Dariusz Tomasz Lebioda CMENTARZ NIEBIESKICH ANIOŁÓW Wiersze generacyjne 1978 - 1998 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 4 I. 5 * * * samobójcy spod wielkiego wozu - bracia diabłów i aniołów w biegu by dogonić szczęście jeden po drugim przebiegali metę niepewności a i to że świat wydawał się cudownym ogrodem a i to że życie miało smak grylażowego cukierka samobójcy spod wielkiego wozu – przyszpileni do ziemi błękitem nieba rozmawiali na migi z wiatrem słuchali akordów deszczu - nierealni jak świst lecącego kamienia a i to ze podcięto im skrzydła i kazano frunąć do nieba a i to że pięły się w nich latorośle bólu samobójcy spod wielkiego wozu – zamknięci w piaskowych pałacach marzeń głaskali delikatnie sierść świata choć życie gryzło jak wściekły pies a i to że ich oczy jak dziury w ziemi a i to że ich łzy czyste jak kryształy dali samobójcy spod wielkiego wozu – zawieszeni w przestrzeni jak ptaki oddychali tlenem dnia truli się gazem świetlnym nocy a i to że na czyste kartki ich dni kapały kleksy śmierci a i to że bibuła dobroci nie mogła ich osuszyć samobójcy spod wielkiego wozu - oparci o ramiona czasu który wydawał się być najlepszym przyjacielem - gdy ich zdradził pili z półlitrowych butelek swoje łzy a i to że światło zabijało ich niebieskie cienie a i to że w dziecinnej książeczce do nabożeństw rany chrystusa zaczynały ropieć samobójcy spod wielkiego wozu - szukali ciepła w objęciach kobiet - zawsze gotowi kochać zaczynali nienawidzić a i to że ich kobiety nosiły w sercach lodowaty chłód i pustkę kosmosu a i to że ich kobiety kochały ich wrogów samobójcy spod wielkiego wozu - winni swej niewinności prawdziwi jak nagły ból w sercu 6 rocznik 58 chłopaki z mojego rocznika tatuowali sobie na ramionach stopnie wojskowe nosili na szyi przedziurawione jednocentówki na srebrnych łańcuszkach chłopaki z mojego rocznika wiele trenowali często zmieniając dyscyplinę rzucali oszczepem marzeń ponad sto metrów pchali kulę woli szybowali nad poprzeczką czasu a kto stracił lub spalił musiał próbować raz jeszcze chłopaki z mojego rocznika znali telewizję i gagarina czytali że kiedyś była wojna oświęcim i śmierć a kto nie wierzył truł się gazem dla sprawdzenia albo z miłości chłopaki z mojego rocznika nosili wrangle i drukowane w idee koszulki lubili pić piwo i zdawać na studia często wieczorem zbierali się razem przed blokiem by naradzić się jak pokonać następnych parę dni 7 * * * za naszym osiedlem był las - stały w nim jakby przygniecione przez lata omszałe poniemieckie bunkry - goniliśmy się tam po potrzaskanych kulami trupach murów wspinaliśmy się skrajem wyrw po pociskach artyleryjskich na betonowe platformy i tak jak chirurg w brzuchu postrzelonego żołnierza szukaliśmy w piasku kul z których w domu wytapialiśmy nad gazem ołów na figurki ptaków i samolotów często wśród wystających ze ścian żelaznych prętów bawiliśmy się w dorosłych ludzi strzelając do siebie z dębowych karabinów rzucając w nieprzyjaciół granatami z piasku do dzisiaj niektórzy z nas wracają tam jeszcze pamiętam tez tych co razem ze mną biegali tam roześmiani nie wiedząc że życie strzeli im w serce z najprawdziwszej broni im właśnie cichym zdobywcom zawsze zimnych murów w podbydgoskim lesie piszę te słowa - im kolegom którzy odeszli już w inny wymiar czasu 8 * * * niedaleko mojego bloku wystawały nad horyzont rozczochrane czupryny drzew starego opuszczonego sadu przechodziłem obok niego idąc wraz z kolegami na lekcje religii wracając - mając jeszcze w pamięci męki pana na krzyżu matki jego nieskazitelność i gorzki smak winy wchodziliśmy pomiędzy olbrzymie grusze i jabłonie poprzetykane promieniami słońca jak księża stuła złotymi nitkami wśród gruzów stojącego w sadzie domu bawiliśmy się w polaków i niemców - wiezienie było w miejscu gdzie kiedyś ludzie pukali do drzwi gdzie wycierali zabłocone buty i mówili DZIEŃ DOBRY to chyba tam po raz pierwszy zaczęliśmy mówić myślom naszych ojców DO WIDZENIA to tam po raz pierwszy odwracaliśmy się do siebie i do umierającego jezusa plecami 9 * * * obok naszej szkoły były dwa stare cmentarze rosły na nich rozłożyste jak chmury drzewa morwowe często wdrapywaliśmy się na nie - zrywaliśmy pełnymi garściami kwaskowe owoce - opychaliśmy się nimi wciąż mając ich mało tak jak mało nam teraz miłości jak mało nam igieł przyjaznych dłoni cerujących nasze rozdarte plany siedzieliśmy wsparci o ramiona gałęzi jak o spojrzenia naszych matek bliscy krzyża śmierci i prehistorii łapczywie pochłanialiśmy małe czerwone jak odciski na skórze winogrona wiatru śmiechu i zdziwienia wciąż bojąc się grabarza który nie pozwalał nam wchodzić do swego sadu pewnie wtedy amerykanie mordowali wietnamczyków pewnie wtedy rodzili się ci co dzisiaj w środku afryki umierają z głodu - wtedy gdy chodziliśmy na morwy 10 * * * puszczaliśmy latawce szczeniaki naście lat wysyłaliśmy chmurom listy naszych nie zamazanych śmiercią spojrzeń trzymając na szpulach szpagatu swoje kruche papierowe serca marzyliśmy o ich locie nie zawsze jednak udawało się nam ściągnąć latawce na ziemię zrywały się i odprowadzane naszymi rozpaczliwymi okrzykami leciały w krainę gdzie zawsze gdzie na pewno - dopiero potem gdy sami próbowaliśmy unosić się nad życiem jak nasze bibułkowe ptaki nad nami zrozumieliśmy dlaczego twarze dorosłych ludzi tak bardzo podobne są do podartych połamanych drachli wiszących na drutach dopiero potem znaleźliśmy nasze dawne listy na wysypiskach śmieci za miastem 11 * * * otaczały nas czteropiętrowe bloki ciężkie jak pociągowe konie nie mające siły podnieść się po upadku w naszych oczach odbijały się dziesiątki okien i siedzący w nich spoglądający na nas od niechcenia ludzie nad ich głowami skrzypiały jeszcze rozpędzone koła wielkiego wozu wiozącego gęstą jak beton przelewającą się na wszystkie strony śmierć czasem z tego podskakującego na wybojach czasu pojazdu naszych spojrzeń wyciekało kilka kropel i kapało na nasze pochylone pokornie jak po przyjęciu pierwszej komunii głowy zastygaliśmy w połowie krzyku niezdolni nawet podnieść kamień i rzucić nim w odlatującego w dal ptaka tamtych dni 12 * * * macte animo generose puer sic itur ad astra* mój kolega tnie sobie ręce żyletką i śmiejąc się do mnie mówi patrz jakie git sznyty pytam dlaczego to robi odpowiada że daje mu to poczucie własnej wobec siebie równości że może dzięki temu przekonać się że nie boi się bólu i widoku krwi mówię że kiedyś chłopcy w naszym wieku nacinali kolby karabinów znacząc w ten sposób każdego zabitego niemca odpowiada że jak dalej będę tak pierdolił to dostanę w mordę __________ * Rośnij w dzielność szlachetny chłopcze Tak się idzie do gwiazd Horacy 13 * * * wasi ojcowie przeżyli wojnę i lata pięćdziesiąte kazali mówić pacierz i wypominali wam młodość bili was często i z czułością przecież robili wszystko dla waszego dobra a wy nie chciane dzieci chodzicie codziennie na piwo w owczarniach obsługiwani jesteście poza kolejnością wasze dłonie przywykły do rękojeści kufla rozdrapujecie w sobie rany zapadacie się w ciała waszych dziewczyn i pewni siebie sięgając do kieszeni czasu patrzycie z nienawiścią na milicjantów ormowców i na takich jak ja - zawsze gotowi pójść w ból 14 ostatni list romka jaskiera (za pozwoleniem jego rodziców) kochana mamo i ty tato wybaczcie mi to co robię ale nie mam już więcej siły męczyć się z sobą to wszystko jest takie dziwne - dzień podobny do dnia jak dwie krople wody - chciałbym wrócić do tych lat kiedy razem jeździliśmy do babci gdy kąpaliśmy się w stawie i łowiliśmy ryby ale wszystko to pozostało gdzieś daleko jakby za matową szybą czuję się nikomu niepotrzebny - nie myślcie że chodzi tu tylko o halinkę - nie potrafię dokładniej tego wytłumaczyć i wiem że byłoby tak zawsze mój pokój dajcie andrzejowi uściskajcie go mocno ode mnie i dajcie mu też moje dżinsy koszule o motorower żegnam was to już ostatnie moje słowa p.s. proszę kochajcie się wszyscy 15 * * * mieszka w moim bloku stara matka czasem myślę że jest madonną naszej ulicy szczególnie gdy wraca szurając granatowymi tenisówkami o chodnik albo gdy biegną za nią szczeniaki i śmieją się z niej czasem myślę że jest wykutą z kamienia stojącą nad nami bożą męką - kiedyś zięć zabił deskami wejście do jej małego pokoiku krzyczał - już dawno powinnaś zdechnąć ty stara cholero a ona dalej chodzi dwa razy dziennie do śmietników pomiędzy wieżowcami może już zapomniała o swej boskości może zapomniała że miała dzieci że była młoda wystarczy jej że od czasu do czasu znajdzie kolorową gazetę przeczyta że gdzieś tam jest wyspa na której żyją ludzie tańczący przy ogniskach że kobiety wpinają tam sobie włosy we włosy kwiaty - ona też gdy nikt jej nie widział wsadziła w swoje siwe resztki loków plastykową czerwoną różę i cieszyła się że wciąż jest taka ładna że wciąż jest podobna do świętej panienki z obrazka i do dziewczyny z opakowania po kakao 16 dżinsy żal mi tych starych dżinsów w których chodziłem w zeszłym roku - łata na łacie i zatarty napis rifle - gdybym mógł ocalić je przed losem psa gnijącego pod płotem żal mi tych starych dżinsów w których grałem w nogę - wyprute kieszenie i postrzępione nogawki - gdybym mógł założyć je jeszcze raz i czuć się jak rycerz w zdobytej na wrogu zbroi żal mi tych starych dżinsów które wkręcały się w zębatki roweru - naderwane mankiety wytarty żółty guzik - gdybym mógł przywrócić im ich dawną barwę i wytrzymałość na trudy żal mi tych starych dżinsów w które wsiąkała moja krew i pot - oderwane szlufki i zacinający się zamek - gdybym mógł ocalić je przed losem psa gnijącego pod płotem 17 * * * nienawidził mnie tak jak nienawidzi się indora wykrzykującego w autobusie swoje zaklęcie patrzył na mnie tak jak wilk spogląda na kulejącą sarnę byliśmy w równym wieku ale on czuł się starszy bogatszy teraz wiem że czuł iż prędzej posmakuje śmierci - gdy wracałem do domu stal przed moja klatką uśmiechał się tak jak kain uśmiechał się na widok abla i dawał mi w mordę teraz wiem że to za to że nie poszedłem na jego pogrzeb nie chciałem oglądać tego triumfu teraz wiem że to za te białą gladiolę rzuconą z pogardą na jego grób - pamiętam jakby to było wczoraj - stoisz przede mną trzymasz mnie za koszulę i mówisz ja wiem ty kiedyś do mnie wystartujesz i nie uśmiechaj się tak głupio bo ci strzelę w kły - nienawidziłem go tak jak nienawidzi się indora wykrzykującego w autobusie swoje zaklęcie patrzyłem na niego jak kulejąca sarna patrzy na idącego jej śladem wilka i odwracam głowę za siebie do dzisiaj 18 z kropką pod okiem od czasu kiedy cię wsadzili tkamy pomiędzy nami pajęczynę bólu ja wiem że już dawno mi wybaczyłeś może nawet uwierzyłeś w moje słowa i przestałeś tak desperacko trzymać się swoich myśli chłopcy na podwórku już o tobie zapomnieli nie musisz się bać że jak wrócisz zatłuką cię od tego czasu sami narobili tyle świństw że tylko po pijanemu mają odwagę rozmawiać ze sobą miesiąc temu umarła babcia nowakowa pamiętasz jak razem rzucaliśmy w nią kamieniami - mówiłeś że jest głupia jak twój pies a ja w kościele spowiadałem się z naszych grzechów i słuchałem z lękiem kazań księdza jasińskiego hanka rok temu wyszła za tego świra jodlesia ale to nie była dziewczyna dla ciebie zanim urodziła dziecko (chłopak jest podobny do ciebie) plotkarki nic do niej nie miały ale teraz jest śliną spod serca na ich językach kiedyś pytała mnie o twój adres ale powiedziałem że nie znam – teraz wiem na pewno że to była prawda twoi starzy ciągle piję twoje zdrowie - kiedy idę czasem wyprowadzić na dwór twego nero słyszę jak przy brzęku kieliszków chwalą cię za to co zrobiłeś twoja matka mówi że jak wrócisz pójdziesz do pracy i wybudujesz im dom od czasu kiedy cię wsadzili tkamy pomiędzy nami pajęczynę nienawiści ja wiem że nigdy mi nie wybaczysz nigdy nie uwierzysz w moje słowa - wiem że nigdy nie zdradzisz swoich myśli 19 * * * w imię chrystusa który za nic miał swoje rany cieli ręce żyletkami wyrywali zębami skórę miedzy nacięciami w imię mnicha buddyjskiego którego widzieli w telewizji jak oblał się benzyną i podpalił petowali papierosy na środku otwartych dłoni w imię hendrixa którego słuchali w piwnicach zamiast iść do kościoła jak kazała im matka gadali o śmierć w imię tego że nie wiedzieli w imię czego w imię tych którzy przed nimi i po nich odbierali sobie nie dawali nikomu 20 tereska gdy cię odcięli miałeś w kieszeni dwie dychy pęk kluczy z breloczkiem w kształcie serca dopiero co otwartą paczkę sportów i zgniecione pudełko zapałek twoi bracia nie wiedzieli od czego były te klucze twoi bracia nigdy u ciebie nie widzieli plastykowego czerwonego serduszka tylko ta kurewka tereska z którą zamykałeś się w piwnicy uśmiechała się głupio kiedy ją o to pytaliśmy czasem gdy chodziliśmy z nią za blok albo do lasu gdy któryś z nas miał dzień i potrafił rozpalić w niej ogień mówiła - on nie mógł dopasować żadnego z tych kluczy do drzwi mojego serca ale i tak go kochałem - biedna tereska - nikt nie słuchał jej kiedy mówiła prawdę nikt nie słuchał jej gdy kłamała biedna tereska 21 * * * kiedy chodziliśmy do podstawówki dwa razy do roku wuefista kazał nam biegać w koło cmentarza obok szkoły pamiętam jak cieszyliśmy się z dobrych czasów jak jeszcze szybko oddychający kpiliśmy z maruderów - dzisiaj na cmentarzu tym leży kilku z tych którzy kiedyś wokół niego biegali i nie wiem naprawdę kogo teraz mam uznać za outsidera 22 z mojego bloku parter: syn bije matkę sprowadza dziwki I piętro: syn studiuje kocha dziewczynę z innego osiedla II piętro: syn się powiesił III piętro: syn wrócił z wojska przedtem nie pił IV piętro: syn się jeszcze nie urodził 23 * * * byliśmy wtedy twardzi jak teliga wytrzymali jak nurmi podobni skałom w tatrach byliśmy wtedy hardzi jak angela davis gotowi bić się z każdym kto próbuje nas nabrać - dzisiaj przygnieceni przez małe śliskie świństewka zaciskamy tylko gniewnie pięści słysząc jak dylan śpiewa że czas...czas wszystko zmienia 24 sekret pamiętasz marku - schowaliśmy w ziemi pestkę od moreli i obiecaliśmy sobie że nikomu o tym nie powiemy - szkoda że nie możesz widzieć drzewa które wyrosło z naszej tajemnicy - szkoda że nie możesz posmakować jej owoców szkoda że nie możesz posmakować jej cierpkich owoców 25 * * * gazety płoną już w naszych dłoniach nie doczytamy do końca swych myśli na naszych szyjach jak na strunach skrzypiec czas bezlitośnie rzępoli smyczkami lin urządziliśmy egzekucję własnych cieni i teraz nadzy stoimy w obliczu boga którego nie potrafimy nazwać po imieniu 26 * * * mój kumpel zachorował siedzi na ławce przed blokiem i jak emeryt czeka na listonosza żali się że nie wystarcza mu renta ale ma nadzieję że później będzie dostawał więcej forsy mój kumpel zachorował nienawidzi mnie za to że kiedy podaje mi dłoń staram się uścisnąć ja jak najdelikatniej 27 * * * chłopcy nie pijcie już więcej wina zbijcie wystające zza waszych kurtek butelki gdzież nasze dawne zabawy miejsca gdzie wracaliśmy codziennie odbyć nową krucjatę w obronie naszych jakże doskonale wymyślonych praw chłopcy nie stójcie już pod kioskiem zostawcie nie dokończone piwa gdzież się podziały te boje z sąsiednią ulicą gdy kamienne pociski świstały nad głowami chłopcy nie wierzcie tym kobietom które łażą za wami jak psy gdzież jest wasza dawna niechęć do bab - wracajcie czekam na was w krainie naszych przebrzmiałych słów wracajcie nie potrafię dłużej patrzeć jak zataczając się przychodzicie do domów 28 * * * poszedłem w nocy na boisko naszych walk stanąłem na środku pomiędzy bramkami spojrzałem w górę - nie mogłem znaleźć wielkiej niedźwiedzicy ale to nie było ważne bo czułem że jest nade mną - nie było we mnie smutku ani bólu - nie myślałem o kobiecie która nacina codziennie korę mojego serca - nie słyszałem w sobie łkania umarłych kolegów nie słyszałem w sobie łkania straconego czasu wiedziałem że jestem jedną z otwartych ran dalekich przestrzeni 29 * * * andrzejowi wajdzie kiedyś staniemy struchlali jakby bomba wybuchła podobni ślepcom z obrazu brueghela szukać będziemy przystani słów kiedyś wyrwani ze snu skoczymy przez okno otwarte a zanim spadniemy na ziemię jeszcze zdążymy raz usnąć jeszcze zdążymy się zbudzić kiedyś jak zbyszek okularnik nagle gdzieś zwiewać zaczniemy a czas nasz fałszywy przyjaciel serię z diamentów wpakuje nam w plecy i upadniemy twarzą w popiół 1979 30 pokolenie dzisiaj rano drzewa wydawały mi się stojącymi przy drodze matkami w czerni stały skulone drżące z zimna jakby czekały na synów co poszli na wojnę nad nimi wschodziło słońce przypominające krew wylewającą się z rany i może mi się zdawało a może śniłem jeszcze nad domami szybował z karabinem w dłoni i z opaską biało-czerwoną na rękawie krzysztof kamil przysiadł przed budką z piwem gdzie zaprawieni w bojach pewniacy ściągali zewsząd by dalej toczyć wczoraj rozpoczętą batalię z butelką kapslem i kuflem gdzie batalię o nowe rany przybyli oficerowie spod znaku żyletki krzysztof kamil się dziwił pytał czy to za was lecz nie słyszeli go żołnierze walką zażartą zajęci słonce już stało wysoko gdy jednemu z gitowców co zbierają się tu codziennie wydawało się że widzi ogromna zjawę nad światem wiszącą chwycił butelkę i z szerokim zamachem rzucił w nią a wracając do kumpli złych że piwo marnuje odwrócił się do widziadła i krzyknął: CZEGÓŻ TY JESZCZE!? 31 topole te cztery topole przy płocie cmentarza są coraz wyższe naginane przez wiatr łopoczą błękitną flaga nieba przetrwały nawet waszą śmierć chłopcy trzy palce na sercu że nie kłamię 32 * * * byliśmy razem - śmiejąc się nie wiedzieliśmy że czas rozdziera fotografie naszych snów - byliśmy razem odrzucający do tyłu włosy z czół pewni siebie pewnością krzepnącą powoli w naszych ciałach tak jak śmierć krzepnie w kadłubie odpływającego w wieczność trupa potem wielu z nas odeszło - wiatr przestał rozwiewać płowe czupryny - wszystkich jeszcze pamiętam - powoli z wikliny naszych codziennych walk zaczynam wyplatać kosz zdolny nieść owoce legendy andrzej - trochę zarozumiały zawsze gotowy bić się z każdym kto spróbowałby ominąć go wzrokiem wojtek - niedopowiedziany do końca pewny swoich myśli niczym saper swoich dłoni leszek - sączący piwo nienawiści – kochający tylko te chwile w życiu kiedy udało mu się uciec od siebie wanda - marylin monroe naszego osiedla odbijająca się jak piłeczka pingpongowa od stołów pożądliwych spojrzeń dorastających braci casanowy wszystkich jeszcze pamiętam ale przechodząc obok ich grobów odwracam głowę w przeciwną stronę 33 * * * których nie ma już przy mnie których nigdy nie było których noszę w sobie jak bombę z opóźnionym zapłonem których przeklinam których nienawidzę - tak jak kocha się życie od których uciekam których ciągle gonię których okłamuję którzy mnie zdradzili i wyśmiali którzy bili mnie po twarzy których prosiłem o łaskę jak o kawałek chleba którymi wybrukowano drogę po której idę którzy mnie deptali którzy mówili - życie jest jak film w którym gramy główne role którzy zapominali o czasie o których czas się upomniał którzy jak pęknięte piłki do gry w nogę którzy strzelali przepiękne bramki którzy kradli zakazane jabłka miłości których dziewczyny kusiły którym wiatr tatuował na twarzach swe imię którym piach podwórka pozostał we włosach którzy tylko bawili się w wojnę którzy strzelali do siebie z drewnianych karabinów których nie ma już przy mnie których nigdy nie było 34 * * * patrząc jak czas drwi sobie z naszych dawnych planów jak drzewa i domy nabierają doskonalszych treści jak miejsca naszych zwycięstw zacierają po nas wstydliwe ślady jak rośnie osiedle i ból w sercach waszych matek niosę w sobie wasz chybiony bunt 35 II. Widziałem na własne oczy: skalna jaskółka zrobiła gniazdo w jamie na wysokiej glinianej skarpie niedaleko brodu Millera. Ale gdy tylko wykluły się młode, podpełzł do gniazda wąż pożreć pisklęta. Wtedy matka jaskółka, trzepocząc skrzydełkami i przeraźliwie krzycząc, walczyła z wężem, oślepiała go uderzeniami skrzydeł, aż skręcając się i wyprężając łeb spadł ze skarpy do Spoon i utonął. Ledwie godzina minęła i dzierzba wbiła matkę jaskółkę na cierń Edgar Lee Masters, Spoon River Antology 36 * * * obok naszego osiedla były dwa cmentarze - pierwszy jaskierko nazywał polem umierającej kraski kiedyś znalazł tam ptaka ze złamanymi skrzydłami - dwa dni później kraska jeszcze żyła obeszły ją ruchliwe czerwone mrówki - dwa dni później - kiedy zajrzał w otwarte oczy ptaka dostrzegł w nich ostatni błysk życia - po tygodniu w tym samym miejscu leżały tylko suche białe kości i lśniące w słońcu błękitne pióra - pozbierał z ziemi szczątki powietrznego włóczęgi wrzucił do przygotowanego dla człowieka dołu dwa dni później płakał na jego pogrzebie 37 * * * obok naszego osiedla były dwa cmentarze - drugi jaskierko nazywał polem usychającej brzozy - przychodził tam przystawał przed trafionym przez piorun drzewem i nacinał na jego korze znak przegranego dnia - przystawał przed trafionym przez piorun drzewem i zrywał liść więdnącego marzenia - przystawał przed trafionym przez piorun drzewem i odłamywał gałązkę rosnącego w nim bólu - kiedy kora brzozy zaczęła pękać wiedział że jego dni są policzone 38 * * * jaskierko oderwał od marmurowego krzyża grobu pięknej dziewczyny żelaznego jezusa zasadził go w ziemi i co dzień podlewał wodą - gdy mój chrystus wyrośnie tak wielki jak ten na betonowym krzyżu - na środku cmentarza był krucyfiks który jaskierko nazywał krzyżem dobrego jezusa - będziesz mogła z nim rozmawiać o ptakach przysiadających na jego ramionach o amarantowoliliowej melodii kwitnących bzów o bólu zachodzącego i wschodzącego słońca - będziesz wtedy szczęśliwa jak wrastająca w niebo czarna topola będziesz wtedy szczęśliwa jak topola kreśląca wierzchołkiem na niebie znak krzyża 39 * * * w koronie cierniowej dobrego jezusa uwiły sobie gniazdo synogarlice - wiedział o tym tylko jaskierko i chował na dnie swojej duszy jak tajemnicę eucharystii jak wielką tajemnicę istnienia i wiary 40 * * * otworzyły mnie noce wiszące na pętli bezsenności - łzy dławione pod źrenicą dnia otworzyły mnie kroki stawiane niepewnie na ostrzu żyletki - chłodne usta miłości otworzyły mnie delikatne muśnięcia skrzydeł śmierci - pękające na wodzie losu koła przyjaźni otworzyły mnie; tak jak brzytwa otwiera nabrzmiałe spirale żył 41 * * * środkiem pola umierającej kraski biegły po obu stronach drogi wysokie jak wieże kościelne topole to aleja czterdziestu ośmiu drzew - mówił jaskierko kiedy szedł środkiem zielonego parowu zdawało mu się że ma zamiast rąk wielkie szumiące skrzydła że jest kruchym jak liść odwłokiem motyla lecącego w naddal - topole chwiały się lekko tańcząc swój zahaczający o chmury taniec brzucha - aleją czterdziestu ośmiu drzew na ramionach krewnych i przyjaciół odpływały w wieczność ciała tych którzy już na zawsze połączyli się z nadrzeczywistością - aleją czterdziestu ośmiu drzew szedł jaskierko zanim jak paź królowej odleciał na łąki bezczasu i bezwymiaru 42 * * * na grobie romka najbardziej bolał błyszczący niklowany chrystus - wsadziłem pod rozpięte na krzyżu ramiona fioletowe irysy i zakryły ręce i malutkie jak żądło osy imitacje gwoździ i wydawało się że mesjasz uśmiecha się a z jego boków tryskają gejzery barw gdyby nie korona cierniowa i odsłonięte przebite stopy wydawać by się mogło że na twarzy jezusa nigdy nie gościło cierpienie 43 panta rhei z kranu na polu usychającej brzozy kropla po kropli wycieka woda patrzy w dal zły jezus czym jest dla jego kamiennego ciała regularność pór roku regularność wnikania w kamień sekund minut godzin czy zapatrzył się w głębie rzeki płynącej pod powłoką rzeczywistości czy jego wzrok zatrzymał się tam gdzie rzeka niknie w naddali 44 * * * rzeczywistość jest hologramem na ekranie wyobraźni - w każdej cząstce dnia i nocy w każdym genie i przestrzeni zapisane są narodziny życie i śmierć każdego liścia lipy brzozy każdego pająka ćmy rzeczywistość jest hologramem na ekranie wyobraźni - każdy marmurowy krzyż i przytwierdzony do niego cień chrystusa mówią o tym że na środku cmentarzy są maszty złego i dobrego jezusa cierpienie każdego skrawka metalu wpisane jest w cierpienie rzeźb zawieszonych kilka metrów nad ziemią 45 * * * kołyszące się na falach wiatru maszty najwyższych topól różowoliliowa mgła i czarne punkty ptaków i promienie słońca prześwietlające skrzydła osy i zgrzyt łopat grabarzy i nadpalony próg horyzontu i drżące lekko sztandary naddali i baldachimy cynowych chmur i grób gimnazjalisty z trzydziestego siódmego roku na krzyżu którego wyryto napis - MIŁOŚC NIGDY NIE USTAJE - i łopoczące w nas flagi nadrealności i okalające wyspy cmentarzy karawele drzew morwowych i to że jaskierko najwyżej ze wszystkich wspinał się na ich reje i posąg anioła z białego marmuru na grobie trzymiesięcznego dziecka i niesione w dal chorągwie bezczasu i kołyszące się na falach wiatru maszty najwyższych topól i różowoliliowa mgła i czarne punkty ptaków 46 * * * kim jestem - stojący pośrodku cmentarza wpatrzony w kamienną twarz rzeźby wyobrażającej boga - kim jesteś - wiszący na betonowym krzyżu wpatrzony w twarz stojącego pod tobą człowieka - czym jest przestrzeń między nami? 47 * * * w czerwcu po zachodzie słońca jaśniała nad cmentarzami otwarta rana dnia - w oczach jaskierki w oczach ptaków i w uszach nietoperzy konstruowały się - heroiczne w perspektywie poszarpanej tkaniny nieba - głuchoczarne kikuty topól pamięć jaskierki pamięć ptaków i pamięć słojów drzew jak projektor filmowy wyświetlają wciąż w przestrzeń strzępy dawno minionych zdarzeń: - marek spada z drzewa razem z odłamaną gałęzią - ciulwa tnie sznytę po sznycie na przedramieniu - kwiatkoś wącha klej w lesie - kostuch i żagiel podłączają do prądu mokrą owiniętą drutem kawkę - dziewczyny jedna po drugiej tracą swój skarb - nowak płacze pobity przez skowronka - jaskierko patrzy na niezabliźnioną ranę dnia - choć ma dopiero siedemnaście lat patrzy w dal jak w przeszłość on jeden dostrzega prześwit nad krajem naszych zgubionych walk on jeden widzi że ptaki wracają stamtąd z postrzępionymi skrzydłami 48 * * * jaskierko jest teraz kamieniem - zimą walczy o twardość z siłą lodu - zamknięty w więzieniu bezruchu wspomina swe życie w ludzkim ciele wiosną jak wszystkie kamienie budzi się z odrętwienia i zaczyna nasłuchiwać głosów ptaków szelestu owadów szeptu deszczu i wiatru latem jego młodszy brat rzuca nim w dal i jaskierko jest wtedy szczęśliwy bo szczęście kamienia to świst jaki wydaje lecąc w powietrzu jesienią płacze nie mogąc się pogodzić ze śmiercią liści i motyli 49 * * * gdy byłem mniejszy niż brat kwiatkosia często bili mnie starsi chłopcy - miałem wtedy zawsze w kieszeni kawałek stłuczonej różowej butelki po perfumach - kiedy uderzył mnie ktoś silniejszy albo gdy nikt nie chciał się ze mną bawić - szedłem w krzaki za blokiem kładłem się na trawie i przez różowe szkiełko - patrzyłem na korwety chmur pływające po wzbudzonym morzu nieba - wtedy łatwiej było znieść palącą zgagę dziecinnego bólu wtedy łatwiej było znieść tę zgagę 50 z descartes’a pole usychającej brzozy ranił cień kamiennego krzyża rozpięte na nim ciało jaskierko nazywał złym chrystusem - przystawał pośrodku ramion narysowanych na ziemi przez słońce i długo patrzył w górę - w jego oczach - łagodna twarz w koronie z drutu kolczastego - powoli zmieniała się w chytrze uśmiechniętą maskę szatana przez jego ciało przechodził dreszcz nagły i bolesny jak impuls elektryczny gdyby jaskierko żył trochę dłużej może przeczytałby w książce francuskiego filozofa że twarz jezusa ludzie ukształtowali na obraz i podobieństwo samych siebie 51 * * * w naddal przechodzi się przez ostrze horyzontu gdy opada kurtyna dnia kiedy ostatnia wrona wraca do gniazda wystarczy tylko spojrzeć na granatowe lądy chmur - rozmazane zatoki cumulusów wyspy liliowozłotej mgły i stojące w zagłębieniach ziemi kałuże krzepnącej krwi wystarczy tylko spojrzeć w gorące miedziane lustra rzek spływające w bliznę widnokresu 52 ornitologia osiedlowego głupka nad pola martwych głazów nad popieliska bolesnych snów zalatywały z pobliskiego lasu najdziwniejsze ptaki zielonosiwe dzięcioły wyrywały ze spróchniałych krzyży zardzewiałe gwoździe korników kraski i wilgi piły chciwie słodki i lepki jak krew sok morwy grubodzioby dziwonie i makolągwy pozostawiały pieczecie ekskrementów na rzeźbach bóstwa żelaznych piszczelach płotu i kłódkach przy drzwiach kostnicy pinuś widział nawet wysoko na niebie nadciągające z południa ogromne stada flamingów ławice rajskich ptaków i chmury sępów nocą wśród gałęzi i krzyży odzywała się pójdźka i lelek pinuś mówił że to głosy umarłych i uciekał przed wędrującym po ziemi cieniem krzyża lecącej sowy wracał na pola zapomnianych imion na rumowiska lśniących skorup dopiero gdy nieznany bóg nakręcał na nowy dzień swój stary wysłużony zegar z kukułką 53 * * * widziałem synogarlicę sfruwającą z gałęzi jarzębiny przypominała schodzącego z nieba ducha świętego wtedy pierwszy raz przeraziła mnie ostrość z jaką odsłania się nam nadrzeczywistość wtedy pierwszy raz spojrzałem w przepaść naddali szczęśliwy jak jan chrzciciel w obliczu jezusa szczęśliwy jak ślepiec któremu jezus położył błoto ze śliny i piachu na oczy 54 * * * aleja czterdziestu ośmiu drzew odprowadzała do starszej niż najstarsze groby kostnicy jaskierko nazywał ją stacyjką ostatniej podróży chodząc przez pole umierającej kraski do zawodówki zaglądał przez zakurzone okna do środka - czasem widział grabarzy grających na wiekach trumien w karty o złotą obrączkę trupa - czasem widział chorągwie cmentarne drżące lekko w oddechu śmierci - czasem widział kolegę z czerwoną pręgą na szyi leżącego w gotowym do drogi wagoniku - czasem widział swoje odbicie w czarnej jak chitynowy pancerz chrząszcza szybie - czasem uciekał stamtąd jak spłoszona sójka czasem skradał się tam jak kot polujący na myszy myśląc że przemyka pod okna stacyjki nie zauważony przez boga i śmierć nie wiedział że w ich grze o jego życie śmierć wyłożyła z rękawa na stół cztery asy 55 * * * w lipcu nad cmentarzami świstały w powietrzu jerzyki jaskierko oparty o płot pola umierającej kraski patrzył w górę - jakie wszystko jest dziwne jakie kruche i jakie niezrozumiałe - jakie wszystko jest nietrwałe i straszne przed chwilą padał deszcz - jerzyki przyglądają się swoim odbiciom w chłodnych lustrach kałuż przed chwilą niebo rozjaśniały flesze błyskawic - jerzyki żeglują po błękitnym oceanie wokół boi kościelnych wież przed chwilą liście uginały się pod strugami wody - jerzyki chwytają w locie malutkie sterowce owadów przed chwilą z tafli nieba ściekał na ziemię roztopiony ołów - jerzyki wykrzykują pochwałę dali - jakie wszystko jest dziwne jakie nietrwałe i jakie straszne z głową w chmurach z sercem bijącym jak serce ptaka goniącego chrabąszcza jaskierko powoli bezpowrotnie rozpływał się w cudownie wabiącej go nadrzeczywistości 56 * * * chciałbym tutaj być kiedy nie było tu jeszcze ani jednego grobu kiedy łagodnego pagórka pola koślawej brzozy nie pokrywały jeszcze wrzody śmierci chciałbym tutaj być kiedy nie było tu jeszcze wydętych wiatrem żagli topól i szerokich jak okręty flagowe konkwistadorów koron drzew kasztanowych chciałbym tutaj być kiedy nie było tu jeszcze marmurowych krzyży i rozwieszonych na nich kamiennych proporców bólu chciałbym tutaj być kiedy wszystko się zaczynało chciałbym tutaj być kiedy wszystko będzie się kończyło 57 * * * znaleźliśmy na polu usychającej brzozy chorego jerzyka szelota pobiegł do domu po gwoździe i młotek i przybiliśmy ptaka do krzyża i patrzeliśmy jak zdycha a razem z nami rozpięty na wysokim drzewcu patrzył pan nasz i odkupiciel jezus chrustus amen 58 wilga :widziałem złoty błysk wilgi migającej pomiędzy filarami topól słyszałem szept rzeczywistości krystalicznie czysty jak uderzenie srebrem o srebro i zdawało mi się że spłynęła na mnie łza szczęścia że spojrzała na mnie z czułością ukochana dziewczyna przez chwilę krótszą niż zmrużenie powiek czułem się jak kropla wody spadająca z rozhuśtanego wiatrem liścia 59 poletko zgasłych niemowląt piasek zroszony łzami matek i ojców osad bólu w źdźbłach wypalonej trawy jerzyki i jastrzębie omijają niebo zsuwające się łagodnie na podrażnione sutki ziemi tylko ślimaki kałużnice i ważki przeczesują nierealnie zielone czupryny mogił tutaj brzmi wciąż w powietrzu płacz słychać krzyk młodych kobiet i mężczyzn odbite w nieprzytomnych oczach rozmywają się kopczyki śmierci chwieją się widmowe drzewa ach wyrwać ten ziemi sponiewierany łachman szarpnąć całunem przestrzeni z rozpaczy żagwią biec biec dogonić czas prześcignąć śmierć i nigdy nie paść 60 * * * prof. józefowi bachórzowi już kończy się lato ostatnie szpaki odlatują w dal - pozostaną tylko wierne wrony wróble kawki już kończy się lato grabarze na polu usychającej brzozy palą kupy zwiędłych kwiatów suchych wieńców już kończy się lato zieleń łagodnie przechodzi w żółć i brąz uczy wszystko dookoła jak należy umierać już kończy się lato na głowę złego chrystusa spadają ciężkie nabrzmiałe sokami ziemi kasztany już kończy się lato przybyło grobów sroczych gniazd na najwyższych topolach przybyło drzewom słoi już kończy się lato pierwsze gawrony przylatują ze wschodu - wraz z nimi pozostaną wierne wrony wróble kawki 61 * * * jaskierko jest teraz ptakiem - zimą przylatuje pod okna swojego bloku w czarnym mundurze gawrona - jego matka rzuca mu przez okno odpadki wiosną jest pierwszą jaskółką kreślącą nad osiedlem i cmentarzami hiperbole szczęścia i smutku - proste życia i śmierci latem jest kukułką na najwyższej topoli wróżącą ludziom ile im jeszcze lat życia pozostało jesienią jest wróblem w głębinach zimna jesienią jest wróblem tęskniącym za kolorami ptaków które odleciały które umarły 62 * * * na polu umierającej kraski samobójców chowano bez księdza pod płotem - jaskierkę na zawsze wchłonęła materia piasku niedaleko miejsca gdzie kiedyś pokonał skowronka - pamiętam jak skowronek który uważany był za najsilniejszego na osiedlu przygwożdżony do ziemi krzyczał: jaskier - duszę się - puszczaj! jaskier - odwal się! a potem pamiętam jak uciekał a potem pamiętam jak z daleka omijał romka - kiedy przyglądam się w lśniącej płycie jego grobu wszystko przypomina mi się z wyrazistością kolorowego przeźrocza 63 * * * to grób dziewczyny która bardzo mi się podobała czerwone kwiaty i biały marmur - złote literki nazywające zwiędłe życie metalowa figurka z rozłożonymi ramionami pomiędzy którymi pająk rozwiesił swą sieć fotografia zatrzymująca przechodzących ludzi fotografia budząca współczucie i zdziwienie to grób dziewczyny której nie zdążyłem pokochać 64 * * * było nas trzech: ja ciulwa i trzaskawka szliśmy na pole umierającej kraski okradać...grobowce wchodząc do marmurowego bunkra nie mogliśmy odczytać zatartych gotyckich liter na kamieniach żelaznym prętem podważaliśmy ołowiane wieka trumien i zatykając nosy rękawem grzebaliśmy w czymś co kiedyś miało imię nazwisko w czymś co czuło kochało czemu nieobce było uczucie nienawiści i strachu trzaskawka znalazł złotą obrączkę - nie chciała zejść z zeschłego szczątka palca - oderwaliśmy więc go od dłoni i po wyjściu z grobu wyrzuciliśmy w krzaki tak jak nieraz wyrzucaliśmy wydartą z zeszytu kartkę z dwóją pod nie odrobionym zadaniem domowym 65 łysek obok pola usychającej brzozy miał swoją zbitą z desek budę śmieciarz łysek mówiono że wykopał podziemne korytarze pod cmentarzami że miał tam lustrzane komnaty mówiono że wyprawiał tam harce z trupami że tańczył całe noce po powrocie z codziennych obchodów osiedlowych śmietników - jaskierce opowiadał o tym stary grabarz garbus - który kopiąc grób wpadł do jednej z sal łyska i spędził tam pijaną noc - teraz jaskierko już wie ze garbus miał wyobraźnię bujną jak trawa na zaniedbanym grobie 66 * * * były w nas białe minarety smutku i fioletowe synagogi żalu tętniły w nas głosy dzwonów strachu o światła naszych oczu uderzały ćmy nocy na brzegach naszych warg osadzały się kryształki soli - tylko czasami zapominaliśmy o czasie i śmierci - zapominaliśmy że pod powłoką czarnego lustra są białe minarety smutku i fioletowe synagogi żalu 67 * * * czasem czuję się jakby ktoś we mnie biegł w dal z rozkrzyżowanymi do lotu ramionami czasem czuję się jak ślimak pnący się w górę po lśniącej figurce chrystusa czasem czuję się jakby przez serce przelatywały mi wilgi czasem czuje się mesjaszem czasem budzę się na scenie przebrany w mundur klowna czasem jestem sobą w każdej cząstce rzeczywistości czasem nie ma mnie w niej wcale czasem jestem owadem uciekającym przed nietoperzem czasem jestem nietoperzem chwytającym w locie owada czasem czuję się jakby we mnie ktoś biegł na skraj przepaści z rozkrzyżowanymi do lotu ramionami 68 * * * tam gdzie nie było jeszcze grobów zbieraliśmy kasztany i żołędzie tam jaskierko zgubił złoty krzyżyk który na cienkim łańcuszku zawsze nosił na szyi tam płakał bojąc się wrócić do domu tam przeczuwał karę jaka go za to spotka tam teraz leży pośrodku łąki krzyży tam spotykam jego matkę która idąc pomiędzy pomnikami rozgląda się jakby czegoś szukała 69 * * * widziałem jezusa schodzącego po tęczy na pole usychającej brzozy - wtedy zmienił się w szpaka i krążył nad domem cieni przysiadał na drzewach nigdy nie spadających kasztanów wzbijał się w górę i raz po raz opadał w dół widziałem jezusa schodzącego po tęczy na pole koślawej brzozy - wtedy zmienił się w dym sączący się z kupki cmentarnych śmieci oplatający topole i brzozy żelazne krzyże i kwiaty w wazonach widziałem jezusa schodzącego po tęczy na pole koślawej brzozy - wtedy był jak chlust liści spływających nieprzerwanym strumieniem po kamieniach nagrobków widziałem jezusa schodzącego po tęczy na pole usychającej brzozy - wtedy zmienił się w pająka krzyżaka tkającego koronkę śmierci - wtedy zmienił się w sierść trawy porastającą pierś grobu 70 * * * wiele jest jeszcze we mnie zła które jak skaza załamuje światło w krysztale mojej duszy które jak rana płonie bolesnym ogniem które jak skrzep przegradza światłowody żył które jak wylew prześwituje siną pręgę krwi przez skórę wiele jest jeszcze we mnie zła które jak skaza załamuje światło w krysztale mojej duszy 71 było nas dwunastu obok krzyża złego chrystusa rosło - targane wiatrem jak sztandar pogrzebowy - drzewo kasztanowe - chodziliśmy tam we wrześniu strącać grubymi kijami kasztany - było nas dwunastu - oto nasze imiona: na pierwszym miejscu szymek zwany ciulwa i brat jego andrzej; marek syn ormowca i brat jego wojtek; kostuch i trzaskawka; tomasz i jarek sygnet; wiesiek syn kierowcy i piotr - lesiu szelota i romek jaskier - ten który strącając kasztany niechcący rzucił kijem w twarz kamiennego chrystusa 72 * * * kawałku metalu w który zamknięto kształt rozpiętego na krzyżu jezusa czym byłeś nim przetopiono cię w lśniącą figurkę czy byłeś odłamkiem granatu rozdzierającym serce żołnierza czy byłeś monetą dzięki której ktoś zyskał wszystko czy byłeś światłem noża rozplątującym sznury żył czy byłeś moneta przez którą ktoś stracił wszystko kawałku metalu w który zamknięto kształt rozpiętego na krzyżu jezusa 73 zaduszki nadchodzi święto jaskierki - handlowaliśmy papierowymi chorągiewkami z napisem wieczny odpoczynek racz im dać panie kradliśmy w lesie jałowiec i sprzedawaliśmy przed bramą pola umierającej kraski nadchodzi święto jaskierki - ściągaliśmy z grobów dopiero co postawione lampiony chryzantem i za parę groszy oddawaliśmy przybywającym matkom boleściwym synom marnotrawnym ojcom wyrodnym nadchodzi święto jaskierki - chodziliśmy ścieżkami pola usychającej brzozy chłonąc zapach parafiny sycąc oczy barwą ognia ucząc się na pamięć biblii i kodeksu złodzieja nasza wina nasza wina bardzo wielka wina 74 zaduszki II przyszedł marek i jaras przyszedł sławek i trzaskawka i przyszedł gruby stanęli dookoła twojego grobu i wspominali ciebie niewiele udało się ocalić z twojego cienia ale każdy pamiętał o długu którego nie zdążyłeś spłacić zapalili świece na marmurowej ladzie przez chwilę oparci o nią jakby czekali aż barmanka postawi dwa musujące pianą kufle potem speszeni jak złodzieje schwytani za ręce jeden po drugim bez słowa odeszli 75 zaduszki III z okna dziesiątego pietra wieżowca patrzę na pole umierającej kraski pode mną liściasty dywan poprzetykany nitkami ognia - kiedy przymykam oczy wydaje mi się że widzę konstelacje gwiazd - tam na lewo gwiazda polarna kurhanu jaskierki dalej warkocz bereniki grobów kiezika leszka i andrzeja obok psy gończe grobu joanny powoli schodzę na parter podnoszę głowę - gwiazdozbiory świec odbijają się w czarnej tafli nieba 76 czas położyłem na dłoni ziarnko piasku położyłem na dłoni okruch kwarcu w którym zastygły tysiąclecia jakże czułem się słaby wobec ciężaru lat które miałem w ręku jakże czułem się niepotrzebny wobec trwałości kryształowej pestki historii - dlaczego boli mnie każda cząstka duszy - dlaczego boli mnie każdy krok na drodze trwania pytałem leżącego na dłoni pyłku - wtedy zwiał go wiatr wtedy zwiał go północny wiatr 77 * * * Dni przyszłości stoją przed nami jak rząd świec gorejących - złocistych, ciepłych, pełnych życia świec. Konstandinos Kawafis, Świece spod zburzonych ołtarzy lodu spod piany śniegu wznoszą się martwe łodygi świec ślady ognia świadectwa ciepła pieczecie winy dni i noce jak mgły jak dym jak para i tylko wpatrzona w dal kamienna twarz syna marii jak nit wokół którego kręcą się wskazówki zegara i tylko słyszalny w zakresach śmierci ostatni szelest życia ostatnie echo krzyku rodzącej 78 gawrony przyleciały gawrony raniąc ziemię kałużami chłodnych cieni nocą zbierają się na tajne konklawe w dzwonach drzew pola koślawej brzozy w dzień czekają przed blokami na rzucane z okien resztki obiadów nocą wiosłują pagajami skrzydeł w oceanach gawronich snów w dzień patrolują przestrzenie zimna przyleciały gawrony raniąc ziemię kałużami nie marznących cieni 79 * * * na grób przy domu zmarłych kapie z rynny woda w nocy chwyci mróz i zakuje w szarobłękitny sopel złotą figurkę jezusa ----- tuż przed świtem przez szklaną trumnę pana przepłynie sześć tysięcy gwiazd wołających głucho galaktyki 80 pinuś andrzejowi sikorskiemu pinuś to osiedlowy głupek który cały dzień wałęsa się po polu umierającej kraski pinuś rozmawia z marmurowymi aniołami i z fotografiami na nagrobkach pinuś niesie krzyż na czele pogrzebu przynosi z kostnicy liny do spuszczenia trumien pinuś grozi pięścią chrystusowi na wysokim krzyżu pinuś zapala świece w miejscu gdzie łysek zakopał swego psa pinuś wpina sobie w dziurkę od guzika zwiędłą czerwoną różę pinuś płoszy kawki przysiadające na drzewach zjada śnieg i kaszę z karmnika dla ptaków pinuś to osiedlowy głupek z którego śmieją się dzieci pinuś to głupek który chodzi pod rękę ze śmiercią 81 * * * w dzień toczyliśmy walki na polu koślawej brzozy a w nocy śniły się nam sceny z biblii w dzień umieraliśmy na krzyżu w nocy śniło się nam zmartwychwstanie w dzień byliśmy jak piłat i faryzeusze w nocy stawaliśmy się jezusem janem i pawłem w dzień żyliśmy naprawdę w nocy nie wiedzieliśmy - czy to sen w którym śnimy o życiu - czy to życie które zdaje się snem 82 pozostaną we mnie gile Jeżeli jednak sroczość nie istnieje To nie istnieje i moja natura Czesław Miłosz, Sroczość z ukrycia - jak judasz śledzący jezusa w ogrodzie getsemani - przyglądałem się puszystym kuleczkom gili czy możliwe jest piękno tak czyste? czy możliwe jest piękno tak doskonałe? czy prawdą jest zapach kwitnących akacji i ultramaryna nieba odbita w stawie czy prawdą jest biel śniegu i czerń nocy opalizująca gwiazdami? czy istnieje piękno - nawet jeśli jest pewność że istnieje zachwyt? jak judasz śledzący jezusa w ogrodzie getsemani przyglądałem się czerwono-białym kuleczkom gili czy uda mi się ocalić w sobie pewność że gile i zachwyt pozostaną we mnie na zawsze? że trwać będą w odległych obszarach magnetycznych jak pieczęć świadcząca o tym że byłem 83 próba pierwszy mróz oszronił drzewa czarne plamy gawronów krakaniem zwołują się od odlotu na lotniska snów za miastem pajęczyna zimna osłoniła białym woalem twarz złego chrystusa kryształki szronu zlepione w cieniutkie sznury - jak nitki wolframowe spajające druciki żarówki - połączyły nagie chrząstki gałęzi za chwilę naturę przebiegnie dreszcz chłodne szkielety ukwiałów trysną feerią barw poruszane w takt wiatru karuzele olch zadźwięczą galaktykami świateł za chwilę wielkie miasto snu umrze i odrodzi się w eksplozji bólu tępej jak lodowaty flesz fotograficznej lampy błyskowej 84 sen z grudnia (kartki wydarte z zeszytu jaskierki) chodziłem po lesie z piękną nagą dziewczyną pomiędzy sosnami snuła się mleczna mgła całowałem ja w usta i dotykałem ciepłych jak lisie futro piersi - stanęliśmy na skraju przepaści powiedziała: skocz ze mną i zmieniła się w locie w krucyfiks gawrona dostrzegłem poprzez łzy że połączyła się ze stadem ptaków ślizgających się po błękitnym lodowisku nieba przypominających czarne trimarany krajowców z wysp polinezji które widziałem na znaczkach pocztowych w klaserze szeloty - słyszałem w sobie dalekie brzmienie kościelnych chórów podobne do głosu setek łabędzi zrywających się do lotu z powierzchni wody przymknąłem oczy a kiedy je otworzyłem byłem osiedlowym głupkiem i niosłem na czele pogrzebu czarny dębowy krzyż i zdawało mi się że trzymam w rękach zmarzłego na kość gawrona i zdawało mi się że na moim krzyżu pręży się w bólu miękkie ciało nagiej kobiety - po zalanym czerwienią trakcie nieba pędziły od zachodu rydwany nocy i słychać było toczące się po torach światła osobowe pociągi odjeżdżające za horyzont - krzyż coraz bardziej parzył mi ręce upuściłem go kiedy zobaczyłem miedzy palcami krew - jaskrawa jak krew miesięczna mojej pierwszej dziewczyny spojrzałem za siebie koledzy z którymi wczoraj ćpałem i piłem patykiem pisane wino nieśli w otwartej trumnie żywego wspartego na przednich łapach wilczura - miałem kiedyś podobnego ale szczerzył kły nawet na mojego ojca i powiesiliśmy go razem w lesie na małej jodełce - chciałem spytać przyjaciół dokąd niosą psa ale wydałem z siebie tylko brunatne chrapliwe szczekanie które stopniowo przechodziło w bolesny skowyt chłopcy położyli na ziemi trumnę wyjęli spod kurtek obite igelitem drewniane pałki kastety z zespawanych nakrętek śrub sprężynowe noże i z krzykiem przypominającym pękanie kry rzucili się na mnie - nie mogłem uciekać nogi jakby przymarzły mi do ziemi bolały mnie tylko pierwsze ciosy potem już nic do mnie nie docierało moje myśli wzniosły się ponad bijących i trwały jak latawce zawieszone na szpulach szpagatu --- wtedy nagle przebiegło mi przed oczyma całe moje życie i poczułem ciepło gwałtowne i niewyobrażalne jak piersi dziewczyny z którą roztapiałem się we mgle gdzieś miedzy wilgotnymi kolumnami sosen gdzieś miedzy szumem skrzydeł gawronów i dzikich gołębi miedzy szklaną taflą nieba i rozpadliną ziemi 85 * * * w grafice czarnych drzew wiatr gra w gałęziach melodię zimy a ptaki to statki powietrzne mknące nad gejzerami olch a krzyże to drogowskazy zwrócone w stronę boga a światło to droga uciekająca za widnokrąg w grafice czarnych drzew wiatr gra w gałęziach błękitną pieśń solvejgi 86 * * * idę środkiem cmentarza - płachty bieli ranią oczy przez szarosiną mgłę przebłyskuje złoto słońca słychać krakanie gawronów i niespokojne okrzyki kawek idę środkiem cmentarza - śnieg miękko siada na włosach i na ramionach figurek jezusa zapatrzone w dal czarne ptaki siedzą na drewnianych krzyżach słychać skrzeczenie srok i niecierpliwy szelest oplatających topole pełzaczy idę środkiem cmentarza - kurtyna bieli zakrywa rysy na kamieniach zasłania fotografie umarłych siedzące na gałęziach synogarlice przypominają kupki brudnego śniegu słychać świergotanie wróbli i mazurków idę środkiem cmentarza - płachty bieli ranią oczy grabarze kilofami wżerają się w ziemię czarna furgonetka transportuje pachnącą pokostem trumnę słychać dźwięczny śpiew dzwońców i pogwizdywanie sikorek mówię: wszystko to kłamstwo - odwracam głowę od dobrego jezusa i widzę swoje ślady na śniegu które mówią prawdę 87 * * * ja nie jestem już z tego świata - przeczuwam już inny świat nie widzę już drzew i ptaków - wszędzie wokół siebie widzę rozpadliny naddali nie słyszę już wiatru w gałęziach - słyszę tylko w sobie dalekie wołanie nie czuję już ciepła - czuję na sobie czyjś skupiony wzrok ja nie jestem już z tego świata - silniejszy świat przyciąga mnie do siebie jak magnes opiłki żelaza - mocniej i mocniej 88 * * * jeszcze tylko jeden papieros smutku jeszcze tylko jeden kęs żalu jeszcze tylko jeden łyk bólu jeszcze tylko szczypta strachu jeszcze tylko jeden węzeł jeszcze tylko jedna pętla 89 zapiski znalezione na luźnych kartkach w szufladzie jaskierki i na okładkach jego zeszytów 1. Wczoraj z trzaskawką podpaliliśmy kota i wrzuciliśmy do kostnicy na polu usychającej brzozy. Oczy kota przypominały przygasłe niedopałki chorągiewek zaduszkowych. 2. Słyszałem dwie rozmawiające kobiety obok ubikacji cmentarnej. - To są ludzie, pani? To są ludzie, co tu przychodzą? - No, żeby ludzie tak robili, w takim świętym miejscu!? - To są glajdy, to tylko glajdy tak nasrają i zostawią! Tfu!!! 3. Marysia pytała mnie dzisiaj, co jest dla mnie pewne. Powiedziałem jej, pewne jest to, że tydzień ma siedem dni, tęcza ma siedem barw, gama ma siedem nut, głównych grzechów jest siedem. Roześmiała się. 4. Nigdy nie zapomnę małego ptaszka znalezionego w lesie, który chlusnął mi na rękę z dzióbka strumieniem krwi i zdechł. 5. ...spróbuj jeszcze raz! 6. : rok temu świat wydał mi się lśniącą bańką mydlaną. Troskliwie pielęgnowałem w sobie to wrażenie, kryłem się z nim. Pewnego dnia stwierdziłem, że w moim świecie nie ma ludzi, że żyję we wnętrzu kopuły lśniącej kolorami tęczy. 7. Widziałem, jak tętno rzeczywistości zamiera powoli w przegubie nocy. 8. : na zdjętej z grobu marmurowej płycie, na której grubymi literami wyryto napis: Każdy kto ufa i wie- 90 rzy we mnie, nie zazna śmierci na wieki (J.11.26) - stoi pojemnik ze śmieciami. 9. Śmierć jest okrutna, wrasta w nas tak jak korzenie drzewa wrastają w skałę, powoli ją rozsadzając. 10. Nie potrafię utrzymać się na powierzchni pragnienia. 11. Hamlet Jak długo może kto leżeć w ziemi, nim zgnije? Pierwszy Grabarz Jeżeli nie zgnił przed śmiercią (co się w tych czasach często zdarza, mamy bowiem ciała, które pod tym względem nie czekają, aż się je w ziemię włoży), to może przeleżeć jakie osiem albo dziewięć lat. (Hamlet, akt V, scena 1) 12. Czuję na sobie twój wzrok - twoja rana krwawi we mnie. 13. jak czerń spalonego drzewa 14. : chodziliśmy z kolegami na pole umierającej kraski zapraszaliśmy do grobowca żołnierza poległego w trzydziestym dziewiątym dziewczyny i tam na jego szczątkach ćpaliśmy pierwsze centy grzechu wypijaliśmy pierwsze pólitrówki strachu - całując drżące piersi poznawaliśmy świętą tajemnicę naszych ciał - wtedy też cięliśmy na rękach pierwsze sznyty żalu wtedy też petowaliśmy w kwiatach otwartych dłoni pierwsze niedopałki bólu 15. jak zapach krwi i krzyk przerażenia, jak ciało jezusa... 91 * * * jaskierko powiesił się na polu umierającej kraski gawrony i kawki wydziobały mu światło z oczu kiedy ostatni raz go widziałem jego źrenice zdawały się mówić: powiem ci jak się przechodzi w naddal pokażę ci miejsce w którym czas nie istnieje a twoja nienawiść staje się czystą jak źródlana woda miłością jaskierko powiesił się na polu umierającej kraski gawrony i kawki wydziobały mu światło z oczu 92 III. Wierzę, iż źdźbło trawy nie mniej znaczy niż rzemiosło gwiazd... Walt Whitman, Źdźbła trawy (przekł. Stefan Napierski) 93 I nie jesteś już legendą jaskierko papierowe okręty które puszczałeś z biegiem strumieni dni dawno zatonęły w zatokach srebrnych nocy a ptaki które próbowałeś zabić odbyły kilka wędrówek do delt nilu i eufratu na twoim grobie jaskierko wysiało się już wiele pokoleń trawy a za płotem cmentarza schyłek dwudziestego wieku światła reflektorów i nieprzerwanie płynąca rzeka żelaza rany drzew przez ciebie okaleczonych zabliźniły się i tylko biżuteria rosy pokrywa jak niegdyś poranne liście gawrony i kawki rozcinają ostrzem lotu błękitną skórę nieba w krwotokach ulewy płacze na nagrobku twoja fotografia krople deszczu zwilżają twoje kości wsiąkają w piasek który wyżarł ci oczy i wypełnił czaszkę krople deszczu niosą ci pozdrowienie z tej strony tęczy 94 II krzyż na twoim grobie jaskierko rzuca przed południem cień przypominający złamaną kotwicę tak bardzo podobni do nas płowowłosi władcy much ciemnoocy obrońcy świetlanych placów broni potykają się o jego błękitną poświatę czas nie jest już groźnym krzykiem ojca z odległej ikony okna czas nie jest już oszronionym brzękiem dzwonka na pierwsza lekcję i srebrna mgiełką pary z ust czas jaskierko to pajęczyna peknięć na płycie twego nagrobka i rytm więdnięcia kwiatów wkładanych do wazonu przez coraz bardziej pomarszczoną dłoń twojej matki czas jaskierko to już tylko złamana kotwica życia wyrzucona na brzeg dnia ty - smak kradzionego jabłka ja - grzech 95 III widzę cię jaskierko jak stoisz przede mną i patrzysz w oczy nad nami sączy się lekko ciepły zapach kwitnących lip milczymy a brzmią w nas kanony przestrzeni jerzyki i kawki zięby i paszkoty kibicują naszej prywatnej wojnie jeszcze sekunda błyśnie w twoich oczach lodowaty żar i rzucisz się w pogoń za moją rozpierzchłą krwią 96 IV wszystkie monety które zgubiłeś jaskierko zwierzęta które zabiłeś chłopcy których pobiłeś piwo które wypiłeś kamienie które wrzuciłeś do wody gałęzie które odłamałeś od drzew słowa modlitw które zapomniałeś dni które kopałeś kolanem w twarz noce które zadusiłeś w pośmiertnym procesie ognia i łez świadczą teraz przeciwko tobie ty - światła w ciemności ja - ciemne szczeliny dnia 97 V pamiętasz jaskierko co nam mówiła nasza podobna do brigitte bardott pani od polskiego ty miałeś być kosmonautą ja budowniczym zębol marszałkiem ale cyganka miała być wielką aktorką a dziunia która uczyła się jeszcze gorzej od ciebie kasjerką w hotelu - dzisiaj wszystko się sprawdziło jaskierko ja wznoszę akwedukty z kamieni słów zębol dowodzi armią dobrze wyszkolonych i bitnych żołnierzy z gwiazdą pod okiem i cieniem krat na twarzy ale cyganka gra przed swoim mężem ofelię i dulcyneę dziunia kasuje w najlepszych hotelach zielone banknoty z wizerunkiem jej ciała a ty jaskierko znasz cały wszechświat jak własną pełną czarnych dziur kieszeń 98 VI słyszałem jaskierko że jesteś teraz najsilniejszy na niebieskim podwórku i bóg wysyła cię raz po raz do walki w obronie swych wiecznych praw słyszałem jaskierko że szatan próbował przeciągnąć cię na swoja stronę ale ty pokonałeś go w boju na wypite kieliszki ale ty strzeliłeś mu w oko z procy ale ty nauczyłeś go czuć respekt przed zapachem kamienia i kija - bądź dzielny jaskierko wszyscy chłopcy na podwórku trzymają za ciebie kciuki ty - cień krzyża na ścieżce ja - dotyk i smak 99 VII próbuję przypomnieć sobie jakie miałeś oczy jaskierko - nie wiem czy pomiędzy twymi rzęsami lśniła zieleń młodych liści brzozy czy błękit nieba odbity w tafli glinianki w której kąpaliśmy się razem nie wiem czy twoje źrenice były brązowe jak łodygi bzu czy szare jak sierść zmierzchu - próbuję przypomnieć sobie jakie miałeś oczy jaskierko 100 VIII czy widziałeś kiedyś kwiaty ostu jaskierko kolczaste jak korona z cierni o zapachu ostrym jak smak wina krwi i łez o kolorze biskupim władcy wzgórz pól i rowów zerwane wstawione do wazonu nie więdną powoli dzień po dniu tracą barwę ich amarantowe rzęsy i brwi stają się przeźroczyste jak spojrzenie niewidomych oczu nieznanego boga jak spojrzenie owada ptaka dławiącej się tlenem ryby ty - kropla krwi ściekająca po ostrzu noża ja - ból 101 IX nie umiemy już kochać pełną piersią jaskierko nie mamy już dość siły by biec nie zwalniając kroku przed nami coraz bardziej rozmyte ostrza drogowskazów zapomnieliśmy słów dziecięcych modlitw zapomnieliśmy zaklęć które każdego ranka otwierały sezam szczęśliwego dnia 102 X dzisiaj czuję się źle jaskierko patrzę nieufnie na wskazówki zegarów słyszę puls w przegubach dłoni wyczuwam rozhuśtany rytm serca przymykam oczy i wracam myślami do przeszłości wtedy ty się pojawiasz i śmiejesz się przez łzy chcę do ciebie podejść ale nie mogę ruszyć się z miejsca wołam macham rękoma ale ty nie widzisz odchodzisz w lepką biel mgły ty - wzrok utkwiony w dal ja - mgła 103 XI gdybyś nagle wrócił na nasze podwórko jaskierko nie zostałbyś tam żadnego z nas nie poznałbyś żadnego kamienia wróbla kija - przeszłość odeszła uwięziona na zawsze w twoich gasnących oczach nie ma już tych którzy kiedyś wierzyli że zawsze będą nie ma już niczego prócz kilku szarych zamazanych fotografii prócz dwój w arkuszach ocen naszego ślepego boga 104 XII to już osiemdziesiąty piąty rok jaskierko powoli stulecie naszych walk zbliża się ku końcowi ty nawet nie zdajesz sobie sprawy jaki to szmat czasu na zawsze już pozostaniesz nastolatkiem z łezką śmierci w oku na zawsze pozostaniesz tragicznym kaskaderem lat siedemdziesiątych tragicznym kaskaderem lat siedemdziesiątych - to że tylko ja się nad tobą lituję to że trawa porasta twój grób to już inna brązowiejąca w ogniu karta eposu ty - siedem lat przepaścistej ciszy ja - krzyk 105 XIII czy pamiętasz jaskierko ten skradziony bogu lipcowy dzień - szliśmy razem przez las podrzucałeś w ręku czarny kamyczek przeleciał ptak i kamyk spadł nie mogłeś go znaleźć nigdy nie powiedziałem ci że wpadł do mojej kieszeni nigdy nie przyznałem się że odarłem cię z ciepła w które oprawiłeś czarne ślepię małego leśnego kamienia 106 XIV o jakże straszny był czas naszych dziecinnych snów jaskierko sto metrów oddaleni od siebie w w dwu różnych kryształowych blokach czasu śniliśmy nasze serca biły tym samym rytmem serce tego który pozostanie na stacji zdradzieckiego dnia serce tego który pojedzie parę dworców dalej ty - łza spajająca ukwiały rzęs ja - płacz 107 XV ty jaskierko w smaku wódki wina i piwa przeczuwałeś ostatni dreszcz ja czytałem gorzkie jak pył na naskórku kamienia wiersze słowackiego ty zdobywałeś wiedzę o człowieku bijąc niewinnych kopiąc bezbronnych ja szukałem ludzi w odbiciach drzew w lustrach wody ty z bólu i nienawiści plotłeś różowy bat miłości ja miłość poznałem całując chłodne ostrze żyletki 108 XVI powiedz dlaczego jaskierko twój cień chodzi za mną krok w krok przecież już dawno ci przebaczyłem przecież nigdy ci nie przebaczę nie pukaj do okien moich drżących snów nie szeptaj do uszu pogubionych słów przecież już dawno cię zapomniałem przecież nigdy cię nie zapomnę ty - sztorm ja - sól 109 XVII osiem lat temu jaskierko twój cień a zdaje się jakby to było wczoraj jakby przed chwilą przebrzmiały ostatnie akordy piasku spadające na trumnę - dni jak jerzyki odpływają za horyzont nietoperze nocy biją w twarz skrzydłami rozpadła się wspólnota którą scalała twa nienawiść i ciepło twoich ściskających dłonie dłoni apostołowie podwórka rozeszli się każdy w inną stronę została tylko mgiełka wspomnień i ślady stóp zastygłe w betonie 110 XVIII poprzez szklistość błękitu spieczonymi wargami wołam cię jaskierko dmę w ogromną wyrzuconą na brzeg oceanu życia muszlę przestrzeni gdzieś być musisz gdzieś przecież żyć muszą twoje myśli gdzieś zapisane zostały twoje słowa poprzez kruchość liści klonu szukam cię jaskierko poprzez szkło powiększające ptasiego pióra wypatruję cię jaskierko ktoś przecież musiał wywołać prześwietlone klisze naszych dni ktoś zachował wypalone skorupy godzin i minut oczyma pełnymi deszczu szukam cię jaskierko ustami spieczonymi od pocałunków wiatru wołam cię jaskierko ty - na rozdrożu czasu zgubiony dzień ja - sen 111 XIX czy wiesz już o tym jaskierko że odeszła ode mnie ta dziewczyna przy której uderzyłeś mnie w twarz - wtedy smak krwi zlizanej z wargi wydał mi się gorzki i cierpki jak niedojrzały owoc morwy - gdy odchodziła mówiła: w tobie jest coś co zatruwa źródło naszej miłości skąd mogła wiedzieć że z rany na wardze wciąż sączy się krew 112 XX wracam jaskierko do twoich fotografii uśmiech z obrazów rafaela delikatne rączki z portretów van dycka włosy miękkie jak mchy smutku wrzosy czułości wracam jaskierko do twoich fotografii uczeń pierwszej klasy w batystowej zbroi mundurka oczy lśniące jak rtęć tornister marzeń i zielony worek z papciami radości wracam jaskierko do twoich fotografii ośmioklasista smutno patrzący w obiektyw życia dżinsowa bluza przegranych dni gorzki owoc porażki w dłoni wracam jaskierko do twoich fotografii tylko nie otwieram nigdy albumu twojego życia na ostatniej stronie ty - mokra chorągiew nocy ja - jasny wiatr 113 XXI jeśli czegoś potrzebujesz jaskierko napisz atramentem wiatru na liściach topoli zawołaj głosem wilgi kawki jastrzębia rzuć w oczy paprochem dawno zapomnianych skarg prędzej czy później któryś z nas potknie się o cień twego listu prędzej czy później któryś z nas usłyszy płacz dochodzący z głębi kamienia 114 XXII uwolniłeś się od odpowiedzialności za ten świat jaskierko wybrałeś ścieżkę na której wcześniej przepadli inni przyjaciele ze wspólnej celi lat siedemdziesiątych uwolniłeś się od odpowiedzialności za ten świat jaskierko - odszedłeś z rękoma w kieszeniach pogwizdując ulubioną melodię śmierci ty - topola w akordach wiatru ja - liść 115 XXIII nad twoim grobem jaskierko rośnie drzewo - im głębiej ty zapadasz w niebyt tym ono jest wyższe im bardziej za mgłą widzę twoją twarz tym jego konary są grubsze im ciszej brzmią we mnie twoje słowa tym jego liście są zieleńsze - kiedy drzewo zacznie usychać będziesz mógł wracać jaskierko na skrzydłach legendy kiedy spadną ostatnie banknoty liści będziesz mógł spojrzeć w oczy każdemu dniu potem cykl znowu się powtórzy i znowu i znowu póki nie zamknie się szaleńcza czasza przestrzeni póki nie zwiędnie ostatni cień 116 XXIV o zmierzchu na twoim grobie jaskierko dopalają się ostatnie źdźbła trawy - dopiero o świcie krople rosy uciszą żar - by wzrosły od nowa zieleń i czerwień - by płynął wiecznie czasu znicz ty - źdźbło trawy ja - kropla 117 XXV przychodzą do mnie jaskierko cienie naszych dni pod ogromnym cyrkowym namiotem nieba byłeś najwspanialszym ekwilibrystą życia oswoiłeś bestię czasu i przestrzeni a twoje ciało w powietrznych lotach kreśliło wzory trwalsze niż e=mc2 sumy katów w trójkątach które rysowały na piasku twoje stopy nigdy nie były równe a w wodzie miejskiej glinianki dla twego ciała traciło sens twierdzenie archimedesa dlatego nauczycielki w szkole nie mogły cię zrozumieć dlatego jedna po drugiej wyznaczały ci rolę klowna pozostawionego na arenie pustego cyrku 118 XXVI stanąłeś mi na drodze jaskierko aby wypełniło się przeznaczenie słów które padły z ust. tego który jest bytem najdoskonalszym stanąłeś mi na drodze jaskierko aby obnażyć moją dumę i głupotę - zapalić w oczach błysk śmierci stanąłeś mi na drodze jaskierko aby dojrzały grzeszne jabłka dni a woal zła spowił uśmiech dziecka przesłoniłeś mi horyzont szczęścia jaskierko abym widział dokąd prowadzą drogi 119 IV. 120 * * * dzień dobry ćpuny z ulicy oczekiwań każdego dnia w waszych oczach umiera jedna z barw każdego dnia milknie w was jeden ton dzień dobry ćpuny z ulicy oczekiwań każdego dnia odchodzi jeden z was każdego dnia śmierć całuje waszą krew dzień dobry ćpuny z ulicy oczekiwań pozwólcie usiąść obok was na ławce gdzie więdnie czas jak mak 121 * * * coraz to inni chłopcy i dziewczęta przychodzą na plac - ze starych znajomych zostali już tylko gejzer pastor jola i candy - jeszcze tylko gejzer nie strząsa mojej ręki ze swego ramienia coraz to innym chłopcom i dziewczętom hera wykrzywia twarze w grymas jezusa krzyczącego na krzyżu coraz to inni zakładają maski judy z iszkariotu 122 pogrzeb gibbona rozpowiadał wszystkim że wyrwał się z ciągu - narkomani i punki patrzyli na niego jak na pomnik bohatera wielkiej wojny - kiedy przekręcił się powiedziano: dobrze że umarł był zaręczony jak gibbon kradł dwa razy tyle co inni miał zawsze szmal który zamieniał - abrakadabra - na heroinę ganję i hasz dobrze że spadł z gałęzi łatwiej będzie zdobyć pokarm dla żył 123 złoty strzał miał na wytartej kurtce z dżinsu napis: ćpuny i ćpunki wszystkich krajów łączcie się nie miał już nic prócz pompy drzazgi dziurawych trampek i bólu w stawach miał przed sobą jeszcze kilka chwil szczęścia - przed minutą wstrzyknął do żył rozgrzane złoto 124 * * * na placu wolności jest kościół wokół którego ćpuny i ćpunki pod rękę z pompą drzazgą i herą tańczą danse macabre uwięziony w kościele bóg rozkłada bezradnie ręce na krzyżu 125 baśka baśka dziewczyna rudego urodziła dziecko które nie widzi nie słyszy nie mówi baśka dziewczyna rudego kocha się z każdym kto płaci monetą hery i ganji baśka dziewczyna rudego naćpana nie widzi nie słyszy nie mówi cieszy się że dziecko jest do niej podobne 126 raj a w raju gdzie john lennon przechadza się z leonorą rigby zawadzając głową o obłoki a w raju gdzie mrs. robinson rozmawia z bogiem o dobroci czerwonych kwiatów a w raju gdzie czekają na nas ubrane w dżinsy anioły na pewno nie ma heroiny czuję to kiedy po omacku zagłębiam się w ognisty jar 127 * * * podobno przekręciło się czterech ćpunów słyszysz gejzer - już tylko ty i ja nosimy w chlebakach karabiny strzykawek gotowe oddać złoty strzał słyszysz gejzer - już tylko ty i ja potrafimy szybko i bezbłędnie nawiązywać łączność z bogiem podobno przekręciło się czterech ćpunów słyszysz gejzer - ta sama salwa słów nas pożegna twa mać 128 * * * wbijam drzazgę w kanał i odpływają we mnie w dal różowe lotniskowce strachu wtaczam do korytarzy życia białe drezyny lsd i odchodzą we mnie w dal garbaci posłańcy bólu wypełniam arterie płuc mlecznym dymem trawy i milknie we mnie krzyk radiowych komunikatów i gaśnie we mnie pulsowanie czarnych dziur 129 * * * śniły mi się złote dzierzby i ortolany lecące nad równiną czerwonych maków śniły mi się moje oczy wielkie jak witraże w kościele św. Jana na placu wolności smutne jak ogień gaszony przez deszcz smutne jak słońce zachodzące za szaroczarne domy najbrudniejszej ulicy świata śniły mi się złote dzierzby i ortolany lecące nad równiną wyrastających z ziemi jak makówki trupich główek 130 dom jak murarze z lat pięćdziesiątych zakasujemy rękawy - z takim samym jak oni zapałem pozwalamy oszukiwać się rzeczywistości i choć pokazują nam świat przez pryzmat każdego dnia od nowa z rozszczepionych barw próbujemy zbudować dom który przetrwa wojny toczące się w nas 131 zabawy polskie wczoraj gitowcy skopali trzech punków obciętych na siouxa zgolili im czuby i wydziargali kropki pod oczyma dzisiaj sfora punków dopadła gita i jego towar najlepiej dawała z glana jola która ma włosy zielone jak trawa ćpuny i ćpunki przyglądali się temu z obojętnością gadów wygrzewających się w terrarium 132 * * * fałszywi jak judasz splamionymi rękoma liczymy srebrniki wzrokiem kaina szacujemy wartość braci nasze serca jak kamienie którymi rzucano w jezusa nasze dusze jak płomień trawiący joannę d’arc budząc się rano w jednym ręku trzymamy biblie a w drugim siekierę 133 rudy rudy jest tak brzydki jak tylko potrafią być brzydcy ludzie o sercach aniołów rudy mówi że jego włosy są ze złota rudy mówi że jego oczy lśnią jak morska woda rudy mówi że jego usta mają profil płatków maku rudy jest fałszywy jak tylko potrafią być fałszywi ludzie którzy zamiast serca noszą w piersiach kamień 134 rajskie ptaki do zobaczenia chłopcy i dziewczęta czuję że nie udźwignę tych centów czuję że stoi już za mną ktoś o zimnym jak ostrze igły oddechu czuję że trzyma rękę na moim ramieniu ktoś komu drżą dłonie do zobaczenia chłopcy i dziewczęta spotkamy się wszyscy na makowiskach pana boga razem z jezusem przełamiemy się opłatkiem hery razem z piotrem janem i pawłem pobiegniemy w dal raz po raz zmieniając się w rajskie ptaki raz po raz wzlatując ponad trawę która porasta raj od horyzontu po horyzont 135 * * * powoli usypia leprozorium miasta anioły hery skryły się w bramach i korytarzach jeszcze tylko ostatni pijak odbija się od blasku neonów jeszcze tylko ostatnie katamarany gawronów odpływają za horyzont powoli usypia leprozorium miasta pierwsze dziewczynki zaczynają snuć pajęczynę nadziei aniołom hery opadły skrzydła kolorowe gejzery neonów obwieszczają rozejm na parę błogosławionych godzin 136 * * * 1. byłeś pastorze jednym z pierwszych ludzi w komunie widziałeś jak do jej drzwi z tabliczką HRN pukają po kolei coraz to młodsi wygnańcy ojczyzny słuchałeś wraz z nimi starych porysowanych płyt zespołów led zeppelin i black sabath i brałeś przeszmuglowane z londynu i budapesztu lodowate pastylki LSD twoi starzy patrzyli na ciebie z przerażeniem ale ty z każdym świtem widziałeś ich coraz mniej wyraźnie - tak jak majtek widzi z bocianiego gniazda oddalający się ląd przesiadywałeś pastorze całymi dniami w łabędziaku i kiedy na głowę zaczynały opadać ci liście bałeś się że nie przeżyjesz nadciągającej zimy w ubikacji na dworcu autobusowym oddawałeś swoje ciało za parę stów nadzianemu fioletowi i po paru minutach miałeś już szmal na kilka centów hery na kilka skrętów z trawy potem zaspokojony szedłeś nad brzeg brdy i patrzyłeś długo na pędzące w dal światło rzeki - myślałeś: jestem jak mewa unosząca się nad taflą szmaragdowobrązowej wody myślałeś: jestem jak butelka po piwie niesiona przez wodę w kierunku nieznanego morza potem wolno odchodziłeś i kiedy zjawiałeś się w bistro na ulicy oczekiwań miałeś jeszcze miedzy rozszerzonymi powiekami płynącą rzekę nie rozumieli tego gliniarze którzy nieomylnie wyławiali cię z tłumu i w bramach starych kamienic bili cię kauczukowymi pałkami za to że mówiłeś: nazywam się NIKT nie możesz im mieć za złe że nie czytali nigdy książek stachury nie możesz im mieć za złe że nie słyszeli nigdy o kerouacu i gandim nie możesz im mieć za złe że nigdy nie widzieli filmu rider że nigdy nie stali z pędzlem naprzeciwko naciągniętego na bleitram płótna 137 2. byłeś pastorze jednym z pierwszych ludzi w komunie ściskałeś dłonie uśmiechniętym chłopcom którzy nosili na szyi koraliki kochałeś się z dziewczętami które nosiły w sobie płacz salvadorskich i afgańskich dzieci które nosiły na rzemyczkach opadające na nagie piersi malutkie portreciki jana pawła hendrixa i ché guevary - kochałeś się z dziewczętami które nosiły w sobie holograficzny portret chłopca który miał niebieskie oczy i był dla nich czuły jak jezus dla marii zdobywałeś forsę dla potrzebujących przyjaciół kradnąc w księgarniach książki kafki i prousta - sprzedając je potem za bezcen w antykwariatach wypisywałeś na ścianach cel komisariatów święte słowa peace i love i wyciągając ze skrytki w kołnierzu panterki skręta z trawy byłeś niegroźny dla boga i komuny byłeś niegroźny dla żelaza krat i dla betonu ścian - i zawsze wracałeś potem z dalekich wędrówek w poszukiwaniu prawdziwego przyjaciela i prawdziwego wroga i zawsze wracałeś z dalekich wędrówek w poszukiwaniu sensu i bezsensu tego co robisz i tego kim jesteś i zawsze wracałeś z dalekich wędrówek w poszukiwaniu błogosławieństwa z przekrwionymi oczyma z pianą przekleństw na ustach i zawsze wracałeś z dalekich wędrówek w poszukiwaniu kobiety o sercu jak gitara o ciele ciepłym jak futro rysia i zawsze wracałeś z dalekich wędrówek w poszukiwaniu znienawidzonych dostawców haszu i hery których mordowałeś we śnie przeistaczając się w oswalda mehmeta ali agcę chapmana i brutusa 138 których mordowałeś we śnie przeistaczając się w czystej krwi aryjczyka władcę oświęcimia mathausen i majdanka których mordowałeś we śnie stając się istotą i tkanką zbrodni 3. byłeś pastorze jednym z pierwszych ludzi w komunie jeździłeś z przyjaciółmi za miasto zrywać z pól makowiny jeździłeś z przyjaciółmi za miasto po drodze tatuując skórę czasu słowami ballad dylana cohena wysockiego i paula simona wtedy razem z wami rozpadającym się jeepem pomalowanym w najdziwniejsze kolory świata jechały trochę stuknięte mrs robinson i suzanne - jechał william zazinger i wciskaliście bambrowi do kieszeni kilka banknotów i ładowaliście do worków suche szkielety przyszłych odpałów a suzanne i mrs robinson biegały po polach w zwiewnych białych sukniach które dotykając maków zmieniały się w szczere złoto a william zazinger mordował nadciągające obłoki i budował z trupów schody prowadzące do nieba a kiedy dotykał nimi maków zmieniały się w dźwięk uderzającego o kryształ srebra wtedy czułeś się szczęśliwy - szczęśliwy jak marylin monroe dochodząca do orgazmu szczęśliwy jak białozór zabijający edredona wtedy czułeś się szczęśliwy - szczęśliwy jak suzanne wplatająca sobie w warkocze maki i trawę szczęśliwy jak mrs robinson na którą spłynęła z nieba niebieska łza chrystusa wtedy czułeś się szczęśliwy - szczęśliwy jak wykopana z ziemi po tysiącach lat srebrna figurka wenus szczęśliwy jak marlon brando w filmie młode lwy i nicholson w roli mc murphego 139 4. i miałeś dziewczynę podobną do yoko ono janis joplin i do madonny z obrazu hansa memlinga i kochałeś ją choć wiedziałeś że jesteś jej potrzebny tylko po to żeby potwierdzać w niej jej próżność i kochałeś ją choć wiedziałeś że puszcza się z handlarzami kiedy nie masz szmalu na herę i kochałeś ja choć wiedziałeś że w nocy śni obok ciebie o skurwysynie z którym miała mieć kiedyś dziecko ale zmusił ją żeby usunęła i kochałeś ją choć wiedziałeś że frezje gerbery i storczyki którymi ją obrzucasz sprzedaje na rogu ulicy kpiny i kochałeś ja choć wiedziałeś że twoje ciało znaczy dla niej tyle co poliuretanowy członek do samozaspokajania i pornograficzny katalog póz i kochałeś ją choć wiedziałeś ze jej piękność kryje pod powłoką delikatności spojrzenie sadysty z podmiejskiego dworca czającego się na małego chłopca i kochałeś ją kiedy płakała na twoich piersiach wycierając sobie oczy twymi włosami i kochałeś ją kiedy ze śmiechem mówiła że cię nienawidzi 5. byłeś pastorze jednym z pierwszych ludzi w komunie - nieznajomi mówili o tobie: tak zawsze wyobrażałem sobie prawdziwego ćpuna i uśmiechali się czule ale oni nie wiedzieli że częściej niż inni próbowałeś się z tego wyrwać próbowałeś od tego uciec nie słyszeli ciebie kiedy wyłeś z bólu kiedy bolały cię zwapniałe stawy 140 nie byli przy tobie podczas zimowych nocy kiedy nie mogłeś spać i pociłeś się jak w upale nie było ich przy tobie kiedy spowiadałeś się lekarzowi jak księdzu prosząc o łaskę odwykówki i nie było ich przy tobie kiedy dostawałeś kopa w dupę i wylatywałeś za drzwi nie było ich przy tobie kiedy twoja dziewczyna odeszła z młodym ćpunem który miał bogatych starych i alfę romeo nie było ich przy tobie kiedy przeklinałeś dzień w którym przyszedłeś na świat nie było ich przy tobie kiedy modliłeś się do jezusa buddy mahometa i do nieznanego boga którego obecność czułeś podczas wizji 6. ona wycierała łzy w oczach twoimi włosami - pamiętałeś o tym patrząc przez okno malutkiego brudnego wynajętego pokoju pamiętałeś o tym rozbierając się do naga przed piegowatą złotowłosą ćpunką która miała szesnaście lat i prócz hery potrzebowała ciepła skóry ocierającej się o skórę pamiętałeś o tym kiedy przez okno patrzyłeś na ciągnące nieprzerwanie tłumy ludzi z transparentami dokąd oni idą pytałeś swego odbicia w szybie dlaczego oni wyszli na ulice pytałeś błysków na oprawce pompy czyj to pogrzeb - jaki bóg idzie z nimi w pochodzie - pytałeś mętnych kropel hery ściekających po drzazdze dlaczego oni krzyczą dlaczego mają kamienne twarze dlaczego mają zaciśnięte pięści ona wycierała łzy w oczach twoimi włosami mówiła - ciężki dla ciebie będzie ten osiemdziesiąty pierwszy rok 141 pamiętałeś o tym i dlatego pytałeś czasem ludzi na ulicy czy już zbliża się koniec świata pytałeś czy armie na równinach są już gotowe czy szorstki kolor piekła spowił już wszystko ale brano cię za wariata ale brano cię za pijaka i wciskano do kieszeni ulotkę: - wolność dla uwięzionych za przekonania - a ty czytałeś ją potem w tramwaju i cieszyłeś się bo myślałeś że wreszcie ludzie przypomnieli sobie o tobie - myślałeś nie jest tak źle i wbijałeś w żyłę drzazgę i przelewały się w twoich oczach wszystkie barwy świata i brzmiały w tobie wszystkie dźwięki i znowu byłeś przez chwilę szczęśliwy ona wycierała łzy w oczach twoimi włosami - pamiętałeś o tym kiedy wracałeś na high’u do domu ocierając się o rozklejone na murach ulotki marcowe powietrze od czasu do czasu przywracało cię życiu tak jak robił to widok chodzących po mieście patroli jacyś ludzie krzyczeli obok wielkiego budynku tuż nad brdą nieopodal mostu pod którym tyle razy spałeś widziałeś ciągnące ulicami ogromne ciężarówki i uciekałeś w herę w majkę i w zbroi dżoja wyświetlałeś w sobie przeźrocze jej ciała byłeś... 142 V. 143 * * * ci co wydają braci przełkną płomień wnikną w czerń a potem w białej poświacie otworzą księgę wiecznego pragnienia 144 nafta krwi dotykam ran na ciele gładzę zmięte splamione sukno oto poczułem jak zapala się w człowieku nafta krwi oto zasnąłem na rozżarzonych węglach dotykam ran gładzę sukno 145 czyściec brudu musisz przejść czyściec brudu nałykać się zgniłego powietrza musisz stracić wszystko by wszystko odzyskać musisz teraz odejść aby później wrócić musisz okryć się dziurawym ścierwem żalu musisz myć twarz w lodowatej wodzie bólu życie to tępa gorycz w ustach życie to chrobot kluczy w zamku dla jednych drzwi się otwierają innym spadają na plecy przestąp próg IV 86 146 zło i krzywda myślę o ludziach którzy mnie bili myślę o ludziach którzy przelali moja krew myślę też o ludziach którzy milczeli i o tych którzy za wiele mówili myślę o ludziach którzy weselili się widząc mój upadek myślę też o tych co zacierali ręce myślę o tych wszystkich ludziach z jękiem w sercu i boję się o nich; zło wraca jak bumerang krzywda to niewierny sokół 147 * * * być jak zaciśnięta pięść jak serce dzwonu jak rękojeść noża być twardszym od kraty w oknie być jak zaciśnięta pięść VI 1986 148 * * * być jak zaciśnięta pięść jak iskra na dnie diamentu jak ość na brzegu morza jak szept rodzącego się lodu być jak zaciśnięta pięść VI 1986 149 * * * siedzieliśmy w sześciu w jednej celi - stasiu konwojent adam polityczny wiesiek recydywista co z okien pociągów strzelał do krów jasiu co farbę kradł geniu co mówił że jest niewinny i ja graliśmy w karty z pudełek od zapałek i w kości ze stopionych samarek wiesiu kochał się w hani kurwie spod włocławka a ona bawiła się nim jak tłusta kotka upolowanym niebieskim ptaszkiem 150 * * * wiesiu ty hani nie kochaj nie wąchaj jej majtek nie wołaj przez blindy nie puszczaj grypsów miłosnych chabetą zły klawisz wie wszystko i nocą gdy śpią już wszystkie szczury twą hanię zabiera do siebie - tam bierze ją na twardych fikołach tam noc w noc śmieją się z ciebie 151 * * * wiesiu rzucił platery i powiedział: nie będę jeść pan komendant mu nie pozwolił za żonę hanię z czwartego wziąć hej wiesiu nie martw się hej wiesiu marną repetę jedz twa hania odjedzie skarbonką gdzieś hen twa hania już dawno sprzedała cię 152 * * * siedzi marek za farbę siedzi wiesiu za kieszeń siedzi piotr co ksywę ma pies i darek co pobił gliniarzy siedzą mieciu i roman co sprzątnęli kolesia siedzi zenek intendent siedzi jarek co był cinkciarzem siedzą trzej taryfiarze co okradali pijaków siedzi waldek gitowiec w dymie snuje się gość z krawatem pod szyją siedzi ojciec i syn siedzą bracia i śmiertelni wrogowie - wszystkich pan klawisz na stanie swym ma 153 * * * siemanko ziomuś siemanko samarka pełna szlugów i jemioły kieszenie wypchane sałatą - czekaliśmy na ciebie pod celą od roku wiedzieliśmy że przyjdziesz z dobrą nowiną - siemanko petka siemanko 154 * * * okna mamra są ślepe zaćmy blind ledwie dopuszczają okruchy światła z boku widać strzępy miasta - dwa strupy jak dwa fragmenty zbitego krzywego lustra 155 * * * codziennie pół chleba plater lepkiego gnoju - zęby mózgi strzępy skóry i myśl o wypisce życie w pierdlu biegnie szybciej niż na wolności życie w pierdlu stoi w miejscu 156 * * * - siemanko ziomuś - grypsujesz? - nie a co to jest? - to mowa więziennej elity - więc rękę daj... - no nie wiem... - nie... to bzykał cię pies 157 * * * latem można zdechnąć pod celą - wiesiu człowiek wystawił okno i zamknął bardachę - tysiące małych muszek przylatują do chleba i platerów pot kopci aż po sufit siekierę powiesić na dymie z machory - latem pod celą sen jest lepki jak kutas 158 dzień więc najpierw wstać z wyra usiąść - nie szamać - na bardach umyć w zimnej wodzie pysk złożyć równiutko koc do apelu stanąć uśmiechnąć się do klawisza-świra co bije w ryj dla zabawy; zrobić groźną minę do klawisza-cykora co trzęsie się gdy klapę otwiera - potem śmigać pod celą jarać nawijać grać w karty pionki domino - szamać myć platery słuchać betoniary patrzeć z boku blindy znowu szamać znowu jarać znowu meldować i znowu spać 159 spacernik raz dwa trzy cztery maszerują oficery i żal im że za nimi nie śmigają oficerki i ni ma tyż butelki 160 dziesięć przykazań grypsera pierwsze: z frajerami nie gadaj drugie: z psami przy stole nie siadaj trzecie: kochaj matkę swoją czwarte: zabij ojca swego piąte: przy bardachu nie szamaj szóste: kłam siódme: bij ósme: kradnij ile tylko możesz dziewiąte: uciekaj dziesiąte: pukaj do piekła bram 161 * * * ten pierdel wiesiu to polska bandyci złodzieje mafia gitowców i mafia frajerów ten pierdel wiesiu to polska korytarze kraty i mafia klawiszów ale jeszcze polska nie zginęła póki my żyjemy 162 nigdy nad ranem w obliczu czerwonej pręgi tężejącej na szyi świtu wracają do domów ci których życie używa jak hotelowe prześcieradła gdzieś w górze pośród blaknących świateł miasta niedopalone papierosy migotliwa siec dymu chłód naczyń blizny szminek gdzieś tam płytkie ślady na mokrym piasku i bujająca się lekko nieodwieszona słuchawka publicznego telefonu w której cicho cichuteńko łka płacz opuszczonych matek żon i tych które pragną zawsze 163 VI. 164 * * * o senne cmentarze o zmierzchu kohorty nagrobków antyczne fałdy marmurowych sukien gasnące błyski na granice krzyży opadający powoli czarny woal dnia sen wylewający się z rozdygotanych wirów powietrza o wonne cmentarze o zmierzchu granatowa pieśń chmur czaszka wystająca z piasku i anioł z odłamanymi skrzydłami na grobie kobiety zmarłej u końca wieku 165 poemat o niebieskim chłopcu 1. boże w oku płoci i szczupaka w mięśniu sarny i połykającej dal sowy miso błogosławionego bólu i masko odchodzącej na zawsze lunarnej roślinności ile razy jeszcze każesz mi myć twarz w serdecznej krwi ile razy uderzysz mnie pejczem dreszczy i ściśniesz mózg jak kroplę orzecha ile razy poczuję twój oddech w zapachu sosnowej żywicy i w kwiecie krwawnika a chabru boże bólu zęba i kości pękającej jak gałązka boże litościwy pniu brzozy masko marsa spływająca z twarzy nocy rogu kozła pośród mętnych oparów siarki; oto mkną w dal szare kawalkady a to są wozy pełne kul szklanych a to barki wypełnione granatowym dymem półmiski z mięsem zielonym chrupiącym jak kryształowy firn pod stopami aniołów tęskniących za horyzontem 2. o mój jaśniejący w mroku boże - wierzę że świat jest mgiełką magnetyczną oddechem jelenia i parą przy pysku wilka - jest ością w gardle drapieżcy i ostatnią myślą nura jest intuicją pośród czarnych skał jest kośćcem bytu jest patrzeniem w dal i zamykaniem zmęczonych oczu 166 i rosą soli na rzęsach spłakanej czerni jest wyrwą bólu i bólem rany iskrzącej jak krzemień jest nieustającą kopulacją pośród zjawiskowej natury jest kopulacja in i jang potem miedzy udami świtu i zmierzchu śliną o smaku wina soku głogu i soli jest kopulacją bo w ostatecznym rozrachunku liczą się zdobycze ciała pośród klęsk ducha 3. ty boże wiesz że jestem szubrawcem najwrażliwszym pośród szubrawców ty wiesz że jestem mordercą o dłoniach najczystszych pośród czyhających na piękno - pośród śnieżnej braci szukającej ciepła ty wiesz że udaję noc myśląc o dniu wiesz że jestem ćmą z opalonymi skrzydłami lecącą w stronę ofiarnego 167 stosu wiesz że kocham świat chociaż nikt mnie nie kocha i nikt na mnie nie czeka wiesz że płaczę chociaż łzy nie płyną z moich zielonych oczu 4. boże zabrałeś mi kobietę bym ją znienawidził zabrałeś ją choć nikogo nie kochała tak jak mnie patrzyłeś jak śpi ma moich piersiach doskonale obca i wnika w moją przyszłość doskonale odległą doskonale zimną dałeś mi jej usta smutek oczu i wypełnione żądzą piersi dałeś włosy pachnące młodą trawą i delikatny rysunek ud dałeś jej kłamstwo i myśl o innym samcu dałeś śmierć w zanadrzu ręki i śmiech pośród nocy dałeś delikatną litość i łzę pośród słonych jezior dałeś syna który nigdy się nie urodził i córkę którą poczęła innemu tak boże zakpiłeś 168 ze mnie choć nie chciałeś mnie zranić tak boże zabiłeś mnie choć nie chciałeś mnie dotknąć myślą tak - nieopatrznie dowiodłeś że jesteś boże 5. nie potrafię o tobie zapomnieć mario magdaleno nie mogę odejść poza granice naszych - twoich i moich słonych stref patrzę na lasy sosnowe pośród wzgórz i słyszę: angie angie angie i słyszę: nights in white satin i słyszę: the sound of silence i słyszę: dust in the wind i słyszę: groovy kind of love a potem jeszcze: the stairways to heaven a potem: 169 suzanne a potem: take this longing więc weź tę tęsknotę weź tę żałobną pieśń i weź swoje odbicie pośród zagubionej nocy - weź mario weź magdaleno 6. boże nożu tnący arterie żył boże w tlenie i żelazie boże dlaczego zabijasz dnia każdego nocy każdej - boże w ogniu świecy i w ogniu krematorium w ogniu mknącej w dal galaktyki i w ogniu miłości - chciałem kiedyś spojrzeć w twoją twarz a teraz wystarczy mi prześwietlone promieniem słońca skrzydło szerszenia wystarczą mi światełka oczu szczura martwe łapki kreta 170 wszelka martwota w obliczu żywiołów i miraży wszechświata boże nie zabijaj dnia każdego i nocy każdej bo zawsze znajdzie się świadek i powie: well your enemy is sleeping and your woman is free moja kobieta nie nazywała się joanna d’arc nie miała charyzmy i bawiłeś się nią jak kotka bawi się upolowaną myszką bawiłeś się nią jak ja bawiłem się morwą przed połknięciem teraz wszystko ucichło wszystko ucichło boże 7. płaczę i nie wstydzę się łez płaczę i duma rozpiera mi serce - miałem przyjaciół z którymi piłem alkohol z którymi wędrowałem tunelami szaleństwa ale przyjaciele okazali się błaznami 171 - nie po raz pierwszy zresztą nie po raz ostatni; jebał ich pies z kulawą nogą; jak mówi gnijący na rogu ulicy cyprian norwid jak mówi zetlały w grobie dla biedaków niejaki mozart jak bajdurzy przygłuchy ludwik van beethoven jak mówi ... kto by tam go znał... niejaki b ó g 172 poemat o gwiezdnym chłopcu 1. Byłem smutnym chłopcem wpatrzonym w każdy blask - chodziłem na cmentarze i przysiadałem przy grobach kolegów przez mózg przepływały mi jesienne chmury a w oczach łopotały czarne szmaty gawronów czułem zapach zetlałej trawy i liści spadających na ziemię topole szumiały funeralną pieśń olchy modliły się do nieznanego boga wiszącego na ogromnej lince horyzontu razem ze szkieletami rudzików i jaskółek razem ze szkieletami kolegów których kiedyś znałem - patrzyłem w dal i czułem jak krew buszuje mi w żyłach ptak serca szamocze się bezgłośnie a sznur aorty truchleje pośród mrozu o jahwe jesteś wielkim szalbierzem o jahwe jesteś wielkim herosem strzelasz tak celnie ze złotego łuku wieczności tak delikatnie odzierasz chwile ze skóry; znasz pierwszą i ostatnią literę hebrajskiego alfabetu nosisz w bukłakach na wodę łzy niewinnych nosisz w tobole na plecach świętą torę istnienia - o jahwe jakże boli każda iskra krzesana przy uderzeniu czaszki o czaszkę 2. Siadałem na ławce przy grobie i wracałem myślą do czystych ogrodów dzieciństwa - tam gdzie chleb z masłem smakuje jak miłosne spełnienie gdzie zimna woda jest nektarem przebieganego szybko dnia - wiem że w takich chwilach bóg patrzył na mnie i płakał ze mną nadlatywał nad moją głowę chmarą rozkrzyczanych jerzyków przysiadał na pobliskim klonie chybotliwą konchą sroki nie chciałem żeby widział moje łzy nie chciałem żeby się nade mną litował udawałem więc że modlę się za tych którzy zginęli za tych którzy przepadli pośród lodowatych mgławic ale on był sprytniejszy ode mnie - udawał że słucha moich modlitw mówił we mnie pater noster. a myślał panta rhei tak było - i tak nie było; tak płynął czas który nie płynął; tak patrzyłem w niebo oślepłymi oczyma tak słuchałem ogłuchły od krzyku 173 wokół mnie tańczyły galaretowate ameby aniołów i szeleściły czarno-zeschłe wodorosty diabłów - mijały mnie pochody halabardników nocy i gryzły nietoperze świtów 3. ten grób to piaskowa łódź chłopca który chciał być żeglarzem ale gdy zaokrętował się na wielką łajbę zrozumiał że wybrał statek śmierci dlatego wlewał do swoich żył czysty spirytus dlatego karmił się piwem tanim winem dlatego bił brata i ojca swego - ranił swe ciało stalowym pazurem noża miał marzenia i wierzył że kiedyś będzie lepszy - że coś go odmieni zbierał znaczki i pudełka od papierosów; kochał dziewczynę o długich nogach i miękkim łonie często tulił się do jej nagich piersi - głaskał jej włosy i delikatnie wchodził w nią jak w zarośla dmuchawców - ona też go lubiła ale bardziej kochała boga tedy bóg wezwał ją do siebie tedy poprosił ją do tańca i obiecał że uczyni świętą - biedna nie wiedziała że był to dance macabre a świętość bardziej boli od zwykłości ten grób to łódź bez wioseł łódź wyrzucona na brzeg kosmosu to korab nieistnienia - odwrócona maska krzykliwego szamana ten grób to absurdalna geografia komiczna astrologia to alchemia pustego śmiechu i mistyczna łza boskiego arlekina 4. o jahwe cechowniku trzód wiesz że nie jestem tym kim miałem być znasz moje czarne myśli i pamiętasz o ucieczkach o żałosnych powrotach nigdy nie wybaczyłeś mi przekleństw i kłamstw nie wierzysz w moje nawrócenia nie przyjmujesz zapewnień i śmieszą cię moje pośpieszne modlitwy ale jestem dla ciebie zagadką stale głowisz się co wybiorę którędy powędruję wróżysz z wnętrzności jednorożca co we mnie zwycięży dobro czy zło; światło czy mrok - niecierpliwisz się i straszysz mnie wizjami piekła braci limbourg; pokazujesz we śnie diabły 174 jak z ołtarza św. wolfganga michaela pachera zza twoich pleców wychyla się monstrum w czarnym habicie które śmierdzi siarką i przetrawioną wódką ma twarz charona z sądu ostatecznego michała anioła niewidome oczy czarownika z obrazu goyi usta wykrzywione krzykiem edwarda muncha istnieje za tobą w formie poblasku - odbicia w krzywym zwierciadle; gdy się odwracasz znika bezszelestnie; gdy idziesz - podąża za tobą 5. Ps. 139, 1 - 15 Jahwe, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz, gdy siedzę i wstaję. Z daleka przenikasz moje zmysły, widzisz moje działanie i mój spoczynek i wszystkie moje drogi są Ci znane. Choć jeszcze nie ma słowa w języku: Ty, Jahwe już znasz je w całości. Ty ogarniasz mnie zewsząd I kładziesz na mnie swą rękę. Zbyt dziwna jest dla mnie Twa wiedza, zbyt wzniosła: nie mogę jej pojąć. Gdzież się oddalę przed Twoim duchem? Gdzie ucieknę od Twego oblicza? Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś; jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę. Gdybym przybrał skrzydła jutrzenki, zamieszkał na krańcu morza; tam również Twa ręka będzie mnie wiodła i podtrzyma mię Twoja prawica. Jeśli powiem: „Niech mię przynajmniej ciemności okryją i noc mnie otoczy jak światło”: sama ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie, a noc jak dzień zajaśnieje: mrok jest dla Ciebie jak światło. Ty bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie mojej matki. Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła. 175 6. i dziękuję ci za ból złamanych kości i krew na wardze i za dziecinny płacz i za płacz męski - za oprawców i kłamców plujących mi w twarz wierzę że jesteś dobry i dobre są dzieła twoje ale to co ci się wymyka podbiega krwią pod skórę boli niczym rozerwana rana nie - ja nie bluźnię - kocham twoje noce rozgwieżdżone; świty nad górami; owoce jabłoni i morwy; kwiaty ostu i słonecznika; oczy szczygła i jastrzębia kocham ciało kobiety które stworzyłeś na pokuszenie dobra i zła - jej zapach; wilgoć u zbiegu ud; kłamstwa na ustach i fałszywe uśmiechy oczu kocham baranka pośród zieleni łąk i osę wbijającą w ramię żądło patrzę oniemiały na katedry topól i garbate staruchy wierzb dziękuję ci zatem o jahwe za groby pośród pagórków za kości bielejące na polach za ciała zmienione w popiół i piach za miłość która tyle samo daje i tyle samo zabiera dziękuję za tego gwiezdnego chłopca pośród rozpalonych węgli wielkiego wozu pośród wielkiego cyrkowego namiotu wszechświata pośród lodowatej zawiei mlecznej drogi jego śmierć wypełniła lukę w przestrzeni a jego niebyt stał się obietnicą wędrówki na skraj czasu i poza rogatki bólu jego bezsensowna śmierć nazwała to co nienazwane - każda komórka i każdy atom stały się głoską w twoim jahwe odwiecznym poemacie 7. Byłem smutnym chłopcem wsłuchanym w każdy trzask szkieletu ryby ptaka chitynowego pancerza chrząszcza i szerszenia wchodziłem na drzewa morwowe i jadłem czerwone owoce zmierzchu wraz ze mną siedziało na drzewie stado kawek a zięb; stado wróbli a szpaków 176 pełzacze snuły się wokół wilgotnych kolumn synogarlice miarowo odmierzały rytm śmierci a powietrze składało się z czystego tlenu zdawało mi się że jeszcze chwila i świat wywróci się do góry nogami i spadnę na puchowe kołdry chmur zanurzę się w głębinach niebieskich przekrzywiałem więc głowę i patrzyłem w zachwycie na czapy cumulusów przypominające mnichów podążających ku refektarzom czasem siedziałem pośród morw aż na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze chińskie lampiony gwiazd i boski ślad mlecznej drogi czasem nietoperz uderzył mnie w twarz czasem chrząszcz zaplątał się we włosy - brałem go wtedy delikatnie i sadzałem na liściu morwowca bo każdy byt wart jest ocalenia bo każde istnienie jest świętością godną litości gdy schodziłem na ziemię spadała mi na głowę czarna draperia mroku - był wielki wóz było oko syriusza i czaszki psów gończych była rzymska moneta księżyca pobrzękująca w tablet nocy drżał w pościeli samobójczyni cykl księżycowy delikatnie snuł się we mnie opar mijającego czasu - miałem własny kalendarz i przesypywał się we mnie jak w klepsydrze marmurowy pył sekund minut godzin 8. miałem wtedy dziewczynę którą całowałem w zamglonym lesie którą wnosiłem na rękach na wzgórza - której nagie piersi pieściłem rozgarniałem włosy gładziłem ramiona i całowałem setki tysiące razy gdzie teraz jesteś mario magdaleno w czarnych pończochach i czerwonej bieliźnie gdzie jesteś ze łzami na rzęsach i rosą potu w pościeli 177 gdzie odeszłaś matko mojej młodości jaka rzeka użycza ci swojego tchnienia jakie ulice przygarnęły szept twoich kroków ja już jestem daleko od naszych świtów pośród sitowia od wędrówek po wydmach i biegu przez zimowe węgry moje łzy już dawno wyschły a moja twarz połyskuje w wystawach sklepowych berlina londynu paryża odbija się w lustrach kobiet i w smutnych wynajętych pokojach ta kobieta która jest ze mną kocha mnie na pewno była ze mną w bólu chorobie i smutku przychodziła do więzienia pisała listy często w nocy opierała się na moich piersiach i płakała nie mogąc ciebie mario zapomnieć nie mogąc pogodzić się z tym że tyle dni tobie oddałem ta kobieta dała mi syna dała mi córkę i dała mi ból gdzie jesteś moja mateczko litościwa gorzka jak wiatr nad bałtykiem daleka jak zgasły szept czy twoje milczenie ma wciąż ten sam mdły smak 9. byłem smutnym chłopcem znającym sól krwi na wardze grającym z bogiem w kości o swoje przeznaczenie nade mną kłębiły się gromady diabłów i jasne smugi aniołów wpatrywał się we mnie szatan 178 i archanioł gabriel trzymał mnie na niebieskich iskrzących się stale postronkach chciałem biec gdzieś daleko za pagóry horyzontu chciałem dać komuś miłość ale kształty i twarze rozmywały się stale pędził w dal cisawy rumak świtu nacieki czerwieni i błękitu pojawiały się na trumiennym wieku zmierzchu wtulałem głowę w poduszkę wypełnioną anielskim pierzem i śniło mi się piekło czułem obecność kogoś kto mnie nienawidzi kto patrzy na mnie jak czarna pantera na małą impalę każdej nocy przychodzi do mnie i grzebie w duszy wyciąga kryształowe kości i wsypuje kłębiące się robactwo przypomina prahistorycznego gada którego widziałem na znaczku pocztowym w klaserze kolegi z mojej ulicy ma twarz i nie ma twarzy istnieje we mnie pozorując nieistnienie; zdejmuje maskę węża tylko po to by odsłonić maskę kozła liczy że go nie zapamiętam i dla niepoznaki wyświetla pod koniec moich snów filmy pornograficzne główne role gra w nich marilin monroe brigitte bardot i dziewczyna która zabrała mi niewinność w tych orgiach mam na twarzy wenecką maskę która zmienia się co chwilę by nad ranem przybrać grymas chrystusa umierającego na krzyżu 10. o jahwe w twoje dłonie oddaję dni które mi jeszcze zostały 179 o jahwe cechowniku stad niebieskich o jahwe 180 VII. 181 rychu ryszard michałek był dobrym kolegą grał ze mną w piłkę dźwigał ciężary kiedyś biliśmy się na trawniku - widziałem jak gasł - jak zmieniał się w strzęp - widziałem jak biegła za nim śmierć był dobrym kolegą nie zrobił nic złego i cierpiał jak jezus i zgasł jak cień jak sen 1998 182 w siedemdziesiątym trzecim w siedemdziesiątym trzecim czasem płakałem chodziłem smutny po lesie szukałem dali najdalszych szukałem ciepła pośród grobów nie wiedziałem że pan bóg uszczelnia byt sokiem morwy i krwią baranka ale czułem na sobie uważne spojrzenie czułem że mój puls jest echem westchnień świętej przestrzeni wzdychałem lekko i biegłem w dal 1998 183 w siedemdziesiątym czwartym w siedemdziesiątym czwartym byłem twardy jak cmentarny głaz nieustępliwy jak ostu cierń byłem niczym skroplony czas niczym spętany wiatr moje serce biło jak dzwon na trwogę dzwon na wieczną dal 1998 184 w siedemdziesiątym ósmym w siedemdziesiątym ósmym zgubiłem twoich oczu blask ostatnią łzę ostatni szept w ramionach twych zgubiłem czas straciłem cię 1998 185 niebyt ostatni chłopcy poszli do domu a ja na szczycie wielkiej topoli patrzyłem na żywioł gasnącego słońca może od tyłu wyglądałem jak dziecko z obrazu caspara davida fridricha a może byłem cmentarnym ptakiem spadającym w sen może byłem cieniem dnia a może wcale mnie tam nie było 1998 186 ostatnie słowo 187 Modlitwy I. o panie świtu i zmierzchu o panie rosy i soli pozwól mi jeszcze wiele razy nurzać głowę w magicznej czaszy przestrzeni pozwól podążać za pochodem pątników dni pątników nocy jest przecież u końca drogi przyrzeczenie iskry i obietnica mroku jest pewność ciepła i nagroda światła jest u końca drogi miednica z wodą dla strudzonych nóg i jodyna na rany po cierniach jest rześka wilgoć wiatru całun na spocone czoło i dwie monety z podobizną tyberiusza o panie bólu i blasku o panie mleka i ognia pozwól mi pić jeszcze wiele razy z twoich parzących usta pucharów II. ojcze pary torfu i miedzi nie jestem tym kim miałem być w twoich planach odszedłem na odległość większą niż powietrzna droga płaskiego kamienia odszedłem nie słysząc twojego wołania wiodły mnie ciemne siły żywiłem się sierścią mięsem i krwią myłem twarz w bolesnych łzach śmiałem się w głos i plułem na twoje księgi ojcze ikry kokonu jedwabnika i mirry byłem kamykiem u wrót skalnej ściany a zdawało mi się że jest we mnie siła masywu mój bunt był dla ciebie tylko cichym falowaniem cienia 188 tak ojcze maku pierza i aloesu tak jak tego chciałeś wróciłem III. porozmawiajmy ojcze miodu i cierni - wiele zmieniło się odkąd ostatni raz do mnie mówiłeś posmakowałem gorzkich jagód bólu piłem z zatrutego źródła czasu byłem tam gdzie mnie nie było byłem tym kim nie jestem patrzyłem w oczy mordercom braciom judasza piłata i wielu faryzeuszom słuchałem opowieści złodziei mienia i ciała widziałem łzy kobiecego niespełnienia traciłem wiarę i odzyskiwałem na nowo - ślepłem i wpatrywałem się w menisk światła i ciemności głuchłem i słuchałem szmerów umierającego miasta nie budziłem się w nocy - śniły mi się kąsane przez wiatr drzewa i ociekające krwią owoce śniły mi się puste kościoły i pełne ludzi łodzie tak ojcze złota i sadzy - wiedziałem że jesteś że trzymasz rękę na mojej głowie że wspierasz mnie i każesz iść - więc chodziłem od ściany do ściany od ściany do okna porozmawiajmy ojcze puchu i lodu - pragnę znowu usłyszeć twój głos porozmawiajmy VII 1986 189