Jerzy Szaniawski Żeglarz Z: Dramaty Wybrane Biblioteka klasyki Plskiej i obcej Wydawnictwo Literackiej Kraków 1973 Osoby Jan Med Rzeźbiarz Przewodniczący Rektor Admirał Paweł Szmidt Stary marynarz Wydawca Doktorowa Felcia Iza Kapelmistrz Pan z komitetu Student i rzeźbiarska. W szklanym wykuszu na l U duży model pomnika, przedstawiający <<\\iklą „szlachetną" postać kapitana Nuta — 1'rzty postaci kapitana na wpoi zanurzony morskich, tonący żaglowiec. Na kanapie leży ', Przez okienko wykuszu spogląda na ulicę itiłla postać dziewczęcia, nazywanego Med, i > .-;loś, Mód? ii teraz dobrze, bardzo dobrze, gdybyś nie :t... l na odpowiedź, bo zamilkl, ale że i dziew- rala, mówi dalej iloslra moja nie była smutna... lobrze, że tutaj teraz nie mam przy sobie Żeglarz Akt pierwszy 153 kochanki, ale siostrę... kochanka męczyłaby mnie... a ja chcę tylko odpoczywać, odpoczywać po... Med ...Po wysiłku twórczym... powiedziała to, jakby myśląc o czymś innym, patrząc wciąż na ulicę Rzeźbiarz Tak, „po wysiłku twórczym". Powiedziałaś to ładniej... Ja chciałem powiedzieć po prostu „odpoczywać po robocie"... I obiecuję, że będę odpoczywał teraz długo... Może miesiąc, może dwa, może nawet rok... (po chwili) A może bym pojechał gdzieś daleko, daleko... Pamiętam, lubiłaś mówić ze mną o dalekich podróżach... zamyślil się Med Tak... rozmawiałam z tobą często o dalekich krajach... Rzeźbiarz A więc pojedziemy... Milczenie. Med, nic cię nie obchodzi, co mówię, myślisz o czymś innym. Med Nie... słucham, mów... Rzeźbiarz Patrzysz w dal i... czekasz... Z rybackiej jesteśmy rodziny... To już we krwi mają córki nadmorskich rybaków, że — oczekują... Wypłynie ktoś drogi na morze, a one patrzą na dalekie żagle, badają niebo, wsłuchują się w krzyk mewy — czy nie jest to głos złowróżbny, zwiastujący burzę, (po chwili) Ale ty — nie bój się, Med... Jan lada dzień wróci. Med Już dawno powinien był wrócić... Rzeźbiarz Widać ma tam jakieś ważne sprawy. Med I najważniejsze można załatwić przez półtora roku. Rzeźbiarz No, moja Med... Trzeba zrozumieć, że co innego jest „najważniejsza sprawa" dla dziewczyny, inna — dla mnie, rzeźbiarza, a inna dla takiego, jak on... Może tam znalazł w tych dalekich stronach jakieś stare papyrusy, jakąś mumię albo jeszcze coś ważniejszego i nie może się od tego oderwać... To trzeba zrozumieć. Med Tak... mogę zrozumieć, że dla niego stara mumia więcej warta niż młoda... narzeczona... Ale zrozumieć to przez półtora roku, to trochę... (niemal przez Izy) za długo... Rzeźbiarz Co? Czy się już buntujesz? Med Nie... Czekam... (nadsłuchuje) Ktoś idzie do nas. Rzeźbiarz Skąd wiesz, że do nas? Med staje jakby w jakimś przeczuciu Wiem... (po chwili z rezygnacją) Ale to... to jeszcze nie... on... Dzwonek. Rzeźbiarz wstaje leniwie — idzie otworzyć drzwi, wchodzi Rektor. Rektor Witam mistrza kochanego. Kzeźbiarz Moje uszanowanie panu rektorowi. Moja siostra. Rektor Bardzo mi jest miło poznać siostrzyczkę naszego mistrza. Mistrzu kochany!... Postanowiliśmy wraz 7. prezesem i admirałem spotkać się u pana, aby wspólnie omówić parę spraw. Widzę, że przyszedłem pierwszy. Rzeźbiarz Pan rektor raczy spocząć. Hektor Dziękuję ślicznie. Pozwoliłem sobie przynieść twór- lii Żeglarz Akt pierwszy 355 cy pomnika kapitana Nuta moją nową książkę... moje skromne dziełko o tymże kapitanie Nucie... Ezeźbiarz To nie dziełko, wielkie dzieło, patrz, Med. Med Tak, duże. Ezeźbiarz Dziękuję bardzo panu rektorowi. Rektor Jest tu wszystko, co mogłem zebrać o kapitanie. Trzymałem się tej metody, aby zacząć od dzieciństwa kapitana, a skończyć na jego śmierci. Med A to można inaczej? Rektor A można, łaskawa pani, można i od końca do początku. Dzwonek, Rzeźbiarz idzie ku drzwiom. To na pewno prezes albo admirał. Wchodzi Przewodniczący i Admiral. Obaj. Przewodniczący Sługa mistrza, (przedstawia Admirała) Jego ekscelencja, admirał... Powitanie. Rzeźbiarz Moja siostra. Powitania. Przewodniczący Mistrzu kochany, pomówmy o naszych sprawach. Zbliża się chwila odsłonięcia pomnika. Za parę tygodni ze spiżowej postaci kapitana Nuta zerwiemy zasłonę... Tu westchnął Rektor, pokiwał głową Admiral. Jeden z placów miejskich otrzyma prawdziwą ozdo-bę... wskazuje na pomnik . . Rektor Ba... ba... . . ... : : . , / , - . • Admirał Wielką ozdobę... Przewodniczący Na barki moje, jako przewodniczącego komitetu, | spada teraz obowiązek udekorowania placu wysoko postawionymi osobami. A nie jest to łatwe! Trzeba bowiem połączyć hierarchię z malowniczością grup. Porządek, bezpieczeństwo i to, żeby się nie poobra-żano, biorę na swe barki. Musi to być zrobione praktycznie, przyzwoicie i estetycznie. Właśnie w estetyce pan mi pomoże. Rzeźbiarz I, panie prezesie. Puścić na plac bractwo, kto pierwszy, ten lepszy. Czy ja się znam na tym, kto tu pierwszy, a kto drugi... Admirał Ale mnie pan może nie odmówi swej estetycznej pomocy, (otwiera pudełko) Oto plastyczny plan wystawy morskiej, która będzie otwarta w związku z odsłonięciem pomnika. Rzeźbiarz No, ślicznie! Domki, bramy, trawniki. Patrz, Med! Med Tak, ładne. Jakby w sklepie z zabawkami. Admirał Niestety, nie wszystkie pawilony da się zapełnić. Rektor Czy rzeczywiście, kochany admirale, jest tak mało eksponatów? Admiral Niewiele. Damy sobie jeszcze radę z działem historycznym; z działem naukowo-rozrywkowym. Ciekawy będzie dział bestyj morskich, żywych i wypchanych; dział „legend żeglarskich" przedstawia się nawet imponująco. Ale radźcie mi, panowie, czym zapełnić pawilon pamiątek po kapitanie Nucie? Rodzinne miasto kapitana, a nie ma po nim żadnych pamiątek... Rektor Jest tylko dom, w którym, i to — podobno, ujrzał 356 Żeglarz Akt pierwszy 357 światło dzienne kapitan-bohater. Ale domu do pawilonu nie przeniesiemy... Przewodniczący Zwłaszcza że jest nadbudowany i wyższy niż cały pawilon. Rzeźbiarz Tak, to byłoby trudne. Rektor Zapytani panów, dlaczego w ogóle stanie pawilon dla pamiątek, jeżeli tych pamiątek, że się tak wyrażę, nie ma. Admirał No, nie możemy się obejść bez pamiątek po kapitanie Nucie. Dałem nawet ogłoszenie. „Poszukuje się pamiątek po kapitanie Nucie..." Przewodniczący No i co? bez skutku? nikt się nie zgłosił? Admirał Ze skutkiem. Zgłosił się. Rektor Kto? Admirał Pewien stolarz przyniósł mi kulawy stolik i powiada, że to jest stolik kapitana Nuta. Wydało mi się, że stolik jest zbyt pośpiesznie archaizowany. Dziurki, które toczą robaki, były, zdaje się, wywiercone świderkiem. Rektor To mądry stolarz. Admirał Nie tylko mądry, ale i bezczelny. Bo kiedy powiadam do niego, jaki ma on dowód, że to jest stolik kapitana Nuta, on pyta mnie: „A jaki pan ma dowód, | że to nie jest stolik kapitana Nuta?" Przewodniczący No i co? Admirał Cóż było robić, wziąłem stolik... W tej chwili Med coś zobaczyła, zrywa się, wybiega, \ jakby nie widząc obecnych. Wszyscy zdziwieni. Milczenie. Rektor Siostrzyczka pańska wybiegła jak ta sarenka... Rzeźbiarz patrzy na drzwi, coś posłyszał, co zrobiło na nim wrażenie Przepraszam panów... Nie dokończył niemal, pobiegł i zniknął za drzwiami. Jeszcze większe zdziwienie pozostałych. Admirał Stało się coś... Rektor Jakieś głosy... Przewodniczący Nie rozumiem, uciekli... i zostawili nas jak głupich. Stoją zdziwieni, czekają. Admirał Całują się... Rektor Ściskają... Przewodniczący Cieszą się... Ze dwa lata chyba się nie widzieli... Słychać coraz wyraźniej trzy głosy. Wchodzi podniecona Med, za nią wesoło idzie Jan i Rzeźbiarz. Rzeźbiarz Przepraszam panów, ale to tak niespodzianie. Przyjaciel mój i narzeczony siostry. Przyjechał z dalekiej podróży. Rektor Ach, my się przecie dobrze znamy. To mój były słuchacz! .fan Nie byłem tu półtora roku. Widzę jakieś zmiany. Ciebie w otoczeniu wysoko postawionych osób. Winszuję... (nagle uderzony widokiem pomnika) A to co? przecież to... to kapitan Nut... Rzeźbiarz Model pomnika... 158 Zeglar? Akt pierwszy 158 Jan ' ' •••-•• Model — pomnika? Med Nie wiesz o niczym, nie pisałam ci... Rektor Pan nie wie nic o pomniku? Przewodni czący Niezadługo odsłaniamy. Jan Nie wiem nic... Byłem daleko. Nie czytałem gazet... To nadzwyczajne... Rektor Kochany uczniu, wiesz chyba, jako historyk, że w tym roku upływa pięćdziesiąt lat od chwili bohaterskiej śmierci kapitana Nuta. Przewodniczący Więc miasto nasze, które jest jego kolebką... Jan Nadzwyczajne... Med pilnie i niemal 2 przestrachem patrząc na Jana Dlaczego mówisz „nadzwyczajne"? Wszyscy patrzą zainteresowani, dlaczego wiadomość o pomniku wywarła na przybyłym takie wrażenie. Jan ocknął się, spostrzegł książkę Rektora, czyta napis na okładce „Kapitan Nut", (bierze książkę, otwiera) Ach, to biografia kapitana Nuta, pisana przez pana rektora... Eektor zaniepokojony zagadkowym uśmiechem Tak... Admirał Ale my nie przeszkadzajmy. Narzeczony z dalekiej podróży... Przewodniczący O tak, nie będziemy przeszkadzali... Rektor Oczywiście, nie będziemy państwu przeszkadzali... Ale... może jeszcze parę słów... To jest mój uczeń... Nawet kochany uczeń... stał wprawdzie na czele stowarzyszenia „Czarnych Beretów", którzy mnie trochę tam dokuczali... ale to mniejsza... odznaczał się też ten uczeń kochany... tym, że chciał być raczej nauczycielem swego profesora. Jeżeli ja powiedziałem „białe", on mi dowodził, że to „czarne", l zawsze z jakimś uśmieszkiem. Uśmieszek ten i teraz pochwyciłem, gdy wziął do ręki rzecz moją o kapitanie. Gotów mi filut... hę... hę... i teraz spłatać jakiegoś figla... Jan Rzeczywiście, zdarzenie nadzwyczajne. Wobec tego, co widzę... mogę powiedzieć, dlaczego wyjeżdżałem stąd tak daleko i na tak długo... Szukałem wiadomości o kapitanie Nucie... Hektor Co?... Przewodniczący O kapitanie Nucie? Admirał To pan może dorzucić coś nowego!... Jan O tak. Med Co wiesz o kapitanie Nucie? Jan Wciąż jeszcze jestem oszołomiony tym nadzwyczajnym zdarzeniem, że ja, właśnie ja, który poszukiwał wiadomości o tym żeglarzu, niemal pierwszych ludzi, jakich spotyka, to tych, co mu stawiają pomnik. Med Co wiesz o kapitanie Nucie? Jan biorąc dzielo rektora Książka duża. Doprawdy, skąd pan rektor wydobył tyle materiału?.., . Rektor Ano... szukałem... . .: .:..-.-• l 160 Żeglar Przewodniczący W takiej chwili i dzieło musiało być pomnikowe... A nikt nie widział „dzieła pomnikowego", co jest cienkie jak broszura. Jan Zapewne... Pozwoli pan rektor, że zanim dzieło jego gruntownie przestudiuję, przejrzę sobie obrazki... Rektor Obrazków tam niewiele... Jan czyta tytul rozdziału „Dzieciństwo kapitana". O dzieciństwie kapitana Nuta wiem rzeczywiście mało... To będzie interesujące. O, tu, na przykład... czyta „Przyszły bohater od najwcześniejszego dzieciństwa zdradzał pociąg do malowania map. Jako dziecko dwuletnie rozlewał atrament na białą serwetę, po czym wpatrywał się w plamy, przypominające kształtem Europę, Afrykę oraz inne części świata". Tak, panie rektorze. Niepotrzebnie oczernił mnio pan przed chwilą, mówiąc, że powiem „czarne", gdy pan rektor powie „białe". Zupełnie wierzę, że tak być': mogło. Rektor Pierwszy raz spotyka mnie ten zaszczyt z pańskiej strony. Jan Zobaczymy dalej... czyta bliżej środka książki „Kapitan Nut odznaczał się wysmukłą, szlachetną postacią i niezwykle pięknymi rysami twarzy. Nos orli, brwi zarysowane śmiało, wspaniale sklepione czoło i bujne włosy tworzyły całość piękną i pociągającą". Tu mam pewne zastrzeżenia. Jak wiadomo, nie posiadamy żadnej podobizny kapitana Nuta... Rektor Niestety, tak. Akt pierwszy Jan Udało mi się odnaleźć paru ludzi, którzy pamiętają kapitana. Otóż według nich, kapitan Nut był to człowiek krępy z wydatnym brzuszkiem oraz nieco krzywymi nogami... Med \ jakby mimo woli To nieprawda! Jan Skąd wiesz, Med, że nieprawda? Med Nie wiem, skąd wiem, ale... ale... on nie takiego rzeźbił, jak ty mówisz. Jan Nie posługiwałeś się żadnym portretem, bo portretu nie ma. Rzeźbiarz Nie, nie posługiwałem się portretem. Jan A więc, teraz co do nosa kapitana. Jak wiadomo, rozmaicie ludzie określają nosy swoich bliźnich, u więc bywają nosy długie... tak zwane haczykowate... którymi można by grzebać węgle w kominie. Panowie nosy opuścili. Bywają nosy zadarte... Panowie spojrzeli w górę. ...że można by nań zawiesić kapelusz... bywają nosy, o których się mówi, że można by nimi gasić świece po kościołach. Panowie melancholijni. Nie będę wyliczał wszystkiego... w każdym razie, według moich wiadomości, nos kapitana Nuta nie był nosem orlim. Panowie się ocknęli. Był to raczej nos, który określają: „nos jak kartofel". Panowie zaniepokojeni spojrzeli po sobie. A co do włosów, to powiem, że udało mi się odna-le/ć starego golibrodę, który twierdzi, że kapitanowi ISS Seularz Akt pierwszy własnoręcznie strzygł w zimie włosy maszynką numer trzeci, a w lecie po prostu mu głowę golił. kładzie książkę, a podchodzi do swej teki, z której wyjmuje maszynką Oto corpus delictł. Tę historyczną maszynkę udało mi się nawet nabyć. Przewodniczący Hm, to ta maszynka... hm... Kektor Maszynka numer trzeci... Biorą maszynką, oglądają, próbują. Admirał Ale czy z tą maszynką nie jest tak, jak z tym stolikiem? Kektor Właśnie L. Przewodniczący Otóż to!... Jan Z jakim stolikiem? Eektor Nasz admirał ogłosił, że poszukje pamiątek po kapitanie Nucie, ł przynieśli mu stolik... Przewodniczący Ale nie ma dowodu, czy kapitan ten stolik kiedykolwiek widział. Jan Ach, tak, rozumiem... Jest okoliczność przemawiająca za autentycznością tej pamiątki, jaką ja posiadam. Słyszałem historię tego narzędzia przedtem, zanim wyraziłem chęć kupna. Zresztą sam przyznaję, że nie są to rzeczy bardzo ważne. Można być szlachetnym człowiekiem, nie mając tak zwanej szlachetnej postaci... Można być orłem bez orlego nosa. A co do włosów... Kapitan Nut nie miał do spełnienia tych zadań, co Samson, więc mógł sobie głowę nawet golić. Med Golił włosy? Nie, miał długie włosy... Wyglądał jak ten... Przewodniczący W najpiękniejszym wierszu jest, że „z włosem rozwianym, ze wzrokiem w dal wpatrzonym, na płonącym pokładzie zostaje kapitan"... Jan Wyglądał tak jak ten, Med? Hm, czytajmy dalej: „Kapitan Nut wiódł żywot iście spartański. Twarde łóżko, mała poduszka z trawy morskiej, skromny posiłek dwa razy dziennie, sześć godzin snu, a poza tym praca, praca i jeszcze raz praca — oto tryb życia tego marynarza. Szklanka bardzo mocnej herbaty po obiedzie, fajka i plasterek gumy do żucia, to jedyne narkotyki, jakich używał kapitan Nut". Proszę panów! Nie mam wiadomości, czym była wypchana poduszka kapitana, nie wiem, wiele godzin sypiał i wiele razy dziennie jadał. Co do narkotyków, to, według moich wiadomości, używał ich więcej, niż podaje pan rektor. Już od rana na czczo pił zwykłą siwuchę. Potem pił wódkę oczyszczoną, przy śniadaniu pijał whisky, a po śniadaniu koniak i różne nalewki... pił wszystko, co matka ziemia rodzi, a co jest z alkoholem. Rektor Eli, panie... Jan Pił miód, wino, nawet podobno nie pogardzał likierem... Rektor Panłe... Jan A jeżeli pił i tę herbatę, o której mówł pan rektor, to na pewno było tam pół szklanki herbaty, a pół szklanki rumu. Przewodniczący po chwili konsternacji No, panie, że tam człowiek wypił jeden, dwa kieliszki, to pan zaraz to na światło dzienne... Admirał Jako stary marynarz, muszę powiedzieć, że klimat morski wprost wymaga, aby się napić. 164 Żeglarz Jan Wiem o tym, panie admirale. Wiem, że czy to będzie na lądzie czy na morzu, pod biegunem czy pod równikiem, ludzie powołują się na to, że klimat ich i tradycja wymaga, aby pić... Wierzę, że marynarzowi tak obmierznąć może widok wody, że nawet pragnienia nie gasi wodą. Dodam, że ja sam lubię czasem napić się z przyjaciółmi czegoś, co nie jest herbatą... Przewodniczący — Rektor — Admirał podchwytują Ano, właśnie, otóż to, o to chodzi. Jan Ale dlaczego pisać o herbacie, fajce i gumie do żucia, kiedy jedną z wybitnych cech kapitana było to, że pił — i to tęgo pił! Goście zwiesili melancholijnie glowy, ocknąl się Przewodniczący. Przewodniczący Proszę pana! Nasz rektor pamiętał o tych „ubogich duchem", którzy to czytać mogą. Chodzi o to, aby „ubogi duchem" wzbogacił się widokiem piękna, bijącego ze wspaniałej postaci, a nie był z bohaterem za pan brat i nie mówił do niego: „No, trąćmy się, stary, kieliszkiem". Jan Dysputę o zaletach takiej metody odłóżmy tymczasem na później i wracajmy do dzieła pana rektora... O... tu widzę wiele miejsca poświęconego miłości kapitana do lady Peppilton... Rektor Czy i tu pan coś doda? Jan Listy kapitana? Tak. Odczytywałem nieraz te prześliczne listy. Znam je. One były powodem moich poszukiwań. Przewodniczący Listy? Rektor Te listy? Akt pierwszy 385 Admirał Listy do lady Peppilton? Jan Tak. Te sławne listy, w których kapitan mówił tkliwie, pięknie, czule. Zdarzył się taki wypadek: między starymi drobiazgami i papierami, które zresztą nic nie miały wspólnego z kapitanem Nutem, znalazłem kawałek zapisanego papieru. Był to kawałek koperty. Pokażę, jak to wygląda, (idzie ku teczce, wyjmuje kartką) Oto ta kartka. Na jednej strome adres. „Pan kapitan Nut". Odbija się nagle większe zainteresowanie na twarzach słuchaczów. A na drugiej kilka słów napisanego widać pośpiesznie pożegnania. Ten list, to list własnoręczny kapitana Nuta. Poruszenie, wszyscy oprócz Rzeźbiarza, który siedzi z dala, wciąż obojętny, zbliżają się do Jana, chcąc zobaczyć list. Rektor Własnoręczny. Przewodniczący Eh, co pan mówi... patrzmy, patrzy Admirał A. jaki dowód, że... .łan W muzeum naszym jest, jak wiadomo, jeden jedyny autograf kapitana. Raport o przebytej podróży. Porównałem pismo. To samo. Przewodniczący I pan, mając taką relikwię, i pan ją tak w tece... Jan W tej tece mam wszystko, co dotyczy kapitana. Admirał Więc jest nareszcie jakaś prawdziwa pamiątka! Panie, ja ją. umieszczę, na miejscu honorowym, wartę przy niej postawię! Akt pierwszy 367 Jan Czytajmy. Kapitan Nut tak pisze do kobiety: „Dostałem rozkaz natychmiastowego wyjazdu. Nie zobaczę się z tobą. Sprawuj się dobrze, bo gdybym po przyjeździe zastał coś nie w porządku, to znasz mnie: kości połamię. Całuję cię i do widzenia — N." Wrażenie. Oto list miłosny kapitana Nuta. Cisza. Znieruchomialy Rektor ocknął się, idzie szybko ku swej książce, przerzuca parą kartek. Rektor Tu jest odbitka autografu kapitana. Jeszcze porównamy... Porównują. Przewodniczący Rzeczywiście to samo. Rektor No tak. Admirał Wygląda jakby rzeczywiście ta sama ręka... Rektor Chociaż z drugiej strony ta kropka nad „i" jakby nieco inna. Przewodniczący I ten ogonek przy „ę" coś jakby inaczej... Jan Cóż, Med, na to powiesz? Med Cóż ja tu mam do powiedzenia? Jan Ta sama ręka, panowie. Nie da się zakwestionować. Nawet błędy ortograficzne te same. Jak mógł człowiek, który pisał listy do lady Peppilton pełne miękkości, słodyczy, róż, księżyca, słowików, jak mógł napisać w ten sposób do innej kobiety. To była dla mnie zagadka, którą postanowiłem rozwiązać. Zacząłem od tego czasu szukać prawdy o kapitanie Nucie. A co do listów pisanych, do lady Peppilton, jestem przekonany, że tych listów wcale nie było. Rektor Jak to nie było? Przewodniczący Przecież są. Jan Są tylko w odpisach. Po prostu romantyczna lady Peppilton listy te sobie wymyśliła i na listy swoje napisała fikcyjne odpowiedzi. Mówiąc krótko, chciała baba w ten sposób przejść do historii. Milczenie, Przewodniczący Rzeczywiście, ujął to pan krótko i dobitnie, Jan Powiem więcej, panowie. Mam wiadomości, że kapitan nie tylko groził na papierze, ale potrafił naprawdę kobietę wychłostać. Rektor Jeżeli tak i było, to zapewne nie jest to najpiękniejszy, że się tak wyrażę, rys charakteru, ale... Admirał Tak... zapewne... bić kobietę... Przewodniczący Hm, taką rzecz należałoby nawet teoretycznie po-t.ępić, ale... Jan Co „ale"?... Przewodniczący Ale, widzi pan... no tak... zapewne... bić kobietę... chociaż czasami... ja tego nie pochwalam, broń Boże... ja to potępiam, ale tak czasami... to trzeba tego ten... No... jak to powiedzieć... Rektor Że tam od czasu do czasu trzymał kobietę krótko, 1o znów... ja przepraszam obecną tu przedstawicielkę płci pięknej, ja także to ganię, ale... Admirał No, w każdym razie marynarz... żołnierz... my, stare wilki morskie, musimy te sprawy nieraz... że tak powiem... mocniej... 16S Akt pierwszy 169 Przewodniczący My jeszcze raz powtarzamy, że tego pochwalić się nie godzi, i my, jak tu we trzech stoimy, również mamy żony i nigdy ich... raczej może one nas... mówiąc szczerze... siedzimy nawet pod... No, co tu gadać... pod pantoflem... Admirał i Rektor cichutko westchnęli. Ale ja twierdzę, że mężczyzna powinien kobietę tego... coś... bo w przeciwnym razie... ona nas... tego ten... Admirał Właśnie. Jan To są już inne sprawy. Chodzi mi o to, że nie można nadal przedstawiać kapitana jako tkliwego trubadura, skoro miłość pojmował po prostu i mocno. Zbliżam się teraz do rzeczy najważniejszej: do śmierci kapitana. Znów twyraźne żywsze zainteresowanie. Zainteresowanie podkreśla jeszcze Rzeźbiarz, który siedzi wciąż uboczu, pali fajkę i zachowuje prawdziwą, a może nawet i demonstracyjną obojętność — teraz nadstawi, ucha. Kapitan Nut, nie chcąc oddać okrętu w ręce nieprzyjaciół, podpalił statek i zginął z nim w nurtach morskich. Zginął przed 50 laty, mając lat. 25. Tak mówi legenda. Powiedziane zostało to poważnie, niemal uroczyście. Powaga i skupienie odbiło się na twarzy słuchaczów. Jan zamilkł na dłuższą chwilę, na twarz jego padł by cień wzruszenia, mówi dalej W wędrówce swojej spotkałem starego marynarz Nazywa się Jakub Fala. Otóż ten Fala był przy śmier ci kapitana Nuta. Zgodził się przyjechać ze mną. Jes tu o kilka kroków od nas. Pilnuje moich rzeczy. Za raz go zawołam. Jan wychodzi, zdziwienie pozostałych. Przewodniczący Fala? Hektor Przywiózł go z sobą? Admirał Marynarz, który był przy śmierci kapitana? Przewodniczący Fala? Też nazwisko... „Fala"? Wraca Jan, za nim, niosąc dwa kufry, Stary Marynarz, który się zatrzymał koło drzwi. Admirał A... Przewodniczący Fala... Jan Tak, Jakub Fala. Powiedzcie, Jakubie, jak to było? Byliście na okręcie podczas pożaru wraz z kapitanem N utem? Siary marynarz Byłem. Jan Opowiedzcie o bitwie morskiej. Stary marynarz Żadnej bitwy wtedy nie było. Jan Nie widzieliście nieprzyjaciela? Stary marynarz Nie widziałem. Jan Czy to kapitan Nut podpalił statek? Siary marynarz Nie. Jan Więc skąd powstał pożar? Stary marynarz A zasnął jeden z fajką w zębach na ładunku bawełny. Zatliło się i był pożar. Jan Kapitan Nut nie opuścił płonącego okrętu, tak? Stary marynarz Taki głupi, żeby zostać, to on nie był. H J. Szaniawski 370 Żeglarz Jan A co zrobił? Stary marynarz A wsiadł ze mną do łódki. Jan I co? Stary marynarz I uciekał, aż się kurzyło. Jan Panowie, jeżeli przyjmiemy nawet powiedzenie: „aż się kurzyło" — za dodatek marynarza, gdyż jak wiadomo, na wodzie kurzu nie ma, pozostaje fakt, że kapitan Nut wówczas nie zginął. Milczenie. Przewodniczący To rewelacyjne zeznanie starego marynarza... byłoby rzeczywiście wstrząsające, ale z drugiej strony powszechnie wiadomo... ja przepraszam obecnego tu pana admirała... że... „wilki morskie" — to największe łgarze. Jan Nie przeczę, że wilk morski ł łgarz, przepraszam i ja obecnego tu pana admirała, że wilk morski i łgarz znaczy jedno i to samo. Ale rozmaici bywają łgarze. Wilk morski rzecz zawsze powiększy, wyolbrzymi, a nie zbagatelizuje. Admirał No, to, to prawda. Jan Zresztą jakież są niezbite dowody, że kapitan Nut zginął? Tylko wiersze mówią o nim, że „z włosem rozwianym, ze wzrokiem w dal wpatrzonym, na płonącym okręcie zostaje kapitan..." Milczenie. Przewodniczący Hm, proszę pana, jeżeli siadł nawet do tej łodzi ratunkowej... Akt pierwszy Admirał Ostatecznie, wie pan, kazać człowiekowi, aby się spalił na węgiel.,, Rektor A potem jeszcze kazać mu zatonąć... Przewodniczący Proszę pana, nawet pierwszy lepszy szczur okrętowy, jak wiadomo, instynktownie ucieka przed pożarem, a cóż dopiero człowiek. Jan Wciąż między nami nieporozumienie. Uciekalibyście przed pożarem, panowie, uciekłbym może i ja. Mógł więc uciekać i kapitan Nut. Sędzią nie jestem. Chcę tylko prawdy. Po cóż mówić inaczej. Skończmy z tym. Skończmy z legendą o kapitanie, (niemal uroczyście) Kapitan Nut nie był bohaterem! Wrażenie. Starcy znieruchomieli, nawet Rzeźbiarz spojrzą? pytająco na Jana; nawet na Med ostatnie slowa Jana zrobily wrażenie. Tylko Stary Marynarz, który po ostatnich pytaniach usiadl na kufrze, obojętnie pali fajką. Przewodniczący Słuchaliśmy pana, ale kiedy pan na świętość się porwał i świętość w sarno serce uderzył, nie pozostaje nam nic innego, jak wziąć kapelusze, skłonić się nisko i... wyjść... Wychodzą uroczyście, dlugie milczenie. Jan „Wyjście"' — to piękna demonstracja, ale nie argument. Cóż, Med, tak posmutniałaś?... Milczą. A ty?... Nie odezwałeś się ani razu? Czy nic cię to nie obchodzi, co mówiłem? Rzeźbiarz dlugo nie odpowiada, jeszcze myśli Słuchałem. Słuchałem uważnie. Kiedyś tu wszedł — toś powiedział — „To jest kapitan Nut". Skąd poznałeś, że to on? Zobaczyłeś pierwszym spojrzeniem — takiego, jakiego widziałem, ja. Więc... może był taki, jak ten. Akt drugi Pokój Jana. Dużo starych książek. Trochę starych mebli. Kilka krzesel, stoi. Z boku w niszy staroświeckie loże, w okolicach lóżka kilka wschodnich makat o wy-blaklych kolorach. Na jednej z pólek maly żaglowiec. Nie opodal lóżka latarnia — lampa o koloroioych szkiel-kach. Wielkie weneckie okno, przez które widać dachy starych domów i kawalek morza. Drzwi od schodów wejściowych, drugie naprzeciw do ciemnej alkowy. Widno jeszcze. Dzień. Niedlugo jednak zacznie się ściemniać. W pokoju nieobecnego Jana znajduje się Med i zastawia stoi jedzeniem. Wchodzi Jan, ponury, zgnębiony. Nie mówi nic. Po chwili spojrzal na stoi. Jan Co to? Med nieśmiało Przyniosłam ci trochę, żebyś zjadł. Jan Myślisz, że nie jestem po obiedzie? Med Nie jadłeś obiadu. Będziesz głodny. Proszę cię, zjedz. Jan Skąd wiesz, że nie jadłem obiadu? AJct drugi 173 Med Nie gniewaj się... Jan A jeżeli nawet nie jadłem. Wiesz, w ogóle ludzie podobno za dużo jadają. Stąd najrozmaitsze choroby. Med Nie zachorujesz. Jan Są kraje, gdzie człowiek zjada garstkę ryżu... i już ma dosyć... Dziękuję ci bardzo, ale nie będę jadł. Zrobisz mi wielką przyjemność, jeżeli to sprzątniesz. Mam zresztą dwie butelki, więc się trochę napiję. Med Ano... sprzątnę, jeżeli tak chcesz... sprząta Jan Jeżeli już jesteś tak dobra, to wiesz co?... może byś co z tego dała Jakubowi. Czy jest tu? wstaje, aby zajrzeć do alkowy Med Jest, teraz pewno śpi. Proponowałam mu, aby coś zjadł, ale podziękował. Podziękował? Jan Med Powiedział, że jadł już dużo. Nie powiedział, że i pił, nie zdaje się, że i pił dużo. Jan Tak? Hm, skąd ma pieniądze, żeby się upijać?... Bałem się nawet, iż będzie miał żal do mnie, że nie mogę go zbyt świetnie ugaszczać. A on... już parę razy zauważyłem, że się upija nie moim winem... Med Słuchaj... co ci jest?... Wciąż jesteś smutny... Nie y.awsze nawet dobry teraz dla mnie. Choćby przed chwilą: nie chciałeś zjeść tego, co przyniosłam, chociaż sam... I zdaje się, że wiem, dlaczego... Podejrzewasz, że to on chce ci pomóc,.. Gdyby nawet tak... 174 Żeglarz 'Akt drugi 175 brat narzeczonej... twój przyjaciel... bo on nie przestał być twoim przyjacielem, tylko ty, jakbyś... Jan Med, mogę ocenić twoje dobre serce, ale czy nie rozumiesz, że nie mogę korzystać z pomocy twego brata? On stawia pomnik, który skończy już niedługo, a ja miałbym korzystać z pieniędzy pobieranych za to — ja, który kapitana... Med Więc cóż będzie?... Z czego będziesz żył? Nikt książki od ciebie nie kupi. Teraz, w tym czasie, nie znajdziesz wydawców. Nikt się nie odważy, nikt nie zechce. Jan Ach, tak myślisz... rozumiem. Wiedziałaś, że poszedłem do wydawcy i wracam... myślisz „z niczym".., Nie, wracam z wydawcą... gdzie on? Został na chwilę, aby załatwić coś w drukarni, i zaraz miał przyjść do mnie. Dzwonek. O, dzwoni... to właśnie on... wydawca. Proszę cię, słuchaj uważnie naszej rozmowy. Idzie otworzyć drzwi, wchodzi Wydawca. Proszę pana... Wydawca sklonil sią Med i spojrzal pytająco na Jana: „Nie jesteśmy sami?" Proszę, niech pan mówi swobodnie... to moja narzeczona. Wydawca niemal szczęśliwy Ach, tak. Jan Może chyba słuchać?... Przypuszczam, tajemnic tu żadnych nie będzie? Wydawca A więc, proszę pana, wstąpiłem właśnie do drukarni i mam do powiedzenia rzeczy niezbyt pocieszające. Przedstawiono mi kosztorys. Suma ogromna. Jan Tak. Wydawca Ja się nawet, mówiąc między nami, nie dziwię, że właściciel drukarni żąda dziś za wydrukowanie dzieła sumy ogromnej. Bo czy pan wie, wiele dzisiaj żąda chłopiec, co zamiata drukarnię? Jan Ach, panie, co mnie może obchodzić, wiele zarabia chłopak w drukarni dzisiaj, a wiele zarabiał za czasów Gutenberga? Wydawca sZodfco Jeżeli się nie mylę, pan jest w tej chwili nieco rozdrażniony? Jan Być może. Przepraszam, niech pan mówi dalej. Wydawca A przy tym papier... Czy pani szanowna wie, ile dzisiaj kosztuje arkusz papieru? Med smutno Nie wiem. Jan Słowem, chce pan powiedzieć, że odbicie mojej książki o kapitanie Nucie wyniesie tak dużo, iż nie warto jej drukować. Wydawca Pan jest dzisiaj nieco rozdrażniony. Rzeczywiście, chciałem to mniej więcej powiedzieć. Jiin Więc proszę, niech mi pan od razu powie: „nie". Wydawca Pomówmy spokojnie. Może się da coś zrobić, obli-/yć... lun Jeżeli interes dla pana niepewny... Wydawca Narzeczony pani, to człowiek kąpany w gorącej wo- Żeglarz Akt drugi dzie... hę, hę. Interes... zapewne... ale, proszę pana, czyż człowiek samym interesem... Człowiek sam siebie nie zna i myśli, że tu... (kladzie rękę na kieszeni) jest tylko pugilares... a tam puk, puk... to serce... Jan Cóż tu serce? Mówmy o pugilaresie. Wie pan, my-l ślę, że z wydaniem należy się jeszcze wstrzymać. Wydawca Jeżeli mamy rzecz o kapitanie wydać, to myślę, że tylko teraz. Bo chociaż może nie jest to chwila odpowiednia, ale... Jan No więc właśnie, jeżeli chwila nieodpowiednia, te nie wydawać. Wydawca Nie mówię na pewno, że chwila nieodpowiednial Tego nigdy na pewno powiedzieć się nie da. Zdaje siff czasem człowiekowi, że jest doskonały moment na zrc bienie świetnego interesu. Człowiek idzie wesoło, godnie, z myślą o tym interesie, a tu — bęc!... Jan Co? Wydawca sZod7co To cegła spada mu na głowę... Jan Aa... Wydawca Ale trzeba czasem i zaryzykować, (spoci oka obserwuje Jana) A nawet może byśmy tak od razu... tu wyjąl z pugilaresu zaliczkę i kladzie ją na stole Jan Wie pan, nie chcę, żeby pan ryzykował. Może pan zarobić albo i stracić. Nie chcę, aby pan na mnie stracił. Wydawca Mam nadzieję, że jednak nie stracimy... Zarobimy: zarobi i pan. A jeżeliby pan uważał, że to, co położyłem w tej chwili, to za mało — moglibyśmy jeszcze coś do tego dodać, (dodaje) Myślę, że zarobimy nawet nieźle. Jan Zarobimy dobrze. A zarobimy dobrze, bo to ludzie kupią... A kupią dlatego, bo ludzie lubią, gdy się bliźniego z imieniem i nazwiskiem obniży. Pan, przepraszam za wyrażenie, może zbyt dobitne, pan, stary wyga, wie dobrze, iż się to opłaci. Zarobimy... Ale potem. Odkładam to na później. Wydawca Na później? Kiedy już zaczęliśmy grać w otwarte karty... powiem, że to trzeba zrobić teraz, tylko teraz. Chwila odpowiednia. A przy tym i panu, myślę, przyda się trochę grosza, (spojrzal zezem na Med) Narzeczona, ślub się przyspieszy... zawsze są przy tym większe wydatki. I po cóż odwlekać z uwiciem sobie liniazdeczka. Życie rodzinne, mój Boże... Ja sam mam czworo dzieci... podobne do mnie... człowiek nie jest :;am... Jan Podobne do pana... Wydawca Podobne do mnie. Prześliczne dzieciny. Ich szczebiot luk mi pomaga przy pracy. Dziś wszystkim czworgu kupiłem trąbki... Dzieci... ta świadomość, że człowiek nic zejdzie z tego świata, ale żyć będzie dalej w nich... one prowadzić będą dalej dzieło ojca swego... Podpiszemy dziś, panie, umowę? Jan Bardzo jest piękna ta wizja rodzinnego życia. Ten Nzczebiot dziecięcy, te trąbki... Ale umowy z panem il/.iś nie podpiszę. Wydawca Dlaczego? Jnn Nie. Pan będzie łaskaw zabrać te pieniądze... Wydawca Ach, pan nie jest dzisiaj w humorze. To bywa... Czy Wie pan, ja również nie byłem dzisiaj w humorze. To 178 Żeglarz bywa... Nie będę już więcej państwu zabierał czasu, ale pieniądze te — niech tu zostaną. Jan Nie, niech pan je weźmie, i to koniecznie. Proszę o to bardzo. Wydawca Wezmę, jeżeli już pan tak koniecznie. Do widzenia państwu. Myślę, że nie zwróci się pan z propozycją do kogo innego. Jan Nie. Wydawca Moje uszanowanie. już przy drzwiach się odwrócił A jeżeliby pan uważał, że zaliczka nieco za mała, to możemy ją nieco powiększyć. Jan Dziękuję panu. Wydawca Moje uszanowanie panu. Ale radzę nie zwlekać... Kuj żelazo, póki... hę... moje uszanowanie... Zniknął, milczenie. Jan Cóż, Med? Jakież wrażenie? Chcą kupić czy nie? Med Słuchaj, sprzedaj to, aby już prędzej... skończ z tymi Tak długo na ciebie czekam... wyjeżdżałeś... skońc z tym kapitanem... Jan Czy to będzie zakończenie podług twojej myśli Zdawało mi się, że i ty... kochasz kapitana Nuta? Med Już wszystko mi jedno! Jego już nie ma, a my steśmy żywi... żywi... Nie odwlekaj... Weź trochę piJ niędzy i bądźmy już ciągle razem. Tak długo na bie czekam. Już dość... Jan w uścisku Med Akt drugi 179 Kocham cię... kochani cię, Med... Chcę... i ja chcę, żebyś była tu wciąż ze mną. Med Będziemy, będziemy wciąż razem. Przy tobie będzie twoja Med. Jan Moja droga, trochę zawsze smutna Med... Przy mnie będzie... Będę czekał na twój uśmiech. Tak lubię, jak się czasem śmiejesz. Med Będzie mi dobrze, więc śmiać się będę do ciebie od rana. Mój ty, mój... Dzwonek. Jan Znów ktoś idzie. Ano... otworzyć jednak trzeba. Idzie ku drzwiom, otwiera je starcowi o grubym kiju, który stanąwszy na progu, rozejrzał się, po czym mówi Paweł Szmidt Nazywam się Szmidt. Paweł Szmidt. Przyszedłem do pana z pewną propozycją, ale myślałem, że będzie pan sam. To nic nie szkodzi, przyjdę kiedy indziej. .łan Moja narzeczona. Czy przy narzeczonej nie może pan mówić? Med Ja właśnie miałam wyjść. Niech panowie swobodnie pj/.mawiają. nakłada kapelusz S/midt O, mogę przyjść innym razem. Med Nie, nie, do widzenia. Przyjdę tu jeszcze. .-ni/ca Kzmidt Narzeczona? bardzo ładną ma pan narzeczoną. Jan O, bardzo mi miło... Proszę, niech pan spocznie. Ciym mogę służyć? 'MPl Szmidt Pozwoli pan, że zanim zacznę mówić, napdi.im fajeczkę, bo bez fajki, jak i bez kija, teraz ani Milczenie, napchal fajką, Jan zapalił zapal !;<:. Dziękuję. Proszę pana! Mieszkam tu od nir.i Znajomych mam niewielu. Ale słyszałem, że pm dzieło o kapitanie Nucie i przedstawia go, mówi likatnie... w nowym oświetleniu. Jan Jak to, pan już o tym słyszał? Zdawało ml bardzo niewielu wie o tym. Więc już mówią? Szmidt Niewiele, ale mówią. Myślę, że i ja mógłby: niecoś do pańskich wiadomości dorzucić, jako /<• łem kapitana Nuta... Jan Szmidt Doprawdy? pan znał kapitana? Znałem. Jan O. to będzie ciekawe! Żeby nam się lepiej g.T1 ło... (bierze butelką wina i kieliszki) Co mi p;m i mógł powiedzieć o kapitanie? Szmidt Zasadniczo twierdzi pan, że kapitan Nut n ii- l haterem ? Jan No... no... Tak! Szmidt To prawda, nie tylko, że nie był bohaterem, i\\<-niejeden grzech, jakiego nie powinien mieć y.\vVjr porządny marynarz. Jan Na przykład. Szmidt Przykładów zebrałoby się sporo. Cóż by tu... Nn przykład przewiózł raz ładunek chińskiego jcdwuli Jan To piękna rzecz, chiński jedwab. Cóż w tym •/.!«• l .nit miedzy tym jedwabiem było i opium. lo gorzej, że przewoził opium. nil i krnju, którego gospodarze uważali, iż alkohol nie jiotrzebny nawet do celów leczniczych, przewoził jomniu spirytus. u, słowem kontrabanda... •enic. lk?... Być może. Rzeczywiście, przez chwilę było Mcpiy.yjcmnie. t.lt 'łom, że wiadomości o kapitanie pana ucieszą. i je panu, ale to dziwne, kiedy tak sam grze- ••Tam, wynajduję, to mnie podnieca i uczuwam 1 1 izkosz. A tu, kiedy pan przyszedł i tak mi po- ;by na łopacie, na talerzu... czy ja wiem... ale m razie dziękuję panu i słucham. Zechce mi l H i wiedzieć, gdzie i kiedy poznał pan kapitana il/lc i kiedy? Ano... pomówimy... dobre wino... ;d|wcu jest napis „Mewa"... tak? .« pan mógł dojrzeć? Napis zatarty i ledwie go !Ki /. bliska odczytać. -» okręcik, stawia go na stole •tdt tej starej latarni jest lampka oliwna? y pan jest jasnowidzem? 182 l r l! 01 183 Szmidt Nie... Skąd pan ma te stare przedmioty? Jan Dostałem je po matce. Matka moja umarła cl.t-więc dobrze historii tych pamiątek nie znam. \V tylko, że dostała je po swojej matce, a tej pr/yu, czasem prezenty z podróży jakiś marynarz. Dlu<. pan pyta? Szmidt A nie wie pan, kto był tym marynarzem? Jan Nie wiem. Szmidt Tym marynarzem był kapitan Nut! Jan ???... Milczenie. Kapitan Nut? Szmidt Tak. Milczenie. Jan Skąd pan o tym?... Szmidt „Skąd"? (zamyślił się glebie j) Ano, powiedzmy l<> razu. Ja jestem... kapitan Nut. Jan Pan... pan jest kapitanem Nutem??! Wrażenie. Oszolomiony Jan jakby czekal jeszcze powtórne zapewnienie. W alkowie ktoś się poru .s Jan spojrzal w stronę alkowy. Szmidt Co to? Nie jesteśmy sami? Zanim Jan odpowiedzial, we drzwiach alkowy stn> Stary Marynarz. Zaspany, nie widzi nikogo. Przed się i nagle spostrzegl gościa. Znieruchomial. Szu spokojnie patrzy na Marynarza. Marynarz idzie drzwiom. Przy drzwiach się zatrzymal. Spojrzal ja;, i z przestrachem, na Szmidta. Przeżegnał się. Znika. l >/.nał. A więc to prawda. 'i, nagle coś sobie przypomina, idzie do innego /.-o, szuka pośpiesznie w tece, odszukal list :y ten list jest pisany przez pana? Idt i-zytal .k... ,,rld ten list znalazłem między swoimi rzeczami :i| kobietę pan ostrzegał, że jeżeli coś pan znajdzie w porządku, to jej kości połamie?... Idt i była kartka pisana do pańskiej babki. .i mojej babki? idt .k. :.ki(d pan z moją babką... w tak serdecznych sto- ..rh? i.at in pan mówił, że słyszał coś o jakimś marynarzu. •i-r/ywiście, mało znam historię swojej babki, tyl-nutka moja wspominała czasem... No tak... i mó-i byłem ja. (po chiuili) Zbliżamy się do wiadomości •irj. Czujesz to, chłopcze? Tylko słuchaj spokoj-(po chwili) Kobieta, do której to napisałem, by- nioji)... no, jak to nazwać... była moją... i ba-Midiśmy razem córkę. Ta córka była twoją ką... •tfnie, Szmidt zamyślony patrzy w dym fajki. i . ~ '•j/ jeszcze nie bardzo przytomny 184 To z tego wyjść jeszcze może, że pan... że pan moim... dziadkiem? Szraidt A tak wychodzi, Jan Wie pan... to dosyć... to dosyć zabawne. W tym, co powiedział — nie odczuwa sią zabdiri/, Szmidt Hm, bywają i rzeczy zabawne na świecie. Jan Zapewne. Milczenie. Szmidt Nalej mi wina. Jan nalewa, Jan ocknęła się w nim złośliwość Powiem szczerze... wolałbym znaleźć lisi dn mu) babki pisany tak, jak to potrafił pan pisać do lu< Peppiłton. Szmidt Hm, wolałbyś, aby twój dziadek wówczas na ut małem od wielkiego mocarstwa, które tę wysepkc łośnie przygarnęło... kawałek ziemi w pobliżu steczka. Część ziemi zmieniłem na wino i koi a kawałek został. Miasteczko stało się miastem, l poszły w górę. Na moim kawałku budują w i domy... wielkie domy... Tak zwane drapacze n Moi sukcesorowie mają do tego prawo. Ty jestc dynym moim sukcesorem. Jan Ja, sukcesorem? Nie! Bywają rzeczy zabawne, pijmy się wina. Ja?... Niby te drapacze nieba... i\i, to dla mnie?... Szmidt Tak, to twoje, jesteś bogaty. r Mi- dlaczego?... dlaczego pan z tych bogactw nie ;ta? l ;lbym. Ale wówczas musiałbym sam wykazać, om kapitanem Nutem, że żyję... Ja chcę być te- •tnidtem. Pawłem Szmidtem. (po chwili) Twoja ,i jest prosta. Będziesz mógł wykazać, że jesteś kiem kapitana Nuta. Tylko nie należy już o nim tego, co nazywasz „prawdą". Zresztą lepiej być wnukiem bohatera niż... nie słuchając tych słów, więcej ku swoim my- i;i z tymi pieniędzmi będę robił! Tyle pieniędzy... • U ,iisz. swojej młodej żonie dużo pięknych rzeczy. i. jej może jacht... pojedziecie daleko... •dzlemy daleko... •it /lecie jechali, jechali... Będą ku wam na brze-iodchodzili kupcy w turbanach, kupcy z warko-,. i wówczas żonie kupisz wspaniałe szale... dro-itnienie, pudełeczka ze słoniowej kości. jej : Bierz, Med, to twoje. — Pojadę z mo-il daleko, daleko... i t dziecię daleko... • i tym jachcie sternikiem będzie Holender, a ku- •m Murzyn, koniecznie Murzyn. Będzie w bia- irtm:hu i w białej czapce i będzie zabawny. Med, ;i Med, będzie się z niego śmiała. Powiem , wygląda jak żuk w mleku. — Tak — po- dobra, zawsze trochę smutna Med i będzie !. Jak ja lubię, kiedy Med się śmieje. Ja jej >wał — ja... Pojedziemy daleko, daleko... ISS Milczenie. Więc pan radzi, żeby tę całą sprawę, tak... ręką dopouńada: stłumić, dać jej spokój Szmidt Tak. Podobnie ręką potwierdza. Głowy zbliżyły się ślach: skąd tego człowieka znam? Jan Gość przyszedł do nas, Med.,. Znasz tego \r\>. Wiem, skąd wydaje ci się, że go znasz... Bo t, z tych opowiadań, z tych historii o ludziach, c wiają się czasem, zwykle o wieczornej porze, i i noszą nam wieści radosne, a czasem smutne. Med Tak... ja wiem... Przyniósł pan jakąś ważna m>wln Wiem, czuję, że stało się tu coś wielkiego. Jan dotyka dłońmi małego żaglowca. Mówi w zam //.; samo — w marzeniu. Zdawało im się, że każde 139 apitanem Nutem. Ale żadne z tych dzieci ty-ie było tak, jak ja, z krwi i kości sławnym kani. Żadne tak, jak ja, nie miało w sobie tyle • z kapitana Nuta... dziś zrozumiałem, dlaczego. /.rozumiałeś? pytająco na Jana i na pogrążonego w melan-i/m zamyśleniu Szmidta '.ego zrozumiałeś dziś?... :>ytaj jeszcze, Med... Widzisz, piliśmy wino... nie pijany, ale wszystko, co mam w tej chwili oczami, trochę się chwieje, nie widzę dobrze nie wiem, czy to jest prawda, czy to jest sen, jawa... <-k. dzwoni... Po co w tej chwili ktoś do nas przy-' Ale... otwórzmy drzwi. ii drzwiom. Wchodzi Przewodniczący. • >clnic/ący liałcm, miałem przyjemność poznać. Ale i szalo pana jakbym... już... gdzieś, nie wiem... l iwnież... Mieszkam tu od niedawna, ale tak coś, i szanownego pana gdzieś już... odniczący nie. Gdzieżbyśmy siebie tak już... i mam pojęcia. Wie pan, gdziebyśmy siebie już "dniczący siny się lak już gdzieś... może to było u dokto- \ wn' pan, to było u „doktorowej"! 190 Żeglarz , Przewodniczący Pod Witrażami, u doktorowej! Szmidt Właśnie. U doktorowej... Pod Witrażami... Jan Pod Witrażami? Przewodniczący No, restaurację Pod Witrażami ma wdowa po okrę towym lekarzu. Przezacna kobieta, a jej specjalnośtj to śledź w śmietanie. Jan Ach, znam i ja doktorową... Tam się panowie spot-j kali. Proszę... panowie spoczną... bierze trzeci kieliszek, nalewa Przewodniczący Przyszedłem pana odwiedzić... i poprosić, czy nid zechciałby pan przyjść do mnie na przyjacielską po| gawędkę w pewnej sprawie. Jan Przypuszczam, że to będzie sprawa kapitana Nuta] Przewodniczący niepewnie No, tak... Jan Proszę pana... pan Szmidt, który przyszedł do mnie aby dorzucić kilka szczegółów z życia kapitana Nuta zna również tę sprawę. Pana Szmidta sprawa ta inte resuje i o ile wiem, zajmuje to samo stanowisko, c| i panowie... Więc myślę, że może pan pomówić szczej rze i swobodnie... Przewodniczący Doprawdy? No, proszę pana... Ten człowiek, młody, sympatyczny, uzdolniony, szukał po świecie różnych* drobiazgów i chce nam koniecznie popsuć uroczystość; odsłonięcia... Szmidt Hm... Przewodniczący Powynajdywał takie szczególiki, że na przykład ka- Akt drugi 191 pitan Nut uważał, iż robaka zalewać należy spirytusem... a czymże go zalewać?... Lemoniadą?... Szmidt Och, fe! Przewodniczący Właśnie. Albo że kobietę, to kapitan czasem tego ten... Szmidt Jak to, „tego ten"...? kochał? Przewodniczący No, kochał... ale czasami miłości swej dawał mocniejszy wyraz. Szmidt Phi! Przewodniczący I rozmaite inne podobne bagatelki. Na przykład, że nie zginął albo że wcale nie był bohaterem... No, niech pan powie, po co wyciągać takie drobiazgi. Szmidt Tak. Przewodniczący Właśnie... Każdy powie to samo. Kiedy już o tym mowa, wie pan, wspominał mi rektor, że nadzwyczajnie pana ceni. Jan Czy być może? Przewodniczący Powiada mi: „To mój najzdolniejszy uczeń". Jan Co... Przewodniczący I mówi mi: „Trzeba by mu koniecznie jakąś do-centurkę". Jan E?? Przewodniczący To na początek... Po docenturze przyszlaby profe-surka... AM drugi 193 Jan Aa... Przewodniczący A przy tym zwrócono się do naszego rektora, aby j dzieło swoje o kapitanie Nucie przerobił nieco na| podręczniki szkolne. Jan Hm... Przewodniczący Rektor uważa, iż jest to rzecz bardzo dobra dla clo-| bra dzieci i dla... (uderza się po kieszeni) Podręczni!? szkolne... ho, ho. Rektor proponuje, aby panu powie-1 rzyć tę pracę... Jan Aa... Przewodniczący Jest niby żywy świadek... ten nieszczęsny mary-i narz, którego pan tu Bóg wie po co nam sprowadził,; ale on, przypuszczam, będzie milczał. Jan Tak pan przypuszcza? Przewodniczący Nawet na pewno będzie milczał... to już... : Jan To już „zrobione"?... Przewodniczący Tak, z nim już zro... (spojrzał na Jana, zaniepokoił, się nieco, kończy niepewnie) Zrobione. Jan zmienił się na twarzy, chciałby wybuchnąć, ale nagle w sobie coś stłumił Mówmy na wesoło! Spóźniliście się, panowie z komitetu, nieco z propozycją. Ta docentura jest dla mnie teraz tak mała, malutka, że mógłbym ją postawić na dłoni i... zdmuchnąć... Tę drugą propozycję, jeszcze weselszą, o tych podręcznikach, mógłbym postawić na brzegu stołu i dać jej szczutka, aby wyleciała, ot, tam, w stronę drzwi... (wstaje) Bo na mojej drodze, „na drodze prawdy o kapitanie", wyrosło miasto o ogromnych domach... Szmidt ścisnął nagłe Jana za ręką, co znaczy: „milcz, co mówisz". Jan spojrzał na Szmidla, jakby nieprzytomny, wyrywa mu raka, l ten jacht, w którym można odbywać dalekie podróże... a ja ten jacht... te wielkie domy — drapacze nieba... ha, ha, ja to muszę rozbić, zwalić, zburzyć... i... przejść!... Niech pan to powie swoim przyjaciołom. Przewodniczący wstał, przestraszony nagłym wybuchem strasznego niemal w tej chwili Jana. Szmidt spokojny, wstał po chwili również, zamyśłony; wreszcie się odzywa Hm, hm... (opuścił głowę) No, to chodźmy... Ja tego nie słyszałem. Wino było dobre... więc poszło mi do głowy i nic nie słyszałem, (po chwili) Chodźmy, panie, do doktorowej. Do widzenia, chłopcze... Wychodzą z oszołomionym Przewodniczącym, który skwapliwie korzysta ze sposobności, aby wyjść z mieszkania pijanego czy też wariata. Jan stoi jeszcze przez chwilę. Mrok. Jan stanął w oknie. Zachodzi słońce. Med Nie powiesz mi, co to wszystko znaczy?... Nie powiesz, kto był ten pan? Dlaczego zerwał się w tobie ten gniew? Dlaczego o okręciku swoim mówiłeś przy tym starym panu?... Kto to ten stary pan?... Nie odpowiadasz? Powiedziałeś: „Muszę to zburzyć i przejść!" Co chcesz zburzyć, żeby przejść?... Jan '• " --i •-:--'•:-"> O, Med... Zburzyć może i to, co nazwałabyś szczęściem... Już wówczas przed godziną radziłaś mi, abym się sprzedał, bo już dość nędzy i czekania. Przyszli kupcy jeszcze więksi... Rozłożyli przed mymi oczyma towar wspaniały, kuszący i powiedzieli: Bierz, to twoje i twojej Med... Śliczne rzeczy mieli dla mojej Med. A jednak... !i J. Szanlawski 394 Żeglarz Med z uniesieniem, radością A jednak ty to wszystko odrzuciłeś precz! Jan Jak to? Nie martwi cię to, Med? Patrzysz na mniej a oczy twe są w tej chwili jeszcze piękniejsze niż| zwykle. Piękne masz w tej chwili oczy, Med!... Med Piękne?... Bo może ty się w tych oczach odbijasz..] Akt trzeci Pod Witrażami. — Jest to staroświecka, zapewne „pelna tradycji", niewielka winiarnia-restauracja. W oknach witraże. Z boku drzwi wejściowe, z których zobaczyć można jeden z placów miejskich. Drzwi drugie dla gości, którzy chcą wejść od tylu, gdy pora spóźniona lub gdy chcą zachować incognito. Drzwi te prowadzą również do mieszkania prywatnego restau-ratorki. Bufet — kilka dębowych stolików i krzesel dla gości. Na początku aktu obecni Pod Witrażami: „Doktorowa" — wlaścicielka restauracji, osoba dystyngowana i godna, ubrana czarno, odświętnie, i dwie mlode dziewczyny-slużące. — Dziewczęta patrzą, co się dzieje na placu. Doktorowa zajęta przy bufecie. Felcia Schodzą się. Dużo już ludzi. A wpuszczają tylko za biletami. Iza Każdy chce zająć najlepsze miejsce. I nikt do nas nie przyjdzie. Ładnie będziemy dziś wyglądały: gdyby tak co dzień odsłaniali, to chodziłybyśmy w dziurawych lakierkach. Doktorowa Moje dziecię, jakże można, być tak mało uspołecz- Żegla Akt trzeci J37 nioną. Chwila wielka, uroczysta, a ty myślisz tylkęj o swoich dochodach. Iza Dla mnie tam chwila uroczysta wtedy, kiedy się ładnie ubiorę i pójdę z chłopcem na spacer. Doktorowa Izo, dziecię, nie mogę słuchać tego. Felcla j Ale jak oni, proszę pani. zdejmą tę zasłonę z pom-i nika? Mój brat cioteczny, co jest monterem, powie-;; dział, że się to zrobi „mechanicznie". Doktorowa Mechanicznie zrobi się to, dziecię moje. Jedna chwi-jj la, a ujrzymy kapitana Nuta. , Felcia Doskonale będzie od nas widać. A, proszę pani, co pokażą na tym podwyższeniu? Doktorowa Jest to trybuna, z której przemówi do zebranych rektor, Iza Ech, lepiej by coś zagrali do słuchu, Felcia Patrz, patrz, na dachy wchodzą chłopaki. Iza Jak te koty bez biletów. Doktorowa wyjrzała również Nawet sfery najniższe pałają żądzą brania udziału w wielkiej chwili. Iza Jakie one tam sfery najniższe, kiedy patrzą znad J trzeciego piętra? Felcia Widzisz, widzisz, wielu już ludzi, tylko w środku pusto. Doktorowa Środek placu jest zarezerwowany dla osób najwybitniejszych. : ; •.- - _. .- - _ Iza Policjanci dziś w białych rękawiczkach. Felcia O, tam z ulicy Filipiej idą cechy ze sztandarami. Doktorowa Pamiętać należy, dziecię, że od dziś ulica Filipia, zarówno jak ulica Lipowa zwą się inaczej. Ulica Lipowa nie ma już nic z lipą i zowie się ulicą Lady Peppilton. A ulica Filipia nie ma już nic z Filipem i zwie się ulicą Kapitana Nuta. Cofają się, bowiem ktoś tućhodzi. To Szmidt. Szmidt Dzień dobry. Doktorowa Witam pana. wraca za bufet Dziewczęta Dzień dobry, dzień dobry. Iza O, pan dziś ładnie wygląda, w białym krawacie. Szmidt Ano... niech i ja na tę uroczystość tak trochę... siada przy stoliku wprost drzwi Doktorowa Gdyby tylko pogoda dopisała do końca. Szmidt Phi... dopisze... Felcia Patrz, patrz, stowarzyszenia sportowe... o — lekka atletyka. Iza Rzut dyskiem! Felcia Skok o tyczce! Doktorowa Nie o skoku o tyczce mówcie, ale, proszę, zajmijcie się gościem. Szmidt Niech tam dziewczęta popatrzą. i SP?V 198 Żegtal Doktorowa Zapewne, widok niecodzienny. Ale i obowiązek je| rzeczą świętą. Felcia Panu jak zwykle? Szmidt Napiłbym się dla odmiany wina... Jak święto, to święto. Doktorowa daje Felci butelką. Iza O, z tajnej policji. Pokazywali mi kiedyś, że to z tajnej policji. Co tu robi tajna policja? Felcia która podala wino, idzie znów do drzwi O, tam straż ogniowa. Iza Sokoli idą, sokoli... Słychać zbliżające się bębny i flety. A teraz wojsko. Felcia To pułk strzelców. Od „tylu" wchodzi szybko Przewodniczący z wielką odznaką glównego gospodarza. Przewodniczący Do szanownej pani doktorowej ja tu wpadam na minutkę. Doktorowa Witam pana. Przewodniczący spostrzega Szmidta A, dzień dobry panu. Pan tutaj. Czemu się pan nie zgłosił do mnie o miejsce na placu? Szmidt Ii... miejsce tam dla ryb grubszych... Przewodniczący Nie twierdzę, że umieściłbym pana pośrodku placu, ale w każdym razie mógłbym panu dać miejsce możliwe. Akt trzeci Szmidt Dziękuję, stąd sobie popatrzę. Przewodniczący Poproszę pani tak na „stojący" śledzika w śmietanie, no... i jednego z tych większych. Iza Marynarze idą, marynarze! W białych spodniach, ale bez muzyki... Przewodniczący Co, już idą? (patrzy na zegarek) A bo to już i czas, czas... Od „tylu" wchodzi w todze, gronostajach, w berecie Rektor. Kektor Ja tu do pani, tak incognito, na chwileczkę. Prezesie kochany, boję się o swoje struny głosowe i wpadłem tu na jedno jajko na surowo. Przewodniczący Jajo to rzecz dobra... Ale oblać je należy koniakiem. Iza Na tym balkonie z dywanem tyle ludzi! Jeszcze się zawali! Felcia Ręce — nogi sobie połamią. Przewodniczący Co? O, żeby to sobie chcieli zostawić na później. Wcale nie przewidziałem w programie uroczystości takich wypadków. Doktorowa To byłoby straszne. Służę surowym jajeczkiem waszej magnificencji. Rektor Czy ten koniak, prezesie, przed jajkiem czy — po? Przewodniczący Po. (Rektor polknąl żóltko.) Albo lepiej przed. Kektor No, więc czemu mi pan tak późno mówi? Już przełknąłem. 100 Żeglarz Przewodniczący No, to dwa kieliszki... po... Z daleka trąby, marsz kawalerii. Felcia Kawaleria, kawaleria jedzie. Orkiestra na siwych koniach! Przewodniczący Brawo, brawo, chłopcy. Mamy z was pociechę! Doktoirowa Wspaniałe. Łzy cisną się do oczu. O, już przybył ktoś z duchowieństwa. Przewodniczący Niższe, niższe duchowieństwo... (patrzy na zegarek) Ale czas by już był na biskupa... I ambasady jakoś nie zjeżdżają... Wpada zaaferowany i niespokojny „Pan z komitetu". Poszukał oczami prezesa, znalazł i mówi coś do ucha, zasloniwszy usta. Beze mnie ani rusz. Muszę być tu i tam! (wychodzi szybko z przybyłym od „tyłu") Tędy, panie, tędy, oficjalnie tu teraz nie jestem, Znikają. Iza I... już przestali grać... Doktorowa wraca za bufet. Rektor uszczypnąwszy z lekka dziewczyną idzie ku bufetowi, mówiąc No, w każdym razie, wielką będziemy przeżywali chwilę... Jak pani sądzi, pani doktorowo, czy zjeść przed moją mową coś leciutkiego, co nie obciąży żołądka, czy też potem? Doktorowa Goś bardzo leciutkiego, sądzę, nie zaszkodzi. Rektor Parę plasterków pomidorów... przypuszczani, że nawet zrobi dobrze. Rektor spojrzał na Szmidta, który wsparty na lasce, siedzi smutny, jakby starszy, przygnębiony. Akt trzeci 201 iza Górale... to pewno posłowie... Takie obcisłe mają te... Doktorowa Piękni są górale, ale nakraj, Izo, pomidora dla jego magnificencji. Iza idzie za bufet, Felcia O, już ciągle się zjeżdżają ci do środka... Wchodzi Wydawca z czworgiem dzieci, najstarsze podlotek. Wydawca i każde z dzieci niesie książeczkę dziecinną z jednakową malowanką na okładce. Wydawca Moje uszanowanie. Szukam wszędzie pana rektora. Rektor O, tu mnie pan znalazł? Wydawca Ghcę się podzielić radosną nowiną, że zdążyliśmy na dziś odbić tysiąc pięćset egzemplarzy dzieła, które pan rektor tak pięknie przerobił dla dzieci... wręcza książeczką Rektor A... Doktorowa W przeróbce dla dzieci... Wydawca Dla dzieci, szanowna pani, dla dzieci... Daliśmy sześć trójkolorowych obrazków z życia kapitana Nuta. Ten pierwszy obrazek, zatytułowany „Przyszły żeglarz", wyobraża kapitana malutkiego, siedzącego nad mapą. Ten drugi, to „Kapitan dobry dla matki" — trzeci: „Kapitan pieści się z ulubioną małpką i pije herbatę" itd. Dla dzieci, szanowna pani, dla dzieci. Rektor oglądając Hm, wydanie ładne... Doktorowa Przepiękne... -••'•': : Alct trzeci 203 202 Żeglarz Szmidt Pokaż no, mały, tę książeczkę. Chlopiec podaje książką. Szmidt ogląda. Wydawca Oczywiście, szanowna pani. tu tylko zasługa pana rektora... Nie żałował pracy, którą wykonać by mogli ludzie młodzi. Przerobił swoje dzieło niezwykle misternie — a taką rzecz, jak miłość lady Peppilton, skrócił do minimum... bo to dla dzieci... dla dzieci... Rektor Zasługa przede wszystkim pana, odbił pan na czas książkę, ślicznie ją ozdobił... Wydawca Dwadzieścia pięć egzemplarzy postanowiłem rozdać w tym dniu uroczystym dzieciom za darmo, jak to dałem swoim dzieciom, aby czytając dzieło pana rektora wzrastały w cnocie, w poczuciu obowiązku, którego pan rektor jest także przykładem... (wyjmuje chusteczkę) Przepraszam najmocniej, ale tu panu rektorowi... (wyciera gronostaje) Nic, nic, to widocznie ptaszek, jak pan rektor przechodził pod drzewem. Rektor Co? Dzieci otworzyly buzie z zainteresowaniem. Wydawca Już, już. (chowa chusteczkę) No, cóż, głupia, biedna ptaszyna... nie rozumie, co to pan rektor, co to gronostaje... Ona, aby sobie tylko pośpiewać... pośpiewać... Otóż rozdam dzieciom, aby wzrastały w cnocie, w miłości dla piękna... tak, jak te moje dzieciny... co prowadzić będą dalej dzieło ojca swego. Doktorowa To wzruszające... Macie, dzieciny moje, po cukierku... Czytajcie o pięknych czynach żeglarza i idźcie w ślady ojca. Wydawca O pani... Eektor Nie zapomnę nadmienić, gdzie należy, o pańskim szerokim geście... w tym rozdaniu za darmo dwudziestu egz... Wydawca z uklonem Dwudziestu pięciu. Rektor Dwudziestu pięciu egzemplarzy. Tuszę, iż ozdobią pana za to jakieś palemki... Wydawca Na trzydzieści tysięcy egzemplarzy — tak do szkół — przy poparciu ministerium możemy liczyć?... Rektor Śmiało możemy... Wydawca O, magnificencjo... Moje uszanowanie... Chodźcie, dzieci, aby przeżywać niezadługo chwilę niezapomnianą. Doktorowa O tak, niezapomniane są takie chwile dla duszyczek dzieci. Wydawca Niezapomniane, pani, niezapomniane. Moje uszanowanie. Znikają. |;: Doktorowa To wzrusza, to wzrusza... Felcia Włoski poseł przyjechał z żoną. Rektor Co, już zagraniczni posłowie? Iza I... ja bym się lepiej od niej ubrała. Felcia O, hiszpański poseł, także z żoną. Iza Ciekawe, czy Turek przyjedzie za wszystkimi żonami czy z jedną. Wchodzi od „tylu" Przewodniczący, za nim Admiral 204 Żeglarz Akt trzeci 805 Przewodniczący Panie rektorze, trzeba się przygotować... Admirał Moje uszanowanie. Poproszę panią o bułeczkę z masełkiem, a na to sardynkę. Doktorowa W tej chwili służę waszej ekscelencji. Admirał Kochany prezesie, jestem zaniepokojny, że po tym efektownym odsłonięciu pomnika otwarcie mojej wystawy może przejść bez wrażenia. Przewodniczący Niech no ja wezmę to tylko w swoje ręce... będzie dobrze. Już, dzięki Bogu, w moim życiu urządziłem trzy odsłonięcia pomników, otworzyłem czternaście wystaw, zorganizowałem blisko sześćdziesiąt uroczystości jubileuszowych, sto czterdzieści razy prowadziłem poloneza i wyprawiałem dwadzieścia osiem pogrzebów wielkich ludzi. Doktorowa Służę... Admirał Dwadzieścia osiem pogrzebów!... Jeżeli pani łaskawa, to na bułeczkę dwie sardynki. Doktorowa Dwie — służę... Rektor No, trzeba przyznać, że prezes dobrze to robi. Przewodniczący O, jaki jeszcze naszemu rektorowi urządzimy po-grzebik... Rektor Ech, panie... Przewodniczący No, lepiej chyba, żebym ja to zrobił niż jakiś młody, niedoświadczony partacz. Rektor I to racja. Iza >'•-::.';•-..•• -••:•..•'.•• ' Patrz, Felka, Japończyk, Japończyk! Felcia Ten bez żony. Wchodzi Stary Marynarz, w nowym marynarskim ubraniu, z medalem, zupełnie pijany. Nie widząc Szmidta, mówi do Doktorowej Stary marynarz Ciociu. Niech no ciocia da jednego. Ooktorowa Jestem wdową po okrętowym lekarzu i do pokrewieństwa w żadnym stopniu do pana się nie przyznaję. Przewodniczący Co to? Rektor Patrzcie! Admirał A to nas urządził. Marsz na plac! Stary marynarz Jaki marsz, jaki plac? Przewodniczący No, przecież mieliście miejsce wyznaczone na placu, tuż pod pomnikiem. Miejsce honorowe, jako jedyny świadek śmierci bohatera. Rektor Nic nie pamięta. Przewodniczący Ledwie bestia stoi. Kołysze się na nogach. Stary marynarz Ja się kołyszę? To pokład tak się kołysze. A ja się nogami tak poddaję... Przewodniczący To nie pokład, to ziemia. Stary marynarz Wszystko się kołysze. Pan się kołysze, ciocia się kołysze, a ja dobrze stoję. Rektor : ' : " '--- -'•'• "".•""•' •/-•''- Człowieku, wszystko nam popsujesz! Czy pamięta- 206 ŻeglarM cię, żeście dostali od nas to ubranie. I medal. I pic-| niądze. To my... to ja, pan rektor, a to pan admirał. Stary marynarz Admirał tyle mnie obchodzi, co przeszłoroczny pa łów wielorybów. I daj nam, ciociu, wszystkim się na-J pić... Doktorowa Znowu „ciocia"! Dziewczęta, które oglądają teraz Marynarza, bardzĄ ucieszone. Przewodniczący Jakubie... Kubusiu... Opamiętajcie się, człowieku..| Wszystko nam popsujecie. Stary marynarz Ciociu, daj wódki. Dziewczęta w śmiech. Doktorowa Panie admirale. Zwracam się do pana o pomoc| Niech pan zabroni raz mu być moim siostrzeńcem. Admirał Cóż ja zrobię. Nie mogę na szwank narażać swojej powagi. Przecież powiedział: że tyle go obchodzę, przeszłoroczny połów... pereł... Szmidt spojrzał na Marynarza. Marynarz znieruchomiał, stal nąl na baczność, Szmidt dal znak ręką: „wyjść stąd'] Marynarz niemal loytrzeźwiał, idzie jak w marszu. Admirał Przed cywilem staje na baczność. Przewodniczący Wszystko mu się pomieszało. Felcia wyglądając Idzie, dobrze idzie. Iza Idzie prosto pod pomnik. Felcia I jeszcze się przed nim rozstępują... Wszyscy prócz Szmidta patrzą za nim. Akt trzeci 307 Doktorowa Onże to, który widział śmierć kapitana? Przewodniczący A widział, widział. Od „tylu" wpada „Pan z komitetu" i mówi na ucho do Rektora. Szybko obaj wychodzą tą samą drogą. Admirał Czy się co stało? A wie prezes, mogła być dzisiaj wielka awantura: zostawiłem na dzisiejsze uroczystości rocznik marynarzy, którzy mieli wczoraj wracać do domu. Nie podobało im się to, wybuchnął z tego powodu niemal bunt. Przewodniczący E?... Admirał Zacząłem przemawiać do ich uczucia. A oni nic nie odczuli. Zaczęli się wyrażać o kapitanie i odsłonięciu w ten sposób, że przy damach powtórzyć nie mogę, i udawałem, że nie słyszę. Przewodniczący I to tylko, aby pójść do domów: aby do żon, do matek — Doktorowa Smutne to. Niestety, w naszej armii słyszy się jeszcze słowa, których przy damach powtórzyć nie można. Przewód ni czący wyjrzal na plac, spojrzał na niebo Tak, to smutne, ale... o, te chmury nie bardzo mi się podobają. Rano dał mi Pan Bóg pogodę, a teraz... Iza Żeby jeszcze nie lunęło. Admirał rozejrzał się po niebie E, nie lunie... Wraca Rektor, wielce podniecony. Rektor Panowie, panowie, trzęsę się cały! Rewelacyjne wiadomości. Ten... no, wiecie, kto... zaraz po mojej mo-Wie, po skończonej uroczystości..., ten,,, na czele „Cząr- I 208 Żeglarz Akt trzeci nych Beretów" ma wejść ria trybunę i wygłosić s^woją „prawdę". : , ^ Admirał Tak? Myślałem, że już nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Przewodniczący Nie ma niebezpieczeństwa, bo jeżeli to zrobi, to już po uroczystości. Ja gwarantuję za uroczystość. Spełnię swoje, a reszta mnie nic nie obchodzi. Rektor Ale moja mowa. Wiadomo, że ten mówca ma racj co mówi ostatni. Admirał To będzie po pańskiej mowie, ale przed moją wj stawą. Otwarcie wystawy mi popsuje. Przewodniczący patrząc na zegarek Rektorze, już czas, co będzie, to będzie. Musi pan już iść na trybunę. Wstrzymałem naumyślnie pana, aby się pan publice nie opatrzył. Ale teraz już czas! Za sześć minut uderzą dzwony w kościołach i rnusi pan zacząć mówić. Admirale, również na swoje miejsce! Ale zaraz, zaraz, (popatrzył na niebo) Do diabła, te chmury... Ale to nic. I z chmur potrafię skorzystać. Otóż, rektorze, kiedy pan zacznie przemawiać i będzie na słońcu chmura, niech pan mówi dotąd, aż chmura nie zajdzie. Bo sam moment odsłonięcia muszę mieć w słońcu! Rektor No, dobrze, ale mam już mowę przygotowaną i muszę ją skończyć we właściwym czasie. Przewodniczący No, to pan dorzuci pięć, sześć bohaterskich czynów kapitana, aż chmura zejdzie. Rektor A jak stanie nade mną i dalej ani rusz? Przewodniczący No, to jeszcze pięć •.— sześć bohaterskich czymów pan dorzuci i przejdzie. '"-' -" • Rektor Ano, chyba że tak. Idziemy. Przewodniczący Zaraz... zaraz... Trzeba przewidzieć i taki wypadek: pan przemawia, a chmura ma zaraz przejść; ale tam nadciąga nowa chmura. Widząc to, pan wyrzuca ze swej mowy pięć, sześć bohaterskich czynów kapitana i daje... silne zakończenie. A już potem chmura ta może sobie iść. Rektor Dobrze, idziemy. Wychodzą. Przewodniczący Czas... czas... Niemal ich wypycha, chce również iść, ale wpada Kapelmistrz. A to pan... Posyłałem po pana. Więc, panie kapelmistrzu, żeby się pan w czym nie omylił. Kiedy spadną zasłony, wystrzelą z armat i zawarczą bębny: jeden ogromny grzmot. Przeczekać chwilę, nie pośpieszyć się i dopiero uderzyć w instrumenty dęte. Kapelmistrz Dobrze, dobrze. Wybiega, a tu już czeka „Pan z komitetu", żeby mówić na ucho. Przewodniczący Idę już, idę... Muszę mieć w tej chwili tysiąc rąk, tysiąc nóg... Znikają. Felcia Już są wszyscy! I biskup przyjechał! Jan wchodzi w czarnym berecie, jakby nieco przybladly, smutny. Rozejrzal się, siada przy stoliku Szmidta, milczą. . Szmidt Ano, odsłaniamy... Jnn A tak. SIO Akt trzeci 211 Szmidt Napijesz się?... Jan Dziękuję. Felcia Coś się stało, coś się tam stało. Zobaczmy... Wybiegają z Izą. Doktorowa Dokąd? co tam? (po chwili) Czy panom w tej chwili niczym nie będę mogła służyć? Bo chciałam na chwileczkę wyjść do swego pokoju... Chwile takie, jak ta, co nadchodzi, wzruszają mnie niezmiernie i zażywam wówczas zawsze parę kropel według recepty mego męża. Recepta ta i uczciwe nazwisko, to wszystko. co mi pozostało po nim... Szmidt z galanterią O, pani będzie łaskawa nami się nie niepokoić. Doktorowa wychodzi, milczenie. Tak, tak. (po chwili) Dużo zebrało się ludzi. Jan A dużo. Szmidt Słyszałem, że jednak, choć nie zamąciłeś dotychczas sprawy, masz zamiar po mowie rektora „wystąpić". Jan Mówiono o tym? Szmidt Siedzę i słucham. Mówiono, że wystąpisz na czele stowarzyszenia i wygłosisz „prawdę". Jan po chwili Ano tak. Wchodzi Rzeźbiarz. Jan podchodzi do Rzeźbiarza. Jan Cóż ty tutaj? Nie na miejscu honorowym? Nie — między nimi? Rzeźbiarz Owszem, pójdę na miejsce honorowe. Przyszedłem tylko trochę się posilić. Ale przy bufecie nie ma nikogo. Jan Słuchaj, czy zechcesz wyświadczyć mi pewną przysługę? Rzeźbiarz Mnie pytasz, czy zechcę? Po co pytasz? Mów! Jan wyjmuje kopertę Przechowaj u siebie tę kopertę. Rzeźbiarz Co to? Jan Jest tam wewnątrz — zrzeczenie się praw. Rzeźbiarz Praw? Jan Zrzekam się tam pewnych praw, korzyści... Czarno na białym, podpis, data... wszystko jak należy. Rzeźbiarz Dlaczegoś obrał taką chwilę?... czy to związane z dniem dzisiejszym? Jan Tak, związane. Nic wyraźniej w tej chwili powiedzieć nie mogę. Przechowaj to. Możesz to nawet kiedyś przeczytać. Nie cofnę się. Rzeźbiarz Ano... nie będę pytał więcej... Zrobię, jak chcesz, przyjacielu... Popatrzył na Szmidta — wychodzi. Jan wraca do stolika. Jan To rzeźbiarz. Szmidt A, to ten... Cóż było w tej kopercie? Jan „To bywa"... mówiąc pańskimi słowami — to bywa, 212 Żeglarz czasem w życiu, częściej w opowieści, że człowiek zrzeka się spadku i pójść chce o własnej sile. Zrzekłem się na piśmie wszelkich praw do spadku po kapitanie. Szmidt Hm... to bywa... częściej niż w życiu bywa to w powieści, o której można powiedzieć: „wszystko to być może, jednakże ja to między bajki włożę"... To bywa... Jan Ja bajki się nie boję... Zresztą, choćby zdarzenia z bajki działy się na dnie mórz czy na gwiazdach, zawsze będzie w nich prawda naszych ziemskich spraw... Więc postąpię jak człowiek prawdziwy, tak jak ten napisany w książce czy opowiedziany w wieczór zimowy... — zrzekam się praw po kapitanie. Zrobiłem to już przedtem, tego dnia, kiedyśmy się poznali, ale że to było... po winie, więc to tak wyraźnie, na trzeźwo, piórem i atramentem... Cokolwiek się stanie... nie chcę, aby na mojej drodze stały podobne przeszkody. Milczenie. Szmidt po namyśle Jesteś silny... przyznaję... Ja, który już znałem niejednego... Tak... jesteś silny... Ale... ale to jest twoja prawda. Prawda o tobie... to nie jest prawda o kapitanie... Jam Jak to? Szmidt Ano tak... Cała ta historia zbliża się ku końcowi. Kończy się przynajmniej pierwszy szereg zdarzeń, któreśmy przeżyli... Trzech tu było ludzi: ty, niewidzialny kapitan Nut i ja. Ja tu już znaczę najmniej,,. Jan Najmniej? Szmidt Przesunąłem się — odchodzę. Pozostaje was dwóch — ty i kapitan Nut. Życie kapitana Nuta zwią- Akt trzeci 213 zane jest z twoim życiem. Będzie istniał, dopóki będziesz istniał — ty... •'".-•• ;. . Jan Przecież to ja uśmiercam kapitana, A pan... jeżeli rozumiem, mówi o tym, który będzie karmił życiem swoim dalsze istnienie Żeglarza. Przecież nie moje serce będzie go ożywiało. Szmidt A czyje? Każdy chce tylko tu coś kupić lub sprzedać. To targowisko, na którym wywieszono dziś napis „Kapitan Nut". — Jutro wywieszą inny. Siedzę tu, patrzę i słuchani. Śród nich może żyć kapitan Nut? Jan Zapewne... Ale przyjdą jeszcze na plac biało ubrane dzieci i nieść będą kwiaty. To przewidziane w programie... Nie wiem, czym się powodował mistrz ceremonii, który je tu sprowadzi... Dość, że przyjdą... Dzieci, co puszczają może na wodzie małe okręciki... Może one... może będzie żył pośród nich... Szmidt jakby z błyskiem radości A! więc jednak... Więc jednak jest według ciebie możliwe dalsze życie kapitana? Jan No... no tak, dzieci... Myśli pan w tej chwili jakby z tryumfem, że wpadłem w sieć przez pana czy przez siebie zastawioną. Nie, ha, ha, jeszcze nie wpadłem... Bo odpowiem: te dzieci staną się kiedyś jak ci handlarze, co kręcą się dokoła. Szmidt A czy żadne z nich dzieckiem nie pozostanie na dłużej. Może na całe życie? Znam jedno dziecko takie, co jeszcze potrafi żeglować na okręciku, co nie dało się sprzedać... Mówię „dziecko", bo — tak się mówi... Bo dziecinadą nazywają często ludzie i te rzeczy, z których już wyrośli, i często te rzeczy, do których jeszcze nie dorośli. Jan Do czego pan zmierza? Patrzy paii na mnie przeńik- liwymi oczyma, widzi pan, czego ja w sobie nie widzę. Ech, panie, kończmy rozmowę! Szmidt Kończmy! Może już nigdy nie będziemy z sobą rozmawiali. Pójdę znów dalej... Więc powiem ci tylko jedno na pożegnanie... co w tej chwili zobaczyłem jaśniej. Powiem ci tylko o sobie, że od dawna już obciąża mnie jakiś smutek. Może to smutek starości, smutek zimy życia i ciąży mi ten śnieg, jak na gałęziach świerku... Ale... racz jeszcze chwilę posłuchać — ale... oprócz tego smutku jest we mnie jeszcze jakaś żywsza tęsknota. Przywiodło mnie do ciebie coś — jak mi się zdawało z początku — przywiódł jakiś instynkt starego człowieka o sercu już słabym po dalsze życie młodego serca. Serce syna czy wnuka. To zrozumiałe, to bywa... Ale dziś wiem, widzę to jasno, że treścią mego życia nie jest tylko ten starczy smu- | tek, ale i ta wielka tęsknota, która jest i w tobie. I nie po nic innego, jak po to dalsze życie tej tęsknoty l ku czemuś, co jest ponad nami — przychodzę do ciebie, (po chwili) I... już mi wszystko jedno, co uczynisz. Milczą, wpadają Dziewczęta, wraca Doktorowa. Felcia Co za awantura... Iza To ich urządził! Doktorowa Co się stało? Felcia Ktoś wynajął miejsca do patrzenia na balkonie. Iza I okazało się, że ma balkon, ale od podwórza. Doktorowa O, to istotnie nie bardzo szlachetnie. Dziewczęta zobaczyły już coś ciekawego na ulicy — wpada Kapelmistrz, naprzeciw, od „tylu" — Przewodniczący. Kapelmistrz Szukam pana wszędzie, Akt trzeci 215 Przewodniczący A ja pana. Co się tam stało? Kapelmistrz Składam batutę. Nie mogę grać. Przewodniczący Panie, nie ma czasu na głupstwa. Mów pan, co się stało? Kapelmistrz Część zjednoczonych orkiestr zastrejkowała. Przewodniczący Jak to? teraz? Kapelmistrz Powiadają, że jeżeli komitet nie wypłaci im wszystkiego — nie będą grali. Przewodniczący Teraz? Oszaleli! Teraz, na parę minut przed punktem kulminacyjnym? Kapelmistrz Powiadają, że dość mają tych wielkich ludzi. Wciąż muszą im grać za darmo. Coraz to jakiś pogrzeb albo jeszcze coś lepszego. Przewodniczący Komitet nie ma pieniędzy. Kapelmistrz Składam batutę. Przewodniczący Ależ to orkiestra wojskowa. To bunt! Rozstrzelać każę! Kapelmistrz Część orkiestry dobrana z cywilów. Najtęższe kon-trapuzony. Przewodniczący Graj pan bez kontrapuzonów! Kapelmistrz Moje sumienie artystyczne grać mi bez kontrapuzonów nie pozwala... Przewodniczący A diabli mi do pańskiego artystycznego sumienia! Ja muszę mieć orkiestrę! 216 Żeglarz Kapelmistrz Składam batutę! Jan wstaje Już dość! Nie mogę słuchać! Oni w takiej chwili.., (wyjmuje sakiewkę) Oddaję wszystko, co mam. Niech im pan to rzuci! Niech mu zagrają! Szmidt No... niech im pan tam doda... daje banknot Kapelmistrzowi Kapelmistrz Teraz zagrają. wybiega Od „tyłu" wpada ku oszołomionemu tym PrzewodnĄ czącemu „Pan z komitetu", by mówić na ucho. Przewodniczący Idę, idę... Muszę mieć tysiąc rąk, tysiąc nóg ł przynajmniej dwie głowy. Szmidt Tak, tak... Felcia Tłum się cofa! Iza Napierają tu! Doktorowa Tłum napiera! Lękam się o moje witraże. Felcia O, dzieci idą, dzieci. Iza To dla dzieci robią miejsce. Felcia Przyszły na ostatku, idą w szeregach, biało ubrane. Iza Dziewczynki niosą białe kwiaty, Doktorowa Dzieci, dzieci idą zobaczyć swojego kapitana. Nazywają go niektórzy kapitanem dzieci. Wszystkie kobiety patrzą na idące dzieci z szcz&rym wzruszeniem. Akt trzeci 217 Szmidt jakby glębokie wzruszenie przeszlo teraz i po jego twarzy To one... tak... Kapitan dzieci. Przyszły, biało ubrane, i niosą mu kwiaty. Znów starcza melancholia i żal ogarnęły Szmidta. Felcia Dzwony! Iza Dzwony. Doktorowa Dzwony, dzwony. Med wchodzi Tyś tu? Szukam cię wszędzie... boję się. Jan smutno — lagodnie Po coś tu przyszła, Med? Tu, zdaje się, nie przychodzą kobiety? Med Boję się... Słyszałam, że ty coś... boję się. Felcia Rektor wszedł na podwyższenie. Wyraźniej zaszumiały tłumy. Wygląda piękniej niż tu. Doktorowa Cyt... Ciszej... Zaczyna mówić... Med patrzy z Doktorową i Dziewczętami. Wesołe Dziewczęta i egzaltowana Doktorowa są naprawdę szczerze wzruszone. — Jan i Szmidt siedzą nie patrząc na pomnik. Iza Nie słychać słów... Felcia ...Tylko czasami doleci coś wyraźnie. Doktorowa Cyt. Ciszej... Telcia Coś mówi teraz o morzu. in J, Szaniawski 218 Żeglarz Akt trzeci 219 Iza A teraz mówi... Doktorowa ...Teraz przytacza słowa z „Katechizmu młodego | marynarza". Felcia Mówi ładnie, jak ładnie... Iza Mówi o gwiaździstych nocach na morzu i o mor-| skiej burzy. Felcła Mówi o wyspach nieznanych... o wyspach bezlud-| nych. Iza Zwrócił się teraz do dzieci. Felcia Mówi, że one zawsze kochały kapitana. Doktorowa Tak, do nich mówi w tej chwili. Felcia Rektor spojrzał na tę wielką chmurę. Iza Chmura zaraz przejdzie. Doktorowa Tss... Ciszej... Cytuje teraz słowa poety: „Na tonącym pokładzie zostaje kapitan". Iza Skończył... Sionce, wystrzały i warczenie bębna. Poruszenie patrzących. Okrzyk tlumu. Szmidt wstał. Zdjąl czapkę. Ręce mu drżą. Coś szepce, wzruszony, do siebie. Med w ekstazie Patrz, o, patrz. To on... Kapitan twój. Jan odwraca głowę ku pomnikowi. Wstaje. Stoi w slońcu. Scichly bębny i wystrzały Kapitan mój... Zagrała orkiestra pięknie, poważnie, uroczyście, szeroko. Jan stoi w slońcu, lopatrzony w Żeglarza. Na twarzach kobiet wzruszenie. Wypiękniały dziewczęta, loypiękniala postać Doktorowej. Nie ma tam już nic karykatury. Orkiestra gra. Biją dzwony. Przez drzwi tylne wpada trzech młodziutkich studentów w beretach. Student Kolego. Czekamy, już czas... Jan jakby slów tych nie słyszał. Kolego... czy kolega...? Kolega nie słyszy? Patrzy zdziwiony na Jana, czeka na odpowiedź. Jan zwolna zdejmuje beret. Student spojrzał na pomnik, zwolna obnaża glowę. Dwaj pozostali zdejmują za nim berety. Wszyscy patrzą w Żeglarza.