Lech Galicki DUM-DUM 7 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 8 Trzy Orły z Jasnych Błoni lecieć chciały do Płoni Lecz Czyn Polaków nie znosi braków i ptaki trzyma w dłoni 9 PRZEDSŁOWIE Każdego dnia, od poniedziałku do piątku, o 1705 na antenie PR Szczecin rozpoczyna się audycja zatytułowana „Pomóc sobie, pomóc innym”. Nie wiadomo dokładnie, kto wymyślił tytuł, wiele jest matek chrzestnych. Wiadomo, że tytuł odpowiada idei programu, i że audycja, choć z czasem zmieniała swoją formułę, wciąż jest potrzebna. Zwykłym ludziom wydaje się bowiem, że gdy wszyscy ich zawodzą, w radiu jeszcze ostatnia nadzieja... Wiara w moc dziennikarską wciąż jest imponująca. Czasem rzeczywiście udaje się rozwiązać czyjąś trudną sytuację życiową. Magia mikrofonu, lęk przed publiczną kompromitacją, bywa, łamie urzędnicze serca: i sprawa nie do załatwienia – załatwiona jest od ręki. – Nie zdarza się to jednak często. Poza interwencjami, zadaniem prowadzących audycję jest wskazywanie i piętnowanie różnych nieprawidłowości dziejących się wokół nas. Bo jest i tak, że przyzwyczajamy się: i jak normalne traktujemy nienormalne. Obowiązkiem felietonisty jest uświadamianie, że czasem świat wokół nas stoi na głowie, i że niekoniecznie trzeba się z tym zgadzać Od ponad roku roli „prześmiewcy” w piątkowym wydaniu „Pomóc sobie, pomóc innym” w PR Szczecin, podjął się Lech Galicki. Odnotowuje i komentuje wpadki urzędnicze, złe nawyki, karkołomną logikę, zgodę na głupotę... A słuchacze dzwonią do studia pod nr telefonu (91) 423 00 50 i mówią: tak jest!: tak jest, że „niby tłumnie na ulicach, a bezludzie”. Ludzie stali się obojętni na krzywdę i nieszczęście innych, tak jest, że złodzieje i bandytyzm panoszą się na ulicach i „młody” nie szanuje „starego”, tak jest, że między deklaracjami a czynami Polaków ogromna przepaść: chodniki, i ulice, nawet te świeżo odremontowane, wciąż są krzywe. To „polska robota”! – mówią, tak jest, że piękne, zielone miasto Szczecin, rozwija się w żółwim tempie, ludzie się nie bogacą... – tylko niektórzy..., i tak jest, że szczecińska publiczność nagradza brawami na stojąco spektakl, który jest kompromitacją teatru i realizatorów. Te owacje na stojąco – to wpadka publiczności. Dum-dum, to pocisk karabinowy, powodujący rany szarpane. Brak dowodów, ile ran szarpanych spowodowały felietony Lecha Galickiego w piątkowych magazynach „Pomóc sobie, pomóc innym”. Autor felietonów i prowadząca audycję zakładają, że choć trochę ukłuły jednych, choć trochę pomogły innym. Agata Foltyn1 1 Agata Foltyn jest dziennikarką Polskiego Radia Szczecin S.A., autorką wielu nagrodzonych reportaży. Publikuje teksty w periodykach literackich, prasie; jest także współautorką książki „Na oka dnie”. 10 Gęganie i kołowacenie Jak napisał Władysław Kopaliński: „... zgodnie z Biblią, potomkowie Noego, przybywszy do ziemi Sennar, postanowili zbudować wieżę Babel, której szczyt sięgałby nieba. Bóg zstąpił, by obejrzeć budowę wieży i nie chcąc dopuścić do jej ukończenia »pomieszał im języki«, aby się nie rozumieli nawzajem i rozproszyli na wszystkie strony”. Człowiek jednak pragnie porozumieć się z drugim człowiekiem mówiącym innym językiem, szczególnie teraz, gdy świat stał się globalną wioską i trwa proces jednoczenia Europy, a granice państwowe można przekraczać bez przeszkód – po prostu nie wypada nie znać przynajmniej jednego światowego języka obcego. Okazuje się, że my, Polacy, w większości jesteśmy zwolennikami tak zwanego „efektu wieży Babel” – to znaczy, „lubimy nie rozumieć” co mówi do nas obcokrajowiec. Ileż to razy, na ulicach, na przykład Szczecina, widzimy spoconych z wysiłku fizycznego mieszkańców grodu Gryfa, starających się na migi rozmawiać z zagranicznymi turystami, zwykle tymi z Niemiec, aby odpowiedzieć na zadane przez nich pytanie. Po niemiecku, czy po angielsku – my ani „me” ani „be”. Jesteśmy po prostu niemi. I tacy wchodzimy do Europy. Kuriozalny przykład arogancji w tym względzie dała swego czasu polska delegacja na sesję Komitetu Praw Człowieka w Genewie. Do tej pory rumienię się na samą myśl o tym fakcie. Jej członkowie nie znali żadnego z oficjalnych języków Organizacji Narodów Zjednoczonych. Podobno jest to reguła. Należy zapytać: czego ci, zwykle pachnący Old Spicem (co to znaczy kotku? – delegacie?) ludzie szukają na wielce ważnych konferencjach międzynarodowych, skoro nie potrafią zrozumieć o czym na nich się rozmawia, ani nie są w stanie wyartykułować własnego, czyli Polski stanowiska. I druga strona medalu. „A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi i swój język mają” – pisał Mikołaj Rej. I pewnie, że mają. Lecz zdziwiłby się pan Mikołaj współczesnym Polaków gęganiem. Czytelnicy jednej ze szczecińskich gazet zauważyli z niesmakiem, że w jednym z emitowanych przez telewizję publiczną filmów, znani polscy aktorzy – macho i gangsterzy ekranu, zaaplikowali telewidzom tak potężną dawkę wulgarnych słów, iż im, telewidzom, odebrało mowę. Ojczystą. Reasumując: elity polityczne głuchną, a ich członkom język kołkiem staje na międzynarodowych sympozjach, bo języków obcych nie znają ni w ząb. Z drugiej strony, jakby powiedział Stanisław Tym: „Polak – Szarak atakowany jest przez kulturotwórcze media rynsztokowym gęganiem”. Co z tego wyniknie? Być może polska wieża Babel. Kto wie. Może już sięga dna. 11 Gęby pełne, brzuchy puste W trakcie Wielkiego Finału popularnego telewizyjnego turnieju wiedzy, jeden z jego uczestników nie odpowiedział na pytanie: „co to jest pauperyzacja?” I przegrał. Stracił nagrodę. Oto przykład na przepaść dzielącą teorię od praktyki. Pauperyzacja – to ubożenie lub zubożenie ludności. W jaki sposób się przejawia, tłumaczyć nie trzeba. Uczestnik turnieju nie rozumiejąc znaczenia słowa, wiedział o co chodzi – skoro w 40-milionowej Polsce prawie siedemnaście milionów osób żyje na poziomie minimum socjalnego. Dotyczy to przede wszystkim mieszkańców wsi. Czy to cena wielkiej transformacji? Na pewno także. Ale jest to również efekt potężnego ciosu zadawanego społeczeństwu z premedytacją, czy też w wyniku głębokiej niekompetencji na przestrzeni wielu lat przez rozmaitych gospodarzy: kraju, województw, miast i wsi. Zasiane ziarna nieodpowiedzialności, bezczelności i głupoty wzrosły, i do tej pory plenią się jak chwasty, gdyż nikt nie znalazł, nie chciał znaleźć lub po prostu nie potrafił stworzyć skutecznego antidotum – rozwiązań systemowych – mogących przynajmniej ograniczyć zasięg choroby biedy. Tu uwaga: wielu siewców biedy staje obecnie w obronie swych ofiar, wzywając do stawiania kos na sztorc i – co jest paradoksem – zatrzymania wielkiego teatru polskiej gospodarki. Inni tworzą operetkową partię obrony Polaków. Jak napisał Andrzej Szczypiorski: „mają gęby pełne miłości ojczyzny, a sami nigdy palcem nie kiwnęli, nigdy najmniejszego ryzyka nie podjęli, aby w Polsce coś polepszyć, poprawić, ucywilizować”. Z zawołania „Żywią i bronią” – nie siew – tylko „młóckę” wybierają – bo nie mają planu siewu. Pauperyzacja. To także zubożenie w sferze intelektualnej. Nie czytać, nie słuchać, krzyczeć, zamieniać biało-czerwone na szarobrudne, hołubić prywatę. Bieda to choroba. Ma wiele twarzy. Ten, kto z niej kpi, nie jest wart dobrego słowa. Kto jej nie widzi, nie chce widzieć lub oszukuje, wykorzystuje biednych – przepadnie jako polityk i człowiek. Mimo wszystko trzeba wierzyć, że będzie lepiej. Bo jeżeli nie – to co? Rozdziobią nas kruki i wrony? 12 Praca a krzyk Kiedyś, ktoś wymyślił bzdurną opinię, iż Polacy nie potrafią i nie lubią pracować. Nie bacząc na to, że generalizowanie jest z gruntu demagogiczne, trzeba dać wyraźny i pryncypialny odpór tego rodzaju sugestiom. Minęły czasy dwóch tysięcy złotych za nic. Nastał wolny rynek i demokracja. Polacy chcą pracować. Niestety, nie wszyscy mogą. Bo bezrobocie. Obowiązuje gospodarka rynkowa i mało kto chce zdobyć nowy zawód. Nie musi tego robić, bo jest demokracja i wolny kraj. To nic, że np. 80 tysięcy Polaków pracujących w górnictwie jest zatrudnionych tylko z powodów społeczno-politycznych. Ekonomia rządzi się swoimi prawami. Komputeryzacja, automatyzacja produkcji i wzrost wydajności pracy wymuszają zredukowanie liczby zatrudnionych. Polacy chcą pracować. Podatnik może utrzymać 80 tysięcy niepotrzebnych górników, chociażby w podzięce za to, że kiedyś, gdy na Stadionie Śląskim, w trakcie wielkiej rangi meczu piłkarskiego, z tylu właśnie tysięcy gardeł zagrzmiało: „Jeszcze Polska nie zginęła...”. Wtedy Anglia odbierała na Śląsku srogie baty. Taka to potęga zjednoczonego tłumu. Przy okazji warto wspomnieć, że w Anglii, w XIX wieku, istniał, zwany luddyzmem, ruch robotników, którzy niszczyli maszyny fabryczne, upatrując w nich przyczynę niskich płac i groźbę bezrobocia. A Polacy chcą pracować. To nieważne, że po dziesiątkach lat stania i leżenia za dwa tysiące – ludzie i gospodarka po prostu muszą zbierać cięgi. Nawet, gdy prowadzona jest kuracja uzdrawiająca – praw ekonomii nikt nie oszuka. Zaszłości złego gospodarowania długo odbijają się czkawką. Można natomiast oszukać zdeterminowanych ludzi. Wystarczy krzyczeć. Co? Nieważne. Może: Polacy chcą pracować! Do rozbiórki Polski starczy rąk polskich bezrobotnych. Póki my żyjemy. 13 Laputa? Być może Laputańczyk. Kim jest Laputańczyk? Oczywiście, to mieszkaniec Laputy, wyspy latającej, która była celem trzeciej podróży Jonathana Swifta, autora słynnych „Podróży Guliwera”. Laputańczycy – to według bohatera książki – ludzie bardzo osobliwi. O nich później. Ponieważ podróże kształcą, tu wycieczka do otaczającej nas: szarosłonecznej – zapoconej rzeczywistości. Znajomy kioskarz, kiedyś działacz ożywczego strumienia podziemnej opozycji, teraz ledwo wiąże koniec z końcem. A jego towarzysze, zwykle postaci zupełnie nie znane mu ze styropianu, wraz z obecną opozycją tworzą poważną „rzecz-pospolitą kolesiów”. Według profesor Jadwigi Staniszkis, „republika kolesiów” – to mechanizm obsadzania z klucza politycznego stanowisk wymagających merytorycznego przygotowania i wiedzy. Karuzela stanowisk i traktowanie posad w gospodarce jako gratyfikacji politycznej występowały w starym układzie i teraz się panoszą. Wystarczy spojrzeć dookoła i strach bierze, a wstyd mowę odbiera. „Bierny, mierny, ale wierny”. Uwaga: 40 procent wyższych urzędników i 20 procent polityków z tak zwanej góry jest bezpośrednio zaangażowanych w radach nadzorczych i zarządach funduszy. Ty biedny kioskarzu – Szaraku – dawny styropianowcu, sprzedajesz gazetę „Rzeczpospolita”, natomiast „rzeczpospolita kolesiów” raczej kupuje. I to nie gazety. Tu anegdota: Brat posła mówi: „On ma czyste ręce. Wjechał do parlamentu polonezem, a po trzech kadencjach wyjechał seatem cordobą. Proszę popatrzeć na samochody innych polityków”. Niemieckie ministerstwo spraw zagranicznych jeszcze niedawno, oficjalnie ostrzegło turystów wybierających się do Polski, by liczyli się z możliwością kradzieży auta. Jesteśmy krajem także samochodowych złodziei. I nie tylko. A Laputańczycy? Według Guliwera: umysły tego narodu zdały się być tak roztargnione i w zamysłach pogrążone, iż nie mogli ani mówić, ani uważać co drudzy do nich mówią. Zupełnie jak u wielu szczecińskich radnych, których szczególne posiedzenia transmituje na żywo szczecińska „Siódemka”. Siódemka dla Pitagorejczyków była liczbą mistyczną. Na starożytnym Bliskim Wschodzie uważano ją za liczbę świętą. O stosunku do niej Laputańczyków nie wiadomo nic. 14 My – dom, zupa dębowa „Wszyscy jesteśmy jedną rodziną” – mówią słowa podniosłej pieśni. Wszyscy – Polacy. W naszym wspólnym Domu. Jedną rodziną, czy także dobrą? My – w Szczecinie to próbka reprezentatywna polskiego społeczeństwa – rodziny. Zabiegani albo pogrążeni w beznadziei, od świtu do zmierzchu myślący o pieniądzach – tych potrzebnych do przeżycia lub tych pozwalających na wybudowanie basenu przy naszym domu – willi – zamku, a ten zamek to nasza twierdza. Przestaliśmy rozmawiać ze sobą. Mijamy się. A jeżeli już cudem się spotkamy, to: albo na wszystko narzekamy, albo z uporem maniaków mówimy o biznesach, interesach, kredytach, wycieczkach do Tunezji czy RPA. Umysły zniewolone. Serca podszyte lodem. Polska rodzina. Szczecińska familia. Twarze na co dzień szare, naburmuszone i wypudrowane w niedziele i święta. Lojalność, szczerość i wielkoduszność wobec innych członków rodziny schowaliśmy już dawno do kieszeni. Co nas obchodzi najbliższy bezrobotny? A jeżeli już przyjdzie do nas prosić o pracę, to go lekceważymy, spławiamy, oszukujemy – byle odszedł. I on odchodzi. Tyle, że z goryczą i często nienawiścią w sercu. Dla nas ważni są bogaci a nie ubodzy krewni. Z nimi można stworzyć inny rodzaj rodziny. Niedawno, po raz pierwszy w Polsce rozpracowano i rozbito doskonale zorganizowaną strukturę mafijną. Oprócz gangsterów, działali w niej lekarze, były milicjant, brokerzy, radny i biznesmeni, powiązani z wysokimi funkcjonariuszami policji – stróżami prawa w polskiej rodzinie. Takich familii, zwanych grupami nieformalnymi wspólnego interesu, jest w Polsce co niemiara: w miastach, miasteczkach – wszędzie. Ojciec – magazynier będzie prezesem, matka – fryzjerka – szefem Kasy Chorych, wuj z wykształcenia felczer, zajmie się kulturą i niech rodzina rośnie w siłę a jej członkom żyje się dostatniej. Polska rodzina. Gdy wyjedziemy do Niemiec, mówimy szeptem, bo po polsku mówić nie uchodzi. W Polsce zrywamy struny głosowe, rzucając się sobie do gardeł. Bogaty oszust, co to fortunę zrobił, bezczelnie kantując na lewo i prawo, zostaje senatorem, radnym, prezesem, przewodniczącym... Do domu opieki społecznej trafili: 61-letni profesor Leopold C. i 85-letnia dr nauk medycznych Lidia P. On po wypadku – już nie tak sprawny intelektualnie, ona cierpi na amnezję. Obydwoje zostali ubezwłasnowolnieni przez rodziny i oddani do przytułków. Uciekli. Gdy ich odnaleziono – wygłodzeni szperali w śmietnikach. „Wszyscy jesteśmy jedną rodziną” – mówią słowa podniosłej pieśni. My – Polacy. Polska rodzina. Skoro przestaliśmy rozmawiać ze sobą, mijamy się w naszym Domu, a nasze serca podszyte są lodem – to co? Co zrobić? Rodzina zastępcza nie wchodzi w rachubę? Nikt nas nie zechce. 15 Po co? Minimalizm, to zgodnie ze słownikiem wyrazów obcych: „ograniczanie się do minimum w jakiejkolwiek dziedzinie, a minimalista, to człowiek stawiający sobie w życiu skromne cele”. Z czasów, gdy byłem studentem, pamiętam dwie zasady ekonomiczne, które wywarły na mnie duże wrażenie. Pierwsza: „przy minimum nakładów osiągnąć zamierzony cel”. Druga: „przy posiadanych środkach uzyskać maksymalny efekt”. Po jakimś czasie odkryłem, że ta pierwsza zasada – minimum, to wspaniałe zobrazowanie wszelkich, niezależnie od panującego ustroju, decyzji inwestycyjnych podejmowanych przez włodarzy Szczecina. Minimum nakładów, bo w tak zwanym mieście odzyskanym od zniszczonych wojną Niemiec notorycznie mało pieniędzy w grodzkiej kasie, a zamierzone cele też karłowate, gdyż nie ma pieniędzy. Zamyka się szare koło. Kto odpowie, gdzie w Szczecinie, mieście portowym, leżącym nad Odrą, przy granicy z Republiką Federalną Niemiec, znajduje się centrum handlowo-kulturalne na miarę 400-tysięcznego miasta. Nie ma takiego. Hali widowiskowo-sportowej typu poznańska „Arena” także nie ma, bo tajna grupa szczecińskich minimalistów najpierw maksymalnie rozdmuchała ideę jej budowy, a potem – z sobie tylko wiadomych powodów uznała, że wielkiemu Szczecinowi wystarczy chałupina, zwana Wojewódzkim Domem Sportu, czy też Teatr Letni (w ruinie). Minimalizm szczeciński. Urzędniczy minimalizm nadal żyje: minimalne nakłady – minimalny zamierzony cel. Kto pamięta o pokrytej kurzem idei budowy Szybkiego Tramwaju Miejskiego. Minimaliści starają się zapomnieć. Jeszcze niedawno, na obchody 120-lecia szczecińskiej komunikacji miejskiej, przywieziono z Warszawy – na specjalnej naczepie, wspaniały, niskopodłogowy, długi na 24 metry żółtoczerwony tramwaj. A popatrzcie sobie prowincjusze... Dotknijcie... Wiceprezydent Szczecina i członek zarządu miasta, odbyli owym cackiem niezapomnianą podróż. Byli zachwyceni. Tramwaj wrócił do stolicy, a nam przypomniano, iż eksploatowany w Szczecinie tabor jest co prawda wysłużony, a na nowy nie ma pieniędzy. Na maksymalnie wysokie pensje dla urzędników minimalistów pieniądze są. Jednak cieszmy się. Członek zarządu przyrzekł, że na Gwiazdkę tego roku, jeden tramwaj tej klasy, chociaż – tu uwaga: – „może nie identyczny, może krótszy” – trafi do Grodu Gryfa. Nie wiadomo tylko, skąd miasto weźmie na jeden nowoczesny tramwaj pieniądze. Katowice, w ramach budowy Szybkiego Tramwaju Miejskiego zamówiły 17 takich środków transportu, a Gdańsk nie pożałował grosza na komfortowe wozy z klimatyzacją. Ale to rozrzutni maksymaliści. Bo, czy w szczecińskim Urzędzie Miejskim, kiedykolwiek ktoś kierował się zasadą: „przy posiadanych środkach uzyskać maksymalny efekt”? Po co? Środków zawsze za mało lub ich po prostu nie ma. 16 Zwis szczerbaka Leniwce, to rodzina nadrzewnych szczerbaków – południowoamerykańskich ssaków, które wiszą na gałęziach zaczepione hakowatymi pazurami. Wiszą, wiszą i dobrze im tak w tym stanie. Święta krowa – tak mówimy o bydle domowym w Indiach, którego hinduizm nie pozwala zabijać, ale także w ten sposób określamy osobę rozkapryszoną i leniwą, pozostającą pod specjalną ochroną, człowieka, którego nie wolno krytykować. A krytykowano, proszę sobie wyobrazić, nawet słynne obiady czwartkowe organizowane przez króla Stanisława Augusta – spotkania towarzyskie przy okrągłym stole. Prześmiewca pisał: „A uczone obiady? Znasz może to imię, gdzie połowa nie gada, a połowa drzemie, w których Król wszystkie musi zastąpić ekspensa: dowcipu, wiadomości, wina i mięsa”. Słodkie lenistwo. Boskie nieróbstwo. Kiedyś „leżało się” lub „stało się” i otrzymywało się... pensję. Nicnierobienie równało się „praca”. Wynik tego rodzaju „pracy” równy był zeru, czego efekty możemy dostrzec w sferze chędogiego bogactwa narodowego i ziewającej mentalności wielu osób. Stworzono nawet dekalog szczęśliwego człowieka, tak, dla żartu, gdzieś w jednym z urzędów, a on kusi, zachęca do... lenistwa. Bo: „człowiek rodzi się zmęczony i żyje po to, aby odpocząć”. O, proszę – koronny argument stronnictwa proleniwych. „Praca jest męcząca”. „Jeżeli zrobienie czegokolwiek sprawia ci trudność – pozwól to zrobić innym”. „Odpoczywaj w dzień, abyś mógł spać w nocy”. „Praca uszlachetnia – lenistwo uszczęśliwia”. To niektóre z przykazań dekalogu. Spójrzmy w stronę wielkiej filozofii. Hedoniści głosili, że celem życia jest osiągnięcie przyjemności, że moralność polega na dążeniu do przyjemności, która jest źródłem rozwoju człowieka. A rozwijamy się nieustannie i pod każdym względem. Rośnie w Polsce liczba osób bezrobotnych. Oni chętnie podjęliby się każdej pracy, byle tylko mieć za co żyć i zaleczyć rany własnego niedowartościowania. A tu ponownie trzeszczy ironiczne przykazanie: „Co masz zrobić dziś – zrób pojutrze, będziesz mieć dwa dni wolnego”. Oto mamy przed sobą najdłuższy weekend nowoczesnej Polski: wolną sobotę, niedzielę, poniedziałek 1 Maja – święto pracy, odpracowany wtorek i święto 3 Maja. W korytarzu jednej z firm umieszczono hasło: „W pracy pracuj”. Skoro tyle dni wolnych przed nami, nie trzeba w pracy pracować. Nadmiar odpoczynku nigdy nikogo nie doprowadził do śmierci. Ale skoro Polska to wielki zakład pracy na dorobku w szczególnym czasie przed wejściem do Unii Europejskiej – kto odrobi to, co zostanie niezrobione? Na pewno nie nadrzewne szczerbaki zwane leniwcami. 17 Ptak nie malowany Przedwiośnie. Aniołowie użyczają ptakom języka poetycznego i intelektualnego. Według Rigwedy, wiedzy hymnów, najstarszego zbioru, liczącego 1028 pieśni poetyckich, recytowanych przez kapłana przy ofierze, inteligencja jest najszybszym ptakiem. Słowo, niewidzialna emanacja duszy, jest samoskrzydlate. Ale przecież „Noszony to ptak” znaczy: wyga kuty na cztery nogi, szczwany lis, filut i frant. Tak więc Przedwiośnie. Zlatują ptaki z ciepłych krajów. Do domu. Do Polski. I tu uwaga! Mowa ptaków jest dawnym motywem folklorystycznym – przekazują one rady i ostrzeżenia, wygłaszają proroctwa. Wyczytujemy zapowiedź z lotu jaskółki i z piania kogutów. A także z kukania kukułek. Przy Powiatowym Urzędzie Pracy w Szczecinie, przy ulicy Szymanowskiego, ustawiono dwie kabiny wc. Gdy powieje przedwiosenny wiatr, otwierają się ich podwoje – a bezrobotni i przechodnie widzą to, co przyprawia ich o mdłości. W „Panu Tadeuszu” Adama Mickiewicza czytamy: „Bo zbyt często słyszano krzyk złowieszczych ptaków, które na pustych polach gromadząc się w kupy, ostrzyły dzioby, jakoby czekając na trupy”. Cyprian Kamil Norwid pisał: „Czy ten ptak kala gniazda, co je kala. Czy ten, co mówić o tym nie pozwala”. Tak więc mówmy prawdę. Szczecin jest brudnym i zaniedbanym miastem. Kiedyś gród zielony, teraz szary i brudny. Ptaki nie znajdują swych miejsc na wyciętych drzewach. A jeżeli ktoś zasadzi nowe drzewo? „Jedna jaskółka nie czyni wiosny” – to starożytne przysłowie pochodzące z bajek Ezopa. Kilka ładnych dni wywabiło jaskółkę z ukrycia. Młody utracjusz widząc ją, sprzedał swój płaszcz, a pieniądze za niego otrzymane trwonił na hulankach. Mrozy wróciły, a on przekonał się, że jedna jaskółka nie czyni wiosny. Niebieskich ptaków w bród, pawich postaci ci u nas dostatek. Kruków i wron całe zastępy. A Stanisław Wyspiański pisał w „Weselu”: Ptak ptakowi nie jednaki człek człekowi nie dorówna dusa dusy zajrzy w oczy nie polezie orzeł w gówna. Przedwiośnie. Oto my. Orły, Sokoły. 18 Przyjaźń, czas, pieniądze Gdy pieniędzy wiele, wokoło przyjaciele – mówi sentencja. A czymże są pieniądze? Czas to pieniądz – twierdzą Anglicy. Pieniądz nie śmierdzi – dodawali starożytni Rzymianie. Podobno cesarz Wespazjan rzekł tak, gdy opodatkowano publiczne latryny. Jednak pieniądz jest okrągły i toczy się, często zmienia właściciela. Cóż z przyjaciółmi tego, który miał wiele pieniędzy, a teraz ich nie ma. Prawdziwi przyjaciele zostają, inni odchodzą do nowego, majętnego guru. I nie są to przyjaciele, tylko koniunkturaliści, wyrafinowani cwaniacy. Czymże jest przyjaźń! To zagadkowa więź, która powstaje między dwiema osobami. Francesco Alberoni, włoski filozof i socjolog powiedział, iż przyjaźń powstaje z zaiskrzenia. Ciągnie nas ku sobie swoista biologia, lub jest to czysta metafizyka. Wolter dał i opisał bezcenną definicję przyjaźni: „To milcząca umowa między szlachetnymi i uczuciowo wrażliwymi. Szubrawcy mają jedynie kumpli z szajki. Wesołkowie – kompanów do zabawy, chciwcy – partnerów w interesach, politycy – stronników, pospolici zjadacze chleba – znajomych, książęta – dworaków. Tylko ludzie szlachetni pozostają ze sobą w przyjaźni”. Grecki filozof Zenon z Elei na pytanie „Co to jest przyjaciel?”, odpowiedział: „Drugie ja”. Skoro tak, warto zadać pytanie: ilu wśród nas jest szlachetnych ludzi, skoro tylko między nimi, z zaiskrzenia powstaje i trwa prawdziwa przyjaźń? Ilu z nas może powiedzieć: Mój przyjaciel – to drugie ja? Niestety, niewielu. Na każdym kroku można upewnić się, że przyjaźń traktowana jest jako anachronizm, lub swoisty instrument operacyjny. Ważne są dobre dojścia, a potem dobre znajomości: kumple z szajki, kompani do zabawy, partnerzy w interesach, polityczni stronnicy. Kto słyszał, aby mianowany urzędnik, na dodatek z „kontraktu”, powiedział, że jego zastępca, to jego drugie ja. Wręcz przeciwnie. W polityce iskrzy, lecz nie w wyniku milczącej umowy między szlachetnymi. Czyli przyjaźni. To wzajemna lojalność, szczerość, dawanie sobie oparcia, szczególnie w trudnych sytuacjach. Niestety, dookoła w urzędach, na zjazdach, posiedzeniach, korytarzach instytucji, słyszymy: wzajemne „się obszczekiwanie”, lub obserwujemy: się podlizywanie. To zagadkowa więź łącząca ludzi. Pieski świat. Lassie, owczarek szkocki, zwierzęca bohaterka powieści Erica Knighta „Lassie wróć” zauroczyła czytelników, a potem widzów ekranizacji tego utworu, wielką psią wiernością i oddaniem dla swych właścicieli. Pies jest przyjacielem człowieka od wielu tysięcy lat. Jest wobec niego lojalny, szczery i broni go w trudnych sytuacjach. Warto, aby pamiętali o tym tak zwani szlachetni, bezwzględni ludzie, którzy na szumnie przez siebie pasowanych przyjaciołach, poza ich plecami, z lubością wieszają psy. (Wiem – doświadczyłem). Czas na to najwyższy. A czas to pieniądz, który nie śmierdzi. Chociaż, jak rzekł Albert Einstain: e = mc2 – wszystko jest względne. Jedno jest pewne: „Czas ucieka, wieczność czeka”. 19 Tik, tak „Bije zegar godziny, my wtedy mawiamy: Jak ten czas szybko mija! – a to my mijamy!” – pisał poeta. Rzeczywiście, to my z krwi i kości: od wiosny, poprzez lato i jesień życia – mijamy. Czasu nie można dotknąć, ani zobaczyć – jednak człowiek uparł się aby go mierzyć – co przez wielu uważane jest za jeden z najdowcipniejszych pomysłów homo sapiens. Były zegary słoneczne, zegary wodne, a mimo wszystko Seneka pisał: „Filozofowie łatwiej godzą się ze sobą niż zegary”. W V wieku naszej ery – kto uwierzy – Grecy nie mieli pojęcia, co to jest godzina. W związku z tym nie mogli być ludźmi punktualnymi. Punktualne było, jest i będzie – przemijanie. Więc mijamy. Zegar mechaniczny, taki co to „nie je, nie pije, chodzi i żyje” wynalazł według jednych, Chińczyk Liang Ling-con w 724 roku, a według innych, Gerbert z Aurilac. To dzięki nim i ich następcom – zegarmistrzom, mogliśmy śpiewać: „Umówiłem się z nią na dziewiątą”, oglądać filmy: „15.10 do Yumy”, czy też „W samo południe”, czytać książkę „Godzina pąsowej róży”, mogliśmy spóźnić się „akademicki kwadrans”. Dane nam było urodzić się o osiemnastej, lub punktualnie, zgodnie z planem Wielkiego Demiurga, odejść w inne rejony bytowania. Nie bez kozery zwykle przy zegarach kościelnych widoczna jest sentencja: „Czas ucieka, Wieczność czeka”. Mało kto wie, że pierwsze na świecie zegarki kieszonkowe, ze względu na ich kształt, nazywano jajami norymberskimi. Jajo zaś symbolizuje zmartwychwstanie. To znak zmartwychwstania i odrodzenia, powtarzania się życia, wyobrażenie zwycięstwa wiosny i Słońca w walce z zimą i nocą w okresie wiosennego przesilenia. Z każdą sekundą, minutą, godziną, dłuższy dzień, więcej światła. Lux umbra Dei – „Światło jest cieniem Boga” – głosi napis na średniowiecznym zegarze słonecznym. Światło Słońca – to znaczy natchnienie, intuicja, kontemplacja. Kto z nas zabiegany, wpatrzony we wskazówki szwajcarskiego zegarka, znajdzie czas na natchnienie, kontemplację...? Kto przypomni sobie, że gdy zegar bije godziny – to nie czas, tylko my mijamy? 20 Przed-stan W wierszu „Jak ja się czuję” Wisława Szymborska napisała: „Kiedy ktoś zapyta, jak ja się czuję, grzecznie mu odpowiem, że dobrze się czuję. To, że mam artretyzm, to jeszcze nie wszystko, astma, serce mi dokucza i mówię z zadyszką, puls słaby, krew moja w cholesterol bogata, lecz dobrze się czuję, jak na moje lata”. Społeczność tego świata składa się z ludzi przesiąkniętych skłonnością do postrzegania dobrych stron życia, do spoglądania z otuchą i nadzieją w przyszłość swoją i wszystkich oraz z osób emanujących ogromem niewiary w świat i ludzi, w lepszą przyszłość, żonglujących namiętnie czarnowidztwem, beznadzieją i dostrzeganiem złych stron życia. Optymiści i pesymiści. Białe i czarne. Dzień i noc. Lekarze wyrokują jednoznacznie: Optymizm leczy, a pesymizm zabija. Na depresję cierpi 2-4 procent ludzi w wieku od 20 do 30 lat i 8 do 10 procent osób powyżej sześćdziesiątego piątego roku życia. O optymistach statystyki nie wspominają, bo oni, ci ufni, nie skarżą się lub mówią, iż dobrze się czują jak na swoje lata. Wesoło żeglujmy, wesoło, Po życia burzliwym potoku, Jak orły w gradowym obłoku, Choć wichry, pioruny wokoło, Wesoło żeglujmy, wesoło – to początek „Pieśni Żeglarzów” – Edmunda Wasilewskiego. Przypomnijmy „Opty” – jak Optymista, to jacht typu jol, którym Leonid Teliga odbył samotnie i szczęśliwie rejs dookoła ziemskiego globu. Właśnie dzisiaj, 5 maja 2000 roku, ten glob, Samotna Ziemia ze swym Księżycem po jednej stronie Słońca a Saturnem, Jowiszem, Marsem, Wenus i Merkurym po drugiej, ustawiły się w linii prostej. Koniunkcja planetarna. Pesymiści mówią o końcu świata i kupują „zestawy do przeżycia” lub ukrywają się w specjalnie skonstruowanych bunkrach. Optymiści, cóż, wierzą, że zdarzenie to sprawi, iż w Polsce skończy się dwuipółmilionowe bezrobocie, że padnie „rzeczpospolita kolesiów”, odejdą w siną dla populiści i ludzie – koperty, że staniemy się dla siebie bardziej uprzejmi i życzliwi, choć zgodnie z przewidywaniami astrologów, owa koniunkcja i występowanie zwiększonej ilości plam na Słońcu sprawią, że będziemy nadpobudliwi, nerwowi i źli. Szaleństwo planet dotrze zapewne do tych, którzy tego chcą. Przekupnych polityków, agresywnych szalikowców, cwaniaków, bandytów i miernot na wysokich stanowiskach. Oni, jak kule bilardowe ustawieni są w idealnie prostej linii już od lat. To szczególna koniunkcja. A poetka – optymistka pisze z rozbrajającą szczerością: „W nocy przez bezsenność, bardzo się morduję, ale przyjdzie ranek..., znów się dobrze czuję, mam zawroty głowy, pamięć figle płata, lecz dobrze się czuję, jak na swoje lata”. I nie trzeba tak wiele, aby mimo szczególnych układów planet i słonecznego maksimum, znaleźć swoje małe szczęścia, których więcej niż gwiazd na niebie. 21 Po-stan Tydzień temu prorocy zagłady ostrzegali ludzkość przed potwornymi skutkami koniunkcji sześciu planet, Słońca oraz Księżyca. Miały być: wybuchy wulkanów, wstrząsy matki Ziemi, przesunięcie biegunów i wysokie na kilometr fale zalewające całe kontynenty. Końca świata nie było. Jest upał. Przedwczesny i długotrwały. Słońce to symbol nieskończoności, nieba, nowego początku, prawdy, najwyższej inteligencji kosmicznej, ale także: szału, złośliwości i południowego szaleństwa. Niedawno jeden z rowerzystów opowiadał grupie zdumionych miłośników jazdy na bicyklu, że gdy w południe jechał drogą, przy jeziorze Goplana usłyszał, iż mija go drugi rowerzysta. Spojrzał w bok i zobaczył... siebie. W samo południe. Czyżby południowe szaleństwo? A może fatamorgana – zjawisko optyczne tworzące obrazy pojawiające się w warstwach powietrza o różnej temperaturze? Jeżeli wynikający z upału miraż, to winniśmy zobaczyć w Szczecinie na przykład: ścieżki rowerowe w centrum miasta, wolne od szalonych, wzbudzających tumany pyłu, cyklistów, alejki na Jasnych Błoniach, czy też porządne rowerowe parkingi przed ważniejszymi urzędami. Po prostu obrazy przeniesione z cywilizowanych państw. A może był to jeden z wielu przypadków południowego szaleństwa. Jest ich więcej. Oto proszę: pijany lekarz kieruje trzeźwego pacjenta do izby wytrzeźwień. Czteroletni chłopiec ze wsi Łomna otrzymał wezwanie do stawienia się przed komisją poborową. Rodzicom, urodzonej w domu, przy świadkach, zaopatrzonych w karty przebiegu ciąży, dwutygodniowej Joasi, Urząd Stanu Cywilnego w Szczecinie odmówił wydania aktu urodzenia. Według prawa, dziewczynka nie istnieje. A proszę – jest. Urzędowa cywilizacja prawa? Południowe szaleństwo? Marek H., pseudonim „Gumiok”, główny oskarżony o kradzież transportu kurzych udek, nie siedzi we więzieniu, ponieważ w związku z jego ciężkim stanem zdrowia, sąd uchylił mu areszt. Teraz „Gumiok” zastrasza świadków swego niecnego czynu i ściąga od nich haracze. Szaleństwo południowe. Słońce. Upał. W Golczewie miejscowy lekarz wystawił akt zgonu 85-letniemu mężczyźnie, a dwie godziny później domniemany zmarły ożył. Słońce – symbol nowego początku, prawdy i szału. Dom szalonych – tak dawniej nazywano zakład dla umysłowo chorych. Gdzie my jesteśmy, skoro w jednym z sądów toczy się rozprawa, w której oskarżonym jest człowiek, który w swoim domu bronił się przed złodziejem z kilkoma wyrokami na koncie? Zadał mu ciosy nożem, gdyż rabuś groził, że go zabije. Oskarżycielem posiłkowym jest napastnik – bandyta. Szaleństwo. Upał. Niejeden z nas, szalona głowa uciekłby z chęcią od tych anomalii pogodowych i wszelkich anomalii polskich. Gdyby nie skradziono mu roweru, jak stwierdził policjant – bez szans na jego odzyskanie, wrzuciłby piąty bieg i ruszyłby w podróż dookoła świata. Niekoniecznie w 80 dni. 22 UFO nad Szczecinem Nad Szczecinem pojawił się Niezidentyfikowany Obiekt Latający – czyli UFO. Ot tak, w biały dzień, w środę o godzinie 15.15. Standardowy dysk nadleciał od strony Lasu Arkońskiego i na kilkanaście sekund zawisł nad centrum Szczecina. Właśnie tam. Nikt o tym nie napisał, nie powiedział, więc o zielonym grodzie Gryfa, mieście portowym, będzie cicho, jak zwykle, a była szansa, aby to miasto parków, magnolii i placów rozmaitych, odetchnęło wielkomiejską dumą. Nic z tego. Nie dla szczecinian świat od zaraz. Ba, jest gorzej. Zarząd miasta zdecydował, że tegoroczne Dni Morza odbędą się w Szczecinie nie tradycyjnie w czerwcu, tylko od 7. do 9. lipca 2000 roku. W związku z tym w mieście portowym Dni Morza obejdą się bez motorowodnych zawodów o puchar świata. I już. Nie dla naszych oczu walka o światowe puchary, skoro i tak w lokalnych środkach masowego przekazu (ostatnio mówi się: masowego przerażenia), zauważono, że, cytuję: „Szczecin jest martwy”, a „szczecińska oferta kulturalna trąci mizerią i chaotycznością”. O grodzie Gryfa, mieście szerokich ulic, „Filipinek” i znanej ze zwykle karuzelowej formy drużyny piłkarskiej „Pogoń”, było w Polsce ostatnio bardzo głośno. Ogólnopolskie gazety rozpisywały się, jak to w Szczecinie na jednej ze stacji benzynowych, wyładowanie elektrostatyczne spowodowało zapalenie się benzyny podczas tankowania samochodu. Przez chwilę byliśmy może nie światowi, ale na pewno ogólnopolscy. O województwie zachodniopomorskim też od czasu do czasu słychać w kraju. O proszę: Mieszkaniec jednej ze wsi w powiecie choszczeńskim, podczas jednego dnia wzniecił aż 17 pożarów. Być może trafi do Księgi Rekordów Guinessa? Z innych rejonów Polski, dążącej aby od zaraz być krajem na światowym szczycie, dochodzą równie sensacyjne wiadomości. Oto radiowóz policyjny zderzył się z bocianem. Ptak zginął na miejscu, policjanci na szczęście katastrofę przeżyli. Szczecin, miasto Wałów Chrobrego, miasto Trasy Zamkowej, Klubu 13 Muz i oczywiście zieleni, być może odbuduje swoją dawną świetność. W wyniku skoordynowanej akcji firm dobrej woli, bo akcja być musi, być może ogród różany w parku Kasprowicza, tak zwana Różanka, zostanie odtworzony. Powtarzam: odtworzony. Jak średniowieczna osada, czy starożytny fresk. Skoro był, to dlaczego go nie ma? Kto za to odpowiada? Cisza. Wiceprezydent Szczecina, miasta zieleni, parków, ale też rozrywki, zapowiada odbudowę Kaskady, ponieważ, cytuję: „Szczecin był znany z tego lokalu” – koniec cytatu. Dodam: oczywiście – był znany i kto wie, czy nie bardziej w Szwecji niż w Polsce. Ostatnio, na górnej alei na Jasnych Błoniach, widziano spacerujących, ramię w ramię, prezydenta i wiceprezydenta Szczecina – miasta parków, zieleni i kwiatów. Być może już niedługo zostaniemy mile zaskoczeni planami wspaniałej rozbudowy, cytuję: „martwego Szczecina”. Póki co, obu panom urzędnikom należy pogratulować odporności na pylicotwórcze tumany kurzu, unoszące się z niechlujnie odremontowanych alejek Jasnych Błoni. Ale remont był w latach dziewięćdziesiątych. Teraz jest rok 2000. Zapewne będzie się nam żyło lepiej, dostatniej i piękniej w stolicy Pomorza Zachodniego. W Szczecinie powstanie centrum. Nad nim zapewne pojawi się UFO. 23 Drzewa na betonie Magnolia, to drzewo lub krzew wschodniej Azji i Ameryki Północnej. Kwiaty ma okazałe, zwykle białe, co ciekawe, często rozwijają się one przed liśćmi. Znana jest obfitość gatunków magnolii, które sadzi się w ogrodach i parkach. Szczecin był kiedyś miastem magnolii, ale także grodem – parkiem, ogrodem, w którym rosły drzewa i krzewy tak niezwykłe, że pierwsi polscy osadnicy wspominają ich urok po dziś dzień. Poprzedni gospodarze tego miasta dbali, aby sadzono je z rozmysłem, zgodnie z planami wytrawnych architektów przyrody, systematycznie, a nie akcyjnie. Tak, aby każda pora roku wydobywała z nich oryginalne barwy i zapachy. Potem nadszedł czas niszczenia zielonego bogactwa Szczecina – a czyniono to systematycznie, w sposób barbarzyński – raz w imię przeprowadzenia linii tramwajowej, to znowu w imię bezmyślnych idei i planów betonowania miejskiej przyrody. Kto pomyślał? Kogo to interesowało, że magnolia i bez żyją do stu lat, olsza czarna i brzoza do lat 120, topola czarna i jesion – do 300 lat, klon, sosna czarna i modrzew do lat 600, buk czerwony, lipa szerokolistna i świerk do tysiąca lat, i na koniec, dąb szypułkowy i platan – grzmijcie chore platany z Jasnych Błoni – do 1300. lat. Życie drzew skracano akcyjnie, nie bacząc na ich walory i potencjalną długość życia. To co zostało, wystarczyło nienasyconym drwalom, aby z dumą i pychą nazywać Szczecin miastem zieleni. A tak naprawdę – miastem zieleni przetrzebionej. W historii ludzkości drzewa obdarzano kultem. U Greków były mieszkaniem bóstw i nimf. Na przykład dęby łączono z Zeusem, topole z Heraklesem, a platany z Dionizosem. W USA w czasie wojny o niepodległość sadzono topolei inne drzewa „jako symbol wzrastającej niepodległości”. Podobnie czyniono z drzewami wolności we Włoszech w czasie rewolucji 1848 roku, czy w jakobińskiej Francji. W marzeniu sennym aleja drzew oznacza długotrwałe szczęście, wdrapywanie się na drzewo – wielkość i bogactwo, spadanie z drzewa znaczy – podobnie jak spadanie ze stołka – zbliżające się nieszczęście, koniec kariery. Niedawno szczecińscy politycy, senatorowie, posłowie i radni, w ramach akcji „Magnolie dla Szczecina”, z okazji obchodów 10-lecia samorządności w Szczecinie, sadzili magnolie. Magnolie kwiaty mają okazałe, zwykle białe. W heraldyce kolor ten oznacza czystość, prawdę, pokój i szczerość. Należy czekać na kolejne akcje sadzenia przez szczecińskie Bardzo Ważne Osoby, na przykład: dębów. Symbolizują one: cnotę, odwagę i honor. Jesiony nie wchodzą w rachubę – przedstawiają: ślepotę, ostrożność i niszczenie. A tego zbyt wiele dookoła. W Szczecinie – mieście zieleni przetrzebionej. 24 Rysa ryzyka Ryzyko. Każdy dzień, ba, nawet noc, to w życiu człowieka czas ryzyka. Ryzyko jest, ale nie można o nim bez przerwy myśleć, bo inaczej byśmy postradali zmysły. Egzegeci biblijni rozróżniali siedem zmysłów: rozum, mowę, smak, wzrok, słuch, węch i dotyk. Później uwzględniono tylko pięć ostatnich. Lecz mówiono także o zmyśle szóstym. Intuicji! Juliusz Słowacki pisał: „Szczęściem, że wierne zwierciadło i słowa. Często niewierna, wszak wiecie – kobieta. Dopomagają nam szkłem i umysłem. Patrzeć na siebie... i są szóstym zmysłem”. Często ryzykujemy, zapominając o intuicji. Oto przykład. W jednym ze szczecińskich środków komunikacji miejskiej, dwóch mężczyzn udawało kontrolerów. Zaryzykowali, mieli pecha, bo na swe ofiary wybrali policjantów. Z wrażenia odjęło im mowę. Objawem przedkładania ryzyka nad własne siły jest tak zwany „zespół Mount Everestu”. Alpinista George Herbert Mallory wyraził go bardzo zwięźle: „Chcę się wspiąć na Mount Everest, bo tam jest”. I zaginął pod najwyższym szczytem na Ziemi, na wysokości powyżej 8600 metrów. Objawem „zespołu Mount Everestu” jest pragnienie dokonania czynów, jakich nigdy dotąd nikomu nie udało się zrealizować. Tak było, jest i będzie. Ginevra, dziewczyna z rodu Orsinich, w dzień swego ślubu z Francesco Dorią, dla figlów ukryła się w kufrze. Zamek zaryglował wieko. Szkielet Ginevry odnaleziono po pięćdziesięciu latach. A jeszcze, Lady Godiva, żona Leofrica, hrabiego Mercji. Gdy nałożył on rujnującą daninę na swych dzierżawców, obiecał swej żonie, że ich od tego ciężaru uwolni, gdy ona przejedzie nago na koniu przez ulice miasta. Godiva zaryzykowała – spełniła warunek, a jej mąż słowa dotrzymał. Czyn ryzykowny raz kończy się źle, raz dobrze. W sferach politycznych ryzyko często przybiera postać zobrazowaną słowami byłego premiera Wspólnoty Niepodległych Państw, Wiktora Stiepanowicza Czernomyrdina: „Chcieliśmy jak najlepiej, a wyszło tak, jak zawsze”. Podobnie włodarze Szczecina – jak pisał Henryk Heine: „niczym dziewczęta z buziami jak malina” – ciągle chcą jak najlepiej, od lat, od zdobycia Szczecina, chcą wielkiego, wielkomiejskiego Szczecina, a wychodzi tak, jak zawsze. I nie ma na nich mocnych. Byli, są, będą! Ryzyko. Już, gdy się rodzimy, ryzykujemy, bo nie wiadomo, w jakie trafimy czasy, kto będzie nami rządził i czy będziemy mieć tyle, aby móc być. Dlatego ryzykujemy, gramy w totolotka, bingo, i bierzemy udział w stresujących turniejach telewizyjnych2. Niczym desperaci. Milionerzy z pustymi kieszeniami. Szewcy bez butów. Murarze bez kielni. Miliard starych złotych, a może milion nowych w rozumie, mało co znaczy. Mimo to, stajemy w szranki, aby zacząć żyć godnie. Ryzykujemy. Nawet za cenę postradania zmysłów. Póki boli, znaczy, że żyjemy. 2 Autor brał udział w teleturnieju „Milionerzy”. Niestety, pokonał go stres. W nagrodę „otrzymał” ostry atak rwy kulszowej. 25 ...do ostatniej kropli kawy Starorzymski poeta i filozof, Lukrecjusz, stwierdził, że matką bogów była trwoga. „Jedyną rzeczą, której powinniśmy się bać, jest strach” – powiedział w swym przemówieniu inauguracyjnym prezydent USA Franklin Delano Roosevelt. Stany Zjednoczone nękał wówczas kryzys. Do wyboru był optymizm lub pesymizm. Białe lub czarne. Bać się strachu – znaczyło zwycięstwo. Występowanie objawów gwałtu, terroru i wynikającego z nich strachu, w nowoczesnych społeczeństwach określa się zwykle jako powrót do prawa dżungli. Co ciekawe, zwierzęta pozostawione samym sobie, rzadko czynią krzywdę osobnikom własnego gatunku. Jedynym stworzeniem z uporem napadającym na własnych krewniaków jest człowiek. Co prawda, tyle w nas dobra ile zła. To, czy będziemy się obnosić z czarną piracką banderą, czy wzniesiemy białą flagę, znak chęci rozpoczęcia rokowań z nieprzyjacielem – jest kwestią naszej wolnej woli. Zgodnie z maksymą starożytnych stoików: „Żaden zły człowiek nie jest wolny”. Czarny to obraz niewolników zła. Od pewnego czasu na Jasnych Błoniach i w parku Kasprowicza w Szczecinie buszuje osobnik, właściciel psa bojowego rasy bulterier, uważanego za najsilniejszego w swojej wadze do około 21. kilogramów, którego puszcza wolno i – używając niewybrednych słów – straszy właścicieli innych psów, iż jego podopieczny rozszarpie je na strzępy. Czyni to z lubością, nagminnie i bezkarnie. Dlaczego tak się zachowuje? To jego czarna tajemnica, bo to „czarny charakter”. Straż miejska, czy policjanci pojawiają się w tych rejonach od święta – na pomoc nie ma co liczyć. Pozostaje strach. A przecież strachu powinniśmy się bać. Trwogą napełnia wysyp osób, które miast być chlubą społeczeństwa, okazują się rzezimieszkami. Oto ich wyrywkowa czarna lista: znany szczeciński biznesmen został zatrzymany w Hamburgu przez celników z tak zwanej czarnej brygady. Jest on zamieszany w przemyt dwu i pół tony marihuany. Niedawno Interpol zatrzymał szczecińskiego biznesmena, który dokonał niebotycznych malwersacji. Starosta pewnego powiatu oskarżony jest o sprzedanie dwu działek przy użyciu fałszywych dokumentów. Jeden z profesorów szczecińskiej uczelni domagał się od studentów 300 marek niemieckich za odpowiedni wpis do indeksu. Biznesmeni, starosta, profesor. Na usługach zła. Czarnej polewy. Tyle w nas dobra ile zła. Dobro nie ustępuje złu. „Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy”, Szukające osób zaginionych Stowarzyszenie „Itaka”, „Caritas”, „Monar”, „Markot”, „Stowarzyszenie Przeciwko Zbrodni imienia Joli Brzozowskiej”, „Domy Dziecka” – to tylko sygnały jego w nas istnienia. Prezydent USA Theodore Roosevelt odwiedził w 1907 roku eksperta mieszanek kawy znanej firmy. Po wypiciu filiżanki czarnego napoju, orzekł: „Dobra do ostatniej kropli”. Powiedzenie to służy firmie jako slogan reklamowy. Co prawda, niektórzy chcieli wiedzieć, co za feler miała ta ostatnia kropla. Czy owa dobroć obejmuje też ostatnią kroplę, czy ją wyłącza? Pytanie bez odpowiedzi. Ostatnio, Ważny Urzędnik powiedział dziennikarce, że zadała mu głupie pytanie, ale i na nie należy odpowiedzieć. Wcześniej, ktoś powiedział, że nie ma głupich pytań: są tylko mądre lub głupie odpowiedzi. Szczególnie, gdy chodzi o problem dobra i zła. 26 Nocnik Piszczyka X – Czy w Polsce można się dorobić wielkiego majątku? – Można – Powiedział pan X, za czasów Peerelu rzemieślnik, kombinator, członek Stronnictwa Demokratycznego siostrzanej partii PZPR, podczas stanu wojennego miłośnik Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego, po obradach Okrągłego Stołu zakochany w Solidarności. Obecnie kombatant, działacz rewindykacyjny i sympatyk lewicy od urodzenia. Obywatel Piszczyk. Obywatel X. Trafił już nieszczęśnik do słownika eponimów, czyli wyrazów odimiennych. Otóż, ów Piszczyk X znalazł receptę na zrobienie fortuny: dla każdego Chińczyka należy wyprodukować przynajmniej jeden guzik, sprzedać... i miliardy złotych leżą u naszych stóp. Taka to mentalność Piszczyka. Piszczyk X wierzy w zrobienie majątku na odpowiednich politycznych posunięciach. Zmienia poglądy jak rękawiczki. Niedawno wieszał na drzewach komunistów: za Katyń, za wojskowe bataliony robocze. Teraz Piszczyk X mówi tak: „Starych komunistów już nie ma, a lewica dobrze jest odbierana przez polski naród, więc popieram”. W latach czterdziestych śpiewano: „nie wierz Zosiu komuniście”, ale Piszczyk nie Zosia i nie o wiarę tu chodzi, lecz o gratyfikację. Czy można się w Polsce dorobić? Owszem. Można, tak jak siedmiu krakowskich policjantów, wymuszać na miejscowym bazarze od Wietnamczyków haracz. Po tysiąc złotych od głowy. Złoty interes. Ale są i inne sposoby. Można, tak jak dwóch „kilerów” z Legionowa, zastosować w sprzyjających okolicznościach metodę błędnego koła. Od pani A przyjąć 5 tysięcy złotych za podjęcie się zamordowania jej męża, pana B. Następnie ostrzec pana B o grożącym mu niebezpieczeństwie i zainkasować od niego 10 tysięcy złotych za odstraszenie żądnej jego krwi, żony, aby po pewnym czasie przyjąć 20 tysięcy złotych od pani A za zamordowanie pana B, jej męża. I ostrzec go. To rzeczywistość! Jak amerykański film kryminalny. Można się w Polsce dorobić uczciwie. Pewien osobnik tak nasycił rodzimy rynek znakomitej jakości śrubkami, iż wymusił popyt na równie znakomite nakrętki i teraz figuruje na liście najbogatszych Polaków. A jego zawód wyuczony – kelner. Jeżeli ktoś w tak zwanym robieniu pieniędzy stanie na granicy prawa, a ma układy – nie musi się obawiać. W cudowny sposób wypuszczą go na wolność, a uprzednio dobrze nakarmią. Jadłospis z aresztu śledczego w Białymstoku. Śniadanie: kiełbasa parówkowa, zupa mleczna, pieczywo. Obiad: barszcz czerwony, kiełbasa w sosie pomidorowym, surówka z kapusty kiszonej. Kolacja: pieczywo i... jaja. Zarobić w Polsce można też tak. Najpierw trzeba było działać w podziemiu, potem być populistycznym człowiekiem legendy, następnie świetnie zarabiającym senatorem i prezydentem Szczecina, aby po uzyskaniu niegodności kłamcy lustracyjnego zasiąść w radzie nadzorczej Szczecińskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego. Kompetencje zbędne. Komentarz też. W Polsce jest wiele osób uczciwych, czyli głupich. One nie zarobią. One mogą sobie najwyżej poczytać ranking 100 najbogatszych i niewątpliwie najuczciwszych Polaków. A poza tym może się zdarzyć, że w Polsce, kraju zastępów nie zlustrowanych świętych, stanie się cud i starzy komuniści, których nie ma, oprą polski kapitalizm na zasadzie – każdemu według jego potrzeb. I zarzucą rynek nocnikami. Jest nas przecież 40 milionów świętych. A to interes. 27 Piszczyk Anonim X Gall Anonim, to Anonim nazwany przez Marcina Kromera w 1555 roku – Gallem – czyli Francuzem. Jest on autorem „Kroniki Książąt i Królów Polskich”. Ów mnich benedyktyński, niewiadomego pochodzenia (mówi się, że był to Flandryjczyk, Prowansalczyk, Węgier albo Włoch, który pracował w kancelarii książęcej Bolesława Krzywoustego), nie pisał, aby komuś zaszkodzić, wręcz przeciwnie, pro publico bono opisywał współczesne mu postaci i zdarzenia dla pamięci przyszłych pokoleń. To przykład pozytywnego anonimowego twórcy z przełomu 11 i 12 wieku. Zgodnie ze słownikiem wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych: „anonim to nieznany, bezimienny utwór, czy też list bez podpisu. Zwykle o treści oszczerczej lub grożącej adresatowi”. Marni ludzie nie znoszą prawdy, więc gdy usłyszą, iż ktoś wypomni im łgarstwo, czy też skoliozę kręgosłupa polityczno-moralnego – wówczas odzywają się anonimowym skrzekiem. Tak też się stało po jednym z ostatnich felietonów aktualnych, mówiących o polskich Piszczykach X. Autor – piszący te słowa dowiedział się, że zostanie „zniszczony”, felietonista został poinformowany przez anonimowego Piszczyka X, iż w zamian za słowo prawdy zostanie unicestwiony: być może fizycznie, być może donosami, być może przy pomocy plotki. W tej sytuacji, dziennikarz boi się, ale cóż – nie może przestać mówić prawdy w zależności od kaprysów ludzi, którym się to podoba lub nie. Musi nadstawiać swój kark, nawet wówczas, gdy ktoś zagrozi mu złamaniem kręgosłupa – co nie jest przyjemne, ba, grozi nawet paraliżem lub unicestwieniem. Felietonista był już przesłuchiwany i straszony za czasów Peerelu i wie, co to pogróżka i szantaż. Komu zależy, aby w wolnym, demokratycznym kraju, stworzyć ociekający kłamstwem, donosami, szantażem i nienawiścią polski gułag? Komu w wolnym, demokratycznym kraju, jakim jest Polska, zależy, aby słowo i obraz: w telewizji, radiu, prasie – podlegały cenzurze? Polska – to firma z dobrym znakiem jakości. Nawet pod zaborami nie dała zwieść się kłamstwu. Szczególnie temu, które nabijało kiesy politycznym Judaszom. Niemiecki satyryk, Dieter Hildebrandt, napisał: „Cenzura jest potajemną rekomendacją oficjalnego zakazu”. Kiedyś zakazywano myśleć i mówić o zbrodni katyńskiej. Później ktoś wymyślił, że w hitlerowskich obozach zagłady nie mordowano ludzi. Teraz w umysłach zniewolonych w imię własnej interesowności, zakwitł pomysł tak zwanej estetyzacji stanu wojennego do trzech minut półprawdy na telewizyjnym ekranie lub odłożenia filmu „Firma” z TVP Szczecin na półkę zapomnienia. Gall Anonim, pracownik kancelarii książęcej Bolesława Krzywoustego, zapewne nie zniósłby takiego zakłamania i poprosiłby o polityczny azyl lub przeniósłby się w stan wewnętrznej emigracji. Kronikarz nie może zmieniać dat, pisać bujd i manipulować rzeczywistością. Podobnie dziennikarz, który w gruncie rzeczy jest kronikarzem. Co zrobić, aby historia Polski, firmy z nieograniczoną odpowiedzialnością, nie została sfałszowana? Ot, pisać prawdę i pokazywać drzwi manipulatorom i anonimowym szantażystom. To wszystko. 28 Szklane lepianki Według „Słownika symboli” dom symbolizuje między innymi: bezpieczeństwo, trwałość, schronienie, twierdzę, mieszkanie, stąd zapewne angielskie powiedzenie: „mój dom jest moją twierdzą”. Dom to także: gospodarstwo domowe, domownicy, ojczyzna i skarbnica wiedzy. Może być dom: otwarty – w którym przyjmuje się wielu gości, może być „dom dziecka” lub „dom starców”, może być „dom publiczny” – czyli „dom nierządu”. „A cała Polska – jego dom” – pisał w „Manifeście Ludu” Or-Ot. Gospodarze miasta – to gospodarze domu. Mieszkańcy miasta – domownicy. Kilka dni temu lokatorzy domu z ulicy Bogusława 7 w Szczecinie dowiedzieli się od urzędników miejskich, iż za miesiąc mają się wyprowadzić. Ot tak. Z domu. Do komunalnych mieszkań o gorszym standardzie, ze wspólną toaletą na piętrze, lub do mieszkań STBS, płacąc kaucję od 7. do 15. tysięcy złotych. Gdyby nawet ten jeden dom i ci domownicy mieliby zostać potraktowani ze względów technicznych w sposób wyjątkowy, bo trzeba szybko ruszyć z modernizacją kamienicy – trudno się dziwić rozgoryczeniu i złości lokatorów owego domu na bezduszne postępowanie gospodarzy miasta. Swego czasu, sir William Pitt, w przemówieniu na temat ustawy akcyzowej rzekł w Izbie Lordów: „Najuboższy człowiek w swej chałupie stawia czoło całej potędze Korony. Może to być lepianka, do której przecieka deszcz i wiatr, ale król Anglii wejść nie może”. W napisanej w roku 1925 przez Stefana Żeromskiego powieści „Przedwiośnie”, jadąc pociągiem, w drodze do ojczyzny, Seweryn Baryka mówił o „Szklanych domach” – wizji nowej cywilizacji i cudownego życia w Polsce, roztaczanej przed synem, Cezarym. Obrazu nieprawdziwego. Wydumanego. „Szklane domy” roku 2000 nie różnią się od tych z czasów „Przedwiośnia”. Angielskie przysłowie mówi: „Kto mieszka w szklanych domach, niech nie rzuca kamieniami”. Innymi słowy: skoro nastała demokracja w wolnej Polsce, gospodarze tego domu nie zachowujcie się jak napuszone słonie w składzie porcelany, bo to nie domek z kart, czy dom zbudowany na piasku. I już nie wiadomo, co myśleć o radnym i odpowiedniej komisji, twórcach koncepcji utworzenia kulturalno-rekreacyjnego, tak zwanego Złotego Szlaku, który miałby prowadzić od Zamku Książąt Pomorskich, przez plac Żołnierza, plac Grunwaldzki, Urząd Miejski, do Jasnych Błoni. A znaczyłoby to między innymi przesiedlenie domowników z parterowych mieszkań na placu Grunwaldzkim i utworzenie w piwnicach szacownego Urzędu Miejskiego kombinatu rozrywki: restauracji i pubów. Pomysł tak kuriozalny, że wart wyróżnienia. Nie złotą, lecz szklaną cegłą. Ze szklanego, publicznego domu władzy miejskiej, symbolu bezpieczeństwa, trwałości i skarbnicy wiedzy. 29 Dłoń na receptorze Rzecz będzie o pochwale dotyku, roli dłoni i rąk w życiu człowieka i wszystkim, co z tym jest związane. Chiromancja to wróżenie z linii dłoni. Ocenia się i wróży z wielkości oraz kształtu dłoni, długości palców i ich kształtu, a przede wszystkim z linii dłoni i różnych występujących na niej znaków: trójkątów, kwadratów, pętelek, czy kopertokształtnych symboli. Przyjmuje się, że lewa ręka odzwierciedla możliwości, cechy charakteru oraz hipotetyczny los człowieka, a ręka prawa jest obrazem jego życia rzeczywistego. Dłoń, ręka – ich rola i symbolika w życiu każdego z nas jest wielka. Ręka to symbol siły, domu, ale i zdrady. „Nawet odwaga załamuje ręce” pisał w „Panu Tadeuszu” Adam Mickiewicz. Dłoń na sercu – znaczy szczerze, bez obłudy. Dłoń przesuwana pod gardłem, to groźba śmierci. Dłoń – to dotyk. Dotyk jest ekscytującym zmysłem, gdyż polega na wymianie: kto dotyka, ten jest jednocześnie dotykany. Na opuszkach palców mieszczą się setki zakończeń nerwowych spragnionych dotyku jak pustynny piasek wody. Dotyk, dłoń, ręka... Mikołaj Rej pisał: „Gdyby nie była ręka, co by brała, wielką by zacność sprawiedliwość miała”. A ta ręka, która bierze, to emblemat łapownika. Też dotyka. Drugiej dłoni i tematu ważnego. Ostatnie raporty Transparency International, Banku Światowego i Najwyższej Izby Kontroli biją na alarm głosząc, że zjawisko korupcji objęło w Polsce prawie wszystkie dziedziny życia. Łapówki biorą wszyscy: urzędnicy państwowi, samorządowcy, lekarze, celnicy, policjanci i przedstawiciele, o zgrozo... wymiaru sprawiedliwości. Polska znajduje się na 44. bardzo wysokiej pozycji w rankingu ukazującym korupcję w 99. krajach świata. Polacy powszechnie uważają, że bez łapówki niewiele można załatwić. Czy Wysoki Rangą Urzędnik, o którym mówi się z ironią „Koperta” – powinien być Wysokim Rangą Urzędnikiem? Czy przyjmujący łapówki lekarz może nadal być lekarzem? Czy biorący w łapę „wziątkowy” (tak się mówi) – przedstawiciel Wymiaru Sprawiedliwości powinien nadal grać rolę sprawiedliwego? Oto są pytania. Z ogromem zjawiska łapownictwa wchodzimy nie do Unii Europejskiej, lecz do Czarnej Afryki. „Nikogo nie przyjmują z twarzą tu wesołą, jeśli przyjdzie niewcześnie, albo z ręką gołą” – pisał Wacław Potocki. Dotyk jest ekscytującym zmysłem, gdyż polega na wymianie: kto dotyka, ten jest jednocześnie dotykany. Kto daje – ten bierze. Rola i symbolika dłoni jest doprawdy wielka. 30 Tolerancja? Nie! W roku 1916 amerykański reżyser Dawid W. Griffith zrealizował wielkie widowisko filmowe zatytułowane „Nietolerancja”. Ten „dramat porównań” przedstawiał w czterech epizodach: upadek Babilonu, Golgotę, Noc świętego Bartłomieja i obraz z życia współczesnego. Twórca filmu protestował przeciw tyranii i nienawiści, ale także dowodził, iż nietolerancja określała ludzkie działania od zarania dziejów. Co ważne: obraz ten nie miał powodzenia i przyniósł producentom finansową klęskę. Być może między innymi dlatego, że wówczas Stany Zjednoczone zbroiły się z myślą o udziale w I Wojnie Światowej. Historia filmu, radia, prasy, odnotowała w różnych czasach i rozmaitych miejscach świata „kneblowanie” dzieł krzyczących o nietolerancji, nienawiści i pogardzie. Nietolerancja i pogarda przejawiają się w rozmaitych sferach życia rozwiniętych społeczeństw: często zabijają w ciszy, w białych rękawiczkach, innym razem unicestwiają swe ofiary w ryku przekleństw i poniżających gestów. Strach ogarnia na myśl o zdarzeniu, które niedawno miało miejsce w Łodzi. Do jednego z kościołów wtargnęła grupa agresywnych, pijanych młodzieńców. Zaatakowali wiernych, wykrzykiwali bluźnierstwa, usiedli tyłem do ołtarza, jeden z nich założył stułę, usiadł w konfesjonale i chciał spowiadać przerażonych ludzi. Na koniec nietolerancyjni pobili proboszcza, starszą kobietę i interweniującego mężczyznę. Zdemolowali kiosk z religijnymi pamiątkami. Nietolerancja i pogarda. Głupota – trudno uwierzyć, że źródłem tego typu zachowań są tylko filmy przemocy, gry komputerowe i książki typu „Biblia szatana”. Psycholog sądowy mówi o współczesnym świecie, w którym jest coraz mniej autorytetów i coraz więcej zdziczenia obyczajów (także w elitarnym, politycznym światku), co przenosi się negatywnym impulsem na zachowania wchodzących tłumnie w dorosłe życie nastolatków. Proszę wyliczyć wprost ze szczecińskiego podwórka osoby, które mogą być dla nich autorytetami! Proszę dowieść, że w Szczecinie, podobnie jak w całej Polsce, nie następuje zdziczenie obyczajów. Otóż następuje. I to na każdym kroku. Od góry do dołu. Począwszy od zaniku przejawów dobrego wychowania: mówienie „dzień dobry”, „dziękuję”, „przepraszam”, stało się niemodne i jest oznaką słabości, poprzez bezczelności, chamstwo królów i dworu szarej strefy gospodarczej, na niekulturalnych kampaniach wyborczych skończywszy. Złośliwości, donosy, do ostatniej kropli jad. Byle dotrzeć do stołka. Mój kontrkandydat – mój wróg. Kto nie z nami, ten przeciwko nam. Ja dobry – on zły. Ten klerykał – były komuch, ten komuch – były klerykał. Zatrzeć prawdę sloganami, cel uświęca środki. Co na to powie doświadczony przez życie człowiek ze szczecińskiej ulicy? Być może: „ci ludzie nie są jednymi z nas”. I będzie miał dużo szczęścia, jeżeli jego słów nie usłyszą nietolerancyjni zwolennicy ostrej, wyborczej walki. 31 My – pępek świata „Cały świat, to sami aktorzy, cały świat gra komedię” – tak napisano na figurze wyobrażającej glob ziemski – stanowiący emblemat elżbietańskiego teatru „The Globe” – co znaczy po angielsku „kula ziemska”. Tam odbyły się premiery: „Makbeta”, „Króla Leara” i „Otella”. Świat – to aktorzy, świat gra komedię. Dziwny jest ten świat. „Niech ryczy z bólu ranny łoś, zwierz zdrowy niech przebiega knieje. Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś, takie są świata koleje” – to cytat z „Hamleta” Williama Szekspira. W Szczecinie nie śpi na przykład Zakład Ubezpieczeń Społecznych, który odkrył, że jeden z prezydentów tego miasta, w chwili gdy na jego stolcu zasiadł kolejny prezydent – natychmiast przeszedł na długotrwałe zwolnienie lekarskie i pobierał nieborak 80, a potem 100 procent pensji prezydenta, mimo że prezydentem już nie był. Dziwny jest ten świat! Jak mówi łacińska maksyma: „Świat chce być oszukiwany, niech więc będzie”. 17-letni uczeń szkoły zawodowej udusił szalikiem jedenastoletnią dziewczynkę cierpiącą na lekki niedorozwój umysłowy. Zabójstwo to tragedia. Co powiedzieć, gdy małoletni morderca oświadcza, że nie wie dlaczego zabił? Dziwny jest ten świat! Amerykański filozof, William James, stwierdził: „Póki choć jeden biedny karaluch doznaje cierpień nieodwzajemnionej miłości, świat nie jest doskonały”. Jak nazwać miejsce na tym świecie, gdzie o przyznanie nagrody artystycznej miejscowemu twórcy wnioskują na przykład: Brygada Kawalerii Powietrznej, Związek Błękitnych Mundurków, Stowarzyszenie Byłych Kułaków, a na dodatek Klub Miłośników Złotej Rybki. To miejsce, to miasto zwie się: „Świat zabity deskami”, czyli zapadła dziura, głucha prowincja, pipidówka... Dziwny jest ten świat. Wszystko się dziwnie plecie Na tym tu biednym świecie A kto by chciał rozumem wszystkiego dochodzić I zginie, a nie będzie umiał w to ugodzić – pisał w swych pieśniach Jan Kochanowski. Na ulicy Stanisława Moniuszki, podobnie jak na innych traktach Wielkiego Szczecina, z dnia na dzień powiększa się i pogłębia dziura w jezdni. Na wypadek tylko czekać. Tuż przy wygiętym jeszcze w latach siedemdziesiątych słupie latarni ulicznej, w którą wówczas uderzyła czarna wołga, samochód zmierzający do pobliskiego Konsulatu Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. ZSRR już nie ma. Konsulat zlikwidowano. Pozostała wygięta latarnia. I dziury w jezdni, jak w szwajcarskim serze. Niektórzy twierdzą, że jesteśmy pępkiem świata. 32 Wrzesień – plecień Podczas jednego z procesów sądowych, oskarżony, młody człowiek – morderca kilkunastolatka powiedział w swym ostatnim słowie, że nie żałuje popełnionego czynu i gdyby miał tylko taką możliwość, zabiłby jeszcze raz. Potem w okrutny sposób ponownie zakpił z rodziny ofiary. Musiała interweniować policja, bo doszło by do linczu mordercy przez zdesperowaną publiczność. Przy okazji – prawo linczu, to rodzaj samosądu, stracenie przez tłum osoby posądzonej o dokonanie zbrodni – wywodzi się od samosądu dokonanego w 18. wieku przez białych na Murzynie w USA i maczającego w tej sprawie ręce sędziego i plantatora ze stanu Wirginia, Charlesa Lyncha. Czarne i Białe – morderca i ofiara. Jeden z najstarszych na świecie Kodeks Hammurabiego, wydany przez króla Babilonii, wymieniał kary mające charakter odwetowo-symboliczny – „oko za oko, lub ucięcie ręki za uderzenie ojca”. W cywilizowanym świecie powoływanie się na prawo do zemsty i wyrównywania krzywd, a takie ma zasadę „oko za oko”, nie jest pożądaną normą. 1 sierpnia 1994 roku w Warszawie, Roman Herzog, prezydent Niemiec, powiedział: „pochylam głowę przed bojownikami Powstania Warszawskiego, jak też przed wszystkimi ofiarami wojny. Proszę o przebaczenie za to, co im wszystkim zostało wyrządzone przez Niemców”. 4 listopada 1995 roku polscy i niemieccy biskupi stwierdzili „w 50 rocznicę zakończenia wojny wypowiadamy wspólnie przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Polacy – więźniowie obozów koncentracyjnych, męczennicy XX wieku są od zawsze oszukiwani. Kiedyś w Kacetach byli tylko numerami. Teraz podobnie – ich kartoteki i podania o odszkodowanie noszą nie wzbudzający niczyjego współczucia numer. Kpią z nich wymigując się na wszelki sposób od wypłacenia rekompensaty za wyrządzony ból – przedstawiciele narodu, z którego wywodzili się ich oprawcy. Targują się o kwoty, detale, szczegóły, szczególiki. Traktują ofiary jak żebraków. Czas ucieka, Wieczność czeka. To ich gra. Byli więźniowie obozów koncentracyjnych – niewielu was – gdy myślę o zgotowanym wam, począwszy od oprawców przez tyle pokoleń podłym losie, pęka mi moje chrześcijańskie serce. Absolutnie nie wierzę w wypowiadane przez polityków prośby o przebaczenie. Ich pochylone głowy – to teatralne gesty. Oni nie żałują tego co się stało. Oni stosują wobec nas socjotechniczne manewry i prawo linczu. Za popełnione na Was zbrodnie. Wbrew normom przyjętym przez cywilizowany świat. 33 Świat według Dupka Piotr Wereśniak, młody i opromieniony sławą scenarzysta i reżyser filmowy, napisał ostatnio interesujący tekst zatytułowany: „Alchemia scenariusza filmowego, czyli nieznośny ból dupy”. Broszurkę wydano w nakładzie kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy. Ktoś się obruszy, że „ból dupy”. Brzydki wyraz. Błąd. To staropolskie słowo, a o prawo jego istnienia w potocznym i literackim języku polskim walczył z uporem wielki erudyta, pisarz i publicysta, mistrz opowieści reportażowej – Melchior Wańkowicz. Jak się wabił jego ukochany pies? – ano „Dupek”. Nie chodzi tu o wygłaszanie pochwały tego czteroliterowego słowa. Rzecz w tym, że tolerujemy fruwające dookoła jak szarańcza tak zwane wyrazy na k, ch, czy też p, a dupa, która sięga korzeniami głęboko w historię jędrnej polszczyzny, wywołuje złość i oburzenie klnących hipokrytów. Już niedługo, w jednym z niewielu szczecińskich teatrów, Janusz Józefowicz wystawi dramat Stanisława Wyspiańskiego „Wesele”3. Będzie: „współczesna muzyka ludowa, czyli disco”, coś z Chopina i zespołu Piersi i wiele atrakcji dla młodzieży. Być może zamiast pić okowitę, weselnicy ćpać będą marihuanę, Jasiek zamiast złotego rogu zgubi złotą bas gitarę, a chłopi zamiast kos, postawią na sztorc wibratory. Ma być przecież współcześnie, po polsku, w kontekście przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Informacje niesione przez dramat mistrza Stanisława, a także przesłanie tej sztuki nic się nie zdezaktualizowały, czy zestarzały. Oczywiście, można na przykład z mickiewiczowskiego Pana Tadeusza – młodzieńca – zrobić powracającego z balangi skina, a z Telimeny – ufryzowaną tirówkę. Tylko po co? To sztuka ma kreować, a nie schlebiać gustom nawet najnowocześniejszej młodzieży. Z krainy wiecznego wesela dochodzi ujadanie psa Dupka, przyjaciela mistrza Wańkowicza. On podobno tak reagował na bufonadę i pomruk kiczu. „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego, to ważny dla kultury i tożsamości polskiej symboliczny dramat i komedia polityczno-obyczajowa. I nie wolno tym utworem dowolnie żonglować. Pisanie felietonu, podobnie jak pisanie scenariusza filmowego, wiąże się z bólem wiadomej części ciała. Już słyszę syk oburzenia. Powtarzam: d... nie jest tak zwanym brzydkim wyrazem, jak to by chcieli niektórzy przyzwyczajeni do potoków słów na p, k i ch. Dlaczego nie obruszać się z innego powodu, na przykład na to, że zjednoczeni przed dwudziestu laty członkowie Solidarności, 10. milionowego wielkiego ruchu społecznego, teraz skłóceni, osobno, czczą rocznicę Sierpnia roku osiemdziesiątego? Solidarni niesolidarni. „Miałeś chamie złoty róg”. Stanisław Wyspiański pisał w „Weselu” o braku podjęcia hasła walki o niepodległość. A przecież Polska nie jest wolna, skoro „nie ma wolności bez solidarności”. Są kłótnie, sceny i prywata. Dlaczego zamiast oburzać się na skromny, lecz wymowny czteroliterowy wyraz, nie obruszamy się na bezradność Urzędu Miejskiego w Szczecinie, którego urzędnicy Wydziału Ochrony Środowiska nie mogą sobie poradzić z watahą solidarnie wbiegających do Grodu Gryfa dzikich świń – 25 dzików, bo wyczerpał się im – urzędnikom, zapas specjalnego, antydzikoświńskiego granulatu? Dlaczego nie zagrzmieć, gdy w ramach restrukturyzacji, ze szpitala w Policach wyrzucani są znakomici lekarze z oddziału ginekologiczno-położniczego? Niedawno, w wagonie „Warsu” na trasie Warszawa – Szczecin, pracownik naukowy jednej z uczelni – okazywał z dumą legitymację – przekonywał mnie, że w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu nie było więźniom źle, a baraki przypominały motele. Taka jest współczesna Polska, z brzydkimi wyrazami 3 Premiera „Wesela” w Teatrze Polskim w Szczecinie odbyła się 2 września 2000 r. (przyp. red.) 34 na p, k, i ch. Nieudolnymi urzędnikami, skłóconymi bohaterami przeszłości i jej fałszerzami. A skoro tak – uważam, że jest do... kitu. Pies Dupek i tak resztę doszczeka. 35 Wielka ucieczka Ucieczka jest dobra na wszystko. No, może nie na wszystko. Na rozwiązywanie problemów. No, może nie wszystkich problemów. Podczas aktualnej kampanii prezydenckiej burmistrz jednego z miasteczek witając na ryneczku głównym X-a, jednego z kandydatów na prezydenta RP, stremowany rzekł w słowie powitalnym: „Witam w naszym miasteczku Y-a”. Gafa! Y-ek to zażarty przeciwnik X-a. Burmistrz zbladł i uciekł. Ukrył się w stodole. Był w stanie szoku poucieczkowego. Wrocławski sąd rejonowy wydał nakaz aresztowania L.C. – byłego mistrz Polski w boksie. W polskiej demokracji zajął się on dowodzeniem zorganizowaną grupą przestępczą, która handlowała narkotykami, kradła samochody i pobierała haracze. Co zrobił mistrz sportu z okresu Peerelu, rzezimieszek epoki drapieżnego polskiego pseudokapitalizmu, gdy do jego pałacu ,by go ująć, przybyła grupa antyterrorystyczna? Otóż skoczył do jeziora. Uciekł. Ukrył się pod wodą. Niestety, na swoje nieszczęście po pewnym czasie musiał się wynurzyć. W bajce Ezopa zające, znużone życiem w nieustannym strachu, poszły nad staw, aby się utopić! Kilka wystraszonych szmerem żab wskoczyło (uciekło) do wody. Wówczas zające postanowiły żyć, bo i ich na tym bożym świecie ktoś się boi. Adam Mickiewicz pisał: „Każdy ma swoją żabę, co przed nim ucieka i swojego zająca, którego się boi”. Bywa, że niektórzy uciekają ze swoim problemem w śmieszność i głupotę. Jeden z trenerów polskich olimpijczyków strzelających także do celu, z pistoletu automatycznego, tłumaczył ich porażkę tym, że wyliczone od roku biorytmy jego podopiecznych były w dniu zawodów w stanie totalnej depresji. Równej największej depresji świata, czyli Polodowcowego Rowu Bentleya na Antarktydzie (2500 metrów poniżej poziomu morza). Ze strachu przed problemami – a życie ich nie szczędzi – uciekamy w sen lub chorobę. Ze strachu przed agresorami uciekamy co sił w nogach, gdzie pieprz rośnie. (A gdzie rośnie?). Dawna indyjska bajka o tysiącnogu, który władał wszystkimi zwierzętami i wybierał sobie spośród nich ofiary na pożarcie opowiada o ubogiej myszy, która nie chcąc dopuścić do pożarcia przez tysiącnoga jej dzieci, zapytała go skąd wie, w którym momencie należy podnieść nogę numer 392, opuścić nogę numer 738, zgiąć w kolanie nogę numer 53 i wyprostować – numer 264. Tysiącnóg zamyślił się i odtąd nie mógł już ruszyć się z miejsca. A gdyby tak podobne pytanie: – jak to robisz? – zadać machinie: biurokracji, zestawom cymbałów niekompetencji, czy też urzędowemu tysiącrękiemu potworowi łapówkarskiemu? Czy zjawiska te – tyrani – zastygłyby w zamyśleniu nad sobą? Czy zadający pytanie musiałby uciec, gdyż zostałby pożarty? Odpowiedź zna każdy: nawet zając, żaba i biedna mysz. Tylko kto zada potworom pytanie? 36 Nie dotyczy analfabetów Dziwne zdarzenia mają miejsce w Polsce i na świecie, co świadczy o tym, że żyjemy w ciekawych czasach. Już od wielu lat nie ma milicji, a od kilu miesięcy nowe auta muszą mieć białe tablice rejestracyjne. Tymczasem policjanci jednego z komisariatów nie dość, że dostali nowe radiowozy z czarnymi, starymi tablicami, to na dodatek z napisem MO. Przeszłość goni teraźniejszość i ogonem zamiata. W Polsce lawinowo rośnie liczba oszustw. Nabierany jest nie tylko zwykły Kowalski, ale także wielkie firmy ubezpieczeniowe lub banki. Najgorsze jest to, że policjanci nie mają narzędzi potrzebnych do walki z oszustami. Co najdziwniejsze – wśród oszukanych, chętnych na przykład na tani kredyt – rośnie liczba policjantów, prokuratorów i sędziów. Dziwne zdarzenia i dziwne sytuacje. „Jak nie może być dobrze, to niech chociaż będzie ładnie” – powiedział jeden z kandydatów na prezydenta RP, były prezydent. – I czysto – dodał ktoś z boku. Na ścianie przy śmietniku, dozorca napisał dużymi literami instrukcję: „Śmieci wrzucamy do pojemników”. Ktoś dopisał: „Nie dotyczy analfabetów”. Mimo że w Polsce nie ma ponoć analfabetów – pokaźny procent Polaków nie wrzuca śmieci do pojemników. Szczególnie interesująco brzmi to w kontekście zbliżającej się akcji „Sprzątanie świata”, która ma zmusić rodaków do segregacji śmieci. Lapsus to pomyłka w wypowiedzi lub tekście, wynikająca z przejęzyczenia się albo roztargnienia. W uczniowskich wypracowaniach znaleźć można ich wiele. Oto kilka przykładów: Chłop pańszczyźniany musiał znosić panu jajka albo Różnica między królem a prezydentem polega na tym, że król jest synem swego ojca, a prezydent – nie albo Skawiński był prawdziwym Polakiem, gdyż wszystko mu było obojętne albo „ Fraszki” i „Treny” napisał Jan z Czarnobyla albo Wokulski był prawdziwym pozytywistą, bo ciągle trzymał rękę na swym interesie lub Janko Muzykant ledwie zipał... ale zipał. Takie są to lapsusy z uczniowskich wypracowań. Czy na pewno wynikają z przejęzyczenia się lub roztargnienia? Może jednak nie. Z niedouczenia? Tak. Z obserwacji rzeczywistości polskiej? Tak. A dziwne zdarzenia mają miejsce w Polsce i na świecie. W Teatrze Polskim w Szczecinie odbyła się premiera „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego, a w rzeczywistości wariacji Janusza Józefowicza na temat tej wspaniałej sztuki, zachwycającej w oryginale swą wymową artystyczną, gorzką ironią, stanowiącą rachunek sumienia narodu. Cóż, Józefowiczowi, oceniającemu wspaniałą ekranizację „Wesela”, dokonaną przez Andrzeja Wajdę, jako przestarzałą, udało się stworzyć marne, zupełnie niezrozumiałe w przesłaniu, przerażająco płytkie, przedstawienie. Chociaż, co ciekawe, szczecińska publiczność zgotowała „mistrzowi” z Warszawy owację na stojąco. Ale to już sprawa dla socjologa. Dziwne zdarzenia mają miejsce w Polsce i na świecie, co świadczy o tym, że żyjemy w ciekawych czasach. 37 Chłopskie puzzle Puzzle, to obrazek pocięty na większe lub mniejsze kawałki, które rozsypujemy i dla zabawy układamy z nich całość. Przypomina to duże pole, podzielone na poletka, z których w jednym miejscu łypie oko czarnoziemu, natomiast w innym – żółte, pustynne ślepie. W rzeczywistości wszystko zależy od Twórcy miejsca, które rolnik ma czynić sobie poddanym, ale także chłopskiej miłości do ziemi i jego umiejętności nią gospodarowania. A więc chłopskie puzzle. Polak, to nazwa oznaczająca „mieszkańca pola lub pól”. Forma poprzednia – Polanie została utrwalona w języku łacińskim przez Galla Anonima. Nazwa Polan objęła cały naród za panowania Bolesława Krzywoustego. Wszyscy więc pochodzimy z pól niezmierzonych, czy też wsi, to biednej i zapuszczonej, to znowu sielskiej, anielskiej. I nie ma się szanowny panie robotniku, inteligencie – magistrze czego wstydzić. To nasze korzenie. Przysłowie mówi: „Dla Polaków Ojciec Kraków, a Warszawa Matka”. Oczywiście, lecz dookoła pól tyle urodzajnych i majątków popegeerowskich i biedy po PRL-owskiej. I ziemi w rozmaitych reformach rolnych obiecanych chłopom. Na przestrzeni wieków nieszczęście rzadko chłopa omijało. Było dobrze i było źle. Zwycięstwo często zależało od jego mądrości i klasy z jaką podejmował on walkę z ciemięzcą. Chłopskie puzzle. Tadeusz Kościuszko, generał, polski bohater narodowy, szlachcic z zadartym jak chłop nosem, wzór umiłowania wolności, patriotyzmu i odwagi. Najwyższy Naczelnik Sił Zbrojnych Narodowych. Polsce oddał serce. A i w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych wykazał się bohaterstwem i umiejętnościami. Jest twórcą słynnych fortyfikacji Saratoga i West Point. Kto by pomyślał. „Za wolność Waszą i naszą”. Na rynku w Krakowie („Dla Polaków Ojciec Kraków...”) Tadeusz Kościuszko przysięgał narodowi, że powierzonej mu władzy „na niczyj prywatny ucisk nie użyje, lecz jedynie dla obrony całości granic, odzyskania samowładności i ugruntowania powszechnej własności używać będzie”. Chłopskie puzzle. Uchwała sejmu pruskiego z 1904 roku zabroniła Polakom stawiania budynków mieszkalnych na nowo nabytych parcelach. W tej sytuacji rolnik Michał Drzymała zamieszkał w wozie cyrkowym i przemieszczał go z miejsca na miejsce w obrębie swojej ziemi. Polskiej ziemi. Ten fortel polskiego chłopa zdumiał zaborców i całkowicie nie zjednoczoną wówczas Europę. Chłopskie puzzle. 25 września 2000 roku w Krakowie („Dla Polaków Ojciec Kraków...), podczas Kongresu Rolnictwa Europejskiego, niejaki Andrzej L., szef organizacji, ponoć broniącej rolników, kandydat na prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, z wyrafinowaniem i radością oblał kefirem dyrektora krakowskiej Cepelii. Fakt ten potwierdził prezes kółek rolniczych, Władysław S. Obywatel Andrzej L. w odpowiedzi na zarzut o nieodpowiedzialność stwierdził: „To debil S. nasłał na mnie człowieka, który kopnął mnie w jądra”. Kółko, wcale nie rolnicze, zamyka się. Od Polan do współczesnych Polaków. „Patrz Kościuszko, na nas z nieba” – brzmią pierwsze słowa poloneza. A my tu – Panie Naczelniku – znowu w polskim piekle. 38 Siła pokoju „Zgoda buduje, niezgoda rujnuje” – sens tej maksymy jest oczywisty. Stanisław Lubomirski w „Tobiaszu wyzwolonym” pisał: „Och, gdyby takie się lata wróciły, gdy więcej cnoty było niźli stroju, I gdy dom miewał, dość swym czasem miły, Pokojów mało – a siła pokoju”. Symbolami pokoju i zgody są gałązka oliwna, czy też gołębica. Istnieje także pokój zbrojny, który Friedrich von Logau określił jako stan pokoju gotów w każdej chwili do przeobrażenia się w walkę zbrojną. Przykład tego typu pokoju? Proszę bardzo. Kilka dni temu, a dzisiaj jest piątek przed wyborami prezydenckimi AD 2000, w Polsce, w Poznaniu, w jednym z domów, przyjęcie imieninowe przebiegało w spokoju i miłości wzajemnej. Do czasu, aż zaczęto politykować. Od tego momentu uczestnicy biesiady, przez kilka godzin (!) toczyli między sobą regularną bitwę. Obrzucali się obelgami – nie argumentami. Ciskali także w przeciwników jaja w majonezie, ogórki kiszone i konserwowe, kawałki tortu, śledzie w śmietanie, sałatkę warzywną, czy też pociski w postaci polędwicy na gorąco w sosie szczawiowym. Kto wygrał? Takich bitew nikt nie wygrywa. W krajach starej demokracji zadanie pytania uczestnikowi spotkania towarzyskiego o jego poglądy polityczne uznawane jest za wielki nietakt. Nikt nikogo nie przekonuje, aby przyjął jego poglądy, czy też światopogląd. U nas jest zupełnie odwrotnie. Za wszelką cenę żądamy, aby wszyscy myśleli tak jak my. Niedawno, pewien artysta-malarz, późną nocą wykonał kilka napisów na budynku komisariatu policji. Natychmiast został zatrzymany. Po krótkim czasie wyszedł na wolność. Za okoliczność łagodzącą uznano fakt, iż jeden z wykonanych ręką ulicznego artysty napis brzmiał: „Policjanci, to fajne chłopy”. Może tuż przed wyborami, należałoby przyjąć, ot tak, na przekór wszelkim politycznym podziałom, że Polki i Polacy bez wyjątku, to fajne dziewoje i chłopy. Obojętne, co by jutro się stało. Góra, za trzy dni. 39 Słowo „Należałoby przynajmniej raz dziennie posłuchać jakiejś piosenki, przeczytać dobry wiersz, popatrzeć na piękny obraz, i jeśliby to było możliwe, powiedzieć kilka rozsądnych słów” – pisał w jednym ze swoich dzieł Goethe. Jeżeli mówić, to do kogoś – najlepiej chętnego słuchacza i rozmówcy. Kiedyś, gdy człowiek nie był przytłoczony ścianami żelbetonu, ekranami telewizorów i komputerów, gwarem wielkich miast – żył w zgodzie z naturą i mógł porozumiewać się z innym człowiekiem na odległość za pomocą telepatii. Przekazywał na odległość, bez pomocy jakichkolwiek środków: myśli, różne stany psychiczne, wzruszenia, nastroje i przeczucia. Potem, pozbawiony tej umiejętności, szukał środka pozwalającego rozmawiać, komunikować się między ludźmi na odległość. Bo przecież słowo dobre i mądre – potrzebne jest jak dotyk. „Jakież to słowo wymknęło się z zagrody twych zębów”? – pytano w „Iliadzie” Homera. Szlachetne żywe słowo mówione. Byron pisał: „Słowa to byty: Kropka atramentu pada na myśl, jak rosa i coś tworzy, co każe myśleć tysiącom, milionom”. W roku 968 Chińczycy poznali sposób przekazywania dźwięku za pośrednictwem napiętego włókna. Telefon taki składał się z dwóch pudełek spełniających rolę mikrofonu i głośnika, połączonych mocno napiętym włóknem. 26 października 1876 roku dwaj Amerykanie: Elisha Gray z Chicago i pochodzący ze Szkocji Alexander Bell, zgłosili niezależnie od siebie patenty na telefon. Cztery lata później, w roku 1880 w USA wprowadzono pierwsze publiczne telefony wrzutowe samoinkasujące. Najpierw w urzędach pocztowych, a potem w gmachach publicznych. Tu anegdota z czasów nam współczesnych. Ktoś musiał pilnie zatelefonować. Wszedł do Urzędu Miejskiego w Szczecinie. Tam zamontowano telefoniczny aparat wrzutowy. Po wrzuceniu do odpowiedniej szparki żetonu, nasz bohater zauważył przyklejoną do automatu kartkę z informacją, iż jest on – telefon – samoinkasujący, zepsuty. Niedaleko, na ulicy Felczaka, telefony samoinkasujące były zdewastowane: bez słuchawek, z przypalonymi szparkami wrzutowymi. Trochę dalej – podobnie. Nasza rzeczywistość skrzeczy. Telefony milczą. Telefony przekazują słowa: miłości, nienawiści, radości, smutku, groźby, głupoty. „Słówko wyleci wróblem, a powróci wołem”. A jednocześnie, jak mówi Księga Ksiąg: „Słowo wypowiedziane w odpowiedniej chwili jest jak złote jabłko na srebrnej tacy”. Chociaż: „Mowa jest srebrem, a milczenie złotem”. Szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę wysokość opłat za rozmowy telefoniczne prowadzone za pomocą konwencjonalnych, komórkowych, cyfrowych, automatycznych aparatów – samoinkasujących i innych. Być może, należałoby, jak pisał Byron, przynajmniej raz dziennie – także w rozmowie telefonicznej – powiedzieć kilka rozsądnych słów. Kilka i rozsądnych. Nie więcej. Czas to pieniądz.