B Moen Podróż poza wszelkie wątpliwości Prolog Zawsze chciałem się dowiedzieć co się dzieje z człowiekiem po śmierci. Ta ciekawość stała się wiatrem dmącym w żagle statku, który zabrał mnie do świata Tam. Ciekawość była mą siłą napędową. Jak wikingowie i Kolumb odkryłem w podróżach, że nasza fizyczna egzystencja nie ogranicza się wyłącznie do płaskiej Ziemi, z której krańców możemy już tylko spaść w niezgłębioną przepaść śmierci. Poza krańcem naszego fizycznego świata leży Życie po Śmierci, Nowy Świat, do którego się udamy, gdy umrzemy. Podróże w Nieznane, pierwsza moja książka z serii “Odkrywanie Życia po Śmierci", opowiada o moich pierwszych doświadczeniach z podróży i odkrywania Życia po Śmierci. Podróż poza wszelkie wątpliwości jest dalszym ciągiem tej opowieści. Wielu pisarzy pokusiło się o poruszenie tematu związanego z doświadczeniami z pogranicza śmierci. Ja nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Ani żadne psychiczne talenty, ani nadnaturalne wydarzenia z mojego życia nie dają mi większego prawa do badania życia po śmierci niż tobie, czytelniku. Jestem tylko ciekawy, jak każdy inny najzwyklejszy człowiek, i dzięki temu mogłem przeżyć zupełnie niezwykłe rzeczy. Jeśli istnieje jakakolwiek różnica między tobą a mną, to jest nią to, że moja ciekawość już nauczyła mnie jak badać Tam. Pragnę ci powiedzieć, czytelniku, że jest coś, co może przeżyć każda istota ludzka. Podróże w Nieznane zakończyły się na tym, jak usunąłem z domu pewnej młodej kobiety dwoje duchów, dwoje Tancerzy. Doświadczenie to stało się punktem zwrotnym w mojej podróży; pozwoliło mi pozbyć się wątpliwości co do rzeczywistości naszego istnienia w Życiu po Śmierci. Informacje, jakie zebrałem podczas tego doświadczenia, były niezaprzeczalnie weryfikowalne, a jednak wciąż miałem wątpliwości. Przekonania, jakie wpojono mi w życiu, przeczyły tym przeżyciom i sprawiały, że uparcie nie chciałem zaakceptować ich prawdziwości. Po napisaniu Podróży w Nieznane wciąż odbywałem nowe podróże i zbierałem coraz to nowe dowody. Raz za razem wracałem z weryfikowalnymi informacjami, które wskazywały na istnienie ludzkiej egzystencji po śmierci. Moje podróże dały mi informacje dotyczące śmierci różnych osób, dat, czasów, w jakich żyli, ich wyglądu fizycznego, nawyków i zachowania. Czasami wracałem znając imiona i wygląd ich dawno zmarłych krewnych, których nie mogłem znać. W moich podróżach do Życia po Śmierci wielokrotnie otrzymywałem możliwe do zweryfikowania informacje, które powinny przekonać każdego myślącego człowieka o jego istnieniu. A ja wciąż wątpiłem. Odkryłem, że niepewność mocno opiera się chęci uwierzenia w coś. To właśnie niepewność sprawiała, że wciąż musiałem wszystko racjonalizować. Konfrontując przekonania z doświadczeniami, wątpliwości nigdy nie pozwalały mi w pełni zaakceptować istnienia egzystencji w Życiu po Śmierci. Tak więc, rozbudzona ciekawość sprawiła, że wciąż podejmowałem nowe podróże poza granice świata fizycznego i wciąż zbierałem nowe informacje. Z każdej z tych podróży wracałem z nowymi skarbami. Wykorzystując techniki, których nauczyłem się w Instytucie Monroe'a, wciąż dokonywałem odzyskiwań, a tym samym badałem świat Życia po Śmierci. Odzyskiwanie ludzi, którzy po śmierci utknęli w Focusie 23 otworzyło mnie na świat niefizyczny. Z początku odzyskiwania były jedynym sposobem wejścia w tę sferę; W miarę jak moja percepcja doskonaliła się, stopniowo odkrywałem nowe sposoby wkraczania i badania tego świata. Odkryłem, że istnieją pewne weryfikowalne doświadczenia z naszego fizycznego życia, które mogą być dowodem na istnienie Życia po Śmierci, na przykład możliwa do sprawdzenia umiejętność postrzegania myśli i uczuć innych, fizycznie żyjących osób. Komunikowanie się z fizycznie żyjącymi ludźmi poprzez przestrzeń i czas w świecie niefizycznym, stało się dla mnie rutyną. Podobnie umiejętność wyczuwania czasu zaistnienia pewnych wydarzeń ze świata fizycznego oraz poczucie więzi ze wszystkimi i wszystkim na poziomie, na którym informacje przepływają bez przeszkód. Związki z niefizycznymi przyjaciółmi osiągnęły punkt, w którym potrafiłem zweryfikować ich informacje. Nauczyłem się cenić ich pomoc w moim życiu codziennym. Otrzymywałem informacje o rzeczach tak prostych jak znajdywanie miejsca do parkowania gdzieś w pobliżu sklepu spożywczego i tak skomplikowanych jak elektromagnetyczna teoria grawitacji. Stwierdziłem, że badanie rzeczywistości alternatywnych to po prostu świetna zabawa! Przeważająca część dowodów na istnienie Życia po Śmierci, jakie zebrałem w ciągu trzech lat, była po prostu przekonująca, lecz mimo tego, wciąż wątpiłem. Stopniowo zacząłem dostrzegać wewnętrzną logiczność tych informacji i rozumieć jak przekonania i czyny w Tym życiu wpływają na doświadczenia związane z badaniem Życia po Śmierci. Każda nowa podróż sprawiała, że coraz bardziej ufałem prawdziwości mych przeżyć. A tym samym coraz bardziej ufałem w to, że cały wszechświat pomoże mi kroczyć ścieżką, którą sobie obrałem w Tym życiu. W niniejszej książce chcę opisać moje dalsze odkrycia. Poprzez opowieści o odzyskaniach chciałbym pokazać, jak nasze przekonania i czyny w Tym życiu, wpływają na naszą egzystencję w Życiu po Śmierci. Pozostałe opowieści mają pokazać inne jeszcze możliwości. Czytając te słowa pamiętaj, że są to wyłącznie moje doświadczenia. Sprawiły one, że przestałem wątpić, że po śmierci wkraczamy w świat innego Życia. Lecz nie zachęcam ani nie oczekuję, że ktokolwiek uwierzy mi na słowo. Przeciwnie, wierzę, że nic, co czytamy lub słyszymy, nie powinno wywierać takiego skutku. Owe trzy i pół roku badań sprawiły, że w końcu uwierzyłem, że tylko doświadczenie bezpośrednie może naprawdę zmienić wiarę w wiedzę. Umocniłem się również w przekonaniu, że tego typu doświadczenie może przeżyć każdy zwykły człowiek. Kiedy Podróże w Nieznane były przygotowywane do publikacji, zaczęło mi towarzyszyć silne pragnienie, aby książka jak najszybciej znalazła się na półkach księgarskich. Robiłem wszystko, co tylko mogłem, by przyspieszyć ten proces. Minął już ponad rok odkąd Bob Monroe, założyciel Instytutu Monroe'a, wkroczył do Życia po Śmierci. Pewna część owego napięcia, jakie czułem, pochodziła od niego. Sprawy osiągnęły punkt kulminacyjny w lipcu 1996 w Wirginii, gdzie nająłem się do pilnowania domu. Komunikowałem się z Bobem dość regularnie, i zdawało mi się, że Bob jakby zapomniał, że w świecie fizycznym nie można tak po prostu sobie usiąść i pisać książki, i nie robić nic innego; jakby zapomniał, że w świecie fizycznym trzeba jednak poświęcić trochę czasu na zarabianie pieniędzy. Pewnego dnia, kiedy szedłem do skrzynki na listy, znów poczułem obecność Boba. Miałem już dość tego nieustannego nacisku i w końcu powiedziałem mu to prosto w oczy. – No cóż, Bruce, trochę cię chyba denerwuje to, że twoja książka wciąż jeszcze się nie ukazała – poczułem jak mówi. – Bob, naciskam na nich jak tylko mogę i staram się jednocześnie ich nie zdenerwować. – Tak, widzę to. A jednak wydaje się, że sprawy trochę się przeciągają, nie? – Słuchaj, do cholery! – wybuchnąłem mentalnie. – Robię wszystko, co tylko mogę! Jeśli chcesz sprawy przyspieszyć, to będziesz musiał sam się tym zająć! – Ojej, trochę się zdenerwowałeś, co? – Właśnie! Słuchaj, jeśli chcesz, żeby książka ukazała się szybciej, to dlaczego nie sypniesz mi tu, w tej chwili, z pięć tysięcy dolarów? Zapłacę nimi komuś za wydrukowanie ze trzech tysięcy egzemplarzy i sam je sprzedam, z mojego własnego samochodu! – wyciągnąłem ręce, jakbym czekał na owe pięć tysięcy lecące z nieba. – No dalej, Bob, pięć tysięcy do rączki, a sam ją wydam i sprzedam! Chcesz szybciej, to już, rzucaj pieniądze! – Nie chodzi mi o to, żeby cię naciskać w tej sprawie, Bruce. Masz rację, robisz wszystko, co tylko można. – Dzięki! – Od tej chwili my się zajmiemy wydaniem pierwszej książki. Jeśli będzie nam potrzebna twoja pomoc, to będzie to tylko coś małego. Damy ci znać. Poza tym, już pracujemy nad tym, abyś mógł zacząć pisać następną książkę. – Mam nadzieję. W tej chwili sprawy mają się tak, że chyba będę musiał znów zacząć pracować jako inżynier, żeby odłożyć trochę pieniędzy, aby potem móc pisać bez przerwy. Nie mogę tego robić przez dwie czy trzy godziny po pracy. Spróbowałem tego z pierwszą i w rezultacie książce brakowało spójności. Żeby książka była zrozumiała i spójna, muszę się zająć tylko i wyłącznie pisaniem, i niczym innym. – Nie martw się, Bruce, już nad tym pracujemy. – I niby skąd weźmiecie pieniądze, co? Spadną wam z nieba? – Zobaczysz. Odebrawszy pocztę, poszedłem z powrotem do domu i zabrałem się za poprawki, jakie zasugerował wydawca. Gdy tylko usiadłem przed komputerem, zadzwonił telefon. Mój wydawca. Jego biuro znajduje się w odległości około czterdziestu pięciu kilometrów, w Charlottesville, i częściowo właśnie dlatego wziąłem tę pracę. Poprosił, abym za dwa dni* przyszedł do jego biura i spotkał się z jego wspólnikiem, aby porozmawiać o Podróżach w Nieznane. Z owego spotkania wyszedłem z kontraktem w ręku i zaliczką na poczet przyszłych wpływów, co nieczęsto się zdarza początkującym pisarzom. Właśnie ta zaliczka pozwoliła mi zacząć pisać Podróż poza wszelkie wątpliwości. – Teraz możesz zacząć pisać drugą książkę – poczułem słowa Boba, kiedy wyszedłem z biura wydawcy. – Nie całkiem z nieba i nie tyle, ile sobie zażyczyłeś ode mnie, ale dzięki temu możesz zacząć, nie? – Tak, Bob. Dziękuję – odparłem w myślach. – Dzięki. Dziesięć dni później wróciłem do Denver i zacząłem pisać Podróż poza wszelkie wątpliwości. Jak poprzednio, jest to prawdziwy opis moich podróży, zmieniłem tylko niektóre nazwiska i nazwy miejscowości, aby uchronić prywatność tych, którzy sobie tego życzyli. Jak wspomniałem na końcu Podróży w Nieznane, mam zbyt wiele informacji, aby umieścić je wszystkie w jednej książce. Podróż poza wszelkie wątpliwości jest drugą książką z tej serii, dlatego możesz, czytelniku, spotkać się tu z nieznanym sobie językiem. Aby ułatwić zrozumienie tych terminów, umieściłem ich wytłumaczenie w słowniku w Aneksie D. Książkę tę zrozumiesz lepiej, jeśli potraktujesz ją jako drugą część jednej opowieści. Wstecz / Spis Treści / Dalej PODRÓŻE Z TAJEMNICZYM NAUCZYCIELEM Sztukę żeglowania najlepiej opanować pod opieką kogoś, kto zna morze. Rebeka, Tajemniczy Nauczyciel, badała Życie po Śmierci już od wielu lat, a ja miałem szczęście uczyć się sztuki żeglowania właśnie od niej. Jak wszyscy dobrze wiemy, mistrz pojawia się wtedy, gdy uczeń jest gotowy. Rozdział 1 Dychotomlandia. Badanie Rzeczywistości Alternatywnych Rebeka i ja wciąż spotykaliśmy się niefizycznie i wspólnie badaliśmy świat Życia po Śmierci. Jak może pamiętasz, czytelniku, większa część dowodów na istnienie egzystencji w Życiu po Śmierci pochodzi właśnie z naszych wspólnych, niefizycznych podróży. Mieszkając w odległości około 2,5 tysiąca kilometrów od siebie, spotykaliśmy się w świecie niefizycznym, aby dokonywać odzyskiwań i robić inne rzeczy. Później spisywałem to, co zdołałem zapamiętać z tych podróży. Telefoniczne porównywanie notatek następnego dnia, stało się rutynowym sposobem sprawdzania prawdziwości moich przeżyć. Nasze notatki zawsze się zgadzały. Czasami któreś z nas pamiętało więcej szczegółów niż drugie, lecz informacje podstawowe były zawsze takie same. Podczas jednej z tych podróży właśnie przybyłem na miejsce naszego niefizycznego spotkania spodziewając się “ujrzeć" Rebekę. Zamiast tego usłyszałem jej chichot. – Ha! ha! Hi! hi! Nie widzisz mnie! – słyszałem jak się zaśmiewa – pobawmy się w chowanego! Zakryj oczy i licz do dziesięciu. Poczułem jak przelatuje obok mnie ze świstem i wyłączyłem percepcję na jej ruchy, co było czymś w rodzaju odpowiednika fizycznego zamknięcia oczu. Unosiłem się w ciemności głupio się czując, i głośno policzyłem do dziesięciu. – Gotowa czy nie, idę! Unosząc się nad miejscem naszego spotkania, szybko przeszukałem okolice. Złapałem sygnał Rebeki i wystartowałem niby pocisk w jej kierunku. Znalezienie jej nie było dla mnie żadnym wyzwaniem. – To było łatwe! Nie ukryłaś się za dobrze! – Wiedziałam, że dostaniesz się tu, jeśli tylko nie będziesz za wiele myślał – zaśmiała się. – Ostatnim razem, kiedy próbowałam cię tu sprowadzić, nie potrafiłeś wejść. – Ostatnim razem, kiedy próbowałaś mnie sprowadzić gdzie? – Rozejrzyj się trochę i powiedz gdzie jesteś – odparła ze śmiechem. Otworzyłem świadomość na otoczenie, żeby sprawdzić gdzie też to jestem. Kiedy sięgnąłem świadomością wokół siebie, zacząłem czuć, że gdziekolwiek się właśnie znajdowałem, to miejsce to było olbrzymie. Czułem jego dwuwymiarowość, a jednak, co przecież było niemożliwe, zdawało się rozciągać we wszystkich kierunkach. Czułem jak mój Interpretator zaczyna formować myślowe koncepty tego miejsca. – To jest olbrzymie. Mam wrażenie, że jest to największe miejsce, w jakim kiedykolwiek byłem – powiedziałem. – Gdybym mógł latać we wszystkich kierunkach z prędkością większą od światła, to i tak nigdy nie doleciałbym do jego krańców. Kiedy to powiedziałem, miejsce owo zaczęło się kurczyć póki nie osiągnęło wielkości mniej więcej dwuwymiarowej kostki cukru unoszącej się w powietrzu przede mną. Za sobą słyszałem śmiech Rebeki. Kiedy zacząłem jej mówić co się właśnie stało, to coś o wielkości kostki cukru znów się zaczęło zmniejszać, aż stało się punkcikiem światła i znikło! Właśnie miałem zamiar powiedzieć Rebece, że to, w czym byliśmy, w jakiś sposób zmniejszyło się na tyle, że nie potrafiłem go dostrzec, kiedy nagle, z cichym “puff", owo coś znów wróciło do swoich pierwotnych, olbrzymich, niezmierzonych rozmiarów. Za sobą wciąż słyszałem śmiech Rebeki. Kiedy obraz stał się wyraźniejszy, dostrzegłem, że było to rzeczywiście miejsce niezwykłe. Jak tylko w moim umyśle uformował się koncept tego miejsca, moja percepcja nagle, z niespodziewanym trzaśnięciem, odebrała obraz czegoś zupełnie przeciwnego. To jest grube, trzask; nie, jest cieniutkie. Raczej wysokie, trzask; nie, bardzo krótkie. Jeśli tylko w mojej głowie pojawiał się jakikolwiek koncept, natychmiast jego miejsce zajmowało jego przeciwieństwo. Stwierdziłem, że najlepszą nazwą dla tego miejsca będzie “Dychotomlandia", kraj przeciwieństw. Dychotomlandia przypomina trochę Latającą, Bliżej Nieokreśloną Strefę, opisaną w Podróżach w Nieznane. Jest to coś w rodzaju poziomu świadomości istniejącego poza moją świadomością. Jest to nader dziwna rzeczywistość alternatywna. Unosząc się w Dychotomlandii, próbując określić czym była, przypomniałem sobie, że Rebeka próbowała ściągnąć mnie tu podczas naszego ostatniego spotkania. Teraz już wiedziałem, dlaczego wtedy wyczuwałem barierę, mającą przejście, którego jednak nie mogłem przekroczyć. Za każdym razem, gdy pomyślałem o tym, by zbliżyć się do owego przejścia, ono odsuwało się ode mnie na odległość, zdawało się, nie do pokonania. Potem, gdy już myślałem, że było zbyt daleko, nagle znów pojawiało się przede mną. Za każdym razem, gdy stwierdzałem, że stoi dla mnie otworem, ono zamykało się tak ściśle, że nie przecisnąłby się przezeń nawet elektron. A gdy tylko pomyślałem, że przejście właśnie się zamknęło i nie mogę przez nie wejść, ono znów otwierało się. Po wielu próbach przeniknięcia owej tajemniczej, nonsensownej bramy poddałem się. Rebece udało się przywieść mnie tu ostatnim razem, ale tak bardzo zająłem się określaniem tego miejsca, że nie miałem pojęcia o co tu chodzi. To właśnie Rebeka miała na myśli, mówiąc że wiedziała, iż wejdę tu, jeśli tylko nie będę za wiele myślał. Stąd też jej mała sztuczka z zabawą w chowanego. Nie należę do tych, którzy łatwo rezygnują z racjonalnej konceptualizacji rzeczy, dlatego też postanowiłem wypróbować Dychotomlandię. Postanowiłem spróbować ją przechytrzyć, zmusić do ustabilizowania się. Zacząłem przeszukiwać moją pamięć, chcąc znaleźć coś, co nie ma przeciwieństwa, aż... – To miejsce jest piłką nożną – pomyślałem na głos i czekałem na reakcję Dychotomlandii. Wszystko zaczęło syczeć i trząść się niby jakiś ogłupiały dzieciak w napadzie złego humoru. Wyglądało to, jakbym wywołał krótkie spięcie czymś, z czym nie mogło sobie poradzić. Cały czas skupiałem się na obrazie piłki nożnej. Niestety, mój Interpretator po prostu nie potrafił siedzieć cicho. Wykorzystując skojarzenia z innymi rzeczami, mój Interpretator przeskoczył z obrazu piłki nożnej jako przedmiotu na samą grę. Ujrzałem zawodników na boisku. Potem jakieś skojarzenie mojego Interpretatora przeskoczyło z gry na cały stadion. Ujrzałem olbrzymi tłum kibiców wiwatujących na cześć swojej drużyny. Gdy tylko zobaczyłem ów tłum, Dychotomlandia miała już z czym pracować. Moje skojarzenie powędrowało ku przeciwieństwu wielkiego tłumu, do odludzia. Potem Dychotomlandia zaczęła zmieniać swój obraz/koncept to na wielki tłum, to na odludzie. Najpierw widziałem stadion pełen ludzi, a potem, trzask; puste miejsca, trzask; znów stadion pełen ludzi. To ja zostałem przechytrzony, ale musiałem spróbować jeszcze raz. Ostatecznie przecież, racjonalna konceptualizacja powinna poradzić sobie z każdym wyzwaniem. Nie chcąc ustąpić Dychotomlandii, mentalnie wykrzyknąłem na głos: “To miejsce to stadion baseballowy!" i znów czekałem na to, co się stanie. Dychotomlandia wykazała się inteligencją. Uczyła się! W jednej chwili zmieniła mój obraz/koncept stadionu baseballowego na cykl obrazów pełnego i pustego stadionu. Usłyszałem jak Rebeka zaśmiewa się do łez z moich wysiłków. Nie miałem zamiaru dać się pokonać Dychotomlandii! Co by się stało, gdybym nie dal jej żadnego obrazu?, zastanawiałem się. Tym razem nie pomyśle, absolutnie o niczym. Unosiłem się więc w ciszy nie myśląc o niczym. Dychotomlandia zaczęła skakać we wszystkich kierunkach jednocześnie. Drgała, dygotała i wibrowała niby wrzeszczący bachor, który chce pokazać coś naprawdę imponującego, ale nie potrafi zdecydować, co by też to mogło być. Trudno mi było utrzymać umysł w stanie absolutnego niemyślenia! Kiedy drgawki, dygotanie i wibrowanie ustało, stwierdziłem, że unoszę się w przeraźliwej i ogłuszającej kakofonii syczących dźwięków. Dychotomlandia znów wygrała! Hałas jest mieszanką wszystkiego i jest przeciwieństwem niczego. Rebeka i ja opuściliśmy Dychotomlandię śmiejąc się histerycznie z moich prób pokonania jej. Porównując notatki następnego dnia, stwierdziłem, że szczegóły jej małego oszustwa i moich prób pokonania Dychotomlandii zgadzały się. Wciąż się ze mnie śmiała wspominając moje wysiłki. Większość moich podróży poza horyzont świata fizycznego miała jednak ton nieco poważniejszy. Wycieczka do Dychotomlandii była czymś w rodzaju eskapady do wesołego miasteczka istniejącego w świecie niefizycznym. Pojąłem wtedy, że w odniesieniu do konceptualizacji, była to dla mnie specjalna lekcja. Aby stworzyć obraz przeciwieństwa czegokolwiek, Dychotomlandia wykorzystała pokłady pamięci i skojarzeń zgromadzone przez Interpretatora. Stan, w którym umysł “przestaje myśleć" jest wspaniałym ćwiczeniem niezbędnym w nauce osiągania równowagi pomiędzy Interpretatorem a Postrzegającym. Powtarzając ćwiczenie w tej dziedzinie, można nauczyć się umiejętności zatrzymywania procesu konceptualizacji, co daje wyraźniejszy obraz tego, co naprawdę jest Tam. Umiejętność ta jest bardzo przydatna w pracy z jakimkolwiek osobistym problemem, na przykład zwątpieniem, podczas zbierania informacji w jakimkolwiek poziomie niefizycznego Nowego Świata. Wydaje mi się również, że kiedy starałem się skupić umysł na Niczym, Dychotomlandia otworzyła się na Wszystko. Chyba zacznę częściej medytować. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 2 Podróże na latającym dywanie W życiu bywają takie chwile, kiedy stajemy przed trudnym wyborem. Takim czasem była dla mnie wiosna 1993 roku. Moja żona i ja zdecydowaliśmy się na separację, pozostając w przyjacielskich stosunkach. Odtąd niemal całe moje dochody przeznaczyłem na pomoc żonie i dzieciom. Niezadowolony z dotychczasowego przebiegu mojej kariery zawodowej, rzuciłem pracę i założyłem własną, jednoosobową firmę konsultingową. Wczesnym latem znów posłuchałem głosu mojej obsesji i pojechałem do Wirginii, aby tam badać świat Życia po Śmierci. Przez całe miesiące byłem emocjonalnym wrakiem, rozdartym między dziećmi, które mieszkały 2,5 tysiąca kilometrów od Wirginii, a moją pogonią za wiedzą. W takich chwilach, bez względu na to, jaki niosą ze sobą ból, człowiek wie, że to jest coś, co po prostu musi robić. Przygotowując się do rozłąki z dziećmi i chcąc utrzymać więcej niż tylko kontakt telefoniczny, listowny czy wideo, postanowiłem wykorzystać moje wciąż rozwijające się umiejętności działania w świecie niefizycznym, aby w ten sposób wypróbować inny rodzaj kontaktu. Postanowiłem wyruszyć w swoistą podróż. Tym razem nie miała to być podróż poza granice świata fizycznego; zamiast tego zacząłem podróżować z dzieciakami wtedy, kiedy spały, a dzięki temu rozwijać nowe sposoby kontaktowania się. Udawałem się niefizycznie do ich pokoi i spotykałem się z nimi w ich snach. Zapraszałem je do wspólnej podróży czarodziejskim latającym dywanem. Może to zabrzmieć raczej dziwnie, ale wtedy było to po prostu jedno z kilku źródeł rozrywki i radości w moim życiu. Kiedy spróbowałem zrobić to po raz pierwszy, nie byłem całkiem pewny od czego właściwie powinienem zacząć. Zamknąłem oczy i odprężyłem się. Wyobrażałem sobie przepiękny, wzorzysty dywan. Chwilę później przed oczami mego umysłu zmaterializował się i zawisł w powietrzu kolorowy dywan o wielkości 180x120cm. Z jego brzegów zwisały długie frędzle. Kiedy wyobraziłem go sobie całkowicie, wskoczyłem na niego. Siedząc pośrodku czarodziejskiego latającego dywanu, pomyślałem o mojej córce Shaeli i wyobraziłem ją sobie w jej pokoju. Dywan zaczął płynąć. Chwilę później przeniknąłem ścianę domu jej mamy, potem ścianę jej pokoju. Unosząc się kilkadziesiąt centymetrów od jej łóżka, wyraźnie widziałem moją śpiącą, dziewięcioletnią córkę. Kiedy zawołałem ją po imieniu, obudziła się niefizycznie, usiadła prosto na łóżku i spojrzała na mnie. Podekscytowana, wdrapała się na dywan i usiadła obok mnie, po czym polecieliśmy przez ściany do pokoju jej brata. Mój syn Daniel, wtedy czteroletni, również obudzi się niefizycznie, kiedy zawołałem go po imieniu. Z oczami szeroko otwartymi ze zdumienia, wspiął się na dywan i usiadł po mojej drugiej stronie. Potem wylecieliśmy przez zamknięte okno i skierowaliśmy się ku nocnemu niebu. Podczas tej pierwszej podróży Shaela chciała polecieć do babci i dziadka. Była jednak trochę rozczarowana tym, że żadne z nich nas nie widziało. Daniel chciał polecieć do zoo, gdzie stwierdził, że prawie wszystkie zwierzęta śpią. Te, które nie spały, przyglądały nam się uważnie, gdy przelatywaliśmy obok nich. Każdej nocy odbywaliśmy wspólne przejażdżki na latającym dywanie, a dzieciaki decydowały dokąd chcą lecieć. Zawsze przybywałem do ich pokojów, wylatywaliśmy przez okno, wznosiliśmy się nad pobliskie drzewa, a dzieci decydowały dokąd tym razem polecimy. Podczas jednej z tych podróży, Shaela chciała polecieć dookoła świata i do Chin, żeby zobaczyć czy w tej chwili naprawdę jest tam dzień. Był. Innej nocy Dan zaproponował, abyśmy dolecieli do Księżyca. Podczas tych pierwszych podróży napotkałem pewien problem, i to niejednokrotnie. Właśnie gdzieś lecieliśmy, gdy usłyszałem “wezwanie" do odzyskania. Mówiłem wtedy Shaeli i Danowi, że zostawię ich na chwilę, ale zaraz wracam. Muszę przyznać, że czasami odzyskiwanie trwało tak długo, że dzieci wracały do domu samodzielnie. Nie lubiły, żeby zostawiać je same. Mimo wszystko, wciąż nie do końca wierzyłem w nasze wspólne podróże, aż któregoś dnia zapytała mnie o to moja żona. Nikomu nie mówiłem o tych nocnych lotach, nawet samym dzieciakom, zaskoczyło mnie więc to, co powiedziała żona. – Słuchaj, co ty robisz z dzieciakami po nocach? – zapytała. – Latamy razem na latającym dywanie od jakichś dwóch tygodni. – Właśnie to powiedziała mi Shaela, i jeszcze, że od czasu do czasu zostawiasz je na jakiś czas. – Tak, czasami muszę je zostawić, żeby odpowiedzieć na wezwanie, a dopiero potem lecimy dalej. – Chyba byłoby lepiej, gdybyś przyprowadzał je do domu zanim je zostawisz. Shaela boi się, kiedy cię z nimi nie ma. – Masz rację. W przyszłości przyprowadzę je do domu, jeśli będę musiał odpowiedzieć na wezwanie. – A tak w ogóle, to w przyszłości – powiedziała twardo – zanim zaczniesz coś takiego wyczyniać, najpierw porozmawiaj ze mną, dobrze? – Jasne – odparłem. Wiem, że większość ludzi pomyśli sobie, że taka rozmowa może się zdarzyć jedynie pomiędzy dwojgiem zupełnych wariatów. Wiem też, że dla mojej żony musiało to być bardzo trudne. I ona, i cała jej rodzina, bardzo martwiła się moim zainteresowaniem “Światem Duchów", jak go nazywała. A to był kolejny punkt zapalny w naszych systemach przekonań. Po owej rozmowie zmieniłem zasady naszych podróży na latającym dywanie, aby Shaela i Daniel nie musieli już się więcej bać. Następnym razem nie zjawiłem się w pokoju mojej córki na dywanie. Kiedy mnie zauważyła, powiedziałem jej, że tym razem nauczę ją jak sama może sobie sprawić latający dywan. Obserwowała mnie uważnie, kiedy, stojąc przy jej łóżku, złączyłem dłonie zetknąwszy opuszki palców obu rąk. Potem powoli rozłączyłem je, z zamiarem stworzenia dywanu. Kiedy moje palce rozłączyły się, pojawił się przed nami zwinięty magiczny dywan. Rozwinąłem go, a on zawisł w powietrzu przed nami. Potem poprosiłem Shaelę, aby pomyślała o tym jak ma wyglądać jej własny dywan. Po kilku sekundach złączyła palce i po chwili znów je rozłączyła. Ku jej wielkiemu zdumieniu zmaterializował się jej własny dywan. Chwyciła jego koniec i jednym ruchem rozwinęła go. Kiedy już skończyła wymyślać jego wzory i dodawać frędzle wzdłuż brzegów, okazało się, że dywan jest prawdziwym arcydziełem. Potem usadowiliśmy się każde na swoim dywanie i polecieliśmy do pokoju jej brata. Pokazałem Danowi jak ma zrobić swój własny dywan. Dan, wierny swej chłopięcej naturze, dodał mu dwa pedały, z których jeden służył do przyspieszania, a drugi do hamowania. Dodał mu też kierownicę twierdząc, że potrzebuje jej, aby móc nim kierować w powietrzu. Kiedy był już w pełni zadowolony, wskoczy na swój nowy pojazd i wszyscy wylecieliśmy przez okno. Wiem, że to wszystko musi brzmieć co najmniej dziwnie, ale cóż mogę powiedzieć, tak po prostu było. Lataliśmy nad całym światem, ponownie odwiedziliśmy Chiny i zoo. Lecieliśmy obok siebie ponad czubkami drzew, oglądając sobie wszystko, co warte było obejrzenia. Ćwiczyliśmy rozdzielanie się, lataliśmy do różnych miejsc, a potem spotykaliśmy się w domu. Dzięki tym ćwiczeniom dzieciaki nabrały pewności i zaufania do siebie; wiedziały, że jeśli zajdzie taka konieczność, będą potrafiły samodzielnie wrócić do domu. Kiedyś wyraziły życzenie, aby towarzyszyła nam mama. Polecieliśmy do jej sypialni i zaprosiliśmy ją. Usiadła na dywanie za mną i przez ścianę wylecieliśmy z domu. Kiedy Shaela i Dan nauczyli się jak radzić sobie z ich własnymi dywanami, skończyły się też ich skargi, kiedy opuszczałem ich, aby kogoś odzyskać. Trochę się nudzili, ale zazwyczaj oboje latali sobie tu i ówdzie w oczekiwaniu na mój powrót. Czasami lecieli za mną, żeby zobaczyć czym to też się zajmuję. Kiedyś nawet towarzyszyli mi w odzyskaniu, co opisałem w Podróżach w Nieznane. Unosząc się w powietrzu niedaleko mnie, obserwowali, jak usiłuję odzyskać małego chłopca, który zginął pod gąsienicami czołgu. Ułatwili mi przeniesienie go do Focusa 27, gdyż dopiero na ich zaproszenie wskoczył na dywan któregoś z nich. Dla wielu dzieciaków latanie na czarodziejskim dywanie musi być czystą fantazją. Do dziś dnia te nasze wspólne chwile pojawiają mi się przed oczyma, kiedy zasypiam. I lecimy po nocnym niebie, śmiejąc się głośno z radości. Wczesną jesienią 1993 roku, w pogoni za moją obsesją badania ludzkiej egzystencji poza światem fizycznym, postanowiłem przenieść się do Wirginii. To była najtrudniejsza, najcięższa decyzja w moim życiu. Przez całą podróż płakałem gorzko przywołując w pamięci obraz moich dzieci machających mi na pożegnanie. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 3 Wahunka i wspólne rzeczywistości alternatywne Zaraz po przybyciu do Wirginii odbyłem z Rebeką rozmowę, w której pojawiło się zagadnienie wspólnych rzeczywistości alternatywnych. Rebeka czytała artykuł Charlesa Tarta, naukowca badającego tę kwestię, i wyjaśniła mi wszystko, opowiadając o jego doświadczeniach. Nasza rozmowa była dla mnie czymś w rodzaju zarzucenia kotwicy po dopłynięciu do wyspy, którą nazwałem Wahunka. Tart badał dwóch studentów-wolontariuszy, którzy doskonale poddawali się hipnozie; czyli szybko zapadali w głęboki trans. Na początku jeden z nich hipnotyzował drugiego, a potem drugi hipnotyzował pierwszego. Hipnotyzowali się na przemian, póki obaj nie znaleźli się w głębokim transie. Wtedy Tart sugerował scenę, do której obaj mieli wkroczyć. Co też robili. W jednym z tych eksperymentów Tart zasugerował im piaszczystą plażę nad oceanem. Obaj studenci stwierdzili, że znajdują się na plaży. Nie tylko wyobrażali sobie, że tam są, ale naprawdę byli razem, na najprawdziwszej plaży nad oceanem. Jak sobie przypominam, widzieli, słyszeli i wyczuwali się wzajemnie na tyle, że mogli razem pływać w wodzie, która dla nich była zupełnie rzeczywista. Mówili, że pod stopami czują piasek. Podrzucali piłkę plażową. Ich zdaniem, byli na plaży w odmiennej rzeczywistości, identycznej z ich światem fizycznym. To właśnie jest wspólna rzeczywistość alternatywna. Wyglądało to jak niewiarygodnie fascynujące, zabawne doświadczenie, natychmiast więc rozpoczęliśmy rozmawiać o tym jak sami moglibyśmy dokonać tego eksperymentu na sobie wzajemnie. Powiedziałem, że oboje moglibyśmy zacząć od wyobrażenia sobie czegoś, co istniało w świecie niefizycznym, i to, cokolwiek by to było, mogłoby dać nam podstawy do stworzenia naszej własnej, wspólnej rzeczywistości alternatywnej, podobnej do tej, jaką opisywali studenci Tarta. – A co by to miało być? – zapytała Rebeka. – Może duża pomarańczowa piłka? Coś wielkości piłki plażowej. – Duża pomarańczowa piłka? Wy, inżynierowie i wasza żywa wyobraźnia! – Od czegoś przecież trzeba zacząć! Jeśli chodzi tylko o to, żebyśmy oboje wyobrazili sobie to samo, to czemu nie dużą pomarańczową piłkę? To będzie niewielka wspólna rzeczywistość alternatywna, ale dobre i to na początek, zapewniam cię. – A gdzie mamy ją zobaczyć? – Stańmy jakiś metr od siebie i wyobraźmy ją sobie w powietrzu między nami. Stanęliśmy naprzeciw siebie i spróbowaliśmy wyobrazić sobie dużą pomarańczową piłkę, zawieszoną w powietrzu między nami. Wydało mi się, że widzę coś w tym rodzaju, ale przecież nie mogła to być owa piłka! Nie wydarzyło się nic niezwykłego. Nie wkroczyliśmy wtedy w żadną wspólną rzeczywistość alternatywną. Tak naprawdę to oboje zaczęliśmy się śmiać z głupoty całego tego pomysłu i przestaliśmy się nim zajmować. Kilka tygodni później powiedziałem Rebece o tym dziwacznym odczuciu, które nawiedzało mnie od lat siedemdziesiątych, a które mogłem, według woli, jakby włączać i wyłączać. Trudno je opisać. Kiedy chciałem je włączyć, czułem u podstawy czaszki, dokładnie tam, gdzie kończy się kręgosłup, a zaczyna czaszka, coś w rodzaju łagodnej, elektrycznej, bliżej nieokreślonej kuli czegoś. Nie miałem pojęcia, co to mogło być ani do czego mogło służyć, ale od samego początku byłem ciekaw tego zjawiska. Rebeka potrafiła świetnie wyczuwać najróżniejsze stany świadomości, pomyślałem więc, że mogłaby mi pomóc rzucić na to jakieś światło. – Czy możesz poczuć to w tej chwili? – zapytała. – Pewnie, muszę tylko zamknąć oczy i wyczuć ten punkt u podstawy czaszki. – No to już, włącz to, a ja zobaczę co się z tym da zrobić. Rebeka zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Ja również zamknąłem oczy i starałem się poczuć owo delikatne elektryczne wrażenie. Kiedy mi się to udało i skupiłem się na nim, dziwne poczucie zintensyfikowało się, jak zwykle. – Hmm... zostałam wyrzucona w tunel! – odezwała się Rebeka. Otworzyłem oczy i wyłączyłem dziwne uczucie. – Nic ci nie jest? – zapytałem trochę zaniepokojony. – Chyba nie. Spróbujmy jeszcze raz. Znów zamknąłem oczy, skupiłem się na owym uczuciu i znów je zintensyfikowałem. – Znów jestem w tunelu, poruszam się bardzo szybko – powiedziała. – Nie przerywaj jeszcze przez jakiś czas. Nagle, ja również ujrzałem przesuwające się szybko ściany tunelu, szerokiego na jakieś dwa metry. Miały niejednolitą, ziarnistą powierzchnię i mknęły tak szybko, że nie mogłem dostrzec żadnych szczegółów. – Ja też jestem w tunelu! – Mój tunel właśnie skręcił w dół i w prawo – poinformowała mnie Rebeka. Mój zrobił to samo jeszcze zanim zdążyła wypowiedzieć do końca te słowa. Wciąż byłem skupiony na moim dziwnym wrażeniu i jednocześnie patrzyłem na śmigające po moich bokach ściany tunelu. Potem mój tunel skręcił w górę pod kątem 90°, a ja nadal w nim tkwiłem, automatycznie podążając wraz z nim. – Czy ty też właśnie skręciłaś ostro w górę? – zapytałem. – Tak! – i po kilku sekundach dodała – Ściany się zmieniły, mają teraz coś w rodzaju wzoru, jakby były zrobione z cegieł. – Moje też! Wciąż pędziliśmy tunelem, aż przestałem odczuwać owo dziwne wrażenie. Jak tylko ponownie skupiłem się na nim, uczucie pędu przez tunel powróciło. Przebywaliśmy w nim jeszcze przez jakieś pięć minut, lecz potem nie potrafiłem już znów przywołać tego uczucia, więc zatrzymaliśmy się. Kilka tygodni później siedzieliśmy sobie w gorącej kąpieli. Zbliżała się północ, na ciemnym niebie świeciły jasno gwiazdy. – Bruce – odezwała się Rebeka – spróbujemy jeszcze raz, to znaczy, mam na myśli to twoje dziwne uczucie w karku. – Dobrze – zgodziłem się. – Wiesz co, chyba powinienem jakoś to nazwać, bo znudziło mi się wciąż to nazywać “to dziwne uczucie u podstawy czaszki". – A masz już jakąś nazwę? – Może “Wahunka"? – nazwa po prostu pojawiła mi się w głowie. – Wa... co? – Wahunka. – Dobrze, czemu nie Wahunka! – roześmiała się. Zamknąłem oczy, skupiłem się na Wahunce i poczułem jak rośnie i intensyfikuje się wrażenie owego czegoś u podstawy czaszki. W ciągu piętnastu czy dwudziestu sekund, z rozmiaru mniej więcej winogrona, urosło do rozmiarów piłki tenisowej, i zmieniło się. Nie czułem już łagodnego, delikatnego wrażenia elektryczności, lecz raczej silny uścisk. Potem ujrzałem coś co leciało na mnie z góry. Widziałem to moimi niefizycznymi oczyma. Olbrzymia, pomarańczowa kula pojawiła się nagle, nie wiadomo skąd, uderzyła bezgłośnie w wodę i pomknęła dalej, przez dno, ku środkowi Ziemi. Kiedy ponownie zdołałem otworzyć moje fizyczne oczy, okazało się, że Rebeka już dawno otworzyła swoje. – Widziałaś to, co ja? – zapytałem. – Jeśli widziałeś ogromną pomarańczową kulę, coś w rodzaju pomarańczy wielkości piłki plażowej, to owszem, widziałam to! – odparła. – Ja też! Wybuchnęliśmy szaleńczym śmiechem zdawszy sobie sprawę z tego, że właśnie wyszło nam małe, zapomniane już ćwiczenie, które próbowaliśmy zrobić kilka tygodni wcześniej. Pojawiła się pomarańczowa kula, co prawda nie całkiem taka, jaką sobie wyobrażałem wtedy, nie stała w miejscu w powietrzu między nami, lecz spadła z nieba niczym kamień. Kiedy w końcu zapanowaliśmy nad sobą, wróciłem do Wahunki. – Jestem z powrotem w tunelu – oświadczyła Rebeka. – Ja też! Co dziesięć lub dwadzieścia sekund jedno z nas opisywało jak najzwięźlej co widzi. Tunel zmienił kierunek, strukturę, barwę i wzór. Potem w ogóle z niego wyszedłem i znalazłem się w niewielkim pokoju. Był to bardzo wyrazisty, kolorowy obraz pokoju wielkości mniej więcej trzydziestu metrów kwadratowych, z tak wysoko położonym sufitem, że nie byłem w stanie go dojrzeć. Pod przeciwną ścianą, twarzą do niej, stała kobieta, której nie znałem. Zrobiłem kilka kroków w lewo, żeby móc lepiej jej się przyjrzeć. – Jestem w pokoju. Widzę jakąś kobietę. Stoi twarzą do ściany, w odległości jakiegoś metra od niej – poinformowałem Rebekę. – Ja też jestem w pokoju. Stoję pod ścianą, patrzę w górę na światło rozświetlające cały pokój – odparła Rebeka. – Na lewe ramię kobiety pada promień światła – opisywałem dalej. Ujrzałem jak kobieta odwraca głowę, jakby chcąc spojrzeć na swoje lewe ramię, a potem z powrotem zwraca wzrok ku górze, ku źródłu światła. – Tak, światło pada na moje lewe ramię. Kobieta odwróciła głowę i zatrzymała wzrok dokładnie na mnie. – Czy to ty stoisz w rogu pokoju? – Tak – pomachałem do niej niefizyczną ręką. – Ten w kącie to ja i macham do ciebie! – Ja też tu stoję i też macham do ciebie! – odparła. – Czy przed tobą jest kominek? Stąd wygląda to właśnie jak kominek. Niefizyczną Rebeka uklękła, spojrzała na kominek, a potem, wciąż na klęczkach, zaczęła iść w jego kierunku. – Nie, to nie kominek. To raczej jakiś inny tunel – powiedziała, weszła do środka i zniknęła w nim. Podszedłem bliżej, opadłem na kolana i wczołgałem się za nią do środka. Kiedy wyszedłem po drugiej stronie, okazało się, że znajduję się wysoko w powietrzu i spoglądam w dół na przepiękny, okrągły, głęboki, błękitny staw. Otaczała go kompletna ciemność. Z mojego punktu obserwacyjnego, jakieś sto metrów nad stawem, wyraźnie widziałem metalowy pierścień o średnicy mniej więcej pięćdziesięciu metrów. Tuż nad powierzchnię wody wystawało około dwudziestu niewielkich, złotawych rurek, rozmieszczonych po okręgu w jednakowej odległości od siebie. – Jak daleko jesteś od stawu? – zapytałem. – Tuż nad powierzchnią wody. Widzę cały staw i coś w rodzaju małych rurek, które wystają z wody. – Chyba jestem trochę wyżej niż ty. Widzę staw i całkiem sporą przestrzeń wokół niego; jest zupełnie czarna. Ze wszystkich rurek wystrzeliły jednocześnie maleńkie płomyczki, niczym płomienie świec. Rozpłynęły się ku brzegom stawu i stawały się coraz większe, aż osiągnęły wielkość mniej więcej półtora metra. W punkcie styku z rurkami płomienie były szerokie, a ku górze zwężały się i kończyły delikatnym języczkiem ognia. U podstawy były na tyle szerokie, że niemal stykały się ze sobą. Były kolorowe, jak płomienie świec, żywo czerwone, żółte i pomarańczowe, porywająco piękne na tle głębokiego błękitu wody. Patrząc na płomienie uświadomiłem sobie, że widzę obraz do złudzenie przypominający doskonały kwiat lotosu. – Płomienie na stawie wyglądają jak kwiat lotosu – usłyszałem głos Rebeki. Potem płomienie uleciały w górę w jednym rozbłysku światła. Znad stawu uniosła się kolumna pięknych płomyków wielkości płatków kwiatu, przeleciała błyskiem obok mnie i strzeliła w górę jak daleko okiem sięgnąć. – Czy ty też widzisz kolumnę płomyków unoszącą się ze stawu? – zapytałem. – Piękne, prawda? – odparła Rebeka. Zawisłem w powietrzu, obserwując ścianę płomyków, póki nie przestałem czuć Wahunki. Wtedy cały obraz zniknął. Otworzywszy moje fizyczne oczy, zdałem sobie sprawę, że Rebeka swoje ma wciąż zamknięte. Nie odzywałem się póki ich nie otworzyła. – Co to było? – zapytałem niecierpliwie. – Powiedziałabym, że znajdowaliśmy się we wspólnej rzeczywistości alternatywnej – brzmiała jej odpowiedź. Musieliśmy porównywać notatki chyba przez jakieś pół godziny, opowiadając sobie co każde z nas widziało i czuło. To było tak niezwykłe, ciekawe doświadczenie, że oboje jeszcze przez długi czas razem badaliśmy wspólne rzeczywistości alternatywne. Wahunka stała się czymś w rodzaju gry. Dla uczczenia badań Charliego Tarta i gorącej kąpieli, kiedy to po raz pierwszy doświadczyliśmy wspólnej rzeczywistości alternatywnej, nazwaliśmy ową grę “Zmodyfikowaną gorącą kąpielą Charliego". Grałem w nią z dwoma bądź nawet ośmioma osobami jednocześnie. Zasady “Zmodyfikowanej gorącej kąpieli Charliego" są proste. Każdy uczestnik odpręża się i zamyka oczy. Włączam Wahunkę i czekam aż osiągnie swą pełną moc. Wtedy wszyscy po kolei opisują, możliwie jak najzwięźlej, wszystkie doznawane wrażenia. W ciągu pięciu minut od rozpoczęcia gry wszyscy znajdują się we wspólnej rzeczywistości alternatywnej. Czasami są to fantastyczne, surrealistyczne sceny, takie jak ów staw i kolumna płomieni. Czasami przed naszymi oczami rozwija się cała opowieść, niby scena z odległej przeszłości. Istnieją jednak pewne efekty uboczne, kiedy eksperymentuje się z Wahunka, nic poważnego, po prostu efekty uboczne. Pewnego dnia przygotowywałem właśnie mój ulubiony sos do spaghetti. Jest to jedna z niewielu potraw w moim repertuarze kulinarnym, które naprawdę potrafię zrobić. Kiedy sos zaczął się gotować, pomyślałem czy też Wahunka w jakiś sposób mogłaby na niego wpłynąć. Nie zastanawiając się wiele, włączyłem ją i poczekałem aż urośnie w siłę. Czułem się cokolwiek głupio, kiedy tak stałem nad garnkiem, mieszałem jego zawartość wielką drewnianą łychą i myślałem, że stosuję energię Wahunki do gotowania zwykłego sosu do spaghetti, ale przecież po to są eksperymenty, żeby się przekonać co się stanie. Minęło jakieś trzydzieści sekund, kiedy zadzwonił telefon. – Bruce, tu Rebeka, co ty robisz? – posłyszałem w jej głosie lekką irytację. – Mój sławny sos do spaghetti, a co? – I coś jeszcze? – zniecierpliwiła się. – Ee... wiem, że to zabrzmi głupio, ale próbuję skupić Wahunkę w sosie – odpowiedziałem niepewnie. – Tak myślałam! – A co, co się stało? – zapytałem. – Jestem w Instytucie, mam właśnie sesję. Siedzę przy konsolecie i monitoruję dźwięki Hemi-Sync. Mam towarzyszyć tej kobiecie i pomagać jej w odkrywaniu. – No? – No i nagle coś mnie wepchnęło do tunelu. Ściany mkną obok mnie z taką prędkością, że zaledwie mogę jeszcze myśleć o moich obowiązkach! – A ja właśnie koncentrowałem się na Wahunce w moim sosie! – Właśnie, ta sesja zajmie mi jeszcze jakieś trzy kwadranse. Czy mógłbyś przestać eksperymentować ze swoim sosem póki tu nie skończę, a potem jeszcze dać mi czas na dojazd do domu? – Jasne! Wybacz, ale nie zdawałem sobie sprawy, że Wahunka będzie działała na odległość piętnastu kilometrów. – No cóż, teraz wiemy o tym oboje. Muszę wracać na sesję, porozmawiamy później. Rebeka rozłączyła się, a ja wróciłem do mieszania sosu, tym razem bez Wahunki. Od tego czasu jestem ostrożniejszy z eksperymentowaniem z Wahunka; robię to tylko razem z Rebeką lub zawiadamiam ją o tym wcześniej. Wtedy po raz pierwszy Wahunka wywarła aż taki efekt na odległość. Nauczyłem się, że praca z tego typu energetycznymi “zabawkami" wymaga odpowiedzialności. Nasze eksperymenty z Wahunka były czymś w rodzaju ćwiczenia jednego rodzaju mięśnia. Przekonałem się, że mogę używać tego mięśnia jako narzędzia w badaniu Życia po Śmierci. Często zdarza się tak, że przygotowawszy się do dokonania odzyskania lub zwyczajnego badania, włączani go po prostu, co w ogromnym stopniu wyczula postrzeganie rzeczywistości niefizycznych. Podobnie jak punkt Shee-una opisany w Podróżach w Nieznane, stal się on narzędziem badawczym. Nie wiem tylko dokładnie skąd wziąłem owo narzędzie. Czuję po prostu, że Wahunka jest czymś naturalnym, co wszyscy posiadamy; ja zwyczajnie miałem szczęście i zauważyłem ją. Podobnie jak rzadko używany mięsień, u większości ludzi Wahunka jest bardzo słaba. Podejrzewam, że kiedy rozwijałem umiejętności postrzegania rzeczywistości niefizycznych, nieświadomie ćwiczyłem ów “mięsień". Osiągnąwszy pewien poziom siły, zacząłem zauważać jego obecność. Możliwe, że ci z was, którzy również znajdują się na tej ścieżce, zauważyli u siebie coś podobnego. Niektórzy z was mogli zauważyć lekkie, jakby elektryczne wrażenie nacisku u podstawy czaszki. Sądzę, że ci z was, którzy wybrali się w odkrywczą podróż poza granice świata fizycznego, mogą któregoś dnia doświadczyć owego dziwnego uczucia, które opisuję. Jeśli tak się stanie, to zachęcam was do poeksperymentowania. Znajdź sobie kogoś, z kim będziesz mógł pracować, kogoś, kto nie pomyśli, że już ci całkiem odbiło, i wypróbujcie oboje Zmodyfikowaną Gorącą Kąpiel Charliego. Jeśli okaże się, że oboje choćby w najmniejszym stopniu doświadczyliście wspólnej odmiennej rzeczywistości, to będzie to znaczyło, że odkryliście wyspę Wahunki leżącą daleko poza horyzontem świata fizycznego, na oceanie Życia po Śmierci. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 4 Babcia i skunks Zmysł węchu jest naszym najlepiej rozwiniętym zmysłem. Dzięki niemu możemy poczuć i odróżnić zapachy z dokładnością jeden na milion. Innymi słowy, przeciętny nos potrafi wyczuć jedną kroplę zapachu zmieszaną z milionem kropli powietrza. Posiadamy również niefizyczny zmysł węchu, jak to stwierdziłem po wysłuchaniu opowieści o babce Rebeki. Jakiś czas po śmierci babci, Rebeka wyjechała w długą podróż na rodzinną farmę. Wyruszyła dość późno, za kółkiem spędziła sześć bitych godzin, była więc zmęczona, a czekały ją jeszcze dwie godziny jazdy nocą. Jadąc ciemną, wiejską dwupasmówką, stwierdziła, że na tylnym siedzeniu samochodu siedzi sobie jej babka. – Cześć, babciu, wiem, że tam siedzisz – powiedziała Rebeka w myślach. – Myślałam sobie, że może przyda ci się towarzystwo. Ciemno już i widać, że jesteś zmęczona – odparła babka. – Dzięki, babciu. Muszę tu powiedzieć, że od samego dzieciństwa Rebeka uwielbiała zapach skunksa. Jako dzieciak wychowywany na farmie, nie mogła pojąć dlaczego wszyscy unikają psa, który miał pecha spotkać na swej drodze skunksa. Dla niej taki pies był tym bardziej atrakcyjny. Niewielu ludzi potrafi znieść ten zapach, lecz z jakiegoś powodu Rebeka zawsze go uwielbiała. Kiedy babka pojawiła się na tylnym siedzeniu, powietrze w samochodzie wypełniło się zapachem skunksa. – Biedny skunksik, pewnie przejechał go samochód – pomyślała sobie. – Nie – odparła babka. – Wiem, że lubisz ten zapach, więc przyniosłam go ze sobą, kochanie. Żeby pomóc ci nie zasnąć przez resztę podróży, będę co jakiś czas przywoływać ten zapach, póki nie dojedziesz na miejsce. Rebeka twierdzi, że od tego czasu zapach skunksa pojawiał się w samochodzie co dwadzieścia minut. Jestem człowiekiem myślącym racjonalnie, wymyśliłem sobie więc, że babka po prostu sprawiła, że co dwadzieścia minut jakiś samochód przejeżdżał jakiegoś skunksa właśnie na tej drodze, którą jechała Rebeka. Wiem, że to wytłumaczenie jest równie racjonalne co babka czarodziejskim sposobem przynosząca ze sobą do samochodu smród skunksa, ale jakoś wydaje mi się ono bardziej logiczne. Minął mniej więcej tydzień od kiedy usłyszałem tę historię. Słońce dawno już zaszło. Siedzieliśmy z Rebeką w pokoju gościnnym, w domu w Wirginii. Na dworze panowała absolutna cisza i spokój, z rodzaju tych, które nie poruszą najmniejszym źdźbłem trawy. Nagle pokój wypełnił się smrodem skunksa. Nie chodzi mi tu o to, że nagle poczułem lekki zapach, który stopniowo się nasilał, lecz raczej o to, że nagle, z chwili na chwilę po pokoju rozszedł się smród, dławiący i przyprawiający o zawrót głowy. Nie jest to mój ulubiony zapach, a do tego był tak silny, że oczy zaczęły mi łzawić. – Fuj! Śmierdzi, jakby skunks zostawił po sobie ślad gdzieś w domu. Jezu, mam tylko nadzieję, że nie był wściekły! – stwierdziłem i rozejrzałem się nerwowo wokół siebie w poszukiwaniu wyszczerzonych ostrych zębów i wysoko uniesionego białego ogona. – Nie, to tylko babcia przyszła w odwiedziny. – Masz skunksa o imieniu Babcia? – zapytałem z niedowierzaniem. – Nie, głupi – odparła. – To moja babka. Pamiętasz, jak ci opowiadałam o mojej podróży na farmę? – Ale ten zapach jest tak niewiarygodnie mocny! – Uhm, czyż nie jest wspaniały? – zapytała rozpromieniona. – To musi być prawdziwy skunks, i to gdzieś tu, w domu. Jezu, czasami skunksy dostają wścieklizny. Może lepiej go znajdźmy i wyrzućmy stąd zanim on znajdzie nas! Rozglądałem się po pokoju, pewien że w każdej chwili może skądś wyskoczyć skunks z pianą na pysku i nas zaatakować. Już miałem przed oczami wizje tych okropnie bolesnych zastrzyków w brzuch. – Nie ma tu żadnego skunksa, Bruce, uspokój się! To tylko babcia przyszła nas odwiedzić. – Niemożliwe! – stwierdziłem. – Nie mogłaby zrobić czegoś takiego! W następnej milisekundzie smród zniknął. I nie mam tu na myśli tego, że stopniowo rozpłynął się w powietrzu i w końcu zniknął na dobre. Mam tu na myśli to, że zniknął jak światło, kiedy naciśniesz wyłącznik! Nic kompletnie! Zero! Nie ma! Nie mogłem uwierzyć mojemu własnemu nosowi! Skoczyłem na równe nogi i zacząłem biegać po całym domu. Wiedziałem przecież, że tak silny odór nie mógł wyparować z całego domu w jednej chwili, ale w żadnym pokoju nie poczułem nawet najmniejszego zapaszku. Rebeka zaśmiewała się z moich wysiłków. – Co robisz? – zapytała znacząco. – Ten smród nie mógł zniknąć z całego domu od razu. Gdzieś tu musi być chociaż jakiś ślad po nim! – Tu, gdzie siedzę, wciąż go czuć. Podbiegłem do niej i pociągnąłem nosem. – Nic nie czuję! – oświadczyłem. – A ja owszem! Babcia wciąż tu jest, wciąż czuję zapach skunksa – stwierdziła stanowczo. Poprosiłem, żeby wstała i poszła za mną. Wąchaliśmy powietrze we wszystkich pokojach. Nic nie czułem. Ona twierdziła, że wszędzie, gdzie pójdzie, czuje zapach skunksa. Według tego, co mi mówił mój nos, odór całkowicie, niewytłumaczalnie wyparował. – Nauczyłeś się czegoś dzięki wizycie babci? – zapytała mnie później Rebeka, stwierdziwszy, że babcia sobie poszła. – To znaczy czego? – Twierdziłeś, że czujesz smród skunksa tak silny, że oczy zaczęły ci łzawić. Coś się stało i już go nie czułeś. Jak myślisz, co sprawiło, że tak nagle zniknął? Pamiętam, że tuż zanim odór zniknął niby zgaszone światło, powiedziałem: “Niemożliwe! Nie mogłaby zrobić czegoś takiego!" I wtedy, w jednej chwili, przestałem czuć jakikolwiek zapach. – Po prostu wyraziłem wątpliwości co do tego, że niefizyczna osoba mogłaby wywołać w moim nosie zapach skunksa. – A może raczej wyraziłeś swoje przekonanie, że coś takiego jest niemożliwe? – Tak, można to tak ująć. Uważam, że to niemożliwe. – A jednak twierdzisz, że sposób, w jaki zapach zniknął z całego domu też jest niemożliwy, tak? – Tak, bazując na tym, jak rozchodzą się w powietrzu substancje chemiczne, jak powietrze krąży po całym domu, można stwierdzić, że to też było niemożliwe. Powietrze było w ogóle nieruchome, więc odór musiałby sam powoli osłabnąć. W budynku o tych rozmiarach bez wiatru, musiałoby to potrwać dobrą godzinę zanim zniknęłyby ostatnie ślady zapachu. Jeśli skunks spryskałby gdzieś dom, mogłoby to zabrać i całe dnie. – A jednak doświadczyłeś obu tych rzeczy, prawda? – Tak i to też jest niemożliwe! – To jak można by wytłumaczyć twoje doświadczenie? Zadumałem się. Właśnie doświadczyłem dwóch rzeczy, które nie tylko są fizycznie niemożliwe, ale również wykluczają się wzajemnie. Przez kilka chwil siedziałem nie wiedząc co powiedzieć. Wtem zaświtała mi odpowiedź. – Fizycznie jest to niemożliwe, ale niefizycznie owszem. – No? – ponagliła mnie Rebeka, uśmiechając się szeroko. – Poczułem ten zapach zanim w ogóle miałem czas pomyśleć, że jest to sprzeczne z moimi przekonaniami. Poczułem niefizyczny zapach, który był znakiem obecności twojej babki. Jak tylko doszły do głosu moje przekonania i wątpliwości, wyraziłem opinię o niemożliwości mojego doświadczenia, która wynikała z moich przekonań. To, czego doświadczałem, kłóciło się z tym, co przyjmuję za prawdziwą rzeczywistość, dlatego stwierdziłem, że to, czego doświadczam jest niemożliwe. A wtedy zapach zniknął. I jak mi idzie? – Chyba do czegoś dochodzisz. Idź dalej. – Zaprzeczyłem prawdziwości mojego bezpośredniego doświadczenia, co nie pozwoliło mi doświadczać go dalej. Nie czułem już zapachu skunksa babki, ale ty wciąż go czułaś. Niefizyczną rzeczywistość tego zapachu mogę postrzec jedynie wtedy, gdy przyjmę, że moje bezpośrednie jego doświadczenie jest prawdziwe. Jeśli zaprzeczę jego istnieniu, wtedy w żaden sposób nie będę mógł go poczuć ani doświadczyć. – Bardzo dobrze. A w takim razie co takie stwierdzenie mówi o twojej świadomości innych rzeczy! – zapytała Rebeka. Znów się zamyśliłem, choć przecież odpowiedź powinna być dla mnie oczywista. Potem uświadomiłem sobie jak olbrzymi wpływ na moją percepcję mają przekonania! Niewiara lub wątpliwości blokują i nie pozwalają dostrzec wszystkiego, co uważa się za niemożliwe. Mogę jednak “zagapić się" i postrzec to, co zazwyczaj uważam za niemożliwe, lecz gdy tylko dojdą do głosu wątpliwości, percepcja ustaje. Nagle wiele innych rzeczy nabrało sensu. – Ludzie nie widzą duchów, bo wierzą, że duchów nie ma. Gdyby zobaczyli ducha, ten zniknąłby, jak tylko uświadomiliby sobie co właśnie widzą. Ich wątpliwości blokują postrzeganie ducha. Cuda nie istnieją, dla ludzi którzy nie wierzą, że są one możliwe. Gdyby uwierzyli, mogłyby im się przydarzać najróżniejsze cudowne rzeczy. Mogliby doświadczyć na przykład jakiegoś całkowicie niewytłumaczalnego, spontanicznego uzdrowienia z jakiejś śmiertelnej choroby i to bez względu na stopień jej zaawansowania. Przekonania posiadają niezwykle potężną moc. Ktoś, kto nie miałby wątpliwości, że może latać, pewnie latałby na oczach tłumów. – Albo chodził po wodzie? – zapytała Rebeka. – I właśnie tak On to zrobił! Ten Gość wierzył, że możliwe jest absolutnie wszystko! Nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że może chodzić po wodzie! – uświadomiłem to sobie w głos. – A co ci to mówi, jeśli chodzi o twoją umiejętność postrzegania w świecie niefizycznym? – Założę się, że moja umiejętność postrzegania Tam jest zablokowana właśnie przez moje nieustanne wątpliwości co do prawdziwości tego, czego doświadczam. – Dokładnie! – roześmiała się Rebeka. – Ale uwierzenie, że wszystko, co uważam za rzeczywiste naprawdę rzeczywiste jest, mogłoby być niebezpieczne! Czy nie taka jest po części definicja obłędu? Czy ludziom, którzy widzą i słyszą coś, co nie istnieje, nie zakłada się kaftanów bezpieczeństwa? – Dokładnie! – Jezu, to chyba właśnie to przekonanie sprawia, że mam takie problemy z postrzeganiem Tam. Pewnie dlatego nigdy nie widzę ani nie słyszę Tam. Pewnie dlatego muszę się oszukiwać, że w ogóle postrzegam Tam twierdząc, że wyobrażam sobie. Że nie jest to coś prawdziwego, a właśnie impresje. Impy, jak je nazwałem. Nawet osoba całkowicie zdrowa może mieć impresje. – Właśnie! Te rozmyślania o percepcji i o tym jak blokują ją niewłaściwe przekonania nadchodziły tak szybko, że niemal nie mogłem nadążyć ubierać ich w słowa. Moje myśli poszybowały do mego pierwszego programu Linia Życia, kiedy to w Focusie 27 nie postrzegałem absolutnie niczego. Wtedy nie mogłem zrozumieć dlaczego inni uczestnicy programu twierdzą, że nawiązali kontakt z najróżniejszego rodzaju niefizycznymi osobami i przebywali w jakichś niefizycznych miejscach. Ja mogłem tylko postrzec absolutną pustkę. Teraz zrozumiałem dlaczego! Moje przekonania dotyczące obłędu, a pewnie i innych rzeczy również, blokowały moją percepcję! Dokładnie to samo stało się, kiedy poczułem odór skunksa. To, co próbowałem postrzec tak bardzo kłóciło się z moimi przekonaniami, że byłem całkowicie zablokowany! Przyszło mi na myśl, w jaki sposób rozumiem Interpretatora. Za każdym razem, kiedy Postrzegający widział coś niefizycznego, nieprawdziwego, cichy głosik Interpretatora zamykał na owo coś moją świadomość. Interpretatorowi udało się to osiągnąć dzięki temu, że kojarzył widziane rzeczy z obrazami, które istniały już wcześniej w mojej pamięci. Łapałem się na tym, że myślę o bananach z Brazylii i uczyłem się jak uśpić czujność Interpretatora, i jednocześnie przedłużyć czas percepcji świata niefizycznego. Teraz zrozumiałem, że kiedy Interpretator przywoływał skojarzenia, aby obudować nimi nowe informacje, przywoływał również kojarzące się z nimi przekonania. W mojej pamięci znajdują się pokłady obrazów, dźwięków i zapachów, którym towarzyszą odpowiednie skojarzenia. Kiedy Interpretator przywołuje obrazy, razem z nimi pojawiają się towarzyszące im przekonania. Jeśli przekonania te kłócą się z tym, co Postrzegający pokazuje mojej świadomości, wtedy przekonania zamykają percepcję. – Więc co mam zrobić, żeby niewiara nie zamykała mojej percepcji w świecie niefizycznym? – zadałem Rebece najlogiczniejsze chyba w tej sytuacji pytanie. – Wiesz, że możesz postrzegać Tam. Jak to robiłeś do tej pory? Cała Rebeka! Zamiast dać mi jasną odpowiedź, zadaje pytania! Będę musiał sam sobie na nie odpowiedzieć. Znów się zamyśliłem. Kiedy skunks babki po raz pierwszy dostał się do mojej niefizycznej świadomości, było to prawdziwe, wymagające zaangażowania niefizycznej percepcji zdarzenie. Doświadczyłem go, a potem doświadczyłem jego nagłego, niewytłumaczalnego zniknięcia. Zdarzyło się to tak nagle, że spadłem z liny na stronę Interpretatora, zanim się zorientowałem o co w ogóle chodzi. Miałem przekonania bazujące na wiedzy z zakresu chemii i fizyki, które kłóciły się z moim doświadczeniem niefizycznego postrzegania odoru skunksa. Percepcję zapachu i jego zniknięcie dzieliła zaledwie chwila, maleńkie okno w czasie. Okna takie wykorzystywałem z powodzeniem podczas tego pierwszego programu Linia Życia, kiedy to nauczyłem się wyciszać Interpretatora. Zatrzymywałem po prostu ów wewnętrzny komentarz. Carlos Castaneda mógłby nazwać to “zatrzymywaniem świata". Kiedy nauczyłem się rozpoznawać i ograniczać działalność Interpretatora, owo okno w czasie, w którym potrafiłem dostrzec świat niefizyczny, wydłużało się. Kiedy nauczyłem się utrzymywać Równowagę między Postrzegającym a Interpretatorem, potrafiłem przez długi czas żeglować w świecie niefizycznym, zbierając informacje i zatrzymując je w pamięci. Doświadczenie odoru skunksa babci było po prostu kolejnym z wielu przykładów tego jak ową Równowagę traciłem. Nauczyłem się jak utrzymywać Równowagę uświadamiając sobie jak przebiega proces jej tracenia. Utrata Równowagi na rzecz Interpretatora zwróciła moją percepcję w stronę bananów z Brazylii. Utrata Równowagi na rzecz Postrzegającego nie pozwoliła mi zatrzymać w pamięci tego, co zdołałem postrzec; wyłączyłem się. Nie pamiętałem żadnego z moich doświadczeń. Nauczyłem się, że tracę Równowagę poddając się nawet najmniejszemu wpływowi czy to Postrzegającego czy to Interpretatora, dzięki czemu nauczyłem się jednocześnie jak Wiedzieć. Poznając coraz lepiej świat niefizyczny, zacząłem coraz bardziej ufać rzeczywistości mojego doświadczenia. To z kolei sprawiło, że w mojej pamięci pojawiły się nowe przekonania, związane z nowymi doświadczeniami ze świata niefizycznego. Później, kiedy zacząłem postrzegać niefizycznie, te nowo zmagazynowane obrazy i przekonania nie wchodziły już w konflikt z moimi doświadczeniami i percepcją. Oczywiście, moja percepcja wciąż była ograniczona tkwiącymi wciąż we mnie dawnymi wątpliwościami, lecz teraz potrafiłem już znacznie więcej niż na początku mojej podróży. Tak więc, nieustanne badania niosły za sobą stopniowy proces zmiany przekonań i usuwania wątpliwości, a tym samym doskonaliły umiejętności postrzegania. Odpowiedź była oczywista. Musiałem lepiej poznać moje wątpliwości i ograniczyć efekty, jakie wywierały. Wciąż badając i coraz bardziej ufając bezpośredniemu doświadczeniu, doskonaliłem umiejętność postrzegania. Wciąż jednak tkwiły we mnie wątpliwości. – Dotychczas próbowałem odnaleźć Równowagę pomiędzy Interpretatorem, odpowiedzialnym za moje przekonania, a umiejętnością postrzegania, czyli Postrzegającym. Nauczyłem się odsuwać od siebie niewiarę, przynajmniej na jakiś czas, aby móc dalej postrzegać. Pozostając otwartym na możliwość, że poza moim obecnym poziomem doświadczenia i przekonań istnieją jeszcze inne rzeczywiste rzeczy, stopniowo uczyłem się ufać mojej percepcji. Owo rosnące zaufanie zmienia lub eliminuje sprzeczne przekonania i wątpliwości. W ten właśnie sposób usuwam stare przekonania – ufając mojemu własnemu doświadczeniu. – Dokładnie! – zaśmiała się Rebeka. – Zaufanie jest zawsze najważniejsze! – Ale proces ulepszania percepcji podczas odkrywania Życia po Śmierci to proces zmiany przekonań i usuwania wątpliwości poprzez budowanie zaufania do własnego doświadczenia. Wciąż się jednak zastanawiam gdzie leży granica pomiędzy zdrowiem psychicznym a obłędem. Wiem, że część moich wątpliwości jest związana właśnie z tym problemem. To chyba jest również kwestia Równowagi. – Dokładnie! Bruce, zdaje mi się, że to pojąłeś! Kiedy po raz pierwszy dobiłem do wyspy babki i odoru skunksa, wydawała się ona mała i nieważna. Gdyby Rebeka nie nalegała, pewnie ominąłbym jej brzegi i pożeglował dalej w poszukiwaniu większego, bardziej pociągającego lądu. Babka i skunks staliby się po prostu jednym z tych dziwnych, niewytłumaczalnych, nic nie znaczących doświadczeń, które czasami przydarzają się każdemu z nas. Jezu, zdawało mi się, że poczułem skunksa, ale potem uświadomiłem sobie, że nic nie czują, – tak pewnie skomentowałbym to zdarzenie. Lecz, jak wspomniałem już wcześniej, nigdy nie wiadomo jaki zakopany skarb informacji i intuicji można odkryć podczas podróży poza granice świata fizycznego. Mój skarb okazał się być jednym z moich najważniejszych znalezisk. Zawsze i nieskończenie będę wdzięczny Rebece za rolę Tajemniczej Nauczycielki i przewodniczki moich podróży. Niektórzy z was mogą tu rozpoznać swoje własne, stare przekonania, które tłumią w was pragnienie odkrywania i uczenia się. W Aneksie B podaję metodę zmiany lub wyeliminowania takich przekonań. Opisałem tam to, czego nauczyła mnie Rebeka. Nauki te zdają egzamin w moim przypadku, mam więc nadzieję, że tak samo będzie z tymi z was, których moje słowa zaciekawiły. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 5 Trzęsienie ziemi w Indiach Kiedy wielu ludzi nagle i jednocześnie umiera w wyniku jakiejś katastrofy na ogromną skalę, to czy jest coś, co my, żyjący, możemy zrobić, aby im pomóc? Kiedy tak wielu ludzi przechodzi do krainy Życia po Śmierci w tak krótkim czasie, co się z nimi dzieje? Czytelnicy Podróży w Nieznane mogą pamiętać że pierwszy rozdział poświęcony był mojemu niefizycznemu doświadczeniu związanemu z zamachem bombowym w Oklahoma City w kwietniu 1995 roku. Wspomniałem wtedy o grupie Pomocników, których spotkałem wcześniej podczas trzęsienia ziemi w Indiach. Poniżej opisuję moje pierwsze spotkanie z owymi Pomocnikami. Krótko po mojej przeprowadzce do Wirginii, zostałem członkiem grupy badającej Życie po Śmierci pod kierunkiem dr Rity Warren. Badania te należą do programu Instytutu Monroe'a mającego na celu opisanie obszarów krainy Życia po Śmierci, którą zamieszkują ludzie. Grupa spotykała się raz w miesiącu, w spotkaniach tych mógł uczestniczyć każdy, kto ukończył program Linia Życia, a mieszkał w pobliżu. Uczestniczyłem wcześniej w dwóch takich programach, tak więc kwalifikowałem się i od razu dołączyłem do grupy. Każdy członek grupy opanował już wcześniej umiejętności niezbędne do badania, nawiązania kontaktu w świecie niefizycznym, a wszyscy marzyli jedynie o możliwości pracy w takiej grupie. Każdego miesiąca dr Warren przygotowywała na nasze spotkanie inny temat i szczegółowy kwestionariusz. Kwestionariusze te dostarczały materiału badawczego i były dokumentacją wyników badań oraz stanowiły bazę informacyjną. Najczęściej spotykaliśmy się w piątki, wczesnym popołudniem, a kończyliśmy spotkania dwie do czterech godzin później. Instytut umożliwiał nam korzystanie ze swoich pomieszczeń i taśm Hemi-Sync. Członek każdej grupy miał do dyspozycji jedno z takich samych pomieszczeń CHEC (Controlled Holistic Environmental Center – pomieszczenie kontrolowanego środowiska holistycznego), z których korzystaliśmy również podczas naszych sesji badawczych. Typowa sesja badawcza polegała na tym, że najpierw grupa spotykała się na rozmowie prowadzonej przez dr Warren, a potem realizowaliśmy program znany wcześniej tym uczestnikom, którzy uczestniczyli w sześciodniowym kursie organizowanym przez Instytut: przechodziliśmy do pomieszczeń CHEC, a instruktor czuwający przy konsolecie włączał odpowiednią taśmę Hemi-Sync, której wysłuchiwaliśmy przez słuchawki założone na uszy. Wzorce dźwięków nagrane na tych taśmach ułatwiały nam stonowanie się z poziomami Focusów, które zamierzaliśmy badać. Po niewielkim treningu stosunkowo łatwo jest skupić uwagę na właściwym “miejscu" w Życiu po Śmierci. Po każdej sesji badawczej grupa wypełniała kwestionariusze mające zebrać uzyskane informacje póki jeszcze tkwiły one świeżo w pamięci. W ten sposób doświadczenia wszystkich członków grupy były zapisywane w sposób systematyczny, a w przyszłości mogły stanowić punkt odniesienia do dalszych badań. Dzięki tej metodzie żadna informacja nie była “ściągnięta" przez innych członków grupy. Po wypełnieniu kwestionariuszy, uczestnicy doświadczenia znów spotykali się, aby porównać notatki. Czasami rozmowy takie prowadziły do lepszego dostosowania poleceń, które miały być wykorzystane podczas kolejnej sesji, jako że braliśmy pod uwagę to, co właśnie zostało odkryte. Ten porządek naszych rozmów, sesji z taśmami Hemi-Sync i dokumentacji stosowały wszystkie grupy badawcze, których byłem członkiem. Były to ekscytujące czasy; zawsze z niecierpliwością czekałem na nasze comiesięczne spotkania, aby móc dalej odkrywać świat niefizyczny, jako członek grupy o takich samych zainteresowaniach. Jesienią 1993 roku, tydzień lub dwa przed spotkaniem grupy, w trzęsieniu ziemi w Indiach zginęło około 68 tysięcy ludzi. Jako temat naszego spotkania dr Warren wybrała pytanie “Czy grupa taka jak nasza może w jakikolwiek sposób być pomocna podczas kataklizmu na tak wielką skalę?". Moje doświadczenia, zdobyte dzięki odzyskiwaniem, nauczyły mnie, że czasami zdarza się, iż ludzie jakby “utkną" gdzieś po śmierci. Często okoliczności ich śmierci lub ich przekonania, dotyczące życia po śmierci, ponoszą odpowiedzialność za owo “utknięcie". W czasie odzyskiwań, za każdym razem była to tylko jedna osoba, nauczyłem się, że najczęstszą przyczyną tego, że ktoś pozostanie w jednym miejscu, jest nieumiejętność dostrzeżenia tych, którzy już zamieszkują Życie po Śmierci i starają się danej osobie pomóc. Zmarli przyjaciele, krewni lub Pomocnicy-ochotnicy mają czasami trudności w nawiązaniu pierwszego kontaktu. Dzięki programowi Linia Życia nauczyłem się w jaki sposób zwrócić na siebie uwagę osoby, która “utknęła" i przekazać ją temu, kto miał ją zabrać dalej. O to właśnie chodzi w procesie odzyskiwania. Tak więc, znałem całą procedurę jeszcze zanim dołączyłem do grupy badawczej programu Linia Życia. Wysłuchawszy co dr Warren ma do powiedzenia o naszym najnowszym zadaniu, zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle możliwe jest odzyskanie setek tysięcy ludzi za jednym razem. Po sesji chwyciłem kwestionariusz i przeszedłem do mojego pomieszczenia CHEC. Tego piątkowego popołudnia było nas osiem czy dziesięć osób gotowych badać to, co zdawało się być interesującym i niezwykłym tematem. Wszedłem do mojego pomieszczenia CHEC, poprawiłem poduszkę i nakryłem się lekkim kocem, który miał mnie ogrzewać przez następne czterdzieści pięć minut trwania sesji. Potem włączyłem światełko oznaczające, że jestem gotowy zacząć pierwszą sesję. Nałożyłem na uszy słuchawki, ułożyłem się wygodnie, rozluźniłem i czekałem na rozwój wydarzeń. Podczas tej sesji korzystaliśmy z taśmy programu Linia Życia o nazwie “Swobodny Lot 27". Znajdowało się na niej zaledwie kilka słownych instrukcji, dlatego była to doskonała taśma do długiego, niespiesznego badania Życia po Śmierci. Jesienią 1993 roku wciąż jeszcze czułem potrzebę wspierania się nagranymi dźwiękami Hemi-Sync podczas odkrywania stanów świadomości, które osiągnąłem w czasie poprzednich programów Instytutu Monroe'a. Potem uświadomiłem sobie, że nasi nauczyciele mieli rację twierdząc, że kiedy już nauczymy się skupiać uwagę na Tam, nie będziemy więcej potrzebowali taśm. Potrzeba korzystania z taśmy była po prostu kolejnym aspektem moich wciąż istniejących wątpliwości, co do prawdziwości moich doświadczeń. Nieustanne badania sprawiły, że stopniowo potrzebę korzystania z taśm zastąpiło przekonanie, że potrafię to robić samodzielnie. Słuchając dźwięków płynących z taśmy, wyraziłem zamiar dowiedzenia się, w jaki sposób mógłbym pomóc, jako członek grupy, usuwać następstwa trzęsienia ziemi w Indiach. Potem, zanim zamknąłem oczy, spoglądając w trójwymiarową czerń, czekałem. Wkrótce żeglowałem wraz z Rebeką w Focusie 25, czyli po Terytoriach Systemów Przekonań. Widziałem ogromną liczbę ludzi; wydawało się, jakby wiele ofiar trzęsienia ziemi znalazło się właśnie w tych specyficznych obszarach Focusa 25, które były odpowiednikiem ich przekonań dotyczących życia po śmierci. “Widziałem", w obrazach, które kolejno pojawiały się przed moimi oczami, w jaki sposób, dzięki wykorzystaniu pewnych postaci i symboli z ich systemów wiary, można zwrócić na siebie ich uwagę i pomóc przenieść ich do Focusa 27. Zauważyłem również, że nagłe, nieoczekiwane i niewyjaśnione pojawienie się w Focusie 25 tak wielu ludzi wywarło pewien wpływ na tych, którzy już żyli na tym obszarze. Podczas poprzednich sesji nauczyłem się, że ludzi “zamkniętych" w Focusie 25 można uwolnić wtedy, kiedy poczują oni, że coś się nie zgadza w ich systemie przekonań. Choć nie rozumiałem szczegółów, domyśliłem się, że tak wielka liczba ludzi nagle i niespodziewanie zmaterializowana w ich umysłach, wywołała u nich pewne wątpliwości co do prawdziwości ich przekonań. W takich chwilach zwątpienia niektórzy automatycznie przechodzili do Focusa 27. Patrząc wstecz, podejrzewam, że byli tam Pomocnicy, których nie potrafiłem dostrzec, a którzy pomagali im przenieść się dalej. Dotarłszy do Focusa 27, znów wyraziłem chęć pomocy. Przeniosłem się do Focusa 23 i zajrzałem ciekawie w trójwymiarową czerń rozciągającą się przed moimi niefizycznymi oczami. W czerni pojawiła się maleńka kropka jasnej, świetlistej zieleni, która natychmiast zwróciła moją uwagę. Poczułem, że szybko zbliżam się do owej zielonej kropki. Przeniknąłem przez nią i wynurzyłem się po drugiej stronie, płynąc jakieś osiemdziesiąt metrów nad ziemią. W pełnym, kolorowym, trójwymiarowym, żywym, holograficznym filmie, płynąłem z całkiem niezłą prędkością nad niewysokimi, pokrytymi bujną, soczystą zielenią wzgórzami. Był jasny, słoneczny i bezchmurny dzień. Na horyzoncie, nieco z prawej strony, ujrzałem w niewielkiej odległości od siebie dwie wąskie kolumny białego dymu wznoszącego się wysoko w niebo. Nie wiedząc czego się mogę spodziewać, skręciłem lekko i skierowałem się wprost ku owym prostym kolumnom białego dymu, ciekaw, skąd też mogą się one wydobywać. Następną rzeczą, jaką pamiętam jest to, że stoję na brzegu czegoś, co wygląda jak obóz przejściowy. Było tam wiele dużych, szarych namiotów wzniesionych za pomocą zwykłych lin i śledzi, a ustawionych w rzędach na obszarze mniej więcej połowy miejskiej przecznicy. W czasach, kiedy byłem harcerzem, w takich namiotach mieściło się osiem osób. Zauważyłem, że wejścia do wszystkich namiotów były zamknięte, co sprawiało wrażenie, że są zamieszkane. Uliczki pomiędzy rzędami namiotów były podejrzanie puste, poza jedną wąską dróżką, prowadzącą przez środek obozu. Byli tam ludzie idący w niewielkich grupach lub oddzielnie ku owemu środkowi obozowiska. Po mojej lewej stronie uformowało się nawet coś w rodzaju długiej kolejki idących gdzieś spoza horyzontu. Najwidoczniej były to ofiary wstrząsów, wyglądali na wyczerpanych i oszołomionych. Byli też inni, pracownicy obozu, którzy witali przybywających. Po obu stronach ścieżki ustawiono stoły, zza których pracownicy wręczali nowoprzybyłym koce, kubki, wodę i jedzenie. Odległość między stołami była tak mała, że ludzie musieli przeciskać się między nimi gęsiego. Każdy pracownik wręczający zapasy informował kolejną ofiarę wstrząsów, żeby podążała tuż za osobą, która znajdowała się z przodu. Niedaleko pracowników rozdzielających jedzenie zauważyłem źródło białego dymu. Były to ogniska rozpalone w kilku miejscach obozu, na których przygotowywano pożywienie. Smugi dymu wznosiły się z nich wprost ku wysokiemu, bezchmurnemu niebu. Spojrzałem w prawo i obserwowałem długą kolejkę ludzi podążających do obozu. Na jego skraju, daleko po mojej prawej stronie, ujrzałem ludzi wchodzących do czegoś, co wyglądało jak okrągła brama. Było ciemne, jak wejście do jaskini, która w jakiś sposób powstała tam, na płaskiej, otwartej przestrzeni. Wejście owo wiodło do tunelu, równie ciemnego, którego ściany były na pół przezroczyste. Spojrzawszy uważniej na owe ściany ujrzałem, że dalej również było widać ludzi, którzy trzymali się wskazówek pracowników obozu i rzeczywiście podążali za tym, kto znajdował się z przodu. Otumanieni i nie bardzo zdający sobie sprawę z tego, co się wokół nich dzieje, nieśli w rękach miski z jedzeniem, koce i kubki z wodą. Niektórzy, rozglądali się wokół i próbowali przeniknąć wzrokiem ściany tunelu, najwyraźniej ciekawi świateł i barw, które ujrzeli, lecz wciąż szli, posłusznie podążając śladem osoby z przodu. Nikt nie wydawał się świadom tego, że w niewielkiej odległości od wejścia tunel wznosił się do góry i dalej prowadził ku niebu. Wyglądało to jak wznosząca się długa, cienka, kręta tuba. Z mojego miejsca nie widziałem dokąd prowadził tunel, gdyż jego drugi koniec znajdował się zbyt daleko. Wciąż się zastanawiałem dokąd prowadził ów tunel, gdy wyczułem, że obok mnie, z prawej strony, ktoś stoi. Uświadomiłem sobie, że od chwili, gdy znalazłem się w obozie on mówił do mnie, pokazywał mi różne rzeczy i wyjaśniał jak działały. Nie mogę powiedzieć, że słyszałem jego głos, raczej go czułem i choć podczas tych wypraw spotkałem go dwa razy (a potem wiele lat później w Oklahoma City), nigdy więcej go nie widziałem. – Tą metodą transportujemy wielu ludzi stąd do miejsca, które nazywasz Focusem 27, Parkiem lub Centrum Przyjęć – poczułem jak mówi. Z drugiej strony tunelu jest więcej “Pomocników", jak ich nazywasz, którzy witają każdego, kto tam przybywa. Ci Pomocnicy nawiązują kontakt z każdym z tych ludzi i towarzyszą im w przejściu do życia w ich nowym otoczeniu. Niektórym trzeba wyjaśnić, że umarli podczas trzęsienia ziemi i że teraz znajdują się w bezpiecznym miejscu. Innym pozwala się, aby uświadomili to sobie sami, kiedy przyjdzie na to właściwa chwila. Niektórzy z tych Pomocników są przyjaciółmi, krewnymi lub ukochanymi nowoprzybyłych, inni to ochotnicy, którzy przybyli tu na pomoc z własnej woli. Wciąż się rozglądałem, a on wyjaśnił mi, że dym unoszący się z ognisk był jednym ze sposobów, w jaki przyciąga się uwagę ludzi. Powiedział mi, że niektórzy z nich bez wątpienia już wcześniej widzieli takie obozowiska lub ich wizerunki, jeszcze za życia w świecie fizycznym, ten obóz został tak skonstruowany przez mieszkańców Życia po Śmierci, aby jak najbardziej przypominał swoje pierwowzory. Dzięki temu ludzie wiedzieli, czego mogą się tu spodziewać. A w ten sposób, wyjaśniał dalej, ludzie przeważnie zachowywali spokój i łatwiej było im pomóc. Wyjaśnił mi też dlaczego zastosowano właśnie takie ustawienie namiotów, bez ścieżek między nimi, z wyjątkiem oczywiście tej jednej, centralnej. – Jest to nienatrętny, subtelny sposób kierowania ludzi do kolejki, w której muszą się ustawić, aby przejść do twojego Focusa 27. Kiedy zbliżają się oni do obozu, niewielka odległość pomiędzy namiotami stwarza im możliwość wygodnego dojścia jedynie do tego miejsca, gdzie chcemy, aby doszli. Tak więc, automatycznie idą tam, gdzie widzą innych i ustawiają się w kolejce. To skuteczny sposób organizowania i kierowania dużą liczbą ludzi, jakbyś ty to pewnie ujął. Sądząc po czasowym układzie zdarzeń na taśmie Hemi-Sync, musiało minąć jakieś dwadzieścia minut od kiedy mój Przewodnik zaczaj mi objaśniać i pokazywać wszystko. Pod koniec naszej rozmowy usłyszałem polecenie nagrane na taśmę, nakazujące mi wrócić do pomieszczenia CHEC w Wirginii. Powiedziałem mojemu gospodarzowi, że muszę wracać i dołączyć do pozostałych członków grupy badawczej. Zapewniłem go, że za jakiś czas wrócę, aby dowiedzieć się jak mógłbym pomóc. Chyba zrozumiał to, co chciałem mu przekazać. Potem skupiłem się na dźwiękach płynących z taśmy i poszedłem za nimi do mojego własnego miejsca w świecie fizycznym. Kiedy taśma się skończyła, pozostałem jeszcze przez chwilę w moim pomieszczeniu, aby przypomnieć sobie i zapamiętać wszystko, co się zdarzyło. Potem wyłączyłem światełko “gotów", aby zawiadomić osobę czuwającą przy pulpicie, że wróciłem i wyszedłem z pomieszczenia. W pokoju ogólnym wypełniłem kwestionariusz, a potem poszedłem do kuchni, zrobiłem sobie kawę i usiadłem, aby zaczekać na pozostałych członków grupy. Kiedy wreszcie wszyscy zjawili się w sali, zaczęliśmy sesję i wysłuchaliśmy swoich opowieści o tym, co się przydarzyło każdemu z nas. Z początku wydawało się, że niemal wszyscy byli nie tam gdzie ja. Jakby każdy z nas wybrał się gdzieś indziej, nie jako członek grupy, lecz jako osoba indywidualna. Wychwyciłem pewne podobieństwa, kiedy niektórzy opowiadali o swoich doświadczeniach, o okolicy, jaką widzieli, czy ludziach, których zobaczyli. Kilku nawiązało nawet kontakt, i zdawało się, że część z nich była najwyraźniej ofiarami trzęsienia ziemi, a część Pomocnikami. Zacząłem sobie uświadamiać, że każdy z nas dotarł do innego punktu w obozie przejściowym. Nikt z nas jednakże nie wiedział, w jaki sposób połączyć nasze doświadczenia tak, aby tworzyły jeden obraz. Zdawało się, że każdy z nas widział jedynie jego fragment. Poniższe opisy tego, co zdarzyło się podczas naszej pierwszej sesji pochodzą bezpośrednio z kopii kwestionariuszy. W lipcu 1995 dr Warren w swej uprzejmości udostępniła mi je jako informacje dodatkowe do pisanego przeze mnie artykułu. Jeden z członków naszej grupy, BW, napotkał w Focusie 27 kilku Przewodników. Powiedzieli mu, żebyśmy “przesyłając Światło, działali jako grupa". Wyjaśnili, że ogromnie wielu ludzi “utknęło w ciemności strachu, frustracji i beznadziei". Wysłanie “energii Światła, może im pomóc iść dalej". Inna uczestniczka naszej wyprawy, ND, opisała jak, wyraziwszy zamiar pomocy, “natychmiast zaczęłam widzieć wielu ludzi. Z początku trochę się bałam (że mogę ich zawieść), ale niemal zaraz po mojej lewej stronie otworzył się tunel. Położono coś w rodzaju tratwy". Ludzie, ofiary trzęsienia ziemi, “zaczęli wchodzić na ową tratwę. Potem ND opisywała jak ludzie, będący już po drugiej stronie tunelu “wyciągali ręce, aby pomóc im przejść przez wejście tunelu. Masy ludzi poruszały się płynnie i spokojnie". Rebeka opisała jak stała za mną w Focusie 23 obserwując jak “znany hinduski przywódca mówił Bruce'owi o tym, czego potrzebuje jego lud. Zdawało się, że ludzie znajdują się w jakichś szopach, starając się pomóc sobie wzajemnie. Bruce i ja skontaktowaliśmy się z tymi w Focusie 27, aby otrzymać instrukcje. Dla tych, którzy znajdowali się w 'obozie' wszystko było przygotowane, mogli w każdej chwili otrzymać jedzenie, a my mogliśmy bez przeszkód szybować ponad tłumem i wołać ludzi, żeby podążali za nami. Wielu z nich przeszło do Focusa 25, co wywołało tam pewne zamieszanie, tak że wielu z Focusa 25 nagle i niespodziewanie dla siebie samych również znalazło się w Focusie 27". Dwoje innych członków grupy opisało jak ujrzeli w powietrzu coś w rodzaju tuby. Inny otrzymał wiadomość, że nasza grupa powinna próbować uświadamiać ludziom na Ziemi co to znaczy umierać i co to jest śmierć. Byłoby to wielką pomocą, gdyż wtedy mniej ludzi utknęłoby w Focusie 23. Z ciekawością ponownie przeczytałem kwestionariusz, który wypełniłem wtedy. Coś poruszyło się w mej pamięci i po dwóch latach od całego wydarzenia dodałem jeszcze jeden szczegół, o którym zapomniałem wtedy. W odpowiedzi na pytanie “Jakie informacje otrzymałeś?", napisałem: “Utworzone z namiotów 'miasto przejściowe' jako sposób gromadzenia wielu ludzi w jednym miejscu, wykorzystanie wierzeń religijnych, działanie jako 'postać unosząca się' ponad tłumami". Możliwe były więc odzyskania do Focusa 25. W takich przypadkach tworzono “namiotowe miasta", których zadaniem było zapewnienie schronienia i żywności nowoprzybyłym. Były również metodą gromadzenia ich w jednym miejscu. Oszołomieni i zagubieni w nowym otoczeniu, to właśnie spodziewali się zobaczyć. Punktem wyjścia do dalszych działań było sprowadzenie ich do niefizycznych wersji tych namiotowych miast. Focus 25 pełnił funkcję bufora. Można sprawić, aby wielu ludzi NIE utknęło w Focusie 25 przybierając wygląd postaci, które oni uznają za Duchy. Unoszenie się lub latanie ponad tłumami, nawoływanie ich do podążania za nami może wielu skłonić do tego, czego sobie życzymy". W odpowiedzi na pytanie dotyczące “innych elementów doświadczenia" napisałem: “Znalazłem Rebekę i pozostawałem w kontakcie z nią przez większą część trwania taśmy". BW opowiedziała, że przewodnik, którego poznała w Focusie 27 “zabrał ją na wycieczkę po wielkich obszarach pokrytych kamieniami". Wielu ludzi zostało pogrzebanych żywcem i “utknęli w strachu, dezorientacji i braku energii". Opowiadała dalej, że wraz z Przewodnikiem “wysłała energię światła" w kierunku stert kamieni, gdyż Przewodnik wyjaśnił jej, że dzięki temu “utworzy się 'duchowa ścieżka' dla tych, którzy zostali pogrzebani żywcem". Inny członek grupy, RW, “ujrzała poruszające się rzeki ludzi, i w Focusie 23, i w Focusie 25. Ujrzała to kierując złote światło na rzeki ludzi". Kiedy opowiadaliśmy sobie o naszych doświadczeniach, pojawił się przed nami obraz naszej grupy pracującej po trzęsieniu ziemi w Indiach. Ujrzeliśmy, w jaki sposób doświadczenia każdego z nas zaczęły układać się w całość. Każdy z nas przebywał w innym miejscu tego samego zdarzenia. Niektórzy znajdowali się w różnych miejscach na terenie obozu, w którym byłem i ja. Inni trafili na otwarty obszar, gdzie przebywały ofiary wstrząsów. Jeszcze inni byli w powietrzu pomagając Pomocnikom w tunelu prowadzącym do Centrum Przyjęć w Focusie 27. Niektórzy członkowie naszej grupy byli świadomi obecności innych obok siebie, którzy również zajmowali się pomocą. Uświadomiwszy sobie, że możemy zebrać się razem, postanowiliśmy, że podczas naszej następnej wyprawy spróbujemy spotkać się i założyć nasz własny punkt odzyskiwań. Po zakończeniu spotkania, zaczęliśmy przygotowywać się do następnego etapu naszych badań. Podczas drugiej sesji mieliśmy spróbować ponownie nawiązać kontakt z kimś, kogo spotkaliśmy w czasie naszej pierwszej wizyty i zapytać jak moglibyśmy pomóc. Dr Warren jeszcze raz upewniła się, że wszyscy zrozumieliśmy co mamy robić, po czym każdy z nas wziął kolejny kwestionariusz i rozeszliśmy się do swoich pomieszczeń CHEC. Założyłem na uszy słuchawki, włączyłem światełko “gotów", odprężyłem się i czekałem na rozwój wydarzeń. Bardzo chciałem ponownie znaleźć się na miejscu trzęsienia ziemi i spotkać tego samego człowieka, którego– spotkałem tam wcześniej. Kiedy na taśmie pojawiły się dźwięki, skupiłem się na obrazie obozu i czekałem. Minęło kilka sekund i znów byłem między namiotami. Czułem, że obok mnie stoi ten sam człowiek, lecz nie widziałem go. Zacząłem konwersację od pytania czy rzeczywiście tam jest. – Tak, jestem tu – poczułem, jak powiedział. – Wróciłem, żeby spotkać się z tobą. – Tak, wiedziałem, że wrócisz, więc czekałem na ciebie. – Tym razem chciałem cię zapytać czy mógłbym towarzyszyć tobie i twojemu zespołowi Pomocników? Chciałbym pomóc, jeśli tylko istnieje taka możliwość – pomyślałem w jego kierunku. – Owszem, tak – odparł. – Możemy wykorzystać cię jako przynętę. – Przynętę? – zapytałem trochę zdziwiony takim doborem terminów. – Tak. Widzisz, częścią naszego problemu jest przyciąganie do obozu tych, którzy błąkają się z dala od niego. Musimy polegać na dymie z naszych ognisk, a niektórzy z nas latają po całym obszarze i starają się zwrócić na siebie uwagę tych ludzi. Ty wciąż żyjesz i masz fizyczne ciało, więc będzie im znacznie łatwiej zobaczyć i usłyszeć cię. Chcielibyśmy, abyś poleciał tam, gdzie nie widać naszego dymu, nisko nad ziemią. Jeśli tylko zdołasz zwrócić na siebie czyjąś uwagę i skierować go do obozu, to będzie to dla nas wielką pomocą. – W porządku, jeśli bycie “przynętą", jak to nazywasz, będzie wam pomocne, to z chęcią spróbuję. – Tych dwoje będzie ci towarzyszyło i pomoże ci zwrócić na siebie ich uwagę. W tym momencie pojawiły się przy nas dwa najjaśniejsze, skrzące się i promienne światła, jakie tylko można sobie wyobrazić. Emanowało z nich poczucie spokoju, miłości i akceptacji. Minęło dobrych kilka sekund zanim uświadomiłem sobie, że są to ludzie w postaci, której jeszcze nie znałem. Każdy z nich przewyższał mnie wzrostem co najmniej dwa razy, a ich talie musiały być czterokrotnie szersze od mojej. Byli wysocy, smukli, a ich kształt łagodnie zwężał się od metra dwudziestu w talii do około czterdziestu centymetrów u głowy i stóp. A ich Światło! Oślepiające! Jaśnieli tak bardzo, że nie mogłem na ich światło patrzeć wprost. Miałem wrażenie, że jest to cecha, którą posiada wielu ludzi; obawa o to, że uszkodzi się oczy, jeśli będzie się wpatrywało bezpośrednio w bardzo jasne światło. W tym przypadku była to całkowicie nieuzasadniona obawa, muszę tu stwierdzić, jako że przecież nie patrzyłem na nich moimi fizycznymi oczyma! To przywodzi mi na myśl coś, co chciałbym omówić bardziej szczegółowo. Unikanie wpatrywania się w bardzo jasne światła jest czymś, co nazywam ludzką siłą przyzwyczajenia. My, fizycznie żywi ludzie, mamy wiele tego typu nawyków, które sprawiały, że częściowo z tego powodu mogłem służyć jako przynęta. Bez głębszych refleksji przyjmujemy, że wpływa na nas grawitacja, twardość materii i prywatność naszych myśli. W wyniku tego, zazwyczaj, działamy na spokój fizycznie ludzki, nawet wtedy, gdy znajdujemy się w otoczeniu niefizycznym. Mamy tendencje do projektowania tych ludzkich nawyków na środowisko niefizyczne, a to w jakiś sposób ułatwia niedawno zmarłym usłyszeć nas i zobaczyć. Najwyraźniej wychwytują oni nasze podświadome projekcje, które sprawiają, że jesteśmy dla nich czymś lepiej znanym niż Pomocnicy, którzy istnieją tylko w świecie niefizycznym. Tak więc, fakt, że wciąż przebywałem w ciele fizycznym oznaczał, że najlepiej mogę pomóc jako przynęta właśnie. Dwaj jaśniejący ludzie ustawili się po obu moich bokach w ten sposób, że nasze “talie" znajdowały się na jednym poziomie, natomiast ich głowy wystawały ponad moją głowę na jakiś metr. Podobnie było ze stopami. Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że sprawialiśmy wrażenie olbrzymiego motyla. Stojąc pośrodku, wyglądałem jak kadłub motyla, a dwaj jaśniejący ludzie po obu moich bokach niczym skrzydła. Mogliśmy też pewnie przypominać anioła, czyli postać mającą ludzkie ciało i jasną aureolę dwóch skrzydeł. Bez wątpienia nasz widok musiał przypominać pewne Istoty należące do religijnych przekonań wielu ofiar kataklizmu. Wkrótce potem cała nasza trójka wzniosła się ponad ziemię, szybko oddaliliśmy się od obozu i poszybowaliśmy ku horyzontowi. Z początku pilnie przeszukiwałem całą przestrzeń pod nami. Kiedy obóz zniknął nam z oczu, zauważyłem przed nami pierwszych ludzi. Szli. Gdy zbliżyliśmy się do nich, podnieśli głowy, a ja stwierdziłem, że to dwie jasne Istoty zwróciły ich uwagę, nie ja. A więc i oni byli przynętą. Jaki niesamowity widok musieliśmy stanowić dla owych ludzi pod nami! Dwa jaśniejące na niebie światła, zaćmiewające swym blaskiem samo Słońce, umieszczone po obu stronach człowieka machającego rękami i nogami, wrzeszczącego do nich i wskazującego na horyzont. – Tam jest obóz przesiedleńczy, dostaniecie jedzenie, wodę i koce! Szukajcie na niebie dymu z ognisk i idźcie w jego stronę! Jestem pewien, że dwaj świetlni ludzie musieli mieć niezły ubaw na widok mojej amatorskiej pantomimy. Nie wydaje mi się, aby w jakimkolwiek momencie naszej podróży choć raz odezwali się do mnie. Znacznie później przypomniało mi się, że jednak tak się stało, lecz wtedy nie byłem tego świadom. Spotkawszy kilku pierwszych ludzi podążających w stronę obozu, wyczułem niewypowiedziany jednak na głos wpływ dwóch jasnych ludzi i stonowałem nieco swoje zachowanie. Żadnego więcej darcia się, machania rękami i pokazywania palcem. Uzgodniliśmy coś w rodzaju wzoru zachowania się, to znaczy, zniżaliśmy lot na jakieś siedemdziesiąt metrów nad ziemią i utrzymywaliśmy tę wysokość póki ludzie na dole nie spostrzegli jasnych świateł. Wtedy zbliżaliśmy się do nich wolno, niemal majestatycznie i zniżaliśmy lot jeszcze bardziej. Unosząc się tuż nad powierzchnią Ziemi, uśmiechając się, rozmawiałem z nimi w nieco bardziej konwersacyjnym tonie. Mówiłem o obozie przejściowym, słupach dymu, wodzie, jedzeniu i kocach. Potem, wyciągając powoli rękę, wskazywałem im kierunek, w którym znajdował się obóz. Starałem się wyglądać jak anioł. Wyciągnąłem z zakamarków pamięci każdy skrawek wiedzy dotyczącej aniołów, jaki zdobyłem w czasach, kiedy chodziłem do szkółki niedzielnej, aby dzięki temu moje przedstawienie było bardziej przekonujące. Po jakimś czasie zorientowałem się, że wcale nie muszę sam wyszukiwać ludzi na dole. Dwie jasne Istoty robiły to za mnie. Ci faceci naprawdę wiedzieli, jak działać. A ja miałem tylko odgrywać swoją rolę, uśmiechać się, witać nowych ludzi i wskazywać im drogę do obozu. Jaśni ludzie zajmowali się wszystkim innym. Znaleźliśmy razem około 15-20 osób, kiedy nagle moja rola jako przynęty została niespodziewanie przerwana. Zachód słońca, wiejska okolica z dwoma unoszącymi się w powietrzu jaśniejącymi światłami po moich obu bokach powoli znikła w czerni. Wtedy podziękowałem dwóm jasnym Istotom za pomoc, jakiej udzielili mi w nauce bycia przynętą. Potem stwierdziłem, że stoję na ziemi i widzę uśmiechniętą twarz Rebeki. Nie patrzyła bezpośrednio na mnie, lecz uśmiech krył się raczej w jej spojrzeniu skierowanym ku mnie. Kiedy przyjrzałem jej się dokładniej, poczułem jak emanuje swą Miłością, napełniając nią całą przestrzeń wokół siebie. Miłość, jaką Rebeka emanowała, przyjęła kształt jasnego promienia światła, rozchodzącego się na rozległą okolicę, oświetlającego ją całą. Centralna wiązka owego promienia była nieco bardziej skoncentrowana, jaśniejsza i bardziej intensywna niż reszta. Przypominała nieco światło latarni morskiej wysyłającej swój jasny blask w głęboką czerń mgły, otulającej całą okolicę. Owa czarna mgła była dla mnie sporym zaskoczeniem, jako że nigdy wcześniej jej nie widziałem. Zdawało się, że tworzy coś w rodzaju krawędzi pomiędzy obszarem, który mogliśmy objąć wzrokiem, a ciemnością leżącą dalej. Miłość/Światło Rebeki stworzyło pole mające swą własną siłę przyciągania każdego, kto znalazł się w jego granicach. Rebeka stała prosto, z rękami opuszczonymi w dół i rozchylonymi nieco na boki, a jej pełen miłości uśmiech niósł w sobie zaproszenie dla wszystkich. Za nią zauważyłem coś, co opisałbym jako bramę wyglądającą jak ta, którą widziałem w obozie przejściowym. Zbliżyłem się nieco do Rebeki, przystanąłem po jej lewej stronie mając zamiar dołączyć swoją energią do tej, którą wysyłała ona sama. Zwróciłem wtedy uwagę na to, że intensywność promienia zwiększyła się nawet już nie dwukrotnie, lecz raczej sześciokrotnie w stosunku do jego poprzedniej jasności. Obszar otoczony ciemną, czarną mgłą odsunął się od nas, teraz rozświetlonych połączoną energią. Szerokość promienia zwiększyła się, penetrując większy obszar ciemnej mgły. Kiedy tam staliśmy zauważyłem, że pozostali członkowie grupy, jeden za drugim, dołączają do nas, użyczając nam swej energii, dodając jej promieniowi mocy i zasięgu. W momencie gdy przyłączała się nowa osoba, promień zdawał się być mocniejszy, wspanialszy, rozjaśniał coraz większy obszar, a kiedy dołączył do nas ostatni członek naszej grupy, promień sięgnął samego horyzontu. Każdy dołączał do nas na różnych poziomach, jedni ustawili się za mną, inni unosili się nade mną, a jeszcze inni pode mną. Wszyscy byliśmy jednak połączeni, jakby niewidzialną nicią. Zdawało się, że nasze indywidualne granice rozpłynęły się, a my stanowimy całość, wysyłając Światło Miłości w ciemność Focusa 23. Rozglądając się po okolicy zauważyłem, że ofiary trzęsienia ziemi odwracają się ku promieniowi, który wysyłaliśmy. Wiedziałem, że przyciąga je nasz promień i widziałem, jak idą ku nam. Zbliżali się coraz bardziej, żeby w końcu dotrzeć do wejścia, które dla nich przygotowaliśmy. Spoglądając w jego czeluść, chciałem dojrzeć dokąd też prowadzi. Zmieniało się w coś w rodzaju rury, która wznosiła się ponad grunt i kierowała wprost ku niebu. Wyglądało dokładnie jak to, które dostrzegłem w obozie. Wyraźnie widziałem dwóch członków naszej grupy, którzy wcześniej badali ten tunel. Byli za mną, wysoko nad ziemią, i zdawało mi się, że zajmowali się tworzeniem i podtrzymywaniem naszego tunelu do Focusa 27. Przez ściany tunelu wyraźnie widziałem ludzi, którzy do niego wchodzili. Szli z łatwością, bez obawy, niektórzy z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami, podziwiając widok, który się przed nimi roztaczał. Nasza grupa wciąż utrzymywała moc promienia, otwierającego tunel do centrum Przyjęć, póki dźwięk na taśmie nie dał nam znać, że czas wracać. Wtedy rozdzieliliśmy się, przywróciliśmy nasze jednostkowe granice i oddzielnie wróciliśmy do Wirginii. Nie wiem co się stało z wejściem, które stworzyliśmy. Odszedłem stamtąd z poczuciem, że dokonaliśmy czegoś ważnego i z wdzięcznością za to, że zdobyłem nową umiejętność. Podczas sesji wszyscy oprócz jednej osoby mieli jakieś wspomnienia dotyczące wspólnej działalności grupy. Kiedy tak rozmawialiśmy, stwierdziłem, że przyglądam się uważnie wszystkim po kolei. Niektórych widziałem po raz pierwszy tego dnia i wcześniej nie wiedziałem jak wyglądają. Porównywałem jak wyglądają teraz z tym, jak wyglądali wtedy, kiedy tworzyliśmy tunel prowadzący do stacji odzyskań w Indiach. Doszedłem do wniosku, że podobieństwa nie polegały w zasadzie na tym jak wyglądali, lecz na tym jak się z nimi czułem. Tego dnia czułem się znacznie bliższy tym ludziom i byłem wdzięczny im za ich udział w naszych badaniach. Patrząc wstecz na pierwotny cel badań, muszę stwierdzić, że ich wyniki są fascynujące. Przed sesją spotkałem Pomocników, którzy towarzyszyli mi w odzyskiwaniu pojedynczych ludzi. W tym doświadczeniu nauczyliśmy się jednak, że istnieją zespoły Pomocników, którzy pracują razem podczas wielkich katastrof. Pomocnicy ci pracowali według pewnego scenariusza, bazującego na informacjach o ludziach, których spodziewali się odzyskać. W tym przypadku wykorzystano namiotowy obóz przejściowy, ponieważ najlepiej pasował on do tego, co ofiary trzęsienia ziemi spodziewały się ujrzeć. Była to dobrze zaplanowana i dobrze przeprowadzona operacja. Ich metoda miała zminimalizować szok, jakiego mogli doświadczyć ludzie, dowiedziawszy się, że nie żyją. To im nie przyszło do głowy aż do chwili, kiedy zostali przetransportowani do Centrum Przyjęć w Focusie 27. Większości ludzi przybywających Tam pozwalano uświadomić sobie, że umarli, w najwłaściwszej dla nich chwili i tempie. Wszystkim pozwalano stopniowo przechodzić z miejsca trzęsienia ziemi do punktu, w którym powitali ich przyjaciele, krewni lub Pomocnicy. Wciąż zdumiewa mnie łagodny, acz skuteczny sposób, w jaki ten zespół radzi sobie w podobnych sytuacjach. Wykorzystanie dymu z ognisk przyciągającego ludzi do obozu było przecież tak proste i naturalne. Wykorzystano tu fakt, że ofiary trzęsienia ziemi potrzebowały jedzenia, wody i schronienia, co ułatwiało im nawiązanie kontaktu z tymi, którzy już na nich czekali. Z tego, czego nauczyłem się podczas moich poprzednich wypraw, związanych z odzyskiwaniami jednostek, mogę stwierdzić, że jest to nader ważna kwestia. Bez tego typu kontaktu nawiązanego krótko po śmierci niektórzy zostają w Focusie 23, w swoim własnym, wymyślonym świecie. A jeśli już “utkną", trudno jest ich stamtąd wyprowadzić, przebudzić ich z tego snu, w którym sami są aktorami. Metoda użyta przez zespół Pomocników polegała na odegraniu ról we śnie, w którym ofiary trzęsienia ziemi już się znajdowały. Pracowali oni razem, aby jak najlepiej dopasować się do owego snu o następstwach pustoszącego wszystko trzęsienia ziemi w taki sposób, aby mogli go przyjąć nowo zmarli. Ofiary kataklizmu nie miały przecież powodu wątpić w rzeczywistość obozu przejściowego ani w ludzi rozdzielających zapasy i pocieszających ich. Wciąż mnie to zdumiewa. Te miłe akcenty, na przykład olbrzym, jasne anioły unoszące się w powietrzu i witające ich, były wspaniałe. Owe anioły pasowały do przekonań religijnych ludzi, których spotkałem, kiedy służyłem za przynętę. Widziałem, jak niektórzy z nich odchodzili od miejsca, w którym się znajdowaliśmy, owi dwaj jaśni ludzie i ja. Unosząc się tuż nad ziemią, słyszałem jak rozmawiali o nas. Oglądali się za nami, nie dowierzając własnym oczom, rozmawiając między sobą w podnieceniu i pytali: “Ty też to widziałeś?". Byli zupełnie nieświadomi faktu, że nie żyją. Chcieli bardzo opowiedzieć innym w obozie o tym, że drogę wskazały im Istoty Duchowe. Zespół, który spotkaliśmy, naprawdę pomyślał o wszystkim! Wiem, że tego typu grupy pokazują się wszędzie tam, gdzie trzeba pomóc wielkiej liczbie ludzi w przejściu na “drugą stronę". Biorąc udział w badaniach dr Warren nauczyłem się, że ludzie wciąż żyjący w ciałach fizycznych, mogą pomagać ogromnej liczbie ofiar kataklizmów w krótkim czasie. Nauczyliśmy się jak być przynętą, jak wysyłać Miłość i Światło i jak tworzyć drogi do Centrum Przyjęć. Nauczyliśmy się co to znaczy pracować niefizycznie jako zespół, łącząc się w jedną Istotę. Ilekroć czytam w gazecie lub widzę w telewizji reportaż o jakiejś wielkiej katastrofie, przypominam sobie doświadczenie z grupą badawczą dr Rity Warren z października 1993. Podczas tych wydarzeń ani mi przez myśl nie przeszło, że jeszcze raz spotkam Pomocników z indyjskiego obozu przejściowego. Jestem ogromnie wdzięczny za to, że dane mi było ich wtedy poznać i nauczyć się trochę o tym jak można pomagać podczas wielkich katastrof. Zwłaszcza że potem, 19 kwietnia 1995, miał miejsce zamach bombowy w Oklahoma City. Wydarzenia indyjskie były stosunkowo spokojne w porównaniu z Oklahoma City, gdzie bomba terrorystów zabiła 168 osób, z czego wielu w jednej sekundzie. Energia emocjonalna na miejscu wybuchu bomby była tak potężna, że potrzebowałem wtedy każdej możliwej pomocy. Chciałbym tu wyrazić moją miłość i wdzięczność dr Ricie Warren za tę możliwość uczenia się. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 6 Morderstwo Scotta Scott został zamordowany w restauracji w Oakland w Kalifornii w lutym 1993 roku. Dowiedziałem się o tym dopiero, kiedy w październiku tego samego roku zadzwoniłem do jego matki. Mieszkałem w Wirginii już jakiś miesiąc, kiedy nagle poczułem, że muszę zadzwonić do mojej przyjaciółki Barb. Barb przeprowadziła się z Minnesoty do Południowej Karoliny na wiele lat przedtem, zanim jej mąż Rób zaczął pracować na uniwersytecie w Kolumbii. Poznałem Barb w początkach lat siedemdziesiątych, kiedy mieszkaliśmy po sąsiedzku nad jeziorem w podmiejskim Minneapolis. Nie kontaktowaliśmy się ze sobą od długiego czasu, więc pomyślałem sobie, że dobrze by było znowu porozmawiać i podać jej mój nowy adres i numer telefonu. Niespodziewane wieści zasmuciły mnie już na początku rozmowy. – Wiesz, w lutym straciliśmy Scotta. Został zamordowany podczas napadu na restaurację w Oakland – zawiadomiła mnie. W jej głosie zabrzmiał smutek, gniew i żal. Trzech mężczyzn weszło do restauracji, którą prowadził Scott, tuż przed godziną zamknięcia. Wzięli wszystkie pieniądze, jakie znaleźli w kasie i u klientów, a potem kazali Scottowi i dwóm innym pracownikom położyć się na podłodze twarzą w dół. Za współpracę zostali zastrzeleni szybko; strzałem w tył głowy każdy. Zmarli natychmiast. Barb martwiła się o Bev, żonę Scotta. Pobrali się zaledwie na kilka miesięcy przed jego śmiercią. Osiem miesięcy po jego śmierci Bev wciąż nie potrafiła zaakceptować tego, że Scott nie żyje. Ona i Scott nie mieli łatwego życia przed ślubem. Dopiero potem dla obojga wszystko 'zaczęło się układać. Byli szczęśliwi, dobrze zarabiali, a radość bycia razem sprawiała, że przyszłość wydawała się pełna obietnic. Mieli dom z widokiem na ocean pod San Francisco, i łódź cumującą na miejscowej przystani. Byli szczęśliwym, młodym małżeństwem. I wtedy, w jednej bezsensownej chwili, Scott umarł. Podczas rozmowy telefonicznej z Barb, Bev powiedziała, że czasami czuje obecność Scotta w ich domu. Czasami czuje, że stoi przed drzwiami na patio, za którymi rozciągał się przepiękny widok na Pacyfik. Ich pies, powiedziała, czasami zachowywał się tak, jakby widział Scotta w różnych miejscach w całym domu. Wszystko to przypominało jej o stracie i sprawiało, że wciąż Scotta opłakiwała i nie mogła zacząć żyć dalej. Barb wspomniała również, że ona sama nie spała dobrze od jakichś dwóch czy trzech tygodni. Budziała się często w środku nocy, słysząc płacz małego chłopca i prośby o pomoc. Żałosne zawodzenie głosu przerażało ją i sprawiało, że bała się zasnąć. Była to dla Barb męka, bo snów przecież nie można kontrolować. Zastanawiała się co też mogą znaczyć, lecz nie wiedziała co ma robić. Opowiedziała mi o tych snach, a ja odniosłem wrażenie, że to Scott próbuje się skontaktować z matką, jakby błagał ją o pomoc, niby przestraszony, mały chłopiec nawołujący swą mamę. Zasugerowałem jej, że Scott może w jakiś sposób wiązać się z jej snami. Opowiadałem Barb o moich doświadczeniach z programem Linia Życia, ale wiedziałem, że podchodzi do tego cokolwiek sceptycznie. Kiedy zaproponowałem, że poszukam Scotta i sprawdzę co się z nim dzieje, Barb chciała wiedzieć co właściwie miałem na myśli. Wyjaśniłem jej, że poszukam go w sposób niefizyczny, a kiedy go znajdę, spróbuję stwierdzić w jakim stanie psychicznym się znajduje, a jeśli potrzebowałby pomocy, zaproponuję mu ją. Musiało to zabrzmieć dla niej trochę dziwnie. – Tak, chciałabym, żebyś to zrobił – odparła jednak. Wyjaśniłem dalej, że zazwyczaj zabiera mi to kilka dni, i że zadzwonię do niej, jak tylko nawiążę kontakt ze Scottem. Wciąż nie do końca wierząc w swoje możliwości, poprosiłem o pomoc Rebekę, jako że miała ona więcej doświadczenia z odzyskiwaniami. Okazało się, że potrzebne nam pomieszczenia laboratorium w Instytucie Monroe'a były wolne, zamówiliśmy je więc. Laboratorium to wykorzystuje się w badaniach nad różnymi stanami świadomości człowieka. Jest to dźwiękoszczelny pokój z kontrolowaną temperaturą, wyposażony w łóżko wodne wypełnione słoną wodą i najróżniejszego rodzaju urządzenia elektroniczne. Pomieszczenie to otacza aura, która zazwyczaj dodaje mi pewności siebie. Wtedy wciąż znajdowałem się na etapie uczenia się i aby przenieść się do Focusa 27 potrzebowałem pomocy dźwięków Hemi-Sync. Urządzenia elektroniczne, w które wyposażone było owo laboratorium mogły mi je zapewnić. Tego wieczoru udaliśmy się do laboratorium i, za pomocą Swobodnego Lotu 27, wyruszyliśmy na poszukiwania Scotta. Nie minęło wiele czasu i udało nam się go znaleźć. Wyglądał na zagubionego. Oboje z Bev byli sobie bardzo bliscy, a tej sytuacji stanowiło to wręcz przeszkodę. Scott wiedział, że Bev nie może dać sobie rady ze smutkiem, chciał więc desperacko pomóc i pocieszyć ją. Krótko po swojej śmierci Scott pomyślał, że zostając z nią mógłby pomóc jej przezwyciężyć smutek i odzyskać spokój umysłu. Lecz próbując tego dokonać, sam wpadł w pułapkę żalu i zaczął go odczuwać co najmniej tak silnie jako ona sama. A to w znaczny sposób wpłynęło na jego sposób myślenia, w wyniku czego Scott utknął w zamkniętym kręgu żalu. Nie potrafił już stanąć obok żalu, jaki oboje z Bev odczuwali. W chwili, kiedy go odnaleźliśmy, stan ten stał się permanentnym, powtarzalnym cyklem dla obojga. Jeśli któreś z małżonków zaczęłoby z niego wychodzić, łącząca ich więź emocjonalna wciągnęłaby ich na powrót i cykl zacząłby się od początku. Działo się tak już od ośmiu miesięcy i nie zanosiło się na żadną zmianę. Scott był wyczerpany, otumaniony i zagubiony. Znajdował się w tym stanie tak długo, że nie potrafił już myśleć samodzielnie, nie czując w sobie jej żalu. Chciał pomóc Bev, chciał uleczyć jej ból, lecz zamiast tego sam zaczął go odczuwać tak mocno, że stał się częścią problemu. W jego obecnym stanie umysłu nie potrafił się uwolnić i spojrzeć na wszystko bardziej obiektywnie. Wraz z Bev znalazł się w zamkniętym kręgu żalu, a tym samym utknął w Focusie 23. Wiedział, że nie żyje; nie na tym polegał jego problem. Moc jego uczuć była po prostu tak wielka, że nie potrafił sobie z nimi poradzić. Czuł się jakby zamknięty we śnie, z którego musiał się obudzić, żeby od niego uciec, lecz moc tych uczuć sprawiała, że sen trwał i trwał. Omówiliśmy to z Rebeką niefizycznie i postanowiliśmy, że się rozdzielimy. Ona miała pracować ze Scottem, a ja miałem zająć się Bev. Później mieliśmy porównać notatki. Odszedłem od Scotta tam, gdzie rozciągała się przede mną nieprzenikniona, jednolita czerń. Wyraziłem zamiar nawiązania kontaktu z Bev i zajrzałem w czerń przede mną, czekając na cokolwiek, co miało się zdarzyć. Nie minęło wiele czasu. Gdzieś w rogu mego pola widzenia pojawił się niewielki, mocny, czarny wir. Skoncentrowałem się na nim, otworzyłem świadomość na wszystko, co mógł przedstawiać. Chwilę później w czerni pojawił się pokój. Był to salon w jakiejś posiadłości. Miałem wrażenie, że musiały być to czasy wojny secesyjnej. Wciąż koncentrowałem się na czarno-białym, holograficznym obrazie pokoju, kiedy w polu widzenia pojawiły się dwie kobiety. Jedna z nich siedziała na krześle, za które dzisiejszy handlarz antykami wziąłby fortunę. Druga, młodsza, stała tyłem do pięknego, ciemnego stołu wykonanego z jakiegoś rodzaju twardego drewna. Patrzyła w okno, na drogę, która prowadziła do posiadłości. Spojrzawszy w jej oczy, poczułem, że z jej serca uchodziło całe życie. A uchodziło ono na tę właśnie drogę, kiedy tak wpatrywała się w dal. Wiedziałem, że mężczyzna, którego kochała odjechał tą drogą. Poczucie obowiązku zmusiło go do wzięcia udziału w wojnie, która zabrała mu życie. Kobiecie opowiedział o tym świadek jego śmierci, nie było więc żadnych wątpliwości. Jej mężczyzna nie żył. A jej życie wciąż, każdego dnia, uchodziło tym oknem i tą drogą. Nie potrafiła przyjąć do wiadomości jego śmierci. To musiało być jakieś nieporozumienie. Któregoś dnia, wierzyła w to głęboko, ujrzy jego roześmianą twarz na tej drodze i życie znów się dla niej zacznie. Czekała tak na niego aż, wylawszy na drogę całe swoje życie, umarła. Nigdy nie przyjęła do wiadomości tego, że on nie wróci. Nigdy nie uleczyła rany żalu, jaki czuła po jego utracie. Umarła w tamtym życiu, zamknięta w żalu, od którego nigdy nie potrafiła się uwolnić. Kobieta żyjąca wtedy, podczas wojny secesyjnej, mieszkała teraz w Bay Area w Kalifornii. Teraz miała na imię Bev i od nowa przeżywała ten sam cykl smutku z powodu utraty męża. To ona była ową młodą kobietą, stojącą przy oknie wychodzącym na drogę. W tamtym życiu to właśnie Scott był tym, który nigdy nie powrócił z wojny drogą, prowadzącą do posiadłości. Wszystkie te informacje, i nie tylko te, nadeszły do mnie w czasie krótszym niż potrzeba na ich przytoczenie. Oddaliłem się od niej trochę, aby lepiej objąć całą scenę. W jednej chwili dowiedziałem się więcej o Scotcie i Bev, i ich życiu w czasach wojny secesyjnej. Wtedy też byli małżeństwem. Posiadali wielką plantację i mieszkali w ogromnym domu. Nie wiedziałem dokładnie w jaki sposób stali się jego właścicielami, lecz posiadłość ta oznaczała dla nich bogactwo, życie w luksusie. Zaczęli właśnie zbierać owoce swej wspólnej pracy na plantacji, kiedy wybuchła wojna. Scott wiedział, że jego obowiązkiem było wzięcie w niej udziału, jak to zrobiło wielu innych. Musiał walczyć za styl życia, jaki prowadzili i na jaki zasługiwali oni wszyscy. Takie były jego odczucia. Kiedy wyjeżdżał, wszystkim towarzyszył wielki smutek i nadzieja. Ona bała się, że on znajdzie się w niebezpieczeństwie, z dala od niej, i miała nadzieję, że zwyciężą, a on wróci do domu. Odjechał drogą, która prowadziła do plantacji. Bev patrzyła jak odjeżdża, odczuwając ten sam strach, który czuły wszystkie żony, kiedy ich mężowie idą na wojnę. Parę miesięcy później jego listy przestały przychodzić. Po jakimś czasie, który dla niej zdawał się wiecznością, dotarł na plantację człowiek, będący świadkiem śmierci Scotta, który opowiedział Bev o wszystkim. Bardzo ciężko to przeżyła. Pochowano go niedaleko pola bitwy, tam, gdzie umarł. Było to daleko, a ona nigdy nie ujrzała jego ciała. A nie widząc jego ciała w tamtym życiu, mogła nie dopuszczać do siebie myśli, że to się stało. Tak więc, przeżyła całe życie stojąc u okna salonu wychodzącego na drogę prowadzącą do domu i czekając na jego powrót aż w końcu śmierć uwolniła i ją. Spojrzałem na drugą kobietę. Była starsza, a kiedy przyjrzałem się jej bliżej, uświadomiłem sobie, że była to moja przyjaciółka Barb. Tam, w saloniku, patrzyłem jak Barb rozmawia z Bev i próbuje ją pocieszyć i pomóc jej zaakceptować śmierć ukochanego. Nie widziałem dokładnie jakie więzy łączą te dwie kobiety w tamtym życiu, lecz zdawało mi się, że Barb musiała być kimś w rodzaju ciotki. Barb starała się jak mogła ulżyć cierpieniom Bev, z której uchodziła energia, co zagrażało życiu młodej kobiety. Nie udawało jej się, a Barb widziała bezcelowość swych wysiłków; co dnia złamane serce Bev było bliższe śmierci. Emocje płynące z tej sceny zaczęły docierać i do mnie; odczuwam je zawsze ilekroć sobie ją przypomnę. Jest to przeogromny smutek, który sprawia, że do oczu napływają mi łzy, kiedy przypomnę sobie puste, zagubione spojrzenie Bev, pogrążonej w smutku i nieustannie wyglądającej przez okno na tę drogę. Wiedziałem, że niedawno śmierć Scotta łączyła się w jakiś sposób z reakcją Bev na jego śmierć w życiu w czasie wojny secesyjnej. Czując, że zebrałem już dość informacji, aby zrozumieć sytuację Bev, wyszedłem z saloniku, a cała scena rozpłynęła się w czerni. Skupiłem się na odnalezieniu Scotta, który za chwilę pojawił się na horyzoncie. Rozmawiał z Rebeką. Wyglądał teraz lepiej, był bardziej ożywiony, jego twarz i oczy jaśniały. Wielki żal i ból minęły; teraz Scott pochłonięty był rozmową z Rebeką, która wyjaśniała mu jego sytuację i proponowała, że odprowadzi go do miejsca, gdzie mógłby dojść do siebie. Może później, mówiła, kiedy będzie silniejszy, będzie mógł wrócić i pomóc Bev. Jeśli wróci do niej teraz, to najprawdopodobniej znów znajdzie się w tym na wpół świadomym stanie umysłu, zamknięty w kręgu bólu. Zdawało się, że Scott zrozumiał co mówiła Rebeka i pojął implikacje swoich wyborów. Zgodził się pójść z nią do miejsca, które opisała. Poszedłem za nimi do Focusa 27, gdzie Scotta powitał starszy mężczyzna, którego ten natychmiast rozpoznał. Wyczułem, że mężczyzna ten musiał być chyba jego wujem. Zostawiliśmy Scotta razem z tym mężczyzną i wróciliśmy do pomieszczeń Instytutu. Otworzyliśmy oczy i zaczęliśmy porównywać notatki. Rebeka opowiedziała mi wszystko o swoim spotkaniu ze Scottem, kiedy ja wyruszyłem na spotkanie z Bev. Rebeka dodała Scottowi energii potrzebnej do usunięcia skutków emocjonalnego napięcia, jakie towarzyszyło mu od tak dawna. Dzięki jasności umysłu, którą mu zapewniła Rebeka, Scott przypomniał sobie co sprawiło, że utknął w tym stanie. Chciał pomóc Bev w jej bólu. Będąc blisko niej, próbując dać jej znać, że z nim wszystko w porządku, czuł jej ból. Tak bardzo skoncentrował się na jej stanie emocjonalnym, że przestał jasno myśleć. Przez wszystkie miesiące, jakie upłynęły od jego śmierci, był jedynie na wpół świadomy. Próbował nawiązać kontakt ze swoją matką, mając nadzieję, że ona mu pomoże, ale wszystko to było jak sen. W tym stanie umysłu nie zdawał sobie sprawy z tego, że mógł przecież samodzielnie podejmować decyzje i realizować je. Z pomocą Rebeki, Scott uświadomił sobie, że jeśli wróci do Bev, jak to robił do tej pory, znów zagubi się w tym śnie. Zrozumiał, że musi rozdzielić się z Bev, żeby potem gdy nabierze sił, móc do niej wrócić. Dlatego zgodził się pójść do Focusa 27 i tam być z ludźmi, którzy mogą mu pomóc odzyskać siły. Kiedy tak rozmawialiśmy, stało się jasne, że morderstwo Scotta było próbą uleczenia otwartej rany, z którą Bev umarła dawno temu, na plantacji w czasach wojny secesyjnej. Gdyby Bev nie potrafiła teraz uleczyć tej rany, musiałaby najprawdopodobniej przeżywać tę sytuację w następnym życiu, aby spróbować jeszcze raz. Śmierć Scotta na restauracyjnej podłodze była inna od śmierci podczas wojny secesyjnej. Tym razem Bev widziała jego ciało. Nie został pochowany gdzieś na dalekim polu bitwy, w grobie, do którego nie wiadomo było jak trafić, co zawsze pozostawiało nadzieję, że może jednak żyje. Tym razem Bev była pewna śmierci męża, a jego najgorętszą nadzieją było to, że ona przyjmie tę śmierć do wiadomości i uleczy swą dawną ranę. W wypadku zaplanowanym przez uniwersum, on poświęcił swe życie, aby dać Bev szansę uleczenia. Teraz wszystko zależało od Bev. Jasne było, że to w niej tkwi żal i za śmierć Scotta, i za swą duchową śmierć. Aby się uleczyć, będzie musiała wyrzucić z siebie te uczucia. Kilka dni później, kiedy już wszystko dokładnie omówiliśmy, zadzwoniłem do Barb, aby jej powiedzieć czego się wraz z Rebeką dowiedzieliśmy. Barb potwierdziła, że męczące ją sny o nawołującym ją małym chłopcu skończyły się tej samej nocy, podczas której my dokonaliśmy odzyskania. W trakcie tej rozmowy okazało się, że podobieństwa tego życia Scotta i Bev do ich życia na plantacji są uderzające. Póki się nie spotkali, Scott żył trochę jakby bez celu, błąkając się i próbując znaleźć swe miejsce na Ziemi. Bev była odnoszącą sukcesy kobietą interesu. Po ślubie wszystko zaczęło się układać. Wzbogacili się, co pozwoliło im kupić piękny dom nad oceanem oraz łódź, z której cieszyli się oboje jednakowo. Byli zakochani, a wszystko w życiu zdawało się być na dobrej drodze. Odnieśli sukces finansowy, mieli wspaniały dom i wspólne życie, które obiecywało równie wspaniałą, wspólną przyszłość. A potem, w jednej, tragicznej chwili, wszystko skończyło się na podłodze, w restauracji w Oakland. Barb wypełniała obecnie względem Bev i Scotta tę samą rolę, jaka była jej udziałem w tamtym, wcześniejszym życiu. Wielokrotnie w ciągu tygodnia dzwoniła do Bev i rozmawiała z nią. Najlepiej jak potrafiła, Barb próbowała pomóc Bev uporać się z jej stratą, tak jak uporała się ze swoją. Lecz widać było wyraźnie, że Bev nie robi żadnych postępów. W najlepszym razie wydawało się, że po prostu utknęła w swym żalu; w najgorszym, że oddalała się od życia Bev korzystała również z pomocy psychoterapeuty, lecz i to nie przynosiło żadnych rezultatów. Pod koniec tygodnia wybrałem się niefizycznie do Bev. Było dla mnie jasne, że spotkania z psychoterapeutą pomagały jej unikać bólu, służyły jako przykrycie cierpienia, którego już nie okazywała, lecz nie rozwiązywały problemu. Tymczasem Bev musiała stanąć z nim twarzą w twarz i wyrazić je podczas tej podróży. Trener, mój niefizyczny przewodnik, o którym pisałem w pierwszej książce, Podróże w Nieznane, zaproponował, żeby Bev skorzystała z pomocy grupy wsparcia, czyli grupy złożonej z ludzi, którzy przeżyli podobną stratę. Można by w ten sposób przyspieszyć jej wyleczenie, powiedział, gdyż będzie się stykać z ludźmi, których ukochani zostali im zabrani w jakimś nagłym, niespodziewanym i bezsensownym akcie przemocy. Barb przekazała tę sugestię Bev, która, jak się domyślam, przyjęła ją i w ciągu kilku miesięcy zaczęła żyć od nowa. Wyprowadziła się z domu nad oceanem, pełnego wspomnień, i przeniosła się do południowej Kalifornii, żeby zacząć wszystko od nowa. Ostatnio słyszałem, że ma się znacznie lepiej, lecz to nie koniec tej historii. Jakieś pół roku po moim ostatnim spotkaniu ze Scottem, kiedy zostawiliśmy go z jego “wujem" w Focusie 27, zabrałem moje dzieciaki na wakacje do Minnesoty. Wylądowaliśmy na lotnisku i pojechaliśmy do domu babci i dziadka nad jeziorem. Barb i Rób przeprowadzili się z Południowej Karoliny z powrotem w okolice Minneapolis i zaproponowali, abyśmy skorzystali z jednego z ich samochodów. Moja matka przyjechała po nas na lotnisko i wszyscy pojechaliśmy odwiedzić Barb. Kiedy siedzieliśmy na patio i rozmawialiśmy przy podwieczorku poczułem, że jest z nami Scott. Ilekroć skupiałem się na jego obecności, on jakby skakał radośnie wokół nas, a w umyśle czułem jego głos. – Powiedz mojej matce: purpura i złoto, Bruce, purpura i złoto – powtarzał wciąż. Nie miałem pojęcia co to znaczyło; dla mnie nie miało to żadnego sensu. Czułem się trochę dziwnie i nieswojo na myśl o tym, że miałbym przy wszystkich mówić na głos do nie wiadomo kogo. Dlatego zaczekałem aż moja mama z dzieciakami wyruszą wreszcie w dwugodzinną podróż do domu nad jeziorem. Po ich odjeździe mogłem lepiej się skupić na Scot'cie. Wiedziałem, że chciał przeze mnie przekazać wiadomość matce. Wieść ta smakowała inaczej, jakby był w szkole od czasu przybycia do Focusa 27 i zdobywał wiedzę. Chciał powiedzieć matce, że niedługo miał tę szkołę ukończyć. Rozmowę z Barb zacząłem od pytania o to, jak sobie radzi po odejściu Scotta. Powiedziała, że poradziła sobie z bólem i gniewem, ale że niepokoiły ją sny, które znów ją od niedawna nawiedzały. Różniły się od tych, które miała poprzednio, lecz czuła, że Scott próbuje nawiązać z nią kontakt. Usłyszawszy to, poczułem się pewniej. Scott jest tu teraz z nami i chce, żebym ci powiedział “purpura i złoto". Czy te kolory mają dla ciebie jakieś znaczenie? Po chwili pytający wyraz jej twarzy zmienił się, jakby nagle brakujący kawałek łamigłówki wpadł na właściwe miejsce. – Purpura i złoto to kolory liceum, do którego chodził Scott. Miał na sobie ubranie w tych kolorach podczas rozdawania świadectw maturalnych. Zrozumiałem wtedy, co Scott chciał przeze mnie przekazać matce. – Kończę szkołę, mamo – zdawał się mówić. – Czuję się dobrze. Chodzę tu do szkoły i niedługo ją skończę. Nie wiedziałem dokładnie co oznaczało skończenie szkoły w Focusie 27 i nie potrafiłem wyjaśnić tego Barb. Odniosłem wrażenie, że jest to jakieś święto, ale nie wiedziałem nic poza tym. Niedługo potem wsiadłem w samochód i wyruszyłem w dwugodzinną podróż na północny zachód, aby dołączyć do moich rodziców i dzieciaków. Tydzień później nasze wakacje dobiegły końca i wróciliśmy do domu Barb i Roba, aby zwrócić im samochód. Sny Barb zmieniły swój charakter, spała teraz lepiej. Wraz z Robem urządzili przyjęcie, na które zaprosili kilku przyjaciół oraz braci i siostrę Scotta. Kiedy przyjęcie zakończyło się, goście pożegnali się, a w domu została tylko rodzina i kilku najbliższych przyjaciół. Siedzieliśmy wszyscy przy stole w jadalni, kiedy Barb poprosiła mnie, abym powiedział wszystkim to, co powiedziałem jej, począwszy od samego początku aż po mój ostatni kontakt ze Scottem. Zacząłem więc opowiadać o wszystkim, kiedy w pewnej chwili młodsza siotra Scotta przerwała mi i w podnieceniu powiedziała, że niedawno doszły ją wieści o Scotcie. Rozmawiała właśnie z przyjaciółką obdarzoną ponadzmysłowymi zdolnościami i podczas tej rozmowy poruszyły wątek Scotta. Przyjaciółka również powiedziała Amy, że Scott niedługo skończy szkołę. Potraktowałem to jako coś w rodzaju niezależnego potwierdzenia tego, co Scott powiedział mnie. Niewielki to dowód, ale jednak dowód na to, że faktycznie nawiązałem z nim kontakt i prawidłowo przekazałem jego wieści rodzinie. Coraz bardziej upewniałem się co do prawdziwości moich doświadczeń i coraz bardziej ufałem w to, że naprawdę istnieje świat Życia po Śmierci. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 7 Trzecia Linia Życia: powrót dr Eda Wilsona Dr Ed Wilson był lekarzem medycyny, a interesował się medycyną subtelnych energii. Jesienią 1991, podczas mojej Podróży przez Bramę w Instytucie Monroe'a, poznałem go pośrednio dzięki dość specyficznemu wydarzeniu. W czasie ćwiczenia z taśmą ujrzałem trójwymiarowy, niefizyczny obraz twarzy Skipa Atwatera na przewracających się stronach książki w twardej oprawie. Po raz pierwszy spotkałem Skipa niefizycznie podczas podróży w laboratorium Instytutu. Był to ten sam Skip Atwater, którego pamiętają zapewne czytelnicy Podróży w Nieznane, a który opowiedział mi o badaniach, jakie on i dr Wilson prowadzili nad pomiarem pola magnetycznego otaczającego ciało ludzkie. W czasie tego samego ćwiczenia z taśmą pokazano mi również urządzenie nazywane sensorem anomalii magnetycznych. Urządzenie to zdawało się mieć jakiś związek z badaniami prowadzonymi przez Eda i Skipa. Potem, pod koniec lata 1992, jeszcze w Kolorado, zadzwoniła do mnie Rebeka. Chciała mnie odwiedzić wraz z Edem, który mieszkał w górach, na zachód od Boulder w Kolorado. Wciąż prowadził badania mające na celu określenie pola magnetycznego otaczającego ludzkie ciało. Rebeka chciała przedstawić nas sobie, jako że moje inżynierskie wykształcenie mogło pomóc w badaniach. Spotkaliśmy się kilka dni później i poszliśmy do jednej z tych wielkich, meksykańskich restauracji, z jakich słynie Kolorado. Ed miał leukemię, a kiedy go poznałem właśnie trwał okres jej remisji. Rozmawialiśmy o tym, że pola magnetyczne otaczające ciało ludzkie mogą pewnego dnia stać się narzędziem diagnostycznym. Ed miał również inne, bardziej ezoteryczne pomysły co do wykorzystania urządzenia do pomiaru pola magnetycznego. To była długa, interesująca rozmowa. Zgodziłem się pomóc Edowi projektując i konstruując urządzenie do nawijania wielkich szpul cieniutkiego drutu miedzianego. Przez kilka następnych miesięcy po godzinach pracy udawałem się do warsztatu i pracowałem nad urządzeniem. W wolnym czasie pracowałem również we własnej piwnicy, ale moje wysiłki nie na wiele przydały się dr Wilsonowi. Spotkałem go potem w listopadzie 1993 r. w Wirginii, podczas mojego trzeciego programu Linia Życia. W Instytucie znów zepsuła się zmywarka do naczyń, ta sama, która wysiadła również przed moim drugim programem Linia Życia. Podobnie jak wtedy, naprawiłem ją i dzięki temu mogłem uczestniczyć w trzecim programie. Tym razem uczestnicy dopisali i normalnie nie przyjęto by żadnych dodatkowych osób, lecz zmywarkę trzeba było naprawić, więc udało mi się. Dwa dni później zaczął się mój trzeci program Linia Życia. Pierwszego dnia trwania programu zmarł dr Ed Wilson. W chwili śmierci był w swoim domu, w Boulder. Od tego czasu Ed stał się moim nierozłącznym towarzyszem w każdym ćwiczeniu z taśmą, przez całe sześć dni trwania programu. Bardzo chciał nawiązać ze mną kontakt po swojej śmierci. Zdawał się wiedzieć, że tak intensywne skupienie się na badaniu Życia po Śmierci było niby tykający zegar. Miał sześć dni na stworzenie środków komunikowania się, które działałyby i w przyszłości. Ed był bardzo zawzięty! Jak tylko zaczynało się ćwiczenie .z taśmą, rozlegał się jego głos nawołujący mnie. Czasami było to naprawdę irytujące. Na taśmach nagrano krótkie polecenia wydawane przez Boba Monroe'a. Głos Eda był tak głośny, że miałem wrażenie, iż słucham dwóch różnych ludzi mówiących jednocześnie. Nie rozumiałem żadnego z nich, i niejednokrotnie prosiłem Eda, aby się uciszył póki nie skończy się polecenie wydane głosem Boba. Ed komunikował się ze mną werbalnie, wizualnie i za pomocą bezpośredniej myśli. Stawał w dziwnych pozach, o których opowiadałem jego przyjaciołom i które oni rozpoznawali. Pokazał mi gdzie zamieszkał. Ed rozbił namiot na gęstym, zielonym trawniku obok wielkiego, kamiennego budynku, który w Focusie 27 był czymś w rodzaju biblioteki. Do środka prowadziło kamienne wejście o gładkich ścianach, które wyglądały jak pojedynczy, ogromny głaz wypolerowanego granitu. Ed rozbił swój mały namiot jakieś trzy metry od budynku. Czas spędzał na przeglądaniu papierów, które najwyraźniej znalazł w bibliotece. Obok namiotu poustawiał kartonowe pudła pełne dokumentów. Czasami musiałem go szukać i znajdowałem siedzącego na stołku przed huczącym ogniskiem, przeglądającego papiery. To była wyjątkowa scena! Wyobraź sobie takie samo ognisko obok wielkiej, współczesnej biblioteki w świecie fizycznym! Na niecały tydzień przed śmiercią Ed zadzwonił do Rebeki i powiedział, że zamierza pojechać do Kolorado. Chciał, aby odeszła od środowiska Instytutu i rozwinęła własne twórcze talenty. W tym czasie Rebeka prowadziła badania nad dźwiękami Hemi-Sync, dzięki niej w badaniach dokonał się jakiś przełom, a Ed czuł, że gdyby mogła samodzielnie prowadzić je dalej, to mogłoby się zdarzyć coś wielkiego. Dzięki swemu przyjacielskiemu zastraszeniu, zdołał ją przekonać, żeby “przyjechała i zabawiła się" z nim w Kolorado. Jak tylko nawiązaliśmy łączność po jego śmierci, jedną z pierwszych rzeczy, jakie chciał wiedzieć, było to, czy Rebeka dotrzyma obietnicy i pojedzie do Kolorado. – Wydostań ją stąd! – powtarzał uparcie. – Nie mów jej, że naciskam na ciebie, póki nie będziesz miał okazji porozmawiać z nią o tym wszystkim. Jeśli mnie nie posłucha, wtedy ty zabierz ją stąd! Minęło pół roku odkąd ostatni raz widziałem moje dzieci, więc perspektywa powrotu do Kolorado, żeby “wydostać ją stamtąd" była myślą wcale przyjemną. Okazało się też, że wcale nie potrzebują naciskać na Rebekę. Ed nawiązał kontakt również z nią i przypomniał jej o zobowiązaniu, a ona zgodziła się go dotrzymać. Ed i Bob Monroe rywalizowali ze sobą na przyjacielskiej stopie jeszcze za życia obu w świecie fizycznym. Podczas tego programu Linia Życia zapytałem Eda czy chciałby przekazać Bobowi jakąś wiadomość. Wtedy scena zmieniła się. Poczułem się jakbym był w ogrodzie, a gdzieś między nisko zwieszonymi gałęziami drzew wił się niespiesznie strumień. Było szarawo, jakby właśnie zaczaj zapadać zmierzch. Strumień wypłynął spomiędzy drzew na otwartą przestrzeń i dążył ku niewielkiemu, zbudowanemu ręką ludzką, trzystopniowemu wodospadowi. Rebeka również otrzymała wiadomość od Eda dla Boba. Na tle czegoś, co przypominało starożytny klasztor, Ed i Bob śmiali się z wyników projektu, który razem ukończyli. Wznieśli budowlę, na której powiesili ogromny dzwon. Umiejscowili ów dzwon w pobliżu jednego z budynków w taki sposób, że kiedy wiatr wiał w pewien określony sposób, powodował odbicie dźwięku w dzwonie. Śmiali się, ponieważ dźwięk ten często rozbrzmiewał w czasie, kiedy w klasztorze odbywały się ciche modlitwy. Nie wszystkim jednak podobał się ten pomysł. Zdawało się, że przez całe życie wspólnie pracowali i bawili się dźwiękiem. Po programie Linia Życia pozostałem nadal w kontakcie z dr Wilsonem. Za każdym razem, gdy spotykałem się z nim, sterta pudeł z papierami z biblioteki była większa. Jego obozowisko stawało się czymś w rodzaju plamy na okolicznym terenie. Ale i tak nikogo to nie obchodziło. Uwielbiał dokopywać się do nowych informacji w świecie niefizycznym i przekazywać je dalej. Ed przekazał najróżniejszego rodzaju interesujące nas rzeczy jeszcze za życia w świecie fizycznym; między nimi znajdowała się elektromagnetyczna teoria ciężkości. Pewnego ranka obudziłem się wciąż prowadząc rozmowę z Edem i dwoma innymi ludźmi. Ed znalazł ich podczas swoich wędrówek i chciał im towarzyszyć w przekazywaniu ich teorii. Od razu wiedziałem, że nasza dyskusja ma coś wspólnego z ciężkością, ale to wszystko, co z niej pamiętam. Do samego wieczora zapisywałem fragmenty snu, które mi się przypominały i słuchałem dalszych wyjaśnień Eda. Ci, których to interesuje, znajdą szczegóły w Aneksie A. Tydzień po śmierci Eda Rebeka i ja jechaliśmy do Tennessee na mszę ku jego pamięci. Powiedzieliśmy rodzinie, że nadal się z nim kontaktujemy. Choć sceptyczni, wysłuchali nas jednak. Po mszy poszliśmy na cmentarz oddać mu hołd. Stanęliśmy w kręgu wokół grobu Eda i słuchaliśmy krótkich historyjek, które opowiadali o nim zebrani. Kiedy kapłan poprosił nas, abyśmy pochylili głowy i zmówili modlitwę, zdumiało mnie coś. Zamknąłem oczy i pochyliłem głowę, kiedy nagle uświadomiłem sobie, że stoję w wirującym cyklonie energii. Energia wirowała niby nieme tornado, którego podstawą był krąg modlących się ludzi. Skupiłem uwagę na energetycznym zawirowaniu i uświadomiłem sobie, że Ed był tam z nami. Spacerował wokół kręgu, zatrzymywał się przed każdym z nas i wymawiał kilka słów. Kiedy dotarł do mnie, widziałem go wyraźnie przez zamknięte oczy. Zbliżył się do mnie. – Bruce, nie mogę się doczekać, kiedy będziemy pracowali razem w Kolorado – poczułem, jak mówi. – Ed, jestem zdumiony i cieszę się jednocześnie, że cię tu widzę i też nie mogę się tego doczekać. Wtedy przeszedł do następnej osoby, Rebeki, stojącej po mojej prawej stronie. Zobaczyłem, jak podchodzi do niej blisko i jak zamieniają kilka słów, których nie dosłyszałem. A potem przeszedł do ostatniej osoby. Była jego towarzyszką podczas jego ostatnich lat spędzonych Tutaj. Zbliżył się do niej i objęli się w jaśniejącym, różowozłotym świetle. Kiedy modlitwa dobiegła końca, Ed zrobił krok w tył, wzniósł się w powietrze i zniknął. Tuż przed wyjazdem z Wirginii otrzymałem kolejną wiadomość dla Boba Monroe'a. Tym razem nie pochodziła ona od Eda Wilsona, lecz od Nancy Penn Monroe, żony Boba, która zmarła wcześniej tego roku. Pewnego niedzielnego popołudnia Bob zaprosił mnie do swego domu na górze, na mecz piłki nożnej. Wypiliśmy po kilka puszek dietetycznej coli i mój pęcherz zaczął domagać się wycieczki do łazienki. Zamknąłem za sobą drzwi, uniosłem pokrywę muszli i nagle poczułem w pomieszczeniu obecność Nancy. – Bruce, chciałabym przekazać Bobowi wiadomość, jeśli nie masz nic przeciwko temu – poczułem jak mówi. – Oczywiście – powiedziałem w roztargnieniu, kontynuując to, po co tu przyszedłem. – Och, przepraszam! Odwrócę się, póki nie skończysz. – Dziękuję, ale nic nie szkodzi. Już dawno pozbyłem się wszelkich złudzeń co do zachowania prywatności – odparłem ze śmiechem. Kiedy skończyłem, Nancy wróciła do tematu. – Proszę, powiedz Bobowi, że wciąż tu jestem i wciąż bardzo go kocham. Powiedz mu, że będę na niego czekała, kiedy przyjdzie czas na jego przejście. – Przekażę mu to, choć nie jestem pewien czy Bob ufa na tyle moim zdolnościom, żeby uwierzyć, że naprawdę nawiązałem z tobą kontakt. – Nic nie szkodzi, jeśli tak zareaguje. Zrobisz to dla mnie? – Tak, oczywiście. Poczułem, jak Nancy dziękuje mi i już jej nie było. Kiedy wróciłem przed telewizor, powiedziałem Bobowi o tym, co się zdarzyło w łazience i przekazałem mu wiadomość od Nancy. Z jego reakcji domyśliłem się, że raczej mi nie uwierzył. Mówi o tym, że wierzy, iż nikt nie spędził aż sześciu miesięcy tam, gdzie Nancy i nie poszedł dalej. Przy tych słowach na jego twarzy pojawił się wyraz bólu, a ja zapragnąłem, żeby mi uwierzył. Mógłby pocieszyć go fakt, że żona wciąż go kocha i czeka na niego. W ciągu półtora miesiąca byliśmy z Rebeką z powrotem w Kolorado. Byłem szczęśliwy, bo mogłem dzięki temu znów być niedaleko moich dzieci. Opuszczając je, miałem cel, który został osiągnięty. Opuściłem je, a teraz one wracały do mojego życia. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 8 DEC pod berłem Uzdrawianie na odległość jest techniką, której naucza się podczas niemal wszystkich programów prowadzonych przez Instytut Monroe'a. Co najmniej jedna taśma Hemi-Sync poświęcona jest wykorzystywaniu narzędzi uzdrawiania na odległość z ich Dolphin Energy Club (DEC). Jednym z tych narzędzi jest wizualizacja pomocnika w postaci delfina, który bierze udział w procesie leczenia. Uczestnicy moją pozwolić owemu delfinowi przeprowadzić proces energetycznego uleczenia, który jest tematem programu. Program trwa tydzień. W tym czasie jego uczestnicy przez kilka wieczorów zbierają się w wielkiej sali konferencyjnej na grupowych sesjach. Krzesła ustawia się w kręgu, uczestnicy zamykają oczy, odprężają się i podążają za dźwiękami Hemi-Sync i werbalnymi instrukcjami płynącymi z głośników umieszczonych w sali. Przed sesją grupową grupy DEC, trenerzy otrzymują imię osoby, która prosiła o leczenie na odległość. Uczestnicy znają jedynie imię tej osoby, nic więcej. Potem zostaje włączona taśma i zaczyna się sesja. W czasie pierwszej sesji mojego trzeciego programu Linia Życia wszystko poszło całkiem dobrze. Przywołałem mojego delfina, “Decky", aby zobaczyć pacjenta i w odpowiedniej chwili wysłałem przez niego uzdrawiającą energię. Po sesji trenerzy omówili powody, dla których pacjent zdecydował się poprosić o sesję. Jak zwykle moja “diagnoza" była bardzo bliska prawdy, jako że opisałem prawidłowo fizyczny stan pacjenta i jego chorobę. Czułem, że staję się w tym niezłym ekspertem. Więcej, byłem z siebie niezwykle zadowolony. Dwie noce później, podczas kolejnej sesji grupowej, mieliśmy uleczyć siebie wzajemnie, a nie, jak to bywało do tej pory, osobę znajdującą się w jakiejś od nas odległości. Wszystko szło dobrze, póki nie usłyszałem polecenia, aby wyobrazić sobie delfina. Spojrzawszy z zamkniętymi oczami rzecz jasna w dół po mojej lewej stronie, spodziewałem się zobaczyć mojego małego, uśmiechniętego, niefizycznego delfina, spoglądającego na mnie. Zawsze wydawał się tak szczęśliwy i chętny do pomocy! Lecz tym razem nie było go. Zamiast niego ujrzałem coś, co wyglądało jak berło. Jego długa na pół metra, rzeźbiona, drewniana rączka zakończona była sferyczną, mlecznobiałą kulą, która mogła być wykonana ze szkła lub kwarcu. Kula miała jakieś trzynaście centymetrów średnicy i była matowa. Takie właśnie berło unosiło się w powietrzu tam, gdzie zawsze znajdowałem mojego delfinka. Kiedy usłyszałem głos mówiący, że mam się upewnić, że mój delfin jest wyraźny i jasny, poczułem konsternację. Kula berła wcale nie była wyraźna i jasna. Wręcz przeciwnie, wyglądała jak zimny, pozbawiony życia kawałek kamienia. Mój racjonalny umysł przejął inicjatywę i zacząłem się martwić, że czymkolwiek ta rzecz była, bynajmniej nie wyglądała dobrze. Nie miałem pojęcia co z tym robić! To było ćwiczenie DEC, a więc miał się tu zjawić Decky, mój delfin, a nie jakieś dziwne berło! Mam przecież wysłać Decky'ego wokół pokoju do każdej siedzącej tu osoby. A jeśli ta rzecz jest niebezpieczna? Nie wiedząc co robić, zapomniawszy zupełnie, że najważniejsze jest zaufanie, zrobiłem to, co zrobiłby każdy dobry inżynier. Postanowiłem, że lepiej najpierw zbadam tę rzecz, zanim użyję jej w stosunku do kogoś innego. To postanowiwszy, spojrzałem w górę (cały czas z zamkniętymi fizycznymi oczami) i zdumiałem się, jako że wyraźnie widziałem wszystkich członków grupy siedzących na swoich krzesłach w kręgu. Przyjrzałem się dokładniej wszystkim. Mieli zamknięte oczy; bez wątpienia więc pracowali z delfinami DEC-a, czyli robili to, co mieli robić. Wciąż im się przyglądając, starałem się racjonalnie postanowić, na kim najpierw powinienem wypróbować ową rzecz. Sądząc, że mogła ona działać inaczej na mężczyzn i inaczej na kobiety, wybrałem jednego mężczyznę i jedną kobietę. Obie trenerki były kobietami, mężczyznę musiałem więc wybrać spośród członków grupy. Wstałem, niefizycznie, trzymając berło przed sobą obiema rękami. Miałem wrażenie, że robiłem to już wcześniej. Czułem, jakbym dokonywał jakiegoś rytualnego obrzędu, lecz przecież w moim życiu nie miałem do czynienia z czymś takim. Sposób, w jaki szedłem i trzymałem berło był mi w jakiś dziwny sposób znajomy. Podszedłem niefizycznie do mężczyzny, który miał być moim pierwszym pacjentem. Zatrzymałem się, uniosłem berło przed nim na jakiś metr i obserwowałem jego reakcję. Na jego twarzy pojawiło się zdumienie, otworzył gwałtownie oczy i pochylił się w przód. Potem znów zamknął oczy i odprężył się. Niewiele mi to wszystko mówiło, więc z powrotem usiadłem na moim własnym krześle. Pomyślałem sobie, że trenerka pewnie lepiej sobie poradzi z tym berłem, czymkolwiek ono było, wybrałem więc jedną z nich, a nie którąś z kobiet uczestniczących w sesji. Podszedłem do tej, która siedziała bliżej mnie. Podszedłem do niej niefizycznie, trzymając przed sobą berło i znów odniosłem wrażenie, że już to kiedyś robiłem. Stanąłem w niewielkiej odległości przed nią, uniosłem berło na mniej więcej metr i czekałem na reakcję. Najpierw ujrzałem na jej twarzy uśmiech, a jej ciało jeszcze bardziej odprężyło się. Potem, niespodziewanie, jej niefizyczne oczy otworzyły się szeroko i ujrzałem w nich strach. Obracała głową, jakby patrzyła po kolei na wszystkich, którzy znajdowali się w sali. Strach przeszedł falą z jej oczu na całe ciało i w następnej chwili ujrzałem, że usiłuje gorączkowo wstać i schować się za krzesłem. Szybkim ruchem cofnąłem berło i nakryłem je dłonią, próbując powstrzymać to, co robiło. Nie miałem jednocześnie najmniejszego pojęcia co też by to mogło być i jak mam to zatrzymać. Popędziłem z powrotem do mojego krzesła i usiadłem. Odłożyłem berło tam, gdzie je znalazłem, cały czas nakrywając kulę dłonią i mając nadzieję, że nie skrzywdziłem nikogo. Byłem zmartwiony i siedziałem cicho aż do kańca sesji. Dobrze, że nie użyłem go w stosunku do pozostałych członków grupy! Po zakończeniu sesji zaczęliśmy opowiadać sobie to, co ujrzeliśmy. Kiedy nadeszła moja kolej, opisałem berło i powiedziałem co z nim robiłem. Zapytałem też trenerkę, co się stało wtedy, kiedy próbowała niemal uciec z krzesła. – Mogę opisać to dwoma słowami. Czakra korzenia! Słysząc te słowa wszyscy zaczęli się śmiać. Później przeprowadziliśmy prywatną rozmowę, podczas której wyjaśniła mi co miała na myśli. – Z początku poczułem ciepło i miałam bardzo przyjemne odczucia. Miały one silny, zmysłowy, seksualny charakter. Uczucie to narastało aż stało się tak silne, że nagle poczułem jak zaczynają mi drżeć uda. Czułem się bardzo dobrze. Nagle uderzyła mnie myśl, że nie mam pojęcia skąd pochodzi ta energia i to mnie przestraszyło! W tamtej chwili pulsująca wibracja była tak silna, że niemal czułem, jak moje uda uderzają o siebie. Nie wiedząc skąd i od kogo pochodzi ta energia chciałem uwolnić się od niej. To pewnie właśnie wtedy zobaczyłeś jak usiłuję uciec z krzesła. – Mam nadzieję, że nie wyrządziłem ci żadnej krzywdy! – Gdybym wiedziała co się dzieje, odprężyłabym się i dalej oddawała miłym wrażeniom. To było naprawdę niesamowite odczucie. Sprawdziliśmy jeszcze mężczyznę, na którym również zastosowałem działanie berła i okazało się, że nie był on właściwie świadom, aby coś niezwykłego zaszło podczas sesji. Tu również nie wyrządziłem żadnych szkód. Przemyślawszy wszystko dokładnie, zacząłem sobie robić wyrzuty, że nie zaufałem berłu. Uświadomiłem sobie, że pojawiło się ono, ponieważ miało zostać użyte podczas sesji leczenia grupowego. Pozwoliłem, aby kontrolę przejął mój umysł racjonalny, razem z jego przekonaniami mówiącymi, że należy bać się wszystkiego, co nieznane. Później tego samego wieczoru urządziłem sobie swoją własną sesję, aby spróbować naprawić ten błąd. Zanim odpłynąłem w sen, udałem się niefizycznie do każdego członka grupy po kolei i zaofiarowałem im energię berła. Wszystkie kobiety przyjęły ją z uśmiechem na twarzy. Mężczyźni podzielili się na dwie grupy: tych, którzy wydawali się zadowoleni z oferty, oraz tych, którzy doznali szoku i starali się uchylić przed działaniem energii. Przez czas pozostały do zakończenia programu wielokrotnie zastanawiałem się nad pochodzeniem berła. Przypominałem sobie, jak z nim szedłem, niosąc je w pewien szczególny sposób, który jednak był mi w jakiś sposób znajomy, jakbym już wcześniej niejeden raz odprawiał tego typu ceremoniał. Podczas kilku ćwiczeń programu Linia Życia zadawałem pytania dotyczące berła i otrzymywałem strzępy informacji. Obraz, który z nich złożyłem przedstawia prastarą szkołę, w której byłem nauczycielem, w którymś z poprzednich wcieleń. Szkoła nauczała technik duchowego rozwoju poprzez skupianie i wykorzystanie energii seksualnej. Berło wykorzystywane było podczas tych rytuałów do zbierania, skupiania i rozdzielania owej energii między uczniów. Miało wynosić uczniów na ekstatyczne wręcz poziomy podniecenia seksualnego, które oni uczyli się wykorzystywać do rozwoju duchowego. Odkryłem, że jednym z moich kolegów-nauczycieli z tej szkoły jest ktoś, kogo znam w moim obecnym życiu. Osoba ta pamięta nas jako nauczycieli w tej szkole, przytacza też szczegóły, które pasują do tego, czego już zdążyłem się nauczyć podczas sesji programu Linia Życia. Dobrze jest mieć tego typu dowody. Istnienie reinkarnacji przyjąłem całe lata przed Linią Życia. Mimo to, zawsze dobrze jest, kiedy nasze własne, osobiste prawdy zostają potwierdzone przez inne, niezależne źródło. Badając nieprzerwanie Życie po Śmierci, od czasu do czasu odkrywam narzędzia takie jak owo berło, którymi posługiwałem się w poprzednich wcieleniach. Podczas podróży mających na celu badanie i odkrywanie siebie samego możesz natknąć się na podobne narzędzia. Silny, niewytłumaczalny pociąg do jakiegoś eksponatu muzealnego. Poczucie, że umie się korzystać z narzędzia, którego nigdy j wcześniej się nie widziało. Czasami bywa tak, że wskazówki tego rodzaju pokazują nam drogę do części nas samych j ukrytych gdzieś głęboko w naszej podświadomości. Jeśli; natkniesz się na taki przedmiot, to, co wiem z własnego | doświadczenia, warto poświęcić trochę czasu na zastanowienie się dlaczego on cię tak pociąga. Ujrzyj ten przedmiot podczas medytacji i uświadom sobie obrazy, jakie niesie on ze sobą. Może to stanowić początek kolejnej podróży, w której odkryjesz siebie samego na nowo. Tym| właśnie było dla mnie dziwne berło. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 9 Banshee Matka Gwen mieszkała wraz z mężem w Bostonie. Umarła, zostawiając swego 66-letniego męża, Marty'ego. Miesiąc po jej śmierci Marty miał poważny zawał serca. Lekarze powiedzieli Gwen, że prognozy nie są dobre i że Marty'emu został miesiąc, może dwa, życia. Wtedy Gwen przyśniła się jej matka i powiedziała, że Marty niedługo do niej dołączy. Gwen nie chciała, żeby jej ojciec umarł samotnie, daleko od niej, gdzieś w domu opieki w Bostonie. Dlatego, poniósłszy wielkie koszty, sprowadziła go do Kolorado, żeby swe ostatnie dni spędził z jej rodziną i w jej domu w Nederland. Marty przybył do nich w listopadzie 1993 roku. Rebeka i ja byliśmy wtedy w Kolorado i wciąż razem odkrywaliśmy świat Życia po Śmierci. Gwen skontaktowała się z nami w marcu 1994 za pośrednictwem niewielkiej gazety metafizycznej wydawanej w Boulder. Od dnia, kiedy jej ojciec przyjechał, przez całe noce, od chwili, gdy zasnął aż do momentu przebudzenia, krzyczał na cały głos, ogromnie czymś przerażony. Przez cały ten czas ani Gwen, ani jej mąż nie przespali spokojnie jednej nocy. Zadzwoniła więc do nas, aby zapytać czy moglibyśmy jej pomóc. Kiedyś nauczyłem się jednego z Praw Natury obowiązujących w Życiu po Śmierci. Prawo to mówi, że Miłość i Strach nie mogą koegzystować w świecie niefizycznym, a jest to prawo tak obowiązujące jak nasze fizyczne prawo ciężkości. Najpierw odwiedziliśmy Marty'ego niefizycznie, aby określić powód, dla którego krzyczał po nocach. Zajrzawszy w trójwymiarową czerń przed moimi zamkniętymi oczami, zwróciłem uwagę na niewielką, czarną wirującą masę. Wyraziłem zamiar zbliżenia się do niej, poczułem jak się poruszam przez czerń i wyskoczyłem po drugiej stronie. Stałem na jałowej pustyni. Blade światło Księżyca oświecało rachityczne roślinki rosnące tu i ówdzie na płaskiej, pustej przestrzeni. Potem ujrzałem Marty'ego; skulony w pozycji płodowej, obejmował siebie samego ramionami i drżał. Otaczała go czerń strachu. Zaraz potem ujrzałem to, czego bał się Marty. Chwilę po naszym przybyciu na miejsce, pojawiła się wielka, stereotypowa Banshee [Banshee – współczesna nazwa bean sidhe – kobieta z wróżek, tradycyjnej postaci legend irlandzkich. Zawodzenie banshee ma zapowiadać zbliżającą się śmierć; przyp. tłum]. Wyglądała jak ta, którą widziałem w jednym ze starych filmów Walta Disneya, zielone, mgliste zjawisko o przerażającej twarzy, ubrane w powiewające wokół długie szaty. Marty spojrzał w górę i ujrzał Banshee w chwili, kiedy ta właśnie gwałtownie zbliżyła się do niego błyskawicznym ślizgiem z wysokości jakichś trzech metrów. O milimetry minęła jego głowę, poszybowała z powrotem w górę i znów zawróciła w kierunku Marty'ego. Za każdym nawrotem Banshee strach Marty'ego rósł. Trząsł się i drżał jak ścigana przepiórka, pojękiwał ze strachu, aż jego przerażenie sięgnęło granicy wytrzymałości. Wtedy, niby przepiórka wyskakująca ze swego ukrycia, Marty nagle skoczył krzycząc na równe nogi i zaczął biec najszybciej jak potrafił. Czułem jak bardzo pragnie znaleźć gdzieś na wymarłej pustyni kryjówkę. Biegł aż do wyczerpania. Potem zatrzymał się i znów skulił, jęcząc ze strachu. Zatrzymał się przy małym krzaku szałwi, niższym niż on sam, który nie stanowił żadnego schronienia, lecz Marty wciąż miał nadzieję, że jednak uda mu się schować. Poza tym, musiał już się zatrzymać i odpocząć. Pragnął rozpaczliwie uciec przed Banshee, kulił się i czekał. Nic z tego. Chwilę potem przerażająca zjawa znów się pojawiła i zaczęła nurkować ku Marty'emu, oszalałemu już ze strachu. Wytrzymywał jak długo potrafił, aż w końcu znów skoczył z krzykiem na równe nogi i zaczął uciekać. Rebeka i ja przyglądaliśmy się tej pogoni, powtarzanej za każdym razem tak samo. Potem Rebeka zbliżyła się do Marty'ego i zwróciła na siebie jego uwagę. Rozmawiała z nim pomagając sobie gestami ręki. Kiedy Banshee ponownie się zbliżyła, Rebeka przyłożyła rękę do serca, a potem wyciągnęła ją w górę, ku zielonemu, mglistemu zjawisku. Wtedy Banshee zblakła i zniknęła niby mgła w promieniach słońca. Rebeka znów przemówiła do Marty'ego. Banshee jeszcze raz się pojawiła, mknąc ku nim z przerażającą prędkością. Rebeka znów przyłożyła rękę do serca i znów wyciągnęła ją w kierunku Banshee. Ta znów zniknęła na tle nocnego nieba. Kiedy Banshee pojawiła się ponownie, Rebeka zachęciła Marty'ego, aby sam wykonał ów ruch ręką, który mu pokazała. Przerażające zjawisko znów znikło. Marty był uszczęśliwiony! Jeszcze wielokrotnie patrzyliśmy jak Marty z powodzeniem odgania Banshee, a za każdym razem czerń otaczającego go strachu przejaśniała się. Niestety, kiedy Banshee pojawiła się po raz kolejny, Marty dał się złapać w kleszcze strachu. Zapomniał dotknąć ręką serca i wyciągnąć ją w stronę bestii; zawładnął nim strach. Był przerażony, znów krzyczał i uciekał. Nic więcej nie mogliśmy zrobić, musieliśmy więc zostawić Marty'ego uciekającego i kryjącego się. Potem oboje skontaktowaliśmy się z innymi członkami jego rodziny, jako że chcieliśmy zebrać więcej informacji o sytuacji Marty'ego. Dowiedzieliśmy się, że bał się spotkać z żoną w Życiu po Śmierci, a to z powodu rzeczy, które zrobił w tym życiu. To, plus jego silny strach przed śmiercią, sprawiało, że tak bardzo jej się opierał. Kiedy później porównywaliśmy notatki, Rebeka wyjaśniła mi, że Banshee była dziełem Marty'ego, a raczej jego strachu przed śmiercią. Strach ten przybrał kształt Banshee i terroryzował go we śnie. Przez niego właśnie krzyczał co noc. Gest, który wykonywała Rebeka, a który potem powtórzył Marty, miał nauczyć go stosować Naturalne Prawo Miłości i Strachu obowiązujące w Życiu po Śmierci. Obejmując swą miłością Banshee, a nie pokazując jej swój strach, sprawiłby, że przestałaby istnieć. Kiedy w jakiejkolwiek sytuacji, która zrodziła się ze strachu, czymkolwiek jest produkt tego strachu, wyemanuje się miłość, wtedy strach zniknie. Kiedy Marty potrafił objąć miłością Banshee, prawo działało. Kiedy znów poczuł strach, Banshee – odzwierciedlenie jego strachu – wracała i znów go terroryzowała. Marty utknął w Focusie 23 jeszcze za życia fizycznego, odsuwając od siebie to, co byłoby, zważywszy jego stan zdrowia, litościwą śmiercią. Dowiedzieliśmy się wtedy również tego, że między Martym a jego córką najwyraźniej istniały wciąż nierozwiązane kwestie, które również trzymały go przy życiu w świecie fizycznym. Jakiś czas później rozmawialiśmy z Gwen i przekazaliśmy jej to, czego się dowiedzieliśmy. Niestety, nie byliśmy w stanie nic dla Marty'ego zrobić. Kiedy teraz przypominam sobie nasze doświadczenia z Gwen i Martym, cieszę się, że miałem sposobność nauczenia się czegoś jeszcze o zawiłościach ludzkiej egzystencji. Fakt, że Miłość i Strach nie mogą koegzystować w Życiu po Śmierci jest cenną lekcją, która ma również zastosowanie w każdym świecie, fizycznym czy niefizycznym. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 10 Piekło Maxa Kościół, w którym wyrosłem, nauczał, że piekło to miejsce wiecznego cierpienia. Jeśli złamię reguły obowiązujące w moim jednym jedynym życiu, twierdzono, moja dusza spędzi resztę wieczności na torturach w piekle. Większość systemów religijnych mówi o tej kwestii, lecz w żadnym przypadku nie jest to temat przyjemny. Podczas jednej z moich podróży do Życia po Śmierci spotkałem Maxa, który zasługiwał na piekło, czymkolwiek by ono nie było. Jego piekło nie było jednakże tym, czego się spodziewałem. W czasie jego ostatniego życia w świecie fizycznym Max był psychoterapeutą. Z opisów osób, które Maxa znały, doszedłem do wniosku, że równie dobrze można by go nazwać emocjonalnym sadystą. Uwielbiał zadawać ludziom psychiczny i emocjonalny ból. Był wykształcony, prowadził własną praktykę, i był w tym naprawdę dobry. Potrafił wynajdywać wrażliwe punkty swoich pacjentów, wiedział jak sondować ludzki umysł aż do jego najgłębszych, najciemniejszych zakamarków, w których kryły się nigdy nie ujawniane tajemnice i obawy. Wiedział jak wykorzystywać te tajemnice i obawy, aby za ich pomocą nieustannie zadawać im emocjonalne i mentalne tortury. Nie twierdzę tu, że swoje wykształcenie wykorzystywał tylko i wyłącznie w tym celu. Niektórym pewnie nawet pomógł. Lecz jego przyjaciele, ukochani i koledzy często stawali się celem słów i czynów. Jednym słowem, Max należał do ludzi, którzy dla zabawy wyrywają muchom skrzydła. Słyszałem jak kiedyś swoją ulubioną zabawę Max nazwał “Chcę patrzeć jak walczycie". W miarę upływu czasu, delikatnie badając, Max poznawał twoje najciemniejsze tajemnice i obawy. Był świetnym psychoterapeutą i potrafił zebrać potrzebne sobie informacje w pozornie najbardziej zwyczajnej konwersacji. Małe pytanko tu, małe pytanko tam... nie miało znaczenie jak długo zabierze mu zdobycie tych informacji, ważne było to, że w końcu je zdobywał. A kiedy już poznał i zrozumiał na jakich zasadach działają twoje obawy, wybierał kogoś innego, kogo zbadał już wcześniej, i dopiero ten ktoś atakował twoje słabostki. Na przykład załóżmy, że najbardziej boisz się tego, że ktoś odkryje, że jesteś gejem. I nie jest to jakaś twoja zwyczajna troska, rozumiesz, ale raczej niepokojąca obsesja, głęboko zakorzeniony strach przed ujawnieniem. Może wciąż się martwisz, że twoja kariera w rządzie się skończy, jeśli współpracownicy poznają twoją tajemnicę. W twoim przypadku, Max pewnie by doprowadził do spotkania między tobą a nienawidzącym homoseksualistów dziennikarzem, którego obsesją jest to, że faceci z rządu któregoś dnia zniszczą świat. Urządziłby to spotkanie tak, że i on byłby na nim obecny i mógłby obserwować fajerwerki. Zanim wasza dwójka spotkałaby się, Max rzuciłby od niechcenia kilka informacji tobie o nim, a jemu o tobie, co tylko podsyciłoby wasze obawy. Owe informacje nie zawsze są subtelne; ostatecznie Max chce być pewien, że walka na pewno się zacznie i że on będzie mógł ją sobie obejrzeć. Jeszcze jeden przykład wystarczy, jak sądzę, abyś miał pełen obraz emocjonalnie sadystycznej natury Maxa. Podczas najzwyklejszej rozmowy na przyjęciu, Max przedstawi ci się jako terapeuta i skieruje rozmowę na twoje najgłębiej skrywane obawy. Nie ma w tym nic złego, w końcu jest przecież lekarzem. Mogłaś go nawet spotkać wcześniej na jakichś przyjęciach, może obracacie się w tym samym kręgu znajomych. Zaczynasz mu ufać na tyle, żeby sądzić, że może to właśnie Max będzie w stanie pomóc ci poradzić sobie z czymś, co jedynie valium trzyma jeszcze na dystans. Kilka miesięcy temu obchodziłaś swoje pięćdziesiąte urodziny i zaczynasz obsesyjnie, bezsensownie bać się starzenia. Nie wyglądasz już tak jak kiedyś, co wywołuje najróżniejsze czarne myśli. Może jedną z największych twoich obaw jest to, że jakaś rewelacyjna młoda kobieta zagnie parol na twojego męża, a on się na to złapie. W takim przypadku Max pewnie zaprosi na następne przyjęcie kogoś wyjątkowego. Może będzie to rewelacyjna młoda kobieta, której do życia potrzebne jest jak powietrze uwodzenie mężów na oczach starzejących się, kiedyś pięknych żon. A potem sama siebie za to nienawidzi. Max zorganizuje to wszystko, oczywiście w jak najbardziej niewinnych okolicznościach. Ale założę się, że wcześniej rzuci jakąś uwagę lub dwie wszystkim zainteresowanym, a potem będzie się świetnie bawił. A jeśli Max zrealizuje swój plan, to ta wasza walka będzie zaledwie początkiem równie wielu emocjonalnie śmiertelnych spotkań. Uświadamiam sobie, że przedstawiłem Maxa jako klasycznego łajdaka. Cóż mogę powiedzieć, gość był złośliwym, utalentowanym, emocjonalnym sadystą. Na ile wiem, Max zmarł nie odpokutowawszy za swoje czyny. Zgodnie z zasadami kościoła, w którym wyrosłem, był świetnym kandydatem na wieczność w piekle. Wkrótce po naszej przeprowadzce do Kolorado, znalazł się powód, dla którego mieliśmy skontaktować się z Maxem w Życiu po Śmierci. Rebeka znała go i była celem pewnych jego knowań. Chcieliśmy zobaczyć, czy jest coś, co moglibyśmy dla niego zrobić. W tym czasie byłem już dość pewny swoich umiejętności i nie potrzebowałem pomocy taśm Hemi-Sync w badaniu świata niefizycznego. Tak naprawdę, to nie potrzebowałem ich już od jakiegoś czasu, ale czasami trudno jest odrzucić kule i zacząć chodzić samodzielnie. Aby zaspokoić moje pragnienie zbierania dowodów na rzeczywistość moich wizyt w świecie Życia po Śmierci, udaliśmy się Tam wspólnie, a potem porównaliśmy notatki. Odprężyłem się, zamknąłem oczy i wkroczyłem w znajomą, trójwymiarową czerń. Czekając aż coś się zdarzy, zbliżyłem się do pierwszego ciemnego wiru, jaki ujrzałem. Kiedy wynurzyłem się po drugiej stronie, ujrzałem stojącą naprzeciw mnie Rebekę. Jakiś człowiek, którym był, jak się później dowiedziałem, Max, trzymał ją za gardło. To*, była jedyna chwila, kiedy ujrzałem na twarzy Rebeki strach. Oczy miała szeroko otwarte, przerażone. Max mocno ściskał jej gardło. – Rebeka, stoję tuż za tobą – powiedziałem spokojnie, lecz stanowczo, starając się zwrócić na siebie jej uwagę. – Policz do dziesięciu... spokojnie... on nie może cię naprawdę skrzywdzić. Rebeka, policz do dziesięciu. Z oczu Maxa wyglądało zło. Wykorzystywał coś, co o niej wiedział, by ją sparaliżować. Trzymał ją tak przez jakieś piętnaście sekund, a potem rozluźnił uścisk i puścił ją. Dochodziły do mnie obrazy świata, w którym obecnie żył Max. Były w nim skały i drzewa, domy i samochody; Nie różnił się on specjalnie od świata, w którym żył przed śmiercią. Lecz w miarę napływu obrazów, uświadomiłem sobie, że obecny świat Maxa był jednak inny. To było piekło stworzone specjalnie dla niego. Wszyscy, którzy tam z nim żyli, każdy mężczyzna, kobieta i dziecko, mieli taką samą emocjonalnie sadystyczną naturę, co on! Na jednym z obrazów ujrzałem go, jak przygotowywał grunt pod swoją kolejną zabawę mającą na celu zadanie bólu. Ułożył spotkanie dwóch innych mieszkańców tego miejsca. Miało się ono odbyć w restauracji, a on, oczywiście, miał się przypatrywać walce. Każdemu z nich powiedział coś, co rzekomo powiedziała ta druga osoba. Chodziło mu o wywołanie w nich gniewu ku sobie wzajemnie. Max wszystko starannie przygotował. Kiedy wybuchła pełna obelg kłótnia, wszyscy w restauracji odwrócili się i przyglądali. Max siedział przy stole obok i rozkoszował się narastającą wściekłością. Uśmiechał się, bardzo z siebie zadowolony, na długo przedtem, zanim obaj mężczyźni skoczyli na równe nogi. Z prawdziwą przyjemnością patrzył na wymierzane pięściami ciosy, kopniaki i tarzanie się po podłodze. Lecz Max nie był w tym świecie sam. Byli tu też inni, którzy rozwinęli w sobie i wydoskonalili tę samą sztukę, i to do poziomów, do których on nigdy nie sięgnął. W następnej scenie ujrzałem Maxa siedzącego w restauracji przy stoliku z jednym z uczestników poprzedniej bójki. Tym razem ktoś, kogo nie rozpoznałem, siedział samotnie przy innym stoliku, uśmiechając się coraz szerzej w miarę jak twarz Maxa przybierała odcień purpury, a żyły zaczynały nabrzmiewać na szyi. Tym razem to Maxa wrobiono. Zostało to rozegrane tak mistrzowsko, że Max nie miał pojęcia, że cały ten emocjonalny ból, jakiego właśnie doświadczał, został celowo zaaranżowany. Tym razem był on jedynie tancerzem poruszającym się w takt czyjejś bezwzględnej muzyki. Takie właśnie było piekło, w którym żył Max, skazany w świecie Życia po Śmierci na to, co kiedyś, podczas fizycznego życia, sprawiało mu taką przyjemność. Mógł do woli sprawiać innym ból i radować się nim w całej pełni. Mógł do woli planować i przeprowadzać swoje gierki. Tylko że teraz jedynym jego celem byli ludzie, którzy na równi z nim kochali zadawać tego rodzaju ból. Kiedy żył tu, w świecie fizycznym, Max mógł uważać, że jest świetny w tym, co robi. Był wielką rybą w maleńkim stawie. Tam, gdzie go wraz z Rebeką spotkaliśmy, znajdował się gdzieś pośrodku łańcucha pokarmowego. Pomyśl o najgorszych czarnych charakterach w całej historii, sadystach, których okrucieństwo przechodzi ludzkie pojęcie. W tym stawie pływają wraz z Maxem prawdziwi profesjonaliści! W zasadzie nie różni się to wiele od piekła, o którym uczyłem się w szkółce niedzielnej. Może jest w tym trochę więcej szczegółów, ale wygląda na to, że jest to miejsce w sam raz dla ludzi pokroju Maxa. A jednak, oglądając te wszystkie obrazy, odkryłem, że nie jest to miejsce wiecznego potępienia. Nie jest to nawet kara w tym sensie, że jakaś zewnętrzna siła wtrąca tam Maxa, żeby cierpiał. Zrozumiałem z tego wszystkiego, że piekło Maxa znajduje się w Focusie 25, Terytorium Systemów Przekonań. Po prostu przyciągnęło go miejsce w świecie Życia po Śmierci, w którym wszyscy mają podobne przekonania. Uważam, że w Focusie 25 istnieje miejsce dla każdego rodzaju przekonań właściwych istotom ludzkim, żyjącym od zarania czasów. To własne przekonania Maxa przyciągnęły go tam, i tylko jego własne przekonania go tam trzymają. Podczas tej podróży uświadomiłem sobie, że kiedy tylko Max zmieni przekonania, które go trzymają Tam, będzie wolny i będzie mógł odejść. W jakiś sposób jest to sprawiedliwość doskonała. Piekło Maxa nie jest wieczną karą. Jest to raczej ćwiczenie dla jego wolnej woli, która musi wybrać takie miejsce w Życiu po Śmierci, jakie będzie najlepsze dla jego przekonań tak długo jak długo będzie je wyznawał. Według naszych standardów jest to środowisko niefizyczne, lecz dla Maxa nie ma to żadnego znaczenia. Dla niego jest ono tak samo rzeczywiste, jak fizyczny jest świat, który opuścił. Jeśli kiedykolwiek zacznie kwestionować przekonania, jakie wybrał, będzie to początkiem jego powrotnej podróży z piekła. Jeśli postanowi, że nie podoba mu się życie emocjonalnego sadysty, to miejsce to przestanie go pociągać. A postanowieniem, że przestanie być emocjonalnym sadystą sprawi, że przestanie pasować do miejsca, w którym żyje i będzie mógł je opuścić. Będzie więc mógł ułożyć sobie życie według swych nowych przekonań. Obraz piekła Maxa wciąż trwał w mej pamięci, kiedy zauważyłem, że Rebeka przygotowuje się do opuszczenia go. Kontakt z Maxem był dla niej trudny. Cokolwiek by zrobiła czy powiedziała, nie miało wpływu na jego sytuację. Smutek gościł na jej twarzy, kiedy oddalaliśmy się od piekła Maxa. Po powrocie od Maxa porównaliśmy notatki. Strach i przerażenie rzeczywiście towarzyszyły jej, kiedy Max ściskał jej gardło. Z początku nie słyszała jak mówiłem jej, żeby się odprężyła i policzyła do dziesięciu. Kiedy minął pierwszy szok wywołany czynem Maxa, opanowała strach. Wrażenia Rebeki ze świata, w którym żył Max, pokrywały się z moimi, było w nich jedynie, jak zresztą zwykle, więcej szczegółów. Był to kolejny dowód zgodności przeżyć dwóch osób. Nie całkowicie przekonujący o rzeczywistości wszystkich moich niefizycznych doświadczeń, nie dość przekonujący, aby zniknęły wszystkie moje wątpliwości, lecz przecież był to kolejny dowód w mojej wciąż rosnącej kolekcji. Wiele myślałem o sytuacji Maxa od czasu mojej jedynej wizyty w jego piekle. Kiedy ludzie, którzy wiedzą, że badam Życie po Śmierci, pytają mnie czy kiedykolwiek natknąłem się Tam na piekło, opowiadam im historię Maxa. Pisząc te słowa, czuję pragnienie nie tylko przytoczenia faktów, ale również wypowiedzenia mojej własnej opinii na ich temat. Po pierwsze, chciałbym zaznaczyć, że nie próbuję tu zmienić czyichkolwiek przekonań co do piekła. Nie mam zamiaru zastąpić czyichś przekonań własnymi. Jak powiedziałem w prologu, wierzę, że nasze bezpośrednie doświadczenie jest jedyną rzeczą, która może lub powinna być odpowiedzialna za takową zmianę. Z informacji, jakie zebrałem w czasie wizyty w piekle Maxa wiem, że nie został on Tam umieszczony przez kogoś, kto chciał go ukarać. Nikt nie musiał wskazywać na niego palcem, osądzać jego życia i skazać go na piekło. Ten system jest nieco bardziej automatyczny. Max jest Tam, ponieważ jego energetyczna konstrukcja i suma jego przekonań, przyciągnęły go do tego obszaru Focusa 25, jak magnes przyciąga żelazo. Miał wolną wolę dokonując swych wyborów, które doprowadziły do tego, że swe ostatnie życie w świecie fizycznym przeżył jako emocjonalny sadysta. Kiedy znalazł się w Życiu po Śmierci, energetyczna konstrukcja jego przekonań wepchnęła go do jego własnego piekła, do środowiska najbardziej mu odpowiadającego. Informacje, jakie zebrałem uczą również, że Max może opuścić swoje piekło w każdej chwili. Musi tylko zmienić swe przekonania. A kiedy przestanie być Emocjonalnym Sadystą tkwiącym w Focusie 25, obszar ten nie będzie go już pociągał. Kiedy jego przekonania nie będą się zgadzały z przekonaniami panującymi na tym terenie, zostanie wypchnięty ze swego piekła mocą odrazy. Wszystko to brzmi pięknie na papierze, ale w rzeczywistości nie jest takie proste. Max tkwi tam dość głęboko. W czasie, gdy żył na Ziemi, ludzie go otaczający żywili odmienne przekonania. Nie każdy w naszym fizycznym świecie jest takim emocjonalnym sadystą jakim był Max, który przecież obserwował innych i mógł porównać ich ze sobą, mógł zobaczyć, że ich wybory dawały im albo radość, albo ból. Porównując, mógł dostrzec, że istnieją powody, dla których warto się zmienić. Kiedy umarł, opuścił to środowisko. Teraz jest w miejscu, gdzie przebywają tylko ludzie jemu podobni. Każdy mężczyzna, kobieta i dziecko Tam jest emocjonalnym sadystą, dokładnie takim, jak on sam. Dla nich wszystkich emocjonalny sadyzm jest stylem życia. Pozytywne przykłady, które mogłyby mu pomóc się zmienić, nie istnieją. W swoim piekle Max jest nieustannie atakowany przez takich jak on. Choć obserwowanie bójki dwóch mężczyzn spowodowanej jego własnymi knowaniami dało mu wielką radość, to jednak cierpiał, kiedy sam stał się celem czyichś zagrywek. Jego życie jest teraz pełne cierpienia i wszystko w nim woła o zemstę. Został zamknięty w paskudnym kręgu sadyzmu. I znów, to piekło nie różni się ostatecznie od piekła, o którym uczyłem się w szkółce niedzielnej. Max najpewniej większość czasu płacze i zgrzyta zębami. Byłoby mu łatwiej zmienić się za życia Tu, w świecie fizycznym. Obserwując życie innych, mógł łatwo dojść do pewnych wniosków. W swoim piekle może spędzić jeszcze wiele czasu, zanim zaświta mu jakakolwiek myśl, że mógłby się zmienić. Tam nikt nie prezentuje innego modelu przekonań. Jak powiedziałem wcześniej, Max tkwi w tym całkiem głęboko. Jeśli jest świadom swojej obecnej sytuacji, to z pewnością wydaje mu się ona piekłem na Ziemi. Jeszcze raz chciałbym zaznaczyć, że nie próbuję zmieniać niczyich przekonań. Jednakże moja wizyta w piekle Maxa sugeruje pewną mądrość, którą zapamiętałem ze szkółki niedzielnej. Nazywano to Złotą Zasadą: “Rób innym to, co chciałbyś, żeby inni robili tobie". Piekło Maxa zdaje się być ucieleśnieniem tej reguły. Sprawia, że zastanawiam się głębiej nad karmą i reinkarnacją; nad tym, ile właściwie istnieje rodzajów piekła; co będzie musiał zrobić Max, żeby wydostać się ze swojego i jak długo będzie musiał Tam zostać. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 11 Trudno pozbyć się starych przyzwyczajeń Wiele lat przed moim przeniesieniem się do Wirginii, pastor mojego kościoła złapał mnie którejś niedzieli po mszy, kiedy odbierałem ze szkółki niedzielnej moją córkę. Już od jakiegoś czasu nie chodziłem do kościoła, gdyż moje przekonania za bardzo kłóciły się z treścią niektórych kazań pastora. Po prostu nie czułem już, że tam należę. Tak więc, tego dnia złapał mnie w kościele, kiedy przyszedłem odebrać córkę. Pastor zagaił rozmowę słowami, które już wcześniej słyszałem. – O, dzień dobry, Bruce. Nie widywałem cię tu ostatnio. – Cóż, ojcze, przychodziłbym częściej, ale nie byłoby to uczciwe. – Jak to? – zapytał z uśmiechem. – Przychodziłbym częściej, gdybyśmy mogli porozmawiać o moim przeszłym życiu – odparłem. – No cóż, wszyscy mamy w swojej przeszłości coś, z czego nie jesteśmy dumni, to część bycia człowiekiem – powiedział wciąż z uśmiechem na twarzy. – Nie, mam na myśli moje życie w połowie osiemnastego wieku, w południowo-zachodniej Francji. Byłem wtedy chłopem. – Rozumiem – odrzekł, a uśmiech zmienił się w zamyślenie. – Może przyszedłbyś na nasze studium biblijne w sobotę rano? Doceniłem fakt, że nie zdyskredytował mnie natychmiast i nie odszedł, żeby poświęcić swój czas lepszym luteranom. – Kiedy zaczyna się to spotkanie? – Około 8.30 rano. Przyjdź w którąkolwiek sobotę – znów się uśmiechnął. Wtedy po raz pierwszy w życiu spotkałem kogoś, kto należał do religii, w której się wychowałem, a kto był dość otwarty, żeby od razu nie skakać z radości widząc, że może pomóc nawrócić się komuś, kto zbłądził. Następnego sobotniego ranka zaczął się okres trwający wiele lat, kiedy miałem szczęście spotykać się raz w tygodniu z grupą wspaniałych ludzi. Wszyscy pragnęli lepiej zrozumieć Biblię i co mówiła o tym, jak należy żyć. Dowiedziałem się więcej o tym, co oznaczają dla mnie słowa Biblii, i to w każdej chwili mego życia. Nikt tam nie miał zamiaru nikogo nawracać. Była to mała, zwarta grupa przyjaciół, którzy zrozumieli, że niekoniecznie dzielę wszystkie ich luterańskie poglądy. Kiedy czułem, że znajduję się na pozycji obronnej, co w zasadzie nie zdarzało się często, zawsze wykorzystywałem jedną linię obrony. – Wiecie – mówiłem – człowiek, na którego poglądach bazuje ten kościół, Marcin Luter, był katolickim księdzem, który nie potrafił przełknąć wszystkich wierzeń, jakimi karmił go jego kościół. Więc wyruszył we własną podróż, żeby znaleźć własną prawdę. Z luteranizmem nie zgadzam się tylko w tym, że zachęca ludzi do wyznawania wierzeń Marcina Lutera, zamiast zachęcać ich do tego, co sam zrobił. Na szczęście nasze małe nieporozumienia zawsze kończyły się śmiechem. Te dyskusje były żywe, zabawne i ciekawe. Wielu członków naszego kościoła identyfikowało się z innymi wyznaniami chrześcijańskimi. Nie wszyscy zgadzali się z przekonaniami, które w tym czasie wyznawałem, ale słuchali mnie, kiedy o nich opowiadałem. Cóż za dar otrzymałem od owego pastora i jego grupy! Spotykałem się z nimi póki nie przeniosłem się do Wirginii. W ciągu kilku miesięcy od powrotu do Kolorado znów byłem stałym bywalcem porannych, sobotnich spotkań. Niestety, obecnie mieszkam tak daleko, że trudno by mi było znaleźć czas, aby tam pojechać. Podczas jednego z naszych spotkań, w marcu 1994 roku, mówiliśmy o tym, jakie są nasze wyobrażenia dotyczące tego, co nastąpi po tym życiu na Ziemi. Kiedy nadeszła moja kolej, opowiedziałem o doświadczeniach zdobytych w czasie moich wypraw do Życia po Śmierci i o niektórych rzeczach, jakie Tam odkryłem. Kiedy spotkanie dobiegło końca, podeszła do mnie Maria. Rok wcześniej zmarła jej babka, Maria chciała więc poprosić mnie o sprawdzenie co się z nią dzieje. Nieco zdziwiony tym, że w ogóle o coś takiego mnie poprosiła, odparłem, że zrobię to bardzo chętnie. Wyjaśniłem jej, że muszę tylko znać imię jej babki, które Maria zapisała na kawałku kartki: Gwendilyn Eudora Winterlax. Ta strona odzyskiwań wciąż mnie fascynuje. Zawsze jest skuteczna, ale wciąż mnie zdumiewa fakt, że tylko imię służy jako nieomylny adres w Życiu po Śmierci. Imię babki Marli z pewnością nie było codzienne; niektórzy mogliby je nawet nazwać niezwykłym. Jednakże to, czy imię jest codzienne czy nie, nie ma żadnego znaczenia. Wiem, że gdybym szukał tego a nie innego Johna Jonesa, to z pewnością znalazłbym właściwą osobę. Zawsze tak jest. W tamtym czasie dokonałem już wielu odzyskań, można by więc pomyśleć, że byłem całkiem pewien siebie. Cóż, nie byłem. Kiedy Maria napisała imię swojej babki, postąpiłem jak zwykle w takich przypadkach. Odkładałem to i odkładałem, czując się niepewnie, bo przecież może tym razem mi się nie uda. Takie to myśli krążyły mi po głowie. Czas, jaki upłynie do chwili, kiedy naprawdę zabiorę się za wyszukanie kogoś, jest miernikiem mojego braku zaufania do siebie. Nadszedł więc piątkowy wieczór; następnego dnia miałem się spotkać z Marią, a wciąż nawet nie zacząłem szukać jej babki. Chodziło o to, że ciągle miałem wątpliwości co do prawdziwości moich doświadczeń, co sprawiało, że bałem się, iż nie potrafię jej odnaleźć. Nie było żadnego racjonalnego powodu, dla którego miałbym się tego bać, jako że wtedy zakończone sukcesami odzyskania stały się dla mnie niemal rutyną. Tylko że wciąż tkwił we mnie cień zwątpienia, który sprawiał, że wydawało mi się, iż wszystko sobie tylko wyobrażam. Wciąż jeszcze musiałem dojść do ładu z moimi starymi przekonaniami aby móc do końca przyjąć rzeczywistość istnienia całego tego Życia po Śmierci. Odprężyłem się na moim łóżku wodnym, przeniosłem do Focusa 27 i zameldowałem u Trenera. – Trenerze, chcę być pewien, że informacje, które zbiorę pozwolą Marli sądzić, że z jej babką wszystko w porządku. – Dobrze, Bruce. Z chęcią ci w tym pomogę – nadeszła jego odpowiedź. Potem pomyślałem o Gwendilyn i chwilę później płynąłem niespiesznie w znajomej już, trójwymiarowej, ziarnistej czerni ku starej kobiecie siedzącej na krześle. Krzesło wyglądało jak jedno z tych starych, drewnianych stołków używanych w kuchni. Stało obok równie starego, kuchennego stołu. Kobieta była drobna i krucha, siedziała pochylona trochę ku przodowi. Zdawało mi się, że jest w swojej własnej kuchni i siedzi w jedynym znanym jej, a więc bezpiecznym miejscu. Wyglądało na to, że jest nieco skonsternowana, jakby nieświadoma swego otoczenia poza owym drewnianym krzesłem. Odniosłem wrażenie, że nie ma żadnego kontaktu z jakimkolwiek aspektem rzeczywistości, który komuś innemu wydałby się w nowych okolicznościach rozsądny. W jej umyśle pozostały niepowiązane ze sobą fragmenty rzeczywistości i zdawało się, że już dawno temu porzuciła myśl o jakimkolwiek ich uporządkowaniu i zrozumieniu tego, co się dzieje wokół niej – jakby była zamknięta w niekończącym się, rozczłonkowanym śnie, w którym żaden z elementów nie pasował do innego. Zbliżyłem się do niej powoli i zatrzymałem jakieś dwa metry przed nią. Nie miałem żadnego szczególnego planu pomocy, więc tylko tam stałem obserwując i czekając aż Gwendilyn mnie zauważy. Chciałem, żeby przypomniała sobie o czymś, co mogłoby mi pomóc zabrać ją z tego miejsca w sposób, który by zaakceptowała. W tym czasie nauczyłem się już nie skakać głową w przód w proces odzyskiwania i nie starać się odgadnąć od razu jak to zrobić. Podczas mojego pierwszego odzyskania, jeszcze z Rebeką, prawie straciłem kontakt z małym chłopcem w szpitalu, ponieważ starałem się odgadnąć od razu jak go odzyskać. To była dla mnie dobra nauczka. Przynajmniej teraz wiem, że czasami trzeba poczekać aż coś się zdarzy, zamiast próbować na siłę przejąć kontrolę nad sytuacją. Kiedy tak stałem Gwendilyn odwróciła się lekko w moim kierunku i zauważyła mnie. Jej twarz wyrażała zdumienie i ciekawość kim też to mogę być. W tej chwili poczułem, że z tyłu zbliża się do mnie Rebeka. Nie powiedziałem jej wcześniej o Gwendilyn ani o tym, że planuję ją odnaleźć i odzyskać. A jednak czułem, że podchodzi do mnie i to bardzo szybko. Rebeka dosłownie przemknęła pomiędzy mną a siedzącą na krześle Gwendilyn. Zatrzymała się nieruchomo, nieco za jej krzesłem. Potem poczułem jak zbliżają się do nas jeszcze dwie inne kobiety. Poruszały się wolniej, patrzyłem jak idą obok siebie i podchodzą do staruszki. Miały na sobie zgrabne kostiumy, a obie zbliżały się chyba do osiemdziesiątki. Jedna była zmarłą babką Rebeki, którą poznałem, i z którą pracowałem wcześniej. Nie miałem natomiast najmniejszego pojęcia kim była druga kobieta, póki Gwendilyn nie rozpoznała jej. – Maggie? Maggie?... Co tu robisz? – odezwała się Gwendilyn. Dwie starsze panie stanęły po obu stronach krzesła. Gwendilyn, z otwartymi ustami, nie spuszczała wzroku z kobiety, którą nazwała Maggie. Miałem wrażenie, że oglądam scenę w domu starców, kiedy dwie starsze rezydentki pomagają kruchej staruszce wstać z krzesła. Powoli pochyliły się nad nią i chwyciły ją delikatnie za rękę i łokieć. Wolno podniosły Gwendilyn do pozycji stojącej. Przez cały czas oczy Gwendilyn były utkwione w Maggie. Zrobiła z pomocą kobiet kilka niepewnych kroków, po czym wszystkie trzy zaczęły powoli się oddalać. Najpierw wolno, a potem coraz szybciej odleciały w kierunku, z którego przybyły. Potem, gwałtownie przyspieszywszy, zniknęły w czerni. Nie miałem tam już nic do roboty, otworzyłem więc oczy i wstałem z łóżka. Zajrzałem do lodówki w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, potem usiadłem przy stole i spisałem swoje wrażenia. Następnego ranka, w sobotę, poszedłem jak zwykle na studium biblijne. Po jego zakończeniu poprosiłem Marię na stronę i powiedziałem jej, że najwyraźniej znalazłem jest babkę. Usiedliśmy w spokojnym miejscu i opowiedziałem jej wszystko, co pamiętam. Byłem trochę zdenerwowany, jako że mogła to być sposobność na zdobycie dowodu na istnienie Życia po Śmierci ze źródła należącego do świata rzeczywistego. Z jednej strony martwiłem się, że Maria nie potwierdzi niczego, a z drugiej martwiłem się, że właśnie potwierdzi. Lecz musiałem, po prostu musiałem wiedzieć. Przez ostatnie sześć czy osiem miesięcy życia babka Marli nie całkiem już zdawała sobie sprawę co się wokół niej dzieje. Choć Maria nie użyła słowa “Alzheimer", z jej opisu wywnioskowałem, że właśnie o to chodziło. Ostatnie kilka miesięcy życia Gwendilyn spędziła w jednym, jedynym miejscu, w którym czuła się bezpiecznie, czyli siedząc na drewnianym krześle w swojej kuchni, dokładnie tak, jak ją ujrzałem. Choć Maria wiedziała, że matka Gwendilyn miała na imię Margaret, stwierdziła, że to dziwne, iż córka zwróciłaby się do własnej matki po imieniu. Słuchałem Marli w zdumieniu. Najwyraźniej Maria zdziwiła się i zmartwiła czymś, co jej powiedziałem. Jej wiara mówiła jej, że kiedy umrzemy, zostaniemy uwolnieni ze wszystkich fizycznych dolegliwości, powitani w Niebie i na nowo złączeni z tymi naszymi ukochanymi, którzy odeszli wcześniej. Fakt, że jej własna babka cały czas siedziała na tym krześle, samotna i zagubiona, niemal przez rok naszego czasu, sprawił, że poczuła ogromne skonsternowanie. Pamiętam, że powiedziałem jej, iż jest to jeden z powodów, dla których dokonuję odzyskiwań. Mnie też to martwiło. Odzyskanie Gwendilyn jest przykładem tego, jak okoliczności poprzedzające śmierć mogą wpłynąć na nasze Życie po Śmierci. Tuż przed końcem swego życia Tutaj, Gwendilyn była zagubiona, takie też stało się jej życie Tam. Nie żyła już w ciele fizycznym, którego stan wpływał na jej umysł, lecz psychologiczne zagubienie i dezorientacja tego ciała fizycznego pozostały. Przed śmiercią przestała już nawet próbować zrozumieć swe otoczenie, a w Życiu po Śmierci ta decyzja zachowała swą moc. Śmierć uwolniła ją od stanu fizycznego, który był źródłem tej decyzji. W Życiu po Śmierci będzie musiała zmienić zdanie, aby całkowicie wydobrzeć. Kiedy później porównywaliśmy notatki, Rebeka potwierdziła wszystko, co ujrzałem, kiedy przybyła z dwoma kobietami. Drobne szczegóły również się zgadzały. Dzięki temu miałem mocny dowód, który wymagał przemyślenia. Podczas następnego spotkania biblijnego, Maria powiedziała mi, że rozmawiała ze swoją matką, córką Gwendilyn, która potwierdziła wszystko, łącznie z faktem, że Gwendilyn zwracała się do Margaret “Maggie". Dowiedziawszy się o tym, poczułem, że coś we mnie drgnęło. Nie było żadnego racjonalnego wytłumaczenia tego, że znałem imię Maggie. Przez krótką chwilę czułem, że świat wokół mnie drga i rozpływa się niby fatamorgana. Poczułem, że pojawił się mój Interpretator, aby wyrazić moje Wątpliwości. Słuchałem przez chwilę jego wyjaśnień pojawiających się w postaci strumienia skojarzeń. – Rebeka tam była. To musi być jej sprawka! – zaczaj mój Interpretator. – Chyba tak, mogło tak być – racjonalizowałem. – Rebeka, och tak, Rebeka. Ona potrafi czytać myśli; o to w tym wszystkim chodzi, Rebeka po prostu czytała myśli Marli! – Myśli Marli? – pomyślałem. – Maria, och tak, Maria. Maria wiedziała, że matka Gwendilyn miała na imię Margaret. – Chyba... – Chyba, och tak, chyba! – Ale skąd ja to wiedziałem? – zastanawiałem się. – Wiedziałem, och tak, wiedziałem! Wiesz jak czytać myśli, zwłaszcza myśli Rebeki. Najprawdopodobniej po prostu czytałeś jej myśli; tak naprawdę to sam nic nie wiedziałeś, to ona wszystkim kierowała. – Do licha! Nie wierzę, że Rebece po prostu udało się odgadnąć! – sprzeciwiłem się. – To wszystko nie jest aż takie proste. Jeśli Życie po Śmierci nie istnieje, to Rebeka w żaden racjonalny sposób nie mogła wiedzieć, że chodzi tu o “Maggie". W żaden racjonalny sposób! – Racjonalny, och tak, racjonalny. Cały Bruce! Sam to powiedziałeś... że... to imię było irracjonalne! Irracjonalne... och... tak... irracjonalne. Wiesz chyba, co się dzieje z ludźmi, którzy stają się zbyt irracjonalni, co? – No tak, posunę się za daleko i ludzie stwierdzą, że oszalałem – pomyślałem. – Właśnie! I mogą po ciebie przyjść faceci w białych kitlach! – Mogą sobie pomyśleć, że jestem prawdziwym świrem! – Świr, och tak, świr! Bruce, jesteś bananowym świrem? – zapytał mój Interpretator. – Czy one w końcu rosną w Brazylii? – przyszło mi do głowy pytanie. Interpretator, jako głos moich Wątpliwości, przemawia głębokim barytonem. Nie takim jednak jak James Earl Jones, lecz mniej więcej na tej samej częstotliwości. Głos ten brzmi imponująco. Nie opiera się na logice, aby zasiać we mnie zwątpienie w moje doświadczenia, jak widać na przykładzie powyższej konwersacji. Zamiast tego, po prostu przywołuje skojarzenia i obrazy pochodzące z pamięci tkwiącej we mnie od zawsze. Wątpliwości po prostu pojawiają się razem z tymi skojarzeniami. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 12 Pierwszy kontakt z Bobem Monroem w Życiu po Śmierci Faktem niezaprzeczalnym jest to, że prawidłowo odebrałem imię matki Gwendilyn, Maggie, co samo w sobie j powinno rozwiać moje wątpliwości. Wystarczyło przecież, żeby mój świat zaczął drżeć w posadach, lecz kiedy to ustało, wciąż wątpiłem w rzeczywistość tego doświadczenia. Wciąż nie byłem absolutnie przekonany, że raz na l zawsze dowiodłem istnienia świata Życia po Śmierci. Dowiodłem tylko tego, że przekonania i wątpliwości mogą stwarzać nader silny opór. Biper przymocowany do mojego paska zapiszczał pewnego piątku, kiedy byłem w pracy, nieco po godzinie dziesiątej rano. Rozpoznałem numer telefonu Rebeki i od razu do niej zadzwoniłem. Był 19 marca 1995 roku, właśnie umarł Bob Monroe, a Rebeka dzwoniła, żeby mi o tym powiedzieć. Zmarł na zapalenie płuc w szpitalu w Charlottesville w Wirginii, około godziny 9.20 tego ranka. Odłożywszy słuchawkę, wróciłem do pracy, zastanawiając się cały czas nad tym, co Bob zrobił dla wielu ludzi i dla mnie. Technologia Hemi-Sync, którą wynalazł była dla mnie kluczem w odkrywaniu i badaniu świata niefizycznego. Dzięki Instytutowi, który założył, i wszystkim ludziom, którzy tam pracowali mogłem uczyć się tak szybko i tak skutecznie. Dobrą chwilę myślałem z wdzięcznością o wszystkich tych darach. Potem postanowiłem zobaczyć czy mogę coś dla niego zrobić. Może mógłbym skontaktować się z nim i sprawdzić co się z nim dzieje, i to zaledwie po kilku godzinach od jego wejścia w Życie po Śmierci. Pewnie nie powinienem się przyznawać, że zrobiłem to w godzinach pracy, lecz jednak szybko zamknąłem oczy i odprężyłem się, aby odwiedzić przyjaciela, który właśnie zmarł. Otworzyłem na niego moją świadomość i natychmiast go ujrzałem. Ku mojemu zaskoczeniu, była też Nancy, jego żona, która zmarła ponad rok wcześniej. Razem pojawili się w mojej świadomości. Nancy wręcz promieniała unosząc się u lewego boku Boba. – Witaj, Bruce. Uhm, to ja. I Nancy też tu jest! – w głosie Boba brzmiała prawdziwa radość. – Tak, widzę ją po twojej lewej stronie, jest trochę za tobą – odparłem. – Wygląda na szczęśliwą! – Chłopcze, nie masz pojęcia, jak cudownie być znowu razem! – stwierdził Bob, uśmiechając się od ucha do ucha. – Więc z tobą wszystko w porządku? – zapytałem. – W porządku?... W porządku?! Lepiej niż w porządku! Rewelacyjnie! – Widzę, że jest z wami jeszcze ktoś, ale nie wiem kto. – Tam? – zapytał odwracając głowę i wskazując podbródkiem w kierunku osoby, o której mówiłem. – Tak, kto to? – zapytałem. – Ed Wilson. Pamiętasz naszego doktorka, prawda? – Jasne, pamiętam Eda, nie rozpoznałem go tylko. Zmienił się jakoś. – Słuchaj – Bob był podekscytowany jak dziecko. – Nigdy nie zgadniesz co teraz robię! Patrzyłem tylko na niego, czekając na odpowiedź. – W tej chwili rozmawiam z sześcioma innymi osobami oprócz ciebie! – pochwalił się niby dziecko swoją najnowszą zabawką. – Jestem z każdym z nich jednocześnie. Widzę siebie samego z każdym z nich. Słyszę każde słowo, jakie do nich wypowiadam i to, co każdy z nich mówi do mnie. Jestem świadom wszystkich tych sześciu rozmów, a jednocześnie rozmawiam tu z tobą. Co o tym sądzisz? – Mówisz, jak dziecko opowiadające o swojej najnowszej zabawce. – No cóż, chyba nawet czuję się tu trochę jak dziecko – roześmiał się. – Tutaj dopiero co się urodziłem, jeśli można tak to ująć. – Cieszę się, że dobrze się .czujesz w swoim nowym domu, Bob. Nancy, dobrze cię znów zobaczyć. Naprawdę promieniejesz! Słuchajcie, lepiej będzie jak wrócę do pracy zanim szef pomyśli, że sobie przysnąłem! – Odwiedzaj nas, kiedy tylko chcesz, Bruce. Zawsze będzie nam miło cię zobaczyć – oświadczył Bob. Po tych słowach on i Nancy odeszli. Otworzyłem oczy i wróciłem do pracy, szczęśliwy, że przejście Boba było tak gładkie. Cieszyłem się z radości ich obojga. Niedługo potem znów usłyszałem Rebekę. Towarzyszyła niefizycznie Bobowi w przejściu do Życia po Śmierci. Mówiła o tym jak cudownie było zobaczyć znów Eda i Nancy. Było jej trudno, powiedziała, wracać tu, do tego świata. Rebeka zawiadomiła mnie też, że niedługo w Instytucie odbędzie się uroczystość ku pamięci Boba. Wtedy podróż do Wirginii wykraczała poza moje finansowe możliwości. Dlatego postanowiłem udać się tam niefizycznie. Taki sposób okazania szacunku wydał mi się całkiem na miejscu. Kiedy w Wirginii zaczęła się uroczystość, w Kolorado ja położyłem się na moim wodnym łóżku. Zamknąłem oczy, odprężyłem się i wyraziłem zamiar odwiedzenia Boba podczas uroczystości. W ciągu niecałej minuty ujrzałem i jego, i Nancy. Może był to skutek emocji wywołanych tą uroczystością, lecz zbliżając się do nich wyczułem, że Bob był bardzo poważny. U prawego boku Boba stał ktoś jeszcze, czułem wyraźnie czyjąś obecność, ale nie mogłem go dojrzeć. – Witaj, Bob, dobrze cię znów widzieć – odezwałem się. – Nie mogłem sobie pozwolić na lot do Wirginii, więc postanowiłem zobaczyć się z tobą w ten sposób. – To miło z twojej strony – odparł poważnym i spokojnym tonem. – Chciałbym ci podziękować i wyrazić wdzięczność za to, czym obdarowałeś ten świat. Dzięki tobie nauczyłem się odkrywać miejsca, których istnieniu większość ludzi zaprzeczyłaby. – Dzięki, Bruce. Dziękuję, że przyszedłeś, naprawdę cieszę się, że tu jesteś. Odsunąłem się nieco od nich i zauważyłem, że Nancy uśmiecha się ciepło do mnie. Potem zauważyłem nad nimi, trochę na lewo, niewielką kulę jaśniejącą wielobarwnym światłem. Miałem wrażenie, że już ją gdzieś widziałem, ale nie mogłem sobie uzmysłowić ani gdzie, ani co to było. Otworzyłem szerzej świadomość i skupiłem się na kuli światła, próbując ją poczuć. Chwilę później poczułem obecność Eda Wilsona. – Niech go licho! Ależ ten Ed się zmienił odkąd ostatnio go widziałem! – pomyślałem na głos, lecz do nikogo w szczególności. Ostatnim razem kiedy go widziałem, czyli kilka dobrych miesięcy wcześniej, jego obozowisko przy kamiennej bibliotece powoli stawało się małym śmietniskiem w okolicy. Były tam całe pudła papierów ustawionych jeden na drugim tuż obok obozowego ogniska. Kartki papieru walały się też wokół jego stolika przy ognisku, gdzie siedział i czytał. Wyglądał tak, jak go zapamiętałem za życia w świecie fizycznym, wysoka, chuda sylwetka i ciemne włosy. Potem kilkakrotnie go szukałem. Za pierwszym razem jego obozowisko wyglądało na opuszczone. Następnym razem wszystko było czysto uprzątnięte. Teraz Ed wyglądał zupełnie inaczej. Jak kula światła mieniąca się i pulsująca wszystkimi kolorami tęczy. Wyglądało na to, że Ed całkiem się zmienił, ale nie rozumiałem co to oznaczało. Pożegnawszy się z Bobem i Nancy, opuściłem ich. Kiedy odchodziłem, Bob wciąż był poważny i wyciszony. Pożegnalna uroczystość musiała wywrzeć na nim silne wrażenie. Wstecz / Spis Treści / Dalej SAMODZIELNE PODRÓŻE Prawdą jest, że kiedy uczeń jest gotowy, pojawia się nauczyciel. Prawdą jest również to, że kiedy uczeń jest gotowy, nauczyciel odchodzi. Tak samo było z moim Tajemniczym Nauczycielem. Nadszedł wreszcie czas, kiedy przestałem podróżować z Rebeką. Nie porównywaliśmy już więcej notatek. Byłem sam. Moje podróże stały się doświadczeniami samodzielnymi, mogłem już tylko polegać na towarzystwie niefizycznych Pomocników oraz na tym, czego nauczyłem się pod opieką Rebeki. Rozdział 13 Medytacja na finansowej poduszce Trener wielokrotnie sugerował, żebym medytował częściej. Nie wyskakiwałem z łóżka codziennie rano przed pracą i nie medytowałem, co jest znakiem braku samodyscypliny. Miałem do roboty inne rzeczy. Byłem zbyt zmęczony, zbyt głodny... zawsze coś było. W końcu, pewnego sobotniego ranka skończyły mi się wymówki. Niechętnie zwlokłem się z łóżka, założyłem szlafrok i ziewając, poszedłem do salonu, gdzie stał mój ulubiony fotel na biegunach. Usiadłem i zamknąłem oczy. – Dziękuję, Bruce – usłyszałem w umyśle głos Trenera. Z medytacją miałem do czynienia tylko we wczesnych latach siedemdziesiątych, a była to Medytacja Transcendentalna. Wtedy medytowałem w ten sposób przez prawie pół roku, dwadzieścia minut codziennie rano i wieczorem. Szybko przypomniałem sobie moją ówczesną mantrę i zacząłem ją powtarzać. – Ta metoda jest w porządku, ale mam pewną sugestię – odezwał się Trener. – Może byś po prostu włączył Wahunkę? Po prostu poczuj ten punkt u podstawy czaszki, który odkryłeś wtedy. Szybko odszukałem ten punkt i czekałem aż Wahunka nabierze mocy. Kiedy już odczuwałem ją bardzo intensywnie, znów posłyszałem głos Trenera. – Dobrze – stwierdził. – A teraz niech to uczucie zejdzie niżej wzdłuż twojego kręgosłupa i niech tam też się wzmocni. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Byłem więc trochę zdziwiony, kiedy naprawdę poczułem Wahunkę sunącą wzdłuż kręgosłupa. Jak zasugerował Trener, poczekałem aż jej moc wzrośnie. – Dobrze, bardzo dobrze. A teraz rozszerz to uczucie poza swoje ciało. To było coś zupełnie nowego. W przeszłości zamierzałem projektować energię Wahunki, żeby wraz z innymi spróbować Zmodyfikowanej Gorącej Kąpieli Charliego. Lecz nigdy nawet nie pomyślałem, że mogę spróbować wyjść energią Wahunki poza moje ciało. – Jesteś pewien, że to możliwe, Trenerze? – zapytałem. – Po prostu wyraź zamiar poczucia jej w przestrzeni otaczającej twoje fizyczne ciało i zobacz co się stanie. Szukając po omacku w powietrzu wokół mego karku, próbowałem poczuć Wahunkę. – Masz rację! Czuję ją w powietrzu! Mam wrażenie, że ma chyba jakieś dwa, trzy centymetry grubości. Czuję ją nawet dalej w powietrzu i wzdłuż kręgosłupa. Naprawdę ją czuję! To zdumiewające! – A teraz spróbuj ją poczuć jeszcze trochę dalej od ciała. Co u licha, pomyślałem sobie, czemu by nie sprawdzić jak daleko mogę ją poczuć! I zacząłem próbować wyczuć ją jeszcze dalej. – Zdumiewające, czuję ją w odległości co najmniej trzydziestu centymetrów! – Spróbuj jeszcze dalej. Po niedługim czasie czułem Wahunkę jako przestrzeń w kształcie jajka rozciągającą się na przynajmniej metr we wszystkich kierunkach. – Bardzo dobrze, Bruce. Rozciągnijmy ją jeszcze dalej. Zobacz jak daleko możesz ją poczuć. Jajowaty kształt wokół mnie zaczął się powiększać. Poczułem ściany mojego mieszkania, kiedy jego powierzchnia przeszła przez nie. – To niesamowite! Właśnie poczułem ściany budynku! Powierzchnia sferycznego kształtu wciąż się rozszerzała. Czułem budynek, ludzi i nowe samochody zaparkowane w punkcie sprzedaży pół kilometra od miejsca, gdzie siedziałem. A kula świadomości wciąż się powiększała. Brzmi to niewiarygodnie, ale wkrótce poczułem, że w jej wnętrzu znalazła się cała Ziemia. Właśnie zdumiewałem się wspaniałym poczuwaniem całej planety wewnątrz mojej sfery, gdy poczułem, jak jej powierzchnia przechodzi przez Księżyc. Wyglądało to, jakby ktoś nieustannie nadmuchiwał mydlaną bańkę. Kiedy powierzchnia kuli mojej bańki mydlanej wydostała się z drugiej strony Księżyca, ten również był teraz w jej wnętrzu. To samo stało się ze Słońcem i innymi planetami, kiedy objęła je kula Wahunki. Mogłem wtedy wskazać każdą planetę i nazwać ją. A kula wciąż się rozszerzała. – Kula będzie się rozszerzać dalej, a ja chciałbym, żebyś jednocześnie pomyślał o czymś, czego pragniesz – poczułem słowa Trenera. Wtedy poczułem gniew, który towarzyszył mi od kilku dni, gniew na to, że jestem biedny. Od miesięcy pracowałem dorywczo i męczyło mnie już zamartwianie się skąd wezmę pieniądze w następnym miesiącu. Poczułem pragnienie posiadania wystarczającej ilości pieniędzy, aby móc się przestać o to martwić. – Chcę wielką poduszkę – pomyślałem na głos. Niemal natychmiast przed oczami mojego umysłu pojawiła się wielka poducha, unosząca się w powietrzu. – A dokładnie – poprawiłem się. – Chcę wielką finansową poduszkę. Powiedzmy jakieś 10.000 dolarów; tego właśnie pragnę, finansowej poduszki wartej 10.000 dolarów. – W porządku, poczuj to pragnienie w sobie, tak jak czułeś Wahunkę. Sprawdź gdzie to pragnienie umiejscowiło się w tobie – polecił Trener. Zdumiony, stwierdziłem, że naprawdę czuję to pragnienie wewnątrz mego ciała. – Dobrze. A teraz niech to pragnienie rozejdzie się na zewnątrz, tak jak Wahunka. Niech połączy się z rozszerzającą się energią Wahunki. Jak powiedział Trener, połączyłem pragnienie posiadania dziesięciu tysięcy dolarów z rosnącą kulą Wahunki. – Zwróć uwagę na to, jak postrzegasz powierzchnię kuli swego pragnienia – zasugerował Trener. Jej powierzchnia napotkała na swej drodze obiekty, podobnie jak to było w przypadku Wahunki. Lecz tym razem wrażenie było inne. Co jakiś czas coś pojawiało się na drodze kuli pragnienia i rezonowało z niej. Obiekt mógł odegrać jakąś rolę w spełnieniu się mojego pragnienia posiadania finansowego zabezpieczenia. Kiedy się to działo, czułem, jak energia obiektu zwraca się w kierunku środka kuli i przyspiesza swój bieg. Tylko te obiekty, które rezonowały z moim pragnieniem zachowywały się w ten sposób i tylko one przyspieszały swój bieg w kierunku środka kuli, gdzie siedziałem. Wiedziałem, że kiedy kula mego pragnienia rozszerzała się coraz bardziej, wszystko, czego dotknęła, a co miało przyczynić się do spełnienia tego pragnienia, będzie kierować się ku jej środkowi. Wiedziałem, że w środku owej kuli pragnienia... byłem ja sam. – Bardzo dobrze, Bruce, cieszę się, że zrozumiałeś! A teraz odpręż się, a obie kule niech jeszcze przez chwilę się rozszerzają. Kiedy poczujesz, że ten proces dobiegł końca, możesz zakończyć medytację i zabrać się do swojej pracy. Stopniowo traciłem kontakt ze świadomością powierzchni obu kuł. Domyśliłem się, że oznaczało to, iż proces dobiegł końca, wstałem więc i zrobiłem sobie na śniadanie pełną miskę płatków z mlekiem. W niedzielę rano postanowiłem sprawdzić ogłoszenia o pracy. Lubiłem niewymiarowy czas pracy, ale uporządkowanie moich finansów stawało się prawdziwą koniecznością. Jedno z ogłoszeń wydało mi się ciekawe. Zamieściła je firma, w której pracował jeden z moich przyjaciół. Parę godzin później przyjaciel ten zadzwonił do mnie, żeby mi powiedzieć gdzie tego wieczoru spotka się nasza grupa. – A przy okazji, widziałem w dzisiejszej gazecie wasze ogłoszenie. – Jakie ogłoszenie? Nie dawałem żadnego ogłoszenia. To musiał być ktoś inny. Ale szukałem kogoś na prace zlecone. Jesteś zainteresowany? – zapytał mój przyjaciel. W ciągu czterech dni podpisałem kontrakt z firmą, w której pracował. Zapłata za zlecenie wyniosła dokładnie 10.000 dolarów. Moje zdumienie przeszło wszelkie pojęcie! Od tamtego sobotniego poranka, kiedy to skończyły mi się wymówki, przytrafiają mi się same dobre rzeczy. Wciąż nie medytuję tak często, jak powinienem, ale kiedy to robię, rezultaty są zdumiewające. Wątpiłem w to, że wszechświat zaspokaja nasze potrzeby. Teraz przestałem. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 14 Odzyskanie Sylwii Któregoś kwietniowego, zimnego i śnieżnego dnia wyjmowałem pocztę ze skrzynki. Na tablicy ogłoszeniowej, znajdującej się obok skrzynek pocztowych bloku mieszkaniowego, zauważyłem ogłoszenie grupy studyjnej o nazwie “Niebiańskie Proroctwo". Tak właśnie poznałem Rosalie, kobietę, z którą od razu połączyła mnie przyjaźń. Na ogłoszeniu umieszczono jej numer telefonu. Okazało się, że jako jedyny zadzwoniłem z pytaniem o książkę Jamesa Redfielda. Spotkaliśmy się kilka razy, rozmawialiśmy o książce, o naszych zainteresowaniach i tym, co dzieje się w naszym życiu. Podczas jednego z takich spotkań Rosalie wspomniała o tym, że jej matka zmarła przed dziewięciu miesiącami. Powiedziała też, że jej ojciec, Joe, od śmierci matki ma problemy ze spaniem. Co ciekawe, nie mógł spać tylko wtedy, gdy nocował w domu, gdzie jego żona, Sylwia, spędziła swoje ostatnie dni. Rosalie uważała, że było to dziwne, gdyż ojciec był u niej niedawno i nie miał żadnych problemów ze snem. Pojechali wspólnie w odwiedziny do krewnych, a po drodze, w motelu, spał dobrze. W innych domach spał równie dobrze jak przed śmiercią Sylwii. Rosalie zastanawiała się na głos czy przypadkiem nie jest tak, że w jakiś sposób to właśnie matka nie pozwala ojcu spać. Rozpoznawszy wzorzec, z którym już wcześniej miałem do czynienia, opowiedziałem Rosalie trochę o tym, czego się nauczyłem podczas programu Linia Życia. Wyjaśniłem jej, na czym polega proces odzyskiwania i towarzyszenia ludziom, którzy utknęli gdzieś po śmierci. Z opisu problemów ze snem jej ojca stwierdziłem, że to możliwe, iż jej matka ma z tym coś wspólnego. Później tego samego wieczoru, zasypiając już, pomyślałem sobie niezobowiązująco, że może mógłbym poszukać matkę Rosalie. Chwilę potem pojawiła się na króciutką chwilę niewielka, delikatna kobieta. W jej twarzy było coś niezwykłego, lecz nie mogłem tego czegoś dokładnie dojrzeć. Stwierdziłem, że jestem zbyt zmęczony i zapadłenl w głęboki sen. Jako że nasza grupa dyskusyjna składała się jedynie z dwóch osób, a łatwiej gotuje się dla dwóch osób niż dla jednej, Rosalie i ja znów spotkaliśmy się u niej na kolacji. Kiedy rozmawialiśmy, zaproponowałem jej, że jeśli nie mą nic przeciwko temu, sprawdzę co się dzieje u jej mamy i czy ewentualnie nie mógłbym jakoś pomóc. Rosalie nie miała nic przeciwko temu, a ja ucieszyłem się, że nie pomyślała, iż mój pomysł jest dla niej za dziwaczny. Tego wieczoru dowiedziałem się, że Sylwia zmarła po długiej chorobie i że leczono ją steroidami, a konkretnie predni' sonem. Tuż przed śmiercią Sylwia musiała również zażywać morfinę dla złagodzenia bólu. Jak zazwyczaj, odłożyłem sprawę Sylwii na ponad tydzień, a moje wciąż żywe wątpliwości sprawiały, że zamartwiałem się czy aby dam radę ją znaleźć. Tak się złożyło, że wyruszyłem na poszukiwania Sylwii podczas kolacji z innym moim przyjacielem, Danem. Dan również ukończył program Podróży przez Bramę i interesuje się żywo odzyskiwaniami. Chciał się przekonać czy będzie w stanie podążać za mną i zobaczyć co się będzie działo. Odczuwając lekkie podenerwowanie związane z moimi umiejętnościami, poszedłem do łazienki, aby skontaktować się z Trenerem i poprosić go o pomoc w zlokalizowaniu Sylwii. Pewnie trochę to dziwnie brzmi, ale moim zdaniem łazienka jest dobrym, spokojnym i zapewniającym prywatność miejscem. Nie jest tak rozpraszająca jak inne pomieszczenia, w których przebywają ludzie' i łatwiej jest tu otworzyć się na odbiór informacji. Trener pokazał się, a wraz z nim Bob i Nancy Monroe, którzy zaproponowali swe towarzystwo. – Nie martw się, Bruce, wszystko będzie dobrze – poczułem jak któreś z nich uspokaja mnie. Przeszedłem do pokoju dziennego i położyłem się na sofie. Dan zaproponował wykorzystanie taśmy o nazwie Swobodny Lot z Focusa 10, a ja się zgodziłem. Włączyliśmy więc taśmę, przygasiliśmy światło, a Dan, usiadł w fotelu naprzeciwko. Założyliśmy na uszy słuchawki, zamknęliśmy oczy i odprężyliśmy się przy dźwiękach Focusa 10. Poczułem, że moja percepcja się zmienia, a potem uświadomiłem sobie, że zaglądam w ową specyficzną, ziarnistą, trójwymiarową czerń. Pomyślałem o Sylwii. Wymówiłem w myślach jej imię i wyraziłem zamiar odnalezienia jej. Czekałem. Ta dziwna czerń miaia pewną specyficzną cechę, dzięki której każdy kształt, jaki się w niej pojawiał, był na jej tle wyraźnie widoczny i łatwo było go zauważyć. Zazwyczaj wystarczało mi tylko zajrzeć w nią i poczekać aż pojawi się coś, co będzie wyróżniać się na tle ziarnistej czerni. Czasami była to zaledwie maleńka plamka, która albo wyglądała inaczej, albo poruszała się. Tak więc, zaglądałem w czerń i czekałem aż coś zwróci moją uwagę. Przede mną, trochę po prawej stronie, pojawił się niewielki, wyraźny czarny wir. Skupiłem na nim uwagę i zbliżyłem się do niego. Chwilę później pojawiła się przede mną wielka, okrągła, uśmiechnięta twarz Gapcia, jednego z siedmiu krasnoludków. Walta Disneya. Zaśmiałem się bezgłośnie. Co za doskonały obraz twarzy obrzmiałej jak księżyc od zażywania prednisonu, i morfiny łagodzącej ból! Twarz Gapcia jest po prostu doskonała. Gdzieś tu niedaleko jest pewnie Sylwia! Twarz krasnoludka rozmyła się i zniknęła, a na jej miejscu ujrzałem Sylwię. Zmaterializowała się stojąc wprost przede mną w odległości mniej więcej trzech metrów. Z początku tylko na nią patrzyłem, żeby wyczuć jej obecną sytuację i uniknąć jakichkolwiek błędów, które mogłyby wyniknąć z pochopnej oceny chwili. Już wcześniej nauczyłem się nie oceniać pospiesznie sytuacji i nie przejmować kontroli. Przyjrzawszy się jej bliżej zauważyłem, że najbardziej rzucała się w oczy otaczająca ją ściśle gęsta, szarawo-biała mgła. Wyglądała jak wielka, luźna kula bawełny, skłębiona wokół jej ciała, jakby kokon dwa razy od niej większy. Sylwia była dość drobną i kruchą kobietą, a kiedy spróbowałem mentalnie wyczuć stan jej umysłu, wydała mi się jakby trochę rozchwiana. Nie czuła się zagubiona, jak babka Marli siedząca na krześle w kuchni. Zdawało mi się, że Sylwia nie może myśleć w sposób jasny i przejrzysty, podobnie jak wtedy, gdy obudzimy się, lecz jeszcze nie jesteśmy całkiem rozbudzeni i mamy wrażenie, że nie spaliśmy wystarczająco długo. Na jej twarzy malowała się jakaś pustka, a ruchom brakowało energii. Cała jej postać przypominała osobę opóźnioną w rozwoju. Obserwowałem ją przez jakąś minutę, po czym postanowiłem sprawdzić, czy rzeczywiście miała coś wspólnego z problemami swego męża. Zwróciłem na siebie jej uwagę i poprosiłem, aby pokazała mi jak nawiązuje kontakt z Joe'em. Posłusznie zawróciła i podeszła do miejsca, z którego mogłem obserwować śpiącego Joego. Najwyraźniej nie przyszło jej do głowy, że to dziwne, iż żeby się do niego zbliżyć, przeszła przez łóżko. Może w otępieniu, które ogarnęło jej umysł, nie zauważyła, że jej nogi przenikają przez materac. Stojąc po lewej stronie Joego, Sylwia zwróciła się ku niemu, wyciągnęła ręce, które przeszły przez materac i dotknęła nimi pleców męża. Potem uniosła ręce, które przeniknęły przez jego ciało. Kiedy powtórzyła to jeszcze raz, zauważyłem jak całym jego ciałem wstrząsnął dreszcz, podobnie jak drży woda w wannie, kiedy delikatnie zanurzamy i wyciągamy z wody ramię. Każdy ruch jej ręki w górę sprawiał, że Joe drżał coraz mocniej. Po sześciu czy siedmiu ruchach, Joe zaczął się kręcić nerwowo. Uświadomiłem sobie, że jeśli Sylwia nie przestanie, Joe za chwilę się obudzi. Nie wiedziałem dokładnie czy obudziłby się fizycznie czy nie, ale byłem pewien, że ruchy Sylwii zakłócają jego sen. Podziękowałem jej za pokaz i powiedziałem, że może już przestać. Natychmiast mnie posłuchała, stanęła nieruchomo z nogami w materacu i ramionami zwisającymi luźno wzdłuż boków. Zauważyłem, że drgania, w jakie wprawiła niefizyczne ciało Joe'go nie ustają, a wręcz przeciwnie, mają tę samą siłę, co w chwili, kiedy Sylwia się zatrzymała. Joe wciąż kręcił się niespokojnie na łóżku. Przez następną chwilę sprawdzałem czy Dan jest ze mną i widzi to wszystko. Obserwując go, poczułem się, jakbym patrzył na siebie samego sprzed kilku lat. Dan ujrzał w przelotnych obrazach to, co działo się z Sylwią, Joe'em i za mną. Zdawał się analizować wszystko i zastanawiać głęboko nad tym jak połączyć w całość te obrazy, które zdołał dojrzeć. A kiedy tego dokonał, doświadczenie trwało dalej, lecz on nie był już tego świadom. Wtedy poczułem głosy Boba i Nancy. – Bruce, musisz wciąż się skupiać na tym, co robisz z Sylwią. W tej chwili to ona i Joe potrzebują twojej pomocy; Danem możesz zająć się później. – Dan przypomina mi mnie samego, takiego jakim byłem jeszcze niedawno – zauważyłem. – My zajmiemy się Danem; radzi sobie świetnie. A ty najlepiej zaraz wróć do Sylwii. Wróciłem więc do Sylwii, zwróciłem na siebie jej uwagę i odnowiłem kontakt. Nadszedł czas, aby jej wyjaśnić jaka jest jej obecna sytuacja. To zawsze jest dla mnie trudne. Przecież mam tak po prostu stanąć przed kimś i powiedzieć, że nie żyje. A to może być dla tej osoby szokiem. Czasami mam z tym prawdziwe trudności. A może po prostu ich odzyskać i nie zawracać sobie głowy mówieniem, że nie żyją. Ktoś tam po drodze na pewno przecież im to powie. Albo może stopniowo uświadomią to sobie, kiedy spotkają ludzi w Focusie 27. Ale z drugiej strony, niektórym potrzebny jest taki szok. Dla mnie to zawsze dylemat, powiedzieć... nie powiedzieć...? Ci, którzy mnie znają, mogą stwierdzić, że często dyplomacja nie jest moją najmocniejszą stroną. Może nawet powiedzieliby, że nie okazuję takiej delikatności, jaka przystoi osobie zajmującej się tego typu sprawami. No cóż... – Sylwia, muszę ci coś powiedzieć – tak właśnie zacząłam. – Wiem dlaczego tak trudno ci obudzić męża. Jak dotąd nie powiedziała jednego słowa, nie odezwała się też i teraz. Odwróciła się i spojrzała na mnie oczami bez wyrazu. – Nie żyjesz już w świecie fizycznym, Sylwio; umarłaś prawie rok temu. Przez krótką chwilę na jej twarzy widać było konsternację. Jestem pewien, że pomyślała, iż jestem wariatem. Lecz potem przyszły jej na myśl pewne dziwne rzeczy, które zaczęły jej się ostatnio przydarzać. Na przykład to, że jej nogi przechodzą przez materac, a ręce przez ciało Joe'go. A potem doznałem wrażenia, że spoglądam prosto na słońce, wprost w jego oślepiającą jasność wyłaniającą się zza grubej, szarej chmury. Szarawy, bawełniany kokon otaczający Sylwię wyparował i zniknął w ciepłych promieniach słońca. Z jej oczu i ciała zniknęła owa drętwota. Sylwia promieniała! Wyraźna i jasna, jej twarz jaśniała ciepłym uśmiechem skierowanym do mnie! W tamtej chwili uświadomiła sobie wszystko i już wiedziała gdzie i dlaczego jest i jaka jest jej obecna sytuacja. Poczułem jej myśli; rozumowała jasno po raz pierwszy odkąd ją znalazłem. – Jeśli nie żyję, to powinnam wiedzieć, co się stanie dalej – pomyślała na głos patrząc prosto na mnie. Każda nowa myśl dodawała jej sił. Sylwia nie zauważyła jeszcze, że zbliżała się ku niej jasna, promieniująca kula Światła, która zatrzymała się w pewnej od niej odległości, jakby czekając. – Jeśli nie żyję, to Jezus powinien tu po mnie przyjść i zabrać ze Sobą! Kiedy to mówiła, wyglądała jak młoda, zakochana dziewczyna. Była szczęśliwa oczekiwaniem, bo wiedziała bez żadnych wątpliwości, że On po nią przyjdzie. Potem zauważyłem, że nagle zdała sobie sprawę z obecności Światła, które zaczęło powoli zbliżać się ku niej. Wiedziała Kim jest owo Światło, a ono zaczęło zmieniać się. Nie była to już kula, a raczej sylwetka Człowieka otoczonego Światłem będącym Nim. Zanim zatrzymało się przed Sylwią, Światło przemieniło się w najlepszy wizerunek Jezusa ze szkółki niedzielnej, jaki kiedykolwiek widziałem. Jego jaśniejące Światło opromieniało Sylwię. A ona była najzwyczajniej w świecie szczęśliwa! Unoszące się przed nią jasne, złocistobiałe Światło dostosowało się do jej wierzeń. Radośnie podeszła do Niego. Bez obawy chwyciła za rękę Tego, który przyszedł po nią. Powiedział coś do niej, a potem z uśmiechem na twarzy odwrócił się w kierunku, skąd przybył. Razem unieśli się w powietrze i powoli oddalili. Odwróciłem się i znów skupiłem uwagę na Danie. Wciąż układał w całość strzępy informacji, jakie udało mu się zebrać i próbował wszystko zrozumieć, analizując kawałek po kawałku. Znów przypomniał mi mnie samego z czasów, kiedy zaczynałem program Linia Życia. Ja również poświęcałem zbyt wiele czasu na analizowanie, a nie dość na otworzenie się na nowe doświadczenia. Wiem, że przede mną jeszcze długa droga. Uświadomiłem to sobie z całą mocą, kiedy tak patrzyłem na Dana. – Bruce, my zajmiemy się Danem, ty musisz skupić uwagę na tym, gdzie jesteś – poczułem słowa Nancy. Nie bardzo jednak wiedziałem co mam dalej robić. Zazwyczaj, kiedy już odnajdę i odzyskam kogoś, eksportuję go do Centrum Przyjęć w Focusie 27, gdzie mojego podopiecznego wita ktoś, kogo ten znał wcześniej. Miałem uczucie, że powinienem jeszcze coś zrobić, ale przecież wszystkim się już zajęto. Częściowo z ciekawości postanowiłem pójść za Sylwią i Tym, który po nią przyszedł, i zobaczyć co się stanie dalej. Przyznaję ze wstydem, że na widok tego, co zobaczyłem, o mało nie wybuchnąłem śmiechem. Ubranie Sylwii zmieniło się. Była teraz odziana w długą, powiewającą, białą satynową suknię. Leżała na boku, na przepięknej, rozświetlonej słońcem polanie pośród gęstej, zielonej trawy. Z zagadkowym wyrazem twarzy słuchała głębokiego, męskiego basu, śpiewającego słowa psalmu “Na niwach zielonych pasie mnie...". Wiedziała, że tak właśnie miało to być, ale jednak coś było nie tak. Nie powinna przecież leżeć na trawie w takiej pięknej, kosztownej sukni. W mgnieniu oka pozycja, w jakiej się znajdowała, zmieniła się. Teraz siedziała, patrząc na ogromny, gliniany kielich, który trzymała przed sobą w dłoniach. Wyglądał jak mała miska umocowana na trzonku z wielką, okrągłą podstawą. Przez brzegi kielicha nieustannie przelewał się przejrzysty, musujący płyn, który spływał po jej rękach na ziemię. To też wydało jej się znajome, ale przecież jednak trochę nie na miejscu, zwłaszcza że jednocześnie ten sam głos zaintonował “...kielich mój przelewa się". Stwierdziłem, że Sylwia z pewnością znajduje się w dobrych rękach, nie jestem tu potrzebny, a ciekawość zaspokoiłem. Obróciłem się powoli dookoła siebie, chcąc poczuć gdzie ostatni raz widziałem jej męża. Złapałem jego sygnał i zawróciłem, aby go odszukać. Kiedy go znalazłem, wciąż spał. Kręcił się trochę i pojękiwał cichutko. Drgania, które wywołała Sylwia wciąż były silne. Więcej, odkąd go opuściliśmy, bynajmniej się nie zmniejszyły. Jego niespokojne ruchy i jęki były znakiem, że wciąż znajduje się pod ich wpływem. Nie wiedząc co mam właściwie robić, patrzyłem tylko i czekałem na jakiś znak. Czekając tak, zacząłem sobie przypominać jak Rebeka pracowała z energią podczas wielu z naszych wspólnych, niefizycznych podróży. Przypominałem sobie jakie ruchy wtedy wykonywała. Zapytawszy w myślach czy nie powinienem zrobić właśnie tego, czekałem na odpowiedź. Nadeszła szybko, wzmocniona okrzykiem: “Dalej, do dzieła!". Stanąłem obok Joego, z nogami w materacu i zacząłem przesuwać wolno rękami wzdłuż całego jego ciała. Wyraziłem w myślach pragnienie zatrzymania drgań, które powoli słabły. Wciąż przesuwałem ręce nad ciałem Joego, aż w końcu drgania całkiem ustały. Poczułem wyraźnie, jak Joe odpręża się i znów zapada w głęboki, przynoszący odpoczynek sen. Zdawało mi się, że wszystko dobiegło końca, więc skupiłem się na Danie, zastanawiając się co mam robić dalej. W następnej chwili zdarzyło się coś całkowicie niespodziewanego. Dan wciąż tam był, siedział otoczony kulą jasnego, złotego światła. Analizował kolejne strzępy informacji, próbując dopasować je do siebie. Było tego tak niewiele, a przerwy między nimi tak duże, że nie miał wielkiej szansy na ułożenie spójnego obrazu całego zdarzenia. Patrząc na niego, czekałem na rozwój wydarzeń. Nagle z mojej prawej strony wyłonił się starszy mężczyzna, o którym jakoś wiedziałem, że jest ojcem Dana, i zbliżył się do niego błyskawicznie. Podszedł tuż do Dana i zwrócił na siebie jego uwagę. Widząc ojca, Dan zdumiał się. Ojciec zaczaj do niego mówić. Rozmawiali o czymś, co nie zostało pomiędzy nimi dokończone. Przez chwilę myślałem, że może powinienem skupić się na ich rozmowie. Gdyby Dan zapamiętał cokolwiek z tego zdarzenia, to podsłuchując ich, może później mógłbym, zweryfikować je dla niego. Już zacząłem skupiać się na ich rozmowie, kiedy poczułem, że Bob i Nancy są temu przeciwni. – Nie musisz słuchać tego, co mówią. Odsuń się trochę i pomóż nam otoczyć ich obu kulą światła. Odsunąłem się więc na kilka metrów i wyraziłem zamiar dodania mojej energii do kuli światła, która już otaczała tę dwójkę. Wciąż ich obserwowałem, zauważyłem więc, że Dan wykazuje pierwsze objawy zdenerwowania wywołane sprawę, którą chciał dokończyć jego ojciec. Zdawało się, że między nimi wyrasta ściana, która utrudnia ojcu dotarcie do syna. Niedługo potem podenerwowanie Dana sprawiło, że komunikacja po prostu urwała się. Widząc to, ojciec cicho odszedł. Zaczekałem jeszcze chwilę, a potem podziękowałem Bobowi, Nancy i Trenerowi za ich pomoc. Otworzywszy oczy, powróciłem świadomością na sofę i do pokoju dziennego. Dan i ja przeszliśmy do jadalni, usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy rozmawiać. Chciałem dać mu możliwość zweryfikowania swego doświadczenia i podzielenia się nim. Niewiele pamiętał z tego, co mu się przydarzyło. – Pamiętam jakieś przebłyski obrazów, ale nie potrafię ich połączyć w sensowną całość – podsumował Dan. Powinienem był na tym zakończyć rozmowę. To, co wydarzyło się między nim a jego ojcem było ich prywatną sprawą i nic mi do tego. Powinienem był się tego domyślić z zachowania Boba i Nancy, ale tym razem popełniłem kolejny błąd, który miał mnie czegoś nauczyć. Wahałem się czy wspomnieć o pojawieniu się jego ojca, a wahanie to przypisywałem temu, że nie wiedziałem czy jest on “żywy" czy “martwy". To wahanie też powinno być dla mnie wskazówką, że mam sprawę zostawić w spokoju. Zignorowałem ją. Zapytałem go, jakie są stosunki między nim a jego ojcem. Dan stwierdził, że istnieją między nimi pewne kwestie, które jego ojciec (żywy) chciał omówić w sposób, jaki uważał za ojcowski i pełen miłości. Chodziło o przebaczenie, żeby tak to ująć, którego przyjęcie było dla Dana wyjątkowo trudne. Jakiś czas później Dan wyznał mi, że ojciec zadzwonił do niego następnego ranka po jego “wizycie" i postanowili, że się spotkają i o wszystkim porozmawiają. Nie wiem o czym rozmawiali. Wtedy uświadomiłem już sobie, że jest to wyłącznie ich sprawa i nie powinienem się wtrącać. Nie powinienem był ingerować mówiąc Danowi o wizycie ojca. To była dla mnie nauka, zapamiętam ją i następnym razem spróbuję rozegrać sprawę inaczej. Ludzie zasługują na szansę samodzielnego załatwienia swoich własnych spraw. Kiedy dzień czy dwa później znów spotkałem się z Rosalie na domowej kolacji, opowiedziałem jej o tym, czego doświadczyłem podczas odzyskania jej matki. Pokazała mi zdjęcie Sylwii zrobione na jakiś czas zanim wkroczyła w Życie po Śmierci. Podobieństwa między nią a kreskówkowym wizerunkiem Gapcia zdumiały mnie. Oboje mieli taką samą okrągłą twarz i duże pulchne policzki. Oboje mieli zaraźliwy ciepły uśmiech, który przemawiał do każdego serca. W ciągu dwóch tygodni od odzyskania, Joe postanowił, że może już przenieść się z powrotem do sypialni, którą dzielił z Sylwią przez całe ich wspólne życie. Nie nocował tam od jej śmierci, twierdząc, że po prostu źle mu się tam śpi. Rosalie powiedziała mi, że Joe ma jedynie niewielkie problemy natury geriatrycznej, lecz sypia zupełnie dobrze. To był jedyny, rzeczywisty dowód na to, że to, co mi się przytrafiło, było prawdziwe. Niespecjalnie to pocieszające, ale jednak zawsze coś. Całość pasowała do wzorca, z jakim już wcześniej spotkałem się w badaniach Życia po Śmierci. Małżonkowie, którzy umierają, czasami nie zdają sobie z tego sprawy. Zostają więc w znanym sobie otoczeniu sprzętów i ludzi. Niektórzy czują frustrację albo nawet gniew widząc, że ich fizycznie żywy małżonek ignoruje ich i nie zauważa. Często dzieje się tak, że próby porozumienia się z ukochanymi żyjącymi w świecie fizycznym mają namacalne skutki. To całkiem częste zjawisko. Kiedy opowiadam tę historię, niektórzy reagują bardzo emocjonalnie i twierdzą, że to nie prawdziwy Jezus przyszedł po Sylwię. Moim zdaniem, niektórzy uważają, że to świętokradztwo, iż taki heretyk jak ja był świadkiem tego zdarzenia, jeśli ono w ogóle miało miejsce. No cóż, nie mogę tego udowodnić. Nie wiem i tak naprawdę mało mnie to obchodzi. Sylwia nie tkwi już w pułapce, a Joe śpi spokojnie. Mnie to wystarczy. Jeśli o mnie chodzi, to mógł to być Jezus albo zaledwie Pomocnik, który przybrał Jego postać, aby dopasować się do wierzeń i oczekiwań Sylwii. Pomocnicy potrafią z łatwością przybrać postać kogoś, kogo dana osoba rozpozna. Wiem, że jej przejście z domu, w którym umarła, do miejsca, gdzie poszła, było łatwiejsze właśnie dzięki temu, że On się pojawił. Poza tym uważam, że i tak wyraziłby zgodę na to, aby jeden z Pomocników przyjął Jego postać. Po tym wydarzeniu nie sprawdzałem już jak się powodzi Sylwii. Zawsze miałem wrażenie, że wszystko jest z nią w jak najlepszym porządku. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 15 Wizyta i propozycja Boba Monroe'a Pewnego wieczoru, kiedy niemal już zasypiałem, jakieś dwa miesiące po swojej śmierci, Bob Monroe złożył mi kolejną wizytę. Minęły trzy tygodnie od zamachu bombowego w Oklahoma City i zdążyłem już zupełnie dojść do siebie po mojej niefizycznej wizycie, jaką tam złożyłem. Ci z was, którzy czytali Podróże w Nieznane pamiętają pewnie, że pierwszy rozdział opowiada o tym właśnie doświadczeniu i jego następstwach. Wspominam o tym teraz, aby umiejscowić w czasie chwilę obecną. Była późna noc i, prawie już zasypiając, widziałem przed oczami owe ulotne obrazy twarzy i rzeczy, które trwają zanim sen nie zmorzy na dobre. A wtedy poczułem głos Boba wołającego mnie po imieniu i ujrzałem jego i Nancy stojących tuż przede mną. – Cześć, Bob. Nancy, miło cię znów widzieć. Cieszę się, że wpadliście. – Jak się masz, Bruce – odpowiedzieli oboje. – Cieszę się, że wciąż piszesz. Pamiętaj, trzymaj się tego, a ja z tej strony pomogę ci to wszystko opublikować w formie książki – przypomniał mi Bob. – Uhm, pracuję nad następnym artykułem, chcę go przesłać Danowi do Instytutu. Jakiś czas temu odzyskałem babkę kobiety, którą poznałem na studium biblijnym. – Tak, wiemy o tym – zauważyła Nancy. – Całkiem nieźle ci wtedy poszło. – Zauważyłeś pewnie, że ostatnio poziom twojej energii znacznie się podniósł? – zapytał Bob. – To zdumiewające! Wracam do domu po całym dniu pracy, włączam komputer i piszę non stop do drugiej nad ranem, prawie co dzień. Cztery godziny później wstaję całkiem wypoczęty i idę do pracy. Powinienem być zupełnie wyczerpany, ale czuję się świetnie! Cieszę się z tego, bo praca na pełen etat zazwyczaj nie zostawia wiele czasu na pisanie. – Powiedziałem ci przecież, że kiedy będziesz pisał o Oklahoma City, masz nie przerywać, a ja zrobię, co będę mógł z mojej strony. Wtedy nie uświadamiałem sobie, że Bob miał na myśli wspomaganie mnie dodatkową energią, potrzebną do pisania. Swój stan przypisywałem temu, że naprawdę cieszyło mnie pisanie. W pracy przez cały czas czekałem właściwie na chwilę, kiedy wrócę do domu i zasiądę przy komputerze. – Słuchaj, nie przyszliśmy tu tylko, żeby pogadać. Mam dla ciebie propozycję. W jednej chwili zrobiłem się czujny. Kiedy Bob żył jeszcze Tutaj, miał pewien sposób angażowania ludzi w swoje projekty, a zazwyczaj zaczynał właśnie od tych słów rzucanych jakby od niechcenia. – Co to za propozycja, Bob? – Ja... to znaczy, my... moglibyśmy dokonać pewnej niewielkiej poprawki, która znacznie ułatwiłaby ci nawiązywanie kontaktu z nami. Ale to zależy tylko od ciebie. – Brzmi to wspaniale; czemu nie zabierzesz się za to od razu? – Hm... widzisz... musimy mieć na to twoją zgodę. – A dlaczego? – Bo te poprawki będą dokonane bezpośrednio na tobie – wyrzucił z siebie. – A... rozumiem. Zdecydowanie należało zachować czujność! Czułem, jak kotłują się we mnie najróżniejsze myśli i potrzebowałem kilku minut, żeby się uspokoić i pomyśleć o konsekwencjach. – Czy moglibyście chwilę poczekać? Chciałbym to przemyśleć i może jeszcze poradzić się Trenera. Zaraz wracam – powiedziałem. – Jak najbardziej. Zaczekamy tu na ciebie. Natychmiast skoncentrowałem się na Trenerze. Znalazłem go od razu i poinformowałem o propozycji Boba. – Jakieś sugestie, Trenerze? – zapytałem na koniec. – Decyzja należy wyłącznie do ciebie. Nie chcę wywierać na ciebie żadnego wpływu. Typowe! A ludzie nazywają takich trenerów przewodnikami! Prawie nigdy nie dostaniesz od nich prostej i jasnej odpowiedzi na tego typu pytanie! – Może gdybyś trochę dłużej pomyślał nad swoimi problemami, doszedłbyś do jakichś decyzji – zasugerował Trener. – Ból fizyczny to coś, czego wyjątkowo nie znoszę. Chcę mieć pewność, że to nie będzie bolało. I chcę wiedzieć czy są jakieś potencjalne, niemiłe efekty uboczne tych poprawek. – Rozsądne pytanie – zauważył Trener. Przez następne pół minuty próbowałem uspokoić wszystkie szalejące we mnie uczucia. Kiedy w końcu się z nimi uporałem, poprosiłem Trenera, aby mi towarzyszył w rozmowie z Bobem i Nancy. Zgodził się. – Czy będzie mnie to boleć fizycznie, Bob? – zapytałem. – To jedno z moich największych zmartwień. Mój próg bólu wyraża się liczbą ujemną, wiesz o tym przecież. – Może zaistnieć krótkotrwałe uczucie dyskomfortu, ale żadnego bólu. A przynajmniej nie sądzę, żeby się pojawił. – Co to za poprawki? Jakie moje umiejętności się poprawią? – To wszystko zależy od ciebie. Mogą ulec poprawie umiejętność komunikowania się w światach niefizycznych. A może też być tego znacznie więcej. Efekty mogą być nader dalekosiężne i mogą obejmować też inne sfery twego' życia, ale to już będzie zależało od tego jak je wykorzystasz. Mogą stać się drzwiami do wielu nowych poziomów, ale to zależy od tego, jak na nie zareagujesz. – Czy istnieje jeszcze jakiekolwiek inne ryzyko? – Bruce, zapewniam cię, że wszystko to zostanie zrobione ze zrozumieniem twojej obecnej sytuacji – powiedziała Nancy wyczuwając, że jej zaufam. Już prawie się zgodziłem, kiedy zauważyłem, że pojawiła się Darlene. Powierzyłbym jej moje życie. Darlene jest tak dobra, współczująca i uczciwa, jak tylko istota ludzka może być, i to w jakimkolwiek ze światów. Jeśli ona była częścią tego projektu, to nie musiałem się o nic martwić. – Bob, z radością przyjmuję twój dar. Możesz zaczynać, jestem gotów. – Jest jeszcze kilka rzeczy, które musimy zrobić zanim zajmiemy się samymi poprawkami – odparł. – Ale to już nie dzisiaj. Jak tylko wszystko będzie gotowe, zajmiemy się tym, za twoim pozwoleniem, oczywiście. – Skąd będę wiedział, że to się stało? – Nie martw się, będziesz wiedział – odparł Bob śmiejąc się, jak to miał w zwyczaju, kiedy jeszcze był Tutaj, gdy wiedział coś, czego nie wiedział jego rozmówca, a co ów rozmówca miał wkrótce odkryć. – Czy powinienem wiedzieć coś jeszcze, na przykład co należy zrobić kiedy te poprawki już zostaną wprowadzone? – pytałem dalej. – Tak, dobrze by było, gdybyś pił więcej wody. Kiedy skończymy dokonywanie poprawek,, przez trzy lub cztery dni powinieneś pić naprawdę dużo wody. – Naprawdę dużo? – Kilka litrów! – Coś jeszcze? – Nie, to by było wszystko na dziś – powiedział. – Cieszę się że wyraziłeś zgodę. Wiem, że podjęcie takiego ryzyka wymagało z twojej strony odwagi. Pójdziemy już, a ty odpocznij sobie. Dobranoc. To powiedziawszy Bob, a wraz z nim Nancy, Darlene i Trener zniknęli w czerni snu. Przez kilka następnych tygodni doświadczałem kilkakrotnie niewielkiej dezorientacji i “prawie bólów głowy". Tak to nazywam, kiedy czuję się ospały, niemrawy i trochę jakby obolały. Mam wtedy wrażenie, jakby właśnie zaczynała mnie boleć głowa, lecz sam ból na dobre nigdy się nie pojawia. Zastanawiałem się czy to właśnie mogą być efekty owych poprawek, o których mówił Bob, ale równie dobrze mogło to być bardzo łagodne przeziębienie. Trzy tygodnie po ich wizycie poprawki, o których mówili Bob i Nancy, i na które wyraziłem zgodę, ukazały się w całej pełni. W piątek poprzedzający trzydniowy weekend związany z Dniem Pamięci Narodowej, mniej więcej o pół do drugiej po południu, siedziałem sobie w moim pomieszczeniu w pracy. “Poprawki" zaczęły się od wyjątkowo głośnego tonu wydobywającego się z punktu u podstawy mojej czaszki, bardzo blisko miejsca, gdzie czaszka łączy się z kręgosłupem. Tuż przy tym miejscu poczułem też energię, którą nazywałem Wahunką. Pojedynczy dźwięk: był tak głośny, że zagłuszył wszystkie inne dźwięki, które zazwyczaj rozlegają się wokół mnie. Nie słyszałem głosu mojego sąsiada rozmawiającego przez telefon czy czegokolwiek innego, z wyjątkiem tego niewiarygodnie głośnego dźwięku. Trwał jakieś pięć do siedmiu sekund. Zaskoczony, mogłem tylko siedzieć spokojnie i czekać aż się skończy. Chwilę później przycichł i umilkł zupełnie. Na jego miejsce pojawiło się wrażenie gorąca w tym samym punkcie o wielkości ziarnka groszku. Najpierw punkt ten zrobił się po prostu ciepły, lecz zaraz jego temperatura się podniosła, aż w końcu zaczął parzyć, jakby, przyłożono mi tam rozgrzane do białości żelazo. Przez cały ten czas zachowałem pełną świadomość wszystkiego, co się ze mną działo. Parę sekund później wrażenie przypalania zmniejszyło się do granicy tolerancji, pozostał jedynie niewielki ból. Od chwili, kiedy cały ten proces się zaczął, nie miałem najmniejszych wątpliwości, że są to właśnie te poprawki. Gdybym nie był na nie przygotowany, wpadłbym w panikę, takie to było intensywne! Gdy tylko uświadomiłem sobie, że mogę to znieść, wstałem i wyszedłem na zewnątrz. Siedząc przy stole, zwinąłem papierosa i uważnie obserwowałem cały proces. W ciągu pięciu minut obszar ten osiągnął rozmiary piłki golfowej. Po dziesięciu minutach był wielkości piłki tenisowej, a uczucie parzenia znacznie osłabło. Zgasiwszy drugiego papierosa, poszedłem zadzwonić do Rebeki, która potrafiła określić stan zdrowia na odległość. Chciałem usłyszeć jej opinię. – Nie czuję, żeby to był zawał ani nic, co zagrażałoby twojemu zdrowiu – oświadczyła, kiedy opowiedziałem jej czego doświadczyłem. – Dzięki, to potwierdza moje przypuszczenia. Sądzę, że jest to coś, o czym rozmawiałem z Bobem i Nancy trzy tygodnie temu – i wyjaśniłem jej o co chodzi. – Czy powiedział, że masz pić dużo wody? – zapytała tylko. – Skąd wiesz? – zdziwiłem się. – Na twoim miejscu zaczęłabym pić od razu i nie przestawałabym przez następnych kilka dni – poradziła. Zrobiłem, jak zasugerowała. Trzy godziny później, kiedy wróciłem z pracy do domu, gorący punkt na moim karku wciąż był wielkości piłki tenisowej. I taki pozostał przez cały weekend. Dobrze, że wybrali na swoje poprawki dni, kiedy nie musiałem być w pracy. Kiedy poczucie gorąca u podstawy czaszki zmalało do delikatnego ciepła, poczułem niewielki ból pośrodku klatki piersiowej. Utrzymywał się on przez jakiś tydzień. Czasami intensywny, czasami łagodny, wiedziałem, że nie jest to ból fizyczny, ale mimo tego, ból w piersi to jednak powód do zmartwienia. Minęło pięć dni i znów zadzwoniłem do Rebeki po radę. – Masz rację, nie chodzi tu o twoje fizyczne serce. Cały ten proces gorącego punktu i bólu w piersi to wołanie o otwarcie czakry serca. To ten rodzaj inteligencji, który nie do końca jest racjonalny. Kiedy skończyliśmy rozmawiać, poczułem ulgę znalazłszy potwierdzenie, że nie jest to żaden fizyczny problem. W dniu, kiedy usłyszałem tamten dźwięk i poczułem gorący punkt, moje życie zmieniło się. W ciągu następnych tygodni i miesięcy zacząłem powoli rozumieć co znaczy otworzyć czakrę serca. Zacząłem doświadczać uczuć, o których nawet nie pomyślałem od wielu lat, o których niemal już zapomniałem. Radość, smutek, wesołość, przygnębienie i tak dalej, i tak dalej. Odkryłem, że jako młody chłopak robiłem, co tylko mogłem, aby zamknąć serca przed każdym emocjonalnym bólem, w obronie przed zranieniem zbyt ciężkim, żeby je znieść. Tak działo się przez następnych czterdzieści lat. Emocjonalnie rzadko wychodziłem poza granice owej stabilnej, nudnej izolacji. Teraz stopniowo uczyłem się doświadczać coraz większej ilości uczuć. Moje życie stało się smakowaniem odcieni uczuć, byłem jak dziecko smakujące różne rodzaje lodów. Niektóre podobały mi się, niektóre mnie nie obchodziły, ale wciąż byłem otwarty na wszystkie smaki, jakie tylko mogłem odnaleźć. Budowałem zaufanie do nowego siebie. Zaufanie mówiące mi, że wszystko, czego doświadczam jest w porządku. Babcia i skunks nauczyli mnie jak przekonania mogą zablokować percepcję. Poprawki, na które wyraziłem zgodę, były początkiem procesu uczenia się nowego języka, języka uczuć. Rebeka miała rację; serce to nie inteligencja, która jest racjonalna, i którą można sklasyfikować. Nie jest to uczenie się za pomocą logicznego rozumowania. Jest to raczej inteligencja, która pochodzi z samych uczuć. Nie potrzebuje logiki, aby udowodnić czy wyjaśnić skąd wie. Wiedza przychodzi z serca. Zdaje mi się, że nie idzie mi łatwo wyjaśnianie idei poprawek, których dokonali na mnie Bob i Nancy. Może dzieje się tak dlatego, że jest to proces, który wciąż trwa, wciąż się uczę. Lecz wiem, że ważne jest, abyśmy zrozumieli, my, ludzie, którzy wyjątkowo rzadko mamy choćby najsłabsze pojęcie o tym, co znaczy wiedzieć sercem. Wiedza zdobyta sercem nie wymaga logiki, aby obalić wiedzę, która pochodzi z serca. Przez rok, od kiedy zaczął się ten proces, nauczyłem się ufać wiedzy pochodzącej z serca. Wciąż pozwalam sobie na to, żeby odczuwać rzeczy, a wiedza zdobyta sercem i ulepszona percepcja będąca jej skutkiem wciąż rozpraszają moje wątpliwości. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 16 Powrót do zdrowia w Życiu po Śmierci Okoliczności, w których ktoś wkracza do świata Życia po Śmierci mogą wpłynąć na wszystko, czego Tam doświadczy. Dobrym tego przykładem jest babcia Marli. Poniższa historia George'a, który powrócił do zdrowia po śmierci, oraz dlaczego było to konieczne, jest kolejnym tego przykładem. Jego historia pokazuje jak stan umysłu w chwili śmierci może wpłynąć na egzystencję w Życiu po Śmierci. Pokazuje również jak Pomocnicy radzą sobie w takich sytuacjach. Zdarzenie to było dla mnie szansą dalszego uczenia się i budowania zaufania do rzeczywistości ludzkiej egzystencji poza granicami świata fizycznego. Osoby, które ukończyły program Instytutu należą do nielicznych na całym świecie, którzy wiedzą, że można poznać okoliczności odejścia ukochanej osoby. Od czasu do czasu Instytut otrzymuje od takich ludzi prośby. Niektóre z tych próśb przekazywane są mnie. Podobnie było w przypadku Toma, który skontaktował się ze mną za pomocą Internetu. Tom chciał, abym zobaczył co się dzieje z jego ojcem, Georgem. Poniżej podaję skorygowaną nieco wersję e-maila Toma. “Dot.: Linia Życia, prośba Witaj, Bruce Mam na imię Tom. Jestem członkiem Instytutu Monroe'a i klubu DEC, ukończyłem program Podróż przez Bramę. Poleciła mi ciebie Shirley, w związku z moją prośbą dotyczącą Linii Życia. Wczoraj, tj. w piątek, 16 czerwca, odszedł od nas mój ojciec. Ma na imię George i mieszkał w Ottawie, Ontario, Kanada. Chciałbym, abyś towarzyszył mu do właściwego dla niego poziomu, jeśli jeszcze tam nie dotarł. Mam nadzieję, że znajdziesz czas, aby spełnić moją prośbę i z góry ci za to dziękuję. Serdeczne pozdrowienia, Tom". Odpisałem na e-mail Toma, złożyłem mu kondolencje i zapewniłem, że w ciągu następnych dwóch tygodni sprawdzę co się dzieje z jego ojcem. Wciąż niezdolny do pozbycia się ostatnich dręczących mnie wątpliwości, dałem sobie pewien margines czasu w razie, gdyby kilkakrotnie nie powiodło mi się skontaktowanie z Georgem. Do tej pory jednakże zawsze mi się udawało. Zawsze odnajdywałem osobę, której szukałem, lecz wątpliwości wciąż mi szeptały, że być może któregoś dnia cała ta szarada zawiedzie i wszystko wyjdzie na jaw. Brak pewności siebie sprawia, że staramy się unikać konfrontacji, a podjęcie się nowego zadania odkładamy do ostatniej chwili, przynajmniej przez jakiś czas. Półtora tygodnia później stwierdziłem, że nie mogę tego już dłużej odsuwać od siebie, położyłem się więc na wodnym łóżku i wyruszyłem na poszukiwanie George'a. Trener zjawił się niemal natychmiast. – Może chciałbyś spróbować metody odzyskiwania, której nie używałeś już od jakiegoś czasu? – Cześć, Trenerze. Co masz na myśli? – Pamiętasz, czego nauczył cię Shee-un? – Tak. Nauczyłem się skupiać uwagę na punkcie pośrodku mojej klatki piersiowej i przez niego, w pewien sposób jakby zajrzeć do Życia po Śmierci. Hm, dawno już tego nie robiłem. – Z punktu widzenia zmian, których doświadczyłeś odkąd Bob wprowadził swoje poprawki, to może jest to dobry moment na ponowne wypróbowanie tego sposobu? – zaproponował Trener. – Rozumiem! Patrzenie przez punkt Shee-una i otwarcie czakry serca łączą się ze sobą, prawda? – Można by tak to ująć – odparł Trener. – Zobaczymy... wyczuwam punkt koncentracji mojej świadomości... w głowie, jak zwykle... teraz czuję, jak przesuwa się do środka klatki piersiowej... – Tak właśnie uczył cię Shee-un, tak – przerwał Trener. – Następnym razem możesz po prostu skoncentrować się poprzez serce i zobaczyć co się będzie działo. – W porządku, Trenerze, dzięki. – Pomyślnych łowów. Wyraziłem zamiar skoncentrowania świadomości poprzez serce, a nie głowę. Poczułem delikatny, wibrujący ruch w tę i z powrotem, od głowy do serca. Potem to uczucie umiejscowiło się pośrodku klatki piersiowej. Odprężyłem się, wyraziłem zamiar odszukania ojca Toma i czekałem na rozwój wypadków. Chwilę później stwierdziłem, że stoję w jakimś pokoju. Widziałem holograficzny obraz w znajomej mi już, ziarnistej bieli i czerni. Pomieszczenie wyglądało jak szpitalny pokój. Przede mną leżał na łóżku mężczyzna, spał. Po prawej stronie łóżka stało krzesło, na którym siedziała kobieta, chyba pilnowała pacjenta. Odwróciła głowę i spojrzała na mnie, kiedy się pojawiłem, witając mnie samym tylko spojrzeniem. Była bardzo szczupła i krucha, miała jasne włosy. Pilnowała go, pielęgnowała jak matka albo babka. Miałem wrażenie, że jest właśnie matką George'a. Spojrzała na niego dając mi w ten sposób znać, że powinienem go obudzić. Zakładając, że w ogóle był to George, przysunąłem się do łóżka. – George... George! – zawołałem stanowczym tonem. Poruszył się lekko i cicho westchnął, ale się nie obudził. – George? – powtórzyłem głośniej. Mruknąwszy coś pod nosem, znów się poruszył. – George, chciałbym z tobą porozmawiać. Usiadł prosto i spojrzał na mnie zamglonymi od snu oczami. Stara kobieta przy łóżku patrzyła na niego uważnie. A potem widziałem już tylko jego twarz. Była to twarz podłużna, ciężka, jakby za ciężka dla niego. – Kim jesteś? – zapytał i ziewnął. – Mam na imię Bruce. – Dlaczego mnie obudziłeś? – Ton jego głosu sugerował, że wcale mu się to nie spodobało. – Twój syn, Tom, prosił, żebym sprawdził jak się miewasz. – Aha. Zdawał się być bardzo zmęczony i pewnie nie chciało mu się rozmawiać, postanowił więc jedynie odpowiadać na pytania i nic więcej. Sen był chyba częścią procesu zdrowienia związanego z tym jak umarł. Nie utknął w Focusie 23; wiedział, że przy jego łóżku siedzi kobieta. George potrzebował po prostu trochę czasu, aby odpocząć po procesie śmierci. Znów się położył i odpłynął w sen. Nasza krótka rozmowa zakończyła się, a raczej została zakończona przez ową kobietę. Spojrzeniem dała mi do zrozumienia, że powinienem wrócić później, jeśli w ogóle jeszcze chcę z nim rozmawiać. Odparłem, że wrócę, żeby sprawdzić jak sobie radzi, a ona stwierdziła, że po prostu wraca do zdrowia, a kiedy już wypocznie, będzie znów sobą. Na podstawie moich poprzednich doświadczeń wiedziałem, że George ma się dobrze. Czasami ludzie, których odnajduję nie są świadomi, że wokół nich są inni, aby im towarzyszyć. W przypadku George'a tak nie było. Stojąc tam i patrząc starej kobiecie w oczy, widziałem przebłyski obrazów, które opowiedziały mi ich historię. Ilekroć George budził się sam z siebie lub za jej sprawą, wiedział, że ona tam jest i coś do niego mówi. Czasami odpowiadał na jej pytania, a czasami tylko słuchał i znów zasypiał. Zdawał sobie sprawę ze swego otoczenia i mógł się komunikować, wiedziałem więc, że nic mu nie jest. Nie musiałem nic dla niego robić. Tym razem posłużyłem się metodą serca, jak to zaproponował Trener, dzięki temu doświadczenie to różniło się od poprzednich sposobem, w jaki komunikowałem się z ową kobietą. Przez cały czas mojego pobytu Tam nie powiedziała ani jednego słowa. Tylko patrząc mi w oczy, przekazywała wszystko, co chciała powiedzieć. Odpowiadała na każde moje pytanie, ale mimo tego nie powiedziała ani słowa. Wysłałem do Toma e-mail i opisałem wszystko, co zaszło. Zapewniłem go, że jego ojciec radzi sobie świetnie. Powiedziałem mu też, że za kilka tygodni znów odwiedzę George'a, a później poinformuję Toma czego się dowiedziałem. Poniżej przytaczam e-mail Toma: “Dot.: Dziękuję Witaj, Bruce Dziękuję za to, że tak szybko mi odpisałeś. Bardzo mi pomogło to, co opowiedziałeś mi o ojcu. Nie dziwi mnie fakt, że wraca do zdrowia; jego choroba trwała bardzo długo. Nie chcę się teraz wdawać w żadne szczegóły dotyczące tego, jak umarł. Zachowuję wszystko, co do mnie napisałeś, więc im więcej informacji mi przyślesz, tym bardziej będzie autentyczne to wszystko. Sądzę jednak, że sam to wiesz najlepiej. Ta kobieta istotnie mogła być jego matką, ale nie jestem tego pewien. Dowiemy się więcej, kiedy już ojciec dojdzie do siebie. Doceniam i dziękuję ci za to, co dla mnie zrobiłeś. Dziękuję, Bruce i czekam na twoją następną podróż. Pozdrowienia i najlepsze życzenia, Tom". Przez następne dwa miesiące odwiedzałem George'a co jakiś czas i obserwowałem proces rekonwalescencji. Za każdym razem wykorzystywałem metodę, którą zaproponował Trener, czyli skupiałem uwagę na sercu i wyrażałem zamiar odwiedzenia George'a. Stopniowo proces odnajdywania go zmieniał się. Zamiast zaglądać w trójwymiarową czerń i czekać na rozwój wypadków, stwierdzałem, że znajduję się w jego pokoju w szpitalu zaledwie chwilę po wyrażeniu takiego zamiaru. Jakiś czas zajęło mi przyzwyczajenie się do myśli, że nie muszę już stosować mojej poprzedniej metody. Kilkakrotnie zdarzało się, że gdy tak szybko zjawiałem się w pokoju George'a, wydawało mi się, że nie jest to właściwe miejsce. Wracałem i zaczynałem wszystko od nowa, stosując moją starą metodę “zaglądania w trójwymiarową czerń". Zabierała więcej czasu, a ja zawsze lądowałem w tym samym szpitalnym pokoju. Stopniowo moje wątpliwości dotyczące tej nowej techniki topniały i korzystałem z niej coraz częściej. Czasami zdawało mi się, że jest zbyt łatwa i wracałem do starego sposobu. Zdaje się, że w moim przypadku budowanie zaufania jest procesem wolnym, wymagającym nieustannego sprawdzania i upewniania się, że wszystko jest rzeczywiście prawdziwe. Kilka tygodni po mojej pierwszej wizycie, znów odwiedziłem George'a. Wciąż spał przez większość czasu, a starsza pani wciąż siedziała przy jego łóżku. Kiedy spojrzałem w jej oczy, otrzymałem najnowsze informacje dotyczące jego stanu zdrowia. Teraz częściej się budził i dłużej pozostawał świadomy. Patrząc na więź łączącą go z ową kobietą, uświadomiłem sobie jej rolę. Kiedy spał, George znajdował się w stanie przypominającym sen, choć raczej nic mu się nie śniło. Raczej czekał na coś. Za każdym razem, kiedy się budził w szpitalnym pokoju, kobieta była obok niego, komunikowała się z nim jak tylko potrafiła. Ocierała mu czoło wilgotną gąbką i mówiła do niego. Opowiadała mu o wszystkim, co się działo, gdy on spał. Przeważnie wieści te dotyczyły jego rodziny i tego, co rzekomo lekarze mówili o jego stanie. Zawsze zapewniała go, że zdrowieje. George z kolei niewiele się do niej odzywał. Koncentrował się przeważnie na brzmieniu jej głosu, ale słyszał wszystko, co mówiła. Ilekroć twierdziła, że wyzdrowieje, nie wierzył jej. Myślał, że mówi tak tylko z litości nad umierającym człowiekiem. Rozmawiając z nim, budowała most porozumienia między nimi. Była z Georgem zawsze, gdy się budził. Trwało to wiele tygodni, więc później kiedy się budził, oczekiwał, że ją zobaczy koło swego łóżka. Raz był świadomy otoczenia i jej obecności, nie spał, a potem znów zapadał w owe puste delirium, nieświadomość. Kobieta pracowała nad tym, aby budził się coraz częściej i żeby za każdym razem, gdy wraca do świadomości, miał pewność, że ją tam zastanie. Kiedy uświadomiłem sobie jak ważne było to, aby stworzyć między nimi tę nić komunikacji, poczułem dla niej ogromną wdzięczność. Kilka tygodni później znów odwiedziłem George'a. Nie rozumiałem w pełni sensu jego snu, dlatego zmiana, jaka w nim nastąpiła, była dla mnie niespodzianką. Patrząc w oczy starej kobiety znów otrzymałem najnowsze informacje o procesie rekonwalescencji, poznałem także powody tej zmiany. Proces umierania George'a był długotrwały. Kiedy zjawił się w szpitalu po raz pierwszy, miał nadzieję, że jakoś powoli pokona zabijającą go chorobę. Przez długi czas trzymał się kurczowo tej nadziei, lecz w miarę postępów choroby, nadszedł czas, kiedy uświadomił sobie, że nie da jej rady. W końcu poddał się i pogodził z wyrokiem śmierci. W tym momencie przyjął jednocześnie za pewnik, że już nigdy nie wyzdrowieje, już nigdy nie wyjdzie ze szpitala i nigdy nie odzyska zdrowia. Właśnie takie nastawienie sprawiło, że znalazł się w takiej, a nie innej sytuacji w Życiu po Śmierci. Przyjął, że choroba będzie czynić postępy aż do samej śmierci i że nic nie może zmienić tego faktu. Tuż przed śmiercią najpewniej znajdował się w stanie śpiączki i nie był świadomy przejścia do Życia do Śmierci, kiedy opuścił swe ciało fizyczne. Sposób, w jaki przyjął zbliżającą się śmierć sprawił, że czekał na nią. Mimo tego, że fizycznie już nie żył, psychicznie wciąż zdążał ku śmierci, wciąż czekał aż umrze i nie rozumiał żadnej z moich wizyt. Wiedział tylko, że musi jak najwięcej odpoczywać, więc prawie cały czas spał. Zaglądając w oczy kobiety, ujrzałem dalej dokładnie moment, w którym George zmienił zdanie. To właśnie było celem opiekunki od chwili, gdy przybyła do szpitala. Wyraz twarzy George'a, na której malowała się całkowita rezygnacja, zmienił się w promienny uśmiech nadziei, gdy pomyślał, Ja wyzdrowieją, wyzdrowieją! Wciąż nieświadom tego, że już umarł, myślał w kategoriach zdrowia fizycznego. Widział jak wraca do zdrowia i odzyskuje siły. Wyobrażał już sobie jak opuszcza szpital, wraca do domu i znów żyje dawnym życiem. Jego pełne nadziei oczy mówiły: Nie wiem, jak to się stało, coś musiało się stać, kiedy bytem nieprzytomny. Nieważne zresztaj Wygrałem, pokonałem chorobą i wyzdrowieją! Zaczynał myśleć o przyszłości poza szpitalem i przestał czekać na śmierć. Ta zmiana nastawienia była punktem przełomowym w procesie jego prawdziwego wyzdrowienia. Podczas moich poprzednich wizyt nie zdawałem sobie sprawy, że jego sen był stanem nieświadomości wywołanym założeniem, że już nie wyzdrowieje, że umrze. Nastawienie takie nie zostawiało George'owi żadnej nadziei na przyszłość, nie potrafił wyobrazić sobie siebie samego znów zdrowego. O własnej zbliżającej się śmierci myślał jako o stanie całkowitej nieświadomości. Jakakolwiek świadomość otoczenia oznaczała, że jeszcze nie umarł; że ciągle jeszcze musi czekać na śmierć. Kiedy zmienił zdanie, kiedy postanowił, że mimo wszystko pożyje jeszcze trochę, znów zapragnął odzyskać zdrowie. Zadanie kobiety polegało więc na tym, żeby podczas tych krótkich przebłysków świadomości zaszczepić w nim to przekonanie. Tylko on sam mógł zmienić swoje nastawienie. A ona miała zrobić wszystko, co w jej mocy, aby mu w tym pomóc. Taka była jej rola. Dziękując kobiecie bez słów za pracę nad Georgem, wyraziłem moją wdzięczność za to, co robiła. Kiedy opuszczałem pokój, towarzyszył mi jej promienny uśmiech. Dopiero wiele tygodni później ponownie odwiedziłem George'a. Tak wiele się zmieniło, że nie byłem pewien czy wylądowałem we właściwym miejscu. Wycofałem się i wróciłem, oczywiście do tego samego miejsca, za pomocą starej metody. Był to wciąż pokój w szpitalu, lecz tym razem George przechadzał się. Ubrany był w lekki szlafrok narzucony na piżamę, na stopach miał kapcie i chodził od jednego końca pokoju do drugiego. Zdawało się, że całkowicie wyzdrowiał i dalej nabierał siły. Kobiety, którą spodziewałem się tam zobaczyć, tym razem nie było. Obserwując jak chodzi, ujrzałem w skrócie to, czego dokonał od czasu mojej ostatniej wizyty. Kiedy już zmienił zdanie i zaczął skupiać się na wyzdrowieniu, w jego codziennym życiu pojawili się inni ludzie. Terapeuci, lekarze i pielęgniarki zaczęli towarzyszyć mu w rehabilitacji w taki sposób, w jaki robiliby to w świecie fizycznym. Tak bardzo pragnął w końcu wyjść ze szpitala i wrócić do swego dawnego życia, że współpracował z całych sił. Wracał do zdrowia szybciej niż się tego spodziewał. To była jedna z zagadek, nad którymi myślał chodząc po pokoju. Zastanawiały go też niektóre rzeczy znajdujące się w jego otoczeniu. Wszystko było po prostu zbyt doskonałe. Jego poprzednie doświadczenia ze szpitalami nauczyły go, że zawsze pojawiają się jakieś problemy, a tu wszystko toczyło się swoim rytmem. Wszyscy, z którymi się stykał, napominali delikatnie o jego obecnej, prawdziwej sytuacji. Aluzje te nigdy nie były nachalne, lecz zawsze mówiły o tym co oznacza prawdziwy powrót do zdrowia i sprawiały, że zaczął się wszystkiego domyślać. Wszyscy dawali mu subtelnie do zrozumienia, że nie jest już fizycznie żywy i że musi zacząć nowe życie w świecie, poza granicami świata fizycznego. Czuł, że już w pełni doszedł do sił po chorobie, która go zabiła, ale zaczynał rozumieć, że powrót ze szpitala do domu nie będzie dokładnie tym, czego oczekiwał. Rzeczywistość potwierdzała jego podejrzenia, że umarł fizycznie, a to jest miejsce, do którego trafił po śmierci. Chodził po pokoju, rozmyślał nad wszystkim i próbował zaakceptować swoją nową sytuację. Wtedy po raz ostatni odwiedziłem George'a. Najwyraźniej zaczynał akceptować i przystosowywać się do nowej rzeczywistości, w której przyszło mu teraz żyć. W długim e-mailu opowiedziałem Tomowi o moich trzech ostatnich podróżach do jego ojca. Podziękowałem mu za to, że dostarczył mi możliwości dalszego odkrywania tajników naszej, ludzkiej, egzystencji. To było moje pierwsze doświadczenie z kimś, kto przechodził proces rekonwalescencji po śmiertelnej chorobie. Moc wiary George'a, kiedy poddał się i zaczął czekać na śmierć, utrzymała się po jego fizycznej śmierci. Póki nie zmienił zdania, był zamknięty w kręgu mocy tego przekonania. Lecz zamiast odnaleźć go zagubionego w Focusie 23, znalazłem go w miejscu, gdzie towarzyszyli mu i pomagali inni. Przypominało mi to raczej Focus 27. George był świadom obecności owej starej kobiety i potrafił współpracować z nią. Podczas moich poprzednich doświadczeń zawsze zakładałem, że taki kontakt oznaczał jednocześnie natychmiastową zmianę, dzięki której dana osoba zaczynała proces adaptacji w nowym otoczeniu w Życiu po Śmierci. Nie rozumiałem do końca siły i implikacji decyzji takich jak ta, którą podjął George przed zbliżającą się, pewną śmiercią. Dzięki prostej prośbie Toma, abym sprawdził co się dzieje z jego ojcem i pomógł mu, jeśli to okaże się konieczne, odkryłem mnóstwo nowych rzeczy o egzystencji ludzi poza granicami świata fizycznego. Wewnętrzna spójność całego tego epizodu miała sens i złożyła się na proces, poprzez który budowałem zaufanie i rozpraszałem wątpliwości. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 17 Babcia poznaje Boba i Nancy Pager, który noszę ze sobą wszędzie, z wyjątkiem kabiny prysznicu, jest dla mnie narzędziem pracy, lecz klienci nie są jedynymi osobami, które się przez niego ze mną kontaktują. Pewnego, późnego wieczoru mój pager zaczął piszczeć, a na wyświetlaczu pokazał się numer telefonu mojej byłej żony. Chciała przekazać wiadomość od mojej zdenerwowanej matki, która nie mogła się ze mną skontaktować, bowiem wykręcała nieaktualny numer telefonu. Chodziło o to, że moja babcia Winnie, mama mojej mamy, umarła przed kilku godzinami. Nie miało znaczenia nawet to, że wykręciła niewłaściwy numer, gdyż byłem wtedy w mieszkaniu Pharon, mojej narzeczonej. Można mnie było złapać tylko przez pager. Moja była żona i dzieciaki znali numer; dzwonili na pager cały czas. Winnie przybyła do Ameryki z Anglii we wczesnych latach siedemdziesiątych, i teraz, mając ponad dziewięćdziesiąt lat, wciąż mówiła z lekkim brytyjskim akcentem. Była to słodka starsza pani, która nigdy nikomu nie powiedziała przykrego słowa. Przeżyła dwóch mężów i aż do dnia śmierci myślała jasno i była świadomą swego otoczenia i kochającą istotą. Kiedy kilka minut później zadzwoniłem do matki, w jej głosie wyczułem rozpacz. Rozmawialiśmy przez chwilę, dzieląc się naszymi uczuciami w stosunku do Winnie i jej śmierci. Mama opowiedziała mi wszystkie szczegóły. Winnie miała dziewięćdziesiąt sześć lat. Za trzy miesiące skończyłaby dziewięćdziesiąt siedem. Była tak zdrowa, jak tylko osoba w jej wieku może być. Aż do ubiegłego tygodnia, kiedy złapał ją lekki kaszel i niewysoka gorączka. Umarła we śnie między 16.00 a 16.30. O ile wiedziałem, Winnie bała się jednego rodzaju śmierci, uduszenia. Wiedziała dość dużo, aby nie bać się opuszczenia tego świata. Miała zbyt wiele doświadczenia z Życiem po Śmierci, żeby martwić się o to, gdzie się znajdzie potem. Przez większość życia moja babcia Winnie rozmawiała z umarłymi. Nigdy w ten sposób tego nie nazywała, rzecz jasna. Mówiła tylko o tych dziwnych snach, które miewała. W naszej kulturze panuje zwyczaj polegający na tym, że starych ludzi umieszcza się razem. Domy opieki dla ludzi starszych, domy starców – w takich właśnie miejscach zbiera się starszych ludzi, aby tam dożyli swych dni. Zazwyczaj zawierają tam przyjaźnie z innymi starszymi ludźmi, którzy umierają raczej wcześniej niż później. Mając sześćdziesiąt kilka lat, Winnie owdowiała, co dało jej prawo do zamieszkania w miłym domu opieki w północnym Minneapolis. Mieszkało tam wielu starszych ludzi. Wielu przyjaciół Winnie wyruszyło w swą ostatnią podróż przez tylne drzwi tego domu. Jako dziecko słyszałem opowieści o babci Winnie i jej dziwnych snach. Moja mama z ciotką były pewnie któregoś dnia u babci, a potem, w domu, podsłuchałem ich rozmowy i opowieści. Jedna z nich zapadła mi głęboko w pamięć. Tydzień wcześniej w domu babci musiał ktoś umrzeć. Zmarły i jego żona, teraz wdowa, mieszkali w tym domu razem. Moja ciotka poszła do babci z wizytą, a ta opowiedziała jej o jednym ze swoich dziwnych snów. Pewnej nocy obudził ją jakiś męski głos rozlegający się w jej pokoju. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała przed swoim łóżkiem swego zmarłego sąsiada. Przyszedł, aby poprosić Winnie o przysługę. Od jego śmierci wdowa po nim szukała polisy na życie i wciąż nie mogła jej znaleźć. Sąsiad poprosił Winnie, aby przekazała jej, gdzie znajduje się ów dokument. Następnego dnia babcia poszła do wdowy i opowiedziała jej o swoim dziwnym śnie. Dokumenty leżały dokładnie tam, gdzie babcia kazała wdowie zajrzeć. Babcia nie myślała wiele nad tą sprawą. To był po prostu jeden z tych jej dziwnych snów. Jak już powiedziałem, Winnie za dużo wiedziała, aby bać się śmierci. Miała zbyt wiele doświadczeń, aby martwić się takimi błahostkami. Bała się jedynie, że spotka ją śmierć wskutek uduszenia. Kiedy rozmawiałem z mamą o śmierci babci, mama powiedziała, że dzięki Bogu, babcia umarła spokojnie we śnie. Była to mała pociecha, której moja mama mogła się uchwycić w swojej żałobie. – Po prostu chcesz, żeby oni żyli zawsze, ale to niemożliwe – powiedziała mama podczas naszej rozmowy. – Pewnego dnia oni odchodzą. Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu mama zaczęła się uspokajać. Wcześniej rozmawialiśmy o tym, czym się zajmuję, wiedziała więc co miałem na myśli, mówiąc, że sprawdzę jak się ma Winnie. Po rozmowie postanowiłem zrobić sobie krótki spacer na parking. Chciałem zostać sam. Kiedy wyszedłem na chłodne wieczorne powietrze, wyraziłem zamiar odnalezienia Winnie i sprawdzenia, czy nie mógłbym w czymś pomóc, gdyby mojej pomocy potrzebowała. Myślałem o dwóch miejscach jednocześnie. Część mnie skupiła się na odnalezieniu jej w świecie niefizycznym, a reszta na parkingu i drodze do mojego jeepa. Chciałem dotrzeć do puszki z tytoniem i napełnić saszetkę. Zrobiłem zaledwie kilka kroków od drzwi, kiedy poczułem lekkie przyspieszenie ku owej ziarnistej, trójwymiarowej czerni i poczułem obecność Winnie. Kiedy zbliżyłem się do niej, odwróciła się, spojrzała w moim kierunki i uśmiechnęła się ciepło. Siedziała na krześle przed długim, niskim stolikiem. Przywitała mnie wesoło i całkowicie rozumnie, acz na swój 96-letni sposób. Wyczułem, że wciąż pozostaje pod wrażeniem życia w bardzo starym ciele. Wiedziałem od razu, że wkrótce się od niego uwolni. – Och, kochani, nie potrzebujecie się o mnie martwić! – poczułem jak mówi. – Czuję się świetnie. Chciała się upewnić, że nikt nie smuci się za bardzo z powodu jej śmierci i poprosiła mnie, abym przekazał tę wieść wszystkim, którzy ją opłakują. Cała Winnie! Zawsze myśli najpierw o innych. Musiałem na chwilę odwrócić od niej uwagę, żeby wyjąć puszkę z tytoniem z jeepa i przełożyć ją do kieszeni. Później, znów skupiłem uwagę na Winnie. Tym razem poczułem, że są z nią jeszcze dwie inne osoby. Kiedy wyraźnie ujrzałem pokój, w którym siedziała, rozpoznałem Boba i Nancy Monroe. Scena przypominała typową popołudniową herbatkę. W jej ojczyźnie, Anglii, taka herbatka jest zwyczajem. Bob i Nancy przedstawili się jako “przyjaciele jej wnuka, Bruce'a". Najwyraźniej gawędzili sobie już od jakiegoś czasu. Cała trójka natychmiast zauważyła moje przybycie. – Masz tu sympatycznych przyjaciół – poczułem słowa Winnie. – Bardzo miło nam się rozmawia, kochanie. Bob zabrał mnie na chwilę na stronę i powiedział, że z Winnie wszystko w porządku. – Nie ma się czym martwić – stwierdził. – Twoja babcia jest w świetnej kondycji i dobrze sobie radzi. Widziałem dosyć, żeby móc się z nim w pełni zgodzić. Była najzupełniej świadoma swego otoczenia. Wiedziała, że nie żyła już w ciele fizycznym i nawiązała kontakt z osobami z nowego otoczenia. Nie miałem tu nic do roboty, z wyjątkiem przekazania dobrych wieści tym, którzy wciąż żyli Tutaj i opłakiwali ją. Wyraziłem zamiar ukończenia wieczornego spaceru i wróciłem do mieszkania Pharon, gdzie razem dokończyliśmy oglądanie filmu, który akurat nadawano, kiedy wyszedłem. Pharon opowiedziała mi co się zdarzyło w ciągu tych trzech czy czterch minut, które straciłem. Jakąś godzinę później postanowiłem znów odwiedzić Winnie. Skupiłem uwagę na dotarciu do niej, kiedy poczułem, że ciągnie mnie Trener. Domyślając się, że w ten sposób daje mi znać, że chce mi coś powiedzieć, odwróciłem się w jego kierunku i zacząłem iść, póki go nie ujrzałem. – Cześć, Trenerze! Właśnie idę odwiedzić babcię. Umarła dziś i pomyślałem sobie, że jeszcze raz zobaczę jak się miewa. Pewnie bywałem dla niego czasami źródłem uciechy. Trener żyje w świecie niefizycznym i ma dostęp do każdej mojej myśli i każdego czynu. A jednak, kiedy go spotkałem, wyjaśniłem, że idę do babci, jakby tego sam nie wiedział! Izolacja życia w świecie fizycznym sprawia, że łatwo zapominam, iż nie wszyscy mają świadomość tak ograniczoną jak nasza. Muszę przyznać, że Trener był na tyle taktowny, że nie śmiał się w głos z mego postępowania. – Tak, wiem – powiedział tylko. – Może chciałbyś mi ją przedstawić? Tak więc poszliśmy do babci razem. Zbliżyliśmy się do drzwi pokoju, w którymi siedzieli babcia, Bob i Nancy. Słysząc ich głosy po drugiej stronie, zapukałem lekko, otworzyłem drzwi i obaj weszliśmy do środka. – Och, kochanie, to znowu ty! – wykrzyknęła Winnie. A kto tam jest z tobą? Przedstawiłem babcię Trenerowi i obaj dołączyliśmy do towarzystwa. – Masz tu bardzo wielu przyjaciół, Bruce – uśmiechnęła się do mnie Winnie. – I tak dobrze się razem bawimy! Powiedz wszystkim, żeby się o mnie nie martwili. Podziękowałem wszystkim i wróciłem do świadomości fizycznej, do mieszkania Pharon. Robiło się późno, trzeba było iść spać. Następnego ranka postanowiłem znów odwiedzić Winnie. Jak tylko się obudziłem, udałem się z powrotem do miejsca, gdzie znalazłem ją wczoraj. Z niemiłym zaskoczeniem stwierdziłem, że jej tam nie ma, a kiedy zapytałem o nią, ktoś, kogo nie widziałem powiedział mi, że odeszła. – Odeszła, dokąd? – zapytałem. Kimkolwiek był ten gość, nie rozumiałem go dokładnie. Dowiedziałem się tylko, że nie mam się martwić. Winnie nie było. Zmartwiony, otworzyłem świadomość jak mogłem najszerzej i sięgnąłem we wszystkich kierunkach, chcąc znaleźć choćby najmniejszy ślad Winnie. Nic. Nigdzie nie mogłem jej wyczuć. Zawęziłem trochę świadomość i skupiłem się na tej osobie, która przekazała mi wieści. – Tak, nie ma jej teraz, ale nie martw się, wszystko jest w porządku – poczułem jego słowa, tym razem bardziej zrozumiałe. – To dla mnie po prostu szok, bo po raz pierwszy zdarza mi się, że nie ma kogoś, kogo odszukałem wcześniej. Martwię się, że może błąka się gdzieś i jest sama. – Nie, wszystko z nią dobrze, po prostu nie możesz teraz się z nią zobaczyć. Ale wróci. Spróbuj jeszcze raz później – nadeszła odpowiedź. I rzeczywiście, kiedy kilka godzin później znów się do niej wybrałam, była tam, radosna i szczęśliwa, że mnie widzi. Porozmawialiśmy trochę i niedługo potem musiałem już iść. Później tego samego dnia zadzwoniłem do mojej mamy i przekazałem jej wiadomość od Winnie. Cieszę się, że moi rodzice zaakceptowali w końcu to, że moje badania Życia po Śmierci nie są jakimś dziwactwem. Nie uważają już, że to takie niezwykłe, że ich syn “rozmawia ze zmarłymi", jak to ujęli. To miłe, kiedy rodzina cię akceptuje. Przez kilka następnych dni odwiedzałem Winnie jeszcze parokrotnie. Zawsze była, kiedy tam się zjawiałem. Cieszyła się, że mnie widzi i może opowiedzieć trochę o tym, czym się zajmuje. Miałem rację co do tego, że nie będzie się długo trzymała wizerunku siebie jako starej kobiety, jaką była w chwili śmierci. Zauważyłem, że jej ruchy stają się takie, jakie zapamiętałem z czasów dzieciństwa. W miarę upływu czasu zacząłem zauważać też, że Winnie z każdą moją wizytą wygląda młodziej. Z czystej ciekawości zapytałem kiedyś gdzie była wtedy, gdy nie mogłem jej znaleźć. Z tego co zrozumiałem, Winnie była zajęta czymś, o czym nie powinienem wiedzieć. W jakiś sposób była wtedy chroniona przed moimi poszukiwaniami; upewniono się, że nie będę przeszkadzał. Nie wyjaśniła mi na czym dokładnie polegały jej zajęcia, pozostawiając to moim własnym dociekaniom. Nie wydawało mi się to aż takie ważne, więc nigdy się tą sprawą nie zająłem. Jedną z rzeczy, które uświadomiła mi śmierć mojej babci jest to, jak bardzo zmieniły się moje przekonania i wierzenia, odkąd zacząłem odbywać te podróże. Początkowo wierzyłem we wszystko, czego nauczono mnie na lekcjach religii, i co przyjąłem na wiarę. Bazując na tej wiedzy, mogłem mieć tylko nadzieję, że moja babcia dostała się do właściwego miejsca, czymkolwiek by ono nie było. Dowiedziawszy się jak ją odnaleźć po śmierci i jak jej pomóc, gdyby takiej pomocy potrzebowała, nie musiałem bazować li tylko na domysłach. Dzięki zaufaniu, które wyrosło na bazie moich doświadczeń, wiedziałem, że śmierć to tylko zmiana miejsca zamieszkania. Zmiana niewiele różniąca się od tego, gdyby przeprowadziła się z powrotem do Anglii. Pewnie minie sporo czasu póki będę się mógł z nią spotykać bardziej regularnie, jako że i Życie po Śmierci, i Anglia są daleko od mojego domu. Lecz możemy przecież odwiedzać się od czasu do czasu; nie straciłem jej na zawsze. Przeciwnie, Winnie zjawiła się, kiedy umarła moja własna mama i pomogła jej przejść do życia w Nowym Świecie. To, jak poradziłem sobie ze śmiercią Winnie jest dla mnie znakiem, że coraz mniej jest we mnie wątpliwości. Dzieląc się z moją matką swoimi dziwnymi snami, Winnie otworzyła dla mnie wrota wiary. Jej historia o sąsiedzie i papierach ubezpieczeniowych jest jednym z powodów, dla których badam Życie po Śmierci. Jest ona źródłem wiary w możliwość istnienia takiego miejsca. Historia Winnie sprawiła, że wrota te pozostają nadal otwarte, tak że pewnego dnia ja sam będę mógł przez nie przejść i odkrywać dalej. Dzięki, babciu. Odniosłem jeszcze jedną korzyść z takiego, a nie innego nastawienia Winnie do śmierci. Winnie wiedziała o istnieniu Życia po Śmierci ze swoich snów. Dla niej odwiedziny sąsiada, który zmarł tydzień wcześniej, były częścią jej rzeczywistości. Nie bała się tego, co może się z nią stać kiedy umrze. Śmierć uważała po prostu za naturalną część ludzkiej egzystencji. Winnie zdobyła wiedzę o Życiu po Śmierci jeszcze w Tym Życiu, dlatego właśnie z taką łatwością odbyło się jej przejście. Wstecz / Spis Treści / Dalej PORWANY PRZEZ HURAGAN Kiedy uczeń jest gotowy na odejście nauczyciela, nadchodzi czas próby. Zdobycie umiejętności żeglarza może dać ci fałszywe poczucie bezpieczeństwa, kiedy żeglujesz na otwartym morzu. Nauczyłeś się przecież wiele i stopniowo zaczynasz czuć, że jesteś w stanie sprostać wszystkiemu. Moja kolejna podróż zaczęła się dość niewinnie. Kilka osób poprosiło mnie o pomoc w usuwaniu duchów z ich domów. Nic wielkiego, poradzę sobie z tym! I nagle stwierdziłem, że znajduję się w centrum huraganu, miotany podmuchami porywistego wichru, pośród gigantycznych fal walących na mnie ze wszystkich stron. Podczas takiej próby można tylko nie poddawać się i żeglować dalej. Rozdział 18 Pogromca duchów W lipcu 1995 roku nadeszła pierwsza odpowiedź na ogłoszenie, które zamieściliśmy wraz z Rebeką w Nexusie, periodyku New Agę wychodzącej w Boulder, w Kolorado. Nasze ogłoszenie ukazywało się od stycznia do marca 1994 i informowało o ostatniej burzy mózgów, dotyczącej poskramiania duchów. Siedzieliśmy sobie przy śniadaniu, piliśmy kawę i próbowaliśmy wymyślić sposoby zarobkowania wykorzystując umiejętności nabyte podczas badania Życia po Śmierci. W zwykły słoneczny, styczniowy poranek w Kolorado zaśmiewaliśmy się z co bardziej nieziemskich pomysłów. Chcieliśmy nazwać naszą dwuosobową grupę “Prawdziwi Pogromcy Duchów". Marzyliśmy sobie, że dostajemy naglące telefony z luksusowych hoteli i kurortów z prośbą o pomoc od przerażonych ludzi nękanych przez zjawy. Dla nas nie był to problem, rozprawialiśmy się z psotnymi duchami w mgnieniu oka. Poskramiacze duchów, narodziny gwiazd! Oprah wyniosłaby nas pod niebiosa na oczach zgromadzonej w studiu publiczności. Marzyliśmy tak sobie i wymyślaliśmy coraz to nowe zdarzenia, a każde z nich było jeszcze bardziej niedorzeczne niż poprzednie. Zaśmiewaliśmy się z nich, aż po policzkach płynęły nam łzy. W którymś jednak momencie przestaliśmy się śmiać i powiedzieliśmy sobie, właściwie dlaczego nie. Napisaliśmy więc kilka ogłoszeń i umieściliśmy je w Nexusie. Jedno z nich brzmiało: “Problemy z duchami? Duchy to po prostu ludzie, którzy nie mają już fizycznych ciał, a których świadomość wciąż jest silnie skupiona na świecie fizycznym. Niektórzy, zwłaszcza niedawno zmarli, skonsternowani lub nieświadomi swojej nowej sytuacji, mogą wciąż pozostawać w pobliżu osoby, która w jakiś sposób jest im bliska. Albo w miejscu, kiedyś mu bliskim, znajomym i ukochanym, które teraz zyskało reputację nawiedzonego. Dla wszystkich zainteresowanych najlepiej jest, kiedy duch przechodzi do miejsca, w którym może dokonywać więcej lepszych wyborów. Mamy doświadczenie w kontaktowaniu się i komunikowaniu z duchami, pomagamy im nawiązywać ponowne kontakty z ich niefizycznymi krewnymi, przyjaciółmi, przewodnikami i innymi pomocnikami, którzy próbują do nich dotrzeć. Informacje i kontakt pod numerem pagera...". Jak dotąd otrzymywaliśmy tylko odpowiedzi od innych gazet, które starały się sprzedać nam miejsce na ogłoszenie na swoich szpaltach. W marcu 1994 doszliśmy do wniosku, że Boulder w Kolorado nie jest jeszcze gotowe na nadejście Prawdziwych Pogromców Duchów. Wtedy właśnie nasze ogłoszenie pojawiło się po raz ostatni. Warto jednak było spróbować, mieliśmy przynajmniej niezłą zabawę wymyślając sobie najróżniejsze zdarzenia. Potem, ponad rok później, oddzwoniłem do pewnej kobiety z Colorado Springs, która odpowiedziała na nasze ogłoszenie. Dzwoniła wcześniej do kilku księgami metafizycznych w okolicach Denver chcąc znaleźć kogoś, kto byłby w stanie jej pomóc. Okazało się, że w Nic-Nac-Nook, moim ulubionym metafizycznym sklepie w Denver, nasze ogłoszenie zostało wywieszone na tablicy ogłoszeń, a dzięki temu zachowało się dłużej. Kiedy kobieta ta zadzwoniła do sklepu, Candy, właścicielka, podała jej numer mojego pagera. Kobieta ta i jej rodzina nabyła niedawno dom w Colorado Springs, a niedługo potem wszyscy zaczęli widzieć ducha. Widując go od czasu do czasu, postanowili sprawdzić kim był. Chcieli zidentyfikować go i odszukać informacje na temat poprzednich właścicieli domu, aby przekonać się, że to, co widzą jest prawdą. Znając imię i adres kobiety, poszedłem niefizycznie na zwiady. Podczas moich dwóch pierwszych wizyt odnajdywałem ducha bez trudu. Zdawał się być po prostu bardzo zagubionym, starym człowiekiem. Wiedziałem, że rodzina sama chce go zidentyfikować, szanując więc ich życzenie pozostawiłem go w ich domu. Za każdym razem próbowałem dowiedzieć się jak ma na imię, lecz wątpiłem czy mi to wyjawi, a on oczywiście tego nie zrobił. Podczas mojej ostatniej wizyty odkryłem, że był alkoholikiem i że zmarł w tym domu rok wcześniej. Znajdował się w pijackim stuporze i pokazał w całej okazałości jaki może być złośliwy, gwałtowny i nieobliczalny. W domu tym mieszkały dzieci, które przecież mogły się go bać, postanowiłem więc, że nadszedł czas, aby go przenieść. Dość bezceremonialnie chwyciłem go i zataszczyłem do Centrum Przyjęć w Focusie 27. Tam miał nawiązać kontakt z ludźmi, którzy mogli mu pomóc przestać straszyć dzieci. Dwa dni później, kobieta ta zadzwoniła do mnie i powiedziała, że zdaje się, że ducha już nie ma. Od dwóch dni nikt go nie czuł i nie widział, zastanawiała się więc co się mogło stać. Wydawała się być trochę rozczarowana tym, że nie będzie mogła zweryfikować jego istnienia, lecz zgodziła się, że to właśnie on był odpowiedzialny za zdenerwowanie dzieci, więc dobrze, że go usunąłem. Taki był koniec mojej pierwszej przygody jako Prawdziwego Pogromcy Duchów. Rozmawiałem potem z Candy w Nic-Nac-Nook, powiedziałem jej kim jestem, i że to właśnie numer mojego; pagera wywiesiła u siebie. Dałem jej numer telefonu do domu i poprosiłem, żeby kierowała do mnie każdego, kto znajdował się w prawdziwej potrzebie. W listopadzie otrzymałem kolejny interesujący telefon, lecz niestety nie l chodziło o duchy. Gość, który zadzwonił skarżył się na i hałasy dobywające się z szafy i pomyślał, że pewnie ma tam ducha. Kiedy poszedłem zbadać sprawę, okazało się, że w jego szafie nie straszy żaden duch. Człowiek ten; oddzielił od siebie kawałek samego siebie, który schował głęboko w owej szafie, nawet przed samym sobą. Ów aspekt jego samego hałasował w szafie, starając się zwrócić na siebie jego uwagę. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś takim. Słuchał mojego raportu z lekkim niedowierzaniem. Nie mogłem go za to winić, sam nie byłem tego pewien. Szukałem w jego szafie ducha, wyszedł mi na spotkanie aspekt jego samego i wyjaśnił całą sytuację. Byłem prawdziwie zdumiony, kiedy człowiek ten zadzwonił do mnie tydzień później i wyjaśnił o co w tym wszystkim chodziło. Część jego samego, której istnieniu zaprzeczał, nawiązała z nim kontakt pewnego spokojnego dnia. Ostatnio słyszałem, że przechodzi on proces ponownego integrowania owej części do swego życia. Potem, 13 listopada o 15.55, kiedy właśnie kończyłem pracę i wybierałem się do domu, odezwał się mój pager, a na wyświetlaczu ukazał się numer, którego nie znałem. Zadzwoniłem, a kobieta, która odebrała, stała się moją trzecią klientką. Ta sprawa była jednak bardzo skomplikowana. Znasz to powiedzenie, że kiedy uczeń jest gotowy, pojawia się nauczyciel? Ten nauczyciel okazał się dla mnie egzaminem zaufania w moje niefizyczne umiejętności. Kobieta ta ogłosiła początek owego egzaminu zrozpaczonym głosem, który natychmiast przykuł moją uwagę. – Dzięki Bogu, że pan oddzwonił! Nie wiem czy zaczynam wariować, czy co, ale muszę z kimś porozmawiać! Przez następne dwadzieścia minut słuchałem kobiety, którą nazwałem tu Helaina. Kiedy tak opowiadała swą historię nieznajomemu, od czasu do czasu głos jej się załamywał z niepokoju i nerwów. Opowieść rwała się i bywały chwile, że trudno mi było za nią nadążyć. Chciała wyrzucić z siebie wszystko, wszystko od razu i skakała po wydarzeniach w takim tempie, że ciężko mi było ułożyć wszystko w sensowną całość. Musiałem jej przerywać, żeby ją uspokoić i uszeregować wszystko chronologicznie. Starała się jak mogła, aby opowiadać mi wszystko po kolei. Nie ułatwiało jej tego napięcie brzmiące w jej głosie. Była zdenerwowana, przestraszona, niespokojna i rozdygotana, chwilami nie panowała nad sobą i mamrotała daty, miejsca i wydarzenia. Przez cały czas czułem jedno: bijący od niej przeogromny strach. Bała się, że traciła zmysły albo gorzej, że już dawno przekroczyła granicę, która oddziela nas od choroby psychicznej. Teraz, po jakimś czasie, mogę opowiedzieć historię Helainy chronologicznie i zrozumiale. Tego ranka, kiedy do mnie zadzwoniła, przechodziła obok obrazu, który wisiał w jej sypialni, w nogach łóżka. Zauważyła, że w tym momencie między nią a obrazem przepłynęło coś białego i powiewnego. Nie wiedziała co to takiego, ale i tak wystraszyło ją to śmiertelnie. Była to ostatnia kropla wody w kielichu dziwnych zdarzeń, które doprowadziły ją do tego, że zaczęła szukać pomocy. Tyle się już wydarzyło, że bez przerwy była rozdygotana i podenerwowana. Bez przerwy się bała. Dwa dni wcześniej zadzwoniła do Nic-Nac-Nook i chciała wyjaśnić swój problem. Wtedy też się bała, postanowiła więc poszukać pomocy na żółtych stronach [Panorama Firm; przyp. tłum.]. Nic-Nac-Nook był pierwszym i jedynym miejscem, do którego zadzwoniła. Spodobało jej się ich ogłoszenie, w którym przeczytała, że są “miłym sklepem metafizycznym". To właśnie zwróciło jej uwagę. Osoba, która odebrała telefon, zaproponowała spotkanie z kimś obdarzonym pewnymi zdolnościami, lecz najwcześniej dopiero za tydzień. Umówiła się na spotkanie, ale po tym, co się stało dzisiejszego ranka, nie mogła już dłużej czekać. Coś trzeba było zrobić zarazi Zanim zadzwoniła do mnie, skontaktowała się jeszcze raz ze sklepem. Osoba, która odebrała telefon, siostra Candy, wysłuchała historii Helainy i powiedziała, że ma numer telefonu kogoś, kto chyba będzie mógł jej pomóc. – Numer pagera był na twojej sekretarce – powiedziała. – Jakoś nie potrafiłam zostawić wiadomości na sekretarce, to by nie oddało sensu sprawy i bałam się, że pomyślisz, że jestem wariatką. Musiałam zadzwonić na twój pager i porozmawiać osobiście. Dziwne rzeczy działy się w mieszkaniu Helainy, przerażające rzeczy. Opowiedziała mi o nich przyciszonym głosem, w którym brzmiał strach i zdenerwowanie. Odbiorniki radiowe włączały się samoczynnie codziennie o godzinie szóstej rano, bez względu na to czy był nastawione czy nie. Telewizory włączały się i wyłączały same z siebie. Rolety na oknach same opadały właśnie wtedy, gdy ona miała zamiar je opuścić. A miska! Miała zestaw czterech misek, sama je kupiła i jedną z nich pożyczyła bratu. Wziął ją do szkoły i zgubił. Nie było jej przez tydzień. Pewnego ranka chciała zrobić sobie śniadanie, ale okazało się, że wszystkie miski były brudne i znajdowały się w zmywarce. Otworzyła szafkę chcąc znaleźć jakieś naczynie. Kiedy znów spojrzała na stół, zaginiona miska nagle zmaterializowała się. – Wiem, że mój brat nie przyniósł jej z powrotem! Pytałam go o to; powiedział, że zgubił ją i nie ma pojęcia gdzie jest. Nie skłamałby mi! – krzyczała napiętym głosem. – W moim mieszkaniu jest duch. Szedł za mną z mieszkania mojego męża, kiedy się od niego wyprowadziłam. Byliśmy wtedy w trakcie rozwodu. To, co on robi przeraża mnie. Boję się, że całkiem zwariuję! Ty też uważasz, że oszalałam? Czy rozumiesz coś z tego? – Rozumiem, Helaino. I nie myślę, że zwariowałaś. Boisz się rzeczy, które się wokół ciebie dzieją, a których nie potrafisz wyjaśnić. – Nie okłamujesz mnie, prawda? Naprawdę nie myślisz, że oszalałam? – Jestem wobec ciebie szczery, Helaino. To, o czym mówisz zgadza się z moimi doświadczeniami i rozumiem to. Mów dalej, proszę. – Dobrze – westchnęła z ulgą. – Wszystko zaczęło się w mieszkaniu mojej przyjaciółki. Wprowadziłam się do niej, jak tylko zaczęła się sprawa rozwodowa. Pewnej nocy czułam się samotna i pomyślałam sobie, że fajnie byłoby mieć ducha, z którym mogłabym rozmawiać, kogoś naprawdę starego. I poprosiłam, żeby ktoś się zjawił. To zaczęło się kilka nocy później. Spałam już, kiedy nagle obudziłam się i nie mogłam się poruszyć. Byłam całkowicię sparaliżowana. Spojrzałam na drzwi i zobaczyłam tam twarz, wielką twarz unoszącą się w powietrzu. Byłam trochę przestraszona, ale też ucieszyłam się. Zawsze interesowałam się duchami. Poprosiłam, żeby jakiś tu się zjawił i zjawił się. Ale im częściej go widywałam, tym bardziej się go bałam. Niedługo po jego pojawieniu się moja kotka stała się taka nerwowa, że wylizała większość futerka. Przez cały czas lizała to swoje futerko. Zabrałam ją do weterynarza, bo myślałam, że cierpi na coś w rodzaju nieustannego niepokoju. Musiałam dawać jej leki na uspokojenie i dopiero wtedy przestała zlizywać futerko. Czy koty widzą duchy? – Tak, chyba nawet wtedy, kiedy my ich nie widzimy. – Na początku myślałam, że to może być ktoś, kto umarł w starym domu mojej przyjaciółki, więc postanowiłam się wyprowadzić. Wyrzuciłam wszystko: meble, talerze, moją suknię ślubną, wszystko. Obrączkę ślubną sprzedałam przyjaciółce, dostałam za nią sto dolarów. Kiedy przeprowadziłam się do mojego własnego mieszkania, miałam ze sobą tylko ubrania. Kupiłam wszystko nowe, to i znaczy, na tyle, na ile było mnie wtedy stać. Ale nic nie; pomogło; ten duch chyba za mną tu przyszedł. Mieszkaj w mojej szafie. Temperatura w mieszkaniu może się pod– \ nieść nawet do 30 stopni, a w szafie i tak będzie mróz, nawet jeśli drzwi od niej zostawię otwarte na całą szerokość. Czasami widzę go w lustrze w łazience. Ma jakieś trzydzieści lat, jest bardzo przystojny i jest z nim kobieta, młoda i bardzo piękna. Myślę, że zrobił jej coś bardzo złego. Widzę ich nad rzeką, a on niesie wiosło. Myślę, że, zrobił jej coś nożem; może nawet ją zabił – głos Helainy zaczął się trząść ze strachu. Niemal płakała. – On wciąż próbuje pokazać mi co z nią zrobił, ale ja nie chcę tego widzieć. Zawsze odwracam od lustra wzrok zanim on zdąży to zrobić – wyczułem w jej głosie lekką histerię. – Czasami, kiedy widzę go w szafie, mam wrażenie, jakby wyrywał coś z mojej piersi. – Helaina? – przerwałem jej. – Co? – Weź parę głębokich oddechów, odpręż się i spróbuj się uspokoić. Usłyszałem jak oddycha głęboko, a potem, już trochę spokojniej, mówiła dalej. – Ktoś musi mi pomóc pozbyć się go! Nie mogę tam z nim mieszkać, to mnie doprowadza do szału. Nie mogę spędzić tam z nim ani jednej nocy więcej! Naprawdę boję się, że pewnej nocy wybiegnę z krzykiem na ulicę i wszyscy pomyślą, że zwariowałam. Myślisz, że zwariowałam? Myślisz, że wymyśliłam sobie to wszystko? – przerwała na chwilę, a potem, bardzo stanowczo dodała: – Mów mi prawdę! – Helaina, podobne historie słyszałem już od innych ludzi – zapewniłem ją. – Nie oszalałaś. Wierzę, że naprawdę widziałaś to wszystko. Mów dalej. – Boję się, że on zrobi ze mną to samo, co zrobił z tą kobietą. To on manipuluje radiem, telewizorem i roletami. Po prostu wiem, że zrobi ze mną coś strasznego! – On nie może cię skrzywdzić fizycznie; może tylko pokazywać ci się i straszyć cię – odparłem. – Mów dalej. – Mam wrażenie, że w moim życiu stanie się coś naprawdę ważnego! Czuję to już od jakiegoś czasu. Nie wiem co to ma być, ale wiem, że to będzie coś wielkiego. I wiem, że muszę być na to gotowa, tylko nie mam pojęcia jak się do tego przygotować. Wczoraj miałam sen i w tym śnie wydawało mi się, że cokolwiek ma to być, to będzie to coś naprawdę wielkiego. – Chciałabyś opowiedzieć mi swój sen? Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 19 Sen Helainy – Wczoraj, zanim położyłam się spać, pomyślałam sobie, że dobrze byłoby zobaczyć babcię. Ona już nie żyje, a ja nigdy nie poznałam jej za życia. Rodzina opowiadała mi, że to była szalona kobieta, ale ja uważam, że i tak byłoby fajnie ją poznać. Na początku tego snu stałam z mężem na rogu ulicy. Staliśmy pod lampą i byli tam jeszcze mężczyzna i kobieta. Wszyscy mówili mi naprawdę przykre, paskudne rzeczy, próbując mnie przestraszyć. Im dłużej ich słuchałam, tym bardziej się bałam, czułam się bezwartościowa i zła. W końcu miałam tego dość. Uciekłam od nich i przebiegłam przez ulicę do mego małego pickupa. Tak naprawdę to nie mam takiego samochodu, ale w tym śnie miałam. Ruszyłam z piskiem opon i jechałam naprawdę szybko po takich wąskich, starych uliczkach. Musiałam uciec od nich zanim zrobiliby ze mną coś złego. Zatrzymałam się przed jakimś starym domem. Wiedziałam, że w tym śnie właśnie w nim mieszkam. Weszłam do środka i poszłam po schodach do mojej sypialni. Kiedy dochodziłam do szczytu schodów, usłyszałam, że ta stara kobieta coś do mnie mówi. Stała u dołu schodów i szła do mnie. Mówiła naprawdę przykre rzeczy. Kiedy do mnie podeszła, chciała dać mi coś paskudnego, co trzymała w rękach. Bałam się jej jak cholera! – głos Helainy stał się piskliwy i przerywany; znów się bała. – Helaina, zrobisz coś dla mnie? – przerwałem jej. – Co? – zapytała, a strach w jej głosie jakby trochę zmalał. – Weź głęboki oddech lub dwa i odpręż się przez chwilę. I znów usłyszałem jak oddycha głęboko do słuchawki, a kiedy znów zaczęła mówić, napięcie znikło z jej głosu. – No i zepchnęłam tę kobietę ze schodów i chciałam ją zabić. Ale ona najzwyczajniej podniosła się i wróciła do mnie. Spychałam ją z tych schodów i spychałam, a ona wciąż wracała. Jestem naprawdę złym człowiekiem. Właściwie to nawet podobało mi się to spychanie, to, że chciałam ją zabić, powstrzymać ją. Wtedy, nagle znalazłam się w łóżku na plecach i nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam mówić ani nawet krzyczeć. Coś mnie przyciskało do tego łóżka, a ja nie mogłam tego pokonać. Byłam jakby sparaliżowana. Widziałam drzwi przede mną. Za nimi była jasność. Nie widziałam samego światła, a tylko jasność przedostającą się przez szparę pod drzwiami. Bałam się, że mnie to ukarze, zabije i zabierze gdzieś na zawsze, bo jestem taka zła i krzywdziłam tamtą kobietę. Nie mogłam mówić; byłam tak przerażona, że niemal nie mogłam myśleć. W dzieciństwie nigdy właściwie nie nauczyłam się modlić, ale teraz krzyczałam w myślach do Boga, modląc się, żeby przybył i uratował mnie przed tym straszliwym światłem za drzwiami. Po prostu wiedziałam, że jeśli te drzwi się otworzą, to już po mnie. Nikt nigdy by mnie już nie zobaczył ani nie usłyszał. Umrę i nie będzie mnie. Strach znów był w jej głosie i emanował we wszystkich kierunkach, był niemal namacalny. Nie była to jeszcze histeria, ale prawdziwy, rzetelny strach. – Myślę, że mój sen ma coś wspólnego z tym czymś, co ma się stać w moim życiu. W tym śnie dalej próbuję się poruszyć i wykrzykuję moje myśli do Boga i modlę się, żeby mnie uratował. – W jakiej religii się wychowałaś? – zapytałem. – W żadnej, moja rodzina nigdy nie chodziła do kościoła. – Czy kiedykolwiek miałaś do czynienia z rzeczami metafizycznymi? – Chyba nie. Ale co właściwie znaczy “metafizyczny"? – zapytała. – To badanie tego, co niektórzy ludzie mogą nazwać czymś “nadprzyrodzonym" – wyjaśniłem. – No wiesz, uwielbiam horrory. Dwa dni temu przyjaciółka dała mi książkę pod tytułem Orzeł i róża [Książka autorstwa Rosemary Altea wydana w Polsce w roku 1999; przyp. red]. Przeczytałem ją i uważam, że niektóre rzeczy naprawdę mają sens. – Opowiedz mi jeszcze o swoim śnie, jeśli nie masz nic przeciwko temu. – Nie ma wiele więcej do opowiadania. W końcu byłam w stanie otworzyć oczy. Uwolniłam się i uciekłam przed tym przerażającym światłem. Po prostu wiem, że to światło wykończyłoby mnie, gdyby tylko weszło przez drzwi. Słuchaj, boję się spać dziś w tym mieszkaniu. Czy mógłbyś mi jakoś pomóc? Wyjaśniłem jej, że wciąż jestem w pracy, właśnie wychodziłem do domu, kiedy odezwał się pager. Nie powiedziałem jej, że moje biuro stoi dokładnie naprzeciw otwartych drzwi pokoju fundamentalistycznie chrześcijańskiego właściciela firmy, w której pracuję. Fakt ten jednak sprawił, że zacząłem się denerwować prowadząc rozmowę przy biurku. – Słuchaj, zadzwonię do ciebie, jak tylko dotrę do domu. Jeśli nie utknę w korku, to będę na miejscu za jakieś trzydzieści lub czterdzieści minut. Zgadzasz się? – Przepraszam, nie wiedziałam, że jesteś w pracy. – Nie ma sprawy. – Będę w domu, pod tym samym numerem. Będę czekać tuż przy telefonie – zapewniła mnie. – Zrobię, co tylko będę mógł, żeby ci pomóc. Zadzwonię jak tylko dojadę do domu. Odłożyłem słuchawkę, wyłączyłem komputer i schowałem dokumenty. Potem wyszedłem z budynku, wsiadłem do mego jeepa i skierowałem się ku autostradzie. Kiedy ruch nieco się zmniejszył, zacząłem rozmyślać o Helainie i jej problemie. Co ja mam jej powiedzieć?, zastanawiałem się. Jak, u licha, mam z nią rozmawiać, żeby coś z tego zrozumiała? Najbardziej martwiło mnie to, że Helaina mogła nieoczekiwanie znaleźć się na jakiejś niebezpiecznej psychicznej autostradzie i po prostu rozbić się. / dlaczego nagle zaczynam czuć erotyczny pociąg do kobiety, z którą zaledwie raz rozmawiałem przez telefon? Te i inne pytania nękały mnie, kiedy jechałem stosunkowo pustą autostradą. Wiedziałem, że w jakiś sposób Helaina otworzyła drzwi do świata niefizycznego, lecz z jej strony nie było to po prostu szybkie spojrzenie za kurtynę! Otworzyła swoją percepcję i świadomość świata fizycznego nie kroczek po kroczku, jak ja sam to zrobiłem, lecz jednym potwornym skokiem. Nie ma co się zastanawiać, wieczorem zobaczę co to za skok. Mało tego, otworzyła swą percepcję, nie mając żadnego religijnego, duchowego czy metafizycznego przygotowania innego, niż hollywoodzkie horrory i jedna przeczytana książka. W wyniku tego wokół niej zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Wciąż myślałem o tym, że znajdowała się w objęciach tak wielkiego strachu, który mógł ją nawet doprowadzić do tego, że wybiegnie w środku nocy na ulicę z krzykiem. To mnie naprawdę martwiło! Gdyby w tym stanie umysłu opowiedziała to wszystko komuś innemu, to najpewniej osoba ta stwierdziłaby, że Helaina nadaje się tylko do wariatkowa i powinna zostać nafaszerowana lekami uspokajającymi. Osoby odpowiedzialne za przypisywanie takich leków muszą się martwić o swoje dyplomy i zazwyczaj kroczą na granicy błędu. Jeśli to coś nad czym nie ma kontroli zapanowało nad Helaine, wtedy mogła dostać się w taki medyczny wir, który mógłby sprawić, że znajdzie się w stanie totalnego odurzenia narkotykami. W takich przypadkach mówi się zwykle: “aż do chwili, kiedy nie będzie stanowić zagrożenia dla siebie i innych". Były jeszcze gorsze możliwości, lecz za bardzo się bałem, żeby o nich w ogóle myśleć. Musiałem po prostu zaufać temu, że potrafię jej pomóc, cokolwiek by się nie zdarzyło. Bałem się na samą myśl o ryzyku, jakie wiązało się z tym wszystkim i o tym, co się z nią stanie, jeśli mi się nie powiedzie. Postanowiłem więc na razie zwracać większą uwagę na ruch na autostradzie, a o resztę martwić się później. W międzyczasie myślałem też nad tym, jak mógłbym zacząć czekającą mnie rozmowę. Przyszło mi do głowy, że “myśli są rzeczami" i stwierdzenie to pasuje do jej sytuacji, i że “strach i miłość nie mogą współistnieć". W chwili, kiedy nacisnąłem przycisk pilota drzwi garażu, byłem już bardziej niż zdenerwowany. Pharon, wtedy jeszcze moja narzeczona, była w domu, pracując nad listami i swoim resume. Opowiedziałem jej pokrótce o co chodzi i uprzedziłem, że muszę się położyć i skontaktować z Trenerem. Byliśmy wtedy ze sobą już dość długo i nie przerażały jej już rzeczy, którymi się zajmowałem. To wspaniała kobieta, która świetnie mnie rozumie i potrafi wesprzeć, kiedy tego potrzebuję. Zostawiłem ją przy komputerze i poszedłem do sypialni. Zamknąłem drzwi i położyłem się na łóżku wodnym, aby skontaktować się z Trenerem. Odprężyłem się i poczułem wyraźnie, że zaczynam nawiązywać z nim kontakt. Właśnie zacząłem formułować prośbę o informacje, gdy poczułem, że jest przy mnie. – Będziesz musiał odprężyć się jeszcze bardziej, Bruce. W porządku, odprężyłem się jeszcze bardziej i znów chciałem zacząć. – To znaczy, o wiele bardziej, Bruce – poczułem, jak mówi. Poczekałem aż małe sprawy dnia codziennego powoli ode mnie odpłyną i znalazłem się w stanie głębokiej relaksacji. Minęło pięć czy sześć minut, kiedy zdałem sobie sprawę, że już prawie nie czuję dotyku łóżka wodnego, na którym leżałem. Moje ciało przybrało kształt wielkiego jaja. Kiedy spróbowałem je poczuć, mogłem dotknąć każdy centymetr owego jaja, od wewnątrz i na zewnątrz. Miało jakieś półtora metra średnicy w pasie i było długie na około dwa metry. W dotyku było twarde, jakby pełne w środku, a na powierzchni wyczuwało się jakby lekkie drgania elektryczne. – Chyba już jestem dość odprężony – przez mój umysł przepłynęła niespiesznie myśl. Wszystkie moje kanały energetyczne są czyste, jasne, otwarte i działają perfekcyjnie. Wszystkie inne energie, które przeze mnie przepływają, nie wywierają żadnego efektu. Zacząłem wykorzystywać afirmację, jaką zasugerowała mi Rebeka po epizodzie w Oklahoma City z poprzedniego kwietnia. Odzyskując tam 168 ofiar bomby terrorystów, zacząłem jednocześnie dźwigać ciężki energetyczny i emocjonalny bagaż. Pięć dni zajęło mi pozbycie się tej energii i dojście do siebie. Dowiedziałem się wtedy, że nawet najlepsza ochrona przed energiami emocjonalnymi, jakie zbieram podczas moich niefizycznych podróży, tak naprawdę nie jest żadną ochroną. Aby sparafrazować Kurs cudów, każda obrona jest jedynie zaproszeniem do ataku. Od tego czasu dowiedziałem się też, że najlepiej jest pozwolić przejść takim energiom przez siebie. Stąd owa afirmacja. – Możesz teraz zadawać swoje pytania; myślę, że dobrze nam pójdzie – pomyślał Trener do mnie. – Chcę otrzymać wszystkie informacje, które będą przydatne w sytuacji Helainy – powiedziałem i wyraziłem ten sam zamiar w myślach. Skupiłem się na czakrze serca i zerknąłem na podrygujący galimatias w trójwymiarowej czerni rozciągającej się przede mną. Czekając na rozwój wydarzeń ujrzałem, że Czerń przekształca się w obraz kobiety. Widziałem tylko jej twarz, młodą i piękną. Twarz o gładkiej, ciemnej karnacji promieniowała cudownym, nęcącym uśmiechem. Cofnąłem się nieco i ujrzałem, że kobieta tańczy. Uwielbiała tańczyć, a zmysłowe ruchy jej ciała i ręce kołyszące się powoli nad głową, nęciły i uwodziły. Potem jej wizerunek zmienił się nagle. Stojąc w niewielkiej od niej odległości, ujrzałem tę samą młodą kobietę Zastygłą w bezruchu. Całe jej ciało było spowite gęstą, twardą, smoliście czarną siecią strachu. Niemal instynktownie zacząłem przesuwać rękami w górę i w dół wzdłuż jej ciała, osłabiając energetycznie ów strach. Kiedy ujrzałem, że czarna maź zaczyna robić się cieńsza, wykorzystałem metodę “niewidzenia tego tam". Chwilę później czarna sieć strachu zniknęła. Kontynuowałem energetyczny masaż, aby rozluźnić i rozświetlić jej pole. Nie minęła minuta, a znów tańczyła i śmiała się radośnie. Pracując nad nią, odniosłem wrażenie, że to właśnie ona była powodem aktywności poltergeista w swoim mieszkaniu, jak go nazwała. Jeszcze przez chwilę patrzyłem jak tańczy i czekałem na więcej informacji. Potem poczułem, że mam dość i postanowiłem sprawdzić co się dzieje z duchem, który mieszka w jej szafie. Ten gość wcale nie był przyjemny. Był tego rodzaju facetem, który terroryzuje kobietę w powolnym, brutalnie dręczącym procesie zabijania, po to, aby karmić się jej strachem. Przeciągał jej męki i umieranie jak tylko mógł, żeby tylko jak najdłużej móc spijać każdą kroplę strachu z jej żył. Żyjąc w ciele fizycznym też to robił. Posłużył się kiedyś wiosłem, które Helaina widziała kiedyś w jego rękach, aby zbić do nieprzytomności kobietę, z którą był nad rzeką. Potem, siedząc na niej, patrząc jej prosto w twarz, czekał aż odzyska przytomność, a następnie powoli pociął ją nożem i w ten sposób zabił. Radość, jaką sprawiło mu przerażenie malujące się na jej twarzy przyprawiała o mdłości. Przyszły mi na myśl opowieści o Kubie Rozpruwaczu, innym łotrze, który karmił się strachem kobiet. Teraz, kiedy żył w świecie niefizycznym, potrzebował ofiary ze świata fizycznego, która mogła go zobaczyć. Nie mógł nikogo terroryzować, póki nie pokazał swej ofierze co chciał zrobić, a to budziło w niej przeraźliwy strach. Odczuwał nienasycony głód, który zaspokoić mógł jedynie strach przerażonej kobiety. Helaina wyraziła pragnienie nawiązania kontaktu z duchem, na które odpowiedział wyjątkowo paskudny osobnik. Dość tego, pomyślałem pozwalając, aby wizerunek ducha z szafy rozpłynął się. Czaj sprawdzić mażą Helainy. Jej mąż (nazwę go Mike) był najwyraźniej złym człowiekiem, który często odgrywał swój gniew i frustrację na kobiecie, z którą się ożenił. Nie bił jej fizycznie. Jego ataki przybierały formę pełnych jadu słów i energii mentalnej mającej na celu wywołanie jak największego bólu, strachu i upokorzenia. W taki właśnie sposób utrzymywał nad Helaina pełną kontrolę. To zdumiewające, pomyślałem wtedy, w jaki sposób wybieramy sobie partnerów, którzy mają spełnić nasze podświadome przekonania co do tego, na co zasługujemy w życiu. Jego też miałem już dość, doszedłem więc do wniosku, że zakończę sesję i zadzwonię do Helainy. Kiedy zatrzymałem się, aby opowiedzieć Pharon czego się dowiedziałem, zwróciła mi uwagę na coś, o czym nie pomyślałem. Energetyczny związek pomiędzy Helaina a Mike'em musiał odgrywać pewną rolę w jej związku z duchem. Mike bez przerwy utrzymywał ją w stanie strachu i upokorzenia, które sprawiały, że żyła w ciągłym oczekiwaniu kary za to, że jest taka zła. W takim właśnie energetycznym stanie wyraziła życzenie nawiązania kontaktu z duchem. Ten więc, który się pojawił, pasował najlepiej do stanu wywołanego w jej umyśle przez męża. Mike'a i ducha łączyła z Helaina podobna więź. A to sprawiało, że jej związek z duchem był znacznie silniejszy niż można by było przypuszczać, jako że pasował przecież do tego, czego spodziewała się w życiu codziennym po Mike'u. Stwierdziłem, że pewnie będę rozmawiał z Helaina dość długo. Żeby tylko! Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 20 Zaczyna dzwonić telefon Poszedłem jeszcze do kuchni i nalałem sobie dużą szklankę wody, po czym skierowałem się do pokoju gościnnego i usiadłem na sofie. Czując zdenerwowanie i nie wiedząc co właściwie powinienem powiedzieć i co może się stać w wyniku tego z Helainą, podniosłem słuchawkę. Zanim wykręciłem jej numer, porozumiałem się z Trenerem. – Trenerze... naprawdę boję się to zrobić. – Jeśli będziesz mnie potrzebował, to jestem przy tobie – poczułam, jak mówi. – Pamiętaj tylko, żeby poprosić. – A jeśli ta kobieta znajdzie się w jakiejś okropnej sytuacji, bo powiem coś nie tak? Nie chciałabym być odpowiedzialny za coś takiego. – A jeśli nic nie zrobisz? – Dlatego jestem taki zdenerwowany! Wiem, że muszę to zrobić, ale jeśli to spaprzę? Ona będzie musiała ponosić wszystkie konsekwencje. – A jeśli nic nie zrobisz? – Zdaje się, że znalazłem się między młotem a kowadłem! – Wybór należy do ciebie, Bruce. – A wybór Helainy? – Zadzwoniła do ciebie – przypomniał mi Trener. – Ona już dokonała swojego wyboru. – W takim razie zadzwonię do niej i zrobię co w mojej mocy, żeby jej pomóc. Przeraża mnie tylko myśl o tym, co może się stać. Nie jestem żadnym ekspertem. Sam wciąż się uczę tego wszystkiego! – Czy muszę ci przypominać, że przede wszystkim musisz ufać? – Tylko bądź tu i połącz mnie z tym, co jest najlepsze dla Helainy, ok.? – Będę tu cały czas, tylko poproś. Zanim wykręciłem numer Helainy, wziąłem kilka głębokich oddechów, tak dla uspokojenia. Zastanowiłem się w jakim kierunku powinienem poprowadzić rozmowę, a moje myśli odeszły od pracy i energetyczno-duchowych spotkań. Wyrzucenie ducha z jej mieszkania nie było problemem, ale jeśli jej strach i niechęć do samej siebie nie zniknie, to będzie to krótkotrwała ulga. Nie minie wiele czasu, a znów jakiś duch o podobnych gustach ją wywęszy, wprowadzi się i wszystko zacznie się od początku. Musi stać się coś, co sprawi, że Helaina zmieni nastawienie do samej siebie i do całego świata. To mnie właśnie martwiło, gdyż bardzo ostrożnie należało ukazywać innym ich błędy i brać na siebie odpowiedzialność za zmiany, jakich dana osoba powinna dokonać w życiu. Tak właśnie postępowałem w przeszłości. Nie miałem pojęcia jak teraz mamy sobie z tym poradzić. Okazało się jednak, że jest to najmniejszy z moich problemów. Znów poprosiłem Trenera, aby był przy mnie i dostarczał informacji najlepszych w sytuacji, w jakiej znalazła się Helaina, po czym sprawdziłem jej numer. – No dobrze, Trenerze, zaczynamy... Telefon zdążył zadzwonić zaledwie raz, kiedy w słuchawce rozległ się głos Helainy. – Halo? Przesunąłem spojrzeniem po wyświetlaczu zegarka na moim video. Była 18.04. Lata temu do konstruowania bomb z zapalnikiem czasowym używano zegarków z cyferblatem. Kiedy budzik zaczynał terkotać, drut owijał się coraz ciaśniej wokół zwijarki póki nie pociągnął wyłącznika, a wtedy bomba wybuchała. Siermiężne, ale skuteczne. Wyłącznikiem bezpieczeństwa była mała dźwignia z tyłu budzika, która nastawia go. Kiedy nastawia się budzik na jakąś godzinę, słychać jak wydaje on cichy, metaliczny dźwięk, kiedy wskazówka dotrze na uzbrojoną pozycję. Kiedy dźwignia bezpieczeństwa jest wyłączona, bomba wybucha. Gdybym słuchał dość uważnie, kiedy Helaina podnosiła słuchawkę, usłyszałbym ów cichy, metaliczny trzask i delikatne kliknięcie. A przynajmniej usłyszałbym dźwięk chodzącego zegara. Nie słyszałem jednak ani jednego, ani drugiego, kiedy zaczęliśmy rozmawiać. Byłem tylko niespokojny i podenerwowany. Jakaś część mnie pewnie była świadoma, że podłożono tu bombę i że dźwignia bezpieczeństwa była odciągnięta. Znalezienie jej było już tylko sprawą czasu. – Halo, Helaina, tu Bruce. Rozmawialiśmy jakiś czas temu. Jestem teraz w domu, więc mogę ci poświęcić tyle czasu, ile będzie trzeba. – Poczekaj chwilę, dobrze? Wyłączyła telewizor i usadowiła się wygodnie, po czym zaczęliśmy rozmawiać. Jeszcze jadąc do domu, powtórzyłem sobie sposoby rozpoczęcia naszej rozmowy. Zaczęliśmy więc od granic pomiędzy światem fizycznym i niefizycznym, oraz od tego, jak owe granice mogą zniknąć w przypadku osoby znajdującej się pod wpływem silnego napięcia emocjonalnego. Wcześniej już zapytałem ją czy żyje w wielkim napięciu w związku z toczącym się rozwodem. Rozmawialiśmy dalej o tym, że w świecie niefizycznym myśli przybierają postać realną, a wtedy lody zostały przełamane i oboje popłynęliśmy z prądem. – Zanim do ciebie zadzwoniłem, zebrałem trochę informacji o twojej sytuacji. – Co masz na myśli, mówiąc “zebrałem trochę informacji"? – zapytała. – Najpierw odprężyłem się, żeby móc się znaleźć w stanie medytacyjnym. Potem nawiązałem mentalny kontakt z twoją sytuacją, aby zebrać informacje, które mogą nam się przydać. – I czego się dowiedziałeś? – zapytała z ciekawością. – Na przykład, kiedy sprawdzałem ciebie, ujrzałem piękną młodą kobietę o ciemnej, gładkiej cerze. Tańczyła. Miała bardzo ciemne, proste włosy sięgające ramion i wprost promieniowała silnym, pięknym uśmiechem. Odniosłem wrażenie, że była szczęśliwa i uwielbiała tańczyć. Odpowiedziałem na jej pytanie, ale nie powiedziałem tego, co zobaczyłem dalej. Coś mi mówiło, żeby tego nie robić – może Trener. – Tańcem zarabiam na życie i kocham tańczyć. Mam czarne włosy do ramion, ale kręcone, a nie proste. Moimi przodkami byli Hindusi, Portugalczycy i Irlandczycy, a moja skóra jest istotnie ciemna. Wiem, że jestem ładna, może nie nadaję się na okładkę Cosmo, ale i tak jestem dość ładna. Na ile mnie wtedy zobaczyłeś? – zapytała zaniepokojona. Najwidoczniej martwiła się, że zobaczyłem więcej niż na to pozwalała przyzwoitość. – Z początku widziałem tylko twarz kobiety, a potem zobaczyłem jak tańczy. Nie martw się, to było raczej wrażenie niż faktyczne widzenie fizycznego widzenia ciała. Dla mnie było to jak obraz w ziarnistej bieli i czerni – uspokoiłem ją ze śmiechem, próbując rozwiać jej niepokój co do nachalnego podglądacza. – W jaki sposób mnie znalazłeś? To znaczy, kiedy mnie zobaczyłeś, skąd wiedziałeś, że to właśnie ja, a nie ktoś inny? – Opowiem ci o tym, jak znalazłem kogoś innego; może dzięki temu to zrozumiesz. Jesteś gotowa na opowieść? – Jasne, to mi się nawet podoba. Opowiedziałem jej o odzyskaniu babci Marli siedzącej na drewnianym krześle w kuchni i wyjaśniłem, że aby kogoś znaleźć, muszę tylko znać imię tej osoby. – Tylko imię? – nie mogła uwierzyć. – Aha. Nie wiem jak to działa, ale nigdy nie zawodzi. Oczywiście, w przypadku babci Marli było to imię dość niecodzienne, Gwendilyn Euroda Winterlax. – To rzeczywiście niezwykłe imię – zachichotała Helaina. – Jej wnuczka, Maria, potwierdziła, że informacje, jakie zebrałem o Gwendilyn, łącznie z tym, że wszyscy, nawet sama Gwendilyn, nazywali Margaret “Maggie". – No dobrze, ale skąd wiesz, że znalazłeś właśnie mnie? Jak możesz być tego pewien, skąd wiesz, że nie znalazłeś kogoś innego? – chciała wiedzieć. – Kiedy obserwowałem tę tańczącą kobietę, nie miałem absolutnej pewności, że to ty. Ale robiłem to tyle razy i tyle razy to weryfikowałem, że zaczynam temu ufać. W twoim przypadku, z wyjątkiem tego, że zobaczyłem cię w prostych, a nie kręconych włosach, powiedziałbym, że wszystko raczej pasuje, prawda? – No, tak, raczej tak. – Nie była do końca przekonana, że to możliwe, ale fakt pozostawał faktem: znalazłem ją. – Chciałbym teraz porozmawiać trochę o tym jak się czujesz w związku ze zbliżającym się rozwodem, jeśli nie masz nic przeciwko temu? – chciałem w ten sposób przygotować ją na pierwsze pojawienie się w naszej rozmowie ducha. Nie powiedziała nic o tym jaki chory jest jej związek z Mike'em. I nie jestem pewien czy w ogóle uważała jego zachowanie za niewłaściwe. – Dla Mike'a najważniejsze jest to, jaką następną maszynę kupi. Nie interesuje się niczym innym. A to z kolei nie są moje zainteresowania, dlatego, nudziłem się z nim przeraźliwie. Nie mieliśmy o czym rozmawiać, czym się dzielić. Czułam się tak zaniedbywana i znudzona, że po prostu musiałam go opuścić. Walczyłam z pomysłem opuszczenia go, a to naprawdę mnie stresowało. Trener przypomniał mi, że w tym stanie nawiązanie kontaktu z duchem jest łatwiejsze. W takim właśnie stanie umysłu Helaina wyraziła życzenie nawiązania kontaktu z duchem. A ten, który przybył, przerażał ją, powodował jeszcze większy stres. Znalazła się w zaklętym kręgu strachu, którego granice pomiędzy światem fizycznym a niefizycznym stawały się coraz cieńsze. Stres sprawiał, że coraz łatwiej było działać duchowi, który mógł dzięki temu straszyć ją jeszcze bardziej. – Czasami ludzie znajdujący się w stanie ogromnego napięcia nerwowego potrafią znacznie łatwiej zajrzeć w świat niefizyczny. Słyszałaś kiedyś o czymś takim? – Tak, owszem. Jak wtedy, kiedy umierający ludzie widzą swoich nieżyjących krewnych? To znaczy, tego typu rzeczy? – Tak, dokładnie! Kiedy ludzie znajdują się w stanie głębokiego stresu fizycznego lub emocjonalnego, granice między światem fizycznym a niefizycznym zacierają się. Im cieńsze się stają, tym łatwiej jest widzieć przez nie. Mam wrażenie, że tak właśnie stało się w twoim przypadku. Rozwód sprawił, że żyjesz w stresie. Dzięki temu właśnie za pierwszym razem łatwiej było ci zobaczyć ducha. Teraz ten duch przeraża cię, a przez to żyjesz w jeszcze większym stresie. To zamknięty krąg. – Teraz zaczynam to rozumieć – odparła. I nagle zmieniła temat. – Czy widzisz w pomieszczeniu coś takiego jak energia, coś, co się rusza? To znaczy, widzę wszystko, co znajduje się w mieszkaniu, ale powietrze jest pełne czegoś niemal niedostrzegalnego, czegoś, co można jedynie czuć. – Tak, czasami wyczuwam coś takiego, czemu pytasz? – Mój pokój gościnny wygląda... i czuję go teraz w ten właśnie sposób – stwierdziła trochę nerwowo. Znów zmieniła temat. Mówiła teraz o nowym, narastającym poczuciu mocy w klatce piersiowej. Jest to coś w rodzaju napięcia, które promieniuje z mojej klatki piersiowej – opisała. – Czy miałeś kiedyś do czynienia z czymś takim? – Wygląda mi to na coś, co nazywa się otwarciem czakry serca. W którym miejscu w klatce piersiowej to wyczuwasz? – W środku i promieniuje we wszystkich kierunkach. – Wiesz coś o czakrach? – Nie, co to takiego? – To różnego rodzaju ośrodki energii w ciele fizycznym. Czakra serca to ośrodek, przez który kochamy. Przepływa przez nią energia jedności ze wszystkim, co żyje. W ludzkim ciele jest siedem głównych czakr rozłożonych wzdłuż linii kręgosłupa. Energia każdej z nich jest inna. W miejscach takich jak Nic-Nac-Nook można kupić wiele książek, które mówią o czakrach. Mógłbym ci jakąś polecić, jeśli byś chciała? – Może kiedyś później poczytam sobie o tym. To, co mówiła o swojej czakrze przypomniało mi, że chciałem porozmawiać o jej śnie. Chciałem jej przekazać to, co wiedziałem o strachu i miłości, a konkretnie to, że nie mogą one współistnieć. Miałem nadzieję, że Helaina zrozumie i będzie potrafiła wykorzystać technikę, której chciałem ją nauczyć, a którą miałaby stosować zawsze wtedy, kiedy jej strach stawał się nie do zniesienia. – Wiesz, jest sposób wykorzystania czakry serca, który mógłby ci pomóc. Możesz nauczyć się rozpraszać strach, który czujesz w snach i innych sytuacjach. Chciałabyś, żebym ci o tym opowiedział? – Jasne. – Żeby zobrazować ci co mam na myśli, opowiem inną historię z mojego własnego doświadczenia. – Okay. Opowiedziałem jej historię banshee, czyli formy, jaką przybrał strach Marty'ego. Wyjaśniając jej jak Rebeka nauczyła go obejmować miłością również banshee, dzięki czemu zjawa znikała, miałem nadzieję, że Helaina zrozumie związek z jej własnymi strachami. – Dzięki temu, że obejmował miłością banshee, ta zawsze znikała, ponieważ takie jest prawo natury w świecie niefizycznym; Miłość i Strach nie mogą znajdować się w jednym miejscu w tym samym czasie. Podejrzewam, że niektóre z tych rzeczy, jakie widzisz, to twój strach, który przybrał taką, a nie inną formę. Zwłaszcza w snach. Możesz rozciągnąć swą miłość ze środka klatki piersiowej ku temu, co cię przeraża we śnie albo ku czemukolwiek innemu. Jeśli rzeczy te powstały z twoich obaw, to na pewno znikną. – A jeśli one nie powstały z moich obaw? – zapytała, a w jej głosie wyczułem prawdziwe zaciekawienie. – Jeśli nie powstały z twoich obaw i przerażają cię, to może to znaczyć, że twoje obawy przybrały maskę lub pokrywę ochronną i przez to nie widzisz tego, czym naprawdę są. W takim przypadku objęcie ich miłością może usunąć ową maskę, a dzięki temu zobaczysz wyraźniej kto lub co się za nią kryje. – Możesz dać mi jakiś przykład? – Na przykład ten sen, który miałaś ostatniej nocy. Chciałaś odwiedzić swoją zmarłą babkę. Wcześniej miałaś ten sen z Mike'em, dlatego twój umysł już był niespokojny. Póki się bałaś, wszystko w tym śnie mogło być zabarwione twoim strachem. Bardzo możliwe, że kobieta, wchodząca po schodach była właśnie twoją babką. W rzeczywistości mogła ona być najsłodszą starszą panią, jaka kiedykolwiek istniała, mogła przyjść do ciebie, żeby dać ci coś wspaniałego. Ale ponieważ na wszyskim, co widziałaś, , leżała owa maska, pokrywa strachu, babka wydała ci się złą staruchą raniącą cię słowami i próbującą dać ci coś wstrętnego. Gdybyś w tym śnie rozciągnęła na nią swą miłość, mogłaby się stać jedna z dwóch rzeczy. Gdyby ta twoja babka była zrobiona całkowicie z twojego strachu, to znikłaby i taki byłby jej koniec. Gdyby natomiast naprawdę była twoją kochaną babunią, próbującą nawiązać z tobą kontakt poprzez ową pokrywę strachu otaczającą twój umysł, to ta pokrywa by znikła. A wtedy zobaczyłabyś ją taką, jaka naprawdę jest. O ile mogę się domyślać, to dałaby ci wspaniały prezent. Kto wie, może próbowała ci pomóc pozbyć się problemu ducha. Lecz twój umysł opanował strach, dlatego ujrzałaś ją jako wstrętną i złą – wyjaśniałem. – To samo odnosi się do tego światła za drzwiami, którego tak się bałaś. Gdybyś rozciągnęła miłość na to światło, to może maska strachu opadłaby i z niego. Krzyczałaś do Boga, żeby przyszedł i uratował cię, a tymczasem gdybyś objęła to światło miłością, to może przez te drzwi wszedłby sam Bóg. – Wierzysz w Boga? – Tak. – I wierzysz, że to jakiś ważny gość, który siedzi na tronie i rządzi nami? – Nie, nie w takiego Boga wierzę. Dla mnie, Bóg jest Wszystkim i Wszystko jest Bogiem, dla mnie Bóg jest Miłością, a Miłość jest Bogiem. – A wierzysz, że jest Piekło? Miejsce, do którego Bóg zsyła naprawdę złych ludzi, aby ich ukarać za zło, które uczynili za życia? Odniosłem wrażenie, że był to jeden z jej strachów, który dotyczył jej własnej przyszłości. – Nie. Wiele podróżowałem po świecie niefizycznym i znalazłem tylko jedno miejsce, które mógłbym nazwać Piekłem. Ale nie było to Piekło z ludzkich wyobrażeń, z ogniem i diabłami, i tak dalej. – Naprawdę? – Jesteś gotowa na następną historię? – O Piekle, które znalazłeś? Jasne. Przez następne kilka minut opowiadałem jej o Maxie i życiu, jakie wiódł w świecie fizycznym. – Masz rację, nie wygląda na miłego gościa. Potem opowiedziałem jej o miejscu, gdzie znalazłem Maxa po jego śmierci, o tym, co tam robił i o innych ludziach, którzy tam żyli. Powiedziałem jej też dlaczego uważam, że takie właśnie miejsce przyciągnęło Maxa. – Zdaje się, że to dość paskudne miejsce – zauważyła Helaina z niesmakiem. – A najśmieszniejsze jest to, że Max będzie musiał tam zostać póki nie przebaczy sobie i innym, i nie postanowi zmienić się. Wtedy będzie mógł przejść do znacznie lepszego miejsca. Jego jedyną karą jest to, że musi żyć życiem dokładnie takim, jakiego pragnął i ponosić tego konsekwencje. To wszystko narzucamy sami sobie. W momencie, kiedy się zmieni, będzie mógł opuścić to miejsce. – Masz rację, nie jest to Piekło takie, o jakim się zazwyczaj słyszy. A jednak zdaje się, że to idealny sposób na ludzi, którzy za życia byli źli. – Najlepsze z tego jest to, że wcale nie musimy czekać na śmierć i żyć w naszym własnym Piekle, żeby się zmienić. Możemy podjąć decyzję o zmianie w każdej chwili. Wtedy Helaina znów zmieniła temat. – Jak to jest, że to wszystko dzieje się w moim życiu, jeśli nawet nigdy o tym nie słyszałam? Opuściłam szkołę w dziewiątej klasie [czyli w wieku lat czternastu; przyp. tłum.] i poszłam do pracy, żeby pomóc rodzicom. Nigdy nie wychowywano mnie w żadnej religii. Jak więc takie rzeczy mogą przytrafiać się właśnie mnie? – Po pierwsze, są ludzie, którzy przez całe życie studiują i nie pragną niczego innego jak tylko tego, żeby przytrafiło się im właśnie to, co dzieje się u ciebie. To znaczy, mam na myśli otwarcie czakry serca i świadomości świata niefizycznego. Wiem, że w tej chwili może to dla ciebie brzmieć dziwnie, ale to, co się z tobą dzieje teraz, będzie dla ciebie błogosławieństwem, o jakim nawet nie marzą ludzie, i to na wiele sposobów. – Racja, trudno mi w to uwierzyć. – A jeśli chodzi o to dlaczego to wszystko się dzieje... widzisz, fakt, że nie masz żadnej wiedzy na ten temat sprawia, że jest ci nawet łatwiej bezpośrednio doświadczać tych rzeczy, właśnie dlatego, że nie masz wielu przekonań przeczących tym zjawiskom. Przekonania człowieka mogą nawet uniemożliwić zachodzenie takich zjawisk. – Naprawdę? Dlaczego? – Ktoś będący mocno przekonany, że nie można zobaczyć ducha, rzeczywiście nigdy go nie zobaczy. Jego przekonania nie pozwolą mu zobaczyć czegoś, w co nie wierzy. Przekonanie, że coś jest niemożliwe opuszcza coś w rodzaju zasłony, poza którą nie można zajrzeć. Wiele naszych przekonań pochodzi z czasów szkolnych lub z nauk kościoła albo wiedzy metafizycznej. Uważam, że to wyjaśnia, po części przynajmniej, dlaczego te rzeczy przytrafiają się właśnie tobie. – No? – Najprawdopodobniej masz mniej przekonań przeciw tym zjawiskom niż większość ludzi. Wcześnie opuściłaś szkołę, nigdy nie chodziłaś do kościoła i nigdy nie studiowałaś metafizyki. Stąd właśnie większość ludzi czerpie przekonania, które później nie pozwalają im spojrzeć w świat niefizyczny. Rozumiesz coś z tego? – Tak, w jakiś dziwaczny sposób, chyba to do mnie dociera. To znaczy, że nie wiem, że to się nie może dziać, więc się dzieje. – Dokładnie to mam na myśli – odparłem. Cofnęła się trochę w czasie i zaczęła mówić o swoim dzieciństwie. – W moim życiu zdarzyło się wiele złych rzeczy. Niektórzy moi przyjaciele zastanawiają się, dlaczego właściwie już dawno temu nie skoczyłam z mostu. A ja im mówię, że dzięki tym rzeczom jestem silniejsza. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 21 Poltergeist Helainy – Czy możemy porozmawiać przez chwilę o tym poltergeiście, który zadomowił się w twoim mieszkaniu? – zapytałem ponaglony przez Trenera. – Jasne. To naprawdę przerażające, kiedy pomyślę, że taki duch może mi coś zrobić, a ja nic na to nie mogę poradzić. Wiesz, nawet jak zadzwoniłam do Nic-Nac-Nook, zdarzyło się coś dziwnego. Kiedy dzwoniłam pierwszy raz, właśnie zmieniałam kanał w telewizji i trafiłam akurat na koniec filmu “Duch". To mnie przeraziło! To znaczy, właśnie dzwonię po jakąś pomoc, bo nie mogę sobie poradzić z duchem w moim własnym mieszkaniu, a tu trafiam akurat na końcówkę tego filmu! Dzwoniłam do nich, bo bałam się, że mój duch zrobi mi coś złego. I właśnie, kiedy w końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam, trafiłam w telewizji na ten film. Przypominając sobie dziś słowa Helainy, nie mogę przestać się dziwić temu, że w życiu zdarzają się tego typu zbiegi okoliczności. Helaina zrozumiała to zdarzenie w ten sposób, że to oni chcieli jej pokazać, że to oni mają moc i mogą ją skrzywdzić, a zrobili to akurat w chwili, kiedy dzwoniła po pomoc, chcąc ich wyeliminować. Z mojej perspektywy nabiera to całkiem innego znaczenia. – Przede wszystkim, rozumiem to tak, że w świecie fizycznym duchy nie mogą zrobić niczego same z siebie. Musi pojawić się osoba żyjąca fizycznie, aby w ogóle mogły coś zdziałać. Podczas mojej ostatniej wizyty stwierdziłem, że to właśnie ty jesteś odpowiedzialna za wszystko, co się u ciebie dzieje. Może się to dziać podświadomie, ale faktem jest, że to ty jesteś za to odpowiedzialna. – To niedorzeczne! – wykrzyknęła. – Jak to możliwe? Przecież nie mam pojęcia jak się coś takiego robi! – Potraktuj to jako moją osobistą opinię. Nie powinnaś automatycznie wierzyć we wszystko, co mówię tylko dlatego, że mówię, że to prawda. Musisz sama znaleźć prawdę. Po prostu tak właśnie mi się wydaje. – Czy możesz mi wyjaśnić jak to w ogóle możliwe? – Poczekaj chwilę, dobrze? Muszę coś sprawdzić. – przerwałem jej. – Jasne. Nadszedł czas, aby Trener dostarczył mi jakichś informacji. Wysłuchałem jego odpowiedzi na jej pytanie i przekazałem ją Helainie. – W świecie niefizycznym miski zjawiające się na kuchennych stołach, opadające samoczynnie rolety, telewizory i radia włączające się i wyłączające nie są żadną wielką sztuczką. W świecie niefizycznym myśli są czymś rzeczywistym, więc sama już myśl o czymś wystarczy, aby to coś się stało. W świecie niefizycznym, jeśli wyobrazimy sobie miskę stojącą na stole kuchennym, to ta miska się pojawi. Nawiązując kontakt z duchem, otworzyłaś drzwi do świata niefizycznego. Przechodziłaś przez te drzwi w tę i z powrotem, dowiedziałaś się więc, że myśli są czynami. Wniosłaś ten koncept do swojego świata i zastosowałaś go. Nie musiałaś być nawet świadoma tego, że to robisz. Jako że nasz fizyczny świat bynajmniej nie jest tak materialny na jaki wygląda, mogłaś podświadomie zastosować swoje nowe rozumienie rzeczy w tym świecie. – Więc to w jakiś sposób wyjaśnia też opadające i podnoszące się rolety? – Powiedzmy, że jest to przykład na to, o czym mówimy. Opowiedz mi o tym jeszcze raz. Zacznij od chwili poprzedzającej to wydarzenie i powtórz wszystko, co tylko pamiętasz, zwłaszcza to, co wtedy czułaś i myślałaś. – Zaraz... zanim to się stało, leżałam na sofie. Byłam zmęczona i nic mi się nie chciało. Jeśli zostawię rolety podniesione na noc, ludzie mogą widzieć co się u mnie dzieje. Zirytowałam się, że muszę wstać, przejść przez pokój i opuścić je. Ludzie nie powinni zaglądać w czyjeś okna tylko dlatego, że mają taką okazję. Byłam naprawdę zirytowana i im bliżej podchodziłam do okien, tym większą irytację czułam. Kiedy znalazłam się kilka kroków od okien, zatrzymałam się i spojrzałam na rolety naprawdę już zła. Wtedy one po prostu zjechały same! Nawet ich nie dotknęłam; najzwyczajniej same zjechały w dół! – Rozumiem. – Byłam przerażona! Jeśli duch może zrobić coś tak prostego, to przecież może też zrobić mi coś naprawdę złego! – Czy jeszcze coś się stało samo z siebie, kiedy byłaś na coś zdenerwowana? – chyba się do czegoś zbliżaliśmy. – Kiedy jeszcze byłam z Mike'em, zdarzało się, że telewizor sam się włączał i wyłączał. Kiedyś zdenerwowało mnie coś, co do mnie powiedział i wtedy telewizor sam się włączył! Oboje widzieliśmy, że pilot leży na stoliku. Nikt go nie dotykał, telewizor po prostu sam się włączał i wyłączał. Musieliśmy wyjąć wtyczkę z gniazdka, żeby go zatrzymać! – I jeszcze coś? – Tak, zaraz po tym, jak po raz pierwszy zjawiła się ta wielka twarz. Tak się tym zdenerwowałam, że musiałam o tym komuś powiedzieć. Spotkałam się wtedy z doradcą małżeńskim, do którego oboje z Mike'em chodziliśmy. Pomyślałam sobie, że skoro jest psychologiem, to pewnie będzie się na tym znał. Ale im dłużej mu o tym opowiadałam, im– więcej mówiłam o całych tych duchach, tym większe odnosiłam wrażenie, że mi nie wierzy. Wiedziałam, że myśli, iż zwariowałam. Naprawdę mnie to zdenerwowało, więc kiedy wyszłam z jego biura, chciałam mu pokazać, że mówiłam prawdę i że nie jestem wariatką. Kiedy wychodziłam od niego... muszę ci najpierw powiedzieć, że jego biuro znajduje się w pięciopiętrowym budynku przy Cherry Greek. Więc, kiedy dotknęłam klamki, wszystkie światła w całym budynku zgasły. W całym budynku wysiadła elektryczność! Odwróciłam się do niego i powiedziałam: “Widzisz? Mówiłam ci, że takie rzeczy dzieją się wokół mnie". Ale chyba i tak mi nie uwierzył. – Czy te rzeczy dzieją się też wtedy, kiedy nie jesteś zła czy zirytowana? – Nie, tylko kiedy jestem naprawdę zła. – Widzisz w tym jakiś wzorzec? Czy czujesz jeszcze coś, kiedy jesteś zirytowana? Czy widzisz między tymi zjawiskami jakiś związek? – Masz rację! Zawsze, kiedy się to działo, pamiętam, że miałam wrażenie, jakbym chciała, żeby coś się stało! Chciałam, żeby te rolety się opuściły! Chciałam pokazać temu doradcy, że nie jestem wariatką! Ale i tak nie rozumiem jak mogłam to wszystko robić, jeśli nic o tych rzeczach nie wiem. – Za każdym razem pojawia się wzorzec z silnych emocji, irytacji i silnego pragnienia, żeby się coś stało. Widziałem już wcześniej ten wzorzec, też w przypadkach dziwnych zjawisk, ale jak powiedziałem, to tylko moja opinia. Ty będziesz musiała sama znaleźć swoją własną prawdę o tym. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 22 Czy to budzik dzwoni? Czułem, że Helaina skupia się na rozległym problemie energii znajdującej się w jej pokoju gościnnym, o której wspomniała wcześniej. – Co czujesz w tej chwili? – zapytałem. – Co się dzieje? – Patrzę jakby w tę energię w pokoju, próbuję zobaczyć czym ona jest – powiedziała z dziecięcą ciekawością. Gdybym wtedy zwrócił na jej słowa baczniejszą uwagę, to z pewnością zaalarmowałoby mnie tykanie budzika zdradzającego obecność bomby zegarowej starego typu. Ale nie byłem świadomy, że Helaina w ogóle nosi w sobie jakąś bombę zegarową i przegapiłem chwilę. Czułem, jak w jej głosie rozbrzmiewa coraz większe napięcie. Eksplozje wyczułem na chwilę przed jej krzykiem. – Tam jest ręka! – ledwo zrozumiałem słowa wykrzyczane piskliwym wrzaskiem. – Ludzka ręka! Unosi się w powietrzu tuż przede mną! W czymś, co służyło za Kurtynę pomiędzy Światami wyrwała ziejącą dziurę, tak wielką, że samej Kurtyny już nie widziałem. W słuchawce rozlegał się jej piskliwy, urywany krzyk. – Ręka... ręka... skinęła na mnie. Dołączając się do tego, co widziała Helaina, odwróciłem lekko głowę i w końcu dostrzegłem brzegi dziury powiewające niby porwany jedwab na wietrze. Dziwnie spokojny, zwróciłem się ku Helainie. Stojąc mocno na ziemi, czułem jak Trener wchodzi we mnie. Przeze mnie, jego głos sięga w głąb dziury, chwyta Helainę i wpycha ją na moją stronę Kurtyny. – Helaina, co czułaś widząc tę rękę? – Boję się! – krzyczy rozpaczliwie. Kiwająca na nią ręka sprawia, że nieomal odchodzi od zmysłów. Czuję, że jej kontakt ze światem fizycznym słabnie. Jeśli Trenerowi nie uda się zapanować nad jej umysłem, to przepadła. – Helaina, chciałabyś, żeby ręka odeszła? – Tak! – krzyczy wysokim głosem, jak przerażona mała dziewczynka, i chyba ze trzy oktawy wyżej niż to w ogóle możliwe. – Powtarzaj głośno za mną – mówię. – “Nie należysz tu". Słyszę w słuchawce jej załamujący się głos, słyszę jak wypowiada te słowa. – A teraz powiedz: “Chcę, żebyś natychmiast stąd odeszła". Bardzo stanowczo. Powtarza i te słowa, a ja czuję, że wraca na moją stronę Kurtyny. Uspokaja się. – Nie ma jej, po prostu zniknęła – w jej głosie znów pojawia się spokój. – Bardzo dobrze, Helaino, zapanowałaś nad sytuacją. Nic już nie może ci się stać, jesteś bezpieczna. Czuję olbrzymią ulgę, jej i moją. A potem czuję, że Helaina znów spogląda na energię w swoim pokoju. – O... mój... Boże! W pokoju jest ich pełno... ludzie... w moim pokoju jest pełno ludzi! Tam, gdzie była ręka... teraz... teraz stoi tam mężczyzna! – jej głos znów się podnosi. – Nie chcę go widzieć! Boję się go! nie chcę go widzieć! Krzyczy tak głośno, że jej głos się zmienia i mam problemy ze zrozumieniem słów. Czuję, że strach, który przedtem towarzyszył jej, teraz narasta we mnie. – Helaina, czy chciałabyś, żeby ten mężczyzna zniknął? – Tak! Tak! – krzyczy, a ja czuję, jak do oczu napływają jej łzy. Powoli zbliża się do załamania nerwowego. – Helaina, powtarzaj głośno za mną —czuję w swoim głosie jakąś nową siłę zmuszającą ją do zwrócenia na mnie uwagi. – “Ty tu nie należysz". Usłyszałem jak powtarza moje słowa. Tym razem w jej głosie pobrzmiewał gniew. – A teraz powiedz: “Chcę, żebyś natychmiast odszedł" – w moim głosie cały czas pobrzmiewa owa dziwna siła. Powtórzyła te słowa, a wtedy, jakby ktoś zakręcił gaz pod gwiżdżącym czajnikiem, napięcie znikło z jej głosu. – Nie ma go! – zdumiała się. – Co teraz czujesz, Helaino? – usłyszałem jak ją pytam. – Jestem prawie spokojna, nawet jakby trochę odprężona. – Co dziś jadłaś? – wychodzi ze mnie niespodziewanie, lecz od razu wiem, dokąd zmierza to pytanie. – Zaraz... dziś rano zjadłam coś w biegu, a teraz, wieczorem, jakieś lody. A co, czy to ważne, co jem? – Nie tyle co jesz, .lecz ile jesz. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o tym, że stres sprawia, że granice między światem fizycznym a niefizycznym się zawężają? – Tak, pamiętam. Tak samo dzieje się, kiedy nie jesz albo jesz za mało. Im dłużej nie jesz, tym cieńsze stają się te granice. Biblia mówi, że modlitwa i post ułatwiają nawiązanie kontaktu z Duchem. Ponieważ nie jadłaś dziś za wiele, łatwiej jest ci zajrzeć w świat niefizyczny. Kiedy jesz, część twojej świadomości musi się skupić na wszystkich procesach związanych z trawieniem. A wtedy mniejsza część twojej świadomości może zajmować się czymkolwiek innym. Dlatego, kiedy czujesz się zagrożona, powinnaś coś zjeść. Rozumiesz coś z tego, co mówię? – Zdaje mi się, że powinnam ci uwierzyć na słowo – odparła spokojnie. – Powinnaś wiedzieć coś jeszcze, a mianowicie to, że alkohol i inne używki też mogą rozmyć te granice. Wykorzystywanie ich w pewnych warunkach może wzmocnić efekty. – Nie piję i nie biorę narkotyków – odparła spokojnie i znów zmieniła temat. – Wiesz, nie mam nic przeciwko temu, że widzę fragmenty. Widzenie tylko kawałków tych gości jest całkiem w porządku, ale nie chcę widzieć ich całych ciał. Jakoś tak się dzieje, że widzę części ich ciał w całym pokoju. – Napięcie w jej głosie znów się podniosło. Jej słowa zabrzmiały jakby nawet nie zdążyła zakończyć oddechu. – Znów tu jest jakiś mężczyzna, stoi w kuchni. O Boże, niech odejdzie! – Helaina, czy chcesz, aby ten człowiek zniknął? – Tak! – tym razem w jej głosie zabrzmiało zdecydowanie. – Spójrz na niego i powiedz: “Ty tu nie należysz". I po chwili: “Chcę, żebyś stąd natychmiast odszedł". – Nie ma go! – i napięcie zniknęło z jej głosu równie szybko jak się pojawiło. – Nawet nie muszę tego mówić na głos, raczej pomyślałam to w jego kierunku i już go nie było. – To dobrze. Komunikowanie się w świecie niefizycznym może odbywać się za pomocą myśli. Same myśli też są niefizyczne, czyli jakby zrobione z tego samego materiału. Językiem świata niefizycznego jest język myśli i uczuć. Poczułaś swój przekaz do niego w jego świecie, ta myśl czy uczucie było tak realne jak u nas buldożer. Skierowałaś ją ku niemu, a on nie mógł jej zignorować. Twoja myśl była czymś rzeczywistym, co go odepchnęło. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o tym, że myśli są rzeczami i co to oznacza? – Uhm. – Umiejętność komunikowania się z tymi ludźmi, których widzisz, jest właśnie tego przykładem. Twoje myśli są czymś rzeczywistym, tak rzeczywistym, jak twój głos, i dlatego mają rzeczywiste efekty. Moim zdaniem, czasami dobrze jest wypowiedzieć myśli na głos, żeby móc lepiej się skupić na swoim zamiarze i scementować go w rzeczywistości fizycznej. – Uważasz, że wymyślam sobie to wszystko? – pojawiło się niespodziewanie. – Uważasz, że zwariowałam, że wyobrażam sobie to wszystko i że to się nie dzieje naprawdę? – zażądała odpowiedzi. – Helaina, wszystko, co powiedziałaś mi do tej pory, było również moim udziałem, opowiadali mi o tym też przyjaciele, którym ufam. Nie uważam, że wymyślasz to sobie i nie zwariowałaś. Mówisz mi jedynie, że dzieją się wokół ciebie rzeczy, których nie rozumiesz i których się boisz. – I nie okłamujesz mnie, prawda? – strach mieszał się w jej głosie z ulgą. – Nie, Helaino, nie okłamuję cię. Może pomoże ci, jeśli ci powiem, że kiedy mnie zaczęły przydarzać się dziwne rzeczy, miałem szczęście, bo wpadła mi w ręce książka napisana przez kogoś, kto doświadczył tego samego. Przeczytałem ją i dzięki temu wiem, że nie jestem jedynym człowiekiem, któremu przydarzyły się takie rzeczy i nie dostaję obłędu. – Dwa dni temu przyjaciółka dala mi książkę Orzeł i róża. Przeczytałam ją całą w dwa dni, dopiero co ją skończyłam – przypomniała sobie na głos. – Wiele z tego, o czym tam piszą ma sens. Opowiedz mi o tym, jak myślałeś, że dostajesz obłędu. – Ponad dwadzieścia lat temu miałem wyjątkowo żywy sen, w którym zobaczyłem kogoś, kto mnie naprawdę przestraszył. – Żywy sen? – Sen, w którym wiedziałem, że śnię. A jednocześnie w tym śnie byłem całkiem rozbudzony i mogłem robić wszystko, co tylko chciałem. – Aha. – Ten gość we śnie nie robił nic, czego mógłbym się bać. Ale, kiedy podchodził coraz bliżej i bliżej, zacząłem krzyczeć, za każdym razem coraz głośniej i za każdym razem coraz bardziej przestraszony. “Kim jesteś?", krzyczałem wciąż, póki nie zniknął. Dwa tygodnie po tym śnie byłem w bibliotece i szukałem książki o hipnozie, która była wtedy moim hobby. Na jednej z półek zobaczyłem książkę, której szukałem. Sięgnąłem po nią, otworzyłem na chybił trafił i zacząłem czytać gdzieś pośrodku lewej strony. Czytałem opis gościa z mojego snu sprzed dwóch tygodni. Okazało się, że nie była to książka o hipnozie, którą, jak mi się zdawało, wyjmuję z półki. Przypadkowo chwyciłem następną obok niej. – Kto to był, to znaczy ten z książki? – Mogę to wydarzenie wyjaśnić chyba tylko w ten sposób, że kierował mną, abym sięgnął po niewłaściwą książkę ktoś, kogo ludzie nazywają “Przewodnikiem" albo “Aniołem Stróżem". Tym właśnie byli ci dwaj. Przewodnikami. Chcieli mi pomóc zrozumieć, że nie popadam w obłęd. Poprowadzili mnie do książki, która wyjaśniała co się dzieje w moim życiu. Czy masz jakieś przekonania albo wiedzę o Aniołach Stróżach? – No... wiem, że jest coś, co ludzie nazywają aniołami, ale niewiele o nich wiem. Jako dziecko nie chodziłam do kościoła i nigdy się o tych rzeczach nie uczyłam. Czy każdy ma swojego Anioła Stróża? – Moim zdaniem każdy ma przynajmniej jednego Anioła Stróża. – Myślisz, że ja też? – zapytała z niedowierzaniem. – Wierzę, że wszyscy mamy. – Na pewno nie masz nic przeciwko temu, że do ciebie zadzwoniłam? Nie przeszkadzam ci w czymś? – Naprawdę nie mam nic przeciwko temu. Uważam nawet, że ktoś tobą kierował, żebyś do mnie zadzwoniła. – To znaczy, że myślisz, że mój Anioł Stróż chciał, żebym cię znalazła? – Nie byłbym zdziwiony, gdyby tak właśnie było. – Dlaczego nie byłbyś zdziwiony? – Powiedz mi jeszcze raz, jak to się stało, że mnie znalazłaś? – Musiałam z kimś porozmawiać, moi przyjaciele myśleli, że wariuję. Musiałam znaleźć kogoś, kto się na tym znał. Wzięłam do ręki żółte strony, otworzyłam na księgarniach i przejrzałam ogłoszenia. Jedno z nich było inne niż cała reszta. Było takie jakieś zapraszające. Brzmiało “Przyjacielski Sklep Metafizyczny". Podobało mi się, więc zadzwoniłam. – Czy to jedyny sklep, do jakiego zadzwoniłaś? – Tak. Tylko to jedno ogłoszenie spodobało mi się. – I znalazłaś mnie przez nich? – Rozmawiałam z jakimś mężczyzną. Wydawało mi się, że wie o czym mówię. Zaproponował spotkanie z kimś obdarzonym nadprzyrodzonymi umiejętnościami w środę. Ale potem, to znaczy dzisiaj, kiedy pokazał się ten wizerunek, nie mogłam już dłużej czekać. Zadzwoniłam jeszcze raz i tym razem opowiedziałam o wszystkim kobiecie, a ona stwierdziła, że ma telefon kogoś, kto może będzie potrafił mi pomóc. I dała mi twój numer. – Opowiem ci skąd miała mój telefon. Ponad półtora roku temu zobaczyła w pewnym miesięczniku małe, dziwne ogłoszenie i powiesiła je w swoim sklepie. Ogłoszenie to pojawiło się tylko w trzech wydaniach na początku 1994 roku. Nigdy więcej go nie wydrukowano ani w tej, ani w żadnej innej gazecie. O ile wiem, Nic-Nac-Nook jest jedynym sklepem w Denver, który zachował kopię tego ogłoszenia. Tylko do nich mogłaś zadzwonić, bo tylko oni zachowali to dziwne, małe ogłoszenie. Pomyśl o tym. Pomyśl jak niewielkie było prawdopodobieństwo tego, że ze wszystkich numerów wybierzesz właśnie mój. – Rozumiem, co masz na myśli. Na żółtych stronach jest mnóstwo innych numerów. Cała rzecz była prawie niemożliwa. Więc nie masz nic przeciwko temu, że do ciebie zadzwoniłam? – Oczywiście, że nie. Według mnie, zostałaś do mnie skierowana. Wiesz, trochę się tym wszystkim martwiłem zanim do ciebie zadzwoniłem. Z jednej strony przemawiał do mnie fakt, że tak właśnie, a nie inaczej do mnie trafiłaś. A czy ty sama dobrze się czujesz z myślą, że do mnie zadzwoniłaś? – zapytałem wracając do jej pierwszego pytania. – Tak, całkiem nieźle. – To dobrze, cieszę się, że pracujemy razem. – Nagle pojawił się Trener i poprosił mnie, abym wrócił do tematu komunikowania się. – Chciałbym powiedzieć ci coś, co właśnie przyszło mi na myśl – podjąłem wątek. – Chodzi mi o to w jaki sposób rozmawiałaś z tym facetem w kuchni. Porozumiałaś się z nim za pomocą myśli. – Tak? – Możesz komunikować się z każdym, we wszystkich światach jakie znam, właśnie za pomocą tej metody. Możesz zadawać pytania i otrzymywać odpowiedzi. Możesz tę metodę wykorzystywać dosłownie wszędzie. Nasza rozmowa dała Helainie chwilę ulgi od towarzystwa duchów w jej mieszkaniu. Sama tylko rozmowa była sposobem na zatrzymanie nas obojga w świecie fizycznym. Od czasu do czasu celowo przerywałem jej kontakt ze światem niefizycznym za pomocą jakiejś historii lub uwagi, wciągając nas oboje z powrotem przez ziejącą dziurę w Kurtynie do świata fizycznego. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 23 Kuba Rozpruwacz zajmuje miejsce Nasza rozmowa uspokoiła trochę Helainę, a wyczuwszy w jej głosie odprężenie zacząłem celowo skupiać się na energiach przebywających w jej mieszkaniu. – Trzymaj się, Bruce – usłyszałem wyraźnie słowa Trenera w moim umyśle. – Trzymaj się i nie puszczaj jej. – O, nie! – usłyszałem w słuchawce przerażony głos. – W moim pokoju znów jest pełno ludzi. Wyczułem, że Helaina znów dotarła na skraj wytrzymałości nerwowej. – Jeden z nich właśnie usiadł na sofie obok mnie. Czuję, jak poduszka obok mnie porusza się, jakby ktoś chciał wygodniej usiąść. Strach stał się nagle tak mocny, że jej głos zaczął się rwać. Prawie nie oddychała. Była tak przerażona, że przepona i klatka piersiowa zostały niemal sparaliżowane. – To on... on... to ten, którego widziałam w lustrze w łazience... ten z mojej szafy... właśnie usiadł koło mnie. Jej ciało nie mogło już dłużej czekać; jeśli za chwilę nie nabierze powietrza, to po prostu udusi się. Słyszę w końcu jak bierze długi, głęboki oddech. Wstrzymuje go tak długo, jak tylko może, a potem nagle w słuchawce rozlega się jej przeraźliwy krzyk. – Czuję to, on tu siedzi! O, Boże! – Helaina!... Helaina! – ...co?! – Czy chcesz, żeby sobie poszedł? – zapytałem głośno i stanowczo. Czułem, że mi się wymyka. Była bliska wybiegnięcia przez drzwi. Wiedziałem, że za chwilę może jej tam nie być. A znałem tylko jej numer telefonu i imię. Strach zaczął się wciskać i do mojej świadomości. – Tak! Tak! Tak! – wrzeszczy. – Powiedz mu: “Nie jesteś tu mile widziany, musisz zaraz odejść!" – mój własny głos zdradzał zaniepokojenie, że Helaina może po prostu rzucić słuchawkę i wybiec w noc krzycząc na cały głos. Nawet już nie przesyła mu swoich myśli; wykrzykuje je głośno niby sygnał pociągu zbliżającego się do krzyżówki. Emocje połączone z pragnieniem. – Nie ma go... i nie wiem skąd wiem... ale już więcej nie wróci. – Znów słyszę w jej głosie ulgę. – Masz rację. Po takim wyproszeniu go, nigdy nie będzie w stanie tu powrócić. Co teraz czujesz? – moje pytanie miało na celu uświadomienie jej, że znów jest na dobre ze mną. – Spokój, jestem spokojna – i słyszę ten spokój w jej głosie. – Wszyscy odeszli, nie widzę tu żadnego z nich. – Nie dziwi mnie to. – Czuję, że oboje wracamy na fizyczną stronę dziury w Kurtynie. Przynosi mi ulgę już sama myśl, że wciąż możemy to zrobić. Mam nadzieję, że to było najgorsze, co mogło nas spotkać tej nocy. Mam wrażenie, że wszystko się skończyło. – Wiedziałem, że ci się uda, Bruce – usłyszałem słowa Trenera. – Ale bądź czujny. Dopiero zaczęliśmy. Ona musiała stawić czoło swojemu strachowi i nauczyć się, że może go kontrolować. To ona, a nie kto inny, musiała odesłać tego Kubę Rozpruwacza. Radzi sobie świetnie. Teraz możemy przejść do prawdziwego powodu, dla którego w ogóle nawiązała kontakt ze światem niefizycznym. Pamiętasz jak ci powiedziała, że w jej życiu ma nastąpić coś wielkiego? Wiedziała, że ma się przygotować, ale nie wiedziała jak. Właśnie patrzyłeś jak się przygotowuje! A teraz bądź czujny i uważaj! – Będzie jeszcze gorzej? – zapytałem Trenera mentalnie. – Gdybym ci powiedział co ma się stać, to mogłoby to wpłynąć na twoją decyzję, żeby w ogóle kontynuować. – Nieczęsto odpowiadasz mi wprost, Trenerze. – Jest ku temu powód – odparł. – Wszyscy uczymy się najlepiej na własnym doświadczeniu. To jest twoje doświadczenie, więc uważaj. Będę przy tobie, jeśli będziesz mnie potrzebował. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 24 W oku cyklonu Helaina znów zmieniła temat. – Umiem powiedzieć jacy ludzie są naprawdę po prostu patrząc na nich – powiedziała spokojnie. – To dla mnie coś nowego, jakby jakaś nowa umiejętność. – Wyjaśnij mi to dokładniej, jeśli możesz – poprosiłem. – Oczywiście. Po prostu wiem. Wypróbowałam to rozmawiając z różnymi ludźmi i moje przeczucie nigdy mnie nie myliło. Wiem czy mogę komuś zaufać, czy nie. Od pierwszego spojrzenia wiem, że od niektórych powinnam trzymać się z daleka, bo nie można im ufać. I wiem, że innym z kolei mogę zaufać, bo nigdy mnie nie skrzywdzą ani nie wykorzystają, ani nie zranią. Wiem to wszystko po prostu patrząc w ludzi. Słyszałeś kiedyś o czymś takim? – Tak, słyszałem. Czasami też to umiem. Moi przyjaciele zawsze wykorzystywali tę umiejętność. Podejrzewam, że ma to związek z otwarciem się twojej czakry serca, o czym rozmawialiśmy wcześniej. Kiedy czakra serca otwiera się, zostajemy połączeni ze wszystkim w bardzo szczególny sposób. Pamiętasz, jak o tym rozmawialiśmy? – zapytałem chcąc, aby jej odpowiedź potwierdziła to, co sam zapamiętałem. – Pamiętam i myślę, że rozumiem – odparła zdumiewając nawet samą siebie. – Dlatego właśnie nie lubię przebywać z moim mężem. Wiesz, on sprawia, że czuję się zła, niedobra. Któregoś dnia poszliśmy pojeździć konno, a Mike'a coś doprowadziło do szewskiej pasji. Zaczął wrzeszczeć na konia, kopać go i bić. Krzyczał, że ten koń jest tak głupi, że on, Mike, nie może na nim niczego zrobić. Odwróciłam się do niego i powiedziałam: “Mike, przestań bić tego konia, to nie jego wina. Myślisz, że koń jest głupi, ponieważ tak go traktujesz. Winisz go za wszystko, co ci się przydarzyło. Wrzask i bicie tylko pogarszają sprawę. Koń nie wie już co ma robić". Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale to było to! Poznałam to po wyrazie jego twarzy. Miałam świętą rację! Powiedziałam mu jeszcze, że nie chcę już dziś z nim jeździć i pojechałam sama. Chciałam znaleźć się jak najdalej od niego. Przejechałam wiele kilometrów sama. Wracając do stajni, natknęliśmy się na siebie, ale nawet na niego nie spojrzałam. Teraz widujemy się od czasu do czasu, ale zawsze potem czuję się nic nie warta, beznadziejna i zła. – To nie moja sprawa, ale i tak to powiem – odezwałem się w odpowiedzi na polecenie Trenera. – W seksualnym związku dwojga ludzi powstają powiązania energii. Powiązania te są czym w rodzaju otwartych kanałów, przez które biegną w obie strony myśli, emocje, pragnienia, intencje i inne uczucia. W tego typu otwartym kanale często trudno jest dokładnie określić jakie uczucia do kogo należą. Łatwo jest pomylić się i powiedzieć, że uczucia drugiej osoby należą do ciebie i zacząć na nie reagować jakby tak rzeczywiście było. Prosty przykład: twój partner jest bardzo głodny. Ty nie jesteś ani trochę głodna, a jednak zaczynasz jeść tylko dlatego, że on jest głodny i nawet nie weryfikujesz swoich odczuć. Właśnie dlatego jestem nadzwyczaj ostrożny w dobieraniu sobie partnerki. Można się naprawdę pogubić, a będąc z niewłaściwą osobą, nieustanne rozróżnianie uczuć może się stać naprawdę męczące. Czasami może to sprawić prawdziwy problem, kiedy uczucia przepływające pomiędzy wami są bardziej złożone i bolesne niż proste uczucie głodu. Rozumiesz coś z tego? – Tak, jasne! – odparła radośnie, jakby właśnie rozbłysła w niej jakaś lampka. – Tak! W pokoju ze mną jest tu teraz jakiś inny mężczyzna – zawiadomiła mnie, a jej głos trochę się podniósł. – Czego chce? – zapytałem niezobowiązująco. – Nie widzę ich wszystkich, ale wiem, że teraz jest tu ich wielu. Wszyscy chcą ze mną rozmawiać. Wszyscy chcą mi coś powiedzieć, jak ten, którego widzę. Chce mi coś powiedzieć, ale nie bardzo wiem co. Ma jakiś kłopot, o którym chce mi opowiedzieć. Nie wiem jak miałabym mu pomóc. – Chcesz, żeby odszedł? – Może sobie iść; i tak nie wiem jak mu pomóc – mówi, a w jej głosie brzmi desperacja raczej niż strach. – Pomyślałam do niego, że powinien sobie pójść i nie ma go już. – Bardzo dobrze, Helaino, świetnie sobie z tym radzisz – mówię i naprawdę ją za to podziwiam. – Kontrolujesz sytuację i świetnie ci to idzie. – Dlaczego ci wszyscy ludzie tu przyszli? Dlaczego wszyscy chcą ze mną rozmawiać? – pyta, znów zaciekawiona. Teraz, pisząc te słowa, żałuję, że nie kazałem jej porozmawiać z jednym z nich. Może nawet Trener prosił mnie o to, ale go nie słyszałem, a może po prostu nie byłem w formie. W każdym razie, z jakiegoś powodu myśl, żeby poprosić ją o to, aby porozmawiała z którymś z nich, nie powstała w mojej głowie. Patrząc na to wstecz, mogło to być doświadczenie, które pozwoliłoby Helainie znaleźć odpowiedzi na pytania, które pewnego dnia i tak będzie musiała znaleźć. Byłem skoncentrowany bardziej na tym, że mogłem się z nią kontaktować jedynie telefonicznie. Gdyby przestraszyła się i uciekła, nie mógłbym w żaden sposób jej znaleźć. Nie chciałbym przeczytać o niej w jutrzejszej gazecie. – Może to dlatego – zaryzykowałem. – że mają pytania, a ty jesteś pierwszą żyjącą i jednocześnie widzącą ich osobą, którą znaleźli. Widziałaś film pod tytułem “Duch"? – Tak. Czułem jej niepokój wywołany tym, do czego może doprowadzić moje pytanie. – Pamiętasz, jak Whoopi Goldberg była fałszywym medium póki Patrick Swayze nie nawiązał z nią kontaktu? – Tak, pamiętam to. – On miał wiadomość, którą chciał przekazać swojej dziewczynie, a Whoopi była jedyną osobą, przez którą mógł to zrobić. Kiedy Whoopi zaczęła się z nim kontaktować, była w stanie rozmawiać też z wieloma innymi. A oni tłoczyli się w jej pokoju, bo wiedzieli, że ich słyszy. Mogła przekazywać informacje od nich do świata fizycznego. To właśnie przyciągało ich do niej. Otworzyłaś swoją percepcję na świat duchów, kiedy zobaczyłaś tę wielką twarz w swojej sypialni. Jak Whoopi Goldberg po usłyszeniu Patricka Swayze. Możliwe, że ci wszyscy ludzie są w twoim pokoju dlatego właśnie, że wiedzą, że ich słyszysz, a oni mają coś do powiedzenia. To są zwyczajni ludzie, tacy jak ty czy ja, poza tym, że nie żyją już w ciałach fizycznych. Dlatego nie mogą się tu z nikim skontaktować, chyba że znajdą kogoś, kto ich widzi lub słyszy. Nie są groźni. To po prostu zwyczajni ludzie, którzy mając coś do powiedzenia. Rozumiesz coś z tego? – Tak, rozumiem, co mówisz. Wciąż się tego boję, ale rozumiem. – Pojawiło się jeszcze dwoje ludzie, których odesłała myślą, a potem zjawił się trzeci i stanął sobie w rogu pokoju. W jej głosie już prawie nie było strachu. Wciąż się bała, ale element szoku zniknął, kiedy powiadomiła mnie, że pojawił się trzeci. – Co on robi? – zadawszy to pytanie, poczułem w jej myślach zaproszenie. – Chce ze mną porozmawiać.. Chce mi coś powiedzieć. Nie chcę z nim rozmawiać; nie podoba mi się sposób, w jaki na mnie patrzy. – Chcesz, żeby sobie poszedł? – zapytałem tonem niemal konwersacyjnym. – Nie wiem. On naprawdę chce mi coś powiedzieć. Też ma problem, wielki problem. Nie, nie mogę mu pomóc; tak, może odejść. Powiedziałam mu, żeby sobie poszedł i już go nie ma. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 25 Kim jest ten poltergeist w sypialni? – Co teraz czujesz? – Znów czuję spokój. Już się wcale nie boję. – Helaina, naprawdę świetnie sobie radzisz! Dajesz sobie radę rewelacyjnie. – Jak tylko to powiedziałem, poczułem, jak znów ogarnia ją porażający strach. – Jest jeszcze jeden w łazience! – krzyczy. – Stoi za drzwiami! – Co robi? – pytam jak poprzednio; wiem już, że w ten sposób mogę jej pomóc. – Boję się spojrzeć, ale muszę. Wygląda na mnie zza drzwi – mówi trochę spokojniej. A potem znów krzyczy w słuchawkę: – Otworzył drzwi; drzwi do łazienki same się otworzyły! – znów jesteśmy na skraju załamania, Helaina znów może za chwilę wybiec na ulicę i krzyczeć na cały głos. – Nie, Helaina, to ty otworzyłaś te drzwi! Do tego potrzebne jest ciało fizyczne! – zdumiał mnie spokój brzmiący w moim głosie. – To ty otworzyłaś te drzwi, nie on. Cisza, która trwa jakieś dziesięć sekund. Czuję, jak Helaina przetrawia to, co właśnie jej powiedziałem. – Masz rację! – przypomniała sobie na głos. – Jak tylko zobaczyłam go za tymi drzwiami, chciałam, żeby się otworzyły trochę bardziej, żebym mogła go lepiej zobaczyć! Masz rację! To ja otworzyłam te drzwi! Zrobiłam to myślą! Czułam to samo, co wtedy, gdy wysyłałam myśli do tych ludzi. Byłam przerażona. Pragnęłam otworzyć drzwi. Otworzyłam drzwi myślą! – Zdaje się, że właśnie poznałaś prawdę o poltergeistach – stwierdziłem. Dziękują ci, Trenerze, czy komukolwiek, kto to powiedział przeze mnie, dziękują; już myślałem, że po tym wszystkim, co przeszliśmy, stracimy ją. – Nie ma go, odesłałam go. Był taki sam jak inni, miał problem i chciał, żebym mu pomogła. Nie mogę mu pomóc! Przecież nie widzę ich moimi fizycznymi oczami, wiem, że są tam, gdzie patrzę, ale tak naprawdę nie widzę ich. Rozumiesz mnie? – Tak, wiem dokładnie o co ci chodzi. Niektórzy mówią, że widzą ich oczami umysłu. Czasami ich obraz nakłada się na obraz świata, który widzisz fizycznymi oczami. Po prostu mówimy, że ich widzimy, ale wiem dokładnie o czym mówisz. – Jest tu jeszcze jeden, stoi przy drzwiach – tym razem jej głos nie zabrzmiał histerycznie. Wciąż była przestraszona, ale już mi się nie wymykała. – Czego chce? – Jak wszyscy inni, chce rozmawiać. Jest Amiszem, wszyscy tu są Amiszami. Wszyscy mieszkali w jednym miasteczku i wszyscy tu umarli dawno temu. Nie w jednej chwili, ale po prostu żyli i umarli w tym samym miejscu. Wszyscy są bardzo starzy. Mają na sobie coś w rodzaju wyjściowych, czarnych garniturów, a na głowach duże, czarne kapelusze. Nie mam pojęcia skąd to wiem, ale jestem pewna, że to prawda. Jak to możliwe? – Komunikowanie się przez serce nie wymaga słów. Nie musi być werbalne, żeby było prawdziwe. Tak samo, jak wiesz pewne rzeczy o kimś, na kogo tylko patrzysz. Nie wiem jak to wyjaśnić, chyba tylko tak, że ta wiedza przychodzi sama, cała, bezpośrednio i od razu, w jednej chwili. Niekoniecznie przez twoją głowę, raczej przez jakieś inne miejsce, i po prostu wiesz. I wcale nie w postaci łańcucha myśli, ale raczej pojawia się to wszystko od razu, nagle po prostu wszystko wiesz. – Ci wszyscy ludzie w moim pokoju są mężczyznami; nie ma tu żadnych kobiet, tylko sami mężczyźni. To też po prostu wiem. – Rozumiem, co masz na myśli. W twoim pokoju znajdują się tylko mężczyźni, nie ma tam żadnych kobiet – powtarzałem za nią spokojnie, weryfikując jedynie jej informacje. – Jakoś... zdaje mi się... nie wiem skąd to się bierze... mam uczucie, że ktoś mi mówi, że mam ich posłać w kierunku światła. Wydaje mi się to głupie, ale takie odnoszę wrażenie. Czuję, że Helaina w końcu nawiązała kontakt z kimś, kto kryje się za całym tym wydarzeniem. Zdaje się, że zbliżamy się do mety. – Dobrze. Helaina, pamiętasz kiedy rozmawialiśmy o rozciąganiu miłości ze środka klatki piersiowej? Rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć? – Tak, chyba tak. – Dobrze, kiedy powiesz do tego mężczyzny w kącie to, co ci przekażę, zrób to poprzez uczucie płynące ze środka twojej piersi. Nie z głowy. Rozumiesz, o co mi chodzi? – Chyba... tak, rozumiem. Jakbym myślała głową, ale czuła te myśli w piersi, a nie w głowie. – Zdaje się, że Helaina lepiej czuje ten koncept niż. wyraża go słowami. – Spójrz tam, gdzie stoi ten mężczyzna. Rozciągnij swoją miłość, która płynie ze środka twojej piersi i powiedz: “Szukaj światła". Usłyszałem, jak powtarza głośno i zastanawiałem się kto też mógł ją o to prosić. – A teraz powiedz: “Kiedy zobaczysz światło, pójdź w jego kierunku". – Znów usłyszałem jak powtarza te słowa i znów przyszło mi do głowy to samo pytanie. – Co on teraz robi? – Stoi tam, rozgląda się wokoło, chyba jest trochę skonsternowany. Teraz patrzy na coś... uśmiecha się... zniknął – opowiada spokojnie, może trochę zaskoczona, ale mówi to tak, jakby takie rzeczy przydarzały jej się codziennie. – Co teraz czujesz, Helaino? – znów pytam, sprawdzając w jakim stanie umysłu się znajduje. – Jestem spokojna, bardzo... spokojna; wcale się już nie boję. To wspaniałe, czuję się tak silna – odpowiada cichym, miękkim głosem, w którym wyczuwam prawdziwą siłę. – Bruce – wtrąca się Trener. – Najlepiej będzie, jeśli doświadczenie to zakończysz, kiedy Helaina uzna je za zakończone. Nie próbuj go przerywać ani zatrzymywać, chyba że stanie się coś naprawdę dziwnego i poczujesz, że ją tracisz. Pomyślałem, że prawie już dobrnęliśmy do celu. Głupio pomyślałem. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 26 Znów budzik? Łubudu!... Bez żadnego ostrzeżenia wybucha kolejna bomba. Kompletnie nas to zaskakuje. Helaina próbuj mówić na wdechu. Jest tak podekscytowana, że jej pierwsze słowa wydobywają się gdzieś z głębi gardła charczącym dźwiękiem. Nie rozumiem ani słowa, póki w końcu nie zaczyna normalnie oddychać. Mówi głośno, znów jest na skraju załamania. – Światło! Światło! Wychodzi z obrazu w mojej sypialni! Oświetla cały pokój! O, Boże, co się dzieje!? – Jakiego koloru jest to światło? – pytam spokojnie. – Co? – Jakiego koloru jest to światło w twojej sypialni? – Wszystko dzieje się bardzo szybko. Pytam, a ona odpowiada niemal natychmiast. – Białe, bardzo jasne, widać też trochę żółci, bardzo jasnej żółci – mówiąc, uspokaja się nieznacznie. – Otacza obraz jakby chmurą, przy samym obrazie jest najjaśniejsze. – Gdzie w twojej sypialni wisi ten obraz, Helaino? – W nogach łóżka. Kiedy leżę, mogę na niego patrzeć. Wisi na ścianie w nogach mojego łóżka! To ten sam obraz, który tak mnie przestraszył dziś rano. – Co czujesz, kiedy widzisz to światło? – Co czuję? – zastanawia się. W telefonie zapadła cisza. Czuję jak ze środka jej klatki piersiowej coś emanuje. Potem, ostrożnie, dotyka światła. Czuję, kiedy nawiązuje namacalny kontakt. Nie mówi słowa przez przynajmniej piętnaście sekund. – To najpotężniejsza miłość, jaką kiedykolwiek czułam. Jej głos płynie powoli i spokojnie, niby ciepły, słodki miód. A potem wyczuwam w nim lekkie zaniepokojenie. – W moim pokoju znów są Amisze. Niektórzy z nich odwracają się do korytarza. Chyba też zauważyli to światło. Jeden z nich idzie w jego kierunku. Jest przed obrazem... patrzy w światło... och! – krzyknęła nagle, zdumiona. – Mój... Boże...! Światło po prostu wciągnęło go do obrazu! To takie... dziwne! Na tym obrazie jest Marylin Monroe, Bogart i inni, nie ma w nim nic wyjątkowego. Kupiłam go w domu towarowym. Najnormalniej w świecie wciągnęło go do obrazu! Kilku następnych idzie do światła. Wstałam, więc widzę wszystko lepiej. Sama chcę podejść do światła i przyjrzeć mu się dokładniej, ale boję się, że i mnie wciągnie, – Helaina, to światło nie jest dla ciebie zagrożeniem! Jesteś całkowicie bezpieczna! Rozmawiasz przez przenośny telefon? – nie wiem dokładnie czy powinna iść do sypialni, ale sprawdzam opcje. – Nie przenośny telefon mam w sypialni, tam, gdzie jest światło, ale za bardzo się boję, żeby teraz tam iść po niego. – W porządku, ale możesz patrzeć z miejsca, gdzie jesteś teraz? – Uuhhh... ach... fuj! – rozlegają się w słuchawce odgłosy wyrażające totalny niesmak. Są tak głośne, że aż boli mnie ucho. – Przestań! Nie rób tego! – Co się dzieje, Helaino? – tym razem to ja jestem zaskoczony. – Jeden z nich właśnie przeszedł przeze mnie; jeden z tych mężczyzn! Po prostu sobie przeze mnie przeszedł! Obrzydliwe... i niegrzeczne! – w jej głosie jest więcej złości niż strachu. – Uuhhh... fuj! Przestań...! Znów przeze mnie przeszedł! – tym razem w jej głosie brzmi stanowczość. – Wcale na mnie nie zważają; tak bardzo przyciąga ich światło, że nawet mnie nie zauważają. Po prostu sobie przeze mnie przechodzą. To bardzo niegrzeczne. – Chcesz, żeby przestali przez ciebie przechodzić? – pytam niepewny czy nie będę musiał chwycić jej mocno i zatrzymać przy sobie. – Tak! Wcale na mnie nie zważają! To naprawdę niegrzeczne! – Prześlij wokół siebie wiadomość, że tu jesteś. Niech widzą gdzie jesteś i powiedz im, żeby przechodzili naokoło – tylko to przychodzi mi do głowy. – W porządku, teraz przechodzą dokoła mnie. Naprawdę, ci ludzie w ogóle nie potrafią się zachować! Niemal wybucham głośnym śmiechem słysząc ten komentarz. Już nie bała się duchów. Dla niej byli zwykłymi ludźmi i to bardzo niegrzecznymi ludźmi. – Jeszcze kilku idzie w kierunku obrazu; stają przed nim i patrzą w światło, a ono ich wciąga. Och, kolory się zmieniają, strumienie światła wypływają z obrazu i zalewają sypialnię! – Jakie kolory widzisz? – pytam, sam zaciekawiony. – Czerwony. Czerwone wstęgi i jasnoniebieska mgła tuż przy obrazie. Uuhhh... znów któryś przeszedł przeze mnie. Przestań! – Możesz im znów powiedzieć, żeby cię omijali. Może ten gość nie zwracał przedtem uwagi. – Aha, zapomniałam – powiedziała, jakby sama sobie o tym przypominała. – Gdzie ich to światło zabiera, dokąd idą? Wiem, że nie zostaną ukarani; wygląda to bardziej, jakby wracali do Boga. W jakiś sposób utknęli po drodze, a teraz odnaleźli się i wracają do Boga. Światło jest takie wybaczające, tak pełne miłości; to światło łaski. Nieważne co robili do tej pory, źli czy nie, będzie im przebaczone. – O ile wiem, to masz rację. Nie zostaną ukarani, cokolwiek zrobili. – Wiesz, gdzie zabiera ich to światło? – Z tego, co wiem, to udają się do miejsca, które nazywam Parkiem albo Centrum Przyjęć. – Co to za miejsce? Co się z nimi stanie, kiedy już się tam znajdą? Wiem, że nie zostaną ukarani... – wyczułem w jej głosie ulgę. – Byłem w Parku wielokrotnie. Kiedy ktoś nowy tam przybywa, zazwyczaj wychodzą mu na spotkanie jego ukochani, przyjaciele lub krewni. W tym miejscu ludzie wychodzą z szoku wywołanego opuszczeniem świata fizycznego. Jest tam wielu ludzi, których nazywam Pomocnikami, którzy żyją i pracują w Parku. Pomocnicy przebywają tam dość długo, aby wiedzieć jak pomóc nowo przybyłym i dlatego zgłosili się do tego zadania na ochotnika. Czasami Pomocnicy organizują specjalne usprawnienia, aby ułatwić nowo przybyłym przejście. – Co to za specjalne usprawnienia? – w jej głosie zabrzmiała prawdziwa ciekawość. – Kiedyś przyprowadziłem tam lekarza, który umarł już jakiś czas wcześniej. Wylądowaliśmy w jego gabinecie. Byliśmy w rejestracji, choć recepcjonistki nie było na miejscu. Stały tam krzesła dla czekających pacjentów, a na małych stoliczkach leżały gazety, które pacjenci mogli sobie czytać, aby skrócić czas oczekiwania. Nie było tam jednak żadnych pacjentów, a my mogliśmy zajrzeć do gabinetu. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak w gabinecie lekarskim. Zaraz potem dwóch Pomocników weszło do poczekalni i przedstawiło się lekarzowi, którego przyprowadziłem. Ubrani byli jak lekarze i zachowywali się, jakby nimi byli. Całe to otoczenie tak bardzo było owemu lekarzowi znajome, że czuł się tam jak w domu. Zaczął rozmawiać z Pomocnikami, którzy wiedzieli, że jeśli uda im się zająć nowo przybyłego rozmową w znajomym mu otoczeniu, to będą mogli uświadomić go gdzie się naprawdę znalazł, a on im nie ucieknie, żeby znów gdzieś utknąć. Park, lub Centrum Przyjęć, można zmieniać, tak żeby wyglądał i przypominał miejsce najbardziej odpowiednie dla nowo przybyłej osoby. Myślę, że robi się to dlatego, aby pomóc im dostosować się do faktu, że nie żyją już na Ziemi. Czy ta odpowiedź jest wystarczająca? – Tak. Jak myślisz, co się stanie z tymi Amiszami, kiedy dostaną się do Parku? – Myślę, że połączą się z przyjaciółmi i ukochanymi. Co teraz czujesz, Helaino? – Wręcz niewypowiedziany spokój. Światło znikło z obrazu, a w moim pokoju nie ma już nikogo. – Bardzo dobrze, świetnie sobie z tym wszystkim radzisz. Cieszyłem się, że moja historia przywiodła ją na tę stronę Kurtyny. Była spokojna, a ja czułem pewność, że wspaniale sobie ze wszystkim poradzi. – Bruce – usłyszałem w umyśle głos Trenera. – Wkraczamy w nową fazę. Od tej chwili nie przeszkadzaj Helainie ani nie zatrzymuj jej w żaden sposób. – Nawet, jeśli będę uważał, że ją tracimy? – pomyślałem na głos do Trenera. – Nawet wtedy. Ona musi to zrobić sama, bez względu na to, co się będzie działo. Dalej nie możesz jej poprowadzić. Ona musi pójść sama, póki nie poczuje, że panuje nad wszystkim, bez względu na to jaki będzie tego wynik. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 27 Helaina to coś dużego – Och, następny Amisz, tym razem naprawdę duży. Ten ma moc, jest przywódcą. Przechodzi tuż przede mną. Mówi coś do mnie, ale nie rozumiem go. Jest tak wielki, że po prostu czuję, jak bije od niego pewność siebie. Skończył mówić i idzie dalej, prosto przed siebie. Przechodzi przez korytarz. Zatrzymuje się przed obrazem. Patrzy w światło. Wsysa go... zniknął. Teraz wszyscy w moim pokoju... wszyscy idą do światła, a kiedy docierają do niego, patrzą w nie, a ono ich wciąga. Mój... Boże... skąd... się... biorą... wszyscy... ci... ludzie? Nie miałam pojęcia, że tak wielu zmarłych po prostu chodzi sobie po ziemi, czekając aż ktoś im wskaże drogę. Kiedy przedtem wszyscy odeszli z mojego pokoju, myślałam, że to koniec, ale oni przychodzą... nie wiem skąd przychodzą, jest ich tak wielu! Wszyscy po prostu kierują się do światła, patrzą w nie i znikają, tylu... ludzi... Aż trudno mi uwierzyć, że jest ich tak wielu. Są tam teraz małe kule światła, jakby latają wokół tego miejsca, skąd płynie światło. To małe, jasne kule światła. – Zdaje się, że coraz więcej Pomocników przychodzi, aby pomóc tym Amiszom. Widziałem już wcześniej takie małe kule światła; to Pomocnicy przychodzą nam pomagać kierować całym tym ruchem. Też nie wiem skąd przychodzą ci wszyscy ludzie, ale już to wcześniej widziałem. Kiedy otwiera się ścieżka i Światło może przez nią przejść i rozświetlić ciemność, zmarli błąkający się w tej ciemności, mogą je w końcu dojrzeć. Niektórych wabi ono po prostu, jak ćmy. Inni wyczuwają w tym Świetle miłość, przebaczenie i miłosierdzie, które i ty czujesz, i to właśnie ich przyciąga. Wtedy nie byłem chyba świadom podobieństw między tym, co działo się na ścianie sypialni Helainy a moimi doświadczeniami po trzęsieniu ziemi w Indiach. Dopiero teraz, kiedy to piszę, zauważam owe podobieństwa. Nie uświadomiłem sobie również wtedy, jakie znaczenie ma sen Helainy i światło za drzwiami. Helainę paraliżował strach, kiedy patrzyła na światło przedostające się przez szparę między drzwiami a podłogą. Na tej samej ścianie wisiał obraz ze światłem, w tym samym pomieszczeniu śniła poprzedniej nocy swój sen. Słuchając przez telefon jej opisu, miałem wrażenie, że tysięczne tłumy przechodzą przez jej pokój w kierunku Światła. Nie prosiłem jej, żeby ich liczyła; nie wydawało mi się to ważne. Odniosłem wrażenie, że Helaina zbliża się do końca swojego doświadczenia. – Trenerze, mam wrażenie, że on niedługo skończy. – Tak, w każdej chwili możesz pomóc jej kończyć. – Jak? – Sprawdź jej lodówkę – zasugerował Trener. – Helaina, masz w swojej lodówce jakieś jedzenie? – Niech pomyślę... mam trochę sałaty, mleka i kilka hot-dogów. W sklepie byłam ostatni raz kilka tygodni temu; chyba naprawdę muszę niedługo się tam wybrać. – Dobrze, myślę, że hot-dogi wystarczą. Chcę, żebyś poszła do lodówki i zjadła te hot-dogi – wiedziałem, że moja prośba ją zdziwiła; był to nagły zwrot mający ją przygotować do zakończenia podróży. – Ile mam zjeść? – A ile ich masz? – Eee... zaraz, możesz chwilę poczekać? Jak jej wcześniej powiedziałem, brak pożywienia może zawęzić granice między światem fizycznym a niefizycznym. Dziś zjadła bardzo niewiele, co częściowo wpłynęło na to, że zaszło to, co zaszło. Zjedzenie czegokolwiek w tej chwili sprawi, że część percepcji Helainy na świat niefizyczny zostanie zablokowana. Fakt, że hot-dogi, z całą swoją chemią, znalazły się w jej lodówce, był wprost błogosławieństwem. Ogromna część jej świadomości będzie musiała skupić się na tym paskudztwie, żeby je przetrawić. Nie mogłem wymyślić nic, co mogłoby wywołać szybszą fizyczną reakcję. Kiedy znów podniosła słuchawkę, usłyszałem jak przeżuwa. – Dlaczego mam jeść hot-dogi? Nawet ich nie lubię! – Pomogą ci w czymś, co nazywa się “lądowanie". Zjedzenie solidnego posiłku sprawia, że część twojej świadomości musi się skupić na trawieniu. A dzięki temu mniejsza część twojej świadomości może dalej zajmować się sprawami zewnętrznymi, czyli światem niefizycznym, a to zatrzyma cię tutaj. – Ile mam zjeść? – Ile jesteś w stanie zjeść? – Może trzy. – Wystarczy. Trzy hot-dogi zajmą się tobą wystarczająco. W jednej chwili Helaina zjadła swoją porcję. – Wiesz, myślę, że w tej chwili nie muszę już tego robić – odezwała się w końcu. – Mam wrażenie, że na jedną noc to mi wystarczy. Pomyślałem sobie wtedy, to chyba źle powiedziane, dość na jedną noc! Kochana, dla mnie to dość na całe lata! – Co teraz czujesz? – zapytałem, z góry znając odpowiedź. – Trudno mi w to uwierzyć, ale czuję niewiarygodny spokój. Jestem taka spokojna, tak zupełnie się nie boję... spokojna. Pamięć tego doświadczenia blaknie, jak sen, kiedy się obudzisz. Wszystko zdaje się teraz takie odległe. – Helaina, cieszę się, że jesteś spokojna i że panujesz nad sytuacją. Naprawdę świetnie sobie ze wszystkim poradziłaś, wspaniale! – Bruce, czy ty tego uczysz? – zapytała znienacka. – Dałabym wszystko, żeby tylko móc nauczyć się więcej o całej tej metafizyce. – No, w zasadzie to nie uczę. Jestem inżynierem i mam normalną pracę. Mogę ci polecić kilka książek, które mogą ci pomóc. – Och, myślałam, że uczysz tego – odparła, a potem zaraz znów zmieniła biegi. – Nie czuję się jak bohater ani nic takiego – zaryzykowała. – Wszyscy ci ludzie chcieli znaleźć drogę powrotną do Boga, a ja po prostu trochę im w tym pomogłam. To nie robi ze mnie bohatera. Uważam, że po prostu powinniśmy to dla nich robić. Bruce, czy kiedykolwiek spotkałeś kogoś takiego, jak ja? To znaczy, czy są inni, tacy jak ja, których poznałeś i z którymi rozmawiałeś? – zapytała zastanawiając się czy była jedyną przedstawicielką swego rodzaju. – Pracowałem z wieloma ludźmi, którzy doświadczyli tego, co ty. Może nie całkiem do takiego stopnia, to znaczy nie tyle na raz. Większość ludzi, z którymi pracowałem robiła niniejsze kroki, jeden niewielki krok na jakiś czas, a nie jeden gigantyczny krok za wszystkie. – Czy z tobą było podobnie? – Nie, ja szedłem znacznie wolniej, bardzo małymi kroczkami. Jestem tego rodzaju osobą, która pozwoli sobie na niewiele na raz. Miałem w sobie mnóstwo sprzecznych przekonań co do tego, co powinno się dziać i byłem dość uparty. Miałem kilku niesłychanie cierpliwych nauczycieli, którzy pomogli mi uczyć się w moim własnym, powolnym tempie. – Może teraz, kiedy to wszystko się stało, powinnam przestać pracować jako tancerka. Tak właśnie zarabiam na życie; jestem striptizerką. Pracuję trzy noce w tygodniu. Może po tym wszystkim nie powinnam już tego robić. Kiedy powiedziała “Jestem striptizerką", wiele rzeczy nagle ułożyło się w spójną całość. To by wyjaśniało owe erotyczne obrazy przepływające przez mój umysł od naszej pierwszej rozmowy. – Ja jestem inżynierem, a ty striptizerką; nie widzę, żebyśmy tak znów bardzo się różnili. Obojgu nam ktoś płaci za zrobienie czegoś, na czym mu zależy, gdy tymczasem oboje wolelibyśmy robić coś innego. Oboje musimy zarabiać na życie i płacić rachunki. Dla mnie nie ma znaczenia co będziesz robiła w przyszłości. Czy zdecydujesz się zmienić pracę czy nie, zależy wyłącznie od ciebie. – Czy moglibyśmy się spotkać? Nie miałbyś nic przeciwko temu? – zapytała. Wyraźnie czułem w jej głosie pragnienie weryfikacji. Przed naszą rozmową była pewna, że wszystkie te dziwne rzeczy, które działy się w jej życiu były tylko i wyłącznie dziełem jej wyobraźni. Chciała się upewnić,, że nasza rozmowa była prawdziwa. – Jasne, Helaino, poznam cię z przyjemnością, kiedy tylko będziesz chciała. – Może jutro? – Może być. Masz numer mojego pagera; zadzwoń do mnie jutro i ustalimy miejsce i czas spotkania. – Dobrze, dzięki, zadzwonię jutro – w jej głosie zabrzmiała ulga. – Wiesz, kiedy oni przechodzili przeze mnie, tak naprawdę nie czułam się źle. Czułam coś jakby chłodna bryza przenikała przez moje ciało, to wszystko. – Rozumiem to świetnie. Byłaś dość mocno skupiona na swoim niefizycznym ciele. Ci ludzie również byli niefizyczni. mogłaś więc ich poczuć. Wielu ludzi opisuje takie doświadczenie jako uczucie chłodu lub zimna. – Tylko, że to było takie niegrzeczne z ich strony; wcale na mnie nie zważali. Zachowywali się jakby mnie tam wcale nie było, to mnie tak zdenerwowało. Czy mogę cię o coś zapytać? – Jasne. – Czy duchy w moim mieszkaniu widzą mnie? To znaczy, czy mogą mnie obserwować, na przykład kiedy biorę prysznic, gdyby tego chcieli? – O ile wiem, to jeśli tylko skupią uwagę, mogą zobaczyć wszystko w świecie fizycznym. – Więc widzą mnie? – zapytała poruszona. – Rozumiem to tak, że prywatność, nawet prywatność naszych myśli jest zwykłym mitem – odparłem. Zmartwiło ją to. – Jak ty z tym żyjesz, Bruce? – Po prostu zaakceptowałem to jako fakt; tak po prostu jest. Jeśli chcą na mnie patrzeć w moich najbardziej prywatnych chwilach, to w końcu co z tego, niech sobie patrzą. Tak właśnie z tym żyję, po prostu akceptuję to. – Och, no dobrze, zadzwonię do ciebie jutro. Na pewno nie masz nic przeciwko naszemu spotkaniu? – Na pewno i czekam na wiadomość od ciebie. A dziś już odpocznij. – Tak, dobrze, do widzenia. – Cześć. Wciskając guzik zakończenia rozmowy na moim przenośnym telefonie, czułem, że wracam do mojego własnego świata. Uświadomiłem sobie, że Pharon chodzi po kuchni, i że kolacja jest już gotowa. Przypominam sobie, że poczułem radość z jej obecności i wielką wdzięczność. Pozwoliła mi bez żadnych pytań przeprowadzić całą tę skomplikowaną rozmowę z Helainą. Dla Helainy rozmowa ta zaczęła się od dzikiej histerii, kilkakrotnie zbliżała się do granicy ślepej paniki, a zakończyła odprężającym spokojem. Helainą zrozumiała, że może nad wszystkim panować. – Trenerze, jestem taki szczęśliwy, że wszystko się skończyło. Dziękuję tobie i wszystkim innym, którzy nam pomogli. – Nie ma za co, Bruce. Wszyscy tu mówią, że świetnie sobie poradziłeś. Spojrzałem na zegar na video; była 21.29. Rozmawialiśmy trzy i pół godziny. Wiatry uciszyły się. Fale uspokoiły. Przeszedłem przez huragan, sam. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 28 Rozmowa przy kolacji Helaina nie była jedyną osobą, która potrzebowała jakiegoś pożywienia, by móc wrócić na Ziemię. Ja sam nie jadłem od południa, dzięki czemu doświadczenie to było i dla mnie łatwiejsze. Poszedłem do Pharon do kuchni, i opowiedziałem jej o tym, co się właśnie zdarzyło. Kiedy część mojej czakry serca otworzyła się, zrozumiałem, że energie emocjonalne należy wyrazić, a nie blokować. W moim związku z Pharon znalazłem pełne miłości i bezpieczne miejsce do wyrażania moich uczuć, i nie musiałem już więcej ich blokować i zatrzymywać, i gromadzić ich w sobie. Kiedy jej opowiadałem, czułem jak uwalniają się ze mnie ogromne ilości energii. Kiedy wspomniałem, że zgodziłem się spotkać z Helaina, poczułem, że cień przepłynął przez Pharon. Sam czułem jak powstrzymuję swoje uczucia w związku ze spotkaniem z 24-letnią striptizerką. Czułem w tym jakieś zagrożenie. Potrzebowałem trochę czasu, aby uporządkować w sobie te uczucia. Kiedy zjedliśmy kolację, zapytałem Pharon co czuje w związku z tym, że spędziłem trzy i pół godziny na rozmowie telefonicznej z Helaina. Pharon interesowała się tym, co robię w programie Linia Życia, lecz nie posiadając własnych doświadczeń, miała w sobie sporą dawkę zdrowego sceptycyzmu. – Kiedy rozmawialiśmy w kuchni, poczułam lekkie ukłucie strachu. To znaczy, rozmawiałeś z kobietą, która ma podobne do twoich doświadczenia, więc czułam się trochę zagrożona. Trwało to tylko chwilę, a potem przeszło. Zebrawszy się na odwagę, postanowiłem stawić czoło temu, czego ja sam się obawiałem, czymkolwiek to było. Fizycznie czułem to w ten sposób, jakby coś stanęło mi w gardle, tylko że w tym przypadku nie było to gardło, a serce. – Tak, ja też się boję, tylko nie wiem dokładnie czego. Czuję, że powinienem ukryć to coś, ale ono tkwi w moim sercu i nie mogę go stamtąd wydostać. Kiedy sprawdzałem Helainę, zobaczyłem ją jak tańczyła. To był bardzo zmysłowy, uwodzicielski taniec. Rozmawiając z nią przez telefon, dowiedziałem się, że jest striptizerką, więc to, co zobaczyłem, miało sens. Bardzo trudno mi było powiedzieć ci o tym, że ona jest striptizerką, a ja wyczuwam całą uwodzicielską stronę tego faktu. Kiedy to z siebie wyrzuciłem, natychmiast poczułem źródło mojego strachu. Bałem się dzielić moje prawdziwe uczucia z Pharon, bo mogło to zagrozić naszemu związkowi. Nagle przypomniało mi się, że w moich poprzednich związkach właśnie blokowałem takie uczucia i wymyślałem wszystkie te głupie usprawiedliwienia. Tak trudno mi było w przeszłości przyznać się do uczuć, których, jak myślałem, nie powinienem mieć. W miarę napływu wspomnień, ujrzałem rezultaty tego postępowania. Zatajone uczucia zawsze narastały póki nie wyparły innych, jakie miałem w danym związku. W końcu nie było już w moim sercu miejsca na coś poza od dawna skrywanymi uczuciami. A to zawsze rujnowało moje związki. Strach, że wyrażając moje prawdziwe uczucia zagrożę związkowi zawsze sprawiał, że naprawdę dochodziło do zerwania. Nie tym razem, pomyślałem sobie, tym razem zaakceptują moje uczucia i je wyrażą, i to zaraz! Nie mam zamiaru trzymać w sobie czegoś, co w końcu bada musiał ukryć na zawsze! Tym razem bądzie inaczej. Jak tylko podjąłem tę decyzję, poczułem, że opuszcza mnie cały strach. Ciężar w moim sercu zniknął. Poczułem się czysty. – Bałem się powiedzieć ci o tym, co czułem w stosunku do Helainy. Zawsze ukrywałem te zmysłowe, erotyczne uczucia, bo bałem się, że zagrożą one mojemu związkowi. Może poszłabyś ze mną jutro na to spotkanie? Nie chcę, aby cokolwiek zagroziło naszemu związkowi. – Nie, to nie będzie konieczne. Wiem, że wszystko będzie w porządku – odparła Pharon. Opowiedziałem jej jak wolny poczułem się, gdy wyraziłem na głos moje uczucia i jak bardzo ceniłem sobie naszą miłość. Podczas tej krótkiej rozmowy, strach przed uczuciami, jaki nosiłem w sobie od lat, zniknął. To była cudowna lekcja o tym co to znaczy otworzyć swoje serce i już go nie zamykać. Ach...! Po kolacji przypomniałem sobie nagle, że przez następnych kilka dni powinienem pić dużo wody. Doświadczeniom takim jak to często towarzyszy proces oczyszczenia, odnowy, wzrastania. Trener powiedział mi, że powinienem zadzwonić do Helainy i powiedzieć jej o tym. Podniosłem więc słuchawkę i nacisnąłem przycisk ponownego wybierania numeru. – Halo – usłyszałem zaspany głos Helainy. – Helaina, tu znowu Bruce. Przepraszam, że cię niepokoję, ale chciałem ci powiedzieć, że przez następnych parę dni powinnaś pić dużo wody. – A to dlaczego? – Dziś wieczorem wiele przeszłaś, dlatego możesz uważać picie dużych ilości wody za zmywanie starego i nawadnianie nasienia nowego – słowa te wyszły z moich ust bez mojego świadomego udziału. – W porządku. Leżę tu i myślę o tym, co się dziś stało. Staram się to wszystko uporządkować. Ale niektóre rzeczy coraz słabiej pamiętam. Jakbym przypominała sobie sen. – To wspaniały pomysł. Próbuj dalej integrować to doświadczenie w swojej świadomości i pamięci... no cóż, chciałem tylko ci powiedzieć, żebyś piła dużo wody przez kilka następnych dni. Odpoczywaj ile możesz, zobaczymy się niedługo. – Dobrze, dobranoc – odparła ziewając. – Dobranoc, Helaino. Usiadłem wraz z Pharon i rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas, lecz wkrótce potem ogarnęło mnie zmęczenie. Była 22.30 i po prostu musiałem odpocząć. Wykonałem kilka ćwiczeń Tai Chi, poszedłem za swą własną radą i wypiłem ogromną szklanicę wody, umyłem zęby i w mig zasnąłem. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 29 Zaśnij ze mną Minęła mniej więcej godzina odkąd zasnąłem, kiedy woda wypita przed snem dała o sobie znać i musiałem pójść do łazienki. Obudziłem się powoli, tak łagodnie, że wciąż jeszcze śniłem. Wysunąłem się z łóżka i skierowałem do łazienki, a mój sen wciąż się nie skończył. Wróciwszy do łóżka zacząłem go sobie przypominać. Okazało się, że mogłem ujrzeć każdy jego szczegół. Kiedy sen się rozpoczął, siedziałem w wielkiej ciężarówce zaparkowanej przy krawężniku. Siedziałem na miejscu kierowcy na wielkim, wygodnym siedzeniu, a moje ręce spoczywały na kierownicy. Była bardzo ciemna noc, a ja wyglądałem przez okno i patrzyłem na parę młodych ludzi stojących na rogu ulicy. Znajdowali się pod latarnią, dzięki czemu każdy, kto tylko na nich spojrzał, mógł z łatwością obserwować ich kłótnię. To on przeważnie krzyczał i wymachiwał palcem przed jej twarzą. Ona tylko stała z opuszczoną głową i przyjmowała jego napaść. Długo tak na nią krzyczał i upokarzał. Potem, nagle kobieta uwolniła się od niego. Ignorując jego tyradę, podeszła szybko do mojej ciężarówki. Pewnie sobie nie uświadomiła, że ja w środku siedzę, bo otworzyła drzwi po stronie kierowcy i wdrapała się na siedzenie, jakby mnie tam wcale nie było. Usadowiła się wygodnie, żeby móc odjechać i nagle zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Przesiadła się na siedzenie pasażera. Skonsternowana, spojrzała prosto na siedzenie kierowcy, starając się odgadnąć o co chodzi. Zdumienie ukazało się na jej twarzy, kiedy w końcu zdołała mnie dojrzeć. Zaczęliśmy rozmawiać, albo raczej to ja zacząłem słuchać tego, co miała do powiedzenia. Była młoda, ciemnowłosa i piękna. Powiedziała mi, że tamten człowiek mówił jej złe, niedobre rzeczy. Bała się go i bardzo źle się przy nim czuła. W tym śnie rozmawialiśmy ze sobą od chwili, gdy wspięła się do kabiny ciężarówki aż do momentu, kiedy się obudziłem. Nie jest to żadne wytłumaczenie, wiem, ale byłem tylko na wpół rozbudzony, gdy poszedłem do łazienki, a potem do kuchni, żeby wypić kolejną wielką szklankę wody. Nigdy mi nie zaświtało kim była ta kobieta. Położyłem się z powrotem do łóżka, a w chwilę później znów spałem i znów śniłem mój sen. Godzinę później znów powoli się rozbudziłem. Wciąż jednak śniłem. Zanim wstałem, żeby opróżnić kolejną szklankę wody, przypomniałem sobie sen na tyle, na ile mogłem. Prześledziłem każdy szczegół w sekwencji wydarzeń aż do punktu, w którym się obudziłem, a potem z powrotem do chwili, kiedy siedziałem sam w ciężarówce. Przez cały ten czas młoda para kłóciła się pod lampą. Był to jeden, długi sen, przerwany jedynie moją pierwszą gigantyczną szklanką wody. Kiedy obudziłem się po raz pierwszy i poszedłem z powrotem do łóżka, byłem znów w ciężarówce. Obserwowałem mężczyznę po przeciwnej stronie ulicy, lecz on nawet nie próbował do mnie podejść. W którymś momencie zapaliłem silnik i odjechałem. Jechaliśmy w ciemności wąską, długą drogą, a kobieta wciąż mówiła. Opowiadała mi o wszystkim, co jej się przydarzyło i zadawała pytania. Odpowiadałem na nie, słuchałem jej opowieści i dalej jechałem w ciemność. Powiedziała. że jest głodna i zaproponowała, żebyśmy się zatrzymali w pewnym miejscu, które zna. Zaparkowałem ciężarówkę na nieoświetlonym parkingu za budynkiem. Można było bez przeszkód wjechać na tyły budynku, bo właściciel jest jej przyjacielem. Usiedliśmy przy stole, przejrzeliśmy menu i złożyli zamówienie. Miałem wrażenie, że znalazłem się w małej tawernie pełnej stałych bywalców. Panowała ciepła i przyjacielska atmosfera. Gdy tylko te myśli przepłynęły mi przez głowę, kobieta zauważyła mężczyznę, który, jak powiedziała, oznaczał kłopoty. Mnie zdawał się całkiem miły, choć cały czas się na nią gapił. Ale czemu nie? Była przecież piękną, młodą kobietą. Stwierdziła jednak, że woli, abyśmy wyszli. Podnieśliśmy się od stołu zanim jeszcze podano jedzenie. Zdumiała mnie, bo poruszała się ostrożnie, tak aby nie zwracać na Siebie niczyjej uwagi. Zaledwie zdążyliśmy dotrzeć do drzwi, kiedy za nami wybuchła głośna burda. Usłyszeliśmy zduszone i gniewne głosy mężczyzn, odgłos rozbijanych mebli i bitego szkła. Wypadliśmy na ulicę. Pomyślałem sobie, że wybrała nieciekawe miejsce na odpoczynek i przekąskę. Dziwne, miejsce to wydawało się tak przyjacielskie, kiedy się tam znaleźliśmy, mały, przytulny zakątek. A potem, kiedy usiedliśmy, aby coś zjeść, nagle pokazało swoje prawdziwe oblicze. Pobiegliśmy do ciężarówki, wskoczyliśmy do niej i odjechaliśmy, zdążywszy uciec przed rozgniewanym, goniącym nas tłumem. Wciąż jechaliśmy ciemną, brukowaną ulicą i rozmawialiśmy o tym, co się właśnie zdarzyło i dlaczego. – Po prostu ludziom nie można ufać – stwierdziła kobieta. – Chcą, żebyś pomyślał sobie, że są mili, a potem zwracają się przeciw tobie. Ci, którzy wydają się najmilsi, oszukują cię najbardziej. Kiedy znalazłem się z powrotem w łóżku, przypomniałem sobie sen jeszcze raz i dotarłem do miejsca, w którym go przerwałem. Leżąc sobie wygodnie w cieple mojego wodnego łóżka, znów zasnąłem. Tego dnia Pharon nie czuła się najlepiej. Obudziła się pół godziny po tym, jak zasnąłem i wzięła aspirynę. To mnie znów obudziło. Na wpół rozbudzony, zacząłem przypominać sobie sen. Przypomniałem sobie wszystko aż do chwili, kiedy po raz pierwszy siedziałem w ciężarówce i obie przerwy we śnie, kiedy to musiałem powędrować do łazienki. Po prostu śniłem kolejną część tego samego snu! Kiedy uciekliśmy tłumowi przed tawerną, jechałem aż do świtu. Zatrzymaliśmy się pośrodku niewielkiego miasteczka, zagubionego gdzieś na pustkowiu. Zaparkowaliśmy przy krawężniku obok jakiegoś budynku i przeszedłszy ulicę w niedozwolonym miejscu, skierowaliśmy się ku krańcowi miasteczka. W oddali dojrzałem most łączący dwa brzegi niewielkiej rzeki, z którego mogli korzystać również piesi. Z lewego skraju mostu prawie nie widzieliśmy rzeki, postanowiliśmy więc przejść na drugą stronę i spojrzeć na rzekę przez przeciwną barierkę. Po drugiej stronie stało trzech starych ludzi. Nawet nie starych – wiekowych. Byli Azjatami, miłymi staruszkami, a lata życia pochyliły ich plecy i pozbawiły siły. Najstarszy z tej trójki zszedł ostrożnie z krawężnika, wspomagany przez pozostałych dwóch. Szli drogą powoli, najstarszy w środku podtrzymywany z obu boków przez przyjaciół. Kobieta i ja staliśmy na chodniku czekając, a oboje myśleliśmy pewnie o tym, że kiedy ta trójka dotrze do naszego krawężnika, będzie potrzebowała pomocy. Wciąż nawet nie pomyślałem o tym kim ta kobieta może być. Staruszkowie uśmiechnęli się miło. Szli ku nam powoli, ale uparcie. Właśnie wyciągaliśmy do nich ręce, kiedy nagle podjechała do nas na tylnym biegu wielka, żółta taksówka, która zatrzymała się tuż przed nami. Prawie przejechała staruszków. Kiedy próbowaliśmy pomóc im wejść na chodnik, oni nagle jakby przebudzili się do życia. Jeden z nich szybko otworzył tylne drzwi taksówki, a pozostali dwaj wepchnęli nas na tylne siedzenie. Potem wskoczyli do środka, zatrzasnęli za sobą drzwi, a taksówkarz odwrócił się i spojrzał na nas. – Zabieramy was na przejażdżkę – słowa wydobyły się spomiędzy zębów zaciśniętych na cygarze. Przycisnął pedał gazu i popędziliśmy przez miasteczko, przez szyny kolejowe, minęliśmy elewatory na zboże i wjechaliśmy między pola. Kierowca zwolnił i zatrzymał się przed wielką szopą. Taksówkarz i trzy młode osiłki, których wzięliśmy za staruszków, wepchnęli nas do niewielkiego pokoju. Ta czwórka już wcześniej okradała innych, niczego nie podejrzewających, dobrych Samarytan. Staliśmy więc obok siebie w jednej linii, czekając aż nas ograbi pod groźbą użycia noża. Okradł już pierwszych dwóch i właśnie zabrał się do podróżującej ze mną kobiety, która stała po mojej prawej stronie. Najstarszy rabuś, stojący po mojej lewej, postanowił sprawdzić nas jeszcze raz. Wciągnął skądś dziwnie wyglądający nóż z ostrzem długim na co najmniej pół metra. Nie mam pojęcia jak sobie z tym poradził; sny rządzą się swoimi własnymi prawami, ale musiał ukryć ten ogromny nóż w normalnego rozmiaru pochwie. Kiedy nadeszła jego kolej, chciał wziąć od nas wszystkich pieniądze, łącznie z pieniędzmi taksówkarza, i uciec. Kiedy nadeszła moja kolej, niemal wybuchnąłem śmiechem, wiedząc co zamierza gość stojący obok mnie. Wyciągnąłem portfel i otworzyłem go, spodziewając się zobaczyć grubą warstwę banknotów. Portfel był pusty. Hmmm, to dziwne, pomyślałem sobie, pamiętam, jak wkładałem do niego pieniądze jeszcze wczoraj, kiedy razem z Pharon poszliśmy do kina. A tak, przecież wziąłem pieniądze z bankomatu i włożyłem do kieszeni. Sięgnąłem do kieszeni, wyjąłem zwitek banknotów i podałem je dzierżącemu nóż taksówkarzowi. Kiedy przesunął się, aby obrabować starszego gościa stojącego z mojej lewej strony, odwróciłem się do kobiety, z którą podróżowałem, a która trzęsła się ze strachu. – Chodź, musimy już iść – powiedziałem spokojnie. Kiedy taksówkarz okradał mojego sąsiada, my popędziliśmy ku drzwiom i zdołaliśmy uciec przed katastrofą. Zanim jeszcze Pharon wróciła do łóżka i ponownie zasnęła, ja już kontynuowałem sen od miejsca, w którym przerwałem. Pobiegliśmy z powrotem do miasta, gdzie zostawiliśmy ciężarówkę, wskoczyliśmy do środka i odjechaliśmy w pośpiechu. Ten wzorzec budzenia się co godzina i przypominania sobie snu od samego początku trwał całą noc. Wzorce rządzące samym snem również się nie zmieniły. W każdej sytuacji spotykaliśmy ludzi, którzy zdawali się bardzo mili, a niektórzy prosili nas o pomoc. Za każdym razem sen pokazywał, że nie można ufać nikomu, bez względu na to, kim zdaje się być. Wykorzystają cię przy pierwszej nadarzającej się sposobności. Po prostu nikomu nie można ufać! Przykro mi to mówić, ale ani razu nie wpadło mi do głowy, że podróżuję z Helainą. Mógłbym sam sobie wymierzyć za to kopniaka. Obudziłem się ostatni raz i przypomniałem sobie sen od końca do początku i od początku do końca, a budzik stojący przy łóżku wskazywał godzinę 5.30. To była długa noc, która nie przyniosła mi wiele odpoczynku i naprawdę chciałem jeszcze trochę pospać. Trener jednakże miał inne zamysły. – O... nie... – poczułem jak mówi. – Masz zaraz wstać! – Daj spokój, Trenerze, naprawdę potrzebuję snu, pozwól mi jeszcze trochę pospać. – Nic z tego! Sugeruję usilnie, abyś natychmiast wstał, poszedł do kuchni, usiadł przy stole i zaczął zapisywać wszystko, co pamiętasz – oświadczył z niespotykaną u niego stanowczością. – Trochę serca, Trenerze! Daj mi pospać. – Wstawaj! – Och... no... dobrze, pewnie i tak nie pozwoliłbyś mi spać. – Możesz na to liczyć – odparł niby sierżant musztrujący zielonego szeregowca. Naprawdę nie pamiętam kiedy ostatni raz był tak uparty. Pewnie byłem tak śpiący, że nie miał innego wyjścia. – Mogę najpierw iść do łazienki? – Tylko, jeśli cały czas będziesz sobie przypominał sen! I nie wałkoń się! I nie zacznij czytać czegoś, kiedy będziesz tam siedział. – Dobrze, dobrze, już wstaję... widzisz, wstaję – potoczyłem się do brzegu łóżka. – Nie pamiętam, żebyś był taki kiedyś wcześniej, Trenerze, jesteś niegrzeczny i pomiatasz mną. – Słowo “stanowczy" lepiej wyraża moje zamiary – odmruknął. – Mógłbym nawet powiedzieć “bardzo stanowczy", jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej. Sprzeczka na temat semantyki nagle wydała mi się zabawna. W następnym momencie obaj śmialiśmy się niby para dzieciaków. Oczywiście, Pharon obudził tylko mój śmiech. – Co jest takiego śmiesznego o tej porze? – zapytała zaspanym głosem. To tylko pogorszyło sprawę; musiałem opanować histeryczny śmiech zanim odpowiedziałem na jej pytanie. – Trener próbował być bardzo stanowczy i właśnie wszystko schrzanił. Po prostu wydało mi się to bardzo zabawne. Przez całą noc śniło mi się coś i muszę to zapisać. Uh, pamiętam, jak pomyślałem, tego rodzaju wyjaśnienia skierowane do niewłaściwych ludzi mogą,, tylko skłonić ich do powątpiewania o moim zdrowiu psychicznym. Przez następne pół godziny zapełniłem dwadzieścia osiem stron mojego dziennika notatkami ze snu i rozmowy telefonicznej z Helainą. Kiedy pisałem o śnie, czułem ogromny smutek, bo przecież we śnie nie uświadomiłem sobie, że to była Helainą. Gdybym to sobie uświadomił, może mógłbym pokazać jej jak objąć miłością łotrów ze snu. Może niektórzy by zniknęli albo może zobaczylibyśmy kim naprawdę są. Schrzaniłem to i nie czułem się dobrze z tą myślą. O godzinie 8.00, już spóźniony, zadzwoniłem do mojego szefa i zostawiłem wiadomość, że coś stało się w nocy i muszę się tym zająć. Pewnie była to trochę tajemnicza wiadomość, ale nie wiedziałem ile mogę mu powiedzieć. Na szczęście mój szef należy do grupy, do której i ja należę, a która spotyka się w każdy niedzielny wieczór. Opowiadałem członkom grupy o niektórych moich doświadczeniach, więc tego rodzaju usprawiedliwienie nie było dla niego szokiem. Trochę po jedenastej znów zadzwoniłem, tym razem odebrał osobiście. – Wszystko w porządku? – zapytał. – Tak, nic mi nie jest. Nie wiem właściwie co mam ci powiedzieć, chyba więc powiem prawdę. Wczoraj zadzwoniła do mnie pewna kobieta, która ma problem z duchem w mieszkaniu. Okazało się, że to coś raczej dużego i teraz muszę spisać to wszystko i przemyśleć. W naszej rozmowie nastąpiła długa... bardzo... długa... cisza. – Wiem, że to musi brzmieć dziwnie, ale tak właśnie było. Dziś jest już na tyle późno, że zjawię się pewnie dopiero jutro. – No, cóż – odezwał się. – Czasami o trzeciej nad ranem dzwonią do mnie ludzie, którzy chcą po prostu porozmawiać. Byłem sponsorem programu, co sprawia, że czuję się, jakbym w tym choć trochę pomagał. Ale chyba z biegiem czasu wyrosłem z tych rzeczy i już się nimi nie zajmuję. Boże błogosław mojego szefa za to, że zaakceptował fakt, że w moim życiu dzieje się coś, czego on do końca nie rozumie. Wiem, że czuł się niepewnie podczas tej rozmowy, ale nie odłożył słuchawki i starał się jak mógł. – Jeśli ktoś będzie pytał, to powiem, że po prostu potrzebowałeś wolny dzień z powodów osobistych – odparł. – Do zobaczenia jutro rano. – Dzięki i do zobaczenia jutro. Kontaktowanie się z ludźmi w tym świecie nie zawsze jest dla mnie łatwe. Pewnie dla nich też nie zawsze jest to proste. Jestem pewien, że niektórzy uważają, iż jestem trochę dziwny; niektórzy pewnie uważają mnie za totalnego wariata. No dobrze, ale co człowiek ma zrobić, jeśli coś takiego stanie się częścią jego życia? Nauczyłem się, że po prostu powinienem mówić prawdę w taki sposób, żeby zrozumieli i iść dalej. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 30 Gdzie jesteś, Helaino? Helaina nie skontaktowała się ze mną przez cały dzień i zacząłem się trochę martwić. Nie zadzwoniła na mój pager, aby umówić miejsce i czas spotkania, zacząłem się więc zastanawiać czy wszystko z nią w porządku. Zdawało się, że pod koniec naszej rozmowy telefonicznej było z nią już dobrze. Lecz przecież zdarzyło się mnóstwo dziwacznych rzeczy, może więc jakaś spóźniona reakcja? Może to jednak i dobrze, że nie zadzwoniła od razu. Przez środę wszystkie te mgliście erotyczne obrazy tańczącej Helainy zdążyły zblaknąć. Wielokrotnie pytałem Trenera czy wszystko z nią dobrze, a on zawsze odpowiadał mi, że tak, tylko próbuje jakoś zdystansować się do tego doświadczenia. To był trudny orzech do zgryzienia, a ona cały czas się nad nim biedziła. Trener poprosił, abym rozważył możliwość pracy z Helainą na zasadach nauczyciel – uczeń, jeśli o to poprosi. Gdyby chciała uczestniczyć w zajęciach grupowych, to byłoby to pouczające doświadczenie dla nas obojga. Kiedy dwa dni później wyszedłem z pracy, żadne ilości uspokajających tłumaczeń Trenera nie potrafiły uśpić mojego niepokoju. Bałem się, że może coś, co powiedziałem lub zrobiłem wytrąciło Helainę z psychologicznej równowagi. Od tej pory ta obawa nieustannie mi towarzyszyła. Później tego samego wieczoru zadzwoniłem do niej i zostawiłem wiadomość na sekretarce. Powiedziałem, że martwię się o nią i poprosiłem, żeby do mnie oddzwoniła. Następnego dnia w pracy, usiadłem właśnie z kolegą do lunchu, kiedy odezwał się mój pager, a na wyświetlaczu pojawił się numer Helainy. Wróciłem do biurka i zadzwoniłem do niej. Odebrała po drugim sygnale. – Halo, Bruce, przepraszam, że nie zadzwoniłam do ciebie wczoraj, ale byłam dość zajęta i potrzebowałam trochę czasu, żeby wszystko przemyśleć. – Nic nie szkodzi – odparłem. – Wiele się zdarzyło poniedziałkowej nocy i martwiłem się, że może jakoś niedobrze to na ciebie wpłynęło. Chciałem tylko się dowiedzieć czy z tobą wszystko w porządku. Pewnie potrzebujesz jeszcze trochę czasu na przemyślenia. – Tak, staram się zdystansować od tego doświadczenia. Zrobiłam błąd i opowiedziałam o tym trzem osobom, a dwie z nich stwierdziły, że kompletnie mi odbiło, zwariowałam. Moja mama i mój mąż tak powiedzieli. Moja przyjaciółka przynajmniej wysłuchała mnie i próbowała zrozumieć, ale nawet ona patrzyła na mnie jakbym była wariatką. – Większość ludzi nie posiada podobnych doświadczeń. Ja owszem i wcale nie myślę, że ci odbiło. Po prostu przeszłaś przez coś tak dziwnego, że komuś, kto pierwszy raz o tym słyszy, może się zdawać, że zwariowałaś. Nie, nie uważam, żebyś zwariowała. – Przynajmniej ktoś! – odparła śmiejąc się. – A przy okazji, czy spisałaś to wszystko, co zdarzyło się tamtej nocy? – Nie, nie chcę tego zapisywać. Boję się, że ktoś może to znaleźć i pomyśleć, że jestem chora psychicznie – stwierdziła. – Cały czas próbuję to jakoś wyjaśnić, ale nie potrafię. – Może potrwać zanim zaakceptujesz to, przez co przeszłaś. Mam wrażenie, że trudno ci w ogóle przyjąć fakt, że coś takiego mogło się zdarzyć. A jednocześnie nie potrafisz tego w żaden sposób wyjaśnić. – Uhm, jestem właśnie w tym punkcie. – Gdybyś kiedykolwiek chciała jeszcze raz przypomnieć sobie wszystko, to zrobiłem notatki z tego doświadczenia i bardzo długiego snu, który miałem tej nocy. – Nie chcę o tym teraz myśleć. To śmieszne, ale teraz, kiedy rozmawiam z tobą, wiem, że są tu ze mną w pokoju ludzie i rzeczy. Widzę małe kawałki, ale nie boję się ich. Mogą sobie tu być, bo wiem, że jeśli będę chciała, żeby odeszli, to nie będą mieli żadnego wyboru jak tylko odejść. Od naszej rozmowy wcale się nie boję. I nie mam problemów ze spaniem. Kiedy to powiedziała, moje obawy rozpłynęły się. – Helaina, naprawdę się cieszę, że już wiesz, iż jesteś bezpieczna i że możesz panować nad wszystkim, co się dookoła ciebie dzieje. Bardzo się z tego cieszę! – Och, spróbowałam tego, co wtedy zasugerowałeś, to znaczy chodzi mi o to komunikowanie się ze środka piersi. Spróbowałam tego wczoraj w pracy i zarobiłam więcej pieniędzy niż kiedykolwiek przedtem. Nawet nie musiałam tańczyć dla nikogo specjalnie. Po prostu zaczęłam patrzyć na mężczyzn na widowni z tym uczuciem w piersi zamiast z myślami w głowie. Wiedziałam, którzy z nich zapłacą mi po prostu za to, żeby móc siedzieć tam i rozmawiać ze mną, a dla których będę musiała tańczyć, żeby zebrać jeszcze więcej pieniędzy. Więc poszłam tylko do tych facetów, którzy chcieli zapłacić za towarzystwo i rozmowę. Po jakimś czasie rozglądałam się wokół i wybierałam z tłumu kolejnego. Działało za każdym razem. Płacili mi tylko za to, że mogli ze mną siedzieć przy stoliku i rozmawiać! Nie musiałam dla nikogo tańczyć, a zarobiłam więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Odczułem chęć lekkiego umoralnienia Helainy za to jak używała swojego daru; mój Boże, pomyślałem, kobieto, czy dla ciebie nie ma nic świętego? Na szczęście powstrzymałem się zanim zdążyłem otworzyć usta i nagadać jej do słuchu. – No cóż, istnieje z pewnością wiele sposobów korzystania z daru, który się tobie dostał. Wszystkie nasze czyny mają swoje konsekwencje i jeśli zaakceptujemy wyniki naszych czynów, to chyba nie ma nic złego w korzystaniu z tych darów tak, jak nam się podoba. Nie podobał mi się sposób, w jaki Helaina korzystała ze swego daru, ale uznałem, że to są moje uczucia dotyczące moich spraw. Wiedziałem, że jej życie to nie mój interes; ostatecznie mam dosyć kłopotów z moim własnym. Trener nagle zmienił tok moich myśli. – Helaina, kiedy rozmawialiśmy w poniedziałek, zapytałaś czy prowadzę jakieś kursy. Nie prowadzę, ale mój Przewodnik mówi, że mogę ci pomóc. Jeśli chciałabyś porozmawiać o tym co się z tobą dzieje, to zawsze możesz do mnie zadzwonić. Nie jestem w tym żadnym ekspertem, ale chciałbym podzielić się z tobą moim doświadczeniem, jeśli tylko mogłoby to być przydatne. Mam całkiem niezłą biblioteczkę książek o metafizyce. Jeśli chciałabyś coś pożyczyć albo zapytać o coś, co cię interesuje, to daj mi znać. Właśnie mi się przypomniało, jest pewna książka, która mogłaby cię zainteresować. Jeśli miałbym zarekomendować jedną tylko książkę, to byłby to Kurs cudów. – Kurs cudów, w porządku, gdzie mogę go znaleźć? – zdumiałem się, że w ogóle o to zapytała. – Prawie w każdej księgami, na przykład w Nic-Nac-Nook. Omówione tam są podstawy i to jest naprawdę najlepsza książka, jaką mógłbym polecić każdemu. – No dobrze, cóż, to byłoby chyba wszystko na teraz, może zadzwoniłabym do ciebie kiedyś, jeśli nie masz nic przeciwko temu? – Oczywiście, w każdej chwili, kiedy tylko będziesz chciała. I daj znać czasem jak się miewasz. Pożegnaliśmy się i wróciłem do pracy. Wtedy rozmawiałem z Helaina po raz ostatni. Korciło mnie czasami, żeby do niej zadzwonić i sprawdzić gdzie zawiodła ją jej podróż. Za każdym razem jednak, dochodziłem do wniosku, że nie powinienem się wtrącać. Ostatecznie to jej dar, jej podróż życia i jej ścieżka. Patrząc na doświadczenie z Helaina z perspektywy czasu uświadomiłem sobie, że budowanie zaufania do własnej wiedzy i umiejętności to proces ciągły, w którym chodzi o coś więcej niż tylko podróże do Życia po Śmierci. Program Linia Życia, w którym po raz pierwszy nauczyłem się badać, był swego rodzaju służbą Tam i służbą Tu. W miarę jak rosło moje zaufanie do siebie samego, do tego, że naprawdę potrafię dokonywać odzyskiwań Tam, dawano mi coraz więcej, coraz bardziej wymagających zadań i sytuacji, z których mogłem się uczyć. Z początku było to łatwe; ludzie, których odzyskałem wyrażali chęć współpracy. Potem znalazłem Benny'ego który nie chciał ze mną pójść. Na szczęście inni mieli pomysły, dzięki którym się uczyłem. Kiedy znów znalazłem Benny'ego, zadziałał anielski podstęp, i Benny mógł połączyć się ze swoim wujem w Focusie 27, ku mojej znacznej uldze. Aby odnieść sukces, musiałem się nauczyć juk radzić sobie z nowymi sytuacjami w nowy sposób. Musiałem się nauczyć polegać na asyście Pomocników, którzy wielokrotnie pokazywali mi drogę. Nigdy nie przyszło mi na myśl, że służba Tutaj może odznaczać się tymi samymi, stopniowo zwiększającymi się wyzwaniami. Przekazywanie informacji pozostawionym krewnym było jednym ze sposobów służby Tutaj. To, oraz mówienie o moich doświadczeniach i zachęcanie innych do badań Życia po Śmierci. Prośba Helainy o pomoc w pozbyciu się ducha była kolejnym wyzwaniem, co do którego nie byłem pewien czy sobie poradzę. Odniosłem tu sukces, co sprawiło, że wzrosło moje zaufanie do siebie na terenie, o którym nawet nigdy nie myślałem. Zastanawiam się jakie też poważne wyzwania niesie dla mnie przyszłość. Siedem miesięcy po naszej pierwszej rozmowie zadzwoniłem do Helainy, aby zapytać jak się miewa. Musiała się przeprowadzić; nie było połączenia. Mam wrażenie, że kiedyś w przyszłości jeszcze do mnie zadzwoni. Może wtedy dowiem się jakie też wspaniałe przygody przeżyła podczas swej podróży. Moją największą nadzieją jest to, że zaczęła ufać sobie. I Helaino, jeśli czytasz te słowa i chciałabyś się dowiedzieć co przywódca Amiszów powiedział mi, kiedy przeszedł obok ciebie zbliżając się do Światła, to słyszałem go i wiem, co powiedział. Miało to związek z jednym z celów twojego obecnego życia. Miało to związek z tym, z kim byłaś w poprzednich życiach. To wiele wyjaśnia. To naprawdę coś wielkiego. Wstecz / Spis Treści / Dalej PODRÓŻ POZA WSZELKIE WĄTPLIWOŚCI Po wielu podróżach poza horyzont, czując za każdym razem niepokój, wątpiąc czy Nowy Świat, który chcę odwiedzić, wciąż tam na mnie czeka, rzeczywistość jego istnienia stała się dla mnie czymś oczywistym. W którymś momencie uświadomiłem sobie, że przecież byłem tam już tyle razy i zawsze odnajdywałem tę krainę i zawsze będę ją odnajdywał. W tym momencie wszelkie wątpliwości co do istnienia owego Nowego Świata rozwiały się. Doświadczeni żeglarze patrzą na horyzont wiedząc, co znajduje się poza nim; nie mają co do tego żadnych wątpliwości. W jakiś sposób ów brak wątpliwości dodaje im odwagi do odbywania podróży za każdy horyzont, bo wiedzą, że gdzieś Tam zawsze będzie czekał na nich jakiś ląd. Rozdział 31 Stowarzyszenie “To Życie" w Życiu po Śmierci Niektóre odzyskania są trudne z jednego tylko powodu: ponieważ osoba, z którą pracujesz nie chce współpracować. Takim człowiekiem był Richard. Kiedy spotkałem go po raz pierwszy (chcą przenieść go do Centrum Przyjęć) on nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Wcześniejsze doświadczenie z Benjim nauczyło mnie, że małe dzieci prawie zawsze pójdą ze mną, jeśli powiem im, że będą latać. Ta sztuczka jednak raczej nie działa na dorosłych. Jeśli sam podróżujesz do Życia po Śmierci, czytelniku, to może ta historia przyda ci się na coś, gdybyś kiedykolwiek spotkał kogoś podobnego do Richarda. Kilka tygodni po śmierci Richarda, jego syn Wyatt nawiązał ze mną kontakt za pośrednictwem Instytutu Monroe'a. Jedyną informacją, jaką otrzymałem było imię i nazwisko Richarda. Okazało się, że tym razem to nie wystarczy. Kiedy pierwszy raz wyruszyłem na poszukiwania Richarda, znalazłem go od razu. Zawołałem go po imieniu, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, poza spojrzeniem wyrażającym całkowitą niewiarę w moją obecność. Sfrustrowany, zostawiłem go tam, gdzie go znalazłem. Podczas drugiej podróży mogłem z nim już porozmawiać i poznać jego otoczenie. Kiedy zbliżyłem się do niego, stał sam w niewielkim pokoju o pustych, ciemnych ścianach. Światło nad jego głową oświecało jego samego i kawałek podłogi wokół niego. Tym razem przyjął moją obecność nieco lepiej. Kiedy wymówiłem jego imię, zareagował. Spojrzał na mnie i zapytał kim jestem. Przedstawiłem się i wyjaśniłem, że jego syn prosił mnie, abym sprawdził co się z nim dzieje. Był dość porywczy, machał rękami, a mówiąc, cały czas gestykulował. Zachowywał się w jakiś bardzo dziwny sposób. Jakby myślał, że rozmawia z duchem, będąc jednocześnie świadomym tego, że w duchy nie wierzy, a jednak mnie widzi. Niekoniecznie musiał być przy tym pijany, lecz coś w jego głosie, w jego zachowaniu i wyrazie twarzy właśnie to sugerowało. Jakby wiedział, że gość stojący przed nim był albo wytworem jego wyobraźni, albo produktem delirium tremens. Nie brał naszych rozmów na serio, przez co nie był do końca świadom tego, co działo się między nami. Richard zbywał mnie machnięciami ręki, jak polityk, który pragnie twego głosu, ale niewiele ma z tobą wspólnego. Chciał w ten sposób zatuszować swą niepewność wynikającą albo z jego nowej sytuacji, albo z mojej tam obecności. Miałem wrażenie, jakby cały czas blefował. Podczas naszych rozmów zmienił się jednak wyraz jego twarzy; zaczął przypominać starego Boba Monroe'a z trochę bardziej kręconymi włosami. A potem zmienił się jeszcze raz i wyglądał jak człowiek młodszy. Nie szło mi z Richardem, dlatego zapytałem, czy gdzieś blisko niego znajduje się ktoś, kto mógłby mi jakoś pomóc. Obok mnie zaczęła się materializować niewielka kobieta o gęstych, ciemnych włosach. Jej pomarszczona twarz wyrażała smutek zmieszany z irytacją. Była to nieżyjąca matka Richarda. Rzuciwszy na nią jedno spojrzenie, Richard wyrzucił ręce w górę, odwrócił się i odszedł. Z nią też nie chciał współpracować. Matka Richarda chciała nawiązać z nim kontakt już od chwili jego śmierci, bez powodzenia jednak. Aby zademonstrować mi swój problem, starsza pani podeszła do Richarda i zawołała go po imieniu. Kiedy mówiła do niego, twarz Richarda przybrała ten sam pełen niewiary wyraz, z którym ja sam walczyłem. Poznał ją, ale po prostu nie wierzył, że tam jest. Nie potrafił przyjąć do wiadomości faktu, że jego zmarła matka stała obok niego. Kiedy podeszła do niego jeszcze bliżej, próbował odpędzić ją zamaszystymi ruchami rąk. Kiedy to nie podziałało, podniósł prawą rękę do czoła, odwrócił się i odszedł ze zwieszoną głową. Miałem wrażenie, że Richard chce tylko się obudzić z tego okropnego snu. Nie miałem tam nic więcej do roboty, podziękowałem więc matce Richarda i poprosiłem, żeby wciąż próbowała się z nim skontaktować. Obiecałem, że wkrótce wrócę i pomogę jej. Nie miałem wiele danych, wysłałem więc do Wyatta e-mail z prośbą o jakieś dodatkowe informacje o jego ojcu. Miałem nadzieję, że dowiem się czegoś, co mógłbym wykorzystać i zmusić Richarda do przyjęcia do wiadomości faktu mojej obecności i pójścia ze mną do Centrum Przyjęć. Z odpowiedzi Wyatta dowiedziałem się między innymi, że Richard był wolnomularzem i że miało to dla niego ogromne znaczenie. Nosił brylantowy pierścień i uwielbiał muzykę Neila Diamonda. Wyatt potwierdził również, że Richard miał kręcone włosy i że był dość gwałtowny, jak to ujął, “zwłaszcza, kiedy bał się czegoś". Wyatt również widział swego ojca we śnie, w którym ujrzał go skulonego w pozycji płodowej. W wizji tej ojciec Wyatta znajdował się w pokoju przypominającym ten, który sam widziałem. Oświetlało go światło. Kilka wieczorów po otrzymaniu listu Wyatta znów wyruszyłem na poszukiwania jego ojca. Ponownie spotkałem jego matkę, która stwierdziła ze smutkiem, że nic się nie zmieniło. Szukałem go więc dalej na własną rękę. Kiedy wreszcie go odnalazłem i ponownie przedstawiłem się, poznał mnie. Wciąż był spłoszony, więc nie podchodziłem bliżej, a tylko przypomniałem mu, że przysłał mnie jego syn. Kiedy wspomniałem, że wiem, iż był wolnomularzem, poczułem płynącą od niego dumę. – Znam pewne miejsce, niedaleko stąd, gdzie przebywa wielu wolnomularzy – oświadczyłem niepewny czy naprawdę tak jest. Miałem jednak nadzieję, że w Focusie 27 ktoś się tym zajmie. – Naprawdę, jest tam loża? – zapytał Richard. – Jeśli chcesz, to mogę cię tam zaprowadzić. – Czy jest tam któryś z moich kolegów? – zapytał, a w jego głosie pojawiła się nuta pełnego nadziei oczekiwania. – Tego nie wiem, ale jeśli nie, to przynajmniej będą tam inni, którzy należą do twojego braterstwa. – Czy będę mógł wrócić, jeśli zechcę? – zapytał nerwowo. – Oczywiście, jeśli tylko będziesz tego chciał. Miałem zamiar ująć go za rękę, jak to robię zazwyczaj, kiedy zabieram kogoś do Focusa 27. Zanim jednak zdołałem to zrobić, odniosłem wrażenie że Richard poczuje się dziwnie trzymając za rękę innego mężczyznę. Zamiast tego więc zapytałem, czy mogę położyć dłoń na jego ramieniu. To też wydało mu się trochę zbyt osobiste, ale zgodził się. W tym momencie zauważył swoją matkę przyglądającą się nam z dyskretnej odległości. Uśmiechała się do mnie z wdzięcznością, kiedy opuszczaliśmy Focus 23 i kierowaliśmy się ku Centrum Przyjęć. Niedługo potem zmaterializował się na wprost nas wielki budynek z szarego kamienia. Oczekiwała przed nim nas grupa sześciu czy ośmiu mężczyzn. Stali u stóp wielkich, kamiennych schodów prowadzących do drzwi budynku. Wszyscy powitali Richarda niezobowiązująco, a on rozglądał się dookoła z ciekawością. Potem jeden z nich podszedł do Richarda. Czułem jak narasta oczekiwanie. Richard chciał się upewnić, że to naprawdę jest budynek należący do masonerii. Mężczyzna uścisnął jego rękę. Zrobił to w sposób, który natychmiast przekonał Richarda, że nieznajomy naprawdę jest masonem, a to natychmiast go uspokoiło. Zauważyłem, że jego matka stała niedaleko i przyglądała się wszystkiemu. Nowy przyjaciel zaprosił Richarda do wnętrza budynku. Podążyłem za nimi. Znalazłszy się w środku, odniosłem wrażenie, że widzę symbole na ścianach i kotarach. Nie widziałem ich wyraźnie, lecz były wszędzie. Znajomy zapytał Richarda czy chciałby się przebrać. Ten odpowiedział twierdząco i nowa szata ozdobiła jego ciało. Najwyraźniej był zadowolony z tego, że znalazł się u nikim miejscu, postanowiłem więc zostawić go z jego nowym przyjacielem. Wyszedłem z budynku, odnalazłem jego matkę i spytałem o jej imię. Wyatt prosił mnie o to; chciał się upewnić kim naprawdę była. Zdołałem zrozumieć jednak tylko końcówkę, która brzmiała mniej więcej “reen". Mogła więc mieć na imię Irenę lub Maureen; naprawdę nie wiem. Zadowolony, że Richardowi będzie dobrze w Loży w Focusie 27, postanowiłem wrócić do siebie. Czasami jedna niewielka informacja, na przykład taka, że Richard był wolnomularzem, może się naprawdę przydać. Wartości, które ludzie cenią sobie za życia, pozostają z nimi również w Życiu po Śmierci. W Centrum Przyjęć istnieją specjalne możliwości ułatwiające odzyskania, którymi zajmują się Pomocnicy. Jest to po prostu jeszcze jeden sposób, dzięki któremu ludzie żyjący Tam próbują ułatwić przejście do nowego życia poza światem fizycznym ludziom przybywającym Stąd. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 32 Ostatnia podróż z wątpliwościami Pewnego grudniowego wieczoru 1995 roku nie było nic ciekawego do oglądania w telewizji. Czy w ogóle kiedykolwiek jest? Był to wieczór, który kusił, aby wcześniej położyć się do łóżka z jakąś ciekawą książką. W drodze do sypialni, niemal odruchowo, podszedłem do komputera i sprawdziłem e-mail. Otrzymałem kilka wiadomości, jedna z nich, od Rosalie, nosiła tytuł: “Przysługa?". Przeczytałem ją jako pierwszą. Poznałeś, czytelniku, Rosalie we wcześniejszych rozdziałach, kiedy opowiadałem o odzyskaniu jej matki, Sylwii. Sylwia była nieświadoma tego, że umarła i zakłócała sen swemu mężowi, Joemu. Teraz, osiem miesięcy później, Joe umarł. Rosalie pisała w swoim e-mailu: “To był weekend, którego nigdy nie zapomnę. Mój tata przechodził przez parking, kiedy uderzyła go przejeżdżająca ciężarówka. Stało się to w piątek po południu. Umarł dziś rano o 12.45. Bardzo bym chciała, żebyś sprawdził co się z nim dzieje i pomógł mu, jeśli będzie to konieczne. Na imię ma 'Joseph', ale ci, którzy go kochali, nazywali go 'Pappy'. Uderzyła mnie fala smutku płynąca z tych wieści, całym sercem współczułem mojej przyjaciółce. Natychmiast wysłałem do niej e-mail, w którym zapewniłem ją, że przy najbliższej sposobności odwiedzę jej ojca. Odebrałem resztę poczty i poszedłem do łóżka. Razem z Pharon czytaliśmy, rozmawialiśmy i śmialiśmy się póki nie zmorzył nas sen. Chwilę przed zaśnięciem przypomniałem sobie prośbę Rosalie. Odprężyłem się, wyraziłem zamiar odnalezienia jej ojca i czekałem na rozwój wydarzeń. Przejście było bardzo szybkie; poszybowałem do miejsca, gdzie ujrzałem stojącą na wprost mnie Sylwię. Uśmiechała się tym radosnym uśmiechem, który poznałbym wszędzie. Otaczały ją przepiękne, jaśniejące biele i żółcie, które sprawiały wrażenie, że jej twarz namalowano muśnięciami pędzla tak lekkimi, że niemal niewidocznymi. Granica między jej ciałem a światłem zacierała się tak subtelnie, jakby w ogóle jej nie było. Trudno jest stwierdzić, gdzie kończy się Sylwia, a zaczyna światło, pomyślałem sobie. Skupiłem na niej całą uwagę i wtedy domyśliłem się powodu owych trudności optycznych. Sylwia i światło byli jednym. Od czasu, kiedy widziałem ją po raz ostatni, Sylwia stała się Istotą ze Światła. Musiała się wiele nauczyć żyjąc w swoim nowym środowisku. Naprawdę, wie o co tu chodzi!, przeleciało mi przez myśl. Zwróciłem uwagę również na kobietę stojącą po prawej stronie Sylwii. Ona również jaśniała niesamowicie bielą i delikatną, pastelową żółcią. Na jej widok poczułem prawdziwą konsternację. Była to bez wątpienia matka Joego; problem w tym jednak, że wydawała się znacznie młodsza i od niego, i od Sylwii. Mimo wszelkich wysiłków nie potrafiłem zmienić jej obrazu tak, aby pasował do moich oczekiwań. To było niemożliwe, ale wydawała się młodsza od Joego a wciąż przecież była jego matką. W jaki sposób ta kobieta może hyc jego matką, a jednocześnie osobą młodszą od nich obojga? – zastanawiałem się. Niw będąc w stanie rozwiązać tego problemu i dopasować go do tego co spodziewałem się zobaczyć, odsunąłem go na bok i wróciłem do Sylwii. Uświadomiłem sobie wtedy, że stała u wezgłowia szpitalnego łóżka. Ja sam stałem w nogach tego łóżka. Leżał na nim Joe, całkiem rozbudzony i wsparty na poduszkach. Nieco pochylony patrzył prosto na mnie. Był trochę otępiały, lecz świadomy mojej obecności. – Cześć, Joe. Mam na imię Bruce. Przyszedłem, żeby się dowiedzieć jak się miewasz. – Świetnie! Powiedział to tak, jakby naprawdę w to wierzył. Jakby chciał mnie przekonać, iż nigdy w życiu nie czuł się lepiej. Wyczuwałem w jego słowach radość i dumę z tego, że znów jest z Sylwią, a jej promienny uśmiech mówił to samo. Szczęśliwy, że Joe nie potrzebuje mojej pomocy, postanowiłem pójść do Rosalie. Kiedy się na niej skupiłem, ujrzałem okoliczności śmierci Joego. Właśnie wychodził po raz ostatni ze swego fizycznego ciała; Rosalie była z nim. Idąc u jego boku, mówiła mu, aby kierował się w stronę światła. Szli razem jeszcze przez chwilę, dopóki nie otoczyło ich jaśniejące światło, które było Sylwią. Towarzysząc ojcu i rozmawiając z nim, skupiała na sobie jego uwagę do momentu pojawienia się Sylwii. Przez kilka chwil stali razem, póki Joe nie zorientował się, że jest z nimi Sylwia. Wtedy Rosalie odeszła. Ciekawe, czy ona wciąż to pamięta? Postanowiłem, że muszę zapytać ją o to później. Wróciłem na chwilę do Joego; nie miałem żadnych problemów z odnalezieniem go. Wciąż był tam z Sylwią i młodszą od niego kobietą, która jednak była jego matką. Sylwia zapewniła mnie, że Joe czuje się świetnie i szybko powróci do siebie po wypadku. Wyjaśniła mi, że Joe potrzebuje jeszcze trochę czasu, ale potem będzie w świetnej kondycji. Patrząc na tych dwoje znów poczułem ich szczęście wynikające z faktu, iż ponownie są razem. Czułem radość Sylwii, która chciała pokazać mu jego nowy dom i całą okolicę. Wciąż zastanawiała mnie tożsamość owej drugiej kobiety, kiedy w końcu zasnąłem. Następnego ranka wsiadłem do mego jeepa i pojechałem do pracy. Kiedy znalazłem się na autostradzie, mając w perspektywie długą jazdę, znów pomyślałem o Joem. Postanowiłem znów go odwiedzić, jak tylko wejdę w rytm jednostajnej jazdy. Dwadzieścia minut później poranne korki zaczęły powoli znikać, a ja otworzyłem świadomość na Joego. Z jednej strony uważałem na ruch, a z drugiej skupiłem się na nim. Równie dobrze można by w czasie jazdy do pracy myśleć o czymkolwiek innym, i moim zdaniem, nie bardziej niebezpiecznym. Znalazłem go natychmiast, powracał do zdrowia, wciąż leżał na tym samym łóżku wsparty o poduszki. U jego wezgłowia stała Sylwia. Uśmiechała się do mnie promiennie. Był to uśmiech przepełniony miłością do męża. Joe pomachał do mnie ręką, a jego wargi poruszyły się, jakby próbował mi coś powiedzieć. Podczas wszystkich moich podróży nigdy nie byłem w stanie usłyszeć tego, co ma mi do powiedzenia osoba zmarła. Teraz nawet nie chciałem słuchać z obawy przed tym, co mógłbym usłyszeć. Po prostu nie mogłem pozbyć się przekonania, które wciąż mi towarzyszyło, że wszystko to sobie tylko wymyślam i że to się nie dzieje naprawdę. Gdybym spróbował go wysłuchać i gdyby mi się nie udało, to byłoby to dowodem, że całe to Życie po Śmierci jest li tylko moim wymysłem i farsą. To, co mogłoby się zdarzyć, gdyby mi się powiodło jakoś nigdy nie przyszło mi na myśl. To właśnie nazywamy wątpliwościami: sposób ukrywania nieznanych zagrożeń tak dobrze, że nawet nie zdajemy sobie sprawy z ich istnienia. Wyraz twarzy Joego mówił, że desperacko pragnął, abym usłyszał to, co ma mi do powiedzenia. Przekazałem mu, że go nie rozumiem i zacząłem słuchać uważniej. I tym razem zdołałem wychwycić jedynie niezrozumiałe mamrotanie. Było to coś pomiędzy kochanie i żółw, jakby dirtele, i wiedziałem, że Joe chce, aby przekazał coś Rosalie. – Joe, nie rozumiem co mówisz. Wiem, że to coś dla Rosalie, ale nic nie rozumiem – powiedziałem do niego w myślach. – Imię – powiedział Joe. – Imię! Imię nie pasowało do ruchu jego warg, kiedy wypowiadał te słowa. – Dobrze – pomyślałem sobie. – Chce mi przekazać imię, jakim nazywał Rosalie! Wyraz jego twarzy powiedział mi, że Joe ma wrażenie, że gada do głuchego. Próbował wymawiać słowa jak najwyraźniej i prawie mi się udało zrozumieć. Prawie. Czegoś jednak nie chwytałem. Próbując z całych sił zrozumieć niewyraźne dźwięki płynące z jego ust, skupiłem się jeszcze bardziej na tym, aby go usłyszeć. Gdyby mi się udało, Rosalie wiedziałaby, że naprawdę odwiedziłem jej ojca w Życiu po Śmierci i że wszystko z nim w porządku. – Punkin – usłyszałem Joego, a w mojej głowie natychmiast pojawił się obraz ogromnej, pomarańczowej dyni ["pumpkin" – ang. "dynia"]. – Punkin. Joe, słyszę jak mówisz 'Punkin'. Tak właśnie nazywałeś Rosalie? Kiedy usłyszałem słowo “Punkin", mój Interpretator wypchnął z mej pamięci fakt, że w ten sposób mój ojciec nazywał moją młodszą siostrę. – Już wiem! Nazywałeś Rosalie “Punkin"! Wyrzucił w górę ręce, zrozpaczony nieudanymi próbami porozumienia się. Przypominało to grę w szarady, kiedy to osoba pokazująca hasło denerwuje się z powodu niedomyślności swoich partnerów. Byłem tak blisko, ale wciąż nie wymówiłem właściwego słowa. W tym momencie ruch na autostradzie stał się nieco większy, musiałem więc poświęcić całą uwagę pedałom gazu i hamowania. Dalsza rozmowa z Joem musiała poczekać. Resztę dnia wypełniła mi praca i nie pomyślałem o Joem ani o Rosalie aż do chwili, kiedy wieczorem znalazłem się z powrotem w domu. Zadzwoniłem do Rosalie i zostawiłem wiadomość, że jej ojciec ma się dobrze i że chcę z nią porozmawiać. Razem z Pharon wybraliśmy się na kolację do Taco Bell i wróciliśmy dwadzieścia minut później. Właśnie kończyłem mojego Big Beef Burito Supreme, kiedy zadzwonił telefon. To była Rosalie. – Dziękuję ci za to, że znalazłeś ojca. Cieszę się, że wszystko z nim dobrze. To były dla mnie straszne dni, ale teraz czuję się lepiej. Przekazała mi wszystkie szczegóły śmierci ojca. Ciężarówka złamała Joemu nogę i stłukła, czy też zmiażdżyła żebra. Przez większość czasu musiał znosić ogromny ból. W niedzielę na przemian tracił i odzyskiwał przytomność i miał trudności z oddychaniem. Joe był człowiekiem lubianym i w szpitalu odwiedzali go sąsiedzi z całego niemal Evergreen w Kolorado, gdzie mieszkał. W niedzielę, późnym popołudniem Joe czuł się trochę lepiej. Pielęgniarka z oddziału intensywnej terapii powiedziała, że dobrze by było, gdyby przyjaciele pożegnali się teraz z nim i zostawili go w spokoju. Wchodzili do jego pokoju jeden po drugim, żegnali się krótko i wychodzili. Kiedy zniknął ostatni, zrobiło się spokojnie, a przez następnych kilka godzin Joe znów budził się i spał na przemian. Rosalie od dawna nie jadła, a zdawało się, że nadszedł dobry moment na to, aby zejść do kafeterii na szybką przekąskę i papierosa. Zdążyła usiąść, kiedy przybiegł po nią syn. – Biegłam do jego pokoju tak szybko, jak jeszcze nigdy w życiu! – wykrzyknęła. – Byliśmy tam, moja córka, syn i ja, kiedy jego serce zaczęło go zawodzić. Byliśmy tam, kiedy odszedł. – To mi przypomina o czymś, co chciałem ci powiedzieć. Kiedy wczoraj wieczorem po raz pierwszy odwiedziłem twego ojca, zobaczyłem, że poszłaś za nim, kiedy opuścił ciało. Ty i twój ojciec byliście razem, kiedy pojawiła się twoja mama. – Wiedziałam! Wiedziałam, że są razem! – wykrzyknęła Rosalie. – Pamiętam, że mówiłam mu, aby szedł w stronę światła, a teraz, kiedy o tym wspomniałeś, przypomniałam sobie, że czułam się, jakbym szła z nim. – Bo szłaś, a przynajmniej to zobaczyłem. Opisałem jej obraz, jaki ujrzałem, kiedy szli, a Joe uświadomił sobie obecność Sylwii. Wyjaśniłem, że dzięki temu, iż przez cały czas mówiła do ojca, utrzymywała na sobie jego uwagę, co ułatwiło mu ujrzenie Sylwii. Opisałem scenę, kiedy Joe leżał na łóżku wsparty o poduszki, a Sylwia uśmiechała się do mnie radośnie. – W chwili śmierci mój ojciec leżał na łóżku w takiej właśnie pozycji, wsparty o poduszki. Widziałeś z nim kogoś jeszcze? Opowiedziałem jej o kobiecie, która była młodsza od niego, a która była jego matką. – Zgadza się! – wykrzyknęła Rosalie. – Matka mojego ojca umarła, kiedy miał dwanaście lat i była wtedy młodsza niż on teraz. – Teraz to rozumiem – stwierdziłem. – Pewnie pojawiła się w takiej postaci, aby Joe mógł ją łatwo poznać. – Widzisz, Bruce, jest tak, jak ci mówiłam. Zawsze próbujesz domyślić się wszystkiego zamiast po prostu pozwolić rzeczom być takimi, jakie są! – roześmiała się Rosalie. Musiałem przyznać, że ma rację. Często za dużo czasu poświęcałem na dopasowywanie informacji do moich oczekiwań. Przez co czułem się zagubiony i zdezorientowany. Opowiedziałem jej o tym, jak spotkałem się z jej rodzicami podczas jazdy autostradą, o słowie, które Joe próbował mi przekazać, a które na początku brzmiało jak “dirtele". – Chciał chyba powiedzieć mi coś, co powiedziałby tobie, gdyby mógł. Miałem wrażenie, jakby chciał mi przekazać jakieś imię, może ciebie nazywał jakoś zdrobniale? – zapytałem. – Nie, nic mi nie przychodzi na myśl – odparła. – Kiedy powiedział to słowo ostatni raz, brzmiało jak 'Punkin'. Usłyszałem w słuchawce dźwięczny śmiech Rosalie. – 'Punkty', on mówił 'Punky'! To jego pies. Jedyną rzeczą, o której wciąż mówił i martwił się, był Punky. Przez cały czas pobytu w szpitalu wciąż kazał mi obiecywać, że zajmę się Punkym. – Rozumiem. Więc to było imię psa, a nie twoje, a obraz dyni wystarczył, aby je przekazać. – Znów dałem się złapać w szpony niewłaściwemu interpretowaniu i moim oczekiwaniom, ale jednak przecież 'Punkin' i 'Punky' brzmiały ostatecznie bardzo podobnie. – Tak, Bruce – śmiech w słuchawce. – W chwili, kiedy odchodził najbardziej martwił się o swojego psa. Tego ranka chciał chyba, żebyś mi przypomniał o tym, że obiecałam zaopiekować się Punkym. – Zdaje się, że to była wiadomość, która ma dwa cele – pomyślałem na głos. – Z jednej strony mogę ci ją przekazać nie wiedząc dokładnie o co chodzi, a z drugiej ty wiesz, że wszystko z nim w porządku. Zdumiewające! Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę. Rosalie znów powtórzyła, że cieszy się, iż z jej ojcem wszystko w porządku i że połączył się z jej mamą, a jego żoną. Dało to Rosalie trochę radości. Powiedziała mi, że msza święta za Joego odbędzie się za tydzień licząc od czwartku. – Ciało taty zostanie poddane kremacji, a wszyscy jego przyjaciele spotkają się przy tartaku, gdzie pracował, żeby go pożegnać. Jeśli chciałbyś przyjść, to powitam cię tam z radością. – Jasne, chętnie przyjdę. Zadzwonię do ciebie jeszcze raz i ustalimy szczegóły, dobrze? – Świetnie! – Nie zdziwiłbym się, gdyby pojawiła się tam również twoja mama, a pewnie i twój ojciec – dodałem. – Dobrze by było znów ich zobaczyć – odparła. – Wiesz, nie próbowałam go odnaleźć, ani nic takiego, ale wczoraj wieczorem, kiedy zasypiałam, ujrzałam obraz mamy i ojca. Całowali się jak para zakochanych młodych ludzi. Zostawiłam ich od razu, nie chciałam zakłócać ich prywatności. Mój Boże, przez całe moje życie nie widziałam, żeby to robili! Rozmawialiśmy i śmialiśmy się. – Wiesz, ktoś włożył rzeczy ojca do torby, którą miał podczas upadku. Wyszedł, żeby kupić coś do jedzenia i butelkę swojego ulubionego alkoholu, Black Velvet, i wtedy przejechała go ta ciężarówka. Kiedy wychodziliśmy ze szpitala, wzięliśmy tę torbę, moje dzieciaki i ja. Otworzyliśmy butelkę, nalaliśmy sobie po drinku i wypiliśmy za tatę. I to naprawdę było właściwe zakończenie całego tego okropnego tygodnia. Myślę, że ojcu by się to spodobało. – Założę się, że tak. – Wiesz, Bruce, ty chyba w ogóle nie rozumiesz jaka to wspaniała rzecz, to znaczy, to, co robisz. – Chyba masz rację. Robię to tylko dlatego, że mogę to robić. Chyba nie całkiem rozumiem jaki to ma wpływ na ludzi. Ale jestem szczęśliwy, że mogę pomóc. Pożegnaliśmy się i odłożyłem słuchawkę. Naprawdę byłem szczęśliwy mogąc służyć Tam i Tutaj. Następnego ranka podczas jazdy do pracy, miałem nieoczekiwane spotkanie z Joem i Sylwią. Wjazd na autostradę, jeden z owych dwupasmowych i długich na pół kilometra, był jak zwykle zatłoczony. Światła na rampie pozwalały wjechać jedynie dwóm samochodom na raz, reszta więc posuwała się naprzód w ślimaczym tempie. Prawie zawsze czeka się tam dość długo, a ten ranek nie był wyjątkiem. Kiedy mój jeep powoli zbliżał się do świateł, usłyszałem dziwny dźwięk. Nie był to zwyczajny odgłos ruchu na autostradzie, lecz raczej jakiś wewnętrzny, buczący i drażniący odgłos splątanych myśli. Z początku próbowałem zignorować ten niemal fizyczny dyskomfort. Dźwięk jednak przybrał na sile, wyłączyłem więc radio i stonowałem się z nim. – No dobrze, zobaczmy kto też tak hałasuje? Wciąż czułem się trochę głupio, kiedy mówiłem takie rzeczy na głos. Ale przynajmniej byłem w jeepie sam, nie było więc to aż tak krępujące. Odpowiedź nadeszła natychmiast w formie uczucia. – Tu Sylwia, Bruce. Chciałabym z tobą porozmawiać, zanim wjedziesz na autostradę, jeśli nie masz nic przeciwko temu. – Sylwia! Oczywiście, że nie. Po prostu nie zdawałem sobie sprawy o co chodzi. Myślałem, że ten dźwięk pochodzi raczej ze mnie samego i oznacza coś, co muszę sobie uświadomić. Wyobraź sobie moje zdumienie, kiedy okazało się, że to ty! – Potraktuj to jako coś w rodzaju dzwoniącego telefonu. Tylko że tu wykorzystuje się pewien poziom natężenia poczucia dyskomfortu, aby zwrócić czyjąś uwagę – Sylwia pomyślała w moim kierunku. Słuchając jej głosu w moich myślach, ujrzałem obraz jej i Joego. Sylwia stała u wezgłowia łóżka spowita w jaśniejące białe światło z przebłyskami delikatnej, pastelowej żółci. Stała twarzą do mnie uśmiechając się tym swoim pełnym słońca uśmiechem. Lecz tym razem Joe nie leżał na łóżku pomiędzy nami, lecz stał obok, a kiedy spojrzałem na niego, odwrócił się i spojrzał prosto w moje oczy. – Widzisz, Bruce, Joe przychodzi do siebie bardzo szybko – powiedziała Sylwia. – Uczy się, że rzeczy tutaj różnią się od wszystkiego, do czego przywykł za życia. Chciałam ci pokazać, żebyś mógł powiedzieć Rosalie, że jej ojciec robi postępy i ma się dobrze. Patrząc na Joego, odebrałem myślami jego zdumienie wywołane tym, że tak szybko wraca do zdrowia. – Z radością przekażę to Rosalie. – Chcę również, żebyś wiedział, że doceniamy wszystko, co robisz. Dziękuję ci, Bruce. Słowa Sylwii sprawiły, że poczułem, iż jestem kochany, a było to uczucie tak potężne, że do oczu napłynęły mi łzy. Wciąż tak się dzieje, kiedy wspominam tę chwilę. – Jeszcze jedna rzecz, zanim wjedziesz na autostradę. Ilekroć będziesz pracował z innymi i nawiązywał kontakt pomiędzy Tu i Tam, będę ci pomagać. Musisz tylko poprosić, a zjawię się. W taki właśnie sposób wyrażamy wdzięczność i pomagamy innym; tak jak ty pomogłeś nam. Ledwie mogłem powstrzymać łzy, gdy przepływały przeze mnie fale miłości, wdzięczności i oczekiwania. – Dziękuję, Sylwio, i z radością przyjmuję twoją propozycję – pomyślałem do niej. – Musimy już iść, a ty zaraz znajdziesz się na autostradzie. Niedługo znów się zobaczymy. Miała rację, samochód przede mną właśnie dostał zielone światło i zjeżdżał z rampy. Ja byłem następny. Kiedy zapaliło się zielone, ruszyłem i za chwilę dołączyłem do samochodów jadących na północ, i wróciłem do codzienności. Czasami sprawy przybierają dziwny obrót. Spotkanie z Sylwią i Joem miało nieoczekiwany skutek. Trzy dni po naszym ostatnim spotkaniu mój kontakt z tym światem zaczął się rozluźniać. Z początku czułem się dziwnie, trochę się bałem. Oczekiwałem, że świat, który znam rozpłynie się i zniknie. Może będę z kimś rozmawiał, a świat po prostu rozpłynie się i zniknie. Wciąż towarzyszył mi dręczący niepokój. Czułem się, jakbym miał pod nogami lotne piaski zamiast stałego gruntu. A kiedy one znikną, cały mój świat zniknie razem z nimi, a ja będę się unosił w pustej, bezkształtnej próżni. Wyjątkowo nieprzyjemne uczucie. Przez następnych kilka dni uczucie to zmieniło się. Cały czas czułem, że mój świat może w każdej chwili rozpłynąć się i zniknąć jak obraz z ekranu pod koniec filmu. Lecz zacząłem czuć, że kiedy to się stanie, w miejsce starego pojawi się całkiem nowy świat. Korzystając z tego, czego nauczyła mnie Rebeka, wyraziłem pragnienie przyjęcia tego, co niosły dla mnie te wrażenia. Zajęło mi to wiele dni, musiałem też porozmawiać o tym z kilkoma bliskimi przyjaciółmi, ale w końcu zapanowałem nad wszystkim. Od czasu programu Linia Życia minęły ponad trzy lata, a ja wciąż badam ludzką egzystencję w świecie po “śmierci". Wiele moich doświadczeń przyniosło mi informacje, które do pewnego stopnia mogłem zweryfikować. Jakaś część mnie samego wciąż się opierała, nie chcąc w pełni przyjąć prawdziwości owych doświadczeń. Ta część mnie zaprzeczała temu, że w ogóle badam Życie po Śmierci, ponieważ wierzyła, że coś takiego w ogóle nie istnieje. Można to nazwać brakiem wiary w siebie lub czystym sceptycyzmem, ale gdzieś tam zawsze towarzyszyła mi ta wątpliwość. Rozmawiając z Joem, po raz pierwszy w ogóle ośmieliłem się zrozumieć konkretne słowo wypowiedziane przez kogoś, kto rzekomo żył w Życiu po Śmierci. Wcześniej zawsze powstrzymywało mnie przed tym to, że tak naprawdę nie wierzyłem, że jest to możliwe. A teraz, po raz pierwszy spróbowałem i udało się! Doświadczenie to, czyli po prostu próba wysłuchania i zrozumienia danego słowa, nie zgadzało się z pewnymi moimi głęboko zakorzenionymi przekonaniami. Nie wiem dokładnie jakimi, ale wiem, że nie mogą one współistnieć z moim doświadczeniem z 'Punkym'. Uczucie, że mój świat może w każdej chwili zniknąć powiedziało mi, że czegokolwiek dotyczyły te przekonania, tkwiły one w samym sercu mego światopoglądu. Istnienie świata fizycznego, w który wierzyłem i mojego w nim miejsca, zostało zagrożone. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 33 Podróż poza wątpliwości Ciągłe prośby o wyjaśnienie tego, jakże niepokojącego uczucia sprawiły, że zdałem sobie sprawę, iż stoję przed wyborem. Muszę albo odrzucić prawdziwość mojego rzeczywistego przecież doświadczenia z Joem, albo utworzyć nową strukturę wierzeń i przekonań, w której znalazłoby się miejsce dla Joego. Muszę albo jakoś zapomnieć, że coś takiego w ogóle się zdarzyło, albo w końcu w pełni zaakceptować rzeczywistość świata Życia po Śmierci. Równie dobrze mogło się to zdarzyć już wcześniej. Przecież wielokrotnie otrzymywałem informacje, później zweryfikowane jako prawdziwe, lecz jakoś zawsze potrafiłem je odepchnąć. Problem w tym, że doświadczenia z Joem nie mogłem zignorować. Mój świat jest fałszywy, jak wszystkie światy. Zbudowany jest z przekonań. Od urodzenia interpretowałem wszystkie doświadczenia zgodnie z wpojonymi mi przekonaniami i w taki sposób tworzyłem świat, w którym żyłem. Zaakceptowanie doświadczenia z Joem pozostającego w sprzeczności z moimi najgłębszymi przekonaniami oznaczało, że przynajmniej część świata, który sam tworzyłem od czterdziestu siedmiu lat musiała się zawalić i zniknąć. To właśnie było źródłem mojego niepokoju. Lecz przecież nie miałem wyboru, przecież to się już stało. Fakt dokonany. Świadomie przyjąłem istnienie Życia po Śmierci i Nowego Świata, w którym kiedyś i ja zamieszkam. Jak żeglarze z dawno minionych czasów, dodałem prawdziwy kształt Ziemi do mojego światopoglądu. I, jak ich przekonanie, że Ziemia jest płaska i że można dopłynąć do jej krańca, spaść z niego i zginąć, tak i moje przekonania zawaliły się i zniknęły. Tak jak ich, mój Nowy Świat rozciągał się teraz poza horyzont. Fakt przyjęcia prawdziwości doświadczenia z 'Punkym' sprawił, że od tej chwili podróżowałem już bez bagażu wątpliwości. Nic-Nac-Nook przekazywał już mój telefon wszystkim, którzy tego naprawdę potrzebowali. Czwarta odpowiedź na ogłoszenie zamieszczone w Nexusie nadeszła od Mai. Jej przyjaciel, Chelik, zmarł półtora roku wcześniej, a ona martwiła się tym, że może wciąż jest blisko niej. Właśnie pracowałem nad moim manuskryptem, kiedy rozdzwonił się telefon. Mai była ostrożna; nie podała mi zbyt wielu szczegółów. Miałem wrażenie, że chce usłyszeć je ode mnie i w ten sposób zyskać pewność, że nie jestem oszustem. W porządku; teraz wiem. Kiedy poznała Chelika, Mai mieszkała w kibucu w Izraelu. Nie powiedziała mi jak umarł, stwierdziła tylko, że była to śmierć gwałtowna. Już od długiego czasu czuła jego obecność blisko siebie. Nie było to nic niewygodnego ani przerażającego, po prostu martwiła się o niego. Czas powoli leczył ranę wywołaną utratą Chelika, teraz od czasu do czasu ogarniał ją jedynie nagły smutek. Lecz wciąż czuła jego obecność, której zawsze towarzyszył ogromny smutek i żal. Mai martwiła się, że uczucia te Chelik skrywał głęboko w sercu. Zastanawiała się na głos czy nie powinien znajdować się już gdzieś dalej. Dlatego właśnie nawiązała ze mną kontakt: chciała się dowiedzieć, czy mógłbym mu jakoś pomóc i przenieść tam, gdzie powinien być. Zgodziłem się i powiedziałem, że muszę jedynie umieć wymawiać jego imię. Musiała powtarzać je kilkakrotnie zanim mój akcent z Minnesoty uległ i moja wersja jego imienia zaczęła brzmieć podobnie. Potem powiedziałem Mai, że zadzwonię do niej jak tylko się czegoś dowiem. Jeszcze kilka akapitów i wersja “na brudno" nowego rozdziału została zakończona. Nie kłopocząc się wyłączaniem komputera, wstałem od biurka i poszedłem do sypialni. Położyłem się wygodnie na łóżku i odprężyłem czując nacisk ciała na materac. Nie minęła minuta i poczułem Chelika chowającego się w ciemności rozciągającej się przede mną. Kiedy zapytałem jak się miewa, przybrał wyraz twarzy człowieka, któremu nigdy się lepiej nie powodziło. A potem poczułem ogarniający go żal i smutek, i już wiedziałem, że to właśnie te odczucia trzymają go w pułapce Focusa 23. Kiedy zaczął mówić, w jego głosie brzmiał przede wszystkim żal. – Kim jesteś? – Mam na imię Bruce. – Skąd się tu wziąłeś? – Twoja przyjaciółka, Mai, prosiła, żebym tu przyszedł. – Po co? – Mai czuje wokół siebie twoją obecność i martwi się o ciebie – odparłem. – Więc wie, że jestem z nią? – Tak, jest świadoma twojej obecności, ale to ją martwi – powiedziałem mu. – Co ją tak martwi? – Wiele czasu upłynęło od twojej śmierci, Cheliku, martwi się, bo ty wciąż jesteś smutny. – Ile to już czasu, to znaczy od mojej śmierci? – Trochę ponad półtora roku. – Tak długo? Nie zdawałem sobie sprawy. Ale z drugiej strony, mam wrażenie, że to już cała wieczność. – Czy mógłbyś wyjść na światło, żebym mógł cię zobaczyć? – zapytałem starając się nawiązać silniejszy kontakt z Chelikiem. – Nie, nie mogę tego zrobić... jestem zbyt... groteskowy, żeby na mnie patrzeć! – Pomyślałem sobie tylko, że mógłbym cię opisać Mai, a ona w ten sposób by wiedziała, że to naprawdę ciebie spotkałem. – Nie poznałaby mnie, nawet moja własna matka by mnie nie poznała. – Dlatego, że umarłeś właśnie w taki, a nie inny sposób, Cheliku? – Kiedy wybuchła bomba, części mojego ciała zostały rozrzucone po całej ulicy. A reszta uległa ciężkim poparzeniom podczas eksplozji. Odebrałem wrażenie gorącego, suchego klimatu. Młody człowiek w lekkiej, luźnej, bawełnianej koszuli stał przy krawężniku. Ujrzałem jadący naprzeciw mnie autobus. Chelika nie było w nim, kiedy bomba eksplodowała, lecz coś w tym autobusie miało związek z jego śmiercią. – Rozumiem. To może tylko porozmawiamy chwilę? – Chcę, żebyś przekazał moim przyjaciołom pewną wiadomość – powiedział Chelik. – Mai będzie wiedziała o kogo chodzi. – Zrobię to z radością; co chcesz im powiedzieć? – Jedyne wyjście to przebaczenie. To właśnie jest wiadomość dla moich przyjaciół. To całe szaleństwo może powstrzymać tylko przebaczenie. – Jakie szaleństwo? – Nienawiść panującą między Arabami a Żydami. Jedni i drudzy noszą ze sobą tę nienawiść wszędzie, gdzie się udają. A ona jest jak magnes; sprawia, że popełniamy straszliwe czyny, które tylko wzbudzają jeszcze większą nienawiść. To nieskończony, zaklęty krąg nienawiści, który musi zostać przerwany! Musimy odmienić nasze serca. Przebaczenie jest jedynym wyjściem – powiedział Chelik niewzruszenie. – Przebaczenie za czyny powodowane nienawiścią to jedyne wyjście. To właśnie jest ta wiadomość, którą mam przekazać twoim przyjaciołom? – Tak, Mai ich zna. Wciąż mieszkają w Izraelu. Tam właśnie poznała mnie i moich przyjaciół. – Tak, powiedziała mi o tym. – Powiedz im, że my dopiekliśmy im tak samo jak oni nam. A Bóg wie, że ja też mam w tym swój udział. Na wprost mnie jechała wielka, odkryta ciężarówka. Młodzi żołnierze w mundurach koloru piasku właśnie skończyli ładować broń. Jasny brezent rzucono na stertę ciał znajdujących się na ciężarówce. Dokładnie związano jego końce, tak aby nie widać było, co przykrywa. Ciężarówka przejechała z mojej lewej strony przez wyrwę w kamiennym murze. Przejechała przez zasłonę zakrywającą owo wejście i zniknęła mi z oczu. – Poproszę Mai, żeby przekazała wiadomość o przebaczeniu twoim przyjaciołom w Izraelu. – Przebaczenie... to jedyne wyjście – wyszeptał Chelik łamiącym się głosem. – Chciałbym móc przekazać Mai coś, po czym pozna, że naprawdę cię spotkałem. Czy możesz powiedzieć coś, dzięki czemu nie będzie miała żadnych wątpliwości? – Tekashrou, powiedz jej Tekashrou! Sposób, w jaki zapisałem to słowo najlepiej oddaje jego fonetyczną wymowę. Akcent Chelika i jego sposób mówienia wykraczają poza możliwości mojego akcentu z Minnesoty. – Trudno mi to wymówić. Możesz mi powiedzieć co to słowo znaczy? – Powiedz jej Tekashrou, Tekashrou! Będzie wiedziała co to znaczy! Był w jego głosie jakiś niecierpliwy gniew, kiedy to mówił. Przez chwilę zapamiętywałem dźwięk, jaki miałem przekazać Mai. Potem znów wróciłem do rozmowy. – Mai prosiła mnie, żebym ci pomógł pójść dalej z tego miejsca. To właśnie główny powód, dla którego tu jestem – powiedziałem starając się, żeby zabrzmiało to niezobowiązująco. – Mam stąd odejść? Nie mogę! Nie skończyłem jeszcze tego, co muszę zrobić! – Ona bardzo się martwi tym, że nie jest ci tu dobrze, Chelik. – Nie ma mowy! Jeszcze tu nie skończyłem! Nie wolno mi stąd odejść póki nie skończę! Chelik wszedł w krąg światła i wreszcie mogłem go zobaczyć całego. Wyglądał jak normalny młody człowiek, wysoki i chudy, bynajmniej nie wyglądał na kogoś, kogo bomba rozerwała na kawałki. Był bardzo podenerwowany. Wciąż pokrzykiwał, że jeszcze tu nie skończył, a potem nagle ucichł na chwilę i zaczął łkać, i jakby śpiewnie zawodzić. Nadszedł czas, abym poprosił o pomoc. – Czy jest tu ktoś, kto mógłby mi pomóc z Chelikiem? – skierowałem pytanie we wszystkich kierunkach. Zza moich pleców, z ciemności wyłonił się starzec. Brodaty i długowłosy, ubrany był w długą, zdobną szatę i jarmułkę, a w ręku trzymał długi, drewniany kostur. Przemówił natychmiast. – Ten chłopiec jest niemożliwy! Próbowałem dotrzeć do niego odkąd tylko umarł. Próbuję i próbuję, ale nie potrafię dotrzeć do tego chłopaka! Wciąż powtarza to samo i wciąż nic nie rozumie. Jego głos brzmiał jakby spędził dużo czasu w Nowym Jorku, lecz wciąż zachował akcent. Nowojorski akcent w jego głosie mieszał się z ową wyraźną wymową, jakiej można się spodziewać po wykształconym człowieku ze Starego Kraju. – Ja też nie mogę z nim dojść do ładu. A tak przy okazji, mam na imię Bruce – przedstawiłem mu się. – Obserwowałem cię z tym chłopcem; znam już twoje imię! Masz dryg, Bruce, do tego chłopca; obserwowałem was. Masz dryg! Mówił bezpośrednio i stanowczo; nie było wątpliwości co do jego uczuć. Od razu spodobał mi się jego sposób bycia. – Możesz do mnie mówić Ribby! Wtedy podszedł Chelik i przerwał naszą rozmowę. Ribby przysunął się do niego i zaczął machać rękami i skakać tuż przed nim. – Chelik!... Chelik!... – darł się Ribby. – Stoję tuż przed tobą i skaczę na twoich oczach, wołam cię głośno po imieniu, a ty nawet nie wiesz, że tu jestem, i to tuż przed tobą! Ribby przysiadł z boku, a Chelik wciąż powtarzał swoje, nie zauważając najwyraźniej błazenady Ribby'ego. Ribby był sfrustrowany. – Tylko spójrz na niego, Bruce. Robię taki harmider, a jednak nie mogę dotrzeć do tego chłopaka! Odwróciłem się, żeby powiedzieć coś do Ribby'ego i odniosłem wrażenie, że Chelik poczuł się urażony moim brakiem zainteresowania jego osobą. – Słuchaj, Bruce, to ważne; chcę, żebyś mnie wysłuchał! – krzyknął. Ribby wciąż siedział nie opodal. – Mówię ci, Bruce, ten chłopak to twardy orzech do zgryzienia – żalił się wciąż Ribby. – Frustracja! Czysta frustracja z tym chłopcem! Odwróciłem się z powrotem do Chelika i użyłem mego głośnego, pełnego urazy tonu. – Chelik! – ulżyłem sobie. – czy nie widzisz, że przerywasz mi rozmowę z Ribbym! Poczekaj na swoją kolej! Jak skończymy, to do ciebie wrócę! Spojrzałem na Ribby'ego i dostrzegłem w jego oczach iskierkę humoru. – Masz dryg, Bruce i to całkiem niezły! – uśmiechnął się do mnie. – Ale...! Ale... ale przecież tu nikogo nie ma. Tylko ty i ja – odparł Chelik przepraszająco. Nie zwracając uwagi na jego przeprosiny, znów na niego napadłem. – Jesteś niegrzeczny! A może chcesz mi powiedzieć, że nie widzisz mojego przyjaciela, Ribby'ego?! Ribby zgiął się wpół, zaśmiewając się z mojego przedstawienia. – Ale... ale... ale tu nikogo innego nie ma! – Słuchaj, czy muszę stać się dla ciebie niegrzeczny zanim zaczniesz mnie w końcu słuchać?! Masz poczekać, póki nie skończę rozmawiać z Ribbym! Dopiero potem porozmawiam tobą! Znów spojrzałem na Ribby'ego, desperacko próbując zachować powagę. W końcu musiałem odwrócić się tyłem do Chelika i roześmiałem się głośno, dając ujść narastającemu gdzieś w środku śmiechowi. Ribby stanął przede mną. – To chyba zadziała, Bruce, naprawdę! A teraz znów zrób twarz pokerzysty, odwróć się i nakłoń Chelika, aby spojrzał ci prosto w oczy, dobrze? Ojej, ojej, to zadziała, zobaczysz! Roześmiałem się jeszcze ostatni raz, przybrałem twarz pokerzysty i odwróciłem się z powrotem do Chelika. – Chelik, spójrz na mnie! Masz mi patrzeć prosto w oczy! Poczułem jak Ribby przepływa przez mój głos i moje oczy. Stojąc tuż za mną, patrzył na Chelika wprost przez moje oczy. Oczy, które ujrzał Chelik należały tak do mnie, jak i do Ribby'ego. – Masz na mnie patrzeć, chłopcze, kiedy do ciebie mówię! – Ribby posługiwał się moim głosem i nadał mu przy tym surowe brzmienie. Trwało to kilka sekund. Kiedy Chelik dojrzał go przez moje ciało, Ribby wyszedł powoli przede mnie. Wciąż mówił i utrzymywał z nim kontakt wzrokowy. Patrzyłem jak oczy Chelika zwróciły się w prawo, podążając za Ribbym. Kiedy ten w końcu pokazał się w całej okazałości, na twarzy Chelika pojawiło się zdumienie, zmieszane z szokiem. Stał tam z otwartą buzią i gapił się na Ribby'ego. – Ojej! Ojej, od tak dawna próbuję do ciebie dotrzeć! A ten facet, Bruce, ten facet ma dryg – wskazał na mnie z iskierką uciechy w oczach. – Taki dryg! Emocje rozbłyskiwały w Cheliku jak fajerwerki na Czwartego Lipca. Był szczęśliwy, był smutny, drżał, łkał cichutko, radość, desperacja – wszystko się w nim mieszało. – No, chłopcze, musimy iść! – rzucił Ribby, ostro, a jednocześnie słodko. Chelik zaczął iść w kierunku Ribby'ego, wciąż oszołomiony. Chelik był wysokim, chudym, przystojnym młodym człowiekiem. Na jego ciele, takim, jakie tu oglądałem, nie widać było żadnych śladów jego gwałtownej śmierci. Patrzyłem, jak ubranie, które miał na sobie zmienia się w ceremonialną, bardzo bogatą szatę, barwną i wyszywaną złotem. Jej widok był dla niego dodatkowym szokiem. Chelik czuł, że nie zasługuje na honory, jakie najwyraźniej oznaczało noszenie tych szat. – Idziemy stąd, Chelik; powiedz do widzenia temu panu. Dziś ten człowiek ci pomógł! Ostatnią rzeczą, jaka pojawiła się na Cheliku była swego rodzaju szarfa, na całej długości bogato zdobiona zawiłym haftem. Pojawiła się na jego ramionach, a jej końce sięgały pasa. – Ribby, dokąd idziemy? – Wkrótce zobaczysz, chłopcze; zobaczysz! Ribby stanął obok Chelika. W ręku wciąż trzymał długi, drewniany kostur, lecz jego drugi koniec oparł na ramieniu Chelika. Potem ruszyli powoli w ciemność Focusa 23. Podążyłem za nimi, aby zobaczyć gdzie też Ribby zabierał Chelika. Była to wioska. Niskie, nowoczesne budynki stały wokół placu pośrodku otwartej, rozległej pustyni. Przybyłem na miejsce tuż przed nimi i ujrzałem ludzi zgromadzonych na placu i czekających na Chelika. Obaj z Ribbym zmaterializowali się w środku tłumu, który zaczął radośnie witać Chelika. Ludzie tłoczyli się wokół niego, machali do niego rękami i wołali go po imieniu. Chelik rozpoznał wielu z nich, kiedy po kolei obejmowali go i ściskali. Wokół placu ustawiono stoły z, jedzeniem i wkrótce wszyscy zaczęli świętować jego przybycie. Dziesięciu czy piętnastu ludzi uformowało krąg i zaczęło tańczyć, widziałem już wcześniej tego typu tańce podczas uroczystości żydowskich. Śmiejąc się, pokrzykując i śpiewając. Cieszyli się każdą chwilą. Na twarzy Chelika widziałem radość płynącą z ponownego spotkania z przyjaciółmi. Ribby stał z boku, podszedłem więc do niego, żeby porozmawiać. – Bruce, chcę, żebyś wiedział, że ci dziękuję. Ten chłopiec wciąż by tam tkwił, gdyby nie twój dryg. Bruce, dziękuję ci! – Nie ma za co, Ribby! Cieszę się, że mogliśmy do niego dotrzeć. Powiedz mi, co go tam trzymało? – Poświęcał za dużo czasu na żal i smutek, i myślał, że to Dzień Sądu! – Dzień Sądu? Ribby powtórzył to słowo wyraźnie jeszcze trzy razy. Chciał być pewien, że dobrze go zrozumiem. – Te dzieciaki! Myślą, że wiedzą co znaczy Dzień Sądu! Ten chłopiec, Chelik, on myślał, że Sąd to ciągłe przeżywanie smutku i żalu za to, co zrobił za życia. Za każdym razem, kiedy potrzebował Sądu, zaczynał przeżywać jeszcze raz ten swój smutek i żal. To właśnie trzymało go w Focusie 23! Dość już! Pokuta to pragnienie przebaczenia. Te dzisiejsze dzieciaki myślą, że to oznacza nieustanne przeżywanie smutku i żalu za to, co zrobiły. Ale to nie to. Przebaczenie, oto czym to jest; Sąd to przebaczenie! Dlatego właśnie powinni się uczyć i poznawać; przebaczenie, to jest Sąd! Podziękowałem Ribby'emu za wyjaśnienia i postanowiłem wrócić do Mai. Znalazłem ją bez trudności i zaprowadziłem do wioski, gdzie wciąż świętowano pojawienie się Chelika. Mai martwiła się o niego tak mocno, że szukała dla niego pomocy, pomyślałem więc, że ma prawo znowu go zobaczyć i porozmawiać z nim. Wylądowaliśmy tuż obok wciąż tańczącego i śpiewającego radośnie tłumu. Mai zaskoczyła mnie, gdyż nie wykazała żadnego zainteresowania Chelikiem i jego uroczystością. Zamiast tego, rozejrzawszy się szybko, skierowała się ku parze starszych ludzi stojących przed budynkiem położonym na skraju placu. – Wiedziałam, wiedziałam, że są razem! – wykrzyknęła do mnie i pobiegła ku nim. Starszy pan był troszeczkę wyższy od swej towarzyszki, a oboje uśmiechnęli się na widok zbliżającej się ku nim Mai. Nagle wiedziałem, że byli to jej dziadkowie, oboje od dawna mieszkali w Życiu po Śmierci. Kiedy do nich podeszła, nastąpiło radosne powitanie pełne uścisków i łez radości. Stojąc blisko nich, słyszałem jak dziadek Mai mówi jej, żeby się nie martwiła; oboje będą czekali na nią, kiedy przyjdzie jej czas. Zostawiłem ją z nimi, wiedząc że sama znajdzie drogę powrotną. Otworzyłem oczy, przeciągnąłem się i ziewnąłem szeroko, wstałem i zabrałem się do zapisywania wszystkiego w moim dzienniku. Pół godziny później zadzwoniłem do Mai i opowiedziałem jej o wszystkim, czego się dowiedziałem o Cheliku i o tym, co się z nim stało. A ona opowiedziała mi co się naprawdę zdarzyło. Jej chłopak należał do grupy młodych żołnierzy mieszkających w tym samym kibucu, co ona. Mai wyjaśniła mi, że po służbie wojskowej młodych Izraelczyków wysyła się do kibuców, gdzie mieszkają i pracują. Pomagają tam cywilom we wszystkich pracach wymagających siły fizycznej i zapewniają bezpieczeństwo. Chelik był urodzonym przywódcą i ludzie słuchali go i wierzyli mu. Kiedy wspomniałem o tym jak Chelik mówił o “dopiekaniu", Mai wiedziała, co miał na myśli. Nie znaczy to, że znała wszystkie szczegóły, ale tę akurat grupę młodych żołnierzy znała dobrze. Z ich nienawiścią do Arabów byli gotowi zrobić niemal wszystko, co tylko mogło im ujść na sucho. Powiedziała mi, że dzień, w którym Chelik zginął, był ostatnim dniem jego służby wojskowej. On i jego grupa mieli zwrócić swoją broń do bazy; aby to zrobić, musieli pojechać tam autobusem. Poszli do miasta i stanęli na przystanku, kiedy w którymś z kiosków na placu wybuchła bomba podłożona przez terrorystów. Stali dość daleko od eksplozji, więc żadnemu z nich nic się nie stało, lecz na placu leżeli ludzie, martwi, ranni i umierający. Jego towarzysze próbowali go zatrzymać, lecz Chelik wyrwał się im i pobiegł na pomoc rannym leżącym w pobliżu centrum wybuchu. Kiedy podbiegł do czyjegoś zakrwawionego ciała, wybuchła druga bomba. Chelik stał tak blisko, że eksplozja dosłownie rozerwała jego ciało na niemożliwe do rozpoznania kawałki i rozrzuciła je po całym placu. Wiadomo było co się z nim stało tylko dzięki temu, że jego przyjaciele po prostu nie odrywali od niego oczu, kiedy biegł na plac. Wszyscy widzieli jak znikł w deszczu czerwonej mgły i poszarpanych kawałków ciała. To jeszcze bardziej umocniło ich nienawiść do Arabów i, bez wątpienia, paru z nich zostało później zabitych w akcji odwetowej. Mai rozumiała siłę nienawiści i siłę przebaczenia. Powiedziała mi, że przekazała przyjaciołom Chelika jego słowa o przebaczeniu, mającym być jedynym sposobem powstrzymania szaleństwa, lecz nie oczekiwała po tym wiele. Mai wyjaśniła mi również słowo “Dzień Sądu" w sposób podobny, jak to zrobił Ribby. Kiedy jakiś Żyd robi coś, co przekracza granice jego własnego poczucia etyki, musi prosić o przebaczenie. W Dzień Sądu robią to wszyscy Żydzi. Odniosła wrażenie, że Chelik wyraża żal za grzechy. Kiedy wymówiłem słowo, które Chelik przekazał mi specjalnie dla niej, moja nieznajomość żydowskiego akcentu i niesprawny język sprawiały, że z początku nie mogła go zrozumieć. Pisownia, jakiej tu używani, Tekashrou, jest najbliższym fonetycznym odpowiednikiem obcego dźwięku, jaki mogłem wymyślić. Musiałem kilkakrotnie go jej powtarzać, aby w końcu go zrozumiała. Miałem wrażenie, że próbuję zaśpiewać wyjątkowo skomplikowaną partię na trąbkę. Moje struny głosowe nie są przyzwyczajone do właściwego wymawiania trudnych dźwięków, w jakie obfituje język hebrajski. Na szczęście Mai go znała; studiowała przecież hebrajski, podobnie zresztą jak i Chelik. Po wielu próbach, dźwięk, który powtórzyła był dokładnym odbiciem Tekashrou Chelika. Nie znała dokładnego znaczenia tego słowa, powiedziała więc, że poszuka w słownikach. Później tego samego wieczoru zadzwoniła ponownie i podała jego znaczenie. Mai była zdumiona. Tekashrou oznacza nawiązywanie łączności lub łączenie się dwojga ludzi. Może oznaczać ułatwienie takiego połączenia lub kogoś trzeciego, kto sprawia lub ułatwia owo połączenie. W hebrajskim słowie “swatka" występuje podobny dźwięk i ma ono podobne, choć nieco inne określenie celu. Chelik nie mógł wybrać lepszego słowa, aby opisać całe to doświadcenie, którego byłem częścią. Chelik powiedział: “Powiedz jej 'Tekashrou', 'Tekashrou'! Będzie wiedziała o co chodzi"! Treść zawarta w tym jednym słowie zadziwiła mnie! To jedno słowo w języku, którego nie znałem i nawet nie potrafiłem wymawiać, było dla Mai dowodem, że naprawdę skontaktowałem się Chelikiem. To jedno słowo powiedziało jej, jaką rolę w tym wszystkim odegrałem ja sam, a mianowicie w jakiś sposób znów ich złączyłem. A jednocześnie to jedno słowo dowiodło jej, że życie istnieje również poza granicami tego fizycznego świata. To jedno słowo przyszło przeze mnie do niej z krainy Życia po Śmierci. Kiedy tak zastanawiałem się nad wyborem Chelika, uświadomiłem sobie, że dla mnie w zasadzie nie miało ono aż takiego znaczenia. Nie był to kolejny dowód, dzięki któremu chciałem przekonać sam siebie o czymkolwiek. Doświadczenie z Punkym, kiedy to odzyskałem Joego, już wyeliminowało tę potrzebę. Fakt, że zaakceptowałem owo doświadczenie, zmienił mnie. Już nie czekam, zamartwiając się całe dnie, zanim w ogóle zabiorę się za odzyskiwanie. Teraz po prostu wstaję od telefonu i robię to! Kiedy poprosiłem Chelika o słowo, ten je powiedział, a ja je po prostu usłyszałem! Żyję już naprawdę w Nowym Świecie, świecie, który sięga poza wszelkie wątpliwości. Wstecz / Spis Treści / Dalej Rozdział 34 Psy Piekieł Kiedy żeglujesz do krainy Życia po Śmierci, poza granice horyzontu, zawsze istnieje możliwość, że napotkasz na swej drodze nieznane. Nieznane jest najlepszą sposobnością nauczenia się czegoś nowego. Taką właśnie sposobnością stało się dla mnie odzyskanie ciotki Leslie. Jednym z moich ulubionych miejsc w świecie fizycznym jest pewien zakątek Wirginii, gdzie mieszkało razem dwoje moich przyjaciół, Dave i Leslie. Ukryci przed światem pośród zielonych lasów, nad niewielkim strumyczkiem płynącym jakby specjalnie dla ochłody przed letnimi upałami, ich domek stał w przepięknej, baśniowej krainie jakby żywcem przeniesionej do prawdziwego świata. Trudno byłoby mi znaleźć dwoje bardziej oddanych sobie, kochających się ludzi. Kiedy zmarła jej ciotka, Leslie zadzwoniła do mnie i poprosiła, żebym sprawdził czy wszystko z nią w porządku. Wtedy już wiedziałem, że nieoczekiwane zdarzenia są nieodłączną częścią moich podróży. Stają się one wyjątkowo użyteczne w przypadku trudnych odzyskań i cudownym dodatkiem do prostych. Gloria umarła niedawno, łatwo więc było ją odnaleźć. Odprężywszy się lekko, przywołałem jej imię i natychmiast ją ujrzałem. Stała trzy metry ode mnie w ciemności. Obserwowałem ją przez chwilę i odniosłem wrażenie, że nie bardzo wie gdzie jest. Potem zauważyła mnie, krzyknęła i zerwała się do biegu chcąc uciec ode mnie jak najdalej. Podążyłem za nią wołając ją po imieniu. Zatrzymałem się i czekałem. Kiedy i ona się zatrzymała i uspokoiła nieco, była już tak daleko ode mnie, że nie widziałem jej. Wciąż jednak ją czułem, czekałem na jakiś sygnał od niej, lecz był odległy i słabiutki. Przyspieszyłem nieco i po chwili znów ją ujrzałem. Czekała na mnie i chyba również wciąż wyczuwała moje sygnały. Jak tylko ją spostrzegłem, znów zawołałem ją po imieniu. – Gloria! Wykrzyknęła coś niezrozumiałego wysokim, piskliwym głosem, po czym odwróciła się i znów uciekła z krzykiem. Znów podążyłem za nią i znów się zatrzymałem czekając. Tym razem zbliżałem się do niej jeszcze wolniej. I znów zawołałem ją po imieniu, kiedy ją zobaczyłem. – Gloria? Patrzyła w moim kierunku, przerażenie malowało się w jej szeroko otwartych oczach. W jej wysokim głosie brzmiał strach i przerażenie. Znów uciekła. Po jakichś dwóch sekundach ponownie się zatrzymała i zastygła bez ruchu, jakby starała się w ten sposób ukryć. Jej sygnał był bardzo słaby. Może powinienem spróbować czegoś innego, pomyślałem sobie. Bardzo wolno zbliżyłem się do miejsca, gdzie stała. Nie widziałem jej, ale wiedziałem, że jest bardzo blisko. Potem, ciągle wolniutko, zbliżyłem się jeszcze bardziej i w końcu ją zobaczyłem. W następnej chwili znów uciekała z krzykiem. Może przestraszyła się mojego wyglądu; może wyglądam przerażająco? Tym razem, kiedy się zatrzymała, znów się do niej wolno zbliżyłem, lecz zatrzymałem się na tyle daleko, żeby mnie nie widziała. – Gloria, jestem przyjacielem, przyszedłem, żeby... Tyle zdążyłem powiedzieć zanim znów nie uciekła krzycząc z przerażenia. Nie, nic z tego. Jest chyba jeszcze gorzej! To, że usłyszała mój głos, nie widząc mnie jednocześnie, przestraszyło ją jeszcze bardziej! Znów zbliżyłem się do niej bardzo, bardzo wolno. Pozostając poza zasięgiem jej wzroku, pozostawałem w tym miejscu przez co najmniej minutę próbując domyślić się, co też mogło przestraszyć ją w moim wyglądzie. Wiedziała, że jestem w pobliżu, czuła moją obecność i bała się tego. Może jeśli pobędą tu jakiś czas, przekona się, że nie stanowią zagrożenia? Dwie dobre minuty czekałem, żeby się uspokoiła i cały czas czułem, że sama moja obecność sprawiała, że Gloria znajdowała się na krawędzi załamania. Zbliżyłem się do niej wolniutko, zaledwie tylko przekroczyłem granicę wzroku i przemówiłem do niej najbardziej anielskim głosem, na jaki tylko było mnie stać. – Jestem przyjacielem... – Boże, nie! Psy Piekieł! – wrzasnęła i już jej nie było, biegła i krzyczała zanim zdołałem zakończyć zdanie. – ...Leslie; prosiła mnie, żebym ci pomógł. – Prawie całkowicie zniknęła mi z oczu. No cóż, przynajmniej znam problem. Jestem dla niej Psami Piekieł. Gdzieś w wierzeniach Glorii znalazło się miejsce na hordę złych, wściekłych psów wałęsających się po krainie Życia po Śmierci. Były one posłańcami Szatana, miały złapać duszę zmarłego i zawlec ją do Piekła, gdzie ich Pan mógł ją rozszarpać na kawałeczki. Tym właśnie dla niej byłem, przerażającą hordą psów, które przyszły, aby zawlec ją do Szatana. Ucieleśniałem jej najgorsze koszmary! Jej przerażenie nałożyło na mnie maskę Psów Piekieł. Bez względu na to jak starałem się z nią skontaktować, byłem niby Banshee z koszmaru Marty'ego. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś takim. Nie przychodziło mi do głowy żadne z moich poprzednich doświadczeń, które mogłoby mi teraz pomóc. Aby jej pokazać jak objąć miłością innych, muszę najpierw z nią porozmawiać, lecz ona przecież bierze mnie za Psy Piekieł. Jeśli czegoś nie wymyślę, i to szybko, będę musiał ją tu zostawić. Nie był to problem, który z czasem sam by zniknął. Każdy, kto by chciał jej pomóc, bez względu na to jak jasnym i pięknym aniołem by nie był, dla niej będzie wyglądał jak Psy Piekieł. A więc, wołanie kogoś do pomocy będzie miało taki sam skutek. Gloria ucieknie przerażona od wszystkiego, co zobaczy lub usłyszy. Potrzebują pomocy; czy jest tu ktoś, kto mógłby mi pomóc z Glorią? Nadszedł chyba czas, abym przestał się samodzielnie nad tym głowić i pozwolił, aby poprowadził mnie Duch. – Przyprowadź tu Leslie, ona może pomóc – pojawiło się w moich myślach. Leslie, oczywiście! Przyprowadzić tu Leslie! Czemu sam na to nie wpadłem? – Nigdy wcześniej się ż czymś takim nie spotkałeś, Bruce. To dla ciebie nowe terytorium Życia po Śmierci – powiedział nieznajomy głos. – Ale przynajmniej przestałeś się zastanawiać co też powinieneś zrobić. Pamiętałeś czego nauczyła cię Rebeka o tym, żeby dać się poprowadzić Duchowi. Niech to będzie dla ciebie przykładem tego, jak budujesz zaufanie do Ducha. Dobra robota. Gloria zatrzymała się i przerażona oczekiwała następnego spotkania z Psami. Chwilę później stanęła obok mnie Leslie. – Cześć, Leslie. Próbuję odzyskać Glorię i potrzebuję twojej pomocy. – Jak mogę ci pomóc, Bruce? Wyjaśniłem jej co się dzieje za każdym razem, kiedy zbliżam się do jej ciotki i dlaczego tak reaguje. – Więc co mogę dla niej zrobić? – zapytała Leslie. – Gdybyśmy zbliżyli się do niej przynajmniej na tyle, żeby usłyszała twój głos, ale cię nie zobaczyła. Może rozpozna twój głos. Jeśli nas zobaczy to bez względu na to, co zrobimy, ucieknie. Jest śmiertelnie przerażona i zobaczy w nas hordę psów. Właśnie w ten sposób widzi mnie, więc jeśli się zbliżę, wyczuje moją obecność i ucieknie. Myślę, że będzie najlepiej, jeśli wyjdziesz przede mnie i zatrzymasz się jeszcze zanim cię zobaczy. – Gdzie ona jest? Obracaliśmy się wokół siebie starając się wyczuć jej pozycję. Kiedy znalazła się dokładnie na wprost nas, zatrzymałem się i wskazałem ją Leslie. – Tam, czujesz ją? Leslie skupiła się przez chwilę na kierunku, jaki jej wskazywałem. – Mam. Jest akurat tam, prawda? – powiedziała Leslie wskazując palcem. – Zgadza się. Podejdźmy do niej bardzo wolno. Tylko nie za blisko. – Skąd będę wiedziała, że jestem dość blisko, żeby mnie usłyszała? – Po prostu idź powoli w jej kierunku. I zwracaj baczną uwagę na czerń przed sobą. Jeśli zobaczysz cokolwiek, kropkę, wir, czy najlżejsze nawet poruszenie, czym prędzej się odsuń! – Aha... rozumiem! Jeśli skupię się na takim punkcie, czy tym, co tam będzie w tej czerni, to zobaczymy się. Ona wejdzie w zasięg mojego wzroku, a ja w jej! Nieźle! – Leslie, nigdy wcześniej w ten sposób o tym nie pomyślałem! Już od dość dawna korzystam z tej metody, a nigdy mi nie zaświtało co właściwie robię! Oczywiście, wir jest niefizycznym, wzrokowym doświadczeniem! Skupienie się na nim łączy mnie wzrokowo z daną osobą. Dziękuję, Leslie, nauczyłem się czegoś nowego! Dzięki! – Nie ma za co, Bruce! – Podejdę teraz tak blisko niej, jak tylko będę mógł – powiedziałem Leslie. – I mam nadzieję, że to wystarczy. – Najbliżej? – Tak, spróbuję sprawdzić z jakiej odległości ktoś może wyczuć moją obecność – odparłem. – Wyciszę się, by tak rzec. Coś jakby łódź podwodna wyłączyła wszystkie swoje urządzenia, żeby móc płynąć na cichym biegu. – OK, kapitanie, do dzieła! – roześmiała się Leslie. Ruszyliśmy powoli w kierunku Glorii, Leslie przede mną, a ja nieco za nią. Po chwili zatrzymaliśmy się. Czułem jak Leslie myśli o tym, co powinna powiedzieć. – Ciociu Glorio. To ja, Leslie – usłyszałem jej cichy głos. Gloria zerwała się do biegu. – Ciociu Glorio, jestem Leslie, wszystko jest w porządku! – zawołała w stronę uciekającej Glorii. Poczułem, że Gloria rozpoznała Leslie po głosie. Zatrzymała się i odwróciła patrząc w naszym kierunku. – Leslie?... Leslie... czy to ty? – Tak, ciociu Glorio, to ja, Leslie. – Gdzie jesteś, kochanie? Nie widzę cię. – Tutaj, ciociu – powiedziała Leslie łagodnie. – Idź za moim głosem. Tędy. Świetnie, Leslie! Idzie do nas i dzięki temu wie, że nie jest ścigana. Czuje, że kontroluje sytuacją! Wiedziałem, że najpewniej nie słyszy moich myśli, ale chciałem później to sprawdzić. – Czy to ty Leslie? – zapytała Gloria wskazując w naszym kierunku. – Tak, ciociu Glorio, to ja. Stoję właśnie tu! – zawołała Leslie machając ręką. Gloria podchodziła coraz bliżej, aż znalazła się jakiś metr od nas. – Taka jestem szczęśliwa, że cię widzę! – powiedziała. – Ścigały mnie tu takie okropne psy! Tak się bałam! Uciekłam, żeby mnie nie dostały, ale one zawsze wracały! – Już wszystko w porządku, ciociu; one już nie wrócą. Rozmawiały sobie jeszcze przez chwilę; czułem jak świetnie sobie radzi Leslie uspokajając Glorię. Kiedy tak sobie gawędziły, okrążyłem je i delikatnie przeniosłem całą naszą trójkę do Focusa 27. Wylądowaliśmy w Parku, na otwartym, porośniętym trawą polu. Gloria niemal nie zauważyła zmiany scenerii. – Chciałabym, żebyś kogoś poznała – powiedziała Leslie. – To mój przyjaciel. Prosiłam go, żeby tu cię odwiedził i pomógł nam. Chciałabyś go poznać? – Dobrze, a gdzie on jest? – zapytała Gloria. Podszedłem powoli i pozwoliłem, żeby Gloria mnie zobaczyła. – Jest tu – powiedziała Leslie wskazując w moim kierunku. Przez chwilę patrzyła intensywnie próbując mnie dojrzeć. W końcu jej się to udało. – Och, wygląda na miłego, młodego człowieka. – Ciociu Glorio, to Bruce – przedstawiła mnie Gloria. Uśmiechnąłem się i podszedłem bliżej. – Glorio, nie masz pojęcia jak się cieszę, że cię w końcu poznałem. Rozmawialiśmy jeszcze przez kilka chwil, kiedy podeszło do nas dwoje ludzi. Matka i brat Glorii przyszli ją powitać w krainie Życia po Śmierci. Kiedy Gloria ich rozpoznała i rozpoczęli rozmowę, my z Leslie pożegnaliśmy się i odeszliśmy. – Les, poczekaj chwilę! – zawołałem. Zatrzymała się i dogoniłem ją. – Chciałem ci podziękować za to, że przyszłaś i za to, że nauczyłaś mnie czegoś nowego. Po raz pierwszy zawołałem na pomoc kogoś żyjącego fizycznie, kto znał osobę, którą miałem odzyskać. Poszło tak dobrze, że chyba będę z tej metody korzystał częściej. Dzięki, Leslie! – Cała przyjemność po mojej stronie, Bruce, chłopcze! Cieszę się, że mogłam pomóc! Uściskaliśmy się mocno i pożegnaliśmy. Wróciłem z kolejnej podróży do Życia po Śmierci. Wróciłem z niej z wielkim skarbem i zaraz zabrałem się za robienie notatek. Owo spotkanie na nieoznakowanych na żadnej mapie wodach chciałem dobrze zapamiętać. Wiedza, którą zdobyłem będzie mi zawsze towarzyszyć. Wstecz / Spis Treści / Dalej Epilog Na początku mojego odkrywania świata Życia po Śmierci nie zdawałem sobie sprawy, że odkrywanie w jakikolwiek sposób wpływie na moje przekonania. Wiedziałem, że nowa wiedza może zastąpić starą i będę ją musiał w jakiś sposób włączyć do systemu moich wierzeń i przekonań. Lecz nigdy nawet nie przyszło mi na myśl co to naprawdę oznacza i nie rozmyślałem wiele nad tym co będę odczuwał przechodząc przez proces tego typu zmian. Intelektualne zrozumienie nie bierze pod uwagę odczuć. Jest to czysta wiedza zdobywana poprzez doświadczenie bezpośrednie. Nie zawsze mogłem zintegrować nową wiedzę zdobytą w świecie Życia po Śmierci z moimi dotychczasowymi przekonaniami; zamiast tego często po prostu je zastępowała. Uważałem naiwnie, że całościowego zniszczenia starych przekonań i zastąpienia ich nowymi będę mógł dokonać na poziomie czysto intelektualnym. Moja naiwność ukazała się w całej pełni, kiedy odkryłem, już od samego dzieciństwa wszystkie moje poglądy, całą tę skomplikowaną sieć wzajemnie powiązanych przekonań brałem za samego siebie, za moją własną tożsamość. Wyobrażałem sobie ową sieć jako kulę. Każde przekonanie wygląda w niej jak maleńka kulka połączona z innymi takimi samymi kulkami maleńkimi nitkami, które ją wspierają. Wszystkie te przekonania i moja tożsamość, są ze sobą połączone, tworząc samodzielny system wierzeń i przekonań, za pomocą którego interpretowałem swoje doświadczenia. Jeśli doświadczyłem czegoś, co nie zgadzało się z jakimś przekonaniem znajdującym się poza zewnętrzną warstwą mojej kuli, i przyjmowałem doświadczenie jako prawdziwe, wtedy przekonanie, czyli kula je reprezentująca, rozpływała się i znikała. Inne przekonania, poprzednio wspierane przez to, które znikło, mogą zostać zagrożone przez fakt, że przyjąłem założenie prawdziwości nowego doświadczenia. Jeśli pozostałe przekonania nie obronią się przed rozpłynięciem i zniknięciem za pomocą racjonalizowania, moja tożsamość będzie zagrożona. W doświadczeniu z Punkym rozpłynęły się przekonania znajdujące się blisko centrum owej wielkiej kuli, czyli mojej tożsamości. Były to moje najgłębsze wierzenia, które pomagały mi zrozumieć samą naturę rzeczywistości fizycznej, wtedy mojej jedynej rzeczywistości. Znajdując się w centrum mojego systemu przekonań, stanowiły serce mojej tożsamości. Ich pozycja w strukturze moich przekonań oznaczała, że łączyły się one ze znacznie większą częścią samodzielnej sieci wierzeń niż gdyby znajdowały się u jej brzegu. Kiedy w wyniku tego, iż przyjąłem prawdziwość doświadczenia z Punktym zniknęły, cała moja skomplikowana struktura rozumienia tej rzeczywistości zniknęła wraz z nimi. Nici biegnące od nich zniknęły również; w moich przekonaniach powstał konflikt, który rozprzestrzeniał się na coraz dalsze części owej kuli stanowiącej moją tożsamość. Przeżyłem coś, co psychoterapeuta nazwałby kryzysem tożsamości. Przekonania, z którymi doświadczenie z Punkym stanęło w konflikcie, nie były wyłącznie jakąś tam konstrukcją intelektualną; one były mną samym, były częścią mojej tożsamości, były tym, za co uważałem sam siebie. I właśnie one zniknęły podczas tego doświadczenia. A tym samym olbrzymia część mnie rozpadła się. Miałem wrażenie, że podlegam dezintegracji. Było to przerażające, pozbawiające spokoju i wyjątkowo dezorientujące uczucie. Po Punkym miałem wrażenie, że świat wokół mnie zniknie, a to, co zostanie ze mnie będzie już na zawsze unosiło się gdzieś w bezkształtnej próżni. Przez całe dnie miałem wrażenie, że błąkam się pośród gęstej mgły. Nie wiedziałem już kim jestem. Nie zachowywałem się jak dawny ja. Czasami myślałem już, że umrę albo że już umarłem. To był bardzo trudny okres w moim życiu. Z czasem zdałem sobie sprawę, że tworzę nową tożsamość. Uświadomiłem sobie, że przyjmując prawdziwość Życia po Śmierci jaką pokazało mi doświadczenie z Punkym, przestałem być tym samym człowiekiem. Musiałem stopniowo przyjąć nową tożsamość, która zawierałaby w sobie to wszystko, co odkryłem w czasie wszystkich moich podróży do krainy Życia po Śmierci. Proces ten trwał dość długo, jako że moje przekonania znajdujące się nieco dalej od centrum kuli opierały się implikacjom doświadczenia z Punkym. Lecz przecież zaakceptowałem fakt istnienia życia poza granicami świata fizycznego i tego nie mogłem już cofnąć; był to fakt weryfikowalny, niezaprzeczalnie prawdziwy. Widziałem jak moje nowe ja odbiera informacje, jak dochodzi do wniosków rozwiązując problemy dnia codziennego, które były odbiciem mojego nowego rozumienia szerszej rzeczywistości. Głębsze zrozumienie moich doświadczeń i doświadczeń moich bliskich, łącznie z tym, jakie miejsce zajmowaliśmy w znacznie szerzej pojętym planie, zawierającym w sobie Życie po Śmierci, stało się dla mnie niekwestionowaną rzeczywistością. Piszę o tym powodowany troską o ludzi, którzy chcą zacząć odkrywać Życie po Śmierci. Ów kryzys tożsamości i reintegracji trwa dość długo i może okazać się doświadczeniem nader dezorientującym. Kilka osób, z którymi rozmawiałem odkąd zacząłem rozumieć ten aspekt moich badań, było przerażająco pewnych, że niedługo umrą. Niektóre posunęły się aż do tego, że zmieniły testament i zaczęły żegnać się ze swoimi bliskimi. Jak widać, może to przybrać nader poważny charakter. Ci z was, którzy podjęli badania Życia po Śmierci, niech będą świadomi tego, że poczucie dezorientacji i utraty czegoś często jest skutkiem doświadczeń będących wyzwaniem dla waszych najgłębszych przekonań i wierzeń. Możesz się poczuć, jakbyś nie wiedział już dokąd iść ani co robić; jakbyś miał niedługo umrzeć. Pozbawi cię to spokoju. Piszę o tym, bo chcę, żebyś wiedział, że doświadczenie tych uczuć to część odradzania się i rozwoju. Wiem, to z mojego własnego doświadczenia. Są one, jak to wynika z mojego doświadczenia, częścią naturalnego procesu zmiany, przez który przechodzimy wszyscy, kiedy zaczynamy uświadamiać sobie coś, o istnieniu czego wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Wiedza o Życiu po Śmierci może być czymś, co wywiera największy wpływ na nasze najgłębsze przekonania. Przecież większość z nich koncentruje się na tym, że jedynym światem jest nasz świat fizyczny, w którym obecnie żyjemy, że jest on jedyną “prawdziwą" rzeczywistością! Kiedy będziesz odkrywać Tam i napotkasz na swej drodze Nieznane, zmianie ulegnie to, kim jesteś. Dla mnie jest to proces wzrostu, z którego powstaje nowa, bardziej zintegrowana istota ludzka, bardziej świadoma swej ludzkiej egzystencji w naszej fizycznej rzeczywistości, w Życiu po Śmierci i wszędzie indziej. Żywię głęboką nadzieję, że będziesz pamiętał te słowa, kiedy doświadczysz sprzecznych ze swoimi przekonaniami sytuacji i Nieznanego. W ciągu kilku dni, kiedy pracowałem nad odzyskaniem Joego i podczas doświadczenia z Punkym, zniknęła jeszcze jedna część mnie – Trener. Ta część mnie, na której pomocy i towarzystwie w odkrywaniu świata niefizycznego nauczyłem się polegać, znikła. Przez całe tygodnie próbowałem go odnaleźć. Na próżno. Zastąpił go na krótko Biały Niedźwiedź, przewodnik, którego spotkałem podczas mojego drugiego programu Linia Życia. Niedługo potem odszedł i on. Odejście Trenera zapoczątkowało okres, który Rebeka nazywała “ciemną nocą duszy". Czułem się całkowicie i kompletnie sam. Przez dwa dobre miesiące oddawałem się smutkowi wywołanemu utratą. W swoich książkach Bob Monroe mówił o czasie, kiedy to jego Inspekt pożegnał się z nim i odszedł. Teraz to ja doświadczałem takiej utraty; teraz słowa Boba nabrały dla mnie znaczenia. Tej ciemnej, okropnej nocy zaświeciło jednak dla mnie światełko. Kilka tygodni przed odzyskaniem Joego zapisałem się na najnowszy program Instytutu Monroe'a, Odkrywanie 27. Miało to być bardziej szczegółowe badanie Focusa 27 wychodzące poza Park i Centrum Przyjęć, szansa odkrycia i opisania wielkich, niezbadanych jeszcze, niefizycznych obszarów stworzonych dla ludzi i przez nich zamieszkanych. Mówiło się również o badaniu głębokiej przestrzeni Focusa 34/35. Jest to obszar, który Bob Monroe opisał jako “Zgromadzenie" w swojej drugiej książce Dalekie podróże. Zgromadzenie, według Boba, to skupienie uwagi lub świadomości na miejscu, w którym zgromadzone są istoty inteligentne z innych obszarów wszechświata fizycznego. Bob twierdził, że mają one być świadkami czegoś, co nazywał “Wielkim Przedstawieniem", które ludzie nazywają obecnie Zmianami na Ziemi. Zanim zaczęła się moja ciemna noc, cieszyłem się na myśl o odkrywaniu czegoś nowego. Depresja, która ogarnęła mnie po odejściu Trenera i po Punkym przytłumiła wszelkie objawy radości. W połowie lutego, kiedy zaczęła się zbliżać data rozpoczęcia programu Odkrywanie 27, poczułem nadzieję, że może w jakiś sposób znajdę wyjście z owej ciemnej nocy mojej duszy. Może, myślałem sobie, intensywny program zajęć pozwoli mi w jakiś sposób na ponowne nawiązanie kontaktu z Przewodnikiem. Pierwsze dwa dni programu były frustrującym powtarzaniem prób nawiązania jakiejkolwiek łączności. Trzeciego dnia na nocnym niebie mojej duszy zaświeciło jasne słońce, znacząc początek końca panowania ciemności i rozpoczęcia nowego dnia duszy. Stało się to w świecie niefizycznym, podczas najpotężniejszego doświadczenia czystej, bezwarunkowej miłości, jaką moje ciało fizyczne mogło znieść. Słowa są zbyt ubogie, aby oddać znaczenie owego doświadczenia, w którym uczestniczyli Rebeka, Ed Wilson oraz Bob i Nancy Monroe. W świetle tego dnia odnalazłem w sobie nowe możliwości percepcji wykraczającej daleko poza wszystko, czego do tej pory doświadczyłem. W moim miejscu w Focusie 27, czyli tam, gdzie wysoko w górach zawsze czekał na mnie wielki plażowy parasol ocieniający stół i ustawione wokół niego krzesła, spotkała mnie niespodzianka. Ilekroć odwiedzałem moje miejsce, od pierwszej chwili, kiedy je skonstruowałem, zawsze witała mnie tam grupa ludzi siedzących przy stole. Nigdy nie widziałem ich twarzy i nie miałem pojęcia kim byli. Kiedy przedstawiali się podczas programu Odkrywanie 27, otworzyły mi się oczy. Był tam Trener, który wyjaśnił, że odszedł dlatego, aby unieść zasłonę dla nowego Przewodnika. Ten nowy Przewodnik nie rozmawiał ze mną słowami. Aby móc z nim rozmawiać i odkryć jego tożsamość, musiałem się nauczyć nowej, tonalnej metody komunikowania się. Po części jest to coś w rodzaju uniwersalnego tłumacza pozwalającego porozumieć się z każdym, wszystkim i wszędzie. Wciąż poznaję nowe aspekty tej metody. Jest to wspaniałe narzędzie, które łączy uczucia i słowa w czystą wiedzę. Wyszedłszy poza wszelkie wątpliwości po doświadczeniu z Punkym, byłem gotów na zrozumienie i korzystanie z tego narzędzia, aby móc nauczyć się jeszcze więcej o Nowym Świecie. Program Odkrywanie 27 stał się dla mnie początkiem nowej ery odkryć w Życiu po Śmierci. Do tej pory odzyskiwania ludzi, którzy utknęli w Focusie 23 były dla mnie narzędziem, poprzez które poznawałem świat niefizyczny i sposoby jego badania. Podczas Odkrywania 27 dotychczasowe metody zbierania informacji o infrastrukturze ludzkiego życia poza światem fizycznym przestały być potrzebne. W mojej następnej książce, trzeciej z serii “Badanie Życia po Śmierci", przeczytasz więcej o różnych Centrach znajdujących się w Nowym Świecie. Centrum Edukacyjne, gdzie zebrana została i udostępniona wszystkim cała wiedza zgromadzona dotąd przez ludzkość. Sala Błyskotliwych Pomysłów, gdzie dowiesz się jak tworzy się rzeczy, których jeszcze nie ma w świecie fizycznym. Centrum Planowania, które koordynuje wszystko co się dzieje w świecie fizycznym niefizycznym. Centrum Zdrowia i Odnowy, gdzie nowoprzybyli powracają do siebie po śmierci. Kilka miesięcy po Odkrywaniu 27, wraz z grupą przyjaciół zaczęliśmy odbywać regularne wycieczki i dalej badać i opisywać Nowy Świat. Byliśmy świadomi obecności nas wszystkich Tam i kontynuowaliśmy to, co kiedyś zacząłem robić z Rebeką. Po każdej podróży porównywaliśmy notatki, aby zweryfikować informacje, które uzyskaliśmy. Bob Monroe, obecnie żyjący w świecie Życia po Śmierci, dołączył do naszych wypraw jako miejscowy przewodnik, co sprawiło, że czuliśmy się niby uczestnicy ekspedycji Lewisa i Clarka [Meriwether Lewis i William Clark – w latach 1804-1806 odbyli podróż przez dopiero co zakupioną przez Stany Zjednoczone Luizjanę, do źródeł rzeki Missouri, przez Góry Skaliste aż do wybrzeży Pacyfiku, opisując wszystko, co odkryli i zobaczyli; przyp. tłum]. Przez kilka miesięcy, dwa razy w tygodniu, odbywaliśmy wyprawy po nieznanych terytoriach niefizycznego Nowego Świata, prowadzeni przez przewodnika, który znał ziemię, ludzi, wiedział czym się zajmują i gdzie ich znaleźć. Prowadził nas na spotkania z tymi, którzy mogli odpowiedzieć nam na nasze pytania. Czasami Bob prowadził nas do miejsc, które opisywał, kiedy jeszcze żył fizycznie, pozwalając nam obserwować i poznawać je. Badania te stały się źródłem materiału do mojej czwartej książki. W książce tej przeczytasz, Czytelniku, o Centrum Przeglądu, którego pracownicy dostarczają informacji po przeszłych wcieleniach ludziom, którzy muszą podjąć decyzję o swojej przyszłości, oraz o Centrum Planowania, którego celem jest skoordynowanie wydarzeń w ramach czasu świata fizycznego. Odwiedzisz jeszcze kilka Piekieł Focusa 25 i dowiesz się więcej o tym, co przyciąga do nich ludzi i co ich tam trzyma. Piekło Maxa również do nich należy. Spotkasz pracownika Centrum Rehabilitacji, który wchodzi do owych Piekieł towarzysząc ludziom, którym udało się wydostać z nich prędzej; pokazuje im tylne drzwi do Piekła, jak oni to nazywają. Udasz się do jednego z Płytkich Niebios w Focusie 25 i dowiesz się czym one są i dlaczego ludzie zatrzymują się tam. Pracownik z Domu Centrum Boga opowie o czasie, jaki on sam spędził w Płytkim Niebie, jak się z niego wydostał i jak obecnie pracuje, aby uwolnić innych. W moich następnych dwóch książkach odwiedzisz te i inne miejsca, i dowiesz się więcej o krainie Życia po Śmierci, do której każdy z nas kiedyś wkroczy. Zostawiam cię teraz, Czytelniku, pragnąc cię zachęcić do rozpoczęcia twoich własnych badań. Odkryj swoje przekonania i dowiedz się jak wpływają one na twoją percepcję rzeczy. Naucz się wykorzystywać wyobraźnię jako narzędzie komunikowania się. Dowiedz się więcej o tym, kim i czym jesteś w swojej obecnej egzystencji poza ciałem fizycznym. Jeśli jesteś najzwyklejszą istotą ludzką obdarzoną ciekawością, to masz już wszystko, czego ci potrzeba, aby pożeglować poza granice wątpliwości i zacząć odkrywać Nowy Świat krainy Życia po Śmierci. Wstecz / Spis Treści / Dalej Aneks A Elektromagnetyczna teoria grawitacji dr Eda Wilsona Kiedy dr Ed Wilson przeniósł się do Życia po Śmierci, zaczął badać rzeczy, którymi interesował się za życia w świecie fizycznym. Jednym z powodów, dla których spędzał tyle czasu na konstruowaniu narzędzi komunikowania się ze mną podczas mojego trzeciego programu Linia Życia, było pragnienie przekazania mi tego, czego się dowiedział. Elektromagnetyczna teoria grawitacji jest jednym z przykładów czegoś, co jego zdaniem było interesujące. Na studiach moim głównym przedmiotem była fizyka, Ed miał więc rację. 3 grudnia 1993, kiedy spałem, przekazał mi swą teorię. Tego ranka przebudziłem się czując w pobliżu obecność mówiącego coś do mnie Eda. Były z nim jeszcze dwie osoby. Odniosłem wrażenie, że ci dwaj byli “ekspertami" teorii, na którą natknął się Ed zaspokajając swoją ciekawość. Jestem pewien, że moje ograniczone możliwości wyrażenia tego, co mi przekazali zniekształciły nieco informację. Ostatecznie, nikt z nas nie może mieć pewności, że słowa, których używamy na co dzień, będą w stanie wyrazić to, o czym nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. Czuję się trochę pretensjonalnie nawet tylko pisząc o tym. W końcu kimże jestem, aby sugerować rozwiązanie łamigłówki, nad którą głowią się fizycy od czasów samego Newtona? A jednak, wiem dość na temat fizyki, aby stwierdzić, że teoria Eda jest wyjątkowo intrygująca. Mój przekład nie odpowiada dokładnie temu, co powiedzieli nowi przyjaciele Eda. Choć nie do końca rozumiem temat, to wiem, że jest to nowy sposób rozumienia grawitacji. Teoria grawitacji Eda, połączona z obecną wiedzą na temat innych praw fizyki obowiązujących w fizycznym wszechświecie, może wskazywać na istnienie nowego konceptu teorii jednolitego pola. Jeśli jakiś fizyk znajdzie w tym choć ziarno prawdy, które skłoni go do ponownego przemyślenia siły grawitacji, to jestem pewien, że Ed będzie z tego powodu szczęśliwy. Teoria Siła, którą nazywamy grawitacją, jest wynikiem braku równowagi w ciśnieniu promieniowania elektromagnetycznego działającego na masę. Nierównowaga ta powstała na skutek stopniowania gęstości w niemal nie do wyobrażenia gęstym polu czystych, poruszających się przypadkowo energii elektromagnetycznych. Stopnie gęstości wywoływane są w miejscach lokalnej kompresji tego pola. Założenia 1. Istnienie ekstremalnie gęstego Pola czystej, przypadkowo poruszającej się energii, którą można określić jako elektromagnetyczną z natury. Pole to wypełnia, penetruje i wykracza poza wszystkie “puste przestrzenie". Można je opisać jako niemal niezliczoną ilość “promieni" energii elektromagnetycznej wszystkich typów (światło widzialne, radio, promienie Rentgena, podczerwień itd.) rozchodzących się najzupełniej przypadkowo we wszystkich kierunkach przez każdy punkt w przestrzeni. 2. Owo Pole ekstremalnie gęstej energii, elektromagnetyczne z natury, jest spójne wewnętrznie. Dostępne dowody pochodzące z eksperymentów Obserwacja pojedynczego atomu o względnie niewielkiej wadze atomowej w wyjątkowo silnym powiększeniu pokazuje ich stały, przypadkowy “zygzakowaty" ruch. Współczesna nauka nie potrafi tego wyjaśnić. Przyjaciele Eda zasugerowali, że “atomowe zygzaki" są przykładem prawdziwości Teorii Browna, gęstego, przypadkowego Pola działającego na masę i że są one dowodem istnienia Pola. Co więcej, zasugerowali również, że analiza ilościowa owych atomowych zygzaków pozwoli zmierzyć samo Pole. Teoria Browna W roku 1827 Robert Brown, angielski botanik, odkrył, że oglądane pod mikroskopem ziarenka pyłku zawieszone na wodzie wykazują nieprzerwany, przypadkowy ruch. Nie było żadnego naukowego wyjaśnienia owych “ruchów pyłka" dopóki w roku 1905 Albert Einstein nie opracował teorii ruchu kinetycznego. Odkrycie Browna doprowadziło do udowodnienia istnienia atomów i ilościowego pomiaru ich wielkości. Przyjaciele Eda zaczęli swe wyjaśnienia od zasugerowania wykorzystania teorii Browna jako metafory i modelu. W ten sposób miałem lepiej zrozumieć założenia Teorii. Zasugerowali również, że dalsze badania nad Teorią można prowadzić za pomocą tej samej metafory. Abyś mógł to lepiej zrozumieć, czytelniku, zachęcam cię, jak przyjaciele Eda zachęcili mnie, do tego, abyś wyobraził sobie obrazy, o których mówili. Klasyczny eksperyment w teorii Browna Po pierwsze, przypomnij sobie eksperyment przeprowadzany zazwyczaj na lekcji fizyki w trzeciej klasie liceum, który demonstruje teorię Browna. W mojej klasie eksperyment ten wyglądał następująco: niewielką, przezroczystą kostkę kładzie się pod mikroskopem; przez otwór wdmuchuje się do kostki niewielką ilość dymu; otwór zamyka się, izolując w ten sposób dym w stojącym powietrzu kostki. Ponieważ kostka jest przezroczysta, mikroskop można skupić na maleńkich cząsteczkach dymu znajdującego się wewnątrz. Okaże się, że bynajmniej nie są one całkiem nieruchome, jak się tego spodziewaliśmy, lecz poruszają się nieustannie nieskoordynowanymi ruchami. Ruchy te nazwano ruchami Browna, który był ich odkrywcą. Poruszają się one na skutek tego, że molekuły powietrza znajdujące się w nieustannym ruchu, odbijają się od cząsteczek dymu. Nasz obraz molekuł powietrza w kostce pokazuje ogromną ilość bardzo małych cząsteczek odbijających się od siebie wzajemnie, od ścianek kostki i cząsteczek dymu zupełnie nieskoordynowanymi ruchami. Zachowują się one jak “promienie" z teorii Eda, “rozchodzące się najzupełniej przypadkowo we wszystkich kierunkach przez każdy punkt w przestrzeni". Cząsteczki dymu reprezentują pojedyncze atomy materii z Teorii grawitacji Eda. Masa pojedynczej cząsteczki dymu jest bardzo mała, dzięki czemu mamy możliwość zaobserwowania skutków nieskoordynowanych ruchów molekuł powietrza. Molekuła powietrza uderza w cząsteczkę dymu na takiej samej zasadzie, jak jedna kula bilardowa uderza w drugą. Molekuła powietrza przekazuje część swego pędu cząsteczce dymu. Siła użyta przez pojedynczą molekułę powietrza działa na cząsteczkę dymu jak ziarnko piasku na kamień; jest zbyt mała, żeby ją w ogóle dojrzeć. Lecz kiedy miliardy miliardów molekuł powietrza zamknięte są w niewielkiej przestrzeni, wtedy miliardy uderzeń zachodzą w bardzo krótkim czasie. Ponieważ ruch molekuł powietrza jest całkowicie przypadkowy, istnieje prawdopodobieństwo, że w każdej chwili w jedną stronę cząsteczki dymu uderzy więcej niż jedna molekuła powietrza. Cząsteczka dymu oddala się wtedy od źródła uderzenia z większą szybkością. Jakby sto miliardów kuł uderzyło w jedną stronę innej kuli, a tylko pięćdziesiąt uderzyło w drugą. Kula będzie się poruszała w kierunku, który nada jej uderzenie stu miliardów kuł. W następnej chwili inna strona cząsteczki dymu może otrzymać jeszcze większą ilość przypadkowych uderzeń, które skierują ją w inną stronę. Po jakimś czasie przypadkowe uderzenia zostaną rozmieszczone równomiernie wokół cząsteczki dymu, która w tej jednej chwili zatrzyma się. Owe przypadkowe, probabilistyczne uderzenia molekuł powietrza wyjaśniają ruch zygzakowaty, ruch Browna, cząsteczek dymu w pojemniku. Ruch Browna jest punktem wyjściowym do zrozumienia konceptu elektromagnetycznej teorii grawitacji Eda. Eksperyment z użyciem wyobraźni Jak dotąd, przy użyciu modelu Browna można wyjaśnić nieskoordynowane ruchy cząsteczek nazwane “dostępnymi dowodami pochodzącymi z eksperymentów", przytoczone powyżej. Pojedynczy atom materii z Teorii Pola będzie się poruszał w sposób nieskoordynowany, jak o tym mówi teoria Browna. Przy polu o dostatecznej gęstości jego przypuszczalna siła uderzenia wprawi w ruch pojedynczy atom o niskiej masie. Aby zacząć wyjaśniać Teorię, posłużmy się wyobraźnią i poprowadźmy eksperyment Browna krok dalej. Aby wyjaśnić grawitację, wykorzystamy spójność Pola. Zacznijmy od stworzenia nowego, podobnego do powietrza, gazowego środka o pewnej skali spójności. Nazwiemy go “nieotrzymywalny", jako że potrzebna nam jest nazwa czegoś, co bardzo trudno otrzymać. Nieotrzymywalny będzie taki sam jak powietrze, z jedną dodatkową cechą: będzie miał spójność wewnętrzną. Innymi słowy, można go rozciągać jak gumę. Ma “wskaźnik rozciągliwości", żeby tak to ująć. A teraz wyobraźmy sobie nowy pojemnik Browna, przezroczyste, prostokątne pudełko o długości około trzydziestu, głębokości trzech i szerokości dwudziestu centymetrów. Wypełniamy owo pudełko naszym nieotrzymywalnym i wyobraźmy sobie, że jego cienka powłoka, mniej więcej pięć centymetrów szeroka i trzydzieści długa, przywarła do boków pojemnika niby guma. Wyobraźmy sobie dalej, że długopisem oznaczamy ową powłokę “rozciągliwego powietrza", regularnie rozmieszczonymi na całej długości, równoległymi liniami znajdującymi się w odległości pół centymetra od siebie. Linie te są czymś w rodzaju oznakowania początkowej gęstości naszego nowego gazu. Regularne rozmieszczenie tych linii wskazuje, że molekuły naszego nowego gazu są rozmieszczone jednolicie. Nasz nieotrzymywalny jest jednakowo gęsty na całej powierzchni pojemnika. Gdybyśmy umieścili cząsteczkę dymu w jakimkolwiek miejscu naszej cienkiej powłoki nieotrzymywalnego, jej ruchu nie będzie można odróżnić od klasycznych ruchów Browna w normalnym powietrzu. Będzie ona poruszała się zygzakami w sposób przypadkowy z tych samych powodów, które omówiliśmy wyżej. Scena została przygotowana dla naszego eksperymentu z wykorzystaniem specjalnej, wyobrażeniowej właściwości spójności wewnętrznej naszego nieotrzymywalnego. Umieszczamy dwie klamry, jedną w pobliżu środka naszego nieotrzymywalnego, a drugą naprzeciw niej. Są one równoległe względem siebie, a znajdują się w odległości piętnastu centymetrów od siebie. Mechanizm znajdujący się pomiędzy nimi pozwala na ich zbliżenie do odległości dwóch centymetrów. Zbliżając je do siebie, obserwujemy jednocześnie linie wyrysowane na warstwach nieotrzymywalnego. Właśnie wywołaliśmy miejscowe zacieśnienie naszego podobnego do powietrza gazu w pobliżu środka jego długości. Linie pomiędzy klamrami znajdują się teraz bliżej siebie, pokazując, że gęstość naszego nieotrzymywalnego jest większa pomiędzy klamrami. Przypatrzmy się teraz bliżej liniom znajdującym się poza klamrami. Zauważymy, że nie są już równomiernie ułożone. Zostały rozciągnięte, a największa powierzchnia ciągnienia znajduje się w miejscu leżącym najbliżej klamr, w środku warstwy gazu. Przy końcach warstwy rozciągnięcie asymptotycznie bliskie jest zeru. Początkowe równomierne ułożenie wskazywało na jednolitą gęstość gazu. Rosnąca odległość między tymi liniami wskazuje teraz na to, że początkowa gęstość naszego podobnego do powietrza gazu została zmieniona względem jego długości. Molekuły nie są już rozmieszczone w pojemniku równomiernie. Liczba molekuł między, liniami pozostała niezmieniona dzięki wewnętrznej spójności naszego gazu, lecz poza klamrami zajmują one teraz większą przestrzeń. Fizyk powiedziałby, że mają one mniejszą gęstość. Przy końcach warstwy, najmniej rozciągniętych, gęstość naszego gazu bliska jest początkowej, nierozciągniętej wartości. W pobliżu środka warstwy, najbardziej rozciągniętego, gęstość jest mniejsza niż na początku. Zapoczątkowaliśmy stopniowanie gęstości wzdłuż dłuższego boku warstwy. W każdym jego miejscu gęstość warstwy zmniejsza się ku środkowi i zwiększa ku końcom. Każdy kawałek owej warstwy, prostopadły do kierunku rozciągnięcia, będzie miał tę wartość gęstości. A teraz, wyobraźmy sobie, że zbudowaliśmy zamkniętą komorę wypełnioną nieotrzymywalnym, czyli powietrzem o pewnym stopniu gęstości i możemy zadać jedno ciekawe pytanie: “Co się stanie, jeśli wykorzystując model Browna, umieścimy jedną cząsteczkę dymu gdzieś w rozciągniętym rejonie nieotrzymywalnego?". No cóż, wiemy, że liczba przypadkowych kolizji molekuł gazu z cząsteczką dymu zostanie zmieniona ze względu na wartość gęstości, którą wcześniej wprowadziliśmy. Gęstość jest największa bliżej brzegów komory i najmniejsza bliżej jej środka. Tak więc, zawsze powinno być więcej uderzeń molekuł powietrza w ten bok cząsteczki dymu, który zwraca się ku stronie komory o większej gęstości, czyli ku jej brzegom, a mniej takich kolizji na bokach zwróconych ku miejscowej kompresji, czyli środkowi komory. A zatem, odpowiedź na pytanie brzmi: cząsteczka dymu umieszczona w komorze gdzieś w rozciągniętym rejonie warstwy będzie dążyła ku środkowi komory popychana nierówną ilością kolizji. W rzeczywistości, postronny obserwator nie widzący linii na naszym niewidzialnym, magicznym gazie mógłby powiedzieć, “Hmmm, wydaje mi się, że klamry rozciągają siłę podobną do grawitacji na zewnątrz ściągającą ku sobie cząsteczkę dymu!". Lecz my wiemy, co się naprawdę stało. Wprowadziliśmy pewną wartość gęstości do gazu otaczającego cząsteczkę dymu, dlatego zmieniona w ten sposób liczba przypadkowych kolizji molekularnych popycha ją ku klamrom. Klamry nie rozciągają przyciągającej siły na cząsteczkę dymu. Cząsteczka jest popychana ku klamrom przez nierówną ilość kolizji z cząsteczkami nieotrzymywalnego, wywołaną zmienioną wartością gęstości spowodowaną przez klamry lokalnie kompresujące gaz. Grawitacja jest pchnięciem, a nie pociągnięciem. Wyobraźmy sobie teraz, że zastępujemy nieotrzymywalny wyjątkowo gęstym, spójnym Polem, najzupełniej przypadkowo działającej energii, wypełniającym cały fizyczny wszechświat. Zastąpmy pojedynczy atom materii cząsteczką dymu. Poruszając się dalej stwierdzamy, że Pole zostało ściśnięte. Jeśli zostanie ono ściśnięte wystarczająco silnie, to ten obszar Pola stanie się Materią! Tym właśnie, według przyjaciół Eda, jest Materia. Jest to miejscowa kompresja wyjątkowo gęstego Pola energii, o którym mówimy. Materia i energia elektromagnetyczna są tym samym. Pamiętasz Einsteina i jego twierdzenie: energia elektromagnetyczna = masa pomnożona przez prędkość światła do kwadratu, E=mc2? To, co nazywamy energią elektromagnetyczną i masą, jest dwoma różnymi formami tej samej rzeczy. Wydają się one być dwoma różnymi rzeczami, lecz naprawdę są jedynie różnymi manifestacjami, czyli formami, tej samej rzeczy, Pola. Więcej niż grawitacja Mam nadzieję, że zdołałeś, czytelniku, rozumieć to, co powiedzieli mi przyjaciele Eda, którzy potem wyjaśnili mi ową teorię jeszcze bardziej szczegółowo. Mówili o formacji materii, o tym jak Pole zostaje ściśnięte, oraz o tym, co utrzymuje masę w całości na poziomie atomowym. Wyjaśnili mi dlaczego masa ograniczona jest do podróżowania z prędkością mniejszą od prędkości światła w ramach Pola, które opisali. Mówili również o nadprzewodnictwie, również w kategoriach Pola. Aby kontynuować tu ich dyskurs, musiałbym mieć więcej miejsca niż mogę na to poświęcić w tej książce. Wystarczy powiedzieć, że wyjaśnili mi wszystko bardzo dokładnie, a mnie zadowalał fakt, że wszystko układało się w jeden spójny wzorzec. To, o czym tu napisałem, ma być przedsmakiem tego, jakie informacje można zdobyć w Życiu po Śmierci. Jestem pewien, że jeśli tylko uda się znaleźć Tam właściwą osobę, taką, z którą będzie można porozmawiać, to okaże się, że nie ma pytania, na które nie znajdziemy odpowiedzi. Wstecz / Spis Treści / Dalej Aneks B Jak zmienić lub wyeliminować przestarzałe przekonania? To, co napisałem w tym aneksie, uczyniłem po to, aby pomóc czytelnikowi zmienić przekonania. Ludzie często pytają mnie jak wykonać to pozornie trudne zadanie. Dla mnie zmiany takie niezbędne były do osiągnięcia innego celu, mianowicie badania krainy Życia po Śmierci. To, czy powinieneś czy nie, zmienić swoje przekonania jest tylko i wyłącznie sprawą osobistego wyboru. Metoda, którą podaję poniżej, bazuje na tym, czego nauczyła mnie Rebeka. Zakłada ona, że już zdołałeś, czytelniku, określić przekonanie, które obecnie ogranicza twoje możliwości postrzegania i doświadczania. Zakłada ona również, że pragniesz zmienić lub wyeliminować owo przekonanie. Najbardziej podstawowe założenie tej metody mówi, że pewien aspekt ciebie jest odpowiedzialny za twoje wierzenia. W którymś momencie przeszłości postanowiłeś, świadomie lub nie, że owo wierzenie jest dla ciebie użyteczne. Poprosiłeś jakąś część siebie, aby utrzymywała owo wierzenie i stosowała je zawsze, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila. Niekoniecznie zrobiłeś to wszystko świadomie, nie musisz również świadomie wiedzieć, że masz takie przekonanie, po prostu stosujesz je w pewnych sytuacjach. Prosty przykład na to, jak przekonanie może wpłynąć na twoje ciało. Uwierzyłem w to po pewnym czysto fizycznym doświadczeniu. Chowałem owo przekonanie gdzieś głęboko w sobie. Dlatego ilekroć pomyślę o tym, że moje ciało mogłoby znaleźć się w miejscu, z którego może spaść, pewna część mnie opiera się takiemu doświadczeniu. Jest to użyteczne przekonanie co do tego, w jakich miejscach nie chcę oglądać mojego ciała. Tylko spróbuj zmusić mnie do stanięcia na linii rozciągniętej wysoko nad ziemią! Będę się opierał i wcale nie muszę być całkiem świadom konkretnych przekonań, jakie będą mną kierowały, ale mimo to, będę się stanowczo temu opierał. Aspekt mnie samego, który jest odpowiedzialny za to przekonanie, będzie robił wszystko, co możliwe, żeby tylko powstrzymać mnie od wdrapania się na ową linę. Nagle okaże się, że moje ręce i nogi osłabły i nie są w stanie utrzymać mojego ciężaru. Mogę zesztywnieć ze strachu. Aspekt mnie, któremu powierzyło owo przekonanie, będzie robił wszystko, aby powstrzymać moje ciało przed wspięciem się na tę linę. Jest to prosty, ale czytelny przykład mogący pomóc ci, czytelniku, zrozumieć koncepcję zmiany przekonania. Zmiana przekonania Przypuśćmy, że chciałbym nauczyć się chodzić po linie. Musiałbym zmienić owo przekonanie we mnie, które mówi, że natychmiast bym z niej spadł. Aby zilustrować metodę, której zastosowanie sugeruję, posłużę się wyimaginowanym dialogiem z aspektem mnie samego, który wierzy w uszkodzenia ciała spowodowane upadkami z wysokości. Zaczniemy od sceny, w której znajduję się u stóp drabiny wiodącej na linę. Czuję słabość w kolanach, paraliżuje mnie strach. Zaczynam podejrzewać, że kieruje mną pewne przekonanie. Aby zacząć proces zmiany przekonania, zamykam oczy, odprężam się i zaczynam rozmowę. Dobrym miejscem na odprężenie się będzie Focus 10 lub 12. – Chciałbym porozmawiać z tym aspektem mnie samego, który nie pozwala mi wspiąć się po tej drabinie. – No, czego chcesz? – Chcę wejść na tę drabinę. Czemu nie mogę? – Chyba sobie żartujesz! To coś sięga przynajmniej dwadzieścia metrów w górę! Jeśli pozwolę ci na nią wejść, możesz spaść i połamać się! – Skąd ci się wzięło to przekonanie? – Zacząłeś w to wierzyć, kiedy jeszcze byłeś dzieciakiem, wiesz, małe upadki – mały ból, duży upadek – duży ból, a to może być naprawdę duży upadek! – Jak stosujesz to przekonanie w tym przypadku? – Wysyłam sygnały strachu, żeby sparaliżować twoje ciało i żebyś nie mógł wejść na tę drabinę. – Ale ja naprawdę chcę się nauczyć chodzić po linie! – Nie, jeśli możesz się przez to połamać, mowy nie ma! – Doceniam to, że starasz się mnie chronić, ale tym razem to przekonanie nie ma zastosowania. – Czemu nie? – Bo ja pragnę nauczyć się chodzić po linie! – I co z tego? – I to z tego, że biorę na siebie całą odpowiedzialność za bezpieczeństwo naszego ciała. Chcę wejść na nią bardzo powoli i ostrożnie, i nie spadnę! – Ale ja właśnie istnieję po to, żeby temu zapobiec! Dlatego jestem i stosuję to przekonanie dla ciebie! – Możesz nadal zachowywać się tak, jakbym wierzył w to, że mogę spaść i zrobić nam krzywdę w każdym innym przypadku oprócz tej chwili i tej drabiny. Teraz zmienimy to przekonanie. I biorę na siebie odpowiedzialność za tę zmianę. – Ale... ale... – Tego właśnie pragnę. – W porządku. Ale i tak będę wysyłał sygnały zaniepokojenia, tylko po to, żebyś nie zapomniał, że masz być ostrożny, ale nie sparaliżuję naszego ciała. – Dziękuję, że zrozumiałeś moje pragnienie zmiany tego przekonania. Tak właśnie poznaliśmy aspekt mnie samego odpowiedzialny za to przekonanie i wyraziliśmy pragnienie zmiany owego przekonania i nauczenia się czegoś, czego chciałem się nauczyć, czyli chodzenia po linie. Ów aspekt ustąpił nieco i pozwolił mi przejąć kontrolę na tyle, abym mógł wspiąć się po drabinie. Wejdźmy do połowy jej wysokości. – Jesteś pewien, że tego chcesz? Jesteśmy już dość wysoko. Jeśli się poślizgniesz i spadniesz, nasze ciało nieźle się potłucze. – Słuchaj! Pragnę tego! Sygnały pochodzące od tego starego przekonania przeszkadzają mi koncentrować się na tym co robię. Jeśli nie przestaniesz, to może okazać się, że to właśnie ty będziesz odpowiedzialny za to, że spadnę! Jeśli poślizgnę się i spadnę, to będzie to twoja wina! Obaj chcemy, żebym doszedł do góry bez uszczerbku dla naszego ciała, więc siedź cicho, chyba że chcesz powiedzieć coś konstruktywnego. – W porządku. Uważaj na trzeci szczebel, trochę się chwieje. Poza tym, wszystko w porządku. – Masz rację, jest trochę Chwiejny. Będę uważał. Dzięki za ostrzeżenie. I tak wspinam się dalej aż na samą platformę. Docieram do niej i już mam zrobić pierwszy krok na linie, kiedy moje kolana zaczynają słabnąć i nie mogę się zdobyć na to, żeby puścić uchwyty platformy. – Hej, powiedziałem ci, że chcę się nauczyć chodzić po linie. Pozwolisz mi się w końcu ruszyć? – Drabina to jedno, ale ta lina to już zupełnie coś innego. Wiesz, bardzo łatwo jest spaść z tej cieniutkiej linki. – Masz rację. Mogę spaść. – My możemy spaść? Z tej wysokości? – Tak, możemy, ale jeśli spojrzysz w dół, to zobaczysz, że pod nami jest siatka bezpieczeństwa. Możemy nawet spaść i nic nam się nie stanie. – Ale... ale... Czy muszę ryzykować upadek? Jestem tu po to, żeby nigdy nie dać ci spaść. Nigdy, nigdy, nigdy! – W takim razie, pomyśl, że upadek to nic niebezpiecznego. Zmień to przekonanie na stwierdzenie, że w upadku nie ma nic niewłaściwego. Wziąłem na siebie odpowiedzialność i przygotowałem się na taką możliwość. Możemy bezpiecznie spaść sobie na siatkę. – Ale... ale... Zmusiłem się, żeby zrobić dwa kroki na linie. Udaje mi się utrzymać koncentrację i równowagę, kiedy... – A jeśli stracisz równowagę i spadniemy, i potłuczemy się?! Nie mogę ci na to pozwolić! Zmrożę ze strachu każdy mięsień w naszym ciele i powstrzymam cię... Oo...! Metoda kontrolowania mnie, jaką zastosował mój aspekt, która jak do tej pory zdawała egzamin, sprawiła, że straciłem równowagę i spadliśmy na siatkę. Kiedy wylądowaliśmy i odbiliśmy się kilkakrotnie... – To było po prostu przerażające! Zdaje się, że nasze ciało nie doznało żadnego uszczerbku. Mieliśmy szczęście, że była tu ta siatka. – To nie było żadne szczęście. Wziąłem za to odpowiedzialność i zatroszczyłem się, żeby była tu ta siatka. Dlatego właśnie w tym konkretnym przypadku możesz zmienić swoje przekonanie. Radziliśmy sobie świetnie, póki nie spróbowałeś przejąć kontroli nad sytuacją. To spowodował strach, którym mnie sparaliżowałeś! – Chyba masz rację, w tym przypadku moja stara metoda wysyłania sygnałów strachu nie zdaje egzaminu. Może powinienem był spróbować czegoś innego? Chwileczkę, znów leziesz po tej drabinie!? Nie dość ci jednego upadku!? – Nie, nie dość. Chcę się nauczyć chodzić po linie! – Naprawdę? – Tak, i sugeruję, żebyś tym razem nie próbował paraliżować mojego ciała strachem. – A co mam niby robić? – Możesz mi pomóc utrzymać równowagę, kiedy już znajdziemy się na linie. – No dobrze. Będę się starał utrzymać równowagę dokładnie na linie. – Świetnie! Na tym właśnie polega chodzenie po linie! Trzeba tylko nauczyć się podświadomie kontrolować równowagę. To właśnie jest zmiana, którą chciałem w tobie wywołać! Równowaga zapobiega upadkowi z liny! Może to i niezbyt mądry przykład, ale zawiera wszystkie elementy procesu zmiany nieaktualnych przekonań. Oto one: 1. Uznaj, że jesteś ograniczany. Nie możesz robić tego, co pragniesz robić. 2. Poproś o możliwość rozmowy z tym aspektem siebie samego, który jest odpowiedzialny za ograniczające cię przekonanie. 3. Zacznij z nim rozmawiać. 4. Zrozum na czym polega twoje przekonanie i w jaki sposób cię ogranicza. 5. Wyraź pragnienie zmiany przekonania w sytuacji, z której pragniesz się uczyć. 6. Spróbuj jeszcze raz zrobić to, czego pragniesz. 7. Rozmawiaj wciąż ze swoim aspektem, a podczas waszej rozmowy wyjdzie na jaw jeszcze więcej szczegółów dotyczących twojego ograniczenia. 8. Powtarzaj ten proces póki nie nauczysz się chodzić po linie, nie poświęcając przy tym nawet jednej myśli potrzebie utrzymania równowagi. Wtedy będziesz wiedział, że aspekt ciebie włączył zmianę w twój system przekonań. Eliminacja przekonania Czasami ograniczające nas przekonanie musi zostać wyeliminowane, a nie tylko zmienione. Moje przekonanie mówiące, że zmysły ze świata fizycznego, a dokładnie wzrok i słuch, były konieczne do badania świata niefizycznego, całkowicie zablokowały moją percepcję tego świata. Jest to przykład tego, że czasami przekonanie trzeba wyeliminować, a nie tylko zmienić. Ci z was, którzy czytali o moich doświadczeniach z pierwszego programu Linia Życia opisanych w Podróżach w Nieznane, mogą pamiętać, że moja percepcja była rzeczywiście zablokowana. Oczekiwałem, wierzyłem, że dostanę się do Focusa 27, zobaczę i usłyszę świat Tam tak samo, jak widzę i słyszę świat Tutaj. Zamiast tego okazało się, że znajduję się w kompletnej pustce. Nic nie widziałem, nic nie słyszałem, nie czułem żadnych z moich zmysłów. Jeśli o mnie chodzi, to nie było tam absolutnie niczego i nikogo. Póki moje przekonanie o korzystaniu z fizycznych zmysłów trwało, percepcja świata niefizycznego pozostawała zablokowana. Proces eliminowania starych, nieaktualnych przekonań, jest podobny do procesu ich zmiany. Wykorzystam tę samą metodę dialogu, aby zilustrować ów proces. Byłem nadzwyczaj sfrustrowany brakiem jakiejkolwiek percepcji w świecie niefizycznym. Byłem przekonany, że program Linia Życia jest oszustwem, i że Focus 27 przypomina bajkę o nowych szatach króla. Żaden uczestnik programu nie przyznawał się do tego, że nic nie widzi i nic nie słyszy. Tam, wszyscy twierdzili, że owszem, widzą i słyszą. Rebeka zasugerowała, że może próbowałem wyczuć subtelne energie, co może wymagać innej formy “wyczuwania". Kiedy odprężyłem się i znalazłem w Focusie 10, konwersacja z aspektem mnie samego odpowiedzialnym za ograniczanie przekonań mogła przebiegać następująco: – Chcę się skomunikować z tym aspektem mnie samego, który blokuje moją percepcję świata niefizycznego. – Czego chcesz? – Chcę dostrzec jasno świat niefizyczny. – A co ja niby mam z tym zrobić? – Po pierwsze powiedz mi, dlaczego blokujesz moją percepcję? – Utrzymuję i stosuję przekonanie, że jeśli nie mogę czegoś dostrzec ani usłyszeć, to tego nie ma. – I dlatego nie mogę postrzegać niefizycznie? – Uhm! To jest niefizyczne! Nie mogę tego dostrzec moimi fizycznymi oczami, usłyszeć fizycznymi uszami, więc tego nie ma! – W jaki sposób to przekonanie blokuje moją percepcję? – Jak równanie w matematyce; jeśli twoje oczy nie widzą i twoje uszy nie słyszą, to sprawiam, że tego tam nie ma. – Ty to sprawiasz? – Oczywiście, przecież to moja funkcja! Sprawiam, że cokolwiek tam jest, nie widzisz tego, żeby w ten sposób wypełnić przekonanie, które dla ciebie utrzymuję. Jest ono tak prawdziwe jak dwa razy dwa cztery! Oczy nie widzą, uszy nie słyszą, równa się zablokowanie percepcji. – Takie to proste? – Uhm, takie to proste! – Chcę zmienić to przekonanie. – Nie możesz. To jakby twój twardy dysk. – Co to znaczy? – To jest bardzo stare zakorzenione w tobie przekonanie. Jest ono w tobie tak długo, że połączyło się ze zbyt wieloma innymi przekonaniami, aby je zmienić, nie wpływając jednocześnie na nie wszystkie. Bo wtedy one też będą musiały zostać zmienione. A znalezienie ich wszystkich i stopniowa ich zmiana może zająć całe eony. – Ale ja chcę zmienić to przekonanie teraz. Co mam robić? – Wyeliminuj owo centralne przekonanie, które jest podstawą dla wszystkich innych przekonań w twoim systemie. Odetnij roślinę przy samym korzeniu, a wszystkie liście uschną. Jasne? – Tak. A zatem zacznijmy już teraz i wyeliminujmy to centralne przekonanie w tej chwili. – To mogłoby pociągnąć za sobą nieprzewidywalne, dalekosiężne skutki. To jest twoje najgłębsze przekonanie, na którym opierają się wszystkie gałęzie i liście twojego systemu wiary. Mówimy tu o twojej tożsamości! Jeśli odetniemy to przekonanie przy samym korzeniu, to wraz z nim umrze tyle innych przekonań, że cały system może się zawalić. – Chcę je wyeliminować. – Nie chcesz już tego przekonania? Jesteś pewien, że rozumiesz implikacje tej decyzji? Wiesz, to może być coś w rodzaju umierania! – Nic podobnego! Chcę je wyeliminować! – I już nie potrzebujesz mnie, aby je posiadać i stosować? – Właśnie. Do tej pory myślałem, że aby żyć, potrzebuję tego przekonania. Chciałbym ci podziękować za to, że przez te wszystkie lata tak dobrze wypełniałeś swoje zadanie. Byłeś dla mnie bardzo cenny. Ale twoja funkcja nie jest mi więcej potrzebna. Od tej chwili zwalniam cię z twoich obowiązków. – O.K. Miło mi było ci służyć. – A teraz chciałbym wprowadzić całkiem nową funkcję. – O.K. Co to ma być? – Od tej pory będziesz zajmował się czym innym, a mianowicie: ilekroć zechcę uświadomić sobie obecność jakichś niefizycznych energii, masz pomóc mi je wyczuć za pomocą takiego zmysłu, jaki akurat będzie do tego najlepszy. – Podaj mi jakiś przykład, żebym wiedział o co ci dokładnie chodzi. – Jeśli zechcę dowiedzieć się czy w świecie niefizycznym jest obok mnie jakiś Przewodnik, twoim zadaniem będzie przywiedzenie go do mojej świadomości. Jeśli zachcę skontaktować się z kimś lub czymś w świecie niefizycznym, to twoim zadaniem będzie ułatwienie mi tego. – Tak, a jeśli okaże się, że będę mógł jeszcze bardziej wyostrzyć moją percepcję, to masz mi w tym towarzyszyć; to też będzie częścią twojej nowej funkcji. – Bardzo dobrze, będę utrzymywał przekonanie, że jest to możliwe i wykonywał moją nową funkcję. – Dziękuję. Jestem ci wdzięczny za to, że się zgodziłeś. Już podczas przesłuchiwania następnej taśmy Linii Życia uświadomiłem sobie obecność Przewodnika w Focusie 27. Jako że funkcja ta już działała, moje umiejętności postrzegania w świecie niefizycznym wzrosły. Za każdym razem, kiedy napotykam pod tym względem jakąś przeszkodę, opisana powyżej funkcja eliminuje ją. Proces ten sprawił, że owa funkcja jest coraz silniejsza. Czasami, jak na przykład w przypadku przedstawionym w rozdziale zatytułowanym “Ostatnia podróż z wątpliwościami", przekonanie, które wyeliminowałem, zlikwidowało więcej połączonych ze sobą przekonań niż mogłem oczekiwać. Dezorientacja, żal i depresja, które przyszły potem, stanowiły dla mnie podróż po dość wyboistej drodze. Aby streścić proces eliminowania starych, nieaktualnych przekonań i usuwania ich blokujących świadomość skutków: 1. Uznaj, że jesteś zablokowany. Uświadom sobie, że nie możesz zrobić tego, co zrobić pragniesz. 2. Poproś o nawiązanie kontaktu z tym aspektem siebie samego, który jest odpowiedzialny za utrzymywanie danego przekonania i wywołuje zablokowanie. 3. Zacznij rozmawiać z tym aspektem siebie; poprowadź z nim dialog. 4. Spróbuj zrozumieć czym jest owo przekonanie i jak działa, aby móc cię blokować. 5. Wyraź mu wdzięczność za to, że aż do tej pory tak dobrze sprawował swoją funkcję. 6. Uwolnij go od obowiązku dalszego utrzymywania tego przekonania i bloku. 7. Ostrożnie dobierając słowa określ jego nową funkcję, jeśli chcesz zastąpić starą. Czasami nowa funkcja nie jest konieczna. Jeśli jednak jest, to może będzie trzeba najpierw dobrze się zastanowić nad jej sformułowaniem. Przemyśl dobrze ewentualne implikacje twoich decyzji. Dla określenia nowej funkcji wykorzystaj słowa o zabarwieniu pozytywnym. Pragną wyraźnej percepcji to jeden z przykładów pozytywnego dobrania słów. Nie chcą, aby moja percepcja była zablokowana, to niewłaściwe sformułowanie tego samego życzenia. Nową funkcję wyrażaj w czasie teraźniejszym. Kiedy zechcą coś dostrzec, pojawia się to w zasiągu mojej percepcji – czas teraźniejszy. Moja percepcja będzie się doskonaliła – to czas przyszły. Funkcja określona w kategoriach czasu przyszłego może skupić się na przyszłości i pominąć teraźniejszość! Słowa mogą być zdradliwe. 8. Podczas medytacji, na przykład Focusa 10, wyraź swoją nową, starannie określoną funkcję i pragnienie jej działania. 9. Wyraź wdzięczność za to, że nowa funkcja zacznie działać. 10. Powinieneś to zrobić tylko raz, a potem już tylko czekać na wypełnienie swego życzenia. Z doświadczenia wiem, że oba te procesy zmieniają lub eliminują przekonania i ich skutki. Rozmowa z samym sobą może ci się wydać trochę dziwna; może jest to kolejne przekonanie, które powinieneś zbadać. Jeśli wykorzystasz te procesy, powinieneś wiedzieć, że przekonania mogą być częścią twojej tożsamości i że ich eliminacja może wywołać pewne dość nieprzyjemne uczucia. Ja sam również ich doświadczyłem i to na wiele sposobów: była to utrata tożsamości; wrażenie, że niedługo umrę; żal; depresja. Jeśli po doświadczeniu czegoś, co jest sprzeczne z twoimi przekonaniami pojawią się te uczucia, pamiętaj, proszę, o tym, co tu powiedziałem. To jest bardzo ważne! W miarę integrowania nowych doświadczeń do twojej nowej tożsamości, uczucia te znikną. Bądź łagodny dla siebie samego; daj sobie samemu czas na ową integrację i poznanie nowego siebie. Kiedy będziesz określał i usuwał przekonania, które blokują twoją percepcję, zauważysz, że w twoim życiu dzieją się zdarzenia będące przykładem tego, że proces ten działa, a ty rozwijasz się. Takie jest moje przekonanie i w moim przypadku ono zdaje egzamin. Wstecz / Spis Treści / Dalej Aneks C Wskazówki dla pogromcy duchów – nowicjusza Co najmniej kilka razy w roku dzwoni do mnie ktoś zaniepokojony czyjąś obecnością, najczęściej we własnym domu. Niektórzy z nich, na przykład Helaina, są przerażeni, boją się, że duch może zrobić im coś złego. Inni, na przykład tacy jak Mai, mają na uwadze bardziej dobro samego ducha, w tym przypadku jej przyjaciela, Chelika. Jest kilka prostych rzeczy, które każdy może zrobić, aby pomóc duchowi przenieść się do lepszego miejsca. Zanim je omówię, chciałbym poświęcić trochę czasu pewnym sprawom podstawowym i, miejmy nadzieję, wyjaśnić pewne nieporozumienia. Po pierwsze, najważniejsze to wiedzieć, że duchy to istoty ludzkie, które nie żyją już w ciele fizycznym. Są to ludzie, tacy sami jak ty i ja. I jak ludzie, duchy mogą być przyjazne, przerażające, inteligentne, głupie, ale to wciąż tylko ludzie. Po drugie, bardzo ważne, możesz zauważyć obecność ducha tylko wtedy, gdy jego świadomość jest skupiona na poziomie rzeczywistości świata fizycznego. Istnieje wiele powodów, dla których duch może skupić się na tym poziomie. Może być nieświadom, że umarł i dlatego zostaje w pobliżu znanego sobie otoczenia i ludzi. Przykładem takiego ducha była Sylwia. Mogą też być świadomi swojej śmierci, ale nie wiedzą co mają z tym zrobić. Tak było w przypadku Chelika. Duch taki jak Joe, mąż Sylwii, może mieć wiadomość dla kogoś wciąż żyjącego w świecie fizycznym. Kuba Rozpruwacz Helainy był z nią, aby karmić się jej strachem. Istnieje wiele powodów, dla których duch może skupić uwagę na poziomie rzeczywistości świata fizycznego, lecz to właśnie sprawia, że my możemy je dostrzec, a one mogą tu przebywać. Po trzecie, nie ma się czego obawiać ze strony ducha. Bez względu na wszystko, w co nauczyły nas wierzyć hollywoodzkie horrory, taka osoba nie jest dla nikogo zagrożeniem. Projektowanie swych własnych obaw na ducha może przynieść skutki zupełnie przeciwne, czego dowodem może być historia Helainy. Kiedy duch, którego tak bardzo się obawiała usiadł w końcu przy niej na sofie, Helaina potrafiła już z łatwością go odesłać tam, skąd przyszedł po prostu wyrażając życzenie, aby odszedł. Mnie potrzebowała tylko do tego, aby jej o tym od czasu do czasu przypomnieć. Pod koniec naszej rozmowy telefonicznej wiedziała już ze swojego własnego doświadczenia, że ze strony ani tego, ani żadnego innego ducha nie musi się obawiać niczego. Helaina wiedziała, że cała ta rzekoma aktywność poltergeista w jej mieszkaniu była niczym innym jak tylko manifestacją jej własnego strachu. Zbyt wielu ludzi, z którymi pracowałem, sugerowało się hollywoodzkim stereotypem i odchodziło od zmysłów ze strachu, co tylko powiększało problem. Po czwarte, w świecie niefizycznym żyją Pomocnicy, którzy z radością pomogą ci poradzić sobie z duchem. Musisz tylko poprosić. Częstokroć Pomocnikiem jest ktoś taki jak Ribby, kto już od dawna próbował pomóc zagubionemu duchowi, w tym przypadku Chelikowi, lecz nie potrafił do niego dotrzeć. Albo jak Maggie, która przybyła, aby pomóc babce Marli w chwili, kiedy tylko nadarzyła się odpowiednia sposobność. Czasami Pomocnicy, jak Sylwia, czekają, aby pomóc swym umierającym ukochanym. Świat Życia po Śmierci pełen jest Pomocników chcących pomóc, jeśli tylko nadarza się taka możliwość. Po piąte, jak to już wyjaśniłem w mojej pierwszej książce, Podróże w Nieznane, żyjąc w ciele fizycznym, masz przewagę nad Pomocnikami. Uwaga ducha skupiona jest na poziomie rzeczywistości świata fizycznego, jest więc on świadom twojej obecności. Z tego samego powodu duch najczęściej nie widzi Pomocnika. Słyszy twoje myśli, a to oznacza, że możesz z nim nawiązać kontakt, podczas gdy Pomocnik nie. Na tym właśnie polega twoja przewaga. Jeśli, nawiązawszy kontakt, możesz uświadomić duchowi obecność Pomocnika, ten przejmie go od ciebie. Dla pogromcy duchów – nowicjusza umiejętność nawiązania kontaktu jest cechą najważniejszą. Jeśli udało ci się nawiązać kontakt z duchem i Pomocnikiem, Pomocnik przejmie go od ciebie. Nie musisz w pełni rozumieć tego, co przekazuje ci duch czy Pomocnik. Owszem, świadomość tego może być zabawna czy ciekawa, lecz nie jest to warunkiem koniecznym, aby pomóc duchowi pójść dalej. A zatem, moja rola polega na tym tylko, aby pomóc ci nauczyć się prostej metody, która ułatwi ci nawiązanie kontaktu z duchem i Pomocnikiem. Jest ona prostsza niż sądzisz i pewnie już kiedyś o niej słyszałeś. Kiedy Helaina ujrzała stojącego w drzwiach ducha, posłużyła się właśnie tą metodą. Powiedziała: “Poszukaj Światła. Kiedy ujrzysz światło, idź do niego". Wielu z nas słyszało jak ludzie mówią “poślij ich do Światła". Większość z nas nie całkiem zdaje sobie sprawę z tego, co to właściwie oznacza ani dlaczego miałoby zadziałać. Zanim opiszę całą procedurę dla nowicjusza, chciałbym się z wami podzielić jeszcze czymś. Podczas mojego pierwszego programu Linia Życia, kiedy zupełnie nie potrafiłem nawiązać kontaktu z kimkolwiek w świecie niefizycznym, kluczem do sukcesu była rada, jakiej udzieliła mi Rebeka. Poradziła mi mianowicie, abym otworzył świadomość na to, że istnieje możliwość, iż subtelne energie, które próbowałem wyczuć, można było zauważyć innymi metodami. Następnym razem, kiedy próbowałem skontaktować się z kimś niefizycznym w Focusie 27, poprosiłem o pomoc Przewodnika. Okazuje się, że Przewodnicy są jednocześnie Pomocnikami. Kiedy poprosiłem o pomoc Przewodnika, z początku poczułem jedynie jego obecność. Potem ujrzałem światło. Najpierw była to niewyraźna, rozpływająca się kula światła, lecz z każdym następnym kontaktem stawała się ona jaśniejsza i wyraźniejsza. Właśnie w ten, mniej więcej, sposób każdy nie wyćwiczony nowicjusz po raz pierwszy zauważa obecność osoby niefizycznej. Jeśli czytasz te wskazówki dlatego, że po raz pierwszy w życiu doświadczasz w swoim domu obecności ducha, to bardzo możliwe, że tak właśnie go ujrzałeś. Przynajmniej doświadczyłeś uczucia obecności, a może nawet widziałeś “światło"? W ten również sposób Pomocnicy pojawiają się komuś, kto nie wyćwiczył jeszcze w sobie percepcji świata niefizycznego, łącznie z duchami. Duch najpierw poczuje obecność, a potem zobaczy światło. Światło to jest Pomocnikiem. Pomocnik jest światłem! To jedno i to samo. Światło jest inną istotą ludzką, która pojawiła się, aby pomóc. Dlatego właśnie tak wielu ludzi, którzy przeżyli doświadczenie z pogranicza śmierci, mówi o świetle. Widzą oni osobę, która przyszła, jak Sylwia dla Joego, aby pomóc im umrzeć. Niektórzy z tych Pomocników to Istoty emanujące przeogromną miłością i mocą, nazywane “Absolwentami". Światło takiego Absolwenta daje niesamowite poczucie spokoju i akceptacji płynącej z czystej, bezwarunkowej miłości. Z mojej czwartej książki dowiesz się więcej o owych Absolwentach. Aby pomóc duchowi, trzeba tylko uświadomić mu obecność światła, Pomocnika. Jak to zrobić? Tak samo, jak ja sam uświadomiłem sobie obecność Przewodnika i jak ty sam uświadomiłeś sobie obecność ducha. Skieruj jego uwagę na światło. Procedurę, którą opisuję poniżej polecam również ludziom, którzy dzwonią do mnie i proszą o pomoc w pozbyciu się ducha. Opowiadają mi potem o swych przeżyciach, dlatego wiem, że jest to dobry sposób. Przykładem niech będzie historia Eddy'ego. Właściwie napisałem już wszystko, co chciałem oprócz tych właśnie wskazówek. Włączyłem komputer, ale jakoś nie mogłem zacząć. Dwa dni później zadzwonił do mnie mężczyzna o imieniu Eddy z prośbą o pomoc; miał w domu ducha. Podczas naszej rozmowy skrystalizował się plan wskazówek, które właśnie czytasz. Jak już powiedziałem, w Życiu po Śmierci jest mnóstwo Pomocników, którzy mogą ci pomóc. Wskazówki zamieściłem po rozmowie z Eddy'em, do której dodałem trochę szczegółów, aby zilustrować pełną procedurę. – Zanim zaczniesz pracować bezpośrednio z duchem, dobrze by było, gdybyś poprosił o pomoc Pomocnika. Możesz do tego wykorzystać każdy wizerunek takiego Pomocnika, jaki tylko podpowiada ci twoja wiara. – Wizerunek Pomocnika? Go masz na myśli? – zapytał Eddy. – Jeśli wierzysz w anioły, to możesz poprosić o pomoc anioła. Jeśli wierzysz w duchy przewodnie, możesz poprosić jednego z nich. – A jeśli nie wierzę w nic takiego? – To po prostu poproś o Pomocnika. – Jak mam to zrobić? – Najpierw usiądź albo się połóż i odpręż. Pomocny tu może być stan medytacyjny lub modlitwa, ale również sam tylko umysł oczyszczony z wszelkich myśli wystarczy. Potem, w myślach, możesz powiedzieć na przykład: “Próbuję pozbyć się z mojego domu ducha i proszę o towarzystwo Pomocnika". Wykorzystaj to słowo, które będzie ci się wydawało najlepsze, anioł, duch przewodni, Bóg, Jezus, cokolwiek. – A jeśli nie umiem medytować ani znaleźć się w tym stanie odprężenia umysłu, który opisałeś? – Jest wiele miejsc, gdzie możesz się tego nauczyć. Czasami miejscowa szkoła lub sklep metafizyczny będzie w stanie pomóc ci znaleźć kurs medytacji. Albo ja sam mogę dać ci numer telefonu Instytutu Monroe'a. Możesz od nich dostać kasety Hemi-Sync, które szybko nauczą cię osiągać odpowiedni stan umysłu. Stan, który oni nazywają Focus 10 byłby najodpowiedniejszy. – Czy muszę być świadom obecności Pomocnika albo tego, że ktoś odpowiedział na moją prośbę o pomoc? – Nie. Jeśli masz tylko znaleźć się w stanie medytacyjnym i poprosić o pomoc, to to jest wszystko, co musisz zrobić. – Czy zaczynam usuwać ducha z mojego domu zaraz gdy tylko poproszę o pomoc? – Możesz, jeśli masz świadomość obecności ducha. Kiedy poprosisz o pomoc Pomocnika, ten zjawi się, ilekroć będziesz chciał pomóc duchowi pójść dalej. – Nie muszę potem ponownie prosić o pomoc? – Nie. Prośba o Pomocnika jest dla nich jakby stwierdzeniem, że oto znalazł się ktoś, kto próbuje pozbyć się ducha, dlatego jeden z nich zawsze będzie na miejscu, gotów ci pomóc. Kiedy już poczujesz obecność ducha, dobrze by było, gdybyś poprosił Pomocnika, żeby się przygotował jeszcze zanim zaczniesz, ale nie jest to konieczne. Pomocnicy zawsze chętnie współpracują w przypadkach duchów, które gdzieś utknęły. – No to w jaki właściwie sposób usuwam tego ducha? – Następnym razem, kiedy poczujesz jego obecność, spójrz w tym kierunku, gdzie go czujesz. Wyobraź sobie, że zaczynasz z nim rozmowę. Możesz mówić na głos albo w myślach. – Wyobrażaj sobie. Co masz na myśli mówiąc, że mam wyobrażać sobie rozmowę z duchem? – Udawanie jest sposobem otwarcia się na moc wyobraźni. Wyobraźnia jest narzędziem komunikowania się; niesie twoją wiadomość do ducha. Każdy wie, jak rozmawiać z sobą samym, w swojej własnej głowie. To właśnie mam na myśli; wyraź zamiar przeprowadzenia rozmowy z duchem wykorzystując głos w twojej głowie. – Czy to musi być rozmowa dwustronna? Muszę wyobrażać sobie też to, co mówi duch? – Nie. Póki będziesz prowadził rozmowę z duchem i mówił w myślach to, co chcesz powiedzieć, duch cię usłyszy. – Czy jest coś co powinienem odczuć, kiedy będę to robił? – Nie ma nic takiego; duch “usłyszy" twoje słowa czy myśli póki będziesz wyobrażał sobie, że prowadzisz z nim rozmowę. – Czy jest coś co będę czuł, co może sprawić, że szybciej pozbędę się ducha? – Tak, najlepsza jest tu miłość. – Jak mam zmusić siebie samego, żeby czuć miłość? – Przypomnij sobie wydarzenie, kiedy czułeś, że kogoś kochasz i czułeś się kochany. Może była to chwila, kiedy po raz pierwszy trzymałeś w ramionach twoje dziecko albo ostatni raz, kiedy głaskałeś swojego kota. Przypomnij sobie po prostu co wtedy czułeś. Najpotężniejszą rzeczą, która może ci pomóc pozbyć się ducha jest odczuwanie miłości i przemawianie z serca. – Przemawianie z serca? – Chodzi o to, że masz wyobrażać sobie, że twoje słowa wychodzą ze środka klatki piersiowej. Mówienie z serca, jako że jest najsilniejsze, oznacza, przesyłanie duchowi miłości razem z tym, co chcesz mu powiedzieć. – O.K., więc wyczuwam obecność ducha. Jeśli wiem jak, to zaczynam odczuwać miłość i wysyłam ją razem z tym, co chcę mu powiedzieć za pomocą głosu w mojej głowie. A co mam mówić? – “Szukaj światła". Potem odczekaj chwilę i powiedz: “Kiedy ujrzysz światło, pójdź w jego kierunku". – Tylko tyle? – Tylko tyle. Jeśli po tym nadal będziesz w stanie widzieć tego ducha, to zobaczysz, że się rozgląda. Będziesz wiedział, że zobaczył światło, bo wtedy zniknie. – A jeśli duch nie zauważy światła? Może Pomocnik nie przyjdzie albo duch go nie zauważy? – Pomocnik zawsze przyjdzie, ale może tak być, że duch za pierwszym razem nie zauważy światła. Z mojego doświadczenia wynika, że duchy prawie zawsze je dostrzegają, ale może się zdarzyć, że twój duch go nie zauważy za pierwszym razem. Wtedy powiedz mu o nim jeszcze raz. – Skąd będę wiedział, że duch sobie poszedł? – To zależy od tego na ile jesteś świadom obecności ducha teraz, kiedy jest w twoim domu. Jeśli po prostu czujesz jego obecność, to w pewnej chwili poczujesz nagle, że to poczucie znikło. Jeśli widzisz tego ducha w postaci światła, to światło to zniknie. Jeśli widzisz go w bardziej ludzkiej postaci, to zobaczysz go rozglądając się wokół. Będzie wyglądał, jakby zobaczył coś, spojrzy na to, a potem zniknie, i będziesz wiedział, że go nie ma. – Ile razy powinienem skorzystać z tej metody, jeśli duch nie będzie chciał odejść? – Możesz z niej korzystać za każdym razem, kiedy wyczujesz obecność ducha. Za każdym razem dasz mu możliwość ujrzenia światła i nawiązania kontaktu z Pomocnikiem. – A jeśli poczuję, że duch sobie poszedł, a potem pojawi się znów? – To zdarza się wyjątkowo rzadko. Częściej okazuje się, że w domu znajduje się więcej niż jeden duch. Jeśli jesteś trochę bardziej niż przeciętnie wrażliwy na obecność duchów, to będziesz w stanie zauważyć różnice pomiędzy nimi. Osobiście nigdy nie zetknąłem się z taką sytuacją aby duch wrócił, kiedy już Pomocnik pomógł mu pójść dalej. Jeśli poczujesz, że wrócił do ciebie ten sam duch, to będzie oznaczało, że wasz pierwszy kontakt najpewniej go przeraził. Pamiętaj, że duchy to tylko ludzie. Kiedy jakiś zupełnie obcy człowiek podchodzi do ciebie, ni z tego, ni z owego nawiązuje rozmowę, to najczęściej chcesz od niego uciec. W niefizycznym świecie duchów sama już tylko chęć usunięcia się wystarcza, żeby to się stało. – I co powinienem zrobić w takim przypadku? – To, co zrobiłbyś z każdym nieznajomym, przestraszonym twoim nagłym zainteresowaniem jego osobą. Zaproś go do rozmowy jeszcze raz. Zapewnij go, że nie zrobisz mu krzywdy. A kiedy wróci, spróbuj jeszcze raz. W końcu przywyknie do ciebie i zostanie, żeby zobaczyć co też masz do powiedzenia. Eddy i jego żona potrafią rozróżnić obecność sześciu duchów w swoim domu. Wielokrotnie widzieli jednego z nich, młodą kobietę, którą nazwali Annie. Inny duch, mężczyzna, którego nazwali Henry, oddychał ciężko; słyszeli jego oddech i kroki w całym domu i wędzarni leżącej na terenie ich posiadłości. Były też dwie starsze kobiety, których rozmowy czasami słyszeli. Pozostałe dwa duchy były dziećmi; ich śmiech i zabawy słyszeli na podwórku. Byli też jeszcze inni, których Eddy nie potrafił zidentyfikować. Tylu ich było już na samym początku, że następnego dnia sam zająłem się pierwszą szóstką. Kiedy zadzwoniłem, żeby powiedzieć Eddy'emu, że już ich nie ma, opowiedział mi o tym, którego spotkał tego samego wieczoru, kiedy rozmawialiśmy przez telefon. Właśnie szedł do sypialni znajdującej się na pierwszym piętrze. Kiedy wszedł do pokoju, coś przy oknie zwróciło jego uwagę. Ujrzał twarz mężczyzny patrzącego przez okno do środka sypialni. Eddy wiedział, że to musi być duch, bo przecież stał w powietrzu na wysokości ponad trzech metrów od ziemi i patrzył sobie w okno. – Natychmiast przemówiłem z serca i powiedziałem mu, żeby poszukał światła, a kiedy zobaczy to światło, powinien ku niemu pójść – opowiadał Eddy. – Ujrzałem, jak rozgląda się, a potem zniknął. Prośba Eddy'ego o pomoc była dla mnie darem. Dzięki niej mogłem w końcu skupić się na poniższych wskazówkach. 1. Usiądź lub połóż się w jakimś spokojnym miejscu, gdzie nie przeszkodzi ci żaden dzwoniący telefon albo inny nieoczekiwany hałas. Odpręż się głęboko. Jeśli nie masz pewności czy potrafisz znaleźć się w stanie medytacyjnym, możesz po prostu przejść do dalszej części procedury, pomijając ten krok. Często to wystarcza. Jeśli chcesz nauczyć się szybko odprężać w ten sposób, kontaktuj się z Instytutem Monroe'a (Route 1, Box 175, Faber, Virginia, 22938-9749). Nie jestem pracownikiem Instytutu, lecz polecam go, ponieważ sam się wszystkiego tam nauczyłem. Będąc wciąż w tym stanie odprężenia, przejdź do następnego kroku. 2. Poproś o towarzystwo Pomocnika, nazywając go takim imieniem, jakie najlepiej odpowiada twoim przekonaniom. Trzeba tu tylko wymówić w myślach proste zdanie, na przykład: “Chcę pozbyć się ducha z mojego domu i proszę o towarzystwo Przewodnika". 3. Następnym razem, kiedy uświadomisz sobie obecność ducha, spróbuj wyczuć dokładnie gdzie się on znajduje. Stań na wprost niego, jakby był prawdziwym człowiekiem. On jest, rzecz jasna, prawdziwym człowiekiem, nie ma tylko fizycznego ciała. Będzie ci łatwiej, jeśli zamkniesz oczy, kiedy będziesz próbował wyczuć gdzie w danej chwili znajduje się duch. 4. Poczuj w sercu miłość. Wyraź zamiar przekazania mu tego, co chcesz powiedzieć, prosto z serca. Ten krok nie jest absolutnie konieczny, lecz może dodać twoim słowom ogromnej mocy. 5. Wyobraź sobie, że zwracasz się do ducha, jakbyś się zwrócił do każdego innego człowieka, z którym chciałbyś porozmawiać. 6. Powiedz: “Poczuj obecność światła". Możesz to powiedzieć głośno albo w myślach. 7. Odczekaj chwilę, a potem powiedz: “Szukaj światła". 8. Znów odczekaj chwilę i powiedz: “Kiedy zobaczysz światło, idź do niego". 9. Wyraź swoją wdzięczność Pomocnikowi za jego towarzystwo. Wystarczy zwykłe dziękuję. I to już cała procedura. Kiedy będziesz z niej korzystał, możesz być świadom obecności Pomocnika albo i nie. Możesz od razu wiedzieć, że duch odszedł, albo i nie. Jeśli już kiedyś w przeszłości byłeś świadom obecności ducha, to najpewniej od razu odczujesz jego nieobecność. W każdym razie, nie ma to wielkiego znaczenia, metoda ta jest skuteczna i tak. Nigdy się nie zdarzyło, żeby mnie zawiodła. Jeśli w przyszłości poczujesz obecność takiego czy innego ducha, powtórz kroki 1-9. Jeśli ty lub ktoś z twoich znajomych ma u siebie ducha, zachęcam cię, abyś wykorzystał powyższą procedurę. Jest to największa przysługa, jaką tylko możesz oddać takiej osobie. Annie i Henry, dwa duchy z domu Eddy'ego, tkwiły w nim od przełomu wieków. Oni i inni są teraz wolni i mogą kontynuować swoją podróż z pomocą innych ludzi zamieszkujących Focus 27. Mają teraz wybór, czyli coś, czego nie mieli, kiedy tkwili zamknięci w tym domu. Wstecz / Spis Treści Aneks D Słownik Słownik ten załączam dla tych, którzy jeszcze nie przeczytali Podróży w Nieznane. Jednakże przeczytanie pierwszej książki z tej serii pozwoli lepiej zrozumieć podane poniżej terminy. Centrum Przyjęć: Obszar Focusa 27, w którym nowo przybyli otrzymują pomoc w przystosowaniu się do opuszczenia świata fizycznego i wkroczenia w świat Życia po Śmierci. Czakra: Zgodnie z filozofią jogi, jeden z siedmiu ośrodków energii ciała duchowego. DEC: Klub Energii Delfina (Dolphin Energy Club). Podczas każdego sześciodniowego programu, TMI uczy metody leczenia samego siebie i leczenia na odległość, w którym wykorzystuje się taśmy Hemi-Sync. W metodzie tej wykorzystuje się wizerunek delfina, stąd nazwa. Uczestnicy, którzy chcą kontynuować aspekty tego programu dotyczące leczenia na odległość, mogą to robić w osobnych grupach. TMI zbiera takie zgłoszenia, dzieli kandydatów na grupy DEC i pomaga im podczas ich zajęć. Focus C1: Poziom zwyczajnej świadomości świata fizycznego. Poziom rzeczywistości świata fizycznego, w którym żyjemy na co dzień. Focus 10: (Umysł Rozbudzony / Ciało Uśpione): Stan świadomości, w którym ciało fizyczne śpi, lecz umysł jest rozbudzony i gotowy do działania. W tym stanie można rozwijać narzędzia konceptualne, które pomogą zredukować napięcie i niepokój, uzdrawiać, widzieć na odległość i nauczyć się innych metod gromadzenia informacji. W Focusie 10, podobnie jak w stanie snu na jawie, uczymy się myśleć obrazami, a nie słowami. Focus 12: (Rozszerzona Świadomość): Jest to stan, w którym świadoma jaźń wychodzi poza granice ciała fizycznego. Focus 12 ma wiele różnych aspektów, łącznie z odkrywaniem rzeczywistości niefizycznych, podejmowaniem decyzji, rozwiązywaniem problemów i wzmożoną ekspresją twórczą. Focus 15: (Bez Czasu): Stan “Bez Czasu" jest poziomem świadomości, który otwiera ścieżki umysłu oferując szerokie możliwości odkrywania samego siebie poza ograniczeniami, które niosą za sobą czas i przestrzeń. Focus 21: (Systemy Odmiennych Energii): Ten poziom eferuje możliwość odkrywania innych systemów rzeczywistości i energii znajdujących się poza tym, co nazywamy czasem, przestrzenią i materią. Focus 22: Stan świadomości ludzkiej, w którym ludzie wciąż żyją fizycznie i mają tylko częściową świadomość. W tym stanie znajdują się ci, którzy cierpią z powodu delirium, uzależnili się od środków chemicznych lub alkoholu, albo też znajdują się w stanie demencji. Znajdują się tu również pacjenci, którzy zostali znieczuleni lub zapadli na śpiączkę. Doświadczenia tu przeżyte mogą zapisać się w naszej pamięci jako sny lub halucynacje. Moje osobiste doświadczenie mówi mi, że wielu przebywających tu to ludzie zdezorientowani i zagubieni. A to sprawia, że może być trudno nawiązać z nimi kontakt. Focus 23: Poziom zamieszkany przez tych, którzy niedawno opuścili egzystencję fizyczną, lecz którzy albo nie potrafili rozpoznać i zaakceptować tego stanu rzeczy, albo uwolnić się od pęt Systemu Życia Ziemskiego. Znajdują się tu ludzie żyjący w najróżniejszych okresach historycznych. Ci, którzy tu żyją, są niemal zawsze wyizolowani i samotni. Często okoliczności ich śmierci sprawiły, że czują się zagubieni i nie wiedzą gdzie są, a nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że umarli. Wielu z nich utrzymuje taką czy inną formę kontaktu ze światem fizycznym, a tym samym ogranicza sobie możliwość spostrzeżenia tych, którzy przyszli z Życia po Śmierci, aby im pomóc. Focus 24, 25 i 26: Są to Terytoria Systemów Przekonań zamieszkane przez ludzi nie posiadających formy fizycznej, a pochodzących ze wszystkich okresów historycznych i miejsc na kuli ziemskiej, którzy przyjęli i wyznawali najróżniejsze przekonania i koncepty. Należą do nich wierzenie religijne i przekonania filozoficzne, które postulują jakąś formę pofizycznej egzystencji. Focus 27: Tu właśnie znajduje się Centrum Przyjęć, lub Park, który jest jego sercem. Jest to świat sztuczny, stworzony przez ludzkie umysły; przystanek w podróży, mający zmniejszyć szok przejścia z rzeczywistości fizycznej. Przybiera on kształt różnych miejsc na Ziemi najłatwiejszych do zaakceptowania dla nowo przybyłych. Focus 34/35: Poziom świadomości poza świadomością ludzką, znany również pod nazwą “Zgromadzenie". Tu zbierają się inteligencje należące do innych obszarów wszechświata, aby obserwować zmiany zachodzące na Ziemi. Tu jest możliwy kontakt z tymi inteligencjami. Hemi-Sync: Poniższe wyjaśnienie zaczerpnięte zostało z ulotki wydanej przez Instytut Monroe'a, za jego pozwoleniem: “Instytut Monroe'a jest znany na arenie międzynarodowej za swą pracę w dziedzinie efektów wywieranych przez fale dźwiękowe na zachowanie człowieka. Jego najwcześniejsze badania dowiodły, że niewerbalne wzorce audio mają ogromny wpływ na stany świadomości człowieka. Pewne wzorce dźwiękowe tworzą Odruch Wywołany Częstotliwością w elektrycznych falach mózgowych. Owe zmieszane i posekwencjonowane wzorce mogą w sposób łagodny doprowadzić mózg do różnych stanów, takich jak na przykład głębokie odprężenie czy sen. Patent na to odkrycie został przyznany w roku 1975 Robertowi Monroe. Bazując na tym odkryciu i pracach innych, pan Monroe wykorzystał system 'obuusznych uderzeń', polegający na wysyłaniu do każdego ucha po kolei oddzielnego sygnału. Dzięki temu, że do obu uszu wysyła się za pomocą słuchawek oddzielne sygnały, obie półkule mózgowe pracują unisono i 'słyszą' trzeci sygnał, różnicę pomiędzy owymi dwoma pulsami dźwiękowymi. Ten trzeci sygnał nie jest w zasadzie dźwiękiem, lecz sygnałem elektrycznym, który można stworzyć tylko wtedy, gdy obie półkule mózgowe pracują jednocześnie. Unikalny, spójny stan mózgu, który pojawia się za sprawą tych dźwięków znany jest pod nazwą synchronizacji półkul mózgowych (hemispheric synchronization), czyli 'Hemi-Sync'. Bodziec audio, który tworzy ów stan, nie jest groźny dla człowieka i można go łatwo zignorować albo obiektywnie, albo subiektywnie. Synchronizacja półkul mózgowych zachodzi w sposób naturalny w życiu codziennym, nie można jednak przewidzieć kiedy nastąpi i trwa jedynie krótką chwilę. Technologie Hemi-Sync opracowane przez Instytut Monroe'a pozwalają słuchaczom osiągnąć i podtrzymać ów wysoce produktywny, spójny stan umysłu". Hemi-Sync – moje wyjaśnienie: Jeśli posiadasz umysł techniczny, może moje własne wyjaśnienie zjawiska synchronizacji będzie dla ciebie łatwiejsze. Kiedy wykorzystujemy słuchawki stereo dla akustycznego odizolowania uszu, dostarczamy zmysłowi słuchu dwa tony o różnej częstotliwości, jeden przez prawe, a drugi przez lewe ucho. Na przykład, do jednego ucha posyłamy ton o 400 cyklach na sekundę, a do drugiego ton o 401 cyklach na sekundę. Gdybyśmy się przyjrzeli analizie częstotliwości fal mózgowych w czasie rzeczywistym, to zobaczylibyśmy, że spektrum częstotliwości fal mózgowych obu półkul zaczyna się synchronizować do dwóch cykli na sekundę. Wzorzec fal mózgowych obu półkul synchronizuje się do różnicy pomiędzy tymi dwoma częstotliwościami 402-400 = 2). Gdyby wzorzec częstotliwości był taki sam jak, powiedzmy, sen REM (nie jest), to osoba słuchająca tych dźwięków zaczęłaby zapadać w sen REM. Można by symultanicznie włączyć inną parę tonów audio, które odpowiadałyby stanowi rozbudzenia mózgu. Wtedy słuchający znalazłby się na poziomie Umysł Rozbudzony / Ciało Uśpione, czyli w Focusie 10, według żargonu Instytutu Monroe'a. Najważniejszym punktem wydaje się tu być fakt, że obie półkule mózgowe znajdują się w stanie równowagi, współpracy i dzielą się informacjami, a to dzięki temu, że syntetyzują ów trzeci ton. W tym zbalansowanym stanie obie półkule, postrzegające przecież świat na dwa różne sposoby, mające różne możliwości analizy, współpracują ze sobą w sposób twórczy. W stanie tej właśnie równowagi pojawia się Poznanie. Interpretator: Aspekt mnie samego, który przeszukuje mą pamięć w poszukiwaniu wszystkiego, co związane jest z tym, co w danej chwili postrzegam. Mój Interpretator przypomina mi wszystkie te rzeczy, a tym samym zapewnia dopływ nowych informacji. Odzyskanie: Akt umiejscowienia i nawiązania kontaktu z niefizycznym człowiekiem, który utknął w którymś z obszarów świadomości oraz przeniesienie go z Focusa 23 przez Focus 26 do Focusa 27. Odzyskania są narzędziem nauczania wykorzystywanym w programie Linia Życia, dzięki nim bada się również świat Życia po Śmierci. Park: Obszar Focusa 27 znany również pod nazwą Centrum Przyjęć (zob. Centrum Przyjęć). Pomieszczenie CHEC: Pomieszczenie kontrolowanego środowiska holistycznego (Controlled Holistic Environmental Chamber). Pomieszczenie przypominające zamkniętą kuszetkę w pociągu, w którym uczestnicy zajęć śpią i słuchają taśm Hemi-Sync podczas sześciodniowych programów, takich jak Podróż przez Bramę. Każde pomieszczenie CHEC zawiera materac, poduszkę i koce, i zapewnia izolację od zewnętrznych dźwięków i światła. Każde wyposażone jest w słuchawki stereofoniczne połączone z pokojem kontrolera, światło i zapas świeżego powietrza. Pomocnicy: Niefizyczne istoty ludzkie, które przebywają w Życiu po Śmierci, znający wszystkie sztuczki. Pomocnicy często towarzyszą ludziom żyjącym fizycznie w odkrywaniu rzeczywistości niefizycznych. Pomagają również innym niefizycznym ludziom, zazwyczaj wtedy, kiedy ci po raz pierwszy pojawiają się w Życiu po Śmierci lub zawsze, kiedy ktoś potrzebuje ich pomocy. Postrzegający: Aspekt mnie samego, który wnosi do mojej świadomości wrażenia ze świata niefizycznego. Aspekt ten może tylko postrzegać. Nie potrafi gromadzić w pamięci tego, co postrzega. Poziomy Focusów: Każdy z nich posiada specyficzny tylko dla siebie stan lub poziom świadomości. Każdy ma specyficzne tylko dla siebie właściwości lub działania, które uczestnicy uczą się zdobywać i wykorzystywać za pomocą wzorców dźwiękowych nagranych na taśmy Hemi-Sync. Program Linia Życia: Sześciodniowy, stacjonarny program TMI, który zapoznaje uczestników z Focusami 22, 23, 24, 25, 26 i 27. Jest to obszar Życia po Śmierci, gdzie uczestnicy uczą się nawiązywać kontakt i komunikować się z tymi, którzy te poziomy zamieszkują, łącznie z Pomocnikami i innymi niefizycznymi ludźmi. Linia Życia wykorzystuje metodę odzyskiwań i w ten sposób uczy jak osiągnąć i badać te poziomy Focusów. Program Odkrywanie 27: Program TMI przeznaczony dla tych, którzy ukończyli program Linia Życia. Podczas Odkrywania 27 uczestnicy badają infrastrukturę Focusa 27 i dowiadują się o istnieniu wielu innych “miejsc" Tam, na przykład Centrum Planowania, Centrum Edukacji, Zdrowia i Odnowy, a także badają też bardziej szczegółowo Centrum Przyjęć. Uczestnicy badają również Focus 34/35, obszar, który Bob Monroe w swojej drugiej książce pt. Dalekie podróże nazwał “Zgromadzeniem". Uczestnicy mają tu możliwość porozumienia się z przedstawicielami inteligencji z innych obszarów naszego wszechświata. Program Podróż przez Bramę: Pierwszy z serii sześciodniowych programów stacjonarnych, jakie oferuje TMI, oraz podstawa do wszystkich dalszych jego programów. Podróż przez Bramę wprowadza uczestników do Focusów 10, 12, 15 i 21 według ściśle określonej struktury uczenia się. Naucza ona jak osiągnąć poziom każdego z Focusów oraz jak wykorzystywać najróżniejsze narzędzia konceptualne. Program Wskazówki II: Sześciodniowy, stacjonarny program TMI, który uczy jak otrzymać Przewodnictwo. Taśmy Swobodny Lot: Są to taśmy Hemi-Sync, na których nagrano minimalną ilość instrukcji słownych, pozwalając słuchaczowi spędzać maksymalną ilość czasu na różnych poziomach Focusów. Utknąć: (jako poziom Focusów): Przyjęło się mówić, że osoba niefizyczna, która całkowicie utraciła kontakt z innymi niefizycznymi ludźmi w Życiu po Śmierci, utknęła. Powodem takiego stanu rzeczy są najczęściej przekonania wyznawane przez daną osobę przed śmiercią. Okoliczności śmierci danej osoby również mogą prowadzić do “utknięcia". Ziarnista, trójwymiarowa czerń: Specyficzny poziom świadomości charakteryzujący się szorstkim, ziarnistym, holograficznym obrazem. Czerń widoczna poprzez zamknięte oczy posiadająca głębokość, szerokość i wysokość. Opisywana przez wielu również jako czerń o pewnej strukturze. Poziom ten wydaje się być punktem łączącym wszystkie pozostałe poziomy. BRUCE MOEN mieszka wraz z żoną Pharon w Denver, Kolorado, gdzie prowadzi swoją własną niewielką firmę, w której jest inżynierem-konsultantem. Zainteresowanie sprawami natury metafizycznej sprawiło, że zaczął badać krainę Życia po Śmierci, co opisał w Podróżach w Nieznane, swojej pierwszej książce. Podróż poza wszelkie wątpliwości jest drugą jego książką z serii “Odkrywanie Życia po Śmierci".