JERZY ŁOJEK DZIEJE PIĘKNEJ BITYNKI OPOWIEŚĆ O ŻYCIU ZOFII WITTOWEJ-POTOCKIEJ (1760-1822) INSTYTUT WYDAWNICZY • PAX • 1970 Obwolutę, okładkę i wyklejką projektował Jerzy Zbijewski WSTĘP Postać, której poświęcona została niniejsza książka, zdoby- ła olbrzymi, chociaż krótkotrwały rozgłos w Polsce i wielu innych krajach Europy pod koniec XVIII i w początkach XIX wieku, a weszła na zawsze do historii skandalu oby- czajowego epoki Oświecenia. Zofia Glayani primo woto Wit- towa, sccundo woto Potocka, interesowała współczesnych i potomnych przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierw- sze, dsieje jej kariery i awansu społecznego były tak nie- zwykłe, że mogłyby usunąć w cień najwymyślniejsze fa- buły XVIII-wiecznych powieści awanturniczych. Po dru- gie, romans, a potem małżeństwo Zofii Wittowej ze Szczęs- nym Potockim, postacią najtragiczniej zapisaną w dziejach upadku Rzeczypospolitej szlacheckiej, skłaniały badaczy, zaj- mujących się sprawami rozkładu życia społecznego i oby- czajowego szlachty i magnaterii polskiej w latach drugiego i trzeciego rozbioru, do szukania ubocznego choćby jej wpły- wu na stan umysłu i decyzje osławionego marszałka kon- federacji targowickiej. W oczach współczesnych Zofia Glayani uchodziła niemal że za symboliczną fcmmc fatolc, istotę równie piękną, co przewrotną i bezwzględną, ściągającą nieszczęścia na głowy licmych wielbicieli, niegodną adoracji, którą powszechnie ją otaczano. Między rokiem 1781 a 1796 była obiektem sta- łego zainteresowania opinii publicznej: mówiono o niej częs- to, pisano jednak rzadziej; w pamiętnikach z tej epoki zajęła mniej miejsca, niż powinno jej przypaść z powodu sensacji, jaką wywoływała w Warszawie i kilku stolicach europej- skich przez lat kilkanaście. Była bohaterką licznych aneg- dot, pozostawiła po sobie legendę. Raz tylko, co prawda, pod- nieciła wyobraźnię wielkiego twórcy: w roku 1832 Juliusz Słowacki w niedokończonej zresztą powieści francuskiej Król Ladawy posłużył się wspomnieniem pięknej Greczyn- ki, ciągle żywym w pamięci mieszkańców Kumania, jako węzłem akcji, osadzonej częściowo w sławnej Zofiówce. Pi- sali o niej jednak, choćby zdawkowo, liczni autorzy zajmu- jący się historią obyczajową, społeczną i literacką polskie- go Oświecenia. Rzadko się zdarza, aby w indeksach opra- cowań historycmo-literackich, poświęconych czasom Sta- nisława Augusta, nie pojawiało się nazwisko Zofii Witto- wej. A jednak o życiu tej barwnej i niezwykłej postaci wie- dziano dotychczas niewiele, a wszystkie informacje czerpa- no właściwie z jednego, bardzo bałamutnego źródła. Jeszcze za życia Zofii Glavani podejmowano próby usta- lenia jej przeszłości i rzeczywistego pochodzenia społeczne- go. Zaczęło się to w roku 1805, kiedy zawzięta nieprzyja- ciółka pani Potockiej, druga żona byłego jej męża, wniosła dc akt sądu powiatowego w Winnicy i rozpowszechniła w odpisach na całym Podolu skandaliczny manifest, pełen drastycznych i brutalnych zarzutów pod adresem wdowy po Szczęsnym, ujawniający szczegóły jej przeszłości, w częś- ci prawdziwe, w części zupełnie zmyślone, przyjęte jednak en bloc z całym zaufaniem przez wielu bezkrytycznych his- toryków XIX wieku i bardzc* prędko w literaturze popu- larnohistorycznej i nawet naukowej utrwalone. Wkrótce potem pojawił się jednak inny nurt, wyzyskujący lansowaną przez rodzinę Wittów, a potem Potockich legendę o znako- mitym pochodzeniu Zofii Glavani, wynoszący na najwyż- szy piedestał zalety jej charakteru i umysłu, budujący po- sągową i ubrązowioną wizję jej osobowości. Głównym pro- pagatorem tego drugiego nurtu był literat francuski Auguste de Lagarde de Chambonas, który w roku 1811 bawił w Tul- czynie i Kumaniu, a potem przez lat kilkanaście głosił sło- wem i piórem niewiarygodnie wspaniałą historię życia pa- ni Potockiej. Druga koncepcja zyskała jednak znacznie mniej zwolenników niż pierwsza, przesadna, ale mimo wszy- stko bliższa prozaicznej rzeczywistości] W każdym razie w chwili śmierci pani Potockiej (1822) opinia publiczna by- ła Już w najogólniejszych zarysach w historii jej życia zo- rientowana, chociaż jej pochodzenia i najdawniejszej prze- szłości właściwie domyślano się tylko i to z reguły nietraf- nie. Około toku 1830 zakończył redagowanie swoich obszernych notatek o historii tulczyńskiej linii Potockich, o życiu Szczęsnego Potockiego, jego najbliższej rodziny, przyjaciół i najwierniejszych adherentów, oficjalista ówczesnego właś- ciciela Tulczyna, Mieczysława Potockiego - Antoni Chrzą- szczewski (1770-1851). Chrząszczewski pochodził z rodziny od dwóch pokoleń związanej z Potockimi, ale z racji skrom- nej funkcji urzędowej i niskiej pozycji społecznej nie miał dostępu do najbliższego otoczenia Zofii Potockiej i mógł tylko zbierać z drugiej ręki niesprawdzone, obiegowe plot- ki i anegdoty. Zanotował też ich wiele; po dziś dzień pa- miętnik Chrząszczewskiego jest podstawowym źródłem dla badaczy interesujących się życiem w Tulczynie i historią prywatną Szczęsnego Potockiego, źródłem niewątpliwie in- teresującym i sugestywnym, ale tym bardziej zwodniczym, że pozbawionym właściwie jakiejkolwiek obiektywnej we- ryfikacji. Za życia Chrząszczewskiego źródło to dostępne by- ło tylko jego najbliższym, zaufanym przyjaciołom; szczegóły zawarte w tym pamiętniku uchodziły w świetle pojęć upo- wszechnionych w połowie XIX wieku za tak skandaliczne, że należało je zachować w najgłębszej tajemnicy. Po śmier- ci Chrząszczewskiego sporządzono jednak wiele rękopiś- miennych kopii jego zapisków, wskutek czego tulczyńskie tajemnice zaczęły wychodzić powoli na światło dzienne, cho- • ciąż wszystkich szczegółów nikt jeszcze nie ośmielał się publikować. W roku 1857 fragmenty pamiętnika Chrząsz- czewskiego ogłosił J.I. Kraszewski w aneksie do wydanych przez siebie (zresztą w nie najlepszym opracowaniu, zmie- niającym niejednokrotnie tekst) pamiętników Jana Du- klana Ochockiego. Prawdziwa wiedza o życiu Zofii Glavani niewiele jednak na tym skorzystała. W dalszym ciągu roz- wijała się i umacniała brązownicza legenda, której charak- terystycznym przykładem może być chociażby artykuł Ma- tiasa Bersohna, umieszczony w warszawskich "Kłosach" w roku 1868. Bersohn upewniał czytelników, że sławna pani Potocka pochodziła ze znakomitego, arystokratyczne- go rodu greckiego, że wychowana była w Stambule przez posła francuskiego nazwiskiem Du Barry [!?]. "Kilkoletnie staranne wychowanie i pieczołowitość, jaką w wspaniałym swym domu otoczył ją przybrany ojciec, przemieniły sie- rotę w dziewicę nieporównanej urody i rzadkiego wykształ- cenia salonowego [...] Żaden z ówczesnych pisarzy o naj- mniejszą nawet lekkomyślność jej nie posądza" itd.1. Po przeczytaniu pierwszej części niniejszej książki czytelnik sam będzie mógł osądzić, czy Bersohn nie rozminął się przy- padkiem co nieco z prawdą, a także, co myśleć o zapew- nieniach tegoż autora, jakoby przez całe swe życie Zofia Glavani świeciła przykładem nieskalanej cnoty. Przełomem w badaniach nad dziejami Zofii Glavani sta- ły Aa dopiero studia Antoniego Józefa Rollego, lekarza za- mieszkałego w Kamieńcu Podolskim, pisującego szkice hi- storyczne pod kryptonimem Dr Antoni J. RoUe opublikował w latach 1869-1893 kilkadziesiąt stu- diów i szkiców historycznych, poświęconych przede wszy- stkim dziejom Podola i Ukrainy w XVII i XVIII wieku, a będących owocem wieloletniego szperania w archiwach i bibliotekach licznych dworów magnackich na dawnych kresach wschodnich Rzeczypospolitej. Prace te cieszyły się, w XIX wieku znaczną popularnością, a dzisiaj jeszcze oce- niane są wysoko przez niektórych badaczy i popularyzato- werów historii2. Przy wnikliwszej analizie dzieła Rollego bu- dzą jednak w historyku sprzeczne uczucia. Prawdą jest, że autor przekazał w nich mnóstwo informacji źródłowych, zaczerpniętych z dokumentów dziś już nie istniejących, al- bo dla badaczy niedostępnych; jest jednak również faktem, że pomniejszył znakomicie ich wartość historyczną wsku- tek swojej specyficznej "metody" badawczo-pisarskiej, po- legającej na sztukowaniu narracji fantazją i zmyśleniem wszędzie tam, gdzie brakowało mu konkretnych informacji źródłowych, nie odgraniczając - co gorsza - w żaden spo- sób swoich domysłów od niewątpliwych faktów. Mając do- stęp do wielu cennych i nadzwyczaj interesujących materia- łów historycznych, Rolle nierzadko pokrywał milczeniem ważne fakty, które wydawały mu się kompromitujące dla familii o historycznych nazwiskach, pisząc natomiast o ple- bejuszach nie wahał się dokomponowywać barwnych uzu- pełnień wszędzie tam, gdzie dla zaokrąglenia narracji wyda- wała mu się potrzebna jakaś ciekawa anegdota lub mocna pointa. Wszystkie te zarzuty w całej rozciągłości odnoszą się do trzech prac Rollego, poświęconych w całości lub w znacz- nej części dziejom Zofii Glavani: Dwór tulczyński, Losy pięk- nej kobiety * i Fatyma4, po dziś dzień uważanych niestety przez niektórych historyków za opracowania źródłowe i w peł- ni wiarygodne. Prace Rollego były co prawda pierwszymi studiami bio- graficznymi o Zofii Glavani, opartymi w ogóle na jakichś źródłach i przedstawiającymi całość jej życia, co oczywiś- cie znacznie posuwało naprzód wiedzę o tej postaci. Jednak fakt, że Rolle miał dostęp między innymi do archiwum tulczyńskiego, zdezorientował naukową opinię historyczną; przypuszczano, że ceniony autor wielu pozornie tak dosko- nałych szkiców historycznych wyzyskał umiejętnie udostęp- nione sobie materiały, a tym samym prace jego referują t sporne ustalenia faktyczne. W ten sposób do literatury ; pularnej i nawet ściśle naukowej przeniknęły liczne l dy, a nawet zmyślenia, powtarzane odtąd bezkrytycznie biografią Zofii Glavani, opracowaną przez autora Zonu ków podolskich. O stambulskiej przeszłości Zofii Glavani Dr Antoni nic nie wiedział. Powtarzał więc za J.U. Niemcewiczem gendę o jakimś biednym "pechernłku" (czyli ciastkami) Stambułu, rzekomym ojcu dziewczyny, po śmierci ktoi wdowa, zmuszona do żebraniny, odprzedała posłowi polsku w Stambule Boscampowi swoją córkę za bliżej nieokrefl sumę pieniędzy. Co gorsza, Rolle wziął serio wzmia w manifeście wspomnianej już wyżej Karoliny Witto jakoby Zofia miała starszą siostrę, którą razem z nią brał Boscamp do Polski i zostawił w Kamieńcu, a k następnie syn komendanta twierdzy kamienieckiej, n Józef Witt, nasyciwszy swe żądze, wydał za mąż za podofi- cera załogi kamienieckiej, niejakiego Bartłomieja Gajft skiego, aby zwrócić się z kolei ku młodszej z dziewic. Jest faktem, że w późniejszych latach żyła w Mołdawii; Ukrainie kobieta, którą Zofia Glavani podawała za siostrę; sprawę tę wyjaśniamy w odpowiednim miejscu mo to historia rzekomej Heleny-Fatymy jest od poci do końca całkowicie zmyślona. Wzruszająca wizja "di dziewczynek śniadych, ubogo ubranych, otulonych Wf wyszarzałą płachtą, przykucniętych na dużym worku rżanym" w czasie przekraczania przez orszak Baca granicy polskiej pod Chocimiem w czerwcu 1778 roku*, dziła się w bujnej i nieumiarkowanej fantazji Dra Autonir- go J. Rolle nie wiedział, że Zofia Glavani przybyła do Polski nie z Boscampem, ale osobno (co prawda na jego wcm równo w rok później. Dlatego też nie potraf ił wybrnąć** nologicznych kłopotów. W opublikowanej korespondenci wódcy twierdzy w Kamieńcu znalazł informację, że l przybyła do tego miasta dopiero w kwietniu 1779 roku. bował więc pogodzić dwie daty przedziwną supozycji koby młoda Greczynka przez prawie rok bawiła naj w Źwańcu lub Chocimiu, gdzie ją "okrzesała z neogre manier i z tonem wyższego towarzystwa oświeciła* p wnikowa Antonina Łoska. "Zofia przechowała dla niej wdzięczność do grobu, najprzód wydała ją [po rozwi za Grocholskiego wojewodę bracławskiego, darowana kilkakroć sto tysięcy złotych [!?], a kiedy Grocholski umarł, wdowę po nim zabrała do siebie i pielęgnowała troskliwie jak matkę do zgonu"8. Wszystko to wywnioskował Rolle z jedynego faktu: w latach 1808-1812 rzeczywiście prze- bywała u Zofii Potockiej w Tulczynie wdowa po wojewo- dzie, pani Antonina Grocholska. Nie wiedział jednak o tym, że pani Łoska była rówieśnicą Zofii7, co samo już wystar- cza do rozbicia owej legendy, gdyż trudno przypuścić, aby jedna 19-latka "krzesała z neogreckich manier" drugą i trak- towana była przez nią "jak matka do zgonu". W taki to spo- sób zacny Dr Antoni J. z fantastycznych zmyśleń, nanie- sionych na wątłą kanwę nielicznych faktów, konstruował biografię Zofii Glavani. Owa "starsza siostra" Zofii, Helena-Fatyma, miała wziąć ślub z Bartłomiejem Gajkowskim w kościółku na przed- mieściach Kamieńca (w Zienkowicach) dnia 12 stycznia 1779 roku *, to znaczy w momencie, gdy Zofia przebywała w rzeczywistości jeszcze w Stambule. Nabrawszy pisarsiie- go rozpędu Rolle nie wahał się opisać ze "szczegółami" ca- łego jej żywota, ubarwiając (stałym swoim zwyczajem) nar- rację dialogami, które nie tylko oczywiście nigdy się nie odbyły, ale w ogóle odbyć się nie mogły. Zdaniem Rollego, związek małżeński państwa Gajkowskich okazał się nieuda- ny, a wtedy major Józef Witt oddał po prostu ową Hele- nę-Fatymę do haremu baszy sąsiedniego Chocimia. Po la- tach - fantazjował autor Fatymy - zmarła ona w Aleppo; "pośród gajów różanych i szemrzących wodotrysków spo- częły popioły branki kupionej przez p. Boscampa, potem skromnej oberbombardierowej, wreszcie pierwszej małżon- ki chocimskiego wezyra [sic!]" 9. Zastanawiająca jest nie tyle historyczna nieodpowiedzialność Drą Antoniego J. (której liczne dowody dał również w innych pracach), ile łatwo- wierność i lekkomyślność dzisiejszego wydawcy jego Wy- boru pism, który z całym przekonaniem zalecił czytelnikom owe bzdury jako dzieła pełne "plastyki i prawdy"19. Późniejsze dzieje Zofii Glavani mógł Rolle śledzić na pod- stawie licznych dostępnych sobie dokumentów, ale mimo to w jego szkicu o Losach pięknej kobiety błąd goni za błę- dem. Józef Witt miał rzekomo wyjechać z Zofią do Francji w maju 1780 roku, nie czekając zgonu ciężko chorej matki; w rzeczywistości wyjechał w rok później, już po jej śmier- Ci. W 1795 roku Zofia i Szczęsny Potocki wracają podobno spiesznie z Hamburga na "groźne ultimatum" jej męża, Jó- 10 zefa Witta, który "miał po temu prawo". Zofia "płaczem więc, lubieżną pieszczotą zniewoliła kochanka do powrotu. Przewiózł on Greczynkę do Lwowa, a sam udał się na Ukrai- nę" ". W rzeczywistości Szczelny rozstał się z Zofią w Lu- bece, sam udał się drogą morską do Petersburga, a metresa jego, na czele licznego orszaku służby, przez Poznań i War- szawę pojechała do Lwowa. Ślub Zofii i Szczęsnego miał się odbyć, zdaniem Drą Antoniego J., po nagłej śmierci drugiej żony pana na Tulczynie, Józefiny Potockiej; w rzeczywistości odbył się za jej życia, po doprowadzonym wreszcie do skutku układzie rozwodowym. Szczęsny Jerzy Potocki miał wyjechać za granicę w roku 1809, naprawdę wyjechał w roku 1808. W nieskończoność można by mnożyć owe nieścisłości i błę- dy opracowanej przez Bollego biografii Zofii. Pomijamy już specyficzną tendencję jego wykładu, zmierzającą do "re- habilitacji" moralno-politycznej Szczęsnego Potockiego przez usilne przekonywanie czytelników, iż był on jedynie nie- winną ofiarą zbiegu okoliczności i wpływu przewrotnych kusicieli, działających na zlecenie dworu petersburskiego, wśród których najważniejszą rolę odegrać miała właśnie Zofia Glavani. Nonsensów tych Rolle nigdy nie sprostował, chociaż jesz- cze za jego życia ukazały się publikacje, skrótowo co praw- da, ale w miarę ściśle przedstawiające początkowy okres historii naszej bohaterki. W roku 1879 i 1880 na łamach pa- ryskiego czasopisma geograficznego "Revue de Geographie" opublikowane zostały fragmenty wspomnień dyplomaty wer- salskiego Aleksandra d'Hautervive, który poznał Zofię w Jas- sach w roku 1785. Podał on po raz pierwszy informację o konduicie Zofii w czasie jej podróży ze Stambułu do Ka- mieńca w początkach 1779 roku, wyjaśniając tym samym, że nie jechała ona bynajmniej razem z misją Boscampa. W parę lat później znakomity historyk rumuński Eudoxiu de Hurmuzaki przedstawił w ogłoszonych przez siebie ma- teriałach do dziejów Mołdawii i Wołoszczyzny w XVIII i XIX wieku między innymi relację członka sztabu Potem- kina w czasie wojny rosyjsko-tureckie j 1788-1791, genera- ła Andiraulta Langerona, w której podana została niemal dokładnie data urodzenia Zofii (rok 1761, w rzeczywistości 1760), jej pochodzenie społeczne, a wreszcie okoliczności spro- wadzenia jej do Polski ". Zapewne na tej podstawie (a może korzystając z innych dokumentów, zachowanych w rosyj- skich archiwach) pisał o Zofii znany historyk polsko-rosyj- 11 ski Kazimierz Waliezewski w 1893 roku11, udostępniając prawdziwą wersję dziejów jej młodości. Mimo to zmyślone przez Rollego historie były przez wie- le lat powtarzane przez wszystkich niemal autorów, którzy pisali o niezwykłych dziejach sławnej Greczynki. W popu- larnych artykułach streszczano szkic o Losach pięknej ko- biety, dodając nierzadko nowe, czasami zgoła zabawne zmyś- lenia i ryzykowne interpretacje. Charakterystycznym tego przykładem może być artykuł Antoniego Urbańskiego, ogło- szony w jednym z popularnych tygodników warszawskich w roku 1925; powtarzając wersję Rollego, Urbański pomie- szał w dodatku chronologią. Eomans Zofii ze Szczęsnym Je- rzym przesunął na przykład w czasy poprzedzające jej zwią- zek z Potemkinem. Charakterystyczną próbką gawędziarsko- -patetycznego stylu tego autora może być choćby taki pas- sus: "Pasierb w miłości dla niej ochłonął. Greczynka, ba- chantka, bajadera, uczuła to jako obelgę, zniewagę; kopać i gryźć kochanka poczęła, poczęła nim trząść, by całkiem nie ostygł" itd. itd.14. Do spopularyzowania dziejów prywatnych Szczęsnego Po- tockiego, a w związku z tym również Zofii Glavani, przy- czyniło się po trosze opublikowanie przez Adama Czart- kowskiego w 1925 roku zbioru wypisów z rozmaitych pa- miętników i relacji rękopiśmiennych pt. Pan na Tulczynie. Wspomnienia o Stanisłauńe-Szczęsnym Potockim, jego ro- dzinie i dworze. Użyteczna ta publikacja po dziś dzień ułat- wia korzystanie z trudniej dostępnych materiałów źródło- wych (między innymi Czartkowski wydał niemal wszystkie wspomnienia i notatki Antoniego Chrząszczewskiego), ale wiedzy o interesującym nas zagadnieniu nie wzbogaciła, gdyż wszystkie zebrane w niej relacje były już od dawna znane. Czartkowski nie dotarł zresztą do paru interesujących a nie opublikowanych pamiętników, które mogłyby wnieść sporo szczegółów do historii życia zarówno Stanisława Szczęsnego Potockiego, jak i jego synów. Całą niemal prawdę o młodości Zofii Glavani pozwoliło ustalić dopiero odkrycie w tomie 370 tak zwanego "Zbioru Popielów", zakupionego w roku 1930 przez Archiwum Głów- ne w Warszawie, francuskiego rękopisu Karola Boscampa- Lasopolskiego pt. Mes Amours Ephemeres avec une jeune Bythtnienne, który okazał się przeznaczoną dla Stanisława Augusta poufną relacją o pochodzeniu i sprowadzeniu do Polski sławnej pani Wittowej. Odnalazł go w czasie swoich 12 badań nad stosunkami polsko-tureckimi w XVIII wieku zna- ny historyk Władysław Konopczyński; wkrótce potem za- interesował się tym dokumentem młody wówczas badacz i publicysta Jan Kott1'. W roku 1936 Kott opublikował ob- szerny artykuł, będący właściwie streszczeniem francuskie- go manuskryptule. Trzeba jednak stwierdzić, że wykorzy- stał go bardzo pobieżnie; liczne pomyłki i nieścisłości do- wodzą, że Kott nie zapoznał się należycie z trudno czytel- nym zresztą manuskryptem, pisanym ręką wynajętego przez Boscampa kopisty. Był przede wszystkim przekonany, że Mes Amours Ephemźres napisane zostały i złożone królo- wi wkrótce po powrocie Boscampa z Turcji^ to jest za- pewne latem 1779 roku; sprowadzając Zofię do Polski Bos- camp wykonywał - zdaniem Kotta - zamówienie króla na import ze Stambułu odpowiedniej nałożnicy; wszelako "spryt- na ł przebiegła Zofia" pokrzyżowała te plany, woląc pozo- stać w Kamieńcu w roli małżonki majora Józefa Witta. "Ów długi memoriał Boscampa jest próbą usprawiedliwienia przed Najjaśniejszym Panem niepowodzenia sekretnej mi- sjfc" Otóż Jan Kott najwidoczniej nie doczytał rękopisu do końca (twierdził zresztą niesłusznie, że Mes Amours zawie- rają dzieje Zofii "aż do zamążpójścia za Witta", to jest do czerwca 1779 roku); inaczej bowiem doszedłby na pewno do wniosku, że jest niemożliwe, aby manuskrypt, który wspo- mina o wydarzeniach mających miejsce dopiero w 1787 ro- ku, mógł powstać wcześniej. Kott nie zauważył również, że rękopis Boscampa jest wyraźnie datowany; załączony doń Ust nosi datę "Dimanche, le 20 Septembre". W XVIII wieku dzień 20 września wypadał w niedzielę kolejno w latach 1778, 1789 ł 1795. Spośród tych trzech możliwości jedyną do przyjęcia jest rok 1789. Jest to więc data, jeżeli nie na- pisania, to przynajmniej wręczenia Mes Amours Ephemeres królowi Stanisławowi Augustowi. Jan Kott postulował wydanie pełnego tekstu pamiętniczka Boscampa, ale przed drugą wojną światową do tego nie doszło. Dopiero w 1963 roku autor niniejszej książki opu- blikował zarówno oryginalny tekst francuski tego dzieła, jak i polski jego przekład, opracowany przez siebie na pod- stawie wstępnego filologicznego tłumaczenia, które na zle- cenie wydawnictwa przygotował Stanisław Widłak ". W ten sposób niezwykła, awanturnicza historia młodości przyszłej żony Szczęsnego Potockiego udostępniona została ogółowi czytelników. 13 Rękopis Boscampa można uznać za całkowicie wiarygodne źródło historyczne. Wyrażane czasami opinie, że jest to prze- de •wszystkim utwór literacki, dowolnie naginający do po- trzeb narracji rzeczywiste sytuacje i wydarzenia, wydają się zupełnie nieuzasadnione; autorzy ich dali się zwieść pozorom zręcznej konstrukcji i doskonałej stylistyki pamiętniczka, rzeczywiście przypominającego udaną nowelę. Za przyzna- niem temu utworowi rangi pełnowartościowego źródła histo- rycznego przemawia szereg względów. Po pierwsze, autorem jego jest człowiek, który z racji swoich funkcji urzędowych w Stambule w latach 1777-1778 i osobistych stosunków z Zofią Glavani mógł być najlepiej zorientowany w jej po- chodzeniu, przeszłości, charakterze i. cechach indywidualnych. Po drugie, żadna z informacji podanych w utworze Boscampa nie stoi w sprzeczności ze źródłami innego pochodzenia, do- tyczącymi misji polskiej w Stambule lub wprost dziejów Zofii. Po trzecie, kilka istotnych momentów relacji Boscam- pa (na przykład: jego konflikt z posłem rosyjskim Stachie- wem wskutek zabiegów tego ostatniego o względy Zofii, po- stać kawalera Psaro, podróż Zofii przez Bałkany w począt- kach 1779 roku i jej zachowanie w Bukareszcie, Jassach i Fokszanach itd.) znalazło wyraźne potwierdzenie w źródłach innego rodzaju, co podnosi zaufanie również do reszty zano- towanych przezeń szczegółów. Odrzucenie relacji Boscampa z tego tylko powodu, że teoretycznie mógł on przemilczeć, przeinaczyć lufo zgoła zmyślić niektóre fakty, chociaż w rze- c,zywistości nic za taką supozycją nie przemawia, byłoby chyba nadmiarem krytycyzmu. Między rokiem 1936 a 1963 wiedza o życiu Zofii Glavani niewiele została wzbogacona. W interesującej książce o rodzi- cach i młodości Szczęsnego Potockiego, wydanej w 1939 roku, Jan Czernecki pisał również o trzeciej żonie właściciela Tul- czyna, powtórzył jednak za Roiłem większość błędów i zmyś- leń ". Jan Reychman, opowiadając w 1959 roku o Życiu pol- skim w Stambule w XVIII wieku, spróbował zebrać i zba- dać krytycznie rozmaite relacje o pochodzeniu i dziejach na- szej bohaterki, przyjął wszelako z nadmiernym zaufaniem za- równo szkic Kotta, jak i dawniejsze studia Rollego, co unie- możliwiło mu wyjaśnienie wszystkich nieporozumień i nie- jasności ". W 1962 roku ukazała się popularna książka Donaty Cie- pieńko-Zielińskiej Królewięta na Tulczynie. Ta ciekawie po- myślana, ale fatalnie zrealizowana praca w dużej części do- 14 tyczyła również Zofii Glavani*°. Niestety, autorka wyzyska- ła co prawda niektóre źródła archiwalne, ale zawierzyła bez- krytycznie wszystkiemu, co napisał swego czasu Rolle, zupeł- nie zaś pogardziła takimi materiałami, jak chociażby szkic Jana Kotta, mimo wszelkich wad przekazujący przecież autentyczną relacją Boscampa. Wystąpiła więc znowu na kartach Królewiąt owa mniemana siostra Zofii, Helena-Fa- tima (Fatyma); powtórzone zostały i rozpowszechnione szero- ko wszystkie nonsensy, w które obfitują prace Drą Antonie- go J. O licznych i nadzwyczaj rażących nieścisłościach czy wręcz błędach faktograficznych tej książki, dotyczących dzia- łalności Szczęsnego Potockiego, wydarzeń politycznych lat 1776-1795 czy ogólnego tła społecznego, kulturalnego i oby- czajowego, nie warto już wspominać. Ostatnią próbą przybliżenia postaci Zofii Glavani szersze- mu ogółowi czytelników był szkic Antoniego Górskiego, za- mieszczony w tygodniku "Kulisy"21. Wartość tego opraco- wania ustępowała nawet książce Ciepieńko-Zielińskiej. Autor oparł się również na Roiłem, ale wyzyskał poza tym szero- ko i bezkrytycznie niesłychanie bałamutne, pełne zmyśleń i fantazji opowieści J.U. Niemcewicza, pomieszczone w sta- rej, XIX-wiecznej wersji jego pamiętników. Z rzeczywistymi dziejami Zofii Wittowej-Potockiej szkic ten miał już tylko najodleglejsze związki. Dla skompletowania odnośnej literatury trzeba jeszcze wspomnieć, że w niektórych opracowaniach historycznych, wydawanych poza Polską, wspominano czasami niezwykłe dzieje Zofii Glavani, nawiązując do legendy czy tradycji, 'wy- wodzącej się najwyraźniej wprost ze Stambułu. Autorzy wy- danego w połowie XIX wieku ilustrowanego opracowania, poświęconego dziejom Stambułu M przedstawili pokrótcedziw- ną historię greckiej niewolnicy, którą rzekomo kupił, za 1500 plastrów członek misji francuskiej, niejaki markiz V. Podróżując przez Polskę, zatrzymał się on następnie w Ka- mieńcu, gdzie zachwycił się Zofią "hrabia de Witt, Holen- der w służbie rosyjskiej, potomek wielkiego pensjonariusza tegoż nazwiska", "piękny mężczyzna lat około trzydziestu". Odebrał on niewolnicę markizowi V. i ożenił się z nią. W dwa lata później [!], w czasie podróży po Europie, młoda para spotkała rzekomo w Hamburgu Szczęsnego Potockiego, który zapaławszy do Zofii gwałtowną namiętnością rozwiódł ją z mężem, a następnie spiesznie poślubił. Legenda ta błąka się do dzisiaj na zachodzie Europy. Powtórzył ją przed dwunastu 15 S. Freudeberg: Prezentacja laty historyk wioski Ugo Sacerdote, pisząc o dziejach Zofii w dzienniku rzymskim "n Messaggero" (23 VIII 1958). Szkic Ugo Sacerdote pobudził wyobraźnię publicysty dziennika francuskiego, wydawanego w Stambule, który w serii Nos cancitoyens qui se somt distingues a l'etranger pomieścił opo- wiadanie o pięknej niewolnicy greckiej, wywiezionej z Tur- cji przez francuskiego dyplomatę, a następnie poślubionej generałowi Wittowi i polskiemu magnatowi Szczęsnemu Po- tockiemu. W uzupełnieniu do swojego szkicu wspomniał co prawda o innej wersji tej historii (iż wywiózł ją z Turcji dyplomata polski Boscamp), ale sprawę uważał nadal za niezupełnie wyjaśnioną M. Jest to w każdym razie dowodem, że legenda o ubogiej dziewczynie greckiej, która w XVIII wieku zrobiła w Polsce oszałamiającą karierę, egzystuje je- szcze samodzielnie między Stambułem a Paryżem, chociaż in- teresujący się nią pisarze nie mają z reguły pojęcia, że spra- wa ta ma w Polsce dość bogatą literaturę i jest dokładnie zbadana. W tej sytuacji wydawało się celowe opracowanie źródło- wej biografii Zofii Glavani, przeznaczonej dla szerokiego ogółu czytelników, zainteresowanych tłem obyczajowym historii Polski w dobie rozbiorów, ale dostarczającej również specjalistom materiału, przydatnego w studiach historyczno- -literackich i historyczno-społecznych, poświęconych czasom Oświecenia. Ze strony autora przesadą i obłudą byłoby na pewno twierdzenie, że taka właśnie biografia Szczęsnowej Potockiej należy do najpilniejszych potrzeb polskiej historio- grafii XVIII i XIX wieku, lub że poważna rola, jaką ode- grałana w życiu osobistym przynajmniej trzech ludzi, któ- rzy twoją działalnością polityczną ciężko zaważyli na losach naszego kraju24, wymaga zbadania jej dziejów prywatnych. yTolno jednakże historykowi zająć, się czasem problemami błahymi, ale ciekawymi i sensacyjnymi, ku własnej rozrywce i satysfakcji (miejmy nadzieję!) paru tysięcy czytelników. KMazka niniejsza prezentuje materiały i ustalenia, zbierane przez kilka lat na marginesie zasadniczych badań historycz- nych autora. Jest to więc poważnie pomyślana monografia o bardzo niepoważnej postaci, godnej wszelako zająć na czas jakiś uwagę czytelnika. Po dokładniejszym zbadaniu zachowanych w kraju zaso- bów archiwalnych okazało się niestety, że mimo wszelkich wysiłków biografia Zofii Glavani będzie miała nadal wiele luk i niejasności. Materiały związane z tą postacią są - 16 Wnętrze domu greckiego na Archipelagu wbrew oczekiwaniom - bardzo ubogie, a korespondencja jej należy w polskich zbiorach publicznych do największych rzadkości. Trudno się zresztą temu dziwić: przez większą część swego życia Zofia działała na Podolu; listy jej trafiały do miejscowych archiwów magnackich, które albo uległy już zniszczeniu, albo znajdują się poza Polską i dla historyków z natury rzeczy są trudno dostępne. W Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie i w Zbiorach Czartoryskich w Krakowie ocalały na szczęście prawie w komplecie pa- piery urzędowe Karola Boscampa. Udało się dzięki nim wzbogacić wiedzę o najwcześniejszym okresie życia Zofii", Korespondencja dyplomatyczna i półprywatna Stanisława Augusta dorzuciła trochę szczegółów do dziejów pani Wit- towej w latach 1781-1792. Jednakże najważniejszy okres biografii Zofii, ostatnie ćwierćwiecze jej życia, niemal po- zbawiony jest w archiwach polskich wszelkiej dokumentacji. Bogate zbiory korespondencji i papierów osobistych Zofii powinny oczywiście znaleźć się w archiwum rodziny Potoc- kich z Tulczyna. Nadzieje te, jak się dalej okaże, nie cał- kiem zawiodły, chociaż niezwykłe dzieje tulczyńskiego ar- chiwum pozwalają mniemać, że znaczna część interesującej nas dokumentacji została rozproszona lub nawet zniszczona w drugiej połowie XIX i w początkach XX wieku. Jak wiadomo, po śmierci Zofii Potockiej (a właściwie już dwa lata wcześniej) Tulczyn znalazł się w posiadaniu jej sy- na, Mieczysława Potockiego. Cechy osobiste i burzliwe dzieje tej postaci nie sprzyjały należytemu zabezpieczeniu bogatego archiwum Potockich, zawierającego materiały o pierwszo- rzędnej wartości dp dziejów Rzeczypospolitej i kultury pol- skiej w XVII, XVIII i początkach XIX wieku. W roku 1856 Mieczysław Potocki przeniósł się na stałe do Francji, gdzie spędził ostatnie dwadzieścia lat życia. We- dług niektórych relacji, wywiózł wówczas ze sobą i zatrzy- mał we Francji znaczną część archiwum z Tulczyna". Nie wiemy, co się później z tymi papierami stało; żaden z pols- kich badaczy nie trafił dotychczas na jakikolwiek ślad archi- wum Potockich we Francji. Syn Mieczysława Potockiego, Mikołaj Szczęsny (1845-1917), żonaty z Włoszką, księżniczką Pignatelli, wynarodowił się całkowicie i zmarł bezpotomnie. Zbiory archiwalne jego przodków mogą znajdować się do dzisiaj w posiadaniu rodziny Pignatellich. Sprawa ta warta jest w każdym razie dokładnego zbadania. W Tulczynie pozostał jednak spory zbiór dokumentów i ko- 17 I-Dzieje piękne] Bltynki respondencji. W 1864 roku zwiedzał pałac tulczyński poeta i miłośnik historii Adam Mieleszko-Maliszkiewicz. Oto jak wspominał później swoje wrażenia: "[archiwum], w lewym skrzydle pałacowego pawilonu złożone, zajmowało obszerną o arkadach izbę z okratowanymi oknami, otoczoną dębowy- mi szafami, sięgającymi sklepienia, z szufladami u dołu na zwoje pergaminowe i folianty. Szkoda, żem nie czerpał samo- zwańczo pełnymi garściami z tej skarbnicy, bo potem, w lat kilka, znikł cały zbiór bez śladu. Brał, kto chciał i co chciał. Syn Mieczysława Potockiego, który sprzedał tę dziadowską rezydencję hr. Sergiuszowi Stroganowowi, zięciowi Bolesła- wa Potockiego, nawet nie zapytał o archiwum. Wielką część zbiorów wywiózł syn generała Abazy [ówczesnego admini- stratora Tulczyna] do Odessy, gdzie co się dało sprzedał amatorom, resztę na pudy oddał tandeciarzom handlującym bibułą. Widziałem jedną pakę tulczyńskich papierów u księ- cia Romana Sanguszki, który ją nabył przypadkiem i zło- żył w archiwum zasławskim" 28. W końcu XIX wieku utrzy- mywano również, że "część archiwum ma się podobno znaj- dować w Niemirowie, u ks. Szczerbatowej, prawnuki Szczę- snego" ". W każdym jednak razie znaczna część archiwum tulczyń- skiego ocalała i w okresie międzywojennym znalazła się w Centralnym Państwowym Archiwum Historycznym Ukra- ińskiej SRR w Kijowie; gdzie tworzy dzisiaj tak zwany "fond 49", złożony z 6205 jednostek inwentarzowych, skata- logowanych w trzech kolejnych inwentarzach. Większość tych materiałów dotyczy przede wszystkim administracji dóbr, zagadnień gospodarczych, finansowych itp. Jednakże około tysiąca fascykułów zawiera materiały i korespondencję o znaczeniu politycznym, obyczajowym i kulturalnym, głów- nie z XVIII i XIX wieku ". Wśród tych materiałów znajdują się również papiery i korespondencja Zofii Potockiej. Ile fascykułów zawiera materiały źródłowe, które mogłyby być przydatne przy pisaniu niniejszej książki, tego niestety nie stwierdzono. Udało się nam jednak dotrzeć do kilku jed- nostek archiwalnych z zespołu "fond 49", złożonych z ko- respondencji o pierwszorzędnym znaczeniu. Są to pozycje sygnowane, jak następuje: inwentarz II, nr 1756: listy Zofii Wittowej do Stanisława Szczęsnego Potockiego, pisane w czasie podróży z Hamburga do Lwowa i w czasie pobytu we Lwowie, od czerwca do grudnia 1795 roku; 18 * inwentarz II, nr 1759: listy Zofii Potockiej do senatora Ni- I kołaja Nowosilcowa z lat 1806-1810; j inwentarz II, nr 1758: listy Zofii Potockiej do pasierba, j Szczanego Jerzego Potockiego z lat 1808-1809; inwentarz II, nr 1435: listy Szczęsnego Jerzego Potockiego, pisane do Zofii w czasie podróży do Francji i pobytu w Pa- ryżu w latach 1808-1809; tutaj mieści się również testa- ment Szczęsnego Jerzego, spisany w Bareges dnia 4 sierpnia 1809 roku. Nie uzyskaliśmy niestety listów Stanisława Szczęsnego i Nowosilcowa, pisanych do Zofii w latach 1795 i 1806-1810, •? nie mamy również pewności, czy w archiwum tulczyńskim nie znajdują się listy lub jakiekolwiek papiery pani Po- tockiej z innych okresów. W każdym jednak razie wymie- \ nione wyżej materiały są dla biografii Zofii Glavani źródłami o znaczeniu pierwszorzędnym; pozwoliły one przedstawić nie ' tylko konkretne wydarzenia z jej życia w okresach, których dotyczą, ale przede wszystkim ukazać jej mentalność, cha- rakter i zainteresowania, o czym dotychczas pisano tylko na ! podstawie domysłów i fantazji. Otrzymane z Kijowa listy ! Zofii stanowią (objętościowo) około 90°/o jej korespondencji, l którą mógł się autor posłużyć jako podstawą źródłową ni- i niejszej książki. Na pozostałe 10°/o korespondencji pani Witto- . we j-Potockiej składają się odszukane w AG AD listy jej do księdza Ghigiottiego z 1786 roku, dwa listy do Stanisława Kostki Potockiego (1808 i 1816) oraz listy do córki Zofii Ki- ' sielew i zięcia Pawła Kisielewa z lat 1820-1822, zachowane w Archiwum Państwowym w Krakowie, w zespole Archi- j wum Potockich z Krzeszowic. ] Znaczna część listów Zofii jest zresztą w tej książce cyto- wana in extenso w obszernych fragmentach ". Wydawało się to celowe i wskazane dla przybliżenia czytelnikom zarówno postaci bohaterki, jak i atmosfery obyczajowej lat 1795- 1 1822, tym bardziej że piszący dotychczas o Zofii autorzy nie wyzyskali ani jednego z jej listów. Autor niniejszej bio- grafii zebrał ich łącznie 102, wszystkie (z jednym wyjątkiem) pisane w całości własną ręką Zofii, niektóre bardzo obszerne, wielostronicowe. Niemniej zgromadzony zasób źródeł tego i rodzaju trudno uznać za zadowalający. Setka listów Zofii to ' zapewne nie więcej niż parę procent ogólnej liczby jej listów prywatnych, napisanych w ciągu całego życia. Nie udało się } odszukać ani jednego z jej listów pisanych do Boscampa | (archiwum prywatne Boscampa, niewątpliwie bardzo ciekawe "• 19 i bogate, przepadło bez śladu już w roku 1794), do mażą Jó- zefa Witta, do księcia Potemkina, do syna Jana Witta. Fakt to zastanawiający, że ani jednego listu pani Wittowej nie ma . również w bogatej korespondencji Stanisława Augusta, za- chowanej w AGAD i w Zbiorach Czartoryskich w Krakowie, chociaż nie wydaje sią możliwe, aby piękna Greczynka ani razu w życiu do króla nie pisała. Brak również jakiejkol- wiek korespondencji pani Potockiej z lat 1811-1820 (z jed- nym, co prawda, dość ciekawym wyjątkiem). Bardzo frapująca wydawała sią opublikowana przed kilku laty informacja, że w Centralnym Archiwum w Kijowie znajduje sią "pamiętnik Zofii Potockiej w języku francus- kim z końca XVIII wieku lub początku XIX" (fond 49, inwentarz II, nr 2971) *°. Określenie takie sugerowało, że cho- dzi tu o pamiętnik Zofii Glavani. Wszelkimi sposobami usi- łowaliśmy oczywiście dotrzeć do tego cennego źródła. Głów- ny Zarząd Archiwów ZSRR poinformował jednak Naczelną Dyrekcję Archiwów Państwowych w Warszawiell, że pod wskazaną sygnaturą nie ma w kijowskim archiwum ani pa- miętnika Zofii Potockiej, ani żadnego materiału z tą postacią związanego. Być może zaszła więc pomyłka w sygnaturze opublikowanej przez prof. drą Piotra Bańkowskiego. Spra- wa ta wymaga w każdym razie dokładniejszego zbadania. Pamiętnik Zofii Glavani, jeżeli naprawdę istnieje i nie jest tylko jakąś parostronicową zdawkową notatką, zasługuje z pewnością na wydanie w całości i w dobrym opracowaniu. Staraliśmy się w niniejszej biografii przedstawić wszyst- kie bezsporne fakty z życia Zofii Glavani i uzasadnić źródło- wo swoje przypuszczenia. Mimo to wiele fragmentów i aspek- tów życia i działalności naszej bohaterki pozostaje nadal tajemnicą. Może w przyszłości luki te uda się wypełnić, cho- ciaż nadzieja na to jest - szczerze mówiąc - nikła. W czasie kilkuletnich poszukiwań źródłowych i pracy nad tą książką autor spotkał się z najżyczliwszym zainteresowa- niem i stałą, bezinteresowną, a wielce użyteczną pomocą ze strony jednej przede wszystkim osoby. Jest nią dr Nadia Surovcova, znakomita znawczyni historii Ukrainy w XVII i XVm wieku, kustosz muzeum w Kumaniu, wielka miłoś- niczka parku w Zofiówce. Bez licznych informacji archiwal- nych i materiałów źródłowych, uzyskanych dzięki pomocy dr Surovcovej, książka niniejsza straciłaby połowę swojej wartości. Składam Jej w tym miejscu najserdeczniejsze po- dziękowanie za tę pomoc, będącą pięknym przykładem współ- 20 -- - Część pierwsza PRELUDIUM KONSTANTYNOPOLITAŃSKIE I .to południu dnia 8 maja 1777 roku - w dniu imienin Naj- jaśniejszego Pana, trzynasty już rok miłościwie panującego Stanisława Augusta - w pałacu misji polskiej w Stambule, który Wysoka Porta Ottomańska ofiarowała na czas pobytu w stolicy sułtana internuncjuszowi i ministrowi pełnomoc- nemu króla polskiego, panu Karolowi Boscamp-Lasopolskie- mu, odbywało się uroczyste przyjęcie dla całego korpusu dyplomatycznego Konstantynopola. W wielkiej sali, przy sto- le wspaniale dla pięćdziesięciu osób zastawionym, zgroma- dzili się przedstawiciele prawie wszystkich dworów Europy. Umieszczona w kącie na małym podwyższeniu sześcioosobo- wa kapela wtórowała cichutko brzękowi kielichów. Lokaje we frakach uwijali się sprawnie, napełniając co chwila szkła starym winem. Humory dopisywały i nawet rozmaite poli- tyczne niechęci odłożono tego wieczoru na bok; ambasador brytyjski nie boczył się już na posła francuskiego, a mini- ster imperatorowej Katarzyny II życzliwie spoglądał na re- prezentanta Sztokholmu. Ktoś skinął dyskretnie, gwar przycichł. Ambasador dworu św. Jakuba, przedstawiciel króla Jerzego III, sir Robert Ains- lie, wzniósł kielich i w krótkiej oracji przekazał na ręce pana internuncjusza wyrazy podziwu i uwielbienia wszyst- kich zebranych dla dostojnego solenizanta; zakończył zaś okrzykiem na cześć Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Biesiad- nicy powstali z miejsc i przy triumfalnie brzmiących fan- farach trąb i kotłów spełnili zdrowie króla Stanisława Au- gusta i jego ministra, pana Boscamp-Lasopolskiego. Przez chwilę cała sala rozbrzmiewała radosnymi okrzykami. Potem oczy wszystkich zwróciły się na internuncjusza. Boscamp uniósł kielich i równie uroczyście dziękował zebranym za serdeczną owację. 22 Gdy tak oto stał przy biesiadnym stole z kielichem w dło- ni, wsłuchany w fanfary i gwar tłumu gości, na pewno nie przypuszczał, że przeżywa właśnie moment kulminacyjny swojej długiej i burzliwej kariery dyplomatycznej. Może je- dnak zadumał się chwilę nad drogą życiową, która po dwu- dziestu latach służby kondotierskiej w dyplomacji dwóch obcych państw doprowadziła go wreszcie do tak świetnego stanowiska. Gdy jako dwudziestoparoletni młodzian, pocho- dzący z francuskiej rodziny hugonockiej, urodzony gdzieś w Holandii, zaczynał w roku 1756 pracę dyplomatyczną jako skromny kurier w służbie króla pruskiego Fryderyka II, oczekiwał zapewne szybszego wy dźwignięcia się na szczyty sfer dworskich któregoś z krajów europejskich - jakiego- kolwiek, byle tylko otwierającego przed cudzoziemcem per- spektywy łatwej kariery. Siedem lat musiał jednak wysługi- wać się posłowi pruskiemu w Stambule, Haude-Rexinowi, za- nim dochrapał się pierwszej samodzielnej funkcji, stanowiska ministra pełnomocnego dworu poczdamskiego u boku mo- narchy bardzo podłej rangi, bo zaledwie chana krymskiego. Niewiele przydała się jego bogata erudycja w zakresie oby- czajów i stosunków Bliskiego Wschodu i prędko osiągnięta biegła znajomość kilku wschodnich języków. Szkodziło mu być może trochę obce pochodzenie, bardziej jednak zamiło- wanie do drobnych intryg i prywatnych kombinacji handlo- wych, a wreszcie specyficzne upodobanie w procederze, który mógł co prawda jednać mu życzliwą wdzięczność niektórych monarchów, ale w zasadzie nie był dobrą rekomendacją do wykonywania poważnych zadań politycznych, mianowicie w stręczycielstwie i - jakbyśmy dzisiaj to określili - w handlu żywym towarem. Z tego właśnie powodu, na tle zatargu o jakąś lokalną piękność, Boscamp wszedł w konflikt z chanem i musiał porzucić służbę pruską. Opuściwszy tery- torium Porty Ottomańskiej, przybył do Warszawy, szczęśli- wym przypadkiem trafił właśnie na okres bezkrólewia i elek- cji Stanisława Augusta. W oczach młodego monarchy talenty i umiejętności Boscampa były znakomitymi kwalifikacjami; objął więc w nowo utworzonym gabinecie królewskim ko- respondencję turecką, potem - w latach 1765/1766 - towa- rzyszył posłowi polskiemu Tomaszowi Aleksandrowłczowl, wysłanemu do Stambułu z notyfikacją elekcji nowego mo- narchy, i dzięki swoim stosunkom na dworze sułtańskim zdołał skłonić niechętną Portę do przyjęcia poselstwa króla polskiego, w którym dopatrywano się nad Bosforem jedy- 23 nie protegowanego imperatorowej Katarzyny II. Od tej chwili zaczął coraz prędzej wspinać się po szczeblach kariery: na sejmie roku 1767/1768 uzyskał indygenat; w roku 1774 to- warzyszył hetmanowi. Branickiemu w misji do Petersburga; jesienią 1776 roku otrzymał tytuł szambelana, Order Św. Sta- nisława i przywilej szlachecki na nazwisko Lasopolski. Te ostatnie godności były zadatkiem nagrody za nowe, wielkie zadanie - misję specjalną do Stambułu, gdzie z polecenia Stanisława Augusta miał podjąć ostrożne starania o nawiąza- nie stałych stosunków dyplomatycznych między Rzecząpospo- litą Polską a Porta Ottomańską1. W dniu 9 listopada 1776 roku Boscamp na czele licznego orszaku opuścił Warszawę; po kilkumiesięcznej podróży lądowej, 12 lutego 1777 roku, Wjechał do Pery, przedmieścia Stambułu, gdzie mieściły się przedstawicielstwa dyplomatyczne dworów europejskich2. Od niedawna przebywał więc w stolicy Imperium Ottomańskiego i uroczysty bankiet w dniu św. Stanisława był jego pierw- szym wielkim przyjęciem dla całego korpusu dyplomatycz- nego. Jeżeli nawet wszystkie te wspomnienia i refleksje przem- knęły się tego wieczoru przez umysł Boscampa, to nie mógł -się im długo oddawać. Ledwo przebrzmiały owacje uroczy- stego toastu, a kapela znowu zabrzmiała wdzięczną sonatą, gdy nad fotelem ministra nachylił się marszałek dworu pan Otee, szepcząc, że w sąsiedniej sali zapalają już żyrandole i lichtarze, a bal lada chwila może się rozpocząć. Dyplomaci wstali od stołu; na schodach pojawiali sią nowi goście, na wieczór zaproszono aż 150 osób. Zabrzmiały dźwięki menue- ta, rozpoczął się uroczysty bal parę. Około północy znowu wezwano gości do stołu, podano świetną kolację. Radosny i upojony sukcesem internuncjusz przepraszał zebranych, że z powodu zbyt krótkiego terminu nie zdołał przygotować •zapowiedzianej iluminacji z całą feerią ogni sztucznych, któ- ra miała być punktem kulminacyjnym zabawy, ale upewnia- no go szczerze, że i tak uroczystość wypadła doprawdy wspa- niale. Bal trwał do piątej nad ranem. Zakończył się uroczystym polonezem i wielką owacją zebranych, którzy wołali z za- pałem "Vive le roi!". "Wszyscy wydawali się oczarowani sukcesem tego przyjęcia i znakomitym porządkiem, który tam panował" *. Dopiero o świcie zmęczony śmiertelnie internuncjusz mógł wreszcie położyć się do łóżka. Zasnął chyba prędko i nie 24 zastanawiał się z pewnością nad tym, że o tej samej porze rozmyśla z drżeniem serca o swych dalszych losach pewna młoda dziewczyna grecka, o której istnieniu dowiedział się poprzedniej nocy, a którą zobaczył po raz pierwszy na włas- ne oczy właśnie rankiem dnia 8 maja 1777 roku. n Cała ta historia zaczęła się właściwie w nocy z dnia 7 na 8 maja 1777 roku. Wtedy to zaszło błahe zupełnie wydarze- nie, bez którego jednak pewna grecka dziewczyna uliczna nie zrobiłaby nigdy olśniewającej kariery o europejskim rozgło- sie, a książka niniejsza nigdy by nie powstała4. Aby lepiej zrozumieć okoliczności tego wydarzenia, trzeba wspomnieć, że na ulicach XVIII-wiecznego Stambułu pano- wała nocą śmiertelna cisza. "W Konstantynopolu zaledwie muezzinowie skończą ogłaszać godzinę wieczornej modli- twy - opowiada XVIII-wieczny podróżnik angielski - każdy uczciwy muzułmanin wraca do domu, a te same miejsca, które od wschodu do zachodu słońca nawiedzane są przez tysiące ludzi, stają sią istną pustynią. W godzinę po zachodzie słoń- ca wszystkie bramy w mieście są zatrzaśnięte, a wejście do środka jest wzbronione" 5. W roku 1777 dbano zresztą wy- jątkowo skrupulatnie, aby nocą nikt obcy nie znajdował się na terenie cudzoziemskich misji i poselstw w Stambule, a nawet w ciągu dnia personel dyplomatyczny unikał kon- taktu z krajowcami, gdyż w stolicy Imperium Ottomańskiego szalała groźna epidemia. "Wasza Ekscelencja sam wedle tego osądzi - jeszcze w rok później donosił szefowi gabinetu królewskiego polski charge d'affaires w Stambule - jak ciężkie jest utrzymywanie w tych czasach stosunków z Tur- kami; dragomani i tłumacze nieustannie ryzykują w tych okolicznościach życiem, w sposób nawet gorszy niż na wojnie. Skoro ktoś miał nieszczęście ulec zakażeniu, jest przez wszy- stkich porzucony i opuszczony, a śmierć pojawia się często, zanim pojmie się, skąd i jak przychodzi. Musiałem przerwać swoje studia nad językiem tureckim i porzucić zamiary po- głębienia wiedzy o tym kraju; jednyni z głównych wysiłków, które teraz podejmuję, jest zabezpieczenie w miarę możli- wości naszego domu i uchronienie go przed zarazą"'. Nic dziwnego, że pracownicy służby dyplomatycznej łatwo w tych 25 warunkach ulegali panice, a •wszelkie przekroczenia przepi- sów o izolacji karano bezwzględnie i surowo. Wspomnianej nocy zbudziły Boscampa krzyki na dziedzińcu pałacowym. Zaraz potem zjawił się -w sypialni marszałek dworu, raportując, że w czasie nocnej inspekcji zastał w łóż- ku portiera, niejakiego Carlo, jakąś Greczynkę, kobietę w średnim wieku, ale wcale jeszcze powabną. Wykroczenie takie (nie tyle przeciwko moralności, ile sanitarnym prze- pisom) winno być natychmiast ukarane; Carlo ma więc otrzy- mać niezwłocznie chłostę z rąk kaprala tureckiego, dowo- dzącego przydzieloną przez władze tureckie eskortą; wyrywa się jednak i żąda, aby uprzednio pozwolono mu na krótką rozmowę z samym ministrem. Obudzony minister nie miał zapewne ochoty na rozmowę z przyłapanym in flagranti portierem, możemy jednak sądzić, że ów Carlo oddawał mu już uprzednio jakieś poufne usługi ł z tej racji cieszył się specjalnymi łaskami; rozkazał więc przyprowadzić przestępcę. Sprytny Carlo znał widać dosko- nale słabą stronę swojego pana; skoro tylko stanął przed jego obliczem, rzucił się mu do nóg i oświadczył: "Panie! Kobieta, z którą spałem, jest matką dziewczyny plętnasto- czy szesnastoletniej, szukającej schronienia przed natarczywością młodego beja, krewnego kapitana-baszy. Jest ona godna łoża królewskiego. Racz ją zobaczyć, matka przy- prowadzi ją sama na pierwszy znak dany twemu słudze i nie- wolnikowi, a pewny jestem, że przebaczysz winnym i ochro- nisz niewinną!"'. Zaspany internuncjusz wytrzeźwiał natychmiast; podobne propozycje nigdy nie były dlań obojętne. Co prawda w jed- nym z domów misji spała spokojnie pewna 14-letnia dziew- czyna z Galaty (dzielnicy Stambułu, położonej w sąsiedztwie Pery), którą troskliwy o los ładnych sierotek płci żeńskiej polski dyplomata przygarnął przed paru tygodniami, ledwo zdążył zainstalować się w Perze, ale Boscamp od wielu lat nie miał zwyczaju kontentować się jedną tylko metresą. "Godna łoża królewskiego..." Warto było nad tym się zasta- nowić. Rozkazał uwolnić Carla od kary i polecił mu jedno- cześnie, aby dnia następnego sprowadził do pałacu misji ową atrakcyjną dziewczynę razem z jej matką, Tego dnia internuncjusz miał niewiele czasu, śpieszył się, bowiem wieczorem odbyć się miało opisane powyżej wielkie przyjęcie. Mimo to poświęcił pół godziny na rozmowę z przy- prowadzonymi Greczynkami. Przed ministrem stanęła smukła 26 17-letnia dziewczyna o wielkich czarnych oczach, ubrana skromnie, ale wdzięcznie się prezentująca. Matka przedsta- wiła ją możnemu panu jako "Dudu" - tak właśnie owo dziewczę w domu nazywano, chociaż na chrzcie świętym otrzymała imię Zofii. Jeżeli ekscelencja chciałby ją wziąć pod swoją opiekę, to będzie niewątpliwie wierna mu i po- słuszna... Trzeba ją będzie co prawda wielu rzeczy nauczyć, nie ma bowiem jeszcze pojęcia - utrzymywała mama - o tym wszystkim, czego mężczyzna może od niej wymagać... Minister wysłuchał cierpliwie całej historii o niegodziwym kuzynie kapitana-baszy (admirała floty tureckiej), który prześladuje od dawna niewinną Dudu swoimi nieczystymi żądzami, i chyba uśmiał się w duchu z naiwności Greczynki, która sądziła, iż zdoła oszukać możnego cudzoziemca, nie wiedząc, jak świetnie jest on obeznany z obyczajami tego kraju. "Kochana mamusia" (tak właśnie, nieco ironicznie, nazywać będzie później Boscamp rodzicielkę Dudu) starała się wiszelkimi sposobami podnieść atrakcyjność córki w oczach zagranicznego dyplomaty, który mógł przecież zapewnić dziewczynie choćby kilka miesięcy dostatniego życia, obsypać ją darami, a może nawet ofiarować przy rozstaniu większą sumę; posłużyłaby ona w przyszłości jako kapitał zakładowy sklepu czy kawiarenki; niejedna dziewczyna grecka z Galaty czy Pery zdobywała przecież dzięki hojności cudzoziemskie- go protektora i kochanka zabezpieczenie na całe życie, a na- wet posag, umożliwiający jej małżeństwo z jakimś kupcem, rzemieślnikiem czy właścicielem stateczku. Wiedziała, że w oczach libertyna wysoką cenę ma przede wszystkim dzie- wictwo przyszłej utrzymaniu, zapewniające perwersyjną roz- kosz przełamywania jej wstydu; przekonywała więc Boscam- pa, że żaden mężczyzna nie posiadał jeszcze Zofii. "Paniet - mówiła z patosem - oddaję to nie tknięte jeszcze dziecię pod twoją opiekę. Religia twoja, godność i szlachetność wska- żą ci, jak masz postępować z nią i - nie omieszkała dodać - z jej matką prześladowaną przez los. Zostawiłabym ją już teraz do twojej dyspozycji, gdyby nie pewna okresowa oko- liczność, w której znajduje się dopiero po raz trzeci, a która każe mi uszanować zarówno twoją wrażliwość, jak ł nasze święte zwyczaje". Patrząc na doskonale rozwiniętą i dojrzałą fizycznie dziewczynę, internuncjusz miał zapewne wątpliwoś- ci, czy dopiero po raz trzeci w życiu ulega ona "wpływowi gwiaady miesięcznej", ale udawał, że bierze za dobrą monetę zapewnienia zacnej Greczynki, usiłującej zabezpieczyć się 27 przed jakąś niespodzianką ze strony pana ministra, który mógł przecież w ciągu tych paru dni otrzymać inną ofertę od rodziców równie zatroskanych o przyszłość córki. "Będę czuwała nad nią jeszcze przez kilka dni, aby przyprowadzić ci ją, panie, wykąpaną, w stanie godnym przedstawienia • waszej łaskawości. W oczekiwaniu na to, jeśli zezwolisz, pa- nie, wrócę dziś wieczór, aby dowieść ci swego oddania, z je- dną z moich kuzynek; będziesz mógł spędzić noc z tą spo- śród nas, którą sobie wybierzesz" '. Boscamp napisał potem, że nawet jego, człowieka świetnie obeznanego ze wszystkimi zjawiskami w zakresie ówczesnego handlu seksem, zdumiała i zaskoczyła trochę ta gorliwość matki Dudu. Odprawił łaskawie obie damy, polecając "ko- chanej mamusi" przybyć nazajutrz wieczorem do pałacu mi- sji. Potem musiał zająć się ważniejszymi sprawami - zbliżała się godzina uroczystego bankietu. Możemy przypuszczać, że "po południu dnia 9 maja, gdy Boscamp wstał wreszcie z łoża po przespanym poranku, a w gmachu misji służba kończyła sprzątać sale, w których poprzedniej nocy bawił się korplis dyplomatyczny Stambułu, matka Dudu zjawiła się ponownie w towarzystwie zapowie- dzianej kuzynki. Minister przyjrzał się dokładnie obu paniom; jak wyznaje w swym pamiętniczku - podobała mu się bar- dziej całkiem jeszcze powabna i pełna temperamentu matka Zofii, ale powstrzymały go resztki moralnych skrupułów ("bowiem matka i córka, wydawało mu się to zbyt rozpustne"); wybrał wiec jej kuzynkę, kobietę zresztą znacznie młodszą i podobno całkiem przyzwoitej konduity, żonę właściciela statku handlowego, akurat nieobecnego, która nie widziała nic godnego potępienia w uszczęśliwieniu swymi wdziękami, za godziwym wynagrodzeniem, hojnego cudzoziemskiego dy- plomaty. W dwa dni później (a więc 10 lub 11 maja 1777 roku) Zofia przekroczyła po raz drugi próg pałacu misji polskiej w Stam- bule, aby tym razem pozostać tutaj na długo, chociaż nikt jeszcze nie mógł wówczas przewidzieć, że przeznaczone jej było spędzić połowę życia w otoczeniu Polaków i na ziemiach Rzeczypospolitej. Co przeżywała, co myślała ta prosta grecka dziewczyna, gdy matka wprowadziła ją do sypialni polskiego dyplomaty, gdy znalazła się sam na sam z człowiekiem, do którego miała odtąd należeć duszą i ciałem, któremu miała być bezwzględ- nie posłuszna? Zapewne serce bilo jej z radości... Udało się, 28 udało! Otwierała się przed nią kariera, o której marzyło wiele jej rówieśnic, kuzynek, koleżanek. Miała odtąd pra- wo do wytwornych strojów i może nawet klejnotów; mogła siadać do stołu w towarzystwie eleganckich kawalerów, za- pomnieć o drewnianym łóżku i wypchanym słomą sienniku, o brudnych garnkach w zakopconej kuchni, które codziennie zmywała w eeberku, o wiadrze, którym nosiła wodę z po- bliskiej studni... Czekała na nią pokojówka i lokaj; czekała lektyka i powóz pana internuncjusza, czekała willa wśród podmiejskich ogrodów, gdzie latem pan minister miał odpo- czywać po trudach politycznych negocjacji. Miała odtąd je- dno tylko zadanie, jeden obowiązek: podobać się swemu panu, na każdy jego rozkaz służyć mu swoim ciałem, udowodnić, że jest ładniejsza, zręczniejsza, posłuszniejsza, milsza od jakiej- kolwiek innej dziewczyny, która mogłaby znaleźć się w sy- pialni dyplomaty. Boscamp odprawił "kochaną mamusię", obdarzywszy ją za- pewne jakąś sumą", zabrał potem Dudu do swego gabinetu i kazał jej rozebrać się do naga, aby wresz-cie obejrzeć do- kładnie nowy nabytek. Udając zawstydzenie Zofia spuściła oczy, ale. usłuchała bez wahania. Boscamp dopiero później docenił sztukę jej matki, która świetnie przygotowała dziewczynę do czekają- cej 33 próby; "przebiegła i sprytna dziewczyna, wyuczona przez hadżi Marię [matkę], tak dobrze grała swoją rolę, iż nie dostrzegł niczego,. co by mogło zdradzić zręczną rękę drogiej mamusi w zaszczepieniu jej sztucznego kwiatka nie- winności"; wszystko było w niej "naturalne, arcynaiwne i zachwycające do najwyższego stopnia" 10. Po raz pierwszy Zofia dała tu dowód swojego aktorskiego talentu, który w przyszłości tak bardzo dopomoże jej w życiu; oszukać - choćby na krótko - człowieka tak doświadczonego jak Karol Boscamp, był to sukces nie lada! Minister miał wkrótce poznać całą prawdę o przeszłości i doświadczeniu Dudu, ale zanim to nastąpiło, ujawniły się w całym blasku wszystkie fizyczne i psychiczne zalety dziewczyny, które ka- zały Boscampowi zapomnieć ó całym oszustwie. Teraz, przy pierwszym dokładnym spojrzeniu na urodę dziewczyny, mi- nister winszował sobie tej zdobyczy, nie zastanawiając się specjalnie nad fałszem czy prawdą zapewnień o jej niewin- ności. Czy Zofia była naprawdę istotą tak uderzająco urodziwą, że zasłużyła na miano najpiękniejszej kobiety Europy, któ- 29 rym już w kilka lat później często ją określano11? Zachowa- ne do dzisiaj jej portrety ukazują nam kobietę bez wątpie- nia swoją urodą wznoszącą się znacznie ponad przeciętność, brunetkę o wielkich czarnych oczach, daleką jednak od ja- kiegoś absolutnego i olśniewającego ideału urody, dzięki któ- remu stanowić by mogła ponadczasowy model piękna. Gdzie więc kryło się źródło tej niezwykłej fascynacji współczes- nych urodą Zofii? Wydaje się, że obdarzona była w wyjąt- kowym nasileniu tą psychiczną emanacją kobiecości, którą wiek XX nazwał sex-appeal'em. Uroda jej była żywa i dyna- miczna, bynajmniej nie posągowa; oddziaływała nie tyle swoją strukturą fizyczną, ile raczej umiejętnym, świadomym czy podświadomym eksponowaniem tych cech całej osobo- wości, które w oczach mężczyzny były najbardziej atrakcyj- ne. I chyba w ten właśnie sposób zdobyła przywiązanie czło- wieka, który nie był zazwyczaj skłonny do darzenia senty- mentem obiektów swoich pożądań, Karola Boscamp-Laso- polskiego. Pisząc później o zaletach fizycznych konstantynopolitań- skiej wychowanki, minister dość szczegółowo przedstawił jej budowę, nie ukrywając zresztą pewnych niedostatków urody Zofii. "Głowa podobna do głowy słynnej Fryne, jej rodaczki, godna dłuta Praksytelesa, głowa, która później przyprawiała o zawrót inne, młode i stare, a nawet ukoronowane, ozdo- biona jest najpiękniejszymi oczyma świata i ustami, w któ- rych błyszczą dwa rzędy ślicznych ząbków; zarys podbródka godny podziwu, włosy Dafne, czoło i uszy arcyproporcjonalne. Głowa ta opiera się na szyi i karku niestety już mniej do- skonałych. Barki zgrabne, dość ładne ramiona, zakończone rękami trochę za dużymi jak na gust współczesny, takimi jed- nakże, jakie widuje się u antycznych posągów z jej kraju. Podobnie stopy, większe od tych, jakie się dziś lubi, ale rów- nież takie mniej więcej, jakie dawali swoim dziełom antycz- ni rzeźbiarze. Po szyi i ramionach odsłania się pierś. Wielce bym pragnął móc ją porównać do piersi rodaczki Dudu, jed- nej z dwóch Frynii, o której Kwintylian powiada, iż obwi- niona i stawiona przed sądem obnażyła tylko swój tors i za- raz potem uzyskała pomyślną sentencję. Niestety jednak, gdyby Dudu nie mogła ukazać trybunałowi czegokolwiek in- nego, przegrałaby z pewnością proces. Pierś jej zwiotczała, czy to przez gorące kąpiele, czy z innych przyczyn, jest nie- kształtna i nieelastyczna. Zwisa jak gruszka na brzuch, naj- piękniej za to ukształtowany, który pierś ta obwisła zdaje 30 się wskazywać palcem i mówić: przyjdź, popatrz i zapomnij o mnie. [...] Pośladki, uda, kolana i łydki mogłyby (przynaj- mniej w kwiecie jej wieku) wytrzymać egzamin rzeźbiarza posągów". Boscamp dopatrzył się również pewnych niepra- widłowości w najbardziej intymnych elementach ciała Dudu, które przypisywał swojego rodzaju dziecinnym zabawom, upowszechnionym wśród dziewcząt greckich, a ponadto zau- ważył, iż "silna woń jej potów, której nie tłumi żadne pach- nidło, wyjąwszy może piżmo, mogłaby dać się we znaki nosom zbyt delikatnym"". Opisując tak dokładnie postać Zofii, Boscamp pominął niestety jeden element zewnętrznej charakterystyki, z przyczyn zrozumiałych - jako znany wszystkim, którzy kiedykolwiek ją widzieli. Nie podał miano- wicie jej wzrostu. Żaden z portretów nie jest w stanie nam tu dopomóc i nie wiemy, ile centymetrów mierzyła "naj- piękniejsza kobieta Europy". Pośrednio jedynie można wnio- skować, że była dziewczyną raczej szczupłą i dość wysoką, że miała prawdopodobnie 164 do 166 cm wzrostu. Tej właśnie nocy, zapewne z 11 na 12 maja, Zofia po raz pierwszy pełniła funkcje metresy pana ministra. Boscamp przekonał się, że "kochana mamusia" przesadziła cokolwiek, mówiąc o zupełnej niewinności Dudu, chociaż zręczna dziew- czyna umiejętnie stosowała wszystkie intymne zalecenia mat- ki. Co więcej, minister rozczarował się również, nie znalazł- szy w niej "owego tak zwyczajnego u płci niewieściej tego kraju temperamentu"; zastanawiając się później nad tą spra- wą "powiedział komuś pewnego razu, iż Dudu jako kochanka czy żona nie będzie niestety miała zasługi skłonienia do wier- ności swego gacha lub męża..." ". Boscamp napisał te słowa w dwanaście przeszło lat po owej majowej nocy; miał już wtedy dowody, że w roku 1777 nie docenił jednak talentów ł inteligencji swojej wychowan- ki... III Minęły pierwsze dni i pierwsze tygodnie tej stambulskiej sielanki. Boscamp umieścił Zofię nieco na uboczu, w jed- nym z domów przeznaczonych dla niższego personelu misji, tu ją odwiedzał lub czasami stamtąd do siebie wzywał. Po- woli, ze znacznymi najpierw oporami, a potem coraz łatwiej, wydobywał z Dudu wyznania na temat jej pochodzenia 31 i przeszłości Dziewczyna mówiła biegłe po turecku i w tym chyba jązyku (grecki - wydaje się - Boscamp znał słabiej) toczyły się między nimi długie rozmowy. Brała w nich cza- sem udział również i "kochana mamusia", która często prze* bywała u córki, a zorientowawszy się, iż Boscamp nie bie- rze poważnie opowieści o prześladowaniach ubogiej a szla- chetnej rodziny przez niecnego kuzyna kapitana-baszy, który zagiął parol na cnotę Zofii, przyznała się wreszcie do swego pochodzenia i aktualnego rzemiosła. Dzięki tym szczerym roz- mowom minister zaczął wreszcie rozumieć, skąd wzięły się specyficzne uzdolnienia i nawyki Dudu. Zofia była Greczynką - i już samo narodowe pochodzenie określało po części typ jej mentalności. W ówczesnym Im- perium Ottomańskim Grecy nie cieszyli się bynajmniej dobrą sławą; miało upłynąć jeszcze prawie pół wieku, zanim helleń- ski ruch odrodzenia narodowego nabrał realnego znaczenia, a naród grecki zerwał się do walki o niepodległość. W po- łowie wieku XVIII sprawy te dla większości Greków były jeszcze zupełnie obojętne; nieobojętne były natomiast korzyś- ci, jakie dawało im dobre usytuowanie geograficzne półwyspu i archipelagu w basenie Morza Śródziemnego; w rękach Gre- ków znajdował się w znacznej części handel i drobny prze- mysł Imperium, oni to przede wszystkim organizowali wszel- kiego typu usługi, pośredniczyli w operacjach finansowych, szuikali okazji do wielkich i małych spekulacji. W państwie muzułmańskim dostęp do wyższych urzędów państwowych był dla chrześcijan zamknięty; aby dostąpić rzeczywistego awansu w hierarchii'aparatu administracyjnego, trzeba było wyrzec się krzyża i uznać Proroka; natomiast wszelkie drob- niejsze funkcje i stanowiska, zwłaszcza w aparacie fiskalnym, w administracji armii i marynarki wojennej, w służbie dyplo- matycznej, dawały Grekom mnóstwo okazji do korzystnej kariery, pozornie mało efektownej, ale z reguły lukratywnej. Grecy uchodzili i w Stambule, i we wszystkich krajach basenu Morza Śródziemnego za ludzi utalentowanych, ale lekkomyślnych i leniwych, niegodnych zaufania, nielojal- nych i podstępnych. Ich obecność i działalność zauważano wszędzie tam, gdzie w znacznym nasileniu występowały zja- wiska świadczące o demoralizacji i rozkładzie życia społecz- nego. Społeczność grecka była zresztą w większości uboga, znacznego majątku dorabiali się nieliczni; biedota grecka zaludniała tłumnie przedmieścia wielkich miast, w Konstanty- nopolu dzielnice zamieszkałe przez Greków należały do 32 J. Ch. Kamsetzer: Kobiety z Mytilene najnędzniejszych. Ale biedą tę tłumaczono nie tyle obiektyw- nymi warunkami społecznymi i ekonomicznymi małego, ska- listego i przez obce panowanie uciśnionego kraju, ile wro- dzoną niechęcią Greków do wszelkiej ciężkiej i systematycz- nej pracy, zamiłowaniem do rozrywek i zmysłowych rozkoszy, upodobaniem w swojego rodzaju dolce far niente. Mentalność grecka była synonimem zupełnej amoralności; zwraca rzeczy- wiście uwagę, że konstantynopolitańskie stręczycielki i kur- tyzany rekrutowały się przede wszystkim -spośród Greczynek, a ubogie dziewczęta greckie z Fanari czy Galaty łatwiej niż inne godziły się z myślą, że uroda ich może mieć cenę ryn- kową. Charakterystyczną cechą Greków była ich wielka ruchli- wość; chętnie opuszczali rodzinne strony, rozprzestrzeniali się po całym obszarze Imperium Ottomańskiego. Zofia po- chodziła właśnie z rodziny, która osiedliła się na ziemiach etnicznie tureckich, zaledwie o 100 km od samego Stambułu. Miastem rodzinnym i miejscem urodzenia Zofii była Bursa, zwana również Brussą, głośna w XV wieku jako siedziba władców tureckich przed zdobyciem Konstantynopola, w XVIII stuleciu ciesząca się sławą miasta filozofów. "Znaj- duje się tu niemało pomiędzy mahometanami umysłów głę- bokich - twierdził ówczesny dyplomata polski, autor cieka- wej książeczki o życiu i obyczajach Turcji. - Filozofię Ary- stotelesa i Epikura mają zupełnie przetłumaczoną, trzymając się ściśle systemu drugiego, który nad inne przekładają. Ta filozofia z tej tylko samej strony od nich uważana, z której ich nieczynnosci i pasjom dogadza, niemało takich filozofów pomiędzy mahometanami spłodziła, których za największych ateuszów.wziąć można; jakoż widać ich niemało postronriie żyjących^ Miasto %ussa w. Azji mad Morzeni Białym:''0Sfflar- mara], dawna stolica ceearzów tureckich przed odeBraniem Stambułu, napełniona jest tymi filozofami, którzy dla zu- pełnej wolności, unikając przed oczynTa wiernych Alkorano- wi, idą tam .podług swego własnego systemu życie przepę- dzać" u. Było to Jednak miasto nie tylko filozofów i pustel- ników, ale rówmel kupców, rzemieślników, drobnych wy- twórców, sławne między innymi z wyrobu dywanów i ko- bierców, miasto ludne i gwarne, na którego wąskich uflczkacjh: spotkać można było przedstawicieli wszystkich niemal naro- dowości, zamieszkujących państwo ottomańskie. Centrum dzisiejszej Bursy jest oddalone niespełna 20 km od wybrzeży Morza Mar mar a. Południowo-wschodnią część 33 -Dzieje pięknej Bitynki miasta wspina się na stoki dość wysokiego pasma górskiego, zwanego Ulu Daglari; najbliższy i najwyższy zarazem szczyt, Uludag, ma 2543 m. W starożytności nazywano tę górę Olim- pem, chociaż nie miała nic wspólnego z mityczną siedzibą bogów helleńskich. Boscamp, który posługiwał się chętnie (zresztą jak wszyscy jego współcześni) porównaniami i okreś- leniami zaczerpniętymi z kultury antycznej, podkreślał póź- niej z upodobaniem charakterystyczny zbieg okoliczności: oto wychowanka jego Urodziła się na stokach samego Olimpu, niemal u stóp Zeusa i Afrodyty... Warto zresztą dodać, że sta- rożytna nazwa prowincji, na obszarze której leżała przed wiekami Bursa - Bitynii - posłużyła również Boscainpowi jako przenośne określenie narodowości Zofii; nazywał ją "młodą" lub "piękną Bitynką", a miano to zachowaliśmy w tytule niniejszej książki. Podmiejskie osiedla Bursy ciągnęły się aż nad brzegi Mo- rza Marmara, gdzie leżał niewielki port, zwany ówcześnie przez Greków Moundagna (dzisiaj po turecku Madanya). Tu- taj właśnie - dnia 12 stycznia 1760 rokuu - przyszła na świat nasza bohaterka. Ojciec jej, imieniem Konstanty (zna- my zresztą jego imię tylko z tak zwanego otczestwa, używa- nego potem przez Zofię w Rosji: Sofia Konstantinowna), był handlarzem bydła; wśród dalszych krewnych znajdowali się marynarze, przewoźnicy, rzemieślnicy i kramarze, co dowo- dzi, że była to rodzina plebejska i raczej uboga, jak dzisiaj byśmy to określili - drobnomieszczańska. Matka Dudu upewniała ministra, że już w wieku kilku lat Zofia wyróżniała się wśród chłopców i dziewcząt miasteczka swoją odwagą i fizyczną sprawnością. "Zabawy chłopięce były szczególnie ponętne dla naszej Dudu; najczęściej prze- ścigała ona, chłopców w jeździe konnej na oklep, we wdrapy- waniu, się Ba drzewa i skały góry Olimp, w pływaniu, a na- wet w kierowaniu na burzliwych wodach Propontydy kai- kiem, czyli rodzajem miejscowej gondoli, w pływaniu na grzbiecie,, nurkowaniu, wdrapywaniu się jak kot na czubek drzewa i chodzeniu po jego gałęziach jak wiewjórka" ". Opa- lona, rozchełstana, bosa, biegała w skromnej s]|kienczynie po zakątkach Moundagny, uciekając zapewne nieraz z domu na paradni, aby błądzić w gromadzie rówieśników po ulicach odległej o kilkanaście! kilometrów Bursy. Nie wiemy,: czy Boscamp odwiedził kiedykolwiek to miasto, ale jeżeli :na- wet nigdy go nie oglądał, f o przerzuciwszy w "wej biblio- tece parę dzieł podróżniczych, opisujących uroki północnej Anatolii, mógł łatwo wyobrazić sobie scenerię dziecięcych zabaw Dudu. "Brussa jest rozległa i gęsto zaludniona, ale uliczki jej są wąskie, nawet jak na miasto azjatyckie. Wiele domów przytyka do zbocza góry, tak że z górnych pięter wchodzi się od razu do ogrodów. Liczą tutaj aż siedemdzie- siąt meczetów, ale w większości są one zaniedbane lub zruj- nowane. [...] W niewielkiej odległości od miasta, u stóp góry Olimp, znajdują się ciepłe kąpieliska w liczbie siedmiu, któ- rych źródła kryją się we wnętrzu góry, znacznie niżej niż te, które dalej się wznoszą"". W tych właśnie strumieniach kąpała się mała Dudu i nad ich brzegami sypiała latem w skleconych przez chłopców szałasach. Ale najatrakcyjniejsze były chyba dla niej długie wycieczki w gromadzie rówieśników na stoki wielkiej, gęstym lasem porośniętej góry Olimp. W kilka lat później tym samym szla- kiem podążał pastor Dallaway, kapelan i lekarz ambasady angielskiej w Stambule, z którego wspomnień parokrotnie już korzystaliśmy. Przytoczymy jego wrażenia, aby lepiej scharakteryzować rodzinne okolice Zofii. "Nazajutrz rano zaczęliśmy wspinać się na górę Olimp, co jest jednym z najtrudniejszych przedsięwzięć, o jakie można się pokusić. Jest to masyw wysokogórski o obwodzie około 40 mil [angielskich], którego szczyty wspierają się jeden na drugim i nie tworzą jednolitego systemu; można go podzielić na trzy regiony. Pierwszy i najniższy obfituje w drzewa mor- wowe i wszelkie rodzaje krzewów. Potem wstępuje się w las kasztanowy i na położoną wysoko równinę, która jest jedyną wyniosłością widoczną z podnóża szczytu. W tych właśnie gajach urządzano podobno w starożytności orgie na cześć Hylasa, Heraklesowego ulubieńca, podczas których mieszkań- cy biegali po lesie, udając, że go szukają. [...] Przebywszy jeszcze milę czy dwie znaleźliśmy się w lesie sosnowym [...], na koniec wstąpiliśmy na płaskowzgórze, pokryte skałami z granitu, marmuru i wapienia, wygładzonymi przez czas i niesłychanie gejato obrośniętymi przez jałowce". Wędrowcy spotykali po drodze stada, pędzone przez tureckich pasterzy, którzy na kilka miesięcy wyprawiali się zazwyczaj że swym bydłem w wyżynne lasy. Potem przez czas jakiś szli skrajem głębokiej doliny czy wręcz przepaści; ze stoków Olimpu otwłtoftł się wspaniały widok na całą okolicę; z dala widocz- ny byt feny szczyt pochodzenia najwidoczniej wulkanicznego. Po drogie} stronie gór zaczerpnęli wody z jeziora, w którym poławiano rybę o nadzwyczajnym smaku, zwaną "alabaluck", "• 35 a dostarczaną wyłącznie na stół sułtański. Potem nad innym jeziorem, nazywanym Apollonia, przyglądali się wieśniakom tureckim, zbierającym trzcinę na pokrycie dachów swoich chat". Po tych samyeh górskich ścieżynach około roku 1770 bie- gała również dziesięcioletnia Zofia. Zdaje się, że interesy ojca Dudu nie szły dobrze, rodzina ubożała, Konstanty zaczął rozmyślać nad opuszczeniem Bursy. W roku 1771 zdarzył się wypadek, który przyspieszył podob-1 no emigrację całej rodziny do Konstantynopola. "Kochana mamusia" opowiadała o tym wydarzeniu bardzo niechętnie i Boscamp musiał przynaglić na osobności swoją wychowan- kę, aby czegoś więcej o nim się dowiedzieć. Otóż podobno Dudu (która miała wówczas lat jedenaście), włócząc się czę- sto poza domem w towarzystwie chłopców i dziewcząt w tym samym wieku lub nieco starszych, uległa nieopatrznie na- mowom swojego kilkunastoletniego kuzyna i pozwoliła mu wobec siebie na poufałości, w czasie których ów chłopak na- ruszył ("ale bardzo lekko!" .- upewniała potem ministra zacna mama) cnotę Zofii. Co więcej, nie poprzestał na skrzyw- dzeniu dziewczyny, ale chełpił się również tym sukcesem przed całym miasteczkiem. Biedną Dudu, córkę rodziców nie- bogatych, a więc nie cieszących się społecznym szacunkiem, zaczęły obnosić na językach miejscowe plotkarki, wypraszano ją z domów, w których dawniej bawiła się z koleżankami, poniewierano nią i wytykano palcami; chłopcy z Moundagny "nie chcieli traktować jej inaczej niż wzorem kuzyna".19. Zdesperowany ojciec postanowił chwycić się ostatniego środ- ka odbudowania społecznego prestiżu familii - i wraz z żoną i córką wyruszył w pielgrzymkę do Jerozolimy. Tego rodzaju pobożne wyprawy były wśród Greków pra- wosławnych zwyczajem dość często praktykowanym, "De- woci greccy - twierdzi cytowany wyżej autor brytyjski - składają corocznie pewną ofiarę na wspomożenie pielgrzy- mów, którzy wędrują do Grobu Świętego w Jerozolimie, po- moc ta nie wystarcza jednak na wszystkie wydatki poszcze- gólnych osób, które muszą same zadbać o resztę. Obie płcie jednako biorą., udział w tych jerozolimskich pielgrzymkach. Mężczyźni, którzy ją odbyli, wyróżniani -są, jak wśród Tur- ków, tytułem hadżiego i do ich grobów przywiązuje się ka- wałek poświęcone j materii. -Pielgrzymki Turków do Mekki [...] i Greków do JerozoWy mają wiele wspólnego i nawza- jem bardzo się przypominają"10. Rodzice Zofii, Konstanty 36 i Maria, sądzili może, iż po powrocie z Palestyny córka ich będzie lepiej traktowana w miasteczku, ale - jak się wy- daje - ta kosztowna i ciężka wyprawa nie na wiele się przydała. Trzeba było wynieść się z Bursy, a przede wszyst- kim wysłać stąd Zofię. Rodzinie przyszedł z pomocą przypadek. Siostra matki Du- du, jak się wydaje, znacznie od "hadżi Marii" młodsza i po- dobno wielce urodziwa, poznała pewnego kupca, nazwiskiem Glavani, pochodzącego podobno z rodziny francuskiej osiad- łej na Sycylii, którego ojciec był swojego czasu konsulem Francji na Krymie. Kupiec ten poślubił ciotkę Zofii i za- brał ją do Stambułu, a właściwie do Galaty, osady położonej po drugiej stronie zatoki i portu stambulskiego. Ciotka Gla- vani zgodziła się wziąć do siebie na jakiś czas skompromito- waną siostrzenicę ". I oto mając lat niespełna dwanaście Zofia po raz pierwszy w życiu ujrzała Stambuł. Rozłożone nad brzegami zatoki, wielkie, ludne i gwarne miasto, w którym stykały się oby- czaje wschodu ł obyczajami europejskimi, najpierw przytło- czyło ją zapewne swoim ogromem, a potem zafrapowało spe- cyficznym urokiem, Dom wuja Glavani prowadzony był na modłę raczej europejską, Dudu mogła więc zetknąć się już tutaj z trybem życia, do którego przywyknie później u boku Boscampa. Nie jest również wykluczone, że po raz pierwszy osłuchała się tutaj z językiem francuskim i nauczyła nie- których słów. Na tym jednak kończy się cała pozytywna strona jej edukacji w domu Glavanłch. Obyczaje, których była tam świadkiem, nie mogły na pewno umocnić w jej duszy miłości cnoty... A wszystko, co działo się wokół niej, na ulicach wielkiego Stambułu, skłaniało młodą dziewczynę do mniemania, iż urodę można i trzeba należycie wykorzystać, że opłaca się ją sprzedać. Dudu wędrowała zapewne często po ulicach Konstantyno- pola, zachodziła do Pery, dzielnicy europejskiej, gdzie mie- ściły się poselstwa obcych dworów. "Liczni kupcy rozmai- tych narodowości pobudowali tutaj ładne domy; wszystkie wyposażone są w kioski czy belwedery, które ułatwiają wi- dok obu stron ulicy. Ładnie wyglądają tam damy greckie, nonszalancko spoczywające na sofach, zajęte od rana do wie- czora oglądaniem przechodniów. Ta promenada tak je satys- fakcjonuje, że spędzają połowę czasu, na odpowiadaniu ski- nieniem głowy, spojrzeniem czy gestem ręki na pozdrowie- nia osób, które mniej czy więcej je interesują" M. Owe ukło- 37 ny nie były najczęściej zdawkowymi grzecznościami; na oczach Dudu zawiązywały się przelotne intrygi miłosne, roz- grywały się sceny, których istotny sens rozbudzona wcześnie dziewczyna aż nadto dobrze pojmowała. Gdy wracała do domu przez tureckie dzielnice Stambułu, spotykała tłumy młodych kobiet, zachowujących się często ze swobodą,, która zdumiewała współczesnych europejskich podróżników. "Ko- biety tureckie są humoru prędkiego, żywość ich charakteru zdaje się spod zasłony wybijać, którą twarze swe przykry- wają - zauważał jeden z polskich dyplomatów. - Cudzo- ziemiec przechodząc przez ulice Stambułu pewien jest, że go niejedna trąci, uszczypnie albo przynajmniej powie mu coś wolnego. Niemało jest przykładów, że ta żywość przy- wiodła je nieraz do nieprzystojnych względem cudzoziemców postępków, kiedy ich w osobnych i oddalonych miejscach spotykały. Jest to skutkiem niedostatku edukacji i trudnego wielu żon przy jednym mężu pożycia" •'. A jego kolega z misji polskiej w Stambule dodawał: "Kobiety te, zazwy- czaj małego wzrostu, pełnych kształtów, o wielkich, czarnych i pełnych ognia oczach, o rysach twarzy dość regularnych, skądinąd z natury bardzo ciekawe, wędrują grupami po cztery, pięć i więcej, a gdy znajdą się na osobności i pewne są, że nie widzi ich żaden Turek, pozwalają sobie na wszelkie możliwe swawole; gdy spotkają wówczas na swojej drodze jakiegoś Europejczyka, nie tylko czynią mu tysiące bardzo swobodnych aluzji i zapytań, ale badają go wprost oczyma i dotykiem. Jest wszelako bardzo ryzykowne wchodzić z nimi w jakąś poufałość, gdyż jeśli zostanie to odkryte (jak były już tego przykłady), wówczas nie ma innego wyjścia niż przyjęcie, wiary tureckiej albo zapłacenie głową za rozkosze, w czasie których ośmieliło się zbrukać (wedle wyrażenia Turków) kobietę należącą do wyznawcy Proroka..."łt. Natomiast stosunki z Greczynkami nie groziły nikomu żadnym niebezpieczeństwem; z tym większą gorli- wością rodaczki Dudu wykorzystywały swoją uprzywilejowa- ną w pewnym sensie sytuację w stosunkach z cudzoziemcami, którzy na czas dłuższy czy krótszy zjawiali się w Konstan- tynopolu. Ciotka Glavani nie dawała bynajmniej swojej siostrzenicy budującego przykładu. Wkrótce po wyjściu za mąż została ko- chanką jakiegoś kupca francuskiego, potem pewnego Anglika, wreszcie niemiecMegd fabrykanta słodyczy. Rozeszła się osta- tecznie z mężem w momencie, gdy Glavani, któremu nie wio- 38 dło się również i w interesach, zbankrutował. Ciotka Zofii poświęciła się wtedy otwarcie rzemiosłu kurtyzany; w roku 1777 była już znana ze swej profesji w całej Perze, aż jej wdzięków korzystał personel dyplomatyczny wielu obcych misji, przede wszystkim ambasady imperatorowej Katarzy- ny II25. Po bankructwie wuja Glayani Zofia (jak ją wówczas czę- sto nazywano - Sophi.tza) musiała wrócić do domu rodzi- ców. Konstanty i Maria przenieśli się w międzyczasie z Bur- sy do Stambułu; ojciec zdołał zgromadzić niewielki kapitał i kupił, wzorem wielu pobratymców, niższą rangę w policji miejskiej, mianowicie został kontrolerem rzeźni chrześcijań- skich w Konstantynopolu. Przez parę lat rodzina utrzymy- wała się z jego skromnych poborów. Konstanty zmarł Je- dnak w parę lat po przyjeździe do Stambułu (około roku 1775); żona jego i córka pozostały bez środków do życia. Matka Zofii, kobieta jeszcze młoda i podobno piękna, wyszła po raz drugi za mąż za jakiegoś Ormianina, który wszelako zmarł prędko, straciwszy wskutek tego nieopatrznego związ- ku majątek i zdrowie. Wkrótce potem Stambuł dotknięty zo- stał klęską wielkiego pożaru; spłonął między innymi dom hadżi Marii (odziedziczony chyba po owym Ormianinie), a ona sama i Zofia znalazły się po prostu na bruku. Matka poszła wtedy w ślady siostry i została stambulską kurtyzaną, parając się także pośrednictwem i stręczycielstwem. "Wy- chowana przez taką matkę i przez taką ciotkę, sławną rów- nież z powodu kilku kampanii syfilitycznych, które prze- cierpiała - zauważył nieco ironicznie Karol Boscamp - czyż nasza bohaterka, naoczny świadek scen miłosnych oglą- danych w dwóch domach, matki i ciotki, gdzie na przemian mieszkała, mogła nie skorzystać ze szkół Cytery i nie stać się doskonale obeznaną z tajemnicami Paphos?"a€. Zofia osiągnęła wiek, w którym mogła już z powodzeniem iśfi w ślady swojej matki i jej osławionej siostry. Boscamp niS dowiedział się nigdy od hadżi Marii (a jeśli nawet jakieś wyznania w tej sprawie z niej wydobył, to dyskretnie je przemilczał), czy Dudu zdążyła zadebiutować w owym ha- niebnym zawodzie. Matka nie była zresztą skłonna do sprze- dawania wdzięków dziewczyny za byle jaką cenę, chciała wyzyskać odpowiednio jej urodę i oddać ją w ręce jakiegoś bogatego cudzoziemca, który stałby się źródłem poważniej- szych korzyści materialnych. Wszystkie te dalekowzroczne kombinacje przekreślone zostały jednak przez przygodę, która 39 zmusiła Marię i Zofię do spiesznego szukania jakiegoś pro- tektora. Pewnego dnia spacerowały obie w pobliżu pałacu jednej z 'kuzynek sułtana, gdy podbiegł do nich czarny eunuch i oświadczył, że jego pani, księżniczka, dostrzegła je przez okno i wzywa do siebie. Z drżeniem serca usłuchały rozkazu i w chwilę potem stanęły przed obliczem czterdziestoletniej damy, która kazała im usiąść u stóp swojej sofy ł odsłonić twarze. Służba sułtanki wniosła kawę, słodycze i perfumy; księżniczka rozmawiała .łaskawie z wystraszonymi Greczyn- kami, pilnie przyglądając się spłonionej Zofii. Hadżi Maria zrozumiała od razu, że zainteresowanie możnej damy jej piękną córką jest szczególnego rodzaju, że oto Zofia stała się przedmiotem pożądań arystokratki o inwersyjnych gu- stach seksualnych. Nie była tym bynajmniej zachwycona, gdyż otwierająca się przed Dudu kariera rokowała nadzieje znacznie mniejszego sukcesu życiowego niż na przykład opie- ka bogatego cudzoziemca; wyplątanie się z tej afery było jednak niemożliwe, jakiekolwiek nieposłuszeństwo groziło ubogim chrześcijankom ciężkimi karami; skoro' więc księż- niczka wyraziła życzenie, aby piękna Dudu pozostała w jej domu, hadżi Maria zgodziła się od razu, prosząc tylko, aby uszanowano wiarę dziewczyny. Sułtanka odprawiła łaskawie matkę Zofii z garścią cekinów i kazała natychmiast wykąpać, uperfumować i przystroić Sophitzę, która - jak później utrzymywała - w ogóle nie miała pojęcia, po co ją w tym pałacu zatrzymano. Dowiedziała się o tym już w parę godzin po odejściu mat- ki. Niestety, łaskawa poufałość sułtanki nie wydała jej się zbyt atrakcyjna. W dziedzinie tego rodzaju praktyk Zofia okazała się uczennicą oporną i niepojętną; przez jakiś czas wściekła i rozdrażniona poddawała się pieszczotom swojej pani, aż wreszcie któregoś dnia skorzystała z okazji i uciekła z pałacu. Hadżi Maria przeraziła się, ujrzawszy córkę znowu w swo- im domu; rozumiała, że gniew sułtanki i ewentualny pościg z jej rozkazu może obie kosztować nawet życie. Pośpiesznie wyniosła się z córką z Fanari do Pery i schroniła w domu siostry Glayani. Zaraz też poczęła się rozglądać za możli- wością ukrycia Zofii; aby zataić ostatnią przygodę Dudu, niezbyt stosowną - jak sądziła - dla uszu ewentualnego możnego protektora córki, ułożyła sobie naprędce bajeczkę o prześladowaniu dziewczyny przez kuzyna kapitana-baszy. 40 Takich oto historii wysłuchiwał przez kilka dni pan inter- nuncjusz w ustronnym domu w Perze, gdzie umieścił swoją wychowankę. Ze szczerych i mniej szczerych wyznań, z na- pomknień i aluzji "kochanej mamusi", z naiwnych powiedzo- nek Zofii, z jej niezbyt zręcznych kłamstw odtwarzał powoli dzieje krótkiego, lecz dość już bogatego życia dziewczyny, które miał potem przekazać potomnym w poufnym pamięt- niczfcu o swoich "przelotnych małostkach z młodą Bitynką". IV Zofia zaliczona została do świty internuncjusza i przeby- wała odtąd wśród członków misji polskiej w Stambule. Przyglądała się temu światu, stanowiącemu jeszcze dla niej zupełną nowość, dziwiła się zapewne trochę, ale przede wszystkim uczyła. Jej zdolności wrastania w każde nowe środowisko były doprawdy wyjątkowe; umiała doskonale pod- patrywać obyczaje i sposób zachowania ludzi, z którymi się stykała, umiała przystosowywać się do wymogów każdej no- wej sytuacji; przez całe życie będzie to jedną z najsilniejszych jej broni. Położenie jej było oczywiście bardzo dwuznaczne; narażona była na traktowanie lekceważące i czasami przesad- nie poufałe. Była przecież dziewczyną wziętą niemal prosto z ulicy, dziewczyną do posług specjalnego rodzaju, co prawda dziewczyną pana ministra - dawało jej to pewną przewagę wobec kobiet i dziewcząt, pełniących podobne funkcje u bo- ku niższych rangą członków misji - ale istotą oczywiście po- gardzaną, określaną pogardliwym francuskim mianem: une cattn. Nie przeszkadzało to oczywiście nikomu trochę się do niej zalecać, trochę jej pochlebiać, co przyjmowała mile i z wdzięcznością, ukradkiem (byle nie widział tego pan mi- nister), pozwalając sobie wobec młodszych dyplomatów na drobne swawole. Boscamp zorientował się prędko, że może ją prezentować nawet kolegom z korpusu dyplomatycznego na nieoficjalnych, prywatnych spotkaniach. Z pewnością nie brała jeszcze udziału w uroczystym przyjęciu dla 34 osób w oktawę imienin króla, 15 maja 1777 roku, kiedy Boscamp przyjmował drugą serię gości, z konieczności pominiętych w zaproszeniach rozesłanych tydzień temu, ani w trwającym znowu do świtu wielkim balua7. Ale już w końcu maja to- warzyszyła ministrowi w wycieczkach i wizytach prywat- 41 stałość i cierpliwość w przeciwieństwach. Jest beztroska o przyszłość do granic stoicyzmu, maksymą jej jest cieszyć sią z teraźniejszości, dewizą korzystać z uciech, gdy się na- darzają. Wolna jest od kaprysów, grymasów i ckliwej mino- derii, nigdy nie staje się nudna. Z równą śmiałością i pew- nością siebie mówi prawdę i kłamstwo. Wymyśla, kołoryzuje i opowiada swoje historyjki z takim pozorem prawdy i na- iwności, że najmądrzejszy dałby się oszukać nie będąc uprze- dzonym. [...] Nigdy nie zdziwiona kaprysami fortuny, nie okazuje nadmiernej radości czy smutku, które wśród ludzi pospolitych objawiają się w powodzeniu lub przeciwnościach. Żadna więź krwi czy przyjaźni nie powstrzyma jej w bez- względnym dążeniu do swego celu. Uległa i nader wesoła, umie zostawać w najlepszej komitywie ze swym kochankiem, przyjaciółkami i znajomymi, a nawet ludźmi, których ledwie zna; wszyscy rozstają się z nią zadowoleni" ". Ta umiejętność jednania sobie życzliwości ludzi, z który- mi los ją zetknął, będzie do końca życia jej skuteczną bronią. Zofia umiała znakomicie się maskować, ukrywać swoje praw- dziwe uczucia, przystosować się do potrzeb i wymagań tych wszystkich, którzy mogli rozstrzygać o jej teraźniejszości ł przyszłości. Przybierała najczęściej pozę posłusznej niewol- nicy, której jedynym szczęściem jest spełniać każde życzenie swojego pana ł władcy; w roli tej utrzymywała się konse- kwentnie w sytuacjach i oficjalnych, i najbardziej intym- nych. Kiedy wymierzano jej karę (a w latach 1777-1778 karano ją nie tylko choćby za cień nieposłuszeństwa czy har- dości, ale nawet za niezręczność, i to bardzo surowo, gdyż zgodnie ze zwyczajami epoki za przewinienie otrzymywała najczęściej rózgi), poddawała się smaganiu z odwagą i deter- minacją, starając się przekonać swego pana ministra, że jest szczęśliwa, gdyż ma cierpieć z jego rozkazu. Ale już wte- dy, gdy mogła tylko pozwolić sobie na ujawnienie swoich prawdziwych emocji, stawała się bezczelna, harda i leniwa. Brakowało jej jeszcze doświadczenia, więc czasami źle oce- niała sytuację i zbyt prędko się demaskowała; jeden z takich błędów miał wkrótce potem zawiesić śmiertelną groźbę nad całą jej karierą. Zofia mieszkała zaledwie parę tygodni w domu przezna- czonym jej przez Boscampa, gdy spotkała ją znowu nieprzy- jemna przygoda. Po wzięciu jej na swoje utrzymanie mini- ster odprawił podobno ową 14-letnią dziewczynę z Galaty, która umilała mu pobyt w Stambule w marcu i kwietniu 44 1777 roku. Utraciwszy tak korzystną pozycję, ofiara niestało- ści polskiego dyplomaty postanowiła zemścić się na swojej następczyni. Pewnego wieczora w towarzystwie dwóch innych dziewcząt wdarła się do mieszkania Dudu; napastniczki wy- pędziły małą dziewczynkę, służącą Zofii, i rzuciły się na ulubienicę pana ministra, maltretując ją okrutnie pięściami i drewnianymi pantoflami; następnie wymknęły się chył- kiem z domu, zanim pełniący wartę janczar (który odszedł na chwilę sprzed bramy) zdążył je zauważyć. Wystraszona Dudu, która wyobraziła sobie, że intemuncjusz przestał się nią interesować, a napad odbył się za Jego wiedzą, opuściła zaraz swoje mieszkanie i schroniła się u jednej z kuzynek, gdzie przez parę dni chorowała. Boscamp odszukał ją zresztą prędko, kazał leczyć, a na- stępnie umieścił w innym, stosowniejszym i lepiej zabez- pieczonym budynku, pozwalając matce zamieszkać razem •z córką. Zofia otrzymała teraz własną służbę, miała do dy- spozycji dwie dorosłe służące oraz dwóch lokai, z których jeden pełnił poza .tym funkcje zaufanego powiernika mi- nistra. Wydaje się, że tak liczne łaski dyplomaty rozzuchwa- liły co nieco "kochaną mamusię", która doszła do wniosku, iż może w tym domu oddawać się nadal swojemu rzemiosłu, a nawet posłużyć się wdziękami córki dla zwabienia odpo- wiedniej klienteli. Intemuncjusz nie zwróciłby może uwagi na swawole hadżi Marii, gdyby nie doniesiono mu pewnego dnia, że obie panie odwiedza między innymi pewien młody i przystojny, choć ubogi Grek, nazwiskiem Psaro, brat rosyj- skiego charge d'affaires na Malcie •*. Hadżi Maria nie mogła z pewnością interesować się tym kawalerem, jako że fundu- sze jego przedstawiały się bardzo mizernie, w umyśle Bos- cainpa zrodziło się więc podejrzenie, że panna Sophitza za- czyna go już zdradzać. Pewnej nocy udał się osobiście do domu Zofii; zaalarmowany zawczasu Psaro zdążył wyskoczyć przez parterowe okno na sąsiednią ulicę, lokaj doniósł je- dnakże internuncjuszowi, iż ów galant przybył do domu z przypiętym do pasa srebrnym kordelasem, którego ze sobą już nie zabrał; wystarczyło więc odszukać miejsce ukrycia tej broni. Oręż znalazł się co prawda pod łóżkiem "kochanej mamusi", ale biednej Dudu niewiele to pomogło, gdyż parę inhycjŁ osób świadczyło jednogłośnie, że panienka bardzo poufale-:traktowała owego pana Psaro. W późniejszych latach Zofia z.trwogą zapewne wspominała tę chwilę, wiedząc, jak niewiele brakowało, by szansę jej wyjazdu do Polski zupeł- 45 nie wtedy przepadły. Hadżi Maria czym prędzej uciekła z do- mu, nieszczęsna dziewczyna została sam na sam z rozgnie- wanym ministrem. Z rozkazu Boscampa "przymuszono opu- szczoną Sophitzę do trochę żywszych eksplikacji" *7 (zapewne znowu poszły w ruch rózgi). Zofia nie potrafiła widocznie wyjaśnić zadowalająco swojego postępowania, gdyż Boscamp zdecydował, że nazajutrz zostanie ostatecznie i raz na zawsze odprawiona; miała zabrać ze sohą wszystkie prezenty, jakie otrzymała od swego protektora, z wyjątkiem klejnotów o charakterze pamiątek osobistych, za które kazał jednak wypłacić jej ekwiwalent pieniężny. Dudu miała otrzymywać również niewielką pensyjkę aż do czasu, póki nie znajdzie sobie męża. Nastąpiło potem chłodne pożegnanie i minister opuścił mieszkanie niewdzięcznej kochanki. Możemy sobie wyobrazić, jakie sceny zaszły następnego dnia w domu hadżi Marii w dzielnicy Fanari, dokąd schro- niła się wypędzona Sophitza. Matka i córka skakały sobie zapewne do oczu, oskarżając się wzajemnie o spowodowanie tego nieszczęścia. Potem wziął jednak górę rozsądek: "ko- chana mamusia" dostrzegła już dawno, że internuncjusz żywi dla jej córki wyjątkową słabość, że traktuje ją cieplej i ser- deczniej niż można by się spodziewać, znając charakter ich stosunków. Udało się jej prawdopodobnie nakłonić jakimś sposobem do współpracy zaufanego lokaja Boscampa. Ów przyrzekł, że przedstawi wymownie swojemu panu rozpacz zakochanej Dudu, w desperacji rzucającej podobno przekleń- stwa na głowę własnej matki, która naraziła ją na utratę miłości uwielbianego ministra. Sprytny lokaj następnej nocy opowiedział Boscampowi, jak to jeden ze służących, który zaprzysiągł, zemstę pannie Zofii, wciągnął ją - nieświado- mą i niewinną - podstępnie w pułapkę, rzucając na nią po- dejrzenie o występek, którego dopuściła się hadżi Maria; cno- tliwa dziewczyna nie mogła przecież oskarżyć rodzonej matki, ale teraz gotowa jest rzucić się ministrowi do nóg i błagać o łaskę. Boscamp wyznaje w swoim pamiętniczku, iż rozstanie z Dudu przeżył bardzo boleśnie. Zofia musiała niewątpliwie odznaczać się jakimś szczególnym urokiem, skoro nawet Ów oschły, wyrachowany i bezwzględny człowiek zapałał do niej subtełniejszym uczuciem. Nic też dziwnego, że pojednaw- cza misja zaufanego lokaja zakończyła się pełnym sukcesem. Wezwana do powrotu Sophitza przybiegła natychmiast, rzu- ciła się Boscampowi z płaczem do nóg, a całkowite pojedna- 46 nie kochanków nastąpiło - jak wyznał potem minister - w przeciągu niespełna kwadransa. Aby uchronić w przyszłości Zofię przed podobnymi po- kusami, a także przed natarczywą ciekawością i zalotami (nawet bardzo nachalnymi i trywialnymi) rozmaitych sąsia- dówj wśród których trafiali się podobno mężczyźni niepoko- jąco bogaci, pan internuncjusz postanowił machnąć ręką na wszelkie konwenanse i zabrać ją do swojego pałacu. Hadżi Maria musiała rozstać się z córką, chociaż dyskretnych od- wiedzin jej nie zabroniono. Zofia wprowadziła się do pokoi, położonych w pobliżu sypialni ministra, i odtąd przez dzie- więć miesięcy miała mu codziennie towarzyszyć we wszyst- kich nieoficjalnych zajęciach i we wszelkich rozrywkach. Dnia 6 czerwca 1777 roku wrócili do Stambułu z podróży po Grecji dwaj członkowie misji Boscampa, których Zofia przedtem nie znała: generał Coccei i młody architekt, ry- sownik i malarz Jan Chrystian Kamsetzer. Generał Karol Fryderyk Ernest Coccei, dobiegający sześćdziesiątki dowódca gwardii królewskiej, który przed paru laty, w nocy z 3 na 4 listopada 1771 roku, ratował króla w podwarszawskim mły- nie po nieudanym zamachu konfederatów barskich, wybrał się w podróż do Turcji w celach chyba wyłącznie turystycz- nych. Razem z Kamsetzerem 9 kwietnia wyjechał do Smyrny, stamtąd do Grecji, a po powrocie niedługo zabawił w Stam- bule, bowiem już 11 czerwca wyruszył statkiem w drogę powrotną do kraju ". Natomiast Kamsetzer pozostał w Stam- bule jeszcze przez kilka tygodni i często stykał się z Zofią na terenie pałacu misji polskiej lub w czasie wakacyjnych wycieczek pana internuncjusza. Kamsetzer miał wówczas dwadzieścia cztery lata i dopiero i czwarty rok pracował (pod kierunkiem Jakuba Fontany) w służbie Stanisława Augusta". Urodzony w Saksonii, syn drezdeńskiego piekarza, wcześnie zabłysnął świetnym talen- tem rysowniczym i architektonicznym, i wśród cudzoziem- ców, których tak chętnie angażował Stanisław August na swoją służbę, należał do nielicznych, wywdzięczających się swemu dobroczyńcy uczciwą i owocną pracą. Spośród dzieł Kamsetzera najsłynniejszy jest niewątpliwie teatr na wyspie w Łazienkach, wzniesiony zresztą znacznie później (w roku 1790). Pozostawił on jednak po sobie również kilkaset dos- 47 konałych rysunków z natury, przedstawiających zarówno obiekty architektoniczne, jak i typy ludzkie, sceny obyczajo- we, aktualne wydarzenia polityczne itp. W listopadzie 1776 roku król uległ jego gorącym prośbom i pozwolił mu przyłą- czyć się do ekspedycji Boscampa, finansując również dalszą podróż młodego artysty do Grecji i na wyspy archipelagu. Z kilkutygodniowej wędrówki przywiózł Kamsetzer mnóstwo ciekawych Szkiców i rysunków, które łącznie z jego pracami wykonanymi w czasie podróży z misją Boscampa przez Po- dole, Mołdawię, Wołoszczyznę i Trację, a potem w samym Stambule, stanowią znakomitą dokumentację ikonograficzną życia codziennego na Bałkanach, w Turcji i Grecji w ro- ku 1777. Znaczna część prac Kamsetzer a zachowała się do dzisiaj, przede wszystkim w zbiorach graficznych Bibliote- ki Uniwersytetu Warszawskiego i w krakowskim Muzeum Narodowym (dawne zbiory Czartoryskich); część prac wyko- nanych w Stambule jednak przepadła - i tych właśnie za- ginionych szkiców i rysunków najbardziej żałujemy. Były niewątpliwie wśród nich portreciki, akty i studia, do których pozowała Zofia. Większość tych dzieł zabrał na pewno Bos- camp; zaginęły one potem w czasie dziejowej zawieruchy, nie wiemy więc, jak wyglądała nasza bohaterka w okresie swoich konstantynopolitańskich początków. Kamsetzer przebywał w Stambule do 17 sierpnia 1777 ro- ku. Przynaglany przez króla do rychłego powrotu wsiadł wreszcie na grecki statek odpływający na Krym. Trafił jak najgorzej: przez siedem tygodni, aż do 4 października, prze- żywał ponurą odyseję; statek targany był sztormami, ogar- nięty parokrotnie buntem załogi, pędzony na los szczęścia wzdłuż wybrzeży Morza Czarnego. Nieszczęsny rysownik wrócił wreszcie do Stambułu, półżywy z wyczerpania, scho- rowany i obdarty, ale na szczęście z kompletem nieuszkodzo- nych rysunków w skromnym kuferku. Miał już dosyć mo- rza i jesienią tegoż roku -wyruszył do Polski drogą lądową, w towarzystwie zdymisjonowanego radcy poselstwa Rzeczy- pospolitej w Stambule, Godefroy Everhardta"'. ^. ' Zofia i Kamsetzer poznali się zapewne bliżej w czasie jed- nej z wycieczek w okolice Stambułu w połowie czerwca 1777 rokur Minister otrzymał wiadomość, że na pobliskiej wyspie ma odbyć się z okazji dnia 6w. Trójcy uroczysty fes- tyn grecki, połączony z zabawami i ludowymi przedstawienia- mi. Była tor atrakcja, którą warto było obejrzeć, a możemy sądzić, iż Zofia również prosiła internuncjusza, aby pozwolił 48 •łfart ftn/tfa Johann Baptist von Reben: Plan Stambułu .8 jej wziąć udział w tej uroczystości. Tańce i zabawy greckie cieszyły się wówczas znaczną, choć niekoniecznie najlepszą sławą. "Po wioskach prostych Greków zgromadzenia nic wię- cej z starodawnych zwyczajów nie konserwują, jak tylko jedne tańce i śpiewania - opowiadał współczesny podróż- nik polski. - Ten lud po większej części w nieczynności i prawie łowieniu tylko ryb zaprzątniony, do czego należy zawsze przydać winnic uprawę, w schadzkach swoich ma sobie za największy punkt zabawy tańczyć pobrawszy sią za ręce, właśnie jak dawni ich przodkowie, którzy obchodząc święta, w pląsach zakładali uciechy. Często się widzieć zda- rzy w ich osadach około Stambułu, iż podczas święta cała osada w jedno zgromadzona miejsce tańczy bez ustanku, ko- biety osobno i mężczyźni"41. Ale nie tylko proste, ludowe tańce zwabiały na festyny greckie ówczesnych turystów eu- ropejskich; inny autor współczesny z oburzeniem zauważał: "Igrzyska publiczne podczas świąt greckich cale się tu spo- sobem przeciwnym przystojności odprawują, na których za- zwyczaj poważni mahometanie zwykli się znajdować. Grecy z wysp archipelagu robią na kształt naszych niedawno usta- łych dialogów komedie w języku tureckim, które po domach obraz wszeteczności i zgorszenia reprezentują..."4a. Znając obyczaje Boscampa i jego współpracowników, możemy są- dzić, iż tego rodzaju atrakcje bardziej ich pociągały niż ryt- miczne, ale beznamiętne tańce greckich wieśniaków. "Dnia 14 [czerwca 1777 roku] pan internuncjusz wyjechał na jedną z wysp Propontydy, zwaną ChaUd, aby uczestniczyć w głośnym festynie, który Grecy urządzają tam z okazji dnia świętej Trójcy, której imię nosi jeden z monastyrów wyspy, w miejscowości zaiste rozkosznej i czarującej - notował autor diariusza misji. - ów festyn albo raczej jarmark, podobny nieco do festynów na Bielanach pod Warszawą, go- dzien jest uwagi z powodu wielkiego napływu tłumów wszel- kiej religii i narodowości, zbiegających się tego dnia w owo miejsce, aby bawić się tam przez trzy kolejne dni, które trwa ta uroczystość, podobniejsza do orgii i bakchanalii sta- rożytnych pogan niż do chrześcijańskiego święta. Na uli- cach, placach, alejach i w samych nawet klasztorach, zatło- czonych tego dnia przez ludzi obcych zewsząd przybyłych, widać jeno pijaków, rozpasanych swawolników i ladacznice, biegających tam i z powrotem w towarzystwie oszalałych muzykantów. Noc cała przechodzi na straszliwej rozpuście, której oddają się zarówno chrześcijanie, jak i Turcy; wśród 49 4 - Dile}e piękne] Bltynkl tych ostatnich można zobaczyć dostojnych starców i nawet ulemów, czyli znawców prawa, emirów w zielonych turba- nach, przyglądających się haniebnym farsom i spektaklom, które na placach publicznych pod gołym niebem dają męż- czyźni przebrani za kobiety. Farsy te przeplatane są taAcami młodych kobiet, najbardziej lubieżnymi, jakie można sobie wyobrazić, a dzieje się to w tym samym czasie, gdy mnisi greccy śpiewają w swoich kościołach jutrznie i nieszpory; później spotyka się ich zresztą również w tłumie, przygląda- jących się bacznie dziewczętom i młodym chłopcom. A wszy- stko to odbywa się w najlepszym porządku pod protekcją władz, do których kasy trupy wędrownych komediantów wnoszą tego dnia cześć swojego dochodu...". Łatwo możemy wyobrazić sobie na zatłoczonych placach osady greckiej Bos- campa w towarzystwie Zofii, dwóch synów i kilku urzędni- ków misji, poprzedzanych przez rosłych janczarów, bezlitoś- nie rozpędzających kijami grecki i turecki "motłoch", aby dostojni cudzoziemcy mogli dotrzeć w pobliże estrady; mo- żemy wyobrazić sobie rozradowane oczy Dudu, jej komenta- rze i swawolne powiedzonka, które pobudzały do śmiechu gromadę towarzyszy. Minister doszedł jednak zapewne do wniosku, że nie wypada mu zbyt długo pokazywać się w tak osławionym miejscu, w tłumie pijanych i rozkrzyczanych plebejuszy. "W poniedziałek dnia 16 - notował autor diariu- sza - minister nasz nie mogąc dłużej wytrzymać w miesz- kaniu swoim w Chalki, położonym przy placu, na którym odbywały się owe haniebne spektakle, obrażające wzrok, i słysząc przez noc całą wrzaski orkiestr, rozdzierające bę- benki uszu, powrócił do Pery""'. Boscamp miał w ogóle trudności z utrzymaniem dyploma- tycznej powagi, jako że był człowiekiem rozmiłowanym w ży- ciu hulaszczym, a Bakchus i Wenera stale mu patronowali. Stanisław August patrzył zresztą pobłażliwie na tego ro- dzaju słabości swoich dyplomatów (zwłaszcza cudzoziem- skiego pochodzenia), ale w niektórych sytuacjach przesadna swoboda ministrów pełnomocnych mogła ściągnąć na głowę króla doraźne kłopoty polityczne - i w tych wypadkach przestrzegał swoich wysłanników, aby za wiele sobie nie po- zwalali. Boscamp wiedział, że opinię ma zaszarganą, więc natychmiast po przybyciu do Stambułu upewniał dyrektora gabinetu królewskiego: "Co do mojej konduity, tak domo- wej czyli prywatnej, jak i publicznej, to pochlebiam sobie, że spotka się ona z aprobatą JKMci. Prowadzę życie godne, 50 l unikam rozrzutności. Rozmawiam o interesach, jeśH nie trze- | ba zachować w danej sprawie tajemnicy, bardzo uprzejmie j i próbuję zjednać sobie szacunek i zaufanie ministrów, któ- j rych trzeba tu pozyskać" *4. Jednakie latem 1777 roku, kiedy j Boscamp umieścił Zofię jawnie w pałacu misji w Perze, po- , kazywał ją na prywatnych przyjęciach i zabierał ze sobą na wywczasy do odległego o niespełna 30 km Biiyukdere, po- głoski o jego skandalicznym trybie życia dotarły do Warsza- wy. Tłumaczył więc królowi, że postępuje tak, aby zgodnie , z rozkazem nie zwracać uwagi na swoje poufne zabiegi po- lityczne. "Aby postępować zgodnie z intencjami WKMcl i ra- * . darni Stackelberga - pisał we wrześniu - to znaczy, aby j grać tutaj rolę niewiele znaczącego ministra, robię wrażenie człowieka roztargnionego i bynajmniej nie zajętego intere- sami, zwłaszcza od chwili, gdy rozpoczęły się moje konferen- cje z Porta. Siedzę na wsi z pewną dość ładną Greczynką, którą wziąłem sobie, aby ściągać uwagę naszych rozmów- ców na ten właśnie obiekt, podczas gdy ja mogę swobodnie zajmować się swoimi sprawami" *5. Zofia miała więc służyć Boscampowi - przynajmniej w oczach Warszawy - za swo- jego rodzaju dyplomatyczny parawan. Później internuncjusz , począł nawet używać jej wdzięków i talentów do specjal- nych zadań natury półdyplomatycznej. Z tym wszystkim wiązała się konieczność jakiegoś wyedu- ( kowania Dudu, przynajmniej nauczenia jej "języka fran- : cuskiego, aby mogła korzystać z konwersacji" 46, brać udział ; w przyjęciach i zebraniach towarzyskich, rozmawiać bez tru- du z odwiedzającymi dom Boscampa dyplomatami. Wydaje się, że w domu wuja Glavani Zofia zdobyła początki fran- f cuskiego, matka jej musiała niewątpliwie znać po trosze ten język, aby porozumiewać się z klientami zatrudnionymi w zagranicznych misjach i ambasadach w Stambule, ale za- sób słów i frazesów, którymi dysponowała Dudu, nie nada- wał się z pewnością do prezentowania w dyplomatycznych ; salonach. Zofia umiała poza tym - jak się wydaje - trochę czytać i pisać, ale wyłącznie w języku greckim. Boscamp postanowił więc dać jej początki systematycznego wykształ- ! cenią i w tym celu zatrudnił specjalnego preceptora, młode- go człowieka, dobrze obeznanego z literaturą francuską, po- dobno eks-zakonnika, który sprzykrzył sobie regułę fran- ' ciszkanów, wystąpił z klasztoru i ożenił się, a teraz pędził , w Stambule próżniaczy żywot, zarabiając od czasu do czasu t małe sumy usługami na zlecenie europejskich ambasad. *• 51 Zaczęły się więc lekcje, z których Dudu nad podziw wie- le zdążyła skorzystać. Trzeba pamiętać, że kilka miesięcy la- tem i jesienią 1777 roku było w jej życiu jedynym okresem, kiedy .pobierała jakieś systematyczne nauczanie. Później już tylko w osobistych kontaktach z ludźmi o wyższym poziomie wiedzy nabierała ogłady i poznawała elementy nauk, wcho- dzących ówcześnie w zakres ogólnego wykształcenia. A jed- nak już pod koniec pobytu Boscampa w Stambule umiała dość biegle porozumiewać się w języku francuskim, chociaż pisać po francusku nauczyła się dopiero znacznie później, już w Polsce *7. Boscamp nie przywiązywał zresztą większe- go znaczenia do "europejskiej edukacji" Dudu, uważając, że jej sytuacja życiowa nie wymaga niczego więcej poza umie- jętnością rozmawiania w języku francuskim. Przypadek spo- wodował, że niczego więcej rzeczywiście w Stambule się nie nauczyła. Otóż nauczyciel Zofii "pełen chęci użycia i wigoru, doszedł do wniosku, iż obok swej żony może bez skrupułu zerkać na młodą i piękną uczennicę, i kierować ku niej swe żądze". Podobno Dudu sama powiadomiła o tym ministra, który oczywiście poważnie się zirytował i "eks-mnich, który wy- kładał więcej fizykę niż gramatykę, został wkrótce odpra- wiony" 48. Dudu została więc bez preceptora, a Boscamp - jak można sądzić - nie troszczył się Już później o wykształ- cenie dziewczyny, doszedłszy do wniosku, że i tak doskona- le daje sobie ona radę we wszystkich sytuacjach, w których stawiała ją rola utrzymanki internuncjusza. Grzeczna, układna, przymilna i usłużna Zofia potrafiła zjednać sobie sympatię całego otoczenia. "Skromna i bez pre- tensji - powiadał Boscamp - zawsze ukontentowana i w do- brym humorze, zyskała przyjaźń całego bez wyjątku domu. Choć mimo poleceń pana często była źle obsłużona, nigdy do nikogo się nie żaliła. Marszałek dworu ministra z zapałem utrzymywał, że ta dziewczyna to anioł..."49. Że pan Otee, niewątpliwie nieobojętny na wdzięk i urodę dziewczyny, oka- zywał jej taką przyjaźń i sympatię, nic w tym z pewnością dziwnego; godne jest natomiast uwagi, że Zofia tolerowana była podobno nawet w niektórych domach europejskich Pe- 'ry, gdzie wyniosłe, kłótliwe i zawistne "Perotki" darzyły ją nawet pewnymi względami. Było to już osiągnięcie doprawdy godne uwagi, rokujące zręcznej Dudu wielkie nadzieje na przyszłość. Na półoficjalnych przyjęciach i festynach dyplomatycznych 52 w Perze Zofia musiała wysilać niewątpliwie cały swój spryt, aby zjednać sobie pobłażanie żon dyplomatów, tłumaczy i agentów europejskich rezydujących w Stambule. "Są one - stwierdzał naoczny świadek - wielce ciekawe, głupie, niedy- skretne, gadatliwe i zadufane, a nawzajem nłelitościwie się szkalują. Najnieznośniejsze są bez wątpienia żony dragoma- nów, czyli tłumaczy; ponieważ mężowie ich są licznie zatrud- nieni w rozmaitych poselstwach, przekonane są, że daje im to w towarzystwie tak wysoką rangę, iż powinny iść zaraz ' po żonach ministrów. Domagają się, aby'traktowano je z naj- głębszym respektem, jak gdyby było w ogóle możliwe w czymkolwiek im naprawdę uchybić. [...]. Przykład kilku ministrów, którzy poślubili w Perze osoby niskiej kondycji, zawrócił kompletnie głowę miejscowym dziewczętom; nie masz ani jednej, która by sobie nie wyobrażała, że wyjdzie za ambasadora"B0. Ile taktu musiała okazywać skromna i prosta dziewczyna, znana już jako ładna utrzymanka mi- nistra Rzeczypospolitej, aby przekonać te ambitne pięknoś- ci, że nie jest dla nich żadną konkurencją! Gdy nadeszła zima roku 1777/1778, Dudu coraz częściej pojawiała się w tym gronie. "Podczas karnawału zbierają się liczne towarzystwa w domach ambasadorów, z których każdy daje kolejno u sie- bie wielkie bale i festyny. Żony dragomanów z wielkim na- kładem starań prezentują tam największy przepych. Pannice wielce znużone swoim stanem, a mające za cały posag je- dynie piejkne oczy, wlepiają je uparcie w mężczyzn, których sobie upatrzyły, albo którzy chcą je pocieszać; a ładne słu- żące, przeistoczone w żony swoich dawnych panów, rozkoszu- ją się nową pozycją, którą zawdzięczają jedynie subtelnej i sprytnej polityce, wspartej uwodzicielską siłą swej urody. Można tam spotkać piękności, których wdzięki, otaksowane już przez całą dzielnicę, podzielają wszelako triumfy tych, którzy mieli szczęście dla nich się zrujnować. Na takich właś- nie hucznych zgromadzeniach można czasami ujrzeć pięk- ną Greczynkę, która zbrojna we wszystkie swe sztuczki idzie od jednego podboju do drugiego i przyprawia o blady strach swoje rywalki; lękliwi i wzdychający zakochani, którzy nie potrafią brzęknąć złotem, widzą tam, jak pogardliwie trak- towane są ich niedyskretne żądze; ale ci, których tłumaczeni i pośrednikiem jest hojny Plutos, wzbudzają czułe zaintere- sowanie, cieszą się półłaskami, które mają jeszcze bardziej ich rozpłomienić, i kończą wreszcie, poślubiając przebiegłą praczkę albo córkę ogrodnika" ". Pochodzeniem społecznym 53 i konduitą Dudu tym ambitnym damom bynajmniej nie ustę- powała, ale bieda i zbyt osławiony już proceder matki wyłą- czały ją zupełnie z tej konkurencji; piękne Perotki spoglą- dały na nią z góry i zapewne uśmiałyby się serdecznie, gdy- by ktokolwiek spróbował ówcześnie przepowiedzieć, że dziew- czyna ta osiągnie za lat dwadzieścia pozycję społeczną i bo- gactwo, o jakich żadna z. nich marzyć nawet nie mogła. Boscamp zabierał często Zofię na wycieczki w okolice Stambułu, a chyba zawsze do Buyukdere, nadmorskiej miej- scowości wypoczynkowej, gdzie co pewien czas spędzał parę tygodni na beztroskiej zabawie. Kazał jej wówczas przebie- rać się w strój polski lub francuski, czasami za amazonkę lub pazia; było to zapewne dla obojga atrakcją i zabawą. Po raz ostatni bawiła Zofia z Boscampem w Buyiikdere w styczniu 1778 roku - i chyba ten pobyt w pięknym uz- drowisku nadmorskim - "gdy mimo wczesnej pory roku kwitły już drzewa migdałowe" M - pozostał jej na zawsze w pamięci jako może najpiękniejszy, a na pewno najbar- dziej beztroski okres życia. Aby dotrzeć do Buyukdere, trzeba było płynąć Bosforem około 30 km na wschód, w stronę Morza Czarnego; po le- wej stronie ukazywała się wreszcie piękna perspektywa uzdrowiska, jego ogrodów i orientalnych pawilonów, wzno- szących się od wybrzeża w głąb lądu. "Urok tej miejsco- wości - pisał pastor Dallaway - skłonił wielu ministrów zagranicznych do wyboru jej na miejsce swojego letniego pobytu. Wznoszą się tam domy pobudowane w stylu orien- talnym, które każdy doskonali na swój sposób, wprowadza- jąc rozmaite europejskie wygody. Latem zbiera się tutaj licz- ne i bardzo rozmaite towarzystwo. Wieczorne spacery w świetle księżyca są doprawdy pięknym i radosnym wido- wiskiem. To zgromadzenie przedstawicieli różnych narodów, liczne grupy pięknych kobiet, ich wygląd romantyczny, a za- razem pełen zmysłowego czaru, barwne stroje, odświeżający chłód wieczoru, spokój wód morza, po których przesuwają się łodzie zakochanych, śpiewających serenady swoim wy- brankom, harmonia wszelkich elementów tej scenerii - wszystko to wnosi w głąb duszy jakąś radość rozkoszną i nie- wypowiedzianą..." 5*. Owa jouissemce dślicieuse była teraz udziałem również i małej Dudu. W przeddzień Nowego Roku 1778 Boscamp wyjechał do Buyukdere, aby uniknąć nużących ceremonii związanych ze świątecznymi powinszowaniami, a w nocy oczekiwał Zofii, 54 która miała przybyć tam w 'kilka godzin później, w towa- rzystwie sekretarza misji i kilku służących. Tej nocy sza- lała nad Bosforem gwałtowna burza i minister z trwogą wpatrywał sią we wzburzone wody cieśniny, na których Już dawno ukazać powinien się statek wiozący Zofię ze Stambu- łu. Dziewczyna spóźniała się; po północy burza wreszcie ucichła, ale Boscamp przeżywał tym większy niepokój, że wątła galera rozbiła się gdzieś o skały Bosfory. Dopiero o drugiej w nocy usłyszał w zatoce skrzypienie wioseł "kai- ka". W chwilę potem Dudu, w przemoczonym na wskroś stro- ju pazia, zjawiła się w bramie willi i rzuciła w objęcia mi- nistra. Rozbawiona ł szczęśliwa poczęła opowiadać, z jaki- mi to przygodami odbyli tą podróż, jak to błądziła nieroz- ważnie sama w okolicach stambulskiej przystani i natknęła się na turecki patrol. Żołnierze schwytali ją i omal nie padła ofiarą żądzy podoficera, ale na szczęście nadbiegli jej towa- rzysze i wyzwolili z opresji. A potem wybuchła burza i dłu- go musieli czekać na jej uspokojenie w jakiejś wiejskiej przystani. Ale niebezpieczeństwa szczęśliwie minęły i zno- wu jest u boku swojego pana... Pogoda nazajutrz była piękna, z Morza Czarnego wyło- niło się jasne słońce i przesuwało się po bezchmurnym nie- bie, ciepły wiatr niósł zapach wiosny. "Następne dni, wcią- gu całych dwóch tygodni, wypełnione były rozrywkami, na zmianę bądź polowaniem, bądź to rybołówstwem czy węd- rówką po malowniczych osadach nad brzegami Bosforu, raz po stronie europejskiej, innym razem po azjatyckiej, w cza- sie których spożywano obiady i wieczerze w nadbrzeżnych gałacykach padyszacha, pito kawę w czarujących pawilonach, wyniesionych na palach ponad morze, gdzie spotkać można gości różnego stanu, rozprawiających o wszystkim, nawet o polityce, palących zawsze fajki." Kilkuosobowe towarzy- stwo bawiło się doskonale, a Zofia popisywała się w tym gronie wszystkimi swoimi zaletami i talentami. "Dudu prze- brana za mężczyznę należała zawsze do towarzystwa i sta- nowiła jego ozdobę. Wszyscy starali się jej przypodobać; na- wet surowi i okrutni janczarzy ministra, którzy, chociaż wie- dzieli, że była to dziewczyna (co mogło być sprawą drażli- wą, a nawet niebezpieczną w tym kraju), starali się w po- śpiechu czynić wszystko, o co ich prosiła. W czasie tych za- baw nasza bohaterka gotowa była na wszystko, czego sią od niej domagano. Były więc piosenki, gesty, pozy w pełni orien- talne, pełnia lubieżności i wyuzdania, o jakiej nie mają po- 55 jęcia w Europie, nawet w czasie orgii; przed niczym sią nie zawahała, co mogłoby zabawić towarzystwo..." **. Dudu przy- pominała sobie rozmaite igraszki sprzed kilku lat i w chwi- lach rozbawienia popisywała się na przykład akrobacjami na drzewie,, czy też - innym razem - odważnym pływaniem małą łódką po wodach zatoki. W Buyukdere bawili w styczniu 1778 roku, razem ze swoi- mi rodzinami i współpracownikami, również inni zagraniczni dyplomaci. Imternuncjusz często prezentował Zofię na wie- czornych asamblach lub w czasie zbiorowych przejażdżek konnych wzdłuż wybrzeży Bosforu. Dziewczyna budziła po- wszechne zainteresowanie i Boscamp stwierdził nagle, że mo- że być ona nie tylko atrakcją czy doraźną pomocą w jedna- niu życzliwości przedstawicieli obcych dworów, ale również źródłem konfliktu z niektórymi zbyt zainteresowanymi jej urodą członkami stambulskiego korpusu dyplomatycznego. Okazało się wtedy, że internuncjusz przesadził co nieco w niedawnych swoich zaleceniach, aby Dudu była uprzejma i miła dla ministra najjaśniejszej łmperatorowej Katarzy- ny II, pana Aleksandra Stachiewa. VI Jest oczywiście najzupełniej zrozumiałe, że ówczesne po- łożenie polityczne króla i Rzeczypospolitej zmuszało dyplo- matów polskich przy obcych dworach do traktowania ze specjalną atencją wszystkich swoich rosyjskich kolegów; słabość moralna i ustępliwość Stanisława Augusta wobec Ka- tarzyny II były zresztą powodem, że zależność dyplomacji polskiej od dyplomacji petersburskiej przekraczała znacznie minimum, które można by usprawiedliwić ówczesnym trud- nym położeniem międzynarodowym Polski. Misja stambulska Boscampa śledzona była w Petersburgu z niechęcią i podej- rzliwością; dopatrywano się w niej zakamuflowanej próby Stanisława Augusta całkowitego wyprowadzenia polityki polskiej wobec Turcji spod kontroli rosyjskiej, co oczywiście mogłoby poważnie naruszyć podstawy ogólnej polityki Ka- tarzyny II wobec Rzeczypospolitej. Wszechwładny ambasa- dor imperatorowej w Warszawie, Otto Stackelberg, niemal codziennie wyrażał wobec'Stanisława Augusta dezaprobatę dla misji Boscampa, a wszelkie poczynania polityczne inter- nuncjusza w Stambule uznawał za naruszanie przez Polskę 56 przyjaznych stosunków z Rosją. Sprawa była dla króla tym kłopotliwsza, że jednocześnie zaufany jego sekretarz, Mauri- ce Glayre, prowadził w Paryżu poufne negocjacje z przedsta- wicielami dworu wersalskiego; Stackelberg był o tyin dos- konale poinformowany i przyciskał króla do muru swoimi zarzutami i pretensjami (formułowanymi zresztą w sposób wyjątkowo drastyczny i brutalny). Nawet projekt traktatu handlowego między Rzecząpospolitą a Porta Ottomańską, który miał zapewnić Polsce bardzo korzystny eksport zboża do Turcji, uważał ambasador za posunięcie niedopuszczalne i wykrzykiwał wobec Stanisława Augusta, że "Rosja nie mo- że pozwolić, aby zaopatrywano w żywność jej wrogów; pro- jekt ten jest podstępem Boscampa, mającym związać króla z Turkami i przygotować tytuł dla protekcji ottomańskiej [nad Polską]"65. Stanisław August wił się rozpaczliwie, nie śmiejąc wszelako powiedzieć rozzuchwalonemu ambasadoro- wi po prostu: "Nie!"; upewniał go, że zabroni Boscampowi wchodzić w jakiekolwiek negocjacje z Porta, że jak najrych- lej odwoła go ze Stambułu. Boscamp nie był zresztą człowie- kiem, który mógłby poprowadzić z Turcją poważne pertrak- tacje, zmierzające do zapewnienia w przyszłości pomocy Por- ty dla emancypacji Rzeczypospolitej. Mając na widoku nie interes Polski, ale swoją własną karierę, szanując poza tym jedynie prywatne i rodzinne interesy swojego mocodawcy, Stanisława Augusta, internuncjusz był jak najdalszy od na- rażania własnej przyszłości przez zbyt ryzykowne posunię- cia polityczne. Wiedząc poza tym doskonale, że Stackelberg go nie znosi, że gotów jest szkodzić mu na każdym kroku, zarówno w sferze czysto politycznej, jak i osobistej, rewanżo- wał się ambasadorowi podobnymi uczuciami, ale tym bar- dziej starał się zabezpieczyć przez przyjazne stosunki z dy- plomatami rosyjskimi rezydującymi w Stambule. W tym punkcie zbiegały się zresztą intencje własne Boscampa z in- strukcjami i kategorycznymi zaleceniami króla, który żądał, aby posła najjaśniejszej imperator o we j prawie o wszystkim informować, a przede wszystkim "menażować" na wszelkie możliwe sposoby. Boscamp rozkazy te wykonywał skwapli- wie, z ambasadą rosyjską często się kontaktował, a peters- burskiego ministra starał się zjednać najróżniejszymi grzecz- nościami. Jedną z tych grzeczności okazała się w ostatnich tygodniach roku 1777 nasza Dudu. Posłem nadzwyczajnym i ministrem pełnomocnym Kata- rzyny II w Stambule był wspomniany już wyżej Aleksan- 57 der Stachiew, człowiek już z górą pięćdziesięcioletni, który objął swoje stanowisko jesienią 1775 roku56. Był to osobnik przeciętny i nieciekawy, pozbawiony indywidualności, typ raczej diaczka-urzędnika niż dyplomaty i polityka w więk- szym stylu. Miał zresztą swoje "hobby", interesował się mia- nowicie botaniką i systematyką roślin, chętnie opowiadał o swojej przyjaźni z Linneuszem, którego podobno poznał w czasie długiego pobytu w Szwecji. Żonaty był z kobietą dość prostą, urodzoną na Syberii, która pobyt w Stambule traktowała jako dopust boży, trzęsła się ze strachu przed epidemią, izolowała od wszelkich kontaktów z tubylcami, a w Buyukdęre (gdzie ambasada rosyjska miała swoją letnią rezydencję) odmawiała udziału w towarzyskich zebraniach i nawet z Europejczykami nie chciała się spotykać. Głównym jej zajęciem było rodzenie dzieci: państwo Stachiew mieli aż sześciu synów". Mimo tak absorbujących obowiązków ro- dzinnych Stachiew miał jeszcze czas i ochotę na rozmaite intymne rozrywki, zgodnie z obyczajami epoki i dyploma- tycznego środowiska; uganiał się za pięknymi Greczynkami, a na prywatne cele trwonił tajne fundusze ambasady. Zgodnie z instrukcjami centrali petersburskiej Stachiew ob- serwował działalność Boscampa bacznie i podejrzliwie. In- ternuncjusz skarżył się królowi w wielu listach, że jego prÓT by zjednania sobie życzliwości Stachiewa nie dają większego rezultatu; dyplomata rosyjski traktował go podobno chłod- no i bardzo niechętnie, a w działaniach dyplomatycznych często mu przeszkadzał. Wreszcie, późną jesienią 1777 roku, Boscamp wpadł na pomysł, aby użyć Zofii jako przynęty i narzędzia do pozyskania życzliwości Stachiewa. Na jednym z nieoficjalnych przyjęć Dudu została przedstawiona mini- strowi najjaśniejszej imperatorowej. Efekt był aż nadto po- zytywny; Rosjanin zapałał podobno do Zofii taką namięt- nością, że Boscamp (który nie miał zamiaru z nikim dziew- czyną się dzielić) trochę się nawet przestraszył. Zauważył jednak z zadowoleniem, że Stachiew ograniczył co nieco swoje zainteresowanie działalnością polityczną misji pol- skiej. "Jedynym powodem, dla którego człowiek ten jeszcze mnie oszczędza - pisał Boscamp do króla w grudniu 1777 ro- ku - jest moja dziewczyna grecka, za którą szaleje, cho- ciaż naśmiewa się ona z niego, gdy tego nie widzi; otrzy- mała rozkaz, aby dobrze przyjmować jego zaloty i pozwalać mu na małe wobec siebie swawole. Gdyby to okazało się warte zachodu, przekonałbym go o wielu rzeczach za pomo- 58 ca tego stworzenia, które ma nań wielki wpływ" sa. Zaintere- sowanie Stachiewa Zofią stało się jednak po pewnym cza- sie kłopotliwe, tym bardziej że Boscamp nie miał zamiaru do tego stopnia poświęcać się dla interesów politycznych Rzeczypospolitej, aby po prostu ofiarować swoją utrzyman- kę rosyjskiemu ministrowi. Spotkanie ze Stachiewem w Biiyukdere w styczniu 1778 ro- ku było więc dla Boscampa niezbyt przyjemne. Nie mamy dokładnych informacji o tym, co zaszło wtedy między Dudu, internuncjuszem i posłem rosyjskim, ale możemy sądzić, że Stachiew pokusił się o pozyskanie względów Zofii jakimiś hojnymi obietnicami, a dziewczyna - darząc swojego ro- syjskiego adoratora żywiołowym wstrętem lub może Boscam- pa zbyt wielką sympatią - odrzuciła te oferty, łącząc nie- rozważnie odmowę z drastycznym szyderstwem. Boscamp pisze, iż Stachiew "uczyniwszy na próżno wiele starań, by odebrać tę piękność jej kochankowi lub chociaż dzielić się jej względami, z bliskiego przyjaciela stał się jego potajem- nym wrogiem. Fakt ten sprowadził niezasłużone przykrości na legalnego posiadacza Dudu, która łącząc odmowę z wiel- ką pogardą dla osoby kusiciela, okrutnie przez siebie wy- śmianego, stała się niechcący przyczyną tej brutalnej nie- chęci ministra-rywala ku jej kochankowi" ". Warto zauwa- żyć, że reakcja Dudu spowodowała nie tylko gwałtowne ozię- bienie stosunków między polskim i rosyjskim dyplomatą'°, ale zdecydowała również o jej przyszłości - i to, jak się po latach okazało, bardzo korzystnie. Gdyby nie owa styczniowa awantura w Biiyukdere, po wyjeździe Boscampa Zofia zo- stałaby zapewne utrzymanką Stachiewa i nigdy by do Polski nie trafiła. Wyjazd Boscampa zbliżał się nieuchronnie; minister zasta- nawiał się od dawna, co w takiej sytuacji ma zrobić ze swo- ją dziewczyną. Zabrać jej po prostu do Polski i ulokować u siebie w Warszawie nie mógł; utrzymanie jej nie byłoby może zbyt kosztowne, ale jako zupełnie w Polsce obca i ze stosunkami miejscowymi nie obeznana wymagałaby troskli- wej opieki; przez czas dłuższy - jak przypuszczał - samo- dzielnie egzystować by nie mogła, a więc w aktualnej sy- tuacji rodzinnej internuncjusza byłaby kochanką zbyt kom- promitującą i kłopotliwą. Pozostawało inne rozwiązanie: od- dać ją w Polsce na służbę w którymś z magnackich domów. Nastręczała się nawet okazja: Franciszek Rzewuski, eks-mar- szałek nadworny koronny, upraszał sekretarza misji pana 59 Dzieduszyckiego, aby ów wyszukał w Stambule młodą i ład- ną Greczynkę, celem - jak podkreślał skromnie eks-mar- szałek - umieszczenia jej we fraucymerze jego siostry, pa- ni miecznikowej Humieckiej. Boscamp zaproponował Dzie- duszyckiemu wysłanie do Warszawy Dudu. Młodemu dyplo- macie propozycja ta bardzo się spodobała, ale w końcu do realizacji jej nie doszło, gdyż Dzieduszycki obawiał się, "aby eks-marszałek nie obraził się po odkryciu, iż kupiono mu pończochy znoszone już przez posła"łl. Internuncjusz począł więc rozważać inną możliwość. Jeszcze w początkach kwietnia 1777 roku (a więc na mie- siąc przed pierwszym spotkaniem Zofii i Boscampa) dyrek- tor gabinetu królewskiego Jacek Ogrodzki przekazał minis- trowi specjalne zlecenie królewskie: otóż Najjaśniejszy Pan zapragnął wybudować dla siebie w Warszawie specjalną łaź- nię wedle modelu tureckiego, a jednocześnie o podobnej łaź- ni zamarzyła kuzynka królewska, księżna marszałfcowa Elż- bieta Lubomirska. Internuncjusz miał więc zgromadzić jak najprędzej odpowiednią dokumentację budowlaną, a jedno- cześnie wyszukać parę kąpielowych: młodego Turka dla kró- la, a zręczną Turczynkę dla pani marszałkowej H. Sprawa tych nieszczęsnych łaźni i odpowiedniego dla nich personelu zaprzątała uwagę Boscampa przez cały niemal okres pobytu w Stambule. Tureckie upodobania w częstych kąpielach zwracały ówcześnie uwagę wszystkich podróżni- ków, a specjalne wyposażenia i zwyczaje łaźni, zarówno ko- biecych, jak i męskich, interesowały wszystkich cudzoziem- ców zwiedzających w XVIII wieku miasta tureckie. Pastor Dallaway opowiadał: "Kobiety [w Stambule] nigdy nie udają się do łaźni pojedynczo. Ponieważ są to łaźnie, w których kąpać się mogą jednocześnie kobiety z wielu haremów, sta- ją się one miejscami spotkań dla dam wyższego stanu, które spędzają tam całe godziny na rozmowach i piciu orzeźwiają- cych napoi". Dziwiły zacnego pastora masaże, którym chęt- nie poddawali się w łaźniach mężczyźni i kobiety; pisał da- lej: "Kobiety znoszą te zabiegi bynajmniej nie w milczeniu; wydają zazwyczaj coś w rodzaju okrzyku radości, który na- zywają tu ziraleet, polegającego na głośnym powtarzaniu słowa: lillah.' lillafo.' Itllah.'; można to słyszeć aż na ulicy, kiedy przechodzi się w pobliżu łaźni. Te [kąpielowe] prak- tyki, będące dla wszystkich rodzajem luksusu, są surowo za- lecane przez prawa islamu. Żadna zamężna kobieta jakiego- kolwiek stanu nie może uchylić się od kąpieli w każdy 60 czwartek; ubóstwo nie jest żadnym usprawiedliwieniem, gdyż są tutaj łaźnie bezpłatne. Wielka liczba kobiet nadużywa ich z takim uporem, że tracą wkrótce urodę i zdrowie". To prze- konanie o negatywnym wpływie zdrowotnym częstych ką- pieli podzielali w większości XVIII-wieczni Europejczycy; przypomnijmy sobie, co pisał Boscamp o powodach zwiot- czenia biustu pięknej skądinąd Dudu. "Mało jest wielkich domów - kończył pastor Dallaway - które nie byłyby wy- posażone we własne i wygodne łaźnie" **. Rozkoszy takich oto luksusowych i świetnie wyposażonych łaźni tureckich chciał zażywać również Stanisław August. Zaraz po powrocie z Grecji Kamsetzer zabrał się więc do rysowania planów wzorowej łaźni, a Boscamp szukał pary kąpielowych. Już 8 czerwca 1777 roku poinformował Ogrodz- kiego, że ma pod ręką odpowiednich kandydatów: pewnego Greka z Cypru, który włada trochę językiem polskim i włos- kim, a doucza się spiesznie, aby wydoskonalić swoje umie- jętności masażysty i kąpielowego, oraz kobietę, która gotowa byłaby wyjechać do Polski. Ich zaangażowanie i transport miały kosztować co najmniej sto dukatów64. Boscamp za- mierzał początkowo wysłać oboje razem z Kamsetzerem, ale wyłoniły się w związku z tym dalsze trudności; kandydat- ka na kąpielową pani Lubomirskiej wycofała się z umowy, minister szukał innej, przeklinając związane z tym kłopoty. Znalazł wreszcie (w październiku 1777 roku) jakąś Turczyn- kę, z którą podpisał kontrakt, gwarantujący jej pensję w wy- sokości 4 dukatów miesięcznie, utrzymanie i ubranie. Nie wiadomo, czy dziewczyna ta dotarła kiedykolwiek do Polski i jakie były jej dalsze losy. Opóźniający się wyjazd kąpielowego dla Stanisława Augu- sta, Cypryjczyka Mario65, natchnął Boscampa nowym po- mysłem: czy nie dałoby się nakłonić króla do zatrudnienia w swej łaźni nie mężczyzny, ale młodej dziewczyny (znając Stanisława Augusta, wiedział dobrze, że pomysł może mu przypaść do gustu) i po powrocie do Polski umieścić na tej posadzie Zofii? Dudu znała podobno doskonale technikę ma- sażu i kąpieli; minister zapewniał później, że i w takich sy- tuacjach była nieoceniona. "Faktycznie dopiero w czasie tych rozkosznych kąpieli tureckich - pisał - w towarzystwie mi- łego obiektu, który potrafi wykąpać, wymasować, umyć i wy- trzeć ciało swego towarzysza na wszystkie możliwe sposo- by, można stworzyć sobie pojęcie czy cień wyobrażenia o roz- koszach z anielskimi dziewczętami huris, obiecanymi poboż- 61 nym muzułmanom w raju Mahometa"". Boscamp począł więc dyskretnie napomykać w listach do króla, że masaże tureckie w wykonaniu mężczyzn nie są wcale taką przyjem- nością, jak to opisują mało zorientowani podróżnicy, że "trze- ba być Turkiem albo diabłem, żeby to wytrzymać" **, tak bo- wiem brutalnie obchodzą się ci barbarzyńcy ze swoimi pa- cjentami. Wreszcie w końcu sierpnia napisał wprost: "Są tu- taj magnaci, którzy każą dziewczynom robić sobie masaże i kąpiele. Mam tu jedną pod ręką; jest czarująca, ma pięt- naście czy szesnaście lat, i zapewne by nie odmówiła. Ci, któ- rzy doświadczyli kąpieli obsługiwanej przez dziewczęta albo kobiety, powiadają prawie to samo, co mówią zazwyczaj u nas o kucharzach i kucharkach: to jest, że te ostatnie są dużo czyściejsze i że lepiej jest być przez nie obsłużonym, gdy idzie o dania zasadnicze" ". Stanisław August pojął nie- wątpliwie wszystkie aluzje, ale na tę ofertę nie zareagował; zresztą jeśli nawet byłby gotów przystać na propozycję in- ternuncjusza, to chciałby niewątpliwie mieć to cudo do swo- jej dyspozycji zaraz, a nie za rok, kiedy Boscamp wróci do Warszawy; a tak właśnie minister chciał tę sprawę rozwią- zać. Boscamp nigdy nie doczekał się odpowiedzi; w między- czasie wyjechał do Warszawy Cypryjczyk Mario", minęła zima, nadeszła wiosna 1778 roku - i trzeba było pożegnać się z pomysłem zabrania Zofii do Polski. Miała więc zostać w Stambule. Niewielkie były nadzieje, aby mogła kiedykolwiek wyjść za mąż za Europejczyka z krajów zachodnich czy północnych. Boscamp nawet umyśl- nie ograniczał jej europejską edukację - "ponieważ nie przypuszczano, by mogło się to na coś przydać w tym kraju i wśród jej ziomków. Byłoby to śmieszne, a trudno było przy- puszczać, iż jakiś Frank połknie w końcu haczyk po tym wszystkim, co o niej wiedziano. Zresztą można było sądzić, że nic by nie zyskała, gdyby została nader oświecona i zrozu- miała, iż płeć piękna nie jest przeznaczona do niewoli, jak to się dzieje w jej kraju, gdyby pozbawiono ją przekonania, iż mężczyzna winien być dla niej istotą wyższą" Te. Rzeczy- wiście trudno było mniemać, iż Dudu może w przyszłości poślubić kogokolwiek innego niż jakiegoś drobnego kupca czy rzemieślnika greckiego pochodzenia. Doświadczenia Euro- pejczyków, którzy pożenili się w Perze z Greczynkami, co- raz bardziej zmniejszały szansę ich rodaczek na podobne małżeństwa. Kobiety greckie ze Stambułu - powiadał fran- cuski podróżnik - "zalotne do przesady, libertynki z upodo- 82 bania, cnotliwe jeno na pokaz, fałszywe w głębi duszy, wią- żą się nieraz z ofiarami, które udało im się uwieść; ale wkrót- ce poświęcają mężów Plutosowi, Hymen przywdziewa żało- bę, Amor chichocze. Każdy cudzoziemiec, który widzi tutaj Greczynkę, powiada z przekonaniem: hańba temu, kto weź- mie ją za żonę!"7t. Kończyły się więc "piękne dni Aranjuezu". Lada tydzień internuncjusz miał opuścić Stambuł - być może na zawsze. Upływał dziesiąty miesiąc opieki Boscampa nad panną So- phitzą. Skończyła niedawno lat osiemnaście, wiele się nauczy- ła, dużo zapewne rozmyślała o swojej teraźniejszości i przy- szłości. Czy będzie musiała wrócić do domu matki? Czy mo- że uda się jej skorzystać z czułego zainteresowania wielu zagranicznych dyplomatów i nakłonić któregoś z nich do za- stąpienia polskiego ministra w roli protektora i amanta? Mo- że uda się uzbierać niewielki posag, wyjść kiedyś za mąż (kto wie? - na przykład za jednego z dragomanów Porty!), mieć własny dom, dzieci, trochę radości, trochę spokoju i choćby odrobinę uznania w tym środowisku, które mogło przecież powoli zapomnieć o jej niesławnych początkach i bardzo skromnym pochodzeniu. VII Na parę tygodni przed swoim wyjazdem ze Stambułu Bos- camp przeniósł Zofię z pałacu misji do domu jednego z tłu- maczy, któremu kazał roztoczyć nad nią troskliwą opiekę. Tłumaczył się po latach, że postanowił rozstać się z nią wcześniej, aby oswoić dziewczynę z myślą o ostatecznym po- żegnaniu i powoli przyzwyczaić ją do samotnej egzystencji, ale wydaje się, że zdecydował tu raczej wzgląd na własną opinię i sytuację rodzinną po powrocie do Polski. W tym właśnie czasie Boscamp skarżył się królowi, że w Warszawie rozmaici wrogowie rozpowszechniają o nim oszczercze plot- ki; celował w tym podobno tłumacz turecki zatrudniony w ga- binecie królewskim, Antoni Crutta, któremu dwaj bracia (a przede wszystkim jeden, pracujący w ambasadzie angiel- skiej) donosili ze Stambułu najróżniejsze kłamstwa i ponie- wierali w ten sposób dobrym imieniem polskiego dyploma- ty. Pogłoski o jego skandalicznym trybie życia dotarły rów- nież do żony, pani Katarzyny: "Bóg wie, skąd moja żona dowiedziała się wszystkiego, co dotyczy dziewczyny greckiej, 63 z którą przebywałem na wsi z powodu znanego WKMci; pi- sze mi o tym ze zdumiewającą znajomością rzeczy" (tm). Dziew- czyna grecka została więc usunięta na ubocze; odwiedzała jednak nadal Boscampa, brała udział w zebraniach towa- rzyskich i wycieczkach (towarzyszyła zapewne panu mini- strowi i księdzu Sestini w czasie ostatnich kwietniowych wędrówek internuncjusza na mury obronne Konstantynopo- la i do dawnego kościoła Sw. Zofii); czasami popłakiwała na piersi Boscampa i upewniała gorąco, że bardzo będzie za nim tęskniła. Kto wie, może mówiła to nawet szczerze... Pobyt Boscampa w Stambule przedłużył się nieco z po- wodu konieczności zakończenia interesów prywatnych, o któ- rych ów zręczny dyplomata nigdy nie zapominał. "Wyjazd j.p. Lasopolskiego ze Stambułu - donosiła z Warszawy ów- czesna gazetka pisana - nieco spóźniony został, a to dla długów przezeń niezaspokojonych; dopiero tedy 23 praesentis ruszyć ma z Konstantynopola, a to dla spóźnionego wekslu na 2 tysiące dukatów, stąd mu posłanego. Obiecują tu sobie wielu - pokpiwał autor - iż za przyjazdem jego taniej daleko dostać będzie można towarów tureckich niźli u sa- mych Turków z posłem [Numan-bejem] przybyłych"7*. Trze- ba przyznać, że mimo tych kłopotów Boscamp nie zapomniał o finansowym zabezpieczeniu Zofii. Wyposażył nieco jej skromne gospodarstwo w domu tłumacza, zapewnił jej małą pensyjkę, a wreszcie złożył u pewnego bankiera stambul- skiego depozyt w sumie 1500 piastrów, jako posag, który miała otrzymać w przypadku, gdyby jakiś uczciwy rzemieśl- nik czy kupiec zechciał ją poślubić. Jej nowy opiekun otrzy- mał polecenie, aby nie pozwalał Dudu zbyt często obcować ze swoją zdemoralizowaną matką, a w ogóle nie dopuszczał do jej spotkań z ciotką Glavani, która stoczyła się podobno na dno moralnego i fizycznego upadku i cierpiała straszliwie wskutek chorób wenerycznych. Nadszedł wreszcie dzień rozstania Zofii z Boscampem - 24 kwietnia 1778 roku. Dudu szlochała rozpaczliwie, a po- tem patrzyła pewnie długo za orszakiem Boscampa, oddalają- cym się w stronę pierwszej większej stacji etapowej po dro- dze do Polski - Silivri. Pałac misji opustoszał. Jako tymczasowy charge d'affaires Rzeczypospolitej pozostał w Stambule młody, bo zaledwie 21-letni wówczas sekretarz poselstwa, Antoni Dzieduszycki. Boscamp pozostawił mu przed wyjazdem szczegółową in- strukcję w sprawach polityki i protokołu dyplomatycznego; 64 T. Allom: Odaliska ..i; jŁ*TjSSL2i.:v^';-'--Vi *"i>3"Ł'ji1'--.^f*-'.-JL- '••^•^f.f^kS^f^-.--. Łódź tureckiego magnata zalecał między innymi bezwzględne posłuszeństwo wobec ambasady rosyjskiej i konsultowanie się we wszystkich kwe- stiach z posłem Stachiewem - "który jest tutaj gwiazdą po- larną w sferze politycznej..." 74. Silą rzeczy opieka nad Du- du również przechodziła w ręce młodego dyplomaty, ale nie wiemy niestety, jak się z tego obowiązku wywiązywał i czy próbował wejść także w inne prawa Boscampa. Nie ma prawie informacji o życiu Zofii w ciągu następ- nych dziesięciu miesięcy. Boscamp utrzymywał później w swo- im pamiętniezku, iż w okresie tym Dudu prowadziła się wzorowo, tęskniąc za swoim panem ministrem, ale mniema- niem tym zapewne zbyt sobie pochlebiał. Nie wiemy, czy pisywał do Zofii w czasie podróży i po powrocie do War- szawy, czy dawał jej nadzieję, że znowu kiedyś go zobaczy; jest to wszelako mało prawdopodobne. Dziewczyna siłą rze- czy musiała myśleć o jakimś urządzeniu się na przyszłość. Opieka internuncjusza dała jej wiele: nie tylko pewną ogładą towarzyską, znajomość języka francuskiego i początki ele- mentarnego wykształcenia, ale przede wszystkim stosunki w środowisku dyplomatycznym Stambułu; panna Sophitza poznała w ciągu tych jedenastu miesięcy wielu dyplomatów, niejednemu potrafiła też zawrócić w głowie. Mogła więc liczyć na "poderwanie" któregoś z posłów czy sekretarzy misji zagranicznych, a tym samym na nowe kilkanaście mie- sięcy wygodnego życia. Miała podobno wiele propozycji; rzekomo "pewien Anglik zdecydował się nawet przyjąć jarzmo małżeńskie, byle tylko ją posiąść". Kim był ów Anglik, trudno ustalić; nie wiadomo, czy możemy domyślać się w nim samego sir Roberta Ainslie, ówcześnie dobiegającego już pięćdziesiątki, ale jeszcze nie- żonatego 75. Wszelako Dudu - twierdzi Boscamp - "odma- wiała, mówiąc, że nic nie uczyni bez zgody swego drogiego posła. Zresztą dom tłumacza niedostępny był dla pasożytów, skłonnych jedynie do przelotnych stosunków. Czekając, wy- syłała do swego podróżującego kochanka żarliwe listy..."". Znając charakter Zofii, możemy łatwo uwierzyć w owe listy i namiętną ich treść, ale trudno przypuścić, by rzeczywiście niemal przez rok czekała cierpliwie na jakiś gest ze strony Boscampa i odrzucała propozycje miejscowych dyplomatów. Zapewne do finalizacji długoterminowego porozumienia Du- du 2 którymkolwiek z kandydatów do jej wysoko już teraz cenionych łask nie doszło, ale na krótsze - jak to wówczas mówiono - "passady" chyba bez trudu się decydowała... 05 l - Dzieje piękne] Bltynkl Członkowie misji polskiej również nie rezygnowali z ubie- gania się o spadek po Boscampie; szczególnie zadręczał Zofię swoimi zalotami niejaki Aleksander Pangali, były przełożony polskiej szkoły tłumaczów orientalnych w Stambule, a obec- nie pierwszy dragoman misji Rzeczypospolitej. Tęgi i nie- foremnej postury, Pangali był z pochodzenia zapewne Lewan- tyńczykiem, chociaż podawał się czasem za Prusaka, innym razem za Greka; w Stambule znany był szeroko jako aferzy- sta, hulaka i najemny szpieg ". Podobno jeszcze w czasie po- bytu Boscampa w stolicy Turcji próbował pozyskać fawory Dudu, ale dziewczyna wyśmiała niemiłosiernie jego zaloty, a potem zabawiała kosztem dragomana dyplomatyczne towa- rzystwo, opowiadając o jego podwójnych gustach, gdyż był on znanym w całej Perze homoseksualistą. Pangali w miarę spokojnie znosił te kpiny, a po wyjeździe internuncjusza znowu usiłował skusić Dudu, proponując jej praktykowane w ówczes- nej Turcji małżeństwo "na próbę", zwane kapin, a polegające na zgodnym oświadczeniu przed kadim przez dwoje chętnych kandydatów, iż zamieszkiwać będą wspólnie przez czas z góry określony, po upływie którego to terminu ustają wszelkie ich wzajemne zobowiązania. Ta interesująca propozycja nie zna- lazła jednak u Dudu uznania: rozwścieczony Pangali zaprzy- siągł dziewczynie zemstę, a wkrótce potem - jak zobaczy- my - nastręczyła się po temu okazja. Na szczęście dla Zofii dragoman wplątał się nieco wcześniej w inną aferę miłosną, która teraz ściągnęła na jego głowę poważne kłopoty. Pangali uwiódł mianowicie córkę nie żyjącego już dragomana amba- sady francuskiej, niejaką pannę Rouss, a potem porzucił ją wraz z nowo narodzonym dzieckiem, usiłując wywinąć się z obietnicy małżeństwa, danej podobno i kochance, i jej matce, która zresztą patronowała rzekomo całej tej historii, licząc na prędkie wydanie za mąż jednej przynajmniej z dwóch swoich córek. Ta błaha i tuzinkowa afera miała jednak skutki nadspodziewanie poważne. Pani Rouss zwróci- ła się ze skargą do posła francuskiego, kawalera de Saint- -Prłest, ów próbował nakłonić Pangalego do naprawienia wyrządzonej krzywdy, a gdy mu się to nie udało, za pośred- nictwem Stachiewa zwrócił się kanałami dyplomatycznymi do Stackelberga w Warszawie, aby ów zażądał surowej kary dla Pangalego albo amusił go do małżeństwa. W całej tej historii zwraca uwagę fakt, że nawet w sprawie zupełnie pry- watnej i personalnej ambasador francuski nie uważał za wskazane zwrócić się do misji polskiej, lecz od razu posłużył 68 się petersburskim kanałem dyplomatycznym. Dzieduszycki dowiedział się zresztą o wszystkim od Stachiewa, pobiegł za- raz do Saint-Priesta, przyrzekł ukarać Pangalego, a Francuz przeprosił go z kolei i upewnił o swoim szacunku dla misji Rzeczypospolitej7B. Skompromitowany Pangali został wyrzu- cony (latem 1779 roku) ze służby polskiej; wkrótce przygarnął go poseł pruski Gaffron. Dzięki tym kłopotom dragomana Zofia mogła uwolnić się przynajmniej od jego nagabywań. W każdym razie Zofia dawała sobie jakoś radę przez lato i jesień roku 1778. Nadeszła zima; zdawało się, że wszystkie związki Dudu z Polską zostały ostatecznie zerwane, gdy na- gle od dawnego jej kochanka i protektora, Karola Boscamp- -Lasopolskiego, nadszedł do Stambułu list, który otworzył przed nią nowe perspektywy. VIII Dopiero w czerwcu 1778 roku Boscamp na czele licznego orszaku przekroczył granicę Rzeczypospolitej na Dniestrze w pobliżu Chocimia. Kilkanaście dni musiał zatrzymać się w pobliskim Żwańcu, aby przejść wymaganą kwarantannę, a następnie przybył do Kamieńca, witany serdecznie i uro- czyście przez miejscowego komendanta, generała Jana Witta. Kamieniec Podolski, legendarna twierdza Rzeczypospolitej na kresach południowo-wschodnich, znacznie już co prawda w XVIII wieku podupadł, ale wznoszące się nad Smotryczem, północnym dopływem Dniestru, masywne mury fortecy ucho- dziły jeszcze w czasach Stanisława Augusta za umocnienia potężne, które przy niewielkich nakładach na modernizację zmienić by się mogły w twierdzę nie do zdobycia. Rozłożone u stóp fortecy ładne, choć zaniedbane miasto, otoczone jakby naturalną fosą wodami Smotrycza, obejmującego prawie za- mkniętą pętlą cały obszar Kamieńca, z ludnością sięgającą kilku tysięcy, było ważnym ośrodkiem handlowym na szlaku wiodącym z Niemiec i Polski do Konstantynopola; można tu było "dostać towarów lipskich, wrocławskich, rosyjskich i tu- reckich, jak na przykład cytryn, pomarańcz, wina wołoskiego albo nikopolskiego, wyziny [ryby suszonej] świeżej, wędzo- nej, marynowanej, kawiorów, jesiotrów, wosków, łojów i skór"79. W twierdzy przebywała załoga, licząca ówcześnie około tysiąca żołnierzy. Dowódcą ich był wspomniany wyżej "• 67 generał Witt, a jego prawą ręką, pomocnikiem i spodziewa- nym następcą syn Józef, major wojsk Rzeczypospolitej. Musimy nieco bliżej zapoznać się z obu panami, gdyż w ży- ciu naszej bohaterki odegrają wkrótce rolę pierwszorzędną. Jan Witt, mieszczanin kamieniecki, pochodzący z osiadłej od wieków na ziemiach Rzeczypospolitej rodziny ormiańskiej, urodził się w pierwszych latach XVIII wieku; rozpoczął służ- bę wojskową w tzw. autoramencie cudzoziemskim (obejmu- jącym formacje piechoty, dragonii i artylerii) w roku 1726. Ożenił się wcześnie, z pierwszej swej żony Konstancji miał syna Antoniego, który był później proboszczem w Żwańcu. Owdowiał, wstąpił po raz drugi w związki małżeńskie z Marianną Lubońską, miał z nią kilkoro dzieci. Dnia 29 sierpnia 1739 roku urodził mu się syn, Józef Zefiryn Witt; rodzina powiększyła się później o dwie córki, Teklę (uro- dzoną w roku 1741, która wyszła później za oficera garnizo- nu kamienieckiego, majora Ignacego Axamitowskiego) oraz Konsolatę, wydaną podobno za któregoś z Bertrandów. Do- sługując się- powoli coraz to wyższych rang wojskowych, Jan Witt został wreszcie generałem, a w roku 1768, w cza- sach konfederacji barskiej, otrzymał nobilitację i niemal je- dnocześnie dowództwo twierdzy w Kamieńcu. Odtąd przez lat kilkanaście służył wiernie Stanisławowi Augustowi; król darzył go poufałą sympatią, w roku 1773 wynagrodził jego wierność i oddane dworowi usługi Orderem Sw. Stani- sława 80. Ten "skrzętny i ostrożny dziad" - jak go dobrotliwie na- zywał Stanisław August81 - był dowódcą wyjątkowo suro- wym, bezwzglejdnym, a nawet okrutnym. Właśnie latem 1778 roku generał Fryderyk Alojzy Briihl, znakomity organizator artylerii polskiej, człowiek wielce światły i humanitarny, pisał z okazji przeniesienia do Kamieńca jednego z pułków piechoty: "Ci, co znają i co zakosztowali komendy Witta, bę- dą woleli palnąć sobie kulą w łeb jak wrócić do niego. Jedni pójdą za granicę do Prusaków, inni, rodem z Podlasia, od- komenderowanie do Kamieńca uważają za równoznaczne z wypędzeniem na Sybir". Generał Witt uchodził ówcześnie za dobrego i zapobiegliwego gospodarza twierdzy, ale Briihl miał o tym odmienne zdanie, jak możemy sądzić - zupełnie słusznie: "Skoro nieprzyjaciel, nie będący niedołęgą, zaprag- nie Kamieńca, będzie go miał w przeciągu pięciu do sześciu dni, choćby miasto miało do obrony Turenniusza, tym bar- dziej zaś gdy ma takiego paplę jak Witt, który nie przesta- 68 nie nigdy wiele gadać, a robić będzie same głupstwa i jest przedmiotem nienawiści wojska. [...] Tak jak dzisiaj, Kamie- niec może się obronić chyba przeciwko konfederatom, koza- kom, Tatarom i innym wojskom tegoż gatunku, a wówczas co najwięcej 1800 do 2000 ludzi mogłoby znaleźć w nim schro- nienie. Większa liczba nabawiłaby komendanta kłopotu; nie ma ich nawet gdzie pomieścić, a ci, co tam mieszkają, mają gorsze kwatery niż u mnie psy: ani łóżka, ani okrycia, ani nawet słomy, tak że aż litość bierze" 82. Ponieważ twierdza w Kamieńcu była jednocześnie więzieniem, w którym prze- bywało stale stu kilkudziesięciu skazanych na ciężkie roboty, więc generał Witt widocznie utożsamiał powoli warunki egzystencji, które winien był zapewnić żołnierzom, z reżimem więziennym swoich podopiecznych. Skazańców zatrudniał zresztą jako lokai, kucharzy i dozorców w swoim domu; wi- dok tych nieszczęśników, spełniających - nierzadko w kaj- danach - posługi domowe wokół komendanta twierdzy i je- go rodziny, przerażał czasami nieuprzedzonych gości. Ale do takich nie należał z pewnością pan internuncjusz, który znał dobrze stosunki kamienieckie, a z Wittem pozo- stawał od dawna w prawdziwej czy udanej przyjaźni. Jednał sobie umiejętnie życzliwość komendanta, pamiętając o jego hobby; stary Witt był mianowicie zapalonym numizmaty- kiem, zbierał medale i monety, zwłaszcza antyczne; Boscamp przywoził mu więc ze swoich tureckich podróży stosy staro- żytnych monet, które wprawiały generała w zachwyt i roz- czulenie. W czasie pobytu Boscampa w Kamieńcu latem 1778 roku nie było oczywiście mowy o Zofii, problem tej dziewczyny w ogóle nie istniał; wydawało się, że sprawa została zakoń- czona wraz z wyjazdem Boscampa ze Stambułu i nikt nie przypuszczał, że w rok później będzie ona w twierdzy ka- mienieckiej tak wielką sensacją i źródłem tylu kłopotów dla całej rodziny Wittów. Po powrocie do Warszawy Boscamp natrafił na atmosferę bardzo dla siebie nie sprzyjającą. Zarówno ambasador impe- ratorowej Otto Stackelberg, jak i dygnitarze Rzeczypospoli- tej niechętnie patrzyli na wywyższenie człowieka obcego po- chodzenia, realizującego w ich przekonaniu politykę "sekretu królewskiego", o którą Stanisława Augusta i w Warszawie, ł w Petersburgu - aczkolwiek najczęściej bezzasadnie - stale podejrzewano. Jesienią roku 1778 spotkał więc Boscam- pa cios: sejm zabronił cudzoziemcom sprawowania oficjal- 60 nych funkcji dyplomatycznych w służbie Rzeczypospolitej. Nie było to co prawda zupełne wykluczenie od pracy w kró- lewskiej służbie zagranicznej; ale mógł być odtąd tylko prywatnym doradcą, wysłannikiem czy agentem Stanisława Augusta, a więc w hierarchii urzędowej i społecznej spadał o kilka szczebli. Od tego momentu zaczyna się stopniowa degrengolada moralno-polityczna Boscampa, która1 w naj- krytyczniejszych chwilach Rzeczypospolitej doprowadzi go do jawnej kolaboracji z ambasadą petersburską i rosyjskimi władzami okupacyjnymi, a wreszcie do śmierci na rewolu- cyjnej szubienicy w czerwcu 1794 rokuea. Król był dla Boscampa niezmiennie łaskawy, ale nie mogło to zrównoważyć utraconych nadziei. Dyplomatę łączyły z mo- narchą poufne więzy tajnych afer, w których Boscamp nie- raz uczestniczył: Stanisław August chętnie używał jego sprawnego i inteligentnego pośrednictwa w najróżniejszych sprawach - od afer stręczycielskich poczynając, a na drob- nych sprawunkach kończąc84. Jego rozgałęzione stosunki handlowe i dyplomatyczne niejednokrotnie przydawały się królowi w nagłej potrzebie. Jednakże rola polityczna Bos- campa była już w zasadzie skończona, gdyż jego późniejsze usługi informacyjne, szpiegowskie czy prowokatorskie, świad- czone czasami dla dworu polskiego, częściej dla rosyjskiej ambasady, nie miały już charakteru dyplomatycznego i po- zbawione były oczywiście odpowiedniej powagi i zewnętrznej świetności. Boscamp zamieszkał w swojej willi na Faworach, w pięk- nej dzielnicy ogrodów i luksusowych pałacyków, po której nie ma już dzisiaj śladu, gdyż na jej miejscu wzniesiono po powstaniu listopadowym cytadelę warszawską. Odwiedzali go tutaj często obcy dyplomaci lub podróżnicy, których po- znał w Stambule; dla cudzoziemców przybywających z Za- chodu był swojego rodzaju atrakcją. Dnia 10 października 1778 roku odwiedził go na przykład znany uczony niemiecki Johann Bernoulli; tego dnia zanotował w swoim dzienniku: "Na obiedzie byłem u pana Boscampa, kawalera Orderu Sw. Stanisława. Na początku wojny siedmioletniej został on wysłany przez króla pruskiego w misji politycznej na Krym. Potem przebywał kilka lat jako poseł króla i Rzeczypospolitej w Konstantynopolu. Jest to człowiek bardzo przyjemny w obejściu, o rozległej wiedzy, dowcipny, mądry i bardzo uczynny. Życzyć by sobie wypadało, ażeby uporządkował i wydał drukiem spisywane przez siebie spostrzeżenia do- 70 tyczące krajów, w których przebywał86. [...] Pan Boscamp ma przyjemne i wytworne mieszkanie w pięknej alei Czar- toryskich, niedaleko generała Coccei; ci dwaj panowie wraz z księdzem Benvenutim tworzą czcigodny i bardzo zżyty triumwirat. Prócz nich był na obiedzie zasłużony Niemiec, pan Everhardt, były sekretarz poselstwa Boscampa" 86. Boscamp częściej niż dawniej pocieszał się teraz w towa- rzystwie przyjaciół, gdyż w lipcu 1778 roku, wkrótce po jego powrocie, zaszło wydarzenie, które z kolei wpłynęło decydu- jąco na losy Zofii: zmarła mianowicie żona Boscampa, pani Katarzyna 87. "Poseł po powrocie do swej żony, pięknej, miłej i zawsze przezeń ubóstwianej, nawet wśród niedawnych wybryków - twierdził Boscamp, uważając widocznie po latach, że można co nieco przesadzić w opowieści o swojej cnocie i szlachet- nym charakterze - lecz teraz chorej i umierającej, nie my- ślał o swej dziewczynie więcej, niż ma to czynić uczciwy mężczyzna z chwilą, gdy obiecał jej zapewnienie bytu. Ponie- waż śmierć żony pogrążyła go w nieopisanym smutku, upły- nęło wiele czasu, zanim znowu pomyślał o dziewczynie po- zostawionej w Konstantynopolu. Po pewnym czasie, gdy otrzymywał stale jej listy, a z różnych stron świadectwa jej dobrej konduity, i nie mogąc zresztą wyrzec się obcowania z kobietami, doszedł do wniosku, że odpowiadałaby mu ta dziewczyna, której znał wszelkie tajniki serca i której uspo- sobienie uważał za jedynie zdolne do wydobycia go z pewne- go rodzaju hipochondrii, w jaką zapadł. Powiadomił ją więc za pośrednictwem wspomnianego tłumacza, że gdyby chciała przybyć do niego w tej samej roli, jaką dawniej odgrywała, zająłby się ułożeniem jej życia, przez wydanie jej potniej za jakiegoś miejscowego kupca-Greka..." "8. Ufając, że Zofia doceni tę łaskę, Boscamp poprosił jednocześnie misję Rzeczy- pospolitej w Stambule, aby ułatwiono jej wyjazd do Polski. List eks-ministra nadszedł do Pery w grudniu 1778 roku; Zofia przyjęła go podobno z radosnym uniesieniem, gotowa na wszelkie poświęcenia, aby tylko jak najprędzej znaleźć się w Warszawie. Wszelako zimowe burze i chłody bardzo utrudniały komunikację przez Bałkany o tej nie sprzyjającej porze roku. Dudu chciała podobno wyruszyć w drogę sama, nie zważając na żadne niebezpieczeństwa (łatwo uwierzyć w jej determinację, gdyż Zofia była dziewczyną - jak mo- żemy-wnioskować z wielu późniejszych wydarzeń w jej ży- 'ciu - naprawdę bardzo odważną i wytrzymałą na trudy); 71 zatrzymano ją jednak w Stambule jeszcze przez kilka ty- godni. Dopiero w styczniu 1779 roku nadarzyła się dobra okazja: wśród kilku podróżników zdążających do Bukaresztu znalazł się również pewien gdański geometra, wracający z Trebizondy, przed rokiem zatrudniony w poselstwie pol- skim w Stambule, a więc były podwładny Boscampa. Temu właśnie człowiekowi powierzono opiekę nad panną Sophitzą, której towarzyszyć miał również portier misji - któż by po- myślał? - ten sam Carlo, którego w nocy z 7 na 8 maja 1777 roku przyłapano razem z jej matką na terenie poselstwa. Dziwne musiało być pożegnanie Zofii z matką i ciotką... Rozstawała się z nimi chyba bez żalu, choć nie było 'wiado- mo, czy kiedykolwiek w życiu jeszcze je zobaczy. Dudu, jak możemy sądzić, rzadko przywiązywała się do swoich naj- bliższych; bardzo już wtedy ufała swoim uwodzicielskim ta- lentom i chyba była pewna, że da sobie doskonale radą w od- ległej, nieznanej Polsce. Przed wyjazdem napisała (po grecku) czuły list do swojego protektora; zapewniała go o swojej miłości i bezgranicznym oddaniu; przysięgała, że "jego nie- wolnica wkrótce przybędzie na skrzydłach wiatru, aby do- pomóc mu w opłakiwaniu straty, którą niedawno poniósł, aby wspólnymi łzami zrosić grób tej, na której miejscu tak bardzo życzyłaby sobie umrzeć niewolnicą; że teraz śpieszy, aby ją zastąpić z miłości do swego pana i władcy" 89. Znamy ten list jedynie z pamiętnika Boscampa, ale możemy przyjąć ów krótki cytat z pełnym zaufaniem: niemal identycznym stylem pisać będzie potem Zofia do następnych kochanków... Przez rozmokłe drogi i bezdroża dzisiejszej Bułgarii i Ru- munii podróżowała Zofia pod opieką geometry i portiera prawie cały tydzień. Tą samą trasą jechał w kilka lat później dyplomata francuski Hautervive i takie oto przekazał nam wrażenia: "Przeprawialiśmy się przez dwie rzeki po wąskich, bardzo długich, ale dość mocnych mostach. Mosty w tym kraju mają sześć do siedmiu stóp wysokości i łatwe są do skonstruowania, widać je więc wszędzie. Drogi, których utrzymanie jest o wiele trudniejsze, są za to straszne.. Nie masz wzdłuż szlaku ani domów, ani ogrodów, ani nawet pól uprawnych; co pół mili spotyka się zagrodę owczarza, a trzy lub cztery podobne przy wjeździe do wioski; byki, konie, woły, barany i kozy mieszczą się tam przemieszane w naj- lepszej zgodzie. Gdy jednak wypędzają te zwierzęta poza ogrodzenie, rozpraszają się one po polach; każdy gatunek trzyma się razem i tworzy malownicze grupy na zboczach 72 i w dolinach" 90. Zapewne malowniczość krajobrazu nie prze- mawiała jednak do Zofii; rozmyślała chyba, w jaki sposób pozbyć sią przykrej i nużącej kontroli obu opiekunów, którzy bardzo poważnie traktowali zlecone im przez Bos- campa obowiązki. W Bukareszcie przyjął Zofię przedstawiciel miejscowego hospodara, księcia Aleksandra Ypsilanti, ustosunkowany przyjaźnie do Boscampa, który polecił ułatwić bezzwłocznie dalszą drogę jego utrzymance. Pod eskortą żołnierzy wołos- kich Zofia i jej opiekunowie dotarli wikrótce do Foikszan, miasta leżącego na pograniczu Mołdawii. I tu dopiero zaczęły sią prawdziwe kłopoty. Przede wszystkim już w drodze z Bukaresztu Zofia poważ- nie się rozchorowała, prawdopodobnie na odrę. Opiekunów ledwo żywej ze zmęczenia i gorączki dziewczyny powiado- miono z rozkazu miejscowego hospodara, Konstantyna Muru- si, że dalej już nie pojadą, gdyż posiadany przez nich pasz- port, tzw. yol-jerman, nie uprawnia do przekroczenia granicy Imperium Ottomańskiego. Okazało się, że złośliwy Pangali, mszcząc się na Zofii za dawne szyderstwa i wzgardę, zdołał nakłonić znajomych urzędników w stambulskim ministeriutn, aby wystawiono jej taki właśnie, zupełnie nieprzydatny do- kument. Hospodar Murusi, rozwścieczony podobno na Bos- campa z powodu jakiegoś konfliktu w czasie powrotnego przejazdu misji polskiej w maju 1779 roku81, skorzystał z tej nieformalności, aby ukarać pana ministra w osobie jego ko- chaniu. Boscamp z niecierpliwością oczekiwał w Warszawie wiado- mości o przekroczeniu przez Zofię granicy między Mołdawią a Bukowiną i przybyciu jej przez Galicję (ówcześnie już austriacką) na terytorium Rzeczypospolitej; tymczasem Dudu od paru tygodni tkwiła w Fokszanach. Choroba jej prędko minęła, dziewczyna poczęła się zastanawiać, co począć w tej przykrej sytuacji. Opiekunowie jej byli bezradni, panna Sophitza coraz bardziej ich lekceważyła. Poczęła się rozzu- chwalać i możemy sądzić, że po raz pierwszy pomyślała wte- dy o wyzwoleniu się spod opieki Boscampa i ułożeniu sobie życia na własną rękę. W Fokszanach przebywał wówczas młody Grek, brat żony hospodara Murusi, cyniczny hulaka, który przybrał nawet brzmiące z turecka nazwisko Zadi-bej, aby ułatwić sobie naj- widoczniej dalszą karierę. Boscamp przypuszczał później, że to właśnie hospodar mołdawski podsunął mu myśl bliższe- 73 go zainteresowania się piękną rodaczką, przebywającą od kilkunastu dni w jednej z miejscowych oberży. Wizyty mło- dego arystokraty znudzona Dudu przyjęła z radością; Carlo i Gdańszczanin zauważyli z niepokojem, że Zadi-bej spędza z Dudu długie godziny na intymnych rozmowach sam na sam w zamkniątym pokoju. Doszło w końcu do awantury; portier i geometra zabronili dziewczynie kontaktów ze szwagrem hospodara i zamknęli ją w zajeździe. Rozwścieczona Zofia odgrażała się głośno swoim opiekunom; krzyczała podobno, że "drogo każe im zapłacić za bezczelne podejrzenia i znie- ważenie narzeczonej ministra"; próbowała też obu przekupić, zapewniając, że od Boscampa "mogę wszystko dla was uzyskać, jeśli tylko będziecie dyskretni i grzeczni wobec mnie" 82. Ta śmiałość dziewczyny zastanowiła obu konwojen- tów; nie byli pewni, czy w rzeczy samej Boscamp nie ma za- miaru poślubić Zofii, choć trudno było sądzić, że eks-mini- ster do tego stopnia oszalał z miłości; jeżeli jednak wieźli ze sobą przyszłą panią Boscamp, to konflikt z nią mógł na- prawdę mieć dla obu nieprzyjemne konsekwencje. Stanęło więc na tym, że Zofia odzyskała dawną swobodę; Zadi-bej gościł odtąd jawnie w jej sypialni, a po wyjeździe Greka spędzali tam noce coraz to inni jednodniowi znajomi. Pobyt Zofii w Fokszanach trwał zaledwie kilka tygodni, musiała więc prowadzić tam życie co się zowie bogate, jeżeli zwró- ciła szeroko na siebie uwagę i pozostawiła skandaliczne wspomnienia "8. Ponieważ pieniądze były już na wyczerpaniu, nieszczęsny Carlo pozostawił w Fokszanach swego towarzysza-geometrę z zadaniem śledzenia konduity Zofii, a sam puścił się w dro- gę powrotną do Stambułu. Na szczęście już w Bukareszcie spotkał jakiegoś dobrego znajomego i przyjaciela Boscampa, który usłyszawszy o kłopotach z transportem Zofii, zaopa- trzył go zaraz w pieniądze, napisał o wszystkim do Stam- bułu, a zafazem posłał niezwłocznie (przez Transylwanię i Wiedeń) odpowiednią relację eks-ministrowi do Warsza- wy. Sprawy ruszyły teraz z martwego punktu. W Stambule poproszono o pomoc dla Zofii reis-effendiego, czyli ministra spraw zagranicznych Porty; był nim ówcześnie Kyaya-bej, wielki antagonista Rosji, niechętny Stachiewowi, a skądinąd bardzo przyjaźnie ustosunkowany do Boscampa. Rozgniewa- ny samowolą hospodara mołdawskiego turecki dygnitarz na- pisał do niego ostry list, który oczywiście wprawił w prze- 74 rażenie złośliwego księcia Murusi: gniew ministra Porty mógł go kosztować nie tylko urząd, ale nawet głową. Zofia została wiać pośpiesznie i z honorami wyprawiona do poblis- kich Jass, ostatniego większego miasta, leżącego na szlaku wiodącym ku granicy Rzeczypospolitej. Zofia zatrzymała się na kilka dni w Jassach i zaczęła pu- blicznie głosić, że jest przyszłą żoną Boscampa, który po- trafi pomścić się na hospodarze z Fokszan. Miejscowi zna- jomi eks-ministra słuchali tego wszystkiego ze zdziwieniem i niedowierzaniem; po listach na temat zachowania Zofii, które Boscamp otrzymywał już z Fokszan, zaczęły teraz nad- chodzić do Warszawy równie bogate w szczegóły relacje z Jass. Oburzony dyplomata postanowił położyć kres temu skandalowi; skoro Zofia nie potrafiła zasłużyć na przyjazd do Warszawy, niech wraca do Stambułu... Do Konstantyno- pola wyjeżdżał właśnie pewien kupiec grecki; Boscamp po- prosił go. więc o zabranie z Jass i odwiezienie Zofii, którą jednocześnie zawiadamiał - sucho i surowo - iż wobec tak swobodnego i bezczelnego jej zachowania dawne ich poro- zumienie staje się nieaktualne; po powrocie do Stambułu otrzyma wynagrodzenie, zabezpieczające na przyszłość jej egzystencję. Możemy łatwo wyobrazić sobie przerażenie i rozpacz pan- ny Sophitzy, gdy kupiec grecki odczytał jej w Jassach ten list. Dudu szlochała podobno z miną skrzywdzonej niewin- ności. Użyła całego swojego aktorskiego talentu, aby prze- konać starego Greka, iż padła ofiarą spisku nieprzyjaciół, którzy oczernili ją w listach do jej ukochanego, uwielbiane- go pana ministra. Skutek był łatwy do przewidzenia: pocz- ciwy kupiec wzruszył się, uwierzył, pozwolił Dudu jechać do Polski, pożyczył jej nawet pewną sumę pieniędzy i wysłał do Warszawy pracowicie wystylizowany przez- dziewczynę list, w którym przysięgała Boscampowi, iż jest niewinna i jak nigdy w nim zakochana. Zofia jak najśpieszniej puściła się w drogę, w dalszym ciągu w towarzystwie zdezorientowanych opiekunów: portie- ra i geometry. Wiedziała, co czyni; gdyby zatrzymała się w Jassach jeszcze parę dni, wszystkie jej starania poszłyby na marne. Boscamp, który lękał się jej aktorskich umiejęt- ności, posłał bowiem w ślad za kupcem greckim starego kuriera Greka, Konstantego Dymitra '*, z poleceniem do- pilnowania, aby powrót Dudu do Konstantynopola nastą- pił prędko i bez przeszkód. Ponieważ jednak przewidywał, 75 że .Konstanty może już Zofii w Jassach nie zastać, posłał jednocześnie do Kamieńca niewielką sumę pieniędzy i zle- cenie dla wdowy po dragomanie ormiańskim, niejakiej El- żbiety Czerkiesowej95, aby przez kilka dni przetrzymała u siebie sprowadzoną z Konstantynopola dziewczynę, póki nie nadejdą z Warszawy dalsze w jej sprawie dyspozycje. Boscamp nie omieszkał poza tym napisać w tej sprawie do generała Witta, powiadamiając go o pochodzeniu i losach dziewczyny, i upraszając o tymczasową nad nią opiekę; uprzedził, że panna jest puszczalska i trzeba pilnować każ- dego jej kroku, tym bardziej że głosi wszem i wobec, iż pan minister w Warszawie ma zamiar ją poślubić. Adres pani Czerkiesowej Dudu znała od dawna, otrzyma- ła go bowiem na wszelki wypadek, gdyby musiała podróżo- wać nie przez Bukowinę, ale właśnie przez Podole i Ka- mieniec. Bez przeszkód przekroczyła granicę Rzeczypospoli- tej; zapewne z duszą na ramieniu i strachem, co pocznie, gdy pan minister uprze się i rozkaże odesłać ją do Stambu- łu. Jeszcze tego samego chyba dnia - 3 kwietnia 1779 ro- ku - dotarła do Kamieńca i przedstawiła się wdowie po ormiańskim dragomanie jako ta, o której pisał j.w. pan mi- nister Boscamp z Warszawy. IX "Madame konstantynopolska przed tygodniem tu dopiero przyjechała, czekając z Warszawy jakowychś rezolucyj" - pisał dnia 10 kwietnia 1779 roku dowódca twierdzy kamie- nieckiej do polskiego charge d'affaires w Stambule, Dziedu- szyckiego86. Na wezwanie Boscampa podążył spiesznie do Warszawy Gdańszczanin-geometra i Zofia z trwogą oczeki- wała owych "rezolucyj", spodziewając się słusznie, że ko- rzystne dla niej nie będą. Zapewne przeklinała teraz swoją niedawną nieroztropność i przysięgała sobie w duchu, że jeśli uda się jej wydobyć z opresji, będzie w przyszłości mądrzej postępowała. Na razie nie było widać znikąd ratun- ku, a dni prędko mijały... Usłyszawszy opowieść o zachowaniu swojej Dudu, Boscamp umocnił się w postanowieniu, aby jak najśpieszniej odesłać ją do Turcji. Był zdecydowany powierzyć ją' jakiemukolwiek kupcowi greckiemu czy ormiańskiemu, który zdążałby do Stambułu z transportem towarów. Wszelako odpowiednia 76 okazja jakoś się nie nadarzała. Aby na razie ukarać rozpusz- czoną dziewczynę, dyplomata postanowił w ogóle do niej nie pisywać, a na utrzymanie przeznaczył jej sumą 5 lub 6 złp dziennie, nie dorzucając niczego na stroje czy rozrywki. W proporcji do ówczesnych cen nie było to mało, mogło wystarczyć na dostatnią egzystencją na poziomie średnioza- możnej mieszczańskiej rodziny, a wiać zapewniało dostatek, o którym przez większą .część swego życia Zofia marzyć nie mogła; ale przez ostatnie dwa lata dziewczyna przywykła do standardu o wiele wyższego i takiego ograniczenia nie- wątpliwie ścierpłeć już nie umiała. Pani Czerkiesowa otaczała ją - jak się wydaje - dosyć troskliwą opieką i przez pierwsze ,dni starała się stosować do zaleceń Boscampa, aby dziewczyną trzymać krótko, a prze- de wszystkim nie dopuszczać do zbytniego jej spoufalenia z oficerami miejscowego garnizonu. Wszelako Dudu łatwo dała sobie radą ze starą Ormianką. Wizyty przyjmowała chętnie, chociaż tym razem pilnowała się, aby nie ściągnąć na swoją głową plotek i kompromitacji. Oto bowiem łaska- wa Fortuna zsyłała jej nową, ostatnią już niewątpliwie szan- sę: wśród oficerów składających jej wizyty coraz częściej po- kazywał się syn komendanta, major Józef Wittl Józef Witt kończył właśnie czterdziesty rok życia; wszys- cy zajmujący się nim dotąd autorzy utrzymywali zgodnie, że był mężczyzną odrażającej brzydoty i bardzo niepozornym; trudno jednakże coś pewnego na ten temat powiedzieć, sko- ro nie znamy żadnych autentycznych jego wizerunków. Praw- dą jest natomiast, że był człowiekiem podłego charakteru, cynikiem i karierowiczem bez skrupułów. Musiał jednak za- kochać się bez pamięci w pięknej Zofii, skoco decydował się na wszystko, aby w końcu posiąść tę dziewczyną. Zofia używała zapewne wszystkich swoich talentów, aby uwieść pana majora, ale zachowywała się tym razem arcy- powściągliwie i do żadnych wobec siebie poufałości począt- kowo nie dopuszczała. Oświadczyła mu, że pochodzi z bar- dzo porządnej rodziny greckiej (w tym właśnie momencie kiełkować zaczęła legenda o jej pochodzeniu z rodziny Ce- lice de Maurocordato, którą Wittowie nolens volens, dla ra- towania własnego prestiżu, skwapliwie później podtrzymy- wali); że jest nie tkniętą przez nikogo dziewicą, a wreszcie narzeczoną pana Boscampa, który ma zamiar wkrótce z nią się ożenić. Czy major Witt uwierzył w te bzdury, skoro oj- ciec powtórzył mu niewątpliwie to wszystko, co wyczytał 77 w.liście eks-ministra? O przeszłości Zofii wiedziało podob- no wiele osób zamieszkałych w Kamieńcu, jej niedawne wy- czyny w Fokszanach nie były zresztą dla nikogo tajemni- cą. A jednak. Józef Witt potraktował poważnie kategoryczne oświadczenie panny Sophitzy, że droga do jej sypialni wie- dzie przez ołtarz... Trudno przypuszczać, aby Zofia wytrwała długo w swym stanowczym oporze. Major Witt tak często i jawnie przesia- dywał w domu Elżbiety Czerkiesowej, że wiadomość o tych wizytach zirytowała Boscampa. Dyplomata zaczął się oba- wiać, aby nie wybuchł nowy skandal, który odbiłby • się w końcu i na jego opinii; postanowił więc czym prędzej przerwać te amory. Gegmetra-Gdańszczanin otrzymał pole- cenie wyjazdu do Kamieńca z listem do Zofii, zawierają- cym surowy rozkaz natychmiastowego udania się w drogę razem z kurierem Konstantym Dymitrem bez dopytywania się o cel podróży. Boscamp poprosił jednocześnie generała Witta, aby ów dopilnował tego wyjazdu i wypłacił na dro- gę pannie Sophitzy sto rubli. Komendant twierdzy spełnił skrupulatnie prośbę dyplo- maty; w pierwszych dniach czerwca 1779 roku zrozpaczona Zofia wsiadła (nie stawiając zresztą oporu) do małego po- wozu i pod opieką kuriera i geometry ruszyła w drogę po- wrotną do Stambułu. Dla majora Witta zostawiła na pamiąt- kę swój sarik, szal turecki, zawiązywany wokół głowy, i prosiła, aby przekazać mu najczulsze wyrazy pożegnania. Podziwiać należy tę dziewczynę, która w najkrytyczniej- szych momentach swego życia nie traciła głowy i potrafiła z każdej opresji jakimś fortelem się wydobyć.-. Do drama- tycznych scen doszło w Botoszanach, w północnej Mołdawii, gdzie opiekunowie dziewczyny zatrzymali się na popas. Wy- pefeiiając rozkazy Boscampa, geometra przekazał jej zapie- czętowany dotąd list, zawierający wyjaśnienie celu podróży i przyczyn takiego potraktowania; następnie rozkazał od- dać wszystkie listy, które kiedykolwiek otrzymała od Bos- campa. Zofia wpadła w rozpacz i przerażenie; czołgała się u stóp obu konwojentów, zalewała się łzami, mdlała. Ode- brano jej w końcu siłą klucze do kufrów; Gdańszezanin za- brał wszystkie znalezione papiery, wręczył Zofii pewną su- mę pieniędzy, kazał podpisać kwit - i opuścił miasto, zo- stawiając ją w Botoszanach pod opieką Konstantego Dy- mitra, któremu polecił wyjechać nazajutrz do Gałacza, naj- bliższego portu na Dunaju, gdzie panna Sophijza miała 78 wsiąść na statek zdążający do Stambułu. Dudu ubłagała go Jedynie, aby wziął jeszcze jeden list do Boscampa, w któ- rym żaliła się nad swoim losem. Ale nazajutrz Zofia była już znowu panią sytuacji. Oświad- czyła, że jest ciężko chora, leżała bezwładnie na sofie, krzy- cząc rzekomo z bólu, gdy próbowano ją poruszyć. Ogłupiały kurier lękał się zmuszać ją do podróży. Po paru dniach Zo- fia nakłoniła go, aby ruszyli z powrotem w kierunku gra- nicy Rzeczypospolitej... W jaki sposób Zofia znalazła się znowu w Kamieńcu, do- kładnie nie wiadomo. Wydaje się, że zdołała zawiadomić w jakiś sposób Józefa Witta, który pośpieszył jej z pomocą. Po wielu latach oświadczyła w czasie swojego procesu roz- wodowego, przeinaczając zresztą cynicznie całą ówczesną sytuację, że "od Józefa Witta, z rai tureckiej chocimskiej" T- "sprowadzona była"87. Jakiś udział majora Witta w całej tej imprezie jest niewątpliwy, chociaż Boscamp utrzymywał, iż Zofia samodzielnie nakłoniła kuriera do powrotu do Kamień- ca, gdzie zatrzymała się już nie u pani Czerkiesowej, lecz . w domu pewnego kupca ormiańskiego, któremu opowiedzia- ła zmyśloną, a niesłychanie wzruszającą historyjkę o swo- ich niedolach. Konstanty Dymitr zaniósł jednak niezwłocz- nie list'Dudu (pisany po grecku) do dawnej gospodyni, któ- ra z kolei doręczyła go natychmiast zakochanemu majorowi. I w tym momencie skończyły się kłopoty panny Sophitzy. Tego wieczoru Józef Witt wsadził ukochaną do zamkniętego powozu i spiesznie wyjechał z nią z miasta. Następnego dnia - 14 czerwca 1779 roku - wziął z nią ślub w kościele parafialnym w pobliskich Zienkowieach "8. Łatwo wyobrazić sobie możemy awanturę rodzinną w do- mu komendanta Witta, gdy syn przedstawił rnu nazajutrz - synową! Zofia czuła się już znacznie pewniej, ale użyć mu- siała całego.swego uwodzicielskiego wdzięku, aby przebła- gać rozwścieczonego generała. Wittowie byli rodziną z tru- dem wspinającą się po drabinach społecznej hierarchii, as- pirującą do wrośnięcia w stan szlachecki, z którego praw ko- rzystali dopiero od niedawna. W tej sytuacji małżeństwo ma- jora Witta ze stambulską ladacznicą musiało wstrząsnąć umysłem starego generała. Co prawda, on sam nie był rów- nież na urodę Zofii zupełnie obojętny; zauważono podobno, że z żalem i współczuciem patrzył na Dudu, gdy przed kil- kunastu dniami opuszczała Kamieniec w niewygodnym po- woziku. Niemniej Zofia błagała podobno na kolanach za- 79 wziętego teścia o zmiłowanie i przebaczenie; zaciekła jej przeciwniczka i oskarżycielka, druga żona późniejszego ge- nerała Józefa Witta, Karolina Ostrorożanka pisała w dwa- dzieścia sześć lat później w swoim manifeście: "Ojca generała Witta sama na iklęczkach o zezwolenie na one małżeństwo prosiła i od rozgniewanego za to, iż się jego syn nie z fa- miliantką ożenił, po długich przeprosinach zezwolenie otrzy- mała" "'. Boscamp utrzymywał, że dopiero wstawiennictwo Stanisława Augusta skłoniło Jana Witta do przebaczenia Zofii i Józefowi, ale nie wydaje się to możliwe: nie było po prostu na to czasu, skoro już w dziesięć dni po ślubie ge- nerał dał się uprosić i uznał Zofię za synową. Dnia 26 czerwca 1779 roku generał Witt pisał do szambe- lana Bertranda: "Miła by nam była bytność wielmożnych ichmości państwa osobista, ale kiedy interesy nie dozwo- liły, kontent jestem i z listownego powinszowania ichmoś- ciów. Imieniny obchodzone były jak wesoła stypa, gdyż tegoż dnia musiałem się dać przebłagać synowi memu, iż mi- mo wiedzy nas rodziców ową cudzoziemkę poślubił, którą jmć pan Boscamp sobie na żonę sprowadził". Skrzywił się zapewne stary generał, musząc dla ratowania honoru fa- milii takim łgarstwem łyskać w oczy panu szambelanowi, i brnął dalej: "Owóż jmć panu Boscampowi wieniec gro- chowy, a nam pokrzywiany; trzeba, widzę, i ten dopust przyjąć od Boga. Stanął już z łaski Boga [mój syn] na stop- niu, z którego mógł dosięgnąć pomyślniejszego postanowie- nia; kiedy się chce kontentować i tą dolą, ale niech im da Bóg szczęście" 10°. Kto jak kto, ale na pewno Zofia winna była gorąco dzię- kować Opatrzności za swoje szczęście. Niewiele brakowało, aby musiała w Stambule do końca życia kontentować się profesją matki i ciotki. Boscamp odetchnął zapewne z ulgą, gdy doniesiono mu o tak niespodziewanym zakończeniu kłopotliwej afery jego utfzymanki. Ze wszystkich osób, wmieszanych w tę historię, najbardziej zawiedziona pozostała pani Czerkiesowa; eks-mi- nister nie wywiązał się ze swoich obietnic i nie spłacił za- ciągniętych przez Zofię długów. W kilka miesięcy po opi- sanych wyżej wydarzeniach Czerkiesowa skarżyła się dy- rektorowi królewskiego gabinetu, iż "j .w. poseł de Boskan [sic], sprowadziwszy ze Stambułu do Kamieńca jmć pannę Zofię, obligował mnie listownie, abym dla tej damy" - warto zauważyć, jak w ciągu tych kilku miesięcy Zo- 80 Łaźnia turecka Łazicbniczka turecka fia awansowała społecznie w oczach dawnej gospodyni - "wszelką łożyła sustentację, deklarując mi rekompensować. Ja dla tak godnego pana to uczyniłam, żem skąd mogła, tom się ciągnęła na sustentację i na wygody dla tej damy, przez niedziel ośm usługując jej. A gdy do j.w. posła pisałam (we- dług jego listu, w ręku j.p. Crutty będącego) o nadgrodę, aby mi dał choć dukatów 13, j.w. poseł mnie ubogiej, wy- niszczonej rekompensować nie chce..."m. Boscamp doszedł widocznie do wniosku, że za kamieniecką "sustentację" pan- ny Sophitzy powinien płacić aktualny posiadacz jej wdzię- ków, ale major Witt również nie palił się do spłaty tego długu. W tym miejscu kończy się akt pierwszy barwnej kome- diodramy, którą okazać się miało życie Zofii Glavani. Któż w roku 1779 mógłby przypuszczać, że akty następne będą jeszcze ciekawsze i znacznie okazalsze? I - Dzieje piękne] Bltynkl Część druga NAJPIĘKNIEJSZA KOBIETA EUROPY l o wszystko, co zaszło w życiu osobistym i położeniu spo- łecznym Zofii Glavani (teraz już Wittowej) w ciągu następ- nych kilkunastu miesięcy, od dnia 14 czerwca 1779 roku po- czynając, należy do najciekawszych, a zarazem najtrudniej- szych do wytłumaczenia zjawisk obyczajowych w XVIII- -wiecznej Rzeczypospolitej. Dzieje awansu społecznego Zofii są tak niezwykłe, że przedstawione na przykład w powieści historycznej jako zupełna fikcja literacka musiałyby ściąg- nąć na autora zarzuty przekroczenia wszelkich granic praw- dopodobieństwa i całkowitego zapoznania realiów społeczno- -obyczajowych epoki. Skoro jednak mamy tu do czynienia z faktami, których źródłowa dokumentacja nie budzi żadnych wątpliwości, stajemy przed arcytrudnym zadaniem wyjaśnie- nia mechanizmu zjawisk obyczajowych, jakie złożyły się na przeobrażenie Zofii ze stambulskiej .ladacznicy, wywodzącej się ze społecznych nizin, w legendarną piękność o europej- skim rozgłosie, panią majorową, potem generałową, o której łaski ubiegać się mieli nawet monarchowie. Gdyby Zofia była na przykład sławną tancerką lub śpie- waczką, występującą ówcześnie na warszawskiej scenie, to mimo niesławnej przeszłości i plebejskiego pochodzenia moż- na by jakoś wytłumaczyć jej mariaż z Józefem Wittem i póź- niejsze sukcesy, choć byłaby to również kariera zupełnie wyjątkowa. W jaki jednak sposób ta niewykształcona, ledwo co w. wielkim świecie przetarta i prawie nikomu nieznana dziewczyna zdołała ściągnąć na siebie pozytywne zaintere- sowanie opinii publicznej Kamieńca, Podola, Warszawy, a w końcu całej Polski - tego wyjaśnić nie potrafimy. Jest wszelako faktem, że w ciągu półtora zaledwie roku Zofia po- trafiła zatrzeć niemal całkowicie pamięć o swojej przeszłoś- ci, ugruntować swoją aktualną pozycję społeczną, a co wię- 82 cej - zdobyć rozgłos i popularność jako egzotyczna i nie- zwykła piękność grecka, która po wielu niedolach w dziecińs- twie i wczesnej młodości znalazła wreszcie schronienie w Polsce i zaszczyciła majora Józefa Witta, oddając mu serce i rękę. Wszystko, co działo się w tym okresie w domu generała Witta, pozostaje niestety tajemnicą, a były to niewątpliwie wydarzenia bardzo ciekawe. Wydaje się, że Zofia usiłowała za wszelką cenę zdobyć przede wszystkim zaufanie i sympa- tię groźnego teścia. Ze zwięzłych i enigmatycznych wzmia- nek w pamiętniczku Boscampa możemy wnioskować, że chwytała się w tym celu najróżniejszych sposobów, należą- cych do repertuaru wypróbowanego w Konstantynopolu przez "kochaną mamusię". Kontaktu z nią bynajmniej nie straciła i chyba dość często do Stambułu pisywała. Zapewne za poradą i przy pomocy hadżi Marii posłużyła się osobą ciotki Glavani, którą sprowadziła do Kamieńca już po kilku miesiącach, przedstawiła generałowi jako swoją siostrę i ulo- koweła w mieście, próbując następnie zaprotegować ją na stanowisko metresy pana komendanta. Jak się wydaje, wiek generała Witta nie sprzyjał nawiązywaniu tego rodzaju sto- sunków, toteż ciotka Glavani musiała po niejakim czasie opuścić Kamieniec; wyjechała do Jass i tam zamieszkała, a jej pobyt w Polsce stał się jedynie źródłem legendy o rze- komo rodzonej siostrze Zofii, Fatimie-Helenie, którą rozbu- dował, posiłkując się przede wszystkim ^fantazją, pomysło- wy Dr Antoni J.-Rolle. Ten niefortunny pomysł wyszuka- nia teściowi kochanki bynajmniej Zofii nie zaszkodził; gene- rał Witt traktował ją coraz serdeczniej i dawał "łaskawie wszystkiemu wiarę, gdyż w końcu polubił swą synową ponad najśmielsze jej nadzieje" 1. Cała rodzina Wittów pracowała teraz solidarnie nad zbu- dowaniem legendy o arystokratycznym pochodzeniu Zofii. Napomykano więc od czasu do czasu, że jest ona potom- kinią Pantalisa Maurocordato, członka greckiej rodziny ksią- żęcej, spowinowaconej z dawnymi władcami Bizancjum. Pra- wnuczka Pantalisa poślubić miała podobno młodego magna- ta greckiego, Celice; ich dzieckiem była Zofia. Rodzina Celi- ce Maurocordato straciła wszelako cały majątek, a opuszczo- na Zofia dostała się pod opiekę początkowo posła francus- kiego w Stambule, a potem Boscampa *. Kto wymyślił tę przedziwną legendę, zdradzającą ślady niedokładnej lektu- ry współczesnych dzieł historycznych, poświęconych Grecji, •* 83 Mołdawii i Wołoszezyźnie * - niestety nie wiadomo *. Po- wtarzano ją zresztą w kilku wersjach, nie zawsze ze sobą zgodnych. Umocnienie tej legendy jakimiś dowodami było oczywiście niemożliwe, ale Zofia wysilała cały swój spryt, aby podnieść jej prawdopodobieństwo. Miedzy innymi spro- wadzono z Mołdawii i zaprezentowano uroczyście w Ka- mieńcu jakiegoś popa - jako rzekomego wuja pani Witto- wej, prawosławnego metropolitę Bursy *. Należy jednak wąt- pić, aby ktoś na Podolu uwierzył w tę komedię, tym bardziej że bliskość Jass i Fokszan nie sprzyjała utajeniu niedawnych ekscesów naszej bohaterki. Jesienią 1779 roku pojawił się poza tym w Kamieńcu eks-mąż ciotki Glavani, którego zwa- biły do Polski wieści o sukcesie życiowym Dudu. Osobnik ten opowiadał chętnie o przeszłości swojej siostrzenicy; za- niepokojona Zofia wyprawiła go prędko do Warszawy, gdzie pan Glavani rozpoczął starania o posadę tłumacza oriental- nego w gabinecie królewskim, i to za pośrednictwem Bos- campa '. Co się z nim później stało '- nie wiadomo; na szczęś- cie dla Zofii przepadł bez śladu. Zofia nie ukrywała zresztą nigdy, że ma w Stambule mat- kę i krewnych. W roku 1782, gdy jako sławna już pięk- ność bawiła w Wiedniu, zaniepokojona wieściami o spodzie- wanej nowej wojnie miedzy Rosją a Turcją, prosiła o radę kanclerza Kaunitza, jak ma postąpić, aby zabezpieczyć w ta- kiej sytuacji swoją rodzinę w Konstantynopolu7. Bawiąc w roku 1787 w Wiśniowcu, w towarzystwie, które oczeki- wało tani Stanisława Augusta, opowiadała również, że po- zostawiła . w Stambule matkę, którą w najbliższym czasie chce odwiedzić8. Oczywiście nie zdradziła nikomu, jakim procederem parała się "kochana mamusia"; możliwe zresztą, iż po ustabilizowaniu swojej pozycji w Polsce Zofia postarała się, aby matka jej zrezygnowała z dotychczasowej profesji, ale żadnych informacji o tym nie mamy. W każdym razie przeszłość nie ciążyła bynajmniej na lo- sach Zofii Wittowej. Po paru latach przybywała śmiało na- wet do Jass i cieszyła się tam powszechnym szacunkiem. "Zatarła tak doskonale pamięć o początkach swojej historii - stwierdza dyplomata francuski, który poznał ją właśnie w Mołdawii - że nawet tutaj, w tym samym miejscu, gdzie przed sześciu laty pojawiła się zhańbiona użytkiem, jaki ro- biła ze swej młodości, książęta przyjmowali ją potem z ca- łym przepychem, zastrzeżonym dla kobiet najwyższej god- ności..." '. Wydaje się, że Zofia prędko zerwała ze swoim 84 dawnym, niefrasobliwym i frywolnym, sposobem bycia; by- ła nadal dla wszystkich ujmująco grzeczna, miła, zalotna - jeśli mogło to posłużyć do zjednania życzliwości jakiegoś wpływowego dygnitarza czy magnata, przede wszystkim jed- nak czujna i troskliwa o zdobytą tak niespodziewanie nową pozycję społeczną. Unikała (przynajmniej publicznie) zbyt- niej poufałości ze swoimi adoratorami, aczkolwiek już wia- tach 1780-1781 poczęły krążyć na Podolu plotki o jej prze- lotnych romansach i rozmaitych "passadach", o których w kilka lat później głośno będzie w całej Polsce i nawet po- za jej granicami. Opowieści o niezwykłej, egzotycznej urodzie młodej pani Wittowej pojawiły się w Warszawie dopiero latem 1780 ro- ku, a wiązało się to z wiosenną podróżą księcia generała ziem podolskich Adama Kazimierza Gzartoryskiego na kresy wschodnie Rzeczypospolitej. Czartoryski odwiedził wtedy również i Kamieniec; do jego świty należał między innymi głośny potem pisarz, ówcześnie 22-letni Julian Ursyn Niem- cewicz. Okolice miasta i fortyfikacje nad Smofcryczem obfi- towały w turystyczne atrakcje, "największą atoli cieka- wością w Kamieńcu Podolskim - zauważył Niemcewicz - była synowa starego generała. [...] Nie wiem, czy Helena, Aspazja, Lais, najsławniejsze Atenów piękności, wdziękiem i urodą przechodzić ją mogły. Nie widziałem piękniejszej w życiu moim kobiety. Do najforemniejszego składu twarzy, do najsłodszych, najpiękniejszych oczu łączyła uśmiech aniel- ski i głos chwytający za duszę. Rzekłbyś patrząc na nią, że to żywy z nieba zstąpiony anioł. Lecz niestety! jak zwodni- czą jest powierzchowna postać. Ta tak piękna, tak czarująca postać ciała zawierała w sobie najprzewrotniejszą duszę" 10. Ten ostatni wniosek wysnuł pamiętnikarz chyba z później- szych dziejów Zofii, ówcześnie nie miał bowiem - jak mo- żemy sądzić - możliwości, aby bliżej zapoznać się z jej charakterem. Zainteresowanie, jakie uroda Zofii wzbudziła w otoczeniu księcia Adama Kazimierza, miało wszelako dla jej przyszłości skutki nadspodziewanie poważne. Wkrótce po- tem anegdoty o tej nadzwyczajnej piękności powtarzane bę- dą w całej Warszawie i przygotują grunt dla późniejszych sukcesów towarzyskich pani Wittowej. Projektowana podróż poślubna młodych Wittów przez pół- tora roku nie mogła dojść do skutku; co było przyczyną tej zwłoki - nie wiadomo. Być może mąż Zofii nie chciał pre- zentować jej w Warszawie i za granicą, póki nie uzupełni 85 braków swojej- edukacji; jak już wspomnieliśmy, w chwili przybycia do Kamieńca Zofia mówiła jako tako po francus- ku, ale pisać w tyin języku jeszcze nie umiała. Te niedostat- ki wykształcenia pani Wittowej zostały jednak prędko usu- nięte; jej listy z roku 1786 (najwcześniejsze z dotąd odnale- zionych) dowodzą, że w ciągu kilku lat osiągnęła znajomość francuszczyzny, nie ustępującą przeciętnemu opanowaniu te- go języka przez damy z najwybitniejszych rodzin magnac- kich. Nie jest również wykluczone, że zagraniczny wojaż pań- stwa Wittów opóźnił się ze względów rodzinnych: matka ma- jora a teściowa Zofii, Marianna z Lubońskich, zmarła w li- stopadzie 1780 roku **. Dopiero w początkach roku 1781 pań- stwo Wittowie zaczęli przygotowywać się do wielkiej wy- prawy na zachód, do Niemiec, Belgii, Francji i Austrii. Pierwszym etapem tej podróży miała być oczywiście War- szawa. Warto w tym miejscu zastanowić się trochę nad świado- mością Zofii, nad jej sposobem myślenia w chwili, gdy sta- ła u progu pierwszych wielkich triumfów. Miała dwadzieścia ieden lat, olśniewała wszystkich urodą i możemy sądzić, że sile swych wdzięków ufała bezgranicznie. Zdążyła już za- uważyć, iż obyczaje środowiska, w którym żyć jej wy- padło, w rzeczy samej niewiele się różniły od libertyńskiej swobody sfer dyplomatycznych Pery, chociaż podolscy szlach- cice częściej przypominali rozpasanych wołoskich bojarów (których poznała w Bukareszcie, Fokszanach i Jassach) niż wyrafinowanych konstantynopolitańskich dyplomatów. Stwierdziła z pewnym może zdziwieniem, ale i niewątpliwą satysfakcją, że pozycja społeczna i towarzyska kobiety ze stanu szlacheckiego, a nawet mieszczańskiego, jest w Polsce zupełnie inna i o wiele korzystniejsza niż w krajach Porty. Óttomańskiej. Czy podnosiło to w jej oczach walor związku małżeńskiego z majorem Józefem Wittem, czy też raczej ją rozzuchwalało? Bo przecież Zofia równie prędko pojęła, że w jej nowej ojczyźnie: ...Pan sądząc ślub małżeński za obrządek letki Rzuca żonę dla jednej z teatru kobietki. Pani, że jej żal męża, przeto za wspólnika Prac małżeńskich dobiera Włocha lub Anglika. Inna, że się jej tego co drugim nie godzi, Wpadłszy w Święty konsystorz z mężem się rozwodzi. Bo się dziś za pieniądze łatwo rozwód daje: Mają go szewcy, krawcy, hajducy, lokaje. x A na wsiach, chociaż trochę trudniej o rozwody, 86 A Rzadko jednak w małżeństwach dopytasz się zgody. Jako bowiem w parafiach powszechnie kobiety Chwytają z miasta stroje, fryzury, kornety, Tak też tu ł pań wzorem, choć nie masz Anglików, Kochają swych lokajów albo spowiedników...1* Tak to szydził z warszawskich i pozawarszawskich mod- nych obyczajów świetny i niesłusznie zapomniany satyryk czasów Stanisława Augusta -: Jan Ancuta łl. Na podstawie własnych obserwacji tego wszystkiego, co działo sią w Ka- mieńcu i jego okolicach, Zofia z pewnością przyznałaby mu rację. Czy zdawała sobie jednak już wtedy sprawę, że właśnie znakomite damy, z którymi zetknąć się miała w warszaw- skich salonach, przypominały przede wszystkim mentalnoś- cią i stylem życia owe pyszne a rozwiązłe Fanariotki z ba- lów dyplomatycznych Pery? Pamiętnikarz, który w tym właśnie czasie jako młody człowiek przybył z zapadłej pro- wincji do stolicy Rzeczypospolitej, pisał po latach: "Nie po- gardzałem kobietami, ale często rumieniłem się za nie, bo też trudno zaiste o większe rozprzężenie obyczajów jak to, które panowało podówczas w Warszawie" ". Ale właśnie do takiego stylu życia Zofia była dobrze przygotowana; rze- miosło jej - owo savoir plaire - wyuczone starannie pod troskliwą opieką "kochanej mamusi" i ciotki Glavani, któ- re swego czasu miało zapewnić jej dostatek za cenę dobre- go imienia, ku jej własnemu zdziwieniu w nowych warun- kach okazywało się sztuką wytworną i cenioną, zdolną zape- wnić niedościgłej mistrzyni wdzięku popularność1 i uznanie w najwytworniejszym towarzystwie, powszechne uwielbienie i wstęp na królewskie pokoje. II W lutym 1781 roku Zofia i Józef Wittowie opuścili Kamie- niec, zdążając w kierunku Warszawy. W stolicy mieli być gośćmi samego monarchy; Stanisław August, który od daw- na łaskawie traktował obu Wittów, w osobie Zofii zyskał te- raz nowy powód do interesowania się tą rodziną. Wynajęte w Warszawie mieszkanie dla majora i jego żony opłacała szkatuła królewska; przyjemność goszczenia pięknej Greczyn- ki kosztowała króla 12 dukatów miesięcznie". W począt- kach marca Zofia została wreszcie przedstawiona Stanisła- 87 wowi Augustowi - i po raz pierwszy w życiu podała rękę monarsze. Łatwo możemy wyobrazić sobie eleganckie kom- plementy, jakimi król-dżentelmen powitał zachwycającą panią Wittową. Być może oboje zastanowili się przez chwilę, jak niewiele przecież brakowało, aby pierwsze ich spotkanie wyglądało zupełnie inaczej. Ona mogła czekać pokornie u drzwi królewskiej łazienki, on zauważałby mimochodem jej urodę i darzył piękną łaziebniczkę łaskawym słowem i dukatem, ale drzwi wiodące do królewskich apartamentów reprezentacyjnych byłyby przed nią na zawsze zamknięte, a za szczęście by sobie poczytywała, gdyby choć parę razy w życiu wezwano ją dyskretnie do królewskiej sypialni... Dobiegał właśnie czwarty rok od chwili, gdy wystraszoną i ogłupiałą, ubogą dziewczynę prezentowała matka panu mi- nistrowi Boscamp-Lasopolskiemu w pałacu misji polskiej w Stambule. Olśniewała ją kiedyś wielkość tego dygnitarza, drżała z lęku, aby w chwili gniewu nie strącił jej swoim rozkazem na dno poniżenia i nędzy. Wiedziała wtedy, że w dalekiej Warszawie przebywa władca, którego rozkazy nawet jej pan minister skwapliwie musi wykonywać, ale ta- kiego majestatu wyobrazić sobie nawet nie umiała. A te- raz zginała się w ukłonie o dwa kroki przed tym właśnie monarchą... Otaczał ją tłum wytwornych dam i dygnitarzy; słyszała ich szepty, czuła niemal przenikliwe spojrzenia, ślizgające się po jej postaci. Mogła śmiało podnieść swoje wielkie, czarne oczy i patrzeć w twarz Najjaśniejszego Pa- na - trochę nieśmiało, trochę zalotnie - i wiedziała, że monarcha uśmiechnie się do niej łaskawie, poda jej rękę, po- prosi, by zechciała usiąść. Był to trzeci, ale zapewne najważniejszy debiut w życiu Zofii Glavani. Po raz pierwszy debiutowała w roli utrzyman- ki Boscampa, greckiej panienki z polskiej ambasady, której zadaniem było zabawiać ministra i podobać się jego kompa- nom. Drugi debiut był znacznie trudniejszy: stawała się żo- ną oficera wojsk Rzeczypospolitej, wchodziła w prawa, ale i konwenanse stanu szlacheckiego. I oto po upływie zaled- wie półtora roku debiutowała triumfalnie po raz trzeci: jako dama, jako sławna piękność, będąca atrakcją królewskich salonów. Ten trzeci debiut otwierał jej drogę na szczyty spo- łecznej hierarchii; w tej właśnie chwili przestała być żoną majora Józefa Witta, a major Witt stał się po prostu mężem sławnej Zofii. Przez prawie dwa miesiące Zofia Wittową była w War- 88 szawie sensacją i przedmiotem powszechnego zainteresowa- nia; "widok jej sprawił zawrót powszechny - pisze Niem- cewicz - nie rozmawiano, jak o pięknej Greczynce. Pamię- tam, iż gdy raz na licznych asamblach pokazała się u pani hetmanowej Ogińskiej, tak wszyscy stracili przytomność, iż zapomniawszy o przyzwoitości jedni obstąpili ją hurmem, drudzy, by lepiej cudo to widzieć, na stoły i stoliki włazi- li" lł. Trudno przypuścić, by tego rodzaju - graniczące z psy- chozą czy histerią - masowe uwielbienie nie wpłynęło na sposób myślenia i autoocenę Zofii. Uzasadnione wydaje się przypuszczenie, że już wiosną 1781 roku doszła do przekona- nia, iż pozycja małżonki majora Witta, nawet w przyszłości pani komendantowej twierdzy kamienieckiej, jest niewspół- mierna do jej osobistych walorów i kwalifikacji, że ma pra- wo ubiegać się w życiu o coś znacznie lepszego. W tej sy- tuacji Józef Witt z dobroczyńcy stawał się w oczach Zofii natrętem i przeszkodą na drodze do dalszej kariery. Bez względu na to, jak oceniać będziemy wartość moralną tego nikczemnego skądinąd człowieka, przyznać trzeba, że takie postawienie na głowie sprawy ich wzajemnych zobowiązań, odrzucenie wszelkich zasad moralnego i społecznego wartoś- ciowania, było dlań krzywdzące i niesprawiedliwe. Odtąd przez prawie dziesięć lat trwać będzie między Wittami cicha a uparta walka - z jego strony o zatrzymanie przy sobie kobiety, którą pokochał i podniósł przecież z dna społecz- nego poniżenia, z jej strony o zerwanie więzów małżeństwa, które po paru latach okazało się wbrew przewidywaniom wcale nie tak dobrym interesem. Radzi byśmy przedstawić jakiś portrecik Zofii z tego właś- nie okresu jej warszawskiego debiutu, ale nie zachował się żaden z tego rodzaju wizerunków. Możemy tylko domyślać się, jak była zazwyczaj ubrana. Autor gazetki pisanej tak donosił z Warszawy (co prawda, w kwietniu 1778 roku, ale w tamtych latach zmiany w modzie następowały znacznie wolniej niż w czasach nam współczesnych) o nowościach w dziedzinie strojów męskich i kobiecych: "Mody w strojach damskich coraz tu nową biorą postać. Girlandy, do garniro- wania sukien generalnie przyjęte, już odrzucone, a na miejs- ce ich siatki lub koronki zażywane były. I te już z mody wychodzą. Najparadniejsza i najmodniejsza dziś suknia dam- ska jest: ugarnirowana gazą najczęściej białą, lekką, marsz- czdiią, między które to marszezki rzuca się kwiatki włoskie; a dla parady falbany z owej gazy, i te na spódnicy; przewią- 89 żują się kutasami złotymi lub srebrnymi. Chustki tureckie i pióra jeszcze dotychczas z mody nie wyszły. Kawalerowie nic nowego dla siebie nie wymyślili, prócz że konnej zaży- wając promenady, husarskiego, a raczej strzeleckiego zaży- wają stroju. I w tym nawet wizyty ranne, z promenady po- wracając, oddają" ". Nie wiemy, czy Zofia często przyjmowała u siebie kawa- lerów wracających z porannej promenady, ale że nieraz by- wała na obiadach i wieczornych przyjęciach w Zamku, to pewne. Zalecali się do niej urzędnicy królewskiego gabinetu, umizgali poeci. Największy dworak wśród poetów i najwięk- szy poeta wśród dworaków, Stanisław Trembecki, skreślił wytworne strofy Do pani Wittowej, przejeżdżającej z mężem przez Warszawą do wód spaskich. Porównywał Zofię do tro- jańskiej Heleny, której uroda na wiele lat zakłóciła spokój starożytnej Hellady: ; Śliczna Zofijo! twoje nawiedziny Wiodą mi na myśl obaloną Troję. Z podobnej ona zginęła przyczyny: Jakże się słusznie o Kamieniec boją! Czy mi się zdaje, czy tysiące koni Widzę spocone i ludy w kurzawie, Krzyczące tłumy: do broni! do broni! I już o Dniestru myślące przeprawie? Ubolewał, że czasom nowożytnym brak już sposobów, aby jej wdziękom oddać należyty hołd: Bo gdyby Olimp miał Jowisza jeszcze, Ujrzelibyśmy rozkoszne przemiany, Złote na ciebie lałyby się deszcze, Klękałby ciołek przed twymi kolany. Są między nami Kleopatry usta, Liwiją znamy, clisć dawno nie żyje, Chcąc cię uwiecznić, z rozkazu Augusta Już biegły Le Brun twe popiersie ryje. I żalił się, że tak rychło opuszcza rozkochaną -w niej War- szawę, przekładając nad zabawy w stolicy Rzeczypospoli- tej rozrywki sławnego uzdrowiska belgijskiego, Spa: Do twych powabów, do tylu przymiotów Któreż tam serce od wzdychań się wzbroni? Od ich napaści, od Kupida grotów Cnota cię swoim puklerzem zasłoni. 90 Cnota? Hm! Słowo wielkie i paradne, Ale nią słodycz życia bywa truta, Chcesz-li jej wiedzieć określenie ładne, Poradź się o tym cnotliwego Bruta. Na twój Warszawa odjazd rozżalona Jednak-przeze mnie te życzenia jawi: Niech cię szczęśliwe prowadzą znamiona, Niech drogę stado przeleci żurawi. A którekolwiek zoczą cię narody, Ci, co Tamizę, ci, co Rodan piją, Sporni; lecz na to pełni będą zgody: Mniej cenić mądrość niż filo-Zofijął>. Zofia nie odznaczała się bynajmniej wdzięcznością ani poczuciem moralnych zobowiązań, ale tej dwornej galan- terii i wyrafinowanych komplementów nigdy Trembeckiemu nie zapomni. Poeta ani przypuszczał, że tym jednym wier- szem zapewnił sobie lepszą emeryturę niż całą swoją twór- czością złożoną w ręce Stanisława Augusta. Ostatnie lata ży- cia miał spędzić w Tulczynie, na łaskawym chlebie wdowy po Szczęsnym, Zofii Potockiej... W maju 1781 roku państwo Wittowie poczęli zbierać słę w dalszą podróż do Belgii i Francji. Zofia poznała już całą prawie wytworną Warszawę, rozchwytywana była na przy- jęciach i w salonach. Jedno wszelako spotkanie - jeżeli w ogóle doszło do skutku - mogło ją bardzo zakłopotać i zażenować: czy na Zamku lub w którymkolwiek z salo- nów spotkała choć raz Karola Boscampa? Dziwna musiała być ich rozmowa, jeżeli mogli zamienić parę zdań w cztery oczy. I na pewno nie była dla pani Wit- towej przyjemna. Pomijając osobiste upokorzenie sławnej teraz damy, ludzie, którzy kiedykolwiek znali ją w Kon- stantynopolu, byli przecież bardzo niebezpieczni dla kon- struowanej z mozołem Legendy o jej przodkach z rodziny Celice de Maurocordato. Później, po powrocie z podróży poślubnej, Zofia będzie się usilnie starała oderwać od stam- bulskiej przeszłości. Przyznawać się będzie do faktów, któ- rym nie sposób było zaprzeczyć, między innymi do swojej konstantynopolitańskiej familii; ale w całej jej późniejszej korespondencji trudno znaleźć choćby jedno wspomnienie z lat dzieciństwa i młodości, jakąkolwiek refleksję nawią- zującą do tamtych czasów, jakąś wzmiankę świadczącą o znajomości obyczajów czy kultury materialnej Turcji i Grecji, choćby przysłowie czy porównanie zaczerpnięte 91 z języka tureckiego lub nowogreckiego. Wydawać by się mogło, że cały bagaż jej wspomnień o ubogim dzieciństwie i stambulskich początkach kariery zepchnięty został w głąb podświadomości - jako coś wstydliwego i bolesnego. Droga państwa Wittów prowadziła przez Berlin; ich po- byt w stolicy Prus trwał chyba krótko, ale Zofia zdążyła zaprezentować się na dworze poczdamskim, ściągając na siebie łaskawe zainteresowanie starego i zdziwaczałego już Fryderyka II, który przy tej okazji miał podobno powiedzieć: "Daję słowo, jeśli w jej kraju jest sporo takich buziaków, to warto tam podróżować..." ". W parę tygodni później Zo- fia i Józef znaleźli się w Spa. W drugiej połowie XVIII wieku było to modne miejsce letnich spotkań wytwornego towarzystwa międzynarodowe- go z wielu krajów Europy, przede wszystkim z Francji, Anglii i Austrii. Pretekstem do corocznych pobytów w Spa były rzekome walory kuracyjne miejscowych wód mineral- nych, którym przypisywano nadzwyczajną rozmaitość za- stosowań; w rzeczywistości atrakcje Spa były głównie na- tury rozrywkowej. Można tu było oddawać się hazardowi na największą skalę, można było również korzystać bez tru- du z rozrywek erotycznych, i to w najbardziej perwersyj- nym wydaniu. Spa uchodziło za uzdrowisko nie tylko mod- ne, ale również bardzo eleganckie. Pojawiali się tutaj naj- bogatsi europejscy magnaci i finansiści, a nierzadko rów- nież głowy koronowane. Właśnie latem 1781 roku bawił w Spa cesarz Józef II, Był to już trzeci monarcha, którego poznała osobiście pani Wittowa. Z dala od kraju Zofia czuła się już całkiem pew- nie i zachowywała tak, jak gdyby od dzieciństwa otaczały ją splendory dworów królewskich i magnackich. W czasie jednego z przyjęć w Spa cesarz zwrócił podobno uwagę na piękną i gładką karnację pani Wittowej, i zainteresował się, w jaki sposób dziewczynie wychowanej w Konstanty- •nopolu udało się uniknąć ospy, której ślady nosiła na twa- rzy znaczna część kobiet żyjących ówcześnie w t krajach Porty Ottomańskiej; szczepienie ospy było wówczas wiel- ką nowością, powoli zyskującą zwolenników w krajach eu- ropejskich. Zofia odpowiedziała bez zająknienia tonem naj- naturalniejszym w świecie: "Ach, Najjaśniejszy Panie, to dlatego, że jedna z moich ciotek wzięła mnie ze sobą do Paryża, gdy miałam trzy lata, aby mię tam zaszczepić, 92 i Wasza Cesarska Mość widzi sani, czy udało się to jej, czy też nie...". Józef II był tak zachwycony urodą i wdziękiem pani Wit- towej, iż przyjazd jej do Paryża zapowiedział w jednym ze swych listów do siostry, królowej Marii Antoniny. Tego ro- dzaju rekomendacja była czymś zupełnie wyjątkowym; z tym większą ochotą Zofia pośpieszyła do stolicy Francji. Sukcesy w Spa były prawdziwym arcydziełem sztuki uwodzicielskiej Zofii, zwłaszcza jeśli zważyć, że późnym latem 1781 roku była w zaawansowanej ciąży; wkrótce po przyjeździe państwa Wittów do Paryża, dnia 17 paździer- nika 1781 roku, urodził się im syn, którego w miejscowej parafii św. Eustachego ochrzczono - na cześć dziada - imieniem Jan ". Połóg Zofii trwał - jak się wydaje - niedługo; silny organizm pozwolił jej na prędkie opuszczenie łóżka. Spie- szyła się, chciała jak najprędzej i najwięcej korzystać z po- bytu w tej prawdziwej stolicy świata, gdzie "słodycz ży- cia", którą sławił Trembecki, najmniej była przez "parad- ną cnotę" zakłócana i "truta". III Wiadomość o narodzinach małego Jana Witta otrzymał Stanisław August od swoich paryskich korespondentów dyplomatycznych akurat w drodze do Kamieńca; tej właś- nie jesieni król odbył wielką podróż na południowo-wschod- nie kresy Rzeczypospolitej, podczas której przyjmowany był przez magnatów, szlachtę i miasta z wielką okazałością. Przybył do twierdzy nad Smotryczem dnia 11 listopada, a nazajutrz pisał do dyrektora swojego gabinetu: "Serdecz- nie przyjęty byłem wczoraj od tutejszego komendanta, któ- remu w samej bramie oddałem patent generał-lejtnanta oraz wiadomość, że mu się wnuk urodził w Paryżu" *2. Rozczu- lony generał dokładał wszelkich starań, aby jak najwspa- nialej ugościć Najjaśniejszego Pana, tym bardziej że prag- nął uzyskać wreszcie od króla wyraźną obietnicę, że po je- go śmierci następcą na stanowisku komendanta twierdzy kamienieckiej zostanie syn jego, a mąż Zofii, Józef. Nic więc dziwnego, że pobyt w Kamieńcu uznał Stanisław August za najbardziej udany moment całej wyprawy. "Stary Witt w wielkich ze mną serdecznościach i wdzięcznościach za 93 moje dla niego i familii jego okazane i obiecane względy, przystał ze mną na wszystko chętnie, a mianowicie i na to, iż dobrym okiem i otwartym sercem przyjmie naszego Ba- kałowicza" za indziniera i pierwszego pomocnika swego; praesuposito, że ja będę rzeczy prowadził do tego, aby ko- mendanctwo kamienieckie ubezpieczone zostało po nim dla syna jego. Ostatniego dnia bytności mojej w Kamieńcu ob- jeżdżałem z nim z rana vestigia dawnych oblężeń i ostatki magazynów żywności jeszcze in anno 1768 formowanych, a już mocno nadpsutych. Wieczór zaś prezentował mi obraz ataku i obrony bramy zamkowej z ogniem. Ten zaś dzień zakończył książę Kalikst [Poniński] balem i rozdaniem hoj- no trunków i wołów pieczonych pospólstwu, z ustawicz- nym wykrzykiwaniem wiwatów dla mnie. Księżna żona je- go ze swojej strony, ile tylko mogła wymyślić, grzeczności dla mnie czyniła i drugie damy podolskie w strojach przy- sposobiała. Kasztelan i podkomorzy Lipińscy, Morski starszy, j. p. Dulski i insi niektórzy Podołanie aż do Derażni mnie odprowadzali. Mam rację z przyjęcia podolskich obywate- lów być wcale kontent..." ". Bardziej jeszcze niż Stanisław August kontenta była za- pewne w tym samym czasie pani Wittowa - z powodu przyjęcia, jakie zgotowały jej paryskie salony. Biedny ma- jor przygnieciony został już zupełnie blaskiem i rozgłosem żony. Przypomniał mu się być może epigramat Anny Lud- wiki Karschin, wyczytany niedawno w "Gazecie Warsza- wskiej". Wydawca i redaktor tej gazety, eks-jezuita ksiądz Stefan Łuskina, lubił pouczać swoich czytelników rozmaity- mi moralizatorskimi refleksjami, czerpanymi z dawniejszych lub współczesnych autorów; w jego przekładzie poetka nie- miecka głosiła taką oto myśl: Nie proś nigdy od Boga, ktośkolwiek stworzony, Ni zbyt świetnej fortuny, ni zbyt pięknej żony. Bez prośby (nie frasuj się) Bóg ten zwyczaj miewa, Da ci jedno lub drugie - kiedy się rozgniewa!85 Zofia nie omieszkała co prawda nadal korzystać we Fran- cji ze wszystkich tytułów, jakie dawał jej związek małżeń- ski z polskim szlachcicem; wzorem prawie wszystkich przy- bywających ówcześnie do Francji turystów polskich Witt przywłaszczył sobie tytuł hrabiego, żona jego podpisuje się więc odtąd uroczyście "Sophie comtesse de Witt". Ale stała się już na gruncie społecznym i towarzyskim istotą zupeł- 94 nie samodzielną; major Witt nie był właściwie do niczego jej potrzebny, doskonale mogła dać sobie radę bez jego opie- ki i pomocy. Nie wiemy, jakim sposobem Zofia zbliżyła się do niektórych najsłynniejszych rodzin arystokratycznych ówczesnej Francji, ale jest faktem, że na przykład Poligna- cowie (a zwłaszcza Diana de Polignac) otaczali ją w roku 1781 i 1782 troskliwą opieką, wprowadzali w nowe środo- wiska, prezentowali najsławniejszym osobistościom Francji". Interesowali się panią Wittową podobno dwaj bracia Ludwi- ka XVI: hrabia Prowansji (późniejszy Ludwik XVIII) i bar- dzo jeszcze młody hrabia d'Artois (późniejszy Karol X); tra- dycja głosząca, że Zofia gościła wówczas w sypialni przynaj- mniej jednego z braci królewskich, wydaje się nie pozbawio- na podstaw. Słynna portrecistka pani Vigee-Lebrun spotykała Zofię w paryskich salonach i tak ją później wspominała: "Była ona wówczas bardzo młoda i nadzwyczaj urodziwa, ale również wyraźnie pyszna z powodu zachwycającej figury. Słysza- łam, że tak często rozprawiano na temat jej pięknych oczu, iż pewnego dnia, gdy miała zapalenie powiek, odpowiedziała naiwnie komuś pytającemu o jej zdrowie: - Bolą mnie mo- je piękne oczy. - Jest zresztą możliwe, że nie dość dobrze znała wtedy nasz język, aczkolwiek zazwyczaj wszystkie Polki mówią cudownie po francusku i to nawet bez żadnego akcentu" *7. Ta anegdota o niezwykłej odpowiedzi pięknej Greczynki była w Paryżu często powtarzana jako przykład jej naiwnego uroku; Boscamp szydził co prawda później z tej sensacji i utrzymywał, iż Zofia posłużyła się po prostu gwa- rowym wyrażeniem: "w jej języku (w gwarze greckiej z Kon- stantynopola) jest to zawołanie pospolite wśród kobiet ład- nych i brzydkich, młodych i zgrzybiałych, gdy bolą je oczy: Ah, ta omorfa ta matia'mou, to znaczy: Ach, moje piękne oczy!" ". W każdym razie dzięki tego rodzaju reakcjom i po- wiedzonkom Zofia uchodziła w Paryżu za zjawisko egzotycz- ne i fascynujące połączeniem swoistego wyrafinowania z wdzięcznym prymitywizmem. W Paryżu Zofia zetknęła się znowu z człowiekiem, którego wolałaby na pewno więcej nie spotykać. W stolicy Francji bawił akurat znany jej dobrze z czasów stambulskich Jan Chrystian Kamsetzer. Stanisław August wysłał przed rokiem młodego artystę w wielką podróż artystyczną: do Włoch, Francji, Anglii, Ho- landii i Niemiec. Królewski stypendysta przez trzy lata miał 95 doskonalić się w swojej sztuce i gromadzić dokumentację dzieł, które specjalnie interesowały króla. W Paryżu miał przeprowadzić między innymi inwentaryzacją rysunkową sławnego pałacu pani Reyniere, żony jednego z najbogat- szych ludzi Francji, generalnego dzierżawcy podatków pana Grimod de la Reyniere ". Wszelako uzyskanie zgody właści- cieli tego pałacu nie było łatwe, a Kamsetzer chyba się nie spodziewał, że załatwić tfc sprawę miało dopiero pośred- nictwo - któż by pomyślał? - dawnej Dudu, którą pamię- tał sprzed niewielu lat jako skromną utrzymankę Boscampa. Kamsetzer korespondował w tym czasie ze słynnym mala- rzem Marcello Baeciarellim i ocalałe fragmenty jego listów ", pisanych z Paryża w początkach 1782 roku, są dzisiaj jedy- nym poważniejszym źródłem informacji o tym okresie życia Zofii Glavani. W styczniu artysta donosił przyjacielowi: "Rozkazy JKMości, dotyczące domu pana de la Reyniere, będą natychmiast wykonane; znalazłem już kanał, przez któ- ry mogę uzyskać zezwolenie, nie czekając listu księżnej mar- szałkowej Luboniirskiej. To pani Wittowa będzie tak dobra, że poprosi o zgodę panią de la Reyniere, którą zna doskona- le. Dama ta jest tutaj wielce poważana, przebywa we wszy- stkich wielkich towarzystwach, powszechnie ją uznają za naj- piękniejszą i najmilszą damę Paryża; wszyscy chcą ją wi- dzieć i' przyjmować u siebie, nawet królowa, którą sam ce- sarz uprzedził o przyjeździe pani Wittowej, spotkawszy ją w Spa. Ostatniej niedzieli, kiedy na dworze w Wersalu było wielkie przyjęcie z okazji narodzin delfina, pytała z niecier- pliwością, dlaczego jeszcze jej oficjalnie tam nie przedsta- wiono. Jak sądzę, nastąpi to za parę dni. Ponieważ państwo Wittowie mają możność jeździć wszędzie i oglądać wszystko, co jest w tym mieście najpiękniejszego, rzecz tutaj trudna do załatwienia, korzystam skwapliwie z tej okazji, skoro są tak łaskawi, że dopuszczają mnie do swojego towarzystwa, gdy jadą coś zobaczyć. Nie mogę przesadzić w największych na- wet pochwałach pana Witta, gdyż on jeden dotychczas słu- " żył mi tutaj jakąkolwiek pomocą" M. "lis ont la bonte de m'admettre dans leur compagnie!" - Tak dosłownie brzmi zdanie o owej "łaskawości" pani Wit- towej i jej męża. I pomyśleć, że przed pięciu niespełna laty ten sam Kamsetzer spotykał w pałacu misji polskiej w Stam- bule grzeczną, układną, pokorną dziewczynę, która starała się zasłużyć na jego względy, a poufały gest czy słowo młodego artysty uważała za dowód jego łaskawej przyjaźni... Możemy 96 J. Ch. Kamsetzer: Kobiety z Mykonos Tłumacz w służbie Porty Ottomańskiej sądzić, ie bystry Niemiec prędko zrozumiał, iż tamta epoka należy już do zamierzchłej przeszłości ł powinna być całko- wicie zapomniana; jego dyskrecja i galanteria zyskały uzna- nie pani Wittowej i dzięki temu znakomity rysownik wpro- wadzony został do towarzystwa, w którym przyjmowana by- ła piękna Greczynika. Był to swoisty rewanż Zofii: teraz ona robiła jemu łaskę, uważając go za równego sobie partnera zabaw i współuczestnika turystycznych wycieczek. Jednym z najsławniejszych dzieł XVIII-wiecznej grafiki francuskiej jest miedzioryt znakomitego artysty Moreau-Le- Jeune'a zatytułowany Wyjście z Opery. Warto przyjrzeć się dokładniej temu rysunkowi: w przedsionku teatru, oświetlo- nym - jak na ówczesne możliwości - aż nadto jasno, przez zawieszoną u sufitu wielką lampę oliwną, tłoczy się przy schodach grupa opuszczających gmach spektatorów. Młoda dama, ubrana w wytworną, modną suknię z wielką kryno- liną, wspiera 'się od niechcenia lewą rączką na dłoni młodego towarzysza, a jednocześnie nachyla ku innemu, który szepcze jej coś do uszka... Spod przymkniętych powiek rzuca powab- ne, ale znudzone zarazem spojrzenie; zwiniętym wachlarzem zasłoni za chwilę usteczka, aby nikt nie dostrzegł jej ziewa- nia. Jest najwyraźniej znużona uwielbieniem całego otocze- nia; drażni ją może rozgłos i popularność, irytują szepty, peł- ne zachwytów nad jej urodą, które słyszy dokoła. Tak zapewne wyglądała Zofia Wittowa, gdy w towarzyst- wie męża, państwa de Polignac, pani de Reyniere i innych sławnych osobistości Wersalu i Paryża opuszczała któregoś zimowego wieczoru 1782 roku gmach paryskiej Opery, W końcu stycznia Kamsetzer pisał: "Co do rysunków do- mu jpani de la Reyniere, jest z tym trochę kłopotów, gdyż odmówiono ich dawniej innym osobom, ale jednak dopnę swe- go -celu dzięki pomocy pani Wittowej. Dama ta była wczo- raj na balu, który wydała królowa w Wersalu; wybrano tą okazję, aby przedstawić ją Ich Królewskim Mościom; skoro bowiem nie ma tutaj zwyczaju, aby zagraniczne panie były oficjalnie prezentowane, nie było innego sposobu, aby za- spokoić ciekawość królowej [Marii Antoniny], która jest za bardzo niewolnicą etykiety, aby mogła spotykać się i rozma- wiać, z kimkolwiek zechce. Uroda pani Wittowej nadal cie- szy się wielkim rozgłosem w całym Paryżu, ale prędko się to skończy, gdyż siódmego przyszłego miesiąca powinna już stąd razem z mężem wyjechać" "2. Nieco wcześniej państwo Wittowie przyglądali się w to- 97 7 - Dzieje piękne] Bitynki warzystwie Kamsetzera wielkiemu festynowi w Wersalu, wy- danemu z okazji narodzin, następcy tronu. Jan Chrystian szkicował spiesznie sceny świetnej parady w wersalskich ogrodach, Zofia zachwycała się zapewne rozmachem i kolo- rytem tego widowiska. Któż mógł ówcześnie przypuszczać, że 2a łat niespełna dwanaście rodzice nowo narodzonego właś- nie delfina położą głowy pod ostrze rewolucyjnej gilotyny, a syn ich dogorywać będzie w więzieniu Tempie jako mo- narcha-widmo - symbol i hasło kontrrewolucji - Lud- wik XVII? Francja epoki ancien regime'u przeżywała właśnie ostat- nie ehwile swojej potęgi. Przy jej poparciu i pomocy rodziła się na drugim kontynencie niepodległość nowego, bardzo modnego państwa, Stanów Zjednoczonych. Od roku 1778, gdy stary Beniamin Franklin doprowadził wreszcie do skutku traktat, na mocy którego dwór wersalski uznał niepodległość kolonii amerykańskich i zapewnił im swoją pomoc, płynęły z Francji przez Atlantyk dziesiątki statków z bronią i ochot- nikami, pragnącymi wesprzeć amerykańskich insurgentów. Niedawno, w październiku 1781 roku, Washington i Lafayette zmusili do kapitulacji pod Yorktown brytyjską armię lorda Cornwallisa. Zimą 1781/1782 roku cała Francja rozbrzmiewa- ła wieściami o klęsce i upokorzeniu Wielkiej Brytanii. Wkrót- ce potem, w roku 1783, traktat paryski zakończyć miał ostat- nią wielką wojnę przedrewolucyjnej epoki. Jednakże sprawy te mało obchodziły piękną panią Witto- wą. W lutym 1782 roku opuściła Paryż, ruszając w drogę powrotną do kraju - przez Wiedeń. Na stacjach pocztowych, gdzie następowała zmiana koni i dyliżansów, przekładano z karety do karety nie tylko kufry państwa Wittów, ale i otuloną starannie kołyskę, w której jechał paromiesięczny syn pierworodny Zofii, Jan Witt. Możemy przypuszczać, że Zofia często zaglądała do tej kołyski i otaczała niemowlę jak najtfoskliwszą opieką. Ta lekkomyślna piękność miała w swo- jej psychice elementy zupełnie zaskakujące i nieoczekiwane: niemal do końca życia potrafiła być jednocześnie rozwiązłą uwodzicielką i kochającą, zatroskaną o los iswoich dzieci mat- ką. Dziwił się zapewne major Witt, widząc swoją małżonkę tulącą do piersi zapłakane niemowlę, i wiązał z tym może nadzieje na ustatkowanie się pięknej damy. Ale pod tym względem przyszłość miała go jednak bardzo rozczarować... 98 IV Radcą misji polskiej i faktycznie charge d'affaires Rzeczy- pospolitej w Wiedniu był ówcześnie ksiądz Pokubiatto. Pol- ska działalność dyplomatyczna w Wiedniu w czasach Stani- sława Augusta nie jest zbadana, więc o tej ciekawej, a skąd- inąd dość tajemniczej osobistości niewiele możemy powie- y dzieć; wiadomo jedynie, że król darzył go sporym zaufa- niem i chętnie czytywał jego obszerne, wnikliwe relacje o najnowszych wydarzeniach w stolicy Austrii. Pokubiatto miał wówczas czterdzieści siedem lat, ale był człowiekiem wątłym i schorowanym, niechętnie brał więc udział w buj- nym życiu towarzyskim Wiednia ". Tymczasem w początkach marca 1782 roku zwaliły się nań kłopotliwe obowiązki; cały Wiedeń szykował się właśnie do uroczystego powitania pa- pieża Piusa VI, który zdecydował się wreszcie na odwiedze- nie cesarskiej stolicy, mając nadzieję przez swój osobisty wpływ na Józefa II zahamować nieco cesarskie zapędy w kierunku laicyzacji państwa, trzeba się więc było liczyć z koniecznością uczestniczenia w licznych dworskich przy- jęciach i bankietach. Z drugiej zaś strony poselstwo polskie otrzymało polecenie roztoczenia troskliwej opieki nad pań- stwem Wittami, którzy lada dzień mieli się tu zjawić, po- przedzeni famą niezwykłych sukcesów paryskich pięknej Zofii. "Przybył tu onegdaj powracający z Paryża j.p. generał Witt *4 z żoną - pisał dnia 6 marca ksiądz Pokubiatto. - Zabawi około dni ośmiu i prosto stąd do Kamieńca poje- dzie" "6. Widocznie jednak początkowe plany Wittów uległy zmianie, gdyż Józef i Zofia zabawili w Wiedniu dokładnie trzy tygodnie. Dowody łaskawego zainteresowania Józefa II osobą pani , Wittowej i krążące szeroko już opowieści o jej powodzeniu w Paryżu były doskonałą rekomendacją; sławnych wojaże- rt>w przyjmowano wszędzie z wielką serdecznością. Cesarz zajęty był przede wszystkim wizytą papieża, ale znalazł czas również na przyjęcie państwa Wittów. "Generalstwo de Witt bardzo są tu dobrze widziani -• zauważał Pokubiatto. - Sam miał audiencję u cesarza i łaskawie był przyjęty, lubo częścią dla słabości zdrowia, częścią dla nacisku interesów innych [audiencji cesarz zazwyczaj] odmawia. Książę Kaunitz ł inne państwo bardzo ich dystyngwują. Zabawią tu jeszcze dni cztery lub pięć" ". 7* 99 Na czym dokładnie polegały i skąd wynikały owe sukcesy towarzyskie państwa Wittów w czasie trzytygodniowego po- bytu w Wiedniu wiosną 1782 roku, trudno jedtoak dociec. Nie zachowały się niestety szczegółowe poufne relacje księ- dza Pokubiatto dla Stanisława Augusta, w których mogli- byśmy szukać dokładniejszych w tej sprawie informacji. Po- ,chodzące z późniejszego okresu plotki o ówczesnym zachowa- niu Zofii i praktykach jej męża znalazły odbicie w ma- nifeście Karoliny Wittowej z roku 1805, którego autorka bez żenady oskarżała swego męża o stręczycielstwo i rajfurze- nie wdziękami pierwszej żony, między innymi właśnie w Wie- dniu. Zasłynąwszy z rozwiązłego trybu życia, Zofia - po- wiadała pani Karolina - "dostała się potem do Wiednia i do spraw z oskarżonym rufianem", dla zebrania publicz- nym nierządem niegodnych zysków, jako tenże sam oskarżony jej małżonek, nie wstydząc się rufiaństwa, przed skarżącą się drugą małżonką swoją, mieniąc pierwszą być Messaliną, opo- wiadał" 8*. Manifest Karoliny Wittowej stał się później głów- nym źródłem dla wszystkich autorów, rozwodzących się nad niemoralnym trybem życia Zofii; jednakże okoliczności po- wstania tego dokumentu, jego charakter ł przeznaczenie, a wreszcie bałamutna treść, pełna oczywistych błędów w chronologii, nakazują bardzo ostrożną ocenę zawartych w nim zarzutów. Faktycznie brak jest jakichkolwiek źró- deł z 1782 roku, które by mogły potwierdzić legendę o owym wiedeńskim rajfurzeniu przez Józefa Witta urodą Zofii. Jest również faktem, że pani Wittowa cieszyła się w sto- licy Austrii niezwykłymi łaskami najpotężniejszych magna- tów i dygnitarzy państwowych, m. in. kanclerza monarchii habsburskiej, księcia Kaunitza. Ta ostatnia znajomość jest zresztą najmniej podejrzana, jako że sławny austriacki mąż' stanu miał wówczas lat siedemdziesiąt jeden i piękne panie darzył raczej ojcowską sympatią. Zofia tak bardzo spoufaliła się ze starym kanclerzem, iż ośmieliła się nawet wypytywać go o perspektywy pokoju europejskiego, o pla- ny wspólnej wojny rosyjsko-austriackiej przeciwko Turcji, w przekonaniu, że minister nie odmówi jej szczegółowych informacji w tej sprawie. "Pani Wittowa, żona syna komendanta kamienieckiego, ro- dziła się Greczynką w Stambule - w związku z tą sprawą donosił Stanisław August posłowi polskiemu. przy dworze petersburskim. - Ta dama, gdy teraz powracając z Paryża znajduje się z mężem w Wiedniu, użyła tego przystępu, który 100 jej tam sprawia, jak sprawiła wszędzie, znakomita ..jej pięk- ność, i ośmieliła się samemu księciu KaunitzowJ wyrazić tur- bację swoją o familię w Stambule będącą, jeżeli się spraw- dzi powszechne mniemanie o zamyślonej cesarskich dworów chrześcijańskich imprezie wojennej przeciw Turkom. Kaunitz, lubo tak biegły i zwyczajnie tak sekretny i milczący mini- ster, na tę słuszną i niespodziewaną kwestię nie potrafił na razie,maczej odpowiedzieć, tylko mówiąc pani Wittowej, że jej radzi, aby familię-swoją do Wiednia sprowadziła..." - Z rozmowy tej wyciągnął król wniosek, że pogłoski wojenne nie są bez podstawy *'. Na marginesie można dodać, że i tym razem Stanisław August się pomylił; wojna nie wybuchła, a jedynym skutkiem międzynarodowego napięcia było tzw, przesilenie krymskie w roku 1783, w czasie którego Rosja zdołała wreszcie doprowadzić do skutku upragnioną od lat inkorporację Krymu. Towarzyskie niespodzianki nie ominęły Zofii również i w Wiedniu. Przebywali tutaj akurat dwaj synowie hos* podara wołoskiego, księcia Aleksandra Ypsilanti, który przed trzema laty tak życzliwie przyjął ją w Bukareszcie. Obaj młodzi ludzie, skłóceni teraz z ojcem i szukający protekpji austriackiej, znali chyba z tamtego okresu piękną Zofię i ze zdziwieniem. powitali ją w roli znakomitej damy w wiedeń- skich salonach. Wszelako niewiele było czasu na odnawianie dawnych wspomnień. Rankiem 26 marca państwo Wittowie opuścili stolicę Austrii, podążając przez Słowację, Morawy l Galicję prosto ku Kamieńcowi40. Tym razem ominęli Warszawę, ku wielkiemu żalowi Sta- nisława Augusta, który bardzo chętnie ugościłby znowu pięk-^ na panią Zofię. Małżeństwo ze sławną Greczynką poczęło w końcu przynosić Józefowi Wittowi realne korzyści, gdyż król bardziej interesował się teraz całą rodziną kamieniec- kiego komendanta i nie opierał się dłużej jego prośbom, aby obietnica monarsza, dotycząca dziedziczenia w rodzinie Wittów dowództwa twierdzy w Kamieńcu, zamieniona zo- stała w pełnowartościową gwarancję. "Winszuję ci też z ser- ca, mój generale - pisał król do Jana Witta w czerwcu 1782 roku - powrotu syna i synowej, którzy wszędzie mieli aprobację i dystynkcję. Żałowałem, że z Wiednia do Ka- mieńca nie było im po drodze na Warszawę. Proszę ich po- zdrowić serdecznie obojga ode mnie. Tym bardziej zaś utwierdzam się w intencji upewnienia po najdłuższym, daj Boże, życiu twoim przyszłego komendanctwa synowi WPana, 101 iż mam wiadomość, że tenże syn WPana teraz za powrotem bardziej niż kiedy grzeczność i łagodność okazuje w obcho- dzeniu się swoim z oficerami. A ten przymiot grzeczności w takim urzędzie i przy najściślejszej karności żołnierskiej zawsze jest potrzebny." - Ta dyskretna aluzja miała pou- czyć Józefa Witta, aby nie we wszystkim naśladował ojca. Król nie zapominał o Zofii również i w późniejszych listach; w końcu lipca pisał między innymi do starego generała: "Żądam i to wiedzieć, jak się mają' syn, synowa i wnuk WPana? Gdyż z serca życzę, abyś miał z nich jak najsłodszą konsolację i przez to samo przedłużenie, jak tylko być. może największe, twego własnego życia i zdrowia, na użyteczność moją i Rzeczypospolitej"41. Jak tam było z tą rodzinną konsolacją generała Witta, niestety nie wiadomo, ale możemy sądzić, że przynajmniej pod względem fizycznym syn, synowa i wnuk jego mieli się ówcześnie jak najlepiej. Józef Witt wrócił do Kamieńca wiel- ce usatysfakcjonowany powodzeniem Zofii w największych stolicach europejskich. Niektórzy obserwatorzy dopatrywali się w tym cynizmu, jak na przykład cytowany już wyżej francuski dyplomata, który napisał, iż "obwiózł ją po całej Europie, popisując się jej urodą i korzystając, z pychą i pew- nością siebie, właściwą szczęśliwemu kochankowi, z furory, którą wszędzie czyniła"42. Inni szydzili po prostu z owej dumy "rogacza", koląc ambicję pułkownika Witta złośliwy- mi fraszkami i epigramatami. Syn księcia generała ziem podolskich, sławny w XIX wie- ku polityk, książę Adam Jerzy Czartoryski, jako 12-letni chło- piec widział Zofię wkrótce po powrocie z tego najdłuższego w jej życiu wojażu. "Z Międzyboża przybyliśmy do Kamień- ca- wspominał swoją podróż przez Podole odbytą w 1782 roku - gdzie przebywał stary Witt, teść owej pięknej Gre- czynki, która później była żoną Szczęsnego Potockiego. Była ona w tej epoce w całym blasku urody i świeżości. Dumny z niej generał Witt dużo z nią podróżował, a wszędzie za gra- nicą powszechnie się podobała. Ona nam robiła honory Ka- mieńca w licznym otoczeniu admiratorów, gotowych na każ- de jej skinienie. Do wdzięków swoich łączyła rodzaj orygi- nalności tak udaną naiwnością, jak nieznajomością języ- ków..."". Owa nieznajomość języków, którą zauważył u Zofii młody książę Czartoryski, dotyczyła przede wszystkim mowy pol- skiej. Języka kraju, w którym żyć jej wypadło, Zofia nie 102 opanuje właściwie nigdy. Jednakże w ówczesnym układzie stosunków społecznych, towarzyskich i obyczajowych umie- jętność ta nie była jej wcale potrzebna, nad podziw dobrze bez niej sobie radziła. Łatwo możemy sobie wyobrazić, jak czuła się Zofia w ma- łej mieścinie na południowo-wschodnich kresach Rzeczypo- spolitej, w twierdzy zaludnionej głównie przez żołnierzy i kryminalistów - po powrocie z wielkiej, triumfalnej po- dróży, w czasie której przywykła do uwielbienia ze strony najwybitniejszych osobistości Warszawy, Berlina, Paryża i Wiednia. Zamiast wytwornych salonów - znacznie mniej świetne komnatki garnizonowego mieszkania generała Witta; zamiast tłumu arystokratów, dyplomatów i dworskich dy- gnitarzy - gromada rubasznych oficerów miejscowego gar- nizonu i rzesze podolskich hreczkosiejów, natrętnie zaleca- jących się do pięknej pani wicekomendantowej. Otaczała ją oczywiście gorącym uwielbieniem męska połowa całej okoli- cy, zachwycali się nią przejezdni, wszelako pozycja swojego rodzaju turystycznej atrakcji Kamieńca chyba Zofii nie bar- dzo dogadzała; z drugiej strony popularność jej nie była by- najmniej dobrą sławą. Rzesze admiratorów były dla pięknej pani miłym zjawiskiem, ale również źródłem tysięcznych plotek i powszechnych oskarżeń o rozwiązły tryb życia. Zna- jjąc mentalność Zofii, możemy sądzić, że kursujące ówcześnie między Kamieńcem a Warszawą opowieści o jej skandalicz- nej konduicie nie całkiem były pozbawione podstaw, aczkol- wiek trudno przypuścić, aby prawdą było wszystko, co po latach wypisywała o niej Karolina Wittowa. Owa zawzięta nieprzyjaciółka Zofii utrzymywała później, że w latach 1782- 1789 dawna Dudu urodziła kilkoro dzieci, spłodzonych z roz- maitymi przypadkowymi kochankami, których nazwiska za- mierzał podobno podać do publicznej wiadomości, w przygo- towanym już do drufcu manifeście, rozwścieczony Józef Witt. Dlaczego manifest ten nigdy nie ujrzał światła dziennego l co się stało z owymi dziećmi, ochrzczonymi rzekomo w obrządku rzymskokatolickim, tego pani Karolina niestety nie wyjaśniła. Skądinąd wiadomo o jednym tylko dziecku, które w tym okresie Zofia na pewno urodziła; był nim drugi syn, ochrzczony w kościele katedralnym w Kamieńcu dnia 103 l grudnia 1784 roku, trzema imionami: Kornel Józef Stani- sław44. Dziecię to zmarło zapewne w niemowlęctwie! gdyż dalszych wiadomości o losach jego nie mamy. ' Nie ulega wątpliwości, że kobieta uchodząca za niezwykłą piękność, otoczona powszechnym uwielbieniem, zalotna ł w obyczajach swoich bynajmniej nie surowa, a przede wszystkim obcego i niejasnego pochodzenia, przybyła nie- dawno z zagranicy jako uboga i skompromitowana dziewczy- na - musiała irytować przede wszystkim miejscowe szlach- cianki: zarówno pobożnisie przywiązane do dawnej tradycji, jak i modne damy z bogatszych rod'zin magnackich. Kobiet, podobnie jak Zofia osławionych z powodu swojej konduity, można było w ówczesnej Polsce naliczyć setki; ale to wszy- stko, co uchodziło pani wojewodzinie, starościnie, podkomo- rzynie, miecznikowej, marszałkowej, z dziada-pradziada szla- chciankom i posesjonatkom, zwłaszcza zaś paniom na dzie- siątkach folwarków, z intratą sięgającą setek tysięcy, a na- wet milionów złp - u zagranicznej przybłędy gorszyło i obu- rzało. Zofia na towarzyskie osamotnienie narzekać nie mogła, ale otaczała ją atmosfera swoistego bojkotu. Aspirowała do kontaktów towarzyskich z najmożniejszymi domami magnac- kimi na Podolu, ale właśnie z tej strony spotykały ją afron- ty i upokorzenia, których wysoko postawione damy nie szczę- dziły jej, z tym większą uciechą, że mogły w ten sposób za- drwić z namiętnych zapałów swoich mężów, ubiegających się o łaski lub choćby tylko wzdychających ku pięknej pani Wdttowej. Charakterystyczną anegdotę przytacza kronikarz domu Potockich, Antoni Chrząszczewski. Wkrótce po powrocie z zagranicznego wojażu Zofia spróbowała nawiązać stosunki z dworem w Tulczynie, który był ówcześnie siedizibą Stani- sława Szczęsnego Potockiego i jego żony Józefiny. Ów naj- potężniejszy w tych latach magnat Rzeczypospolitej (będzie- my o nim i o jego żonie wiele jeszcze mówili, bliższa cha- rakterystyka tej pary byłaby więc w tym miejscu przed- wczesna) dysponował tak olbrzymią klientelą szlachecką na całej Ukrainie i cieszył się taką popularnością wśród średniej i drobnej szlachty, że od jego uznania ł łaskawej protekcji zależała społeczna i towarzyska pozycja każdej miejscowej rodziny szlacheckiej, która nie miała oparcia we własnym wielkim majątku i licznych urzędach koronnych. Pani Witto- wa udała się więc do Tulczyna "dla oddania wizyty aten- cjonalnej" państwu Potockim, "Ale pani Potocka z 104 chów - opowiada Chrząszezewski - uprzedzona o zbliżaniu się tej damy do miasta, wyjechała naumyślnie przed jej przy- byciem do pobliskiej wsi Wójtówki (danej sobie przez męża, jak on mówił - na szpilki). Wittowa z mydłem wyjechała 7. Tulczyna. Po jej odjeździe żartowali sobie z uczynionego jej afrontu pieczeniarze tulczynieccy. Benedykt Hulewicz, la- da jaki tłumacz Owidiusza De Arte Amandi, ale niezły swego czasu jowialłsta, z tej okazji opowiadał zmyśloną czy też prawdziwą następującą anegdotę: jakoby Ormianin jeden w Kamieńcu, odnawiając fronton swojej kamienicy, kazał na nim odmalować starca nagiego, stojącego z założonymi jedna na drugą nogami. W tej pozycji obwisłe jego jądra na bok się przekrzywiły, co było rzeczą widoczną i żadnego komentarza nie potrzebowało, u dołu jednak tego wizerunku czytać się dawał napis łaciński: curvavit ova. Z tego napisu pierwsze tylko dwie głoski: curva umieszczone były z kustodesem po jednej stronie nóg założonych, a na drugiej dopełnienie tego wyrazu vlt i rządzone przezeń in casu accusotiuo: ora figu- rowały. Pótocka z Mniszćhów, mająca pretensje do znajomoś- ci języka łacińskiego, tłumaczyła damom i mężczyznom zna- czenie tego napisu z wielkim upodobaniem słowami i mi- miką" ". Ta trywialna anegdota świadczy najlepiej, jak traktowana była ówcześnie Zofia w niektórych domach magnackich ł ja- kim epitetem powszechnie ją darzono. Tulczyńskie niepowo- dzenie było na pewno bardzo dla niej przykre. Wszelako na- sza Dudu należała najwidoczniej do ulubienic Fortuny, która jednej przynajmniej ze swoich łask nigdy jej nie odmawiała, a mianowicie osobistej satysfakcji i nasycenia ambicji. Czyż mogła Zofia ówcześnie przypuścić, że w tym samym Tulczy- nie, z którego wypędzono ją teraz upokorzoną i wyśmianą, po kilkunastu latach zjawi się triumfalnie jako pani całej majętności, jako żona Stanisława Szczęsnego Potockiego? Dziwne było położenie społeczne i towarzyskie tej kobiety, którą wyróżniali i traktowali jak najłaskawiej monarchowie, a która w polskich domach magnackich spotykała się z drwi- nami i źle tajoną pogardą. Tym ostentacyjniej manifestowała Zofia swoje zażyłe stosunki z głowami koronowanymi. Gdy w roku 1783 cesarz Józef II przebywał w Galicji, w Śniaty- niu nad Prutem, prawie 80 km w linii powietrznej od Ka- mieńca Podolskiego, umyślny posłaniec przywiózł mu od pani Wittowej kosz pięknych wiśni ukraińskich. "Cesarz sto du- katów kazał dać posłańcowi, a jedząc wiśnie i udzielając ich 105 księciu [Adamowi Kazimierzowi Czartoryskiemu], dał także i będącemu z sobą generałowi Kińiskiemu. - Wszak i wy - rzekł mu - jesteście czcicielami tej pięknej bogini, macie więc prawo do darów jej" 40. Zofia uznała widocznie Józefa II za swego przyjaciela, bowiem w parę lat później, gdy ro- zeszły się na Podolu wieści, że kraina ta ma być wcielona do Austrii, obiecywała przyjaciołom zwrócić się w tej sprawie do cesarza i ostatecznie wyjaśnić wszystkie wątpliwości". 1 Na co dzień cesarz był jednak daleko, a w Kamieńcu przy- jezdni z wielkiego świata pojawiali się rzadko. Nieczęsto zdarzały się również prowincjonalne atrakcje, jak na przy- kład te, o których donosiła z Podola gazetka pisana: "10 Mpca 1784, z Kamieńca: We wtorek grana była kome- dia pod tytułem Żołnierska miłość przez aktorów kor[pusu] artylerii..." "21 sierpnia 1784, z Kamieńca: 18 eiusdem pracowali tu nad powtórnym puszczaniem balonu, w którym Kasprowicz, profesor fizyki, z żołnierzem od grenadierów mieli postano- wienie żeglować po powietrzu; ale się nie udało i balon się spalił, a chcący żeglować na ziemi się zostali. [...] Szlachta po sejmikach bawiła jeszcze do czwartku; było samej, jak ich zowią, barskiej, więcej 800, na Dłużku traktowano więcej 400, liczba wszystkiej wynosiła "koło 4000. Dawne czasy nie pamiętają tej ludności i awantur"4>. Czasem jednak przybywali do Kamieńca milsi goście, na- wet dawni znajomi, jak na przykład wracający do Berlina poseł pruski w Stambule, który ku swemu zdumieniu w żo- nie miejscowego wicekomendanta rozpoznał dawną Dudu, to- warzyszkę frywolnych zabaw dyplomatycznego towarzystwa z Pery i Biiyukdere: "23 października 1784: Wczoraj nadjechał do Kamieńca powracający na Chocim z Stambułu j.p. Gaffron rezydent pruski, mając zastąpione osoby swojej miejsce przez nowego rezydenta j.p. Decza [!]. Stanął on u księży trynitarzów z po- wodu, że tu jest prezydentem ks. Orłowski, zaznajomiony. w Stambule z nim. Obiadował wczoraj u j.p. generała ko- mendanta..." "30 października 1784, z Kamieńca: Klopy [kluby] mają te- •Vaz miejsce, kompanie znaczne na nich znajdują się, trafia się, że wielu utracjuszów przegrywa w karty, trafia się też, iż pokłócą się niektórzy niespokojni. Jeden doznał tego przy- kro na sobie, bo z posadzu strącony nocne dziwowisko w błp- cie odprawił, nie bez zeszpecenia siebie na twarzy od kuła- 106 ków, zatrudnił przeto i doktorów tutejszych. [...] Rezydent pruski jinć pan Gaffron bawi tu, na kompaniach bywa, de- terminował swój wyjazd we wtorek następujący" *'. Wszelako dyplomaci tej rangi co pan Gaffron zatrzymywali się w Kamieńcu najwyżej raz w roku i prędko zresztą opu- szczali malowniczą, ale smętną twierdzę nad Smotryczem. Możemy sądzić, że monotonia codziennego życia w kamie- nieckim garnizonie coraz bardziej ciążyła pani Wittowej; czas płynął, skończyła już lat dwadzieścia pięć, a nic nie zapowia- dało, aby jej wielkie triumfy towarzyskie z roku 1781/1782 miały się kiedykolwiek powtórzyć. Stosunki Zofii z Józefem Wittem pozornie były poprawne, niemniej ,coraz chłodniejsze; nieszczęsny pułkownik zdawał sobie sprawę, iż małżonka z utęsknieniem czeka okazji, aby uwolnić się wreszcie od jego nudnej adoracji i od całej rodziny Wittów, których pozycja społeczna i majątkowa ustabilizowała się na zbyt niskim - jej zdaniem - poziomie. Czasami Zofia wyjeżdżała do Jass, gdzie odwiedzała za- pewne swoją "siostrę", czyli ciotkę Glavani. W mołdawskiej stolicy mogła nie tylko błyszczeć, lecz również odbierać hoł- dy jako dama należąca do najwytworniejszego polskiego, to- warzystwa, jako madame la comtesse de Witt; w kraju tym blichtr polskiego stanu iszlacheckiego znaczył jeszcze wiele. Zapraszana była na dwór hospodara i cieszyła się względami obojga książąt. Wiosna lub latem 1785 roku spotkał Zofię w Jassach pewien 31-letni dyplomata francuski, Alexandre d'Hautervive50, i tak ją później wspominał: "Pani de White [sic!] jest słodka i piękna jak anioł; nie sposób lepiej i naturalniej przyswoić isobie manier i tonu dam E najlepszego towarzystwa Paryża, niż właśnie ona zdo- łała to uczynić. Trudno uwierzyć, że francuski nie jest by- najmniej jej ojczystym językiem i że w ciągu siedmiu mie- sięcy nabyła umiejętność posługiwania się nim, a także pro- wadzenia rozmowy, żartowania czy poruszania się, właściwą pięknym paniom, które całe życie spędziły we Francji". Pan d'Hautervive zakochał się w Zofii, pisywał do niej wiersze - których fragmenty przytoczył we wspomnieniach - wynosił ją pod niebiosa, a w uwielbieniach tych nie przeszkadzała mu bynajmniej dokładna znajomość przeszłości ukochanej. To wszystko, co na ten temat Hautervive wiedział i zanoto- wał w. pamiętnikach, jest charakterystyczne i bardzo cieka- we. Źródłem informacji Hautervive'a były z jednej strony opowieści ludzi, którzy pamiętali wyczyny Zofii w roku 1779, 107 z drugiej zaś jej własne relacje, trochę ubarwione i przeina- czające niedawne dzieje, ale z .konieczności (trudno było bo- wiem utaić fakty powszechnie znane) do prawdy zbliżone. Hautervive znał więc doskonale pochodzenie społeczne Zofii, wiedział też, jaka była jej konduita, zanim poznała Boscam- pa. Zofia naopowiadała mu co prawda wiele bałamuctw o tym, jak to razem z Boscampem zmierzała już do Warsza- wy, gdy ;minister dowiedział się nagle w Kamieńcu o śmierci swojej żony, a przejęty żalem i wyrzutami sumienia porzucił ją okrutnie w tej pogranicznej twierdzy... Wszelako nie mo- gła ukryć przed Hautervive'em niedawnych swoich popisów libertyńskiego stylu życia w Fokszamach i Jassach, a fran- cuski dyplomata zdumiewał się nawet, iż tak prędko prze- stało to ważyć na jej opinii, że mimo wszystko przyjtaowana była z największą atencją nawet na dworze hospodarskim w stolicy Mołdawii. W roku 1785 pan d'Hautervive miał również okazję poznać męża Zofii i dziwił się, widząc w tej roli tak niezwykłe indywiduum. "Pan de White [sic!] jest szlachcicem polskim, dumnym, chudym, zarozumiałym, niepozornym i zabawnym jaik Hiszpan. Pyszni się tak urodą swojej żony, jak gdyby w ogóle nie był o nią zazdrosny; jest zachwycony i zarazem zdesperowany, gdy słyszy, jak ją chwalą. Zrujnowany już zresztą pod każdymi względem, zestarzały w wieku trzydzie- stu pięciu lat", jest brutalny jak prawdziwy poMci szlach- cic. Zajęty jest głównie opowiadaniem o szacunku, jakim cieszy się na wszystkich dworach Europy; w zanadrzu ma zawsze jakiegoś króla, którego imię i dowody łask wspomina w rozmowie. Wyciąga na przylkład swoją tabakierę. - Czy to prezent króla Francji? - pyta go jeden z lokai, którego na- zywa swoim preceptorem języków. - Nie - odpowiada - to nie ta; tę otrzymałem od imperatorowej Wszechrosji. I zaraz rozwodzi się nad udziałem, jaki przypadł mu w za- warciu ostatniego traktatu. Innym razem opowiada, jak to król francuski szukał go wszędzie na balu w pałacu wersal- skim, aby zapytać, jakie jest zdanie pani Wittowej o tym festynie. Potem dowiadujemy się o hrabim d'Artois, który obsypał go dobrodziejstwami, o królu pruskim, o polskim... Prawdą jest natomiast, że to jego żona spotykała się wszędzie z takim przyjejciem. Gdyby kiedyś owdowiał i powrócił w te same miejsca, które teraz wspomina, zobaczyłby, w jaki to sposób traktuje się pana pułkownika i komendanta regimen- tu grenadierów Rzeczypospolitej Polskiej..." ". 108 Jeżeli takie zachowanie pułkownika Witta nie było zewnę- trzną pozą, ale przejawem głębokiego przekonania o swojej rzeczywistej wartości, to łatwo możemy sobie wyobrazić, jak bardzo -Zofia różniła się z nim w ocenie wartości ich związku małżeńskiego i wzajemnego wkładu w umocnienie pozycji społecznej całej rodziny. Skoro zaś Józef Wiitt był człowie- kiem nieokrzesanym i brutalnym (wiemy o tym nie tylko od pana d'Hautervive), to między małżonkami musiało do- chodzić do scen, w czasie których południowy temperament Zofii ścierał się gwałtownie z zimną furią jej męża. Łatwo możemy sobie wyobrazić, kto komu i co w chwilach takich wypominał. Trudno zaś przypuścić, aby w podobnych sy- tuacjach pułkownik Witt powstrzymywał się od rękoczynów. Zofia wychowana była co prawda w warunkach społeczno- -obyczajowych, w których kara cielesna, wymierzana kobie- cie przez mężczyznę, była zjawiskiem codziennym i normal- nym; dawniej - zmuszona przez okoliczność - umiała z naj- doskonalej udaną pokorą kary takie przyjmować, ale teraz nie musiała już się upokarzać i mogła odwołać się do praw szlachcianki polskiej, do obyczajowości upowszechnionej na ziemiach Rzeczypospolitej. A gwarancją jej pewności siebie były nie tylko prawa stanu szlacheckiego, których teraz nikt jej odebrać już nie mógł, ale przede wszystkim osobista re-. noma i popularność na kilku dworach. W tej małżeńskiej licytacji Józefowi Wittowi udało się po raz ostatni podwyższyć swoją cenę. W grudniu 1785 roku zmarł wreszcie stary generał Jan Witt. Dowództwo fortecy kamienieckiej na kilka miesięcy objął po nim pułkownik Krystian Deybel de Hameron; Stanisław August pamiętał jednak o swojej obietnicy: w sierpniu 1786 roku Józef Witt, teraz już w randze generała-majora, mianowany został ko- mendantem twierdzy, którą przez dwadzieścia parę lat wła- dał jego ojciec ". Zofia została więc panią generałową. Opinia publiczna Rzeczypospolitej uznała, że to bardzo wiele. "Z córki rajfu- ry publicznej" - jak zauważył z przekąsem Karol Bos- camp M. Nikt wszelako nie przewidywał, że kamieniecki epi- zod życia Zofii zbliża się już do finału, że w niedługim czasie nastąpi nowa i efektowna zmiana tej sceny, na której znu- dziło się dawnej Dudu grać ciągle tę samą rolę. 109 VI .Jesienią 1786 roku przyszłego rozwodu państwa Wittów nic jeszcze nie zapowiadało; przynajmniej w opinii miejsco- wej szlachty podolskiej Zofda umacniała przede wszystkim swoją pozycję małżonki komendanta twierdzy w Kamieńcu, o czym świadczył fakt, iż troszczyła się o zakup w okolicy odpowiednich dóbr ziemskich. Latem tego roku upatrzyła so- bie w pobliżu miasta trzy .wsie należące do dominikanów: Żubrówkę, Cybulówkę i Załucze - i molestowała prowin- cjała, aby zgodził się na sprzedanie lub zamianę. Zakonnicy nólens volens skłonni byli przystać na tę propozycję, ale podkreślali, że zakon "nie inaczej chce tę mieć zamianę, tyl- ko z dobrami korespondującymi tychże wiosek intracie" i pod warunkiem, że nowo nabyte majątki położone będą "nie na pograniczu tureckim", nie odłużone i wolne od wszelkich obcych pretensji; żądali ponadto, aby Witt sam wystarał się o dyspensę od nuncjusza (niezbędną w wypadku takiej trans- akcji), oraz jej potwierdzenie przez sejm Rzeczypospolitej, a wreszcie, aby zabezpieczył na dobrach wziętych od klaszto- ru "securitatem i ewikcję" ". Generał pomstował zapewne na tak wygórowane żądania zakonników, ale pani uparła się i postanowiła doprowadzić do skutku całą sprawę. Korespondencją z Rzymem i nuncjaturą papieską w War- szawie zajmował się od wielu lat w gabinecie królewskim ksiądz Kajetan Ghigiotti. Dobiegał właśnie sześćdziesiątki, a spędził już w Rzeczypospolitej przeszło ćwierć wieku. Przy- był do Polski razem z nuncjuszem Yiscontim jeszcze za pa- nowania Augusta III, potem, za Stanisława Augusta, otrzymał kierownictwo kancelarii włoskiej gabinetu królewskiego, na- stępnie dorobił się nobilitacji (1768) i paru intratnych pro- bostw. Cieszył się dużym zaufaniem króla, znacznie mniej- szym natomiast kurii rzymskiej, co zresztą bynajmniej zmar- 'twień iniu nie przysparzało. W jego kompetencji "leżały sto- sunki dyplomatyczne z papiestwem i wszystkimi państwami włoskimi6S. Mimo podeszłego wieku Ghigiotti był człowie- kiem towarzyskim i czułym na wdzięki pięknych pań, typo- wym XVIII-wiecznym l'abbe o usposobieniu bon vivanta. Zofia wiedziała doskonale, że na jej prośby nie pozostanie obojętny; zwróciła się więc do niego o pomoc w sprawie wymiany dóbr z kamienieckimi dominikanami. Parę zachowanych listów Zofii Wittowej i księdza Ghigiot- tiego z września i października 1786 roku M warto zacytować 110 obszerniej. Sprawa, o którą w tej korespondencji chodziło, była zwyczajną transakcją handlową; ileż jednak eleganc- kich pochlebstw potrafił przy tej okazji przesłać pięknej Gre- czynce wytworny 1'abbe! "O ćwierć mili od Kamieńca leży mały majątek ziemski - pisała pani Wittowa dnia 19 września 1786 roku - z nie- wielkim, lasem i ślicznie usytuowany. Miejscowość ta bardzo mi się podoba i chciałabym jeździć tutaj na małe wycieczki, aby choć trochę się rozerwać, gdyż prawdę- mówiąc, być stale zamkniętą w twierdzy nie należy bynajmniej do przyjemnoś- ci. Bardzo księdza proszę, abyś zechciał przyczynić się do realizacji mojego projektu i był tak dobry pomówić o nim z księdzem nuncjuszem; skoro bowiem wieś ta należy do księży dominikanów, nie mogę jej nabyć bez pozwolenia Świętej Kongregacji. Księża dominikanie przystają na to chętnie, będą nawet bardzo kontenci z zamiany, mogąc od- tąd mieć wszystkie swoje dobra w jednym miejscu, gdyż jednocześnie chcą nam odstąpić małą wioiSkę w okolicy Ka- mieńca. W oczekiwaniu na pozwolenie wyszukamy majątek o równej wartości. Załączam projekt potwierdzony przez obie strony. Błagam księdza o wybaczenie kłopotu, jaki mu czy- nię, ale proszę być pewnym, że będę księdzu wdzięczna za to do końca życia, podobnie jak mój mąż..." Ksiądz Ghigiotti gotów był ubiegać się jak najskwapli- wiej o tę wdzięczność pięknej pani Wittowej, ale na przesz- kodzie stanęła mu choroba. Podyktował jednakże 26 wrze- śnia długą i pięknie wystylizowaną odpowiedź: "Madame, od przeszło miesiąca zmuszony jestem pozosta- wać w domu i w łóżku z powodu astmy spazmatycznej, cho- roby bardziej bolesnej niż niebezpiecznej. Tylko starania fa- kultetu lekarskiego niosły mi ulgę i pocieszenie; nie przy- puszczałem, że mogę oczekiwać ich z innej jeszcze strony, a zwłaszcza z Kamieńca. Ale rozkazy pani, skreślone własną twoją rączką, które wczoraj do mnie dotarły, przekonują .mnie, iż zawsze należy spodziewać się na -tym świecie jakiejś niespodziewanej radości. Od tego momentu bóle mnie opuś- ciły, jestem wesoły i pogodny. Ach, gdybym tak, zamiast siedzieć w Warszawie, mógł znaleźć się w Kamieńcu, gdzie z racji swego stanu duchownego chodziłbym może w domi- nikańskim habicie i miał o ćwierć mili od miasta mały, uro- czo usytuowany lasek, który tak panią raduje i często zwa- bia na małe wycieczki! Ponieważ jednak los nie był dla mnie tak łaskawy, skorzystam przynajmniej z nadarzającej 111 się okazji, aby pani w czymkolwiek być użytecznym i słu- żyć swoją pomocą w wyrwaniu cię z nieustannego zamknię- cia w twierdzy, chociaż właśnie w twierdzach Włosi skłon- ni są trzymać swoje najcenniejsze klejnoty..." - Nuncjusz co prawda wyjechał z Warszawy na wieś, ale ksiądz Ghigiotti obiecywał porozmawiać z nim o wymianie majątków domi- nikańskich natychmiast po jego powrocie i wyrażał nadzieją, że sprawa będzie jak najpomyślniej załatwiona. - "Wybacz, o pani - kończył - że nie piszę do ciebie własną ręką, ale lekarze mi tego zabronili. Nikt mi wszelako nie może przeszkodzić w ponownym wyrażeniu, choćby dyktując, tych sentymentów, które, jak pani wiadomo, potrafisz we wszyst- kich" wzbudzać. Gdyby uczucia takie wydały ci się w inoiin wieku cokolwiek przesadne, przypomnij sobie, pani, że dwaj znakomici książęta byli w Wiedniu jeszcze ode mnie starsi, a jednak dzielili między sobą sławę i honor głoszenia two- jej potęgi. Mogę więc pod tym względem ich naśladować i pochlebiam sobie, że zdólen jestem przewyższyć ich' esty- mą i poważaniem, z jakimi mam zaszczyt pozostać..." Pani Wittowa odpowiedziała na ten list 13 października 1786 roku. "Strapiona jestem wielce - pisała - dowia- dując się o niedyspozycji księdza. Bardzo bym chciała, aby prawdą były te łaskawe pochlebstwa, którymi mnie obsy- pałeś. Jakże wszelako, zamknięta w fortecy, o osiemdziesiąt mil od stolicy odległej, mogłabym przeistoczyć się w Esku- lapa i przyczynić do całkowitego wyzdrowienia księdza? Nie chcę jednakże niszczyć twoich złudzeń; jeżeli, jak ksiądz po- wiada, mój pierwszy list rozpoczął twoją kurację, przyjemnie jest mi wiefzyć, iż dirugi zmiecie wszelki ślad choroby. Pisze mi ksiądz o swoim pragnieniu przeniesienia się w te okolice, aby zamieszkać tutaj w małej, leśnej posiadłości. Ja na tym bez wątpienia bardzo bym zyskała, ale ksiądz za wiele by stracił. Wydrzeć osobę księdza środowisku, którego jesteś główną ozdobą, aby zamknąć cię w odosobnionej pustelni - byłoby zbyt wielką ofiarą! Co prawda ten mały gaik, dzieło prostej natury, stałby się rozkosznym imiejscem pobytu, wsła- wionym mądrością, umiłowaniem sztuk i talentami, które zawsze księdzu towarzyszą; ale nie jestem do tego stopnia zarozumiała, abym miała nadzieję, że marzenie moje, choć tak dla mnie urocze, kiedykolwiek się spełni. Słów nie mam, aby dziękować księdzu za trudy pertraktacji z nuncjuszem..." Okazało się jednakże, iż owe trudne pertraktacje niezbyt się przydały, gdyż nuncjusz od razu odmówił Ghigiottiemu, 112 X -r^w^j) Mapa powiatu kamienieckiego ., ^ .r ",^T Panorama Kamieńca Podolskiego stwierdzając, iż jakiekolwiek porozumienie państwa Wittów ze Świętą Kongregacją w Rzymie musi być poprzedzone od- powiednią konstytucją sejmu polskiego, gwarantującą legal- ność wymiany. Sejni akurat obradował w Warszawie, ale na wniesienie tej sprawy było już za późno. Zresztą pani Witto- wa nie chciała angażować się w długie załatwianie skompli- kowanej transakcji, gdyż osobiste jej plany na najbliższą przyszłość uległy zasadniczej zmianie. Pisał o tym ksiądz Ghigiotti w liście z dnia 31 października 1786 roku: "Upewniają mnie, pani, że masz zamiar przedsięwziąć dłu- gą podróż razem z inną uroczą osobą twojej płci i że chcecie razem odwiedzić najpiękniejsze zakątki Europy, W tej sytua- cji mniej się trapię nieprzezwyciężonymi przeszkodami, któ- re napotkałem w swoich staraniach o załatwienie dla pani sprawy owej wioski, należącej do zakonników w pobliżu Ka- mieńca; wskutek zaplanowanej podróży nie mogłaby bowiem pani przez długi czas z niej korzystać. Po parni powrocie ła- twiej będzie zapewne przezwyciężyć wszystkie trudności i uzyskać niezbędne zezwolenie sejmu, którego to zezwolenia trudno się spodziewać po sejmie obecnym, zbyt burzliwym, aby przedstawiać mu i doprowadzać do skutku projekty ustaw w sprawach prywatnych58. Nie posiadam bynaj-' mniej talentów i zdolności, które przypisuje mi pani w swo- im łaskawym liście; jeżeli jednak moje rady i kierownictwo mogą być przydatne dwóm młodym damom, pragnącym przedsięwziąć (Zagraniczne wojaże, z największą ochotą gotów jestem towarzyszyć pani i jej służyć. Pochlebiam sobie, że trudno pani będzie znaleźć osobę bardziej ode mnie gorliwą w staraniach, by wszędzie za granicą zaspokoić należycie twoją ciekawość, a jednocześnie równie uległą i pobłażliwą. Proszę się zdecydować i przesłać mi swoje rozkazy; sytuacja moja pozwala mi w każdej chwili do pani się przyłączyć. Mógłbym w ten sposób zaspokoić gorące pragnienie udowod- nienia pani swoich sentymentów, a zarazem miałbym sposób zatroszczenia się wreszcie o konserwację swego życia i zdro- wia, nie potrzebując trudzić pani wysyłaniem mi od czasu do czasu wszechmocnego lekarstwa, to znaczy twoich listów. Wszelako remedium tego nie chciej, pani, od razu mnie po- zbawić, gdyż oczekiwać będę owych szczęśliwych chwil, i łącz doń swoje rozkazy..." Trudno powiedzieć, czy była to jedynie przesadna galante- ria, czy też naprawdę ksiądz Ghigiotti gotów był przyłączyć się do turystycznej ekspedycji, w której wziąć miała udział 113 l - Dzieje piękne) Bitynkl również pani Wittowa; w każdym razie propozycję jego Zo- fia zbyła milczeniem i zawiedziony l'abbe musiał pozostać w Warszawie. Projektowana początkowo wspólna wycieczka zagraniczna dwóch młodych dam doszła w końcu do skutku w połowie 1787 roku w postaci dużej ekspedycji turystycznej do Kon- stantynopola i na wyspy Archipelagu, w której wzięło udział ponad trzydzieści osób. Dziwna ta i zagadkowa wyprawa wspominana jest często w korespondencji prywatnej i nawet urzędowej z 1787 roku, a jednak po dziś dzień wiadomo o niej niewiele. Dotychczas nie udało się nawet ustalić, czy była to po prostu ekstrawagancka impreza turystyczna znu- ,dzonych dam i ich wielbicieli, czy też - jak domyślali się niektórzy historycy - zakamuflowane przedsięwzięcie poli- tyczno-wywiadowcze, przygotowane z inspiracji jednego z dworów europejskich. Przyznać trzeba, że sytuacja między- narodowa roku 1787 raczej nie sprzyjała wycieczkom tury- stycznym do Turcji i Grecji. Spodziewana od dawna wojna między Porta Ottomańską a Rosją i Austrią wydawała się teraz nieunikniona i wybuchła rzeczywiście późnym latem 1787 roku. Dla położenia Rzeczypospolitej fakt ten miał zna- pzenie przełomowe, gdyż od tej chwili zaczęła kształtować się nowa sytuacja międzynarodowa, która w nieodległej przy- szłości umożliwi działalność reformatorską i emancypacyjno- rniepodległościową Sejmu Czteroletniego. Stanisław August spodziewał się, że w tej sytuacji zdoła uzyskać zgodę Kata- rzyny II na dopuszczenie Rzeczypospolitej do czynnego udzia- łu w wojnie po stronie obu dworów cesarskich, a następnie do uczestnictwa ,w zdobyczach terytorialnych, zagwaranto- wanych przyszłym traktatem pokojowym z pokonaną (jak spodziewano się z góry!) Porta Ottomańską; marzyły się królowi aneksje terytorialne nad Morzem Czarnym, przyłą- czenie do Rzeczypospolitej Mołdawii i może kawałka Besa- rabii. Te właśnie propozycje miał przedstawić Stanisław August w czasie spotkania z imperatorową w Kaniowie w maju 1787 roku. Jak się później okazało, nadzieje królew- skie były płonne, ofertę przymierza Katarzyna II w zasadzie odrzuciła, a wskutek tego Rzeczpospolita poczęła coraz wy- raźniej zbliżać się do obozu państw antycesarskich, wywiera- jących na Petersburg i Wiedeń silny nacisk dyplomatyczny, a w pewnym okresie gotowych do czynnego wystąpienia przeciwko Rosji - do koalicji Anglii, Holandii i Prus, a tak- że do Turcji i Szwecji. Od paru lat wojna ogólnoeuropejska 114 wisiała na włosku i z tej sytuacji w roku 1787 wszyscy zda- wali sobie doskonale sprawę. Czyżby więc upór wycieczko- wiczów, którzy nie chcieli zrezygnować -z wyprawy do Kon- stantynopola niemal w przeddzień rozpoczęcia działań wo- jennych na Morzu Czarnym, na ziemiach dzisiejszej Moł- dawii i Rumunii, był tylko dowodem ich lekkomyślności? Czy może raczej wśród inicjatorów wyprawy był ktoś, z racji swoich powiązań politycznych specjalnie zainteresowany w dotarciu do Stambułu właśnie w tym dramatycznym mo- mencie? Spośród wszystkich uczestników głośnej ekspedycji wyraź- nymi oskarżeniami o działalność agenturalną i wywiadow- czą na rzecz dworu rosyjskiego obciążona została jedynie Zofia Wittowa. Oskarżenia te powtarzało wielu historyków, z których większość była całkowicie przekonana, iż wyjazd Zofii do Stambułu był inspirowany przez wszechwładnego na południu Rosji księcia Potemkina, przyszłego wodza na- czelnego wojsk imperatorowej w czasie wojny 1787-1791 roku. Źródła (jedynego i wyłącznego!) tych podejrzeń nie trzeba oczywiście daleko szukać. Któż inny mógłby w ten właśnie sposób zinterpretować poczynania Zofii, jeżeli nie Karolina Wittowa w swoim manifeście, rozpowszechnianym na Ukrai- nie jesienią roku 1805? Owa dania tak pisała o swojej przeciwniczce i poprzednicz- ce: "Dostała się później do Konstantynopola za wiadomą skarżącej się efcspensą, dla odwiedzenia niby matki, a w rze- czy samej dla doniesienia francuskiemu posłowi tam miesz- kającemu Szuazelemu [!] o okolicznościach armii rosyjskiej w Jassach konsystującej, skąd znowu powróciwszy do Jass i wystawiwszy się publicznym w Stambule i w Jassach nawet ze służącymi nierządem, udała się w postaci Greczynlki, ma- jącej wiadomości sił tureckich i zamiarów francuskich, do Petersburga, gdzie chociaż udarowana została dobrami na Białorusi, oskarżona jednak o nierząd musiała stamtąd wy- jechać do domu z dyshonorem przed rewolucją polską" 69. To wszystko. Z tej bałamutnej, wewnętrznie sprzecznej i chro- nologicznie powikłanej opowiastki niektórzy historycy wy- ciągnęli daleko idące wnioski. Powtórzył ją wiernie bezkry- tyczny Dr Antoni J. - Rolle60. Uzupełniono niedawno tę legenldę supozycją, iż współpracujący z ambasadą rosyjską w Warszawie Boscamp mógł użyć swojej dawnej wychowanki jako wywiadowczym czy kurierki dyplomatycznej ". Legenda "* 115 umocniła się do tego stopnia, że działalność poliłyczno-wy- wiadowcza Zofii w Stambule latem 1787 roku uchodzi po- wszechnie za pewnik. A przecież nie znajduje ona potwierdzenia w żadnych źród- łach, przeciwko niej przemawiają natomiast liczne fakty i realia epoki. Brak przede wszystkim jakichkolwiek infor- macji o powiązaniach pani Wittowej z rosyjskimi kołami dyplomatycznymi czy wojskowymi przed rokiem 1787; jej znajomość z księciem Potemkineni zapoczątkowana została w rok później. Boscamp nie utrzymywał w Polsce żadnych stosunków z dawną wychowanką, a poza tym z obyczajowe- go i psychologicznego punktu widzenia jest całkowicie nie- prawdopodobne, aby mógł jej zlecać jakieś zadania natury dyplomatycznej czy wywiadowczej. Piękna Greczynka w roli rosyjskiego szpiega czy tajnego kuriera dyplomatycznego wy- daje się zresztą pomysłem zgoła groteskowym. Gabinet pe- tersburski i główna kwatera Potemkina na południu Rosji miały tysiąc i jeden innych sposobów komunikowania się z misją francuską w Stambule, nie potrzebowały więc eks- pediować tam pani Wittowej, i to w towarzystwie trzydzie- stu postronnych osób. Jako tajny wywiadowca Zofia ustępo- wała talentem i możliwościami obserwacji obiektów o stra- tegicznym znaczeniu każdemu greckiemu kupcowi, wędrują- cemu przez Bałkany z transportem swoich towarów. Wszyst- ko to skłania do wniosku, że głośna wyprawa konstantyno- politańska pani Wittowej i jej towarzyszy w rofcu 1787 była w rzeczywistości nieco ekstrawagancką, ale całkiem zwyczaj- ną, prywatną imprezą turystyczną. Zofia szukała zresztą jakiegokolwiek pretekstu, aby wy- rwać się wreszcie z Kamieńca w szeroiki świat; usiłowała za- interesować swoim losem Stanisława Augusta i brata króle- wskiego księcia Kazimierza, wyczekiwała najwidoczniej za- proszenia do Warszawy, aby pod łaskawą protekcją monarchy i jego rodziny rozpocząć nowy etap życia, z dala od uciążli- wego i nudnego małżonka. Pośredniczyła w tej sprawie oso- bistość, która niespodziewanie pojawia sdę w Kamieńcu późną jesienią 1786 roku i przez kilka miesięcy występuje u boku pani generałowej, szamfoelan Dominik Comelli. Ciekawa to i tajemnicza postać. Cudzoziemiec niewiadome- go pochodzenia, może Włoch, a może Niemiec, podpisywał się czasami jako Comelli de Stuckenfeld. Wszedł w służbę dworską w początkach panowania Stanisława Augusta, w ro- ku 1768 legitymował się tytułem hrabiowskim, w roku na- 116 stępnym otrzymał tytuł szambelana. Był kawalerem maltań- skim i członkiem przeoratu polskiego zaifconu rycerzy maltań- skich aż do końca istnienia Rzeczypospolitej, zresztą prowa- dząc arcyświatowy tryb życia. W roku 1774 mianowany zo- stał pułkownikiem wojsk koronnych. Żył jednak przez cały czas na koszt i z łaski Stanisława Augusta, obracał się stale w kołach dworskich, uczestniczył w wielu niejasnych afe- rach, przyjaźnił się między innymi ze Stanisławem Trem- beckim 62. Nieco później król ożenił go ze swoją metresą, Marianną vel Manon Merlini, dziewczyną dwudziestoparolet- nią, sławną z urody i talentu śpiewaczego, córką sławnego architekta Dominika Merlini •*. Nie wiadomo, w jaki sposób Comelli zaprzyjaźnił się z pa- nią Wittową i jakiego rodzaju stosunki ich łączyły; w każdym razie popierał gorliwie jej sprawę w listach wysyłanych do Stanisława Augusta i księcia Kazimierza, eks-podkomorzego koronnego. "Pozwalam sobie, Najjaśniejszy Panie - pisał dnia 4 maja 1787 roku - upewnić WKMość, że wszystko, co opowiadają w Warszawie na temat tej uroczej i cnotliwej osoby, jest zupełnie bezpodstawne; mogę zaświadczyć o tyin lepiej niż ktokolwiek inny. Od sześciu miesięcy przebywając z nią razem i nie opuszczając jej ani na chwilę, potrafiłem zyskać jej przyjaźń i najgłębsze zaufanie jej cnotliwego serca. Wywiązałem się ze wszystkich rozkazów WKMości dotyczą- cych jej osoby; prosiła mnie o przekazanie, że pada do nóg WKMości" ". Czy Stanisław August obiecywał coś pani Wit- towej (może osobiste spotkanie w czasie podróży do Kaniowa i bliższe zainteresowanie się jej losem?), tego niestety nie wiemy; o stanie psychicznym Zofii świadczy jednakże inny list Comellego, pisany w trzy tygodnie później do księcia Kazimierza: "Po powrocie z Krupca razem z godną uwielbienia panią generałową zastałem tutaj list, który WKs. Mość zechciał do mnie napisać i który zaraz Madame przeczytałem. [...] Pole- ciła mi przekazać WKs. Mości milion pięknych pozdrowień, napisać o jaj najpokorniejszej wdzięczności i zapewnić WKs. Mość, iż niczego tak gorąco nie pragnie, jak uwolnić się z tego przeklętego więzienia i pewnego dnia podziękować osobiście WKs. Mości za dobroć i zainteresowanie się jej losem. Resztę opowiem WKs. Mości w Warszawie. Ta urocza dama na drugi dzień po wyjeździe króla z Kamieńca wyrusza w podróż do Konstantynopola razem z panią chorążyną Mni- szchową. Bardzo chciała, abym z nią tam pojechał, ale mój 1 nieszczęsny los, stan moich finansów, obowiązki, które cze- kają na mnie w Warszawie, pozbawiły mnie szczęścia towa- rzyszenia tej uroczej osobie..." 6B. Wspomniana w tym liście pani Mniszchowa była właśnie tą drugą "uroczą osobą", o której turystycznych zamiarach pisał przed kilku miesiącami ksiądz Ghigiotti - i główną 'organizatorką całej wyprawy do Konstantynopola i na wyspy Archipelagu. Żona eks-chorążego wielkiego koronnego Józefa Mnisz- cha6B, wojewodzianka wołyńska Marianna z Ossolińskich, była niewiastą szczupłą i drobną, raczej nieładną, ale ob- darzona; sex-appealem i dużym temperamentem, samodziel- ną, przedsiębiorczą, śmiałą i zapobiegliwą. Małżeństwo jej, zawarte w roku 1782, okazało się wyraźnie nieudane i dłu- go nie trwało; w roku 1787 było już w stanie wyraźnego roz- kładu. Państwo Mniszchowie mieli dwoje dzieci, syna Stani- sława i córkę Julię Teresę; w niedalekiej przyszłości o wła- dzę i opiekę nad tymi dziećmi (a zwłaszcza córką) toczyć się miały między separowanymi rodzicami zawzięte spory ". Pa- ni Mniszchowa piętnowała publicznie swojego "tyrana", eks- -chorąży nie pozostawał jej dłużny, a jednocześnie korzy- stał :ze swojej przewagi majątkowej, ograniczeniem alimen- tacji starając się zmusić krnąbrną małżonkę do ustępstw i uległości. W tej sytuacji Marianna Mniszchowa demonstro- wała ostentacyjnie swoje prawo do samodzielności i nieza- leżnego trybu życia. Nie wiadomo, skąd znała Zofię Wittową, ale wydaje się prawdopodobne, że podstawą przyjaźni czy może jedynie współpracy obu dam były ich podobne dąże- nia emancypacyjne, oczywiście o charakterze jedynie towa- rzysko-obyczajowym. W chwili gdy szambelan Comelli wysyłał cytowany wyżej list do księcia eks-podkomorzego koronnego Kazimierza Po- niatowskiego, pani Wittowej nie było już w Kamieńcu; przed paru dniami pośpieszyła na spotkanie króla, wracającego z podróży do Kaniowa, gdzie dnia 6 maja 1787 roku odbył swoje wymarzone, a tak niefortunne, jednodniowe spotka- nie z Katarzyną II; w Wiśniowcu przyłączyła się do liczne- go towarzystwa, które (zamierzało powitać tutaj Stanisława Augusta. Przyjęta została nadspodziewanie życzliwie; jedna z dam przebywających wówczas w Wiśniowcu, siostrzenica królewska i żona marszałka wielkiego koronnego, pani Ur- szula Mniszchowa, pisała do matki dnia 24 maja 1787 roku: "Pani Wittowa jest tutaj od wczoraj, oczekuje tu na męża, który pojechał na spotkanie króla. Znajdują, że się zmieniła na twarzy; ja tego nie widzę, owszem, zdaje mi się prze- śliczną, zyskała wiele pod wszelkimi względami, jest nie- zmiernie miła, wyraża się bardzo dobrze i tyle tylko ma nie- śmiałości, ile wypada jej mieć kobiecie, aby się stać zajmu- jącą. Podróże, czytanie nieskończenie ją wykształciły, myśli jej są tak świeże jak twarzyczka, a sposoby wyrażania się ma całkiem oryginalne, razem z tym skromność naturalną, nie udaną i wielce się podobającą. Jest to kobieta, z którą bym bardzo żyć lubiła. Myśli przedsięwziąć podróż do Kon- stantynopola dla widzenia się z matką, płynie morzem i wsia- da na okręt w Chersonie w przyszłym miesiącu" 68. O bliskiej już podróży wschodniej ekscentrycznego towa- Tzystwa dużo w Wiśniowcu rozmawiano, chociaż niektórzy wątpili, czy wobec spodziewanego wybuchu wojny dojdzie ona w ogóle do skutku. Wątpliwości te podzielał między in- nymi pan Comelli; w liście z dnia 29 maja pisał: "Pojutrze oczekujemy [w Kamieńcu] JKMośoi Pana Naszego Miłości-* wego. Jutro przybywa tutaj pani Mniszchowa ze wszystkimi swoimi ekwipażami, aby rozpocząć podróż do Konstantyno- pola, w którą co prawda jeszcze wątpię, ponieważ pan Kb- nich, konsul pruski w Jassach, ostrzega nas, że dwadzieścia tysięcy Turków przybyło właśnie do Izmaiłowa w Besarabii, sześć tysięcy do Oczakowa, a cztery statki transportowe, sto- jące na Bosforze, czekają tylko na sprzyjający wiatr, aby przywieźć dodatkowe czterdzieści tysięcy w okolice tego mia- sta. Pięciuset janczarów, którzy stali w Chocimiu, już wyru- szyło, aby połączyć się z tymi, którzy maszerują do Oczako- wa, a inne liczniejsze oddziały mają ich zastąpić. [...] Jeżeli nowiny te, które wysłano kurierem do króla, są prawdziwe, sprawa podróży pięknej generałowej będzie przesądzona" •*. Nie wiemy, jak wyglądało spotkanie Zofii Wittowej ze Stanisławem Augustem w Wiśniowcu i Kamieńcu. Zapewne ostrożny monarcha starał się wyperswadować pani generało- wej tę niebezpieczną wyprawę na wody "Morza Gościnnego" (Pontus Euxinus), które lada chwila rozhuczeć się miało grzmotem okrętowych działobitni i mogło się przecież okazać woale niegościnne. Ale pani Zofia i pani Marianna nie dały się odstraszyć wojennym niepokojem i groźnymi wieściami z północy i południa. W drugiej połowie czerwca 1787 roku odnajdujemy je w porcie czarnomorskim Chersonie, gdzie zgromadziło się liczne, trzydziestoosobowe towarzystwo śmia- łych wycieczkowiczów, oczekujących na statek kompanii 119 handlowej znanego bankiera warszawskiego, Piotra Fergus- sona Teppera, przysposobiony do wesołej nawigacji tym sa- mym szlakiem, którym przed stu kilkudziesięciu laty ślizga- ły się po czarnomorskich falach lotne kozackie czajki, z og- niem i mieczem nawiedzające nadbrzeżne tureckie osady i na- wet przedmieścia Stambułu. Ale teraz nikt już nie myślał o "piszczelach" i muszkietach, szablach ł baryłach prochu. "Muzykantów i namiotów na- brali, żeby wysiadać po brzegach morza"70. Broń i amunicja, którymi dysponowało towarzystwo wesołych podróżników, należały do arsenału Erosa i Dionizosa, a scenerię i nastrój całej wyprawy przedstawiłby najlepiej Watteau, niezrówna- ny mistrz rokokowego wdzięku, twórca słynnego obrazu L'Embarquement pour Cythdre. Wyspa Afrodyty, śródziem- nomorska Kytera, leżała przecież na szlaku tej wycieczki. VII Rosyjski port czarnomorski Chersoń, założony w roku 1775, rozrastał się prędko i po dziesięciu latach był już najważniej- szym ośrodkiem handlowo-tranzytowym dla całej prawo- brzeżnej Ukrainy. Handel polski i rosyjski z portami Morza Śródziemnego i krajami Bliskiego Wschodu od roku 1783 przechodził głównie przez Chersoń; między innymi w porcie chersońskim ładowano co roku na obce statki ponad 2000 łasatów podolskiej i ukraińskiej pszenicy. Ludność Chersonu przekroczyła podobno 50 000, a w mieście działało kilka do- mów handlowych francuskich i greckich, pośredniczących w eksporcie i imporcie rozmaitych towarów między Polską ł Rosją a Stambułem, Marsylią, Kadyksem i Neapolem. Ist- niały tutaj również dwa kantory polskie - Prota Potockiego i Piotra Teppera. Polacy często i licznie odwiedzali" Chersoń, więc Stanisław August już w roku 1783 zatroszczył się o ustanowienie w tym mieście konsulatu polskiego. Wysłany na tę placówkę Antoni Zabłocki od razu rozwinął ożywioną działalność, służąc królowi jako obserwator wydarzeń wPo- temkinowskim "imperium" na południu Rosji, gdzie zapadały decyzje polityczne czejsto o nie mniejszym dla Rzeczypospo- litej znaczeniu niż podejmowane w Petersburgu; rozpozna- wał też możliwości polskiej • ekspansji handlowej w rejonie Morza Czarnego, na które w tym okresie bardzo w Warsza- 120 wie liczonoT1. Właśnie w domu chersońskiego konsula na- stąpiło spotkanie wszystkich uczestników wyprawy do Kon- stantynopola, gdyż u niego zatrzymały się na parę dni pa- nie Mniszchową i Wittową. Dla młodego konsula było to niewątpliwie wielkie świę- to; nigdy przedtem i nigdy potem nie gościł u siebie tak wytwornego i wesołego towarzystwa, tylu eleganckich kawa- lerów, tyle pięknych dam. Zabłocki był człowiekiem przy- zwoitym i w służbie gorliwym, nie odznaczał się jednak błys- kotliwą umysłowością ani szerokimi horyzontami intelektual- nymi, a jako mieszczanin z pochodzenia odczuwał zapewne coś w rodzaju kompleksu niższości wobec tej gromady uty- tułowanych lekkoduchów. Na szczęście obie przywódczynie wyprawy traktowały go przyjaźnie i łaskawie; względy pani Mniszchowej zawróciły nawet w głowie >chersońskdem>u kon- sulowi: biedak podkoch;wał się w pani chorążynie i gotów był spełnić jak najskwapliwiej każdy jej rozkaz. Skompli- kowało to może cokolwiek jego stosunki z panią Wittową, gdyż obie damy, dotychczas przyjaźnie nawzajem usposo- bione, w Chersonie poczęły 'krzywo na siebie spoglądać. Za- pewne Zofii, przywykłej do odgrywania w każdym towa- rzystwie roli łaskawej półbogini, darzącej swymi faworami zwykłych śmiertelników, nie bardzo .dogadzały kierownicze ambicje i energia pani Mniszchowej. "Ja uważałem - pisał później Zabłocki - tu jeszcze, gdyż w domu moim stały, nie- ukontentowanie jakieś, a raczej niesmak j.p. generałowej, ale to jest rzeczą nie niezwyczajną między kobietami, naj- ściślejszymi nawet przyjaciółkami, że jedna do drugiej za- wsze coś upatrywać zwykły" (tm). Owe nieporozumienia przy- czyniły się niewątpliwie do prędszego porzucenia przez Zofię całego towarzystwa i jej powrotu z Konstantynopola prosta przez Wiedeń do Polski. Towarzystwo, które spotkało się w Chersonie, dobrane by- ło dość przypadkowo. Pań było dziewięć, panów dwudziestu trzech. Znamy niestety tylko część nazwisk tych niezwykłych turystów. Poza Mniszchową i Wittową wzięły udział w eks- pedycji dwie panny Siekierzyńskie. Wśród mężczyzn był ge- nerał Kajetan Miączyński (który przyjął na siebie obowiązki administratora i skarbnika wyprawy), Stanisław Tarnowski7ł, kapitan kawalerii narodowej Skwarski, Ostroróg (może Jan? - opowiadano o nim później, że w czasie tej podróży romansował zawzięcie z panią Wittową), jakiś pułkownik Kluszewski71, dwaj Zdziechowscy, Nowakowski, Krzyżano- 121 wski78. Inni uczestnicy wycieczki po dziś dzień pozostają nie- znani. Dnia 3 lipca Zabłocki pisał do Warszawy: "Ciekawy jest wojaż dam' i kawalerów naszych. J.w. chorążyna Mniszcho- wa z generałową Wittową, siostrą i siostrzenicą swoją, w liczbie 9 kobiet, in assistentia j.w. generała Miączyńskie- go, graf a Ostroroga, j.p. Skwarskiego, j.p. Krzyżanowskiego, a in toto w osób 32, ambarkowała się w porcie naszym cher- sońskim na okręt j.p. Teppera nazwany "Katarzyna Wielka", po zabawieniu w Chersonie dni 8. Stali u mnie, przyjmowani byli wszędzie bardzo grzecznie, czyniono im różne fety wca- le piękne, i gościnność im swoją doskonale tutejsi panowie okazawszy, radzili na ostatek, aby się powrócili do swoich domów, le,cz punkt honoru, zdaje mi się, fałszywie naglił ich płynąć. Zostaje do życzenia, aby w czasie teraźniejszym, tro- chę burzliwym, nie podpadli jakiej impertynencji, a może i skrzywdzeniu, bo kto może lud barbarzyński zhukany utrzy- mać?" Tak to niepokojąc się o los miłej swemu sercu pani Mniszchowej, konsul westchnął na koniec: "Stało się, wyjazd ich jest ciekawy, ciekawszy atoli powrót będzie"7ł. Żagle "Katarzyny Wielkiej" znifcnęły na horyzoncie, a jed- nocześnie ekscentryczne towarzystwo polskich podróżników na parę miesięcy zniknęło z oczu wszystkich ciekawych w kraju. Ruchy wojsk, a potem działania wojenne w rejo- nie Morza Czarnego wielce utrudniały wymianę poczty mię- dzy Stambułem a Warszawą i tej okoliczności zapewne za- WlzifijCzamy, iż po dziś dzień nie udało się odszukać jakich- kolwiek współczesnych relacji uczestników tej podróży o wy- darzeniach na pokładzie statku i w Konstantynopolu. Czyżby jednak żadna z trzydziestu osób uczestniczących w nieco- dziennej przecież i bogatej w wydarzenia ekspedycji tury- stycznej nie pozostawiła po sobie dziennika lub pamiętnika? Dotychczas wspomnień takich nie udało się odszukać; wie- rzyć się jednak nie chce, aby ta zdumiewająca abstynencja pisarska całego trzydziestoosobowego grona była rzeczywiście faktem. Pamiętać należy, iż w czasach Oświecenia wszelkie relacje podróżnicze były nadzwyczaj modne, a za pióro chwy- tano chętnie i często. "O naszych także wojażujących osobach, damach polskich, żadnego doniesienia nie mam - pisał w końcu lipca konsul Zabłocki. - Wszyscy mówią, iż się na niebezpieczeństwo na- raziły. Nie życzę im tego, wszelako ten przykład lada jaki ostrzegłby inne damy. Obawiam się bowiem, aby się nie zfca- m lazło więcej osób do naśladowania wcale próżnego zachęco- nych; tutejsze publicum notuje leikkość naszych dani, cho- ciaż przejeżdżające bardzo grzecznie i wspaniale wszędzie przyjmowane były" ". Dopiero ze Stambułu zaczęły napływać do Polski wiado- mości o losach lekkomyślnych podróżników. Powtarzano je na Podolu, krążyły z ust do ust, dotarły także do Wiśniowca, skąd w sierpniu 1787 roku pani Urszula Mniszchowa pisała do matki: "W przejeździe do Konstantynopola damy te za- jęte były nauczaniem się ról i repetycjami kilku sztuk fran- cuskich, mając je zagrać, wysiadłszy na ląd, na teatrze amba- .sady francuskiej. Da to dosyć wesołą ideę panu de Choiseul o sposobie podróżowania dam polskich. Mówią, że w chwili ich przybycia do portu w Konstantynopolu panie te widziały z okrętu przejeżdżającą jego sułtańską mość i przesłały mu w dowód czci prześliczne kwiaty i owoce. Zdaje mi się, że jego wysokość musiała być bardzo zdumiona tymi dary, a tyran pani Mniszchowej byłby jeszcze mocniej zdziwiony, znajdując żonę w stosunkach z jego cesarską mością otto- mańską; byłoby dopiero czym zaniepokoić zazdrośnika. Utrzy- mują, że cała ta karawana pań ma opłynąć Archipelag"". Wydaje się jednak, że wśród uczestników wycieczki zdania co do dalszej podróży były podzielone. Pani Mniszchowa skłonna była może płynąć jak najprędzej ku Archipelagowi, Zofia wolała chyba zatrzymać się dłużej w Konstantynopolu. Albowiem dla niej właśnie przygotowano tutaj powitanie, dzięki ,któremu stała się od razu pierwszą damą wyprawy i zaćmiła zupełnie swoje towarzyszki. Ambasadorem francuskim w Stambule był wówczas pan Marje-Gabriel-Auguste-Florent Choiseul de Gouffier, kuzyn sławnego ministra dworu wersalskiego. Choiseul de Gouffier miał dopiero trzydzieści pięć lat, ale cieszył się sławą euro- pejską jako autor bardzo popularnego w owych latach dzie- ła Voyage pittoresąue de la Grece (1778-1783). Dzieło to by- ło owocem podróży, którą Choiseul odbył w roku 1776 na pokładzie fregaty "Atalante", wzdłuż wybrzeży Turcji i Gre- cji oraz wśród wysp greckiego Archipelagu. Młody oficer francuski zachwycał się pięknem krajobrazu greckiego i grec- kimi tradycjami ludowymi, zbierał materiały historyczne i et- nograficzne, a przy pomocy rysownika Hilaira i architekta Foucherota gromadził pracowicie świetną dokumentację iko- nograficzną tego wszystkiego, co w czasie podróży swojej zobaczył i zbadał. Po powrocie do Francji zaczai wydawać - 123 zeszytami, przez lat z górą pięć - swoje wielkie, bogato ilu- strowane dzieło, które zapewniło mu rozgłos ogólnoeuropej- ski. Mimo młodego wieku przyjęty został w poczet członków francuskiej Academie des Inscriptions, a potem Aaademie des Beaux-Arts i sławnej Akademii Francuskiej. Był właśnie u szczytu sławy, gdy w końcu roku 1781 przybyła do Paryża pani Wittowa. Spotkanie tych dwojga osób wynikało z logi- ki sytuacji: on był autorem popularnego dzieła o Grecji, ona sławną z urody Greczynką. Czy wśród mężczyzn, których ,w roku 1781 i 1782 Zofia darzyła swoimi intymnymi łaska- mi, był również pan de Choiseul, tego stwierdzić się nie uda- ło; wydaje się jednak pewne, iż wspomnienie pięknej Gre- "zynki mocno utkwiło w pamięci i może sercii francuskiego pisarza;. Wkrótce potem Choiseul de Gouffier mianowany zo- stał ambasadorem francuskim w Stambule, zastępując tam Saint-Priesta, zbyt skompromitowanego swoimi nazbyt ścis- łymi stosunkami z ambasadą rosyjską. Porta Ottomańska nie była jednak bynajmniej zachwycona nominacją na to stano- wisko człowieka, który .znany był ze swoich filogreckich po- glądów i uchodził za głosiciela idei greckiej niepodległości. 'Choiseul zaczął więc wycofywać ze sprzedaży swoje dzieło, stonował przyjazne dla Grecji wypowiedzi - aż doczekał się 'tureckiej akceptacji. Przybył do Stambułu we wrześniu 1784 roku i miał odtąd przez osiem lat strzec nad Bosforem in- gresów Francji". Pani Wittowa uprzedziła niewątpliwie Choiseula o swoim przyjeździe do Stambułu, a pan ambasador zgotował jej przy- jęcie godne monarchini. "Na wiadomość, że statek pod ban- derą rosyjską, wiozący na swym pokładzie tę piękność wraz z jej towarzystwem został dostrzeżony na wysokości wysp Cyaneńskich, czyli Symplegad, u wejścia do Bosforu Trac- kiego, to jest kanału wiodącego od Morza Czarnego, wyru- szyły pod znakiem trzech lilii dwa wspaniałe orszaki, jeden lądem, a drugi na galerze, aby powitać tę nową boginię, oczekiwaną tam z otwartymi ramionami, jako że wiedziano ;już, że była w Paryżu poszukiwana, podziwiana i pożądana. Powóz godny Kleopatry zawiózł ją do miasta, do pałacu pod znakiem trzech lilii, po czym wspaniała gondola z siedmio- ma parami wioseł (przywilej ambasadorów w Konstantyno- polu) zabrała ją na wieś do willi jej głośnego adoratora na czarującym wybrzeżu Bosforu, naprzeciw ujścia do Morza Czarnego. Każdy dzień był dla niej świętem nowym i wyszu- kanym, a tylko odblask tej świetności padał na jej znakomi- 124 te towarzyszki. Wszystko to działo się bądź na kwiecistych brzegach Bosforu po stronie azjatyckiej, bądź też w alejach usianych letnimi pałacykami na brzegu europejskim. Wszy- stkim szafował dla tej Kleopatry jej Antoniusz, dziekan kor- pusu dyplomatycznego w Perze. Ukradkiem tylko inni człon- kowie tego licznego ciała korzystali z wolnych chwil, aby umizgać się i zalecać do niej. Jej towarzyszki podroży od- grywały wokół niej role nimf Diany i gracji Pani Cypryj- skiej..." 8°. Choiseul był człowiekiem żonatym i miał nawet ośmioro dzieci, ale nie przeszkadzało mu to bynajmniej w ostenta- cyjnym adorowaniu pani Wittowej. Trudno też wątpić, że Zofia hojnie wynagradzała jego starania swoimi najintym- niejszymi łaskami. Dzięki niej całe towarzystwo korzystało ze wspaniałej gościnności francuskiego ambasadora w jego pałacu w Perze, a potem w letniej rezydencji w Torapin; wszelako dla niektórych osób - a zwłaszcza dla pani Mnisz- chowej - ten nagły awans Zofii na pierwszą personę całej ekspedycji musiał być wielce irytujący. Znamienny jest ton listu, wysłanego przez panią chorążynę dnia 23 lipca do kon- jsula Zabłockiego: "Z najczulszą wdzięcznoiścią odebrałam pamięci Wmć Pa- na dowód; chciałabym, abyś nawzajem był przekonany, jak wiele od pierwszego poznania mam dla niego ptrzyjaźni. Nie .wspominam o tej obligacji, którą za ludzkie w domu WPana winniśmy przyjęcie i inne dla nas grzeczności, bo te tak w moim, jak i w towarzyszów tej kompanii umieszczone sercu. Tu w Konstantynopolu nie można lepiej, jak się znaj- dujemy; staliśmy dotąd w pałacu francuskim w Pera,, teraz do samego Choiseula do Torapii przenieśliśmy się, z którym kompania jest w świecie najmilsza. Tenże ofiarował mi okręt do podróży na Archipelag; do tego mamy dom ofiarowany Bułhakowa w Buyukdere, [a także dom] posła angielskiego w Belgradzie. Zgoła tu nie jest strasznie, jak powiadali, ale na- der przyjemnie i bez najmniejszego niebezpieczeństwa..."81. A więc to pani Mniszchowej pan de Choiseul gotów był świadczyć wszelkie grzeczności... o Zofii ani słowa! Przebija z tego listu smutna zazdrość kobiety, usiłującej ukraść zwy- cięskiej rywalce choć część jej triumfu, aby pożyczaną przy- najmniej sławą błysnąć w oczy opinii publicznej. Łatwo so- bie wyobrazić, jak wyglądały w tym okresie wzajemne sto- sunki obu dam, jak prędko porzucony został zamysł dalszej wspólnej podróży, na wyspy Archipelagu, do Syrii i Egiptu. 125 Triumfy pani Wittowej - tak głośne, że nikt zaprzeczyć im nie mógł - były jednak trudne do pomniejszenia. Naj- znakomitsze domy arystokracji greckiej w Konstantynopolu prześcigały się w staraniach, aby piękna rodaczka zechciała zaszczycić je swymi odwiedzinami. Dawni znajomi Zofii z lat 1777-1779 nie śmieli podobno nawet wspominać o swoich poufałych stosunkach, które ją z nimi kiedyś łączyły. Mści- wy i zadufany Pangali, sprawca jej paszportowych kłopo- tów w czasie podróży przez Bałkany w roku 1779, teraz wy- sługujący się pruskiej ambasadzie, chodził jak cień za pięk- ną damą i błagał, aby raczyła korzystać z jego najpokorniej- szych usług. Nie wiadomo, czy i w jaki sposób doszło w tych warunkach do realizacji zamierzenia, które było rzekomo głównym powodem wojażu Zofii do Stambułu, a mianowicie spotkania z matką. Jeżeli tak, to możemy przypuścić, iż by- ło to spotkanie potajemne, krótkie i nie związane z żadnymi rodzinnymi uroczystościami. Zofia wolała chyba nie popisy- wać się publicznie swoją rodziną, zbyt ją kompromitującą ize względów społecznych i obyczajowych. Aczkolwiek podróżnikom polskim nie groziło w Stambule żadne niebezpieczeństwo, to jednak byli tutaj świadkami du- żego napięcia i licznych zaburzeń. W parę dni po ich przy- byciu do Konstantynopola ogłoszony został stan wojenny między Rosją a Porta Ottomańską. Rankiem 26 lipca 1787 ro- ku poseł imperatorowej Jakub Bułhakow wezwany został do tureckiego ministerstwa spraw zagranicznych. Konferencja z reis-effendim, seraskierem (wodzem naczelnym) i pierw- szym dragomanem Porty trwała aż do piątej po południu. Bułhakow zaproszony był tego dnia na bankiet w poselstwie austriackim, wydany przez cesarskiego internuncjusza baro- na Herberta "na cześć licznych dam polskich"; jego nieobec- ność była widoczną oznaką, iż napięcie w stosunkach rosyj- sko-tureckich weszło w fazę rozstrzygającą82. Zwyczajem t(ureckim Bułhakow został wkrótce potem z całym perso- nelem ambasady internowany w więzieniu "Siedmiu Wież" i dopiero usilne starania Choiseula doprowadziły do wypusz- czenia ze Stambułu rosyjskiego dyplomaty. Wojenne 'zamieszanie bardzo1 skomplikowało żypie w mieś- cie, na domiar złego pojawiły się inne klęski. "Słusznie po- jwiada przysłowie, że nieszczęścia zawsze chodzą w parze - ,we wrześniu 1787 roku pisał z Konstantynopola polski dyp- lomata. - Poza Męską wojny, która nawiedziła tę wspania- łą stolicę, dotknęła ją również inna plaga, a mianowicie za- 126 rażą, która ujawniła się w tych właśnie dniach wśród ofice- rów francuskich, zatrudnionych w warsztatach marynarki. Jeden z tych oficerów został dotknięty atakiem choroby wczoraj po powrocie z arsenału i przeniesiony razem z ko- legą do miejscowego szpitala, co zmusiło ambasadora Francji do ucieczki na wieś z całą swoją misją, mimo nie sprzyjają- cej w tyni sezonie pogody, już we wrześniu nadzwyczaj chłodnej i wilgotnej. Mamy również poważne powody, aby lękać się braku żywności; od momentu wypowiedzenia woj- ny transport przez Morze Czarne stał się bardzo trudny, a obecnie jest prawie niemożliwy; zwyżka cen i zmniejsza- nie się zimowych zapasów wyraźnie dają to tutaj odczuć" 8S. Przepadł więc cały urok turystycznej wyprawy. Polskie to- warzystwo rozdzieliło się w Konstantynopolu na mniejsze grupy; niektórzy zamierzali kontynuować podróż zaplanowa- nym dawniej szlakiem, nie bacząc na wojenne niebezpieczeń- stwa, inni postanowili wracać do kraju okrężną, bezpieczną drogą. Pani Wittowa należała do tych ostatnich. Nie wiemy, jak długo gościła w pałacykach Choiseula w Perze i pod Stambułem, ale zapewne nie później niż w połowie września zaczęła gotować się do powrotnej podróży. Najbezpieczniejsza droga do Polski prowadziła przez Wie- deń. Wyposażona w glejty i listy polecające kilku ambasad, opuściła wreszcie - teraz już na zawsze - piękny Konstan- tynopol. Pan Choiseul de Gouffier odprowadził ją w licz- nym towarzystwie aż do Siliyri - "gdzie pożegnanie było doprawdy godne ich głośnych amorów" et. Rozstanie w Silivri zakończyło intymne stosunki pani Wit- towej z panem Choiseul de Gouffier. Po wielu latach ich dro- gi życiowe miały się znowu skrzyżować, ale już w nowej i zupełnie innej sytuacji. VIII Przez kilka miesięcy letnich 1787 roku generał Józef Witt szalał z rozpaczy i niepokoju. Zofia wyjechała z Polski naj- wyraźniej z nim skłócona; poza tym z powodu swojej bez- troskiej lekkomyślności, a może celowo, aby przykładnie ukarać niegodziwego i natrętnego małżonka, przez cały okres swojego zagranicznego wojażu nie raczyła w ogóle do riiego pisywać. Józef Witt dowiadywał się o miejscu pobytu i zdro- wiu swojej żony od konsula Zabłockiego, który otrzymywał 127 jakieś wiadomości pośrednio ze Stambułu*1. Naprężona z po- wodu wojny sytuacja na pograniczu tureckim wymagała sta- łej obecności w Kamieńcu dowódwy miejscowego garnizonu, ale Witt przestał już zupełnie przejmować się sprawami służ- bowymi i rozmyślał jedynie, w jaki sposób uwolnić się od komendanckieh obowiązków i pośpieszyć na spotkanie nie- wiernej, a umiłowanej mimo wszystko małżonki. Niełatwo było znaleźć wystarczający pretekst, generał począł więc de- monstracyjnie udawać chorego. "O sobie donoszę - pisał latem 1787 roku - iż mam deklarowane początki suchot, lecz wody salcerskie, ośle mleko przywracają mi zdrowie i jesz- cze mani nadzieję służyć królowi memu najukochańszemu i najłaskawszemu. Po wodach China de China mam brać, ale-drudzy odradzają, puchliną grożąc"86. Swojemu "królo- wi najukochańszemu" przyznał się jednak generał szczerze do przyczyny okropnych "turbacji" i błagał o pozwolenie wyjazdu na spotkanie pani Wittowej. Biedny monarcha, na którego głowę spadały teraz ciężkie kłopoty polityczne, mu- siał tłumaczyć komendantowi największej twierdzy Rzeczy- pospolitej: "Nie przypuszczaj nawet WPan tej myśli do sie- bie, żebyś miał wychylić się z fortecy swojej z okazji żony swojej, bo byś sobie i nam tylko wstydu narobił, oddalając się od posterunku swego w czasie najkrytyczniejszym. Wszak żona WPana zapewne powróci do WPana niezadługo i można się spuścić na jej rozum i obrót, że ona bejdzie umiała ob- myśleć, którędy i jak najlepiej i najprzystojniej będzie miała powracać. A WPan sttrzeż się, żebyś przez zbytnią troskli- wość i swoją własną nie truł spokojność, i żebyś może choć nie chcący jej samej nie popsuł układu do powrotu ku mę- żowi i dzieciom" ". Plotki o małżeńskich kłopotach generała Witta krążyły po całej Polsce; z nieszczęsnego męża pięknej Zofii szydzono niemiłosiernie. "Rozchodzi się tu pogłoska - donosił w po- czątkach października z Warszawy autor gazety pisanej - że zapewne fortecy kamienieckiej komenda odebrana będzie j.p. Wittowi, z którego raportów poczynionych dotąd nie tylko dwór nasz, ale i Departament Wojskowy ni(c) jest koń- tent. Z Kamieńca pisizą, że pomieniony generał w ciężkiej jest rozpaczy i bliski wariacji, dla tej osobliwie przyczyny, że żona jego, osobliwszej urody Greczynka, namówiwszy się z grafem Ostrorogiem pojechała do Stambułu i pisała do niego, że już więcej nie powróci" 88. W końcu października 1787 roku sprawa dowództwa twierdzy kamienieckiej stanęła 128 Zofia Wittowa Twierdza w Kamieńcu Podolskim podobno na porządku obrad Rady Nieustającej; rozpatrywa- no podanie Witta, który upraszał o zwolnienie go z dotych- czas pełnionych obowiązków i udzielenie urlopu, "żeby mógł wyjechać za granicę dla poratowania zdrowia swojego, moc- no osłabionego przez apprehensję dla straty żony siwojej..." Dymisję postanowiono przyjąć, a na następcę Witta w Ka- mieńcu Departament Wojskowy zaproponował generała Ju- dycMego lub generała Fryderyka Alojzego Bruhla; ten ostat- ni otrzymał większość głosów i miał wkrótce wyjechać do Kamieńca M. Niestety, Józef Witt otrzymawszy wiadomość, że Zofia lada tydzień powróci do Polski, wycofał prośbę o dymisję. Infor- mację o powrocie Zofii przywiózł zapewne generał Miączyń- ski, który w początkach listopada przybył "do tutejszej stoli- cy ze Stambułu"; przyjazd jego był przez kilka dni towa- rzyską sensacją, gdyż relacjonował on "niektóre okoliczności wypowiedzenia wojny Moskwie przez Turków, która pod je- go bytność w Stambule ogłoszona była". Miączyński doniósł również, że "j.pani Wittowa, żona komendanta kamiemieckie- go, do Warszawy ma zjechać i tu zacząć sprawę rozwodo- wą z mężem swoim" *°. Zapowiadały się więc skandale i sensacje dawno w stoli- cy nie widziane. "Wittowa miała z Wiednia wyjechać, tu przybędzie, rewolucji małych narobi" - pokpiwał sobie autor owej trywialnej anegdotki o łacińskim napisie na frontonie ormiańskiego domu w Kamieńcu Podolskim". Ale generał Witt był - jak się wydaje - zdecydowany nie dopuścić do owych rewolucji i zakończyć wreszcie publiczne roztrząsanie jegp domowych i małżeńskich kłopotów. Na pewien czas udało mu się postawić na swoim. Zofia do- tarła do Polski w listopadzie 1787 roku, krótko zabawiła w Warszawie, wyjechała ze stolicy zirytowana zbyt chłod- nym przyjęciem i krążącymi wszędzie na jej temat dowci- pami. Chciała podobno zamieszkać we Lwowie; wszelako "Stęskniony Witt;, skoro się tylko o jej powrocie dowiedział, poleciał do niej na przeprosiny, błagał przebaczenia daw- niejszych uraz ł na przyszłość delikatniejszym być przyrzekł. Zimięjtoczyła Greczynkę pokora mężowska i dała się uprosić do dalszego pożycia"BZ. Zofia wróciła więc do Kamieńca. Nie był to co prawda powrót triumfalny, ale zawsze jednak do własnego domu. Oficerowie miejscowego garnizonu zauważyli, iż "pani ko- mendantowa bardzo niechętna na Warszawę, król jegomość 129 9 - Dzieje piękne] Bitynki ledwie że przemówił do niej, cały dwór się odwracał, woli tu tę twierdzę niż stolicą, tak przynajmniej mówiła, ale sup- ponitur, że ten ptaszek prędko z klatki odleci" "*. Odleciał rzeczywiście, ale dopiero po dziesięciu miesiącach. Nie wiemy, co porabiała pani Wittowa zimą 1787/1788 roku. Opowiadano później, że podróżowała do Petersburga, zdawa- ła tam relację ze swoich szpiegowskich przedsięwzięć, odbie- rała z rąk Katarzyny II hojną nagrodę w postaci nadania dóbr ziemskich na Białorusi, a zaraz potem, wypędzona rze- komo za rozpustny tryb życia, musiała ze stolicy Rosji ze wstydem uciekać. Wszystkie te plotki nie mają jednak po- krycia w źródłach. O rzekomym pobycie Zofii w Petersbur- gu w początkach 1788 roku nie wspomina skrupulatny ob- serwator wszystkich wydarzeń na dworze rosyjskim, poseł polski Augustyn Deboli. Skandal tego rodzaju, jak usunięcie z Petersburga sławnej pani Wittowej, musiałby oczywiście znaleźć jakieś odbicie w poufnej korespondencji królewskiej i innych dokumentach z roku 1788, tak polskich, jak i ro- syjskich. Pomijamy już fakt, że upowszechnione w Peters- burgu i w Carskim Siole (letniej siedzibie imperatorowej) obyczaje rosyjskich sfer dworskich, szlacheckich i nawet mieszczańskich były tego rodzaju, że najbardziej nawet roz- wiązła konduita pięknej Greczynki nie mogła zwrócić na nią uwagi opinii publicznej. W roku 1796 wyszło na jaw, że pani Wittowa rzeczywiś- cie otrzymała swego czasu od imperatorowej Katarzyny II jakieś dobra ziemskie na Białorusi. Jednakże nadanie tych majątków mylnie i bezpodstawnie wiązano z rokiem 1788. Najprawdopodobniej Zofia obdarzona została tymi dowodami monarszej łaski w czasie swojego pobytu w Petersburgu w roku 1791, dzięki wstawiennictwu ł protekcji naijmożniej- szego spośród rosyjskich magnatów, u boku którego miała pojawić się mniej więcej w rok po swoim powrocie z Kon- stantynopola - księcia Grzegorza Potemkina. Część trzecia FAWORYTA KSIĘCIA NA TAURYDZIE l Dniem, który zdecydował o przyszłości ówczesnego sierżan- ta gwardii carskiej Grzegorza Potemkina, był 9 lipca 1762 ro- ku, kiedy ito - przy jego bardzo skromnym współudziale - imperatorowa Katarzyna II została obdarzona w drodze za- machu stanu niepodzielną i absolutną władzą w całej Rosji. Państwo rosyjskie, które w czasach Piotra Wielkiego po raz pierwszy zaczęło pretendować do rangi mocarstwa o zna- czeniu światowym, za panowania jego następczyń: Katarzy- ny I, Anny i Elżbiety przeżyło okres upadku międzynaro- dowego prestiżu. Dopiero wojna siedmioletnia (1756-1763), w czasie której armie rosyjskie zadały decydujący cios woj- skom Fryderyka Wielkiego i wdarły się w głąb Prus, wpro- wadziła Rosję do grona wielkich mocarstw. Wojna nie była jeszcze zakończona, kiedy dnia 5 stycznia 1762 roku zmarła nagle imperatorowa Elżbieta i w tym sa- mym dniu władzę w Rosji objął jej siostrzeniec, wyznaczony od dawna na następcę tronu, zdziwaczały i psychopatyczny książę holsztyński, prawie 34-letni Piotr Ulrich, znany w hi- storiografii pod imieniem Piotra III. Od kilkunastu lat ów nieszczęsny, niemal przemocą do objęcia tronu zmuszony człowiek, żonaty był z niemiecką księżniczką, pochodzącą ze skromnego, podupadłego rodu, Zofią Augusta Fryderyka An- halt-Zerbst (urodizoną w Szczecinie w roku 1729), która w Ro- sji ptzyjęła prawosławie, a z nim imię Katarzyny. Wielka księżna, pulchna, małego wzrostu, o dużych fioł- kowych oczach i niebrzydkiej podobno twarzyczce, w roku 1782 miała trzydzieści trzy lata i duże doświadczenie życio- we. Jako 15-letnią dziewczynę wydano ją za mąż za wiel- kiego księcia Piotra, który z łaski imperatorowej Elżbiety tmał zasiąść kiedyś na tronie Wszechrosji. Przybyła do Pe- tersburga wystraszona i bezwolna; zrozumiała jednak od ra- •* 131 zu, iż przyszłość jej zależy wyłącznie od tego, w jakim stop- niu zdoła wrosnąć w nowe i nieznane jej dotąd środowisko. Mąż jej - z którym pożycie od początku układało się jak najggrzej - był prawdziwym Niemcem z wychowania i us- posobienia, demonstrował też na każdym kroku niemieckie nawyki i uwielbienie dla króla pruskiego Fryderyka II. Ka- tarzyna dołożyła .wszelkich starań, aby okazać się kimś zu- pełnie odmiennym: przekreśliła swoją niemiecką przeszłość i przeobraziła się w Rosjankę, przyjęła rosyjski język, zwy- czaje i sposób myślenia. Piotr czuł się w Rosji coraz gorzej, ona coraz lepiej - i podobno na wiele lat przed śmiercią ce- isarzowej Elżbiety marzyć poczęła o roli, którą miała odegrać W roku 1762. Obyczaje na dworze rosyjskim nie należały bynajmniej do surowych, przykład szedł zresztą z góry, gdyż caryca Elżbie- ta nie stroniła od uciech. Młoda księżna zaczęła przyjmować w swej sypialni licznych wielbicieli. Naśladując wszechwład- ną ciotkę męża, dobierała sobie co pewien czas stałego fa- woryta. Pierwszym, który dostąpił tej łaski (wówczas jeszcze niedocenianej, a przecież leżącej u podstaw niejednej wspa- niałej kariery życiowej, później zaś przeobrażonej w swojego rodzaju nieoficjalny urząd państwowy o olbrzymim znac!ze- niu) był podobno w roku 1751 Zachar Czernyszew. Potem na- stąpiła epoka Sergiusza Sałtykowa; w roku 1756 kochankiem wielkiej księżny został młody poseł potoki Stanisław Ponia- towski, po kilku latach najhojniej wynagrodzony przez nią: koroną Rzeczypospolitej Polskiej; wreszcie zaszczytu tego dostąpił skromny oficer gwardii, Grzegorz Orłów. Ten ostat- ni związek odegrał w dziejach Katarzyny rolę decydującą. Orłów miał czterech braci, zdecydowanych na wszystko awanturników, potrafił w odpowiednim momencie zorganizo- wać spisek i zamach stanu. Gdyby nie Orłowowie, wielka księżna Katarzyna nigdy zapewne nie zostałaby imperato- rową Wszechrosji; dożyłaby swoich dni, uwięziona przez roz- drażnionego małżonka w jakimś odległym monastyrze, a po 'śmierci Piotra III, może naturalnej, ale chyba prejdkiej, na tron rosyjski wyniesiono by zapewne jego syna, nieletniego Pawła. Dnia 9 lipca 1762 roku dokonano w Petersburgu wojsko- wego zamachu stanu. Zdezorientowany i niezdolny do podję- cia decyzji Piotr III nie wykorzystał możliwości zdławienia spisku przy pomocy wiernych sobie oddziałów rosyjskich i holsztyńskich; dał się uwięzić i abdykował. Ka/tarzyna zo- 132 stała ogłoszona imperatorową - jedyną i absolutną wład- czynią Rosji. W kilka dni po przewrocie uwięzionego w Rop- szy pod Petersburgiem Piotra odwiedził brait faworyta, Alek- sy Orłów, w towarzystwie kilku przyjaciół. Zastawiono sto- ły do uczty; w kielichu Piotra znalazła się trucizna, a gdy oszalały ze strachu eks-imperator poczuł jejj działanie i wzy- wać zaczął pomocy, wierni słudzy Katarzyny udusili go za- rzuconą na szyję pętlą. Katarzyna II zasiadła więc bez przeszkód na tronie rosyj- skim, ale nie czuła się na nim zbyt pewnie. Nikt nie ośmie- lił się co prawda kwestionować głośno podstaw jej władzy, ale rozumiała, że w opinii Europy, a przede wszystkim sta- rej arystokracji rosyjskiej, jest jednak uzurpatorką i przy- właszjczycielką tronu, należnego prawem dziedzictwa syno- wi jej, wielkiemu księciu Pawłowi. Zaczęła więc pracować nad zbudowaniem w Rosji mocnego oparcia dla swojej wła- dzy w postaci nowej oligarchii arystokratycznej, złożonej z ludzi, którzy wszystko jej zawdzięczali. Z natury rzeczy proces ten rozpoczął się od wyniesienia Orłowów na naj- wyższe pozycje społeczne w państwie. Ubodzy oficerowie wyrośli nagle do znaczenia magnatów. Zgromadzili wokół siebie potężną klikę, stworzyli stronnictwo, które przez pe- wien czas miało niepodzielny i decydujący wpływ na impe- ratorową. Wipływ ten miał się jednak po pewnym czasie skończyć. Okazało się bowiem, że droga, którą Grzegorz Orłów doszedł do tak wielkiego znaczenia na dworze w Pe- tersburgu, nie była zamknięta dla następnych kandydatów. Katarzyna pozostawała z Orłowem w intymnych stosunkach przez prawie dziesięć lat (1762-1772), ale nie rezygnowała bynajmniej z innych uciech; przez pewien czas Grzegorz Orłów podsuwał cesarzowej jednorazowych aimantów z włas- nego wyboru, a wreszcie dał się zastąpić w sypialni Katarzy- ny przez nowego faworyta, Wasilczikowa, który pozostawał jednakże pod jego całkowitym wpływem. Wasilczikow był człowiekiem umysłowo bardzo ograniczonym i pozwalał sobą kierować. Było jednak jasne, iż faworyt niezależny od Orło- wów, a obdarzony sprytem i inteligencją, mógłby łatwo i prędko stworzyć w Petersburgu własne stronnictwo. I ta- ki właśnie faworyt wkrótce się pojawił. Grzegorz Aleksandrowicz Potemikin był synem ubogiego szlachcica spod Smoleńska, a urodził się w roku 1739. Stu-. ,diował podobno w Moskwie, ale usunięty został ze szkół z powodu lenistwa i rozwiązłego trybu życia w roku 1760. 133 Wstąpił wtedy w Petersburgu do gwardii konnej. W roku 1762 był podoficerem jednego z pułków gwardyjskich; nale- żał do spisku Orłowów i przyczynił się do powodzenia za- machu stanu. Wynagrodzony został przez imperatorową ran- gą, podporucznika, stanowiskiem dworskiego kamerjunkra, jakimiś niewielkimi sumami pieniężnymi i majątkiem o czte- rystu duszach chłopskich. W taki to skromny stosunkowo sposób rozpoczęła się jego błyskotliwa kariera. Przy wszystkich swoich wadach (a miał ich wiele: chci- wość i zarazem rozrzutność, nieograniczoną pychę i ambicję, rozwiązłość ł upodobanie do hulaszczego trybu życia) był Poitemkin niewątpliwie najinteligentniejszym spośród wszy- stkich kandydatów do intymnych łask Katarzyny II w ciągu lat przeszło czterdziestu, odznaczał się umiejętnością dosko- nałej oceny ludzi, z którymi musiał przestawać, sprytem po- litycznym, a później odkrył w sobie talenty niezbędne dla męża stanu. Od roku 1762 zaczął też - początkowo powoli, ale systematycznie - piąć się po szczeblach kariery. Awanso- wał, doszedł wreszcie do stopnia generała. Odznaczył się w czasie wojny rosyjsko-tureckiej w latach 1768-1774, wró- cił do Petersburga (w styczniu 1774 roku) już jako osobistość sławna i interesująca. Jemu to właśnie przypaść miał w udziale sukces, na który nikt przedtem nie liczył: od- sunięcie od wpływów politycznych koterii Orłowów. W roku 1774 Potemkin miał trzydzieści pięć lat i uchodził za mężczyznę bardzo przystojnego. Potężny, wysokiego wzro- stu, imponował postawą i znaczną pewnością siebie. Co praw- da jedno oko zakryte miał stale czarną przepaską, gdyż w rofcu 1763 stracił je wskutek źle przeprowadzonego zabie- gu okulistycznego; wszelako w oczach Katarzyny II brak ten nie ujmował mu w niczym męskiego uroku. Po dwumie- sięcznym pobycie w Petersburgu Potemkin usunął z sypial- ni imperatorowej niedołężnego Wasilczikowa i rozgościł się 'tutaj bezceremonialnie na przeszło dwa lata. Od tej chwili osiągnięcie przezeń pozycji pierwszego ma- gnata Rosji było kwestią kilku miesięcy. Spływać poczęły na PofemMna wszelkie łaski rozmiłowanej w nim imperato- :rowej: najwyższa ranga generalska (general-en-chef), wice- przewodnictwo Kolegium Wojennego, czyli ministerium spraw "wojskowych (bardzo niezadowolonym z tej nominacji prze- wodniczącym pozostał aż do swojej śmierci w roku 1784 feldmarszałek Zachar Czernyszew), tytuł hrabiego (1775), a wkrótce potem, w dowód pokornego uznania dworu wie- 134 deńskiego, tytuł księcia Świętego Cesarstwa Rzymskiego Na- rodu Niemieckiego (1776), nie mówiąc już o setkach tysięcy dusz chłopskich i milionach rubli w klejnotach i gotówce. Po dwóch latach Potemkin musiał ustąpić miejsca w sy- pialni Katarzyny nowemu wybrańcowi; ale nie stracił by- najimniej swojego znaczenia politycznego, przeciwnie nawet, znacznie je umocnił i zachował na dlugie lata wielki wpływ na umysł imperatorowej. Faworyci zmieniali się co parę lat, a przy każdej takiej zmianie walka między partią Potemki- na i odsuniętą na dalszy plan partią Orłowów zaostrzała się Llo ostateczności, szło bowiem o zdobycie tej ważnej pozycji /dla męża zaufania jednej lub drugiej koterii. Przez długie lata z walki tej zwycięzcą wychodził najczęściej (choć nie zawsze) Potemkin, kolejni faworyci jemu się wysługiwali, a jeśli któryś nie przypadł mu do gustu, to kończył nawet (jak na przykład Aleksander Łanskoj) nagłą śmiercią w ta- jemniczych okolicznościach. . Te rządy faworytów w ciągu całego panowania w Rosji Katarzyny II są w historii Europy zjawiskiem bez preceden- su. Łaitwo pojąć, jakie były skutki społeczne i polityczne tej dziwnej sytuacji. W Petersburgu tworzyły się stale nowe kli- ki, wokół aktualnych lub byłych faworytów gromadzili się awanturnicy, walczący o kariery i majątki, rosła nowa ary- stokracja, skupiona pozornie wokół tronu, ale wewnętrznie rozdarta, skłócona i przeżerana intrygami. Zmiany fawory- tów rodziły wielkie możliwości dla ludzi, którzy w normal- nych, ustabilizowanych warunkach XVIII-wiecznego społe- czeństwa stanowego nie mogliby nawet marzyć o wzniesieniu się z nizin na najwyższe społeczne szczyty. Wyciągano ręce po nadania majątkowe, dary pieniężne, stasnowdska i ordery. Wraz z nowymi faworytami przychodzili nowi kandydaci do stanowisk i nadań; trzeba było od początku zaspokajać ich potrzeby i żądania. Kliki dworskie parły do awantur między- narodowych, potrzebne im były wojny, potrzebna ekspansja terytorialna. Wojny dawały możliwości zdobycia rozgłosu i majątku, inkorporacje terytorialne tworzyły podstawy na- dań ziemskich i nowych stanowisk administracyjnych. Wy- starczy wspomnieć, że większość majątków ziemskich, poło- żonych na obszarach odebranych Rzeczypospolitej w czasie pierwszego i drugiego rozbioru, stanowiących dawniej wła- sność państwową lub skonfiskowanych przez władze carskie osobom prywatnym, dostała się w dziedziczne posiadanie "nowej arystofcraicji", grupującej się wokół faworytów. Im- 135 peratorowa musiała karmić ludzi, którzy służyli jej wiernie i z oddaniem; inaczej... czekałby ją może los Piotra III. Nie trzeba dodawać, iż rzeczywiste koszty tej prywatnej polityki eks-Nfemki na rosyjskim tronie ponosili chłopi ro- syjscy, obciążeni licznymi świadczeniami naturalnymi i pie- niężnymi, rozdarowywani tysiącami jak zwierzęta. Trudno jest doprawdy uzmysłowić sobie, jak wielką Męską dla spo- łeczeństwa rosyjskiego było panowanie Katarzyny II choćby tylko z powodu zachłanności faworytów i ich koterii. Jeżeli pominiemy skutki ogólnopolityczne i zbadamy jedynie na- dania majątkowe i dary pieniężne, którymi cesarzowa opła- cała usługi i wierność kolejnych kochanków, będziemy mieli do czynienia t sumami przerażającymi. Już w końcu XVIII wieku próbowano obliczyć, ile kosztowało Rosję utrzyma- nie dziesięciu "oficjalnych" faworytów imperatorowej. Publi- cysta i historyk francuski z czasów Wielkiej Rewolucji, Jean Castera, na podstawie licznych dostępnych sobie źródeł ze^- stawił pracowicie w swojej Historii Katarzyny H wszystkie sumy wydatkowane na ten cel1, a dziś możemy stwierdzić, . że raczej pomniejszył te liczby, niż przesadził. Castera podał, iż faworyci otrzymali w latach 1762-1796 (to jest od począt- ku panowania do śmierci imperatorowej) w postaci dóbr ziemskich, klejnotów, darów pieniężnych itp. o,k. 92 min rubli, w tym sam Potenifcin ok. 50 min. Jest to suma, którą porównać można tylko z wieloletnim budżetem państwowym największych ówczesnych mocarstw europejskich. Ogólne wydatki państwowe Rosji (razem z bu- dżetami instytucji terenowych) wynosiły w roku 1775 około 32 mlh rubli, w roku 1780 około 36 min rubli. Na utrzymanie armii wydawano wówczas w Rosji ok. 10 min rubli rocznieł. Imperatorowa żywiła dla Potemkina wyjątkowy podziw i szacunek; indywidualność iksięcia najwidoczniej ją przytła- czała, imponowała jej niespożyta jego energia, nigdy właś- ciwie nie śmiała mu się otwarcie przeciwstawić. Jego dymi- sję ze stanowiska oficjalnego faworyta wynagrodziła mu olbrzymimi nadaniami. Po roku 1776 PotemCkin sporo czasu spędzał na południu Rosji, gdzie osiągnął wreszcie pozycję wszechwładnego wielkorządcy. Jego główna siedziba w Eli- zabetgradzie wkrótce stała się wspaniałym dworem magnac- kim. Nie był żonaty (chociaż chodziły po Rosji pogłoski, iż zawarł z cesarzową małżeństwo morganatyczne, co zresztą okazało się nieprawdą), lubił natomiast liczne towarzystwo płci pięknej i przez całe życie uchodził za wyrafinowanego 136 i niepohamowanego libertyna; otaczały go zawsze roje pięk- nych dam, które gościł chętnie nie tylko w Petersburgu czy Elizabetgradizie, ale również w swojej kwaterze wojskowej, nawet w czasie wojny. Ambicje polityczne Potemkina sięgały bardzo daleko. Nie kontentując się bynajmniej pierwszym po monarchini miejs- cem w Rosji, marzył o zdobyciu dla siebie tronu udzielnego państwa. Mógł być to na przykład - w książęcych marze- niach - tron Rzeczypospolitej Polskiej, gdyby doszła do skut- ku detronizacja Stanisława Augusta, o której czasami prze- bąkiwano. W ostateczności mógł być to również tron nowego państwa czarnomorskiego, wykrojonego z obszarów pozosta- jących dotąd pod władzą Polski i Turcji, z ziem Ukrainy, Krymu, Mołdawii i Wołoszczyzny, które nazwano by Dacją i oddano w jego dziedziczne władanie. Nic więc dziwnego, iż Potemkin parł nieustannie do nowej wojny z Porta, a jed- nocześnie spiskował na zgubę Rzeczypospolitej i podjsuwał Prusom plany nowego rozbioru. Nie przeszkadzało mu to zresztą w staraniach o polski indygenat, Mory uzyskał łatwo, /kupując później na pogranicznym terytorium Rzeczypospoli- vtej, za 12 milionów złp, znaczne dobra ziemskie - Smiłę. Wyobraźnię imperatorowej podniecał Potemkin wizją wiel- 'kiego zwycięstwa nad Turcją, które pomścić miało klęskę cesarstwa bizantyjskiego w XV wieku; zdobyty przez Rosjan Konstantynopol stałby się znowu stolicą Cesarstwa Wschod- niego, którego tron przeznaczono z góry wnukowi Katarzy- ny, drugiemu .po Aleksandrze synowi Pawła, wielkiemu księ- ciu Konstantemu, przezornie obdarzonemu tym niespotyka- nym w Rosji imieniem, mającym przypominać tradycje daw- nego cesarstwa rzymskiego - temu samemu, który po latach miał zakończyć swoją karierę ucieczką z Belwederu w noc listopadową 1830 roku. Utrzymywał też Potemkin bliskie stosumki z magnaterią polską, przede wszystkim z kołami malkontentów, skłóconych ze Stanisławem Augustem i usiłu- jących przy pomocy petersburskich koterii dworskich pod- ważyć pozycję króla. Szczególną protekcją otaczał hetmana wielkiego koronnego Franciszka Ksawerego Branickiego, któ- rego w roku 1781 ożenił ze swoją siostrzenicą Aleksandrą Bngelhardt, dając mu w posagu 4 min złp na spłatę długów'. W roku 1787 i 1788 Potemkin był u szczytu swojej potęgi. Otrzymał niedawno władzę generał-guibernatora na całym południowym obszarze państwa, stopień feldmarszałka i urząd prezesa Koiegyam Wojennego. Po inkorporacji Krymu -sta- 137 rożytoej Taurydy - zaczął używać tytułu księeja Taurydz- kiego (prince de Tauride), który imperatorowa potwierdziła oficjalnie w roku 1787. Wiosną tego roku Katarzyna II od- była wielką podróż na Ukrainę i Krym, w czasie której przyjmowana była wspaniale we wszystkich miejscowościach podległych władzy Potemkina. Opowiadano co prawda, iż zachwyty imperatorowej nad gospodarczym rozkwitem tego kraju były raczej mało uzasadnione. Do legendy przeszły słynne "wsie poteimkinowskie" z 1787 roku; podobno znacz- na część pięknych osad wiejskich na trasie podróży Katarzy- ny II składała się po prostu z efektownych makiet i dekora- cji; po przejeździe orszaku cesarzowej specjalne drużyny ro- botników delmontowały pospiesznie rzekome budowle malow- niczych wsi, z łąk spędzano stada krów i koni, hoże i pięk- nie przystrojone dziewczęta wsiadały na wozy, dziarscy pa- robcy pakowali pługi i brony - i cały ten 'zespół wyruszał natychmiast w nowe miejsce, gdzie znowu na parę dni wy- kwitała w szczerym polu bogata, dobrze zagospodarowana osada, tak bardzo radująca oczy łatwowiernej monarchini. Zdawało się, że potęgi Potemkina nikt nie zdoła podważyć, a jednak wkrótce potem miał się zjawić jego polityczny koń-, kurenł. W lipcu 1789 roku nastąpił niespodziewanie upadek dotychczasowego faworyta Katarzyny II, Aleksandra Dmi- triewa-Maononowa, który przez cały okres swojego "urzędo- wania" był pod silnymi wpływami księcia Taurydzkiego. Na- stępcą jego został młody, zaledwie 22-letni oficer gwardii, Platon Aleksandrowićz Zubow. Miarą ówczesnych stosunków panujących w Rosji jest fakt, że ta sypialniana rewolucja w istotny sposób wpłynęła na sytuację wewnętrzno-polityez- ną państwa i w pewnym stopniu nawet na politykę zagra- niczną dworu petersburskiego. W ciągu paru lat Zubow stwo- rzył własną koterię, zebrał wokół siebie wszystkich nieza- dowolonych z przewagi Potemkina, zlikwidował jego wpły- wy, przejął w swoje ręce kontrolę nad polityką zagraniczną, co między innymi zaważyło potem tragicznie na losach Rze- czypospolitej. W roku 1791, na krótko przed śmiercią Po,tem- kina, miało się okazać, że (księciu Taurydzkiemu z dawnej świetności pozostały tylko jałowe pozory. Ale miało to nastąpić dopiero za trzy lata. Tymczasem, w roku 1788, Po,teinkin oblegał nadmorską twierdzę turec- ką, Oczaków, i żył nadzieją rychłego triumfu. Kampania była trudna i ciężka, straty w ludziach wielkie; minio to ksią- żę Taiurydzki nie tracił humoru, a tyni chętniej otaczał się 138 w swoim wojskowym obozie towarzystwem pięknych pan. Wtedy właśnie po raz pierwszy pojawiła się w kwaterze Po- temkina sławna z urody, a również niedawnej podróży do Konstantynopola pani Zofia Wittowa. n W jaki sposób i w jakich okolicznościach Zofia poznała księcia Potemkina, tego niestety nie wiemy. Jeden z pamięt- nikarzy utrzymuje, iż generał Nikołaj Sałtykow, dowodfcący oblężeniem twierdzy w Chocimiu, zapraszał często panią Wittowa z pobliskiego Kamieńca do swojego obozu, z czego Zofia korzystała tym chętniej, że przez rosyjskich parla- mentariuszy mogła przesyłać do Chocimia listy do przeby- wającej tam rzekomo siostry, żony chocimskiego baszy (!!)4. Sałtykow miał właśnie przedstawić Wittów Potemkinowi, który - aczkolwiek od paru lat związany stałym romansem z żoną księcia Wasyia Dołgorukłego - od razu zainteresował się piękną Greczynką i wkrótce pozyskał jej łaski. Okolicz- ności nawiązania tych stosunków są niejasne; nie znamy żadnych źródeł bezpośrednio o tym informujących, a relacje pamiętnikarskie są w tej sprawie wyjątkowo mętne i bała- mutne. Niemcewicz powtarza naiwną anegdotkę o tym, jak niewiele "zachodów potrzeba było Potemkinowi, by otrzy- mać fawory Wittowej, z którą się był później Szczęsny oże- nił. Zawołał on ją z rana do siebie. Zastała go Wittowa le- żącego w sobolowym tułubie, rozmamłanego, rozczochrane włosy jego okryte były puchem; stała przy łożu szkatuła peł- na rozmaitych drogich kamieni i pereł. Potemikin, przebiera*- jąc w nich garścią, wziął je, dłoń całą dał Wittowej i nasy- cił swe chuci"!. Nie analizując już obyczajowego i psycho- logicznego prawdopodobieństwa tej sytuacji, trzeba jednak zwrócić uwagę na fakt, iż cenione zazwyczaj jako źródło hi- storyczne pamiętniki Niemcewicza mają wartość bardzo nie- równą. Są dokładne i w miarę obiektywne tam, gdzie autor opowiada o wydarzeniach, które na własne oczy widział, o ludziach, z którymi sam się zetknął; natomiast rozmaite plotki i zasłyszane opowieści powtarzał Niemcewicz bez- krytycznie, a poza tyim opinie jego były najczęściej bardzo stronnicze i złośliwe. Wizja Potemkina, płacącego doraźnie pani Wittowej za udostępnienie mu swojego ciała, jest w swojej naiwnej złośliwości po prostu zabawna; tym bar- 139 dziej jednak musimy żałować, iż nie inamy żadnych wiary- godnych relacji o początkach znajomości Zofii z księciem Taurydzkim. W każdym razie w połowie czerwca 1788 roku Zofia i Jó- zef Wittowie przebywali jeszcze w Kamieńcu. Na łaskawe pytanie Stanisława Augusta o zdrowie pięknej damy generał pisał Wtedy do króla: "Jak najwdzięczniej z uszanowaniem żona moja przyjęta pamięć Pańską i wraz z(c) mną całuje nogi najłaskawszego monarchy"". Z tego samego okresu ma- my również inne świadectwo - feldmarszałka austriackiego, księcia de Ligne, który jako obserwator wydarzeń na fron- cie rosyjsko-tureckim odwiedzał od czasu do czasu pobliski Kamieniec. Książę Charles-Joseph de Ligne miał wówczas pięćdziesiąt tirzy lata, a cieszył się od dawna znacznym rozgłosem jako autor wielu dzieł poświęconych historii, polityce i wojsko- wości; był charakterystycznym dla wieku Oświecenia typem światłego magnata-libertyna, kosmopolity zaprzyjaźnionego z wielu domami panującymi, który z wyżyn swojej społecz- nej i majątkowej pozycji mógł sobie pozwolić na szczerą, niemal cyniczną krytykę własnego środowiska, na ostry, na- wet brutalny, ale zawsze zręczny i celny dowcip. Pochodził z austriackiej wówczas Belgii", gdzie rodzina de Ligne miała swoją główną siedzibę w Bel-Oeil, przebywał często w Wie- dniu, ale i z Polską łączyły go liczne związki. W roku 1780 sejm polski nadał mu indygenat. Nieco wcześniej, 29 lipca 1779 roku, syn księcia de Ligne, również Charles, poślubił we Francji 16-letinią Helenę Massalską, wychowankę klaszto- ru paryskiego rAbbaye-aux-Bois, pochodzącą z bogatej pol- sMej rodziny magnackiej. Dzięki temu książę de Ligne in- teresował się żywo sprawami polskimi, odwiedzał Warszawę, w roku 1787 podróżował po Ukrainie w towarzystwie cesarza Józefa II. Losy jego rodziny dziwnie się zresztą plątały t dziejami osób, występujących na kartach tej książki. Nieco później na przykład pani Helena de Ligne zaczęła romanso- wać z podkomorzym wielkim koronnym Wincentym Potoc- kim, który prtmo voto żonaty był z Urszulą Zamoyską; po rozwodzie z nim pani Urszula wyszła za marszałka Michała Mniszcha (jej to właśnie listy do matki z 1787 roku wyżej cy- towaliśmy); pan Wincenty poślubił co prawda Annę Myciel- ską, ale już w roku 1789 zaczął rozmyślać o nowym rozwo- dzie; marząc o legalnym związku z piękną księżną de Ligne. Młody książę Charles de Ligne zginął na froncie austriacko- 140 -francuskimi w roku 1793, " dzięki temu w roku 1794 Win- centy Potocki mógł wreszcie poślubić wdowę po nim, Hele- ttę z Massajskich. Otóż ów pan Wincenty był przyrodnim bratem Anny Potockiej, matki Stanisława Szczęsnego Po- tockiego; wychodząc za mąż za Szczęsnego, Zofia w roku 1798 zyskała w panu Wincentym Potockim - wuja, a w żonie jego, ete-synowej starego księcia de Ligne (skądinąd o trzy lata od siebie młodszej) - ciotkę! Bohaterkę naszą łączy zresztą z Heleną Massalską de Ligne (później Potocką) pewne pośmiertne nieporozumienie portretowe: otóż zachowany w muzeum berlińskim portret tej drugiej damy, pędzla Sal- vatore Tonciego, przez długie lata uchodził mylnie za wize- runek pani Wittowej i jako taki był do niedawna wspomi- nany i reprodukowany. Książę Charles-Joseph de Ligne zjawił się w Kamieńcu w maju 1788 roku i przebywał tam przez parę tygodni, go- ścinnie przyjmowany przez generała Witta, a zwłaszcza jego małżonkę. Razem z panią generałową dokonywał nawet reko- nesansu w pobliżu tureckich umocnień w Chocimiu. Uroda i wdzięk Zofii wywarły na feldmarszałku wielkie wrażenie, tym większe, iż tak mocno kontrastowały z ponurą scenerią kamienieckiej twierdzy. "Ach, gdybym miał jeszcze wrażli- we serce - pisał do syna dnia 8 czerwca 1788 roku - jakże byłbym zakochany! Gubernatorowa, ta wspaniała Greczynka, znana i podziwiana na całym świecie, podwiozła mnie berlin- ką aż o pół strzału działowego od Chocimia, skąd strzelano parokrotnie ponad naszymi głowami. Wyznam ci szczerze, że miałem pokusę rozpoznać i znaleźć raczej słabe i dogod- ne do ataku jej strony niż braki w obwarowaniach fortecy. Mieszkam u niej, ale cóż to za sabat piekielny mam dokoła siebie! Dźwięk kajdan przez całą noc! Byłem przekonany, że to upiory; okazało się jednak, że mąż jej, komendant Ka- mieńca, zatrudnia u siebie jako służbę tylko więźniów skaza- nych na ciężkie roboty. Co za kontrast między minami owych zbrodniarzy a urodą kobiety, łfltórej służą pod groźbą bata! Nawet kucharz jest tutaj galernikiem. Oszczędne to, ale jednak straszne..." 7. Wszelako gościnność państwa Wittów wynagradzała księciu de Ligne wszystkie niewygody; w liście do Stanisława Augusta tak się zachwycał piękną Zofią, że ikról odpowiedział mu listem żartobliwym, a zarazem pełnym eleganckich komplementów pod adresem pani Witltowej: "Za- chwycony jestem tym wszystkim, co pisze mi pan o stara- niach kainienieckiego gubernatora; proszę pana jednak, je- 141 żeli list mój zastanie cię jeszcze u niego, abyś go prze- strzegł, iż pod żadnym pozorem nie powinien pozwolić Tur- ifcona na oglądanie jego pięknej żony. Nie trzeba tym panom dawać jeszcze jednego powodu, dla którego mogliby płonąć żądzą zdobycia tej miejscowości. Taki motyw mógłby uczynić ich atak silniejszym od obrony, przy całej dobrej opinii, jaką mam o komendancie i garnizonie. Można by mu powiedzieć: odeślij nam wszystkie niepotrzebne gęby; ale zapewne do takich nie wliczyłby on nigdy czarujących usteczek pani Wittowej"". Po wyjeździe księcia de Ligne stosunki państwa Wittów z rosyjskimi i austriackimi obozami wojskowymi na pogra- niczu Rzeczypospolitej stają się coraz ściślejsze. Witt często opuszczał powierzoną sobie twierdzę, utrzymywał bliski kon- takt z główną kwaterą Potemkina i dowództwem austriackim, do czego nakłaniała go być może Zofia. Od jesieni 1787 roku generał Witt był w polskiej opinii publicznej skompromito- wany i ośmieszony: wciąż mu wypominano histeryczne za- chowanie z powodu zagranicznego wojażu żony. Teraz do tego wszystkiego dołączać się poczęły poważne podejrzenia o zdradę, o współpracę z rosyjskim i austriackim dowódz- twem wojskowym. Kiedy w październiku 1788 roku rozpo- czął w Warszawie obrady sejm, który miał później przejść do historii jako Wielki lub Czteroletni, a patriotyczna opinia publiczna coraz wyraźniej żądać zaczęła zerwania z Rosją i aliansu z państwami antycesarskimi, zachowanie generała Witta musiało ściągnąć nań surowe oskarżenia. Witt próbo- wał się jeszcze bronić, ale przygotowywał sobie również furt- kę do całkowitego przejścia na drugą stronę, starając się o dogodne stanowisko w służbie rosyjskiej. Wkrótce po na- wiazanini bliższych stosunków z księciem Potemkineni Zofia zaczęła prawdopodobnie upraszać wszechwładnego kochanka, aby zapewnił jej mężowi jakieś intratne zajęcie na terenie Rosji. Nie znamy dokładnej daty pierwszego przyjazdu Zofii do obozu pod Oczakowetm. Zapewne nie było jej tam jeszcze 30 lipca 1J88 roku, gdyż nie wymienia jej nazwiska wśród kilku najsławniejszych dam książę de Ligne w pisanym tego dnia liście do syna', w którym podaje ciekawe skądinąd szcze- góły o warunkach egzystencji w głównej kwaterze księcia Taurydzkiego, "Sarti" jest tutaj ze znakomitą orkiestrą [...] Nie mamy czasami chleba, ale za to ciastka i marcepany; nie mamy jaibłek ni gruszek, ale jednak dzbany konfitur; 142 brak nam masła, zawsze natomiast są lody; trudno o świeżą wodę, pijemy wszelako najróżniejsze gatunki win; czasami brakuje nawet drzewa do kuchni, możemy za to palić ga- łązkami aloesu." Na szczęście towarzystwo było całkiem mile: "Przebywa tutaj nadzwyczaj urodziwa małżonka Michała Po- teimkina i pani Skoiwrońska, siostrzenica księcia Potemkina, naszego wezyra czy patriarchy (gdyż tworzy on swoją włas- ną religię), równie urocza; a także pani Samojłowa, jeszcze od nich ładniejsza..." 10. Być może dopiero jesienią 1788 roku grono tych pięknych pań powiększyła Zofia Wittowa.. Ubolewać należy, iż nie udało się odszukać żadnych źródeł, które mogłyby rzucić jaśniejsze światło na .dzieje Zofii w la- tach 1788-1791. Wiemy, że cieszyła się wówczas szczegól- nymi względami księcia Taurydzkiego, ale cała historia tego romansu - tak ciekaiwa z obyczajowego i psychologicznego pumiktu widzenia - jest właściwie nieznana. Jaka była po- zycja i rola Zofii w środowisku otaczającym Potemkina, jak wyglądały jej osobiste stosunki z księciem, wpływ na jego postępowanie, a, może i decyzje o znaczeniu politycznym, wszelkiego rodzaju korzyści, które uzyskiwała Zofia dzięki protekcji Potemkina - na ten temat milczą wszystkie do- stępne dotąd źródła. Tylko nieliczne i pośrednie relacje pa- miętnikarskie dotyczą pobytu pani Wittowej w głównej kwa- terze rosyjskiej pod Oczakowem, a potem w Jassach. Pani Yigee-Lebrun pisała na przykład, że Potemlkin "roztaczał przed nią wszystko, co tylko grzeczność i rycerskość może mieć najbardziej wyszukanego. Wśród innych przykładów jego wspaniałomyślności opowiadają na przykład, że chcąc ją nakłonić do przyjęcia szalu kaszmirskiego olbrzymiej war- tości, zorganizował wielki festyn, na którym znalazło się dwieście dam, a po obiedzie prosił, aby ciągnęły losy na loterii fantowej; każda z pań wygrała właśnie szal kaszmi- rowy. Książę był szczęśliwy, że za tę cenę mógł najpiękniej- szej z pań wręczyć najpiękniejszy z kaszmirów" ". Czy wy- padek ten rzeczywiście miał miejsce, trudno powiedzieć; war- to natomiast zauważyć, jak zasadniczo różny jest ton i akcent emocjonalny tej anegdoty w porównaniu z cytowanym po- wyżej fragmentem pamiętników Niemcewicza. Czy damie, którą w tak wyszuikajny sposób trzeba było namawiać do przyjęcia cennego prezentu, mógł Poitemkin włożyć po prostu do ręki garść klejnotów i od razu pociągnąć ją brutalnie na •woje łoże? Nie idealizujmy wszelako naszej Zofii; prawda leżała zapewne pośrodku. Pani Wittowa starała się odgrywać Cr 143 rolę wytwornej i dumnej damy, ale nie wahała się nigdy za cenę swych wdteięków kupować realnych dla. siebie czy swo- jej rodziny korzyści. Rzecz w tym, iż w miarę społecznego awansu ubierała takie transakcje w coraz to bardziej wy- szukane formy i konwenanse, żądając od swoich partnerów, aby przynajmniej udawali, że są śmiertelnie w niej zakocha- ni i dlatego gotowi, do wszelkich ofiar i poświęceń. Minio wszystkich wojennych kłopotów i niedostatków tryb życia zgromadzonego w obozie Potetaoikina licznego towarzy- stwa był przez cały czas trwania kampanii bardzo wesoły. "Główna kwatera księcia Potemkina w Jassach - wspominał później oficer rosyjski, naoczny obserwator tych wydarzeń - odznaczała się i błyszczała ogromnym przepychem. Przyje- chało mnóstwo żon naszych generałów i wyższych oficerów, wiele pokrewnych pań księcia. Ze znaczniejszych, ciągle ota- czających Potemkina, były: żona jego krewnego, generała Pcitemkina, której szczególne książę okazywał względy; gene- rałowa Samojłowa, siostrzenica! jego, prześliczna księżna Doł- gorukowa, księżna Gagarinowa itd., i żona polskiego generała hrabiego de Witt, sławna ze zdumiewającej piękności. Ciągłe i nieustanne były bale, uczty, teaitr i balety. Muzyka wo- kalna i instrumentalna składała się najmniej z trzydziestu ludzi; znany maestro Sarti nie odstępował wówczas księcia. Sartł do słów znanego hymnu Te Deum ułożył muzykę, w której bateria z dziesięciu dział brała także udział, strze- lając w takt, kiedy śpiewano: święty! święty!..." ". W tym samym czasie na bagnistych wybrzeżach Mo|rza Czarnego, na bałkańskich bezdrożach ginęli tysiącami nie tylko na polach bitew, ale przede wszystkim z chorób, zimna, głodu i wy- czerpania żołnierze rosyjscy i austriaccy, usiłujący przełamać dzielną, upartą obronę wojsk tureckich - ku chwale naj- jaśniejszej imperatorowej Katarzyny II i cesarza Józefa II. Wreszcie w połowie grudnia 1788 roku padł broniony długo Oczaków. Pdtemkin czekał na ten triumf ze wzrastającą nie- cierpliwością. Mógł teraz wyruszyć spiesznie do Petersburga, aby zająć się sprawami polityki zagranicznej, przede wszyst- kim ikwestią polską. Z Warszawy dochodziły pod Oczaków niepokojące wieści. Obradujący od kilku miesięcy sejm wprowadził Rzeczpospo- litą na drogę daleko idących reform wewnętrznych i poli- tycznego usamodzielnienia. Zgasły nagle wpływy wszech- władnego ambasadora rosyjskiego Stackelberga; znaczna część polskiej opinii publicznej popierała przywódców stron- 144 " •k-'f Moreau-le-Jeune: Wyjście z Opery J. Cn. Kamsetzer: uroczystość w Paryżu z okazji narodzin deltma nktwa patriotycznego, którzy zwracali się w stronę Prus, z zadowoleniem witając oświadczenie dworu berlińskiego o prawie Rzeczypo|spalitej do całkowitego samostanowienia o swoim losie. Książę Taurydzfci zauważał z gniewem i nie- pokojem, iż jego wieloletnie starania, aby doprowadzić do nowego porozumienia rozbiorowego między dworem pruskim a dworem rosyjskim, okazywały się zupełnie bezowocne. Za- wodziły również próby zakłócenia wewnętrznego spokoju'po- litycznego w Polsce, które mogłyby stać się pretekstem do nowego podziału, jak na przykład próba stworzenia na Ukrai- nie antykrólewskiej konfederacji magnackiej, podjęta latem 1788 roku w tajnym porozumieniu ze Szczęsnym Potockim, hetmanem Branickim i innymi osobistościami. Katarzyna II nie chciała jeszcze się zgodzić na likwidację w miarę samo- dzielnego państwa polskiego. Pod naciskiem Wiednia, zainte- resowanego - w obliczu wojny z Porta i wzmożenia poli- tycznej aktywności Prus - w utrzymaniu całości Rzeczy- pospolitej, imperatorowa musiała przystać na tajną kon- wencję rosyjsko-austriacką, gwarantującą integralność i nie- naruszalność ziem polskich od strony zachodu. Na nic się nie zdały wysiłki Potemikina, aby pozwolić Prusom na za- garnięcie Gdańska^ Torunia i Wielkopolski, a w tej sytuacji przyłączyć do Rosji całą Ukrainę, trzon przyszłej potemki- nowskiej Dacji. Na straży całości Rzeczypospolitej stała na razie dyplomacja austriacka, podejrzliwie obserwująca nie- korzystną dla Wiednia spółkę wojenną z Rosją, a jeszcze bar- dziej obawiająca się ekspansji Prus; z opinią dworu wie- deńskiego Katarzyna II musiała się jeszcze liczyć.. Teraz, na przełomie 1788 i 1789 roku, Prusy pobudzały prowokacyjnie polskie dążenia niepodległościowe i reformatorskie, ale nie zaprzestawały bynajmniej negocjacji dyplomatycznych w Pe- tersburgu, usiłując nakłonić rosyjskie Kolegium Spraw Za- granicznych i imperatorowa do antypolskiej spółki podzia- łowej. Potemkin popierał stanowczo propozycje Berlina, ale z niepokojem stwierdzał, że w Petersburgu biorą na razie górą tendencje zmierzające do sformowania poczwórnej koa- licji •- Rosji, Austrii, Francji i Hiszpanii - co było wyraź- nym przejawem tendencji antypruskiej. Wizja przyszłej Da- cji stawała się coraz mniej realna, tym bardziej że Anglia, Holandia i Prusy poczynały wywierać na Rosję i Austrię nacisk dyplomatyczny, aby przyszły pokój z Porta Ottomań- ską zawarty został na zasadzie status quo ante helium, to znaczy bez żadnych aneksji terytorialnych ". Książę Taury- 145 II - Dzieje piękne] Bitynkl dzki uznał, że sytuacja; ta wymaga bezspornie jego obecności w Petersburgu, dopilnowania na miejscu własnych interesów. Zaraz po kapitulacji Oczakowa ruszył spiesznie na północ; przybył do Petersburga w połowie lutego i rozpoczął tam in- tensywne prace polityczne i dyplomatyczne (uwieńczone zre- sztą tylko połowicznym sukcesem); przebywał w stolicy Rosji do 17 maga 1789 roku. Towarzystwo zgromadzone w Jassach i pod Oczakowem na czas jakiś rozdzieliło się i rozjechało. Korzystając z nieobec- ności Potemkina, państwo Wittowie pospieszyli do Warszawy, aby podjąć próbę ostatecznego załatwienia sprawy dowódz- twa kamienietokiej twierdzy. III W połowie stycznia 1789 roku Stanisław August pisał do Szczęsnego Potockiego, ówczesnego generała artylerii koron- nej i dowódcy dywizji ukraińskiej, a więc bezpośredniego przełożonego generała Witta: "Wiadomo jest WPanu, jakie tu juiż bywały i jeszcze być mogą weksy na generała Witta. Te mu są powodem żądania, aby mógł < zbiec do Warszawy co rychlej, choć na krótki czas, i dla pokazania niewinności swo- jej, i dla porozumienia, czyli by mógł znaleźć sposobność przedania bez straty komendanctwa swego. Na ten koniec trzeba mu urlopu. Tu tak mi przekładają, że nie trzeba od nikogo inszego urlopu, tylko od WPana. Chciejże mu go WPan, proszę, dać nieodwłocznfe" 14. Potocki nie mógł oczy- wiście odmówić podobnej prośbie królewskiej, Józef Witt urlop więc oitrzyimai i w miesiąc później przybył wraz z żo- ną do stolicy. Warszawa pulsowała intensywnym życiem politycznym, nieznanym od czasów pamiętnego sejmu rozbiorowego 1773- 1775 roku. Na galeriach otaczających salę obrad Izby Po- selskiej w Zamku Królewskim tłoczyły się tłumy widzów (Jak powiadano ówcześnie - arbitrów), nawet liczne panie przy- słuchiwały się z zaciekawieniem wystąpieniom posłów, se- natorów i samego króla; brawami i głośnym aplauzem wi- tano wystąpienia patriotów, sykaniem i nieprzyjaznymi de- monstracjami głosy malkontentów, zwolenników dotychcza- sowego ustroju i utrzymania rosyjskiej gwarancji. W stycz- niu 1789 roku sejm - przy entuzjastycznym poparciu opinii publicznej - uchwalił zniesienie Rady Nieustającej, pierw- 146 szego stałego, kolegialnego rządu Rzeczypospolitej, ustano- wionego pod gwarancją Rosji na sejmie rozbiorowym, a więc. znienawidzonego jako symbol obcej protekcji i przemocy. Na ulicach, w kaf fenhauzach, oberżach, szynkach, domach miesz- czańskich, dworach szlacheckich i magnackich pałacykach toczyły się zawzięte dyskusje polityczne. Z rąk do rąk prze- kazywano broszury i pamflety o aktualnej treści, wiersze satyryczne i polityczne zagadki. Zwłaszcza te ostatnie mno- żyły się >z tygodnia na tydzień. Anonimowi autorzy w krót- kich, mniej lub bardziej zręcznych, czasami trywialnych i dosadnych epigramatach charakteryzowali członków sej- mu, 'ministrów Rzeczypospolitej i inne sławne osobistości, w duchu czasami patriotycznym, czasami zaś "hetmańskim", wytykając z reguły różne ich osobiste przywary. Zagadki krążyły na rękopiśmiennych karteluszkach, budziły u jed- nych śmiech i satysfakcję, u innych gniew i oburzenie na anonimowych "oszczerców". Autorzy tych wierszyków pozo- stawali nieznani i do dzisiaj nie wiemy, spod czyjego pióra wychodziły owe cięte epigramaty, które w rok później pró- bowano - choć bezskutecznie - zebrać i ogłosić drukiem. Zapewne były dziełem zbiorowym, zresztą niekoniecznie jednej grupy publicystów. Historyk literatury okresu Oświe- cenia, który od kilkunastu już lait pracuje nad przygotowa- niem do druku naukowej edycji tych cennych dla badaczy "zagadek sejmowych", jest zdania, iż głównym kh autorem i redaktorem był zapomniany heraldyk, historyk i publicy- sta czasów Stanisława Augusta, Wincenty Wojciech Wieląd- ko, współpracujący ze stronnictwem patriotycznym autor wielu politycznych paszkwilów ". Być imoże spod pióra Wie- lądki wyszła również zagadka, którą powitano w stolicy ge- nerała Witta: Niedobre swe znając czasy Przywiózł żonę do Warszawy. Choć mu rogi przysposobi, Komendantem przecież zrobi18. Jak tam było z owym przyprawianiem w Warszawie ro- gów generałowi Wittowi, tego nie wiemy, ale szansę na wy- robienie mu prawa swobodnego dysponowania rangą kamte- nieckiego komendanta okazały się w każdym razie nikłe. Wysuwane przeciw niemu zarzuty i oskarżenia były bardzo poważne, a opinia sejmowa nastrojona nieprzychylnie. Józef Witt próbował się bronić i ogłosił drukiem swoje Usprawied- iv 147 lubienie... Dowodził w nim, iż rozpowszechnione zarzuty uchybienia przezeń obowiązkom wojskowym i współpracy z armią austriacką atakującą Chocim (o rosyjskiej jakoś za- pomniał) godzą w jego nieposzlakowaną opinię, honor i do- brą sławę. "Podobało się twierdzić, że wola księcia Saxe-Co- bourg była dla mnie prawem, że* j ego skinień stając się na- rzędziem wtenczas cofnąłem ze Żwańca komendę, kiedy, woj- sko austriackie w kraj Rzeczypospolitej wchodziło." Oskar- żenia te są niesłuszne - dowodził mąż pięknej Zofii - nie on jest bowiem winien, lecz Departament Wojskowy Ra- dy Nieustającej. "Ze zdziwieniem usłyszałem odgłos, iż har- mait użyczyłem Austriakom do atakowania Chocimia". To również nieprawda, bowiem żądaniu księcia Saxe-Cobourg rzekomo odmówił, wobec Austriaków był nieugięty, a Tur- kom nawet pomagał. Najbardziej jednaik bolały generała Wit- ta zarzuty, iż na dowództwie twierdzy sporo zarobił, a przez swoją lekkomyślność i zaniedbanie obowiązków naraził Rzeczpospolitą na poważne straty. "Zarzut zepsutych pro- chów daje obwinionemu porę święcić wdzięczność zeszłego ojca pamięci," Za prywatne pieniądze Jana Witta kupowa- no bowiem proch i pociski artyleryjskie w Chocimiu, z po- zostawionych przez Rosjan po zakończeniu pierwszej wojny tureckiej (1774) magazynów wojskowych. Funt prochu kosz- tował kiesę generalską groszy miedzianych trzy i pół, "bomba największego kalibru" złp 2, a "średniego" tylko 15 groszy. "Wydaną sumę czerwonych złotych 3000 w kilka lat dopiero bez prowizji, i to wytrąciwszy grosz sześćdziesiąty dja ko- misarzów komisji likwidacyjnej, odebrał." Znaczne te zapa- sy zmagazynowano w dziesięciu składach, gdzie są staran- nie konserwowane i świetnie się do ewentualnego użytku bojowego nadają. Natomiast zaopatrzenie magazynów zbożo- wych zawiodło wskutek spekulacji okolicznych obywateli, którzy zakontraktowali pszenicę po 4 złp za korzec, a żądali potem 8 zip. Słoninę zakupioną po 15 groszy za "oko" mu- siał rozdać darmo (!) mieszczanom wskutek groźby zepsucia, a potem kazano mu ją odkupić, gdy cena wynosiła już 2 złp 15 gr za "oko". Na całej gospodarce żywnościowej fortecy poniósł w ciągu kilku lat straty na ogólną sumę trzydziestu kilku tysięcy złp, bowiem - twierdził generał Witt - "nie umiałem oszczędzać, gdzie szło o dobro publiczne", "nie dba- łem o mój majątek w celu jedynie dopełnienia wyroków mo- ' jej zwierzchniej władzy, które zawsze umiałem poważać". A że twierdza jest niedostatecznie umocniona^ to z braku 148 środków finansowych: 12000 złp rocznie nie wystarcza na te potrzeby. Brak jest dotacji na inwestycje w koszarach i "utrzymanie aresztantów, których liczba już teraz dochodzi do 240". Gdyby te dotacje komendant otrzymał, to naturalnie gotów jdst przeprowadzić odpowiednie melioracje i umocnić należycie twierdzę17. Wsaelako członkowie sejmu, a nawet pobłażliwy zawsze monarcha, mieli o zasługach i winach generała Witta zgoła odmienne zdanie i zamierzony handel rangą komendancką nie mógł dojść do skutku. Czy Zofia pomagała Józefowi w staraniach o załatwienie tej trudnej sprawy, tego rów- nież nie wiemy. Niektóre świadectwa upewniają nas, że sta- rała się w Warszawie po prostu trochę zabawić. W końcu lutego poseł lubelski Stanisław Kostka Potocki pisał do żo- ny: "Wittowa jest miła i zadowoliłaby się zrobieniem wokół siebie jakiegoś szumu. Ale rozgłos obrad sejmowych przytłu- mia wszystkie inne i te piękne damy [Wittowa i jej zna- jome] nie mają innego zajęcia jak spędzać dnie w okienkach sejmowej galerii, aby rozdzielać wieńce triumfatorom. Co- dzienne zajęcia kończą się wszelako balem albo wielką ko- lacją i wszyscy kładą się spać bardzo kontenci" 18. O wysił- kach Zofii na rzecz ratowania pozycji generała Witta mo- głaby świadczyć jedynie krążąca ówcześnie w Warszawie za- gadka: W Stambule stradawszy wieńca, Przyjechała tu z Kamieńca, By udziałem swego ciała Grzechy mężowskie zmazała. Nadstawia dolnej czupryny, Żeby mażą pokryć winy ". Na temat konduity Zofi krążyło jednak zawsze tyle plo- tek, że powyższa zagadka mogła być po prostu świadectwem tego, jak vox populi postępowanie pani Wiittowej sobie wy- obrażał, a nie jak naprawdę w Warszawie si§ zachowywała. Jest oczywiście możliwe, że nawiązała w stolicy nowe intym- ne znajomości (zawsze była do tego skora); najpewniej jed- nak kierowała się w tych sprawach własną fantazją i upo- dobaniami, a od osobistych poświęceń dla ratowania intere- sów małżonka była chyba bardzo daleka. Kiedy państwo Wittowie opuścili Warszawę, tego dokład- nie nie wiadomo. Zapewne dopiero latem 1789 roku Józef Witt doszedł do wniosku, że dalszy jego pobyt w stolicy Rze- U9 czypoepolitej jest bezcelowy. Wydaje się, że Zofia bawiła w Warszawie jeszcze we wrześniu. Wskazywałby na to fakt, że w niedizielę dnia 13 września 1789 roku Stanisław August poprosił Boscampa, aby ów przekatzał mu odpis swojego pa- miętniczka o młodości Zofii, której to prośbie Boscamp za- dośćuczynił dokładnie w tydzień później M. Być może cieka- wość królewska pobudzona została jakimś spotkaniem z pa- nią Wittową, w czasie którego wspominano zapewne wypad- ki z lat 1777-1779. Nie mamy o tym jednak żadnych pozy- tywnych informacji. Jest za to pewne, że w listopadzie ge- nerał Witt wyjechał do Oczakowa> nie .uzyskawszy uprzed- nio zezwolenia polskich władz wojskowych, ani nie rozli- czywszy się z powierzonych mu funduszów. Dnia 5 grudnia kasztelanowa kamieńska, pani Katarzyna Kossakowska, dama głośna z plotkarskich talentów i staro- polskiego patriotyzmu, informowała swojego bratanka, mar- szałka Potockiego: "Ze Lwowa die 2 grudnia piszą do mnie, że jmć pan de Vitte [!], komendant przeszły kamieniecki, przejeżdżał tejdy do fcsiępia Poteiflkina; powiadał niektórym, że wofcowany jest na gubernatora do Chersonu..."". Możemy sądzić, że nowego stanowiska generał Witt rów- nież poważnie nie traktował. Zapewne przebywał najczęściej u boku żony, w kwaterze Potemkina w Jassach, ze zgryzotą, ale w milczeniu obserwując względy, jakie okazywał Zofii roznamiętniony jej urodą książę Taurydzlki. Sprawę dowództwa twierdzy kamienieckiej załatwiono ostatecznie jesienią 1789 roku. Nowym komendantem miano- wany został generał Józef Orłowski, przyjaciel księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego i częsty bywalec PuławM. IV W końcu grudnia 1790 roku wojska rosyjskie zdobyły krwawym szturmem ostatnią wielką twierdzę turecką nad Dunajem, Izmaiłów. Wiadomość o tym dotarła do Petersbur- ga 9 stycznia, "właśnie w tym czasie - donosił poseł polski Deboli - o którym dwór zwykł iść do kaplicy na nabożeń- stwo. Odśpiewano tedy natychmiast Te Deum z tej okazji, na którym imperatorowa znajdowała się, choć przed przy- jazdem kuriera nie miała iść do kaplicy, czując się nieco słalbą. Wspomniona forteca wzięta szturmem, który - jak powiadają - trwał godzin czternaście, W wymiarze prze- 150 dłużenia odporu ze strony tureckiej przyznają się tu do stra* ty 2000 ludzi zabitych, a 3000 ranionych, lecz podobno w po- ufałym wyznaniu więcej jest rzetelności,' to jest, iż ta eks- pedycja kosztowała do 10 000 ludzi. Zubowa brat kurierem przybyły głosił, iż Turków wybito do 20 000, co jest łatwym do wierzenia, bo zapewne po wzięciu miasta wstrzymać nie można było tutejszych żołnierzy od rzezi. Dostać się miało w niewolę Turków do 11 000. Garnizon był tedy dość moc- ny, bronił się mężnie, bo - jak mi sam podkanclerzy [Os- termann] czynił relację - wszyscy znaczniejsi oficerowie tu- reccy życie położyli" 2S. Dzięki temu sukcesowi w styczniu 1791 roiku Potemlkin mógł znowu wyruszyć w drogę do Pe- tersburga. Nie przewidywał na pewno, że była to jego ostatnia po- dróż do stolicy Rosji, ale jechał w nastroju ponurym, pełen rozdrażnienia i niepokoju. Mimo sulfccesów na froncie turec- kim zbierały się nad Rosją ciężkie chmury. Od połowy roku 1790 dwór petersburski utracił sojusznika, bowiem, nowy ce- sarz austriacki Leopold II pod naciskiem Berlina i zagrożo- ny wojną z Prusami zdecydował się wycofać z koalicji an- tytureckiej i zawarł z Porta osobny pokój. Anglia, Holandia i Prusy wywierały teraz na Rosję coraz silniejszy nacisk dyplomatyczny, domagając się zakończenia wojny z Turcją bez żadnych aneksji terytorialnych; ponieważ dwór peters- burski odrzucał stanowczo to żądanie, państwa koalicji pół- nocnej zaczęły gotować się do zbrojnego wystąpienia. Nad Rosją zawisła śmiertelna groźba nagłej ofensywy armii prus- kiej i polskiej24 w kierunku Petersburga, a jednocześnie za- blokowania ujścia Newy przez potężną flotę brytyjską. Po- temikin gotów był przyjąć tę zbrojną konfrontację, łudteił się nadzieją zwycięstwa, ale petersburskie Kolegium Spraw Za- granicznych, z pełniącym obowiązki rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Aleksandrem Bezborodko na czele, zda- wało sobie sprawę, że wojny na dwa fronty Rosja nie wy- trzyma, że nagły atak państw północnej ikoalicji skończy się zupełną kieską imperium Katarzyny II. Książę Taurydzki wiązał z nową wojną poważne nadzieje, obmyślał plany wiel- kiej ofensywy przeciwko Polsce i zawiązania rekonfederacji na Ukrainie, co umożliwiłoby wreszcie nowy rozbiór Rzeczy- nospojlitej. Bezborodko pracował wszelako nad uniknięciem zbrojnego konfliktu. Kierując się jego wskazaniami, amba- sador rosyjski w Londynie Semion Woroncow zdołał wkrótce potem nakłonić przekupstwem i prowokacją brytyjską opo- 151 tycję parlamentarną do gwałtownego wystąpienia w Izbie Gmin przeciwko planom wojennym premiera Włlliama Pltta. Nacisk dyplomatyczny na Rosję skończył się kompromita- cją północnej koalicji, wydane już Royal Navy rozkazy wo- jenne zostały unieważnione, armia pruska cofnęła się znad granicy, wojna nie wybuchła - ku wielkiemu rozczarowa- niu księcia Taurydzkłego. Jednocześnie Konstytucja 3 maja, uchwalona w momencie, gdy wojna koalicyjna przeciwko Rosji wydawała się nieunikniona, znalazła się wobec zmia- ny sytuacji międzynarodowej w poważnym niebezpieczeń- stwie. Miało to nastąpić dopiero w maju 1791 roku. Na prze- łomie stycznia i lutego Potemkin spieszył do Petersburga przekonany, że w obliczu nowej, bardzo już bliskiej - jak sądzono - wojny zdoła nakłonić imperatorową do zatwier- dzenia swoich ryzykownych, antypolskich projektów. Ufał, że uda mu się rozbić klikę Zubowa, który nie mając żad- nego własnego programu politycznego, z reguły występował uparcie przeciwko pomysłom księcia Taurydzkiego, stara- jąc się ograniczyć jego wpływy i znaczenie. Pojtemkin miał nawet nadzieję, że zdoła w ogóle usunąć niewygodnego i nie- bezpiecznego faworyta; w czasie podróży powtarzał podobno, że jedzie do Petersburga wyrwać bolący go ząb (zub). Wy- obrażał sobie, że jest nadal drugim po imperatorowej czło- wiekiem w państwie, że zawsze odgrywać będzie tę samą co dawniej rolę polityczną. Łudził się wszelako, gdyż jego znaczenie i wpływy poli- tyczne należały do przeszłości. Na froncie rosyjsko-tureckim i w ogóle na południu Rosji mógł jeszcze sprawować władzę dyktatorską, ale w Petersburgu niewiele miał już do powie- dzenia. Gwiazda księcia Taurydzkiego przygasła i zachodziła, a wrogowie spodziewali się, że i życia niewiele mu pozosta- ło. Potemkin miał zaledwie pięćdziesiąt dwa lata i potężny organizm, ale było tajemnicą poliszynela, ilż od niejakiego czasu zdradza wyraźne objawy choroby umysłowej. Od ra- dosnej euforii przechodził coraz łatwiej do ponurego przy- gnębienia; jego mania wielkości nasiliła się do tego stopnia, że należała już bez wątpienia do zjawisk psychopatologicz- nych; wybuchy wściekłego gniewu księcia przerażały oto- czenie. W czasie uroczystych bankietów zrywał się czasami z miejsca i wygłaszał samochwalcze mowy na swoją cześć, a potem nagle tłukł zastawę stołową i lżył zebranych. Nie- rzadko posuwał się do rękoczynów: potrafił rzucać się z pięś- 152 ciaani na swoich oficerów sztabowych, bił generałów ••*•*-< ieo zdumieni obserwatorzy zagraniczni przypisywali zresztą etos- centrycznemu usposobieniu księcia i specyficznym obyczajom krajowym. Były to najprawdopodobniej objawy paraliżu po stepującego, skutek zakażenia wenerycznego sprzed dwu- dziestu czy trzydlziestu lat. Mimo że o chorobie Potemfcłna nikt nie śmiał publicznie wspominać, z niepoczytalności księ- cia Tauirydzkiego ludzie odpowiedzialni 'za politykę zagra- niczną Rosji w roku 1791 zdawali sobie doskonale sprawę. Nikt więc jego pomysłów nie traktował poważnie; tym bar- dziej jednak starano się mu nie sprzeciwiać, a wystraszona imperatorowa, która zawsze lękała się gniewu księcia, za- biegała usilnie, aby zewnętrzna świetność nie przestała go otaczać i gotowa była podpisać każdy podsuwany jej przez Potemkłna dokument, byle tylko nie drażnić szaleńca; oczy- wiście akty takie nie miały w rzeczy samej żadnego 'poli- tycznego znaczenia, a istotne decyzje w roku 1791 podejmo- wano poza plecami księcia Taurydzkiego. "Książę Potemkiin od niedlziel trzech jedzie do Petersbur- ga; poczty wszędzie są rozstawione, ludzi dręczy i konie cze- kające go, stacje wszystkie napełnione są romansowymi przygotowaniami - w połowie lutego pisał do króla konsul ZabłOcki. - Szlachta na nich czekająca witać go powinna/ jako zwycięzcę; śpiewaków z różnymi językami wypisano, jak do w^ieży babilońskiej, którzy by mu na każdej stacji inne, a wszystkie pochwalne wyśpiewywali pieśni i na róż- nych, jeszcze od Adama zajętych [!] instrumentach. Zgoła takimi' cackami, jak na wielkiego człowieka nie przystało, bawić mają rozpieszczone szczęściem dziecko - owego mi- nistra"2*. Otoczony powszechnym uwielbieniem i na rozkaz imperatorowej witany wszędzie jako zbawca i ojciec oj- czyzny, przybył wreszcie Potemkin do Petersburga 10 mar- ca 1791 roku. Działo się to już w okresie wielkiego postu, alejprzybycie księcia Taurydzkiego rozpoczęło - jak powiadał 'Deiboli •- "drugie zapusty" w stolicy Rosji, okres zabaw i festynów, nazywany powszechnie "karnawałem księcia Potemkina". "I tak wczoraj był m'ały bal w Ermitażu; dziś będzie wielki u (posła austriackiego] Cobenzla, jutro u Zawadowskiego, w nfedizielę u Bezborodki. Książę de Nassau dawał także w przeszłą sobotę kolację z tańcami. Dla swego festynu, któ- rego dzień jeszcze niedeterminowany, książę Potemkin wy- kupił wszystkie lustra po kramach, bo ich w sapmej rzeczy 163 wiele potrzeba do ornowaaia sali i apartamentów w owym gmachu będących. Takimi tedy rzeczami książę Potemkin do- tąd bawi się, a tymczasem ani wątpić trzeba, że on po sta- remu swoje interesa robi. Grzeczny jest, jak nigdy nie by- wał względem wszystkich tutejszych, którzy sami powiadają, że tymi grzecznościami gębę im zamykać chce, aby nie szem- rali na to wszystko, co on może przedsięweżmie. Bywa w tych domach, gdzie przedtem nogą nie postał, a koniuszy Naryszkin, u którego dawniej przesiadywał, sam jeden zo- staje w tym upośledzony, co go nieskończenie gryzie. Otóż to tak płacą za podłość, której aż nadto było ze strony Na- ryszkina, i to nawet z uszczerbkiem reputacji córki, w owym mylnym mniemaniu, że się książę Potemkin będzie z nią że- nił. Amory z księżną Dołgorukową także ustały i książę u niej nie postał, choć się zrobiła niby chorą [...] Przed samą imperatorową oświadczył, iż się chce teraz bawić; co dżień- bywa na bankietach i balach, które mu dają kolejno. Wczo- raj w Klubie Szlacheckim dawano mu koncert, na którym śpiewano odę na jego pochwałę. Patrzeć się na to potrzeba, aby się przeświadczyć, z jakim uszanowaniem wszyscy tu- tejsi są dla niego" 2S. Stałą towarzyszką zabaw księcia Potemkina była w Peters- burgu pani Wittowa. Zofia przybyła do stolicy Rosji w kil- ka dni po księciu Taurydzkim, poprzedzona o jeden dzień przez swojego prawie już eks-inałżonika generała Witta. Obo- je zaitrzymali się w dużym pałacu, specjalnie wynajętym dla nich przez księcia Taurydzkiego. Były komendant twierdzy kamienieckiej złożył od razu wizytę posłowi polskiemu De- bolemu, starał się być grzecznym i zrobić jak najlepsze wra- żenie, chociaż Deboli zdumiał się nieco jegb dłuższymi wy- wodami na temat niewinnych rzekomo stosunków, łączących Zofię z Potemkinem. Witt utrzymywał mianowicie, iż "książę nie jest amantem, ale tylko przyjacielem jego żony. Na drugi dzień wyrzekł do mnie - pisał Deboli - iż żona jego bę- dzie sławna w historii ex quo, że ma książąt za przyjaciół. Jam tego wszystkiego grzecznie słuchał i będę u j.pani Wlt- towej.". Trudno stwierdzić, czy Witt nie zdawał sobie po pros- tu sprawy, do jakiego stopnia ośmiesza się tego rodzaju de- klaracjami, czy też miał w tym jakiś własny cel, ale podobne oświadczenia składał publicznie wiele razy, powtarzając na balach i przyjęciach: "Książę nie jest amantem żony mo- jej, ale przyjacielem; bo gdyby okazał się w postaci pierw- szego, ja; bym z nim zerwał". Deboli stwierdteił z politowa- 154 niem, że "to odzywanie się pochodzi nawet nie z obłudy". Uważał zresztą Witta za przyzwoitego w miarę człowieka, chociaż rola, jaką odgrywał on u boku swej żony i Potem- kina, była bardzo dwuznaczna.. Książę Taurydzki starał cię wynagrodzić generałowi jego straty moralne i był wdzięcz- ny za małżeńską pobłażliwość; między innymi wyrobił mu w Wiedniu upragniony dyplom hrabiego Sacri Romanł Im- perii; odpowiednie dokumenty otrzymał Witt w początkach kwietnia w Petersburgu i mógł odtąd używać legalnie tytu- łu, do którego od dawna już się przyzwyczaił27. Tego rodzaju łaski książęce umacniały oczywiście opinię publiczną w prze- konaniu, że pani Wittowa jest od dawna metresą Potemki- ną, co zresztą nie było trudne do zauważenia. Dnia 13/24 marca Zofia przedstawiona została oficjalnie imperatorowej Katarzynie II. Monarchini przyjęła podobno nadzwyczaj łaskawie piękną Greczynkę, na prośbę Potemki- na obdarowała ją cennymi brylantowymi kolczykami, póź- niej przesyłała jej inne kosztowne podarunki (na przykład parę bel drogiego materiału na suknie), własnoręcznie pisane listy adresowała na kopercie do "la belle corntesse de Witt", Najpewniej w tym właśnie okresie Zofia Wittowa obdarowa^ na zostałaś przez Katarzynę II również jakimiś dobrami ziem- skimi na Białorusi, o których położeniu i wielkości brak nie- stety jakichkolwiek informacji28. Uradowany powodzeniem swojej faworyty książę Taurydzki pokazywał się z nią pu- blicznie niemal każdego wieczoru, ostentacyjnie ją adorował, co oczywiście ściągało na Zofię tym większe zainteresowanie całej petersburskiej opinii publicznej29. Jednakże po dwóch tygodniach tej sielanki towarzystwo petersburskie dostrzegło pewne ochłodzenie we wzajemnych stosunkach księcia i jego metresy. "Jak ja miarkuję - pisał Deboli - to ponieważ i sama j.pani Wittowa już powiada, że książę Potemikin z nią się bawiąc, in publico daje powód do złej o niej opinii, wątpię bardzo, żeby te powierzchowne amory długo się utrzymały; powiadam powierzchowne, bo z wielu znaków widzę, że książę Potemikin teraz już nawet robi to jak z niechcenia; dlatego to ja nigdy na takich rze- czach nie buduję, bom się ich wiele napatrzył" *°. Powierz- chowne amory okazały się co prawda trwalsze, niż sadzał Deboli, bowiem ciągnęły się aż do śmierci księcia, ale te dąsy pani Włttowej są zastanawiające. Czyżby dostrzegła upadek wpływów i zmierzch możliwości Potemkina i dlatego zbyt umocniony z nim związek począł ją irytować? Wystawiałoby 155 to bardzo pochlebne świadectwo politycznej przenikliwości da^rałe} Budu. W czasie kilkumiesięcznego pobytu w Petersburgu w roku 17fll pani Wittoiwa korzystała bez wątpienia ze wszystkich atrakcji towarzyskich, jakie miała do zaofiarowania nadnew- ska stolica Rosji. Obyczaje wyższych warstw społeczeństwa rosyjskiego były bardzo swobodne, a powszechna rozwiązłość zdumiewała nawet cudzoziemców przybywających z Paryża i Londynu, które to miasta w XVIII wieku uchodziły po- wszechnie za nowożytną Sodomę i Gomorę". Znając umy- słowość i zwyczaje pani1 Wittowej, trudno przypuścić, aby wzdragała się przed udziałem w modnych zabawach i roz- rywkach, którym poświęcała sporo czasu i uwagi znaczna- część wytwornego towarzystwa. Wśród ówczesnych miast europejskich obok Paryża; Lon- dynu i Berlina właśnie Moskwa i Petersburg przodowały pod względem liczby i rozmachu działalności rozmaitych pół- tajnych towarzystw, "zakonów" i "akademii" erotycznych, do których należeli przedstawiciele warstw uprzywilejowanych obojga płci. Istnienie w XVIII wieku tego rodzaju towa- rzystw rozrywkowych należy do najmniej znanych elemen- tów ówczesnej obyczajowości, a przecież instytucji tego ro- dzaju były w całej Europie dosłownie setki. Pojawiły się one we Francji już w końcu XVII wieku, działały bez prze- szkód do wybuchu Wielkiej Rewolucji; naśladownictwo i moda przyczyniły się do utworzenia podobnych związków w wielu innych krajach, również i w Rosji, gdzie funkcjono- wały one jeszcze w pierwszych latach wieku XIX. Najważ- niejszym celem rozmaitych societes d'amour było teoretyczne i praktyczne zarazem badanie erotyzmu we wszystkich jego przejawach. Zgodnie z duchem epoki praktyki tego rodzaju ubierano często w formę doświadczeń i obserwacji ąuasi- -naiufcowych, a swawolna gromada libertynów z udaną po- wagą narzucała sobie zazwyczaj statut i regulamin swojego rodzaju towarzystwa naukowego czy akademii literackiej, której członkowie podejmowali wyrafinowane eksperymenty seksualne, aiby wyniki swoich obserwacji przedstawiać współtowarzyszom w formie żartobliwych wykładów. Otacza- jąca te praktyki tajemnica i poufne zebrania z wyszukanym rytuałem (w drugiej połowie XVIII wieku tego rodzaju za- bawy prowadzono na przykład w ramach wolnomularskich lóż kobiecych, tak zwanej maconnerie d'adoption) drażniły przyjemnie stępiałe nerwy libertynów obojga płci. Poziom 156 tyich zabaw zależał oczywiście od kultury ich uczestników; trudno się jednak dziwić, że w większości wypadków sodę- t&s d'amour ewoluowały w kierunku wyrafinowanych klu- bów rozpusty, gdzie praktykowano promiskuityzni erotycz- ny w ogóle bez usprawiedliwiania swoich zainteresowań po- zorami intencji badawczych M. Źródła do historii wszelkiego rodzaju XVIII-wiecznych societśs d'amour ziostały w następnym stuleciu w większości zniszczone, badania nad tym ciekawym zjawiskiem obycza- jowym są więc dzisiaj bardzo trudne. O rosyjskich towarzy- stwach erotycznych wiadomo cokolwiek dzięki skandalowi, który wybuchł w roku 1792 w związku ze zbyt już prowoka- cyjną działalnością moskiewskiego "Kluibu Fizycznego" (Le Club Physiąue), do którego należało kilkaset osób, w tym wielu wysokich urzędników państwowych i damy z najwy- tworniejśzej arystokracji. Klub ten, założony w roku 1784, przez osiem lat rozwijał ożywioną działalność, w ostatnim okresie zupełnie już jawną i przed władzami nie ukrywaną. Relacje o uprawianych tam praktykach zaniepokoiły jed- naikże nawet pobłażliwą i bynajmniej nie ascetycznych upo- dobań Katarzynę II. Przytłumiono więc trochę zbyteczny roz- głos prac "Klubu Fizycznego", na głównych promotorów tej działalności posypały się kary, skądinąd bardzo łagodne**. Inne instytucje tego rodzaju, między innymi w Petersburgu, funkcjonowały jednak bez przeszkód. Kiedy na przełomie lat 1794/1795 napłynęła do Rosji fala francuskiej emigracji ary- stokratypznej, miejscowe societes d'amour znacznie się oży- wiły. Niektóre francuskie towarzystwa erotyczne (jak na przykład głośne we Francji do 1792 roku Les Aphrodites) kontynuowały właśnie w Rosji zorganizowaną działalność. Trwało to wszystko aż do wygaśnięcia libertyńskiego nurtu ideologii Oświecenia w początkach wieku XIX. Możemy sądzić, że wiosną i latem 1791 roku Zofia korzy- stała w Petersburgu również i z takich rozrywek. Jednakie żadnych dokładniejszych informacji o tym okresie jej życia nie mamy. Dnia 10 maja 1791 roku dotarła do Petersburga wiado- o uchwaleniu przez sejm warszawski nowej Ustawy . Katarzyna II przyjęła początkowo tę zaskakującą 157 nowiną ze znacznym poruszeniem. Jednakże przychylne Pol- sce perswazje ambasadora austriackiego Ludwiga Cotoenzla oraz rozsądne komentarze petersburskiego Kolegium Spraw Zagranicznych na razie uspokoiły imperatorową. Nie dopa- trywała się w nowym ustroju Rzeczypospolitej jakiegoś istot- nego zagrożenia dla interesów Rosji, zgadzała się nawet po trosze z opinią Bezborodki, że nowa konstytucja polska może zapoczątkować okres rozluźniania więzów politycznych Rze- czypospolitej z Prusami i ponownego jej zbliżenia do państw cesarskich: Rosji i Austrii. Natomiast Potemkin wybuchnął wściekłym gniewem; zwłoka w akpji antypolskiej i łagod- niejszy kurs w polityce rosyjskiej niepokoiły go i drażniły; z niesłychanym uporem przekonywał Katarzynę II o koniecz- ności natychmiastowej zbrojnej interwencji w Rzeczypospo- litej. Jednakże umysłem imperatorowej władał teraz niepo- dlzielinje młody Platon Zubow; faworyt nie był oczywiście zainteresowany w utrzymaniu polskiej całości i niezależności, przeciwnie nawet, swój Własny i całej swojej koterii interes upatrywał w nowym rozbiorze Rzeczypospolitej - ale wy- stępował przeciwko planom księcia Taurydizkiego właśnie dlatego, że były to plany Potemkina, że mógł on raz jeszcze podzwignąć się politycznie dzięki ich realizacji. W kilka miesięcy później Zubow miał przejąć całe dziedzictwo anty- polskich pomysłów Potemkina i przeforsować ich realizację na swoją własną, wyłączną korzyść. Ale o tym nie mogło być mowy latem 1791 roku, kiedy Potemkin żył jeszcze i ostat- kiem sił trzymał w swych rękach wszystkie kontakty z reak- cyjną opozycją magnacką w Rzeczypospolitej, z ludźmi, któ- rzy mieli dać pretekst do zbrojnej interwencji. Książę Tau- Tydzki na próżno więc nalegał; 16/27 maja i 18/29 lipca Ka- tarzyna II podpisała co prawda podsunięte jej przez Potem- kina dwa tajne reskrypty w sprawach polskich, zawierające pozorne upoważnienie księcia do sformowania antykonsty- tucyjnej rekonfederacji, do realizacji jego "sekretnego pla- nu" - oderwania od Rzeczypospolitej województw kijow- skiego, bracławskiego i podolskiego. Nakazała jednakże tak sformułować tekst owych resfcryptow, aby rzekome upoważ- nienia zmieniły się de facto w zupełną fikcję; rozpoczęcie przez Potemkina całej akcji antypolskiej uwarunkowane więc zostało uprzednim wybuchem wojny z północną koalicją (a wojna taka w tym okresie bynajmniej już nie groziła), potem zaś żyiwiołowym wystąpieniem w Polsce potężnej opo- zycji przeciwko Konstytucji 3 maja. Otrzymując tak obwa- 158 rowane "pełnomocnictwa", Potemkin zdawał sobie chyba sprawę, że są to dokumenty bezwartościowe, mające po pro- stu doraźnie uspokoić go i usatysfakcjonować. Tym bardziej szalał z wściekłości, widząc się odsuniętym od rzeczywistego wpływu na politykę zagraniczną państwa i pojmując, że nie- wiele możliwości jiuż mu pozostało84. Nie zaprzestawał jednakże usilnych starań, aby doprowa- dzić do upragnionej rekonfederacji w Polsce. Od przebywa- jących w Wiedniu przywódców reakcyjnej opozycji magnac- kiej, Szczęsnego Potockiego i Seweryna Rzewuskiego, otrzy- mywał naglące 'błagania o pomoc, o ratowanie Rzeczypospo- litej z opresji królewskiego despotyzmu, który ustanowiła rzekomo Konstytucja 3 maja. Generał artylerii skarżył się Potemkinowi w liście wysłanym dnia 14 imają, zaraz po otrzymaniu straszliwej dlań wieści o dniu 3 maja, iż "Rzecz- pospolita przepadła rażeni z naszą wolnością", że "król, któ- rego imperatorowa dała wolnemu narodowi, nie jest już dłu- żej głową Rzeczypospolitej', ale panem nowej monarchii [...] Wszyscy dobrzy Polacy, których nie uwiodła kabała pruska i królewska, są przekonani, że ocalenie ojczyzny może przyjść tylko ze strony Rosji" "5. Ocaleniem tym miała być rosyjska interwencja zbrojna, wspierająca antykonstytucyjną konfe- derację; w tym punkcie pomysły Szczęsnego Potockiego zga- dzały się całkowicie z planami Potemkina, chociaż generał artylerii nie zdawał sobie sprawy, jak wyglądały dalsze kon- sekwencje tego posunięcia w 'zamierzeniach księcia Taurydy. Potemkin upewniał malkontentów, że mogą liczyć na jego pomoc; zaprosił ich do Jass, gdzie po powrocie z Petersburga zamierzał przeprowadzić z nimi konkretne rozmowy na temat zorganizowania w Polsce prowokacji, uzasadniającej wkro- czenie na ziemie Rzeczypospolitej wojsk rosyjskich. Pobyt Potemkina w Petersburgu zbliżał się ku końcowi. Wyjazdu jego z utęsknieniem oczekiwała zarówno Katarzy- na II, jak i sfery dworskie, znużone nieustannymi wybryka- mi oszalałego możnowładcy. W początkach lipca wydarzył się w Petersburgu skandal, który - aczkolwiek starannie tajony pirzez osoby zainteresowane - wywołał rozmaite plot- ki i sensacyjne pogłoski, nawet natury politycznej. Pewnego dnia Potemkin znajdował się na obiedzie u znanego ban- kiera rosyjskiego, Southerlanda, gdzie zgromadzeni goście dostrzegli jego irytację i chorobliwe podniecenie. Po zakoń- czeniu obiadu udał się razem z szambelaneni Diwowem do domu generałowej Puszkinowej; obaj niespodziewani goście 159 zasłali w salonie panią domu w towarzystwie dorastającej córki. Potemkin .wyprosił panienkę z pokoju i przysiadłszy się bezceremonialnie do matki, zaczął ją niby żartem po- szturchiwać i chwytać za fryzurę: Zdumiona generałowa usi- łowała odsunąć od siebie nieprzytomnego magnata, co jeszcze bardziej go podrażniło; chwycił Pusakinową za włosy i szar- pnął z całej siły. Dama zerwała się, wołając: - Zaprzestań, książę, takich żartów, bo każę cię wyprowadzić moim lu- dziom! - Wtedy książę Taiurydzki rozszalał się na dobre; miotając się po salonie wołał: - Jak śmiesz tak do mnie mówić? Wiesz, kim ja jestem? Że kiedy mi się spodoba, po- robię twoich ludzi oficerami? Wiedz i o tym, że jeszcze nie straciłem nadziei być królem polskim! - Naubliżawszy pani domu wyszedł w końcu, trzaskając drzwiami. Przestraszony generał Puszkin starał się utrzymać w tajemnicy całe zajście, ale opowieść powtarzana z ust do ust rozeszła się po całym Petersburgu. Zwróciły zwłaszcza uwagę słowa Potemkina o koronie polskiej, którą sobie przeznaczał; przypominano, że jnż przed miesiącem Potemkin na jednym z bankietów de- monstrował mizdrzącym się doń damom swoje piękne po- ^dóbno ręce i powiadał: "Jak będę królem polskim, będziecie mię w rękę całowały" ". Niektórzy uważali owe wybryki za typowy objaw obłąkania księcia^ inni sądzili jednak, że kryją się za tym rzeczywiste zamiary PotemMna i pewnych kół dworskich, dotyczące Rzeczypospolitej. Tym usilniej starano się oczywiście wyprawić księcia Taurydzkiego z Petersburga do Jass. Potemkin opuścił stolicę Rosji 5 sierpnia 1791 roku. Śpie- szył do swojej głównej kwatery w Mołdawii, gdzie lada ty- dzień rozpocząć się miały negocjacje pokojowe z przedsta- wicielami Porty Ottomańskiej. Towarzyszyła mu oczywiście pajst Wittowai. Przejeżdżając przez Ukrainę, Zofia spotkała się przelotnie z dowódcą armii polskiej tam stacjonującej, księciem Józefem Foniatowskim; w czasie krótkiej rozmowy przekazała dla króla wyraizy szacunku i wdzięczności. W od- . powiedzi Stanisław August napisał do bratanka: "Kiedy bę- dziesz miał okazję korespondować lub rozmawiać z panią Wittową, .powiedz jej, że jestem niesłychanie jej wdzięczny za to wszystko, co powiedziała ci dla mnie i że zawsze liczę na jej przyjazne dla mnie sentymenty"*7. Ostatnie słowa by- ły bardzo znamienne: Stanisław August spodziewał się naj- widoczniej, że pani Wittowa będzie umiała wpłynąć na po- stępowanie Potemkina w sprawach polskich. 160 Kamieniec Podolski J. H. Miintz: Fortyfikacja Kamieńca Podolskiego Na to nie było jednak ani czasu, ani okazji. W czasie podróży Potemkin zasłabł, a stan jego zdrowia pogarszał się z dnia na dzień. Mówiono potem w Rosji, że w najbliższym otoczeniu księcia znaleźli się ludzie Zubowa i trucizną przy- spieszali jego i tak już nieodległy zgon. Ciężko chory Potem- kin dotarł aż do Gałacza, tam kurował się przez kilka dni, wreszcie zawrócił do Jass. Czekał tutaj na przywódców pol- skich malkontentów, ale trawiący go ból i niepokój odbie- rały mu już świadomość. "Do Mikołaj owa wywieźć się kazał na nocleg o 30 wiorst, tam przyjechawszy spal dwie godziny. Te simptoma zdało się tak pocieszające, że [siostrzenica jego, hetmanowa] Branicka posłała tę wiadomość natychmiast do Petersburga i do Jass. Aliści potem całą noc tylko przestękał. Nazajutrz kazał się wieźć dalej, lecz ujechawszy kilka wiorst, na szczerym polu kazał się wynieść z powozu i położyć na pościeli na gołej ziemi rozłożonej. Tam wzniósłszy się trochę, chciał jeszcze raz ścisnąć Branicka, lecz upadł znowu na łóż- ko, ziewnął trzy razy i skonał. Branicka z pół godziny zosta- ła bez płaczu i mowy jak martwa statua. Doktorzy i asysten- ci prawie poniewolnie usadzili ją do karety jednej, trupa do drugiej i odwieźli nazad do Jass. Egzenterowano ciało i zna- leźli gangrenę w żołądku" "9. Grzegorz Aleksandrowicz Potemkin zmarł dnia 16 paź- dziernika 1791 roku. Poprzedniego dnia przybył do Jass ge- nerał artylerii koronnej Szczęsny Potocki, a za nim hetman polny koronny Seweryn Rzewuski. Jak piorun z jasnego nie- ba spadła na nich wiadomość, że człowieka, na którego pro- tekcję tak bardzo liczyli, nie ma już na tym świecie. Zde- zorientowani wyjechali do pobliskiego Jaizłowca, aby dopiero w parę tygodni później przybyć po raz drugi do głównej kwatery rosyjskiej w Jassach. Zofii Wittowej - jak się wydaje - nie było przy Potem- kinie w chwili jego śmierci. Wydarzenie to musiało jednak wstrząsnąć nią do głębi. Traciła protektora, dzięki któremu od kilku lat była jedną z pierwszych - jeżeli nie w ogóle pierwszą damą na południowych obszarach Polski i Rosji. Zgon księcia Taurydzkiego położył kres wszelkim jej nadzie- jom. "Nikt go tak nie żałuje z Polaków jak Wi.ttowa - pi- sał z Kamieńca generał Orłowski. - Ale sama mnie najwię- cej zadziwia, bo nie wiem, przez co u niej na tę sobie za- służył łaskę. Tłumaczy się ona tu, prawda, z tego z mode- stią, jak zwykle, w liście do Łoskiej pisanym, że ojca utra- ciła. Ale ja nie wiedząc, że i Potemkiin był jej ojcem, nie 161 11 - Dzieje pięknej Bltynkł pojmuję, żeby Wittowa mogła ojca żałować; musi ona mieć inne jakie przyczyny żałowania, a nazywa go ojcem dlatego, że już dla niej może był starym" ". Orłowski niewiele wie- dział o stosunkach łączących Zofię z Potemkinem, ale ci wszyscy, którzy stosunki te znali dokładniej, dobrze się orientowali, dlaczego pani Wittowa tak bardzo opłakuje ' zmarłego księcia. Uczestniczyła też niewątpliwie w uroczystym pogrzebie Potemkina, o którym tak opowiadał przybyły z Mołdawii do Warszawy oficer rosyjski: "Zwłoki zmarłego księcia Potem- kina przeniesione zostały do kościoła katedralnego w Jassach. Były najpierw wystawione na wspaniałym katafalku, po- krytym dywanem z weluru przetykanego czerwienią i zło- tymi galonami. Trumna umieszczona została na złocistym podwyższeniu, obitym tkaniną w tym samym kolorze. Osło- nięty baldachimem katafalk otoczony był trzynastoma ta- boretami, na których rozłożono rozmaite ordery, noszone przez-księcia. U wezgłowia trumny spoczywała książęca mi- tra. Wystawiono także rozmaite dary, które monarchowie i książęta panujący ofiarowali za życia księciu. Po długim nabożeństwie zwłoki złożono na wozie zaprzęgniętym w sześć białych koni. Kondukt składał się z kleru całego miasta i kapelanów wojskowych; ulice Jass, po których przecho- dził, wyścielono czarnymi dywanami. Dziesięć tysięcy ludzi szło za trumną, którą aż do nowych rozkazów imperatorowej umieszczono tymczasowo w kościele katedralnymi w Jassach. Żałobna ta ceremonia zakończona została trzystu wystrzała- mi działowymi i potrójną salwą dziesięciu tysięcy żołnierzy piechoty" 40. Nie wiemy, co czuła i jak zachowywała się Zofia po za- kończeniu tego ponurego obrzędu; możemy jednakże sądzić, że zbyt długo w żałobie nie wytrwała. Jassy bynajmniej nie opustoszały. Przybyły z Petersburga Aleksander Bezborodko prowadził tutaj negocjacje pokojowe z delegacją turecką. Szef sztabu Potemkina, generał Wąsy! Popów, troskliwą opieką otaczał trzech panów, którzy często odbywali tajem- nicze narady: Szczęsnego Potockiego, Seweryna Rzewuskie- go i przybyłego najpóźniej prosto z Warszawy, rzekomo dla załatwienia formalności spadkowych po zmarłym wuju żony, hetmana Ksawerego Branickiego. Życie towarzyskie poczęło toczyć się zwykłym trybem. W połowie grudnia konsul Zabłocki pisał z Mkhoroda: "W dzień świętej Katarzyny ueteris styli j.p. generał arty- 162 ierii pałacyk, w którym stoi, iluminował i bal dawał; naj- częściej do niego zajeżdża j.p. generał Witt z panią, która od dawnego czasu wielkie incognito zachowuje w Jassach, szczególniej pod bytność j.p. hetmanowej Branickiej..." 41. Ważna to wiadomość, w tym bowiem momencie zaczyna się nowy okres w życiu Zofii Wittowej. W czasie tego balu, którym czczono dzień imienin imperatorowej, spoglądał na nią zachwyconym wzrokiem i może po raz pierwszy objawił swoje uczucia najmożniejszy z magnatów Rzeczypospolitej, nieszczęsnej pamięci Stanisław Szczęsny Potocki. u* Część czwarta PRZEZ SZCZĘSNEGO UWIELBIONA I tjtanisław Szczęsny Potocki nie doczekał się dotychczas - fakt to zastanawiający - żadnej naukowej biografii ani mo- nografii roli historycznej, jaką odegrał w latach 1784-1793., Nie znaczy to oczywiście, aby jego działalność polityczna nie była znana lub zawierała jakieś istotne dla historyków ta- jemnice. Analizowana była w licznych opracowaniach przy- czynkarskich i syntetycznych, poświęconych przede wszyst- kim epoce Sejmu Czteroletniego, i w ogólnym zarysie jest już wyjaśniona. Natomiast prawie niezbadane i dotychczas bardzo mało znane są aspekty społeczno-obyczajpwe wcześ- niejszej działalności Potockiego, jego rola w szlacheckiej opinii publicznej przed rokiem 1791, czynniki, jakie złożyły się na umocnienie jego pozycji pierwszego magnata Rzeczy- pospolitej - a więc te wszystkie zjawiska, które spowodo- wały następnie wysunięcie przez petersburską koterię Zu- bowa właśnie Potockiego na stanowisko marszałka konte- deracji targowickiej, jako człowieka cieszącego się w opinii większości szlachty wielkim autorytetem i sławą najgorliw- szego obrońcy swobód szlacheckich, a zarazem wybitnego patrioty. Przykład Szczęsnego Potockiego dowodzi przekonu- jąco, iż w XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej szlachecka opinia publiczna wielki autorytet osobisty wiązała bynajmniej nie z zaletami charakteru i umysłu polityka lub męża stanu, ale po prostu z jego bogatą tradycją rodową i wielkim mająt- kiem. Pozycja majątkowa, a przez to i społeczna, rozstrzy- gała zresztą o wszystkim. Najinteligentniejszy z polityków polskich wieku XVIII, marszałek litewski Ignacy Potocki, przywódca stronnictwa patriotycznego na Sejmie Czterolet- nim, pochodził z tej samej przecież rodziny co Szczęsny i dzielił z nim tradycje rodowej świetności; dochody Szczęs- nego przewyższały jednak przynajmniej kilkanaście razy in- tratę jego kuzyna, Tulczyn był wspaniałą siedzibą magnacką, podczas gdy Kurów marszałka litewskiego skromnym sto- 164 sunkowo majątkiem; a więc w opinii szlachty Ignacy nie mógł w ogóle równać się ze Szczęsnym, chociaż ten ostatni był indywiduum umysłowo nadzwyczaj ograniczonym, po- ziomem swego intelektualnego rozwoju zaledwie przekracza- jącym granicę debilizmu. Im wyższa była pozycja społeczna i autorytet magnata, tym większe oczywiście ambicje. Am- bicje te isięgały czasami nawet korony, co w opinii szla- checkiego ogółu uchodziło za rzecz naturalną bez wzglę- du na osobiste kwalifikacje kandydata; natomiast przecięt- nemu szlachcicowi trudno było pogodzić się z myślą, że na tron wyniesiony mógłby zostać człowiek umysłowo wy- bitny, ale pochodzący z nie całkiem jeszcze w najmożniej- szą magnaterię wrośniętej rodziny; wystarczy przypomnieć, jak bardzo w opinii publicznej szkodziło Stanisławowi Augu- stowi pochodzenie z rodziny od dwóch dopiero pokoleń aspi- rującej do najwyższych urzędów państwowych i bardzo ustępującej fortuną innym sławnym rodom. W pojęciu znacznej częściej szlachty Stanisław Szczęsny Potocki dysponował wszelkimi kwalifikacjami nawet do za- siadania na tronie Rzeczypospolitej. Przez prawie trzy stu- lecia rodzina Piława-Potockich odgrywała w Koronie po- dobną rolę, jak na Litwie Radziwiłłowie, a majątkiem swoim bodaj ich nawet przewyższała. O ile jednak w XVIII wieku Radziwiłłowie poczęli stopniowo wymierać, tak że w końcu miało prawie zabraknąć spadkobierców wielkiej fortuny, o tyle Potoccy rozrodzili się potężnie i skoligacili ze wszy- stkimi niemal rodami magnackimi Rzeczypospolitej. Najbo- gatsza była krystynopolska linia Potockich, wywodząca się od hetmana wielkiego koronnego i kasztelana krakowskiego Fe- liksa Kazimierza, który zmarł w roku 1702. Sylnami hetmana byli: Józef, strażnik wielki koronny, oraz Jerzy, marszałek bełski. Stanisław Szczęsny był Wnukiem Józefa', natomiast Ignacy i Stanisław Kostka Potoccy wnukami Jerzego. Drogą dziedziczenia główna siedziba rodowa Krystynopol znalazła się w posiadaniu ojca Stanisława Szczęsnego, a w ręce jego przeszła również przeważająca część wielkiej fortuny hetma- na, którą zdołał jeszcze powiększyć dzięki dwóm korzystnym małżeństwom. Ojcem przyszłego marszałka konfederacji targowickiej był Franciszek Salezy Potocki (urodzony w roku 1700), wojewoda kijowski, człowiek uparty, pyszny i gwałtowny, charaktery- styczny typ polskiego magnata, rozsadzanego przez dumę ro- dową i przekonanego o swoim przyrodzonym prawie do roz- 165 strzygania o losach Rzeczypospolitej. Z pierwszej żony, Zofii Rzeczyckiej, nie doczekał się potomstwa; owdowiawszy, oże- nił się po raz drugi z daleką kuzynką, wojewodzianką po- znańską Anną Elżbietą Potocką, wziął za nią w posagu czter- dzieści wsi i kilika miasteczek. Olbrzymie dobra wojewody kijowskiego ciągnęły się wzdłuż całej Rusi Czerwonej, roz- rzucone były w województwach sandomierskim i krakow- skim; należała do niego spora część Bracławszczyzny, miedzy innymi Braiłów, Humań z okolicami i Nesterwar, zwany później Tulczynem. Główną rezydencją pozostał Krystyno- pol na Wołyniu, gdzie u zbiegu rzek Bugu i Żołokiji Potocki wybudował piękny pałac i założył rozległy park. Państwo Potoccy mieli pięcioro dzieci: cztery córki i tylko jednego syna. Z córek Pelagia poślubiła później Michała Mni- szcha, Antonina - księcia Ksawerego Luibomirskiego, właś- ciciela Smiły (którą następnie odkupił Potemkin), Ludwika - pisarza wielkiego koronnego Kazimierza Rzewuskiego, Ma- ria - Fryderyka Alojzego Briihla, wspomnianego wyżej ge- nerała artylerii koronnej. Jedyny syn i dziedzic wielkiej fortuny, Stanisław Szczęsny Potocki, urodził się w Krystyno- polu w roku 1752. Na dw.orze krystynopolskim panowała dziwna i niezdrowa atmosfera. Rodzice Szczelnego - opowiada pamiętnikarz - "uważani byli powszechnie za ludzi dumnych, nieprzystęp- nych, srogich, mściwych i uprzątających przemocą bogactw swych przeciwników. Z tych wad nazywani powszechnie byli opryszkami z gór karpackich i nie mieli poszanowania współobywateli sąsiadów, a nawet u swych domowników i dworaków. Dwór ten w miasteczku Krystynopoiu w wo- jewództwie bełskim był ogniskiem wszelkiego rodzaju nie- prawości, a nawet występków i samej zbrodni. Pochlebca- mi, a jak to dawniej nazywano - świecibakami, próżniaka- mi i bajarzami napełniony, a intrygi dworskie były żywio- łem obojga państwa i zabawą". Wszystko to nie przeszka- dzało 'Oczywiście okolicznej szlachcie w dosłownym niemal czołganiu się przed panem wojewodą; na brak klienteli drob- no- i średnioszlacheckiej Potocki nie mógł nigdy narzekać. "Salony krystynopolskie były napełnione publicznością, któ- ra obficie korzystała z wystawy, stołów, balów, baletów, mu- zyki, śpiewów, fajerwerków, gonitw konnych, na co Potocki kosztów nie szczędził, chcąc przewyższyć wspaniałością in- nych polskich magnatów" ł. Ten hulaszczy tryb życia z po- zoru nie bardzo się godził z usposobieniem i charakterem pa- ni domu. Anna Potocka była kobietą wynioisłą i py&zną, bi- gotką przywiązaną do zewnętrznej formy obrzędów religij- nych, dla otoczenia swego nieprzyjemną i surową, dla służby okrutną. Chętnie nadstawiała ucha dla wszelkiego rodzaju donosów i plotek, a wykrywane na swoim dworze intrygi miłosne brała za pretekst do bezwzględnego karania panien rękodajnych i dziewcząt służebnych. Dość powiedzieć, że "panny swoje za najmniejszą płochość względem mężczyzn kazała rózgami ćwiczyć. Często w noc późną, zerwawszy się z łóżka, szła po ciemku na podsłuchy do ich mieszkania, szpiegując, czy się tam młodzik jaki nie zakradł" *. Za zwykły flirt panny z fraucymeru otrzymywały trzydzieści uderzeń pękiem rózeg, za bardziej zaawansowany romans chłosty były o wiele cięższe i połączone z zamknięciem w ciemnicy o chlebie i wodzie; przy wszystkich tego rodzaju egzekucjach Anna Potocka z perwersyjną satysfakcją oso- biście asystowała *. W Krystynopolu wiedziano dobrze, iż pana wojewodę czy panią wojewodzinę przebłagać jest nie- łatwo; oboje byli ludźmi twardymi, zawziętymi i bezwzględ- nymi; pobłażali własnym upodobaniom, dla innyjch byli na- tomiast bezlitośni i niewyrozumiali. Zastanawiające jest, że Stanisław Szczęsny - poza rodową pychą i zapatrzeniem w siebie samego - nie odziedziczył żadnych właściwie cech osobowości i charakteru swoich ro- dziców. Jego słabość, miękkość i ustępliwość zdumiewały później wszystkich, którzy pamiętali żelazne charaktery Franciszka i Anny Potockich. Otoczony od wczesnego dzie- ciństwa najtroskliwszą opieką edukacyjną, Szczęsny okazy- wał niestety niesłychaną ociężałość intelektualną i umysłową tępotę. Próżno biedził się nad nim stały wychowawca i na- uczyciel, ksiądz Wolf z kolegium pisarskiego w Warężu, któ- ry musiał zresztą realizować ściśle zalecenia obojga rodzi- ców, zmierzające do wychowania Szczęsnego w duchu ma- gnackiej pychy rodowej i bezmyślnej, powierzchownej, eg- zaltowanej bigoterii. Dochodząc prawie do pełnoletności, Szczęsny był chłopakiem psychicznie słabym i ograniczonym, niezdolnym zupełnie do samodzielnego myślenia; w czasie rozmów z ojcem trząsł się dosłownie ize strachu; matka trak- towała go jak dziesięcioletnie chłopię. Trudno stwierdzić, czy rodzice zdawali sobie sprawę z patologicznego zahamowania rozwoju umysłowego syna; pewne jest, że mimo wszystko widzieli przed nim wspaniałą przyszłość, oczyma wyobraźni oglądali go może na tronie Rzeczypospolitej. Wcześnie też 167 wystarali się dla Szczęsnego o pierwsze tytuły: został on sta- rostą bełskim mając lat zaledwie szesnaście. . W roku 1770 Stanisław Szczęsny Potocki ukończył osiem- naście lat; w kraju trwały walki konfederacji barskiej, na Rusi Czerwonej pojawiła się jakaś epidemia. Rodzice wy- prawili go z Krystynopola, polecając mu objazd okolicznych majątków. W czasie tych wędrówek młody Potocki zawędro*- wał pewnego razu do Suszna pod Krystynopolem, majątku łowczego lubaczewskiego Jakuba Komorowskiego. Tu właś- nie zaczęła się tragiczna historia, która miała później przejść do legendy i zapłodnić wyobraźnię literacką wielu twórców, przede wszystkim Antoniego Malczewskiego, autora Marii. Komoro-wscy herbu Korczak byli starą rodziną "szlachecką, notowaną w dokumentach jeszcze w XV wieku, bynajmniej nie magnacką, ale wcale zamożną i cieszącą się powszech- nym szacunkiem. Miarą przepaści społecznej, dzielącej w XVIII stuleciu przeciętnego średniozamożnego szlachcica od polskiego magnata, jest fakt, iż w pojęciu wojewody ki- jowskiego o jakiejkolwiek koligacji między rodziną Potoc- kich a Komorowskich w ogóle nie mogło być -mowy. Tym- czasem koligacja taka nagle się urzeczywistniła. Jakub i Antonina Komorowscy mieli córkę Gertrudę, mło- dziutką i podobno bardzo urodziwą dziewczynę. Nie wiado- mo, w jakich okolicznościach Szczęsny Potocki poznał Ger- trudę Komorowską, ale jest faktem, że w czasie swoich węd- rówek latem 1770 roku i pobytu w Susznie nawiązał z nią romans. Wydaje się, że państwo Komorowscy życzliwym okiem patrzyli na poufałe stosunki swojej córki z dziedzi- cem największej fortuny magnackiej w Rzeczypospolitej i zdając sobie sprawę z wartości swojego szlacheckiego klej- notu, nie sądzili, aby doprowadzenie obojga młodych do ołta- rza mogło napotkać jakieś przeszkody. Szczęsny zakochał się w Gertrudzie rozpaczliwym uczuciem dorastającego chłopa- ka, który po raz pierwszy wydostał się spod rodzicielskiej kurateli. Jesienią 1770 roku pod różnymi pozorami wyrywał się z Krystynopola i często odwiedzał Suszno. Skutki tych wizyt niedługo kazały na siebie czekać - Gertruda zaszła w ciążę. Komorowscy zdenerwowani wahaniem Szczęsnego, który bał się przyznać rodzicom do całej afery, wymogli na nim potajemny ślub. W dniu 10 listopada 1770 roku spisano przedślubną intercyzę, 26 grudnia w kościele greckokatolic- kim w Nicstanicach pleban ksiądz Dłużniewski udzielił mło- dej parze sakramentu małżeństwa. Ślub był tajny, ale od- 168 był się z zachowaniem wszelkich niezbędnych . formalności i z prawnego punktu widzenia ważność jego nie mogła być kwestionowana. Młoda małżonka musiała jednak pozostać w domu rodziców. W parę tygodni później wiadomość o tym wydarzeniu do- tarła w jakiś sposób do wojewody kijowskiego. Franciszek Salezy Potocki szalał z wściekłości; przywoławszy do Siebie Szczęsnego, w miarę łagodną perswazją, a potem gwałtow- nym naciskiem przekonał go, iż małżeństwo takie nie przy- stoi dziedzicowi wielkiego imienia Potockich i wymógł na nim zgodę na wniesienie do konsystorza pozwu o unieważ- nienie ślubu - jako zawartego rzekomo bezwolnie, pod wpły- wem uwiedzenia i wprowadzenia go w błąd przez rodzinę Komorowskich. Starosta bełski podpisał wszystkie dokumen- ty podsunięte mu przez ojca i w przygnębieniu czekał na skutek tych poczynań. Potoccy zwołali naradę rodzinną i rozważali dalsze kroki, jakie w interesie familii podjąć należało. Ktoś podsunął po- mysł, aby panią Gertrudę porwać i umieścić w jednym z klasztorów lwowskich (gdzie przeoryszą była któraś z Po- tockich), a następnie zmusić ją do zgody na unieważnienie małżeństwa. Do Suszna dochodziły wiadomości, iż wojewoda kijowski szykuje jakiś zajazd; państwo Komorowscy wy- nieśli się więc do lepiej umocnionej NowosiółkŁ. Niestety, • nie zapobiegło to tragicznym skutkom mściwej zawziętości Franciszka i Anny Potockich. Wieczorem 13 lutego 1771 roku wataha nadwornych koza- ków wojewody kijowskiego, dowodzona przez Aleksandra Dąbrowskiego, osobnika, którego w Krystynopolu tytułowa- no pułkownikiem, i niejakiego Wilczka, napadła na dwór w Nowosiółce. Po sterroryzowaniu domowników napastnicy porwali z domu będącą już w piątym lub szóstym miesiącu ciąży Gertrudę Potocką (mimo mrozu wleczono ją podobno w cienkiej sukni po śniegu) i wsadzili przemocą na sanie. Wydarzeń, które nastąpiły w ciągu następnych godzin, wy- jaśnić się nie udało. Faktem jest tylko, że Gertrudy żywej nigdzie już nic dowieziono. Wedle wersji najbardziej dla Potockich korzystnej, banda uwożąca dziewczynę spotkała na drodze z Kulikowa do Krystynopola kolumnę trzystu fur za- ładowanych .zbożem; aby stłumić rozpaczliwe krzyki Gertru- dy, dwaj napastnicy (Wilczek i Dąbrowski) przygnietli jej głowę poduszkami; ofiara napadu zmarła wskutek udusze- nia. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że śmierć 169 Gertrudy była wynikiem wykonania poufnych rozkazów wo- jewody, iktóry doszedł zapewne do wniosku, że takie załat- wienie sprawy będzie o wiele szybsze i pewniejsze niż długi proces ze skandalicznym rozgłosem, a wątpliwym wyrokiem (zwłaszcza, że za parę miesięcy przyjść miało na świat dziec- ko Szczęsnego). Zwłoki Gertrudy mordercy wrzucili do prze- rębli na rzece Racie w pobliżu Sielca Bełskiego. Dla stosunków ispołecznych i prawnych, panujących w ów- czesnej Polsce, jest bardzo charakterystyczne, iż nikt ze sprawców tej ohydnej zbrodni nie poniósł kary. Bezpośred- nich morderców wojewoda ukrył starannie w ukraińskich dobrach i wszelki ślad po nich przepadł. Kiedy Komorowscy oskarżyli Potockich o napaść na dom w Nowosiółce i por- wanie córki (o> morderstwie dowiedziano się dopiero w kil- ka miesięcy później, po odnalezieniu na wiosnę w rzece zwłok Gertrudy; przedtem Komorowscy sądzili, iż córka ich trzymana jest gdzieś w odosobnieniu), Potoccy odpowiedzieli bezczelnym oskarżeniem o... uwiedzenie Szczęsnego i zmu- szenie go do małżeństwa z .najniższych pobudek - chęci zysku. Rozpoczęli też starania o unieważnienie małżeństwa syna z nie żyjącą już przecież Gertrudą. Przez kilka lat toczył się tragiczny proces, w którym z jednej strony stanęła skrzywdzona rodzina szlachecka, uzbrojona jedynie w po- czucie słuszności swojej sprawy, z drugiej izaś.potężny ród magnacki, dysponujący olbrzymimi środkami materialnymi i wpływami, walczący o zatuszowanie nieprzyjemnej afery i odsunięcie groźby skazującego wyroku4. W tym samym czasie mąż i ojciec, któremu zamordowano żonę i nie narodzone jeszcze dziecko, jak najposłuszniej wy- konywał wszystkie rozkazy czułych rodziców, starając się zasłużyć na ich przebaczenie; ustnie i listownie zapewniał ojca i matkę, że teraz dopiero pojmuje w całej pełni, jak niegodziwie postępowali z nim Komorowscy. Słabość cha- rakteru i tępota umysłowa Szczęsnego Potockiego wyszły na jaw w całej okazałości. Być może na swój sposób przeżył głęboko zamordowanie Gertrudy. Rzekomo próbował nawet popełnić samobójstwo; pewnego dnia zamknął się w ubikacji i zaczął scyzorykiem podrzynać sobie gardło; osobisty jego kamerdyner Bistecki wdarł się jednak za swoim panem do ustronnego pomieszczenia i odebrał mu śmiercionośne narzę- dzie, którym Szczęsny zdołał zaledwie skaleczyć się niegroź- nie w szyję. Opowiadano również, że do końca życia nosił przy sobie miniaturę Gertrudy5. Ale nie skłoniło go to by- 170 najmniej do przeszkodzenia poniewieraniu pamięci swojej żony w rozmaitych manifestach sądowych, ogłaszanych przez rodzinę Potockich, i to nawet po śmierci obojga rodziców, kiedy nie musiał już drżeć przed gniewem bezwzględnego ojca i surowej matki. Aby uspokoić przygnębionego młodzieńca, państwo Potoc- cy wyprawili go w długą podróż zagraniczną. Szczęsny wy- jechał z Krystynopola dnia 12 kwietnia 1771 roku, w towa- rzystwie księdza Wolfa,- Benedykta Hulewicza, kamerdynera Bisteckiego i kilkunastu innych osób. Przez Czechy i Austrię całe to towarzystwo dotarło do Szwajcarii. Szczęsny słał z drogi najpokorniejsze listy do pana wojewody, spisywał również dziennik podróży - zdaniem wybitnego historyka "wart rzucenia okiem dla poznania całej nicości umysłowej autora; nie obchodzą go ani ludzie, ani natura; zapisuje tyl- ko, ile poczt przejechał od jednego miasta do drugiego, gdzie jadł obiad, a gdzie wieczerzę..."'. Spędził w Szwajcarii kil- ka miesięcy, marzył o pobycie w Paryżu, jednakże niespo- dziewana śmierć obojga rodziców zmusiła go do powrotu do kraju. Ziemska sprawiedliwość nie dosięgła Anny i Franciszka Potockich, ale - jak mówiono "- ręka Boża prędko wymie- rzyła im karę. Anna Elżbieta Potocka zmarła nagle w So- kalu dnia 7 stycznia 1772 -roku, w okolicznościach tajemni- czych i niewyjaśnionych; podejrzewano nawet samobójstwo. W dziesięć miesięcy później zachorował ciężko Franciszek Salezy Potocki; po krótkiej chorobie zmarł dnia 22 paździer- nika 1772 roku. Umierał w chwili, gdy sprawa Gertrudy Komorowskiej na- bierała coraz większego i groźniejszego rozgłosu, przekona- ny, że słusznie postąpił, ratując przed mezaliansem lekko- myślnego syna. Gdyby mógł przewidzieć, co stanie się za lat dwadzieścia... Złośliwa Nemezis okrutnie miała pokarać dumę rodową Potockich. Wojewoda kijowski w grobie by się przewrócił, gdyby wiedział, że w niespełna ćwierć wieku później syn jego za największe swoje szczęście uważać bę- dzie związek małżeński z kobiet/ą, która z racji swojego po- chodzenia społecznego, nie mówiąc już o> przeszłości i daw- nej ko-nduicie, nie mogłaby się ubiegać nawet o stanowisko panny respektowej we fraucymerze Gertrudy Komorow^- skiej. / Stanisław Szczęsny Potocki został więc nagle samowład- pyzn panem olbrzymiej fortuny. Wrócił do Polski w grudniu 171 1772 roku i rozpoczął starania o kompromisowe zakończenie sprawy z rodziną Komorowskich. Zaczęło się teraz wido- wisko, które z pozoru powinno było wzbudzić zdumienie i za- żenowanie całej opinii publicznej, a uchodziło przecież za coś zupełnie naturalnego i zwyczajnego. Starosta bełski (wkrót- ce potem obdarzony tytułem chorążego wielkiego koronnego) setkami tysięcy złp opłacał życzliwość dygnitarzy państwo- wych, niezbędną w związku z pracami specjalnej komisji sejmowej, powołanej do zakończenia procesu Komorowskich z Potockimi, a jednocześnie kilkanaście najmożniejszych ro- dzin magnackich usiłowało schwytać go w małżeńskie sieci. Człowiek umysłowo ograniczony, współodpowiedzialny mo- ralnie za śmierć żony i nienarodzonego dziecka, uwikłany w haniebny proces z własnymi eks-teściami - był w po- wszechnej opinii najbardziej atrakcyjnym kandydatem na zięcia, któremu oferowano i po prostu stręczono dziesiątki panien. Książę eks-podkomorzy koronny Poniatowski na gło- wie niemal stawał, aby nakłonić Szczęsnego do małżeństwa ze swoją córką. Księżna, marszałkowa Lubomirska również dokładała wszelkich starań, aby w dziedzicu Krystynopola ujrzeć swojego zięcia. Jednakże pan Potocki w inną zupeł- nie stronę zwrócił swoje konkury. Sprawa z Komorowskimi zakończona została wypłatą wy- sokiego odszkodowania, które wyniosło w sumie około 700 000 złp. Deikret komisji sejmowej z dnia 2 listopada 1774 roku całą odpowiedzialność za śmierć Gertrudy zwalał na "pewną hałastrę zbrodniarzy", którzy rzekomo bez niczyjej inspiracji i z niewiadomych powodów dokonali zbrodni. Bez- pośredni mordercy zostali zaocznie skazani na śmierć; wyro- ku tego nigdy jednak nie wykonano, ponieważ skazańcy zniknęli bez śladlu. Zaraz po szczęśliwym zakończeniu tej niebezpiecznej i dręczącej afery Stanisław Szczęsny Potocki statiął na ślubnym kobiercu (l grudnia 1774 roku) z kasz- telanką krakowską Józefiną Amalią Mniszchówną. Państwo Potoccy zamieszkali początkowo w Krystynopolu, ale w parę lat później Szczęsny przeniósł swoją siedzibę do Tulczyna w województwie bracławskim, dobra kirystynopol- skie odstąpił natomiast (w roku 1781) niesławnej pamięci by- łemu marszałkowi sejmu rozbiorowego, Adamowi Ponińskie- mu. Właśnie w Tulczyinie przez kilkanaście lat miała się roz- grywać tragifarsa małżeńskiego pożycia pana chorążego wiel- kiego koronnego, wkrótce potem wojewody ruskiego, a na- stępnie generała artylerii koronnej. 172 Zawarty dnia l grudnia 1774 roku związek małżeński połączył dwoje ludzi o zupełnie odmiennej umysłowości i us- posobieniu. Poziomem intelektualnym i zainteresowaniami kulturalnymi pani Potocka nieskończenie męża przewyższa- ła. Zajmowała się między innymi malarstwem i niektóre* jej rysunki czy obrazy olejne uchodziły za bardzo udane. Miała również ambicje literackie, pisała zręczne komedyjki i opowiadania', układała epigramaty i wiersze okolicznoś- ciowe. Utwory jej cieszyły się sporym powodzeniem, były wielokrotnie przepisywane i przekazywane z rąk do rąk, za- interesowały nawet Stanisława Augusta'. Józefina obdarzo- na była jednakże nie tylko talentem artystycznym i lite- rackim, ale również bardzo bujnym temperamentem, które- mu puściła już wodze na długo przed ślubem, a w Tulczynie, po krótkim okresie w miarę zgodnego pożycia ze Szczęsnym, zaczęła bez skrupułów zaspokajać swoje wybujałe potrzeby erotyczne z coraz to nowymi amantami. W ciągu kilkunastu lat państwo Potoccy dorobili się aż jedenaściorga dzieci: siedmiu córek i czterech synów. Otóż z całej tej jedenastki podobno tylko troje najstarszych (Pelagia, Szczęsny Jerzy i Ludwika) spłodzonych było ze Stanisławem Szczęsnym/ ca- łej zaś reszcie przypisywano rozmaitych ojców, co było tym bardziej prawdopodobne, że pani Józefina coraz rzadziej przebywała, w Tulczynie, wyjeżdżała często za granicg i praktykowała tam bez żenady swój bardzo swobodny styl życia. Przez pierwsze lata Szczęsny był w swojej żonie śmier- telnie zakochany', pisywał nawet do niej wiersze, z których pani Potocka zapewne w kułak się wyśmiewała, gdyż nie były to bynajmniej arcydzieła poezji. Szczęsny tak na przy- kład przemawiał do małżonki po urodzeniu pierwszego dziecka: Kochasz, ioneczko, Pelinię, Ona, widzę, tęskni sama I chce mówić, znać po minie: Daj braciszka, proszę, mama! Cóż odpowiesz na jej prośby, Któreć przykre nie są pono? Dla kochanych nie znasz groźby, Dobrąś matką, dobrąś żoną. Dasz braciszka mej Pelini, Wszakże ta jest prośba miła, On kochania nam przyczyni, Jeśli może przybyć siła. No i jak zapisała w swych notatkach wychowanka domu Potockich, pani Weronika z Mładanowiczów Krebsowa, któ- 173 ra zachowała owe poema jaiko cenną pamiątką po panu Szczęsnym - "prośba ta uskuteczniona została; ujrzeliśmy j. wielmożnego Szczęsnego w miesięcy dziesięć po urodzeniu j.wielmożnej księżny Pelagii". Uszczęśliwiony tym wydarze- •niem chorąży koronny znowu wypracował poemiko poświę- cone pani Józefinie: Tak mam miłe z tobą życie, Tak rozkoszne, tak kochane, Że bym wolał stracić bycie, Niźli doznać w czym odmianę. Czas utrzymać gdyby można, Lub mu skrzydeł przyciąć lotnych; Gdyby ta chęć, chociaż próżna, Mogła w czynach być obrotnych, Wierz mi, wszystko na to łożę, Bym choć trochę go utrzymał, Gdy fortelem usnąć może, Ja bym kochał, on by idrzymał. Lecz że czas wzrącz ulatuje, Pędźmy, Józiu, ten miłośnie, Niech ł moment się nie psuje, Niechaj z czasem czułość rośnie. A Szczęsnulo i Pelinia Niech uczuciów nam przyczynia10. To przyczynianie "uczuciów" wkrótce doznało jednak po- ważnego wstrząsu, a potem coraz częściej bywało przez róż- ne wypadki zakłócane. Przy jakiejś okazji pani Potocka na- wiązała miłosne porozumienie z bardzo jeszcze wówczas mło- dym Jerzym Wielhorskim, synem kuchmistrza koronnego Michała Wielhorskiega, jednego z przywódców konfederacji barskiej. Listy Wielhorskiego do pani Józefiny wpadły w rę- ce Szczęsnego. Chorąży po raz pierwszy w życiu uniósł się gniewem na ukochaną małżonkę i nakazał jej wynosić się do rodzinnej Dukli. "Paikofwano już na bryki ogromne jej srebra stołowe i garderobę, kiedy łzami zalana Mniszchów- na dopóty w żałosnym upokorzeniu u nóg męża czołgała się, póki ten, czy żalem jej zmiękczony i przyrzekaną poprawą, czyli też uspokojony chytrym niewinności udaniem, przebła- gać się nie dał i wyroku nie cofnął" ". Wszelaka ten małżeń- ski bunt Potockiego był - jak się wydaje - ostatnim czyn- nym jego protestem przeciwko swawolom Józefiny. Pani Po- tocka starała się co prawda łagodzić męża czułością i poko- rą, ale po kryjomu folgowała bez umiaru swojemu tempe- ramentowi. Szczęsny musiał przyjąć do wiadomości, że nieja- ki pan Kłębowski, barczysty blondyn, którego przywiozła 174 ze sobą z Dukli do Krystynopola, jest niesłychanie jej po- trzebny jaika marszałek dworu i musi być stale pod ręką. Z owym Kłębowskim pani Józefina miała utrzymywać in- tymne stosunki jeszcze przed zawarciem małżeństwa, a po- tem wróciła w Tulczynie do dawnej z nim poufałości. W póź- niejszych latach zastąpił podobno Kłębowskiego niejaki Dzierżański. Rzecz godna uwagi - mimo tych wszystkich potajemnych wybryków pani Potocka zachowywała publicznie pozory wiernej, serdecznej i troskliwej małżonki. Co więcej, nawet po całkowitej separacji ze Szczęsnym była wobec niego bar- dzo lojalna, broniła jego dobrej sławy, stawała w obronie jego postępowania, była gorliwą reprezentantką jego inte- resów. Nie chroniło jej to oczywiście przed plotkamai l do- ciekliwym zainteresowaniem opinii publicznej, pozwalało jed- nakże zachować godność osobistą. Jej pozycja społeczna była zresztą tak ustabilizowana, że mogła sobie pozwolić na każ- dy niemal wybryk. W rzeczy samej w diariuszu swego życia prywatnego Józefina Potocka mogłaby zanotować chyba nie mniej drastycznych wspomnień niż Zofia Wittowa; miała jednakże nad piękną Greczynką tę olbrzymią przewagę, że Urodziła się w starej i bogatej rodzinie magnackiej, a> więc opinia publiczna łatwiej wybaczała jej i zapominała wszel- kie skandale. Zresztą Józefina nie potrzebowała nikogo kap- tować swoim wdziękiem czy korumpować intymnymi łaska- mi, podczas gdy Zofia przez znaczną część swego życia ska- zana była na posługiwanie się urodą jako najskuteczniejszą bronią w walce o umocnienie społecznej pozycji. Mimo że Szczęsny Potocki był osobistością pod każdym względem bardzo niepoważną, cieszył się wśród ukraińskiej szlachty olbrzymim autorytetem. Jakże mogło być inaczej? Dobra Potockiego położone były na obszarze około 1,5 min, ha>, pracowało na niego 130 000 chłopów pańszczyźnianych, a roczna intrata pana na Tulczynie przekraczała 3 mm złp ". Uświadomiwszy sobie należycie swoją społeczną pozycję, Szczęsny w miarę upływu lat począł pretendować do coraz poważniejszej roli politycznej w Rzeczypospolitej, chociaż o najważniejszych kwestiach politycznych i ustrojowych państwa polskiego nie miał pojęcia. Pomysły jego były zlep- kiem rodowej tradycji i rozmaitych demagogicznych koncep- cji, podsuwanych mu przez kuzynów i przyjaciół, a później także agentów Potemkina i dworu petersburskiego. Potocki przychylał się do poglądu, iż najwłaściwszym ustrojem dla 175 Rzeczypospolitej byłoby coś w rodzaju oligarchicznego re- publikanizmu; państwo polskie winno zmienić się w luźną federację województw, z których każde byłoby domeną ja- kiegoś rodu magnackiego, a porozumienie tych rodów było- by z kolei podstawą rządu federalnego, na którego czele stałby prezydent z bardzo ograniczonymi kompetencjami. Szczęsny był zresztą gotów wyposażyć ten urząd w prero- gatywy, dyktatorskie, gdyby oji sam miał zostać owym "pre- zydującyin". Potocki wahał się początkowo między opozycją magnacką a obozem królewskim, od roku 1784 przeszedł jednakże zdecydowanie na stronę magnackich malkontentów i w grupie tej zaczął wkrótce odgrywać rolę pierwszoplano- wą, przynajmniej pozornie, gdyż od rzeczywistej inicjatywy politycznej był z powodu swojego umysłowego ograniczenia w praktyce odsunięty i najczęściej firmował tylko swoim nazwiskiem przedsięwzięcia przez innych obmyślane i orga- nizowane. Od 1784 roku datuje się też wzmożona aktywność politycz- na pana na Tulczynie. Wybrany wielkim mistrzem maso- nerii polskiej, obdarzony niedawno tytułem wojewody rus- kiego, wystąpił w tym roku na sejmie w Grodnie jako kan- dydat do roli męża opatrznościowego Rzeczypospolitej; zręcz- ni pochlebcy słowem i drukiem przekonywali opinię publicz- ną o spiżowej cnocie i gorącym patriotyzmie pana wojewo- dy. Szczęsny ofiarował wtedy Rzeczypospolitej 24 armaty 3-funtowe z zaprzęgiem i obiecał utrzymywać swoim kosz- tem 400 żołnierzy piechoty. Ten obywatelski gest do tego stopnia wstrząsnął umysłami szlachty, że Potocki wielbiony był powszechnie jako ojciec ojczyzny; liczne wiersze oko- licznościoiwe wynosiły pod niebiosa patriotyzm wojewody ruskiego. Zważywszy, że ofiara ta nie kosztowała Potockie- go nawet 100 000 złp ia, trzeba przyznać, że kampania pro- pagandowa zorganizowana została za bardzo niską cenę. Szczęsny współdziałał odtąd stale z hetmanami koronnymi: Ksawerym Branickim i Sewerynem Rzewuskim, przyczyniał się do konsolidowania obozu magnackiej opozycji, do którego przystąpili po roku 1785 książę Adam Kazimierz Czartoryski, Ignacy i Stanisław Kostka Potoccy oraz inni skłóceni z kró- lem magnaci. W parę lat później, w czasach Sejimu Czteror letniego, obóz opozycyjny miał rozłamać się na dwie frak- cje, z których jedna (inspirowana przez Ignacego Potockie- go) zjednoczyła się z postępową częścią partii królewskiej, tworząc stronnictwo patriotyczne, druga zaś (hetmańska) za- 176 Marianna z Ossolińskich Mniszchowa Z. A. Watteau: Odjazd na Cyterę częła ewoluować w stronę Targowicy. Ale w latach 1785- -1788 opozycja magnacka była względnie zjednoczona i so- lidarnie zwracała się przeciwko Stanisławowi Augustowi. Jest oczywiste, że opozycję tę w znacznym stopniu inspirował i do działania pobudzał Grzegorz Potemkin, zainteresowany w wywołaniu większego zamieszania na ziemiach Rzeczy- pospolitej. Książę Taurydzki zabiegał usilnie o utrzymanie bliskich stosunków i współpracę z najmożniejszymi magnatami Rze- czypospolitej, a wśród nich właśnie Szczęsnego Potockiego słusznie uważał za indywiduum na petersburskie pochleb- stwa i kuszenia wytjątko,wo wrażliwe i podatne. Spływały więc na wojewodę najróżniejsze łaski dworu rosyjskiego i dowody życzliwego zainteresowania Katarzyny II jego oso- bą. Głupawy magnat był głęboko przekonany, iż powodem tych zachwytów petersburskiego dworu i gabinetu jest je- go cnota obywatelska i walory umysłowe. Jest doprawdy zdumiewające, do jakiego stopnia człowiek ten, dla włas- nego króla żywiący jedynie uczucia niechęci i pogardy, urze- czony był mniemaną wielkością Katarzyny II, z czego wy- nikało jego zdecydowane przeświadczenie, że tylko protekcja diworu petersburskiego .może zapewnić Rzeczypospolitej eg- zystencję polityczną we właściwych i pożądanych warunkach ustrojowych. Poseł czernihowski Michał Czacki, który w po- czątkach Sejmu Czteroletniego często prowadził z Potockim dysputy polityczne, tak o nim pisał: "W prywatnych z nim stosunkach dostrzegłem w panu Szczęsnym szczególną do dworu rosyjskiego skłonność. Prze- kładałem mu nieraz, że w obecnym rzeczy położeniu nie- wczesna ta jego dążność zgubić go może w opinii. On mnie na to: - Czartoryscy niegdyś nie okazywaliż się wyraźnymi stronnikami Rosji? Nikt przecież nie posądzał ich o niewol- nicze sprzyjanie temu mocarstwu, - [...] Rozmowa ta nasza o politycznych w Europie wypadkach z Polską związek ma- jących ciągnęła się dalej i jakoś nieznacznie rzecz się wyto- czyła Q imperatorowej i o jej pobycie w Kijowie. Tu zaczął mi się rozwodzić o wysokich przymiotach duszy i charakte- ru tej wszechwładnej pani, o jej najlepszych dla Polski in- tencjach. Przyszło na koniec do tego, że w tym zapale nie tył już panem niewyjawienia mi najgłębszych tajników ser- ca "wego. - Cóż to za kobieta! - rzecze, a wziąwszy mnie najpoufalej za rękę, jak gdybym był najbliższym jego po- wiernikiem: - Mógłżebyś temu wierzyć - ciągnął dalej 177 l -Dzieje piękne] Bitynkł w swym uniesieniu - mógłżebyś dać temu wiarę, iż takie były chwile, w których pozazdrościłem szczęścia niegdyś Po- niatowskiemu i tylu innym? Katarzyna swych faworytów obsypywała darami, ja oddałbym był połowę mego mająt- ku, żeby nim zostać! - W tych kilku wyrazach zdawało mi się w nim widzieć nie męża stanu, ale jaifcby dwudziestolet- niego młodzika, co cały wrzący z zapałem unosi się nad pierwszym przedmiotem namiętnej miłości. - Dnia pewne- go - dalej mi prawi - imperatorowa w ciągu jeszcze swego w Kijowie pobytu tymi do mnie przemówiła słowy: Gdy- bym pragnęła zguby twego kraju, użyłabym Branickiego, Rzewuskiego, oni by mi chętnie do tego dopomogli; dość byłoby md jednego skinienia, ażeby mieć ich za sobą zupeł- nie. Ależ ja właśnie pragnę szczęścia twej ojczyzny, podnie- sienia jej politycznego bytu, i chcę ciebie i tylko ciebie użyć do spełnienia tak szczytnego zamysłu. - Zamilkłem - po- wiada Czacki - w tym stanie jego duszy przełożenia wszel- kie nie zdołałyby go odwrócić od z dawna zamierzonego za- mysłu" ". .Relacja ta najlepiej wyjaśnia całe późniejsze zachowanie Potockiego w okresie przygotowań do zbrojnej interwencji rosyjskiej przeciwko Konstytucji 3 maja. Dla lepszego na- świetlenia jego psychopatologicznego stosunku osobistego do Katarzyny II warto może jedynie dodać, że w roku 1788 im- peratorowa rosyjska miała lat pięćdziesiąt dziewięć, a Szczęs- ny - trzydzieści sześć. W roku 1788 Szczęsny Potocki kupił od swojego szwagra, Fryderyka Alojzego Briihla, rangę generała artylerii ko- ronnej. Ponura dla Rzeczypospolitej była to zamiana: spo- lonizowanego niemieckiego generała, wybitnego fachowca, człowieka wielkich zalet moralnych i intelektualnych za- stąpić miał tępy magnat bez żadnego niemal wykształce- nia, z niebotycznymi za to ambicjami. Obejmując ten urząd Potocki musiał zrezygnować z tytułu wojewody ruskiego, stracił wiec swoje miejsce w senacie. Jednakże kazał na- tychmiast szlachcie bracławskiej wybrać się posłem tej zie- mi, mógł więc wziąć czynny udział w początkowym okre- sie prac Sejmu Czteroletniego. Jego wystąpienia w Izbie Poselskiej, utrzymane w duchu szlacheckiej pseudopatrio- tycznej demagogii, połączonej z uwielbieniem Katarzyny II i dotychczasowej protekcji petersburskiej nad Polską, jego zawzięte sprzeciwy wobec jakichkolwiek projektów uno- wocześnienia ustroju Rzeczypospolitej, ściągnęły nań obu- 178 rżenie znacznej części opinii publicznej. Szczęsny tracił szyb- ko dotychczasową swoją renomę, a chociaż wśród stronni- ków hetmańskich uchodził nadal za żywe wcielenie wszel- kich cnót, to w sferach postępowych, zwłaszcza plebejskich i radykalno-patriotycznych (z których później wyłonić się mieli polscy jakobini), oceniany był surowo i bezwzględnie ganiony. Spadek popularności Potockiego następował jed- nak powoli, o czym świadczy krążąca w Warszawie w ro- ku 1789 zagadka polityczna, zawierająca jego nadspodzie- wanie pozytywną charakterystykę: Upór przy cnocie W każdej robocie. Jakiego ma patrona, Takaż jest obrona. Złość go czerni, zazdrość łaje, Sejm sprawiedliwość oddaje15. Tę rzekomą sprawiedliwość oddawał Potockiemu oczywiś- cie nie cały sejm, ale w każdym razie spora jego część. Jed- nakże sytuacja generała artylerii koronnej stawała się co- raz trudniejsza, a niezrównoważone usposobienie i skłon- ność do popadania w stany melancholijno-depresyjne coraz bardziej utrudniały mu kontynuowanie walki przeciwko patriotyczno-niepodległościowym tendencjom sejmu w War- szawie. Jesienią 1789 roku Szczęsny Potocki opuścił więc z całą rodziną kraj i wyjechał do Wiednia. W ciągu dwuletniego pobytu na tej swoistej emigracji politycznej generał artylerii szarpany był najwidoczniej sprzecznymi uczuciami. Czasami opowiadał, że opuści na zawsze niewdzięczną ojczyznę, wyprzeda się do ostatniej włóki ziemi i wyjedzie do Ameryki, innym razem nasłuchi- wał pilnie odgłosów z Warszawy i pomstował na prace sej- mu. Wiadomości o jego wystąpieniach dochodziły do Polski i coraz bardziej wzburzały przeciwko Szczęsnemu patrio- tyczną opinię publiczną. Stanisław August trapił się wielce taką kompromitacją generała artylerii; mimo braku wza- jemności był zawsze do Potockiego bardzo przychylnie na- stawiony, co wynikało zresztą z ogólnych założeń polityki królewskiej w latach 1789-1792, polegającej na ciągłym, la- wirowaniu między stronnictwem patriotycznym a reakcyj- ną opozycją hetmańską. W kwietniu 1790 roku pisał do księ- dza Pofcubiatty: "O dyskursach generała artylerii jużem sły- 0aŁ I jak go szczerze kocham, tak mi zad tych gadek o nim, u* 179 które tu wynikają z jego, słów tamecznych; a tych gadek najwięcej tu międ'zy jego własnymi imiennikami. Ja znam, ze on w gruncie jest arcycnotliwym patriotą i dał tego dość szczodre dowody. AJe nie dziw, że zrażony osobistymi a nie- winnymi przed rokiem na siebie prześladowaniami, zrażo- ny różnymi krokami teraźniejszego sejmu, które są w samej rzeczy-nie najlepsze [...] a najbardziej poruszony do zbyt- niej tkliwości przez gatunek choroby swojej, nie dość mierzy słów swoich" ". Te królewskie zaloty do obrażonego magna- ta na niewiele się jednak przydały, gdyż Potocki nie zmie- nił bynajmniej swojej nieprzychylnej postawy wobec Sta- nisława Augusta i w dalszym ciągu demonstrował wrogość nie tylko wobec reformatorskich prac sejmu, ale i wobec po- lityki króla. Z Wiednia odbył Szczęsny kilka podróży zagranicznych: odwiedził Szwajcarię, dotarł również do Paryża; Miarą umy- słowego ograniczenia tego człowieka jest fakt, że nie zdając sobie sprawy ze społecznej i politycznej istoty przemian re- wolucyjnych we Francji, z satysfakcją obserwował w Pary- żu wystąpienia przeciwko władzy królewskiej, utożsamiając je z republikańskimi tendencjami opozycji magnackiej w Polsce. Co więcej, 24 grudnia 1790 roku zgłosił swój ak- ces do... klubu jakobinów, następnego dnia był uroczyście na posiedzeniu klubowym prezentowany i wciągnięty na listę członków ". Ciekawe, jak oceniał to swoje nieopatrzne posunięcie w rok później, gdy Katarzyna II za jeden z pre- tekstów do interwencji w Polsce uznała szerzącą się tam rzekomo ideologię jakobińską... Wiosną 1791 rofcu wrócił jed- nak do Wiednia, zostawiwszy na czas jakiś w Strasburgu panią Józefinę z całą gromadą dzieci. Ledwo zjawił się w stolicy Austrii, gdy otrzymaił wiadomość o Konstytucji 3 maja. Zdany na własne siły umysłowe, Potocki nie wiedziałby może, jakie stanowisko zarjąć wobec tego, wydarzenia; jed- nakże nad stanem jego świadomości czuwał w Wiedniu wier- ny, choć bynajmniej nie bezinteresowny przyjaciel, hetman polny koronny Seweryn Rzewuski, fetory od paru lat rów- nież obrał sotoie naddunajską stolicę jako miejsce stałego pobytu. Wśród przywódców opozycja magnackiej Rzewuski odgry- wał rolę specjalną i wyjątkową: był mianowicie teorety- kiem magnackiego republikanizmu. Zacietrzewiony doktry- ner i demagog, wyznawca najbardziej reakcyjnych doktryn, 180 jakie powstały w XVIII-wiecznej Polsce, był Rzewuski zręcz- nym i utalentowanym publicystą, co działalność jego czy- niło tym bardziej niebezpieczną. W swoich broszurach poli- tycznych (przede wszystkim O sukcesji tronu w Polszcze, 1790) hetman polny bronił zawzięcie wolnej elekcji i prero- gatyw władzy hetmańskiej, swobód szlacheckich i staropol- skiej tradycji politycznej' sprzed roku 1764. Teoretyczna ana- liza idei Rzewuskiego może zresztą prowadzić do zaskakują- jących wniosków: gdy dzisiaj analizujemy całokształt jego doktryny politycznej, dostrzegamy w niej antecedensy wie- lu pozytywnych koncepcji, leżących u podstaw systemu gwa- rancji swobód obywatelskich każdego nowoczesnego państwa demokratycznego. Niemniej doktryna hetmana polnego w ówczesnej sytuacji odgrywała rolę wsteczną i groźną dla Rzeczypospolitej; wynikało to po części z jego ideologii spo- łecznej, uznającej wieczystą' przemoc stanu szlacheckiego nad mieszczańskim i włościańskim za zjawisko naturalne i pozytywne, a jeszcze bardziej z obłędnego doszukiwania się w ingerencji i protekcji mocarstw sąsiedzkich jedynie sku- tecznej i pożądanej gwarancji właściwego ustroju politycz- nego i systemu społecznego Rzeczypospolitej. Rzewuski był zarazem cynikiem i doktrynerem, a obie te cechy jego urny- słowości skłaniały go do zabiegania o protekcję obcych dwo- rów i uznania obcej pomocy i interwencji za naturalne na- rzędzie walki z politycznymi) przeciwnikami we własnym kraju. Górując zdecydowanie nad Szczęsnym inteligencją i determinacją działania, hetman polny przekonywał genera- ła artylerii, że ma on do spełnienia olbrzymiej wagi misję dziejową - wyzwolenie narodu spod jarzma spiskowców, którzy narzucili Rzeczypospolitej Konstytucję 3 maja, wpro- wadzającą w Polsce faktyczne dominium absolutum - i wskazywał drogę, którą do tego celu iść należało. Z Wiednia pisał więc generał artylerii błagalne listy do księcia Potemkina, przesyłał mu opracowany przez Rzewus- kiego projekt rekonfederacji; jednocześnie w liście do Stani- sława Augusta gromił króla za złamanie paktów konwentów i dowodził, że nowa -konstytucja jest dla kraju największym nieszczęściem, jakie można sobie wyobrazić. "Że dzień ów fatalny trzeciego maja - dowodził - jest zgubą wolności narodu i egzystencji Rzeczypospolitej, którą całkiem zni- szczył, a monarchię ustanowił, każdy prawy Polak mówić i czuć inaczej nie może; ale czy ją omamić można spodzie- waną spokojnością, i że dla niej jedynie ofiara z wolności m i Rzeczypospolitej uczyniona - rozważyć trzeba. Ja utrzy- muję, że oprócz zniszczenia praw narodu wolnego, wynie- sienia mocy tronu do tego punktu, że już wcale nie Rzeczą- pospolitą, ale monarchią Polskę nazwać trzeba, w ten sposób ustanowione jest dziedzictwo tronu, ażeby oprócz wywróce- nia Rzeczypospolitej pożar niezgody wszędzie się zapalił..." łł. Rozpalenie tego "pożaru niezgody" było wszelako jednym z warunków, jakimi obwarowała Katarzyna II swoją zgodę na podjęcie przez Potemkina interwencji w Polsce. Wbrew deklarowanym patetycznie obawom Potockiego, na tę pożogę się nie zanosiło, ale generał artylerii i hetman polny spodzie- wali się, że przy pomocy księcia Taurydzkiego zdołają jednak wzburzyć swoich zwolenników, przynajmniej na Ukrainie. Przeświadczeni, że godzina czynu już dla nich wybiła, w ta- jemnicy, ukrywając przed wiedeńską opinią publiczną cel swojej podróży, w początkach października 1791 roku wy- ruszyli do Jass. Nie było im jednak przeznaczone zastać Potemkina wśród żywych. Rozwiały się nadzieje, zachwiały plany. Późną je- sienią 1791 roku trzeba było podjąć od nowa usilne starania o zjednanie dla projektu zbrojnej interwencji w Rzeczypos- politej wpływowych sfer dworskich w Petersburgu. W listopadzie i grudniu Rzewuski i Branicki konferowali z Bezborodką, przy pomocy polskiego generała w służbie ro- syjskiej Szymona Kossakowskiego nawiązywali porozumie- nie z koterią Zubowa, zabiegali o zgodę imperatorowej na swój przyjazd do Petersburga. Wkrótce potem Branicki mu- siał wracać do Warszawy, w Jassach pozostał tylko hetman polny z generałem artylerii. Rosjanie traktowali Rzewuskie- go trochę lekceważąco, Potockiego natomiast wyróżniali spe- cjalnymi honorami. "Najlepsza kwatera w mieście, kareta do wyjazdów, adiutant w stopniu podpułkownika - oto przy- jęcie, jakie spotkało generała artylerii" 1B. Mimo to Szczęsny nie kwapił się do rozmów z petersburskimi dygnitarzami i za- danie to musiał przejąć na siebie zirytowany tą opieszałością ł zawistny Rzewuski. W świadomości generała artylerii problemy polityczne przesunęły się nagle na dalszy plan, a całą uwagę zaprzątnę- ły wdzięki damy, która łaskawym dla znudzonego magnata zrządzeniem niebios znalazła się tej jesieni w Jassach, przez śmierć swojego protektora wyzwolona z dotychczasowych zobowiązań. Pani Józefina Potocka przebywała wraz z dzieć- mi w dalekim Wiedniu; z tym lżejszym serceni Szczęsny koń- 182 templował urodę pani Wittowej i cieszył się względami, ja- kie poczęła mu okazywać. Nad Rzecząpospolitą zbierały się najczarniejsze chmury; tymczasem człowiek, którego historia uznać miała za głów- nego sprawcę jednego z największych nieszczęść w dziejach narodu polskiego, zabawiał się w sentymentalnego amanta, jakby nie zdając sobie sprawy, co zawiera owa beczka Pan- dory, którą w zaślepieniu właśnie otwierał. II Pewne ślady zdawałyby się wskazywać, że Szczęsny Po- tocki zwrócił na Zofię uwagę jeszcze przed swoim wyjazdem z Warszawy. Ganiać wystąpienia generała artylerii w obro- nie byłego dowódcy twierdzy kamiienieckiej, Katarzyna Kossakowska pisała w październiku 1789 roku: "A że tak przykro j.w. j.p. Stanisław umawiał się za j.p. Wittem w Iz- bie, nie wiem, komu by się to miaiło podobać, bo jeżeli to pochodzi z pięknej twarzy j.p. Wittowej,. to i tego aprobo- wać nie można" 20. Jednakże znajomość w Jassach była za- pewne nawiązywana od początku; biorąc pod uwagę ocięża- łość i brak doświadczenia Szczęsnego w intrygach miłos- nych, trzeba stwierdzić, że jego spoufalenie z piękną Gre- czynką nastąpiło bardzo szybko. Potocki rozlokował się w Jassach na dłuższy pobyt w pierwszych dniach listopada 1791 roku; w połowie grudnia jego romans z Wittową był już powszechnie znany, a przybyły do Jass w połowie sty- cznia Stanisław Kostka Potocki widział już tę parę w sytua- cjach niedwuznacznych. Stanisław Kostka Potocki, poseł lubelski, brat Ignacego, marszałka wielkiego litewskiego, miał do spełnienia w Jas- saoh ważną misję polityczną. Stanisław August powierzył mu mianowicie zadanie wyperswadowania kuzynowi dotychcza- sowej postawy i nakłonienia go do powrotu do kraju, uzna- nia Konstytucji 3 maja i wyrzeczenia się jakichkolwiek anty- konstytucyjnych zamysłów. Było to zadanie właściwie bezna- dziejne, z którego poseł lubelski chciał się jednak wywiązać jak najskrupulatniej, zgodnie ze swoim przeświadczeniem, że w interesie i Rzeczypospolitej, i całej rodziny Potockich leży zawrócenie Szczęsnego z niebezpiecznej drogi. W środowisku patriotycznej większości sejmowej w War- szawie rosło od wielu tygodni oburzenie na generała arty- 183 lerii i hetmana polnego, którzy jawnie szydzili- sobie z roz- kazów Komisji Wojskowej, wzywającej ich do powrotu do kraju, zaprzysiężenia konstytucji i podjęcia obowiązków służ- bowych. Prowadzone w Jassach knowania malkontentów z przedstawicielami dworu petersburskiego nie były dla ni- kogo tajemnicą. W dniu 5 grudnia wysłano do Rzewuskiego i Potockiego kurierów z ponownym rozkazem, określającym ostateczny termin ich powrotu do Warszawy. W sejmie mno- żyły się wystąpienia, żądające pozbawienia obu dygnitarzy urzędów wojskowych i wymierzenia im przykładnej kary; Stanisław August największym wysiłkiem zasłaniał ich przed tymi represjami, łudząc Izbę Poselską nadzieją opamiętania Rzewuskiego i Potockiego. Odpowiedź generała artylerii, utrzymana w stylu demagogicznej afektacji, a odrzucająca wszystkie rozkazy Komisji Wojskowej, doręczona została kró- lowi 30 grudnia.. Stanisław August mimo to nie stracił na- dziei, że zdoła przekonać obu malkontentów, tym bardziej że niesłychanie brutalny w tonie, pełen gróźb i impertynen- cji list Rzewuskiego spóźnił się i nadszedł do Warszawy do- piero w połowie stycznia. Król zwrócił się więc do Stanisła- wa Kostki Potockiego z prośbą o natychmiastowy wyjazd do Jass i ustne wyjaśnienie Szczęsnemu, jak niewłaściwa jest postawa polityczna, przy której od dłuższego czasu się upie- rał. Do chwili powrotu swojego nadzwyczajnego wysłannika Stanisław August spodziewał się powstrzymać sejm przed radykalnymi decyzjami w sprawie obu bawiących w Jassach opozycjonistów. Pobłażliwość króla wobec Potockiego i Rzewuskiego wy- daje się dziwna i niezrozumiała; próbowano ją tłumaczyć obawą Stanisława Augustai, że surowe represje wobec zbun- towanych magnatów mogłyby sprowokować dwór petersbur- ski do nieprzyjaznego wystąpienia przeciwko Polsce; jednak- że interpretacja taka nie bierze pod uwagę innej strony za- gadnienia, a mianowicie wyraźnego protegowania przez króla również i w Warszawie przedstawicieli opozycji magnackiej (na przykład Branickiego, którego wprowadzono w roku 1791 do składu Straży Praw ja,ko ministra wojny) i prorosyj-. skiego skrzydła partii królewskiej (w osobie choćby pod- kanclerzego Joachima Chreptowicza, dzięki Stanisławowi Augustowi obdarzonego funkcją ministra spraw zagranicz- nych, w miejsce desygnowanego początkowo na ten urząd Ignacego Potockiego). Polityka królewska wobec stronnictwa patriotycznego i opozycji magnackiej w roku 1791/1792 wy- 184 maga jeszcze starannego zbadania, jedno wszelako wydaje się pewne: król wielkim nakładem starań i bardzo przemyśl- nie chronił opozycję magnacką przed całkowitym zdruzgota- niem przez obóz 3 maja, dopatrując się w istnieniu silnej grupy malkontentów gwarancji własnych interesów. Stani- sława Augusta irytowała niesłychanie przewaga polityczna przywódców stronnictwa patriotycznego; uważał, że znalazł się po dniu 3 maja pod kuratelą Ignacego Potockiego, że pozbawiony został swobody działania. Dlatego też przejścio- we zagrożenie Konstytucji 3 maja przez ruch antykonstytu- cyjny, zrównoważenie wpływów politycznych Ignacego Po- tockiego, a zwłaszcza Hugona Kołłątaja naciskiem Szczęsnego Potockiego i Ksawerego Branickiego, wydawało się królowi bardzo pożądane. W tej sytuacji mógłby - jak sądził - wystąpić w roli arbitra i moderatora, przejąć w swoje ręce całą władlzę, wyzyskać możliwości stworzone przez Konsty- tucję 3 maja dla umocnienia pozycji własnej i swojej rodzin ny. Były to oczywiście rachuby szaleńcze, nie liczące się z perspektywą zbrojnej interwencji rosyjskiej w Polsce i no- wego rozbioru, oparte na domniemaniu, że jedyną możliwo- ścią malkontentów jest rozkołysanie wewnątrz kraju kon- serwatywnej opozycji, że Polsce grozić może najwyżej za- wiązanie na prowincji szlacheckiej rekonfederacji. Z prze- słanek tych wynikało jednakże usilne staranie króla, aby Szczęsnego Potockiego i Seweryna Rzewuskiego uchronić przed druzgoczącym i eliminującym politycznie ciosem rady- kalniejszego odłamu stronnictwa patriotycznego, aby spro- wadfeić ich do kraju i wzmocnić w ten sposób obóz malkon- tentów, którzy z dawnych śmiertelnych wrogów zmieniali się teraz - w pojęciu 'króla - w obiektywnych sprzymie- rzeńców i pożądaną przeciwwagę dla grupy Ignacego Potoc- kiego, a przede wszystkim dla coraz bardziej nasilających się tendencji radykalno-patriotycznych. W stosunku do generała artylerii obiektywną pomocą była dla króla postawa "patriotycznych" Potockich, fctórzy z po- wodiu rodzinnej solidarności pragnęli również Szczęsnego jak najdłużej oszczędzać. Wspólnota herbu i nazwiska w wielkim stopniu łagodziła przeciwieństwa ideowo-polityczne, przynaj- mniej w odczuciu tej grupy Potockich, którzy 'związali się ze stronnictwem patriotycznym, bowiem Szczęsny - jak miało się wkrótce okazać - kuzynom swoim wzajemnością bynajmniej się nie odpłacał i po zwycięstwie Targowicy nie zamierzał chronić ich przed represjami. Nawet Ignacy Po- 185 tocki traktował Szczęsnego jako członka rodziny, który błą- dził i obiektywnie zasługiwał na potępienie, ale do pognę- bienia którego nie wolno było przykładać rejki. Stanisław Kostka uważał natomiast generała artylerii za człowieka bar- dzo sobie bliskiego i zasługującego na udzielenie mu wszel- kiego rodzaju pomocy. Obu tych Potockich łączyły od dawna dziwne stosunki, z pozoru trudne do wytłumaczenia. Stanisław Kostka był od swojego kuzyna tylko o trzy lata młodszy, a poziomem in- telektualnym nieskończenie go przewyższał; miłośnik sztuki i literatury, utalentowany publicysta i literat, w przyszłości prezes rządu Księstwa Warszawskiego i minister oświaty w Królestwie Kongresowym, wielce zasłużony w walce o po- stęp moralny i społeczny, cóż wspólnego mógł mieć poseł lubelski z tępym i ograniczonym właścicielem Tulczyna? A jednak Stanisław Kostka od wielu lat traktował Szczęsne- go niemalże jak swego dobroczyńcę; po wyjeździe za granicę przyjął na siebie obowiązek czuwania nad jego interesami, informował go listownie o wydarzeniach w Warszawie, uni- żenie zapewniał o swojej najgłębszej przyjaźni. Parę poniż- szych wyjątków z listów Stanisława Kostka Potockiego do Stanisława Szczęsnego pozwoli lepiej wniknąć w charakter ich wzajemnych stosunków: 31 października 1789 roku: "Ja teraz jak o łaskę proszę o to, co mi się przykrością niedawno zdawało, to jest, ażeby kochany kuzyn o wszystkim zapomniawszy, myślał tylko o zdrowiu swoim; ażeby wyjazd swój jak najrychlej przy- śpieszył i poty we Włoszech bawił się, póki się zdrowie Jego ze wszystkim nie polepszy. Król jmć, który mnie zlecił w róż- nych interesach pisać do kochanego kuzyna, widzę, że ich sam nie zapomniał. [...] W tym momencie dowiaduję się, że ko- chany kuzyn 27-ego miał z Tulczyna ruszyć, co mnie mocno ucieszyło; ja starać się będę drogę Mu gdzie zajechać, ażebym mógł Go uściskać i zlecenia Jego osobiście odebrać..." 12 grudnia 1789 roku: "... Mam ja w pamięci, co mi kocha- ny kuzyn względem sukcesji [tronu] zalecił, ale o tym dotąd i wzmianki nie masz. Do tego prawo to nie sejmowi, lecz całemu służąc narodowi, chyba cały naród zgodnie zrzec by go się mógł; to zaś na sejmie, podług mego zdania, które z powszechnym zgadza się, propozycja taka miejsca nawet mieć nie może..." 13 stycznia 1790 roku: "Długo i niespokojnie czekałem wiadomości przyjazdu kochanego kuzyna do Wiednia, a lubo 180 lepsze coraz wiadomości o zdrowiu Jego zaspokoiły po części troskliwość moją, którą i publiczną śmiele nazwać mogę, cieszę się, że Go wiem na miejscu, gdzie Mu ani lekarzów, ani rozrywek nie braknie. [...] My teraz w .spoczynku żyje- my, sejm zalimitowany, styczeń bez zimy, te isą u nas naj- ciekawsze nowiny. Nigdyśmy my podobnej nie widzieli pory, kitóra się chyba zimą w kalendarzu nazwać może, bo w rzeczy dość ona łagodną jest jesienią. Żałuję, że taką przeszła nie była, byłby kochany kuzyn mniej ucierpiał. [...] Ex politicis nic tu nowego nie mamy, prócz pisma hetmana Rzewuskiego przeciw sukcesji, które chociaż jest z niepospolitą pisane ży- wością, mogło być podług mnie lepszymi poparte dowoda- mi..." ". Prócz wzajemnej sympatii obu panów Potockich łączyły jeszcze sprawy natury ściśle służbowej; otóż Stanisław Kost- ka dorobił się niedawno stopnia generała-majora w korpusie artylerii Rzeczyposplitej, podlegał więc Szczęsnemu jako (for- malnie) zwierzchnikowi całej artylerii koronnej, a po wy- jeździe "[kochanego kuzyna" za granicę pełnił obowiąizki jego zastępcy. Ten artyleryjski epizod w życiu głośnego później pisarza, publicysty i męża stanu nie przyniósł mu zresztą chwały. W roku 1792 nie popisał się bynajmniej w bitwie pod Mirem, a pamięć o tym przechował między innymi złośliwy wierszyk, w którym - już w -czasach porozbioro- wych - jeden z antagonistów literackich tak mu przygady- wał: O styl i gust ja z tobą nie będę się spierał. Taki z ciebie literat, jakiś był generał! Wierszyk był niesprawiedliwy, bowiem Stanisław Kostka okazał się bez porównania lepszym literatem niż generałem artylerii. Zapewne najlepiej wywiązywał się jednak z po- wierzonego sobie nadzoru interesów Szczęsnego w Warsza- wie. Wiadomość, że kuzyn pragnie odprzedać niepotrzebną mu już teraz rangę generała artylerii, bardzo zasmuciła po- sła lubelskiego: 28 kwietnia 1790 roku: "... Utaić jednak nie mogę, jak moc- no zasmuconym zostałem myślą Jego oddalenia się zupełnie od służby [...] radzić i prosić kochanego kuzyna mogę, by tej myśli co do artylerii odstąpił. Ile że i ja, lubo mam do tej służby ochotę i - jak sobie pochlebiam - zdolność Jakie- gożkalwiek w niej się wydoskonalenia, wraz z kochanym kuzynem porzucić ją byłbym przymuszony, nie będąc z je- 197 dnej strony w stanie wrócenia nieodwłocznie tego, co ten urząd kochanego kuzyna kosztuje, z drugiej nie czując sma- ku być pod inszą jak Jego komendą. Lecz mniejsza o mnie, byleby się życzeniom kochanego kuzyna, jeśli są koniecz- nymi i nieodbicie naglącymi, zadosyć stało, w czym ja jednak wielką stratę kraju i dobra publicznego upatruję. Co się tyczę generał-lejtnanctwa, zda mi się, że kochany kuzyn je- den ze wszystkich, przez czas tak długi prace, starania i na- kłady swoje poświęciwszy, masz prawo w oczach nawet naj- zawistniejszych ludzi starganym siłom odpoczynek uczynić i szukać zdrowia, które w oczach wszystkich ludzi rozsąd- nych tak jest ojczyźnie potrzebnym. [...] Do tego pytam się samego kochanego kuzyna, jaka dla Niego korzyść wyniknie ze sprzedania generał-lejtnanctwa; miejsce, które 17 tysięcy dukatów zapłaconym było, zaledwie cztery Mu przyniesie, gdyż tak dwa ostatnie sprzedanymi zostały..." 27 maja 1790 roku: "... Starałem się o kontynuację urlopu u Komisji Wojskowej [dla kuzyna] i ten przez j. w. mci pana Dzierżańskiego przesyłani; wszak ile razy kontynuacja takowa żądaną będzie, ja się o nią wystarać nie omieszkam, więc z tego powodu żadnej trudności obawiać się nie na- leży" ". Z korespondencji powyższej wynika bezspornie, że Stani- sław Kostka Potocki był najwłaściwszym kandydatem na posła do Jass - pod warunkiem, że pertraktacje ze Szczęs- nym chciało się utrzymać w konwencji pokornego błagania lub przemawiania do serca i sumienia zbuntowanego magna- ta; majestatu Rzeczypospolitej poseł lubelski reprezentować nie był w stanie. Wysłannik Stanisława Augusta wyruszył natychmiast w podróż przez Lwów i Tarnopol, w towarzystwie kapitana artylerii Macieja Mirosławskiego,. Przybył do Jass dopiero 12 stycznia 1792 roku, w momencie naijbardziej niefortun- nym, bowiem akurat w trzy dni po podpisaniu przez dele- gację rosyjską traktatu pokojowego z Porta Ottomańską. Fakt ten wielce podniósł na duchu hetmana polnego i gene- rała artylerii, a i Rosjanom pozwalał wreszcie zainteresować się poważniej propozycjami polskich malkontentów. Listy Sitanisława Kostki Potockiego, pisane z Jass do żony, Ale- ksandry z Lubomirsikich, przedstawiają ciekawy obraiz sytua- cji, w której poseł lubelski miał wypełnić swoją misję: 12 stycznia 1792 rotou: "Oto jestem nareszcie u celu mojej męczącej podróży, którą odbyłem ciągnięty przez cztery wo- 188 ły jak Tespis i jego wiejiska trupa. Nie widziałem jeszcze naszych bohaterów, gdyż pojechali na obiad do pana Witta. W oczekiwaniu usiłuję przygotować sobie do zamieszkania, wielkim doprawdy nakładem starań, jakąś komórkę przyty- kającą do bilardu, za którą obiegłem cały garnizon. Nie masz pojęcia, moja droga, jakże okropną była moja podróż. Wczo- raj o cztery mile stąd, to jest o osiem mil polskich, konie moje ustały, oś pękła; kiedy zamarzając z powodu zimna próbowaliśmy wydostać się z tej przygody, grupa oficerów rosyjskich usiłowała wszcząć z nami zwadę. Dopiero nasze pistolety skłoniły ich do odstąpienia, bez czego, jak sądzę, owi panowie, pełni brawury i dumy, nie omieszkaliby nas do szczytu obrabować. Na przedostatniej poczcie znaleźliśmy tylko woły, który to zaprzęg wcale zresztą pasował do na- szego pojazdu, poruszającego się na trzech zaledwie kołach. Obwieszeni pistoletami, w strachu przed jakąś nową przy- godą, podróżowaliśmy tak przez całą noc. Wreszcie dzisiaj rano, około godziny dziesiątej, odbył się nasz wjazd trium- falny; wleczono nas od kordegardy do kordegardy, od ofice- ra do oficera, od kwatery do kwatery, aż wreszcie przypadek odkrył nam tę, w której jesteśmy, po prawdzie nie najgorszą. Zwłaszcza Mirosławski ma tutaj wszelkie udogodnienia, aby rozwijać swoje bilardowe talenty; słyszę stąd cały tuzin dziarskich zuchów, którzy ćwiczą się w tych umiejętnościach. Na domiar złego pada i jest mróz, co wydaje mi się prawdzi- wą klęską właśnie w Jassach, mieścinie tak marnej, że trud- no ją sobie wyobrazić, ale mimo to całkiem malowniczej. Spodziewam się, że wracając z obiadu generał artylerii ze- chce przysłać mi karetę. W międizyiczasie piszę do ciebie przez kuriera Kościuszki, który niezwłocznie stąd wyjeżdża..." M Szczęsny Potocki karetę zapewne przysłał i powitał kuzy- na bardzo serdecznie, ale wszelkie perswazje posła lubelskie- go okazały się bezskuteczne. Stanisław Kostka donosił o tyin królowi w kilka dni później: "List WKMości wyraźnie go wzruszył, widziałem, jaik bladł, czerwienił się i miał łzy w oczach przy jego czytaniu. Zastanowiwszy się chwilę, pod- jął rozmowę, mówiąc: - Drogi kuzynie, przybył pan za późno, niewiele rzeczy w świecie mogłoby mnie wzruszyć bardziej niż list króla, ale w końcu - rzekł - to jest moją odpowiedzią - i dał mi do przeczytania list, który wysłał do Komisji. Przedłożyłem mu w tej sprawie wszystkie swoje racje, nie zapominając o tej, o której WKMość 'mi mówił, i które uważałem za najwłaściwsze, aby skłonić go do zmia- 189 ny stanowiska. Całą jego odpowiedzią było, że jest niemożli- wym cokolwiek tu zmienić, ale że tlyko głupcy podejrzewają go niesłusznie o chęć siania niepokoju w Polsce. Przedsta- wiłem mu, jak bardzo jego pobyt w lassach oraz mowy i intrygi jego przyjaciół przydają wagi tym podejrzeniom. Odrzucał to z uporem, powiadając mi, że jest sam w Jassach, a w trakcie swych wypowiedzi podkreślał, że gdyby miał jakiekolwiek plany tego rodzaju, wystawiłby się przede wszystkim osobiście, a nie narażał swych przyjaciół:. Dorzu- cił też, że nie jest aż tak dalece pozbawiony zdrowego roz- sądku, by nie rozumieć, że nie może już nic uczynić w Polsce, ale że nic nie jest w stanie zmienić jego poglądu na sprawę, której byłby szczęśliwy zostać męczennikiem" 24. Generał artylerii składał te oświadczenia najzupełniej szczerze; istotnie nie miał zamiaru nakłaniać swoich nie- licznych -już teraz zwolenników w Rzeczypospolitej dio za- wiązania rekonfederacji, która bez obcej pomocy zostałaby natychmiast zgnieciona; nikt go natomiast nie pytał o zamia/r udania się do Petersburga i wkroczenia do Polski na tyłach armii rosyjskiej... Rozmowy posła lubelskiego z generałem artylerii toczyły się w obecności pani Wittowej; Zofia wyrażała niewątpliwie swoją opinię w sprawie decyzji1 politycznej, jaką Szczęsny winien był teraz podjąć. Do jakich kroków nakłaniała je- dnakże swojego kochanka? Naiwny jej biograf, Dr Antoni J.-Rolle, zresztą zdecydowany apologeta Szczęsnego Potockie- go, nie miał wątpliwości, iż przewrotna Greczynka działała tutaj jako narzędzie d"woru petersburskiego, usiłującego na- kłonić opornego rzekomo pana na Tulczynie, aby zgodził się firmować swoim nazwiskiem zbrojną interwencję w Rzeczy- pospolitej. "Mamy w ręku prawie dowody - pisał - że Wittowa występowała tu jako ajentka polityczna, przymila- niem się i kokieterią zniewalając wahającego się Potockiego do przystania na propozycję "północnej aliantki"" ". Szkoda, że tych "prawie dowodów" Rolle nigdzie nie przedstawił, albowiem źródła, które my z kolei mamy w rękach, świadczą o czymś zupełnie odmiennym. Wittowa namawiała mianowi- cie Szczęsnego, aby przystał na propozycję królewską, wy- cofał się z całej awantury i wrócił do Warszawy; te jej su- gestie irytowały podobno niesłychanie Rzewuskiego, który ze swej strony dokładał wszelkich starań, aby generała arty- leria utrzymać przy dotychczasowym postanowieniu. "Jestem przekonany - pisał Stanisław Koistka - że bez tego złośli- 190 wego człowieka między Wittową i mną doprowadzilibyśmy generała do posłuchu głosowi rozsądku, wobec tego, iż słu- żyła mi ona wszelką pomocą w tej sprawie i niemało przy- czyniła się do zmartwienia Rzewuskiego" M. Trudno dociec, jakimi względami kierowała się Zofia, sugerując Szczęsnemu powrót do Polski, nie sposób jednak zaprzeczyć, że działała w tym momencie zgodnie z polską racją stanu; niestety, rad jej generał artylerii nie usłuchał. Stanisław Kostka Potocki spędził w Jassach prawie ty- dzień. Oto fragmenty jego następnych listów do żony: 16 stycznia 1792 roku: "Pan Witt wysyła w tej chwili ku- riera do Kamieńca; korzystam z okazji, aby przesłać ci parę słów, które piszę w pokoju pani Wittowej, podczas gdy ge- nerał artylerii robi do niej tuż obok słodkie oczy. Mówiąc ogólnie, przyjął mnie bardzo dobrze, traktował z wielką przyjaźnią i uzna chyba, jak mogę sądzić, za rzecz naturalną, abym ja właśnie zajął jego miejsce, jeśli pozbawią go rangd. Sprawy jego, jak dotychczas, nie bardzo posunęły się na- przód; powiedz to marszałkowi, do którego, podobnie jak do króla, napiszę dokładniej z Kamieńca, gdzie spodziewani się być już 20, wyjeżdżając stąd pojutrze. Gdyby nie Rzewuski, który jest diabłem w ludzkiej skórze i o którym wolę nie mówić, może bym coś tutaj zdziałał; wszelako na razie nie trzeba się niczego obawiać ze strony tych panów, którzy jak dotąd nie otrzymali jeszcze z Petersburga żadnej odpowie- dzi..." 17 stycznia 1792 roku: "Jestem oto w przedtedniu swojego .wyjazdu z Jass, który ustalony został nieodwołalnie na ju- trzejszy czwartek. Minęły dzisiaj dwa tygodnie od chwili, gdy opuściłem Warszawę; czas ten wydał mi się wiecznością, co może pojąć tylko człowiek, który nudził się kiedyś po- dobnie jak ja. Złe drogi trochę mnie przerażają, gdyż ciężkie mrozy zupełnie nas opuściły i jesteśmy teraz zagrożeni stra- szliwym błotem. [...] Chciałbym dać ci pojęcie, w jaki sposób tu egzystuję. Mieszkam przede wszystkim w odrażającej izbie tuż obok publicznego bilardu, który uczęszczany jest tłumnie od samego rana. Przedpołudnia spędzam w łóżku, śpiąc albo czytając, gdyż jest to jedyne miejsce w moim po- koju, gdzie można znaleźć trochę ciepła>. Ubieram się w koń- cu i idę do generała artylerii, nie prowadzimy już żadnych dysput, gdyż oświadczyłem, że przyjechałem tutaj wcale nie po to, aby go nawracać. Obiad jemy poza domem, to jest u Bezborodki, albo częściej u pani Wittowej; dzisiaj mamy 191 obiad mołdawski, a wczoraj jedliśmy kolację w tym samym stylu u bardzo miłych, ludzi. Popołudnie przechodzi na grze w wista albo składaniu wizyt, wieczory spędzamy zaś u patii Wittowej, no i dzień mija jak gdzie' indziej. Generał artylerii nadal okazuje mi' przyjaźń -i żartuje sobie z Rzewuskiego, który jest w Jassach całkowicie ośmieszony. Skądinąd pani WittoiWa zdaje się generała bardziej zajmować niż jakiekol- wiek sprawy polityczne." 21 stycznia 1792 roku; z Chocimia: "Czy wiesz, droga mo- ja, że piszę do ciebie siedząc w haremie, w smutnym po- mieszczeniu, gdzie żyło dawniej w zamknięciu wiele kobiet tureckich? Żarty na bok, mieszkam u pewnego przyzwoitego niemieckiego barona, cesarskiego komisarza, któremu polecił mnie Witt, a który zajmuje dom pewnego bogatego kupca tureckiego świetlanej pamięci; mój pokój jest właśnie tym samym, w którym mieszkały kiedyś damy dworu. [..,] Rozsta- łem się z generałem artylerii w najlepszej przyjaźni, uznał za właściwe,, abym zajął jego miejsce,, wątpi jednak, aby pozbawiono go rangi. Rzewuski jest nieznośny i bardziej niż kiedykolwiek szalony; to on piąci w głowie generałowi arty- lerii..." " W Warszawie nie czekano jednakże powrotu posła lubel- skiego, aby rozstrzygnąć ostatecznie sprawę obu przywódców ruchu antykonstytucyjnego. Na posiedzeniu sejmowym w dniu 27 stycznia 1792 roku wystąpił przeciwko '.Rzewus- kiemu i Potockiemu z surowym oskarżeniem Julian Ursyn Niemcewicz, przedstawiając projekt uchwały o pozbawieniu obu magnatów zajmowanych dotychczas urzędów państwo- wych. Poparło go wielu posłów, między innymi szef gabi- netu królewskiego, poseł liwski Pius Kiciński. Stanisław Au- gust usiłował jeszcze ratować obu malkontentów, chciał wy- targować od sejmu chociażby wyznaczenie im dodatkowego, ostatecznego terminu powrotu do kraju i podjęcia swoich obowiązków. Przywołał król umyślnie niejakiego Różana, re- zydującego w Warszawie prywatnego agenta Szczęsnego Po- tockiego, kazał mu uczestniczyć w jawnym i tajnym posie- dzeniu sejmu, aby mógł on zaświadczyć przed swoim moco- dawcą o wszystkich podejmowanych przez monarchę, choć bezskutecznych wysiłkach dla ratowania pozycji generała artyleriiM. W tajnym głosowaniu sejm zatwierdził, nieznacz- ną co prawda większością głosów, wniesiony przez Niemce- wicza projekt uchwały. "Ja noc bezsennie strawiłem - pisał nazajutrz do brata 192 Marie-Gabriel Choiseul-Coufifier W. L. Leitch: Widok Stambułu Ignacy Potocki - i lubo krok sejmowy znajduję sprawiedli- wy, a nawet polityczny, wszelako przykro się czuć tak blisko należącym do tych dwóch panów. Dość względnie o generale artylerii mówiono. Ale Rzewuski przeszedł przez wszystkie stopnie nagany. Cóż na to powie nasza wiedeńska pani?" - dorzucił marszałek, mając na myśli teściową swoją, Stanisła- wa Kostki i hetmana Rzewuskiego zarazem, księżną mar- szałkową Lubomirską 29. Najtaniej decyzją sejmu przejęli się chyba najbardziej z pozoru nią dotknięci - Szczęsny Potocki i Seweryn Rze- wuski. Przeciwnie nawet, otrzymawszy w Jassach wiadomość o tym wydarzeniu, jak pisał Deboli - "winszowali sobie tego losu, ściskając się i całując wzajemnie. Z czego przy- tomni Moskale drwili, mówiąc, że gdzie indziej winszują sobie rang otrzymanych, a u nas ci ichmość winszują sobie degradacji"80. Przyczyną tej radości było przeświadczenie, że spaliwszy ostatecznie wszystkie za sobą mosty, będą mogli nareszcie doprowadzić do zbrojnego rozstrzygnięcia sprawy Konstytucji 3 maja przy pomocy oręża rosyjskiego. Pani Wittowa nie była chyba uradowana tą niebezpieczną perspektywą. Wolałaby z pewnością wrócić spokojnie do Warszawy, a potem w Tulczynie lub za granicą doprowadzić do małżeńskiego finału swój romans ze Szczęsnym. Eks- -hetman Rzewuski czuwał wszelako, aby Potocki nie dał się całkowicie opętać urokom pięknej Greczynki. O romansie Szczęsnego i Zofii w Warszawie i Petersburgu krążyły już istne legendy; wracający z Jass dyplomaci rosyjscy przy- wozili wiadomości o Potockim, "że się szalenie zakochał w pani Wittowej, że wiele pieniędzy na to łoży i że K mruka stał się teraz przez te amory gadativus"S1. Ale mimo to, gdy tylko z Petersburga nadeszło wezwanie do rychłego przyjaz- du, eks-generał artylerii ruszył natychmiast w drogę. - Towarzyszyli mu państwo Wittowie, ale tylko do Chersonu. Stanisław August otrzymał wiadomość, że Szczęsny "wraz z Wittami jakieś antrepryzy czy zbożowe, czy drzewne ma czynić, dla których już actu w Mikołajowie, nowym mieście moskiewskim, miał kupić i dom, i spichlerz postawić kazał. Widać - zauważył król - że się w Wittowej bardzo rozko- chał"". Pobyt w Chersonie nie mógł jednak trwać długo, Rzewuski naglił do pośpiechu. Nie wiemy, z jakich powodów Zofia nie chciała, czy nie mogła towarzyszyć Szczęsnemu do Petersburga; w każdymi razie w początkach marca 1792 roku IM 13 - Dzieje piękne] Bltynkl w czarnomorskim porcie nastąpiło rozstanie przyszłego mar- szałka konfederacji targowidkiej ze swoją ukochaną. Dnia 16 marca obaj panowie znaleźli się w stolicy Rosji. W dwa tygodnie później przyłączył się do nich hetman Ksa- wery Branicki. Przy pomocy generała Szymona Kossakow- skiego wszechwładny Platon Zubow, rządzący teraz niepo- dzielnie w Kolegium Spraw Zagranicznych Arkady Morkow i posiadacz wszystkich tajemnic zmarłego Potemkina gene- rał Wasyl Popów ułożyli plan działania przeciwko Rzeczy- pospolitej. Dnia 18 maja 1792 roku poseł rosyjski w Warsza- wie Jakub Bułhakow (ten sam, którego w 1787 roku wydo- stawał ze stambulskich Siedmiu Wież pan Choiseul de Gouf- fier) złożył królowi notę, uzasadniającą wkroczenie na ziemie polskie wojsk imperator owej. W dwa miesiące później Sta- nisław August podpisał akces do konfederacji targowickiej. Stanisławowi Kostce Potockiemu, który w marcu tego ro- ku przejął po Szczęsnym urząd generała artylerii koronnej, niewiele się przydały uroczyste zapewnienia, iż tymczasowo jedynie chce piastować tę rangę, że gotów jest w każdej chwili złożyć ją znowu w godniejsze ręce znakomitego ku- zyna ". Razem z przywódcami stronnictwa patriotycznego musiał uchodzić na emigrację i w Saksonii szukać schronie- nia przed gniewem zagorzałego obrońcy wolności szlachec- kich, któremu bardzo spodobała się funkcja wszechwładnego dyktatora Rzeczypospolitej Pojskiej z łaski najjaśniejszej imperatorowej Wszechrosji. III Kiedy Szczęsny romansował z Zofią w Jassach, a potem wyruszał via Petersburg na podbój Rzeczypospolitej, pani Józefina Potocka przebywała w Wiedniu. Mimo że wiado- mości o miłosnych konszachtach jej męża z piękną Greczyn- ką powtarzane były wśród wiedeńskiego towarzystwa coraz częściej i z coraz skandaliczniejszymi komentarzami, pani ge- nerałowa zachowywała się ze zdumiewającym spokojem i godnością, podkreślała stale swoją wiarę w najlepsze in- tencje 4 patriotyzm Szczęsnego, a usunięcie go przez sejm z urzędu generała artylerii koronnej uznała za niezasłużoną krzywdę. "Od dawna przygotowana do tego byłam - pisa- ła w lutym do starego przyjaciela domu Potockich, Benedyk- ta Hulewicza. - Cieszy mię to przekonanie, że żadnej mężo- 1M wi memu nikt nie może wyrzucić niepodściwości. Jeżeli do- brze widzi, wart uszanowania. Gdyby się mylił, wart szacun- ku, bo serce jego podściwe. Rodzi się i umiera człowiek bez urzędu. Ich więc utrata jest ujmą ozdoby. Umysł, serce, cha- rakter, to prawdziwe własności. Te władza nadawać ^iie zdo- ła, ani też odbierać może. Więc spokojną jestem i mimo nie- chętnych sądzenia pragnę dla dzieci moich miłości dla Oj- czyzny, podściwości i cnoty ich Ojca. Śmiem, mój Benedysi.u, z WPanem mówić szczerze o moim mężu. Nikt nie może lep- .szym ode mnie być świadkiem podściwości i szlachetności duszy Jego, bo już rok osiemnasty, jak z sobą żyjemy. W tym przeciągu znalazłam go zawsze obywatelem kochającym Oj- czyzjnę i jej wolność, i nie żądającym nic innego nad jej chwałę i jej trwałość. Ambicja Jego na tym się gruntowała, aby naśladować cnoty rodziców swoich, chronić się ich wad i żyjąc cnotliwie, bez skazy, widzieć dzieci swoje wstępujące w ślady Jego, i w nich nie tylko krew swoją, ale i obywa.- telów cnotliwych kochać. Taki to jest, Benedysiu, ten przy- jaciel WPana odsądzony, ale mimo tego stale godny szacun- ku i poważania. Jako żona kochająca męża mego, spokojną jestem; jako Polka kochająca Ojczyznę zmartwiona jestem" - kończyła, pani generałowa ten list34, chlubnie bez wątpie- nia świadczący o jej małżeńskiej lojalności, ale zapewne - zważywszy inteligencję i szerokie horyzonty umysłowe Józe- finy - daleki od prawdziwego, wewnętrznego jej przeświad- czenia. Krążące od niejakiego czasu pogłoski o swoim rzeko- mym zamiarze wszczęcia kroków rozwodowych przeciwko skompromitowanemu politycznie mężowi pani Potocka z obu- rzeniem odrzucała. "Wcale mi nie dziwno - pisała do jedne- go z totumfackich Szczęsnego - że ci, którzy męża mego od urzędów odsądzili, mnie od sławy odsądzić usiłują. Ale po- twarz mnie nie martwi, kiedy moje postępki je gładzą. Nie tylko nie miałam nigdy myśli rozwodzić się z mężem moim, za którego z własnej woli mojej poszłam" - ciekawe i dla ówczesnych stosunków obyczajowych bardzo charakterysty- czne jest to zapewnienie - "ale gdybym żoną jego nie była, to bym w okolicznościach teraźniejszych, kiedy go ściska prześladowanie, nią być pragnęła. Chlubą mi być matką cno- tliwego ojca dzieci, które, daj Boże, aby warte były Jego i aby w Jego wistępowały ślady; bo mąż mój ma duszę cno- tliwą, stałą, serce najlepsze i kocha Ojczyznę, i obywatelem jest, był i będzie. Znam Go nadto, aby za to nie zaręczyć. Mego sposobu myślenia i sądzenia o Nim nie taję. Jest on 195 13* dowodem rozsądku, podściwości i prawdziwej mojej miłości dła Ojczyzny. Więc to wyznanie moje posyłam WPanu z wielkim moim podpisem. Wzgarda mnie broni od smutku i jeżeli nad kim ubolewam, to nie nad nami, ale nad tymi, co siebie^kalają, a nas mazać nie mogą" ". Jak już pisaliśmy, pani Józefina sama też nie była bez wi- ny i jej tolerancja wobec romansu Szczęsnego mogła wyni- kać z intencji zapewnienia sobie upragnionej swobody. Ale w początkach 1792 roku deklaracja solidarności ideowej i wiary w patriotyczną cnotę męża miała niewątpliwie ogól- niejsze moralne znaczenie. Miało się jednak rychło okazać,. że Potocki na wartości takiej postawy swojej żony nie umiał się poznać. Cały wysiłek Józefiny, aby go w trudnej - jak się wydawało - sytuacji wesprzeć moralnie, był mu zupełnie niepotrzebny i wcale go do niej przyjaźnie nie usposobił. Kiedy na ziemiach Litwy i Ukrainy toczyła się wojna w obronie niepodległości Rzeczypospolitej i Konstytucji 3 maja, a Szczęsny Potocki, kryjąc się w taborach armii gene- rała Michaiła Kachowskiego, z wściekłością w sercu obser- wował przez lunetę dzielny opór wojsk polskich (jak miało to na przykład miejsce w czasie bitwy pod Zieleńcami 18 czerwca 1792 roku), pani Wittowa przebywała w Chersonie. Zdaje się, że dopiero w końcu czerwca Szczęsny wezwał ją, aby niezwłocznie przybyła do Tulczyna. Podobno niejaki Teodor Vivier, malarz związany od niejakiego czasu z dwo- rem tulczyńskim, na polecenie marszałka konfederacji tar- gowickiej przywiózł do Tulczyna wynudzoną i stęsknioną Zofię86. I tak oto po raz pierwszy w życiu pani Wittowa przekroczyła progi pałacu, w którym przed kilku laty u!znano ją za niepożądanego i natrętnego gościa. Triumf był niewąt- pliwy; teraz witana była tutaj uroczyście, jako dama wyróż- niona specjalną atencją samego pana marszałka. Pani Wittowa z wielkim niewątpliwie zaciekawieniem oglą- dała pałac i ogrody w Tulczynie, a było rzeczywiście co po- dziwiać. W ćwierć wieku później zwiedzał te dobra Julian Ursyn Niemcewicz i takie przekazał nam wrażenia: "Krajem dosyć górzystym, wśród żyznych niw i zielonych domków, zbliżyłem się do Tulczyna'. Już okolice miejsca tego potężnego oznaczają właściciela; wyborne drogi, mosty i nie- znane ^ tych stronach plantacje, uderza na koniec przejeż- dżającego ogromny ogród z topolami włoskimi i nieznanymi tutaj sosnami. Białe, porządne miasto, domy z wystawami, tłumy żydostwa, Moskalów, ludu wiejskiego, ruch wszędzie 196 znaczny, uderzają nade wszystko obszerne i wspaniałe gma- chy pałacu. Składają się one z ogromnego korpusu o dwóch piętrach, z pysznymi kolumnami, z piękną na drugim pię- trze wystawą, z dwóch skrzydeł również po bokach wspa- niałych, oranżerii i stajen. Wspaniałymi schodami wchodzi się w obszerny przysionek, ozdobiony wizerunkami wielkich przodków Szczęsnego. W meblach, obrazach, kryształach, brązach, marmurach, co tylko nieszczędzone bogactwa z da- lekich części świata sprowadzić mogły, wszystko tam z prze- pychem jaśnieje; nie zdarzyło mi się bogatszych widzieć pod- wojów. Wszystko mniej majętnego prywatnego obywatela, jak możnego udzielnego księcia wystawia stolicę. Na czele gzymsu pałacowego, w dużych brązowych, pozłacanych lite- rach, czyta się następujący napis: By wolnych i cnotliwych był zawsze mieszkaniem, postawiony 1782..." *7 Zapewne Zofia nie zastanawiała się nad ironicznym sen- sem, jakiego latem 1792 roku nabrał ów pompatyczny napis; była teraz w swoim żywiole, mogła królować wśród setek zachwyconych jej urodą popleczników Szczęsnego, iktórzy na wezwanie swego protektora stawili się tłumnie w Tulczynie. Miasteczko napełnione było tłumem przyjezdnych, po pia- szczystych ulicach przeciągały bryki i powozy, Wznosząc tu- many kurzu, w karczmach i zajazdach tłoczyła się drobna szlachta, kupcy żydowscy wielkimi furami zwozili najróżniej- sze towary, po traktach pędzili kurierzy. Od czasu do czasu przeciągał przez miasteczko oddział żołnierzy imperatorowej, których eks-generał artylerii koronnej uznał za najwłaściw- szych gwarantów hasła, wypisanego na frontonie swojej sie- dziby. Pałac rozbrzmiewał gwarem; niemal codziennie odby- wały się tutaj huczne przyjęcia, w czasie których szlachec- ka klientela wielbiła uniżenie wspaniałość charakteru i umy- słu marszałka konfederacji i pomstowała na niegodziwego monarchę, który złamał pakta konwenta, a teraz ośmielał się nawet stawiać opór wojskom najjaśniejszej imperatoro- wej. Nie spodziewano się jeszcze, że lada dzień pognębiony Stanisław August przystanie na bezwarunkową kapitulację i pocznie zabiegać o przyjęcie jego akcesu do konfederacji targowickiej. Pan marszałek podzielał poglądy swoich adhe- rentów i sam nie szczędził obelżywych epitetów pod adre- sem rzekomego despoty. Przeżywał teraz Szczęsny pierwsze chwile upojenia swoim triumfem: oto - sądził - najjaśniej- sza łmperatorowa Wszechrosji rzucała miv pod nogi całą Rzeczpospolitą, aby on, Potocki, z racji swej cnoty i zalet W umysłu najbardziej powołany do sterowania nawą państwo- wą, rządził w niej samowładnie, przy aplauzie trzech sąsiedz- kich dworów umacniając dawny, tradycjami czasów Augu- sta III opromieniony ustrój Rzeczypospolitej... Nie chciał słu- chać o poczynaniach hetmana Branickiego, który jego kosz- tem umacniał teraz swoją pozycję 4 rugował z władz kon- federacji jego klientelę; nie obchodziły go wieści o intrygach Szymona Kossakowskiego, faktycznego twórcy konfederacji targowickiej, dzięki protekcji Zubowa przeistaczającego się obecnie z szarej eminencji w najważniejszą personę nowego reżimu; nie wierzył wreszcie (choć mówiono mu o tym je- szcze w Petersburgu wiosną tego roku), że lada miesiąc przy- gniecie Rzeczpospolitą klęska drugiego rozbioru, ostatecznie kończąca jego polityczną karierę. Przy dźwiękach kapeli i brzęku kielichów świętowano, więc w Tulczynie triumfy nowej konfederacji. Zofia z pobłaża- niem i wyniosłością przyjmowała hołdy podchmielonych re- zydentów pana marszałka, dawała łaskawie do pocałowania swą rączkę lub pantofelek. Obsypywano ją komplementami, porównywano do Wenery, Minerwy, Junony... Nadworny wierszokleta, Dyzma Bończa Tomaszewski, napisał na jej cześć poemacik, w którym między innymi tak ją wysławiał: ... Więc miłość płodna ziemię zaludniła, Wydawszy na świat pięknych dzieci grona. Z tych jedno jesteś, sama cię karmiła, Z nie.1 toś wyssała, żeś od wszystkich czczona. Zofijo! Tyś jest dziecięciem miłości, Ona ci testamentem swoim legowała, Że w najnóźniejszej nawet starości Będziesz kochanką i będziesz kochała...38 Nie był to na pewno najzręczniejszy panegiryk, a zwłasz- cza niefortunna wzmianka o starości mogła zabrzmieć nie- przyjemnie w uszach pięknej pani. Zofia skończyła co praw- da dopiero trzydzieści dwa lata, ale ze względu na jej po- łudniowe pochodzenie istniała obawa, że uroda jej potrwa już niedługo. Zapewne jednak w rozgardiaszu codziennych zahąw pani Wittowa nie zwróciła większej uwagi na utwór Tomaszewskiego. W Tulczynie odbywały się przedstawienia teatralne, bale, maskarady. Opowiadano ze zgorszeniem, że Zofia, ubrana w mundur huzarski, popisuje się przed gośćmi Potockiego ryzykownymi tańcami i skokami w rodzaju en- trechat". Sam na sam z panem marszałkiem popisywała się 198 innymi talentami: w dziewięć miesięcy później przyjść miało na świat jej pierwsze dziecko, spłodzone ze Szczęsnym. Zaledwie trzy tygodnie trwała ta tulczyńska sielanka. Dnia 13 lipca 1792 roku Potocki opuścił swoją siedzibę na czele 2000 ludzi, zwerbowanych przymusowo w ukraińskich dobrach. Jechał na Wołyń, po raz pierwszy od wyjazdu z Pe- tersburga rozgoryczony i niespokojny; dochodziły go wieści, że próby skonfederowania całej Ukrainy, stworzenia nowej armii i sformowania partii popierającej hasła Targowicy za- wodzą, że Katarzyna II jest zniecierpliwiona słabymi po- stępami konfederacji i zirytowana koniecznością przełamy- wania polskiego oporu wyłącznie siłami wojsk rosyjskich, bez żadnej pomocy tak rozreklamowanej uprzednio antykon- stytucyjnej opozycji wewnątrz kraju. Zatrzymując się na czas jakiś w Starokonstantynowie i Dubnie, dotarł wreszcie Szczęsny razem ze swoim sztabem, w początkach września 1792 roku, do Brześcia nad Bugiem, gdzie utworzona, została Generalność konfederacka. Pani Wit- towa podążyła zapewne tą s.amą drogą, ale pto opuszczeniu Tulczyna marszałek nie mógł już z dotychczasową ostentacją trzymać pfzy sobie kochanki, więc Zofia podróżowała powoli, przebywała dłużej w większych miastach, a wreszcie rozdzie- liła się z Potockim, zamierzając zapewne pośpieszyć do niego w momencie, gdy sprawy państwowe zostaną nieco uporząd- kowane i zabierać mu będą mniej czasu. Na miejsce spotkania wyznaczono Grodno, gdzie usadowiły się władze konfederacji, a wkrótce potem rozpocząć miał obrady ostatni sejm Rzeczypospolitej. Zofia na razie zatrzy- mała się w Warszawie, unikając zapewne wszelkiej ostenta- cji, nie zwróciła na siebie żadnej uwagi, a wskutek tego nie pozostawiła również większego śladu w ówczesnej korespon- dencji i dokumentach, pochodzących z przełomu 1792/1793 roku. Zanim zdążyła wyruszyć do Grodna, opinią publiczną wstrząsnęła wiadomość o nowym rozbiorze, o wkroczeniu wojsk pruskich do Wielkopolski, a potem o manifestach pe- tersburskich, obwieszczających przyłączenie do Rosji połowy obszaru Rzeczypospolitej. W obozie targowickim zapanowało przerażenie. Najjaśniej- sza imperatorowa, umiłowana aliantka i protektorka, ujaw- niła nagle swoje prawdziwe oblicze i rzeczywiste intencje; skutki zamachu na Konstytucję 3 maja ukazały całemu spo- łeczeństwu ogrom winy i odpowiedzialności dziejowej przy- wódców konfederacja targowickiej. Wysłany jeszcze jesienią 199 do Petersburga na czele targowickiego poselstwa hetman Branicki usiłował protestować, błagał Zubówa, aby pozwo- lono Polsce przynajmniej stawić opór wkraczającym woj- skom pruskim; odprawiono go grzecznie, ale stanowczo. Przedstawiając na sesji Generalności konfederackiej dekla- rację pruską, Szczęsny Potocki wstrząsany był podobno szlo- chem; nadzieja wspaniałych rządów w ocalonej przed Kon- stytucją 3 maja Rzeczypospolitej doszczętnie dlań przepada- ła. Człowiek, iktóry swoim osobistym i rodowyrn autoryte- tem próbował osłonić dokonany przy pomocy obcych wojsk zamach na dzieło legalnego sejmu, musiał teraz przyjąć na siebie straszliwą odpowiedzialność za nieszczęście kraju - i z faktu tego nawet tępy marszałek konfederacji zdawał sobie sprawę. W oczach większości społeczeństwa od dawna już skompromitowany, Szczęsny stawał się teraz obiektem powszechnej nienawiści. Z wartości jego. poniewczesnego żalu opinia publiczna zdawała sobie doskonale sprawę; gorzki temu wyraz dał afisz satyryczny, wydrukowany nielegalnie przez warszawskich konspiratorów i rozrzucony na ulicach miasta w połowie lutego 1793 roku: • NA BENEFIS SZCZĘSNEGO POTOCKIEGO za pozwoleniem Najjaśniejszej Konfederacji Obojga Narodów, antrepryzy: moskiewska, pruska i cesarska będą miały honor w przyszły piątek dać reprezentację komedii w trzech aktach, oryginalnie przez Frydery- ka II ułożonej, a w Polszcze od roku 1775 nie widzia- nej, pod tytułem: ROZBIÓR KRAJU Akt pierwszy poprzedzać będzie trio p.t. "Równość, wolność i niepodległość". Akt drugi duetto "Więcej niezgody .niż zgody". Akt trzeci komiczno-traglezny: "Gotowość do pospolitego ruszenia". Poczerń nastąpi balet p.t. "Szpital wariatów", w któ- rym j.pan Suchorzewski" solo tańcować będzie przy muzyce rogowej, przez niektóre stare i młode mężatki l panny egzekwować się mającej. Poczem spektakl skończy się obywatelsko-kuglar- skimi lamentacjami Szczęsnego, oraz całego grona du- chownych i świeckich targowlckich osłów. Teatr cały iluminowany będzie przy biciu z armat ogniem z miast i wiosek palących się ". Szczęsny szalał z rozpaczy, a tymczasem Katarzyna II nie •zczędziła mu nawet cynicznych drwin; na list wysłany do 200 Petersburga - donosił z Warszawy korespondent Ignacego Potockiego - "odebrał od monarchdni słodką perswazję, aby nie chciał zmartwień srogich do umysłu przypuszczać, je- żeli fatalne crisis na Polskę padnie: - Ach, wszechmocna ręka, marszałku konfederacji, zrządza losami żyjących. Zwykłam i ja cierpliwie opaczne wypadki znosić. - Ta ko- respondencja zupełnie zdeterminowała Szczęsnego do wy- jechania z Grodna. Ale tutaj Sievers [nowy poseł rosyj- ski w Warszawie] pracuje wcale inaczej, żeby go utrzymać na swoim miejscu; wczoraj prosił do siebie generałową Wittową i po wielu oświadczeniach imieniem monarchini nasadza ją na Szczęsnego, aby jak najprędzej wyjechała do Grodna i tam pracowała nad nim, iż by nie oddalał się od konfederacji i w pewnym mniemaniu go trzymać. Szczęśli- wie poszedł mu zamysł i j.p. Wittowa w tych dniach śpie- szy na udecydowane miejsce" ". Nie wiadomo, czy Zofia rzeczywiście zamierzała nakła- niać Potockiego, aby pozostał nadal na czele tymczasowych władz Rzeczypospolitej; przybyła co prawda do GrX"dna w połowie lutego 1793 roku48, ale po to jedynie, aby do- wiedzieć się od marszałka o podjętej decyzji najwłaściw- szego - jego zdaniem - wyjścia z tej przykrej sytuacji. Szczęsny postanowił mianowicie udać się do Petersburga, załatwić tam z żoną sprawy majątkowe, a następnie wyje- chać jak najprędzej z kraju i zamieszkać na emigracji, nie kłopocząc się tragicznym położeniem Rzeczypospolitej. Jó- zefina już nieco wcześniej wyjechała razem z dziećmi do Petersburga i czekała tam na przyjazd małżonka, aby uło- żyć ostatecznie tekst majątkowej "komplanacji". W połowie marca Potocki opuścił Grodno, udając się do stolicy Rosji - oficjalnie jako uwierzytelniony poseł Ge- neralności konfederackiej. Pani Wittowa wróciła zaś w oko- lice Warszawy, zamierzając doczekać tutaj porodu (była właśnie w ósmym miesiącu ciąży), a następnie pośpieszyć za Szczęsnym za granicę. Petersburskie spotkanie państwa Potockich nastąpiło w warunkach nie bardzo sprzyjających spokojnemu rozwa- żeniu ich nowej i dosyć złożonej sytuacji rodzinnej. Szczęs- ny był rozdrażniony bezskutecznością swoich politycznych negocjacji w stolicy Rosji, a zarazem przeświadczony, że z racji swoich dawnych wybryków Józefina ponosi całą odpowiedzialność za rozkład ich pożycia małżeńskiego, a więc powinna bez sprzeciwu przyjąć wszelkie jego propo- 201 zycje. Pani Potocka zachowywała się w mdarę spokojnie, traktowała męża nawet przyjaźnie, a jego związek ze sław- ną Greczynką uważała za przemijający epizod, który nie mógł uchodzić za wystarczający powód do zrywania dwu- dziestoletniego już prawie związku małżeńskiego. Wstępne rozmowy na temat ewentualnego rozwodu stanęły na ni- czym wobec odmowy Józefiny prowadzenia w tej sprawie jakichkolwiek pertraktacji. Omawiano więc kwestię porozu- mienia majątkowego. Po dłuższych sporach dnia 7/18 maja 1793 roku państwo Potoccy uzgodnili wreszcie wspólną ".komplanację", złożoną z 19 punktów. Szczęsny oświadczył, że z powodu ciężkiej i nieuleczalnej choroby wyjeżdża za granicę na czas nieokreślony, cały majątek przekazuje pod zarząd Józefiny, jej też powierza opiekę nad jedenaścior- giem dzieci (jedenaste, córkę Idalię, której faktycznym oj- cem był Dzierżański, pani Potocka urodziła przed paru mie- siącami); Józefina przyjęła na siebie wszystkie długi i zo- bowiązała się ze swej strony wypłacać mu corocznie po 50 0(50 dukatów (czyli 900 000 złp), w dwóch ratach, l lu- tego i l lipca każdego roku, a w wypadku śmierci męża przekazywać tę sumę jeszcze przez dwa lata osobie wskaza- nej przez niego w testamencie, którą oczywiście miała być Zofia *4. Po podpisaniu tego dokumentu Szczęsny zaczął na- tychmiast szykować się do wyjazdu. Nie był jeszcze zdecy- dowany, gdzie się zatrzyma na dłuższy pobyt; brał pod uwagę Holandię lub Anglię", w końcu 'wybrał Hamburg. W tym momencie Potocki mógł się już przyznawać do ojcostwa jeszcze jednego dziecka; w kwietniu 1793 roku, w Mińsku pod Warszawą, Zofia urodziła mu syna, który ochrzczony Został imieniem Konstantego. Dla późniejszych losów pani Wittowej fakt ten miał nie- poślednie znaczenie, zmieniał bowiem przelotny - jak się dotychczas wydawało - jej romans ze Szczęsnym w trwa- ły związek rodzinny, ewoluujący w kierunku małżeństwa. O małżeńskim finale ówcześnie nie było jeszcze mowy; Zo- fia dawała wszystkim do zrozumienia, że o takim szczęściu nawet marzyć nie śmie, że zadowoli się do końca życia po- zycją metresy ukochanego pana i władcy, którego w listach nazywała greckim mianem e l p i d a - dawca nadziei. Trud- no jednak przypuścić, aby w głębi duszy rezygnowała z tego najważniejszego dla siebie celu, aby nie zmierzała do niego może ostrożnie, ale na pewno wytrwale. Wobec uporu Józe- finy, która nie chciała słyszeć o rozwodzie, plany takie były 202 na razie nierealne; jednakże w przyszłości sytuacja mogła się zmienić. Warto już w tym miejscu wyjaśnić, że Konstanty był pierwszym z ośmiorga dzieci, które zrodzić się miały z nie- ślubnego, a potem ślubnego związku Zofii Glavani ze Stanis- ławem Szczęsnym Potockim. Przed małżeńską legalizacją tego związku Zofia urodziła jeszcze dwoje dzieci: Mikołaja i He- lenę. Jest jednak faktem dość dziwnym, a nawet podejrza- nym, że cała trójka nieślubnego potomstwa pana na Tulezy- nie zmarła - jak się dalej okaże - we wczesnym dzieciń- stwie, znakomicie przez to upraszczając problemy prawno- -spadkowe wynikłe po zgonie ojca. Doskonale wychowało się natomiast pięcioro dzieci, urodzonych już po ślubie Szczęs- nego i Zofii... Biorąc pod uwagę odległe może, ale jednak wielkie na- dzieje, Zofia postanowiła starać się o rozwód z Józefem Wit- tem. Jeden z towarzyszy Szczęsnego pisał pod koniec kwiet- nia: "Wittowa jak tylko wylizie z połogu (który w Mińsku pod Warszawą odbywa), kończyć ma jak najśpieszndej z mę- żem rozwód i uda się za nami" 4*. W maju 1793 rokiu wyru- szyła w tym celu, pod opieką niejakiego Szwaryczewskiego, do Lwowa, gdzie przebywał ówcześnie biskup kamienieckj, ksiądz Adam Krasiński, kompetentny w sprawach postępo- wania konsystorskiego, mogącego unieważnić dotychczasowe jej małżeństwo._ Szczęsny nie czekał bynajmniej na rezultat tych poczynań. W towarzystwie kilku najbliższych współpracowników wsiadł w Petersburgu na statek; w pierwszej połowie lipca 1793 roku wylądował w Lubece, a wkrótce potem przeniósł się do Hamburga. Przez dwa lata pędzić miał tutaj żywot beztroski i spokojny - w tym samym czasie, gdy Rzeczpo- spolita przeżywała dramatyczne chwile insurekcji 1794 roku i agonię trzeciego rozbioru. IV "Kamieniecki wraz ze mną był świadkiem wyjazdu męża mego - pisała pani Józefina w pierwszych dniach lipca do Adama Moszczeńskiego - czas był pyszny, ale dzień nad wyraz dla mnie smutny; nie mam wiadomości, że stanął w Lubeck i mieć jej nie mogę, bo przy stale pomyślnym wietrze dziesięć dni jazdy morzem, a siedemnaście dni stąd 203 tu [na Ukrainę] idzie poczta. Co się tyczy Wittowy, wiem, co za subiectum, czytałam listy jej tu do niektórych osób pi- sane, które ani czynią zaletę jej sercu, ani okazują rozumu. Między innymi rzeczami i mnie, którą nie zna, opisuje; to jej daruję: gdzie nie masz równości, tam emulacja miejsca nie ma, więc z sobą emulować nie możemy. Co się tyczy roz- wodu, ile znam męża mego, nie spodziewam się, aby o tym myślał; podściwy człowiek, ojciec jedenaścioro dzieci żyją- cych, \tf czterdzieści trzech leciech może się bawić, ale ani szaleć, ani zwodzonym być [mu] nie przystoi. Ale dajmy na to, mój Moszczenskł, aby go Wittowa uwiedła, to próżnie by tego żądał. Do rozwodu dwie woli potrzebne, ja nigdy na niego nie pozwolę. Przyjaźń moja dla męża mego, uszano- wanie dla samej siebie, przywiązanie dla dzieci moich, wszy- stko o stałości mojej nienaruszonej zaręcza w tej mierze. Po tym, mój Moszczeński, ta transakcja me_ża mego oziębi chci- wej damy projekta. Zobaczysz, że z tych pięćdziesiąt tysięcy czerwonych złotych będzie się starała, o dle możności, urwać, a zresztą da pokój [...] Ma mój mąż czysty rozsądek, z natury niedowierny, sama ona go oświeci i maskę pz siebie zrzuci. Między nami mówiąc, mam przyśpieszony wyjazd męża me- go za jej dzieło i tym mnie bardziej bolał, że z liczbą emi- grantów włóczących się po wszystkich krajach47, nie bez te- go, aby się z rnimi nie spotkał i nie był wystawiony na ich prześladowania. Znalazła się osoba roztropna i przyjacielska, która myśląc, że wszystkie sposoby używać można dla uchro- nienia podściwego i cnotliwego człowieka, do Wittowy się udała, wystawiając jej niebezpieczeństwa, którym mój mąż podpadać może i okazując jej, że jeżeli prawdziwie do nie- go przywiązana, powinna z swej strony go naMonić, aby na- dal odłożył te podróże. Odpisała wysoko, górnie, dając czuć swoje projekta, ale na ten artykuł ani słówka..."4" Obawy pani Potockiej (jeśli w ogóle szczere) okazały się całkowicie bezpodstawne. W Hamburgu nie groziły Szczęs- nemu żadne nieprzyjemne spotkania ani jakiekolwiek kło- poty - poza finansowymi, bowiem pieniędzy zabrał ze so- bą, w proporcji do swoich potrzeb, o wiele za mało; sumy przyobiecane przez Józefinę miały nadejść dopiero w przy- szłym roku, a wydatki na instalację były naturalnie ogrom- ne. "Holendrzy, co tu z Hamburga powrócili - pisał do króla poseł polski w Hadze - powiedzieili mi, iż nie tylko tam znajduje się od niejakiego czasu jmp. Szczęsny Potocki, ale że i dom kupił, jak na długie mieszkanie""'. Zlecona Kawie. 204 nieckiemu eprzedaż generalstwa artylerii koronnej (do której to rangi Szczęsny, uznając decyzje Sejmu Czteroletniego za niebyłe, przyznawał sobie znowu wszelkie prawa) nie mogła dojść do skutku, ponieważ w niepewnej sytuacji politycznej trudno było znaleźć kandydata, który zechciałby wyłożyć sporą sumę na kupno urzędu, mogącego lada chwila przeisto- czyć się w smutne wspomnienie po nieistniejącym państwie; x największym trudem udało się plenipotentowi Potockiego zdobyć i wysłać do Hamburga dwa weksle pieniężne, opie- wające na tamtejsze banki, jeden na niespełna 3500 a drugi na 1600 dukatów50 i te sumy musiały przeobrażonemu w emi- granta magnatowi na parę miesięcy wystarczyć. Były to kwo- ty z pewnością niemałe, ale potrzeb człowieka, który przy- wykł do szastania pieniędzmi bez żadnych ograniczeń, a prag- nął utrzymać swój dotychczasowy, jeden z najwyższych w Polsce standardów życiowych, długo zaspokajać nie mogły, zwłaszcza po przyjeździe do Hamburga, późnym latem 1793 roku, pani Wittowej z kilkunastu osobami męskiej i żeńskiej służby. Zofia nie przywiozła stęsknionemu amantowi żadnych po- cieszających wiadomości. We Lwowie nie udało się jej na- kłonić biskupa Krasińskiego do zgody na upragniony rozwód z generałem Wittem. Użyła najrozmaitszych sposobów, szu- kała wszelkiej protekcji, ale na próżno. W Warszawie opo- wiadano, że udała się nawet do pani Kossakowskiej "kasz- telanowej kamieńskiej, aby jej w tym dopomogła. Oj, trafi- ła kosa na kamień, kasztelanowa jej odpowiedziała, czy już dobrze po połogu odbytym wydobrzała, a potem [że] radzi jej, aby i bez rozwodu dążyła do fundatora wolności i nie- podległości polskiej. - Wcale już rozwód WPani niepotrzeb- ny, boś się w tym Już uiściła, co po rozwodzie następować zwykło..." ". Jeżeli ta wizyta u Kossakowskiej była rzeczy- wiście faktem, to przyznać trzeba, że pani Wittowej na śmia- łości, a nawet bezczelności, wcale nie zbywało! Nie wiemy oczywiście, co opowiadała Zofia Szczęsnemu o swoich lwo- wskich pertraktacjach, ale jest pewne, że Potocki zalecał w Hamburgu swoim agentom, aby starali się nakłonić Józe- fa Witta do zgody na rozwód za jakimś przyzwoitym wyna- grodzeniem. -Mąż Zofii przebywał ówcześnie w Petersburgu razem z dwunastoletnim już synem i tam dopadł go przy- jaciel domu Potockich, Janusz Czetwertyński, molestując w imieniu Szczęsnego. Witt nie uchylał się od rozmów i by- ło widoczne, iż gotów jest przystać na propozycje Potockie- 205 towarzyszami Szczęsnego i Zofii w teatrach, na koncertach i w domach gry. Nie zachowały się (a w każdym razie nie są po dziś dzień dostępne) żadne listy Szczęsnego czy Zofii z okresu pobytu w Hamburgu, toteż o rozwoju ich wzajemnych stosunków niczego powiedzieć nie możemy. Wydaje się jednak, że nie zawsze była to beztroska sielanka. Znając mentalność pani Wittowej, możemy być pewni, że nie odstręczała bynajmniej od siebie francuskich arystokratów, którzy chętnie umizgali się do pięknej Greko-Polki; przynajmniej niektórych darzyła zapewne specjalnymi względami i intymnymi łaskami, co oczywiście niesłychanie irytowało zazdrosnego Potockiego. Już w grudniu 1793 roku dochodziły do pani Józefiny po- głoski, że "często sceny dama ta miewała z mężem moim, któ- re - jak mówią - i na zdrowie jego influują, tak dalece, że raz krew sofoie puścić kazał" 55. Trudno by brać poważnie tę wzmiankę zazdrosnej małżonki o kłótniach między jej mężem i jego kochanką, gdyby nie fakt, który świadczy'po- średnio o poważnych, choć przejściowych nieporozumieniach między Szczęsnym a Zofią pod koniec 1793 roku. Otóż la- tem roku 1794 przyszedł na świat drugi syn pani Wittowej, spłodzony w okresie związku ze Szczęsnym Potockim, którego ochrziczono imieniem Mikołaja (zdrobniale nazywany później Nikoluszką). Dziecko to było - jak dalej zobaczymy - trak- towane o wiele gorzej niż starszy braciszek, a Zofia upew- niała potem Szczęsnego, iż mimo jej matczynych uczuć do Ni- koluszki, na pierwszym miejscu w ich domu bęjdzie zawsze Kotula. Nasuwa to przypuszczenie, że mały Mikołaj był przez Szczęsnego tolerowany i nawet uznany, ale faktycznie nie był jego synem, lecz owocem jakiegoś przelotnego romansu Zofii, który miał miejsce bądź to jeszcze w Polsce (może we Lwowie?), bądź to w podróży lub wkrótce po przyjeździe do Hamburga. NikoluBzka urodził się zapewne nie w samym Hamburgu, ale w jednej z willi pod miastem, do których zgodnie z miej- scową tradycją przenosili się późną wiosną zamożniejsi oby- watele Hamburga, a ich śladem również i przybywający tu- taj arystokratyczni emigranci. Podhamburskie osiedla willo- we sławne były w całych Niemczech. "Wystawione nad El- bą za bramami domy - pisał cytowany już wyżej dzienni- karz - okazują po większej części przepych i gust dobry, a wewnętrzna ich ozdoba odpowiada bogactwom kupców przywykłych do przebywania w Anglii, do jej handlu, zbyt- 206 Tancerka arabska ze Stambułu A. de St. Aubin: Wielki bal lou i wygód życia, Morę tam najwyższego stopnia doszły. Otaczające miasto ogrody są dobrze utrzymywane; z tych ogród Harvestehude nad rzeką Alster, o milę od Hamburga, jest najsławniejszy. Nie tylko bowiem znajdują się w nim piękne przechadzki, ulice dobry cień dające i miejsca do spoczynku, ale nawet baciki do pływania; okoliczność ta wie- lu gości do tego ogrodu przywabia. Mają Hamfourczykowie na rzece Alster gatunek gondolów, korabiami zwanych; są one bardzo piękne, wygodne, kształtnie przystrojone i do 30 lub 40 osób obejmujące; dają sobie na nich wieczorem i kon- certa. Jest jeszcze w Eimsbuttel prześliczny i licznie odwie- dzany ogród; a z drugiej strony miasta wspaniały zwierzy- niec w Wandfcbeck, którego właściciel tak jest grzeczny, iż go dila publiczności trzyma otwarty..." 5e Latem 1794 roku Szczęsny Potocki i Zofia Wittowa wędro- wali owymi cienistymi alejami podhamburskich ogrodów, pływali po Alsterze najpiękniejszą gondolą, oglądali w zwie- rzyńcu stada jeleni. A wieczorem, po powrocie do domu, Szczęsny chwytał w rozdrażnieniu hamiburską "Staaits- und Gelehrte Zeitung des Hamburgischen Unparteyischen Corres- pondenten" lub wydawane w Leydzie "Nouvelles Extraordi- naires de Divers Endroits" i - czytał doniesienia z dalekiej Polski. O Racławicach, insurekcji warszawskiej, Szczekoci- nach, o majowych i czerwcowych wieszaniach zdrajtów, ob- lężeniu Warszawy... Na ziemiach Rzeczypospolitej toczyły się walki, w Warszawie coraz wyraźniej dawał znać o sobie jakobiński nurt opinii publicznej i przypominał nie załat- wioną jeszcze sprawę targowickich zdrajców. Obaj towarzysze Szczęsnego z Jass i Petersburga, hetman Branicki i hetman Rzewuski, uniknęli rewolucyjnej sprawied- liwości, uchodząc zawczasu poza granice Rzeczypospolitej. Po- nieśli za to zasłużoną karę bracia Kossakowscy: nowo kreo- wany hetman, Szymon Kossakowski, dostał się w Wilnie, z dala od pobłażliwego Kościuszki, w ręce dzielnego jakobi- na, pułkownika Jakuba Jasińskiego i na drugi dzień zawisnął na szubienicy; 9 maja w grupie czterech czołowych zdrajców stracono w Warszawie biskupa Józefa Kossakowskiego. Z naj- większym przerażeniem czytał Szczęsny wiadomości o wiel- kich rozruchach ludowych w Warszawie w dniu 28 czerwca i powieszenia nowej serii zdrajców. A wreszcie dowiedział się o wdrożeniu zaocznego postępowania kryminalnego prze- ciwŁo trzem najbardziej przez opinię publiczną znienawidzo- 209 M -Drleje piękne] Bitynki mym twórcom konfederacji targowickiej: Branickienju, Rze- wuskiemu i Potockiemu... Fakt ten wstrząsnął umysłem butnego magnata. Jakże to? Jego, pana na Tukzynie, dziedzica imienia i tradycji Potoc- kich, którego przyrodzoną prerogatywą winno być swobodne decydowanie wedle swojej woli o losach Rzeczypospolitej, od którego nikt dotąd nie mógł żądać politycznego rachunku su- mienia, ośmielał się - choćby zaocznie - ciągnąć przed try- bunały jakoibińsiki inotłoch? A motłoch ten nie tylko po- stawił go przed sądem, ale poważył się nawet ogłosić wyrok: trzej zbrodniarze, winni "oczywistej zdrady Ojczyzny i klęsk onejże niezliczonych", przez Sąd Najwyższy Kryminalny ska- zani zostali zaocznie na karę śmierci, utratę czci, urzędów i wszelkich prerogatyw obywatelskich, oraz (konfiskatę ma- jątków. Wyrok ogłoszono w Warszawie 29 września 1794 ro- ku, a portrety Potockiego, Rzewuskiego i Branickiego zawie- szone zostały ręką kata na publicznej szubienicy". O tym przykładnym wyroku Szczęsny dowiedział się już w początkach października. W gniewie i przerażeniu pisał do Petersburga błagalne listy, upraszał Zubowa, aby najjaś- niejlsza imperatorowa ukarała surowo buntowników, którzy ośmielili się tak pohańbić jego imię... Wtedy właśnie, jesie- nią 1794 roku, rozpoczął się w tępym i nieruchawym umyś- le Potockiego swoisty proces przebudowy świadomości; po- czął dochodzić do wniosku, że z Polską, która poszła w śla- dy jakobińskiej Francji, która znowu ośmieliła się zbrojnie przeciwstawić najjaśniejszej imperatorowej, a magnatów wyniosła na szubienice, on - Potocki - nie ma już nic wspólnego. W kilka miesięcy później w listach do Katarzy- ny II uzna się za Rosjanina. "Sceny okrucieństw w Polsce przekonały mnie - napisze - że nie powinienem mieć innej ojczyzny, jak tylko cesarstwo WCMości. Od tej chwili szczy- cę się tym, że jestem jedynie i niepodzielnie jednym z naj- wierniejszych Jej poddanych. [•••] O ile WCMość uzna za stosowne pozwolenie mi noszenia munduru Jej wojska, uczy- ni mnie pirzez to aż nazbyt dumnym, nazbyt szczęśli- wym..." " Pani Wittowa nie przeżywała zapewne podobnej rozterki duchowej z powodu rewolucyjnych wydarzeń w Polsce. Rzeczpospolita była tylko jej przybraną ojczyzną, a z umysłu i usposobienia Zofia była zawsze kosmopolitką. Jednakże wiadomości o straceniu na szubienicy ludzi, spośród których kilku przynajmniej osobiście znała i uważała za miłych 210 i grzecznych dżentelmenów, nie mogły pozostawić jej zupeł- nie obojętną. A zresztą ta plebejka, przez niezwykły zbieg okoliczności przeobrażona w arystokratkę, była.bardzo przy- wiązana do starych feudalnych stosunków społecznych, któ- rym zagroziła teraz polska rewolucja. Nie wiemy, co porabiała pani Wittowa w południe dnia 28 czerwca 1794 roku, kiedy na szubienicach ustawionych przed staromiejskim ratuszem, na Krakowskim Przedmieściu i ulicy Senatorskiej lud Warszawy wieszał znienawidzonych zdrajców, osławionych carskich kolaborantów. Wszelako po- winna była o tej godzinie przeżyć chwilę bolesnej zadumy. Wtedy właśnie powstańczy stryczek położył kres nędznemu życiu świetnego kiedyś dyplomaty, Karola Boscamp-Laso- polskiego. Wyjeżdżając z Polski Szczęsny zapowiadał, że jego eks- patriacja jest ostateczna; miał zamiar ukarać surowo, nie- wdzięczną ojczyznę, pozbawiając ją w swojej osobie najcnot- liwszego z obywateli. Jednakże w tej dumnej determinacji Potocki wytrwał niecałe dwa lata. Z Podola dochodziły do Hamburga wiadomości o poważnym zachwianiu gospodarki jego olbrzymich latyfundiów, którymi zarządzała osamotnio- na Józefina; wypłata corocznej pensji w wysokości 50 000 du- katów mogła stanąć pod znakiem zapytania; z drugiej strony rosły długi, bowiem nawet te niemałe sumy tylko z trudem wystarczały na hamburskie wydatki. Szczęsny nigdy zresztą nie stracił kontaktu z krajem; w latach 1793-1794 systematycznie z żoną korespondował, dopytywał się o sytuację na Ukrainie, odbierał od Józefiny obszerne i skrupulatne relacje, utrzymane w tonie niemal że pokornym. Józefina starała się go przekonać, że dokłada wszelkich starań, aby jak najlepiej wywiązać się z przyjęte- go na siebie obowiązku zarządzania ukraińskimi majątkami, że gotowa jest wszystko poświęcić, aby tylko nie zawieść zaufania męża i dzieci. "Wierzaj mi, mój mężu - pisała mię- dzy innymi -= niewdzięczności, twardości charakteru i złoś- ci nie zostawię po sobie ślady; chcę być dobrą bez słabości i unikać uprzedzenia, powtarzam ci to, i ci, co mnie obta- czają, wyświadczą, że głupia własna miłość mnie nie uwodzi, ani też podległość ślepa do zdania jednego. Szukam rady, oś- wiecenia d pomocy u tych, którym ufałeś i którzy interesa M* 211 twoje dobrze znali, i przyjaciół wzywane [są] rady. Moja po- zycja nie jest taka jak twoja; byłeś panem samowładnym, ja doczesnym Ł kiedykolwiek ty albo dzieci moje mogą mi odebrać rząd fortuny, który dziś mi jest powierzony, więc tak postępować powinnam, aby w każdym momencie WMPaństwu zdać z postępków moich sprawę, i to mieć na pamięci, aby nie urodziwszy się bogatą, być gotową obcho- dzić się moim majątkiem i umieć żyć z nim. Mam ja trochę rozsądku, wiele podściwości, to nadgrodzić może mi umiejęt- ność" 59. Ta skwapliwa pokora pani Józefiny uświadomiła Szczęsnemu, że względy rodzinne nie stają na przeszkodzie jego powrotowi - nawet w towarzystwie Zofii - do Tul- czyna i wznowieniu tam normalnego trybu życia, po odpo- wiednim zmodyfikowaniu zawartej z żoną dwa lata temu jjkomplanacji". Przez pewien czas jeszcze się wahał; pisywał do Petersburga wiernopoddańcze listy, starając się za po- średnictwem Zubowa wybadać opinię Katarzyny II na temat swojej osoby. Faworyt odpisał, że monarchini żywi dlań nie- zmiennie jak najwyższy szacunek i zaprasza go, aby przybył osobiście do Petersburga, uregulował swoje sprawy, a po- tem zamieszkał znowu na Ukrainie, teraz już na terytorium podległym jej panowaniu60. W maju 1795 robu Szczęsny zde- cydował się więc na powrót do kraju i w 'końcu czerwca wsiadł w Lubece na statek wyruszający do Petersburga; pa- ni Wittowa z dziećmi i większością służby rujszyła do Polski drogą lądową, zamierzając przez Poznań i Warszawę udać się do Lwowa, aby rozpocząć tam postępowanie rozwodowe z ge- nerałem Józefem Wittem. Cały ten powrotny wojaż i pierwsze miesiące pobytu Zofii na ziemiach polskich po powrocie z Hamburga możemy śle- dzić wyjątkowo dokładnie, zachowały się bowiem szczęśli- wym trafem listy pani Wittowej do Potockiego, pisane od momentu rozstania w Hamburgu aż do ponownego spotka- nia na Ukrainie w kilka miesięcy później. Zacytujemy poni- żej obszerne ich fragmenty; jest to ciekawe źródło inie tylko do historii rozwodu państwa Wittów w 1795 i 1796 roku, ale również do charakterystyki umysłowości Zofii i atmosfery emocjonalnej, w jlakiej rozwijały się jej stosunki ze Szczęs- nym. Była to dla Zofii podróż radosna, urealniająca jej nadzieję na legamy związek z ojcem dwojga jej dzieci, ałe zarazem pełna niepokoju i udręczenia. Podróżująca z panią Wittowa kilkunastoosobowa gromadka służby i rezydentów nieustan- 212 nie między sobą spierała się i kłóciła; pan Kamieniecki, któ- ry winien był sprawować funkcje intendenta i marszałka dworu, romansował zawzięcie z jakąś dziewczyną i niezdolny był pomyśleć o najpilniejszych nawet potrzebach wojażujące- go towarzystwa. Wszystkie doraźne kłopoty spadały więc na głowę Zofii. Na szczęście radziła sobie z nimi zupełnie nieźle; wyprawiła najpierw kilkoro służby, a wraz z nimi, pod opie- ką niejakiej Dawidowej, rocznego zaledwie Ndkoluszkę; sama ruszyła z drugą grupą, wioząc w swojej karecie faworyzo- wanego najwyraźniej, starszego Kotulę. W dniu 28 czerwca cała ta ekspedycja opiuśpiła Kilonię, nazajutrz znalazła się w Lubece. Po dwudniowym pobycie w tym mieście Zofia puściła się traktem berlińskim w dalszą drogę i 4 lipca była już w stolicy Prus61. Zofia do Szczęsnego dnia 5 lipca 1795 roku, z Berlina: "We wczorajszym moim liście nic nie pisałam ci, mon ami62, o Berlinie. Przybyłam tutaj w momencie, kiedy poczta wła- śnie odchodczała,, a nie chciałam utracić okazji wysłania ci swoich wiadomości; nadałam więc list w takiej postaci, w ja- kiej napisałam go w drodze. Nie umiem wyrazić, jak bardzo byłam niespokojna, wiedząc, że jesteś na morzu. Mówiłeś, że nie ma się czego obawiać; przysięgam ci, że to straszne uczu- cie - wiedzieć, że ktoś, kogo miłuje się ponad wszystko, narażony "jest na kaprysy niestałego żywiołu. O nie, mon bon ami, już nigdy się nie zgodzę na coś podobnego, nigdy już nie wyruszysz betze mnie w morską podróż! W tej chwili jestem spokojniejsza, gdyż sądzę, że jesteś już w Petersbur- gu, ale dla całkowitego uspokojenia trzeba mi od ciebie wia- domości; aby zaś je otrzymać, muszę czekać jeszcze co naj- mniej dwa tygodnie, skoro mam dostać twoje listy dopiero we Lwowie; a bardzo trudno jest znaleźć sposób prędkiego tam dojechania z taką liczbą kobiet i trojgiem dzieci M. Da- widowie wyjadą jutro rano z małym Mikołajem, pośpieszę za nimi Jak najrychlej, gdyż powinnam być na miejscu, jeżeli sprawy mają pójść jak należy, a wszystko nie układa się jeszcze tak dobrze jak powinno. Czasami kręci mi się w gło- wie; to prawdziwa udręka kierować ludźmi, którzy się na- wzajem nie rozumieją. Angielki nie rozumieją Francuzek, Dawidowie nie pojmują Niemek, Niemki Polaków, do tego stopnia, że mam wokół siebie wieżę Babel i kłótnie bez koń- ca. Dawidowa powiedziała mi, że wolałaby dowodzić regi- mentem grenadierów niż taką jedną mamką; w tym całym rozgardiaszu tylko Angielki nie sprawiają mi kłopotu, a ich 213 właśnie bałam się najbardziej. Oto jak .się można na tym świecie pomylić! Dziś rano byłam z Kotulą w fabryce porcelany. Posyłam ci filiżankę w miejsce- tej, która się stłukła, oraz kałamarz, aby zastąpił tamten z Tulezyna; prawda, mon bon ami, że będziesz wolał kałamarz ode mnie? Kostuś zamówił czarkę dla ciebie, ale dostaniesz ją dopiero w trzy miesiące po tym pakiecie.'W międzyczasie przesyła ci tę z kwiatkiem i dewizą: pamiętaj o mnie. Sam ją wybrał. Nikoluszka z Wdzięczności z'a piękne oczka przesyła ci kubek do płukania oczu i prosi, abyś kąpał w nim swoje piękne oczy, a kąpiąc je myślał o jego, które są także wcale ładne. Nie sądzę, aby ten list mógł dotrzeć do ciebie równie prędko, jak ten, który wyślę pocztą, toteż nic ci nie piszę o tym wszystkim, co lekarz powiedział na temat Konstan- tego. Zresztą odwiedzi go jeszcze jiultro i pojutrze, będę więc lepiej poinformowana o jego stanie. O piątej spodziewam się Radziwiłłowej, ma przyjść do mnie, a Ożarowska jutro. Zobaczę się tutaj tylko z tymi dwoma osobami i to u mnie, gdyż w żadnym wypadku nie chcę iść nawet do RadziwiJ;ło- wej, aby nie spotkać się z ludźmi. Adieu, mon cher petit ami, to bardzo, bardzo smutne być z dala od ciebie. Gdybyś był ze mną, znakomicie byśmy się bawili; sobie samemu wimie- neś ten wyrzut, bez ciebie umieram z nudów. Ściskam cię jak najserdeczniej i proszę, abyś nie przedłużał swojego po- bytu w Petersburgu; połączmy się znowu jak najprędzej, zaklinam cię. Adieu, mon bon ami" M. Berlin wyglądał inaczej niż przed czternastu laty, kiedy przyjmował tutaj Zofię stary Fryderyk II, ale na dworze poczdamskim i teraz przywitano ją bardzo życzliwie. Królo- wa Luiza bardzo łaskawie potraktowała piękną Greczynkę. "Gdy spacerowałyśmy w • ogrodach królowej, zadawała mi wiele pytań, ale pytania jej pochodziły z poważnego zain- teresowania moją osobą, a nie z ciekawości. Bardzo mnie gromiła, żem przełożyła pobyt w Hamburgu nad gościnę w Berlinie, zwłaszcza że pan d'Egard powiedział jej, iż nie byłam tam dobrze przyjęta. Powiedziała mi mnóstwo bardzo miłych rzeczy; między innymi, kiedy raczyła przedstawić mnie swoim synowym, prosiła o wybaczenie, że nie jest sa- ma, dodając, że nie chciała pozbawić swoich synowych przy- jemności poznania mnie. Przy tej okazji powiedziała mi tyle komplementów, że się rumieniłam, bo już nie jestem tego wszystkiego teraz warta. Król jest w Poczdamie i nikogo 214 od piętnastu dni nie przyjmuje. Oto wszystkie tutejsze no- winy. Adieu, mon adorable arni, o czwartej opuszczam to miasto, list nadam, na poczcie, aby mieć pewność, że go otrzymasz. Jutro odjeżdża stąd kurier do Petersburga. Ukło- ny'dla całego twojego towarzystwa..." " Dnia 13 -lipca Zofia była już w Poznaniu. Niepokoiła się przymusową zwłoką w podróży, spowodowaną nagłym za- słabnięciem jednej z piastunek; nie miała wiadomości od Dawidów, którzy jechali osobno z malutkim Mikołajem; draż- niło ją powolne tempo podróży, chociaż przejeżdżała dotych- czas około 8 mil dziennie, to jest prawie 70 km. Dla zabicia czapu zajęła się więc lekturą. "Spędziłam ranek na tłuma- czeniu z języka angielskiego i czytaniu Spectatora", który bardzo mnie bawi - donosiła Szczęsnemu ifc lipca. -'Na- byłam go po angielsku i po francusku w Berlinie. Gdybym wcześniej o tym pomyślała, prosiłabym cię, abyś zaczął lek- turę tego samego co i ja dnia. Wiesz dobrze, jak lubię czy- tać razem z tobą i jak wielką przyjemność znajduję w czy- taniu tego samego"67. Jednakże na spokojne wertowanie Spectatora czasu nie było; następnego dnia Zofia przejechała przez Łowicz, a 17 lipca zatrzymała się w Nieborowie. Powitała ją tutaj serdecznie pani tej majętności, Helena z Przeźdizieckich Radziwiłłowa, żona ostatniego wojewody wileńskiego Michała Radziwiłła, dama wsławiona przede wszystkim jawnym, wieloletnim romansem z ambasadorem Stackelbergiem i wskutek tego w opinii publicznej od dawna skompromitowana. Nad przeszłością księżnej Radziwiłłowej Zofia oczywiście nie ubolewała; cieszyła się natomiast, że będzie miała okazję obejrzenia sławnych ogrodów niebo- rowskich, zwanych Arkadią. 18 lipca 1795 roku, z Nieborowa: "Przyjechaliśmy tutaj Wczoraj dosyć późno; nie masz nic ciekawszego niż zobaczyć Radziwiłłowa w gronie swojej familii. Dzisiaj rano wzięłam kąpiel, bardzo jej potrzebowałam; przed obiadem dzieci" zabawiały się trochę mutzyką, wszystkie są bardzo utalento- wane. Posyłam ci poloneza Krystyny; zatańcz go, proszę, na pierwszym balu, jaki wydasz w Tulczynie. Piszę ci o balu, gdyż wiem, że będziesz je dawał; mówiłeś mi z tysiąc razy, że po przyjeździe na Ukrainę chcesz wygnać precz smutek z tego kraju. Kotula jest ze mną, księżna i jej córki szaleją za nim, jest taki zabawny i uroczy; bardzo się spoufalłł z ty- mi damami, gdyż wszystkie one mówią po angielsku. Po obiedteie pojechaliśmy obejrzeć Arkadię. Trudno o coś \ 215 piękniejszego i bardziej romantycznego. Znasz Arkadię, ale widziałeś ją przed dziesięciu laty. Pojmujesz, ile mogą urosnąć w ciągu dziesięciu lat młode drzewa i łatwo możesz sobie wyobrazić, jak niezliczone inwestycje poczyniono od tego czasu dla upiększenia owego miejsca. Radziwiłłowa 'jest uroczą osobą; spacerując z nią, myślałam z dziesięć razy o tobie, o twoim umiłowaniu wsi i życia domowego. Pewna jestem, że taka kobieta jak Radziwiłłowa uczyniłaby cię nad- zwyczaj szczęśliwym. Gdyby była twoją żoną, nie miałaby kaprysów; jeśli nawet pozwalała sobie na, pewne wybryki wobec męża, to jednak nie lekceważyła nigdy swoich obo- wiązków. Najlepszym na to dowodem jest fakt, że wszyscy, którzy ją otaczają, są idealnie szczęśliwi. • Niepodobna jest lepiej wychowywać swoje dzieci ani bardziej je kochać, niż ona właśnie to czyni. Ale wracam do Arkadii; do szaleństwa jestem w tej wsi zakochana; nie masz żadnego gatunku kwia- tów ani roślin egzotycznych, których by się tu nie znalazło; spacerując ogrodami Arkadii, miałam uczucie, że w pełni lata przeżywam .wiosnę. Plantacje są świetnie prowadzone, a każde drzewo zdaje się mówić: Dobrze mi -tutaj] Arkadia bardzo mi przypomina Krym; czy wiesz, że w tym kraju, przy twoich środkach można by mieć w ciągu dwóch lat taką samą, a nawet piękniejszą Arkadię, gdyż tam nie potrzeba by sztucznego przesadzania? Prawda, mon bon ami, że bę- dziemy mieli wieś na Krymie? Spodziewam się, że zostanę tutaj jeszcze przez jutro. Adieu, godzina, o której mam rozkaz kłaść się spać, już minęła, ale dlatego, że do ciebie piszę" B9. Warto dobrze zapamiętać wrażenia pani Wittowej z poby- tu w nieborowskiej Arkadii latem 1795 roku; wtedy właśnie zrodlził się pomysł tak sławnej później Zofiówki. 19 lipca 1795 roku, z Arkadii: "Dziś rano wzięłam znowu kąpiel, a potem 'pojechaliśmy na spacer i piliśmy kawę w Arkadii. Przyszła nas nudzić dziwna para: stary i śmiesz- ny, 75-letni generał pruski z 16-letnią żoną. Oto co jeszcze dobrego spotka nas na Krymie: nie będziemy tam mieli ani starych, ani młodych generałów pruskich, którzy by nas nu- dzili! A propos, jeśli będziemy mieli wieś na Krymie, każesz sprowadzić tam organy, takie same jak Radziwiłłowej w Ar- kadii. Wieczorem pożegnałam się ze wszystkimi. Mam nadzieję, że jutro'spać będę jiuż w Warszawie i zobaczę małego kocia- ka. Potem podążę spiesznie do Lwowa kończyć swoje spra- 216 wy, a ty, mon bon ami,. jedź także jak najśpieszniej do sie- bie. Będę tak szczęśliwa, mogąc otrzymać od ciebie list po czterech lub pięciu zaledwie dniach, gdyż sądzę, że z Brodów do Tulczyna nie ma więcej jak 50 mil. Dobranoc, mon ange, muszę iść spać, aby jak najwcześniej rano wyjechać" 70. 22 lipca 1795 roku, z Warszawy: "Wiesz, że pan Borzeński jest tutaj? Odwiedza mnie dwa razy dziennie i jest bardzo miły; lepiej by było, gdyby tak właśnie zachowywał się w Hamburgu. Powiada, że, bardzo cię kocha i że cierpi wi- dząc, jak twoja żona stara się zawsze wyrządzić ci krzyw- dę. Utrzymuje, iż napisała przeciwko tobie manifest, kazała go wydrukować i rozpowszechniać. Wyznani ci, że nie poj- muję tej głupoty; tego już dla mnie za wiele. Byłam dziś na obiedzie u księcia szambelana, jutro jestem zaproszona do marszałka Chuvarofa [!] T1, a pojutrze wyjeżdżam z War- szawy. Chciałabym wierzyć, mon bon ' ami, że list ten nie zastanie cię już w Petersburgu, a tymczasem tłumaczę sobie, że przybliżysz się do mnie najprędzej, jak tylko zdołasz. Co do minie, to myślę, że za cztery dni będę w Brodach, aby umieścić tam dzieci, a potem udam się do Lwowa. Otrzyma- łam stamtąd wiadomości, że sprawy moje idą bardzo dobrze. Jestem pewna, że w trzy tygodnie po przyjeździe do Lwowa będę już wolna. Adieu, mon cher e l p i d a" 72. Po parodniowym pobycie w Warszawie pani Wittowa wy- ruszyła w stronę galicyjskiej granicy, przekonana, że za kil- ka tygodni spotka się ze Szczęsnym w Tuilczynie. Miało się jednak okazać, że sprawa dwóch rozwodów, koniecznych dla realizacji związku małżeńskiego sławnej już w Polsce i Rosji pary, nie była tak prosta i łatwa do przeprowadzenia, jak dotychczas sądziła. VI W latach 1794-1795 pani Józefina Potocka przebywała częściej w Petersburgu niż w Tulczynie, a mimo pokornych listów pisanych do męża bawiła się beztrosko i starym swo- ita zwyczajem z uciech bynajmniej nie rezygnowała. Prze-. czyła stanowczo, jakoby miała zamiar rozwieść się ze Szczęs- nym, ale pogłoski takie stale w Petersburgu krążyły i pod- nosiły nadzieję kręcących się wokół niej polskich i rosyjskich magnatów, którzy chętnie poprowadziliby do ołtarza bogatą panią. Józefina kontentbwała się jednak dopuszczaniem do 217 swoich intymnych łask tulczyńskich faworytów (względami pani Potockiej cieszył się ówcześnie dawny komendant mili- cji nadwornej w Tukzynłe, Tadeusz Mossakowski7S) i o no- wym zamążpójściu wcale nie myślała. Po otrzymaniu wia- domości o powrocie Szczęsnego wyjechała natychmiast do Tulczyna, aby należycie przygotować tę siedzibę na przyję- cie marnotrawnego małżonka i powitać go w rodzinnym domu. Wydaje się, że pani Potocka liczyła nadal na utrzymanie małżeństwa i łudziła się, że powrót Szczęsnego do kraju jest oznaką oziębienia, a może i zerwania jego stosunków z panią Wiittową. Trudno nie dopatrzeć się w postawie pani Józefi- ny sporej dozy cynizmu, zwłaszcza jeżeli porównamy jej tryb życia z tonem listów do męża. Z osobigto-iueżuciowego punikitu widzenia na związku ze Szczęsnym dawno już jej nie zależało (a porównując ich charaktery i intelekty można dojść do wniosku, że nawet w początkach małżeństwa nie mogła go darzyć jakimkolwiek cieplejszym uczuciem). Jeżeli więc tak uparcie broniła swoich praw legalnej małżonki pana na Tulczynie, to. niewątpliwie kierowała się Względami społeczno-obyczajowymi i prestiżowymi; jej własny majątek nie mógł się równać z olbrzymią fortuną Potockiego, a pozy- cja społeczna, jaką dawał jej aktualny związek małżeński,, była tym cenniejsza, iż w ustalonym od wielu lat układzie stosunków z mężem 'korzystała z wszelkiej swobody, a od roku 1792 nawet z moralnej przewagi małżonki skrzywdzonej dopuszczonej. Dotychczas kontentowała się pozycją społecz- ną i towarzyską żony wielkiego magnata, a satysfakcję oso- bistą czerpała z potajemnych stosunków ze swoimi u.trzy- mankami czy doraźnymi amantami poznawanymi na rosyj- skim dworze. Teraz jednakże, Itiiedy cokolwiek już się posta- rzała (dobiegała właśnie czterdziestego czwartego roku życia), zaczęła rozmyślać o rodzinnej stabilizacji i chętnie wróciłaby do wspólnego ze Szczęsnym bytowania w Tulczynie. Taką zapewne propozycję przygotowała na powitanie. Potocki niedługo zabawił w Petersburgu i w 'sierpniu po- dążył na Ukrainę. We wrześniu był już w Tulczynie, gdzie rozpoczął z żoną pertraktacje o rozwód i podział majątkowy. Determinacja i nastawienie Szczęsnego zaskoczyły chyba Józefinę; wahała się, zwlekała z ostateczną odpowiedzią, wracała ciągle do pomysłu faktycznej restytucji jedynie formalnego już od lat małżeństwa. Nie wiemy, w jakiej atmosferze toczyły się te przykre dla obu stron i żenujące 218 nawet pertraktacje; prawdopodobnie Szczęsny wybuchał gniewem i oskarżeniami, Józefina parowała te ataki udaną pokorą, uległością, żalem i zapewnieniami, iż jej skandalicz- ny tryb życia należy do bezpowrotnej przeszłości74. Powoli zrozumiała jednak, że na odbudowę związku małżeńskiego ze Szczęsnym liczyć już nie może. Zgodziła się ustąpić z Tulczy- na, postanowiła zamieszkać w Petersburgu. Jednakże sprawa rozwodu pozostawała nadal nie załatwiona; Szczęsny nale- gał, Józefina uchylała się od wyraźnej odpowiedzi. O jej na- stawieniu świadczy list do Szczęsnego, pisany w październi- ku 1795 roku, kiedy Potocki, w towarzystwie starszych synów przeniósł się tymczasowo z Tulczyna do Humania: , "Że wkrótce będziesz miał najdokładniejsze wiadomości o wszystkim, donoszę ci tylko o dzielciach, że zdrowe, prócz Kostusi, która ma romatyzm. Wszystkie ci do nóg upadają, jako i Sapieha 75. Lubo mnie nogi puchną, łażę, drzewka sa- dzę, że koniecznie, aby ludzi żywić, coś robić trzeba; naj- potrzebniejsze kanały robię, aby błoto osuszyć. Jaik wrócisz,^ jak w Tulczynie mieszkać będziesz, jeżeli nie kupią go" - widocznie Potocki nosił się z zamiarem sprzedania Tulczy- na - "to pamiętać będziesz chodząc, że ile możności nie za- niedbałam nic z tego, co najbardziej lubisz. To jest pewna, że nie można na wsi sied'zieć L nie trudnić się okraszeniem, ile możności sytuacji. Płot żywy sadzę za płotem ordynaryj- nym; za kilka lat cień i zielono wszędzie będzie. Kończę.ten list, wkrótce obszerny napiszę przez naszych plenipotentów, teraz kończę polecając się łasce twojej, ciebie i dzieci ści- skam..." 7I Ta uległość Józefiny nie szła jednakże aż tak daleko, aby miała doprowadzić ją do zgody na rozwód. Pani Potocka była pokorna i serdeczna (wiadomości o jej zachowaniu drażniły wielce unieruchomioną we Lwowie Zofię, która poczęła się obawiać, aby ta przebiegła Kkke nie uwiodła po raz drugi jej Odyseusza); wszelako o rozwodzie nie chciała pertrakto- wać, a wreszcie otwarcie i stanowczo go odmówiła. Pani Witłowa zjawiła się we Lwowie w pierwszych dniach sierpnia 1795 roku. Złożyła natychmiast wizytę kasztelanowej kamieńskiej, upewniała ją, że Szczęsny użyje w Petersburgu wszelkich swoich wpływów, aby trzymany po upadku insu- rekcji w twierdzy Petropawtowskiej bratanek jej, marszałek litewski, został jak najprędzej uwolniony. "Bardzo grzecznie czyniła relację - pisała do siostry pani Kossakowska - że piąty już tydzień jak się rozjechała z panem Szczęsnym 219 w Hamburgu... do Brodów jedzie z powrotem tam mieszkać na dwa miesiące i obiecuje swoją częstą u mnie bytność. Czyniła mi relację, że pan Zubow imieniem imperatorowej do Hamburga przysłał, aby pan Szczęsny przyjeżdżał. Odpi- sał, że przykro mu to będzie widzieć Potockiego w areszcie. Pan Zubow odpisał, że imperatorowa czeka go i wszystko dla niego uczyni, i upewnia, że bez ochyby już pan Ignacy uwolniony. A że co tydzień albo dwie niedziele nie wyj- dzie, aby nie miała wiadomości z Petersburga... zapewnia mnie, że będzie miała wiadomość o uwolnieniu i zaraz mi doniesie" (tm). Możemy jednak wątpić, czy eks-marszałek kon- federacji targowickiej naprawdę zaprzątał sobie w Peters- burgu głowę losem uwięzionego kuzyna; zapewnienia pani Wittowej przypisać musimy jej trosce o zjednanie sobie ży- czliwości kasztelanowej; Ignacy Potocki siedział w peters- burskim więzieniu aż do zgonu Katarzyny II i uwolniony został razem z Kościuszką i kilku jego towarzyszami do- piero przez jej następcę, Pawła I. Zofia zatrzymała się w końcu nie w Brodach, ale w jednej z wiosek na przedmieściach Lwowa i stąd czuwała nad prze- biegiem swojego procesu rozwodowego, prowadzonego w au- striackim sądizie państwowym w stolicy Galicji. 18 sierpnia 1795 roku, ze Lwowa: "Wiadomo ci już, mon bon ami, że od ośmiu dni ulokowałam się razem z dziećmi we wsi pod Lwowem. Mogę stąd czuwać nad swoją sprawą i być zarazem w miarę możliwości najbardziej oddaloną od towarzystwa w tym mieście. Widuję jedna'k sporo ludzi; wieś, w której mieszkam, jest ładna, więc przyjeżdżają tutaj mnie odwiedzać. Miałam dzisiaj dużo wizyt, między innymi był pan Czacki, przez którego wysyłam ci ten list: jutro rano wyjeżdża on do Petersburga. Nie sądzę, aby jeszcze cię tam zastał, ale będzie po drodze u hrabiego Rumiancewa, więc się dowie, gdzie jesteś. Prosiłam go, aby się o tym poinformo- wał; przyrzekł mi wysłać ci ten list przez kuriera, jeśli bę- dziesz w Tulczynie albo w Humaniu. List twój z dnia 18 [lipca] pozwala mi sądzić, żeś już opuścił Petersburg. [...] Moja siostra wyjechała dziś rano do Jass, będizie z powrotem za dwa tygodnie; to bardzo potrzebny dla nas świadek, bez którego nie można by ukończyć procesu. Mieć sprawę w tym kraju, to udręka bez końca. Trzeba więc cierpliwości; jestem przynajmniej pewna, że za cztery tygodnie będą wolna i na zawsze twoja. Prawda, mon bon ami, że będziemy odtąd za- wsze razem, zajęci szczęściem naszych małych kociaków? [,..] 220 Tomaszewski był dzisiaj u mnie; jeżeli to wszystko, co opo- wiadał o twoich sprawach, jest prawdą, to bardzo ci współ- czują, mon bon ami, a bardziej jeszcze tym, którzy robią ci krzywdę. Mato jak najgorszą opinię o tych, którzy nie po- trafią cię docenić. Mój Boże, jakżeż można krzywdzić cię po tylu dobrodziejstwach z twojej strony? Boleję nad tym, po- dzielam twoje cierpienie i mogę tylko życzyć sobie, aby wszystko ułożyło się wedle twego pragnienia. Pewna jestem, że wszyscy będą wówczas szczęśliwi i komitenci, bowiem prag- niesz dobra dla wszystkich, którzy cię otaczają" 78. 5 września 1795 roku, ze Lwowa: "Nie pisałam wczoraj do ciebie, mon bon ami, a oto powód: cały dzień spędziłam we Lwowie w otoczeniu prawników, byłam okropnie umęczona; nie masz wszelako udręczenia, które nie byłoby dla mnie rozkoszne, skoro przybliża koniec mojego procesu. Wkrótce się on zakończy, a to już dużo, bowiem dotychczas niczego jeszcze nie rozpoczęto. Masz zawsze rację, ale w tej sprawie miałeś bardziej niż kiedykolwiek, mówiąc mi ze sto razy, że tutaj nic jeszcze nie zrobiono. Oczywiście nic, absolutnie nic, a wiesz dlaczego? Dlatego, że sławetnej patriotce pani Dal- skiej spodobało siię zatrzymać dila siebie pieniądze i prelzenty, które jej zostawiłam, a także pięćset dukatów, które byłeś tak dobry wysłać z Hamburga. Nic z tego nikomu riie dała; a kiedy ośmieliłam się zażądać wyliczenia ze wszystkiego, co jej zostawiłam, obraziła się! Jej zły humor niewiele mi za- szkodzi, to znaczy mojemu procesowi, gdyż mojej szkatule wyrządziła już sporo krzywdy; oszukała mnie na prawie 1200 dukatów. To niegodziwa persona, podobnie jak wszyscy, któ- rzy ją otaczają. Moja sprawa zastanie rozstrzygnięta w ciągu tygodnia; gdyby świadkowie byli na miejscu, byłoby już po wszystkim. Powiadają, że w Jassach grasuje zatraza; mojsa siostra poje- chała tam sama szukać świadków, musi przywieźć ich zezna- nia. Szczęściem jest na to jeszcze dziesięć dni, a świadków mamy trzech. Książę wojewoda Sanguszko był u mnie dzi- siaj na obiedzie, wkrótce wyjeżdża ze Lwowa, obiecał mi do- ręczyć ci ten list przez swojego człowieka, a więc mogę pisać do ciebie swobodnie. Od przyjazdu pani Lanckorońskiej dość dobrze się bawię, towarzystwo jej wielce mi odpowiada. Dzisiaj po południu byłyśmy u starosty Rzewuskiego, piłyśmy kawę, a potem oglądałyśmy jego dom, medale, bibliotekę, jego zbiory. Wszy- stbo to jest bardzo ładne. Kiedy wychodziłam od niego, do- 221 ręczono mi twój list. Upadam ci do nóg, mon ainge, za te wszystkie piękne rzeczy, które mi piszesz. Jeśli nawet nie jestem taka, jaką mnie widzisz, będę się starała ze Wszyst- kich sił upodobnić do mojego pięknego portretu, który na- malowałeś; i będę aż nadto szczęśliwa, jeśli prze? swe stara- nia i dzięki najwyższemu pragnieniu, aby tobie się podobać, przyczynię się do twojego uszczęśliwienia. A jeśli pewnego dnia tkliwość moja pozwoli ci zapomnieć o wszystkich cier- pieniach, które ci zadano, pozwoli ci zakosztować szczęścia domowej egzystencji, wtedy dopiero nie będziesz szukał ni- kogo na świecie prócz swojej Zofii. Jestem częścią twojego świlata, bo wierzę, żem jest przez ciebie kochana. Uroczy są nasi chłopcy, mon bon ami. Przeczytałam Kotuli to wszystko, co napisałeś mu po angielsku; słuchał z wielką uwagą, potem pobiegł do mojej sypialni, znalazł twój por- tret, zrobił mu fciss i love z dziesięć razy i zapytał: Where is my dear lord? l wish very much to see him. Pfay, maman, go with me to my lord. I am good child..." '9. Zofia umiała stopniować napięcie emocjonalne swoich lis- tów; im bardziej przedłużało się jej rozstanie ze Szczęsnym, iin groźniejsze staiwało się niebezpieczeństwo, że osłabnie on w swojej determinacji ulegalizowania nowego związku ro- dzinnego, tym goręcej i namiętniej doń przemawiała, tym częściej przedstawiała w listach tęsknotę dzieci za niewi- dzianym od miesięcy ojcem. Warto jednak zauważyć, że chociaż Szczęsny ani nie mógł, ani nie chciał zaprzeczać swojego ojcostwa obu synom pani Wittowej, Konstanty i Mi- kołaj wychowywani byli w taki sposób, aby widzieli w nim nie ojca, lecz jedynie dobrotliwego i możnego opiekuna; naj- widoczniej Szczęsny i Zofia nie byli pewni, jak ułożą się w przyszłości wzajemne ich stosunki, więc nie chcieli przy- zwyczajać obu chłopców do nazywania pana Potockiego jather albo daddy; Szczęsny miał być na razie dla nich tylko our dcar lord. Zabawne zresztą i zastanawiające zarazem jest wpajanie obu chłopcom mowy angielskiej, przy zupełnym - jak możemy sądzić - pominięciu języka ojczystego czy choć- by francuskiego. Czyżby w Hamburgu Szczęsny rozważał możliwość oddania swych nieślubnych synów na, wychowanie w Anglii i późniejszego ich tam naturalizowania? Czytajmy dalej listy Zofii. 10 września 1795 roku, ze Lwowa: "Spędziłam poranek w towarzystwie twojej siostrzenicy. Przyjechała pożegnać się ze mną. Mówiła mi, że czyta w moich oczach najgorętsze 222 pragnienie jechania z nią razem [do ciebie]; ale nie całkiem dobrze to wyczytała, gdyż nie tylko pojechałabym z nią ra- żeni, ale biegłabym pieszo za jej powozem, gdybym była wol- na. Wieczorem przyniosłam jej swój wielki list i zostałam z' nią u ciotki do późnej godziny. Aby więc iść do łóżka o przepisanej godzinie, nic więcej wczoraj nie pisałam". W dalszym ciągu, w piątek 11 września: "Od wczoraj sprawy moje wzięły korzystny obrót, dzięki staraniom pana Deyma i pana Wolańskiego, gdyż okrutnie zawiodłam się na tych, 'którym poprzednio zaufałam. Powiesz na pewno, że nie pierwszy raz mi się to zdarzyło. Pani podikomorzyna Potocka powiedziała mii, że jeszcze nie ma cię na Ukrainie. Jej czło* wiek przyjechał właśnie stamtąd, wyjeżdżał piątego, a jeszcze • cię wtedy nie było. A więc zostałeś dłużej w Petersburgu. Powiadają, że za każdym razem, kiedy zjawiasz się w tym mieście, pozostajesz tam sześć tygodni. Pogodę tutaj mamy wspaniałą; przypuszczam, że taka sama jest na Ukrainie; twoi chłopi słusznie uwierzą, żeś przywiózł im szczęście. Ci poczciwi ludzie będą cię witać jak dobroczynnego anioła". W sobotę 12 września: "Zaczynam potwornie nudzić się we Lwowie, a właściwie z dala od ciebie, gdyż obojętne mi są miejsca, w których przebywam, gdy tylko jestem razem z tobą. Ta separacja, mon bon ami, uświadomiła mi, jak bardzo cię kocham. Odrodziła we mnie wszystkie senty- menty, któreś dawniej we mnie budził. W Hamburgu wy- dawało mi się czasami, że kocham cię już mniej: niż w Jas- sach, Chersonie, czy Grodnie. Ale odkąd z tobą się rozsta- łam, przekonana jestem, że jest właśnie odwrotnie, gdyż ko- cham cię bardziej niż kiedykolwiek. Dawniej miłowałam cię do szaleństwa, ale mogłam jednak układać sobie jakieś pla- ny; dzisiaj już tego nie potrafię. Jedynym moim marzeniem jest podobać ci się i kochać cię do końca życia. Wiesz dobrze,- mon bon ami, że dawniej głowa moja stale, pracowała; teraz jest j.uiż spokojna, dusza moja ucichła; a gdyby nie kłopoty x związane ze sprawami rozwodu, gdyby nie ogromne pragnie- nie, aby być wreszcie wolną i tobie tę wolność poświęcić, sądzę, że o niczym bym już nie myślała.. Powierzyłam ci, mon bon ami, całe swoje szczęście; jeśli ty go nie zbudujesz, nie ma na świecie nikogo, kto mógłby to uczynić; a więc o czymkolwiek bym nie myślała, wszystko to i tak będzie bezużyteczne. Wolę, abyś pozostał panem mojego przeznacze- nia, a czas swój poświęcam tuleniu moich małych aniołków. Nikoluszka jest piękny jak miłość, którą ci ofiaruję. Ale nie 223; lubię nań patrzeć,, gdyż nie chcę, aby na świecie był ktoś piękniejszy niż Kotula. Nie mogę wszelako oprzeć się prag- nieniu, aby ciągle go pieścić; jest taki ładny, nigdy nie sądzi- łam, że te wielkie usteczka tak wypięknieją, "że płaski nosek stanie się aż taki kształtny, a niebieskie oczka tak czarne i śliczne. Jest jakby stworzony do malowania. Ten malec zaómi biednego Kotulę. W Kumaniu nie będziemy nikomu go pokazywać; trzeba umocnić repiutację Kotuli, zanim Mikołaj wejdzie w świat. Adieu, mon bon ami, namęczysz się nad moimi gryzmołami..."80 * Nie znamy niestety listów pisanych w tyfti czasie do Zofii przez Szczęsnego.; wydaje się jednak, że Potocki był prze- świadczony jeszcze na wyjezdnym pieką jednego z zaufanych sług Potockiego, niejakiego Czyżewicza, a sama czekała niecierpliwie na ukończenie procesu i wiadomości o ostatecznym (nieodległym już - jak sądziła) porozumieniu Szczęsnego z Józefiną, aby również pośpieszyć na Ukrainę. 2 grudnia 1795 roku, ze Lwowa: "Dzisiaj mija sześć dni, jak dzieci wyjechały; zanim list ten do ciebie dotrze, będą miały szczęście znaleźć się w ramionach swojego ukocha- nego papy. Nudzę się potwornie bez tych drogich kociaków, 229 ale dzisiaj tym bardziej sobie winszuję, żem ich do ciebie odesłała. Jestem naprawdę uradowana; pomyśl, 'czy to nie moja szczęśliwa gwiazda natchnęła mnie pomysłem wysłania dzieci. Córeczka mamki zmarła dziś rano na wietrzną ospę. Osądź sam, jak dobrze zrobiłam, żem stąd tę mamkę wypra- wiła. Gdyby była tutaj, nic na świecie nie mogłoby jej po- wstrzymać od odwiedzania swego dziecka, a biedny mały Mikołaj byłby tego ofiarą. A gdybym nawet przeszkodziła jej w odwiedzaniu dziecka, samo zmartwienie, że jest ono chore, zadręczyłoby tą kobietę, a mleko jej, tak dobre dla Mikołaja, stałoby się trucizną. Dzięki Bogu, że wyjechała i nie widziała śmierci swojego dziecka. Ta mała, nieszczęśli- wa dziewczynka cierpiała przez 36 godzin wskutek okrop- nych konwulsji. Na miłość Boską, nie powtarzaj tego niko- mu, trzeba utaić śmierć tego dziecka aż do mojego przyjazdu i nawet potem; oto co mam zamiar powiedzieć mamce: że mróz przeszkodził mi w zabraniu tej dziewczynki ze sobą, i że poślemy po nią na wiosnę. Jeśli uda nam się ją oszulkać, będzie to dobrze dla naszego dziecka. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem rada z pomysłu, który nagle mi przy- szedł, aby wysłać do ciebie dzieci." Gdyby pani Wittowa mogła przewidzieć, że ktoś obcy czytać będzie kiedyś jej listy i osądzać na tej podstawie jej mentalność, nie napisała- by może tych okrutnych słów, jakże ujeininie świadczących o jej stosunku do służby i poddanych. Tym trudniej jest nam wybaczyć tak bezwzględny jej egoizm, że do dziewiętnastego roku życia była przecież owej nieszczęśliwej piastunce rów- na kondycją społeczną; o ile łatwiej mogła więc wczuć się w jej psychikę, wyobrazić sobie stan jej duszy, pojąć jej przyszłą rozpacz. Zofia nie miała niestety żadnych skrupu- łów i pisała dalej jak najspokojniej: "Sprawy moje idą całkiem dobrze. Urzędowy obrońca małżeństwa zaapelował, ale oto i jego się pozbyłam. Hrabia Deytn był wczoraj u mnie, obiecał zakończyć mój proces 14 grudnia, mam więc nadzieję opuścić ten przeklęty Lwów dlwudziestego tego miesiąca. Liczę już nie tylko dni, ale nawet godziny. Adieu, mon adorable ami, mon espoir, mon tout! Szczęśliwy jesteś, żeś już razem z dziećmi; jeśli kochasz je równie jak ja, ucałuj milion razy Kotulę i powiedz mu to ode mnie. Czekam przyjazdu Czyżewicza, aby dowiedzieć się, czy szczęśliwie i zdrowo przybył K nimi do Kumania. Chorowałam trochę, kiedy Czyżewicz był tutaj, ale już.cał- 230 kiem wydobrzałam. Adieu, drogi e l p i d a, wybacz ten gali- matias..." M 11 grudnia 1795 roku, ze Lwowa: "Odkąd uwolniłam się od prześladowań urzędowego obrońcy małżeństwa, jestem zu- pełnie spokojna. Poza smutkiem, żem z dala od ciebie, nie mam innych zmartwień; przynajmniej' na chwilę pozostawiły mnie one w spokoju. 15 albo raczej 21 [grudnia] dekret zo- stanie wydany i będę mogła wyjechać najpóźniej 25. Tym- czasem liczę dni, które dzielą mnie od wyjazdu. Prowadzę życie spokojne, wybieram się od czasu do czasu odwiedzić stare damy, czasami chodzę do teatru. Zawsze kładę się spać o dziesiątej. Oto, mon adorable ami, prawie dokładnie oso- bisty mój dziennik. Kontrakty" sprowadzą tu wiele osób; mam nadzieję, że już nie będę musiała tego oglądać. Spo- dziewają się księżnej marszałkowej [Lubomirskiej], ta ma zawsze prawa w stosunku do mnie i bardzo mnie lubi. Wyo- braź sobie, że w Wiedniu przyjmowała u siebie często pana Baszinskiego"; ośmielił się on Wobec niej mówić o mnie nieładnie; nazajutrz rozkazała swojej służbie, aby więcej go nie przyjlmowano. Ta dobroć z jej strony niesłychanie mnie wzruszyła, chociaż na B. nie gniewam się dłużej, bo w War- szawie całkiem się pogodziliśmy. Niemniej jestem bardzo wzruszona przyjaźnią księżny marszałkowej. Zresztą pan B. .pisał db mnie listy z zapewnieniami przyjaźni i wierzę, że jest zdolny do takich uczuć, tym bardziej że mówił i mnie, i tobie, iż nie miał co do mnie racji. Adieu, mój drogi e l p i d a, mon bon ami, uściśnij jak najczulej małe aniołki i pomyśl wtedy, że to ja jestem""'. Zofia nie wyjechała jednak ze LWowa ani 20 grudnia, > ani w dzień Bożego Narodzenia; proces rozwodowy w drugiej instancji ciągnął się długo, a wyrok zapadł dopiero 19 stycz- nia. Święta spędziła w stolicy Galicji, z dala od dzieci i od Szczęsnego. Smutna musiała być to dla niej Gwiazdka, tym bardziej że podarek, jaki w dniu tym otrzymała, nie należał do przyjemnych. Szczęsny napisał mianowicie, że Józefina nie zgadza się na rozwód, że zdecydowała się jedynie wy- jechać z Tulczyna do Petersburga. Był to cios, który zachwiał całą psychiką Zofii. Zawisła nad nią straszliwa groźba - utraty dotychczasowej pozycji społecznej, nawet utraty rodziny. Jeżeli Potocki nie chciał czy nie mógł z nią się ożenić, to po rozwodzie z Wittem tra- ciła grunt pod nogami. A kończyła przecież trzydziesty szósty rok życia i o budowaniu od podstaw swojej egzystencji nie- 231 łatwa było jej myśleć. Toteż po otrzymaniu ponurej nowiny Zofia zaczęła czepiać się rozpaczliwie jedynej deski ratunku: uczucia, które żywił dla niej Szczęsny, decydując się na po- zostanie przy nim w jakimkolwiek bądź charakterze. Ostatni 2 jej listów pisanych ze Lwowa jest doskonałym przyczyn- kiem do zrozumienia stanu jej świadomości w tym przełomo- wym momencie. 28 grudnia 1795 roku, ze Lwowa: "Zacznę od odpowiedzi na Ifet twój z 17 lifetopada, pisany w Czarnej Kamionce. Cudowny jest to list; wszystkie wyrazy, które zawiera, ma- lują twą duszę i twoją delikatność. Prawda, że to martwy papier, ale nosi na sobie tak silne piętno twoich sentymen- tów, że ożywiłby nawet najmniej czułą istotę. Osądź sam, jakie wrażenie zrobił na twojej Zofii, która uwielbia cię, która żyje, która oddycha tylko dla ciebie. Nie mogę się roz- stać z tym czarującym listem; odkąd go otrzymałam, noszę go na sercu, odczytuję po dziesięć razy dziennie; przenoszę się myślą do Daszowa, jestem z tobą, w twoich ramionach, pieszczę cię, upajam się szczęściem swojej wolności, radością poświęcenia jej tobie bez żadnych pretensji, chyba z tą jedy- nie, aby zawsze być z tobą i przez ciebie kochana. Potrzeba mi bardzo twojej miłości; wiem, że nikt nie umie tak jak ty kochać, gdy kochasz prawdziwie i niepodzielnie. Pouczasz mnie, mon ąnge, abym była szczęśliwa; jestem nią I to bardzo. Wierz mi, mon adorable ami, że od twojego przy- jazdu do Tulczyna. od chwili, gdyś mnie zapewnił, że nikt nie chce mi zabrać twojego serca, odkąd pozostawiano mi to wielkie szczęście żyć obok ciebie i z tobą, nie masz na ziemi istoty szczęśliwszej ode mnie; a to jest twoje dzieło, mój drogi elpida. Wiadomo ci, że jestem wierząca; ale odkąd jestem szczęśliwa, kontenta dzięki tobie, stałam się dewotką, gdyż zdaie mi się, że inaczej nie mogłabym dosta- tecznie okazać wdzięczności swojej dla Istoty Najwyższej za te wszystkie dary, którymi mnie obsypała. Sto razy dziennie unoszę się zachwytem nad moją szczęśliwą gwiazdą, sto razy dziennie zastanawiam się, cóż dobrego zrobiłam w życiu, aby aż tak być przez Niebiosa chronioną i nagradzaną. Pomyśl, czy musisz mi mówić: - Bądź szczęśliwa! - Jestem nią, mon ange, a nic odtąd obok ciebie nie zdoła mnie uniesz- częśliwić, nawet szykany z Tulczyna. Pani z pałacu na próżno starać się będzie przeszkodzić naszemu szczęściu; nie może zabronić mi, abym ciebie kochała, uwielbiała, abym poświęciła ci swoje życie i swoją wolność. Jeśli jest złośliwa, 232 jeśli nie chce cię uszczęśliwić i stara się zapobiec, aby inna tego nie uczyniła, tym gorzej dla niej! Co do mnie, to nic, nic w świecie całym nie zdoła mnie zmienić w stosunku do ciebie. Jeśli ona sądzi, że zdoła mnie odstręczyć tymi prze- ciwnośoiami, to bardzo mało zna jeszcze uczucia, które dla ciebie żywię. Zdecydowana jestem żyć z tobą w jakimkol- wiek bądź charakterze - jako twoja kochanka, żona, twoja metresa, twoja niewolnica - wszystko jedno kto, niech by jako rzecz, która do ciebie należy i którą możesz dysponować wedle swojej woli, jako istota, która cię uwielbia i która własne szczęście odnaleźć może tylko w szczęściu swojego bóstwa. Jeżeli w Tulczynie nadal będą chcieli przeszkadzać, abym została twoją żoną, będę zrozpaczona z powodu na- szych dzieci, z powodu tej małej córeczki, której tak bardzo pragnę; ale jeśli o> ciebie chodzi, czyż mogłabym odtąd mniej cię miłować jako kochanka niż jako męża? Czyś nie uczynił wszystkiego, co było w twej mocy, aby nim zostać? Czy z twojej winy ci się nie powiodło? Wierzaj mi, mon adorable ami, że ile przeszkód spotka mnie z tamtej strony, [po tyle- kroć wzrośnie moja miłość]" "'. Dziwne refleksje budzą listy Zofii do Szczęsnego z 1795 roku, a szczególnie ostatni, pełen tak namiętnych uniesień, o jakie trudno, w całej polskiej epistolografii erotycznej epoki Oświecenia. Gdyby na tej tylko podstawie sądzić o walorach umysłu i charakteru adresata, dojść by można do wniosków dla Szczęsnego arcypochlebnych. Czyż można jednak uwie- rzyć, że ów ociężały i niekształtnej postury magnat, o nala- nej twarzy i tępym spojrzeniu, naładowany pychą i do- szczętnie pozbawiony jakichkolwiek walorów intelektual- nych - mógł rzeczywiście wzbudzać takie uczucia w kobie- cie 36-letniej, doświadczonej, nadal jeszcze pięknej, sławnej w całej niemal Eurapie, wielbionej przez setki najwybitniej- szych osobistości wielu krajów, a w końcu - last but not least - wcale inteligentnej? Wszystko przemawia za tym, że Zofia nie była szczera; działała po prostu według schematu, którego nauczyła się jeszcze w Konstantynopolu i który, jak przekonało ją doświadczenie, nigdy prawie nie zawodził. Co naprawdę działo się w jej duszy, czy obojętnie i cynicznie dobierała wyrazy zdolne zapaść głęboko w serce człowieka, od którego zależała cała jej przyszłość, czy też może rzucała je na papier z rozpaczą i wściekłością z powodu upokorze- nia, do którego przez niekorzystny zbieg okoliczności była znowu zmuszona - tego już nigdy się nie dowiemy. Zbyt 233 wysoko jednakże cenimy naszą bohaterkę, aby posądzić ją, że pisajta po prostu to, co naprawdę czuła i myślała... Zofia przeszła zwycięsko przez trudny dla siebie przełom 1795/1796 roku. Musiała co prawda odłożyć na przyszłość realizację swoich marzeń o legalnym związlku małżeńskim ze Szczęsnym Potockim. Ale pozycji jego żony de facto nie stra- ciła, przeciwnie nawet, umocniła ją, wkrótce potem przejmu- jąc od pokonanej Józefiny wszystkie prawa pani na Tulczy- nie. W styczniu 1795 roku pani Wittowa opuściła Lwów i po- śpieszyła do Kumania. Czekało ją nowe i bardzo trudne za- danie: doprowadzenie do skutku ostatecznego porozumienia rozwodowego z generałem Wittem, który z niecierpliwością oczekiwał propozycji Potockiego wiedząc, że za sku- teczne uwolnienie Zofii od groźby szantażu gotów jest on wiele, naprawdę wieie zapłacić. VII Jednym z najwierniejszych klientów domu Potockiego i najbliższych przez wiele lat współpracowników Szczęsnego był pan Antoni Nowina Złotnicki, osiadły w małej wiosce naddniestrzańskiej Demszynie, którą ojciec jego kupił za ta- nie pieniądze od wojewody kijowskiego Franciszka Salezego Potockiego. Od wczesnej młodości służył w Krystynopolu jako jeden z dworzan, wziął podobno udział w konfederacji barskiej, dostał się do rosyjskiej niewoli, a wróciwszy z niej nie zastał już przy życiu obojga możnych proitektorów; za to chorąży koronny Stanisław Szczęsny Potocki przyjął go> bar- dzo łaskawie, a przenosząc się na Ukrainę, wypuścił mu w okolicach Demszyna parę swoich wsi w korzystną dzierża- wę. Ubogi saalachetka dzięki protekcji potężnego magnata zaczął aspirować do roli powiatowego polityka. Dorobił się w końcu godności posła ziemi podolskiej na sejm 1782 roku, parokrotnie był deputatem do lubelskiego trybunału. Pia- stował kolejno urzędy podstolego, podczaszego, a wreszcie chorążego czerwonogrodzkiego, i z takim to tytułem doczekał się czasów Sejmu Czteroletniego. Z Tulczynem związany był licznymi więzami, nawet rodzinnyjmi: w roku 1787 Józefina Potocka wyswatała go ze swoją protegowaną, Zofią Lewan- dowską z domu Lipską, wdową po. komisarzu dóbr humań- 234 śkich, która wniosła mu w posagu kilka wsi, dzierżawionych od Potockiego na dogodnych warunkach. Kiedy Szczęsny Potocki opuścił Warszawę i osiadł w Wied- niu, pan Złotnicki należał do najważniejszych jego agentów politycznych w kraju; pilnie i skwapliwie realizował instruk- cje polityczne, nadsyłane mu w listach protektora, w roku 1790, w czasie drugich wyborów do sejmu, które miały po- dwoić liczbę posłów, uzyskał mandat ziemi podolskiej i odtąd w Izbie Poselskiej zawzięcie występował przeciwko stronnic- twu patriotycznemu. "Iż ja dnia 3 maja nie opłaciłem swym życiem, Bogu jedynemu winienem dziękować" 97 - pisał po- tem o swoim udziale w pamiętnej sesji konstytucyjnej, w czasie której należał do grupy malkontentów, sprzeciwia- jących się uchwaleniu nowej Ustawy Rządowej. Potem zja- wił się w Wiedniu; razem ze Szczęsnym bawił w Jassach i Petersburgu; oddał mu potem znaczne usługi na Ukrainie, organizując pośpiesznie (choć bez spodziewanego efektu) brygadę kawalerii narodowej w służbie targowickiej. W koń- cu mianowany został przez władze targowickie komendan- tem twierdzy w Kamieńcu. Tam właśnie przypadło mu w udziale dopełnienie najhaniebniejszego zapewne czynu w całym swoim długim życiu; w czasie drugiego rozbioru (wiosną 1793 roku), gdy armie rosyjskie rozbrajały wojsko polskie na Ukrainie, a jedyna polska formacja, która miała szansę dłuższego oparu - załoga fortecy kamienieckiej - zdecydowana była odmówić kapitulacji, Złotnicki intrygami i podstępem nakłonił swoich podkomendnych do złożenia broni i otworzył bramy sławnej twierdzy Rzeczypospolitej przed wojskami okupacyjnymi. Jakie były okoliczności i rze- czywiste powody tej kapitulacji, tego jak dotąd dokładnie nie wyjaśniono; faktem jest natomiast, że Złotnicki otrzymał na- tychmiast od Katarzyny stopień generała wojsk rosyjskich i pozostał nadal, aż przez trzy lata, dowódcą Kamieńca, teraz obsadzonego przez załogę rosyjską, potem zaś dowodził na Ukrainie innymi formacjami wojsk imperatorowej, ciesząc się zdumiewającym zaufaniem nowych zwierzchników68. Emancypując się tak spod protekcji Potockiego, Złotnicki stosunków ze Szczęsnym bynajmniej nie zerwał i dowodów jego życzliwości nigdy nie odrzucał; trzymał w dzierżawie kolka jego majątków, między innymi spory folwark Obozów- kę. Stosunki między magnatem a dawnym jego klientem na płaszczyźnie towarzysko-obyczajowej- niewiele w rzeczy sa- mej się zmieniły; obaj wynagrodzeni zostali przez dwór pe- 235 tersburski za swoje wybitne zasługi przy likwidacji Rzeczy- pospolitej, ale przy podziale tych łask proporcję zachowano: Potocki był teraz tytularnym general-en-chef wojsk rosyj- skich, Złotnicki kontentował się rangą generała-majora. Kła- niając się nisko panu na Tulczynie, dawny chorąży czerwo- nogrodzki zdawał sobie jednak sprawę, że w nowym ukła- dzie stosunków przewaga majątkowa nie dawała już Potoc- kiemu tej samej co dawniej przewagi prawnej i politycznej; wobec dworu petersburskiego pozycje ich prawie się zrów- nały. Świadomość ta miała w przyszłości doprowadzić gene- rała Złotnickiego do niesłychanego - w skali pojęć dawnej Rzeczypospolitej - porwania się na cześć i dobre imię naj- łaskawszego protektora. Na razie Złotnicki uchodził jednak za serdecznego przyja- ciela domu Potockich. W roku 1795 pełnił swoje obowiązki służbowe w Chersonie i dzięki temu stykał się często z prze- bywającym tam również generałem Wittem. Z tego właśnie powodu uznano go za najwłaściwszego pośrednika w pertrak- tacjach majątkowych z byłym mężem Zofii. Działo się to w lutym 1796 roku. "Ledwiem co przyjechał za urlopem z Chersonu do Obozówki - wspominał później generał- Złotnicki - zaraz tam przybyła nazajutrz j .w. gra- fini Wittoiwa z największą obligacją, abym posłał kuriera do j.w. grafa Witta i prosił, aby on przyjechał do Bohopola, oraz abym sam jechał z nią do tego miasteczka dla pomocy W układzie rozwodu. Że mi tedy wypadło pierwej wiedzieć o determinacji j.w. Potockiego, pojechałem z nią do Hutaa- nia, a tam, proszony o to sam od j.w. Potockiego, wysłałem kuriera do j.w. Witta z obligacją, iż by co rychlej do Obo- zówki zjechał dla własnych swych interesów. Stało się więc, jak doiwodzi data i czas transakcji rozwodowej; zjechali się do mnie j.w. Witt i jego małżonka; szły przez kilka dni targi z niemałym moim udręczeniem i narażeniem się j.w. Wittowi. Na koniec, chociaż j.w. Potocki poruczył mi do dwóch milionów złotych polskich postąpić i te dawał pierwej j.w. Wittowi przed laty trzema, różnie jednak użytymi spo- sobami wymogłem na j.w. Witcie, że tylko za 500 000 złotych' i też sumy, które wprzódy darowane były j.w. Wittowi, i za kilka tysięcy korcy pszenicy zgodził się..." " Te najsławniejsze chyba na ziemiach dawnej Rzeczypospo- litej targi małżeńskie trwały więc przez kilka dni; łatwo mo- żemy sobie wyobrazić, jaka była sceneria tych narad, w cza- sie których zirytowana Zofia skakała do oczu swojemu ękg-. 236 -małżonkowi i wypominała mu wszystkie dawne krzywdy. Spisano wreszcie (dnia 7/18 lutego 1796 roku) umowę roz- wodowo-majątkową, kończącą 17-letnie prawie dzieje mał- żeństwa Zofii Glavani z Józefem Wittem. Na wstępie tego dokumentu stwierdzono przede wszystkim, że dekrety roz- wodowe sądu Iwowsikiego z dnia 17 listopada 1795 roku oraz 19 i 26 stycznia 1796 roku obie "strony teraźniejsze za spra- wiedliwe, trwałe i nieporuszone zeznają". Potem wymienio- ne były dokładnie warunki tego układu. Zofia odstępowała więc na rzecz swojego syna Jana Witta dwie sumy: 100 000 złp ulokowane u księcia Adama Kazi- mierza Czartoryskiego oraz 50 000 złp u Stanisława Szczęsne- go Potockiego; procenty od tych sum pobierać miał doży- wotnio Józef Witt. Zofia przekazywała również eks-mężowi. sumę 350 000 złp "dla syna swojego", na zakup od Szczęsne- go Potockiego dóbr Gruszki; sumę tę - napisano - "natych- miast wręcza", pod warunkiem zabezpieczenia praw Jana Witta do dóbr gruszeckich, z których dochody miał wszelako czerpać aż do swojej śmierci Józef Witt. Gdyby Jan zmarł bezpotomnie, własność dóbr gruszeckich miała wrócić do sukcesorów Zofii. Zofia oddawała również na własność Józe- fowi Wittowi "prawa wszelkie do dóbr białoruskich przez Najjaśniejszą Imperatorową jmć całorosyjską łaskawie sobie nadanych", oraz należność za 15 000 korcy pszenicy, których dostawę dla armii rosyjskiej zakontraktowano przed laty jeszcze w Jassach. Natomiast Józef .Witt zobowiązał się za- bezpieczyć synowi swojemu "na własnym majątku sumę 500 000 złp", co miało oczywiście znaczenie czysto teore- tyczne. Umowę tę 10° podpisały obie układające się strony oraz świadkowie: Adam Moszczeński, sędzia powiatu bracławskie- go Nikodem Wolański oraz ppłk Michał Choynowski. Obec- ność tego ostatniego dodawała negocjacjom specyficznie pi- kantnego charakteru; przed paru laty owdowiały generał Złotnicki rozwiódł go mianowicie z żoną i poślubił ją, co zresztą nie przeszkodziło wszystkim zainteresowanym osobom w utrzymaniu nadal przyjaznych i serdecznych stosunków. "Komplanację" podpisaną w Obozówce w kilka dni później otolatowano w aktach ziemskich w Winnicy. Jednocześnie, 12/23 lutego 1796 roku, Szczęsny Potocki zaręczył własnym podpisem wypłacalność sum przyrzeczonych przez Zofię Jó- zefowi Wittowi. Oczywiste jest zreszitą, że wszystkie koszty 237 związane z odszkodowaniem na rzecz 'generała Witta po- krywał z własnej szkatuły rozkochany właściciel Tulczyna. Trzeba przyznać, że Potocki hojnie zapłacił za uwolnienie Zofii od wszelkich małżeńskich zobowiązań wobec Józefa Wdtta. Jej eks-małżonek powinien więc być całkowicie za- dowolony. Dalsze losy generała Witta zdają się jednak świad- czyć, że nie całkiem rozstał się z nadzieją wymuszania w przy- szłości na Zofii dodatkowych świadczeń materialnych. Jest faktem, że stosunki Zofii z jej byłym mężem nie zo- stały bynajmniej zerwane i aż do jego śmierci utrzymywali w miarę przyjazne kontakty towarzyskie. Chodziły jednakże pogłoski (które zefbrała później i opublikowała druga żona Witta), iż generał "coraz nowych sum od małżonki swej pre- tendował i publicznie przechwalał się, że ją odebrać może" 10i. Ta właśnie sytuacja miała skłonić Zofię do wyszukania Jó- zefowi nowej żony, aby pozbawić go możliwości szantażowa- nia jej swoimi rzekomo niezupełnie wygasłymi prawami małżeńskimi. O 4 mile od Kamieńca leżała dość sławna siedziba ma- gnacka Tynna, dawna własność rodziny Gozdzkich; razem z raka Katarzyny z Gozdzkich, rozwiedzionej księżny San- guszkowej, majętność ta dostała się w posiadanie osławione- go księcia de Nassau-Siegen. Ów głośny przed laty między- narodowy awanturnik dożywał teraz swoich dni na ukraiń- skim odludziu, starając się utrzymać w miarę możliwości dawną świetność magnackiego dworu. W Tynnie bawili więc licznie francuscy emigranci (między innymi znana już nam Diana de Polignac), wychowywały się również we fraucy- merze pani de Nassau młode szlachcianeczki. Jedną z nich była córka Antoniego i Marii Ostrorogów, Karolina, panien- ka podobno urodziwa i bardzo jeszcze młoda, gdyż w roku 1800 skończyła dopiero szesnaście lat. Ta właśnie dziewczy- na wpadła w oko staremu, sześćdziesięcioletniemu wów- czas Józefowi Wittowi; dowiedziawszy się o tym, Zofia użyła podobno wszelkich swoich wpływów (być może, prosiła o po- moc panią de Polignac, która opiekowała się, jak twierdzi Roile, młodą Karoliną m), aby doprowadzić tę parę do ślub- nego ołtarza. Dnia 7 marca 1801 roku spisano przedślubną mtercyzę, 16 marca w kościele karmelitów w Kamieńcu Józef Witt zawarł związek małżeński z Karoliną Ostrorożanką 103. Pannę młodą podobno wbrew jej woli zaprowadzono do koś- cioła; jak twierdziła w parę lat później w swoim manifeście, "w jednym tygodniu wielkim Wielkiego Postu do zamążpójś- 238 cia [ją] zmuszono, a gdy miejscowy proboszcz ślubu dać nie chciał, przywieziono ją do Kamieńca, zaprowadzono do za- mkniętego kościoła karmelitańskiego przez zakrystię, kryjo- mo, ,bez zapowiedzi, bez indultu ślub dany, którego formy lubo skarżąca się nie mówiła, trzymając jak martwa za- mknięte usta", to jednak Józef Witt "za siebie i za skarżącą się własnymi powtarzał, a nie mogąc się w metrykę wpisać rozwiedzionym, napisał się wdowcem, choć pierwsza żona jego żyła i do,tąd żyje" 1M. Nowo poślubioną małżonkę zabrał Józef Witt do Demszyna; wieś tę kupił od Antoniego Złotnickiego 18 stycznia 1799 roku, odstępując mu w zamian prawa do dwóch sum, wy- mienionych w "komplanacji" z lutego 1796 roku (100 000 złp u Czartoryskiego i 50 000 złp u Potockiego)105. Karolina za- stała tam sytuację, która podobno wprawiła ją w przeraże- nie; powitał ją cały harem nałożnic generała, których Józef bynajmniej odprawić nie zamierzał. Współżycie małżeńskie młodej pani Wittowej trwało rok i siedem miesięcy, zakłó- cane coraz gwałtowniejszymi sporami i awanturami >rz przy- czyny otaczających stół bękartów oskarżonego, też nałożnic jego, z którymi nierząd w niewinnych oczach jej płodził, i czeladzi weneryczną chorobą zarażonej". W końcu - w pozwie swoim z 1805 roku zwracała się pani Karolina do generała Witta - "obrzemienniwszy w półtora roku po- wódkę, po dwumiesięcznej ciąży jej w domu w Demszynie, sprowadziwszy do Kamieńca, po wszczętej kłótni w jednej koszuli zostawiłeś [...] zagrabiwszy powódki garderobę, go- tpwalnię srebrną, niektóre klejnoty, sprzęty i pieniądze wła- sne, nawet z przysądzonego dekretem od sumy posagowej i zapisowej 100 000 złp procentu nie zapłaciłeś i na alimenta przez trzy lata, nastając ją przywieść do utrzymania życia publicznym nierządem..." 10I) Karolina schroniła się do klasz- toru panien dominikanek w Kamieńcu, Witt próbował gwał- tem ja. stamtąd odebrać; uciekając przed tym niebezpieczeń- stwem, Karolina znalazła się w okolicznej wsi Teremice i tam urodziła (25 kwietnia 1803 roiku) syna, którego miejscowy paroch ochrzcił imieniem Aleksandra. Przez pomyłkę wpisa- no jednak do akt cerkiewnych niewłaściwe imię ojca, Kazi- mierz zamiast Józef, generał Witt znalazł więc pretekst do zaprzeczania swojego ojcostwa. Znalazłszy protektora w oso- bie piuJkownika rosyjskiego Jazykowa, Karolina usiłowała pognębić procesem znienawidzonego męża; dowodziła, że za- warty z nim związek małżeński jest nieważny, bowiem nie- 239 w,ażny jest przede wszystkim rozwód Józefa i Zofii, orzeczo- ny we Lwowie w 1795 roku; w pozwach swoich atakowała bezlitośnie Zofię, przypisując jej inspirowanie Witta do nie- uczciwego wobec siebie postępowania. Przez długie lata trwa- ły te publiczne roztrząsania wzajemnych małżeńskich pre- tensji państwa Wittów; konflikty nie wygasły i w następnym pokoleniu, bowiem dwaj przyrodni bracia, Jan i Aleksander Wittofwie, przez lata całe procesowali się o schedą po ojcu, którą korzystając ze swojej uprzywilejowanej sytuacji za- garnął starszy z nich, syn Zofiił07. Skompromitowany skandalicznym trybem życia, osławiony z powodu dwóch kolejnych małżeństw, wywołujących - co 'prawda z różnych względów - niemałą sensację w opinii publicznej, Józef Witt do końca życia mieszkał w Demszynie, odwiedzając, od czasu do czasu nieodległy Tulczyn, gdzie witano go zawsze przyjaźnie i życzliwie. Dożył wcale póź- nego wieku - siedemdziesięciu sześciu lat. Zmarł w swoim majątecziku w 1815 roku 10S. VIII Uznanie przez generała Witta dekretów rozwodowych sądu lwowskiego tylko połowicznie załatwiało całą sprawę, gdyż pozostała nadal otwarta kwestia Józefiny, odmawiającej uparcie zgody na rozwód ze Szczęsnym. Co więcej, wyje- chawszy do Petersburga Józefina poczęła intrygować prze- ciwko Zofii, usiłując przekonać imperatorową, że pani Wit- towa jest niebezpieczną awanturnicą, którą należałoby osadzić pod nadzorem w jakimś monastyrze; nie chciała też podobno zrezygnować z "komplanacji", zawartej w maju 1793 roku, i oddać W ręce Szczęsnego zarządu latyfundiów na Ukrainie. Potocki, zachęcony szczęśliwym skutkiem pośrednictwa Złot- nickiego w czasie pertraktacji z Wittem, postanowił posłu- żyć się jego pomocą również i w tej sprawie. Ponieważ - pisał później Złotnicki - "należało jeszcze j.w. Potockiemu uwolnić się od małżeńskich ślubów ze swoją żoną, ani na rozwód, ani na oddanie substancji, mocą tran- sakcji petersburskiej w rząd swój oddanej, nie zezwalającą, ponieważ oraz trzeba było jeszcze zabezpieczyć osoby, o mie- szanie domowej spokojności przez żonę oskarżone, i uspra- wiedliwić zarzuty sobie samemu przez żonę poczynione, uprosił mię j.w. Potocki, abym jako dawny jego przyjaciel 240 D. Cunego: Stanisław Szczęsny Potocki wziął ten ciężar na siebie w Petersburgu i wtenczas znowu napełniwszy uszy moje obietnicami, przysłał mi przez dzisiej- szą swą żonę do Obozówki dokument zapewniający dożywo- cie klucza obozowiecJuego, i przez też oświadczył, że na koszta odbiorę pieniądze w Petersburgu. Żyje j.o. książę Zubow, żyją j.w. Chruszczowowie, tym wiadomo, w jak okropnym stanie zasiałem w Petersburgu te okojiczności, i że tymi samymi środkami, jakie były użyte przeciwko j.w. Por- tocktanu, wszystko złe obróciłem dla niego w najlepsze, i w kilka miesięcy później miałem ukontentowanie posłać mu przez swego adiutanta list monarszy pełen dobroci i zu- pełnie go uspokajający. [...] Powróciwszy z Petersburga, przyjęty byłem od j.w. Potockich jak wybawiciel; ale nie przestając na komplementach serdecznych, kiedym się upo- mniał o oddanie sobie kilkunastu tysięcy rubli wyekspen- sowanych, prosił [Potocki], abym to zostawił do późniejszego czasu, obiecując razem okazać hojną swą wdzięczność" m. Jak tam było naprawdę, tego dociec nie potrafimy. Zapew- ne Szczęsny zirytowany był częściowym tylko powodzeniem misji Złotnickiego, gdyż najważniejszej sprawy generał nie załatwił, a mianowicie nie uzyskał od Józefiny zgody na rozwód. Ponieważ zaś Złotnicki trzymał w dzierżawie Obo- zówkę właściwie bezpłatnie, więc Potocki uznał zapewne, iż koszty petersburskiej ekspedycji winien on pokryć z wła- snej kieszeni. Zwrotu tej sumy pan Antoni nigdy się nie do- czekał; uważał się więc za wierzyciela Potockich i w dal- szym ciągu czynszu dzierżawnego za Obozówkę nie wnosiŁ Wreszcie w roku 1804 Potocki, kazał go siłą z majątku tego usunąć. Wtedy rozwścieczony Złotnicki złożył do akt ziem- skich powiatu żwinogrodzikiego i humańskiego oraz rozrzu- cił w znacznej liczbie odpisów po całym Podolu swój mani- fest, w którym wypomniał Szczęsnemu czarną niewdzięcz- ność, a z ciekawymi i bardzo kompromitującymi Potockiego szczegółami opisał dzieje swoich z nim stosunków, zwłaszcza zaś okres konfederacji targowickiej. (Z tego właśnie doku- mentu pochodzą przytoczone powyżej wspomnienia Złotnic- kjego.) Potocki odpowiedział swoiim kontrmanifestem, z obu- neniem oskarżając dawnego tulczynieckiego pieczeniarza o niewdzięczność i zdumiewając się hardością, z jaką ów ma- ły szlachetka odważył się porwać na swojego dobroczyńcę. Spór nabrał wielkiego rozgłosu i być może przyczyniłby się do ujawnienia dalszych ciekawych materiałów dotyczących konfederacji targowickiej, gdyby wkrótce potem Szczęsny pięknej Bitynki 241 nie zakończył życia, schodząc z drogi oburzonemu panu Zło- tnickiemu. Generał odzyskał zresztą swoją Obozowkę (na jakiej podstawie, tego niestety nie wiadomo); pozostał do śmierci w służbie rosyjskiej (w latach, 1826-1828 dowodził dywizją w czasie wojny z Persją), a zmarł w podeszłym wieku w roku 1830. Dziwnie ułożyły się stosunki w Tulczynie od połowy roku 1796. Józefina Potocka mieszkała stale w Petersburgu, uwa- żając się nadal za legalną żonę Szczęsnego; rzeczywiste jej obowiązki pełniła u boku Potockiego pani Wittowa; dzieci Szczęsnego i Józefiny przebywały pod opieką matki, spędza- jąc jednak coraz to dłuższe okresy w rodzinnym Tulczynie. Pozycja rodzinna i towarzyska Zofii była więc bardzo trud- na; dorastające dzieci Szczęsnego uważały ją za intnuzkę, czyhającą na majątek Potockich, w opinii szlachetekich i ma- gnackich dworów na Ukrainie była sprytną intrygantką, która zręcznie omotała i uwiodła ogłupiałego Szczęsnego. Tylko swojej zręczności i umiejętności jednania sobie sym- patii przynajmniej części otoczenia, a także ciągłej atrakcyj- ności w oczach podstarzałego Potockiego zawdzięczała Zofia utrzymanie i umocnienie swojej pozycji w Tulczynie. Póź- niej, już po śmierci Szczęsnego, wsparło ją kilku wpływo- wych dygnitarzy rosyjskich, których umiała oczarować swoim wdziękiem, mimo że dobiegała wówczas pięćdziesiątki. Osiadłszy w Tulczynie Szczęsny czynił wszystko, co było w jego mocy (a mógł wiele), aby uatrakcyjnić tę miejscowość w oczach pięknej Greczynki. Na wyspie oblanej wodami tul- czyńskiego stawu wzniósł łaźnię turecką, otoczoną misternie rzeźbionymi kolumnami w stylu mauretańskim, a luksusowe jej wyposażenie sprowadził znacznym kosztem z Konstanty- nopola uo. Zofia mogła więc korzystać tutaj z tureckich ką- pieli, do których w młodości przywykła. Najhojniejszym wszelako i niewątpliwie najpięikniejszym darem Szczęsnego dla Zofii był wielki park pod Kumaniem, który - nazywany Zofiówką - stał się potem najtrwalszą i najgłośniejszą po niej pamiątką. Pomysł zakupienia, majątku na Krymie i założenia tam parku na wzór nieborowskiej Arkadii nie został nigdy zrea- lizowany; Szczęsny przypomniał sobie jednak, że na obsza- rze jego dóbr pod Kumaniem leży malowniczy jar rzeczki Kamionki, do którego przytyka teren usiany wielkimi głaza- mi i rzadko zalesiony; obszar ten nadawał się znakomicie na założenie parku w stylu angielskim, chociaż niezbędne były 242 w tym celu bardzo kosztowne inwestycje. 'Okolica spodobała się Zofii i zyskała jej aprobatę, więc już w rokto 1796 roz- poczęto tutaj pierwsze prace. Twórcą Zofiówki (autorem projektu topograficznego i ar- chitektonicznego całego parku oraz kierownikiem wszyst- kich robót) był utalentowany oficer artylerii polskiej, w służ- bie Rzeczypospolitej do 1793 roku, kapitan Ludwik Metzel (1764-1848). Łączyły go z rodziną Potockich więzy specy- ficznego powinowactwa; maitka jego, gdańszczanka Adelajda Metzel, była przez czas jakiś metresą generała artylerii ko- ronnej, późniejszego szwagra Szczęsnego Potockiego, Fryde- ryka Alojzego Briihla. Ojciec Metzla zadbał o zapewnienie nieślubnemu synowi starannego wykształcenia: w roku 1781 Ludwik wstąpił do korpusu artylerii koronnej, w służbie tej wykazał się znaczną wiedzą fachową i dużą inwencją; był autorem kilku udanych wynalazków z dziedziny techniki artyleryjskiej i saperskiej. W roku 1786 powierzono mu misję sformowania w Tulczynde jednostki artyleryjskiej, złożonej z dział, które z taką pompą i rozgłosem Szczęsny Potocki ofiarował przed paru laty Rzeczypospolitej; wtedy zapewne zbliżył się do swojego w niedalekiej przyszłości nqminalne- go zwierzchnika, który w roku 1788 kupił od jego ojca rangę generała artylerii koronnej. W czasach Sejmu Czteroletniego Metzel był komendantem arsenału w Tulczynie; w począt- kach wojny polsko-rosyjskie j w 1792 roku otrzymał od księ- cia Józefa Poniatowskiego rozkaz wydania całej broni tul- czyńskiej jednostkom polskim broniącym Ukrainy; wahał się podobno, rozdarty poczuciem podwójnej lojalności - wobec Szczęsnego Potockiego i wobec Rzeczypospolitej - ale w końcu przekazał jednak arsenał zgodnie z rozkazem na- czelnego wodza, sam zaś odznaczył się w bitwie pod Zieleń- cami jajco dowódca baterii artyleryjskiej; otrzymał też 25 czerwca 1792 roku krzyż Virtuti Militari. Po upadku Rze- czypospolitej osiadł w Humaniu, nie utraciwszy - mimo swojej patriotycznej postawy w czasie wojny polsko-rosyj- skiej - łask i protekcji Szczęsnego Potockiego111. Znając głęboką wiedzę i talenty Metzla, właściciel Kumania jetau właśnie powierzył zadanie przekształcenia jaru Kamionki i okolicznych terenów w jeden z największych parków świata. Była to fantazja doprawdy magnacka, której realizacja kosztowała podobno w ciągu dziewięciu lat (1796-1805) aż 15 milionów złp. Tysiącami spędzano pod Humań chłopów u* 243 pańszczyźnianych' z furami i łopatami; marmury, posągi, maszyny hydrauliczne zamawiał Metzel w krajach zachod- niej Europy, rzadkie okazy drzew i najróżniejsze sadzonki roślin nie spotykanych na Ukrainie sprowadzano, z Turcji. W ciągu czterech lat (do roku 1800) gotowa była najważ- niejsza część parku, z dwoma sztucznymi stawami, gór- nym i dolnym. Różnica poziomów obu stawów wynosiła 23 m; oryginalna konstrukcja hydrauliczna, zaprojektowana przez Metzla, doprowadzała strumień wody do fontanny na stawie dolnym z minimalnymi stratami energii; dzięki te- mlu fontanna tryskała na wysokość około 20 m. Udana ar- chitektura przestrzenna, kaskady, sztuczne groty, bujna i malowniczo rozmieszczona roślinność, stanowiły główne atrakcje tego wspaniałego parku, który dzisiaj jeszcze ucho- dzi za najpiękniejszy park całej Europy. Zofiówka bardzo prędko zyskała olbrzymi rozgłos; jeszcze za życia Zofii Potockiej zwiedzana była przez licznych tu- rystów i często opisywana. W roku 1818 bawił tutaj Julian Ursyn Niemcewicz i takie przekazał nam wrażenia: "Przezroczyste, obszerne wód kryształy, szumne, wspa- niałe tychże wód spady, wysokie na czterdzieści łokci wy- tryski, chłodne i pięknie zasadzone gaje, pyszne przysion- ki, obeliski, kolumny, podstawy z granitu - to jest, co wszędzie uderza. W granitowych, na dziesięć łokci obszer- nych kolzach zasadzone najkraśniejsze i najświeższe kwia- ty; jaskinie pełne świeżości i chłodu - wszystko to zajmu- je, zachwyca. Oranżerie odpowiadają i piękności miejsca, i bogactwom właściciela; osobne gmachy na ananasy, osob- ne na figi, banany, i inne na rozmaite egzotyczne rośliny i drzewa. Zdaje się, że ród najjaśniejszych ptaków z da- lekich stron przyszedł umyślnie zamieszkiwać i zdobić te piękne gaje. Nie zdarzyło mi się nigdzie w Polsce tak pięk- nych widzieć ptasząt; są pąsowe jak kairdynały, są poma- rańczowe z czarnym, zwane Ewa, są błękitne, zielone. Mniemałem, że właściciel wielkim kosztem sprowadził je z daleka; lecz oprowadzający mnie ogrodnik powiedział, że są krajowe. Sławny spad wody, zamykający wstęp doprzy- sionka z kolumnami granitowymi, nie odpowiedział ocze- kiwaniu mojemu. Mniemałem, iż woda tu leciała z góry w kształt przezroczystej szklanej tafli; przeciwnie, spie- niony, wrzący zakrywa go potok. Śliczne ścieżki, wody i drzewa; lecz więcej by miały jeszcze powabów, gdyby obok tych ścieśnionych skałami piękności wzrok po ob- 244 szernych smugach i trawnikach mógł się rozciągać. Ale nie ma tam nigdzie obszernych przestrzeni. We wspaniałej jas- kini, ochłodzonej szmerem wody, przy dętej muzyce Szczęs- ny dobremu towarzystwu dawał obiady..." 112 Do końca życia Zofia była bardzo przywiązana do parku noszącego jej imię. Pochlebiała jej świadomość, że ten wspaniały pomnik architektury przestrzennej był hołdem złożonym jej urodzie przez zakochanego Szczęsnego; z Zo- fiówką wiązały się jej najpiękniejsze wspomnienia z pierw- szego okresu wspólnego z Potockim zamieszkiwania na Ukrainie; tutaj wreszcie spoczęły zwłoki jej trojga małych dzieci: Konstantego, Mikołaja i upragnionej, a zmarłej wikrótce po urodzeniu, córeczki Heleny. Kotula i Nikoluszka zeszli z tego świata wkrótce po przy- jeździe do Humania, a los ich podzieliła również urodzo- na - jak się wydaje - w roku 1797 nieślubna córka Szczęs- nego i Zofii. Okoliczności zgonu całej tej trójki są niezna- ne, nie wiadomo nawet, czy padli oni wszyscy w jednym mniej więcej czasie ofiarą jakiejś epidemii, czy też utaie- raji kolejno z innych przyczyn. Jedyną po nich pamiątką pozostał pomnik nagrobny w Zofiówce i fragment poema- tu Stanisława Trembeckiego Sofiówka w sposobie topogra- ficznym opisana wierszem, nad którym sławny poeta pra- cował w latach 1803-1804, kiedy po przeniesieniu z Peters- burga na Ukrainę (w kwietniu 1802 roku) zamieszkiwał w niedalekim Granowie i często odwiedzał Kumam, aż wreszcie na zaproszenie Szczęsnego Potockiego przeniósł się ostatecznie na stałą rezydencję do Tulczyna, "3: Idąc, gdzie znęcająca murawa się ściele, Znak skończenia naszego przerwał me wesele. Posępne stoją ciosy, ukochane cienie, Warn na cześć: Konstantemu, Mikule, Helenie. Bez względu na maleństwo zamknął los do trumny Wielkie domu nadzieje i przyszłe kolumny. Żyjecie dotąd w sercach, a wasze wspomnienia Łzy matki wyciskają i ojca westchnienia. Nikłą im radość, długą sprawiliście żałość, Mający krasą kwiatów i onych nietrwałość. Co nam zostaje życzy t: niech do tej ustroni Popioły z ciałek waszych przenasza Fawoni. Święte pola Elizu opuściwszy czasem, Bawcie się z nasadzonym od rodziców lasem; Niech was dziecinny szelest świadczy tu przytomnych, Zmieszany z szmerem zdrojów i powiewów skromnych1". 245 Zgon całej trójki spłodzonych ze Szczęsnym dzieci skom- plikował sytuację i zaciemnił przyszłość pani Wittowej. Zo- fia postarała się więc rychło o nowe dziecko: w roku 1797 była znowu w ciąży, a w połowie roku 1798 przyszedł na świat Aleksander, pierwsze z dzieci Szczęsnego i Zofii, któ- re nosić miało nazwisko Potockich i dożyć szczęśliwie wie- 'fcu dojrzałego. Nowa ciąża skłoniła Zofię do wzmożenia starań o zgodę Józefiny na rozwód ze Szczęsnym. Pani Potocka bawiła na- dal w Petersburgu, rozpaczliwie korzystając z resztek swo- ich sił i urody dla osobistego usatysfakcjonowania. Ostat- nim amantem Józefiny był pan Choiseul de Gouffier, ten sam, który w 1787 roku tak wspaniale przyjmował Zofię w Konstantynopolu. Skompromitowany politycznie we Francji wskutek swoich kontaktów z ośrodkiem kontrrewo- lucyjnym w Koblencji, zmuszony do opuszczenia stambul- skiej placówki, Choiseul wyjechał do Rosji, w połowie 1793 roku przybył do Petersburga, powitany został serdecznie przez Katarzynę II, korzystał z protekcji Zubowa, doro- bił się później nawet tytułu tajnego radcy dworu rosyjskie- go i dyrektora akademii sztuk pięknych. Prawie cała ro- dzina Choiseula pozostała we Francji, w okresie dykta- tury jaikobinów żona jego przesiedziała nawet czas jakiś w więzieniu. Eks-ambasador nie bardzo się tym przejmo-' wał i prowadził w stolicy Rosji życie bardzo swobodne, do- szedłszy zapewne do wniosku, że w jego wieku (miał do- piero czterdzieści pięć lat) surowość obyczajów jeszcze nie popłaca. W roku 1795 zaprzyjaźnił się z Józefiną Potocka i przez następne trzy lata był najbliższym jej przyjacielem i po- wiernikiem. Pani Potocka postarała się zresztą o umocnie- nie tego związku, wydając swoją córkę, 17-letnią Wiktorię, za najstarszego syna swojego kochanka, jedynego bodajże, który towarzyszył ojcu na emigracji, Oktawa de Choiseul- -Gouffier. Pan de Choiseul miał na Józefinę wpływ bardzo znaczny, ale Zofia nie mogła naturalnie odwoływać się do. dawnej z nim znajomości, aby przy jego pomocy skionić do ustęp- stw niechętną rywalkę i poprzedniczkę. Szczęściem udało się jej pozyskać dla swoich planów człowieka, który okazał się zręcznym orędownikiem tej sprawy u pani Potockiej. W Pe- tersburgu bawił mianowicie najstarszy syn Szczęsnego i Jó- zefiny, 21-letni ówcześnie Szczęsny Jerzy Potocki. 246 Urodzony dnia 12 sierpnia 1776 roku11B Szczęsny Jerzy był właśnie owym "Szczęsnulą", który zgodnie z życzeniem drogiego taty miał razem z siostrzyczką Pelinią "przyczy- niać uczuciów" swoim niedawno poślubionym rodzicom. Wychowywany bardziej pod opieką matki niż ojca, od wczesnej młodości dopuszczony do udziału w olbrzymich dochodach rodziców, Szczęsny Jerzy wyrósł na rozpustni- ka i hulakę, któremu sprawy publiczne i narodowe były zupełnie obojętne. W istocie był to podobno młodzian nie pozbawiony szlachetniejszych odruchów, o bardzo słabym jednakże charakterze, z kwalifikacjami umysłowymi odzie- dziczonymi wyłącznie po ojcu. Stanisław Szczęsny dbał zresztą, aby dziedzic jego nazwiska i fortuny godnie repre- zentował tradycję rodzinną, i z satysfakcją zauważał już w kilkunastoletnim chłopcu odruchy i poglądy, zdradzające głębokie przejęcie się doktrynami magnackiego republika- nizmu. Na krótko przed opuszczeniem kraju w 1793 roku pisał do syna: "Bardzo kontent jestem, że tak myślisz, tak ctujesz dla Rzplitej naszej szlacheckiej, jak twój ojciec, jak dziadowie i naiddziadowie myśleli... Pamiętaj, żeś się urodził szlachcicem polskim, kochaj twój stan, przywileje tego sta- nu niech ci będą święte; strzeż ich, ile ci Bóg sposobów po- zwoli, bo ten stan jest twierdzą Rzplitej, a bardziej Rzpli- tą samą" u*. Tak się co prawda złożyło, że owa szlachecka Rzeczpospolita przy niemałym udziale gorącego patrioty Stanisława Szczęsnego Potockiego w dwa lata później ist- nieć przestała, ale światopoglądem Szczęsnego Jerzego by- najmniej to nie zachwiało. Szybko przekwalifikował się na wiernego poddanego imperatorowej Katarzyny II, a po jej śmierci (w roku 1796) przeniósł natychmiast te wiernopod- dańcze uczucia na osoby jej następców, Pawła I i Alek- sandra I. Rodzice postarali się na dworze rosyjskim o za- pewnienie pierworodnemu synowi jak najdogodniejszego startu życiowego; Szczęsny Jerzy mianowany więc został kamerjunkrem i stanął u progu kariery, która mogła roz- winąć się w olśniewającym itempie. Młody pan Potocki miał po temu wszelkie kwalifikacje: ojciec jego uznał się w roku 1794 za Rosjanina, ale mimo Wszystko nie mógł oderwać się od swojej polskiej tradycji i przeszłości; natomiast syn z polskością nie miał właściwie już nic wspólnego i nie tyl- ko z wyboru, ale po prostu z braku jakichkolwiek innych powiązań emocjonalnych i światopoglądowych mógł się przypisać do narodowości rosyjskiej. 247 Na przeszkodzie tej karierze stanęły jednakże zbyt rażą- ce - nawet w Petersburgu - obyczaje Szczęsnego Jerzego. Młody Potocki ogarnięty był przede wszystkim psychopa- tyczną żądzą gier hazardowych i trwonił na te cele olbrzy- mie sumy. W ciągu kilku lat nie tylko tracił systematycz- nie znaczną pensję wypłacaną przez ojca, ajle zaciągał rów- nież długi, które doszły w końcu podobno (około roku 1800) do monstrualnej kwoty 2 min złp. Mania hazardu ścigać miała Szczęsnego Jerzego aż do ostatnich dni jego krótkie- go żywota. Na całej Ukrainie krążyły na ten temat liczne anegdoty; opowiadano na przykład, że Szczęsny Jerzy już po śmierci ojca podróżował pewnego razu z Berdyczowa do Kijowa w towarzystwie osławionego awanturnika i szu- lera, Ignacego Chadzkiewicza. Na jednej ze stacji poczto- wych obaj panowie odczuli nieprzepartą żądzę partii wista. Brakowało jednakże kart; Chadzkiewicz podsunął wtedy in- ny pomysł. Udali się obaj na pole pod stóg słomy i tam za- częli prymitywną, ale jak się okazało, bardzo pana Potoc.- kiego pasjonującą grę: wyciągali ze stogu pojedyncze słom- ki, a kto wyciągnął dłuższą, wygrywał stawkę. Tak się ja- koś dziwnie złożyło, że doświadczonemu szulerowi Chadz- kiewiczowi szczęście bardziej dopisywało; przesiedziawszy pod stogiem pół dnia Szczęsny Jerzy przegrał doń ni mniej, ni więcej, tylko 14 000 dukatów, które oczywiście musiał jak najrychlej wypłacić m. Młody Potocki potrafił podobno spę- dzić przy zielonym stoliku nawet dziesięć dni bez przerwy, nie śpiąc i przerywając grę najwyżej na kilkanaście minut. Łatwo oczywiście pojąć, że przy tego rodzaju usposobieniu i upodobaniach nawet ogromne dochody z tulczyńskich i hu- mańskich latyfundiów na długo wystarczyć nie mogły. 118 Szczęsny Jerzy odziedziczył po matce tylko zamiłowanie do rozwiązłego i nieuregulowanego trybu życia; od wczes- nej młodości był stałym bywalcem rozmaitych intymnych .zakładów na "Mieszczańskim" - w petersburskim ąuartier de joie; nawiązywał stosunki z rozmaitymi awanturnicami, utrzymywał głośne kurtyzany. Znamienne jest wszelako, że nawet te namiętności ustępowały zawsze miejsca żądzy ha- zardu. Miał też pewne ambicje artystyczne i literackie, ale sukcesami na tym polu poszczycić się nie mógł, gdyż jego zdolności w tej dziedzinie były dokładną kopią talentów ojca Mając lat zaledwie dwadzieścia, Szczęsny Jerzy był tak 248 osławiony w Petersburgu z powodu skandalicznego trybu życia, że ojciec gromił go nieustannie za kompromitację ro- dowego nazwiska i marnowanie szansy, jaką dawała mu hojna łaska imperatorska. Demoralizację syna Stanisław Szczęsny przypisywał wpływowi Józefiny, bowiem młody Potocki utrzymywał z matką stałe i bliskie stosunki. Kon- takty te drażniły zresztą niesłychanie pana de Choiseul; między synem i ikochankiem Józefiny stosunki były bardzo naprężone i nierzadko dochodziło pomiędzy nimi do poważ- nych scysji. Możemy jednak sądzić, że wpływ Szczęsnego Jerzego na poglądy i postępowanie pani Potockiej był znacz- ny, skoro do niego właśnie zwróciła się Zofia z prośbą o przekonanie Józefiny, że dla wszystkich zainteresowanych osób najkorzystniejsze będzie formalne rozwiązanie jej fak- tycznie od dawna już nie istniejącego małżeństwa ze Szczęs- nym. Prawdopodobnie Zofia Wittowa nie znała dotychczas oso- biście przyszłego pasierba, a nawet uważała go kiedyś za swojego wroga. Miała się teraz przekonać, że młody Potoc- ki traktował ją bardzo przyjaźnie i gotów był wiele dla niej uczynić, licząc najwyraźniej, że w drodze wzajemności Zofia potrafi złagodzić gniew jego ojca. W archiwum tulczyńskim zachował się ciekawy list Szczęs- nego Jerzego do Zofii Wittowej, nie datowany, ale pocho- dzący bezspornie z końca 1797 lub początku 1798 roku, a inaugurujący ich długie i bardzo później skomplikowane wzajemne stosunki. Młody Po-tocki zwracał się do przyszłej macochy w tonie pełnym szacunku, tytułował ją "Madame la Comtesse", ale jednocześnie dawał do zrozumienia, że uważa ją już za członka rodziny. Ubolewał, że Zofia była przez jakiś czas nań zagniewana; wyrażał nadzieję, że nale- ży to już do przeszłości, tym bardziej że ma oto dla niej pomyślną nowinę: matka godzi się na rozwód! Powinna była uczynić to parę lat wcześniej, sama oszczędziłaby sobie wie- le udręki i byłaby znacznie szczęśliwsza. "Myślę, że to Wszystko [rozwód] będzie mogło być załatwione bez więk- szych trudności - pisał Szczęsny Jerzy - i że [Wkrótce ujrzę panią całkiem kontentą i uspokojoną". A w końcu do- dawał: "Widzę dobrze, że papa jest bardzo na mnie zagnie- wany, list jego dostatecznie tego dowodzi. Wyrzuca mi mój brak zaufania; nie pisze tego wyraźnie, ale oskarża mnie również o niewdzięczność. Czuje pani najlepiej, droga hra- bino, jak bardzo fakt ten zdolny jest mnie zasmucić [...] ty, 249 o pani, którą on kocha i w której pokłada zaufanie, weź mnie w obronę i spróbuj mnie usprawiedliwić..." 119 Wydaje się, że Zofiai podjęła się tego zadania, i to z dob- rym (skutkiem. Od tej chwili związała swoje interesy z in- teresami Szczęsnego Jerzego, a ten alians miał przynieść obu stronom równie wiele korzyści, co krzywdy ich mężowi i ojcu, Stanisławowi Szczęsnemu Potockiemu. Teraz sprawy poszły już prędko naprzód. W początkach 1798 roku wierny pan Kłębowski podpisał w imieniu Józe- finy układ rozwodowy ze Szczęsnym. Jako zabezpieczenie materialne otrzymała pani Potocka w dożywocie włość da- szowską o 7000 dusz pańszczyźnianych. Po tej ugodzie ma- jątkowej sąd konsystorski w Kamieńcu orzekł wreszcie rozwód, kończący 23-letnie dzieje tego niedobranego, choć jedenaściorgiem dzieci pobłogosławionego małżeństwa1M. I wtedy nadszedł wielki dzień w życiu Zofii Glavani. Dnia 17/28 ikwietnia 1798 roku, w kościele katolickim w Tulczy- nie, otrzymała wreszcie przed ślubnym ołtarzem prawo do nazwiska Potockiejł". Ślub był skromny i cichutki, ale podwójny: sakramentu dopełnił ksiądz katolicki, a potem pop prawosławny. Oficjalnie była to koncesja na rzecz wy- znania panny młodej, w rzeczywistości raczej demonstracja przywiązania obojga małżonków do panującej obecnie na tych ziemiach religii i wprowadzonych wraz z władzą ro- syjską nowych obyczajów. Zofia wstąpiła! więc na ostatni, najwyższy szczebel swo- jego społecznego awansu. Mijało właśnie dwadzieścia lat od .chwili, gdy w dalekim Stambule żegnała się spłakana zKa- roleiń Ilfiscamp-Lasopolskim, marząc w głębi duszy, że pan minister sprowadzi ją kiedyś do nieznanej, dalekiej Polski, jako swoją faworytę i wierną niewolnicę. Ile korzystnych zbiegów okoliczności, a nade wszystko ile własnych starań trzeba było, aby z pozycji utrzymanki pana internuncjusza wznieść się do rangi pani na Tulczynie... Działo się to wiosną 1798 roku. Od trzech lat Rzeczpospo- lita zniknęła z mapy Europy. Młody generał francuski Na- poleon Bonaparte, który rok temu zadziwił świat swoimi zwycięstwami we Włoszech, ładował właśnie w Tulonie 30-tysięczną armię na barki i okręty, podejmując jakąś ta- jemniczą wyprawę morską, którą bardzo niepokoił SH*^,Lipn- dynie rząd JKMości; w kilka tygodni później wykji&wać miał w Egipcie. Z dalekiej Italii dochodziły mejasne i sprzeczne wiadomości o jakichś legionach, które slormo- 250 wał z jeńców i zbiegów z armii austriackiej generał Jan Henryk Dąbrowski. Dwa miesiące temu zmarł ,w Petersbur- gu eks-król Rzeczypospolitej, Stanisław August Poniatowski. Wiosna na Ukrainie, była równie piękna jak za polskiego panowania i w życiu codziennym poważniejszych zmian nikt właściwie nie zauważał. Prawo cywilne i kursujący pieniądz były nadal polskie; chłop pańszczyźniany jeszcze nie poj- mował, że z człowieka stał się od niedawna "duszą", którą w praktyce można było teraz sprzedawać jak niewolnika; w większych miasteczkach stacjonowały wojska carskie, ale w porównaniu z epoką o dziesięć lat wcześniejszą nie było to wcale istotną zmianą - wtedy również maszerowały przez Ukrainę wojska rosyjskie. I podobnie jak przed dziesięciu laty rosyjscy generałowie byli w Tulczynie mile widziany- mi gośćmi. Szczęśliwa i upojona sukcesem Zofia jeździła do pobliskie- go Humania oglądać postępy prac przy budowie parku. Pra- cowite ręce tysięcy ukraińskich chłopów przekształcały pla- ny kapitana Metzla w zachwycającą rzeczywistość. Zofiów- ka nabierała już kształtów wielkiego parku i pozwalała ży- wić nadzieję, że za parę lat stanie się najpiękniejszym miej- scem całej Ukrainy. Towarzysze pani Potockiej nie szczę- dzili jej dwornych komplementów, a Zofia może.nawet wie- rzyła, że prawdą są te zapewnienia, które w kilka lat póź- niej ujął w strofy swojego poematu Stanisław Trembecki:' Lecz te miejsca, Sofijo, więcej zdobisz sama, Podobniejsza niebiankom niż córkom Adama. Ciebie to spuścił Olimp, chcąc trudy nagrodzić, I chcąc takiego męża ważne troski słodzić. ;•-; , Godne są w jego domu wiek utwierdzać złoty Twe wdzięki, twe piękności, twe łagodne cnoty; •"•:'• A póki między rodem ludzkim raczysz gościć, Pół świata czcić cię będzie, drugie pół zazdrościć 18!. Pozycji żony Stanisława Szczęsnego Potockiego na pew- no jej zazdroszczono, ale cześć i szacunek jawiły się tylko w wierszach pochlebców, spłacających długi wdzięczności panu "a Tulczynie. Dawniej pani Wittowa była obiektem .złośliwego zainteresowania opinii publicznej, ale nie brakło jej .^również wielbicieli, którzy z własnej ochoty śpieszyli opiewać urodę i wdzięk sławnej Greczynki. Teraz należało to już do przeszłości. I -właśnie fakt, który powinien był podnieść ją wysoko w szlacheckiej opinii publicznej - mał- żeństwo ze Szczęsnym - był teraz główną przyczyną tajo- 251 nej, ale powszechnej wzgardy, jaką darzyły ją domy polskie na Podolu. Wiele zmieniło się na Ukrainie od czasów, gdy Potocki sprawował tu niepodzielnie rząd szlacheckich dusz; lata 1792-1795 nie mogły minąć bez śladu, unaoczniły wie- le nieoczywistych dawniej prawd. A chociaż szlachecki kon- formizm nakazywał deklarować lojalność wobec nowego panowania i jednocześnie uznawać nadal tradycyjną hie- rarchię społeczną, oddającą przewodnictwo społeczności pol- skiej na tych ziemiach najmocniejszym dworom magnackim, to jednak obalonych mitów niepodobna było wskrzesić; na- dal czapkowano panu na Tulczynie czy panu na Białej Cerkwi, byłemu hetmanowi Ksaweremu Branickiemu, ale świadomość, że byli to ludzie, którzy usunęli z tych ziem ugruntowaną trzy wiekową tradycję panowania Rzeczypo- spolitej i pozbawili polską społeczność szlachecką praw rze- czywistego ich gospodarza, nurtowała głęboko dusze jedno- wioskowych właścicieli. I właśnie z podolskich dworków szlacheckich dochodziły do uszu Szczęsnego i Zofii odgłosy zupełnie niepodobne do eleganckich pochlebstw Trembeckie- go, dochodziły słowa pełne wzgardy i potępienia, gniewne i sarkastyczne zarażeni. IX Greki w jatkach stambulskich krwią się twoją szczycą, Doskonała w swej sztuce, stara nierządnico! Wszystkie stany zgorszywszy pici swojej sromotą, Złączyłaś się na koniec z publicznym niecnotą. Dotąd sJorniejszej pary nie wydały piekła: Jego ludzkość, a ciebie skromność się wyrzekła!123 Taki to ulotny wierszyk kursował w odpisach na Podolu około roku 1800 i przypominał pani Potockiej, że o jej prze- szłości opinia publiczna dobrze pamięta. Mariaż byłej pani Wittowej z dawnym marszałkiem konfederacji targowickiej wydawał się współczesnym w swojej moralnej wymowie niemalże symboliczny. Przewrotna Greczynka, kobieta cy- niczna i do głębi zdemoralizowana, upodlona w rozpuście (taki to obraz Zofii dominował w pojęciach szlachty na Po- dolu) stanęła jak zły duch u boku pysznego i bezwzględne- go magnata, i nakłoniła go swoją perswazją, aby wybrał drogę polityczną wiodącą ku zagładzie Rzeczypospolitej. Wpływ Zofii na postawę Szczęsnego w latach 1791-1793 niesłychanie przeceniano, co zresztą bynajmniej nie prowa- 252 dżiło do usprawiedliwiania marszałka konfederacji targo- wiokiej. Do odległej i zapomnianej przeszłości należały la- ta 1784-1788, kiedy to schlebiający panu na Tulczynie wier- szokleci unosili się nad jego cnotą i patriotyzmem. Nie oszczędzano go teraz w epigramatach i wierszach ulotnych, jak choćby w krążącym z rąk do rąk rzekomym podpisie pqd portretem Szczęsnego w tulczyńskiej galerii: Co ten znaczy bałwana obraz zasępiony? Umysł twój obłąkała nadzieja korony! Chciałeś fałszować cnotą, lecz dumą zhukany Wkrótce zrzuciłeś maskę, w którąś był odziany. Wszystkich zbrodni szkarado! Zhańbiwszy swe plemię Głupiś! Siebie zgubiłeś i ojczystą ziemię! Zdrajco narodu swego! Mężu wiarołomny! Niewdzięczny dobrym sługom, przyjaciół niepomny, Ciemiężyciełu szlachty, a poddanych biczu: Całą szpetność twej duszy widać w tym obliczu!1M Rzecz charakterystyczna, opinia szlachecka idealizowała teraz postać Józefiny, dopatrując się w jej rozwodzie ze Szczęsnymi nie tylko decyzji osobistej, ale również czegoś w rodzaju protestu moralnego przeciwko niegodziwościom zdrajcy i zaprzańca. Jak to powiadał autor dwuwiersza, przyklejonego rzekomo pod portretem byłej pani Potockiej: Twe miejsce w ślubnym łożu inna zastąpiła, Lecz ją świat ma w pogardzie. Twa pamięć nam miła128. Ale o swojej popularności Józefina wiedzieć już nie mo- gła. Jako rozwódka przeżyła zaledwie kilka miesięcy. La- tem 1798 roku zaszła podobno w ciążę; ojcem spodziewane- go dziecka był rzekomo Choiseul, występujący teraz w ro- li jej przyszłego męża. Pani Potocka nie była jednaik skora do wydania na świat jeszcze jednego potomka; w rzeczy sa- mej trudno jej się dziwić, zważywszy, iż uradziła już w cią- gu 23 lat jedenaścioro, a według niektórych pogłosek nawet trzynaścioro iczy czternaścioro dzieci. Opiekujący się nią le- karz petersburski Bartolozzi podjął się spędzenia płodu. Niestety, żelazne zdrowie Józefiny tym razem zawiodło, a może zawiodła sztuka medyczna, której obce było jeszcze pojęcie zakażenia i konieczność przeprowadzania operacji w warunkach antyseptycznych. Po kilkunastu dniach Józe- fina Potocka zakończyła życiem. Dokładna data jej zgonu jest nie ustalona, zmarła najpewniej w październiku 1798 roku. 253 Otrzymawszy wiadomość o tym niespodziewanym wyda- rzeniu, Szczęsny wysłał natychmiast do Petersburga stare- go przyjaciela Adama Moszczeńskiego z zadaniem zabezpie- czenia spadku po Józefinie i załatwienia niezbędnych for- malności. Dokładna relacja Moszczeńskiego, wysłana ze sto- licy Rosji dnia 18/29 listopada na ręce Potockiego (z zastrze- żeniem zupełnej poufności - soli solissime), zawiera wiele ciekawych szczegółów obyczajowych, obrazujących między innymi stosunki w Petersburgu, ostatni okres życia pani Portoekiej i spory spadkowe po jej śmierci. "Wyjechawszy z Kijowa 29 Octobra - pisał Moszczeń- ski - dla deszczów, nocy ciemnych, błota nieznośnego, ja- dąc dniem i nocą, ledwo w jedenaście dni tu stanąłem, opła- cając potrójny przegon przez 90 wiorst, bo koni nigdzie nie było. Tu stanąwszy, dnia tegoż samego wyjechałem na mia- sto pooddawać listy, a między innymi najpierw udałem się do j.w. Szoazela m, który po odebraniu ode mnie listów py- tał 'mię się, - jak wiemy - słuszne, ale obawy jej, że z powodu śmierci trzeba będzie wyjaśniać jego sytuację majątkową, okazały się uzasadnione. W grudniu 1809 roku znowu zaczęły się targi i spory między Zofią a Stanisławem i Jarosławem, którzy zafcwestionowali poprzednie rozliczenia 310 majątkowe, a także prawo Zofii do wyłącznej opieki nad ma- jątkiem swoich 'dzieci. W obszernym liście z dnia 24 grudnia 1809/5 stycznia 1810 roku Zofia uskarżała się Nowosilcowowi na dziwne pretensje pasierbów, na ich brutalne napaści, na pomoc, której udzielił im znowu podstępny Seweryn. Niesłychanie zabolało Zofię jedno ze sformułowań zawartych w liście tego ostatniego, w ifctórym były aluzje do okradania przez panią Potocką wła- snych dzieci. "Słowo uoler - pisała - jest oburzające, zwła- szcza w stosunku do mnie. Skoro jednak pan Seweryn już się nim posłużył, myślę, że mógłby znaleźć inne argumenty uzasadniające, że nie będę okradać własnych dzieci, niż po- siadane przeze mnie bogactwa. Śmiem sądzić, że dobrze zna- ny mój charakter, wiadome powszechnie ofiary, jakie ponoszę dla swoich dzieci, i moje dla nich uczucia są w tej sprawie lepszą gwarancją niż moja fortuna". Potoccy domagali się, aby Zofia złożyła notarialną deklarację, że zakupione przez nią majątki zostały opłacone z dochodów będących własnością jej dzieci. "O nie, panie Sewerynie, nie dam się złapać w ta- ką pułapkę; co należy do mnie, powinno być moje, a moje dzieci muszą zasłużyć, aby odziedziczyć to po mojej śmierci." Przyjmując na siebie odpowiedzialność majątkową za udziały spadkowe swoich dzieci - podkreślała pani Potocką - "od- dałam usługę pasierbom, zapewniając im całkowitą własność i swobodę dysponowania dobrami o 16 lat wcześniej, niż by miało to miejsce, gdyby musieli czekać na pełnoletność Bo- lesława, aby dokonać ostatecznego podziału". Zofia utrzy- mywała również, że próba wznowienia rozliczeń familijnych w związku ze śmiercią Szczęsnego jest całkowicie bezpod- stawna. "Jeśli mieli straty, to czyż ja i moje dzieci nie mu- sieliśmy ich również ponieść, z naszej strony w znacznie gor- szej proporcji niż ci panowie, skoro nic nie wzięliśmy po Szczęsnym, nie mówiąc już o 300 000 dukatów, które pozostał winny masie spadkowej i które spłaciłam w najtrudniejszych okolicznościach? Wzięli nawet po 12 000 dukatów z racji nie- sprawiedliwych pretensji, które zgłaszali przeciwko nieszczę- śliwemu, choremu i zrujnowanemu bratu. Mógł zresztą Szczę- sny źle administrować, ale sam Seweryn [...] przyznawał przed wielu osobami, że przy najsurowszych wymaganiach można by domagać się od niego najwyżej l 300 000 zip, co czyni nie więcej niż po 8000 dukatów dla każdego z nas (tm). Ileż to rzeczy ci panowie już na mnie wymusili, zanim zdecy- dowali się przebaczyć swojemu nieszczęśliwemu bratu! Za- 311 płaciłam Włodzimierzowi 12 000 dukatów, aby skwitował bra- ta ze swoich niesprawiedliwych pretensji. [...] Haniebne było usiłowanie zniesławienia pamięci starszego brata w chwili, gdy przypuszczano, że już nie żyje, przez wniesienie do akt kłamliwego i oszczerczego przeciwko niemu manifestu, w któ- rym kwestionowano jego uczciwość. Haniebne są próby sku- szenia młodego człowieka, posiadacza dokumentów, które Szczęsny polecił mnie przekazać, aby zawładnąć tymi pa- pierami; taką właśnie propozycję uczynił ostatnio Żerosław panu Fontenais, którego znasz dobrze i który towarzyszył Szczęsnemu. Napisał doń do Paryża, ofiarował mu posadę u siebie i zapewnienie bytu [...] pokłócił się jednak z panem Fontenais, ponieważ ów nie chciał mu przekazać mojej ko- respondencji". Próżno łudzą się Potoccy - zapewniała Zofia - że Szczęs- ny zostawił po sobie jakiś spadek. "Nie zostało mu nic, jego długi sięgały 600 000 dukatów; mogą zwrócić mi tę sumę i zabrać sobie te 12 000 chłopów, które mi pozostały z jego majątku. Szczęsny spisał testament, aby oszczędzić mi udrę- czeń, a nie dlatego, że sądził, iż może coś jeszcze znacznego zostawić moim córkom. Był przekonany, że to jedyny spo- sób, aby oszczędzić mi procesów. A co do wszystkich tru- dów - kończyła pani Potocka - jakie zadał sobie Seweryn, aby uporządkować moje, jak je nazywa, smutne sprawy, to okazywałam mu wdzięczność, którą postronne osoby mogły- by uznać za cokolwiek przesadną, zważywszy stronniczość, jaką okazywał na korzyść moich pasierbów i która biła w oczy..." 78 Spory rodziny Potockich raz jeszcze wróciły do petersbur- skiego Senatu, gdzie interesy Zofii starał się ratować - teraz jednakże mniej skutecznie - zawsze oddany jej Nowosilcow. Od kłopotów związanych z pretensjami pasierbów pani Po- tocka nie uwolniła się właściwie do końca życia. W począt- kach 1810 roku postanowiła wyjechać do Petersburga, aby osobiście czuwać nad swoimi zawikłanymi sprawami, ale rea- lizacja tego zamysłu długo nie mogła dojść do skutku. Zwa- liły się zresztą na Zofię nowe troski. "Jestem w tej chwili przygnieciona okropnym zmartwieniem - pisała do Nowo- silcowa dnia 26 grudnia 1809/7 stycznia 1810 roku. - Widzę, jak umiera moja biedna siostra, bolesny to dla mnie wi- dok" ". Wydaje się, że owa "siostra" Zofii, a właściwie (jak się domyślamy) jej ciotka Glavani, przebywała ówcześnie w Tulczynie. Stan jej zdrowia bynajmniej się nie poprawił; 312 2/14 stycznia 1810 roku pani Potocka pisała: "Moja siostra jest umierająca, w każdej chwili oczekujemy jej zgonu; cier- pienia jej szarpią mi nerwy" (tm). Nie wiemy jednak, czy owa "siostra" rzeczywiście zmarła w Tulczynie w styczniu 1810 roku; w dalszych listach Zofii do Nowosilcowa brak jest jakichkolwiek o tym informacji, trudno jednakże wyciągać stąd jafcieś wnioski, gdyż zachowała się tylko część jej ko- respondencji z tego okresu. "Wiesz dobrze od dawna - w tym samym czasie zwie- rzała się Zofia Nikołajowi Nikołajewiczowi - że nie zawsze ujawniam swój rzeczywisty sposób myślenia, a jeszcze rza- dziej dzielę się tym, co wiem; mimo pozorów niedyskrecji zachowuję dla siebie co trzeba; na całym świecie ty jeden zyskałeś moje zaufanie, a jeśli zaczęłam okazywać więcej rezerwy od czasów Odessy, to dlatego, że zobaczyłam, iż masz swoich konfidentów. Milczałam czasami w sprawach, które mogłyby ci sprawić przykrość. Ale po przyjeździe do Peters- burga znowu otworzę przed tobą serce i niczego już nie będę ukrywała przed tym, który - póki żyję - będzie jedynym obiektem moich uczuć..." Przekonując senatora o swojej gorącej miłości, pani Potocka nie zapominała oczywiście o in- teresach. "Kiedy przyjadę do Petersburga i z tobą porozma- wiam, zwrócę się być może do cesarza z prośbą o pozwole- nie, abym mogła mianować na wypadek swojej śmierci opie- kunów dla moich synów. Przyrzekł mi swojego czasu, że zez- woli, aby jego matka była opiekunką moich córek. Co wię- cej, przyrzekł mi na wypadek mojej śmierci zająć się osobiś- cie tymi sprawami, ale poszło to w zapomnienie i już mu nie będę przypominała. Bardzo niepokoi mnie nadzieja, którą żywią pasierbowie, iż po mojej śmierci otrzymają opiekę nad moimi synami; tym bardziej iż Żerosław oświadczył pew- nego-dnia wobec dziesięciu osób, że gdyby mógł, wbiłby mi sztylet w serce. Brakuje mu tylko możliwości, bo chęć jest całkiem szczera". Pani Potocka trapiła się bardzo groźbą, że na wniosek rodziny Potockich Senat może jej nakazać skła- danie sprawozdań z opieki nad swoimi małoletnimi dziećmi, chociaż wedle Statutu Litewskiego rodzice nie musieli wyli- czać się przed nikim z administrowania majątkami swoich dzieci. "Jeśli nie chcą traktować mnie jak matkę, niech by mi chociaż przyznali takie prawa, jakie mają urzędowi opie- kunowie. [...] Na pewno przyjadę do Petersburga w ciągu lutego, ale nie po to, aby tam pozostać. Potrzebny mi jest wyjazd do wód; muszę odetchnąć innym powietrzem co naj- 313 mniej przez dwa lata. Nie mogę pozostać dłużej w tym kraju, gdzie doświadczyłam tylu przykrości. Nie przypuszczam, aibym z dala od tych stron mogła spotkać wartościowszych Łudzi, gdyż ludzie są wszędzie tacy sami, ale przynajmniej będę mogła swobodnie widywać i przyjmować u siebie tych, których zechcę, i spędzić wreszcie część swego życia razem z tobą, jeżeli nadal obstajesz przy planach opuszczenia Pe- tersburga na jakiś czas. Wszystko, czego jeszcze pragnę od świata, to móc poświęcić ci swój czas i dzielić go między ciebie a swoje dzieci. Porozmawiamy o tym. Nie radź się nikogo, bardzo cię proszę, zrób to, co sam uznasz za dobre; widzisz wszystko sto razy lepiej niż ci, którzy utrzymują, że mogą ci dawać dobre rady, zwłaszcza młode osoby, najczęś- ciej pozbawione zdrowego rozsądku..." " Zofia nie wyjechała jednak do Petersburga ani w lutym, ani w marcu. Znowu zatrzymały ją w Tulczynie jakieś inte- resy, a potem choroba. Ostatni z jej listów do Nowosilcowa, jaki zachował się w archiwum tulczyńskim, pochodzi z 20 kwietnia/2 maja 1810 roku. Prosiła w nim senatora, aby pa- miętał o dawnych planach zakupienia dóbr w pobliżu Odessy; w połączeniu z jej majątkami położonymi w tej okolicy był- by to "prawdziwy elektorat", jakby małe, lecz udzielne ksiąstewko...80 Nie wiemy, czy planowana przez Zofię podróż do Peters- burga w ogóle doszła do skutku w 1810 roku. Jej korespon- dencja z Nowosilcowem trwała niewątpliwie nadal, ale listów z późniejszego okresu senator pani Potockiej już nie zwrócił i pozostały one w jego papierach, po dziś dzień nieznane i dla historyków niedostępne. Dotknięty niełaską cesarza No- wosilcow opuścił zresztą w 1810 roku Rosję i na parę lat osiedlił się w Wiedniu. Nie mógł już udzielać pani Potoc- kiej tej samej co dawniej pomocy, trudno więc wątpić, że za- interesowanie Zofii jego osobą znacznie się zmniejszyło. VI Odrodziła się powoli dawna świetność Tulczyna. Wiosną 1811 roku gwarno i ludnie było w miasteczku i pałacu Po- tockich. Starym zwyczajem zjechali się w maju liczni goście, aby przez wiele tygodni celebrować imieniny pani domu, a chociaż byli to przede wszystknn ludzie obcy, bowiem ro- dzina Potockich bardzo wstrzemięźliwie darzyła teraz Zofię swoimi łaskami, to jednak bawiono się z tej okazji nie mniej 314 radośnie niż przed dziesięciu laty. Od niejakiego czasu prze- bywał w Tulczynie William Allan, głośny później malarz szkocki," i uwieczniał w szkicach i akwarelach piękno pa- łacu, parku i okolic miasteczka, a przede wszystkim nieda- lekiej Zofiówki, do której zachęcany przez panią Potocką często zaglądał. Nie wiemy, czy Nowosilcow spełnił prośbę Zofii i wyszukał dla trójikł jej małych synów odpowiedniego preceptora; w każdym razie opiekował się teraz dziećmi fran- cuski guwerner, l'abbe Chalenrton, i nieźle chyba wywiązywał się ze swoich obowiązków. Tulczyn nadal był główną siedzi- bą pani Potockiej i tutaj zapraszała swoich licznych gości, ale całe towarzystwo przenosiło się od czasu do czasu na parę dni do Kumania, aby podziwiać tam ogrody Zofiówki, późną wiosną i wczesnym latem wspaniale zawsze rozkwi- tające. Wiosną roku 1811 Tulczyn nawiedziła klęska pożaru; w miasteczku spłonęło około sześciuset budynków, spalił się także sąsiedni Niemirów. Nieszczęście to wyzwoliło podob- no w Zofii zasoby niezwykłej energii; czuwała osobiście nad odbudową osad, starała się o pilną dostawę budulca, usiło- wała ulżyć doli miejscowej ludności, rozdzielając żywność, ziarno siewne, narzędzia rolnicze, a nawet pieniężne zapo- mogi. Po raz pierwszy stała się popularna wśród miejscowe- go chłopstwa, po raz pierwszy darzyć ją poczęto poufałym i dobrotliwym mianem "mateczki". I chociaż nie rezygno- wała jeszcze z życia erotycznego, chociaż cieszyła się nadal sławą kobiety nadzwyczaj urodziwej, to jednak bez sprzeci- wu i niechęci godziła się teraz ze swoją pozycją coraz do- stojniejszej i poważniejszej matrony. Ukończyła już pięćdzie- siąt jeden lat, nadchodził zmierzch jej kobiecości; nawet szla- checka opinia publiczna puszczała powoli w niepamięć jej skandaliczną przeszłość. W 1811 roku wyruszył z Petersburga w wielką podróż na południe Rosji i Bałkany 28-letni literat francuski Auguste de Lagarde de Chambonas 82. W początkach czerwca znalazł się w Kijowie i spotkał tam byłego hospodara Mołdawii i Wo- łoszczyzny, księcia Konstantyna Ypsilanti, który na emigracji w Rosji pokutował za swoje dawne sympatie dla monarchii carów i antytureckie zamysły polityczne 8>. Książę Konstan- tyn był synem Aleksandra Ypsilanti, tego samego, który w 1779 roku tak życzliwie przyjął Zofię w Bukareszcie. Zna- jomość,,umocniona spotkaniem w Wiedniu w 1782 roku, prze- trwała trzydzieści lat; Ypsilanti często odwiedzał teraz panir 319 Potocką w jej ukraińskich majątkach. W chwili przyjazdu Lagarde'a wybierał się właśnie przez Humań do Tulczyna i zaprosił Francuza, aby udał się z nim razem do rezydencji sławnej damy. Lagarde z radością przyjął to zaproszenie; wi- dział Zofię jeszcze w Petersburgu i marzył o osobistym po- znaniu tej największej atrakcji turystycznej ówczesnej Ukrainy. Z podróży swojej Lagarde pisywał obszerne listy do przy- jaciela w Anglii, Juliusza Griffitha; zebrał je potem i wydał w książce, która zyskała w Europie znaczną, choć krótko- trwałą popularność. Z tego właśnie dzieła zaczerpniemy rela- cję Lagarde'a o pobycie w Tulczynie i Zofiówce latem 1811 roku. Już w drodze z Kijowa Lagarde nastrajał się odpowiednio do atmosfery owej krainy nimfy Kalypso, jaką - spodzie- wał się - była sławna rezydencja Potockich, a oglądane po drodze widoki umacniały jego nadzieje. W jednej z miejsco- wości podróżnicy zobaczyli gromadę młodych dziewcząt i chłopców ukraińskich, kąpiących się nago w wodach wiel- kiego jeziora. Roznamiętniony Lagarde długo kontemplował ten widok, niezwykły dla niego, choć w ówczesnej Rosji nie- rzadko spotykanyM. "Dziewczęta polskie8S - pisał - są z reguły tak piękne, że pędzel artysty znalazłby tutaj tyleż wspaniałych kształtów do uwiecznienia, co w łaźniach sera- ju sułtana [...] postaci, które gibką talią mogłyby wzbudzić zazdrość kobiet kaukaskich, Angielek swoją olśniewającą karnacją,.a Francuzek miękkimi i wdzięcznymi konturami" 8ł. W takim to nastroju pan Lagarde dojechał do Tulczyna. Siedziba Potockich nie zawiodła oczekiwań Francuza. Oto jego wrażenia przekazane Griffithowi: "Tulczyn jest naprawdę polskim Eldorado. Życie płynie tu- taj rozkosznie; abyś mógł mieć o tym pojęcie, nakreślę w tym liście parę portretów jego mieszkańców. Zacznę od hrabiny Zofii Potockiej. Byłoby bezcelowe opisywać ci jej urodę. Wiesz dobrze, że znano ją w Europie jako hrabinę de Witt. Jej własną zasłu- gą było to wszystko, czego zechciała się nauczyć; piękno jest wszelako darem natury, a natura hojnie ją nim obdarzyła. Cała osobowość tej kobiety rozsławiła ją pod tylu względa- mi, że miała możność rozwinąć wszystkie jej strony. Wdzię- ki przysporzyły jej admiratorów; poszukiwano jej towarzy- stwa z racji zalet umysłu, a szlachetne zalety serca zjedna- ły jej prawdziwych przyjaciół. Urodzona w Konstantynopo- 316 lu, zachowała całą orientalną grację, która tyle rozkosznego wdzięku dodaje każdemu ruchowi ciała; wspomnij, z ja- kim entuzjazmem mówił o tym książę de Ligne. Królowie, mężowie stanu, uczeni, wielcy wodzowie przypominali u stóp tej uroczej kobiety, rzec by można, Sokratesa, Alcybiadesa i Peryklesa, w towarzystwie Aspazji doskonalących swój gust i finezję dyskursów. Ten nieustannie otaczający ją kult piękna ozdabiał świątecznym blaskiem wszystkie dni jej ży- wota. Pisałem ci już o tym w jednym z listów z Petersburga; olśniewając tam świetnością strojów i sławą ogromnej for- tuny, jawiła mi się w obłoku dymów kadzidlanych, które swoją magią tak szkodzą prawdziwemu pięknu. Ale tutaj, w odosobnieniu życia prywatnego, oddana przyjaciołom, uka- zuje się w postaci, która jej przystoi, łącząc dobroć z natu- ralnym wdziękiem; uroczy to zespół cech, którego przykłady są tak irzadkie..." Rodzinna atmosfera Tulczyna zachwycała Lagarde'a. Przy- glądał się Zofii otoczonej gromadką dzieci. "Aleksander, o szlachetnym i marsowym spojrzeniu, przyjmuje pocałunki uwielbianej matki z przekonaniem, że zawsze jest ich go- dzien. Mieczysław stworzony jest dla sukcesów na dworze; będzie dworakiem albo dyplomatą." Bolesław wydawał się Francuzowi małym amorkiem; dziewięcioletnia Zofia - za- uważył - najbardziej ze wszystkich dzieci podobna była do matki, natomiast Olga, choć również ładna, w niczym jej nie przypominała. Słoneczna, czerwcowa pogoda sprzyjała korzystaniu z uro- ków okolicy. "Przygotowano dziś wieczór podwieczorek w al- tanie na skraju ogrodu. Kapela ukryta była w zaroślach, a jej dźwięki sprawiały zachwycające wrażenie. Podano owo- ce, nabiał i ciasta. Promienie iskrzyły się wśród listowia; piękne panie wokół wiejskiego stołu, spokój wieczoru, bal- samiczna świeżość powietrza, wszystko to zdawało się oży- wiać wokół nas ogrody Armidy. Pozostaliśmy tutaj aż do go- dziny kolacji, a potem ruszyliśmy powoli w stronę pałacu..." Lagarde był oczarowany gościnnością pani Potockiej, a to- warzystwo, które u niej spotkał, wydawało mu się nadzwy- czaj miłe. "Pędzę urocze chwile w towarzystwie l'abbe Cha- lentona i hrabiny Zofii; wszystkie dni są tutaj pełne wrażeń, wszystkie chwile wesołe i radosne. [...] Oto jak wygląda dzień w Tulczynie. Wstajemy wcześnie; po zbudzeniu .można zażywać kąpieli albo w ładnej rzeczce, która płynie przez park, albo w łazience zbudowanej na wzór turecki. O dzie- 317 siątej wracamy do siebie i jemy śniadanie, potem każdy zaj- muje się swoimi sprawami, aż nadejdzie godzina trzecia, któ- ra jest porą, gdy wszyscy zbierają się na obiad. Stół na pięć- dziesiąt nakryć ustawiony jest w oranżerii; na środku mar- murowej posadzki znajduje się tutaj wodotrysk o licznych strumieniach, odświeżający atmosferę i ożywiający widok; dokoła sali posągi o doskonałym pięknie stoją obok drzew najróżniejszego pochodzenia, które - zasadzone tutaj wiel- kim nakładem kosztów - przypominają na północy Euro- py [!] wonne ogrody Prowansji lub Italii. Przechadzamy się po tej pięknej galerii, oczekując, aż podadzą obiad. Wchodzi hrabina Zofia w otoczeniu swoich ślicznych dzieci, siadamy więc do stołu. Gdybym posiadał talent Grimod de la Reynie- re'a, opisałbym ci szczegółowo te wspaniałe uczty, które są dowodem zarówno umiejętności kucharza, jak i bogactwa je- go pani; oszczędzę ci jednakże wyliczania menu ł zaprowa- dzę od razu na parter w pobliże oranżerii, gdzie pijemy kawę i jemy lody. Wreszcie rozmowa staje się ogólna, mieszają się głosy, szukamy się nawzajem, układamy projekty wieczornej wycieczki, a potem każdy idzie do siebie przygotować się i chwilę odpocząć. Gdy wybije godzina szósta, zbieramy się w salonie. Damy strojne są w proste suknie, w których za- wsze tak irp do twarzy. Nadjeżdżają powozy, hrabina wsia- da na konia, towarzyszą jej synowie. Pani Wittowa 87 czyni honory pierwszej linii, prowadząc wielki powóz, w którym mieści się wygodnie dwanaście osób; l'abbe wsiada z Bole- sławem do małego powoziku, córki hrabiny razem z guwer- nantkami do wielkiego angielskiego landa, i ruszamy wszy- scy na podwieczorek do jakiegoś okolicznego ogrodu. Dźwię- ki uroczej muzyki, dobiegające z pobliskiego lasku, podkreśla- ją nastrój pięknego wieczoru. Przechadzamy się, wspinamy na wzgórza, zbieramy zioła, aż wreszcie czas, zbyt zawsze chyży dla istot szczęśliwych, sprowadza zmierzch, który jest sygnałem odjazdu. Wracamy więc do pałacu, aby wspólnie zakończyć tam wieczór. W salonie tworzą się małe gru- py; hrabina siada na dywanie, otoczona przez damy i gości; l'abbe gra w szachy w kącie salonu, po drugiej stro- nie dzieci coś czytają albo zajmują się rozrywkami stosow- nymi dla ich wieku. Parę osób gra w bilard; pan Allan, nasz szkocki Rafael, kreśli piękne szkice, którymi wzbogaca albu- my pań. Podają wreszcie kolację, a jest to na wsi, podobnie jak w mieście, najbardziej interesujący moment całego dnia. Rozprawiamy o wszystkim, czegośmy dzisiaj dokonali, ukła- 318 damy plany na dzień następny; są to zarazem chwile wspo- mnienia i nadziei; rozmowy stają się zupełnie swobodne. Zdaje się nam, że w chwili dwunastogodzinnego rozstania mamy sobie jeszcze do powiedzenia tysiące rzeczy; słowa są coraz radośniejsze, umysły coraz żywsze, a północ nadcho- dzi w chwili, gdy chciałoby się, aby była to dopiero godzina ósma. Trzeba się w końcu rozejść do swoich pokojów; teraz dopiero mogę coś do ciebie napisać. [...] Dziś wieczór mieliś- my komedię i balet. Dzieci wystawiły małe scenki, ułożone przez l'abbe Chalentona. Zwłaszcza dziewczynki włożyły w grę wiele fantazji, podobnie jak w taniec całą swoją grację. Sala teatralna mieści się w jednym ze skrzydeł pałacu i wznie- siona jest na tym samym planie jak w petersburskim Ermi- tażu..." M 9 Takie były zabawy, spory w one laita Wśród cichej wsi... Wieś była co prawda ukraińska, a nie litewska, pałac znacz- nie świetniejszy niż dwór w Soplicowie, ale moment histo- ryczny był ten sam - lato roku 181 L.. Wśród rezydentów tulczyńskiego pałacu Lagarde powinien spotkać również starego poetę Stanisława Trembeckiego. Jed- nakże latem 1811 roku autor Zofiówki był podobno ciężko chory i swojego mieszkania w ogóle nie opuszczał. Trembec- ki liczył wówczas siedemdziesiąt trzy lata, ale wyglądał chy- ba o wiele starzej, skoro powstała później legenda o stulet- nim poecie dożywającym swoich dni na łaskawym chlebie pani Potockiej. Chleb był może i łaskawy: Zofia pamiętała niewątpliwie Trembeckiemu dworne komplementy sprzed trzydziestu lat, a pomieszczone w poemacie o Zofiówce za- chwyty nad jej urodą mile głaskały jej kobiecą ambicję; ale tulczyńscy protegowani pani Poto>ckiej nie podzielali jej sen- tymentów i pozwalali sobie niekiedy wobec zniedołężniałego poety na af ronty i obelgi. Wkrótce potem spotkać miała Trem- beckiego bolesna krzywda: pokłócił się przy grze w karty z bezczelnym i pewnym siebie plenipotentem Potockiej, To- maszem Wigurskim, a ów bez wahania spoliczkował starca. Trembecki wyzwał go na pojedynek, od którego jednak Wi- gurski uchylił się przy pomocy miejscowych rosyjskich władz policyjnych. Wstrząśnięty podobno tym wydarzeniem Trem- becki wkrótce potem (12 grudnia 1812 roku) zakończył ży- cie ' 319 Nie mogąc osobiście zetknąć się ze sławnym pBetą, La- garde studiował przynajmniej jego głośny opis parku pod Kumaniem, korzystając oczywiście z pomocy tulczynskiego towarzystwa, gdyż - jak się wydaje - nie znał na tyle ję- zyka polskiego, aby samodzielnie czytać poemat o Zofiówce. Zainteresowanie Francuza dziełem starego poety bardzo przy- padło do gustu pani Potockiej. Zachęcała Lagarde'a do lek- tury poematu, podsuwając mu pomysł przełożenia tego dzie- ła na język francuski. Lagarde nie potrzebował zresztą specjalnej zachęty, aby za- jąć się poematem, sławiącym urodę humańskiego parku i je- go właścicielki. Trudno zgadnąć, czy Zofia zachowała jeszcze tyle kobiecego wdzięku, że mogła nadal oddziaływać na męs- ką wyobraźnię, czy też ^agarde uległ sugestii jej legendy i uznał, że warto dołączyć się do grona sławnych wielbicieli pięknej Greczynki, dość że po paru tygodniach pobytu w Tul- czynie 'zaczął wszystkim dawać do zrozumienia, iż jest w pa- ni Potockiej śmiertelnie zakochany. W książce swojej tak śmiało pisze o tych uczuciach, że ich szczerość może się wy- dać nieco podejrzana. Nie to jest jednak istotne. Znaczenie deklaracji Lagarde'a polega na tym, że w ten sposób przy- jął na siebie moralny 'obowiązek spełnienia prośby pani Po- tockiej i musiał się wywiązać z obietnicy przetłumaczenia Zojiówki na język francuski. Dzieła tego dokonał, chociaż przekład jego ukazał się drukiem już po śmierci Trembec- kiego, w Wiedniu, w roku 1815. Zdaje się, że pani Potocka pokryła koszty druku francuskiej edycji Zofiówki, dzięki cze- mu książka została zaopatrzona w okazałą szatę graficzną, między innymi w kilka ładnych widoków parku, sztycho- wanych według akwarel Williama Allana. Lagarde marzył o podróży na Krym w towarzystwie Zofii, pani Potocka czyniła mu nawet pewne w tym zakresie na- dzieje, ale plany te okazały się nierealne. Od syna Zofii, Jana Witta, przybył z Petersburga kurier, wzywający panią- Po- tooką do rychłego przyjazdu do stolicy. Lagarde nie pisze nie- stety, jakie sprawy wymagały jej obecności w Petersburgu; możemy przypuszczać, że były to dalsze spory majątkowe ze Stanisławem i Jarosławem. Przepadły więc nadzieje pięknej letniej wędrówki po nadmorskich okolicach Krymu. Na po- ciechę Zofia przyrzekła Francuzowi, że przed wyjazdem po- każe mu osobiście swój sławny park pod Kumaniem. La- garde znalazł się tam rzeczywiście w końcu lipca 1811 roku. 320 Olga z Potockich Naryszkin Park w Zofiówce, wyspa Cyrce na Górnym Stawie Autograf Zofii Potockiej ^^^2. ^ y Autograf Zofii Potockiej "Jeżeli cokolwiek mogłoby osłodzić moje cierpienie - pisał Lagarde, robiąc aluzję do rozstania z panią Potocką - to był- by to widok Źofiówki. Jest to dzieło miłości, a każdy szcze- gół tego pięknego miejsca zdradza swojego autora. Jakaż różnorodność ikwiatów i trawników! Jakaż obfitość źródeł i strumieni! Powietrze przepojone jest tutaj zapachem ty- siąca perfum; śpiew ptaków i szum kaskady budzą słodkie marzenia; w zaroślach owoce ze wszystkich stron świata zda- ją się jeno naturze zawdzięczać swój smak i swoją okaza- łość. Wszystkie zmysły radują się tutaj jednocześnie; dusza przejęta jest porywającymi wrażeniami. Ach! Gdybym miał pióro Trembeckiego lub Delille'a, aby opisać tę uroczą okoli- ' cę! [...] Obelisk z jednego bloku granitu, na sześćdziesiąt stóp wysoki, na którym wyryty jest napis: Eros to Sofia (mi- łość - Zofii), wskazuje, kto i dla kogo stworzył ten park90. Z obszernego stawu wytryska fontanna, najwyższa w Euro- pie. Idąc sklepioną aleją, utworzoną przez dwa rzędy płaczą- cych wierzb, dochodzi się do drugiego brzegu tego zbior- nika. Rzeka Kamionka spada tutaj ze znacznego wzniesienia na skały, rozbija się, a gwałtowny wstrząs rozpyla wodę na kształt zawiesistej mgły. Z jednej strony jest rwący potok, który wali się w dół, z drugiej zaś strumień kropelek wzno- szący się ku górze, wspaniałe przeciwieństwo dwóch dziel- nych prądów. Przeszedłszy rzeczkę po żelaznym moście, któ- rego lekkość równa się pięknu ornamentacji, widzimy wiel- ką orientalną wazę z granitu, pełną najrzadszych kwiatów, która wznosi się na półwyspie otoczonym wodami, rojącymi się od złocistych ryb. Olbrzymie głazy, jakby zawieszone w powietrzu, tworzą groty, przez których szczeliny w naj- różniejszy sposób oglądać można nieodległą kaskadę. W głów- nej grocie, obrośniętej bluszczem i wiciokrzewein, woda dzie- li się na dwa strumienie i tworzy wyspę zawieszoną nad przepaścią, w którą spada potok. Wspinając się dróżką wy- rąbaną w skale, dochodzimy do wzniesienia, które dominuje nad stawem i przypomina skałę leukadyjską, unieśmiertel- nioną przez tyle ofiar miłości. Świątynia z pni drzewnych, nie odartych z kory, podobna jest do pierwszych budowli, które pobożność ludzka stworzyła dla uczczenia bogów. Ła- godny stok prowadzi ku wejściu do głębokiej jaskini, ze skle- pieniem opartym na wielkim bloku granitu, skąd wytryska obfite i burzliwe źródełko. Jaskinia ta poświęcona jest Szczęś- ciu, jak głosi wiersz polski tutaj wyryty: 321 II - Dzieje pięknej Bltynkl Strać tutaj pamięć nieszczęść, I przyjm szczęścia wieszcze, A jeśliś jest szczęśliwym, Bądź szczęśliwszym jeszcze. Kierujemy się stąd ku rozległemu amfiteatrowi, otoczone- mu podwójnym rzędem włoskich topoli. Liczne kamienne stopnie ułożone są koliście, jak niegdyś w Grecji w miejscach poświęconych dyskusjom mędrców. Zowią to miejsce szkołą ateńską. Akacjowa aleja prowadzi teraz ku złamanej kolum- nie, skąpanej przez strumień, który rozdziela się na trzy kas- kady. Samotnia ta, poświęcona Cierpieniu, mieści grób trojga dzieci pani Potockiej, w zaraniu żywota wyrwanych macie- rzyńskiej czułości. Kilka krzewów różanych osłania ich pro- chy. Jeśli pójdziemy wzdłuż strumienia, który wije się w kie- runku Pól Elizejskich, dostrzeżemy wkrótce świątynię egip- ską, iktórą spowija, w najdosłowniejszym sensie, płaszcz wod- ny. Prowadzi do niej przejście podziemne; właśnie do tej bu- dowli z marmuru i granitu przychodzi się latem, uciekając przed promieniami słońca. Tuż obok mieści się ptaszarnia, w której gwar tysięcy ptaków miesza się z szumem kaskady. Wspinając się na wzgórze ocienione drzewami, od wieków szanowanymi przez wichry i siekiery, krętą aleją dochodzimy do brzegów jeziora, na którego powierzchni kołysze się sta- tek, przykryty daszkiem na kształt genueńskiej gondoli. Czte- rej wioślarze kierują łódź w stronę podziemnego przepływu, gdzie przez dwadzieścia minut żegluje się pod masami skał i kamieni, zawieszonymi nad tym 'kruchym stateczkiem. Osiągnąwszy śluzę łódź w ciągu niewielu minut wznosi się na wysokość drugiego jeziora, którego brzegi ledwo co przedtem dostrzegaliśmy. Statek, którego złociste wiosła przypominają galerę, wiozącą do Tarsu królową Egiptu, ślizga się teraz po wodach (tego pięknego jeziora, zmierzając ku wyspie, gdzie wśród kwiatów i masywów drzewnych poświęconych żałobie winny pewnego dnia spocząć śmiertelne szczątki piewcy Zo- fiówki..." " Tak opisywał pan de Lagarde piękno humańskiego parku, któremu miał wkrótce poświęcić francuskie strofy swojego przekładu Zafiówki. Radosny pobyt w Kumaniu trwał jednak krótko. Pani Potocka pożegnała swojego gościa i z całą ro- dziną wyruszyła w podróż do Petersburga. "Pozostałem sa- 322 motny w Zofiówce, którą ten wyjazd pozbawił wszelkiego uroku. Hrabina obiecała mi, że nieobecność jej potrwa nie dłużej niż sześć tygodni, i wymogła na mnie zgodę, że zacze- kam na jej powrót w Tulczynie, przekładając na jgzyk fran- cuski strofy pana Trembeckiego. Znam wszystkie trudności takiego przekładu, wiem, co pisali o tym Pope i ksiądz De- lille; ale jakżeby można odmówić hrabinie Zofii?" M Pan de Lagarde wrócił więc do Tulczyna i zabrał się do pracy. Ty- godnie płynęły, nadzieje na rychły powrót pani Potockiej coraz bardziej malały, a jej urok osobisty na odległość dzia- łał najwidoczniej znacznie słabiej. W sierpniu Lagarde po- wiadomił przyjaciela: "Napisałem do pani Potockiej list, przepraszając ją, iż nie będę na nią czekał, jak obiecałem. Przekładu Zofiówki dokończę w Odessie albo w górach Kry- mu. Czy jednak będę miał dość spokojną głowę, aby dokonać tego dzieła? [...] Wyjeżdżam, wyrzekam się na zawsze nadziei ujrzenia tej, którą tak ukochałem. Ten krok radykalny zda- je mi się ponad własne siły..." 6" Demonstrował wszystkim swoje cierpienia, ale w podróż niedługo wyruszył. W paź- dzierniku był już w Odessie, w listopadzie w Buyukdere (czy wiedział, jak piękne wspomnienia sprzed lat trzydziestu czte- rech wiązały Zofię z tą miejscowością?), a potem w Kon- stantynopolu. Wątpić należy, aby szukał tutaj rodziny Gla- vani i przekazywał jej pozdrowienia od kuzynki z dalekiej Polski; Zofia od dawna zerwała już wszystkie więzy łączą- ce ją z dawną ojczyzną. Zdaje się, że pan de Lagarde nie miał już okazji ujrzeć zno- wu Zofię. My ją jeszcze spotkamy, ale po latach prawie dzie- sięciu. Brak jest niestety źródeł, które mogłyby pomóc w ustaleniu, co porabiała Zofia od lipca 1811 roku aż do ro- ku 1820. Co się z nią działo, w roku 1812, gdy wielka armia Napoleona wdzierała się w głąb Rosji, a potem cofała się zimą, znacząc swój szlak tysiącami trupów? Gdzie przeby- wała? W Tulczynie? W Petersburgu? Co robiła później, w do- bie kongresu wiedeńskiego i początków autonomicznego Kró- lestwa Polskiego, w którego dziejach tak wielką a destruk- tywną rolę odegrać miał jej przyjaciel Nowosilcow? Czy wy- jeżdżała z Rosji, czy odbyła jakieś podróże zagraniczne? Wszystkie te pytania zostawić musimy bez odpowiedzi aż do chwili, gdy przypadek lub szczęśliwsze okoliczności ba- dawcze ujawnią istniejące niewątpliwie, ale niedostępne dzi- siaj źródła do historii życia Zofii Potockiej w latach 1811- 1820. Jł* Dziewięć lat życia naszej bohaterki, które z konieczności teraz opuszczamy, to okres bardzo długi. Żegnaliśmy ją jako kobietę dojrzałą, stojącą już u progu swojej jesieni, ale na- dal pełną wdzięku i zdolną jeszcze poruszać męskie serca. Odnajdziemy ją jako schorowaną i zmęczoną starą kobietę, oczekującą niecierpliwie ostatnich już radości, jakie mogły spotkać ją w życiu - radości babki '*. Część szósta CE BONHEUR INCONNU roku 1817 dowódcą drugiej armii rosyjskiej, stacjonują- cej na Ukrainie, mianowany został generał Piotr Wittgen- stein, osobistość wsławiona w czasie niedawnej wojny ojczyź- nianej, jako naczelny wódz wojsk rosyjskich w kampanii przeciwko Napoleonowi po zmarłym Kutuzowie. Kwatera główna generała Wittgensteina mieściła się w Tulczynie (mo- żemy stąd wnioskować, chociaż skądinąd fakt to w literatu- rze historycznej nieznany, że pani Potockiej udało się w koń- cu sprzedać skarbowi państwa to miasteczko), a oficerowie jego sztabu byli mile widziani i chętnie przyjmowani w miej- scowym pałacu. Między innymi Zofię, a raczej obie dorasta- jące jej córki, zaczął wówczas odwiedzać młody generał ro- syjski, Paweł Dmitriewicz Kisielew. Kisielew miał wtedy dopiero dwadzieścia dziewięć lat, ale bogatą już przeszłość wojskową. Rozpoczął służbę jako kor- net w pułku kawalerii, brał udział w wojnie 1806-1807 roku, potem został mianowany adiutantem generała Michaiła Mi- łoradowicza, dowódcy ariergardy rosyjskiej w 1812 roku, a wreszcie fligeladiutantem samego cesarza Aleksandra I, który bardzo polubił młodego i zdolnego oficera. Protekcja cesarska była dobrą odskocznią do dalszej kariery. Miano- wany inspektorem drugiej armii (a wkrótce potem szefem sztabu) Kisielew przybył do Tulczyna dnia 11/23 lipca 1817 roku ł. Miał stać się rychło jednym z najczęstszych gości tul- czyńskiego pałacu. Jeżeli nie liczyć Stanisława Trembeckiego i Jana Potockie- go, to właśnie Kisielew był niewątpliwie najwybitniejszą in- dywidualnością, jaka kiedykolwiek pojawiła się w domu Po- tockich w Tulczynie. W latach tych zaczynał dopiero swoją długą karierę wojskową i polityczną, która doprowadzić go miała na szczyty hierarchii państwowej Rosji. Człowiek wy- 325 kształcony i światły, humanitarny i daleki od charaktery- stycznego dla sfer dworskich ówczesnej Rosji szowinizmu, wyznawca idei liberalnych (co prawda w stopniu dość umiar- kowanym), należał Kisielew do pokolenia, które historia na- zwała potem pokoleniem dekabrystów. Łączyły go też ścisłe związki z oficerami, którzy w parę lat później podjąć mieli próbę antycarskiego zamachu stanu, a młody podpułkownik Paweł Pestel zaliczał się nawet do jego serdecznych przyja- ciół. Przyjaźń ta nie wytrzymała co prawda próby tragicz- nego roku 1825. Oskarżano potem Kisielewa, że wiedząc o spisku wśród oficerów armii stacjonującej na Ukrainie sta- rał się od nich izolować, a chociaż osłaniał przez pewien czas Pestela i jego towarzyszy przed dekonspiracją, to jednak w krytycznym momencie zadeklarował się jako wierny pod- dany Mikołaja I i przyczynił się nawet do aresztowania przy- jaciela, straconego później, wraz z czterema innymi przywód- cami tajnych stowarzyszeń, na petersburskiej szubienicy. Za- rzuty te są niewątpliwie słuszne; Kisielew daleki był od ja- kiegokolwiek rewolucyjnego radykalizmu, a powstanie de- kabrystów uznał za haniebny zamach na podstawowe intere- sy narodowe Rosji. Niemniej całą swoją późniejszą działal- nością zaważył bardzo pozytywnie na procesie modernizacji ustroju społecznego i politycznego imperium carów. Od roku 1835 był członkiem Rady Państwa, pełniąc jednocześnie funk- cję ministra dóbr państwowych; przewodniczył komitetowi badającemu możliwości reformy włościańskiej w Rosji, a pro- jekt uwłaszczenia, zrealizowany w końcu (chociaż połowicz- nie) w 1861 roku, był przede wszystkim jego dziełem. Jako entuzjasta kultury Zachodu i zwolennik porozumienia fran- cusko-rosyjskiego, mianowany został po zakończeniu wojny krymskiej ambasadorem rosyjskim w Paryżu, gdzie dał się poznać jako rzecznik ścisłej współpracy między Petersbur- giem i Paryżem. Odwołany ze swojego stanowiska w 1862 ro- ku, do Rosji już nie wrócił i w kilka lat później (1872) zmarł w Paryżu. Człowiek takiego właśnie charakteru i umysłowości za- czął w 1817 roku zabiegać o rękę bardzo młodej jeszcze, bo zaledwie 16-letniej panny Zofii Potockiej, córki sławnej Gre- czynki i zapomnianego już general-en-chefa wojsk rosyjskich, Stanisława Szczęsnego Potockiego. Wszystko wskazuje na to, że pani Potocka bardzo życzliwie powitała zamiary Pawła Dmitriewicza, widząc w nim znakomitego kandydata na zię- 326 cia, a i młoda Zofia chętnie przyjmowała hołdy młodego ge- nerała. Okres narzeczeński młodej pary trwał jednak kilka lat, a w międzyczasie zaszło wydarzenie, które poważnie zmieni- ło sytuację rodzinną pani Potockiej i wywołało na Ukrainie głośny skandal, zmuszając Zofię i jej córki do* opuszczenia ' Tulczyna. W 1820 roku pani Potocka ukończyła sześćdziesiąt lat, Zo- fia dziewiętnaście, młodsza Olga siedemnaście. Najstarszy z synów Zofii, 22-letni Aleksander, przebywał w Petersburgu jako oficer w jednym z pułków gwardii cesarskiej. Drugi z kolei, Mieczysław, miał lat dwadzieścia i rwał się do zarzą- du rodzinnych majątków, utrzymując, że matka zarządza ni- mi nieudolnie i ze szkodą swoich dzieci. Piętnastoletni Bole- sław kończył właśnie domową edukację i cieszył się nadzieją zagranicznych podróży, które obiecywała mu matka. Niewiele mamy wiadomości o atmosferze rodzinnej, panu- jącej ówcześnie w Tulczynie, ale możemy sądzić, że działy się tam sceny niezbyt budujące. Mimo burzliwej przeszłości Zofia była w zasadzie dobrą i czułą matką, ale faworyzowa- ła wyraźnie niektóre dzieci, ujmując innym (może z ich włas- nej winy) macierzyńskiej serdeczności. Przez całe życie naj- bliższym sercu pani Potockiej był jej pierworodny syn Jan Witt; troszczyła się zawsze o jego sytuację rodzinną i ma- jątkową, nie szczędziła mu darów, wypłacała nawet stałą, wysoką pensję, co oczywiście drażniło niesłychanie jej pa- sierbów, a także młodsze dzieci, spłodzone ze Stanisławem Szczęsnym, przekonane, że dzieje się to z ich krzywdą i kosz- tem rodzinnego majątku Potockich. Z młodszych dzieci naj- bliższa sercu pani Potockiej była córka Zofia. W dziewczy- nie tej widziała zapewne matka swoje nowe wcielenie; były do siebie - jak mówiono - bardzo z urody podobne, zbliżo- ne temperamentem i typem mentalności, a nawet tożsamość imion była podstawą intyniniejszego i cieplejszego wzajem- nego ich stosunku. Natomiast wobec młodszych synów była Zofia znacznie chłodniejsza, a z Mieczysławem - możemy są- dzić - miała nawet stałe zadrażnienia. Sytuacja taka nie sprzyjała bynajmniej spokojnemu by- towaniu w Tulczynie, tym bardziej że ze Stanisławem ł Ja- rosławem Zofia prowadziła znowu ciężki i długotrwały pro- ces w kilku instancjach sądowych petersburskiego Senatu. W 1813 roku obaj pasierbowie wystąpili z pretensjami do spadku po Szczęsnym Jerzym, żądali znowu rozliczeń mająt- 327 (zapewne przy pomocy przyrodnich braci) uspokoić gniew cesarza i obronić się przed przykrymi konsekwencjami, na żądanie monarchy uroczyście przepraszając znieważoną mat- kę. Oczywiście do prawdziwego pojednania dojść już nie mo- gło, chociaż obie strony zreflektowały się rychło i poczęły zabiegać o wycofanie i zniszczenie wszystkich odpisów kom- promitujących manifestów *. Zofia, zamieszkała odtąd w Kumaniu, Tulczyn pozostał w posiadaniu Mieczysława Potockiego. Wkrótce potem musia- ła jednak wyjechać do Petersburga, aby w stolicy czuwać nad przebiegiem swojego procesu ze Stanisławem i Jarosła- wem. Starsza jej córka przebywała w tym czasie w Odessie, pani Potocka zabrała ze sobą tylko Olgę. Małżeństwo Zofii z Ki- sielewem było już ułożone, chodziło teraz o wydanie za mąż młodszej panny Potockiej; matka, od pewnego czasu bardzo już schorowana i zatroskana perspektywą nieodległej śmier- ci, niepokoiła się przyszłością Olgi i chętnie przyjmowała w swoim domu kandydatów do jej ręki. Zalecał się do niej między innymi były przełożony Kisielewa, dowódca korpusu gwardii i generał-gubernator Petersburga Michaił Miłorado- wicz (ten sam, (który poległ później z ręki dekabrysty w cza- sie grudniowego powstania 1825 roku), ale Olga niezbyt chęt- nie przyjmowała hołdy prawie 50-letniego generała; skłonna była obdarzać swoimi łaskami wielu wielbicieli jednocześnie i pani Potocka mogła chyba zauważyć, że nie starsza, ale młodsza córka szykuje się do kontynuowania dawnych tra- dycji mamy. Traktowany chłodno i lekceważąco Miłorado- wicz zdecydował się na krok bardzo niefortunny. "Przyjmuje u siebie Żerosława - pisała pani Potocka do Zofii dnia 1A3 października 1820 roku. - Ma nadzieję, że ten będzie za nim obstawał i że przekona pewnego dnia Olgę, aby go poślubiła; inaczej nie przyjmowałby chyba tak niegodziwego człowieka jak Żerosław ani nie rozmawiałby z nim o spra- wach majątkowych. Żerosław pisze ci głupstwa o tym, że rezygnuje ze swoich śmiesznych pretensji do waszych po- sagów. [...] Nie ma prawa rezygnować z czegoś, co wain się prawnie należy. Proszę cię, abyś mu nie odpowiadała, ani twój przyszły mąż. Jaikiekolwiek stosunki między moimi dziećmi a tymi dwoma panami zmusiłyby mnie do opuszcze- nia kraju na zawsze. Ostrzegam cię, że najmniejsze nawet twoje względy dla Stanisława i Żerosława oddaliłyby mnie od ciebie do końca życia; jest to moje ostateczne i nieodwo- 330 łalne postanowienie. Byłam i jestem .za bardzo udręczona przez tych dwóch intrygantów, aby nie darzyć ich niena- wiścią przez resztę moich dni, których niewiele mi już pozostało. Ta podróż przedsięwzięta po chorobie, mój pobyt tutaj, nieszczęście, że jestem zmuszona do przyjmowania osób, których w innych czasach nigdy bym nie przyjmowała, wszy- stko to bardzo niekorzystnie wpłynęło na stan mojego zdro- wia. Odkąd przybyli tutaj ci dwaj intryganci, mało wychodzę, bo nie chcę ich spotykać. Nie mam zresztą siły, aby często wychodzić, siedzę wieczorami u siebie, niestety!"' Były to zapewne początki nieuleczalnej choroby Zofii, któ- ra niedługo potem miała się prędko rozwinąć i doprowadzić do rychłego zgonu. Na podstawie nielicznych przekazów źród- łowych trudno jest bezspornie ustalić, na co właściwie cier- piała; wszystko wskazuje jednak na to, że jej szybkie słabnię- cie i silne .bóle, na które później się skarżyła, spowodowane były złośliwym nowotworem, prawdopodobnie raikiem macicy. W rok później choroba ta niemal na stałe przykuła ją do łóżka. Jesienią 1820 roku miała jednakże tyle jeszcze sił, aby zabiegać w Petersburgu o korzystny dla siebie wyrok Sena- tu, a także o niezbędną dla ratowania majątku większą pożyczkę bankową. Zofia znowu zalegała z pilnymi płatno- ściami, znowu myślała z niepokojem o nadchodzących kon- traktach. Poza tym zbliżające się małżeństwo starszej córki z generałem Kisielewem musiało pociągnąć za sobą poważne wydatki. W końcu 1820 roku pani Potocka wróciła na Ukrainę. Dnia 1/13 stycznia 1821 roku, w sześćdziesiątą pierwszą rocznicę urodzin, pisała do córki z Kijowa: "Dziękuję ci, Sophie, za sakieweczkę i pieniądze, które za- wiera. Przyniosła mi szczęście, będę miała 1100 000 rubli z banku. Szleyer' już przyjechał; nieszczęściem za późno na kontrakty, ale mam wierzycieli, którzy przyjmą pieniądze równie dobrze w maju jak na kontraktach, a inni zapłacą 2 min złp. [...] Aleksander pisze mi o twoich kłopotach; po- legaj na mnie, ma chere Sophie, będziesz zadowolona. Po moim przyjeździe wszystko ułożymy; ty i twój mąż będziecie troszczyli się o mnie i o moje kłopoty z Niemirowem..." T Pa,weł Kisielew troszczył się zresztą stale o sprawy przy- szłej teściowej, a pani Potocka dzieliła się z nim często swoi- mi zmartwieniami. Ślub generała i Zofii odkładany był już parokrotnie, bowiem pani Potocka chciała najpierw uporząd- kować swoje zawikłane interesy majątkowe. Po raz ostatni 331 odłożono termin ślubu pod koniec 1820 roku; w związku z tą zwłoką Zofia pisała do Kisielewa: "Dziękuję ci po tysiąckroć, drogi generale, za poświęcenie, na które się zdecydowałeś. Będziesz mi kiedyś wdzięczny za tę surowość, która wydaje ci się teraz tak okrutna. Sophie będzie w rozpaczy, ale ja liczę na twój rozsądek. Młodzi lu- dzie powinni przywyknąć do wyrzeczeń; jest to pierwsze, którego Sophie doświadcza. Ministerstwo Finansów zawiesiło wszystkie ataki, jakie pro- wadzono przeciwko mnie w imieniu Posselinów. Załączam list, który mój plenipotent napisał do mnie w tej sprawie; , pokaż go gubernatorowi i poproś, aby spadkobiercy mieli odtąd pretensje do fortuny, którą Szczęsny odziedziczył po ojcu, a nie do majątków, które kupiłam dla swoich córek. Mój pasierb nic nie zapłacił za Niemirów, kupiłam tę ziemię od mojego wuja Wincentego Potockiego. Z powodu nieszczę- śliwej transakcji, którą pasierb mój zawarł z naszym wujem, każą mi teraz płacić Posselinom..." 8 Okazuje się, że nawet po piętnastu latach sprawa Niemirowa, majątku, który Sta- nisław Szczęsny kupił dla syna, a za który następnie płaciła Zofia, nie została ostatecznie załatwiona; zgłaszali do niego pretensje zarówno wierzyciele Wincentego Potockiego, jak i pasierbowie Zofii. Wreszcie jednak, wiosną 1821 roku, ustalony został osta- tecznie termin ślubu panny Potockiej. Zgodnie z obowiązu- jącym zwyczajem generał Kisielew skierował (dnia 16/28 kwietnia 1821 roku) pismo do cesarza: "Najjaśniejszy Panie! Protekcja i łaski WCMości są źród- łem całej mojej kariery. Zawdzięczam ją wyłącznie WCMości i Jemu tylko winien jestem dozgonną wdzięczność. Teraz, gdy idzie o najuroczystszy akt mojego życia, śmiem i wi- nienem się ubiegać o twoją, Najjaśniejszy Panie,. aprobatę. Hrabianka Zofia Potocka godzi się oddać mi swoją rękę, a ja przyjmuję ją, ufając w gwarancję czteroletniej próby, która pozwala mi wierzyć w nasze szczęście. Jeżeli WCMość raczy zaaprobować i przyjąć pod swoją dostojną opiekę ten nowy związek, niczego więcej nie będę już pragnął..." Aleksander I raczył i serdecznie powinszował ulubieńcowi trafnego wy- boru. "Przekaż, proszę cię, moje powinszowania i wyrazy szacunku pięknej hrabinie Zofii" - napisał do Kisielewa z Laybachu, gdzie wówczas przebywał. A kiedy po powrocie do Carskiego Sioła, letniej rezydencji pod Petersburgiem, zastał tam nadesłany z Zofiówki transport sadzonek specjal- 332 nych, niespotykanych w Rosji topoli włoskich, własną ręką skreślił do Zofii (30 czerwca/12 lipca 1821 roku) list następu- jącej treści: "Zechciała pani, madame la comtesse, pomyśleć o upiększe- niu miejsca, które tak lubię. Jestem bardzo pani zobowiąza- ny i proszę wierzyć, że przesyłka tych włoskich topoli bardzo mnie wzruszyła. Dziękując za tę miłą pamięć, śpieszę do wy- razów wdzięczności dołączyć swoje najszczersze powinszo- wania z powodu wydarzenia, do którego przygotowuje się pani rodzina. Żołnierz, którego zechciała pani do niej przyjąć, należy do najbardziej przeze mnie wyróżnianych. Talenty je- go i zasługi zjednały mu szacunek i moje przywiązanie; cha- rakter i rzadkie zalety, z których go poznałem, mogą z pew- nością zapewnić szczęście tej, której ręką został obdarzo- ny..." • Ta wysoka rekomendacja zapewniała młodej parze wspa- niałą przyszłość na dworze w Petersburgu. Ślub, który odbył się późnym latem 1821 roku, był jedną z ostatnich radości, jakich doznała w swoim życiu Zofia Potocka. Państwo Kisie- lew zamieszkali w Tulczynie, oczywiście nie w pałacu, gdzie rządził niepodzielnie skłócony z matką i rodzeństwem Mie- czysław, ale w głównej kwaterze sztabu drugiej armii. Pani Potocka z całego serca pobłogosławiła ten związek, ale w ce- remonii ślubnej nie wzięła udziału. Parę tygodni wcześniej musiała bowiem wyruszyć spiesznie w nową podróż do Pe- tersburga, dokąd wzywały ją znowu kłopoty finansowe i sprawy ciągle jeszcze nie rozstrzygniętego procesu z pa- sierbami. II Z odległości prawie półtora tysiąca wiorst pani Potocka troszczyła się nadal o ukochaną córkę, posyłała jej rady i macierzyńskie zalecenia. "Wydaje tai się - pisała z Pe- tersburga 1/13 października 1821 roku - że zmieniliście roz- planowanie swojego mieszkania. Nic nie pojmuję z planu, któryście mi nadesłali, ale nie szkodzi; rozumiem czy nie, chodzi o to, aby wam obojgu było wygodnie. Mam dla ciebie jedną tylko radę: nigdy nie przeprowadzaj swoich gości przez jadalnię, zapach potraw zawsze tam zostaje; za każdym razem, kiedy otwiera się drzwi, ten odór wdziera się do salonu, to bardzo niemiłe. Pewnego dnia odczujecie tę nie- wygodę. Ponieważ mój wyjazd stąd odwlecze się z powodu 333 złych dróg aż do pierwszego grudnia, byłoby 'bezcelowe, moje dziecko, abyście czekali na mnie z lepszym urządzeniem swo- jego domu. W tej chwili -transport dotarł już na pewno na miejsce; pojedź do Kowalówki, otwórz wszystkie skrzynie, weź stamtąd, co ci potrzeba. Oto, co należy do ciebie: Do twojej sypialni: dwa łóżka, sofa, sześć taboretów, toa- letka, stół okrągły, stół kwadratowy, dwa fotele. Do twojego gabinetu: dywan, szezlong, stół okrągły, stolik chiński, cztery fotele, sześć krzeseł, lustro, lampa o dwóch płomieniach na podstawie z czerwonego drzewa. Do waszego salonu: lustro, dywan, dwie kozetki, sześć fo- teli, sześć krzeseł, lampa z brązu na stół, lampa stojąca o czte- rech lub trzech płomieniach, dwa stoliki do gry, stół okrągły, czftery małe stoliczki, ekran, parawan. Także obicia dla trzech pokoi: sypialni, gabinetu i salonu. Znajdziesz perkal żółty, perkal niebieski, muśliny, perkal ko- lorowy w kwiaty, tapety angielskie, tkaniny niebieskie na kanapy. Wszystko będzie w moich szafach w Kumaniu albo raczej w Kowalówce. Potrzebujesz dziesięć poduszek, cztery dzienne i sześć na noc. Weź na nie pierze, które w Połonnem nazywają puch. Przygotowałam to w Hunianiu, znajdziesz je również w Ko- walówce i Trościańcu; każ moim komisarzom, aby każdy dał ci ze swoich magazynów. Wysłałam także małe jasne materacyki na wasze łóżka. Było to jedyne miłe zajęcie, jakie miałam w Petersburgu" ł°. • Drugim zapewne takim zajęciem było swatanie Olgi, która i tym razem towarzyszyła matce. Pojawił się teraz nowy kan- dydat do jej ręki w osobie Pawła Łopuchina, 33-letniego oficera, pochodzącego ze starej, niedawno książęcym tytułem obdarzonej rodziny; ojciec Pawła, Piotr Łopuchin, był w cza- sach Katarzyny II generał-gubernatorem jarosławskim, za Pawła I generalnym prokuratorem, a potem ministrem spra- wiedliwości. Nie tyle może zalety osobiste nowego adoratora Olgi, ile kompetencje urzędowe jej ewentualnego teścia skła- niały zapewne panią Potocką do usilnego popierania tego związku. "A propos Olgi - pisała do Zofii 10/22 październi- ka 1821 roku - to idzie ona za twoimi radami, traktuje lepiej Łopuchina, który przychodziłby do nas częściej, gdyby nie Miłoradowicz. Myślę, że w końcu jakoś to się ułoży. Jest on bardzo trwożliwy, niemal tak samo jak ona". Przy dziel- nej pomocy pani Potockiej ta niebezpieczna trwożliwość Pawła Piotrowicza została jednak w znacznym stopniu prze- 334 zwj-ciężona. "Myślę, Sophie - pisała Zofia do córki 15/27 października - że przynosisz Oldze szczęście. Zaczynam szy- kować jej ślubną wyprawę. Nie mów jednak o tym nikomu, a zwłaszcza nie pisz jej samej. Jeszcze z nią o tym nie rozmawiam, zbyt jest zajęta osobą [adoratora], rady twoje zrobiły na niej wrażenie..." lł Pani Potocka starała się jak najprędzej doprowadzić Olgę do ślubnego ołtarza; stan jej zdrowia nieustannie się pogar- szał, była więc świadoma, że nie ma już przed sobą długiego życia. Nieustanne kłopoty finansowe i procesowe przyczynia- ły się oczywiście do zaostrzenia cierpień Zofii. "Niedyspozycja hemoroidalna " - pisała dnia 1/13 listopada - nie pozwala mi, droga Sophie, dużo do ciebie pisywać. Odkąd jestem w Petersburgu, stan mego zdrowia nie jest dobry. Dałby Bóg, abym przetrzymała zimę i mogła wyjechać na wiosnę do wód; koniecznie potrzebuję wzmacniających kąpieli. Takie jest zdanie tutejszych lekarzy, opinia pana Hordina była identyczna. Niestety nie będę mogła opuścić Petersburga przed 15 grudnia, a może nawet dopiero 25 tegoż miesiąca, aby ruszyć prosto do Kijowa [na kontrakty]. Szleyer nie przyjechał, ale sądzę, że jego przyjazd nie przyniesie niczego dobrego. Jakiekolwiek warunki ze strony Mieczysława bardzo mnie zirytują. Winien jest 2 200 000 złp, powinien to spłacić, nie mogę ci dać innego zabezpieczenia poza upoważnieniami jego wierzycieli: pani Róży Branickiej na 500 000 złp, pani Świeykowskiej na 500 000 złp, pani Bachmietiewa na 500000 złp, hrabiego Moszyńskiego na 400000 złp. A jakie procenty należą się za trzyletnie obracanie tymi sumami? Zapłaciłam to już za niego. [...] Pan Mieczysław będzie musiał zapłacić na przyszłych kontraktach 2 200 000 złp, Choudoir i Moszyński będą kontenci. Zresztą, moje dziecko, poniosę pewmerstraty, ale straty, które ponosi Mieczysław, są o wiele większe. [...] Będzie mnie to kosztowało 2000 dukatów rocznie, ale wolę tracić po 2000 dukatów niż zrobić to, czego żąda Mieczysław. Wystarczy, aby czegokolwiek ode mnie zażądał, bym właśnie tego nie uczyniła. Okazuje zresztą jakąś nieuf- ność, to wystarczy, abym miała się wobec niego na baczności. Myśli, że będę miała wielkie kłopoty w czatsie kontraktów. Głupiec! Dobrze mu wiadomo, że w czasach, kiedy cała ro- dzina wnosiła do mnie pretensje na 8 min, wyszłam z tego w pełni chwały. Czy jest więc możliwe, aby dzisiaj, kiedy kończę wszystkie swoje procesy, kredyt mój podupadł? Nie mam poza tym do spłacenia dłużników, poza tymi, którym 335 chcę odebrać dzierżawy. Dobrze! Niech zostaną jeszcze rpk. Stracę ze 2000 czy 3000 dukatów, ale będę miała tę satysfak- cję, że obejdę się bez Mieczysława. Bądź spokojna co do mo- ich interesów i przekonana, że matka twoja nigdy nie przyj- mie warunków, które jej w żadnym wypadku nie przystoją. Proś Boga, abym mogła wyzdrowieć, a o resztę się nie kło- pocz. Twoi niegodziwi bracia [przyrodni] zrobili wszystko, co było w ich mocy, ale na próżno. Dobrze wszystko załatwi- łam, sama napisałam wywód całej sprawy, który wszystkich wzburzył; posyłam ci kopię14. Obaj są bardzo źle tu widziani, żyją na osobności. Stanisław wyjeżdża do swoich dóbr i na- wet dalej; mówią, iż Żerosław bierze dymisję. Dobrze robi, jest to indywiduum bardzo pogardzane. Wysyłam twojemu mężowi kopię złożonego przezeń pisma. Broni cię, jest dla ciebie łaskawy, a zarazem powiada, że otrzymałaś więcej niż jego siostry. Kłamstwo! Pani Bachmietiew, pani Janowa Po- tocka T [Oktawia] Świeykowska dostały po 2300 chłopów. [Ludwika] Kossakowska prawie 3000; Branickiej papa kupił Tomaszpol15, 2000 chłopów za półtora miliona złp, Idalii [Sa- pieżynie] Szczęsny dał swój majątek w Mohylewie, 2000 chło- pów za półtora miliona złp. Również Pelagia [Sapieżyna] mia- ła półtora miliona, ale w czasach, kiedy pieniądz był rzadkoś- cią, kiedy za półtora miliona złp można było kupić 3000 chłopów. Taki to z niego odrażający i bezwstydny szalbierz. Nic nie odpowiedziałam na ten dokument, dość że Minister- stwo Sprawiedliwości odesłało mu po prostu ten papier. [...] Żerosław ogłosił się twoim protektorem i żąda, abym wyli- czyła się z użytkowania przez dwanaście lat 2 aołn złp. Co za bezczelność! Oto-, co znaczy mieć niegodziwych braci. Łopuchin przychodzi do nas często. Olga traktuje go le- piej, ale jeszcze nie dosyć dobrze. Miłoradowicz bardzo jest o niego zazdrosny, wielki to kłopot. List twój sprawił wiele dobrego, był zachwycony tym, na co Olga przed tobą się skarżyła. Nic mi nie piszesz o swoim zdrowiu, czy dobrze się czujesz, czy nerwy się uspokoiły? Czy już otrzymaliście łóżka? Czy meble dojechały w dobrym stanie? Petersburg jest teraz bardzo smutny: wiele tu chorób, żadnych balów ani festynów. Dwór wrócił przed czterema dniami, ale cesarz wyjechał znowu na cztery dni do Carskiego Sioła. Przedsta- wienia w teatrze marne..." u Z tygodnia na tydzień pani Potocka traciła siły: liczne krwotoki, o których często córce donosiła, bardzo ją osła- 336 G. Gejter: Zofia z Potockich Kisielew Park w Zoflówce, Lwia Grota biały. Kłopotów w dodatku przybywało, pobyt w stolicy się przedłużał. Urodziny Zofii Kisielew obchodziła pani Potocka daleko od Tulczyna. "Wczoraj, droga Sophie - pisała do córki dnia 13/25 listopada - piliśmy twoje zdrowie. Przykro mi było z dala od ciebie w dniu, który tak zawsze lubiłam uroczyście świętować. Mieczysław jest łotrem; robi wszystko, co może, aby przeszkadzać mi w załatwieniu interesów [...] to nie syn, ale wróg zaprzysięgły; wszystko, co czyni, dowo- dzi tego twierdzenia. Myślę, że jeśli cokolwiek ułoży się z Łopuehiłiem, to nie pojadę na kontrakty. Jest dosyć zako- chany, ona również nieobojętna. Ufam, że będzie z nim szczę- śliwa. Wyznam ci, że bardzo pragnę tego małżeństwa; ze zdrowiem moim nie jest dobrze; muszę się kłaść wcześnie, chciałabym być spokojna o córkę, a to teraz trudno. Adieu, drogie dziecko, trzymaj się dobrze. Nic mi nie piszesz, czy jesteś w ciąży, czy nie. Bardzo bym chciała ujrzeć jeszcze narodziny tego dziecka. Ile w międzyczasie naspieramy się z twoim mężem!" " Zobaczyć jeszcze wnuka albo wnuczkę, było to ostatnie wielkie pragnienie pani Potockiej. Żaden z jej synów nie miał potomka, spodziewała się więc, że ce bonheur inconnu d'etre grande-młre - tego nieznanego jej szczęścia babki - doczeka się dzięki córce. Późną jesienią 1821 roku Zofia Ki- sielew napisała do matki, że marzenie jej spełni się za pół roku. Z Petersburga, dnia 8/20 grudnia 1821 roku: "Droga Sophie, piszę do ciebie niedużo. Od sześciu tygodni mam bóle w oko- licy nerek, które przeszkadzają mi usiąść i napisać list; to dla mnie naprawdę męczarnia. Trzeba całej mojej dla ciebie czułości, konieczności odpowiedzenia innym, aby zmusić mnie do pisania; dużo mnie to kosztuje. Zresztą, drogie dziecko, jak dotąd choroba moja nie jest niebezpieczna; ale wody są mi potrzebne, nawet niezbędne. Wiesz jednak dobrze, że po- jadę dopiero po ttwoim połogu; nic nie adoła skłonić mnie, bym postąpiła inaczej. Trzeba, abym asystowała przy twoim poradzie, abym o ciebie się troszczyła, abym była pierwszą, która przyjmie to małe szczęście w swoje ramiona. Wiesz, drogie dziecko, że to szczęście jest mi nieznane, pierwszy raz w życiu mam zostać babką. Nasze dysputy z twoim mężem znowu się zaczną, a mały czy mała będzie jabłkiem niezgody. Chciałabym wierzyć, że ciąża twoja jest pewna; byłabym w rozpaczy, gdybym się myliła..." 18 Być może Zofia łudziła się jeszcze co do swojego stanu zdrowia, a może chciała tylko 337 22 - Dzieje pięknej Bitynkł pocieszyć ukochaną córkę. Choroba jej była nie tylko nie- bezpieczna; była nieuleczalna i śmiertelna. Dość powiedzieć, że nawet dzisiejsza medycyna nie miałaby dla niej żadnej nadziei. W końcu wzmagające się cierpienia uświadomiły pani Po- toddej, iż na rozwiązanie córki czekać nie może. Dnia 15/27 grudnia pisała: "Moja droga Sophie, pisząc ten list przeży- wam wszystkie cierpienia świata; od dwóch miesięcy męczę się okropnie. Lekarze chcieli dopomóc mojemu reumatyzmo- wi i zlekceważyli chorobę heinoroidalną, która jest głównym moim niedomaganiem. Dawali mi wzmacniające kąpiele, któ- re sprawiały mi okropny ból. Wycofali się teraz z tego błędu, leczą hemoroidy maściami, co zaczyna mi trochę pomagać i wzmacnia do tego stopnia, że mogę opuścić Petersburg. Klimat tutejszy bardzo mi szkodzi. Nie będę miała szczęścia, droga Sophie, zobaczyć was w Wiedniu" - widocznie pań- stwo Kisielew wybierali się w 'spóźnioną podróż poślubną - "tam nie pojadę. Mogę stąd wyjechać dopiero 15 lutego, a najwcześniej piątego..." Trzymały ją bowiem w Petersbur- gu sprawy nie zakończonego jeszcze procesu z pasierbami. "Stanisław i Zerosław są źle widziani na dworze. Wyjeżdżają obaj przed zakończeniem naszej sprawy; zły obrót przybrała dla nich ta afera. Och! Gdybym czuła się dobrze, jakże była- bym szczęśliwa z zakończenia tego procesu, który przez osiem lat był moim udręczeniem!" Korzystny wyrok zawdzięczała Zofia protekcji cesarskiej, którą - jak się wydaje - za- łatwił dla niej Kisielew. "Cesarz jest dla nas aniołem! Na- prawdę osobiście zajmuje się naszymi sprawami..." 1S Smutne wrażenie robią listy Zofii z tego okresu, ostatnie już listy, jakie pisała w życiu. Korespondencja jej była za- wsze niedbała i nieporządna, z kaligrafią nie miała Dudu ni- gdy do czynienia. Teraz jednakże charakter jej pisma stał się jeszcze bardziej poszarpany i niewyraźny; na małych kart- kach jej listów litery rozmazują się, tekst urywa, w zdaniach brak czasami połowy niezbędnych słów, trzeba się wprost domyślać, o co chodzi schorowanej i przykutej do łóżka, trawionej bólem kobiecie, której umysł nieustannie jeszcze pracował nad sposobami zabezpieczenia majątku synów i có- rek przed zakusami ich przyrodnich braci. Na tych ćwiart- kach papieru utrwaliło się całe psychiczne i fizyczne zmęcze- nie i udręczenie dogorywającej pani Potockiej. Brak jest niestety listów Zofii z pierwszych pięciu mie- sięcy 1822 roku. Zapewne nie opuszczała Petersburga; za- 338 miar wyjazdu za granicę w początkach lutego spełzł na ni- czym, trzeba było czekać na ocieplenie i bardziej sprzyjającą pogodę. Zofia Kisielew przebywała nadal w Tulczynie, ocze- kując w, czerwcu narodzin dziecka; matką opiekowała ślą jedynie Olga, czasami odwiedzali ją synowie: Jan Witt i Aleksander Potocki. W maju 1822 roku stan zdrowia pani Potockiej pogorszył się do tego stopnia, że niebezpiecznie było zwlekać dłużej z wyjazdem, gdyż lada tydzień mogła osłabnąć tak dalece, że o Jakiejkolwiek podróży nie byłoby już rnowy. Zofia chciała doczekać w Petersburgu wiadomości o porodzie pani Kisielew, ale lekarze naglili, radząc jej natychmiastowy wy- jazd do Berlina, gdzie - jak się łudzono - wybitni specja- liści mogli jeszcze ulżyć jej cierpieniom i przedłużyć życie. Na dwa dni przed opuszczeniem Petersburga, dnia 4 czerwca (23 maja starego stylu) pani Potocka spisała swój szczegóło- wy, złożony z dwudziestu punktów testamentM. Testatorka stwierdzała przede wszystkim, że dotknięta cięż- ką chorobą spodziewa się rychłego zgonu, chce więc uporząd- kować wszystkie swoje doczesne sprawy. Unieważniała na wstąpię swoją ostatnią wolę, spisaną w 1809 roku, której ce- lem było zabezpieczenie przyszłości Szczęsnego Jerzego Po- tockiego, wówczas opuszczonego zupełnie przez braci i sio- stry. Po śmierci Szczęsnego wygasły zobowiązania przyjęte przez nią na siebie i dzieci, może więc teraz dowolnie dyspo- nować swoim majątkiem. Oddawała w pełni sprawiedliwość najstarszemu synowi, "sztabsrotmistrzowi konnego pułku lejbgwardli" Aleksandro- wi Potockiemu, który dowiódł swojego przywiązania do ma- tki i rodzeństwa. Pochwalała również Bolesława Potockiego, jeszcze małoletniego; córkom Zofii i Oldze przekazywała ostatnie macierzyńskie błogosławieństwo. Natomiast - stwierdzała z całym naciskiem - surowym potępieniem obciąża Mieczysława. Zamknął on przed matką drzwi domu w Tulczynie, w którym spędziła dwadzieścia cztery lata swo- jego życia; pod nieobecność jej "zabrał wszystkie 40-letnie pisma mojej korespondencji i papiery, zabrał samowolnie na- leżące do mnie: srebrne drogocenne zastawy, obrazy i rysunki wybitnych artystów, bibliotekę, meble, znaczne zapasy wina w piwnicach, konie, ekwipaże" i różne inne ruchomości znaj- dujące się w Tulczynie, ogólnej wartości co najmniej 100000 dukatów. Okazywał też namiętną nienawiść do braci i sióstr, czego dowodzi jego manifest wpisany w księgi sądu powiato- M" 339 wego bracławskiego w dniu 20 sierpnia 1820 roku (starego stylu)". ' Majątek Zofii składał się przede wszystkim z dóbr nieru- chomych, położonych w guberniach kijowskiej, podolskiej, ehersońskiej i jekaterynosławskiej,. z ludnością poddańczą w liczbie około 37 000 męskich dusz pańszczyźnianych. Do- chodziły do tego liczne ruchomości, między innymi stadniny, konie wierzchowe i pociągowe, ekwipaże, klejnoty, a wresz- cie kapitały ulokowane u dłużników lub zabezpieczone w sre- brze i złocie. Od jakiegokolwiek udziału w spadku wykluczała pani Po- tocka swojego wyrodnego syna Mieczysława. Natomiast po- zostałe dzieci obdarzała mniej więcej w równy sposób. Aleksander miał otrzymać 8000 dusz chłopskich, z obowiąz- kiem spłacenia długów matki do wysokości 4 mlin złp oraz przekazania przyrodniemu bratu, Janowi Wittowi, 50 000 du- katów. Aleksandrowi zapisywała również pani Potocka dom z wszystkimi ruchomościami. Z tytułu spadku należnego po ojpu przypadała mu Zofiówka i dobra humańskie. Bolesław (który miał osiągnąć pełnoletność - osiemnaście lat - do- piero w marcu 1823 roku) otrzymywał także 8000 dusz z obo- wiązkiem spłaty długów do 4 min złp i przekazania Janowi Wittowi 50 000 dukatów. Ponieważ z rachunków opiekuń- czych wynikało, że matka pozostanie mu dłużna około 2 min złp, więc na spłatę tego zobowiązania Zofia przeznaczała osobno 1000 dusz pańszczyźnianych oraz majątek swój Olgo- pol w guberni jekaterynosławskiej z 500 duszami, poza tym 15 000 dziesięcin ziemi, stadninę złożoną z 600 koni i 6000 owiec merynosów. Wspominając najstarszego syna z pierw- szego małżeństwa, Jana Witta, Zofia stwierdzała, że w chwi- li ślubu otrzymał już od niej 1000 dusz chłopskich i 50 000 dukatów, co tłumaczyło skromniejszy stosunkowo jego udział w spadku. Zalecała dzieciom z drugiego małżeństwa, aby zachowały dlań przyjaźń i szacunek, a traktowały go jako następcę ojca. Sumę 1GO 000 dukatów, którą Jan Witt miał otrzymać od Aleksandra i Bolesława, pozostali synowie pani Potockiej powinni wypłacić mu nie później niż w ciągu trzech lat, dodając również należny procent. Dla córek Zofii i Olgi przeznaczała pani Potocka Niemi- rów z 10 000 dusz chłopskich, którymi miały się podzielić po połowie. Każda wziąć miała poza tym klejnotów na 30 000 du- katów, a sreber na 20 000. Testatorka podkreślała zresztą, że starsza córka otrzymała już znaczną część swojego udziału 340 przy ślubie z generałem Kisielewem. Pozostałą część majątku, obejmującą około 8000 dusz chłopskich, pani Potocka prze- znaczała na fundusz spłaty długów, które wynosiły jeszcze do 7 min złp. Stwierdzała wreszcie, że jeśli za życia nie odzyska ruchomości, zatrzymanych w Tulczynie przez Mieczysława, to prawa do nich zapisuje po połowie Aleksandrowi i Bolesła- wowi. Mniejsze legaty obejmowały zapis dla prowadzących szpi- tale sióstr szarytek, od każdego syna po 3000 rubli srebrem rocznie; bliżej nam nieznanej pannie Romanowicz darowała Zofia 1000 dufeatów, Annie Kozubkowej również 1000, baro- nowi i baronowej Grinsztein po 120 dukatów; służbie 12 000 rubli asygnatami, do podziału w równych częściach. Na koniec pani Potocka stwierdzała, iż spłaciła swego czasu długi ciążące na schedzie tulczyńskiej, która dostała się Mie- czysławowi. Wyrokiem sądu ziemskiego bracławskiego sumy te winny być jej zwrócone. Część odebrała już w Petersbur- gu, pozostało jednak 1118 858 złp, które zapisuje po połowie Aleksandrowi i Bolesławowi. Pogrzeb chciała mieć skromny, w obrządku prawosławnym; prosiła, aby zwłoki jej złożono w grobowcu w Kumaniu. Na wykonawców testamentu powoływała generała Michaiła Mi^ łoradowicza i generała Piotra Wittgensteina. Jako świadko- wie podpisali się na testamencie: znany dyplomata rosyjski książę Aleksander Kurakin, tajny radca i członek Rady Pań- stwa Wasyl Łanskoj, wiceadmirał Aleksander Szyszkow, ad- mirał Nikołaj Mordwinow oraz znany nam jeszcze z 1792 raku sławny dyplomata Arkady Morkow. W dwa dni później, 25 maja/6 czerwca 1822 roku testament Zofii Potockiej złożono w zapieczętowanej kopercie w archi- wach Rady Opiekuńczej Cesarstwa. Działo się to w czterdzieści trzy lata od chwili, gdy w Bo- toszanach kurier Konstanty Dymitr i gdański geometra prze- szukiwali na rozkaz Boscampa skromne bagaże panny Dudu, aby odebrać jej te wszystkie drobiazgi, których zdaniem swo- jego protekitora nie powinna była zabierać ze sobą do Kon- stantynopola. Miała wtedy w swojej sakieweczce 100 rubli, które wypłacił jej na zlecenie internuncjusza generał Jan Witt, i to był cały jej majątek... Teraz przekazywała swoim dzieciom dobra ruchome i nieruchome, których ogólna wartość przekraczała 10 min rubli, sięgając 60 min zip. Tyle jej zo- stało po Stanisławie Szczęsnym Potockim, a była to przecież tylko część (i to mniejsza) wielkiej fortuny marszałka kon- 341 federacji targowickiej, z której przez wiele lat korzystała. Wielokrotny zbieg sprzyjających okoliczności tak wysoko podbił cenę jej wygasłej już teraz urody, cenę, opłaconą cięż- kim trudem całego życia setek tysięcy polskich i ukraińskich chłopów... Gdy czterdzieści cztery lata temu, na balach dyplomatycz- nych Pery, grzeczna i układna Dudu uśmiechała się pokornie do zarozumiałych ion dragomanów i sekretarzy poselstw, o ile wyższych wtedy od niej swoją społeczną kondycją, w najśmielszych marzeniach nie oglądała zapewne takiego końca swojego burzliwego i barwnego żywota! III "Moja droga Sophie, jutr o, opuszczam Petersburg - pisała pani Potocka dnia 5/17 czerwca 1822 roku. - Dałby Bóg, aby inny ifclimat okazał się dla mnie korzystniejszy. Tutejszy bar- dzo mi szkodzi. Z bólem serca zdecydowałam się jechać przez Berlin, ale lekarze stanowczo tego się domagają. Myślę, że o tej godzinie jesteś już po porodzie, niemniej bardzo potrze- buję od ciebie wiadomości. Miłoradowicz odeśle mi do Rygi list twój albo twojego męża; dogoni mnie on w drodze. Dałby Bóg, aby ta szczęśliwa nowina dotarła do mnie jak najprę- dzej. Otrzymałam od twego męża bilecik, sprawił mi on wiel- ką przyjemność. A więc czujesz się dobrze! Akuszerka i le- karz, to wszystko, czego ci teraz potrzeba [...] niepokoje przed podróżą bardzo mnie zmęczyły. Ściskam twojego męża z całego serca, a tobie przesyłam swoje błogosławieństwo" ". Przeczucia niewiele Zofię zmyliły;.w dwa dni później, 7/19 czerwca 1822 roku, pani Kisielew urodziła w Tulczynie syna WłodzimierzaM, pierwszego wnuka pani Potockiej. Kurier, wyisłany z tą wiadomością do Petersburga, dotarł tam już po wyjeździe Zofii, przekazał jednakże listy Miłoradowiczowi, który natychmiast pchnął feldjegra w pogoń za panią Po- tocką. Dnia 19 czerwca/1 lipca Zofia otrzymała w Ropszy oczekiwaną od dawna wiadomość. "Wiadomość o twoim porodzie, moja droga Sophie, spra- wiła mi trochę bólu, gdyż radość, podobnie jak smutek, wpły- wa na mnie w szczególny sposób - pisała pani Potocka z Ropszy. - Bogu niech będzie chwała! Jesteś wreszcie matką, dałaś mi wnuczka! Oto list do niego! Oby Bóg po- zwolił, abym mogła jeszcze zobaczyć to drogie dziecię! Jestem 342 wszelako bardzo słaba; trzeba, droga Sophie, abyście przy- jechali do mnie we wrześniu. Gdy ma się chorą matkę, nie można spotkania z nią odkładać na cały rok, bo to grozi, że już nigdy się jej nie zobaczy. We wrześniu zapłacą ci 50 000, które otrzymujesz ze swoich dochodów. Będziesz więc miała za co odbyć tę podróż. [...] Adieu, droga Sophie, jutro wy- jeżdżam z Ropszy. Dałby Bóg, aby starczyło mi sił na tę podróż. Przesyłam ci swoje błogosławieństwo, Cierpię dziś trochę, piszę więc tylko dwa słowa do twojego męża..." M Stan zdrowia Zofii musiał być fatalny, gdyż podróżowała bardzo powoli. Towarzysząca matce Olga niewiele mogła ulżyć jej cierpieniom. Dopiero po 18 dniach dotarły do Rygi. Pani Potocka napisała stamtąd do córki dnia 7/19 lipca; żaliła się, że nie dostaje wiadomości ani z Tulczyna, ani z Peters- burga od syna swego, Jana Witta. "Nic dobrego nie mogę ci donieść na temat swojego zdrowia. Jest ciągle w tym samym stanie, bardzo się męczę. Jadę do Berlina, stamtąd do Drezna i do Wiednia, gdzie mam nadzieję zobaczyć cię we wrześniu razem z mężem i z Włodzimierzem. Mogę zapewnić cię z góry, że cesarz da mu zezwolenie [na wyjazd], i że nie będzie żadnej wojny. Wyjeżdżam w tej chwili do Mitawy, 5 albo 6 sierpnia będę w Berlinie, nie wcześniej. Jadę powoli i tyl- ko wieczorami, upały wzmagają moje cierpienia. Jeśli Bóg zachowa mnie do l września, będę w Wiedniu, aby tam na was czekać. To Mieczysław przeszkadzał mojemu wyjazdowi, przez niego straciłam sezon wód, nigdy mu tego nie prze- baczę. Dowiesz się o wszystkim, co zrobił; żyje po to tylko, aby mnie szykanować, drogo zapłaci za swoje postępowanie. Adieu, drogie dziecię, całuję Włodzimierza, twojego męża i ciebie; ale Włodzimierza przed wami, on ma pierwszeństwo. Dla wszystkich przesyłam swoje błogosławieństwo. Wyślę ci zlecenie do kasy na 50000 rubli, potrzebne ci będą pieniądze na wyjazd do Wiednia" *5. Ostatni z zachowanych listów pani Potockiej do córki pi- sany był w Mitawie 10/22 lipca 1822 roku. Cierpiała widać bardzo, z trudem możemy dziś odczytać jej poszarpane i nie- wyraźne pismo. "Pisanie sprawia mi wielki ból, moja droga Sophie, kreślę więc dzisiaj do ciebie tylko dwa słowa. Męczę się okropnie wskutek upałów i z powodu swojej choroby. Fontenais opowie ci o tym dokładnie; skoro nie jesteś już w ciąży i przed porodem, nie trzeba zachowywać "przed tobą żadnej tajemnicy. Nerwy moje są w strasznym stanie. Nie , miałam od ciebie żadnych wiadomości od 8 czerwca do 8 lip- 343 ca; to milczenie ze wszystkich stron wpędziło mnie w ogrom- ny niepokój. Hordina jeszcze tu nie ma; jak się wydaje, czu- wa nad swoją żoną. Jestem więc w Mitawie bez lekarza; może zastanę tego jegomościa w Połądze, 36 wiorst stąd, to- też zaraz wyjeżdżam. [...] Chciałam ci wysłać część twoich pereł, ale Fontenais nie chce się nimi obciążać; nie chciał dać mi pokwitowania, a bez tego nie mogę mu powierzyć tak cennej rzeczy. Wszyscy są śmiertelni. W chwili, gdy otrzy- masz ten list, mąż twój będzie już z tobą. Napiszę mu z Berli- na, co trzeba zrobić. Według mnie powinien szukać JCMości we Florencji**, cesarz z przyjemnością da mu to zezwole- nie [...] Zobaczymy, co powiedzą w Berlinie o stanie mojego zdrowia..." " Ale w Berlinie stan zdrowia pani Potockiej pogorszył się tak dalece, że o dalszej podróży do Wiednia mowy być już nie mogło. Zofia zdawała sobie sprawę, że ma przed sobą tylko parę tygodni życia, nalegała więc na Kisielewa, aby wraz z żoną i dzieckiem śpieszył pożegnać się z nią w stolicy Prus. Generał zwlekał jednak z wyjazdem, nie mając zezwolenia cesarza na opuszczenie granic Rosji; nie chciał też iść za radą pani Potockiej, aby wyruszyć w podróż bez permisji, a post jactum prosić cesarza o formalną zgodę na urlop. "Moje dziecko, nie chodzi tutaj o wykonywanie moich rozkazów - cudzą już ręką pisała Zofia do zięcia we wrześniu 1822 roku, nie ukrywając bynajmniej swojego rozgoryczenia. - Chodzi natomiast o zagwarantowanie spokoju całej rodziny. Cała ta rodzina zaprasza cię, abyś stanął na jej czele i chce cię trak- tować nie jako szwagra moich dzieci, ale jako ich ojca i pro- tektora. Dlatego właśnie trzeba, abyś przyjechał do mnie na- tychmiast razem z żoną i dzieckiem. Napisz o pozwolenie do cesarza i przywieź mi swoją żonę i dziecko; załatwiwszy ze mną te wszystkie .sprawy, których nie mogę omówić pisemnie, pojedziesz natychmiast do cesarza z moim listem. Nie zda- jesz sobie sprawy, jak bardzo jest on łaskaw dla ciebie, Zofii, Olgi i dla mnie. Bez żadnych skrupułów możesz prosić go o pozwolenie przyjazdu, a jeśli uznasz za konieczne, złóż mój list u stóp JCMości; pewna jestem sukcesu mojej prośby, a jest jeszcze pewniejsze, że twojej nie odmówi. Trzeba, abyś pojechał przez Lwów i odwiedził wujecznego dziadka swojej żony [Wincentego Potockiego], przedstawił mu syna, przekazał list Olgi, a jeśli to możliwe, załatwił na dobrych warunkach roczną zwłokę w spłaceniu tych 100 000 dukatów, których termin upływa w tym roku. Co do reszty, to całko- 344 wicie na tobie polegam. Wszystko, co dotyczy twojej żony, obowiązek jej, honor, wszelkie możliwe konwenanse wyma- gają, aby przybyła tutaj spędzić ze mną zimę. Nie opuszczam już łóżfca, mogę widywać w Berlinie tylko swoje dzieci. Trzeba zrobić operację; operacja taka wymaga trzech, czte- rech miesięcy spokoju. Olga potrzebuje pomocy i wsparcia: oto mija już rok, jak opiekuje się mną w chorobie; sprawied- liwość wymaga, aby podzieliła z nią te trudy starsza siostra. Jeśli umrę, będą razem mnie opłakiwały i razem wrócą do domu. Piszę to wszystko do człowieka rozsądnego, do czło- wieka bystrego, który potrafi zrozumieć wszystkie obowiązki, a nawet więcej, niż mogę tu powiedzieć. Cztery czy pięć mie- sięcy rozstania z żoną i dzieckiem nie przyniosą nikomu krzywdy; a jakie wyrzuty sumienia dręczyłyby was oboje, gdybyście nie otrzymali błogosławieństwa matki, już uprzed- nio pobrawszy się bez niej? Ten pogląd, mon bon ami, po- dziela cały dwór petersburski. Jestem na tyle szczera, że nie ukrywani przed tobą, jak rzeczy naprawdę się mają, bo je- żeli o mnie chodzi, to Bóg raczy wiedzieć, czy cię jeszcze w ogóle zobaczę. Tymczasem przesyłam dla was wszystkich swoje błogosławieństwo. Niech cię Bóg broni, moje dziecko, abyś myślał o porzuceniu służby.* Cesarz jest aniołem i tak jest dla ciebie dobry; rozmawiając ze mną okazywał zawsze tyle dla ciebie sympatii..." !8 Smutne refleksje budzi ten list - ostatni, jaki zachował się do dzisiaj w spuściźnie korespondencyjnej Zofii. A więc do takich argumentów uciekać się musiała ta nieszczęsna, umierająca kobieta, aby skłonić do przyjazdu ukochaną cór- kę i jej męża? Musiała więc powoływać się na opinię dwo- ru, dowodzić, jak złe wrażenie zrobiłaby na monarsze i jego otoczeniu jej samotna śmierć w Berlinie - aby wytargować to ostatnie pożegnanie z dziećmi, aby jedyny raz w życiu zobaczyć upragnionego wnuczka? Zdaje się, że dopiero ten właśnie list skłonił Kisielewa do szybszego działania. Razem z Zofią i malutkim Włodzimie- rzem ruszył w drogę ku pruskiej granicy, zamierzając roz- stać się z żoną w Kaliszu, a samemu pośpieszyć do Warsza- wy i prosić tam wielkiego księcia Konstantego, aby w za- stępstwie cesarza wyraził zgodę na jego zagraniczną pod- róż. Pani Kisielew dość długo oczekiwała na granicy na swój paszport i zapewne dopiero w ostatnich dniach paź- dziernika mogła pośpieszyć do Berlina. Mąż jej starał się w Warszawie o pozwolenie dla siebie; dostał je wreszcie, 345 \fryruszy:k natychmiast w podróż, ale przybył do Berlina już za późno. Nie wiemy, czy mały Włodzimierz towarzyszył matce do Berlina, czy umierająca pani Potooka zobaczyła jeszcze swo- jego wnuczka. W każdym razie w momencie zgonu były przy niej obie córki. Brak jest jakichkolwiek informacji o ostatnich chwilach życia naszej bohaterki; pewne jest wszelako, że umierała w wielkich cierpieniach, na próżno oczekując pomocy od berlińskich lekarzy. Zmarła dnia 12/24 listopada 1822 roku *>, O czym myślała w ostatnich chwilach życia? Ozy wspo- minała lata dzieciństwa, kiedy jako mała dziewczynka bie- gała w rozkrzyczanej gromadzie rówieśników na przedmieś- ciach Bursy i wdrapywała się na lesiste stoki Olimpu? Może wracała pamięcią do Buyukdere i miesięcy spędzonych u bo- ku Boscampa? Czy myślała o czasach Kamieńca, o wielkich sukcesach lat 1781-1782, o głośnej podróży do Konstantyno- pola w 1787 roku, o łaskach Potemkina i pełnych niepoko- ju latach 1792-1795, kiedy niepewna przyszłości marzyła, aby utrzymać choćby pozycję metresy pana na Tulczynie? Czy w świadomości jej panowało niepodzielnie ostatnie dum- ne wcielenie, czy też zostało w niej coś jeszcze z dawnej Dudu Glavani? Pytania te na zawsze pozostaną bez odpowiedzi. Pewne jest tylko, że 24 listopada 1822 roku skończyła się historia najbardziej niezwykłego awansu społecznego, jaki znają dzie- je obyczajów w dawnej Rzeczypospolitej. IV Trzeba było jeszcze załatwić sprawę pogrzebu. Zgodnie z życzeniem pani Potockiej, zwłoki jej powinny być prze- wiezione do Kumania, ale nie było to łatwe wobec skru- pulatnych przepisów sanitarnych, obowiązujących w pań- stwie pruskim. Aleksander I razem ze swoimi kondolencja- mi przesłał co prawda Zofii i Pawłowi Kisielewom zezwo- lenie na przewóz zwłok do Rosji, lecz władze pruskie nie kwapiły się z udzieleniem swojej zgody. Generalny admini- strator dóbr tulczyńskich, rosyjski generał Abaza, opowia- dał w przeszło czterdzieści lat 'później, w jaki sposób córki Zofii poradziły sobie w tej trudnej sytuacji: "Gdy zachodziła wątpliwość, czy uzyska się pozwolenie 343 na przewiezienie zwłok do kraju, ciało Zofii zabalsamowa- no, ubrano strojnie, do raki włożono wachlarz i bukiet, i od- młodzoną blanszami i różem umieszczono w karecie, w któ- rej odbyła podróż aż do Tulczyna, awizowana na granicy jako osoba żyjąca" ". Jeżeli fakt powyższy jest prawdziwy, przyznać trzeba, że los nie szczędził tulczyńskiej linii Potockich makabrycznych sytuacji pogrzebowych. Legenda o wspaniałym pogrzebie pani Potockiej przetrwa- ła kilkadziesiąt lat. Jeszcze iw końcu XIX wieku pamiętano na Ukrainie tą posępną i okazałą ceremonię. Korespondent "Gazety Warszawskiej" pisał w 1895 roku: "Niedawno jesz- cze żył w Kumaniu niejaki Górski, szlachcic, dziewięćdzie- sięcioletni starzec, trudniący się żebraniną, który, widział uroczysty pogrzeb hrabiny i opowiadał, że na przestrzeni dziesięciu wiorst, przy drodze, którą miał iść orszak żałobny, ustawione były beczki ze smołą gorejącą; eksportacja od- bywała się w nocy, brało w niej udział pięćdziesięciu księży i olbrzymi tłum ludu, odprowadzającego swą ukochaną panią. - Dobra była, daj jej Panie odpoczynek wieczny - mó- wił staruszek. - Gdyby ona żyła, nie chodziłbym teraz po żebraninie. Co ona pieniędzy rozdała ubogim! - A widzieliście kiedy hrabinę? - spytano go. - A jakże, ile razy! Zwłaszcza wtedy, gdy jeździła do Zofiówlki. - Cóż, piękną była? Starzec popatrzył na pytającego swoimi zamglonymi ocza- mi, ale nie uważał za stosowne odpowiedzieć, widocznie obra- żony takim pytaniem. Zmarła była dla niego hrabiną-dobro- dziejką, niczym więcej. Kobiety on w niej nie do- strzegał..." łl Ciekawie ułożyły się losy sześciorga dzieci Zofii Glavani. Ukochany jej syn, generał-lejtnant w służbie rosyjskiej Jan Witt, w trzy lata po śmierci matki odegrał ponurą ro- lę przy dekonspiracji spisku wojskowego na Ukrainie. Za- sługi i położone przy zdławieniu ruchu dekabrystów zapew- niły mu łaskawą protekcję Mikołaja I; w 1831 roku był do- wódcą rosyjskiego korpusu jazdy, a potem przewodniczył Najwyższemu Sądowi Kryminalnemu, totóry wywierał w Warszawie carską zemstę na inspiratorach i przywódcach powstania listopadowego. Otoczony powszechną pogardą nie 347 tylko w Polsce, ale również i w Rosji, jako prowokator, żandarm z powołania i amoralne indywiduum, zmarł w ro- ku 1840, jak się wydaje - bezpotomnie. Aleksander Potocki jeszcze przez kilka lat pozostawał w służbie rosyjskiej jako oficer carskiej gwardii. Na krót- ko przed powstaniem listopadowym podał się do dymisji i wyjechał za granicę, rezygnując ze świetnej kariery, jaka otwierała się przed nim w Petersburgu. W tym potomku zdrajcy i cudzoziemki odżyły nagle uczucia Polaka. W1831 roku przybył do Warszawy, wstąpił do armii polskiej, włas- nym sumptem ufundował pułk kawalerii. Upadek powstania nie pozwolił mu odegrać w wojnie polsko-rosyjskiej poważ- niejszej roli. W październiku 1831 roku udał się na emigra- cję. Na próżno generał Witt usiłował nakłonić go do po- wrotu do kraju i skorzystania z carskiej amnestii. Aleksan- der odmówił i spokojnie przyjął wiadomość o skonfiskowaniu przez rząd rosyjski wszystkich swoich majątków. Niewiel- kie kapitały, które zdołał wywieźć za granicę, ulokował w bankach francuskich i wiedeńskich; prowadził odtąd - przez lat prawie czterdzieści - życie skromnego rentiera. Mieszkał najchętniej w Rzymie, od czasu do czasu odwiedzał Wiedeń, Paryż czy niemieckie uzdrowiska. Pod koniec ży- cia zdziwaczał, ale uchodził zawsze za filantropa i patriotę. Zmarł bezpotomnie w 1868 roku. • Swoją patriotyczną i przełomową decyzję 'z 1831 roku pod- jął podobno Aleksander pod wpływem siostry - Zofii Ki- sielew. Ewolucja psychiczna tej postaci jest chyba jeszcze trudniejsza do wytłumaczenia. Małżeństwo jej z Pawłem Ki- sielewem rychło uległo rozkładowi. Syn ich Włodzimierz przeżył tylko dwa lata, zmarł w 1824 roku. Odtąd drogi oboj- ga małżonków coraz bardziej się rozchodziły. Paweł roman- sował podobno z siostrą jej, Olgą, Zofia odpłacała mu się swobodniejszym z każdym rokiem trybem życia. Przebywała qzęsto w Paryżu lub Wiedniu, poświęcając coraz więcej cza- su ulubionym swoim rozrywkom - grom hazardowym. Mia- ła jednak więcej szczęścia od swojego zmarłego przed laty przyrodniego brata; majątku nie straciła i pomnożyła nawet lokowane w bankach zagranicznych kapitały. Po wybuchu powstania listopadowego stała się gorliwą patriotką i za- wziętą nieprzyjaciółką caratu; odtąd do końca życia trakto- wała Petersburg z pogardą i abominacją. W roku 1837 pi- sała do jednego z przyjaciół: "Car każe się gościć w Zofiów- ce, którą przezwał Carycyn Sad. Moja siostra [Olga] prosi 348 mnie o rozmaite stroje, bo ma go przyjmować w osadach wojskowych Witta. Gdyby mi cegła na głowę spadła, nie byłabym jej bardziej odczuła niż tę wiadomość. Nie mogę znieść tej myśli, żeby szlachetne czoło mej siostry schylać się miało pod żelazną ręką, która dąży nad całą naszą ro- dziną i nawet popiołom zmarłych spokoju nie zostawia. Za- wsze dotąd myślałam, że jesteśmy z siostrą jednego ducha, i że naszym zadaniem odpokutowanie małżeństw z Moska- lami. Napisałam do Olgi, wykazując jej, z jaką godnością postąpiłaby sobie, gdyby całym zachowaniem okazała boleść, jakiej doznawać musi z powodu nieszczęść kraju i rodzi- ny..." M Jasne jest oczywiście, że przy takim nastawieniu Zofii jej małżeństwo z generałem Kisielewem nie mogło być szczęśliwe. W dwadzieścia lat później, gdy Kisielew został ambasadorem w Paryżu, postawa polityczna Zofii bardzo mu szkodziła i przyczyniła się nawet do jego dymisji. Olga Potocka nie wyszła za mąż ani za generała Miłora- dowicza, ani za bliższego swemu sercu Pawła Łopuchina. Dnia 23 marea/4 kwietnia 1824 roku poślubiła generała Lwa Aleksandrowicza Naryszkina (1785-1846) i żyła z nim wca- le zgodnie; co prawda obce jej były patriotyczne emocje siostry, w Rosji przebywała bez wstrętu, chociaż najlepiej czuła się w Paryżu. Tam też zmarła dnia 7 października 1861 roku. Najmłodszy syn Zofii, Bolesław, uchodził za człowieka dość ograniczonego; popierał jednak rozwój oświaty na Po- dolu i w tej dziedzinie nie szczędził ofiar na cele publiczne. Ufundował gimnazjum w Niemirowie i obdarzał jego absol- wentów stypendiami. Dożył sędziwego wieku, zmarł podobno na przełomie XIX i XX stulecia. Najbardziej burzliwe były jednak dzieje Mieczysława, któ- ry - choć wydziedziczony przez matkę - zatrzymał w swym posiadaniu największą część ojcowskiej spuściz- ny. Wkrótce po śmierci Zofii okazało się, że niegodziwy po- stępek Mieczysława z roku 1820 był tylko udanym debiu- tem w jego długoletniej łajdackiej karierze. Chodziły po- głoski, że w roku 1826, chcąc usunąć z archiwum sądowego w Bracławiu wszelki ślad po niesławnych manifestach, do- tyczących elkspropriacji matki, przy pomocy swojego ple- nipotenta Szeynera spowodował tam pożar, podkładając ^maszynę palną w .kształcie zegarka kieszonkowego". Kiedy do Tulczyna przybyli urzędnicy sądowi, prowadzący śledz- two w sprawie tego pożaru, Potocki kazał rzekomo podać im 349 do stołu zatrute wino. "Do trzech dni trzech urzędników umarło, a reszta przy usilnym ratunku doktorów odzyskali życie". Aby pozbyć się niebezpiecznego świadka, Mieczy- sław wysłał Szeynera za granicę, obdarowawszy go sporą sumą 2000 dukatów i czekiem na bank paryski, opie- wającym na 200 000 f ranków. Towarzyszący Szeynerowi ko- zak miał jednak rozkaz zamordowania go w drodze i ode- brania podarowanych walorów; na pierwszym noclegu w Hu- siatyniu Szeyner został otruty dużą dozą "fernepixu". Śledz- two w tej sprawie toczyło się przez wiele lat i z najwyż- szym trudem zdołał Potocki doprowadzić przekupstwem do jego umorzenia ". Pierwszą żoną Mieczysława Potockiego była Delfina Ko- marówna, sławna później muza Chopina i Krasińskiego. Małżeństwo to długo jednak nie trwało i skończyło się roz- wodem. W 1844 roku Potocki ożenił się po raz drugi z Emilią Swieykowską, córką zrujnowanego pułkownika wojsk ro- syjskich. Rodzice panny liczyli zapewne na spore korzyści materialne dzięki szczodrobliwości bogatego zięcia, ale za- wiedli się na nim całkowicie. Mieczysław był rzadkim oka- zem patologicznego skąpca; zaprowadził w Tulczyriie nie- słychanie surowy reżim oszczędnościowy, dusił swoich dzier- żawców, ponad wszelką miarę wyzyskiwał chłopów - i gro- madził olbrzymie kapitały, które wysyłał do Francji i lokował w bankach paryskich. W przyszłości bardzo mu się to przy- dało, na razie jednak jego skąpstwo i brutalność ciężko za- ważyły na losach małżeństwa. Wkrótce po urodzeniu syna Mikołaja pani Emilia uciekła z Tulczyna i schroniła się pod opiekę władz państwowych. Ponieważ w tym samym mniej więcej czasie Potockiemu zachciało się porwać z Chersona i przywieźć do Tulczyna piękną panią pułkownikową Mel- ler-Zakomelską, która cieszyła się podobno specjalnymi łas- kami cara Mikołaja I, więc miara się przepełniła. Areszto- wany z rozkazu cesarza, Mieczysław - ku wielkiej radoś- ci wszystkich swoich poddanych, oficjalistów i dzierżaw- ców,- zesłany został na osiedlenie do Saratowa. Latyfundia tulcźyńskłe otrzymały przymusowy zarząd państwowy, na którego czele stanął generał Aibaza, a wydatkowanie przez Potockiego uzyskiwanych stąd dochodów podlegało teraz ścisłej kontroli. Mieczysław mało się tym przejmował, gdyż większa część jego majątku była już skapitalizowana i ulo- kowana za granicą; istotny kłopot polegał na tym, iż na zesłaniu z procentów od swoich kapitałów korzystać nie 350 mógł. Zamiast czekać spokojnie na cesarskie pozwolenie po- wrotu do Tulczyna, którego po dwóch czy trzech latach z pewnością by mu nie odmówiono, Potocki szalał, próbował parokrotnie ucieczki, przeszedł wraz z synem demonstracyj- nie na prawosławie, czym bynajmniej Mikołaja I życzliwie do siebie nie usposobił, i doprowadził w końcu do tego, że osadzono go w twierdzy pod Petersburgiem w całkowitym odosobnieniu. Dopiero Aleksander II po wstąpieniu na tron uwolnił z więzienia feudała-awanturnika. Mieczysław Potocki wy- jechał do Francji i tam spędził ostatnie lata, używając ży- cia i zabawiając się (z nadspodziewanym powodzeniem) w kapitalistę-spekulanta. Zmarł w Paryżu 26 listopada 1878 roku, pozostawiwszy olbrzymią fortunę, ocenianą na 80 min franków **. Odziedziczył te skarby jedyny syn Mie- czysława, Mikołaj Szczęsny Potocki, zamieszkały we Francji do końca życia, ożeniony z Włoszką, panną Pignatelli. Wy- gasła na nim tulczyńska linia Potockich *B. W czerwcu 1864 roku zwiedzał Tulczyn stary poeta i zbie- racz pamiątek narodowych Adam Mieleszko-Maliszkiewicz. Mieczysław Potocki przebywał od kilku lat we Francji, opro- wadzał więc gościa po ogrodzie i pałacu generalny admini- strator z ramienia przymusowego zarządu państwowego*ge- nerał Płaiton Abaza. Pałac był opustoszały i zaniedbany; uwagę Mieleszki zwróciły jednak wiszące na ścianach pięk- ne portrety, miedzy innymi portret Zofii Potockiej. "Wyglą- dała zachwycająco w bujnych splotach włosów, jak kaska- da ^pływających na rajniona. Miała na sobie purpurową pa- la tynkę, obszytą łabędzim puchem, z lekka zarzuconą na ob- nażone piersi. Posągowe rysy jej twarzy tchnęły powagą, otaczał ją klasyczny spokój". Chociaż większość komnat pa- łacowych była już opróżniona z mebli i sprzętów, to jednak niektóre zachowały jeszcze swój wygląd sprzed pół wieku. "Gabinet Szczęsnego Potockiego przedstawiał rodzaj muzeum pamiątkowego, zawieszony miniaturami, portretami i sylwet- kami rozmaitych osób, widokami Zofiówki, symbolicznymi kompozycjami. Nad wspaniałym biurkiem był umieszczony piękny i bardzo kosztowny pancerz Szczęsnego, hetmana wiel- kiego koronnego, dziada", a dokoła wisiała broń rozmaite- go gatunku, połyskująca drogimi kamieniami. Sypialnia Zofii utrzymana była zupełnie w świetle zorzy: różowe z białym 351 adamaszkowe tapety, zebrane u góry w rozetę, skąd zwisała kryształowa, różowa lampa". Zdawać by się mogło, że ciąg- le jeszcze przebywa tutaj duch pięknej Greczynki... Mieleszko zaszedł również do Wznoszącego się naprze- ciwko pałacu dawnego kościoła dominikańskiego, od trzy- dziestu przeszło lat zmienionego w cerkiew prawosławną, i prosił diakona o wskazanie grabów Potockich. Sprowadzono go do podziemi. "Pośrodku Sklepionej, czworokątnej kapli- cy wznosił się ceglany sarkofag ze szczątkami śmiertelnymi Szczęsnego Potockiego. Żadnych ozdób, żadnego napisu, żad- nej daty. Przesiąkłe od pół wieku wilgocią cegły bez tyn- ku wypadały z narożników.." " Na próżno jednak szukał Mieleszko grobu Zofii Potockiej. Zwłoki jej złożono na wieczny spoczynek nie w Tulczynie, ale w Kumaniu, w pobliżu ukochanej Zofiówki. Przeleżały tam zresztą niespełna ćwierć wieku. W roku 1832 dobra i park pod Kumaniem, należące od dziesięciu lat do Alek- sandra Potockiego, zostały skonfiskowane na rzecz rosyj- skiego skarbu. Zofiówka otrzymała nową nazwę: Carycyn Sad i stała się własnością rodziny cesarskiej. Nie wiadomo, czy ta nowa sytuacja wpłynęła na decyzję przeniesienia trumny; pretekstem stało się podobno uszkodzenie podziemi cerkwi humańsfciej wskutek wstrząsów tektonicznych w 1838 roku. Wkrótce potem trumnę ze zwłokami Zofii Po- tockiej przewieziono do Talnego, miasteczka nad Tykiczem Górnym w powiecie humańskim, które odziedziczyła po matce Olga Naryszkinowa. Złożono je w podziemiach miej- scowej cerkwi, przebudowanej następnie w 1846 roku *8. Po roku 1917, w okresie laicyzacji większości budowli sa- kralnych w Rosji i na Ukrainie, cerkiew w Talnym została przebudowana i przeznaczona do innych celów. Podziemnych grobowców jednak nie naruszono. Po dziś dzień w lochach tego budynku spoczywają śmiertelne szczątki tej, którą w dru- giej połowie XVIII wieku pięć największych dworów euro- pejskich uznało za najpiękniejszą kobietę epoki Oświecenia. PRZYPISY WSTĘP 1. Matias Bersohn: Zofia Potocka, "Kłosy", t. VII, 1868, nr 167, z dnia 10IX, s. 132-133. 2. Por. wstęp Wacława Zawadzkiego do Wyboru pism Drą An- toniego J. - Rollego, Kraków 1966, t. I, s. 20-21. 3. W serii Opowiadania historyczne, t. I, Lwów 1875. Tutaj cy- towane według Wyboru pism, Kraków 1966. 4. W serii Opowiadania historyczne, t. VII, Lwów 1891. 5. Dr Antoni J. - Bolle: Fatyma, w: Wybór pism, Kraków 1966, t. I, s. 198. 6. Dr Antoni J. - Rolle: Losy pięknej kobiety, j.w., s. 148. 7. A. de Lagarde de Chambonas: Voyage de Moscou d Vienne.." Paris 1824, s. 86-87. 8. Dr Antoni J. - Rolle: Fatyma, s. 205. 9. Jak wyżej, s. 208. 10. Wstęp do Wyboru pism, Kraków 1966, t. I, s. 20. 11. Losy pięknej kobiety, s. 161. 12. "Proiect presentat Imperatululi Nicolae I la 1826 de Gene- ralul Comite de Langeron pentru un rasboiu ofensiy al Ru- silor in contra Turcłlor", w: Eudoxiu de Hurmuzakł, Docu- mente privitóre. la Istoria Rom&nilor, Suplement I, .Volumul III, Bucuresci 1889, s. 92. 13. K. Waliszewski: Autour d'un tróne. Catherine II de Russie, ses collaborateurs, ses amis, ses favoris, Ule edition, Paris 1894, s. 152. 14. Antoni Urba'ński: Piękna Greczynka, Szczęsnego Potockiego żona, "Oko", 1925, nr 35, z dnia 13 XII, s. 4-5. 15. Pierwszeństwo odkrycia tego rękopisu jest sporne. Jan Reych- man pisze w Życiu polskim w Stambule w XVIII wieku, War- szawa 1959, s. 273: "Prof. W. Konopczyński przypuszczał w r. 1946, że jeśli J. Kott znał memoriał Boscampa o "mi- łostkach z Bitynką", to tylko na podstawie wzmianki znajdują- cej się w jego książce. Otóż muszę tu wyjaśnić, że Kottowi wskazałem ten rękopis dużo wcześniej, nim się książka o Polsce i Turcji ukazała, o czym Konopczyński wówczas nie wiedział, a czego 'świadectwem jest do dziś dnia zachowana metryczka przy odpowiednim tomie w Archiwum Głównym Akt Daw- nych". Metryczka ta ustala następującą kolejność korzystania z tomu 370 "Zbioru Popielów": Władysław Konopczyński 19 V191311, Jan Dihm 1811933, Jan Reychman 13IV1935, Mar- i •! 23 - Dzieje pięknej Bitynki 353 • jj i celi Handelsniain 2411936, Jan Kott 10II1936. Dzieło W. Ko- nopczyńskiego PoJsfca a Turcja 1683-1792, Warszawa 1936, nie zawiera żadnej wyraźnej wzmianki o rękopisie Boscampa, por. S. 259-269. 16. Jan Kott: Dou-Dou i Boscamp, "Wiadomości Literackie", 1986, nr 53/54, z dnia 27 XII, s. 14. Do sprawy Zofii Glavani Kott wrócił po wojnie w jednym z felietonów pt. Kropka nad i, publikowanych na łamach ty- godnika "Przekrój", nr 51, z dnia 31 III-6IV1946, s. 18, pi- sząc: "Nie jestem zawodowym historykiem, ale szperałem kie- dyś w starych papierach w Archiwum Atot Dawnych. Z ko- respondencji Stanisława Augusta z internuncjuszem polskim, niejakim Boscampem, okazało się niedwuznacznie, że król Staś był bardzo poważnie zainteresowany w handlu żywym towa- rem ze wschodu do stolic europejskich. Oczywiście nie mogłem wydrukować dokumentów. Dziś pewno są spalone". To nie- zwykłe stwierdzenie wzburzyło Władysława Konopczyńskiego, który odpowiedział Kottowi krótkim felietonem Boy-Kott prawdy historycznej ("Tygodnik Powszechny" z dnia 12 V1946), protestując przeciwko głoszeniu tego rodzaju bezpodstawnych poglądów. Jan Kott podjął polemikę na łamach "Kuźnicy", nr 20, z 27 V1946. Ubolewał, że ocalałe po wojnie papiery kan- celarii królewskiej (tzw. Zbiór Popielów) "znajdują się w Czę- stochowie, ale tak schowane, że żaden z profanów już nigdy do nich nie dotrze". W szkicu Dou-Dou i Boscamp - twier- dził - "podałem mniej drażliwe fragmenty raportu Boscampa. Całości nie miałem odwagi drukować, byłem jeszcze wtedy na Uniwersytecie i, przyznaję, bałem się konsekwencji". Co do meritum sporu, tp Kott uskrajnił jeszcze swoją hipotezę, utrzymując, iż "z raportu i listów Boscampa wynika zupełnie niedwuznacznie, że poselstwo przy Wielkiej Porcie znaczną część swoich wydatków pokrywało za całkowitą zgodą kró- lewską z handlu żywym towarem. Kto ciekaw, sprawdzi". Dzi- siaj, kiedy papiery Boscampa (ocalałe na szczęście w komple- cie) są dla wszystkich zainteresowanych łatwo dostępne w ar- chiwach państwowych, łatwo sprawdzić, że twierdzenie Kotta nie ma żadnego pokrycia w jakimkolwiek z dokumentów. Jest zresztą zdumiewające, że Kott mógł wysnuć tego rodzaju - mówiąc łagodnie, nie bardzo odpowiedzialną - hipotezę z rę- kopisu Boscampa, który w tej kwestii nie zawiera nawet ja- kichś mglistych aluzji, mogących usprawiedliwić jego domnie- manie. 17. Karol Boscamp-Lasopolski: Moje przelotne miłostki z młodą Bitynką. Rękopis z roku 1789 opracował i wstępem poprzedził Jerzy Łojek. Konsultacja filologiczna przekładu i opracowa- nie tekstu francuskiego Stanisław Widłak. Wydawnictwo Li- terackie, Kraków 1963. 18. Jan Czernecki: Mały król na Rusi i jego stolica Krystynopol. Z pamiętnika klasztornego 1766-1787 i z innych źródeł zebrał i zestawił..., Kraków 1939, s. 380-^388. 19. Jan Reychman, op. cit., e. 162-171, 273-276. 20. Donata Ciepieńko-Zielińska: Królewięta na Tulczynie, Warsza- wa 1962, Biblioteczka Popularnonaukowa "Światowid". 354 21. Antoni Górski: Niewierna Greczynka, "Kulisy", 1962, nr 24, z dnia ,17 VI, s. 6-7, nr 25, z dnia 24 VI, s. 8-9. 22. L. Galibert et C. Pelle: Constantinople ancienne et modernę..., premierę serie, Paris et Londres b.d. [ok. 1050], rozdział Le Bazar des esclaves, e. 17-18. 23. Willy Sperco: La comtesse Sofia Potocka. Jeune mendiante grecąue devenue la femme la plus riche du monde; tenże; Au- • tres details sur la comtesse Potocka, appelee "La Belle Pha- nariote", "Le Journal d'Orient" [Stambuł], 24 i 25X1958. Za udostępnienie odpowiednich numerów "Le Journal d'Orient" serdecznie dziękuję prof. dr. Janowi Reychmanowi. 24. Mamy na myśli Grzegorza Potemkina, Szczęsnego Potockiego i Nikolaja Nowosilcowa. < 29, Dr Antoni J.-Rolle; Dwór tulczyński, w: Wybór pism, Kra- ków 1966, t. II. s. 131. 26. Władysław Maleszewski: Ze skarbczyka Adama Mieleszkl, "Tygodnik Ilustrowany", 1907, nr 37, z dnia 14IX, s. 750. 27. Br, Chlebowskl i F. SuHmierski: Słownik geograficzny Kró- lestwa Polskiego..., t. XII, Warszawa 1892, s. 611. 28. Piotr Bańkowski: Polskie archiwa magnackie w Centralnym Państwowym Archiwum Historycznym w Kijowie, "Archeion", t. XL, 1964, s. 186-189. 29. W dosłownych przekładach na język polski, gdyż Zofia Gla- vani pisała wyłącznie po francusku. 30. P. Bańkowski, op. cit., s. 189. 31. Pismo Głównego Urzędu Archiwów ZSRE nr 256, z dnia 27X111967. Cifit pterwsta PRELUDIUM KONSTANTYNOPOLITAŃSKIE 1. Biografię Karola Boscamp-Lasopolskiego opracował Władys- ław Konopczyńiski w Polskim słowniku biograficznym, t. 11, Kraków 1936, s. 372-374. (Data urodzenia Boscampa jest nie- znana). Ten sam autor w dziele Polska a Turcja 1B83-1792. Warszawa 1936, s. 259-269, przedstawił tło polityczne misji Boscampa w Stambule w latach 1777-1778, którym w niniej- szej pracy nie możemy się zajmować. 2. Journal du voyage de Turąuie de Mr. Boscamp-Lasopolski..., Zbiory Czartoryskich w Krakowie (dalej cyt.: Czart) rkp. 840, k. 587-625. 3. Opis bankietu ł balu według diariusza misji Boscampa, AGAD, Zbiór Popielów 236, k. 94 v. - 95. 4. Większość szczegółów dotyczących pochodzenia i stambulskie- go okresu życia Zofii zaczerpnięta została z omówionego we wstępie rękopisu Boscampa Mes Amours Ephemeres avecune jeune Bythinienne. Cytaty pochodzą z opracowanego przez rautora niniejszej książki wydania tego dokumentu: Karol 'Boscamp-Lasopolski: Moje przelotne miłostki z młodą Bi- tynką, Kraków 1963 (dalej cyt.: Boscamp), przy czym pierwsza cyfra odsyła do odpowiedniej stronicy polskiego przekładu, 355 23* a cyfra w nawiasie do tego samego fragmentu w brzmieniu oryginalnym francuskim. 5. Jacąues Dallaway: Constantinople ancienne et modernę, et description des cótśs et isles de 1'Archipel et de la Troade... traduit de 1'anglais par Andre Morellet, Paris, 1'an VII (1798/99), t. I, s. 121-122. 6. A. Dzieduszycki do J. Ogrodzkiego, 3 VII 1778, AG AD, Arch. Król. Poi. 122, k. 98 (oryginał w j. franc.). 7. Boscamp, s. 33 (105). 8. Boscamp, s. 34 (105-106). 9. Trzeba w tym miejscu dodać, iż w żadnym z godnych zaufa- nia źródeł nie ma wzmianki o sumie 1000 dukatów (czy ja- kiejkolwiek innej), którą rzekomo miał Boscamp za Zofię za- płacić. Jest zresztą wykluczone, aby usługa, jaką matka Zofii oddała internuncjuszowi, mogła być tak wysoko wyceniona; we wszystkich ówczesnych stolicach Europy podobne tran- sakcje zdarzały się często, ale "honoraria" usłużnych rodzi- ców nigdy nie przekraczały sumy kilkunastu dukatów. 10. Boscamp, s. 35 (106). 11. M.in. generał Andrault Langeron, który widywał Zofię w la- tach 1789-1791 w obozie Potemkina, pisał o niej: "la plus jolie femme que 1'Europe eut A cette epoąue"; por. E. de Hur- muzaki: Documente privitóre la Istoria Rom&nilor, supl. I, vol. III, Bucuresci 1889, s. 92. 12. Boscamp, s. 41-42 (111-112). 13. Boscamp, s. 35 (106-107). 14. [Kajetan Chrzanowski]: Wiadomości o państwie tureckim przez jednego Polaka, w listach do przyjaciela pisanych, prze- słane..,, Warszawa 1786, s. 172-173. 15. Data urodzenia Zofii nie jest całkowicie pewna, ale ustalona została z największym możliwym prawdopodobieństwem. Ja- ko rok jej urodzenia podawano daty rozmaite, aż do roku 1766 włącznie, co jest oczywiście niemożliwe. Najbardziej au- torytatywne źródło, Mes Amours Boscampa, s. 26 (100), po- daje datę 1760 jako rok jej urodzenia, co wydaje się tym bar- dziej prawdopodobne, że w roku 1777 była już dziewczyną rozwiniętą intelektualnie na poziomie co najmniej lat 17. Kontrargument, że Boscamp mógł być zainteresowany w prze- sunięciu nieco wstecz daty urodzenia swojej wychowanki, nie wytrzymuje krytyki w świetle licznych faktów świadczących, że w pojęciu ludzi XVIII wieku nawet 13-czy 14-letoie dziew- czynki uchodziły za całkowicie dojrzałe do współżycia sek- sualnego i nikogo stosunki z dziewczętami, które dziś uzna- jemy za nieletnie, wówczas nie oburzały. (Por. w tej sprawie raporty inspektorów paryskiej policji obyczajowej z lat 1748- 1778, wyd. Camille Piton: Paris sous Louis XV, rapports des inspecteurs de police au roi..., t. I-V, Parłs 1906-1914). Data dzienna urodzin Zofii nie była dotąd w ogóle wspominana. Znaleźliśmy jednak dowody, że urodziny obchodziła w dniu Nowego Roku starego stylu. Por. Zofia do Szczęsnego Jerzego Potockiego 1/1311809: "Stanislas et Wladimir ont donno au- jouwThui un saperbe feu d'artifice pour cślebrer le jour de ma naissance...", Arch. Tulczyńskie II, 1758, k. 44; Szczęsny 356 Jerzy do Zofii 1/1311809: "C'est aujourd'hui le jour de votre fetę...", Arch. Tulczyńskie II. 1435, k. 72. Gdyby Zofia przy- szła na świat w jakimś innym, niczym nie upamiętnionym dniu, zapewne - jak większość kobiet w XVIII wieku - nie pamiętałaby dokładnej daty urodzenia; jednakże w tradycji rodzinnej łatwo zachować się mogło wspomnienie, że poród wypadł akurat w święto Nowego Roku, oczywiście według przyjętego przez Greków kalendarza juliańskiego. Dodając różnicę między kalendarzem juliańskim a gregoriańskim (w XVIII wieku 11 dni) otrzymujemy datę 12 stycznia nowe- go stylu. 16. Boscamp, s. 27-28 (101). 17. Dallaway, op. cit., t. I, s. 282-283. 18. Jak wyżej, s. 287-290. 19. Boscamp, s. 30 (102). 20. Dallaway, op. cit., t. U, s. 234. 21. Trzeba tu zwrócić uwagę, że wspominane w niektórych źró- dłach rzekome nazwisko rodzinne Zofii - Clavone - jest niewątpliwie zniekształconym nazwiskiem ciotki Glavani, któ- rym Zofia niekiedy się posługiwała. Jej prawdziwe nazwisko rodowe jest nieznane. Za takie nie może oczywiście uchodzić wyszukane znacznie później i przywłaszczone beż żadnego uzasadnienia nazwisko Celice de Maurocordato. 22. M&moires historiąues, politiąues et geographiąues des voya- ges du comte de Ferrieres-Sauveboeuf, Maestricht 1790, t. I, s. 7-8. 23. {K. Chrzanowski]: Wiadomości o państwie tureckim, s. 182- 183. 24. Godefroy Everhardt: Observations historiąues sur Zes Turcs..., Biblioteka Narodowa, rkp. BOZ 952, s. 31 (oryginał w j. franc.). 25. Jak podaje Boscamp, s. 31 (103), później "wyszła po raz drugi za mąż, jeszcze za życia swego pierwszego męża, za właści- ciela kawiarni, Greka z Jass". Sprawa ciotki Zofii wiąże się z trudnym do wyjaśnienia problemem: czy nasza bohaterka miała siostrę?Rolle przyjął bezkrytycznie wersję podaną w ba- łamutnym i napastliwym manifeście drugiej żony pierwszego męża Zofii, Karoliny Wittowej, z dnia 18/30X1805, w którym m,in. stwierdzono, że Zofia przez Boscampa "z siostrą jej w 'kraj tutejszy do Kamieńca [sprowadzona była]", a Józef Witt "najprzód trzymając w dogodność swoją siostrę tej, wydał [ją] za mąż..." (AGAD, Zbiór z Suchej, Archiwalia nr 79). Opowieść o losach siostry Dudu, noszącej rzekomo imię Fatimy-Heleny, przedstawiona przez Rollego w serii VII jego Opowiadań historycznych, jest - jak wyjaśniono we wstępie - całkowicie zmyślona. Twierdzenie Rollego, że sio- stra Zofii była w roku 1788 żoną chocimskiego baszy (za- czerpnięte z Pamiętników generała Lwa Mikołajowicza En- ^gelhardta, Poznań 1873, s. 58) jest oparte na wyraźnym nie- porozumieniu, a informacja, że zmarła ona rzekomo w Aleppo, zrodziła się w fantazji autora Fatymy. Jest wszelako faktem, że na przełomie XVIII i XIX wieku istniała kobieta, którą Zofia nazywała swoją siostrą. Występowała jako świadek w procesie rozwodowym Zofii we Lwowie w 11795 roku; por. 357 Zofia do Stanisława Szczęsnego Potockiego, 18 VIII 1795: "Ma soeur est partie ce matin pour Jassy, elle sera de retour dans 15 joura..."; 5IX ,1795: "Om diit qu'il y a la peste a Jassy, ma soeur est allś elle-meme chercher les temoins...", Arch. Tul- czyńaMe II. 1756, k. 17 v. l 19 v. W roku 1809 Zofia przezna- czała dla niej 1000 dukatów rocznej pensji; por. Zofia do Szczęsnego Jerzego 291/10II1809: "... mille a ma soeur...", Arch. Tulczyóskie II. 1758, k. 55 v. Zmarła (a w każdym razie była umierająca) w początkach 1810 roku, por. Zofia do Nowosilcowa, 26X111809/711810: "je vois mourir ma pauvre soeur, c'est bien douleureux pour moi"; 2/1411810: ,j'ai ma pauvre soeur qui est mourante, a tout moment on croit qu'elle va expirer, ses souffrances agacent mes nerfs", Arch. Tul- czyńskle II. 1759, k. 73 v. i 80 v. Natomiast Boscamp twier- dził wyraźnie, że Zofia nigdy nie miała siostry, że sprowa- dzona (chyba już na przełomie 1779/1780 roku) i przedstawio- na w ten sposób w Kamieńcu kobieta była w rzeczywistości jej ciotką; por. Boscamp, s. 70 (132) - do Kamieńca została sprowadzona przez Zofię "et są tante, la fameuse Glavani, ci-haut dócrite, sur le płed de są soeur, qu'elle n'a pas". Wydaje się najbardziej prawdopodobne, że przedstawiwszy w Kamieńcu ciotkę jako swoją siostrę (o czym niżej), Zofia podtrzymywała dalej konsekwentnie tę fikcję. Zapewne ode- słała później ciotkę do Jass, gdzie wyszła ona za mąż za wspomnianego Greka; hipotezę tę umacnia fakt, że wymie- niona w korespondencji "siostra" Zofii miała z Jassanu* ja- kieś stałe związki. Ciotka Glavani musiała być zresztą znacz- nie młodsza od matki Dudu l niewiele starsza od swojej siostrzenicy. 26. Boscamp, s. 31 (103) 27. Mariusz misji Boscampa, AGAD, Zbiór Poplelów 236, k. 95 v. - 86. 28. Ten właśnie odegrać miał wkrótce w życiu Zofii istotną rolę. 29. Właściwie Gdańszczanin, niejaki Jean-Emmanuel Luc; zmarł w czasie epidemii w Trebizondzie pod koniec 1778 roku, A. Dzieduszycki do J. Ogrodzkiego, 1711779, AGAD, Arch. Król. Poi. 122, k. 157. Ów Luc sprawował, jak się wydaje, nadzór i opiekę nad Zofią. 30. "Akta i listy dotyczące spraw polsko-tureckich 1771-1778", Czart. 631, k. 158. 31. Boscamp do Stanisława Augusta, 31 VII 1777, AGAD, Zbiór Popielów 235, k. 103-115. 32. Alexandre d'Hautervive: La Moldavie en 1785, "Revue de Geographie", t. V, 1879, s. 375. 93. Por. list Boscampa do króla z dnia 20IX1789, opublikowany przy Moich przelotnych miłostkach, s. 24 (98). 34. Lettres de monsieur l'abbó Dominiąue Sestini, Icrites d ses amts en Toscane pendant le cours de ses voyages..., Paris 1789, t. III, S. 67, 114-125. 35. Boscamp, s. 42-43 (112-113). 36. Dla weryfikacji opowieści Boscampa można dodać, że ów Psaro jest postacią całkowicie autentyczną; "Gazeta War- szawska" z dnia l VIII 1787 donosiła, że w czasie podróży 358 T Katarzyny II na południe Rosji, dnia 2 czerwca w Sewa- stopolu - "będący w Malcie rosyjski chargś d'affałres, kapi- tan okrętowy Psaro, oddał imperatorowej jejmci gałązkę pal- mową, od w. mistrza przysłaną, znakami zwycięskimi ozdo- bioną, a podbicie Tauryki oznaczającą". 37. Boscamp, s. 38 (109). 38. Polski słownik biograficzny, t. IV, s. 92; AGAD, Arch. Król. Poi. 121. 39. Urodzony w roku 1753, zmarł w 1795. Dobrą biografię Kamse- tzera opracował Marek Kwiatkowski w Polskim słowniku biograficznym, t. XI, s. 595-^597. 40. Zygmunt Batowski: Podróże artystyczne Jana Chrystiana Kamsetzera w latach 1776-77 i 1780-82, Kraków 1935; Jan Reychman: Życie polskie w Stambule w XVIII wieku, War- szawa 1959, s. 128-135. 41. Józef Mikosza: Obserwacje polityczne państwa tureckiego, rządu, religii, sił jego, obyczajów i narodów..., Warszawa 1787, s. 362-363. 42. [K. Chrzanowski]: Wiadomości o państwie tureckim, s. 192. 43. AGAD, Zbiór Popielów 236, k. ;Ł13-113 v. (oryginał w j.franc.). 44. Boscamp do J. Ogrodzkiego, 4 III 1777, AGAD, Arch. Król, Poi. 121, k. 321 v. - 322 (oryginał w j. franc.). 45. Boscamp do Stanisława Augusta, 1241X1777, AGAD, Zbiór Po- pielów 235, k. 137-138: "Je me tiens a la campagne avec une assez belle Grecąue, que je me suis doranee pour attirer 1'attention de nos discourseurs sur cet objet, tandis que j'y vaque d mes affaires a mon aise". 46. Boscamp, s. 45 (114). 47. Jeszcze w Kamieńcu w czerwcu 1779 roku Zofia umiała pisać tylko w języku greckim, por. Boscamp, s. 68 (131). Warto tu jednak dodać, że sztukę pisania w języku francuskim opano- wała doskonale już w latach 1780-1787; wszystkie zachowane jej listy pisane są po francusku; wyjątkowo używała poje- dynczych i czasami zabawnie zniekształconych słów polskich lub (znacznie rzadziej) rosyjskich. Pisała stylem dość barw- nym, czasami egzaltowanym, frazeologia jej była bogata i su- gestywna. Jak większość dam polskich XVIII wieku, popeł- niała często błędy ortograficzne, zdradzające znacznie lepsze opanowanie języka francuskiego w słowie niż w piśmie. Nie uznawała najczęściej żadnej interpunkcji, co w połączeniu z nieporządnym, niewyraźnym charakterem pisma poważnie utrudnia odczytywanie jej korespondencji. 48. Boscamp, s. 45 (114). 49. Boscamp, s. 46 (114). 50. Everhardt: Observations..,, Biblioteka Narodowa, rkp. BOZ 952, s. 31-32, 34. 51. Ferrieres-Sauveboeuf: Memoires historiąues..., t. I, s. 42. 52. Boscamp, s. 46 (115). 53. Dallaway, op. cit., t. I, s. 235. 54. Boscamp, s. 49-50 (117). 55. "Entretiens du Roi avec Mr. de Stackelberg 1773 [!] - 1779", Biblioteka PAN w Krakowie, rkp. 1649, k. 102 v - 103 (roz- mowa z dnia 14 X (1777). Por. tamże treść noty Stackelberga 359 do kanclerza w. kor. 8 XI1777: "II [Stackelberg] demande le rappel de Boscamp. L/objet de są miśsion etant rempli, s'il y en a d'autres, ils doivent etre suspects a la Russie par ce que la conduite de Boscarap est vaillante, double et in- determinee", k. 105. 56. Aleksander Stachiewicz Stachiew (1724-1794) był synem popa. W latach 1745-1775 pełnił różne funkcje w poselstwie rosyj- skim w Sztokholmie. Wkrótce po opisanych tu wydarzeniach omal nie został zabity w czasie rozruchów ludowych w Stam- bule w roku 1778. W 1781 roku zastąpił go w stolicy Turcji Jaków Bułhakow, późniejszy (1790-1792) minister pełnomocny Katarzyny II w Warszawie. Por. o Stachiewie Russkij bio- graf iczeskij słowar, lit. Sm-Su, Petersburg 1909, s. 360-361. 57. Sestini, op. cit., \. III, s* 55-57, <310-311. 58. Boscamp do Stanisława Augusta, 14X111777, AGAD, Zbiór Popielów 235, k. 161: "Une chose qui fait que cet honorne nie menage encore, c'est ma filie Grecque, dont ii est fou, et laquelle se moque de lui s ans qu'il s'sn appexcodve, ayant ordre de le bien aocueillir et lui permettre des petites liber- tes. S'il en valait la peine, je lui ferais voir bien du pays moyennant cette creature, qui a bien de la penetration..." 59. Boscamp, s. 46 (115). 60. Stanisław August starał się później udobruchać jakoś Sta- chlewa i w kwietniu 1778 roku ofiarował mu Order Sw. Sta- nisława, AGAD, Zbiór Popielów 236, k. 324. 61. Boscamp, s. 52 (119). Stwierdzenie to wystarcza, aby uznać za nieprawdopodobne przypuszczenie, iż Zofię zaproponowano Stanisławowi Augustowi jako kandydatkę do roli metresy królewskiej. fl2. J. Ogrodzki do G. Everhardta, 5IVH777, AGAD, Arch. Król. Poi. 121, k. 172 v. - 173. (Z tego samego tomu pochodzi za- sadnicza część wyzyskanej tu korespondencji w sprawie owych łaźni.) 63. Dallaway, op. cit., t. I, s. 186-187. 64. Te 100 dukatów król kazał wypłacić Boscampowi 13 VIII 1777; w prywatnych rachunkach królewskich znajduje się za- pis: "par Ogrodzki rembourse a Boscamp les fraix d'un baigneuer et baigneuse Turque 100 [ducats]", AGAD, Arch. Rodzinne Poniatowskich 411. 65. Dotarł on wreszcie do Warszawy, jak się wydaje, w końcu 1777 roku, ale nie przypadł królowi do gustu. Boscamp tłu- maczył się 9II1778, że rodowici Turcy niechętnie wyjeżdżają do krajów chrześcijańskich, a zresztą z kąpielowym turec- kim, nie znającym żadnego obcego języka, trudno by było królowi się porozumieć, AGAD, Zbiór Popielów 236, k. 245. 66. Boscamp, s. 50 (118). 67. Boscamp do J. Ogrodzkiego, "VII 1777, AGAD, Arch. Król. Poi. 121, k. 433. 68. Boscamp do Stanisława Augusta z "Bouyoukdere, a 3 lieues de Pera" 23 VIII 1777, AGAD, Zbiór Popielów 235, k. 123: "II est ici des seigneurs qui se font administer le bain par des filles; j'en ai une sous le main, qui est eharmante, figee de 15 a 16 ans, et qui ne s'y refuserait peut-śtre pas". Jest 360 to chronologicznie najwcześniejsza zachowana w źródłach wzmianka o Zofii. 69. Łaźni w stylu tureckim nigdy dla Stanisława Augusta nie zbudowano; projekty Kamsetzera pozostały jedynie cieka- wostką obyczajową i architektoniczną. Sprawę tę omówił po- krótce Jan Reychman w: Orient w kulturze polskiego Oświe- cenia, Wrocław 1964, s. 134. 70. Bo&camp, s. 54 (120). 71. Ferrieres-Saweboeuf, op. cit., t. II, s. 218. 72. Boseamp do Stanisława Augusta, 26II1778, AGAD, Zbiór Popielów 235, k. 494 (oryginał w j. franc.). 73. Gazeta pisana dla Adama Józefa Mniszcha, z Warszawy, 19II1778, Biblioteka Jagiellońska, rkp. 6799. 74. AGAD, Zbiór Popielów 236, k. 310-314. 75. Sir Robert Ainslie (1730-1812) przebywał na placówce w Stambule do roku 1792. Zofia spotkała go więc znowu w roku 1787, kiedy jako sławna w Europie piękność przybyła do Konstantynopola. Ainslie, zamiłowany zbieracz dzieł sztuki, przede wszystkim amator monet antycznych, był autorem kilku dzieł o Turcji; ogłosił m. in. 3-tamowy zbiór rycin: Views in the Ottoman Empire (1804), oraz Views in Turkey in Europę and Turkey in Asia (1810). Zmarł 'bezpotomnie. Por. Dictionary of National Biography,t. I, London 1885, s. 189-180. 76. Boseamp, s. 55 (121). 77. J. Reychman, Życie polskie w Stambule, s. 65-66. 78. A. Dzieduszycki do J. Ogrodzkiego, 18II1779,. AGAD, Zbiór Popielów 235, k. 543-544; "ebsplikacja" Pangalego, wysłana Stanisławowi Augustowi 17 V1779 (i podpisana "Alexandre Pangali", z czego wynika, że przypisywane mu - m. in. przez Reychmana - imię Zygmunt, jest błędne): AGAD, Zbiór Popielów 236, k. 391-392. 79. Tadeusz Korzon: Wewnętrzne dzieje Polski za Stanisława Augusta, Kraków-Warszawa 1897, t. II, s. 3,35. 80. Dr Antoni J. - Rolle: Zameczki podolskie na kresach multan- skich, Warszawa 1880, t. II, s. 68-71, 102-103. 81. W liście do Antoniego Cieciszowskiego, 2 XI1781, AGAD, Zbiór Popielów 210, k. 195. 82. Fryderyk Alojzy Briihl do gen. Komarzewskiego, 28 VII 1778, w: Klemens Kantecki: Szkice i opowiadania, Poznań 1883, s. 43-45. 83. W latach 1778-1792 Boseamp był szambelanem i konsylia- rzem gabinetu Stanisława Augusta, parał się lichwą i speku- lacją, założył razem z kilku żydowskimi kupcami spółkę do handlu bursztynem, utrzymywał przez pewien czas własną agencję handlową w Stambule, zajmował się wreszcie szpie- gostwem politycznym na rzecz Rosji. Z drugiej żony miał jeszcze kilkoro dzieci. W roku 1791 ogłosił broszurę La Tur- cofśderomanie..., zwalczającą pomysły aliansu polsko-turec- kiego, gdzie opublikował m.in. tajny projekt traktatu między Rzecząpospolitą a Porta Ottomańską, oczywiście z inspiracji i na zamówienie ambasady rosyjskiej. W latach 1792-1794 należał do najbardziej osławionych i znienawidzonych kola- 361 borantów władz okupacyjnych i uwięziony został natychmiast po wybuchu insurekcji 1794 roku w Warszawie. 84. W późniejszym okresie Boscamp pożyczał nawet królowi; np. 2000 dukatów dnia 171X1790, AGAD, Arch. Kameralne m/iiii. ,.__ 85. Boscamp książki takiej nie wydał, ale zachowały się po nim pisma, które warte są opublikowania. Do takich należy np. zbiór aneksów do depesz dyplomatycznych, zatytułowany La Olaneuse periodigue de Byzance, w których opisywał dwór stambulski, czołowe osobistości tureckie, stosunki w Perze, organizację władz tureckich, obyczaje i ciekawe wydarzenia w Stambule w roku 1777/1778 itd. (nr l-S, od 31 VII 1777 do 3IV1778, AGAD, Zbiór Popielów 235, k. 170-218). Na uwagę zasługuje również jego komedia satyryczna z kluczem pt.: L'A-nibassa.de, piece pour rire en trois actes en prose, par N.N., AGAD, Zbiór Popielów 370, k. 353-359. 86. Johann Bemoulli: Podróż po Polsce, w: Polsfca stanisZatooio- ska w oczach cudzoziemców, wyd. Wacław Zawadzki, War- szawa 1963, t. I, S. 437-438. 87. Boscamp do Stanisława Augusta, 20 VII 1778, AGAD, Zbiór Popielów 370, k. 80. 88. Boscamp, s. 55-56 (121-122). 89. Boscamp, s. 56 (122). 90. Alexandre d'Hautervive: Journal inedit d'un voyage de Con- stantinople a Jassi, ,flevue de Geographie", t. II; 1877, s. 124- 125. 91. Co prawda korespondencja Boscampa z Konatantynem Murusi z maja 1778 roku nie ujawnia między nimi żadnego zadraż- nienia; por. AGAD, Zbiór Popielów 236, k. 344-349. 92. Boscamp, s. 60 (124-125). 93. Gen. Andrault Langeron pisał w roku 1826, że w czasie po- bytu w Rumunii wiosną 1779 roku Zofia odznaczyła się "de la legeretś peu excusable", miała "liaisons avec beaucoup de boyards" i "contłnua un genre. de vie qui n'aurait pas dfi la condułre L Fśtat on le sort Fa placee depuis", E. de Hur- muzaki, 1. c. . 94. Był on od lat stałym kurierem dyplomatycznym na trasie Warszawa-Stambuł, por. AGAD, Arch. Król. Poi. 123. 95. Mąż jej, Mikołaj Czerkies (1713-1776), był przez kilkadziesiąt lat tłumaczem w zakresie języków orientalnych w twierdzy kamienieckiej; Dr Antoni J. - Rolle: Zameczki podolskie, t. I, s. 252-253. 96. Listy Jana de Witte, generała-majora wojsk koronnych..., wydał Stanisław Krzyżanowski, Kraków 1868, s. 255. 97. AGAD, Zbiór Czołowskiego 3256. 98. Data ślubu w dekrecie rozwodowym, wydanym przez sąd lwowski 17 XI1795, j. w. 99. AGAD, Zbiór z Suchej, Archiwalia nr 79. 100. Listy Jeno de Witte..., s. 268-269. 101. Elżbieta Czerkiesowa do Jacka Ogrodzkiego, 16X1779, AGAD, Zbiór Popielów 236, k. 401. 362 Cięió druga NAJPIĘKNIEJSZA KOBIETA EUROPY 1. Boscamp, s. 70 (132). 2. Z pamiętnika A. Chrząszczewskiego, Adam Czartkowski: Pan na Tulczynie, Lwów-Poznań '[1925], s. 57-59. 3. J. Reychman, op. cit., s. 273-275. 4. Mieczysław Klimowicz w dziele Początki teatru stanisławow- skiego (1765-1773), Warszawa 1965, s. 57, utrzymuje, że "słyn- ną aferę pięknej Wittowej w późniejszych latach stylizowano świadomie i celowo według znanego romansu Prźvosta L'Hi- stoire d'une Grecąue modernę". Hipoteza ta wydaje się mało uzasadniona, gdyż dzieje bohaterki Prevosta, pięknej Greczyn- ki Theophe, zawierają bardzo niewiele elementów zbliżonych do legendy o pochodzeniu i młodości Zofii jako rzekomej po- tomkini Celice de Maurocordato. 5. Boscamp, s. 70 (132). 6. Boscamp, s. 79 (139). 7. Stanisław August do A. Debolego, l IV1782, AGAD, Arch. Król. Poi. 268, k. 41 v. - 42. 8. Listy pani Mniszchowej, żony marszałka w. koronnego, pisa- ne do matki..., "Rocznik Tow. Historyczno-Literackiego w Pa- ryżu" za rok 1866, wyd. 1867, s. 219, 227. 9. Alexandre d'Hautervłve: La Moldavie en 1785, ;plevue de Geographie", t. V, 1879, s, 375. 10. J. U. Niemcewicz: Pamiętniki czasów moich, wyd. Jan Dihm, Warszawa 1957, t. I, s. 129. 11. Dr Antoni J. - Rolle: Zameczki podolskie, t. ii, s. 102-103. 12. "Nie masz zgody", w rękopiśmiennym zbiorze wierszy z cza- sów Stanisława Augusta, AGAD, Zbiór z Suchej 209/249. 13. Por. o nim: Juliusz W. Gomulickł: Warszawa w manierze Hogartha, "Stolica", 1960, nr 18 (646), s. 16. 14. Michał Starzeński: Na schyłku dni Rzeczypospolitej. Kartki z pamiętnika... (1757-1795), wyd. Henryk Mościcki, Warszawa 1914, s. 46. 15. AGAD, Arch. Rodzinne Paniatowiskich 414, "Pensłons et lo- yers". 16. J. U. Niemcewicz, op. cit., t. I, s. 130. 17. Gazeta pisana dla Adama Józefa Mniszcha, z Warszawy, 16IV1778, Biblioteka Jagiellońska, rkp. 6799. 18. Stanisław Trembecki: Pisma wszystkie, Warszawa 1953, t. I, s. 64-66. 19. Boscamp, s. 70 (132). O pobycie Zofii i jej sukcesach w Berlinie wspomina ówczes- ny dyplomata rosyjski, który w roku 1781 spotkał ją na dwo- rze pruskim, Fedor Gołowkin, w: Dwór i carstwowanije Pawła I - Portrety, wospominanija i anekdoty, Moskwa 1912, s. 230. 20. Boscamp, s. 72-73 (134). 21. Dr Antoni J. - Rolle: Losy pięknej kobiety, w: Wybór pism, Kraków 1966, t. I, s. 150. 22. Stanisław August do Antoniego Cieciszowskiego, 12X11781, AGAD, Zbiór Popielów 210, k. 77. 363 23. Jan Bakałowicz, oficer służby topograficznej ł inżynieryjnej, późniejszy współtwórca umocnień Warszawy w 1794 roku. 24. Stanisław August do Antoniego Cieciszowskiego, 18 XI1781, AGAD, Zbiór Popielów 210, k. 87. 25. "Gazeta Warszawska", 1780, nr 66, suplement, z dnia 16 VIII. 26. O Polignacach pisała Zofia do Stanisława Szczęsnego Potoc- kiego 15X1795: "C'est une familie qui in'a comblee de bontes pendant mon sejour en France", Arch. Tulczyńskie II. 1756, k. 27 v. 27. Souvenirs de Madame Louise-Elisabeth Vigee-Lebrun, Paris 1835, t. II, s. 285. 28. Boscamp, s. 7,1 (132). 29. Ów wielki finansista i miłośnik sztuki pochodził z mieszczań- skiej rodziny osiadłej w Lyonie. Żonaty był z panną de Ja- rente, siostrzenicą biskupa Orleanu. 30. Bogata korespondencja Kamsetzera z lat 1780-1782, zawiera- jąca m.in. interesujące relacje o pobycie Wittów we Francji na przełomie 1781 i 1782 roku, znajdowała się do 1939 roku w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego (kolekcja autogra- grafów nr 197), przepadła jednak w czasie wojny. Por. Zy- gmunt Batowski: Podróże artystyczne Jana Chrystiana Kam- setzera w latach 1776-77 i 1780-82, Kraków 1935. 31. J. Ch. Kamsetzer do M. Baccłarellego, 2011782, Biblioteka Narodowa, rkp. III. 3290, k. 68 v. (oryginał w j. framc.). 32. Jak Muszej, 27 11782, k. 70 v. 33. Por. Fokubiatto do Stanisława Augusta, 29X111789, Czart. 735, k. 477-479. 34. Józef Witt nie miał jeszcze wówczas stopnia generalskiego, ale był niakiedy grzecznościowo tak tytułowany. 35. Poikubiatto do Departamentu Interesów Cudzoziemskich Rady Nieustającej, 6 III 1782, AGAD, Arch. Król. Poi. 113, k. 276. 36. Jak wyżej, 20 III 1782, k. 288. 37. W manifeście Karoliny Wittowej "oskarżonym" jest jej mąż, Józef Witt. "Rufian" to w ówczesnej polszczyźnie rajfur, strę- czyciel, sutener. 38. AGAD, Zbiór z Suchej, Archiwalia nr 79. 39. Stanisław August do A. Debolego, l IV1782, AGAD, Arch. Król. Poi. 266, k. 41 v. - 42. 40. Pokubiatto do Departamentu Interesów Cudzoziemskich, 27 III 1782, AGAD, Arch. Król. Poi. 113, k. 300. 41. Stanisław Auguist do Jana Wiltta, 4 VI1782, 21 VII II782, Czart. 694, k. 345, 351. 42. A. d'Hautervive: La Moldame en 1785, s. 375. 43. Pamiętniki ks. Adama Czartoryskiego..., przełożył K. Scipio, Kraków 1904, t. I, s. 24. 44. Rolle: Losy pięknej kobiety, s. 150-151. 45. Z pamiętnika A. Chrząszczewskiego, A. Czartkowski, op. cit., s. 611-62. 48. J. U. Niemcewicz, op. cit, t. I, s. 163. 47. Dr Antoni J. - Rolle: Anna z Grabianków Raciborowska, w: Wybór pism, Kraków 1966, t. II, s. 285. 48. AGAD, Zbiór Popielów 208. 49. Jak wyżej. 364 50. Alexandre-Maurice Blanc de Łanautte comte d'Hautervive (1754-1830),'członek misji francuskiej w Stambule od roku 1784, w latach późniejszych m.in. konsul francuski w Nowym Jorku (1792) i osobisty sekretarz Napoleona (1800). 51. Józef Witt miał wówczas czterdzieści pięć lat, ale widocznie się do nich nie przyznawał. 52. A. d'Hautervive: La Moldavie en 1785, s. 374-376. 53. Rolle: Zameczki podolskie, t. II, s. 103. 54. Boscamp, s. 64 (128). 55. Ks. Wawrzyniec Kałuski, prowincjał dominikanów, i ks. Mi- kołaj Wodziński, sekretarz konwentu: "Projekt podany j.w. Włtte generałówi-majorowi" 151X1786, AG AD, Archiwum Ghigiottiego W/13. 56. Życiorys Kajetana Ghigiottiego opracował Jan Reychman w Polskim słowniku biograficznym, t. VII, s. 417-418. 57. AGAD, Archiwum Ghigiottiego W/14 i W/14a. (W oryginale wszystkie listy w języku francuskim). 58. Sejm obradujący w Warszawie od 2Xdo 13X11786 był nie- słychanie burzliwy w związku z aferą głośnej awanturnicy. Dogrumowej, która (po dziś dzień nie wiadomo, z czyjej in- spiracji, aczkolwiek są ślady, że maczał w tym palce Stac- kelberg) na przełomie 1784 i 1785 roku usiłowała najpierw przekonać króla, iż przygotowywany jest przez Czartoryskich zamach trucicielski na jego życie, a następnie zwróciła się w przeciwną stronę, wmawiając w ks. Adama Kazimierza Czartoryskiego, że on to właśnie miał paść ofiarą truciciel- skich zamysłów Stanisława Augusta. Afera ta stała się oka- zją do gwałtownego wystąpienia opozycji magnackiej przeciw- ko królowi, a zakończona została formalnie właśnie na sej- mie 1786 roku. 59. AGAD, Zbiór z Suchej, Archiwalia nr 79. 60. Rolle: Losy pięknej kobiety, s. 152. dl. J. Reychroan: Życie polskie w Stambule, s. 170. 82. Julian Bartoszewicz, artykuł w Encyklopedii Powszechnej Or- gelbranda, t. V, Warszawa 1861, s. 800. 63. Zygmunt Batowski: Malarki Stanisława Augusta, Wrocław 1951, s. 43-44. 64. Dominik Comelli do Stanisława Augusta z Kamieńca, 4 V 1787, AGAD, Zbiór Popielów 183, k. 61 (oryginał w j. franc.). 05. Dominik Comelli do Kazimierza Poniatowskiego z Kamieńca 29 V1787, AGAD, Zbiór Popielów 208, k. 400 (oryginał w j. franc.). 66. Józef Jan Mniszech (1742-1797), w latach 1780-1784 chorąży koronny, był bratem marszałka wielkiego koronnego Michała Jerzego (1748-H1806), który w roku 1781 poślubił (secundo vo- to) Urszulę Zamoyską (1750-1808). Dziwnym trafem wszyscy historycy, wspominający o głośnej podróży dam polskich do Konstantynopola w 1787 roku, organizację i kierownictwo tej imprezy przypisywali właśnie Urszuli z Zamoyskich Mnłszcho- wej. Błędu tego nie uniknął nawet wytrawny znawca epoki Jan Reychman (Życie polskie w Stambule, s. 115). Sprawę tę rozstrzygają jednak choćby listy Urszuli Mniszchowej domat- 365 ki, ogłoszone w 1867 roku, z których wynika wyraźnie, że dama ta nie miała nic wspólnego (poza spowinowaceniem przez męża) z organizatorką ekspedycji do Turcji i Grecji. 67. Jesienią 1792 roku Marianna Mniszchowa przebywała z córką w Wiedniu; mąż, który miał w swoich rakach cały jej ma- jątek, wstrzymaniem wypłaty pensji usiłował zmusić żonę do wyrzeczenia się opieki nad Julią Teresą. Marianna była po- ważnie zadłużona, żyła w niedostatku. "Ja tu widzą - pisał z Wiednia dnia 18 maja [1792 roku?] do Józefa Mnlszeha anonimowy korespondent - tylko jeden lokaj w całym domu, jedzenie z traktiemi jak może być .najtańsze, więc już [za] mniej żyć nie można, a na prowizje niegodziwie cała Intrata rozchodzi się i coraz tu gorzej będzie". Mimo to pani Marian- •^^-"steiteaia.oiS!sedait une grandę et belle maiison, sćparee de la mer par un beau jardin, tres bien dessłnś, plan te d'arbres et de fleurs rares..." Rochechouart odwiedził Zofię w Tulczy- nie, wracając z Petersburga razem Armandem de Rłchelieu w maju 1810 roku. Zachwycony urodą pani Potockiej pisał o niej: "Cette beaute celebrę, d'origine grecąue, avait śtś mariśe a l'age de ąuinze [!] ans au comte de Witt, dont elle eut un fils; devenue veuve [!], elle ćpousa le comte Fślix Potocki...", Souvenirs sur la Revolution, l'Empire et la Restau- ration par le general comte de Rochechouart, Paris 1889, s. 141, 145. 81. William Allan (1782-1850) odznaczył się przede wszystkim w dziedzinie monumentalnego malarstwa historycznego. Du- ży rozgłos zyskały jego wielkie płótna: Bitwa pod Waterloo widziana od strony angielskiej (1843) i Bitwa pod Waterloo widziana od stony francuskiej (1846). Przebywał w Rosji w latach 1805-1813; w okresie tym stworzył liczne portrety i sceny rodzajowe o tematyce rosyjskiej. Por. ,L)ictionary of National Biography", vol. I, London 1885, s. 297-298. 82. Auguste-Louis-Charles de Lagarde de Chambonas (1783- 1853) był synem emigrantów francuskich, którzy w okresie Rewolucji schronili się w Niemczech, a potem w Rosji. Za- trudniony był w rosyjskiej służbie dyplomatycznej. Swoją twórczością literacką zdobył pewien rozgłos i członkostwo paru europejskich towarzystw naukowych. Najsłynniejszym jego dziełem jest pamiętnik anegdotyczny z czasów kongresu wiedeńskiego Fetes et souvenirs du Congres de Vienne, Pa- ris 1843. 83. Konstantyn Ypsilanti (1760-1816), w latach 1799-4806 hospo- dar Mołdawii i Wołoszczyzny w lennej zależności od Porty Ottomańskiej, zasłynął jako światły i energiczny reformator stosunków gospodarczych i politycznych na administrowanych przez siebie obszarach. Z powodu swoich sympatii dla Rosji usunięty został z urzędu i uciekł do Petersburga w 1806 roku. Wrócił do Rumunii razem z wojskami rosyjskimi w roku 1807, ale zawiedziony w swych nadziejach, mimo trwającej 381 .Zofia dzieliła swój majątek "na trzy schedy: humaóską dla Aleksandra, niemirowską dla Bolesława i trzecią na Ukrainie na spłacenie długów"-(j.w., s. 187 - zresztą nieściśle), w ogó- le natomiast nie uwzględniła średniego syna. 22. A. P. w Krakowie, Pot. D. 211, s. 53-55. 23. A.P. Zabłockij-Desiałowskij, op. cit., t. I, s. 168. 24. A.P. w Krakowie, Pot. D. 211, s. 77-79. 25. Jak wyżej, s. 29-32. 26. Latem 1822 roku Aleksander I wyjechał do Włoch, aby wziąć udział w kongresie mocarstw Świętego Przymierza w Wero- nie. 27. A. P. w Krakowie, Pot. D. 211, s. 65-68. 28. Jak wyżej, s. 17-20. 29. Datę zgonu Zofii Potockiej ustala oficjalne świadectwo pro- tojereja ambasady rosyjskiej w Berlinie, Zosima Czudowskie- gó, wzmiankowane w dokumentach załączonych do cytowa- nego wyżej odpisu testamentu; -także A. P. Zabłockij-Desja- towskij, op. cit., t. I, s. 169. Upowszechniona w literaturze da- ta zgonu (22 listopada 1822 roku) Jest nieścisła. Z kronikar- skiego obowiązku notujemy, że ppflawana była również zupeł- nie fantastyczna data zgonu Zofii: 2 czerwca 1823 roku, por. Tomasza Świeckiego historyczne pamiątki znamienitych ro- dzin i osób dawnej Polski, przejrzał w rękopiśmie, objaśnił i uzupełnił przypisami Julian Bartoszewicz, Warszawa 1858, t. I, s. 401-402. 30. Władysław Maleszewski: Ze skarbczyka Adama Mieleszki, "Tygodnik Ilustrowany", 1907, nr 37, s. 751. 31. "Gazeta Warszawska", 1895, nr 173, z dnia 5 VII, s. 4. 32. A. Czartkowski, op. cit., s. 154. 33. W. Bełżecki, op. cit., k. 2-3. 34. "Przegląd Tygodniowy życia społecznego, literatury i sztuk pięknych", r. XIII, 1878, nr 49, s. 565-566. 35. Ściśle biorąc, linia wywodząca się od Mieczysława Potockie- go, gdyż żyją jeszcze obecnie potomkowie Jarosława. 36. Zapewne Feliksa Kazimierza Potockiego, hetmana wielkiego koronnego i kasztelana krakowskiego (zm. 1702), który był pradziadem Stanisława Szczęsnego. 37. W. Maleszewski, op. cit., s. 705, 750-751. Po śmierci ojca Mi- kołaj Szczęsny Potocki sprzedał pałac tulczyński wraz ze wszystkimi ruchomościami (podobno za półtora miliona rubli) hr. Sergiuszowi Stroganowowi, ożenionemu z córką jego stry- ja Bolesława, Marią Potocką. Bezcenne dla historii Rzeczypo- spolitej archiwum tulczyńskie zostało już wcześniej rozpro- szone; ocalała tylko mniejsza jego część, która znajduje się obecnie w Kijowie. Olbrzymiej wartości muzealnej zbiory tul- czyńskie w ciągu następnego półwiecza rozgrabiońo lub wy- przedano. 38. Br. Chlebowski i F. Sulimierski: Słownik geograficzny Kró- lestwa Polskiego, t. XII, Warszawa 1892, s. 148. SKOROWIDZ OSÓB Abaza Platon 18, 346, 350, 351 Ainslie Robert 22, 65, 361 Aicybdades 317 Aleksander I 137, 247, 264-266, 294, 325, 329, 332, 346, 378- 380, 383, 384 Aleksander II 351, 383 Aleksandrowicz Tomasz 23 Allan William 315, 318, 320, 381 Anouta Jain 87 Anna, caryca 131 Antoniusz 125 d'Aragon 304 d'Artois Charles 95, 108 Arystoteles 33, 43 Askenazy Szymon 369, 371, 378 Aspazja 85, ,317 August III 110, 198 Axamłtawski Ignacy 68 Bacciarelli Marcello 96, 364 Bachmietiew Aleksiej 383 Bachmietiew Wiktoria 'zob. Choiseul de Gouffier Wiktoria Bakałowicz Jan 94, 364 Bańkowski Piotr 20, 355 Barardin 305 Bartolozzi 253 Bartoszewicz Julian'365, 384 Batowski Zygmunt 359, 364, 365 Belżecki Władysław 377, 383, 384 Benvenuti Carlo 71 Bernoulli Johann 70, 362 Bersohn Matias 7, 353 Bertrand 80 Besner 294 Bezborodko Aleksander 151, 153, 158, 192, ,182, 191, 256 Bistecki 170, 171 Bogusławski Wojciech 260 Bonaparte Napoleon 250, 259, 299, 325, 365, 379 Bończa-Tojnaszewski Dyzma 198, 221, 372 Borzeński 217, 374 Boscamp-Lasopolski Karol 9, 12, 14-17, 19, 22, 24, 26, 27, 29, 30, 34, 36, 37, 39, 41-48, 50- 52, 54, 56-67, 69-80, 91, 108, 109, 115, 116, 150, 2:11, 250, 341, 353-368 Boscamp-Lasapolska Katarzyna 71 Boscamp-Lasopolski Kazimierz 43 Boscamp-Lasopolski Stanisław 43 Branieka Aleksandra z Engel- hardtów 137, 161, 163 Branicki Franciszek Ksawery 24, 137, 145, 162, 176, 182, 184, 185, 194, .198, 200, 209, 210, 252, 367 Briihl Fryderyk Alojzy 68, 129, 166, 178, 243, 361 Briihl Maria z Potockich 166 Bułhakow Jakub 126, 194, 360 Caracolli 259, 329 Carlo 26, 72, 74 Castera Jean 136, 367 Chadzkiewicz Ignacy 248 Chalenton, l'abbe 315, 317, 319 Chlebowski Bronisław 355, 379, 384 Choiseul de Gouffier Marie- Gabriel-Auguste-Florent 115, 123-427, 194, 246, 249, 253- 255, 257, 258, 280, 377, 378 Choiseul de Gouffier Oktave 246, 255, 282 Choiseul de Gouffier Wiktoria z Potockich (secundo voto Bachmietiew) 246, 261, 375 385 Nazwiska autorów cytowanych prac wyróżniono kursywą. Chopin Fryderyk 359 Choudoir 335 Choynowska 306 Choynowski Michał 237 Chreptowicz Joachim 184 Chruszczowowie 241 Chrzanowski Kajetan 356, 357, 366 Chrząszczewski Antoni 6, 7, 12, 104, 105, 363, 364, 367, 369- 371, 373, 376-378, 380, 382 Ciepieńko-Zielińska Donata 14, 15, 354 Cobenzl Ludwig Joseph von 153, 158 Coccei Karol Fryderyk Ernest 42, 47, 71 Comelli Dominik 116-(119, 365, 366 Corniwallis Charles 98 Cruitta Aintoni 63, 81 Czacki Michał 177, 178, 2120, 371 Czannomski Mikołaj 382 Czartkowski Adam 12, 363, 364, 367, 369-373, 376-380, 382- 384 Czartoryski Adam Jerzy 102, 264-266, 287, 300, 364 Czartoryski Adam Kazimierz 85, 106, 150, 176, 237, 239, 365 Czeczulin N.D. 367 Czelecki 224, 229 Czerkies Elżbieta 76-78, 80 Czerkies Mikołaj 362 Czernecki Jan 14, 354, 369 Czernyszew Zachar 132, 134 Czetwertyńska 272, 273 Czetwertyński Janusz 205, 206 Czudowiski Zosim 384 Czyżewicz 229, 230, 296, 298, 299, 303-306, 310 Dahlke Jakub 367 Dallaway Jacąues 35, 54, 60, 61, 355, 357, 359, 360 Dalska 221 Danowicz 285 Dawidowa (Dawidowie) 213- 215, 224, 228 Dąbkowski Przemysław 378 Dąbrowski Aleksander 169 Dąbrowski Jan Henryk 251 Deboli Augustyn Antoni 130, 150, 153-155, 193, 363, 364, 366-369, 371, 372 Delille Jacąues 321, 323 Dembiński Bronisław 369 Dembowski Jan 372 Deym 2213, 227, 230 Dihm Jan 353 Diwow 159 Dłużniewski 168 Dmitriew-Mamonow Aleksan- der 138 Dogrumowa 365 Dołgoruki, księżna 144, 154 DołgoruM Wasyl 139 Dorbini 257, 258 Douglas Aleksander Hamilton 270, 271, 278, 279, 288, 300 Drayer Jan 309 Dufour Piotr 368 Dulski 94 Dumouriez Charles Francois 207 Dunaj ewski Mateusz 226 Dymitr Konstanty 4j2, 75, 78, 78, 79, 341 Dziakowski 287 Dzieduszycki Antoni 42, 60, 64, 67, 76, 356, 358, 381, 366, 367 Dzierżański 175, 188, 202 d'Egard 214 Elżbieta, caryca 131, 132 Engelhardt Aleksandra zob. Branicka Aleksandra Engelhardt Barbara 367 Engelhardt Katarzyna 367 Engelhardt Lew 357, 367 Engelhardt Marfa z Potemki- nów 367 Engelhardt Kadzieżda 367 Engelhardt Tatiana 367 Engelhardt Wasyl 367 Epikur 33 Everhardt Godefroy 48, 71, 357, 359, 360 Ferrieres-Sauveboeuf 359, 360 Fontana Jakub 47 Fontenais 299, 306, 308, 309, 312, 343, 344 Foucherot 123 386 Franklin Beniamin 98 Fryderyk II 23, 92, 131, 132, 214 Fryne 30 Gaffron, dyplomata pruski 67, ll 06, 107 Gagarin, księżna 144 Gajfcowski Bartłomiej 9, 10 Galamberg 227 Galibert L. 355 Ghigiotti Kajetan 19, 110-113, 118, 365 Gigel 299, 302-306, 380 Glavani, ciotka Zofii Wittowej- -PotoCkiej 37-40, 64, 83, 107, 226, 312 Glavani, wuj Zofii Wittowej- -Potockiej 37, 39, 51, 54 Glayre Maurice 57 Godebski Cyprian 376 Gołowkin Fedor 363, 367, 368 Gołupeow 290 GomuZicfci Juliusz W. 363 Gozdzcy 238 Górski Antoni 15, 355 Górski 347 Grablanka Tadeusz 262, 369 Griffith Julius 316 Grimod de La Reyniere Alexan- dre Balthasar 96, 318 Grimod de La Reyniere, jego żona 96, 97 Grłnsztein 341 Grocholska Antonina 10 GrocholsM Marcin 9, 10 Grykolewski, lekarz 263 Hanieron Krystian Deybel de 109 Handelsman Marceli 353 H"ud-Rexin, dyplomata pruski 23 d'Hautervive Aleksander 11, 72, 107-109, 358, 362-^365 Helena trojańska 85, 90 Herbert, dyplomata austriacki 126 Hervez Jean 369 Hilałr 123 Hogarth WHliam 363 Hordin 335, 344 Hulewicz Benedykt 105, 171, 194, 367, 371 Humieoka Anna 60 Hurmuzaki Eudoziu de 11, 353, 362 Iliński Józef August 273, 274 Jarente de 364 Jasiński Jakub 209 Jazykow, pułkownik rosyjski 239 Jerzy III, król angielski 22 Józef II 92, 93, 99, 105, 106, 140, 144 Judycki Józef 129 Jusupow, księżna 305 Kachowski Michaił 196 Kaczkowski 304, 315 Kaleta Roman 382 Kalinka Walerian 371 Kałuski Wawrzyniec 365 Kamieniecki Dominik 203-205r 213, 285, 371, 372 Kamsetzer Jan Chrystian 47, 48 61, 95-98, 359, 361, 364 Kantecki Klemens 361 Karschin Anna Ludwika 94 Kasprowicz, fizyk 106 Katarzyna I 131 Katarzyna II 24, 39, 56, 114, 118, 130-.136, 138, 144, 145, 151, 155, 157, 177, 178, 180, 182, 199, 200, 210, 212, 220, 235, 246, 247, 264, 268, 334, 359, 367-369 Kaumitz Wenzel Anton von 84, 99-101 Kiciński Pius 192 Kiński Franz Josef von 106 Kipa Emil 372 Kisielew Paweł 19, 325, 326, 331, 332, 340, 345, 346, 348, 349 Kisielew Włodzimierz 342, 343, 345, 346, 348 Kisielew Zofia z Potockich 19 259, 304, 306, 308, 317, 326, 327, 330-332, 337-340, 342, 344-346, 348, 349 Kleopatra 90, 124, 125 Klimowicz Mieczysław 363 387 Kluszewski Jacek 121, 366 Kłębowski 174, 175, 250 Koczubej, hrabina 266 Kołłątaj Hugo 185 Komarzewski Jan 361 Komór owtska Antonina 168 Komorowska Gertruda zob. Po- tocka Gertruda Komorowski Jakub 168 Konich, konsul pruski 119 Konopczyński Władysław 13, ,353, 354, 355 Konstanty, ojciec Zofii Witto- wej-Potockiej 34, 36, 39 Konstanty Pawłowicz, wielki książę 137, 345 Korzon Tadeusz 361, 370, 376 Kossakowska Katarzyna z Po- tockich 150, 183, 205, 219, 368, 371, 373, 374 Kossakowskia Ludwika 336 Kossakowski Józef 209 Kossakowski Szymon 182, 194, 198, 209 Kossecki Ksawery 376 Kościuszko Tadeusz 189, 209 Kott Jan 13-ii 5, 353, 354 Kozubek Anna 341 Krasiński Adam 203, 205 Krasiński Zygmunt 350 Kraszewski Józef Ignacy 7, 369 Krebsowa Weronika z Młada- nowiczów 173 Krzyżanowiskd 121, 122 Krzyżanowski Stanisław 362 Kurakin Aleksander 341 Kutuzow Michał 325 Kwiatkowski Marek 359 Kwintylian 30 Kyaya-bej 74 Lafayette Marie-Joseph 98 Lagarde de Chambonas August de 6, 315-317, 319-323, 353, 381, 382 Lais 85 Lanekoroóska Ludwika z Rze- wuskich 221 Langeron Andrault 11, 356, 362 Laval :272 Le Brun Andre 90 Lehman 42 Leopold II, cesarz austriacki 151 Lewandowska Zofia z Lipskich 234 Lewicki Antoni 309 Ligne Charles de 140 Ligne Charles Joseph de 140- 142, 317 Ligne Helena de z Massalskich (secundo voto Potocka) 140, 141, 223, 367, 377 Linneusz Karol 58 Lipiński, kasztelan 94 Lipiński, podkomorzy 94 Lord Robert Howard 369 Lubomłrska Antonina z Potoc- kich 166 Lubomirska Elżbieta 60, 61, 96, 172, 193, 231 Lubomirski Ksawery 166 Luc Jean-Emmanuel 358 Ludwik XVI 95 Ludwik XVII 98 Ludwik XVIII 95 Luiza, królowa pruska 214 Lyall Robert 369 Łanskoj Aleksander 135 Łanskoj Wasyl 341 Łopuchin Paweł 334, 336, 337, 349 Łopuchin Piotr 334 Łoska Antonina 9, 10, 161 Łuskina Stefan 94 Mahomet 62 Malczewski Antoni 168 Maleszewski Władysław 355, 378, 384 Maria Antonina 93, 97 Maria, matka Zofii Wittowej- -Potockiej 29, 37, 39, 40, 45, 47, 83 Mario, Cypryjczyk 61, 62 Massalska Helena zob. Ligne Helena de Masson C.F.Ph. 369, 382 Mauroeordato Celice de 83, 91, 357, 363 Mauroeordato Pantaliis 83 Meier, lekarz 263 Meller-Zakomelska 350 Merlini Dominik 117 Merlini Marianna (Manon) 117 388 Metzel Adelajda 243 Metzel Ludwik 243, 244, 251, 376 Miączyńskd Kajetan 121, 122, 129 Michajłowicz Nikołaj 378 Mickiewicz Adam 265 Middleton Augustyn 372 Mieleszko-Maliszkiewicz Adam 18, 351, 352, 355, 384 Mikołaj I 326, 347, 350, 351, 383 Mikosza Józef 359 Miłoradowicz Michaił 325, 330, 334, 336, 341, 342, 349 Mirosławski Maciej 118 Mniszech Adam Józef 361, 363 Mniszech Jan Józef 118, 365, 366 Mniszech Józefina Amalia zob. Potocka Józefina Mniszech Julia Teresa 118, 366 Mniszech Marianna z Ossoliń- skich 117-119, 121, 122, 125, 366 Mniszech Michał Jerzy 166, 365 Mniszech Pelagia z Potockich 166 Mniszech Stanisław 118 Mniszech Urszula z Zamoyskich (primo voto Potocka) 118, 123, 140, 365 Mordwinow Mikołaj 341 Moreau Le Jeune Jean-Victor 97 Morellet Andre 356 Morkow Arkady 194, 341 Morski 94- Mossakowski Tadeusz 218 Moszczeński Adam '203, 204, 228, 237, 254, 255, 257, 258, 261, 284, 286, 372 Moszczyński 335 Mościcki Henryk 363 Murusi Konstantym 73, 75, 362 Naryszkin 154 Naryiszkin Lew 349 Naryszkin Olga z Potockich 259, 273, 308, 317, 327, 330, 334, 335, 339, 340, 343-345, 348, 349, 352 Nassau-Siegen Charles de 153, 238 Nassaii-Siegen Katarzyna z Go- zdzkich (primo voto Sangusz- ko) 238 Niemcewicz Julian -U r syn 9, 15, 85, 89, 139, 143, 192, 196, 244, 363, 364, 367, 372, 376 Nowakowski 121 Nowosilcow Nikołaj 17, 19, 264- 266, 270, 271, 275-277, 279, 282, 286-289, 294, 295, 297, 299, 305, 309-315, 323, 355, 358, 377-1379 Numan-bej 64 Ochocki Jan Duklan 7 Ogińska Aleksandra 89 Ogrodzki Jacek 60, 61, 356, 358, 360-362 Orłów Aleksy 133 Orłów Grzegorz 132, 133 Orłowowie 132-135 Orłowski, ksiądz 106 Orłowski Józef 150, 161, 162, 368, 369 Ostermann Iwan 151 Ostoja-Kondracki Leopold 376 Ostroróg Antoni 238 Ostroróg. Jan [?] 121, 122, 128 Ostroróg Karolina zob. Witt Karolina Ostroróg Maria 238 Otśe 24, 42, 52 Owidiusz 105 Ożarowska 214 Pahlen 255, 265 Pangali Aleksander 66, 67, 73, 126, 361 Paweł I 132, 133, 137, 220, 247, 258, 264, 265, 334, 367, 369 Pelle C. 355 Perey Lucien 367, 377 Perykdes 317 Pestel Paweł 326 Hasecki-285 Pignatelli, żona Mikołaja Szczęs- nego Potockiego 17, 351 Piles Fortia de 369 Pingaud Leonce 366 ' Piotr I 131 Piotr III 131, 132, 136 Piraux Hervez 369 Piton Camille 356 S89 Pitt William 152 Pius VI 99 Podgórski 329 Pokubiatto, ksiądz 99, 100, 179. 364, 371 Polanowski Hieronim 377 Polignac. Diana de 95, 97, 227, 228, 238 Poniatowski Józef 160, 243, 369 Poniatowskł Kazimierz 116-118, 365, 366 Poniński Adam 172 Poniński Kalikst 94 Pope Alexander 323 Popiel Paweł 371 Popów Wasyl 162, 194 Posiselinowie 302, 332 Potemfcin Grzegorz 11, 12, 20, 115, 116, 130, 131, 133-140, 142-146, 150-155, 158-162. 175, 177, 181, 182, 194, 346, 355, 356, 367, 369 Potemkin Michał 143, 144. Potoeka Aleksandra z Lubo- mirskich 188 Potocka Anna z Mycielskich 140 Potocka Anna z Potockich 141, 166, 167, 169, 171 Potocka Delfina z Komarów 350 Potocka Emilia ze Swieykow- sklch 350 Potocka Gertruda z Komorow- skich 168-171 Potocka Józefina z Mniszchów 11, 104, 172-^175, 180, 182, 194, 196, 201-204, 211, 217-219, 2124, 225, 228, 229, 231, 234, 240-,242, 246, 249, 250, 253- 256, 258, 261, 293, 367, 370, 372-374, 380, 381 fPotocka] Helena, córka Zofii Wittowej-Potocklej 203, 245 Potocka Helena zob. Ligne He- lena de Potocka Konstancja z Potockich 261, 336 Potocka Maria zob. Briihl Maria Potocka Oktawia zob. Swiey- fcowska Oktawia Potocfca Olga zob. Naryszkłn Olga Potocka Pelagia zob. Mniszech Pelagia Potooka Pelagia zob. Sapieha Pelagia Potocka Róża z Potockich (se- cundo voto Branicka) 261, 308, 336 Potocka Wiktoria zob. Choiseul de Goufffer Wiktoria Potocka Zofia, córka Zofii Wit- towej-Potockiej, zob. Kisielew Zofia Potocka Zofia z Rzeczyckich 166 Potocki Aleksander 246, 277,292, 317, 327, 329, 331, 339-341, 348, 352, 381, 384 Potocki Antoni 309 Potocki Antoni Protazy (Prot) 120 Potocki Bolesław 18, 259, 263, 292, 317, 318, 327-329, 339- 341, 349, 378, 381, 384 Potocki Feliks Kazimierz 165, 351, 384 Potocki Franciszek Salezy 185, 167, 169, 171, 234 Potocki Igwacy 164, 165, 176, 183-185, 193, '201, 22C, 267, 368, 371, 372, 378 Potocki Jan 261, 325, 380 Potocki Jarosław (Żerosław) 269, 282, 283, 287, 302, 305, 309, 310, 312, 313, 320, 327, 330, 336, 338, 381, 384 Potocki Jerzy 165 Potocki Józef 165 fPotocki] Konstanty, syn Zofii Wittowej-Potockiej 202, 203, 207, 214, 223, 225, 227-230, 245 Potocki Leon 260, 262, 377 Potocki Mieczysław 6, 7, 17, 18, 259, 306, 317, 327-330, 335- 337, 340, 341, 343, 349-351,380, 381, 383, 384 fPotocki] Mikołaj, syn Zofii Wittowej-Potockiej 208, 213- 215, 222, 323, 228~n230, 245, 373, 374 Potocki Mikołaj Szczęsny 17, 350 351 384 Potocki Piotr 305, 379, 380 Potocki Seweryn 227, 277, 278, 299-301, 303, 305, 306, 309, 311, 379, 380 390 Potocki Stanisław 269, 272, 289, 293, 300, 302, 305, 309, 310, 320, 327, 330, 336, 338, 356, 381 Potocki Stanisław Kostka 19, 149, 165, 1176, 183, 184, 186- 188, 190, 191, 193, 194, 269,368, 371, 378 Potocki Stanisław Szczęsny 5, 10, 11, 12, 14-^16, 18, 19, 102, 104, 105, 139, 145, 146, 159, 181,-247, 249-255, 258, 263, 266-269, 274, 276, 326, 329, 332, 341, 351, 352, 355, 358, 368, 370-375, 378, 379, 381, 384 Potocki Szczęsny Jerzy 11, 19, 246-250, 256-259, 261, 262, 267-269, 271, 272, 274-276, 279-281, 283-288, 290, 291, 294-312, 327, 328, 332, 339, 356-358, 376, 378-381 Potocki Wincenty 140, 141, 225, 258, 284, 286, 288, 296, 298, 332, 344, 377, 379 Potocki Włodzimierz 261, 269, 271, 282, 284, 300, 306, 309, 312, 328, 356, 381 Potocki Włodzimierz Stanisław Hermenegild 308 Praksyteles 30 Prevost d'Exiles 363 Pruszyński 296 Przezdziecki Aleksander 376 Psaro, kawaler 14, 45, 358 Psaro, konsul rosyjski 45, 358 Puszkin, generał 160 Puszkin, jego żona 159, 160 Rabowicz Edmund 368, 376 Raciborska Anna z Grabianków 364 Radziwiłł Aniela 373 Radziwiłł Helena z Przeździec- kich 214-216 Radziwiłł Krystyna 215, 373 Radziwiłł Michał 215 Radziwiłłowie 165, 254 Rafael Saniti 318 Reychman Jan 14, 21, 353-355, 361, 363, 365, 371 Ribbas Joseph de 371 Richelieu de La Porte Armand- -Emmanuel 288, 380, 381 Rochechouart Louls-Victor de 381 Rollc Antoni Józef (Dr Anto- ni J.) 8-12, 14, 15, 83, 115, 190, 238, 353, 355, 357, 361- 365, 368, 371-373, 375-377, 383 Romanowicz, panna 341 Rouss 66 Rożan Józef 192 Rumiancew, hrabia 220 Rymszyna Maria 372 Rzeczycka Zofia zob. Potocka Zofia Rzewuska Ludwika z Potockich 166 Rzewuski Franciszek 59 Rzewuski Józef 221 Rzewuski Kazimierz 166 Rzewuski Seweryn 159, 161, 162, 180 182, 184, 185, 190-193, 209, 210 Sacerdote U go 16 Saint-Priest Guiliaume Emma- iiuel de 66, 67, 124 Bałtyków Nikołaj 139 Śałtykow Sergiusz 132 Samojłowa 143, 144, 290 Sanguszko Hieronim 231 Sanguszko Katarzyna z Gozdz- kich zob. Nassau-Siegen Ka- tarzyna Sanguszko Roman 18 Sapieha Franciszek 219, 373 Sapieha Idalia z Potockich 336 Sapieha Pelagia z Potockich 174, 247, 284, 336, 373, 374 Sarti Giuseppe 142, 144 Saxe-Cobourg Friedrich von 148 Scipio K. 364 Seleżniow Stepan 376 Serczyk Władysław 378 Sestini Dominik 43, 64, 358 Siekierzyńskie 121 Sievers Jakub 201 Skimborowicz 368, 371 Skowrońska, siostrzenica Po- temkina 143 Skwarski 121, 122 Słowacki Juliusz 5 Smoleński Władysław 372 Soból Roman 377 391 Sokrates 317 Southerland, bankier 159 Sperco Willy 355 Stachiew Aleksander 14,' 56, 58, 59, 65-67, 74, 360 Stackelberg Otto Magnus 51,56, 57, 66, 69, 144, 215, 359, 330, 365, 373 Stanisław August Poniatowski 6, 12, 13, 17, 20, 22-24, 43, 47, 50, 56, 57, 61, 67-70, 80, 84, 87, 88, 91, 93-95, 99-101, 110, 114, 116-120, 132, 137, 140,141, 146, 150, 1160, 173, 177, 179,180, 181, 184, 185, 188, 192^194,197, 251, 298, 354, 358, 330-365, 367, 368, 370-372 Starzeński Michał 363 Stebelski 267 Stroganow Aleksander 264, 266, 274 Stroganow Bolesław 384 Stroganow Maria z Potockich 384 Strogamow, córka Aleksandra 264 Strogainow Paweł 264-266,290, 378 Stroganow Sergiusz 384 Sulimierskl F. 355, 379, 384 Surovcova Nadia 20, 383 Suworow Aleksander 217, 373 Szałowski 305 Szczerbatowa, księżna 18 Szeyner 349, 350 Szleyer 331, 335 Szwaryczewski 203 Szyszkow Aleksander 341 Świeykowska Emilia zob. Po- tocka Emilia Swieykowiska Ofetawia z Potoc- kich 261, '335, '336 SwieykowiSki Jan Nepomucen '281 Świecki 296 Świecki Tomasz 384 Tabanówna Katarzyna zob. Bos- camp-Lasopolska Katarzyna Tarnowska Urszula z Ustrzyc- kich 366 Tarnowski Joachim 366 Tarnowski Stanisław 121, 366 Tepper Piotr Fergusson 120, 122 Testrer 42 Tokarz Wacław 372 Tonci Salvałore 141 Trembecki Stanisław 90, 91, 117, 245, 251, 252, 262, 319-321, 323, 325, 363, 368, 376, 377 Turamniusz (Turenne Henri de La Tour) 68 Ujejski Józef 377 Urbański Antoni 12, 353 Uwarow 272-274 Yigee-Lebrun Marie Ann Eli- zabeth 95, i!43, 364, 367 Yisconti Antonio 110 Vivier Teodor 196 Waliszewski Kazimierz 12, 353, 373 Washington George 95 Wasilczikow, faworyt Katarzy- ny II 133, 134 Wasiliew 274 Watteau Antoine 1120 Wągleński Franciszek 226 Whitworth Charles 265 Widłak Stanisław 13, 354 Wielądko Wincenty Wojciech 147 Wielhorska 227, 228 Wielhorski Jerzy 174 Wielhonskł Michał 174 Wigurski Tomasz 304, 319 Wilczek 169 Witt Aleksander 239, 240 Witt Jan, generał rosyjski, syn Zofii Wittowej-Potockiej 20, 93, 98, 206, 226, 237, 240, 281, 285, 290, 304, 320, 327, 339, 340, 343, 347, 349 Witt Jan, generał polski 67-69, 76, 78, 80, 83, 93, 101-103, 109, 148, 341, 362, 364 Witt Józef 9, 10, 13, 16, 20, 68, 77-80, 81-83, 86-89, 93; 95, 98, 100-102, 107, 109, 110, 127, 129, 140-142, 144, 146-150, 154, 155, 163, 189, 203, 205, 206, 392 212, 225-227, 234, 236-240, 268, 357, 364, 365, 367, 368, 374, 375 Witt Józefina 382 Witt Karolina z Oistrorogów 80, 100, 103, 115, 238, 239, 268,357, 364, 375, 376 Witt Konsolata 68 Witt Konstancja 68 Witt Kornel Józef Stanisław 104, 367 Witt Marianna z Lubońskich 63, 86 Witt Tekla 68 Wittgenstein Piotr 325, 341, Wodziński Mikołaj 365 Wolański Mikołaj 223, 225, 226, 228 Wolański Nikodem 237 Wolf, ksiądz 167, 171 Worcell Stanisław Grzegorz 295, 380 Woroncow Siemion 151 Wójcicki K. W. 376 Ypsilanti Konstantyn 315, 381 Zabłocki Antoni 120-122, 125, 127, 153, 162, 366-369 Zabłockij-Desjatowskij A.P. 383, 384 Zadi-bej 73, 74 Zagórskt 229 Zahorski Andrzej 372 Zamoyska Urszula zob. Mniszech Urszula Zawadowski Piotr 153 Zawadzcy 228 Zawadzki Wacław 353, 362 Zdziechowscy 121 Złotnicki Antoni Nowina 234- 237, 239-242, 375, 376 Zubicki Jerzy 309 Zubow Platon 138, 151, 152, 158, 161, 164, 182, 194, 198, 200, 210, 212, 220, 241, 246, 265, 301 Zubow Walerian 151 Ypsilanti Aleksander 73, 101, 315 Żmijowski Antoni 260 Życzakowski Łukasz 309 v SPIS ILUSTRACJI Zofia Glavani [Wiittowa-Potocka]. Portret nieznanego ma- larza. Do r. 1941 w zbiorach Muzeum Państwowego w Hu- maniu (przy str. tytułowej) przy str. S. Freudeberg: Prezentacja Ryt. N. de Launay (1780) . . 16 Wnętrze domu greckiego na Archipelagu. Z dzieła M.G. Choiiseul-Gouffier: Voyage pittoresąue de la Grece (1782) ............... 17 J. Ch. Kamisetzer: Kobiety z Mytilene (1777). Gąb. Rycin Bibl. U.W. ............. 32 . T. Allom: Wnętrze bazaru w Stambule. Z albumu Mala- rischer Ansichten von Constantinopel (1846) ..... 33 Johann Baptist von Reben: Plan Stambułu (1764) . . 48 Taniec grecki (ok. 1780). Ze zbiorów Stanisława Augusta. Gąb. Rycin Bibl. U.W. ........... 49 T. Allom: Odalłska. Z albumu Malarischer Ansichten von Constantinopel (1846) ........... 64 Łódź tureckiego magnata (ok. 1780). Gąb. Rycin Bibl. U.W. ............... 65 Łaźnia turecka (ok. 1780). Ze zbiorów Stanisława Augusta. Gąb. Rycin Bibl. U.W. ........... 80 Łaziebniczka turecka (ok. 1780). Ze zbiorów Stanisława Augusta. Gąb. Rycin Bibl. U.W. ....... 81 J. Ch. Kamsetzer: Kobiety z Mykonos (1777). Gąb. Rycin. Bibl. U.W. .............. 96 Tłumacz w służbie Porty Ottomańskiej (ok. 1780). Gąb. Rycin Bibl. U.W. ............ 97 Mapa powiatu kamienieckiego. Z dzieła X. Marczynskie- go: Statystyka guberni podolskich ....... 112 Panorama Kamieńca Podolskiego. Z dzieła X. Marczyń- skiego: Statystyka guberni podolskich ...... 113 Zofia Wittowa. Portret nieznanego malarza. Dział Do- kumentacji Muz. Nar. ........... 128 Twierdza w Kamieńcu Podolskim. Z Albumu Ordy, II, 1875-1877 ............. 129 Moreau-le-Jeune: Wyjście z Opery. Ryt. Georges Mal- beste ............... 144 J. Ch. Kamsetzer: Uroczystość w Paryżu z okazji narodzin delfina (i!782). Gąb. Rycin Bibl. U.W. ....... 145 Kamieniec Podolski. Z Albumu Ordy, II, 1875-1877. Z le- wej strony na 'Skarpie ogród gen. Jana Witta, podarowany podobno w 1781 roku Zofii Wittowej ....... 1-60 395 J. H. Muntz: Fortyfikacje Kamieńca Podolskiego (1781). Gąb. Rycin Bibl. U.W. ........... 161 Marianna z Ossolińskich Mniszchowa. Gąb. Rycin Bibl. U.W. ................. 176 Z. A. Watteau: Odjazd na Cyterę Ryt. N. H. Tardieu (1733) ............... 177 Marie-Giabrdel Choiseul-Gouffier (1752-11817). Z dzieła Voyage pittoresąue de la Grece (1782) ...... 192 W. L. Leitch: Widok Stambułu. Z albumu Malarischer Ansichten von Constantinopel (1846) . . . . . . . 193 Tancerka arabska ze Stambułu (ok. 1780). Ze zbiorów Stanisława Augusta. Gąb. Rycin Bibl. U.W. ..... 208 A. de Szt. Aubin: Wielki bal. Ryt. A. J. Duclos (1774) . 209 J. B. Lampi: Potemkin. Z dzieła Portraits Russes du XVIIie et XIXB siecle, Petersbourg 1904^1909, t. II . . 224 J. Ch. Lampi: Zofia Potocka. Dział Dokumentacji Muz. Nar. ............... 225 D. Cuinego: Stanisław Szczęsny Potocki (1783), Gąb. Rycin Bibl. U.W. .............. 240 D. Cunego: Józefina z Mniszchów Potocka (1783). Gąb. Rycin Bibl. U.W. ............ 241 J. Richter: Pałac w Tulczynie. Akwarela. Dział Doku- mentacji Muz. Nar. ........... 256 J. Ch. Lampi: Szczęsny Potocki z synami Szczęsnym Je- rzym i Stanisławem. Dział Dokumentacji Muz. Nar. . . 257 P. Hali: Zofia Potocka. Miniatura. Z dzieła Portraits Russes du XVIII6 et XIXe siecle, Petersbourg 11904^1909, t. II. ................ 272 Lwów w końcu XVIII wieku. Z dzieła J. U. Niemcewicza: Podróże historyczne. Petersburg 1859. ...... 273 Park w Zofiówce, wodospad. Z dzieła St. Trembeckiego: Sophiowka, tłum. A. de Lagarde, Vienne 1815 .... 288 S. Tonci: Pani Potocka. Domniemamy portret Zofii Witt-Potockiej, w rzeczywistości przedstawiający prawdopo- dobnie Helenę z Massalskich Wincentową Potocka. Muz. Sophiowka, tłum. A. de Lagarde, Vienne 1815 .... 288 J.Ch. Lampi: Szczęsny Jerzy Potocki. Muzeum w Łań- cucie ............... 289 Park w Zofiówce, ścięta kolumna. Z dzieła St. Trembec- kiego: Sophiowka, tłum. A. de Lagarde, Vienne 1815 . . 289 Szczucin: N. N. Nowosilcow. Z dzieła Portraits Russes du XVIII6 et XIX° siecle, Petersbourg 1904-4909, t. V. . . 304 Park w Zofiówce, grota Wenery z otwartą kaskadą. Z dzieła St. Trembeckiego: Sophiowka, 'tłum. A. de Lagarde, Vienne 1815 ............. 304 Zofia Potocka. Portret nieznanego malarza (ok. 1.815). Dział Dokumentacji Muz. Nar. ........ 305 Park w Zofiówce, grota Diany. Z dzieła St. Trembeckie- go: Sophioiufca, tłum. A. de Lagarde, Vienne 1815 . . . 305 Olga z Potockich Naryszkin. Portret nieznanego malarza. Z dzieła Portraits Russes du XVIIle et XIX* siecle, Peters- bourg 1904-1909, t. I. ........... 320 Park w Zofiówce, wyspa Cyrce na Górnym Stawie. 396 L Z dzieła St. Trembeckiego: Sophiowka, tłum. A. de Lagarde, Yieflne 1815. ............. 320 Autograf Zofii Potockiej. Z listu do córki Zofii Kisielew, 8/20.XII.18i21. Wojew. Arch. Państw. Kraków, Pot. D. 211. . 321 j. w. ............... 321 G. Gejter: Zofia z Potockich Kisielew. Z dzieła Portraits Russes du XVIIie et XIX* siecle, Petersbourg 1904-1509, t. II. ............... 336 Park w Zofiówce, Lwia Grota, Z dzieła St. Trembeckie- go: Sophiowka, tłum. A. de Lagarde, Yienne 1815. ... 337 SPIS TREŚCI 5 22 82 131 164 264 325 353 385 395 Wstęp ............ Część pierwsza: Preludium konstantynopolitańskie Część druga: Najpiękniejsza kobieta Europy . Część trzecia: Faworyta księcia na Taurydzłe . Część czwarta: Przez Szczęsnego uwielbiana . . Część piąta: Madame la Conitesse .... Część szósta: Ce bonheur łnconnu .... Przypisy ........... Skorowidz osób ......... Spis ilustracji .........