William Glasser \V życiu możesz wybierać Z angielskiego przełożyła Anna Minczewska-Przeczek ŚWIAT KSIĄŻKI Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media ory.gi»ała Projekt okładki Małgorzata Szyszkowska Zdjęcie na okładce B & W Redaktor prowadzący Ewa Niepokólczycka Redakcja Adam Fijałkowski Korekta Boienna Burzyńska Copyright (c) 1998 by William Glasser Ali rights reserved. Published by arrangement with HarperCollins Publishers, Inc. (c) Copyright for the Polish translation by Anna Minczewska-Przeczek, 2001 Bertelsmann Media Sp. z o.o. Diogenes Warszawa 2001 Druk i oprawa GGP Media, PóBneck ISBN 83-7227-546-7 Nr 2575 Mojej żonie, Carleen Autorem tej książki jest w równym stopniu moja żona, jak i ja sam. To wprawdzie ja tę książkę napisałem, ale żona dostarczała mi materiału do każdej strony - dosłownie do każdego użytego przeze mnie zwrotu. Bardzo ją kocham i żałuję, że brakuje mi określeń do opisania naszego małżeństwa. Zrobił to jednak Thomas Hardy w swej książce Far f r om the Madding Crowd (Z dala od ogłupiającego tłumu). Zacytuję więc jego słowa, aby opisać to, co nas łączy: Ta przyjaźń - stosunki kumpelskie - zazwyczaj towarzyszące dążeniu do podobnych celów, niestety rzadko stanowi dodatek do miłości występującej między przedstawicielami różnych płci, ponieważ mężczyzn i kobiety łączą nie wspólnie podejmowane wysiłki i trud, lecz zaledwie przyjemności. Tam gdzie sprzyjające okoliczności pozwalają na rozwój przyjaźni, to złożone uczucie okazuje się jedyną miłością, miłością "do grobowej deski" - miłością, której płomienia nie ugasi żadna woda, której nie zatopią żadne powodzie, a wobec której wszelka namiętność jest tak ulotna jak para wodna. Przedmowa Książka ta traktuje o tym, jak ważną rolę odgrywają dobre związki w udanym życiu. Twierdzę, że jeśli nie jesteśmy chorzy, nie cierpimy nędzy ani nie dolega nam starość, wówczas główne problemy ludzkości, z którymi walczymy - przemoc, przestępczość, maltretowanie dzieci i małżonków, alkoholizm i narkomania, rozpowszechnienie przedwczesnego i pozbawionego miłości seksu oraz wyczerpanie emocjonalne - są wynikiem niesatysfakcjonujących związków. Cała ta książka jest poświęcona wyjaśnieniu, dlaczego tak jest i co robić, aby lepiej układać swoje stosunki z innymi. Koncentruję się na czterech głównych typach stosunków międzyludzkich, które w oczywisty sposób wymagają w naszym świecie poprawy. Są to relacje między mężem i żoną, rodzicem i dzieckiem, nauczycielem i uczniem oraz kierownikiem i pracownikiem. Twierdzę, że jeśli nie ulepszymy tych stosunków, nie uda nam się odnieść prawdziwego sukcesu w ograniczaniu któregokolwiek z problemów wymienionych w poprzednim akapicie. Tak kategoryczne stwierdzenie można uznać za zarozumiałość autora. Jednak tuż przed oddaniem tej książki do drukarni z radością zapoznałem się z wynikami najnowszych, bardzo solidnych badań, które popierają moją tezę. Szczególnie młodzież potrzebuje dobrych kontaktów z rodzicami i nauczycielami, jeśli ma uniknąć zachowań samodestruktywnych. W "Journal of me American Medical Association" z 10 września 1997 roku znajduje się artykuł zatytułowany "Ochrona młodzieży przed złem", w którym opisane są pierwsze wnioski z krajowych przekrojowych badań nad zdrowiem młodzieży. Za najbardziej znaczące uznano stwierdzenie, że: "oparte na zrozumieniu kontakty z rodzicami i w rodzinie, 7 oraz poczucie więzi ze szkołą stanowiły środek ochronny w wypadku wszystkich zagrażających zdrowiu zachowań, z wyjątkiem zajść w ciążę". Jak dotąd powyższe badania nie weszły jeszcze w fazę wyciągania wniosków i szukania rozwiązań dotyczących wpływania na polepszenie owych dwóch ważnych typów relacji międzyosobowych. Wyraźnie wskazują one jednak, że należy zmierzać właśnie w kierunku szukania rozwiązań -co jest tematem niniejszej książki. Sugerowałbym też, aby naukowcy zwrócili uwagę również na problematykę satysfakcji obojga małżonków z małżeństwa. Jest to bowiem - moim zdaniem - niezmiernie ważny czynnik, wpływający również na porozumienie między rodzicami i dziećmi. Przed wielu laty znajomy ksiądz z Chicago, ojciec John, powiedział coś, czego nigdy nie zapomnę: "Najlepsze, co rodzice mogą zrobić dla swoich dzieci, jest kochać się wzajemnie". Podczas lektury tej książki zwróćcie uwagę, że nie używam w niej słowa "porozumienie". Choć używam określenia "satysfakcjonujący związek", oba terminy znaczą dla mnie to samo. •M: •.'Jv Podziękowania Kiedy ruszyłem po niewłaściwej ścieżce, Bob Sullo wnikliwie wszystko przemyślał i pomógł mi naprawić błąd. Zapewne w końcu sam bym do tego doszedł, ale bardzo doceniam to, co zrobił. Jego książka, Inspiring Quality in Your School (Pobudzanie jakości w waszej szkole, NEA Professio-nal Library, 1997) pokazuje, w jaki sposób duża część teorii wyboru jest w praktyce realizowana w szkole. Bob Wubbolding, kolega od dwudziestu pięciu lat, podsunął mi kilka dobrych sugestii. Jego specjalizacja to terapia rzeczywistości. Jest w trakcie pisania nowej książki, Reality Therapy for the 21 st Century (Terapia rzeczywistości na XXI wiek). Jego wkład w moją książkę, to na przykład odpowiedź na pytanie, czy istnieje baza badawcza dla tej terapii. Istnieje. Kay Mentley, o której piszę dokładniej w rozdziale dziesiątym, jest dyrektorką doskonałej szkoły podstawowej, Hun-tington Woods. Szkoła ta jest po brzegi wypełniona teorią wyboru. Jeśliby zebrać wszystkie fantazje na temat tego, jaka powinna być szkoła, można być pewnym, że Kay i jej pracownicy zrealizowali to w praktyce. Jej książkę, Quality is the Key: Storiesfrom Huntington Woods (Jakość jest kluczem: opowieści z Huntington Woods) wydał William Glasser Insti-tute. Linda Harshman, dyrektorka William Glasser Institute, sprawiła, że miałem czas na napisanie niniejszej książki. Jest dyrektorką ze stali; porozmawiajcie z kimkolwiek z naszego personelu, a szybko zrozumiecie dlaczego. Dla mnie jest nieocenionym skarbem. Jeśli uznacie, że książkę tę czyta się łatwo i jest zrozumiała, to dzięki Cynthi Merman, mojej redaktorce. Kiedy posłałem jej rękopis, poprosiłem: "Użyj swojej magii". I zrobiła to. Brian Lennon z Skerries koło Dublina w Irlandii udzielił mi wsparcia, którego potrzebowałem, gdy redaktorka przysłała do mnie faks podczas mego pobytu w Słowenii i stwierdziła, że książka jest wspaniała, ale trzeba zmienić podtytuł. Brian pomógł mi skierować się we właściwym kierunku, ale przyczynili się do tego także moi liczni słoweńscy i chorwaccy koledzy. Kiedy pytaliśmy: "Czym jest dla ciebie teoria wyboru?" - odpowiadali: "Wolnością". Niedawno na konferencji w Acapulco miałem przyjemność spotkać się z bardzo zaangażowanym badaczem mózgu, Paulem Rossbym, który wygłosił referat na temat neuropsychologii przemocy. Kiedy potem moja żona i ja rozmawialiśmy z nim, napłynęły mu do oczu łzy, gdy powiedzieliśmy mu o naszym przekonaniu, że wcale niekoniecznie przemoc musi być zapisana w mózgach wielu młodych ludzi, którzy wydają się tacy zatwardziali i do których tak trudno dotrzeć. Dzięki opiece i teorii wyboru ich brutalność można cofnąć. Czekamy na ponowną możliwość spotkania z nim i wymiany poglądów. Jeśli z jakiegokolwiek powodu chcielibyście skontaktować się w którymś z tych ludzi, a warto nawiązać z nimi kontakt, proszę zwracać się o ich adresy do William Glasser Institute. Pomogli mnie i jestem pewien, że bez wahania pomogą i Warn. Muszę na tym poprzestać. Gdybym kontynuował, mógłbym wymienić setki osób, które wykładają teorię wyboru i przyłączają się do mnie w dziele wypędzania z ziemi plagi psychologii kontroli zewnętrznej. jojrt ,iiB:;ni.<\« CZĘŚĆ PIERWSZA TEORIA ROZDZIAŁ l Potrzebujemy nowej psychologii Załóżmy, że byłoby możliwe poproszenie o szczerą odpowiedź na pytanie: "Jak się masz?" wszystkich tych ludzi, na całym świecie, którzy nie są głodni, chorzy lub biedni, którzy - jak się wydaje - mają wiele powodów, aby cieszyć się życiem. Miliony odpowiedziałyby: "Jest mi źle". Zapytam, dlaczego tak jest, niemal wszyscy obwinialiby za swoje nieszczęście kogoś innego - kochanków, żony, mężów, byłych małżonków, dzieci, rodziców, nauczycieli, uczniów lub ludzi, z którymi pracują. Trudno znaleźć kogoś takiego, komu nie zdarzyło się powiedzieć: "Doprowadzasz mnie do szału... To mnie okropnie denerwuje... Czy naprawdę nic cię nie obchodzi jak ja się czuję?... Doprowadzasz mnie do takiej furii, że przestaję myśleć". Tym ludziom nigdy nie przyjdzie do głowy, że to oni sami wybierają nieszczęście, na które się skarżą. Teoria wyboru wyjaśnia, że - dła wszystkich praktycznych celów - dokonujemy wyboru wszystkiego, co robimy; łącznie z nieszczęściem, które odczuwamy. Inni ludzie ani nie mogą nas unieszczęśliwić, ani też dać nam szczęścia. Tym, co możemy od nich uzyskać lub co możemy im ofiarować, jest jedynie informacja. Informacja sama z siebie nie może jednak skłonić nas do robienia czy odczuwania czegokolwiek. Dociera ona do naszego mózgu, gdzie ją przetwarzamy i wtedy decydujemy, co zrobić. Jak szczegółowo wyjaśnię w tej książce, sami wybieramy wszystkie nasze działania oraz myśli i, pośrednio, niemal wszystkie nasze odczucia. Mamy też znaczny wpływ na naszą fizjologię. Niezależnie od tego, jak źle możecie się czuć, znaczna część tego, co dzieje się w waszym organizmie - gdy coś was boli lub gdy chorujecie - 13 jest pośrednim rezultatem działań i myśli, które wybraliście lub wybieracie każdego dnia. Chcę pokazać, w jaki sposób i dlaczego dokonujemy tych bolesnych, a nawet szalonych wyborów i jak możemy dokonywać lepszych. Teoria wyboru uczy, że kontrolujemy własne życie w znacznie większym stopniu, niż zdajemy sobie z tego sprawę. Niestety, znaczna część naszej kontroli nie jest wykorzystywana skutecznie. Na przykład, wybieracie, że będziecie zdenerwowani na dziecko, a potem wybieracie, że będziecie wrzeszczeli i grozili - sprawy jednak zamiast lepiej, układają się jeszcze gorzej. Sprawowanie skuteczniejszej kontroli oznacza dokonywanie lepszych wyborów w stosunku do dzieci i innych osób. Dzięki teorii wyboru możecie nauczyć się tego, jak właściwie funkcjonują ludzie: jak łączymy to, co jest zakodowane w naszych genach, z tym, czego się uczymy podczas życia. Najlepszym sposobem nauczenia się teorii wyboru jest skoncentrowanie się na tym, dlaczego wybieramy powszechne nieszczęścia, które - jak się nam wydaje - po prostu nam się przydarzają. Kiedy jesteśmy w stanie depresji, wierzymy, że nie możemy kontrolować naszego cierpienia, że jesteśmy ofiarami braku równowagi neurochemicznej, w związku z czym potrzebne są nam środki oddziałujące na nasz mózg - leki, aby przywrócić równowagę procesów chemicznych w naszym organizmie. Mało w tym prawdy. W rzeczywistości jesteśmy bowiem w stanie w znacznym stopniu kontrolować nasze cierpienie. Rzadko się zdarza, abyśmy byli ofiarami tego, co przydarzyło się nam w przeszłości i, jak to zostanie wyjaśnione w rozdziale czwartym, procesy chemiczne w naszym mózgu są normalne dla tego typu działań, które wybieramy. Leki oddziałujące na mózg mogą sprawić, że będziemy się czuli lepiej, ale nie rozwiążą problemów, które skłoniły nas do dokonania wyboru, że będziemy się czuli nieszczęśliwi. Ziarna nieszczęścia zasiewane są w naszym życiu bardzo wcześnie: kiedy zaczynamy poznawać ludzi, którzy odkryli nie tylko, co jest odpowiednie dla nich, ale także, niestety, co jest dobre dla nas. Uzbrojeni w to odkrycie, postępują zgodnie ze szkodliwą tradycją, dominującą w naszym myśle- 14 niu od tysięcy lat. Ludzie ci czują się zobowiązani do zmuszania nas, abyśmy robili to, o czym oni wiedzą, że jest dla nas słuszne. Nasz wybór sposobu, w jaki stawiamy opór tej sile, jest zdecydowanie największym źródłem ludzkiego nieszczęścia i braku zrozumienia. Teoria wyboru stawia wyzwanie tej starej tradycji, opartej na założeniu, że "ja wiem, co jest dla ciebie dobre". Cała ta książka jest próbą odpowiedzi na najważniejsze pytanie, które niemal wszyscy zadajemy sobie, kiedy jesteśmy nieszczęśliwi: "Skąd mam wiedzieć, co zrobić, żeby żyć po swojemu, a mimo to zachować dobre stosunki z ludźmi, którzy są mi potrzebni?". Mając za sobą czterdzieści lat praktyki psychiatrycznej, jest dla mnie oczywiste, że wszyscy nieszczęśliwi ludzie mają ten sam problem. Nie potrafią dobrze układać sobie stosunków z ludźmi, z którymi chcą mieć dobre kontakty. Odniosłem wiele sukcesów w doradzaniu im, ale zawsze słyszę mojego mentora, dr. G. L. Harringtona, najbardziej uzdolnionego spośród wszystkich znanych mi psychiatrów, który powtarzał: "Gdyby nagle znikli wszyscy specjaliści z naszej dziedziny, świat ledwie by zauważył ich nieobecność". Nie dyskredytował tego, co robimy. Miał na myśli to, że jeśli celem psychiatrów jest zmniejszenie szerzącego się na świecie nieszczęścia i pomaganie ludziom we wzajemnych stosunkach, to ich starania zaledwie drasnęły powierzchnię problemu. Aby zacząć zbliżać się do założonego wyżej celu, potrzebujemy nowej psychologii, która pozwoli nam zbliżyć się do siebie wzajemnie bardziej, niż większość z nas obecnie potrafi. Ta psychologia musi być łatwa do zrozumienia, aby mógł się jej nauczyć każdy, kto tego chce. I musi być łatwa do zastosowania, kiedy już ją zrozumiemy. Nasza dotychczasowa psychologia zawiodła. Nie wiemy ani trochę lepiej niż dotychczas, jak sobie układać wzajemne stosunki. A w gruncie rzeczy ta psychologia, z której tak skwapliwie korzystamy, ma skłonność do oddalania nas od siebie. Wyraźnie widać, choćby tylko na przykładzie małżeństwa, że stosowanie tradycyjnej psychologii zawiodło. Nową psychologię nazywam też uniwersalną, ponieważ niszczy ona psychologię zewnętrznej kontroli wolności oso- 15 bistej. Kontrola ta może być bardzo nieznaczna - jak na przykład spojrzenie na kogoś z dezaprobatą lub tak potężna, jak zagrożenie dla naszego życia. Ale jakakolwiek by ona była, jest próbą zmuszenia nas do robienia tego, czego możemy nie chcieć robić. W końcu rodzi się w nas przekonanie, że inni ludzie są w stanie zmusić nas do czucia się tak, jak się czujemy, lub do robienia tego, co robimy. A wiara w to odbiera nam poczucie wolności osobistej, której wszyscy potrzebujemy i chcemy. Prosta praktyczna przesłanka psychologii zewnętrznej kontroli, którą stosuje obecnie świat, jest następująca: karzmy ludzi, którzy postępują niewłaściwie - tak, aby robili to, co my uważamy za słuszne; potem nagradzajmy ich, żeby nadal robili to, co my chcemy. Przesłanka ta dominuje w myśleniu większości ludzi. Rozpowszechnienie tej metody wynika z faktu, że w pełni popierają ją ci, którzy mają władzę -urzędnicy, rodzice, nauczyciele, kierownicy i przywódcy religijni - którzy definiują, co jest dobre, a co złe. Osoby poddane ich kontroli, które w tak małym stopniu decydują o własnym życiu, akceptują kontrolę ze strony ludzi obdarzonych władzą, czerpiąc z niej pewne poczucie bezpieczeństwa. Niestety niemal nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że owa psychologia kontrolowania, przymuszania czy zniewalania wywołuje szeroko rozpowszechnione cierpienia, których - pomimo wszelkich naszych usiłowań - nie udało się nam jak dotąd zmniejszyć. Cierpienia te nie słabną nie dlatego, że przemyśleliśmy gruntownie całą sprawę i doszliśmy do wniosku, że najlepiej jest kontrolować innych. Zadajemy cierpienia innym, ponieważ, jeśli ludzie nie robią tego, co my chcemy, żeby robili, jedyną metodą postępowania, jaka przychodzi nam na myśl, jest zmuszanie i drobiazgowe kontrolowanie efektów. Jest to psychologia naszych przodków, naszych rodziców i dziadków, nauczycieli i przywódców, niemal wszystkich znanych nam łudzi. Zmuszanie jako środek osiągania swojego celu towarzyszy nam od tak dawna, że uważane jest za postępowanie zgodne ze zdrowym rozsądkiem i stosujemy je bez zastanowienia. Nie interesuje nas to, skąd się ono wzięło. Nie podajemy w wątpliwość jego wartości. 16 Jeśli kontrola zewnętrzna jest źródłem nieszczęścia, to dlaczego wybierają ją niemal wszyscy ludzie - nawet ci pozbawieni władzy, którzy tak bardzo cierpią z jej powodu? Odpowiedź jest prosta: to działa. Działa w odczuciu osób wpływowych, ponieważ często pozwala im osiągnąć to, co chcą. Działa w odniesieniu do ludzi bezsilnych, ponieważ odczuwają jej skuteczność na swojej skórze i żyją nadzieją, że w końcu sami będą mogli zastosować ją wobec kogoś innego. Osoby zajmujące niższe miejsca w hierarchii społecznej bardziej spoglądają w górę niż do dołu. Ci bezsilni w jeszcze większym stopniu akceptują kontrolę ze strony silniejszych właśnie dlatego, że - niezależnie od tego, jak bardzo czują się nieszczęśliwi - uważają, że nie mają innego wyboru. Wierzą ponadto, zazwyczaj słusznie, że stawianie oporu byłoby jeszcze gorsze. Tak więc, w ten czy inny sposób, większość ludzi robi wiele rzeczy, których nie chce. Na przykład, liczne kobiety trwają w opartych na przemocy małżeństwach, ponieważ uważają, że odejście od męża byłoby jeszcze gorsze. Obawiają się, że same nie będą w stanie zapewnić sobie utrzymania, że stracą dzieci, mogą być nadal narażone na przemoc, a może nawet na ryzyko utraty życia. Wiele z nich ciągle łudzi się nadzieją, że jeśli będą wytrwałe, to wszystko się ułoży. Książka traktuje nie tylko o tym, dlaczego ludzie trwają w swoich układach i akceptują zewnętrzną kontrolę. Wyjaśnia też, że wiara w słuszność i stosowanie kontroli zewnętrznej wyrządza szkodę wszystkim, zarówno kontrolującym, jak i kontrolowanym. Na przykład stosujący przemoc mąż również cierpi - choć nie tak bardzo, jak jego żona i rodzina. On też jest ofiarą psychologii kontroli zewnętrznej. Decydując się na robienie tego, co robi, traci wszelkie szansę na szczęście. Psychologia ta jest bowiem okropną plagą, która dotyka każdej sfery naszego życia. Niszczy szczęście, zdrowie, małżeństwo, rodzinę, zdolność zdobywania wiedzy i chęć do rzetelnej pracy. Jest przyczyną większości szerzących się w naszym społeczeństwie aktów przemocy, przestępstw, nadużywania narkotyków i pozbawionego miłości seksu. Książka ta jest poświęcona także kosztom, jakie ludzie ponoszą z tego tytułu, i pokazuje, jak można je obniżyć po- 17 przez uświadomienie sobie, dlaczego kontrola zewnętrzna jest tak szkodliwa i w jaki sposób nowa, ukierunkowana na podtrzymywanie związków teoria może ją zastąpić. Teoria wyboru jest psychologią kontroli wewnętrznej; wyjaśnia, dlaczego i jak dokonujemy wyborów, które określają przebieg naszego dalszego życia. Teoria wyboru jest całkowitym odejściem od tego, co dotychczas uznawano za zdroworozsądkowe, i postuluje to, co -jak mam nadzieję- stanie się w swoim czasie nowym pojęciem zdrowego rozsądku. Nie jest to łatwa zmiana. Może nastąpić tylko wtedy, gdy uświadomimy sobie, co jest złego w psychologii kontroli zewnętrznej i zaakceptujemy powody zastąpienia jej w naszych kontaktach z ludźmi teorią wyboru. Starając się tego dokonać, będziemy nieustannie zadawać sobie pytanie: czy to, co zamierzam zrobić, zbliży mnie do ludzi, czy też odsunie od nich jeszcze dalej? Sposób wykorzystania tego podstawowego pytania i to, co byłoby możliwe, gdybyśmy je zastosowali, stanowi istotę tej książki. W książce tej kwestionuję podstawową, obowiązującą na świecie psychologię i nie mam złudzeń, że jest to zadanie łatwe. Aby zacząć zdawać sobie sprawę z istnienia tej psychologii i tego, jakie szkody wyrządza w naszym życiu, musimy przyjrzeć się cierpieniom, których doświadczamy dlatego, że postępujemy zgodnie z zasadami tzw. zdrowego rozsądku - nawet wtedy, kiedy staje się dla nas oczywiste, że się nie sprawdzają. Na przykład, stosując jedyną psychologię, jaką znacie - karzecie waszego kilkunastoletniego syna za brak postępów w nauce, zabraniając mu wychodzenia z kolegami w sobotę i niedzielę. Po tej karze on i tak nie odrabia lekcji, a co gorsza - przez całą sobotę i niedzielę po waszym domu kręci się ponury nastolatek. Po miesiącu zaczynacie więc myśleć: po co ja to robię? Musi istnieć jakiś lepszy sposób. Uświadomienie sobie tego może trwać dość długo, ponieważ karanie syna stanowi element waszego tzw. zdrowego rozsądku i - we własnym odczuciu - nie macie wyboru. Kara wydaje się słuszna. Tak postępuje rodzic w podobnej sytuacji - zapewne tak samo postępowali wobec was rodzice - i wszy-cy, kogo pytacie, popierają taką postawę. Dając wam dobro- 18 dziej stwo niemal uniwersalnego zdrowego rozsądku, mówią: "Ukarz go; dlaczego zadajesz mi takie głupie pytanie? Czy chcesz sobie wychować próżniaka?". Jedyny problem z tą radą polega jednak na tym, że rzadko się zdarza, aby była ona skuteczna. W miarę jak coraz dłużej karzecie syna, dochodzi do tego, że przestajecie się do siebie odzywać i wzajemnie słuchać. Jesteście wszyscy nieszczęśliwi, wzajemnie obwiniacie się o spowodowanie waszego złego samopoczucia, a syn uczy się jeszcze mniej i gorzej niż poprzednio. A jednak dla większości ludzi pomysł, żeby postępować wbrew zdrowemu rozsądkowi, zwłaszcza w odniesieniu do dzieci, jest nowy i budzi niepokój. Założywszy jednak, że chcecie mieć mniej przykrości w życiu, będziecie być może chcieli zrozumieć, dlaczego kontrolowanie i poddawanie się kontroli tak bardzo niszczy związki, na których wam zależy, aby były szczęśliwe. I wtedy, być może, zechcecie wypróbować teorię wyboru w tych sytuacjach, w których próba kontrolowania zewnętrznego okazała się nieskuteczna. Jeśli będzie lepsza - a moje dwudziestoletnie doświadczenie w stosowaniu teorii wyboru podpowiada mi, że jest ona lepsza -może zechcecie zacząć trudny proces odrzucania teorii kontroli zewnętrznej i zastępowania jej teorią wyboru. Psychologie, nawet tzw. zdrowy rozsądek, dawne psychologie, należy odrzucać, jeśli niszczą związki. Aby przekonać was, że powinniśmy zarzucić psychologię kontroli zewnętrznej, załączam prosty wykres, który pozwala porównać dwa rodzaje postępu: techniczny i międzyludzki. Porównanie takie jest dość niezwykłe, ponieważ, gdy mówimy o postępie, na myśl przychodzi nam tylko postęp techniczny, dlatego że -jak pokazuje wykres -jest on oczywisty. Rzadko zastanawiamy się nad postępem międzyludzkim - to znaczy lepszym niż w przeszłości układaniem sobie wzajemnych stosunków. Nie widzimy ani nie czytamy wystarczająco często o tym, że są ludzie, którzy lepiej układają sobie stosunki, aby zacząć myśleć, że nastąpił w tej dziedzinie postęp. W ostatnich stu latach nastąpił znaczący postęp w technice. Od pierwszego samolotu doszliśmy, poprzez odrzutowce ponaddźwiękowe, do badań Marsa. W dziedzinie środków 19 a postęp techniczny postęp w stosunkach międzyludzkich 1900 1950 2000 komunikowania nastąpił rozwój od telefonu na korbkę do Internetu. Można wymieniać w nieskończoność. Ale nie da się tego zrobić w odniesieniu do postępu w stosunkach między ludźmi. Z wyjątkiem pewnej poprawy w latach sześćdziesiątych w zakresie praw obywatelskich i ostatnich ruchów na rzecz lepszych stosunków pomiędzy kierownictwem i pracownikami (odkąd w latach siedemdziesiątych pojawiła się kwestia jakości zarządzania) nie potrafimy ani trochę lepiej niż dawniej układać sobie stosunków międzyludzkich. Czy można powiedzieć, że mężowie i żony odnoszą się do siebie lepiej niż w przeszłości? Czy rodziny są obecnie bliższe sobie niż przed laty? Jeśli tak jest, to byłaby to dla mnie nowina. Pracuję w szkołach i jeszcze nie słyszałem, żeby nauczyciel powiedział, że sytuacja teraz wygląda lepiej, niż kiedy zaczynał pracę. Słyszę natomiast coś wręcz odwrotnego - że obecnie jest dużo trudniej uczyć dzieci. Obecnie, kiedy trzeba dotknąć "uświęconej" granicy wymiernego zysku finansowego, jakoś nie słychać, by poprawiły się stosunki w pracy w porównaniu do sytuacji sprzed lat. Nawet szefowie czerpią mniej satysfakcji. Choć nie potrafiliśmy poprawić sposobu, w jaki układamy swoje wzajemne stosunki z ludźmi, tak aby linia w wykresie szła w górę, jest wiele sytuacji, w których moglibyśmy to zrobić, gdyby więcej nas wiedziało, jak to osiągnąć. Co pewien czas trafiamy na jakąś cudowną szkolę, w której uczniowie i nauczyciele otaczają się wzajemnie opieką, uczą się i są szczęśliwi. Każdy z nas zna szczęśliwe małżeństwa, trwałe rodziny i ludzi, którym praca daje dużo satysfakcji. Ale jeśli poprosi się ich, aby wyjaśnili, skąd płynie ich szczęście, wielu z nich zaczyna się zastanawiać nad odpowiedzią. Nie są pewni. Niektórzy mówią: "Wkładamy dużo wysiłku w to, żeby mieć dobre stosunki", ale inni tylko wzruszają ramionami i zbywają powiedzeniem: "Może to po prostu kwestia szczęśliwego przypadku". Nigdy natomiast nie mówią: "Przestaliśmy starać się wzajemnie kontrolować". Nie zdają sobie sprawy, że być może postępują w myśl innej teorii, że nieświadomie odkryli teorię wyboru. Ludzie zapytani o postęp techniczny często mówią także 0 lepszyrn układaniu wzajemnych stosunków. Wielu dostrze ga, że między tymi dwoma zagadnieniami w niektórych wy padkach istnieje korelacja. Ale tylko nieliczni twierdzą, że główne osiągnięcia techniczne są dziełem przypadku. Postęp techniczny istnieje dlatego, że staramy się lub udało nam się opracować nową teorię albo nowy sposób wykorzystania sta rej technologii. W niemal wszystkich próbach przyspieszenie postępu w stosunkach międzyludzkich - na przykład małżeńskich, rodzinnych, szkolnych czy zawodowych - nie było operacyjnej zmiany teorii. Kontrola zewnętrzna ma tak silną pozycję, że nawet jeśli osiągamy jakiś niewielki postęp, jesteśmy ślepi na fakt, że zarzuciliśmy psychologię kontroli zewnętrznej 1 podjęliśmy coś, co w zasadzie jest teorią wyboru. Mnie chodzi przede wszystkim o to, żebyśmy sobie uświadomili, że istnieje inna psychologia. Nie twierdzę, że nie ma innych psychologii, podobnych do teorii wyboru: terapia racjonalnego emocjonalnego zachowania Alberta Ellisa; w dziedzinie pracy, W. Edwards De-ming pokazał, że wysoki poziom pracy zależy od uwolnienia ludzi od strachu, który uniemożliwia dobre układanie sobie wzajemnych stosunków. Deming porównał kierownika w miejscu pracy do dyrygenta orkiestry symfonicznej, w której każdy z muzyków z własnej woli wykonuje polecenia 21 dyrygenta, wnosząc swój wkład w wykonanie utworu. Nikt nie jest do tego zmuszany. Muzycy postępują tak, ponieważ wiedzą, że jest to również dla nich korzystne. Herb Kelleher, odnoszący niezwykłe sukcesy dyrektor naczelny Southwest Airlines, nie zdając sobie zapewne z tego sprawy, kieruje swoją spółką zgodnie z zasadami teorii wyboru. W wydanej ostatnio książce, pt.: Nuts! Southwest Airlines ' Crazy Busiess Recipe for Both Business and Personal Success (Głupoty! Szalony przepis Southwest Airlines na łączenie sukcesu w biznesie z sukcesem osobistym) Kelleher napisał o swoim stylu zarządzania: "Oznacza to w rzeczywistości pozyskiwanie ludzi własnym przykładem i za pomocą argumentów - aby z własnej woli współdziałali w dążeniu do osiągania wspólnego celu". Na temat zmniejszania zatrudnienia, które nazwał błędem korporacji, stwierdził: "Nie mieliśmy żadnych przymusowych urlopów lub grupowych zwolnień w Southwest, chociaż podczas recesji z całą pewnością mogliśmy więcej zarobić, gdybyśmy wprowadzili takie rozwiązania. Ale one wywołują niechęć, gniew. Kiedy się raz coś takiego zrobi, pracownicy nie potrafią zapomnieć o tym przez długi czas". W Southwest świętością są pracownicy, a nie granica zysku. Southwest jest jednak wyjątkiem. Jeśli Kelleher sprzeda firmę lub przejdzie na emeryturę, jestem niemal pewny, że ludzie, którzy ją przejmą, zmniejszą zatrudnienie i zaczną ulegać przymusowi zwiększania zysku. Na krótki czas mogą nawet odnieść sukces. Jednakże bez Kellehera nowi właściciele najprawdopodobniej powrócą do kontroli zewnętrznej i na dłuższą metę poniosą porażkę. Nie dostrzegamy także, jak bardzo rozpowszechnione jest nieszczęście, ponieważ - kierując się zdrowym rozsądkiem -wielu z nas uważa, że jest ono głównie wynikiem nędzy, lenistwa lub sposobu, w jaki możni traktują tych, którzy są pozbawieni władzy. W zamożnym świecie zachodnim nie brakuje jednak ludzi nieszczęśliwych, choć dobrze sytuowanych, ciężko pracujących i wpływowych. Zauważyłem, że wśród odnoszących sukcesy naukowców jest bardzo duży odsetek rozwiedzionych, a tuż za naukowcami plasują się wysokiej klasy specjaliści i biznesmeni. Nieumiejętność utrzymywania 22 dobrych kontaktów między rodzicami a dziećmi może przyjmować ostrzejsze formy wśród ubogich i pozbawionych wpływów, ale nie ogranicza się tylko do tej grupy. Choć wysiłku uczenia się odmawia więcej uczniów w obszarach nędzy niż w świecie ludzi zamożnych, zjawisko to znacznie bardziej wiąże się ze stosunkami między nauczycielami a uczniami niż z zamożnością młodzieży. Uczniowie z dobrze sytuowanych rodzin, w których wykształcenie jest głównym powodem dobrej sytuacji materialnej, mają zazwyczaj lepszą motywację, aby się uczyć, niż uczniowie z rodzin, którym w życiu nie pomogło ukończenie szkół. Nauczyciele doceniają tę motywację i zazwyczaj wkładają więcej wysiłku w układanie sobie dobrych stosunków z uczniami z tej pierwszej grupy, co jest kolejnym powodem, dla którego ta właśnie młodzież uczy się więcej. Gdyby zaproponować nauczycielom teorię wyboru i umożliwić im sprawdzenie w ich małżeństwach i rodzinach, jak bardzo jest ona przydatna, mogliby zacząć stosować ją także w celu nawiązania lepszych kontaktów z tymi uczniami, którzy robią wrażenie, że brakuje im motywacji. Wysiłki nauczycieli mogłyby w znacznym stopniu zastąpić brak poparcia dla kształcenia się ze strony rodziny. Uczniowie nie mający dotychczas motywacji zabraliby się do nauki znacznie energiczniej niż przedtem. W rozdziale dziesiątym, poświęconym kształceniu, omawiam sposób zastosowania teorii wyboru w szkole dla mniejszości, w której pracowaliśmy razem z żoną przez rok. Jest to więc dziedzina, w której mam pewne doświadczenie. Zdroworozsądkowe podejście, z którego wynika, że ubodzy lub wywodzący się z mniejszości uczniowie nie są w stanie lub nie będą się uczyć, jest całkowicie błędne. Kiedy mają dobre stosunki z nauczycielami, być może uczą się wolniej, ponieważ mają większe zaległości, ale w końcu osiągają wyniki tak dobre jak wszyscy inni uczniowie. Wydajna, wysokiej jakości praca jest zagwarantowana wszędzie tam, gdzie pracownicy mają dobre stosunki z kierownictwem. Zazwyczaj, odnosząc się do siebie wzajemnie, stosujemy coś, co określamy mianem systemu. W świecie kontroli zewnętrznej występuje system przymusu. Kiedy zawodzi - tak jak zawodzi w małżeństwach, rodzinach, szkołach i pracy - 23 stosujemy jeszcze silniejszy nacisk i koncentrujemy się na "prostowaniu" ludzi. Wielu terapeutyków podkreśla systemowe podejście do doradztwa rodzinnego, przy którym nie tyle starają się poprawić daną jednostkę, ile pomóc jej określić sposób, który sprawiłby, że system rodzinny działałby lepiej w odniesieniu do wszystkich osób zaangażowanych. Ja natomiast proponuję, abyśmy spróbowali się przestawić na system teorii wyboru, który uczy wszystkich, a nie tylko tych, którzy są nieszczęśliwi, jak sobie lepiej układać stosunki z innymi. Kontrola zewnętrzna jest podwójnie szkodliwa. Nie tylko bowiem nasza wiara w nią rodzi problemy, które usiłujemy rozwiązać, ale też stosowanie właśnie tej psychologii w celu poradzenia sobie z problemami nie daje oczekiwanych rezultatów. Kiedy bowiem stosowana kara okazuje się nieskuteczna, niezmiennie stosujemy karę jeszcze surowszą. Nic więc dziwnego, że osiągamy tak nikły postęp. Jak dotąd, zaledwie drobna część pieniędzy przeznaczonych na zmniejszanie nieszczęścia była zużywana na prewencję - na uczenie ludzi, jak sobie lepiej układać stosunki wzajemne, zanim przekształcą się one w prawdziwą wrogość, która jest skutkiem zbyt usilnych dążeń do kontrolowania lub nadmiernego manipulowania. Jeśli chcemy unieść poziomą linię postępu w stosunkach międzyludzkich, prewencja - czyli zamiana systemu kontroli zewnętrznej na system teorii wyboru - jest metodą, która pozwoli nam tego dokonać. Kiedy występują jakieś problemy między ludźmi, na przykład zaczyna się rozpadać małżeństwo, ludzie rzadko wracają do siebie. Jakkolwiek by był utalentowany doradca rodzinny nie uratuje wówczas małżeństwa lub zaniedbującego szkołę ucznia. Należy zapobiegać tym zdarzeniom, a nie szukać lepszych metod pomagania ludziom, których spotykają niepowodzenia. Aby skonkretyzować moje twierdzenie, że znaczna ilość pozornie nierozwiązywalnych problemów wynika ze stosunków międzyludzkich, proponuję uważne spojrzenie na swoje życie i życie twoich znajomych. Jestem przekonany, że wielu z was nie potrafi sobie ułożyć stosunków z małżonkami, rodzicami lub dziećmi tak dobrze, jakbyście chcieli. Zapewne 24 zgodzisz się też z tym, że im dłużej jesteście z tymi ludźmi, tym trudniej jest wam ze sobą. Pomyśl o tym. Byliście szczęśliwi, kiedy się pobieraliście. Czy teraz jesteście nieszczęśliwi albo rozwiedzeni? Czy jest w twojej rodzinie ktoś, z kim nie rozmawiasz? Czy twoje dzieci są w szkole średniej równie szczęśliwe, jak były w podstawowej? Czy praca nadal sprawia ci przyjemność? Jeśli doświadczasz jednego z nieszczęść wymienionych wyżej, znaczy to, że znaleźliście się w jednej lub więcej z czterech odmian tej samej sytuacji, którą cechują próby kontrolowania kogoś innego. 1. Chciałeś/aś, żeby ktoś inny zrobił coś, czego wykonania odmówił. Przeważnie tak bywa, że na różne sposoby, otwarcie lub pokrętnie, próbowałeś/aś zmusić go lub ją do zrobienia tego, o co tobie chodziło. 2. Ktoś usiłował zmusić ciebie do zrobienia tego, czego nie chciałeś/aś. 3. Wzajemnie usiłowaliście się zmusić do robienia rzeczy, których żadne z was nie chciało. 4. Usiłowałeś/aś zmusić się do zrobienia czegoś, co wy dawało ci się bardzo bolesne lub wręcz niemożliwe do wy konania. Pierwsze trzy odmiany są, co oczywiste, różnymi aspektami tej samej sytuacji. Czwarta, choć nieco inna, zalicza się do tego samego rodzaju. Na przykład, mogłeś/aś zmuszać sam/a siebie do rzucenia palenia, do wykonywania nadal pracy, której nie lubisz, do schudnięcia, chociaż nie chcesz być na diecie, lub do kochania kogoś, kogo już nie tylko nie kochasz, ale nawet przestałeś/aś lubić. W pierwszych trzech odmianach: możesz być na przykład żoną, powtarzającą mężowi, że powinien ci więcej pomagać przy dzieciach, lub mężem, oskarżającym żonę, że z powodu pracy nie ma dla ciebie czasu. Albo oboje narzekacie i oskarżacie się wzajemnie. Możesz być rodzicem lub nauczycielem, starającym się motywować dziecko do osiągania lepszych wyników w szkole, albo szefem, zmuszającym pracownika do zrobienia czegoś, co on uważa za niewarte zachodu. Jak długo będziemy nadal uważali, że możemy kontrolować in- 25 nych lub, odwrotnie, że inni mogą nas kontrolować, tak długo będzie trwało nieszczęście, związane z tymi i podobnymi codziennymi sytuacjami. Przypadki te są tak stare jak historia ludzkości, a opór stawiany tego typu przymuszaniu jest powodem małego postępu w naszych kontaktach. Jednym z najbardziej zdumiewających wyjątków od rozpowszechnionego użycia psychologii kontroli zewnętrznej jest fakt, że rzadko stosujemy ją wobec naszych najlepszych przyjaciół -ludzi, z którymi przeżywaliśmy chwile dobre i złe w ciągu wielu lat. Wobec nich, tylko nieliczni z nas zdają sobie z tego sprawę, stosujemy teorię wyboru. Ale niezależnie od tego, czy znamy tę teorię, czy też nie, większość z nas zdaje sobie z tego sprawę, że często przyjaciół traktujemy inaczej niż naszych partnerów, dzieci, uczniów czy pracowników. Mamy świadomość, że przyjaciele są naszym najbardziej wiarygodnym źródłem długotrwałego poczucia szczęścia. Wydaje się, że wiemy o możliwości ich utracenia, jak też o poczucie szczęścia, które odejdzie wraz z nimi, jeśli będziemy się starali zmusić ich do robienia tego, czego nie chcą. Myślę, że ta niechęć do prób zmuszania przyjaciela, choć nie mamy szczególnych skrupułów w odniesieniu do wszystkich innych, może być dobrym sposobem definiowania przyjaźni. Gdybyśmy stosowali teorię wyboru wobec wszystkich, mielibyśmy znacznie więcej przyjaciół i bylibyśmy sami o wiele szczęśliwsi. Pewną rolę może tu odgrywać poczucie własności. Większość z nas uważa, że powinniśmy lub wręcz posiadamy naszych mężów, żony, dzieci, uczniów, pracowników. Mam prawo kontrolować żonę i dzieci, ponieważ należą do mnie. To moja klasa i moi studenci - mają robić to, co im każę. Jestem właścicielem tej firmy i stanowisz moją własność, więc lepiej rób, co ci każę, albo szukaj sobie innej pracy. To przykłady sposobu myślenia właściciela. Jak długo uważamy, że posiadamy ludzi na własność, nie wahamy się przed zmuszaniem ich do robienia tego, co my chcemy. Inaczej odnosimy się do przyjaciół. Akceptujemy fakt, że nie stanowią naszej własności ani my nie należymy do nich. Tak więc dalszą częścią definicji przyjaźni może być to, że o przyjaciół dbamy, ale nigdy nie staramy się ich posiadać. 26 Nie zastanawiając się właściwie nad posiadaniem, większość z nas dzieli świat na dwie grupy. Do pierwszej, która stanowi lub powinna naszym zdaniem stanowić naszą własność, zaliczają się ukochani, żony, mężowie, dzieci, uczniowie i pracownicy. Do drugiej, zazwyczaj dużej grupy - tej, której nie posiadamy i nie staramy się posiadać - należą przyjaciele, znajomi, ludzie mający pewną władzę nad nami, tacy jak szefowie i, oczywiście, obcy. Dobrą metodą nauczenia się teorii wyboru jest przeanalizowanie sposobu, w jaki traktujesz swoich przyjaciół, szefa, jak też większość nieznajomych w porównaniu do tego, jak odnosisz się do reszty ludzi w twoim życiu. Wiesz, dlaczego nie próbujesz zmuszać do niczego szefa lub przyjaciela. Rzadko się zdarza, że zmuszasz do czegoś swoich znajomych i, jeśli masz choć krztynę rozsądku, nigdy nie zmuszasz do niczego nieznajomych, ponieważ mogą cię skrzywdzić lub nawet zabić. Dlaczego więc nie stosujemy wobec wszystkich reguły: "żyj i daj żyć"? Dlaczego w praktyce nie przestrzegamy zasady złotego środka, skoro większość z nas werbalnie się za nią opowiada? Czemu nieustannie staramy się zmuszać innych do robienia czegoś wbrew ich woli, jeśli w większości wypadków nasze starania dają nikłe efekty? Chcę opisać bardziej szczegółowo trzy założenia psychologii kontroli zewnętrznej - tak, abyś zrozumiał, jakie przekonanie żywi większość ludzi. Z łatwością zauważysz, że drugie i trzecie przekonanie jest bardzo szkodliwe dla stosunków niiędzyludzkich. Najprostszą drogą do zrozumienia tej tradycyjnej psychologii jest zastanowienie się nad tym, w jaki sposób niemal wszyscy stosujemy ją w naszym życiu. PIERWSZE PRZEKONANIE: Podnoszę słuchawkę, kiedy dzwoni telefon, otwieram drzwi, gdy ktoś do nich dzwoni, zatrzymuję się na czerwonym świetle i wykonuję niezliczoną ilość innych rzeczy, ponieważ reaguję na proste sygnały z zewnątrz. DRUGIE PRZEKONANIE: Mogę zmuszać innych, aby robili to, co ja chcę - nawet wbrew ich woli. Inni ludzie też m°gą kontrolować moje myśli, czyny i uczucia..*/; 27 TRZECIE PRZEKONANIE: Postępuję słusznie, a nawet mam obowiązek wyśmiewać, grozić lub karać tych, którzy nie stosują się do moich rozkazów. Mam też prawo ich nagradzać, jeśli w ten sposób skłonię ich do robienia tego, co chcę, żeby robili. Te trzy zdroworozsądkowe przekonania stanowią podstawę psychologii kontroli zewnętrznej, która w zasadzie panuje na świecie. W pierwszym przekonaniu dźwięk dzwonka lub jakikolwiek inny sygnał mechaniczny jest czynnikiem kontroli zewnętrznej, o którym większość ludzi sądzi, że zmusza ich do reakcji. W drugim, jeśli posłużyć się metodą ekstrapolacji z pierwszego, czynnikiem kontroli jest zawsze ktoś z zewnątrz, na przykład rodzic mówiący dziecku: "skoś trawę", nauczyciel polecający uczniowi: "przestań gadać podczas lekcji" lub mąż oświadczający żonie: "doprowadziłaś mnie do szału". Zgodnie z trzecim, najbardziej destrukcyjnym przekonaniem mężowie, żony, rodzice, nauczyciele i szefowie uważają, że ich prawem, ich zadaniem, a nawet moralnym obowiązkiem jest grozić, karać lub przekupywać dzieci bądź dorosłych, którzy wybierają nieposłuszeństwo, ponieważ w dobrze pojętym interesie tychże dzieci lub dorosłych jest robić to, co im polecono. Leżące u podstawy tych przekonań założenie, że jesteśmy motywowani zewnętrznie, jest błędne. Świat był "płaski", póki ktoś nie zaczął kwestionować tego przekonania. Tak samo odbieranie telefonu, ponieważ dzwoni, wydaje się słuszne, póki nie zaczniemy tego kwestionować. Kiedy wszelkie przekonania dotyczące kontroli zewnętrznej zostaną zakwestionowane, stanie się oczywiste, że to, co było słuszne, jest w gruncie rzeczy błędne. Okaże się na przykład, że odbieramy telefon nie dlatego, że dzwoni - odbieramy go, ponieważ my sami tego chcemy. Niezależnie od tego, jak natychmiastowa jest nasza reakcja, za każdym razem, kiedy odbieramy telefon, jest to nasza decyzja, nasz najlepszy wybór. Gdybyśmy tak nie myśleli, nie podnosilibyśmy słuchawki. Możesz oczywiście spierać się ze mną i twierdzić, że: "Jeśli nie odbiorę telefonu, kiedy dzwoni, to po co jest dzwonek? 28 Na pewno nie zadałbym sobie trudu odebrania telefonu, który nie dzwoni". Dzwonek ma swój cel, ale nie jest nim zmuszenie cię do podniesienia słuchawki. Ma na celu poinformowanie cię, że ktoś z zewnątrz chce porozmawiać z kimś z twojego otoczenia. Sygnał dzwonka i wszystko, co postrzegamy ze świata zewnętrznego, a także te sygnały, które odbieramy z własnego ciała, są informacjami. Ale informacja nie jest tożsama z kontrolą. Teoria wyboru wyjaśnia, że bodźce rozumiane jako konsekwentna kontrola istoty ludzkiej, które zmuszają jednostkę do dokonywania konkretnego wyboru, nie istnieją. Ponieważ informacja nie zmusza nas do robienia czegokolwiek, możemy wybrać, czy ją zignorujemy, czy też postąpimy w taki sposób, który będzie nam odpowiadał. Nie jesteśmy maszynami. Nie jesteśmy - tak jak maszyny - zaprogramowani, aby reagować w określony sposób na kontrolę zewnętrzną. Jeśli postępujemy zgodnie z tym, co nam polecono, to dlatego, że dokonaliśmy takiego wyboru na podstawie posiadanych informacji. W przypadku telefonu, jeśli nie chcemy go odebrać, możemy pozwolić mu spokojnie dzwonić, poczekać, aż włączy się automatyczna sekretarka, wyciągnąć wtyczkę z kontaktu albo zawołać kogoś innego, żeby odebrał. Którąkolwiek z opcji wybierzemy, rodzi się ona w naszym mózgu. Teoria wyboru wyjaśnia, że - podobnie jak wszystkie żywe istoty - jesteśmy motywowani wewnętrznie. Możesz zapytać: "Jakie ma to znaczenie, dlaczego odbieram telefon czy robię cokolwiek innego? Robię i już". W przypadku prostych, mechanicznych informacji, takich jak dzwonienie telefonu czy czerwone światło przy przejściu przez ulicę, nie ma to żadnego znaczenia. Nie ma, póki nie przejdziemy od pierwszego przekonania do następnego, znacznie bardziej złożonego - usiłowania zmuszenia kogoś do robienia tego, czego ta osoba nie chce, czy do wiary, że ktoś inny może kontrolować nasrre zachowanie. Dopiero wtedy zaczniesz doceniać ogromną różnicę między teorią kontroli zewnętrznej a teorią wyboru. Na przykład, jeśli znam teorię wyboru, to nie będziesz w stanie wywołać u mnie poczucia winy, mówiąc, że chciałbyś mieć dom taki ładny jak mój. Gdybym to ja zrobił co- 29 kolwiek, aby pozbawić cię ładnego domu, zapewne wybrałbym poczucie winy, ale nie zrobiłem niczego takiego, więc dlaczego miałbym się czuć winny? Wolność od niezasłużonej winy, zalewającej świat kontroli zewnętrznej, w którym żyjemy, jest ogromną korzyścią płynącą z nauczenia się stosowania w praktyce teorii wyboru. Liczne matki stosują psychologię kontroli zewnętrznej, aby wywołać poczucie winy u swoich dzieci. Ale czucie się winnym, że nie robisz tego, czego oczekuje od ciebie matka, jest twoim wyborem. Kiedy się tego nauczysz - a wcale nie jest łatwo się tego nauczyć, jeśli ma się matkę umiejętnie wywołującą poczucie winy -odkryjesz, że zarówno ty, jak i twoja matka odzyskaliście wolność dokonywania lepszych wyborów. Najlepszą ilustracją wolności wyboru jest zachowanie mojego przyjaciela, kryminologa, który nie sądził, że ta teoretyczna różnica między psychologią kontroli zewnętrznej a teorią wyboru jest ważna. Być może zawdzięcza życie temu, że kiedy dokonał wyboru, który większość z nas uznałaby za kiepski - psychologia kontroli zewnętrznej nie została zastosowana, choć to groziło. Otóż mój przjaciel pojechał w jakiejś sprawie naukowej do Las Yegas i został zakwaterowany w drogim hotelu. Choć znajomi ostrzegali go, żeby był ostrożny i szybko zamykał za sobą drzwi pokoju, blokował je i zakładał łańcuch, zlekceważył te rady. Pewnego razu po wejściu do pokoju zapomniał nie tylko zablokować drzwi i założyć łańcuch, ale nawet nie zamknął ich porządnie. Moment później do pokoju wtargnął uzbrojony mężczyzna. Musiała to być dość niezwykła scena: przestępca i kryminolog, stojący twarzą w twarz. Przestępca, pozornie twardy wyznawca tradycyjnej psychologii, zażądał: "Daj mi twój portfel". Mój przyjaciel, zaskoczony własną reakcją - był zaskoczony tym, że zastosował w praktyce teorię wyboru - odparł: "Nie dam ci mojego portfela. Możesz zabrać pieniądze, ale nie portfel". Przestępca wziął kilka dolarów, które mój przyjaciel położył na podłodze, po czym opuścił pokój. Gdyby ten przestępca w sposób zdecydowany stosował psychologię kontroli zewnętrznej, mój przyjaciel mógłby nie mieć okazji opowiedzenia mi tego zajścia. Broń w rękach 30 osoby, która potrafi jej użyć, jest możliwie najsilniejszym czynnikiem kontroli zewnętrznej. W kluczowym momencie, tuż po tym, kiedy mój przyjaciel postanowił, że nie odda przestępcy swojego portfela, tenże przestępca przełączył swoje myślenie na teorię wyboru i podjął decyzję, że nie będzie strzelał. Wybory, nawet te, które mogą się wydawać niezwykłe, są właśnie tematem niniejszej książki. Jeśli nawet zdecydowany przestępca potrafi zrezygnować z kontroli zewnętrznej w sytuacji, kiedy wydaje mu się to korzystne, nie powinno to sprawiać trudność także większości z nas. Ale wielokrotnie, kiedy czujemy się nieszczęśliwi, dzieje się tak dlatego, że albo ciągle winimy innych za nasze nieszczęście albo usiłujemy kontrolować innych, choć jest to wbrew naszym interesom. Aby to wyjaśnić, powrócę do przykładu ojca i syna, o którym zacząłem mówić wcześniej. Zabroniłeś wychodzić swojemu synowi z domu w soboty i niedziele, ponieważ za mało się uczył. On zaś w odpowiedzi przestał w ogóle robić cokolwiek. Zaczął się zadawać z niewłaściwym towarzystwem i przyznaje, że popala marihuanę. Złapałeś go też na tym, że wymyka się z domu w soboty i niedziele. Przez długi czas karałeś go i dyskutowałeś z nim, ale syn stał się jeszcze gorszy niż przedem. Zabroniłeś mu więc wychodzenia z domu nie tylko w soboty i niedziele, ale także w dni robocze. W miarę upływu czasu zaczynasz sobie zdawać sprawę, że kara, która mogła być skuteczna wtedy, kiedy mieliście lepsze kontakty, już nie przynosi żadnego rezultatu pozytywnego. Syn przestał się do ciebie odzywać, a nauczyciel powiadomił cię, że wagaruje. Kara jest nieskuteczna, ale twardo wierzysz, że postępujesz słusznie. Im jednak dłużej zabraniasz mu wychodzenia z domu, tym lepiej zdajesz sobie sprawę, że przestajesz mieć na niego wpływ. Kiedy starasz się z nim rozmawiać, przewraca oczami, jakby chciał powiedzieć: "Kto by cię słuchał?". Jeśli chodzi o twojego syna, jesteś bliski zamienienia się w powietrze. Wydaje się, że te resztki kontaktów, jakie mieliście, zanim zabroniłeś mu wychodzenia, znikły. Chłopak w niczym nie przypomina tego syna, którego miałeś zaledwie kilka lat temu i już całkiem nie wiesz, co z nim zrobić. 31 Własne dziecko traktuje cię jak wroga. Choć nie wiesz dlaczego, zdajesz sobie jednak sprawę, że coraz bardziej oddalacie się od siebie. Pewne odmiany tego scenariusza można zaobserwować w długotrwałych trudnościach, jakie przeżywa większość rodziców i nauczycieli w kontaktach z nastolatkami. Równie podatnym gruntem na długotrwałe nieszczęście jest małżeństwo, a także nie dająca satysfakcji praca. Ale ten ból można kontrolować. Jest inny, niż ból wywołany nie podlegającymi kontroli tragicznymi wydarzeniami, takimi jak utrata kogoś ukochanego lub rozczarowanie w następstwie niezawinionej przez ciebie utraty dobrej pracy. Możesz go kontrolować, ponieważ od ciebie zależy, kiedy przestaniesz karać nastolatka, z którym chcesz mieć dobre kontakty, i nauczysz się postępować z nim w taki sposób, żeby rzadko okazywał ci nieposłuszeństwo. Jak to osiągnąć, pokazuję dość szczegółowo w drugiej części tej książki. W przypadku twojego syna kara - słuszna czy nie - nie jest skuteczna. Zanim zabroniłeś mu wychodzić, uczył się chociaż trochę - teraz nie robi w ogóle nic. Przedtem mogłeś z nim chociaż porozmawiać, a teraz nie odzywacie się do siebie. Kiedyś mieliście dobre kontakty, a teraz staliście się przeciwnikami. Twoja decyzja zastosowania drugiego i trzeciego przekonania psychologii kontroli zewnętrznej - że możesz i powinieneś zmuszać syna do robienia tego, co ty chcesz - stała się powodem twojego zmartwienia. Jeśli potrafisz postanowić, że przestaniesz kontrolować, nawet w świecie opartym na kontroli zewnętrznej, możesz tym samym przestać przyczyniać się do nieszczęścia własnego i tych, wobec których tę kontrolę stosujesz. Świadomość, że inni potrzebują ciebie równie bardzo, jak ty potrzebujesz ich, nawet jeśli próbują cię kontrolować, może pomóc ci przestać podejmować działania w odwecie - a wtedy sprawy mają szansę ułożyć się lepiej. Ale możesz zrobić coś więcej, niż tylko przestać. Możesz zastąpić metodę zmuszania i odwetu metodą negocjacji. Powiedz synowi, dlaczego nie będziesz go dalej karał - że wasz związek jest dla ciebie ważniejszy niż jego postępy w nauce i że chcesz spędzać z nim przyjemnie czas, tak jak to było 32 kiedyś. On wie, że zależy ci na tym, żeby się uczył. Dałeś 0iu to odczuć wielokrotnie. Nieustanne powracanie do tego samego tematu jest bez sensu. Jest znacznie bardziej prawdopodobne, że jeśli uda wam się odzyskać bliskość - zacznie się uczyć i robić wszystko, co chcesz. Musimy sobie zdawać sprawę, że jeśli zbyt długo kogoś zmuszamy, możemy przekroczyć linię, zza której nie ma już powrotu. Możemy już nigdy nie odzyskać bliskości. Pozbawione tej bliskości dzieci zaczynają rezygnować ze stałych związków i w końcu resztę życia spędzają na destrukcyjnym poszukiwaniu przyjemności. Aby nawiązać i utrzymać stosunki, których potrzebujemy, musimy przestać zmuszać, nakłaniać, wymuszać, karać, nagradzać, manipulować, rządzić, motywować, krytykować, winić, oskarżać, zrzędzić, dręczyć, oceniać, porównywać i zamykać się w sobie. Te destrukcyjne zachowania musimy zastąpić innymi: zacząć dbać, słuchać, wspierać, negocjować, zachęcać, kochać, przyjaźnić się, ufać, akceptować, odnosić się serdecznie i szanować. Te określenia definiują różnicę między psychologią kontroli zewnętrznej a teorią wyboru. Kiedy zajrzałem do słownika synonimów, żeby sprawdzić słowa do poprzedniego akapitu, odkryłem, że znacznie więcej słów pasuje do kontroli zewnętrznej niż do teorii wyboru. Ponieważ nasz język jest odzwierciedleniem naszej kultury, stanowi to przekonujący dowód, że żyjemy w świecie nastawionym bardziej na niszczenie związków niż na ich pielęgnowanie. Pomimo nikłych sukcesów w zakresie umacniania związków międzyludzkich nie niepokoimy się najwyraźniej wystarczająco nieszczęściem, ponieważ nie wydajemy dużo pieniędzy na próby ograniczenia jego zasięgu w skali kraju. Tylko w jednej dziedzinie, w edukacji, nieustannie przeznacza się w Stanach Zjednoczonych miliardy dolarów na próby ulepszenia szkół - bez żadnych zresztą efektów, niezależnie od tego, jak by te efekty mierzyć. Prezydent Bili Clinton w 1997 roku poświęcił dziesięć minut sprawom edukacji w swoim orędziu o stanie państwa. Znalazło się tam kilka dobrych sugestii i wzmianka, że z kasy federalnej da się przeznaczyć na te cele dodatkowe pieniądze, jeśli będą potrzebne. 33 Jeśli istnieje jakaś bezdyskusyjna prawda na temat ludzi, to taka, że powodzenie jakiegokolwiek przedsięwzięcia jest wprost proporcjonalne do tego, jak dobrze układają się stosunki między uczestniczącymi w nim ludźmi. Choć ta prawda jest oczywista w małżeństwach i rodzinach, jest równie prawdziwa w szkołach i zakładach pracy. Uczniowie, którzy mają dobre stosunki z nauczycielami i ze sobą wzajemnie, niemal zawsze odnoszą sukcesy, ale przeważnie stanowią zaledwie mniej niż połowę ogólnej liczby uczniów. A proporcja ta spada do stanu poniżej 10 procent w dzielnicach nędzy - miejskich lub wiejskich. W tych niemal niefunkcjonalnych szkołach większość pieniędzy i wysiłków jest nie tylko marnotrawionych - część z nich jest przeznaczana na wprowadzanie programów dyscyplinarnych, które są szkodliwe dla stosunków potrzebnym uczniom. Potrzebne jest powszechne zaangażowanie, żeby prowadzić szkoły, w których nauczyciele i uczniowie są szczęśliwi. Musimy jednak wyjść poza szkoły i budować społeczeństwo, w którym mężowie, żony, członkowie rodzin, pracownicy i dyrektorzy są znacznie szczęśliwsi niż obecnie. Zaryzykuję twierdzenie, że zostanę uznany za naiwnego. Nie powstrzyma mnie to jednak od pisania książek po prostu o szczęściu. Spośród wszystkich celów, do których dążymy w życiu, ten -pozornie skromny - jest najtrudniejszy do osiągnięcia. Wierzę, że w celu osiągnięcia szczęścia musimy być blisko innych szczęśliwych ludzi. Dlatego im mniej jest szczęśliwych ludzi, tym mniejsza jest szansa każdego z nas na osiągnięcie szczęścia. Nasz świat jest pełen samotnych, sfrustrowanych, gniewnych, nieszczęśliwych ludzi, którzy nie potrafią nawiązać bliskich kontaktów z nikim szczęśliwym. Ich główną towarzyską umiejętnością jest narzekanie, obwinianie i krytykowanie innych. Trudno to uznać za sposób nawiązywania dobrych kontaktów z kimkolwiek. Chciałbym tu zasygnalizować, a w następnych rozdziałach bardziej szczegółowo wyjaśnić, że nieszczęście może poprowadzić ludzi w dwóch kierunkach. Pierwsza grupa stara się odnaleźć z powrotem swoje szczęście przez dające przyjemność kontakty z ludźmi szczęśliwymi. Druga grupa osób nieszczęśliwych zrezygnowała z szukania szczęścia z ludźmi 34 szczęśliwymi. Nawet już nie starają się nawiązywać sprawiających im przyjemność związków. Podobnie jak my wszyscy, nie rezygnują jednak z dążenia do dobrego samopoczucia. Ciągle szukają przyjemności bez nawiązywania kontaktów międzyludzkich i znajdują ją w nadużywaniu jedzenia i alkoholu, w narkotykach, angażują się w przemoc i pozbawiony uczucia seks. Jeśli nie uda się nam stworzyć społeczeństwa, w którym będzie więcej szczęśliwych ludzi, nigdy nie uda się nam też zredukować tych destruktywnych i samodestru-ktywnych wyborów ludzkich. W ostatnim czasie rzecznik Agencji Kontroli Narkotyków stwierdził w radiu publicznym, że w Nowym Jorku jest pół miliona osób uzależnionych od heroiny i kokainy. Nawet jeśli jest to liczba wyolbrzymiona, dodajmy do tego alkoholików, którzy też są nałogowcami, a otrzymamy wynik porażający. Niemal wszyscy ci nieszczęśliwi ludzie odrzucili dobre związki na rzecz przyjemności, które nie wiążą ich z ludźmi. Odnajdują szybką, intensywną i łatwą przyjemność w zażywaniu narkotyków, ponieważ nie wymaga to niczego więcej jak tylko wprowadzenia narkotyku do krwioobiegu. Z wyjątkiem zdobycia narkotyku, inni ludzie są do tego niepotrzebni. Część spośród tych nieszczęśliwych ludzi, o których piszę, wcale nie jest biedna ani nie należy do jakiejkolwiek z mniejszości. Niekoniecznie ludzie ci muszą uciekać się do zażywania narkotyków, do przemocy czy pozbawionego miłości seksu. Wielu z nich to ludzie z pozoru odpowiedzialni, którzy dbają o siebie i nie robią krzywdy innym. Jednak ze względu na sposób życia, który jest wynikiem ich własnego wyboru, nie są w stanie utrzymać satysfakcjonujących ich związków ze szczęśliwymi ludźmi. W efekcie sami są nieszczęśliwi. Nieszczęście należy do najbardziej demokratycznych doświadczeń w życiu. Ponieważ nie rozumiemy różnicy między szukaniem szczęścia, w relacjach z innymi i poza nimi, nie rozumiemy też, dlaczego tak trudno jest pomóc ludziom nieszczęśliwym, którzy szukają przyjemności. Zakładamy, że szukają oni relacji międzyludzkich, które zazwyczaj starają się im stworzyć udzielający pomocy "zawodowcy" - psychiatrzy, psycholodzy, pracownicy socjalni lub lekarze. W odniesieniu do grupy 35 ludzi, którzy zrezygnowali już jednak ze stosunków międzyludzkich i szukają przyjemności poza nimi, założenie to jest całkowicie błędne. Ludzie ci mogą nawet mówić w taki sposób, jakby szukali więzi z innymi. Są to jednak tylko puste słowa. Ponieważ ludzie ci nie dążą w rzeczywistości do tego sami, udzielanie im pomocy jest o wiele trudniejsze, niż gdyby nadal szukali szczęścia. Czy nam się to podoba, czy nie, ktoś musi przywrócić ich do grona ludzi szukających szczęścia. Najwłaściwszymi ludźmi do tego są lekarze i nauczyciele. Należy brać pod uwagę także nieprofesjonalnych ochotników, którzy znają zasady teorii wyboru i umieją sobie dobrze radzić z ludźmi - na przykład zadowolonych z życia emerytów. W wypadku alkoholików więź, której rozpaczliwie potrzebują, oferują im grupy anonimowych alkoholików (AA). Terapia okazuje się skuteczna w przypadku blisko połowy osób uczęszczających na spotkania. Jeśli można AA jakoś zdefiniować, to chyba w ten sposób, że jest to organizacja, która stosuje znacznie szerzej teorię wyboru niż kontrolę zewnętrzną. My wszyscy, zarówno profesjonaliści, jak i amatorzy, odniesiemy większe sukcesy z tą grupa ludzi szukających przyjemności - nieważne, w jaki sposób - jeśli zrozumiemy, że tym, czego im brakuje, są właśnie relacje międzyludzkie. Aby nasz stosunek do nich był jednak właściwy, musimy bardzo uważać, by nie próbować ich kontrolować. To kontrola zewnętrzna, stosowanie jej zarówno przez nich samych wobec siebie, jak i wobec innych, doprowadziła tych ludzi do stanu, z którego mamy ich wydobyć. Wydaje się też, że skuteczne jest nauczenie ich teorii wyboru, która wyjaśnia, co sami sobie robią. Nauczanie teorii wyboru mogłoby stać się elementem każdego programu rehabilitacji dla narkomanów, ponieważ to właśnie w tych programach uczestniczy znaczna liczba ludzi, którzy przestali już szukać szczęścia przez kontakty z innymi ludźmi. Bardzo skuteczne może być uczenie ich w małych grupach, ponieważ stwarza im się w ten sposób okazję do nawiązywania więzi. Jak będę wyjaśniał w następnym rozdziale, jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni. Ta potrzeba tkwi w naszych genach. ROZDZIAŁ 2 Podstawowe potrzeby i uczucia Nasi rodzice, ciotki, wujkowie, bracia, siostry i nauczyciele - często wyjątkiem są tu dziadkowie - są pełni poświęcenia w swoim uporze do zmuszania nas, abyśmy postępowali tak, jak oni chcą. Szybko uczymy się więc w praktyce psychologii kontroli zewnętrznej. Nie uczymy się natomiast, na czym polega motywacja leżąca u podstaw naszego zachowania -na przykład, dlaczego długotrwałe związki z innymi ludźmi są dla nas o wiele ważniejsze niż dla większości innych żywych stworzeń i dlaczego tak trudno je nawiązać. Kiedy będę wyjaśniał naszą motywację, która moim zdaniem jest wbudowana w nasze geny, wyjaśnię także, że istnieją genetyczne przyczyny wybierania przez nas tak wielu zachowań kontrolujących. Kiedy się rodzimy, potrafimy jedynie płakać, robić zamieszanie, ssać pierś, machać rękami i nogami. Płacz i marudzenie - pierwsze przejawy gniewu - to nasz sposób zmuszenia matek, żeby się nami zajęły. I większość matek dokonuje wyboru i ulega naszym żądaniom. Bez ich opieki szybko umarlibyśmy. Pierwszy płacz, który jest próbą zaspokojenia genetycznej potrzeby przetrwania, wprowadza więc nas w praktykę trawjących całe życie prób kontrolowania innych. Ale to tylko wprowadzenie. Nasz materiał genetyczny nie kieruje nami aż tak silnie, abyśmy nie potrafili się nauczyć dawać sobie sami radę. Poniższa opowieść pokazuje nie tylko, że walka dziecka o kontrolę nie jest uwarunkowana genetycznie, ale także, że potrafimy dbać o ludzi, z którymi nie jesteśmy spokrewnieni 37 i których nawet nie znamy. W samolocie z Los Angeles do Minneapolis dziecko, mające mniej więcej szesnaście miesięcy, płakało przez cały, trzygodzinny lot. Jego matka była absolutnie bezradna. Wszyscy współczuliśmy jej, patrząc, jak stara się opanować sytuację. Niektórzy spośród pasażerów usiłowali jej nawet pomóc, ale dziecko było nieugięte. Piętnaście minut przed lądowaniem matka wykrzyknęła głośno, żeby wszyscy w samolocie ją usłyszeli: "Co to był za piekielny lot!". Dziecko płakało z bólu. Zapewne jego uszy nie adaptowały się do zmiany ciśnienia. Jego mózg był zaprogramowany tak, by interpretować ból jako zagrożenie życia. Dziecko, wiedzione instynktem przetrwania, robiło to, co potrafiło: płakało. Wiedziało, co robiło - usiłowało zmusić matkę, żeby mu pomogła. Będąc w tym wieku, nie potrafiło jeszcze wybrać innej opcji. Kiedy jednak te zachowania kontrolujące przestają działać - a tak się dzieje, kiedy stajemy się coraz starsi - dziecko z łatwością uczy się radzić sobie samo. Załóżmy, że to samo dziecko dziesięć lat później nadal ma kłopoty z przystosowaniem się do zmian ciśnienia. Podczas takiego samego przelotu z matką nie będzie już płakało przez całe trzy godziny. Zrozumie bowiem, że matka nie może mu pomóc, że nie znajduje się w śmiertelnym zagrożeniu i że płacz nic mu nie pomoże. A nawet - być może -będzie się martwiło, że matka rozgniewa się, jeśli zacznie płakać i w rezultacie - będzie się nim jeszcze mniej zajmowała. Nie będzie więc zwracało uwagi na swoje geny i zniesie ból najdzielniej, jak tylko potrafi. W czasie omawianego lotu działo się coś jeszcze. Niemal wszyscy pasażerowie serdecznie współczuli matce i byli gotowi zrobić wszystko, żeby jej pomóc, gdyby tylko potrafili. To zaledwie jeden, drobny przykład oczywistego faktu, że większość z nas troszczy się o obcych ludzi. Zgadzamy się też płacić podatki i dawać na organizacje charytatywne, żeby zajęły się obcymi. Troska o osoby, które nie są z nami spokrewnione, jest zachowaniem typowym wyłącznie dla ludzi. Ponieważ długotrwała opieka nad dziećmi i towarzysząca nam przez całe życie troska o członków naszego gatunku pochłania dużo czasu, energii i środków, które moglibyśmy poświęcić na dbałość o przetrwanie nas samych i naszych 38 dzieci, uważam, że ludzie są wyposażeni w dodatkową instrukcję genetyczną, równie silną jak instynkt przetrwania, która sprawia, że przez całe życie jesteśmy żywo zaangażowani w sprawy innych. W bogatym kraju, takim jak Stany Zjednoczone, gdzie dosłownie rozumiane przetrwanie nie stanowi dla większości ludzi większego problemu, ogromna większość naszych zmartwień, jak też naszego szczęścia, ma związek ze zdolnością zaspokojenia tych nie związanych z przetrwaniem instrukcji. Aby wyjaśnić, o co mi chodzi, muszę pokrótce omówić podstawowe zagadnienia z zakresu genetyki. I plemnik, i zapłodnione przez niego jajo przekazują powstałej komórce po pięćdziesiąt tysięcy genów. Te sto tysięcy genów przenosi instrukcje, determinujące w dużym stopniu, kim każdy z nas ma zostać. W procesie podziału i miliardów podpodziałów pierwszej komórki, w wyniku których powstaje osoba, te początkowe geny są powielane w niemal wszystkich komórkach rosnącego płodu. Każda komórka, niosąca kopie owych genów, jest instruowana przez jeden lub więcej genów, że ma stać się tym, co jest potrzebne - skórą, mięśniem, kością, szpikiem, sercem, płucami i mózgiem. Genetycy odkryli, że te sto tysięcy genów zawiera pełny program, który -jeśli jest realizowany - powoduje, że każde z nas staje się pod względem anatomicznym i psychologicznym tym, kim jest. Jeśli mam brązowe oczy i czarne włosy, to dlatego, że moje geny dostarczyły właśnie takich cech anatomicznych. Jeśli mam dobre trawienie albo zdolności muzyczne, to dzięki fizjologii mojego żołądka, jelit lub mózgu, zaczerpniętej z moich genów. Jeśli mam zwłóknienie komórek, to dlatego, że niektóre spośród moich genów mających do czynienia z płucami nie działają anatomicznie lub fizjologicznie tak, jak powinny. Genetycy ciągle starają się poznać konkretne cele tych stu tysięcy genów - genomu ludzkiego - ale znaczna ich część Jest nadal nierozpoznana. Są oni zgodni co do tego, że do ^wyprodukowania dziecka" o normalnej anatomii i fizjologii wystarczy wiele mniej genów niż te sto tysięcy. Pozostaje więc ogromna liczba genów, których funkcje trzeba dopiero Poznać. Uważam, że część spośród tych nieznanych genów 39 dostarcza podstaw do naszej psychologii - tego, jak się zachowujemy i co robimy ze swoim życiem. Dlatego też - poza przetrwaniem, które w znacznym stopniu zależy od naszej fizjologii - wierzę, że jesteśmy zaprogramowani genetycznie w ten sposób, by próbować zaspokoić nasze cztery podstawowe potrzeby psychiczne: miłości i przynależności, władzy, wolności i zabawy. Nasze zachowanie jest najlepszym wyborem, w danym momencie, sposobu zaspokojenia jednej lub więcej z tych podstawowych potrzeb. Wszystkie żyjące organizmy - rośliny i zwierzęta - mają przetrwanie, łącznie ze zdolnością do reprodukcji, zaprogramowane w genach. Zwierzęta wyższego rzędu odczuwają także niektóre z naszych innych potrzeb. Na przykład, psy potrafią kochać, a nawet być zazdrosne, ale nie kochają z taką intensywnością, w tak złożony i różnorodny sposób jak istoty ludzkie. Nasze geny, bardziej niż jakichkolwiek innych zwierząt wyższego rzędu, motywują nas do działania znacznie wykraczającego poza dbałość o przetrwanie. Potrzeba miłości i przynależności skłania nas nie tylko do dbania o innych tak dalece, że tymi innymi mogą być ludzie, których nawet nie znamy, ale także do szukania przez całe życie satysfakcjonujących relacji międzyosobowych z ludźmi szczególnymi -takimi jak partnerzy, członkowie rodziny i przyjaciele. Inne geny zmuszają nas do walki o władzę, wolność i zabawę. Wydaje się, że niektóre zwierzęta o dużych mózgach - takie jak wieloryby i ssaki naczelne - mają podobne potrzeby, ale nie wiemy wystarczająco dużo, aby móc porównać ich potrzeby z naszymi. Ja optuję za tym, że występują liczne podobieństwa. Nawet mimo że nie wiemy, jakie są te potrzeby zwierząt i możemy ich nigdy głębiej nie poznać, od pierwszego oddechu zaczynamy walczyć o ich zaspokojenie. I walczymy o nie do naszego ostatniego tchu. Nasza zdolność do rozpoczęcia zaspokajania potrzeb, jeszcze zanim zaczniemy sobie zdawać sprawę z tego, co robimy, czy dlaczego to robimy, jest jednym z przejawów geniuszu natury. Ewolucja wyposażyła ludzi i zwierzęta wyższego rzędu w geny, które dały nam możliwość czucia. Dzięki tej zdolności pierwszą rzeczą, którą poznajemy i którą znamy 40 lepiej niż cokolwiek innego, jest świadomość, co odczuwamy. Ponieważ mamy najbardziej zróżnicowane i najbardziej złożone potrzeby wśród wszystkich żywych stworzeń, mamy też najszerszą gamę odczuć. Ale niezależnie od tego jak złożone są nasze odczucia, czy czujemy się dobrze, czy źle, pamiętamy także, co robiliśmy, kiedy czuliśmy się bardzo dobrze lub bardzo źle. Korzystając z tych wspomnień, walczymy o to, żeby czuć się jak najlepiej i - na tyle, na ile jesteśmy w stanie - unikać złego czucia. Dlatego też faktyczną motywacją wszystkich naszych zachowań jest dążenie do czucia się możliwie jak najlepiej i najczęściej jak to możliwe. Kiedy z niemowlęcia stajemy się dzieckiem, a potem dorosłym człowiekiem, stopniowo odkrywamy, że coraz trudniej jest nam czuć się dobrze, ponieważ nasze relacje z ludźmi stają się coraz bardziej złożone. Dla szkraba w samolocie wszystko było proste: jeśli cię boli, to płacz i próbuj zmusić matkę, żeby rozwiązała problem. Dla dwunastolatka sprawy są już bardziej skomplikowane: znoś ból i nie staraj się zmusić matki, żeby zrobiła coś, czego nie jest w stanie. Jeśli zapłaczesz, możesz zaszkodzić swoim relacjom z matką. Tak więc, niezależnie od tego, jak bardzo chcemy się czuć dobrze i unikać bólu, nasze związki z ludźmi, o których wiemy, że są nam potrzebni, mają znaczący wpływ na to, co decydujemy się robić. W celu stworzenia dobrych relacji z innymi większość nas gotowa jest cierpieć ból, nawet ostry, ponieważ więź jest dla nas ważniejsza od cierpienia. Aby zdobyć, utrzymać i poprawić związek z inną osobą, jesteśmy gotowi podejmować długotrwałe, nieprzyjemne działania, ponieważ wierzymy, że w końcu poczujemy się lepiej i zbliżymy do ludzi, których potrzebujemy. Nawet nie mając perspektywy nawiązania lepszych relacji z innymi, większość z nas gotowa jest odłożyć na później przyjemność lub przetrzymać ból - w nadziei, że później będziemy się czuli lepiej lub mniej cierpieli. Nawet gdy jesteśmy nieszczęśliwi, geny nie uzależniają naszej zdolności do dobrego samopoczucia jedynie od przyjemnych związków. Aby pogłębić myśl, którą zasygnalizowałem pod koniec poprzedniego rozdziału - są rzeczy, które robimy dla przyjemności i które nie są zależne od nikogo 41 innego oprócz nas samych. Przykłady? Większość ludzi od bardzo wczesnego etapu życia sprawia sobie przyjemność za pomocą masturbacji. Możemy przy tym fantazjować na temat innych, ale przeżywane przez nas uczucie przyjemności nie zależy od nich. Czerpiemy również przyjemność z psychicznego ranienia ludzi - często robimy to, poskramiając kogoś -co może zaspokajać naszą potrzebę władzy, nawet jeśli kłóci się z naszą potrzebą miłości i przynależności. Możemy zaspokajać nasze geny przetrwania, gdy angażujemy się w seks bez miłości. Po prostu wykorzystujemy czyjeś ciało w celu sprawienia sobie przyjemności. Możemy oszukiwać nasz umysł uzależniającymi narkotykami, które dają nam uczucie podobne do tego, które przeżywamy, kiedy każda nasza potrzeba jest zapokojona. Społeczeństwo w Stanach Zjednoczonych funkcjonuje tak dobrze, ponieważ większość z nich nigdy nie przestaje szukać szczęścia, nie rezygnuje z przeświadczenia, że choć może i nie jest łatwo dobrze układać sobie stosunki z ludźmi, to jednak tych stosunków bardzo potrzebujemy. Wspólnie z innymi walczymy o przetrwanie - to łatwiejsze, skuteczniejsze i zazwyczaj przyjemniejsze niż walka w pojedynkę. Oczywiście, inni ludzie są nam niezbędni do zaspokojenia potrzeby miłości i przynależności. Odkrywamy, że miło jest użyć nieco naszej władzy, aby pomóc innym i że dzięki temu możemy zyskać jeszcze większą władzę. Kiedy pragniemy wolności, robimy to w nadziei, że ktoś zawsze z radością nas powita, kiedy zdecydujemy się wrócić. Wolimy się uczyć i bawić wspólnie. To idealny sposób na zaspokojenie naszych podstawowych potrzeb - starać się nawiązać z kimś bliskie stosunki i utrzymać tę więź. Ludzie, którzy nie żyją w bliskich związkach z innymi, są niemal zawsze samotni i czują się źle. Nie mają przeświadczenia, że jutro będą się czuli dobrze, ponieważ jutro będą równie samotni jak dziś. Odmiennie niż ludzie szczęśliwi, koncentrują się oni na krótkotrwałych przyjemnościach. Alkoholik żyje po to, aby doświadczyć natychmiastowego uczucia, jakiego dostarcza alkohol. Nie przychodzi mu nawet do głowy, że prowadząc samochód, może owinąć go wokół drze- l 42 wa. Tam gdzie wchodzi w rachubę przyjemność, nieszczęśliwi ludzie mogą postępować absolutnie irracjonalnie, kiedy szukają chwili zaspokojenia. Choć odczucia towarzyszące przyjemności bez więzi mogą być podobne do tych, których doświadczamy, żyjąc w związku z innymi, czynności prowadzące do tych podobnych uczuć są różne. Bądźcie ostrożni w kontaktach z ludźmi, którzy robią wrażenie, że potrafią być szczęśliwi, ale nie mają bliskich przyjaciół. Mogą być dowcipni i zabawni, ale ich humor polega na umniejszaniu innych i wrogości. Jeśli weźmiesz ślub się z taką osobą, bardzo szybko staniesz się odbiorcą takiego wrogiego humoru i będziesz żałował swego wyboru przez cały czas trwania małżeństwa. Szukajcie kogoś, kto ma dobrych przyjaciół, których dobrze traktuje i z którymi również wy lubicie przebywać. Ten, kto nie ma dobrych przyjaciół, nie umie też kochać. Jeżeli zakładamy, że większość czasu jesteśmy szczęśliwi 1 utrzymujemy bliskie kontakty z innymi, którzy też są szczę śliwi, wówczas to, co w tym czasie odczuwamy, mówi nam z dużą dokładnością, w jakim stopniu zaspokajamy naszą po trzebę miłości i przynależności oraz jak zaspokojone są nasze inne potrzeby. Każdy z nas ma własny poziom zaspokojenia potrzeb, który mówi nam, że ta lub inna potrzeba jest zaspo kojona i nie warto podejmować dodatkowego wysiłku. Roz winę tę myśl w rozdziale piątym, kiedy będę omawiał sprawę siły odczuwania indywidualnych potrzeb. Jeśli wstajesz rano i czujesz się nieszczęśliwy, możesz być zupełnie pewny, że co najmniej jedna z pięciu podstawowych potrzeb nie została zaspokojona w stopniu, w jakim chciałbyś, aby była spełniona. Na przykład, jeśli budzisz się zaziębiony, ból informuje cię, że wskutek infekcji została zagrożona twoja potrzeba przetrwania. Jeśli budzisz się z uczuciem samotności, ponieważ twoje najmłodsze dziecko właśnie wyjechało na studia, oznacza to, że przeżywasz ostro niezaspokojoną potrzebę miłości i przynależności. Jeśli zostałeś wytypowany do awansu w pracy i dziś ma zapaść decyzja w tej sprawie, twoja nerwowość jest sposobem, w jaki radzisz sobie 2 ewentualną utratą władzy. Jeśli otrzymasz ten awans, bę dziesz w doskonałym nastroju, jeśli nie - twoje samopoczucie 43 stanie się jeszcze gorsze niż obecnie. Jeżeli liczyłeś, że będziesz wolny i pojedziesz z rodziną na wakacje i nagle odkrywasz, że zginał twój pies, czujesz się rozgniewany, ponieważ nie możesz wyjechać, dopóki go nie znajdziesz. Jeśli zaplanowałeś sobie rozrywkę, na przykład grę w tenisa, a właśnie zaczyna padać deszcz, nie musisz się zastanawiać, czy twoja potrzeba zabawy jest niespełniona. Rozczarowanie, jakie przeżywasz, natychmiast podpowiada ci, że tak jest. Kiedy już poznasz swoje potrzeby, zazwyczaj rozpoznajesz, które z nich są niezaspokojone, gdy czujesz się nieszczęśliwy i które są spełnione, kiedy jest ci dobrze. Może to nie być aż tak oczywiste, jak w tych bardzo wyraźnie dobranych przykładach, ale poświęciwszy na to trochę czasu, przeważnie potrafisz prawidłowo ocenić sytuację. Przetrwanie Wszystkie żywe stworzenia są genetycznie zaprogramowane, aby walczyć o przetrwanie. Hiszpańskie określenie ganas opisuje silne pragnienie angażowania się w tę walkę lepiej niż jakiekolwwiek inne ze znanych mi słów. Oznacza pragnienie ciężkiej pracy, niepoddawania się, robienia wszystkiego, co się da, dla zapewnienia przetrwania - a nawet więcej: dla osiągnięcia poczucia bezpieczeństwa. Ganas to ogromnie wartościowa cecha. Jeśli chcesz mieć wykonaną pracę, zatrudnij do niej kogoś, kto ma rozwinięte ganas. Jeśli szukasz partnera, na którego możesz liczyć, że pomoże ci zbudować rodzinę i będzie ci oparciem w życiu, znajdź sobie takiego, który ma ganas, i traktuj go dobrze. Staraj się nie krytykować jego silnej motywacji. Nie chcesz przecież, żeby jego ganas obróciło się przeciw tobie. Inny aspekt przetrwania, przetrwania gatunku, oparty jest na zadowoleniu seksualnym i - z genetycznego punktu widzenia -jest niezwykle udany. Istnieją tylko nieliczne miejsca na świecie, gdzie nie ma ludzi. Seks jest, oczywiście, związany również z naszymi innymi potrzebami, wykraczającymi poza instynkt przetrwania. Bardzo często ludzie myślą o seksie tylko dla przyjemności. Niezależnie od tego, czy seksowi 44 towarzyszy miłość, antykoncepcja jest łatwym sposobem zwiększenia tej przyjemności, zapewne jedną z najlepszych metod, jakie udało się ludziom wymyślić, żeby jednocześnie zjeść ciastko i nadal je mieć. Jedną z cech odróżniających instynkty przetrwania ludzi i zwierząt jest to, że ludzie już we wczesnym etapie życia uświadamiają sobie potrzebę przetrwania, zarówno teraz, jak i w przyszłości. Dokładamy starań, aby żyć długo. Wielu ludzi ćwiczy, przestrzega diety, a nawet kupuje wodę mineralną do picia w nadziei, że będą zdrowsi i dożyją późnego wieku. Niestety na przykład tłuszcz, który - choć łatwo dostępny -jest szkodliwy dla naszego zdrowia, smakuje nam, ponieważ nasi odlegli przodkowie przetrwali właśnie między innymi dzięki temu, że go spożywali. Niektórzy z nas "oddają życie" za cheesburgery, ale zazwyczaj dopiero po zabezpieczeniu dzieciom dobrego startu w życie. Tak więc genetyczne przyjemności, powiązane z jedzeniem tłuszczu, nadal nam towarzyszą i należy wyeliminować je, jeśli chcemy być zdrowsi. Ale ponieważ mamy świadomość przyszłości, wielu z nas nie czuje się dobrze, spożywając tłuszcz, i to poczucie dyskomfortu pomaga niektórym z nas nie spożywać go. Zdaję sobie sprawę z tego, że miliony ludzi nieustająco cierpią z powodu głodu i chorób, ponieważ nie mają wystarczająco dużo żywności lub mają niewystarczającą opiekę lekarską. Są głodni lub pozbawieni opieki lekarskiej nie z własnego wyboru. Wiele nastolatek głodzi się z własnego wyboru - niektóre nawet doprowadzają się w ten sposób do śmierci. Ich postępowanie jest przykładem tego, że można pokonać jedną potrzebę - przetrwania - by zaspokoić inną - władzy. Gdyby potrzeba przetrwania była nadal jedyną podstawową potrzebą odczuwaną przez człowieka, nie byłoby samobójstw. Teorię wyboru można stosować do wszelkiej działalności człowieka, także walki o przetrwanie. Pragnę zwrócić uwagę na możliwości jej zastosowania w aspekcie społecznym: jak rezygnacja z kontroli zewnętrznej może pomóc nam lepiej układać sobie wzajemne stosunki. Interesujące jest jednakże spostrzeżenie, że w naszym nasyconym przemocą społeczeństwie umiejętność lepszego układania sobie wzajemnych stosunków może mieć wiele wspólnego z przetrwaniem. Jedną 45 z głównych przyczyn śmierci młodych mężczyzn w Stanach Zjednoczonych nie są wcale choroby lub wypadki, lecz rany postrzałowe. Oczywiste jest zatem, że znacznie więcej młodych mężczyzn zachowałoby życie, gdyby potrafili lepiej układać sobie stosunki z otoczeniem. W prehistorycznej przeszłości naszą podstawową potrzebą było przetrwanie, tak jak to jest do dziś w przypadku niemal wszystkich zwierząt. Stopniowo jednak ci, którzy kochali, zyskiwali większą szansę na przetrwanie, a w miarę trwania tego stanu miłość zaczęła oddzielać się od przetrwania i sama stała się podstawową potrzebą. Tak samo wyglądała sytuacja w przypadku władzy. W miarę upływu czasu okazało się, że ci, którym powiodło się i zdobyli władzę, mieli o wiele większe szansę przetrwania od tych, którzy mieli mało władzy. W rezultacie - także potrzeba władzy zyskała odrębność. Aby uciec od dominacji innych i łatwiej przetrwać, musimy być wolni. Wskutek tego także i wolność stała się odrębną potrzebą, służącą za bufor chroniący przed władzą innych. Zabawa, która jest genetyczną nagrodą za uczenie się, także stała się odrębną potrzebą, w miarę jak zaczęliśmy się uczyć wielu rzeczy niezwiązanych z przetrwaniem, mających natomiast wiele wspólnego ze zdobywaniem miłości, władzy i wolności. To właśnie te, towarzyszące nam przez całe życie potrzeby, wykraczające poza instynkt przetrwania, powodują, że nasze życie jest tak złożone i tak bardzo różni się od życia zwierząt. > Miłość, seks i przynależność Niemal wszystkie powieści, utwory dramatyczne, opery oparte są na historii ludzi, którzy w poszukiwaniu seksualnej miłości zaczynają dobrze, ale później odnoszą niepowodzenie. Ich związek niszczeje pod wpływem krytyki, obwiniania, żalu i zazdrości. Sam początek nie jest taki trudny. Nasze geny miłości i przynależności żądają jednak, aby miłość trwała przez całe nasze życie, a jest to żądanie trudne do zaspokojenia w świecie kontroli zewnętrznej. Z upływem czasu wiele związków, które na początku wydawały się udane, zaczyna ulegać rozkładowi. To właśnie ten rozkład sprawia, że cier- 46 pienia miłosne tak często występują w literaturze pięknej. Gdyby miłość była przez cały czas jednakowo silna, nie byłoby o czym pisać. Niewierność, morderstwo, samobójstwo i choroby psychiczne są powszechnymi nieszczęściami, które kojarzy się z ulegającą rozkładowi miłością. Uczucia zazdrości, opuszczenia, zemsty i rozpaczy często dominują w zachowaniu kochanków. Niezależnie jednak od tego, czy zabijają, umierają, czy cierpią z powodu nieszczęść niższego stopnia, wszyscy ludzie nieszczęśliwi w miłości są w jakiś sposób powiązani z trzema pierwszymi odmianami kontroli zewnętrznej, które opisałem w pierwszym rozdziale, ze wszystkimi wariantami stwierdzenia: "to ty jesteś powodem mojego nieszczęścia i chcę, żebyś się zmienił". Książki i sztuki teatralne, choć często, portretując to nieszczęście, uciekają się do skrajności, adekwatnie opisują rzeczywistość. Nieszczęśliwą miłość można zaliczyć do czołówki cierpień człowieka. Miłość, o czym każdy z nas chyba wie, jest trudno zdefiniować. Ale niezależnie od tego, jak ją zdefiniujemy, wszyscy jesteśmy przekonani, że znamy różnicę pomiędzy uczuciem zakochania, które jest ekstatyczne, i stanem, gdy nie odczuwamy miłości nawet wtedy, kiedy tego chcemy. Powoduje to, że czujemy się nieszczęśliwi. Choć kieruje nami potrzeba znalezienia miłości i przynależności, rzadko mamy trudności z przynależnością lub przyjaźnią. Bez trudu nawiązujemy i utrzymujemy przyjaźnie. To właśnie miłość, głównie miłość seksualna, jest najbardziej frustrującą częścią tej potrzeby. Ponieważ najczęściej fantazjujemy na temat niewierności, gdy miłość seksualna nas nie satysfakcjonuje, brakuje nam dowodów na to, że jesteśmy genetycznie ukierunkowani na miłość seksualną z tą samą osobą przez całe życie. Nasze geny chcą kogoś. Jest im obojętne, kto to będzie. Ta prawda jest oczywista, jeśli spojrzeć na wysoki procent rozwodów i niemal równie wysoki powtórnych małżeństw. Rozwód trudno jednak uznać za jedyny wskaźnik nieszczęśliwego małżeństwa. Zapewne jest wiele więcej ludzi nieszczęśliwych w małżeństwie, którzy jednak nigdy nie biorą rozwodu, niż tych, którzy się rozwodzą. Większość ludzi kojarzy satysfakcjonujący seks z satysfak- 47 cjonującą miłością. Ale kiedy się pobieramy i ślubujemy sobie wzajemnie miłość i wierność na całe życie, nie mamy zazwyczaj pojęcia, jak trudno będzie sprawić, aby zarówno seks, jak i miłość trwały nawet przez okres nieporównywalnie krótszy. W miarę trwania związku i stosowania zasady przymusu, za pomocą której zdecydowanie zbyt wielu z nas usiłuje się wzajemnie kontrolować, związek między seksem a miłością staje się coraz słabszy i w ostateczności zanika. Trudno jest bowiem - jeśli w ogóle jest to możliwe - kochać kogoś, kto chce cię kontrolować i zmieniać, albo kogo wy chcecie kontrolować i zmieniać. Seks zazwyczaj staje się formą kontrolowania. Jeden z partnerów - lub oboje - stosują wobec siebie kontrolę zewnętrzną i przestają odnajdywać miłość w małżeństwie. Wzajemnie oskarżają się o to, że czują się samotni. Uważam, że większość ludzi, którzy współżyją ze sobą płciowo, wcale się nie kocha, lub - jedno z nich kocha, a drugie nie. Jednak wielu z nich kiedyś kochało, a większość chciałaby znowu kochać, gdyby to tylko było możliwe. Z powodu seksu, który może dostarczyć przyjemności także bez miłości, wielu ludzi gotowych jest postępować tak, jakby kochali drugą osobę, choć to nie jest już prawdą. Wielu nawet nie stara się grać. Wiedzeni przez hormony przetrwania, uprawiają seks dla przyjemności z ludźmi, których nie tylko nie kochają, ale wręcz nie lubią. Seks sprawia przyjemność jednemu z partnerów lub obojgu - i to jest zupełnie wystarczające. Seks jest również blisko związany z władzą - ale to nie wyklucza ani miłości, ani przyjaźni. Można to opisać jako kochający lub przyjacielski władczy seks. Henry Kissinger stwierdził kiedyś, że władza jest najdoskonalnym afrodyzjakiem. Mężczyźni obdarzeni władzą są atrakcyjni dla kobiet (tacy mężczyźni, na których kobiety nie zwróciłyby w ogóle uwagi, gdyby oni nie mieli władzy) z niezliczonych, oczywistych powodów. Posiadający władzę mężczyźni i kobiety od wieków korzystają z przyjemności współżycia seksualnego z partnerami, którzy mogą fantazjować, że dzięki współżyciu zyskują część ich władzy. Czasami takie fantazje urzeczywistniają się - jak w przypadku Wallis Simpson, z której 48 powodu Edward VIII zrzekł się korony brytyjskiej. Seks jest także sposobem obdarzania się przyjaźnią i formą zabawy. Dla jednego lub dwojga zaprzyjaźnionych partnerów seks rekreacyjny, pozbawiony napięć towarzyszących zazwyczaj miłości i wszystkich jej oczekiwań, jest źródłem radości. Może stanowić przyjemny sposób poznania nowej osoby. Literatura piękna koncentruje się na opisywaniu początku i końca miłości, ponieważ to właśnie wtedy dzieją się "ekscytujące" rzeczy. Bardziej prozaiczny okres pomiędzy - twórcza walka o utrzymanie miłości na czas trwania związku, która mogłaby być bardzo interesująca dla czytelnika - jest zazwyczaj pomijany. Pisarzowi trudno jest udramatyzować ten okres. A jednak trwała miłość jest niemal dla wszystkich zjawiskiem niezwykle interesującym. Aby sprawić, by miłość była trwała - wszystko jedno czy będzie to miłość seksualna, czy nie - musimy cofnąć się do przyjaźni, którą omawialiśmy w pierwszym rozdziale. W odróżnieniu od kochanków, czy nawet licznych członków rodziny, dobrzy przyjaciele potrafią utrzymać łączącą ich więź przez całe życie. Wynika to z faktu, że nie pozwalają sobie na fantazjowanie na temat posiadania siebie. Zacznijmy od tego, że ludzie w ogóle nie stają się dobrymi przyjaciółmi, jeśli nic lub niewiele ich ze sobą łączy (kwestię dopasowania omówię szczegółowo później). Tymczasem, aby sprawdzić, czy twoja miłość ma szansę być trwała, zadaj sobie pytanie: Jak wiele wspólnego mam z osobą, w której wydaje mi się, że jestem zakochany/a, a nawet - z którą nawiązuję związek seksualny? Spytaj siebie: Czy gdyby ta osoba nie rozbudzała mnie hormonalnie, czy byłaby tym kimś, z kim chciałbym/abym się zaprzyjaźnić? Jeśli odpowiedź jest przecząca, małe są szansę na to, że miłość będzie udana. Hormony zbliżają nas do siebie, ale ostatecznie i w dłuższej perspektywie czasowej nie cementują związku. Aby więź miłosna i seksualna mogła trwać, większość z nas potrzebuje także własnego życia - nie seksualnego, ale towarzyskiego lub rozrywkowego - poza związkiem. Mężowie i żony muszą mieć własne, odrębne zainteresowa-nia> hobby, przyjaciół. Czy możesz zajmować się swoimi zainteresowaniami bez obawy, że spotka cię krytyka lub ża- 49 le? Tak łatwo i naturalnie przychodzi nam to z przyjaciółmi i z członkami kochającej rodziny. Większość z nas musi się jednak nauczyć z taką samą łatwością robić to w małżeństwie. Próby powstrzymywania partnera przed korzystaniem z takich form wytchnienia są szkodliwe dla związku. Poleganie na partnerze we wszystkim - to proszenie o więcej niż większość związków jest w stanie dać. Kiedy myślimy o miłości, mamy skłonność do myślenia raczej o otrzymywaniu niż o dawaniu. "Kochasz mnie?" -to pytanie, które często zadajemy drugiej osobie, kiedy jesteśmy nieusatysfakcjonowani. Czy miłość może trwać, kiedy jedna strona daje o wiele więcej niż druga? Oczywiście, wszystko może się przydarzyć. Możecie spotkać osobę, która prosi o bardzo mało. Nie możesz jednak liczyć na to, że będziesz przez dłuższy czas otrzymywać tyle miłości, ile chcesz, jeżeli nie dajesz w zamian choć trochę. Zarówno miłość, jak i przyjaźń - to ulice dwukierunkowe. Przyjmowanie miłości to także sztuka. Nauczenie się przyjmowania jej z godnością jest bardzo pomocne we wszelkich związkach. Trudności występują także w związkach nieseksualnych. Członkowie rodziny, zwłaszcza dzieci i rodzice, często oczekują więcej, niż druga strona jest gotowa dać. Kiedy tak się dzieje i jedna lub obie strony posługują się kontrolą zewnętrzną, rodzina często się rozpada. Nie ma możliwości zapobieżenia temu pęknięciu, dopóki wszystkie strony zaangażowane usiłują kontrolować innych. Niestety, tak właśnie postępuje większość członków naszych rodzin, kiedy brakuje zgody. Nie potrafię zasugerować żadnego innego rozwiązania problemu rodzinnego lub jakiegokolwiek innego związanego z dawaniem i otrzymywaniem miłości prócz rezygnacji z kontroli zewnętrznej i stosowania teorii wyboru. Władza Jeśli istnieje specyficznie ludzka potrzeba, jest nią potrzeba władzy. Niektóre zwierzęta wyższego rzędu pragną miłości jako elementu ich potrzeby przetrwania. Większość z nich pragnie wolności. Większość z nich bawi się - przynajmniej 50 póki są młode - i robi wrażenie, jakby się uczyła. Władza -w tym znaczeniu, w jakim pragną jej ludzie, to znaczy sztuka dla sztuki, jest czymś wyjątkowym dla naszego gatunku. Zwierzęta stają się agresywne, kiedy czują się zagrożone, pragną współżycia płciowego, pragną żywności dla siebie lub dla swoich młodych. Ich zachowaniem kieruje jednak instynkt przetrwania, a nie potrzeba władzy. Kiedy mają wystarczająco dużo żywności i nie kierują ich postępowaniem hormony płciowe lub konieczność nakarmienia młodych, zwierzęta z reguły nie są agresywne. My jesteśmy jedynym gatunkiem, którym rządzi potrzeba władzy. To właśnie ona bardzo wcześnie zastępuje potrzebę przetrwania i rządzi wyborami życiowymi. Wielu ludzi przyznaje, że posiada wystarczająco dużo wszystkiego, czego ludzie mogą zapragnąć. Jednak nadal pragną przyjemności związanej ze zdobywaniem jeszcze więcej .- nawet jeśli zdobywanie więcej często oznacza, że inni otrzymają mniej. Także długotrwałe przyjaźnie są narażone na ryzyko, kiedy jedno z przyjaciół pragnie i zdobywa znacznie więcej władzy niż drugie. Trudno jest pozostać przyjacielem kogoś, kogo pożera chciwość i pragnienie bycia kimś ważnym. U wielu ludzi dążenie do zaspokojenia tego uczucia jest nienasycone. Chcemy wygrać, kierować obrotem spraw, prowadzić je całkowicie po swojemu. Chcemy mówić innym, co mają robić, widzieć, że to robią, i to w taki sposób, jaki my uważamy za najlepszy. W dążeniu do władzy wielu ludzi bez skrupułów robi to, co uważa za niezbędne, aby ją uzyskać - nawet jeśli oznacza to złożenie na ołtarzu ofiary małżeństwa, stosunków z dzieckiem czy rodzicem lub zniszczenie rywala. Nawet morderstwo nie wykracza poza granice możliwości ludzi, którzy ulegli obsesji władzy. W społeczeństwie kontroli zewnętrznej, w jakim żyjemy, to właśnie ci, którzy posiadają władzę, często definiują rzeczywistość - nawet jeśli ta definicja może być krzywdząca dla innych. Na przykład, we wszystkich szkołach można spot-Kac nauczyciela, który uważa za właściwe "oblanie" ucznia. Oprawianie zawodu dzieciom, znieważająca praktyka oparta na władzy, jest jednym z ważnych przyczyn płaskiej linii Postępu stosunków międzyludzkich, przedstawionej w pierw- 51 szym rozdziale. Sama w sobie władza nie jest ani dobra, ani zła. O różnicy decyduje to, jak jest zdefiniowana, zdobyta i stosowana. Kiedy jeszcze w wieku dziecięcym poznamy smak władzy, widząc naszych rodziców i innych zrywających się w gotowości, aby dać nam to, czego chcemy, nasza potrzeba władzy zaczyna dominować. Zanim staniemy się nastolatkami, potrzeba władzy pcha nas daleko poza to, co robilibyśmy, gdyby naszym jedynym pragnieniem było przetrwanie i zdobycie uwagi osoby kochanej. Ponieważ kierujemy się potrzebą władzy, stworzyliśmy porównawczy porządek międzyludzki, który reguluje niemal wszystko, co robimy. Pozycja społeczna, stosunki sąsiedzkie, domy mieszkalne, ubrania, stopnie, zwyciężanie, bogactwo, wzorce piękna, wyścigi, siła, modelowa budowa ciała, rozmiar piersi lub bicepsów, samochody, żywność, meble, oceny popularności stacji telewizyjnych i niemal wszystko inne, co może przyjść na myśl, zostało przekształcone w walkę o władzę. Parcie do przodu, nawet za cenę spychania innych, jest dla części ludzi w naszym społeczeństwie sposobem życia. Oczywiście, wielu ludzi zdobywa władzę, pracując dla wspólnego dobra. Walczymy o zdobycie tego, co daje nam silne poczucie władzy, i możemy też na liczne sposoby pomagać innym. Kiedy jakaś osoba podnosi swoją średnią w grze w krykieta lub obniża swój wynik w golfie, nie upokarza to nikogo. Kiedy lekarz ratuje życie ludzkie lub opracowuje nowy rodzaj terapii, czuje się kimś obdarzonym władzą, a wszyscy na tym korzystają. W szeregach kadry nauczycielskiej są szczęśliwi nauczyciele, którzy czują posiadaną przez siebie władzę, kiedy widzą, że ich uczniowie dobrze się uczą. Ja sam napisałem tę książkę po to, by spróbować pomóc ludziom i jeśli mi się to uda, będę bardzo zadowolony i poczuję swoją władzę. Na szczęście w zamożnym, rozsądnie demokratycznym społeczeństwie niemal wszyscy mają jakiś dostęp do władzy i wielu ludzi jest usatysfakcjonowanych takim jej zakresem, jaki posiadają. Nie wszyscy aspirujemy do uzyskania takiej władzy, jaką posiadają politycy lub najbogatsi. Ale, w skali minimum, chcemy, żeby ktoś wysłuchał tego, co mamy do 52 powiedzenia. Jeśli nikt nas nie słucha, czujemy ból wywołany brakiem władzy - ból podobny do tego, jaki odczuwacie za granicą, kiedy usiłujecie uzyskać jakąś informację, ale nikt nie zna waszego języka. W świecie teorii wyboru o wiele więcej osób będzie korzystało z dobrodziejstw wzajemnego słuchania się - bez prób postawienia na swoim. W stosunkach osobistych przymus nie działa na korzyść osób posiadających władzę. Ci, którzy mają władzę, zazwyczaj jej nadużywają. Może ona oddziaływać wręcz na ich niekorzyść w małżeństwach i rodzinach. Mężczyźni posiadający władzę zostawali przeważnie przy swoich żonach, byli im jednak niewierni. Obecnie znacznie częściej rozwodzą się jednak i nie udają, że ich małżeństwa są udane. Ponieważ obecnie prawo znacznie lepiej chroni żony, które się rozwodzą, niż to było dawniej, znacznie więcej nieszczęśliwych żon rozwodzi się ze swoimi wpływowymi mężami. Ludzie posiadający władzę w takim samym stopniu, albo i większym niż inni, potrzebują teorii wyboru, aby być szczęśliwi. Jeśli przyjmą tę teorię, może na tym skorzystać całe społeczeństwo. W społeczeństwie żyjącym według zasad teorii wyboru, w którym nacisk kładziony jest na dobre układanie sobie stosunków z innymi, przymus wobec kogoś byłby praktykowany znacznie rzadziej niż obecnie. Byłoby mało powodów do głoszenia wzajemnych osądów i kładziono by większy nacisk na negocjowanie i porozumienie w przypadku różnic poglądów. Ci, którzy sprawują władzę, odkryliby, że znacznie więcej władzy daje dobre układanie sobie stosunków z ludźmi niż próby dominowania nad nimi. Cechą charakterystyczną tego społeczeństwa byłoby nauczenie się radzenia sobie z potrzebą władzy. Takie społeczeństwo nie jest wcale poza naszym zasięgiem, jeśli potrafimy zmienić naszą psychikę. Wolność Podobnie jak władza innych obchodzi nas przede wszystkim wtedy, kiedy używana jest, aby zagrozić temu, co chcemy zrobić z własnym życiem, tak i wolność obchodzi nas główce wówczas, gdy mamy wrażenie, że jest zagrożona. Uwa- 53 żarn, że potrzeba wolności wynika z ewolucyjnego dążenia do wprowadzenia prawidłowej równowagi między twoją potrzebą zmuszania mnie do życia w taki sposób, jak ty chcesz, i moją potrzebą uwolnienia się od tego przymusu. Równowagę tę najlepiej wyraża złota zasada: postępuj wobec innych tak, jak chciałbyś, aby inni postępowali wobec ciebie. Kontrola zewnętrzna - latorośl władzy - jest wrogiem wolności. Jej krwawa zasada użycia władzy, jaką posiadasz, do zabijania i gniecenia ludzi, którzy nie zgadzają się z tobą, jest wiodącą przyczyną cierpienia milionów ludzi na całym świecie. Stawka jest jednak często większa niż tylko cierpienie. Zawsze, kiedy tracimy wolność, redukujemy lub tracimy to, co można uznać za cechę charakterystyczną dla gatunku ludzkiego - naszą zdolność bycia jednostkami konstruktywnie twórczymi. Jak wyjaśnię bardzo szczegółowo w rozdziale siódmym, nasze zdolności twórcze nie zawsze są dobre. Jeśli uważamy, że nie wolno nam wyrażać własnych poglądów lub wyrażamy je, ale nikt nie chce nas wysłuchać, nasze niezrealizowane zdolności twórcze mogą nam sprawiać ból, a nawet doprowadzić do choroby. Im więcej mamy wolności i w im większym stopniu jesteśmy w stanie zaspokoić własne potrzeby w taki sposób, aby nie powstrzymywać innej osoby od zaspokajania swoich własnych potrzeb, to - kolejna złota zasada - tym lepiej możemy wykorzystywać nasze zdolności twórcze nie tylko dla własnych korzyści, ale i dla dobra innych. Ludzie twórczy, którzy odczuwają wolność tworzenia, rzadko są egoistami. Czerpią wiele przyjemności z dzielenia się z innymi swoim darem. Tym, co sprawiło, że Stany Zjednoczone są jednym z najbardziej twórczych, nowoczesnych państw, jest fakt, że Konstytucja chroni wolność obywateli, zwłaszcza wolność wypowiedzi. Ojcowie Założyciele, wśród których wiele było osób bogatych i potężnych, pisząc konstytucję, dobrze zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie narastają w ciemiężonym społeczeństwie. Większość z nich uciekło z Anglii w poszukiwaniu wolności i byli na tyle szczodrzy, że zechcieli się nią podzielić z wieloma innymi, którzy byli znacznie mniej wpływowi. Bycie bogaczem i posiadanie władzy niekoniecznie oznacza, że trzeba być egoistą. 54 Po tylu latach posiadania daru wolności wielu ludzi nadal podejrzliwie traktuje na przykład wolność wypowiedzi - pozwalanie, aby ludzie mówili coś, o czym oni wiedzą, że jest niesłuszne. Od dawna, korzystając z zalet i cierpiąc z powodu problemów, które rodzi Deklaracja Praw, ludzie ci widzą jedynie problemy i gdyby tylko mieli szansę, głosowaliby obecnie przeciwko tej ochronie. Jeśli zrobisz to, co mówię, ochronię cię przed wszelkim złem - to maksyma każdego z tyranów, którzy istnieli i istnieją na świecie. Zabawa Zabawa jest genetyczną nagrodą za uczenie się. Wywodzimy się od ludzi, którzy uczyli się więcej lub lepiej niż inni. Zdobywanie wiedzy umożliwiło im przetrwanie, a potrzeba zabawy wrosła w nasze geny. Z wyjątkiem wielorybów i morświnów jesteśmy jedynymi stworzeniami, które bawią się przez całe życie. A w związku z tym - również uczymy się przez całe życie. Z chwilą kiedy przestajemy się bawić, przestajemy się również uczyć. Ludzie, którzy się zakochują, zdobywają wiedzę o swoich partnerach, a jednocześnie nagle zauważają, że niemal cały czas się śmieją. Jeden z pierwszych wybuchów głośnego śmiechu u dziecka następuje wówczas, kiedy ktoś bawi się z nim w chowanego. Wierzę, że dzieci śmieją się, ponieważ zabawa ta jest dla nich pożyteczną lekcją: ja to ja, a ty to ty. Do tego czasu uważały, że ja to ja, a ty też jesteś mną - że posiadały każdego, kto się nimi zajmował. Brak umiejętności rozpoznania, że jest się kimś innym niż pozostali i że się ich nie posiada, nie stanowi zasadniczego problemu, kiedy człowiek ma zaledwie kilka miesięcy. Wpływa to jednak destrukcyjnie na stosunki z innymi, jeśli towarzyszy nam, kiedy stajemy się dorośli. Ważne jest zatem, abyśmy wcześnie odkryli, że jesteśmy odmienni od innych i że jedynymi osobami, które Posiadamy, jesteśmy my sami. Dobre ułożenie sobie stosunków z partnerem wymaga wie-e wysiłku i najlepszym sposobem, aby zacząć to robić, jest zabawa podczas wspólnej nauki. Śmiech i poznawanie to pod- 55 stawy wszelkich udanych, długotrwałych związków. Kiedy w małżeństwie zaczyna narastać rozgoryczenie, pierwszą ofiarą staje się zabawa. A szkoda, bo potrzeba zabawy jest najłatwiejsza do zaspokojenia. Jest tak wiele rzeczy, które można zrobić, aby mieć trochę rozrywki, i rzadko się zdarza, aby inni w tym przeszkadzali. Potrzeby a związki Odpowiedź na najważniejsze pytanie: "W jaki sposób mogę określić, jak to zrobić, aby żyć tak, jak ja chcę, a mimo to mieć dobre stosunki z ludźmi, których potrzebuję?" brzmi: o wiele łatwiej znaleźć taki sposób za pomocą teorii wyboru niż psychologii kontroli zewnętrznej. Pragnienie wolności absolutnej jest jednak nierealne. Nikt z nas nie jest bowiem wolny od tego, co jest zapisane w naszych genach. Niezależnie od tego, jak bardzo usiłujemy odnaleźć miłość i poczucie przynależności, nie możemy zapominać o innych potrzebach - zwłaszcza władzy i wolności. Władza niszczy miłość. Nikt nie chce, aby nad nim dominowano - niezależnie od tego, jak bardzo ten, kto dominuje, zapewnia o swojej miłości. Miłość oznacza też konieczność określenia, jak dalece jest się ze sobą - w dobrym związku na wolność pozostaje mniej miejsca, niż wielu z nas by chciało. W miarę upływu czasu ulega to zmianie. Ale jeśli nie uda się wypracować zadowalającego modelu, związek może się rozpaść. Partnerzy są współdyrygentami sekstetu potrzeb: jego i jej potrzeby miłości, władzy i wolności. Jeśli w małżeństwie narasta napięcie, może ono być skutkiem zaburzeń w układzie między tymi sześcioma elementami. Jedno z partnerów potrzebuje więcej władzy lub wolności, jeśli ma dać małżeństwu tyle miłości, ile trzeba. Kiedy w małżeństwie następuje jakaś istotna zmiana, konieczne są negocjacje. Jedno z partnerów może potrzebować więcej władzy lub wolności, kiedy drugie - lub oboje -podejmują lub przerywają pracę, kiedy pojawiają się dzieci, kiedy zmieniają pracę, kiedy przeprowadzają się do innego 56 miasta lub kupują drogi dom, a zwłaszcza wtedy, gdy jedno z nich lub oboje przechodzą na emeryturę. Jeśli, na przykład, mąż przechodzi na emeryturę i przez cały dzień siedzi w domu, żona - która nie pracowała lub przeszła na emeryturę wcześniej - zaczyna się dusić. Mąż zaczyna bowiem wtrącać się w te sfery jej życia, które go przedtem nie interesowały. Aby uniknąć kryzysu, małżeństwo to musi ponownie negocjować warunki zaspokajania potrzeby wolności. Najlepiej zacząć negocjować na temat tej potrzeby, jeszcze zanim mąż przestanie pracować. W każdym razie żona powinna nalegać, aby przedyskutować tę kwestię, jak tylko poczuje, że jest jej źle. Im dłużej zwleka, tym trudniejsze będą negocjacje. Jeśli to małżeństwo zdawało sobie sprawę ze swoich potrzeb i negocjowało już wcześniej, nie powinno być większych problemów z osiągnięciem porozumienia. Jeżeli jednak była to pierwsza próba negocjowania, rozmowy mogą być bardzo trudne. Sposób prowadzenia takich negocjacji jest szczegółowo opisany w rozdziale piątym, przy omawianiu koła rozwiązań. Oczywiste jest to, że jesteśmy istotami społecznymi i w celu zaspokojenia naszych potrzeb musimy żyć w dobrych związkach. Robinson Cruzoe nie potrzebował Piętaszka, aby przeżyć, ale był o wiele szczęśliwszy, kiedy ten się pojawił. Gdy zostajemy skazani na samotność - nawet jeśli mamy wszystko, czego nam potrzeba do przetrwania i mnóstwo wygodnej przestrzeni - co prawda nie umieramy, ale nasze życie jest przygnębiająco samotne. Życie bez kogoś kochanego i potrzebnego jest nieszczęściem. Kiedy jesteśmy sami, a chcemy być z kimś, żyjemy w ciągłym oczekiwaniu, że taki ktoś się pojawi: że spotkamy kogoś, kto będzie przyjacielem, a nawet - być może - pokocha, że będzie słuchał tego, co mówimy, uczył się i śmiał razem z nami, nie będzie nas zmuszał do robienia tego, czego nie chcemy, a nawet - pomoże nam przetrwać. Ujmując w skrócie: władza nie jest wiele warta, jeśli nie można jej użyć do wywierania wpływu na innych ludzi. Trudno byłoby zaspokoić czyjąś potrzebę władzy przez sam fakt mianowania tego kogoś szefem sprzedaży w spółce tytonio-WeJ- Sprzedawanie dostępu do Internetu byłoby o wiele bar- 57 ^iej satysfakcjonujące. Wolność oznacza wolność od innych, ^ nigdy - od absolutnie wszystkich. Nasze geny nie po- . - narn cieszyć się aż tak pełną wolnością. Zresztą, co tyrn zabawnego, że uczymy się czegoś lub coś osiągamy, ^li nie możemy dzielić tego z innymi? Mój przyjaciel, za-g^rzaly gracz w golfa, trafił do dołka za pierwszym uderze-n*^m, akurat wtedy, kiedy grał sam. Całkowita katastrofa. ROZDZIAŁ 3 Twój lepszy świat - świat wartości Wszyscy mamy świadomość, że żyjemy w świecie, który widzimy, słyszymy, czujemy, smakujemy i wąchamy. Nazywamy go światem rzeczywistym i mamy skłonność do przyjmowania, że dla wszystkich jest on taki sam. Ale, podobnie jak w baśni o ślepcu i słoniu, nie ma dwóch takich osób, które postrzegałyby świat identycznie. Niezależnie od tego, jak trudny do zaakceptowania może być ten fakt, zwłaszcza dla tych, którzy szczycą się swoim obiektywizmem, wszyscy postrzegamy rzeczywistość w znacznym stopniu tak, jak sami tego chcemy. Optymiści i pesymiści żyją na tym samym świecie, podobnie jak ludzie "normalni" i szaleńcy, ale każdy z nich widzi świat zupełnie inaczej. Wiele rzeczy widzimy prawie tak samo, jak widzą je inni ludzie - inaczej bowiem zupełnie nie moglibyśmy się porozumieć - ale nie widzimy ich zupełnie tak samo. Teoria wyboru wyjaśnia, że powód, dla którego postrzegamy znaczną część rzeczywistości odmiennie niż inni, wiąże si? z istnieniem drugiego, ważnego świata, wyjątkowego, nazywanego "lepszym światem" - światem wartości (guality world). Ten mały, osobisty świat, który każdy zaczyna tworzyć w pamięci wkrótce po urodzeniu i tworzy go oraz przetwarza przez całe życie, jest zbudowany z małej grupy poszczególnych wizerunków, które lepiej niż wszystko inne, co wiemy, ilustrują najlepsze metody zaspokajania jednej lub większej ilości naszych podstawowych potrzeb. To, co owe wizerunki ilustrują, zalicza się do trzech ka-egorii: 1) ludzi, z którymi najbardziej chcemy przebywać, ) rzeczy, które najbardziej pragniemy mieć lub przeżywać 59 oraz 3) idei lub systemów przekonań, które w znacznym stopniu rządzą naszym postępowaniem. Zawsze, kiedy jest nam bardzo dobrze, decydujemy się postępować tak, aby ktoś, coś lub jakieś przekonanie w świecie rzeczywistym były zbliżone do wizerunku tej osoby, rzeczy lub przekonania w naszym lepszym świecie. Przez całe życie utrzymujemy z lepszym światem bliższy kontakt niż z czymkolwiek innym, co znamy. Większość z nas nic nie wie o naszych podstawowych potrzebach. Wiemy natomiast, jak się czujemy i zawsze staramy się czuć możliwie jak najlepiej. Dlatego też dominującym powodem umieszczenia tych, a nie innych konkretnych wizerunków w naszym lepszym świecie, w świecie wartości, jest fakt, że to akurat wtedy, kiedy byliśmy z określonymi ludźmi, kiedy posiadaliśmy te rzeczy, kiedy używaliśmy lub przeżywaliśmy to samo, kiedy postępowaliśmy zgodnie z tymi przekonaniami, było nam znacznie lepiej niż w kontakcie z innymi ludźmi, rzeczami lub przekonaniami. Nasz lepszy świat, świat wartości, zawiera te elementy wiedzy, które są dla nas najważniejsze. Niezależnie od tego, jak bardzo staralibyśmy się zaprzeczać temu stwierdzeniu, nie jesteśmy w stanie tego się wyprzeć. Kiedy oświadczamy: "Nie dbam o to" - nie mówimy prawdy. Jeżeli coś, o czym rozmawiamy, znajduje się w naszym lepszym świecie, z całą pewnością jest to dla nas ważne. Przez cały dzień nasze myśli krążą tam i z powrotem między rzeczywistością a wizerunkami ze świata wymarzonego, których nie potrafimy wymazać z naszego umysłu. Przykładem może być nowy dom, na który oszczędzamy, nowa praca, na której nam bardzo zależy, dobre stopnie, które są tak ważne dla naszej przyszłości, mężczyźni lub kobiety, których (które) pragniemy poślubić, a także nasze chore dzieci, które odzyskują zdrowie. Dla alkoholików wizerunkiem z wymarzonego świata jest alkohol, którego pragną się napić, dla hazardzistów - np. stolik do gry w kości, dla rewolucjonistów - nowy system polityczny lub społeczno-gospodarczy, zastępujący ten, którego tak nienawidzą, dla ludzi religijnych - niebo lub raj, w którym pragną wiecznie żyć. Dla każdego z nas ten świat jest miejscem, w którym już teraz czulibyśmy się świetnie, gdybyśmy tylko mogli się do 60 niego przenieść. Jesteśmy zadowoleni, kiedy uda nam się zaspokoić wizerunek w tym świecie. Zawsze jednak, kiedy poniesiemy porażkę, jest to dla nas bolesne. Gdybyśmy o tym wiedzieli, bylibyśmy w stanie znacznie lepiej układać sobie stosunki z innymi ludźmi. Na przykład, gdyby Scarlett O'Hara wiedziała, że naraża na szwank swoją pozycję w lepszym świecie Rhetta Butlera, być może postępowałaby wobec niego ostrożniej. A wtedy on, być może, nie wypowiedziałby swojego słynnego zdania: "Szczerze mówiąc, moja droga, właśnie usunąłem cię z mojego lepszego świata". (Na użytek sceptyków, pragnę przyznać, że mój egzemplarz Przeminęlo z wiatrem z 1936 roku jest zapewne jedynym, w którym znajduje się zacytowany tu przeze mnie fragment). Paradoksem jest to, że każdy z nas wie w najdrobniejszych szczegółach, co znajduje się w naszych lepszych światach, ale tylko nieliczni wiedzą, że te światy istnieją. Ja mogę nic nie wiedzieć o moim lepszym świecie, ale wiem, że moja córka, aktorka, jest dla mnie bardzo ważna. Kiedy idę obejrzeć sztukę, w której występuje, postrzegam ją jako wielką aktorkę. Jeśli ma jakieś wady, to takie, których ja nie widzę. Opowiadam wszystkim, którzy tylko chcą mnie wysłuchać, jak wspaniale grała, i jestem oburzony, jeśli ktokolwiek się ze mną nie zgadza. Dla mnie jej wspaniały występ jest rzeczywistością, niezależnie od tego, co inni o tym mówią. Gdyby wszyscy mieszkańcy miasta zachwycali się jej grą, byłbym pijany ze szczęścia, ponieważ moja rzeczywistość zostałaby zaakceptowana przez wielu ludzi. Tak więc jednym ze sposobów definiowania rzeczywistości czy świata realnego jest opisanie go na podstawie tego, co wielu ludzi uznaje za rzeczywistość -jeśli ich opinie są zgodne z naszymi. Krytyka, który wydał druzgoczącą opinię na temat gry mojej córki, uważam za szaleńca, człowieka oderwanego od rzeczywistości. Ten krytyk nigdy nie znajdzie się w moim lepszym świecie. Gdyby krytyk, który ją ocenił negatywnie, był najsławniejszy w moim mieście - najsławniejszy, ponieważ miałby swoje miejsce w lepszych światach miejscowych miłośników tea-ru ~ Jego opinie byłyby zapewne widziane przez większość 61 łudzi jako odbicie rzeczywistości, zwłaszcza w odniesieniu do obsadzenia mojej córki w kolejnej roli. Nie miałoby większego znaczenia dla ludzi czytających jego recencje to, że niżsi rangą krytycy głosili zachwyt nad jej grą, ponieważ ci krytycy nie zaliczają się do ich lepszego świata. Większość ludzi zbudowałaby swoją opinię na podstawie tego, co powiedział ów popularny krytyk, i nie poszłaby obejrzeć przedstawienia. Trudno jest przeciwstawić się przekonaniom wpływowych ludzi. Dlatego też, choć może to wydawać się trudne do zaakceptowania, dla każdego z nas rzeczywistość ma wiele wspólnego z tym, co twierdzi na jej temat większość lub jacyś ważni, wpływowi ludzie. W ostatecznym rozrachunku, niezależnie od tego, czy inni się z nami zgadzają, czy nie, definiujemy rzeczywistość w taki sposób, jaki nam najbardziej odpowiada. Oznacza to, że mogę nigdy nie zgodzić się z wami w sprawie tego, co się dzieje w rzeczywistym świecie, jeśli to, o co się spieramy, jest w różny sposób przedstawione w naszych lepszych światach. Oglądam wystąpienie prezydenta w telewizji i mówię, że był wspaniały. Ty patrzysz na mnie, jakbym oszalał. Prezydent występował tak, jak potrafi, ale nie potrafimy patrzeć na niego w identyczny sposób. Aby uniknąć kontrowersji, wielu ludzi wstrzymuje się od udziału w sporach na temat polityki oraz religii i zamiast tego rozmawia o pogodzie. Niezależnie od tego, jaka jest pogoda w naszym lepszym świecie, nikt nie będzie czepiał się tego wizerunku. Ponieważ moja córka ma swoje miejsce w moim lepszym świecie, nie potrafię widzieć jej na scenie takiej, jaka naprawdę jest. Samo przedstawienie oceniałem podobnie jak niemal wszyscy, którzy byli tego wieczora w teatrze. Możemy się nim zachwycać, ale jeśli nie zostało przez nas wyreżyserowane i wystawione, nie znajduje się w żadnym z naszych lepszych światów. Nie ma w związku z tym żadnej potrzeby, żeby widzieć je innym, niż jest. Całkowity obiektywizm jest mitem. Mógłby istnieć wyłącznie wówczas, gdybyśmy wszyscy mieli identyczne lepsze światy. Rozbieżność tę widać najwyraźniej podczas rozpraw z udziałem ławy przysięgłych. Jeśli, z różnych powodów, przysięgli umieszczą oskarżonego w swoich lepszych świa- 62 tach, to nie będą przywiązywali większej wagi do przedstawionych dowodów i uniewinnią go. Jeśli natomiast oskarżony nie jest typem człowieka, którego przysięgli zechcieliby mieć w swoich lepszych światach, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zostanie uznany za winnego nawet na podstawie słabych dowodów. To dlatego, idąc na rozprawę, oskarżeni ubierają się elegancko i starają się odnosić z szacunkiem do sędziów. Choć wydaje nam się, że potrafimy, w rzeczywistości nie możemy odbierać sytuacji obiektywnie - chyba że nie ma ona nic wspólnego z tym, co istnieje w naszych lepszych światach. W codziennym życiu musi jednak istnieć coś takiego jak świat realny. Gdybyśmy nie byli w stanie widzieć w taki sam sposób znacznych jego części, żylibyśmy w czymś, co przypominałoby Wieżę Babel i nie moglibyśmy się ze sobą porozumieć na tyle skutecznie, żeby cokolwiek zrobić. Na przykład, większość z nas zgadza się co do tego, która jest godzina - inaczej nie można by bowiem określić pojęcia punktualności. Czas zazwyczaj nie mieści się w naszym lepszym świecie - w świecie wartości. W normalnych okolicznościach nie czerpiemy szczególnej przyjemności z tego, że wiemy, która jest godzina. Gdybym jednak był dyspozytorem kolejowym, czas stanowiłby element mojego lepszego świata, ponieważ nie znając dokładnego czasu, mógłbym spowodować poważny wypadek. Trudno byłoby znaleźć coś, co jest nieważne tylko dla jednej osoby. Jednocześnie jest jednak wystarczająco dużo rzeczy, które są nieważne dla prawie wszystkich - dzięki czemu możemy się zgodzić, że stanowią one rzeczywistość. Ponieważ staramy się zapokoić nasze potrzeby, nieustannie tworzymy i przetwarzamy nasze lepsze światy. Jeśli pragnę mieć więcej władzy, mogę umieścić w moim lepszym świecie Politykę. Jeśli jedynym, czego chcę, jest przetrwanie, moim wzorcem może stać się Ebenezer Scrooge. Jeśli w wyobrażeniach w moim lepszym świecie dominuje wolność, mogę kupić sobie małą łódź i w stanie błogości pływać samotnie PO morzach. Jeśli pragnę znacznie więcej seksu, mogę zignorować mojego partnera i poszukać sobie kogoś bardziej seksownego, kto lepiej pasuje do wizerunku z mojego lepsze- 63 go świata. Jeśli wydam dużo pieniędzy, ubiegając się o jakiś urząd i nie zostanę na niego wybrany, mogę w końcu wyrzucić politykę z mojego lepszego świata. Trzymam w nim bowiem wizerunki tak długo, jak długo mają szansę działać na moją korzyść. Mogę jednak trzymać te wizerunki zbyt długo, ponieważ -niezależnie od tego, jak bardzo mnie frustrują - wyrzucenie ich jest bolesne. Oznacza to bowiem rezygnację z czegoś, co w przeszłości doskonale zaspokajało jedną lub więcej moich potrzeb. Tak więc większość z nas przechowuje w naszych lepszych światach wizerunki, które nie są już w stanie spełniać swojej roli w takim zakresie, w jakim chcielibyśmy. Możesz na przykład przez dłuższy czas przechowywać w swoim lepszym świecie idealny wizerunek żony, choć już nie jesteś w stanie znajdować podobieństwa do niego w świecie rzeczywistym. Ten wizerunek jest w twoim świecie od dawna i nadal masz nadzieję, że żona się do niego upodobni. Poza tym, jeśli usuniesz jej wizerunek, będzie cię kusiło, żeby ją opuścić, co mogłoby doprowadzić do powstania problemów finansowych i unieszczęśliwić dzieci. Być może jesteś nieszczęśliwy, żyjąc ze swoją żoną, ale byłbyś jeszcze bardziej nieszczęśliwy, gdybyś jej wizerunek usunął. Nieważne jak dobre masz powody, aby trzymać kogoś w swoim lepszym świecie, cierpisz, jeśli nie możesz być z tym kimś w taki sposób, jak byś tego chciał. Zapewne byłoby lepiej, gdyby Romeo i Julia rozstali się do czasu aż dorosną, ale ich lepsze światy nie dały im takiego wyboru. Jak wyjaśniłem w dwóch pierwszych rozdziałach, nawet dobre samopoczucie jest skomplikowane, ponieważ istnieją dwa rodzaje wyobrażeń przyjemności. Jedną przyjemność nazwałem szczęściem, co oznacza, że jeśli jesteś nieszczęśliwy, starasz się zaspokoić wyobrażenie bycia z kimś w bliskości. W skali minimum szczęśliwi ludzie mają w swoim lepszym świecie kogoś bliskiego, zazwyczaj kochanego, jakiegoś członka rodziny, i co najmniej jednego przyjaciela. Mnóstwo ludzi nie odnalazło jednak nikogo, komu mogą zaufać i z kim lubią być. Być może zostali odrzuceni lub wykorzystani i zaczynają rezygnować ze szczęścia, z czucia się dobrze w związku. W wielu wypadkach zaczynają odkry- 64 wać, że są sposoby, aby odnaleźć przyjemność bez zawierania związku. Aby czuć się dobrze, zaczynają w swoich lepszych światach zastępować wizerunki ludzi innymi wyobrażeniami przyjemności - wizerunkami brutalności, narkotyków i pozbawionego miłości seksu. A robiąc to, odsuwają się jeszcze dalej od ludzi i szczęścia, oraz pogłębiają swój problem. Im bardziej stają się samotni, tym mniej są skłonni uznać, że to oni odrzucili ludzi i tym głębiej wierzą, że zostali odrzuceni. Wielu z nich obwinia rząd lub ludzi, którzy są od nich inni. Jeśli są to mężczyźni, często nienawidzą kobiet i sprawia im przyjemność poniżanie ich. Nienawidzą kobiet, ponieważ potrzebują ich jedynie w roli partnerek seksualnych i lubią widzieć siebie jako "macho", który nie potrzebuje nikogo. Do fantazji lepszych światów takich mężczyzn odwołuje się magazyn "Hustler". I widocznie jest wielu takich mężczyzn, ponieważ twórca tego czasopisma zarobił miliony. Kilka lat temu wraz z moją żoną, Carleen, pracowaliśmy przez rok w szkole średniej w ubogiej dzielnicy. Większość uczniów nie umieszczała nauczycieli, kolegów ze szkoły czy odrabiania lekcji w swoich światach wartości. Uczniowie nie byli w tej szkole szczęśliwi, ale czerpali pewną przyjemność z opowiadania, a czasem nawet spełniania zwykłych wyobrażeń o przyjemności, jakie mają nieszczęśliwi młodzi ludzie: narkotyków, nasyconego brutalnością błaznowania i pozbawionego miłości seksu. Z rezygnacją pogodzili się z tym, że nigdy nie będą szczęśliwi w szkole. Dla nas było oczywiste, że ponieważ szkoła dawała im tak mało zadowolenia, a jedyne zadowolenie związane ze szkołą, które pamiętali, pochodziło sprzed wielu lat - z początków szkoły podstawowej - nie potrafili sobie nawet wyobrazić, że czerpanie szczęścia z uczenia się w szkole było możliwe. Im bardziej nauczyciele 1 dyrektor starali się zmusić ich groźbami i karami do nauki, tym większy stawiali opór i tym bardziej skupiali się na tym, co było w ich światach wartości. O tym, co robiliśmy w tej szkole, aby zmienić sytuację, piszę w rozdziale dziesiątym, poświęconym edukacji. Już jednak na podstawie tego, co na-Pisałem, można się zorientować, co musieliśmy zrobić, aby Przekonać uczniów do nauki. Musieliśmy skłonić ich, aby mieścili nas, a za naszym pośrednictwem naukę, w ich lep- 65 szych światach. Musieliśmy traktować ich dobrze, niezależnie od tego, jak oni nas traktowali. Stosując teorię wyboru, byliśmy w stanie nawiązać z nimi kontakt. Dzięki powstałym więzom uczniowie zaczęli tworzyć wyobrażenia zaspokajania swoich potrzeb w szkole, z ludźmi. W miarę jak umieszczali nauczycieli i kolegów w swoich lepszych światach, szczęście powoli zaczęło zastępować przyjemność. W przypadkach, gdy ludzie, którym chcemy pomóc, mają w swoich lepszych światach wyłącznie wizerunki przyjemności aspołecznych, jedną rzeczą, którą możemy zrobić, jest nawiązanie z tymi ludźmi więzi i wejście do ich lepszych światów. Kara, stosowana głównie wobec uczniów - zwłaszcza tych z ubogich rodzin i nie lubiących szkoły - wywołuje skutki odwrotne od oczekiwanych. Im częściej stosujemy to, co większość ludzi uważa za słuszne - czyli karę - tym dalej jesteśmy od osiągnięcia swojego celu. To cud, że nasze szkoły radzą sobie tak dobrze, biorąc pod uwagę, jak często stosujemy kary i jak wielu uczniów nie umieszcza nauczycieli i nauki w swoich lepszych światach. Wszyscy potrzebujemy szczęśliwych, pomocnych ludzi w swoich lepszych światach. Nic innego nam nie pomoże. Takimi ludźmi powinni być rodzice, nauczyciele i pracodawcy. Zbyt wielu nauczycieli i szefów zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo oczekuje się od nich, że będą ciepli, przyjaźni i pomocni w stosunku do tych, których uczą i którymi kierują. Nie wymaga to wielkiego wysiłku: kilka minut uwagi dziennie potrafi zdziałać cuda. Jednak wielu z tych, którzy uczą i pełnią funkcje kierownicze, nie rozumie, że uczniowie i pracownicy, którzy tak mało robią - jeśli tylko okaże się im uwagę i zainteresowanie - zaczną z własnej woli chętnie i ciężko pracować. Ponieważ często nie mamy w naszym lepszym świecie, w świecie wartości, ludzi udzielających skutecznego wsparcia, często postępujemy w sposób typowy dla skrajnej wersji czwartej odmiany nieszczęścia, opisanego w rozdziale pierwszym: staramy się zmusić samych siebie do robienia tego, co jest sprzeczne z naszą podstawową potrzebą lub potrzebami. Do takich ludzi zaliczają się anorektyczki. Niezależnie od tego, jak bardzo się nimi opiekujemy, cięgle jest im nie dość. 66 Głodzą się - oficjalnie po to, aby być szczupłe - a w gruncie rzeczy chodzi im o kontrolowanie ludzi, którzy się o nich troszczą. Ponieważ wszyscy widzimy świat nie takim, jaki jest, ale w taki sposób, jak chcemy go widzieć, anorektyczki mogą traktować opiekę rodzicielską jako formę kontroli. Niezależnie jednak od tego, jak uzasadniają swój wybór postępowania, badania naukowe dowiodły, że w swoim lepszym świecie umieszczają wizerunek siebie szczuplejszych niż to, co widzą w lustrze. Jeśli te młode kobiety konsekwentnie trzymają się tego zmieniającego się, nie do spełnienia wizerunku, mogą zagłodzić się na śmierć. W praktyce robią to tylko bardzo nieliczne, ale trudno jest określić, które doprowadzą się do tego stanu, a które nie. Nie jest łatwo odpowiedzieć na pytanie, dlaczego głodują. Przypuszczam, że robiąc to, nieoczekiwanie uzyskują władzę nad ludźmi, którzy - ich zdaniem - nie traktują ich w sposób, w jaki one chcą być traktowane. Kiedy pozbawiona władzy nastolatka nagle uzyskuje kontrolę nad całą rodziną, uczucie to jest tak przyjemne, że po prostu nie może zacząć jeść. Dosłownie uzależnia się od swoich wewnętrznych endorfin i przestaje odczuwać głód. Gdyby zaczęła jeść, straciłaby całą tę kontrolę i związaną z nią przyjemność. Później, kiedy będę omawiał wychowywanie dzieci, wyjaśnię, jak postępować wobec córki, aby uzyskała rozsądne poczucie władzy we wczesnym wieku i nie odczuwała potrzeby nienormalnie dużej władzy, jaką nagle uzyskuje anorektyczka. Kluczem do właściwego wychowywania wszystkich dzieci jest otaczanie ich przez kochających, pomocnych ludzi w ich lepszych światach - ludzi, którzy pomogą im rozsądnie doświadczyć zarówno wolności, jak i władzy. Anoreksja jest klasycznym przykładem siły oddziaływania lepszego świata. Niewłaściwe wizerunki mogą zrujnować życie. Aby lepiej układać sobie stosunki z inną osobą, musimy starać się dowiedzieć, co mieści się w lepszym świecie tej osoby i spróbować to wesprzeć. Takie postępowanie zbliży nas do tej osoby bardziej niż cokolwiek innego. Nie jest J onak łatwo odkryć, co znajduje się w lepszym świecie innej °soby. Nie zawsze łatwo jest też wspierać to, co tam znaj- 67 dziemy. Wyraźnie pokazuje to przykład anoreksji. Żaden rodzic nie potrafi i nie powinien wspierać tego szalonego wizerunku. Mów prawdę: "Zależy mi na tobie, ale nie mogę wspierać wszystkiego, co chcesz robić". Leczenie anoreksji jest bardzo trudne i wykracza poza to, co mogę wyjaśnić w tej książce. Większość ludzi niechętnie dzieli się informacjami na temat swojego lepszego świata nawet z tymi, z którymi jest blisko związana. Boimy się, że inni mogą nie popierać tego, czego pragniemy - że mogą skrytykować lub wyśmiać to, co jest dla nas takie ważne. Wiemy, że wybralibyśmy wtedy uczucie urazy, gniewu - lub oba naraz. Na przykład, mężczyzna chce napisać powieść, ale boi się powiedzieć o tym żonie. Obawia się, że usłyszy: "To śmieszne. Co ty wiesz o pisaniu powieści?". Obawa ta powoduje, że nie mówi jej o swoim pragnieniu. W ten sposób nie naraża się na to, że zostanie urażony. Ale ponieważ nie może dzielić z żoną swoich pragnień, może zacząć odnosić się do niej z niechęcią. Problem polega na tym, że ona właściwie niczego nie powiedziała - wszystko rozgrywa się w jego głowie. Może się okazać, że odniosłaby się do pomysłu męża przychylnie - gdyby jej tylko o tym powiedział. To tylko jego obawa przyczynia się do tego, że czuje się źle. A jednak ciągle jeszcze w zbyt wielu małżeństwach obawy i niechęć są powszechnymi uczuciami. Zaczynają się od krytyki tego, co może znajdować się w czyimś lepszym świecie. Najlepszą rzeczą, jaką można zrobić - jeśli zna się teorię wyboru - jest wyjaśnienie partnerowi swojego lepszego świata i swoich obaw. Jest to metoda na zdobycie zaufania w małżeństwie. Jeśli tego nie zrobisz, twoja niechęć może doprowadzić cię do krytykowania i obwiniania twojego partnera, który będzie cię obdarzał tym mniejszym zaufaniem. Powszechne wśród ludzi postępujących zgodnie z trzecim przekonaniem psychologii kontroli zewnętrznej - że twoim prawem jest zmuszać ludzi do robienia tego, co chcesz, aby robili - jest umieszczanie w ich lepszym świecie wizerunku, który wykracza poza związek i staje się właściwie posiadaniem kogoś. Jeśli posiadasz daną osobę, masz w swoim przekonaniu prawo do zmuszania jej do robienia tego, czego ty chcesz. Wszelkie wyobrażenie posiadania to narastająca klę- 68 ska więzi- Niemal zawsze prowadzi to do rozczarowania, gniewu i konfliktu. Wyobrażenia posiadania mogą prowadzić nawet do morderstwa. W więzieniach można znaleźć tysiące mężczyzn i kobiet - morderców swoich małżonków, którzy nie pozwolili się posiadać. Tragiczny wiersz Roberta Browninga Moja ostatnia księżniczka bardzo wyraźnie ukazuje sposób, w jaki posiadanie może się zamienić w klęskę, jeśli posiadacz jest zazdrosny. Ludziom obdarzonym władzą jest szczególnie trudno być tolerancyjnymi wobec lepszych światów tych osób, które mają mniej władzy. Gdyby wszyscy nauczyli się, że to, co jest dobre dla mnie, nie musi być dobre dla wszystkich innych, świat byłby znacznie szczęśliwszy. Teoria wyboru uczy, że mój lepszy świat jest istotą mojego życia - ale nie jest istotą życia kogokolwiek innego. To bardzo trudna lekcja dla ludzi wyznających psychologię kontroli zewnętrznej. Większość z nas ma dwa wizerunki nas samych w lepszych światach. Jeden jest lekko wyidealizowany, drugi - bardzo wyidealizowany. Kiedy patrzysz w lustro, najpierw porównujesz to, co widzisz, z bardzo wyidealizowanym wizerunkiem i nie jesteś usatysfakcjonowany. Możesz myśleć o tym przez moment. Szybko uświadamiasz sobie jednak, że dopasowanie się do tego wizerunku jest niemożliwe, ponieważ nigdy nie będziesz wyglądać tak, jak na tym pięknym wizerunku. Po chwili, przez którą jest ci przykro, zdajesz sobie sprawę, że szkoda wysiłku, i przestajesz myśleć w ten sposób. Dla większości z nas ten skrajnie wyidealizowany wizerunek jest wyobrażeniem ze świata fantazji. Tkwi w nim, cieszy nas, ale nie traktujemy go poważnie. Przymierzamy się do lekko wyidealizowanego wizerunku, który mamy szansę osiągnąć. Ja wyobrażam sobie siebie jako osobę nieco lepiej grającą w tenisa, ale nic aspiruję do roli mistrza, którego można Porównywać do zawodowca. Tak jak możemy wybrać ludzi, których umieścimy w naszych lepszych światach, i wyobrażać ich sobie tak, jak chce-nty. możemy też zdecydować, że ich z tego świata usuniemy. zasadzie wyjątkiem są rodzice i dzieci, co wyjaśnię w rozżalę dziewiątym. Nawet jeśli jest to dość niezwykłe, potra-y usunąć z naszych lepszych światów wszystkich, z wy- 69 jątkiem samych siebie. Niezależnie od tego, jak wyobrażamy sobie samych siebie, nie możemy zlikwidować własnego wizerunku. Może on być zupełnie nieprzystający do rzeczywistości. Jak długo jednak własny wizerunek pokazuje to, co chcemy, musimy starać się być właśnie tacy. Nie możemy uciec od tego wytyczonego przez nas samych celu poprzez wymazanie nas z własnego lepszego świata. Oznaczałoby to, że przestalibyśmy istnieć. Jest wszakże jedna rzecz, którą możemy zrobić, jeśli odmawiamy zmiany naszego własnego wizerunku jako kogoś czującego się dobrze w samotności. Możemy się zabić. Motywacją popełnienia samobójstwa może być stwierdzenie: wolę umrzeć, niż nieustająco walczyć o to, żeby czuć się dobrze, żyjąc tak, jak postanowiłem - w całkowitej samotności. Jest to odmienne od zwykłej motywacji samobójstwa: wolę umrzeć, niż walczyć o związek, którego nie mogę zdobyć. Ponieważ tak dobrze jest nam być z ludźmi z naszego lepszego świata lub wydaje nam się, że będzie nam z nimi dobrze, możemy wejść z nimi w destrukcyjne dla nas związki. Umieszczanie określonych ludzi w naszym lepszym świecie bywa szkodliwe dla zdrowia lub szczęścia. Często wiemy o tym już w chwili, kiedy ich tam umieszczamy. Możemy zażywać narkotyki, popełniać przestępstwa, wykorzystywać innych, oszukiwać, kłamać lub nawet popełnić samobójstwo razem z kimś, kto jest w naszym lepszym świecie. Niezależnie od tego, czy nam się to podoba, czy nie, ani czy to się podoba innym ludziom - osoby, które umieszczamy w naszym lepszym świecie, nie są ani dobre, ani złe w takim rozumieniu, jak świat realny definiuje dobro i zło. To, co uważa świat realny, może mieć wiele wspólnego z umieszczeniem określonych ludzi w naszym lepszym świecie lub ich usunięciem stamtąd. Liczy się jednak to, co my myślimy. Ludzie są w naszym lepszym świecie, ponieważ wierzymy lub przynajmniej mamy nadzieję, że jest nam bardzo dobrze, kiedy jesteśmy z nimi, i źle - bez nich. Podobnie jest z rzeczami. Niemal wszystkie rzeczy, które postanawiamy umieścić w naszym lepszym świecie, są w jakiś sposób powiązane z ludźmi. To powiązanie daje nam dużo dobrego samopoczucia, którego wszyscy pragniemy. Posia- 70 danie pięknego domu, samochodu lub wspaniałego obrazu daje wiele mniej satysfakcji wówczas, gdy nikt się z nami nie cieszy tym nabytkiem. Mogą to być obrazy pięknego zachodu słońca, wspaniałego ogrodu, pełni księżyca lub widok ogromnego wieloryba. Wszystko to sprawia nam największą radość, kiedy dzielimy się nią z osobami, na których nam zależy. Tym, w co najbardziej wierzymy, jest nasza religia, przekonania polityczne i styl życia. Systemy przekonań, które są na tyle silne, aby umieścić je w naszych lepszych światach, znaczą dla nas niewiele, jeśli nie potrafimy przekonać drugiej osoby, że to, w co wierzymy, jest dobre również dla niej. Nie musimy przekonywać wszystkich do swych racji. Boli nas jednak, jeśli nie potrafimy przekonać kogoś, kto - naszym zdaniem - jest wart przekonania. W gruncie rzeczy - jeśli potrafimy przekonać ludzi do swych racji, jest to dobrym powodem, aby umieścić ich w naszym lepszym świecie. Większość z nas zaczyna próbować przekonać bliskich, a następnie - jeśli nam się to uda - kontynuować to samo wobec znajomych. Znacznie rzadziej robimy to wobec osób zupełnie obcych. Jeśli ci, których znamy, nie chcą nam uwierzyć, tylko nieliczni z nas są gotowi zacząć stosować środki ekstremalne, żeby ich przekonać. Oczywiście, niektórzy posuwają się do skrajności. Skrajnym przykładem są terroryści, którzy w swoich lepszych światach pielęgnują przekonania stojące w rażącej sprzeczności z działaniami rządów i gotowi są działać na podstawie swych przekonań. Przelano ogromne ilości ludzkiej krwi w trakcie wojen, kiedy usiłowano zmusić innych do wierzenia w to, w co wierzą nieliczni obdarzeni władzą przywódcy. Niechęć części Amerykanów do wyłączenia się ich kraju z wojny w Wietnamie jest przykładem, że politykom trudno jest zmienić wyznawane w lepszym świecie przekonania -słuszne bądź nie - że Stany Zjednoczone nie mogą przegrać wojny. Mosując poważne groźby, można zmusić większość ludzi o mówienia lub robienia czegoś w celu uratowania życia, achowanie to będzie jednak trwało tylko wówczas, gdy stosowana będzie siła. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo 71 będzie się ludziom grozić lub ich karać, nie można zmusić nikogo do zmiany wyobrażeń, które umieścił on w swoim lepszym świecie. Ilustrują to dwie powiązane ze sobą relacje prasowe. Z pierwszej z nich dowiadujemy się, że komputery w szkołach nie przyczyniają się do osiągnięcia lepszych wyników w nauczaniu. Świadczą o tym wyniki egzaminów. Z drugiej -że amerykańscy uczniowie klas czwartych przejawiają wyraźne postępy w matematyce i naukach ścisłych w porównaniu z rówieśnikami w innych krajach, ale za to rośnie przepaść między amerykańskimi uczniami klas ósmych i ich rówieśnikami w innych krajach - na niekorzyść tych pierwszych. Pierwsza relacja prasowa ilustruje fakt, że interakcje: uczeń-nauczyciel zastępowane są interakcjami uczeń-kom-puter. Komputery są dobrym narzędziem, ale nie są nauczycielami. Pomagają, jeśli są stosowane przez dobrego nauczyciela, który rozumie ich ograniczenia i ma wystarczająco dużo bezpośredniego kontaktu z uczniami, aby ci ostatni mogli go umieścić w swoich lepszych światach. Komputery używane bez udziału nauczyciela znaczą niewiele. Rozumując w ten sam sposób, można przeanalizować kwestię spadku poziomu nauczania między czwartą a ósmą klasą. W obu wypadkach mierzona jest w gruncie rzeczy liczba uczniów, którzy umieścili nauczycieli w swoich lepszych światach. Nauką zainteresowanych jest o wiele więcej uczniów młodszych niż starszych. Wynika z tego, że znacznie więcej młodszych uczniów umieszcza nauczycieli w swoich lepszych światach. Dlaczego dochodzi do spadku wyników w nauce, wyjaśniam szczegółowo w rozdziale dziesiątym. Ogólny powód jest jednak prosty. Psychologia kontroli zewnętrznej znacznie bardziej dominuje w starszych klasach niż w początkowych. To właśnie stosowanie psychologii kontroli jest powodem powstania omówionej wyżej rozbieżności - nie uczniowie i nauczyciele. Aby wyjaśnić proces uczenia się i umieszczenia określonych wizerunków w naszym lepszym świecie, najlepiej zacząć od przykładu nowo narodzonego dziecka. Jedno, co wie przez kilka pierwszych tygodni życia, jest to, jak się czuje. Jak 72 długo czuje się dobrze, tak długo śpi lub - jeśli się obudzi -rozgląda wokół. Geny przetrwania zaczynają dominować wówczas, kiedy dziecko czuje się źle - na przykład jest głodne. Wówczas pojawia się działanie celowe - noworodek robi, co może, żeby poczuć się dobrze. Poza nielicznymi zachowaniami, które zna od urodzenia - płacz i marudzenie -niewiele może zdziałać. W ciągu tygodnia lub dwóch noworodek uczy się kojarzyć ból, płacz i dostawanie pokarmu. Z tej kombinacji wynika ukierunkowanie jego płaczu na to, aby zostać nakarmionym, ponieważ kiedy jest najedzony, czuje się bardzo dobrze. Wkrótce dowiaduje się o ssaniu i mleku i uświadamia sobie, że coś go karmi i to mu sprawia przyjemność. Ta żywotnie ważna dla jego przetrwania wiedza, która daje takie błogie uczucie, jest początkiem lepszego świata noworodka. W miarę uczenia się nowych rzeczy lepszy świat staje się coraz większy. Nigdy nie jest jednak bardzo duży - nawet kiedy człowiek jest już dorosły - ponieważ umieszcza w nim jedynie tych ludzi, rzeczy i przekonania, które powodują dużo więcej przyjemności niż wszystko inne, co zna w danym momencie życia. Po kilku następnych tygodniach to coś, co daje jeść i pomaga czuć się dobrze, staje się dla niemowlaka kimś, a potem kimś konkretnym - najczęściej matką, pierwszą osobą, którą większość z nas wprowadza do tego specjalnego świata. Dziecko uczy się też, że płacz jest zachowaniem służącym do wszelkich celów. Można dzięki niemu osiągnąć nie tylko zmniejszenie lub wręcz usunięcie bólu, ale także często szczęście, ponieważ matka - a nawet inni ludzie - przestają wykonywać swoje czynności i zajmują się nim. Niemowlę nie Wie, co to jest szczęście. Uczy się jednak, że uczucie to jest związane z bliskim kontaktem z ludźmi. Stanowi to przygotowanie do późniejszego poznania uczucia szczęścia. Kiedy a° tego dochodzi, dziecko zaczyna, zdawać sobie sprawę z różnicy między dobrym a złym samopoczuciem - z różnicy, która będzie je motywowała przez resztę życia. W wieku sześciu miesięcy dziecko dobrze zdaje sobie już prawe z tego, że dobre samopoczucie jest blisko związane wyobrażeniem matki w jego lepszym świecie. Zaczyna jed- 73 nak uczyć się także tego, że starania matki, aby zaspokoić jego ciągłe żądania, nie są doskonałe. Jeśli męczą dziecko gazy, matka nie może zrobić wiele więcej, niż głaskać je po pleckach, żeby mu się odbiło. Czasami matka odnosi sukces i dziecko czuje się lepiej. Niezależnie jednak od tego, czy próby matki są udane, czy nie, dziecko może w mglisty sposób zacząć odczuwać, że matka zawsze stara się sprawić, aby czuło się lepiej. Uświadamia sobie też, że zdarzają się sytuacje, kiedy musi i może poradzić sobie samo. Docenienie faktu, że matka zawsze stara się pomóc, nawet jeśli czasami tego nie potrafi, jest kolejnym powodem utrzymywania przez dziecko matki w jego lepszym świecie. Niemowlak uczy się równocześnie, że niezależnie od tego, jak dobra jest matka, dobrym pomysłem jest radzenie sobie samodzielnie. W miarę uczenia się tego dziecko zaczyna umieszczać w swoim lepszym świecie zdecydowany wizerunek samego siebie. W ten sposób zasiewa pierwsze ziarna wolności osobistej. W im większym stopniu inni pozwalają nam zajmować się samymi sobą, tym lepiej uczymy się o siebie dbać. Kiedy dziecko ma już dwa lata, ten wyraźny wizerunek samego siebie, który zaczyna się kształtować, przechodzi nieoczekiwany wstrząs. Pojawia się nowy dyskomfort nie znany dziecku, ale dobrze znany jego genom: dziecko pragnie uzyskać nieco władzy. W czyją stronę może się skierować, jeśli nie ku rodzicom, by sprawdzić, czy potrafią pomóc mu pozbyć się tej nowej frustracji? Z powodu jakiegoś drobiazgu, niewielkiej różnicy między tym, co chce, a co jest w jego lepszym świecie - może to być zabawka, która nie leży na właściwym miejscu - dziecko wybiera krzyk i krzyczy, niezależnie od tego, co matka lub ojciec robią. Niektórzy rodzice ten okres sprawdzania władzy nazywają "okropną dwójką", ponieważ u większości dzieci staje się on widoczny w wieku około dwóch lat. Choć dziecko nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi, to - wiedzione potrzebą władzy - wykorzystuje w tym wieku swoje zachowania kontrolujące, które tak dobrze sprawdzały się dotychczas, do sprawdzenia, czy będą one równie przydatne do pozbywania się wszelkich dyskomfortów. To ostateczny cel władzy. Nikt go nie osiągnie, choć niektóre dzieci 74 przez pewien czas są całkiem blisko, by go osiągnąć. Dziecko mówi sobie: "Dlaczego by nie zobaczyć, jak dalece potrafię skłonić innych do zrobienia czegoś dla mnie?". To, że ono sprawdza, ma wiele wspólnego z chęcią posiadania władzy. W miarę upływu czasu może dojść do tego również pragnienie wolności i zabawy. Dziecko może biegać po całym supermarkecie i płakać na cały głos, kiedy matka je złapie i wsadzi do wózka na zakupy. Może znaleźć sobie w sklepie książeczkę i zacząć ją oglądać - zabawa i uczenie się -i wpaść w histerię, jeśli tata nie zechce książeczki kupić. Czasami chodzi nie tyle o konkretną rzecz, ile o sprwdzenie, czy rodzice szybko i entuzjastycznie zareagują na jego życzenie. Między drugim a czwartym rokiem życia dziecko odkrywa, że istnieją pewne granice, i rozpoczyna proces modyfikowania wizerunku rodziców robiących wszystko zgodnie z jego wolą, którego kształtowanie zaczęło się, zanim narosła w nim potrzeba władzy. Odkrywa, że rodzice nie będą robić wszystkiego, czego sobie życzy, ale nadal warto trzymać ich w lepszym świecie. Przedszkolak zaczyna się uczyć, że pragnienie rzeczy zależnych od osób, które nie chcą lub nie mogą ich dać, jest po prostu zbyt bolesne, niewarte ceny. W ten sposób uczy się procesu ograniczania własnych potrzeb. Wprowadzania poprawek w lepszym świecie, dokonywanych na podstawie doświadczania tego, co jest możliwe, warto się nauczyć. Dziecko zaczyna też wyrzucać z lepszego świata ludzi, którzy wprawdzie kiedyś robili wokół niego dużo zamieszania, ale teraz przestali już to robić. Zaczyna coraz bardziej realistycznie oceniać tych, których umieszcza w swoim lepszym świecie. Dobrzy rodzice, którzy jasno określają, co zrobią oni sami, co mogą zrobić inni ludzie, a co dzieci mają zrobić dla siebie same, mogą pomóc swym pociechom tworzyć sensowne lepsze światy. Rodzice rozwiedzeni, którzy rywalizują o miejsce w lepszym świecie dzieci, nie są w dobrej sytuacji, jeśli cho-"2l o przekazanie tej nauki. Dzieci często wykorzystują tę sytuację. Jeżeli dzieci dobrze uczą się radzić sobie z rzeczywistością, a znaczna ich liczba uczy się tego kiepsko, jest Wielce prawdopodobne, że później będą szczęśliwe. 75 Kiedy dzieci rosną i idą do szkoły, przeżywają kolejny szok: kontrola zewnętrzna jest ulicą dwukierunkową, na której dominuje ruch w przeciwnym kierunku. Rodzice i nauczyciele coraz bardziej zwierają szeregi i usiłują zmusić je do robienia tego, czego one nie chcą, na przykład odrabiania lekcji, które rzadko znajduje się w lepszych światach dzieci. Jeśli nie odrabiają lekcji, nauczyciele i rodzice grożą im i karzą je. Tak więc dzieci są teraz ranione między innymi przez tych samych ludzi, którzy niegdyś poświęcali dużo czasu i wysiłku, aby poprawić ich samopoczucie. Dzieci nie mają pojęcia o tym, że ich rodzice - realizując trzecie przekonanie psychologii kontroli zewnętrznej - wiedzą, co jest dobre dla ich dzieci. A jednak domowa część tych wczesnych lat między czwartym rokiem życia a wiekiem nastoletnim jest zazwyczaj satysfakcjonująca, ponieważ tylko nieliczni rodzice karzą tak dotkliwie, że dzieci usuwają ich ze swych lepszych światów. Jeśli rodzice mają dość rozsądku, aby rosnące wymagania w stosunku do dzieci połączyć z ogromną miłością i wyjaśnieniami swej postawy, i jeśli są na tyle silni, aby poradzić sobie z opornym zachowaniem dzieci, nie odpłacając tym samym, stosunki zazwyczaj układają się dobrze. Dzieci utrzymują na tyle silny wizerunek rodziców w swoim lepszym świecie, aby zdawać sobie sprawę, że współpraca jest lepsza niż próby zmuszania rodziców. Kiedy dzieci stają się nastolatkami, gdy hormony seksualne i władcze zaczynają swobodniej przepływać, dochodzi do eskalacji walki o władzę między rodzicami a dziećmi - nawet tymi, które w przeszłości były posłuszne. W tym okresie, kiedy nastolatki są codziennie narażone na liczne możliwości popadnięcia w kłopoty i bardziej niż w innych okresach potrzebują rodziców w swoich lepszych światach, często dochodzi do poważnego popsucia się stosunków między rodzicami a dziećmi. Każda ze stron usiłuje zmusić drugą do robienia czegoś wbrew sobie lub odsuwa się od drugiej z przeświadczeniem, że ta osoba nie jest kimś, kim chcę, żeby była. W następstwie stosowania teorii kontroli zewnętrznej idą w zaparte w przekonaniu o własnej racji. Rodzice, którzy rozumieją teorię wy- 76 boru, potrafią się lekko nagiąć i spróbować utrzymać swój wizerunek w lepszym świecie nastoletniego dziecka. Rada, jakiej mogę im w tej sytuacji udzielić, jest następująca: zwracaj baczną uwagę na to, co dzieci robią, ale staraj się ignorować to, co mówią. Nie zawsze jest to łatwe. Ale wiedza o lepszych światach i o tym, że grożąc i zmuszając, ryzykuje się swoją pozycję w lepszym świecie dziecka, stanowi zachętę do uczenia się takiej postawy. Tym, co powoduje, że życie w naszym społeczeństwie jest takie trudne, nie jest nasza niezdolność do układania sobie dobrze stosunków z ludźmi z "lepszych światów". Jeśli nie mamy z tymi ludźmi dobrych kontaktów, po prostu nie angażujemy się w związki z nimi, a czasami posuwamy się wręcz do tego, żeby tych ludzi unikać. Ale choć nieangażo-wanie się może być skuteczne w odniesieniu do ludzi, których znamy, nie będzie działało w przypadku społeczności. Robienie tego, co wielu z nas robi w coraz większym stopniu, to znaczy ukrywanie się za działającymi na zasadzie kontroli zewnętrznej systemami bezpieczeństwa, ochroną i wysokimi murami, nie należy do kategorii "amerykańskich marzeń". Największym problemem naszego społeczeństwa jest niezdolność pomyślenia o poznaniu, nie mówiąc o ułożeniu sobie stosunków, z wieloma ludźmi, którzy wydają się nam odrażający. Uważamy ich za niebezpiecznych lub potencjalnie niebezpiecznych, i tacy zresztą często są. Są ostatnimi ludźmi, których bralibyśmy pod uwagę jako kandydatów do naszego lepszego świata. Ale ani my, ani ludzie, których się boimy i staramy unikać, nie wiemy, że potrzebujemy się wzajemnie. Mamy te same geny. Nasza potrzeba przynależności, jeśli nie miłości, jest bezwarunkowa. Wszelkie warunki wywodzą się z psychologii, jaką stosujemy. W naszych genach nie ma psychologii. Jak długo psychologią naszego społeczeństwa jest kontrola zewnętrzna, nie mamy innego sposobu na traktowanie tych ludzi niż karanie ich i chronienie się przed nimi. Gdybyśmy przyjęli teorię wyboru, zaczęlibyśmy myśleć odmiennie. Moglibyśmy sobie zdać sprawę z tego, że ani ukrywanie się przed nimi, ani karanie ich nie dadzą nam takiego komfortu i poczucia bezpieczeństwa, jakich pragnie- 77 my. Wtedy moglibyśmy zacząć rozważać bezpieczną i tanią alternatywę: zająć się choćby tylko uczeniem społeczności lokalnej teorii wyboru. Teoria wyboru jest nieszkodliwa, a ma duże szansę pomóc tym, których się boimy i wystrzegamy. Samo tylko jedno pojęcie - szersza wiedza o roli, jaką lepsze światy odgrywają w naszym życiu - może spowodować zmianę. Szerzej rozwinę koncepcję zastosowania teorii wyboru w społeczności lokalnej w trzeciej części tej książki. ROZDZIAŁ 4 Całokształt zachowań ludzkich Todd, sympatyczny, dobrze ubrany, trzydziestoletni mężczyzna, przyszedł do mojego gabinetu po poradę. Natychmiast powiedział mi, że przeżywa depresję. Jest to zdecydowanie najczęstszy powód sprowadzający pacjentów do terapeuty. Terapia, czy doradztwo, które praktykuję, nazywa się terapią rzeczywistości. Odwołuje się do teorii wyboru i koncentruje na ulepszaniu obecnych stosunków; niemal zawsze ignoruje minione związki, a jej powodzenie zależy od dobrego kontaktu między terapeutą a pacjentem. Z chwilą, gdy Todd usiadł, nasunęła mi się do głowy następująca myśl: "Gdyby znał teorię wyboru, wiedziałby o sobie znacznie więcej niż obecnie. Ale też, gdyby znał teorię wyboru, zapewne nie byłoby go w moim gabinecie, ponieważ nie zrobiłby tego, co - jak jestem pewien - skłoniło go do przyjścia do mnie. Potrzeba psychoterapii, szeroko pojętej psychoterapii, znacznie zmalałaby, gdyby tacy pojętni ludzie, jak ten młody człowiek, znali i stosowali w swoim życiu teorię wyboru. Ale on jej nie zna, a zatem najistotniejszym elementem terapii jest nauczenie go teorii wyboru. Tym, czego go nauczę, będzie świadomość, że nie jest zadowolony z obecnego związku - bo taki problem zazwyczaj sprowadza ludzi do mojego gabinetu. Jego przeszłość mogła się przyczynić do tego, ale, mimo że większość psychoterapeutów początkowo na tym właśnie się koncentruje, przeszłość nigdy nie jest problemem. Możliwe, że chodzi o związek z dziewczyną, choć to mało prawdopodobne. Z mojego doświadczenia wynika, że tylko nieliczni mężczyźni przychodzą do terapeutów z powodu dziewczyny. Biorąc pod uwagę jego wiek, może chodzić 79 ii o matkę, ojca lub dziecko - ale to też jest mało prawdopodobne. W jego wypadku - żona robi coś, czego on sobie nie życzy. Oczywiście, ona może mieć identyczne odczucia na jego temat, ale ponieważ to on przyszedł do mnie, to jemu mam pomóc. Kiedy powiedział mi, że jest w stanie depresji, byłem pewien, że wierzył, iż to nieszczęście samo go dopadło. Moim zdaniem, to on wybrał, że będzie nieszczęśliwy. Nauczę go więc, że to on sam wybiera depresję jako reakcję na niepożądane, z jego punktu widzenia, zachowania żony. Wyjaśnię mu, dlaczego zmieniam określenie: "być w stanie depresji" na: "poddać się depresji". Zmiana ta jest niezwykle istotna, ponieważ pokazuje, że nie tylko aktywnie wybieramy, na co się skarżymy, ale i to, że możemy się nauczyć dokonywać lepszych wyborów i uwolnić się od dolegliwości. W ramach terapii zaproponuję mu dwie opcje. Jeśli wybierze jedną lub obie, będzie się czuł lepiej. Jeśli odmówi wybrania którejś z nich lub obu, nie będzie czuł się lepiej, a nawet bardzo prawdopodobne, że będzie się czuł jeszcze gorzej niż teraz. Opcje, które mu przedstawię, nie spodobają mu się - przynajmniej na początku - ale jeśli chce mieć lepsze samopoczucie, ma tylko dwie możliwości. Po pierwsze, może zmienić swój pogląd na temat tego, co chce, żeby jego żona robiła. Po drugie, może zmienić sposób, w jaki odnosi się do żony. Zależnie od tego, którą opcję uzna za lepszą, może zastosować jedną z nich lub obie. Jeśli to zrobi, jest niemal pewne, że poczuje się tak dobrze, jak nie czuł się od dawna. Todd natychmiast zgłosi zastrzeżenia do mojego twierdzenia, że to on sam postanowił być nieszczęśliwy. Zawsze bowiem, kiedy czujemy się nieszczęśliwi, wydaje nam się, że to nie był nasz wybór. Mamy wrażenie, że nieszczęście na nas spada. To dlatego nie mówię swoim pacjentom, że sami wybierają to, jak się czują, póki nie udzielę im wystarczająco dużo informacji na temat teorii wyboru, aby mogli zrozumieć, o co mi chodzi. Gdybym im powiedział to od razu, zapewne wstaliby i wyszli z gabinetu". Ale po dwóch czy trzech sesjach Todd zaczął rozumieć. 80 \V jego wypadku było już za późno na uratowanie małżeństwa. Żona odeszła, zanim przyszedł do mnie. Te same wybory były mu pomocne w stosunku do drugiej kobiety, z którą się później ożenił. Gdyby traktował ją tak jak pierwszą żonę, ten związek też nie rokowałby dużych nadziei. Poniżej cytuję to, co stanowiło treść naszych pierwszych kilku sesji. Pominąłem znaczną część naszych rozmów zapoznawczych i żartów, podczas których wzajemnie się poznawaliśmy. Z pewnością było to ważne, jeśli mieliśmy nawiązać ciepły, pomocny kontakt, niezbędny w udanej terapii. Todd zaczął mi ufać i szybko przeszliśmy do tego, co zrobić z jego małżeństwem. Było dla mnie oczywiste, że Todd chciał, aby ten związek był udany. Było dla mnie również oczywiste i to, że gdyby nie udało mu się go naprawić, mógł zapewne znaleźć sobie inną miłość. Tej opcji nie brał jednak pod uwagę w chwili, kiedy do mnie przyszedł. Poniżej cytuję krótkie fragmenty naszego dialogu, żeby pokazać, czym jest terapia rzeczywistością. Przerywam też miejscami, aby wyjaśnić, o co mi w danym momencie chodzi - tak, abyście zorientowali się, w jaki sposób wplatam teorię wyboru do terapii. Zacząłem następująco: - Todd, musisz mi opowiedzieć swoją historię. Powiedz, co cię trapi? - Jestem w depresji. Czuję się okropnie. Jestem taki przy bity, że od tygodnia nie chodzę do pracy. - Czy winisz kogoś za to, jak się czujesz? W pierwszej chwili szukam związku, który szwankuje. Następnie staram się dowiedzieć, czy pacjent postępuje w sposób typowy dla kontroli zewnętrznej i obwinia kogoś - w tym przypadku żonę - o to, jak on się czuje. To pytanie zwróci jego uwagę i pozwoli rozpocząć terapię. - To przez żonę. Porzuciła mnie. Jakiś tydzień temu. Wró ciłem do domu. Zazwyczaj była na miejscu, ale tego dnia jej nie było. Nie zastanawiałem się nad tym zanadto, czasami ma jakieś sprawy do załatwienia. Ale minęła godzina, a ona nie zadzwoniła i wtedy to zauważyłem. - Co pan zauważył? - Karteczkę od niej, przytwierdzoną magnesem do lodów ki- Dwa słowa: "Do widzenia". Odeszła. Poszedłem do śy- 81 pialni. Wszystkie jej rzeczy zniknęły. Ubrania. Wszystko. Byłem zdruzgotany. Widzi pan, jaja kocham. Jak mogła mi to zrobić? - Nie umiem tego powiedzieć. Tylko ona to wie. Ale za stanawiam się, dlaczego odeszła. To bardzo poważny krok. Musiała być naprawdę bardzo nieszczęśliwa z jakiegoś po wodu. Jak pan sądzi, o co jej chodziło? - To trudno powiedzieć. Naprawdę trudno powiedzieć. Kiedy pacjent mówi: "To trudno powiedzieć", zazwyczaj wie, o co chodzi, ale nie chce o tym mówić. Może bowiem być zmuszony do przyznania się, że ma z tym, co się stało, więcej wspólnego, niżby chciał. Przełamuję tę niechęć, zachowując się tak, jakby jej nie było. - Proszę jednak powiedzieć. Tu jest takie miejsce, gdzie mówi się rzeczy, o których trudno powiedzieć. - Cóż, właściwie nie sądzę, żeby tak naprawdę było, ale ona mówiła, że zanadto dominowałem, że zawsze stawiałem na swoim. Zabawne jest to, że miałem wrażenie, iż ona to lubiła. Jest o wiele młodsza, o dziesięć lat, ma dopiero dwa dzieścia trzy lata. Wiem więcej od niej. Myślałem, że po dobało jej się, że właściwie zawsze decydowałem. - Czy chce pan, żeby wróciła? - Mój Boże, oczywiście, że chcę, by wróciła. Czy może mi pan pomóc skłonić ją do powrotu? Nie odpowiedziałem na to pytanie. Może powinniśmy dłużej porozmawiać, żeby spróbować dojść do tego, czy jej powrót jest dla niego, lub nawet dla niej, najlepszym wyjściem. Nie odpowiadając nie mówię ani "tak", ani "nie". Ale moje następne pytanie, o to, co robił, sugeruje, że może mógłby postępować nieco lepiej niż dotychczas. Z mojego doświadczenia wynika, że większość pacjentów tak je interpretuje. - Co pan robił, odkąd odeszła? - Właściwie nic. Byłem przygnębiony. Siedziałem w do mu. Kilku kolegów z pracy zaniepokoiło się o mnie. Wpadli zobaczyć się ze mną i jeden z nich dał mi numer pana tele fonu. Wydaje mi się, że nie potrafię wziąć się w garść. Sły szałem o depresjach, ale nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, co to naprawdę jest. Jestem jakby sparaliżowany. 82 Nie zareagowałem na tę uwagę, ponieważ nie mogłem mu zaoferować nic, co bezpośrednio pomogłoby mu poczuć się lepiej. Kiedy słucham opowiadania pacjenta o tym, jak się czuje, nie mówię dużo o uczuciach. Jest tu i mówi, a zatem coś robi. Koncentruję się na tym, jakie były jego wybory. Muszę skłonić go do myślenia o wyborze i wybieraniu, a to dobry moment, żeby zacząć. - Rozumiem, że od kiedy odeszła, wybrał pan siedzenie w domu i postanowił nie chodzić do pracy, tak? - Nie zrozumiał mnie pan, doktorze. Nie wybrałem sie dzenia w domu. - To ma pan rację, że nie zrozumiałem pana. Jak pan może mówić, że nie wybrał siedzenia w domu? Czy ktoś zmuszał pana do siedzenia w domu? - Po prostu byłem przygnębiony, zbyt przygnębiony, żeby iść do pracy. Niczego nie wybierałem. Byłem załamany od chwili, kiedy przeczytałem tę karteczkę. - Ale zdecydował się pan przyjść dziś do mnie. - Potrzebuję pomocy. Dlatego przyszedłem. - Czy próbował się pan z nią skontaktować? Miał pan od niej jakieś wiadomości? - Miałem nadzieję, że zadzwoni. Myślałem o tym, żeby spróbować jej poszukać, ale potem pomyślałem, że mogli byśmy zacząć się kłócić, a to by jeszcze bardziej wszystko popsuło. Przez pewien czas byłem naprawdę rozzłoszczony, a potem, kiedy dotarło do mnie, że ona odeszła, zrobiło mi się żal. Kocham ją i nie wiem, co robić. Nie chcę być do minujący. Ja po prostu taki jestem. Taki sam jest mój ojciec - ale nie sądzę, żeby to martwiło moją matkę. Może nauczyłem się od niego. ~ Czy to ma znaczenie, od kogo się pan nauczył? - Myślałem, że takie rzeczy interesują psychiatrów. ~ Nie interesują mnie pańscy rodzice. Jest pan dorosły, interesuje mnie, co pan teraz wybrał. Interesuje mnie, czego Pan chce. Chcę panu pomóc w wyborze sposobu osiągnięcia ego - jeśli tylko będę potrafił. Musimy poradzić sobie z tym, Ze odeszła. Myśli pan, że odeszła na zawsze? - No właśnie. Zachodzę w głowę. Nie wiem. Gdyby my- a*a o powrocie, być może zostawiłaby jakieś swoje rzeczy. > 83 Ale zabrała dokładnie wszystko. To stało się tak nagle, że po prostu nie wiem, co robić. - Załóżmy, że mógłby pan z nią w tej chwili porozma wiać. Co by jej pan powiedział? - Powiedziałbym, że jest mi bardzo przykro. Powiedział bym, że nie wiedziałem, co robię. Tak bardzo byłem pewny, że ją znam. Byłem takim ślepym dupkiem. Myślałem, że podobał się jej sposób, w jaki wtykałem we wszystko nos. To dlatego, że byłem taki krytyczny. Nigdy nie powiedziałem, że zrobiła coś dobrze. Zawsze jakiś drobiazg był nie tak. Nazywała mnie "Panem Doskonałym". To nie było złośliwe czy coś tym rodzaju i właściwie traktowałem to jako kom plement. Nigdy się nie kłóciliśmy. Kochaliśmy się ze sobą. Jakiś tydzień przed odejściem powiedziała mi, że sprawy nie układają się tak, jakby chciała. Zapytała, czy ja mam też takie odczucia. Powiedziałem, że jedyne, co mnie martwi, to fakt, że ona nie wydaje się szczęśliwa. Powiedziałem jej, że po winna postarać się być szczęśliwsza. Odparła, że usiłowała, ale jakoś nie wychodzi. Zapytała, czy uważam, że mógł bym coś w tej sprawie zrobić. Odparłem, że zawsze robiłem wszystko, co tylko mogłem. Nie wiem, co jeszcze mógłbym zrobić. Powiedziała, że była pewna, iż tak właśnie odpowiem. Potem wydawała się trochę szczęśliwsza i myślałem, że jest lepiej. To dlatego byłem taki zaskoczony, kiedy odeszła. - I nadal uważa pan, że nie mógł pan zrobić nic więcej? - Och, wcale tak nie myślę. Teraz widzę, że mogłem dużo rzeczy zrobić inaczej. Ale jak mam jej to powiedzieć? Ode szła. Czekałem na jej telefon, ale się nie odezwała. - Czy chce jej pan powiedzieć, że tęskni pan za nią, że ją kocha i chce zmienić swoje postępowanie? - Naturalnie, tylko jak? Nawet gdybym wiedział, gdzie jest, boję się, że wszystko bym zepsuł. Nie należę do ludzi, którzy potrafią przyznać się do winy. Pierwsze, co zrobiłbym, to zrzucił winę na nią. Jestem w stanie depresji, ale ciągle jestem jeszcze trochę rozzłoszczony. Nie powinna była odejść w taki sposób. - Czy mogę coś zasugerować? Coś, co pomogło kilku osobom, które do mnie przychodziły. - Mój Boże, pewnie - co takiego? 84 _ Niech pan napisze do niej list: jak bardzo pan ją kocha j jak za nią tęskni. I niech jej pan powie w tym liście, że się zmieni. Zresztą nie chcę mówić, co ma pan napisać. To musi być list od pana, a nie ode mnie. Prosto z serca. W innym wypadku nie warto się trudzić. Ale może jej pan napisać, że szuka u mnie pomocy i zapytać ją, czy nie zechciałaby przyjść do mnie razem z panem. W ten sposób nie musiałaby się spotkać z panem sam na sam i może choć tyle zechce zrobić. - Mogę to zrobić. To niezły pomysł. - Dzięki temu nie będzie odczuwała presji. Może prze czytać list i zastanowić się. Nie będzie pan czekał przy słu chawce, bo to mogłoby wywrzeć zbyt silną presję. Proszę napisać ten list i pokazać mi, zanim pan go wyśle. Dobrze? - Dobrze. To naprawdę dobry pomysł. Podoba mi się. Przyniosę z przyjemnością. Tak będzie dobrze. - Niech mi pan powie, jak się pan teraz czuje, w tej chwili? - Lepiej, o wiele lepiej. - Dlaczego lepiej? - Bo mam coś, co mogę zrobić. Nie jestem już taki bez radny. To może być skuteczne. Może się uda. Todd poszedł do domu i musiał naprawdę ciężko się napracować nad tym listem. To było dzieło sztuki. Gdyby nadal znajdował się w lepszym świecie swojej żony, list ten mógł być skuteczny. Myślałem, że miał szansę, ale fakt, że zabrała wszystkie swoje rzeczy, nie rokował pomyślnie. Żona przeczytała list i zatelefonowała do niego. Nie powiedziała mu zbyt wiele, a on jej nie poddawał presji, co było eleganckie. Powiedziała, że przyjdzie na spotkanie ze mną, a on zamówił wizytę. Kiedy przyszła, nie mówiła dużo. On wystąpił z długą, emocjonalną oracją, żeby spróbowali jeszcze raz. Słuchała uważnie, ale potem pokręciła przecząco głową. - Byliśmy małżeństwem przez cztery lata - powiedziała - 1 tyle ci byłam winna, żeby tu przyjść. Nie jesteś złym czło wiekiem. Po prostu nie pasujemy do siebie. Skoro nie wie- ziałeś, dlaczego byłam przygnębiona, to jest to dla mnie enna informacja na twój temat. Mam dopiero dwadzieścia 2Y lata, nie mogę ryzykować życia z tobą. To, co mówiłeś 85 przed chwilą, brzmiało wspaniale, ale to tylko dlatego, że wywarłam na ciebie presję. Dla ciebie to rozgrywka, a ty nienawidzisz przegrywać. Dla mnie to nie jest gra. Skończyło się. Nie chcę niczego, co mi się nie należy. Żadnych alimentów, nic - po prostu moją część z tego, co oszczędziliśmy podczas małżeństwa. Potrafię sobie sama poradzić. Podziękowała mi i wyszła. Todd milczał przez dłuższy czas, po czym stwierdził: - Nie potrafię bez niej żyć. - To bardzo dramatyczne stwierdzenie. Czy zamierza się pan zabić? Gdybym podejrzewał, że może myśleć o samobójstwie, nie powiedziałbym tego, ale on nie należał do typu samobójców. Odnosił zbyt dużo sukcesów w innych sferach swojego życia. Wydawało się, że to, co powiedziałem, rozluźniło napięcie. - Nie, nie zamierzam się zabić, ale będę się czuł okropnie przez długi czas. Naprawdę ją kochałem. - Proszę bardzo, niech pan czuje się okropnie, ile się panu żywnie podoba. Nieszczęśliwi ludzie pozwalają mi zarobić na życie. - Nie traktuje pan tego bardzo poważnie, prawda? - Nie bardzo. Ponieważ wiem, czym się ta historia skoń czy, a zakończenie jest pomyślne. - Co ma pan na myśli, mówiąc, że zna zakończenie? - Mam na myśli to, że w krótkim czasie spotka pan inną kobietę. I jeśli będzie ją pan traktował tak, jak kilka minut temu obiecał pan traktować żonę, to będzie pan bardzo szczę śliwy. Tak to się właśnie skończy. I tak się skończyło. Kilka miesięcy zajęło mu usuwanie żony ze swojego lepszego świata. Ona usunęła go ze swojego wcześniej. Potem znalazł kogoś innego. Do tego czasu już tak głęboko tkwiłem w jego lepszym świecie, że chciał, abym tę kobietę poznał i zaakceptował. Nikt nie jest w stanie prze widzieć, jak się ułożą stosunki w małżeństwie. Nie było więc żadnego powodu, żebym nie poparł jego wyboru. Todd opo wiedział tej kobiecie o mnie. A także powiedział jej prawdę o nieudanym małżeństwie, o tym, że zanadto w nim domi nował. Ta kobieta była w jego wieku i oceniała go bardzo realistycznie. /, , , 86 Ponieważ znała od niego prawdę, zapytałem ją: - Jak pani sądzi, jaki jest wobec pani? Czy zdominuje pani życie? - Wprost przeciwnie. Jest wspaniały. - Ale może przedtem też był wspaniały na początku. Takie rzeczy się zdarzają, wie pani o tym? - Tym razem tak nie będzie - wtrącił Todd. I nie było. Ona bardzo uważała, ale po upływie około roku pobrali się. Widziałem ich kilkakrotnie w tym roku. Wszystko było w porządku. Interesujące jest to, że po około roku zadzwoniła do mnie pierwsza żona Todda, żeby powiedzieć, że i ona jest szczęśliwa. Spotkała mężczyznę takiego, jak chciała. Terapia rzeczywistością obejmuje wyjaśnienie pacjentom teorii wyboru. W czasie, kiedy Todd zaczął już godzić się z utratą żony i zainteresował się nową kobietą, miałem szansę nauczyć go teorii wyboru, która wyjaśniała, co się stało. On poinformował mnie, że przekazał swojej nowej narzeczonej wszystko, czego go nauczyłem. Wydaje się, że to pomogło im obojgu dobrze zacząć. Przede wszystkim wyjaśniłem mu to, co się wiązało z jego wyborem popadnięcia w depresję. Nauczyłem go, co robić, jeśli narośnie groźna sytuacja, w której znowu zaczynał wybierać depresję lub jakąkolwiek inną, popularną formę nieszczęścia. Jak już powiedziałem, od pierwszej chwili wiedziałem, że żył od dłuższego czasu w jakimś nieszczęśliwym związku lub związek ten się właśnie rozpadł. Wiedziałem, ponieważ niemal zawsze jest to jedyny powód wizyty pacjenta u psychiatry. Byłem niemal pewny, że chodziło o jego żonę. Dla wielu ludzi najbardziej zdumiewające jest moje stwierdzenie, ze to on sam wybrał nieszczęście, na które przyszedł się poskarżyć. Jest to radykalne odejście od tego, w co większość ludzi wierzy, w co zwłaszcza wierzyli wszyscy pacjenci, szukający pomocy psychologicznej, która pomagałaby im się Pozbyć bolesnych symptomów, uznawanych przez nich za epresję. Kiedy poddajemy się depresji, uważamy, że stajemy ? ofiarami uczucia, nad którym nie mamy kontroli. Jeśli Poddajemy się temu uczuciu przez długi czas, nasz wybór 87 jest zazwyczaj nazywany depresją kliniczną i jest uważany za chorobę psychiczną. Obecnie powszechnie uważa się, że tę chorobę psychiczną powoduje brak równowagi chemicznej w mózgu. Aby przywrócić stan równowagi i czuć się lepiej, pacjenci wymagają leków. W przypadku depresji większość psychiatrów natychmiast myśli o silnych lekach. Mnie nie przyszło do głowy, żeby leczyć Todda jakimiś pastylkami. Nie wierzę, że cierpiał z powodu choroby psychicznej. Uważam, że wybrał przygnębienie jako sposób radzenia sobie z konkretną sytuacją i że umiałem pomóc mu dokonać jakiegoś innego wyboru bez potrzeby stosowania leków. Później, kiedy już uczyłem go stosowania w praktyce zasad teorii wyboru, zacząłem od tego, że tym, co on i każdy człowiek robi od urodzenia do śmierci, jest chęć odpowiedniego zachowywania się w danej sytuacji. Przyjrzyjcie się własnemu życiu i spróbujcie odnaleźć w nim chwile, kiedy tak nie robiliście. Wszystkie wasze znaczące świadome zachowania -to znaczy takie, które mają cokolwiek wspólnego z zaspokajaniem podstawowych potrzeb - są przez nas wybierane. Nie dość, że przez cały czas "się zachowujemy", to jeszcze usiłujemy zawsze wybrać takie zachowanie, które daje najskuteczniejszą kontrolę nad naszym życiem. W kategoriach stosowanych w teorii wyboru sprawowanie skutecznej kontroli oznacza zdolność do zachowywania się w taki sposób, który w rozsądnych granicach odpowiada wizerunkom w naszym lepszym świecie. Kiedy Todd przyszedł na spotkanie ze mną, w swoim lepszym świecie miał wizerunek siebie w związku z żoną. Nie wiedział nic o wybieraniu nieszczęścia ani o swoim lepszym świecie. Wiedział tylko tyle, że czuł się źle i chciał się poczuć lepiej. Kiedy, zamiast siedzieć jak kupka nieszczęścia, napisał list, poczuł się lepiej, ponieważ zrobił coś, co mogło mu pomóc rozwiązać problem. Innymi słowy, poczuł się lepiej, ponieważ uważał, że robi coś w celu odzyskania skuteczniejszej kontroli nad swoim życiem. Pisanie listu do ukochanej, która odeszła, jest znacznie efektywniejszym sposobem zachowania niż bezczynne pogrążanie się w nieszczęściu. Dlatego poczuł się lepiej. Później, kiedy zmienił to, co chciał, z wizerunku żony w swoim lepszym świecie w wizerunek narzeczonej w świecie realnym, poczuł niemal całkowitą ulgę. A zatem, kiedy pragniemy przestać wybierać bolesne zachowania, typu rozpacz, możemy: 1) zmienić, co chcemy, 2) zmienić to, co robimy lub 3) zmienić i jedno, i drugie. W trakcie terapii było dla mnie oczywiste, że Todd posiadał zdolność dokonywania lepszych wyborów - nawet wtedy, kiedy dokonał stanowczego wyboru popadnięcia w depresję. Skoro był zdolny do dokonania lepszych wyborów i wyjścia z depresji, należy zatem stwierdzić, że nie cierpiał na żadną formę tego, co powszechnie nazywa się chorobą psychiczną. Z jego mózgiem nie działo się nic, co uniemożliwiałoby mu dokonanie tych lepszych wyborów. Jak dalej wyjaśnię, wybór depresji - niezależnie od tego, jak długotrwałej lub silnej -nie jest chorobą psychiczną. Jak wszystkie nasze zachowania, jest on wyborem. Nie jest to tak bezpośredni wybór, jak chodzenie i mówienie, ale, jeśli zrozumie się pojęcie "całokształtu zachowań", czyli różnych aspektów zachowań człowieka (total behavior), dostrzega się i to, że wszystkie nasze uczucia, zarówno te przyjemne, jak i bolesne, są pośrednio wybrane. Jednakże wybór pośredni nadal jest wyborem. Aby uzasadnić to twierdzenie, muszę wyjaśnić, że zazwyczaj stosujemy słowo "zachowanie" w zbyt wąskim znaczeniu. Mój słownik definiuje je jako "sposób" postępowania. Akceptuję tę definicję, ale chciałbym zatrzymać się przy słowie "sposób". Z punktu widzenia teorii wyboru jest ono bowiem ważne. Istnieją cztery nierozerwalne elementy, które razem wzięte tworzą "sposób", w jaki postępujemy. Pierwszy element to działanie. Kiedy myślimy o zachowaniu, większość z nas uwzględnia takie działanie jak chodzenie, mówienie czy jedzenie. Drugi element to myślenie. Zawsze coś myślimy. Element trzeci to czucie: odczuwanie czegoś towarzyszy każdemu zachowaniu. A czwarty element to nasza fizjologia - ze wszystkim, co robimy, łączy się proces fizjo-Jogiczny, na przykład serce pompuje krew, płuca oddychają, a neurochemia jest powiązana z funcjonowaniem naszego mózgu. Ponieważ te cztery elementy działają równocześnie, teoria wyboru wzbogaca słowo zachowanie, tworząc termin: "cało- 89 kształt zachowań". Całokształt, ponieważ zawsze zawiera te cztery elementy: działanie, myślenie, czucie i fizjologię, które towarzyszą wszystkim czynom, myślom i uczuciom. Co prawda w tej książce czasami używam określenia "zachowanie", ale zawsze mam na myśli całokształt zachowań, czyli wszystkie aspekty zachowań człowieka. Kiedy siedzisz i czytasz ten rozdział, twój wybór polega na tym, że postanowiłeś siedzieć, przewracać strony i poruszać oczami oraz głową. W zasadzie na tym polega twoje działanie. Myślisz też o tym, o czym czytasz. Inaczej nie zrozumiałbyś, co jest napisane. W praktyce, zawsze kiedy działasz, to myślisz - i odwrotnie. Ponieważ oba elementy występują razem, często łączymy je w jedno słowo: robienie. Kiedy mówię, że coś robię, niemal zawsze opisuję konkretną kombinację działania i myślenia. A także - coś czujesz. Zawsze masz świadomość bólu lub przyjemności. Zapewne w tym momencie nie czujesz zbyt dużo, ale co najmniej zgadzasz się lub nie, albo też myślisz o moim stwierdzeniu, że to ty sam wybierasz nieszczęście, które odczuwasz, i że myśleniu zawsze towarzyszy jakiegoś rodzaju uczucie. Zawsze coś czujesz, nawet jeśli przez dłuższy czas nie zwracasz uwagi na to, co czujesz. Ponadto twoje serce bije, oddychasz, twój mózg pracuje - to znaczy, że fizjologia jest zawsze połączona z twoim wyborem działania, myślenia i czucia - twojego całokształtu zachowań. Skoro już wprowadziłem pojęcie całokształtu zachowań, mogę wyjaśnić, co mam na myśli, kiedy mówię, że sami wybieramy nasze odczucia - zarówno przyjemne, jak i bolesne. Jeśli zwrócisz na to uwagę, łatwo uświadomisz sobie, że czytając tę książkę, masz jakieś uczucia. Ta świadomość nie znaczy jednak, że wybierasz to, co czujesz. Możesz powiedzieć, że "zdaję sobie sprawę z odczuć, ale one się po prostu same nasuwają. Nie zdaję sobie sprawy, że je wybieram. I z pewnością, kiedy jestem nieszczęśliwy, nie mam świadomości, że wybrałem swoje nieszczęście. Gdybym miał wybór, jak twierdzisz, z pewnością nie chciałbym czuć się ponury". Gdyby jednak to oświadczenie było prawdziwe, nie miałoby sensu chodzenie do psychoterapeuty. Co dałoby bowiem rozmawianie o swoim życiu i problemach, gdybyśmy nie mieli 90 możliwości zrobienia czegokolwiek w sprawie tego, jak się czujemy? To właśnie uczucie nieszczęścia sprawiło, że Todd wybrał możliwość przyjścia do mnie. Gdyby nienawidził żony i liczył na to, że odejdzie od niego, czułby się cudownie i nie przyszłoby mu na myśl złożenie mi wizyty. Moim wyjaśnieniem powodu, dla którego wydaje się wam, że nie macie kontroli nad tym, jak się czujecie, jest to, że nie macie bezpośredniej kontroli nad swoimi uczuciami w taki sposób, w jaki kontrolujecie to, co robicie i myślicie. Kiedy Todd oświadczył mi, że c/uje się przygnębiony, nie miałoby sensu, gdybym powiedział mu: "Rozchmurz się!". Nikt nie potrafi bezpośrednio wybrać lepszego samopoczucia. To nie tak, jak z wyborem aktywnego zachowania, jakim jest gra w tenisa, czy myślącego zachowania jak przy szachach. Ale jeśli zaakceptujecie pojęcie zachowania totalnego i to, że cztery elementy są nierozłączne, to zrozumiecie, że chociaż nie macie bezpośredniej kontroli nad tym, jak się czujecie, macie jednak możliwość pośredniego kontrolowania nie tylko tego, jak się czujecie, ale i znacznej części procesów fizjologicznych. Chociaż te cztery elementy działają zawsze, kiedy wybierasz określone zachowanie, bezpośrednią kontrolę mamy tylko nad naszymi działaniami i myślami. Możesz się spierać, twierdząc: "Czasem wydaje się, że nie kontroluję swoich myśli; nie mogę się pozbyć jakiejś myśli, która mi krąży po głowie". Ja uważam, że decydujesz się po prostu na tę uporczywą myśl - niezależnie od tego, jak bardzo jest ponura -ponieważ to pozwala ci w lepszy sposób kontrolować jakiś aspekt twojego życia niż jakakolwiek inna myśl, którą mógłbyś wybrać w danym momencie. Założenie, że zawsze próbujesz dokonać najlepszego wyboru, jaki jest możliwy w danym czasie, jest sprawą zasadniczą do zrozumienia całokształtu zachowań. Poniższy przykład ilustruje fakt, że najlepszy wybór jest niekoniecznie dobrym wyborem, ale wydaje się dobrym w chwili, w której go dokonujemy. Młody mężczyzna spacerował po ogrodzie kaktusów w Phoenix. Nagle rozebrał się o naga, wskoczył w dużą kępę niskich kaktusów i zaczął !§ tarzać. W końcu przechodnie wyciągnęli go, całego po- 91 kłutego i zakrwawionego. Zapytany, dlaczego to zrobił, młody człowiek odparł: "Wydało mi się to dobrym pomysłem". Każdy z nas w swoim życiu tarzał się tak w kaktusach, choć nie nie po to, żeby się poranić. Było tak zawsze dlatego, że w momencie, kiedy wskakiwaliśmy, wydawało nam się to dobrym pomysłem. Adwokaci specjalizujący się w sprawach rozwodowych prosperują dzięki ludziom, którzy kilkakrotnie wskakiwali w kaktusy, ponieważ za każdym razem wydawało im się to najlepszą rzeczą, jaką mogli zrobić. Todd mówił, że po prostu nie mógł pozbyć się bolesnej myśli o odejściu żony. Teoria wyboru daje dobre wyjaśnienie dla tego uporczywego, niemal obsesyjnego wyboru. Jak już wspomniałem, kiedy mamy do czynienia z postrzeganiem w przypadku Todda - i jego żony - co jest silnie powiązane z wizerunkiem w naszym lepszym świecie, staramy się kontrolować świat tak, aby ten wizerunek spełniał się w świecie rzeczywistym w tak dużym stopniu, w jakim jesteśmy w stanie to spowodować. Uporczywe rozmyślanie Todda było jego sposobem takiego starania się. Logika tego była następująca: póki myślę o niej, może uda mi się znaleźć sposób, żeby skłonić ją do powrotu. Nie dopuszczam takiej możliwości, że odeszła na dobre. Skoncentrujmy się jednak na pośrednich wyborach tego, jak się czujemy i jak pośrednio wybieramy swoją fizjologię. Mamy niemal całkowitą kontrolę nad naszymi czynami i myślami, a to, jak się czujemy, i nasza fizjologia, są nierozerwalnie związane z naszymi działaniami i myślami. Jeśli wybiorę walenie głową w ścianę jako najodpowiedniejsze w danej sytuacji zachowanie, będzie mnie bolało. Czy nie byłoby więc uczciwe stwierdzenie, że wybieram też ból, związany z tym działaniem i myśleniem, które wybrałem? Jeśli czuję się nieszczęśliwy, mogę wybrać zachowanie w postaci picia, żeby się lepiej poczuć. Z doświadczenia z piciem wiem, że czułem się lepiej, więc czemu nie spróbować jeszcze raz? Ale muszę wybrać myślenie i działanie, aby wprowadzić alkohol do mojego krwiobiegu. Alkohol nie dostanie się tam sam, a ja uważam, że nie poczuję się lepiej, póki go tam nie będzie. W wypadku Todda, który powiedział, że jest w depresji, 92 mówiąc o dokonanym przez niego wyborze nieszczęścia, nie twierdziłem, że wybrał je bezpośrednio. Tym, co wybrał bezpośrednio, były elementy działania i myślenia jego zachowania które nazywam poddawaniem się depresji lub wyborem przygnębienia. Jak długo rozpaczał, tak długo jego myśli krążyły wokół tego samego, nieszczęśliwego tematu. Cały czas powtarzał: żałuję, że odeszła ode mnie, chciałbym, żeby wróciła, żałuję, że nie traktowałem jej lepiej, jak ja będę bez niej żył? Kiedy powtarzał te ponure myśli, jego aktywność malała -zupełnie jakby był sparaliżowany. Wszystko stawało się trudnym do zniesienia wysiłkiem i nie mógł się zmobilizować, żeby wstać i iść do pracy. Kiedy zmniejszył aktywność, wyraźniej zaangażowała się jego fizjologia. Czuł nieustanne wyczerpanie i rozleniwienie - całkowity brak energii -jakby opuściła go zdolność do wstania i pójścia do pracy. Ale ponieważ mamy do czynienia z całokształtem zachowań, jego uczucia i fizjologia stanowiły element zintegrowany z całością. Wszystko, co czuł, oraz jego fizjologia stanowiły nierozerwalną całość z myśleniem i aktywnością fizyczną. Kiedy poddajemy się depresji, co zdarza się nam wszystkim wielokrotnie, mamy wrażenie, jakby nasza zwolniona aktywność była mimowolna. Ale tak nie jest. Todd mógł wybrać większy wysiłek, gdyby tylko chciał. Zrobił na przykład wysiłek i przyszedł do mojego gabinetu. Ponadto, jak uczy teoria wyboru, Todd wybrał stan depresji z tego samego powodu, z jakiego wszyscy wybieramy nasze zachowania. Depresja dała mu lepszą kontrolę nad swoim życiem niż cokolwiek innego, co mogło mu przyjść do głowy w tej sytuacji. To był jego sposób wskoczenia w kaktusy. Choć nie zdawał sobie z tego sprawy, podobnie jak my wszyscy, nauczył się depresji jako dziecko. Od tego czasu popadał w stan przygnębienia z różnych powodów. W sytuacji, w której się znalazł, wybrał tak głęboką depresję, że przyszedł do mnie po pomoc. Niezależnie od tego, jak bardzo bolesna yła depresja, niepopadnięcie w nią w konkretnej sytuacji życiowej byłoby jeszcze boleśniejsze lub, co wynikało z jego doświadczeń, powodowałoby silniejszy ból. Wkrótce wyjaśnię, dlaczego popadniecie w depresję jest 93 k najlepszym wyborem w tej popularnej sytuacji i w niemal wszystkich innych, w których wybierasz to rozwiązanie. Ale łatwiej będzie zrozumieć tę koncepcje, jeśli najpierw wyjaśnię, czemu określam zachowanie, o którym mówię, poddawaniem się depresji lub wyborem przygnębienia. W myśl teorii wyboru wszelkie aspekty zachowań określam za pomocą ich dominującego czynnika. Opisywanie ich za pomocą wszystkich czterech komponentów jest niewygodne i mylące. Kiedy widzę, że idziesz ulicą, mogę stwierdzić, że faktycznie idziesz ulicą. A także: myślisz i czujesz, z pewnością bije twoje serce, ale to czynność, którą wykonujesz -to znaczy chodzenie - jest najbardziej widoczna. Gdybym zobaczył, jak dumasz nad następnym posunięciem przy grze w szachy, powiedziałbym, że myślisz. Nie wspomniałbym o twojej minimalnej aktywności, ani o tym, co czułeś, czy ; jakie zachodziły w tobie procesy fizjologiczne. A jeśli zobaczyłbym, jak zwracasz obiad, opisałbym twoją fizjologię i nazwał to wymiotowaniem - nie zwracając szczególnej uwagi j na którykolwiek z innych czynników twojego zachowania. Dopiero gdybym cię zawiózł na pogotowie i powiedział, że wymiotowałeś, lekarz wypytywałby ciebie o inne czynniki, np. co wybrałeś do zjedzenia i gdzie to jadłeś. Ale to wymiotowanie byłoby tym najoczywistszym elementem, który prowadziłby do zadawania tego typu pytań. Kiedy Todd przyszedł do mnie i powiedział, że jest zrozpaczony, zupełnie prawidłowo skupił się na najbardziej oczywistym elemencie zachowania, które wybrał. Nie powiedział, że popadł w depresję, czyli że sam wybrał ten stan, choć z łatwością przychodziło mu powiedzenie czegoś takiego, kiedy nauczyłem go teorii wyboru, która wyjaśnia, dlaczego dokonał takiego właśnie, a nie innego wyboru. Od tej chwili, kiedy będę wspominał o zachowaniu, które zazwyczaj jest uważane za chorobę psychiczną, takim jak nerwica lękowa lub fobia, będę je określał za pomocą nazewnictwa z zakresu badań różnych aspektów ludzkich zachowań. Nerwica lękowa będzie zatem nazwana lękaniem się lub wybieraniem lęku, a fobia - wybieraniem fobii. Te nowe nazwy początkowo brzmią nieporęcznie, ale kiedy ktoś się przyzwyczai, staną się naturalne. Te określenia są 94 precyzyjniejsze niż tradycyjne, ponieważ wyraża sieje w stronie czynnej. A ponieważ są rezultatem wyboru, staje się oczywiste, że istnieje nadzieja. Jeśli potrafiłeś dokonać jednego wyboru, możesz też dokonać innego, lepszego. Twój wybór może być bolesny, ale nie musi być nieodwracalny. Nikt nie lubi bólu, więc ta nadzieja natychmiast skłania zarówno pacjenta, jak i psychoterapeutę do skoncentrowania się na udzieleniu pomocy pacjentowi przy dokonywaniu lepszego wyboru. Być w stanie depresji lub nerwicy jest określeniem pasywnym, biernym. Zdarzyło się nam, że jesteśmy ofiarami i nie kontrolujemy tego stanu. Takie użycie rzeczowników i przymiotników powoduje, że uznajemy za logiczne przekonanie, że nie możemy nic dla siebie zrobić. Czasowniki połączone z możliwością wyboru czasu, w jakim je użyjemy, natychmiast pozwalają nawiązać kontakt z podstawowym założeniem teorii wyboru: wybiera się to, co się robi, ale można dokonać lepszego wyboru. Jeśli jest to wybór, to znaczy, że jest się za niego odpowiedzialnym. Człowiek jest albo beneficjantem własnego dobrego wyboru lub ofiarą własnych złych decyzji. Nie jest się chorym w takim znaczeniu jak wówczas, kiedy ktoś ma grypę lub zatrucie pokarmowe. Świat teorii wyboru jest twardym światem odpowiedzialności. Powszechne stosowanie rzeczowników i przymiotników do opisu "depresji" i innych "chorób psychicznych" zapobiega myśleniu przez ogromną liczbę ludzi, że mogą zrobić cokolwiek innego, niż cierpieć. Kiedy człowiek nauczy się, że niemal zawsze może dokonać lepszych wyborów, myśl o tym, ze sam wybiera własne nieszczęście, może prowadzić do optymizmu. Ta nowa świadomość stanowi ogromne przewartościowanie pojęcia wolności osobistej. To właśnie myśl, że sytuacja jest beznadziejna i nie można nic poradzić, powoduje, że człowiek źle się czuje. Nic nie wiedząc o teorii wyboru lub chorobach psychicznych, miliony ludzi, którzy nigdy nie chodzą do psychoterapeutów, wielokrotnie w swoim zyciu dokonuje wyborów lepszych niż poddawanie się depre-^i- Możesz więc i ty. Spróbuj. Wyobraź sobie, że oczekujesz znacznej podwyżki, otrzymałeś marne grosze. Przez pewien czas byłbyś roz- 95 gniewany, ale ponieważ zależy ci na utrzymaniu pracy, niemal natychmiast poddajesz się "depresji". Ale zamiast poddawać się depresji, jak zrobiłbyś to w normalnych okolicznościach, zrób sobie niewielki wykład. Wybieram poddanie się depresji, ponieważ nie dostałem takiej podwyżki, jakiej oczekiwałem. W jaki sposób ten wybór poddania się depresji może mi pomóc poradzić sobie z tą sytuacją? Czy - jeśli nie może mi pomóc - to potrafię dokonać lepszego wyboru? Kiedy głęboko zastanowisz się nad tym, dojdziesz do wniosku, że trudno ci dalej poddawać się depresji. Zaczniesz szukać lepszego zachowania. Choć obwiniasz za tę sytuację swojego szefa, możesz zastanowić się nad tym, co mogłeś zrobić, aby dostać większą podwyżkę. Możesz też postanowić, że nie będziesz się skarżyć, ale rozejrzysz się za nową pracą. Możesz powiedzieć partnerce: "Robiłem, co mogłem, pomóż , mi więc trochę i przebrniemy przez tę sytuację. Nie ma sensu, żebym rozpaczał. Nikomu z nas nie jest to potrzebne. Jeśli staniesz po mojej stronie i uznasz, że robiłem, co mogłem, będzie mi lepiej". Zrobienie czegoś aktywnego jest o wiele lepsze niż bierne akceptowanie nieszczęścia, które wybiera tak wielu ludzi. Jeśli wiemy o istnieniu całokształtu zachowań, uczymy się nie pytać ludzi, wyraźnie zbolałych lub nieszczęśliwych: "Jak się czujesz?". Pytanie to powszechnie zadaje się komuś, kto jest ranny lub chory, i nie ma możliwości natychmiast poczuć się lepiej. Kiedy pracowałem w szpitalu ortopedycznym w Los Angeles, usiłowałem przekonać ortopedów i innych lekarzy, którzy mieli do czynienia z cierpiącymi pacjentami, aby nie zadawali tego pytania chorym mającym długą drogę do wyzdrowienia. Pytanie to sugeruje oczekiwanie na odpowiedź: "Czuję się doskonale" lub "Czuję się lepiej". Zarówno pacjent, jak i lekarz wiedzą, że po to właśnie pytanie zostało zadane. Pacjent zazwyczaj kłamie i mówi: "Czuję się dobrze" -a to kłamstwo psuje stosunki między nim a lekarzem. Pytanie to sugeruje również, że samo leczenie przez określonego lekarza sprawia, że pacjent czuje się lepiej - choć w istocie tak nie jest. Lepiej zapytaj: "Co zamierzasz dziś robić?". Nawet najbardziej chory pacjent może coś robić - także 96 w szpitalu - prócz tego, że leży. Sugerując, że może robić coś pozytywnego dla siebie, daje mu poczucie kontroli własnych zachowań, co pomoże mu się lepiej czuć w trudnej sytuacji. Jeśli pacjenci popatrzą na lekarza jak na wariata - co mi się zdarzało, kiedy zadawałem to pytanie niektórym z moich sparaliżowanych pacjentów, zawsze byłem przygotowany na to, aby zasugerować im jakieś działanie: choćby obejrzenie jakiegoś programu w telewizji i podyskutowanie o nim z sąsiadem. Jeśli przychodziłem do nich co tydzień, zaczynali czekać na to pytanie i mieli przygotowaną odpowiedź. Często dodawali, że czuli się lepiej, kiedy coś zrobili. Potwierdza to moją tezę, że zmiana dotychczasowego podejścia jest skuteczna. W świecie zdominowanym przez teorię wyboru przestalibyśmy zadawać sztuczne pytanie: "Jak się masz?", a w zamian pytalibyśmy: "Co planujesz dziś robić?" lub "Dzieje się coś ważnego?" - co byłoby swojego rodzaju odmianą pytania o aktywność zamiast pytania o czucie się, które przeważnie zmusza ludzi do udzielenia sztucznych odpowiedzi. Teraz, kiedy już opisałem pojęcie całokształtu zachowań, pozwolę sobie wyjaśnić trzy logiczne powody, dla których tak wiele osób wybiera poddanie się depresji. Powody te naświetlają całą gamę tego, co powszechnie nazywa się chorobami psychicznymi, poddawaniem się depresji, lękom czy fobiom. Nawet takie schorzenia jak artretyzm reumatyczny u dorosłych ludzi można wyjaśnić za pomocą trzech przyczyn. Wielu lekarzy uważa, że w licznych chorobach występuje element psychologiczny i nazywa takie choroby psychosomatycznymi. Przedrostek "psycho" oznacza, że sposób, w jaki myślimy, może mieć duży wpływ na to, co dzieje się z "soma", czyli naszym ciałem. Można bez obaw stwierdzić, ze jeśli nie kontrolujemy skutecznie naszego życia, jak wtedy, gdy jesteśmy w niesatysfakcjonującym związku, nasza fizjologia może być głęboko zaangażowana w tę utratę skutecznej kontroli. Możemy nie zachorować, ale nasze procesy fizjo-ogiczne nie przebiegają normalnie, zupełnie tak samo, jak nie możemy czuć się dobrze, kiedy jesteśmy sfrustrowani. 97 Powstrzymać gniew Kiedy tylko nie sprawujemy skutecznej kontroli nad naszym życiem, wielu z nas zaczyna natychmiast myśleć o zastosowaniu takiego zachowania, które mamy zakodowane od urodzenia: o złoszczeniu się. Złoszczenie się jest wbudowane w nasze geny po to, aby pomóc nam przetrwać. Od czasów niemowlęcych używamy go lub myślimy o użyciu zawsze wtedy, kiedy nie jesteśmy w stanie zrealizować w świecie rzeczy ważnego wizerunku z naszego lepszego świata. Czerpiąc z życiowego doświadczenia reagowania na frustrację, Todd, podobnie jak większość ludzi, zobaczywszy liścik od żony, w którym informowała go, że odeszła, odczuł natychmiastową chęć złoszczenia się. Złoszczenie się jest pierwszym zachowaniem, które przychodzi większości z nas na myśl, jeśli ktoś z naszego lepszego świata zrobi coś, co bardzo nie przystaje do tego, co chcemy, aby dana osoba robiła. Już jako kilkuletnie dzieci wiemy, że złoszczenie się jest zazwyczaj wyborem nieskutecznym. Rzadko pozwala nam zdobyć to, co chcemy - zwłaszcza gdy używamy go w celu kontrolowania dorosłych, którzy również się złoszczą. Kiedy wybierzemy atak wściekłości, a nasi rodzice są na tyle mądrzy, by nie zwrócić na to uwagi, przekonujemy się, że nasze wrzaski są nieskuteczne. Nie możemy za ich pomocą osiągnąć tego, co chcemy - prowadzą tylko do tego, że tracimy energię i przeżywamy dużo bólu. A jeśli postępujemy w ten sposób zbyt długo, przekonujemy się, że ten wybór może tylko pogorszyć sytuację - możemy zostać ukarani lub odrzuceni, przy czym ani jedno, ani drugie nie jest tym rozwiązaniem, o które nam chodzi. Todd nauczył się tego. Jak powiedział mi podczas późniejszej sesji, wiedział, że gdyby poszedł za żoną i usiłował zmusić ją do powrotu - a była to myśl, która przeszła mu przez głowę po przeczytaniu listu od żony - mógł jedynie pogorszyć sytuację. Choć nie zdajemy sobie z tego sprawy, poddawanie się depresji jest również jedną z najskuteczniejszych spośród znanych ludziom metod powstrzymywania gniewu. Wszyscy ją często stosujemy. Ale, jak to wkrótce 98 wyjaśnię, na swój sposób jest to również bardzo silnie kontrolujące zachowanie. Kiedy poddajesz się bardzo silnej depresji, tym, co najsilniej odczuwasz, jest nieszczęście - uczucie, które dominuje w twoim myśleniu, działaniu, a nawet fizjologii i skłania cię do spowolnienia. Zupełne zablokowanie złości kosztuje bardzo dużo energii. Dlatego czujesz się tak bardzo zmęczony. Jak długo poddajesz się depresji, masz mało energii na to, aby robić cokolwiek innego. Gdybyśmy nie byli zdolni do szybkiego i skutecznego poddawania się depresji, nie moglibyśmy żyć w małżeństwie - jako rodzinie lub jako elemencie społeczeństwa. Poddawanie się depresji w ogromnym stopniu zapobiega małżeńskiej i rodzinnej brutalności. Gdyby większość z nas nie poddawała się depresji w stanie frustracji, nasze ulice i domy byłyby teatrem wojny. Zabójstwa i przemoc, jakie niemal codziennie oglądamy w telewizji, są dobrym przykładem tego, co się dzieje, gdy ludzie wybierają wściekłość i atak. Gdyby choć niektórzy z nich poddawali się depresji, zarówno nam, jak i im byłoby znacznie lepiej. Przeważnie umiemy popadać w depresję i robimy to dobrze. Niektórzy z nas poświęcają swoje życie na takie właśnie zachowania. Tymi osobami trzeba się opiekować. Ci, którzy popadają w depresję na całe życie, są tak zdemobilizowani wskutek swojego wyboru, że nie potrafią normalnie żyć - ale nadal jest to ich wybór. Mogą przestać, jeśli znajdą możliwość wybrania czegoś lepszego, co pozwoli im skuteczniej kontrolować swoje życie. Poddanie się depresji powstrzymało Todda przed pójściem za żoną, zrobieniem jej krzywdy lub wręcz zamordowaniem JeJ, co byłoby zachowaniem zwyczajnym w kraju, w którym broń jest tak łatwo dostępna. Mogło też powstrzymać go przed zabiciem siebie. Samobójstwa są kolejnym zachowaniem wybieranym przez ludzi, którzy porzucają nadzieję na to, że kiedykolwiek jeszcze potrafią skutecznie kontrolować swoje życie. Jeśli ktoś, kto poddawał się silnej depresji, nagle przestaje to robić, ale zdaniem obserwatorów nie ma powodu P° temu, ponieważ nie kontroluje swojego życia ani trochę bardziej niż poprzednio, oznacza to, że ktoś taki mógł postanowić popełnić samobójstwo. Decyzja ta otwiera przed nim 99 drogę wyjścia z nieszczęścia. W pewnym sensie doszedł do wniosku, że w końcu znalazł sposób, aby na zawsze przerwać swoje cierpienie. Psychoterapeuci zawsze szukają oznak tego lepszego samopoczucia u osób, które od długiego czasu poddają się depresji. Kiedy je dostrzeżemy, podejrzewamy, że ludzie ci mogą myśleć o samobójstwie. Ból powstrzymywania gniewu jest tak duży, że wielu z nas nabiera przeświadczenia o bezsensie dalszego życia i kieruje gniew przeciw sobie samym. Nie było to problemem Todda, ale mogło się nim stać, gdyby nie zechciał znaleźć innej kobiety, która zastąpiła obraz żony w jego lepszym świecie. Dla mężczyzny, który wydawał się tak bardzo towarzyski, samobójstwo byłoby czymś niezwykłym, ale po upływie dłuższego czasu wszystko jest możliwe. Pomóż mi Poddawanie się depresji jest sposobem, w jaki prosimy o pomoc bez błagania. Jest to chyba najgłośniejsze wołanie, jakie możemy skierować do drugiego człowieka. Ponieważ jest ono tak silnie kontrolujące, wielu z nas, pomimo bólu, wybiera je jako próbę kontrolowania innych ludzi. Cierpienie uzasadnia naszą prośbę o pomoc. Gdybyśmy tak po prostu prosili lub domagali się pomocy bez oznak bólu, inni mogliby uznać nas za niezdolnych do zadbania o siebie samych -a my nie chcemy, aby nas za takich uważano. Dla większości z nas świadomość, że ktoś może uznać nas za niekompetentnych, jest zbyt bolesna. Zbyt frustrująca jest dla naszej potrzeby władzy i zbyt przypomina żebranie, co urąga naszej dumie. Jednakże w wielu wypadkach chętnie wybieramy poddanie się depresji jako metodę zdobycia pomocy, której w innych okolicznościach by nam nie zaoferowano. Kiedy już nauczyłem Todda nieco zasad teorii wyboru, przyznał, że liczył na to, iż jego żona zadzwoni do niego. Wtedy mógłby spróbować wzbudzić jej współczucie, mówiąc, że jest w tak głębokiej depresji, że nie może chodzić do pracy. Ponieważ rzadko opuszczał pracę, mogło to zrobić na niej wrażenie. Ale ona nie zadzwoniła. Liczył także na to, 100 że zrobi wrażenie na mnie tym, jaki jest bardzo nieszczęśliwy i gdyby niu się to udało, poddałby się depresji jeszcze bardziej, aby spróbować skłonić mnie do rozwiązania jego problemu. Ponieważ znam teorię wyboru, trudno jest mojemu pacjentowi, czy komukolwiek innemu, kontrolować mnie za pomocą jakiegokolwiek zachowania, którego elementem jest nieszczęście. Jeśli jest to połączone ze współczuciem, niepo-zwalanie komuś na kontrolowanie nas za pomocą depresji pomaga tym osobom dostrzec, że istnieją znacznie lepsze wybory niż poddawanie się depresji. Unikanie Często wykorzystujemy depresję jako wymówkę pozwalającą nie zrobić czegoś, czego nie chcemy lub czego się boimy. Kiedy ktoś sugeruje, żebyśmy się wzięli w garść i zrobili to, czego usiłujemy uniknąć, zazwyczaj zgadzamy się i mówimy: "Myślę, że masz rację, ale w tej chwili jestem zbyt przygnębiony, aby to zrobić". Na przykład firma, w której pracujesz, nie docenia cię i bez własnej winy tracisz dobrą pracę. Mówisz mi, co się stało i jak bardzo silnie przeżywasz depresję. Staram się nie zwracać uwagi na to, że poddałeś się depresji. Zamiast tego mówię: "Wiem, że to trudne, ale nie opuszczaj rąk. Napisz swój życiorys i podanie o przyjęcie do innej pracy". Ale ty masz dobry powód, aby poddać się depresji. Zostałeś zwolniony i czujesz się odrzucony, choć nie ty zawiniłeś. Obawiasz się kolejnej odmowy, świadomości, że możesz nie znaleźć dobrej pracy, mając określone lata i doświadczenie zawodowe. Niezależnie od tego, jak bolesne jest poddawanie się depresji, jest z pewnością w danym momencie mniej bolesne niż szukanie nowej pracy i narażanie się na kolejne odmowy. Todd nie miał problemów w pracy i nie bał się szukać nowej kobiety, ale kiedy pierwszy raz przyszedł do ninie, pierwsze dwa powody - powstrzymywanie gniewu 1 Prośba o pomoc - dominowały w jego postawie. Doczytawszy do tego miejsca, ktoś, kto ostatnio poddał się silnej depresji, może nadal twierdzić: "Niewykluczone, że 101 masz rację, ale nadal wcale nie mam wrażenia, że to ja wybieram swoje nieszczęście". Aby więc sprawdzić słuszność mojej tezy, że poddawanie się depresji jest wyborem, zmuś się, aby na pewien czas, powiedzmy na godzinę, dokonać innego wyboru. Zrób coś, co wydaje ci się trudne fizycznie do wykonania, a co w innych okolicznościach robisz z łatwością i sprawia ci przyjemność - na przykład szybki spacer albo krótki, intensywny bieg. Jeśli możesz zrobić to w towarzystwie dobrego przyjaciela, który nie okazuje ci w sposób otwarty współczucia, tym lepiej dla ciebie. Zauważysz, że kiedy biegasz lub szybko maszerujesz, zwłaszcza razem z przyjacielem, to nie odczuwasz depresji. Przez tę krótką chwilę nie myślisz o twoim nieszczęśliwym związku i czujesz się o wiele lepiej. Ale kiedy tylko skończysz, wracasz do swoich myśli o związku, który się źle ułożył, twoje odczucia pojawiają się na nowo. Aby poddawać się depresji, musisz nieustannie mieć ponure myśli, które podtrzymują jeden lub więcej powodów do poddawania się depresji. Aby przestać mieć te myśli, musiałbyś zrobić to, co sugeruję w książce: zmienić swoje pragnienia lub zmienić swoje zachowanie. Nie ma innego sposobu. Todd próbował zmienić swoje zachowanie wobec żony, ale było już zbyt późno. Ona już zdążyła usunąć go ze swojego lepszego świata. Ale przy mojej pomocy udało mu się zmienić to, co chciał - usunął ze swojego lepszego świata żonę i umieścił tam inną kobietę. Potrafił przestać poddawać się depresji tak długo, jak długo utrzymywałem z nim kontakt. Zdecydowanie najbardziej niewygodna do zaakceptowania z wszystkich koncepcji teorii wyboru jest ta, że wybrane przez nas działania i myśli mogą się bardzo wiązać z naszym zdrowiem, że te myśli i czyny mogą mieć negatywny wpływ na naszą fizjologię. Na przykład, czy są takie wybory myślowe, które prowadzą do chorób zwanych psychosomatycznymi? Powiem o nich krótko. Przyjrzyjmy się najbardziej rozpowszechnionej chorobie wśród mężczyzn oraz - w coraz większym stopniu - także i kobiet: tzn. chorobie wieńcowej lub arteriosklerozie serca. Załóżmy, że jesteś czterdziestosiedmiolemim producentem filmowym, który nerwowo usiłuje zorganizować finanse na 102 nakręcenie tego, co uważa za niezwykle ka^nj y film. Robisz wszystko, co tylko możesz, żeby zdobyć pL^dze, ale twoja opcja na prawa do filmu wygasa. Czujesz "okropnie. Wy daje ci się, że jedzenie ciężkostrawnych potraw i palenie dadzą ci trochę przyjemnego uczucia ulgi u kolejnych od mowach ze strony ludzi, którzy bez próbie' -Q hiogliby ci dać pieniądze. Choć początkowo czułeś jedyr1 "ciężar w pier siach, ciężar ten stopniowo zamienia się * ^raz ostrzejszy ból i skrócony oddech. w" Idziesz do lekarza i dowiadujesz się, że '. >)e arterie wieńcowe są niebezpiecznie zarośnięte. Pytasz ^ ^o można z tym zrobić, a on ci odpowiada, że to zależy ov cjAo, jaki wybierzesz tryb życia. Mówi o diecie, ćwiczeni w* a także o paleniu, stresie, całym stylu życia, o któryri^ j ^adomo już, że ma istotny wpływ na choroby serca. Tw który pomógł-°y ci zacząć lepiej kontrolować swoje żyd ^ frustracja, właściwsze niż stres słowo opisujące naszą r^"jMę na to, co się układa nie po naszej myśli, może się w róv :e dużym stopniu Przyczyniać do choroby serca jak i to, cc?fl V nasze życie jest poza skuteczną Y wlą, zaangażo- 103 wane są wszystkie cztery komponenty całokształtu zachowań, które wybieramy, aby spróbować wprowadzić w życie nieco więcej kontroli. Możemy udawać, że jesteśmy szczęśliwi i nic złego się nie dzieje, ale nie możemy udawać, że jesteśmy zdrowi. Nie posiadamy tego typu kontroli nad naszą fizjologią. Kiedy wybieramy, że poddamy się depresji, przyczyną tego, co czujemy, nie są procesy chemiczne zachodzące w naszym mózgu. To zwykła lub spodziewana fizjologia mózgu, połączona z działaniem, myśleniem i czuciem tworzą razem zachowanie nazywane poddaniem się depresji. Dlatego też uważam za niesłuszne aktualnie uznawane wyjaśnienie, że "depresję" powodują zaburzenia równowagi chemicznej w naszym mózgu. Zapewniam was, że kiedy Todd znalazł na lodówce liścik od żony, procesy chemiczne w jego mózgu natychmiast uległy zmianie, tak jak jego uczucia, działania i to, o czym myślał przed przeczytaniem wiadomości. Zapewne chciał zrobić coś więcej i gdyby znał teorię wyboru, być może byłby w stanie coś zdziałać. Ale w takiej sytuacji, w jakiej się znajdował, gdy wybrał poddanie się depresji po przeczytaniu listu, sprawił, że potrafił opanować pragnienie aktywnego zmuszenia żony do powrotu. Taka aktywność, gdyby zawierała w sobie element konfrontacji lub nawet przemocy, pogorszyłaby tylko sytuację. Wybrał poddanie się depresji z tego samego powodu, z jakiego miliony ludzi na całym świecie: ważny dla niego związek nie ułożył się w taki sposób, w jaki chciał. Ci ludzie, którzy wybierają poddanie się depresji, nie są chorzy psychicznie. Procesy chemiczne zachodzące w ich mózgu nie wykazują odstępstw od normy. Przebiegają inaczej niż wówczas, gdy są szczęśliwi, ale zmiana, jaka w nich zachodzi, jest absolutnie normalna - jeśli się weźmie pod uwagę zachowanie, które wybierają, czyli poddanie się depresji. Jak już powiedziałem, wszyscy uczymy się poddawać depresji w bardzo młodym wieku i używamy tej metody w miarę potrzeby przez całe życie. Dopiero wówczas, kiedy ból spowodowany przez nasz wybór staje się ostry i długotrwały, zaczynamy zdawać sobie sprawę, że dzieje się naprawdę coś złego..">- .»; 104 Ale tylko nieliczni z nas są przygotowani do tego, żeby sobie uświadomić, że coś naprawdę złego dzieje się z naszym życiem. Wygodniej jest zrzucać winę za nasze złe samopoczucie, na chorobę psychiczną lub odbiegające od normy procesy chemiczne w mózgu. Nie ma nikogo wśród osób czytających tę książkę, kto nie potrafiłby poddać się silnej depresji w chwili, kiedy traci skuteczną kontrolę nad swoim życiem. Aby zrozumieć, że procesy chemiczne w naszym mózgu są normalne wówczas, gdy postanawiamy poddać się depresji, proszę rozważyć następujący scenariusz. Siedzę w upalny dzień na chłodnym ganku. Mój sąsiad, który codziennie przebiega pięć mil, biegnie ulicą w kierunku mojego domu. Mówię mu, żeby usiadł na schodkach, w cieniu. Nie pytając go, przynoszę mu szklankę zimnej wody i zaczynamy pogawędkę. Postanawiam nauczyć go trochę teorii wyboru. Sąsiad wie, czym się zajmuję, jestem więc przekonany, że mnie rozbawi. Pytam: "Dlaczego pan się tak bardzo poci?". Patrzy na mnie, jakby nie zrozumiał pytania, więc powtarzam: "Mówię poważnie, proszę mi odpowiedzieć". Mówi: "Biegałem. Nie da się biegać w taki dzień jak dzisiejszy, nie pocąc się przy tym. Bieganie i pocenie się są nierozłączne". "Zgadzam się, że są nierozłączne - odpowiadam - ale dlaczego mówi pan, że to bieganie powoduje, że się pan poci? Dlaczego nie powie pan, że to pocenie się spowodowało bieganie?". Sąsiad, nie znając teorii wyboru, patrzy na mnie jak na wariata i mówi: "Nie rozumiem, do czego pan zmierza?". I naprawdę nie rozumie. Jesteśmy tak bardzo przyzwyczajeni do myślenia kategoriami kontroli zewnętrznej, że kiedy jakieś elementy występują nierozłącznie, tak jak bieganie i pocenie się, często mówimy, że jeden powoduje drugi z nich. Posługując się jednak tą samą logiką, byłoby równie sensowne stwierdzenie, że to pocenie powoduje bieganie. W rzeczywistości bowiem, jeśli jakieś elementy występują równocześnie, żaden z nich nie sprawia, że pojawia się drugi. Tym, co powoduje zarówno bieganie (czynnik aktywny), jak 1 pocenie się (normalne zjawisko fizjologiczne powiązane z bieganiem), jest skutkiem decyzji, że będę biegał. Gdyby stracił możliwość biegania, nie pociłby się. 105 Kiedy Todd postanowił poddać się depresji, z jednego lub więcej spośród wcześniej podanych przeze mnie trzech powodów, wybrał zachowanie, dla którego poddanie się depresji jest normalnym elementem uczuciowym. Wszystkie procesy chemiczne zachodzące w mózgu i towarzyszące temu uczuciu są również normalne. Procesy chemiczne w mózgu w nie większym stopniu spowodowały u niego depresję, niż pocenie się powoduje bieganie. To wybór, że poddam się depresji lub że będę biegał, powoduje w następstwie oba zjawiska. Dlatego to, o czym mówię, nazywam teorią wyboru. Kiedy neu-rofizjolog wskazuje na to, że aktywność mózgu osoby, która poddała się depresji, różni się od aktywności tej samej osoby, kiedy jest ona szczęśliwa, jego odkrycie nie jest niczym zaskakującym. Ale też w tym wypadku - wyboru poddania się depresji - nie tylko fizjologia jest inna; inne jest też myślenie, działanie i czucie. W przypadku człowieka, który postanowił biegać, co jest znacznie normalni ej szym zachowaniem niż poddawanie się depresji, tylko działanie i fizjologia bez wątpienia zmieniły się pod wpływem jego wyboru. To, co myślał i czuł, mogło nie mieć większego związku z decyzją, że będzie biegał. Ale też wielu biegaczy twierdzi, że po biegu myśli im się lepiej i czują się szczęśliwsi. Badania naukowe, które pokazują, że leki psychotropowe, "uspokajające", stosowane przez większość psychologów lub psychiatrów - takie jak amerykański Prozac - redukują wy wołującą depresje aktywność mózgu, również nie są niczym zaskakującym. Poddawanie się depresji obniża w mózgu po ziom serotoniny. Prozac go podnosi. Niższy poziom seroto- niny jest zjawiskiem normalnym, kiedy wybieramy, że pod damy się depresji. Podniesienie jego poziomu pomaga czuć się lepiej wielu ludziom, którzy postanawiają poddać się de presji. Także alkohol, nikotyna i inne uzależniające środki pomagają większości ludzi czuć się lepiej, ponieważ każdy z nich, na swój własny, chemiczny sposób, "wstrzykuje" przy jemność bezpośrednio do mózgu. Prozac robi to samo. A jeśli ten lek daje użytkownikowi, który żyje w chronicznie niesa- tysfakcjonującym związku, dużo przyjemności, może to pro wadzić do uzależnienia. i;'i '>:;•! j^:, 106 Niektóre z osób biorących Prozac twierdzą, że nie wyobrażają sobie bez niego dalszego życia. Dla nich środek ten może być czymś bardzo podobnym do alkoholu. Czekają na swoją codzienną dawkę Prozacu tak, jak ludzie popijający w celach towarzyskich czekają na parę drinków lub porcję wina, wypijane codziennie. Jednakże niektóre z osób pijących towarzysko stają się alkoholikami. Im bardziej są samotne, tym większe ryzyko, że tak właśnie będzie. Ryzyko uzależnienia od Prozacu może być jeszcze większe, ponieważ jest on przepisywany wyłącznie tym osobom, o których życiu wiadomo, że jest poza skuteczną kontrolą. Prozac nie mógłby wnieść nowego związku w życie Todda. Mógłby mu pomóc poczuć się lepiej, dzięki czemu Toddowi łatwiej byłoby rozejrzeć się za kimś nowym, ale problem jego samotności rozwiązałby w stopniu nie większym, niż zrobiłyby to alkohol lub marihuana. Mielibyśmy się znacznie lepiej, gdybyśmy uwolnili się od psychologii, która powoduje tak dużo nieszczęścia, zamiast szukać środków chemicznych, które wprawdzie pozwalają nam czuć się lepiej, ale w żaden sposób nie przyczyniają się do rozwiązania problemu naszej samotności. Gdyby Todd odmówił usunięcia wizerunku żony ze swojego lepszego świata i jedyną rzeczą, którą by mu zaoferowano, byłby Prozac, możliwe, że potrzebowałby go już zawsze. Narkotyki dostarczają przyjemności, nie mogą jednak dać szczęścia. Do szczęścia potrzebni są inni ludzie. Środki takie jak Prozac często są stosowane równolegle z psychoterapią. Jeśli ludzie czują się lepiej dzięki zastrzykowi substancji chemicznych w pastylce - uzasadniają niektórzy - to będą w stanie więcej skorzystać z psychoterapii. Większość terapeutów stosujących leczenie rzeczywistością nie potwierdza tezy, że konieczne jest stosowanie takich leków jak Prozac. Ja też, podczas mojej wieloletniej praktyki, nigdy nie stosowałem żadnych środków farmakologicznych oddziałujących na mózg. Dobra psychoterapia zapobiega potrzebie stosowania podobnych środków. Jeśli więcej osób pozna i zacznie stosować teorię wyboru, zapotrzebowanie na takie środ-ki powinno zmaleć. Wszystkie diagnozy psychiatryczne wydawane w zwykłych przypadkach, z wyłączeniem dających się zaobserwować uszkodzeń mózgu, są wydawane ze wzglę- 107 du na jedną lub więcej spośród tych samych trzech powodów, dla których ludzie postanawiają popaść w depresję. Nie jest nam łatwo akceptować teorię wyboru w kulturze, która jest dogłębnie nasycona kontrolą zewnętrzną. Mam jednak pozytywne doświadczenie z wieloma ludźmi, którzy nauczyli się na tyle teorii wyboru, by zacząć stosować jaw życiu. Tym, co powoduje różnicę, jest fakt, że stosowanie teorii wyboru polepsza relacje w małżeństwie, w rodzime, w szkole i w pracy, zamiast je niszczyć. Poza tym mamy dowód jej skuteczności, ponieważ stosujemy ją także w odniesieniu do naszych dobrych przyjaciół. Rozdział 5 Dopasowanie, osobowość i siła potrzeb Zanim skończyłem cztery lata, uświadomiłem sobie, że moi rodzice byli niemal zupełnie niedobrani. Sporadycznie dochodziło do awantur, w czasie których ojciec tłukł różne rzeczy, a raz widziałem nawet, że uderzył matkę. Zawsze byłem przerażony, kiedy rodzice zaczynali się kłócić. Kiedy jednak miałem sześć lat, awantury skończyły się i wyglądało, że ich stosunki układały się lepiej. Niezależnie od tego, jakie kłopoty mieli ze sobą rodzice, byli wobec mnie niezmiennie kochający. Znacznie później zdałem sobie sprawę, że matka wygrała dzięki prostej taktyce przekazywania mojemu ojcu przesłania, że musiałby ją zabić, gdyby nie pozwolił jej rządzić w ich małżeństwie. Ojciec był łagodnym człowiekiem i dostrzegałem, jak matka bezlitośnie poszturchiwała go. Choć byłem taki mały, zdawałem sobie sprawę, że ojciec wybuchał wyłącznie wtedy, gdy naciski matki przekraczały granice jego wytrzymałości. Gdyby kontrolowanie było dyscypliną olimpijską, matka mogłaby walczyć o złoty medal. Z kolei ojciec był do szpiku kości przesiąknięty teorią wyboru. W ciągu ponad sześćdzie sięciu lat naszego obcowania ze sobą nie zdarzyło mi się widzieć, że ojciec próbuje kogoś kontrolować, z wyjątkiem sytuacji, gdy zmuszała go do tego matka. A nawet i wtedy robił to bez cienia przekonania. Małżeństwo rodziców, które przerwała dopiero śmierć ojca, trwało blisko siedemdziesiąt lat. W tamtych czasach małżeństwa się raczej nie rozpadały. Aby zilustrować, z czym musiał się borykać, podam nastę- PuJący przykład. •,< : 109 Kiedy miałem dwadzieścia cztery lata, byłem żonaty i zamierzałem podjąć studia na wydziale medycyny, zadzwonił do mnie ojciec i powiedział, że chciałby przyjść do nas do domu i prywatnie ze mną porozmawiać. Nigdy tego przedtem nie robił i z tonu jego głosu było dla mnie oczywiste, że chodzi o jakąś sprawę osobistą. Był zupełnie wytrącony z równowagi - matka zrobiła coś bardzo dla niej typowego, ale tym razem jej postępowanie sięgnęło takiego ekstremum, że ojciec nie potrafił sam sobie z tym poradzić. Przyszedł zapytać mnie, co ma robić. Od dłuższego czasu matka zmuszała ojca, żeby sprzedał swoją firmę i przeszedł na emeryturę, dzięki czemu mogliby przeprowadzić się na Florydę, gdzie od wielu lat spędzali część zimy. Matka nie znosiła zimna i wilgoci, jakie panowały zimą w Cleveland. Ojciec miał wówczas dopiero pięćdziesiąt sześć lat, ale pracował od trzynastego roku życia i mógł przejść na emeryturę. Nie był jednak pewien, czy chce rezygnować z tej swobody, jaką mu dawała firma, i zostawiać w Cleveland znajomych, z którymi matka pozwalała mu utrzymywać kontakty. Jednakże, jak mi powiedział, sprzedał firmę i był gotów sprzedać dom, żeby przeprowadzić się na Florydę. Ponieważ studiowałem medycynę i wiadomo było, że nie przejmę jego firmy, miał wrażenie, że nie było żadnego powodu, by dalej pracować. Gdy rozważył wszystko, uznał, że matka miała rację i nastawił się na przeprowadzkę. Matka wydawała się zadowolona z tych przygotowań i wszystko dobrze się układało, ale w dniu, kiedy poinformował ją, że firma jest sprzedana i że zamierza wystawić dom na sprzedaż, oświadczyła mu: "Dlaczego to wszystko robisz? Skąd wziął ci się pomysł, że chcę wyjechać z Cleve-land i przeprowadzić się na Florydę? Nie mam ochoty opuszczać tego domu i moich przyjaciół". Nie miała wcale żadnych przyjaciół w Cleveland i zachowywała się tak, jakby to wszystko było jego własnym pomysłem, którego nie skonsultował z nią, i jakby nie miała najmniejszego zamiaru wyjeżdżać. Zapytał mnie, co powinien zrobić. Zastanawiałem się przez dłuższy czas, po czym odparłem: "Tato, masz dopiero pięćdziesiąt sześć lat. Możesz jeszcze w pełnym zdro- 110 wiu przeżyć następne trzydzieści (i tak właśnie było). Rozejdź się z nią. Ona się już nie zmieni". Nie spodziewał się takiej rady, ale gdybym miał jeszcze raz znaleźć się w takiej sytuacji, powiedziałbym mu to samo. Kiedy dotarło do matki, że firma została sprzedana i że już nie ma odwrotu, pojechała na Florydę. Osiągnęła to, do czego zmuszała go przez lata. Zapewne dotarło do niej, że nie ma już o co walczyć. Rozbroił ją, poddając się bezwarunkowo. Ale po tym początkowym wybuchu zachowywała się tak, jak zawsze. Zamknęła się i udawała, że nic nie powiedziała. Gdyby zapytał ją, dlaczego to powiedziała, wyparłaby się swoich słów i odparła: "Zupełnie nie wiem, skąd wziął ci się pomysł, że nie chcę jechać na Florydę". Ale oczywiście ojciec nie drążył sprawy. Kilka lat później także moja siostra ze swoją rodziną przeniosła się na Florydę i ostatnie trzydzieści lat życia ojca było o wiele lepsze niż ktokolwiek z nas, łącznie z nim, mógł oczekiwać. Historia jest o wiele dłuższa. Chodziło mi tylko o zilustrowanie mojej tezy. Moi rodzice byli niedobrani od pierwszego dnia: albo było tak, jak chciała matka, albo nie było w ogóle. Jest coś takiego, jak osobowość i jej była bardzo odmienna od jego. Wierzę w to, że sposób, w jaki zazwyczaj odnosimy się do innych ludzi, co najlepiej określa termin "osobowość", jest częściowo wpisany w nasze geny. Nie chodzi mi o to, że genetyczne są nasze szczególne upodobania, jak na przykład to, że moja matka bardzo lubiła ciepło lub bardzo lubiła czytać książki, ale uważam, że genetycznie zakodowana była jej ogromna potrzeba kontrolowania wszystkich, z kim miała kontakt. Przyczyną różnic w naszych osobowościach jest to, że nasze pięć podstawowych, czyli genetycznie zakodowanych potrzeb występuje z różnym nasileniem. Niektórzy z nas odczuwają silną potrzebę miłości i przynależności. Inni mają silną potrzebę władzy lub wolności, lub zabawy. Siła, z jaką występuje u nas każda z potrzeb, jest ustalona już w chwili narodzin i nie zmienia się. Dzieci autystyczne odczuwają bardzo małą lub nawet niezauważalną potrzebę miłości i przynależności. Oznacza to, że prawie nie pragną kontaktów z ludźmi, a tym bardziej bliskich związków, które S3 tak bardzo pożądane przez większość z nas, dorosłych. > 111 Mając wystarczająco dużo kontaktu z ludźmi, niektóre z dzieci autystycznych mogą nauczyć się nawiązywać pewien kontakt z ludźmi, ale nigdy w takim zakresie, w jakim potrzebuje tego normalne dziecko lub osoba dorosła. Ten brak pragnienia przynależności, a tym bardziej miłości, doskonale ilustruje film Rain mań z Dustinem Hoffmanem w roli głównej. Na drugim końcu spektrum potrzeby miłości i przynależności znajdują się dobrzy, pozbawieni egoizmu ludzie, którzy troszczą się i otaczają miłością ludzi poważnie upośledzonych - tych, co potrafią dać z siebie bardzo mało, albo wręcz nic, w porównaniu do tego, co otrzymują. Różnice w osobowości ludzi, nawet wśród braci i sióstr, są uderzające. Trudno uznać, że moi rodzice byli wyjątkowi. W licznych związkach małżeńskich mężowie i żony mają różne osobowości. Jedni są towarzyscy, żywiołowi, optymistyczni, liberalni i lubią się bawić. Inni są poważni, cisi, konserwatywni, pesymistyczni, kontrolujący i ponurzy. Istnieje niezliczona liczba możliwości. Nasza osobowość jest tworzona przez genetyczny profil nasilenia potrzeb i jest unikalna u każdego z nas. Niektóre z tych profili osobowościowych, jak to było w przypadku moich rodziców, są do siebie zdecydowanie nieprzystające; inne -jak mój i mojej żony -przystają doskonale. Niektóre pary mają osobowości różne, ale uzupełniające się. Znaczy to, że różnice wzmacniają związek. Z moich obserwacji wynika jednak, że najlepsze są takie małżeństwa, w których mąż i żona mają podobne osobowości. Gdyby mój ojciec ożenił się z kobietą, która pasowałaby do niego pod względem dużej potrzeby miłości i niskiej potrzeby władzy, byłby człowiekiem znacznie szczęśliwszym. Moja matka, która miała większą potrzebę władzy, potrafiła intensywnie kochać, ale jedynie wtedy, kiedy posiadała daną osobę. Nie potrafiła oddzielić miłości od władzy. Jest to kolejną ilustracją tego, jak indywidualna jest siła naszych potrzeb. Tym, co chciałbym wyjaśnić w niniejszym rozdziale, jest teza, że znalezienie dopasowanego partnera i ułożenie sobie z nim dobrych stosunków wcale nie musi być kwestią szczęśliwego trafu. Gdy określamy profil nasilenia swoich potrzeb i profile tych, z którymi chcesz sobie ułożyć stosunki, dobre, 112 robocze zrozumienie da wam analiza sposobu, w jaki wy sami i inni odnosicie się do ludzi. Nie tylko nie należy się żenić z osobą o wyraźnie odmiennej osobowości, ale nawet nie należy podejmować żadnych przedsięwzięć z kimś, z kim jest wam trudno ułożyć sobie dobre kontakty. Większość czytelników tej książki to osoby, które już są w związkach małżeńskich. Niektóre z nich - być może - zastanawiają się, czy jeśli są niedopasowane, to już za późno, żeby coś zmienić. Otóż, zależy to od tego, jak bardzo jesteście niedopasowani. W większości przypadków siła waszych po trzeb nie jest aż tak bardzo odmienna od tej, jaką odczuwa wasz partner, aby porozumienie było niemożliwe. Jeśli chce cie zrezygnować z prób kontrolowania się wzajemnie i za cząć stosować w waszym związku teorię wyboru, zazwyczaj możecie wynegocjować kompromis. Żeby właściwie negocjo wać, musicie uświadomić sobie, co to są za różnice, to zna czy - jakiej potrzeby lub jakich potrzeb konflikt u, was wy stępuje, i Kiedy już będziecie to wiedzieli, możecie skoncentrować się na tych kwestiach, w których się różnicie. Możecie skoncentrować się na tym, co was różni i przestać krytykować oraz obwiniać się wzajemnie w tych sferach życia małżeńskiego, w których jesteście dopasowani. Jeśli potrzebuję więcej wolności, niż chcesz, żebym miał lub miała - możemy porozmawiać na ten temat, nie uogólniając i nie obwiniając mnie, że za mało kocham. Z miłością może być zupełnie w porządku. Niemądrze jest włączać ją do nieporozumień w kwestii wolności. Jak długo różnice nasilenia potrzeb nie są skrajne, mogą nie powodować poważnych szkód w małżeństwie. Liczy się to, jak sobie radzicie z tymi różnicami. Stosując teorię wyboru, zawsze macie szansę na sukces. Jeśli jednak posługujecie się metodą kontrolowania i zmuszania, różnice pozostaną, starania, żeby zmienić tę drugą stronę tylko je nasilą i w pewnym momencie zorientujecie się, że kłócicie się o sprawy nieistotne, co nie przyszłyby wam do głowy, gdybyście stosowali teorię wyboru. Podczas mojego długotrwałego, pierwszego małżeństwa moja zmarła żona i ja mieliśmy stojące ze sobą w konflikcie nasilenie potrzeb, które powodowały pewne problemy. Kiedy 113 jednak oboje nauczyliśmy się teorii wyboru i zaczęliśmy ją stosować w naszym małżeństwie, potrafiliśmy określić te sfery, w których się różniliśmy. Ja na przykład bardzo silnie odczuwam potrzebę wolności. U niej potrzeba ta była zaledwie przeciętna. Kiedy odkryliśmy to niedostosowanie i przedyskutowaliśmy je, nasze stosunki zaczęły się układać wiele lepiej. Po śmierci żony pobrałem się z instruktorką w mojej organizacji, która również uczy teorii wyboru. Zanim jednak wzięliśmy z Carleen ślub, sprawdziliśmy siłę naszych potrzeb i odkryliśmy, że bardzo do siebie pasujemy. Umówiliśmy się też, że od samego początku będziemy wobec siebie stosować teorię wyboru. Jak dotąd nasz związek jest udany i wygląda na to, że z roku na rok jest coraz lepszy. Ponieważ mamy do czynienia z normalnym układem społecznym, szansę, że pobiorą się ludzie, których potrzeby mają tak różne nasilenie, że małżeństwo jest od samego początku zagrożone, są niewielkie. Równie małe są także szansę na to, że małżeństwo jest doskonale dopasowane. Tym, czego para lub przynajmniej jeden z partnerów może się nauczyć z analizy nasilenia potrzeb, jest precyzyjne określanie wszelkich trudności natychmiast, kiedy tylko sobie je uświadomi, a następnie stosowanie teorii wyboru po to, żeby coś z tymi trudnościami zrobić. Dla zilustrowania tego, o czym mówię, proszę zwrócić uwagę, jakie problemy może spowodować w skądinąd dobrym małżeństwie różne nasilenie potrzeby przetrwania. Nawet umiarkowane zróżnicowanie siły tej wyraźnie określonej potrzeby może być źródłem problemów. Często zdarza się, że styl życia jednego z partnerów jest bardziej konserwatywny niż drugiego, zazwyczaj z powodu różnicy nasilenia potrzeby przetrwania. Na przykład jedno z małżonków jest ciułaczem, a drugie marnotrawcą. Taka kombinacja nie wróży dobrze małżeństwu, chyba że para wcześnie uświadomi sobie tę różnicę i zawczasu przygotuje plan negocjacji na czas, kiedy narosną trudności. Przyjmijmy typową sytuację, kiedy małżeństwo ma wystarczająco dużo pieniędzy, ale nie ma nadwyżek. Kiedy mniej konserwatywny z partnerów chce wydawać, ten drugi mówi, że nie jest to konieczne. Jeśli każde z nich jest gotowe walczyć o swoje, będą się kłócić za każdym razem i wkrótce 114 ich kłótnia przerodzi się w osobiste zarzuty typu: "już mnie nie kochasz", których będą używać do obwiniania się w wypadku każdej różnicy zdań, w sprawach ważnych i błahych. Jak długo będą się kłócili, nic nie da się zrobić. Jeśli ich potrzeba władzy jest mniej więcej taka sama, żadne nie ustąpi i w miarę upływu czasu będą coraz mocniej obstawać przy swoim. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robią, będą usiłowali dokonać czegoś niemożliwego: zmienić geny drugiej osoby. Jedynym, co mogą wynegocjować, jest kompromis. Teoria wyboru jest drogą do osiągania kompromisu. Walka, kłótnie i próby kontrolowania są ścieżkami, prowadzącymi do pogłębienia konfliktu. Koło rozwiązań Dobrym sposobem na wykorzystanie teorii wyboru do rozwiązywania problemów małżeńskich jest rozpoczęcie od uzgodnienia, że wasze małżeństwo (lub inny związek) można zobrazować jako wnętrze dużego kręgu, które nazwałem kołem rozwiązań. Pomocne jest przy tym narysowanie sobie w wyobraźni koła na podłodze. Następnie oboje z partnerem bierzecie krzesła i wchodzicie do środka koła. W kole rozwiązań znajdują się trzy byty: żona, mąż i małżeństwo jako takie. Uznajcie, że oboje zajmujecie sztywne stanowiska, wynikające z różnic w nasileniu waszych potrzeb, ale te stanowiska nie są aż tak sztywne, abyście nie chcieli wejść do koła rozwiązań. Wchodząc do koła rozwiązań, zgadzacie się na to, że małżeństwo jest ważniejsze od tego, co chce każde z was, występujące jako jednostka. Oboje znacie też teorię wyboru. Wiecie, że jeśli spróbujecie zmusić do czegoś swo-Jego partnera, jest prawdopodobne, że słabsza osoba zostanie wypchnięta lub zdecyduje się wyjść z koła. A negocjować możecie jedynie wówczas, kiedy oboje jesteście wewnątrz niego. W przeciwnym wypadku możecie się jedynie spierać. Powodem, dla którego weszliście do koła, jest to, że póki Przynajmniej jedno z was przebywa poza nim, nie da się r°związać problemu waszego małżeństwa. Małżeństwo zostało zranione i krwawi. Rana nie jest śmiertelna, ale będzie 115 krwawiła, póki któreś z was będzie pozostawało poza kołem. W taki sposób kończy się większość małżeństw, powoli wykrwawiając się na śmierć, kiedy jedno z małżonków nie chce wrócić do koła. Poważniejsza rana, często śmiertelna, powstaje wówczas, gdy małżonkowie są tak niezadowoleni, że oboje wyszli z koła. Taka rana świadczy o tym, że małżeństwo ma krwotok i wkrótce będzie martwe. Partnerzy, którzy znają teorię wyboru, nie będą usiłowali zmuszać się wzajemnie do robienia tego, czego druga strona nie chce. Kiedy wejdą do koła rozwiązań, będzie to oznaczało, że zgodzili się nie ranić ich związku. Niezależnie od tego, jak poważne jest nieporozumienie, muszą pozostawać w kole i negocjować. Zaczną od tego, że jedno z nich zdefiniuje problem, a drugie zgodzi się z tym, na przykład: "Powstają między nami nieporozumienia z powodu pieniędzy. Może to . wynikać z faktu, że jedno z nas ma o wiele silniejszą potrzebę przetrwania niż drugie. Ale ta różnica nie oznacza, że nie możemy negocjować. Oboje wiemy, że kłócenie się i ob- , winianie nie prowadzi do niczego dobrego. Musimy zostać w kole, rozmawiać i określić, ile każde z nas jest gotowe ustąpić, aby uniknąć zranienia lub zabicia małżeństwa". Będąc w kole, partnerzy informują się wzajemnie, co zgadzają się zrobić, aby pomóc małżeństwu. W tak wyznaczonych granicach muszą osiągnąć kompromis. Czasami jedna strona ustępuje całkowicie, ale zazwyczaj potrzebny jest kompromis. Jedno z małżonków może na przykład powiedzieć: "Zgadzam się, abyś wydawał tyle. Jest to więcej, niż chciałbym, żebyśmy wydawali, ale to jest moja próba osiągnięcia kompromisu". A drugie może odpowiedzieć: "Ograniczę swoje wydatki bardziej, niż chciałbym, ale to jest granica, poniżej której nie zejdę". Jeśli oboje zgodzą się na to, co jest do przyjęcia, to negocjacje były udane. Małżeństwo wzięło górę nad indywidualnymi zachciankami. Jeśli przy tej pierwszej próbie nie uda się osiągnąć kompromisu, jedno z małżonków lub oboje musi być skłonne do stwierdzenia: "To, czego chcę, jest dla mnie w tej chwili ważniejsze niż to małżeństwo. Zamierzam teraz wyjść z koła, ale chcę jutro spróbować jeszcze raz". Jest to test. Jeśli dadzą sobie noc lub nawet kilka nocy na przemyślenie sprawy, kiedy 116 następnym razem wejdą do koła, oboje powinni być gotowi do stwierdzenia: "Ważniejsze jest, abyśmy pozostali w tym kole niż to, że oszczędzimy lub wydamy jakąkolwiek kwotę", jak długo oboje będą wiedzieli, że to jest to, czego chcą, nieporozumienia będą się co prawda pojawiały, ale potem będą blakły. Pomoże im w tym świadomość, że mają do dyspozycji koło i oboje skorzystają z niego w razie potrzeby. Ten prosty środek może dać szansę każdemu małżeństwu. Jeśli jedno z partnerów lub oboje pozostają poza kołem, zwycięża kontrola zewnętrzna i wkrótce rozkłada małżeństwo. Od omawiania problemu przetrwania związku przejdźmy teraz do różnic w nasileniu potrzeby miłości i przynależności. Ważne jest przy tym zrozumienie, że miarą siły tej potrzeby jest to, ile chcemy dać, a nie ile chcielibyśmy otrzymać. Większość z nas pragnęłaby więcej miłości niż zazwyczaj jest osiągalne. Mogą występować istotne różnice w nasileniu tej potrzeby, a co więcej - mogą one być poważniejsze niż rozbieżności w przypadku potrzeby przetrwania (takie jak w kwestii wydawania pieniędzy). Niezależnie jednak od tego, jak dużo pragniemy otrzymać, musimy się nauczyć, że nie możemy dostać ani odrobinę więcej, niż nasz partner jest w stanie nam ofiarować. Nie możemy dawać więcej miłości niż tyle, ile mamy zapisane w naszych genach. Dla większości małżeństw jest to jednak ilość wystarczająca. Jeśli chcę dostać wszystko, co moja żona jest w stanie z siebie dać, będę miał na to większą szansę wtedy, gdy spróbuję dać jej tak dużo z siebie, jak tylko potrafię. W tym wypadku nawet mała powściągliwość może spowodować poważne kłopoty. W skłóconych małżeństwach powstrzymywanie okazywania miłości jest powszechnie stosowanym zachowaniem karzącym. Kontrolujący mąż widzi, że na przyjęciu Jego żona zwraca uwagę na jakiegoś mężczyznę i pyta ją: ^Dlaczego mnie tak nie traktujesz?". A ona myśli: "Może bym cię tak traktowała, gdybyś przestał mnie ciągle strofować". Zwróciła uwagę na drugiego mężczyznę, ponieważ na gruncie towarzyskim ani jemu, ani jej nie przyszłoby na myśl, Ze niogliby zachowywać się kontrolujące wobec drugiej stro-nY- Mąż może nie wiedzieć, ile miłości jest w stanie dać jego 117 żona, ale z pewnością jego oczekiwania nie przekraczają jej możliwości. I słusznie podejrzewa, że żona się powstrzymuje. Założenie, że oskarżeniami przekonają, by mu dawała więcej miłości, jest błędne i prawdopodobnie doprowadzi do sytuacji, że żona zacznie mu dawać coraz mniej miłości. Na tym etapie oboje nie znajdują się nawet w pobliżu koła rozwiązań. Uważajcie jednak, aby nie mylić miłości z seksem. Silny pociąg seksualny nie świadczy o silnej potrzebie miłości i przynależności. Seks hormonalny jest powiązany z potrzebą przetrwania gatunku. Silny pociąg seksualny, występujący na początku każdego małżeństwa, może mieć niewiele wspólnego z miłością i przynależnością. Testem tych uczuć nie jest seks w początkowym okresie, lecz trwałe zainteresowanie seksem i ciągłe próby sprawienia drugiej stronie przyjemności -co najmniej takiej samej, jeśli nie większej, niż sobie. Zainteresowanie seksem w małżeństwie szybko gaśnie nie dlatego, że parze brakuje hormonów. Dzieje się tak, kiedy jedno z partnerów, lub oboje, zaczyna odczuwać, że seksowi w niewystarczającym stopniu towarzyszy miłość. Rzadko się zdarza, aby było to uwarunkowane genetycznie. Zazwyczaj potrzeba miłości jest wystarczająco silna, ale zostaje zdławiona przez nadmierne kontrolowanie. Mogą oczywiście występować pewne zróżnicowania genetyczne. Jeśli partner odczuwający silną potrzebę miłości -często jest to kobieta - daje bardzo dużo, to może czuć się niezadowolona z tego, co otrzymuje w zamian. Zapewne partner o słabszej potrzebie miłości nie jest w stanie dać jej tyle, ile ona pragnie, lub postanawia nie dać jej tyle, ile by mógł. W praktyce nie ma to znaczenia. W obu wypadkach istnieje dobry powód, aby negocjować, a najlepszym sposobem robienia tego jest koło rozwiązań. Proszę jednak pamiętać, że koło zadziała wyłącznie wtedy, jeśli para jest przekonana do teorii wyboru, do rozumienia potrzeb i ich nasilenia, jeżeli jedna strona chce zaakceptować lepszy świat oraz zachowanie drugiej strony. Wejdźcie do koła i powiedzcie sobie wzajemnie nie to, czego chcecie, ale to, co jesteście gotowi z siebie dać. Pamiętajcie, że możemy kontrolować wyłącznie własne zachowanie, tak więc powinniście mówić tylko o tym, co sami 118 jesteście gotowi zrobić, a nie o tym, czego oczekujecie od drugiej strony. Jeśli partner nie chce pozostać w kole przy takiej ilości miłości i przyjaźni, jaką druga strona chce mu dać, nadzieja, że małżeńtwo się utrzyma, nie jest duża. Ponieważ negocjacje w kole są z samej swojej istoty ofertą miłości, zazwyczaj to, co jest oferowane, wystarcza. Z chwilą gdy dyskusja koncentruje się na dawaniu, a nie na braniu, istnieje ogromna szansa, że problem miłości zostanie rozwiązany. Jeśli chodzi o miłość i przetrwanie, im podobniejsze jest nasilenie potrzeb waszych i partnerów, tym lepsze rokowania dla małżeństwa. Natomiast niekoniecznie jest to prawdziwe w odniesieniu do potrzeby władzy - najtrudniejszej do zaspokojenia zarówno w małżeństwie, jak i poza nim. Jest bardzo wielu sfrustrowanych ludzi, którzy nie mają szansy na zaspokojenie tej potrzeby w zdominowanych przez przymus miejscach pracy, które stanowią normę w naszym społeczeństwie, i którzy dążą do uzyskania w małżeństwie tego, czego nie mogą otrzymać nigdzie indziej. Jeśli oboje partnerzy mają silną potrzebę władzy, może to przesądzić o losie ich małżeństwa. Bite żony często są ofiarami pozbawionych władzy mężów, którzy usiłują w domu uzyskać od żony to, czego nie mogą dostać gdzie indziej. Dobra praca, która daje trochę władzy, u szefa nie usiłującego rozstawiać pracowników po kątach, jest bardzo korzystna dla małżeństwa. Moja matka była naprawdę szczęśliwa tylko przez okres blisko pół roku, kiedy zasiadała w grand jury hrabstwa. Gdyby urodziła się pięćdziesiąt lat później, mogłaby zarówno swoją inteligencję, jak i ogromną energię wykorzystać w pracy. Z jej wybujałą potrzebą władzy być może nigdy nie byłaby szczęśliwa w małżeństwie, ale mogłaby być szczęśliwą kobietą samotną. Nie wiadomo, jak szczęśliwi byliby jej podwładni, ale ona szybko awansowałaby na odpowiedzialne stanowisko. Przypuszczam, że gdyby podwładni okazywali jej, że akceptują fakt, iż stanowią jej własność, traktowałaby ich dobrze. Wielokrotnie widziałem pracowników postępujących w taki właśnie sposób. Nie jest to trudne, jeśli ktoś nie ma silnej potrzeby władzy. Partnerzy o słabej potrzebie władzy są niemal zawsze do- 119 pasowani. Słaba władza prowadzi do silnego pragnienia negocjowania, zatem pary mało władcze zazwyczaj przez większość czasu pozostają w kole rozwiązań. Nawet jeśli jedno z partnerów ma znacznie wyższą potrzebę władzy niż drugie, ich małżeństwo może być udane, ponieważ ta osoba, która słabiej pragnie władzy, nie ma nic przeciwko temu, że druga rządzi, jak długo jest kochana. Widziałem udane związki władczych, kochających mężczyzn i pozbawionych pragnienia władzy kochających kobiet. Sprawdzały się zupełnie nieźle, podobnie jak druga część małżeństwa moich rodziców. Ale jeśli oboje partnerzy obdarzeni są silną potrzebą władzy, co jest zjawiskiem powszechnym, ponieważ potęga jest pociągająca dla potęgi, popęd do wypchnięcia drugiej osoby z koła jest niemal nie do powstrzymania. "To małżeństwo jest za ciasne, aby pomieścić nas oboje" - jest hymnem bojowym tych nieszczęśliwych, często z góry skazanych na niepowodzenie związków. Jedynym wyjściem dla dwojga władczych ludzi, pozwalającym im na ułożenie dobrych stosunków wzajemnych, jeśli nie mogą zaspokoić swojego pragnienia władzy poza małżeństwem, jest znalezienie sposobów współdziałania, tak aby ich połączone wysiłki dawały im więcej władzy, której pragną. Tak właśnie postępowaliśmy z moją zmarłą żoną w naszym związku i dawało to dobre rezultaty. Moja obecna żona ma o wiele słabszą potrzebę władzy niż pierwsza i dobrze nam się razem pracuje. Oboje lubimy władzę, ale nie jest ona tak zasadniczą sprawą jak w pierwszym małżeństwie. Widziałem wiele odnoszących sukcesy par, które łączyły się w dążeniu do zbudowania tego, czego żadne z nich z osobna nie byłoby w stanie stworzyć. Inaczej niż to jest w wypadku potrzeby przetrwania i miłości, rzadko można negocjować w kole rozwiązań na temat pragnienia władzy. Ludzie, u których jest ono silnie rozwinięte, wypychają swoich partnerów z koła, zanim zdążą zdać sobie z tego sprawę. Trudno jest negocjować na temat potrzeby władzy ze względu na jej istotę, ponieważ negocjowanie zawsze oznacza, że obie strony zgadzają się zrezygnować z części posiadanej władzy. Nie da się prowadzić negocjacji jeśli żadna ze stron nie jest gotowa ustąpić. Ponieważ sens negocjacji polega na określeniu, z jak dużej części wła- 120 dzy zrezygnować, kwestią zasadniczą jest to, aby spróbować zorientować się jeszcze przed ślubem, jak silną potrzebę władzy ma partner. Po ślubie może być już za późno. Wyjaśnię problem władzy w dalszej części, kiedy będę opisywał dwa rodzaje ludzi o władczych profilach, którzy - moim zdaniem - nie są dostosowani do małżeństwa. Ludzie o dużej potrzebie wolności walczą z wszelkimi długotrwałymi związkami, a najbardziej - z małżeństwem. Istotą wolności dla tych ludzi jest to, że nikt ich nie posiada. Gdy ktoś próbuje ich posiąść, nie walczą, jak zrobiliby ci z wysoką potrzebą władzy, lecz znikają. W świecie, gdzie ponad połowa zawartych małżeństw rozwodzi się, wielu z nich znika. Największe szansę mają małżeństwa, w których obydwoje partnerzy mają niską potrzebę władzy i niską potrzebę wolności. Jeśli jedno z partnerów ma wysoką potrzebę wolności, a drugie niską, nie ma problemu do czasu, gdy partner z niską potrzebą nie próbuje ograniczać wolności tego drugiego. W kole rozwiązań partner z wysoką potrzebą wolności ma powiedzieć, jakie zamierza uczynić ustępstwa. Poprzez uzyskanie zgody na pewne ograniczenia wolności na korzyść partnera z niską potrzebą wolności partner z wysoką potrzebą wolności zapewni negocjajom możliwość powodzenia. Już chęć zadzwonienia do domu, kiedy partner z wysoką potrzebą wolności ma się spóźnić, może spowodować dużą zmianę. Natomiast jeśli z powodu wzajemnej frustracji odrzucają siebie nawzajem, nie mają szansy na poprawienie relacji. Jeśli obydwoje partnerzy mają wysoką potrzebę wolności, trudno przewidzieć, jak będzie im ze sobą. Jeśli obydwoje są w stanie zaakceptować taki poziom wolności, jakiego pragnie druga strona, to jest szansa na dobry związek. Aby to zrobić, obydwoje partnerzy po wejściu do koła rozwiązań muszą powiedzieć sobie nawzajem, z jakiej części swojej Wolności są w stanie zrezygnować. Czek in blanco nie zda egzarninu w żadnym małżeństwie, chyba że jest w nim wiele miłości i przynależności, które przygotowują partnerów na te chwile, kiedy nie są oni razem. Jest to jednak trudne. W mał-Zeństwie nie wszystko może dziać się z całkowitą wolnością. koła rozwiązań jest bardzo trudny, ale zmiany w zakresie 121 wysokości potrzeby wolności mogą zmienić małżeństwo w sposób stały. W obecnych czasach, kiedy tak wiele par żyje ze sobą przed małżeństwem, wzajemne niedopasowanie może pojawić się przed zawarciem małżeństwa. Już wtedy jest pora na to, by użyć techniki, którą w tym wypadku należałoby nazwać techniką przedmałżeńskiego kota rozwiązań. Jeśli para dopiero po ślubie odkryje, że obydwoje mają wysoką potrzebę wolności, mogą chcieć rozejść się albo też rozstać bez otrzymania rozwodu. Tak jak w przypadku potrzeby władzy, ludzie nie mogą zjednoczyć się dla obniżonej wolności. Dzielenie wolności pomiędzy ludzi o wysokiej potrzebie wolności - to oksymoron (epitet przeciwstawny). Z tego powodu koło rozwiązań nie ma zastosowania dla ludzi o wysokiej potrzebie wolności. Nie mają oni ochoty być z kimkolwiek i gdziekolwiek. Wejście z kimś do koła traktują jak uwięzienie. Dzielenie wysokiej potrzeby zabawy jest doskonałe dla każdego związku, a szczególnie dla małżeństwa. Jeśli zabawa jest genetycznie uwarunkowanym skutkiem nauki, to partnerzy, którzy razem uczą się, mają największą szansę na pozostanie razem. Zabawa nie jest ograniczona przez wiek, płeć czy brak pieniędzy. Przy minimalnym nakładzie wysiłku możesz śmiać się i uczyć zawsze, kiedy tego chcesz i gdzie chcesz. Partnerzy mogą nauczyć się cieszyć niezależnie i nie raniąc małżeństwa - tak jak często to robią. Jeśli obydwoje partnerzy mają niską potrzebę zabawy, żadne z nich nie wie, co traci i sprawy ich mogą toczyć się dobrze. Nie uważam, aby potrzeba zabawy - silna, słaba czy równa - była w stanie popsuć małżeństwo, jeśli partnerzy we wszystkim innym odpowiadają sobie nawzajem. Dlatego też najlepsze małżeństwa są zbliżone w zakresie średniego poziomu potrzeby przeżycia, wysokiej potrzeby miłości i przynależności, niskiej potrzeby władzy i wolności i wysokiej potrzeby zabawy. Każde zmiany w tym niezbyt często spotykanym wzorcu powinny być negocjowane. Im wyższe różnice, tym więcej negocjacji. To co dają te informacje dla osób w związkach, to jasny obraz tego, gdzie mogą powstawać problemy. Uzbrojeni w takie informacje partnerzy, którzy chcą poprawy związku, mogą negocjować przy użyciu koła rozwiązań. Jak dotychczas 122 najczęstszą przyczyną ludzkich nieszczęść jest brak satysfakcji w małżeństwie. Wiele lat temu, kiedy dyskutowaliśmy o wartości negocjacji w małżeństwie, mój przyjaciel powiedział: "Rozważ, jaką masz alternatywę". Jeśli zgadzasz się z tym, co dotychczas wyjaśniłem, na pewno jesteś ciekaw, w jaki sposób możesz ocenić siłę potrzeb swoich i partnera. Wiele nad tym myślałem i nie wierzę, by można było dokonać takiej oceny za pomocą testu: pa-pier-ołówek. Każdy musi zadać sam sobie to pytanie, zgodnie z tym, co wie o sobie samym i jak ocenia innych. Jest to sprawa przede wszystkim świata wartości - twojego i twojego partnera. Czy jesteś w związku małżeńskim, czy poza nim, na pewno utrzymujesz jakieś kontakty z ludźmi. Od czasu gdy byłeś nastolatkiem, szukałeś idealnej dziewczyny/kobiety lub chłopaka/mężczyzny. Nie jest możliwe być w związku i nie porównywać go z ideałem związku, jaki nosisz w swoim świecie wartości od lat. Jeśli należysz do osób kontroli zewnętrznej, najważniejsze w takim idealnym związku jest to, co może ten ktoś zrobić dla ciebie. Jeśli twoim ideałem jest taki związek, nie jesteś przygotowany na to, czego na pewno potrzebujesz: na związek oparty na dawaniu, na tym, co każdy partner może zrobić dla tego drugiego. Jedno z opowiadań O. Henry'ego opisuje zarówno smutki, jak i radości miłości opartej na teorii wyboru. Aby umieścić w świecie wartości wizerunek tej właściwej osoby, obserwowałeś rodzinę, przyjaciół, czytałeś książki, oglądałeś telewizję. W okresie nastoletnim spędziłaś mnóstwo czasu (jeśli byłaś dziewczyną), rozmawiając z przyjaciółmi o tym, dlaczego dany chłopak lub dziewczyna pasowali do siebie lub nie. Na podstawie tych wszystkich informacji mogłeś zobaczyć, gdzie jesteś w porównaniu z innymi w zakresie wielu spraw, o których rozmawialiście. Ponieważ u podstaw prawie wszystkiego, co robisz i o czym myślisz, leżą Podstawowe potrzeby, wiele z naszych rozmów skupia się na tych właśnie potrzebach. Nawet nie używając tych słów, mówimy dużo o miłości, władzy i wolności. Robimy to po to, •*by uniknąć cudzych błędów. Już widzieliśmy, a nawet doświadczyliśmy tego, że różnice w potrzebach mogą wywoły- 123 wać kłopoty. Na pewno rozmawiałeś o tym, że wszystko, czego chcą pewni mężczyźni, to seks, podczas gdy ty chcesz miłości, że niektórzy z nich pragną cię posiadać, i że mężczyźni zawsze chcą odejść z innymi kobietami. Na pewno dużo osób myśli o związkach w ten sposób - zwłaszcza kobiet. Większość mężczyzn, mająca znacznie silniejszą potrzebę władzy, rzadko rozmawia ze sobą na te tematy. Jeśli odkryłeś to, że masz w porównaniu z innymi znacznie wyższą potrzebę przeżycia, z czym wiąże się niechętne podejmowanie ryzyka, znaczy to tyle, że wśród innych ludzi wyróżniasz się tym, że rzadko podejmujesz ryzyko. Jeśli twoja potrzeba podejmowania ryzyka jest na takim samym poziomie jak u większości ludzi, których znasz, znaczy to, że masz średni poziom tej potrzeby. Jeśli potrzebujesz więcej ryzyka niż inni, znaczy to, że twoja potrzeba przeżycia jest niska. Podobnie jest z miłością i przynależnością. Kluczem do tego, by ocenić siłę potrzeby miłości i przynależności, jest, jak dużo chcesz dać, a nie wziąć - w porównaniu z członkami twojej rodziny i przyjaciółmi. Bądź ostrożny z tą potrzebą. Patrz krytycznie, zanim wpadniesz w małżeństwo bez miłości. Nie myl seksu z miłością. Zwracaj uwagę na przynależność. Tak jak już wcześniej powiedziałem, nie żeń się z kimś, z kim nie zaprzyjaźniłbyś się, gdyby nie było między wami seksu. Aby ocenić siłę twojej potrzeby władzy, zapytaj siebie, czy zawsze chcesz iść swoją własną drogą, mieć ostatnie słowo, posiadać innych i mieć rację w prawie wszystkim, co mówisz i robisz. Jeśli nie przywiązujesz zbyt wielkiej wagi do tego, by zawsze iść własną drogą, nie chcesz nikogo posiadać ani walczyć zbyt często o ostatnie słowo, masz niską potrzebę władzy. Jeśli troszczysz się o którąś z tych potrzeb, masz prawdopodobnie średni poziom potrzeby władzy. Jeśli nie możesz znieść pomysłu przestrzegania reguł, konformizmu, bycia w jednym miejscu z tymi samymi ludźmi przez dłuższy czas - to znaczy, że masz wysoką potrzebę wolności. Jeśli jesteś odrobinę na tej drodze, masz przeciętną potrzebę. Jeśli nie przeszkadza ci konformizm, masz niską potrzebę wolności. Podobnie jest z zabawą. Jeśli lubisz uczyć 124 się i śmiać dużo, gdy skończysz naukę, masz wysoką potrzebę zabawy. Gdy radość daje ci nauczanie innych, które prowadzi do radości z tego, co robisz wraz z innymi, masz na pewno wyższą potrzebę zabawy. Niewielka radość z nauki i zabawy określa twoją potrzebę radości na poziomie przeciętnym. A gdy naprawdę nie sprawia ci radości wysiłek wkładany w naukę, a radość twoja zależy od innych, masz niską potrzebę radości. Jeśli rzadko zdarza ci się śmiać wraz z innymi i nie jesteś zwykle zainteresowany w odkrywaniu czegoś więcej, niż wiesz teraz, masz bardzo niską potrzebę zabawy. Innym sposobem oceny potrzeb jest spojrzenie na świat wartości. Jeśli ty i twój partner, lub przyszły partner, macie do siebie tyle zaufania, aby dzielić się swoimi światami wartości, jest duża szansa na to, że kochacie się wzajemnie. Gdy oszacujecie wasze światy wartości (oddzielnie lub wspólnie), spójrz na nie w następujący sposób: czy w twoim świecie wartości są ludzie, z którymi jest ci dobrze; jeśli tak, to masz wysoką potrzebę miłości i przynależności i jesteś szczęśliwym człowiekiem, ponieważ potrafisz zaspokajać swoje potrzeby. Jeśli w twoim świecie wartości jest niewielu ludzi, ale są to bardzo bliskie ci osoby, możesz mieć wysokie pragnienie miłości, lecz niższe pragnienie przynależności. Jeśli w twoim świecie wartości jest wielu ludzi, ale z nikim nie jesteś blisko, być może masz wysokie pragnienie przynależności, a mniejsze pragnienie miłości. A gdy w twoim świecie wartości jest bardzo niewielu ludzi i nie jesteś blisko z żadnym z nich, masz niską potrzebę zarówno miłości, jak i przynależności. Nie znaczy to, że nie masz tych potrzeb, lecz może to znaczyć, że twoje potrzeby mają niższą wartość niż potrzeby twojego partnera. Jeśli twoje potrzeby są bardziej umiejscowione w obszarze przynależności, a mniej w obszarze bliskości osobistej, może to być problemem. Tak jak to już wyjaśniłem, informacje te są potrzebne do negocjacji, a koło rozwiązań może posłużyć tym negocjacjom. Tak długo jak pozostajesz w kole rozwiązań i akceptujesz to, że możesz kontrolować tylko swoje zachowania, możesz negocjować wszystko. Jeśli potrafisz dostrzec racjonalność teorii wyboru, rozumiesz, że nie ma sensu w obwinianiu partnera, gdyż jest on taki, jaki jest. Jest to tak samo 125 jak obwinianie kogoś o to, że nie jest dostatecznie wysoki albo że ma alergię na owoce morza. Wspólna praca nad uświadomieniem sobie siły potrzeb może dać partnerom informacje użyteczne dla obojga. Jeśli chcecie użyć tego do poprawienia waszego związku, już przez to, że zaczęliście te starania, możecie zbliżyć się do siebie nawzajem. Większość ludzi nie jest aż tak zgodna. Wzajemne małe kompromisy są sygnałem tego, że bardziej troszczę się o nasz związek niż o to, czego chcę osobiście. Taka wiadomość jest bardzo ważna. Opisałem kilka oczywistych i prostych parametrów siły potrzeb. W każdym indywidualnym przypadku mogą one różnić się między sobą i być wyższe lub niższe. Zadaniem dla czytelnika jest zastanowienie się nad wszystkimi możliwymi wariantami. Możesz przedyskutować to ze znajomymi ci ludźmi. Postaraj się przypomnieć sobie, jak dobrze czułeś się, gdy twoje potrzeby były zaspokojone. Im potrzeba była silniejsza, tym lepiej czułeś się po jej zaspokojeniu. Nie trzeba zbyt wiele, aby zaspokoić uświadomioną potrzebę. Oprzyj swą ocenę na całokształcie swoich zachowań, gdy czujesz się dobrze, i wtedy będziesz mógł, w granicach rozsądku, określić cechy swego profilu osobowościowego. Jeżeli zaczynasz jakiś związek i wygląda na to, że zapowiada się on poważnie, pomyśl o porównaniu wzajemnych potrzeb, zanim obraz tej osoby umocni się w twoim świecie wartości, w twoim lepszym świecie, na tyle, abyś mógł ocenić tę osobę tak, jaka ona jest naprawdę. Nawet jeżeli obraz tej osoby w świecie wartości jest zbyt idealny, robienie czegoś jest lepsze niż nierobienie niczego. Spróbuj ocenić ją lub jego tak, jak oceniałeś siebie. Gdy spostrzegasz problem, spróbuj przedyskutować go wtedy, gdy jesteście dla siebie jeszcze bardzo atrakcyjni. Twoja ocena może być nie zawsze w pełni realistyczna pod wpływem twojej miłości, ale twoja miłość może zachęcić cię do kompromisów większych, niż mogłyby być w czasie, gdy już zaczniecie stosować wobec siebie wiele zachowań kontrolujących, które utrudniają, a czasem wręcz uniemożliwiają negocjacje. Postaraj się upewnić, że w twoim związku dobry seks, lub pragnienie dobrego seksu, nie stało się decydującym czynnikiem w tworzeniu początkowej oceny. Jeśli jednakże seks nie jest 126 najlepszy albo pragnienie seksu nie jest zbyt silne, masz szansę, że sytuacja zmieni się na lepsze. Seks na początku związku, zanim dowiedzieliście się o sobie, czego nawzajem nie lubicie, kiedy na pewno jesteście w kole rozwiązań, jest dobry. W dobrym związku może zmniejszyć się częstotliwość seksu, lecz satysfakcja pozostanie. Jeśli na początku związku seks był dobry, a potem jest gorzej, to znaczy, że związek przechodzi kryzys. Jeśli w twoim związku nie dzieje się tak dobrze, jakbyś tego chciał, a ocena siły potrzeb jest zbyt trudnym zadaniem, brak odpowiedniości bez wkładania wysiłku w jego badanie nie zostanie stwierdzony, ty stracisz ważną możliwość poznania siebie. Jeśli jesteś zamężna lub żonaty i zaczynasz odczuwać brak satysfakcji ze związku z partnerem, macie szansę pomóc waszemu małżeństwu tylko wówczas, jeśli obydwoje tego chcecie. Jest to złota możliwość, z której trzeba skorzystać. Jeśli uległeś powszechnemu złudzeniu zakochanych, że partner zmieni się pod wpływem miłości, szansę na to, że uda ci się pomóc mu samodzielnie, są bardzo małe. To złudzenie świadczy o maksymalizacji kontroli zewnętrznej. Jeśli sprawy mają się źle na początku, mogą łatwo się zmienić, ale nie na lepsze. Dalej przedstawiam dwa typy osobowości, które nie są zdolne do dopasowania się do kogokolwiek. Poślubienie takiej osoby może skończyć się tylko cierpieniem. Jeśli nie ożeniłeś się jeszcze, ale nabrałeś podejrzeń, że osoba, w związek z którą jesteś zaangażowany, może być takim typem osobowości, uciekaj od razu -jak najszybciej. Jak tylko skończysz czytać ten rozdział, zacznij pakować walizki. Nie czekaj nawet na zakończenie tej książki. Jeśli jesteś zamężna lub żonaty, a odkryjesz, że twój partner ma jedną z przedstawionych poniżej osobowości, zdaj sobie sprawę z tego, że nieważne jest, jak zły jest ten związek -teraz może się już tylko pogorszyć. Zacznij już teraz zastanawiać się, jak możesz się z niego wyplątać. Niezależnie od tego, co teraz czujesz, możesz wyobrazić sobie, jak będziesz mogł się czuć później. Nie chcę powiedzieć ci, że twój zwią-Zek jest zły. Ty wiesz już o tym. Chcę ci wyjaśnić, dlaczego jest on zły. 127 Socjopata Socjopata troszczy się tylko o władzę, wolność osobistą i nie ma rzeczywistego odpowiednika dla potrzeb kogokolwiek innego. Większość socjopatów to mężczyźni, ponieważ mają oni genetycznie niższą potrzebę miłości i przynależności i wyższą potrzebę władzy niż kobiety. Potrzeba przeżycia socjopaty jest poniżej średniego poziomu, lecz wystarcza do tego, aby mógł on skoncentrować się na tym, co robi, przez krótkie okresy. Charakterystyczne dla niego jest to, że potrzeby miłości i przynależności mają bardzo niski poziom, a potrzeba wolności bardzo wysoki. Zawsze jest w ruchu, próbując zaspokoić swoją potrzebę władzy i robi to kosztem każdego, kogo może oszukać, okraść lub okantować. Jego potrzeba zabawy może zmieniać się, ale jeśli jest ona wysoka, cieszy go nauczenie się wszelkich sposobów, jakie pomogą mu wykorzystać każdego, kogo spotka. Zawsze cieszy go wygrywanie z tobą, niezależnie jak jesteś kompetentny. Uważa siebie za najmądrzejszego. Na początku związku socjopata może być ekscytujący, ponieważ zanim sprawy zaczną układać się po jego myśli, jest on aktywny i szarmancki. Ponieważ socjopaci mają niską potrzebę przeżycia, wielu z nich ma niewiele do stracenia. Życie z nim może być nieszczęśliwe, lecz nie nudne. Socjopata jest dobry w nabieraniu ludzi, ponieważ wierzy w to, że jest najlepszy ze wszystkich. Może być śmieszny, a nawet przyjacielski. Kiedy zobaczy, że widzicie jego wady, przyjmie wasze wymówki z uśmiechem i pochwali was za spostrzegawczość. Powie ci, jak bardzo jest wdzięczny za twoją miłość, gdyż dzięki niej się zmieni. Przez całe swoje życie szukał kobiety takiej jak ty, i to prawda. Ale ty nie szukałaś takiego faceta jak on. Dla tego władcy bez skrupułów życie jest polowaniem, a ty jesteś grą. Użyje każdej broni, by cię dostać. W grze, w którą gra, nie ma reguł. Ten człowiek - zazwyczaj mężczyzna, choć nie zawsze -jest genetycznie niezdolny do odczuwania miłości lub przynależności do kogokolwiek. Może być czarujący i pełen seksu, ale tylko po to, aby cię wykorzystać, nigdy dlatego, że naprawdę troszczy się o ciebie. Kiedy już dostanie od drugiej 128 strony, zazwyczaj kobiety, to, czego chce, natychmiast ucieka _ jakby przewidywał, że ona przy wiąże go do siebie, czego boi się z powodu wysokiej potrzeby wolności. Jeśli ona okaże rnu zbyt wiele przywiązania, może bić ją, aby pokazać jej, że nie może oczekiwać po nim niczego innego niż bicia. ]VIoże także bić ją, gdy nie zgadnie, czego on potrzebuje, a czego on jej nie powiedział, a potem powiedzieć jej, że powinna to wiedzieć. Jeśli masz najmniejsze podejrzenia, że zakochałaś się w so-cjopacie, przyjrzyj się jego znajomym. Zobaczysz wtedy, że on ich nie ma, zawsze są daleko, może się z nimi spotykać, ale nie odsłania się przed nimi. Jedyną rzeczą, której możesz być pewna, jest to, że nigdy nie możesz na niego liczyć. Nigdy! Jeśli zrobi coś dla ciebie, to tylko dlatego, aby móc to w przyszłości wykorzystać. Jeśli w początkach trwania waszego związku weźmie cię ze sobą w jakieś kosztowne miejsce, a potem powie, że zapomniał swojej karty kredytowej i poprosi, byś zapłaciła swoją, nigdy więcej nie spotykaj się z nim i upewnij się, że oddał ci twoją kartę. Jeśli twierdzi, że ją zgubił, natychmiast ją unieważnij. Na pewno w ogóle nie ma karty, ale chciałby zaszaleć z twoją. Bezrobotny Najbardziej skomplikowaną osobą, jaką możesz spotkać, jest bezrobotny. Bez problemów wchodzi w związki z innymi, i na początku łatwo znajdziesz z nim wspólny język. Ale jeśli zbliżysz się do niego, poślubisz go, coraz bardziej będziesz sfrustrowana. Wśród bezrobotnych zdarzają się kobiety, ale mniej wyróżniają się, gdyż w naszym społeczeństwie jest bardziej akceptowane, gdy kobieta nie pracuje i pozostaje na czyimś utrzymaniu. W przeciwieństwie do socjopaty, którego łatwo jest rozszyfrować, osoba bezrobotna powoli dąży do tego, co zamierza. Zanim zorientujesz się, z kim masz do czynienia, możesz już być głęboko zaangażowany. Bardziej raniące jest nie to, czego on chce, lecz to, czego nie chce. "od koniec życia, ponieważ zaangażowanie w związek 2 mm może zająć ci wiele lat życia, możesz być znacznie 129 mocniej zraniona lub zraniony niż wskutek przygód, które przeżyłaś, jeśli udało ci się przeżyć, z większością socjopa-tów. Nazwałem tę osobę bezrobotną, ponieważ ona nie ma zajęć. Mimo że nie pije, jest podobna do alkoholika, gdyż potrzebuje do życia ludzi, którzy umożliwią jej zaspokojenie potrzeb. I, tak jak alkoholik, znajduje ich. Bezrobotny jest zdolny do pracy i może czasem pracować,! szczególnie w młodości, lecz nigdy dłużej niż kilka lat. Naj-j częściej jest z pracy zwalniany, ale czasem porzuca ją. Kiedyl taki człowiek dochodzi do czterdziestki, jest mało prawdo-j podobne, aby jeszcze kiedykolwiek pracował. Jest zależny od| opieki innych. Wierzę, że bezrobotni mają potrzebę przeżycia na bardzo' niskim poziomie, znacząco niższym niż socjopaci, a potrzebę władzy - tak jak większość socjopatów - bardzo wysoką. Nie mają ganas, pragnienia ciężkiej pracy do przeżycia, o której pisałem wcześniej, więc rzadko udaje się im zaspokoić potrzebę władzy. Niska potrzeba przeżycia pozostawia bezrobotnego na| niewystarczającym poziomie popędu robienia czegokolwiek! dla siebie lub dla kogoś innego, nawet dla pracodawcy, który j płaciłby mu. Wysoka potrzeba władzy obniża jego mniemanie! 0 sobie do nierealistycznego pomysłu, że wszystko, o co się go poprosi, jest powyżej lub poniżej jego poziomu. Istnieje związek pomiędzy tymi dwiema potrzebami, jeśli chce mieć wiele władzy, lecz nie ma napędu, by to osiągnąć. Jego profil potrzeb staje się krytyczny. Wyobraża sobie i mówi dużo, lecz mało robi. Potrzeba wolności jest u takiej osoby przeciętna lub trochę ponad przeciętną. Lubi poddawać się biegowi spraw, spotykać nieznajomych i rozmawiać z nimi o sobie. To ostatnie jest charakterystyczne dla niego. Lubi mówić do kogoś, nigdy rozmawiać z kimś o sobie lub kimś znanym. Nie interesuje go, co masz do powiedzenia. Nie interesuje go nikt poza nim samym. Wygląda na kogoś, kto nie ma wglądu w swoją sytuację, szczególnie w to, że nie pracuje. Bezrobotny ma potrzebę otrzymywania miłości, która jest obca socjopatom. Uwielbia, gdy inni okazują mu miłość 1 przychodzą z pomocą. Tak jak socjopata nie ma problemu 130 z nawiązywaniem i utrzymywaniem związków - tak długo, jak nie wiążą się one ze spełnieniem trudnych wymagań w rodzaju znalezienia pracy. Kiedy jest proszony o zrobienie czegoś, co jest normalne w bliskich związkach, na przykład w małżeństwie, nie robi tego. Jeśli poślubiłaś takiego mężczyznę, to tak jakbyś poślubiła dziecko, które nigdy nie dorośnie. Jest bardzo miły i pełen uznania dla ciebie, kiedy obdarzasz go miłością i przyjaźnią. Może ogłupić ciebie i swoich rodziców na tyle, abyście oczekiwali tego, że obdarzy was czymkolwiek. Nigdy tak się nie stanie, ponieważ nie ma on nic do dania. Ma on natomiast wysoką potrzebę zabawy w dziecięcym rozumieniu. Lubi szkołę i w większości należy do grupy wiecznych studentów. Czasem uda mu się ukończyć naukę, lecz najczęściej nie. Typowe dla niego jest dojść do końca, a potem odpaść. Obawia się ukończenia czegoś i podjęcia pracy, w której miałby wykorzystywać swoje umiejętności. W pracy nie robi nic. Zachowuje się tak, jakby nie wiedział, co robić lub czego się od niego oczekuje. Bezrobotny ma niewielki kontakt z rzeczywistością tego świata. Najczęściej stwarza sobie własny świat. Wygląda na normalnego i jak długo niczego od niego nie oczekujesz, zachowuje się normalnie. Jeśli wyjdziesz za takiego człowieka, będzie on twoim dobrym towarzyszem tak długo, jak będziesz go wspierać, robić wszystko sama i o nic go nie poprosisz. Kiedy zażądasz od niego choćby niewielkiej odpowiedzialności, nie zgodzi się na to i będzie coraz bardziej złośliwy i obraźliwy, jeśli będziesz się upierać. Jeśli coś zrobi, co czasem może mu się zdarzyć, będzie to bardziej dla niego niż dla kogokolwiek innego. Jeśli bezrobotny pod wpływem rodziny podejmie się jakiej ś Pracy, nie robi nic poza siedzeniem, podczas gdy rzeczy wokół dzieją się. Wygłasza setki bezsensownych poleceń, których 1 tak nikt nie słucha. Żyje przeszłością, fantazjuje o czasach, gdy wszystko było lepsze niż obecnie. Pragnie rozmów ° swoich nieistniejących osiągnięciach, potrafi opowiadać du-z° o szkole, w której ponoć szło mu świetnie. Jeśli bezrobotny popracuje kilka dni, opowiada o tym, jak-y Pracował przez wiele miesięcy, a nawet lat. Przeszłość - 131 tak jak ją pamięta - była o wiele lepsza. Zawsze postrzega przyszłość jako pełną czekających na niego okazji. To, czego nie chce i nie może robić, to życie w teraźniejszości, praca, branie odpowiedzialności, doprowadzanie rzeczy do końca. Życie jest zawsze za nim lub przed nim, nigdy teraz. Bezrobotny często żeni się i ma dzieci, więc przekazuje geny dalej. Mówi, że kocha dzieci, ale nie kocha ich dla nich samych. Gdy dzieci są małe, uwielbia bawić się z nimi. Gdy jednak dziecko dorasta do poziomu nastolatka, zaczyna widzieć swojego ojca lepiej niż ktokolwiek inny. W tym momencie wiele dzieci traci zainteresowanie bezrobotnym ojcem, a ojciec traci zainteresowanie nimi. Fakt, że dziecko traci zainteresowanie takim ojcem, jest dla niego pozytywny. W przeciwnym wypadku mogłoby się bardzo rozczarować. Prawie wszyscy z nas znają bezrobotnych ludzi i chcą im pomóc. Często są oni wysyłani do psychiatrów - sam spotkałem ich wielu - lecz nie nadają się do psychoterapii, po-j nieważ celem psychoterapii jest pomoc w nawiązywaniu lep-J szych związków z ludźmi, co pomaga im żyć bardziej udanymi życiem. Kiedy bezrobotny rozpoczyna terapię, może ogłupić terapeutę, ponieważ stwarza wrażenie czarującego, łatwo l wchodzącego w związki pacjenta, który przy niewielkiej pomocy bardzo się rozwinie. I to jest najważniejsze: on stwarzaj wrażenie, że potrzebuje pomocy. Bezrobotni uwielbiają terapię. Zamiast być w roli pacjenta! i próbować dostać pomoc, szybko wchodzą w rolę doradców j i próbują pomagać innym. To, co próbują robić, to wejść j w kompetencje doradcy. Jeśli terapeuta zda sobie z tego spra- j we i przyjmie postawę konfrontacji, bezrobotny złości się, obwinia terapeutę i przerywa związek. W terapii zachowuje i się w taki sam sposób, jak wszędzie. Wszystko jest w po-1 rządku tak długo, jak długo nie zaczynamy od niego czegoś konkretnego wymagać. Jest to w porządku tylko dla niego i dla nikogo więcej. Wysiłek radzenia sobie z tym, co ma w genach, może powodować, że zacznie wybierać zachowania zgodne z diagnozą zaburzeń maniakalno-depresyjnych. Lecz czy jest maniakalny, depresyjny, czy pomiędzy, nigdy nie jest kompetentny. To właśnie odróżnia go od innych dwubiegunowych ludzi, 132 którzy raczej są kompetentni, gdy nie wybierają zbyt szybkiego zmieniania się. W zaburzeniach dwubiegunowych czasem pomaga podawanie soli litu. Nie sądzę, aby jakiekolwiek leki mogłyby pomóc bezrobotnym. Bezrobotni wybierają zaburzenia dwubiegunowe, ponieważ ich chwiejna aktywność odzwierciedla walkę z rzeczywistością tych ludzi. Powodowani wysoką potrzebą władzy, gdy są u szczytu bipolarnego cyklu, postrzegają siebie jako silnych i mających władzę i zaczynają działać zgodnie z takim mniemaniem o sobie. Nie mają pragnienia postrzegania siebie takimi, jakimi są naprawdę. Z całą energią, jaką udaje im się z siebie wykrzesać, nie robią nic wartościowego. Są jak samochody zużywające bardzo dużo benzyny do utrzymania pracy silnika, ale niezdolne do wrzucenia biegu. Dla tych ludzi jedynym biegiem jest bieg neutralny. Ostatecznie na aktywność tych ludzi może wpłynąć rzeczywistość: inni ludzie, ale nie najbliżsi. Kiedy żony, rodziny i przyjaciele przestaną im pomagać, kurek z benzyną zostaje zakręcony i silnik gaśnie. Tracą pieniądze i miejsce do życia. Wtedy zaczynają wpadać w poważne depresje. Powodem ich depresji jest fakt, że żyją w okrutnym świecie, gdzie nikt na tyle nie poznaje się na nich, aby z nimi pozostać. Nie przychodzi im do głowy, że dają innym zbyt mało i zwodzą siebie, nie widząc, że są głównie biorcami. Są w depresji nie dlatego, że przez całe życie szkodzili innym, lecz dlatego, że nigdy nie widzieli tego w ten sposób. Ich depresja jest czymś w rodzaju fazy wypoczynku i zapominania. Po pewnym czasie znów włączają silnik i cały proces powtarza się. Gdy są w fazie depresji, mogą wykazywać tendencje samobójcze, ale nie z takim nasileniem jak ludzie twórczy, którzy mają lepszą zdolność rozpoznawania rzeczywistości. Gdy już nie mają pieniędzy i potrzebują opieki, rodzina lub ktoś, kto się nimi zajmuje, powinni zaproponować im miejsce w domu opieki, gdzie mogliby przyrządzać sobie jedzenie wtedy, kiedy chcą jeść. Powinni mieć środowisko, w którym mogliby siedzieć, jeśli nie pracują. Nie powinni czuć się zamknięci, powinni móc wyjść, ale nie powinni otrzymywać więcej pieniędzy niż tylko na jedzenie, które 133 kupią sobie i przygotują. Nie powinni mieć pasywnych rozrywek - takich jak radio i telewizja - poza specjalnym pokojem, do którego mieliby dostęp tylko dzięki pracy. Rozrywki aktywne - takie jak koszykówka - są bardzo wskazane, jeśli tylko uda się im znaleźć kogoś chętnego do gry z nimi. Każda aktywność jest dla nich dobra, gdyż ogólnie są nieaktywni. Personel nie powinien z nimi rozmawiać, chyba że zrobią coś konkretnego dla domu, o czym wcześnie personel ich powiadomił. Dokonałem opisu socjopatów i bezrobotnych w formie studium przypadku. Socjopaci są bliżsi przypadkom klinicznym, niewiele różnią się między sobą, poza tym że niektórzy z nich są mordercami. Dlaczego niektórzy z nich mordują, nie wiem. Podejrzewam, że morderca nie ma żadnych związków z ludźmi, ale jest to tylko hipoteza. Gdybym zaangażował się w związek z socjopatą, zawsze spodziewałbym się najgorszego. Bezrobotni pokazują się w wielu odcieniach szarości. Niektórzy z wykształconych bezrobotnych mogą wykonywać specjalne prace, w których niczego się od nich nie wymaga i w których nie muszą być przez cały czas. Niektórzy pracują na własny rachunek, wykonując nudne prace - ale nigdy systematycznie ani wtedy, gdy jest coś trudnego do zrobienia. Gdy trafiają do pracy i wchodzą w fazę maniakalną, mogą zostać z niej zwolnieni, ponieważ postrzegają siebie jako mających kwalifikacje wyższe niż potrzebne do tego, co jest im proponowane. Nie potrafię jednak pomyśleć o żadnym bezrobotnym jako o kandydacie na małżonka. Jeśli jesteś żonaty lub zamężna z jednym z wykształconych bezrobotnych, który dobrze cię traktuje, możesz być zdolna do życia z nim. Taka jest prawdziwa różnica pomiędzy wykształconymi i zwyczajnymi bezrobotnymi. Wykształcony bezrobotny może dobrze traktować żonę, która się o niego troszczy. W małżeństwie z nim jest tak jak z dorosłym dzieckiem. Nie chce się zmienić, ale wiesz, że nie będzie gorzej. Gdybym był w związku małżeńskim z kimś takim, starałbym się, aby było to jasne, że nasza podróż przez życie trwać będzie tak długo, jak długo czuję się dobrze traktowany. 134 Opisana przeze mnie typologia ludzi jest częściowa, albowiem różna siła potrzeb prowadzi czasem do wytworzenia zupełnie niezwykłych charakterów. Niektórych typów ludzi należy się wystrzegać. Bardzo niewiele osób prezentuje profile potrzeb typowe dla ludzi, którzy stają się socjopatami. Częściej spotyka się bezrobotnych. Przeważająca większość z nas posiada geny, których siła nie dopuszcza do powyższych odstępstw od normy, szeroko rozumianej jako norma statystyczna. Większość z nas stwarza światy wartości, które pozwalają na dobre funkcjonowanie w realnym świecie i na tyle silne, abyśmy mogli dobrze funkcjonować w aktualnych związkach. Jesteśmy ograniczani przez wiek, płeć, wzrost, wygląd, zdrowie i talent. Nawet z tymi ograniczeniami mamy w realnym życiu znacznie większe możliwości, niż większość z nas kiedykolwiek sobie mogła wyobrazić. Znacznie silniej niż geny ogranicza nas psychologia kontroli zewnętrznej. ROZDZIAŁ 6 Konflikt i terapia rzeczywistością Jeżeli w twoim obrazie świata występują dwa przeciwstawne obrazy, to jesteś w konflikcie. Im bardziej kierujesz się w stronę jednego, tym bardziej oddalasz się od drugiego. Tak długo, jak pragniesz obydwu rzeczy naraz, nie ma dobrego wyjścia z sytuacji. Na przykład chcę być szczupły, ale nie lubię przestrzegać diety ani ćwiczyć. Mam jeden bilet na najważniejszy mecz sezonu, a dziewczyna, z którą zacząłem chodzić kilka tygodni temu, oznajmia mi, że ten wieczór ma wolny. Zebranie w biurze przedłuża się: jeśli wyjdę teraz, mój szef będzie wściekły, lecz jeśli nie wyjdę, nie zobaczę przedstawienia szkolnego, w którym moja córka gra główną rolę. Było to bardzo trudne, ale nie wziąłem do ust alkoholu przez rok. Dobry przyjaciel zaprosił mnie na obiad, wyciągnął butelkę wina i powiedział: "To doskonałe wino, naprawdę, spróbuj tylko szklaneczkę. Nie będziesz tego żałował". Ta lista nie ma końca. Ostrość konfliktu jest proporcjonalna do siły obrazów konfliktowych. Jeśli oba obrazy są silne, to konflikt jest bardzo bolesny. Od czasu tragedii greckich najsilniejsze konflikty rozgrywają się pomiędzy miłością a lojalnością. Czy Anna Karenina powinna zostać z Wrońskim, czy wrócić do męża i syna? To, co czyni konflikty tak bolesnymi, to brak możliwości znalezienia szybkiego rozwiązania. Lecz mimo braku rozwiązania zawsze jednak możesz coś zrobić, mimo że nie rozwiążesz konfliktu. Mój wielki nauczyciel, dr Harrington, powiedział: "Jeśli tylko jest to możliwe, gdy nie wiesz, co masz zrobić, nie rób nic". W ostateczności nie pogorszysz w ten sposób spraw. W końcu czas może przesunąć oś konfliktu na 136 korzyść którejś ze stron i w ten sposób decyzja stanie się mniej bolesna. Jest też wiele takich sytuacji, w których nie możesz zwlekać. Jeśli nie zadecydujesz teraz, to jeden z wariantów zniknie na zawsze. Innym rozwiązaniem jest dobre doradzanie. Dobry doradca nie powie ci, co masz zrobić, lecz pomoże ci porównać możliwości. Doradca może pomóc ci zauważyć, że to, co widziałeś jako równoważne, nie jest takim w zupełności. Podczas gdy ty mówisz do doradcy, czas płynie. Mówienie pozwala na bycie w sytuacji patowej choć przez chwilę. Wielokrotnie potrafisz coś wybrać. Przychylasz się do jednej z możliwości, rezygnując z drugiej. Jesteś nieszczęśliwy, gdyż odrzucona możliwość jest nadal w twoim świecie wartości. Najlepszą rzeczą, jaką możesz zrobić, gdy jesteś w konflikcie, to zdepresjonować się silnie i dzięki temu wraz z obydwiema kuszącymi możliwościami zwrócić się do doradcy, pozostając w sytuacji pata. Widząc, jak bardzo jesteś zdołowany, ludzie z twojego otoczenia mogą wspierać cię w tym, że powinieneś poszukać pomocy. To, co może zrobić doradca, skutecznie pomagając osobie w konflikcie, to poprowadzić ją w kierunku trzeciej możliwości - takiej, która nie jest w konflikcie i jest satysfakcjonująca do zaspokojenia tej samej potrzeby lub potrzeb nie zaspokajanych w konflikcie. Teoria wyboru dostarcza szkieletu dla terapii rzeczywistością, metody pomagania rozwijanej przeze mnie od lat sześćdziesiątych. Jest to tylko struktura. Nie mówi mi, co powiedzieć. Każdy pacjent jest inny i muszę dopasować to, co mam powiedzieć, jak najlepiej do każdej sytuacji. Wiem wiele o pacjencie, którego spotykam. O Toddzie, którego przypadek opowiedziałem wcześniej, zanim go zobaczyłem, wiedziałem tylko tyle, że ma poważny problem z relacjami międzyludzkimi. Wiedziałem też, że kobieta, o której opowiem, wybrała Popadanie w depresję i że pomogło jej to. Chciałem zaproponować jej lepszy wybór. Jak zobaczycie, potrzebowała ona skupienia na tym, czego pragnęła, a co było poza konfliktem. Tak długo, jak pozostawała w konflikcie, nic, co wybrała, nie mogło go rozwiązać. Wielu ludzi potrzebujących pomocy jest podobnych do tej 137 pacjentki. Miesiącami ciągną terapię, ponieważ podczas jej trwania otrzymują wiele wzmocnień. Prowadząc terapie, wypraktykowałem, że większość problemów daje się rozwiązać w dziesięciu sesjach. Mój sposób pomagania eliminuje zajmowanie się przeszłością. Nie ma potrzeby badania dawnych problemów. Zawsze przyczyną jest niesatysfakcjonujący aktualny związek. Jeżeli trudności w aktualnym związku wynikają z zaburzeń doznanych w przeszłości, to nie należy upewniać pacjenta w jego przekonaniu, że przeszłość determinuje jego aktualne zachowania. Wręcz przeciwnie, powinien usłyszeć prawdę o tym, że przeszłość jest zakończona i nie można zmienić tego, co zostało już zrobione. Wszystko, co można zrobić teraz, z moją pomocą, to budować lepszą przyszłość. W tradycyjnym pomaganiu wiele czasu przeznacza się na pytanie o objawy i słuchanie wyjaśnień dotyczących objawów, działań innych ludzi, sądów o świecie, w którym żyjemy i wszystkim innym. Lista nie ma końca, im bardziej pacjent czuje się zachęcany do zwierzeń, tym więcej podaje wyjaśnień i tym trudniejsze staje się dojście do tego, jaki jest aktualny problem, co w tym momencie wybiera. Teoria wyboru nie próbuje zaprzeczać, że uzasadnia swoje oskarżenia, lecz uczy, że jedynymi osobami, które możemy kontrolować, jesteśmy my sami. Nie możemy kontrolować nikogo więcej poprzez swoje wyjaśnienia. Terapia rzeczywistości wyjaśnia, co każdy człowiek może zrobić dla siebie i jak ma poprawić aktualne ustosunkowanie. Robienie tego nie tylko zabiera mu wiele czasu, lecz skupia proces pomagania i czyni go bardziej efektywnym. Znalezienie przyczyny w obecnych związkach, unikanie zajmowania się przeszłością i nadmiernego uskarżania na teraźniejszość, nieuzależnianie pacjenta od terapii, pomaga mu również zrozumieć, że może on prowadzić bardziej szczęśliwe życie. Nie daje mu obietnicy otrzymania całej wolności, jakiej pragnąłby w obecnych relacjach, lecz pozwala zapomnieć o przeszłości i przestać okłamywać innych, co zabierało mu wiele czasu. Zamiast tego pozwala na dokonywanie bardziej pomocnych wyborów w jego obecnym życiu. Dla dokonania tego muszę nauczyć go teorii wyboru oraz trakto- 138 l wania wielu problemów w sposób, który pozwoli zakończyć terapię- Nauczenie ich tego sposobu zajmuje zwykle dziewięć spotkań. W 1965 roku, do mojego biura na przedmieściu Des Moi-nes, zgłosiła się z prośbą o pomoc kobieta - Francesca. Wyglądała na zdenerwowaną. Poprosiłem ją zatem, by usiadła i porozmawiałem z nią trochę. Sądzę, że to, co powiedziałem, pomogło jej. - Wiem jak pani się nazywa i gdzie mieszka - to jest wszystko, co potrzebuję teraz wiedzieć. W rozmowie telefo nicznej wyjaśniła mi pani, że nigdy wcześniej nie korzystała pani z pomocy psychologa i że jest pani trochę nerwowa. Najlepszym sposobem, by się tym zająć, jest przystąpić do rzeczy i opowiedzieć mi swoją historię. Proszę nie obawiać się, nie będę pani osądzać. Każdy, kto do mnie przychodzi, ma swą historię. Proszę opowiedzieć mi swoją. Bardzo często - szczególnie w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych - ludzie wstydzili się przyjścia do terapeuty, zatem jak najdłużej próbowali radzić sobie bez pomocy. Obawiali się, że mogą być osądzeni nieadekwatnie, zatem należało rozproszyć ich obawy. Francesca rozpoczęła: - Rozmawia pan z martwą osobą. Umarłam około sześciu tygodni temu. Myślałam o tym, by popełnić samobójstwo, ale wtedy zrozumiałam, że to niepotrzebne, gdyż jestem już martwa. Dla mnie to nowy sposób rozpoczynania terapii. Ta kobieta popadła w poważną depresję i próbuje w ten sposób zrobić na mnie wrażenie, że jest z nią bardzo źle. Sukces. Jestem pod wrażeniem. Zazwyczaj gdy pacjenci są bardzo ponurzy, próbuję wnieść w nasze spotkanie trochę humoru. Tym razem nie wydaje mi się to stosowne. Ona mogłaby źle to zrozumieć. Lecz wybór sposobu popadania w depresję to test. Francesca chce zobaczyć, jak ja poradzę sobie z tym: czy stanę się nerwowy i okażę niepokój, czy będę na tyle silny, by poradzić sobie z jej cierpieniem. Od samego początku powinienem zakomunikować jej, że dostrzegam jej cierpienie, lecz jestem tu po to, by pomóc jej radzić sobie z bólem. 139 - Francesco, przejechałaś do mnie pięćdziesiąt mil z ja kiegoś powodu. Chciałbym bardzo poznać go. Zacznij. - Nie wiem, gdzie jest jej początek. - Zacznij po prostu, to nie robi mi różnicy. - Jestem mężatką i mam dwoje nastoletnich dzieci - chłop ca i dziewczynkę. Żyjemy na farmie w Madison Country. Wszystko było w najlepszym porządku. Żyłam dobrze, nie myślałam o swoim szczęściu. Aż około sześciu tygodni temu... Jestem Włoszką, zapewne słychać to z mojego akcentu. Poślubiłam Ryszarda podczas jego pobytu we Włoszech -tuż po drugiej wojnie światowej. Przyjechaliśmy do Ameryki natychmiast po tym, gdy go zdemobilizowano. Jest dobrym człowiekiem i bardzo dobrym ojcem. Od początku naszego małżeństwa prowadzimy życie farmerów. Żyje się nam dobrze. Nie jesteśmy dla siebie wszystkim, ale dobrze współpracujemy. Otóż, Boże, jakie to banalne, sześć tygodni temu spotkałam Roberta. Przebywał w sąsiedztwie i podjechał pod nasz dom, szukając mostu. Powiedział, że jest fotografem i otrzymał zlecenie na zrobienie zdjęć starych mostów, które są w naszej okolicy. Byłam wtedy sama w domu, Richard wyjechał z dziećmi na ferie do Illinois. Spójrz na mnie, jestem żoną farmera. Byłam w mojej starej sukience. Mam 45 lat, spójrz na moje ręce, popatrz na moją twarz. Widzisz, jak wyglądam? - Myślę, że dla Roberta wyglądałaś świetnie. Francesca wybuchnęła płaczem. Oczywiście, że wyglądała świetnie dla Roberta. Była przystojną kobietą. Nawet bez makijażu fotograf mógł dostrzec to w jednej chwili. Zauważyłem, że uczyniła wysiłek, by dobrze wyglądać dla mnie. Cokolwiek chciałaby zrobić w życiu, jej wygląd zawsze był jej atutem. Pozwoliłem jej płakać przez kilka minut, a potem przerwałem. Cierpiała, ale zbyt długi płacz nie był dla niej dobry. Łzy mogły zabrać jej zbyt wiele czasu. Jeśli płacz był jakimś rozwiązaniem, nie miałaby powodu, by przyjść do mnie. Przyszła do mnie po pomoc i to ja miałem jej pomóc. Zatem powinna powiedzieć mi, jak mam jej pomóc, by poczuła się lepiej. - Powiedz mi, co było dalej, możesz płakać tutaj, ale jesteś tu, abym ci pomógł. 140 _ Wstydzę się. - Opowiedz mi o tym. - To krótka opowieść. Zakochałam się w nim. Byliśmy ze sobą cztery dni. On odszedł. A ja jestem martwa. - Czy wypędziłaś go? - Nie mogłam z nim odejść. Myślałam o tym. Chciałam tego, lecz nie mogłam zostawić mego męża, moich dzieci. Jak mogłabym? Nie wiem, jak ktoś inny mógłby to zrobić. Widzimy teraz najstarszy konflikt świata - konflikt między lojalnością a miłością. Była ona rozdarta pomiędzy dwoma wartościami. Nie było nic, co mogłem zrobić ntychmiast, by pomóc jej go rozwiązać. Tylko czas mógł to zrobić. Ja mogłem pomóc Francesce w przyjrzeniu się problemowi. Co mogłoby jej pomóc w robieniu czegoś satysfakcjonującego podczas oczekiwania na zmianę perspektywy postrzegania konfliktu. - Było ci ciężko, lecz zostałaś z mężem. Następnie wy brałaś przyjście tutaj. Doceniam to, bo żaden z tych wyborów nie był łatwy. Pokazując Francesce, że dokonała trudnego wyboru, przychodząc do terapeuty, uznaję ją za osobę, która zwykle nie potrzebuje pomocy w rozwiązywaniu swoich problemów, nie wyciąga ręki po pomoc, a jej decyzja o przyjściu tutaj jest dobrym wyborem. - Zgadza się. Rozmawiałam z tobą po tym, jak wiele razy wykręcałam twój numer i odkładałam słuchawkę. Pewna ko bieta wspomniała o tobie w kościele jakiś rok temu. Z wielu powodów zapamiętałam twoje nazwisko. Zastanawiam się te raz, po co tutaj jestem. Jak ty możesz mi pomóc? Co możesz zrobić? Czy ma sens przypominanie sobie tego wszystkiego raz jeszcze? Było, minęło, on zniknął. Nie przyszłam tutaj PO to, byś powiedział mi, jak być z nim znów. Powodem, dla którego już od dawna miała w pamięci moje nazwisko, było to, że już długo przed spotkaniem Roberta była nieszczęśliwa w życiu. Nie powiedziałem jej o tym, lecz zachowałem to w pamięci. Gdy tylko zaczęła mówić, przestała płakać. To dobrze. Francesca zadała mi bardzo ważne Pytanie: ~ Co możesz zrobić? 141 Musiałem jej odpowiedzieć. - Jestem tutaj po to, by zająć się tym, z czym do mnie przyszłaś. Pomogłem już wielu nieszczęśliwym ludziom i po winienem pomóc tobie. Do ciebie należy rozmawiać ze mną, myśleć o tym, o czym oboje mówimy, i być uczciwą. Może to być dla ciebie trudne. Powiedz mi, jeśli złamię zasadę. Powiem ci teraz, co wiem o tobie. On odszedł przed sześciu tygodniami. Ty nie byłaś w stanie nikomu powiedzieć o tym, co się stało. To bardzo boli. Potrzebujesz o tym mówić. Tak długo jak mówisz, słuchasz i myślisz, mogę tobie pomóc. To była prawda. Robert nie był przeszłością. Był całą teraźniejszością. Mogłem jej pomóc tak długo, jak myślała, mówiła, słuchała. Uważam, że bardzo ważne jest powiedzieć 0 tym tak szybko, jak tylko się da. - Lecz ja czuję się beznadziejnie. Czuję się martwa. - Pomyśl, że mógłbym sprawić, że to wszystko, co zda rzyło się między tobą i Robertem, zniknęłoby. Znów stałabyś się tą samą kobietą, w tym samym małżeństwie, na tej samej farmie, jaką byłaś, zanim go spotkałaś. Czy mam to sprawić? Mimo że czuła się źle, zakładałem, że w tym, co się zdarzyło, było coś dobrego. Jeśli czuje się martwa, w końcu nie zmarła na próżno. Jeśli powie mi, że nie żałuje tego, co się stało, a ja nie będę krytykował jej za to, co zrobiła, zrozumie, że jestem po jej stronie. Jeśli zdarzyło się coś dobrego, to jest w jej przeszłości. - Nigdy nie zapomnę tamtych czterech dni. To były naj wspanialsze dni w moim życiu. Nawet nie myśl o tym, abym mogła to zapomnieć. - Miałem nadzieję, że tak było. Takie rzeczy się zdarzają 1 zwykle jest w tym coś dobrego. Gdyby tak nie było, nie byłabyś taka smutna. Czasem porzucona kobieta jest tak wy trącona z równowagi, że nie dostrzega w tym, co się zdarzyło, niczego dobrego. Czasem nienawidzi siebie. Uważam, że to, jak się czujesz po tym, co się zdarzyło, jest lepsze dla ciebie. Mówisz, że jesteś martwa, lecz, gdy myślisz o nim, wyglądasz na żywą. - Gdybym nie myślała o nim, umarłabym naprawdę. My ślę o nim przez cały czas. Wciąż go widzę, czuję. Dlatego 142 tak boli mówienie o nim. Wiedziałam, że jeśli tu przyjdę, będę musiała o nim mówić. Bardzo też tego chciałam. W tym miejscu widać dokładnie myślowy komponent zachowania depresyjnego. Czy ona mogła normalnie myśleć, czując się tak jak teraz? - Francesco, nie zostaliśmy stworzeni do samotności. Roz mawianie ze mną może ci pomóc. Po tym, co powiedziałem, zaczęła wyglądać na trochę bardziej zrelaksowaną. Zrozumiała, że może mówić mi o nim i czuć się bezpiecznie, gdyż nie będę jej osądzał. Może spostrzegła rzeczy w trochę lepszym świetle, chociaż na próbę. W ten sposób mogła myśleć chociaż trochę jaśniej. Mniej skupiała się na swoim cierpieniu. - Jest to historia jak z bajki. On zmienił ciebie w księż niczkę, a teraz znów masz być żabą. - Dokładnie tak. Tak długo byłam żabą, że przestałam mieć nadzieję, że będę księżniczką. Robert przyszedł napić się wody i zaczął ze mną rozmawiać, a ja nagle stałam się księżniczką. W moim domu wszyscy jesteśmy żabami. Przez cały czas słychać rechot: rechot to farma, rechot to dzieci, rechoczemy o cenach kukurydzy, sprzedaży traktora, o szkole dzieci. Robert rozmawiał ze mną, interesował się mną, wciąż chciał się ze mną kochać. Nie wiedziałam, że tak może być. Nie znałam takiej miłości. On miał swoje życie - podróżował z aparatem. Pojechałam z nim fotografować most. Kiedy ro bił zdjęcia, zasięgał mojej rady. To było wspaniałe być czymś więcej niż parą pracujących rąk. Nie potrafię wyrazić tego, jak cudownie było żyć przez tych parę dni. Boli to, że wy jechał. Mogę tak żyć dalej, ale co to da? On wyjechał, a ja jestem martwa. Rozumiałem jej ból. Lecz zajmowanie się nim przyniosłoby Jej więcej złego niż dobrego. Teraz ona mówi. Rechot jest dźwiękiem, który ma moc. Siła tego dźwięku dodaje odwagi. Ja chciałem odkryć jej drogę do nadziei. Pokazać jej, że nawet w tej bolesnej sytuacji istnieje dobry wybór. Nie da się zmienić tego, ani co ona zrobiła, ani tego, co zrobił Robert. Można jednak nadal wybierać, jak najlepiej zachować się w aktualnej sytuacji. Chciałem odnaleźć to, cze-8° pragnie ona teraz, co dałoby jej poczucie kontroli, coś, 143 co zależy tylko od niej i czego nikt nie może jej zabrać. Jest to sposób na przejście przez konflikt. Zamiast skupiać się na konflikcie, znaleźć coś, co nie jest częścią konfliktu. Skupienie na innej możliwości da jej czas i prawdopodobnie trochę nadziei. W ten sposób konflikt może zostać szczęśliwie rozwiązany. Czas płynie i pozwala zapomnieć o sprawach, które przestały być ważne. Ale teraz musiałem pokazać jej, że w jej życiu jest - poza konfliktem - jeszcze coś ważnego. - Francesco, pomyśl przez chwilę, czemu wybrałaś to, by spotkać się ze mną? Wiedziałaś, że nie cofnę tego, co się stało. Zapadła długa cisza. Ponieważ słowu "wybrałaś" nadałem pozytywne znaczenie, zasugerowałem jej, że dzwoniąc do mnie, dokonała dobrego wyboru. Teraz już mogłem pokierować rozmową, by zauważyła, co dobrego dzieje się z nią. Nie wiedziałem z góry, jak to nazwać. Czekałem, by ona coś powiedziała. - Przyszłam tutaj, gdyż miałam coś do powiedzenia. Wie działeś o tym, że powinnam to komuś powiedzieć. W Madi- son Country nie ma nikogo takiego, kto mógłby zrozumieć, dlaczego to zrobiłam. Nie jestem pewna, czy jesteś sobie w stanie wyobrazić, jak bardzo czułam się zahamowana. Przez cztery dni w moim domu szalał żywioł. Gdy wrócił mój mąż, wszystko zlodowaciało na nowo. Próbowałam znieść to, stawić temu czoło, lecz nie mogłam. Byłam jak zombie. Mąż wiedział, że coś się stało, dzieci też coś wy czuwały. Nie mogłam tego wytrzymać. Nie liczę na cud. Przyjechałam tutaj i będę zadowolona, jeśli pozwolisz mi po nownie być żabą. - Zgadzam się, powinnaś mówić nie tylko o tym, co spot kało cię z Robertem. Gdybyś przyjechała do mnie rok temu, o czym wtedy mówiłabyś? - Nie przyjechałabym rok temu. Żaby nie potrzebują te rapii. Żaby nie potrzebują terapii. Dobrze. Następna iskra życia. Sądzę, że zaczynamy odchodzić od "ściany płaczu". - Mylisz się co do żab. Wiele z nich tu przyjeżdża, lecz nie mogę im pomóc. Nie sądzę, by terapeuta mógł coś zrobić 144 dla żaby. Jeśli przyjechałaś do mnie, znaczy to, że nadal chcesz być księżniczką. Tutaj jest miejsce dla księżniczek, szczególnie dla tych nieszczęśliwych. Wielu z nich już pomogłem. - Dla mnie nie ma miejsca nigdzie na świecie. Świat znik nął razem z Robertem. - Świat zniknął? Nie jestem tego pewien. Jeśli wrócisz do domu i okaże się, że twoją córkę przejechał samochód i leży w szpitalu, albo twój syn powie ci, ze jego dziewczyna jest w ciąży, czy, westchnąwszy, powiesz im, że świat zniknął? Francesco, świat istnieje. Tym, co może zniknąć, jest twoje małżeństwo. Otrzymałaś wiadomość od posłańca. Jak ona brzmi? - Dlaczego mówisz mi, że powinnam opuścić męża? - Mówię ci, że powinniśmy przyjrzeć się twojemu małżeń stwu. Ty przyjrzałaś się swemu małżeństwu podczas czterech dni z Robertem - gdy tylko on pojawił się w drzwiach. Przy szłaś tutaj rozmawiać o twoim małżeństwie i pora zacząć. Sądzę, że możemy pójść naprzód wtedy, gdy Francesca uważniej przyjrzy się swemu dotychczasowemu życiu. Wie już, że jeśli ma pozostać z Ryszardem, ich małżeństwo musi się zmienić. Zmiana w małżeństwie nie oznacza końca. Dla obydwojga będzie lepiej, gdy Francesca powie mężowi, że tak, jak do tej pory, dłużej być nie może. - Dzieci potrzebują ojca. Świetnie. Zatem zaakceptowała zaproszenie do rozmowy o jej relacji z mężem. O tym, nad czym ma jeszcze kontrolę. Rozmawianie o sprawach, nad którymi nie ma już kontroli, byłoby stratą czasu. Nawet gdybyśmy się mieli więcej nie spotkać, ponieważ zawarłem z nią kontrakt, powinniśmy zrobić jak największe postępy w jak najkrótszym czasie. - Wszystkie dzieci potrzebują matek i ojców. Lecz nie potrzebują ich razem, jeśli oni nie są ze sobą szczęśliwi. Pomyślałaś już o tym. Przyszło ci do głowy, że byłoby lepiej, gdybyś zniknęła z ich życia, odchodząc z Robertem. - Miałam taką fantazję, lecz wiesz, że nigdy nie mogłabym z nim odejść. Nie mogłabym zostawić męża i dzieci. Powie działam ci, nie mogłabym. - Nie twierdzę, że potrafiłabyś to zrobić. Powtarzam tylko 145 twoje myśli. Przez chwilę twój umysł otworzył się na tę możliwość. Lecz Robert zniknął. Czy wszystkie możliwości zniknęły z twojego życia wraz z nim? Czy po sześciu tygodniach od tamtego zdarzenia naprawdę wierzysz, że wszystko mogłoby być tak jak przed nim? - Cóż jeszcze mogę zrobić? Z jakiego powodu miałabym odejść? Nie było w tym winy Ryszarda, że Robert zapukał do drzwi. - Nie mówmy o powodach do odejścia, porozmawiajmy o argumentach za pozostaniem. Co łączy cię z Ryszardem? - Jesteśmy rodziną, mamy dzieci. - A teraz o twoim stanie, kim ty dla nich jesteś? - Prawie nikim, martwą kobietą, zombie. - Przepraszam, przez chwilę zapomniałem, iż jesteś mar twa. Zacząłem mieć nadzieję, że pomyślałaś o nowym życiu. Francesco, gdy ludzie przychodzą do mnie i twierdzą, że żyje im się źle, staram się pomóc im w odkryciu nowego życia. Gdyby wszystko było w porządku w twoim małżeństwie, nie poszłabyś do łóżka z Robertem. On nie był wędrownym uwo dzicielem. Zrobił to, gdyż odczytał z twojej twarzy, że nie jesteś szczęśliwa w życiu. Zauważył to od razu. A ty zauro czyłaś się nie tylko Robertem, ale też ideą nowego życia. Robert odszedł. Czy potrafisz żyć bez wyobrażenia o nowym życiu? - Jesteś okrutny. - Czemu tak uważasz? - Nęcisz nadzieją na nowe życie. Czuję się bardziej gotowa umrzeć, niż myśleć o nowym życiu. Mówisz o tym tak, jak bym mogła cały mój ból odrzucić jak łupinkę od orzecha. Przecież ja potrafię zaledwie przetrwać dzień - nawet nie wiem, co zrobić na obiad. Nowe życie ma dla mnie takie znaczenie jak widok ciemnej strony księżyca. Widzicie teraz, jaką siłę ma popadanie w depresję. Całkowicie demobilizuje. Łatwiej jest pozostawać w depresji, niż pomyśleć o zmianie w życiu, o nowym życiu. Jest to trzeci powód do popadania w depresję. Ona przygotowuje się do spędzenia reszty życia w depresji i zrobi to, jeśli jej nie pomogę. Jednym z powodów, które sprowadziły ją tutaj, było przekonanie, że psychoterapia nic jej nie pomoże. Gdy po- 146 maga jej, ona nazywa to okrucieństwem. Tak działa depresja. Cierpienie zabija nadzieję. Bardziej okrutne byłoby jednak to, gdybym wiedząc, że Francesca zamierza cierpieć przez całe życie, nic jej nie powiedział. Jeśli mogę coś z tym zrobić, to powinienem. Chociaż ona próbuje mnie nastraszyć, nazywając mnie okrutnym, to nie pójdzie jej tak łatwo. Gdy odkryje, jak bardzo jestem wytrwały, może polubi to. - Gdybyś była martwa, nie musiałabyś martwić się o to, jak przetrwać dzień. Jest to doskonała wymówka do niero- bienia niczego. Robert przywrócił cię do życia. Gdyby był tutaj, powiedziałby: "Odszedłem, Francesco, lecz proszę cię, pozostań przy życiu". Wiem, że tak by powiedział. - Popatrz na mnie. Spójrz, jak wyglądam. Dziś rano zo baczyłam w lustrze martwą twarz. Jeśli mam tak wyglądać jako żywa, to nie chcę dłużej. Wiem, do czego zmierzasz. Nie jest tak źle, spróbuj jeszcze raz. Cóż jeszcze możesz powiedzieć? Proponujesz mi zacząć żyć na nowo, lecz dla mnie to tylko słowa. Idź dalej. Powiedz, co masz na myśli. Jak miałoby wyglądać to moje nowe życie? W ten sposób doprowadziłem ją do zadania mi pytania o przyszłość. Przestaje tkwić w depresji, zaczyna wybierać. Potrzebuje teraz czegoś rzeczywistego. Czy mogę jej coś takiego zaproponować? Chce, bym jej coś zaproponował, a zatem interesuje się czymś, zmniejsza się jej depresja. - Dobrze, powiem ci. Ma to być życie, nad którym bę dziesz miała kontrolę. Dla ciebie będzie to zupełnie nowe życie. Kiedy poślubiłaś Ryszarda i przyjechałaś tutaj z Włoch, straciłaś kontrolę nad życiem. Ryszard też był pod kontrolą. Miał robić to, co nakazywało mu dowództwo. Wykonywał rozkazy. Wiedział, że robi dobrze. Lecz nie zastanawiał się, czy robi dobrze dla ciebie. Myślał, że ty chcesz tego, czego chce on, i nie ma w tym jego winy, że było inaczej. Czy powiedziałaś mu kiedykolwiek, że chcesz czegoś innego? Ten sam błąd popełniłaś z Robertem. Pojawił się, pokochałaś go, °n pokochał ciebie, a potem wyjechał. Wątpię, by kiedykol wiek ktoś pokochał go tak jak ty. On się kontrolował. Wie dział, że gdy poszłaś z nim do łóżka, oddałaś mu swoje serce, a °n wziął je. I wyjechał z nim. Czy po tym, gdy kochaliście się, powiedział: "Mój Boże, Francesco, naprawdę mnie ko- 147 chasz, powiedz, czego byś chciała. Nie wiem, czy potrafię dać ci to, czego chcesz, lecz proszę, powiedz mi, może mogę coś dla ciebie zrobić". - Nikt nigdy nie zapytał mnie o to, co ja bym chciała. Nikt nigdy w moim życiu. - Dlaczego mi to mówisz? Jak możesz coś takiego zro bić? Jak? Francesca znów wybuchnęła płaczem. Jej płacz był o wiele bardziej rozpaczliwy niż na początku naszej rozmowy. Nic nie mówiłem. Czekałem, by coś jej powiedzieć, gdy przestanie płakać. Uspokoiła się mniej więcej po pięciu minutach. - Teraz dochodzisz do opamiętania. Powodem twojego płaczu jest coś, co możesz zrobić. Nie możesz nic zrobić z Robertem ani z Ryszardem - z tym, co oni zrobili, ani z tym, co ty robiłaś z nimi. Ale właśnie teraz możesz zrobić coś z twoim życiem. - Nie rozumiem, o czym mówisz? Co mogę zrobić? - Mówię o czymś takim jak spotkanie ze mną. Zrobiłaś to: nie pytałaś nikogo o to, co masz zrobić. Zrobiłaś coś, co sama chciałaś, nie byłaś od nikogo zależna. I nie zraniłaś tym nikogo. To, o czym rozmawialiśmy, nie może zranić nikogo na świecie. I na tym koniec. - Lecz jeśli zdecyduję się na rozwód, czy to nie zrani Ryszarda? Jesteśmy teraz w punkcie krytycznym. Tak jak miliony ludzi na świecie Francesca zadała pytanie, czy jeśli odejdzie, nie zrani małżonka? Oczywiście jej mąż może poczuć się zraniony. Trzeba też odpowiedzieć sobie na inne pytanie: czy ona ponosi całkowitą odpowiedzialność za swoje uczucia i działania w tej sytuacji. Czy Ryszard jest uosobieniem dobra, a Francesca - zła? Obydwoje ponoszą odpowiedzialność za to, co się stało. Zawsze odpowiedź jest taka, odkąd angażujemy się w wyścigu do doskonałości. Odpowiedź na to pytanie, jeśli trzeba na nie odpowiedzieć, da to, co Francesca może zrobić teraz, aby pomóc sobie i jak dać szansę jej małżeństwu. Wybiera pozostanie z tyłu. Była zbyt lojalna, aby odejść. Lecz dlaczego lojalność ma oznaczać zgodę na życie bez własnych pragnień, które poprowadziło ją do Roberta? Jej życie zmieniło się, 148 gdy zakochała się w Robercie. Teraz, jeśli to wybierze, może odkryć, jak żyć lepiej z Ryszardem. Może żyć z nim zupełnie inaczej. Podczas poszukiwania lepszego sposobu na życie z Ryszardem potrzebuje od niego pomocy. Ryszard może pomóc jej w poprawieniu ich małżeństwa, co pomoże im obydwojgu lepiej żyć. W tym kierunku chce prowadzić moją pomoc - ten kierunek powinno, według mnie, przybierać poradnictwo małżeńskie. Być może nie osiągnę sukcesu, ale jasne jest to, że bez dobrego pomagania ona nie była zdolna do działania, na resztę życia wybierała depresję. - Nie próbujemy teraz rozmawiać o czymś, co może kogoś zranić. Próbujemy wspólnie odkryć, jak możesz sobie pomóc. Jeśli potrafisz pomóc sobie, może potrafisz też pomóc Ry- szardowi. - Jak mam sobie pomóc? Czy wyobrażasz sobie mnie opuszczającą farmę? Wiele mojej pracy włożyłam w farmę. Gdybym odeszła, wszystko, co dla niego zrobiłam, byłoby stracone. Uległoby zniszczeniu. - Straciłby to, co dostawał od ciebie przez ponad dwa dzieścia lat - twoją pracę. Masz rację. Na pewno poczułby się z tym źle. Mogłoby go to wytrącić z równowagi. Mam na myśli twoje odejście, nie twoją pracę dla niego. Gdy jesteś tak nieszczęśliwa jak teraz, to jeżeli nic mu nie mówisz, postępujesz nieuczciwie - zarówno wobec niego, jak i wobec siebie samej. Powiedz mu prawdę o tym, że jesteś nieszczęśliwa. Zbyt okrutnie byłoby powiedzieć mu, że jesteś z nim nieszczęśliwa, zatem powiedz, że nie jesteś szczęśliwa, żyjąc na farmie. Czy chciałabyś powiedzieć mu to w ten sposób? - On tego nie zrozumie. Może powie: nigdy wcześniej nie narzekałaś, o czym ty w ogóle mówisz; nie rozumiem ciebie. - Powiedz mu to. Ponieważ jego tutaj nie ma, powiedz to ronię, co chciałabyś powiedzieć mu o twoim życiu na farmie. •Jesteś bezpieczna, możesz mówić wszystko, co chcesz. - Nie mogę dłużej znieść samotności, harówki, tych sa mych rzeczy dzień po dniu. Stałej troski o pogodę, autobus, bank. Chcę rozmawiać z ludźmi, którzy nie są farmerami 1 nic ich nie obchodzi farmerstwo. Chcę mieć znów zadbane 149 ręce i co jakiś czas nowe ubranie. Nie chcę liczyć każdego przeklętego centa, jaki wydaję. Spójrz na tę różową sukienkę. Kupiłam ją dla Roberta, ale też dla siebie. Francesca usiadła wygodnie i spojrzała na mnie. Była w innym nastroju niż wtedy, gdy przyszła. Opisała swoje nowe życie. Chciałem oderwać jej myśli od Roberta i skierować ją na jakieś działanie. - Czy chcesz wracać do Włoch? Na pewno ma tam krewnych, z którymi jest w kontakcie. Po to ma się rodzinę, by zaznać komfortu dobrego kontaktu z kimś bezpiecznym. To pytanie nie mogło jej zranić i nie zraniło. Zaskoczyło ją. Ona to lubi. Potrzebuje teraz dużo czasu do namysłu. Myśli o przyszłości, co oddala ją od przeszłości. - Przestałam o tym myśleć. Wiele razy bardzo tego chcia łam, lecz on zawsze mówił, że nie możemy sobie na to pozwolić. Pieniądze ładowaliśmy w farmę. Przestałam pytać. - Ale nie przestałaś myśleć o tym, by zabrać dzieci i po jechać z wizytą. Mogłem teraz zobaczyć, że coś nowego pojawiło się w jej myślach. Mogłem wykorzystać ten pomysł na przykład jako możliwość wyjazdu z farmy. Wiemy, że Francesca marzy 0 wyjeździe z farmy. - On na pewno powie mi, że nie mamy na to pieniędzy. - Powiedz mu, że ty zarobisz połowę pieniędzy potrzeb nych na wyjazd, a dzieci zrobią to samo. Są już duże i silne. - Ale jak ja mogę zarobić pieniądze? - Nie wiem, znajdziesz jakąś pracę. Na pewno możesz znaleźć pracę w Des Moines. To nie jest tak daleko. Perspek tywa podróży na pewno cię ucieszy. Idź do agencji pracy. Powiedz, że przywykłaś do ciężkiej pracy. Myślę, że szybko znajdziesz pracę, w której będziesz mogła spotykać ludzi 1 nosić ładne sukienki. Wyjdź jeszcze dziś i rozejrzyj się. Nie rezygnuj. Jeśli praca, jaką ci proponują, nie jest dobra, szukaj następnej. Nie decyduj się na to, czego byś nie chciała. Chciał bym, żebyśmy spotkali się w przyszłym tygodniu. Czy przyj dziesz? - Chciałabym przyjść. Czuję się lepiej. 150 - Proponuję spotkanie za tydzień o tej samej godzinie. Dzwoń do mnie podczas tego tygodnia i mów, co się dzieje. Dzwoń wczesnym popołudniem. Wtedy jestem przy telefonie. Nie myśl nawet, by więcej ze mną nie rozmawiać. "Wkurz" mnie choć troszeczkę, potrzebujesz wprawy. Na pewno nie będziesz dzwonić zbyt często. Możesz się o to nie martwić. Poprzez oderwanie jej uwagi od konfliktu udało się nam poradzić sobie z nim. Poprzez decyzję, by wyjechać i zacząć nowe życie, odzyskała trochę kontroli nad swoim życiem. Mogę się założyć, że tyle samo żon farmerów pracuje na farmach, co poza nimi. Nawet jeśli ona zabierze się energicznie do pracy na farmie, powróci do kontroli dużej części swego życia. Gdy osiądzie w życiu oddzielonym od konfliktu, będzie mogła mówić o swoim doświadczeniu bez łez. Przyszło mi to też do głowy, lecz nie poświęciłem temu pomysłowi zbyt wiele uwagi, że poprzez biuro podróży mogłaby wykupić wycieczkę do Włoch, albowiem ona nie jest jeszcze gotowa na coś takiego. Farmerzy podróżują zwykle zimą. Byłaby szefem. Miałaby pełną kontrolę. Gdy przyjdzie na wizytę i okaże się, że polubiła ten pomysł, wspomnę jej o tym. Nie mam wyrzutów sumienia, gdy proponuję ludziom coś, co ma dla nich sens. Zawsze mogą zaakceptować lub odrzucić moje sugestie. Przyjrzyjmy się bliżej rozmowie z Francescą. Po pierwsze, postawiłem ją wprost przed aktualnym problemem. Nie chciałem konfrontować jej z jej nieszczęśliwym życiem z Ryszar-dem ani z porzuconą fantazją o życiu z Robertem. Nie było po co wracać do dzieciństwa, pytać, dlaczego wyjechała z Włoch, jak czuła się z mamą, a jak z tatą. Teraz, gdy może potrzebować rodziny, ważne jest zająć się nią. Moja technika pomagania koncentruje się na teraźniejszości. Nie wierzę, że można uzyskać coś dobrego, grzebiąc w przeszłości w poszukiwaniu czegoś korespondującego z aktualnymi problemami- Nie zgadzam się z typowym myśleniem psychiatrów, że można uczyć się z dawnych cierpień. Gdy skupiasz się na Przeszłości, możesz przypomnieć sobie co najwyżej swoje dawne nieszczęścia. Dla większości ludzi taka podróż przez 151 nieszczęścia (droga przez mękę) to zbyt wiele. Im dłużej myślisz o przeszłości, tym bardziej unikasz konfrontacji z aktualnym nieszczęśliwym związkiem, który zawsze leży u podstaw problemu. Sięgnięcie w przeszłość daje konfrontacje z czasem, gdy człowiek sprawował nad swoim życiem efektywną kontrolę. Możemy uczyć się z wcześniejszych sukcesów, nie z przeszłych nieszczęść. Po drugie Ryszard jest wart, by o nim rozmawiać. On jest nadal. Robert nie jest wart uwagi, bo odszedł w przeszłość. Jeśli znów pojawi się lub też jeśli ona zdecyduje się na poszukiwanie go, wtedy będzie można o tym mówić. Nie ma sensu mówienie o ludziach, którzy w danym czasie nie są zaangażowani w jej życie. Nie mogła przyjąć do wiadomości, że Ryszard mógłby zmienić się po tylu latach, zatem pracowaliśmy nad tym, aby ona się zmieniła. Ryszard na pewno zauważył, że wybrała bycie zombie i mogło go to poruszyć lub przynajmniej zaciekawić. Jeśli uda jej się przejść przez to i powiedzieć mężowi, że jest zmęczona tkwieniem na "świętej" farmie, ma szansę, że uda jej się zwrócić na siebie jego uwagę, szczególnie jeśli zacznie wyglądać na bardziej zadowoloną. Nie mogę przewidzieć, co zrobi Ryszard. Jeśli zacznie być pomocny, może stać się zdolny do działań poza farmą. Szczególnie wtedy, gdy Francesca rozpocznie swoje życie poza farmą. Stare psy można nauczyć nowych sztuczek, jeśli mają nauczyciela. Jeśli Francesca jest zadowolona, jej pozycja w związku jest lepsza niż wtedy, gdy jest smutna. Nie zauważyłem chęci do rozwodu, lecz z tego, co mówiła, wynika, że istniała w niej wielka chęć do zmiany w życiu. Na następnej rozmowie powiedziała mi, że była nauczycielką i chętnie wróciłaby do nauczania. Rozmawialiśmy też, dlaczego zrezygnowała z tej pracy. Omówienie tego tematu było trudne, gdyż czas nauczania należy do tej części jej życia, której ona zanadto nie lubi. Zdecydowaliśmy, że ponieważ skończyła szkołę średnią i otrzymała dobre referencje z obwodu szkolnego, łatwo jej będzie znaleźć dobrą pracę. Zawsze jednak może wrócić do nauczania w szkole, gdyby tylko zechciała. Na długo przed spotkaniem Roberta Francesca cierpiała 152 z powodu nieudanych prób zmuszenia się do zaakceptowania życia w małżeństwie z Ryszardem. Nie potrafiła tego zrobić bez depresji. Nigdy nie obiecuję, że ludzie z otoczenia pacjenta mogą zmienić się bez zmiany tego, co robi pacjent. Podczas pierwszej sesji próbowałem wyjaśnić, że jedyną osobą, którą możemy zmieniać, jesteśmy my sami. Ludzie MOGĄ się zmienić. Wielu z tych, którzy przychodzą do gabinetów terapeutów we własnych sprawach, to ludzie kompetentni. Poszukują oni prawdziwego szczęścia, nie tylko przyjemności w życiu. Praca terapeuty polega na tym, by nauczyć ludzi, jak mogą robić coś więcej w swoim życiu niż dotychczas. Ludzie, którzy przychodzą po pomoc, są przekonani, że są w sytuacji beznadziejnej. Zadaniem terapeuty nie jest walka z tym przekonaniem. Nauczyli się oni radzić sobie z beznadziejnością i mówić innym, jak bardzo są rozstrojeni. Nikt, a w szczególności terapeuta, nie może pozwolić osobie przychodzącej na rozmowę na kontrolowanie siebie samego poprzez wybranie bycia cierpiącym. Tak długo, jak wbrew wszelkiemu rozsądkowi pacjent wybiera cierpienie, terapeuta może nauczyć go dokonywania lepszych wyborów. Gdy Francesca opuszczała moje biuro, dokonała w myślach znacznie lepszego wyboru niż siedzenie w domu i pozostawanie w depresji. Depresja pochłaniała całą jej siłę. Nie potrzebuje leków: nikt jej nie powiedział, że jest chora psychicznie i zależna od pomocy terapeuty. Potrzebowała nauczyć się pomagać sobie i zaczęła to robić. Dziesięć spotkań w ciągu sześciu miesięcy powinno wzmocnić ją na nowej drodze życia. Powinniśmy ustalić, jak często będziemy się widywać i ustalić, że będę pomagać jej radzić sobie z problemami, które będą pojawiały się w jej pracy, lub z mężczyzną, którego może spotkać. Po kilku rozmowach zacznę przybliżać jej teorię wyboru ~ by zrozumiała, że nikt poza nią samą nie jest w stanie jej unieszczęśliwić. Gdy ona zmieni się, Ryszard może zacząć wpadać w depresję, by w ten sposób skłonić ją do pozostania na farmie. Wtedy ona będzie mogła przedstawić mu praktyczne rozwiązania zgodne z teorią wyboru, której nauczyła Sl? podczas terapii. Nawet jeśli zajmie się nim, musi mu 153 wyjaśnić, że nie jest odpowiedzialna za jego nieszczęśliwe życie. Może zaproponować mu spotkanie ze mną lub przyjść z nim do mnie. Teoria wyboru jest szansą dla niego. Mogą stosować ją obydwoje. Ponieważ wszyscy ludzie poszukujący pomocy mają przynajmniej jedno doświadczenie z nie dającą satysfakcji relacją interpersonalną, obowiązkiem terapeuty jest wytworzenie z każdym z nich dobrej relacji. Pacjenci chcą mówić, słuchać, myśleć o tym co dzieje się podczas terapii, gdy czują troskę terapeuty o nich. Wtedy terapeuta jest w stanie im pomóc. Wszyscy, przychodząc do terapeuty, czują się samotni i chcą mieć w terapeucie przyjaciela. Gdy terapia postępuje, terapeuta uczy ich - tak jak ja Francescę - że tylko oni są odpowiedzialni za swoje życie, a inni mogą zmieniać się niezależnie od nich. Najistotniejszą sprawą jest nauczenie człowieka, że życie nie jest bajką, w świecie rzeczywistym pewni ludzie wnoszą więcej do związków niż inni. Jeżeli terapia postępuje, pacjent może pracować nad poprawą starych związków lub nawiązywać nowe. Do szczęścia potrzebujemy kilku dobrych i bliskich związków. Nasze geny powodują, że poszukujemy ich przez całe swoje życie. l ROZDZIAŁ 7 Kreatywność "W białym kombinezonie za sterem, byłem gotów do startu w przestrzeń kosmiczną. Byłem wtedy w Cincinnati i musiałem dostać się do Bazy Sił Powietrznych Wrighta Pattersona w Dayton, gdzie za kilka godzin miał nastąpić start. Nie było nic niezwykłego w tym, że promy kosmiczne startowały teraz z Dayton. Osobliwe było to, że NASA nie zorganizowała mi transportu, bym dostał się tam na czas. NASA powiadomiła mnie, że najlepiej będzie dotrzeć tam środkami komunikacji publicznej, zatem byłem w autobusie miejskim. Ludzie przyglądali się mojemu kosmicznemu kombinezonowi, lecz obyło się bez komentarzy. Musiałem się przesiąść, ale nie było autobusu do Dayton. Mój niepokój wzrastał. Byłem prawie pewny, że spóźnię się na start. Zacząłem prosić ludzi o pomoc, lecz oni wzruszali ramionami i nie wykazywali żadnego zainteresowania mną". To był sen, który miałem wiele lat temu, gdy mieszkałem w Cincinnati. Był on tak żywy i tak frustrujący, że do dziś nie mogę go zapomnieć. W wielu naszych snach pojawia się podobna sytuacja: desperacko próbujemy zrobić coś, co jest niemożliwe do zrobienia. We śnie wszystko może wydawać si? nam niezwykle realne, chociaż to, o czym śnimy, ma niewielki wpływ na rzeczywistość. Sny, jak wszystkie zachowania, są elementem całokształtu zachowań. Powinno się je nazywać śnieniem i ponieważ wszystko dzieje się w naszych głowach, są one myślowym składnikiem naszego zachowania. " moim śnie przede wszystkim myślałem o dotarciu do Dayton i próbowałem to zrobić. Odczuwałem ból frustracji, a moja fizjologia była zupełnie typowa dla tego, co robiłem. Przy- 155 pomniałem sobie ten sen nie dlatego, że miał on jakiekolwiek znaczenie w moim życiu, lecz dlatego, że dobrze ilustruje on tezę o naszej ludzkiej kreatywności. Sny nie znają ograniczeń logiki racjonalnej. Dosłownie rzecz ujmując, wszystko może się zdarzyć, a wówczas gdy dzieje się, zaczyna nabierać sensu. W moim śnie byłem pewien tego, że polecę w kosmos, jeśli tylko zdążę na czas do Dayton. Badacze wierzą, że marzenia senne pomagają nam w uzyskaniu maksymalnego odprężenia podczas snu. Postaram się wyjaśnić, jakie właściwości kreatywności reprezentują sny. Życie pozbawione kreatywności byłoby dla nas ciężkie do przeżycia. W naszym mózgu mamy system kreatywności, który dodaje kreatywności do wszystkich naszych zachowań. Wyłączenie tego systemu za pomocą leków pomaga w leczeniu psychoz. Choroba Parkinsona unieczynnia nie tylko naszą zdolność kreatywnego poruszania się, ale także kreatywnego myślenia. Unieczynnienie systemu kreatywności następuje także po podaniu leków. System kreatywności może także działać podczas snu w fazie marzeń sennych. O wiele ważniejsze jest jednak to, jak działa on, gdy jesteśmy świadomi. Może on dodawać kreatywności do jednego lub większej liczby z czterech komponentów każdego całokształtu zachowań. Występuje on u wielkich sportowców, tancerzy, chirurgów i innych, którzy dokonują wyczynów będących poza wszystkimi porównaniami. Michael Jordan jest dla mnie przykładem najbardziej kreatywnego sportowca, o jakim kiedykolwiek słyszałem. Przykładem kreatywnego myślenia jest dokonanie podziału na wielkich pisarzy, artystów, muzyków i naukowców oraz resztę ludzkości. Do grupy, której przedstawicielami można by wypełnić całą książkę, należą: Einstein, Szekspir, Mozart, Van Gogh. Stwarzając i wyrażając uczucia, wielcy aktorzy potrafią oczarowywać publiczność. Zdarzają się także przypadki kreatywnej fizjologii, za sprawą której ludzie skazani na śmierć znajdują drogę wyjścia z nieuleczalnych chorób w żaden sposób niewyjaśnialny przez medycynę. Powyższe przykłady dowodzą, że system kreatywności działa w sposób zjawiskowy. W dalszej części rozdziału postaram się wyjaśnić, że ten sam system może wywołać 156 wielkie cierpienia, gdy, działając w zgodzie z całym organizmem, wywołuje ból albo samodestrukcyjne zachowania. Destrukcyjna kreatywność pojawia się często wówczas, gdy pragniemy dobrego związku i nie możemy go nawiązać. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy jesteśmy samotni. Tak czuła się Francesca po wyjeździe Roberta. Nie możemy zrobić nic, co skutecznie wyleczyłoby ranę. To, że nie możemy nic zrobić w celu osiągnięcia pożądanego skutku, nie znaczy, że mamy nic nie robić. Nasz system kreatywności rozwija się w takich sytuacjach. Pomaga nam radzić sobie z samotnością lub czymkolwiek innym, czego nie pragniemy, przez dodawanie kreatywności do zachowań, które znamy. Stwarza nowe zachowania mogące przynieść lepsze efekty w danej sytuacji. W wielu przypadkach proponuje nam on nowe działania i myśli, których musimy unikać, jeśli wierzymy, że to, co nam proponuje, może tylko pogorszyć sprawy. Trudno jest odrzucić jego propozycje, czasem lepiej wesprzeć się doradztwem, aby sobie pomóc. Zwykle mamy tyle osobistej kontroli nad naszymi myślami i działaniami, że potrafimy zrozumieć, co jest naszym wyborem. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy pojawiają się myśli o przemocy lub samobójstwie, albo też myśli psychotyczne i zwariowane, lub to, co jest potocznie nazywane schizofrenią lub chorobą dwubiegunową. Kiedy czujemy się samotni, często popadamy w obsesje lub kompulsje. Po kontakcie z silnie traumatyżującą sytuacją cierpimy psychicznie, ale kreatywnie wychodzimy z tego. W prawie wszystkich przypadkach, dzięki poprawieniu naszych związków z innymi, możemy odrzucić takie myśli i propozycje działań. Wielu ludziom się to udaje. Gdy jesteśmy samotni lub sfrustrowani, nasz system kreatywności może zaoferować nam nowe uczucia. Najczęściej spotykane jest popadanie w depresję oraz lęk; ból głowy i pleców. Gdy nie możemy odrzucić uczucia, to znaczy nie mamy dokładnej kontroli nad tym, jak się czujemy, możemy próbować poprawić nasze stosunki z ludźmi albo poszukać innych relacji, które będą mogły dać nam większą satysfakcję. Kiedy nasz system kreatywności proponuje nam destruktywną fizjologię, nie potrafimy jej odrzucić. Możemy bardzo cierpieć. Pomocna jest wiara, że - dzięki poprawieniu aktu- 157 alnych stosunków z innymi - zmniejszymy lub zatrzymamy proces destrukcyjny. Najczęściej spotykanym przykładem destruktywnej fizjologii są choroby autoimmunizacyjne w rodzaju gośćca postępującego. Mimo że proces ten jest tak destrukcyjny i złożony, to wierzę wciąż, że zawsze możemy wybrać opcję, która nam pomoże. Zaburzenia psychosomatyczne -ciemniejsza strona kreatywności Nie ma sposobu, by przewidzieć, kiedy dopadną nas zaburzenia psychosomatyczne. Nie wiemy też, jak duża część życia musi przebiegać poza naszą kontrolą, aby te zaburzenia się ujawniły. Możemy stwierdzić, że cierpimy na gościec postępujący tylko wtedy, gdy już na niego zachorujemy. Jeśli to, co wyjaśniam w tym rozdziale, jest słuszne, znaczy to, że jest coś pomocnego, co możemy robić wtedy, gdy otrzymamy pierwsze sygnały, że stajemy się destruktywnie kreatywni. Wyjaśniam, że proponowane przeze mnie działania nie mogą nikogo zranić. Każdemu, kto ma objawy takiej choroby, radzę zasięgnąć porady lekarza specjalisty. Wielu lekarzy jest przekonanych, że gościec postępujący dorosłych spowodowany jest aktywnością układu odpornościowego atakującego własne stawy - jak gdyby stawy te były obcymi ciałami. Innym sposobem wyjaśnienia jest to, że system kreatywności ochrania ludzi chorych na gościec postępujący* przed przewidywanymi nieszczęściami. Jeśli odnajdziemy sposób na wyłączenie tej niewłaściwej kreatywności, wielu ludzi cierpiących z powodu omawianych schorzeń lub innych nieuleczalnych chorób, nazywanych chorobami autoimmunizacji, będzie mogło być wyleczonych. Można będzie leczyć ich we wczesnej fazie choroby. Norman Cousin odniósł sukces w przerywaniu ataku. Opisał to bardzo dokładnie w książce pod tytułem: Anatomia choroby. Gdy zaczął odczuwać ból i sztywność w ramieniu, * Norman Cousins, An Anatomy of an Illness as Perceived by the Patient: Reflections on Healing and Regeneration, Nowy Jork: W. W. Norton, 1979. 158 został zdiagnozowany jako cierpiący z powodu choroby zwyrodnieniowej kręgosłupa lub przewlekłego gośćca stawowego. Oceniono, że ból i stan zapalny mogą ustąpić - tak jak dzieje się w wielu podobnych przypadkach - lecz deformacja kręgosłupa pozostanie na zawsze. Lekarze powiedzieli mu, że nic więcej - z medycznego punktu widzenia - nie da się z nim zrobić, zatem nie ma konieczności, by pozostawał w szpitalu. Wyszedł ze szpitala i rozpoczął działalność, którą można by nazwać powrotem do wzięcia swoich spraw w swoje ręce - krótko mówiąc: do bardziej efektywnej kontroli własnego życia. Wyjaśnienia autora pokazują, że wcześniej utracił kontrolę nad ważnymi wydarzeniami w swoim życiu. Był ważnym człowiekiem, który słuchał innych ludzi oraz wyjaśniał, co mieli oni do powiedzenia. Pewnego razu jego projekt światowej pomocy został odrzucony przez ważnych zagranicznych urzędników. Jego własny obraz - obraz dobrze znanego, silnego mężczyzny - został zniszczony, a jego życie uciekło spod efektywnej kontroli. Jak to się często zdarza, w stanie frustracji jego system kreatywności załamał się. Załamanie to nie dotyczyło myślowego ani działaniowego komponentu jego zachowań, lecz układu odpornościowego. Jego układ odpornościowy zaatakował jego kręgosłup - jakby to on był obcym ciałem. Moja interpretacja tego, co się stało z fizjologicznym komponentem systemu, którego głównym zadaniem jest obrona organizmu przed wirusami, bakteriami oraz innymi zewnętrznymi niebezpieczeństwami, określa, że pod wpływem utraty kontroli błędnie zareagował on wzmożoną gotowością do walki. Jakby na potwierdzenie tego, co próbuję wyjaśnić, eksperymenty wykazały, że osoby uczulone na truskawki dostawały wysypki po wejściu do pokoju wyłożonego tapetą w truskawki. Wysypka była spowodowana przez nadmierną aktywność układu odpornościowego. Patologia w gośćcu postępującym nazywana jest sterylną infekcją. Z nieznanych przyczyn stawy osób dorosłych przyjmują rolę tarcz dla działającego systemu autoimmunizacji, a gościec postępujący jest nazywany chorobą autoimmunizacyjną. 159 Inne tarczowe organy i odpowiadające im schorzenia to: skóra i skleroderma (twardzina skóry), nerki i zapalenie kłębusz-kowe nerek, naczynia krwionośne i zapalenie okołotętnicze, toczeń płuca i astma dorosłych, osłonki włókien nerwowych i stwardnienie rozsiane oraz wiele innych chorób. "Los Angeles Times" z kwietnia 1997 roku donosił, że badacze odkryli nowy rodzaj choroby autoimmunizacyjnej, w której układ odpornościowy atakuje wyściółkę arterii serca. Może to być przyczyną ponad połowy ataków serca i chorób naczyń wieńcowych. To może także wyjaśniać skuteczność aspiryny w zapobieganiu atakom serca. W końcówce artykułu dr Yalent Fuster z Mount Synai Medical Center w Nowym Jorku sugeruje, że: "Takie zapalenie może pojawiać się w odpowiedzi na gromadzenie drobnych cząstek cholesterolu w ściankach naczyń krwionośnych". Moja konkluzja z badań i wniosków dr. Fustera jest następująca: być może układ odpornościowy błędnie identyfikuje obecność cholesterolu w naczyniach krwionośnych serca, co jest normalne w określonym wieku pacjentów, jako obce ciało. W mojej wcześniejszej książce pod tytułem Take Effective Control of Your Life napisałem: Ponieważ układ sercowo-na-czyniowy jest obciążany przez lata, krew płynąca w naczyniach zaczyna uszkadzać ścianki arterii i produkuje szorstkie punkty. Elementy zakrzepowe mogą zbierać się na ściankach naczyń, osadzając się w uszkodzonych miejscach. Układ odpornościowy, rozpoznając skrzepy, których normalnie nie powinno być w naczyniach, w jakiś dotychczas nie wyjaśniony sposób staje się niezwykle kreatywny i atakuje skrzepy jako elementy obce. W ten sposób drobne skrzepy rozrastają się do nienormalnych rozmiarów. Proces rozrostu skrzepów trwa aż do wypełnienia nim przestrzeni naczynia i zaczopowania przepływu krwi w naczyniu"*. Ludziom z chorobami serca podawane są rutynowo leki antyskrzepowe, które zmniejszają cyrkulację krzepnących ko- ; W. Glasser, Take Effective Control of Your Life, Nowy Jork 1982, s. 112. 160 mórek krwi. W poprzednich latach często lekiem dodatkowym była także aspiryna - jako środek przeciwzapalny. Gdy twój lekarz oznajmi ci, że masz chorobę autoimmu-nizacyjną, to znaczy, że chce ci powiedzieć, że twój układ odpornościowy atakuje jakąś część twojego organizmu. Cou-sin, którego pamiętamy z początkowej części rozdziału, nie wiedział nic dokładniej o tym, co się z nim dzieje. Postanowił opuścić szpital i wynajął apartament w New York Plaża Hotel, wraz z dobrą opieką pielęgniarską, doskonałym jedzeniem oraz wieloma ulubionymi komediami na kasetach wideo. Oglądał wesołe filmy, śmiał się, żył w komfortowych warunkach i kombinacja wszystkich tych czynników bardzo poprawiła jego samopoczucie. Zrozumiał, że świat nie skończył się z powodu kilku zagranicznych bufonów, którzy nie mieli ochoty go słuchać. Gdy odzyskał efektywną kontrolę nad swoim życiem, jego system kreatywny przestał stymulować układ odpornościowy. Wkrótce wyzdrowiał, a jego dolegliwości nigdy się nie powtórzyły. Cousin pisał o przyjmowaniu dużych dawek witaminy C i nadal spotykał się z lekarzem. Pomysł z zażywaniem witaminy C wziął od znanego fizyka Linusa Paulinga. Nie stwierdzono wpływu zażywania witaminy C na wyleczenie gośćca, lecz on wierzył w taką kurację, a zarazem twierdził, że robi coś poza pobudzaniem się do śmiechu w kierunku poprawy zdrowia. Każdy, kto cierpi z powodu destruktywnej kreatywności, powinien starać się poprawić efektywną kontrolę nad swoim życiem. To, co zastosował Cousin, było dobre dla niego, lecz nie jest to jedyny sposób. Ze swej strony proponuję zajęcie się frustrującymi relacjami międzyludzkimi, które mogą być przyczyną tego, co się z nami dzieje. Chociaż sposób leczenia zaburzeń psychosomatycznych proponowany przez Cousina wydaje się prosty, wielu ludzi nawet nie myśli o rozpoczęciu terapii w myśl teorii wyboru. Chorzy ludzie często popełniają błąd i koncentrują się na objawach choroby, z którymi niewiele można zrobić. Zamiast tego proponuję przeznaczyć ten czas na poprawę relacji interpersonalnych w życiu. Dobrym pomysłem jest przyjrzeć się wszystkim swoim relacjom, które uważamy za bliskie. Nie- 161 które z nich mogą być znacznie bardziej szkodliwe, niż przypuszczasz. Powinieneś przyjrzeć im się z pomocą osoby, której ufasz, albo - co jest najlepsze - z pomocą dobrego terapeuty. Aby pokazać, co może zdziałać pomoc terapeuty, chcę przedstawić najbardziej dramatyczne zdarzenie, z jakim miałem do czynienia w mojej karierze psychiatry. Zdarzyło się to w 1956 roku, podczas pracy w Wadsworth Yeterans Ad-ministration Hospital, w zachodniej części Los Angeles. Stan czterdziestoletniego mężczyzny, cierpiącego od dziesięciu lat z powodu nieuleczalnej astmy, wciąż się pogarszał. Wyglądało na to, że jego układ odpornościowy atakuje oskrzeliki. Oddychał bardzo ciężko, raz lub dwa razy w tygodniu był podłączany do respiratora, aby przetrzymać atak duszności. Lekarze sprawujący nad nim kontrolę twierdzili, że jego stan jest beznadziejny, ale, gdy wzywali mnie, zawsze do niego przychodziłem. Mężczyzna ten nie miał żadnych kontaktów z ludźmi. Poprzednio pracował wraz z bratem w firmie, lecz stan zdrowia uniemożliwił mu pracę. Przez ostatnie sześć tygodni personel medyczny usiłował doprowadzić go do stanu, który umożliwiłby mu opuszczenie szpitala. Mężczyzna ten zaledwie mógł mówić, lecz ja byłem mocno przekonany, że powinienem z nim pracować. Przez cały czas twierdził, że potrzebuje dobrego lekarza, a nie psychiatry. Byłem wytrwały. Podczas rozmów kilka razy miał niewielkie ataki bezdechu. Nie mógł mówić. Pokazywał mi, żebym zostawił go w spokoju. Ja jednak mówiłem mu, że - nawet jeśli nie może do mnie mówić - spędzimy ten czas wspólnie, tak jak zaplanowaliśmy. Początkowo wydawało mi się, że jest z nim lepiej, ale wkrótce zaczął się dusić. Musiałem wtedy wezwać lekarzy, którzy podłączyli go do respiratora. Przyszło mi wtedy na myśl, że on wolał wybrać atak, by nie mówić ze mną 0 teraźniejszym życiu. Postanowiłem, że podczas następnego ataku będę przy nim nawet wtedy, gdy go podłączą do re spiratora. Następny atak miał o wiele bardziej dramatyczny przebieg i - mimo akcji ratowania życia - pacjent robił się coraz bardziej siny na twarzy. Mimo to byłem przy nim 1 kontynuowałem wątek aktualnej sytuacji życiowej, chociaż 162 zachowanie pacjenta było coraz bardziej desperackie. Mniej więcej po dwudziestu minutach pacjent nagle zerwał z twarzy maskę i wrzasnął na mnie: - Widzisz przecież, że umieram. Czy możesz mnie wre szcie zostawić w spokoju? Odpowiedziałem mu na to: - Nie, nie mogę. Potrzebujesz terapii, więc nie przerwę. Wyglądasz teraz lepiej, więc możemy znów zacząć. O dziwo, z minuty na minutę zaczęło mu się poprawiać. Twarz zmieniła kolor i wyglądało na to, że oddycha lepiej. Mężczyzna ten przebywał w szpitalu jeszcze około dwóch tygodni. Zaczął wstawać z łóżka i powoli poruszać się. Potem powiedział mi, że czuje się na siłach, by zająć się swoimi sprawami. Sekretem w tej sytuacji były próby podejmowane przez pacjenta dla uniknięcia konieczności zajęcia się swoim życiem. Ponieważ zaczął walczyć ze mną, abym zostawił go w spokoju, podjął próbę kontroli nad ważną dla niego w tamtym momencie sprawą. Odzyskał umiejętność sprawowania nad sobą kontroli i poczuł się zdolny do zajmowania się sobą. Ja natomiast nauczyłem się, aby nigdy nie porzucać nadziei na poprawę stanu pacjenta. Nawet jeśli pomaganie zajmuje kilka miesięcy, jeśli tylko mieści się w nim nauka teorii wyboru, jest szansa na to, że będzie w przyszłości lepiej sobie radził w życiu. Gdy mamy do czynienia z wielką frustracją w związkach, tak jak było w przypadku Normana Cousin, weterana z astmą oraz Franceski, często nie wiemy, jak zredukować tę frustrację. Poszukujemy we wspomnieniach tego, co pomogło nam w przeszłości i zazwyczaj znajdujemy depresyjne zachowania, jakich nauczyliśmy się jeszcze w dzieciństwie. Co prawda, depresja nie jest zachowaniem skutecznym i może ranić i demobilizować. Przynosi jednak więcej ulgi, niż mogą zapewnić inne zachowania z trzech powodów. Po pierwsze popadanie w depresję może przynieść ulgę, tak jak inne objawy w rodzaju gośćca, powstrzymywania nadmiernego gniewu, który - jeśli zostałby wyrażony - mógłby pogorszyć sprawy. Po drugie, zachowania te niosą wyraźny komunikat o potrzebie pomocy i w wielu wypadkach poma- 163 ganię takie jest efektywne. Jeśli cierpimy z powodu schorzenia autoimmunizacyjnego, najpierw powinniśmy spotkać się z lekarzem, aby on zalecił odpowiednie leczenie lub zaproponował terapię psychologiczną. Po trzecie, zachowania te zabezpieczają nas przed próbami zrobienia tego, czego boimy się, że nie damy rady zrobić. Być chorym lub popaść w depresję jest łatwiej, niż szukać nowych związków z ludźmi lub nowej pracy, szczególnie jeśli doświadczyliśmy - tak jak większość ludzi - odrzucenia. Jak długo jesteśmy w depresji, nasze nieszczęście oraz trwająca frustracja zmusza nas do poszukiwania lepszych zachowań. W naszych genach nie jest zapisane, aby poddawać się frustracji wynikającej z ustosunkowań nie dających satysfakcji, bez angażowania systemu kreatywności. System ten może poszukiwać rozwiązań, które pozwolą - poprzez zmianę w zachowaniu - na znalezienie rozwiązań problemu. Niektórzy nie zachowują się w ten sposób, ponieważ nie potrafią znaleźć lepszego sposobu na poprawę poczucia kontroli swego życia, inni nie potrafią przerwać niesatysfakcjonujących relacji i wybierają pozostawanie w stanie depresji. Wtedy mogą pojawić się u nich inne objawy, które dadzą im tyle kontroli nad własnym życiem, że dłużej nie będą musieli wybierać depresji. W mojej praktyce lekarskiej spotkałem dwie kobiety, które chorowały na gościec. Zamiast próbować walczyć z niesa-tysfakcjonującym związkiem małżeńskim, nie chciały odejść od mężów, nie chciały także zmienić sposobu życia ze swymi mężami. Poza objawami fizjologicznymi bardzo wiele ludzi wybiera zachowania, myślenie i czucie charakterystyczne w przypadku chorób umysłowych, nerwic, psychoz, bólów głowy lub pleców. Objawy te nie mają jednak fizycznego uzasadnienia. Jeśli są to objawy psychologiczne, możemy nigdy nie odkryć ich przyczyny - nawet podczas terapii. Prawie zawsze wiążą się one z problemami w relacjach międzyludzkich. Nie zawsze problemem jest miłość. Czasem jest to po prostu brak opieki, zbyt mało uwagi i fakt, że zbyt mało się od nas wymaga. Cokolwiek to jest, znaczy, że nasz ważny związek nie jest wystarczająco dobry. To, że są choroby umysłowe, 164 nie znaczy, że mamy je zaakceptować. W psychozach nasz system kreatywny proponuje nam halucynacje i złudzenia - czasem nawet katatonię. Jednak nie znaczy to, że w sytuacji, gdy nasze życie jest dalekie od efektywnej kontroli nad nim, możemy odrzucić te objawy. Możemy powstrzymywać złość. Często pragniemy pomocy i używamy wyżej wymienionych objawów, by uniknąć sprawowania dobrej opieki nad sobą lub poszukania dla siebie nowych i lepszych związków. Terapia może przekonywać nas do zaprzestania stosowania dotychczasowej psychologicznej kreatywności. Nawet bez pomocy nie każdy, kto wybiera akceptowanie szaleństwa, staje się szaleńcem. Bardzo wielu ludzi, którzy obecnie dobrze radzą sobie w życiu, miało we wcześniejszych okresach życia epizody niezrównoważenia. Miliony ludzi wybierało depresję, fobie, obsesje, kompulsje, lękanie się, panikę i ból. Niektórym udało się uniknąć zachowań proponowanych im przez system kreatywności, inni trafili do terapeutów. Z pomocą terapii stali się zdolni do utrzymywania efektywnej kontroli nad swoimi zachowaniami i przestali wybierać dotychczasowe zachowania. Najgorszą rzeczą, którą może zaproponować sfrustrowanej osobie jej zaburzony system kreatywności, jest idea popełnienia samobójstwa. W ten sposób wydaje im się, że unikną bólu i konieczności radzenia sobie z - ich zdaniem - nierozwiązywalnym problemem. Ludzie, którzy wybierają samobójstwo, robią ostatni kreatywny ruch. Lecz jeśli wielu z nich ktoś zaproponowałby pomoc, chętnie skorzystają z niej, by uniknąć ostatecznego rozwiązania. W pierwszym miesiącu trwania mojej praktyki psychiatrycznej miałem do czynienia z przypadkiem ilustrującym argument, że - jeśli możliwość reagowania objawami szaleństwa nie działa - osoba może zmienić swe zachowanie w określonej sytuacji. W roku 1954 w Szpitalu Weteranów w Los Angeles miałem pod opieką pacjenta - zdiagnozowanego jako schizofrenika - mężczyznę, który był bardzo wystraszony swoimi urojeniowymi zachowaniami. Zachowywał się tak, jakby na jego plecach siedziała małpa, która sprawiała mu ból. Błagał mnie, abym pomógł mu i ściągnął to zwierzę, które zmieniało jego życie w piekło. Byłem tym przerażony. 165 Nie miałem doświadczenia z takimi pacjentami. Był weteranem drugiej wojny światowej i jego objawy pojawiły się po tym, gdy został zwolniony z wojska. Przerażał mnie i nigdy nie udawało mi się z nim porozmawiać. Tak było przez trzy miesiące, aż pewnego dnia poprosił mnie uprzejmie o spotkanie w moim biurze. Byłem bardzo zdumiony zmianą jego zachowania. Podczas spotkania w moim gabinecie powiedział, że jest chory. Miał gorączkę i kłopoty z oddychaniem. Poprosił mnie, abym sprawdził stan jego zdrowia. Miał wysoką gorączkę, a w jego płucach stwierdziłem ciężki stan zapalny. Powiedziałem mu, że jego choroby nie wyleczą psychiatrzy, gdyż jest potrzebna kuracja antybiotykowa. Zaprowadziłem go na oddział internistyczny, gdzie pozostał na leczeniu przez dwa tygodnie. Codziennie odwiedzałem go, a on nie prezentował żadnych objawów psychozy. Byłem bliski podjęcia decyzji, że nie ma powodu, by zdrowy człowiek miał przebywać na oddziale psychiatrycznym. Gdybym wiedział wtedy tyle, ile teraz, myślę, że mógłbym pomóc temu pacjentowi - właśnie wtedy, gdy tylko zobaczyłem, że może zachowywać się inaczej. Po wyzdrowieniu stopniowo powrócił do wcześniejszych objawów, ale dla mnie był zawsze uprzejmy. Podczas obchodów szpitalnych opowiadał mi o swych cierpieniach, ale nigdy więcej nie podejrzewał mnie o brak kompetencji. Próbowałem pracować z nim, ale nie wiedziałem, co robić. Sądzę, że on umieścił mój portret w swoim świecie wartości i dziś mógłbym z tego skorzystać, aby móc pracować z nim bardziej intensywnie. W trakcie psychozy zachowywał się on tak, jak zachowuje się większość psychotyków, ale, przebywając na oddziale in-ternistycznym, był zdolny do wyłączenia swojego systemu kreatywności na kilka tygodni. Po wyleczeniu z ciężkiego zapalenia płuc wybrał powrót w psychozę, gdyż nadal nie czuł się zdolny do radzenia sobie z aktualnymi problemami. Według mnie był on zdolny do wybrania zdrowia. Nigdy potem nie szalał w takim stopniu jak wcześniej. Historia ta zdarzyła się w czasach przed stosowaniem leków psychotropowych. Niektóre z nich na pewno by mu pomogły. Podczas mojej długoletniej pracy z pacjentami nauczyłem 166 się, jak radzić sobie z ludźmi talami jak on. Rok później za pomocą terapii rzeczywistością potrafiłem poradzić sobie z trzydziestoma dwoma spośród trzydziestu sześciu pacjentów tego oddziału. Wielu z nich prezentowało objawy szaleństwa od lat. Wszyscy - oprócz czterech - wybrali zdrowie. Jednym ze sposobów radzenia sobie z ciężko zaburzonymi pacjentami była technika stopniowego przybliżania się do nich, a następnie proszenia ich, aby w kontakcie ze mną starali się zachowywać w sposób jak najbardziej normalny. Stwierdzałem zawsze, że nie interesuje mnie ich szaleństwo. Zauważyłem także, że nawet wśród najbardziej szalonych pacjentów wielu z nich każdego dnia robi to, co zdrowi ludzie: jedzą, śpią, palą, oglądają telewizję, chodzą do łazienki, sprzątają, uczęszczają na zajęcia terapeutyczne, na których wielu z nich twórczo spędza czas. Gdy prosiłem ich, aby przy mnie zachowywali się normalnie, niektórym podobało się to. Z moich doświadczeń wynika, że łatwo jest pomóc ludziom w wyłączeniu ich systemu kreatywności właśnie w warunkach szpitalnych. Natomiast bardzo trudno jest zachować im ten kierunek w normalnym życiu, gdy powracają do zaburzonych relacji. Najważniejszym zadaniem szpitala jest w tym wypadku zaspokoić ich potrzebę posiadania satysfakcjonujących relacji międzyludzkich oraz przygotować ich do utrzymywania bliskich i satysfakcjonujących więzi z ludźmi po wyjściu ze szpitala. Powróćmy do przykładu Franceski. Użyjmy jej silnej frustracji w celu wyjaśnienia niektórych ze sposobów działania systemu kreatywności w życiu oraz przedstawienia, co można by zrobić w takim wypadku. Francesca jest dobrym przykładem, gdyż można by o niej powiedzieć to, co napisano w wielu książkach i powiedziano w filmach. Jej życie mogłoby być o wiele lepsze z kimś innym. Jej mąż, Ryszard, przez wiele lat nie istniał w jej świecie wartości. Była ona zdolna do zaakceptowania takiego życia, ponieważ w jej świecie wartości, w lepszym świecie, nie było innej reprezentacji życia, jakie mogłaby prowadzić. Podtrzymywała ją na duchu świadomość, że poświęca się dla dobra swoich dzieci i jest lojalną, choć nie kochającą żoną. Swój brak satysfakcji z życia na farmie i męża opłaciła wieloletnią, 167 lekką depresją. Wybór depresji był satysfakcjonujący z pierwszego powodu spośród trzech, dla których wybieramy depresję. Powstrzymywał ją od złości i to jej wystarczało. Pozostałe przyczyny nigdy się nie pojawiły. Nie pragnęła pomocy. Nigdy też nie myślała o robieniu czegoś jeszcze poza utrzymywaniem takiego sposobu życia, jakim żyła. Wybrany przez nią poziom depresji był na tyle niski, że dawał jej wystarczającą kontrolę nad życiem; jej system kreatywności nie zaburzał fizjologii. Była zdrowa, nie szalała i - zanim spotkała Roberta - nie wybierała nic, co mogłoby ją określić jako psychicznie chorą lub nienormalną. Cztery dni z Robertem zniszczyły kruchą równowagę, w jakiej Francesca żyła przez lata. Aby móc nadal utrzymać dotychczasowe status quo, musiała znacznie podwyższyć swój poziom depresji. W jej świecie wartości pojawił się obraz satysfakcjonującego życia z Robertem, całkowicie niezgodny z tym obrazem, który jej wystarczał przez wiele lat. Francesca była w konflikcie. Cierpiała z powodu bardzo silnej frustracji, na którą nie widziała rady. Próbowała wejść w tak silną depresję, by nie myśleć więcej o dokonaniu wyboru. Całą swoją energię przeznaczała na utrzymywanie się w depresji. Potrzebowała pomocy, aby zmienić to, jak się czuła, oraz aby móc robić cokolwiek na farmie. Podczas pierwszej rozmowy powiedziała, że byłaby zadowolona, gdybym pomógł jej powrócić do stanu łagodnej depresji, jej "życia żaby", w jakim żyła przez całe lata. Problem ze światem wartości polega na tym, że nie rozróżnia on niemożności i możności zrealizowania obrazów, które się w nim znajdą. Gdy ideał jest w świecie wartości, próbujemy osiągnąć go najszybciej, jak to tylko możliwe. Jedynym sposobem na to, by przestać dążyć do niego, jest wyrzucić go ze świata wartości, czyli swego lepszego świata. Francesca nie chciała wyrzucić wspomnienia Roberta ze swego świata wartości. Ponieważ wiedziała, że to, czego pragnie, jest dla niej niemożliwe, jej kreatywność radziła sobie z tą niemożliwością. Jej system kreatywności powiedział do niej: Francesco, zapomnij o życiu bez Roberta. Bez niego wszystko, co możesz robić, to ruszać się. Dla wszystkich innych spraw jesteś martwa. Jeśli martwy - znaczy nie robiący 168 nic więcej, ani nie czujący nic więcej. To właśnie chciała ona osiągnąć wtedy, gdy ją pierwszy raz zobaczyłem. Podczas terapii próbowałem pomóc jej w skonstruowaniu nowego obrazu, w którym umieściłaby coś, czego mogłaby chcieć - obrazu życia poza farmą, życia z ludźmi, którzy szanowaliby ją za to, co mówi i robi. Wierzę, że gdyby udało jej się rozpocząć tak żyć i mieć z tego radość, mogłaby wyrzucić ze świata wartości obraz Roberta. Czas pokaże, czy tak się kiedykolwiek stanie. Francesca żyła w depresji, tłumiąc złość na tyle, by być dobrą matką i żoną. W zaakceptowaniu takiego życia pomogło jej pisanie pamiętnika. Pragnęła tego, by dzieci przeczytały jej zapiski po śmierci i aby lepiej zrozumiały, jak trudnego wyboru dokonała, zostając w domu. Pomogło jej także to, że Robert o niej nie zapomniał. Po śmierci kazał przesłać na jej adres swoje najcenniejsze zapiski, w tym także to, co do niego napisała - przypięte do zdjęć mostu, które wspólnie zrobili. Co naprawdę zdarzyło się z Francesca, nie jest ważne. Pragnąłem przedyskutować to, co mogło się zdarzyć komuś, kto cierpiał z powodu wieloletniej frustracji wysokiego stopnia i w jaki sposób nasz system kreatywności może wpływać na nasze zachowania w sposób destruktywny dla całego naszego życia. Zacznijmy od choroby autoimmunizacyjnej, którą już omówiłem. Gdyby system odpornościowy Franceski zaczął wariować kilka miesięcy po spotkaniu Roberta, mogłaby zauważyć, że jej palce stałyby się bolesne, czerwone, obrzmiałe i znieruchomiałe. Ryszard mógłby zauważyć to i wysłać ją do doktora. Jej lekarz zauważyłby, że ma początki gośćca stawowego. Po zrobieniu testów diagnostycznych wysłałby ją do specjalisty do Des Moines. Potem specjalista zacząłby podawać jej leki przeciwzapalne i być może zapytałby ją, czy martwiła się o coś w swoim życiu i byłaby szansa na to, by powiedziała mu o Robercie. Po co miałaby jednak ryzykować, skoro sprawa została zakończona. Gdy jesteśmy sfrustrowani, dla naszej fizjologii nie jest możliwe trzymanie się z boku. Z moich doświadczeń z ludźmi cierpiącymi z powodu gośćca wynika, że mają oni bardzo frustrujące związki z ludźmi, szczególnie często nie dające satysfakcji związki 169 małżeńskie, które próbują utrzymać za wszelką cenę. Nie mogą zaryzykować złoszczenia się ani depresji, ponieważ, robiąc to, mogliby utracić kontrolę nad związkiem, a być może także utracić go. Nie jest łatwo radzić sobie z frustracjami. Zatem nie wiem, czy mógłbym pomoc Francesce, gdyby pojawiła się u mnie z chorobą gośćcową, a w dodatku nie powiedziała mi o Robercie. Poszukiwałbym przyczyn załamania w jej aktualnym związku, który uznałbym za chronicznie frustrujący, i próbowałbym pomoc jej w radzeniu sobie z nim. Gdyby udało się trochę zmniejszyć jej frustrację, byłoby to szansą na poprawę jej stanu, a nawet na remisję choroby. Jeśli masz szansę na użycie teorii wyboru, aby poprawić lub wyeliminować z życia nieszczęśliwy związek, masz szansę sobie pomóc. Francesca nie była typem osoby, który mógłby zareagować psychozą, ponieważ była zarówno zdolna do utrzymywania dobrych związków z ludźmi, jak też do dbania o siebie i swoją rodzinę. Ludzie, którzy wchodzą w psychozy, łatwo tracą ganas. Są wówczas podobni do ludzi bez pracy. Pragną dobrych kontaktów z innymi, ale nie są zdolni do dawania innym wystarczającej uwagi. Takie były moje doświadczenia z ludźmi, którzy wybierali psychozę jako sposób radzenia sobie z brakiem satysfakcji w życiu. Niektórzy ludzie reagujący psychotycznie nie uważali, że są sobie w stanie radzić sami. Często pomagało im, gdy mogli się gdzieś z kimś poczuć bezpiecznie i stopniowo zacząć wypełniać swoje normalne obowiązki. Wraz z zastosowaniem leków psychotropowych udało się doprowadzić system kreatywności do paraliżu. Nie rozwiązywało to jednak problemu niesatysfakcjonujących związków z ludźmi. Pozwalało żyć pacjentom o wiele lepiej niż bez zastosowania tych środków. Innym wariantem zwariowanej kreatywności jest psychoza maniakalno-depresyjna. Wcześniej wspomniałem o powiązaniu choroby dwubiegunowej z bezrobociem. Niektórym ludziom odnoszącym w życiu sukcesy zdarza się wybierać tego typu zachowania wtedy, gdy ich relacje z ludźmi zdecydowanie nie dają satysfakcji. W psychozie maniakalno-depre- 170 syjnej zazwyczaj cierpiący próbuje uniknąć świadomości, że któryś z długoterminowych związków w jego życiu jest zupełnie przegrany. Francesca nie wiedziała zbyt wiele o swoim problemie -poza tym, że popadała w depresję. W końcu potrafiła jednak stanąć naprzeciw problemu. Ludzie bipolarni są w fazie maniakalnej szybcy i lotni jak senne marzenia. Czasem, gdy żyją akurat w normalnym tempie, nie wydają się potrzebować pomocy. Moim zdaniem większości z nich na początku powinno się pomóc w naprawieniu ich stosunków z innymi. Kolejna grupa zachorowań ludzi przejawiających zachowania kreatywne jest nazywana nerwicami. Ludzie, którzy wybierają tego typu zachowania, nie odrzucają rzeczywistości - podobnie jak dzieje się w psychozach - lecz mają problemy w radzeniu sobie z rzeczywistością. Ich kreatywne wybory obejmują fobie, lęki, obsesje, kompulsje, stresy post-traumatyczne. Francesca mogłaby też nie powiedzieć mi nic o swoim związku z Robertem lub też nie powiedzieć nic o przerwaniu ich bliskiego związku. Mogłaby obawiać się wyjść sama z domu. Gdyby jej mąż nie zabrał jej gdzieś, mogłaby tylko siedzieć w domu i zarządzać nim. Czasem mogłaby wyjść gdzieś z synem, córką bądź sąsiadką, ale naprawdę komfortowo czułaby się tylko w domu. Myślę, że przyczyną jej fobicznych zachowań mogłoby być przekonanie, że gdyby wyszła gdzieś sama, mogłaby oddalić się w poszukiwaniu Roberta. Wybór jej nerwicy zabezpieczałby ją przed tym. Tak długo, jak pragnęła Roberta, ale chciała być lojalna wobec Ryszarda, musiałaby okazywać objawy nerwicy. Zastąpiłaby w swoim systemie kreatywności złość obawą, która to jest lepiej akceptowalna społecznie. Po drugie, w ten sposób zyskałaby usprawiedliwienie dla poszukiwania pomocy. Po trzecie, gdyby mogła się czuć bezpiecznie tylko w domu, poszukiwanie Roberta stałoby się całkowicie niemożliwe. Po latach, gdy wspomnienie Roberta zblakło, wraz z poczuciem frustracji zmalałoby nasilenie objawów. Aby móc pomóc Francesce, musiałbym wysondować sprawę z Robertem i niesatysfakcjonujący związek z Ryszardem. Z moją pomocą, dzięki wyjściu z domu w mniej samotne życie mogłaby 171 zaakceptować, że Robert odszedł, a wraz z tą akceptacją nie mieć więcej powodów do tego, by reagować fobią. Francesca mogłaby także wybrać panikowanie - podobny, lecz okaleczający symptom. Tak długo, jak byłaby w strachu lub ataku paniki, nie mogłaby pozostawać z dala od domu lub bez ludzi, którym ufała. Na przykład, gdyby trafiła do mnie ze stałą obawą przed atakiem, mógłbym przypuszczać, że zagmatwaniu uległ jej związek. Gdybym zaczął badać ten związek, część jej osobowości byłaby z tego zadowolona. Być może pragnęłaby desperacko rozmawiać o Robercie akurat w moim gabinecie bezpiecznym dla niej. Gdyby nawet powiedziała mi, że jej związek z Robertem jest skończony, że nie jest tak, jak mógłbym domyślić się z jej panikowania. Zamiast myśleć o Robercie, wolałaby myśleć o zbliżającym się ataku. Wszystkie takie objawy są wspaniałym sposobem dla samotnych ludzi na otrzymywanie od innych uwagi i pomocy bez wyrażania wprost prośby o pomoc. Gdyby trafił się jej atak w moim biurze, powiedziałbym do niej, że nareszcie mamy o czym rozmawiać. Często zabiera to bardzo dużo czasu, zanim pacjent odkryje, że panikowanie może być zrównoważone przez coś innego. Moim zadaniem byłoby nauczyć Francescę, jak może żyć bez Roberta lub zastępujących go objawów. Gdyby udało się jej zrozumieć, że - zamiast wybierać panikowanie - mogłaby wybrać inne zachowanie, byłoby to sukcesem. Taką technikę myślenia o tym, o czym nie chcemy myśleć, nazywa się paradoksalnym pomaganiem. Teoria wyboru dotyczy podejmowania lepszych decyzji, lecz zanim zaczniemy dokonywać lepszych wyborów, powinniśmy zrozumieć przyczynę dokonywania wyborów gorszych. Po tym, jak Francesca była zakochana w Robercie, wierzę, że są na świecie ludzie, którzy skupiają się tylko na jednej osobie - przy czym nie chodzi tutaj o kogoś, kogo znają dopiero od kilku dni. Zaproponowałem Francescę zamiast miłości wzmocnienie poczucia przynależności poprzez pójście do pracy. Francesca mogłaby także próbować wybrać obsesję na przykład mówienia o swojej lub męża śmierci, lub czynności kompulsywne, jak na przykład obsesyjne mycie rąk. Oba te sposoby trzymałyby Roberta z dala od jej świadomości. Lu- 172 dzie, którzy wybierają obsesyjne mycie rąk, często czują się winni, Francesca mogła czuć się na tyle winna, aby wybrać ten objaw. Pomaganie w takich przypadkach jest identyczne jak w fobiach. PTSD*, czyli zaburzenie związane ze stresem po nieszczęśliwym zdarzeniu, jest w świecie kontroli zewnętrznej inną często spotykaną diagnozą. Ludzie często myślą: Jestem ofiarą czegoś zewnętrznego, czegoś, nad czym nie mam kontroli. Ludzie, którzy ulegli wypadkowi lub znaleźli się w przerażającej sytuacji, czują się później na tyle zestresowani, że potrzebują pomocy, aby poradzić sobie z tym, co się stało. Mogą odczuwać bóle głowy, ramion, kręgosłupa lub inne objawy fizyczne. Mogą utracić określone zdolności, na przykład zdolność chodzenia. Mogą też mieć objawy psychiczne, na przykład stale odczuwać strach lub lęk na tyle silny, że uniemożliwiający pracę. Klasycznym przykładem takiego zdarzenia jest trzęsienie ziemi. Obecnie po takich zdarzeniach są natychmiast powoływane posttraumatyczne systemy opieki, w których działają lekarze, prawnicy oraz terapeuci. Ich zadaniem jest przekonanie świata, że ludzie, którzy przeżyli katastrofę, potrzebują pomocy po tym, czego doświadczyli. Jest to całkowicie zgodne z dobrymi intencjami, lecz u niektórych uczestników wydarzeń może wywołać chęć ponownego przeżycia takich cierpień. Wielu ludzi, którzy przeżyli traumę, zbiera się razem, aby sobie z tym poradzić. Zazwyczaj mają oni dobre relacje z innymi ludźmi i wierzą, że to, co robią ze swoim życiem, jest warte zachodu na tyle, aby wrócić do tego jak najszybciej. Ci, którzy nie mają w życiu dobrych relacji z innymi lub nie robią w życiu nic pasjonującego, często po przykrych wydarzeniach życiowych popadają w poważne tarapaty. Dokonanie przez nich wyboru kalectwa jako sposobu życia po traumie jest związane z wyborem przekonania, że nie potrafią zapanować nad własnym życiem. Możliwość otrzymania pomocy pozwala im na utrzymywanie się w pozycji okaleczonych. Niepokoi mnie to, że pieniądze na zrekompensowanie krzywd otrzymują od ludzi, którzy tak- " Posttraumatic Stress Disorder. 173 że zaznali cierpień. Wydaje mi się, że zmiana mogłaby nastąpić po zbudowaniu społeczeństwa opartego na teorii wyboru. Im więcej uczymy ludzi, że mogą poradzić sobie z tym, co im się przydarza, tym bardziej możemy nie wnikać w sprawy, które mają miejsce. Ważne jest dla mnie, bym nie był spostrzegany jako bezlitosny. Nigdy nie mówię ludziom, że sami wybierają bolesne lub autodestrukcyjne objawy. Pomagam im dokonywać lepszych wyborów i nawiązywać lepsze związki z ludźmi, jak również uczę ich teorii wyboru. Prawie we wszystkich przypadkach są oni bardzo zadowoleni z terapii i natychmiast, gdy znajdują lepszy sposób kontrolowania swojego życia, dążą do porzucenia dotychczasowych objawów lub wierzeń. Leczenie człowieka, który uważa, że jest w sytuacji bez wyjścia i że nikt mu nie może pomóc, nie jest czymś przyjemnym. Przysługą jest walczyć o prawdę, by ludzie mogli się podźwignąć i żyć lepiej. Prawdziwy brak litości pomaga ludziom pomóc sobie samym. Z moich doświadczeń wynika, że pomaganie ludziom w patrzeniu na ich psychologiczne problemy jako na ich własny wybór wyzwala ich świadomość. W ten sposób znika strach, który wynikał z tego, że nagle pojawiało się coś poza ich kontrolą. Teraz nauczą się, że mogą dokonywać innych wyborów, a podejmowanie zgodnych z nimi zachowań pozwala na wykorzystanie własnej kreatywności w sposób dla nich nieszkodliwy. CZĘŚĆ DRUGA PRAKTYKA ROZDZIAŁ 8 Miłość i małżeństwo Ł«f! Często zakochujemy się, gdy najmniej się tego spodziewamy. Ani Robert, ani Francesca nie oczekiwali tego, ale, samotni, byli narażeni na strzał Amora. Wszystko, co można zrobić w takiej sytuacji, to poszukać kontaktu z kimś, kto jest bliski naszemu wyobrażeniu osoby, którą moglibyśmy kochać. Wyobrażenie to istnieje w naszym świecie wartości, naszym lepszym świecie. Gdy taka osoba odwzajemni naszą uwagę, nagle zakochujemy się. Jeśli osoba pojawia się tylko w fantazji i nie ma szans na odwzajemnienie uczuć, cieszymy się fantazją. Ja byłem bardzo zakochany przez większość młodzieńczego życia w Ingrid Bergman i Audrey Hepburn. I w dodatku w obu równocześnie. Miłość do wyobrażenia (fantasy love) rzadko staje się problemem. Jest to miłość nie do zrealizowania. W początkowej fazie odczuwamy ją jako wspaniałą. Znaleźliśmy osobę, z którą - jak uważamy - możemy być bardzo blisko, i ta bliskość nas ekscytuje. Bliskość jest częściowo związana z seksem, ale wykracza poza seks. Znaleźliśmy osobę, która nie tylko akceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy, lecz też takimi, jakimi próbujemy być. Cokolwiek to jest, jeśli tego chcemy, ona lub on chce, żebyśmy to mieli. Dobrze jest być z kimś, kto - w przeciwieństwie do większości ludzi w naszym życiu - nie próbuje nas zmienić lub rządzić nami. Świat przybiera różowe barwy. Z tą osobą czujemy się zrelaksowani i śmiejemy się wspólnie ze wszystkiego. Cieszy nas, gdy ktoś troszczy się o nas bezinteresownie. Im więcej wiemy o nim czy o niej, tym lepiej to czujemy. Znaleźliśmy kogoś, z kim mo- 177 żerny dzielić nasz lepszy świat bez obawy odrzucenia, śmieszności, krytycyzmu, kłamstwa lub narzekania. Jest stwierdzone, że istnieje skłonność, lub wręcz gorliwość do dzielenia się obawami i nadziejami, które określają miłość. Tak długo, jak to robisz, masz szansę pozostawać w miłości. Jeśli nie zrobisz tego na początku, bez względu na to, jak bardzo czujesz się zakochany, twoja miłość jest wątła. Słaba miłość bardziej związana jest z hormonami niż ze swobodnym dzieleniem się. Jednak nic straconego. Oczywiście, większość ludzi, którzy zakochują się, nic nie wie o świecie wartości. Pomimo tego doświadczenie jest takie samo - niezależnie od tego czy coś o tym wiedzą, czy nie. Jeśli ty oraz osoba, w której jesteś zakochany, znacie teorię wyboru i wiecie o swych światach wartości, możecie używać swojej wiedzy, aby być ze sobą. Na początku już możecie zawrzeć pakt, by podzielać największe wartości z waszych lepszych światów, i nigdy nie krytykować tego lub narzekać na to, w jaki sposób podzieliliście się nimi. Ponieważ nie jest możliwe, by nie fantazjować o innych, nie musicie dzielić się swymi fantazjami. Dzielić je - to mogłoby być zbyt wiele dla twojego partnera. Jeśli jednak nie możecie dzielić się tym, co istnieje realnie, wasza miłość zaczyna gasnąć. Francesca mogła fantazjować o mężczyznach takich jak Robert, lecz zanim pojawił się on, przez cały czas dawała szansę Ryszardowi. Po tym, jak przyjęła Roberta do swojego świata wartości, nie było już szansy dla Ryszarda. Po to, by przestać kochać kogoś, nie musi się jednak koniecznie pojawić ktoś inny. Kiedy pojawiają się różnice, a pojawiają się zawsze wraz z upływem czasu, powinniście popracować nad tym, aby kochać się nadal. Jeśli tego nie zrobicie, wasze uczucie dłużej nie wytrzyma. Jeśli we wczesnej fazie związku pojawi się niezgodność związana z rzeczywistą różnicą w świecie wartości, niezależnie od teorii wyboru możecie zwrócić się do psychologii kontroli zewnętrznej, aby pomogła partnerowi się zmienić. Te próby wczesnego zmuszenia drugiej osoby do zmiany w pełni opisuje popularne stwierdzenie: "miesiąc miodowy się skończył". Powiedzenie to jest wskaźnikiem faktu, że w zewnętrznie kontrolowanym społeczeństwie nie- 178 wielu ludzi oczekuje od małżeństwa takiej samej bliskości, jakiej doświadczali na początku. Większość ludzi oczekuje, że nie będzie o wiele gorzej. Teoria wyboru jest jednak użyteczna, a nawet niezbędna, jeszcze przed małżeństwem. Aby zilustrować to przekonanie, pozwólcie mi przytoczyć rozmowę z Tiną sprzed kilku miesięcy. Wcześniej mówiliśmy z nią trochę o teorii wyboru, lecz nie pomyślała o tym, by wprowadzić coś z teorii w swoje relacje z Kevinem. Tina oczekiwała ze strony Kevina propozycji małżeństwa, lecz on nie chciał związać się z nią na stałe. W świecie, w którym seks i miłość istnieją bez małżeństwa, oczekiwała ona tego, czego zwykle oczekują kobiety. Tina wiedziała wystarczająco dużo o tym, o czym mówiliśmy, i miała świadomość, że stosowana przez nią psychologia kontroli zewnętrznej nie daje rezultatów. Mimo to włączenie w swe dotychczasowe działania teorii wyboru nie było dla niej łatwe. W celu dokonania tej zmiany musi przyjąć, że sprawuje kontrolę wyłącznie nad swoimi zachowaniami i nie może wpłynąć na wybory dokonywane przez Kevina. Gdy chcemy stosować w życiu teorię wyboru, musimy przyjąć to stwierdzenie jako pewnik. Tina ma dwadzieścia osiem lat i żyje prawie tak, jak chce. Uczy dramy w szkole ponadpodstawowej, a wieczorami, gdy nie jest zajęta w szkole, prowadzi teatr środowiskowy. Kevin ma trzydzieści lat i pracuje jako instruktor fitnesu w sąsiedniej szkole średniej. Są ze sobą od dwu lat. Zgadzają się ze sobą, łączy ich zainteresowanie nauczaniem i myślę, że się kochają. Ona nie ma nic przeciwko czekaniu, lecz wie, że w przyszłości chce mieć rodzinę. Potrzebuje zapewnienia, że małżeństwo wchodzi w grę. Tina nie oczekiwała ode mnie rady, co ma zrobić, lecz stawała się coraz bardziej sfrustrowana. - Opowiadałam ci o Kevinie. Spędziliśmy ze sobą już ponad półtora roku i jest nam ze sobą dobrze w życiu i w seksie. Po tym, jak ostatnio tutaj rozmawialiśmy, doszłam do wniosku, że jesteśmy również podobni pod względem siły potrzeb. Podróżowaliśmy razem, lecz nie mieszkamy razem, gdyż ja nie chcę grać roli żony. Nie mogę pozwolić na to, by, gdy już się przeprowadzę, usłyszeć, że nasze wspólne 179 życie nie układa się. Czy możemy pójść dalej? Zastanawiam się, czy to się kiedykolwiek stanie. Ciągła troska o to, co będzie dalej, bardzo źle wpływa na moje samopoczucie. Dochodzę do tego, że nie wiem, czy go w ogóle nadal kocham. - Gdybyś go nie kochała, nigdy nie rozmawialibyśmy o tym. Wszystko, co mogę ci powiedzieć, powiedziałem już przedtem: możesz kontrolować tylko siebie. Wiem, że ciągle 0 tym mówię, lecz nie możesz zmusić go, by cię kochał lub poślubił. Nie możesz zmusić go do niczego. Jeśli spróbujesz, to tylko pogorszysz sprawy. - Więc muszę czekać nadal, pozwolić mu wodzić mnie na pasku. Czy to, czego chcę, liczy się? - Oczywiście, że się liczy. Ale to jak jesteś nieszczęśliwa teraz, absolutnie nie jest porównywalne z nieszczęściem, ja kiego doświadczałabyś, gdybyś zmusiła go do małżeństwa 1 nie układało by się wam. - Wiem o tym. Dlatego też nie mogę ryzykować przepro wadzki do niego. Powiedz mi więc, gdzie jestem? Zadała trudne pytanie. Nie wiem, czy Kevin wie, gdzie oni są. Nie ma sensu odpowiadać na to pytanie, warto zająć się teraz wypunktowaniem tego, nad czym ona ma kontrolę. W tym punkcie ważna jest moja obecność. - Zostawmy na chwilę to pytanie. Ciekaw jestem, co dla ciebie znaczy małżeństwo. Jakie jest twoje wyobrażenie na temat małżeństwa? - Żyć razem. Polegać na sobie. Cieszyć się swą obecno ścią. Mieć rodzinę, dom, wspólne życie. - Z tak sensownym obrazem małżeństwa każdy musi się zgodzić. Moje pytanie może wydać ci się głupie, ale powiedz, czym ten obraz różni się od życia, jakie masz teraz z Ke- vinem? - Czym różni się? Nie mam go. Pragnę go, lecz go nie mam. Kevin jest dla mnie miły, kochający. Mówi, że mnie kocha. Nasze życie seksualne jest udane. Ale to jest właśnie to: sposób, w jaki on się zachowuje. Jest to jak dotknięcie palcami wyciągniętych rąk. Nigdy nie jestem go pewna. Chcę, byśmy się pobrali. Myślę, że gdy będziemy małżeństwem, będę go pewna. - Czy on jest pewny ciebie? < • vi,|",:(- 180 - Na pewno bardziej niż ja jego. Wie, że chcę go poślubić, że nie mam nikogo innego. Jako mężczyzna uważa, że mo żemy poczekać - nawet dziesięć lat. On tak uważa, lecz ja nie mogę już czekać. Jesteś terapeutą rzeczywistością. Jego rzeczywistość jest jednak inna od mojej. On może poczekać i kiedyś założy rodzinę. Znam mężczyznę, który po sześć dziesiątce założył rodzinę z młodą kobietą. - Masz rację, rzeczywistość dla każdego z nas jest inna. Każde z was ma swoje o niej wyobrażenie. Ty nie masz kontroli nad jego wyobrażeniem. W twoim wyobrażeniu o rzeczywistości nie jesteś pewna Kevina. Jeśli ty tego nie zmienisz, przyszłość niczego nie zmieni. - Tak właśnie ci powiedziałam. Co ty chcesz mi powie dzieć? - Chcę powiedzieć ci, że nie powinnaś nawet myśleć o po ślubieniu go, dopóki nie będziesz pewna, że on chce, byś została jego żoną; gdy będziesz mogła powiedzieć: ,,Ja i Ke- vin jesteśmy pewni siebie nawzajem". Nie możesz przewi dzieć przyszłości, lecz, jeśli tak powiesz, możesz mieć szansę na przyszłość z Kevinem. - To właśnie ci powiedziałam. - Niezupełnie. Powiedziałaś, że jeśli on poślubiłby ciebie, czego teraz jeszcze nie chce, byłabyś bardziej go pewna - tak jakby małżeństwo dawało gwarancje na przyszłość. Nic nie daje gwarancji przyszłości, a szczególnie małżeństwo. Wielu ludzi rozwodzi się. Myślę, że tutaj chodzi o coś inne go. Wasz aktualny związek nie jest dobry, nie potrafisz cie szyć się nim. Myślę, że problemem jest teraźniejszość, nie przyszłość. - Robię wszystko, co mogę. Kocham go. Chodzę z nim w różne miejsca. Powiedziałam, że nie chcę z nim zamiesz kać. Cóż więcej mogę zrobić? - Możesz przestać mówić o przyszłości, gdyż to przesłania teraźniejszość. Skoncentruj się na współżyciu z Kevinem - tak, jak najlepiej potrafisz, lepiej niż na początku waszej znajomości. On wie, że zależy ci na poślubieniu go. Nie musisz mu o tym przypominać. - Mogę przestać mówić o przyszłości i małżeństwie, jeśli tego chcesz. Ale jak długo mam grać tę rolę? 181 - Jaką rolę? To nie jest rola. - To jest rola. Chce wyjść za mąż lub przynajmniej mieć jego zapewnienie. Nie możemy być kochającymi się przyja ciółmi. To nie dla mnie. - Wiem, że to nie wystarczy, lecz teraz właśnie tak jest. I nic nie możesz zrobić, aby to zmienić. Nie możesz też zmusić go do niczego. Nie uważam, że powinnaś zmuszać go do małżeństwa, jeśli on tego nie chce. Pragniesz przysz łości z nim. Wszystko, co możesz zrobić, to ulepszyć to, co masz. Pozbądź się całego napięcia związanego z przyszłością. Nie ma sensu przekonywanie go, by robił coś, czego nie chce. Nawet małżeństwo nie da ci gwarancji na przyszłość. Masz kontrolę tylko nad tym, co robisz teraz. Życie jest jak zaproszenie do udziału w grze. Wiesz tylko, co ty masz robić. Znasz tylko swoją rolę. Rób to najlepiej, jak możesz. Rób to, co jest twoją częścią, jeśli ci zależy na grze. Tak samo w związku z Kevinem. Gdy przestaniesz zmuszać go do my ślenia o przyszłości, oboje będziecie szczęśliwsi teraz. Dobre teraz jest szansą na dobrą przyszłość. Marna teraźniejszość łączy się z marną przyszłością lub brakiem przyszłości. - Wiem, że to, co mówisz, ma sens, lecz ja chcę przynaj mniej zapewnienia teraz. Jestem tak sfrustrowana. - Trzymasz się uporczywie psychologii kontroli zewnętrznej i oczekujesz, że on się zmieni. Teoria wyboru nie frustruje ludzi. Koncentruje ich na tym, co aktualnie mogą zrobić, nad czym mają kontrolę. Czujesz się sfrustrowana, ponieważ zadajesz sobie absurdalne pytanie o to, jak masz zmienić podejście Kevina. - Czy to oznacza, że nawet jeśli ja kocham Kevina, a on zachowuje się tak, jakby mnie kochał, nie mogę zrobić ni czego, czego on by nie chciał? On zostanie przy swoim, a ja muszę się z tym pogodzić? - Niezupełnie. Możesz robić bardzo dużo: wpaść w de presję, złościć się, deklamować, szaleć, odgrażać się, spotykać z innymi, rzucić go, rozchorować się, zrobić to, co Ofelia, lub zwariować. Wyjaśniłem ci to przed miesiącem, kiedy mówiliśmy o tym, jak ludzie zaprzepaszczają swoje życie. Jeśli wybierzesz którąś z tych możliwości, osiągniesz tyle samo, ile oni. Czy chcesz tego? Czy też wolisz optymistycznie 182 cję, w kto. na sytua wartości. Vej jesteście - para mieszcząca się ;px Możesz właśnie teraz skorzystać >»Nszym świecie, o świecie wartości, was? iv\oim śViecie vv •' voim z|6%o, cc jjC1^ jest p C^U*-"^- -J \\ " Widzę W y^ których w małżeństwie. Widzę dom, ma-łg rci>dzmę - rze° 0braZ) a^X;h pragnęłam przez całe życie. teraźniejszości, skąd wiesz teraz, " To wspania yg_ Zaporr^e dotyczy on przyszłości. Przyjrzyj ni11 ^ię raz ieSZCn,,A\ obra^nij na chwilę o małżeństwie i po- ' z, jaki j^t tW > :0 kochasz-' H^o kocna^- ^ysięko, " Widzę vas\" rozmaw\ chamy, przyjemnie spędzamy czas, gjy śmiejemy ' v)cle roK^amy, dzielimy się tym, co czujemy. E^myto, co fy \iiśmy. ' \ ;ie Nk -Nie, nie.r° nic S1 d^UŁlliSj-tp*\ Teraz slie wiem, dlaczego tak to powie-,e zmieniło. Kiedy znów zamierzasz widzieć gdzić raz^ " Chcemy SP gz go Z3m ten weekend. Czy próbuiaWSZe je planować? Powiedz uczciwie. "t Tak i flie- \t jakieś napięcie. On coś powie, ja c«s ^powiem- /C7jości? nr7V^ °P y-?adujętc^ . Gdy P°ct usi być- tak być i się n v^ czego on nie powie. Potem mówię ^ezbyt dobrze i trochę nadąsam, on się Tak nie W v^e musi. Lecz jak mogę temu zapo-^ potem to się zdarza. Jestem żywą powinnaś powiedzieć tego, co -R C7v OCZ^ -ą. Czy u . mcze Nie oczekllj5 yot moje uczucia znikną? aSz, zacą u Poza lym' ze będziesz świadoma t«'° », co wybief jagle grą^wując się w ten sposób. Wiem W, A co Wiesz, ze nim? ^z na strunie, która nazywa się wy- k, kocrntrolować tylko to, co sama robisz. Spróbujmy Ut IVJ M.L3^. t: jest^0 niczego nie prowadzi. « aktorką w sztuce, w której grasz 183 sę, by zobaczyć, jak może wyglądać ich wspólne życie. Wtedy doszło między nimi do następującej rozmowy: - Przestałaś mówić ze mną o małżeństwie. Czy zmieniłaś zdanie? - Po prostu nigdy więcej nie chcę o tym mówić. - Czy nie interesuję cię już nasze małżeństwo? - Jeśli koniecznie chcesz to wiedzieć, to nie planuję go. - Co byłoby, gdybym nie zapytał cię o to? - Nigdy nie rozmawialibyśmy o tym. - Nie wierzę, że nagle przestało ci zależeć na tym. - Cieszę się tym, co mam. Gdy będę miała ciebie dosyć, tta pewno powiem ci o tym. ."•'. - Kiedy to nastąpi? - - Nie wiem, gdy będę tego pewna, powiem ci o tym. W ten sposób Tina zaczęła postępować w życiu zgodnie z teorią wyboru. Kevin zainteresował się, dlaczego przestała gderać, więc opowiedziała mu o teorii wyboru. Zainteresowało go w szczególności to, że nie należy zmuszać kogoś do robienia tego, czego on nie chce. Zmniejszało to możliwość krytykowania, okłamywania i wzajemnego oskarżania. Było jej ciężko zmienić swoje dotychczasowe oczekiwania wobec partnera. Teoria wyboru na tyle zmieniła jej życie, iż pragnęła zastosować ją w przyszłości. Przypomniała mu, jak wiele zmieniło się od czasu, gdy porzuciła stosowanie w życiu psychologii kontroli zewnętrznej. Był to dla nich najlepszy czas na życie zgodne z teorią wyboru. Kevin i Tina pobrali się, a zatem teoria wyboru wzmocniła ich związek. Sensem małżeńskiej teorii wyboru jest unikanie zrobienia czegoś, co mogłoby spowodować, że druga osoba wybierze odejście. Ludzie odchodzą od siebie, ponieważ wycofują się, walczą lub unikają. Początkiem końca każdego układu jest walka lub ucieczka. Gdy pojawia się problem, trzeba zapytać siebie: czy jeśli powiem lub zrobię coś teraz, czy zbliży nas to, czy też oddali od siebie? Czy jeśli nie będę krytykował, dokuczał, narzekał i próbował kontrolować drugą osobę, nasze wzajemne stosunki poprawią się? Gdy Tina i Kevin skonstruowali koło rozwiązań, żadne z nich nie próbowało zmieniać tego drugiego. Podstawą do- 186 konywania wyborów było rozważenie, jaki to będzie miało wpływ na ich małżeństwo. Przegadywałi wszystko i, jeśli coś mogło wyrządzić krzywdę ich małżeństwu, nie robili tego. Jako para małżeńska wiedzą teraz, że to, co jedno z małżonków mówi w afekcie, może wpłynąć decydująco na ich małżeństwo. Nie znaczy to, że między Tiną a Kevinem zniknęły wszelkie nieporozumienia. Zyskali oni narzędzie radzenia sobie z problemami, zanim eskalacja wzajemnych żądań mogła wywołać ich wzajemne oddalenie. Zrozumieli, że dokonując wyboru mającego na względzie dobro ich małżeństwa, wybierają coś innego niż wtedy, gdy nie byli małżeństwem. Tego wymaga rzeczywistość, w której żyją. Bycie w małżeństwie to nie to samo, co bycie samotnym. Obydwoje pracują ciężko nad wzajemnym poszanowaniem potrzeby posiadania życia poza związkiem ze stałym partnerem. Życie małżeńskie nakłada na partnerów restrykcje seksualne i społeczne. Partnerzy mogą, a nawet powinni zachęcać się nawzajem do otwartości na rozwój poza małżeństwem własnych hobby. Kevin bardzo lubi codziennie biegać - niezależnie od pogody. Tina potrzebuje dla siebie czasu, aby brać udział w przedstawieniach teatru środowiskowego. Obydwoje zgodzili się dać sobie nawzajem ten czas. Nie obawiają się tego, że któreś z nich nie będzie zadowolone z tego, co robi drugie. Ponieważ sukcesy w życiu zależą od dobrych ustosunko-wań z innymi, nauczyli się stosować teorię wyboru w swoim życiu także poza małżeństwem. Dzięki stosowaniu zasad teorii wyboru oraz koła rozwiązań mogą ze sobą rozmawiać zawsze 1 o wszystkim, ponieważ przyjęli, że ich małżeństwo tworzy fenomen, który kreują obydwoje. Na pewno wielu z was mogłoby dodać własne zastrzeżenia do tego optymistycznego obrazka, jaki przedstawiłem na kanwie wybranego małżeństwa. Małżeńska teoria wyboru pozbawia nas przyjemności płynącej z wygrywania w walce o swoje racje. Gdy patrzymy 2 perspektywy psychologii kontroli zewnętrznej, brak konflik- 187 Przebywanie w kole potrzeb może pomóc, nawet jeśli partnerzy będą wobec siebie bardzo złośliwi. W małżeństwie, tak jak we wszystkich relacjach międzyludzkich, ktoś musi przestać stosować kontrolę zewnętrzną. Problemem Tiny było unieszczęśliwianie się przez wiele miesięcy pytaniem: "On unieszczęśliwia mnie, dlaczego to ja, a nie on, mam się zmienić?". Gdy partner myśli inaczej, włączenie teorii wyboru może stać się pomostem. Zawsze będzie to jednak kontrola zewnętrzna dla obrony. Jeśli zdana się nam robić coś, by kogoś do czegoś zmusić, pamiętajmy, że im bardziej chcemy to coś mieć, tym bardziej druga strona będzie się nam sprzeciwiać. Kontrola wywołuje kontrolę. Opór przed naciskiem jest normą w świecie kontroli zewnętrznej, szczególnie dla podległych osobowości. Zaburzone związki W zaburzonych małżeństwach współmałżonek działa zgodnie z najbardziej destrukcyjnym wzorcem kontroli zewnętrznej: wierzy, że posiada swą drugą połowę. Porządek społeczny świata kontroli zewnętrznej zakłada, że posiadaczem jest mąż. Może on bić, zaburzać spokój, gwałcić, eksploatować żonę, a potem odejść. Mężowie obawiają się utraty swej siły, gdy żony są ustawowo chronione prawem. Gdy jednak mężczyzna uderzy kogoś innego niż żonę lub długotrwałego partnera, na mocy obowiązującego prawa zostaje zawsze zatrzymany lub pozbawiony możliwości takich działań. Niepisana akceptacja przemocy w małżeństwie powinna być zmieniona. Jednym ze sposobów dokonania tej zmiany jest zapoznawanie ludzi z teorią wyboru. Żony nie są rzeczami. Nikt nie ma prawa bić drugiego, a ludzie, którzy są bici, potrzebują ochrony. Karanie winnych przynosi jednak niewiele dobrego. Jest to stosowanie kontroli do radzenia sobie z kontrolą. Zbyt wielu mężczyzn podaje wytłumaczenie: "Ona mnie sprowokowała". Potrzebny jest nam raczej program, który nauczy żony 190 i mężów teorii wyboru, najlepiej gdy będzie działał wśród ludzi, którzy mają problemy z przemocą w domu. Odwrócenie od tradycyjnego, karzącego systemu zostało zapoczątkowane przez "PROGRAM PIERWSZYCH KROKÓW" w Fostorii, w stanie Ohio w Stanach Zjednoczonych. Wprowadzono tam zasady społeczne zgodne z teorią wyboru. Badania wykazały, że spośród żon, które wraz z mężami brały udział w programie, tylko siedemnaście procent sygnalizowało po zakończeniu programu akty przemocy, a połowa mężczyzn mówiła o wzroście samokontroli w relacjach z żonami. Poradnictwo małżeńskie Głównym osiągnięciem psychologii kontroli zewnętrznej jest niszczenie małżeństw. Dla trwałości związku o wiele lepiej rokuje poprowadzenie małżeństwa do koła rozwiązań, w którym staje się ono zabezpieczone przed zewnętrzną kontrolą. Aby pomoc w kole rozwiązań dała pożądane rezultaty, należy dopasować ją do potrzeb związku bardziej niż do potrzeb obydwojga partnerów. Zdarza się, że partnerzy w upadającym związku nieświadomie nauczyli się żyć zgodnie z teorią wyboru, aby unikać poprzednich błędów. W ten sposób mogą uratować związek. Ci, którzy wchodzą w nowe związki z tak samo nasiloną potrzebą kontroli i posiadania, ponoszą kolejne porażki. Wierzę, że gdyby ludziom tym zaproponować pomoc zgodną z założeniami strukturalnej teorii rzeczywistości, ich małżeństwa nie rozpadłyby się. W proponowanej przeze mnie pomocy parom małżeńskim ważna jest rola terapeuty, który zadaje ważne pytania i egzekwuje °d partnerów odpowiedzi na te pytania. Dzięki temu dialogowi i uświadamianiu partnerom ich przemyśleń terapia może pomóc. Oto najważniejsze pytania: l- Czy jesteś tutaj, bo naprawdę potrzebujesz pomocy, czy też podjąłeś decyzję o rozwodzie i jesteś tutaj, abyś potem mógł powiedzieć, że próbowałeś pomóc waszemu związkowi? 2. Powiedz krótko, co twoim zdaniem jest złego w waszym małżeństwie? 191 3. Czyje zachowania możesz kontrolować? 4. Powiedz mi o czymś, co jest aktualnie dobre w waszym małżeństwie? 5. Przemyśl, a potem przedstaw mi, co mógłbyś zrobić w nadchodzącym tygodniu, aby pomóc swemu małżeństwu. Ma to być coś, co zrobisz sam, nie licząc na swojego partnera. 6. Spróbuj pomyśleć w nadchodzącym tygodniu o czymś więcej, co mogłoby posłużyć twojemu małżeństwu. Spróbuj to przeprowadzić zgodnie z zasadą wpływania tylko na swoje zachowania. W odpowiedzi na pytanie pierwsze -jeżeli obydwoje partnerzy twierdzą, że naprawdę potrzebują pomocy, jest szansa na powodzenie doradztwa. Jeśli nie potrafią przekonać terapeuty, że potrzebują pomocy dla związku, terapia nie ma szans. Zasadą jest, że terapeuta rodzinny nie próbuje pomagać, jeśli obydwoje partnerzy nie szukają pomocy dla siebie. Doradca rodzinny może tylko skierować ich do terapeuty, by każde mogło pracować nad sobą. Pytanie drugie zazwyczaj demaskuje obecność kontroli zewnętrznej destruktywnej dla związku. W odpowiedzi na to pytane partnerzy często próbują oszukiwać się wzajemnie. Jeśli tylko jeden z partnerów kłamie, chociaż z taką sytuacją jak dotychczas nie zdarzyło mi się zetknąć, pomaganie byłoby łatwiejsze niż wtedy, gdy okłamują się nawzajem. W takiej sytuacji terapeuta śledzi odpowiedzi partnerów, aby zapobiec otwarciu przysłowiowej puszki Pandory ze wzajemnymi oskarżeniami, krytyką, pogróżkami itp. Przychodzący do terapeuty najbardziej lubią dowodzić sobie wzajemnie swoich racji i starają się wciągnąć terapeutę w poprawianie swojej pozycji w stosunku do partnera. Ważne jest, aby odpowiedzi wzajemne były krótkimi zdaniami. Gdy pozwolimy partnerom na pełną swobodę wypowiedzi, wysiłek terapeuty może pójść na marne. Celem pytania trzeciego (Czyje zachowania możesz kontrolować?) jest stworzenie podstawy do odpowiedzi na pytanie piąte i szóste (zrobić coś dobrego w domu). Nie jest to ważące pytanie. Zawiera w sobie sugestię, że każdy partner może kontrolować tylko swoje zachowanie. Wniosek ten jest 192 cenny po wybuchu, jaki następuje zazwyczaj w odpowiedzi na pytanie drugie. Odpowiedź na pytanie czwarte (podaj choć jedną rzecz, jaka jest dobra w waszym małżeństwie) często jest dla partnerów zupełnie zaskakująca. Terapeuta musi być bardzo cierpliwy, aby odróżnić odpowiedzi: "jeśli poprawi się w małżeństwie, co inni potrzebują zrobić". Wiele par skupia się na tym, co dotychczas było dobrego w ich małżeństwie. Gdyby tak nie było, nie przyszliby po pomoc. Podczas mówienia 0 rzeczach dobrych znika wiele wzajemnych oskarżeń. Po sesji partnerzy mogą nawet być zaskoczeni tym, co mówili, ale jest to zawsze pozytywne zaskoczenie. Odpowiedź na pytanie piąte jest rozszerzeniem odpowiedzi na pytanie czwarte. Daje partnerom coś nowego do myślenia -pozytywne myślenie o związku. Terapeuta musi wykazać cierpliwość do czasu, aż partnerzy wykreują coś pozytywnego. Nie mogą wyjść z sesji bez pozytywnej wizji małżeństwa. Jest to coś zupełnie różnego od psychologii kontroli zewnętrznej i daje im odrobinę nadziei. Odpowiedź na pytanie szóste daje partnerom kolejny pozytywny cel, na którym mogą się skupić. Jeśli tak zrobią, świetnie. Jeśli odpowiedzieli również na pytanie piąte, małżeństwo jest właściwie na dobrej drodze. Odpowiedzi na py-. tania piąte i szóste dadzą partnerom wiele tematów do omawiania na następnej sesji za tydzień. Partnerzy interesują się, gdzie podział się gniew, z którym przybyli. Pod koniec pierwszej sesji terapeuta może przedstawić ideę koła rozwiązań 1 wskazać, że właśnie się w nim znajdują. Po to, aby w przy szłości mogli rozmawiać o swoim małżeństwie, powinni upewnić się, że są w kole rozwiązań, ponieważ w innym wypadku mogliby powrócić do psychologii kontroli zewnętrz nej i ponownie stać się dla siebie nawzajem destruktywni. Chciałbym teraz pokazać, jak przebiega strukturalizowane pomaganie małżeństwu. Ed i Karen przybyli do mnie w sprawie pomocy. Karen zadzwoniła i powiedziała, że jest wielce nieusatysfakcjonowana w swoim małżeństwie. Jej mąż też zgodził się przyjść. Zanim ich zobaczyłem, wiedziałem, że w świecie wartości każdego z nich obrazy męża i żony są bardzo chwiejne. Tak długo, jak mają siebie nawzajem 193 w świecie wartości, istnieje szansa, że metoda strukturalna może im pomóc. Przypuszczałem, że obydwoje wyznają psychologię kontroli zewnętrznej i wierzą, że dla poprawy małżeństwa to druga strona powinna się zmienić. Ed i Karen mają około czterdziestu lat. Jest to ich pierwsze małżeństwo. Obydwoje pracują i mają dwoje dzieci: dziesię-cio- i dwunastoletnie. Nie mają większych problemów finansowych - tak długo, jak są rozsądni w wydatkach. Przybyli do mego biura, usiedli naprzeciwko mnie, lecz zanim powiedzieli coś, zadałem im pierwsze pytanie z listy. Włączyłem to pytanie do powitania, którym rozpoczynam zwykle pracę z małżeństwami w takiej sytuacji. - Wiem, że obydwoje przyszliście do mnie, by próbować pomóc swemu małżeństwu. Rozumiem przez to, że żadne z was nie uważa małżeństwa za niemożliwe do naprawienia ani też nie pragnie rozwodu. Czy jest tak, jak mówię? Obydwoje zgodzili się z tym, więc zadałem następne z przygotowanych pytań. Służy to pokazaniu, że partnerzy znają swoje możliwości w okłamywaniu siebie nawzajem na temat tego, co jest złego w ich małżeństwie. Potrzebowałem krótkich przykładów z ich własnych ust, by później mogli zobaczyć dokładnie, jak się zmienili, bądź jak się nie zmienili, gdyby pomaganie zawiodło. - Potrzebuję od was obydwojga krótkich odpowiedzi na to pytanie. Jeśli będziecie odpowiadać krótko, nie będę musiał wam przerywać. Ponieważ bardzo nie lubię uchodzić za nieuprzejmego, przypominam, że każde z was ma zdanie, najwyżej dwa zdania do powiedzenia. NIECH KAŻDE Z WAS POWIE, CO JEST ZŁEGO W WASZYM MAŁŻEŃSTWIE. Aby zapobiec kłótniom, kto ma zacząć, proponuję, by zaczęła Karen. Ponieważ ty dzwoniłaś, zacznij pierwsza. - Wszystko to jest jego wina. Jest to skąpiec na miarę Ebenezera Scrooge. Uważa, że ma prawo zarządzać pienię dzmi, które ja zarabiam. Doprowadza rnnie tym do... Zanim zdążyłem jej przerwać, zrobił to Ed. - Ja? To z mojego powodu jest źle? Gdybyś ty nie wy- 194 dawała wszystkich pieniędzy, jakie zarabiamy... Doktorze, płacimy fortunę za rzeczy, z których nic nie mamy. - Proszę doktorze, oto z czym mam do czynienia przez całe dnie. - Zwróćcie uwagę, że mieliście przestrzegać reguł. Nie kłóćcie się i nie wytykajcie palcami. Ed, co twoim zdaniem jest źle? - Powiem panu, doktorze. Nienawidzę o tym mówić, ale trudno. Myślę, że ona już mnie nie kocha. Przez cały czas tylko narzeka. Dochodzi do tego, że nie wiem, czym mogę poprawić jej nastrój. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Karen wskoczyła mu w słowo: - Zgadza się, że on nie wie, jak mnie zadowolić. To dowcip stulecia słyszeć jego mówiącego o miłości. Przecież on lepiej traktuje naszego psa aniżeli mnie. W tym miejscu przerwałem jej, aby powiedzieć: - Jeśli nie przestaniecie kłócić się i docinać sobie, nie będę mógł wam pomóc. Nie powtarzajcie tu tego, co robicie w domu. Nie pomogło wam tam, nie pomoże i tutaj. Bardzo dobrze odpowiedzieliście na moje pytanie. Teraz mam pełny obraz sytuacji. To krytyczny moment w waszym małżeństwie. Postarajcie się przestrzegać moich wskazówek i pozwólcie mi sobie pomóc. Oto przykład psychologii kontroli zewnętrznej w pełnym rozkwicie. Tak, jak tego oczekiwałem, nie słuchali moich uwag o udzielaniu krótkich odpowiedzi i przerywali sobie, obwiniając się nawzajem i próbując przeciągnąć mnie na swoją stronę. Nie zaniepokoiło mnie to. Tak długo, jak nie popełnię błędu, nie zacznę ich godzić. Sytuacja znajduje się pod kontrolą. Teraz wiem, że mogę im pomóc, bo poświęcają sobie wiele uwagi. Następne pytanie nie było trudne i pozwoliło im zapoczątkować uświadamianie sobie, że mogą kontrolować jedynie swoje zachowania. - Powiedzcie mi, czyje zachowania możecie kontrolować? Za pomocą tego pytania chciałem wprowadzić zmianę w dotychczasowym nawyku skupiania się na drugiej osobie zamiast na sobie. Po chwili zaczęła mówić Karen. Ponieważ Postąpili zgodnie z moją sugestią, nie zastanawiałem się, czyj 195 pokazują, że macie o co walczyć. Powinniśmy odkryć, jak może tych dni być więcej. Przejdźmy do następnego pytania. Będzie ono też ciężkie, ale jeśli uda wam się skoncentrować, możecie dojść do dobrych rezultatów. Zdecydowałem się czekać cierpliwie z następnym pytaniem. Wysłałem im wiadomość, że muszą się nad nim chwilę zastanowić, ale że mogą to zrobić. - Bądźcie teraz bardzo poważni. Pomyślcie o czymś, co mogłoby pomóc waszemu małżeństwu w nadchodzącym tygo dniu. Każde z was ma pomyśleć samo. Bez podpowiedzi. Nastąpiła długa przerwa, podczas której obydwoje patrzyli na siebie baranim wzrokiem. Zauważyłem w ich oczach iskierki nadziei. Ed powiedział: - Przez cały tydzień nie wspomnę o pieniądzach. Nie mogę powstrzymać jej od wydawania. Odpowiedziała: " - Bardzo chciałabym nie wydawać pieniędzy, ale... Zapytałem, przerywając tłumaczenia: - Co chcesz naprawdę zrobić? Nastąpiła długa przerwa. Widać było, że Karen walczy z czymś, co chciałaby powiedzieć, ale jest to dla niej trudne. - Chciałabym być trochę bardziej czuła i kochająca. Po tej wypowiedzi zauważyłem, że Ed zrobił się trochę bardziej przyjemny dla niej. Nie zapytałem, kiedy się ostatnio kochali, lecz można było przypuszczać, że ostatnio było to na Hawajach, osiem miesięcy temu. Teraz była pora na ostatnie zadanie dla nich. Jeśli zgodzą się je wypełnić, łatwiej będzie mi zaprosić ich do koła rozwiązań. - Ciekaw jestem, czy podczas tego tygodnia jedno z was lub obydwoje odnajdzie jakąś inną rzecz, która mogłaby po móc naprawić wasze małżeństwo. Gdy przyjdziecie tutaj na stępnym razem, powiecie mi o tym. Podczas tego tygodnia każde z was zrobi coś więcej, by pomóc waszemu małżeń stwu. Jeśli dacie sobie z tym radę, za tydzień mamy ostatnie spotkanie w tym miesiącu - chyba że gwałtownie zechcecie mnie widzieć. Teraz zostało nam już tylko kilka minut. Czy macie jakieś pytania lub komentarze? Gdy małżeństwo potrzebuje pomocy, dzieje się to na innych 198 zasadach niż pomoc jego członkom. Większość partnerów, jak Ed i Karen oddzielnie, jest w porządku. To, z czym nie potrafią dać sobie rady, to jak być razem ze sobą. Wprowadziłem ich do koła rozwiązań. Musiałem teraz wyjaśnić im, zanim wyjdą, jak mają sobie w nim radzić. - Czuję się lepiej. Przyszedłem tutaj przygotowany do wal ki, ale nie mam z kim walczyć - powiedział Ed. - Niezupełnie tego oczekiwałam. Nie wiem, jak to się stało, ale także czuję się lepiej. To niesamowite. Gdy dwójka partnerów spod znaku psychologii kontroli zewnętrznej zetknęła się z teorią wyboru, poprawiło się ich samopoczucie. Ponieważ pozostawali w kole rozwiązań, nadarzyła się sposobność, by im wyjaśnić jego zasady. - Karen, spróbuję wyjaśnić, dlaczego tak się stało. W ręce trzymam teraz kawałek kredy, którą narysuję koło wokół cie bie i Eda. Teraz jesteście w kole rozwiązań. To znaczy, że wewnątrz koła podobnie odczuwacie i nie możecie ze sobą walczyć. - Ja nie mam ochoty walczyć - powiedziała Karen. - Wewnątrz tego koła coś rozwiązujemy. - Poniekąd. Wewnątrz koła wasze małżeństwo tworzy pre cedens, którego dawno potrzebowaliście. Teraz jesteście w kole. Gdzie byliście, gdy nie byliście w kole? - Było tak jak w tej książce o Marsjanach i Wenusjan- kach - wydawało mi się, że jesteśmy z innych planet. Ed pokiwał głową, potwierdzając to. - Tak długo jak jesteście w kole, możecie bezpiecznie mó wić o tym, czego oczekujecie od małżeństwa - bez obawy ograniczenia. Bez czekania na drugą osobę możesz przedsta wiać swoje pomysły. W kole rozwiązań nie ma: muszę czy powinienem, ani też - ty masz zrobić. Jest tylko: ja to zrobię. W jakiejkolwiek sytuacji, gdy zajmujesz się swoim małżeń stwem, będziesz zadowolony, kiedy skorzystasz z magicznej kredy. Każdemu z was daję kawałek, abyście mogli jej uży wać, gdy będziecie tego potrzebować. Pamiętajcie, by uczci wie odpowiadać na pytanie o to, czyje zachowanie możecie kontrolować. Ed i Karen wrócili po tygodniu i mieli wiele do powie-zenia. Sprawy miały się lepiej. Nie miałem złudzeń, że pro- 199 blemem tej pary były pieniądze. W upadających związkach wszystko staje się problemem. Piękno koła rozwiązań polega też na tym, że gdy jest ono potrzebne, wystarczy użyć magicznej kredy, aby je mieć. Należy też pamiętać, żeby nie rozpoczynać rozmowy przed wejściem do kręgu. Karen i Ed sprawdzili na sobie, że to działa. Zaczęli stosować tę metodę i byli zaskoczeni jej rezultatami. Chcieli, abym powiedział im, jak to działa. Był to dla mnie punkt zakotwiczenia do wyjaśnienia im teorii wyboru. Podarowałem im moją książkę Staying together, która wyjaśnia, jak teoria wyboru wpłynęła na życie wielu par*. * W. Glasser, Staying together, Nowy Jork: Harper Collins, 1995. ROZDZIAŁ 9 Zaufanie i twoja rodzina Gdybym przed urodzeniem miał szansę wiedzieć to wszystko, czego dowiedziałem się i nauczyłem w dzieciństwie, i uzyskałbym szansę wyboru rodziców, na pewno nie wahałbym się wybrać mojego ojca. W trakcie ponad pięćdziesięciu lat nauczyłem się od niego bardzo wiele. I chociaż odszedł wiele lat temu, jego portret jest wciąż wyrazisty w moim świecie wartości. Jestem pewien, że dokąd żył, miał w swej pamięci mój portret. Gdy wspominam nasz długoletni związek, widzę, że najważniejsze między nami było zaufanie. Nigdy nie mącił mi w głowie, zawsze robił to, co powiedział. Dostałem od ojca prezent w postaci wolności osobistej, miłości bez kontroli. Byłem dzieckiem urodzonym pod szczęśliwą gwiazdą. Jeśli chodzi o matkę - to mimo że miała wiele wyrazistych cech, nie wybrałbym jej. Dbała o mnie dobrze w dzieciństwie i później, lecz nie chciałbym przeżyć tych czasów na nowo. Nie znaczy to, że jej opieka nie przyczyniła się do moich sukcesów w późniejszych latach. Znaczy to tyle, że z kim innym mógłbym być szczęśliwszy. Od czasów wczesnego dzieciństwa matka była nieprzewidywalna. Nie mogłem jej zaufać. Dlatego właśnie tak bardzo różniła się od ojca. Portrety naszych rodziców wnikają do świata wartości w sposób niezupełnie świadomy. Wybór dokonał się sam. Oni S4 w naszym świecie wartości. Większość zwierząt związuje siecze swymi młodymi do czasu osiągnięcia przez nie dorosłości, aby ułatwić im przeżycie. Gdy umieszczamy portrety rodziców w naszych światach wartości, i wzajemnie, najczę-sciej dzieje się tak raz na całe nasze życie. Dla dzieci niemożliwe jest także zastąpienie portretów ro- 201 dziców innymi osobami. Z tego samego powodu bardzo trudno jest wyrzucić ze świata wartości innych bliskich krewnych. Jeśli zajmowali się nami w momencie, gdy byliśmy tego świadomi, większość z nas pozostawia obrazy tych osób w swoim świecie wartości o wiele dłużej niż późniejszych opiekunów. Podobnie z dziećmi. Niezależnie jak nasze dzieci będą się zachowywać, nie jest dla nas możliwe usunięcie ich z naszego świata wartości. Dlatego też relacja: rodzic-dziecko jest całkowicie unikalna. Dzieci zaniedbywane nic nie wiedzą o światach wartości, szczególnie o sile portretów w nich istniejących. Czasem ciekawi je, dlaczego nie mogą wyrzucić obrazów swoich zaniedbujących rodziców. Częściej są w stanie zaakceptować znęcanie się nad nimi, niż wyrzucenie obrazów rodziców z ich światów wartości. Ten problem miał bohater pewnego filmu - młody David Helfgott: ani on, ani jego ojciec nie byli w stanie usunąć swych portretów ze światów wartości. Ojciec kochał go na swój sposób, lecz Helfgott uświadamiał sobie, że była to miłość warunkowa. Jeśli potrzebował jej, musiał poddać się dominacji ojca. Gdy po raz pierwszy poprosił o pozwolenie opuszczenia domu w celu rozpoczęcia kariery pianisty, ojciec odmówił mu okrutnie, twierdząc, że za bardzo go kocha. Gdy Helfgott zebrał na tyle sił, aby uciec spod dominacji ojca, wyjechał, lecz była to tylko separacja fizyczna. Nie był zdolny do wyrzucenia obrazu ojca ze swego świata wartości. Jego potrzeby były sprzeczne ze sobą: cierpiał ból rozdarty pomiędzy potrzebą wolności a potrzebą posiadania ojca. Aby uciec od bolesnego konfliktu i znaleźć wolność osobistą, wybrał życie ponad swym systemem twórczym. Porzucił grę na pianinie i wybrał psychozę. W ten sposób zadowolił swego ojca, który twierdził, że nie będzie kochał syna tak długo, jak on będzie starał się być tym, kim ojciec nie chce, aby syn został. Po dziesięciu latach mógł ponownie grać. Poczuł się na tyle wolny, że zakochał się i z pomocą miłości żony wrócił do siebie. Możliwe, że nigdy już nie był kreatywnym artystą, ponieważ w psychozie został poddany kuracji elektrowstrząsami-Nie można ocenić, jak duże spustoszenie w mózgu następuje 202 po elektrowstrząsach. Po powrocie do kariery muzycznej publiczność przyjęła go z aplauzem. Szczęśliwy w małżeństwie był bliski wyrzucenia portretu ojca ze swojego świata wartości. Podczas wizyty nad grobem ojca żona zapytała go o uczucia. Helfgott oznajmił, że nic nie czuje. Odpowiedź ta oznaczała, że dzięki miłości żony bohater był w stanie poradzić sobie z obrazem ojca. Uzdrawiająca siła zaspokojonej potrzeby miłości, miłości bezwarunkowej, jest całkowicie jasna. W podobnej sytuacji jest wiele dzieci zaniedbanych i dzieci z zaburzoną świadomością. Ich zaburzenia biorą się z obrazu rodziców w ich świecie wartości. We wczesnym dzieciństwie są zbyt słabi, by dawać sobie radę w inny sposób, jak tylko cierpiąc. Gdy dorastają i oddzielają się od rodziców, wielu z nich nie jest w stanie nawiązać satysfakcjonujących relacji z innymi ludźmi. W ich świecie wartości nie ma nic. Ponieważ pragną czuć się dobrze, wielu z nich rozpoczyna pogoń za przyjemnościami związanymi z przemocą lub narkotykami. Z wielu badań wynika, że więzienia są przepełnione ludźmi, którzy jako dzieci byli zaniedbywani lub zakrzyczani. Dla wielu z tych dzieci - poza ich matką i członkami gangu -jedynymi osobami, na których mogli polegać, byli nauczyciele. Jednak dominujący w szkolnictwie system kontroli zewnętrznej pozbawia wielu młodych ludzi tej możliwości. Jest to bardzo smutne, gdy wielu nauczycieli próbujących objąć opieką te dzieci jest krytykowanych i wyśmiewanych. Przesłaniem obecnie istniejących szkół jest: "Ucz się tego, czego chcemy cię nauczyć, w przeciwnym wypadku zostaniesz ukarany". W takim wypadku nic nie można zrobić. Bardzo wielu ludzi nie potrafi żyć bez szczęścia. Nie potrafią oni polegać na innych ani spędzać życia na poszukiwaniu przyjemności bez szczęścia. Wielu z tych ludzi pragnie bardzo mocno znaleźć kogoś godnego miłości, ale z powodu realiów ich sytuacji życio-WeJ - są starzy, biedni, nieatrakcyjni, niedouczeni, bez pracy, bezdomni, chorzy lub są kryminalistami - nie mogą tego osiągnąć. »Skąd przybywacie wszyscy samotni ludzie tego świata?". 203 Przybyli ze świata, który oddzielił ich od mężów, żon, dzieci, nauczycieli oraz pracodawców za pomocą destrukcyjnej psychologii. Takiej odpowiedzi mogę udzielić na pytanie zadane przez "The Beatles". Najlepszą szansę na utrzymywanie dobrych związków z ludźmi przez całe życie daje rodzina. Jeśli unikniemy nacisku na kontrolowanie, nasze rodziny będą o wiele silniejsze niż dotychczas. Teoria wyboru, rodzina i wychowanie dzieci Najczęstsze zaburzenia u dzieci są dalekie od rzeczywistej przyczyny nieszczęść w rodzinach. Przeważająca większość nieszczęść rodzinnych bierze się stąd, że wiedzeni dobrymi intencjami rodzice próbują nakłaniać swoje dzieci do robienia tego, czego one tak naprawdę nie chcą. W poszukiwaniu wolności dzieci, także dorosłe, przeciwstawiają się naciskowi rodziców. Później konflikt ten powraca, gdy dorosłe dzieci próbują nakłaniać starszych rodziców, aby robili to, co powinni - na przykład rzucili palenie, zajęli się ich dzieckiem lub przenieśli do miejsca, gdzie będą mieli dobrą opiekę. Dlaczego dzieje się tak, że konflikty rodzinne są bardziej dotkliwe aniżeli pozostałe, wyjaśnia fakt, że portrety rodziców i dzieci pozostają w ich światach wartości na zawsze. Nie ma dobrego rozwiązania problemu tak długo, jak starsi rodzice są zdolni do samodzielnego życia, a także jak długo dwa pokolenia są w stanie współistnieć wzajemnie. Zdarzyło mi się spotkać rodziców mających dzieci w wieku szkolnym, którzy zastanawiali się, czy mają pozwolić swoim latoroślom na samodzielność i wycofać się ze zdrowym rozsądkiem z prób oddziaływań wychowawczych. Oczywiście nie. Kiedy mamy do czynienia z dziećmi, musimy poznać własne ograniczenia i robić tyle, ile się da, w zakresie tych ograniczeń. Teoria wyboru stanowiąca, że możemy kontrolować tylko własne zachowania, nakłada na nas silne ograniczenia w sytuacjach, kiedy wymagamy od dzieci lub innych osób, aby zmieniły swoje zachowania... Ograniczenia te istnieją także wtedy, gdy mamy do czynienia z dziećmi, które używają 204 narkotyków, porzucają szkołę lub są molestowane seksualnie, lecz znikają w przypadku choroby alkoholowej rodziców, utraty przez nich pracy lub celu życiowego... Rodzice z trudnością akceptują swoje ograniczenia wobec niesatysfakcjonu-jących ich zachowań własnych dzieci. Dlatego też potrzeba stawiania granic musi być im przypominana. Ludzie mogą kontrolować wyłącznie własne zachowania. Wszystko, co możemy dać innym ludziom, zarówno dzieciom, rodzicom, jak i współmałżonkom, to informacje. Mogą być to groźby, przekupstwa, próby bicia czy uwięzienia, ale zawsze są to tylko informacje. Ekstremalne pomysły - na przykład uwięzienie niekontrolowalnego dziecka - wywodzą się z psychologii kontroli zewnętrznej. Z jej punktu widzenia większość tego typu problemów jest nierozwiązywalna. Niewielu z nas jest przygotowanych do zaakceptowania tego, że próby kontroli niszczą jedyną rzecz, którą mamy wspólną ze swoimi dziećmi - nasze ustosunkowania. Aksjomatem teorii wyboru w odniesieniu do wychowania dzieci jest: gdy chcesz, by twoje dziecko wyrastało na szczęśliwego, dążącego do sukcesów i bliskiego tobie człowieka, nie próbuj za nie wybierać, co ma robić; wierz, że dystans pomiędzy wami musicie szanować obustronnie. Osoby kontrolujące nie potrafią pogodzić się z tym, aby nie oceniać, krytykować, karać, grozić, tłumić zachowań, stosować przekupstw wobec kogokolwiek - w tym własnych dzieci - z kim pragną pozostać w bliskich kontaktach. "Nie rób nic z nikim, jeżeli mogłoby to powiększyć dystans pomiędzy wami". Najlepszą rzeczą jest robić jak najmniej w sytuacji, gdy konflikty rosną i relacje, które raz uległy pogorszeniu, stają się coraz gorsze. W trakcie kontrolowanego rozwoju relacje mogą nawet polepszyć się, lecz nie ma szans na to, aby przyjęły taki obrót, na jakim zależałoby rodzicom lub dzieciom. Dla zilustrowania moich pomysłów przedstawię zapis rozmowy terapeutycznej z 45-letnią rozwiedzioną kobietą. Czytając moje wypowiedzi, spróbuj postawić się na miejscu Lin-dy. Zaczynamy od razu od jej wejścia do biura. - Przez telefon wspomniałaś o swoich kłopotach. Czy mo-Zesz powiedzieć o nich trochę więcej? 205 - Właściwie przysłał mnie tutaj mój lekarz. Od pewnego czasu mam straszliwe bóle głowy. Boli mnie wszystko od szyi po czoło. Myślę czasem, że mam guza mózgu. - Wiem, że miałaś robione prześwietlenie i nie wykazało ono niczego takiego. - Zgadza się, nic nie znalazł. Przypuszcza, że przyczyną jest stres i dlatego zaproponował mi wizytę u ciebie. Nie uważam, aby mogło być to prawdopodobne, by ten rodzaj bólu mógł być wywołany przez stresy. - Gorzej już być nie może. Dlatego też wróć do swojego doktora lub wybierz się do innego specjalisty, skoro uważasz, że nie mogę ci pomóc. Od początku chcę uchodzić za kogoś, kto może pomóc, a także za kogoś, kto wysłucha tego, co mają do powiedzenia. Lekarze nie mają na to czasu. - To, w jaki sposób widzę stres - zacząłem - jest proste. Pojawia się on wtedy, gdy w twoim życiu nie wszystko dzieje się tak, jak byś tego chciała. Czy w twoim życiu jest może ktoś, kto nie robi tego, co chciałabyś, by robił? - Przez lata był to mój mąż, ale rozwiodłam się z nim cztery lata temu. Jestem bardzo zadowolona z kolegów i ko leżanek, z którymi pracuję. Przez pięć lat miałam wstrętnego szefa, lecz ten nowy jest bardzo miły. Gdyby moje bóle głowy spowodowane były stresem, powinnam je mieć wtedy. W tym samym roku pozbyłam się i szefa, i męża. Po tym czułam się lepiej. Bóle głowy pojawiły się niedawno. - Czy masz w domu jakieś dzieci, nastolatki? - Tak, Samantę, która ma prawie siedemnaście lat. Jest bardzo zaganiana. - Dziewczęta w tym wieku często są takie. Jak wam jest ze sobą? - Żyjemy w przyjaźni, wszystko zależy od tego, czy nie próbuję zanadto się jej przyglądać. Jeśli tak pomyśli, staje się dla mnie najbardziej naburmuszoną i nieprzyjazną istotą, jaką spotkałam w życiu. Z jej powodu jestem chora. - Myślę, że warto o niej porozmawiać. Powiedz mi, czy wiesz, o co jej chodzi? - Nigdy nie robi tego, o co ją proszę. Gdy skarżę się na to, spuszcza oczy i jest cicho. Większość czasu spędza za 206 zamkniętymi drzwiami w -swoim pokoju, rozmawia przez telefon lub słucha muzyki. Dom jest solidny, ale drży w posadach. To Samanta. Czemu jest jej tak ciężko wyrzucić jej obraz z twojego świata wartości? Nigdy nie bolała ją głowa - ani z powodu męża, ani z powodu okropnego szefa, ponieważ była zdolna obu ich wyrzucić. Z Samanta jest gorzej. Ona jest przez cały czas w głowie Lindy. Dlatego też waha się, czy o niej mówić. - Jestem prawie tego pewien, że masz problem z Samanta. Czy chcesz porozmawiać o waszej relacji? - Tak. Muszę o tym komuś powiedzieć. Czy sądzisz, że mógłbyś mi pomóc? Jestem już u kresu. Zostały już tylko dwa lata do jej wyjazdu do college'u. Na szczęście w szkole idzie jej dobrze. - Nie sądzę, byś mogła wytrzymać jeszcze choć jeden rok, i jestem pewien, że mogę ci pomóc. Musisz mi jednak po wiedzieć coś więcej. Poza zamykaniem się w pokoju i dłu gimi rozmowami przez telefon jest coś jeszcze, co wywołuje w tobie wiele sprzecznych uczuć. - Jestem osobą wymagającą. Pracuję w banku, gdzie wszystko musi się zgadzać. Dobrze pracuję, mam dobrą pensję i kiedy przychodzę do domu - zanim zacznę robić dla nas obiad - lubię, aby kuchnia była uporządkowana. Jedyne, cze go od niej chcę, to aby zrobiła porządek w kuchni przed moim przyjściem o godzinie 17.30. I to wszystko. Nie jest to dużo - dziesięć, może dwadzieścia minut. Nie musi robić obiadu ani nakrywać do stołu. Wystarczy, że pomoże mi pozmywać po obiedzie, lecz brudna kuchnia, naczynia po śniadaniu, papierki po batonach, cały ten bałagan... Gdy tylko wraca do domu, zaczyna bałaganić. Codziennie, gdy wracam do domu, jest to samo. Ona doprowadza mnie do szaleństwa. - Nie mogę zrozumieć, dlaczego masz z nią przez to tyle kłopotów? - Próbowała sprzątać, ale była niestaranna, więc powie działam jej, że jeśli nie potrafi zrobić tego dobrze, lepiej by tego nie robiła. Więc dwa miesiące temu przestała. Zamiast cokolwiek powiedzieć, wygląda, że pomyślała tak: to twój jeśli nie podoba ci się to, jak sprząta, rób to sama. 207 - Powiedz mi, co dzieje się, gdy wchodzisz po pracy do domu i widzisz, co dzieje się w kuchni. Na pewno jest to tak samo od miesięcy. - Zanim jeszcze otworzę drzwi, zaczynam się denerwować. - Czy wtedy zaczyna cię boleć głowa? - Nie od razu, ale wiem, że jestem coraz bliżej bólu głowy. Staję się coraz bardziej zła, gdy zobaczę moją córkę odpo czywającą na sofie przed telewizorem - zamiast mi pomóc. Zaczynam nienawidzić swą córkę. Poprzednio, kiedy wracała do domu, złościła się na córkę. Kiedy okazało się, że złość nie działa, zaczęła boleć ją głowa. W ten sposób zabezpieczyła się przed przeradzaniem gniewu we wściekłość i przemoc. Bóle głowy zabezpieczyły ją także przed depresją, która mogłaby mieć złe skutki dla najważniejszej rzeczy w jej życiu - to jest dla pracy. - Wcześniej, kiedy córka była młodsza, czy było wam lepiej ze sobą? - O wiele przyjemniej - poza drobnym kłopotem po odej ściu jej ojca, gdy miała dwanaście lat. On nigdy od niej nic nie wymagał. Była kochaną córeczką tatusia, który zawsze był z niej zadowolony. Myślę, że cieszyło go, że ja byłam sfrustrowana. Dałam mojej córce kredyt zaufania. Po rozwo dzie miałam w niej oparcie. Pewnego razu spotkała się z oj cem, ale trzyma moją stronę. - Czy córka często widuje ojca? - Raz w tygodniu idą razem coś zjeść. Dobrze o niej świadczy, że nie odwiedza go w domu. Nienawidzi kobiety, z którą mieszka. - Nie sądzę, by to, co się dzieje, miało cokolwiek wspól nego z jej ojcem. Chcę, byś opowiedziała mi, co robisz, kiedy wchodzisz do domu i widzisz ją leżącą na sofie. To bardzo ważne. Przypomnij sobie jak najdokładniej. - Musi uczyć się być odpowiedzialna. Jako jej matka chciałabym nauczyć ją odpowiedzialności. Sukcesy zawdzię czam samej sobie - temu, że potrafię być odpowiedzialna. Jej ojciec nigdy nie był odpowiedzialny. - Zatem? - Wrzeszczę na nią, obcinam jej kieszonkowe. - Wszystko z powodu brudnych talerzy? 208 - Nie tylko. Mówiłam ci już o jej wojowniczym wyglą dzie. Ostatnio zaszło coś o wiele gorszego. Jej wojownicze usta doprowadziły mnie do takiej furii, że uderzyłam ją w twarz. A wtedy ona mi oddała. Potem powiedziała, że prze prasza. Popłakałyśmy się, lecz było to okropne. Od tego czasu nie rozmawiamy ze sobą. Czy możesz uwierzyć, że ona mnie przytulała i przepraszała? Tamtej nocy miałam najstraszliw szy jak dotąd ból głowy. W ten sposób potwierdziły się moje przypuszczenia. Linda znajdowała się o krok od furii i przemocy. Potrzebowała bólów głowy dla utrzymania resztek kontroli. To, co zaszło, wydaje się poważne, ale dające nadzieję. Samanta chce być bliżej swojej matki, lecz nie wie, jak to zrobić. Linda robi wszystko źle, a uważa, że robi dobrze. Trzecie prawo psychologii kontroli zewnętrznej głosi: "Jako matka jestem zobowiązana do..." i Linda poddaje się temu prawu. Wie jednak, że bicie było złe. - Ten odgłos uderzenia, nie chciałabyś na pewno nigdy więcej tego usłyszeć? - To było straszne. Straciłam kontrolę nad sobą. Wiem, że potrzebuję pomocy. Czy możesz mi pomóc? - Czy możesz mnie teraz uważnie posłuchać? Chciałbym, żebyś zrobiła coś, co może ci się wydać bardzo trudne. Po powrocie do domu nie rób nic. - Czego mam nie robić? Przecież to ona nic nie robi. - I ona robi, i ty robisz. Problem leży w waszych rela cjach. - Przecież, gdyby ona sprzątała kuchnię - tak jak ja tego chcę - nasze relacje byłyby bardzo dobre. Linda ma problem ze zrozumieniem relacji, więc zajmę się tym. - Dobrze. Zatem spróbuj powiedzieć, co odpowiedziałaby mi Samanta, gdybym zapytał ją, co było złego między wami? - Powiedziałaby, że powinnam ją wyrzucić. Mówi mi to każdego dnia. Lecz ja nie mogę tego zrobić, przecież jestem jej matką. - Czy zdarza ci się w pracy, że przychodzi dobry klient 2 silnym bólem szyi? - Co ma wspólnego ból szyi klienta z moją córką? 209 W mojej pracy często muszę pokazać, że racja bez władzy bywa efektywna. Linda nie ma władzy nad swoją córką, lecz sądzi, że ją ma. Ważne jest, by to zrozumiała. - Co zrobisz z klientem, który bardzo cierpi? ' - Klient jest ważny. - Czy jest ważniejszy od twojej córki? - Boże, co ja mówię. Ta dziewczyna jest wszystkim, co mam Linda zaczęła płakać. Gdy ludzie przekonują się, że postępowanie zgodne z psychologią, którą wyznawali od lat, niszczy ważny dla nich związek, zaczynają reagować emocjonalnie. Na te łzy czekała bardzo długo. Są one lepsze od bólu głowy. Płacz zrobi wiele dla jej głowy. - Kiedy dziś wrócisz do domu i znajdziesz się z nią w jed nym pokoju, wyobraź sobie, że ona nie jest twoją córką, lecz przyjaciółką, a kuchnia jest czysta. Co wtedy chciałabyś zrobić? - Nalałabym sobie szklaneczkę wina, usiadła obok niej i oglądała telewizję. - Czy mogłabyś zrobić tak dzisiaj? - Nie mogłabym, bo... - Dlaczego nie? - Oczywiście, mogłabym, lecz wtedy ona pomyślałaby, że tracę głowę. - Cóż z tego? Sądzę, że ona od dawna tak myśli. Zatem zacznij od dziś. Usiądź obok niej, bez jęczenia, bez wycho wywania jej, bez krytykowania usiądź i zrelaksuj się z nią. - Jak długo mam to robić? - Spróbuj przez trzy dni. - A naczynia mam tam zostawić? - Nie, nie możesz na to pozwolić. Po chwili relaksu wsta niesz i zrobisz to co zwykle. W kompletnej ciszy. - Czy mam tak robić przez te dwa lata, jakie zostały jej do opuszczenia domu? - - Na razie przez trzy dni. >. - I co dalej? - Nie wiem. Co mogłabyś do niej powiedzieć, siedząc obok niej na kanapie? .-.- _-•"•.• : 210 - Zgaduję, że mogłabym zapytać ją, jak minął jej dzień, spróbować być dla niej trochę bardziej przyjacielska. - Co będzie, gdy Samanta zapyta, dlaczego przestałaś na nią wrzeszczeć. Co wtedy jej powiesz? A raczej: co powie działabyś jej wtedy? - Powiedziałabym, że wydałam już mój ostatni krzyk. Po wiedziałabym, że ponieważ nie przynosiło to pożądanych skutków, przestaję to robić na zawsze. Jednak uważam, że może to być dla mnie za trudne. - Jak ci się wydaje? Wytrzymasz przez trzy dni? - Tak, to ci mogę obiecać. - Po trzydziestu minutach relaksu wstań i powiedz jej: "Zamierzam zrobić obiad". Nie proś ją o pomoc. Zmyj na czynia i zacznij robić obiad. - Ale to nie jest w porządku. Ja robię w domu wszystko, a ona nie robi nic. Dlaczego tak ma być? - Gdyby życie było sprawiedliwe, nie byłoby pracy dla terapeutów. Żartuję. Naprawdę spróbuj odpowiedzieć na py tanie, czego ty tak naprawdę chcesz od swojej córki? - Chciałabym, abyśmy mogły być przyjaciółkami, tak jak to było jeszcze niedawno. - Jesteś bardzo inteligentną kobietą, potrafisz ciężko pra cować. Nie sądzę, by chodziło ci o naczynia... - Ona nigdy nic mi nie mówi. Zamyka się w swoim pokoju i ciągle rozmawia z tym chłopakiem... - Ona ma chłopaka... Czy nie boisz się, że ona chce coś przed tobą ukryć? - Bardzo się tego boję. - Czy nie byłoby ci łatwiej, gdyby wasze układy były lepsze niż dotychczasowe? - Oczywiście że tak. Ale bałabym się nadal. - Powróćmy do naczyń. Co zrobisz, jeśli twoja córka - PO tym, gdy zmienisz swoje zachowanie - wstanie razem z tobą z kanapy, aby ci pomóc? - Co zrobię, jeśli po tych trzech dniach nie wstanie? - Po trzech dniach bez krzyków i oskarżeń powiedz jej, że krzyczałaś na nią dla jej dobra. - Jeśli uważasz, że tak będzie lepiej, zrobię to. - Jeśli ona nie zechce ci pomóc, poczekaj jeszcze jeden 211 dzień, a potem powiedz: "Samanto, czy mogłabyś pomóc mi w kuchni, gdy będę robić obiad?". Jeśli nie przyjdzie, nie mów nic, co najmniej przez tydzień. Sądzę jednak, że, jeśli spokojnie jej o tym powiesz, jeśli będziesz dla niej tak miła jak dla najlepszego klienta w twoim banku, na pewno to zrobi. - Chodzi o nasze ustosunkowanie... Ludzie - tacy jak Linda - szybko uświadamiają sobie, jak ważne jest utrzymanie dobrych relacji z ludźmi. - Lindo, sądzę, że Samanta bardzo potrzebuje twojej bli skości. Spróbuj dać jej szansę. - Ale ona zachowuje się dokładnie tak, jakby chciała cze goś zupełnie odwrotnego... - Ale ty chcesz być inna, zupełnie inna. Zobaczysz, że ona zauważy to już dzisiaj. Teraz wróćmy do jej chłopaka. Co o nim wiesz? - Wiem tylko, że gra w koszykówkę i pochodzi z miłej rodziny. Ona nigdy nie przyprowadziła go do domu. - Czy obawiasz się, że oni współżyją seksualnie? - Bardzo się tego boję. Ona przecież w ogóle ze mną nie rozmawia. - Co chciałabyś - zapytałem - podszepnąć jej do ucha, żeby nie robiła, gdy jest z nim sam na sam? - Nie daj się mu ogłupić, pamiętaj o sobie. - Jeśli zbliżycie się do siebie, szansa na to, że ona cię wysłucha, wzrośnie. - Mam nadzieję, że nie jest już za późno - odpowiedziała. - Nigdy nie jest za późno na to, by zbliżyć się do swojego dziecka. Spróbuj to zrobić i wróć w przyszłym tygodniu. Przez ten czas pomyśl o tym nie tylko w odniesieniu do córki, ale też do innych ludzi w twoim życiu: twojego szefa, twojej matki, eks-męża. Pamiętaj o pytaniu: "Czyje zacho wanie możesz kontrolować?". Gdybyś potrzebowała poroz mawiać ze mną w tygodniu, zadzwoń, a ja oddzwonię. Po tej rozmowie wszystko szło dobrze. Wyciszyła się. Samanta przez kilka dni sprzątała, po czym przestała kontrolnie. Linda obiecała, że nigdy więcej nie poruszy tematu naczyń. Na następnych spotkaniach przedstawiłem Lindzie teorię wyboru. Mniej więcej po miesiącu Linda opowiedziała mi, że 212 jej córka bardzo chciała porozmawiać z nią o swoim chłopaku. Samanta opowiedziała matce o ich zamiarze rozpoczęcia współżycia seksualnego. Linda spokojnie i ciepło zapytała córkę, czy nie potrzebuje środków antykoncepcyjnych. Samanta stwierdziła, że jej chłopak zatroszczył się o to. Linda pozwoliła sobie skomentować decyzję córki, wyrażając przekonanie, że seks w tak młodym wieku może nie być zbyt dobrym doświadczeniem. Samanta odparła na to, iż większość jej rówieśników już współżyje ze swoimi partnerami. Powiedziałem Lindzie, że wszystko, co zrobiła, było bardzo dobrze wyważone, a rozmowy z córką zbliżyły je do siebie. Większość młodzieży rozpoczyna teraz wcześniej współżycie, zamiast walczyć z burzą hormonów. W obecnej sytuacji lepiej, że matka i córka rozmawiają ze sobą, zamiast niszczyć swą bliskość. Wychowanie dzieci według teorii wyboru Korzystając z powyższej rozmowy jako ilustracji, chciałbym wyjaśnić, jak wychowywać dzieci w zgodzie z teorią wyboru. Patrząc wstecz, sądzę, że najwięcej o teorii wyboru nauczyły mnie doświadczenia z moimi własnymi dziećmi. Zarówno ja, jak też moja pierwsza żona Naomi, nie zetknęliśmy się z teorią wyboru do czasu, gdy trójka naszych dzieci ukończyła college. Po prostu byliśmy zgodni co do postępowania z nimi, zatem nie potrzebowaliśmy kłamać sobie nawzajem. Bardzo rzadko zdarzało się nam karać nasze dzieci, nie było z nimi bowiem takich problemów, jakie zwykle mają rodzice z dziećmi. One nie buntowały się przeciw nam, zatem razem żyło się nam dobrze. Nasze dzieci miały wielu przyjaciół i często zapraszały ich do naszego domu. Prawie wszyscy z nich to teraz ludzie sukcesu. Aby uczyć się teorii wyboru, wystarczy przyjrzeć się, jak dziadkowie najczęściej postępują z wnukami. Większość z nich robi to bardzo dobrze. Jestem świadom, że nie wszyscy zgodzą się z moimi poglądami. Wychowanie dzieci jest bardzo trudne, podobnie jak utrzymywanie dobrych kontaktów ze wszystkimi członkami 213 l rodziny. Jeśli wypróbujesz proponowane przeze mnie sposoby i nie zadziałają one skutecznie, może to znaczyć, że w twoim wypadku nie mam racji - albo też, że jesteś uzależniony od psychologii zewnętrznej kontroli bardziej, niż ci się to wydaje. Teoria wyboru jest o wiele bardziej użyteczna, gdy jest stosowana w celu zapobiegania problemom aniżeli do rozwiązywania problemów już zaistniałych. Jeżeli uczciwie przyjrzysz się życiu ludzi, którzy mają długotrwałe problemy ze związkami interpersonalnymi, zauważysz, że niewielu z nich potrafi skorzystać z dobrych rad. W wielu wypadkach problem ciągnie się i nic naprawdę go nie rozwiązuje. W końcu uczymy się żyć w nieszczęśliwych związkach, coraz mniej oczekując od partnera. To samo robimy z dziećmi. Rozczarowani nimi oczekujemy od nich coraz mniej, tak samo jak i one od nas. Największą troską rodziców jest przyszłość ich dzieci, znalezienie przez nie szczęścia w życiu. Dla mnie równie ważne jest, czy będą chciały spędzać z nami, rodzicami, swój czas. Jeśli dzieci są szczęśliwe i chętnie spotykają się z nami, to -jako rodzice - możemy czuć się usatysfakcjonowani. Większość z nas ma tyle rozsądku, by wiedzieć, kiedy przestać wychowywać swoje dzieci, aby nie były zmuszone do desperackiej ucieczki spod kontroli. Trzecie prawo psychologii kontroli zewnętrznej głosi, że: "zawsze wiemy, co jest najlepsze dla naszych dzieci". Wielu rodziców tak długo postępuje zgodnie z tym dogmatem, aż udaje im się całkiem zepsuć kontakty z własnymi dziećmi. Jeśli nawet uda nam się nakłonić własne dziecko do robienia tego, czego od niego oczekujemy, robimy to za cenę bliskości. Niektórzy twierdzą, że do czasu, gdy dzieci są pod ich kontrolą, bliskość nie jest potrzebna. Nie zgadzam się w pełni z tym poglądem. Wierzę, że sukcesy są potrzebne zarówno dzieciom, jak i rodzicom. Podstawą wychowania dzieci według teorii wyboru to: bardzo dużo miłości i brak kar. Nie mam gotowych recept, co należy robić w przypadku, gdy dziecko nie słucha albo rozrabia, ale wiem, że w takich przypadkach dobrze działa odesłanie go do jego pokoju lub na specjalne krzesełko - z jak 214 najmniejszą dawką pouczania. Gdy odsyłasz dziecko, użyj przestrogi: "Gdy już się uspokoisz, wróć do mnie. Chcę, byśmy porozmawiali o tym, co się stało, i spróbowali uniknąć takiej sytuacji w przyszłości. Jeśli jednak nie chcesz rozmawiać, w porządku". A gdy dziecko przyjdzie do ciebie, postaraj się, by było wam wesoło, aby zrozumiało, że sprawa jest zamknięta i nie ma więcej pretensji. Podstawą każdego dobrego związku jest kreatywność. Rób rzeczy nieoczekiwane. W postępowaniu z małymi dziećmi, gdy uda się je zaskoczyć, często zapominają o tym, czego się dopiero co uparcie domagały. Przerywają, na przykład, bardzo niemiłe zajęcie, a ja im o nim nie przypominam. Gdy widzę dziecko, które zaczyna płakać, wprowadzam trochę teorii wyboru, mówiąc: "Możesz zacząć płakać już teraz albo trochę później - jak ty wolisz?". W ten sposób dzieci uczą się, że płacz jest ich wyborem nie zawsze najlepszym w danej chwili. Mogą też pomyśleć, że jeśli chcą, mogą nie wybierać płaczu. Rodzic - postępujący zgodnie z teorią wyboru - uczy swoje dziecko podstaw tej teorii w następującej kolejności: najpierw opowiada o potrzebach, potem o świecie wartości, a następnie o zachowaniu. W Stanach Zjednoczonych dzieci powyżej piątego roku życia mają szansę poznania teorii wyboru w szkołach, chociaż na pewno winny zetknąć się z tą teorią już w domach. Nie wiąż swojej miłości do dziecka z żadnym specyficznym zachowaniem. Niech twoje dziecko wie, że je kochasz niezależnie od tego, jak się zachowuje. Bądź szczery, mówiąc, że trudno ci je kochać, gdy szaleje. Najlepszym sposobem zakomunikowania twojemu dziecku tego, że je kochasz, jest słuchanie go i rozmawianie z nim. Gdy jesteś otwarty, masz prawo do wyrażania swoich opinii i niezgadzania się z dzieckiem we wszystkim, co mówi i robi. Gdy się na coś nie zgadzasz, dwukrotne powtórzenie tego jest wystarczające. Na przykład, twoja córka pragnie zmienić szkołę, podążając za chłopakiem, w którym jest zakochana. Ty nie zgadzasz Sle. Co masz zrobić? Jeśli więź między wami jest silna, Prawdopodobnie nie przyniesie to większych zmian. Musisz zdecydować, czy wolisz, aby była bliżej, czy dalej. Niezgoda 215 na jej wyjazd przekreśli możliwość bycia bliżej ze sobą, czego na pewno nie chcesz na przyszłość. Spytaj siebie, czy jeśli powiesz to lub zrobisz, będziecie bliżej ze sobą, czy też dalej. Powiedz jej, że cokolwiek każde z was zrobi, nie chcesz po tym zdarzeniu być od niej dalej, niż jesteś teraz. Wyjaśnij, dlaczego tak mówisz, i poproś ją o pomoc. To jest koło rozwiązań rodzic-dziecko, podobne do małżeńskiego koła rozwiązań. Naucz tej techniki swoje dziecko, gdy tylko będzie mogło się jej nauczyć, a zarazem wtedy, gdy jest wam ze sobą dobrze. Gdy pojawia się problem, będziecie mogli z tej techniki skorzystać. W wypadku córki, która chce zmienić szkołę, najlepszą rzeczą, jaką możesz zrobić, to odkryć swoje karty i powiedzieć jej, dlaczego nie zgadzasz się oraz powiedzieć o trudności, jaką widzisz we wspieraniu jej pomysłu. Wyjaśnij jej, że obawiasz się, aby nie została zraniona. Powiedz jej także, że ważniejszy dla ciebie jest wasz związek. Zapytaj ją, jak obydwoje możecie go takim utrzymać. Jej szansę na zrujnowanie sobie życia po takiej rozmowie będą znacznie mniejsze. Pamiętaj jednak, że wówczas gdy chodzi o miłość romantyczną, wszystko może się zdarzyć. Teoria wyboru mówi: "Rób, co możesz, aby być z nią blisko. Wasz związek daje ci prawo do jego podtrzymywania". Gdy zajmujesz się dzieckiem, proponowanie rozwiązania jest lepsze niż komentowanie instrukcji. Bycie najbliżej, jak można, bez zbytniego angażowania się na przyszłość jest równie dobre jak proponowanie rady. Gdy dajesz radę, nie powtarzaj się, nie narzekaj. Na pewno twoja rada już za pierwszym razem dotarła do człowieka. Nie odgrzebuj przeszłości, jeśli to, co się stało kiedyś, nie przyniosło sukcesu. Stało się - nie ma o czym myśleć. Powracanie do przeszłych sukcesów jest doskonałym pomysłem, lecz zdarza się nam czuć zmęczenie z powodu nadmiaru pochwał. Gdy dziecko jest bardzo małe, spróbuj zrozumieć, że większość jego błędów powinna być poprawiana albo - trzeba z nimi żyć. Ustaw siebie w pozycji gotowości do pomocy, lecz nie narzucaj się. W wychowaniu mojego najstarszego syna popełniłem jeden błąd - zbyt szybko i zbyt 216 często pomagałem mu. Kochaj, lecz pozwól potykać się w dzieciństwie, gdy można robić to w miarę bezkarnie. Podstawą związków interpersonalnych - według teorii wyboru - jest zaufanie. Rodzice nie mogą zbyt wcześnie zacząć zachęcać dzieci do tego, by im ufały. Zaufanie oznacza, że nic, co dziecko powie lub zrobi, nie spowoduje odrzucenia z twojej strony. Później, gdy dzieci będą nastolatkami, będzie o wiele trudniej. Najlepiej jest nigdy nie odrzucić swojego dziecka. Nie znaczy to, że masz wspierać to, z czym się nie zgadzasz. Pomiędzy zachowaniem odrzucającym a zachowaniem dającym wsparcie istnieje ogromna różnica, którą dziecko zawsze łatwiej zrozumie, gdy wasz kontakt będzie bliski. Wyjaśniłem już wcześniej, że rodzice znajdują się w świecie wartości dziecka, co oznacza, że dzieci wierzą swym rodzicom albo też pragną mieć do nich zaufanie. Mogą nawet nie mieć do rodziców pełnego zaufania, lecz muszą ich mieć w świecie wartości, to jest w swoim lepszym świecie, ponieważ nie ma nikogo, kto mógłby zastąpić rodziców. Tak długo, jak ich portrety są tam, dzieci pragną im zaufać. Gdy dziecko dłużej nie ufa rodzicowi, znaczy to, że jego portret należy do galerii zbiorów świata wartości, który utracił swą moc. Gdy jesteście razem, może nawet cieszyć się z twojego towarzystwa, lecz nie wierzy ci. Możesz odbudować jego zaufanie tylko poprzez rozmawianie z nim i wzajemne słuchanie. Gdy masz do czynienia z dzieckiem, o którym wiesz, że ci nie ufa i zdarzy ci się zrobić błąd, szybko go napraw. Nie oczekuj od niego doskonałości, sam też nie jesteś doskonały. Rodzice, którzy potrafią przyznać się do błędu, postrzegani są przez dzieci jako bardziej godni zaufania niż ci rodzice, którzy zawsze mają rację. Dzieci potrzebują mieć zaufanie do rodziców. Jeśli nie mogą go mieć, żyją jak na ruchomym piasku. Rodzice postępujący zgodnie z zasadami teorii wyboru rozpoczynają poważną naukę dzieci od trzeciego roku życia. Najpierw uczą dzieci brania odpowiedzialności za dokonywane wybory. Nie oznacza to, że stosują kary. Najwyższym stopniem kontroli zewnętrznej jest wysłanie dziecka do jego pokoju. W wychowaniu zgodnym z teorią wyboru nie ma kar. Karanie jest zgodne z teorią psychologii kontroli ze- 217 wnętrznej. Zawsze powiększa ono dystans pomiędzy rodzicem a dzieckiem. Karane dzieci koncentrują się najczęściej na unikaniu odpowiedzialności zamiast na braniu jej na własne barki. Dziecko nie powinno cierpieć bardziej niż z powodu naturalnych konsekwencji dokonanego przez siebie wyboru. Na przykład, jeśli twój syn konsekwentnie spóźnia się na obiad, powinien go dostać, ale zimny lub bez deseru. Może też musieć zrobić sobie coś sam, ale nie powinien chodzić głodny z tego tylko powodu, że jest zbyt leniwy, by przyjść na czas. Jeśli wierzysz, że karanie rozwiązuje problemy, spróbuj poradzić sobie jednak bez stosowania kar. Może się wtedy okazać, że porozmawianie z dzieckiem i pokierowanie nim pomoże dziecku samemu rozwiązać problem. Może się wtedy zdarzyć, że zaakceptuje ono twoją propozycję nie ze strachu przed karą, lecz dlatego, że ci ufa. Zamiast kary rodzic - działający zgodnie z teorią wyboru -wysyła wiadomość: chcę, byś uczył się na własnych błędach. Nawet jeśli twój wybór nie jest zgodny z tym, co myślę, pomogę ci odkryć lepsze rozwiązanie, jeśli sam sobie nie poradzisz. Jeśli dziecko ufa ci, będzie ciebie słuchać. Wielu rodziców walczy z dziećmi o czas pójścia spać. Jeśli twoje dziecko ma więcej niż cztery lata i wciąż nie kładzie się do łóżka o właściwej porze, możesz wykorzystać tę sytuację jako sposobność do nauczenia go osobistej odpowiedzialności za siebie. Gdy upewnisz się, że wieczorem w domu nic mu nie grozi, powiedz, że mu ufasz, iż położy się do łóżka wtedy, kiedy będzie tego potrzebowało. W ten sposób przekażesz mu wiadomość, że dajesz mu szansę robienia tego, na co ma ochotę - tak długo, jak nie rani to jego ani kogoś innego. Po godzinie, gdy uważasz, że powinno już być w łóżku, przypomnij mu, że pora na sen, ale nie mów, że musi iść spać. Może nie iść spać tak długo, jak tego będzie chciało, ale nie ma prawa domagać się uwagi dla siebie od innych, którzy nie śpią. Kiedy rodzice będą kładli się spać, przed zamknięciem drzwi sypialni muszą powiedzieć dziecku, że nie wolno mu im przeszkadzać. Jeśli złamie ten zakaz, należy natychmiast wysłać je do łóżka - nawet jeśli będzie to wymagało stoczenia z nim walki. Powiedz mu, że następnego dnia zbudzisz je o zwykłej porze, nawet jeśli będzie bardzo 218 zmęczone. Jeśli będzie zasypiać w przedszkolu lub w szkole, nie przejmuj się tym. Może być to tylko argumentem korzystnym dla ciebie. Aby nauczyć dziecko odpowiedzialności za siebie, wykorzystuj życiowe sposobności. Pamiętaj, by zacząć, zanim będzie nastolatkiem. Gdy nauczysz je, że w sytuacjach, w których jego wybór nie krzywdzi nikogo innego, dajesz mu wolność, nauczysz go odpowiedzialności za siebie. W dodatku nie stawiasz siebie w pozycji jego adwersarza i dzięki temu nie nabiera ono nawyku przeciwstawiania się tobie ani też nie jest od nikogo zależne. Jeśli udaje ci się porozmawiać z dzieckiem, co jeszcze chciałoby robić samo, a także przestrzegać zasady nie mówienia mu: "A nie mówiłem", gdyby wcześniej chciało się położyć, masz szansę, że i o inne samodzielne działania nie będziecie się kłócić. Jeśli od najwcześniejszych lat przekonasz twoje dziecko, że nie jesteś skostniałym satrapą, nie będzie ono ulegało w swoich działaniach innym ani też działało ulegle albo na złość tobie w późniejszych latach. Są sytuacje, w których to ty musisz podjąć decyzję. Dziecko nie jest jeszcze do tego gotowe. Na przykład twoja ośmioletnia córka odmawia pójścia do szkoły, a na próby skłonienia jej do pójścia reaguje histerią, co dotychczas nigdy się jej nie zdarzyło. Zwykle przejawiała trochę oporu przed pójściem do szkoły. W rozmowie z dyrektorem szkoły dowiadujesz się, że dziecko na pewno uspokoi się, gdy przedstawisz mu sytuację jako nie podlegającą negocjacjom. Działając zgodnie z teorią wyboru, musisz powiedzieć córce, że chodzenie do szkoły nie jest wyborem. Używając całej swojej miłości i uwagi, przedstaw dziecku tę sytuację jako nie podlegającą negocjacjom. Nie ma znaczenia, czy ona płacze nadal, czy nie. Ty musisz zawieźć ją do szkoły, dać jej całusa, i zostawić JĄ w szkole. Najlepiej będzie, jeśli powiadomisz szkołę o tym, co zamierzasz zrobić. Jeśli dotychczas twoje dziecko ufało ci, to zaufanie będzie procentować. Bądź nieugięty mimo łez, gdy wierzysz, że tak być musi. Bądź jednak elastyczny tak często, jak to tylko jest możliwe. Jedzenie - to następny temat dla rodziców, którzy wiedzą, c° jest dla dziecka najlepsze. Zamiast rozpoczynać tę z góry 219 przegraną walkę, lepiej jest nauczyć się elastyczności. Twoja córka, która nie jest niedożywiona, jada coraz mniej. Jeśli to jest możliwe, daj jej jedzenie, które uważasz za zdrowe i potrzebne, i nie mów nic. Jeśli nie możesz dla niej oddzielnie gotować, daj jej to, co dajesz wszystkim, i nie mów nic, jeśli zje tylko to, na co ma ochotę, a resztę zostawi na talerzu. Klub "czystotalerzowców" jest jednym z filarów psychologii kontroli zewnętrznej. Jeśli ona sama chce przygotowywać sobie jedzenie, pozwól jej to robić. To wszystko. Bez pouczania, bez przymilania się, bez pochlebstw i stwierdzenia: "a nie mówiłam". Kiedy dziecko coś je albo też nie je, a ty robisz zbyt wiele zamieszania wokół jedzenia, gdy jest jeszcze młoda, możesz wpędzić ją w anoreksję, gdy będzie starsza. Teoria wyboru mówi, że wszystko, co mogę dać ci w tej książce, to informacja. Pozwól swojemu dziecku rozwiązywać choćby najbardziej błahe problemy. Niech uczy się na podstawie własnych doświadczeń odróżniać mądre od głupiego. Niech uczy się także, że nie jesteś całkiem nieustępliwy, że nie na wszystkie drobiazgi zwracasz uwagę. Od wczesnego dzieciństwa niech uczy się, że w sytuacji, gdy się o coś troszczysz, będziesz to robić bez względu na siłę jego protestów. Gdy było małe, pilnowałeś tego, co robiło, w co się ubierało, o której chodziło spać. Nieco później rzeczy takie jak szkoła, zdrowie, bezpieczeństwo nie podlegały negocjacjom. Teraz nie możesz kontrolować dziecka fizycznie tak, jak robiłeś to, gdy było młodsze. Ono potrzebuje teraz silnej reprezentacji twojej osoby w swoim świecie wartości. Albowiem pomiędzy obowiązkowymi zajęciami może popaść w problemy. Czy tego chcesz, czy nie, nie masz kontroli nad tym, co twoje dziecko wybiera, kiedy polega na sobie. Możliwe jest wszystko: narkotyki, alkohol, seks, zbrodnia. Jedno, co może je powstrzymać przed tymi destrukcyjnymi zachowaniami, to twój wyraźny i centralny obraz w jego świecie wartości. Musi go tam mieć zawsze. To, co zachowuje go żywym w świecie wartości dziecka, to wykształcone przez wasze lata wzajemnych kontaktów sposoby dochodzenia do zgody. Jak najwcześniej ucz swoje dziecko negocjowania. Jak? Po prostu, rób to z nim. 220 Twój syn ma dziewięć lat i chce mieć psa. Ty nie bardzo lubisz psy, ale uważasz, że dla dziecka w jego wieku zajmowanie się psem jest wychowawcze. Poza tym nie chcesz uchodzić za satrapę. Gdy syn pytał o psa, mając sześć lat, powiedziałeś, żeby poczekał do dziewięciu lat. Zatem poczekał. Widzisz, że szanuje twoje decyzje. Lecz możesz stracić jego szacunek, jeśli pokażesz mu, że nie szanujesz jego opinii. Teraz jest na tyle duży, byś mógł uczyć go negocjowania, co znaczy, że będziesz mógł sprawdzić, jak bardzo mu zależy na opiekowaniu się zwierzęciem. Najlepszym sposobem rozpoczęcia negocjacji w takich sytuacjach jest powiedzieć mu trochę o psach, a następnie okazać entuzjazm z powodu jego życzenia. Jeśli można spełnić jego życzenie, postaraj się umknąć dwuznaczności. Jeśli naprawdę nie chcesz mieć w domu psa, nie zmieniaj zdania. Łatwiej być od początku stanowczym, niż wahać się, odkładać decyzje; na później. Omówcie, jakiej ma być rasy, wielkości. Czy ma być maskotką, czy strażnikiem domu. Nie zapominajcie o temperamencie psa i o koszcie utrzymania. Zaproponuj swojemu dziecku, by zabrało się do czytania o psach, co przy okazji będzie rozwijaniem pożytecznego nawyku. Odwiedźcie przyjaciół, którzy mają psy. Kiedy możesz, opowiadaj mu o opiece nad psem. On ma tylko dziewięć lat, zatem nie można po nim zbyt wiele oczekiwać poza karmieniem i spacerami. Jeśli mieszkacie w mieście, wytłumacz, jak należy używać szufelki do sprzątania psich odchodów. Nie wymagaj jednak od dziecka, aby sprzątało po psie w domu. Szczenięce nawyki szybko mijają. Możecie zdecydować razem, że najlepiej będzie kupić już przyuczonego do utrzymania czystości szczeniaka. Należy pamiętać, żeby kupić dziecku takiego psa, jakiego ono pragnie, a nie takiego, jakiego ty chciałeś mieć w dzieciństwie. Pamiętaj, że nastolatki potrzebują bardzo dużo miłości, prawie tak dużo jak małe dzieci, które nie mają jeszcze problemów ze sobą. Często o tym zapominamy i próbujemy traktować dzieci jak dorosłych, chociaż nimi nie są. Aby rnóc w wystarczający sposób kochać nastolatka, aby mimo odmiennych poglądów zechciał cię wysłuchać, i co wi?cej, utrzymał obraz ciebie w swoim świecie wartości, nie 221 trać czasu, nie czekaj na kłopoty. Wyprzedzaj je poprzez rozmawianie, śmiech i wspólne zajęcia z dorastającym dzieckiem. W ten sposób inwestujesz we wpłaty na konto, które przyda ci się, gdy nadejdzie czarna godzina poważnej niezgody między wami. Jeśli mąż i żona utworzyli koło rozwiązań, a następnie rozszerzyli je do koła rodzice-dzieci, mogą zawsze skorzystać z niego, jeśli zajdzie taka potrzeba. Rodzina potrafi współdziałać w rozwiązywaniu problemów jej członków. Gdy pojawiają się problemy w rodzinach kontrolowanych zewnętrznie, wszyscy dążą do wzajemnego oszukiwania. Każdy wie, co jest dobre dla niego, ale rzadko myśli o tym, co jest dobre dla całej rodziny. Tak długo, jak ty i twoje dziecko jesteście w kole rozwiązań, czy jesteście razem, czy nie, macie najlepszą szansę na szczęście. Postępowanie z dziećmi z zaburzeniami lękowymi oraz dorosłymi, którzy przeżyli zaburzenie w wieku dziecięcym Zaburzenia lękowe powstają w wyniku określonych sytuacji, okoliczności, zachowań. Jeśli zaburzenie trwa, najważniejszą rzeczą jest usunięcie lub zneutralizowanie sytuacji, która spowodowała zaburzenie. Już nawet wówczas, gdy zaburzenie zostanie nazwane, najczęściej przestaje działać. Dziecko potrzebuje pomocy w określeniu tego, co spowodowało zaburzenie. O wiele częściej zdarza się, że zaburzenie, które przestało działać w dzieciństwie, w pewnych okolicznościach może ujawnić się w wieku dorosłym. Zaburzenie może mieć charakter fizyczny - jeśli na przykład dziecko było bite. Może być ono psychologiczne - zwłaszcza gdy wychowaniu dziecka towarzyszą obelgi, nieustanny krytycyzm, kłamstwo i zaniedbywanie. Może być również zaburzenie seksualne - najczęściej na tle fizycznym oraz psychologicznym. Najczęściej zaburzenia mają charakter mieszany. Zaburzenia u dzieci powodowane są przez jedno lub więcej osób opiekujących się nimi. Rodzice, dziadkowie, kuzyni, 222 nawet sąsiedzi - osoby, którym dziecko bardzo chciałoby uwierzyć - są odpowiedzialni za jego okaleczenie. Konwencjonalne sposoby myślenia twierdzą, że dziecko z zaburzeniami lękowymi nigdy nie będzie w stanie poradzić sobie z tym, co się stało i czego jest świadome, aż do czasu, gdy uda się je skonfrontować z osobą, która je skrzywdziła. Twierdzi się też, że osoba z zaburzeniami nie potrafi sama poradzić sobie ze swoimi przeżyciami i potrzebuje psycho-terapeuty, który przeprowadzi ją przez proces powrotu do zdrowia. Klasyczny terapeuta, który wierzy w zaburzenie pacjenta, upewnia go w poczuciu braku wiary we własne siły, nazywając go ofiarą potrzebującą pomocy. Do czasu powtórnego przeżycia całej upokarzającej sytuacji w procesie terapii poleca mu pozostanie ofiarą. Teoria wyboru naświetla przeszłość osoby z zaburzeniami w sposób odmienny. Pokazuje, że osoby dorosłe, które doznały zaburzenia w wieku dziecięcym, mogą - dzięki teorii wyboru - pomóc sobie same. Nie są nakłaniane do widzenia siebie jako ofiar pewnych zdarzeń, lecz jeśli chcą tak siebie postrzegać, mogą to wybrać. Teoria wyboru wyjaśnia, że w pewnych sytuacjach jest szkodliwe postrzegać siebie jako ofiary, które nie mogą sobie pomóc. Wielu ludzi na świecie potrafiło pomóc sobie bez tradycyjnej terapii i bez znajomości teorii wyboru. Mieli oni za sobą złe doświadczenia, lecz nauczyli się ponownie ufać ludziom. Dorośli lub dzieci, którzy nie potrafili poradzić sobie z zaburzeniami lękowymi, potrzebują terapii. Będą mogli poznać wyjaśnienia według teorii wyboru w odniesieniu do tego, co się stało, i jak sobie z tym poradzić. Najważniejsze jest, by dowiedzieli się, że najważniejszą przyczyną ich cierpień jest to, że utracili zaufanie do innych ludzi bądź nigdy nie mieli okazji nauczyć się ufać ludziom. Zaburzenia seksualne są najtrudniejsze w terapii, ponieważ w większości wypadków zaburzenie nastąpiło, g"dy dziecko jeszcze ufało osobie, która spowodowała zaburzenia. Nauka zaufania rozstrzyga w kwestii radzenia sobie w świecie i zaspokajania własnych potrzeb. Dziecko, które zostało zranione przez osobę ze swego świata wartości, nie może jednak zaufać obcemu. Musi się więc nauczyć, że wielu 223 ludzi nie powoduje zaburzeń u innych i są ludzie godni zaufania. Najważniejsze dla człowieka - niezależnie od wieku - to umieć odróżnić ludzi godnych zaufania od tych, którzy na zaufanie nie zasługują. Jeśli potrafi zachować ostrożność, gdy spotyka nowych ludzi, i potrafi postarać się poznać ich jak najlepiej, zanim obdarzy zaufaniem, jest to szansa, że nauczył się unikania ponownego zawodu. W ten sposób powoli może odbudowywać swoje zaufanie. Gdy ludziom udaje się przezwyciężyć zaburzenie lękowe, zachowują się jak ci, którzy odzyskali wzrok. Chociaż mogą znów widzieć, nie potrafią normalnie korzystać ze wzroku, dopóki nie nauczą się używać oczu. Dzieci i dorośli z zaburzeniami, jeśli doświadczą miłości i zaufania, mogą nauczyć się ufać i kochać innych. Aby tak mogło się stać, muszą porzucić przekonanie, że są ofiarami. Bycie ostrożnym ma sens, jednak myślenie o sobie jako o ofierze nie ma sensu. O wiele lepsze dla tych ludzi jest nauczenie ich teorii wyboru, a nie prowadzenie terapii polegającej na ponownym przeżyciu traumatycznego doświadczenia. Jeśli od dawna głodowałeś, potrzebujesz dobrego jedzenia, a nie wyjaśnień, z jakiego powodu nie byłeś karmiony w przeszłości. Zgodnie z teorią wyboru wszystkie problemy są związane z brakiem zaspokojenia aktualnych potrzeb: jeżeli teraz jesteś głodny, musisz coś zjeść. Możesz także zrobić zapasy na przyszłość, przewidując, że możesz być głodny. Radość, którą obecnie czerpiesz z dobrych związków z ludźmi, możesz powtarzać w przyszłości, gdy będziesz jej potrzebował. Osoba z zaburzeniami lękowymi z powodu nieszczęśliwej przeszłości może radzić sobie trochę gorzej z teraźniejszością. Przeszłość jednak nie jest dla niej problemem. Problemem mogą być obecne relacje międzyludzkie. Wszyscy potrzebujemy satysfakcjonujących związków z ludźmi, którym możemy zaufać. Oto zapis sesji z trzydziestotrzyletnią pacjentką, która trafiła do mnie z powodu niezdolności do utrzymywania satysfakcjonujących związków z mężczyznami. Terri twierdzi, że, gdy tylko zbliża się do mężczyzny, wybiera taki sposób zachowania, który burzy ich związek. Przyj- 224 rzyjmy się, w jaki sposób pomagałem jej, używając terapii rzeczywistością. Pokażę, w jaki sposób udało mi się zwrócić jej uwagę na aktualne sprawy i jak pomogłem jej uczyć się zaufania. Moja metoda pracy nie była zgodna ze wszystkimi, klasycznymi założeniami terapii przy pomocy rzeczywistości, ale okazała się skuteczna. - Terri, opowiedz mi o sobie. Każdy, kto do mnie przy chodzi, ma swoją historię. Bardzo chciałbym usłyszeć twoją. - Nie mam swojej historii. Jestem samotna i nieszczęśli wa. Właściwie, to nie powinnam tak powiedzieć. Lubię swoją pracę i ludzi, z którymi pracuję, ale moje życie prywatne... Zaciskam usta, gdy mam o nim mówić. Dowiedziałam się 0 tobie od mojej przyjaciółki. Opowiadałam jej trochę o mo ich kłopotach i ona próbowała mi pomóc. Powiedziała, że pomogłeś jej kuzynowi, dlatego tu jestem. Potrzebuj ę pomocy. Mogę spotkać się z tobą w tym roku dziesięć razy, ale jeśli miałoby to zająć więcej czasu, nie jestem pewna, czy byłoby mnie na to stać. Słyszałam, że terapia zajmuje często dużo czasu. Nie chcę zacząć, aby następnie przerwać w połowie. Zacznę od sedna. Mam problem z mężczyznami. Zaczynam dobrze, ale potem wszystko się psuje... - Jak długo ma trwać terapia, będzie zależało przede wszystkim od ciebie. Jeśli będziesz robić wysiłki, aby do wiedzieć się o sobie coraz więcej, terapia będzie postępować. Nie poprawię twego życia. Mogę tylko pomóc ci je naprawić. Będziemy pracować razem nad tym, jak masz lepiej zajmować się sobą w życiu. Będziemy rozmawiać. Ja będę zadawał pytania, a ty - zanim na nie odpowiesz - będziesz przyglądać się temu, co wybierasz teraz w swoim życiu. Używam słowa: "wybierasz", ponieważ wierzę, że wybieramy to, co robimy 1 możemy nauczyć się wybierać lepiej, jeśli pragniemy być szczęśliwi. Opowiedz mi teraz, co się dzieje. Zacznij od do wolnego miejsca. - Chodzi o mężczyznę. Bardzo pragnę związku z mężczy zną. Łatwo zaczynam nowe związki. Nie znaczą one począt kowo dla mnie zbyt wiele, więc łatwo przychodzi się rozstać. Ale czasem, gdy jakiś mężczyzna zaczyna znaczyć dla mnie więcej niż inni, rujnuję ten związek. Tak właśnie dzieje się 225 teraz z Tomem. Gdy wyszło na jaw, że interesujemy się sobą, ja to zrujnowałam. - Opowiedz, co się dokładnie działo. Jak zrujnowałaś swój związek z Tomem? W terapii nie można opierać się na uogólnieniach, aby poznać sytuację, trzeba poznać szczegóły. - Zaczęło się dobrze. Nawet seks z Tomem układał się dobrze. Do momentu, gdy zaczęłam stawiać mu wymagania i krytykować go z powodu drobiazgów. Wiem, czym to może się skończyć, gdy zaczynam się czepiać drobiazgów. Zawsze kończy się na tym, że zaczynam podejrzewać, że on mnie nie kocha. Powiedziałam mu to poprzedniej nocy w niezbyt wyszukanych słowach. Krótko mówiąc, powiedziałam, że wi duje się ze mną tylko z powodu seksu. On stwierdził na to, że seks uważa za bardzo dobry powód do spotykania. - A ty? - A ja wpadłam w szał. Wykrzyczałam mu, że nie chcę tylko z nim chodzić do łóżka. Chcę czegoś więcej. Zaczęłam wrzeszczeć, płakać i bić go. Biedny chłop wyskoczył z łóżka i zaczął się szybko zbierać. Pobiegłam za nim i błagałam go, by został. W końcu został. Kochaliśmy się i wszystko to było niesamowite. To przez tę walkę wszystko tak się stało. Rano byłam w dobrym nastroju, ale wychodząc do pracy, posłałam mu pożegnalnego buziaka. Powiedziałam, że to był nasz ostat ni raz i że nie potrzebuję go więcej. Gdy tylko powiedziałam mu to, chciałam zacząć go przepraszać. Coś jest ze mną nie tak. Nie chodzi tutaj o niego. To najlepszy z facetów, których znam. Pracuje dobrze. Nie pije. Jest rozwiedziony. Oni wszys cy już są po rozwodach, z wyjątkiem jednego, który jest jeszcze żonaty. Próbowałam być z nimi wszystkimi. Po pro stu sypiam z nimi przez całe moje życie i zupełnie nie wiem po co. Oczywiste jest to, że ona mu nie wierzy, podobnie jak żadnemu z tych mężczyzn, z którymi sypiała. Teraz wygląda na zrelaksowaną. Przypuszczam, że coś musiało zdarzyć się w jej życiu. Może powie mi o tym, zobaczę. - Co to znaczy dla ciebie - ufać komuś! - Jeśli chcesz powiedzieć mi, że nie ufam tym facetom, masz rację. Nie ufam, bo dlaczego miałabym im ufać? 226 - Może dlatego, co powiedziałaś: jest miłym facetem, lecz ty boisz się dtef niego zbliżyć. Zwykle tak jest i tym razem chyba też. -' - On jest rozwiedziony, ma dwoje dzieci, na które płaci alimenty. Dlaczego miałby chcieć zacząć nowe życie z taką wariatką jak ja? Czemu miałabym mu wierzyć? Dlaczego miałabym wierzyć komukolwiek po tym, co przeszłam? Nie zamierzałem jej pytać. Czekałem, aż powie sama. Gdybym spytał ją o coś, akurat to nabrałoby ważności. Teraz ona zastanawia się, czy powiedzieć mi o tym. Przez cały czas patrzy na mnie, jakby zastanawiała się, dlaczego o nic nie pytam. - Nigdy nie byłam wychowywana. Gdybym opowiedziała ci, co przeszłam w dzieciństwie, nie starczyłoby czasu na roczną terapię. W dzieciństwie... Na pewno słyszałeś wiele razy o ohydnych zdarzeniach... Moja matka mówi teraz, że przeprasza, ale wtedy nie przepraszała mnie. To teraz muszę ją zapytać. O tym chce mówić. - Kto to był? Ojciec, ojczym czy facet twojej matki? - Nie, ojciec odszedł, gdy miałam sześć lat. To byli faceci mojej matki - trzech z nich. Zaczęłam, gdy miałam dziewięć lat. Nie skończyłam do czasu, gdy odeszłam z domu. Gdy miałam siedemnaście lat, moja matka dała mi trochę pieniędzy i odprawiła z domu. Podejrzewam, że bała się stracić przeze mnie swojego faceta. Chyba czuła się winna, ale udawała przez cały czas, że nie wie, o co chodzi. Potem przez jakiś czas mieszkałam z dziewczyną. Znalazłam pracę w sklepie. W pracy spotykam wielu mężczyzn. Jeśli chcę, łatwo zbliżam się do nich. Ona ma wszystkie cechy osoby, która nie może ufać mężczyznom. Jej geny nie wiedzą, że była molestowana seksualnie. Dlatego też, ulegając im, szuka miłości i seksu. Gdy dostaje to, czego potrzebuje, co wtedy się dzieje? Jeśli teoria wyboru jest dobra, powinienem iść dalej na-przód. Nie ma sensu rozdrapywanie przeszłości. Ona ma teraz swoje życie - podobnie jak jej matka. Może kiedyś matka Powinna była ochronić ją przed tym, co ją spotkało, ale nic nie zrobiła. Ci mężczyźni nie powinni byli zrobić tego, co zrobili. Widzę, że ona oczekuje ode mnie ponownego przej- 227 ścia przez całą swą smutną przeszłość. Czy może wnieść coś w jej życie, gdy zacznie obwiniać swoją matkę? Ona postrzega matkę jako osobę bezradną i może jest to najlepszy sposób widzenia jej. Terri ma siłę i na tej sile może budować swą przyszłość. - Dobrze, a zatem widzę młodą kobietę, która doznała bardzo bolesnego zaburzenia. Powiedz mi jednak teraz coś dobrego o pracy w sklepie. Mówiłaś, że masz w pracy przy jaciół? - Dobre jest to, że mam dobrą płacę i dzięki temu mogę rozmawiać z tobą. Lubię ludzi, z którymi pracuję, oraz pracę na zmiany. Na różnych zmianach spotykam różnych ludzi. Z Tomem widuję się o czwartej nad ranem. Wtedy jest mało pracy, więc możemy ze sobą rozmawiać. Mam dobrego szefa. On wie, że lubię rozmowy, i uważa, że to dobrze dla intere sów. Gdy jest ruch, pracuję jak fryga i także rozmawiam. Lubię spotkania z klientami. Jestem szczęśliwa, że mam taką pracę. - Gdy przyszłaś tutaj, powiedziałaś, że jesteś nieszczęśli wa. Ale rozmawiając tutaj ze mną, nie wyglądasz na zmar twioną. - Nie jestem nieszczęśliwa, gdy z tobą rozmawiam. Kiedy mogę mówić o sobie, ciężko mi być smutną. Byłam nieszczę śliwa poprzedniej nocy, gdy Tom chciał ode mnie odejść. Lubię go i chcę z nim być nadal. Poprzedniej nocy zadzwonił do mnie z pracy i powiedział, że będzie za trzy godziny. Nie było go do północy, a ja nie powiedziałam nic. On to uwiel bia. Widzę jego przestraszony wzrok, gdy wreszcie się poja wia. A ja czuję się wtedy, jakbym była pełna zahamowanej złości. Przypomina mi to tamto uczucie z młodości, wtedy gdy ci mężczyźni... Potem zjedliśmy coś i kochaliśmy się, lecz to było tak, jakbym pozwalała mu robić to, co on chce. Jestem dla niego miła, ale czuję się jak oszustka. Teraz chyba lepiej rozumiesz, dlaczego tu jestem? Daję jej szansę na odpowiedź, której szuka, ale nie uważam, że rujnuje swoje życie. Lubi dużo mówić, a to znaczy, że łatwo jej otworzyć się przed kimś. Pragnie szczęścia. Ważne są dla niej związki z ludźmi. Czuje się ze mną dobrze, a ja czuję się dobrze z nią. Wiem, że jest dla niej ważne, co ja 228 sądzę o tym wszystkim. Mam zamiar dojść do jej przeżyć jak ktoś, kto nie uważa, że to, co się stało, zmieniło ją na zawsze. - Jesteś tutaj z powodu dawnych przeżyć. Miałaś złe do świadczenia z mężczyznami, a twoja matka nie mogła cię obronić. Ty sądzisz, że to, czego szukam, to przyczyna, dla czego nie potrafisz zaufać mężczyźnie. Tak, to jest przyczyna. Ale to nie jest powód. Zaburzenie minęło. Jeśli czytujesz popularne pisma, możesz dowiedzieć się z nich, że podlegasz zaburzeniu do czasu, aż terapeuta cię wyleczy. Większość ludzi w to wierzy. Czy ty uważasz, że twoje szansę na szczę ście w życiu zostały zaprzepaszczone? Co zrobisz, jeśli po wiem ci, że nie mogę nic zrobić z tym, co już było? - Może lepiej będzie, abym spotkała się z kimś innym? - Masz ochotę jeszcze raz przeżywać to uczucie zahamo wanej złości? - Czy powinnam zapomnieć o tym - tak, jakby to się nigdy nie zdarzyło? - Wiesz, że to się zdarzyło. Pamiętaj o tym tak długo, jak chcesz. Postaraj się jedynie zapomnieć o tym, co miałabyś - według porad z gazet - z tym robić. To było straszne, ale to już było, minęło. Czy sądzisz, że może się znów zdarzyć? Radzę ci zatem, abyś czuwała nad sobą. - To nie zdarzy się nigdy więcej. Ale to, co było, wszystko zepsuło. - Jak? W jaki sposób? - Z tym mężczyzną - to, jak się zachowuję. - Raczej to, jak się chcesz zachowywać. Jak sądzisz, dla czego wybierasz takie zachowanie? - Z powodu tego, co się kiedyś stało. Czy nie słuchałeś tego, co powiedziałam? - To, co stało się kiedyś, nie zepsuło twojej relacji z To mem. To twój wybór, że próbujesz trzymać się tamtego daw nego sposobu myślenia. Boisz się uwierzyć mężczyźnie, w tym wypadku Tomowi. Czy Tom jest taki jak inni? To, co S1? stało, nie jest tym, co cię spotyka. Wolisz wybierać brak zaufania, niż zaufać. - To dzieje się poza moją kontrolą. Powinieneś mi pomóc to wyrzucić. 229 Teraz ona mówi o tym, lecz ja nie pomogę jej. W ten sposób przekona się, że nie jest to dła mnie aż tak ważne, jak sobie to wyobrażała. Stanie się trochę zmieszana i zarazem zła. Chcę przekonać ją, że może przestać o tym myśleć jedynie wówczas, gdy postąpi inaczej wobec Toma. Jeśli zrobi to samo, co do tej pory z innymi, nigdy nie pozbędzie się tych myśli. Gdybym pozwolił jej powrócić do uczuć, które miała wobec matki i tamtych mężczyzn, mogłoby zabraknąć jej siły na poradzenie sobie z przeszłością. Nie jest tak, jak ona sądzi: gdy wyrzuci z siebie złą przeszłość, wszystko złe straci moc. Wręcz przeciwnie: przeszłość nie wpływa na teraźniejszość - chyba że wybieramy trzymanie się jej. Później, gdy przeczyta trochę o teorii wyboru, zrozumie to. Teraz muszę nauczyć ją, jak ma być ostrożna, ale jednocześnie dać Tomowi szansę i uwierzyć mu. Jeśli zdoła, sama przekona się, że przeszłość już na nią nie oddziałuje. Jej obecny kłopot wynika z tego, że wybiera brak zaufania. Ja mogę namówić ją, by dokonała teraz lepszego wyboru. - Myślę, że mogę ci pomóc, jeśli ty pomożesz mnie. Kiedy chcesz znów zobaczyć Toma? - Jutro wieczorem mamy iść do kina. Lubię, gdy on wy biera filmy. - Dokąd pójdziecie po kinie? - Do mojego mieszkania. - Gdybyś miała wybierać, robić tak, jak zawsze, czy zaczęłabyś czepiać się go już w kinie, czy dopiero w domu? Przez cały czas używam czasownika: "wybierać" na wszelkie sposoby. To słowo pozwala zrozumieć, że niezależnie od tego, co stało się w przeszłości, teraźniejszość daje nam nowe szansę. Nowe wybory pozwalają skoncentrować się na aktualnym życiu, zamiast na przeszłości. - Wieczorem, w moim domu, zrobimy wspólnie kolację. On jest kucharzem, ale ja pomagam. Po kolacji trochę za czynam się wygłupiać. Tacy jak ja są śmieszni przez chwilę--- - Co dla ciebie znaczy dobry seks? - Nie wiem. Dobry seks jest bardzo ważny. Nie jest łatwo przeżyć wspaniały seks. - Poprzednim razem, gdy byliście ze sobą, powiedziałaś, 230 że nie było ci z Tomem dobrze. Jak sądzisz, czy jemu było tak jak zwykle? - Sądzę, że nic nie zauważył. Starałam się grać jak naj lepiej. Czasem czytuję w gazetach, że wiele kobiet tak robi. - Czy chciałabyś, by on się zmienił? - Co masz na myśli? - To, co się dzieje, gdy zaczynasz go prowokować. Czy seks to wszystko, czego chcesz od niego? To pytanie trafiło w samo serce. Poza seksem chciała więcej. Chciała móc zaufać mu, aby móc kochać go bez różnych testów i grania ról. Miłość była jej problemem, a ja byłem coraz bliżej. Czekałem. - Może. Nie wiem. - Dlaczego nie wiesz, co "może"? - Bo to jest chore. W tym jest coś nie tak. On nigdy nie potraktował mnie źle. Zawsze traktował mnie lepiej niż ja jego- - Jestem terapeutą. Mam słuchać wszystkiego, co masz mi do powiedzenia. Czy nadal chcesz mi opowiedzieć o męż czyźnie, który spowodował twoje zaburzenia w dzieciństwie? O twojej matce, która miała ciebie chronić? O tym, jak po radziłaś sobie z tą sytuacją? Mów, jeśli chcesz. Teraz ona zaczęła myśleć. Zdążyła zrozumieć, że Tom to dobry facet. Teraz dałem jej szansę porównania go do złych facetów, do matki. Co oni zrobili takiego, że Terri nie chce się zmienić? Może ona zrobiła coś takiego, że nie chce się zmienić? - Czy nie wiesz, co się wtedy stało? - zapytała. - Wiem, co się stało. I ty wiesz, co się stało. Jeśli pomoże ci to, posłucham. Lecz nie opowiadaj mi o tym, ponieważ sądzisz, że muszę to wiedzieć. Powiedziałaś mi wystarczająco dużo. Nie muszę wiedzieć niczego więcej. Zapadła długa cisza. - Czy mam się z tobą jeszcze widzieć? - Obiecałem ci jeszcze dziewięć spotkań. ~ Czy nie sądzisz, że cała jestem popieprzona? - To się skończyło. Gdy myślisz o tym, robisz to sobie. Spotkałaś miłego faceta. Bądź ostrożna, ale daj mu szansę. 231 Twoja głowa przez piętnaście lat była odwrócona do tyłu. Już wystarczy. - Wiele złego się stało. - Wiem o tym. Lecz czy teraz dzieje się coś bardzo złego, o czym mi nie powiedziałaś? Teraz, z tym mężczyzną? - Nie. - Co się stanie, jeśli on cię rzuci? Wiesz, że tak może być. - Teraz nic. Później. Boję się tego. - Czy teraz czujesz się lepiej? - Czuję się inaczej. Możliwe, że lepiej. - Spotkajmy się w przyszłym tygodniu o tej samej porze, dobrze? Możesz do mnie zawsze zadzwonić. Terri czuje się dziwnie, ponieważ zmienia sposób myślenia o tym, co przeżyła mając dziewięć lat i o następstwach tych strasznych przeżyć. Do tej pory sądziła, że jej niezdolność do bycia z mężczyzną jest skutkiem tego, co zrobili jej mężczyźni, gdy była małą dziewczynką. Podczas pierwszej sesji pomogłem jej uzyskać świadomość, że zaburzenie to należy już do przeszłości. To, co czyni je dla niej wciąż aktualnym, to sposób, w jaki obchodzi się z tym wspomnieniem. Może mieć jeszcze nawroty, ale od tej pory uzyskała efektywną kontrolę nad tą częścią życia, nad którą wcześniej nigdy jej nie miała. Może wybrać niezadawanie się z mężczyznami, którzy mogliby spowodować ponowne jej zaburzenie. Tom może ją rzucić, ale nie jest w stanie tego zrobić. Może poszukać sobie kogoś innego i od początku lepiej sobie radzić. Jeśli uda się jej zaufać komuś, jakiś dobry mężczyzna może się z nią związać. Na następnej sesji będziemy rozmawiać o teorii wyboru. Większość z następnych dziewięciu sesji podzielimy pomiędzy to, ile w swoim życiu udało się jej zrobić dla siebie, a ile jeszcze może zrobić. Może zajmie się kierowaniem w pracy. To może pomóc odkryć jej, jak lepiej nawiązać kontakt z matką, której nigdy nie wyrzuciła ze świata wartości, a której teraz bardziej żałuje, niż obwinia ją. Matki wchodzą do reprezentacji świata wartości pierwsze, a znikają ostatnie. 232 Wyobraź sobie, że przyszłaby do mnie z tym samym problemem, ale bez wspomnienia o tym, że kiedykolwiek doznała zaburzenia. Nigdy nie próbowałbym przypominać jej tamtego wspomnienia. Starałbym się skupić jej uwagę na tym, co dzieje się teraz, ponieważ z tym problemem zgłosiła się do mnie. Byłoby lepiej dla niej, gdyby mężczyzna, z którym ona jest, kochał ją. Ja starałbym się nauczyć ją, jak odróżnić dobrego człowieka od oszusta. Gdybym miał do czynienia z pacjentką, która ma problem z seksem, lecz nie zgłasza wcześniejszego zaburzenia, jej brak zaufania do mężczyzny skłaniałby mnie do poszukania w obecnym lub przeszłych związkach przyczyn zaburzenia. Terapia powinna zawsze dawać coś dla przyszłości, nie musi zaś - dla przeszłości. Przeszłością zajmował się kiedyś Freud. Wielu pacjentów pragnie pozostać w przeszłości, aby tylko nie zajmować się problemami, które teraz wymagają aktywności. Wiele kobiet nie chce przyjąć do wiadomości, że obecny mężczyzna w ich życiu działa na nie źle. Aby uniknąć konieczności świadomego przeprowadzenia zmian w życiu, szukają tradycyjnej terapii, w której mogą obwiniać innych za swoje niepowodzenia. Mogą też kreować wspomnienia, które są doskonałym pretekstem do wieloletniej terapii. Poprzez wytwarzanie wspomnień ich kreatywna część świadomości zaspokaja potrzebę lub potrzeby związane z byciem pod kontrolą terapeuty. Wspomnieniom nie należy ufać. W świetle terapii rzeczywistości nie należy się nimi zajmować. Terapeuci nie są detektywami. Zajmują się aktualnymi problemami. Wierzą, że są w stanie pomóc pacjentowi wyłącznie na podstawie wiedzy o wyborach, jakich on teraz dokonuje. Z tych powodów ich terapia trwa krócej. Czytanie niniejszej książki może stać się dla wielu ludzi dobrym sposobem na poradzenie sobie z niesatysfakcjonu-jącymi ustosunkowaniami rodzinnymi. Jeśli każda ze stron w niesatysfakcjonującym związku poznałaby teorię wyboru, przestałaby obwiniać innych, nauczyłaby się rozwiązywać konflikty w kole rozwiązań, a także podporządkowywać własne pragnienia potrzebom związku. Obie strony mogłyby być ze sobą w sposób o wiele bardziej dla nich satysfakcjonujący niż dotychczas. i . ROZDZIAŁ 10 Nauczanie, edukacja i jakość szkolnictwa Na początku lat dziewięćdziesiątych zostałem zaproszony do Pittsburga w celu wygłoszenia referatu na specjalnej konferencji poświęconej szkolnictwu ponadpodstawowemu (high schools). Organizatorzy konferencji zaprosili mnie, ponieważ napisałem dwie książki, w których wyjaśniałem, jak zastosować teorię wyboru w szkołach. W konferencji uczestniczyli nauczyciele, uczniowie i pracownicy administracji szkolnej z około czterdziestu szkół, które we wszystkich wskaźnikach wypadały jako najlepsze szkoły ponadpodstawowe w Stanach Zjednoczonych. Wiedząc o tym, że najlepsi uczniowie z każdej z tych szkół będą wśród publiczności, byłem trochę zdenerwowany. Chciałem rozpocząć moje wystąpienie od stwierdzenia, że więcej niż połowa uczniów najlepszych szkół nie robi w klasie nic więcej poza pojawieniem się na lekcjach. Obawiałem się, iż uczniowie zaproszeni na tę konferencję mogą być bardzo dumni ze swoich szkół. Stwierdzenie, że ich szkoły są wypełnione uczniami, którzy nic nie robią, mogłoby ich bardzo oburzyć - do tego stopnia, że nie będą zwracać uwagi na to, co będę chciał im później powiedzieć. Nie martwiłem się o reakcje nauczycieli ani pracowników administracji, ponieważ oni zwykle nie wiedzą lub nie chcą wiedzieć o szkole tak dużo jak ich uczniowie. W wieczór poprzedzający mój wykład zapytałem uczniów, czy zgodzą się na półgodzinne spotkanie tuż przed moim porannym wykładem. Powiedziałem im, że planuję wygłosić pewne stwierdzenie o ich szkołach, ale że nie zrobię tego 234 bez ich zgody. Przyszło około pięćdziesięciu osób, czyli prawie wszyscy uczniowie. Poprosiłem ich o oszacowanie, ile uczniów w ich szkołach pracuje poniżej swoich możliwości. Gdy dyskutowaliśmy o wysiłku uczniów, powiedziałem im, że zaakceptuję ich kryteria, jeśli podadzą mi liczbę. Chciałem wiedzieć, jak wielu z nich naprawdę ciężko pracuje na swoje wyniki w nauce. Byłem zdziwiony liczbami, które mi podali. Według ich szacowania tylko od 20 do 45 procent uczniów ciężko pracuje w szkole. Czterdzieści pięć procent słabszych uczniów szkół podstawowych z reguły nie przyjmuje się do szkół średnich. Mimo to tylko mniej niż połowa uczniów tych ostatnich szkół koncentrowała się na solidnej nauce. Rozmawialiśmy o tej małej liczbie. Ponieważ chciałem być przez nich dobrze zrozumianym, zapytałem: "Czy słabi uczniowie są w stanie poradzić sobie z nauką?". Powiedzieli mi, że nie, i dodali, że nawet najlepsi uczniowie bardzo mało pracują w klasie, ponieważ zniechęcili się do tego już w szkole podstawowej. W moim wykładzie powiedziałem, że moim zdaniem mniej niż połowa uczniów rzeczywiście solidnie uczy się i byłem gotów przyznać rację uczniom, że właściwa liczba solidnych uczniów w najlepszych szkołach jest bliska 25 procentom, ale także, że wynosi mniej niż 5 procent w wielu szkołach znajdujących się w wielkich miastach. Następnie stwierdziłem, że ten niski procent uczniów naprawdę uczących się w szkole spowodowany jest przymuszającym bądź zniewalającym nauczaniem. Nikt z publiczności nie poczuł się sprowokowany do dyskusji. Zwykle jest tak, że nauczyciele - "szefowie" w klasach -zawodzą, ponieważ oni zmuszają i karzą uczniów. Jeśli dobra edukacja jest naszym celem, przymuszające nauczanie kosztuje nas co najmniej pół każdego dolara wydanego na ten cel. Znacznie bardziej alarmujące było to, czego dowiedziałem się później, kiedy w Alma, w stanie Michigan, prowadziłem całodniową prezentację poświęconą jakości szkolnictwa. Tego dnia wszystkie szkoły w tym mieście były zamknięte i wszyscy w nich zatrudnieni - jak też wielu urzędników władz miejskich - uczestniczyli w konferencji. Niestety, żaden i uczniów nie został zaproszony. Jak zwykle rano wygłasza- 235 łem wykład, a po południu przeprowadzałem wywiady z uczniami szkół ponadpodstawowych. Wszystkie osoby ważne w strukturze władz szkolnych były obecne. Byłem więc pewien, że będę miał najlepszych słuchaczy. Tak też było. Ponieważ cały ranek mówiłem o jakości szkół, po południu zdecydowałem się zadać uczniom następujące pytanie: "Co to znaczy jakość?". Uczniowie nie mieli żadnego problemu z udzieleniem odpowiedzi. Zdefiniowali jakość tak, jak to się potocznie definiuje: coś zrobione jest najlepiej, jak to jest tylko możliwe. Wykonanie tego czegoś zajmuje wiele czasu i wysiłku. Na to coś chcemy wydać nasze pieniądze i to coś jest zwykle drogie. Wtedy zadałem pytanie, którego nie oczekiwali: "Jaką jakość ma wasza praca poświęcona na naukę w szkole?". Uczniowie zamilkli, ponieważ nie bardzo wiedzieli, co mają powiedzieć. Myślałem, że może ci najlepsi uczniowie nie bardzo chcą się przechwalać. Upłynęło co najmniej dwadzieścia sekund. Wtedy młody, wysoki chłopak wstał i zabrał głos. Przeprowadziłem setki wywiadów z uczniami, ale pierwszy raz zdarzyło mi się, żeby jakiś uczeń wygłosił takie stwierdzenie. Powiedział on: - Chodzę w tym mieście do szkoły od czasów przedszkola i zawsze byłem dobrym uczniem, mam same piątki i czwórki (oceny A i B - w amerykańskim systemie stopni szkolnych) i żadnych trójek (ocena C). Moi rodzice i nauczyciele są bar dzo usatysfakcjonowani. Muszę jednak powiedzieć, że jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się w szkole pracować na maksymal nych obrotach. Uczestnicy byli naprawdę zaskoczeni tym, co usłyszeli od tego młodego człowieka, którego większość z nich znała. Kiedy zakończyłem z nim rozmowę, wielu spośród uczestników konferencji podniosło się ze swoich miejsc i poszło z nim porozmawiać. Wielu z nich chciało go sprowokować do zmiany swojej wypowiedzi, ale on pozostał przy swoim stwierdzeniu. Kiedy uczestnicy powrócili na swoje miejsca, zapytałem tego chłopaka: - Jeśli nie pracujesz wystarczająco w klasie, to gdzie w twojej szkole dajesz z siebie wszystko? 236 Odpowiedział mi natychmiast: _ W drużynie koszykówki. Tam zawsze wysilam się najwięcej. Ta odpowiedź potwierdziła to, w co zawsze wierzyłem. W większości szkół najwięcej pracuje się na zajęciach pozalekcyjnych. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, uczniowie mają tutaj dwie rzeczy, które są dla nich ważne, to jest dobrych nauczycieli i zajęcia, które lubią. Po drugie, nie ma tam tak zwanego nauczania - później wyjaśnię, jak rozumiem ten termin. Najbardziej smutne w jego wypowiedzi było to, że poruszył on to, co jest wielkim problemem w obecnym sposobie uczenia. Mamy nie tylko wielu słabych uczniów, którzy nie radzą sobie w naszych zniewalających szkołach, ale także mamy dobrych uczniów, którzy nie wykorzystują swoich możliwości. Chociaż troszczę się przede wszystkim o tych, którzy nie mają zadawalających osiągnięć, wiem, że potrzebujemy dobrych szkół dla wszystkich uczniów. Jeśli potencjalny lider, taki jak ten młody człowiek, decyduje się nie wykorzystywać swoich umiejętności, to jaką możemy mieć nadzieję na poprawę sytuacji w szkolnictwie. Nauczanie Głównym powodem faktu, iż wielu uczniów uczy się źle, a niektórzy dobrzy uczniowie pracują w naszych szkołach na pół gwizdka, jest wspomaganie stosowane przez dyrekcje szkół, polityków i rodziców. Wszyscy oni idą za wskazaniami psychologii kontroli zewnętrznej, która ostro lansuje pogląd, ze tylko to, co jest nauczone w szkole, jest właściwe. Ci uczniowie, którzy nie czerpią swojej wiedzy ze szkoły, powinni zostać ukarani. Ten destrukcyjny i fałszywy pogląd jest nazywany nauczaniem. W praktyce nauczanie realizowane jest na dwa sposoby i w obydwu wypadkach wcielane w życie w formie nacisku słabych ocen i groźby porażki. W pierwszym wypadku próbuje się nakłonić uczniów do nabywania wiedzy i zapamiętywania faktów, które nie mają w realnym świecie żadnych wartości dla nikogo, także dla 237 nich samych. W drugim zmusza się uczniów do zdobywania wiedzy, która być może będzie miała jakąś wartość w realnym świecie, ale czy zmuszanie może spowodować jakiekolwiek pozytywne wyniki? Zmuszanie ludzi do nauki nigdy nie przynosiło sukcesów, ale mimo to postępujemy tak w dalszym ciągu, ponieważ wierzymy, że tak trzeba. Nauczanie jest tym, przeciwko czemu uczniowie, w tym także dobrzy uczniowie, buntują się w szkole. Jeśli odniosą oni porażkę lub otrzymają słaby stopień z powodu tego buntu, wielu z nich przestanie w ogóle pracować, a szkoła i jej nauczyciele zostaną wyrzuceni poza ich świat wartości. Szczerze mówiąc, myślę, że nauczyciele wierzą, iż system przymuszania, dzięki któremu działają szkoły, zmusza ich do nauczania uczniów, a jeśli oni tego nie będą robić, to także i oni zostaną ukarani. Jeśli chcemy zrezygnować z takiego sposobu nauczania, musimy zaprzestać definiowania edukacji jako procesu nabywania wiedzy. Edukacja to nie jest tylko nabywanie wiedzy. Najlepiej można by zdefiniować ten proces jako używanie wiedzy. Słowniki definiują wiedzę jako fakt lub świadomość rozumienia czegoś. Postrzegam to następująco: każdy z nas wie coś wtedy, gdy umie tego czegoś użyć lub to coś zastosować w praktyce - z wyjątkiem kilku telewizyjnych gier zespołowych lub teleturniejów. Tylko wtedy, gdy możemy zastosować to, czego się nauczyliśmy, ma to dla nas wartość i tutaj szkoły niestety ponoszą porażkę. O większość z tego, do czego uczniowie zmuszani są w szkole i z powodu czego są karani, jeśli odmówią zapamiętywania informacji, nigdy w życiu nie będą zapytani w żadnym miejscu poza ich szkołą. Fakt, że szkoła nie wymaga od uczniów zachowania tej wiedzy w ich głowach dłużej niż do zdania egzaminu, powoduje, że takie praktyki są zupełnie pozbawione sensu. W znanym komiksie jeden z bohaterów mówi: "Różnica pomiędzy uczniem piątkowym a dwójkowym polega na tym, że uczniowie piątkowi zapominają wszystko pięć minut po zakończeniu testu, a uczniowie dwójkowi pięć minut przed testem". Edukacja jest warta wysiłku; nauczanie - nie. Edukacja jest warta wysiłku wprowadzania reformy. Jeśli ja wiem 238 o czymś, to znaczy, że po prostu wiem. Jeśli nie wiem, to zwyczajnie nie wiem. Nie mogę wiedzieć lepiej lub gorzej. Gdzie mogę zademonstrować swoje kompetencje w używaniu wiedzy? Chcę, żeby moja dentystka była w stanie spostrzec próchnicę atakującą moje zęby, ale jeśli ona nie wie, jak założyć plombę, to bezpieczniej będzie dla moich zębów, jeśli nie zauważy ubytku. Uważam, że popełniamy duże nadużycie w stosunku do uczniów i studentów, jeśli mówimy im, że jeśli zapamiętali daty, nazwy, terminy, zrobili coś, czego warto było się uczyć. Realne życie nie nagradza nauczania. Bardziej potrzebna jest nam wiedza o tym, gdzie i jak szukać definicji, terminów, dat i nazw. Klasyczne nauczanie jest tym, do czego odnosiły się słowa młodego człowieka z Almy, który przyznał się, że nigdy nie pracował w klasie na najwyższych obrotach. On nie mógł pokazać swoich najwyższych możliwości w zdobywaniu wiedzy. Jednak w aktywność w drużynie koszykówki lub w innych pozaszkolnych zajęciach uczniowie są w stanie włożyć mnóstwo wysiłku i są w stanie poprawiać swoje rezultaty. Poprawianie czegoś jest częścią uczenia się i jest to proces bardzo ekscytujący. Kiedy uczniowie mówią nam: "Mamy doskonałego nauczyciela", chcą nam powiedzieć, że ich nauczyciel uczy stosować i wzbogacać swoją wiedzę, a nie tylko zapamiętywać. Dlatego najlepsi nauczyciele są zwykle najostrzejszymi nauczycielami, zmuszającymi swych uczniów do myślenia. Dla większości uczniów naszych szkół myślenie jest czymś nieznanym i postrzegane jest przez nich jako coś bardzo trudnego. Kiedy uczniowie zorientują się, że jest to przydatne, zaczynają naprawdę pracować i respektować nauczycieli. Czy to w szkole, czy poza nią - nie ma niczego dobrego w tym, że wiemy o czymś, lub nie ma czegoś złego w tym, że nie wiemy. Dzieje się tak do momentu, w którym chcemy lub musimy zastosować naszą wiedzę. Większość ludzi zgodzi się tym, że duża część materiału, który musimy zapamiętywać, ucząc się w szkole lub na studiach, jest w życiu bezużyteczna. Ale ciągle jest przytaczany Pogląd znanego pedagoga E. D. Hirscha, który napisał serię książek o tym, co dzieci powinny wiedzieć. Hirsch uważał, ze bycie świadomym - to jest posiadanie odpowiedniej ilości 239 wiedzy - jest niezbędne do radzenia sobie z rzeczywistością w kulturze, w której żyjemy. Jeśli Hirsch miał na myśli umiejętność używania tej wiedzy, wtedy jestem w stanie zaakceptować jego punkt widzenia. Moje pytanie do ludzi takich jak Hirsch, którzy definiują pozornie bardzo łatwe rzeczy, brzmi: "W jaki sposób mamy wtłoczyć tę wiedzę w głowy wszystkich naszych uczniów, jeśli jednocześnie nie uczymy ich, jak mają z niej korzystać?". Od czasu, kiedy żyjemy w bardzo zróżnicowanej kulturze, gdzie przestrzeń pomiędzy tymi, którzy posiadają wiele dóbr, i tymi, którzy nie mają nic, poszerza się, ślepe przymuszanie do uczenia się tego, czego chcą eksperci, będzie odrzucone przez większość uczniów - zwłaszcza pochodzących z rodzin, w których wykształcenie nie jest ważną wartością. Wielu takich uczniów przejdzie po spełnieniu obowiązku szkolnego do świata przemocy, przestępstw, więzień, narkotyków i seksu pozbawionego miłości. W dobrych szkołach, gdzie uczniowie są wprowadzeni w świat nauki, a nie przymuszani do nauki, nabywają oni wiedzę poprzez uczenie się, jak z niej korzystać. Taka właśnie wiedza zostanie w ich głowach. Potrzebujemy więcej dobrych szkół, żeby zmniejszyć wzrastającą i coraz więcej nas kosztującą przepaść pomiędzy bogatymi i biednymi w naszym społeczeństwie. Teraz przejdę bezpośrednio do drugiej procedury stosowanej w procesie nauczania. Tutaj wszystko zaczyna się komplikować. Na jednej z konferencji niektórzy nauczyciele prosili mnie o odegranie roli. Miałem im pokazać, jak nauczyciel bądź pedagog szkolny mógłby poradzić sobie ze zdolną siedemnastolatka, która przestaje się uczyć w klasie. Jeden z nauczycieli zgodził się zagrać rolę uczennicy, ja grałem rolę pedagoga szkolnego. - Twój nauczyciel prosił - zacząłem - żebym się z tobą spotkał. On uważa, że trapi cię jakiś poważny problem. Czy coś się dzieje złego w twojej klasie? - Ciągle oblewam angielski. Naprawdę próbuję, ale zupeł nie nie wiem, o co chodzi. Nie chcę stwarzać problemów. Wydaje mi się jednak, że obleję rok. Jeśli będę mieć dwóje, to nie będę mogła skończyć szkoły. Naprawdę chcę skończyć szkołę, ale niestety chyba mi się nie uda. 240 - Czy twój nauczyciel robi coś, żeby ci pomóc? - Tak, próbuje. We wtorki i środy po szkole są dodatkowe lekcje wyrównawcze, aleja nie mogę na nie chodzić. Każdego dnia po szkole idę do pracy, bo potrzebne mi są pieniądze. Nie tylko dla mnie. Musze pomóc mojej matce. Nie będziemy mieli wystarczająco pieniędzy na jedzenie, jeśli jej nie po mogę. Mam młodszego brata i siostrę, którzy też muszą mieć jedzenie. - Wydaje mi się, że jesteś inteligentną dziewczyną i nie rozumiem, dlatego nie możesz sobie poradzić z nauką. - To wszystko przez Makbeta Szekspira. Zmuszają mnie do czytania Szekspira, a ja go zupełnie nie rozumiem. Nie nawidzę go. Próbowałam go czytać, ale wszystko mi się mie sza i oblewam testy, więc chyba muszę się poddać. Do czego może mi być potrzebny Szekspir? Dlaczego nie mogę skoń czyć szkoły bez znajomości Szekspira? I tu mamy dobre pytanie. Oczywiście, że znajomość Szekspira jest ważna, ale czy oblanie ciężko pracującej i inteligentnej dziewczyny, która nie rozumie Makbeta, naprawdę jest tutaj ważniejsze? Nawet jeśli ona skończy tę szkołę, to jej szansę znalezienia szczęścia w życiu nie są znowu takie wielkie. Jeśli obleje angielski i nie skończy szkoły, ma jeszcze mniej szans na robienie w swoim życiu tego, co by chciała. Zęby być szczęśliwszą - może będzie próbowała skończyć jakieś dodatkowe kursy, ale bez skończonej szkoły średniej będzie miała bardzo gorzki stosunek do systemu szkolnego i jej szansę na sukces będą zdecydowanie mniejsze. Dlatego myślę, iż dziewczyna ta powinna skończyć szkołę, ale tak się nie stanie, jeżeli nie będzie zrobiony dla niej wyjątek. Myślę, że podstawową rzeczą w nauczaniu języka angielskiego jest umiejętność czytania i pisania, oraz rozumienia tego, co się czyta i pisze. Dlatego zapytałbym dziewczynę: - Czy byłabyś w stanie przeczytać książkę, napisać wy pracowanie i napisać dobrze test z tego, czego się nauczyłaś, Jeśli nauczyciel zgodziłby się na to? ~ Nie, jeśli byłoby to z Szekspira. Nie mam czasu na czytanie książek. Ledwie zdążam, żeby się przygotować do zaliczenia wszystkich lekcji. Poza tym mój nauczyciel nigdy V się na taką możliwość nie zgodził. Gdyby on mi na to 241 pozwolił, to wtedy cała klasa też by tak chciała. Oni także nie znoszą Makbeta. Dzięki temu przykładowi widzimy wyraźnie, jak trudno jest zmuszać ludzi do przyjęcia pewnego modelu kultury. Czy próbujemy rujnować życie tym uczniom, którzy nie chcą uczyć się tego, co w ich kulturze nie pomoże im w osiągnięciu sukcesu? Znacznie bardziej zależy mi na studentach, którzy nauczą się czytać i pisać, niż na Szekspirze. - Powiedz mi, co ciebie interesuje? - Kocham zwierzęta. Mam kota i kupiłam sobie książkę 0 kotach. Lubię ją czytać. - Czy byłabyś w stanie przeczytać z przyjemnością dobrą książkę o zwierzętach? To jest bestseller i mam go w domu. Jeśli dałbym ci tę książkę, czy przeczytałabyś ją na lekcję angielskiego i zdała z tego zakresu test? Myślę, że zaliczy łabyś test i jestem pewien, że polubiłabyś tę książkę. - Jaka to książka? - To książka napisana przez Jamesa Herriota Wszystkie stworzenia duże i małe. Czy powinniśmy karać tę dziewczynę za niezrozumienie Szekspira - szczególnie że w jej klasie nikt go nie znosi 1 wszyscy uczniowie są wściekli, gdy straszy się ich nieukoń czeniem szkoły, a oni nie robią niczego, żeby tego Makbeta zrozumieć? Myślę, że ta dziewczyna jak i środowisko, z któ rego pochodzi, byliby znacznie szczęśliwsi, czytając Herriota, pisząc i dyskutując o tym, co przeczytali, niż gdyby prze brnęli przez Szekspira i nawet zaliczyli test. Nie chcę tutaj powiedzieć, że ta dziewczyna powinna dostać piątkę. Jej wy starczy ocena dostateczna lub, jeśli doskonale się przygotuje, dobra. Nie można jednak nie dawać jej promocji. Takie po stępowanie nie ma żadnego sensu. Wiedząc o tym, że taka jest rzeczywistość w większości typowych szkół, nie bardzo wiem, co jeszcze mógłbym zasugerować. Zauważyłem, że po odegraniu tej scenki nauczyciele podzielili się. Część z nich zgadzała się ze mną, ale jednocześnie mówiła mi, że nie mogą tego zrobić, ponieważ dyrekcja nigdy się na to nie zgodzi. Nauczyciele byli jednomyślni w tym, że oblewanie dziewczyny, a zarazem niedanie jej pozwolenia na ukończenie szkoły średniej, jest bardzo destrukcyjne. Jed- 242 nocześnie mówili, że mają związane ręce. Druga grupa nauczycielska mówiła, że zgadzają się z dziewczyną w jednym - nie może być wyjątków w traktowaniu jednego ucznia, ponieważ pozostali też będą chcieli być tak samo traktowani. Lęk przed porażką może być motywujący, ale nigdy nie będzie motywujący na tyle, aby zmusić uczniów do miłości do Szekspira. To jest typowa psychologia kontroli zewnętrznej: sytuacja, kiedy nie jesteśmy w stanie zmienić systemu, żeby przybliżyć do poziomu zrozumiałego dla tej dziewczyny 1 wielu jej podobnych rówieśników, którzy chcą zademon strować, że mogą dobrze sobie radzić z pisaniem i czytaniem. Nauczyciele, którzy uważali, że ta uczennica nie może dostać promocji, mówili, że niestety niezbędne są poświęcenia, jeśli chce się zachować surowy system nauczania. Martwi mnie to, że ta zasada kreuje wielką grupę intelektualnych biedaków, którzy nienawidzą intelektualnych bogaczy i którzy nienawidzą szkoły. Ta nienawiść przyczynia się do bardzo powolnego postępu rozwoju ludzkości. Teoria wyboru mówi, że naczelną zasadą naszego postępowania w szkole winno być nauczanie w taki sposób, aby nasi uczniowie byli w stanie odnieść po ukończeniu szkoły sukces w takiej kulturze, w której im przyjdzie żyć. Obowiązek szkolny powinien znaczyć coś więcej niż tylko przymuszenie uczniów do chodzenia do szkoły. To musi oznaczać, że uczniowie uczą się, ponieważ mają szkoły, nauczycieli, programy nauczania i siebie nawzajem, i wszystkie te składniki mieszczą się w świecie ich wartości. Pewnego razu poproszono mnie o przygotowanie prezentacji na konferencję inaugurującą rok szkolny 1995/96. Konferencja była przeznaczona dla nauczycieli szkół podstawowych. Jak zwykle rano wygłaszałem wykłady, a po obiedzie Przeprowadzałem wywiady z uczniami szóstej i siódmej klasy- Pytałem o ich szkoły, aby znaleźć dobre przykłady ilustrujące teoretyczną część porannego wykładu. Zapytałem, Czy kiedykolwiek zdarzyło im się przeczytać książkę, którą wybrali sami i która nie miała nic wspólnego z lekturą szkol-U3- Bardzo się zdziwiłem, gdy dowiedziałem się, że nikomu 2 nich nigdy przedtem się to nie zdarzyło. Wtedy zapytałem, Czy kiedykolwiek może im się to zdarzyć w przyszłości. 243 Trzech z nich odpowiedziało wprost, że to jest bardzo wątpliwe, a jeden z szóstoklasistów mógł przysiąc, że to mu się nigdy nie zdarzy. Odpowiedzi udzielone przez uczniów zaszokowały i zdumiały nauczycieli obecnych na tej konferencji. Uczniowie opuścili salę, a my kontynuowaliśmy dyskusję. Jeden z obecnych nauczycieli wstał i z bólem w głosie powiedział: "Pamiętam, uczyłem takiego małego chłopca z trzeciej klasy i on uwielbiał czytać". Więc co się stało z uczniami? Oto są rezultaty klasycznego, tradycyjnego nauczania. Najważniejszym zadaniem edukacji jest pielęgnowanie ciekawości świata i procesu poznawania przez całe życie, a nie zabijanie jej. System nauczania w tym rejonie - tak jak pewnie i w większości rejonów szkolnych Stanów Zjednoczonych - zabija ciekawość świata u swoich uczniów. Rachunki versus matematyka: najgorszy przykład nauczania O ile nauczanie przedmiotów humanistycznych nie jest za bardzo skuteczne, o tyle nauczanie matematyki to prawdziwy horror. Tutaj niszczy się życie uczniów bez żadnych skrupułów. Jeśli zapytamy typowych obywateli naszego kraju, takich, którzy z pewnością mieli lekcje matematyki w szkole, a w realnym życiu nigdy tej szkolnej wiedzy nie wykorzystali: "Co to jest matematyka?", dadzą nam oni bardzo szkolną odpowiedź: "Matematyka to rachunki". Jeśli zapytamy o przykłady, powiedzą o tabliczce mnożenia. Gdybym zadał to pytanie nauczycielom szkół podstawowych, większość z nich odpowiedziałaby tak samo. Gdybym zapytał o to samo nauczycieli szkół średnich i nauczycieli college'ów, z wyjątkiem tych, którzy uczą matematyki, ludzi na kierowniczych stanowiskach, zatrudnionych w przemyśle, polityków, lekarzy, prawników, to najprawdopodobniej wszyscy udzieliliby takiej samej odpowiedzi. Wszyscy, którzy wierzą w to, że matematyka to są rachunki, są w błędzie. Matematyka nigdy nie była i nigdy nie będzie rachunkami. Operacje, które wykonujemy w szkole - 244 dodawanie, odejmowanie, mnożenie, dzielenie - pozwalają nam wykonywać bardziej skomplikowane działania, posługiwać się ułamkami i procentami. To właśnie nazywamy rachunkami. Warto przyswoić sobie tę umiejętność. Kiedy już ją zrozumiemy i opanujemy, nie warto powtarzać tego raz po raz, jak to się dzieje w większości szkół. Powtarzanie ręcznie wykonywanych działań matematycznych jest czymś, co większość dorosłych żyjących w realnym świecie robiło przez ponad pięćdziesiąt lat. Rezultat tego jest taki, że życia milionów dzieci nie należały do szczęśliwych, stracono miliony godzin, miliardy dolarów, w kraju, który desperacko potrzebuje przydatnych umiejętności czytania, pisania, mówienia, słuchania i rozwiązywania problemów, włączając w to oczywiście problemy matematycznej i naukowej natury. Przeprowadzone ostatnio badania pokazują, że czwartoklasiści dobrze wypadają w testach z matematyki i innych przedmiotów matematyczno-przyrodniczych, ale jeśli testy takie przeprowadzi się u ośmioklasistów, wyniki są wprost tragiczne. W rozdziale trzecim tej książki pisałem, że gwałtowne załamanie wyników testów spowodowane jest tym, że przedmioty te nie mają nic wspólnego ze światem wartości uczniów. Uczenie się rachunków ma dużo sensu w okresie od pierwszej do trzeciej klasy włącznie, ale przestaje być sensowne w klasach od czwartej do ósmej. Uczniowie z tego przedziału wiekowego, żyjący w takich krajach jak na przykład Singapur, są bardzo zajęci wykonywaniem prawdziwej matematyki w realnym życiu. Tymczasem uczniowie w naszym kraju bezsensownie tracą czas, powtarzając operacje matematyczne i starając się nauczyć na pamięć regułek i wzorów. Wkładamy mnóstwo pracy w to, żeby uczniom przekazać wiedzę, wyrzucamy własny wysiłek w błoto, a później zastanawiamy się, dlaczego uczniowie mają takie słabe osiągnięcia. Podręczniki szkolne do matematyki zaczynają być coraz bardziej interesujące. Książka mojej wnuczki, uczennicy szóstej klasy, zawiera mnóstwo przydatnej matematyki, ale także niepotrzebnych działań matematycznych, które opanowała jeszcze przed zdaniem do trzeciej klasy. Autorzy podręcznika nie potrafią rozróżnić, co jest prawdziwą matematyką, a co tylko rachunkami. Właśnie oni powinni widzieć taką różnicę. 245 W realnym życiu matematyka ma tylko jedno zadanie -rozwiązywanie wymyślonych problemów. Jeśli się rozejrzymy wokół siebie - nieważne jak daleko będziemy szukać - i zobaczymy, że prawie wszystko, co nas otacza i zostało stworzone przez człowieka, miało początek w wymyślaniu i rozwiązywaniu problemów. W dobrej szkole uczniowie zaczynają uczyć się matematyki, uczą się rachunków w słupkach, żeby poczuć sens tego procesu i zrozumieć wymowę liczb. Kiedy ci uczniowie znajdują się w trzeciej klasie i już umieją rachować, od tego momentu zaczynają używać kalkulatorów. W prawdziwym świecie każdy, kto stosuje matematykę, czyli każdy, kto rozwiązuje wymyślone problemy - od zliczania rachunku w restauracji do wysyłania statku kosmicznego na Marsa - używa kalkulatora lub komputera. Matematyka to rozwiązywanie problemów tam, gdzie jest potrzebne liczenie. Taka umiejętność dostępna jest tylko gatunkowi ludzkiemu. Kalkulatory nie kreują problemów, stosuje się je tylko wtedy, gdy już wiemy jak rozwiązać problem. Kalkulatory są tanie, dostępne i dokładne. Jeśli nasze życie zależałoby od inżyniera, który miałby podzielić 23 przez 68, a 0,33 przez 5, i który w dodatku śpieszyłby się, wolelibyśmy, żeby użył kalkulatora, niż żeby liczył ręcznie. Jeśli nasze życie zależałoby od tego samego inżyniera, który wiedziałby, jak rozwiązywać skomplikowane problemy wymagające rachunków, wolelibyśmy, żeby studiował on zagadnienia matematyczne, niż spędzał większość swojego czasu z ołówkiem w ręku i dzielił liczby. Inżynierowie, jak ja (mam dyplom z inżynierii chemicznej), używają kalkulatorów i komputerów. Na studiach musieliśmy uczyć się matematyki, więc teraz potrafimy formułować problemy logiczne, i wiemy, jak je rozwiązywać, używając rachunków. W większości szkół zasady działań matematycznych nauczane w początkowych klasach kontynuowane są w nieskończoność. Stawianie i rozwiązywanie problemów matematycznych powinno być wprowadzone natychmiast - tak, żeby uczniowie spostrzegli związek pomiędzy matematyką i rachunkami. W czwartej klasie podstawówki problemy matematyczne powinny dominować w programie nauczania matematyki. Uczniowie powinni stykać się z trudnymi zagad- 246 nieniami wymagającymi użycia algebry i rachunków, aby pokazać im, że wyższa matematyka została stworzona po to, by trudne problemy dawały się w łatwy sposób rozwiązywać, a nie na odwrót. Kiedy zauważymy, że uczniowie są gotowi do takiej pracy i na przykład potrafią odpowiedzieć nam, gdzie spotkają się pociągi lub jak dużo czasu potrzebuje łódź płynąca pod prąd na pokonanie danego dystansu, wtedy możemy przekonać uczniów, że, kiedy nauczą się algebry, rozwiązanie takich zadań będzie proste. Jeśli nie zastosują algebry, wtedy nie znajdą rozwiązania - nawet, gdy będą doskonali w rachunkach. Jeśli zrozumieją algebrę, wtedy rachowanie będzie proste i większość z nich będzie je mogła wykonywać w pamięci. Jednak to, z czym większość z nas zetknęła się w szkole, wykonując dużo ćwiczeń algebraicznych i skomplikowanych równań, nie miała nic wspólnego z formułowaniem problemu matematycznego i wyszukiwaniem jego rozwiązania. Takie unikanie zetknięcia z prawdziwą matematyką typowe są także dla nauczania tego przedmiotu w college'u. Jeśli musimy wykonywać zadania matematyczne w realnym świecie, wtedy nie możemy sobie pozwolić na szkolne podejście, wtedy musimy rozwiązywać problemy stawiane nam przez życie. Najsmutniejsze jest jednak tutaj to, że w większości z nas lęk i nienawiść do matematyki zostały zaszczepione na całe życie. Jeśli urodziliśmy się w rodzinach, które ceniły wykształcenie, udało nam się przebrnąć przez obowiązkowe w naszych szkołach rachowanie w słupkach i matematykę, która nie miała nic wspólnego z wyższą matematyką, gdzie rozwiązuje się problemy. Pracowałem przez wiele lat z uczniami, których świat wartości był bardzo odległy od programów nauczania, nauczycieli 1 ich stylu nauczania. Karano ich za niewykonanie poleceń. Uczono ich rachunków, które nazywano matematyką. Nasze więzienia wypełnione są młodymi mężczyznami, w większości o latynoskich i afroamerykańskich korzeniach, którzy nie mogli zapamiętać nieważnych dla nikogo faktów czy opano-Wać Szekspira i którzy z pewnością nie mieli serca do powtarzania długich równań matematycznych. Kiedy ich wyrzucono ze szkoły, ludzie ci znaleźli się na prostej drodze do 247 więzień. Porażka w szkole w dużym stopniu poprowadziła ich do świata przemocy, narkotyków, życia seksualnego bez miłości, bycia rodzicem dzieci zaniedbanych i wykorzystywanych. Zwykle jest też tak, że dzieci zaniedbane środowiskowo i wykorzystywane są bardziej podatne na odrzucenie w systemie szkolnym. Wszystko byłoby może zrozumiałe, gdyby brakowało nam matematyków do zatrudnienia w zawodach, gdzie byliby niezbędni - a przecież tak nie jest. Zamiast zmuszania wszystkich uczniów do chodzenia na lekcje algebry i geometrii, powinniśmy się skupić na uczeniu ich, jak mają rozwiązywać problemy nie ze świata algebry, ale ze świata rzeczywistości, z którym stykają się codziennie. Wszyscy uczniowie mogą opanować arytmetykę, jeśli my, nauczyciele, będziemy wystarczająco cierpliwi i nie będziemy ich oblewać. Ale, niestety, niewielu z nas zdołało opanować arytmetykę, ponieważ sami zniechęciliśmy się do niej z powodu niepotrzebnego nadmiaru rachunków, a później przez tajemniczość "wyższej matematyki". Jeśli przestaniemy stosować przymuszanie, torturując dzieci rachowaniem w słupkach i zajmiemy się prawdziwym uczeniem algebry, wtedy - być może - więcej uczniów zainteresuje się prawdziwą matematyką. Wydając znacznie mniej pieniędzy, niż wydajemy obecnie, moglibyśmy wykorzystać nauczycieli matematyki, którzy mieliby uczniów zafascynowanych przedmiotem. Rezultat tych działań byłby taki, że mielibyśmy lepiej wykształconych matematyków, niż mamy obecnie. Jakże szczęśliwsi byliby uczniowie w takich klasach. Teraz ci wszyscy, których matematyka interesuje i chcą się jej uczyć, są hamowani przez większość klasy niechętną matematyce. Argument, że matematyka uczy myślenia, jest - być może - prawdziwy, ale tylko dla uczniów, którzy są zainteresowani jej poznawaniem. Nigdy jednak nie uczy myślenia tych, którzy są w klasie tylko z obowiązku. Zawsze jest tak, że odpowiedzią na przymus jest opór, i nieważne jak i gdzie się go stosuje. Zanim skończę dyskusję o matematyce i negatywnym wpływie jej nauczania, pozwolę sobie przedstawić jeden prosty, niealgebraiczny problem. Nie bardzo wierzę, żeby zbyt dużo 248 osób w Stanach Zjednoczonych, które nie są matematykami z zawodu, mogło je rozwiązać. Co powinienem zrobić - mam kupić czy wziąć samochód w leasing? Większość ludzi, którzy wzięli samochód w leasing, zrobiłoby lepiej, kupując go, ponieważ zaoszczędziliby około 100 dolarów miesięcznie. Oni jednak nie są w stanie posługiwać się matematyką i padają ofiarą sprzedawców samochodów, których obowiązkiem jest zachęcanie do leasingu, bo to przynosi większe zyski dla firm handlujących samochodami. Jeśli te firmy zarobią więcej pieniędzy, to znaczy, że kupujący stracili więcej własnych pieniędzy. Wystarczy uważnie czytać reklamy, a wtedy zauważymy, że bardzo rzadko podaje się cenę reklamowanego samochodu - w większości są to ceny miesięcznego leasingu. Rozwiązywanie problemów Podstawą mądrej edukacji, a nie tylko nauczania - tak, jak to się odbywa w dobrych szkołach - jest uczenie. Podstawą uczenia jest nauka mówienia, słuchania, czytania, pisania i używania tych umiejętności do rozwiązywania problemów. Kiedy zdobędziemy biegłość w tych umiejętnościach, wtedy możemy poprzez ćwiczenia poprawiać je. Bardzo rzadko zdarza się, abyśmy po skończeniu szkoły przestali z tych umiejętności korzystać. W szkole, która ma przygotować nas do życia, powinniśmy być uczeni słownictwa poprzez stosowanie słów o podobnym znaczeniu, a nie przez pamięciowe opanowywanie znaczenia słów, których ani przedtem, ani potem nie używamy. Rozwiązywanie problemów powinno być podstawową metodą uczenia się zarówno historii, literatury, matematyki, jak 1 nauk przyrodniczych. Kiedy uczymy się historii lub literatury, nie powinno być dla nas ważne kto, kiedy, gdzie lub co zrobił, lecz jakie prawdziwe lub fikcyjne problemy ten człowiek rozwiązywał i czy mu się to udało. Jeśli mu się udało, to dlaczego tak się stało, a jeśli nie, to gdzie został Popełniony błąd. W dobrej szkole uczniowie zadają takie pytanie, podstawowe dla efektywnej nauki, od samego początku. " ostatnich czasach takie pytania zdawane są uczniom na 249 testach końcowych i uczniowie dobrych szkół doskonale sobie radzą na tego typu egzaminach. Zwykle przedmioty artystyczne nie spotykają się z takim odrzuceniem przez uczniów, jak to się dzieje z innymi dziedzinami szkolnej edukacji. Uczniowie poznają malarstwo poprzez analizę tego, co artysta próbował sportretować. Poznanie obrazu Mona Liza jest tylko początkiem. Dyskusja poświęcona temu, kim ona była, dlaczego Leonardo namalował jej uśmiech, spowoduje, że jej enigmatyczny uśmiech zostanie w pamięci uczniów do końca życia. Uczniowie więcej niż chętnie zapamiętują melodie lub słowa sztuki, w której sami występują. Podstawą miłości do malarstwa i muzyki jest ich wykonywanie lub polubienie tych, którzy je wykonują. Oczywiście w nauczaniu jest miejsce na pamięciowe opanowywanie wiedzy, ale nigdy taka metoda nie spotka się z akceptacją uczniów, gdy się ich tylko zmusza i nie daje się im żadnego wyboru. W ósmej klasie zapamiętałem ostatni paragraf inauguracyjnego przemówienia prezydenta Lincolna. Był on tak piękny i wzruszający, że ciągle go pamiętam, mimo że upłynęło już ponad sześćdziesiąt lat od tamtego momentu. Ale nauczyciel zapytał mnie, którego fragmentu chciałbym się nauczyć i mogłem samodzielnie dokonać wyboru. Dał mi sporo czasu, więc z przyjemnością opanowałem ten tekst do perfekcji. Nasz nauczyciel znał całe przemówienie Lincolna na pamięć i mógł podpowiadać uczniom, którzy się zgubili. Nikt z nas nie dostał dwói ani się nie przestraszył. Wszyscy w mojej klasie nauczyli się wybranego fragmentu i było to dla nas bardzo dobre doświadczenie. Pozytywne doświadczenie z dobrym nauczycielem jest kluczem do sukcesu w życiu. Obecnie, jeśli nasi uczniowie drugiej i trzeciej klasy uczą się na pamięć, rachują i robią to z przyjemnością, ponieważ jest to dla nich nowe i ekscytujące, a także uwielbiają swojego nauczyciela, w takiej sytuacji nie mogę narzekać na system szkolny. Kiedy jednak ta początkowa przyjemność zdobywania wiedzy zacznie topnieć, a tak być powinno, nauczyciele nie mogą uczniów zmuszać, aby zachowywali taką sarną postawę. Powinno się wtedy bardzo szybko przejść z naucza- 250 nią w świat nauki, a wtedy wskaże się uczniowi ścieżkę do prawdziwego poznawania życia. Ewy i Krzysiowie z naszych szkół Zdecydowałem się użyć tych popularnych imion, żeby opisać olbrzymią grupę uczniów, którzy właśnie są drugoklasi-stami. Program szkolny i ich nauczyciele powoli wykruszają się z ich świata wartości. Tak się jakoś dzieje, że tylko nieliczni z tej olbrzymiej rzeszy Ew i Krzysiów, którzy doszli do szkoły średniej, są wybitnymi uczniami. Być może wielu uczniów nie przepada za nauką w szkole, ale szkoła, niektórzy nauczyciele, niektóre przedmioty szkolne są ważne w ich świecie wartości. Może być tak, że oni chcieliby uczyć się w bardziej przyjaznych szkołach, dostawać więcej wsparcia od swoich rodziców i nauczycieli. Oni jeszcze nie chcą walczyć przeciwko zniewoleniu i przymusowi, z jakim spotykają się w swoich nawet zupełnie dobrych szkołach. Gdyby nie było przymusu i zniewolenia, liczba uczniów dobrze uczących się podwoiłaby się lub nawet potroiła. Wielu uczniów z tych dobrych szkół pracuje wystarczająco ciężko, ponieważ szkoła jest w ich świecie wartości. Dostaną się oni później do college'ów. Oznacza to, że kiedy jest możliwość podejmowania wyborów, a mniej nauczania, ich droga życiowa może być bardzo satysfakcjonująca. Typowe Ewy i Krzysiowie są jednak jakby z innej bajki. Zwykle jest tak, że w ich domach rodzinnych nie ceni się wykształcenia i wiedzy. Często też oni sami nie dostają od swoich rodziców wystarczającej miłości i uwagi. Uważam, że powinni oni dostać takie wsparcie i uwagę w szkołach. Nie dotrzymawszy tak ważnych i podstawowych dla rozwoju rzeczy w domu, są przygotowani, aby poradzić sobie ze zmuszaniem, nauczaniem, karami, z którymi zetkną się już na Początku swojej szkolnej kariery, więc będą opierać się nauce szkolnej i nauczycielom, a w końcu szkoła znajdzie się poza światem ich wartości. Wielu z nich radzi sobie zupełnie dobrze w przedszkolu 1 w pierwszej klasie, wtedy gdy szkoły, ich ciepli i troskliwi 251 nauczyciele oraz zaspokajająca ich potrzeby nauka szkolna mają nawet większe znaczenie w ich świecie rzeczy ważnych niż w momencie, gdy zaczynali swoją szkolną przygodę. Jeśli ich nauczyciele są cierpliwi i nie są zbyt sztywni w swoich metodach, czytają im dużo interesujących książek, uczniowie szybko uczą się czytać i pisać. Jeśli nauczyciele wkładają dużo wysiłku, żeby słuchać i rozmawiać z uczniami, zarówno w czasie lekcji, jak i podczas indywidualnych spotkań, wtedy uczniowie uważnie słuchają i szybko poprawiają swoje błędy w wymowie. Zanim uczniowie przejdą do drugiej klasy, nauczyciele zaczynają wprowadzać przymus i wiele innych, typowo nauczycielskich zachowań. Zdobywanie wiedzy, robienie rachunków, odrabianie zadanych prac domowych i zagrożenie porażką zaczyna wkradać się w świat, który był początkowo wypełniony radością i zabawą. Te zmiany są subtelne, ale Ewy i Krzysiowie bardzo szybko je odczuwają i zaczynają się przed tym wzbraniać. Uczniowie, którzy nie są w grupie typowych Ew i Krzysiów, mogą na początku także trochę protestować przeciwko tym zmianom. Nauczyciele postrzegają takie zachowania jako naruszanie dyscypliny i zaczynają ich troszkę poszturchiwać. Jest jednak zdecydowana różnica pomiędzy tymi dwiema grupami uczniów, ponieważ uczniowie nie będący w grupie Ew i Krzysiów na poszturchiwania swoich nauczycieli odpowiedzą bardziej pilną nauką. Natomiast dla Ew i Krzysiów nauka szkolna szybko ucieka ze świata ich wartości. Kiedy zmiana się pojawia, dwie grupy dzieci zaczynają się od siebie oddalać, zwłaszcza kiedy uczniowie przechodzą do gimnazjum. Zanim dwie grupy odseparują się od siebie, nie można jeszcze zauważyć żadnej różnicy pomiędzy Ewami, Krzysiami a resztą uczniów. Ponad 30 lat temu, kiedy pracowałem w Watts, bardzo biednej dzielnicy kolorowych imigrantów w Los Angeles, spotkałem uczniów, którzy w przedszkolu i młodszych klasach szkoły podstawowej, byli pełni zapału do nauki, ale stopniowo przestawali się uczyć w klasach starszych. Wówczas byłem tym zjawiskiem bardzo zdziwiony, ale teraz, kiedy patrzę z punktu widzenia teorii wyboru, przestałem się dziwić ich zachowaniu. Te dzieci były zupełnie 252 normalne. Nic złego nie było z ich poziomem inteligencji. To system przymusu spowodował ich autodestrukcyjne rebelie. Powtórzę tutaj raz jeszcze, o czym już wspominałem na początku. Ta zmiana jest bardzo subtelna i bardzo trudno ją zauważyć, szczególnie nauczycielom, którzy niewiele wiedzą 0 świecie wartości swoich uczniów i o tym, jak ważne jest utrzymanie się ich i tego, czego oni uczą, w świecie wartości dzieci. Kiedy zmiany się nasilają, zwykle w trzeciej i czwartej klasie, są one już dobrze widoczne. Potencjalni Krzysiowie i Ewy zaczynają być coraz mniej uważni. Rozmawiają na lekcjach, agresywnie domagają się kontaktu z innymi dziećmi, zaczepiają lepiej uczące się dzieci 1 zaczynają przeszkadzać, jeśli nikt nie zwraca na nich uwagi. Z sobie tylko wiadomego powodu to właśnie oni potrzebują więcej uczucia i cierpliwości niż inne dzieci w szkole. Kiedy jednak zaczną się zachowywać w sposób mocno frustrujący ich nauczycieli, kiedy zaczynają siłą zmuszać swoich kole gów, żeby zwrócili na nich uwagę, wtedy nie otrzymują tego, czego chcą ani od nauczycieli, ani od innych uczniów. Wtedy zaczynają odmawiać wykonywania tego, o co ich się poprosi, a ich zachowanie określane jest jako nieodpowiednie. Trzecia, czwarta i piąta klasa są bardzo istotne. Jeśli dla potencjalnych Ew i Krzysiów nauka szkolna, nauczyciele, bycie dobrym uczniem ucieka z ich świata wartości, są oni na dobrej drodze do bycia w pełni rozwiniętymi Ewami i Krzysiami. Ten proces przekształcania się można odwrócić właściwie na każdym etapie. Wielu dobrych nauczycieli jest w stanie szybko rozpoznać ten uczniowski opór. Ci nauczyciele przestają posługiwać się karami. Zamiast karania poświęcają więcej uwagi takim uczniom, na przykład każdego ranka witają ich bardziej przyjaźnie, poklepią po ramieniu, dadzą pracę domową na ich miarę, pomogą w jej odrobieniu i pochwalą dziecko. Takie działania mogą naprawdę odwrócić niebezpieczny proces, w jaki dziecko wkracza. Ci uczniowie potrzebują nawiązania satysfakcjonujących relacji z przyjaznymi, cierpliwymi nauczycielami, którzy mogą być jedynymi stabilnymi osobami w ich życiu i jedynym źródłem pozytywnych uczuć. Dobrzy nauczyciele wiedzą, jak Przekazać to, czego oni potrzebują, i to wcale nie musi zaj- 253 mować im aż tak dużo czasu. Efekt tego postępowania jest taki, że tak naprawdę ten czas się oszczędza, ponieważ uczniowie ci mobilizują się do pracy. W ostatnich latach podjęto decyzje, dzięki której klasy szkolne od pierwszej do trzeciej mogą liczyć najwyżej 20 uczniów. Uważam, że to jest doskonały wybór, dzięki któremu nauczyciele mają szansę poświęcić uczniom więcej uwagi. W licznych klasach było to niemożliwe. Dobrzy nauczyciele wysyłają do rodziców listy, w których proszą ich o czytanie dzieciom określonych książek, a także wysyłają do domów dzieci gry, w których mogą grać wspólnie z rodzicami. Są na tyle rozsądni, że nie winią rodziców za problemy ich dzieci w szkole. Większość rodziców ma wystarczająco dużo swoich własnych problemów i nie potrzebują dodatkowych ze strony szkoły. Znając teorię wyboru, można dostrzec, jak ważne jest zaangażowanie nauczycieli w zatrzymaniu procesu przechodzenia zwyczajnych jeszcze uczniów do grupy dzieci, które będą Ewami i Krzysiami. Jednak wielu nauczycieli nie potrafi rozpoznać, co się dzieje. Nauczyciele ci dzwonią do rodziców lub wpisują do dzienniczka ucznia informacje wzywające rodziców do zrobienia czegoś, co zmieni zachowanie ich dzieci w szkole. Oni oczekują, że rodzice, którzy sami nie bardzo wiedzą, co się dzieje, ukarzą swe dzieci. Jak samotnie muszą się czuć tak zdesperowane dzieci. Coraz mniej kochane, zarówno w szkole, jak i w domu, szukają kogoś, do kogo mogą się zwrócić i znajdują innych podobnych do siebie. Ale ciągle jeszcze w tym momencie potencjalne Ewy i Krzysiowie są na poziomie decyzji w swoich szkołach podstawowych. Wielka zmiana przychodzi w szkołach średnich, liceach, kiedy nagle zmienia się styl nauczania, stosuje się więcej przymusu i nauczyciele mają mniej czasu na indywidualną pracę z uczniem. Proces, o którym pisałem wyżej, może być jeszcze odwrócony, ale teraz praca wychowawcza jest już znacznie trudniejsza, niż gdyby zmiany były dostrzeżone w szkole podstawowej. Jeśli uczeń jest już w pełni rozwiniętą Ewą bądź Krzysiem i udało mu się dotrzeć do szkoły średniej, jest mało prawdopodobne, aby taka interwencja miała już szansę powodzenia. Jeśli uczeń przychodzi do szkoły, nie jest 254 jeszcze za późno na pomoc. Oczywiście, z każdym dniem jest coraz trudniej, ponieważ uczniowie coraz częściej myślą 0 kapitulacji i przejściu do grupy Ew i Krzysiów. W klasach od szóstej do ósmej Ewy i Krzysiowie nie radzą sobie z nauką i często bywają na wagarach. Szybko tracą grunt pod nogami, ponieważ czują się znacznie gorzej przygotowani do szkoły średniej niż wtedy, gdy zaczynali gimnazjum. Program szkolny i nauczyciele nie są już wcale w zasięgu ich świata wartości, a teraz jeszcze zaczynają tracić lub rozczarowują się do kilku dobrych kolegów, których wprawdzie ciągle mają, ale tamci lubią szkołę. Dla tych kolegów sprawy szkolne są jeszcze ciągle żywe i mieszczą się w ich świecie rzeczy ważnych. Obecnie, kiedy uczniowie znajdują się w szkole, Ewy 1 Krzysiowie starają się przebywać razem, ponieważ w ich wspólnym interesie leży bycie włączonym w rozrabianie, przemoc, seks i narkotyki. Oni ciągle jeszcze nie wykruszą się przez następny rok lub dwa, ponieważ czasem zdarza się, że spotkają nauczyciela, z którym mogą nawiązać dobry kon takt, lub jakiś szkolny przedmiot, jak na przykład rysunki, muzyka bądź sport, który jeszcze wciąż lubią. Nawet jeśli ich stosunki z matkami nie są najlepsze, wciąż mogą jeszcze polegać na matkach, które codziennie im przypominają o szkole i czekają na ten moment, kiedy ich dzieci staną się absolwentami. Jednak w większości wypadków są oni tak opóźnieni w stosunki do swoich kolegów, że matki nie zdołają ich przekonać do pozostania w szkole. Liczba dzieci w grupie Ew i Krzysiów ciągle się powiększa, ponieważ w celu odniesienia sukcesu w naszych czasach potrzeba coraz więcej edukacji. Tymczasem oni mają coraz większe zaległości. Nie mają szansy, żeby poradzić sobie w systemie oświatowym. Nawet gdyby ten system uległ natychmiastowej poprawie, większość Ew i Krzysiów nie będzie zainteresowana przebywaniem przez cały dzień w szkole. Oni potrzebują zupełnie innej oferty - takiej, gdzie będą niogli uczyć się nie tylko przedmiotów akademickich. Nasze szkoły zawodowe, skądinąd bardzo dobre, przyjmują tylko uczniów ze starszych klas szkół średnich, a to dla Ew i Krzy- 255 siów już jest stanowczo za późno, ponieważ do tego czasu sprawy szkolne będą zbyt daleko od ich świata. Musimy poszerzyć naszą wyobraźnię o to, czym szkoły zawodowe mogą być, i rozszerzyć możliwość bezpośrednich praktyk zawodowych już na poziomie klas od piątej do ósmej. Dało się zauważyć, że kiedy Ewy i Krzysiowie znajdą się w szkołach technicznych (technikach), ich zainteresowanie przedmiotami akademickimi odnawia się. Kiedy zwiększamy wachlarz wykształcenia nieakademickiego, musimy przekonywać, że nie jest to edukacja drugorzędna. Uczniowie powinni wiedzieć, że chociaż technikum lub liceum zawodowe nie jest bezpośrednią drogą do college'u, ta możliwość jest dla nich ciągle dostępna - jeśli tylko oni sami dojrzeją do podjęcia takiej decyzji. Wszystko to można osiągnąć, dysponując znacznie mniejszymi środkami finansowymi niż do tej pory. Szkoły jednak nie są w stanie unieść takiego ciężaru bez wsparcia społecznego. W biednych wiejskich lub zurbanizowanych rejonach uczniowie tacy jak Ewa i Krzyś stanowią większość szkolnych populacji. W obecnych czasach rzadko można znaleźć kogoś, kto ma pomysł, co można z nimi zrobić - tak w szkole, jak i poza szkołą - nie używając jedynej dostępnej nam broni, jaką jest karanie. Kiedy Krzysiowie są dojrzałymi nastolatkami, większość z nich ląduje w więzieniach. Większość ich przestępstw związana jest z narkotykami, które dostarczają im zarówno pieniędzy, jak i przyjemności. Większość Krzysiów pozostaje w zamknięciu z powodu czynów, które możemy zaliczyć do kategorii bezsensownej przemocy. Dla nich ma to jednak sens. Jest to coś, czego oni poszukują. Wsadzanie ich do więzień, szczególnie tych o zaostrzonym rygorze, czego opinia publiczna bardzo się domaga, spowoduje, że prawie na pewno zrezygnują oni z marzeń o szczęśliwym życiu i skoncentrują się na tym, co jeszcze są w stanie łatwo wziąć do końca ich - raczej krótkiego - życia. Tacy ludzie mogą być niebezpieczni. Przemoc, która przeraża nas, dla nich nic nie znaczy. Ewy i Krzysiowie są widocznym produktem współczesnego systemu, który porusza szkoły. Jednak to nie tylko oni sami w sobie są problemem. Winien być zmieniony system- 256 prawie wszystkie Ewy i Krzysiowie, którzy chodzą do szkoły, byliby się w stanie uczyć, gdybyśmy zmienili obecny system represyjny na teorię wyboru, która oznacza zmianę nauczania na edukację, odejście od kar w kierunku przyjaźni, od zmuszania do wyboru. Chodzi o to, by udało się naprawić to, co nie wyszło w przeszłości. Zmiana wymagań i uświadomienie uczniom, że posiadają jakąś wiedzę, da im nadzieję. Kiedy wciągną się w ćwiczenie tych umiejętności, możemy się zastanawiać nad wiedzą, którą docelowo powinni posiąść. Powinniśmy zrobić wszystko, aby zapobiec przekształcaniu się ich z dobrych uczniów w kategorię nazwaną umownie grupą Ew i Krzysiów. Nie ma znaczenia, jak źle im idzie w szkole. Musimy odwrócić proces, w którym się znaleźli. W większości przypadków mamy wiele lat, aby osiągnąć założony cel, ale żeby to zrobić, musimy zmienić system. Możemy utworzyć w naszym kraju sieć modelowych szkół podstawowych. Jeśli uczniowie przyjdą z dobrej jakości szkół podstawowych, przeniosą swe doświadczenia także do szkół ponadpodstawowych. Uważam, że dobrej jakości szkoły średnie na poziomie liceum są poza naszym zasięgiem oddziaływania, dopóki społeczności szkół średnich nie pójdą w kierunku społeczności jakości. W końcu może się okazać, że łatwiej zmienić całą społeczność, niż zmienić tylko szkoły średnie. Dobre szkoły to takie, które wypełnione nauczycielami i administracją wcielającymi w życie zarządzanie poprzez przykład własnego życia i uczą teorii wyboru, zarówno uczniów, jak i ich rodziny. Dotychczas ponad dwieście szkół odrzuciło próbę pójścia w kierunku Konsorcjum Dobrych Szkół. Inne szkoły powstrzymuje od tego brak wsparcia ze strony administracji i społeczności, a także kilku dolarów na szkolenia. Koszty utrzymywania Krzysiów w więzieniach przez trzy lata jest znacznie większy, niż kosztowałyby pełne szkolenia dla pięćdziesięciu nauczycieli. Współpraca pomiędzy zarządzającymi, zarówno wizytatorami regionalnymi, jak i władzami związkowymi, jest niezbędna w celu rozpoczęcia tego procesu. Oczywiście, jest także mnóstwo miejsca dla sceptyków i tych, którzy na 257 wszystko powiedzą nie. W dobrych szkołach nie może być miejsca dla nikogo, kto prezentuje taką postawę. Administratorzy szkół i nauczyciele potrzebują świadectwa, żeby uczyć i zarządzać szkołami. Wszyscy walczymy o szkoły bez narkotyków. Musimy być bardziej zdecydowani w walce o szkoły, gdzie nauczyciele nie stosują przymusu i o szkoły bez porażek pedagogicznych, o dobre szkoły, ponieważ to właśnie między innymi alienacja uczniów spowodowana przymusem i karami prowadzi młodych ludzi w świat narkotyków. Nauczanie niepełnosprawnych Nauczyciele szkół publicznych, którzy czytają te rozdziały, z pewnością natychmiast rozpoznają potencjalne Ewy i Krzysiów w swoich klasach. Gdyby w proces nauczania udało się włączyć rodziców, którzy wiedzieliby dzięki temu, co ich dzieci robią w szkole, wtedy być może udałoby się uniknąć sytuacji, gdy potencjalne Ewy i Krzysiowie zostaną ocenieni jako uczniowie niezdolni. Ocena taka powoduje, że dzieciom przypisuje się jakieś organiczne uszkodzenie mózgu, które ponoć powoduje kłopoty z nauką. Ich kłopoty z nauką powoduje jednak nie jakiś niedorozwój mózgu, lecz nadmierne nauczanie. Nasze mózgi nie zostały zbudowane, aby zapamiętywać informacje, których nie używamy. Nasze mózgi nie mogą także współzawodniczyć z kalkulatorami. Wielu z tych uczniów po prostu wyłącza uczenie się, a także podstawy nauki - czytanie i pisanie -ze świata ich wartości. Kiedy podjęli oni taką decyzję, żadne testy nie wykażą czy powód ich nieprzystosowania wiedzy związany jest z jakimś mikrouszkodzeniem bądź niedorozwojem mózgu, czy też z ich decyzją o wykluczeniu szkoły i nauki ze świata wartości. Wielu rodziców Ew i Krzysiów akceptowało metody nauczania i było dobrymi uczniami. Teraz nie potrafią zrozumieć, dlaczego ich dzieci nie chcą się uczyć, nie chcą liczyć ani zapamiętywać. Są zdumieni słabymi wynikami w nauce swoich dzieci i gotowi zgodzić się z każdą diagnozą, która 258 wyjaśni im, że to, co się dzieje z ich dziećmi, jest spowodowane anormalnym rozwojem mózgów i nie jest zawinione przez nikogo - zwłaszcza przez nich. W ostatnich latach diagnozą, akceptowaną bez większych zastrzeżeń zarówno przez rodziców, jak i nauczycieli, jest zaburzenie uwagi lub zaburzenia uwagi i nadpobudliwość. Dzieci mogą nawet przekonywać nas, że chcą się uczyć, i dziwić się, że im to nie wychodzi. Dziecko, które jeszcze nie jest świadome swojego świata wartości, nie potrafi rozróżnić, czy jego niechęć do nauki czytania wynika z mikro-uszkodzenia mózgu, czy też jest to istotna wartość w jego świecie rzeczy ważnych. Dziecko jest jednak pewne, że ma kłopoty z nauczeniem się czytania. Jedynym sposobem, żeby się dowiedzieć, co powoduje ten problem, jest uważna obserwacja dziecka. Uważna obserwacja nie jest zadaniem dla pediatrów, ponieważ oni nie mają na to czasu. Tutaj trzeba działać wspólnie. Potrzebna jest bliska współpraca szkoły i rodziców z włączeniem pediatry. Diagnoza, że dziecko jest niewydolne lub niepełnosprawne z powodu mikrouszkodzenia bądź niedorozwoju struktur mózgowych, ma bardzo poważne konsekwencje, które będą miały duży wpływ na jego przyszłość. Dlatego też taka diagnoza musi być bardzo rzetelna. Uważam, że musimy zwrócić uwagę na następujące rzeczy: 1. Czy dziecko, które z diagnozą: "zaburzenie uwagi" bądź "zaburzenie uwagi i nadpobudliwość" ogląda telewizję i czy rozumie to, co ogląda? Czy dziecko gra w takie gry, które wymagają koncentracji i skupienia? Czy dziecko nauczyło się używać komputera? 2. Czy dziecko ma lepsze wyniki nauczania z jednym na uczycielem, a gorsze z innymi? 3. Czy dziecko ma lepsze wyniki z przedmiotu, którego poznanie wymaga czytania i słuchania, a gorsze z innego, którego podstawą jest także czytanie i słuchanie? 4. Czy dziecko ma przyjaciół, którzy uważają na lekcjach; z kim dziecko się bawi i wśród jakich szkolnych kolegów Jest lubiane? Jeśli na wszystkie pytania z pierwszego punktu odpowiemy "nie", oznacza to, że dziecko może mieć rzeczywiście jakieś mikrodeficyty w mózgu i powinno być zbadane przez kom- 259 petentnego pediatrę. Powinno również przyjmować odpowiednie leki. Podobnie winniśmy się zachować, jeśli również odpowiedzi na pytania z drugiej i trzeciej grupy są negatywne. Jeśli jednak na któreś z tych pytań odpowiedzieliśmy "tak", oznacza to, że problemem jest tu nauczyciel lub przedmiot szkolny, który nie mieści się świecie wartości dziecka. Jeśli dziecko ma kolegów, którzy są dobrymi uczniami i jest wśród nich lubiane, nie podejrzewałbym tutaj żadnego niedorozwoju w mózgu. Jeśli dziecko nie ma takich kolegów, wnioskowałbym, że jest ono bardzo samotne i cały jego wysiłek jest skoncentrowany na zdobywaniu przyjaciół, a nie na nauce szkolnej. Zanim zdiagnozujemy dziecko i przepiszemy odpowiednie leki, najpierw musimy zrobić wszystko, aby mu pomóc w jego socjalizacji i pomóc w nawiązywaniu przyjaźni w grupie. Może się również zdarzyć, że dziecko, które nie radzi sobie w szkole, ma poważne kłopoty rodzinne i dlatego nie potrafi się skoncentrować na lekcjach. Zanim przykleimy dziecku naklejkę z diagnozą, rodzice powinni uważnie mu się przyjrzeć i przeanalizować jego proces wychowawczy z punktu widzenia teorii wyboru. Jeśli zbyt wiele wymaga się od dziecka w domu i stosuje się środki przymusu - kary i odrzucenie - wtedy dziecko może się zbuntować i przestać się uczyć lub zacząć przeszkadzać w szkole. Trudno jest przewidzieć, jaką metodę buntu wybierze dziecko. Myślę, że należy zwrócić uwagę na dzieci, które są grzeczne w domu, ale w szkole są nieuważne i przeszkadzają na lekcjach. Takie dzieci wymagają pomocy w nawiązaniu przyjaźni z kolegami. Zdarza się, że zupełnie normalne, zdrowe psychicznie dziecko jest czasem bardzo trudne w domu, a doskonale się zachowuje w szkole i poza domem. Robi tak, ponieważ ma zapewnione poczucie bezpieczeństwa i wie, że jest kochane przez rodziców. Dlatego próbuje, co mu wolno i do jakiej granicy jego zachowanie będzie tolerowane. Nigdy nie zachowuje się źle poza domem, ponieważ wie, że inni nie zaakceptują takiego zachowania. Pamiętajmy jednak, że dziecko, które nie akceptuje szkoły wypełnionej nauczaniem i karami, nie zawsze ma niewłaściwie rozwinięty mózg lub złe relacje w rodzinie. Takie dziecko może być bardziej wrażliwe 260 niż inni, wyróżniające się czymś szczególnym i z tego powodu jego poczucie bezpieczeństwa w grupie jest mniejsze niż jego kolegów. Kiedy mój wnuk był w piątej klasie, pewnego dnia po powrocie z lekcji do domu powiedział swojej matce, że wykonał ostatnie działanie matematyczne w swoim życiu. Od tego dnia siedział cicho na lekcji matematyki i kiedy inni liczyli, on rysował. Jego matka przeprowadziła rozmowę z nauczycielem, który zgodził się nie interweniować. Ponieważ mój wnuk miał dobre oceny z testów polegających na rozwiązywaniu problemów matematycznych, nauczyciel zaakceptował jego zachowanie. W szkole w Huntington Woods w stosunku do kilku potencjalnych Ew i Krzysiów, którzy uczą się w typowych klasach i realizują typowy program szkolny, nie stosuje się farmakoterapii. Zaczynają się oni szybko uczyć i niektórzy z nich osiągnęli status wzorowych uczniów. To z kolei wskazuje, że ich mózgi były najzupełniej normalnie rozwinięte. Tym uczniom, którzy zostali umieszczeni w bardzo restrykcyjnych szkołach, najbardziej pomogło przeniesienie do klas, gdzie ich nikt nie zmuszał, nie karał i nie nauczał w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. I w takich warunkach, przy wsparciu wykwalifikowanych nauczycieli, osiągnęli sukces. To bardzo smutne, że połowa populacji ludzi żyjących w Stanach Zjednoczonych, którzy zawierają związki małżeńskie - włączając w to nauczycieli - rozwodzi się. A ci, którzy pozostają w swoich małżeństwach, są bardzo często nieszczęśliwi. Powód tych niepowodzeń w życiu osobistym jest taki sam jak u Ew i Krzysiów - zewnętrzne poczucie kontroli. Jeśli zapytamy Ewę bądź Krzysia o powód niechęci do szkoły, oni odpowiedzą: nauczyciele. Dla nich nauczyciele i wychowawcy nie są ważni. Oni ich nie słuchają. Próbują wymusić rzeczy, których młodzi ludzie nie chcą robić i wcale nie interesuje ich to, czego młodzież chce. Kiedy zapytamy kobietę, która jest bardzo nieszczęśliwa w małżeństwie, o przyczyny nieudanego związku, to zwykle usłyszymy: "Mój mąż. On mnie nie kocha, nie słucha, co do niego mówię, ciągle próbuje mnie zmuszać do tego, czego nie chcę, wcale nie jest zainteresowany tym, czego ja chcę". 261 Gdyby nauczyciele zainteresowali się teorią wyboru i próbowali zastosować ją w praktyce w stosunku do ludzi, do bliskich, zobaczyliby, że ich życie ulega zmianie. Wtedy sami mogliby być bardziej efektywni w pracy wychowawczej w szkole. i Szkoła w Schwab > 1 Ta szkoła, należąca do okręgu szkół publicznych Cincin-nati, liczyła siedmiuset uczniów klas siódmych i ósmych. Rozpoczęliśmy tam pracę wiosną 1994 roku. Szkoła miała wtedy złą opinię. Carleen pracowała na cały etat, a ja zostałem zatrudniony jako konsultant na siedemdziesiąt dni rocznie. Dziewięćdziesiąt procent uczniów tej szkoły było pochodzenia afroamerykańskiego. Wielu uczniów powtarzało klasę raz lub więcej razy. Było to doskonałe miejsce obserwacji kontroli zewnętrznej. Oto przykład: półtora tysiąca uczniów było zawieszonych w prawach ucznia przez dziesięć dni, co dawało liczbę 15 000 dni zawieszenia rocznie. Szkoła sprawiała wrażenie tonącego okrętu, na którym załoga i pasażerowie walczą o kilka sprawnych jeszcze łodzi ratunkowych. Po krótkiej obecności w tej szkole przekonałem się, że nauczyciele musieli - ich zdaniem - uczestniczyć w systemie napędzanym strachem i przymusem. Taki właśnie system obowiązywał w większości szkół okręgu Cincinnati. Większość nauczycieli powoli traciła nadzieję na poprawę. Szczerze mówiąc, dużo osób przyczyniło się do takiej sytuacji. Szkoła była naciskana przez radę nadzorczą, która obawiała się opinii społeczności i krytyki środków masowego przekazu. W szkole w Schwab spotkaliśmy się z bardzo dobrym zespołem pedagogicznym uziemionym przez świetnie funkcjonującą w Cincinnati hierarchię groźby i strachu. Przekonanie nauczycieli, że uczniowie nie urodzili się po to, żeby przynależeć do grupy Ew i Krzysiów, zajęło nam mnóstwo czasu, od września do stycznia. Uczniowie przynależeli do tej grupy, ale chętnie zmieniliby swoje myślenie, gdyby byli traktowani inaczej, w innym systemie wychowawczym. - Poprosiłem nauczycieli o zaproszenie mnie na lekcje. Kie- 262 J dy nauczyciele zorientowali się, że nie chcę ich krytykować, a wesprzeć i pomóc, a także pracować z uczniami, wówczas otrzymałem wiele takich zaproszeń. Starałem się odwiedzać a później, gdy nauczyciel miał czas przeznaczony na indywidualną, rozmawiałem z nim o moich obserwacjach^ Pamiętam, poszedłem na lekcję prowadzoną przez młodego nauczyciela, który nie miał jeszcze zbyt dużego doświadczenia. " 9. lekcji było około dwudziestu uczniów. Kiedy zadzwonił nauczyciel zamknął drzwi na klucz. To była lekcja mat&tnatyki. Na początku nauczyciel miał dziesięciominutowy o rozwiązywaniu problemu matematycznego, a na-poprosił uczniów o wykorzystanie mapy w celu zna-najkrótszej drogi do domu. Było to interesujące zadani ^_ Także jego wykład był bardzo dobrze przeprowadzony. problem, najważniejszy z problemów, jaki miała szko-Schwab, był następujący: jedyną osobą zainteresowaną lekcji i słuchającą byłem ja. Uczniowie rozmawiali sobą, kręcili się po klasie. Czterech uczniów położyło na ławach j przysłoniło oczy kapturami swoich bluz, się z tego, co się działo wokół nich. Może nawet tę interesującą lekcję. zapisał cztery problemy na tablicy i poprosił CZI1 i ów o rozwiązanie ich. Niestety żaden z uczniów nawet me Ł jDojrzał na tablicę. Wszyscy byli w trakcie towarzyskich lub drzemki. Byli stosunkowo spokojni. Nie było i wszyscy starali się być cicho, czyli była to zupełnie ri^^ klasa. Inne klasy były znacznie gorsze, mimo że pro-^^ane przez bardziej doświadczonych nauczycieli. Jednak w dobrych klasach, gdzie uczniowie uważają i pracują, lc-^>. głowach zostaje bardzo niewiele z tego, czego się na-y~-* i. . "^iewczyna, która siedziała obok mnie, nie zwracała uwagi r^-^ mnie, ani na nauczyciela. Pisała coś z niesamowitym Pa*«ern w notatniku. Może było to nawet związane ze szkołą, z pewnością nie była to matematyka. Zapytałem ją cicho: |- 7 *Czy zamierzasz rozwiązywać problemy zapisane na tab- spojrzała na mnie bardzo zdumiona. Mogło 263 to być spowodowane tym, że widziała mnie pierwszy raz, a może zdziwiło ją, że z nią rozmawiam. Nie odpowiedziała i wróciła do pisania. Jeszcze raz powtórzyłem pytanie, starając się być przy tym bardzo grzeczny: - Czy zamierzasz rozwiązywać te problemy? Dziewczyna zareagowała tak, jakby dopiero teraz zauwa żyła moją obecność i zapytała: - Jakie problemy? - Problemy, które są zapisane na tablicy. • - Gdzie? '<•- Tam! Pokazałem. Ona popatrzyła na nie, odwróciła się do mnie i powiedziała: - A, tamte problemy. Potem wróciła do pisania. Nie dałem jednak za wygraną i znowu zapytałem: - Czy zamierzasz się nimi zająć? Spojrzała na mnie tak, jakbym zadał jej jakieś dziwaczne lub głupie pytanie, i grzecznie odpowiedziała: - Nie. W tym momencie nauczyciel chodził po klasie i próbował skierować uwagę uczniów na to, co mówił, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Zdesperowany faktem, że nauczyciel mi się przyglądał, zwróciłem się do zajętej pisaniem dziewczyny: - Może rozwiążesz chociaż jeden problem? Popatrzyła na mnie, jakbym zasugerował coś interesującego. Pewnie spodobało jej się, że nie jestem krytyczny ani narzucający się, więc powiedziała: - OK. Rozwiązała problem, co nie było dla niej trudne, i wróciła do tego, czym była wcześniej zajęta. Zebrałem się na odwagę i powiedziałem: - Widzę, że bardzo dobrze ci poszło. Może teraz rozwią załabyś pozostałe problemy i miałabyś z głowy dzisiejsze za dania. Dziewczyna zastanowiła się przez moment i znowu powiedziała: •n - OK. :• .-i 264 Z odrobiną pomocy z mojej strony rozwiązała trzy pozostałe problemy. Wtedy powiedziałem: - Doskonale, możesz wrócić do swoich spraw. Wziąłem jej zeszyt i teraz już wiedziałem, co mam robić. Pozostałe minuty spędziłem z innymi uczniami tej klasy, podchodząc do każdego z nich i pomagając rozwiązać problemy zapisane na tablicy. W podobny sposób spędziłem pozostałą część roku, pracując indywidualnie z uczniami szkoły w Schwab i osiągając dobre rezultaty. Zadzwonił dzwonek i uczniowie wyszli z klasy. Zapytałem nauczyciela, czy widział, co udało mi się zrobić, i pokazałem mu zeszyty pięciu uczniów, z którymi udało mi się popracować w czasie lekcji. Zapytałem go, co robił w czasie, gdy byłem zajęty z uczniami. Opowiedział o tym, co udało mi się zauważyć, że chodził po klasie, starając się przyciągnąć uwagę uczniów do zadań zapisanych na tablicy. Zapytałem, czy udało mu się coś osiągnąć, ale on odpowiedział: - Niestety, nie. Starałem się więc go przekonać, że mogłoby mu się to udać, gdyby skorzystał z mojej metody. Usłyszałem wtedy odpowiedź, którą już często słyszałem od innych nauczycieli: - Ale co by się działo, gdybym usiadł w ławce i za czął indywidualną pracę z uczniami? Co robiłaby wtedy resz ta klasy? Odpowiedziałam tak jak zwykle, szczerze i bez sarkazmu: - Dokładnie to samo, czyli nic. Gdyby udało się panu popracować indywidualnie z pięcioma z nich, wtedy połowa klasy mogłaby skorzystać z tej lekcji. Nawet niewiele czasu poświęcona tym dzieciakom może spełniać wyjątkową rolę. One bardzo potrzebują uwagi i chwili czasu przeznaczonego tylko dla nich. Po jakimś czasie zauważyliśmy, że wystarczyło kilkakrotnie poświęcić im trochę osobistej uwagi i wtedy uczniowie zaczynali samodzielnie pracować - jeśli rozumieli to, co mają robić. Od czasu do czasu uczniom w Schwab zdarzało się naprawdę uczyć. Zaangażowanie w przedmiot, którego się uczyli, sprawiało im wiele radości. Pracowali z uwagą do momentu, kiedy poczuli się znudzeni. Wtedy przestawali się lekcją in- 265 teresować. Zauważyłem, że lubili rozwiązywać zadania matematyczne i potrzebowali tylko trochę pomocy na początku. Tak naprawdę brakowało im indywidualnego kontaktu z nauczycielem, jego uwagi i zainteresowania. Potrzebowali czuć, że nauczyciel troszczy się o nich i że mu na nich zależy. Większość nauczycieli w Schwab umiała uczyć i była gotowa do indywidualnego kontaktu z uczniami. Jest jednak tak, że nauczyciele - tak samo jak uczniowie -także potrzebują uwagi. Oni ciężko pracowali, ale w tym systemie otrzymywali od ludzi, którzy nie mieli żadnego pojęcia o ich trudnej pracy, same tylko uwagi krytyczne. Od pierwszego dnia naszej pracy w tej szkole zarówno ja, jak i Carleen, zawsze docenialiśmy ich pracę. Spędzaliśmy z nauczycielami dużo czasu, rozmawialiśmy, jedliśmy wspólne posiłki, sugerowaliśmy, co mogliśmy im przekazać, a przede wszystkim słuchaliśmy ich. Szybko stało się jasne, że oni wiedzą, co mają robić, ale oni nie byli pewni, że mogą to robić. Było w tym coś dziwnego, tak jakby było coś nagannego w efektywnej pracy, która mogłaby zatrzymać tradycyjne nauczanie, czyli straszenie i karanie. Carleen codziennie miała indywidualne sesje z nauczycielami i spotkania grupowe w gabinecie. Po jakimś czasie zorganizowała otwarte spotkania po zajęciach szkolnych trzy razy w tygodniu. Na te popołudniowe spotkania mógł przyjść każdy, kto miał na to ochotę. Pierwsza sesja nie była zachęcająca.. Carleen nie była zbyt aktywna, głównie słuchała i po jakimś czasie zaczęła zadawać nauczycielom pytania o to, co chcą, a czego nie chcą w swojej pracy. Brałem udział w wielu z tych spotkań, podczas których przekonywałem ich, że możemy osiągnąć bardzo dużo. Na początku były pytania nie wprost: "Czy można uczyć w sposób, który wydaje mi się najlepszy?". Wydawało się, że jakby się obawiali postępowania w sposób, który może być niezgodny z oficjalną linią prezentowaną przez władze oświatowe lub będzie odstępstwem od wymaganego programu nauczania. Znowu strach. Zaobserwowaliśmy dużo takich emocji w szkole w Schwab. Wtedy zapytaliśmy, jak im pomóc, żeby mogli uczyć w taki sposób, w jaki chcą. Odpowiedzieli, że najlepsza byłaby wizyta kogoś z władz oświatowych, kto wyrazi zgodę na to, co 266 oni chcą robić. Nie znaleźliśmy jednak nikogo, kto by miał czas i ochotę na wizytę w szkole w Schwab. W końcu zadzwoniłem do wiceprezesa Procter & Gamble, którego zadaniem było także pomaganie lokalnym szkołom. Firma ta miała duże wpływy w Cincinnati. Wyjaśniłem, że potrzebuję wizyty kogoś wpływowego z władz oświatowych, kto mógłby zapewnić nauczycieli, że mogą być bardziej plastyczni w wyborze programu i metod nauczania. W końcu ktoś taki pojawił się w szkole, ale nauczyciele ciągłe nie byli przekonani i potrzebowali pisemnego potwierdzenia tego, co usłyszeli. Słowo pisane jest zawsze lepszym dowodem. Po jakimś czasie otrzymaliśmy list ze stanowego departamentu edukacji w Ohio. Od tego momentu wszystko zaczęło wyglądać znacznie lepiej. Teraz skoncentrowaliśmy się na następnej bardzo trudnej rzeczy. Większość nauczycieli nie wierzyła, że po kilku latach nawyków szkolnych uczniowie będą w stanie zmobilizować się do pracy, zaczną uczyć się i odrabiać lekcje. Zdecydowaliśmy się poprosić wydział matematyki pobliskiego uniwersytetu o pomoc i zorganizowaliśmy dwudniowe indywidualne douczanie matematyki (według władz oświatowych ten przedmiot miał najgorsze wyniki podczas testów). Podzieliliśmy uczniów na dziesięcioosobowe grupy, a każda z grup miała swojego nauczyciela. Zmobilizowaliśmy wystarczającą grupę ludzi, więc każdy uczeń miał okazję na indywidualny kontakt z korepetytorem. Carleen spędziła mnóstwo czasu, obdzwaniając okolicę w poszukiwaniu wolontariuszy mogących pomóc nauczycielom i okazało się, że zebraliśmy dwieście osób gotowych poświęcić dla nas dwa dni. Dzięki pomocy wydziału matematyki udało się nam przygotować specjalny skrypt dla korepetytorów, który zaczynał się od bardzo podstawowych rze-czy, a kończył się na poziomie matematyki, jaką powinien znać uczeń ósmej klasy. Było to wielkie przedsięwzięcie, które miało udowodnić, że uwaga skupiona na indywidualnym uczniu i sensowny program mogą zachęcić uczniów do pracy i przekonać do szkoły. Każda grupa uczniów miała korepetytorów, nauczycieli 1 jednego bądź dwóch wolontariuszy. Grupy rozmieściliśmy 267 w różnych miejscach w szkole - tak, żeby sobie nie przeszkadzały. Na początku powiedzieliśmy uczniom, że nikt nie otrzyma złego stopnia, natomiast wszyscy mogą prosić o pomoc, jeśli tylko będą jej potrzebowali. Stwierdziliśmy, że był to wielki sukces. Przez półtora dnia powtórzyliśmy wszystkie podstawowe działania matematyczne, a także rozwiązaliśmy wiele zadań. Nie było czasu na żadne szkolne kłótnie, ponieważ wszyscy byli zajęci rozwiązywaniem zadań z wcześniej przygotowanego skryptu. Drugą połowę ostatniego dnia uczniowie ciągle jeszcze chcieli pracować, ale nie robili tego już z takim zapałem. Oczywiście mogliśmy poprosić ich o zakończenie pracy i nie popsułoby to wcale naszego eksperymentu. Widzieliśmy, że uczniowie byli zrelaksowani i swobodnie rozmawiali z nauczycielami i wolontariuszami. Udało się nam udowodnić nauczycielom, że ich uczniowie chcą się uczyć nawet wówczas, gdy nikt ich nie przymusza, kiedy się im pomaga, a oni znajdują się w sytuacji dla nich zrozumiałej. Teraz mieliśmy przed sobą kolejne trudne zadanie. Zastanawialiśmy się, jak można osiągnąć podobne rezultaty w szkolnej codzienności. Carleen kontynuowała indywidualne sesje z nauczycielami i popołudniowe spotkania grupowe. Przychodziło coraz więcej nauczycieli, a ona zadawała im wciąż to samo pytanie -czego oni chcą w szkole. Mówili, że chcą pracować z mniejszymi klasami, że chcą spokojniejszych uczniów. Uczniowie, którzy najbardziej przeszkadzali w lekcjach, byli zwykle znacznie starsi, często spędzili w szkole o cztery lata więcej niż ich koledzy, ponieważ nie otrzymywali promocji. W tej szkole było ich około 170. Nauczyciele byli przekonani, że gdyby wyrzucono ich ze szkoły, oni mogliby uczyć pozostałych ze znacznie lepszymi rezultatami. Pomyślałem sobie, że są to prawdziwe Ewy i prawdziwi Krzysiowie ze Schwab, którzy już się poddali i nie wiązali niczego ze szkołą. Jednak nawet ci uczniowie byli w stanie pracować podczas tych dwóch dni trwania eksperymentu. Szkoła w Schwab miała specjalny program dla drugorocz-nych, starszych wiekiem uczniów, ale tylko 75 ze 170 potrzebujących mogło brać udział w tym programie, a tylko 40 spośród tych 75 uczęszczało na lekcje. Zapytałem nauczycieli 268 pracujących z tą czterdziestką, dlaczego nie wezmą do klasy pozostałych "przerośniętych" uczniów. Odpowiedzieli, że gdyby to zrobili, wtedy szkoła mogłaby się całkowicie zmienić. Poprosiłem ich, aby pomnożyli przez cztery swoje godziny pracy, ale niestety nie mogłem im zaproponować większego wynagrodzenia. Nauczyciele stwierdzili, że mimo to warto przedyskutować to zagadnienie. To była długa dyskusja. Stwierdziliśmy, że szkoła potrzebuje dwóch dodatkowych nauczycieli. Dwóch nauczycieli stwierdziło, że może dodatkowo pracować społecznie. Trzeba było znaleźć im miejsce do pracy. Ktoś zaproponował wykorzystanie starego sklepu drzewnego, który mógłby być klasą szkolną. Nauczycielom zaproponowaliśmy stworzenie autorskiego programu nauczania i zapewniliśmy, że nikt z dyrekcji ani władz oświatowych nie będzie im przeszkadzał. Władze szkolne od początku wspierały ten pomysł. Po moim dokładnym wyjaśnieniu sytuacji dyrekcja szkoły też była bardzo zainteresowana sukcesem tego przedsięwzięcia. Stary sklep potrzebował gruntownego remontu i wyposażenia. Szkoła w Schwab otrzymała na ten cel specjalne dotacje. Za te pieniądze zdobyliśmy używane sofy, stoły, zainstalowaliśmy komputery, a także pomalowaliśmy wnętrza i wykonaliśmy prace stolarskie. Urządzaliśmy stary sklep w taki sposób, by nie kojarzył się w zbyt oczywisty sposób ze szkołą, ponieważ dla tych uczniów szkoła nie kojarzyła się z niczym dobrym. Wtedy mogliśmy przekazać nauczycielom wiadomość, że mają to, o czym zawsze marzyli, czyli mniejsze klasy, przeciętnie pięciu uczniów przypadających na jednego nauczyciela i brak wyrośniętych, drugorocznych uczniów w klasach. Byliśmy zachwyceni tym, co udało się osiągnąć, ale było w nas także sporo lęku - jak to zwykle bywa na początku czegoś nieznanego. Siedmiu nauczycieli, którzy zgłosili się do pracy, przeprowadziło indywidualne rozmowy ze wszystkimi starszymi, powtarzającymi klasy uczniami i opowiedziało im o naszej propozycji. Okazało się, że program ich zainteresował. Zależało im na skończeniu szkoły, bo dawało to im szansę na naukę w szkole średniej. Ci starsi uczniowie przestali już wierzyć, że to mogło im się kiedykolwiek udać. 269 Nauczyciele otrzymali całkowitą wolność w wyborze programu. Pracowali całe dnie i noce nad jego przygotowaniem. Uczniowie mogli być przyjęci do szkół średnich jednak tylko wtedy, gdy osiągnęliby poziom wiedzy określony przez władze stanowe w postaci minimum programowego. Stosunek nauczycieli do uczniów był następujący: "Zapomnijmy o przeszłości. Pokażcie nam, że wiecie wystarczająco dużo, aby zakwalifikować się do szkoły średniej, bo na to nie będzie żadnej taryfy ulgowej". Zamierzaliśmy zacząć realizację tego programu od stycznia, ale udało się nam zakończyć przygotowania dopiero w drugim tygodniu lutego. W drugi czwartek lutego 1995 roku rozpoczął swoje działanie - jak go nazwaliśmy - Program Cambridge. Największe pomieszczenie przeznaczyliśmy na pokój na potrzeby wszystkich uczniów i nauczycieli, a pozostałe pięć pomieszczeń zostało przeznaczone na uczenie się matematyki, nauk fizyczno-przyrodniczych, społecznych, przygotowanie zawodowe i przedmiotu mającego na celu wyrównanie braków w posługiwaniu się językiem. Posługiwania się językiem zamierzaliśmy uczyć się także w klasie wspólnej. Pierwszy dzień był dość chaotyczny. Przyszło 170 uczniów, czyli wszyscy, którzy powinni, i nikt nie wiedział, co dokładnie powinien robić. Nie przejmując się chaosem, usiadłem na środku pokoju przy stole i zacząłem wyjaśniać matematykę kilku uczniom. Drugi dzień był już mniej chaotyczny, a ja kontynuowałem swoją pracę. Tym razem zajmowaliśmy się angielskim. Nauczyciele byli dość zniechęceni, a ja przeciwnie - czułem, że to dobry początek. Byliśmy znacznie lepiej zorganizowani, niż to sobie wcześniej wyobrażałem. Uczniowie zachowywali się głośno, ale nie zauważyłem z ich strony żadnej złośliwości. Wszyscy byli dla siebie sympatyczni i nie traciliśmy dobrego nastroju. Trzeci dzień okazał się aktem łaski od Boga. Padał gęsty śnieg, więc szkolne autobusy nie mogły wyjechać po uczniów. Tego dnia tylko osiemdziesięciu uczniów pojawiło się w szkole: czterdziestu uczniów mieszkało blisko i mogło poradzić sobie bez żółtego autobusu; było też czterdziestu uczniów z Programu Cambridge. Ci ostatni zwykle przyjeżdżali autobusami z daleka i nie mieliśmy pojęcia, jak oni się dostali 270 do szkoły. Ta czterdziestka uczniów miała tylko dla siebie siedmiu nauczycieli i jednego asystenta do pomocy. Tego dnia mnóstwo zrobili i bardzo im się w szkole podobało. Po tym dniu wszystkim minęło początkowe zniechęcenie. W naszym programie nie mieliśmy lekcji w tradycyjnym znaczeniu. Uczniowie mogli sobie wybierać, jakiego przedmiotu będą się uczyć i w jakich godzinach. Powiedzieliśmy im, że muszą być tutaj uczciwi i okazało się, że byli. Po raz pierwszy doświadczyli możliwości wyboru i dlatego byli tacy podekscytowani. Można było zmieniać sobie rozkład lekcji każdego dnia, jak sobie tylko ktoś życzył. Ich zadaniem było pokazanie nam, że oni robią to, co do nich należy, żeby być przygotowanym do przejścia do szkoły średniej. Każdy z uczniów miał przygotowane indywidualne testy. Żaden z nich ich nie oblał, ponieważ oni mogli przygotowywać się do nich tak długo, aż nauczyciel zobaczył, że są gotowi. Kiedy uczeń skończył wykonywanie zadanego projektu, miał go przekazać osobiście nauczycielowi i, jeśli jego praca była zaakceptowana, szedł na następną lekcję. Zauważyliśmy duże współzawodnictwo, a uczniowie pracowali tak solidnie jak nigdy wcześniej w swojej szkolnej karierze. Kiedy uczniowie zrobili wszystko, co było potrzebne do zaliczenia danego przedmiotu, wtedy zaczynali następny. Uczniowie poczuli, że ich los jest w ich własnych rękach. Wiedzieli, co i jak trzeba robić, a co najważniejsze - mieli możliwość wyboru. Jeśli nie wykonali tego, co do nich należy, wiedzieli, że będą musieli robić to następny raz - aż do skończenia zadania. Wkrótce okazało się, że uczniowie potrzebowali wakacyjnego programu, który pozwoliłby im wcześniej skończyć szkołę. Otrzymałem zgodę na przedłużenie naszego programu na okres wakacji. Pozwoliło to wielu uczniom zaliczyć wszystkie zaległości. Kiedy nasi podopieczni przestali uczęszczać do zwykłych klas, szkoła zmieniła swój klimat. Wyglądała bardzo cicho i spokojnie. Nasi uczniowie byli grzeczniejsi, mimo że wcale im o tym nie przypominaliśmy. Nie zauważyliśmy żadnego wandalizmu, graffiti, zniszczonych mebli. Zatrudniliśmy sześć osób, których zadaniem było dbanie 0 ochronę bezpieczeństwa szkoły. Osoby te były początkowo 271 bardzo zajęte, ale z biegiem czasu miały coraz mniej pracy i zajmowały się później głównie organizacją życia pozalekcyjnego uczniów. Nasi uczniowie bardzo potrzebowali takich kontaktów, przebywania z zadowolonymi z życia ludźmi, którzy mogą być szczęśliwi bez udziału przemocy i narkotyków. Pod koniec wakacyjnego Programu Cambridge mogliśmy z dumą powiedzieć, że 148 uczniów z grupy 170 mogło zacząć szkołę średnią. Zanim rozpoczęliśmy ten program, słyszałem, że prognoza dla tej grupy była bliska zeru. Staraliśmy się, najbardziej jak to tylko było możliwe, żeby słowo "porażka" znikło ze słownika tej trudnej szkoły - szczególnie że dzieci z tego środowiska nie miały zbyt wiele wsparcia w swoich domach. I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, jaka się w tej szkole zdarzyła, to selekcja nauczycieli. Zdołaliśmy pozbyć się nauczycieli, którzy nie powinni uczyć. Nie chcę oczywiście przypisywać sobie więcej sukcesów, niż ich w istocie było. Myślę jednak, że udowodniliśmy wszystkim, że udało nam się dużo osiągnąć. Zespół pedagogiczny, z którym zaczęliśmy ten eksperyment, był bardzo zdolny, chociaż dość zdemoralizowany. Sposób, w jaki traktowaliśmy nauczycieli, spowodował, że stali się oni doskonałymi pedagogami. Zastosowaliśmy tutaj demokratyczne metody- zarządzania (zarządzanie prowadzące) oparte na teorii wyboru. Wcześniej nauczyciele doświadczali w tej szkole tylko apodyktycznego zarządzania opartego na psychologii kontroli zewnętrznej. To, co zapoczątkowaliśmy w szkole w Schwab, udało nam się w pełni zrealizować w Huntington Woods, gdzie również powstała przyjazna szkoła. Sukces tej szkoły oparty był na dobrych relacjach pomiędzy wszystkimi, którzy tworzą środowisko szkolne, czyli pomiędzy nauczycielami, uczniami, administracją i rodzicami. Uważam, że dobre stosunki międzyludzkie są podstawą sukcesu każdej organizacji, małżeństwa lub rodziny. Kiedy pytano naszych uczniów- w Schwab, co spowodowało, że zmienili stosunek do nauld i szkoły, mówili: "To jest świetna szkoła. Naszym nauczyci elom zależy na nas". Prosto powiedzieć, ale jak trudno osiągnąć to w świecie pełnym przymusu i apodyktyzmu. 272 Dyscyplina szkolna Kiedy przybyliśmy do Schwab, tamtejsza szkoła była niezwykle niefunkcjonalna. Niewielu uczniów dbało o porządek, a jeszcze mniej uczyło się. Podczas przerw na korytarzach było pełno uczniów, którzy wrzeszczeli, szaleli, popychali się nawzajem. Po każdych czterdziestu pięciu minutach, gdy zadzwonił dzwonek, szkoła wyglądała jak scena z koncertu rockowego, gdzie nikt nie może znaleźć sobie miejsca. Wszyscy nauczyciele sądzili, że jest to kwestia braku dyscypliny, a głównym sposobem jej wprowadzania było rozdzielanie uczniów do sal. Pokazaliśmy nauczycielom, że dyscyplina nigdy nie jest problemem. Problemem jest edukacja bez tradycyjnego pouczania, bez porażek; edukacja zapewniająca dużo opieki, wiele cierpliwości oraz możliwość ponownego startu w przypadku, gdy zabrnąłeś zbyt daleko. W końcówce roku, gdy potrzeba o wiele więcej nauki, rozrabianie przestaje być problemem. Dokonaliśmy silnej zmiany, zapoczątkowując odejście od karzącego rozkazodawczego systemu do satysfakcjonującego systemu kierowania opartego na teorii wyboru. Przez wiele lat szkoły w całym kraju kupowały programy dyscyplinujące, które obiecywały nauczenie porządku poprzez włączanie ich w system przymusu. Programy te przygotowały żyzny grunt dla wielu problemów wychowawczych. Jeden z takich programów napisałem osobiście na początku lat siedemdziesiątych na podstawie założeń terapii rzeczywistości. Nazywa się on Program Dyscypliny w Dziesięciu Krokach i niestety nadal jest w użyciu. W czasie, gdy zacząłem myśleć nad teorią wyboru, zdałem sobie sprawę z tego, że bunt lub przeciwstawienie się temu, do czego jest się zmuszanym, jest naturalnym, a nawet rozsądnym wyborem. Programy dyscyplinujące, nawet te nazywane łagodzącymi przymus, nie dają efektu w przypadku potencjalnych urwisów, którzy dostarczają prawdziwych problemów. Ich działanie dotyczy tylko tych uczniów, którzy umieścili nauczycieli i pracę szkolną w swoim świecie wartości. Ci akurat uczniowie nie potrzebują Programów dyscyplinujących. Potrzebują odrobinę uwagi, kroplę cierpliwości i wiele potrzebnej wiedzy. 273 Osoby zarządzające szkolnictwem wierzą w program dyscyplinujący, ponieważ pamiętają, że istniał on już wtedy, gdy oni chodzili do szkoły. Ludzie ci mieli i nadal mają w swoich światach wartości szkołę i uczenie się. Oni jednak rzadko zaniedbywali swoje obowiązki. Przykładami programów, teraz popularnych, są te zawierające asertywną dyscyplinę (czysty, ale łagodny przymus) i restytucję - program, który zamierza naśladować moje pomysły. Ponieważ jednak programy te są skupione na uczniach, a nie na zmianie systemu, nie naśladują w pełni idei szkoły jakościowej (guality school). Wszystkie programy, które koncentrują się na zmianie uczniów zamiast na zmianie systemu, nie są programami teorii wyboru. To, co zapoczątkowaliśmy w Schwab i to, co zostało włączone w program w Huttington Woods, działa w oparciu o całkowitą zmianę systemu. W systemie opartym na teorii wyboru zdarzają się incydenty dyscyplinarne, ale rzadko można nazwać je prawdziwymi i poważnymi problemami. Do każdego incydentu należy podchodzić indywidualnie. Programowe skupienie się na dyscyplinie nie daje efektów. Nie ma szczęścia w przymuszaniu i karaniu. Huntington Woods - szkoła jakościowa (guality school) Mała szkółka elementarna w Wyoming, w stanie Michigan działa całkowicie według wskazań teorii wyboru. Nauczyciele, uczniowie i rodzice są włączeni do światów wartości każdego z członków tej społeczności. Początki tej szkoły związane są z działalnością jej charyzmatycznego dyrektora Kaye Mentley. Wszystko, co uważam za podstawę funkcjonowania szkoły jakościowej można zauważyć w działaniu tej placówki - choćby to, że spotkania klasowe mają najistotniejsze znaczenie dla sukcesu jakiegokolwiek programu edukacyjnego. Cały personel tej szkoły został stworzony i jest tworzony nadal, zgodnie z teorią wyboru. Jest to taka szkoła, w której chętnie widziałbym moje wnuki, a wy na pewno posłalibyście do niej swoje dzieci i wnuki. Spróbuję ją opisać, aby namówić was do odwiedzenia jej, ale nie powinna być ona kopiowana. 274 Gdy zrozumiecie, że trzeba dopasowywać model do działań i potrzeb personelu, uczniów i społeczności, będziecie mogli sami stworzyć szkołę jakościową. Kaye Mentley przeczytała moją książkę The Quality School i zamarzyło jej się utworzenie takiej szkoły. Była kierowniczką dobrej szkoły elementarnej w Wyoming i zaczęła wprowadzać swoje marzenia w życie tej szkoły. Początki były trudne. Nie wszyscy nauczyciele chcieli poznać teorię wyboru. Jak mógłby powiedzieć Abraham Lincoln, szkoła podzielona wewnętrznie nigdy nie może stać się szkołą jakościową. Nawet Huntington Woods nigdy nie doszłaby do swojej znakomitości, startując ze zgodnym personelem. Tak jak w Schwab, zaczęliśmy od ciężkiej pracy - zarówno wśród podzielonego personelu, jak też wśród uczniów, którym przez wiele lat grożono i karano ich. Schwab w porównaniu z innymi szkołami miało ważną zaletę - personel nie był w pełni zadowolony z siebie, wielu nauczycieli desperacko dążyło do zmian. Korzystając z silnego poparcia rodziców, Huntington Woods mogłoby rozwinąć się w szkołę średnią, a nawet wyższą, gdyby tylko miało wystarczającą powierzchnię. Jednym ze sposobów tworzenia szkół jakościowych wyższego stopnia jest rozwijanie szkół elementarnych. Robienie tego, czego dokonaliśmy w Schwab - z tak wieloma uczniami - na początku jest bardzo ciężką pracą. Rozsądną rzeczą mogłoby być użycie Schwab jako modelu szkoły średniej (middle school) i stworzenie ścieżki skoncentrowanej na tym, co zostało zrobione w Schwab. W każdej szkole, w której uczniowie pochodzą z domów, gdzie rodzice nie pomagają zanadto w nauce, przeznaczanie pieniędzy na dalsze stosowanie kar i gróźb jest tylko zwykłym marnotrawstwem, a w dodatku pogarsza sprawy. Superintendent w szkole w Wyoming widział problem, na którym skupiła się Kaye, i wierzył w jej zdolność do poprowadzenia szkoły w kierunku zmiany na szkołę jakościową. Zaproponował jej wykorzystanie starego, niepotrzebnego budynku. Ona sama wybrała spośród nauczycieli ze swojej szkoły oraz spośród wolontariuszy grupę, która chciała odbyć trening. Tym, co od razu widać w Huntington Woods, jest szczę- 275 ście. Uczniowie są weseli, a nauczyciele zadowoleni z tego, co robią. Szkoła jest pełna aktywności. Dzieci, zarówno w klasach, jak i poza nimi, są zajęte nauką. Nie ma tutaj tradycyjnego schooling - pouczania, kostycznego nauczania, kar. Dzieci uczą się samodzielnie bądź w różnych grupowych konfiguracjach. Klasy są podwójne: dwóch nauczycieli na piętnastu uczniów. W każdej klasie są uczniowie z jednej lub dwu grup wiekowych. Przedszkolaki, uczniowie pierwszej i drugiej klasy są w niższej grupie, a dzieci z klas trzeciej, czwartej i piątej w grupie wyższej. W trakcie nauki dzieci są często gotowe do przejścia do wyższej grupy, ponieważ wiele z nich chętnie realizuje materiał ze swojego i wyższego poziomu. Nie ma tutaj porażek. Nie mówi się: "jestem lepszy lub gorszy od ciebie", nie ma powodów, by rozdzielać uczniów do klas z powodu jakiegoś kryterium, w tym kryterium wieku. Nauczyciele dzielą się instrukcjami i ponieważ w każdej klasie jest ich dwóch, jeden może prowadzić wykład, podczas gdy drugi, na przykład, może pokazywać każdemu z uczniów, jak należy coś zrobić. Dzieci chętnie pomagają sobie nawzajem, a uczniowie wyższej grupy mogą prowadzić wykłady lub naukę w grupach niższych. Współzawodnictwo dotyczy bardziej jednostki niż wszystkich. Nie ma dzwonków ani ferii w terminach. Nauczyciel może zabrać dzieci na dwór zawsze wtedy, kiedy one tego chcą i na tak długo, jak tego chcą. Dzieci i nauczyciele jedzą wspólnie w sali i jest to czas na relaks i uspołecznienie. Największy nacisk kładzie się na bycie razem i cieszenie się z towarzystwa innych. Nauczyciele są traktowani jako profesjonaliści. Decydują o tym, co dzieje się w klasach. Kierownik może sprawdzać, jak czują się do tego przygotowani. Przez cały czas nauczyciel jest z nim w kontakcie i - jeśli byłoby to konieczne - może zorganizować z miejsca wycieczkę dla całej klasy. Wszystkie dzieci uczą się teorii wyboru i po roku pobytu w szkole większość z nich zna ją bardzo dobrze. Wiedzą, że są w jakościowej szkole, i wiedzą dlaczego. W całej szkole rozwieszone są napisy: "Kiedykolwiek mamy problem, rozmawiamy o tym z innymi ludźmi, którzy są w to zaangażo- 276 wani, i pracujemy nad rozwiązaniem, które nie rani nikogo innego". Ponieważ problemy są omawiane na bieżąco, nie ma długotrwałych problemów ani problemowych dzieci. Wszyscy nauczyciele i kierownicy są przygotowani do pomagania, toteż gdy zdarza się przypadkowy incydent dyscyplinarny, natychmiast zostaje omówiony. Nie ma tam kar ani usuwania z klasy. Nie ma żadnej potrzeby wprowadzania dyscypliny. Powszechną praktyką jest indywidualne podejście do problemów, nie związane ze sztywnymi programami. Podstawową przyczyną tego, że nie ma problemów, jest fakt, że program jakościowej szkoły zapobiega problemom. Szkoły, w których relacje między nauczycielem a uczniem przybierają postać osobistych ustosunkowań, tak jak w Huntington Woods, nie mają trudnych problemów wychowawczych. Nie ma założeń programowych do pracy z uczniami mniej zdolnymi. Kiedy personel rozpoznaje, że dziecko uczy się inaczej, program jest dopasowywany do różnic indywidualnych. Niektóre dzieci były diagnozowane jako cierpiące z powodu modyfikacji zdolności uczenia się. Jak dotąd zawsze udawało się je wyrównywać. Niektóre z dzieci przyjmują leki zmniejszające problemy z zachowaniami lub problemy z uczeniem się. Jest to jednak wyłącznie pod kontrolą rodziców, a nigdy szkoły. Poniżej przytaczam jeden z listów, które otrzymałem od Kaye Mentley, aby oddać atmosferę szkoły: Trzy tygodnie temu zapisaliśmy nowego ucznia piątej klasy. Jest to dziecko wzięte na wychowanie przez jedną z naszych rodzin. Kiedy rozmawiałam z nim po raz pierwszy, powiedział mi, że nienawidzi wszystkich szkól, nauczycieli i wszystkiego, co jest związane ze szkolą. Powiedziałam mu, że jeśli chce, to może nas nienawidzić, ale mimo to cieszę się, że jest z nami. Gdybyś tylko mógł zobaczyć różnicę w jego twarzy, J^ka zaszła po trzech tygodniach. Teraz jest śmiejącym się dzieckiem, które lubi swoich nauczycieli, odrabia wszystkie lekcje i nawet powiedział jednemu z odwiedzających, że kocha szkolę. Od dwóch tygodni mamy także nową uczennicę drugiej klasy. Powiedziała, że nasza szkolą jest o wiele lepsza 277 od jej poprzedniej szkoły, ponieważ wszyscy uczniowie są dla siebie mili, a nauczyciele nie krzyczą na nią. Mówi, że uczy się tutaj o wiele więcej niż w starej szkole. Od czasu, gdy Kaye została właścicielką szkoły, ustaliła, że odwiedzający muszą wpisywać się na listę oczekujących i płacić 50 dolarów za przywilej zobaczenia placówki. Z pieniędzy tych opłaca prawie wszystkie kursy dla nauczycieli. Im bardziej podnosi opłatę, tym więcej ludzi się zgłasza. Uczniowie prezentują odwiedzającym cały program. Jest to częścią ich edukacji. Częścią nauki jest również sprzątanie szkoły, uzupełnianie ręczników i papieru toaletowego. Uczniowie wiedzą, ile co kosztuje i ile potrzeba pracy, aby szkoła mogła funkcjonować. Nie marnują dostaw, czasu ani pieniędzy od czasu, kiedy poznali wartości, o które są pytani. Są opłacani za swoją pracę ze szkolnych pieniędzy. Przeznaczają je potem na rzeczy, z których korzystają w szkole. W jakościowej szkole nie ma rzeczy darmowych. W tym programie szkoła jest odbiciem życia. f Współzawodnictwo lub ocena całkowitej zdolności uczenia się i egzaminowanie w jakościowej szkole W jakościowej szkole w celu otrzymania punktów wszyscy uczniowie muszą odrabiać zadania co najmniej na czwórkę w tradycyjnym systemie oceniania. Sytuacja ta jest odbiciem realnego świata, w którym kompetencja jest minimalnym wymaganiem dla odniesienia sukcesu. Poza tym, gdy nie ma wymagań, wszyscy są zachęcani do wykazania się pracą takiej jakości, jaka jest oceniana na piątkę lub wyżej w innych szkołach. W Huntington Woods osiągnięto właśnie taki poziom wymagań. Najgorsze w karzącym systemie szkolnym jest to, że niższe oceny są nie tylko karą, ale też pozwoleniem dla uczniów na gorsze wykonywanie zadań. Jeśli wymagasz wysokiej jakości, nie możesz zaakceptować tego, co jest poniżej poziomu wymagań. W jakościowej szkole ten stopień nazywamy TLC od Total learning competency (cało- 278 ściowa umiejętność uczenia się), a ponadto jest to akronim od tender loving care (czułej opiekuńczej miłości) - co jest szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Uczniowie są namawiani do poprawiania każdej dobrej pracy do momentu, w którym wraz z nauczycielami zgodzą się, że jest to praca wysokiej jakości. Jednym ze sposobów osiągania wysokiej jakości jest stosowanie testów, które nie mierzą postępu uczniów, lecz wzrost jakości ich pracy. Dla zrozumienia tego, co mam na myśli, podam przykład z własnego życia. Niedawno przedłużałem prawo jazdy. Przestudiowałem broszurę, ale gdy zacząłem rozwiązywać testy, okazało się, że mam kłopot z wieloma pytaniami i musiałem zgadywać. Zdałem z ledwością. Pomyliłem się w sześciu z trzydziestu pięciu pytań. Była to wartość graniczna, aby zdać. Nie mogłem sprawdzić, w których pytaniach pomyliłem się, ponieważ test zatrzymali egzaminatorzy. Wiedziałem, że niektórych z ważnych reguł, jakie obowiązują na drogach, nie znam, i że za cztery lata będę znów rozwiązywał taki test. Podobnie jak podczas testów w szkole nie było to doświadczenie rozwijające wiedzę. W ostateczności wszyscy jeżdżący po drogach kierowcy zdali ten egzamin, lecz wielu jest takich jak ja, którzy nie wiedzą i nigdy nie dowiedzą się, jakie były prawidłowe odpowiedzi na pytania, w których popełnili błąd. Dokąd test nie będzie się pokrywał w większym niż teraz stopniu z broszurą otrzymaną do przestudiowania przed jego rozwiązaniem, myślę, że większość kierowców nie zna więcej niż trzy czwarte reguł, które powinni znać. Jest to doskonały przykład egzaminu, który nie powoduje poprawy wiedzy. Moim zdaniem powinno się stosować dłuższy test, a każde z pytań powinno być wyjaśnione w broszurze dla zainteresowanych. W ten sposób po zdaniu egzaminu miałoby się możliwość sprawdzenia wszystkich odpowiedzi. W obecnie obowiązującym systemie niemożliwe jest przeprowadzenie takich zmian, ponieważ niewiele osób zdaje egzamin. Tak jak w szkołach - winien być zmieniony system. Zmiana może być prosta, na przykład wystarczy stworzyć otwartą broszurę testową. Nie byłoby wtedy usprawiedliwienia dla tych, którzy niL zdali. Ludzie mogliby usiąść i przestudiować broszurę 279 przed wypełnieniem kwestionariusza. W celu sprawdzenia, czy moja hipoteza jest wartościowa, powinny zaistnieć dwie rzeczy. Po pierwsze, należałoby pozostawić chętnym wybór: czy wolą stary sposób, w którym mogą nie zaliczyć, czy też nowy, w którym nie mogą nie zaliczyć. Moim zdaniem większość wolałaby dłuższą wersję testu - broszury. Po drugie, po sześciu miesiącach należałoby sprawdzić wiedzę w dwóch grupach: w jednej byliby ci, którzy wybrali krótszą wersję, w drugiej ci, którzy wybrali dłuższą. Można by przeprowadzić test słowny, by przekonać się naocznie, która grupa wie więcej. Stawiam na tych, którzy wybrali dłuższą wersję. Tego typu testy wiedzy stosujemy w szkołach jakościowych, gdzie dzieci są zawsze sprawdzane pod kątem zdolności zastosowania wiedzy. Nie ma w nich tradycyjnego szkolenia, nie ma pytań szkoleniowych, a wszystkie testy są otwartymi broszurami. Takie testy wymagają od uczniów znacznie więcej niż pamiętania. Wymagają od uczniów myślenia. Większość testów jest krótka i często stosowana. Testy z matematyki, historii lub literatury angielskiej mogą zawierać tylko jedno pytanie, lecz odpowiedź na nie ma pokazać fachowość. Odpowiedź ma świadczyć o fachowej znajomości, zatem najlepiej, aby była ona pisemna. Na prośbę nauczyciela lub ucznia osoba egzaminowana może zostać poproszona o wyjaśnienie czy dana może być jej możliwość wyjaśnienia nauczycielowi lub asystentowi nauczyciela, dlaczego wybrała ten sposób odpowiedzi. Robiąc to, uczeń zdobywa wprawę w mówieniu, słuchaniu oraz myśleniu o tym, co napisał, a nauczyciel osobiście sprawdza ucznia, upewniając się, że zrozumiał, dlaczego udzielił takiej, a nie innej odpowiedzi. Umiejętności mówienia i słuchania mają największą wartość w tym, czego się uczymy. Obecne szkolenie w szkołach nie rozwija tych umiejętności. Przykładem właściwie postawionego pytania problemowego z historii może być: "Dlaczego Jerzy Waszyngton odrzucił propozycję zostania królem po wygraniu Wojny o Niepodległość i w jaki sposób jego decyzja pomogła krajowi?". Problem matematyczny może być taki: "Twój ojciec maluje dom. Mówi ci, abyś poszedł do sklepu i kupił wystarczającą ilość 280 farby na pierwszą warstwę. Musisz policzyć, ile farby masz kupić". Pytanie z literatury angielskiej: "Jaki był problem każdej z osób występujących w opowiadaniu i jak mógłbyś im zaradzić?". Na każde pytanie uczeń powinien napisać własną odpowiedź lub rozwiązać problem. Gdy praca jest uznana za fachową, uczeń kończy. Jeśli odpowiedź nie jest wystarczająca, uczeń słyszy: "Popracuj jeszcze nad tym, aż obydwoje będziemy pewni, że odpowiedziałeś wystarczająco". Nauczyciel może ponaglić ucznia, aby nadal pracował nad tematem tak, aby doprowadził to, co robi, do najwyższego punktu jakościowego. Uczeń może robić według własnych kryteriów i zazwyczaj dobrzy uczniowie tak robią. Żadnego ucznia nie można zmusić, aby pracował nad jakością. Jeśli jest jakiś sposób na nieosiągnięcie wysokiej jakości, to jest nim przymus. Dlatego w szkołach jakościowych nie ma rozwijania konkurencji. Jest za to wiele innych sposobów zachęty dla uczniów, którzy najlepiej pracują. Uczniowie mogą porównywać swoje dokonania z dokonaniami kolegów, ale to, co zrobili inni, nie może wpływać na czyjąkolwiek ocenę. Nauczyciel nie tylko sprawdza pracę, lecz także pobudza i podaje przemyślane informacje zwrotne, dzięki czemu uczeń otrzymuje więcej wiedzy o tym, czego się nauczył. Taka zaspokajająca potrzebę intelektualna interakcja stwarza dobrą atmosferę do nauki. Uczniowie w Huntington Woods są zajęci myśleniem, mówieniem, słuchaniem i rozwiązywaniem problemów. W większości obecnie działających szkół uczniowie zapamiętują tylko tyle, ile wystarcza - na poziomie minimum -do zdania, ale w zapamiętywaniu nie ma fachowości ani wysokiej jakości. Gdy kończy się zwykły test, już przepadło: albo zdał, albo nie zdał. Uczniowie rzadko uczą się podstaw jakości, do czego potrzebne jest stałe poprawianie oparte na informacjach zwrotnych. Zadowalają się wystarczająco dobrym - tak jak młody człowiek z Almy w Michigan. Jego Praca z oceną bardzo dobrą była wystarczająca, ale określił Ja. jako daleką od tego, na co go stać zawsze na meczach drużyny koszykówki. W jakościowych szkołach uczniowie konkurują pomiędzy sobą na zdrowych zasadach. Nigdy jednak nie przegrywają. Często pomagają sobie, ponieważ to, 281 co robią dla kogoś, nie wpływa na ich ocenę. Jest to o wiele bliższe regułom, jakimi rządzi się świat: żaden biznes nie przetrwałby, gdyby pracownicy nie współzawodniczyli ze sobą, nie współpracowali lub też nie starali się o najwyższą jakość. We współczesnych szkołach mnóstwo jest uczniów, którzy pracują na minimalnym poziomie, współpraca jest rzadka, a jakość jest pomysłem graniczącym z wymarciem. Ludzie pytają: "Co się dzieje, jeśli uczniowie nigdy nie wykonają pracy na wysokim poziomie?". Nigdy nie otrzymają punktów. Otrzymują pomoc, są zachęcani, mogą nawet robić testy w domu. Lecz, aby dostać punkty, bez względu na to, ile zajmie to czasu, mogą wykonać dobrą pracę. Jeśli podobne podejście zaszczepimy jeszcze w przedszkolu, nie będzie problemu w przyszłości. Uczniowie lubią zrobić coś dobrze. Gdy mają czas, wszyscy robią to łatwo. Chociaż w Schwab zaczęliśmy później, większość uczniów zabrała się ostro do pracy, aby dostać się do szkoły średniej. Ci, którzy odmówili, pozostali, aby spróbować w następnym roku. Ale 148 osób ze 170 przez rok wykonało więcej rzeczywistej pracy niż przez poprzednie lata, a być może nawet więcej niż kiedykolwiek zrobili w szkole. Stary system "testów jednostrzało-wych" i porażek doprowadzał do porzucania szkoły. Pomyśl o tym: gdybyś był uczniem, czy wolałbyś mieć więcej czasu na zrobienie dobrej pracy bez szkolenia, czy wolałbyś szybko dać za wygraną po zrobieniu złej pracy i bez szans na jej poprawę? Uczniowie nie różnią się od ciebie. Następne pytanie brzmi: "W klasie mam trzydziestu uczniów. Kiedy mam znaleźć czas na zapoznanie się z pracą ich wszystkich?". Zazwyczaj, gdy wszyscy pracują, przechadzasz się i z każdym spędzasz odrobinę czasu, sprawdzając, jak pracuje. Szybko możesz odkryć, kto potrzebuje ciebie. Nie musisz borykać się z problemami dyscypliny. Problemy z dyscypliną maleją, kiedy uczniowie przykładają się do nauki. W jakościowych szkołach uczniom przykładającym się do nauki proponowana jest praca w charakterze asystentów nauczycieli. Oni zazwyczaj kochają to. Jeśli asystenci nauczycieli są rutynowo akceptowani na poziomie college'u, dlaczego nie wprowadzić ich do szkół publicznych. Asystenci nauczycieli wykonują jakościową pracę w testach i pomagają 282 sprawdzać, jak praca idzie innym. Dzięki uczestniczeniu w procesie wychowawczym uczą się więcej niż w czasie wykonywania testów. W tym jakościowym systemie, w którym nie ma porażek, lecz wszyscy muszą być fachowi, otrzymanie punktów działa tak motywujące, że nauczyciele mogą w większym stopniu zajmować się nauką; dłużej już nie muszą zajmować się pilnowaniem. Pojawia się jednak pytanie: skoro wszyscy w tym systemie wykonują dobrą pracę, jak można ją oceniać? Odpowiedź brzmi: nie trzeba. Gdy kierownik powie, co jest wymagane, przewiduję, że uczniowie, którzy najczęściej sprawowali funkcję asystentów nauczycieli, będą mieć największe szansę. Ktoś, kto sądzi, że świat jest podobny do szkoły, nie zna świata. W realnym świecie najlepiej opłaca się kooperacyjne używanie wiedzy. Szkoły jakościowe przygotowują ludzi do życia w realnym świecie, w którym zapłatę otrzymuje się tylko za dobrą pracę. Wyższa zapłata - za pracę wyższej jakości. Wprawdzie w tradycyjnych szkołach nie płacimy uczniom, ale akceptujemy ich prace niskiej jakości. Nie zależy nam na dobrej pracy. Możemy usuwać uczniów ze szkoły, ale rzadko robimy to, gdy w grę wchodzi zła praca. W jakościowych szkołach do czasu, gdy uczniowie na tyle dobrze pracują, aby zdać wymagane egzaminy, nic nie jest zapisywane w ich wykazie ocen. Tak samo dzieje się w świecie realnym. Bank nie zapisze na twoim koncie pieniędzy, jeśli ich nie masz. Są uczniowie, którzy nie pracują tyle, aby ukończyć szkołę. System szkół jakościowych pozwala ukończyć szkołę znacznie większej liczbie uczniów niż obecny system. Uczniowie, którzy kończą szkołę, są o wiele bardziej przygotowani do życia. Ci, którzy kończą tradycyjną szkołę z najgorszymi stopniami, myślą o sobie o wiele lepiej, niż na to zasługują, ponieważ dostali swe oceny jakoby na kredyt. Otrzymanie zaś kredytu za niekompetencję jest fałszem, a ci, którzy dostali go, są oszustami. W jakościowym systemie - tak jak wprowadziliśmy to w Schwab - uczniowie wiedzą dokładnie, że są pod kontrolą własnego losu. Znaczy to, że mogą oszukać tylko samych siebie. Jeśli nie wybiorą dobrej pracy, nie ma drogi oszustwa. - 283 Najważniejsze pytanie nauczycieli i wychowawców brzmi: "Co mamy zrobić, jeśli musimy czekać na najpowolniejszych uczniów. Wiadomo, że im szybciej coś zakończysz, tym więcej uczniów będzie za tobą. Nie jest ważne, jak dużo albo jak szybko uczysz. Prawdziwą miarą jest liczba uczniów, których udało ci się nauczyć. Czy wolałbyś być operowanym przez szybkiego, ale niekompetentnego chirurga, czy przez powolnego, ale kompetentnego? Sposób, w jaki pracują teraz nasze szkoły, sprawia, że wielu uczniów, którzy nigdzie się nie dostają, nie wiedzą, dokąd chcieliby iść. Wielu z nich nie wie nawet, gdzie jest. Ważnym wymaganiem w stosunku do uczniów jakościowej szkoły jest pisanie, a nauka pisania zabiera dużo czasu. Podczas każdego długiego roku wielu nauczycieli pracuje z uczniami nad poprawą ich pisania. Prawie wszystkie testy są pisemne, zatem uczą pisania i gramatyki, co jest potrzebne, aby móc jasno wyrażać myśli. Pod koniec roku uczniowie pokazują wyniki pracy nad poprawą pisania. Niektórzy stosują testy poprawiające, inni pokazują, do jakiej doszli jakości, inni piszą książkę, jeszcze inni redagują gazetę. W każdym momencie nauki mogą poprosić nauczyciela, aby sprawdził, jak bardzo już się poprawili. Tylko od uczniów zależy, jak oszacują zmianę i kiedy poproszą nauczyciela o ocenę. Wszyscy uczniowie w jakościowych szkołach wykonują projekty według własnego wyboru. Wszystko, co uczniowie uznają za użyteczne do rozpoczęcia pracy, mają prawo robić. Projekt naukowy, książka, piosenka, kaseta wideo, projekt serwisu - cokolwiek, co postrzegają jako jakość, jest do tego celu dobre. Uczniowie składają nieformalne comiesięczne raporty o postępach, aby projekty nie powstały w ostatniej minucie. Nie ma nagrody dla najlepszego projektu, chyba że uczniowie chcą rywalizacji. Od uczniów zależy, w jaki sposób przedstawią swoją pracę w szkole i poza nią. Uczniowie uwielbiają mieć sposobność użycia własnej kreatywności i wykonując te projekty, włączają w nie idee jakości lepiej, niż mógłby to zrobić ktokolwiek inny. Są to ich projekty-Gdy już coś mamy, potrafimy wkładać w to największy wysiłek. 284 Testowanie wprawy czy kompetencji Uważam, że testy wprawy przygotowywane w Stanach Zjednoczonych przez stanowe władze oświatowe były niesprawiedliwe i nieprzystępne. Uczniowie mieli na ich rozwiązanie dużo czasu. Polegały one tylko na sprawdzaniu zapamiętanych wiadomości i czystej kalkulacji. Z dwóch powodów uczniowie wypadają na nich coraz gorzej. Po pierwsze, nie czytają dokładnie pytań. Po drugie, nie mają wystarczającego doświadczenia, by rozwiązywać testy tego rodzaju. Aby dobrze przeczytać pytania, większość z nich powinna umieć czytać o wiele lepiej, niż to robi. Aby pomóc im w tym, należy dać uczniom więcej do pisania. Pisanie jest najlepszym sposobem na przygotowanie do czytania. Z tego powodu w szkole jakościowej jest niewiele tak zwanych testów obiektywnych. Pisanie, rozwiązywanie problemów i wyjaśnianie - to najlepsze sposoby przygotowania do testów. Podstawową przyczyną tego, że uczniowie i studenci nie radzą sobie dobrze z testami, jest mit o transferze nauczania. Jeśli chcesz być dobrym w koszykówce, nie grasz w piłkę nożną ani siatkową, lecz grasz w koszykówkę. Jeśli chcesz przetestować uczniów lub studentów testami wielokrotnego wyboru, potrzebują oni ćwiczenia w dokładnie takich testach. Testy pisane przez nauczycieli nigdy nie przygotują uczniów do rozwiązywania testów stanowych. Potrzebne są testy praktyczne. Żaden uczeń lub student nie będzie narzekał, jeśli poprosisz go, aby odpowiadał na jedno pytanie dziennie, i nauczysz go, jak ma odpowiadać, nawet jeśli ma z tym problem. Jeśli zaczniesz teraz, pod koniec roku każdy uczeń powinien już odpowiadać dobrze na wszystkie 75 pytań z testu stanowego i rozumieć, dlaczego jego odpowiedzi są dobre. Przygotowanie uczniów do tych testów zabiera dużo czasu, chociaż niewiele myślenia. Jest to jednak dobrze spędzony czas. Uczniowie wiele uczą się, gdy wypełniają te testy oraz zastanawiają się nad tym, dlaczego dana odpowiedź jest właściwa. Nie sądź, że ten czas jest stracony. Testy przygotowane są Przez ekspertów. To, o co pytają, warto wiedzieć, a stosowanie procedury egzaminacyjnej daje rezultaty. Nie jest to oszu- 285 stwo. Testy są po to, aby używać ich, gdy tylko są potrzebne. Należy nie tylko znać materiał, ale również ćwiczyć umiejętność rozwiązywania testów w praktyce. Dowiedziono, że czytanie odpowiedzi przed przeczytaniem pytań testowych podnosi w znaczącym stopniu wyniki. Nauczyciele mogą przeprowadzić podobne ćwiczenia na lekcji. Huntington Woods School uzyskała wysokie wyniki w stanowych testach Michigan. Jest to godne uznania. Myślę jednak, że dla większości szkół konieczne jest więcej praktyki. Jeśli szkoły nie uczą dla rywalizacji i jakości, przynajmniej niech dużo ćwiczą. To, co proponuję na temat jakościowych szkół, to mój ideał. Obecnie pewne szkoły, które próbują zmienić się w szkoły jakościowe, niezbyt dokładnie przestrzegają powyższych sugestii. Ludzie, którzy angażują się w szkoły jakościowe, są myślicielami kreatywnymi. Nauczyciele w Huntington Woods wiedzą, co robią, i dodają do wielu moich pomysłów nowe. W ten sposób zaszli o wiele dalej, niż gdyby całkowicie zależeli tylko ode mnie. Podstawą jest teoria wyboru. Kluczem do wszystkiego są dobre relacje międzyludzkie. Oprócz tego szkoły są limitowane jedynie przez ich własne doświadczenia i kreatywność. Kryteria dla szkoły jakościowej Minimum, jakie musi być spełnione, to sześć kryteriów dla szkoły jakościowej: 1. Wszystkie problemy z dyscypliną, nie incydenty, po winny być wyeliminowane w ciągu dwóch lat. Znaczący spa dek powinien nastąpić po roku. 2. W czasie, gdy szkoła staje się szkołą jakościową, wyniki osiągane w stanowych testach oceny postępów powinny po prawić się w stosunku do tego, co było poprzednio. 3. Całościowa ocena umiejętności uczenia się oznacza utra tę wartości dotychczasowych ocen. To, co teraz określamy jako ocenę dostateczną, powinno zostać wyeliminowane. Ucz niowie powinni móc pokazać wzrost umiejętności swojemu nauczycielowi lub wyznaczonemu przez niego asystentowi 286 w celu uzyskania punktów za oceny lub zajęcia. Wszystkie przejawy tradycyjnego szkolenia powinny zostać wyeliminowane i zastąpione przez użyteczną edukację. 4. Wszyscy uczniowie powinni co roku wykonywać pewne jakościowe prace - takie, które są znacząco powyżej ich dotychczasowych umiejętności. Prace takie powinny otrzy mywać ocenę bardzo dobrą lub wyższą. Takie kryteria mogą dać szansę pokazania ciężko pracującym uczniom, że mogą być najlepsi. 5. Cały personel i uczniowie powinni zostać nauczeni teo rii wyboru w celu stosowania jej w życiu i w pracy szkolnej. Należy zachęcać rodziców do uczestniczenia w grupach stu diujących, aby mogli lepiej zapoznać się z teorią wyboru. Część grup powinni poprowadzić początkowo nauczyciele. Następnie zaś kierowanie nimi należałoby oddawać w ręce chętnych rodziców. 6. Pod koniec pierwszego roku powinno być wyraźnie za uważalne, że szkoła jest pełna radości. 4. ROZDZIAŁ H Teoria wyboru w miejscu pracy W 1942 roku, gdy moja druga żona miała szesnaście lat, pracowała na część etatu w dużej fabryce farb. Właściciel, zamożny człowiek po osiemdziesiątce, chętnie zapraszał ją do swojego biura, by opowiadać jej, jak szybko udało mu się zbudować fabrykę. Swą ulubioną opowieść z czasów głębokiego kryzysu gospodarczego rozpoczynał od 1932 roku. Wtedy to personelem biurowym kierowała kobieta, która była z nim przez lata. Pewnego dnia powiedział jej, że chciałby, aby swą codzienną pracę zaczynała nie o godzinie ósmej trzydzieści, jak pozostałe czterdzieści osób z personelu biurowego, lecz o ósmej. Obiecał jej płacić dodatkowo za te pół godziny i namówił, by nie mówiła nikomu, że dostaje za swą pracę dodatkowe pieniądze. W 1932 roku brakowało pracy dla ludzi. Na każde miejsce chętnych było dziesięć osób. Wszyscy pracowali także w soboty, :zatem czterdziestu pracowników przez sześć poranków w tygodniu przychodziło do pracy i widziało swą kierowniczkę już: ciężko pracującą. Początkowo kilku zaczęło przychodzić do pracy wcześniej. Później było ich coraz więcej. Obawiali się o cokolwiek ją zapytać, a ona oczywiście nic nie mówita. Z obawy o swoją pracę zaczęli przychodzić coraz wcześzniej i po kilku miesiącach wszyscy pracownicy biura przychodzili do pracy na ósmą. Gdy starzec opowiedział mojej żonie tę historię bardzo zadów olony, klepiąc się po udach, stwierdził: "Pół godziny darmo"wej pracy to dwadzieścia godzin dziennie; tak było przez sześć dni w tygodniu, ile więc darmowych godzin uzy- 288 skatem odratiij,, pracowników w ciągu dziecięciulat"' Gdy zaczęta^ pracy było duzo j złoty intere? się skończył. kss management Siła takie! j| ^ powyżej pokazany starzec Została zredukowana!^ że nadeszły iepsze czasy; Dla opowiadanie^ się wybitnie ze stosowaniem psychologii kontroli !i,taej w miejscu pracy. Nadal jest to nor~ mą. Chociaż »iili!kładowców szkoł uczących kieroWania zespołem uczu^ innego niż okazywanie s^ to Jed-nak większośtni, ; zwłaszcza w sektorze prywatnym' na~ dal stara sięw)!|1jitym pracownikom wiadomość: "Jestem tym, kogo nuaj^»_ Jeśli kiero»,i;liuje w powyzszy sposób zarządzać Pra~ cą ludzi i cktll|ą(< wysoką jakość, przyjmuje strate§ie najgorszą z mj,^ Dla większ«,llls praca jest podstawowym komp(fnen-tem życia. G%spotykasZ) cz?sto pierwszyrą pytar|iem, które mu zad115!Bt. ^Co robisz?". Jeśli robis^ nieWiele' pytanie to mo«l,ija ciebie bolesne. Brak szczęścia zany z osoby,^ pracujesZj aibo z ludźmi, z pracujesz, jea^ powodem niskiej jakości Gdy zacZ;ffi|,|isać ^ rozdział) zajrzałem do aby znaleźć Wl|f tego meszczęścia i oczywiście zna' lazłem je. Czlo^ był wyśmiewany i z którego ^Pio-no w pracy, aijt6ch współpracowników i ranił tfzech innych. DwaJ,fcj przeczytałem na pierwszej stfonie o kierownikacltj,^ stopnia, którym przedstaxviono pro-Pozycje pracy Wczterdziestu godzin tygodniowo Poza opłacanym cza5,a|rudnienia; w przeciwnym tazie ^ za' Powiedzlanoa!!waną zwolnie;ni. starzec z fabryki farb 6gZe*« muzealnym. Sądzę, że mo^na sp^tkać dyrekto,«lfe obecnie ,nuaszym Zwartości marny zapisane, że dobrze tr*« przez przełożonych i prze^ siebi^ 289 wzajem. Gdy pracownik jest niezadowolony z pracy, w rezultacie pracuje poniżej swoich możliwości. W obecnym klimacie kierowania menadżerowie, którzy mają zarządzać całymi organizacjami, twierdzą, że tradycyjne szefowanie nie zawsze sprawdza się na górze. Im dłużej menadżer niższego stopnia ulegał rozkazywaniu, im więcej go używa, tym mniej ważne jest, co dzieje się na górze. W praktyce wygląda to tak, że menadżerowie najniższego stopnia najczęściej rozkazują innym. Jeśli przedsiębiorstwo próbuje zmienić styl kierowania, najtrudniej jest zmienić się właśnie im. W małych przedsiębiorstwach, z jednym kierownikiem i dwoma pracownikami, zazwyczaj najstarsi próbują rozkazywać młodszym. Specyficzną szkodą, jaką wyrządza rozkazywanie innym, jest fakt, że zabezpiecza ono tych, którzy są rządzeni, czyli większość wszystkich pracowników, przed włączeniem obrazów ludzi, którzy są nad nimi, do ich światów wartości. Stwarzany jest klimat zjadania psa przez psa, w którym zawsze możesz być pewien, że i ty możesz zostać zjedzony. Wszystkie te niepotrzebne lęki i podejrzenia okupione są niższą jakością pracy oraz wysokim kosztem psychicznym. Jeśli mamy jakiekolwiek szansę na zmianę przekonań panujących w świecie pracy, winniśmy dążyć, by zrezygnować z rozkazującego stylu kierowania. Ludzie na szczycie winni stać się bardziej świadomi skutków swego postępowania i podjąć aktywne kroki w kierunku zastąpienia stylu kierowania rozkazującego przez styl kierowania oparty na teorii wyboru. Powinni też przygotować się na stoczenie walki, gdyż szefowie niższego stopnia lubią rozkazywać, a pracownicy nie zwracają na to zbyt wielkiej uwagi, albowiem w ten sposób mogą grać w najstarszą grę w miejscu pracy, to znaczy - robić najmniej jak się da i obwiniać szefów za niską jakość pracy. Boss management - w tradycyjnym ujęciu - nie jest zbyt skomplikowany. Zredukowany do samej esencji, składa się z czterech elementów: l. Na wszystkich poziomach szef ustala zadania i kryteria, według których ma być wykonywana praca, i rzadko radzi 290 się pracowników w tym zakresie. Szef nie ustępuje. Pracownicy muszą przystosować się do pracy tak, jak szef ją zdefiniował, albo doświadczą konsekwencji, wraz z utratą pracy, jeśli nie są pod ochroną związków pracowniczych ani nie ma przepisów ochraniających ich przed potęgą szefa. Szef walczy długo i ciężko o prawo do rządzenia bez uwzględniania wpływu innych. Im bardziej on lub ona rządzi, tym niższa jest jakość wykonywanej pracy. 2. Szef częściej mówi, niż pokazuje pracownikom, jak po winni wykonywać swoją pracę. Bardzo rzadko pyta ich, co zrobić, aby praca mogła być zrobiona lepiej. 3. Szef lub ktoś wyznaczony przez szefa nadzoruje pracę. Ponieważ pracownicy nie są zaangażowani w ocenę, więk szość robi tylko tyle, ile musi, a inspektorzy przez cały czas są pod presją odrzucania pracy o niskiej jakości. Ten sposób sprawdzania całkowicie obniża jakość. Ponadto, w środo wisku kierowanym przez rozkazy, pracownicy, którzy robią więcej, niż muszą, są bojkotowani towarzysko przez resztę współpracowników. Ponieważ praca własna nie jest wartością dla pracowników, pomysł, żeby praca była najwyższej jakości, zazwyczaj nie mieści się im w głowie. Śmieją się oni ze sloganów i haseł wywieszanych w nowocześnie zarządza nych miejscach pracy. 4. Gdy pracownicy opierają się rządzeniu, robią to na różne sposoby, które narażają na szwank jakość, szefowie stosują napomnienia i kary, próbując skłonić ich do robienia tego, czego od nich oczekują. W tym celu szef stwarza takie układy w miejscu pracy, by na wszystkich poziomach menadżerowie i pracownicy byli adwersarzami i bali się reguł. Sądzi, że wszyscy powinni być sobie przeciwstawieni. Pomysł na ko operację jest w tym wypadku oceniany jako całkowicie wy wrotowy. W obecnej erze, w erze wysokiego zatrudnienia, można by sądzić, że robię zbyt wielką sprawę z tego, w jaki sposób ludzie są zarządzam. W kraju dzieje się nieźle. Miejsc pracy jest dużo. Głównymi czynnikami, które doprowadziły do dobrej koniunktury, są: niska inflacja, stabilność cen, pracodawcy, którzy nie wy- 291 - magają więcej niż małego wzrostu pfccy, oraz technologie które prowadzą do wzrostu produktywności przy obniżaniu kosztów. Współzawodnictwo i rynek utrzymuj ą ceny i płace w szachu. Federalny Urząd Rezerw utrzymuje inflacje na ni_ skini poziomie. Nie są także przewidywane wojny Wszystko to jest stabilizowane przez powolne, lecz stałe obniżanie de ficytu. W celu osiągnięcia równowagi wszystkich czynników warunkujących dobrą koniunkturę musiniy robić coś czego nikt tak naprawdę nie wie, jak zrobić. Równowaga jest bardzo delikatna. Zależy ona od powstrzymywania czegoś co nigdy w historii ludzkości nie było powstrzymywane zbyt długo czegoś powszechnego - w biznesie i w polityce; czegoś co niszczyło koniunkturę w każdym nowożytnym Społeczeństwie na świecie - ludzkiej zachłanności. Na świecie żyje wielu zachłannych ludzi, którzy myślą tylko o sobie, i nawet nie próbują zrozumieć, jak bardzo kruche jest ich powodzenie. Niektórzy z nich walcżą o obniżenie podatków, inni o podwyższenie płac. Niektórzy uważają że powinno się wydawać więcej na anni?_ hmi, że miuej Jeśli jakaś pojedyncza grupa osób dostanie tyle, ile chce, krucha równowaga może zostać naruszona. Federalny Urząd Rezerw może regulować współczynnik tempa wzrostu, ale nie może regulować potencjału chciwości, który jest zapisany w genach ludzkich, Działa tu trzecie pra-j wo psychologii kontroli zewnętrznej: "Dobrze jest mieć wie] cej mz inni". Z genetycznie uwarunkowanej potrzeby siły wynika stwierdzenie, że chciwi ludzie w swoim świecie war-| tosci umieszczają swoje własne portrety jako tych, którzj zasługują na więcej niż inni ludzie. Gdy te obrazy urastają w ich złych głowach do zbyt wiel-" krch rozmiarów, tylko obraz rzeczywistości o niskiej inflacji i wysokim zatrudnieniu może je utrzymać. Należałoby powtórzyć bolesny proces doprowadzenia do równowagi czynników prosperity. W obronie chciwości ludzie, którzy chcą dla siebie bardzo wiele, używają argumentu, że zasłużyli na to wszystko Wykrzykują, że utrzymywanie innych we współzawodnictwie jest ich zasługą. Bez tych umiejętności mogłoby być znacznie 292 mniej bezpiecznej pracy dla ich pracowników, niż jest teraz. Nie mogę nic zarzucić tym argumentom. Spójrzcie na pracę i bogactwo Billa Gatesa. Któż mógłby stwierdzić, że nie zasłużył on sobie na miliony, których się dorobił. Niestety głównym powodem chciwości jest to, że ma się mało z tego, na co ktoś sobie zasłużył. Ludzie ci, jak my wszyscy, kierują się tym, co czują, a im silniejsza potrzeba, tym lepiej czuje się każdy po jej zaspokojeniu - bez względu na to, jak cierpią przez to inni. Sposobem na ograniczenie chciwości, który zaakceptowała większość Amerykanów, jest system podatkowy. W Stanach Zjednoczonych stopa podatkowa jest jedną z najwyższych na świecie, co pokazuje, że Amerykanie jako naród nie są chciwi. Dobrze wiadome jest, że chciwość we wszystkich społeczeństwach w historii polegała między innymi na uchylaniu się od płacenia podatków. Opodatkowanie nigdy nie było tak dobrym wskaźnikiem równowagi, jakim mogłoby być. Systemy polityczne działały źle, ponieważ nie było sposobu na powstrzymanie chciwości inaczej, niż bez zdolności wybierania rządzących. Amerykanie nie są uważani za chciwych ludzi, ale za to najbogatszych na świecie. Po II wojnie światowej Europa nie prosiła Stanów Zjednoczonych o Plan Marshalla. Generał George Marshall, człowiek, który nie uchodził za chciwego, zaproponował go, a Amerykanie go poparli. Czy jednak zawsze w przeszłości było u nas wielu chciwych ludzi, skoro nie można było zapewnić dłuższego okresu prosperity, niż mieliśmy dotychczas? Odpowiedź na to pytanie może brzmieć "tak", jeśli wszyscy bogaci i odnoszący sukcesy ludzie z silną potrzebą władzy mieliby zarazem bardzo słabą potrzebę miłości i przynależności. Ludzie o takim profilu osobowościowym nigdy nie powstrzymują się przed tym, by pragnąć więcej - niezależnie od tego, ile już mają. Dobra koniunktura w Stanach Zjednoczonych wynika z tego, że - poza silną potrzebą władzy -większość ludzi odnoszących sukcesy ma także silne potrzeby miłości i przynależności. Wiele ze swoich sukcesów zawdzięczają oni dobrym relacjom z ludźmi biznesu i z ludźmi, którzy dla nich pracują. 293 Gdy jakiś człowiek sukcesu staje się as skąpy, być może jego zachowania związane z miłością i przyn ^należnością są na tyle silne, aby modyfikować jego zachowanittania. Może to nastąpić jednak tylko w społeczeństwie żyjącym mm według zasad teorii wyboru. Jest jednak trudne do wyrażeni ii=nia w świecie kontroli zewnętrznej. Ludzie sukcesu mogą nie mieć zaufalufania do tych, którzy nie są ich przyjaciółmi, oraz do tych, ,ifli, którzy mają mniej szczęścia niż oni. Jeśli ludzie, którzy odrąbdpowiadają za innych, szczególnie tacy, którzy mają normalną pną lub ponadnormalną potrzebę miłości i przynależności, uczymitynią wysiłek poznania teorii wyboru i zaczną stosować ją w swocwoim życiu osobistym, mogą osiągnąć znacznie bardziej przyrzyjacielskie kontakty z ludźmi, którymi zarządzają. Jeśli porzucisz psychologię kontroli z«s zewnętrznej na rzecz teorii wyboru, stanie się prawie niemożśoożliwe, byś wchodził w kontakt z ludźmi, którzy dla ciebie pntpracują, bez myślenia 0 tym, o ile mogłoby być wam wszystkiMkim lepiej, gdybyście żyli dobrze ze sobą. Jeśli takie kontakty są satysfakcjonujaceoice, czujesz się dobrze 1 starasz się o to, by wasze kontakty byłiyły coraz lepsze. Jest to zgodne z naszymi genami. Gdyby Scrooge potrafił przestać być s '- skąpcem, byłoby to nadzieją dla świata, lecz potrzebne jest cox;oś więcej niż duchy oraz dusze. Korzystając z dotychczasowewej psychologii kontroli zewnętrznej, nigdy nie zrobimy posMzstępów w zmniejszaniu skąpstwa. Nigdy nie uda się nam powiększyć ó dobrej koniunktury, jeśli nie przejdziemy od rozkazywania v w kierunku współuczestniczącego kierowania w miejscu pr.ioracy. Southwest Airlines - wspomniane przez s:ze mnie na początku książki - odniosły sukces, ponieważ nagromadzały swoich pracowników za cechy takie jak brak chciwo:oości, niepomniejsza-nie roli innych. Nie sądźcie, że jestem taki tzi naiwny, aby twierdzić, że ludzie będą ciężko pracować dla s - szefów. Wielu spostrzega siebie jako pracoholików - niezallfależnie od tego, jak ich praca jest nagradzana. Mogą oni oddać ~ swoje ręce i mózgi dla szefów, lecz serca mogą oddać tylko lii liderowi, a uczucie, 294 które przeżywają, gdy coś takiego się zdarza, rozkazującemu szefowi nigdy nie będzie znane. Najsilniejszym argumentem na korzyść zarządu w miejscu pracy jest to, że zarazem podwyższa produktywność oraz jakość wykonywanej pracy, jak też przyczynia się do oszczędzania pieniędzy. Są to pieniądze, które w firmach rządzących się prawami kierowania rozkazującego, muszą zostać wydane. Nie ma bardzo dużych różnic w aktualnych kosztach pracy oraz materiałów pomiędzy poważnymi rywalizującymi firmami. Ford i General Motors płacą podobne podatki, kupują stal po tych samych cenach. Różnica leży w kosztach - innych jednak od kosztów pracy i materiałów. Koszty są znacznie niższe w przedsiębiorstwach kierowanych według zasad lead managementu, w porównaniu do kierowanych przez rozkazodawczych szefów. Większość tych kosztów jest namacalna. Rozkazywanie prowadzi do wzrostu kompensacji pracowników poprzez absencję lub choroby, trudności ze związkami zawodowymi, wzrost przemocy. Mimo że pewne koszty są nienamacalne - takie jak przeszkadzanie - są one ściśle związane z rozkazodawczym stylem kierowania. "' Przeszkadzanie l Jest to koszt wielki i nienamacalny wśród wielu innych kosztów ponoszonych przez przedsiębiorstwa. Dotyczy on zarówno ludzi zajmujących się biznesem, jak i klientów. Im więcej pracowników jest rządzonych lub też przyzwyczajonych do rozkazywania, tym bardziej cieszy ich choćby w najmniejszym stopniu przeszkadzanie - wyraz tej maleńkiej władzy, jaką mają. Czy możesz spędzić dzień w miejscu pracy bez spotkania kogoś, kto zachowuje się tak, jakby przepraszał, że żyje? Powtarza: "Nie mogę tego zrobić, przepraszam; to jest zabronione; nie mam władzy; musisz poczekać". Często mówi otwarcie: "Nie". Bezpieczne odgrywanie takiej roli i zadowolenie z te-§o, gdy firma popada w kłopoty, jest celem przeszkadzania. W wielu współcześnie rządzonych firmach pracownicy do- 295 skonale wi'ivrwiedzą, że powinni stosować swą inicjatywę i podejmować decwdecyzje, lecz nikt z nich nie zna teorii wyboru, która wyjaśnia, <±>,L, dlaczego takie rzeczy się im mówi. Jeśli pracownik na każdyrnwm poziomie przedsiębiorstwa kierowanego w stylu rozkazuj ąc»0jiącym podejmie decyzję, której konsekwencje nie będą najlepszszosze dla produkcji, zostanie za to ukarany. Może się tak zdarzyOyzyć tylko raz, dlatego bezpieczniej jest nie robić nic lub zawsze ssze odpowiadać: "nie". Pozwól odkryć to swemu szefowi, poniesinieważ on ma płacone za prowadzenie pracowników, za pobudzaesrlzanie ich kreatywności, inicjatywy. Kilka lat temu przeprowacfcradziłem następującą rozmowę i pracowniczką linii lotniczych: :ith: - Mam m tutaj certyfikat uprawniający mnie do premii na przelecenie aitie waszymi liniami tysiąca mil. Ile certyfikatów po- trzebowałb^dabym na następną premię? - Potrzelsszebujesz trzech certyfikatów, ale jest w porządku, są tutaj trzjćsirzy. - Aha, ti3" trzy. Na ile to mil lotu wystarczy? - To trooorrochę ponad dwa tysiące przeleconych mil. - Czy pL6q pani mogłaby mi to rozmienić? Mam na myśli cer tyfikaty po ooo pięćset mil. - Nie m-fli mogę rozmienić. Musi pan dokupić certyfikat na pięćset mil i liii i użyć go w rozliczeniu swoich mil. To wszystko, co mogę pa:Lqpanu zaproponować. - Czy uwii uważa pani, że jest to sprawiedliwe? - Nie mtstsmam zdania. Jest to regulowane przez przepisy na szej korporseioracji. - Czy in ni inni klienci narzekają na ten przepis, czy jestem jedynym? - Zawszesssze narzekają. - Założyftyzyłbym się, że pani firma organizuje spotkania dla pracownikówozów, od których kierownictwo oczekuje informa cji zwrotnyco'(tych od personelu. Czy mam racje, że tak właśnie jest? - Tak, ocoo oczywiście. - Jeżeli vJia wielu klientów nie jest zadowolonych z tego prze pisu, może V ss warto, by powiedziała pani o tym na spotkaniu. Ci, którzy w - wymyślają przepisy, powinni także otrzymywać informacje z5= zwrotne o ich działaniu, czy tak? 296 - Nie zajmuję się tymi, którzy tworzą przepisy. Nie za mierzam im o tym mówić. Trzymam język za zębami do czasu, aż zadają mi pytanie. _ Dlaczego? - Ponieważ nie chciałabym zasłużyć sobie na miano wi- chrzycielki zamiast członka zespołu. Nie mam ochoty być zwolniona z pracy. Postawa tej kobiety jest przykładem stosowania zarządzania rozkazującego, co może być dobrym sposobem na poprawienie sposobu kierowania w tej firmie. Kobieta nie chce nic powiedzieć, aby nie uznano ją za przeciwną wobec obowiązujących w firmie przepisów. Firma nie otrzymuje od niej nic więcej poza pracą rąk. Nie musi w tej pracy myśleć, jak też nigdy nie będzie podchodzić do niej z sercem. Pracownicy często mówią "nie" nawet wtedy, gdy prosi się ich o zrobienie czegoś, za co jest im płacone, a o czym nie mają dokładnych informacji. Jeśli struktura firmy lub nawyki pracowników utrudniają przekazywanie w firmie informacji zwrotnych, klienci mogą być silnie sfrustrowani. W pracy wymagającej kontaktu z klientami wielu pracowników hoteli dochodzi do perfekcji w mówieniu "nie". "Nie" jest zawsze bezpieczne, zatem używają go bardzo często. Dalej chcę opisać, co spotyka mnie w różnych miejscach świata, niezależnie od czasu. Koszty tego zjawiska są na pewno bardzo wysokie. Trzeba też pamiętać, że jeśli spotyka to klientów, na pewno mają z tym do czynienia także współpracownicy, którzy tak samo jak klienci padają ofiarami przeszkadzania. Prowadziłem kilka seminariów z moim kolegą - doktorem Chesterem Karrasem. Pracowaliśmy w wielkim hotelu w Nowym Jorku. Biuro Karrasa wysłało na adres hotelu trzy pudła z materiałami na seminarium, a ja chciałem wcześniej mieć do nich dostęp. W centrum zjazdu kobieta z obsługi powiedziała mi, że materiały są na pewno w pokoju rzeczy doręczonych i wystarczy, abym tam zadzwonił, a ktoś z obsługi przyniesie mi je do pokoju. Poprosiłem, aby została przy mnie przez następne kilka minut, gdyby podczas telefonowania wynikły jakieś problemy. 297 - Trzy pudła - zacząłem mówić przez telefon - z napisa mi: "Seminarium Negocjacyjne Karrasa" zostały przesłane do hotelu. Proszę o przyniesienie ich do mojego pokoju. - Oczywiście, doktorze, proszę mi powiedzieć jeszcze raz, co jest na nich napisane i jakimi literami: dużymi czy małymi? - Litery mają około dziesięciu cali wysokości i osiemnastu szerokości. Napisano nimi na pudłach numery Seminarium Negocjacyjnego Karrasa. Mężczyzna odszedł od telefonu na trzy minuty. Gdy usłyszałem go ponownie, powiedział wesoło: - Niestety, doktorze, nie ma ich tutaj. Gdy tylko zostaną przyniesione, natychmiast skontaktuję się z panem. Zgodnie z moimi poprzednimi doświadczeniami powiedziałem do niego: - To było twoje pierwsze spojrzenie. Chciałbym, abyś spoj rzał jeszcze raz - a nawet - abyś rozejrzał się po całym po koju. Czy możesz mi powiedzieć, na co teraz patrzysz, abym mógł upewnić się, że zrozumiałeś, czego od ciebie chcę? - Oczywiście, doktorku, trzech pudełek z czymś w rodza ju: seminarium, Karras - to chyba to? - Tak, świetnie. Dokładnie, Karras. Spójrz, proszę, raz jesz cze. Przysłano je z Los Angeles ponad tydzień temu. Tym razem odszedł on na ponad pięć minut, a gdy mówił do mnie: - Niestety, ale jeszcze ich nie ma - miał głos rozbawionego dziecka. Powiedziałem do niego: - Nadal sądzę, że mogą być w pokoju. Czy może pan spojrzeć jeszcze raz? Naprawdę muszę zlokalizować te ma teriały. Młoda kobieta, która cały czas stała przy mnie, popatrzyła na mnie jak na wariata. Skoro tamten mężczyzna szukał dwukrotnie, czego więcej od niego chcę? Tym razem szukanie zajęło mu tylko około dwudziestu sekund. Gdy znów usłyszałem jego głos, nie było w nim tonu przepraszającego, za to można było domyśleć się, że jest bardzo zadowolony. Powiedział mi, że sprawdził jeszcze raz. 298 - Tak, doktorze, są tutaj. Te przeklęte pudła tyły pod moim biurkiem. Dokąd mam je przesłać? Powiedziałem młodej kobiecie, że powinna zapamiętać tę sytuację i radzić klientom, aby byli wytrwali. Wyglądała na zaskoczoną finałem tego zdarzenia, ale nie na tyle zaskoczoną, aby zapytać mnie, skąd wiedziałem, co mam robić, ani też, by zapytać o to, co się zdarzyło. Mogłem domyślić; się, że dostarczanie pudeł z pokoju doręczeń nie należało do jej obowiązków i z pewnością nie zamierzała nic zrobić w celu zmiany sytuacji. Zarówno młoda kobieta, jak i mężczyzna z pokoju doręczeń nie mieli choćby części wykonywanej pracy w swoich światach wartości. Dokąd hotele będą zarządzane w taki sposób, zawsze tak będzie. To zdarzenie, tak jak tysiące innych każdego dnia na całym świecie, jest typowe dla miejsc pracy zarządzanych w sposób rozkazodawczy. Nikt nigdy nie porozmawiał z tamtym mężczyzną, by wyjaśnić mu, co robi w swojej pracy, ani też nie pomógł mu zrozumieć, jak mógłby robić lepiej to, co robi. Rozmawiałem z nim, ale być może było już za późno na zmianę. Mógł tylko poczuć się krytykowany i zacząć robić jeszcze mniej niż dotychczas. Ponieważ radził sobie z poczuciem nieadekwatności w miły sposób, sądzę, że nie był zanadto naciskany do wykonywania rozkazów. W celu wprowadzenia innego typu zarządzania w dawnym miejscu i wobec tych samych ludzi potrzebny jest duży wysiłek. Gdy jednak wysiłek ten zostanie już dokonany, może przynieść skutki w bardzo wymiernych wartościach, jakimi są większe pieniądze uzyskiwane z tej samej inwestycji. Kompensacja pracowników Chociaż większość namacalnych problemów w miejscu pracy może zostać zmniejszona poprzez zmianę sposobu zarządzania, to jednak pozostaje problemem radzenia sobie z obawami, słabościami oraz innymi psychologicznymi skargami towarzyszącymi urazom w miejscu pracy. Im lepsze są wzajemne relacje pracowników i kierownictwa, tym mniej pojawia się wzajemnych pretensji i urazów. Jednak nawet 299 wysłuchać całej jego historii. Dla niego itę oferma niezwykła. Byłem pewien, że chce pow* kom uś »wą historię. Była bardzo prosta. Zgiął się, abypofcść be*onowy element, a gdy zaczął się prostować, ufaltrzasK [ ból zaczął mu doskwierać. Było to w ostatnim'fcpracy • Takie opowieści były typowe dla mężczyzn żyją«ehmotn>e> któ rży mają tylko kilku przyjaciół, aby wypnm jed no lub dwa piwa. Nie miał pieniędzy ani rodzin;, ezkał w malutkim mieszkanku, jeździł starym samochfcNie 1*^ za bardzo swojej pracy, ale nie mógł przestawać. - Gdyby plecy cię nie bolały, czy ch* wró^ć do pracy? - Nie do tej pracy. Jest zbyt ciężka. % zbyt stary do pracy tego rodzaju. - Dobrze, zatem jakiego typu praca odpiłaby ci? - Nie mogę pracować. To przez mojefc za t?ardzo bolą. - Nie chodzi mi o to, czego nie mógfc'»bić A/Iówię o tym, co mógłbyś. Czy chciałbyś choć raz m pracować? - Oczywiście, że tak. Wyrosłem na farmit,»]dzieci^stwa pracowałem. W szkole nie byłem najlepszy ihwsze »ypac W takich sytuacjach czasem pewne rzeczy p[zają s«- - Jestem człowiekiem pracy, a kiedy nict»gę rc?bid' wariuję. Mój prawnik mówi, że powinienem kć ostre?211)' i dużo odpoczywać. Wszystko, co teraz rofei, odpo^2^ wam. - Opowiedz o tym mężczyźnie, dla ktÓHjracow^ w twojej ostatniej pracy. Jakim był typem 302 - Był w porządku. Nie mówił zbyt wiele. Zawsze była tam praca i ja robiłem to, co należało. Czasem potrzebowałem pomocy, niektóre z tych form budowlanych były bardzo cięż kie. Gdy poprosiłem go o pomoc, powiedział, że wcześniej nigdy nic nikomu się tam nie stało. Śmieszne, że akurat tego dnia, kiedy nie mogłem podnieść tego ciężaru, usłyszał trzask. Kolejna zwyczajna opowieść. Samotny, bez pomocy szefa-po prostu para rąk do ciężkiej pracy. Trzask jest tym, o czym ludzie z urazami pleców często mówią. Wygląda na to, że jest to bardziej oznaka czegoś psychicznego niż fizycznego. - Czy ktoś jeszcze uległ tam kiedyś wypadkowi? - Tak, kilka tygodni przed moim wypadkiem pewien męż czyzna spadł z rusztowania, którego część zawaliła się. Nie wrócił już do pracy. Coś takiego, jak ze mną. Ja też na pewno tam nie wrócę. Wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce: samotność, brak pomocy, brak zainteresowania ze strony szefa - mężczyzna ulega wypadkowi. Wie co nieco o wypadkach i rekompensatach - niewiele, ale na tyle dużo, by sobie to dodać. Nie jest prawdopodobne, by doznał takiej kontuzji, która uniemożliwiłaby mu wykonywanie jakiejkolwiek pracy. Dokąd jednak nie wymyśli, co mógłby robić, potrzebuje tej kontuzji, gdyż pozwala mu utrzymać pozytywny obraz siebie w jego świecie wartości - obraz człowieka, który jest pracowity i chce pracować. Jest także zmęczony ciężką, samotną pracą. Dopóki nie wymyśli dla siebie jakiegoś innego zajęcia, jest to dla niego rzeczywiście jego ostatnia praca. Nie chcę z nim rozmawiać o jego ciężkiej pracy nigdy więcej. Nie jest ona dla niego. Może nigdzie nie ma dla niego pracy. Pobyt w szpitalu kosztuje pięćset dolarów dziennie. Nie ma powodu, by pozostawał tam dłużej - poza spotkaniami ze mną. Zgadzam się więc spotykać z nim jako pacjentem ambulatoryjnym. Może przyjeżdżać do mnie, a ja ustalę z firmą ubezpieczeniową, żeby płaciła mu dwadzieścia pięć dolarów dziennie za to, że będzie do mnie przyjeżdżał. Może przeznaczać te drobne, na co zechce. Na każdym spotkaniu opowiadał trochę więcej o tym, co lubił robić i co chciałby robić, zamiast zajmować się nieustannie bólem pleców. Lubił 303 si?zemną sg:^potyka(<5 iecz nie mogł widywać sjęzelllną dłużej-Nle mao*ogłem pomóc mu do czasu, gdy jego przypadek niez0stał rozswsstrzygujęty. Musiał płacić pieniędzmi, które mogłyby J00 byc ^ wypłacone jako rekompensata. Przeczuciem, że byt g°tow V na przyjęcie jakiejś rekompensaty, ale jego przypadek rma=^ał już wyznaczony termin rozprawy. Nasze kontakty Wły udaeftane. On był zadowolony, że zamierzałem ze-ać na ro2Sozprawie Powiedziałem mu, że doszedłem do iż moj^ógjby wykonywać jakąś lekką pracę, lecz nie ą. Zapqlpytałem gO; czy też tak §ądzi Zgodzij si?/lym co stłVicidziłertfi;m_ - In^lekarstrze _ powiedziałem - chcą orzec, że nie możesz praco*ac- M°z-ś.że mają rację. Żaden z nas tego nie wie,Wesz, że tego me wiejemy. poOo0 nim widać Zł0ści. Był całkiem zmieszany całi^ają tą Sprawą. Wierzyłem, że to, co zrobiłem, było dl" mego o dobre. Myślałem jednak, że gdyby udalomu się uciec od całesi}ej tej sprawy; najchętniej zrobiłby to - zarórao psycliologlczniestie, jak i fizycznie. Zdecydowałem, że zapropo-nuj?fjrinie ube2S^Zpieczeniowej5 by przyznaja mu wystawcą sun? pieniędzy \y na to, aby mógł pozostać trochę czasu poza szpitale111- MyśHs-śi o życiu bez pracy pogarszała jego stan do tego stoPnia' ż ś ze nadawał się ponownie tylko do lecfflia w szpitalu- V d*a 'ygo^Odnie później odbyła się rozprawa. GJy pojawił %]• s|ę pełnomocnik towarzystwa ubezpieczeni oweg°1 zaPytltytał, jak mu się wiedzie, on odpowiedział, że plecy eW§le §° °:o bolą. Pełnomocnik zapytał, czy uważa, że potrzeb^6 wiec»3$cej opieki medycznej. Odpowiedź wzbite wielkie poniszemaenie. Powiedział: "Nie potrzebuję więcej !*»-rży. 00imi me ^e pomogli. Tylko jeden doktor Glaser . dba. powedział^lfa^ ze nie może ^ pomóc! ale jest doktote01' z któa6;órym chciałbym się spotykać". ^rzawę ucisz^S;zyj urzędnik prowadzący rozprawę. Po\i*ył jeszc/eraz sw°Jesl»je słowa. Pełnomocnik ubezpieczonegopol«ił mu byćcicho l S3? spojrzał na mnie tak, jakbym zrobił cośs»z-neg0p pełnomocna cnik towarzystwa ubezpieczeniowego sign0' wał, że "^^odootdowanie powinno być cofnięte. Powiedział^6 nie p0winienem =. m zeznawać. Tak też się stało. Odszkodo**6 304 cofni?'0' e% on wstał, podziękował mi i uścisnął moją rękę. Jeszcze raz powtórzył, że byłem jedynym, który mu pomógł- Nie czułem sje z^yt Bobrze. Obawiałem się, że popsułem mu splaw?' inomocnik towarzystwa ubezpieczeniowego po-wiedzia*> ze "-Q, co zrobiłem, nie mogło wpłynąć na odszko-dowai)te- Mo§lem powiedzieć temu poszkodowanemu czło-wieko^1' ze ^tiogli zrobić dla niego coś więcej, niż zrobili. Ale nie mia|^m poparcia towarzystwa ubezpieczeniowego i nikt iUe cnci^ł ze mną rozmawiać. Mężczyzna ten był ofiarą systeniu kontr^ zewnętrznej przeciwstawiającego sobie ludzi i nie tf°szcza*ego s[ę o ofiary urazów. Nie miałem żadnych sugestt1 Poza tym; że jm później widywałem ludzi takich jak on, tyi11 barcl?iej starałem się być skuteczny. Ten mężczyzna doznał urazu } Wybraj cierpienie. To, że ból był raczej psy-chicznY niz Il^yczny, nie zmienia faktu, że bardzo cierpiał. Szef Je§° z firmy budowlanej nie był okrutnym mężczyzną. Robił to' co 2^wsze robił z ludźmi, których wynajmował do pracy. ^ze* ni^ miał jednak pojęcia, jak ważna dla samotnego człowieka mo^ła być chociaż minuta jego uwagi poświęcona temu Lzł°wle dzieją się takie właśnie rzeczy. 305 Od dorocznych sprawozdań przeglądowych do dyskusji w kole rozwiązań Demingowi przypisywane są słowa: "Żaden człowiek nie powinien oceniać innego człowieka". Całkowicie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Żaden człowiek mający choć część władzy nie powinien dokonywać formalnej oceny kogoś, kto mu podlega. Oczywiście każdy z nas może robić to nieoficjalnie. Dzieje się tak każdego dnia. Jeśli nie potrafimy przestać, lepiej, abyśmy zajęli się na jakiś czas czym innym. Nie zamierzam jednak tutaj szerzej poruszać tej kwestii. Jeśli kierownik przekazujący coroczne sprawozdanie stara się być menadżerem prowadzącym, to czy tego chce, czy nie, zostaje na czas konstruowania tego sprawozdania szefem rządzącym. Coroczne sprawozdania muszą być opracowywane - niezależnie od tego czy mamy do czynienia z przedsiębiorstwem prywatnym, czy publicznym, dużym czy małym. Jest to obowiązek kierownictwa. Zarówno większość kierowników, jak i pracowników szczerze nienawidzi tego obowiązku. Tylko bezmyślni szefowie lubią ocenianie, ponieważ daje im ono poczucie władzy, które tak wiele dla nich znaczy. Szczególnie cenne jest ono wtedy, gdy mogą ukryć swoje prawdziwe motywy za komunikatem: "Ja tylko próbuję ci pomóc". Pracownicy nienawidzą tej procedury, ponieważ są świadomi, że ich kierownicy nie mają dobrego sposobu na to, aby wiedzieć o wszystkim, co oni robią, i zapisać w kilku punktach - dobrych lub złych - że nie mają co robić z aktualnymi osiągnięciami swoich pracowników. Nawet gdy menadżer mówi coś dobrego, pracownicy wiedzą, że tak naprawdę chciał powiedzieć coś złego. Nie otrzymują zatem właściwej informacji zwrotnej w żadnym przypadku. Najważniejszym zadaniem pracowników jest w tym kontekście zabezpieczanie siebie najlepiej jak tylko można -niezależnie od tego, jakie będą skutki dla firmy. Ta procedura wprowadza w miejscu pracy klimat braku zaufania. Jeśli pracownik uważa, że ocena była niewłaściwa, odse- 306 parowuje się od kierownika i ni«iy więcej nie jest w mu uwierzyć. Z powodu lakich procedur fii; tracą bardzo wiele pjfc niędży, a nie\viele na tym zyskj, Jest to jedna z które - wykonywane ruty no won firmach - są nieefektywne. Należałoby raczej dać prawnikom firmy szczerego porozmawiania z kieroiiikiem o tym, co wspólrmie mogą zrobić \vcelu poprawiemiurunków pracy. Taka roczna dyskusja może być nazwifirmowym do koła rozwiązań - na podobieilwo do małżeńskiego l»~_~ub rodzinnego kota rozwiązań. W przedsiębiorstwie kierowaniu w sposób nierozkazujć_J4-cy manadżer mógłby wezwać prawnika i powiedzieć "Chciałbym, byś powiedział mijik sądzisz, co ty zrobić, aby poprawić to, co jeslttół ciebie, a także -twoim zdanieii, ja mógłbym ziotit, aby zmienić na leps s-ze naszą pracę? Szkoda naszego cmi, by mówić o tym, • co i jak robią inni, Na to będzie ciii na wspólnym comiesiiię-cznym spotkaniu". Oczy wiście p pewny m czasie taki t^i^p spotkań z szefem staje się rutyiątego też nie są potrzebr* ne zanadto długodystansowe przenikania. Dialog z przedstawicielką linii lutniczych, która nie mia^ała zamiaru rozmakać ze swoim płożonym na temat niezad EŁo-wolenia klientów z zasad, jakimiiądzą oni klientami, nigo -dy nie odbył się. W mojej wyobrazi powstał plan rozmov^vy zgodnej z życzeniem wprowadza zmian w sposobie kiiie-rowania przedsiębiorstwem. Naznlem na własny użyta- ek urzędniczkę Nancy, a jej przełożą Susan. W firmach kliie-rowanych beziozkazów panujezipaj używania imion prz.- zy zwracaniu się do pracowników, - Nancy, przyszedł czas wejścii razem do koła rozwiiią- zań. - Rozpoczyna rozmowę przełożona, czyli Susan. - Chciałabjn ci powiedzieć t pewnych powtarzający*'ch się sprawach. - Zapomnij o tym, co dzieje siipoza tym kręgiem. Mó~» w, co myślisz. Bardzo chciałabym usłyszeć, co zauważyłaś. - Chcę opowiedzieć ci trochfiiiecej, co dzieje się, go -dy klienci składajuażalenia lub piosp coś, co jest poza 307 obowiązkami. Czasem czuję się bardzo głupio, gdy powtarzam w kółko ludziom o tym, co jest zabronione przez przepisy wewnętrzne naszej firmy. Często pasażer trafia do mnie tuż przed odlotem samolotu. Znam dobrze swoją pracę. Wiesz, że dobrze ją znam. Od jedenastu lat stoję za tym kontuarem. Być może czasem popełniam błędy, ale któż ich nie robi. Nie mogę przestać myśleć o tych niezadowolonych klientach, którzy tuż po rozmowie ze mną odlatują - być może ostatni raz - naszymi liniami. Nawet jeśli potem ich odczucia zmieniają się na lepsze, myślę, że długo pamiętają o odmowie, która ich spotkała. - Podaj przykład. - Chodzi o system promowania przelotów. Dajemy tysiąc- milowe certyfikaty, jeżeli klient przeleciał z nami jedenaście setek mil. Ma otrzymać świadectwa po tysiąc mil. Często klientom wygodniej jest jednak otrzymać dwa świadectwa na premię po pięćset mil, a nie jedno po tysiąc. Tego zabraniają jednak nasze wewnętrzne przepisy. Susan, gdybyśmy poszli na ustępstwo klientowi, on byłby mniej niezadowolony. My i tak mielibyśmy gwarancję, że będzie chciał podróżować naszymi liniami - na pewno z większą ochotą. Susan, chcia łabym móc podjąć taką decyzję. Nie znaczy, że powinnam tak robić zawsze, ale są sytuacje, gdy nie mogąc postąpić zgodnie z życzeniem klienta, czuję się, jakbym dała za wy graną. - Nie mogę dać ci takiego pozwolenia. - Zgadza się, jesteś w takiej samej sytuacji jak ja. Lecz kiedy znajdziesz się w kole rozwiązań z Johnem (kierowni kiem Susan), czy będziesz mogła powtórzyć mu to, o czym ci mówiłam? Nie tylko z tego, ale także z innych powodów zamierzam spisać całą listę moich propozycji i wręczyć ci ją. Najpierw chcę jednak sprawdzić, jak działa koło rozwiązań. Nie pozostawiaj mnie w niepewności. Jeśli nie powiesz o tym Johnowi, trudno. To, co dzieje się w tej chwili w kole rozwiązań, ma przekonać Nancy, że nie jest to tylko techniczna sztuczka, której istnienia nikt na górze nie traktuje poważnie. Susan powiedziała, że obawia się tylko, że precedens w po- 308 staci dania władzy Nancy może być zły, jeśli Nancy nie określi zdecydowanie granjc jej zasięgu. Nancy odparła: - Myślałam o tym. Będę zapisywać takie decyzje, z któ rymi nigdy wcześniej nie miałam do czynienia. Nie jestem przecież dzieckiem, które musi prosić nauczyciela o pozwo lenie, by umyć ręce. O to mi przede wszystkim chodzi. Mam to na końcu języka od pięciu lat. Czuję się lepiej, gdy wreszcie powiedziałam ci o tym. - Cieszę się, że to zrobiłaś. Porozmawiam z Johnem. - Susan, wiesz, że potrzebuję tej pracy. Czy uważasz mnie teraz za wichrzycielkę? - Nancy, chyba ci napiszę o tym list potwierdzający, że współpracownicy mogą i powinni rozmawiać w kole rozwią zań. Pozostanie to między nami. Czy tak będzie w porządku? - Oczywiście. Ciekawi mnie, dlaczego ta sprawa ma po zostać między nami? - Tak będzie najlepiej. Pewne sprawy zabierają dużo czasu. Musimy ufać sobie nawzajem. Świat jest okrutny. Najlepiej byłoby, gdybyśmy wszyscy byli po tej samej stronie. Jeśli jednak wszyscy będziemy się siebie bać z tego powodu, że stanowimy dla siebie nawzajem konkurencję, czy będzie nam łatwiej? Czy nie jest tak? Zawsze jestem zaskoczony ilością obaw na świecie. Kontrola zewnętrzna potwierdza to, co Pogo wyraził jasno: "Spotkaliśmy wroga i jest on w nas". CZĘŚĆ TRZECIA i Zastosowanie s l i*3 ROZDZIAŁ 12 Społeczeństwo jakości Wszyscy z nas mieli okazję doświadczyć życzliwości i opiekuńczości od ludzi zupełnie nieznajomych. Kiedy społeczność zostaje ciężko doświadczona przez kataklizm - powódź, tornado, huragan, trzęsienie ziemi lub wybuch - ludzie z całego kraju lub nawet z całego świata starają się pomóc po szkodowanym. Wiadomość o jednostce, która samotnie wędruje w jaskini lub wspina się na górę, skupia uwagę ludzi z całego świata. Chętnie pomagamy nieznajomym, gdyż wiemy, że jest to pomoc na krótko. Nie prosimy ich o nic w zamian poza przyjęciem naszej pomocy. Ich obraz w naszym świecie wartości jest po to, abyśmy pomogli im. Ponieważ wobec nieznajomych nie mamy oczekiwań, kontrola zewnętrzna rzadko dominuje w tych pomocnych transakcjach. Jednak wtedy, gdy mamy do czynienia z naszymi żonami, mężami, dziećmi, rodzicami, studentami lub pracodawcami, oczekiwania są bardzo wysokie, a zewnętrzna kontrola służy nam do prób zaspokojenia ich. Książka niniejsza skupia się na jednostkach, na nauce teorii wyboru oraz na lepszym byciu ze sobą na-W2ajem. Mam nadzieję, że wiele jednostek dokona tego wy-ooru, chociaż mogą one spotkać o wiele więcej takich osób, które nadal będą stosowały psychologię kontroli zewnętrznej w radzeniu sobie w życiu. Stosowanie teorii wyboru może być dla ciebie nagradzające, nawet jeśli twoja żona lub mąż, rodzic, dyrektor lub szef nie postępuje zgodnie z nią, mimo że znacznie lepiej byłoby dla ciebie, gdyby było inaczej. 313 W wielu roiejscach teu . ., . ,m zro wyboru. że ludzie, którtch spotyka. czego ty nie c^z <• ob z b'c K tobą coś, gdy chcesz możesz liczyć fc inni §od(tm)e z tri% wyboru, i prze-samemu /e gazowy ić tylko teom porrf . . * n,enaw.dzil SZefhnie dwaJ d°mu zajmował/' mimo że 1 ° czym mówił-1'. ^ężczyźni Zwracają La zaczęła dzi^ łoby to być dott szans, można pokazać ***(tm) konać ja o kom^ności czy, zmieniać swoje iy«e oso Świetnie pamitóm, jął węgla, gdy piec węglowe ogrzewania. Gdtpod konie mężczyźni przy^zili do z rzędu i rozmai z nirr zwalał mi być z.obą, gdy niezbyt wiele rogalem z chwalili mnie - j»zaś byłem fj° ° Czym mowil J Dardzo zadowolony na mnie uwagę. ^wuiuuy, ^ naszego Trzeba było Mężczyźni ci tyli pracow^, konywali mojegoof a, aby w palnik. Palni w^ali za a yo zamstalo się, a jeśli za gaz. Ojciec termostat Sasie* czuć. StraszyU g» Krkt jeszcze me wygrał z postępem. Jeśli moja książka jest jjtiie przekonać was, że teoria wyboru jest postępowa, to . ^marnujcie danej wam szansy. To, co powinienem zrobić, -sprzedać moją teorię społeczności, to, założywszy najlep-garnitur, usiąść wśród jej członków i wyjaśniać korzyści, . ?.:g mogą mieć ludzie żyjący w społeczności opartej na adach teorii wyboru. Powinienem także pamiętać, by po-i jć im, jak może to pomóc ich dzieciom. późną zimą 1997 roku miałem wyznaczony termin zapre-t0wania moich pomysłów o szkole jakościowej w Cor-• g, w okręgu szkolnym Nowy Jork. Zapytałem, czy - wraz ,-<^rleen - mógłbym zorganizować dla otwartej społeczności , -gji wcześniej prezentację dotyczącą zastosowania teorii wy-, ,j w postępowaniu w nieszczęśliwych małżeństwach. Na-. pjiie zapytałem mojego rzecznika, czy mogłoby tak być, , jp poza prezentacją o małżeństwach zaproponował pomysł ,^zenia teorii wyboru w tej społeczności - zwłaszcza jeśli D ^entacja o małżeństwie spodoba się. Poinformowano nas, , ,}! sali zmieści się ponad sześćset osób. Pamiętałem męż-v^nę z firmy gazowniczej i nie dawałem sobie szans. Wło-garnitur i mój najlepszy krawat. Na początku wyjaś-zastosowanie teorii wyboru w małżeństwie, cytując fakty ° tym' ze szczęśliwe długotrwałe małżeństwa należą fr jj^82^ społeczności do gatunków wymierających. Zorien-I ,^łem się, że ten wielki tłum chce czegoś więcej niż wy-1.4 zatem zdecydowałem się zademonstrować to, o czym poleciłem kierownikowi szkoły zagrać nieszczęśliwego mę-, a Carleen dostała rolę jego złej, rozczarowanej żony. Ja 'jem doradcę i pokazywałem elementy strukturalnej terapii ^zywistością, którą stosuję w problemach małżeńskich. C/Ioi aktorzy zasłużyli na najwyższe nagrody, publiczność śnjjflła się do łez. ,jie musiałem nic wyjaśniać. Podczas tej krótkiej demon-. ^ji publiczność przekonała się o wartości nauczenia się feorji wyboru. v^? czasie gdy pochłonąłem ich uwagę, zaproponowałem i- Cewnikowi szkoły możliwość pionierskiego nauczania no- ^h pomysłów wśród wszystkich członków społeczności, 315 którzy mogliby używać ich w wielu dziedzinach swe° bistego życia. Po tym, co powiedziałem, poczułem sowanie widzów po rozlegającym się wokół szmerze dy^^i Ludzie podchodzili i rozmawiali zarówno ze mną i z ,^ leen. Zamieniłem słowo z szefem policji, który zauważy ' stosowanie teorii wyboru może zmniejszyć przemoc w nach, co było jedną z największych bolączek. Następnego dnia w porze obiadu ja i Carleen się z trzydziestoma przywódcami tamtejszej społecZ"0 w celu dalszego przedyskutowania pomysłów. Obawia'1 ^ oni przeznaczenia czasu i pieniędzy na coś, czego do ^ . ^ nie rozumieli. Po tym, gdy wyjaśniłem im moją te°n^ w szczegółach, wyglądali na zainteresowanych, ale 0^°^ nych. Powiedzieli, że skontaktują się ze mną. Nie przestawałem myśleć o ich obawach. Wiedziałeś1'. ^ przywódcy tej społeczności obawiali się, że nie są to l ^ pomysły - sceptyczni sąsiedzi mogli być zbyt zadow^e > mówiąc im, że robią z siebie głupców. Lecz w tym wyp3 ^ stawka była znacznie wyższa niż wtedy, gdy mój ojciec %% ^ dził się na zainstalowanie pieca gazowego. Gdyby zgo^ * się na ten eksperyment, mogliby także wyjść na głupc°. przed sąsiadami. Pytałem ich wszystkich, czy zgodziliby . na założenie pieców gazowych we wszystkich domach " n tylko w jednym. Historia wizji Chociaż nie byłem wtedy jeszcze świadom, wizja jakoL , wej społeczności opartej na teorii wyboru zaczęła powsta^a we wczesnych latach sześćdziesiątych, o wiele wcześniej ^ , zacząłem myśleć o tym, co stało się teraz teorią wyboru, 1956 do 1967 roku pracowałem jako psychiatra w Yeijt^* School dla dziewcząt, która powstała jako szkoła więziei11? przy Kalifornijskiej Administracjii Młodzieży. Nowa szK^, wybudowana w roku 1962 przyjęła czterysta młodociany^ . przestępczyń. To, o czym piszę, zdarzyło się w tej no^ szkole. x x Wiem teraz, że stworzyliśmy tam jakościową społeczno5' 316 Byliśmy matkami, ojcami, terapeutami i nauczycielami dziewcząt, których cały świat był poprzednio ograniczony drutem kolczastym. Nie wiedząc o tym, wprowadzaliśmy teorię wyboru. Wszystko, co robiliśmy, było sprawdzane pod kątem podstawowej idei: "Czy to, co robimy, pomoże być nam bliżej tych dziewcząt, czy też oddali nas od nich?". Dziewczęta te już długo miały do czynienia z psychologią kontroli zewnętrznej. Gdy przybywały do szkoły, były już tak daleko od innych, że dalej być nie mogły. W przeszłości wiele z nich miało do czynienia z przestępstwami, były napastowane seksualnie, wiele z nich brało narkotyki. Były one przyzwyczajone do swobodnego poruszania się po ulicach i przeciwne ograniczaniu ich swobody. Gdy po blisko dziesięciu miesiącach opuszczały naszą szkołę, niektóre z nich należało związywać kaftanem bezpieczeństwa, aby udało się je odwieźć do domu. Nie miały ochoty opuszczać swego -dla wielu z nich pierwszego od lat - miejsca, w którym doznawały opieki. Wiele z nich uchroniło się przed powrotem w poprzednie kłopoty. O wiele lepiej byłoby, gdyby mogły powrócić do zmienionej społeczności jakościowej, w której dobre relacje z innymi' byłyby ważne dla wszystkich. Wtedy sukces na pewno byłby o wiele większy. Lecz gdyby dane im było dorastać w takiej społeczności, większość z nich na pewno nie musiałaby być wysłana do szkoły Yentura. Rozmowa, którą przedstawiam dalej, pokazuje sedno jakościowej społeczności. W każdym aspekcie społeczności widać chęć używania teorii wyboru. Jeśli zgadzacie się, że to, co zrobiliście, dało efekty, i możecie wyobrazić sobie podobne postępowanie w waszym własnym życiu, jesteście gotowi do wykonania zwrotu. Znajdźcie setkę ludzi, wśród których znajdą się przywódcy społeczności. Pokażcie im, że to działa, i w ten sposób będziecie mieli początek jakościowej społeczności opartej na teorii wyboru. W Yentura dziewczęta miały pojedyncze pokoje z własnymi kluczami. Pokoje te dla bezpieczeństwa były zamykane na noc. O poranku wszystkie drzwi były otwierane i osoba zwana matką domu przechodziła poprzez oba skrzydła budynku, po- 317 magając pięćdziesięciu dziewczętom rozpocząć dzień. Dziewczęta nazywały ją "Ma" i myślały o niej jak o matce. Ten domek był ich domem. Czasem miewaliśmy z nimi kłopoty, lecz zwykle nie trwały one za długo. Dzień wcześniej przybyła do domku duża, wyglądająca na silną dziewczyna o imieniu Trący, która była nieprzyjaźnie nastawiona i wroga. Po tym, co zrobiły dla jej dobrego przyjęcia dziewczęta i personel, zaczęła wyglądać trochę bardziej przyjaźnie. Następnego ranka, zamiast uporządkować pokój, Trący usiadła na rozgrzebanym łóżku i czekała. Kiedy nie przyszła na śniadanie, Ma zeszła do jej pokoju i spytała ją, czy nie potrzebuje pomocy. Na to została przez Trący obrzucona przekleństwami. Próbowała jeszcze proponować jej pomoc w pościeleniu łóżka, a następnie powiedziała, że będą mogły porozmawiać po śniadaniu. Powiedziała również Trący, że jeśli ona nie chce, nie musi iść dzisiaj do szkoły. Trący wykrzyczała do niej, że to nie jest jej łóżko, że nie chce robić tego, co jej każą, że wcale nie chciała tu przyjeżdżać. Kazała jej odejść i powiedziała, że wyjdzie z pokoju wtedy, gdy będzie na to miała ochotę. - Wszystkie dziewczęta ścielą swoje łóżka. Nie proszę cię o nic innego. Zrób, co do ciebie należy, i idź na śniadanie. Dziewczęta już pytały o ciebie. Mają nadzieję, że jest ci tutaj dobrze. Zauważ, że Ma nie zwróciła uwagi na formę i treść wypowiedzi Trący. Sama zwracała się do dziewczyny, reagując na wrogość uprzejmością. Miała duże doświadczenie w postępowaniu z nowo przybywającymi dziewczętami. - Dobrze, przyjdę na śniadanie, ale nie posprzątam łóżka. Był to punkt kluczowy. Regułą było, że każdy ściele swoje łóżko, więc Trący powinna także to zrobić. Ważne było także, by wiedzieć, że szczególnie staramy się nie oddzielać od wyalienowanych dziewcząt. Ma wiedziała, co zrobić. Zatrzymajmy się tutaj, aby sprawdzić, czy potrafisz odkryć, jak ona poradziła sobie w tej sytuacji - tak, aby łóżko zostało pościelone, a ona zbliżyła się do Trący. Jeśli znasz teorię wyboru, poradzisz sobie z tym. Każdy, kto w społeczeństwie 318 zna tę teorię, potrafi postąpić w tej sytuacji tak, aby ^ \;^c, ważyć tego typu sytuacje w każdyP Momencie, gdy s^? Z da, rzają - niezależnie od tego, czy w 4°mu> w szkole, czy w ir, nych warunkach. Czas wpływa na t0' ze sP°łeczność u \ga zmianom. Jeśli do tej pory jesteś osobą dzi^acą zgodnie z ^ logią kontroli zewnętrznej, a wielbize' a^y zmienić postępowanie na zgodne z teorią ^roiu' nie wystarc^ ,\^ przeczytać książkę, każda cząstka ciebie Jest przesiąr"^ęta komunikatem: "Nie mogę tego tak postawić. Jeśli ona ] na swoim, zbuntują się wszyscy. MuSZ? pokazać jej, rządzi i zmusić ją do przestrzegani3 regu* • ze Co zrobiła Ma? Postąpiła całko^icie zg°dnie z boru. Osiągnęła cel, pomagając Trący Przezwyciężyć ]e)^ gość i zaakceptować jej nowe życi6 w domku. Jeśli j^ pojawią się problemy z Trący, pocJota procedura mo/ \Q stać powtórzona. - Co sądzisz o tym, abym pofr° Jedn3 z dzie^ ^N;^ która była ciekawa, jak się miewas^ ^ chcesz, aby pr/ \^z tutaj i pomogła ci pościelić łóżko? - Dobrze, ale to ona będzie musiał* zrobić. Nie spr/ą \m po nikim. Trący zaczynała panować nad sw* wr°g°ścią. Przy. \ła już przeklinać, ponieważ Ma nie zWlnła uwagi na jej ^^ oraz przekleństwa. Proponowała tylk°Pomoc i nie w/ \}& do sprawy ścielenia łóżka. Nie po^i*3^ też:_"Jesten^ ^aj szefem, a ty masz mnie posłuchać ill ' co ci każę". \je postawienie sprawy doprowadziłoby'^0 do większych5_^o_ potów i oddaliłoby Trący od tych, l^ch tutaj spotkał ' Ma wyszła, a do pokoju przysi* tóewczyna, któr/a V wiedziała: , - Wiem, że masz na imię TracY)estem Jijl- Słysz.'a \; że nie jesteś szczęśliwa. Czy mog? oiakoś pomóc? - Nienawidzę być tutaj. Nienawidzlllm schroniska dl^ ^e. letnich, ale nigdy nie myślałam, że mogę tutaj trafii" stem ugotowana. Jak możesz wytfzymć w ^^ Pasku miejscu? - Gdy tu przybyłam, czułam siL tak samo jak ty. ci, że nie jest tak źle. Jest tutaj o ** lePieJ niz w sj. w Instytucie. Od czasu założenia go bardzo rozwinąłem iyH^ myślenie z dodatkiem teorii wyboru i włączyłem tę te w\ do prawie wszystkich aspektów terapii rzeczywistością. SiWowadziłem także teorię wyboru do szkół - co widać W^kołach jakościowych - do zarządzania dla jakości we vi A- stkich innych dziedzinach, w których ludzie są kierowi A W tej książce uczyniłem dalszy krok, próbując włączyć )Lsrrię wyboru w działanie całej społeczności. W całej tej tM^ansji wyszedłem tak daleko poza terapię rzeczywistości, ż/(i^a dokładności postanowiłem zmienić nazwę instytutu na ,f \tytut Williama Glassera. Zatem każdy, kto je' i^ainteresowany moimi pomysłami bądź publikacjami tycl^A^ei, może łatwo skontaktować się z nami. Przez lata, ki'A rozwijaliśmy techniki nauczania i treningu w wielu kraj całego świata, powstawały sateli tarne instytuty. $\ Instytut służy społe^\ństwu poprzez swoich członków i wynagradza ich na vJ'j&)S sposobów. Członkostwo jest potwierdzeniem zaangażo ^Aia w praktykę i zasady terapii rzeczywistością, prowadzi k%o stylu kierowania i psychologii teorii wyboru. Instytut ^ordynuje i monitoruje wszystkie programy treningowe i^s^iży jako informacyjna izba rozrachunkowa. Moje najno^jt ^e przemyślenia są dostępne na kasetach magnetofonowy^')^ kasetach wideo, i w publikacjach adresowanych do człor W. Ludzie mogą wymieniać myśli 329 poprzez biuletyny instytutu i łączyć się poprzez zjazdy międzynarodowe oraz spotkania regionalne. Instytut daje wsparcie swoim członkom w ich pracy z jednostkami, agencjami i społecznościami. "Journal of Reality Therapy" jest narzędziem, w którym członkowie mogą publikować swoje prace dotyczące nowych dróg stosowania i nauki terapii rzeczywistości. Instytut prowadzi także nabór członków poprzez reprezentantów regionalnych i międzynarodowych współpracowników. Podstawowym działaniem Instytutu Williama Glassera są trzytygodniowe programy treningowe dla indywidualnych profesjonalistów, którzy chcą używać terapii rzeczywistością w każdej dziedzinie pomagania. Trening taki składa się z pięciu części, całość trwa minimum osiemnaście miesięcy. Najpierw proponujemy intensywny tydzień treningu podstawowego, polecany dla małych grup - nie więcej niż trzynaście osób na instruktora. Po pierwszym tygodniu, ci, którzy tego chcą, mogą wziąć udział w grupie podstawowego praktykowania przez minimum trzydzieści godzin. Gdy ukończą drugi etap, mogą zapisać się na kurs zwany intensywny tydzień dla zaawansowanych z innym instruktorem, a następnie podążyć do zaawansowanego praktykowania. Następnie, z rekomendacją przełożonego, trenowany jest zapraszany na tydzień certyfikujący, podczas którego ma on okazję zaprezentować to, czego się nauczył. Po zaprezentowaniu swoich umiejętności otrzymuje on certyfikat sfinalizowania. Certyfikat ten nie jest profesjonalną licencją uprawniającą do otwarcia własnej praktyki. Treningi służą często do kontynuacji nauczania. Obecnie na całym świecie jest więcej niż pięć tysięcy posiadaczy certyfikatów. Po otrzymaniu certyfikatu niektórzy z trenowanych nadal uczą się i po pewnym czasie stają się instruktorami w naszych organizacjach. Istnieją cztery typy instruktorów: podstawowy praktykant, który może uczyć innych na pierwszym poziomie; następny to zaawansowany praktykujący instruktor, który może uczyć na pierwszym i drugim poziomie; trzeci - to instruktor podstawowego tygodnia, który może uczyć zarówno praktyki, jak i uczestników intensywnego tygodnia treningu 330 f*?~ podstawowego; \varty - to instruktor zaawansowanego tygodnia, który '%e uczyc- wszystkich czterech faz. Dla szkół za)1 >esowanych w rozpoczęciu zmian w kierunku szkoły jaj1 \iowej, takiej jak Huntington Woods, istnieje w Instytuc' \OWy program powstały na podstawie dziesięciu lat dośw)' vzeń. r -/.cu. Aby dowiedzieć się czegoś więcej, skontaktuj się z ^tytutem. Każdy członek personelu otrzymuje certyfikat ecjalistyczny zaświadczający, że pokazał swoje kompetei^ jako nauczyciel szkoły jakościowej. Kierownik szkoły i Te otrzymuje podobny certyfikat zaświadczający, że wyl-J^i swoje kompetencje jako administrator szkoły jakościo* A icn szkoła może być od tej pory rozpoznawana jako > ^ia jakościowa. Przed rozpoczęciem kierownicy są siln) Zachęcani do udziału w tygodniowym programie dla adrD \tracji szkolnej, proponowanym przez Instytut, z instriJ Vami, którzy mają wiele doświadczenia w nauce zgodn^H ideami szkoły jakościowej. Mamy nadzijj^ ze ludzie będą kontaktować się z Instytutem Williama V ^era i odkrywać, jak możemy pomóc każdemu: każdemi) , powiekowi, każdej szkole, każdej grupie, każdej społeczr) ^ j jak możemy realizować te idee. Instytut zatrt \a ludzi przyjacielskich, dobrze przygotowanych do naut-' \ia i stosowania teorii wyboru. Zatem jeśli skontaktujesz s' V nami, możesz być pewny uprzejmej odpowiedzi. Zapr»l \m do wspólnego wysiłku. Nasz adres: Instytut Will' \a Glassera 22024 LassefjAreet, Suitę 118 Chatsworth, ^\ 91311-3600 USA Telefon (818^00-8000 Faks (818) rVo555 Adres poczty^ektronicznej: wginst@earthlink.net Witryna inte' ^towa: http://www.wglaserinst.com/ Spis treści Przedmowa 7 Podziękowania 9 CZĘŚĆ PIERWSZA TEORIA ROZDZIAŁ 1. Potrzebujemy nowej psychologii 13 ROZDZIAŁ 2. Podstawowe potrzeby i uczucia 37 ROZDZIAŁ 3. Twój lepszy świat - świat wartości 59 ROZDZIAŁ 4. Całokształt zachowań ludzkich 79 ROZDZIAŁ 5. Dopasowanie, osobowość i siła potrzeb 109 ROZDZIAŁ 6. Konflikt i terapia rzeczywistością 136 ROZDZIAŁ 7. Kreatywność 155 CZĘŚĆ DRUGA PRAKTYKA ROZDZIAŁ 8. Miłość i małżeństwo 177 ROZDZIAŁ 9. Zaufanie i twoja rodzina 201 333 ROZDZIAŁ 10. Nauczanie, edukacja i jakość szkolnictwa 234 ROZDZIAŁ 11. Teoria wyboru w miejscu pracy 288 CZĘŚĆ TRZECIA ZASTOSOWANIE ROZDZIAŁ 12. Społeczeństwo jakości 313