bardzo paskudnym nastroju), stracił w tym momencie panowanie nad sobą; straszliwa próba pod Tyrem zszar- pała mu nerwy. Kurę jusz twierdzi, że na rozkaz Aleksandra Batisa uwiązano za nogi do wozu i wleczono wokół murów, aż wyzionął ducha; był to zaiste ponury wariant epizodu Iliady, kiedy Achil- les podobnie postępuje z ciałem Hektora.* Z Gazy Aleksander skierował się w stronę delty Nilu i przebył sto trzydzieści mil dzielących go od Pelusjon w ciągu zaledwie ty- godnia; marsz był wyjątkowo forsowny, zapewne i tym razem na skutek trudności z zaopatrzeniem w wodę i żywność na terenach pustynnych i zupełnie jałowych. Jak poprzednio, odpowiedzialność za aprowizację sił lądowych musiała ponosić flota. W pewnym mo- mencie została wysłana przodem i kiedy Macedończycy dotarli do Pelusjon już ich tam powitała - wraz z rozentuzjazmowanym tłu- mem Egipcjan, dla których Aleksander był istotnie wyzwolicielem. Persowie sprawowali w Egipcie niezbyt pewne i bardzo niestałe rządy od 525 roku, kiedy to Kambizes wcielił kraj do swego impe- rium. Zaczął od katastrofalnej próby złamania potęgi kapłanów: * W czasie kampanii tenickiel Aleksander musiał ponieść poważne straty, na pewno o wiele cięższe, niż podawał jego wydzlal propagandy, który \na przykład) przyznawał się tylko do 400 poległych pod Tyrem. Dlatego zanim ruszył dalej, postał Amyntasa, syna Andromenesa, wraz z dziesięcioma trójrzędowcaml do PelU po nowych rekrutów. Miejscowi ochotnicy l najemnicy byli na swój sposób całkiem nieźli; ale trzon armii Aleksandra stanowiła nadal falanga i tylko Macedończycy mogli - jak dotąd - wypeł- nić luki w jej szeregach. 243 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI niszczył ich świątynie, wykpiwał ich wierzenia i własnym mieczem . zabił świętego byka Apisa. Fellachowie egipscy potrafili znieść więcej niż ktokolwiek inny, ale wszelka obraza ich religii mogła mieć groźne konsekwencje. Przez dwa stulecia uważali Persów za bezbożnych ciemięzców i bun- towali się przeciw nim przy każdej okazji. Najbardziej udane z tych powstań trwało około sześćdziesięciu lat, a w tym czasie Egipt był - w praktyce - niepodległym krajem. Trzy kolejne próby ponownego podboju tej prowincji niezbyt się powiodły i dopiero ów brutalny despota, Artakserkses Ochos, zdołał stłumić ostatnie resztki oporu. Trudno się zatem dziwić, że Egipcjanie, którzy zno- wu od 343 roku musieli znosić perskie jarzmo, powitali Aleksandra jako wybawcę. Persowie traktowali tę prowincję tym surowiej, że - jak później Rzymianie - uważali ją właściwie tylko za gi- gantyczny i bezpłatny spichlerz, który można było eksploatować wszelkimi dostępnymi środkami. Nawet w piątym stuleciu haracz Egiptu wynosił 700 talentów, a więc był drugi pod względem wy- sokości wśród wszystkich prowincji imperium. Nie obejmowało to bezpłatnego zboża, jakie kraj musiał dostarczać dla 20 000 żołnierzy w stałych garnizonach perskich. Dlatego też, kiedy Aleksander przybył do Egiptu, wszystko prze- mawiało na jego korzyść. Musiał tylko uważać, żeby nie urazić re- ligijnych uczuć mieszkańców - najlepiej byłoby wziąć udział w jakimś publicznym obrzędzie, by nadać symboliczny sens przejęciu władzy - a mógł liczyć na entuzjastyczne poparcie całej ludności. W rezultacie uzyskał znacznie więcej, niż oczekiwał. To, co zostało pomyślane jako zręczne posunięcie dyplomatyczne, przekształciło się w głębokie przeżycie duchowe i emocjonalne. Nie będzie prze- sadą, jeżeli powiemy, że pobyt Aleksandra w Egipcie - od końca października 332 do kwietnia 331 roku - stał się punktem zwrot- nym w jego życiu. Z Pelusjon flota i armia Aleksandra podążyły w majestatycz- nym pochodzie w górę Nilu do Memfis. Garnizon perski nie sta- wiał oporu. Mazakes, gubernator Dariusza, wyszedł na spotkanie Aleksandra, ofiarowując mu w darze "800 talentów i wszystkie sprzęty króla". Ten uprzejmy gest przyniósł mu stanowisko admi- nistracyjne w nowym reżimie. Lecz kiedy Aleksander dotarł do Memfis, dostąpił jeszcze większego zaszczytu. Królowie perscy byli ex officio faraonami Egiptu, ponieważ zwyciężyli rodzimą dyna- stię. Aleksander złożył z tronu Dariusza: w oczach kapłanów to on 244 KORONACJA ALEKSANDRA NA FARAONA stał się teraz ich prawowitym władcą. Tak więc 14 listopada 332 roku młody Macedończyk został uroczyście wprowadzony na tron faraonów. Włożono mu na głowę podwójną koronę, do rąk dano zakrzywiony kij i cep. Stał się jednocześnie bogiem i królem, wcie- leniem i synem Ra i Ozyrysa; był Horusem - Złotym Horusem - potężnym księciem, ukochanym przez Amona, Władcą Górnego i Dolnego Egiptu. Łatwo sobie wyobrazić, jaki wpływ miało na Aleksandra to ob- jawienie. Tu wreszcie wiara Olimpias w jego boskie pochodzenie znalazła w pełni wiarygodny kontekst. Dogmat boskości faraona przerzucał pomost między życiem doczesnym i nieśmiertelnością, stapiał w jednej osobie boskość z majestatem monarchy. Wkrótce nowi poddam Aleksandra - niewątpliwie odpowiednio poinformo- wani przez wydział propagandy - włączyli stare pogłoski o jego poczęciu do własnego systemu wierzeń. Bogiem, który odwiedził Olimpias w postaci węża (królewskiego ureusa?) był Nektanebo, ostatni rodzimy faraon; a z tego związku narodził się Aleksander. Nadmiar powodzenia może być niebezpieczny: władza rodzi swój własny, dość specjalny rodzaj izolacji. Są pewne poszlaki, że po Issos Aleksander zaczął tracić kontakt z Macedończykami, a taki przypływ charyzmatu boskości musiał niewątpliwie przyśpieszyć ten proces. Już w tym, co dotąd osiągnął, prześcignął Heraklesa. Teraz zaś, wśród prastarych cudów Egiptu, w sercu cywilizacji, która niezmiennie napawała Greków nieomal mistyczną trwogą, dowiedział się, że jest bogiem i synem boga. Grecka tradycja ostro rozróżniała te dwa pojęcia; w Egipcie nie było takiego rozróżnie- nia. Dla Aleksandra konsekwencje tego miały okazać się szczegól- nie interesujące. Po koronacji nowy faraon złożył publicznie ofiary Apisowi i in- nym bogom egipskim. Następnie, aby pokazać, że mimo wszystko pozostał w głębi serca Hellenem, urządził wspaniałe zawody spor- towe i festiwale sztuki, zapraszając do udziału wielu wybitnych poetów i artystów z Grecji. Stale rosnąca liczba jego lokalnych i nie tak lokalnych funkcji stwarzała poważne problemy na przyszłość. Był już królem Macedonii, hegemonem Związku Helleńskiego, przy- branym synem królowej Ady z Karii, a teraz został jeszcze farao- nem. W tym ostatnim charakterze starał się podkreślić kontrast między własnym reżimem i rządami swoich perskich poprzedni- ków. Przed opuszczeniem Memfis, w styczniu 331 roku, rozkazał odbudować co najmniej dwie świątynie, w Hamaku i Luksorze (obie 245 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI zniszczone zapewne jeszcze przez Kambizesa). Następnie popłynął z powrotem w dół Nilu, tym razem odnogą zachodnia, czyli kano- pijską. Postępował tu zgodnie ze starym obyczajem Greków. Od stuleci cały handel morski docierał do Nilu przez tzw. "ujście kanopijskie", skąd towary płynęły około pięćdziesięciu mil przez Deltę do portu Naukratis, greckiego centrum handlu międzynarodowego. Aleksan- der najwyraźniej chciał obejrzeć Naukratis i ocenić jego wartość ja- ko ośrodka handlowego. Wyeliminowawszy Tyr, zamierzał obecnie zmienić kierunek całego - niezmiernie zyskownego - handlu na wschodnim Morzu Śródziemnym tak, by jego strumień płynął do Egiptu zamiast do Fenicji. Naukratis, może dlatego, że było zbyt izolowane w głębi lądu, nie zrobiło na nim najlepszego wrażenia. Dotarł do wybrzeża, opłynął jezioro Mareotis i znalazł o wiele do- godniejsze miejsce: wąski przesmyk skał wapiennych między je- ziorem i morzem, położony naprzeciwko wyspy Faros. Przystań by- ła tam głęboka i służyła statkom za doskonałe schronienie. Oba dojścia lądowe dawały się łatwo zablokować w razie najazdu. Chłod- ne wiatry zapewniały przyjemny, zdrowy klimat, nawet w środku lata. Nie było parujących bagien, burz piaskowych, malarii. I tym razem Aleksander miał proroczy sen, w którym jakiś sędziwy męd- rzec recytował passus z Homera mówiący o Faros. Tak więc pierw- szym królewskim aktem macedońskiego faraona Egiptu była decyzja założenia w tym miejscu miasta - Aleksandrii, najsławniejszej z owych licznych kolonii, które miały później nosić jego imię. W tym samym mniej więcej czasie przybył do Egiptu Hegelochos, przywożąc upragnione wieści o zwycięstwach Macedończyków na Morzu Egejskim. Miał także ze sobą kilku "zatwardziałych" oligar- chów z Chios, którzy rządzili wyspą w okresie sukcesów Farnaba- zosa. Uważał, że są zbyt niebezpieczni, żeby ich można było zosta- wić na - trudnej do przewidzenia - łasce Rady Związku Helleń- skiego. Aleksander przyznał mu rację; wszystkich natychmiast ze- słano na Elefantynę, daleko w górze Nilu. Było to, rzecz jasna, jaskrawe pogwałcenie traktatu Związku; ale obecnie Aleksander już się nie bardzo przejmował opinią publiczną Grecji i jedno for- malne nadużycie mniej czy więcej nie robiło mu wielkiej różnicy. Najważniejsza jednak wiadomość, jaką przywiózł Hegelochos, do- tyczyła Aten. Demades, który zawiadywał teraz finansami państwo- 246 KRÓL tUJSJCA i-lu o^r«m- wymi Attyki (pozostając jednocześnie bliskim przyjacielem Anty- patra), przekonał Zgromadzenie, że Ateny nie powinny stawiać swo- jej potężnej floty do dyspozycji spartańskiego króla Agisa, który chciał jej użyć w planowanym przez siebie powstaniu. Jeżeli to uczynią, oświadczył, każdy obywatel straci pięćdziesiąt drachm: fundusze w tej chwili przeznaczone do rozdziału wśród ludności w czasie Antesteriów (religijne święto wiosenne) pójdą na tę ekspe- dycję. Nawet Demostenes nie zabrał wtedy głosu; bardzo możliwe, że utrzymywał jakieś prywatne kontakty z (ni mniej, ni więcej!) Hefajstionem. Właśnie wtedy Aleksander wyraził nieprzepartą chęć, pothos, od- wiedzenia wyroczni Zeusa-Amona w oazie Siwah. Ponieważ od- ległość do Siwah wynosiła około trzystu mil, a droga wiodła przez skwarne odludzia pustyni libijskiej, motywy, jakie nim kierowały, musiały być istotnie przemożne. Nie miał przecież zwyczaju marno- wać sześciu czy nawet więcej tygodni dla jakiegoś przelotnego ka- prysu. Z drugiej strony, naprawdę chętnie radził się wyroczni przed każdym ważniejszym krokiem w swojej karierze zdobywcy. Specjal- nie zboczył z drogi, żeby być w Delfach; incydent w Gordion zrobił na nim ogromne wrażenie. Teraz także miał nadzieję, że zdoła uchy- lić zasłony spowijającej jego przyszłość. Jest przy tym rzeczą zna- mienną, że chociaż "Amon" był tylko zhellenizowaną wersją egip- skiego bóstwa Amen-Ra, Siwah zażywała największej sławy w ca- łym świecie greckim. Wyroczni radził się Krezus, a przed nim - tak w każdym razie głosiła legenda - przodkowie Aleksandra, Perseusz i Herakles. Pindar ułożył hymn do Amona, Ateńczycy prosili go o radę w cza- . się wojny peloponeskiej; Arystofanes uważał Siwah za równie god- ną zaufania jak Delfy i Dodona. Od owych dni sława wyroczni wzrosła jeszcze bardziej. Wielu znakomitych Greków, między in- , nymi Spartańczyk Lizander, prosiło ją o radę. W ogóle Grecy uwa- żali Amona za odpowiednik, jeśli nie za dokładne odbicie ich Zeu- sa: sam fakt, że w Atenach istniało "Ammonion", świadczy, jak dalece się tam aklimatyzował. Gdyby Aleksander, jako faraon, pra- gnął poradzić się jakiejś wyroczni egipskiej, mógłby to zrobić nie ruszając się na krok poza dolinę Nilu - na przykład w stubram- nych Tebach. Ale mimo swego długiego flirtu ze Wschodem pozo-/ stał pod wieloma względami, a także w sprawach religii, zdumie- 247 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI wającym prowincjuszem. Chciał jednego: najgodniejszej zaufania wyroczni greckiej w zasięgu marszu. Być może uważał, że bo- gowie szczególnie mu sprzyjają; ale dla niego byli to bogowie grec- cy, którzy mogli przemawiać wyłącznie przez należycie zhellenizo- wane usta. *»<5 Aleksander miał kilka oczywistych powodów do odbycia takiej pielgrzymki. Wbrew sceptycyzmowi niektórych uczonych nowożyt- nych trudno wątpić, że bardzo pragnął wyjaśnić niezmiernie ważną sprawę swojego boskiego pochodzenia. Jeżeli jest naprawdę synem Amona - czy Zeusa - jak obwieścili kapłani w czasie koronacji, niechaj wyrocznia potwierdzi ich słowa. A niezależnie od tego miał przecież rozpocząć decydujący etap swojej kampanii i nie byłby człowiekiem, gdyby nie odczuwał niepokoju co do jej ostateczne- go sukcesu lub niepowodzenia. Czy Siwah potwierdzi werdykt Gor- dion i ogłosi go przyszłym panem Azji? Była także sprawa tego no- wego miasta, które pragnął założyć u ujścia Nilu: żadnemu Grekowi nie śniłoby się przystąpić do takiej pracy bez zgody wyroczni. Wresz- cie - jedyny punkt, w którym prawie wszystkie nasze źródła są zgodne - chciał wiedzieć, czy wszyscy mordercy jego ojca zostali ukarani. Jeżeli istotnie sam maczał palce w tej zbrodni, owo z tak staranną niejasnością sformułowane pytanie daje nam przerażający wgląd w zakamarki jego psychiki. Nękała go trwoga przed zemstą bogów. Gniewny duch Filipa, niczym Ore- stesowe erynie, przed którymi nie było ucieczki, nadal go jeszcze nawiedzał. A jeżeli zostanie uznany za syna boga, ojcobójstwo ipso facto okaże się zwykłym mordem, grzechem powszednim, który (sądząc z liczby okazji, przy jakich go popełniał) przysparzał mu niewielu wątpliwości moralnych, jeżeli je w ogóle powodował. Tak więc, zapewne pod koniec stycznia, wyruszył na zachód ze skromnym tylko orszakiem, posuwając się wzdłuż wybrzeża drogą unieśmiertelnioną przez innego wielkiego dowódcę w nieco później- szych czasach. Minął wioskę znaną dziś pod nazwą El Alamein i po przebyciu około stu siedemdziesięciu mil dotarł do osady Parajto- nion (Mersa Matruh) na pograniczu Libii. Tu powitali go wysłanni- cy Kyreny, przywożąc wspaniałe dary i ofiarowując przyjaźń i przy- mierze. Aleksander istotnie zawarł z nimi traktat, który być może obejmował także umowę na zakup zboża w północnej Afryce.. Zawsze skrupulatnie starał się zabezpieczyć swoje granice. Z Paraj- tonion skierował się na południowy zachód, maszerując przez pu- 248 ORZECZENIE WYROCZNI stynię starym szlakiem karawan. Do Siwah było jeszcze prawie dwieście mil. Ta część podróży okazała się zarówno niebezpieczna, jak bardzo uciążliwa. Po czterech dniach wyczerpały się zapasy wody i jedy- nie opatrznościowa wprost burza uratowała pielgrzymów. Później zerwał się chamsin, ów straszliwy wiatr południowy pustyni, za- cierając wszystkie punkty orientacyjne w oślepiających tumanach piasku. Przewodnicy Aleksandra zupełnie stracili orientację i do- piero stado przelotnych ptaków, kierujące się do oazy, pomogło im odnaleźć szlak. Wreszcie, w ostatnich dniach lutego, dotarli do Siwah, po mniej więcej trzytygodniowej podróży. Musiał to być naprawdę upragniony widok: obfitość drzew oliwnych i palm da- ktylowych, wszędzie szmer wody z niezliczonych źródeł. Jednak Aleksander nie miał czasu na odpoczynek. Poszedł prosto do świą- tyni, gdzie arcykapłan, uprzedzony o jego przybyciu, już go ocze- kiwał. Nowego faraona pozdrowił tradycyjnie jako "syna Amona, dobrego boga, pana obu krajów". Tak więc na swoje pierwsze py- tanie otrzymał odpowiedź, zanim jeszcze postawił stopę w samym Świętym Świętych. Ponieważ nie wpuszczono tam nikogo z jego świty, Aleksander zaś nigdy nie wyjawił, co zdarzyło się w czasie tej słynnej konsul- tacji (chociaż nie jest wykluczone, że w zamian za pewne honora- rium zrobili to kapłani), orzeczenie wyroczni musi pozostać pro- blematyczne. Kiedy wyszedł, w odpowiedzi na chór rozgorączkowa- nych pytań powiedział tylko, że "usłyszał to, czego pragnie jego serce". W liście, jaki następnie wysłał do matki, pisał, że dowie- dział się pewnych tajemnic, które wyjawi jej - i tylko jej - po powrocie. Ponieważ umarł nie zdążywszy już stanąć na ziemi ma- cedońskie j,-zabrał te tajemnice ze sobą do grobu. Niemniej jednak wydaje się bardzo prawdopodobne, że odpowiedzi przekazane przez tradycję nie są zbyt dalekie od prawdy. Pozycja Aleksandra jako syna boga stała się teraz powszechnie wiadoma i akceptowana: po- twierdziły to pośpiesznie inne wyrocznie. Jeśli nawet Amon nie przyrzekł mu wyraźnie, że zdobędzie imperium Achemenidów, to przynajmniej Aleksander dowiedział się, jakim bogom powinien złożyć ofiary, kiedy stanie się panem Azji. Przyszła lokalizacja Aleksandrii spotkała się na pewno z aprobatą. Tradycja głosi, że król musiał przeredagować pytanie o morderców Filipa, bo mówił w nim pierwotnie o "swoim ojcu", a było rzeczą bezbożną twierdzić, iż bóg poniósł gwałtowną śmierć. Ale bez względu na to, co Alek- 249 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI sander usłyszał w Siwah, jedno jest pewne: wyrocznia miała dla niego siłę objawienia i wycisnęła trwałe piętno na całej jego przy- szłej karierze. Osiągnąwszy w ten sposób swój cel - i wynagrodziwszy odpo- wiednio kapłanów Amona - Aleksander opuścił Siwah i wrócił tą samą drogą, którą przybył: przez pustynię, potem na wschód wzdłuż wybrzeża aż do jeziora Mareotis. Mógł był wybrać krótszą drogę, przez depresję Quattara prosto do Memfis; ale to oznaczałoby czterystamilową wędrówkę po monotonnej pustyni, na co Aleksan- der miał nie większą ochotę niż Rommel w 1941 roku. Ponadto śpieszył się, żeby dopilnować budowy swego nowego miasta: dość będzie czasu później na ponowną wizytę w Memfis. W chwili po- wrotu z Siwah król niewątpliwie miał już w głowie dokładny plan Aleksandrii. Miasto miało być zbudowane na przesmyku, w kształ- cie - niewątpliwie symbolicznym! - macedońskiego płaszcza woj- skowego. Architekt Dejnochares, autor projektu przebudowy Efezu, namawiał Aleksandra na przyjęcie układu "osiowego", w którym wielki bulwar centralny biegnący ze wschodu na zachód przecinać miały pod kątem prostym liczne mniejsze uliczki. Ale król miał własny pogląd na takie sprawy, jak dokładna linia fortyfikacji, miejsce centralnego rynku i położenie poszczególnych świątyń - między innymi przybytku egipskiej bogini Izydy. W morderczym tempie przemierzał przesmyk z kredą w dłoni, ciągnąc za sobą zdyszanych koniuszych i geometrów. Doki i przy- stanie będą naprzeciwko Faros, sama wyspa ma być połączona z lądem wielką groblą (później znaną jako Heptastadion, bo miała siedem stadiów długości). Sieć ulic należy wytyczyć pod takim kątem, by w pełni korzystały z dobrodziejstwa wiatrów etezyjskich. W pewnej chwili Aleksandrowi zabrakło kredy i usłużni dworza- nie przynieśli mu całe kosze mąki jęczmiennej przeznaczonej na racje żywnościowe dla robotników. W urbanistycznym zapale - co robotnicy mieli na ten temat do powiedzenia, historia milczy - król zaczął sypać mąkę garściami, gdzie popadło. Zdaje się, że jego głównym celem było "rytualne" wytyczenie granic miasta. Ale w tej samej chwili zleciały się stada wygłodniałych mew i innych ptaków, które błyskawicznie załatwiły się z tym nieoczekiwanym poczęstunkiem, pożerając wszystko do ostatniego ziarenka. Nie- zwykle przesądny Aleksander poważnie się zaniepokoił i z początku uważał ten incydent za zły omen dla swoich planów. Ale pomysło- wy wróżbita Arystander natychmiast go uspokoił. Miasto - prze- 250 ALEKSANDER BOGIEM-MONARCHĄ powiedział - będzie miało "niezmiernie obfite i użyteczne zasoby i będzie niby karmiąca matka dla ludzi wszystkich narodów". Raz chociaż trafił w sedno, sam nawet o tym nie wiedząc, i każdy, komu są znane kosmopolityczne uroki Aleksandrii, może w pełni potwierdzić jego werdykt. Oficjalną datą fundacji miasta był dzień siódmy kwietnia: kiedy położono pierwsze cegły, Aleksander zo- stawił dalsze prace w rękach budowniczych i popłynął w górę rzeki do Memfis, gdzie jeszcze raz zanurzył się w atmosferze kultu boga-monarchy. Na ścianach świątyń w Luksorze, Karnaku i Chon- su artyści egipscy pilnie portretowali swego nowego faraona, "kró- la południa i północy, Setep-en-Amon-meri-re, syna słońca, pana wschodów, Arksandresa", boga pośród bogów w chwili składania ofiar. Ta nowa metoda pochlebstwa nie ograniczała się zresztą do Egip- tu. Usłyszawszy o wydarzeniach w Memfis i Siwah, Grecy natych- miast zorientowali się, jak tę pozycję Aleksandra wykorzystać dla swoich własnych celów. Wśród licznych poselstw czekających na jego powrót byli wysłannicy Miletu ze zdumiewającymi nowinami o wyroczni Apollina w pobliskich Didymie. Ani jedno proroctwo nie wyszło z tego przybytku, odkąd został zniszczony w czasie wojen perskich. Wyschło nawet święte źródełko. Ale gdy zjawił się Aleksander - tak w każdym razie mówili posłowie - zdarzył się cud nad cudy: źródło popłynęło na nowo, bóg zaczął wieszczyć. Ponieważ Milezyjczycy gorąco pragnęli przebaczenia za poparcie, jakiego udzielili Farnabazosowi w czasie jego kampanii na Morzu Egejskim, król zapewne przyjął to wszystko z dość dużym scepty- cyzmem. Ale i tak była to niezaprzeczalnie bardzo użyteczna pro- paganda. Apollo zatwierdził pochodzenie Aleksandra od Zeusa, przepowiedział mu wielkie zwycięstwa (nie mówiąc już o śmierci Dariusza) i orzekł, że nie widzi żadnej przyszłości dla grożącej rewolty spartańskiej króla Agisa.* Od tej chwili Aleksander zaczął znacznie łagodniej traktować wysłanników z Grecji kontynentalnej. Ci wszyscy, na przykład, którzy złożyli mu swe uszanowanie w Memfis, otrzymali natych- miast zgodę na to, o co prosili. Być może powodzenie - a także to, co usłyszał w Siwah - wprawiło króla w ten wspaniałomyślny nastrój,; ale trudno nie uwierzyć, by nie odegrała tu pewnej roli • Działalność króla Agisa na Peloponezie przyprawiła mimo wszystko Aleksandra o pe- wien niepokój. Niewielkie posiłki, które przybyły teraz od Antypatra - zaledwie 400 najemników l SOO jazdy trackiej - świadczą, że regent także uważał sytuację za poważną. 251 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI możliwość wybuchu na Peloponezie. Warto było spróbować wszyst- kiego, co mogło zapobiec powszechnej rewolcie państw greckich. Administracja Egiptu przedstawiała problem bardzo złożony. Wielkość, bogactwo i ogromne znaczenie strategiczne tego kraju wywarły głębokie wrażenie na Aleksandrze. Wiedział również, że w historii Egiptu jako prowincji występowały dwa powtarzające się co pewien czas niebezpieczeństwa: powstania narodowe i próby przejęcia władzy przez ambitnych satrapów. System, jaki teraz wprowadził, miał na celu uniknięcie jednego i drugiego; jego pod- stawową zasadą było całkowite oddzielenie władzy cywilnej od wojskowej. Gdzie tylko się dało, Aleksander zostawił właściwy nad- zór nad administracją w rękach egipskich; posunięcie to zyskało mu znaczną popularność. Samorząd miejski funkcjonował dokład- nie tak samo jak przedtem, działając za pośrednictwem sieci komi- sarzy okręgowych. Tak więc, chociaż podatki wpłacano do wojen- nego skarbca Macedonii, zbierali je nadał urzędnicy egipscy: jeżeli fellachowie będą narzekać, to na nich, nie na Aleksandra. Istnie- jącą dotąd strukturę utrzymano nawet na wyższych szczeblach, tak że Górnym i Dolnym Egiptem władał, w iście faraońskim stylu, egipski "nomarcha". Nie mając jednak wpływu ani na wojsko, ani na podatki, nie bardzo mógł liczyć na zdobycie rzeczywistej władzy. Podobny system - "dziel i rządź" - zastosowano także w spra- wach wojskowych. Okręgi graniczne, wschodni i zachodni, były pod dowództwem dwóch Greków; jednemu z nich, Kleomenesowi z Nau- kratis, powierzono ponadto przyjmowanie podatków od poborców. Aleksander osadził garnizony macedońskie w Memfis i Pelusjon; najemnicy pozostali pod komendą swoich własnych oficerów i sta- cjonowali gdzie indziej. Naczelne dowództwo tych różnych jednostek - łącznie około 4000 ludzi - rozdzielono między dwóch (może trzech) generałów. Ale nawet oni nie mogli wydawać rozkazów eskadrze floty wojennej, która miała strzec delty Nilu. A jednak mimo tych wszystkich środków ostrożności odpowiednio sprytny człowiek - w tym wypadku Kleomenes - mógł w krótkim czasie stać się (i rzeczywiście stał się) faktycznym satrapą Egiptu. Zro- zumiał, że kluczem do sukcesu jest tu gotówka i (przy pomocy swego wojskowo-fiskalnego ministerstwa) zaczął ją gromadzić w ogromnych ilościach. Dzieje jego błyskawicznej kariery, osiągniętej grabieżą, szantażem, spekulacjami na sprzedaży zboża i zdzier&twa- mi na wielką skalę, są zbyt zawiłe i zbyt marginesowe, żeby je tu 252 POWRÓT DO TYRU dokładnie omawiać. Jednak reakcja Aleksandra na tę karierę za- sługuje na kilka słów komentarza. Upłynął może rok czy dwa, kiedy ta typowo bliskowschodnia .historia sukcesu" dotarła do uszu króla. Aleksander nie tylko nie o'dwołał swojego podwładnego ani nie oskarżył go o jaskrawe nad- użycia, ale milcząco zaakceptował jego nową i wyższą pozycję. Później to oficjalne uznanie objęło jeszcze inne sprawy i wszystkie dawne grzeszki Kleomenesa poszły w niepamięć. Grek, chociaż może i łajdak, był niezwykle kompetentny i (co ważniejsze) zupeł- nie wyzuty z ambicji politycznych. Nie miał nic do zyskania na nielojalności wobec swego pana. Mógł sam gromadzić olbrzymie zyski, ale był dość rozsądny, żeby oddawać lwią część Aleksandrowi. W rezultacie jako jedyny gubernator mianowany przez Macedoń- czyków (poza Antygenem Jednookim, stosującym inne metody, żeby się stać nieodzownym) piastował swój urząd bez przerwy aż do śmierci króla. Jest w tym jakiś swoisty morał. Egipskie wakacje dobiegły końca. Kallistenes, który długo podró- żował po Etiopii badając (z godną podziwu intuicją) sprawę źródeł Nilu, przygotowywał się już znowu do podjęcia poważniejszych, oficjalnych zadań. Aleksander - połączywszy wprzód mostami rzekę i jej kanały tuż poniżej Memfis - wyruszył w drogę powrot- ną do Tyru. Była połowa kwietnia. Przed samym wymarszem armii na północ jeden z synów Parmeniona, Hektor, utonął w czasie wy- cieczki łodzią. Aleksander, chociaż podobno był do niego bardzo przywiązany, niewątpliwie pocieszył się myślą, że śmierć Hektora oznacza jedno miejsce mniej do obsadzenia przez Parmeniona. Ma- szerując wzdłuż wybrzeża dowiedział się, że Andromachos, jego dowódca w Celesyrii, został żywcem spalony przez Samarytan. Je- den szybki, gwałtowny wypad wystarczył do wykurzenia tych par- tyzantów z jaskiń w Wadi Daliyeh, do których się schronili. Mor- dercy poddali się i zostali ukarani śmiercią. W Tyrze oczekiwała Aleksandra flota, a wraz z nią poselstwa z Aten, Rodos i Chios. Ateńczycy zjawili się, żeby po raz drugi po- prosić o zwolnienie swoich rodaków wziętych do niewoli nad Gra- nikiem. Tym razem prośba została spełniona natychmiast, bez żad- nych dyskusji. Mieszkańcy Chios i Rodos skarżyli się na macedoń- skie garnizony; po zbadaniu sprawy król uznał te skargi za słuszne. Ponadto zwrócił obywatelom Mityleny koszty poniesione w czasie 253 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI kampanii na Morzu Egejskim oraz przyznał im duży skrawek ziemi na kontynencie naprzeciwko wyspy. Wszystkie jego kroki w tym momencie wskazują, że szczególnie pragnął zjednać sobie Greków przed dalszym marszem na wschód przeciw Dariuszowi. Stąd wy- soki szacunek, jaki okazał niepodległym książętom Cypru, których flota oddała tak nieocenione usługi podczas oblężenia Tyru. Ta zmiana nastawienia, chociaż jest dowodem politycznej daleko- wzroczności, musiała być także w znacznym stopniu spowodowana alarmującymi wieściami z Grecji kontynentalnej. W ciągu zimy Agis i jego brat Agesilaos zdołali przeciągnąć na swoją stronę więk- szą część Krety. Przed wymarszem z Egiptu Aleksander wysłał część floty pod komendą Amfoterosa (który właśnie powrócił z I-Iel- lespontu) z rozkazem "wyzwolenia" wyspy i oczyszczenia morza z "piratów" - przy czym ten ostatni termin niewątpliwie obej- mował, a może specjalnie oznaczał wszystkie prospartańskie eska- dry, jakie się mogły nawinąć. Ale w Tyrze Aleksander otrzymał wiadomość, że Agis wzniecił jawny bunt. Zgromadził już znaczne siły najemne i zaapelował do wszystkich państw greckich, by się do niego przyłączyły. Jednak niektóre z nich - jak było do prze- widzenia - albo się wahały, albo też wyraźnie wolały trzymać się z dala od wszelkich awantur. To stało się dla Aleksandra okazją do działania. Sto cypryjskich i fenickich trójrzędowców popłynęło w stronę Krety na spotkanie z Amfoterosem. Połączona flota miała następnie ruszyć na wody Peloponezu i zrobić wszystko, co w jej mocy, by zjednoczyć nie zaangażowane jeszcze miasta-państwa przeciw Sparcie. Zaczęły napływać nowe pogłoski o rewolcie w Tracji. Jednak Aleksander nie mógł już marnować czasu ani rezerw na Grecję; odtąd była to sprawa Antypatra. Przed opuszczeniem Tyru dokonał kilku istotnych zmian admi- nistracyjnych. Menon, satrapa Syrii, umarł wkrótce po objęciu urzędu, a jego chwilowy następca nie odpowiadał surowym wyma- ganiom Aleksandra w takich sprawach, jak organizacja zaopatrze- nia dla armii, która miała teraz wyruszyć w głąb lądu. Król zastąpił go staranniej dobranym kandydatem. Ale wtedy przyszło mu na myśl, że dobrze by było mianować dwóch starszych urzędników do spraw finansowych dla Fenicji i wybrzeża Azji Mniejszej. Ich głównym zadaniem byłoby ściąganie podatków (czy raczej synta- fcsejs) od niezliczonych "wolnych" miast-państw pod władzą Ma- cedonii. Te nowe nominacje były częściowo wynikiem tajemniczego po- 254; POWRÓT HARPALOSA jawienia się Harpalosa, kiedyś głównego kwatermistrza i skarbnika Aleksandra, który rzekomo zdezerterował przed Issos, a w rzeczy- wistości przebywał prawdopodobnie w tajnej misji w Grecji. (Mógł też dostarczyć Aleksandrowi informacji o działalności Agisa na Pe- loponezie; a w związku z późniejszym rozwojem wypadków jest rzeczą kuszącą powiązać jego osobę z rezygnacją Aten z udziału w powstaniu.) W czasie jego nieobecności finansami zajmowali się dwaj ludzie, Kojranos i Filoksenos. Aleksander, jak słyszymy, sam zachęcił Harpalosa do powrotu, przyrzekając mu nie tylko całko- witą amnestię, lecz także - co na pozór było o wiele bardziej nie- zwykłe - powołanie na poprzednio zajmowany urząd, z którym wiązała się ogromna władza i odpowiedzialność. "Dezercja" Harpalosa istotnie była chyba czymś w rodzaju pa- rawanu, bo trudno przypisywać Aleksandrowi - właśnie jemu! - tak wzruszającą wiarę w ludzką skruchę, zwłaszcza kiedy chodziło o stanowisko dające dostęp do ogromnych zapasów drogocennego kruszcu i innych zrabowanych skarbów. Jakkolwiek było napraw- dę, Harpalos - co nikogo nie zdziwiło - przyjął królewską ofertę bez wahania. Jego powrót oznaczał jednak, że trzeba będzie znaleźć nowe stanowiska dla tych, co go zastępowali. Szkoda, żeby ich świeżo nabyte doświadczenie poszło na marne: Aleksander rozwią- zał ten problem bardzo zgrabnie, mianując ich poborcami podatków w poszczególnych prowincjach. W ten sposób byli oczywiście bez- pośrednimi podwładnymi Harpalosa. Wczesnym latem 331 roku Aleksander poprowadził swą armię na północny wschód, przez Syrię; do Tapsakos nad Eufratem dotarł najwcześniej 10 lipca. W Mezopotamii było teraz najgorętsze lato. Temperatury na równinie osiągały stale 44°C - nie najdoskonal- sze warunki dla ludzi dźwigających ekwipunek bojowy i według wszelkiego prawdopodobieństwa także ciężkie skórzane worki z wo- dą (nie mówiąc już o żelaznych porcjach).* Wysłany przodem od- dział pod komendą Hefajstiona zbudował dwa mosty pontonowe, nie kończąc ostatniego przęsła, aby się zabezpieczyć przed atakiem. Tę operację zaobserwowały jednostki nieprzyjacielskiej jazdy, w sile • Nie ulega wątpliwości, że Aleksander przewidywał trudności z zaopatrzeniem w cza- sie tego marszu: Arimmasowi, satrapie Syrii, kazano już wcześniej przygotować punkty zaopatrzenia armii, a kiedy nie zdolal zorganizować wystarczających zapasów, zosta) Osunięty z urzędu (Arrian III 6,8, opis marszu z Tyru do Tapsakos). Między Hamab l Aleppo ciągnie się sześćdzlesięciomllowy odcinek bez wody. 255 PBZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI około 3000 ludzi, którymi dowodził Mazajos, satrapa Babilonu. Da- riusz dobrze wiedział, że następnym celem Aleksandra musi być sam Babilon. To potężne miasto nad dolnym Eufratem było naj- ważniejszym ośrodkiem gospodarczym całego imperium, strategicz- nym bastionem Suzy, Persepolis i prowincji wschodnich. Wielki Król nie miał też żadnych wątpliwości co do trasy, jaką obierze jego przeciwnik. Wiedział, że Aleksander uderza mocno, szybko i z maksymalną ekonomią środków. Były więc wszelkie szansę, że pójdzie w dół Eufratu," wzdłuż wschodniego brzegu - tak jak to zrobił Cyrus w 401 roku przed swoją druzgoczącą klęską pod Ku- naksą. Są pewne oznaki, że Dariusz przestudiował dość starannie prze- bieg bitwy pod Kunaksą i zamierzał ją odtworzyć we wszystkich szczegółach. Straż przednia Mażą jo są tak samo otrzymała rozkaz cofania się przed najeźdźcą i palenia po drodze wszystkich zbóż nadających się na żywność i paszę. Nawet sławne wozy z kosami (od dawna przestarzały sposób walki) zostały wprowadzone na nowo, bo Artakserkses użył ich przeciw Cyrusowi. Dariusz wyraźnie był pewien, że znalazł magiczny przepis na zwycięstwo. Równina pod Kunaksą, położona o jakieś 60 mil na północny wschód od Babilo- nu, nadawała się idealnie do manewrów jazdy - a Wielki Król miał teraz około 34 000 konnicy pod bronią. Dariusz liczył, że żoł- nierze Aleksandra dotrą do Kunaksy wyczerpani z gorąca i głodni. "Udręczeni stosowaną przez Mazajosa taktyką spalonej ziemi i skwar- nym słońcem Mezopotamii, staną się łatwym łupem dla wypoczę- tych, dobrze uzbrojonych i liczebnie przeważających wojsk Da- riusza. Wszystkie te fantastyczne plany opierały się wszakże na nadziei, że Aleksander zrobi dokładnie -to, czego się po nim spodziewano; założenie takie, zawsze niebezpieczne, było szczególnie niemądre w tym konkretnym wypadku. Dowódcom perskim mogło chyba przyjść na myśl, że Aleksander jest co najmniej tak samo obznaj- miony z katastrofą pod Kunaksą jak oni. Aleksander, znakomicie znający Anabazę, był chyba ostatnim człowiekiem, który by wpadł w taką pułapkę, mając przykład Cyrusa ku przestrodze. Ponadto, wąski urodzajny pas ziemi nad Eufratem i tak z trudem wyżywiłby jego armię, nawet gdyby Mazajos go nie spustoszył. Tak więc, kiedy mosty zostały ukończone, armia macedońska zamiast - jak przepowiadano - pomaszerować w dół rzeki, skierowała się na północny wschód, przez równinę Mezopotamii. 256 25. Ofiara przed poiłyilkżem Apżsa MARSZ DARIUSZA DO ARBELI Mażą jos przyglądał się temu przerażony. Potem przejechał 440 mil do Babilonu z tą wieścią. Dariusz mógł śmiało zrezygnować z ma- rzeń o drugiej Kunaksie; konieczna była szybka zmiana strategii. Wielki Król zdecydował się wówczas powstrzymać Aleksandra nad Tygrysem: plan śmiały, ale ryzykowny, bo nikt nie mógł na pewno przewidzieć, w którym miejscu Macedończyk zamierza przejść rzekę. W grę wchodziły cztery główne przeprawy. Najbliższa Ba- bilonu znajdowała się pod Mosulem, w odległości 356 mil. Marsz z Tapsakos do Mosulu był nieco dłuższy - 371 mil. Ale im dalej na północ, tym bardziej stosunek odległości zmieniał się na korzyść Aleksandra. Punkt przeprawy najodleglejszy od Babilonu był jed- nocześnie najbliższy Tapsakos: 308 mil wobec 422. Plan Dariusza wydaje się całkiem rozsądny na papierze. Wysłano natychmiast szybkich zwiadowców konnych z rozkazem rozpozna- nia głównych punktów przeprawy; mieli o nich meldować straży przedniej pod dowództwem Mażą jo są, który z kolei miał zawiadomić o tym samego Dariusza. Siły główne armii imperium - teraz li- czącej być może 100 000 ludzi - miały pomaszerować na północ Drogą Królewską do Arbeli, położonej na wschód od Mosulu. Wielki Król oczekiwał, że tu właśnie odbędzie się przeprawa Aleksandra. Gdyby jednak ten wybrał inny bród, Mazajos i jego jazda toczyć będą bój wiążący tak długo, aż siły główne, pod komendą samego Dariusza, nadciągną i wykończą Macedończyków. Ściśle mówiąc, Wielki Król nie miał innego wyboru, jak skoncentrować cały wy- siłek na przeprawie pod Mosulem. Z tak nieruchawą armią jedynie tam mógł liczyć na zajęcie pozycji przed "przybyciem Aleksandra. Ale i tak tylko przy bardzo dużym szczęściu można było tego do- konać z odpowiednim wyprzedzeniem. Całość planu zależała od do- skonałej koordynacji między Mazajosem, zwiadowcami i kwaterą główną. Armia Dariusza musiała za wszelką cenę dotrzeć do Arbeli w oznaczonym czasie. Co najważniejsze, Aleksander nie mógł w ogóle nic wiedzieć o tej nowej strategii; wszelki "przeciek" równał- by się katastrofie. Wielki Król doprowadził swoje siły do Arbeli i przygotowywał się do marszu na Mosul. Tymczasem Aleksander, idąc trasą północ- ną przez Mezopotamię, zdołał - bardzo szczęśliwie - schwytać kilku zwiadowców Dariusza. W czasie przesłuchania nie tylko ujaw- nili perski plan kampanii, ale podali cenne szczegóły na temat wielkości i składu armii swego króla. (Jak dalece Aleksander uwie- rzył w to, co mu powiedzieli, to już - jak zobaczymy - zupełnie 251; PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI inna sprawa.) Jeżeli Macedończycy istotnie kierowali się w stronę przeprawy pod Mosulem - co wydaję się zupełnie prawdopodobne - to teraz nastąpiła natychmiastowa zmiana trasy: skręcili w kie- runku Abu Wadżnam, około czterdziestu mil bardziej na północ. Aleksander dotarł do Tygrysu 18 września, nie zaznawszy żadne- go z niedostatków, jakie przewidywał Dariusz. Północna Mezopo- tamia była nie tylko chłodniejsza od doliny Eufratu, ale także o wiele lepiej zaopatrzona w zboże i paszę. Żołnierze Aleksandra bynajmniej nie przymierali głodem ani nie słaniali się na nogach z wyczerpania upałem. Nawet trudy samej przeprawy zostały bar- dzo wyolbrzymione. Tradycja przekazała nam malowniczy obraz 289 DARIUSZ OBOZUJE PO GAUGAMELĄ macedońskiej falangi, jak zmaga się z rozszalałym nurtem, zanu- rzona po piersi w wodzie i splótłszy ramiona, żeby nie dać się unieść prądowi. Być może zaskoczyła ich jakaś nagła burza; ale nowożytni podróżnicy stwierdzają, że między Dżeziret i Mosulem przeciętna głębokość Tygrysu we wrześniu wynosi około jednej stopy. W każ- dym razie Macedończycy nie napotkali pod Abu Wadżnam żadnego oporu. Grupka przerażonych zwiadowców uciekła na południe z wia- domościami o przeprawie wroga. Dariusz - który zdążył przejść Wielki Ząb i zbliżał się do Mosulu - musiał jeszcze raz zmienić plany. Między dwiema armiami nie było już zapory Tygrysu. Macedończycy byli oddaleni niewiele ponad pięćdziesiąt mil. Wiel- ki Król miał teraz jedną szansę: znaleźć inną otwartą równinę, od- powiednią dla kawalerii i wozów bojowych, i zmusić Aleksandra do stoczenia tam 'bitwy. Zwiadowcy perscy znaleźli potrzebny teren pod Gaugamelą (Tell Gomel), małą wioską położoną między rzeką Chazir i ruinami Ni- niwy. Dariusz podciągnął tam swoje oddziały, objechał równinę i natychmiast rozkazał saperom oczyścić ją ze wszystkich drzew, głazów i różnych niewygodnych garbów i wzniesień. Nie zrobił natomiast jednego: nie obsadził niskich wzgórz położonych o jakieś trzy mile na północny zachód - i to niedopatrzenie miało go potem drogo kosztować. Z tego dogodnego punktu macedońskie oddziały rozpoznawcze śledziły później wszystkie jego ruchy i meldowały o nich Aleksandrowi. Wkrótce po przeprawie przez Tygrys Aleksander natknął się na oddział jazdy Mazajosa. Pajońscy konni zwiadowcy, którymi dowo- dził Ariston, otrzymali rozkaz zlikwidowania natrętów. Persowie uciekli;- Ariston przeszył włócznią ich dowódcę, odrąbał mu głowę i "wśród hucznych oklasków złożył ją u stóp króla". Macedończycy dostali teraz dwa dni wypoczynku. W przeddzień ponownego wy- marszu (20 września o 9,20 wieczorem) nastąpiło prawie całkowite zaćmienie księżyca. Arystander, jak zawsze optymista, wyjaśnił, że oznacza to zwycięstwo Aleksandra "w czasie tego samego księ- życa". Armia, należycie podniesiona na duchu, raz jeszcze ruszyła w drogę. Cztery dni później (24 września) znów dostrzeżono jazdę Mazajosa. Czyżby to wskazywało na obecność całej armii perskiej? W błyskawicznym wypadzie kawaleryjskim, prowadzonym przez samego króla, schwytano paru jeńców. Ci bardzo szybko powie- PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI dzieli mu wszystko, co chciał wiedzieć. Dariusz rozłożył się obozem pod Gaugamelą, najwyżej osiem mil stąd, tuż za tymi wzgórzami, a roboty niwelacyjne, jakie prowadzi, świadczą, że nie zamierza się ruszyć nigdzie dalej z obecnego miejsca postoju. Dlatego Alek- sander dał teraz - bardzo rozsądnie - jeszcze cztery dni wypo- czynku swoim żołnierzom (25-28 września). Na równinie panował obezwładniający upał i król chciał, żeby przed ostatecznym bojem byli jak najsprawniejsi i jak najlepiej wypoczęci. W tym okresie agenci Dariusza próbowali przemycić do obozu odezwy, w których Wielki Król przyrzekał żołnierzom macedoń- skim hojne nagrody, jeżeli zabiją lub zdradzą Aleksandra. Ulotki zostały przejęte i (za radą Parmeniona) zniszczone. Wzmocniono także obóz otaczając go rowem i palisadą. I właśnie wtedy nie- szczęsna małżonka Wielkiego Króla rozchorowała się i zmarła - albo w połogu, albo na skutek poronienia. Ponieważ jej rozłąka z mężem trwała już od listopada 333 roku, a więc prawie dwa lata, można przypuścić, że Aleksander nie uważał jej za taką znów "mękę dla oczu" (a tym bardziej dla swoich długofalowych planów dynastycznych), jak to chętnie głosił. Smutną wieść przyniósł Da- riuszowi eunuch ze służby królowej, który uciekł z macedońskiego obozu na skradzionym koniu i w ten sposób dotarł do linii perskich. Reakcja Wielkiego Króla była bardzo ciekawa. Po zrozumiałym wybuchu żalu i rozpaczy opamiętał się i po raz trzeci - i ostatni - spróbował osiągnąć porozumienie z Aleksandrem w drodze negocja- cji. Tym razem ofiarował więcej, znacznie więcej, niż poprzednio: wszystkie terytoria na zachód od Eufratu; 30 000 talentów okupu za swoją matkę i córki; rękę jednej z córek, a wreszcie swego syna Ochosa jako stałego zakładnika. Aleksander przedłożył te propo- zycje swojej radzie wojennej - chociaż tym razem nie można było na serio wątpić, jaka będzie decyzja. Parmenion, rzecznik starej gwardii, zauważył kwaśno, że taszczenie ze sobą tylu jeńców od chwili zdobycia Damaszku było dostateczną udręką: dlaczego nie wziąć za nich okupu i raz z tym nie skończyć? Jak na jedną sta- ruszkę i dwie młode dziewczyny, proponowana cena jest znakomitą okazją. Nikt dotąd nie władał ziemiami od Dunaju do Eufratu - a teraz oto Dariusz chce uznać te wszystkie podboje bez walki? "Gdybym był Aleksandrem - zakończył Parmenion - przyjąłbym tę ofertę." "I ja także - odparł Aleksander - gdybym był Par- menionem." Potem wrócił do wysłańców Dariusza. Azja nie może już dłużej mieć dwóch monarchów, oświadczył, podobnie jak ziemia 260 NOWA ARMIA PERSKA nie mogłaby istnieć przy dwóch słońcach. Jeżeli Dariusz chce za- chować swój tron, musi o niego walczyć. Warunki Persów zostały odrzucone bez dalszych dyskusji i Dariusz "stracił wszelką nadzieję na porozumienie w drodze rokowań". Aleksander nie zdążył jeszcze sam rzucić okiem na nową armię Dariusza i wyraźnie przyjmował ze sceptycyzmem wszystko, co o niej słyszał. Zakładał, zdaje się, że nie będzie znacznie liczniejsza czy lepiej wyszkolona niż siły, które pokonał pod Issos. Informacje od jeńców i inne tego rodzaju źródła zawsze były przesadzone. Od tamtej pory jego własna armia wzrosła do około 47 000. Przed świtem 29 września wspiął się na niskie wzgórza nad Gaugamelą i po raz pierwszy zobaczył, z kim się ma zmierzyć. Był to poważny wstrząs. Armia Dariusza składała się właściwie wyłącznie z jazdy - i to jazdy pancernej na dodatek. W mgle poranka Aleksander mógł dostrzec niezliczone tysiące jeźdźców w stalowych kolczugach, wśród których tym razem były także doborowe jednostki z Partii i Baktrii. Pobieżny rachunek wskazywał, że w tym niezwykle ważnym ro- dzaju broni Macedończycy ustępują wrogowi w stosunku co naj- mniej jeden do pięciu. Wielki Król, nie mogąc wystawić doborowej armii pieszej, postanowił w ogóle zrezygnować z piechoty w pierw- szej linii. Ta wyjątkowo nietypowa armia była nie tylko liczniejsza i lepiej uzbrojona, niż się tego spodziewał Aleksander; jej ugrupowanie także go trochę zaskoczyło. Dariusz tym razem był absolutnie zde- cydowany nie dopuścić, by Macedończycy zastosowali tę samą tak- tykę, która przyniosła im zwycięstwa pod Issos i nad Granikiem. Na swoim lewym skrzydle umieścił znaczne siły jazdy baktryjskiej i scytyjskiej oraz połowę wozów z kosami. Im dłużej Aleksander przyglądał się ugrupowaniu Persów, tym mniej mu się ono podo- bało. Dlatego zwołał dowódców i poprosił ich o radę. Czy mają atakować natychmiast, czy zaczekać do jutra? Nie przyznając otwar- cie, że armia perska jest o wiele groźniejsza, niż przypuszczano, dowodził tylko, że teren wymaga chyba lepszego rozeznania. Krą- żyły przecież pogłoski o zamaskowanych dołach z zaostrzonymi pa- lami wewnątrz, kotwiczkach i innych tego rodzaju zasadzkach. Większość jego oficerów była nastawiona na natychmiastową akcję, wszakże Aleksander - przy poparciu Parmeniona - zdołał im to wyperswadować. 29 września przez znaczną część dnia objeżdżał przyszłe pole bitwy z silną eskortą kawaleryjską, badając teren - i linie Da- 281 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI riusza - niezmiernie bystrym okiem. Persowie nie próbowali mu przeszkadzać. Następnie (jak jego bohater Achilles, ale z zupełnie innych powodów) wycofał się do swego namiotu. Podczas gdy jego ludzie jedli i spali, Aleksander siedział tam przez wiele godzin "rozważając w myśli liczbę wojsk perskich", analizując i odrzuca- jąc jeden plan taktyczny po drugim. W nocy przyszedł do niego Parmenion proponując niespodziewane natarcie nocne. Król odpo- wiedział karcąco, że "kraść zwycięstwo" byłoby rzeczą haniebną (a także, mógł śmiało dodać, kiepską propagandą): "Aleksander po- winien zwyciężać swoich wrogów jawnie i bez podstępów." Ponad- . to, jak przypomina nam Arrian, atak nocny jest ze wszystkich operacji najniebezpieczniejszy, najtrudniej przewidzieć jego wynik. Nie przeszkodziło to Aleksandrowi starannie przygotować "prze- ciek" informacji o możliwości takiego ataku, by pogłoska szybko dotarła do linii Dariusza. W rezultacie Persowie całą noc stali pod bronią i rano byli strasznie senni. Po długich rozważaniach mistrzowski plan taktyczny Aleksandra był wreszcie opracowany w najdrobniejszych szczegółach, po czym on sam zapadł w głęboki, spokojny sen. Słońce już wstało, król jeszcze nie. Dowódcy kompanii z własnej inicjatywy otrąbili po- budkę i kazali żołnierzom zjeść śniadanie. Aleksander wciąż jeszcze spał. W końcu Parmenion potrząsnął go za ramię i obudził. Był już najwyższy czas sformować szyk bojowy - a tylko Aleksander wiedział, jaki 'ten szyk ma być. Król ziewnął i przeciągnął się. Kiedy Parmenion wyraził zdumienie, że Aleksander może tak spo- kojnie spać, ten zareplikował: "Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Kiedy Dariusz palił pola, zrównywał wsie z ziemią, niszczył plony, byłem bardzo niespokojny; ale czego mam się obawiać teraz, kiedy przygotowuje się do stoczenia regularnej bitwy? Na Heraklesa, prze- cież zrobił dokładnie to, czego chciałem." W pewnym sensie odpowiadało to prawdzie, tak samo jak nad Granikiem - iż bardzo podobnych przyczyn; ale było tu jedno- cześnie dużo wspaniałej brawury. Dariusz miał 34 000 jazdy w pierwszej linii, Aleksander 7250: nawet najlepsza strategia - tak to przynajmniej wyglądało - nie mogła ukryć tego podstawowego faktu. Aleksander musiał być okrążony - i wiedział o tym. Nie było tu gór, które by go chroniły, jak pod Issos, i nie było morza. Linie perskie wystawały poza jego front prawie o milę. Tak więc, chociaż jego zasadnicze ugrupowanie nie uległo zmianie, dołożył szczególnych starań, żeby wzmocnić flanki i tyły - a także, by 262 PLAN TAKTYCZNY ALEKSANDRA jego linia wydawała się słabsza, niż była w istocie. Na prawym skrzydle umieścił potężną grupę wojsk najemnych, dokładnie ma- skując je szwadronami jazdy. Oba skrzydła urzutował w głąb pod kątem 45° do głównej linii bojowej. Wreszcie zabezpieczył tyły piechotą Związku i resztą najemników greckich. W ten sposób robił właściwie cnotę z konieczności. Samotny w swoim namiocie, wspomagany jedynie genialną intuicją, ułożył plan taktyczny, który po wiekach mieli naśladować Mariborough pod Blenheim i Napoleon pod Austerlitz, ale o którym żaden inny wódz (o ile wiemy) dotąd nie pomyślał. Chcąc zmniejszyć ogromną prze- wagę liczebną wroga i stworzyć możliwość decydującej szarży, za- mierzał odciągnąć jak najwięcej jednostek jazdy perskiej od cen- trum i uwikłać je w bój ze swoim ubezpieczeniem bocznym. Kiedy obie flanki zostaną w pełni wprowadzone do walki, uderzy całą siłą na osłabione centrum Dariusza. Taki plan wymagał, rzecz jasna, bardzo precyzyjnej koordynacji w czasie. Aleksander nie miał zbędnych jednostek kawalerii, którymi mógłby sprowokować Da- riusza do akcji. Wielki Król musiał sam zrobić pierwszy krok, na- leżało go zachęcić do połknięcia przynęty, jaką stanowiły owe tak wyraźnie krótsze i pozornie tak słabe skrzydła. Ponadto, samo roz- strzygające natarcie musiało nastąpić we właściwej chwili. "Jeżeli szarża będzie przedwczesna, ostrze jego ofensywy ulegnie stępie- niu; jeżeli spóźni się z natarciem, skrzydła mogą się poddać nacisko- wi, a ciężka jazda zostanie uwikłana w bój o własne życie."* Obaj wodzowie wygłosili mowy przed bitwą i w obu przypad- kach występuje ciekawy moment teologiczny. Dariusz, wzywając pomocy Mitry, z naciskiem powiedział swoim żołnierzom, że jest to raczej wojna święta niż zwykła walka o władzę; to, co mówił o Aleksandrze i Macedończykach, niezmiernie przypomina później- sze perskie diatryby przeciw Demonom Gniewu (które mogły nawet oddziałać na relację Kurcjusza). Aleksander, mając u boku Arys- tandra w białej szacie i złotym wieńcu na głowie, wygłosił długą tyradę do Tesalów i wojsk Związku - zauważmy, że nie do swoich Macedończyków - prosząc bogów, "aby, jeżeli rzeczywiście jest potomkiem Zeusa, bronili i wspomagali Greków". Był ranek 30 września 331 roku przed naszą erą. Kiedy te wstępne czynności dobiegły wreszcie końca, obie armie popełzły do przodu niczym • X. W. Mariden, Th« Campaign vf GauBOBfIa, Liverpool 19M, ł. M. 263 mWA POD GAUGAMELĄ SSŁS^-.'-''^ --B Piechota macedońska l l Piechota niepiTyjadelska ,Niskie pasmo ,--a, , , , ,--- ^S wzgórz L^BJazdu macedońska L^I Jazda nieprzyjacielska •?tel&brojna"A MACEDOŃCZYCY B^Cty •wte^B zĄ*.. \ \ " oczyszczonego"-^ E^/-^^ DAJ^Z! i zC^lpS? ^^ę,te^riĄ^^^^ macedoński ą frontu<\ \ l l'il łly ly yv Cała szerokość limi ok. 4000 jardów PERSOWIE MACEDOŃCZYCY Ochrona prawej flanki 1 Grecka jazda najemna - Menidas 2 Kawaleria - Aretes 3 Jazda pajońska - Ariston 4 >/« Agrian - Attalos 5 '/j łuczników macedońskich - Briso 8 Najemcy - weterani - Kleander Prawe skrzydło 7 Hetajrowle - Fllotas 8 Oszczepnicy - Balakros 1^ i'? ""trików macedońskich - Briso 10 '/aAgrIan - Attalos 11 Hypaspiści - Nikanor 12 Falanga - Kojnos 13 Falanga - Perdikkas 14 Falanga - Meleager 15 Falanga - PoUpercbon Lewe skrzydło 16 Falanga - Simmlas 17 Falanga - Krateros 18 Sprzymierzona jazda grecka - Erigyjw 19 Jazda tesalska - Filip -".w,i"» ?? ^"S2?1^ ^t^scy - Klearchos 21 Achajska piechota najemna Ochrona lewej flanki 22 Grecka jazda najemna - Andromacho* 23 Konnica tracka - sitaikes - ^"^""rzona konnica grecka - Kojranoa 25 Konnica odryzyjska - Agaton "•OJ*""'' PERSOWIE •Lewe skrzydło a Jazda baktryjska b Jazda dahijska c Jazda arachozyjska d Jazda perska e Jazda suzyjska f Jazda kaduzyjska g Jazda baktryjska h Jazda scytyjska l wozy Centrum j Jazda karyjska k Najemnicy greccy l Perska gwardia konna m Perska gwardia piesza n Jazda Indyjska o Łucznicy mardyjscy Prawe skrzydło p Jazda celesyryjska q Jazda mezopotamska r Jazda medyjska s Jazda partyjska t Jazda sakijska u Jazda tapuryjska v Jazda hyrkańska w Jazda albańska x Jazda sakesyńska y Jazda Kapadocka z Jazda armeńska POCZĄTEK BIT W V żółwie, z wyraźną niechęcią idąc w bój, który, jak się miało okazać, "dał Aleksandrowi szansę zawładnięcia całym imperium perskim od Eufratu do Hindukuszu": było to arcydzieło jego sztuki wojen- nej, tak w zamyśle, jak w wykonaniu. Macedończycy posuwali się, jak zazwyczaj, z lewym skrzydłem urzutowanym w głąb, starając się sprowokować prawe skrzydło Persów (pod Mazajosem) do przedwczesnego ataku na flankę. Jed- nocześnie perskie lewe skrzydło - dowodzone przez Bessosa, sa- trapę Baktrii i przyszłego Wielkiego Króla - tak daleko zaszło na flankę Aleksandra, że on sam i jego konni hetajrowie znaleźli się niemal naprzeciwko stanowiska dowodzenia Dariusza. Żadna ze stron nie chciała rozpocząć bitwy: zarówno Aleksander, jak Da- riusz - bo ten zgłębił już tajemnicę "skośnego" marszu przeciw- nika - kluczyli do przodu i na boki, aż znaleźli się na samym skraju terenu, który Persowie oczyścili dla swoich wozów i koni. Ktoś musiał zacząć; w końcu tym kimś okazał się Dariusz. Pragnąc powstrzymać ów ruch w kierunku nierównego terenu, rozkazał Bessosowi uderzyć z flanki na nacierające prawe skrzydło Mace- dończyków. Na to właśnie czekał Aleksander. Kiedy tylko konnica Bessosa wdała się w walkę, król, ze znakomitym wyczuciem chwili, zaczął rzucać do boju dalsze jednostki ze swego głębokiego ubezpieczenia bocznego. Chcąc przeciwdziałać temu wzrastającemu naporowi, Bes- sos podciągał szwadron za szwadronem, zdecydowany za wszelką cenę przerwać lub zwinąć flankę Aleksandra i prawdopodobnie nadal nieświadomy, że za jazdą macedońską stoi w rezerwie 6700 najemników. Był moment, kiedy kawaleria Aleksandra - licząca nie więcej niż 1100 koni - powstrzymywała, i to przez dość długi czas, dziesięciokrotnie silniejszy front ciężkozbrojnych jeźdźców per- skich. Aby wprowadzić zamęt w szeregach wroga, Dariusz wypuścił tymczasem wozy z kosami: okazały się na ogół bardzo nieskuteczne. Lekkozbrojne oddziały, które Aleksander umieścił dla osłony przed swoją pierwszą linią, dokonały wśród nich spustoszenia, obrzucając konie oszczepami i zadając ciosy pędzącym na wozach woźnicom. Pod kosami padło trochę głów i uciętych członków - znakomite pole do popisu dla późniejszych grecko-rzymskich retorów; ale świetnie wyszkolone szeregi falangi rozstąpiły się i niedobitki zo- stały okrążone przez giermków Aleksandra przy pomocy kilku zwinnych ochotników z jego gwardii. Niemal cała jazda perska na obu flankach brała już teraz udział 265 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI w bitwie. Parmenion toczył zacięty bój obronny z Mazajosem, pod- czas gdy Aleksander rzucił ostatnie konne rezerwy - zwiadowców -- aby powstrzymać Bessosa. W tej przełomowej chwili bystre oko króla dostrzegło przerzedzenie szyku, może nawet lukę, która po- jawiła się na krótko w lewej części centrum Dariusza. Był to mo- ment decydujący: teraz albo nigdy. Sformowawszy wszystkie pozo- stałe jednostki w gigantyczny klin, Aleksander ruszył do szarży. Ostrze tego klina tworzyli konni hetajrowie, prowadził ich sam Aleksander ze swym królewskim szwadronem. Dalej szło jeszcze siedem szwadronów wraz z brygadą gwardii i tymi batalionami falangi, którym udało się oderwać od nieprzyjaciela, za nimi zaś groźna nawała lekkozbrojnych. Hetajrowie przebili się przez osłabione centrum perskie w kie- runku Dariusza, miażdżąc wprost jego przyboczną jazdę i najem- ników greckich. W ciągu dwóch czy trzech minut bitwa przybrała zupełnie inny obrót. Bessos, wciąż jeszcze uwikłany w walkę z pra- wym skrzydłem Aleksandra, ujrzał, że szarża hetajrów niebezpiecz- nie odsłoniła jego własną flankę; nie miał już łączności z Dariuszem i bał się, że klin macedoński może w każdej chwili obrócić się i uderzyć na jego tyły. Dlatego, nie bez słusznego powodu, dał sygnał do odwrotu i zaczął wycofywać swoje oddziały. Jednocześnie Dariusz, mocno naciskany przez jazdę i piechotę Aleksandra, (Wi- dząc, że grozi mu odcięcie, uciekł z pola bitwy jak pod Issos. Tym razem zdołał się wyśliznąć w ostatniej chwili przed zamknięciem pierścienia. W tym najistotniejszym momencie Aleksander otrzymał od Parmeniona pilny meldunek o ciężkich walkach na lewym skrzydle; wiadomość została zapewne wysłana przed samą szarżą króla i hetajrów.* Otóż między Tesalami Parmeniona i nacierającymi oddziałami fa- langi otworzyła się luka. W nią na łeb, na szyję runęły jednostki jazdy indyjskiej i perskiej, prawdopodobnie z zamiarem uderzenia na tyły Parmeniona. Stało się jednak tak, że - być może niesione własnym rozpędem - nie zboczyły ani w lewo, ani w prawo, tylko przejechały na wprost przez środek rezerwowej piechoty i skiero- wały się w stronę taborów Aleksandra. Persowie złupili je trochę, • Kalllstenes l inni przekształcili później ten epizod w coś o wiele mniej zaszczyt- nego dla Parmeniona. Jego zachowanie w tej bitwie przedstawia jako "leniwe i nie. udolne"; byl "zawistny l niechętny" wobec Aleksandra, a jego meldunek - zapewne uzgodniony z królem sygnał rozpoczęcia głównej szarży - stal się pokornym błaga- niem o pomoc, które zatrzymało Aleksandra dość długo, żeby przeszkodzić mu w schwy- taniu Dariusza; por. Marsden, op. cit., s. 12. 286 UCIECZKA WIELKIEGO KRÓLA uwolnili kilku jeńców perskich (królowa matka, bardzo mądrze, zdecydowała się siedzieć spokojnie aż do wyjaśnienia sytuacji) i zo- stali stamtąd wyparci. W drodze powrotnej natknęli się na Alek- sandra i jego jazdę i stoczyli najzacieklejszy bój w całej bitwie. Straciło w nim życie nie mniej niż sześćdziesięciu hetajrów, a sam Aleksander był poważnie zagrożony. Teraz jednak cała linia perska poszła w rozsypkę. I tym razem ucieczka Wielkiego Króla okazała się decydująca. Dariusz zniknął na równinie pod Arbelą, wznosząc tumany kurzu za swym rydwa- nem. Mazajos, widząc, jak ucieka, natychmiast przerwał długą i za- ciętą walkę z Parmenionem. Na dalszym odcinku flanki wycofywał się już Bessos, zresztą we względnym porządku. Tesalowie Parme- niona, którzy przez cały dzień 'bohatersko stawiali czoło przeważa- jącym siłom wroga, runęli teraz jak burza w pogoni za zwyciężo- nymi. Po raz drugi wszystkie wysiłki Aleksandra, żeby zgładzić lub pojmać Dariusza, spełzły na niczym. Podczas gdy Parmenion za- garniał tabory perskie - a wraz z nimi słonie i wielbłądy - król pędził bez wytchnienia w coraz gęstszym mroku, nie tracąc nadziei, że dogoni Dariusza i jego świtę. Kiedy zapadła noc, dał godzinę czy dwie odpoczynku zmęczonym żołnierzom i koniom, a koło pół- nocy podjął pościg na nowo. Oddział macedoński dotarł do Arbeli o świcie, przebywszy w ciągu nocy około siedemdziesięciu pięciu mil po to tylko, żeby się dowiedzieć, że Dariusza już tam nie ma. Po- dobnie^ jak po Issos, Wielki Król zostawił jednak swój rydwan i łuk, a także nie mniej niż 4000 talentów w brzęczącej monecie. Była to całkiem niezła nagroda pocieszenia; zresztą prestiż Wielkiego Króla ucierpiał tak katastrofalnie, że jego osobista ucieczka nie miała już-takiego znaczenia. Imperium Achemenidów rozpadło się na dwoje, autorytet jego władcy był w strzępach. Jeśliby Aleksan- der obwołał się Wielkim Królem w miejsce Dariusza, któż poza Bessosem odmówiłby mu prawa do tego tytułu? Oficerowie wywiadu macedońskiego wkrótce odtworzyli dzieje ucieczki Wielkiego Króla. On i jego świta popędzili na złamanie karku do Arbeli, nie myśląc nawet o niszczeniu mostów, przez któ- re uciekali. Tu przyłączył się do nich Bessos wraz z jazdą baktryj- ską, 2000 lojalnych najemników greckich i garstką niedobitków z gwardii królewskiej. Pokonany monarcha zebrał wszystkich przy sobie i przed ruszeniem w dalszą drogę wygłosił do nich krótkie 267 PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI przemówienie. Przepowiedział w nim - słusznie - że Aleksander będzie parł dalej w kierunku bogatych miast południowego Iranu, "ponieważ cała ta część kraju jest zamieszkana, a i droga dogodna dla taborów, ponadto zaś Babilon i Suza wydają się odpowiednią nagrodą dla zwycięzcy". On sam, jak oświadczył, zamierza udać się przez góry do Medii i prowincji wschodnich, gdzie zwerbuje jeszcze jedną armię. Niech Macedończycy sycą się złotem i trwonią czas wśród nałożnic i zbytku: nic bardziej nie osłabi ich siły bojowej. Należy wątpić, czy słuchacze Dariusza wzięli tę jego obronę zbyt poważnie, chociaż była chyba najlepsza, na jaką w tych okolicz- nościach mógł sobie pozwolić. Doznali gigantycznej i upokarzającej porażki*, której żadne słowa nie mogły złagodzić. Perspektywa od- dania Babilonu - z takiego czy innego powodu - wydawała się dodatkową hańbą. Ale mimo to Grecy pozostali lojalni; nawet Bes- sos nie czuł się - jeszcze! - dość pewny siebie, żeby całkowicie spisać Dariusza na straty. Jako symbol, marionetka, Wielki Król nadal się trochę liczył. Tak więc, wkrótce po północy, żałosne resztki Wielkiej Armii perskiej wyruszyły z Arbeli, kierując się na wschód przez góry Armenii, by wreszcie zejść od północy do Ekbatany. Tu Dariusz zatrzymał się na krótko, żeby zaczekać na maruderów. Kil- kakrotnie usiłował zorganizować i na nowo uzbroić swoich żołnie- rzy; wysyłał także wyraźnie podenerwowane listy do gubernatorów i dowódców w Baktrii i górnych satrapiach, domagając się, by po- zostali mu wierni. Ale Gaugamela załamała go i nigdy już/nie miał odzyskać dawnej energii. • Aleksander nie tylko pobił znacznie silniejszą armię na wybranym przez nią terenie, lecz dokonał tego bez zbyt wielkich strat. Najwyższe przekazane nam liczby (P. Oxyrh. 1198) wynoszą 1000 pieszych l 200 konnych Inne szacunki podają od 300 (QC IV 16,26) do nie więcej niż setki (Arrian II 15,6, przypuszczalnie za Ptolemeuszem); natomiast straty Persów, według tych samych źródeł, wyniosły około 53 000. PAN AZJI Wyrocznia w Gordion przepowiedziała, że Aleksander będzie "panem Azji" - a więc władcą imperium perskiego i prawowitym następcą Dariusza. Tak właśnie, nieco przedwcześnie, kazał się ty-. tułować Dariuszowi, kiedy wymienili listy. Po Gaugameli te żądania wydawały się znacznie bardziej uzasadnione. Jak mówi Plutarch, "sądzono, że imperium perskie całkowicie przestało istnieć". Alek- sander zakomunikował armii swoją wolę, na co żołnierze obwołali go w czasie uroczystości ku czci zwycięstwa "panem Azji". Gauga- mela stała się zatem pod wieloma względami punktem zwrotnym w życiu Aleksandra. Grecy, którzy nigdy nie traktowali zbyt po- ważnie jego demokratycznych deklaracji, uznali, że taka decyzja doskonale pasuje do jego charakteru. Dla nich był zawsze klasycz- nym przykładem ambitnego tyrana, teraz tylko potwierdził słusz- ność ich oceny. Natomiast na wojskach macedońskich wywarło to naprawdę głę- bokie wrażenie. Od tej chwili stosunki między Aleksandrem i jego armią stale się pogarszały; jak zobaczymy, dochodziło później do bardzo przykrych incydentów, nawet buntów i morderstw. Zwłasz- cza starzy macedońscy feudałowie byli przerażeni widząc, jak wy- wraźnie król skłania się w stronę orientalnego despotyzmu. Dla nich zadanie Aleksandra w Azji zostało wykonane: im prędzej za- bierze wszystkich do domu, tym lepiej. Parmenion powiedział bez ogródek, że powinien raczej spojrzeć za siebie, na Macedonię, niż patrzeć uparcie na wschód. Ale horyzont podbojów Aleksandra stale się rozszerzał. Macedonia zaczęła mu się wydawać bardzo mała i bardzo odległa. PAN AZJI Sam król aż nadto dobrze rozumiał swój dylemat. Nie chciał, nie mógł rozstać się z ową wizją chwały i wizją imperium, która gnała go naprzód; ale robił wszystko, żeby zjednać sobie tych, co mu się najgwałtowniej sprzeciwiali. Przed wymarszem z Arbelil hojną ręką rozdzielił "bogactwa, dobra i prowincje" między swych starszych oficerów. Jednocześnie, pragnąc pozyskać względy Gre- ków - co wobec rewolty na Peloponezie nie było bynajmniej nie- spodzianką - pisał im, że wszystkie ich tyranie zostały zniesione, więc mogą odtąd żyć według własnych praw. Brzmi to jak piękny i szlachetny gest; ale prywatne instrukcje króla dla Antypatra były, zdaje się, trochę inne. W każdym razie tyrani Sykionu, Pellene i Mesenii utrzymali się u władzy: później, kiedy niebezpieczeństwo minie, będzie dość łatwo zrzucić na samego Antypatra winę za ich zatrzymanie. Jednakże obietnica Aleksandra, że odbuduje Plateje, została w końcu dotrzymana, być może jako gwarancja przeciw ponownemu wzrostowi ambicji Teb. Jeden z najdelikatniejszych problemów, z jakimi król musiał się uporać, miał się wyłonić dopiero teraz, z chwilą wtargnięcia na ziemię perską. Dotąd mógł był występować jako oswobodziciel. W Azji Mniejszej i w Egipcie mogło to nawet wyglądać dość prze- konywająco, mimo owych wybuchów zwykłego terroru na wybrze- żu Fenicji. Nawet dla Babilonu, niegdyś tak dumnego ze swej nie- zawisłości, ta formułka mogła się od biedy nadać. Ale ruszając na Suzę i Persepolis musiał wymyślić coś innego. Trudno było twier- dzić, że wyzwala Persów od nich samych. Tak więc (jak mówią marksiści) Aleksander wkrótce uwikłał się w sprzeczności; i to może tłumaczy, dlaczego w swoich depeszach do kraju akcentował teraz raczej zemstę niż wyzwolenie jako motyw krucjaty. Bez wątpienia mówił to samo Macedończykom. A jednak, jeżeli chciał uniknąć kłopotów na tyłach - cóż dopiero pozować na następcę Dariusza - musiał całkiem niedwuznacznie zjednać sobie arystokrację perską; to zaś z kolei nie mogło zaskar- bić mu sympatii jego własnych żołnierzy. Sporo możnych panów irańskich nie zawahało się kolaborować z najeźdźcą. Niemniej jed- nak istniał nadal silny ośrodek opozycji kierowanej przez kastę kapłańską Persji, tak zwanych magów, których wrogość wobec Aleksandra miała przede wszystkim podłoże religijne i którzy uwa- żali go po prostu za pogańskiego najeźdźcę. Nie oddawał czci Ahu- ramazdzie; nie był perskim arystokratą z rodu Achemenidów, nie wywodził się nawet z żadnej z "siedmiu szlachetnych rodzin". 270 WROGOŚĆ MAGÓW WOBEC ALEKSANDRA W oczach tej potężnej grupy jego pretensje do tronu opierały się na sile - i tylko''na niej. Ich propaganda przedstawiała go (co było całkiem zrozumiałe) jako pospolitego uzurpatora, zgłodniałego lwa zesłanego na zgubę Persji. Aleksander, który studiował kiedyś naukę magów pod kierunkiem Arystotelesa, zdawał sobie chyba dobrze sprawę z tych trudności. Rozumiał, że jeśli chce, by go zaakceptowano jako Wielkiego Króla, będzie musiał poczynić znaczne ustępstwa na rzecz narodowych, religijnych i dynastycznych ambicji Persów. Miał tylko jedną szan- 271 PAN AZJI sę uzyskania praw Achemenidy: usunąć Dariusza i przez małżeń- stwo stać się członkiem rodziny królewskiej; stąd jego dbałość o królową matkę. Chociaż wszelkie ewentualne plany takiego dyna- stycznego związku pokrzyżowała niewczesna śmierć Statejry i druga ucieczka Dariusza, achemenidzkie ambicje króla musiały w końcu doprowadzić do rozłamu między nim i jego rodakami. Nie mógł na przykład rościć sobie pretensji do tronu perskiego nie obserwując obowiązującej w Persji dworskiej etykiety. Wielki Król był oto- czony murem przeróżnych religijnych obrzędów i restrykcji, co jaskrawo kontrastowało ze swobodą cechującą stosunki między mo- narchą macedońskim i jego parami. Połączyć te dwie role było' właściwie nie sposób; prędzej czy później musiał dokonać wyboru. Aleksander przebywał w Arbeli najwyżej dzień czy dwa. Po- grzebał swoich poległych, ale Persów zostawił tam, gdzie leżeli: jeszcze jeden doskonały pretekst do szybkiego odjazdu! Do Suzy, najkrótszą drogą, wysłany został Filoksenos na czele kilku jedno- stek, z rozkazem przyjęcia kapitulacji miasta i zabezpieczenia jego skarbów. Tymczasem sam Aleksander przeprawił się przez Tygrys i pomaszerował na południe do odległego o jakieś trzysta mil Ba- bilonu. Droga prowadziła przez najżyźniejszą część Mezopotamii; kraj przecinały kanały irygacyjne, nie brakło wody ani cienia. W Mennis, w pobliżu dzisiejszego Kirkuk, pokazano Aleksandrowi duże jezioro smoły ziemnej, a także źródło oleju skalnego, czyli ropy naftowej. Mieszkańcy miasta, pragnąc zademonstrować cu- downe właściwości tej cieczy, któregoś wieczoru skropili nią ulicę prowadzącą do kwatery Aleksandra i przytknęli do ziemi pochod- nię, a wtedy "z szybkością myśli płomień strzelił aż na drugi kra- niec i cała ulica stała się jednym ogniem". Jednocześnie trwały zawzięte targi między Aleksandrem i Maza- josem, który po Gaugameli objął z powrotem funkcje satrapy Ba- bilonu. Aleksander chciał, żeby miasto poddało się bez przelewu krwi; Mazajos miał nadzieję, że się utrzyma na swym stanowisku także przy nowej władzy. W czasie marszu na południe zawarto ja- kąś prowizoryczną ugodę. Mimo to Aleksander nie ufał niedawne- mu przeciwnikowi i dlatego stanął pod Babilonem w szyku bojo- wym, gotów stawić czoło jakiemuś zdradzieckiemu manewrowi czy niespodziewanemu natarciu. Umęczonym żołnierzom,- wlokącym się w znoju wzdłuż Eufratu, miasto musiało się wydać roziskrzonym PAN AZJI mirażem: z dala, na równinie, pojawiła się panorama wysokich białych tarasów, bujnej roślinności, potężnych, blankami zwieńczo- nych murów i wież. Babilon tworzył jakby kwadrat (o boku około piętnastu mil długości) przecięty rzeką i "drogą procesji". Zewnętrz- ne fortyfikacje zbudowano z glinianej cegły wiązanej smołą ziemną, a mury były tak grube, że mogły się na nich wyminąć dwa cztero- konne rydwany. Nie mniejsze wrażenie robił barwny pochód, który wyszedł teraz na drogę królewską wśród dźwięku trąb i cymbałów, by powitać Aleksandra i jego żołnierzy. Na czele jechał satrapa-renegat Maza- jos i oficjalnie przekazał miasto, twierdzę i skarbiec w ręce króla. Za nim tłoczyli się przodujący obywatele Babilonu z pstrą kolekcją zwierząt, które pragnęli ofiarować w darze - nie tylko koni i byd- ła, ale nawet lwów i lampartów w klatkach. Dalej kroczyła grupa uroczyście zawodzących kapłanów babilońskich, a na końcu, jako eskorta, jechało kilka przepysznie przystrojonych szwadronów jaz- dy przybocznej Wielkiego Króla. Aleksander 'wsiadł na rydwan, uformował swoich ludzi w pustą w środku kolumnę (zdaje się, że .nadal podejrzewał jakąś pułapkę) i odbył wspaniały wjazd triumfal- ny. Droga była usiana kwiatami i girlandami. Na srebrnych ołta- rzach płonęły wysokie stosy drogich korzeni, rozsiewając słodką woń ku czci zwycięzcy. Kiedy Aleksander przejeżdżał pod cudowną, ałoto-lazurową Bramą Isztar z jej heraldycznymi bykami i smo- kami, tłumy na murach wiwatowały na jego cześć i obrzucały go różami. Brzmi to jak ironia, ale gdy przed dwustu laty (29 października 539 roku) Cyrus Wielki wkraczał do Babilonu, i on także był wi- tany jako wyzwoliciel przez kapłanów Marduka. Lecz po nacjona- listycznej rebelii 482 roku Babilon poniósł straszliwą karę. Forty- fikacje wzniesione przez Nebdkadnezara zrównano z ziemią; a co najgorsze, siedmiopiętrowy zikkurat wysokości 300 stóp, na którym wznosiła się Esagila, świątynia Marduka zwana "fundamentem zie- mi i niebios", został zburzony i nigdy go nie odbudowano. Szczero- złoty posąg bóstwa, mierzący osiemnaście stóp wysokości i ważący blisko 800 funtów, zabrały wojska Kserksesa i przetopiły na sztaby. Mury Babilonu wzniesiono na nowo, ale Esagila pozostała tylko wspomnieniem. Entuzjastyczne przyjęcie Aleksander zawdzięczał częściowo obietnicy - którą Mazajos niewątpliwie przekazał miesz- kańcom - że odbuduje zikkurat i przybytek bóstwa. Jeszcze jeden 274 POBYT MACEDOŃCZYKÓW W BABILONIE - i ostatni - raz mógł wystąpić jako wyzwoliciel spod perskiego jarzma i ucisku. Tak czy inaczej, pogodni, rozmiłowani w zbytku obywatele Ba- bilonu, rozumując (nie bez racji), że lepiej kolaborować niż podzie- lić los Tyru, robili wszystko, żeby dać wojskom macedońskim mie- siąc niezapomnianych wakacji. Tak oficerowie, jak szeregowi zo* stali zakwaterowani w luksusowych domach prywatnych, gdzie mieli pod dostatkiem jedzenia, wina i kobiet. Zawodowym kurtyzanom Babilonu przybyły w sukurs niezliczone rozentuzjazmowane ama- torki, wśród nich córki i żony wielu najczcigodniejszych obywateli. (Strip-tease był, zdaje się, bardzo popularnym zakończeniem uczty.) Gościom pokazywano typowe atrakcje turystyczne, między innymi legendarne ogrody wiszące - las drzew i krzewów na kamiennych tarasach, założony przez pewnego monarchę asyryjskiego, którego żona tęskniła za lasami i wyżynami swego ojczystego Iranu.* Podczas gdy jego żołnierze korzystali z uroków życia, a Kalliste- nes nadzorował kopiowanie astronomicznych zapisków kapłanów ba- bilońskich (jeżeli rzeczywiście prowadzono je od 31 000 lat, musiał się nieźle napracować), król zatonął po uszy w sprawach admini- stracyjnych. Jego pierwszym i niewątpliwie najważniejszym kro- kiem było zatwierdzenie Mazajosa na stanowisku satrapy Babilonu i przyznanie mu tradycyjnego prawa bicia srebrnej monety. Nie- trudno sobie wyobrazić, co o tym przywróceniu do łask dawnego wroga pomyśleli Parmenion i macedońscy "nieprzejednani"; nie- mniej było to praktyczne posunięcie. Jeżeli Aleksander zamierzal występować odtąd jako prawowity następca Achemenidów, musiał uzyskać poparcie arystokracji perskiej; to zaś oznaczało coś wiece} niż stłumienie ewentualnej opozycji. Z arystokratycznych rodów Iranu wywodzili się tradycyjnie administratorzy imperium, Alek- sander zaś nie miał wyszkolonych (a tym bardziej dwujęzycznych) urzędników, którzy mogliby ich zastąpić. Z tego punktu widzenia nominacja Mazajosa może uchodzić za krok szczególnie przebiegły: satrapa był żonaty z babilonką i miał tu rozległe stosunki. W ten sposób Aleksander potrafił podrepero- wać swoją reputację w oczach Persów, jednocześnie drapując się • Aleksander zbył pogardliwym uśmiechem oficjalne przepisy - wyryte na brązowej kolumnie w pałacu - dotyczące śniadania l obiadu Dariusza. Figurowały tam takie pozycje, jak 100 gęsi lub gasiąt, 400 korcy mąki pszennej t talent (5T.5 funta) czosnKu_ •Może tłumacz zapomniał mu powiedzieć, ze te (z pewnością rozrzutne) wydatki byty przeznaczone dla całego personelu pałacowego i całej twity Wielkiego Króla. 27& PAN AZJI w szatę wyzwoliciela na użytek babilońskich nacjonalistów. Nie był zresztą bynajmniej tak naiwny, żeby pozostawić Mazajosowi zupełnie wolną rękę. Komendant garnizonu w Babilonie był Mace- dończykiem, podobnie jak oficer dowodzący kontyngentami wojsko- wymi satrapii, a także odpowiedzialny za dalszą rekrutację. Maza- jos mógł sobie bić monety, ale nie miał prawa ściągać podatków. To ostatnie zadanie powierzono urzędnikowi macedońskiemu, który podlegał Harpalosowi. Właśnie w tym okresie Aleksander po raz 'pierwszy zainteresował się żywo babilońską religią i astrologią (być może mylnie identyfikując egipskiego Sarapisa z Bel-Mardukiem, zwanym czasami Sarri-rabu, "wielki król"). Niewykluczone, że po- lecił odbudować świątynię Marduka i zikkurat przede wszystkim z przyczyn czysto politycznych; jednak po pewnym czasie nabrał, zdaje się, szczerego szacunku dla tych chaldejskich kapłanów. Do- pełniał wszystkich obrzędów, jakie mu zalecali, a kiedy armia wy- ruszyła w dalszą drogę, kilku z nich przyłączyło się do jego orszaku. Suza, druga z pałacowych stolic Wielkiego Króla, leżała o jakieś 375 mil na południowy wschód od Babilonu, w pobliżu Zatoki Per- skiej. Równina, na której się wznosiła, była niezmiernie urodzajna, ale otoczona pierścieniem gór, tak że przez dziewięć miesięcy w ro- ku tworzyła jakby naturalny piec. Strabon pisał, że "kiedy słońce jest najgorętsze, w południe, jaszczurki i węże nie zdołałyby się przemknąć na drugą stronę ulicy w mieście dość prędko, by nie spłonąć". Aleksander czekał miesiąc w Babilonie między innymi po to, żeby w Suzie zrobiło się chłodniej. W połowie listopada, kiedy wreszcie wyruszył, wiatry wiały już z południa lub połud- niowego wschodu i spadły pierwsze deszcze.* W drodze dogoniły armię ogromne posiłki z Grecji, którymi do- wodził Amyntas: 1500 jazdy i nie mniej niż 13 500 piechoty, z czego prawie jedną trzecią zwerbowano w samej Macedonii. Było też pięćdziesięciu nowych paziów królewskich: Aleksander z pewnością robił wszystko, żeby się zabezpieczyć przed kłopotami w kraju, chociaż paziowie mieli później okazać się dość niewygodni. • Sądząc z dużych premii, jakie w tym momencie zaczął wypłacać, Aleksander mu- :siał mleć pewne trudności z namówieniem swoich żołnierzy, żeby zostawili babilońskie •dostatki l raz jeszcze udali się w drogę - zwłaszcza że maszerowali na wschód, nie na zachód, coraz dalej w głąb Azji zamiast do kraju. Każdy kawalerzysta macedoński otrzymał 600 drachm, a więc niewiele mniej niż roczny żołd, inni również dostali od- powiednio wysokie sumy. Całość wypłat znacznie przekroczyła 2000 talentów, ale wy- daje się, że wszystko pokrył skarb babiloński. KRÓLEWSKIE PRZYJĘCIE W SUZIB Przybycie tych nowych sił skłoniło Aleksandra do przerwania marszu na parę dni i przeprowadzenia pewnych innowacji w struk- turze organizacyjnej armii. W piechocie posiłki zostały rozdzielone, jeszcze z uwzględnieniem zasady terytorialnej, między poszczególne bataliony falangi, przy czym utworzono dodatkowy siódmy bata- lion. Natomiast jeśli chodzi o jazdę, Aleksander starał się za wszelką cenę rozbić ugrupowania terytorialne. Szwadron podzielono na dwa "plutony" (loehoj), każdy pod komendą własnego dowódcy, i od- powiednio wzmocniono uzupełnieniami dobranymi na los szczęścia, nie według przynależności terytorialnej. Awans miał w przyszłości przypadać za zasługi, a nie według starszeństwa - co także dawało królowi o wiele lepszą kontrolę nad nominacjami w armii. To przetasowanie - w zestawieniu z hojnymi premiami w Babilonie - wskazuje, że Aleksander spotkał się z wyraźnym brakiem entuzjaz- mu (by nie użyć ostrzejszych słów) wśród swoich oficerów i żoł- nierzy. Reorganizacja miała dwa cele: zwiększyć sprawność, wzmóc lojalność. "Całej armii - mówi Diodor - wpoił ducha niezwykłego oddania dla dowódcy i posłuszeństwa jego rozkazom, a także do- prowadził ją do wysokiego stopnia sprawności." Ta kolejność mówi sama za siebie. Aleksander był jeszcze w drodze do Suzy, kiedy zjawił się goniec z meldunkiem od Filoksenosa, że miasto skapitulowało, a jego skar- by są pod dobrą strażą. I tym razem armii macedońskiej zgotowano królewskie przyjęcie. Satrapa Abulejtes wysłał swojego syna, każąc md eskortować Aleksandra i jego wojsko aż do rzeki Choaspes, gdzie czekał na nich osobiście. Wśród jego darów były wielbłądy dwugarbne i dromadery oraz dwanaście słoni: tabory macedońskie zaczynały już przypominać wędrowną menażerię. Po wkroczeniu do Suzy Aleksander został natychmiast zaprowadzony do pałacu królewskiego, gdzie przez wielką salę kolumnową, w której podzi- wiał słynne barwne reliefy z glazurowanego szkła - lwy z rogami, skrzydlate gryfy, długie szeregi przepysznie wystrojonych łuczni- ków perskich -• przeszedł prosto do skarbca. Tu Abulejtes przeka- zał mu oficjalnie 40 000-50 000 talentów złota i srebra w sztabach oraz 9000 talentów w złotych darejkach. O tak bajecznym skar- bie Aleksandrowi się nawet nie śniło. Ale to był dopiero początek. W skarbcu znalazło się także po- nad sto ton purpurą barwionej materii z Hermione, liczącej prawie dwieście lat, lecz barwy wciąż świeżej i niespłowiałej. Były tam również wszystkie łupy uwięzione z Grecji przez Kserksesa. nie PAN AZJI wyłączając słynnej grupy "tyranobójców" Harmodiosa i Arystogej- tona. Były dzbany wody z Nilu i Dunaju, przysłane przez królew- skich wasali na znak lenniczej wierności. I były wreszcie meble, złote zastawy i klejnoty w samym pałacu: kiedy Aleksander zasiadł do uczty wraz ze swoimi hetajrami, scena musiała przypominać opis przekazany nam z wcześniejszej epoki w Księdze Estery: "I wisiały po wszystkich stronach opony białe i zielone, i hiacyn- towe, zawieszone na sznurach bisiorowych i szkarłatnych, które by- ły przez kolca kości słoniowej przewleczone i na słupiech marmu- rowych zawieszone. Łóżka też złote i srebrne rozłożone były na tle szmaragdowem i marmurowem kamieniem położonem, które dziw- ną rozmaitością malowanie zdobiło. A którzy byli zaproszeni, pili z kubków złotych, i na inszych i inszych naczyniach wnoszono po- trawy." Jeżeli Dariusz istotnie miał nadzieję, że zaprzątnie uwagę Alek- sandra tym oszałamiającym bogactwem, podczas gdy sam raz jesz- cze zdoła przygotować się do walki, to nie mógł chyba zastawić skuteczniejszej pułapki. Osobiste ambicje Aleksandra sięgały jednak dalej niż łupy wo- jenne, które zresztą nigdy go specjalnie nie pociągały. Po zwiedze- niu skarbca pierwszym jego czynem - bez wątpienia dobrze prze- myślany gest! - było zasiąść na tronie Dariusza pod słynnym zło- tym baldachimem. Oznaczało to, jak dobrze wiedział, śmierć dla każdego z wyjątkiem prawowitego właściciela. Stary Demaratos z Koryntu zalał się łzami na ten widok i wkrótce potem wyzionął ducha: nunc dimittis. Ale mimo całego symbolizmu nie zabrakło tu także nie zamierzonego elementu komedii. Dariusz był wysoki, Aleksander mniej niż średniego wzrostu; kiedy usiadł na tronie, je- go stopy dyndały w powietrzu nad królewskim podnóżkiem. Jeden z paziów ze znaczną przytomnością umysłu zabrał podnó- żek i na jego miejsce postawił stół. Na to stojący obok perski eu- nuch zaczął głośno szlochać. Kiedy Aleksander spytał go, co się sta- . ło, ten wyjaśnił, że jest to stół królewski, na którym jadał dawniej jego pan, Dariusz. Aleksander, bojąc się naruszyć jakieś religijne tabu Achemenidów, miał zamiar polecić, by usunięto stół; ale Filo- tas bystro zauważył, że czyn ten popełniono nieświadomie, a więc stanowi wróżbę. Aleksander, w iście biblijnym stylu, uczynił ze sto- łu wroga swój podnóżek. Stół już tam został. Jeszcze zabawniejsze .faua; pas, popełnione przez Aleksandra mniej więcej w tym samym czasie, przypomniało mu -/w samą 278 SYTUACJA W GRECJI porę - o przepaści istniejącej nadal między obyczajami arystokra- cji perskiej i macedońskiej. Olimpias przysłała synowi w darze znaczną ilość purpury, wraz z kobietami, które ją utkały. Aleksan- der ofiarował i tkaninę, i tkaczki perskiej królowej matce, Sisygam- bis. Jeśli materia jej się spodoba, oświadczył przy tym, te kobiety nauczą jej wnuczki, jak to się robi. Tę życzliwą, choć nieco naiwną ofertę Sisygambis uznała za rozmyślną - i śmiertelną - zniewa- gę. Sam pomysł, by dama królewskiego rodu miała wykonywać tak nędzne posługi, przyprawił matkę Achemenidów niemal o apo- pleksję. Król szydzi z niej chyba jako z niewolnicy! Trzeba było mnóstwa wyjaśnień i wyszukanych przeprosin, nim stosunki znów uległy poprawie. Aleksander zapewnił ją, że jego własne siostry pomagały tkać ową sztukę materii, ale Sisygambis zapewne uznała to jedynie za dworne kłamstwo, Raport Amyntasa o sytuacji w Grecji nie brzmiał zachęcająco. Król Sparty Agis, oświadczył Aleksandrowi, odnosił dalsze sukcesy. Tegeja, Elida, Arkadia i inne państwa przeszły na jego stronę. Jego siły ocenia się teraz na prawie 30 000 ludzi, z czego jedną trzecią stanowią zawodowe wojska najemne. Tymczasem gubernator Alek- sandra w Tracji, Memnon, także się zdecydował na rebelię - a wy- bór chwili nie był według wszelkiego prawdopodobieństwa przypad- kowy, lecz odpowiadał manewrom Agisa - podczas gdy Zopyrion (który piastował ten sam urząd w Foncie) poniósł klęskę i zginął w czasie wyprawy na Scytię, podjętej bez niczyjego upoważnienia. Tak więc Antypatrowi groziły poważne kłopoty jednocześnie na dwóch frontach (i musiał przeklinać króla, że pozbawił go tylu bar- dzo potrzebnych jednostek liniowych). Sytuacja w kraju była wy- raźnie krytyczna. ; Aleksander, dobrze o tym wiedząc, robił, co mógł, by dopomóc swemu udręczonemu regentowi. Menes, mianowany teraz inspekto- rem generalnym dla Syrii, Fenicji i Cylicji, zabrał 3000 talentów z powrotem na wybrzeże, z rozkazem wypłacenia Antypatrowi su- my, jaka okaże się potrzebna na wydatki związane z wojną lace- demońską (Aleksander najwidoczniej przewidywał długotrwałą kam- panię). Jednocześnie królowi bardzo zależało, by Ateny pozostały neutralne: obawa przed ateńsko-spartańską detente nie opuszczała go ani na chwilę. Na jego rozkaz posągi tyranobójców troskliwie załadowano na statek i odesłano do Aten tytułem perskich reparacji 27» PAN AZJt wojennych (ten gest nie kosztował go nic, natomiast podkreślał je- go rolę jako wodza naczelnego Związku), a znakomitym Ateńczy- kom, między innymi Pokłonowi i Ksenokratesowi, zaofiarowano bar- dzo hojne dary (lub łapówki) w wysokości od 50 do 100 talentów: ci dwaj zresztą odmówili ich przyjęcia. Jakby na ironię wkrótce okazało się, że Aleksander mógł był so- bie oszczędzić wszystkich tych zmartwień i wydatków. Gdyby tylko wiedział, że kryzysy w Tracji i na Peloponezie już zostały zażegna- ne! Antypater wyruszył z całą swą armią przeciw Memnonowi, zmu- szając w ten sposób buntownika do wyłożenia swoich mizernych kart: Memnonowi ani w głowie było stoczyć normalną bitwę i ocho- czo zawarł ugodę z Antypatrem w zamian za zatwierdzenie na sta- nowisku gubernatora. (Musiał być przebiegłym dyplomatą, skoro utrzymał ten urząd aż do 327/6 roku, kiedy został wezwany do Indii - wciąż będąc w łaskach - z nowym zaciągiem rekruta.) Król Agis padł w boju z piechotą Antypatra - walcząc bohatersko do końca, nadal bez żadnej pomocy z Aten - mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Aleksander pokonał Dariusza pod Gaugamelą. Amyntas jednak opuścił Grecję, zanim rozpoczęła się ta ostatecz- na rozprawa. Aleksander mógł nie dowiedzieć się o klęsce i śmierci Agisa przed wkroczeniem do Persepolis - a kiedy się wreszcie dowiedział, wrażliwa wojskowa duma nie pozwoliła mu przyznać, że Antypater dokonał czegoś wielkiego. "Zdaje się, chłopcy - ob- wieścił - że kiedy my zwyciężaliśmy tutaj Dariusza, w Arkadii od- była się jakaś mysia wojna." Dopiero w lecie 330 roku dotarły do niego pełne raporty Antypatra o kampanii w Grecji (i śmierci Alek- sandra z Epiru w Italii). Nic tak jaskrawo nie odróżnia wojny sta- rożytnej od dzisiejszej jak stopień opóźnienia w przekazywaniu istotnych informacji. Był już styczeń, na przełęczach panowały dotkliwe chłody. Każdy rozsądny człowiek (a Dariusz zaliczał się do tej kategorii) mógł bez trudu przewidzieć, co teraz zrobi Aleksander. Między Suzą i dwie- ma wielkimi prowincjami Iranu, Persydą i Media, leżał potężny ośnieżony bastion gór Zagros, sięgających miejscami 15 000 stóp wysokości. Można było śmiało założyć, że Macedończycy przezimur ją w Suzie. Z nadejściem wiosny znów wyruszą w drogę, albo na północny wschód do Ekbatany, gdzie obozował teraz Dariusz, albo też na południowy wschód do -Persepolis i Pasargadaj. Lecz Alek- sander, jak nieraz przedtem, obrócił wniwecz te rachuby. Kampanie zimowe stały się jego specjalnością, a ponadto zamierzał w pełni wy- 580 ALEKSANDER ROZPRAWIA SIĘ Z UKSJAMl korzystać zwycięstwo pod Gaugamelą; nie znaczyło to, że po dżen- telmeńsku ofiaruje Dariuszowi trzy miesiące na złapanie oddechu. Aleksander wyruszył z Suzy do Persepolis w połowie stycznia.* Jedynym Persem, który, jak się zdaje, przejrzał jego intencje, był satrapa Ariobarzanes. Od bitwy pod Gaugamelą ten odważny i ener- giczny oficer zdołał wystawić armię liczącą 25 000 pieszych i 700 koni. Usłyszawszy o wymarszu Macedończyków, Ariobarzanes za- jął głęboki wąwóz górski, znany jako Wrota Suzyjskie (lub Per- skie) i przegrodził go wałem obronnym. Do Persepolis prowadziły dwie drogi, z których ta była krótsza. Przy próbie zdobycia wąwo- zu w natarciu frontalnym Aleksander na pewno zostałby odparty z poważnymi stratami. Z drugiej strony, jeśliby wybrał łatwiejszą trasę południową (mniej więcej odpowiadającą dzisiejszej szosie przez Kazerun i Sziraz), Persowie mieliby dość czasu, żeby wyco- fać się do Persepolis. Samo miasto można było ewakuować i wy- wieźć jego skarby w bezpieczne miejsce na długo przed nadejściem Aleksandra. Ten znakomity plan zawierał tylko dwa błędy. Ario- barzanes wierzył święcie, że jego pozycja we Wrotach Suzyjskich jest nie do zdobycia; a ponadto nie wziął pod uwagę możliwości, że Aleksander podzieli swoje siły. Król szedł najpierw przez okolice, które zamieszkiwało górskie plemię Uksjów. Jak wiele innych szczepów w tych stronach, Uks- jowie nałogowo ściągali opłaty od wszystkich podróżnych, nie wy- łączając Wielkiego Króla, i nie widzieli powodu, żeby robić wyją- tek dla obcego najeźdźcy. Zawiadomili więc Aleksandra, że jeżeli chce przeprowadzić swoje wojska do Persepolis, musi za ten przy- wilej zapłacić. Aleksander poprosił ich uprzejmie, żeby zaczekali na niego na przełęczy, "gdzie otrzymają z jego rąk zapłatę". Na wzgórza panujące nad tym wąwozem wysłał Kraterosa z silnym oddziałem wojska. Przed świtem, zszedłszy mało znanym szlakiem górskim, Aleksander dokonał energicznego nalotu na kilka pogrą- żonych we śnie wiosek. Następnie zaatakował przełęcz. Jej obroń- cy załamali się i uciekli w góry, gdzie zostali wybici do nogi przez Kraterosa. Odtąd Uksjowie, zamiast ściągać haracz, płacili go: 100 koni, 500 zwierząt jucznych i 30 000 owiec rocznie. Aleksander odesłał teraz Parmeniona z taborami, Tesalami i wszystkimi ciężkozbrojnymi oddziałami główną drogą południową, * Matka, córki l syn Wielkiego Króla zostali w Suzie: byliby poważną zawadą w cza- sie wojny podjazdowej, o Jakiej myślał Aleksander, i krępowaliby go bardzo w chwili osiągnięcia celu podróży. Aby dać im Jakiei zajęcie, wyznaczył profesorów, którzy Btleli ich uczyć języka greckiego. 281 PAN AZJI sam zaś poprowadził lekką kolumnę szturmową przez góry, aby się rozprawić z Ariobarzanesem. Po pięciu dniach forsownego mar- szu dotarł do Wrót Suzyjskich. Próba zdobycia wału natarciem fron- talnym skończyła się fatalną porażką. Ariobarzanes umieścił nad wałem swoją artylerię; jego ludzie spychali ciężkie głazy na Ma- cedończyków i ze stromych występów skalnych obsypywali ich gradem strzał i dzirytów. Aleksander poniósł znaczne straty i był zmuszony do odwrotu. W czasie tego wypadu wziął mimo wszystko kilku jeńców, a jeden z nich, miejscowy pasterz, ofiarował się po- prowadzić go wyjątkowo trudną drogą przez góry na tyły Ariobar- zanesa. Król zostawił Kraterosa u wejścia do wąwozu, dając mu 500 jeźdźców i dwa bataliony falangi. Dla zmylenia nieprzyjaciela polecił mu rozpalić tyle ognisk co zawsze. Kiedy usłyszy trąbki Aleksandra, ma nacierać na wał. W ten sposób wezmą Ariobarza- nesa w dwa ognie. Okrężna droga przez góry liczyła tylko dwanaście mil, lecz po- konanie jej zabrało specjalnemu oddziałowi Aleksandra jeden mę- czący dzień i dwie noce. Dotarli na miejsce trzeciego dnia przed świtem. Dwa posterunki ubezpieczające zlikwidowali w zupełnej ciszy. Następnie zabrzmiały trąbki i na ten sygnał oddziały Kra- terosa natychmiast ruszyły do frontalnego natarcia na wał. W tej samej chwili Aleksander i jego ludzie zbiegli po skalnym zboczu na tyły obozu Ariobarzanesa. Persowie, mocno naciskani od przodu i na tyłach, próbowali ratować się ucieczką na zbocza po obu stro- nach wąwozu. Aleksander jednak, przewidując taki rozwój wypad- " ków, już przedtem umieścił na samej górze 3000 ludzi. W walce wręcz, jaka się wywiązała, większość uciekinierów wycięto w pień: zdaje się, że była to straszliwa masakra. Jedynie sam Ariobarzanes, z garstką 700 jeźdźców, zdołał się uratować. Nawet po przejściu Wrót kolumna Aleksandra posuwała się przez pewien czas krok za krokiem. Droga była usiana rozpadlinami i po- tokami, często niewidoczna pod grubymi zwałami śniegu. Wtedy właśnie przybył do króla wysłannik Tirydatesa, dowódcy załogi Persepolis. Tirydates przyrzekł oddać miasto, ale ostrzegł Aleksan- dra, że on i jego Macedończycy muszą tam przybyć bez zwłoki: w przeciwnym razie mieszkańcy mogą splądrować skarbiec królew- ski, zanim opuszczą swój gród. Aleksander nie zwlekał ani chwili. Rozkazawszy piechocie iść za sobą, jak szybko się da, sam z jazdą pędził na złamanie karku przez całą noc, aż o świcie stanął nad rzeką Arakses. Mostu nie było (albo został zniszczony). Król i jego 282 EPIZOD Z OKALECZONYMI GREKAMI ludzie zbudowali w rekordowym tempie nowy most, uciekając się do bardzo prostego środka: zburzyli sąsiednią wioskę i użyli do bu- dowy drewna i ciosanych kamieni ze zniszczonych domostw. Potem pojechali dalej. Zaraz za rzeką spotkali pierwszą delegację. Ale te obszarpane po- stacie bardzo się różniły od wytwornych oportunistów i kolaboran- tów, z którymi Aleksander miał dotąd do czynienia. Okrzyki powi- tania, jakie wydawali, a także gałązki błagalników w ich rękach zdradzały, że są to Grecy: ludzie przeważnie w średnim wieku lub starzy, może najemnicy walczący kiedyś po niewłaściwej stronie z okrutnym monarchą Artakserksesem Ochosem. Przedstawiali so- bą żałosny, wprost upiorny widok, bo każdy z nich był w straszli- wy sposób okaleczony. Typowo perską metodą poucinano im hur- tem nosy i uszy. Niektórym brakowało rąk, innym stóp. Wszyscy mieli zniekształcające piętno na czole. "Byli to ludzie - mówi Dio- dor - którzy posiedli biegłość w sztukach i rzemiosłach i dobrze się w nich spisywali; wówczas odcięto im inne kończyny, zostawia- jąc tylko te, które były niezbędne w ich fachu." Aleksander zaproponował im najpierw repatriację. Po krótkiej dyskusji oświadczyli wszakże, iż woleliby raczej zostać tam, gdzie są, i utworzyć odrębną społeczność. W Grecji każdy z nich czułby się odizolowany, byliby przedmiotem litości, wyrzutkami społe- czeństwa. Tu przynajmniej mogą być wśród swoich, są towarzysza- mi - choćby tylko niedoli. Król przyklasnął temu postanowieniu, zaopatrzył ich we wszystko, czego potrzebowali do założenia ma- łych gospodarstw - woły, ziarno na siew, owce, zasiłki pienięż- ne - i na zawsze uwolnił od podatków. Odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo i dobrobyt miała spoczywać odtąd na zarządzie mia- sta. Trudno wątpić w prawdziwość tego interesującego epizodu, któ- ry podają ze szczegółami wszystkie nasze główne źródła z wyjątkiem Arriana. Jednocześnie Aleksander musiał dostrzec - i należycie podkreślić - jego wartość propagandową, kiedy później usprawie- dliwiał swoje własne postępowanie w Persepolis. Było jasne, że sy- stematyczna grabież i spalenie przybytków Parsy będą wyglądały lepiej, jeżeli się je przedstawi - przynajmniej w części - jako odwet za okrucieństwa popełnione przez Persów w stosunku do Greków. Aleksander wkroczył do Persepolis 31 stycznia 330 roku przed naszą erą. To miasto było tradycyjnym miejscem pochówku królów 283 PAN AZJI z dynastii Achemenidów, skarbcem i religijną stolicą imperium (wy- łączoną więc spod normalnej jurysdykcji satrapy). Tu właśnie od- bywały się w kwietniu uroczyste obchody Nowego Roku - Aki- tu - w czasie których Wielki Król poddawał się trudnym rytual- nym próbom, symbolicznie przedstawionym na reliefach ukazują- cych jego walkę z potwornym Demonem Śmierci; wychodził z nich zwycięsko, z przedłużonym mandatem, i był następnie fetowany jako namiestnik Ahuramazdy na ziemi. Persepolis było właściwie miastem świętym, pokrewnym Mekce czy Jerozolimie i o równie bogatym życiu religijnym. Jeżeli Aleksander nadal żywił nadzieję, że odziedziczy koronę Achemenidów zgodnie z uświęconymi prece- densami, a więc przy poparciu rycerzy Wielkiego Króla i kapłań- skiej kasty magów, winien był potraktować właśnie to miasto w sposób niezmiernie poprawny i z jak największym szacunkiem. Każde uchybienie musiało zrazić na zawsze tych, których poparcia tak bardzo potrzebował. Pewne oznaki świadczą jednak, że znalazłszy się w Persepolis Aleksander okazywał już znacznie mniejszy optymizm co do szans przekonania elity irańskiej, aby poparła jego roszczenia. Nie liczył się przede wszystkim z jednym, a mianowicie z zaciętym oporem zrodzonym z opozycji czysto religijnej czy ideologicznej: tego nie pozwalała mu dostrzec jego własna pragmatyczna natura. Wielu ary- stokratów irańskich okazywało gotowość do współpracy: żaden kraj nie mógł się nigdy uskarżać na brak politycznych oportunistów. Ale uznać Aleksandra za wybrańca Ahuramazdy - to już zupeł- nie inna sprawa. Wiemy coś o propagandzie, jaką rozwinęli przeciw niemu magowie; jej-echa można znaleźć w mowie Dariusza przed bitwą pod Gaugamelą. Dla nich Aleksander i jego nieokrzesani Ma- cedończycy byli "kudłatymi demonami Dnia Gniewu". Echo tej po- stawy pobrzmiewa także w Księdze Daniela, gdzie imperium mace- dońskie jest symbolicznie przedstawione jako bestia: "straszna i dziwna, a bardzo mocna, zęby żelazne miała wielkie, jedząc i kru- sząc, a ostatek nogami swymi depcząc". Jest pewna Wyrocznia Sybilińska, która jeszcze wyraźniej ukazu- je Aleksandra jako bezbożnego, gwałtownego, obcego uzurpatora: Dnia pewnego do krain Azji przebogatych Mąż przybędzie niewierny w płaszczu purpurowym, Groźny, wtadczy, okrutny, a gdzie stąpnie, wznieci 284 ZŁUPIENIE PERSEPOLIS Jasny płomień pożogi i jarzmo nałoży Całej Azji, i ziemie krwią ludzką napoi. Od czasu bitwy pod Issos Aleksander zabiegał o zmianę tej opinii, ale bez powodzenia: takie epizody, jak splądrowanie Tyru, aż nad- to ją utwierdzały. Niezadowolenie wśród żołnierzy, bunt Agłsa i, co- najgorsze, owa uporczywa, trudno uchwytna atmosfera wrogości moralnej - wszystko to razem bardzo nadszarpnęło jego aż nazbyt drażliwą psychikę. Nawet dyplomatyczne zabiegi o względy kobiet Dariusza w końcu, jak się wydaje, spaliły na panewce. Wyjaśnia to być może, dlaczego, mimo formalnej kapitulacji Tirydatesa, dał • swoim wojskom wolną rękę w Persepolis, pozwalając im złupie wszystko z wyjątkiem pałaców i twierdzy, gdzie mieściły się skar- by Dariusza. Łamał, czego nie mógł zgiąć. Skoro mu odmawiają korony Achemenidów, weźmie ją siłą i dowiedzie, że jest straszli- wym Lwem Gniewu, jakiego nawet magowie nie ośmielili się prze- powiedzieć. Wygłosił teraz podburzające przemówienie do swoich oficerów, rozwodząc się na temat perskich zbrodni przeciw Grecji - sprawa okaleczonych najemników musiała być tu bardzo pomocna - i na- zywając Persepolis "najohydniejszym z miast Azji". Macedończy- kom nie trzeba było lepszej zachęty. Od zdobycia Gazy nie zakoszto- wali naprawdę masowych gwałtów i grabieży. Przez cały czas od tej pory, zwłaszcza w Babilonie i Suzie, pojednawcza polityka Alek- sandra narzucała im ostre rygory i dyscyplinę. Teraz więc, wresz- cie spuszczeni z łańcucha, wpadli w istny szał. Król upoważnił ich do zabijania wszystkich dorosłych mężczyzn, jakich napotkają, "są- dząc, że wyjdzie mu to na korzyść". Prawdopodobnie chciał zape- wnić sobie uległość Persów po prostu terrorem. Ale jednocześnie- dawał strudzonym wojskom zasłużony urlop przed wyruszeniem w długą i ciężką drogę przez prowincje wschodnie. Cały dzień trwała orgia grabieży i zniszczenia. W każdym pry- watnym domu było mnóstwo złotych i srebrnych ozdób, wspania- łych kobierców, cudownie inkrustowanych mebli. Bezcenne dzieła sztuki roztrzaskiwano hurtem, żeby i inni otrzymali swoją część zdobiących je cennych metali i drogich kamieni. Co pewien czas wybuchały bójki, a ci, którym udało się zgromadzić zbyt bogaty łup, często padali martwi z rąk zawistnych konkurentów. Nikomu nie chciało się brać jeńców - nie byli warci okupu - i wiele osób popełniło samobójstwo, by uniknąć losu gorszego od śmierci. 285. PAN AZJI Tymczasem Aleksander zwiedzał podziemia królewskiego skarb- ca, gdzie nagromadzono bogactwa wartości nie mniej niż 120000 talentów, pochodzące jeszcze z czasów Cyrusa Wielkiego. W komna- cie sypialnej Wielkiego Króla było 8000 talentów w złocie, a po- nadto wysadzana klejnotami złota winorośl, która (o czym Alek- sander niewątpliwie wiedział) symbolizowała także Drzewo Życia, reprezentujące "prawowitą, właściwą ciągłość władzy Achemeni- dów pod berłem Ahuramazdy". Ta fantastyczna fortuna miała teraz finansować dalsze przygody Aleksandra na wschodzie. Część za- trzymał, ale większość przetransportowano do Suzy, a stamtąd w końcu do Ekbatany. Do przeniesienia skarbu użyto wszystkich jucz- nych zwierząt, jakie można było zarekwirować w Babilonie i Suzie, a prócz tego aż 3000 azjatyckich wielbłądów. Biorąc za podstawę kurs funta szterlinga z 1913 roku, wartość tego kruszcu można ocenić na około 44 miliony funtów - co równało się trzystuletnie- mu dochodowi imperium ateńskiego z jego najlepszego okresu, t]. piątego wieku. Triumf Aleksandra był już przesądzony. Z olśniewającą brawurą uderzył wśród śnieżyc mroźnej zimy w samo serce, samo centrum rozpadającego się imperium Dariusza. Udało mu się zręcznie obejść góry Zagros; upadek Persepolis otworzył drogę do Ekbatany. I zno- wu każdy rozsądny człowiek, opierając się na precedensach, mógł wywnioskować, co zrobi Aleksander: mianowicie skieruje się prosto na północ, za wszelką cenę postara się schwytać Dariusza i zakoń- czy tę i tak już zbyt długą kampanię przeciw Persji. Ale - i tym razem - Aleksander postąpił w sposób absolutnie nie dający się przewidzieć. Z Persepolis wyruszył dopiero w końcu maja lub w początkach czerwca 330 roku. Pogoda sprzyjała, spędzał dużo cza- su na polowaniu. Odwiedził dawną stolicę, Pasargadaj, położoną o pięćdziesiąt mil dalej na północ (która poddała się natychmiast, co dało mu dalsze 6000 talentów), gdzie pokazano mu grób Cyrusa Wielkiego. Nadal ofiarowywał hojne dary przyjaciołom; przed tą praktyką przestrzegała go nie tylko Olimpias, ale nawet współpra- cujący z nim Persowie. Trudno się oprzeć wrażeniu, że zabijał czas. Ale dlaczego? Cho- ciaż Ekbatana była odległa aż o pięćset mil, droga do niej prowa- dziła dolinami rzek, przez żyzne na ogół okolice: nie czekałby prze- cież cierpliwie, aż zboże dojrzeje. Co go skłoniło do tak znacznej 286 OCZEKIWANIE OBCHODÓW NOWEGO ROKU zwłoki? (Cztery miesiące, o których mówi Plutarch, wydają się, mimo wszystko, mniej więcej odpowiadać prawdzie.) Wyrażono. ostatnio przypuszczenie,* że przez całą zimę 331/30 roku jego linie komunikacyjne z Europą były całkowicie zdezorganizowane; że bał się ruszyć dalej, zanim otrzyma wieści o wyniku powstania w Gre- cji; że świeże posiłki, które nadeszły, nie orientowały się nawet,. czy jest w Ekbatanie, czy w Persepolis. Nie przyniosłoby to za- szczytu żadnemu fachowemu dowódcy, cóż dopiero Aleksandrowi, który uważał dobrą łączność i wywiad za świętość. Agis poległ we wrześniu, a Persepolis padło dopiero w końcu stycznia. Pewna zwło- ka jest bardzo prawdopodobna; ale nawet jeżeli łączność lądowa z Grecją została przerwana (co nie jest bynajmniej pewne), to i tak, Aleksander panował teraz nad całą wschodnią częścią Morza Śród- ziemnego. Jest nie do pomyślenia, żeby wieść o zwycięstwie Anty- patra dotarła do niego później niż w lutym, a mogło to być znacz- nie wcześniej - zapewne w połowie grudnia. Jedno tylko mogło zatrzymać Aleksandra w Persepolis do kwiet- nia, a może i dłużej: obchody perskiego Nowego Roku. Pokazał już swoim irańskim poddanym, że nie jest człowiekiem, z którym moż- na żartować: grabież Persepolis dowiodła tego dobitnie. Ale wan- dalizm armii macedońskiej był bardzo starannie kontrolowany. Pa- łace i świątynie, ogromna opadano., czyli sala tronowa, cały kom- pleks budynków, w których skupiało się życie duchowe miasta, a które rozciągały się na rozległym, przypominającym scenę tarasie z górami Kuh-i-Rahmet w tle - wszystko to pozostało nietknięte. Innymi słowy, uroczystości noworoczne mogły się jeszcze odbyć. Być może po takiej lekcji - rozumował Aleksander - ci dumni arystokraci i kapłani zmiękną. Może jednak zdrowy rozsądek weź- mie górę i- on, Aleksander, zostanie okrzyknięty, z całym należnym ceremoniałem, namiestnikiem Ahuramazdy na ziemi. Psychologicz- ny efekt takiego aktu byłby wprost nieobliczalny. Jego echa do- tarłyby do najodleglejszych zakątków imperium. Ale w grę wchodziło coś więcej niż tylko propaganda politycz- na. Aleksander miał do czynienia z ludźmi, którzy traktowali swo- ją religię (a więc i aurę boskości otaczającą Wielkiego Króla) na- prawdę bardzo poważnie. Jeżeli w ogóle doszło do negocjacji w tej delikatnej sprawie, to szybko zostały przerwana. Minął marzec, zaczął się kwiecień i wkrótce stało się jasne, że Persepolis nie ujrzy • E. Badlan, "Hermes" 95 (1M7), s..lMłn. •" . 287 PAN AZJI tego roku ani procesji, ani obrzędu odnowienia władzy królewskiej. Około 20 kwietnia Aleksander stracił wreszcie nadzieję. Nim zde- cydował się na następny krok, ruszył w góry na czele niewielkie- .go korpusu ekspedycyjnego i spędził miesiąc pacyfikując prowincję (co stanowiło jego ulubioną rozrywkę, ilekroć był w stanie silnego napięcia nerwowego; podobnie zareagował później na śmierć He- fajstiona). Wśród jego ofiar było plemię kudłatych troglodytów, których kobiety znakomicie władały procą. Zaczęły się wiosenne •deszcze i Macedończykom dał się poważnie we znaki mokry śnieg i grad, zwłaszcza na dużych wysokościach. Aleksander wrócił do Persepolis w końcu maja już zdecydowa- ny. Miasto musiało ulec zagładzie. Symbolizowało stulecia rządów dynastii Achemenidów i było jasne, że kiedy Aleksander ruszy na wschód, stanie się ośrodkiem, tak politycznym, jak religijnym, każ- dego ruchu oporu. Jego wielkie fryzy, pałace i ołtarze ucieleśniały coś, na co macedoński zdobywca nie miał skutecznej odpowiedzi: opozycję czysto duchową, czysto ideową. Z tym samym problemem miał się później zetknąć wśród braminów Pendżabu. Parmenion, kiedy mu powiedziano o tych planach, oświadczył bez ogródek, że król byłby głupcem niszcząc swoją własność. (Po- dobną przestrogę, jak stary marszałek niewątpliwie pamiętał, skie- rował do swoich wojsk sam Aleksander zaraz po wylądowaniu w Azji Mniejszej.) Jest też mało prawdopodobne, by zdołał zaimpono- wać Irańczykom jedynie podbojami i niszczeniem wszystkiego do- koła. Ponieważ Aleksander i tak nie zdołał dotąd zaimponować im w żaden inny sposób, mógł jedynie powtórzyć, że spalenie Perse- polis będzie zemstą za zniszczenie świątyń greckich przez Kserkse- sa. "Osobiście uważam - mówi Arrian, który choć raz dał się spro- wokować do wyrażenia własnej opinii - że była to kiepska polity- ka." Ten werdykt Arriana powtarzali historycy przez wiele następ- nych stuleci (dorzucając na ogół zarzut brutalnego wandalizmu), chociaż ich poglądy na motywy, jakimi kierował się król, niekiedy się różnią. Jedno nie ulega dyskusji, a mianowicie, że tego rodzaju postępek ostatecznie zniweczył ewentualne szansę Aleksandra na wykazanie drogą pokojową, że jest prawowitym Achemenidą. Wy- wołał także zacięty, desperacki opór w prowincjach wschodnich. Dlatego wielu badaczy wolałoby uznać spalenie pałaców za przypa- dek, którego pomysł narodził się w czasie jakiejś pijackiej orgii i którego zaraz potem gorzko żałowano. Taka wersja wydarzeń przeszła do histprii (lub legendy) i żadny- 288 SPALENIE PAŁACÓW PEBSEPOLIS- mi argumentami nie można jej dziś obalić. Sama inscenizacja zy- skała zasłużoną sławę. Aleksander wydał wielką ucztę, w czasie której bardzo się upił. Kochanka Ptolemeusza, Tais, oświadczyła - jako Atenka! - że byłoby wspaniałym gestem spalić pałac Kser- ksesa, w ten sposób, rzecz jasna, zdejmując ciężar odpowiedzialno- ści za pomysł z samego Aleksandra. Zażądano pochodni i chwiejny, przystrojony girlandami pochód ruszył w drogę przy jękliwym akompaniamencie fletów i piszczałek. Gdy biesiadnicy byli już bli- sko bramy pałacowej, nastąpił moment wahania. Oto - krzyknął jakiś usłużny dworak - czyn godny samego Aleksandra! Król z pi- jackim entuzjazmem - a może nawet zadowolony, że znowu od- grywa rolę rzecznika Hellenów, którą ostatnio coraz bardziej za- niedbywał - rzucił pierwszą pochodnię. Płomienie rozpełzły się, pochłaniając przebogate obicia i wgryzając się w suche belkowa- nie z drzewa cedrowego. Straż, która nadbiegła z wiadrami wody, stanęła i przyglądała się zabawie. Wkrótce cały taras przemienił . się w szalejące interno. Podpalenie z premedytacją czy wypadek po pijanemu? Wszystko przemawia za tym pierwszym. Podobnie jak pod Tebami, pod Tyrem ' i pod Gazą, sprzeciwiono się królewskiej woli Aleksandra - a to zawsze zaciemniało jego zdrowy sąd i prowadziło do niezwykle drastycznych represji. Jest bardzo prawdopodobne, że kiedyś po- żałował tej decyzji: oznaczała ona, iż jego przyszła władza nad im- perium perskim będzie się opierała jedynie na polityce siły. Ze _ jednak chciał zniszczenia Persepolis - i zainicjował je własnoręcz- nie - wydaje się właściwie pewne. Odpowiada to doskonale aż na- zbyt wielu innym cechom jego charakteru i etapom jego drogi ży- ' ciowej. Pałace ^zostały systematycznie złupione, zanim je spalono: jesz- cze jedna wymowna wskazówka! Żołnierze macedońscy znaleźli i za- brali niemal wszystkie monety, wyroby ze złota i biżuterię. Splądro- wali zbrojownię w poszukiwaniu mieczy i sztyletów, zostawili na- tomiast tysiące grotów z brązu i żelaza. Niezliczone wazy kamien- ne przecudnej roboty, ale nie mające wartości rynkowej, wynieśli na dziedziniec i rozmyślnie potłukli. Odtrącali głowy posągom, ob- tłukiwałi płaskorzeźby. Wszechhelleńska krucjata przeciw barba^ rzyństwu Azji zbliżała się do triumfalnego końca. Jedyne, co zosta- ło do dziś, trwałe i bezsporne, to ślady samego pożaru - i to, co się w nim zachowało. "Odciski wypalonych belek dachowych krę-, ślą się nadal znakami na schodach i rzeźbach. Stosy popiołu to wszy- 289 PAN AZJI stko, co pozostało z cedrowej wykładziny."* Ale ta wielka pożoga wypaliła także setki glinianych tabliczek (które inaczej dawno by się skruszyły na proszek), jak również cudowną glazurę na relie- fach Kserksesa. Zostawiając za sobą dymiące ruiny Aleksander nie domyślał się nawet, że jego barbarzyński czyn unieśmiertelni Per- sepolis po wsze czasy. [w tym momencie było zupełnie jasne, jaką strategię król obierze • w najbliższym okresie. Nie mógł już dłużej spodziewać się uznania za prawowitego Achemenidę tylko dzięki temu, że zaskarbił sobie -względy królowej matki (o której zresztą od tej chwili właściwie już nic nie słyszymy). Jego największą szansą było schwytać Da- riusza żywcem: to dałoby mu przynajmniej dobrą pozycję do prze- targów. Gdyby Wielki Król abdykował na jego korzyść, nieprze- jednana arystokracja i satrapowie wschodni daliby się może jeszcze namówić do poparcia jego pretensji, woląc to od walki orężnej. Tak więc w pierwszych dniach czerwca Aleksander ruszył z Perse- polis na północ, zostawiając 3000 Macedończyków - wyjątkowo silny oddział - jako załogę miasta i prowincji. W drodze do Ekbą- tany (Hamadan) czekały na niego dalsze posiłki, które musiały przybyć tam krótszą drogą przez góry kurdyjskie: 5000 piechoty i 1000 jazdy z ateńskim dowódcą na czele. Przywiozły ze sobą ra- porty Antypatra o sytuacji w Grecji, Tracji i południowej Italii. Rozeszły się pogłoski, że Dariusz, który zdołał zebrać 3000 jazdy_ i 30 000 piechoty (w tym 4000 wiernych najemników greckich), jest zdecydowany raz jeszcze stoczyć bitwę. Jednak o trzy dni mar- szu do Ekbatany, kiedy Aleksander zdążył już przebyć ponad 400 • mil, zjawił się pewien znakomicie urodzony renegat perski z wiado- mością, że Dariusz się wycofuje. Oczekiwane posiłki nie nadeszły, wobec czego ruszył przed pięcioma dniami w kierunku wschodnim, Biorąc ze sobą jazdę baktryjską, 6000 doborowej piechoty i 7000 ta- lentów ze skarbca w pałacu w Ekbatanie. Jego najbliższym celem } są, zdaje się, Wrota Kaspijskie**, dokąd jakiś czas przedtem wysłał \|/ swój harem i tabory. Aleksander musi działać szybko. Dariusz za- mierza (mówił Pers) wycofywać się wzdłuż wybrzeży Morza Kaspij- skiego aż do Baktrii, pustosząc po drodze cały kraj. Macedończy- cy mieliby poważne kłopoty z zaopatrzeniem, ponieważ ich droga • Oimstead, op. cit., s. 481. ** Zapewne przełęcz między Daszt-1-Kawlr ł górami Kuh-i-Surch. 290 ALEKSANDER TWORZY ARMIĘ NAJEMNĄ prowadziła dokoła północnej krawędzi wielkiej słonej pustyni. Gdy- by się udało ich zwabić w pustkowia gór i stepów za Hyrkanią, świeża armia satrapii, obznajmiona z miejscowymi warunkami, mo- głaby bez trudu dać im radę. W Ekbatanie Aleksander dokonał błyskawicznego przeglądu sy- tuacji. Rozpoczynał teraz nowy etap swojej kampanii. Spalenie Persepolis oznaczało kres helleńskiej krucjaty jako takiej i Alek- sander skorzystał z tego pretekstu, by spłacić i odprawić wszyst- kie oddziały związkowe, nawet Tesalów Parmeniona. W Grecji było przecież po kryzysie i ci ewentualni wichrzyciele nie byli mu już potrzebni jako zakładnicy. Teraz myślał o czym innym: o spraw- nej armii zawodowej, która by była wierna tylko jemu i gotowa pójść za nim, gdziekolwiek ją powiedzie? Dzięki niezmierzonym bo- gactwom zdobytym w Persepolis wiedział też, jak należy werbo- wać i utrzymywać w karbach tego rodzaju potężną armię. Roz- puszczając, wojska związkowe wypłacił każdemu kawalerzyście, po- za żołdem za udział w ekspedycji, premię wysokości jednego ta- lenia (6000 drachm). Premia wypłacona piechocie, chociaż mniej- sza (1000 drachm), była i tak bardzo hojna. Pierwsza stanowiła równowartość ośmioletniego żołdu, druga trzyletniego. Zdemobilizowanym oddziałom przedstawiono następnie jeszcze bardziej kuszącą propozycję. Każdy, kto chciał, mógł ponownie za- ciągnąć się do armii Aleksandra, tym razem jako najemnik, a ci, którzy się na to zdecydowali, mieli dostać w nagrodę aż po trzy talenty (18000 drachm) w chwili wstąpienia do służby. Tylko bardzo wielki pięknoduch mógł się oprzeć tej iście królewskiej ofer- cie. Cała operacja kosztowała Aleksandra jakieś dwanaście do trzy- nastu tysięcy talentów, ale prawdopodobnie uważał to za doskona- łą, choć długoterminową inwestycję. Prawie drugie tyle sprzenie- wierzyli jego nieuczciwi oficerowie - złowieszcza zapowiedź tego, co niosła przyszłość. Gdyby Aleksander wiedział o tym wówczas, uważałby może, że i tak ma dodatnie saldo. Pieniądze same w so- bie przedstawiały dla niego wartość niewielką (a teraz mniejszą niż kiedykolwiek); ale używając ich tak zręcznie - Macedończycy także otrzymali, jak się zdaje, bardzo hojne dary - stał się z dnia na dzień posiadaczem armii najemników. Jednocześnie w decydu- jący sposób osłabił wpływ Parmeniona na organizację dowodzenia. W przyszłości, liczył Aleksander, jego armia będzie okazywała wier- ność i posłuszeństwo przede wszystkim swemu królewskiemu płat- Jnikowi. """"" 291 19* PAN AZJI W^ • [^Zdemobilizowane odziały Związku Helleńskiego pomaszerowa""^1^ iy w stronę wybrzeża pod eskortą jazdy, a następnie załadowały się na okręty i odpłynęły do ojczyzny, aż do Eubei korzystając z listu żelaznego. Aleksander liczył zapewne, że staną się zaczynem nastro- jów promacedońskich w różnych państwach greckich, nie mówiąc już o ich wartości jako bezpłatnych agentów akcji werbunkowej. Kiedy się ich pozbył, bez zwłoki zabrał się do Parmeniona. "Star^ generał został w Ekbatanie jako wojskowy gubernator prowincji: Kariera szefa sztabu skończyła się bezpowrotnie. Aleksander obszedł, się z nim bardzo taktownie. Ostatecznie Parmenion miał już sie- demdziesiąt lat i - jak niewątpliwie zapewnił go król - zasłużył sobie na odpoczynek po latach wojaczki. Nie oznaczało to, że odszedł z czynnej służby: przeciwnie, jego pierwszym zadaniem jako wojskowego gubernatora prowincji mia- ło być odstawienie skarbów Wielkiego Króla do Ekbatany; następ- nie, wraz z korpusem ekspedycyjnym - Aleksander zostawił mu około 6000 najemników - miał spacyfikować plemiona zamieszku- jące południowe i południowo-zachodnie wybrzeża Morza Kaspij- ! skiego. W czasie jego nieobecności skarbów strzec będą cztery ba- taliony falangi, które zatrzymano, żeby pełniły lżejszą służbę na(^U-tó tyłach. Po jego powrocie tę oddziały dołączą do Aleksandra, a do^-_ l wodzić nimi będzie Klejtos Czarny, obecnie przebywający na urlo^_ pie zdrowotnym w Suzie. Wszystko to brzmiało bardzo rozsądnie: naJspzór pozycja Parmeniona nie utraciła nic ze swej świetności T^restiżu. Ale istotną władzę starego wojaka - jak o tym doskó^ nale wiedział -drastycznie uszczuplona,. Z ^ego najbliższych krew^ nych jedynie Filotas i Nikanor zajmowali jeszcze kluczowe stano- wiska w armii. On sam stracił swoją tesalską jazdę jako oddzielną jednostkę, a najemńicy,~którzy przyszli na jej miejsce, mięli odtącT otrzymywać żołd od Harpalosa, głównego kwatermistrza imperium. Kiedy zaś skarbiec perski dotrze do Ekbatany,. to właśnie ,Hąrpą^_ los obejmie nad nim pieczę i będzie bił monety Aleksandra w kro- • lewskiej mennicy. Nowy zastępca Parmeniona, Kleander, by?~kan^^(2ti^| .dydatem króla. Z wolna, bezlitośnie Aleksander osaczał Parmeniona; i od tej chwili miał już wszystkie atuty w ręku. Wysunięto pogląd, że Ek-_ batana stanowiła jakby punkt zwrotny, początek tragedii Aleksan-^ drą, "tragedii coraz dotkliwszej samotności i coraz^ilniejszego znie- cierpliwienia wobec tych, co nuTumielT zrozumieć".*' Ale w istocie • Tam, op.cit., t. I, s. 55. 292 DALSZY POŚCIG ZA DARIUSZEM rzeczy oficerowie macedońscy, nie wyłączając Parmeniona, rozu- mieli aż nadto dobrze. Zwycięstwa, n^Jpolu bitwy _Jyzmogły wiare._ Aleksandra, w "samego'siebie i rozpaliły w nim jeszcze większą żą- ) dzę władzy. Po koronacji na faraona, a następnie po owej tajemni- \J czej wizycie w Siwah stał się szczególnie uczulony na swe rzekome ' boskie pochodzenie. Ale w ostatecznym rozrachunku nie co innego jak zawładnięcie milionami Dariusza usunęło wszelkie istotne prze- szkody dzielące go od absolutnej władzy i pozwoliło zadowalać naj- bardziej fantastyczne zachcianki. Wszyscy władcy absolutni kończą w duchowej izolacji, tworząc swój własny świat, swą własną wersję prawdy; Aleksander nie był wyjątkiem od tej tragicznej reguły. Odtąd ci nieliczni przyjaciele, którzy odważyli się rzucić mu w twarz słowa krytyki, najczęściej słono płacili za swą prawdomówność. Taki stan rzeczy zachęcał co usłużniejszych dworaków do prześcigania się w niewybrednych po- chlebstwach; to z kolei podsycało skryte rojenia Aleksandra o wła- snej wielkości. Wśród niezadowolonych rodziły się w rezultacie my- śli o sprzysiężeniu, a wykrycie jakiegoś spisku - czy tylko pogło- ski o spisku - wydobywało na światło dzienne utajone szaleństwo Aleksandra. W 330 roku proces ten był dopiero w zalążku. Ale w następnych latach, wzmagany coraz większym zamiłowaniem króla do alkoholu, postępował z niepokojącą szybkością i siłą7~| t""" W Ekbatanie .Aleksander nie siedział ani chwili dłużej, niż to byłb^Tcohieczńe. Załatwiwszy wszystko, co miał do załatwienia, na- tychmiast ruszył w ślad za Dariuszem. Przy odrobinie szczęścia mógł jeszcze dogonić Persów, zanim znajda" się po^ctrugiej stronie 'Wrót Kaspijskich. Ale była już połowa lipca i jego głównym pro- blemem był straszliwy upał. Odległość 200 mil z^Ekbatany do Ragaj (w pobliżu Teheranu) przebył w jedenaście dni"? Dobre to tempo, chociaż bynajmniej nie wyjątkowe: Napoleon, maszerując przez gorsze tereny, osiągał przeciętną dwudziestu ośmiu mil dziennie. Ale i tak żołnierze zostawali przy drodze, a konie padały pod nimi. Arrian stara się dać do zrozumienia, że był to rezultat mordercze- go tempa, jakie narzucił Aleksander. W rzeczywistości jednak mu- sieli cierpieć na odwodnienie organizmu i porażenie słoneczne.* • Jeśli chodzi o tempo marszu Aleksandra, patrz C. Neumann, "Historia" 20 (1W1), . ». 198-198, gdzie autor broni Tarna l Hammonda przed R. D. Mlinsem, który twierdził 293 PAN AZJI r L-W-R^^-nisJ^c jeszcze około pięćdziesięciu mil do Wrót, Alek- sander dowiedział się, że Dariusz już się przez nie przedostał i kie- ruje się teraz na Hekatompylos (Damghan) - które później miało ]się stać letnią rezydencją monarchów party jskich. Kontynuować \ ów forsowny marsz w promieniach piekącego słońca, bez odpoczyn- y ku i należytego przygotowania, byłoby bardziej niż bezcelowe - po prostu równałoby się samobójstwu. Aleksander biwakował przez pięć dni pod Ragaj, a następnie poszedł aż do Wrót. Za nimi, na południe od gór Elburs, leżał ów niegościnny obszar słonej pustyni, znany dziś jako Daszt-i-Kawir. Przed wyruszeniem w dalszą dro- gę armii potrzebne były świeże zapasy żywności. Wysłano więc po furaż Kojnosa z oddziałem jazdy. W czasie jego nieobecności przybyli dwaj szlachetnie urodzeni Babilończycy - jeden z nich był synem Mazajosa - przywożąc dramatyczne wieści: Dariusz został zdetronizowany, jest teraz więź- } l niem. Zamach był wspólnym dziełem satrapy Baktrii Bessosa " i wielkiego wezyra Nabarzanesa. Wydaje się, że nie tylko Alek- sander wpadł na pomysł, by użyć tego nieszczęsnego królewskiego zbiega do politycznych przetargów. Wiadomość zdopingowała Alek- sandra do bezzwłocznego działania. Nie czekając nawet na powrót Kojnosa wyruszył w pogoń za Persami, biorąc ze sobą najlepszą jazdę i swoją gwardię przyboczną. Maszerowali forsownie przez całą noc, kiedy było chłodniej, a także rankiem następnego dnia. Po krótkim odpoczynku podjęli pościg na nowo i zatrzymali się •dopiero o świcie, kiedy dotarli do obozowiska, w którym spiskowcy zaaresztowali Dariusza. Tam zastali jego leciwego greckiego tłumacza, który podał Alek- sandrowi dalsze szczegóły. Otóż Nabarzanes najpierw wspomniał, że Wielki Król mógłby - oczywiście tylko na pewien czas - zre- zygnować ze swej godności na rzecz Bessosa. Propozycja była cał- kiem rozsądna i praktyczna. Bessos był znany i poważany w pro- wincjach wschodnich; miał w żyłach krew Achemenidów; i jeśliby się narodził jakiś ogólnonarodowy ruch oporu, o wiele bardziej na- dawał się na jego przywódcę niż dwukrotnie pokonany i zupełnie zdemoralizowany Dariusz. Jednakże Wielki Król, wyraźnie urażo- ("Historla" 15 (1968), s. 266), te marsz dzienny długości 36 mil jest "fizyczną niemożli- wością", a 52-mllowy skok z Ragaj do Wrót Kaspijskich to "absurd". Neumann podaje kilka niezmiernie Interesujących przykładów z historii zarówno nowszej. Jak staro- żytnej (Antygen, 44 mile w 24 godziny; Scyplon Afrykański, 46 l 54 mile w 24 godziny; generał Craufurd, prawdopodobnie 52 mile w 24 godziny). Por. C. L. Murison, "Hi- storia" 21 (1972), s. 40», prayp. »2. 294 DETRONIZACJA I ARESZTOWANIE DARIUSZA ny, wpadł w szał, dobył miecza i usiłował zabić Nabarzanesa. Po- ' wstał zamęt, przerwano posiedzenie rady. Cofająca się armia była | teraz rozbita na dwa wrogie obozy. Baktryjczycy i inne kontyngen- ty wschodnie widziały w Bessosie swego oczywistego przywódcę, podczas gdy Persowie z Artabazosem na czele oraz najemnicy grec- cy stali lojalnie przy Dariuszu. Otwarta próba sił nie wchodziła w tym momencie w grę. Dlatego spiskowcy zaprzysięgli uroczyście wierność Dariuszowi i pojednali się z nim oficjalnie. Stary Artabazos perorował o konieczności zjed- noczenia frontu; nikt nie ośmielał się wątpić w ich szczerość. Jed- nak już drugiej czy trzeciej nocy uprowadzili Dariusza do obozu Baktryjczyków i osadzili go w ścisłym areszcie. Dowódca najemni- ków greckich ostrzegał go, ale on odrzucił wszelkie propozycje ochrony osobistej. Lojalistom pozostały do wyboru dwie możliwo- ści: odejść lub skapitulować. Z początku zdecydowali się na pierw- sze rozwiązanie. Artabazos, kontyngenty perskie i Grecy wyruszyli na wschód w kierunku Parthiene, "uważając, że wszystko jest bez- pieczniejsze od towarzystwa zdrajców". Ale po dwóch dniach więk- szość Persów przyłączyła się znowu do Bessosa, zwiedziona jego hoj- nymi obietnicami i "ponieważ nie było nikogo, za kim mogliby pójść". Bessos ogłosił się Wielkim Królem, przyjmując imię Artak^ęrkse- sa IV, i został entuzjastycznie powitany przez swoje oddziały./Jego poprzednika, zakutego w łańcuchy, umieszczono w starym krytym wozie, co było stosunkowo najlepszym _sposobem zamaskowania miejsca jego pobytu w czasie marszu. ^Dariusz stanowił też oczy- wiście coś w rodzaju polisy ubezpieczeniowej dla buntowników: jak mówi Arrian, postanowili, że "wydadzą go, jeśli się dowiedzą, że Aleksander ich ściga, i w ten sposób uzyskają lepsze warunki dla siebie". Wysłuchawszy tych informacji Aleksander zorientował się, że nie ma ani chwili do stracenia. Znów przemaszerował całą noc i następny ranek. Koło południa Macedończycy dotarli do wioski, w której Dariusz i jego strażnicy odpoczywali poprzedniego dnia. Wydawało się, że przy takim tempie ścigający padną ze zmęczenia i wyczerpania upałem, zanim dognają swoją ofiarę. Aleksander mu- ^ siał za wszelką cenę wyprzedzić Persów. Czy jest - dowiadywał f- się - jakaś krótsza droga? fl^ 'iiCu^,/, Owszem, powiedzieli wieśniacy, jest taki szlak, ale biegnie przez nae zamieszkane pustkowia, na których nie ma źródeł wody. Alek- sander zlekceważył te zastrzeżenia, kazał sobie sprowadzić miejsco- 295 PAN AZJI wych przewodników, po czym spieszył 500 kawalerzystów, oddając ich konie swoim najsilniejszym i najlepiej wyszkolonym piechu- rom. Następnie wyruszył na fantastyczny całonocny rajd przez pu- stynię, przebył przed świtem ponad pięćdziesiąt mil i dogonił Per- sów o pierwszym brzasku. Nie uzbrojeni, wlekli się krok za kro- kiem i stawili jedynie symboliczny opór. Najwyraźniej byli prze- konani, że mają nad nim co najmniej dwa dni marszu przewagi, i jego nagłe pojawienie się zupełnie ich załamało. A przecież, we- dług Plutarcha, w rzeczywistości jedynie sześćdziesięciu konnych dotrzymało kroku królowi. Gdyby żołnierze Bessosa nie ulegli pa- nice - mieli przecież znaczną przewagę liczebną - mogliby przejść do historii jako ci, co schwytali nie tylko Dariusza, ale i Aleksan- dra.* Oni jednak myśleli tylko o tym, żeby się stamtąd wydostać, i to jak najprędzej. Ciężki wóz Dariusza bardzo opóźniał ich marsz. Bessos i Nabarzanes namawiali więźnia, by dosiadł konia i uciekał razem z nimi. Wielki Król odmówił. Skoro nie mógł uratować swe- go imperium, chciał przynajmniej umrzeć z godnością. Nie będzie - oświadczył - towarzyszyć zdrajcom. Zemsta bogów jest bliska: on zdaje się na łaskę i niełaskę Aleksandra. Nie było czasu na dłuższe dyskusje. Uciekającym w każdej chwili groziło okrążenie. Bessos i Nabarzanes mogli teraz zrobić już tylko jedno, mianowicie posta- rać się, żeby Dariusz nie wpadł żywcem w ręce Aleksandra. Wobec tego obaj, a z nimi ich współspiskowcy, nadziali Dariusza na swoje oszczepy, po czym uciekli, każdy inną drogą: Nabarzanes do Hyr- kanii, Bessos do swojej własnej prowincji, Baktrii, a reszta na po- łudnie, do Arii i Drangiany (Sejstan). Aleksander miał nie lada orzech do zgryzienia. Jeżeli Wielki Król jest nadal więźniem, to która z tych kilku uciekających kolumn ma go w swych rękach? Nie sposób było odgadnąć. Znużeni oficerowie macedońscy objeżdżali porzucone tabory, nie tracąc mimo wszystko nadziei. Tymczasem woły ciągnące pozbawiony woźnicy wóz Da- riusza odeszły jakieś pół mili od drogi, do dolinki, gdzie była woda. Tu zatrzymały się brocząc krwią z licznych ran i osłabione upałem. I oto pewien spragniony żołnierz macedoński imieniem Polistratos, któremu miejscowi chłopi wskazali drogę do źródła w dolinie, do- strzegł wóz i zdziwił się, że woły są skłute oszczepami i nie zostały spędzone wraz z innymi jako zdobycz. Potem usłyszał rzężenie ko- • podobny incydent zdarzył 81; później w Sogdianie. 296 nającego. Powodowany naturalną ciekawością podszedł do wozu i rozsunął osłaniające go skóry. Na podłodze leżał król Dariusz, jeszcze w łańcuchach. Jego kró- lewski płaszcz nasiąkł krwią, oszczepy morderców wystawały z pier- si. Był sam i tylko kulił się przy nim jeden wierny pies. Słabym głosem poprosił o wodę., Polistratos przyniósł trochę w swoim heł- mie. Ściskając dłoń Macedończyka Dariusz podziękował niebiosom, ze nie umiera zupełnie sam i opuszczony. Po chwili jego mozolny oddech ucichł i było po wszystkim. Polistratos natychmiast pośpie- szył do króla. Kiedy Aleksander stanął - wreszcie! - nad spo- niewieranym ciałem swego przeciwnika i zobaczył, w jak strasznych i tragicznych okolicznościach nastąpiła ta śmierć, był wyraźnie i szczerze zmartwiony. Zdjąwszy z ramion swój własny królew- ski płaszcz okrył nim ciało. Na jego rozkaz zwłoki Dariusza prze- wieziono w uroczystej procesji do Persepolis, gdzie sprawiono mu królewski pogrzeb i pochowano go obok jego achemenidzkich przod- ków. Jednakże ten rycerski gest Aleksandra, choć częściowo podykto- wany wyrzutami sumienia, miał także inne, bardziej praktyczne racje. Teraz, kiedy Dariusz nie żył, a zatem nie mógł abdykować na jego korzyść, aspiracje Aleksandra do tronu Achemenidów były już tylko roszczeniem obcego najeźdźcy. Co gorsza, miał odtąd jako rywala prawdziwego i o wiele groźniejszego Achemenidę w osobie Bessosa (czy też króla Artakserksesa, jak ten sam siebie nazywał). To było największe niebezpieczeństwo. Gdyby Bessosowi udało się zjednoczyć wokół siebie zachód, Aleksander miałby jeszcze poważne kłopoty. I tak nie ulegało wątpliwości, że będzie musiał walczyć o prowincje wschodnie zamiast przyjąć ich kapitulację na podsta- wie jakiegoś ogólnego porozumienia. Innymi słowy, do końca wojny było jeszcze bardzo daleko. Aleksander mógł postąpić tylko w jeden sposób, a mianowicie od chwili śmierci Dariusza zachowywać się tak, jakby był istotnie wybranym, prawowitym następcą Wielkiego Króla. Bessosa musiał dopaść nie dlatego, że był jego rywalem do tronu, lecz jako bunto- wnika i królobójcę. Bezlitośnie ścigał Wielkiego Króla aż do jego śmierci; teraz trzeba było zmienić skórę i wystąpić w roli mścicie- la. Wschodnią część imperium musi wziąć w posiadanie jako spad- kobierca Dariusza. Ale pierwotnie spodziewał się publicznego za- twierdzenia przez samego Dariusza. Stąd być może ów wątpliwej wartości przekaz, zanotowany przez kilka źródeł, jakoby Wielki 297 PAN AZJI Król m extremis uznał Aleksandra za swego następcę, zaklinając go solennie, aby pomścił jego śmierć na zdrajcach, którzy go za- mordowali i porzucili. Słyszymy nawet, że Aleksander zastał Da- riusza jeszcze żywego i osobiście odebrał od niego to ostatnie, tak istotne przesłanie. Wszystko to wygląda raczej na zaimprowizowaną historyjkę, sfabrykowaną przez wydział propagandy, który stanąw- szy nagle wobec faktu śmierci Dariusza musiał wybrnąć jak najle- piej z kiepskiej sytuacji, i to w bardzo krótkim terminie. Reakcja Aleksandra na utratę tak poważnego atutu była szybka i charakterystyczna: ruszył z kawalerią za Bessosem. Gdyby udało się schwytać i unicestwić tego potężnego rywala do korony, zanim * zdąży zbiec do swej baktryjskiej prowincji, wszystko mogłoby jesz- cze przybrać lepszy obrót. Niestety Bessos był już zbyt daleko i po- ścig wkrótce przerwano. Aleksander poprowadził swoje oddziały z powrotem do Hekatompylos i dał im kilka dni odpoczynku. Obóz obiegły pogłoski - całkiem zrozumiałe w tych warunkach - że to koniec krucjaty i wszyscy będą wkrótce znowu w Macedonii. Wielki Król nie żyje, oddziały sprzymierzonych zostały rozpuszczo- ne. Pobożne życzenia przekształciły się w niezłomną wiarę. Obu- dziwszy się któregoś ranka, Aleksander usłyszał, jak żołnierze ła- dują wozy przed powrotnym marszem do ojczyzny. Ponieważ już teraz w swoich planach na przyszłość przewidy- wał długą kampanię na wschodzie, te nastroje bardzo go zaniepo- koiły. Zwołał swoich dowódców "i ze łzami w oczach jął się żalić, że oto powstrzymuje go się w pół drogi do chwały". Przyrzekli zro- bić wszystko, co w ich mocy, ale jednocześnie doradzali królowi, że- by przemawiając do żołnierzy zachował takt i uderzył w pojednaw- czą nutę. Jeżeli właśnie teraz będzie się starał być stanowczy i nie- ustępliwy, może doczekać się rebelii. Ale kiedy przyszło do tego przemówienia, Aleksander użył jeszcze skuteczniejszego sposobu: tak ich nastraszył, że zbaranieli. Bez przerwy podkreślał, że dotych- czasowe podboje są bardzo niepewne, a Persowie nie chcą uznać ich zwierzchnictwa. "Jedynie wasz oręż trzyma ich w ryzach, nie ich własne uczucia, a ci, którzy się nas boją, kiedy tu jesteśmy, staną się wrogami w naszej nieobecności." Nie powinni także lekce- ważyć Bessosa. Wyszliby na prawdziwych głupców, gdyby teraz udali się do domu, a po kilku miesiącach okazało się, że ten zbunto- wany satrapa przeprawia się przez Hellespont, żeby napaść na Gre- cję! Dopóki nie zostanie zmiażdżony, ich zadanie nie będzie wyko- nane. 298 MARSZ DO HYBKANII I wreszcie nieodparte "podsumowanie". "Stoimy u progu zwy- cięstwa", oświadczył Aleksander. Po unicestwieniu Bessosa kapi- tulacja Persji będzie przesądzona. Ponadto do stolicy satrapii jest iedynie cztery dni marszu (oczywiste łgarstwo: odległość wynosiła 462 mile). Cóż to jest po tym, co przeszli z nim razem? Wojsko odpowiedziało burzliwą owacją: jeszcze jeden kryzys został prze- zwyciężony dzięki umiejętnemu dozowaniu charyzmatu i retoryki. Wbrew owej ponurej wizji narodowego ruchu oporu wśród Per- sów, jaką roztoczył, mimo spalenia Persepolis, Aleksander nadal wypatrywał kolaboracjonistów w szeregach perskiej arystokracji. Przed wymarszem z Hekatompylos dokonał dokładnego przeglądu wszystkich jeńców, wybrał ludzi szlachetnie urodzonych i sprawu- jących wysokie godności (razem około tysiąca) i traktował ich od ' tej chwili ze specjalnym szacunkiem jako potencjalnych admini- stratorów czy zarządców w swym nowym imperium. Pomijając wszystko inne, nie miał już wystarczającej liczby wyszkolonych Ma- cedończyków, których mógłby odkomenderować do pełnienia tego rodzaju funkcji; a wiedział, że im dalej będzie się posuwał na wschód, tym ostrzejszy stanie się ten problem. W dwa dni później armia zwinęła obóz i pomaszerowała na pół- noc do Hyrkanii, dzikiej, górzystej, ale urodzajnej krainy graniczą- cej z Morzem Kaspijskim. Macedończycy dotkliwie odczuwali brak koni: wiele padło z gorąca w czasie pogoni za Dariuszem, inne stały się ofiarą trujących roślin. W drodze do Zadrakarty (San), stolicy Hyrkanii, Aleksander otrzymał list od Nabarzanesa. Wielki wezyr długo i wykrętnie tłumaczył się z roli, jaką odegrał w zamordowa- niu Dariusza, i wyrażał gotowość kapitulacji, jeśli zostanie mu za- gwarantowane bezpieczeństwo osobiste i możliwe do przyjęcia wa- runki. Aleksander natychmiast przesłał mu żądaną gwarancję. Każ- da nowa dezercja na tym szczeblu mogła tylko osłabić Bessosa i jesz- cze bardziej go odizolować. W Zadrakarcie król zastał wiele wysoko postawionych osobisto- ści perskich, wśród nich Artabazosa, które czekały, by złożyć mu hołd. Był to niezmiernie pomyślny znak. Stawili się też wysłanni- cy najemników greckich. Persowie - zwłaszcza stary Artabazos, ja- ko dawny "przyjaciel i gość" na dworze Filipa - zostali przyjęci z wszelkimi honorami. Z drugiej strony Aleksander stanowczo od- mówił jakiejkolwiek ugody z przedstawicielami najemników, mó- wiąc, że żołnierze greccy, którzy bili się o Persję ze swymi braćmi, "są niewiele lepsi od zwykłych zbrodniarzy i uczucia wszystkich PAN AZJI prawdziwych Greków kierują się przeciw nim". Od tych 1500 ludzi nie przyjmie nic oprócz bezwarunkowej kapitulacji. Ten nieocze- kiwany nawrót do taktyki z okresu po bitwie nad Granikiem brzmi jak propaganda przeznaczona dla szerokiej publiczności i kto wie, czy Aleksander nie okazał się bardziej przystępny w rozmowach prywatnych. Tak czy inaczej, najemnicy przyjęli jego warunki bez szemrania - i wszyscy, całe półtora tysiąca ludzi, zostali później wcieleni do armii macedońskiej i otrzymywali normalny żołd. Król poprowadził teraz błyskawiczną ekspedycję karną przeciw Mardom, "ludowi o nieokrzesanych obyczajach, przywykłemu do rozbójnictwa", który później dostarczał mu doskonałych łuczników. Jego głównym celem było prawdopodobnie zdobycie - za darmo - nowych wierzchowców dla jazdy: Mardowie słynęli jako znakomici jeźdźcy. Odpłacili mu pięknym za nadobne, kradnąc Bucefała; Alek- sander nie docenił tego żartu. Kazał ogłosić, że jeśli koń nie zostanie zwrócony, "ziemia ich będzie spustoszona do najdalszych granic, a jej mieszkańcy wycięci w pień". Mardowie, zdając sobie sprawę, że mówi to ze śmiertelną powagą, natychmiast odesłali Bucefała. Wraz z nim przybyło pięćdziesięciu członków starszyzny plemien- nej, wioząc bogate dary i słowa pokornych przeprosin. Aleksander przyjął podarunki... i spokojnie zatrzymał przywódców delegacji jako zakładników, którzy mieli gwarantować, że plemię będzie się odtąd dobrze zachowywało. Wkrótce po powrocie króla do Zadrakarty na scenę wkroczył Na- barzanes. Wielki wezyr przywiózł kosztowne dary, żeby zapewnić sobie nieco lepsze przyjęcie, między innymi "eunucha niezwykłej piękności i w samym kwiecie lat chłopięcych, którego niegdyś ko- chał Dariusz i który miał być potem kochany przez Aleksandra". Imię tej złowrogiej postaci brzmiało: Bagoas; z biegiem czasu zyskał on znaczny wpływ na króla, Aleksander i tak już przyrzekł darować życie Nabarzanesowi; ale wdzięki Bagoasa przechyliły podobno szalę jeszcze bardziej na korzyść wielkiego wezyra. To także zwiastowało niedobrą przyszłość. W oczach Macedończyków problemem o wiele groźniejszym była stopniowa "orientalizacja" Aleksandra: perski strój i ceremoniał, gorliwość, z jaką zaczął obsypywać irańskich arystokratów zaszczy- tami zastrzeżonymi przedtem dla Macedończyków, a także stopnio- wa infiltracja dawnych jednostek nieprzyjacielskich do jego armii. Jak widzieliśmy, innowacjom tym przyświecały ściśle praktyczne motywy; ale to chyba nie zwiększało ich popularności. Miał już 300 ALEKSANDER PRZYJMUJE TRADYCJE PERSKIE teraz na dworze azjatyckich mistrzów ceremonii i dopuścił nawet kilku Persów (między innymi brata Dariusza, Oksatresa) do służby w szeregach swoich hetajrów. Zaczął nosić biało-błękitny diadem królów perskich, chociaż bez spiczastej tiary, która mu zawsze to- warzyszyła: typowy niezbyt zręczny kompromis! Podobnie zde- cydował się na strój na pół perski, w którym nie było co prawda miejsca na coś tak barbarzyńskiego jak spodnie, ale który dopusz- czał jednak charakterystyczną białą szatę z szarfą. Z początku nosił te egzotyczne szaty jedynie, kiedy był sam lub w towarzystwie zaprzyjaźnionych Persów; ale wkrótce stały się jego zwykłym strojem nawet przy takich okazjach, jak publiczne audiencje lub przejażdżki konne. W ogóle jego dwór zaczął coraz bardziej przypominać dwór Wielkiego Króla. Macedońskie konie przyozdabiano perską uprzężą; Aleksander przejął nawet trady- cyjny harem 365 nałożnic (po jednej na każdą noc roku), które słu- żyły jeszcze Dariuszowi, a były wybierane spośród najpiękniej- szych niewiast w całej Azji. Jest mało prawdopodobne, by kierował się pr^y tych innowacjach własnym wyborem czy upodobaniami. Konkubiny nudziły go, podobnie jak (przynajmniej na początku) ceremoniał dworu perskiego. Ałe potrzebni mu byli nowi urzędnicy i oficerowie; i jeżeli Persowie mieli uznać jego dynastyczne rosz- czenia, musiał odgrywać rolę Wielkiego Króla w sposób możliwy do przyjęcia. A czyniąc to ryzykował, rzecz jasna, że zrazi sobie Macedończyków. Niestety starał się załatwić sprawę kompromisowo: a to w ni- czyich oczach nie przyniosło mu korzyści. Jeżeli zdecydował się na diadem, powinien był okazać dość odwagi, by nosić także wysoką tiarę. 'Jeśli już postanowił otoczyć się nałożnicami, nikt nie cenił go wyżej dlatego, że z nimi nie spał. To, że "hołdował tym obycza- jom dość wstrzemięźliwie", nie wywierało najmniejszego wrażenia na Macedończykach, którzy mieli mu za złe, że w ogóle im hołdo- wał; było też mało prawdopodobne, by Persowie podziwiali mo- narchę, który tak ostrożnie przyjmował ich tradycje (nie mówiąc już o tym, że spalił i złupił ich Święte Miasto), Rozterkę Aleksan- dra symbolizują dwa sygnety, których odtąd używał. W korespon- dencji z Europą posługiwał się swoim starym pierścieniem mace- dońskim, natomiast listy doręczane na obszarze imperium perskiego pieczętował królewskim sygnetem Dariusza. Swoim hetajrom kazał - w niektórych wypadkach wbrew ich woli - nosić białe perskie płaszcze obramowane purpurą, a kiedy zawiodły wszystkie inne 301 PAN AZJI środki, starał się uciszyć co bardziej hałaśliwych krytyków hojny- ','*' mi darami i nadaniami. Jednakże, jak każdy władca, który czyni tak rozpaczliwe wysiłki, żeby dać Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek, on także nie mógł na dłuższą metę umknąć poważnych trudności. Kilku najbliższych przyjaciół Aleksandra, jak na przykład Hefajstion, wraz z całą klika nadwornych pochlebców, aktywnie popierało tę nową politykę in- tegracji. Zawodowi oficerowie - tu dobrym przykładem jest Kra- teros - zachowywali się obojętnie, dopóki ich własna pozycja i perspektywy nie były zagrożone. Ale starym, zahartowanym w bojach weteranom Filipa ten cały eksperyment bardzo się nie podobał. Widok młodego monarchy paradującego w cudzoziemskich szatach i utrzymującego bliskie stosunki z paplającymi, zniewieś- ciałymi barbarzyńcami, których tak niedawno pokonał, napełniał ich najszczerszym wstrętem. Równie odrażająca była dla nich myśl, że mają uznać swych dawnych nieprzyjaciół za towarzyszy broni. Jeśli chodziło o nich, wojna skończyła się wraz ze śmiercią Dariu- sza, a megalomańskie sny Aleksandra o dalszych podbojach na wschodzie ani ich grzały, ani ziębiły. Im prędzej znajdą się w domu, tym lepiej. Tę coraz wyraźniej zarysowującą się przepaść między nimi i kró- lem pogłębiał jeszcze fakt, że Aleksander zaczął teraz używać dwóch różnych oficerów jako swoich łączników: Hefajstiona do wszystkich rozmów z Persami i Kraterosa, kiedy chodziło o Ma- cedończyków i Greków. Jeżeli Parmenion wciąż jeszcze wzdychał (łagodnie mówiąc) do swych dawnych funkcji prokonsula, to taka sytuacja stwarzała dlań bardzo obiecujące perspektywy. Było wielu, bardzo wielu Macedończyków (a wśród nich prawie wszyscy naj- bardziej doświadczeni oficerowie), którzy ostro potępiali najnowszy obrót wypadków. Każdy przywódca, który by im obiecał obrać inną politykę niż Aleksander i doprowadzić do szybkiej repatriacji, mógł prawie na pewno liczyć na ich poparcie. Król dopiero co gładkimi słówkami zdołał namówić swoich żołnierzy do podjęcia dalszych trudów; nie zabrakłoby koszarowych demagogów gotowych wytknąć sprzeczność między jego alarmistycznymi przemówieniami i taktyką fraternizacji. Atmosfera była naładowana elektrycznością, wybuch mógł nastąpić w każdej chwili. Aleksander podjął pewne kroki, żeby rozładować napięcie. Jak większość przywódców odznaczających się osobistą surowością oby- 302 |> MARSZ DO BAKTRII czajów żywił źle ukrywaną pogardę dla tłumu i chyba był przeko- nany, 'że potrafi kierować ludźmi wedle swej woli po prostu przez zaspokajanie ich prymitywnych żądz. Wtedy właśnie wspaniałe, wystawne uczty i pijatyki stały się normalną cechą żołnierskiego życia: metoda chleba i igrzysk nie jest bynajmniej wynalazkiem Rzymian. Jednocześnie król gorliwie zachęcał macedońskich woja- ków do żeniaczki z nałożnicami, z którymi związali się w czasie swoich wędrówek, na przynętę proponując coś w rodzaju prymityw- nego programu dodatków i ubezpieczeń rodzinnych. Posunięcie to było chytre i dalekowzroczne. Należało przypusz- czać, że żołnierze mający własne gospodarstwo w obozie będą mniej skłonni domagać się natychmiastowego powrotu do ojczyzny i ła- twiej stawią czoło jeszcze większym trudom nawet przez dłuższy czas. Ba, w końcu zaczną patrzeć na swój żołnierski los jak na normalny tryb życia; Aleksander, zdaje się, miał nadzieję, że te stadła dadzą mu przyszłych rekrutów. Jeśli tak było naprawdę, to taka postawa daje dużo do myślenia. Oznacza ona, że król uznawał podboje i odkrywanie nowych lądów za cel sam v/ sobie, za natu- ralny los człowieka, a także nie przewidywał, by w ciągu najbliż- szych dwudziestu lat ten stan rzeczy miał ulec zmianie. Jednakże wszelkiej groźbie rebelii najlepiej mogło zapobiec bez- pośrednie działanie. Armia pomaszerowała na wschód, z Zadrakarty do Suzji na obszarze Arii. Satibarzanes, tamtejszy satrapa i jeden z morderców Dariusza, złożył Aleksandrowi hołd (zapewne wyba- dawszy wprzód dyplomatycznie, czy zostanie dobrze przyjęty). Za- wiadomił go też, że Bessos - który w przeciwieństwie do Aleksan- dra nie zawahał się przywdziać wysokiej tiary, a prawdę mówiąc miał do niej o wiele większe prawo - jest teraz wszędzie prokla- mowany panem Azji. Rekruci ściągają do niego masowo nie tylko z samej Baktrii, ale i spośród dzikich koczowników po drugiej stro- nie Oksosu. Niebezpieczeństwo było poważne i należało Tozprawić się z nim jak najszybciej, zanim będzie za późno. Dlatego Aleksander za- twierdził Satibarzanesa na stanowisku satrapy - wkrótce miał zresztą pożałować owej decyzji - i w najwyższym pośpiechu po- dążył do Baktrii. W czasie tego marszu zachorował i umarł Nikanor, syn Parmeniona i dowódca gwardii przybocznej (hypaspistae). Alek- sander za bardzo się śpieszył, żeby móc go pogrzebać z należnymi honorami wojskowymi; pomaszerował dalej na wschód, każąc Fi- 303 PAN AZJI lotasowi zająć się pogrzebem brata, a potem możliwie szybko do- gonić główną kolumnę. Jak zobaczymy, jest bardzo możliwe, że ta nieobecność kosztowała Filotasa życie. \ Nad rzeką Margos (Murgab)* Aleksander dowiedział się, że Sati- barzanes zmasakrował jego macedoński garnizon i próbuje wznie- cić powstanie w Arii. Król natychmiast przerwał marsz do Baktrii. Zostawiwszy armię pod komendą Kraterosa, ruszył z szybkim od- działem specjalnym na południe, w kierunku stolicy satrapii, Arta- koany, gdzie Satibarzanes gromadził swoje siły. W ciągu dwóch dni Aleksander przebył prawie sto mil. Satibarzanes, który nie był na to przygotowany, uciekł do Baktrii z dwoma tysiącami jazdy. Reszta jego oddziałów okopała się na pobliskiej zalesionej górze (Kalat-i-Nadiri). Był już sierpień; Aleksander po prostu podpalił las i wszystkich ich upiekł żywcem. Na miejsce Satibarzanesa satrapą Arii został mianowany inny Pers, Arsakes. Dla uniknięcia kłopotów w przyszłości Aleksander założył osadę w pobliżu Artakoany - którą nazwał Aleksandrią Arion (Herat) - pierwszy z wielu tego rodzaju garnizonów woj- skowych rozsianych w strategicznych punktach prowincji wschod- nich. Macedończycy maszerowali teraz przez kraj, w którym nie było właściwie miast w rozumieniu człowieka Zachodu i o którego geografii mieli niezwykle mgliste pojęcie. Uważali na przykład, że Jaksartes (Syr-Darta) tworzy górny bieg Donu, a pasmo Hinduku- szu jest przedłużeniem Kaukazu. Z chwilą wkroczenia do wschod- niego Iranu znaleźli się poza zasięgiem mapy. Odtąd zaczęły się mnożyć przeróżne legendy i fantastyczne opowieści - poczynając od dobrze poświadczonego przekazu o królowej Amazonek, która odwiedziła Aleksandra w Zadrakarcie, bo pragnęła mieć z nim dziecko. Nie było natomiast nic romantycznego ani mitycznego w trzy- letnich bojach partyzanckich (330-327) toczonych w górach od • Don Engels (w nie opublikowanym komunikacie) dowodzi, że Aleksander znalazł się wtedy nie nad Murgabem, lecz nad rzeką Kuszk, o jakieś 180 mil od Suzji (Tus); Arrian (III 25,6) mówi, że Artakoana leżała o 600 stadiów (70 mil) od miejsca, w któ- rym Aleksander zmienił kierunek marszu, żeby się rozprawić ze zdradzieckim Sati- barzanesem, "co oznacza, te było to nad Kuszkiem, a nie Murgabem, który płynie bardziej na północ". Pan Engels twierdzi, nie bez słuszności, że Aleksander "prawdo- podobnie szedł południowym skrajem Doszt-i-Czol, w dół Kaszat Rud do rzeki Tedżen (Ochos), a stamtąd nad Kuszk... Gdyby skierował się z Tus na wschód, miałby po drodze tylko jedną rzekę, Tedżen, przed dotarciem do Murgabu. ponieważ rzeki są od siebie odległe o 100 mil, z których 50 prowadzi przez Daszt-1-Czol. Jest bardziej praw- dopodobnie, że wyrabł drogę południową." Prawdopodobnie, ale w obliczu dostępnych źródeł niepewne. 304 STRACENIE BAKSAENTESA Afganistanu do Buchary, od jeziora Sejstan* po Hindukusz, 2 naj- bardziej zaciętym i najtrudniejszym do poskromienia przeciwni- kiem, z jakim Aleksandrowi przyszło się dotąd potykać. Bessos i jego następca Spitamenes prowadzili wojnę narodową o silnym zabarwieniu religijnym: we dwóch przysporzyli Aleksandrowi wię- cej kłopotów niż wszystkie zastępy Dariusza w szyku bitewnym. Założenie Heratu stało się łatwiejsze, bo właśnie w tym momen- cie nadeszły posiłki: 3000 litrów od Antypatra i prawie tyluż na- jemników lidyjskich. Krateros dołączył ponownie do Aleksandra z siłami głównymi (wśród nich były cztery bataliony falangi, które Klejtos Czarny przyprowadził z Ekbatany) i razem pomaszerowali na południe. Aleksander zaniechał na razie swego pierwotnego pla- nu, mianowicie bezpośredniego uderzenia na Zariaspę, znaną także jako Baktra (Balch); najpierw trzeba było się rozprawić z jeszcze jednym zbuntowanym królobójcą. Był nim Barsaentes, satrapa Drangiany i Arachozji, ogromnego terytorium ciągnącego się na wschód od Sejstanu aż po Indus. Nadłożywszy ten tysiąc mil Aleksander zamierzał skierować się na północny wschód przez Arachozję i dotrzeć do twierdzy Bessosa od strony Hindukuszu. Barsaentes, słysząc, że Aleksander jest blisko, uciekł w kierunku Indusu, ale miejscowa ludność pochwyciła go i odesłała z powrotem. Król kazał go natychmiast stracić jako zdrajcę i mordercę. W ten sposób nacjonalistyczna opozycja w tym odległym zakątku imperium została bez zbytniego wysiłku zdruz- gotana (na razie, bo Aleksander miał jeszcze kilka miesięcy później poważne kłopoty ze strony Satibarzanesa). Armia macedońska od- poczywała teraz przez pewien czas w stolicy Drangiany, mieście położonym na wschodnim brzegu jeziora Sejstan, później zajętym przez Fartów, którzy nazwali je Frada. Tu właśnie w jesieni 33& roku (w okolicznościach nie mniej tajemniczych niż te, w których rozegrała się afera Dreyfusa) Aleksander zlikwidował ostatecznie Parmeniona oraz jedynego pozostałego jeszcze przy życiu jego syna, butnego i ambitnego Filotasa. Jak widzieliśmy, już od dłuższego czasu król systematycznie ogra- niczał władzę i kompetencje Parmeniona. Pomijając motyw zemsty osobistej, Parmenion symbolizował konserwatyzm macedoński w • Sejstan (Slstan) jest nazwą krainy. Nie wiadomo, o które z tamtelszych wielkich jezior autorowi chodzi (przyp. Maciej Popko). 305 PAN AZJI jego najbardziej bezkompromisowej postaci. Nowe ambicje Alek- sandra budziły głęboką wrogość wśród całej starej gwardii, naj- bardziej być może u jego zastępcy. Sprawa nie miała decydującego znaczenia, póki król mógł liczyć na wierność swoich szeregów; ale pojawiły się teraz niepokojące oznaki, że także ich lojalność zaczyna słabnąć. Zwycięstwa, łupy, chwała przestały im w końcu wystar- czać. Wojna trwała zbyt długo, pokój oddalał się nieustannie, wciąż kryjąc się za wschodnim horyzontem. Co gorsza wódz, którego czcili jak bohatera, przekształcał się gwałtownie w nieprzystępne- go orientalnego despotę. "Straciliśmy Aleksandra - lamentował jakiś stary wiarus. - Straciliśmy naszego króla." Po śmierci Dariusza, wobec jej oczywistych implikacji w sprawie następstwa, musiało wreszcie dojść do ostatecznej rozgrywki ta- kiego czy innego rodzaju. Aleksander - rzecz dla niego charakte- rystyczna - zdecydował się uderzyć pierwszy. Ale Parmenion cie- szył się olbrzymią popularnością wśród żołnierzy i jakiekolwiek posunięcie skierowane wprost przeciw niemu mogło wywołać za- mieszki, a nawet coś gorszego. Nie ulegało wątpliwości, że Alek- sander może dosięgnąć Parmeniona przez jego syna Filotasa, który był postacią o wiele mniej sympatyczną. Nietaktowny, apodyktycz- ny, skłonny do ostentacji, Filotas budził głęboką niechęć zarówno wśród oficerów, jak żołnierzy, zrażając ich sobie swoim złośliwym językiem i władczym stylem bycia. Parmenion nieraz przestrzegał go przed takim zachowaniem, ale Filotas puszczał te przestrogi mimo uszu. Aleksander już od jakiegoś czasu stale awansował Kra- terosa i Perdikkasa jego kosztem. Przekupił także - za namową Kraterosa - Antygonę, przyja- ciółkę Filotasa, każąc jej przekazywać sobie wszelkie "wywrotowe" uwagi jej kochanka. Aleksander zapewne zamierzał skompletować całe dossźer tej nieostrożnej gadaniny, a następnie urządzić poka- zowy proces. Jednakże ta metoda przyniosła niespodziewanie mało niezbitych dowodów. Filotas kiedyś zapewniał po pijanemu, że wszystkie swoje najwspanialsze sukcesy Aleksander zawdzięcza je- mu i jego ojcu; tego rodzaju uwaga pachniała być może obrazą majestatu, ale trudno ją było zakwalifikować jako próbę spisku czy przewrotu. Zdaje się, że największą wadę Filotasa stanowiła jego WJeredyczna szczerość - a to już było zupełnie coś innego. Jeżeli wierzyć Kurcjuszowi, Filotas napisał do Aleksandra po wi- zycie w Siwah, gratulując królowi jego boskich przodków i wyra- dzając współczucie (może tylko półżartem) tym wszystkim, którzy 306 ALEKSANDER CHCE SIĘ POZBYĆ FILOTASA w przyszłości znajdą się pod taką - więcej niż człowieczą -- władzą. Tego rodzaju dotkliwe szpileczki nie mogły mu oczywiście zjed- nać sympatii Aleksandra. Z drugiej strony Filotas posiadał pewną zaletę, która gwarantowała mu nietykalność - w każdym razie aż do bitwy pod Gaugamelą. Był mianowicie znakomitym oficerem kawalerii, dowodzącym hetajrami ze wspaniałą brawurą i niezwyk- łym spokojem. Teraz jednak, skoro przeznaczenie Aleksandra ka- zało mu opuścić równiny i ruszyć w góry, a hasłem dnia stała się wojna podjazdowa, Filotas przestał być użyteczny; w samej rzeczy można się było bez niego obejść. Co więcej, po śmierci ostatniego z braci, Nikanora, znalazł się w niebezpiecznej izolacji, a' Parme- nion przebywał aż w Ekbatanie. Aleksander potrzebował jedynie dobrego pretekstu, aby przystąpić do działania, i los - czy może jakieś dyskretne manipulacje za kulisami - uprzejmie mu go do- starczył. Filotas, po wyprawieniu pogrzebu Nikanorowi, dołączył do sił głównych nad jeziorem Sejstan. Kilka dni później przed kwaterą Aleksandra zatrzymał go młody człowiek imieniem Kebalinos, któ- ry wykrztusił z siebie mętną i nieprzekonywającą historię o spisku na życie króla. Wynikało z niej, że brat Kebalinosa zakochał się w niejakim Dymnosie, który namawiał go, żeby przystąpił do spisku, ale oczywiście (twierdził Kebalinos) spotkał się z odmową... Filotas, jak łatwo sobie wyobrazić, stukał niecierpliwie nogą o ziemię wy- słuchując tego rozwlekłego monologu i myślał: "Znowu jakaś kłót- nia pederastów i te ich obrzydliwe oskarżenia; najwyraźniej nie ma o czym mówić." Kebalinos wymienił następnie kilka znacznych osobistości, wśród nich Demetriosa, członka gwardii przybocznej. "Coraz gorzej", musiał pomyśleć Filotas. Żadnych świadków, żad- nych dowodów; chłopiec nie przyszedł nawet osobiście, tylko przy- słał brata. A teraz oskarża przyjaciół króla. Najlepiej będzie nie dać się w to wciągnąć; tego rodzaju rozmówki mogą przynieść mnóstwo kłopotów. Kebalinos był strasznie natrętny, więc żeby go się pozbyć, Filotas przyrzekł, że bez zwłoki przekaże te informacje Aleksandrowi - licząc zapewne, iż cała sprawa rychło umrze śmiercią naturalną. Być może w jakimś zakątku jego mózgu błąkała się nie uświado- miona myśl, że jeżeli wyjątkowym trafem ta plotka jest praw- dziwa, to należy pozwolić, by wypadki potoczyły się swym natu- ralnym torem: 307 PAN AZJI Nie będziesz zabijał, lecz nie musisz przecie Dbać zbytnio, by ludzie żyli na tym świecie. W każdym razie, jakkolwiek w ciągu następnych dwóch dni kilka- krotnie widział się z Aleksandrem, ani razu nie poruszył sprawy owego rzekomego spisku. Kebalinos, ilekroć spotkał Filotasa, py- tał go, czy już powiedział Aleksandrowi; i za każdym razem Filo- tas (nie chcąc podsycać złośliwymi plotkami i tak niemal para- noicznej podejrzliwości monarchy) wykręcał się uprzejmymi słów- kami, jakie rezerwuje się zazwyczaj dla najbardziej nieustępliwych nudziarzy. W końcu Kebalinos, któremu - rzecz zrozumiała - wydało się to podejrzane, opowiedział swoją historię jednemu z kró- lewskich paziów. Tym razem reakcja była natychmiastowa. Paź ukrył Kebalinosa w zbrojowni i powtórzył Aleksandrowi jego opowieść, kiedy król był w kąpieli. Aleksander natychmiast kazał aresztować Dymnosa, a następnie osobiście zajął się Kebalinosem. Dlaczegóż to - spytał całkiem rozsądnie - upłynęło czterdzieści osiem godzin, zanim on został o tym poinformowany, zwłaszcza że zamach planowano na trzeci dzień od chwili, kiedy Kebalinos się o nim dowiedział? W tym momencie po raz pierwszy padło imię Filotasa. Kebalinos nie pró- bował mieszać go do spisku ani też Filotas nie figurował na liście sprzysiężonych, którą podał Dymnos. Kebalinos skarżył się jedynie - raczej żeby się wybielić niż z jakiejś szczególnej podłości - na to, że Filotas nie spieszył się z przekazaniem jego informacji. Aleksander zorientował się jednak w lot, że oto nadarza się okazja, na jaką czekał, że ma w ręku wszystkie atuty, by spowodować upadek Filotasa. Nim przywleczono półżywego Dymnosa (w chwili aresztowania rzucił się na miecz), król przygotował taki oto osza- łamiający zarzut: "Jakąż to straszną krzywdę chciałem ci wyrzą- dzić, Dymnosie - wykrzyknął - skoro uznałeś, że Filo- tas jest godniejszy ode mnie, by rządzić Mace- dończykam i?" Ale Dymnos nie mógł już mówić i wyzionął ducha nie odpowiedziawszy na to niezwykłe pytanie. Następnie Aleksander wezwał Filotasa, który z początku traktował całą spra- wę bardzo lekko, "obawiając się ponadto - jak mówi Kurcjusz - że zostałby wyśmiany przez innych, gdyby doniósł o sprzeczce mię- dzy dwoma kochankami". Wiadomość o samobójstwie Dymnosa bardzo nim wstrząsnęła. Przyznał, że być może powinien był po- informować o wszystkim, i wyraził ubolewanie, że tego nie zrobił. 308 ABESZTOWANIE FILOTASA Aleksander przyjął jego przeprosiny, mężczyźni uścisnęli sobie dło- nie i - na pozór - sprawa się na tym skończyła. Filotas wyszedł od króla jako człowiek wolny. W istocie, rzecz jasna, Aleksander potrzebował po prostu nieco więcej czasu na udoskonalenie swego planu. Zwołał prywatne po- siedzenie rady, na którym - co rzucało się w oczy - nie było Fi- lotasa. Obecni byli Hefajstion, Krateros, Kojnos - zięć Parmenio- na, ale zawsze skłonny płynąć z wiatrem - Erigyjos z Mityleny oraz dwóch członków straży przybocznej, Perdikkas i Leonnatos. Wszyscy awansowali później na członków naczelnego dowództwa; czterech zostało marszałkami imperium. Jeżeli w ogóle ktoś, to właśnie oni stanowili ścisły krąg najwierniejszych druhów Alek- sandra. Stanął teraz przed nimi brat Kebalinosa, Nikomachos, któremu kazano szczegółowo powtórzyć całą opowieść. Następnie wstał Kra- teros i zjadliwie zaatakował zarówno Filotasa - swego osobistego rywala - jak i Parmeniona, twierdząc, że dopóki ci dwaj żyją, Aleksander nigdy nie będzie bezpieczny. Pozostali członkowie rady zgodzili się z tym. Filotas z pewnością jest zamieszany w spisek: bo dlaczegóż tak by się wzdragał przed zawiadomieniem o sprzy- siężeniu? Należy go wziąć na tortury; może wtedy wyzna, jak zowią się jego wspólnicy. Zapewniwszy sobie w ten sposób poparcie swego sztabu, Alek- sander natychmiast zadał pierwszy cios. Najniebezpieczniejszym momentem całej operacji było samo aresztowanie Filotasa, bo zaw- sze istniała pewna szansa, że wojsko stanie po jego stronie. Dlatego król zastosował wszelkie możliwe środki ostrożności. Na następny dzień zapowiedziano marsz ćwiczebny. Patrole kawaleryjskie strzeg- ły obozowych bram, a także drogi; chodziło o pewność, że w ciągu nocy z obozu nie wymknie się jakiś goniec do Parmeniona. Sam Filotas, dla uśpienia jego ewentualnych podejrzeń, otrzymał od Aleksandra zaproszenie na kolację. Koło północy specjalnie dobra- ny oddział wyruszył z królewskiego namiotu, żeby zaaresztować zarówno Filotasa, jak i innych sprzysiężonych, których wymienił brat Kebalinosa. Dom Filotasa został po cichu okrążony, podczas gdy on spał, inne aresztowania przeprowadzono równie gładko i sprawnie. Nazajutrz Aleksander zarządził apel oddziałów macedońskich. W sprawach o zdradę stanu król występował jako oskarżyciel, ale ostateczny werdykt zależał od armii. Po długim milczeniu, w czasie 309 PAN AZJI którego atmosfera stawała się coraz bardziej napięta, Aleksander rozpoczął swą mowę. Przed nim leżały zwłoki Dymnosa; Filotasa trzymał na razie na uboczu. Teraz już mógł twierdzić - i trakto- wał to jako fakt dowiedziony - że mózgiem sprzysiężenia był Par- menion, a Filotas i inni działali w charakterze jego agentów. Naj- lepszym dowodem, jaki zdołał przedstawić na poparcie tego twier- dzenia, okazał się przejęty list starego wodza, zawierający dwu- znaczne zdanie: "Najpierw dbajcie o siebie samych, potem o wa- szych bliskich: tak bowiem osiągniemy to, cośmy zaplanowali." Kebalinos, jego brat oraz paź, który przekazał wiadomość Alek- sandrowi, wystąpili jako świadkowie: żaden z nich nie obciążał Fi- lotasa. Aleksandrowi pozostało już tylko rozgrzebywanie starych plotek; nawet materiał dostarczony przez kochankę Filotasa nie dał mu naprawdę skutecznej amunicji. Teraz wreszcie wprowadzono .oskarżonego z rękami skrępowanymi na plecach, odzianego w stary, wytarty płaszcz. Jego wygląd wzbudził litość wśród żołnierzy. Je- den z oficerów, Amyntas, zerwał się z miejsca i usiłował przeciw- stawić się tej fali współczucia twierdząc, że oskarżony wydał ich wszystkich zdradziecko w ręce barbarzyńców i że za jego sprawą nikt z nich już nigdy nie ujrzy żony ani dzieci.* Po Amyntasie .zabrał głos szwagier Filotasa, Kojnos, który napiętnował go jako zdrajcę króla, ojczyzny i armii i z trudem tylko dał się powstrzymać od ukamienowania nieszczęśnika. Zgodnie ze zwyczajem Filotasowi zezwolono przemówić we włas- snej obronie, chociaż Aleksander - po jakimś tanim żarciku na temat niechęci oskarżonego do mówienia dialektem macedońskim - odszedł nie chcąc go słuchać. Może i dobrze się stało, bo Filotas, z nie ukrywaną wzgardą i zupełną swobodą, punkt po punkcie zdruzgotał całe oskarżenie. Dopiero pewnemu generałowi, który za- czynał kiedyś służbę od szeregowca, udało się, choć nie bez trud- ności, ponownie rozbudzić wrogie nastroje słuchaczy. Przypomniał im mianowicie, jakim to bezczelnym snobem był Filotas, jak wy- rzucał żołnierzy z ich kwater, żeby zrobić miejsce na składy włas- nych rzeczy. Powstała wrzawa, jeden z gwardzistów krzyknął, że własnymi rękami rozszarpie zdrajcę na kawałki. Aleksander, jak zawsze po mistrzowsku synchronizując- akcję, zjawił się w tym momencie ponownie i odroczył zebranie do na- • Podziałało to, być może, na wojsko, ale jednocześnie rozwścieczyło Aleksandra, który od dłuższego czasu dokładał wszelkich starań, żeby storpedować Ideę wczesnego po- wrotu do kraju. 310 EGZEKUCJA stępnego dnia. Na drugim posiedzeniu rady, które odbyło się tego samego wieczoru, zgodzono się, że Filotas i jego towarzysze winni ponieść tradycyjną karę - śmierć przez ukamienowanie. Ale przed- tem Aleksander chciał uzyskać jeszcze dwie rzeczy: przyznanie się na piśmie samego Filotasa i jakieś oświadczenie obciążające Par- meniona. Upoważniono więc Kraterosa, Hefajstiona i Kojnosa do wzięcia Filotasa na tortury i męczenia go tak długo, aż dostarczy obu dokumentów. Król odbył przedtem poufną rozmowę "instruk- tażową" z Kraterosem ("której temat - jak mówi Kurcjusz - nie został podany do wiadomości publicznej", i nie dziwota). Na- stępnie wrócił do siebie i pozwolił im zająć się resztą - lub też, jak chce Plutarch, obserwował, co się dzieje, ukrywszy się za kotarą. Nim nadszedł ranek, oprawcy mieli już upragnioną spowiedź na piśmie, a prawdopodobnie także dość dodatkowych szczegółów, wy- imaginowanych czy zapamiętanych, żeby obciążyć Parmeniona (w pewnej chwili Filotas poprosił z cyniczną rezygnacją Kraterosa, żeby mu wyjaśnił, co właściwie chce usłyszeć). Kiedy ofiarę po- stawiono znów przed zgromadzeniem dla wysłuchania wyroku, Fi- lotas nie mógł już chodzić i trzeba go było nieść. Nasze główne źródło, Kurcjusz, zapewnia, że torturowano go nawet i wtedy, kiedy wydobyto już z niego przyznanie się do winy. Natychmiast po egzekucji Filotasa i pozostałych oskarżonych Aleksander (który nigdy nie wzdragał się przed upieczeniem dwóch pieczeni na jed- nym ogniu) kazał ostatecznie osądzić swego imiennika, Aleksandra z Linkestis. Zdaje się jednak, że trzy lata ścisłego odosobnienia zmąciły umysł tego niegdyś tak wyniosłego arystokraty. Kiedy ka- zano mu się bronić, wahał się, jąkał, aż wreszcie zamilkł, wypo- wiedziawszy tylko kilka nic nie znaczących słów. Stojący obok strażnicy stracili cierpliwość (czy może mieli odpowiednie rozkazy) i przebili go włóczniami bez dalszych ceregieli. Postawiono także w stan oskarżenia trzech spośród czterech sy- nów Andromenesa, głównie dlatego, że byli w bliskich stosunkach z Filotasem; Aleksandra już wcześniej ostrzegała przed nimi matka. Czwarty brat, Polemon, uciekł na wieść o aresztowaniu Filotasa: można by sądzić, że to wystarczyło, żeby ich od razu skompromi- tować. Ale Amyntas, najstarszy z nich (i główny cel jadowitych ataków Olłmpias), bronił się bardzo energicznie, podkreślając mię- dzy innymi, iż najważniejsza pretensja królowej matki pod jego adresem polega na tym, że kiedy przeprowadzał rekrutację w Ma- 311 PAN AZJI cedonii, wcielił do wojska - na wyraźny rozkaz króla - kilku spośród jej młodych faworytów. Aleksander, ku ogólnemu zasko- czeniu, puścił ich wszystkich wolno. (Jeden z braci, Attalos, był szwagrem Perdikkasa, co być może zaważyło nieco na sprawie.) Król mógł sądzić, że uczciwe uniewinnienie w jednym przypadku stworzy pozory, jakoby wszystkie procesy były przeprowadzone bez- stronnie.* Kiedy Demetrios ze straży przybocznej złożył uroczyste zapewnienie o swojej niewinności, Aleksander puścił go na wolność - a potem bez rozgłosu kazał ponownie aresztować, gdy cała spra- wa przycichła. Mimo wszystko jednak król nie planował masowego pogromu nieprawomyślnych oficerów macedońskich. Osiągnął swój bezpo- średni cel i wiedział, kiedy przestać. Pozostała do załatwienia tylko jedna - może zresztą najważniejsza - sprawa. Przez pustynię centralnego Iranu ruszył Polidamas, jeden z hetajrów; odziany w strój arabski i mając dwóch Arabów jako przewodników, wiózł wyrok śmierci na Parmeniona. Chcąc na pewno dotrzeć do Ekba- tany, zanim stary marszałek usłyszy jakieś pogłoski o śmierci syna, pędzili na specjalnych wyścigowych wielbłądach i przebyli cały dystans w ciągu jedenastu dni zamiast normalnych trzydziestu. Kiedy Polidamas osiągnął cel podróży, był już wieczór. Przebrał się z powrotem w strój macedoński i poszedł prosto do Kleandra, zastępcy Parmeniona. Jeden rzut oka na pismo Aleksandra okazał się wystarczający. Kleander postawił na nogi oficerów swojego sztabu i zorganizował wszystko tak, aby Polidamas mógł się spotkać z Parmenionem nazajutrz rano w jednym z gajów Parku Królew- skiego. Polidamas miał ze sobą dwa listy do samego Parmeniona: chodziło o to, by ta nagła wizyta nie wzbudziła niewczesnych po- dejrzeń. Jeden był od Aleksandra, drugi zaś nosił pieczęć Filotasa i kto wie, czy nie został nawet przez niego napisany w tym samym czasie co jego "wyznanie". W chwili gdy stary generał, wyraźnie wzruszony, otwierał ów list, Kleander dwukrotnie ugodził go mie- czem, raz między żebra, a następnie w szyję. Oficerowie poszli za jego przykładem. Ciosy padały jak grad jeszcze po śmierci ofiary. Wartownicy strzegący gaju pośpiesznie zaalarmowali swoich to- warzyszy w obozie i wrócili wraz z nimi grożąc linczem. Niebez- pieczeństwo zażegnał w ostatniej chwili Kleander pokazując ich dowódcom "listy mówiące o spiskach knutych przez Parmeniona • Co najmniej jeden uczony wspólczesny uwierzył w ten stary propagandowy kruczek: patrz Tam, op.cit., t. I, s. 13-64 oraz uwagi Badiana w "TAPhA" 91 (1960), s. 334-335. 312 ŚMIERĆ PAKMENIONA I JEJ SKUTKI przeciw królowi, a także prośbę Aleksandra, aby go pomścili". Żołnierze, tylko częściowo udobruchani, zażądali wydania zwłok swego starego dowódcy. Z początku Kleander, obawiając się, że takie ustępstwo może rozgniewać króla, kategorycznie oamówił. Kiedy jednak spostrzegł, że bunt wisi w powietrzu, zgodził się na kompromis. Głowę odcięto i posłano Aleksandrowi, okaleczony kor- pus pochowano z honorami wojskowymi w Ekbatanie. Żołnierze Parmeniona, wśród których cieszył się niezmierną po- pularnością, nigdy nie zapomnieli - ani nie przebaczyli - jego śmierci. Jeszcze po latach, kiedy ludzie za nią odpowiedzialni sami padli z kolei ofiarą czystki (p. niżej, s. 393), ich los wzbudził po- wszechną radość. Dla Aleksandra była to operacja niezwykle ryzy- kowna. Zdołał nakłonić armię do wystąpienia przeciw Filotasowi i w zamieszaniu spowodowanym przez ów starannie wyreżyserowa- ny "proces" zlikwidować zarówno Parmeniona, jak Aleksandra z Linkestis. Pozbył się wreszcie zmory, która dławiła go od tak dawna. Ale epizod ten pozostawił po sobie nieprzyjemną atmosferę podejrzeń i nienawiści. Od tej chwili Aleksander już nigdy nie ufał w pełni swoim żołnierzom; ta nieufność była wzajemna. Chcąc znać nastroje panujące w armii król wprowadził pierwszy znany w dziejach system wojskowej cenzury pocztowej. Tak żoł- nierzy, jak oficerów zachęcano do pisania listów do domu: król dawał do zrozumienia, że w miarę dalszego marszu na wschód szansę korespondencji będą coraz mniejsze. Pocztę przewozili jego właśni kurierzy. Po przebyciu trzech etapów byli wzywani do powrotu, Aleksander zaś przeglądał w wolnych chwilach list po liście. Wszy- stkich, którzy pozwalali sobie na słowa krytyki pod adresem króla i jego polityki "lub zbytnio (jego zdaniem) przejęli się śmiercią Parmeniona, czy wreszcie gderali, że służba się przedłuża, "zebrał w jednostce nazwanej kompanią karną, by uchronić pozostałych Macedończyków przed demoralizującym wpływem ich niewłaści- wych uwag i zarzutów". Justyn twierdzi, że ta kompania miała je- den podstawowy cel: dostarczać ludzi do wykonywania wyjątkowo niebezpiecznych zadań lub obsadzania odległych placówek wojsko- wych na granicy wschodniej. Jednocześnie Aleksander postanowił (chociaż później odwołał tę decyzję) nigdy już nie oddawać niezmiernie ważnej brygady kon- nych hetajrów pod komendę jednego człowieka. Dlatego rozdzielił funkcje Filotasa między Klejtosa Czarnego - wyraźnie pragnąc tą nominacją ułagodzić konserwatystów ze starej gwardii - oraz 313 PAK AZJI swego bardzo bliskiego przyjaciela Hefajstiona. Było to pierwsze poważniejsze stanowisko tego ostatniego. Odtąd awansował w hie- rarchii władzy stale i nieprzerwanie, a nie chodziło tu bynajmniej wyłącznie o nepotyzm: zdaje się, że był bardzo zdolnym, choć po- zbawionym polotu dowódcą kawalerii. Na wieść o śmierci Parmeniona Antypater powiedział: "Jeżeli Parmenion spiskował przeciw Aleksandrowi, komuż można ufać? A jeśli nie spiskował, co należy uczynić?" Była to całkiem zrozu- miała reakcja, a jej echa miały rozbrzmiewać jeszcze w przyszłości. Cały ten epizod do dziś stanowi dręczącą zagadkę. Płutarch przyj- mował, że jedyny spisek, jaki istniał, był skierowany przeciw Filotasowi; większość najnowszych opracowań raczej podziela ten pogląd. Zgodnie z nim zarówno Filotas, jak Parmenion padli nie- winnie ofiarą osobistej mściwości i politycznego despotyzmu Alek- sandra. Tkwi w tym może jakiś element prawdy, ale ^przedstawiać to jako całą prawdę jest z pewnością niebezpiecznym uprosz- czeniem. Jeśli nie mamy całkowicie rezygnować z wszystkich naszych źró- deł, jest jasne, że jakiś spisek przeciw Aleksandrowi wisiał w po- wietrzu. Ponadto sposób, w jaki król później rozdzielił wakujące dowództwo Filotasa między dwóch oficerów, wskazuje, że - słusz- nie czy niesłusznie - był on przekonany (nawet jeżeli nie zdołał przekonać innych) o winie zmarłego. Czy uważał także Parmeniona za zdrajcę, jest już bardziej problematyczne. Atmosfera była na- ładowana elektrycznością, a Parmenion mógł się ^tać naturalnym ośrodkiem tych nastrojów. Ponadto kontrolował luuczowy odcinek sieci łączności, i transportu, jaką dysponował Aleksander, i zajmo- wał znakomitą pozycję, by w razie zamachu stanu zawładnąć wszy- stkimi skarbami nagromadzonymi w Suzie i Persepolis. Bez wzglę- du na osobiste motywy, król nie mógł pod żadnym pozorem zosta- wić mu tak silnej pozycji po egzekucji ostatniego z jego synów. Jeżeli istniał wtedy jakiś spisek, to mógł on mieć tylko jeden cel: obalić Aleksandra, położyć kres jego niepopularnej polityce i jak najszybciej zakończyć ekspedycję. Naturalnymi inspiratorami ta- kiego programu byli Macedończycy ze starej gwardii; ich natural- nymi przywódcami zaś mogli być tacy ludzie, jak Parmenion i Fi- lotas. Tyle Aleksander potrafił sam wydedukować; jest też możli- we, że zdecydował się zadać pierwszy cios - zwłaszcza że miał 314 BRAK DOWODÓW ISTNIENIA SPISKU stare porachunki zarówno z ojcem, jak synem. Jednakże pewne szczegóły wydają się zastanawiające. Trudno zaprzeczyć, że uparta niechęć Filotasa do powtórzenia tego, co usłyszał, jest - mimo wszystkich pozornie słusznych wyjaśnień - dość dziwna. Wyjątek z listu Parmeniona do synów (jeśli nie został po prostu sfałszowany) brzmi, przy na j życzliwsze j interpretacji, dwuznacznie. Nagła, po- zornie nie umotywowana decyzja stracenia Aleksandra z Linkestis staje się bardziej zrozumiała, jeśli istniało pewne ryzyko, że ewen- tualnie może zostać użyty jako marionetkowy następca. Według wszelkiego prawdopodobieństwa już nigdy nie dotrzemy do prawdy. Może nawet i wtedy nikt - aż pewnością nie Aleksan- der - nie miał w ręku wszystkich nici. Nasz werdykt w "sprawie Filotasa" powinien raczej brzmieć ostrożnie: "Brak dowodów", niż zdecydowanie: "Nie winien." Jednocześnie nie powinniśmy być zbyt wielkoduszni i nadmiernie współczuć Parmenionowi, bo jego włas- ne osiągnięcia w dziedzinie morderstw sądowych (p. wyżej, s. 116) również nie oparłyby się dokładniejszej analizie. Kto mieczem wo- juje, ten od miecza ginie; ów twardy i przebiegły oportunista ma- cedoński po prostu przetrwał dłużej niż większość innych. NA POSZUKIWANIE OCEANU Kiedy Aleksander ruszył w dalszą drogę, była już zima. Gdyby chciał jedynie ścigać Bessosa i nie miał nic innego na myśli, mógł był zawrócić na północ do punktu, w którym odszedł od [rzeki Murgab (czy może Kuszk), a następnie posuwać się dalej w kie- runku Zariaspy. Zamiast tego jednak pomaszerował na północny wschód przez Arachozję, co oznaczało, że będzie musiał przekroczyć Hindukusz, Tę długą i trudną trasę wybrał głównie dlatego, że w południowych satrapiach, także w samej Arachozji, wciąż jeszcze panował niepokój. W rzeczy samej niezadowolenie zataczało szero- kie kręgi. Ledwie wyruszył, a natychmiast otrzymał wieści o wy- buchu na tyłach nowego powstania, i tym razem pod wodzą Sati- barzanesa. Natychmiast wysłano korpus ekspedycyjny z powrotem do Arii, aby się rozprawił z buntownikami, a jego dowódca, Erigyjos z Mityleny, zyskał wielką chwałę zabijając w pojedynku samego Satibarzanesa. Powstanie upadło, ale Aria nadal przysparzała kłopotów. Jej per- skiego zarządcę trzeba było wobec tego zastąpić godnym zaufania Macedończykiem. Aleksander mianował także innego Macedończy- ka, Menona, ^satrapą Arachozji; jego autorytet znacznie umocniło założenie nowej kolonii wojskowej, zapewne gdzieś w pobliżu dzi- siejszego Kandaharu. Jest zupełnie jasne, że było jeszcze bardzo daleko do poskromienia całego tego terytorium, i na pewno nie za- sługiwało ono na zaufanie. Aleksander dotarł do Kandaharu w lutym 329 roku i w począt- kach kwietnia zaczął się przeprawiać przez Hindukusz. W czasie zimowego marszu przez góry wschodniego Afganistanu żołnierzom 316 MACEDOŃCZYCY PRZEBYWAJĄ PRZEŁĘCZ CHAWAK dały się dotkliwie we znaki odmrożenia, ślepota śnieżna i chro- niczne wyczerpanie - to ostatnie prawdopodobnie wskutek braku tlenu na dużych wysokościach. Gdzieś w pobliżu Kabulu król dał im krótki i dobrze zasłużony odpoczynek. Potem, po założeniu trze- ciego miasta garnizonowego (które otrzymało miano Aleksandrii Kaukaskiej), przeprowadził armię przez przełęcz Chawak (11 600 stóp) i ruszył na północ wzdłuż rzeki Surchab, w kierunku Drapsaka (Kunduz). Przeprawy dokonano jakoby w siedemnaście dni - god- ny podziwu wyczyn, który wymagał niezmiernie starannego przy- gotowania i zgromadzenia znacznych zapasów w bazie operacyjnej Aleksandra. Na północ od Hindukuszu Bessos stosował politykę spa- lonej ziemi; miejscowa ludność albo niszczyła, albo ukrywała wszy- stkie zapasy żywności. Przysporzyło to znacznych trudności Mace- dończykom, ale nie powstrzymało ich marszu.* Sam Bessos wraz z 7000 Baktryjczyków i silnymi kontyngentami sogdiańskimi - dowodzonymi przez dwóch wielkich feudałów: Spł- tamenesa i Oksyartesa - spokojnie oczekiwał Aleksandra pod Aor- nos (Taszkurgan). Z Kabulu do doliny Oksosu prowadzi aż siedem przełęczy: Bessos zakładał, bardzo rozsądnie, że Macedończycy wy- biorą tę, która leży najniżej. Jednakże Aleksander, jak zawsze nie- odgadniony, nie zrobił nic takiego. Przełęcz Chawak jest nie tylko najbardziej wysunięta na wschód (i dlatego właśnie ją wybrał), ale także położona najwyżej i najobficiej zasypana śniegiem. Jego armia przebyła ją z fantastyczną szybkością i Bessos, chociaż był o osiemdziesiąt mil dalej na zachód, został oskrzydlony. Dlatego postanowił całkowicie opuścić Baktrię i zorganizować obronę w Sogdianie. Kiedy ogłoszono ten plan, większość baktryjskiej jazdy Bessosa prędziutko zdezerterowała, umykając do swoich rodzinnych wiosek. Jednakże jego strategia, jak dowiodły późniejsze wypadki, nie była ani tchórzliwa, ani niemądra. Baktria, której większą część stano- wiła poryta rozpadlinami, urwista masa górskich bezdroży, niemal zupełnie nie nadawała się do walki. Natomiast z drugiej strony • Jest bardzo możliwe, że przez cały okres od 330 do 326 roku Aleksander rehwirował lub hurtem skupował zboże w co najmniej kilku stałych punktach zaopatrzenia Grecji (którymi za jego czasów były, wedlug Pliniusza Starszego BN XVIII 12, 63-45, Sycylia, północna Afryka, Ecipt i Pont - w tym porządku), żeby wyżywić swoją dużą armię w czasie kampanii na wschodzie. Jeśli chodzi o powszechny w Grecji brak zboża w owych latach l o pomoc z Kyreny w północnej Afryce (skąd przesyłki sięgały 805 000 egineckieh, czyli ponad milion attycklch medimno); medimnos miał około półtora buszla), warto przeczytać wyjątkowo ciekawą inskrypcję u Toda, II (nr 19S), wraz z uwagami wydawcy, s. 273-276. 317 BUNT OCHOTNIKÓW TESALSKICH Oksosu warunki były całkiem inne. Sogdiana (Buchara i Turkie- stan) składała się w znacznej mierze z równin i pustyni. Zamieszki- wały ją wojownicze, niepodległe plemiona, których członkowie nie- mal od dziecka znakomicie jeździli konno. Tworzyło to świetne wa- runki dla podjazdowej wojny na wyczerpanie (por. Fuller, s. 117), prowadzonej przez konnych partyzantów, którzy mogli tam spaść znienacka na maszerującą kolumnę i natychmiast zniknąć w stepie, uchodząc przed pościgiem. Po krótkim odpoczynku w Drapsaka Aleksander zajął zarówno Taszkurgan, jak Zariaspę, stolicę Baktrii - i miejsce urodzenia Zoroastra - nie napotykając jakiegoś poważniejszego oporu. Na- stępnie, zostawiwszy starego Artabazosa jako satrapę nowo zdo- bytej prowincji, pomaszerował w kierunku Oksosu. Był już czer- wiec, a więc pora sucha, a trasa wiodła przez spieczoną słońcem, bezwodną pustynię, gdzie cierpiących na odmrożenia ludzi nagle zaczęły gnębić udary słoneczne. W nocy warunki marszu były nie tak straszne, bo temperatura spadała bardzo poważnie (z ponad czterdziestu do dwudziestu, a nawet piętnastu stopni). Ale i tak większa część armii wlokła się nieznośnie w czasie tego morder- czego maratonu - do tego stopnia, że Aleksander, dotarłszy wresz- cie do Oksosu mniej więcej o zachodzie słońca, musiał zapalić ognie sygnalizacyjne, bo inaczej maruderzy mogliby w ciemności nie trafić do obozu- Po tym doświadczeniu ochotnicy tesalscy (i tak już dość niesfor- ni od czasu śmierci Parmeniona) wszczęli bunt, a wielu starych weteranów Filipa poszło za ich przykładem. Byli o cztery tysiące mil od domu: mieli już tego po uszy. Królowi nie pozostało nic innego, jak tylko zwolnić wszystkich, przy czym dał im na poże- gnanie odprawę i premie pieniężne. Po tej nagłej demobilizacji zaczął odczuwać groźny brak doborowych wojsk. Co gorsza, wielu żołnierzy (więcej niż stracił w którejkolwiek bitwie) zmarło na skutek odwodnienia organizmu - i zaraz potem szaleńczego picia. Dlatego Aleksander zdecydował się zaryzykować i po raz pierwszy dokonał na dużą skalę rekrutacji oddziałów posiłkowych spośród miejscowych "barbarzyńców". Ryzyko bardzo się opłaciło - chociaż jak zareagowali na to Macedończycy, którzy pozostali jeszcze u Alek- sandra, to już zupełnie inna sprawa. Oksos (Amu-Daria) stanowił potężną przeszkodę. Spływając z wy- żyn Pamiru, rzeka ta niesie na niziny ogromne ilości wody po stopionym śniegu z gór centralnej Azji. Pod Kelif, gdzie przepra- 319 NA POSZUKIWANIE OCEANU wił się Aleksander, miała trzy czwarte mili szerokości i odpowied- nią głębokość, dno piaszczyste, nurt wartki. Saperzy królewscy pró- bowali wbić w dno słupy pod budowę mostu, ale woda znosiła je natychmiast. Zresztą okolica była pustynna i pozbawiona lasów: zgromadzenie wystarczającej ilości budulca trwałoby stanowczo za długo. W końcu Aleksander uciekł się do tego samego sposobu co nad Dunajem - tylko że tym razem nie miał do pomocy floty. Wszystkie skóry namiotowe zostały wypchane suchą słomą i sta- rannie zszyte, tak że mogły służyć za tratwy. Tą zaimprowizowaną metodą król przeprawił swoje siły przez rzekę. Ale zajęło mu to pięć dni: gdyby Bessos zdecydował się za- atakować w ciągu tego okresu, przyłapałby Aleksandra w bardzo niekorzystnej sytuacji. Mógł był również, jak się potem okazało, uratować życie. On jednak przyjął, że Aleksander zatrzyma się nad Oksosem, póki nie zdoła zgromadzić odpowiedniej floty do prze- prawy - podobnie jak przedtem wydedukował z niemądrą pew- nością siebie, którą przełęczą Macedończycy pomaszerują z Kabulu. Jego sława jako wojskowego, już i tak nadszarpnięta po ewakuacji Baktrii, zmalała do zera, kiedy dowiedziano się o najnowszym wy- czynie Aleksandra. Spitamenes i feudałowie sogdiańscy doszli do wniosku, że przydałaby się zmiana kierownictwa. Wobec tego uwię- zili Bessosa i wysłali do Aleksandra heroldów z wiadomością, że jeżeli w oznaczonym miejscu zjawi się oficer macedoński z eskortą, królobójca, zostanie im wydany. Posunięcie było wyjątkowo chytre: nie tylko pozwoliło nowej juncie pozbyć się samego Bessosa, ale przekonało Aleksandra o jej gotowości do współpracy. Niemniej jednak król zareagował bardzo ostrożnie: wiadomość mogła przecież okazać się pułapką. Delikatną misję powierzono Ptolemeuszowi, synowi Lagosa (który po usunięciu Demetriosa zo- stał członkiem straży przybocznej). Na wypadek ewentualnych trudności miał ze sobą bardzo znaczną siłę - około 1600 jazdy i 4000 piechoty. Spitamenes i jego koledzy, którzy nie bardziej ufali Aleksandrowi niż on im, starannie unikali wszelkiego osobi- stego kontaktu z jego wysłannikiem. Ptolemeusza skierowano do odległej wioski, gdzie zastał Bessosa pod strażą. Wtedy wysłał goń- ca do Aleksandra z zapytaniem, w jaki sposób ma sprowadzić do niego Bessosa. Instrukcje króla były bardzo ścisłe. Bessosa należy umieścić przy drodze, którą będzie szedł Aleksander i jego armia; ma być nagi, przywiązany do słupa, na szyi ma nosić drewnianą obrożę niewol- 320 33. Portret Aleksandra Wielkiego "Azra Herm'1 PBOCES I ŚMIERĆ BESSOSA nika. Wszystko to zostało wykonane. Znalazłszy się koło swego więźnia Aleksander (którego postępowanie wobec Bessosa było chy- ba podyktowane głównie chęcią dania nauczki opornej szlachcie irańskiej) wysiadł z królewskiego rydwanu i spytał, dlaczego Bes- sos najpierw zakuł w łańcuchy, a następnie zgładził Dariusza, "swe- go króla, krewnego i dobroczyńcę". Bessos odpowiedział, że decyzję tę podjęto wspólnie, "aby zjednać łaskawość Aleksandra i uratować własne życie". Ale tego rodzaju przysługi (jak wszyscy wiedzieli) mogły być mile widziane jedynie przez obcego uzurpatora - a tego właśnie tytułu Aleksander bardzo pragnął uniknąć. Na dowód wstrętu, z jakim traktował zdradę Bessosa, kazał go najpierw wy- chłostać, a następnie odesłał z powrotem do Zariaspy, gdzie w 328 roku odbył się proces o królobójstwo. Bessosowi obcięto nos i uszy - była to perska kara, zastosowana niegdyś przez Dariusza I wobec jakiegoś pretendenta do tronu, ale tym razem wykonana na wy- raźny rozkaz Aleksandra - a w końcu stracono go publicznie w Ekbatanie, wobec tłumnie zgromadzonych Medów i Persów. Jak dalece ów pokaz achemenidzkiej sprawiedliwości wywarł na nich wrażenie, jest sprawą kontrowersyjną. Przejście Hindukuszu i natychmiast potem marsz przez pustynię zebrały obfite żniwo ofiar wśród kawaleryjskich wierzchowców armii macedońskiej. Wobec tego Aleksander wyposażył swoje szwa- drony w rodzime konie turkiestańskie, większe i silniejsze niż wszy- stkie inne rasy, z jakimi jego żołnierze dotąd się zetknęli. Następ- nie w błogim, acz fałszywym przeświadczeniu, że Spitamenes jest teraz jego poddanym i sojusznikiem, a cała południowo-zachodnia Sogdiana została spacyfikowana, wyruszył na północ w kierunku Marakandy (Samarkanda) i Jaksartesu. Ta rzeka stanowiła północno- -wschodnią granicę imperium perskiego. Za nią rozpościerały się bezgraniczne "scytyjskie" stepy i góry, zamieszkane przez dzikie plemiona koczownicze - Dahów, Saków i Massagetów. Tu Alek- sander znalazł wysuniętą placówkę i łańcuch fortów, w liczbie siedmiu, podobno zbudowanych przez Cyrusa. Osadził w nich gar- nizony składające się z najemników. Zamierzał tu także założyć własną kolonię, "zarówno jako bazę dla ewentualnej inwazji na Scytię, jak i dla obrony przed najazdami plemion z tamtej strony rzeki". Jej nazwa brzmiała: Aleksandria Kresowa (dziś Leninabad, czyli Chodżent). Zaczęli teraz przybywać wysłannicy przeróżnych plemion "scy- tyjskich" pragnących sojuszu z Aleksandrem. Król przyjmował ich 321 NA POSZUKIWANIE OCEANU łaskawie. W drodze powrotnej towarzyszyli im oficerowie mace- dońscy, którzy mieli podpisywać traktaty przyjaźni - a jednocześ- nie zbierać wszelkie możliwe informacje o topografii terenu oraz wyposażeniu i liczebności wojska. Wykorzystywanie dyplomatów jako agentów wywiadu nie jest wyłącznie specjalnością naszych czasów. Teraz dopiero zaczęły się prawdziwe kłopoty. Aleksander wezwał Spitamenesa i jego kolegów na spotkanie w Zariaspie. Spitamenes, prawdopodobnie ze strachu, że król - chcąc, by się przykładnie sprawowali w przyszłości - zamierza wziąć zakładników, po pro- stu odmówił. Pod jego wodzą wybuchła rewolta w całej prowincji. Miejscowi komandosi odbili wysuniętą twierdzę Cyrusa wraz z jej łańcuchem fortów i zmasakrowali pozostawione przez Aleksandra załogi. Sam Spitamenes przystąpił do oblężenia Marakandy. Dowie- dziawszy się o tym król zareagował bardzo szybko, ale zdaje się, że - na razie - nie docenił rozmiarów zagrożenia. Posiłki wysłane na odsiecz Marakandzie były beznadziejnie słabe jak na swoje za- danie. W istocie ich tytularny dowódca, lidyjski tłumacz Farnuches, został wybrany raczej z uwagi na ewentualne negocjacje dyplo- matyczne niż aby walczyć. Znał język miejscowy "i niejednokrot- nie okazywał zręczność w rozmowach z tubylcami". Miał ze sobą jedynie sześćdziesięciu konnych hetajrów oraz 2000 najemników, w tym 800 na koniach, pod dowództwem trzech oficerów macedoń- skich. Aleksander osobiście zajął się fortami nad rzeką. W czasie marszu do Marakandy jakaś zbłąkana strzała trafiła go w nogę, co na pewno nie poprawiło mu humoru. Pięć spośród siedmiu fortów od- bił w ciągu trzech dni, wycinając w pień ich obrońców w charak- terze odwetu. Główna twierdza, Kyripolis, padła, kiedy oddział szturmowy przecisnął się do środka wyschniętym korytem rzeki biegnącym pod murem. W ostatnim rozpaczliwym boju poległo osiem tysięcy ludzi. Ci, którzy uszli z życiem, w liczbie siedmiu tysięcy, wraz z obrońcami ostatnich dwóch fortów, zostali potem (jak mówi Arystobulos) co do jednego straceni. W czasie walki duży kamień ugodził Aleksandra w twarz i szyję. Nadwerężyło to na jakiś czas zarówno jego wzrok, jak i struny głosowe, obawiano się nawet, że może oślepnąć. W tej chwili potrzebował przede wszystkim jednego: możliwości odpoczynku i powrotu do zdrowia. Ze zranionej nogi wydostawały się nadal odłamki kości, musiał też cierpieć na niezwykle męczące 322 SPITAMENES OBLEGA MABAKANDĘ bóle głowy. A jednak, chociaż ledwie trzymał się na nogach, spędził następne trzy tygodnie doglądając budowy nowych murów Alek- sandrii Kresowej. Pod koniec tego okresu, rozdrażniony nieustan- nymi kpinami i groźbami koczowników zza rzeki, dokonał świetnego taktycznie najazdu na ich terytorium. Kiedy ci konni nomadzi usiłowali go okrążyć, zostali wymanewrowani i sami z kolei oto- czeni, po czym ciężka jazda Aleksandra wycięła w pień okrągły tysiąc ludzi. W czasie marszu powrotnego król napił się zanieczysz- czonej wody, a gdy ponownie przeprawił się przez Jaksartes, cier- piał jeszcze na nieżyt żołądka i jelit na dodatek do innych kłopotów. Ale dopiero teraz miały nadejść najgorsze wieści. Kiedy Farnu- ches zbliżał się z odsieczą, Spitamenes odstąpił od Marakandy, zręcznie odciągając swoich prześladowców w kierunku Buchary, na drugą stronę rzeki Zarafszen, w dziką krainę Massagetów. Tu wpadli w zasadzkę, zostali otoczeni i wystrzelani niemal co do jed- nego (nasze źródła różnią się w opisie dokładnych okoliczności). Uszło z życiem zaledwie 300 pieszych i około 40 konnych. Spita- menes natomiast poprowadził swe siły z powrotem do Marakandy i podjął na nowo oblężenie. Aleksander, usłyszawszy z ust niedo- bitków tę ponurą opowieść, zagroził im śmiercią, jeżeli pisną choć słówko o tym, co się stało. Herodota znał dobrze i prawdopodobnie myślał o równie niefortunnej ekspedycji Cyrusa na terytorium Mas- sagetów, zakończonej podobną masakrą - w której król stracił życie. Jedno wydawało się jasne: Spitamenes był najgroźniejszym przeciwnikiem, z jakim Aleksandrowi przyszło się zmierzyć od cza- su Memnona z Rodos. I tym razem król zareagował z błyskawiczną szybkością. Na czele znacznych sił, złożonych z jazdy i lekkozbrojnych, ruszył for- sownym marszem wzdłuż Jaksartesu, przez step Gołodnaja i dalej doliną Zarafszenu, a czwartego dnia o świcie dotarł do Marakandy, przebywając łącznie dystans około 160 mil. Spitamenes i jego jazda natychmiast odstąpili od oblężenia i rozpłynęli się gdzieś na pusty- ni. Aleksander ścigał ich przez jakiś czas, ale w końcu uznał, że to beznadziejne, i zrezygnował. W drodze powrotnej systematycznie pustoszył ziemie leżące nad rzeką: bez paszy i żywności wrogom byłoby bardzo trudno zaatakować Marakandę w zimie. Zboczył także z drogi do miejsca, gdzie Farnuches dostał się w zasadzkę, i pogrzebał poległych żołnierzy, których ciała jeszcze się tam walały. Następnie przeprawił się znów przez Oksos i udał się na leża zimowe do Zariaspy (329/8). Tu zapadł ostateczny wyrok na Bes- 323 NA POSZUKIWANIE OCEANU sosa; i tu również Aleksander rozprawił się ze zbuntowanym sa- trapą Arii, którego sprowadzili w łańcuchach jego arystokratyczni przyjaciele kolaborujący z Macedończykami. Wraz z nimi przybył brat Parmeniona Asander (o którym, być może przypadkowo, wię- cej już nigdy nie słyszymy) oraz Nearchos, przyjaciel Aleksandra z lat dziecinnych, do niedawna satrapa Licji, obecnie mianowany dowódcą batalionu gwardii. Miesiące zimowe ożywiło także przy- bycie kilku poselstw, między innymi osobista wizyta Farasmenesa, króla Chorezmijczyków, dużego plemienia mieszkającego nad Okso- sem w pobliżu Jeziora Aralskiego. Chociaż o istnieniu tego jeziora Aleksander prawdopodobnie usły- szał po raz pierwszy właśnie od Farasmenesa, kiepska znajomość geografii i zbytnia fantazja tłumacza spowodowały, że monarcho- 'wie rozprawiali każdy o czym innym. Farasmenes gorąco pragnął zapewnić sobie pomoc tak wielkiego zdobywcy w walkach z za- chodnimi sąsiadami nad Morzem Kaspijskim; ale ni stąd, ni zowąd na scenie pojawiła się Kolchida i Amazonki i Aleksander był prze- konany, że Farasmenes ma na myśli wyprawę nad Morze Czarne. Najciekawsza w tym nieporozumieniu była reakcja króla. Powie- dział Farasmenesowi, że pierwszą jego troską jest uwieńczyć podbój Azji zdobyciem Indii. Jednakże po powrocie do Grecji, dodał, pla- nuje zorganizować wielką lądowo-morską wyprawę na Morze Czar- ne: a do tego celu oferta Farasmenesa będzie mu niezmiernie uży- teczna. Pierwsza to wzmianka w naszych źródłach o planach osta- tecznego podboju świata, o dalszych ekspedycjach, jakie miały nastąpić po całkowitym ujarzmieniu Wschodu. Tymczasem jednak, zanim można było pomyśleć o dalszym mar- szu do Indii, należało rozprawić się z nieuchwytnym Spitamenesem. Wczesną wiosną 328 roku Aleksander, zostawiwszy Kraterosa z czte- rema batalionami falangi, aby pilnował Baktrii, przekroczył raz jeszcze Oksos i zabrał się do tego wyjątkowo niewdzięcznego zada- nia.* Podzielił swoje siły na pięć szybkich kolumn, którymi dowo- dzili Hefajstion, Ptolemeusz, Perdikkas, Kojnos i on sam. Grupy te przemierzały kraj, likwidując lokalne gniazda oporu i zakłada- jąc sieć powiązanych ze sobą placówek wojskowych. Wtedy też, lub krótko potem, podobny system powstał w Margianie (zachodnia • Przy przeprawie przez Oksos, kiedy kopano rów pod namiot królewski, trafiono na dwa źródła, wody l ropy naftowej. Wieszczek Arystander, ze zwykłą gładkością l zdaw- kową pewnością siebie, wyjaśnił to jako "znak przyszłych trudności t ostatecznego zwycięstwa". 324 •UCZTA W MABAKANU^U!. Baktria). Obsadzono stare forty górskie i zbudowano nowe w nie- wielkich odstępach jeden od drugiego. Justyn wymienia aż trzy- naście takich placówek w samej Sogdianie. Spitamenes przez cały ten czas trzymał się poza zasięgiem dzia- łań Aleksandra, w kraju koczowniczych Massagetów, gdzie podobno formował znaczne oddziały jazdy. Kiedy pięć kolumn macedoń- skich spotkało się zgodnie z umową w Marakandzie - a było to mniej więcej w środku lata - król wysłał Kojnosa i starego Arta- bazosa z rozkazem obserwowania jego działań. Spitamenes wymknął się ich zwiadowcom z bezczelną wprost łatwością, runął na połud- nie do Baktrii, zajął jedną z pogranicznych fortec, spustoszył okoli- ce Zariaspy i rozbił naprędce sklecony oddział macedońskich wete- ranów, którzy odważyli się stawić mu czoło. Usłyszawszy o tym Krateros (znajdujący się w głębi kraju ze swymi czterema bata- lionami falangi) pośpiesznie ruszył za Spitamenesem i dogonił go na samym skraju pustyni. Wywiązała się zażarta bitwa, w której po- legło 150 massageckich jeźdźców. Ale pozostali, wśród nich sam Spitamenes, jak zwykle zniknęli gdzieś w stepie, a Krateros uznał, że nie ma sensu ich tam ścigać. Tego lata atmosfera w kwaterze głównej była naprężona i ner- wowa. Kampania, która miała być krótkim, drobnym epizodem, wlokła się w nieskończoność i nie przynosiła rozstrzygnięcia. Dwie klęski, jak dotąd bez precedensu, nie poprawiły sytuacji. Nienawiść i zazdrość, dzielące starą gwardię Filipa od grecko-orientalnych dworzan młodego króla, osiągnęły szczyt. Marakanda prażyła się w promieniach piekącego słońca, brudna, okryta pyłem. Wszyscy, nie wyłączając Aleksandra, zaczęli pić ponad miarę. W tych wa- runkach niewiele było trzeba, żeby doprowadzić do wybuchu. Ostra pijatyka, jaka nastąpiła po jednej z macedońskich uczt, szybko roz- wiązała niezadowolone języki. In vino ueritas - i prawda istotnie wyszła na jaw, z tym większą gwałtownością, że była długo tłu- miona, tak jak wyszła na jaw w czasie ostatniej i tragicznej uczty weselnej Filipa. Prędzej czy później musiał nastąpić wybuch; a kie- dy wreszcie nastąpił, przybrał wyjątkowo wstrętną postać. Wieczór zaczął się, jak tyle innych, od wystawnej uczty - może na cześć Klejtosa Czarnego, który wyruszał nazajutrz, aby objąć swój nowy, niebezpieczny i odpowiedzialny urząd gubernatora Baktrii. Wkrótce bankiet przerodził się w zwykłą hałaśliwą pija- 325 NA POSZUKIWANIE OCEANU tykę. Aleksander, dobrze już podchmielony, a ponadto podbechta- ny przez usłużnych dworaków, którzy się wokół niego tłoczyli, za- czął chełpić się bez umiaru swymi osiągnięciami. Pochlebcy porów- nywali wyczyny króla - i to na jego korzyść - z pracami Herak- lesa. Ta chełpliwa postawa miała, być może, sprowokować starą gwardię. Jeżeli tak, to osiągnęła swój cel. Klejtos (w którym jed- nakowy wstręt budziły orientalne sympatie Aleksandra i ordynar- ne płaszczenie się jego dworaków) zauważył cierpko, że to bluź- nierstwo. I tak zresztą, dodał, jest w tym dużo przesady. Więk- szość swoich sukcesów Aleksander zawdzięcza całej armii mace- dońskiej (do tego motywu Klejtos później powrócił ze zgubnym dla siebie skutkiem). Usłyszawszy to król poczuł się "głęboko do- tknięty". Można sobie dokładnie wyobrazić tę scenę. Klika Aleksandra, bynajmniej nie od tego, żeby rozdmuchać ową iskrę, zaczęła teraz w czambuł potępiać Filipa, twierdząc, że wszyst- ko, czego o n dokonał, "było właściwie dość zwykłe i banalne". Król nie dał się długo zachęcać do rozwinięcia tematu. Filip poża- łował mu uznania za zwycięstwo pod Cheroneją, chociaż Aleksander osobiście ocalił ojcu życie w czasie bitwy. Posypały się inne od daw- na żywione pretensje. Klejtos, teraz już sam pijany i rozzłoszczony, energicznie (i słusznie) bronił, osiągnięć Filipa, "wszystkie je sta- wiając wyżej niż obecne zwycięstwa". Wystąpił nawet w obronie Parmeniona, zarzucając Aleksandrowi, że odnosił łatwe zwycięstwa tylko dzięki weteranom Filipa. "Z tego - mówi Kurcjusz - wywiązał się spór między żołnie- rzami młodszymi i starszymi." Ale linia podziału nie przebiegała jedynie między młodością i wiekiem dojrzałym; sprzeczności były głębokie, nie do pogodzenia - nacjonalizm kontra polityka orienta- lizacji, prostota kontra wyrafinowanie, otwartość i wolność słowa kontra skwapliwy konformizm. Nie jest bynajmniej wykluczone, że Aleksander (ostatnio szczególnie uczulony, być może nie bez racji, na ewentualne spiski przeciw jego osobie) rozmyślnie sprowokował tego rodzaju wybuch, żeby dowiedzieć się, co oficerowie ze starej gwardii, jak właśnie Klejtos, naprawdę myślą i czują. W każdym razie dolał teraz oliwy do ognia oddając głos jakiemuś śpiewakowi greckiemu, ten zaś jął zabawiać towarzystwo złośliwą satyrą na pewnych (nie nazwanych z imienia) dowódców macedońskich, któ- rzy ostatnio ponieśli klęskę w walce ze Spitamenesem. Oburzyło to starszych Macedończyków, lecz Aleksander i jego dworacy, szale- nie zachwyceni, kazali śpiewakowi kontynuować występ. 328 ALEKSANDER PROWOKUJE KLEJTOSA Klejtos, dotknięty do żywego, wykrzyknął, że to wstyd w obecno- ści wrogów i barbarzyńców (a miał na myśli perskich gości króla) "obrażać Macedończyków, którzy są o wiele dzielniejszymi ludźmi niż ci, co się z nich śmieją, chociaż ostatnio spotkało ich nieszczę- ście". Rozumiemy teraz, dlaczego Aleksander urządził owe wieczor- ne "gry i zabawy" właśnie w takim momencie. Klejtos był najwy- raźniej jednym z tych dowódców - i już połknął przynętę. Alek- sander, głosem miękkim jak jedwab, zauważył, że nazywanie tchó- rzostwa "nieszczęściem" brzmi jak obrona samego siebie. "To wła- śnie moje tchórzostwo, jak je nazywasz, uratowało ci życie nad Granikiem! - krzyknął Klejtos. - To dzięki krwi Macedończyków i tym naszym ranom wzniosłeś się tak wysoko, wyrzekasz się Fili- pa i twierdzisz, że twoim ojcem jest Amon..." Ponadto, rzecz zna- mienna, zarzucił Aleksandrowi zamordowanie - nie Parmeniona, lecz Attalosa, co wskazuje, z którą stroną mógł sympatyzować w okresie walki o władzę. Także i odpowiedź Aleksandra jest bardzo znamienna. "To tak o mnie mówisz cały czas? Stąd właśnie bierze się ta ca- ła niechęć Macedończyków. Nie myśl, że ci to ujdzie na sucho..." "Posłuchaj, Aleksandrze - powiedział Klejtos, rozmyślnie zwraca- jąc się do króla tylko po imieniu, zgodnie z praktyką wprowadzoną przez Filipa - już teraz nie uchodzi nam to na sucho. Jakąż za- płatę dostajemy za nasze trudy? Ci, co już nie żyją, są najszczęśliw- si - nie widzą, jak Macedończyków chłoszcze się medyjskimi rózga- mi, jak kłaniają się w pas Persom, zanim uzyskają posłuchanie u swego własnego króla." Po tej tyradzie wybuchła straszliwa wrza- wa, a tymczasem Aleksander, może nie tak bardzo pijany, jak wy- glądał, zwrócił się do dwóch siedzących obok niego dworzan gre- ckich i powiedział zjadliwie: "Czy nie sądzicie, że Grecy wśród Macedończyków są niby półbogowie pośród dzikich zwierząt?" Po takiej uwadze każdy stary Macedończyk mógł łatwo stracić pano- wanie nad sobą - o co może zresztą chodziło królowi. Był taki hałas, że Klejtos nie dosłyszał ostatnich słów Aleksandra, istotnie może rozmyślnie wtrąconych, żeby go jeszcze bardziej spro- wokować. Stary wojak wrzasnął na Aleksandra, żeby albo otwar- cie powiedział, co myśli, albo nie zapraszał na kolację "ludzi, którzy są wolni i mówią, co myślą", ale raczej zadawał się z niewolnika- mi i barbarzyńcami, a więc istotami, które będą padać na twarz przed jego białą szatą i perską szarfą. Aleksander, na pół oszalały z wściekłości, złapał, co miał pod ręką - jabłko - cisnął nim w 327 Klejtosa i zaczął się rozglądać za swoim mieczem; ten jednak któ- ryś z członków straży przybocznej roztropnie już wcześniej usu- nął. Najbliżsi przyjaciele króla - Perdikkas, Lizymach, Leonna- tos - węsząc w powietrzu awanturę, otoczyli go i przytrzymali siłą. Wywiązała się walka, Aleksander krzyczał, że to spisek, że zo- stał zdradzony jak Dariusz. Tymczasem inni goście, na czele z Ptolemeuszem, synem Lagosa, zdołali siłą wywlec Klejtosa z biesiadnej sali. Król wreszcie się wy- rwał i zaczął krzyczeć po macedońsku: "Wezwać straż! Wezwać straż!" Swojemu trębaczowi kazał zatrąbić na alarm, ten jednak, z ogromną odwagą i przytomnością umysłu, odmówił - czyn ten zjednał mu potem liczne pochwały, bo prawdopodobnie dzięki te- ' mu uniknięto rozruchów - i w nagrodę za dobre chęci został po- walony na ziemię. W tym momencie Klejtos, który znowu zdołał się wyrwać, wpadł chwiejnym krokiem przez inne drzwi, wykrzy- kując wiersz z Andromachy Eurypidesa: "Ach, jak niedobrze dzieje się w Helladzie!" Eurypides był popularnym poetą w Macedonii i chłopcy uczyli się w szkole długich fragmentów jego sztuk na pa- mięć. Aleksander bez trudu mógł był dopowiedzieć dalszy ciąg tego jakże trafnego cytatu Klejtosa: Gdy wojsko triumf nad wrogiem odnosi, Dziełem to - mówią - nie tych, co walczyli. O nie! Ich wódz zagarnia całą chwałę. Choć jeden wśród tysięcy włócznią władał, Bil się jak jeden, sławę ma za wszystkich. I siedzą dumni na urzędach w państwie, I gardzą ludem, a są przecie niczym. Aleksander, dotknięty do żywego tym oskarżeniem i mniej niż kiedykolwiek skłonny do wysłuchiwania filozoficznych teorii o bra- terstwie ludzi, jeśli raniły jego miłość własną, skoczył na równe no- gi, wyrwał włócznię z rąk jednego z gwardzistów i przebił nią Klej- tosa, kładąc go trupem na miejscu. Pod wpływem nagłego, przemożnego żalu król wydobył włócznię z ciała swego starego towarzysza i usiłował (zdaje się, że niezbyt energicznie) sam się na nią nadziać. Przyjaciele raz jeszcze otoczyli go ciasno i obezwładnili. Zamknął się teraz u siebie i rozpaczał przez całą noc, wspominając między innymi, że zaniedbał złożenia ofiary Dionizosowi; brzmi to jak próba zrzucenia z siebie odpowiedzialno- ści za zabójstwo i obarczenia nią rozgniewanego bóstwa. O świcie 328 ŚMIERĆ KLEJTOSA CZARNEGO kazał przynieść zwłoki Klejtosa i płakał nad nimi jakiś czas, cho- ciaż później ponownie je zabrano. Przez dość znaczny okres - któ- rego długość waha się od trzydziestu sześciu godzin u Plutarcha (co jest najbardziej prawdopodobne) do czterech dni u Justyna (z ty- pową dla niego przesadą!), przy czym Kurcjusz i Arrian opowia- dają się za jak gdyby kanoniczną żałobą trzydniową - pozostawał w odosobnieniu, bez jedzenia i picia. Bardzo trudno określić, w jakim momencie szczery żal zaczął się mieszać z wyrachowanym aktorstwem: być może oba te elementy występowały razem przez cały czas. Możemy dziś tylko sądzić po wynikach, a wyniki były niezmiernie interesujące i bardzo donio- słe. Z chwilą gdy stronnicy Aleksandra doszli do wniosku, że może on naprawdę zagłodzić się na śmierć, zostawiając ich bez przy- wódcy w tej dalekiej, barbarzyńskiej ziemi, zaczęli robić wszystko, żeby skłonić go do zmiany zamiaru. W rzeczywistości królowi zale- żało jednocześnie na rozgrzeszeniu i votum zaufania; otrzymał jedno i drugie. Kallistenes spróbował udzielić mu taktownej pociechy filo- zoficznej. Bez powodzenia. Anaksarchos natomiast, który był poli- tycznym realistą, zorientował się od razu, że Aleksandrowi trzeba filozoficznego usprawiedliwienia, nie balsamów intelektualnych. Dlatego wkroczył do sypialni króla i z brutalnym humorem kazał mu wstać i przestać się mazać: król jest ponad zwykłym ludzkim prawem. Rzecz jasna, że to właśnie Aleksander spodziewał się usłyszeć: i od tej chwili Anaksarchos cieszył się coraz większą łaską kosztem Kallistenesa. Macedończycy, dla których ta królewska reakcja była pewną wskazówką, "uchwalili, że Klejtosa słusznie ukarano śmier- cią", prawdopodobnie za zdradę. Wróżbici skomplikowali nieco spra- wę przypisując jego koniec gniewowi Dionizosa: "przypomniano sobie" (t j. sfabrykowano) różne ostrzegawcze wróżby, aby potwier- dzić tę tezę i przenieść ciężar odpowiedzialności z Aleksandra na "zrządzenie losu" (pożyteczną rolę odegrał tu Arystander). Widząc, że jego zbrodnia została w^ten sposób ex post uprawomocniona - i świadom, że może odtąd w razie potrzeby uzyskać sankcję armii na niemal wszystko, co zrobi - Aleksander zgodził się wstać z łóż- ka i zjeść coś. Niemniej jednak każdy uczestnik owej tragicznej uczty znał prawdę. Klejtos poniósł śmierć za to, że ośmielił się otwarcie skrytykować króla, z żadnego innego powodu. Co gorsza, mord popełniony przez Aleksandra nie tyle wybaczono, co raczej publicznie usprawiedliwiono. Od tej chwili już nic go nie będzie 329 NA POSZUKIWANIE OCEANU mogło powstrzymać. Śmierć Klejtosa, która nastąpiła tak szybko po zgładzeniu Parmeniona, oznaczała istotnie, jak mówi Kurcjusz, kres wolności. Aleksander stracił już drugie lato na kampanię w Baktrii i Sog- dianie, prawie nic przy tym nie wskórawszy. Spitamenes był nadal nieuchwytny. Król zawziął się, że skończy z nim przed nadejściem wiosny: nie miał zamiaru odwlekać projektowanej inwazji na Indie ani chwili. I tak zwłoka była już zbyt długa. Sam objął wakujące po Klejtosie dowództwo konnych hetajrów. Podczas gdy przeważa- jąca większość armii udała się na leża zimowe do Nautaka, Kojnos wraz z dwoma batalionami falangi i silnym oddziałem jazdy został wysłany z rozkazem osłaniania granicy pólnocno-zachodniej. Sieć fortów górskich założonych przez Macedończyków okazała się teraz przydatna. Spitamenesowi było coraz trudniej zaopatrzyć się w żywność i konie, nie mówiąc już o zdobyciu jakiejś bezpiecz- nej bazy. Wreszcie, w ostatecznej rozpaczy, zapewnił sobie pomoc trzech tysięcy konnych Massagetów i spróbował się przedrzeć. Koj- nos zmasakrował tę wielką, ale niezdyscyplinowaną hordę z praw- dziwie fachową satysfakcją, kładąc trupem ośmiuset nieprzyjaciel- skich jeźdźców prawie bez własnych strat. Nieliczni Sogdyjczycy, którzy przyłączyli się do Spitamenesa, obecnie przeszli na stronę macedońską - gdzie zresztą służyło już wielu ich rodaków. Sam Spitamenes zbiegł z koczownikami na pustynię, ale jego prestiż znacznie ucierpiał po tej haniebnej klęsce. W rzeczy samej, kiedy Massageci dowiedzieli się, że Aleksander osobiście udał się w pościg za nimi, bez chwili zwłoki zgładzili Spitamenesa, a jego głowę po- słali królowi jako rękojmię pojednania.* Ich sąsiedzi z pustyni, Dahowie, usłyszawszy, co się wydarzyło, natychmiast dostarczyli zastępcę Spitamenesa, w ten sposób zyskując przebaczenie. Ze śmiercią Spitamenesa cały zorganizowany opór na granicy północnej załamał się całkowicie. Chociaż zazwyczaj przecenia się wojskowe zalety sogdyjskiego przywódcy, był on bez wątpienia zna- komitym dowódcą partyzanckim, który rozumiał, jak kiedyś Mem- non, że najlepszą metodą walki z Aleksandrem są nagłe wypady komandosów i taktyka maąuis. Przez ponad dwa lata wiązał w • Według Kurcjusza (VIII, 3,1 l n.) egzekucji dokonała żona Spitamenesa, postąpiwszy z nim niczym biblijna Jahel z Sysarą, bo mlala dosyć tej partyzanckiej egzystencji l wiecznych ucieczek, ale nie mogła go namówić do kapitulacji. MARSZ DO SKAŁY SOGDYJSKEEJ Turkiestanie dużą i niezwyciężoną dotąd armię; i gdyby miał pew- niejszych sprzymierzeńców niż koczownicze plemiona pustyni, po- szukujące łatwego łupu, osiągnąłby może jeszcze więcej. Był już środek zimy, Aleksander zaś musiał jeszcze spacyfikować dzikie tereny górkie na południowym wschodzie (Parajtakenę, między dzisiejszym Tadżykistanem i Badachszanem), gdzie co naj- mniej czterech wielkich feudałów nadal rzucało mu wyzwanie ze swych dalekich skalistych twierdz. Po dwóch zaledwie miesiącach spędzonych w Nautaka armia macedońska znowu ruszyła w drogę. Był początek stycznia, warunki klimatyczne okazały się straszne: ulewne deszcze, burze z piorunami, gwałtowny grad zamarzający na twardy lód w ciągu nocy, kiedy temperatura spadała poniżej zera. W czasie tego marszu około 2000 ludzi zamarzło na śmierć lub zmarło na zapalenie płuc. Jak zawsze, najlepsze cechy Aleksandra ujawniły się w chwili- kryzysu. Potrafił jakoś dodać ducha zdemo- ralizowanym Macedończykom: ścięto trochę drzew, rozpalono ogni- ska, pozwolono odtajać zlodowaciałym członkom. Jakiś żołnierz, który zgubił się w lesie, dotarł wreszcie do obozowiska ledwie mo- gąc ustać na nogach, cóż dopiero utrzymać broń w ręku. Król po- sadził go na swoim krześle przy płonącym ognisku. Kiedy wojak przyszedł do siebie i zobaczył, na czyim siedzi krześle, w instynk- townym odruchu dobrze wyszkolonego gwardzisty zerwał się na- tychmiast na równe nogi. /Reakcja Aleksandra była charakterystyczna - i wiele mówiąca. Popatrzał dobrotliwie na żołnierza i rzekł: "Teraz widzisz, o ile lepiej wiedzie ci się pod rządami króla niż Persom. U nich zasiąść na królewskim krześle byłoby zbrodnią główną - ale w twoim przypadku uratowało ci to życie." Nawet na tym zamarzniętym stoku (i nawet jeśli uwzględnimy rzymską retorykę Kurcjusza) był nadal zaabsorbowany owym nierozwiązalnym problemem: jak stać się - w sensie politycznym - wszystkim dla wszystkich. Aluzje jego matki, koronacja na faraona Egiptu, nawet przypochlebne prze- powiednie Isokratesa - który po Cheronei powiedział Filipowi, że kiedy pokona Wielkiego Króla, nie pozostanie mu nic innego, jak być bogiem - wszystko to nasuwało jedną, coraz atrakcyjniejszą odpowiedź. Ostatecznie, czy nie przyćmił już czynów Heraklesa? Pierwsza górska warownia, która stała się celem ataku Aleksan- dra, znana była pod nazwą Skały Sogdyjskiej. Oksyartes, lokalny 331 HA POSZUKIWANIE OCEANU magnat, osadził w niej silny garnizon (słyszymy o 30 000 ludzi, ale liczba ta jest podejrzanie wysoka) i wysłał tam swoją żonę i dzieci, żeby im zapewnić bezpieczeństwo. Zapasy żywności starczyłyby na dwa lata oblężenia. Głęboki śnieg nie tylko utrudniał marsz Mace- dończyków, zapewniał też obrońcom dostateczną ilość wody do pi- cia. Sama skała była zupełnie gładka i - przynajmniej tak wie- rzyli - absolutnie nie do zdobycia. Ten optymizm wyszedł na jaw, kiedy Aleksander w czasie wstępnych pertraktacji zagwarantował im bezpieczny powrót do domu, jeżeli twierdza skapituluje. Na to roześmieli się niegrzecznie i zapytali, czy jego ludzie potrafią fru- wać, dorzucając, że poddadzą się tylko skrzydlatym żołnierzom, "bo nikogo innego nie lękają się ani trochę". Jednakże sława, jaka ota- czała Aleksandra, powinna była skłonić ich do zastanowienia, zanim rzucili to wyzwanie: nie tylko go nie zniechęcili, ale przeciwnie, podrażnili jego ambicję. Natychmiast dokonał przeglądu całej armii w poszukiwaniu do- świadczonych wspinaczy i znalazł ich około trzystu. Jak wynikało z rozpoznania, obrońcy strzegli jedynie bezpośredniego dostępu do twierdzy. Aleksander ogłosił, że potrzebuje ochotników do wdra- pania się na litą skałę od drugiej strony, ofiarowując wysokie na- grody pierwszym dwunastu, którzy znajdą się na górze. Mieli za- brać miecze, włócznie i żywność na dwa dni. Po osiągnięciu szczytu - ponad samą fortecą - dadzą sygnał białymi flagami. Wszyscy co do jednego zgłosili się na ochotnika do tej niebez- piecznej operacji. Szczegóły podane przez Arriana i Kurcjusza wska- zują, że technika wspinaczki wysokogórskiej zmieniła się stosunko- wo niewiele w ciągu z górą dwóch tysiącleci. Komandosi powiązali się linami i forsowali najtrudniejsze nawisy za pomocą żelaznych klinów i haków z kółkami, które wbijali w szczeliny w ścianie. Wejścia dokonali w nocy, co było dodatkowym ryzykiem. Około trzydziestu spadło w głębokie zaspy u stóp skały i ciał ich nigdy nie odnaleziono. Ale o świcie z samego szczytu zafurkotały białe flagi i Aleksander posłał herolda, który powiedział obrońcom, że jeżeli spojrzą w górę, zobaczą, że król jednak znalazł skrzydlatych . żołnierzy. Oddziały Oksyartesa były tak zaskoczone tym coup de theatre, że skapitulowały natychmiast, chociaż liczebnie przewyż- szały wspinaczy mniej więcej w stosunku stu do jednego, a główne siły Aleksandra nadal nie miały żadnej właściwie drogi na szczyt. I tym razem intuicja psychologiczna przyniosła znaczne korzyści. Ale przyszłość zapowiadała się jeszcze lepiej. Po "kapitulacji Skały 332 ŚLUB ALEKSANDRA Z ROKSANĄ Sogdyjskiej Aleksander ogłosił wszem wobec, że bardzo interesuje się córką Oksyartesa Roksaną, którą Macedończycy uważali za "naj- piękniejszą kobietę, jaką widzieli w Azji, z wyjątkiem tylko żony Dariusza". Czy Aleksander był w niej naprawdę zakochany, to spra- wa dyskusyjna, chociaż niektóre źródła tak twierdzą; zaszła w ciążę dopiero w ostatnim roku jego życia, po śmierci Hefajstiona.* W każ- dym razie polityczne korzyści płynące z tego związku były istotnie poważne, i to dla wszystkich zainteresowanych stron. Tak więc Aleksander i Roksaną wzięli ślub: państwo młodzi podzielili się rytualnym bochenkiem chleba, który Aleksander rozciął na dwoje swoim mieczem. Być może był to zwyczaj macedoński; na pewno miał znaczenie symbolu. Atmosfera romansu spowiła zniekształcającą mgiełką szczegóły tego mariażu, który był niewątpliwie, jak mówi pewien uczony francuski, "un babżle acte de propagandę".** Wkrótce po ślubie Aleksander na nowo podjął przerwaną ofensywę zimową, tym ra- zem w towarzystwie wpływowego teścia, co do którego mógł mieć pewność, że - jako najpotężniejszy z jego dawnych nieprzyjaciół - zdoła namówić upartych przywódców ruchu oporu do kapitulacji. Obecność Oksyartesa okazała się błogosławieństwem, kiedy dotarli do innej, jeszcze bardziej niedostępnej twierdzy, zbudowanej na skale, która miała jakieś 4000 stóp wysokości i nie mniej niż 7 mil w obwodzie. Po usilnych próbach zasypania głębokiego jaru, który prowadził do tej warowni, król wysłał Oksyartesa, aby przekonał jej komendanta, że dalszy opór jest bezcelowy i że jeśli się podda, będzie traktowany z należytymi honorami. Sztuka się udała, umowy dotrzymano. Aleksander zgodził się, by ów feudał, Chorienes, po- został komendantem twierdzy; w zamian za to Chorienes dostarczył Aleksandrowi dwumiesięcznych racji żywności dla całej armii. (Nie mógł przy tym nie wspomnieć, że stanowi to najwyżej dziesiątą część wszystkich zapasów w jego warowni, dając do zrozumienia, iż poddał się raczej z własnej woli niż z konieczności.) Pacyfikacja Sogdiany była teraz niemal zakończona. Król odkomenderował kilka jednostek pod dowództwem Kraterosa do zlikwidowania 'resztek oporu i poprowadził siły główne do Zariaspy, żeby się przygotować do długo odkładanej wyprawy na Indie. • Chyba że przyjmiemy wątpliwe świadectwo trw. Epitome z Metzu, jakoby Boksana urodziła Aleksandrowi syna (który wkrótce umarł) latem 326 roku, kiedy byli nad rzeką Dżhelam (Hydaspes). ** M. Benard, J. Seryais, "AC" 24 (1955), s. 29-47. . 333 NA POSZUKIWANIE OCEANU Aleksander nie miał żadnych złudzeń co do charakteru tego tak ciężko wywalczonego zwycięstwa. Ujarzmił wreszcie dwie wielkie satrapie na północnym wschodzie; ale wiedział, że jeśli nie zasto- suje bardzo specjalnych środków ostrożności, zaczną się poważne kłopoty z chwilą, kiedy znowu przekroczy Hindukusz. Dzięki mał- żeństwu z Roksaną - to posunięcie na pewno zyskałoby aprobatę jego ojca! - zdobył sobie pewne poparcie wśród miejscowej lud- ności, co prawda ryzykując (raz jeszcze), że zrazi starą gwardię macedońską. Co więcej mógł uczynić dla wzmocnienia swojej po- zycji? Jedną z odpowiedzi na to pytanie była sieć garnizonów woj- skowych, jaką stworzył. Niektóre z nich można było przekształcić w trwałe osiedla miejskie. Na tym terenie znamy co najmniej sześć znaczniejszych kolonii, wszystkie pod nazwą Aleksandria, między innymi Margiana (Marw), Tarmita (Termez) nad Oksosem i Alek- sandria Kresowa, czyli Eschate (Leninabad lub Chodżent). Ich pier- wotnym zadaniem była obrona granicy; jednakże niektóre stały się ważnymi ośrodkami handlowymi, służyły także jako wygodne miej- sce zsyłki dla licznych* najemników greckich, kiedy skończył się im czas służby lub ich lojalność budziła podejrzenia. Ponadto, znaczne zaciągi nowego rekruta (16 000 samej piechoty w 328 roku) umożliwiły osadzenie wyjątkowo silnych garnizonów. Amyntas, który zastąpił Klejtosa Czarnego jako nowy satrapa Baktriany, otrzymał w końcu aż 10 000 piechoty i 3500 jazdy, a więc bardzo dużo w porównaniu z poprzednimi normami. Najznamien- niejszym jednak krokiem (który także najwyraźniej zdradzał wpływ Filipa), jaki Aleksander podjął w tym okresie, była rekrutacja 30 000 młodych Persów, mających uczyć się języka greckiego i przejść gruntowne przeszkolenie wojskowe w stylu macedońskim. Przeprowadzono niezwykle staranną selekcję, dobierając chłopców silnych, sprawnych i inteligentnych, którzy pochodzili ponadto z najlepszych rodzin we wszystkich prowincjach. Król miał tu na oku dwa cele, jeden bliższy, drugi bardziej od- legły. W przyszłości młodzi rekruci mieli uzupełnić korpus oficer- ski armii Aleksandra, obecnie bardzo uszczuplony przez straty na polu bitwy, choroby i nominacje do służby administracyjnej lub garnizonowej na całym szlaku ekspedycji. Król później mówił o nich jako o swoich "następcach", mając rzecz jasna na myśli następców macedońskiej starej gwardii. Na razie jednak, w czasie • Co najmniej 26 000 później się zbuntowało (p. niżej, s. 378, 401), ale nie wiemy, ilu zostało w tych miastach. 334 ROZŁAM W KOŁACH DWORSKICH marszu do Indii i ku wybrzeżom oceanu, mieli służyć jako znako- mici zakładnicy. Nie sposób było oczywiście utrzymać tej innowacji w tajemnicy, nawet gdyby Aleksandrowi na tym zależało. Niewątpliwie kładł nacisk na rolę tych "następców" jako zakładników, kiedy omawiał sprawę ze swoim sztabem: ale z punktu widzenia jego oficerów cały pomysł niemile przypominał królewski korpus paziów - i to na o wiele większą skalę. Jeszcze jeden element pierwotnie czysto ma- cedońskiej struktury dowodzenia, owa "szkoła generałów i guber- natorów", był zagrożony przez barbarzyńskich parweniuszy. Musia- ło to istotnie wyglądać, jak gdyby Aleksander zamierzał (z oczywi- stych przyczyn) oczyścić swój królewski "aparat" z jakichkolwiek wpływów macedońskich. Przywódcy starej gwardii, jedyna grupa, która z zawziętą ksenofobią nadal zwalczała i wykpiwała imperial- ne ambicje króla, zostali jeden po drugim wyeliminowani. Arysto- kraci perscy zajmowali coraz ważniejsze stanowiska w administra- cji, a perski protokół na dworze odgradzał Aleksandra coraz bar- dziej od jego tytularnych parów. Lecz i tak tkwił w tym wszystkim jeden poważny haczyk. Można było tworzyć wspólne jednostki z irańskich i baktryjskich oddzia- łów oraz Macedończyków czy najemników greckich. Ale gdzie, poza szeregami hetajrów, brygadą gwardii i falangą, można było znaleźć pierwszorzędnych dowódców na szczeblu batalionu lub dywizji? Czy mu się to podobało, czy nie, Aleksander musiał tolerować swój korpus oficerski; a byli to ci sami oficerowie, których macedońska bezceremonialność raz po raz rozwiewała złudzenia płynące z jego orientalnej samoadoracji. Trudno o lepszy przykład rozłamu w kołach dworskich niż pro- blem proskynesis, czyli hołdowniczego pokłonu. Dla Persów była to sprawa normalnej, uświęconej zwyczajem etykiety, jakkolwiek forma pozdrowienia zmieniała się w zależności od rangi społecznej zainteresowanych. Równi otrzymywali pocałunek w usta, niemal równi, ale wysoko postawieni, w policzek, podczas gdy, jak mówi Herodot, "człowiek znacznie niższego stanu padał na twarz z głę- boką czcią". Jak można się spodziewać, jedyną osobą uprawnioną do tej skrajnej postaci proskynesis ze strony wszystkich poddanych bez względu na ich stan był Wielki Król. U Greków natomiast proskynesis, jeżeli ją w ogóle stosowano, była praktykowana wy- łącznie przy adoracji bóstwa. W każdym innym, czysto społecznym kontekście wydawała im się czymś komicznym, upokarzającym, 335 NA POSZUKIWANIE OCEANU bluźnierczym - "typowym przejawem wschodniej służalczości".* Kallias, po bitwie pod Maratonem, bardzo się zdumiał, kiedy jakiś jeniec perski pozdrowił go w ten sposób. Dla Greków posłujących na dwór perski ten obyczaj był źródłem wiecznego zakłopotania. Pewien pomysłowy dyplomata upuścił w decydującym momencie swój sygnet, mówiąc sobie, że po prostu znalazł się na czworakach, żeby go podnieść. W Persepolis żołnierze Aleksandra umyślnie znisz- czyli płaskorzeźbę przedstawiającą Meda składającego hołd Wiel- kiemu Królowi, bo chcieli dać w ten sposób jasno do zrozumienia, co myślą o tego rodzaju, praktykach. Na domiar złego Grecy, dla których proskynesis była aktem ado- racji bóstwa, wyciągnęli mylny wniosek, że skoro Persowie padają na twarz przed Wielkim Królem, to widocznie w ten sposób uzna- ją jego boskość. Łatwo sobie wyobrazić zamieszanie i obu- rzenie, jakie te sprzeczne poglądy musiały wzniecać na dworze Aleksandra. Jego perscy grandowie padali przed nim na twarz uwa- żając to za rzecz zupełnie normalną - tak samo jak oni z kolei oczekiwali proskynesis od osób niżej postawionych. Aleksander nie mógł skasować tego zwyczaju, jeżeli nie chciał, by została zakwe- stionowana jego dobra wiara. Z drugie} strony często zdarzało się, że oficerowie macedońscy ryczeli ze śmiechu albo w inny sposób okazywali niezbyt grzecznie swoją pogardę, kiedy składano ów hoł- downiczy pokłon. Poliperchon - a brzmi to niczym złośliwe na- śladownictwo jakiegoś wszystkim znanego macedońskiego sierżan- ta - zawołał do jednego klęczącego Persa: "Hej ty, nie dotykaj tak lekko podłogi podbródkiem! Bij o nią, chłopie! Bij o nią!" Oczywiście nie można było pozwolić, żeby taki stan rzeczy trwał bez końca. Trudno tolerować sytuację, w której pół dworu wy- konuje proskynesis, a drugie pół traktuje to jak świetną zabawę. Ale jaka była na to rada? Aleksander nie mógł przecież wtrącić do więzienia ani skazać na śmierć wszystkich najlepszych oficerów. (Uwięził istotnie na jakiś czas Poliperchona, lecz go wkrótce uwol- nił; inny grzesznik, Leonnatos, wyszedł z tego, jak się zdaje, bez uszczerbku.) Pozostawała jednak nadzieja: powoli, stopniowo, zft pomocą starannej reżyserii da się może przekonać Macedończyków, że jest to tylko uprzejma formalność. Za kulisami odbywały się ciche dyskusje, głównie między samym Aleksandrem, jego greckim wydziałem propagandy (a więc także Kallistenesem i Anaksarcho- sem) oraz różnymi wysoko postawionymi Macedończykami. » J. P. V. D. Balsdon, "The fdiyintty* of Alexander". "Historia" l (1950), s. 375. 336 SPRAWA PROSKYNESJS I APOTEOZY Echa tych dyskusji dotarły do nas w postaci oracji pięknie wy- stylizowanych przez Arriana i Kurcjusza. Anaksarchos, popierany przez grupę skwapliwych pochlebców, dobrze wiedząc, że najpo- ważniejszym .powodem niechęci Macedończyków wobec proskynesis jest sprawa domniemanej boskości, wysunął śmiałą, ale niezwykle logiczną propozycję (która niewątpliwie uzyskała błogosławieństwo - może nie tak skromne - samego króla). Dlaczegóż by, zapytał, nie uznać oczywistych faktów i nie traktować Aleksandra jak boga? I tak będzie na pewno czczony jako bóg po śmierci. "Czy więc nie byłoby pod każdym względem słuszniej oddać mu ten hołd teraz, póki jeszcze żyje, a nie czekać, aż umrze i nie będzie miał z tego żadnej korzyści?" Jego wyczyny już dawno zaćmiły wszystko, cze- go dokonali Herakles i Dionizos, z którymi zresztą i tak łączą go dość luźne więzy. Czy nie należałoby raczej - to dla połechta- nia ambicji narodowych - uważać go za bóstwo czysto mace- dońskie? Ale te umizgi Anaksarchosa do Macedończyków okazały się nie- udane: uparcie odmawiali połknięcia przynęty, jaką im podsuwał. Co więcej, otrzymali pomoc z najmniej spodziewanej strony. Kalli- stenes, nadworny dziejopis, kategorycznie odrzucił wniosek Anak- sarchosa, powołując się na tradycyjne względy religijne. Dlaczego? Przecież bez najmniejszych skrupułów gloryfikował swego praco- dawcę jako syna Zeusa lub Amona. Ostatnie sześć czy siedem lat spędził na reklamowaniu wyczynów Aleksandra w sposób nie zaw- sze najbardziej skrupulatny i zgodny z prawdą. Nie lubił starej gwardii i okazał pełną gotowość pomocy w prowadzeniu oszczerczej kampanii przeciwko Parmenionowi. Cała jego wcześniejsza karie- ra świadczy, że - wbrew nowożytnym apologiom - był to giętki, zarozumiały oportunista. Co było przyczyną tej nagłej zmiany poglądów? Jest bardzo moż- liwe, że, jak wynikało z jego własnych słów, sama idea apoteozy Aleksandra naprawdę nie dawała się pogodzić z jego religijnością, mimo że dla niego (jak dla większości greckich sofistów) między rzeczywistością fizyczną i hiperbolami retoryki literackiej istniał w najlepszym razie słaby związek. O wiele bardziej prawdopodobne wydaje się, że zareagował w ten sposób na zmiany w układzie sił na dworze. Dotąd, chyba na pewno, przewidywał, że Grecy odniosą zwycięstwo, kiedy tylko stara gwardia ulegnie ostatecznej likwi- dacji; otóż wolno przypuszczać, że stał się szermierzem konserwa- tyzmu macedońskiego dopiero wtedy, kiedy było już jasne, że w 337 NA POSZUKIWANIE OCEANU przyszłości wszelkie wpływy zdobędą nie Grecy, lecz Persowie. Bez względu na motywy, jakimi się kierował, Kallistenes oceniał sytuację z pewną dozą bystrości. W ostatecznym rozrachunku Alek- sander był uzależniony od swoich macedońskich dowódców; ci zaś zdecydowanie występowali przeciwko proskynesis, jeśli pociągała za sobą traktowanie króla jak boga. Kallistenes stanął po stronie tych, którzy wygrali, i projekt Aleksandra został - na razie - odrzucony. Ale nasz historyk nie potrafił dostrzec jednego, a mia- nowicie, że tym niewczesnym sprzeciwem sam sobie wykopał grób. Dla Aleksandra hellenizm był już tylko pustym dźwiękiem; a ideo- logiczne faux pas Kallistenesa po śmierci Klejtosa nie zyskało mu bynajmniej sympatii króla, który oczekiwał od swoich potakiwaczy, że będą mówili "tak" nie tylko głośno i wyraźnie, ale także w na- leżycie dobranych słowach. Anaksarchos o wiele lepiej dawał sobie radę z tą stroną zagadnienia i odpowiednio do tego jego akcje szły teraz w górę. Wzorem dla kariery w tej dziedzinie był oczywiście Arystander i trudno wątpić, że Anaksarchos bacznie śledził i sto- sował jego metody. Ponieważ dzięki nieprzejednanej postawie Kallistenesa projekt apoteozy upadł, Aleksander - wraz z Hefajstionem i kilku bliski- mi przyjaciółmi - opracował nowy plan wprowadzenia proskynesis, tym razem w jako tako świeckiej postaci. Ustalono, że w czasie jednej z uczt, kiedy z rąk do rąk przechodzić będzie "puchar przy- jaźni", wtajemniczeni w ów plan wypiją, wstaną, padną przed kró- lem na twarz i otrzymają w zamian - żeby złagodzić poczucie upokorzenia, jakie ten akt mógłby wywołać - królewski pocału- nek równości. Wtedy, jak się spodziewano, inni goście będą się czuli zmuszeni, choćby tylko z grzeczności, zrobić to samo. Historia zna przykłady gorszych kompromisów dyplomatycznych; istotnie wszystko szło gładko, aż - znowu! - nadeszła kolej Kalli- stenesa. Spędziwszy życie na igraszkach ze słowami, siostrzeniec Arystotelesa nie uświadamiał sobie, że teraz igra z ogniem. Był, zdaje się, głęboko przeświadczony, że pióro jest, w dosłownym sensie, potężniejsze od miecza i że Aleksander, jakie by tam były jego wyczyny, może zostać wyniesiony pod niebiosa albo zniszczo- ny w zależności od wersji wydarzeń jego, Kallistenesa; dość częste to złudzenie, które w tym wypadku okazało się tragiczne. Dlatego wypił, ale nie padł na twarz. Aleksander, pogrążony w rozmowie z Hefajstionem, nie zauważył tego, lecz jakiś siedzący obok dwo- rzanin natychmiast zwrócił mu uwagę na to przeoczenie. Aleksan- 338 c> KALLISTENES KBZY2UJE PLANY KRÓLA der odmówił Kallistenesowi pocałunku, na co Grek, odwracając się, powiedział głośno: "No cóż, wobec tego odejdę uboższy o jeden pocałunek." Raz jeszcze zadał śmiertelny cios planom Aleksandra w sprawie proskynesis. Hefajstion, broniąc własnej skóry, był zmu- szony twierdzić, że Kallistenes początkowo zaakceptował ten pcf- mysł, ale potem nie dotrzymał słowa. Ten drobny popis przypieczętował los Kallistenesa, jakkolwiek sam filozof żył dalej, jak się zdaje, w błogosławionej nieświado- mości tego faktu. Zdawał sobie dość niejasno sprawę, że naraził się Aleksandrowi; ale uderzyła mu chyba do głowy popularność, jaką z dnia na dzień zyskał wśród Macedończyków. Wciąż bujając w filozoficznych obłokach widział się teraz w roli obrońcy wolności przeciw tyranom, szermierza tradycji hellenizmu w jego walce z dekadenckimi nowinkami barbarzyńców. Aleksander nie był zachwycony, że ów krygujący się dureń tor- peduje jego starannie obmyślane plany. Wydział propagandy już od jakiegoś czasu prowadził cichą kampanię przeciw Kallistenesowi, atakował jego przesadną wstrzemięźliwość i kolportował jego tak zwane "wywrotowe" uwagi (przeważnie frazesy o walce z tyranią zaczerpnięte z klasycznego arsenału retoryki). Słyszano też, jak mruczał wychodząc od króla: "Przecież Patroklos też zginął, o wiele lepszy od ciebi e." Głównym zadaniem Aleksandra było jednak podkopać świeżą popularność Kallistenesa wśród starej gwardii. Okazało się to śmiesznie łatwe. Wygrywając zręcznie wrodzoną zarozumiałość historyka i głęboko zakorzenione przesądy tamtych, Aleksander osiągnął cel w ciągu jednego jedy- nego wieczoru. Po kolacji poproszono Kallistenesa, by popisał się swoją sztuką oratorską improwizując mowę pochwalną na cześć Macedończyków. Zrobił to tak znakomicie, że nagrodzono go huczną owacją i obrzu- cono kwiatami. W ten sposób Aleksander wmanewrował Greka w sytuację, w jakiej chciał go ujrzeć - taką mianowicie, z której zwy- kła zarozumiałość nie pozwoliła mu się już wycofać. Zacytowawszy prowokacyjne słowa z Bachantek ("Daj mądremu uczciwą sprawę do obrony / A jego krasomówstwo niewielką jest sztuką")*, król wezwał Kallistenesa, by wykazał się zręcznością w erystyce (p. wy- • Sam cytat był doskonale dobraną zniewagą. Dalszy ciąg brzmi: Ty jeżyk masz obrotny, słowa z ust ci płyną Tak gładko, jakby mądre były, choć są głupie. Mąż, który swą wymowę zawdzięcza ufności W powagę własnych słów, przyznaje, że z niego Obywatel niemądry i niewiele warty. 339 NA POSZUKIWANIE OCEANU żej, s. 66): niech stanie po drugiej strome barykady i wygłosi rów- nie przekonywające oskarżenie Macedończyków, "tak, aby się stali jeszcze lepsi, gdy usłyszą o swoich wadach". Nasz filozof, urodzony kaznodzieja i nauczyciel, natychmiast poł- knął przynętę i wdał się w namiętną krytykę obyczajów macedoń- skich i greckiego warcholstwa, której punktem kulminacyjnym był przysłowiowy wierszyk: "Lecz w buntu czas i podły człek zażywa chwały" - oczywista kpinka (a przynajmniej tak przyjęli to słu- chacze) z Filipa. Starzy macedońscy feudałowie, którzy nie potrafili odróżnić ćwiczenia z erystyki od szczerej mowy, byli śmiertelnie obrażeni, podczas gdy Aleksander (który to potrafił) dolał oliwy do ognia mówiąc, że Kallistenes zademonstrował nie tyle dar wy- mowy, co osobistą złośliwość. Teraz wystarczał już po prostu jakiś dogodny spisek, w który dałoby się uwikłać historyka: co było dobre dla Filotasa, na pewno nie nadawało się dla zwykłego greckiego cywila. Okazja nadarzyła się wkrótce. Jeden z królewskich paziów, który żywił osobistą urazę do Aleksandra, uknuł przeciwko niemu spisek. Czterech innych paziów przyłączyło się do sprzy stężenia. Zamach spalił na panewce: jeden ze spiskowców wygadał się, całą piątkę zaaresztowano. W śledztwie żaden nie próbował zaprzeczać, że jest winien. Prze- ciwnie, w przypływie desperackiej odwagi ich przywódca, Hermo- laos, skorzystał z okazji, by zjadliwie zaatakować Aleksandra za jego butę, alkoholizm i zbrodnicze postępki. Ale też żaden z nich, nawet pod silną presją, nie obciążał Kallistenesa, którego król- w chwili, kiedy usłyszał o spisku - postawił przed sądem jako współwinnego. Kallistenes, jak każdy grecki filozof, nieraz pomstował, raczej ogólnikowo, na tyranów - ale to było wszystko. Akt oskarżenia opierał się na niezmiernie wątłych poszlakach. Twierdzono, że kie- dy Hermolaos skarżył się na chłostę, jaką otrzymał od Aleksandra, Kallistenes kazał mu pamiętać, że jest już mężczyzną; oskarżyciel interpretował te słowa jako podżeganie do mordu; ale brzmią ra- czej jak przykład wyniosłej moralności spartańskiej. Mimo to Kalli- stenesa uznano winnym. Jak powiedział wówczas sam Aleksander, "często nawet to, w co fałszywie wierzono, zajmuje miejsce praw- dy". Pięciu paziów stracono natychmiast przez ukamienowanie. Kallistenes - przekazy różnią się między sobą - albo został wkrót- ce potem powieszony, albo też wleczono go w klatce za wojskiem, aż rozchorował się i umarł. 340 WIEDZA O INDIACH W IV W. P.N.E. W liście do Antypatra król doniósł o egzekucji paziów, ale oświad- czył, że sam weźmie odpowiedzialność za ukaranie "sofisty" - jak pogardliwie określił Kallistenesa - "wraz z tymi, którzy go do mnie przysłali, i tymi, co dziś goszczą w swych miastach ludzi knu- jących spiski na moje życie"; słowa te musiały dać dużo do myśle- nia zarówno Arystotelesowi, jak Antypatrowi. O Indiach Aleksander miał w tym okresie jeszcze bardzo mgliste pojęcie. Dla współczesnych mu Greków kraj po drugiej stronie Indusu był płaskim półwyspom, który od północy ograniczały góry Hindukuszu, a od wschodu potężny, omywający cały świat nurt Oceanu płynącego (tak w każdym razie wierzyli) w niewielkiej od- ległości od pustyni Sind. O właściwym subkontynencie indyjskim, a cóż dopiero o potężnych przestrzeniach Dalekiego Wschodu, od Chin po Malazję, nie wiedzieli absolutnie nic. Arystoteles wierzył nawet, że Ocean można dostrzec z wierzchołka Hindukuszu. Przy- najmniej to jedno błędne mniemanie Aleksander obalił teraz włas- ną obserwacją; ale nadal zdradzał znaczną nieznajomość geografii Indii, a cała jego strategia na wschodzie opierała się na fałszywych przesłankach. Kiedy się wreszcie oświecił, było za późno. Wielka równina Gangesu już przez sam fakt swego istnienia zdruzgotała jego marzenia skuteczniej, niż mogłaby to zrobić jakakolwiek armia. Dwa stulecia wcześniej Cyrus Wielki stworzył "prowincję indyj- ską" między Peszawarem i północnym Pendżabem, która podobno płaciła fantastyczny roczny haracz w wysokości 360 talentów - złotego piasku. Około 517 roku Dariusz I zlecił Grekowi Skylakso- wi z Karyandy zbadanie indyjskich szlaków handlowych. Skylaks popłynął w dół Indusu i wrócił przez Zatokę Perską, a następnie napisał książkę o swojej podróży. Herodot i Ktezjasz (grecki lekarz na dworze perskim w końcu piątego wieku) również pisali dość •szczegółowo o Indiach. Wszystkie trzy dzieła musiały być łatwo dostępne dla Aleksandra i jego sztabu; wydaje się absolutnie nie do wiary, że nie zaznajomili się z tak bardzo potrzebnymi materia- łami. I wtedy zresztą nie byliby o wiele mądrzejsi: Persja zrezyg- nowała ze swych indyjskich satrapii jeszcze przed czwartym wie- kiem i chociaż "Hindusz" pozostał częścią imperium, była to w znacznej mierze terra incognito, kraina mitów i baśni, jak średnio- wieczny Kathaj. Herodot był przeświadczony, że złoto Indii wyko- pywały gigantyczne mrówki, większe od lisów; a Ktezjasz przenosi 341 MA POSZUKIWANIE OCEANU nas w świat baśniowy pokrewny temu, który widzimy na płótnach Hieronima Boscha.* Aleksander miał kilka bardzo ważnych powodów do inwazji na tę krainę czarów. Jako samozwańczy Wielki Król zamierzał odzy- skać utracone satrapie Cyrusa. Istnienie Przełęczy Chajberskiej oznaczało, że musi bronić Turkiestanu przed ewentualnym atakiem ze wschodu. Wydaje się jednak, że głównym impulsem była tu czysta ciekawość, pothos za nieznanym, a jednocześnie zdecydowa- na wola zdobycia panowania nad światem w najpełniejszym sensie tego pojęcia. Stając nad najodleglejszym brzegiem Oceanu zaspo- koi tę ambicję. Jak powiedział Farasmenesowi, po zdobyciu Indii "będzie miał całą Azję w swej mocy". Zawsze starać się być najlepszym: żaden śmiertelny władca przed nim, ani wielki Cyrus, ani nawet półlegendama królowa Semiramida, nie zdołał nigdy dokonać całkowicie udanej inwazji na Indie. Jak dotąd taki triumf był jedynie udziałem bogów. Dionizos przewędrował całą krainę ze swym bachicznym orszakiem, podbijając ją i cywi- lizując (między innymi miał przynieść do Indii winorośl). Jak gło- siła tradycja, piętnaście pokoleń później zawitał tam przodek Alek- sandra, Herakles, który przez swoją córkę stał się protoplastą dłu- giej dynastii królów indyjskich. Aleksander był zdecydowany zać- mić ich obu; może nawet po to, aby - tam, jeżeli w ogóle gdzieś - samemu zostać uznanym za boga. Przed wyruszeniem w drogę król znacznie powiększył i zreorga- nizował swoją kawalerię. Do każdego z ośmiu szwadronów hetaj- rów przyłączono jednostki jazdy irańskiej z centralnych satrapii,. tworząc nowe, samodzielne brygady, znane jako "hiparchie". Tego rodzaju integracja nie tylko zwiększała sprawność bojową armii: był to jeszcze jeden cios wymierzony starej gwardii. Skoro każdy macedoński dowódca kawalerii operował jednostką wielonarodową, jego szansę na utworzenie takiej czy innej junty znacznie malały, . Ostatecznych rozmiarów armii, która ponownie przekroczyła Hin- dukusz wiosną 327 roku, niepodobna niemal ocenić z przybliżoną choćby dokładnością. Aleksander miał ze sobą nie więcej niż 15000 Macedończyków, w tym 2000 jazdy. A jednak ogólne szacunki jego » W Jndica Ktezjasz opisuje ludzi z ogonami l o psich głowach, straszną ludożercza. bestię zwaną martlchoras, pigmejów z penisami do kostek l ośmiopalczastych łucz- ników z uszami tak dużymi, że ich chroniły od słońca, a także plemię, w którym dzieci rodzą się bez odbytu l zdobywają tę niezmiernie potrzebną część ciała dopiero w wieku dojrzewania; wszystkie te niesamowite opowieści pojawiają się później, nieco. odgrzane, w Podróżach sir Johna Mandeville'a. 342 LICZEBNOŚĆ ARMII ALEKSANDRA kawalerii wahają się od 6500 do 15 000. Liczby pieszych są równie niepewne, sięgają od 20 000 do 120 000. Domysł Tama - 27 000- -30 000 sił operacyjnych - jest prawie na pewno zbyt ostrożny. Z drugiej strony wysunięto dość przekonywający pogląd, że liczba 120 000 reprezentuje absolutną całość, obejmującą wszystkich: mar- kietanki, kupców, służbę, stajennych, żony, kochanki, dzieci, uczo- nych, nauczycieli, urzędników, kucharzy, mulników i wszelkich in- nych członków tej społeczności, która stała się już jakby "rucho- mym państwem i administracyjnym ośrodkiem imperium"*. Ta olbrzymia horda, jak nam każą wierzyć, przewaliła się przez przełęcz Salang (12 000 stóp) (?) do Aleksandrii Kaukaskiej w cią- gu zaledwie dziesięciu dni: jest bardziej prawdopodobne, że tyle potrzebowała straż przednia, żeby założyć wysuniętą bazę i tam zaczekać, aż reszta nadciągnie, jak i kiedy zdoła. Jeszcze w Baktria- nie przyłączył się do Aleksandra indyjski radża Sasigupta (Sisikot- tos) - który zdezerterował od Bessosa - i zapewne poinformował go o sytuacji politycznej z tamtej strony Chajberu. W każdym ra- zie król wysłał teraz posłów do Ambhiego (Omfisa), radży Taksili (Takszasila), oraz "Hindusów na zachód od rzeki Indus", prosząc, by oczekiwali go, w dogodnym dla nich czasie, w dolinie Kabulu. Ambhi i kilku pomniejszych książąt istotnie przybyło, ofiarowując dary, gładkie słówka i dwadzieścia pięć słoni. Te ostatnie szczegól- nie spodobały się Aleksandrowi i w końcu - należy podejrzewać, że nie bez pewnej presji - Hindusi zgodzili się zrobić mu z nich prezent. Ambhi miał jednak ważkie powody, żeby stanąć po stronie Aleksandra: potrzebna mu była pomoc armii macedońskiej w walce z jego wielkim rywalem Porosem, potężnym monarchą, którego dzierżawy leżały po drugiej stronie rzeki Dżhelam (Hydaspes). Teraz Aleksander podzielił swą armię. Hefajstion i Perdikkas, z nieco więcej niż połową jazdy, trzema batalionami falangi i ta- borami, mieli pójść przez Przełęcz Chajberską nad Indus. "Rozkazał im - jak pisze Arrian - zajmować siłą lub polubownie ziemie le- żące po drodze, a kiedy dotrą do Indusu, przygotować wszystko, co potrzebne do przeprawy" - zapewne most pontonowy z prze- nośnych łodzi, taki, jakie do niedawna można było jeszcze widzieć w tych stronach. Ambhi i jego rodacy mieli im towarzyszyć jako przewodnicy. Natomiast sam Aleksander, z Kraterosem jako za- stępcą, zamierzał pomaszerować na czele lekkiej kolumny w górę • Fuller. op.cit., g. 124. 343 MA POSZUKIWANIE OCEANU rzeki Choaspes (Kunar) i przez górzyste tereny nad rzekami Bad- żaur i Swat, likwidując 'po drodze warownie nieprzyjacielskie i osła- niając lewą flankę sił głównych. Oba ugrupowania miały się w koń- cu spotkać nad Indusem. Zadanie Hefajstiona w tej operacji okazało się proste i zostało wykonane bez szczególnych trudności - z wyjątkiem jednego kil- kutygodniowego oblężenia. Natomiast Aleksander miał rzeczywiś- cie bardzo ciężką przeprawę. Marsz przez tereny górskie nie był łatwy, a plemiona, z którymi musiał się zmierzyć po drodze, miały na ogół znakomitych wojowników. W jednej z potyczek strzała przeszyła mu ramię; pod koniec kampanii (trwającej od listopada 327 do mniej więcej lutego 326 roku) był - tak to chyba można najlepiej określić - nerwowo roztrzęsiony. Obwarowane miasta, które atakował, najczęściej nie tylko nie otwierały przed nim bram przy pierwszym szturmie, lecz przeciwnie, stawiały zacięty opór.* W odwet za to, kiedy wreszcie padły, masakrował hurtem miesz- kańców: sprzeciwianie się jego woli ściągało, jak zawsze, okrutną zemstę. W Massaga zdradliwie wymordował 7000 indyjskich najem- ników wraz z żonami i dziećmi - i to zagwarantowawszy im uprzednio bezpieczeństwo - ponieważ nie chcieli walczyć po jego stronie ze swymi rodakami. Plutarch mówi, że ten czyn "przylgnął niczym plama do jego wojskowej kariery"; zrozumiałe, że dzisiejsi historycy Indii powtarzają ten werdykt. Teraz też widzimy, że wydział propagandy zaczął lansować wersję boskości samego Aleksandra, a nie tylko jego boskiego pochodzenia. W czasie oblężenia Massaga król został lekko ranny w kostkę, a sto- jący obok Ateńczyk, imieniem Dioksippos, zacytował Homera: "I boska krew (w oryg. «ichor») popłynęła / Inna niż ludzka. Nie taką mają szczęśliwi bogowie." Aleksander natychmiast skarcił po- chlebcę mówiąc z irytacją: "To nie ichor, to krę w." Najwyraźniej uznał, że co za wiele, to niezdrowo. W ustach Greka tego rodzaju słowa były poważnym nietaktem; ale dla nas ciekawe jest to, że w ogóle uznał za stosowne je wypowiedzieć czy też spodziewał się, że będą mile widziane. Sprawa boskości Aleksandra musiała w każ- dym razie być poważnie dyskutowana, choćby tylko jako metoda • Klejtos szczególnie kiedyś rozdrażnił Aleksandra przypomnieniem tego, co podobno Aleksander z Epiru miał powiedzieć w Italii: że mianowicie on walczył z mężczyzna- mi, podczas gdy Aleksander odnosił zwycięstwa nad azjatyckimi babami (QC VIII 1,37). Ta kpina była dotąd w nieprzyjemny sposób bliska prawdy. Ale od tej pory sprawy miały wyglądać całkiem Inaczej. Wojownicze plemiona Hinduszu stawiły Aleksandrowi najsilniejszy opór, z jakim się kiedykolwiek spotkał, a w Porosłe znalazł przeciwnika, który zakasował zarówno Memnona, jak Spitamenesa. 344 BACHANALIA W MYSM zaimponowania Hindusom. Jest także rzeczą znamienną, że naj- bardziej znane epizody tej kampanii (czyli zapewne te, którym na- dano największy oficjalny rozgłos) były związane z bogami: jeden z Heraklesem, drugi z Dionizosem. Rozprawiwszy się z Aspazjami (Aśwakas) w dolinach Kunaru i Badżauru, Aleksander ruszył w kierunku północnym przez bogate, gęsto zalesione tereny górskie na południe od Czitralu. Którejś nocy wojsko rozbiło obóz w lesie. Zimno było tak dokuczliwe, że żołnie- rze nazbierali drew i rozpalili ogniska. Płomienie rozprzestrzeniły się i objęły jakieś wiszące na drzewach przedmioty; okazało się, że są to trumny cedrowe, które poszły z dymem jak najsuchszy chrust. Za lasem rozlegało się ujadanie psów, co wskazywało, że Mace- dończycy znaleźli się w pobliżu jakiegoś miasta - i przypadkiem natknęli się na jego nieco egzotyczny cmentarz. Miasto poddało się po krótkim oblężeniu. Jego nazwa - Nysa - była ściśle związana z Dionizosem, a bóg, który je założył, posiadał (sądząc z tego, co Aleksander usłyszał od mieszkańców) zdecydo- wanie dionizyjskie cechy. Dalszym dowodem obecności Dionizosa była dla Macedończyków wielka góra za miastem, porosła nie tylko winoroślą, lecz i bluszczem, a więc rośliną, której nigdzie indziej na Dalekim Wschodzie nie znaleźli. Aleksander i jego żołnierze wspięli się na tę górę, uwieńczyli głowy bluszczem i urządzili (tak w każdym razie twierdzą nasze źródła) dziesięciodniowe bachanalia, ucztując, pijąc i bawiąc się hucznie. "Stąd też - mówi Kurcjusz - góry i doliny rozbrzmiewały głosami tylu tysięcy ludzi wzywają- cych boga, który mieszkał ponad tym gajem." Zwykło się dawniej sądzić, że cały ten epizod to po prostu wy- twór fantazji, propaganda szerzona albo przez samego Aleksandra, albo też ^zdaniem bardziej purytańskich uczonych) przez jego wro- gów. A jednak góry na południe od Czitralu - obfitujące w zwie- rzynę, bujnie porosłe winoroślą i bluszczem, drzewami orzechowy- mi i platanami, morwami i morelami - dokładnie odpowiadają opi- som w starożytnych źródłach. Ponadto zamieszkuje tam nadal je- dyny w swoim rodzaju i zupełnie izolowany szczep, tak zwani Ka- prowie z Kalaszu, który produkuje wino (a jest to sztuka nie znana żadnemu innemu plemieniu w tej okolicy), składa bogom ofiary z kozłów - i wystawia swych zmarłych w drewnianych trumnach zawieszonych między drzewami. Jak często bywa, najmniej praw- dopodobna anegdota okazuje się oparta na twardym podłożu bez- litosnych faktów. 348 NA POSZUKIWANIE OCEANU Drugim epizodem było brawurowe zdobycie fortecy, którą Arrian nazywa Aornos: być może jest to grecka próba oddania sanskryc- kiego słowa awarana, "miejsce schronienia".* Twierdza ta stała na wielkim skalnym masywie, zwanym Pir-Sar, w załomie rzeki Indus, około siedemdziesięciu pięciu mil na północ od Attok, i wznosiła się przeszło 5000 stóp nad rzeką. Według Arriana skała mierzyła blisko dwadzieścia pięć mil w obwodzie. Forteca była doskonale zaopatrzona w wodę, a prowadziła na nią tylko jedna droga, stroma i trudna. Miejscowa legenda głosiła, że jakiś bóg (którego Macedoń- czycy utożsamiali z Heraklesem) próbował niegdyś zdobyć tę nie- przystępną warownię, ale bez powodzenia. Komentarz Arriana - bystry, chociaż cyniczny - brzmi następująco: "Ludzie chętnie wszystko, co trudne, przedstawiają jako jeszcze trudniejsze i dla- tego opowiadają baśnie, jakoby nawet Herakles nie zdołał pokonać tych trudności." Oczywiście Aleksandrem natychmiast owładnęło nieodparte pragnienie (pot?ios), by samemu zdobyć Aornos: rzecz jasna "mit o Heraklesie nie najmniejszą był po temu zachętą". Po nawiązaniu łączności z Hefajstionem (z którym mieli się spot- kać pod Ohind, jakieś szesnaście mil w górę rzeki od Attok) Alek- sander'natychmiast zabrał się do tej - oficjalnie "nadherkuleso- wej" - pracy. W ów trud zaangażował, jak mówi sir Aurel Stein, "tyle energii, zręczności i odwagi, ile można by się spodziewać ra- czej po legendarnym półbogu niż śmiertelnym przywódcy ludzi".** Jeśli ludzie byli skłonni uznać Aleksandra za boga, w znacznym stopniu wynikało to z jego dążenia (i zdolności) do dokonywania czynów ponad boską miarę - które, ponadto, traktował jako świa- dome wyzwanie rzucone ustanowionym przez bogów precedensom. Pod Aornos, chcąc ściągnąć swoje katapulty i artylerię na odleg- łość strzału (wywindowanie ich na wysokość 8721 stóp, na szczyt masywu Una-Sar, było już samo w sobie dość niezwykłym wyczy- nem), musiał przerzucić ogromny pomost z drewnianych pali przez wąwóz między Una-Sar i niewielkim wzgórzem panującym nad Pir-Sar. Ta przedziwna budowla musiała przypominać estakady sta- rych mostów kolejowych w dawnej Ameryce. Kiedy pomost był gotowy i artyleria Aleksandra znalazła się na swoich pozycjach, obrońcy twierdzy uciekli. Grupa Macedończyków z pewną trudnoś- cią dotarła na szczyt i w ten sposób "Aleksander znalazł się w po- • Miins, op. cłt., s. 20S. •• On Alexan f^c, ix (3aoi?.ź<.>i; Ti(z>ji; &vew. Uczeni nowożytni dają także inne, dodatkowe lub całkiem odmienne wy- jaśnienia, nie zawsze równie przekonywające. Argumentami Tama zajmę się za chwilę. Schachermeyr wywodzi, że arystokratyczny kodeks Persów zabraniał im wycofywać się bez walki, a więc rada Memnona była nie do przyjęcia ex definitione.1* Chociaż szlachta irańska, jak każda arystokracja, niewątpliwie ściśle przestrzegała kodeksu honorowego," nie przeszkodziło jej to jakieś pół wieku wcześniej użyć podobnej taktyki przeciwko Agesi- laosowi; a jak mówi Davis,12 "nie ma dowodów, że perskie kryteria rycer- skości uległy wyraźnemu zaostrzeniu w tym okresie". Davis sam sądzi, a brzmi to bardziej przekonywająco, że satrapowie musieli się liczyć nie tylko ze swoim kodeksem, ale także z Dariuszem; że Aleksander był jeszcze zaledwie młodym macedońskim wodzem, synem Filipa, nie zaś owym pół- boskim zdobywcą świata, jakim stał się w latach późniejszych; że wreszcie groźba rewolty greckich miast Jonii mogła niewątpliwie stać się faktem w braku zdecydowanego oporu wobec najeźdźcy." Skoro jednak postanowiono walczyć, linia Graniku - jak można by się upierać - była naturalną zaporą, którą należało utrzymać. Rzeka ta, dziś Koczabasz, płynie w kierunku północno-wschodnim, od góry Idą do morza Marmara, przez równinne, z lekka pofałdowane tereny, otoczone pierścieniem niskich gór i idealnie nadające się do walk kawaleryjskich, do jakich Per- sowie byli przyzwyczajeni. W maju, kiedy Aleksander szedł przez Azję Mniejszą, Granik na pewno wezbrał, ale był jeszcze możliwy do przebycia w miejscu głównych przepraw.14 Persowie wymaszerowali ze swojej bazy w Zelei (Sari-Keia) i obsadzili wysoki, urwisty wschodni brzeg rzeki. Jak wskazuje Fuller,"' "południowa flanka jej dolnego odcinka była zabezpie- czona przed manewrem okrążającym z zachodu przez jezioro, dziś zwane Edze Gol". Jeśli przyjmiemy, że Persowie postanowili stawić opór i walczyć. to Arsites i jego koledzy wybrali stosunkowo najlepszy teren do tego celu. Ale sprawą, która przysparza najwięcej kłopotu każdemu badaczowi tej bitwy, jest taktyka, jaką - jeżeli wierzyć naszym źródłom - zdecydowali się potem zastosować. Rozciągnęli swe siły wzdłuż brzegu rzeki, na szero- kim froncie, mając za sobą wzniesienie. Według Arriana, ich piechota, trzy- mana na tyłach, właściwie nie brała udziału w akcji, jazdę natomiast umieś- cili w pierwszej linii, gdzie nie mogła szarżować.16 Można zrozumieć uwagę Davisa,'7 że "każdy z tych błędów jest wystarczająco poważny, ale oba ra- zem to już chyba przesada". Persowie działali dotąd niezbyt rozsądnie, a tego rodzaju posunięcie świadczy o głupocie przechodzącej wszelkie wyobrażenie. Nie trzeba aż zapewnień Tarna," aby nas przekonać, że nie był to właściwy 438 PROPAGANDA NAD GBANIKIBM sposób utrzymania brzegu rzeki. Komentarz Wiłckena ("jaskrawy błąd tak- tyczny")" jest typowym przykładem reakcji większości historyków na tę dziwaczną pomyłkę, która doprowadziła do zmarnowania doskonałego od- działu greckich najemników w czasie samej bitwy i prawie całkowitego ich wytrzebienia po jej zakończeniu. Podejmowano różne próby wyjaśnienia, jeśli już nie usprawiedliwienia, tego kroku. Wszystkie one, jak stwierdza Davis bez żadnych komentarzy, "usiłują wytłumaczyć w racjonalny sposób, jaki cel mogli mieć Persowie w tym na pozór jawnym szaleństwie'12* - a więc opierają się na przesłan- ce, że nasze źródła należy brać za dobrą monetę. Żadna z tych prób nie jest w najmniejszym stopniu przekonywająca. Tam, na przykład, wywodzi, że dowódcy perscy "mieli w rzeczywistości bardzo odważny plan; zamie- rzali zdławić wojnę w zarodku, zabijając Aleksandra".21 W innym miejscu22 rozwija tę tezę twierdząc, że "niezwykły szyk, jaki sformowali, miał spro- wokować samego Aleksandra do szarży". Ale było rzeczą oczywistą, że Alek- sander - jak wszyscy dowódcy w starożytności - osobiście poprowadzi swoje wojska do boju; ani też, biorąc pod uwagę jego sytuację nad Grani- iriem, nie mógł uchylić się od bitwy, nawet gdyby tego chciał. Persowie nie musieli ustawiać się w jakimś szczególnym szyku - nie mówiąc już o tym wyraźnie samobójczym ugrupowaniu - żeby go skłonić do ataku czy też postarać się go zgładzić, kiedy już zaatakował.2' Ponadto trudno zrozumieć, dlaczego miałoby być łatwiej doprowadzić do śmierci króla usuwając z linii walki jedyną wyborową jednostkę piechoty, jaką dysponowali Persowie. Fuller, z właściwą sobie bystrością w sprawach taktyki, podkreśla,24 że "jeżeli jedynym celem Persów była śmierć Aleksan- dra, to najlepszym sposobem było przeciwstawić jego szarży kawaleryjskiej zaporę z włóczni, pozwolić mu roztrzaskać się o nią, a potem, gdyby się jednak przebił, zmiażdżyć go oszczepami". W innym miejscu25 tłumaczy po prostu, co powinni byli zrobić, mówiąc nam, czego n i e zrobili: "Nie roz- lokowali najemników greckich wzdłuż wschodniego brzegu, z perską jazdą na flankach, a także na tyłach, dla ewentualnego kontrataku na każdy od- dział, który by się przebił przez piechotę." Fuller, podobnie jak Tam, uznaje ten błąd za fakt i po prostu rozgląda się za jakimś wyjaśnieniem. Odpowiedź, którą proponuje, jest niemal identyczna z argumentacją Scha- chermeyra i możemy bez kłopotu zająć się nimi jednocześnie. Jest to "teoria etykiety-wojskowej" lub "turniejów średniowiecznych". Według Schacher- meyra, miał to być uroczysty bój typu Junker gege'A Junker, w którym uczestniczyłaby jedynie konnica, a obie strony winny były przestrzegać reguł walki rycerskiej: Im Ritterstii bot sźch der Gegner żur Schlacht an, im Ritterstii wolite ihm der Konig begegnen.26 Ale w rzeczywistości piechota i lekkozbrojni uczestniczyli w bitwie, z drugiej zaś strony żaden ze znanych nam kodeksów rycerskich nie wymagałby, żeby Persowie przyjęli taki właś- nie szyk. A dalej (mamy chyba prawo zapytać), dlaczego płacić kilku ty- siącom najemników greckich za to, że nic nie robią? Fuller odpowiada, że "na przestrzeni dziejów kawalerzysta zawsze pogardzał piechurem, a więc umieścić najemników greckich w pierwszej linii bojowej znaczyłoby tyle, co oddać im najbardziej zaszczytną pozycję. Nie pozwalała na to etykieta wojskowa."27 Na poparcie tej tezy przytacza bitwy pod Taganaj (552 rok n.e.) i Crecy. Czego natomiast n i e podkreśla, chociaż wynika to aż nazbyt jasno z jego dalszych wywodów," to kluczowej roli, jaką odegrali ci rzekomo 439 ANEKS pogardzani najemnicy greccy w pierwszej linii bojowej pod Issos i Gauga- melą. Cyrus także najwyraźniej nie miał skrupułów towarzyskich, kiedy rozwijał swoje siły pod Kunaksą.29 W rzeczywistości greccy najemnicy bar- dzo często korzystali z owego zaszczytnego miejsca w taktycznym ugrupo- waniu wojsk perskich, wbrew hipotetycznym wymogom etykiety rycerskiej. Tak więc i ta teoria nic nam nie daje. Właściwie istnieją trzy - i tylko trzy - możliwości, l. Dowódcy perscy byli po prostu nieudolni. 2. Ich znana niechęć i brak zaufania do Memnona, wodza najemników greckich, były tak silne, że świadomie woleli raczej przegrać bitwę niż pozwolić, by on i jego ludzie odnieśli zwycięstwo,3' choć jednocześnie płacili tym oddziałom na pewno wysoki żołd. 3. Zachowane opisy bitwy zawierają, z takich czy innych powodów, poważne nieścisłości. Pierw- sze dwie tezy, chociaż nie można ich a priori wykluczyć, niełatwo poddają się analizie. Zobaczmy jednak, jak wygląda trzecia ewentualność. Pierwszy i najbardziej oczywisty wniosek, jaki można wyciągnąć ze szczegółowego porównania trzech głównych wersji, jest następujący: podczas gdy Arrian i Plutarch są na ogół zgodni (z pewnymi wyjątkami, do których przejdę za chwilę), Diodor mówi zupełnie co innego i można dlatego przyjąć, że opiera się, przynajmniej częściowo, na innym źródle. Niekoniecznie był to Klejtar- chos, jak sądzono dawniej,31 z pewnością nie hipotetyczne "źródło z kręgu najemników" (Tam),'2 chociaż być może udałoby się znaleźć jakieś argu- menty przemawiające za Trogusem.33 Arrian i Plutarch zgodnie twierdzą, że bitwa została stoczona późnym popołudniem; Diodor mówi, że o świcie.'4 Arrian i Plutarch opisują bój, w którym Persowie bronią stromego brzegu wschodniego przed frontalnym natarciem przez samą rzekę; u Diodora Aleksander przerzuca całą armię na drugą stronę rzeki nie napotykając oporu i ustawia ją w szyku bojowym, zanim Persowie mogą mu przeszkodzić.*5 Są jeszcze inne rozbieżności, ale mniej istotne.38 W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że choć stosunkowo niewielu uczonych uważa wersję Diodora za naprawdę godną uwagi, są wśród nich Konrad Lehmann, Julius Beloch, Helmut Berve i - ostatnio - R. D. Miins.37 Be^och skarżył się, że niełatwo znaleźć relację, która byłaby "unbeirrt durch den Arrian-Kultus";18 trudno sobie nie przypomnieć o tej obserwacji, kiedy się czyta u Dayisa,3' że Beloch "zadowala się opisaniem na nowo całej bitwy" - jakkolwiek w rzeczywistości Beloch po prostu wy- korzystał świadectwo, Diodora. Otóż i Arrian, i Plutarch napomykają o możliwości ataku o świcie. Taką strategię, według nich, zalecał Aleksandrowi Parmenion, kiedy armia dotarła do Graniku. Było już późne popołudnie; Persowie okopali się na wyjątkowo silnych pozycjach, a sama rzeka, ze swoimi stromymi brzegami i bardzo wartkim nurtem, stanowiła straszliwą groźbę (pomijam na razie rzeczywiste ugrupowanie sił Arsitesa). Wśród dawnych oficerów Filipa po- wstało, jak się zdaje, coś w rodzaju paniki, ponieważ mieli przypuścić szturm w wysoce nie sprzyjających warunkach, wystawiając się na skoncen- trowany ostrzał nieprzyjaciela. Nie byłby to zresztą pierwszy raz, kiedy ich młodociany wódz pomylił się niebezpiecznie w ocenie sytuacji: jego kampa- nia przeciwko Klejtosowi i Glaukiasowi o mały włos nie zakończyła się całkowitą klęską.4" Taktownie zwrócili uwagę, że Dajsios to miesiąc, w któ- rym Macedończykom nie wolno walczyć; Aleksander odpowiedział doraźnym 440 PROPAGANDA NAD GRANIKIEM uzupełnieniem kalendarza, tak iż ów miesiąc stał się teraz (przynajmniej oficjalnie) drugim Artemizjosem.41 Po załatwieniu tej sprawy - znowu według Arriana i Plutarcha - rozpo- częła się bitwa i po ciężkiej walce na samym początku Macedończycy od- nieśli wielkie zwycięstwo. Jednakże mało który z dzisiejszych badaczy nie zgodziłby się z werdyktem Plutarcha, że taktyka Aleksandra "wydawała się raczej bezsensownym szaleństwem niż owocem rozumu", SSoĘs ^awy.&c >cai. TCpós ij[7róvoiav [i.aUov ^ Yv6p,Y) GTpaT7]YeTv .42 Istotnie, o ile możemy sądzić, jedy- nie jeszcze bardziej szaleńcza taktyka zastosowana przez Persów po drugiej stronie rzeki zapobiegła całkowitej klęsce Aleksandra. Daje to dużo do myśle- nia, zwłaszcza że obraz, jaki znajdujemy u Diodora, jest nie tylko zupełnie od- mienny, ale także niezwykle rozsądny. Otóż nie ulega żadnej wątpliwości, że mamy tu do czynienia z sytuacją, w której rada Parmeniona została przyjęta. Aleksander wy- rusza o świcie i nie niepokojony przez nikogo przeprowadza całą armię przez Granik - a więc jest właściwie pewne (jeśli uznamy - na razie - relację za prawdziwą), że w ciągu nocy oddalił się od pozycji perskich i zna- lazł inne, łatwiejsze miejsce przeprawy. Gdzie? Welles (p. przypis 36) twier- dzi, że Diodor, lub jego źródło, zapewne "lokalizował bitwę nieco dalej w górze rzeki, na podgórzu". Nie podaje żadnych dowodów na poparcie tej tezy, a topografia terenu przemawia raczej przeciw niej. Jest jeszcze świa- dectwo (dwuznaczne, to prawda) Poliajnosa43, które należy w związku z tym rozważyć. Przeprawiając się przez Granik, pisze Poliajnos, Aleksander IIźpoa; eĘ ułtepSeĘlcoY ercióvTai; (auTOł'><;) &OTOI; źrci 86pu tołii, Ma%s8óvai; &w(oifGiv unepe- xźpav, Poliajnos opisuje zapewne bitwę stoczoną pod kątem prostym do rzeki, a nie równolegle do niej, z czego wynikałoby, że i on opierał się na Diodorowej tradycji. Otóż w wersji Diodora perski szyk bojowy nie tylko nie jest jedynie ja- kimś nie wyjaśnionym kaprysem, lecz przeciwnie, wygląda bardzo rozsądnie. Według niego, dopiero kiedy Aleksander przebył rzekę i rozwinął swe siły.45 Arsites i jego współdowódcy decydują się przeciwstawić natarciu Macedoń- czyków front złożony wyłącznie z kawalerii i trzymać piechotę w odwodzie. Plan ten przypomina nieco bojowy szyk Dariusza w bitwie pod Gaugamelą i został przyjęty z bardzo podobnych przyczyn. Po pierwsze, perska piechota (jak zresztą każda piechota, jeśli jest znacznie słabsza liczebnie) "nie na- dawała się do regularnej bitwy na równinie czy to z hoplitami, czy z szar- żującą konnicą".4' Co ważniejsza, Persowie mieli w kawalerii przygniatającą przewagę nad przeciwnikami, a to w pewnym stopniu równoważyło ich brak doborowej piechoty. Obliczenie rzeczywistej liczby wojsk, jakie Persowie mieli do dyspozycji nad Granikiem, to zajęcie w dużej mierze oparte na domysłach, ale pod 441 ANEKS pewnymi względami niezmiernie pouczające. Arrian (I 4,4) twierdzi, że mieli 20 000 jazdy i 20 000 piechoty, przy czym ta ostatnia składała się wyłącznie z najemników. Diodor (XVII 19,5) mówi o ponad 10 000 jazdy oraz 100 000 piechoty. Tej drugiej liczbie, i tak dość nieprawdopodobnej, przeczy to, co mówi Arrian w innym miejscu (I 13,3), a mianowicie, że piechota perska była "słabsza liczebnie", czyli w najlepszym wypadku mniej liczna niż cała piechota macedońska, licząca 43 000 żołnierzy47 - z których przynajmniej część pełniła zapewne służbę na tyłach. Plutarch nie podaje żadnych liczb, natomiast według Justyna (XI 6,11) siły perskie liczyły ogółem 600 000 (s;c). Porównajmy teraz te dane z liczbami ofiar. Diodor (XVII 21,6) twierdzi, że Persowie stracili ponad 2000 konnych i 10 000 pieszych. Plutarch (Aie-r. 16,7) ocenia straty piechoty na 20 000, kawalerii na 2500. Arrian (I 16,2) w ogóle nie podaje strat piechoty, z wyjątkiem informacji, że poległa cała na- jemna falanga grecka, poza mniej więcej 2000 ludzi. Diodor notuje również liczbę jeńców - aż kontekstu jasno wynika, że ma na myśli tylko pie- chotę - która według niego wynosiła 20 000. Za to straty macedońskie są, zgodnie z naszymi źródłami, niewiarygodnie niskie. Najwyższa liczba poleg- łych kawalerzystów, podana przez Justyna (XI 6,12), wynosi 120; Arrian (I 16,4) mówi o 60, "w tym 25 hetajrów, podczas gdy Plutarch (16,7), opiera- jąc się na Arystobulosie, wymienia tylko tych 25 hetajrów. Straty piechoty, stosownie do posiadanych świadectw, były jeszcze mniejsze: 30 według Ar- riana, nie więcej niż 10 zgodnie z rachubą Plutarcha i Justyna. Historyk pamiętając, w jakich okolicznościach została podobno stoczona ta bitwa, może sobie chyba pozwolić na uśmieszek niedowierzania. Jest jednak inny, jeszcze bardziej uderzający i paradoksalny szczegół, który od razu rzuca się w oczy w związku z tymi liczbami. Otóż w boju. w którym, jak się często twierdzi, Persowie opierali się wyłącznie na jeździe, najcięższe straty - przynajmniej tak się nam do wierzenia podaje - poniosła właśnie piechota. Ale zgodnie z tymi samymi źródłami oddziały piechoty, z wyjątkiem najemników greckich, stawiły niewielki opór: pierzchły w pa- nice i nikt ich nie ścigał (Plut. A1ex. 16,6; Arrian I 16, l-2). To chyba od razu załatwia sprawę owych 10 000 poległych i 20 000 jeńców: pierwszym prawem propagandy jest zborność relacji. W jaskrawym przeciwieństwie do tego pozostaje fakt, że podane wyżej straty kawalerii są, jak zobaczymy za chwilę, zupełnie prawdopodobne. Co właściwie, mamy prawo spytać, kryje się za tą tak rażącą rozbieżnością? Przede wszystkim przekonajmy się, czy potrafimy znaleźć jakieś wskazów- ki, z których można wydedukować prawdziwe rozmiary sił perskich. Diodor (XVII 19,4) opisuje szyk bojowy Arsitesa dość szczegółowo, w każdym razie jeżeli chodzi o kawalerię: bez względu na to, z jakiego źródła korzystał, jego autor miał przynajmniej dostęp do dokumentów zarówno perskich, jak i macedońskich, choćby tylko w postaci zdobycznych archiwów wywiadu (oczywiście przy założeniu, że tego rodzaju akta istniały w czwartym wieku. na co nie ma wielu dowodów).48 Na lewym skrzydle był Memnon i jego greccy najemnicy: przyjmuje się, że wyłącznie konni. Obok niego stał Arsa- menes ze swymi Cylicyjczykami, dalej Arsites na czele Paflagończyków; wreszcie Spitrydates ze wschodnią jazdą z Hyrkanii. W tym miejscu Diodor staje się na chwilę denerwująco nieprecyzyjny: w centrum, powiada, znaj- dowały się także "oddziały konne innych narodów, liczne i wyjątkowo dziel- ne", "róv 5ż (JLŹCTOY TÓITOV fccsl^oy ol T&V i&^.'if)); o Persach mówi się iw- xovTlęovrei; natomiast Macedończycy stawiają opór włóczniami - Szpara lub Ętera. Kiedy Aleksander zostaje trafiony," jest aicovnc5-eEi;. Należy jednak za- uważyć, że ilekroć mowa konkretnie o jeździe perskiej, nie jest to, jak się wydaje, jej broń. Podobnie jak Macedończycy, kawalerzyści perscy posłu- gują się włóczniami, oopa-ra, oraz mieczem, Sfepoę, kiedy włócznia się złamie. Niektórzy z nich są także uzbrojeni w bułat, czyli krzywą szablę, KÓTCIS, tradycyjny oręż konnicy. Diodor wymienia również oauviov.*i Jedynie Ptolemeusz wspomina w tym kontekście o Tca^.Ta,«2 a chociaż nie jest pewne, jak te oszcze- py czy włócznie właściwie wyglądały, kojarzy się je zawsze z kawalerią. W pierwszym natarciu, co było do przewidzenia, uczestnicy ucierpieli bar- dzo poważnie (jak to niepowodzenie pogodzić z miniaturową listą strat ma- cedońskich, pozostanie na zawsze tajemnicą), przy czym część zasługi przy- pisuje się wyraźnie Memnonowi.68 Dalej mamy jeszcze jedną ciekawą roz- bieżność między wersją Ptolemeusza i Arystobulosa. Kiedy mianowicie ka- waleria toczyła bohaterską walkę wręcz, mówi ten ostatni, "falanga mace- dońska przeszła przez rzekę i oddziały piesze obu stron starły się ze sobą" (Plut. Alex. 18,6). Ale według Ptolemeusza piechota perska (najemnicy czy też inne oddziały) pozostała przez cały czas na tyłach kawalerii. Który z nich mówi prawdę? I kim są (jeżeli Arystobulos ma rację) owi widmowi piechurzy ze swymi oszczepami i pociskami, widziani przez krótką chwilę (nie ma prawie wątpliwości, że pod komendą Memnona), jak najpierw powstrzymują szarże jazdy Aleksandra, a następnie biorą się za bary z falangą: 3i)aiv 'E^X']f)veę SMTES żvavT(aTY) 'EM.IŹOI uróp TOM* pap- pdcpcoy żiró/oY-ro". Innymi słowy, zrobił pewien gest jako wódz naczelny Związ- ku. Ale wspólna opinia Greków była czymś, co Aleksander brał pod uwagę tylko wtedy, kiedy mu to odpowiadało; a Związek służył mu za generalny pretekst dla różnych wątpliwych i podstępnych czynów, wśród których znisz- czenie Teb" byo tylko jednym z najbardziej osławionych. W Grecji trochę do- brej reklamy nigdy nie szkodziło; ale, mówiąc łagodnie, jest mało prawdopo- dobne, żeby to był jego najważniejszy motyw. Arystobulos twirdzi, że Alek- sander "powodował się bardziej gniewem niż rozsądkiem", OU[JI$ [JiaUov łj 'ko^ia^un," 447 ANEKS i to brzmi o wiele prawdziwie;}. Istotnie jego zachowanie ma wszelkie znamio- na owej straszliwej wściekłości, która potrafiła niekiedy doprowadzić go do całkowitej utraty panowania nad sobą, a była niezmiennie powodowana jakąś osobistą urazą, jakąś przeciwnością losu, jakąś zniewagą wyrządzoną jego pragnieniom, godności, czci. Fałszerstwo zapisków historycznych jest w tym względzie wysoce poucza- jące. Okazało się, że piechoty było więcej niż w rzeczywistości; ponadto, w relacji Ptolemeusza, nie są to zwykli perscy rekruci, lecz - co do jedne- go - znakomicie wyszkoleni najemnicy. Widzieliśmy już, jak mało prawdo- podobnie brzmi to twierdzenie. Jego wymowa propagandowa jest jednak całkiem jasna. Niebezpieczeństwo, jakie groziło ze strony najemników grec- kich, należało bardzo przesadzić, aby chwała płynąca ze zwycięstwa nad nimi była odpowiednio większa. Zarazem jednak wszelkie ślady roli, jaką mogli odegrać w czasie prawdziwej przeprawy przez Grani k, musiały być wymazane z oficjalnej relacji, nawet jeżeli to miało oznaczać przypisanie Persom całkowicie niewiarygodnego planu ba- talii. Ta dwojaka reakcja, a także okrucieństwo, z jakim Aleksander potrak- tował najemników po bitwie, wskazują, że musieli pokrzyżować jego plany - i to w sposób, który przedstawiał go w wyjątkowo niekorzystnym świetle i o którym, jak zdecydował, trzeba było zapomnieć. W każdym razie ryzyko, które podjął, musiało być dramatycznie wyolbrzymione: gdyby istotnie odniósł porażkę, był absolutnie zdecydowany udowodnić, że żaden śmiertel- nik nie mógłby odnieść sukcesu. Otóż, gdyby Aleksander rzeczywiście poszedł za radą Parmeniona, przepra- wił się przez rzekę o świcie i odniósł zwycięstwo, nie odczuwałby nieprze- partej potrzeby fingowania tej długiej i dramatycznej bajki, którą powtarza Ptolemeusz, z całym bogactwem ubocznych okoliczności, takich jak panika wśród Macedończyków, wprowadzenie dodatkowego miesiąca, sprzeczka z Par- menionem czy wreszcie szczegóły owego pierwszego samobójczego natarcia przez nurt rzeki. To wszystko istotnie się zdarzyło; i zdarzyło się późnym popołudniem, tak właśnie, jak mówi Ptolemeusz. Jeżeli teraz potrafimy udo- wodnić, że relacja Diodora jest również z gruntu prawdziwa, wówczas od razu stanie się jasny charakter propagandy Aleksandra nad Granikiem, a wszelkie pozornie nie umotywowane rozbieżności dadzą się wytłumaczyć. Oto więc próba rekonstrukcji prawdziwego, jak sądzę, przebiegu wypadków. Dotarłszy nad Granik Aleksander stwierdził, że Arsites ugrupował swe siły w sposób bynajmniej nie szaleńczy, lecz aż nadto rozsądny. Jazdę rzeczywiś- cie rozstawił wzdłuż brzegu, bo stanowiła bezwzględnie najsilniejszą rodzimą formację, jaką rozporządzał; ale nie była ona osamotniona. Przy samej prze- prawie umieścił groźnych najemników Memnona; tak postąpiłby każdy roz- sądny dowódca. Persowie dobrze znali siłę swoich pozycji; po prostu siedzieli bez ruchu, pragnąc się przekonać, czy Aleksander (poprzedzony już najwy- raźniej famą o swej brawurze) okaże się dość nierozważny, by spróbować frontalnego natarcia. Ocenili go prawidłowo. Aleksander był zdecydowany natychmiast przeprawić się przez rzekę; wszelka gra na zwłokę ze strony jego oficerów naraziłaby tego, kto by jej popróbował, na zarzut tchórzostwa, jeśli nie zdrady." Po raz drugi - i ostatni - w życiu młodzieńcza zapalczy- wość króla, w parze z palącą koniecznością doprowadzenia za wszelką cenę do zbrojnego starcia, wzięła górę nad chłodną rozwagą stratega. Parmenion wyraził nadzieję, że wróg może się wycofać w ciągu nocy.77 Temu właśnie, 448 PROPAGANDA NAD GRANIKIEM rzecz jasna, Aleksander musiał zapobiec i prawdopodobnie głównie dlatego postanowił odrzucić radę swojego zastępcy. Ponadto jego homeryckie przeznaczenie wzywało go do bohaterskich czy- nów, podobnie jak Achillesa, który był jego wzorem; a gdzie było łatwiej o te czyny niż właśnie tu, natychmiast, po drugiej stronie Graniku, w tak straszliwie nierównej walce? Skoczył na łeb, na szyję w nurt rzeczny, z nim poszło trzynaście szwadronów. Być może podążyła za nimi falanga; ale jest też możliwe, że nie. Wśród żołnierzy już przedtem wybuchła panika; rada Parmeniona została wzgardzona, a prawie wszystkie kluczowe stanowiska w armii - nie wyłączając dowództwa hypaspistów i konnych hetajrów - zaj- mowali jego synowie, krewni czy osobiści protegowani.78 Jeżeli między Alek- sandrem i Parmenionem od pierwszej chwili toczyła się walka o władzę, pyta Bum,78 to dlaczego w bitwie nad Granikiem armia po prostu nie "zrobiła Uriasza" z Aleksandra? Byłoby to niezmiernie łatwe, dodaje ten sam autor. Istotnie, zaryzykowałbym twierdzenie, że próbowano tego; jednakże Aleksan- der, jak wyraźnie wskazują jego późniejsze wyczyny, miał jeszcze większy dar utrzymywania się przy życiu niż jego ojciec Filip.8' Przez jakiś czas z szaleńczą zawziętością Aleksander i jego żołnierze walili w mur najemników Memnona, sami zasypywani śmiercionośnym gradem oszczepów.81 Jeżeli nawet inne jednostki macedońskie, piesze czy konne, wspierały ich natarcie, to i tak osiągnięto bardzo niewielki postęp. Wreszcie, zmuszeni uznać się za pokonanych, zawrócili i ruszyli z powrotem przez fale rzeki. Oto ów zasadniczy fakt, który Ptolemeusz i Arystobulos tak bardzo usiłują zataić. Pierwsze starcie Aleksandra z Persami skończyło się upoka- rzającym fiaskiem. Co gorsza, okazało się, że Parmenion miał rację; i wsparty autorytetem swoich sześćdziesięciu pięciu lat z pewnością nie lenił się z pod- kreślaniem tego faktu. Jednak Aleksander, chociaż nigdy nie zapominał i nie wybaczał krzywdy, był także realistą, który ani na chwilę nie tracił z oczu ostatecznego celu. Zrzucił pychę z serca; musiała to być niełatwa sprawa. W nocy armia pomaszerowała w dół rzeki ł przebyła w bród Granik. Być może Aleksander po prostu dał do zrozumienia swojemu sztabowi, że jeśli wojsko wyróżni się odwagą w bitwie nazajutrz rano, sprawa zostanie uznana za zamkniętą. Ostatecznie bardziej niż komukolwiek zależało mu, aby zapomniano o pierwszym natarciu. Tak też się stało: Macedończycy, zapewne wstydząc się trochę swej porażki, odnieśli przytłaczające zwycięstwo. Ale z punktu widzenia Aleksandra rzecz bynajmniej się na tym nie zakończyła. Trzeba było załatwić stare porachunki i zatuszować pewien epizod. Sporo lat miało upłynąć, zanim król poczuł się dość silny, żeby zmierzyć się z kimś tak potrzebnym jak Parmenion;8* ale najemnicy Memnona, którzy przyczynili się do jego upokorzenia, to była inna sprawa. Na nich zemścił się szybko i okrutnie, ukrywając motywy oso- biste pod pretekstem wymierzenia sprawiedliwości w imieniu Związku Hel- leńskiego. Jego początkowa debficle wyjaśnia też być może mikroskopijne rozmiary listy strat macedońskich, którą podają nasze źródła. Jako szacunek ogólnej liczby ofiar jest ona po prostu śmieszna; uznają to wszyscy uczeni. Gdyby ostateczną batalię stoczono tak, jak twierdzi Ptolemeusz, a więc przeprowadzając bezpośrednie natarcie czołowe, to całkiem na pewno Alek- sander musiałby ponieść straszliwie ciężkie straty, niemal takie, jakie miała (w dość podobnych okolicznościach) Lekka Brygada w czasie wojny krym- skiej. Ale jeżeli przyjmiemy, że były to straty poniesione przez owych 449 ANEKS trzynaście szwadronów wraz z Aleksandrem szarżują- cych przez rzekę - i tylko przez nie - wszystkie liczby natychmiast zaczynają się zgadzać, nawet owych dziewięciu piechurów, którzy musieli na- leżeć do "jednego zastępu piechoty", xa( T&V itei;• Wiłcken-Borza, s. 84. «• Ibid. B Loc. cit., p. wyżej, przyp. 18. M Hellenistic Military and Ncmal Developments (Cambridge 1930), s« 70. M Davis, s. 39. " Fuller, s. 149. » Ibid., s. 148. 2' Op. cit., s. 143. ' . 87 Ibid. 88 P. zwłaszcza s. 159 i n. i 170 i n. 8* Ksen., Anab. I 8,4 i n.; Plut. Artaa:. 8. " Por. Arrian I 12, 10; Diod. XVII 18,2-3. 31 "lecrię klejtarchowską" doskonale referuje - i obala - F. N. Borza: "Cleitarchus and Diodorus' account of Alexander", "Proc. Afr. Ciass. Assoc." 2 (1968), s. 25-45. »2 Mocne kontrargumenty u Brunta, "CQ" 12 (1962), s. 141-155. 3' C. B. Welles, Diodorus Siculus, t. VIII (wyd. Loeb), s. 13-14; por. Borza, op. cit., s. 26. Justyn (XI 6,10) umieszcza bitwę źn campis Adrasteźs, co nie wskazuje, że natarcie odbyło się przez rzekę; wobec tego może jest słuszna hipoteza Wellesa, jakoby Trogus był pomocniczym źródłem księgi XVII Dio- dora - chociaż, jak mówi Ellis, "JHS" 91 (1971), s. 21, "stosunek Trogusa do jego .własnych źródeł jest wielką niewiadomą". " Plut. Alex. 16,2; por. Arrian I 13,3-7; Diod. XVII 19,3. 25 Arrian I 14,5 i n.; Plut. Alex. 16,3 i n.; Diod. XVII 19,3 i n. *' Por. Welles, op. cit., s. 170-171, przyp. l. " K. Lehmann, "Die Schlacht am Granikos", "Klio" 11 (1911), s. 230-244 (nie 340, jak podaje Davis, s. 34, przyp. 2, który także fałszywie przytacza datę wydania Belocha i cytuje jeden z podtytułów u Schachermeyra, jakby to była integralna część jego tekstu); Beloch, GG, t. III, I, s. 623-625; Ber- ve, APG, II, nr 606, s. 300 i przyp. l; Miins, s. 56-57. 38 Op. cit., s. 625, przyp. l. 18 Davis, s. 34; por. s. 40-41. 4* Arrian I 5,5-I 6,9 passim; por. wyżej, rozdz. 4, s. 125. « Arrian I 13,3-7; Plut. Alex. 16, 1-3. 4* Ależ. 16,3. 41 IV 3,16. Profesor Badian twierdzi, że ten passus Poliajnosa w rzeczywi- 455 1-KZ.tflSY DO ANEKSU stości pochodzi z wulgaty opartej na' Ptolemeuszu i Arystobulosie; że S, (»tsp8ei;( w związku z jazdą perską. Nawet i tu Diodor, być może, używa go w znaczeniu miotania jakichś (bliżej nie określonych) pocisków. 87 Davis, s. 41. "s Hamilton, PA, s. 39, twierdzi, że Aleksander "zdawał sobie sprawę z war- tości propagandowej, jaką będzie miało sforsowanie przeprawy mimo oporu Persów". Może tak było, ale osobiście jestem skłonny w to wątpić. Najlepszą 456 PRZYPISY DO ANEKSU propagandą jest walne zwycięstwo, bez względu na to, jak zostało osiągnięte. Kiedy ryzykuje się porażkę od razu na początku, można potem nie mieć żadnego materiału do propagandy. O wyraźnej stronniczości Ptolemeusza pisze w doskonałym artykule R. M. Errington, "CQ" 19 (1969), S. 233-242. - Podobną tezę, nacechowaną znaczną (chociaż moim zdaniem chybioną) pomysłowością, wysunięto ostatnio w odniesieniu do bitwy pod Maratonem: p. J. II. Schreiner, "The Batties of 490 B.C.", "Proc. Camb. Phil. Soc." 196 (nr 1G) (1970), s. 97-112. Warto może wspomnieć, że pierwsza redakcja tego Aneksu została ukończona, zanim zapoznałem się z praca dr Schreinera. " Plut. Alex. 14, por. Diod. XVII 93,4; Tam, t. II, s. 338-346, oraz wyżej, s. 119. n P. wyżej, s. 325 i n. i w innych miejscach. 72 Np. w Milecie: Arrian I 19,6, Plut. Alex. 17,1. Teza, że Aleksander nie mógł sobie przedtem pozwolić na skorzystanie z ich usług, nie wyjaśnia tego niemal histerycznego okrucieństwa, z jakim potraktował ich po bitwie nad Granikiem. Podobnym incydentem była dopiero masakra najemników indyj- skich w Massaga; p. wyżej, rozdz. 9, s. 344. 73 Arrian I 16,6, por. 2-3, oraz Plut. Alex. 16,6-7. 74 P. wyżej, rozdz. 4, s. 139 i n.; jeśli chodzi o wykorzystywanie Związku jako parawanu, p. Diod. XVII 14,1-4, Arrian I 9,6-10, Plut. Alex. 11,5-6, Justyn XI 3,8 - XI 4,8. ' ^ Plut. Alex. 16,7. 7* Plut. Alex. 16,1-2; Arrian I 13,3-5. n Pogląd Fullera, s. 149 (niesłusznie kwestionowany przez Hamiltona, PA, s. 39). 78 Por. Badian, "TAPhA" 91 (1960), s. 327-328. 79 "JHS" 91 (1971), s. 196. 8* W tym momencie nic nie stało na przeszkodzie wykonaniu takiego planu. Aleksander nie zdążył jeszcze udowodnić, że otacza go charyzmatyczna aura niezwyciężonego wodza; dla macedońskich feudałów był po prostu zdolnym, niebezpiecznym, zawziętym chłopcem, który zdołał popchnąć Parmeniona do działania w sprawie sukcesji. Por. Badian, "Phoenix" 17 (1963), s. 249-250. 81 Plut. Alex. 16,3-4; por. Arrian I 14,6. 82 A jednak dużo daje do myślenia częstość, z jaką Kalliśtenes i autorzy, którzy z niego czerpią, podkreślają owe rzekomo złe rady dawane królowi przez Parmeniona - rady z reguły ignorowane z korzyścią dla wszystkich zainteresowanych: p. np. Arrian I 18,6 i n., Plut. Alex. 18,3; 29,8; 31, 10 i n. Trudno wątpić, że było to wynikiem instrukcji samego Aleksandra: por. zna- komite uwagi Hamiltona, op. cit., s. 89, a jeśli chodzi o charakterystyczną ambicję Aleksandra, by "natychmiast wynagradzać sobie swoje nieliczne po- rażki", p. Badian, Stud. Ehrenb; s. 47. 83 Arrian I 14,6. 84 Arrian I 16,4, por. Plut. Alex. 16,8, Vell. Pat. I 11,3-^1. 85 Nie wystarczy, jak to robi Schachermeyr (op. cit., s. 504-505, przyp. 86), zrzucić po prostu odpowiedzialność za wersję Diodora na Klejtarchosa i zdys- kredytować go. jednym pociągnięciem pióra, mówiąc tylko o jakimś "niepew- nym" źródle, "der von den damaligen Gegensatzen im Hauptąwrtier so wenig wusste wie von einem nachmittagigen Schlachttermin". Schachermeyr pisze dalej: "Yermutlich łiatte sich Kallisthenes ilber derartiges uberhaupt nicht attsgesprochen." Wcale nie yermutlich. jak sadzę; to czysta spekulacja. BIBLIOGRAFIA L 2RODŁA STAROŻYTNE a. Literackie Ponieważ książka jest przeznaczona dla szerszej publiczności, podaję - gdzie tylko to możliwe - wydania z serii Loeba, zawierające równoległe przekłady w języku angielskim; nie należy z tego wnosić, że zawsze uważam to za najlepsze istniejące wydanie czy choćby najlepszy przekład. Jeżeli wiem o lepszym tłumaczeniu i jeżeli jest ono łatwo osiągalne, notuję je również. Pomniejszych autorów, którzy nie figurują w poniższym spisie, znaleźć moż- na u Jacoby'ego lub Robinsona (p. niżej pod Różne). L = Loeb. Ajschines (ok. 397-ok. 322 p.n.e.). Mówca i polityk ateński. Works, wyd. i tł. C. D. Adams, Londyn 1919 (L). Arystoteles (384-322 p.n.e.). Filozof i uczony. Polityka, przeł. i oprać. Ludwik Piotrowłcz, Wrocław 1953.* Eudemian Ethics, wyd. i tł. E. Rackham, Londyn 1935 (L). Arrian, Flavius Arrianus (II w. n.e.). Grek rodem z Bitynii, który za pano- wania Hadriana był zarządcą Kapadocji, walczył w czasie najazdu Alanów w 134 r. i był uczniem Epikteta. Jego Wyprawa Aleksandra Wielkiego, oparta w znacznym stopniu na Ptolemeuszu i Arystobulosie, jest do dziś najtrzeźwiejszą monografią Aleksandra (chociaż bynajmniej nie tak trzeźwą, jak nas lubią niekiedy zapewniać różni romantyczni entuzjaści: jest on mistrzem chytrych przemilczeń). History of Alexander and Indica, wyd. i tł. E. I. Robson (L), 2 t., Londyn 1929-1933 (tekst i przekład są bardzo nierówne i kapryśne). Arrian's Campaign of Alexander, tł. Aubrey de Se- lincourt, Londyn (Penguin Ciassics), wyd. przejrzane, ze wstępem i komen- tarzem J. R. Hamiltona, 1972. Atenajos z Naukratis w Egipcie (rozkwit ok. 200 r. n.e.). Jego jedyne dzieło, jakie do nas dotarło, The Deipnosophists, wyd. i tł. C. B. Gulick, 7 t., Londyn 1927-1941 (L), jest wartościowe głównie ze względu na niezliczone fragmenty autorów z V i IV wieku p.n.e. {zwłaszcza dramatopisarzy), któ- rych dzieła zaginęły. Interesujące nas fragmenty zebrali Jacoby i Robinson (p. niżej pod Różne). Dejnarchos, Demades, Hyperejdes, Likurg. Politycy i mówcy ateńscy w cza- sach Filipa i Aleksandra. Pozostałe po nich mowy i fragmenty są zebrane w Minor Attic Orators, t. II, wyd. i tł. J. O. Burtt, Londyn 1954 (L). Demostenes (384-322 p.n.e.) z Pajonii w Attyce, mówca i polityk ateński. Olynthidcs, Phźlippics, etę., wyd. i tł. J. H. Vince, Londyn 1930. De Corona i De Falsa Legatźone, wyd. i tł. C. A. i J. H. Vince, Londyn 1926 (L). • W przypadku Istnienia powojennych polskich przekładów redakcja zastąpiła nimt przekłady angielskie. 458 BIBLIOGRAFIA Diodor Sycylijski (I w. p.n.e.). Sycylijczyk z Agyrion, autor Biblioteki (Historii powszechnej) w 40 księgach, z której zachowała się znaczna część. Jest to najwcześniejsza zwarta relacja o panowaniu Aleksandra, jaką posiadamy: Diodor poświęca całą księgę XVII okresowi 336-323. Jego źródła są wciąż jeszcze przedmiotem zażartej dysputy wśród uczonych; mimo chaotycznej chronologii i metody "nożyc i kleju" często dostarcza wyjątkowo cennego materiału. Księgi XVII i XVIII tworzą tomy VIII i IX w serii Loeba; wyd. C. B. Welles (t. VIII, 1963, dzieło wielkiej uczoności) i R. M. Geer (t. IX, 1947). Diogenes Laertios (pocz. III w. n.e.?). Biograf-kompilator. Żywoty i poglądy stynnych filozofów, przekł. Irena Krońska, Warszawa 1968. Elian, Ciaudius Aelianus (ok. 170-235 n.e.). Kompilator osiadły w Rzymie. Varźa Historia, wyd. R. Hercher (Teubner), 1864. Herodot z Halikarnasu (ok. 485-ok. 425 p.n.e.). Dzieje, z grec. przeł. i oprać. Seweryn Hammer, wyd. 2, Warszawa 1959. Kesychios z Aleksandrii (V w. n.e.?). Leksykograf. Wyd. M. Schmidt, Jena 1858-1868. Znakomite wydanie Kurta Lattego (Hauniae, Munksgaard: t. I 1953, t II 1966) było w chwili śmierci wydawcy doprowadzone do litery O. Isokrates (436-338 p.n.e.). Ateński pisarz polityczny, mówca i teoretyk wy- mowy. Works, wyd. i tł. G. Norlin i LaRue Van Hook, Londyn 1928-1945 , (L). lulius Valerius (III-IV w. n.e.?). Napisał łocińską wersję Romansu Aleksan- dra pseudo-Kallistenesa. Wyd. B. Kuebler, Lipsk 1888. Justyn, Marcus lunianus lustinus (III w.n.e.?). Kompilator, dokonał skrótu Hźstoriae Ph.ilźppźcae Trogusa Pompejusa, napisanych za panowania Augu- sta. Abrege des Histoires Philippiąues de Trogue Pompce, wyd. i tł. E. ł L. T. Chambry, 2 t., Paryż 1936. Ktezjasz z Knidos (koniec V w. p.n.e.). Grecki lekarz na dworze Achemenidów w Persji; pisał o Persji i Indiach. J. Gilmore, Fragments of the Persika of Ctesias, Londyn 1888; R. Henry, Ctesźas: La Perse, L'Inde, les Sommaires de Photius, Bruksela, Office de Publicitś S.C., 1947. Kurcjusz, Quintus Curtius (I w. n.e.). W jego Historii Aleksandra Wielkiego (przeł. Grzegorz Błachowicz, Warszawa 1976) brak ks. I i II, a ponadto są luki między ks. V i VI oraz w ks. X. Jeśli chodzi o wartość źródłową, jego akcje nieco wzrosły w ostatnich latach: często jest mało krytyczny i hołdu- je przesadnej retoryce, ale dokładniejsza analiza wydobywa na jaw nie- zmiernie wartościowy materiał (szczególnie w dziedzinie geografii). Pauzaniasz (II w. n.e.). Podróżnik i geograf, najlepiej znany ze swej Wędrówki po Helladzie; Na olimpijskiej bieżni i w boju. Z Pauzaniasza Wędrówki po Helladzie księgi V, VI i IV. Przeł. z grec. i oprać. Janina Niemirska-Plisz- czyńska, Wrocław 1968; W świątyni i w micie. Z Pauzaniasza Wędrówki po Helladzie księgi l, 2, 3 i 7. Przekł. z grec., wstęp i koment. Janina Nie- mirska-Pliszczyńska, Wrocław 1973. Pliniusz, Gaius Plinius Secundus (23/4-79 n.e.). Wojskowy i encyklopedysta, którego ciekawość naukowa doprowadziła do śmierci w czasie wybuchu Wezuwiusza i zniszczenia Pompei. Historia naturalna. Wybór. Przekł., koment. i wstęp Irena Zawadzka, Tadeusz Zawadzki, Wrocław 1961. Kutarch z Cheronei (ok. 46-120 n.e.). Biograf, dyletancki uczony, kapłan , w Delfach; prokurator Achai za Hadriana. Jego Żywot Aleksandra opiera się na różnych autorach, których dzieła znane są tylko z fragmentów, m.in. 459 BIBLIOGRAFIA na Kallistenesie, Arystobulosie, Charesie i Oneksikritosie; wyd. i tł. B. Per- rin, Plutarch's Lives, t. VII, Londyn 1919 (L). Por. także jego Żywoty: De- mostenesa (ibid.) oraz Fokiona i Eumenesa (t. VIII). Plutarch napisał dwa młodzieńcze traktaty o Aleksandrze, O szczęściu czy dzielności Aleksandra, Uoralia 326D-345B (Loeb, Moralża, t. IV, tł. i wyd. F. C. Babbitt, Londyn 1936), jest też w MoraZźach dużo innych wzmianek (zwłaszcza 179D-181F, 219E, 221A9, 522A, 557B, 781A-B, 804B, 970D, 1043D). Doskonałe omówienie i komentarz u J. R. Hamiltona, w jego wydaniu Zywotu Aleksandra (Oksford 1968). Poliajnos (rozkwit ok. 150 n.e.). Retor i kompilator macedoński, dziś znany jedynie ze zbioru anegdot z dziedziny taktyki Strategemeta (wyd. J. Mel- ber, Lipsk 1887). Polibiusz (203?-120? p.n.e.). Grecki mąż stanu i historyk, później w Rzymie pod patronatem Scypiona i jego kręgu. Jego wartość, jeżeli chodzi o ten okres, polega głównie na szczegółowej krytyce (20, 17-22) Kallistenesa jako historyka wojskowości, zwłaszcza w odniesieniu do bitwy pod Issos. The Histories, wyd. i tłum. W. R. Paton, Londyn 1925 (L). Pseudo-Kallistenes. Imię nadawane nieznanemu autorowi tzw. Romansu o Aleksandrze, istniejącego w wielu wersjach (m. in. trzech greckich), z których najwcześniejsza pochodzi może z końca II w. n.e., chociaż praw- dopodobnie opartego na romansie powstałym krótko po śmierci Aleksandra. Tekst: W. Kroił, Historia Ale-randr; Magm, wyd. 2, Berlin 1958; tł. E. H. Haight, The Life of Alexander of Macedon, Nowy Jork 1955. Por. także P. H. Thomas, Incertl Auctoris Epitoma rerum gestarum Alexandri Magni cum libro de morte testamentoąue Alexandri, Lipsk (Teubner) 1960. Różne. W. W. Boer (wyd.), Epistola Alea:andn ad Arźsfotelem, Haga 1953. F. Jacoby (wyd.), Dźe Fragmente der griechischen Historiker, cz. II (Zeit- geschichte) B, s. 618-828 (Alexandergeschichte) z Komentarzem (s. 403-502, nr 117-153), Berlin 1929. C. A. Robinson (wyd.), The History of Alekxan- der the Great, t. I (Brown University Studies XVI), Proyidence R. I. (1953), podaje przekłady wszystkich fragmentów u Jacoby'ego, wśród nich Kalli- stenesa, Nearchosa, Charesa z Mityleny, Ptolemajosa, Kletarchosa i in. Strabon (64/3 p.n.e.-ok. 21 n.e.). Grek z Amasji w Poncie, który spędził wie- le lat swego życia w Rzymie i Egipcie. Jego Geografia (Geography, wyd. i tł. H. L. Jones, 8 t., Londyn 1917-1932 (L)) jest kopalnią ciekawych faktów i anegdot, zarówno historycznych, jak geograficznych, dotyczących wszyst- kich krain, przez które maszerował Aleksander. Suda. Nie jest to imię własne, lecz tytuł leksykonu ("Suda" znaczy "Forteca" lub "Twierdza"), zredagowanego w obecnej formie ok. X w. n.e. i prze- ważnie opartego na innych streszczeniach i skrótach. Znaczna część ma- teriału jednak pochodzi z pierwszorzędnych, a dziś zaginionych źródeł. Valerius Maximus (I w. n.e.). Retor i kompilator; jego Factorum ac dictorum memorabilium libn IX (wyd. C. Kempf, Lipsk, Teubner, 1888) były poświę- cone Tyberiuszowi; dzieło to, chociaż całkowicie bezkrytyczne, zawiera kil- ka interesujących anegdot. b. Epigraficzne Inskrypcje z czasów Filipa i Aleksandra, posiadające wartość historyczną, zostały zebrane i skomentowane przez M. N. Toda w pracy Greek Histori- cal Inscriptions, t. II, lata 403 do 323 p.n.e., Oksford 1948. 460 BIBLIOGRAFIA c. Numizmatyczne Aulock H. von, "Dic Prffguno des Balakros in Kilikien", "Jahrbuch fur Nu- mismatik und Geidgeschichte" 14 (1964), s. 79-82. Babelon J., Le Portrait dans 1'antiąuite d'apres les monnaies, Paryż 1942. Bellinger A. R., Essays on the Coinage of Alexander the Great (Numismatic Studies II), Nowy Jork 1963. Hill G. F., "Alerrander the Great and the Persian lion-gryphon", "JHS" 43 (1923), s. 156-161. Kleiner G., Alercanders Reichsmunzen (Abhandlungen der deutschen Akade- mie der Wissenschaften zu Berlin, Klasse fur Sprachen, Literatur und Kunst, Akademie Verlag, nr 5), Berlin 1949. Kraay C. M., Greek Cożns, Londyn 1967. Mewell E. T., The dated Alearander coinage of Sidon and Ake, Oxford Uni- versity Press, 1916. Myriandros kafisson, Nowy Jork 1920. Tarsos under Aleasander, Nowy Jork 1919. . . Noe S. P., "The Corinth Hoard of 1938", "The American Numismatic Society Museum Notes" 10 (1962), s. 9-41. Seltman C., Greek Coins, wyd. 2, Londyn 1955. d. Ikonograficzne i różne Andreae B., Das Alexander TOosaik (Opus nobile XIV), Brema 1959. Bandinelli G. Cassandro di Macedonia nella Vita plutarchea di Alessandro Magno", "Riyista di Filologia e di Istruzione Ciassica" 93 (1965), s. 150- -164 "Vn ignorato oruppo statuario dl Alessandro e Bucefalo", "Studl Etruschi" 18 (1944), s. 29-43, z ryć. V-VII. , ., " v, Bernoulli J. J., Die erhaltenen Darstellungen Alexanders des Grossen; Lin Nachtrag żur griechischen Jkonographie, Monachium 1905. Bieber M Aleawider the Great in Greek and Roman Art, Chicago 19(>4. Bijyanck A. W., "La bataźlie d'Alea-andre", "Bulletin van de Yereemgmg tot Bevordering der Kennis van de Antieke Beschaving" 30 (1955), s. 28-34. Daux G. "Chronioues des Fouilles en 1961", "Bulletin de Correspondance Hellenique" 86 (1962), s. 805-813. . , Chroniques des Fouilles en 1957", ibid 82 (1958), s. 761-765, z ii. 14-16 Delia Corte M L'educazione dl Alessandro Magno nell'enciclopedta Ansto- telica m un'tnttico megalografico di Pompei del II stiie", "Mitteilungen des Deufśchen Archaologischen Institut (Rom. Abt.)" 57 (1942), s. 31-77. Del Medico HĘ A propos du tresor de Panaguriste: un portratt d Alexan- dre par Lysippe", "Persica" 3 (1967/8), s. 37-67, ryć. II-IV, ii. 8-15. Gebauer K. , Ale:canderbildnis und Alea-andertypus", "Mitteilungen des Deutschen Archaologischen Institut (Rom. Abt.)" (1938/9), s. 1-106. Johnson F. P., Lysippos, Durham, Płn. Karolina, 1927. _ ,, , , " - Jongkees J. H., "A portrait of Aleasander the Great", "Bulletin van de..." 29 Lunsingh-Scheurfeer R. A., "Alescander in faience", ibid. 40 (1965), s. 80-83. "Mingazzini P., "Una copia dell'AIea;. Keraunophoros dż Apelle", "Jahrbucli der Berliner Museen" 3 (1961), s. 7-17. Newell E. T., Roval Greek Portrait Coins, Nowy Jork 1937. Ptister F Alea-ander der Grosse m der bildenden Kunst", "Forschungen und Fortschritte" 35 (1961), s. 330-334. 375-379. 461 BIBLIOGRAFIA Picard C., "Le mosatste grec Gnósis et les nouvelles chasses de Pella", "Revue Archeologique" l (1963), s. 205-209. Richter G. M. A., The Portraits of the Greeks. S t., Londyn, Phaidon, 1965. Robertson M., "The Boscoreale figure-paintings", "JHS" 45 (1955), s. 58-67, ryć. XI-XIII. Rumpf A., "ŻUTO Alea-ander-Mosaifc", "Mitteilungen des Deutschen Archaolo- gischen Institut (Athen. Abt.)" 77 (1962), s. 229-241. Schreiber T., Studien uber das Bildniss Alexanders des Grossen, Lipsk 1903. Sj6qvist E., "Alexander-Heracle$. A preliminary notę", "Bulletin" Muzeum Sztuk Pięknych w Bostonie 51 (1953), s. 30-33, U. l-5. Suhr E. G., Sculptured Portraits of Greek Statesmen, with a special study of Alexander the Great, Baltimore 1931. Ujfałyy C. de, Le Type Physique d'Alexandre le Grand, Paryż 1902. II. PRACE WSPÓŁCZESNE Poniższa bibliografia nie rości sobie pretensji do kompletnoż-ci (literatura poświęcona Aleksandrowi jest tak obszerna, że tego rodzaju spis zapełniłby spory tom); podaję tu jedynie pozycje, które uznałem za szczególnie poży- teczne lub interesujące - często dlatego, że radykalnie nie zgadzam się z wy- rażonymi w nich poglądami. Dla dalszych studiów można z korzyścią posłu- giwać się następującym przewodnikiem: Badian E., "Alexander the Great, 1948-67", "The Ciassical Worid" 65 (1971), s. 37-56, 77-83. Abel F. M., "Alexandre le Grand en Syrie et en Palestine", "Revue Biblique" , 43 (1934), s. 528-545; 44 (1935), s. 42-61. Adcock F. E., The Greek and Macedonian Art of War, Berkeley 1962. "Greek • and Macedonian Kingship", "Proc. Brit. Acad." 39 (1954), s. 163-180. Altheim F., Alexander und Asien: Geschichte eines geistiges Erbes, Tybinga 1953. Zarathustra und Alexander, Frankfurt n. Menem 1960. Andersen A. R., "Alea:ander's Horns", "TAPhA" 58 (1927), s. 100-122. "Bucephalas and his legend", "American Journal of Philology" (1930), s. 1-21. Andreotti R., "Die Weltmonarchie Alexanders des Grossen", "Saeculum" 8 (1957), s. 120-166. "Per una critica dell'ideologia di Alessandro Magno", "Historia" 5 (1956), s. 257-302. "II problema di Alessandro Magno nella storiografia dell'ultimo decennio", "Historia" l (1950), s. 583 i n. II problema politico di Alessandro Magno, Parma 1933. Atkinson J. E., "Primary sources and the Alexanderreich", "Acta Ciassica" s. 298-305. "Alexander the Great and the Oecumene", "Hesperia" Suppl. 8 (1949), s. 299-304. "Alexander the Great and Parmenio", "American Journal of Archaeology"' 49 (1945), s. 422-424. "Alexander's Plans", "American Journal of Philology" 61 (1940), s. 402- -412. The Ephemerides of Alexander's Expedition. Proyidence, Brown Uniyersi- ty, 1932. "The extraordinary ideas of Alexander the Great", "American Historical Review" 62 (1957), s. 326-344; przedr. Griffith, MP, s. 53-72. Robinson D. M., "Wynthus - the Greek Pompeii", "Archaeology" 5 (1952), s. 228-235. Roebuck C., "The settiements of Philip II with the Greek states in 338 B.C.", "Ciassical Philology" 43 (1948), s. 73-92. Rostoytzeff M., Social and Economic History of the Hellenistic Worid, 2 t., Oksford 1941. Różni, Grecs et Barbares: Entretiens sur 1'antiąuite classique 8, Genewa 1962. Salać A., "Alexander of Macedon and Al Iskander Dhu-I-carneiu", "Euno- mia" 4 (1960), s. 41-43. Samuel A. E., "Alexander's Royal Journals", "Historia" 14 (1965), s. 1-12. Schachermeyr F., Alexander der Grosse: Ingenium und Macht, Wiedeń 1949. "Alexander und die Ganges-Lander", "Innsbrucker Beitrage żur Kultur- geschichte" 3 (1955), s. 123-135; przedr. Griftith, MP, s. 137-150. "Die letzten Pianę Alexanders des Grossen", "Jahreshefte des Oesterreich- ischen Archaologischen Instituts" 41 (1954); przedr. Griffith, MP, s. 322- -344. 470 BIBLIOGRAFIA Schiwek H., "Der persische Golfals Schiffahrts- und See-handelsroute in Achamemdischer Zeit und m d. Zeit Alexanders des Grossen", "Bonner Jahrb." 162 (1962), s. 4-97. Schmidt E. P., PersepoUs, 2 t.. Chicago 1953, 1957. Schmitthenner W., "Ueber eine Formiłeranderwig der Monarchie seit Ale- xander dem Grossen", "Saeculum" 19 (1968), s. 31-46. iSchreider H. i F., "In the footsteps of Alexander the Great", "National Geo- graphic Magazine" 133 (1968), s. 1-65. •Schwartz E., "Anstobouloa", Redl-Enci/clopfidie der ciassischen Altertuins- wźssenschaft, wyd. A. Pauły, Georg Wissowa, W. Kroił, Stuttgart 1893 -, t II, koi. 911-918. "Arrianus", ibid., t II, koi. 1230-1247. "Curtius Rufus", ibid., t. IV^kol. 1870-1891. Snęli B., Scenes from Greek Grama, Berkeley 1964. Snodgrass A. M., Arms and Armour of the Greeks, Nowy Jork 1967. Snyder J. W., Alea:ander the Great, Nowy Jork 1966. Sordi M., "Alessandro e i Romanź", "Rend. Inst Lombard." 99 (1965), s. 435- -452. Stagakis G. S., "Obseruations on the 2'caipot of Alexander the Great", AM, s. 86-102. Standish J. F., "The Caspżan Gates", "Greece and Rome" 17 <1970), s. 17- -24. Stark F., Alea:ander's Path, Londyn 1958. "Alea:ander's march from Miletus to Phrygia", "JHS" 78 (1958), s. 102 i n. "Ale;cander's Minor Campażgns in Turkey", "Geographical Journal" 122 (1956), s. 294-305. Stein A., On Alexander's Track to the Indus, Londyn 1929. "Ań archaeologżcal journey in W. Iran", "Geographical Journal" 92 (1938), s. 313-342. "Notes on Alexander's crossing of the Tigris and the battie of Arbela", ibid. 100 (1942), s. 155-164. "On Alexander's route mto Gedrosia", ibid. 102 (1943), s. 193-227. "Alea;ander's campaign on the Indian north-west frontier", ibid. 70 (1927), s. 417-540. "The szte of Alea;ander's passage of the Hydaspes and the battie with Po- rus", ibid. 80 (1932), s. 31-46. Stiehl R., "The origin of the cult of Sarapis", "History of Religions" 3 (1963/ /4), s. 21 i n. Strasburger H., "Ale-randers Zug durch die gedrosische Wilste", "Hermes" 80 (1952), s. 456-493. "Żur Route Alexanders durch Gedrosien", ibid. 82 (1954), s. 251. Ptolemaźos und Alea:ander, Lipsk 1934. Taeger F., "Alezander der Grosie und die Anfange des hellenistischeii Herrscherkults", "Historische Zeitschritt" 172 (1951), s. 225-244. "Ale-randers Gottkonżosgedanfce und die Bewusstseinlage der Griechen und Makedonen", "Studies in the Hist. of Religions" (Numen Suppl.) 4 (1959), s. 394 i n. Tam W. W., Alerander the Great, 2 t., Cambridge 1948. "Alea:ander the Great and the Unity of Manfcind", "Proc. Brit. Acad." l» (1933), s. 123-166; przedr. Griffith, MP, s. 243-286. 471 The Greeks in Bactria and India, wyd. 2, Cambridge 195L "Persźa from Xerxes to Alexander", CAH, t VI, (1927), s. l-24. Tara W. W. i Griffith G. T., Hellenistic Civilization, wyd. 3 popr., Londyn 1952. Thomas C. G., "Alexander the Great and the Unity of Uankind", "C3" 63 (1968), s. 258-260. Thomes F. C., II problema degU eteri nella monarchia di Alessandro Magno, Turyn 1955. Tibiletti G., "Alessandro e la liberazione delie citta d'Asia minore", "Athe- naeum" 32 (1954), s. 3-22. Todd R., "W. W. Tam and the Alexander Ideal", "The Historian" 27 (1964), s. 48-55. Tritsch W., Olympias, die Mutter Alexanders, des Grossen. Das Schicksal eines Weltreiches, Frankfurt n. Menem 1936. Walser G., "Żur neueren Forschung iiber Alexander den Grossen", "Schweiz. Beitr. z. allgem. Gesch." 14 (1956), s. 156-189; przedr. Griffith, UP, s. 345- -388. Wardman A. E., "Plutarch and Alexander", "CQ" 49 (1955), s. 96-107, Weinstock S., "Yictor and Invictus", "Harvard Theological Review" 50 (1957), s. 211-247. WeUes C. B., "Alexander's historical accomplishment", "Greece and Rome" 12 (1965), s. 216-228. "The discoyery of Sarapis and the foundation of Alexandria", "Historia" 11 (1962), s. 271-298. "The reliability of Ptolemy as an historian", Misc. di studi alessandri in •mem. A. Rostagni (Turyn 1963), s. 101-116. Royal Correspondence in the Hellenistic Period, New Hayen 1934. Wiłber D. N., Persepolis. The archaeology of Parsa, seat of the Persian Kinga, Nowy Jork 1969. Wiłcken U., Alexander the Great, tł. G. C. Richards; nowe wyd. ze wstę- pem, notami i bibliografią przygotował E. N. Borza, Nowy Jork 1967. "Die letzten Pianę Alexanders des Grossen", "Sitzungsberichte der preus- sischen Akademie der Wissenschaften, Philos.-hist. klasse" (Berlin 1937), s. 192-207. "Philipp II von Makedonien und die Panhellenische Idee", ibid. (Berlin 1929), s. 18 i n. Woodcock G., The Greeks in India, Londyn 1966. Wormell D. E. W., "The literary tradition conceming Hermias of Atarneus", "Yale Ciassical Studies. Phil." 5 (1935), s. 55-92. Wuest F. R., Philipp II von Makedonien und Griechenland in den Jahren von 346 bis 338, Monachium 1938. INDEKS 199 58, 221, 249, 267, 284-286, 288, 182, Abdalonymos 225 Abisares 348, 349, 352, 362, 370 Abreas 377 Abu Wadżnam 258, 259 Abulejtes 277, 397 Abulejtesasyn 397 Abydos 68, 133, 156, 159, 160, Achaja, Achajowie 117, 157 Achemenidzi, dynastia 28, 56, "- łrtł « en ołff 001 o^O 95, 101, 157, 216, 270, 272, 275, 278, 290, 294, 297, 400 Ada, królowa Karii 49, 98, '181, 186, 187, 206, 245 Adier Alfred 61, 435 Admana, wyspa 351, 353, 354 Admetos 238 Adramyteńska Zatoka 97 Adrastosa równina 166, 445, 450 Adriatyk 124 Afganistan 305, 316 Afryka 248, 317, 398, 419 Agaton 21 Agesilaos 254, 438 Agis III, król Sparty 10, 22, 251, 254, 255, 279, 280, 285, 409 Agrianie 125, 127, 128, 150, 212, 353 Ajacydzi, dynastia 48, 113 Ajgaj 16, 33, 97, 101, 106, 110, 154 Ajropos (I) 22 Ajropos (II) 108, 109 Ajschines 9, 31, 51, 52, 81, 112, 114 Ajschylos 41, 103 Akko 242 Aksjos (Wardar) 14, 15 Albania, Albańczycy 14, 125, 135 Aleksander z Epiru (z rodu Molos- sów) 10, 46, 68, 95-97, 101-103, 114, 206, 280, 344 Aleksander z Feraj 36 Aleksander z Linkestis (syn Ajro- 247, 287, posa) 108, 109, 111, 112, 134, 136, 173, 189, 190, 204, 311, 313, 315, 411 Aleksander I Macedoński (Helleno- fil) 18, 20, 28 Aleksander II Macedoński 14, 25 Aleksander III Macedoński (Wielki) passim Aleksander IV Macedoński 333, 417, 427 Aleksandretta 204, 207 Aleksandria (w Egipcie) 10, 250, 251, 427 Aleksandria Arion (Herat) 304, 305 Aleksandria Kandahar 316, 382 Aleksandria Kaukaska 317, 343 Aleksandria Kresowa (Eschate, dziś. Leninabad lub Chodżent) 321, 323, 334* Aleksandria Margiana 274-276, 294, 363 Mazakes 244 Meander 178, 183, 195 Meda, IV żona Filipa II 66 ' Media, Medowie 166, 268, 280, 321, 336, 443 Medios z Tesalii 423 Megalopolis 10, 410 Megara lub Megaryda, Megaryjczy- cy 117, 206 Mekka 284 Meleager, syn Neoptolemosa 348, 349, 355 Melos 141 Memfis 10, 223, 244, 245, 250-253, 404 Memnon z Rodos 9, 10, 45, 132, 133, 159, 160, 162, 166, 168, 169, 173, 174, 178, 180, 182-186, 196 197, 200-203, 222, 323, 330, 344, 437, 438, 440, 442-445, 447-450 Memnon, gubernator Tracji 279, 280 Menander 421 Menapis 45 Menelaos, syn Amyntasa II 32, 51, 52, 100 482 Meries 279 Mennis (Kirkuk) 273 Menojtios 157 Menon, satrapa Celesyrii 220, 224, 254 Menon, satrapa Arachozji 316 Mentor 63 Mersa Matruh zob. Parajtonion Mesenia, Meseńczycy 86, 117, 270 Mesta (Nestos) 120 Metone 9, 31-33, 44, 46, 113 Mśtsoyo, przełęcz 135 Mezopotamia 255-258, 272 Mieza 60-63, 65, 66, 153, 198 Milet, Milezyjczycy 10, 173, 177- -181, 183, 197, 200, 207, 222, 240, 251 Miins R.D. 151, 293, 425, 440 Mimas 177 - Mitrobuzanes 168 Mitrydates, zięć Dariusza III 167, 168, 445 Mitrynes 173, 215 Mitylena 58, 59, 197, 200, 253 Mnesimachos 47 Molossowie, dynastia 17, 38 Moitke Helmuth von 145 Monastyr 33 Moskwa 390 Mosul 257-259 Mulla, przełęcz 382 Murgab (Margos) 304, 316 Murison CJ-i. 196, 208 Murray Gilbert 432 Mykale 178, 179 Mykeny 14- Myndos 184 Myriandros 207-209, 218, 220 Myrtale zob, Olimpias Myzja, Myzowie 173 Nabarzanes 214, 223, 240, 294-296, 299, 300 Nahr-el-Kalb 225 Nandana, przełęcz 350 Napoleon Bonaparte 209, 263, 293, 390 XNaukratis 246 Naupaktos 73, 73 • Naussa 60 Nautaka 330, 331 Neapolis (Kawala) 120 Nearchos z Krety 11, 12, 100, 187, 188, 324, 374, 376, 386-388, 390, 391, 394-396, 398, 423 Nebokadnezar 274 Negew 57 Nektanebo 57, 245, 428 Nemeja 87 Neoptoleylos 102, 103 Nestos zob. Mesta Neumann C. 293, 294 Niemcy 431 Nikaja ("Victoria", dziś. Dżalalpur?) 361 Nikanor, adoptowany syn Arysto- telesa 404, 413 Nikanor, syn Parmeniona 151, 177, 292, 303, 304, 307, 315 Nikesipolis, kochanka Filipa II 53 Nikias 173 Nikomachos 307, 309, 310 Nil 243, 244, 246, 248, 252, 253, 278, 364 Niniwa 259 Nowa Smyrna 177 Nurpur 356 Nysa (Dżalalabad) 11, 345 Ochos, syn Dariusza III 218, 220, 221, 260, 281 Ochos (Tedżen) 304 Ochrydzkie Jezioro (Lichnitis) 16, 23, 33, 77, 125, 135 Odrysowie 150 Ohind 346, 347 Ojniadaj 412 Oksos (dziś. Amu-Daria) 11, 303, • 317, 319, 320, 323, 324 Oksatres 213, 301 Oksyartes 317, 331-333, 381, 393 Oksydrakowie (Kszatrijowie lub Kszudrakowie ?) 375, 380 Oktawian, Caius lulius Caesar Oćta- yianus Augustus 83, 423, 427, 429, 434 Olimp 13, 16, 113 Olimpia 15, 21, 40, 82. 87, 90, 159, 413 Olimpias (Myrtale), III żona Fili- Jt "1.08, )1, »Z, Ot, oa, o-. m11 X 103, 105-107, 111, 134, 1,215 249, 279, 286, 311, iii' ^.W, 404, 410, 411, 413, ^°Uw 9, 23, 24, 32, 38, ni111,5!, 153 $y415-432 Oi^'5:"! Archelaosa 22 ^^L , 181, 185, 186, 206 t Paflagończycy 199, 223, 9, 14, 16, 17, i, 69,126, 444 ^(',s"lirab(l-Melik)220 Pa^ ", 187, 188, 192, 195 Ss28 Pa;.^ ",39,145 PM?na331,391 Pi""1^ (Mersa Matruh) 248 '"^Uiia i«' Pa(i«" "5 ii,110'', syn Filotasa 9, 11, 14, lipSS, 97, 99, 102, 106, 111, 1!' '15, 116, 131-133, 144, 151, 1)' 56. 157, 163, 165, 166, 168, "-111, 176-178, 187-190, 192, ' 18--207, 209, 212, 214, 221, .X 2(1, 253, 260-262, 266, ' w, S75, 281, 288, 291-293, M5--3B7, 309-315, 319, 326, "I, 337, 393, 411, 440, 441, i, 44&-450 Paropamisos zob. Hindukusz Paros 83 Parsa zob. Persyda Parthiene 195 Partia, Partowie 261, 305 Parwatak zob. także Poroś 383 Pasargadaj 280, 286, 396, 397 Pattala 11, 382, 384 Paurawa, dynastia 366, 370 Pauzaniasz, syn Ajroposa 22, 23 Pauzaniasz z Linkestis 29, 32 Pauzaniasz z Orestis 104-107 Pauzaniasz, przyjaciel Attalosa, syn Antiochosa 104 Pauzaniasz, jeden z hetajrów 173 Payas zob. Pinaros Pejtagoras 424, 425 Pejton, syn Agenora 382 Pelinna 135 Pelion 126, 128-130 Pełła 9, 13, 14, 16, 32, 40, 51, 52, 56, 58, 60, 68, 88, 89, 95, 97-100, 108, 110, 111, 113, 114, 131, 134, 142, 144, 156, 243, 365, 400 Pellene 270 Pelopidas 25 Peloponez 73, 86, 187, 196, 233, 251, 252, 254, 255, 270, 280, 403, 417 Pelusjon 243, 244, 252 Pendżab (Pięciorzecze) 288, 341. 348, 356, 381, 383 Perdikkas II Macedoński 19, 20, 23 i Perdikkas III Macedoński 14, 25, i 29-34, 109 . Perdikkas, syn Orontesa 106, 107, 138, 147, 148, 151, 232, 306, 309, 312, 324, 328, 343, 353, 378, 411, 416, 422, 424-^26 Perge 191, 194 Perita 361 Perkote 159 Persepolis 11, 12, 133, 240, 256, 270, 280, 281, 283-291, 297, 299, 314, 336, 366, 396, 397, 430 Persja, Persowie 9, 18, 28, 54-58, 63, 64, 67, 71, 72, 83-86, 93-95, 98, 99, 101, 102, 117, 120, 122, 131, 139, 144, 147, 149, 156, 159, 160, 163, 165-167, 172, 174, 176-182, 184, 186, 187, 199, 202, 203, 207, •tNDSSKS 208, 211-213, 216, 219, 220, 223, 225, 227, 229, 232, 242-244, 259, 261, 262, 265, 266, 268, 270-272, 275, 281-283, 285, 286, 290, 293- -295, 298, 299, 301, 302, 321, 327, 331, 334-336, 338, 341, 393, 389, 401, 402, 404, 405, 408, 421, 422, 437- -445, 448, 449 Perska Zatoka 276, 341, 364, 373, 382, 385 Perskie Wrota zob. Suzyjskie Wro- ta Persyda (Parsa) 280, 396 Perykles 41 Perynt 9, 68, 69, 71 Peszawar 341 Peuke (Sosna) 122 Peukestas 377, 397, 421 Pieria 16, 21 Pięciorzecze zob. Pendżab Piksodaros 98-100, 151, 180, 181 Pinaros (Payas?) 205, 208, 209 Pindar 20, 140, 247 Pindos 16, 18 Pireus 72, 80, 81, 412 Pirron 383 Pir-Sar 11, 346 Pitane 132, 133 Pizydia, Pizydowie 187, 192 Plateje, Platejczycy 18, 82, 139, 141, 270 Platon 22, 30, 41, 58, 59, 64, 65 Pliniusz Starszy, Gaius Plinius Se- cundus 317 Plutarch z Cheronei 35, 38, 45, 50, 51, 60, 65, 71, 77, 78, 80, 100, 105, 108, 152, 162, 219, 269, 287, 296, 311,' 314, 329, 344, 398, 399, 408, 428, 430-432, 440-442, 444, 445 Płowdiw zob. Filipopolis Polemon, syn Andromenesa 311 . Poliajnos 441, 443, 450 Polibiusz 211 Polidamas 312 Polikrates 15 PoUperchon 336, 381, 408 Polistratos 296, 297 Poneropolis ("Złogród") 66 Pont 317 Poroś (Parwatak, Paurawa) li, 5l, ,3 344, 348-357, 359-^63. W. '"4.3''5., %osa355, 359 ^'9. % 31. ^ 46 pS^197 Sn^da ^dAt 37. 38, 46, 113 . pyramos 207 pyrron 154 - --"{« 9.50 iuattara, depresja 250 ^uetta 382 s'^^'3'19 S^A ffi'^^232'253' fe%^artesaU,332- Bo.%%48-250 BosakeslOT.445 S^hS^n^^^^^^ ^ K^-216 83- 244> 3 ' ISTs^192-194 Sakowie 321 issW313 w f pa II, matka Aleksandra 9, 14, 17, 36, 38, 39, 43, 44, 46, 47, 49, 53, 60, 61, 67, 69, 71, 82, 84, 89, 91- -96, 102, 103, 105-107, 111, 134, 155, 189, 245, 249, 279, 286, 311, 331, 380, 400, 404, 410, 411, 413, 416, 428, 435 Olint, Olintyjczycy 9, 23, 24, 32, 38, 46, 51, 52, 153 Otnfis zob. Ambhi Onchestos 135 Opis 398, 405, 408, 415, 432 Orchomenos 139 Orestes, syn Archelaosa 22 Orestts 16, 17 Orontes 205, 220 Orontobates 180, 181, 185, 186, 206 Oropos 52, 81, 110 Orsines 396, 397 Ossa 13, 113, 189 Paflagonia, Patlagończycy 189, 223, 240, 442 Pagos 176 Pajonia, Pajonowie 9, 14, 18, 11, 32, 33, 46, 69, 126, 444 Pakistan 383 Palestyna 242 Pallakopas, kanał 12 Palmira 220 Paltos (Arab el-Melik) 220 Pamfilia 10, 187, 188, 192, 195 Pamir 319 Pammenes 26 Pangajos 37, 39, 145 Parajtakena 331, 391 Parajtonion (Mersa Matruh) 248 Parapamisidaj 11 Parauaja 135 Parmenion, syn Filotasa 9, 11, 14, 34, 40, 93, 97, 99, 102, 106, 111, 112, 115, 116, 131-133, 144, 151, 152, 156, 157, 163, 165, 166, 168, 172-174, 176-178, 187-190, 192, 196, 203-207, 209, 212, 214, 221, 223-326, 241, 253, 260-262, 266, 267, 269, 275, 281, 288, 291-293, S02, 305-307, 309-315, 319, 326, 327, 330, 337, 393, 411, 440, 441, 443-445, 448-450 Paropamisos zob. Hindukusz Paros 83 Parsa zob. Persyda Parthiene 195 Partia, Partowie 261, 305 Parwatak zob. także Poroś 383 Pasargadaj 280, 286, 396, 397 Pattala 11, 382, 384 Paurawa, dynastia 366, 370 Pauzaniasz, syn Ajroposa 22, 23 Pauzaniasz z Linkestis 29, 32 Pauzaniasz z Orestis 104-107 Pauzaniasz, przyjaciel Attalosa, syn Antiochosa 104 Pauzaniasz, jeden z hetajrów 173 Payas zob. Pinaros Pejtagoras 424, 425 Pejton, syn Agenora 382 Pelinna 135 Pelion 126, 128-130 Pełła 9, 13, 14, 16, 32, 40, 51, 52, 56, 58, 60, 68, 88, 89, 95, 97-100, 108, 110, 111, 113, 114, 131, 134, 142, 144, 156, 243, 365, 400 Pellene 270 Pelopidas 25 Peloponez 73, 86, 187, 196, 233, 251, 252, 254, 255, 270, 280, 403, 417 Pelusjon 243, 244, 252 Pendżab (Pięciorzecze) 288, 341,348, 356, 381, 383 Perdikkas II Macedoński 19, 20, 23 Perdikkas III Macedoński 14, 25, 29-34, 109 Perdikkas, syn Orontesa 106, 107, 138, 147, 148, 151, 232, 306, 309, 312, 324, 328, 343, 353, 378, 411, 416, 422, 424-426 Perge 191, 194 Perita 361 Perkote 159 Persepolis 11, 12, 133, 240, 256, 270, 280, 281, 283-291, 297, 299, 314, 336, 366, 396, 397, 430 Persja, Persowie 9, 18, 28, 54-58, 63, 64, 67, 71, 72, 83-86, 93-95, 98, 99, 101, 102, 117, 120, 122, 131, 139, 144, 147, 149, 156, 159, 160, 163, 165-167, 172, 174, 176-182, 184, 186, 187, 199, 202, 203, 207, 208, 211-213, 216, 219, 220, 223, 225, 227, 229, 232, 242-244, 259, 261, 262, 265, 266, 268, 270-272. l 275, 281-283, 285, 286, 290, 293- l -295, 298, 299, 301, 302, 321, 327, 331, 334-336, 338, 341, 393, 399, 401, 402, 404, 405, 408, 421, 422, 437- -445, 448, 449 Perska Zatoka 276, 341, 364, 373, 382, 385 Perskie Wrota zob. Suzyjskie Wro- ta Persyda (Parsa) 280, 396 Perykles 41 Perynt 9, 68, 69, 71 Peszawar 341 Peuke (Sosna) 122 Peukestas 377, 397, 421 Pieria 16, 21 Pięciorzecze zob. Pendżab Piksodaros 98-100, 151, 180, 181 Pinaros (Payas?) 205, 208, 209 Pindar 20, 140, 247 Pindos 16, 18 Pireus 72, 80, 81, 412 Pirron 383 Pir-Sar 11, 346 Pitane 132, 133 Pizydia, Pizydowie 187, 192 Plateje, Platejczycy 18, 82, 139, 141, 270 Platon 22, 30, 41, 58, 59, 64, 65 Pliniusz Starszy, Gaius Plinius Se- cundus 317 Plutarch z Cheronei 35, 38, 45, 50, 51, 60, 65, 71, 77, 78, 80, 100, 105, 108, 152, 162, 219, 269, 287, 296, 311,'314, 329, 344, 398, 399, 408, 428, 430-432, 440-^42, 444, 445 Plowdiw zob. Pilipopolis Polemon, syn Andromenesa 311 , PoUajnos 441, 443, 450 Polibiusz 211 Polidamas 312 Polikrates 15 Poliperchon 336, 381, 409 Polistratos 296, 297 Poneropolis ("Złogród") 66 Pont 317 Poroś (Parwatak, Paurawa) li, 51, 343, 344, 348-357, 359-363, 3TO, 374, 375, 383 •oroś, syn Porosa 355, 359 ^otidaja 9, 14, 31, 38, 46 ?riapos 159 Priene 177, 197 Prilep 129 Propontyda (morze Marmara) 68, 132, 438 Prusy 431 Pseudo-Kallistenes 427 Ptolemeusz z Aloros 24-26, 29, 30, 108 Ptolemeusz z gwardii 148 Ptolemeusz, syn Lagosa 60, 100, 162, 168, 187, 206, 214, 227, 268, 320, 324, 328, 352, 365, 378, 380, 382, 427, 428, 441, 443-449, 451 Ptolemeusz, syn Seleukosa 213 Pura 390, 392 Pydna 31, 33, 37, 38, 46, 113 , Pyramos 207 Pyrron 154 - ---s-> 9.50 iuattara, depresja 250 ^uetta 382 S:?'^"8-'7' B"SA ff"^."" 23Ł w-w l&is,"^""- "• "" ^j^r^ Bosakes 167, 445 Sabiktas 199 g^ Sagalassos 188, W' Sakowie 321 ISS"^313 M 484 INDEKS Salmakis 183, 187 Salmous (Gulaszkird, Tępe Yahya) 11, 392, 393 Samaria, Samarytanie 242, 253 Samarkanda zob. Marakanda Samos, Samijczycy 81, 83, 197, 412, 413, 415 Samotraka 38 Sangala 364, 365 Sangarios 196 Sardanapal (Assurbanipal) 64, 206 Sardes 160, 173, 174, 176, 187, 195, 215 Sari zob. Zadrakarta Sari-Keia zob. Zeleja Sasigupta (Sisikottos) 343, 347 Satibarzanes 303-305, 316 Satledż 365 (?) Satyros 37 Schachermeyr F. 437-439 Scytia, Scytowie 279, 321, 418 Sejstan 11, 305, 307, 382 Sekunderabad 428 Seleucydzi, dynastia 155 Seleukos, syn Antiochosa 155, 378 Selge, Selgijczycy 194 Semiramida 342, 386, 390 Serbia 14 Sestos 156, 157 Side 188, 191, 193 Sifnos 202 Sigejon 157 Sikandarpur ("Aleksandrowo") 356 Sind, pustynia 341 Sinope 221 Sisikottos zob. Sasigupta Sisines 189, 190 Sisygambis 215, 218, 220, 221, 260, 267, 272, 279, 281, 285, 290 Sitaikes 393 Siwah, oaza i wyrocznia 10, 44, 247-251, 293, 306, 384, 398, 404, 416, 417 Skamander 183 Skylaks z Karyandy 341, 364 Słona Pustynia zob. Daszt-i-Kawir Słone Góry 350 Słupy Jonasza, przełęcz 205, 207, 209 Smyrna 176 Sochoj 207 Sofia 125 Sogdiana, Sogdyjczycy (Buchara i Turkiestan) 317, 319, 321, 325, 330, 000 Sogdyjska Skała 11, 331-333 Sokrates 21 Soloj 206, 207, 220, 232 Sosna zob. Peuke Sparta, Spartanie 16, 18, 19, 23, 24, 26, 41, 54, 57, 72, 75, 86, 87, 95, 110, 117, 131, 141, 143, 169, 197, 224, 229, 254 Speusippos 58 Spitamenes 11, 305, 317, 320-326, 330, 344 Spitrydates 159, 167, 168, 173, 442, 445 Stagira 59 Stambuł 225 Stark Freya 192 Stary Tyr 227, 229 Statejra, żona Dariusza III 215, 220, 221, 225, 260, 272, 285, 333 Stein Aurel, sir 346 Strabon 125, 191, 276, 347, 363, 364 Stratokles 77, 78 Straton 220 Strymon (Struma) 15, 16, 18, 37, 39 Surchab 317 Suza 10, 12, 45, 56, 57, 63, 68, 84, 173, 180, 199-201, 222, 256, 268, 270, 272, 276, 277, 280, 281, 285, 286, 292, 314, 396, 397, 399, 400, 405 Suzja (Tus) 303, 304 Suzjana 391, 397 Suzyjskie lub Perskie Wrota, prze- łęcz 10, 281, 282 Swat 344, 347, 362 Sycylia 317, 419 Sydon, Sydończycy 10, 57, 200, 218, 225, 226, 232, 233, 239 Sykion 270 Syllion 193 Syme Ronald 434 Syr-Daria zob. Jaksartes Syria, Syryjczycy 205, 220, 255 Syryjskie Wrota '(Bejlan), przełęcz 205, 207, 208 Szikarpur 381 «86 INDEKS Szipka, przełęcz 120, 121, 124 Sziraz 281 Szkocja 15 Środkowy Wschód zob. Bliski Wschód Śródziemne Morze 200, 229, 246, 287, 384, 397, 398 Tadżykistan 331 Taganaj 439 Tais, kochanka Ptolemeusza 289 Tajnaron 222, 403 Taksila (Takszasila) 11, 343, 347- -350, 374, 383 Talar-i-Bund 388, 390 Tapsakos 10, 205, 255, 257, 398 Tarent 206 Tarmita zob. Aleksandria Tarmita Tam William 47, 64, 166, 208, 216, 293, 343, 376, 398, 428, 432-434, 437-440 Tars 10, 174, 200, 203, 205-207, 372 Taszkurgan zob. Aornos Taulantiowie 125, 127 Tauriskos 206 Taurus 202, 203, 205, 219, 223 Tazos 39 Teby, Tebańczycy 10, 24-27, 29, 30, 52, 57, 71-73, 77, 78, 81, 82, 110, 114-116, 129-131, 135-142, 144, 169, 179, 183, 186, 224, 270, 289, 397, 403. 443 Teby (w Egipcie) 247 Tedżen zob. Ochos, rzeka Tegeja 279 - Teheran 293 Tell Gomel zob. Gaugamela Telmessos 187, 188 Temistokles 41, 73 Tempe 16, 113 Tenedos 202, 240 Tennyson Alfred 436 Teofrast 5, 69, 426 Teopomp z Chios 46, 373 Tępe Yahya zob. Salmous Termajska Zatoka 15, 16, 74 Termessos, Termessyjczycy 192, 194 Termez zob. Aleksandria Tarmita Termopile 9, 53, 54, 78, 113, 114, 135, 203 Tersus-Czai zob. Kydnos Tesalia, Tesalowie 9, 21, 25, 28, 31, 36, 45, 46, 53, 67, 113, 116, 150, 151, 189, 190, 209, 212, 214, 263, 266, 267, 281, 291, 409 Tespijczycy 139 Tessalonike, córka Filipa II i Mi- kesipolis 53 Tessalos 99, 100 Timoteos 31 Tirydates 282, 285 Titow Weles 126 Tod M.N. 317 Tracja, Trakowie 10, 16, 24, 28, 32, 35, 37, 38, 45, 46, 52, 66, 67, 69, 74, 110, 120, 121, 156, 189, 191, 203, 254, 279, 280, 290, 371, 409 Tralles 175 Trasybulos 182, 185 TrebeniSte 17 Trikala 135 Tripolis (w Fenicji) 223 Troada 58, 59, 97, 132 Troas, żona Arybbasa 38 Trofonios 103 Trogus Pompeius 440 Troja 55, 133, 156-158 Tryballowie 23, 72, 121, 122, 124, 125, 129, 141, 150 Tucydydes 9, 28, 37, 433, 434 Turkiestan 319, 331, 342, 353 Tus zob. Suzja Tygrys 10, 257-259, 272, 405 Tymfaja 135 Tyr, Tyryjczycy 10, 180, 200, 225- -227, 229-231, 234-243, 246, 253- -255, 275, 285, 289 Uksjowie 281 Una-Sar 346 Uriasz 449 "Victoria" zob. Nikaja Wadi Daliyeh 253 Wardar zob. Aksjos Welles C.B. 441 Werria zob. Beroja 487 WUcken U. 439 Wilhelm Zdobywca 354 Wistrica zob. Haliakmon Wodena 60 Ząb Wielki 259 Zachariasz 239 Zadrakarta (Sari) 299, 300, 303, 304 Zagros 280, 286 Zarafszen 323 Zariaspa (Balch lub Baktra) 11, 305, 316, 319, 321-323, 325, 333 Zeleja (Sari-Keia) 159, 160, 162, 172. 438 Zeuksis 21 Zimmern Alfred 432 "Złogród" zob. Poneropolis Zopyrion 279 Zoroaster 160, 319 Żydzi 64 SPIS ILUSTRACJI BARWNE I. Grek walczący z Amazonką. Fragment tzw. Sarkofagu Amazonek z Tarquinia, malowany marmur, koniec IV wieku p.n.e. II. Aleksander Wielki w bitwie z Dariuszem pod Issos, fragment mozaiki z Domu Fauna, Pompeje, III-II wiek p.n.e., wykonanej wg malowidła z IV/III wiek p.n.e. Neapol, Muzeum Narodowe. III. Dariusz w bitwie z Aleksandrem Wielkim pod Issos, dane jw. IV. Babilon, fragment "drogi procesii", ok. 580 roku. p.n.e., Berlin, Vorder- asiatisches Museum. V. Skrzydlaty gryf, relief z całacu królewskiego w Suzie, cegła glazuro- wana, V-IV wiek p.n.e. VI. Babilon, Brama Isztar, ok. 580 roku p.n.e. Berlin, Yorderasiatisches Museum. VII. Aleksander i siedmiu mędrców, miniatura perska wykonana przez Bih- zada, XV/XVI wiek, Londyn, British Museum. VIII. Roksana opłakująca śmierć Aleksandra, miniatura z Szahname, szkoła z Tebriz, XIV wiek, Waszyngton, D. C. Freer Gallery ot Art BIAŁO-CZARNE 1. Olimpias, medalion z Abukir (Egipt), złoto. 2. Portret Filipa Macedońskiego (?), marmur, IV wiek p.n.e. 3. Portret Aleksandra Wielkiego, marmur, II wiek p.n.e. 4. Polowanie na lwa, kamienna mozaika z Pełli, koniec IV wieku p.n.e. 5. Aleksander Wielki na koniu, Herkulanum, brąz (prawdopodobnie fra- gment grupy "Aleksander z towarzyszami nad Granikiem" Lizypa), 334 rok p.n.e. Neapol, Muzeum Narodowe. 6. Grecki hełm z Aksos, brąz, IV wiek p.n.e., Heraklion, Kreta, muzeum. 7. Hełm typu korynckiego, brąz. VI-V wiek p.n.e. Ateny, Muzeum Naro- dowe. 8. Naramiennik z głową Gorgony z Olimpii, brąz, pierwsza połowa VI wie- ku p.n.e. (dawniej Berlin, Antiquarium). 9. Głowa wojownika, fragment ze świątyni w Eginie, marmur, początek V wieku p.n.e. Monachium, Antikensammlungen. 10. Bemostenes, marmur, rzymska kopia brązowego oryginału Polieuktosa, ok. 280 roku p.n.e. Kopenhaga, Ny Carisberg Głyptotek. IŁ Portret Aleksandra Wielkiego z Kom-el-Dikka (Aleksandria), marmur, II wiek n.e. 12. Amfora panatenaicka, druga Dołowa IV wieku p.n.e., Londyn, British Museum. 13. Portret Aleksandra Wielkiego z Pergamonu, marmur, pierwsza połowa II wieku p.n.e., Stambuł, Muzeum Archeologiczne. . 14. Aleksander i Diogenes, Pierre Pufiet, marmur, Paryż, Luwr. 489 SPIS ILUSTRACJI SPIS MAP I PLANÓW BITEW 15. Aleksander Wielki otoczony wojskiem, fragment Historii Aleksandra Wielkiego, Pasymier Grenier, Tournai, tkanina, polowa XV wieku. Rzym, Galleria Doria Pamphili. 16. Herakles, marmur, kopia Lizypa z okresu rzymskiego, sygnowana przez Głykona z Aten. Neapol, Muzeum Narodowe. 17. Perska gwardia królewska, relief ze schodów do sali audiencyjnej w pa- łacu Dariusza I, Persepolis, V wiek p.n.e. 18. Krajobraz kapadocki. 19. Didyma, ruiny świątyni Apolla, koniec IV wieku p.n.e. 20. Bitwa pod Issos, mozaika z Domu Fauna, Pompeje, III-II wiek p.n.e., wg malowidła z IV/III wiek p.n.e. Neapol, Muzeum Narodowe. 21. Rodzina Dariusza przed Aleksandrem, Paolo Veronese, Londyn, National Gallery. 22. Miecz perski, fragment reliefu Z pałacu Dariusza I w Persepolis, V wiek - p.n.e. 23. Tyr. 24. Fenicjanie, fragment reliefu z pałacu królewskiego w Persepolis, V wiek p.n.e. 25. Ofiara przed pomnikiem Apisa, z grooowca w Kom-esz-Szukafa, koniec I wieku n.e. 26. Karnak, dziedziniec świątyni Amona. 27. Aleksandria. 28. Kapitel z głową byka z pałacu królewskiego w Suzie, V-IV wiek p.n.e. Paryż, Luwr. 29. Kapitel z głową lwa z pałacu królewskiego w Persepolis, V wiek p.n.e. 30. Aleksander Wielki jako Zeus, fragment fresku w Domu Yittii, Pompeje, wykonany prawdopodobnie wg malowidła Apellesa. 31. Schody do sali audiencyjnej pałacu królewskiego w Persepolis z relie- fem przedstawiającym gwardię królewską, V wiek p.n.e. 32 Ahuramazda, relief z pałacu królewskiego w Persepolis, V wiek p.n.e. 33. Portret Aleksandra Wielkiego "Azra Herm", marmur, kopia rzymska rzeźby Lizypa. Paryż, Luwr. 34. Tyche-chwanida, baktryjski medalion, srebro pozłacane, II-I wiek p.n.e. Leningrad, Ermitaż. 35. Baktryjski słoń bojowy, medalion znaleziony w Astrachaniu, srebro, II wiek p.n.e. Leningrad, Ermitaż. 36."Ryton, naczynie i ozdoby z Ekbatany, złoto, V wiek. p.n.e. Teheran, Mu- zeum Archeologiczne. 37. Babilon, fragment sali tronowej Starego Pałacu, ok. 580 roku p.n.e. Ber- lin, Vorderasiatisches Museum. 38. Hefajstion, fragment tzw. Sarkofagu Aleksandra z Sydonu, malowany marmur, 325-310 p.n.e. Stambuł, Muzeum Archeologiczne. 39. Tzw. Sarkofag Aleksandra z Sydonu, dane jw. 40. Aleksander Wielki na koniu, fragment tzw. Sarkofagu Aleksandra z Sy- donu. ---_ 164 1. Grecja lądowa 70 2. Bitwa pod Cheroncją 76 3. Azja Mniejsza 146 4. Satrapie perskie 161 5. Plan bitwy nad Granikiem 6. Bitwa pod Issos 210 7. Egipt, Fenicja, Mezopotamia 228 8. Drogi z Tapsakos do Gaugameli 258 S. Bitwa pod Gaugamelą 264 10. Środkowy i wschodni Iran 271 11. Plan Babilonu 273 12. Afganistan, Beludżystan, dolina Indusu 13 Teren bitwy nad Dżhelam 351 14. Bitwa nad Dżhelam (Hydaspesem) 358 •SPIS RZECZY TABLICA CHRONOLOGICZNA 9 1. FILIP MACEDOŃSKI 13 2. OGRODY MIDASA 43 3. ŚMIERĆ NA ARENIE 69 4. KLUCZE KRÓLESTWA 108 5. WÓDZ NACZELNY 144 6. DROGA DO ISSOS 171 7. PRZEDSMAK NIEŚMIERTELNOŚCI 217 8. PAN AZJI 269 9. NA POSZUKIWANIE OCEANU 316 10. DALEKO STĄD DO BABILONU? 370 ANEKS 437 WYKAZ SKRÓTÓW BIBLIOGRAFICZNYCH PRZYPISY Do ANEKSU 454 BIBLIOGRAFIA 458 INDEKS 473 SPIS ILUSTRACJI 489 SPIS MAP I PLANÓW BITEW 491