ANNE MCCAFFREY ELIZABETH MOON SASSINAK Tom 1 cyklu PLANETA PIRATÓW (Tłumaczył: MARCIN ŁAKOMSKI) KSIĘGA PIERWSZA ROZDZIAŁ PIERWSZY Kiedy wreszcie okazało się, że transportowiec jest spóźniony, nikogo to już nie obchodziło. Uroczystość rozpoczęła się dwa dni wcześniej według czasu miejscowego, kiedy ostatni pociąg- pełzak przybył z Zeebin. Sassinak wraz z innymi uczniami szkoły średniej wyszła na powitanie, pomogła wyładować kanistry z luku pasażerskiego i zaczęła włóczyć się po zatłoczonych ulicach. Rok wcześniej była jeszcze odrobinę za młoda, by korzystać z podobnej wolności. Nawet teraz przerażał ją trochę cały ten zgiełk i zamieszanie. Liczba mieszkańców miasta wzrastała trzykrotnie podczas tygodniowej uroczystości, kiedy przybywały pojazdy z rudą. Byt tu każdy rolnik, górnik, technik i inżynier od pociągów-pełzaków, każdy, kto tylko mógł przybyć do miasta, a nawet niektórzy z tych, co nie powinni się tu znaleźć. Kiedy takie tłumy krzątały się pomiędzy rzędami jednopiętrowych budynków z prefabrykatów, służących młodej kolonii za mieszkania i magazyny i sklepy, Sassinak wyobrażała sobie, że znajduje się w prawdziwym mieście, pośród budynków wystrzelających w niebo świata, o którym mówiono jej w szkole i który miała nadzieję odwiedzić kiedyś w przyszłości. Spostrzegła grupkę dzieciaków ze szkoły. Rozpoznała nową, n komiczną fryzurę Caris. Przecisnęła się między dwoma lawirującymi poprzez tłum górnikami i złapała za łokieć przyjaciółkę. która aż podskoczyła. - Co robisz! Sass, ty idiotko, myślałam, że to... - Pijany górnik, jasne. - U boku koleżanki czuła się bezpieczniej i odrobinę doroślej. Uśmiechnęły się do siebie i zatańczyły, parodiując holowizyjny serial Niezwykłe przygody Carin Coldae. Zanuciły nawet piosenkę z filmu. Ktoś z tylu zagwizdał, wice zaczęły biec. Z drugiej strony ulicy znajomy głos zawołał: - Przyszły bliźniaczki- szkielety! Pobiegły jeszcze szybciej. - Ten Sinder - oznajmiła Caris jakąś przecznicę dalej, kiedy zwolniły kroku - to planetarny gnojek. - Wcale nie planetarny, tylko gwiezdny. - Sassinak rzuciła przyjaciółce groźne spojrzenie. Obie były wysokie i szczupłe. Dowcip Sindera o bliźniaczkach- szkieletach słyszały wiele razy i nie mogły go już znieść. - Międzygwiezdny. - Caris zawsze musiała mice ostatnie słowo. - Nic będziemy chyba rozmawiać o Sinderze. - Sassinak poszperała w kieszeni kurtki i wyciągnęła pierścień kredytowy. - Zacznijmy wydawać pieniądze... - To się nazywa przyjaciółka! - zaśmiała się Caris, z lekka popychając Sass w kierunku najbliższego stoiska z jedzeniem. Następnego dnia rodzice Sass uznali, że na ulicach będzie dla młodzieży zbyt niebezpiecznie. Dziewczyna próbowała przekonać ich, że nic jest już "młodzieżą", ale niczego nie wskórała Była pewna, że ma to coś wspólnego z brakiem opiekunki do dziecka oraz z przyjęciem dla dorosłych w bloku z ośrodkiem rekreacyjnym. Nastrój poprawiły jej nieco odwiedziny Caris. Przyjaciółka umiała dogadać się z sześcioletnią Lunzie lepiej niż rodzona siostra, tak więc Sass mogła czytać bajki dzieciakowi, Janukowi, który niedawno skończył trzy lata. Wieczór byłby nawet całkiem udany, gdyby nie to, że podczas gdy dziewczęta usiłowały upiec ciasteczka, Janukowi udało się rozsypać trzymiesięczną rację cukru. Caris pozbierała do puszki co się tytko dało, ale Sass obawiała się reprymendy matki. - Nic martw się - uspokoiła ją przyjaciółka. - Tak, ale... - Sassinak zmarszczyła nos. " Co to takiego? Ojejku! Ciastka omal nie spaliły się doszczętnie. Tym także mama nic będzie zachwycona. W dodatku Lunzie na pewno wszystko wypaple. Była w takim wieku, że usiłowała wszystkim udowodnić, iż zna już różnicę pomiędzy bajkami a prawdą i każdą opowieść poprzedzała słowami: "Mówię prawdę, nie kłamię." Sass nic mogła tego znieść, chociaż sama, mając pięć lat. udzieliła podobno nagany Koordynatorowi Bloku za użycie przy stole uprzejmego eufemizmu. Jak wszyscy twierdzą, rzekła wówczas - Odpowiednie słowo to "wykastrowany". Sass nie mogła uwierzyć, że zdarzyło jej się coś takiego. Nigdy w życiu. nawet w dzieciństwie, nie potrafiłaby powiedzieć czegoś podobnego przy stole. Sprzątała teraz kuchenkę, zbierając cukier i zastanawiając się, czy nie powinna wreszcie położyć Lunzie i Januka do łóżka. - Osiem dni. - Kapitan uśmiechnął się do pilota. - Osiem dni powinno nam w zupełności wystarczyć. Jakie to szczęście, że transportowiec jest spóźniony. Obaj roześmiali się. Dla nich było to starą sztuczką, dla wszystkich innych zaś wielką tajemnicą, w jaki sposób udawało im się zjawić akurat wtedy, kiedy statki "spóźniały się". Nie chcemy przecież żadnych świadków. Nie. - Pilot przytaknął skinieniem głowy. - Jeśli ci głupcy na nie spili się jeszcze na umór w oczekiwaniu na przybycie transportowca, to teraz nasza kolej. Podszyjemy się pod nich bez większych trudności, chyba że mówią w jakimś egzotycznym narzeczu -Zobaczmy... - Przerzucił strony informatora i potrząsnął Nie będzie kłopotu. To neogaesh, rodzinny język Orlena. - Pochodzi stąd? - Nie, ale tutejsi koloniści przybyli z Innish-Ire, a Orlen jest z zewnętrznej stacji Innish. Posługują się tym samym dialektem. To nowa kolonia, nie zmieniła się aż tak bardzo. Czy jednak tutejsze dzieciaki mówią językiem standardowym? Zgodnie z regulaminem Federacji powinny posługiwać się nim już w wieku ośmiu lat. Wszystkie kolonie zaopatrzono w taśmy i kostki informacyjne dla żłobków i przedszkoli. Nie będzie z tym problemu. Wezwany na mostek kapitański Orlen wymamrotał kilka zdań - chyba w neogaeshu - i nawiązał kontakt z głównym portem kosmicznym planety. "To nie zasługuje nawet na miano języka" pomyślał kapitan, dumny ze swojego lapidarnego, tonalnego chińskiego. Mówił też w języku standardowym i dwóch spokrewnionych z nim dialektach. - Twierdzą, że nie mogą dopasować naszego identyfikatora do danych z akt - odezwał się w języku standardowym Orlen, przerywając rozważania kapitana. - Powiedz im, że są pijani i nie znają się na rzeczy. - Powiedziałem im, że włożyli złą kartę, że mają nieaktualne informacje. Poszli sprawdzić, ale nie włączą sieci, dopóki nas nie sprawdzą. Pilot odchrząknął, dyskretnie zwracając na siebie uwagę. Kapitan spojrzał na niego. - Możemy wstawić im do komputera nasz kod... - zaproponował. - Nie. To zbyt młoda kolonia, mają system kontroli wewnętrznej. Schodzimy w dół, ale rozmawiaj z nimi, Orlen. Jeśli dobrze ich zagadasz, nie będziemy musieli przejmować się żadnymi środkami bezpieczeństwa. W kapsułach bojowych czekali już żołnierze. Mieli różnorodne uzbrojenie, zabrane z dziesiątków złupionych statków i pomniejszych baz. Brakło im jednak owej romantyki, jaka dawniej kojarzyła się z pojęciem piractwa. Byli napastnikami, gangsterami znacznie gorszymi od zwykłych najemników, a do tego doskonale zdawali sobie Sprawę z ceny, jaką przyjdzie im zapłacić, gdyby zawiedli. Federacja Inteligentnych Planet nie stosowała tortur, z rzadka wykonywała egzekucje, ale na samą myśl o tym, że zostaną wyczyszczeni, przejdą pranie mózgu, które zmieni ich w potulnych, pilnych pracowników, czuli przerażenie. Przestrzegali więc swego rodzaju dyscypliny, byli na swój sposób lojalni i posłuszni dowodzącym statkiem. W niektórych światach nazywano ich Strażą Wolnych Handlarzy. Kiedy przybył już ostatni pociąg-pełzak, czujność mieszkańców kolonii malała. Starszy technik Portu Kosmicznego miał za zadanie kontynuować nadzór i obserwację, ale zazwyczaj nie fatygował się, odkąd zainstalowano nowy nadajnik kontrolny, sygnalizujący pojawienie się statków i nawiązujący z nimi pierwszy kontakt. Po bardzo długim roku, po całych czterystu sześćdziesięciu dniach, nie zaszkodzi przecież mały łyczek na rozgrzewkę. Jeden łyk, potem następny... Kiedy wewnętrzny sygnalizator kontrolny nie uzyskał odpowiedzi na swój komunikat, gdy uruchomił system alarmowy, a wszystkie żarówki w sali kontrolnej zaczęły migać, układając się w przypadkowe, niezrozumiałe wzory, starszy technik pomyślał najpierw, że po prostu przegapił sygnał zewnętrznej wieży kontrolnej. Zdołał jakoś odnaleźć kombinację klawiszy i przycisków, która uspokoiła mrugające diody, uciszył też podekscytowany i niezbyt trzeźwy tłumek, który zgromadził się dookoła, by sprawdzić, co się stało. Jego dezorientację wzmógł jeszcze przyjacielski głos przemawiający przez głośniki w neogaeshu. Technik starał się wyjaśnić, że wystarczająco dobrze mówi w standardzie, ale plątał mu się język. Nagle okazało się, że kod identyfikacyjny statku nie pasuje do żadnego z zapisów. Przeklęci piloci-abstynenci! Siedzą w gwiazdach i nie mają nic lepszego do roboty, jak przeszkadzać uczciwym ludziom, którzy próbują się trochę zabawić. Niby z jakiej racji miałby wyświadczać im przysługę? Niech sami dopasują kod statku, albo, jeśli tego chcą, mogą lądować bez świateł sieci. Włączył funkcję wyszukiwawczą komputera i pociągnął z butelki kolejny haust. Otrzeźwiło go dopiero ostrzegawcze buczenie komputera. Statek zbliżył się, wisiał nad samym horyzontem, podchodził do lądowania... i leciał pod czerwoną banderą. "Piraci!" - pomyślał w osłupieniu. "To piraci! Niemożliwe..." Jednakże komputer, me oszołomiony alkoholem i nie powstrzymany przez pijanego technika, ogłosił już pełny alarm w budynku i w całym mieście. Ciepłym, spokojnym kobiecym głosem syntezator mowy oznajmił: - Uwaga! Uwaga! Zbliżający się statek został zidentyfikowany jako niebezpieczny. Uwaga! Uwaga! Lecz było już za późno. Sassinak i Caris jadły ostatnie przypalone ciasteczka, gawędząc ze sobą. Lunzie pojękiwała, przewracając się z boku na bok na łóżku, a Januk wyciągnął się jak długi i wyglądał jak jakiś przedmiot wyrzucony przez morze na brzeg. - Małe dzieci nie są istotami ludzkimi - stwierdziła Sass, nawijając na palec pasmo ciemnych włosów. - To obcy, którzy zmieniają kształt, jak Weftowie, o których czytałam. W ludzi zamieniają się dopiero potem, w wieku... - namyślała się przez chwilę - jakichś jedenastu lat. - Jedenastu lat?! Obie mamy teraz dwanaście, ale ja zawsze byłam człowiekiem... Sass z uśmiechem spojrzała na przyjaciółkę. - Ja nie byłam istotą ludzką, ale czymś specjalnym, innym. - Zawsze byłaś inna. - Caris odskoczyła, by uniknąć klapsa przyjaciółki. - Nie bij mnie, sama dobrze o tym wiesz. Gdybyś tylko mogła, byłabyś obcym. - Gdybym mogła, to uciekłabym z tej planety - Sass spoważniała na chwilę. - Jeszcze osiem lat, zanim pozwolą mi złożyć wniosek. - Wniosek? O co? - O cokolwiek. Nie, mam na myśli coś konkretnego... - Sama nie wiedziała, jak wyrazić marzenia o ekscytujących przygodach, cudach czekających w tajemniczym, ogromnym oddaleniu w przestrzeni i w czasie. - Ja przejdę szkolenie dla biotechników i spędzę życie badając, jak zmienić geny, produkujące białko w populacjach naszych ryb. - Caris zmarszczyła nos. - Nie wyjedziesz chyba, Sass? Tu jest pogranicze, to właśnie jest takie podniecające. - Mówisz o jedzeniu ryb? Jedzeniu innych żywych form? Caris wzruszyła ramionami. - Wiemy, że te stworzenia w oceanie nie są inteligentne, za to mogą dostarczyć nam taniego białka. Już mi się znudził kleik i fasolka, a skoro i tak musimy grzebać im w genach, dlaczego by nie jeść ryb? Sassinak popatrzyła na nią przeciągle. To prawda, wielu osadników z pogranicza nie widziało w jedzeniu mięsa nic złego, poza łamaniem dość uciążliwego przepisu Federacji. Drgnęła lekko, przypominając sobie dotyk płetw na podniebieniu. Z daleka dobiegło jakieś zawodzenie, znów przeszedł ją dreszcz. Nagle światła rozbłysły mocno i równie niespodziewanie przygasły. - Idzie burza? - zdziwiła się Caris. Światła mrugały gwałtownie. Z terminalu komputerowego po drugiej stronie pokoju rozległ się dziwny głos, jakiego Sass nigdy jeszcze nic słyszała. - Uwaga! Uwaga! Przez trwającą wieczność chwilę dziewczęta patrzyły na siebie bez słowa, zaskoczone i przerażone. Nagle Caris skoczyła do drzwi. Sass złapała ją za rękę. - Poczekaj! Pomóż mi zabrać Lunzie i Januka! Trudno było dobudzić dzieci, które natychmiast zaczęły marudzić. Januk domagał się swojego "dużego słoika", Lunzie nie mogła znaleźć butów. Sass w panice odważyła się użyć kombinacji klawiszy, którą kiedyś pokazał jej ojciec, i otworzyła zaplombowaną szafę rodziców. - Co ty wyprawiasz? - zawołała Caris, stojąc z dziećmi przy drzwiach. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, kiedy Sass wyciągnęła z szafy torby z bronią, wydawaną każdemu dorosłemu koloniście, i pękaty, nieporęczny element działa, który - jeśli wystarczy im czasu - powinno się dopasować do części przechowywanych w sąsiednich mieszkaniach. Lunzie mogła udźwignąć zaledwie jeden z długich, wąskich pakunków. Sass obiema rękami przycisnęła do piersi największą paczkę, a Caris niosła jeszcze jedną małą torbę, w drugiej ręce trzymając dłoń Januka. - Powinniśmy wstąpić do mnie - rzekła Caris, ale kiedy wyszli na zewnątrz, zobaczyli, że niebo przecinają czerwone i niebieskie smugi. W oddali jarzyła się biała raca. - To biura portu kosmicznego - odgadła, nie tracąc jeszcze spokoju. W ciemnościach poruszały się jakieś sylwetki, podążając w kierunku ośrodka rekreacyjnego. Sass rozpoznała dwie koleżanki z klasy. Obie były uzbrojone, prowadziły ze sobą grupkę małych dzieci. W momencie gdy dotarli do ośrodka, z budynku zaczęli wysypywać się dorośli. Większość z nich z trudem trzymała się na nogach, i wszyscy przeklinali. - Sassinak! Na szczęście pamiętałaś! Ojciec, który wyglądał teraz o wiele groźniej i potężniej niż zwykle, wyjął z rąk Lunzie paczkę i ściągnął z niej zielony pokrowiec. Sass widziała podobną broń na szkolnych filmach wideo. Teraz patrzyła, jak ojciec składają i ładuje, nie zauważając, że matka wyjmuje broń, którą przyniosła Caris. Jakiś nieznajomy glos zawołał: - Podstawa do PC-8! Szybko, do cholery! Nie patrząc na Sass, ojciec krzyknął: - To twoja paczka, biegnij! Przeniosła ją przez całą ogromną salę ośrodka, dołączając do grupki dorosłych, którzy składali większe elementy uzbrojenia. Wyrwali jej z rąk pakunek, zerwali z niego pokrowiec, ustawili przy drzwiach i zaczęli montować kolejne elementy. Jakaś starsza kobieta złapała ją za ramię i spytała: - Która klasa? - Szósta. - Mieliście zajęcia z pierwszej pomocy? Sass kiwnęła głową. - Dobrze, przejdź tam - poleciła jej kobieta. "Tam", czyli po drugiej stronie ośrodka, daleko od jej rodziny, uczniowie w pośpiechu rozkładali przenośny szpital, tak jak ich uczono na kursach. Sala ośrodka śmierdziała oparami whisky, dymem papierosowym, potem stłoczonych ludzi, strachem. Piskliwe głosiki dzieci zagłuszały rozmowy dorosłych, niemowlęta zawodziły i wrzeszczały. Sass ciekawa była, czy okręt piratów już wylądował. Ilu ich jest? Jaką mają broń? Czego chcą i co im zrobią? A może -przez chwilę nieomal uwierzyła w tę myśl - może to tylko ćwiczenia, trochę bardziej realistyczne niż cokwartalne treningi? Może statek Floty chciał ich postraszyć, zachęcić do częstszych ćwiczeń z bronią? Raczej poczuła niż usłyszała pierwsze wybuchy i wstrząsy. Jej nadzieje prysły. Ktokolwiek przybył tym statkiem, miał zdecydowanie wrogie zamiary. Przez myśl przebiegło jej wszystko, co na temat piratów mówiono na filmach i co podsłuchała z rozmów dorosłych. W niektórych światach kolonie ginęły, pozbawione niezbędnego sprzętu i zapasów, polowa ludności zaś szła w niewolę. Piraci przechwytywali statki nawet podczas podróży w PTL i nikt nie potrafił przewidzieć, w którym miejscu się znajdują. Stojąc tak bez broni, zdała sobie sprawę z tego, że trzytygodniowe szkolenie z zakresu obrony cywilnej na nic jej się nie przyda. Jeśli piraci mają większe działa, jeśli ich broń jest lepsza, to zginie albo zostanie pojmana. - Sass - Caris dotknęła jej ramienia. Wyciągnęła rękę i szybko objęła przyjaciółkę. Reszta klasy skupiła się wokół nich w ciasną grupkę. Nie było to dla Sassinak niczym zaskakującym. Odkąd zaczęła chodzić do szkoły, wszyscy koledzy zwracali się do niej w momencie zagrożenia. Gdy Beny wypadł z pociągu-pełzaka, kiedy Seh Garvis dostał szału i zaatakował ją piłą do rudy, wszyscy oczekiwali, że Sass będzie wiedzieć, co należy zrobić. Matka nieraz mówiła o niej, że jest apodyktyczna, ojciec zaś przytakiwał, dodając jednocześnie, że apodyktyczność w połączeniu z taktem może być bardzo przydatna. "Takt?" - pomyślała teraz. "Cóż takiego powinnam im powiedzieć?" - Kto jest naszym triagiem? - spytała Sindera, który stał z boku, z dala od jej przyjaciół. - Gam. - Wskazał ręką na młodego człowieka, którego wyznaczono na studia medyczne poza planetą. - Ja tym razem dostałem niski kod. Sass skinęła głową i uśmiechnęła się do niego. Sprawdziła funkcje wszystkich innych. Mogło to się przydać, gdyby coś się stało. Zupełnie niespodziewanie na zewnątrz rozległ się donośny .głos. Dochodził z megafonów, które zniekształcały zgłoski języka neogaesh. Sass słyszała tylko urywane fragmenty obwieszczenia, co jednak wystarczyło, by do reszty pozbawić ją nadziei. - ...poddać się... wybuchnie... opór... strzelać... Dorośli odpowiedzieli pomrukiem niechęci, który zagłuszył dalszy ciąg przemowy płynącej z głośników. Jednakże Sass słyszała teraz coś więcej, jakieś klekotanie, które przypominało odgłos wydawany przez pociąg-pełzak. Nagle w ścianie po drugiej stronie budynku pojawiła się dziura, jakby ktoś wyrwał środek kartki papieru. Nie miała pojęcia, że ściany mogą być aż tak słabe, dotychczas pod ich osłoną czuła się całkiem bezpiecznie. Teraz zrozumiała, że wnętrze budynku to najgorsze miejsce, W jakim mogli się zgromadzić. Poczuła gorąco na karku, jakby stała za długo w letnim słońcu. Odwróciła się i ujrzała w ścianie za sobą identyczną wyrwę. Później, gdy potrafiła już analizować sytuację, doszła do wniosku, że wszystko rozegrało się w ciągu paru sekund: rozerwana ściana, bezowocny opór dorosłych, przeciwstawiających kiepskie wyrzutnie nowoczesnej broni i znacznie większym umiejętnościom militarnym piratów, pojmanie tych, którzy przeżyli, oszołomieni granatami gazowymi, wrzuconymi przez piratów do wnętrza budynku. Jednakże wówczas zdawało jej się, że myśl biegnie o wiele szybciej niż czas. Ujrzała jak we śnie, że ojciec unosi broń, by wycelować w kapsułę, która przebiła się przez ścianę. Spostrzegła, że smuga światła dotyka jego ramienia, że broń spada na ziemię wraz z odciętą kończyną. Matka pochwyciła go w momencie, gdy padał. Oboje ruszyli do ataku, wraz z innymi. Tłum dorosłych usiłował pokonać kapsułę przewagą liczebną, mimo że ginęli jeden po drugim. W końcu Sass zobaczyła, co powstrzymało kapsułę: rodzice rzucili się pod gąsienice, by zabarykadować drogę. I to nie wystarczyło. Być może udałoby się, gdyby zebrali się tu wszyscy koloniści. Jednakże kolejna uzbrojona kapsuła przybyła ślad za pierwszą, wkrótce pojawiła się następna. Krzycząc jak wszyscy inni, Sass ruszyła do ataku, w każdej chwili spodziewając się śmierci. Tymczasem pojazdy otworzyły się i wypadli z nich żołnierze, osłaniając się tarczami przed uderzeniami I kopniakami dzieci. Rzucili granaty gazowe. Sassinak, nie mogąc złapać tchu, kaszląc i dusząc się, opadła na podłogę pośród innych ciał. Zbudziła się, by doświadczyć jeszcze gorszego koszmaru. Przez dziurę w ścianie wpadało światło dnia, chłodne i pełne drobin kurzu. Było jej niedobrze, bolała ją głowa. Gdy spróbowała przewrócić się na brzuch i zwymiotować, coś zaczęło ją dusić, zaciskać się wokół gardła. Na szyi miała obrożę, przywiązaną cienką żyłką do obroży sąsiadów. Przerażona dziewczynka zasłoniła dłonią usta. Naprzeciwko jej twarzy wyrosi czyjś wysoki but, który kopnął ją z całej siły. - Leżeć! Sassinak zamarła bez ruchu. Ten bezwzględny głos był pełen pogardy. Nie musiała nawet podnosić wzroku, by domyślić się, kogo zobaczy. Usiłowała zorientować się, kto leży obok niej. Niektórzy poruszali się, inni nie. Usłyszała przybliżający się stukot obcasów. Powstrzymywała się, by nie drgnąć. - Gotowi? - padło pytanie. - Ci już się zbudzili - odparł drugi głos, chyba ten sam, który nakazał jej leżeć bez ruchu. - Podnieście ich, wyprowadźcie stąd i zacznijcie ładować. -Jedna para butów oddaliła się, w polu widzenia pojawiła się druga. Mocne kopnięcie pomiędzy żebra pozbawiło ją tchu. - Wstawać, cała ósemka! Sass usiłowała poruszyć się, ale jej ciało było sztywne i dopiero teraz przekonała się, jak bardzo przeszkadza obroża i sznur. Z pewnością nie sprawiłoby to kłopotu Carin Coldae, która kiedyś samodzielnie pokonała całą załogę pirackiego statku. Inni w grupie mieli podobne kłopoty z koordynacją ruchów, wciąż wpadali na siebie, bezradnie szarpiąc obroże. Teraz, gdy stanęła już na nogi, ujrzała pirata, który czekał spokojnie z twarzą ukrytą za osłoną hełmu. Nie miała pojęcia, czy jest silny, nie wiedziała nawet, czy to na pewno mężczyzna. Zerknęła w bok. Po drugiej stronie sali z trudem dźwigała się na nogi kolejna ośmioosobowa grupa. Pirat ciosem w żebra nakazał jej odwrócić głowę. - Uwaga! Osiem osób stanowi grupę. Macie numer piętnaście. Jeśli ktoś wyda wam rozkaz, lepiej od razu go wykonajcie. Ty... - Pirat trącił ją między obolałe żebra lufą broni, jakiej nigdy dotąd nie widziała. - Ty jesteś grupową. Jeśli twoja grupa narobi kłopotów, zostaniesz za to ukarana. Zrozumiano? Sass skinęła głową. Broń wbiła się mocniej w jej bok. - Mówi się: "Tak jest, proszę pana." Chciała go zwymyślać, tak jak na jej miejscu zrobiłaby to Carin Coldae, ale zamiast tego usłyszała własne słowa w języku standardowym: - Tak jest, proszę pana... Na końcu rzędu odezwał się jakiś chłopiec: - Chce mi się pić. Broń zwróciła się w jego kierunku, pirat warknął: - Teraz jesteś niewolnikiem. Będziesz pić, kiedy na to pozwolę. Pirat znów zwrócił broń w kierunku Sass i uderzył ją boleśnie. - Twoja grupa jest nieposłuszna, piętnastko. To twoja wina. Pirat odczekał, aż Sass złapie oddech, i kontynuował udzielanie instrukcji. Ze wszystkich stron dochodziły odgłosy uderzeń i jęki bólu, ale nikt już się nie oglądał. - Wyniesiecie zwłoki z budynku i załadujecie je do pociągu-pełzaka. Jeśli będziecie pracować szybko i sprawnie, to może później dostaniecie trochę wody. Pracowali w pocie czoła. Ośmioosobowa grupa składała się z samych uczniów. Sass znała każdego z nich, choć tylko jeden chodził z nią do tej samej klasy. Niewątpliwie nie chcieli sprowadzić na nią kłopotów. Ona sama też wolała się nie narażać, gdyż bolał ją cały bok, a każdy oddech sprawiał ból. Musieli ciągnąć przez kałuże krwi i walające się po podłodze odpadki zwłoki ludzi, których znała. Po żółtej koszuli rozpoznała Cefę, po bransoletce z brązu - Tony'ego... To był koszmar. Cztery czy pięć grup wykonywało tę samą pracę. Potem okazało się, że piraci dobili rannych, a jeszcze później wyszło na jaw, że to samo działo się w całym mieście, we wszystkich ośrodkach. Kiedy z budynku uprzątnięto zwłoki, jej grupa i dwie inne zostały wpakowane do pociągu-pełzaka. Piraci prowadzili pociąg, siedząc na spiętrzonych zwłokach i pilnując stłoczonych z tyłu dzieci. Sass wiedziała, że wszyscy zostaną zabici, zastanawiała się tylko, kiedy. Pociąg-pełzak trzeszczał i łomotał, skręcając do rybackiej stacji badawczej, gdzie chciała pracować Caris. Wszystkie okna w budynku były wybite, drzwi wyważone. Sass nie widziała przyjaciółki przez cały dzień, ale nie ważyła się rozglądać. Nie zauważyła również Lunzie ani Januka. Pociąg-pełzak zatrzymał się na samym końcu bocznicy. Teraz dzieci musiały wyładować zwłoki, zawlec je na molo i wrzucić do niespokojnego, wrogiego oceanu. Na pomoście ruch był utrudniony, łączące ich sznury plątały się bez przerwy. Strażnicy bili każdego, kogo tylko mogli dosięgnąć, nakazując im spieszyć się, ruszać się, pracować. Sass starała się nie patrzeć na zwłoki, które niosła. Dotarła już do połowy mola, kiedy nagle zorientowała się, że trzyma w ramionach zwłoki Lunzie. Z gardła wyrwał się jej krzyk, ciało siostry wyśliznęło się z rąk, odbiło się od krawędzi pomostu i spadło do wody. Sass stała sztywno wyprostowana, nie mogąc się ruszyć. Coś szarpnęło ją za obrożę, ale nie zwróciła na to uwagi. Usłyszała, że ktoś krzyczy: - To była jej siostra! I nagle ogarnęła ją ciemność. Starała się usunąć ze swej świadomości dalsze dni spędzone na Myriadzie, wypełnione rozpaczliwą pracą i walką o życie. Podawano jej narkotyk, pracowała do upadłego, potem znów dostawała narkotyk. Załadowali najlepsze rudy, kamienie szlachetne, najbogatsze transurany, dzięki którym planeta zasłużyła na wysoką ocenę Biura Rozwoju Federacji. Sass nie zdawała sobie sprawy z troski, jaką okazuje jej grupa, nie zauważała pieszczotliwych dotknięć ręki podczas krótkich chwil odpoczynku, zluzowanej linki przy obroży. Była bezgranicznie przerażona, czuła smutek i wściekłość. Później, na statku, grupa była poddawana przystosowaniu, pozostały czas zaś spędzała w śmierdzących celach. Nie dano im środków nasennych, nie zahibemowano, by uczynić długą podróż bardziej znośną. Piraci poinformowali ich zimnym, pogardliwym tonem, że mają nauczyć się tego, iż są towarem przeznaczonym na sprzedaż w rejonach nie kontrolowanych przez Federację. Jak każdy inny towar, zostali posegregowani w zależności od wieku, płci, wykształcenia. Jak wszyscy niewolnicy, szybko nauczyli się, jak przekazywać między sobą informacje. Sass dowiedziała się więc, że Caris żyje i należy do grupy osiemnastej. Januk pozostał na planecie. Przeżył, ale był skazany na śmierć, gdyż dziećmi zbyt małymi, by odbyć tę podróż, nie Opiekował się teraz żaden dorosły ani nawet nastolatek. Większość dorosłych usiłowała bronić kolonii przed piratami. Część z nich przeżyła, jednak nikt nie znał dokładnej ich liczby. Na przystosowanie oczekiwali niemal z radością, gdyż przerywało ono nudę i udrękę niewoli. Sass od początku wiedziała, tę właśnie po to je zaplanowano, jednak z upływem czasu, tak jak wszyscy pozostali, zaczęła zapominać, jak wyglądało życie na wolności. Wszyscy czekali na przystosowanie z niecierpliwością również dlatego, że było okazją do kąpieli, gdyż piraci nie mogli znieść smrodu niewolników. Potem cała grupa jednocześnie wstawała, siadała, wyciągała ręce, kucała i obracała się na komendę. Nauczyli się pracy przy taśmie produkcyjnej, gdzie Składali różne przedmioty, które poprzednia grupa podczas szkolenia rozebrała na części. Poznali harish, wariant języka neogaesh, którym mówili niektórzy piraci. Zapoznali się również z podstawami chińskiego. Koniec podróży nastąpił niespodziewanie, bowiem nie uważano za konieczne, by niewolnicy znali swą przyszłość. Podczas twardego lądowania ponabijali sobie wiele sińców, ale nauczyli się już, że skargi oznaczają tylko większy ból. Piraci, tym razem bez broni, sprowadzali z pokładu jedną grupę po drugiej, poganiając ich szeroką szarą ulicą w stronę rzędu budynków. Sass dygotała. Przed opuszczeniem statku polano ich zimną wodą, a teraz wiał chłodny wiatr. Grawitacja była tu niezbyt duża. Planeta miała dziwny zapach, ostry i duszący, zupełnie inny niż , bogaty, słonawy aromat Myriady. Sass podniosła głowę i ujrzała nad sobą kopułę. Dziwne... Czy ta wielka kopuła przykrywa port kosmiczny i całe miasto? To miasto, które poznała w ciągu następnych miesięcy, było w całości obozem dla niewolników. Całe kompleksy baraków, warsztatów, fabryk, wysokich na pięć pięter, ciągnących się we wszystkich kierunkach. Nie było tu drzew, trawy, nic poza niewolnikami i ich panami. Niektórzy z nich byli ogromni, o wiele wyżsi od rodziców Sassinak, potężnie umięśnieni, jak istoty, które Carin Coldae pokonała w filmie Dylemat Lodowego Świata. Grupy zostały rozbite. Każdego niewolnika postano na testy, mające przed sprzedażą ustalić jego zdolności. Później przydzielono ich do nowych grup, do pracy, na szkolenie. Przenoszono ich z jednej grupy do drugiej, zgodnie z życzeniami panów. Sass była zaskoczona, że po wszystkim, co się wydarzyło, pamięta jeszcze, czego nauczyła się w szkole. Kiedy na ekranie pojawiały się zadania, skupiała się, pogrążała w wiedzy matematycznej, chemicznej, biologicznej. Przez wiele dni jedną zmianę spędzała w ośrodku testującym, drugą zaś na pracy w barakach, gdzie czyściła wspólne toalety i kuchnie, zamiatała podłogi. Potem kolejna zmiana przy pracy na taśmie produkcyjnej, wciąż nie mającej najmniejszego sensu, i zaledwie sześć godzin snu, w który zapadała tak, jakby rzucała się do studni, chcąc utonąć. Nie miała możliwości śledzenia upływających dni, zresztą nie czuła takiej potrzeby. Nie miała szans na odnalezienie starych przyjaciół. Łatwo zawierała nowe przyjaźnie, jednak ciągle przechodzenie z grupy do grupy uniemożliwiało rozwinięcie przyjacielskich stosunków. Kiedy testy już się zakończyły, przez długi czas pracowała codziennie na trzy zmiany. Potem została zabrana z grupy i zaprowadzona do budynku, którego nigdy wcześniej nie widziała. Tu przywiązano ją do długiego rzędu niewolników. Usłyszała szybką paplaninę prowadzącego aukcję i wiedziała już, że została wystawiona na sprzedaż. Zanim wreszcie dotarła do podestu, na którym miano ją zaprezentować, zdążyła się już przyzwyczaić do głosu sprzedawcy. Człowiek, kobieta, drugi stopień skali rozwoju fizycznego, rozwój intelektualny na poziomie ósmego stopnia, matematyka na poziomie dziewiątym, wzrost taki a taki, waga taka a taka, planeta pochodzenia, źródło materiału genetycznego, języki rodzinne i nabyte, ocena specjalnych zdolności... Czekała na ból, który miano jej zadać, by pokazać kupującym, jaka jest wrażliwa, jak łatwo ją pobudzić. Dlatego też, kiedy ją uderzono, prawie nie drgnęła. Zorientowała się już, że kupujący rzadko szukają piękna, które łatwo stworzyć czy też wyrzeźbić dłonią chirurga. Najważniejsze były uzdolnienia w połączeniu z energią i siłą. Dlatego też ściągano niewolników ze względnie młodych kolonii. Aukcja trwała. Używano tu waluty, której nie znała i której wartości mogła się jedynie domyślać. Ktoś wreszcie wycofał się z przetargu, a ktoś inny przycisnął gruby kciuk do ekranu terminalu Jakiś niewolnik poprowadził ją przez puste korytarze l przypiął jej linkę do kółka na drzwiach. Przez cały czas panowała nad sobą, nie rozpłakała się, choć czuła, jak z serca wyrywa się jej rozpaczliwy krzyk. Juk się nazywasz? - spytał niewolnik, ustawiając pod drzwiami jakieś pudła. Sass popatrzyła na niego. Był to starszy, krępy mężczyzna o siwiejących włosach, z bliznami na ramieniu, z pozbawioną włosów bruzdą na szczycie czaszki. Nie odpowiadała, więc spojrzał na nią i uśmiechnął się, ukazując braki w uzębieniu. Nic nie szkodzi, możesz nie odpowiadać, jeśli nie masz ochoty. - Sassinak - wykrztusiła wreszcie swe imię. A więc nic jest iuż numerem! - Łatwe do zapamiętania. Skąd jesteś, Sassinak? - Z My... Myriady. - Głos jej zadrżał, a do oczu napłynęły łzy. - Znasz neogaesh? - spytał, mówiąc w tym właśnie języku. Skinęła tylko głową, gdyż łzy dławiły jej gardło. - Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze. - Gdy odetchnęła głęboko i uspokoiła się, skinął z aprobatą głową. - Masz duże możliwości, Sassinak. Sądząc po twojej punktacji, jesteś całkiem nieglupia, no i masz niezłe nerwy. Nie płaczesz, nie krzyczysz... Chociaż za bardzo podskoczyłaś, gdy cię uderzono. Taka krytyka po ciepłych słowach przepełniła czarę goryczy. Sass zaperzyła się: - Tylko lekko drgnęłam. Pokiwał głową. - Wiem, że stać cię na więcej. - Uśmiechnął się, gdy spojrzała na niego z gniewem w oczach. - Posłuchaj mnie, Sassinak z Myriady. Bez szkolenia nie wydałaś z siebie jęku... Jak myślisz, czego dokonałabyś po przeszkoleniu? Wbrew własnej woli zapytała: - Po przeszkoleniu? Co masz na myśli? W korytarzu rozległy się glosy, ktoś się zbliżał. Jej rozmówca potrząsnął głową i stanął obok sterty kartonów. - A ty jak masz na imię? - spytała cicho. - Abervest. Nazywają mnie Abe. - I szeptem dodał: - Jestem z Floty. ROZDZIAŁ DRUGI Flota... Sassinak myślała o niej przez całą drogę, wciśnięta do przedniego luku holownika towarowego, gdzie umieszczono ją wraz z dwoma innymi świeżo nabytymi niewolnikami. Później dowiedziała się. że nic była to żadna kara, ale konieczność. Holownik wydostał się spod kopuły i leciał ponad jałową, pozbawioną powietrza powierzchnią planety, służącej za obóz dla niewolników. Na zewnątrz izolowanego, hermetycznego przedziału bagażowego, poza kabiną kontrolną, gdzie Abe kierował statkiem we względnym luksusie, nic miałaby szans na przeżycie. Celem podróży były inne koszary dla niewolników, tym razem znacznie mniejsze. Sassinak spodziewała się takiej pracy jak poprzednio, ale została przydzielona do ośrodka treningowego. Sześć godzin dziennie siedziała przed ekranem, ucząc się wykorzystywania posiadanych przez siebie podstaw matematyki do czytania map, w nawigacji i geologii. Usiłowała poprawić akcent w harish i zaczęła rozumieć język chiński. Na następnej zmianie pracowała, wykonując prace przydzielane przez brygadzistę. Nie miała żadnych regularnych obowiązków, do których mogłaby przywyknąć. Najbardziej doskwierało jej poczucie, że nic może nawet wyjrzeć na zewnątrz. Dawniej zawsze mogła wybiec z budynku i przyjrzeć się niebu, spacerować po wzgórzach z przyjaciółmi. A teraz... Większość budynków nic miała okien, nie było zresztą na co patrzeć również poza ścianami z prefabrykatów. Maszerując z mozołem wąskimi uliczkami, spiesząc z jednej pracy do drugiej, nauczyła się, że podnosząc wzrok można zasłużyć na burę albo zostać uderzoną. Poza tym w górze nic było nic widać poza majaczącą niewyraźnie szarą kopułą. Sass nie umiała stwierdzić, jak duży jest ów księżyc czy planeta, jak daleko przewieziono ją z pierwotnego miejsca pobytu. a nawet z ilu budynków składa się kompleks szkoleniowy. Dzień w dzień widywała wciąż te same ściany z prefabrykatów, które z obu stron wyglądały tak samo. Przestała nawet zerkać w górę, nauczyła się zamykać w sobie i znienawidziła się za taki konformizm. Nagle okazało się. że ma wolną jedną zmianę dziennie. Spędzała ten czas w laboratorium językowym, pracując przy komputerze, czytając, lub leż - najczęściej - w towarzystwie Abego. Flota była zarówno jego przeszłością, jak i marzeniem. Zaciągnął się do niej jako bardzo młody chłopak i piął się w górę krok po kroku. Czasami, gdy w jakiejś burdzie tracił zdrowy rozsądek, spadał na niższy szczebel drabiny, lecz później znów awansował jak każdy kosmita. Byt zdolny, choć nie na tyle, by dostać się do Akademii. Był silny, lecz nie brutalny, odważny bez niepotrzebnej chłopięcej brawury. Choć był teraz niewolnikiem, wciąż jednak należał do Floty. - Są twardzi - powiedział kiedyś Sassinak. - Tak twardzi jak handlarze niewolników, a może jeszcze bardziej. Jeśli tylko mogą, to cię odbiją, a jeśli nie... - Glos mu zamarł, Sass ujrzała, że oczy mu błyszczą. Zamrugał powiekami. - Flota nigdy nie zapomina. Nigdy. Mogą przybyć późno, ale przylecą na pewno. Jeśli zaś się spóźnią, to trudno, moje nazwisko widnieje w aktach, więc na zawsze pozostanę w pamięci Floty. W ciągu następnych miesięcy Sassinak zaczęła myśleć o Flocie już nie jak o zbrojnym ramieniu kapryśnej i aroganckiej władzy, czego nauczyli ją rodzice. Abe mówił, że Flota jest solidna, że można na niej polegać. Że na każdym statku są te same stopnie, identyczne kategorie, specjalności. Nic chciał powiedzieć, od jak dawna jest niewolnikiem, ani jak dostał się do niewoli, lecz jego wiara we Flotę, w jej długie ręce i niezawodność, powoli zapadły jej w pamięć. Kiedy zmieniali się nadzorcy dziewczyny, niektórzy bardziej skorzy do gniewu, inni raczej łagodni, Abe uśmiechał się, zauważając, że dobrzy pracownicy mają dobrych przełożonych. Kiedy przychodziła na spotkania pobita i posiniaczona, powtarzał, by sobie to zapamiętała, a któregoś dnia będzie w stanie im odpłacić. Pewnego wieczoru Abe przypomniał Sass ich pierwsze spotkanie i stwierdził, że mogłaby zacząć nad sobą pracować. - Teraz jesteś już gotowa -oznajmił. - Nauczę cię czegoś. - Co to takiego? - Dyscyplina fizyczna, którą zdobywa się dla samego siebie. Pomoże ci, kiedy będziesz w kłopotach, tu czy gdziekolwiek indziej. Nie będziesz odczuwać bólu ani głodu. - Ja tego nic potrafię! - Bzdura. Dziś przepracowałaś przy komputerze sześć godzin, bez przerwy na południowy posiłek. Byłaś głodna, ale nie myślałaś o jedzeniu. Możesz się nauczyć, jak nie myśleć o głodzie. Sass uśmiechnęła się: - Nie mogę ciągle siedzieć przy komputerze. - To prawda, ale możesz dotrzeć do samego jądra swej świadomości. A teraz usiądź prosto i oddychaj głęboko, żeby pracowała ci przepona. Było to całkiem łatwe. Technikę tę opanowała jeszcze w domu, ucząc się, podczas gdy Lunzie i Januk bawili się obok. - Skoncentruj się na swym wnętrzu - pouczał Abe. - Jeśli będziesz chciała skupić się na czymś zewnętrznym, na przykład na matematyce, mogą ci to odebrać. Nikt jednak nie zabierze ci tego, co masz wewnątrz. Przez kilka sesji dziewczyna poszukiwała czegoś, na czym mogłaby się skupić. - Sięgnij głębiej, do samego środka - pouczył ją Abe. Zaczęła myśleć o tym, jako środku ciężkości. - Doskonale - zgodził się Abe. - Jeśli ci to pomaga, myśl w ten sposób. Kiedy już się tego nauczyła, następny etap był o wiele trudniejszy. Prosty trans nic wystarczał, gdyż mogła najwyżej trwać w nim biernie. Jak wyjaśnił jej przyjaciel, będzie musiała nauczyć się, jak na każde zawołanie korzystać z całej swej mocy, nawet z tych jej zapasów, do których większość ludzi nigdy nie sięga. Przez dłuższy czas nic czyniła żadnych postępów i chętnie zrezygnowałaby z ćwiczeń, lecz Abe nie pozwalał na to. - Zbyt wielkie postępy czynisz na szkoleniu technicznym - oznajmił kiedyś z powagą. - Masz już dobre zadatki na pilota, a piloci są w cenie. Sass popatrzyła na niego zaskoczona. Nie pomyślała nawet, że znów mogą ją sprzedać, wysłać gdzieś daleko, gdy zaczęta się już czuć dosyć bezpieczna. Abe delikatnie dotknął jej ramienia. - Widzisz więc, po co ci to potrzebne jak najszybciej. Nie jesteś bezpieczna, podobnie jak każdy z nas. Mnie też mogą sprzedać. Już dawno by to zrobili, gdybym nie był aż tak przydatny. Mogą trzymać cię. aż zostaniesz w pełni wykwalifikowanym pilotem, ale pewnie tego nie zrobią. Istnieje wielkie zapotrzebowanie na młodych, ledwie przeszkolonych pilotów. przydatnych w nietypowej działalności handlowej. Zrozumiała, że mówi o piratach. Zadrżała na samą myśl o powrocie na piracki statek. - Poza tym - ciągnął Abe - jest jeszcze coś, co powinnaś wiedzieć, ale czego nie mogę ci jeszcze powiedzieć. Wreszcie osiągnęła sprawność, którą Abe określił jako "dostateczną". Nie wykraczała ona jednak poza zwykłą siłę fizyczną, a w dodatku Sass szybko się męczyła. Mimo to Abe kiwał z uznaniem głową i kazał jej ćwiczyć niemal codziennie. Udzielał też Sass dodatkowych informacji. - Istnieje coś w rodzaju stowarzyszenia ofiar piratów - powiedział Abe. - Pamiętamy, skąd przybyli złoczyńcy, kim są, kto przeżył masakrę, jak zginęli inni. Mamy nadzieję, że jeśli kiedyś uda się nam zebrać wszystkie te informacje, złożyć razem wszystko, co wiemy, dowiemy się, kto stoi za całym tym piractwem. Ci ludzie nic działają na własną rękę, choć słyszałem, że statek, który napadł na Myriadę, był niezależny, a przynajmniej miał na pieńku ze swoim sponsorem. Istnieją dowody na pewnego rodzaju spisek w samej Federacji. Nic wiem jakie, bo gdybym wiedział, zrobiłbym wszystko, by przekazać je Flocie. Jednakże ciebie nie mogę z nimi skontaktować, dopóki nie nauczysz się maskować swych reakcji. - Kim są... - Nazywają siebie "Samizdat". To stare słowo, pochodzące z języka, którego nigdy nie słyszałem. Podobno znaczy "podziemie", może coś innego, ale to bez znaczenia. Istotna jest sama nazwa i to, byś trzymała język za zębami. Nauka, praca, ćwiczenia. Przypominało to życie, jakie wiodła w domu, na Myriadzie - szkoła, obowiązki domowe, ścisłe grono przyjaciół. Tyle ze oblanie testu w domu oznaczało tylko burę, tutaj zaś kończyło się biciem. Kiedy dopuściła do tego, by Januk rozsypał cenne, racjonowane jedzenie - oczy wypełniły jej się łzami na wspomnienie cukru rozsypanego tej ostatniej nocy -matka czyniła jej gorzkie wymówki. Kiedy teraz rozsypała nasiona, które niosła do inspektów, nadzorca dał jej mocnego kuksańca i pozbawił posiłku. A zamiast przyjaciół w swoim wieku, z którymi mogłaby plotkować o kolegach i rodzinie, żartować i snuć marzenia, miała tu Abego. Upływał czas, który mogła odmierzać tylko subtelnymi zmianami we własnym organizmie. Była dziś chyba nieco wyższa, szersza w biodrach, choć nadal szczupła, bo na niewolniczej diecie. W końcu zaczęła się zastanawiać, dlaczego jej i Abemu dano tyle swobody, podczas gdy inne przyjaźnie między niewolnikami nadzorcy bezwzględnie niszczyli. Gdy zapytała go o to, Abe uśmiechnął się figlarnie. - Mówiłem ci już,, że jestem tu ceniony. Dlatego też uznano, że przyda mi się od czasu do czasu słodka młodziutka maskotka... Sass poczerwieniała. Szkolono tu w sztuce miłości dziewczęta dużo od niej młodsze, gdy tymczasem na Myriadzie, zgodnie z religią jej rodziny, mieli prawo wiedzieć o tym tylko ci, którzy dorośli do założenia własnej rodziny. Życie na pionierskiej planecie dostarczało im zbyt wielu zajęć, by mieli czas uskarżać się na to. Abe mówił dalej: - Powiedziałem im, że sam będę cię szkolić w miłości. Nie chciałem, żeby przeszkadzali ci swoimi naukami. - Sass wpatrywała się w ziemię, wściekła na niego. - Nie zżymaj się, dziewczyno. Oszczędziłem ci sporo kłopotów. Nie kazaliby ci pewnie robić tego przez cały czas, bo jesteś zbyt inteligentna i można cię nieźle sprzedać po przeszkoleniu technicznym, ale mimo wszystko... - No dobrze - wymamrotała obrażonym tonem. - Dobrze, rozumiem. - Teraz jeszcze nie, ale kiedyś zrozumiesz. - Dotknął jej policzka i obrócił jej twarz w swoją stronę. - Sass, kiedy będziesz już wolna - a wierzę w to, że kiedyś odzyskasz wolność - zrozumiesz, co zrobiłem i dlaczego tak postąpiłem. Moja mała, będziesz kiedyś piękną kobietą, która sama zadecyduje o własnym ciele. Przez pewien czas po tej rozmowie Sass czuła się dość nieswojo w jego obecności. Kilka dni później Abe na powitanie przekazał jej wstrząsającą wiadomość. - Zostaniesz sprzedana - powiedział, unikając jej wzroku. - Niedługo, jutro albo pojutrze. To nasze ostatnie spotkanie. Powiedzieli mi tylko dlatego, że zaproponowali mi następną. - Ależ Abe... - szepnęła drżącym głosem. - Niestety, Sass. - Potrząsnął głową. - Nic nie mogę poradzić. Z oczu trysnęły jej łzy. - Ale... ale to niemożliwe... - Sass, myśl! - W jego głosie dźwięczał rozkaz. Łzy wyschły Jej na policzkach. - Czy uczyłem cię tego, byś płakała jak rozkapryszone dziecko, gdy tylko zaczną się kłopoty? Spojrzała na niego i przypomniała sobie o samodyscyplinie. Zaczęła oddychać wolniej, uspokoiła się. Przestała dygotać. Pozbyła się strachu. - Już lepiej. A teraz posłuchaj... Abe mówił szybko, łagodnym głosem. Rytm jego słów był dziwny, zniewalający. Gdy skończył, nie pamiętała, co jej przekazał, wiedziała tylko, że to coś ważnego i że później sobie przypomni. Objął ją i przytulił po raz pierwszy. Jego uścisk podniósł ją na duchu. Wciąż jeszcze opierała głowę na jego ramieniu, kiedy przyszedł nadzorca, by ją zabrać. Przeszła przez halę targową, niczego nie widząc. Tym razem nabywca kazał zabrać ją do portu, do podniszczonego statku bez widocznych numerów rejestracyjnych. Gdy znaleźli się wewnątrz, eskortujący Sass strażnik podał uczepiony do jej obroży pasek mężczyźnie z purpurowymi i złotymi dystynkcjami. Sass sobie, że to mundur starszego pilota jakiejś odległej floty handlowej. Człowiek ów spojrzał na nią i pokiwał głową. - Następny żółtodziób. Przecież wiedzą, iż potrzeba mi kogoś doświadczonego niż tępa, goła dziewucha, która pewnie nie mówi nawet w żadnym zrozumiałym języku. Odwrócił się od niej i pchnął palcem ściankę. Ze świstem otworzyły się drzwi szafki. Przerzucił jej zawartość i wyciągnął wygniecioną tunikę i pocerowane spodnie. - Masz. Ubranie. Rozumiesz? Gestami pokazał, że ma się ubrać. A potem poprowadził ją korytarzem do kabiny pilota, małego, zatłoczonego pomieszczenia, wypełnionego ekranami i tablicami rozdzielczymi. Dzięki przebytemu szkoleniu z ulgą rozpoznała znajome elementy W chaosie przycisków, guzików, migających świateł. To musi być komputer wewnątrzukładowy, to jest przycisk FTL i jego własny komputer, migający teraz w niezbyt dla niego typowym pomieszczeniu. Statek miał dwa napędy wewnątrzukładowe, z których jeden nadawał się do lądowania na planetach z powłoką atmosferyczną. Pilot pociągnął za pasek u jej obroży. Gdy spojrzała na niego, wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Widzę, że znasz większość z tych urządzeń. Byłaś kiedyś w przestrzeni kosmicznej? - Zapomniał, że dziewczyna może nie mówić w jego języku. Na szczęście mówiła. - Nie... Odkąd tu przyleciałam. - Masz wysoką punktację. Zobaczmy, jak sobie z tym poradzisz. Wskazał dłonią jeden z trzech foteli. Usiadła przed komputerem, bardzo przypominającym jej stanowisko szkoleniowe, pochodzącym nawet od tego samego producenta. Nachylił się nad nią, poczuła ciepły oddech na policzku. Wprowadził do komputera zadanie dla niej. - Już to kiedyś robiłam - powiedziała. - No to zrób jeszcze raz. Jej palce zatańczyły na klawiaturze. Kod punktu wyjścia i celu, równania wyliczające najbardziej korzystną kombinację czasu podróży, kosztów paliwa napędu wewnątrzukładowego, przepływu prawdopodobieństwa FTL i wreszcie równania przekształceniowe, wyznaczające ścieżkę lotu w przestrzeni FTL. Kiedy dokończyła, skinął głową. - Całkiem nieźle. A teraz zmaksymalizuj czas podróży, wykorzystując największy dostępny przepływ FTL. Wykonała zadanie i spojrzała na niego. Patrzył spode łba. - Poleciałabyś ścieżką przepływu 0.35? Skąd wzięłaś taką wartość? Zarumieniła się. Źle umieściła przecinek. Dodała opuszczone zero i ze stoickim spokojem przyjęła zasłużony kuksaniec. - Teraz już lepiej. Wy, młodzi, nie wiecie, co znaczy wysoki przepływ. Uważaj, bo zostanie po nas tylko echo szumów radiowych w jakimś układzie słonecznym. Jak masz na imię? Zamrugała ze zdziwieniem oczami. Dotąd tylko Abe mówił jej po imieniu. Pilot patrzył na nią. czekając niecierpliwie, gotów znów dać jej szturchańca. - Sass - odparła. Uśmiechnął się i wzruszył ramionami. - Pasuje do ciebie. - Usiadł w fotelu i skasował dane z ekranu. - A teraz, dziewczyno, zabieramy się do pracy. Nowe życie w charakterze świeżo zwerbowanego młodszego pilota - starszy pilot wyraźnie oświadczył, że nie lubi słowa "niewolnica" - było znacznie przyjemniejsze niż przebyte szkolenie. Nadal nosiła obrożę, ale już bez linki. Nikt jej nie powiedział, do kogo należy statek, nie informowano jej o niczym, podając tylko najbliższy cel podróży. Poza tym traktowano ją jak pełnoprawnego członka załogi. Prócz starszego pilota Krewe leciało jeszcze dwóch młodszych pilotów: krępa kobieta o imieniu Fersi i wysoki, niezgrabny mężczyzna Zoras. W kabinie pilota zawsze pracowali we trójkę, manewrując to jednym, to drugim napędem wewnątrzukładowym. Sass odbywała standardowe, sześciogodzinne wachty jako trzeci pilot pod komendą pozostałych. Poza tym musiała utrzymywać w czystości własną kabinę i wykonywać drobne polecenia, jakie jej wydawano. W wolnych chwilach przysłuchiwała im się i przypatrywała, jak gadają, kłócą się i uprawiają hazard. Piloci nie bratają się z byle kim - ostrzegła ją Fersi, gdy Sass usiłowała zaprzyjaźnić się z załogą statku. - Należy nam się szacunek. Reszta załogi to żadni kosmici. Na ziemi robiliby to samo co tutaj: biliby się, sprzątali, gotowali, obsługiwali maszyny Piloci to stary cech, pierwsi kosmici. Masz szczęście, że nauczono cię tego zawodu. Historia z punktu widzenia trojga pilotów w ogóle nie przypominała tego, czego dziewczyna uczyła się na Myriadzie. Nie mówili nic o epoce wielkich odkryć, o spotkaniach z obcymi, o budowaniu sojuszów i utworzeniu Federacji, Zamiast tego Sass wysłuchiwała litanii nazwisk jeszcze z czasów Starej Ziemi, poznawała oklepane, banalne opowieści. Lindberg, Czerwony Baron, Bader, Gunn, nazwiska jeszcze z czasów przed podróżami kosmicznymi, podniebni wojownicy z jakiejś prastarej bitwy, z której nikt nie powrócił żyw. Heinlein i Clarke, Glenn i Aldridge z pierwszych dni w kosmosie... aż do Ankwira, który niedawno przetarł nowy szlak przez całą galaktykę, zmniejszając margines przepływu poniżej 0,001. Gdyby nie tęskniła tak bardzo za Abem, byłaby prawie szczęśliwa. Pokładowe pożywienie, na które wszyscy inni wyrzekali, jej zdaniem było smaczne i obfite. Mogła się uczyć i miała chętnych nauczycieli. Piloci nudzili się, gdyż dawno opowiedzieli już sobie nawzajem swe historie. Jednakże zanim Sass zdołała zapomnieć o swym dawnym opiekunie i obozie dla niewolników, nastąpił napad. Spała na swej koi, kiedy zawył alarm. Statek zadrżał. Pokład pod bosymi stopami dygotał przy zmianie napędu. - Sass! Chodź tu! Glos Krewe zabrzmiał tak donośnie, ze przebił się przez dzwonki alarmowe. Chwiejąc się na nogach, powędrowała w stronę stanowiska dowodzenia. Fersi już tam siedziała, wpatrując się w ekran. Krewe spostrzegł Sass i wskazał jej fotel drugiego pilota. - To pewnie nic nie da, ale możemy spróbować... Sassinak włączyła ekran i usiłowała zorientować się w plątaninie symboli. Coś wychwyciło ich z przestrzeni FTL i rzuciło w pustkę między systemami gwiezdnymi. A z tyłu, stanowczo zbyt blisko, znajdowało się coś znacznie bardziej masywnego od ich statku. - Ciężki krążownik Floty - oznajmił lakonicznie Krewe. -Znalazł nas przed chwilą i zastawił pułapkę. - Co takiego?! - Sass nic miała pojęcia, że można odnaleźć, a nawet przechwycić statek w locie FTL. Pilot wzruszył ramionami, manewrując rękoma na klawiaturze. - Rota nauczyła się nowych sztuczek. Prawie im uciekliśmy. Masz... - Rzucił jej kawałek tłoczonego plastiku. - Włożysz to w boczną szczelinę przy swojej tablicy rozdzielczej, kiedy ci powiem. Z ciekawością przyjrzała się płytce. Długa na palce, o dwa razy mniejszej szerokości, nie przypominała żadnego nośnika informacji, jaki kiedykolwiek widziała. Odszukała szczelinę, do której pasował, i czekała na polecenie. Nagle w głośniku zabrzmiał głos kapitana. - Krewe, możesz coś zrobić? Chcą wejść na pokład! - Może mogę. Poczekaj. Krewe skinął głową Sass i wsunął identyczną płytkę w szczelinę własnej tablicy rozdzielczej. Dziewczyna poszła w jego ślady, podobnie Fersi. Statek przechylił się na bok, jakby się o coś potknął, światła przygasły. Nagle Sass poczuła, że jakaś silą wciska ją w fotel, gwałtownie popycha w lewo, a potem na prawo. Rozległ się ogłuszający huk, światła zgasły, a z zimnych ciemności dochodziły tylko nie kończące się przekleństwa Krewe. Przebudziła się na czystej leżance w jasno oświetlonym pomieszczeniu. Niemal natychmiast wyczuła brak znajomego ucisku na szyi - Uniosła dłoń. Niewolnicza obroża zniknęła. Ostrożnie rozejrzała się naokoło. - Ach, obudziłaś się wreszcie. - Podszedł do niej mężczyzna w czystym białym mundurze, z czarnymi i złotymi pasami na rękawach. - I pewnie zastanawiasz się, gdzie jesteś, co się stało i ... Czy ty w ogóle mówisz w tym języku? Pokiwała głową, gdyż była zbyt zaskoczona, by cokolwiek powiedzieć. Flota. To na pewno Flota. Spróbowała przypomnieć sobie, co Abe mówił o paskach na rękawach. Te miały kształt skrzydeł. To dobrze. - Mężczyzna skinął głową. - Byłaś niewolnicą, prawda? Sądząc po twoim wieku, schwytali cię kilka lat temu. - Skąd pan wie? Uśmiechnął się. Miał przyjemny uśmiech, ciepły i serdeczny. - Mówią mi o tym między innymi twoje zęby, ogólny, rozwój biologiczny. W tym momencie Sass zorientowała się, że ma na sobie czyste, miękkie, jednoczęściowe ubranie. Połatana tunika i spodnie. które nosiła na statku, zniknęły. - Czy pamiętasz, skąd pochodzisz? - Gdzie jest mój... dom? - Przytaknął. - Na Myriadzie. Najwyraźniej nie znał jej planety, więc podała standardowy adres galaktyczny, którego nauczyła się w szkole, jakże dawno temu. Opowiadała, co wydarzyło się w kolonii. - A potem? Opisała lot do obozu, szkolenie, któremu została poddana jako niewolnica, wreszcie pracę na statku. Westchnął głęboko. - Pewnie nie masz pojęcia, gdzie znajduje się planeta z obozem dla niewolników? - Nic... Jej wzrok padł nagle na insygnia naszyte na piersi mężczyzny. Coś symbolizowały... Nagle ujrzała twarz Abego, który z napięciem mówił jej coś szybko, coś, czego dokładnie nie zapamiętała. To nic, bowiem pewnego dnia... Przecież ten dzień właśnie nadszedł! Zaczęła nagle recytować wszystko, co przekazał jej Abe, powtarzając jego słowa równie szybko i dokładnie. Mężczyzna patrzył na nią w osłupieniu. - Ależ jesteś zbyt młoda, nie mogłaś przecież... Teraz już wiedziała, jaką wiedzę Abe wpoił jej i zapewne wielu innym dziewczynom, które zostały sprzedane, z nadzieją, że kiedyś przypadkiem ujrzy insygnia Floty i odzyska pamięć. W jaki sposób udało mu się to ukryć? Przypomniała sobie wszystko: adres planety, kurs lotu FTL i kody, które pozwolą okrętom Floty ominąć zewnętrzne satelity obronne. Wszystkie te okruchy wiedzy Abe zbierał przez długie lata niewoli, udając posłuszeństwo. Podane przez dziewczynę informacje wywołały lawinę wydarzeń. Położono ją na noszach, zaniesiono przez błyszczące czystością korytarze i umieszczono z największą ostrożnością na koi w kabinie. Pomieszczenie było luksusowe. Na podłodze znajdował się puszysty dywan w geometryczne wzory, wokół niskiego okrągłego stolika stało kilka wygodnych foteli. Nagle z oddali doszedł dźwięk dzwonka, rozległ się tupot dziesiątków stóp. A później drzwi kabiny zamknęły się i nie słyszała już nic poza cichym sykiem powietrza pompowanego przez urządzenia wentylacyjne. W takiej ciszy ponownie zasnęła. Obudziło ją ciche kaszlnięcie. Tym razem biały mundur ozdobiony był złotymi, prostymi pasami okalającymi rękawy. "Pierścienie" - pomyślała nieprzytomnie. Widziała cztery pierścienie i sześć małych srebrnych punkcików na naramiennikach. "Najważniejsze są gwiazdy" -mówił Abe. "Noszą je admirałowie." - Oficer medyczny twierdzi, że jesteś w dobrym stanie -odezwał się ów człowiek, ozdobiony złotem i srebrem. - Czy możesz powiedzieć, co jeszcze pamiętasz? Był wysoki, szczupły, siwy. Żeby się nie bała, uśmiechnął się do niej po ojcowsku. Skinęła głową i powtórzyła wszystko od początku, tym razem powoli, normalnym głosem. - Kto ci to powiedział? - Abe- On... był we Flocie. - No dobrze, ale co my teraz z tobą zrobimy? - To jest okręt Floty, prawda? -"Baghir", ciężki krążownik. Czy wiesz coś o statku, na którym pracowałaś? - Potrząsnęła przecząco głową. - Nie? Pewnie po prostu wsadzili cię do kabiny pilota i kazali zabrać się do pracy. A więc był to niezależny statek transportowy. Czasami przewoził niewolników. Tym razem na pokładzie było ich około dwudziestu - młodych, przeszkolonych - a także wielki ładunek kostek rozrywkowych... O ile można tę czynność nazwać rozrywką. - Dokładniej tego nie wytłumaczył, a Sass nie dopytywała się. - Mieliśmy informację, że może przybyć dostawa do sąsiedniego systemu, więc przygotowaliśmy siatkę przepływu. Nie musisz wiedzieć, jak ona funkcjonuje, powiem ci tylko tyle, że może wyciągnąć statek z hiperprzestrzeni, jeżeli zadziała. Jeśli nie, to i tak statek zostanie zniszczony. Udało się nam pochwycić was. Pozostali niewolnicy - nawiasem mówiąc, dwoje pochodzi z Myriady - zostaną odesłani do Kwatery Głównej Sektora, gdzie przesłucha ich Flota, a sąd spróbuje ustalić ich tożsamość. Nic są winni, chcemy tylko upewnić się, że nie wyposażono ich w ukryte niebezpieczne osobowości. Trafiały się takie przypadki wśród oswobodzonych niewolników. Jednego z nich wyszkolono na mordercę. Po uwolnieniu oddano go do szkoły, gdzie wpadł w szał i zabił czternaście osób, zanim go ujarzmiono. Człowiek w oficerskim mundurze potrząsnął głową i spojrzał na Sass. - Co jednak zrobić z tobą? Jesteś kluczem do wszystkiego, co się dziś zdarzyło, i ty jedna wiesz, gdzie jest obóz dla niewolników. Przekazałaś nam wszystko, co pamiętasz, ale twój przyjaciel z Floty na pewno nie zawarł wszystkich informacji w tym jednym zakodowanym przesłaniu. Gdybyś zechciała nam towarzyszyć... Sassinak usiadła na łóżku. - Lecicie lam? - Nie w tej chwili, ale niedługo, najwyżej za kilka dni czasu pokładowego. Kłopot w tym, że jesteś cywilem i jesteś niepełnoletnia. Nic mam prawa zabrać cię ze sobą, ani nawet prosić cię o to, choć przydałabyś się nam. Jej oczy napełniły się łzami. Było tego za wiele jak na jeden raz. Skupiła się, próbując odzyskać równowagę duchową, tak jak uczył ją Abe. Uspokoiła oddech, usunęła napięcie. Oficer przyglądał się jej. Jego twarz wyrażała z początku niepokój, później zaskoczenie. - Ja... chcę polecieć - rzekła Sass. - Jeśli Abe... - Jeśli żyje, znajdziemy go. Nie obawiaj się. A teraz, moja dumo, wyśpij się porządnie. Jeszcze jedna ukryta informacja ujawniła się w trakcie specjalistycznego badania, przeprowadzonego przez zespól medyczny okrętu. Zawierała ona szczegóły na temat wewnętrznych zabezpieczeń planety, dokładny opis jej powierzchni oraz nazwy karteli handlujących niewolnikami, włączając ten, który zakupił i przeszkolił Sass. Dziewczyna wyszła z badania blada i drżąca, odzyskała energię dopiero po długim śnie i dwóch solidnych posiłkach. Przez resztę podróży nie miała już nic do roboty, mogła tylko czekać. Oczekiwanie umilały jej dwie kobiety z załogi, otaczające ją troską i zasypujące drobnymi podarunkami. które dla byłej niewolnicy stanowiły prawdziwy luksus. Kapitan nie chciał się zgodzić, by Sass została włączona do grupy lądującej na planecie. Krążownik wszedł w atmosferę i wkrótce Abe powrócił na łono Floty. Choć byt poturbowany i poznaczony szramami, ubrany w podartą niewolniczą tunikę, przemaszerował dumnie, jak na paradzie, z małego statku na pokład krążownika. Do przegrody cumowniczej zszedł sam kapitan. Sass wstrzymywała oddech, z podziwem i zachwytem patrząc, jak witają się ze sobą według pradawnego rytuału. Kiedy Abe wreszcie zbliżył się do niej, nagle się zawstydziła, bata się go dotknąć, jednakże on mocno ją uściskał. - Sass, jestem z ciebie dumny! Puścił ją na chwilę, by przytulić jeszcze mocniej. - Nic takiego nie zrobiłam... - Nic nie zrobiłaś?! No to mamy co do tego odmienne zdanie! Daj spokój, bo kiedy tylko włożę przyzwoite ubranie... Rozejrzał się. napotykając wzrokiem przyjacielskie uśmiechy członków załogi. Jakiś mężczyzna zawołał go gestem dłoni. Abe ruszył za nim. Sass przypatrywała mu się, myśląc, że wreszcie powrócił na swoje miejsce. A gdzie jest jej miejsce? Przypomniała sobie, co kapitan powiedział o innych oswobodzonych niewolnikach. Przesłuchania Floty, sąd... Mało zachęcająca perspektywa. - Nie martw się - odezwał się ktoś obok niej. - Jesteśmy na tyle zamożni, by umożliwić każdemu z was rozpoczęcie nowego życia... Przede wszystkim zaś tobie, za to, co zrobiłaś. Mimo to niepokoiła się, czekając, aż wróci Abe. Kiedy zaś przyszedł, ubrany w nowiutki mundur, ozdobiony należnymi mu dystynkcjami, jeszcze bardziej zaczęła się denerwować. Nowe życie w nowym miejscu, wśród obcych. Nie musiała pytać, bo wiedziała, że nikt z jej rodziny nie ocalał. - Nie martw się - Abe powtórzył słowa nieznajomego. - Nic zagubisz się gdzieś w galaktyce. Jesteś moją dziewczynką, a ja jestem z Floty. Wszystko będzie dobrze. ROZDZIAŁ TRZECI Kiedy Sass dotarta wreszcie na planetę Regg. wychwalała Flotę równie głośno jak Abe. Jakże chciałaby się znaleźć w jej szeregach. Okazało się, że Abe również o tym pomyślał. - Jesteś wystarczająco inteligentna - oznajmił poważnie - by wstąpić w szeregi Akademii i zostać oficerem Floty. Masz też silne nerwy. Nie byłaś pierwszą dziewczyną, której próbowałem pomóc, ale tylko ty nie załamałaś się, kiedy nadeszła pora rozstania. Dwie poprzednie zostały zabite. W jaki sposób mogę dostać się do Floty? - Sass nie marzyła o niczym innym jak o przestąpieniu lśniących białych wrót Akademii. Jednakże do tego potrzebne były rekomendacje urzędników Federacji. W jaki sposób sierota ze splądrowanej kolonii zdoła przekonać kogoś, by ją zarekomendował? Najpierw musisz pójść do szkoły przygotowawczej. Jeśli formalnie cię zaadoptuję, będziesz się do niej kwalifikować jako córka weterana Floty. Nieważne, że nic jestem oficerem. Flota to Flota - Ale ty... - Sass zarumieniła się. Wiedziała, że Abe musiał przejść na emeryturę. Jego przetrąconego ramienia nie dało się już wyleczyć i komisja lekarska zdyskwalifikowała go. Wykłócał się, prosił, wszystko bez skutku. - Może i jestem na emeryturze, ale wciąż należę do Floty. A niech to licho, od razu wiedziałem, że tak się stanie, gdy ręka nie chciała mi się zagoić. Po pół roku jest już za późno na leczenie. Myślałem jednak, że uda mi się ich skiplingować. - Skiplingować? - Kipling to autor polowy piosenek, które śpiewają we Flocie. W naszym slangu mówi się, że jeśli starasz się komuś przypodobać, podlizać, grając na sentymentach, to kiplingujesz. Nie martw się jednak. Nie będę w służbie czynnej, jednak jako inwalida... - Jego mina wyraźnie świadczyła o tym, że brzydzi się tego miana. - Tacy staruszkowie dostają zwykle jakąś pracę w biurach. Sass spytała go o szkolę przygotowawcza. - Pouczysz się tam trzy, cztery lata, potem zdasz egzaminy -a zdasz na pewno. Nic przejmuj się referencjami. Na kapitanie zrobiłaś niemałe wrażenie, a jest zaprzyjaźniony z połową przedstawicieli Federacji w tym sektorze. Od tej pory wszystko szło jak z płatka: adopcja, rozpoczęcie nauki w szkole przygotowawczej. Choć inni uczniowie byli w wieku Sass, nie mieli jej doświadczenia i otwarcie okazywali swój podziw. Dzięki technicznemu szkoleniu niewolników Sass sporo wyprzedzała szkolny program z matematyki, zaś samodyscyplina i umiejętność koncentracji pomogły jej nadrobić zaległości w innych dziedzinach. Z początku czulą się wyobcowana z życia towarzyskiego szkoły, gdyż trudno jej było odzyskać beztroskę i humor nastolatki. Uczyła się tak pilnie, że wkrótce wszyscy zaczęli ją uważać za kujonkę. Kwatera Abego w wielkim bloku różniła się od wszystkich poprzednich miejsc zamieszkania Sass. Mieszkanie jej rodziców na Myriadzie zaprojektowano standardowo, jak wszystkie inne domy w kolonii. Duże rodziny w razie potrzeby zajmowały dwa lub trzy mieszkania i przebijały drzwi w ściankach działowych. Wszystkie budynki mieszkalne miały tylko jedną kondygnację, podobnie jak większość pozostałych zabudowań. W obozie dla niewolników wszystkie gmachy wznoszono z jeszcze tańszych prefabrykatów. Były to wielkie, brzydkie budowie, zaprojektowane tak, by zmieściło się w nich jak najwięcej ludzi. Sypiała wówczas w baraku bez okien, na jednej ze stojących w kilku rzędach piętrowych prycz. Mieszkanie Abego mieściło się w narożniku drugiego piętra. Były w nim dwie sypialnie, salon, pokój do pracy i mała kuchenka. Z okna swej sypialni Sass mogła wyglądać na dziedziniec pełen kwiatów, ozdobiony jednym drzewem z łagodnie opadającymi gałęziami. Z okna salonu widać było szeroką ulicę, a po jej drugiej stronie podobny budynek, który wydawał się niezwykle przestronny i lekki. Z początku dziewczyna całymi godzinami przyglądała się ludziom chodzącym po ulicy, przypatrywała się miastu, bowiem dom, jak wiele innych, stał na niewielkim pagórku nad zatoką. Regg była planetą ziemiopodobną, założoną przez zwykłych kolonistów - w tym przypadku ekspertów rolnych a następnie wybraną na Kwaterę Główną Floty ze względu na swą lokalizację w przestrzeni zdominowanej przez ludzi. Tu, w swej stolicy, Flota dominowała nad wszystkim. Abe zabierał Sass na wycieczki do wielkich, pokrytych białym marmurem, kanciastych budynków Kwatery Głównej, do parków nad rzeką, wpadającą do sporej naturalnej zatoki - szerokiego, niemal idealnie okrągłego rezerwuaru głębokiej, błękitnej wody, ograniczonego od wschodu i zachodu siwymi urwiskami, z wyjściem na pełne morze ze skalistą wysepką. Dzięki zapobiegliwości architektów sama delta rzeki pozostała nie zabudowana, lecz po obu jej stronach można było dostrzec porty dla okrętów Floty i statków cywilnych, Chociaż przepisy Federacji zakazywały spożywania mięsa, nadal parano się rybołówstwem w wielu zasiedlonych przez ludzi światach, gdzie nigdy nie przestrzegano zbyt ściśle żadnych reguł. Tłumaczono się tym, że zasada ograniczenia dotyczy wyłącznie zwierząt stałocieplnych oraz inteligentnych zmiennocieplnych stworzeń wodnych, jak Weftowie czy Ssli. Sass wiedziała, że wielu miejscowych cywili jada ryby, choć oficjalnie nie podawano ich nigdy nawet w najgorszych portowych knajpach. Pochodzące ze Starej Ziemi ryby zostały wpuszczone do oceanu planety wiele stuleci temu. Wokół imponującego kompleksu zabudowań Kwatery Głównej stały inne biurowce, budynki ośrodków komputerowych. badawczych i technologicznych. Każdy w otoczeniu żywej przyrody, bowiem mimo wszystko Regg była nadal mało zatłoczoną planetą. - Kiedy ludzie z Floty przechodzą na emeryturę, osiedlają się zwykle w górze rzeki - wyjaśnił Abe. - Może kiedyś, w czasie wakacji, uda nam się tam popłynąć i zobaczyć owe posiadłości. W górach też mam paru przyjaciół. Jednakże już samo miasto dostarczało aż nadto dużo wrażeń dziewczynie, która dorastała w malej górniczej osadzie kolonistów. Zrozumiała, jak śmieszne było nazywanie miastem zbieraniny jednopiętrowych budynków na Myriadzie. Tu budynki rządowe pięły się na wysokość dziesięciu, dwunastu pięter, a ze smaganych wiatrem tarasów obserwacyjnych na dachach roztaczał się wspaniały widok na całą okolicę. W wiecznie zatłoczonych sklepach sprzedawano towary ze wszystkich znanych światów, na ulicach od rana do głębokiej nocy panowała pospieszna krzątanina. Festiwale, organizowane ku czci postaci historycznych i z okazji świąt, teatry, muzyka, sztuka... Sass upajała się tym całymi tygodniami. To był prawdziwy świat, o którym marzyła na Myriadzie - kolorowe, tłumne miasto, za pośrednictwem okrętów Floty mające stałą łączność ze wszystkimi pozostałymi planetami. Port kosmiczny znajdował się za najbliższym pasmem wzgórz, chroniących miasto przed hałasem, lecz dziewczyna uwielbiała obserwować promy, wznoszące się ponad porośnięte lasem zbocza prosto w otwarte niebo. Miała okazje spotkać się z innymi osobami, które przeżyły najazd na Myriadę. Caris była ponura i wystraszona. Niewola pozbawiła ją dziewczęcej beztroski. Nie znalazł się nikt, kto podtrzymałby ją na duchu, tak jak Abe pomógł Sass. Wyglądała teraz na starą, zgorzkniałą kobietę. - Chcę tylko dostać jakąś pracę - oznajmiła. - Mówią, że mogę też pójść do szkoły. Mówiła cicho, niemal szeptem, jak niewolnik obawiający się swego nadzorcy- - Mogłabyś zamieszkać z nami - zaproponowała Sass. Choć bardzo kochała Abego, brak jej było bliskiej przyjaciółki. Pomieściłyby się razem w jednym pokoju. Znają się przecież od dziecka. Mogłyby rozmawiać o wszystkim, jak dawniej. Przywróci Caris chęć życia, młodość, rozbudzi jej nadzieje. Jednakże przyjaciółka odepchnęła podaną rękę. - Nie. Przyjaźniłyśmy się, byłyśmy szczęśliwe, może więc pewnego dnia przypomnę sobie tamte chwile. Dziś jednak, kiedy patrzę na ciebie, widzę tylko... Głos jej się załamał. Odwróciła twarz. - Caris, proszę cię! Sass złapała ją za ręce, lecz Caris wyrwała się i cofnęła. - Wszystko się skończyło! Nie mogę być już niczyją przyjaciółką! Nie zostało we mnie nic... Chcę tylko pracować w spokoju, w samotności... Sass również miała łzy w oczach. -Mam tylko ciebie... - Nie, ja nie istnieję! Wykrzyczawszy te słowa, Caris wybiegła z pokoju. Później okazało się, że wróciła do szpitala na leczenie, po czym opuściła planetę nie kontaktując się więcej z przyjaciółką. Dopiero z rejestru szpitalnego Sass dowiedziała się, że Caris wyjechała na zawsze. Abe stwierdził, że na smutek Sass istnieje tylko jedno lekarstwo: praca i nadzieja, że w przyszłości zemści się na tych, którzy czerpią profity z handlu niewolnikami. Rzuciła się więc w wir nauki, a zanim nadeszła pora egzaminów wstępnych na Akademię, pozbyła się ostatnich przejawów smutku. Zdała egzamin z wynikiem plasującym ją wśród najlepszych kandydatów. Uradowało to jej opiekuna. Uśmiech widniał na jego pełnej blizn twarzy, gdy szedł z nią do sklepu po niezbędne wyposażenie. - Wiedziałem od samego początku, że sobie poradzisz. Pamiętaj tylko, co ci mówiłem, a za parę lat pogratuluję ci dyplomu Akademii Nic odprowadził jej jednak do bramy uczelni. Tego ranka poszedł jak co dzień do pracy. Nie wiedziała, które zmilitaryzowane biuro znalazło dla niego miejsce, a on nie spieszył jej o tym poinformować. Stała więc przed lustrem, nie mogąc sobie poradzić niesfornym pasmem włosów, aż w końcu machnęła na to rękę z obawy, że się spóźni. Zarejestrowała się jeszcze przed czasem, ale idąc po raz pierwszy przez dziedziniec, wpadła na zaczajonego starszego studenta. Natychmiast przypomniała sobie polecenia z otrzymanego biuletynu i zaczęła odpowiadać na zaczepki według obowiązujących zasad. - Melduje się kadet Sassinak... Glos jej się załamał. Student, któremu salutowała, robił zeza, pokazywał jej język i machał dłońmi przystawionymi do uszu. Potem jego twarz odzyskała normalny wygląd. Opuścił ręce, lecz uśmiechał się nieprzyjemnie. - Nikt cię nie nauczył, jak trzeba się meldować przełożonym? Usiłował naśladować lodowatą arogancję piratów i nadspodziewanie dobrze mu się to udawało. Sass, hamując gniew, zmusiła się do udzielenia odpowiedzi spokojnym tonem. Abe nic wspomniał jej, że tak tu traktują nowych kadetów. - Tak jest! - No to do roboty! - Melduje się kadet Sassinak... Tym razem oczy niemal wyskoczyły mu z orbit, usta wykrzywił tak, jakby ugryzł cierpki owoc, zaczął też gwałtownie drapać się pod pachami. Jednak Sass drugi raz nic dała się zaskoczyć i dokończyła meldunek, nie zmieniając tonu ani wyrazu twarzy. - Jesteś rozlazła, powolna i stanowczo zbyt pewna siebie -skomentował starszy kadet. - To ty jesteś ta sierota, którą przywlókł ze sobą jakiś pilot? Sass poczuła, że palą ją uszy. Zacisnęła zęby i chciała tylko skinąć głową, ale przypomniała sobie, że musi głośno odpowiedzieć. - Tak jest! - Hmm... To nie najlepsza rekomendacja, że zostało się schwytanym i zniewolonym na wiele lat. Nic pasuje to do Floty... -Przerwał, gdyż Sass otworzyła usta. - Masz coś do powiedzenia? Czy ktoś pozwolił ci mówić? Nie zwlekała z ripostą. - Abe wart jest pięciu takich jak pan. - Nie o to chodzi. Chodzi o to, że ty... - palcem popukał w jej ramię - ...musisz się nauczyć odpowiedniego zachowania, bo wydaje mi się, że życie jeszcze cię tego nie nauczyło. - Sass patrzyła na niego wściekła. - Z drugiej jednak strony, jesteś lojalna, a to już coś. Niewiele, ale zawsze. Odprawił ją, więc wyruszyła na poszukiwanie swej kwatery. starając się nikomu więcej nic podpaść. Z powodów znanych wyłącznie architektom, główny gmach Akademii został wzniesiony z wielkich szarych kamiennych bloków, tworząc mieszaninę różnych starożytnych stylów. Wyglądał jak wzięty prosto z obrazka, przedstawiającego budowle z zamierzchłej przeszłości Starej Ziemi; wieżyczki, łuki, kryte przejścia, dziedzińce wybrukowane gładką kostką, płaskorzeźby przy drzwiach i oknach, ukazujące okręty, bitwy i potwory morskie. Główny dziedziniec, zwany Promenadą, otaczało sześć takich wzbudzających szacunek budowli: Temistokles, Drake, Nelson. Faragut, Velasquez i Kaplica. To właśnie tu, na Promenadzie, obserwowanej przez co odważniejsze dzieci przez kraty bram, kadeci kilka razy dziennie formowali szeregi, by przemaszerować do klas, do stołówki lub do jakichś innych zajęć. Wkrótce Sass przekonała się, że szara kostka, ułożona w kwadraty, jest po deszczu niezwykle śliska. Poznała też miejsca, w których refleks odbitego w szybie słońca potrafił oślepić nieszczęsnego kadeta tak, ze wpadał na sąsiada. Za potknięcie dostawało się punkty karne, czego nikt sobie nie życzył. Za wielką, łukowatą bramą budynku Velasquez, tak szeroką, że zmieściłby się w niej cały korpus kadetów, znajdowały się bloki mieszkalne, noszące imiona słynnych, poległych w bitwach żołnierzy Floty: Varrina Kalia, Benisa, Tarranta, Suige'a. Już kilka miesięcy po przybyciu do Akademii kadeci znali na pamięć ich dzieje, jak również wiele innych historii. Sass, która mieszkała na trzecim poziomie Holu Suige'a, potrafiła recytować z pamięci długie fragmenty jego życiorysu. Niektórzy kadeci skarżyli się po cichu na swoje kwatery, ale Sass spędziła przecież parę lat pod opieką Abego. Nigdy nie miała tendencji do narzucania miejscu zakwaterowania własnej osobowości, gdyż Abe twierdził, że to "złe obyczaje", choć jednocześnie sam przyznawał, że wyżsi rangą oficerowie Floty korzystają z prawa do urządzania swych pomieszczeń na własną modłę. Jednakże jej wystarczało składane łóżko wyposażone w regulaminową pościel, wąska szafka przeznaczona tylko i wyłącznie na służbowe mundury, pojedyncza płytka kaseta na przedmioty osobistego użytku, biurko z terminalem komputerowym i krzesło z wysokim oparciem. Nie miała nic przeciwko dzieleniu pokoju z inną studentką, chętnie zajmowała górne łóżko, czym zdobyła sobie popularność wśród współlokatorek. Uważała, że proste, czyste, niewielkie pomieszczenia są dla nich idealne. Chętnie pracowała też przy sprzątaniu i odkurzaniu pokoju, sprawdzanego podczas codziennych inspekcji. Spodziewała się, że wystrój wnętrz Akademii będzie neutralny i monotonny, jednakże korytarze pomalowane zostały w sposób naśladujący kod barwny, używany w całej Flocie, by natychmiast można się było zorientować, jaki to poziom okrętu i jaka jego część. Na przykład pokład główny, kapitański, oznaczony był zawsze białym pasem na szarym tle, zaś pokład dla żołnierzy miał barwę zieloną. Większość zajęć odbywała się w budynkach wokół głównego dziedzińca, ustawionych w dwa rzędy, prostych, wyłożonych kamiennymi płytami gmachach, ulokowanych na wzgórzu. Uczono tu historii, która z punktu widzenia Floty wymagała znajomości szczegółów dotyczących marynarek wojennych Starej Ziemi od czasów galer i żaglowców. Sass nie pojmowała, na co im potrzebne rangi wojskowe sprzed tysiąca lat. ale uczyła się ich z myślą o egzaminach semestralnych. Zastanawiała się, dlaczego "kapitan" oznaczało kiedyś zarówno rangę, jak i stanowisko, co musiało prowadzić do niemałego zamieszania. Na szczęście ktoś skończył z tym i teraz kapitanem zwano tylko osobę dowodzącą okrętem, zaś ranga o tej nazwie przestała istnieć. - Warn wydaje się to logiczne - zauważył nauczyciel - ale kiedyś z tego powodu omal nie wybuchł bunt we Flocie. Sass najbardziej polubiła analizy rozmaitych taktyk marynarki wojennej, zwłaszcza badanie wpływu polityki na działania wojenne, wsparte lekturą starożytnego tekstu autorstwa niejakiego Tuchmana. Kadeci jadali wspólne posiłki w podziemnej stołówce. Z długimi rzędami stołów, przy których zasiadali sztywno wyprostowani. Kiedy ktoś się obejrzał lub zagapił się na płaskorzeźby na suficie, dostawał punkty karne. Sassinak, jak wszyscy inni. nauczyła się jeść szybko i estetycznie, cały czas siedząc na brzeżku krzesła. Kadeci z dwóch ostatnich lal kontrolowali stoły, wymagając od nowicjuszów doskonałych manier. Sass musiała jednak przyznać, że jedzenie było niezłe Akademia trochę ją rozczarowała, mimo że już przedtem wiedziała o niej to i owo. Obserwując, z jakim szacunkiem Abe odnosił się do oficerów Floty, dziewczyna nabrała przekonania. że Akademia to jakieś na poły legendarne miejsce, w magiczny sposób przydające kadetom powagi, uczące poczucia sprawiedliwości i zmysłu taktycznego. Abe opowiadał jej o przebytym szkoleniu podstawowym, które opisał lakonicznie jako cztery miesiące absolutnego piekła. Twierdził jednak, że różniło się ono od szkolenia oficerskiego. Sass znalazła przez przypadek podniszczony egzemplarz podręcznika, który przygotował ją na skomplikowane formalności i subtelności etykiety wojskowej, lecz nie było tam nic na temat stosunku Akademii do studentów pierwszego roku. - Nie uznajemy prześladowania studentów - oznajmił dowódca kadetów pierwszego dnia jej pobytu w szkole - ale stosujemy środki dyscyplinarne. Jak się wkrótce okazało, owo rozróżnienie było wyłącznie kwestią nazwy. Równie szybko Sass zdała sobie sprawę, że często pada ofiarą prześladowania, czy też owej "dyscypliny", jako sierota, podopieczna emerytowanego pilota, była niewolnica, a w dodatku osoba zbyt inteligentna, by pozostawiono ją w spokoju. Z chęcią zasięgnęłaby rady Abego, ale przez pierwsze sześć miesięcy kadeci pozbawieni była widzeń i przepustek. Musiała więc sama rozwiązać ten problem. Nauki opiekuna utkwiły jej w pamięci Jak drogowskazy: nie skarż się, nie kłóć się, nie rozpoczynaj bójki, nie przechwalaj się. Czy to jednak wystarczy? Okazało się, że wystarczy - dzięki samodyscyplinie fizycznej i duchowej, której nauczył ją Abe. Otuliła się nią jak ciepłym płaszczem. Starsi kadeci potrafili doprowadzić połowę pierwszaków do wściekłości lub łez, jednak po kilku tygodniach stwierdzili że jej nie da się wyprowadzić z równowagi. W spokoju Sass nie było niczego prowokującego, wyzywającego. Z zapałem wykonywała każdą czynność lepiej niż inni. Obciążano ją karnymi pracami i dodatkowymi obowiązkami, a ona po prostu wszystko starannie wykonywała. Obrażano ją w sposób niewybredny, a ona słuchała cierpliwie, gotowa na polecenie powtórzyć wyzwiska tak obojętnym tonem, że brzmiały całkiem idiotycznie. Abe miał rację. Traktowano ją niemal tak źle, jak w obozie dla niewolników, zaś starsi kadeci wykazywali takie okrucieństwo, jak handlarze żywym towarem. Jednakże ona sama nigdy nie zapomniała o wytyczonym celu. Ta walka uczyni ją silniejszą. kiedy zaś zostanie już oficerem Floty, będzie ścigać piratów, którzy zgładzili jej rodzinę, zniszczyli kolonię, złamali życie. Jej spokojna powściągliwość mogła doprowadzić do tego, że zostanie odrzucona przez kolegów z klasy, a ona pragnęła się do nich zbliżyć. Będzie współpracować z nimi do końca życia, musi więc pozyskać przyjaciół. Zanim pierwszy semestr dobiegł końca, znów znalazła się w samym centrum towarzystwa. - Wiesz co, Sass, naprawdę powinniśmy coś zrobić z wykładami Dungara. - Pardis, elegant pochodzący z arystokracji sektora, wylegujący się teraz wcale nie elegancko na podłodze studenckiej świetlicy, odskoczył, żeby uniknąć kopniaka koleżanki o imieniu Genris. - Musimy je wykuć i tyle. Sassinak skrzywiła się i wysączyła resztę herbaty z kubka. Dungarowi udawało się zmienić obowiązkową naukę prawnych systemów obcych w potworną nudę, zaś same wykłady, które wygłaszał monotonnym szeptem, jeszcze pogarszały sytuację. Nie zezwalał nawet na nagrywanie zajęć, musieli więc z trudem łowić każde ziejące nudą słowo. - One są tak... przewidywalne. Brat mi mówił, że przez ostatnich dwadzieścia lal Dungar nic zmienił w nich ani jednego słowa. Pardis zakończył szeptem, naśladując wykładowcę, i wszyscy kadeci zachichotali. - O co ci właściwie chodzi? - Sass uśmiechnęła się w stronę młodego arystokraty. - Lepiej wstań z podłogi, bo jakiś dyżurny starszak przydybie cię i ukarze za postawę nie przystojącą oficerowi. - Pomyślałem, że można by na przykład włożyć mu miedzy notatki coś bardziej zabawnego. - Między notatki Dungara, które czytał już tyle razy, że nawet nie musi do nich zaglądać? - Powinniśmy okazywać szacunek swoim nauczycielom -odezwał się Tadmur Vrelan. Ponieważ był otyły jak większość ciężkoświatowców, zajmował więcej miejsca, niż mu przysługiwało, a do tego siedział sztywno wyprostowany. Sass zawsze dziwiła się, w jaki sposób Tadmur może w każdej sytuacji zachować taką powagę. - Okazuję im szacunek - odparł Pardis. mrużąc zielone oczy. - Tak samo jak ty, dzień w dzień... - Wyśmiewasz go za konsekwencje, którą należy cenić. - Konsekwencja jest nudna! A konsekwentne popełnianie błędów to głupota... Pardis urwał nagle i skoczył na nogi, ponieważ drzwi otworzyły się bez ostrzeżenia i pojawiła się w nich poważna twarz starszego kadeta dyżurnego. Tym razem nadzór pełnił ciężkoświatowiec, pochodzący z rodzinnej planety Tadmura. - Znów się pan rozwalił na podłodze, panie Pardis? Ma pan karny punkt, tak samo jak inni, ponieważ nic przypomnieli panu o pańskich obowiązkach. - Rzucił Tadmurowi gniewne spojrzenie. - Najbardziej dziwię się tobie. Vrelan poczerwieniał, ale wymruczał tylko regulaminowe: - Tak jest! Sassinak udało się zaprzyjaźnić nawet z Tadmurem i Seglawin, dwojgiem ciężkoświatowców z jej grupy. Kiedy wreszcie otworzyli przed nią swe serca, zaczęła rozumieć, że oboje mają głęboki żal do innych ras ludzi z Federacji. - Potrzebują nas, bo jesteśmy silni - wyjaśnił Tadmur. - Chcą żebyśmy dźwigali ciężary. Wystarczy popatrzyć na zapisy archiwalne, na przykład protokół z ekspedycji na Seress. Jak myślisz., czy ludzi zespołów medycznych wyznacza się do ciężkiej pracy? Nie, lecz Parrih, lekarz, a do tego chirurg, świetny specjalista, musiał pracować również przy rozładunku sprzętu. - Myślą o nas, że jesteśmy głupi i leniwi - przejęła pałeczkę Seglawin. Choć nie była aż tak potężna jak Tadmur, daleko jej było do obowiązujących kanonów piękna, zaś jej szerokie czoło, zmarszczone w ponurym namyśle, wyglądało wręcz groźnie. Sass nagle zdała sobie sprawę, że Seglawin ma piękne kasztanowe włosy - gęste, falujące, których nikt nie zauważał, dostrzegając jedynie toporne rysy twarzy. - Mówią na nas "małogłowi" i mięśniowcy". Wiem, że w porównaniu z korpusem nasze głowy robią wrażenie małych, ale to tylko złudzenie. Przypomnij sobie, jak zaskoczony był komendant, kiedy wygrałam konkurs historyczny dla studentów pierwszego roku. "To niezwykle subtelna interpretacja jak na osobę o takim pochodzeniu." Wiem, co miał na myśli. Uważają nas za wielkie, tępe zwierzęta. Sass przyjrzała im się z namysłem. Rzeczywiście, w obozie dla niewolników ciężkoświatowców sprzedawano jako tanią siłę roboczą do ciężkich prac, żadnego z nich nie widziała na szkoleniu technicznym. Z góry zakładała, że się po prostu do niego nie nadają, bo tak mówili wszyscy. Jednakże około pięciu procent kadetów Akademii stanowili ciężkoświatowcy, którzy w dodatku nieźle radzili sobie na zajęciach. Dwoje przyjaciół popatrzyło po sobie, a potem spojrzeli na Sass. Seglawin wzruszyła ramionami - Ona przynajmniej słucha i się nie śmieje. - Ja nie... - odezwała się Sass, lecz Tad przerwał jej. - Owszem, ty też tak myślisz, bo tego cię nauczono- Jesteś rozsądna i próbujesz być miła, ale pochodzisz z lekkiej planety i jesteś w miarę ładna wedle standardów swej rasy. Nie wiesz, jak to jest, kiedy traktują cię jak... jak zwierzę, warte tylko tyle, ile potrafi unieść. Słowa Tadmura brzmiały rzeczowo, jednak Sassinak wyczuta w nich nutę rozczulania się nad sobą i nagle ogarnął ją gniew. - Ależ przeciwnie, wiem doskonale. - Z twarzy przyjaciół wyczytała, że nie rozumieją, o co jej chodzi. To puste spojrzenie wielu brało za arogancję ciężkoświatowców. - Byłam niewolnicą - rzekła szorstko, podkreślając każdą sylabę. - Świetnie wiem. co się czuje, będąc traktowanym jak przedmiot. Sprzedawano mnie kilkakrotnie, wyceniając tylko na podstawie pracy, jaką mogłam wykonać. Seglawin zareagowała pierwsza. Na jej twarzy pojawił się rumieniec. - Sass, nie wiedziałam... - Nie wiedziałaś, ponieważ nie chcę o tym mówić. Żyły na jej czole nadal pulsowały z gniewu. - Wybacz mi - odezwał się Tad głosem tak łagodnym jak nigdy dotąd. - Może więc nas rozumiesz. - Nie byliście niewolnikami - ciągnęła Sass. - To wy mnie nie rozumiecie. Zamordowano moich rodziców, siostrzyczkę, przyjaciół i ich rodziców. Ale ja się jeszcze zemszczę... - Głos jej się załamał, przełknęła ślinę, walcząc ze łzami. - Dostanę ich w swoje ręce. Powstrzymam to piractwo, niewolnictwo. Nieważne. czy to lekkoświatowcy, ciężkoswiatowcy czy ktokolwiek inny. Nie ma nic gorszego na świecie. Nic. - Spojrzała im kolejno w oczy. - I nie będę już więcej o tym mówić. Przepraszam. Ku jej zaskoczeniu, oboje powstali, skłonili się i wykonali dziwny gest dłońmi. - Nie, to nasza wina - odezwała się Seglawin już pewniejszym głosem. - Nie wiedzieliśmy o tym, ale zgadzamy się z tobą - nie ma nic gorszego na świecie niż niewolnictwo. Nasi ludzie cierpieli, ale nie do tego stopnia. Obawiamy się jednak, że mogą cierpieć bardziej, i to jest źródłem naszego gniewu. Ty nas rozumiesz i zachowasz się uczciwie, cokolwiek by się stało. Wyciągając do niej rękę, Seglawin uśmiechnęła się i Sass pomyślała, że bardzo pragnęłaby mieć taką przyjaciółkę. Wkrótce zawarły bliższą znajomość. Sassinak dowiedziała się wiele na temat poglądów ciężkoświatowców. Niektórzy z nich dumni byli z pierwotnych zmian genetycznych, które umożliwiły im dostosowanie się do życia na ciężkiej planecie, i twierdzili, że ciężkoświatowcy powinni spędzać większość życia na planetach o dużej grawitacji. Inni uważali to za poniżenie, zsyłkę, i poszukiwali światów o normalnej, ziemskiej grawitacji, mając nadzieję przywrócić swym ciałom standardowe normy. Wszyscy jednak czuli się odsunięci od swych lżejszych kuzynów, obarczali lekkoświatowców winą za to wyobcowanie i oburzali się na najmniejszą sugestię, że ich cięższa konstrukcja fizyczna oznacza niniejszą wrażliwość i inteligencję. Pod koniec pierwszego semestru Sass otrzymała przepustkę i pojechała do domu. Wchodząc w mundurze do mieszkania, czuła się troszeczkę skrępowana, a równocześnie rozpierała ją duma. Abe zasalutował, a potem mocno ją przytulił. - Nieźle sobie radzisz - odezwał się, nic dając jej dojść do słowa. Chyba tak. Rozluźniła kołnierzyk munduru i wyciągnęła się na kozetce. Wziął z jej rąk czapkę i ostrożnie położył ją na półce. Znalazłaś sobie jakichś przyjaciół? Paru. Gdy opowiedziała mu o ciężkoświatowcach, Abe zmarszczył brwi. - Uważaj, potrafią być fałszywi. - Wiem, ale... - Większość ludzi uważa, że to wielkie, muskularne głupki, I tak ich traktują. Ciężkoświatowcy oburzają się na to, a jeśli mają trochę sprytu, mogą napytać biedy. Musisz wiec ich przekonać, że jesteś uczciwa, ale nie wolno ci ujawniać swoich słabych punktów, które mogliby wykorzystać. Oni cenią przede wszystkim siłę i wytrzymałość. - Nic wszyscy są tacy sami. - Sass opowiedziała mu to, czego dowiedziała się o kulturze ciężkoświatowców. - Zastanawiam się, czy nie manipuluje nimi ta sama banda, która stoi za piratami i handlarzami niewolników. Podczas rozmowy Abe przygotowywał posiłek. Teraz stanął i oparł się o stół - Nie wiem, może, ale pewne jest, że przynajmniej część ciężkoświatowców to piraci. Uważaj na siebie. Sass nie zamierzała się z nim kłócić. Nic chciała myśleć o tym, że nawet Abe nie jest doskonały i ma swoje słabe punkty. Wyczuwała w swych przyjaciołach-ciężkoświatowcach uczciwość i lojalność, mogła zaprzyjaźnić się z ludźmi o najrozmaitszym pochodzeniu. Zanim zaczęła trzeci rok nauki, uważano ją już za obiecującego młodego kadeta, niechęć zaś wywołana jej przeszłością niemal zaniknęła. To prawda, że pochodziła z kolonii, ale wśród kolonistów było wiele "dobrych rodzin", których dzieci wolały życie pełne przygód od bezpiecznego fotela w rodzinnej korporacji. Świadczyło o niej dobrze również to, że sama nie rościła żadnych pretensji. Czynili to w jej imieniu inni. Sama potajemnie prowadziła badania nad historią swej rodziny. Testy psychologiczne wykazały, że udało jej się pogodzić ze stratą bliskich, ale nie była pewna, co by się stało, gdyby przyłapano ją na przeglądaniu danych dotyczących kolonii. Dlatego też starannie ukrywała swe poczynania. Obawiała się, żeby nic zakwestionowano tego, czy nadaje się do Floty. Kiedy podała komputerowi wszystkie dane, jakie pamiętała, pierwszą niespodzianką była informacja o żyjącej (czy, jak określił komputer. "rzekomo żyjącej") krewnej, starszej od niej o jakieś trzy pokolenia. Sass ze zdumieniem wpatrywała się w ekran. Praprapra-babka (czy też ciotka, nie miała absolutnej pewności, co oznaczają symbole kodu), obecnie w Służbie Odkrywczej- Lunzie... A wiec to jest ta słynna osoba, której imieniem nazwano siostrzyczkę. Matka nic więcej na jej temat nie mówiła, może sama niewiele wiedziała. Będąc kadetem, Sass miała już teraz większy dostęp do informacji niż większość kolonistów. Pomyślała, że pewnego dnia, kiedy będzie już zasłużonym oficerem Floty, a więc nie tak prędko, odwiedzi swoich dalekich krewnych- Na razie jej rodziną jest Flota, a ojcem - Abe. Podczas najbliższego spotkania z opiekunem okazało się, że bardzo poważnie traktuje on swoje obowiązki, i to w każdym sensie. - Zaszczep sobie pięcioletni środek, nie będziesz musiała się niczego obawiać. Nie możesz teraz zostać matką. Chyba powinnaś była już wcześniej o tym pomyśleć. - Nie jestem sentymentalną, romantyczną panienką - nachmurzyła się Sass. Abe uśmiechnął się. - Nie mówię, że musisz się zakochać, ale dorosłaś i twoje ciało samo o to się upomni. - Nieprawda. - Niczego nie zauważyłaś? Otworzyła usta, by zaprzeczyć, lecz zdała sobie sprawę, że skłamałaby. Abe znał ją nic od dziś i lepiej niż ktokolwiek inny zdawał sobie sprawę z najdrobniejszych niuansów jej zachowania. - Zaszczep sobie środek, a potem rób, co chcesz. - Nie powiesz, żebym uważała na siebie? - spytała z lekkim rozdrażnieniem - Na gwiazdy, dziewczyno. Ja cię tylko zaadoptowałem. Nie jestem twoim prawdziwym ojcem. Zresztą, nawet gdybym nim był ile mówiłbym ci, że masz na siebie uważać. Komu jak komu... - Mój prawdziwy ojciec... - Był ciemnym kolonistą. Ja jestem z Floty. Teraz już i ty jesteś z Floty. Nic wierz w te wszystkie bzdury, których cię uczono. Prawda wygląda tak, że nie możesz pozostać dziewicą na całe życie. Jak będziesz wiedziała, czego chcesz, bierz to. Sass zadrżała. - To wszystko wygląda tak banalnie. - Wcale nie. - Uśmiechnął się do niej z czułością. - Można z tego czerpać sporo przyjemności. Niektórzy muszą mieć trwale związki. Pewnie tacy byli twoi rodzice, ale ty jesteś inna. przyglądam ci się od... Ile to już, osiem czy dziesięć lat? Masz naturę poszukiwacza przygód. Już się taka urodziłaś, a to, co ci się przydarzyło, dodatkowo wzmocniło twe pragnienia. Możesz być namiętna, ale nie będziesz sobie zawracać głowy żadnym trwałym związkiem. Prośba o pięcioletni środek antykoncepcyjny nie wywołała w ośrodku medycznym żadnego zdziwienia. Kiedy lekarz zorientował się, że to jej pierwszy zaszczep, zaczął nalegać, by przeczytała specjalną ulotkę. Pamiętaj, że jeśli ten plasterek na ramieniu zmieni kolor, nic stało się nic złego. Po prostu przyjdź po nowy. Data jest oczywiście w twych dokumentach, ale nic zawsze będziesz je miała przy sobie. Kiedy wreszcie zaszczepiła sobie środek, nic mogła przestać o tym myśleć. Kto to będzie? Kto będzie pierwszy? Ukradkiem zerkała na swych znajomych. Kasztanowowłosa Liami przeskakiwała z łóżka do łóżka z tą samą energią, z jaką podczas wakacji pożerała desery. Cal i Deri mogliby występować w romantycznym serialu holowizyjnym, gdyż wciąż przeżywali jakieś dramatyczne kryzysy. Wszyscy zastanawiali się, jak udaje im się mimo to zaliczać kolejne kursy. Suave Abrek zaś, mimo docinków ze strony kadetek, nadal przyjmował za pewnik, iż każda kobieta, jaka mu się spodoba, natychmiast padnie mu w ramiona. Sass nie była nawet pewna, czego właściwie chce. Przed laty, gdy razem z Caris oglądały filmy z Carin Coldae, marzyły, że kochają się we wszystkich najprzystojniejszych mężczyznach Galaktyki. Spotykały się w różnych egzotycznych miejscach. pomiędzy ratowaniem jakichś planet czy kolonii a łapaniem kolejnych handlarzy niewolnikami. Czy jednak najważniejsza jest uroda? Liami bawiła się chyba równie dobrze ze zwyczajnymi chłopcami, co z przystojniakami. Z kolei Abrek, niewątpliwie przystojny, ale aż nadto pewny siebie, wcale nie był lepszy od tych, z którymi uczy się wieczorami i chodzi do siłowni. A może tacy zwyczajni wystarczą? Gubiąc się w swych wątpliwościach, zauważyła któregoś dnia, że spędza sporo czasu z Marikiem Delgaessonem, starszym kadetem z jakiegoś odległego zakątka kosmosu. Sass nic wiedziała nawet, że ludzie skolonizowali aż tak dalekie światy, lecz Marik był o wiele bardziej podobny do Ziemian niż choćby ciężkoświatowcy. Miał piwne oczy, kręcone ciemne włosy oraz lekko skrzywione usta, nadające jego twarzy niekonwencjonalny wyraz. Nie był piękny, ale dość przystojny. Był za to świetnym gimnastykiem, niezłym w ćwiczeniach indywidualnych i zespołowych. Sass dużo o nim myślała. Kiedy mieli czas wolny o tej samej porze i Marik zaprosił ją na przedstawienie teatralne na otwartym powietrzu, postanowiła uczynić mu propozycję. Nie mogła się jednak odważyć i dopiero w połowie drogi powrotnej do Akademii, kiedy przeciskali się między kolorowo udekorowanymi kramikami z jedzeniem, poruszyła ten temat. Spojrzał na nią ze zdziwieniem i poprowadził w ciemną alejkę na tyłach jakiegoś budynku rządowego. - Co takiego powiedziałaś? W ciemnościach nie widziała wyrazu jego twarzy. Czuła suchość w ustach- - Ja... Zastanawiałam się. czy nie zechciałbyś spędzić ze mną nocy. Potrząsnął głową. - Sass, nie będziesz chciała zrobić tego ze mną. - Nic? Żadne lektury ani rozmowy nie przygotowały jej na taką odpowiedź. Nie wiedziała, czy ma się poczuć obrażona, czy zraniona. - Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz. Marik ściągnął swe gęste brwi, po czym uniósł je w sposób, który zaskoczył dziewczynę. Ludzie robili to jakoś całkiem inaczej. - O czym ty mówisz? Nic chcę cię rozczarować, ale... Nagle ów wysoki, przystojny, czarujący starszy kadet, którego znała od dwóch lal, zniknął, zmienił się w pokraczne, żylaste stworzenie, przyklejone do ściany. Sass rozluźniła przeponę i w końcu dobyła z siebie głos. - Ależ ty jesteś Weftem! Poczuła, że ogarnia ją ziąb. I ona chciała objąć coś takiego? Nastąpiła kolejna transformacja, maszkarne stworzenie zamieniło się w człowieka. Marik patrzył na nią z zadumaną miną. - Zgadza się. Kiedy jesteśmy wśród ludzi, zwykle przybieramy ludzki kształt. Takie formy bardziej im się podobają, choć nie wszystkim aż tak jak tobie. Wyuczoną metodą wyrównała oddech. - Nie chodziło o twoją formę. Nie? - Zdziwił się z krzywym uśmiechem, o którym śniła przez wiele nocy. - Moja druga forma nie spodobała ci się. - Ty mi się podobałeś - odparła niemal ze złością, - Twoja osobowość... - Podobało ci się moje ludzkie zachowanie - stwierdził z gniewem. Nie wiadomo dlaczego, rozbawiło ją to. - Twoje ludzkie zachowanie jest o wiele lepsze od zachowania niektórych osób, które urodziły się ludźmi. Nic złość się na mnie tylko dlatego, że dobrze udawałeś. - Nie boisz się mnie? Sass długo się namyślała, a on w milczeniu czekał na odpowiedź. - Nie, nie boję się. Owszem, byłam zaskoczona, bo cholernie dobrze udajesz człowieka- Nie byłbyś chyba równie dobry. gdybyś nic posiadał podobnych cech w swych własnych kształtach. Ja nie jestem... Nie chcę... - Nie chcesz być zboczona, przespać się z obcym? - Nie, ale nie chcę również bez powodu obrazić obcego. - Hm... Jak zwykle jesteś delikatna i uprzejma. Gdybym był człowiekiem, to chciałbym cię mieć. - Gdybyś był człowiekiem, pewnie dostałbyś to czego chcesz. - Na szczęście moja ludzka forma nie posiada ludzkich uczuć. Mogę lubić cię, nie chcąc się z tobą przespać. Nasz stosunek płciowy jest nieco odmienny, o wiele bardziej... biologiczny niż współżycie ludzi. Sass poczuła dreszcz. To wyjaśnienie było stanowczo zbyt klinicznej natury. - Choć nieczęsto zawieramy z ludźmi przyjaźnie w waszym znaczeniu tego słowa, chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić. Wcześniejsza lektura podsunęła jej odpowiedź. - Myślałam, że to ja powinnam powiedzieć: "Dziękuję, ale czy możemy pozostać tylko przyjaciółmi?" Zaśmiał się w bardzo naturalny sposób. - Możesz to powiedzieć tylko wtedy, jeżeli ktoś inny wysunął taką propozycję. - No dobrze. - Sass wyciągnęła ręce. - Marik, muszę cię dotknąć. Przepraszam, jeżeli cię to denerwuje, ale muszę, bo inaczej nigdy nie przestanę się bać. - Dziękuję ci. Podali sobie ręce. Miał cieple, suche dłonie, całkiem jak człowiek. W nadgarstku czuć było tętno, arteria na szyi również pulsowała. Potrząsnął głową- - Nawet nie próbuj tego zrozumieć, Sass. Nasi badacze, zresztą zupełnie inni od ludzkich naukowców, też tego nic pojmują. - Weft. Musiałam się zakochać w jakimś cholernym Wefcie! - Uśmiechnęła się do niego. - I nawet nic mogę się tym nikomu pochwalić! - Nie jesteś we mnie zakochana. Jesteś młodą ludzką kobietą z nowym pięcioletnim środkiem antykoncepcyjnym i sporą dawką ciekawości. - Do licha, Marik, przemawiasz do mnie jak starszy brat! Ile ty masz właściwie lat? - Różnimy się wiekiem. Na razie musiała zadowolić się taką odpowiedzią. Później przyjaciel zdecydował się opowiedzieć jej trochę więcej, a także przedstawił ją innym Weftom w Akademii. Sama już zresztą domyśliła się prawdy na temat dwóch z nich. Spowodował to jakiś wewnętrzny sygnał, którego nie potrafiła wytłumaczyć. Podobnie jak Marik, ci dwaj również byli znakomitymi gimnastykami i świetnie radzili sobie w walce wręcz. Jak się okazało, biegłość tę osiągali dzięki drobnym zmianom formy. - Spróbuj złapać mnie za ramię - powiedział Marik. Sass posłusznie wykonała polecenie, ale nagle jego ręka zniknęła, wyślizgnęła się z uścisku, chociaż Weft nie powrócił do swego naturalnego kształtu. Nadal stał przed nią, tyle że to on ściskał jej ramię. - Jak to zrobiłeś? - Podczas pierwszej fazy transformacji zmienia się położenie i gęstość warstwy powierzchniowej, a to właśnie ją ściska wróg, prawda? Nie jesteśmy tam, gdzie powinniśmy być, nie jesteśmy tam całkowicie, jeśli można tak powiedzieć. W prawdziwej walce nie mamy powodu, by trzymać się ściśle ludzkich kształtów. - Czy przebywanie w ludzkiej formie doskwiera wam? Marik wzruszył ramionami. - Jest jak ciasny mundur: nie sprawia bólu, ale czasami lubimy ją zrzucić. W tej samej chwili dokonał transformacji. Sass jak zwykle przyglądała się zafascynowana. - Nie przeszkadza ci to? - spytała Silui, również Weft. - Już nie. Chciałabym wiedzieć, jak to się robi! - My też. - Silui zmieniła formę i ulokowała się obok Manka. "Potrafisz nas rozróżnić?" - usłyszała Sass w swej podświadomości. To jasne, w zwykłej formie Weftowie nic posiadają organu głosu. A więc to telepatia? Patrzyła, jak Silui i Marik pełzają wokół siebie. Zniknęły piwne i zielone oczy, choć mignęło coś, co mogło służyć za swego rodzaju narząd wzroku. Kształty Weftów trudne były do określenia. Czy to pięciokrotna symetria? Wreszcie dala za wygraną. - Nie potrafię was rozróżnić. A wy sami się rozpoznajecie? - Oczywiście - odparł Gabril, Weft, który pozostał w ludzkich kształtach. - Silui ma zgrabniejszy sarfin, a Marik lepiej immluje. - Może pomogłoby mi to, gdybym wiedziała, co znaczy "sarfin" i "immlować" - mruknęła Sass. Gabril roześmiał się, pokazał jej zakrzywione, podobne do podpórek wyrostki i kazał Marikowi zademonstrować immlowanie. - Czy przybieracie czasami formę ciężkoświatowców? - spytała Sass. - Rzadko. Już z wami mamy trudności, wasz sposób poruszania się jest tak odmienny. Tamci są zbyt ciężcy, moglibyśmy powybijać dziury w ścianach. - Czy potraficie zmienić się we wszystko? Silui i Marik znów przybrali ludzkie kształty i włączyli się do dyskusji. - Cały czas się o to spieramy. Umiemy naśladować kształty ludzi, nawet ciężkoświatowców, choć to żadna przyjemność. Z Ryxi jest łatwiej, ale ich biochemia nastręcza pewne problemy. Możemy koncentrować się na nich dłużej niż na was, ale przeszkadza nam z kolei chemia mózgu. Thekowie...? - Marik spojrzał na pozostałych pytającym wzrokiem. - Być może - odezwała się Silui. - Jeden z naszych, jeszcze dziecko, przybrał formę Theka. Chciał zamienić się w kamień, ale w pobliżu był Thek, więc wziął go za wzór. Nigdy już nie odzyskał swojej zwykłej formy. - A więc możecie przybrać różne kształty. Jak decydujecie, w jakiego człowieka się zmienić? Czy tak jak my macie dwie płci? - Pomysły czerpiemy głównie z wideo - odpowiedział Gabril. - Z kaset, dysków, kostek z książkami, sztukami, holodramami. Uczą nas, żebyśmy nigdy nie przybierali kształtów gwiazd ekranu ani innych znanych postaci. Najlepiej zmienić się w kogoś, kto nie żyje od jakichś stu lat. Możemy też wprowadzać własne drobne poprawki, oczywiście w ramach naturalnej ludzkiej powierzchowności. Ja wybrałem postać drugoplanowego aktora z jakiegoś prymitywnego filmu przygodowego o dzikich plemionach na Starej Ziemi. Z początku chciałem mieć niebieskie włosy, ale nauczyciele przekonali mnie. że to nic uchodzi w Akademii. Silui uśmiechnęła się. - Ja chciałam być Carin Coldae. Widziałaś jej filmy? - Sass przytaknęła. - Ponieważ jednak zakazano upodabniania się do pierwszoplanowych postaci filmowych, więc zrobiłam sobie włosy blond i inne zęby, Ukazała swe idealne uzębienie. Sass przypomniała sobie, że Carin Coldae miała małą szparkę pomiędzy siekaczami. Zauważyła też, że żaden z Weftów nic odpowiedział na pytanie dotyczące płci, więc postanowiła sama to sprawdzić. Natychmiast przekonała się, dlaczego nie chcieli niczego wyjaśniać. Mieli cztery płcie, do stosunku seksualnego zaś potrzebne było skaliste wybrzeże i przypływ. Cala kolonia Weftów jednocześnie poczynała pływające larwy. Po pewnym czasie te, którym się poszczęściło, wychodziły z morza, by przepoczwarzyć się w osobniki dorosłe. Weftowie byli niezwykle wrażliwi na pewnego rodzaju promieniowanie i ci, którzy opuścili swój świat, nigdy nie dołączą do płodzącej kolonii. Nic dziwnego, że Marik nie chciał rozmawiać o seksie, a młodych, niewyżytych ludzi traktował z pełną rozbawienia wyższością. Tymczasem niektórzy koledzy Sass zorientowali się już, którzy z kadetów są Weftami. Studenci nie pochwalający bratania się z obcymi spoglądali na nią krzywo. Wreszcie doprowadziło to do wielkiej awantury. Ze względu na swe pochodzenie nigdy nie należała do śmietanki towarzyskiej uczelni. Elicie nieformalnie przewodził starszy kadet Randolph Neil Paraden. Teeli Pardis, klasowy kolega Sass, któremu imponowali tacy jak Paraden, usiłował ją kiedyś przekonać, że powinna się zainteresować tym niezwykłym człowiekiem. To snob - orzekła Sassinak już na pierwszym roku studiów. kiedy Paraden, naówczas drugoklasista, zaczął wygłaszać swe poglądy o absurdalności dopuszczania dzieci szeregowych żołnierzy Floty do Akademii. - Nie chodzi wyłącznie o mnie. Weź choćby Issi. Jej ojciec nie jest oficerem, ale co z tego? Ma więcej wiedzy w małym palcu niż taki bogaty fircyk Paraden w głowie. Mniejsza o to - przerwał jej Pardis. - Pamiętaj, że ni należy wchodzić w drogę rodowi Paradenów. Lubię cię i chcę się z tobą przyjaźnić, ale jeśli poprztykasz się z Neilem, to... no, po prostu nie będę mógł. Ponieważ Sass każdego traktowała z chłodną uprzejmością, udało jej się nie pokłócić z przedstawicielem rodu Paradenów aż do chwili, kiedy zmusiła ją do tego przyjaźń z Weftami. Wszystko zaczęło się od kilku drobnych kradzieży. Ich pierwszą ofiarą padła dziewczyna, która nie chciała przespać się z Paradenem, co wyszło na jaw dopiero dużo później. Myślała, że zgubiła gdzieś swe insygnia, dlatego też przyjęła punkty karne ze stoickim spokojem. Wkrótce potem zniknęły srebrne kolczyki, rodowa pamiątka jej najlepszej przyjaciółki, zaś dwie kolejne kradzieże na tym samym piętrze -jedwabny szal i dwie kostki rozrywkowe - doprowadziły do wzrostu napięcia na kilka tygodni przed śródsemestralnymi egzaminami. Sassinak, mieszkająca na sąsiednim piętrze, dowiedziała się najpierw o skradzionych kostkach. Dwa dni później Paraden zaczął rozpuszczać plotki, obarczające Weftów odpowiedzialnością za kradzież. - Umieją zmieniać kształt - twierdził. - Mogą wyglądać identycznie jak wasi współlokatorzy. Issi opowiedziała o tym Sass, świetnie naśladując Paradena. A potem, swoim już głosem, dodała: - Ten śmierdziel zrobi wszystko, by wspiąć się w górę. Twierdzi, że ma dowody na to, iż winni są Weftowie. - Nieprawda! - Sass podniosła głowę znad pastowanych butów. - Nie przybierają postaci nikogo żyjącego, to wbrew ich zasadom. Issi zmarszczyła brwi. - Pewnie wiesz, co mówisz. Nie, nie mam do ciebie pretensji, że przyjaźnisz się z Weftami. Nic to jednak nie pomoże teraz, gdy Randy Paraden podburza wszystkich przeciwko nim. Najgorsze dopiero miało nadejść- Paraden wezwał do siebie Sassinak, pod pretekstem, że otrzymał pozwolenie na przeprowadzenie dochodzenia w sprawie kradzieży. Ze sposobu, w jaki obmacywał ją wzrokiem, szybko zorientowała się, że nie chodzi mu tylko o kradzież. Randy był nawet dość przystojny i przywykł, że go podziwiają nie tylko ze względu na posiadany majątek. Zaczął jednak rozmowę od komplementowania osiągnięć Sass i otwarcie fałszywych pochwał jej "zaskakującej" zdolności zaadaptowania się do uczelnianego życia pomimo trudnego dzieciństwa. - Chciałbym tylko, żebyś powiedziała mi wszystko, co wiesz na temat Weftów - ciągnął, patrząc jej głęboko w oczy. - Proszę, siadaj i opowiadaj. Jesteś tutaj ekspertem od Weftów i podobno uważasz, że są niewinni. Wytłumacz mi dlaczego. Może po prostu wiem o nich zbyt mało. Instynkt podpowiedział jej, że Paraden w ogóle nie jest zainteresowany tematem Weftów, ale musiała zachować się zgodnie z jego życzeniem. Usiadła i zaczęła niechętnie wyjaśniać to, co wiedziała o życiowej filozofii Weftów. Kiwał głową, patrząc na nią pięknymi orzechowymi oczyma, opierając wypielęgnowane dłonie na kolanach - Jak więc widzisz - zakończyła - żadnemu Weftowi nie przyszłoby do głowy, by upodobnić się do kogoś, z kim mógłby zostać pomylony. Nie przybierają postaci słynnych ludzi ani osób żyjących Paraden szeroko otworzył oczy. Na ustach igrał mu uśmieszek. Naprawdę cię przekabacili - powiedział głosem słodkim jak miód - Nie sądziłem, że będziesz aż tak naiwna. Oczywiście, nie trzymałaś przecież normalnego wychowania, przeszłaś tak wiele... Ogarnął ją gniew i odpowiedziała mu coś nieskładnie. Uśmiech Paradena stał się drapieżny. - Kadecie Sassinak, jesteś wspaniała, kiedy się tak złościsz. chyba o tym wiesz. Naprawdę mnie kusisz... Czy masz pojecie, co dzieje się z dziewczętami, które mnie kuszą? Musisz być niezła w łóżku... Wypowiadając ostatnie słowa, przysunął się do niej. Poczuła zapach drogich perfum. "To chyba niezgodne z regulaminem" - pomyślała, koncentrując się na tak nieistotnym szczególe. - Nie próbuj się bronić, moja mała niewolnico - szepnął jej do ucha. - Ze mną nie wygrasz, pożałujesz nawet tego. że...Auuu! Mimo wszystkich późniejszych kłopotów, które doszły do uszu samego komendanta Akademii (a dzięki rodowi Paradenów pewnie i wielu innych ważnych osób), Sass przez długie lata z rozkoszą wspominała chwilę, kiedy trzema szybkimi ciosami znokautowała Randolpha Neila Paradena i zostawiła go jęczącego z bólu na podłodze. Nigdy nie chciała mówić o tym Abemu ani wykładowcom z uczelni, choć prosto z pokoju Paradena udała się do biura komendanta, żeby poinformować go o wszystkim. Randolph usiłował się tłumaczyć, zrzucać winę na Weftów, ale bez rezultatu. Sass nie miała jednak pewności, czy jego plan nie powiódłby się, gdyby Neil miał więcej czasu lub też gdyby ona sama nie obciążyła go swymi oskarżeniami. Kiedy pierwsza ofiara kradzieży dowiedziała się, że Paraden maczał we wszystkim palce, jej zeznania przypieczętowały sprawę. Sass nie spotkała się już z Randolphem, lecz była przekonana, że ma odtąd bardzo niebezpiecznego wroga. Całe szczęście, że wróg ten nie będzie już nigdy działał we Flocie. Po usunięciu przywódcy z uczelni, banda Paradena poddana została ścisłej kontroli władz i trzymała się z dala od Sass. Nawet gdyby któryś z jej członków chciał się z nią nadal przyjaźnić, nic zaryzykowałby dalszych kłopotów. A samej Sass nakazano milczenie. - Nie wolno ci opowiadać o tym kolegom - rzekł surowym głosem komendant. - Niedobrze, że musiałaś uciec się do przemocy fizycznej. Nic kwestionuję faktu, że przemoc ta była usprawiedliwiona okolicznościami, jednak zawsze lepiej jest wybiegać myślą w przyszłość i w miarę możliwości unikać krzywdzenia kogokolwiek. Poza tym postąpiłaś właściwie, więc jestem z ciebie zadowolony. Twoi koledzy będą się teraz wystrzegać ciebie przez pewien czas. Nie chciałbym, abyś wykorzystała tę sytuację. Zrozumiano? - Tak jest! - I rzeczywiście, rozumiała to doskonale. Choć wszystko dobrze się skończyło, niewiele brakowało do nieszczęścia. Teraz chciała tylko wrócić do pracy i odnosić sukcesy, tak jak uczył ją Abe: uczciwie, na podstawie własnych zasług, bez specjalnego traktowania. - Być może przez najbliższy tydzień będziemy musieli utemperować cię dla pozorów, jednak nie przejmuj się tym. - Tak jest! Nie trzeba było jej temperować, zachowywała się bardzo spokojnie i chciała powrotu do normalności, o ile życie w Akademii kiedykolwiek było normalne. Nauczyciele nie okazywali po sobie żadnych emocji, sama Sass zaś przez wiele lat nic nie wiedziała o gorących pochwałach wpisanych do akt. ROZDZIAŁ CZWARTY Rozdanie dyplomów. Sassinak zdała wszystkie egzaminy jako jedna z najlepszych. Była pełna euforii. Otrzyma dyplom ze złotą wstęgą. Była też świeżo mianowanym dowódcą, a te dwie formy wyróżnienia nieczęsto szły w parze. Roznosiła ją energia, entuzjazm Przymierzając po raz ostatni mundur galowy, patrzyła w lustro i rozmyślała. Czy naprawdę jest aż tak piękna? Dzięki ćwiczeniom gimnastycznym jej figura była po prostu doskonała. Mundur ściśle przylegał do ciała, nadając jej wyjątkową godność. Ani śladu owej niedbałej dziewczyny z kolonii, tej obdartej niewolnicy i zaniedbanej studentki. Wyglądała tak, jak zawsze pragnęła wyglądać. Figlarne piwne oczy mrugały na nią z lustra. Nigdy jednak nie chciała być przemądrzała, nienawidziła zadzierania nosa. Podczas gdy krawiec wykańczał ostatni szew, usiłowała stać bez ruchu. Czy ośmieli się oddychać w takim mundurze:? "Abe będzie ze mnie dumny" - pomyślała, po raz ostatni prowadząc kolumnę kadetów na plac. Stał tam na pewno, ale nie próbowała odszukać go wzrokiem. Niech zobaczy, kogo wychował, kogo ocalił. Na chwilę zachmurzyła się, przypominając sobie najświeższe wiadomości o kolejnym napadzie na kolonię. Kiedy nadchodziły podobne informacje, myślała o dziewczynach takich jak ona, o dzieciach, jak Lunzie i Januk, o ludziach, których zamordowano lub zniewolono. Padające rozkazy przywołały ją do rzeczywistości. Odpowiedziała energicznym, bezosobowym tonem. Cala ceremonia, odziedziczona po licznych, utworzonych w przeszłości przez ludzi akademiach wojskowych, zawierająca również elementy zapożyczone od obcych, trwała stanowczo za długo. Gubernator planety powitał wszystkich. Potem zabrał głos wysoki rangą urzędnik Federacji. Ambasadorowie wszystkich światów i ras, które przysłały kadetów do Akademii, również musieli wygłosić przemówienia. Po każdej mowie orkiestra grała odpowiedni hymn, gwardia honorowa zaś pieczołowicie wciągała na maszt ze sztandarem Federacji kolejną flagę. Sassinak nawet nie drgnęła, choć cywile i oficjalni goście wielokrotnie pozwalali sobie na okazanie zniecierpliwienia. Jakieś dziecko zaczęło płakać, więc zostało wyprowadzone. Od obwieszonej orderami piersi członka gwardii honorowej marynarki wojennej, który uniósł się, słysząc wypowiedź jakiegoś polityka, odbiło się refleksem światło słoneczne. Cień wielkiej chmury przesłonił dziedziniec. Rozdawano nagrody: dla najlepszego wykładowcy, za najwybitniejsze badania nad historią Floty... Przyznawano wyróżnienia w dziedzinach nauki i sportu. Następnie rozdano dyplomy, a w końcu mianowano oficerów, którzy wspólnie złożyli przysięgę. Rozległy się oklaski, kapelusze poleciały w górę, goście zaczęli wiwatować. - A więc będziesz latać na krążowniku? - Abe uniósł kartę. Kelner podbiegł, by ich obsłużyć. - Tak mi powiedziano. Sass żałowała, że nie może być w kilku miejscach naraz: z Abem. świętować z przyjaciółmi, wśliznąć się na pokład krążownika, by się wszystkiego o nim dowiedzieć. Każdy chciałby zacząć od latania na krążowniku, a nie na jakimś tam blaszanym stateczku eskortowym czy niezgrabnym statku zaopatrzeniowym Floty. Pewnie, na wszystkim trzeba będzie kiedyś odsłużyć swoje, ale rozpoczęcie służby od krążownika oznacza prawdziwą pracę dla Floty, choćby na najmniej ważnym stanowisku. To tu działo się coś ciekawego, tu toczyło się prawdziwe życie. Jedli kolację w drogiej restauracji, Abe zaś zmusił ją, by zamówiła najlepsze dania. Nie miała pojęcia, co to za kolorowe spirale, leżące przed nią na talerzu, lecz smakowały pysznie. Rozpoznała cieniutki paseczek galarety, leżący na skraju talerza. To krel, owocnia grzyba, rosnącego wyłącznie na Regg, stanowiącego jedyny - poza wyszkolonymi oficerami Floty - produkt eksportowy planety. Podniosła kieliszek wina. spojrzała na swego Opiekuna i mrugnęła do niego okiem. Przez cztery lala jej pobytu w Akademii przybrany ojciec postarzał się, wyłysiał. Nie uszło jej uwagi, że siadając na krześle, krzywił się lekko. Kostki dłoni trochę mu spuchły, zmarszczki pogłębiły się, jednakże oczy świeciły się wesoło jak dawniej. Dziewczyno, dumą napełniasz me serce. Nie, już nie "dziewczyno" teraz jesteś dorosłą kobietą, a do tego damą. Zawsze wiedziałem, ze masz klasę, ale nie sądziłem, że potrafisz być tak elegancka. Elegancka? - Sass uniosła jedną brew. Nauczyła się tego, siedząc przed lustrem. Abe natychmiast zmałpował jej gest. Tak. I nie kłóć się, bo to słowo pasuje do ciebie. Jesteś inteligentna, seksowna, a do tego elegancka. A tak przy okazji: jak tam życie nocne w ostatnim semestrze? Sass wydęła wargi i pokręciła głową. - Nic ciekawego, mieliśmy mnóstwo roboty. Romans z Harmonem nie przetrwał śródrocznych egzaminów, ale na przepustce spodziewała się znaleźć coś lepszego. Miała nadzieję, że na krążowniku też trafi jej się niejeden partner. Mówiłeś, że w Akademii będzie ciężko, ale sądziłam, że najgorszy jest pierwszy rok. Czyż życie oficera może być jeszcze trudniejsze. - Sama zobaczysz. - Abe dopił wino i wziął z talerza bułeczkę. - Nigdy nie musiałaś wysyłać nikogo na pewną śmierć. - Komandor Kerif mówił, że to przestarzały pogląd. Teraz nie wysyła się ludzi na śmierć, lecz po zwycięstwo. Abe gwałtownie odłożył bułkę na talerz. - Tak twierdzi? Co to za zwycięstwo, kiedy okręt traci w sieci kapsułę i trzeba wysyłać ekspedycję ratunkową? Posłuchaj mnie uważnie: nie będziesz chyba jednym z tych żółtodziobów, do których żołnierze nie mają zaufania? To już nie żarty, podobnie jak porwanie przez handlarzy niewolników nie było zabawą, Wracasz do prawdziwego świata, z prawdziwą bronią, autentycznymi ranami, śmiercią. Jestem z ciebie cholernie dumny i nic tego nie zmieni, nie każda dziewczyna poradziłaby sobie tak jak ty. Jeżeli jednak uważasz, że w Akademii było ciężko, to przypomnij sobie Sedon-VI i baraki dla niewolników. Chyba jeszcze, tego nie zapomniałaś, choć nabrałaś świetnych manier. - Nie, niczego nie zapomniałam. Sass wetknęła sobie w usta bułkę, bojąc się powiedzieć za dużo. Abe nie musi wiedzieć o tym szczeniaku Paradenie i całej awanturze. Po plecach przebiegły jej ciarki. Przecież to jasne, że nie zmieniła się aż tak bardzo. Jednakże Abego najwyraźniej coś gryzło. Gdy tylko skończyli jeść, był gotów do wyjścia. A więc szykował coś więcej. Opuścili restaurację. Wilgotna noc przepojona była aromatem lata. Sass znów pożałowała, że nie może być w kilku miejscach naraz. Otrzymała zaproszenie na zabawę podyplomową w parku na wzgórzach za budynkami Akademii. To byłaby wspaniała noc... Miękka trawa, słodki delikatny wiatr... "I ugryzienia komarów w miejscach, których nic można podrapać" - pomyślała, zastanawiając się, dlaczego ci geniusze, którym udało się zostawić na Starej Ziemi karaluchy, nie postąpili podobnie z komarami. Abe zaprowadził ją do swego ulubionego baru. Sass westchnęła w duchu, wiedząc, dlaczego tu przyszli. Ludzie z Floty często odwiedzali to miejsce, zaś Abe chciał pochwalić się nią przed przyjaciółmi. Bar, do którego weszli z chłodu, był zatłoczony, pełen rozgardiaszu i śmierdział tanim tłuszczem, na którym smażono przekąski. Zauważyła kilku innych absolwentów Akademii i pomachała im ręką. Donnet, którego wuj jest emerytowanym mechanikiem ciężkiego krążownika, Issi, duma swych wszystkich krewnych, hałaśliwie składających pełne zachwytu gratulacje pierwszemu oficerowi w rodzinie od siedmiu pokoleń związanej z Flotą. Sassinak podawała rękę osobom, które przedstawił jej Abe, głównie starszym, zniszczonym ludziom, poruszającym się zwinnie, jakby przyzwyczajeni byli do pracy w ciasnych pomieszczeniach. Panował tu ścisk, więc nie od razu znaleźli wolny stolik. Cywilni kosmonauci również lubili ten bar i w dniu rozdania dyplomów Akademii wszyscy wznieśli toast na cześć absolwentów. "Są tu nawet bandziory" - pomyślała Sass, zauważając przy tylnych drzwiach kolorowe kurtki członków ulicznego gangu. Nie spodziewała się spotkać ich w barze uczęszczanym przez ludzi z Floty. Po chwili do środka weszła jeszcze jedna grupa gangsterów. Wracała właśnie do stolika, niosąc napoje, gdy to się wydarzyło. Nie spostrzegła początku bójki, nie wiedziała, kto zadał pierwszy cios. W ruch poszły pięści, łańcuchy, noże. Sass upuściła tace i rzuciła się przed siebie, nawołując Abego. Nie widziała go, nie widziała nic poza zbitą masą mundurów Floty, kurtek gangów, szarych ubrań cywili. Krzykiem zaprowadziła porządek wśród kadetów. Na jej rozkaz zebrali się w jednym miejscu zaczęli oczyszczać salę pośród ciosów, uderzeń, kopniaków. Uchylając się przed nożem i rozbrajając napastnika kopniakiem, kątem oka zauważyła nagle znany skądś gest przeciwnika. Przez moment wydawało jej się, że już to kiedyś widziała. Nie miała jednak czasu zastanawiać się dłużej. Zbyt wielu pijanych kosmonautów i odzianych w zielone kurtki chuliganów z pomalowanymi twarzami włączyło się do bójki. Walka toczyła się już w całej sali. Po podłodze tarzała się jedna wielka wrzeszcząca masa nacierających na siebie ciał. Sass przetoczyła się pod stołem, zadała kilka celnych ciosów, nokautując mężczyznę w zielonej kurtce, szykującego się do zasztyletowania jakiegoś kosmonauty, umknęła przed ciosem wymierzonym na oślep przez kosmonautę, kopniakiem odtrąciła kogoś trzymającego ją za nogę. Coś ścisnęło jej rękę. Światła na chwilę zgasły, po czym oślepiły wszystkich, migocząc na niebiesko. Rozległo się wycie syren, zabrzmiały policyjne gwizdki, wszystko zaś zagłuszył ryk z megafonu. Sass zerknęła w stronę drzwi. Ujrzała żandarmerię Floty. Żandarmi trzymali w rękach granaty gazowe. - Na ziemię! - ryknął megafon. Sass padła jak długa, gdyż podobnie jak wszyscy kadeci wiedziała, co się święci. Większość kosmonautów również położyła się na podłodze, nim żandarmeria zdążyła cisnąć granaty. Tylko gangsterzy próbowali uciekać. Sale wypełnił obłok błękitnego gazu. Rzucony do środka granat powalił zmykającą w stronę drzwi bandę. Sass wstrzymała oddech. Raz, dwa... Automatycznym ruchem sięgnęła do paska, paznokciem zwolniła zamek. Trzy, cztery... Otworzyła plastikową maskę i zakryła nią twarz. Pięć, sześć... Wyciągnęła tubkę pasty przeciwko zatruciu i rozsmarowała ją wokół otworów w masce na nos i usta. Siedem, osiem, dziewięć, dziesięć... Ostrożny wdech, pachnąca gałką muszkatułową substancja odtruwająca. Nic czuła nudności ani bólu, nie straciła przytomności. Obok niej jakiś kosmonauta chrapał głośno. Spojrzała w górę poprzez chroniącą oczy maskę. Gaz rozproszył się już w siną mgłę, nie przesłaniał widoczności, nadal był jednak na tyle silny, że mógł powalić człowieka. Żandarmeria rozbiegła się po sali, sprawdzając tożsamość obecnych. Kilku kadetów podnosiło się na nogi, trzymając maski przy twarzach. Sass wstała, rozglądając się za Abem. Nie pamiętała, czy miał przy sobie maskę ochronną. - Dokumenty! - krzyknął uzbrojony po zęby żandarm. Nic próbowała nawet protestować. Podała mu swoją nową legitymację Floty. Wsunął ją do zainstalowanego w pasku komputera, po czym zwrócił Sass. - To wy zaczęliście? - spytał. - A może widziałaś, kto zaczął? Przecząco pokręciła głową. - Bójka zaczęła się gdzieś tutaj. Byłam po drugiej stronie sali - Dlaczego nie wyszłaś, żeby wezwać pomoc? - Mój ojciec... mój opiekun tu został. - Nazwisko? Podała mu nazwisko i numer identyfikacyjny Abego. Machnięciem ręki kazał jej rozpocząć poszukiwania. Zawahała się przy dwóch przewróconych stolikach. Czy to tu, czy tam? Trzech nieprzytomnych mężczyzn leżało jeden na drugim. Żandarm pomógł jej unieść znajdujące się na górze ciało. Drugi mężczyzna, chudy i wysoki, ubrany był w szare spodnie i koszulę. Z kącika ust ciągnęła mu się strużka wymiotów. Na samym spodzie leżał Abe. Sass skinęła głową na żandarma, który wyjął zza pasa urządzenie reanimacyjne. Sass przycisnęła je do rozchylonych ust swego opiekuna. Wargi miał nieruchome, wyglądał tak, jakby nie żył. Żandarm odciągnął wysokiego kosmonautę i pomógł dziewczynie odwrócić Abego na plecy, Oboje jednocześnie spostrzegli małą czarną dziurkę w jego piersi. Sass w pierwszej chwili nie domyśliła się, co to takiego. Wyciągnęła rękę, by sczyścić ciemną plamkę z kurtki opiekuna. Nie będzie zachwycony, że pobrudził nową kurtkę, którą kupił na uroczystość rozdania dyplomów. Żandarm złapał ją za rękę. Spojrzała na niego ze zdziwieniem. - On nie żyje - powiedział. - Ktoś miał iglaka. Sala zatańczyła jej przed oczyma. "Jest tylko w szoku" - pomyślała. Nie potrafiła wyobrazić sobie, że Abe mógłby umrzeć. Nie umarł! To tylko kolejne ćwiczenie, jeszcze jeden test, podobny do tych w symulatorze, kiedy połowę kadetów ucharakteryzowano na rannych. Przypomniała sobie połyskujące realistycznie, lecz przecież nieprawdziwe rany brzucha, wypadające na pokład syntetyczne jelita. Nie mogła myśleć o tej malej czarnej dziurce w kurtce Abego, Przez otwarte drzwi posterunku usłyszała, jak ktoś mówi, że zachowywała się normalnie, nie była pijana ani na narkotykach. Siedziała na szarym plastykowym krześle, a po drugiej stronie pełnego papierów biurka ktoś pisał na komputerze. Podłoga, jak każda inna, pokryta była wzorkiem z nieregularnych plamek. Odwróciła głowę, by wyjrzeć przez drzwi. Żandarm, trzymający pod pachą broń, zerknął na nią obojętnie. Jest z Floty, nic wpadła w histerię, kiedy znaleźli ciało Abego. Całkiem nieźle. A jednak nie. Wciąż wracała myślami do bójki, trwającej około minuty. Przypominała sobie najdrobniejsze fragmenty, w zwolnionym tempie oglądała zapamiętane obrazy, szukając czegoś, czego nic potrafiła jeszcze określić. Gdzie się to zaczęło? Kto pierwszy uderzył? Niosła pękatą butelkę brandy i kieliszek na długiej nóżce dla Abego oraz likier z Capri dla siebie. Bała się, że szklaneczka ze srebrzonego kryształu, jedyne odpowiednie naczynie do likieru, spadnie z tacy, jeśli ktoś ją potrąci. Patrzyła więc prosto przed siebie, gdy nagle wybuchła walka. Podniosła wzrok, kiedy... Czy usłyszała jakiś dźwięk, czy też coś zobaczyła? Nic potrafiła tego ustalić, więc przypominała sobie dalszy rozwój wydarzeń. Upuściła tacę. Widziała, jak spada z niej wszystko na plecy jakiegoś mężczyzny w szarym ubraniu kosmonauty, siedzącego przy najbliższym stoliku. Nagle dokonała pewnego odkrycia, a przynajmniej wpadła na jakiś trop. W samym środku bójki ktoś zablokował jej kopniaka ruchem, którego musiał nauczyć się w Akademii, na pewno wyćwiczonym przy niskiej grawitacji, choć można było zastosować go również w normalnych warunkach grawitacyjnych. To nie był jednak żaden z absolwentów ani żaden kosmonauta. Ten człowiek ubrany był w pomarańczową, z niebieskimi rękawami kurtkę gangu! Twarz mężczyzny, jak twarze wszystkich członków tej drugiej bandy, pokryta była wzorami geometrycznymi, uniemożliwiającymi identyfikację. Oczy? Ciemne. Kolor skóry? Chyba ani zbyt jasna, ani też zbyt ciemna. - Oficerze... Sass podniosła głowę, chcąc zwymyślać natręta, lecz dostrzegła dystynkcje oficerskie. Był to wicekomendant Akademii, komandor Derran, - Tak jest! Zerwała się na nogi, zażenowana, że ma na sobie brudny mundur. Ponieważ żandarmeria nie zbadała jeszcze wszystkich śladów, kazano jej tu poczekać. - Przykro mi, oficerze - mówił komandor. - To był dobry człowiek, wiemy Flocie. Że też zdarzyło się to w dniu rozdania dyplomów. - Dziękuję panu. Nie mogła wydobyć nic więcej ze ściśniętego gardła. - Jesteś jego jedyną krewną - ciągnął Derran. - Zapewne sprawisz mu pogrzeb wojskowy i pochowasz na cmentarzu Akademii? Przed laty, kiedy Abe mówił, jaki chciałby mieć pogrzeb, słuchała tylko jednym uchem. "Nie popieram kosztownego zwyczaju Floty, żeby wysyłać trupa w gwiazdy" - powiedział. "Pogrzeb w kosmosie jest dla tych, którzy tam zginęli. Oni sobie na to zasłużyli. Nie jestem jednak też szczurem lądowym, żeby miano mnie przywalić kawałkiem marmuru. Trzymam się utartych zasad. Moim życiem była Flota, nie mam ojczyzny, chcę więc mieć pogrzeb na morzu. Już Flota postara się o to." - Na morzu - odezwała się. - Tak sobie życzył. - Kremacja? - Chciał mieć normalny pogrzeb. - Dobrze. Jutro wydadzą zwłoki. Pogrzeb odbędzie się... -Wyciągnął komputer kieszonkowy i popatrzył na ekran- - Za dwa dni, dobrze? Tyle potrwa załatwienie niezbędnych formalności. - Tak jest. Czuła się nieswojo. Przenikał ją ziąb. To niemożliwe, żeby omawiali pogrzeb Abego. Niechże czas się zatrzyma i pozwoli jej wszystko doprowadzić do porządku. Jednakże czas nie stanął. Komandor powiedział coś żandarmowi za biurkiem, potem wezwano ją do laboratorium. Długonose urządzenie pobrało próbki z wszystkich plam na jej mundurze. Technik wyjaśnił, że jest to konieczne do przeprowadzenia analizy krwi, włókien i naskórka, dzięki czemu zidentyfikuje się jej przeciwników w bójce. Kiedy wyszła z laboratorium, czekał na nią podkomandor Barrin. Przyniósł jej z domu zmianę ubrania i zaprowadził do mieszkania Abego. Inny oficer Floty zdążył już otworzyć drzwi i przygotować dla niej listę spraw do załatwienia oraz kondolencje otrzymane pocztą. Czekała na nią cała sterta wiadomości, a dwoje kolegów z klasy chciało się z nią zobaczyć przed wyruszeniem na służbę. Sassinak zrozumiała wreszcie, jak bardzo może polegać na Flocie. Koledzy wiedzieli, jakich dokumentów ma szukać, i pomogli wyszperać je w aktach Abego. Pamiętali, co powinna zapakować, jakich formalności musi dopełnić w ciągu najbliższych dni. Czy pochowają go w pobliżu Akademii, czy też w pobliskiej bazie Floty? Czy okoliczności śmierci kwalifikują go do zwykłego pogrzebu wojskowego, czy też odbędzie się jakaś specjalna ceremonia? Zawsze ktoś miał odpowiedź na każde jej pytanie. Ktoś przynosił posiłki, siedział przy niej, podsuwając jej talerze i pilnując by jadła. Ktoś otwierał drzwi, podnosił słuchawkę domofonu, wypraszał osoby, z którymi nie chciała się spotkać, i zostawiał ją na parę minut sam na sam z najbliższymi przyjaciółmi. Ktoś przypomniał jej, by napisała podanie o odroczenie zgłoszenia się na służbę, gdyż musiała pozostać na Regg przez jakiś tydzień w związał z prowadzonym dochodzeniem. Jej pognieciony, poplamiony mundur został doprowadzony do porządku. Ktoś przeniósł jej rzeczy na krążownik. Wszystko to robiono sprawnie, bez słowa, jakby była niezmiernie ważną osobistością, a nie zwykłym absolwentem uczelni. Dopóki ma Flotę, nigdy nie zostanie sama. zawsze ktoś jej i pomoże. Tak twierdził Abe, wbijał jej to do głowy, aż teraz sama się o tym przekonała. Zrozumiała, że żaden wróg nie zabije ich wszystkich. Być może straci kiedyś przyjaciół, bliskich jej tak jak własna rodzina, lecz nigdy nie straci Floty. Jednakże owo poczucie bezpieczeństwa nic potrafiło ukoić bólu i straty. Przed pogrzebem żandarmeria zezwoliła jej spędzić kilka minut przy zwłokach, ale Sass nie chciała tego. Bałaby się dotknąć martwego ciała ukochanego człowieka. Przypomniała sobie twarz swej małej siostrzyczki, Lunzie, niesionej do doku. Owinięte w granatowy całun zwłoki Abego zostały przeniesione przez żołnierzy Floty do domu pogrzebowego. Sass nie liniała znać szczegółów związanych z pochówkiem. Podpisała Podsunięte formularze, zaledwie rzucając okiem na zawarte w nich informacje. Zwłoki człowieka Floty, czy to emerytowanego, czy też na służbie, były wystawiane w trumnie na jeden dzień. Zgodziła się na to, gdyż Abe miał wielu przyjaciół, którzy z pewnością zechcą złożyć mu wyrazy szacunku. Owinięta sztandarem trumna spoczywała na lawecie działa w bocznej kaplicy, przed którą ustawił się cały sznur ludzi, przeważnie umundurowanych. Ściskali rękę Sass i kolejno obchodzili trumnę. Niektórzy z nich kładli rękę na sztandarze. Dwóch odwiedzających było Weftami. Zaskoczyło ją to, bo Abe nigdy nie mówił, że ma przyjaciół Weftów. Sam pogrzeb, starożytny rytuał gloryfikujący wojownika, wymagał od Sass wielkiego opanowania. Przydało się to, czego nauczył ją Abe. Przypadła jej do odegrania bardzo prosta rola, której jednak trudno było podołać. Inni nieśli na ramionach trumnę, ona niosła swą wdzięczność. Inni stracili przyjaciela, ona zaś utraciła ostatnią więź z przeszłością. Znów będzie musiała zaczynać od początku. Na razie nawet Flota nie mogła dać jej pocieszenia. Nie chciała jednak przynieść zmarłemu wstydu. Po policzkach i ciekły jej łzy, ale udzielała właściwych odpowiedzi, zaś prastara ceremonia pogrzebowa, dużo starsza od pierwszych wędrówek człowieka w kosmos, przyniosła jej ukojenie, jakiego nie mógł dać nikt żyjący. - Z głębin wołam do Ciebie, Panie! - rozległ się w kaplicy głos kapelana, przerywając ciszę, - Panie, usłysz mój głos - odpowiedzieli zebrani. Nikt we Flocie nie zastanawiał się nad istotą wierzeń, z których pochodziły słowa wypowiadane przy takich okazjach. Jednakże wszyscy gorąco wierzyli w coś więcej poza życiem jednostki, jednostkową walką. Wierzyli w miłość, uczciwość, lojalność. Pradawny rytuał trwał, padały kolejne słowa. - Niech Twe uszy wysłuchają... - Głosu mej skargi. Sass pomyślała o mordercy i przez chwilę pragnienie zemsty przyćmiło w jej sercu smutek. Pewnego dnia dowie się, kto i dlaczego to zrobił, a wtedy... Posłyszała słowa o litości i wybaczeniu. Nie myślała jednak ani o jednym, ani o drugim. Nastąpiło czytanie i hymn, który Abe kiedyś wybrał. Dźwięczny refren - "Byśmy nie zapomnieli, byśmy nie zapomnieli" -brzmiał jej w uszach jeszcze podczas kolejnego psalmu i czytania. Sass siadała, wstawała, przyklękała tak jak inni, świadoma tego, że wszyscy się jej przypatrują. Trwało to całe wieki, zanim wreszcie kapelan wygłosił słowa zawierzenia. Słowa "a proch w proch się obróci" dzwoniły jej w uszach jeszcze długo, aż do chwili gdy wygłoszono błogosławieństwo. Znów rozległa się muzyka. Tym razem był to hymn Floty- Sassinak wyszła trumną w harmidrze głosów, powstrzymując płacz. - Ojcze Wieczny, ocal nas... ścisnęło ją za gardło, poprzez łzy nie mogła wypowiedzieć Na wielkim, brukowanym dziedzińcu Akademii wszystkie flagi zostały opuszczone, przechodzący zaś oddział młodszych kadetów zastygł bez ruchu, z powagą patrząc na orszak pogrzebowy. Wyszli przez łukowatą bramę na szeroką aleję. Żołnierze z marynarki wojennej zatrzymali ruch uliczny. Czekał tu archaiczny karawan zaprzężony w czarne konie. Sass usiłowała myśleć o zwierzętach, o sprzączkach przy uprzęży, o okuciach z symbolem Floty. Czy to nie śmieszne, że ludzie latający w kosmos używają podczas pogrzebów konnego karawanu? Sytuacja przestała ją dziwić, gdy szli pieszo od bram Akademii do doków pod miastem. W dzisiejszym zaganianym świecie, by okazać szacunek, należy nie spiesząc się dopełnić pradawnych tradycji. Sass, jako jedyna krewna zmarłego, szła samotnie za karawanem. Z tyłu maszerowali przyjaciele Abego, nadal pracujący we Flocie. Na nabrzeżu dowódca eskorty polecił orkiestrze zagrać marsza. Rozległy się dźwięki, których Sass nigdy wcześniej nie słyszała. Nastrój wytworzony przez głośną, przejmującą, a jednak wcale nic posępną muzykę udzielił się całemu konduktowi. Na wszystkich zacumowanych w pobliżu okrętach żołnierze i oficerowie stanęli na baczność, flagi opuszczono do połowy masztów. Na wodzie unosił się "Carly Pierce", lśniący, zgrabny statek, jedyny okręt wojenny Floty, weteran dwóch bitw z rzecznymi piratami w pierwszych latach historii Regg, zanim jeszcze planeta została Główną Kwaterą Floty. Kondukt żałobny przystanął. Ze swego miejsca obok karawanu Sass nie widziała zbyt dobrze mężczyzn, którzy mieli nieść trumnę, ustawiających się już na pomoście. Zasalutowali, oddali honory, zawarczały bębny, z karawanu wyniesiono trumnę. Sass szła za nią na pomost. To tak blisko i tak daleko... Eskorta ustawiła trumnę na pomoście. Sztandar łopotał na silnym wietrze, Sass patrzyła na wodę ze srebmoniebieskimi małymi talkami. Nie zauważyła, kiedy okręt ruszył, bezgłośnie ślizgając się po wodzie, kierując się ku ujściu zatoki. Po zawietrznej stronie wyspy, pomiędzy wysokimi brzegami rzeki, okręt zatrzymał się. Kapelan wypowiedział ostatnie słowa: - Wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie... Dołączyły pozostałe głosy: - A światłość wiekuista niechaj mu świeci... Kapelan odszedł na bok. Dowódca eskorty wydal rozkaz "Baczność!" Trzy głośne salwy odbiły się echem od wyspy i brzegów, z których zerwały się z krzykiem ptaki. Ich białe skrzydła zalśniły w słońcu. Sass zacisnęła szczeki. To już teraz Z bólem serca patrzyła, jak trumna powoli, nieubłaganie, osuwa się ku wyczekującemu morzu. Ostatnie delikatne dźwięki trąbki rozbrzmiały jakby z samych niebios. Sass drgnęła mimowolnie. Trąbka odezwała się na zakończenie jej czteroletniego pobytu w Akademii, a teraz oznaczała koniec życia Abego. Trąbka oznajmiała zachód słońca, porę gaszenia świateł, koniec kolejnego dnia. Nikt nie zagrał na trąbce dla jej rodziców, siostry, brata i wszystkich zamordowanych lub pozostawionych na pewną śmierć na Myriadzie. Nikt nie grał dla umierających niewolników. Przejął ją ziąb, kiedy pomyślała, że sama mogła również zginąć na rodzinnej planecie lub w barakach niewolników, umrzeć nikomu nie znana, nie opłakiwana. Tyle śmierci... Ostatnia nuta rozbrzmiewała ponad zatoką. a Sass przepełnił rozdzierający ból. Przynajmniej dobre to, że zmarli znajdowali tu spokój, widząc, ilu ludzi opłakuje ich śmierć. Westchnęła spazmatycznie. Abe był tu bezpieczny, już mu nic nie zagrażało. Zakończył swą służbę tak, jak tego chciał. KSIĘGA DRUGA Rozdział piąty Oficer Sassinak prosi o pozwolenie na wejście na pokład. "Wejście na pokład" polegało na przekroczeniu linii namalowanej na posadzce stacji, lecz mimo to należało dopełnić rytuału. - - Pozwolenia udzielono. Oficer pokładowy, młody człowiek o czerwonawej karnacji i lodowatych, niebieskich oczach, co wskazywało na brinanickie pochodzenie, miał na rękawie jeden szeroki i drugi wąski złoty pasek. Zasalutował, kiedy Sass przechodziła przez linię. Na ramieniu miała torbę zawierającą wszystko, co musiała zabrać na pokład. Mundury - zarówno galowe jak i robocze - czekały już na pokładzie, Zostały przysłane z kwatery jeszcze przed ostatnią rozmową z komendantem Akademii po pogrzebie Abego. Kabina była bardzo mała. Jako jednej z dwóch kobiet wśród młodszych oficerów (na pokładzie było ich w sumie pięcioro) Wydzielono jej składane łóżko, wąską szafę na mundury, trzy szuflady i kosz-skrytkę. Sass słabo znała swą współlokatorkę. Mirę. Wiedziała tylko, że należała ona do grupy Randolpha Neila i Paradena. Była niską blondynką, o wzroście ledwie przekraczają-wymagane minimum. Sass miała nadzieję, że jakoś ułożą im stosunki. Wraz z innymi oficerami dzieliła małą świetlicę -gabinet, gdzie stały trzy terminale komputerowe, okrągły stolik i pięć krzeseł. Szybko rozpakowała bagaż i przyjrzała się swemu odbiciu w wąskim pasku lustra umieszczonego przy drzwiach. Jakie sprawi pierwsze wrażenie, gdy zamelduje się kapitanowi? Uśmiechnęła się. Bystra, ładna... To na pewno będzie ciekawa podróż. - Proszę wejść! Zza uchylonych drzwi usłyszała niepewny głos kapitana, jakby zbyt skrępowanego protokołem. Komandor Fargcon - przećwiczyła to miękkie "g", tak typowe dla jego ojczystej planety, gdzie mówiło się odmianą neogaesha z naleciałościami francuskiego. Odetchnęła głęboko i przekroczyła próg. Odpowiedział na jej regulaminowe powitanie chłodnym tonem, nie wrogim, lecz pełnym rezerwy. Był wysoki i miał niezgrabne ruchy. Pochylił się nad zawalonym papierami biurkiem, by podać jej rękę. krzywiąc się przy tym, jakby zabolał go kręgosłup. - Proszę siadać, oficerze - rzekł, zapadając się w fotel i uderzając w klawisze komputera. - Mam tu twoje akta. Dyplom z wyróżnieniem. - Spojrzał na nią uważnie. - Nie możesz oczekiwać, ze tu też będziesz gwiazdą. - Tak jest! - Siedziała bez ruchu. Komandor skinął głową. - Dobrze. Mamy ten kłopot z niektórymi dobrymi absolwentami. ale jeśli nic nabiłaś sobie niczego do głowy, to chyba nie będziesz miała żadnych trudności. Zobaczmy... - Wpatrzył się w ekran. - Wpisuję cię na trzecią wachtę, ale nie na stałe. Znaczy to coś innego niż w Akademii - po prostu każdy absolwent z wyróżnieniem zaczyna od trzeciej wachty, co gwarantuje wszystkim równe szansę. "I nie słyszy się oskarżeń o korzystanie z przywilejów" -dodała w myślach Sass. Nic jednak nic powiedziała, - Pierwsze szkolenie odbędziesz w maszynowni - ciągnął Fargcon - Mój zastępca, porucznik Dass, ustali rozkład służby. Czy masz jakieś pytania? Sass wiedziała, że powinna odpowiedzieć "nie", chociaż miału mnóstwo pytań. - Nie. Kapitan skinął głową i wysłał ją do porucznika Dassa. Ten, w odróżnieniu od swego przełożonego, był muskularnym, krępym mężczyzną, którego ciemną, przystojną twarz zapamictywa ło się jeszcze lepiej dzięki jasnozielonym oczom. - Oficer Sassinak.... - wycedził głosem, który przypomniał jej upokarzające pierwsze dni w Akademii. - Dyplom z wyróżnieniem... Spojrzała w jego zielone oczy i ujrzała w nich złośliwy błysk. - Proszę pana... - zaczęła, lecz przerwał jej. - Nieważne. Przeglądałem twoje akta, więc wiem, że potrafisz być uprzejma, jednocześnie obmyślając złośliwości. Kapitan chciał, żebyś najpierw popracowała w maszynowni, bo zainstalowaliśmy nowy homeostatyczny system środowiskowy i nadal go testujemy. Będziesz się tym zajmować, najpierw jednak musisz przejrzeć dokumentację dotyczącą systemu. - Uśmiechnął się na widok jej miny. - To chyba żadna niespodzianka? Nie jesteś już kadetem, szkoła się skończyła. Teraz jesteś oficerem Floty. Nie ma tu miejsca dla obiboków, musimy z góry wiedzieć, czy się nam przydasz. Przejrzenie podręczników zajmie ci prawdopodobnie cały wolny czas w ciągu następnych kilku dni. Jeśli będziesz miała wątpliwości, pytaj o wszystko głównego mechanika albo mnie. Podczas wachty będziesz miała regulaminowe obowiązki, ale przez większą część zmiany możesz pracować z załogą inżynierską. - Tak jest. Kręciło jej się w głowie. Ma się zajmować testowaniem nowego systemu? Jeśli popełni jakiś poważny błąd, pozabija wszystkich. Przypomniała sobie, jak Abe mówił, że Flota dokładnie zbada jej możliwości. - Z twoich akt wynika, że potrafisz zaprzyjaźnić się z naszymi sojusznikami. Choć w języku Floty "sojusznicy" oznaczali sprzymierzonych obcych, nigdy dotąd nie spotkała się bezpośrednio z użyciem tego terminu. - Tak jest. - To dobrze, bo mamy tu szeregowca Wefla i paru innych takich. No i jest jeszcze ten nowy oficer Weft. Chyba znasz go z Akademii? - Sassinak przytaknęła, - A widziałaś kiedyś dorosłego Ssli? - Nie. - Od dwóch lat jesteśmy wyposażeni w Ssii, podobnie jak wszystkie średnie i duże krążowniki. - Spojrzał na zegar. - Chodź, pokażę ci go, mamy jeszcze czas. Pojemnik środowiskowy Ssli miał kształt elipsy o wymiarach dziesięć na dwa metry. Rozciągnięty wzdłuż osi okrętu, wznosił się od ciężkiego kilu poprzez pięć poziomów na wysokość niemal dwudziestu metrów. Instalacje utrzymujące we wnętrzu odpowiednie warunki wodne zajmowały niemal tyle samo miejsca. Ssli miał na razie tylko jakieś trzy metry średnicy i niemal okrągły wachlarz. Dzięki dwóm wziernikom można było zajrzeć. do pojemnika. Grube palce oficera zatańczyły na klawiaturze terminalu przy jednym z okienek. - Uprzejmiej będzie spytać o pozwolenie, zanim włączymy światła. Zerknęła mu przez ramię. Na ekranie pojawiło się pytanie i pozytywna odpowiedź. Dass pstryknął przełącznikiem. Wnętrze zbiornika zalało światło, oświetlające pyszny karmazynowy ogon z żółtymi i białymi plamkami. Sass zapatrzyła się na wielki, nieruchomy, skomplikowany kształt. To niesamowite, że był on na tyle inteligentny, by przejść testy wstępne Federacji. Nie mogła uwierzyć, że larwy, które oglądała w pojemnikach Akademii, miały coś wspólnego z tym... tym czymś. Rzeczywistość okazała się o wiele dziwniejsza niż obrazy oglądane na wideo. "Ciekawe, co ono czuje?" - przemknęło jej przez głowę. "Co myśli?" - Jak domyślono się, że one mogą...? - zadała spontanicznie pytanie. - Nie wiem. Odkryli je Thekowie, którzy podejrzewają, że wszystko, co mineralne, ma jakąś inteligencję... - Dass popatrzył na nią uważnie. - Niektórych Ssii niepokoją. Ciebie też? - Nie - Pokręciła przecząco głową, patrząc przez wziernik - Jest piękny, ale trudno sobie wyobrazić, że jest również inteligentny. Jak porozumiewacie się z nim? - Za pomocą łącza biokomputerowego. Patrz, to są połączenia. - Wskazał palcem ekranowane kable, łączące Ssii z terminalem komputera. - Chcesz, żebym cię przedstawił? Kiedy przytaknęła, wystukał jej kod identyfikacyjny, imię i kod ogólnego dostępu do danych na temat oficerów. - To umożliwi mu zapoznanie się z ogólnymi informacjami z twoich akt, tych nie zastrzeżonych, które może przeczytać każdy oficer - twój wiek, stopień, płeć, rysopis, rodzinna planeta... Jeśli chcesz przekazać mu coś więcej, możesz podać mu informacje bezpośrednio lub też otworzyć dostęp do niektórych segmentów swych akt. Stań teraz tutaj i udzielaj mu odpowiedzi. Na czystym ekranie pojawiły się już słowa powitania. - Dzień dobry, oficerze Sassinak. We Flocie nazywam się Hssrho. Jestem tu zainstalowany od trzydziestu miesięcy czasu standardowego. Pewnie nie pamiętasz, że spotkałaś mnie w stadium larwalnym, kiedy byłaś na drugim roku w Akademii. Pamiętała pierwsze spotkanie z larwą Ssli, które odbyło się w laboratorium komunikacji z obcymi, ale nic spodziewała się, spotka tego samego osobnika w formie rozwiniętej. Nie pamiętała też jego imienia. Szybko wystukała powitanie i przeprosiła za swą zawodną pamięć. - Nic nie szkodzi. Przybieramy nowe imiona, gdy łączymy się z okrętem, więc mogłaś mnie zapomnieć. Ja jednak doskonale pamiętam cię jako tego kadeta, który przeprosił mnie za wpadnięcie na mój zbiornik. Potem porucznik Dass zaprowadził ją przez kręte korytarze do sekcji maszynowni. Sass próbowała zapamiętać drogę, lecz wciąż musiała uchylać się przed czymś lub coś przeskakiwać. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy Dass nie prowadzi jej celowo okrężną drogą. - Na wypadek gdyby przyszło ci do głowy, że krążymy w kółko - powiedział nagle Dass, odwracając się - muszę ci wyjaśnić, że cały ten bałagan pochodzi stąd, że zamiast jednego mamy dwa systemy środowiskowe. Kiedy tylko dostroisz nowy system tak, jak sobie życzy Erling, główny mechanik, będziemy mogli rozebrać część tych maszyn. Zresztą większość z nich to i tak instalacje testowe. Mimo odbytego w Akademii szkolenia na temat rodzajów okrętów, Sass dopiero po dłuższym czasie nauczyła się poruszać po tym krążowniku. Skonstruowany był tak, by móc przenosić mnóstwo broni do walki z innymi okrętami bądź planetami, i pomieścić żołnierzy wraz z całym wyposażeniem do dokonywania desantów. Krążowniki często działały w pojedynkę, dlatego też musiały być lepiej wyposażone w broń i sprzęt niż inne okręty wojenne. Żeby okręty takie mogły lądować w rozmaitych okolicznościach i manewrować w atmosferze, nadawano im zwykle kształt jaja. Dzięki wynalezieniu sprawnego systemu sztucznej grawitacji, okręty nie obracały się wokół własnej osi. "Jajo" takie było podzielone wzdłuż na pokłady. Podczas pierwszych dni spędzonych na okręcie nowo mianowani oficerowie odbywali obowiązkową służbę na każdym z pokładów, począwszy od wąskich i zacisznych korytarzy pokładu górnych, gdzie napotykało się wyłącznie instalacje komputerowe, poprzez pozorny chaos pokładu lotów, pełnego promów orbilalnych, automatycznych i załogowych myśliwców, bombowców i dodatkowych maszyn, aż do najniższego poziomu środowiskowego, jego gigantycznych, mruczących rur i pulsujących stacji pomp, utrzymujących okręt przy życiu. Pokład główny znajdował się w samym środku okrętu, w jego zaś sercu ulokowany był mostek kapitański. Dalej, w kierunku rufy, rozciągał się teren należący do oficerów. Wyżsi rangą zajmowali kabiny większe, bliżej mostka, nowicjusze zaś mieszkali stłoczeni w niszach w pobliżu rufowej windy towarowej, która przechodziła przez wszystkie pokłady. By nie sądzili, że zostali tak ulokowani dla własnej wygody, przypomniano im, iż przepisy zakazują personelowi korzystania z windy towarowej do celów osobistych. Musieli więc poruszać się pomiędzy pokładami, biegając po drabinkach. Pokład główny mieścił również wszystkie niezbędne pomieszczenia administracyjne. Pomiędzy pokładem danych a pokładem środowiskowym znajdował się pokład żołnierski, gdzie oprócz kabin załogi znajdowały się pomieszczenia rozrywkowe, mesa, szpital okrętowy oraz laboratorium medyczne Gdy okręt lądował na planecie, z pokładu żołnierskiego wysuwała się pochylnia, która umożliwiała zejście na powierzchnie. Ciągle powtarzano, że na okręcie nic nie pełni funkcji dekoracyjnej, że wszystko jest potrzebne. Każdy kabel elektryczny, każda rura odgrywały swą rolę, zakłócenie zaś którejś z ich rozlicznych funkcji mogło stworzyć zagrożenie dla życia całego okrętu. Stąd też brał się drobiazgowy regulamin, obejmujący nawet harmonogram korzystania z pryszniców i dokładne rozstawienie sprzętu treningowego w siłowni. Sass trudno było w to wszystko uwierzyć, jednak w obecności surowego starszego oficera kiwała ze zrozumieniem głową. Kiedy tylko nowi oficerowie poznali wszystkie zakamarki okrętu, służba na pokładzie straciła dla nich posmak egzotyki, o jakiej zawsze marzyli. Z dala od "śmietanki towarzyskiej" Akademii Mira okazała się miłą, pełną życia dziewczyną, któni od razu chciała się z każdym zaprzyjaźnić. Jej ojciec, zamożny kapitan statku handlowego, zaplanował dla córki karierę w kosmosie. Mira otwarcie podziwiała Sass za jej "prawdziwą siłę" Kiedy jednak spotkały się w siłowni, Sassinak ze zdziwieniem stwierdziła, że nowa przyjaciółka jest o wiele silniejsza, niż mogło się to zdawać. - Miałyśmy tego nie okazywać - wyjaśniła, gdy Sass wyraziła jej swe uznanie. -Matka chciała, byśmy były damami, a nie byle kosmitkami. Twierdziła, że tak będzie dla nas lepiej. A potem dołączyłam do paczki Neila w Akademii... - Rzuciła spłoszone spojrzenie na Sass, która nagle zrozumiała, że Mira naprawdę chce pozyskać jej przyjaźń. - Zawsze mi mówiono, że nie ma po co się męczyć, bo Weflowie i tak zgarną wszystkie nagrody. Kiedy matka dowiedziała się, że Neil jest w mojej klasie przysłała mi taśmę z całym kazaniem. Chyba by mnie udusiła, gdybym naraziła się mu bez powodu. Wybacz mi, ale nie mogłam pokłócić się z nim z twojego powodu. I tak było jasne że go załatwisz jeśli będziesz musiała. - Jesteś naprawdę... - Sass nie potrafiła odnaleźć właściwego słowa i potrząsnęła tylko głową. Mira z uśmiechem dokończyła za nią: - Jestem typową, źle wychowaną córeczką handlarza, która nigdy nie zostanie admirałem. Mam jednak zamiar zabawić się, robiąc karierę we Flocie, przy okazji lojalnie służąc Federacji, bo szczerze uważam, że robi ona wiele dobrego, ale nie wspinając się zbyt wysoko, bo wcale tego nie chcę. Na pewno stwierdzą, że brak mi ambicji. Sussinak zorientowała się, że Mira próbuje się jej przypodobać. Uśmiechnęła się do niej. - Ty wstręciucho, myślę, że mimo wszystko będziesz niezłą przyjaciółką. - Spróbuję - odparła Mira słodkim głosikiem. - Zawsze próbuję, jeśli kogoś naprawdę lubię. W Akademii byłaś dość sztywna. Wiem, że miałaś swoje powody. Teraz jednak chciałabym się tobą zaprzyjaźnić, jeśli się na to zgodzisz. Mam na myśli przyjaźń w takim sensie, jak się ją rozumie u mnie w domu - bezinteresowną i czystą. Będę cię zawsze bronić przed obcymi, jeżli jednak uznam, że nie masz racji, powiem ci to prosto w twarz. - Jesteś bardzo szczera. - Sass uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. - Podoba mi się to. O ile ja też będę mogła ci wszystko wygarnąć. Od tej pory poświęcała wszystkie wolne chwile na rozmowy Mirą. Miały jednak dla siebie niewiele czasu, gdyż choć wspolne posiłki w mesie oficerskiej nie były aż tak oficjalne Jak w Akademii, nie chciały zasłużyć na naganę. Przez cały pierwszy miesiąc Sassinak pracowała na trzecią zmianę, a więc również na posiłki chodziła z oficerami z trzeciej zmiany. Kapitan jadał zwykle z pierwszą zmianą, jednakie - jak twierdziła Mira - wiele na tym nie traciła. Kiedy przeszła na pierwszą zmianę, okazało się, że przyjaciółka miała rację. Nie toczono tu żywych rozmów na temat ostatniego skandalu politycznego z planety Escalon czy Contaigne, nikt nie zachęcał młodszych oficerów do włączania się do dyskusji. Zamiast tego wszyscy siedzieli w milczeniu, zaś kapitan Fargeon wygłaszał suchą, beznamiętną krytykę pod adresem załogi. Sassinak zaczęła nienawidzić jego lodowatych stwierdzeń typu: "Pojawił się drobny problem w maszynowni." Oczywiście mogło to dotyczyć także innej sekcji okrętu, której błędy chciał właśnie wytknąć Przeniesienie do sekcji łączności dało jej szerszy kontakt ze światem zewnętrznym. W odróżnieniu od statków cywilnych okręty Floty często przebywały w przestrzeni kosmicznej przez rok czasu standardowego lub nawet dłużej. Żaden z kadetów nigdy dotąd nie doświadczył dziwnego poczucia izolacji i uwięzienia w ciasnych pomieszczeniach. Sass, która pamiętała baraki niewolników i statek piracki, świetnie radziła sobie na wielkim. czystym krążowniku, pełnym potencjalnych przyjaciół i sprzymierzeńców. Jednakże nie wszyscy czuli się tak dobrze jak ona. Corfin, młodszy oficer, który popadł w depresję, a w końcu w paranoję, w Akademii nie był jej szczególnie bliskim przyjacielem, ale kiedy zauważyła u niego negatywne symptomy, usiłowała podnieść go na duchu. Nic jednak nie skutkowało i w końcu przełożony Corfina zawiadomił oficera medycznego Leczenie spowolniło, lecz nie usunęło załamania psychicznego. Wówczas dano chłopakowi środki nasenne i zahibernowano na czas podróży. W najbliższym porcie miał zostać zwolniony ze służby ze względów zdrowotnych jako nie nadający się do pracy na okręcie. - Dlaczego nie można tego przewidzieć? - zapytała Sassinak podczas seansu terapii grupowej, zorganizowanego na polecenie oficera medycznego. - Dlaczego nie można wykryć takich przypadków jeszcze na pierwszym roku albo przed Akademią? Corfin chodził do szkoły przygotowującej do studiów na Akademii, był też badany wcześniej przez lekarzy Floty. - Powiadomiono go o groźbie takiego schorzenia - odpowiedział lekarz. - Zostało to zapisane w aktach. Jego ojciec służył we Flocie i zginął przy ratowaniu kapsuły. Chłopak koniecznie chciał spróbować swych sił. Komisja postanowiła dać mu szansę. To nie była strata czasu, ani dla niego, ani dla nas. Mamy jego dane będziemy mogli w przyszłości przewidzieć podobne przypadki. A on sam może pracować dla Floty na planecie. Sass nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby ktoś z nich zgodził się tkwić na planecie albo latać w hibematorze z jednej planety na drugą. Okropność! Zadowolona, że sama nie ma podobnych problemów, z chęcią wróciła do pracy. Bardzo chwaliła sobie obecną służbę. Kabina łączności była przestronna, z widokiem na mostek kapitański. Wychylając się z niej, doskonale widziała całą załogę pracującą na mostku, łącznie z oficerem pokładowym, który siedział w module sterowniczym albo stał za nim, nadzorując pracę innych z wąskiej platformy zawieszonej nad mostkiem. Nie widziała całego mostka gdyż jej własna stacja robocza przesłaniała główne ekrany i sekcję broni, jednakże i tak miała wrażenie, że znajduje się w samym mózgu okrętu. Zaś same środki łączności w niedawno wyremontowanym krążowniku były o wiele nowocześniejsze od wszystkiego, o czym uczono ją w Akademii. Zamiast prostego, starego, podwójnego systemu, złożonego i podświetlnego radia i połączenia FTL, przydatnego tylko wówczas gdy okręt znajdował się w przestrzeni podświetlnej, okręt dysponował pięcioma innymi systemami, wykorzystywanymi zależnie od okoliczności. System łączności królkicgo zasięgu, używany na odległość do trzydziestu minut świetlnych, był to zasadniczo ten sam stary typ podświetlnego przekaźnika mikrofalowego, jaki stosowały na początku niemal wszystkie cywilizacje techniczne. Połączenie FTL o niskiej mocy, wykorzystywano, jeśli okręt nie używał napędu FTL, umożliwiało natychmiastową komunikację w zakresie układu słonecznego, zaś system krótkiego zasięgu łączył ich z sąsiednimi systemami gwiezdnymi. Dwa nowe systemy umożliwiały transmisję podczas lotu FTL. Podświetlny kanał ratunkowy SOLEC przesyłał wiadomość wygenerowaną przez komputer do zaprogramowanych węzłów, natomiast połączenie FTL dużej mocy umożliwiało transmisję do naniesionych na mapę stacji. Jeszcze nowszym systemem, nadal znajdującym się w fazie eksperymentu i dlatego ściśle tajnym, było wspomagane komputerowo połączenie FTL z innymi okrętami Floty w locie FTL. Odrębny dla każdego systemu zestaw instrukcji i kodów określał, kto i gdzie może przesłać jakie wiadomości, a także, kto może je odebrać. - Przede wszystkim nie chcemy, by inni wiedzieli, czym dysponujemy - objaśnił główny specjalista od telekomunikacji. -Jak dotąd ludzie używają w przestrzeni starego sprzętu - fal elektromagnetycznych, radiowych, o prędkości światła, oraz połączenia FTL o malej mocy. Firma "Arbetronics" ma wkrótce wyprodukować komercyjną wersję podświetlnego nadajnika FTL, ale Flota trzyma pod kluczem przekaźniki o dużej mocy. Opracowali je nasi ludzie, sami sfinansowaliśmy badania i dopóki nie będzie przecieków, mamy na to wyłączność. Tak samo połączenie między okrętami, IFTL. Chyba rozumiesz, dlaczego. Oczywiście, że rozumiała. Dotychczas okręty Floty musiały zwalniać do prędkości podświetlnej, by wyłapać przesyłane wiadomości, zwykle z zaprogramowanych węzłów, przez co z góry można było przewidzieć ich pozycję. Nauczyciele w Akademii podejrzewali, że wiadomości przekazywane przez Flotę są systematycznie wykradane z komputerów zarówno przez Kompanię, jak i przez piratów działających na własną rękę. Połączenie IFTL ostatecznie uniezależni Flotę od węzłów informacyjnych. - Najważniejsza jest informacja - twierdził główny specjalista. - Zazwyczaj w każdym spornym, nie zabezpieczonym sektorze wszystkie listy od załogi przesyłane są w plikach za pomocą zwykłego radia podświetlnego do najbliższego węzła komunikacyjnego. Wszystkie ważne informacje - dotyczące śmierci, zwolnienia ze służby - mogą zostać przesłane połączeniem FTL niskiej mocy za zezwoleniem oficera łącznościowego, który czasami o podjęcie decyzji prosi kapitana. Każda transmisja zwiera kod oficera udzielającego zezwolenia, a nie samej osoby, która nacisnęła guzik. Ty na przykład nic masz prawa decydować o przesłaniu sygnałów. Transmitowany jest również kod danego operatora: osoba, która zarejestruje się w nadajniku, automatycznie kojarzona jest z przesyłaną wiadomością. Wszystkie nadchodzące informacje są zawsze przyjmowane i automatycznie przekazywane do chronionego pliku, chyba że ze względu na ich bezpieczeństwo należy podjąć inne kroki. Kod oficera przyjmującego sygnał - to znaczy twój, jeśli akurat jesteś na służbie- również jest umieszczany w tym pliku. Jeśli to zwykły plik typu pocztowego, skontaktuj się z porucznikiem Cardonem. Kiedy on stwierdzi, że przekaz jest czysty, możesz wydać komputerowi polecenie przesłania go do poczty elektronicznej poszczególnych adresatów. - A co z innymi nadchodzącymi informacjami? - Jeśli nie jest to zwykły plik pocztowy, ale przesyłka dla konkretnej osoby, musisz uzyskać pozwolenie na przeniesienie jej do katalogu adresata. Jeżeli wiadomość nadeszła połączeniem niskiej mocy, jak wszystkie oficjalne pisma Floty, musisz ją najpierw skierować do kapitana, do jego katalogu służbowego, nie prywatnej poczty elektronicznej. Nie otrzymujemy żadnych informacji poprzez połączenie wysokiej mocy ani system SOLEC, więc możesz o nich zapomnieć. Jeśli wiadomość przyjdzie przez IFTL, należy przekazać ją bezpośrednio do służbowego katalogu kapitana. Odszukaj dowódcę, daj mu znać i nie rób inych kopii pliku. W głównym komputerze nie może zostać ,jasne? - Tak jest, ale w komunikacie, również IFTL zamieszczam swój kod identyfikacyjny, prawda? - Oczywiście, jak zwykle. Kilka dni później, akurat wówczas, gdy Sassinak weszła do kabiny łączności, zadźwięczał dzwonek sygnalizujący nadejście wiadomości. Cavery, który zorientował się już, że nowy oficer potrafi wykonać pracę niemal równie dobrze jak on sam, wskazał ręką na ekran. Sass skinęła gtową. - Przejmę to. - Już wstukałem swój kod. To zwykła poczta ze Stenusa, nic nadzwyczajnego. Sass wcisnęła parę klawiszy i patrzyła na ekran. Komputer podzielił każdy z plików na pojedyncze przesyłki i automatycznie kierował je do adresatów. Symbole na ekranie pojawiały się i znikały, nim zdążyła je odczytać. Podobała jej się ta surrealistyczna geometria. Nagle coś ją tknęło. Nacisnęła klawisz. Obraz zastygł, symbole zniknęły, pozostał tylko kod nadawcy. - O co chodzi? - Cavery obejrzał się, by sprawdzić, czemu światełka przestały migotać. - Nie wiem. To dziwne... - Dziwne? Jesteś tu od sześciu miesięcy czasu standardowego i jeszcze cię coś dziwi? - Chyba się pomyliłam. Spojrzała na ekran i głos jej zamarł. Spostrzegła nagle, że wśród osiemnastu fragmentów komunikatu wyświetlonych na ekranie dwa noszą ten sam kod nadawczy, powtórzony czterokrotnie. Spojrzała na Cabery'ego. - Do czego służy poczwórne powielenie kodów nadawczych? - Poczwórne? Pierwsze słyszę. Pokaż. - Wywołał system pomocniczy na własnym ekranie. - Jaki kod? Sass odczytała liczby, czekając, aż Cabery wystuka je na klawiaturze. - To kod Głównego Inspektoratu Floty. Ciekawe, kto dostaje stamtąd pocztę. A poczwórne powielenie oznacza... Jego palce zatańczyły na klawiaturze. - Nie wiem, to chyba jakiś kod wewnętrzny, ale nic ma go w rejestrze. Dla kogo to? Sassinak odczytała cyfry, Cavery sprawdził je w książce. - Hm... Dla porucznika Achaela oraz dla oficera od systemów obronnych... czyli dla porucznika Achaela. Pewnie komuś bardzo zależy, by Achael dostał tę wiadomość. - Spojrzał na nią z ukosa. - Chcesz, żebym to sprawdził? - E... nie... - odparła. Ponieważ Cavery nadal się jej przyglądał, dodała już bardziej zdecydowanie: - Nie, dołącz tylko kod osoby przyjmującej wiadomość. To przecież nie nasza sprawa. Mimo wszystko nie mogła przestać o tym myśleć. Czasami zdarzało się, że Inspektorat Generalny przeprowadzał niespodziewaną kontrolę. Bywało również, że młodszy oficer znacznie wcześniej dostawał od przyjaciół cynk. Albo może ktoś, na przykład porucznik Achael, złożył skargę do samego Inspektoratu. Tak też bywało. Jednakże ona nic mogła tego zbagatelizować. Pełniąc służbę, była odpowiedzialna za ujawnienie wszelkich nieprawidłowości w działaniu systemu łączności. A dwie wiadomości przesłane z Inspektoratu Generalnego do tej samej osoby dwiema różnymi drogami, w dodatku z kodem nadawczym nie wymienionym w rejestrze, to z pewnością była nieprawidłowość. - Proszę wejść - rzekł komandor Fargeon, siedząc jak zwykle za biurkiem. Wolałaby porozmawiać z jakimś innym oficerem. -O co chodzi? - Spostrzegłam nieprawidłowość w komunikatach. - Położyła na biurku wydruk z komputera. - Odebraliśmy je w pliku pocztowym. Są to dwie identyczne wiadomości dla porucznika Achaela, jedna zaadresowana bezpośrednio na jego numer poczty elektronicznej, druga zaś jako do oficera systemów obronnych. Mają ten sam kod nadawczy, to znaczy kod Głównego Inspektora, ale został on powtórzony czterokrotnie. Wiadomość jest szyfrowana. Zawiesiła głos, widząc, że informacja zaintrygowała Fargeona. Podniósł odbitki i dokładnie się im przyjrzał. - Hm... Odszyfrowałaś je? - Nie, panie kapitanie, Sass poczuła się urażona. Przecież dobrze wie. że to niezgodne z regulaminem. Dobrze. - Fargeon rozparł się w fotelu, wciąż wpatrując się wydruki. - To pewnie nic ważnego. Po prostu jakiś znajomy z Inspektoratu chciał, by Achael na pewno dostał tę wiadomość. Miałaś jednak słuszność, zwracając uwagę na ten fakt. Miałaś słuszność. - Z jego znudzonego, poirytowanego tonu wynikało jednak, że wcale tak nie myśli. - Gdyby coś podobnego znów się w zdarzyło, oczywiście daj mi znać. Odmaszerować. Wyszła od kapitana niezadowolona, coś ją gryzło. Nie wiedziała co, lecz nie dawało jej to spokoju. Fargeon, najbardziej surowy kapitan świata, na pewno nie bierze udziału w żadnej aferze. Czy otrzymywanie wiadomości z Generalnego Inspektoratu to coś nielegalnego? Chyba nie. Niedługo potem zwierzyła się Weftowi Jrainowi, młodszemu oficerowi, iż nie może pogodzić się z postawą Fargeona. - Naszym zdaniem kapitanem jest w porządku - rzekł Jrain.-Nic lubi Weftów, ale nie przepada również za nikim, kogo nie znałby od dziecka. Ci z Bretanii mają to we krwi, trochę jak Seti. Bardzo wyraźnie potrafią rozróżniać dobro od zła. - Wydawało mi się - zdziwiła się Sass - że Seti to chuligani i pieniacze, zawsze skorzy do bójki, stawiający wszystko na jedną kartę. - Owszem, ale nic znaczy to, że nie mają własnych zasad. Czy wiesz na przykład, że Seti nie chcą mieć nic wspólnego z inżynierią genetyczną? - Wiedziałam, że są zacofani. - Tak, ale tylko i wyłącznie z własnej, nieprzymuszonej woli. Uważają, że nie można znaczyć kart, zarówno w genetyce, jak i w życiu. Mniejsza o to. Najważniejsze, że Fargeon jest czysty, na ile możemy to stwierdzić. Mimo że nie lubi Weftów, chętnie służymy na jego okręcie, bo gra fair. Kilka dni później czasu pokładowego nastąpiła pierwsza przerwa w rutynie trwającej od opuszczenia bazy. Krążownik miał rozkaz przeprowadzenia inspekcji planety, będącej źródłem sprzecznych raportów. Uprzednio sklasyfikowano ją jako "możliwą do zamieszkania, być może odpowiednią do ograniczonej kolonizacji", niedawny zaś komentarz wolnych zwiadowców głosił: "beznadziejnie martwa". Członkowie załogi, badający planetę z orbity potwierdzili raport zwiadowców. Na planecie nic istniało życie, nie było też szansy na jej zamieszkanie bez uprzedniego dostosowania powierzchni i atmosfery. Jednakże Flota najwyraźniej chciała mieć wyniki dokładniejszych badań, by dowiedzieć się, czy planetę zniszczyli Inni. Sam komandor Fargeon wytypował zespół do zejścia na powierzchnię. Wśród dziesięciu specjalistów i dziesięciu uzbrojonych strażników znalazła się również Sass jako oficer łącznościowy. Po raz pierwszy od czasu szkolenia w Akademii włożyła pełny kombinezon ochronny. Tym razem zamiast nauczyciela wszystkie zawory i butle sprawdził sierżant. Powietrze miało smak "butelkowy", jak określali to żartem. Musiała sobie przypomnieć. gdzie znajdują się wszystkie przełączniki. Pamiętając, że to nie żadne ćwiczenie, dokładnie sprawdziła główny i wspomagający system radiowy. Zbadała, czy włożone są kasety, czy kanały komputera nastawione są na odbiór. Dopiero kiedy wahadłowiec opuścił kadłub okrętu, ujrzała planetę. Wyglądała tak, jak na wszystkich Filmach szkoleniowych przedstawia się martwe planety. Sass obrzuciła ją szybko wzrokiem i ponownie zaczęta sprawdzać swój sprzęt. Choć kiedyś dzięki biosferze na planecie istniała atmosfera tlenowa, dziś powietrze było rozrzedzone, jak we wszystkich nie nadających się do zamieszkania światach. Poza tym czynnik, który zabił na planecie wszelkie życie, nadal mógł być aktywny. Dlatego też lądująca załoga musiała cały czas korzystać z butli z tlenem. Ledwie Sass zdążyła zejść z pochylni wahadłowca na powierzchnię planety, ledwie poczuła, jak obcy piasek zgrzyta o podeszwy jej butów, a już dowódca oddziału ostrzegł ich przed niebezpieczeństwem. Z początku nie potrafiła określić rozmiarów ani odległości, jakiej znajdowały się obiekty w kształcie piramid. Niespodziewanie pojawiły się w powietrzu, przybyły znikąd, jak obiekty do zestrzelenia w grze komputerowej. Z pewnością nie leciały po trajektoriach wyznaczonych przez normalne napędy systemowe, nie zwolniły też pędu, by wylądować ostrożnie jak wahadłowiec. Wręcz przeciwnie - unosiły się przez chwilę nad ich głowami runęły prosto w dół, osiadając pewnie na nagich skałach. Sassinak przekazała raport na okręt, zafascynowana tym widokiem. Teraz już pół tuzina podobnych piramidek stało bądź leżało w pobliżu wahadłowca. - To Thekowie - oznajmił dowódca oddziału. Sass widziała Theka tylko na taśmie szkoleniowej, teraz zaś oglądała kilku we własnej osobie, jeśli to określenie przystaje do ich rasy. Któryś z członków oddziału zapytał dowódcę: - Co z nimi zrobimy? Dowódca odchrząknął. Należałoby raczej spytać, co oni z nami zrobią. Wygląda to na początek narady Thekow. Uważajcie, bo niewielu z nas, istot efemerycznych, ma okazję ujrzeć coś takiego na własne oczy. Sass spojrzała w górę. Następne piramidy pojawiły się na niebie, opadły i wylądowały nie opodal. - Jeśli zwołują naradę - ciągnął dowódca po chwili milczenia- to równie dobrze możemy wrócić do wahadłowca i coś przegryźć. Potrwa to dłużej niż planowaliśmy. Oficerze, proszę poinformować kapitana. Przybywały kolejne piramidy, aż nagle, zupełnie bczdźwięcznie te, które wcześniej przybyły, uniosły się i dołączyły do innych, tworząc ogromną, splecioną strukturę o zawiłej geometriii. Dowódca był wyraźnie poruszony. - To jest katedra Thekow - oznajmił. - Zmieściłby się w niej nasz wahadłowiec. Utrzymają ją aż do końca narady. Xenosi uważają, że w ten sposób łączą swe umysły- Ludzie, którzy byli w takiej katedrze, nie chcą powiedzieć, co się tam dzieje. - To one wciągają ludzi? - zapytał ktoś z niepokojem w glosie. - Kiedy Thek cię wzywa, musisz pójść - odparł dowódca. - Skąd wiadomo, że Thekowie kogoś potrzebują? - Istnieją dowody na to, że od czasu do czasu rozpoznają ludzi. - Chodzi o ich czas? - zażartował jakiś dowcipniś. - Teraz bardzo przypomina to kaplicę w Akademii - odezwała się cicho Sass. Uważała, że nie czas na wymądrzanie się. Cóż, ludzie różnie reagują na zjawiska, których nie potrafią pojąć. - Większość osób właśnie tak to widzi. Macie szczęście, że możecie oglądać katedrę, ale starajcie się unikać Theków, bo niczego nie można im odmówić - Czy wiadomo na ich temat cos więcej niż to, co pokazywano nam na taśmach w Akademii? - Byłaś na wyższym kursie kultur obcych? Nie? Cóż, i tak niezbyt by ci to pomogło. Thekowie to sprzymierzona rasa obcych, chyba również współzałożyciele Federacji. Podporządkowali sobie Weftów. Mają strukturę mineralną i porozumiewają się z ludźmi. - Chociaż wrócili już do wahadłowca, dowódca nadal mówił półgłosem. - Rozsmakowali się w transuranach. Podobno pamiętają wszystko, co przydarzyło się im samym i ich najodleglejszym przodkom. Żyją długo, a zanim zastygną, roztopią się, czy nastąpi w nich cokolwiek innego, odpowiadającego naszej śmierci, w jakiś sposób przekazują wszystkie swoje wspomnienia, być może porozumiewając się za pomocą telepatii. Komunikując się z ludźmi, korzystają z łącza komputerowego lub też wytwarzają modulowane fale głosowe. Jak widzisz, nie mając ust. Nie pytaj mnie, jak to robią, bo to nie moja dziedzina, a poza tym Theka widzę dopiero drugi raz w życiu. W kilka godzin później Thekowie niespodziewanie rozproszyli się i odlecieli prosto w ciemniejące niebo. Znudzony już oddział ospale przystąpił do działania. Sass towarzyszyła im przy pobraniu próbek. Gdy inni pracowali, przekazywała na okręt informacje o znaleziskach oraz wszelkie komentarze. Na krawędzi pola widzenia światła reflektorów tworzyły aureole pyłu, podobne do dymu w barze. Przyglądała się ubranym w kombinezony postaciom. Nagle zamarła, a serce zabiło jej mocno. Gdzieś już widziała jedną z tych postaci. Nagle przypomniała sobie: tamtego dnia, podczas bijatyki w barze, na kurtce członka ulicznego gangu zauważyła ten sam wyrazisty wzór geometryczny, jaki widniał na hełmie jednego z pracujących obok niej ludzi. Tym samym gwałtownym ruchem ręki wymierzono coś w stronę Abego. Zamknęła na chwilę oczy, zrozumiawszy wreszcie to, czego wcześniej nie potrafiła pojąć. Gniew zmącił jej myśli, przesłonił wzrok. Otworzyła usta.chcąc wykrzyczeć coś do mikrofonu, lecz zmusiła się, by zdławić krzyk w gardle. Człowiek, który zamordował Abego, tutaj? W mundurze Floty? Nie znała wszystkich członków oddziału, lecz dowie się, czyj to hełm. A wtedy się zemści. Pracowała zawzięcie, chcąc ukryć swe uczucia do czasu, gdy dowie się, kto to taki i dlaczego zabił Abego. Znów pomyślała o tajemniczej wiadomości dla porucznika Achaela. Czy to kolejny fragment tej samej sprawy? Po powrocie na okręt nie podjęła żadnych nagłych kroków. Miała dość czasu, by przemyśleć wszystkie możliwości. Gdyby poszła do Fargeona ze skargą, że jakiś członek załogi okrętu zamordował jej opiekuna, natychmiast odesłano by ją do oddziału medycznego i zaaplikowano środki uspokajające. Szperanie w aktach osobowych było niezgodne z regulaminem, a gdyby nawet udało jej się obejść komputerowy system bezpieczeństwa, i ryzykowała pozostawienie śladów po swych poszukiwaniach. Osoba ta, kimkolwiek by była, zorientuje się, że Sass coś wie. Wypytywanie o użytkownika czy właściciela hełmu również może być ryzykowne, choć chyba nie tak bardzo. Poza tym miała pewien pomysł. Ze względu na naradę Theków, dowódca przyzwolił na większą gadaninę na łączach. Sass z trudem nadążała dołączać odpowiedni kod nadawczy do każdej transmisji. Miała więc teraz uzasadniony powód, by poprosić dowódcę o listę wszystkich żołnierzy, by - jak powiedziała upewnić sic, że odpowiednio kojarzy poszczególne komunikaty z nadawcami. Hełm, o który jej chodziło, należał do porucznika Achaela. "Mam cię" - pomyślała i wezwała go przez mikrofon. Przepraszam, że przeszkadzam - zaczęła - ale muszę sprawdzić niektóre transmisje... - Nie mogłaś tego zrobić wcześniej? - odburknął lekko zaniepokojonym głosem. Sass usiłowała zapanować nad głosem, odpychając od siebie wszystkie myśli o Abem. Przepraszam pana, ale miałam kłopoty z przesłaniem kodowanych danych, gdy byli tu Thekowie. - Było to zgodne z prawdą, w porę zgłosiła ów fakt dowódcy, więc była kryta, gdyby zechciał Achael zechciał ją sprawdzić. - Komandor powiedział, że to ważniejsze... - No dobrze już, o co chodzi? - O czwartej trzydzieści czasu pokładowego odbyła się rozmowa na temat geochemicznego cyklu siarkowego i jego związku z czwartym etapem zasiewów. Czy powiedział to pan, czy rzeczoznawca Nervin: .Jeżeli tylko uzna się, że wkład substratów bakteryjnych jest symboliczny..." W tym miejscu pomieszały się , kody nadawcze. Wypowiadając te słowa, wcisnęła guzik nagrywania na swej konsolecie, kierując odpowiedź Achaela prosto do przygotowanego uprzednio zastrzeżonego pliku. Było to surowo zabronione. ale przyda się takie nagranie. - A, o to chodzi - rozluźnił się trochę. - To był Nervin. Opowiadał mi o najnowszych badaniach prowadzonych na Zamroni. Istnieją dowody, wskazujące na znacznie większą rolę substratów bakteryjnych w czwartym etapie. Czytałaś o tym? - Nie. - Naprawdę? Brałaś przecież udział w instalacji nowego systemu środowiskowego, prawda? Myślałem, że biosystemy należą do twojej głównej dziedziny. - Nic - odparła sucho Sass, domyślając się, do czego zmierzał Acheal. - Studiowałam dowodzenie, mam tylko ogólną wiedzę na tematy specjalistyczne. Prawdę mówiąc, większość próbie mów związanych z tym systemem środowiskowym po prostu mnie przerastała i gdyby nie pan Erling... - Rozumiem. Czy to już wszystko, czy chcesz jeszcze o co spytać? Zadała mu dwa kolejne pytania. Brzmiały dość niewinnie, bo dotyczyły pewnych szczegółów w przekazywanych transmisjach. Odpowiadał swobodnie, a ona również mówiła spokojnym głosem. Achael miał chyba ochotę na pogawędkę, ale rozłączyła się. Czy zechce się z nim umówić na drinka w mesie po następnej zmianie? Też coś! "Wypiję na twoim pogrzebie" - pomyślała. "Zatańczę ci na grobie, podły morderco!" ROZDZIAŁ SZÓSTY Sassinak rozmyślała nad tym, jak mogłaby dostać się do akt osobowych nie zauważona. Czy znalazłaby w nich coś użytecznego? Z pewnością w papierach Achaela, w rubryce "drugorzędna specjalizacja", nie będzie adnotacji "morderca". Nie wiedziała, kto skazał Abego na śmierć, nie była więc pewna, czego szukać. Mimo wszystko musiała coś zrobić. - Mogę cię o coś zapytać? - zwrócił się do niej Surbar,młodszy oficer. Był to cichy, nieśmiały mężczyzna, umiał jednak zrobić użytek ze swych ogromnych ciemnych oczu. Sassinak słyszała od Miry, że podczas czasu rekreacyjnego zabawiał się z pewną kobietą z kontroli obrony - Oczywiście. W kantynie drugiej zmiany panowała swobodna atmosfera. Sass poprawiła ręką włosy, zauważając, że są już zbyt długie i musi je przystrzyc. Natapirowane wyglądały nieźle, lecz trudno było je utrzymać w porządku. - Wiesz coś na temat porucznika Achaela? Sass z trudem się opanowała. - O Achaelu? Raczej nie. Był w oddziale wysłanym na planetę ale miałam zbyt wiele pracy, żeby z nim porozmawiać. Czemu pytasz? Surbar zmarszczył brwi i podrapał się po nosie. - Rozpytywał o ciebie. Kiedy Lia chciała się dowiedzieć, o co mu chodzi, odpowiedział, że jesteś zbyt ładna, żeby żyć samotnie. Myślał też, że możesz być spokrewniona z jego dawnym znajomym. Sassinak starała się zachować jak najbardziej naturalnie. - Aha, widzę, że jest z tych, co to uganiają się za każdą nową kobietą. Surbar wzruszył ramionami. - Lia mówi, że się do niej zalecał, ale przestał, gdy dała mu kosza. Potem zaczął pytać o ciebie, więc może rzeczywiście jest taki. - Hm... No dobrze, będę trzymać się z daleka od śluz, wnęk i innych tego rodzaju pomieszczeń, gdy Achael będzie w pobliżu, - To znaczy, że się nim nie interesujesz? - Surbar spojrzał na nią uwodzicielsko. - Nim nie -odparła, zerkając na Surbara. - Z drugiej jednak,strony... - Dziś wieczorem gram z Lią w gunna - rzeki szybko Surbar. - Może kiedy indziej? Sass wzruszyła ramionami. - Zadzwoń do mnie. I dziękuję za ostrzeżenie przód Achaelem. Wracając do kabiny, myślała intensywnie. Achael miał na tyle wysoki stopień oficerski, że mógł narobić jej kłopotów, zaś jako oficer z obrony mógł dotrzeć do większości plików łącznościowych, kiedy tylko chciał. Jeśli to on zabił Abego, albo też byt jednym z morderców, to życzyła mu śmierci. Nie chciała jednak sama nadstawiać głowy. Podczas najbliższego dyżuru Sass musiała po raz pierwszy zająć się komunikatem IFTL. Powtarzając półgłosem przepisy regulaminu, samodzielnie przyjęła wiadomość, zdjęła z niej kody zewnętrzne i przekazała do pliku kapitana. - Dobra robota. Nieźle sobie radzisz - pochwalił ją Cavery. - Ciekawe, co to takiego. - Lepiej nic wiedzieć. Mówią, że jeśli zajrzysz do środka, twoje oczy zamienią się w różową galaretkę, a mózg ci przegnije. Sass zachichotała. Okazało się, że Cavery ma niezłe poczucie humoru. - Myślałam, że młodsi oficerowie nie mają w głowach mózgów. tylko pełno mułu. Chyba tak powiedziałeś wczoraj Pickcttowi? - Mówiłem tylko, że mózg zmieni ci się w papkę, jeśli spróbujesz odcyfrować wiadomość IFTL. Lepiej to, co masz w głowie, skoncentruj na pracy. Przez resztę służby Sass przyjmowała rutynowe transmisje. Wieczorem w mesie Fargeon oznajmił, że wkrótce spotkają inny statek, od którego otrzymają raporty do przekazania dowództwu Przez dłuższy czas ględził o konieczności dokładnych manewrów przy takim kosmicznym rendez-vous. Wkrótce Sass przestała go słuchać, podobnie jak inni. Kapitan zbeształ jakiegoś szeregowca z maszynowni, który bezmyślnie rysował coś na serwetce. Nie wiadomo dlaczego Fargeon uznał to za bagatelizowanie poufnych informacji. Gdy wreszcie skończył go strofować, w sali zapanowała napięta atmosfera. Oczywiście wszyscy zdawali sobie sprawę, że spotkania statków w przestrzeni jest skomplikowaną sprawą. Nie można liczyć na to, że tamten siatek pojawi się w dokładnie wyznaczonym punkcie. Jeśli pilot statku zawiedzie, a oni sami odpalą swoje rakiety hamujące, będzie niedobrze. Opuścili naradę w podłym nastroju. Następnego poranka okazało się, że służbę na mostku pełni porucznik Achael, gdyż Fargeon, Dass oraz porucznik komandor Slachck odbywali naradę. Sass zerknęła tylko na mostek i natychmiast ukryła się w kabinie łączności. Nie było tu nikogo. Na konsolecie leżała kartka z wiadomością, że Perry jest w szpitalu okrętowym. Informację tę zostawił Achael. Sass zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy to właśnie dlatego Cavery spóźnia się. Być może odprowadził Perry'ego do szpitala. System komunikacyjny został jednak pozostawiony samopas dopiero niedawno. Wyświetlający komunikaty ekran był pusty. To dziwne... Na poprzedniej zmianie ciągle nadchodziły wiadomości dotyczące aktualnego położenia tamtego statku. Sass wydobyła ostatnie komunikaty z pliku transmisji, by sprawdzić, kiedy nadeszły. Jeśli od pewnie czasu nie było żadnych komunikatów, to może zepsuł się system. Tak bardzo przejęła się możliwością awarii, że dopiero po chwili rozpoznała swój własny kod migający na ekranie. Jak to? Zmarszczyła czoło. Przyszła tu dopiero przed chwilą, a tymczasem plik sprzed kilku minut oznaczony był jej numerem. To możliwe... Chyba że ktoś wystukał jej kod przez pomyłkę... bądź celowo. - Cześć, przepraszam za spóźnienie. - Cavery opadł na fotel, spojrzał na ekran i poderwał się. - Mówiłem ci, żebyś nie wsadzała nosa do plików z przychodzącymi komunikatami. - Tak Jest. Nie zaglądałam do nich. Ktoś użył mojego kodu. - Co?! - wykrzyknął Cavcry i nagle zniżył glos. - Nie rób tego, Sass. Chyba każdemu oficerowi komunikacyjnemu zdarza się czasem zajrzeć do plików, ale kłamstwo tylko pogarsza sprawę. - Nie kłamię. - Położyła rękę na jego dłoni, spoczywającej na konsolecie. - Nie było mnie tu, kiedy wprowadzono ten kod. Przyszłam punktualnie, a nie wcześniej jak zazwyczaj. Ktoś wstukał to pięć minut przed moim przybyciem. - Co z Penym? - Jest w szpitalu okrętowym. Kiedy się tu zjawiłam, nu zastałam nikogo, znalazłam tylko ten kawałek papieru. - Podała mu kartkę. Czytając, Cavery zmarszczył brwi. - Dziwne. Kto jest na służbie? - Wyciągnął szyję, by wyjrzeć za róg i prychnął. - Achael! Znakomicie! Gdzie jest Fargeon? - Podobno na naradzie. Chodzi jednak o to, że... - Chodzi o to, że twój kod widnieje na pliku IFTL, inaczej mówiąc, że się dobierałaś do tych informacji. Jeśli twierdzisz, że to nieprawda, to albo ty kłamiesz, albo ktoś inny. Cholera! Kapitan jest teraz tak podenerwowany, że tylko tego nam jeszcze brakuje. - Przecież ja nic... Cavery popatrzył na nią uważnie i rozpogodził się trochę. - Wydaje mi się, że nie zrobiłabyś tego, ale ponieważ na pliku jest twój kod... A to co, do cholery? - Wskazał palcem ekran, którym pojawił się komunikat do wysłania w systemie SOLEC.- Na tym też nie umieściłaś swojego numeru, prawda? Sass dostrzegła jeszcze jedną rzecz, która uszła uwadze Cavery'ego - Ani też kodu Inspektoratu Generalnego. Tu też jest mój kod nadawczy. - Pozbędę się tego. Cavery wystukał odpowiednią kombinację znaków i wyświetlił całą wiadomość wraz z sekwencjami kodów nadawczych i odbiorczych. Zaczął kopiować wszystko do innego pliku, zabezpieczonego swym własnym kodem. Nagle osunął się na fotel. zaskoczony treścią komunikatu. - "Obiekt niczego nieświadomy, nie zauważono żadnych podejrzanych czynności. Wspólna służba to przypadek. Kontynuuję "obserwację". Cavery spojrzał na nią, wysoko unosząc brwi. - Czy ty kogoś obserwujesz, czy też ktoś obserwuje ciebie? - Nie wiem... "Achael" - pomyślała. "To musi być on. Dlaczego? Kto za tym wszystkim stoi?" - A ja wiem tylko tyle, że trzeba z tym natychmiast pójść do kttpitana. - Ale... Ugryzła się w język. Gdyby zaczęła protestować, domyśliłby się, że wie coś więcej. Nie była jeszcze gotowa, by oskarżyć Achaela o współudział w zamordowaniu Abego. Niby jak? W każdej sytuacji przegrałaby. Młodszy oficer nie zajdzie daleko. oskarżając porucznika o morderstwo, które miało miejsce kilka miesięcy temu, daleko stąd. Cavery czekał w milczeniu, najwyraźniej spodziewając się sprzeciwu. - Wiem, że trzeba poinformować kapitana Fargcona - powiedziała Sass - ale nie ma go na mostku, a ja nie chcę angażować w to niepotrzebnie innych oficerów. Pamiętam, czyj kod widniał na tych przesyłkach z poczwórnym kodem, Sass. - Cabery skinął głową w kierunku mostku ilanskiego. - Nie musisz owijać niczego w bawełnę. - Przepraszam. Nie chciałam niczego owijać w bawełnę, tylko. Jeśli nawet wszystko to składa się w jakąś logiczną całość, to chyba chwila nie jest najlepsza, by biec z tym do dowódcy, prawda? Jeśli zaś mylimy się, to pewnie tylko narobimy niepotrzebnego zamieszania. Cavery odchylił się do tyłu, namyślając się. - Masz rację - westchnął i skasował wszystko z ekranu. - Chyba możemy poczekać do przerwy między wachtami. Zresztą zależy to od rozkładu zajęć kapitana. Sass nie odzywała się więcej. Zabrała się do pracy. Dzięki Bogu, jeśli takowy w ogóle istnieje, nie zaglądała do akt osobowych ani do banku komunikatów. Achael nic wiedział, że Sass go podejrzewa. Przypadkowa wspólna służba? A cóżby innego, skoro nie miała wpływowej rodziny, mogącej ją tu umieścić. A może to był sekret Abego? Jeszcze bardziej niż uprzednio zapragnęła zajrzeć do akt Achaela. W jaki jednak sposób to uczynić? Ogłuszający łomot dzwonków alarmowych poderwał ją z fotela. Mimo że nie straciła ani sekundy, Cavciy uprzedził ją zamykając konsolę normalnego użytku i włączając systemy alarmowe. Po pierwszej fali hałasu zawyły syreny. Dwukrotny sygnał - ćwiczenia ewakuacyjne. - Najgłupsze ćwiczenia, jakie tylko można wymyślić - marudził Cavery, szukając pod pulpitem masek ewakuacyjnych. - Masz, załóż to. Nigdy nie słyszałem o ewakuacji załogi krążownika. Zanim wszyscy załadują się na wahadłowce i kapsuły ewakuacyjne, okręt zdąży już wylecieć w powietrze. Pamiętaj, że przed wyjściem zamyka się kabinę, ale dopiero wtedy, gdy oficer dyżurny zejdzie z mostka. Plastyk maski i folia kaptura tłumiły jego słowa. Sass stwierdziła, że maska bardzo ogranicza jej widok na to, co dzieje się po bokach i z tyłu. Cavery chrząknął znacząco: - Świetnie. Fargeon wszedł na mostek. Kiedy tylko skończą się te idiotyczne ćwiczenia, zajmiemy się tym wszystkim... -Jego glos stal się nagle oficjalny. - Tak jest, telekomunikacja zabezpieczona. Ze złośliwych uwag Cavery'ego wynikało, że zanim wyszliby z kabiny, piraci mogliby z powodzeniem przeprowadzić abordaż i porwać okręt w najodleglejszy kraniec galaktyki. Chwilię później Sass biegła już głównym korytarzem do przegród transportowych, gdzie stały wahadłowce i kapsuły ewakuacyjne. Cały strumień zakapturzonych postaci podążał wraz z nią, a inni już wracali. Po zameldowaniu się w wyznaczonym punkcie ewakuacyjnym należało powrócić na stanowisko pracy, co wydawało się zupełnie nielogiczne. Znów zerknęła na pasek plastyku z numerem wyznaczonej kapsuły ewakuacyjnej: E-40-A. Nigdy nie dotarła aż tak daleko, do wąskich przejść odchodzących od bocznego korytarza. Śluza E. Jakiś człowiek w pełnym kombinezonie ewakuacyjnym spojrzał na płytkę z numerem i skierował ją na prawo. Sektor 40 znajdował się na samym końcu przegrody. Ktoś inny, również w kombinezonie, pokazał jej, gdzie znajduje się kapsuła A. Otworzyła pokrywę luku, sprawdziła, czy wszystkie kontrotki świecą się na zielono. Wewnątrz jasno oświetlonego pomieszczenia ujrzała leżankę, błyszczące instalacje, rząd przełączników i światełek. Pochyliła głowę, by przejść przez właz. Nagle jej ramie przeszył ostry ból. Usiłowała się odwrócić, mając wrażenie, że na jej głowę runął krążownik całym swym ciężarem. Nie mogła się ruszyć. Spadała w ciemność. Wściekły komandor Fargeon nie stanowił najprzyjemniejszego widoku. Wyprężeni na baczność wokół jego biurka oficerowie nie mieli co do tego najmniejszych wątpliwości. - Chcę wiedzieć - przemówił lodowatym tonem - kto uruchomił tę kapsułę. Kto ją wysłał, co tam robi ten oficer, dlaczego sygnalizator nic działa i co to za bzdury z tymi przeciekami w systemie łączności. Wszyscy milczeli ze wzrokiem wbitym w podłogę. - Cavery! - warknął dowódca. - Panie kapitanie, oficer Sassinak wykryła transmisję o niezłwykłych kodach nadawczych... - Wiem. To nie ma chyba nic wspólnego z tą sprawą. Cavery nic był pewien, jak daleko może się posunąć. - Pan pozwoli, kapitanie, że zacznę od samego początku. -Nabrał w płuca powietrza, poczekał na skinięcie głowy dowódcy i kontynuował: - Poinformowała mnie dziś, że ktoś użył jej kodu nadawczego, usiłując dostać się do zastrzeżonego pliku. - Kiedy? - Wydarzyło się to podobno pięć minut wcześniej, zanim zgłosiła się na służbę. Złożyła mi raport, kiedy tylko przyszedłem. Cavery opisał, co się stało przed ogłoszeniem alarmu ćwiczebnego. Fargeon słuchał z kamienną twarzą, nic przerywając mu więcej. Po chwili odwrócił się do innego oficera. - Kapitanie Palise, co wiadomo o grodzi E? Panie kapitanie, oficer Sassinak odmeldowała się z mostka o osiemnastej dwadzieścia cztery i dziesięć sekund, a zameldowała się w przegrodzie E o osiemnastej dwadzieścia sześć i czterdzieści sekund. Właśnie tyle czasu potrzeba na przejście do śluz. Jak pan wie, podczas alarmu ewakuacyjnego cala załoga nieustannie się przemieszcza. Kiedy ktoś zamelduje się w przegrodzie, nie da się obserwować aż do chwili, kiedy wejdzie do przydzielonego wahadłowca lub kapsuły. Kiedy zamkną się włazy, załoga melduje się na pokładzie pojazdu ewakuacyjnego, po czym ma natychmiast powrócić na stanowisko pracy. W ciągu dwóch minut po przybyciu oficer Sassinak w przegrodzie E zameldowały się pięćdziesiąt trzy inne osoby, zgodnie z rozkładem. Osiem z nich trafiło do niewłaściwej śluzy, co również jest w normie. W przegrodzie E znajdowało się dwóch oficerów przyjmujących meldunki, Jednak nie zauważyli nic aż do momentu, gdy kapsuła 40-A odpaliła - Dziękuję, kapitanie Palise. Mechanik? - Panie kapitanie, kapsuła byta aktywna, jak zwykle podczas ćwiczeń. Nic możemy odłączać całego systemu dlatego tylko, że ktoś mógłby popełnić błąd... - Wiem. Takie właśnie polecenie wydał sam Fargeon, mimo że maszynownia wielokrotnie ostrzegała, iż aktywne kapsuły podczas ćwiczeń ewakuacyjnych, prowadzonych w czasie podróży FTL mogą narobić kłopotu. Fargeon spojrzał na starszego mechanika Erling patrzył mu prosto w oczy. Wszyscy wiedzieli, że Sassinak spodobała mu się od pierwszej chwili. Cokolwiek się stanie będzie trzymał stronę Sass. - Panie kapitanie, wszystko musiało przebiegać tak jak i ze środka. Jeśli właz jest odpowiednio zamknięty z zewnątrz i od środka, zaś sekwencja kodowa zostanie wprowadzona... - Od wewnątrz? - Wszystko jedno. Wahadłowce muszą być obsługiwane od środka, ale kapsuły służą głównie do ewakuacji rannych i niepełnosprawnych. Można je zamknąć i wysłać w kosmos zarówno z przegrody jak i od środka. - Tym chyba nie musimy się zajmować - uciął wszelką dyskusję Fargeon. - Myślę, że należy teraz ustalić, czy oficer Sassinak wcisnęła niewłaściwy guzik przez własną głupotę, czy też miała zamiar zdezerterować z okrętu. W ciszy, jaka zapanowała po tych słowach, rozległ się głos porucznika Achaela: - Panie kapitanie, być może będę w stanie rzucić na tę zagadkę trochę światła. Wolałbym jednak zrobić to w cztery oczy. - Proszę mówić teraz. - Panie kapitanie, to delikatna sprawa. - Żądam natychmiastowego raportu. Achael skłonił się lekko. - Panie kapitanie, jak pan wie, mój kuzyn pracuje w Inspektoracie Generalnym. Jako oficer obrony interesuję się szczególnie kontrolą nad zastrzeżonymi dokumentami, dwa miesiące temu zaś, gdy wydano odpowiednie polecenie, postanowiłem prowadzić na okręcie pewien test. Pamięta pan, że udzielił mi pan zezwolenia? - Przerwał, czekając, aż dowódca skinie głową. - Miałem trzy egzemplarze rzekomo zastrzeżonego dokumentu na temat nowej metody przesyłania sygnałów między statkami i zgodnie z otrzymanymi zaleceniami przy pierwszej nadarzającej się okazji informowałem nowych oficerów o ich istnieniu i lokalizacji. - Do rzeczy, poruczniku. - Panie kapitanie, rzecz w tym, że jeden z egzemplarzy zaginął, po czym odnalazł się na następnej wachcie. Ustaliłem, że wydruk mogło wziąć trzech nowych oficerów oraz dwóch szeregowców. Włożyłem ów egzemplarz pensetą do koperty ochronnej i zachowałem do analizy laboratoryjnej. O wszystkim poinformowałem kodem mojego kuzyna, na wypadek, gdyby coś mi się stało. - I pan jakieś powody, by przypuszczać, że to oficer Sassinak wzieła ten dokument? - Miała taką możliwość, podobnie jak inni. Jednak teraz nie da się już tego ustalić. - Dlaczego? - Koperta z owym dokumentem zniknęła z mojego sejfu. Tak więc nie tylko zaginęła kapsuła i oficer, ale również dowód, który mógł wskazać osobę winną złamania przepisów bezpieczeństwa. W kapsule zaś nie działa sygnalizator. Nie wydaje mi się, żeby to był zbieg okoliczności. - Sass by tego nie zrobiła! - Cavery wpadł nagle we wściekłość. Jego wątpliwości rozwiały się, gdy kapsuła odpaliła. Gdyby Sassinak chciała uciec, rano nie zwróciłaby na siebie jego uwagi. - Jeśli zaś chodzi o transmisję wychodzącą, oznaczoną jej kodem nadawczym, to przypuszczam, że składała raport swojemu... pracodawcy - mówił dalej Acheal. - Kod odbiorczy należał do Inspektoratu Generalnego - przerwał Cavery. - Tak samo jak wiadomość, którą pan otrzymał. - Jest pan tego pewien? Mogła oczywiście postąpić tak, by mnie oczernić... - Nieprawda! - krzyknęli jednocześnie Erling i Cavery. -Panowie - Głos Fargeona był lodowaty i miał minę nie wróżącą nic dobrego. - To zbyt poważna sprawa, by górę wzięły osobiste animozje. Oficer Sassinak mogła przypadkowo odpalić kapsułę. Lub też, pomimo swych znakomitych wyników w Akademii, mogła zachować się nielojalnie. Musimy pamiętać o jej przeszłości Oczywiście, pan ma podobną przeszłość, poruczniku Achael. Porucznik znieruchomiał. - Panie kapitanie, byłem więźniem, ona zaś niewolnica. Istnieje pewna różnica. - Różnica ta jest nieistotna. Z pewnością nie zgłosiła się do niewoli na ochotnika. Jednakże jej oprawcy mieli wysiarczająco dużo czasu, by ją uwarunkować. To nie byłaby jej wina. W każdym razie przekazane przez pana informacje dodają sprawie znaczenia i czynią ją bardziej skomplikowaną. Spodziewano się długiej przemowy, ale nagle odezwał się Makin, szeregowy Weft. - Bardzo przepraszam, panie kapitanie, ale czy nie będziemy starali się jej odnaleźć? Fargeon jeszcze bardziej zesztywniał. - Odnaleźć ją? Panie Makin, kapsuła została wystrzelona podczas podróży FTL, jesteśmy w drodze na wyznaczone spotkanie z innym statkiem. Każda z tych dwóch okoliczności wystarczy, by uniemożliwić poszukiwania. - Utrudnić, lecz nie uniemożliwić... - Uniemożliwić. Niech pan sobie przypomni podstawę wiadomości z lekcji fizyki. Kapsuła została wystrzelona w przeplyw prawdopodobieństwa. Jej szybkość spadnie do podświetlnej w miejscu opisywalnym w sześciennych minutach świetlnych. Nie można wyliczyć wektora ruchu. Gdyby sygnalizator funkcjonował - a podobno nie działa - moglibyśmy się nim kierować przez długie tygodnie poszukiwań. Mamy jednak wyznaczone spotkanie z drugim statkiem. Nie podejmując żadnej decyzji, kapitan kazał im odmaszerować. Natychmiast po opuszczeniu jego biura, oficerowie rozpoczęli gwałtowną dyskusję. - Nie obchodzi mnie, co mówi ta kreatura. - Cavery zapomniał o wszelkiej ostrożności. - Nie wierzę w to, żeby Sass mogła coś ukraść. - No, nie wiem. - Bullisa z administracji w ogóle to nie obchodziło, ale chciał trochę pogadać. - Rzeczywiście, inteligentna, pracowita, miała jednak zbyt ostry język, co nie mogło jej wyjść na dobre. - Wcale nie, nieprawda. Podszedł do nich Weft Makin. - Czy mogę zamienić z panem kilka stów? - zapytał Cavery'ego. Cavery spojrzał na Bullisa, wzruszył ramionami i ruszył za Weftem. - O co chodzi? - Czy udałoby się jakoś przekonać kapitana, te można zlokalizować kapsułę nawet bez sygnalizatora? - A można? W jaki sposób? - Skoro w środku jest oficer Sassinak, możemy to zrobić. My, to znaczy Weftowie, przy pomocy Ssii. - Przy pomocy Ssii? Chwileczkę. Uważasz, że potrafi zlokalizować malutką kapsułę w normalnej przestrzeni podczas podróży FTL? - Razem potrafimy tego dokonać. Cavery miał wrażenie, że Weft wie coś więcej, niż mu powiedział. - Naprawdę nie wiem, jak urobić kapitana - mruknął, zniżając głos do szeptu, gdyż zbliżał się do nich Achael. - Nie mogę się z nim wykłócać. - Cavery - odezwał się Achael. - Wiem, że lubiłeś tę dziewczynę. Rzeczywiście była atrakcyjna, sam chętnie bym się z nią przespał. - Oficer łącznościowy poczerwieniał, słysząc te insynuacje. - Jednakże okoliczności, które zaistniały, są wyraźnie podejrzane. - Podejrzewałby pan każdą byłą niewolnicę? W jego słowach kryta się zamierzona złośliwość. Achael zesztywniał. - Ja nie wytykałem jej pochodzenia - zauważył. - To prawda, ale musi pan przyznać, że jeśli to kwestia uwarunkowania, to oboje byliście jednocześnie w tym samym miejscu. Może ktoś zmienił pańską psychikę. Swoją drogą to i ciekawe, że nigdy jej pan tam nie widział. Achael obrzucił go złym wzrokiem. Nigdy nie byłeś więźniem, prawda? Spędziłem dużo czasu na tym kawałku skały, skuty w śmierdzącej celi razem z pięcioma innymi członkami załogi "Caleba". Jeden z nich zmarł z powodu nie opatrzonych ran, a mój najlepszy przyjaciel, którego podczas przesłuchań szpikowano narkotykami, całkiem oszalał. Nie miałem okazji przechadzać się po barakach niewolników w poszukiwaniu małych dziewczynek, jaką musiała być wtedy. - Przepraszam... - wyjąkał z zakłopotaniem Cavery. - Nie wiedziałem. - Nie chcę więcej o tym mówić. I spodziewam się, że ty też nikomu nie będziesz o tym opowiadał. - Oczywiście, że nie. Cavery patrzył, jak porucznik odchodzi majestatycznym krokiem. Żałował teraz, że w ogóle otwierał usta. - Proszę zauważyć, że nie odpowiedział na pańskie pytanie -odezwał się Makin. - Ma pan rację, że podczas uwięzienia wrogowie mieli okazję uwarunkować porucznika Achaela. To, co powiedział, nie zmniejsza prawdopodobieństwa takiego zabiegu. Jego przyjaciel oszalał od narkotyków. Achael może nie oszalał. ale... - Wolałbym nie rzucać oskarżeń na nikogo, kto przeszedł coś podobnego. - Oczywiście, ale oni mogli właśnie na to liczyć w przypadku drobnych potknięć uwarunkowanego. Jeśli zaś chodzi o kapsułę i oficer Sassinak... Zwolennicy Sass stłoczyli się w kabinie Cavery'ego. Weftowie, młodsi oficerowie, Erling z maszynowni. Po początkowej konsternacji, kiedy przekonywali się nawzajem, że Sassinak nie mogła przecież tak postąpić, zaczęli szukać dróg ratunku. - Musimy działać szybko, bo te cholerne kapsuły nie mają zbyt wiele powietrza. Jeśli nie straciła przytomności, spróbuje poddać się hibernacji, a nieumiejętne włączenie hibematora może mieć śmiertelne skutki. - Co gorsza - dodał Makin - nie będziemy wtedy w stanie jej odnaleźć. Hibernacja jest jak śmierć. Musimy ją odszukać, zanim ulegnie hibernacji lub umrze. - A więc ile mamy czasu, Erling? Wszyscy spojrzeli na mechanika, a on rozłożył ręce, nie będąc w stanie podnieść ich na duchu. - To zależy od niej samej - od tego, czy postanowiła jak najdłużej korzystać z zapasu powietrza, czy też poddać się hibernacji, dopóki jest przytomna. Nie wiemy też, czy osoba która wystrzeliła kapsułę, nie uszkodziła oprócz sygnalizatora również zbiorników z powietrzem albo hibernatora. Jeśli będzie ostrożna, ma najwyżej sto dziesięć do stu dwudziestu godzin od momentu wystrzelenia. - Nim ktokolwiek zadał następne pytanie, zerknął na zegar ścienny. - Minęło już osiem godzin i dwie minuty. Kapitan jest zdecydowany odbyć jutrzejsze spotkanie ze statkiem, co zajmie dwadzieścia cztery do trzydziestu godzin. - Przypuszczalnie nie uda nam się przekonać dowódcy, by odwołał spotkanie. Czy możemy potem zawrócić? Może wtedy Fargeon będzie nastawiony bardziej przychylnie? - zapytał Jvain, młodszy oficer Weft. Erling odchrząknął. - Być może, ale równie dobrze może zechcieć lecieć prosto do dowództwa sektora. Czy będzie chciał zawrócić? Do licha, skąd mam to wiedzieć? Mówicie, że razem ze Ssii potraficie ją znaleźć, ale nie zdołam wyliczyć dokładnego czasu ani kursu. Nawet gdybyśmy wrócili w to samo miejsce, z którego wystrzelono kapsułę - choć trudno o tym marzyć, bo znajdujemy się w przestrzeni paraświetlnej - to nic mamy gwarancji, że wrócimy tym samym wektorem. Podobnie było, kiedy próbowano zrzucić wojsko podczas podróży FTL w systemie Gerimi. Pogubili ich po drodze i dopiero po kilku miesiącach udało się uprzątnąć cały ten bałagan. Nawet jeśli pokierujecie lotem, czekają nas skomplikowane manewry okrętem. Może nam się udać, ale możemy też coś sknocić. - Musimy spróbować. - Mira szarpnęła swe jasne włosy, jakby miała je powyrywać. - Sass nie jest niczemu winna, a ja nie pozwolę, by ją oskarżano. W Akademii wszystkim pomagała... - Twojej paczce nie - przypomniał Jrain. - Wyrosłam już z tego - odcięła się Mira. - To moja matka kazała mi się z nimi przyjaźnić i dopiero później wszystko zrozumiałam. Sassinak jest moją przyjaciółką. Nie można pozwolić, żeby dryfowała w tej idiotycznej kapsule nie wiadomo jak długo. - No dobrze, ale co konkretnie zrobimy? - Wydaje mi się, że pomysł Jraina jest dobry. Kiedy odbędzie się już spotkanie statków, znowu spróbujemy przekonać Fargeona. A jeśli i wtedy się nie zgodzi... Cavery zerknął spode łba. O możliwości buntu nie mówi się głośno. ROZDZIAŁ SIÓDMY Gdy Sassinak przebudziła się w sinym półmroku kapsuły ewakuacyjnej, wymacała bolesne guzy na czole i z tyłu głowy. Miała wrażenie, że upłynęło dużo czasu. Prawie nic nie i widziała. Wreszcie zorientowała się, że coś ma na twarzy. Kiedy wyciągnęła rękę, uczuła ból w ramieniu. Roztarła obolałe miejsce. Wyglądało jak ślad po zastrzyku. Powoli, niezręcznie ściągneła z głowy foliowy kaptur i rozejrzała się naokoło. Leżatu skulona na leżance w kapsule ewakuacyjnej. Pod materacem znajdował się pojemnik hibematora. na wypadek, gdyby coś się stało. Miała wrażenie, że już stało się coś złego, jednak nic nie mogła sobie przypomnieć. Starając się panować nad swym żołądkiem, wolno uniosła się na leżance. Panika nic tu nie pomoże. Znajdowała się w działającej kapsule wewnątrz okrętu albo też w przestrzeni kosmicznej W każdym razie maszyneria zajęła się nią podczas snu, bo inaczej w ogóle by się nic obudziła. Powietrze miało normalny zapach, ale jeśli jest tu od dawna, jej zmysł powonienia już się dostosował. Spróbowała obejrzeć się na pulpit sterowniczy, ale żołądek zaprotestował. Chwyciła najbliższą gałkę. Metalowa umywalka w porę wysunęła się z niszy w ścianie. Wymiotowała długo, plując w końcu żółcią. Wytarła usta rękawem. Co za smród! Skrzywiła się. Wstrząsały nią dreszcze ale czuła się już lepiej. Ból i skurcze zaczęły przechodzić. Wepchnęła umywalkę w niszę, rozejrzała się i odnalazła przycisk, który opróżni ją i wysterylizuje. Nie chciała myśleć o zamkniętym systemie kapsuły, lecz niemiły obraz i tak pojawił się jej przed oczyma. Przekręciła się na bok, opierając się o leżankę. Umieszczony nad włazem ekran poinformował ją, że kapsuła została wystrzelona przed ośmioma godzinami i czterdziestoma dwoma minutami. Wystrzelona! Zmusiła się. by spokojnie odczytać pozostałe dane. Przewidywany czas zużycia powietrza: dziewięćdziesiąt dwie godziny i czternaście minut. Pełny zapas wody i pożywienia, czas zużycia nie ustalony. Nie jadła nic jeszcze ani nie piła, więc komputer pokładowy nie mógł opracować danych. Znów się położyła, omal nie tracąc przytomności. Dlaczego jest taka słaba, skoro minęło dopiero osiem godzin? I co się w ogóle stało? Kapsuły ewakuacyjne przeznaczone były przede wszystkim do ewakuacji rannych i chorych członków załogi. Czy ogłoszono jakiś alarm? Czy straciła przytomność na pokładzie okrętu? Z wysiłkiem przeniosła się na ławkę, kładąc rękę na przełącznikach kontrolnych. Odszukała ręką rurkę i przełknęła dwa potężne hausty wody, przekonując swój żołądek, że zamknięty obieg przetwarzania nie działa aż tak szybko. Dotknięciem palca zmniejszyła dopływ powietrza o piętnaście procent. Zyska w ten sposób na czasie, chyba że okaże się, że to zbyt mała racja. Jeszcze jeden łyk wody. W ustach czuła niesmak. Sięgnęła do kieszeni munduru po miętusy, które zawsze miała przy sobie. W tej samej chwili wszystko sobie przypomniała. Ćwiczenie ewakuacyjne,.- Przegroda E... Schyliła się, by wejść do wyznaczonej kapsuły, gdy coś ukłuło ją w ramię i upadła na głowę- Marszcząc brwi, podciągnęła w górę rękaw. Rzeczywiście, mała czerwona ranka, swędząca i opuchnięta. Uderzeniem pozbawiono ją przytomności, uśpiono, wrzucono do kapsuły i wystrzelono w kosmos. Równocześnie przypomniała sobie całą sytuację na krążowniku. Tajemnicze komunikaty, wykorzystanie kodu komunikacyjnego, przekonanie, że Achael miał coś wspólnego z zamordowaniem Abego. Jeśli nawet miała kiedyś jakiekolwiek wątpliwości, to teraz doszczętnie się one rozwiały. Ogarnęła ją fala gniewu, a jednocześnie myśli stały się jaśniej. Może Achael myślał, że zastrzyk ją uśmierci, a może chciał zmusić ją do poddania się hibernacji, żeby kapsuła została przechwycona przez jego wspólników. "Ale masz wesołe myśli" - stwierdziła i rozejrzała się naokoło. Tuż obok, na konsolecie kontrolnej, leżała szara koperta z jaskrawymi pomarańczowymi literami: ..Bezpieczeństwo Floty. Ściśle tajne. Nie otwierać bez zezwolenia." Plomba nie trzymała zbyt dobrze, koperta była prawie otwarta. Sass wyciągnęła rękę i nagle znieruchomiała. Ten drobny prezent musiała również pozostawić osoba, która wystrzeliła ją z okrętu. Może chodzi o zdobycie dowodów. Uśmiechnęła się do siebie. Sytuacja bez wątpienia godna Carin Coldae. Co na jej miejscu zrobiłaby Carin? Na pewno znalazłaby sposób, by dopaść przestępcę, nawet przy tym nie psując swej starannie ułożonej fryzury. Sassinak przeczesała dłonią włosy przypominając sobie, że chciała je skrócić. Z każdą chwilą czuła się coraz lepiej. Miała rację, podejrzewając, że coś się dzieje, że jest w niebezpieczeństwie. Teraz zaś, tkwiła bezsilnie zamknięta w kapsule ewakuacyjnej, lecącej nie wiadomo dokąd. Nawet gdyby działał nadajnik, nikt nie zdoła jej odnaleźć, zanim skończy się powietrze. A mimo to była szczęśliwa. Wyglądało to głupio, lecz taka właśnie była prawda. Cichutki głos z głębi duszy podszepnął jej, że może to być efekt działania narkotyku, że powinna uważać. Na wszelki wypadek odszukała zestaw medyczny i przeczytała instrukcję, jak pobrać krew z żyły. Analiza próbki powinna wystarczyć. Jeśli zaaplikowano jej narkotyk, który można będzie zidentyfikować... Nagle drgnęła. Nadajnik! Powinna sprawdzić nadajnik! Zgodnie z jej najgorszymi przeczuciami, sygnalizator nie działał. Przyjrzała się konsolecie kontrolnej. Najszybsza i najprostsza metoda unieruchomienia nadajnika wymagała zaledwie kilkuminutowego pomajstrowania śrubokrętem przy pulpicie. Wystarczyło unieść blat i dostać się do przełączników i instalacji Wówczas należało tylko przeciąć, zamienić lub usunąć kable, w zależności od tego, jak bardzo temu komuś zależało na zamaskowaniu operacji. Nie zdziwiła się na widok śrubokręta leżącego na pokładzie kapsuły. Zgodnie z pierwszym impulsem powinna teraz sprawdzić sygnalizator, zdejmując blat konsolety za pomocą tegoż śrubokręta. Najpierw musiałaby jednak podnieść kopertę z napisem "Ściśle tajne". Pozostawiłaby odciski palców na śrubokręcie, na kopercie, konsoli i przełącznikach w jej wnętrzu. Zatarłaby w ten sposób ślady osoby, która ją tu wrzuciła. Łyknęła wody i przerzuciła zawartość zestawu medycznego w poszukiwaniu środka pobudzającego. Musi być całkowicie przytomna, nie może nic przeoczyć. W końcu okazało się. że zestaw medyczny zawiera to, czego potrzebowała - pincetą podniosła z podłogi śrubokręt i włożyła go do torebki po tabletkach od bólu głowy. Przyszło jej do głowy, że kiedy była nieprzytomna, zamachowiec mógł przycisnąć jej palce do koperty albo śrubokręta, lecz nie było już na to rady. Znalazła mały kieszonkowy skaner, w który wyposażone były wszystkie kapsuły ewakuacyjne, i zrobiła zdjęcie leżącej na kosolecie koperty. Gdy zabezpieczyła już wszystkie dowody, zaczeła się zastanawiać, czy poddanie się hibernacji jest celowe. Przypuśćmy, że zamachowiec miał wspólników, którzy mają ją przechwycić, zostałaby wtedy jeszcze bardziej pogrążona. Zdenerwowała się, ale nagle przypomniała sobie, jak Abe powtarzał jej "Nie rozpaczaj nad tym, czego nie możesz zmienić. Skieruj swą energię na pracę, która przyniesie efekty." Teraz musiała skoncentrować się na tym, jak odwlec moment hibernacji. Przypomniała sobie, że oznacza to iż nie powinna nic jeść. Trawienie pochłania energię, do której potrzebny jest tlen. Z tego samego powodu nie może zbytnio się ruszać. Musi położyć się, oddychać spokojnie, myśleć o miłych rzeczach. "Skoro mam zachowywać się tak, jakbym już była zahibernowa- pomyślała - mogę równie dobrze wejść do hibernatora." Bez pośpiechu umyła się jak mogła najdokładniej, używając przy tym małego lusterka z zestawu medycznego. Zbyt długie włosy spieła mocno z tylu głowy, usunęła z munduru wszystkie plamy. Potem położyła się znów na leżance, przykryła kocem i usiłowała rozluźnić. Tak bardzo głodna była tylko w czasach niewoli. W pustym żołątku burczało, bulgotało, a nawet zaczęła odczuwać ostre skurcze. Starała się nie myśleć o jedzeniu, rozwiązując zadania matematyczne. Podnosiła różne liczby do kwadratu i wyciągała pierwiastki kwadratowe, podnosiła je do sześcianu i obliczała pierwiastki sześcienne, zastanawiała się nad krzywymi równań, które odchylają się przy zmianie wartości funkcji, podobnie jak ogrodniczy wąż wygina się przy zmianie ciśnienia wody. Wreszcie zapadła w drzemkę. Obudzila się w podłym nastroju, jednak umysł miała jaśniejszy niż przedtem. Od wystrzelenia upłynęło już dwadzieścia pięć godzin i szesnaście minut. Widocznie krążownik nie zboczył z kursu, by jej poszukać, lub też nie mógł jej odnaleźć. Zastanawiała się, czy Ssli potrafi zlokalizować ją w kosmosie. Były to jednak czysto akademickie rozważania. Znów wsunęła rękę w aparat do pobierania krwi. Pamiętała, że każdy narkotyk ma inny cykl rozkładu i że analiza serii próbek szybciej zidentyfikuje nieznaną substancję. Przez chwilę wydawało jej się. że jakaś potężna siła, wciska ją w leżankę. Czy włączył się dodatkowy napęd? Nie, to nie może być to, przecież kapsuły mają system sztucznej grawitacji, chroniący rannych pasażerów. Pojęła nagle, jak czuł się młodszy oficer Corfin. Nie mogła wyjrzeć na zewnątrz, nie miała pojęcia. gdzie jest, dokąd zmierza, tkwiła uwięziona w ciasnym pomieszczeniu, z którego nie mogła się wydostać. Mimo woli zaczeła szybciej oddychać. A więc tak wygląda klaustrofobia? Interesujące. Nie, to było po prostu okropne. Musiała coś zrobić. Tym razem podnoszenie do kwadratu i obliczanie pierwiastków kwadratowych na nic się nie przydało. Czy znajdzie sposób, by upewnić się, że nikt jeszcze bardziej nic sfałszuje obciążających ją dowodów. Do głowy przyszła jej kolejna przerażająca myśl. Być może krążownik nie szukał jej, ponieważ komandor Fargeon został skutecznie przekonany, iż Sass jest agentem wroga, że w kapsule uciekła z okrętu. Znów zaburczało jej w brzuchu. Pomyślała o samodyscyplinie, której nauczył ją Abe. Głód to tylko głód, nie musi się nim przejmować. Musiała jednak martwić się o swoją karierę. Kolejne długie, samotne godziny spędziła w ciszy, pogrążona w drzemce, w stanie bliskim medytacji. Przez resztę czasu robiła wszystko, co konieczne, by uniemożliwić manipulację dowodami. Gdyby kapsułę przechwycili wrogowie, jej plany na nic by się nie zdały, gdyby jednak pojawił się jakiś okręt Floty, też łatwo mogli obciążyć ją winą. Gdy na ekranie wyświetlającym godziny, jakie minęły od chwili wystrzelenia, pojawiła się liczba "100", i pozostało jej powietrza na niecałe pięć godzin, wyjęła instrukcję obsługi hibernatora. Kapsuły ewakuacyjne były wyposażone w automatyczne systemy hibernacji, lecz ona im nic ufała. Kto wie. czy osoba, która zepsuła sygnalizator, nie majstrowała również przy nich. Starała się nie myśleć o tym, ze zepsucie całego hibematora nie byłoby zbyt trudne. Jeśli nie działa, to już nigdy się nie obudzi i tyle, ale musi spróbować, bo inaczej udusi się z braku tlenu. Z filmów, jakie oglądała w Akademii, wiedziała, że śmierć przez uduszenie nie jest najprzyjemniejsza. Ostrożnie napełniła strzykawki, kilkakrotnie sprawdzając etykiety na lekach i wymagane dawki. Zdjęła materac z leżanki i przyjrzała się uważnie hibematorowi. Do hibernacji potrzebne było jakieś zamknięte pomieszczenie. Mogłaby wykorzystać do tego całą kapsułę, jednakże dla bezpieczeństwa zalecano użycie specjalnego urządzenia. Wpatrzyła się w jego puste, połyskliwe wnętrze i zadrżała. Instukcja mówiła, że najpierw należy zaprogramować automat, który zaaplikuje leki. Jednak Sass nie chciała tego robić. Wołała wejść do hibernatora ze strzykawkami w ręku, sama zrobić sobie zastrzyk, opuścić przykrywę, przekręcić kontrolki cylindra i... zasnąć na tak długo, aż ktoś ją znajdzie. Nie mogła przecież czekać do ostatniej chwili. Brak tlenu spowolni jej reakcje, zakłóci świadomość i można wtedy popełnić śmiertelną pomyłkę. Nastawiła budzik z zestawu medycznego na jedną godzinę przed końcem zapasu tlenu. Ostatnie minuty wlokły się niezmiernie wolno. Rozejrzała się po wnętrzu kapsuły starając się zachować spokój. Brakło jej odwagi, by wprowadzić się w stan medytacji, nie mogła się w żaden sposób uspokoić. Nagrała na taśmę raport z tej nie zaplanowanej podróży, zawierający jej domysły co do przyczyny i sprawcy odpalenia kapsuły. Pod materacem leżanki ukryła sporządzone ręcznie notatki. Kiedy zadzwonił budzik, chwyciła strzykawkę i wyciągnęła rękę, by wyłączyć brzęczyk. Bezskutecznie. "Świetnie" - pomyślała. "Zahibemuję się w tym potwornym hałasie i już zawsze będę śniła koszmary." Nagle zorientowała się, że to nie budzik dzwoni. Miał się odezwać dopiero za piętnaście minut. Rozejrzała się ze strachem po całym pomieszczeniu, próbując ustalić źródło hałasu, gdy wtem przypomniała sobie, co to może być. Alarm zewnętrzny. W pobliżu znalazła się jakaś duża masa, może statek o kompatybilnych urządzeniach komunikacyjnych. Ale przecież tak starannie zabezpieczyła konsoletę i wszystkie dowody na czas hibernacji. Jeśli dotknie jej teraz, zniszczy wszystko. A jeśli to nie jest okręt Floty, lecz sprzymierzeniec zamachowców, albo, co gorsza, jeśli kapsuła spada prosto na gwiazdę? "W takim razie - pomyślała zdeterminowana - nie powinnam się przejmować. Nie mogę temu zapobiec, wszystko szybko się skończy." Znalazła guzik alarmu zewnętrznego i wyłączyła brzęczyk. Teraz musiała tylko zdecydować, czy spróbować nawiązać kontakt. Postanowiła nie niszczyć efektów swej starannej pracy Nagle zdała sobie sprawę, że w ten sposób nie dowie się, czy dojdzie do spotkania z tym obiektem, zanim skończy się powie trze. Zostało jej dziesięć minut... Pięć... Pozostawiła sobie margines bezpieczeństwa, czy odważy się go teraz wykorzystać? Zero. Spojrzała na strzykawkę, lecz nie podnosiła jej. Czułaby się głupio, tracąc przytomność w chwili, gdy ktoś wejdzie do kapsuły. I powinna była uzupełnić swój raport. Wykorzystywała margines bezpieczeństwa. Mijały minuty, a ona nadal nie miała pojęcia, co się dzieje na zewnątrz. Już podnosiła strzykawkę, gdy coś uderzyło z całej siły o ścianę kapsuły. Kolejny cios, głośny huk. Odłożyła strzykawkę, opuściła pokrywę hibematora i usiadła na niej. Musi dowiedzieć się, co się stanie. Najpierw zapanowała kompletna cisza, gdy zamilkła dmuchawa systemu tlenowego. Wyrzucała już sobie własną głupotę, gdy nagle ekran zamrugał i zmienił kolor na zielony, wyświetlając napis: "Nieograniczone zewnętrzne źródło tlenu. Napełnianie zbiorników trwa." Powietrze miało teraz znacznie przyjemniejszy zapach. Głęboko wciągnęła je do płuc i rozluźniła palce zaciśnięte na krawędzi hibematora. Lampki na pulpicie kontrolnym zamigotały. "Ciśnienie zewnętrzne wyrównane" - oznajmił ekran. Nie ufała mu jeszcze na tyle, by otworzyć właz.Potwier dzono zewnętrzne źródło mocy." Od strony włazu rozległy się stukania i trzaski. Sass nie wiedziała, co ma zrobić, jeśli do środka wejdą wrogowie. I nagli ujrzała znajomą twarz. - Oficer Sassinak? Głos również znajomy, choć niezbyt przyjazny. To sam kapitan postanowił pierwszy ją powitać. Za nim pojawiły się inne twarze Cały oddział uzbrojonych żołnierzy. Sass wstała, zasalutowała i omal nie upadła na podłogę, osłabiona godzinami bezruchu i postu. - Jesteś ranna? - spytał Fargeon, gdy zachwiała się na nogach. - Mam tylko parę guzów. Przepraszam, panie kapitanie, ale muszę pana ostrzec... - To ciebie należałoby ostrzec - przerwał dowódca suchym łonem. - Skierowano przeciwko tobie poważne zarzuty, a moim obowiązkiem jest ostrzec cię, że wszystko, co teraz powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie. Patrzyła na niego jak skamieniała. Czyżby naprawdę uwierzył w oskarżenia Achaela? Bo to przecież musiał być Achael. Czy nie da jej żadnych szans? - Panie kapitanie. To bardzo ważne. Tę kapsułę należy zapieczętować, a jej zawartość powinni zbadać specjaliści. Wreszcie udało jej się wywołać zainteresowanie dowódcy. - Dlaczego? O czym ty mówisz? Wskazała ręką na wnętrze kapsuły. - Panie kapitanie, postarałam się wszystko zabezpieczyć. Naprawdę nie wiem, jak to się stało. Podczas ćwiczeń ewakuacyjnych ktoś pozbawił mnie przytomności, wrzucił do kapsuły i wystrzelił ją w kosmos. Umieszczono tu wiele przedmiotów, które miałam dotknąć, żeby stały się obciążającymi mnie dowodami. Sądzę, że na tych przedmiotach mógł zostawić swoje odciski sam sprawca... Ostatnie słowo z trudem przeszło jej przez gardło, gdyż w grupie osób stojących za plecami kapitana dostrzegła porucznika Achaela, Jego twarz zastygła w grymasie niesmaku. Nagle wysunął się do przodu. - Panie kapitanie, przecież mówiłem, że zechce zrzucić winę na kogoś innego... - Sam to widzę, Achael. - Fargeon jeszcze bardziej się skrzywił. - Nie mogłam chyba pozostawić cudzych odcisków palców psując nadajnik - odparła sucho Sass. Porucznik zbladł, odwrócił wzrok. - Zepsułaś nadajnik? - spytał Fargeon, nic jeszcze nie rozumiejąc. - Nie, panie kapitanie. Był już popsuty, ale zdałam sobie uprawę z tego, że próbując go naprawić, zatarłabym ślady pozostawione przez sprawcę napadu. Ślady są nie naruszone. Mówiąc to. patrzyła prosto na Achaela. Unikając jej wzroku. cofał się powoli. Fargeon drgnął. Słowa Sass zaskoczyły go. - Zaginął również pewien dokument. Skinęła głową. - W kapsule znajduje się niedokładnie zapieczętowana koperta z tajnymi dokumentami. Znalazłam ją, kiedy się obudziłam... - To mało prawdopodobna historia - przerwał Achael, ale kapitan z wyraźną irytacją machnął ręką, nakazując mu milczenie. - Dotykałaś jej? - zapytał. - Nie, panie kapitanie. Jednakże istnieje możliwość, ze osoba, która wrzuciła mnie do kapsuły, przyłożyła do niej moje palce, gdy byłam nieprzytomna, - Rozumiem. - Dowódca wyprostował się. - Cóż, to wszystko jest dość niespodziewane. Dobrze, każę zaplombować kapsułę i zbadać wszelkie dowody. A ty zgłoś się do oficera medycznego i następnie zamelduj w swojej kabinie. Chcę otrzymać pełny raport... - Już go przygotowałam. Czy mam przynieść taśmę? Kapitan nie mógł ukryć zaskoczenia. - Bardzo rozsądnie. Oczywiście, proszę mi natychmiast to przekazać. Wzięła taśmę i skierowała się do wyjścia. Nagle zrobiło się jej ciemno przed oczami i omal nie uderzyła głową w pokrywę luku. Ktoś chwycił ją za ramię. Pochyliła się i weszła do chłodnego wnętrza przegrody E. Powietrze było tu dużo świeższe niż w kapsule. Fargeon przyjrzał się jej. - Bardzo zbladłaś. Nie jesteś chora? - To dlatego, że nic nie jadłam. Ściany przez chwilę falowały jej przed oczami. Wiedziała, że musi skoncentrować się na tym, co robi. - Przecież w kapsule były racje żywnościowe... - Tak, ale nie chciałam zużywać powietrza... - Z trudem utrzymywała równowagę w ogarniających ją ciemnościach. -Nie miałam zaufania do hibemalora, nic wiedziałam, czy w nim nie majstrowano... - Na niebiosa! Popatrzyła w kierunku, z którego doszedł ten krzyk, i ujrzała Cavery'ego. Ciemność wokół niej pogłębiała się. Nie mogła przed nią uciec, zaczęła się w nią zapadać. Usłyszała jeszcze swoje słowa: - Proszę pamiętać o próbkach krwi. A potem wszystko zniknęło. Miała nad sobą twarz oficera medycznego. Zamrugała oczami, ziewnęła i rozejrzała się po pokoju. To szpital okrętowy. Była podłączona do kroplówki, na piersi wiły się jej jakieś kable. - Nic mi nie jest - szepnęła. - Miałaś szczęście - odparł lekarz, uśmiechając się. - Znalazłaś się na samej krawędzi. Nie można stosować samodyscypliny bez jedzenia. - Co takiego? - Nie próbuj mi wmawiać, że nic takiego nie robiłaś. Dlatego wprowadziłaś się w taki stan. Masz, napij się. Leżanka uniosła się i Sass wzięła podaną jej filiżankę bulionu. - Co wykazała analiza krwi? - spytała. Pijąc bulion czuła, jak wracają jej siły. - Miałaś szczęście - powtórzył oficer medyczny. - Dostałaś dawkę narkotyku do hibernacji. Gdybyś włączyła hibemator, natychmiast zapadłabyś w śpiączkę. A gdybyś od razu postanowiła poddać się hibernacji, resztki leku w żyłach mogłyby cię zabić. Organizm oczyścił się dopiero po trzech dniach. - Co z hibematorem? Przypomniała sobie własny strach przed pustym wnętrzem pudla. - Nic, wszystko w porządku. - Lekarz popatrzył na nią bacznie. - Mimo wszystko jesteś w znakomitej formie. Guz z tyłu głowy będzie cię trochę bolał, ale to nic poważnego. Nie wykazujesz żadnych symptomów wyczerpania psychicznego... Przełknęła ostatnie krople bulionu i uśmiechnęła się. - Bo już mi nic nie grozi. I nie jestem już głodna. Czy już mogę wstać? Nim lekarz zdążył odpowiedzieć, z korytarza dobiegły słowa: - To na pewno Sass, widzę ją. - Nie, jeszcze musisz poleżeć. - Lekarz odpowiedział na jej pytanie i dodał: - Przyjmiesz gości? Mogę im powiedzieć, że chcesz odpocząć. Ale ona chciała jak najszybciej dowiedzieć się, co się stało Mira, która wyzbyła się resztek powściągliwości, oraz Jrain. z podniecenia zmieniający nieco kształty, z chęcią ją o tym poinformowali. - Od początku wiedziałam, ze to nie twoja wina - zaczęl.i przyjaciółka. - Jesteś tak ostrożna, że nie mogłaś pomyłkowo przycisnąć innego guzika. No i kto jak kto, ale ty na pewno nic poszłabyś na współpracę z handlarzami niewolników czy pirata mi. - Jak mnie znaleźliście bez sygnalizatora? Mira wskazała głową Jraina. - Dokonali tego twoi przyjaciele Weftowie. Nie wiem, czy Jrain potrafi ci to wytłumaczyć - ja nic z tego nie rozumiem -ale jakoś cię wyśledzili. - Pomógł nam Ssli - wtrącił Weft. - Oni potrafią zlokalizować statki znajdujące się w przestrzeni FTL. - Ale ja nie byłam w przestrzeni FTL, kiedy kapsuła odpaliła, prawda? - Nie, ale okazuje się, że Ssli potrafią sięgnąć również poza tę przestrzeń. Dla mnie to zupełna abstrakcja, a to, co Hssro nazywa "odpowiednimi równaniami", stanowi dla mnie zupełną zagadkę. Wiedzieliśmy jednak, gdzie zostałaś porzucona i Ssli był w stanie... hm... zrobić to, co zrobił. A wtedy Weftowie podążyli tym tropem, prowadząc nas ku tobie. - Mówiliście przecież... - To my cię znaleźliśmy. Musieliśmy oczywiście przybrać swe własne formy. Sass spróbowała wyobrazić sobie reakcję Fargeona, kiedy wszyscy Weftowie z załogi w swych naturalnych kształtach przylgnęli do ścianek komory Ssli. A może zostali na mostku'' Spytała ich o to. - Nie spodobało mu się to - odparł Jrain z pełnym zadumy uśmiechem na ustach. - Nie robimy mu zwykle tej przykrości, bo nie lubi zbytnio obcych, choć stara się być wobec nich w porządku. Kiedy jednak okazało się, że albo straci twoją kapsułę, albo będzie musiał przyjąć wersję Achaela... - Kirtin zmienił się na oczach kapitana - przerwała Mira. -Myślałam, że nasz dowódca zwymiotuje. A potem Basii i Jrain... - Wcześniej Ptak, ja byłem ostatni - poprawił ją Jrain. - Wszystko jedno. Tylko pomyśl! Działo się to w dużej kantynie. Obsiedli wszystkie ściany! Nigdy nie widziałam, jak jednocześnie zmienia się kilku Weftów. - A ja tak. Niezłe, co? - Niezłe? Na suficie i ścianach siedział cały tłum tych wielkich, najeżonych istot. - Mira zmarszczyła nos i popatrzyła na Braina, który uśmiechnął się do niej. - Że już nie wspomnę o tych ogromnych, błyszczących oczach. Nic wiedziałam, że w swojej formie macie zdolności telepatyczne. Myślałam, że skorzystacie z łącza komputerowego. - Nie było na to czasu - odparł Jrain. - Czy doszło do spotkania z tamtym statkiem? - Tak. Postanowiliśmy... to znaczy Weftowie postanowili, żeby polecieć na spotkanie i wrócić po ciebie. Mnie wydawało nie to ryzykowne, bo coraz bardziej oddalaliśmy się od ciebie. To był prawdziwy hazard. - Nie - odezwał się zdecydowanym, twardym głosem Jrain. Mira spojrzała na niego, a Sass zamrugała oczami. Weft wziął głęboki oddech i dokończył już spokojniej. - My nie uznajemy hazardu. - Nie mówię o czymś takim jak poker - szybko wtrąciła Mira - ale to było naprawdę ryzykowne. - Nie - Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale nie wolno ci myśleć - rzucił szybkie spojrzenie na Sass - że igraliśmy z twoim życiem. - Już dobrze, Jrain, nie uprawiacie hazardu. Jeśli jednak nie wyjaśnicie mi, co się stało, gdzie jesteśmy, gdzie jest Achael, to wylezę z łóżka i wsadzę was do kapsuły! Jrain uspokoił się i przysiadł na brzegu łóżka. - Achael nie żyje. Pamiętasz te dowody, o których powiedziałaś kapitanowi? - Skinęła głową. - Fargeon postawił straż przy kapsule, przy zabranych z niej przedmiotach i próbkach krwi. Achael usiłował je skraść. Dostał się do laboratorium medycznego i zdążył zniszczyć jeden wydruk testu, zanim go odkryto. Potem włamał się do śluzy, chyba po to, by uciec kapsułą. Widocznie miał przy sobie truciznę. Kapitan nie chciał przekazać nam wszystkich szczegółów, ale mamy oczy szeroko otwarte. - Poklepał Sass po stopie przykrytej kocem. - Najpierw Fargeon uważał, że ty i Achael jesteście wspólnikami, ale nie mógł ignorować dowodów. Odwaliłaś taki kawał roboty, że aż było to podejrzane. - Wywiad Floty dostanie wszystko w swoje ręce, kiedy tylko wrócimy do Kwatery Głównej Sektora - dodała Mira. - Słyszałam, że Fargeon nie ufa nawet połączeniu IFTL. - Lepiej już chodźmy - odezwał się Jrain, nagle zaniepokojny. - Wydaje mi się, że kapitan wolałby, żebyś dowiedziała się o tym bezpośrednio od niego... Złapał Mirę za rękę i pociągnął ku wyjściu. Sass domyśliła się nie dopowiedzianej części zdania: ,I tak musiał już dość naużerać się z Weftami w tym tygodniu." - Oficer Sassinak? - Surowa twarz kapitana Fargeona jak gdyby dziś złagodniała. Uśmiechnął się. - Twoje życie doprawdy wisiało na włosku, i to kilkakrotnie. Pewnie powiedziano ci już, co wykryto podczas testów krwi? - Skinęła głową. - Miałaś bardzo dobry pomysł, żeby pobrać sobie serię próbek krwi. Cóż choć zwykle nie należy chwalić młodszego oficera, który dał się zaskoczyć i wyrzucić za burtę, to jednak w tym przypadku muszę stwierdzić, wykazałaś się wyjątkową przytomnością umysłu. Nie powinnaś czynić sobie żadnych wyrzutów. Wiem, że porucznik Cavery nie może się doczekać twojego powrotu na służbę w sekcji łączności. Do widzenia. Sassinak leżała spokojnie, powtarzając sobie w myślach tę nieco zawiłą przemowę i zastanawiając się, co naprawdę myśli o niej Fargeon. Spodziewała się pochwały, lecz rozumiała, że cała ta eskapada przyprawiła kapitana o niezły ból głowy. Choć pomogły mu wskazówki Weftów i Ssli, musiał zboczyć z wyznaczonego kursu, by ją odszukać. Musiał również brać pod uwagę jej własne motywy i ewentualną obecność sabotażysty na pokładzie okrętu. Był zmuszony wydelegować kogoś na jej stanowisko. Po powrocie do Kwatery Głównej Sektora będzie jeszcze musiał wypełnić stosy formularzy i stracić mnóstwo czasu na tłumaczenie się oficerom Wywiadu Floty. Sprawiła mu wiele kłopotu przez to, że nie działała zbyt sprawnie podczas ćwiczeń ewakuacyjnych. Gdyby udało jej się od razu załatwić Achaela, oszczędziłaby wszystkim masy problemów. No dość tych dziecinnych fantazji. Koniec z zabawami w Carin Coldae. Dała sobie radę w niełatwej sytuacji, ale nie udało się jej uniknąć wpadki. Będzie musiała nad sobą popracować. Po tym wszystkim z ogromnym zaskoczeniem przeczytała roczny raport Fargeona, który kapitan pokazał jej przed włączeniem do akt. "Rozsądna, pomysłowa, wykazuje się inicjatywą i wyjątkową samodyscypliną. Wystarczy ją tylko podszlifować, a będzie się nadawać do każdej operacji. W odróżnieniu od osób spoczywających na laurach, nie dopuszcza do tego, by woda sodowa uderzyła jej do głowy. Można liczyć na to, że będzie się starać również w przyszłości. Składam wniosek o Jej awans." Podniosła oczy znad kartki i po raz pierwszy ujrzała szczery, szeroki uśmiech na twarzy dowódcy. - Powiedziałem ci już pierwszego dnia, że jeśli tylko będziesz pilnie pracować, to daleko zajdziesz- A ja będę dumny, mając cię pod swymi rozkazami. - Dziękuję, panie kapitanie. - Zastanowiła się, czy może skorzystać z dobrego humoru dowódcy, by przekazać mu swoje domysły dotyczące związków Achaela ze śmiercią Abego. - Panie kapitanie, porucznik Achael... - Wszystkie dane zostaną przekazane Wydziałowi Bezpieczeństwa Floty. Czy jest coś jeszcze, czego nie zapisałaś na taśmie? Zamieściła na niej swe przypuszczenie, że Achael zamordował Abego, ale czy ktokolwiek potraktuje je poważnie? - Nagrałam informację o tym, że mój opiekun został zabity... - Masz na myśli Abego? - Kapitan uśmiechnął się. - To był dobry człowiek, wierny Flocie. Jestem skłonny zgodzić się z twoimi przypuszczeniami. Achael był więziony w tej samej bazie handlarzy niewolników, co ty i Abe. Może wiedział coś takiego, co zagrażałoby porucznikowi. Być może Achael został nawet uwarunkowany. Zabił Abego, by utrzymać to w tajemnicy, podejrzewał jednak, że opiekun mógł ci coś powiedzieć. - Ale kto stał za Achaelem? - wykrzyknęła. Tym razem posunęła się jednak za daleko. Twarz dowódcy spoważniała, choć nie sprawiał wrażenia zagniewanego. - To musi ustalić Wydział Bezpieczeństwa, kiedy otrzyma wszystkie dowody. Ja osobiście uważam, że porucznik bronił samego siebie. Przypuśćmy, iż Abe wiedział, że Achael okradał innych więźniów. Taka informacja mogła zniweczyć jego karierę we Flocie. Jestem gotów założyć się, że ostateczny raport stwierdzi, iż Achael działał na własną rękę, mordując Abego i usiłując oskarżyć ciebie. Sass nie była o tym przekonana, ale wolała nie sprzeczać się z kapitanem. Zgodnie z przypuszczeniem Fargeona, Wydział Bezpieczeństwa Floty przychylił się do jego argumentów i zamknął sprawę o zabójstwo. Lata uwięzienia, ataki na Sassinak oraz samobójstwo porucznika składały się w dość jasny obraz. "Zbyt jasny, nazbyt prosty" - stwierdziła Sass, obiecując sobie, że gdy będzie starsza, kiedy dosłuży się wysokiego stanowiska. dowie się, kto był naprawdę odpowiedzialny za śmierć Abego, kto naprowadził Achaela na jej ślad. KSIĘGA TRZECIA ROZDZIAŁ ÓSMY Uderzająco elegancka kobieta, patrząca na nią z lustra, w niczym nie przypominała tej młodej pani oficer, którą była jeszcze niedawno. Miała szczęście: urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą, otrzymała w darze talent i wrodzony instynkt przeżycia. Później znów jej się poszczęściło. Puściła do siebie oko i uśmiechnęła się na myśl o własnym zadufaniu. A przecież jednak dopomagała swemu szczęściu najlepiej, jak tylko mogła. Dziś wieczorem zaś przyszła pora świętowania. Awansowała aż do rangi komandora, przeskakując po drodze stopnie, z którymi można było już tylko smętnie czekać emerytury. Wkrótce dostanie własny okręt, do tego prawdziwy krążownik. Obrzuciła krytycznym wzrokiem swą nową suknie. Odkąd nauczyła się, że poniesione na zakup dobrego ubrania koszty szybko się zwracają, spędzała sporo czasu wypróbowując, w jakich kolorach i w jakim stylu jest jej najbardziej do twarzy. A potem, sztuka no sztuce, zgromadziła niewielką, lecz elegancką kolekcję garderoby. Ta suknia zaś... Jej ulubione, nasycone kolory - pełna, bogata czerwień, głęboki granat i szkarłat - emanowały ciepłem. Pikowany stanik pysznił się fałdami, szeroka spódnica miała barwę najciemniejszej czerni, a miękki materiał pieścił jej skórę przy najmniejszym ruchu. Wsunęła stopy w czarne pantofle z delikatnej skóry, szczęśliwa, że idiotyczna moda na wysokie obcasy przestała obowiązywać. I tak była wystarczająco wysoka. Gdy kończyła toaletę, zakładając srebrne kolczyki i prosty naszyjnik z kryształową gwiazdą, odezwał się dzwonek sygnalizatora. - Dostałaś awans i własny krążownik, ale to nie znaczy, że możemy się spóźnić przez ciebie - rozległ się głos podkomandora, który zaprosił ją na przyjęcie. Był jej zastępcą, kiedy służyła pod rozkazami admirała Paela. - U Tobaldiego stolików nie trzyma się zbyt długo. - Wiem, już wychodzę. Rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro i w biegu złapała płaszcz. Na korytarzu czekało na nią jeszcze dwoje przyjaciół. Trzymali bukiet kwiatów i opakowany w ozdobny papier prezent. - Załóż to od razu - powiedziała na przywitanie Mira. Jej złociste loki nieco wyblakły, lecz oczy miała tak promienne jak dawniej. Sassinak wzięła podarunek i ostrożnie rozwiązała srebrną wstążeczkę. - Czyżbyś się domyśliła, w co będę ubrana? - roześmiała się. Otworzyła pudełko i aż wstrzymała oddech. Spojrzała na Mirę, która miała niezmiernie dumna minę. - Kupiłam to przed laty, kiedy razem robiłyśmy zakupy. Pamiętasz? Widziałam, jak ci się podoba, więc zachowałam na odpowiednią okazję. Mogłam oczywiście poczekać, aż zostaniesz admirałem... - Uchyliła się przed kuksańcem przyjaciółki. - Na pewno będziesz kiedyś admirałem. A ja za parę lat przejdę na emeryturę i wrócę do przedsiębiorstwa ojca. Zgodził się przyjąć mnie zamiast tego głupiego kuzyna... Pozwól, że zapnę. Sass wzięła do ręki misternie wykonany srebrny naszyjnik. Jak sobie przypominała, kosztował fortunę, przynajmniej w oczach młodej pani porucznik, którą była przed laty. Poczekała, aż Mira zapnie zameczek. Kryształową gwiazdkę włożyła do pudełka i zaniosła do pokoju. Nie zdążyła nawet podziękować Mirze, gdyż zjawili się już inni. W drodze do Tobaldiego zaczęli wspominać dawne czasy. Mira, która jako jedyna z obecnych odbywała z Sass pierwsza służbę, zaczęła teraz opowiadać o tym. - Oni już to wszystko słyszeli - zaprotestowała Sassinak. - Z pewnością nie opowiedziałaś im najlepszych numerów -stwierdziła Mira. Sass zrewanżowała się, opisując przygody przyjaciółki w siodle - a właściwie pod końskim brzuchem - kiedy to udały się na przepustkę na rodzinną planetę Miry. - Jestem kosmitką, a nie córką hodowcy koni - obruszyła się Mira. - To ty zaproponowałaś, żebyśmy udały się na tę konną wycieczkę - przypomniała Sass. Inni roześmiali się i zaczęli opowiadać o różnych perypetiach z własnej przeszłości. Sass przyjrzała się grupce przyjaciół. Było ich już czternaścioro. Chyba jest tu ktoś z każdego okrętu, na którym służyła. Czworo było na "Padalyan Reef", krążowniku, na którym miesiąc temu służyła jako zastępca kapitana. To wzruszające... Urządzili dla niej przyjęcie pożegnalne i nie spodziewała się ich dzisiaj. Jednakże dwóch młodych poruczników, prężących się wśród wyższych rangą oficerów, najwyraźniej nie mogło przepuścić takiej okazji. Dwóch innych, na długiej przepustce pomiędzy dwiema misjami, wpadło pewnie dlatego, że po prostu lubili się bawić. Spoglądała kolejno na wszystkich, jakby sprawdzając listę obecności. Najlepsi z tych, jacy kiedykolwiek służyli pod jej dowództwem. Szkoda, że nie ma tu dziś Forda. Forrest stracił najlepsze lata, gdyż pozostał wówczas na pokładzie statku patrolowego. Carew, którego znała jako złośliwego majora, kiedy sama była porucznikiem, służąc pod rozkazami komandor... jakże ona się nazywała? Ach tak, komandor Narros. Teraz Carew był łysiejącym, wesolutkim starszym komandorem. Po drugiej stronie sali ujrzała bardzo młodego oficera, który unikał jej wzroku. Wzdrygnęła się w duchu. Był tu jej zastępca z pierwszej służby kapitańskiej, obecnie w randze podkomandora. Jak zwykle pewien siebie, choć jego gęste ciemne włosy zaczęła już znaczyć siwizna. Sass podziękowała genom, które nie pozwoliły jej posiwieć przedwcześnie. Wolała mieć srebrną biżuterię niż posrebrzaną siwizną fryzurę.Nie potrzebowała szpakowatych włosów, by dodać sobie autorytetu. Nawet wtedy, na "Sunrose"... Wygłosiła krótką przemowę niekonwencjonalnym zastosowaniu lekkich pojazdów patrolowych. Słuchano jej z zainteresowaniem, lecz Sass przypomniała sobie, że przecież niektórym starszym oficerom jej rozwiązanie wcale się nie podobało. Zmarszczyła brwi. Mira trąciła ją łokciem w bok. - Sass, obudź się, już po bitwie. Nie patrz na nas w ten sposób. - Przepraszam. Przypomniały mi się komentarze admirała Kurina. - Cóż. wszyscy wiemy, co się z nim stało. To prawda. Pedantycznie trzymając się regulaminu, padł w końcu ofiarą wroga, który nie przestrzegał żadnych zasad. Sass wiedziała jednak, że wydana przez niego opinia na jej temat zdążyła przedtem znaleźć się w aktach i wpłynąć na zdanie innych wyższych rangą oficerów. Od tej chwili patrzono na nią z powątpiewaniem, udzielano jej ciągłych rad i ostrzeżeń. Nagle do stolika podeszło dwóch mężczyzn, poruszających się z pewnością, jaką dawało tylko wieloletnie zajmowanie wysokiego stanowiska dowodzenia: Bilisics, specjalista od prawa wojskowego z Wydziału Dowodzenia i Kadr oraz admirał Vannoy, komendant sektora. - Komandor Sassinak, nasze gratulacje. Bilisics zawsze był jednym z jej ulubionych nauczycieli. Chodziła do niego po radę nawet w najbardziej osobistych i delikatnych sprawach. O ile wiedziała, potrafił zachować absolutną dyskrecję. Szczery uśmiech potwierdzał jego najlepsze intencje. - Uważam za swój obowiązek złożenie gratulacji oficerowi, który przedarł się przez groźne wody Kwatery Głównej Floty, opłynął rafy ambicji politycznych, zdradzieckie fale przyjaźni ludzi wysoko postawionych... Puścił do niej oko. Oboje wiedzieli, o czym mówi. Inni najwyraźniej sądzili, że to tylko jeden z dowcipów Bilisicsa. Nikł chyba nie przypuszczał, że Sass była bliska zaręczyn z ambasadorem z Ariona. - Tak, gratulujemy pani komandor i witamy w Sektorze. "Zaid-Dayan" spodoba się pani i na pewno znakomicie sobie na nim pani poradzi. Pracowała już kiedyś, dawno temu, z admirałem Yannoyem. Nie postarzał się wcale. Jak zwykle emanował niezwykłą energią. - Czy panowie przyłączą się do nas? - spytała Sassinak. Tak jak przypuszczała, mieli inne plany. Po kilku minutach pożegnali się, by przysiąść się do stolika wysokich rangą oficerów w końcu sali. Ten wieczór byłby wyjątkowy nawet bez wspaniałego obiadu u Tobaldiego, bez nieczęsto dziś spotykanej orkiestry, grającej sentymentalne stare walce, bez win, jakie zamawiali w wielkiej obfitości. Na noc mogłaby zaprosić każdego z obecnych tu mężczyzn, ale zdecydowała się powrócić do pokoju skandalicznie wcześnie, zaraz po północy. - Założę się, że obserwuje przez lornetkę swój krążownik - powiedziała Mira, udając się z pozostałymi przyjaciółmi do popularnej dyskoteki. - Ona jest bardziej wierna Flocie niż ktokolwiek z nas. Flota zawsze była jej jedyną rodziną. Nieświadoma niczego Sassinak przeglądała na ekranie komputera listę załogi. W pełni zgodziłaby się z komentarzem Miry, choć czasami miewała wyrzuty sumienia, że nie skontaktowała się z żyjącymi członkami dalekiej rodziny. A zresztą, co wspólnego mogłaby mieć sierota, była niewolnica, z szacownymi członkami społeczeństwa? Wielu ludzi nadal uważało, że niewola na zawsze hańbi swe ofiary. Sass nie miałaby ochoty ujrzeć wyrazu niechęci na twarzach własnych krewnych. Lepiej już trzymać się od nich z daleka, pozostać w rodzinie, która uratowała ją i do dziś utrzymuje. Tej nocy. przepełniona uczuciem braterstwa, podniecona świątecznym nastrojem, nie mogąc doczekać się nowej misji, myślała tylko o przyszłości. Sassinak zawsze uważała, że wraz ze swoim rozwojem Flota wiele straciła w porównaniu z dawnymi czasy, kiedy to kapitan wchodził po prawdziwym, widocznym gołym okiem trapie na okręt, czekający na nabrzeżu, na pokładzie witała go załoga, powiewała bandera. Teraz dowódca krążownika przemierzał po prostu kilka korytarzy typowej stacji kosmicznej i wstępował na okręt, przekraczając linię namalowaną na pokładzie. Sama ceremonia przejmowania dowodzenia nie zmieniła się aż tak bardzo. lecz całkowicie inne warunki sprawiały, że wydarzenie to nie było tak imponujące, jak dawniej. Sass nie mogła jednak ukryć swego zadowolenia z faktu, że po dwudziestu latach służby we Flocie będzie wreszcie dowodzić własnym krążownikiem. - Komandor Kerif żałuje, że nie może się z panią spotkać, pani komandor - poinformował Sass jej zastępca, podkomandor Huron, prowadząc ją do kabiny. - Jednakże w zaistniałej sytuacji... - Oczywiście - odparta Sass. Skoro syn Kerifa, absolwent Akademii, ma poślubić dziedziczkę jednego z najzamożniejszych rodów kupieckich, mógł on ubiegać się o okolicznościową przepustkę. Sassinak przygotowała się odpowiednio do objęcia dowodzenia. W drodze z Kwatery Głównej Sektora przejrzała wszystkie akta i wydawało jej się, że nie należy spodziewać się zbyt wiele po Huronie. Chociaż biorąc pod uwagę tajne rozkazy, jakie otrzymała, mogła powątpiewać w jakości raportów z tego okrętu. Tymczasem jej nowy zastępca wyglądał na inteligentnego i kompetentnego, nie mówiąc już o tym, że był wysportowany i całkiem przystojny. Miałby u niej spore szansę. - Komandor prosił mnie, abym przekazał pani jego najszczersze gratulacje i życzenia sukcesu na pokładzie. Mogę panią zapewnić, że wszyscy oficerowie pragną, by nasza misja została uwieńczona powodzeniem. - Misja? A co ty o niej wiesz? Rozkazy, jakie dostała, były rzekomo tajne, ale przecieki i naruszanie zasad bezpieczeństwa stawały się coraz częstsze. Huron zmarszczył czoto. - No... Ostatnio byliśmy na patrolu, robiliśmy rekonesans sektora, myślałem, że teraz będzie tak samo. - Bardzo podobnie. O wszystkim poinformuję starszych oficerów, kiedy wyruszymy w drogę. Mamy jeszcze dwa dni na konserwację i naprawy, prawda? - Tak jest, pani komandor. Proszę wybaczyć, ale chyba to, co o pani mówią, to prawda. Uśmiechnęła się. Wiedziała, co o niej mówią. - Podkomandorze Huron, jestem pewna, że nie wysłuchuje pan głupich plotek o mnie, podobnie jak ja nie słucham plotek o panu i pańskim zamiłowaniu do wyścigów samochodowych. Dobrze było znów wrócić na okręt. Jeszcze lepiej - objąć dowodzenie, o czym zawsze marzyła. Rzuciła okiem na cztery złote paski na nieskazitelnie białym rękawie oraz na złoty pierścień na palcu, z wygrawerowanym rokiem ukończenia Akademii i małym diamentem przyznawanym najlepszym absolwentom. Nieźle jak na sierotę i byłą niewolnicę. Część jej przyjaciół uważała, że miała szczęście, a inni sądzili, że całkowicie wystarczy jej dowodzenie krążownikiem w aktywnym sektorze. Jednakże Jej marzenia sięgały dalej. Pragnęła nosić na ramieniu gwiazdę, a może i dwie - dowodzić sektorem lub grupą wojsk. Ten okręt to dopiero początek. O krążowniku "Zaid-Dayan" wiedziała więcej, niż sądzili jej oficerowie. Znała nie tylko plany typowego okrętu, co byłoby normalne dla oficera jej rangi, ale również szczegółowe plany tego konkretnego krążownika, a także jego historię napraw. Abe mówił, że nigdy nie wie się za wiele, że wiedza jest prawdziwym bogactwem człowieka. Było to i jej bogactwo. Nie złoto czy kosztowności, ale wiedza, którą zdobywała szacunek oficerów i załogi, czego nie można kupić nawet za milion kredytów. Choć i kredyty czasem się przydają. Przesunęła dłonią po krawędzi biurka, które kazała ustawić w swojej kabinie. Rzadko spotykane, prawdziwe, pięknie rzeźbione drewno. Polubiła rzeczy piękne i dobrej jakości i kupowała je, jeśli tylko pozwalały jej na to finanse. Biurko na specjalne zamówienie, kilka wspaniałych kryształów i rzeźb, piękne ubrania. Nadal uważała to za luksus, ale nie miała już wyrzutów sumienia, że cieszą ją takie rzeczy. Korzystając z tego, że krążownik spoczywał w doku naprawczym, Sass przejęła obowiązki dowódcy i po kolei wzywała na rozmowę wszystkich członków załogi. Choć połowa z nich była na przepustce, stawiło się do raportu kilkunastu oficerów i z pięćdziesięciu żołnierzy. "Zaid-Dayan" miał kształt typowego ciężkiego krążownika. Lekko spłaszczony, jajowaty kadłub z cylindrami napędów po lewej i prawej burcie. Sassinak obejrzała wszystkie dostępne miejsca, pokłady i korytarze, oraz wąskie przejścia, którymi tylko szczupły człowiek mógł wczołgiwać się do trzewi okrętu, docierać do instalacji elektrycznych i rur. Okręt bardzo przypominał "Padalayan Reef", krążownik, na którym niedawno służyła Na dole mieścił się pokład środowiskowy, wyżej - pokład żołnierski, dalej - pokład danych, pokład główny i na szczycie dwa pokłady lotu. Nie wszystko było jednak identyczne. Na tym okręcie standardowy rozkład pokładu środowiskowego został uzupełniony dodatkowym wyposażeniem, mającym zmniejszyć wykrywalność okrętu. Sassinak sprawdziła każdy cal systemu, by się upewnić, którędy przebiegają instalacje. Skoro dolny pokład był tak zatłoczony, trzeba było przemodelować część magazynów, tak więc tylko pokład danych miał standardowy układ. Sass zbadała szczególnie dokładnie dwa górne poziomy, na których przechowywano ciężkie wyposażenie okrętu: wahadłowce, szalupy ratunkowe, lekki myśliwiec, bojowe pojazdy wojskowe na gąsienicach. Starała się zapamiętać, gdzie ulokowano które pojazdy, by wiedzieć to z góry, bez potrzeby sprawdzania w komputerze. Jej kabina mieściła się tuż obok mostka, od strony rufy. Miała drzwi na korytarz z lewej burty i była dość duża i luksusowa. Znajdował się tu niski stolik, kilka krzeseł, stacja robocza, łóżko oraz łazienka. Po drugiej strome korytarza, bliżej rufy, urządzono kantynę oficerską. Jako kapitan krążownika będzie musiała podejmować oficjalnych gości, do czego służyło duże biuro, ulokowane tuż obok mostka, przy tym samym korytarzu. Biuro mogła ozdobić zgodnie z własnym życzeniem, oczywiście w zakresie dopuszczonym regulaminem i w ramach swych możliwości. Wybrała ciemnogranatowy dywan, który kontrastował z imponującymi słojami drewnianego biurka. Wyprodukowanemu specjalnie dla Floty stolikowi przywróciła ciemny połysk. Niskie kanapy dla gości, ustawione pod ścianami, były z białej sztucznej skóry. Na tle jasnoszarych ścian pokoju dawało to efekt skromnej elegancji, znakomicie pasującej do stylu pani komandor. Szybko zorientowała się, że Huron to cenny nabytek. Wychowywał się w kolonii, więc wykazywał większe zainteresowanie kwestiami bezpieczeństwa niż wielu oficerów Floty, którzy byli zdania, że nowe kolonie kosztują więcej zachodu, niż same są warte. Z upływem czasu Sass zauważyła, że ocena pracy młodszych oficerów, przekazywana jej przez Hurona, jest zarówno sprawiedliwa, jak i zabarwiona specyficznym humorem. Zaczęła się zastanawiać, dlaczego poprzedni komandor tak mało ufał swemu zastępcy. Pełnej opowieści na ten temat wysłuchała pewnego wieczoru już po starcie, podczas gry w sho. Zaczęła naciskać go delikatnie. chcąc zbadać, czy żywi jakąś urazę do poprzedniego kapitana. Po kolejnym dwuznacznym pytaniu Huron podniósł oczy znad planszy do gry i uśmiechnął się tak, ze aż drgnęło jej serce. - Zastanawia się pani, dlaczego komandor Kerif napisał na mój temat tak chłodny raport? - Tak, ale nie musi pan odpowiadać. Z tego. co widzę, nie zasługiwał pan na tak słabą ocenę. Huron uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Pani poprzednik był dobrym oficerem i za to go podziwiam Jednakże miał dość radykalne poglądy na temat honoru pewnych... prominentnych, tradycyjnych rodów kupieckich. Uważał, że nie darzę ich należytym szacunkiem, a do tego przypisywał mi autorstwo pewnych rymowanek, jakie doszły do jego uszu. - Rymowanek? Huron zaczerwienił się. - Jednej piosenki. O jego synie i dziewczynie, z którą się żenił. Nie ja ją napisałem, ale przyznaję, że ubawiła mnie. Zacytowałem w jego obecności parę linijek, stąd był przekonany, że... - A ma pan należyty szacunek dla zamożnych kupców? Huron wydął usta. - Należyty szacunek? Chyba tak, ale jestem tylko kundlem z kolonii. Z uśmiechem potrząsnęła głową. - Podobnie jak ja, chyba wie pan o tym. Biedny Kerif. To musiała być bardzo brzydka piosenka. - Spostrzegła wesoły błysk w oczach Hurona i zachichotała. - Jeśli to najpoważniejsze wykroczenie, jakie pan popełnił, to chyba nie będziemy mieć z panem kłopotów. - Nie chcę kłopotów - odparł Huron z naciskiem. Wiele lat temu, jeszcze w Akademii, Sass zastanawiała się, jak można połączyć stosunki prywatne i zawodowe, żeby nie ucierpiała żadna z tych sfer życia. Z upływem czasu ustaliła własne reguły postępowania i nauczyła się, jak znaleźć partnerów skłonnych zaakceptować jej system wartości. Poza jednym fatalnym ( a z dzisiejszego punktu widzenia już tylko zabawnym) przypadkiem kiedy zaręczyła się z przystojnym, starszym dyplomatą, nie ryzykowała, że coś może stracić. Teraz, gdy była już kobietą dojrzałą, miała nadzieję cieszyć się życiem wspólnie z tymi podległymi jej oficerami, którzy nie będą się bać takiego romansu i nie zechcą w sposób nieuczciwy wykorzystywać sytuacji. Stwierdziła, że Huron mógłby zostać jej partnerem. Sądząc po błysku w jego oczach, też o tym myślał, co w tym przypadku stanowiło wstępny warunek porozumienia. Jednakże liczyły się przede wszystkim obowiązki i w obecnej sytuacji musiała zapomnieć o przyjemnościach. Przez dwadzieścia lat, od czasu jej pierwszej kosmicznej podróży. Flota nie była w stanie zapewnić młodszym, bardziej oddalonym koloniom pełnego bezpieczeństwa. Często zdarzało się, że na planetach przygotowanych do kolonizacji w chwili przybycia kolonistów znajdował się już kto inny, kto tym samym nabywał wszelkie prawa własności. Choć niewolnictwo było bezprawne, napadano na kolonie, co świadczyło o istnieniu dużego popytu na niewolników. "Normalni" ludzie obwiniali ciężkoświatowców, ci znów oskarżali "lekkich", zamożne zaś rody kupieckie ze światów wewnętrznych narzekały na rosnące koszty utrzymania coraz większej Floty, która nie potrafiła ochronić ani ich własności, ani życia. Rozkazy, które Sass tylko częściowo przekazała oficerom. polecały im wypróbować nową, tajną technikę identyfikacji i śledzenia nowoczesnych pojazdów cywilnych w przestrzeni kosmicznej. Technika ta miała nie tyle zastąpić, co wspomóc urządzenia stosowane, zanim jeszcze Sassinak wstąpiła do Floty Zaplombowane sygnalizatory, jakie instalowano w kadłubach statków podczas cyklu produkcyjnego, można było uruchomić za pomocą skanerów poszukiwawczych Floty. Mimo że podobne urządzenia zwykle nie odpowiadały na detektory, przechowywały jednak wszelkie informacje na temat przebytej drogi. Cały pomysł polegał na tym, by po przybyciu statku do portu wyjąć z niego sygnalizator i porównać zapis podróży z dziennikiem pokładowym. Nowa technologia umożliwiała specjalnie wyposażonym krążownikom Floty uruchamianie takich nadajników podczas podróży w przestrzeni kosmicznej, a nawet w trakcie lotu FTL. Wówczas można było śledzić taki statek, samemu nic ryzykując wykrycia. Obecnie planowano, by krążowniki podobne do "Zaid-Dayana" patrolowały obszary oddalone od regularnych korytarzy, wychwytując i śledząc podejrzanych "kupców". Młodszych oficerów nie powiadomiono o zmianie trybu patrolowania. Ze względu na niebezpieczeństwo przecieku informacji Sassinak powiedziała o tym tylko czterem wyższym rangą oficerom, którzy obsługiwali skaner. Zmiany w konstrukcji okrętu, mające na celu zmniejszenie wykrywalności, tłumaczono jako rzecz całkiem oczywistą w dzisiejszych czasach. Sass zastanawiała się nad ostrzeżeniami dotyczącymi przecieków informacji: "Na każdym okręcie można spodziewać się wywrotowców." Zgoda, ale jak ich wykryje, nie mając żadnych wskazówek? Sabotażyści nie robią sobie reklamy, rozprawiając głośno o podważaniu zasad Federacji. Poza tym mogła tylko zgadywać, czy na pokładzie znajduje się jeden wywrotowiec, czy tuzin, a może żaden. Musiała przyznać, że gdyby sama miała rozmieścić agentów, ulokowałaby ich na krążowniku jako na najczęściej stosowanym i najdoskonalszym rodzaju okrętu. W aktach osobowych, które wstępnie przejrzała nie znalazła nic podejrzanego. Zresztą Wydział Bezpieczeństwa na pewno wszystkich szczegółowo sprawdził. Zdawała sobie sprawę, że niejeden komandor pomyślałby najpierw o ciężkoświatowcach z załogi. Jeśli jednak nawet niektórzy z nich angażują się w działania wywrotowe, większość pozostaje lojalna. Choćby nawet ciężkoświatowcy byli rzeczywiście trudnymi ludźmi - a jak już wiedziała, wielu z nich miało tak złą renomę wyłącznie ze względu na swe odpychające ponuractwo - to nigdy nie zapomni, czego nauczyła się od swych przyjaciół w Akademii. Już wówczas usiłowała przejrzeć ich obojętne twarze i pod powłoką nadmiernie umięśnionych ciał dostrzec w nich ludzi. Zazwyczaj przynosiło to rezultaty. Zdobyła w ten sposób kilku prawdziwych przyjaciół i sporo sympatycznych znajomych, ciesząc się reputacją dowódcy sprawiedliwego w stosunku do ciężkoświatowców. Jako obcy, Weftowie również irytowali wielu ludzi, lecz Sassinak nie miała żadnych przesądów, gdyż już wcześniej zdążyla zaprzyjaźnić się z kilkoma z nich. Wiedziała, że nie mają oni żadnych apetytów na światy, które wybierali sobie ludzie. Co więcej, Weftowie, którzy zdecydowali się odbywać podróże kosmiczne, wyrzekli się na rzecz przygody możliwości prokreacji, gdyż stawali się bezpłodni. Nie byli też tak doskonałymi szpiegami, jak sądziło wielu ludzi. Ich zdolności telepatyczne były bardzo ograniczone, nie potrafili śledzić emocji i chaotycznych myśli ludzkich, chyba że człowiek usilnie się koncentrował, chcąc przekazać jakąś konkretną wiadomość. Dzięki całym latom stosowania samodyscypliny, Sass z łatwością porozumiewała się z Weftami, gdy przyjmowali swą naturalną formę. Wiedziała, że gdyby którykolwiek z Weftów wykrył na pokładzie wywrotowca, już by ją o tym poinformował. Po kilku tygodniach poznała świetnie całą załogę i mogła .twierdzić, że panują tu jak najlepsze stosunki. Huron okazał się równie pomysłowym partnerem, co wierszokletą. Podejrzewała, że to jednak on napisał piosenkę o synu kapitana i córce kupca, choć wypierał się tego kompromitującego dziełka. Oficer obrony, kobieta, która skończyła Akademię zaledwie rok po Sass, okazała się mistrzynią gry w sho, co chętnie zademonstrowała, wygrywając pięć z siedmiu rund z panią kapitan. Coś takiego dobrze wpływało na morale załogi, a poza tym Sassinak zawsze chętnie uczyła się od ekspertów. Jeden z kucharzy był urodzonym geniuszem. Gotował tak dobrze, że Sass miała ochotę na stałe przy dzielić go do swojej wachty. Niejednokrotnie pod byle wymówką przeprowadzała inspekcję kuchni, gdy on akurat coś tam piekł. To wszystko po pewnym czasie stało się zwykłą rutyną. Nie była nawet zaskoczona, gdy za szafkami w magazynie natknęła się na popłakującego z tęsknoty za domem młodego mechanika. Rutynowy patrol. Każdy dzień taki sam. Pustka i odłamki materii naniesione na mapę wyznaczonego dla nich obszaru przestrzeni kosmicznej. Drzemała w kabinie na samym początku trzeciej wachty, gdy rozległ się dzwonek z mostku. - Pani kapitan, mamy jakiś statek kupiecki. Żadnych szczegołów. Włączyć skaner? - Poczekaj, zaraz tam będę. - Trąciła łokciem Hurona, który zdążył już usnąć. Leniwie otworzył oczy, gdy ona wkładała już mundur. Huron odchrząknął i spytał, co się dzieje. - Mamy statek. Natychmiast usiadł na łóżku. Roześmiała się i wyszła z kabiny. Nim dotarła do mostku, dogonił ją kompletnie ubrany. - Mamy go! - Huron, nachylający się nad ekranem skanera. był nie mniej podniecony niż technik operujący przełącznikami. - Tylko popatrz! - Jego palce zaczęły biegać po klawiaturze i na sąsiednim ekranie pojawiły się dane na temat statku. - Hu Veron Shipways, w czterdziestu procentach własność firmy Allied Gcochemical, która w całości należy do rodu Paradenów, No, proszę... Poprzedni właściciel - Jakob Iris, nie karany, zbankrutował na skutek... hm... zakładu na wyścigach konnych, Co to takiego? - Konie? - odezwała się Sassinak, również wpatrując się uważnie w ekran. - Czworonożne zwierzęta, na tyle duże, by unieść na grzbiecie człowieka. Pochodzą ze Starej Ziemi, są przenoszone na nowe światy, gdzie jednak zazwyczaj wymierają. - Skąd pani to wszystko wie, pani kapitan? - Od Kiplinga. W naszej szkole w lekturach obowiązkowych znajdowało się jego opowiadanie o koniu. Z obrazkiem. Akademia używa zaprzęgu konnego podczas pogrzebów. Widziałam kiedyś film o wyścigach konnych. A nawet jeździłam konno. Uśmiechnęła się na wspomnienie nieszczęsnej wycieczki na rodzinną planetę Miry. - To do ciebie pasuje - mruknął Huron i skupił całą uwagę na ekranie. - Popatrz, Iris przegrał wszystko na rzecz Luisy Paraden Scofeld. Czy to nie ona wyszła za tego gwiazdora hokeja w nieważkości, a potem za ambasadora na Ryx? - Tak, a kiedy ambasador odleciał na Ryx, uciekła z architektem krajobrazów. Chodzi jednak o to, że... - Że Paradenowie położyli łapę na tym statku! - To już wiemy. - Sass wyprostowała się. - Będziemy go śledzić. To byłby chyba zbyt wielki zbieg okoliczności... Wydając rozkazy, myślała tylko o jednym. Oto spełnia się jej marzenie. Dowodzi własnym okrętem, stoi na mostku kapitańskim, być może dopadnie pirata. Z zadowoleniem rozejrzała się po sterowni. Dobrze widziała stąd wszystkich oficerów. Mogła usiąść w fotelu, mając pod ręką własne ekrany i klawisze, mogła też stać i obserwować ustawione w podkowę stacje robocze, przed którymi siedzieli operatorzy, wpatrzeni w ekrany. Pzyszło jej do głowy, że śledzenie statku w przestrzeni FTL przypomina nocną jazdę przez gęsty las bez włączonych świateł. Ssli mógł wyczuć pasmo wzburzonej przestrzeni, pozostawione przez niczego nie podejrzewającego kupca, ale nie potrafił określić różnic strukturalnych (jeśli to odpowiednie słowo) w tkance czasoprzestrzennej, tak więc stale groziło im niebezpieczeństwo obijania się po podniebnych dziurach czy też wpadania w niewidoczne przeszkody grawitacyjne. Musieli poruszać się szybko, by utrzymać ścigany statek w zasięgu urządzeń lokacyjnych, ale szybki łoi po omacku przez nieznany sektor mógł ukończyć się wpadnięciem w jakąś dziurę. Kiedy ścigany wyszedł z lotu FTL w normalną przestrzeń, krążownik zrobił to samo. Komputer wyświetlił lokalne punkty nawigacyjne. - Ciekawe... - wskazał palcem Huron. Mały układ planetarny z jedną dwudziestoletnią kolonią, na którą bardzo łatwo napaść, bogatą w złoża platyny. Mimo ponagleń Floty, biurokraci z Federacji nie zdołali zatwierdzić skutecznych planetarnych systemów obronnych dla małych kolonii. Możliwości obronne tej kolonii prezentowały się wyjątkowo skromnie. - Sponsorem tej kolonii jest Bractwo Metali - odezwała się Sass. - Ciekawe, kto jest z kolei udziałowcem Bractwa. - Nowy kontakt! - rozległ się glos technika. - Przepraszam, pani kapitan, ale mamy statek klasy churi, który może być niezwykle niebezpieczny. - Ekran! Sass rozejrzała się, z zadowoleniem stwierdzając, że jej oficerowie są w pogotowiu, choć zachowują całkowity spokój. Fachowo prowadzili kamuflujący się okręt. Ogłoszenie alarmu bojowego musiałoby teraz spowodować wyłączenie systemów maskujących. Oficer obrony spojrzał na nią pytająco. Pokręciła głową. - To przestarzały IFF, bez sygnalizatora. Skonstruowany czterdzieści lat temu w stoczni Zendi na zlecenie... gubernatora Diplo. "Świetnie" - pomyślała Sass. "Tylko tego nam brakowało. Do tego całego zamieszania dochodzi jeszcze podejrzenie o udział ciężkoświatowców." - Włączyć skaner i podać dane - rozkazała, nie komentując informacji o pochodzącym z ciężkiej planety właścicielu statku Jeden z ekranów zapełnił się komputerową analizą danych. Sassinak zmarszczyła brwi. - Coś tu się nie zgadza. - Mam! - Technik wystukał komendę porównawczą i ekran rozpadł się na kolorowe pasy. Barwa niebieska oznaczała zgodność pomiędzy sygnałem standardowym a otrzymanym, jasny róż - nie dopasowane fragmenty. - Grzebali w tym swoim statku - orzekła Sass. - Nie wiemy co to takiego, ani co wiozą... - Odczyt pasywny mówi, że pojazd ma rozmiary statku patrolowego - podsunął Huron. - To znaczy, że mogą być na nim różne rzeczy - odparła Sass z namysłem. Nielegalnie uzbrojony statek patrolowy, choć nie dorównywał "Zaid-Dayanowi", mógł ich poważnie uszkodzić. Huron marszczył brwi, wpatrując się w ekrany. - Czy to zaplanowana spotkanie? - Tak - odpowiedziała Sassinak. - Jesteś pewna? - Znacznie trudniej będzie nam śledzić dwa statki, a tym bardziej walczyć z nimi, jeżeli nas zauważą. Poza tym kupcy nie składają nie zapowiedzianych wizyt w takich małych koloniach. Z danych dostarczonych z kilkugodzinnym opóźnieniem przez pasywne skanery wynikało, że oba statki wyrównały kurs i razem leciały w stronę kolonii, na tyle blisko siebie, by korzystać z urządzeń łączności o małym zasięgu. "Zaid-Dayan" czaił się w zewnętrznym pasie asteroidów układu, przyglądając się statkom. Po kilku godzinach stało się Jasne, że ich celem jest kolonia. "To najeźdźcy!" - pomyślała Sass, zaś Huron mruknął. - Powinniśmy rozwalić ich na kawałki! Na chwilę Sassinak przestała kontrolować własne emocje, ale siłą woli odsunęła od siebie wspomnienie dzieciństwa. Jeśli zestrzelą te dwa statki, nie dowiedzą się niczego o mocodawcach, którzy je najmowali, chronili, wyposażali. Wolała nie zastanawiać się, czy jakiś inny dowódca Floty podjął kiedyś podobną decyzję podczas napadu piratów na jej własną planetę. Potrząsneła przecząco głową. - Wiesz, że jesteśmy na patrolu rozpoznawczym. - Ależ, pani kapitan... Nasze dane pochodzą sprzed kilku godzin. Jeśli to najeźdźcy, to mogą w każdej chwili napaść na tę kolonię. Musimy ostrzec tych ludzi! Nie możemy pozwolić na... - Mamy wyraźne rozkazy. Odwróciła głowę, nie wiedząc, czy potrafi spojrzeć mu prosto w oczy. Od czasu wstąpienia na służbę udało jej się zapomnieć wiele z przeszłości. Jadała kolacje z admirałami i wysokimi rangą urzędnikami rządowymi, prowadziła uprzejme konwersacje z obcymi, potrafiła zachować równowagę i spokój niemal w każdych okolicznościach. Ciągle jednak miała przed oczyma obraz umierających rodziców, zwłok siostry, wrzucanych do wody, widok najlepszej przyjaciółki, która stała się wrakiem człowieka. Potrząsnęła głową, zmuszając się do skupienia uwagi na skanerze. Gdy się odezwała, jej głos był suchy i chłodny. Po reakcji załogi widziała, że dostrzegają jej ogromne napięcie. - Musimy dotrzeć do źródła zła. Jeśli zniszczymy tego drania nie znajdziemy jego protektora, ucierpią kolejne niewinne łby. Musimy ich obserwować, śledzić. - Przecież nie możemy pozwolić na najechanie kolonii! Naszym zadaniem jest ich chronić, tak napisano w Karcie! - Huron obszedł ją dookoła, by spojrzeć jej w twarz. - W sytuacji bezpośredniego zagrożenia obywateli Federacji masz swobodę działania. - Swobodę?! - przerwała gwałtownie, patrząc mu prosto w oczy tak twardym wzrokiem, że cofnął się o krok. - Swoboda nie polega na kwestionowaniu poleceń swego przełożonego, kiedy nie ma się nawet pojęcia, co naprawdę się dzieje. Swoboda działania polega na tym, by nauczyć się nie popsuć wszystkiego. - A pomyślałaś kiedyś - wyszeptał zbielałymi wargami Huron - że ktoś mógł podjąć taką samą decyzję, kiedy ty byłaś na planecie? Odczekała dłuższą chwilę, aż inni stwierdzili, że mądrze będzie zająć się własną pracą, a Huron nieco ochłonął. - Tak - odparła bardzo cicho. - Owszem, pomyślałam. Jeśli ktoś przeżył coś takiego, będzie go to zawsze prześladować. Huron odprężył się, a na policzki wróciły mu rumieńce. - Wydaje ci się. że nic mnie to nie obchodzi? - ciągnęła Sass. - Sądzisz, że nie myślę o tych niewinnych dzieciach? Myślisz, że nic już nie pamiętam? - Rozejrzała się dookoła, ale inni udawali, że nie zwracają na nich uwagi. - Znasz moje koszmary senne, więc wiesz, że niczego nie zapomniałam, Zarumienił się. - Wiem, wiem to wszystko, ale jak możesz... - Chcę dostać każdego z nich - wycedziła zimnym, nieubłaganym głosem. - Chcę dorwać ich wszystkich: tych, którzy to robią dla zabawy, tych, co robią to dla zysku, tych, co postępują tak, bo to łatwiejsze od uczciwej pracy, a przede wszystkim tych, którzy to robią, bo uważają to za rzecz normalną. Chcę mieć ich wszystkich. - Odwróciła się do niego z drapieżnym uśmiechem. - Użyję do tego swego okrętu, użyję wszystkich dostępnych mi środków. Niestety, część kolonistów zginie, zanim zdołamy ich uratować. - Czy spróbujemy..- - Spróbujemy? Do diabła, zrobimy to! Na mostku zapadła pełna napięcia cisza. Skanery ukazywały smutne wydarzenia, jakie rozgrywały się przez następne godziny. Kolonistom, mającym się bardziej na baczności niż kiedyś mieszkańcy Myriady, udało się odpalić przestarzałe rakiety, które statek patrolowy najeźdźców zestrzelił z bezpiecznej odległości. - Teraz już wiemy, że mają LD14 albo ich odpowiedniki -rzekł obojętnym tonem Huron. Sassinak zerknęła na niego, powstrzymując się od komentarza. Nie spotkali się tak jak co dzień po obiedzie, by omówić prace wykonaną w ciągu dnia. Huron wyjaśnił, że chce powtórzyć materiał przed następnym egzaminem potrzebnym do awansu, więc pozwoliła mu odejść. Przyszło jej do głowy brzydkie podejrzenie, że wywrotowiec najbardziej ucieszyłby się właśnie z usunięcia wszelkich świadków napadu. Jednakże Huron, który sam pochodzi z takiej malej kolonii, chyba szczerze współczuje mieszkańcom. Poza tym była pewna, że zna go dobrze. Tymczasem, po wyczerpaniu się środków obronnych planety, oba statki najeźdźców posłały na powierzchnię swe wahadłowce. Sassinak zadrżała, przypominając sobie zdyscyplinowanych i bezwzględnych żołnierzy, którzy wylądowali na jej planecie. W starciu z nimi koloniści nie mieli żadnych szans. Zerknęła na Hurona. Przyglądał się jej tak samo jak inni. Musiała czekać. Przesiedziała na mostku długie, trudne godziny, nie jedząc nic, ani nie pijąc. Nie mogła odprężyć się, nawet normalnie rozmawiać, kiedy tam zabijano niewinnych ludzi, brano ich w niewolę, związywano linkami. Zastanowiła się nagle, czy wszyscy handlarze niewolników używają ośmioosoboch linek. Oba statki orbitowały teraz wokół planety, a kiedy schowały się za nią, "Zaid-Dayan" przysunął się bliżej. Nowoczesna technika pozwalała im na dokonywanie niewielkich skoków w przestrzeni FTL, powodujących tylko minimalne zaburzenia pól. Opóźnienie skanerów wynosiło już niecałe pół godziny. Nie wyglądało na to, by najeźdźcy zauważyli ich obecność w układzie. Załoga krążownika obserwowała teraz, jak wahadłowce unoszą się z planety, cumują przy pokładach transportowych, ponownie lądują na planecie i znów wzlatują. Jeszcze jedna runda i nagle najeźdźcy opuścili orbitę, kierując się w stronę "Zaid-Dayana". Huron popatrzył na Sass, która pokręciła głową. ,, "Wytrzymajcie" - powiedziała w duchu do ludzi leżących na podłodze transportowca. "Jesteśmy tu, pomożemy wam." Wiedziała jednak, że jej myśli nie potrafią pomóc tym nieszczęsnym dzieciom, że nic nie przekreśli już wyrządzonych krzywd. ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Stało się jasne, że transportowiec i eskortujący go statek zamierzają opuścić układ planetarny. Sassinak zastanawiała się, czy ci, którzy ją porwali, też mieli eskortę. A może to działalność Floty w ciągu ostatnich dwudziestu lat zmusiła piratów do stosowania takich środków ostrożności? Z powodu dużych kosztów utrzymania każdego statku, załogi i uzbrojenia musiały znacznie zmaleć zyski handlarzy niewolników. - Pani komandor... - odezwała się Arly, starsza oficer obrony, wskazując palcem na swój ekran. - Nareszcie mamy dobry odczyt ich systemów obronnych. Sass z ulgą oderwała się od czarnych myśli i pochyliła nad ekranem. Ponieważ załoga okrętu eskortowego zniszczyła sygnalizator, musieli skorzystać z innych metod detekcji, by zbadać jego klasę i uzbrojenie. Metody te były rzekomo nie do wykrycia. choć nie testowano ich dotąd na żadnych statkach poza pojazdami Floty. Teraz przekonają się na własnej skórze, czy projektanci owych metod nie mylili się. - Klasa patrolowca, o wiele za duży i zbyt dobrze uzbrojony, by ktokolwiek poza Flotą mógł go legalnie posiadać - ciągnęła Arly, nic mówiąc nic odkrywczego. - Zapewne został przebudowany z legalnego okrętu eskortowego albo patrolowego, chyba że to skradziony kadłub statku przeznaczonego na złom. - Mam nadzieję, że nie - wtrąciła Sass - ale jeśli w naszym systemie złomowania i przetwarzania są jakieś luki, to możemy mieć tu do czynienia nawet ze skradzionym pancernikiem. - Kadłub i struktura są najbardziej podobne do okrętu eskortowego typu Vannoy Combine. Jeżeli wmontowali napęd FTL - palce oficer obrony zatańczyły na przyciskach kontrolnych, ekran podzielił się na dwie kolumny, z których jedna przedstawiała schemat okrętu z naniesionymi zmianami, zasugerowanymi przed chwilą - i jeśli obudowali trochę wnętrze, to tracąc część pomieszczeń dla załogi, otrzymaliby miejsce na to. Ostatnie uderzenie palca w klawisz i na ekranie pojawiła się lista broni, jaką wykryły detektory i komputer pokładowy. - Co?! Sassinak nie mogła uwierzyć własnym oczom. Okręt trzy razy mniejszy od "Zaid-Dayana" miał na pokładzie niemal identyczne uzbrojenie: wyrzutnie, lasery i działa. - Cale szczęście, że nie rzuciliśmy się od razu na łatwy łup - dodała cicho oficer obrony. - Mogło być krucho. - A teraz z nimi będzie krucho, kiedy ich złapiemy - odparła Sassinak, równie cicho. - Śledzimy? - padło pytanie, a właściwie stwierdzenie. - Tak, a kiedy tylko namierzymy współrzędne ich punktu docelowego, wezwiemy tam całą Flotę. Jednak nie poszło to tak łatwo. Oba statki oddalały się od napadniętej planety na bezpieczną odległość, umożliwiającą wejście w przestrzeń FTL. Sassinak z ochotą sprawdziłaby, czy na planecie nie pozostał ktoś żywy - choć wiedziała, że to mało prawdopodobne - nie mogła jednak ryzykować, że zgubi piratów, kiedy wyjdą z normalnej przestrzeni. Odczekała, aż oba pojazdy nabiorą prędkości, a ich skanery niemal oślepną przy szybkości pozwalającej na wstrzelenie się w FTL. Ssli zdążył już dwa razy zapytać o pozwolenie, nim w końcu wydala rozkaz podjęcia pościgu. Na chwilę przed wejściem w przestrzeń FTL wysłała do Komendy Głównej Sektora wiadomość o tym, co stało się w kolonii i co ma zamiar teraz zrobić. Potem nastąpił taki sam pościg na oślep jak wówczas, gdy na początku gonili transportowiec, Sassinak nie miała pojęcia, jak poradzi sobie Ssli, od którego zależą teraz los wszystkich. Podczas tej podróży ich życie wisiało na włosku, gdyż Ssli skoncentrował się na śladach pozostawionych przez ścigane statki i nie zdążyłby ostrzec ich przed nagłą przeszkodą na kursie. Podczas gdy Ssli kontrolował ruch okrętu poprzez swe łącze komputerowe, reszta załogi nie miała zbyt wiele do roboty. Sass spędzała część każdej wachty na mostku kapitańskim, a potem spacerowała po okręcie, zastanawiając się, jak znaleźć wywrotowców, nie psując zarazem idealnie harmonijnych stosunków wśród zatogi. Ssli Dhrossh. stanowiący jedyny ich kontakt ze ściganym statkiem, nie nawiązałby kontaktu IFTL bez jej wyraźnego polecenia, lecz mimo to każdy mógł przesyłać wiadomości systemem SOLEC czy też połączeniem o wysokiej częstotliwości, przestrzegając nie tyle najeźdźców, co ich wspólników. Wymagałoby to znajomości współrzędnych węzła albo stacji z map Floty, ale obcy agent mógł posiadać takie informacje. Sama rozważała wysyłanie w ten sam sposób regularnych raportów do Floty, ale zarzuciła ten pomysł. Po katastrofie, która nastąpiła w kolonii, lepiej będzie mieć coś konkretnego do zakomunikowania. Opracowała harmonogram służby, zgodnie z którym na mostku kapitańskim stale miał pracować jakiś Weft. Gdyby coś się wydarzyło, skontaktują się z nią natychmiast, a poza tym wyjątkowo dobrze potrafili odczytywać najdrobniejsze ludzkie reakcje. Miała nadzieję, że ludzie wchodzący w skład załogi nic domyślą się, jakie motywy nią kierują. Doskonale zdawała sobie sprawę z reakcji załogi na jej decyzje, by nie tykać najeźdźców, nim nie zaatakują kolonii. Mogła sobie wyobrazić ich komentarze. "Czy kapitan oszalała? Czy ktoś ją przekupił?" W kantynie starszych oficerów niby przypadkiem pojawił się ósmy tom Zasad walki. Część załogi wzięła jednak jej stronę. - To bardzo sprytne, domyśliła się, że mają nad nami przewagę w uzbrojeniu - mówił jeden z biotechnologów, kiedy akurat przemykała się chyłkiem, prowadząc rutynową inspekcję systemu środowiskowego. - Do głowy by mi nie przyszło, że początkowy odczyt może być błędny. No bo kto słyszał, żeby gmerać w sygnalizatorze statku? Sass uśmiechnęła się smutna - to nie była żadna genialna sztuczka i cala załoga o tym wiedziała. Miło jednak mieć świadomość, że ktoś się za nią wstawił. Dlatego zmartwiła się, gdy wykryła maty wyciek z rury przy filtrze odkażającym i musiała spisać raport na tego samego technika, który tak jej bronił. W rzeczywistości cały system środowiskowy był źródłem nieustannych kłopotów. W ramach zmian wprowadzonych na stacji zmieniono położenie większości głównych rur, dotąd biegnących wzdłuż ścian, a więc łatwych do kontrolowania. Teraz zostały wpakowane do ciasnych, trudnych do spenetrowania tunelów. Podobno taka modyfikacja była konieczna, żeby pomieścić nowe wyposażenie, dające im ochronę przed detektorami wroga, ale gdyby system środowiskowy zawiódł, nie mieliby szans na przeżycie. Sass przyglądała się wielkim szarym cylindrom, ustawionym w niszach początkowo przeznaczonych dla rur. Żeby tylko nie było żadnej awarii! A jednak to w tym, to w innym podsystemie regularnie pojawiały się niewielkie wycieki. Mógł to być sabotaż. Dlatego też sama przeglądała rury, marając się zapamiętać cały ich schemat. Jednakże w tak skomplikowanym systemie rur i pomp istnieje tysiąc możliwych miejsc na przeprowadzenie sabotażu. Ciągle ścigali piratów. Ssli był pewien, że trzyma uciekające statki na smyczy. Pewnego dnia w drzwiach kabiny Sass pojawił się Huron z prezentem na zgodę: winem i ciastkami. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, jak brak jej było tego człowieka. - Zawieramy przymierze? - zapytał. Nie próbował udawać, że nic się nie stało. Skinęła głową i zaprosiła go do środka. Postawił na biurku koszyk pełen smakołyków i otworzył wino. Usiedli w wygodnych fotelach. - Bałem się, że się rozdzielą, albo że ich zgubimy - odezwał się Huron, patrząc w bok- - A kiedy dostaliśmy ostatni odczyt dotyczący uzbrojenia tamtego okrętu, zrozumiałem, że miałaś rację. Nie potrafiłem jednak... - Nieważne. Wreszcie był ktoś, z kim mogła porozmawiać, w czyjej obecności mogła się odprężyć. Problemy się nie skończyły, będzie jeszcze trudniej, jeśli jednak Huron potrafił zaakceptować jej decyzję... - Chciałbym wiedzieć, dokąd oni lecą. Ugryzł ciastko i na kolana posypały mu się okruchy. Z pełnymi ustami wymamrotał przekleństwo. Sass zaśmiała się. A jednak z Huronem życie jest znacznie weselsze. - Każdy chciałby wiedzieć. Nie mam jednak odwagi wysłać żadnej wiadomości do Kwatery Głównej Sektora, żeby nikt jej nie przechwycił. - Pamiętasz te czasy, kiedy Ssli i system IFTL to była prawdziwa nowość i nie wątpiliśmy, że nikt więcej ich nie ma? Zmiótł okruchy z kolan. Spojrzał na nią tak, jak to uwielbiała - Pewnie, że pamiętam. - Myślisz tylko o jednym - z westchnieniem pokręcił głowa - A ty nie? - Wskazała ręką pusty już koszyk i butelkę po winie. - Myślisz, że nie potrafię rozpoznać przynęty? - Jesteś cholernie inteligentna, piękna... Byli już na pół rozebrani, gdy Sass przypomniata sobie, żeby wyłączyć telefon pokładowy, który będzie odbierał tylko sygnale alarmowe. "Załoga doskonale wie, co to znaczy" - pomyślała z satysfakcją, naciągając na siebie i Hurona ogromną kołdrę, w kolorach tęczy. - Nadal jednak nie rozumiem - odezwał się Huron głosem o wiele przytomniejszym niż zazwyczaj o drugiej rano - w jaki sposób udało im się wpakować to wszystko w tak niewielki kadłub. Czy ich załoga to karły? Sassinak zapadła w krótką drzemkę, a kiedy się obudziła, przekonała się, że Huron kreśli palcem na jej plecach fantazyjne linie, wpatrując się jednocześnie w umieszczony na ścianie ekran. Ziewnęła i wyciągnęła rękę, by wyłączyć ekran. - Później. Włączył go z powrotem. - Naprawdę jestem śpiąca. Wyłącz to albo idź oglądać gdzie indziej. Popatrzył na nią z wyrzutem, - Jaki z ciebie kapitan? Tylko byś się wylegiwała. Sass ziewnęła i obudziła się na dobre. Przypomniała sobie, że nie przestudiowała dokładnie analizy okrętu eskortowego. Zbyt wiele myślała o swej decyzji i jej konsekwencjach. Teraz razem z Huronem kilkakrotnie przejrzeli dane, a potem przeszli do głównej kantyny. Wezwała do siebie Arty i Hollistera. Pojawili się ziewając - odbywali służbę na głównej wachcie i o tej porze zazwyczaj spali. Po szklance napoju stymulującego i paru kęsach jedzenia całkiem się rozbudzili. - Nasuwa się pytanie: czy możemy być pewni tych najświeższych danych? Czy ten okręt przebudowany jest z patrolowca, a jeśli tak, to czy rzeczywiście wyposażono go w cale to uzbrojenie? Jak utrzymują przy życiu tak liczną załogę? - Sassinak wzięła z talerza przyniesionego przez nocnego kucharza ostatnią lukrowaną bułeczkę. Hollister wzruszył ramionami. - Ten nowy system detekcji to nie moja specjalność, ale wydaje mi się, że jeśli okręt ma taką wielkość, jak nam się wydaje, to przy nowoczesnych systemach - środowiskowym, prowadzenia i napędów - potrzeba im pięćdziesięciu osób załogi na regularne wachty. Razem ze specjalistami od broni jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt osób. Jeśli wprowadzili dłuższe wachty, to może wystarczyć pięćdziesiąt, ale ryzykują wtedy popełnianie błędów z przemęczenia. - Nie muszą stale utrzymywać najwyższej gotowości - wtrąciła Sass. - Przylecą, złupią kolonię, odeskortują transportowiec do bazy, zazwyczaj nie napotykając żadnych przeszkód. - A więc pięćdziesiąt osób. To znaczy... - Wprowadził kilka danych do najbliższego terminalu komputerowego. - Tak jak myślałem. Patrzcie. - Na głównym ekranie pojawił się schemat okrętu. - Pięćdziesiąt osób załogi. Tu mamy zapotrzebowanie na kalorie i wodę, obliczenie najbardziej zbliżone przy założonej wydajności systemu. To znaczy, że potrzebują ośmiu standardowych jednostek filtracyjnych, osiem zestawów przetwarzania plus system ultrafioletowy. - W miarę jak mówił, ekran zapełniał się zielonymi liniami i kwadratami, umownie oznaczającymi instalacje systemu środowiskowego- - To wszystko przy założeniu, że podróż FTL nie zajmuje im więcej niż dwadzieścia pięć dni czasu standardowego i że mają ten sam rodzaj systemu uzupełniania tlenu, co my. Jak wiecie, większość kontrolowanych lotów trwa poniżej dwudziestu dni. Teraz dodamy prawdopodobne napędy - wiemy, że mają wewnątrzukladowe wspomagające silniki chemiczne, a także układowe silniki główne oraz napęd FTL. - Elementy napędu pojawiły się na ekranie jako niebieskie symbole. - Minimalna przestrzeń robocza i mieszkalna dla załogi - Kolor żółty. - Broń? Arly przejęła pałeczkę i schemat zapełnił się krwistoczerwonymi elementami uzbrojenia. - To jest wszystko, co udało nam się uzyskać ze skanerów. Ich sygnalizator podawał jakieś bzdury, jednakże skanery pasywne wykazały dwa wyraźne źródła promieniowania; tu i tu. Widzieliśmy też, jak zestrzelili te rakiety ziemia-kosmos. Mają broń optyczną. - Coś tu nie pasuje - odezwał się Huron tonem zbyt pewnym jak na niego. - Patrzcie. W rogu schematu migał symbol oznaczający wolną przestrzeń - Nie mogę zignorować danych z detekcji - zaperzyła się Arly. - Oczywiście, że nie. - Sassinak podniosła rękę, nakazując gestem ciszę. - Słuchaj, Huron, zarówno dane z odczytu skanerów, jak i ten schemat opierają się częściowo na założeniu, jaki przyjęliśmy. Jeżeli ci bandyci mają na statku załogę w liczbie jaka naszym zdaniem gwarantuje bezpieczeństwo, jeśli nie przeciążają systemu środowiskowego, jeżeli trochę wolnego miejsca oznacza, że mają bombę neutronową... Same domysły. - Musimy przyjąć pewne założenia! - Owszem. Ja zakładam, że poświęcili wszystko, co mogli, na rzecz szybkości i siły rażenia. Nie chcą pozostawiać świadków. Muszą mieć pewność, że będą w stanie rozwalić każdego na drobne kawałeczki. Chcą zdołać uciec przed każdym pościgiem. Nie latają tak długo, jak my na patrolach. Mogą więc zrezygnować z niektórych wygód. Jestem gotowa założyć się, że mają za mało załogi, ale są za to nafaszerowani bronią. - Mniejsza załoga oznacza, że mogą mieć mniejszy system środowiskowy - dodał Hollister - Może to również znaczyć, że słabiej pilnują, czy nikt ich nie śledzi. - Chciałabym wiedzieć, jak skuteczne są ich systemy rażenia - odezwała się Arly. - Jeśli mają coś w rodzaju systemu gamma, to możemy mieć kłopoty. - Czy radzisz, żeby unikać walki? - spytała Sass. Arly zasępiła się. Jako starsza oficer obrony mogła udzielać podobnych rad, ale w tych okolicznościach równałoby się to z zajęciem stanowiska w uprzednim sporze, czego wolała uniknąć. - Niezupełnie... Nie. Mają jednak prawie tyle broni, co my, a do tego w mniejszym kadłubie o lepszych możliwościach manewrowych. Zazwyczaj nie ma co się przejmować okrętami takiej wielkości, ale w tym przypadku... - Postukała palcem w ekran. To mogłoby nas załatwić. Zaś ich prędkość i zwrotność jeszcze zwiększają niebezpieczeństwo. Mają nawet odrobinę przewagi Chętnie podjęłabym z nimi walkę, pani kapitan, jednakże musi pani zdawać sobie sprawę ze wszystkich wchodzących w grę czynników. - Oczywiście. - Sassinak pozbyła się już poprzedniego napięcia - A ty już niedługo będziesz miała okazję sprawdzić nasze przypuszczenia. Jeśli brak im załogi i zapasów środowiskowych to na pewno wybrali drogę na skróty. Trwa to już osiemnaście dni. - Jeśli zaś mowa o systemach środowiskowych - odezwał się burkliwie Hollister - to płuczka numer dziewięć znów przecieka. Mógłbym kazać ją rozebrać i naprawić, ale potrzeba do tego całej wachty. Sassinak spojrzała na Hurona. - Czy nawigacja domyśla się, dokąd oni lecą? - Nie mają pojęcia. Dhrossh krzywi się tylko, gdy zadaję mu takie pytania. - A więc miej tę płuczkę na oku. Nic chcę, żeby wszyscy siedzieli w maszynowni, kiedy znajdziemy się na napędzie wewnątrzukładowym, szykując się do walki. Minął kolejny dzień czasu standardowego, i jeszcze jeden. Żaden z członków załogi nie robił nic poza tym. co do niego należalo. Nie pojawił się żaden sabotażysta ani wywrotowiec, gotów bronić doktryny niewolnictwa i piractwa planetarnego. Jej stosunki z Huronem poprawiły się, a inni członkowie załogi też uspokoili. Przykucnęła właśnie z Hollisterem koło płuczki numer dziewięć, przyglądając się cienkiej strużce tłustej cieczy, spływającej po obudowie urządzenia, gdy okręt nieznacznie przecylił się na bok, napędy zaś sterowane przez Ssli wyrzuciły ich z przestrzeni FTL. ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Kiedy Sassinak dotarła wreszcie na mostek kapitański, Huron zdążyŁ już na największym ekranie zlokalizować statek. - Tego miejsca nie ma na mapie - rzekła kwaśno Sass. - Jesteśmy na krawędzi sektora i, jak widać, mapy nie zazębiają się ze sobą. Pięć gwiazd w jedną stronę i kody map Floty zmieniały się na różowe. Osiem gwiazd w drugą stonę - i kody były już jasno zielone. Pomiędzy nimi pustka. - Nie uwzględniono tej przestrzeni - sapnął Huron Rzuciła mu gniewne spojrzenie. Kiedy rozległ się alarm. uderzyła głową w rurę, a poza tym wołałaby być na mostku wtedy, gdy wyszli w normalną przestrzeń. - Ciekawe, czy to miejsce zostało przegapione, czy też celowo nie naniesiono go na mapę, żeby mogło służyć za kryjówko pewnym ludziom - powiedziała Sass. - Kto rozdziela sektory do pomiaru? - spytała Arly. - Nie wiem, ale dowiem się tego. - Sassinak wystukała hasło, łącząc się ze Ssli. Pojawiły się przed nią dwa ekrany pełne danych, podświetlonych dla łatwiejszego odczytu. - Najpierw jednak musimy zająć się tym. Mam wrażenie, że tu ich systemy detekcji będą działać wyjątkowo dobrze. Ścigane statki wyszły z przestrzeni FTL na granicy niewielkiego układu gwiezdnego, złożonego zaledwie z pięciu planet. Samo słońce stanowiło trudną do dostrzeżenia małą plamkę na ekranie klasyfikacyjnym. W ciągu kilku pierwszych minut instrumenty pokładowe wykryły trzy duże skupiska materii - zapewne planety bądź układy planetarne, ku którym lecieli uciekinierzy. Byli oddaleni od nich o parę dni podróży, Sassinak zdecydowala, iż muszą przede wszystkim zabezpieczyć się przed wykryciem przez handlarzy niewolników. - Na pewno mają swoje sposoby, by wykryć statki, które się tu przypadkiem zabłąkały. Huron marszczył brwi, z uwagą przyglądając się głównemu ekranowi, po którym przesuwały się teraz jasnoniebieskie i zielone pasy, podczas gdy pasywne skanery "Zaid-Dayana" wyszukiwały oznak jakiejkolwiek transmisji danych. - Nie możemy bez przerwy tu wisieć, jeśli chcemy zapolować na tych... - Ruszymy za nimi, ale chcę ich zaskoczyć. - Uśmiechnęła się nagle. - I chyba wiem, jak to zrobić. Huron, mieszkałeś kiedyś na planecie o naturalnych zbiornikach wodnych? Puszczałeś kiedyś kaczki? - Tak, ale... - Najpierw podskakujący kamień rozbryzguje wodę, potem zaś tonie, znika z oczu. Postaramy się, żeby zobaczyli, jak pojawiamy się i znikamy. Może pomyślą, że to jakiś tranzytowy statek z rozregulowanym napędem FTL wpada i wypada z normalnej przestrzeni. - Zobaczą nas? - Tak, ale ponieważ mamy specjalne wyposażenie, nie będą w stanie wykryć nas, gdy będziemy dryfować. W ten sposób zbliżymy się do planety, ku której lecą. - Dobrze by było, gdyby miała księżyc. Mijały godziny, komputer przetwarzał nadchodzące dane, aż stało się jasne, dokąd podążają ścigani: na planetę nieco większą od Starej Ziemi, otoczoną kilkoma małymi księżycami i pierścieniami skalnych odłamków. - Tym razem bogowie nam sprzyjają - orzekła Sass. - Niech żyje ten skomplikowany wszechświat z wszystkimi nie oznaczonymi na mapie kawałkami skał. - O które możemy się rozbić - zauważył Huron. - Robimy się ostrożni na starość, panie podkomandorze? Zaczerwienił się. - Nie, pani kapitan, ale wolałbym zabrać ich ze sobą. - Ja też. Wierzę, że pomoże nam Ssli. Po dokonaniu drobiazgowych wyliczeń wedle planu Sassinak, przedostali się przez zewnętrzne krawędzie układu serią drobnych skoków FTL, które wyczerpały zarówno komputer, jak i Ssli. Teraz "Zaid-Dayan" dryfował powoli w odległości kilku kilometrów od potężnego skalnego odłamka. Skanery pokładowe zaczęły przechwytywać fragmenty komunikatów nadawanych z powierzchni planety, najwyraźniej skierowanych do zbliżajcych się statków niewolniczych. Na początku były to alarmujące wieści o zaobserwowanym obcym przybyszu, ale już po kilku godzinach stało się oczywiste, że baza na planecie nie wykryła ich. Sygnał alarmowy zaktywizował jednak nadajniki i zewnętrzne urządzenia obronne. Teraz już Sass wiedziała, na co zwracać szczególną uwagę. Na jednym z księżyców, po stronie niewidocznej z planety znajdowała się nieduża baza oraz stacja przekazująca zarówno komunikaty słane z powierzchni, jak i nadawane na planetę. Obecność jednego tylko krążącego wokół planety satelity łącznościowego wskazywała na to, że mieszkańcy osiedlili się tylko na jednej jej półkuli, w dodatku, sądząc z odczytu skanerów, na dość ograniczonym obszarze. - To naprawdę duża baza - skomentowała Arly podane przez czytniki rozmieszczenie broni na planecie. - Poradzimy sobie z pociskami ziemia-kosmos, ale te małe stateczki narobią nam sporo kłopotu. Mają tylko po jednym dziale laserowym, ale... - Szacowany czas wystrzelenia rakiet i podjęcia walki? -zwróciła się Sass do Hollistera. - Mogą odpalić rakiety za godzinę, może za dwie. Nikt nie trzyma ich w pełnej gotowości, bo spalają zbyt wiele paliwa napędowego. W podobnych układach planetarnych z księżycami łatwiej atakować z wysokiej orbity albo z satelitów. Dałbym im dziewięćdziesiąt minut czasu standardowego od chwili ogłoszenia alarmu. Czy jednak przechwycimy ich sygnał? - Musimy. Co z tymi większymi okrętami? - Jest jeden w rodzaju dozorowca, ale zimny, nie wykazuje oznak aktywności. Do odpalenia potrzeba co najmniej dwóch godzin, a może nawet pięciu. Jeśli jednak lecące na planetę okręty utrzymają ten sam kurs i będą wyhamowywać w sposób ekonomiczny, mamy dwadzieścia trzy godziny czasu standardowego, zanim tu dotrą. Może wtedy planeta się ożywi. Jednakże w kosmosie działo się niewiele. Co cztery godziny przechwytywali krótkie komunikaty, słane z lecących do bazy okrętów. Sassinak utrzymywała regularne wachty, a wszyscy inni mieli odpoczywać. Sama również zapadała w krótkie, czterogodzinne drzemki. Statki zbliżały się do planety. Po raz pierwszy rozdzieliły się. Dozorowiec wszedł na orbitę najbardziej oddalonego od planety księżyca, by pilnować, czy nikt ich nie śledzi. Transportowiec wiozący niewolników zaczął hamować, opuszczając się na powierzchnię planety po wydłużonej spirali. Mając nadzieję, że cala uwaga bazy skupiona jest na zbliżaja-m się transportowcu, załoga dozorowca zaś śledzi zewnętrzną część układu, Sassinak wydała rozkaz włączenia wewnątrzukławego napędu "Zaid-Dayana". Wymkną się z pierścienia skał i przechwycą statek niewolniczy po drugiej stronie planety, poza polem widzenia eskorty. Przy każdym stanowisku stali zapasowi operatorzy. Sassinak rozejrzała się z mostka i ujrzała na wszystkich twarzach tę samą zawziętość. Nagle jedna z kontrolek na tablicy rozdzielczej Arly rozbłysła czerwono, a wysoki pisk zagłuszył wszelkie rozmowy. Arly uderzyła pięścią w pulpit, ze wściekłością zerknęła na ekrany i zwróciła się do Sass. - Pani kapitan, to był nasz pocisk. Ja go nie odpaliłam... - W takim razie kto? Z bladych, ściągniętych, patrzących na nią w zaskoczeniu twarzy nie wyczytała żadnej odpowiedzi. "A więc jednak mamy sabotażystę na pokładzie" - pomyślała, machinalnie wydając niezbędne rozkazy w sytuacji nowego zagrożenia. Na mostek kapitański przełączono kontrolę nad wszystkimi systemami rażenia i komputerami, automatycznie przedzielono okręt grodziami, wykonano natychmiastowy manewr, by zejść z toru pocisku. - Wiedzą, że ktoś tu się czai, że jest uzbrojony, więc jeśli chcemy uratować te dzieciaki z transportowca, musimy się pośpieszyć. Na ekranach wokół mostka zamigotały czerwone światełka, skanery wykrywały działania wroga, przesyłane komunikaty, odpalane pociski. - Oczywiście zobaczyli nas, tego nam tylko brakowało! - Huron zerknął na Sass z niepokojem w oczach, a ona uśmiechała się do niego. - Jednak życie polega na ryzyku, prawda? Jeśli na transportowcu mają jakieś działko i trochę oleju w głowic, nie pójdzie z nimi łatwo. Tak więc... "Zaid-Dayan". uwolniony z okowów lotu kamuflażowego, zakołysał się i pomknął w stronę okrętu niewolniczego. Znajdował się on blisko krawędzi tarczy planety, wciąż jednak poza polem widzenia eskorty i bazy na planecie. Jednak już za kilka minut pojawią się wystrzelone pociski. Nie mogąc skontaktować się z bazą przez radio, transportowiec mógł albo uciec z orbiły albo spróbować szybszego lądowania. Jednakże nie uczynił nic. Nawet do nich nie strzelał. - Huron! - Na wołanie Sass, jej zastępca odwrócił się od konsolety. - Poprowadzisz abordaż. Zabierz ten okręt do sąsiedniego bezpiecznego sektora - Weź Parrsita, jest dobry w walce Currald będzie dowodzić drugim oddziałem. - Szybko wyznazyła innych uczestników abordażu. Huron nachmurzył się, słysząc imiona dwóch Weftów. - Pani kapitan... - Nie kłóć się ze mną, Huron, Przydadzą ci się zarówno mięśnie ciężkoświatowców, jak i zdolności Weftów. Przygotuj się. Huron zasalutował i zszedł z mostka. Sassinak czekała na raporty grupy abordażowej. Żołnierze zdążyli już nałożyć pancerze bojowe, lecz biorący udział w operacji członkowie załogi musieli jeszcze ubrać się w kombinezony ewakuacyjne. Mijały sekundy, okręt był coraz bliżej. Kiedy zapaliła się zielona kontrolka dziobowej przegrody cumowniczej, Sassinak skinęła na sternika. - Ekrany otwarte na kod, włączyć pole ciągnące. Ekrany wyświetliły przetworzony komputerowo obraz opasłego transportowca, znajdującego się już w zasięgu pojazdów ewakuacyjnych. Spróbował przyśpieszyć, ale osłony pochłoneły energię, a pole ciągnące trzymało statek, ściągało go ku sobie. Uczestnicy abordażu, ściśnięci w kapsułach, których kod nawigacyjny był silniejszy od pola ciągnącego, przestrzelili drzwi przegrody cumowniczej transportowca i wpadli do środka. Walka o transportowiec była krótka i zażarta. W przegrodzie cumowniczej napotkali doskonale uzbrojonych, rozjuszonych handlarzy niewolników, którzy zacięcie bili się we wszystkich lukach, na pokładach i w końcu na mostku. Pięciu żołnierzy Floty zginęło. Sassinak pilnie śledziła przez słuchawki raporty dowódcy abordażu Piraci byli bardzo groźni. Zdawali sobie sprawę, że jeśli zostaną wzięci do niewoli, czeka ich pranie mózgu. W końcu oficerowie zameldowali o oczyszczeniu wszystkich pokładów. W tle slychać było krzyki więźniów. Zadyszany Huron zameldował o pełnym sukcesie, przyznając że Weftowie byli naprawdę wspaniali. Dodał, że okręt ma wystarczające zapasy paliwa, powietrza i jedzenia na podróż po najkrótszym kursie do najbliższej stacji, jednakże nic uda się maksymalnie wykorzystać jego wewnątrzsystemowych możliwości ze względu na przeciążenie więźniami, których było siedmiuset czy ośmiuset. - Nie są w najlepszej formie, szaleją ze strachu. Nie ma tu zabezpieczeń przed przyspieszeniem ani konwertora bezwladności. Poutykam ich pod ściankami jak sardynki w puszce. - Dobrze. Będziemy cię osłaniać. Znikaj stąd jak najszybciej, a jeśli będziesz chciał zrobić skok, uprzedź nas z góry. - W tym pudle nie mamy żadnych szans na skok - odparł Huron. - Dobrze będzie, jeśli uda się wejść w przestrzeń FTL. A komputer nawigacyjny wygląda całkiem niepoważnie. - Możemy temu zaradzić. Jakie macie najlepsze połączenie telekomunikacyjne? Gdy uzyskała odpowiedź, kazała specjaliście od łączności nawiązać bezpośredni kontakt z komputerem nawigacyjnym transportowca. Teraz Huron miał możność unikać grożących mu niebezpieczeństw. - Trzymaj się - rzekła. Żałowala, że nie mieli czasu na prawdziwe pożegnanie. Na ekranie wideofonu jego twarz była bardzo zmieniona. Odwrócił się, bo oficer z jego załogi zadał mu jakieś pytanie. -Ty też się trzymaj - odparł wreszcie Huron, najwyraźniej myśląc o tym samym co Sass. Nieraz się to zdarzało. Zapragnęła dotknąć jego ręki, chciała ostatni raz poczuć bliskość jego ciała, ale było już za późno. Każde z nich dowodziło teraz swoim Lukiem. Jeśli nawet znów się spotkają, będą już inni. Rozejrzała się po spokojnych twarzach załogi. Czekało ich teraz osłanianie nie uzbrojonego transportowca z ograniczonymi możliwościami manewrowymi. Z pewnością piraci będą usiłowali zniszczyć statek, który stanowił dowód ich zbrodni. Oznaczało to teraz również śmierć ich przyjaciół i kolegów. Nie było jednak czasu myśleć o tym. Zbliżały się pociski wystrzelone z planety i - jak Sass odgadła już wcześniej - kierowały się w stronę transportowca. Arly bez trudu zestrzeliła pierwsze z nich, wrzucając dane z obserwacji wybuchu do banku informacji. do późniejszej analizy. O ile w ogóle będzie jakieś później". Okręt eskortowy, który ruszył teraz z maksymalną prędkością, wkrótce wychyli się zza tarczy planety, lecąc po ich tropie. Huron wprowadził już transportowiec na kurs ucieczki, zaś Sassinak pozwoliła "Zaid-Dayanowi" opadać powoli w stronę planety, gdzie łatwiej było przechwycić wystrzelone pociski Po nich z pewnością przyjdzie czas na okręty załogowe; jedno osobowe kamikaze oraz dozorowiec. Jedyna szansa na ochronienie transportowca i skuteczną samoobronę polegała na wykorzystaniu skomplikowanego układu planetarnego. Na głównym ekranie pojawił się teraz pofalowany wzór złożony z czerwieni, żółci i zieleni - Pierwszy kolor oznaczał strefę, w której zarówno transportowiec, jak i krążownik były osłonięte przed bazami i okrętami wroga. Drugi - obszary, w których tylko jeden z nich był kryty. Trzeci - miejsca najbardziej niebezpieczne, w których oba statki były odsłonięte. Na tle tych plam wyświetlono ich obecny i planowany kurs w dwoch odcieniach błękitu. Za każdym razem, gdy pojawiał się nowy element, obraz zmieniał się. - Gdyby ta landara miała choć trochę lepszą zwrotność mruczała ze złością Sassinak, naciskając guziki - Huron mógłby ukryć się za księżycem wewnętrznym, przelecieć do księżca środkowego, a potem bezpiecznie opuścić pierścień asteroidow Jednak chyba się to nie uda. I rzeczywiście, komunikat przesłany z transportowca stwierdzał, że uzyskaliby w ten sposób zbyt wielkie przyspieszenie Jednak "Zaid-Dayan" miał ogromne pole do popisu. Należało tylko odgadnąć, z której strony nadleci dozorowiec przestępców - Drugi księżyc jako punkt wypadowy da im najlepszy kąt stwierdziła Arly, zajęta sprawdzaniem systemów. - Nie, szybszy będzie lot szczelinowy z wykorzystaniem samej planety. Przylecą tu jak kula armatnia, żeby zorientować się z kim mają do czynienia. Wykorzystają manewr, którego nie może użyć Huron, tę sztuczkę z wysokim przyspieszeniem dzięki której zaoszczędzą na paliwie i wejdą na kurs powrotny za niecałe dwie godziny. - Więc co zrobimy? - Wyjdziemy im na spotkanie. Poza układem. "Zaid-Dayan" nie zadygotał nawet, kiedy nowoczesny, wszechstronny napęd wewnątrzsystemowy wyniósł okręt w stronę bieguna i odrzucił od planety. Sass trzymała się brzegu strefy zielonej, żeby móc zestrzelić działem optycznym każdy pocisk wysłany w stronę transportowca, który sunął naprzód ociężale, niezgrabnie, powoli. Sassinak starała się nie myśleć o dzieciach stłoczonych na pokładzie, mając nadzieję, że Huronowi wystarczy środków uspokajających. - Pani kapitan! Mamy falę. Na jednym z ekranów pojawiło się słabe zaburzenie, poprzedzające lecący szybko dozorowiec. Sass pochwaliła sternika lekkim skinięciem głowy. - Arly, zobacz, co da się zrobić. Arly wybrała promień EM, zabójczy dla statków bez tarcz, oślepiający na pewien czas sensory osłoniętych statków. Sass na monitorze śledziła zieloną linię - sam promień był niewidzialny.Coś rozbłysło. Arly mruknęła: - Przypuszczałam, że będą mieć osłony, ale przynajmniej oślepiliśmy ich. Tymczasem rozbłysła jak tęcza jasnoniebieska plamka. Dozorowiec wystrzelił w odpowiedzi, ale osłony "Zaid-Dayana" z łatwością powstrzymały ogień. Następna jaskrawopomarańczowa linia przecięła na ekranie żółtą strefę w pobliżu krążownika. spudłowali, ale niewiele, Jak na okręt trafiony przed chwilą promieniem EM. "Zaid-Dayan" kontrolowanym komputerowo skokiem osłonił rufę transportowca w tej samej chwili, gdy okręt eskortowy wypalił. I znów ich tarcze powstrzymały cios. Dozorowiec, lecący po kursie przewidzianym przez Sass, przerwał się szybko pomiędzy nimi a planetą. Arly ustawiła na jego kursie zaporę z pocisków. W tej samej chwili na ekranie rozkwitły białe kropeczki rakiet wystrzelonych z okrętu eskortowego. - Kierują się w stronę transportowca - orzekła oficer obrony. - Mają jego kody. Mówiąc to, ustawiała działo optyczne. Dwa pociski wybuchły nagle w smugach światła, ale trzeci skoczył szaleńczo naprzód i leciał dalej. Arly przeżuła przekleństwo i ponownie ustawiła system. - Jeśli podleci za blisko do Hurona, nie będę mogła z tego strzelać. Pocisk znów zmienił kurs i mierzył teraz prosto w rufę transportowca. - Huron, wyrzuć wiadro! - zawołała przez radio Sass. Mogli doradzać mu jedynie pasywne metody obrony. "Wiadro" było niewielkim pojemnikiem wypełnionym paskami folii metalowej, które materiał wybuchowy rozrzucał naokoło, tworząc w przestrzeni punkt o wysokiej temperaturze. Wiadro można było wyrzucić z przegrody cumowniczej bądź śluzy. Jeśli ciepło, światło i chmura metalowej folii zmylą pocisk, transportowiec będzie uratowany. W ostateczności pozostawała jeszcze próba pochwycenia pocisku w pole ciągnące krążownika. W instrukcjach Floty technikę taką określano jako "zbyt ryzykowną" Z napięciem patrzyła na ekran, na którym pojawiło się "wiadro" wyrzucone z transportowca. W momencie eksplozji pocisk zmienił kurs i skierował się ku przynęcie. Na szczęście nie były to inteligentne rakiety. Oby tylko Huronowi wystarczyło wiader Tymczasem jednak przesuwający się pod nimi okręt eskortowy wyprzedził transportowiec, uzyskując lepszy kąt rażenia. Umknął przed pociskami wysłanymi przez Arly lub zestrzelił je. Sternik znów tak ustawił "Zaid-Dayana", że zasłonił on bezbronny transportowiec. Chłostane niewidocznymi promieniami osłony krążownika skrzyły się jasno. Atak podjęty w odpowiedzi przez Arly natrafił również na mocne tarcze. Odbijane promienie, jarząc się dziwnym światłem, opadały w atmosferę planety. Niestety, tracili swe szansę, gdyż wszystkie trzy okręty zbliżały się do terminatora. Za chwilę pojawią się też pociski i statki rozpoznawcze z bazy, by dołączyć do walki. Krążownikowi nic uda się osłonić transportowca przed zmasowanym atakiem wroga. - Jeśli tylko zdołasz, uciekaj stad - powiedziała. - Wiem, że będziecie mieć straty w ludziach, ale nie możemy ich długo powstrzymywać. - Rozumiem - odparł. - Robiłem, co mogłem. Zauważyła na monitorze, że statek transportowy zwiększył szybkość, ostro wspinając się w górę. - Czy możecie uzyskać punkt zaczepienia na księżycu wewnętrznym? - spytała. - Niezupełnie, ale znaleźliśmy pewne rozwiązanie. Ekran po jej prawej stronie zapełnił się danymi- Nowy kurs, choć daleki od idealnej trajektorii, był jednak znacznie lepszy od poprzedniego. Teraz trudniej ich zaatakować z dołu, zaś załogowy okręt znajdzie się po drugiej stronie planety, gdy przetną jego orbitę. Co jednak najistotniejsze, wystrzelone z planety pociski nie będą miały dość paliwa, by ich dogonić. Dozorowiec, stanowiący jeszcze poważne zagrożenie, szybko leciał własnym kursem i dopiero po kilku minutach mógł wykonać manewr, by gonić transportowiec, nie wchodząc przy tym w przestrzeń FTL - jeśli w ogóle można przejść FTL w pobliżu tak wielkiej masy. - A więc powodzenia. Nie chciała myśleć o stłoczonych dzieciakach, przerażonych, rozpłaszczonych na pokładzie i ścianach, niezdolnych krzyknąć ani poruszyć się. Gdyby dopadł ich pocisk czy promień laserowy. byłoby znacznie gorzej. Konfiguracja trzech okrętów zmieniła się teraz radykalnie."Zaid-Daian" opadł poniżej transportowca, trzymając się między nim okrętem eskortowym. Ten ostatni zbliżał się teraz do okrętu, o ile zamierzał wykorzystać księżyc zewnętrzny jako punkt zwrotny, a jego dotychczasowy kurs na to właśnie wskazywał. Należało tylko powstrzymać go przed zestrzeleniem i transportowca, zanim zniknie on z pola widzenia i skryje się za tarczą planety. Otwierała właśnie usta, by wyjaśnić Arly ów plan, gdy nagle światła przygasły, a "Zaid-Dayan" potknął się o coś, jakby przestrzeń kosmiczna zmieniła się w ciało stale. Na mostku rozbłysły czerwone kontrolki: brak mocy. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, błysk światła oślepił zewnętrzne oczy okrętu, a ogromne przeciążenie przygniotło załogę. Sass na oślep sięgnęła w stronę konsolety i runęła na pulpit w chwili, gdy wróciła normalna grawitacja. Ktoś ciężko upadł na podłogę. Ze wszystkich stron rozległy się głośne wołania. Sass udało się przekrzyczeć harmider. Zapadła cisza. Światła migotały i rozjarzyły się. Na konsolecie sterowniczej złowieszczo migał rząd kontrolek, czerwone światełka migotały rówież na pozostałych pulpitach. Główny ekran nie działał, był ciemny i pusty, na urządzeniu obserwacyjnym po prawej burcie widać było, jak jakiś promień odbija się od osłony, nie naruszając okrętu. - Meldować - odezwała się Sass cichym głosem. Przez głowę przelatywały jej najróżniejsze myśli. Kolejny sabotaż? Co to jednak było? Dlaczego krążownik nie eksplodował? Z twarzy obecnych tu członków załogi nie potrafiła wyczytać żadnej odpowiedzi. Wszyscy vyglądali na ogromnie zaskoczonych. Tu Ssli - przemówił syntezator mowy łącza komputerowego. Sassinak zmarszczyła brwi. Ssli zazwyczaj przekazywał komunikaty nie mową, lecz poprzez ekran lub konsoletę. Przez moment pomyślała, że to Ssli jest owym tajemniczym sabotażystą - a przecież krążownik był od niego w pełni uzależniony -lecz następne posłyszane słowa uspokoiły ją. - Pani kapitan, przepraszam za ten nieoczekiwany manewr. Okręt wroga wszedł w FTL, by dopaść transportowiec. Nie było czasu na wyjaśnienia. Użyłem pełnej mocy, by rozszerzyć pole ciągnące i pochwycić dozorowiec. To obniżyło moc osłon, a strzał wroga zniszczył napędy z lewej strony rufy. Ulga ustąpiła miejsca nagłemu gniewowi. Jak Ssli śmiał działać bez rozkazów, bez żadnego ostrzeżenia narażając okręt na niebezpieczeństwo! - Co z transportowcem? - zapytała. - Na razie bezpieczny. - A okręt eskortowy? Tym razem zamiast głosu na monitorze pojawiły się wykresy Dozorowiec zwolnił, schodząc z kursu, by dostosować się do ich trajektorii lotu. No cóż, sama chciała walki jeden na jednego. Ssli udało się doprowadzić do takiej właśnie sytuacji, choć może w niezbyt konwencjonalny sposób. Mniejsza o konwencję, liczy się skutek. Gniew natychmiast jej przeszedł. Popatrzyła na zatroskane twarze załogi i uśmiechnęła się. - Myślą, że uda im się pokonać nas w walce. Nic z tego. Dzięki Ssli nie zniszczyli transportowca, nas też nie dostaną. A teraz proszę o dalsze raporty. Nadeszły meldunki z poszczególnych sekcji okrętu. Napęd z lewej strony rufy można naprawić, lecz zajmie to kilka dni Większość systemów lotu kamuflażowego nadal działała - na szczęście, gdyż nie mogli wejść w lot FTL, nic mając przynajmniej połowy napędu z lewej strony. Uszkodzenia wewnątrz okrętu były minimalne - drobne rany odniesione przez załogi. przy nagłym przeciążeniu, strata urządzeń obserwacyjnych z lewej burty. Wszystkie systemy obronne funkcjonowały bez zmian lecz moduły detekcji i śledzenia, umieszczone powyżej napędów również były zniszczone. "Gdzie ja znajdę jakieś zaciszne miejsce, by to wszystko naprawić?" - pomyślała Sassinak. Słuchała raportów jednym uchem, gdyż myślała już o poważniejszych problemach. Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Był dość niekonwencjonalny, to prawda, dla niektórych pewnie szokujący. Za to z pewnością tak zajmie wroga, że będzie musiał na pewien czas zapomnieć o transportowcu. Gdy wydała rozkazy, wszyscy mieli z początku zaskoczone miny, kiedy jednak dokładniej wytłumaczyła swój zamysł, zaczęli się uśmiechać. Główny monitor pstryknął, zahuczał, zaczął się rozjaśniać i pokazał w końcu, że lecą kursem, który Sass początkowo zaplanowała dla dozorowca. Po zniszczeniu napędów "Zaid-Dayan" częściowo stracił swą zwrotność, a Sass chciała, by udawali, że uszkodzenia są jeszcze poważniejsze. Dozorowiec, który już na dobre zgubił statek transportowy, z pewnością rzuci się teraz na okaleczony okręt. Krążownik Floty stanowił dla nich znakomity łup. Brnął teraz naprzód, jakby nie widząc zbliżającego się po tej samej trajektorii okrętu wroga. Takie uszkodzenia oślepiłyby przecież każdy statek, który nie miałby na pokładzie Ssli. Załoga dozorowca najwyraźniej niczego nie podejrzewała, gdyż wprowadziła korektę do własnego kursu, dostosowując się do nowej trajektorii krążownika. Pomyślą, że okręt Floty chce się ukryć za księżycem - i będą mieli rację, choć nie całkiem. Oficer łącznościowy przechwycił komunikat, przesyłany z okrętu wroga do jedynego satelity planety, i przekazał go na komputer Sass. Nie znała tego języka, ale mogła domyślić się treści. To z pewnością coś w rodzaju: "Chodźcie pomóc nam schwytaniu krążownika!" Jeśli są wystarczająco sprytni, podejdą od uszkodzonej rufy okrętu i spróbują włamać się do przegrody cumowniczej z lewej burty. Czy wiedzą, że to zazwyczaj przegroda żołnierska? Pewnie nie, a jeśli nawet i tak nie będzie to miało większego znaczenia. - Spodziewany czas spotkania; za dwadzieścia cztery minuty sześć sekund - podał Bures, główny nawigator Skinęła głową. - Wszyscy do broni - rozkazała. Załoga mostka kapitańskiego nigdy nic używała kombinezonów ewakuacyjnych ani uzbrojenia, chyba że na ćwiczeniach -lecz to nie były już żadne ćwiczenia. Wróg dostanie się na okręt, i pokład krążownika, i może dojść aż na mostek, jeśli będą mieć wyjątkowego pecha. Żołnierze, tłoczący się w pobliżu przegrody cumowniczej, już od wielu godzin byli uzbrojeni. Sass włożyła biały kombinezon plazmowy, podłączając najróżniejsze rurki i przewody. Kiedy zamknie hełm, załoga będzie mogła ją rozpoznać po ubraniu, jedynym białym kombinezonie z czterema żółtymi paskami na obu ramionach. Na razie, po sprawdzeniu, czy działają wszystkie łącza elektroniczne z komputerem i systemem łączności, odłożyła hełm na bok. Jedną z zalet kombinezonów było to, że w razie potrzeby nie trzeba było szukać toalety. Widząc ulgę na twarzach innych, doszła do wniosku, że nie tylko ona teraz to doceniła, Czas wlókł się niemiłosiernie. Według danych przekazanych przez Ssli dozorowiec zbliżał się do nich od strony, gdzie nie mogli go widzieć. Piraci z pewnością dostrzegli wszystkie uszkodzenia szczególnie żałośnie musiały wyglądać zniszczone napędy. Okręt wrogów ciągle się zbliżał. Sass wydala wszelkie konieczne rozkazy. Teraz mogli już tylko czekać. Ssli doniósł o nawiązaniu kontaktu chwilę przedtem, zanim poczuła delikatne drganie pod nogami. Skinęła na Arly, która skierowała całą moc na pole ciągnące. Cokolwiek miało się stać, okręty nie rozdzielą się teraz, dopóki jednemu z nich nie zabraknie energii. Załoga okrętu eskortowego mogła nie zauważyć pola ciągnącego, gdyż jak na razie nie zamierzała stąd uciekać. Kamery wewnętrzne pokazały przegrodę cumowniczą, w której oczekiwano na atak. I rzeczywiście, po chwili drzwi zewnętrzne zostały wysadzone. Chmura odłamków przesłoniła nn moment widok, zaraz jednak została wyssana przez próżnię na zewnątrz okrętu. Kapsuła bojowa na gąsienicach, jak z koszmarów jej dzieciństwa, przeskoczyła z grodzi cumowniczej okrętu eskortowego prosto do przegrody rufowej krążownika. Wylądowała z takim hukiem, że Sass pomyślała ze współczuciem o jej załodze, mimo że byli to wrogowie. - Nie dopasowali ciążenia - odezwał się z namysłem sternik. - Musiało to nimi nieźle wstrząsnąć. - Jadą następni - zauważyła Arly. Oficer obrony nachylała się nad swoją konsoletą. Aż ją świerzbiły ręce, żeby coś zrobić. Dwie kolejne kapsuły bojowe wydostały się z okrętu eskortowego i ciężko wylądowały na pokładzie krażownika. Ile ich będzie? Sass chciała dostać wszystkich piratów. Jednak w przegrodzie cumowniczej robiło się tłoczno i wkrótce napastnicy będą musieli ruszyć do ataku. W słuchawce odezwał się czyjś wysoki głos, dochodzący z nadajnika w kombinezonie. - Jeszcze co najmniej dwie kapsuły, Sarge. I ludzie w kombinezonach. Glos zamarł. Po chwili odezwał się major Currald, dowódca żołnierzy. - Pani kapitan, słyszała pani? - Gdy przytaknęła, kontynuował: - Pewnie najpierw ustawią tu wszystkie kapsuły, a potem wtargną do środka. Obstawiliśmy całą sekcję. Zaczniemy akcję, kiedy przyleci ostatnia kapsuła. - Dobrze. Rozejrzała się po mostku. Wszyscy mieli dość niewyraźne miny. Przyzwolenie na wysadzenie przez wroga drzwi do przegrody cumowniczej nie należało do standardowych procedur Floty. Jeśli uda się jej ujść z życiem, może zostać postawiona przed sądem wojskowym. Zostanie oskarżona co najmniej o dopuszczenie do poważnego uszkodzenia okrętu. Jednak "Zaid-Dayan" nie dostanie się w ręce wrogów. By temu zapobiec, kazała zaufanym Weftom założyć materiały wybuchowe. Do grodzi wpadły dwie następne kapsuły. Już sześć czekało, by rozpełznąć się po okręcie jak jadowite węże. Sass zadrżała na samo takie skojarzenie. Na ekranie ujrzała, jak wróg w szarym kombinezonie bojowym podchodzi do wewnętrznych drzwi grodzi, przymocowuje coś do nich i cofa się. Wysadzony zamek t łatwiej będzie naprawić niż rozwalone drzwi. Nastąpił błysk eksplozji i wewnętrzne drzwi śluzy ustąpiły. Jedna z kapsuł ruszyła naprzód ze szczękiem gąsienic. - Czekają jeszcze trzy, pani kapitan - usłyszała w słuchawce. - Niech to szlag trafi - odezwał się ktoś na mostku. Nie zwróciła na to uwagi. Kapsuły bojowe wjeżdżały jedna po drugiej do wnętrza okrętu, pojawiając się na monitorach wyświetlających obraz z korytarzy. Korytarze były na tyle szerokie, by umożliwić łatwy załadunek pojazdów bojowych marynarki wojennej. - Mogą narobić nam cholernie dużo szkód - odezwała się Arly oddychając szybko. - To oni odniosą cholernie dużo szkód - odparła Sass. Pierwsza kapsuła dotarła do załomu korytarza i wyskoczyło z niej tuzin uzbrojonych żołnierzy, którzy przylgnęli do ścian. Do przegrody wpadały następne pojazdy wroga. - Za chwilę zaczną się zastanawiać, jak to się stało, że nikt ich jeszcze nie zauważył... Rozszalały dzwonek zagłuszył te słowa. Oficer łącznościowy przyciszył go. Wróg powinien się domyślić, że uszkodzone sensory wreszcie zadziałały i że niczego nie podejrzewająca załoga "Zaid-Dayana" dopiero teraz zdała sobie sprawę z inwazji. Na monitorze pierwsza kapsuła bojowa z zamkniętym już włazem przetoczyła się za róg i wystrzeliła w prawy korytarz. Strzał odbił się od zwierciadła zaporowego, umieszczonego tam w tym właśnie celu, i zdruzgotał wieżyczkę kapsuły. Chwilo później otworzyła się zapadnia w pokładzie i ładunek wybuchowy rozerwał spód pojazdu. Uwięzieni we wnętrzu kapsuły żołnierze usiłowali się wydostać przez uchylony właz, ale snajperzy Floty likwidowali ich po kolei. Tymczasem otworzyły się dwa kolejne pojazdy i część ich załóg wyskoczyła na pokład, Kolejna kapsuła potoczyła się na róg i skręciła w lewo. - Głupcy - mruknęła Arly, już nie tak blada jak przed chwilą. - Powinni się domyślić, że obstawiliśmy oba korytarze. - Wcale nie tacy głupcy - zaoponowała Sassinak. Kapsuła bojowa wroga przyspieszała i nie strzelając zbliżała się do końca korytarza. Przy wystarczająco dużej prędkości może uruchomić kilka pułapek, oczyszczając drogę innym. Eksplozja pierwszego ładunku wybuchowego zwolniła jej ruch, ale nie zatrzymała jej. Choć drugi ładunek zniszczył jedną gąsienicę. pojazd nadal pełzł korytarzem w stronę zaporowego zwierciadła. Lustro przesunęło się na bok, odsłaniając pojazdy bojowe Floty które odstrzeliły wieżyczkę wrogowi, zanim zdążył on zareagować. Kolejny strzał rozprasował kapsułę na pokładzie. - Już nigdy nie będę narzekać na przeładowanie pokładu żołnierskiego - oznajmił sternik. - Zawsze wydawało mi się, że to strata energii, bo nie przypuszczałem, że dojdzie do walki wewnątrz okrętu. - Walka jeszcze się nie skończyła - odrzekła Sass. Wpatrywała się w monitor wyświetlający obraz z przegródy cumowniczej. Wpadły do niej trzy kolejne kapsuły, pierwsza z nich ruszyła już w stronę wewnętrznego luku. - Zanim to nastąpi, stracimy jeszcze trochę tonażu. Gdy kończyła wypowiadać te słowa, rozsunęły się ściany grodzi, odsłaniając baterię dział. Były wycelowane tak, by zmieścić zawartość grodzi, nie niszcząc przy tym całej sekcji krążownika. Mimo to wszyscy czuli pod nogami drgania, kiedy wielkie działa rozrywały kapsuły wroga na strzępy. Żaden z członków załogi pięciu pojazdów nie uszedł z życiem, lecz kolejny zdołał wypuścić kilku żołnierzy do korytarza, gdzie dołączyli do niedobitków z trzech pierwszych kapsuł. Z zatrważającą prędkością grupka ta rozbiła się na mniejsze odziały i zniknęła z pola widzenia. Sassinak przełączała monitor z jednej kamery na drugą, wyłapując zmieniające się obrazy: tu przebiegł jakiś człowiek w szarym kombinezonie bojowym. Tam błysnął ogień. Żolnierz Floty w zielonym kombinezonie leżał w poprzek korytarza. Odnotowała jego położenie i podała je dowódcy żołnierzy. Szybszy od ludzi komputer oznaczył każdego z wrogów czerwoną plamką, poruszającą się na tle schematu krążownika. - żołnierzy Floty symbolizowały zielone punkty, tworzące kordon wokół grodzi, zaś załogę okrętu - niebieskie kropki, ustawione w dodatkowy pierścień, zabezpieczający cały okręt. Niemal cały. Ktoś - Sass nie miała czasu zastanawiać się, kto - pozostawił otwartą windę towarową na pokładzie żołnierskim. Cztery czerwone kropki wpadły do niej i nagle komputer podzielił ekran na pół, w jednej części wyświetlając pokład żołnierski, w drugiej - schemat celu podróży napastników. Winda staneła, napełniając się powietrzem przy przejściu z próżni sekcji ewakuacyjnej na napełnione powietrzem pokłady. Stanęła, ale już za chwilę podążała na pokład główny. Jednym ruchem Sass założyła hełm, zatrzasnęła zabezpieczenia, chwyciła broń z konsolety i zbiegła z mostku. Kilku członków załogi poszło w jej ślady - dwóch Weftów i dwóch ludzi. Winda towarowa znajdowała się w zewnętrznym korytarzu, za kantyną oficerską. Sass nie pobiegła prosto w stronę rufy, lecz poprowadziła swą załogę przez kantynę i kuchnię. Przez zewnętrzny odbiornik słyszała, jak wrogowie z hałasem wyładowują się z windy, a z głośnika w hełmie - jak dowódca żołnierzy przeklina na cały głos tego idiotę, który zostawił otwarte drzwi windy. Najbliższy od strony dziobu posterunek na pokładzie głównym znajdował się w niszy koło dziobowej przegrody cumowniczej. Podobnie od strony rufy. Pokład główny nie został przystosowany do obrony, bo nie przewidywano, że może być zaatakowany. Usłyszeli, że wróg przesuwa się w stronę rufy. Łącze komputerowe powiedziało Sass, że cała piątka trzyma się razem. Ostrożnie uchyliła właz, gdy nagle kula ognia roztrzaskała go na kawałki, omal nie urywające jej dłoni. Istotnie, trzymali się razem, ale rozglądali się na wszystkie strony. Sassinak przemknęła przez drzwi i korytarz, ufając swemu kombinezonowi. Zatrzymała się dopiero w windzie towarowej. Na ramieniu miała rozgrzany do czerwoności punkcik, ale poza tym nic jej się nie stało. Zajęła za to doskonalą pozycję do prowadzema ognia. Dwóch Weftów wspięto się za nią na ścianę pod postacią ogromnych krabów. Pozostali ludzie skradali się skuleni przy samej podłodze. Wszyscy wystrzelili jednocześnie. Błyskawice światła, bzyczenie pistoletów oszałamiających, świst przestarzałych wyrzutni, odrywających całe kawały ścian i pokładu. Wróg strzelał często, choć niezbyt celnie, strącając ze ściany jednego z Weftów posiekanego na kawałki, robiąc z jakiegoś człowieka krwawą miazgę. Drugi człowiek był ranny i kulił się za mizerną ochroną włazu kuchennego. Pocisk z wyrzutni uszkodził jego broń, która przeleciała kilka metrów po korytarzu. Jeden z wrogów upadł na podłogę pozbawiony głowy, ale inny chyba rozpoznał Sassinak po jej białym kombinezonie. - To kapitan - usłyszała z zewnętrznego głośnika hełmu. -Kiedy go załatwimy, statek jest nasz. "Pomyliła ci się płeć - pomyślała Sassinak - a poza tym nie dostaniesz ani mnie, ani mojego okrętu." Podparła dłoń i oddala precyzyjny strzał. W piersi jednego z napastników w szarym kombinezonie pojawiła się dymiąca dziura. - Jest uzbrojony - odezwał się zaskoczony głos. - Kapitan zwykle nie nosi... Tym razem najpierw sprawdziła łącze komputerowe, zanim jej iglak przestrzelił na wylot hełm mówiącego. Trzech załatwionych. Gdzie podział się ten Weft? Był przyklejony do sufitu, usiłując zarzucić na dwóch pozostałych wrogów sieć stosowaną przez służby bezpieczeństwa podczas zamieszek. Napastnicy umknęli jednak w stronę rufy, strzelając na oślep do Sass i Wefta. - Nie bierzemy jeńców - rzuciła do mikrofonu w hełmie. -Musimy ich zlikwidować. Weft wydał odgłos, jakiego nie potrafiłby powtórzyć żaden człowiek, i z niewiarygodną szybkością rzucił się na jednego z wrogów. Sassinak usłyszała przeraźliwy pisk, ale nawet nie spojrzała w tamtą stronę, celując do ostatniego napastnika. Leżała potem przez chwilę na pokładzie, nie mogąc złapać tchu, Gdy trochę doszła do siebie, przełączyła sterowanie windą towarową na kontrolę głosem załogi mostka kapitańskiego. Zza zakrętu korytarza wyjrzał ostrożnie strażnik z bronią gotową do strzału. Sass pomachała ręką i odezwała się do mikrofonu. - Dostali, zajmij się tym, ja wracam na mostek. Przyczepiony do nieżywego wroga Weft niechętnie puścił zwłoki i przybrał ludzką formę. Jakimś cudem nadal był w kombinezonie bojowym. - Wezwę lekarza - powiedział. Wracając przez kuchnię i kantynę, sprawdziła sytuację na dolnym pokładzie. Żaden inny oddział nie przedarł się przez kordon, a nawet nie dotarł do zewnętrznego pierścienia. Żołnierze Floty stracili tylko pięciu ludzi, kładąc dwudziestu dziewięciu wrogów. Dwóch nieprzyjaciół rzuciło granaty plazmowe, które nieznacznie naruszyły wewnętrzną część korpusu okrętu, ale mechanicy już się tym zajęli. Grupa uderzeniowa Floty szykowała się właśnie do wkroczenia na dozorowiec, gdy zasygnalizowano z niego, że się poddają. - Mam do nich takie samo zaufanie, jak do oszusta karcianego- skomentował to ponuro dowódca żołnierzy. Po powrocie na mostek Sass zastała całą załogę w hełmach i kombinezonach, zabezpieczoną na tyle, na ile pozwoliła im służba w sterowni. Skinęła głową, zdjęła hełm i uśmiechnęła się do nich, czując nagły przypływ entuzjazmu. Inni również zdjęli hełmy, uśmiechając się dość niepewnie. Na większości konsolet paliły się lub mrugały czerwone światełka. Zbyt wiele z nich paliło się stałym światłem. - Proszę meldować - poleciła. Załoga zaczęła składać raporty. Za pomocą przenośnych kamer mechanicy zdołali wreszcie przyjrzeć się napędom na lewej burcie. - Nie zostało nam tego zbyt wiele - padł ponury komentarz. -Będziemy musieli skorzystać z magazynu części zapasowych. ale i tak może nam czegoś zabraknąć. - Czy możemy lecieć? - Tak, ale nie odważyłbym się puścić w kolejny pościg w przestrzeni FTL, jeśli tylko życie nam miłe. Do domu jakoś dolecimy, ale tylko pod warunkiem, że znajdziemy jakieś spokojne miejsce do przeprowadzenia remontu. Z tego, co wiem, mamy niewielki zapas części. Na same napędy potrzebujemy trzech do pięciu dni, bo to, co pani zrobiła z przegrodą na rufie, to zupełnie inna historia. Sassinak pokręciła głową. Mechanicy zawsze uważają, że najważniejszy jest statek. - To nie ja zrobiłam tę dziurę - odparła, zdając sobie doskonale sprawę, że sąd wojskowy może stwierdzić, że to ona jest wszystkiemu winna. Następny raport złożył oficer kontroli systemów rażenia. Zewnętrzne tarcze nadal funkcjonowały normalnie poza uszkodzoną sekcją, częściowo tylko chronioną przed ogniem o większej sile rażenia. Ich własna broń dalekiego zasięgu była w dobrym stanie z wyjątkiem systemów detekcji i śledzenia na lewej rufie. - Kiedy tylko będziemy mogli wyjść na zewnątrz, zaczepimy jakieś urządzenie na statecznikach pośrodku okrętu i podłączymy do komputerów bojowych lewej rufy. Nawigatorzy poinformowali, że są już niemal poza polem widzenia statków nadlatujących z planety. - Mieli tylko dwie minuty i najwyraźniej bali się, że trafią we własny statek. Nie strzelali więc, a przez następnych pięć godzin nie będą mogli zająć odpowiedniej pozycji. Sassinak skrzywiła się. Pięć godzin nie wystarczy na przeprowadzenie żadnej naprawy poza - być może - połączeniami detektora. Nie wiadomo też, jaki będzie rezultat walki o dozorowiec. W tym momencie na fonię włączył się dowódca żołnierzy, przerywając następny raport. - Mamy go - oznajmił. - Nie dotrzymali słowa. Musieliśmy wywalić dziurę w dziobie statku. Wszyscy zginęli, nie ma nawet kogo przesłuchać. Sass wcale już na tym nie zależało. Nie chciała mieć więźniów na pokładzie, - To naprawdę nie do wiary. Ten cholerny okręt nafaszerowany jest bronią jak pancernik - ciągnął dowódca. - Większość załogi odbywa podróż w hibernatorach, dlatego mogli sobie na to pozwolić. - Czy jest tam coś, czego nam potrzeba? - spytała, przerywając mu. - Połączę cię z mechanikiem i kontrolą uszkodzeń. Jeśli są tam części, które mogą nam się przydać, to je zabierz, a potem schodźcie ze statku. Daję wam dwadzieścia minut. - Tak jest, pani kapitan. Kolejny meldunek, z sekcji medycznej. Osiemnastu rannych, w tym człowiek, który towarzyszył Sass, i Weft, o którym myślała. że nie żyje. Jego pierścień centralny i jedna kończyna były nietknięte, zaś lekarz oznajmił z przekonaniem, że Weftowie potrafią zregenerować resztę ciała. Sassinak rozejrzała się, by sprawdzić, czy drugi Weft już wrócił. Nie. Popatrzyła na chronometr pokładowy i zdziwiła się. To wszystko wydarzyło się w niecały kwadrans. ROZDZIAŁ JEDENASTY I dzięki łasce bogów, którzy mieli w opiece tę akurat cześć kosmosu, otrzymali parę chwil wytchnienia. Sass postanowiła w pełni je wykorzystać, miała bowiem pewien pomysł, dzięki któremu mogli zyskać jeszcze więcej czasu. Jednakże teraz załoga ciężko pracowała, demontując pokrywę przegrody cumowniczej dozorowca. Choć nie była tak wielka, jak drzwi grodzi krążownika, mogła się przydać, zanim mechanicy zrobią zastępcze drzwi. Inna grupa robocza chodziła po powłoce zewnętrznej krążownika, przeciągając kable i anteny detektora, by zastąpić nimi uszkodzone urządzenia na rufie. Wewnątrz okrętu żołnierze usuwali zgruchotane szczątki kapsuł bojowych wroga i układali zwłoki w pobliżu śluzy. Cała sekcja była pozbawiona powietrza. Na konsoletach mostka czerwone światełka gasły jedno po drugim. W miejscu zniszczonego komputera zamontowano komputer zastępczy, niewielki przeciek w systemie środowiskowym naprawiono bez kłopotu, zaś mechanicy odkryli nawet, że jeden napęd na rufie działa, gdyż stracił tylko swe łącza. Jeden napęd to niedużo, ale jednak coś. Minęła godzina kompletnego spokoju. Sassinak otrzymała meldunek, że z okrętu eskortowego zabrano wszelkie części, które mogły przydać się mechanikom. Jego pusta skorupa utrzymywała się u boku krążownika siłą pola ciągnącego. - Chcę postąpić następująco. - Kapitan wyjaśniła swe zamiary starszym oficerom. - Utracimy swą zwrotność - zaprotestował Hollister. - Zwłaszcza z tą dziura w korpusie... - Księżyc nie ma atmosfery, nie będzie kłopotów z ciśnieniem - odparła Sassinak. - Chcę tylko wiedzieć, czy mamy dość mocy, by wyhamować, i czy ktoś zauważył jakieś dobre miejsce do lądowania. Bures, starszy oficer nawigacyjny, wzruszył ramionami. - Jeśli chce pani schować się na małym, pagórkowatym księżycu, to ten się świetnie nadaje. Trudno będzie wystartować z niego nie zauważonym, bo widać go z planety i z drugiego księżyca, ale dopóki nic będziemy się ruszać, a nasz system maskujący działa... Sass zerknęła na Hollistera. - Działa. Po raz pierwszy jestem zadowolony z tego urządzenia. - ...to możemy lądować gdziekolwiek - dokończył Bures. -Jedyną regularną cechą tego księżyca jest jego absolutna nieregularność. I zanim pani zapyta: tak, nasze systemy lądowania funkcjonują normalnie. Następne pól godziny wypełnione było szaleńczą pracą. Grupy robocze przeniosły na okręt eskortowy zwłoki wrogów i kapsuły bojowe, a także moduły ucieczkowe krążownika, sygnalizator alarmowy Floty oraz każdy zbędny kawałek metalu, jaki dało się znaleźć. Załoga przeklinała, bo nie wszystko można było pomieścić na dozorowcu. Głęboko w brzuchu okrętu wroga, a także wśród złomu zalegającego jego przegrodę cumowniczą, umieszczono potężne ładunki wybuchowe i zapalniki, przy których zakrzątnęła się Arly. Wreszcie wszystko było gotowe. Wyłączono pole ciągnące krążownika. Napęd wewnątrzukladowy "Zaid-Dayana" znów zadziałał i odsunął okręt od dozorowca, zamienionego teraz w bombę, dryfującą na kursie, jakim leciały dotąd oba okręty. Krążownik jeszcze bardziej zwolnił, wykorzystując cały dostępny margines bezpieczeństwa, by tylko dolecieć do księżyca, zanim ścigający pojawią się w polu widzenia. Dopiero wtedy Sassinak przypomniała sobie, że komputer nawigacyjny Hurona na transportowcu nadal połączony jest z "Zaid-Dayanem". Nie miała odwagi skontaktować się z nim nie mogła go ostrzec, że potężna eksplozja, która wkrótce nastąpi. nie oznacza nic złego. Huron nie miał też odpowiedniego wyposażenia, by wykryć, że sygnalizator "Zaid-Dayana" ciągle działa. Popatrzyła na ekran nawigacyjny. Transportowiec oddalał się bezpiecznie. Wywołała kodem nawigatora i poleciła: - Przerwać połączenie z Huronem. - Boże, całkiem zapomniałeml - zawołał zaskoczony Burtes, Kropka, oznaczająca statek transportowy, zmieniła kolor z niebieskiej barwy Floty na neutralną czerń. - Obawiam się, żeby nie pomyślał czegoś najgorszego, chyba że zorientuje się, że przerwaliśmy połączenie dużo wcześniej. Na głównym ekranie widać było, jak krążownik zbliża się szybko do powierzchni księżyca. Nawigatorzy co chwila wprowadzali do komputera nowe komunikaty. Sternik patrzył w milczeniu na ekran sterowania, na którego krawędziach pojawiały się kody maszynowni - żółte, pomarańczowe, czasami czerwone. Sassinak kazała włączyć kamery zewnętrzne i z trudem przełkneła ślinę. Spodziewała się ujrzeć poszarpaną, nieregularną powierzchnie i właśnie to zobaczyła. Radar wskazywał, że księżyc jest ciałem stałym, zaś skaner promieniowania nie wykrył żadnych wewnętrznych źródeł ciepła. Zeszli na dół i przywarli jak kleszcz do dna małego krateru. było to niezłe osiągnięcie i Sass uśmiechnęła się z wdzięcznością do oficera nawigacyjnego. Dziesięć sekund później dozorowiec wybuchł w wielkiej chmurze płomieni, w eksplozji światła, w fontannie odłamków. Zaś sygnalizator alarmowy Floty zaczął wzywać pomocy na wszystkich częstotliwościach. - Tego się właśnie bałem - przyznał się Hollister, uśmiechając się na widok eksplozji. - Gdyby to cholerstwo poleciało w naszą stronę, mogli tu przylecieć, żeby go uciszyć. Umieściłem sygnalizator z drugiej strony, z dala od okrętu, ale mimo wszystko... - Bogowie nas kochają - odparła Sass. Rozejrzała się dookoła. - No dobra, na razie nam się udało, teraz przyczaimy się na pewien czas, dopóki nie nabiorą przekonania, że już po nas. Potem zabierzemy się do naprawy. No i chyba poinformuję Flotę, że jednak żyjemy. Załoga trzymała się nieźle. Odzyskała pewność siebie. - Pełny kamuflaż - zarządziła. Zaczęli wyłączać niepotrzebne systemy, kierując całą moc do wielkich szarych cylindrów we wnętrzu okrętu. Nadal nic rozwiązano zagadki, kto właściwie spowodował pierwsze zakłócenie operacji. Ciekawe, że podczas walki nie wystąpiły kolejne kłopoty. Przecież byłby to idealny moment. Chyba że wysłała wywrotowca razem z Huronem. Serce jej się ścisnęło. Jeżeli jej zastępca zginął, bo nie wiedział... Potrząsnęła głową. Nie czas na takie myśli. Huron poradzi sobie jakoś. Musi w to wierzyć. A co z windą towarową? Wezwała majora Curralda, dowódcę żołnierzy, i spytała go, kogo postawiono na straży windy, kiedy otaczano kordonem przegrodę cumowniczą. - Pani kapitan, to moja wina. Nie wydałem konkretnych rozkazów... Popatrzyła na jego szczerą twarz na monitorze. Wywrotowiec? Sabotażysta? Nie mogła uwierzyć, że mógłby nim być człowiek z taką przeszłością, tak doskonale wypełniający rozkazy w walce. Gdyby nie on, wróg opanowałby ich okręt. - Dobrze - odparła w końcu. - Za cztery godziny zarządzam odprawę w mojej kajucie. Pańska obecność również będzie konieczna. Winda towarowa mogła być otwarta przez zwykłe przeoczenie, ale przecież... "Pierwszy raz - to przypadek, drugi raz zbieg okoliczności, trzeci raz - to już działanie wroga." Ten pierwszy przypadek to jednak również mogła być akcja wroga Podjęła wszelkie możliwe środki ostrożności, by tylko kilku wyższych rangą oficerów miało dostęp do kontroli nad systemami zewnętrznymi. Jeśli załoga mostka zechce przeprowadzić sabotaż, sama nie będzie mogła się im przeciwstawić. Teraz kiedy okręt znalazł się w pełnym kamuflażu, nie mieli nic innego do roboty, jak tylko czekać na reakcję wrogów. Czy uwierzą w katastrofę ich okrętu? W przestrzeni dryfowało mnóstwo różnych odłamków, a przeciwnicy nie mieli przecież pojęcia, z czego skonstruowano "Zaid-Dayana", ani jaka była jego masa. Poza tym żaden rozsądny kapitan nie pozostawiłby alarmującego na cały głos sygnalizatora Floty, dobitnie świadczącego o jego porażce. Skrzywiła się na myśl, co się stanie, kiedy sygnał nadajnika dotrze do stacji przekaźnikowej Floty, jeśli nie zdąży przesłać przedtem komunikatu podświetlnym łączem. Tymczasem mieli przed sobą jeszcze ponad godzinę czekania zanim pierwszy okręt wroga ukaże się w polu widzenia. Choć było to niezbyt wygodne, musieli pozostać w kombinezonach ochronnych aż do chwili, kiedy stanie się jasne, że nieprzyjaciel połknął przynętę. Co prawda kombinezony i tak nie utrzymają ich długo przy życiu na takim księżycu, ale taki jest regulamin - Kawy, pani kapitan? Sass uśmiechnęła się do stewarda, niosącego tacę pełną kubków. Po walce odczuwała odpływ energii. Wskazała mu ręku załogę pracującą na mostku. Kawa postawi ich na nogi, ona zaś uraczy się czymś znacznie lepszym. Abe zwykł nazywać jej ciąg do słodyczy "przywarą". Zawsze miała coś słodkiego w kieszeni kombinezonu ratunkowego. Przyszła właśnie pora, by skosztować nieczęsto dziś spotykanej, drogiej czekolady. Lekarze uważali, że to nałóg, nie gorszy jednak od regularnego picia kawy. Od razu poczuła się lepiej. Załoga wracała do pracy. Znów wszyscy byli pewni siebie. Chętnie, pod byle pretekstem, rozmawiali z nią. Czuła ich aprobatę i zaufanie. Na ekranach pojawił się pierwszy okręt wroga. Przesuwał się szybko, wysoko, jak strzała przemknął przez ich zawężone pole widzenia i leciał dalej bez zmiany kursu, co po chwili potwierdził komputer. Drugi statek pojawił się godzinę później, z drugiej strony. Leciał niżej, omiatając księżyc promieniami radaru, które "Zaid-Dayan" przechwycił, zanalizował i odesłał w takiej formie, jakby był zwykłym kawałkiem skały. Przez następne godziny na ekranach pojawiły się jeszcze trzy niewielkie okręty. Żaden ich nie zszedł z kursu ani nie wykazał zainteresowania naturalnym satelitą. Nie przypuszczam, żeby któremukolwick z nich chciało się zymać i przeszukać księżyc - orzekł Hollister. - Musieliby W tym celu wejść na stabilną orbitę, a ten odłamek skalny nie wygląda zbyt zachęcająco. - I cale szczęście. - Sass przeciągnęła się. - Ależ zesztywniałam po tym bieganiu. - I po strzelaninie. Wie pani, że pani kombinezon jest prawie przepalony na wylot? A więc to był ten gorący punkt. - Naprawdę? A wydawało mi się, że spudłowali. Jak sądzisz, przyleci tu ten drugi okręt eskortowy? I czy też jest tak uzbrojony? Jest uzbrojony jeszcze lepiej, ale pewnie zjawi się dopiero za parę godzin. Małe okręty przekażą wiadomość o eksplozji. Szkoda, że nie możemy złapać ich transmisji. Niestety, nic mówią w języku standardowym ani w żadnym podobnym. Steward, który podszedł, by zabrać brudne kubki, rzucił na Sass zaniepokojone spojrzenie. - Czy coś jest nie w porządku, pani kapitan? - Nie, dziękuję za kawę, ale wolałam zjeść czekoladę. Wiesz co, mam odprawę ze starszymi oficerami za jakieś... - zerknęła na chronometr - piętnaście minut. Mógłbyś przynieść tam dzbanek z kawą i coś do jedzenia? Steward skinął głową i wyszedł. Sass zwróciła się do obecnych na mostku: - Jeśli chcecie, możecie zdjąć kombinezony. Niech wasi zastępcy na wszelki wypadek czekają w pogotowiu. Terrell!- zawołała do swego nowego zastępcy, młodego mężczyzny o okrągłej twarzy. - Tak jest, pani kapitan. - Obejmiesz mostek. Każ kucharzom podać załodze na stanowiska pracy kawę i inne napoje orzeźwiające. Kiedy tylko upewnimy się, że wszystko w porządku, odwołamy alarm i pozwolimy ludziom odpocząć, lecz to jeszcze trochę potrwa. Będę w swoim biurze, ale najpierw idę do kabiny. Skierowała się w stronę rufy. W kabinie zdjęła kombinezon bojowy, stwierdzając, że promień laserowy prawie przepalił go na wylot. Krzywiąc się, ściągnęła rękaw i przyjrzała się sobie w lustrze. Czerwona pręga, kilka pęcherzy. Ramię ją nie bolało choć było trochę sztywne. Uśmiechnęła się do swego lustrzanego odbicia. Nieźle, jak na czterdziestosześciolatkę. Ani śladu siwizny na kruczoczarnych włosach, ani jednej zmarszczki na twarzy Nie po raz pierwszy pokiwała głową nad własną próznością. Weszła pod prysznic a woda zmyła z niej pot i zmęczenie. Włożyła czysty mundur bez dystynkcji, szybkim ruchem przeczesała kręcone włosy i była gotowa na spotkanie ze swymi oficerami Czekali już w jej biurze. Z ich twarzy wyczytała, że doceniają to, co przed chwilą zrobiła. Sprawy nie mogą mieć się źle, jeśli pani kapitan pojawia się spokojna, odświeżona i elegancka. Dwóch stewardów przyniosło wielki dzbanek kawy i tacę z kanapkami i ciastkami. - Dobrze - zaczęła, siadając w fotelu za wielkim drewnianym biurkiem. - Rozwiązaliśmy dziś kilka problemów... - I narobiliśmy sobie trochę kłopotu. Czy wie pani. kto wystrzelił tę rakietę? - Nie. Ta kwestia jest częścią większego problemu, o którym chcę pomówić później. Jednak przede wszystkim chciałabym pochwalić wszystkich tu obecnych i waszych ludzi. - Przepraszam za tę windę towarową... - odezwał się major Currald. - A ja przepraszam za straty, jakie pan poniósł. Zarówno tu jak i na transportowcu. Bez pana nie mielibyśmy jednak żadnych szans. Chciałabym podziękować panu głównie za doskonały pomysł rozdzielenia żołnierzy na dwie grupy. Teraz zaś pragnę dopuścić państwa do pewnych poufnych informacji na temat naszej misji. Nacisnęła odpowiedni klawisz na konsoli, by zabezpieczyć pokój przed podsłuchem - Tak, to bardzo ważne, a do tego wiąże się dzisiejszymi wydarzeniami. Flota poinformowała mnie, jak i wszystkich swoich kapitanów, o czymś, co wszyscy wiemy, czy też podejrzewamy od dłuższego czasu. Służba bezpieczeństwa skompromitowała się. Flota nie ma już zaufania do dokonywanej przez nią lustracji oficerów. Powiedziano nam, że prawdopodobnie na każdym okręcie znajduje się co najmniej jeden agent wroga. Mamy ich szukać, w miarę możliwości neutralizować ich działania i nie przesyłać meldunków zwykłymi kanałami. Odczekała, aż jej rewelacje dotrą do każdego z nich. Skinęła głową, gdy Hollister uniósł dłoń, prosząc o glos. - Czy otrzymała pani jakieś konkretne wytyczne? Czy podejrzewa się oficerów? Żołnierzy? Spojrzał na Curralda, górującego posturą nad wszystkimi i obecnymi. Nie wymienił go jednak z nazwiska. Sassinak potrząsnęła głową. - Nie. Mamy podejrzewać wszystkich. Akta osobowe mogły zostać zafałszowane. Stwierdzono tylko, ze Wydział Bezpieczeństwa Floty uważa, że większość ciężkoświatowców jest lojalna Flocie, że Weftowie nigdy nie wykazali najmniejszych oznak nieprawomyślności, mniejszości religijne zaś, wyłączając ruchy polityczne, raczej się tym nie zajmują. Jednakże podejrzany może być każdy, od szeregowca szorującego latryny, do mojego zastępcy. - A jednak mówi nam pani o tym - zdziwiła się Arly. - Owszem, mówię wam, a przede wszystkim dlatego, że wam ufam. Stoczyliśmy właśnie ciężką walkę i wszyscy wiemy, że mogła się ona skończyć inaczej. Wierzę, że wszyscy jesteście lojalni wobec Floty, a przez Flotę - samej Federacji. Poza tym, gdyby moja załoga z mostka czy wyżsi rangą oficerowie byli nielojalni, nie zdołam się temu przeciwstawić. Macie zbyt wielką autonomię działania - musicie ją mieć. Dziś mogliście zniweczyć całą naszą misję, ale sprawdziliście się doskonale. Nie mogę wam nie ufać. Potrzebujemy wzajemnego zaufania. - Czy ma pani jakieś podejrzenia? - spytał Danyan, jeden z Weftów, który walczył u jej boku. - Jeszcze nie. Zdarzyły się dziś dwa groźne incydenty: odpalenie bez zezwolenia pocisku, który zdradził naszą pozycję, oraz pozostawienie otworzonej windy towarowej w miejscu, do którego wróg miał łatwy dostęp. W ciągu dwudziestu lat pracy we Flocie ani razu nie spotkałam się z tym, by ktoś odpalił pocisk przez przypadek. Drugie zdarzenie mogło być zamierzone lub przypadkowe. Major Currald bierze na siebie całą odpowiedzialność i twierdzi, że był to wypadek. Przyjmuję to do wiadomości, Jednakże jeśli chodzi o tę pierwszą sprawę... Arly, kto mógł wystrzelić pocisk? Arly zmarszczyła z namysłem brwi. - Nie miałam czasu nad tym się zastanowić, tyle rzeczy działo się naraz... - Spróbuj teraz. - Oczywiście mogłam ja go odpalić, ale nie zrobiłam tego Tak samo dwóch moich techników na mostku, lecz wiedziałabym, gdyby cos takiego zrobili. Odpalenie wymagałoby pięciu lub sześciu operacji. W tym czasie uzbrojenie sekcji było podporządkowane kontroli lokalnej, przynajmniej częściowo. Zwykle podczas działań w trybie maskowania ustawiam technika na każdym stanowisku, żeby zapobiec jakimkolwiek wypadkom. które mogliby spowodować członkowie załogi. Ten pocisk został odpalony z sekcji trzeciej. Znajdowało się tam dwóch techników, Adis i Veron, obaj po szkoleniu drugiego stopnia. Jednakże ktoś. mógł zaktywizować pojedynczy pocisk za pomocą któregoś z paneli kontrolnych, jeśli wcześniej miał dostęp do pocisku i zdołał zmienić zakodowaną częstotliwość. - Co technicy wiedzieli o czekającej nas walce? - spytała Sass, - Tyle, iż jesteśmy wewnątrz układu, ścigamy handlarzy niewolników, próbując złapać ich w pułapkę. Siedzimy cicho, ale musimy być w stanie zareagować natychmiast, kiedy otrzymamy rozkaz. Przypuszczam, że pociski były przełączone na stację, ale nie grzane. W celu odpalenia trzeba było przycisnąć kilka guzików, co dawało opóźnienie nie większe jak parę sekund. - Pani kapitan, cała załoga wiedziała, że śledzimy handlarzy niewolnikami - odezwał się oficer nawigacyjny. - Domyślam się, że żołnierze również... - Ich dowódca skinął głową. - Kiedy więc wyszliśmy z przestrzeni FTL, wszyscy wiedzieli, że jesteśmy już niedaleko nich. Przejść w tryb kamuflażowy, to jakby rozgłosić na cały okręt, że zbliżamy się do celu. Agent moógł z łatwością zorientować się, że właśnie teraz najmniej życzymy sobie zdradzenia naszej obecności. - Chcę mieć nazwiska wszystkich osób mających dostęp do pocisków. Arly wystukała nazwiska Adisa i Verona i ich dane osobowe pojawiły się na ekranie. Nie było żadnych rewelacji, ale przecież Sass już przedtem przejrzała wszystkie akta i nic nie znalazła. - W wolnej chwili napisz szczegółowy raport na temat dostępu do pocisków: czy użyto zewnętrznego urządzenia, jak mogło ono wyglądać, i tak dalej. - Zwróciła się teraz do majora Curralda. - Wiem, że obwinia się pan za ten wypadek z windą towarową. ale kto zamknąłby ją w normalnych okolicznościach? - Chyba sierżant Pardy. Miał służbę patrolową na pokładzie żołnierskim, a kiedy kuchnia jest już nieczynna, zwykle zamyka windę. Tym razem kazałem mu jednak nadzorować ustawianie zwierciadeł zaporowych, bo Carston przygotowywał już artylerię. Zostaje nam więc... zaraz... kapral Turner, ale ona poleciała z abordażem, bo musieliśmy wysłać dwoje ludzi po dodatkowym przeszkoleniu medycznym. Tak naprawdę wydaje mi się, że to był po prostu przypadek, za który ja sam ponoszę odpowiedzialność. Nie przyszło mi do głowy, że kiedy wyruszył abordaż, i oddział Pardy'ego został rozdzielony, nikt nie będzie pilnował Mndy. Sass skinęła głową. Wyglądało na to, że rzeczywiście był to wypadek. niemal tragiczny w skutkach, ale nie zamierzony. A nawet jeśli któryś z nieżyjących już żołnierzy kazał drugiemu zrobić coś takiego, to w obecnym zamieszaniu nie znajdzie się na to żadnych dowodów. - Chcę teraz - oznajmiła głośno - byśmy się tu przyczaili, dopóki nie uspokoi się wszystko. Potem dokonamy napraw i będziemy kontynuować obserwacje. Jeśli handlarze postanowią wakuować bazę, muszę wiedzieć, dokąd poleca. Jeśli się stąd nie wyniosą, będziemy kontrolować statki przylatujące do nich i odlatujące. Huron odstawi transportowiec do najbliższej stacji, co zajmie przynajmniej kilka tygodni. Jeśli coś mu się stanie, nasz sygnalizator oznajmi całemu światu, gdzie był "Zaid-Dayan". Pewnie zanim ktoś złapie ten sygnał, upłyną całe lata, ale w końcu to nastąpi. Jeśli zobaczymy coś, co warto będzie śledzić, puścimy się w pościg. W innym przypadku poczekamy, aż Huron przyśle po nas całą flotyllę okrętów. - A czy nie pomyśli, że zostaliśmy zniszczeni? - spytała z powątpiewaniem Arly. - Być może, ale chyba odgadnie, że to tylko fortel. Razem czytaliśmy o podobnych metodach, stosowanych niegdyś przez marynarki wojenne na wodach Starej Ziemi. W każdym razie Huron wie, że baza jest tu, i na pewno o tym zamelduje. Przerwała, czując suchość w gardle. - Może zjecie coś i napijecie się kawy? Kilka osób skinęło głowami. Oficer nawigacyjny i sternik zaczeli roznosić jedzenie. Sass wzięła dwa ulubione ciasteczka i spróbowała kawy. Skrzywiła się. Nigdy nie przepadała za tym napojem, ale tym razem miał on szczególnie dziwny posmak. Major Currakl. który przełknął wielki haust kawy, aż się wzdrygnął. - Nie wymyli dzbanka - stwierdził. Łyknął jeszcze raz i zmarszczył brwi. Inni obwąchali swojo kubki i odstawili je na bok. Oficer nawigacyjny przełknął trochę kawy i z niesmakiem pokręcił głową. Sternik wzruszył ramionami i wstał, by napełnić inny dzbanek wodą z kranu. Sassinak ugryzła ciastko, by usunąć z ust nieprzyjemną gorycz, gdy nagle Currald zaczął się dławić, twarz mu zsiniała, wytrzeszczył oczy. Siedzący obok Hollister natychmiast ułożył go na podłodze. - Atak serca - powiedział. - Pewnie spowodował go całodniowy stres... Kiedy jednak sięgnął po zestaw pierwszej pomocy, umieszczony na ścianie, Sassinak poczuła, jak sztywnieje jej język. Na twarzach osób, które spróbowały kawy, dostrzegła wyraz przerażenia. - Trucizna - wyjąkała. Język zatykał jej usta. był ciężki, niekształtny. - Nie pijcie tego... Wzrok jej się zamglił. Nagle złożyła się we dwoje, zwracając wypitą wcześniej kawę. Bures również się krztusił, Currald zaś, chyba nieprzytomny, dławił się własnymi wymiotami. Ktoś wzywał przez telefon lekarza, czyjaś ręka pojawiła się przed nią, wycierając ślinę z jej twarzy i z biurka. Skinęła głową, dziękując za pomoc, jednak nadal nie mogła wypowiedzieć ani słowa. Kiedy znów podniosła głowę, Hollister ratował Curralda, a Bures wciąż siedział skulony, nieszczęsny, z szeroko otwartymi oczyma. Sama też pewnie nie wyglądała dużo lepiej. Złapał ją ostatni gwałtowny skurcz. Skuliła się, trzymając się za brzuch Potem poczuła się trochę lepiej. Spostrzegła, że Arly bezskutecznie usiłuje otworzyć lekarzowi drzwi. Przypomniała sobie, że zamek dostrojony jest do jej głosu. Odkaszlnęła i wykrztusiła hasło. Drzwi rozsunęły się. Gdy ekipa medyczna wzięła się do roboty, przepłukała usta wodą z kranu i nastawiła klimatyzację na najwyższe obroty, by usunąć z pomieszczenia potworny smród. Co prawda nie przewidziała takiej sytuacji, gdy nalegała na zainstalowanie w biurze umywalki, ale pomysł z pewnością był dobry. Medycy założyli Curraldowi maskę tlenową, a potem zażądali, by pani kapitan natychmiast poszła do szpitala okrętowego. - Nie teraz. - Mogła już mówić wyraźnie, choć czuła, że trucizna jeszcze działa. - Nic mi nie jest... - Pani kapitan, trucizna może mieć również opóźnione działanie. - Wiem, ale zajmiecie się tym później. Zabierzcie Buresa i miejcie go na oku. Wydaje mi się, że trucizna była w tej kawie. - Wskazała ręką na dzbanek. - Nie chcę wybuchu paniki, nikt nie może wiedzieć, że usiłowano otruć oficerów. Jasne? - Tak jest, ale... - Ale musicie wszystko sprawdzić. Rozumiem. Chcecie też ochronić innych. A więc powiedzcie, że napastnicy pozostawili coś w kuchni, tu, na górze, w związku z czym musicie sprawdzić, czy nie zatruli też kuchni na pokładzie żołnierskim. - Tak jest. - Porucznik Gelory wam pomoże. Gelory, Weft, uśmiechnęła się porozumiewawczo. Była pomocnikiem kwatermistrza, więc jej wybór był jak najbardziej uzasadniony. Nie można było jednak ukryć, że nieprzytomnego majora Curralda przetransportowano na noszach do szpitala. Sassinak naprędce ułożyła bajkę o tym, jak to najeźdźcy zatruli kuchnię, dostarczającą posiłki do kantyny oficerskiej. Oficerowie pracujący na mostku byli zaniepokojeni tak samo jak ich kapitan. Sass musiała na chwilę odejść, by zdjąć z siebie śmierdzący mundur. Jej twarz w lustrze zdawała się starsza o dziesięć lat, lecz gdy wzieła prysznic, wróciły jej kolory i poczuła się niemal normalnie. Bures i inni, którzy spróbowali kawy, również czuli się już lepiej i zdążyli się przebrać w czyste mundury. To dobrze, jeśli nartwią się o swój wygląd, na pewno nic im nie będzie. Usiadła fotelu i zaczęła intensywnie myśleć. Trucizna, winda towarowa otwarta pod samym nosem żołnierzy, wystrzelony pocisk... To musiało być trzykrotne działanie wroga. Ta nowa metoda okazała się skuteczniejsza od innych, ale jednak było w niej coś nielogicznego. Jeśli komuś zależało na tym, by okręt zdradził swą obecność handlarzom niewolników - a był to jedyny możliwy powód odpalenia pocisku - to po co teraz posłużył się trucizną. Gdyby wszyscy oficerowie umarli, załoga sama nie byłaby w stanie nic zrobić. Czy wywrotowiec chciał przejąć okręt? To niemożliwe, gdyż krążownik był zbyt skomplikowany, aby mógł nim kierować jeden człowiek. Czy zemścił się za to, że poprzedni dwukrotny sabotaż nie poskutkował? W takim wypadku mógł wsypać truciznę do potrawy, w której nie dałoby się jej wyczuć. W każdym razie trucizna to idiotyczny pomysł. Sass sięgnąła ręką po słuchawki i połączyła się z lekarzem. - Zgadza się - powiedział lekarz - trucizna była w kawie, To bardzo niebezpieczny alkaloid. Mamy więcej ofiar, ale tylko jedną śmiertelną. - W głosie doktor Mayerd wyczuwało się niepokój. Ofiara śmiertelna. Łzy zakłuły ją pod powiekami. Trudno jest tracić ludzi w walce lub podczas awarii okrętu, ale kiedy jakiś członek załogi truje swych kolegów... - Major Currald żyje i chyba się z tego wyliże, choć jego stan nie jest dobry - mówiła dalej doktor. - Będzie musiał leżeć najmniej przez trzy dni. Dwóm innym zrobiliśmy płukanie żołądka. Ci, którzy przełknęli tylko odrobinę kawy, wszyscy zwrócili, tak jak pani. Jak dotąd załoga nie kwestionuje opowieści o tym, że to napastnicy wrzucili truciznę do kanistrów w kuchniach. Jest to zresztą całkiem prawdopodobne, bo podczas ataku gotowano właśnie kawę. Nie wszystkie dzbanki były jednak zatrute. Czy piła pani kawę z pierwszej partii wysłanej na mostek? - Ja nie, ale inni pili, bez żadnych negatywnych skutków. Co jeszcze? - Stężenie trucizny w poszczególnych dzbankach było bardzo różne, jakby ktoś wsypał ją na oko. W sumie zameldowało się jedenastu chorych. Mamy zgłoszenia jeszcze dziewięciu czy dziesięciu osób, które zaraz po ustąpieniu nudności poczuły się na tyle dobrze, że nie przyszły do szpitala. Co jednak najważniejsze, pani kapitan, jeśli będzie pani miała wrażenie, że zmieniają się barwy i wszystko zaczyna jakoś dziwnie wyglądać proszę od razu się do nas zgłosić. Niektórzy reagują na truciznę z opóźnieniem, co ma związek z cyklem rozkładu alkaloidu w wątrobie. Pewne metabolity przechodzą wtórny rozkład i tracą grupę wodorotlenową... Sass szybko przerwała ten opis biochemicznych aspektów działania trucizny. - Dobrze, jeśli zobaczę świat w innych kolorach, zejdę na dół. Później z panią porozmawiam. Doktor Mayerd się nie obrazi. Powinna przecież wiedzieć, że w tej chwili pani kapitan nie ma ochoty na wykład z podstaw biochemii. Tak więc ktoś usiłował otruć nie tylko starszych oficerów, ale również załogę, a przynajmniej jej część. Zastanowiła ją przypadkowość rozmieszczenia trucizny. Czy niektóre dzbanki były przeznaczone dla przyjaciół zamachowca? W jaki sposób otrucie załogi mogło pomóc handlarzom niewolników. Chyba że truciciel chciał wszystkich zabić, a następnie przekazać wiadomość swym wspólnikom. Ale przecież tylko jeden człowiek ma tu wystarczającą wiedzę, by przeprowadzić taką transmisję. Sassinak powstrzymała się przed rzuceniem podejrzliwego spojrzenia w stronę kabiny łączności. I tak morale załogi nie było najlepsze. Zadźwięczał telefon. Ponownie nałożyła słuchawki. - Słucham. To była znów doktor Mayerd. - Pani kapitan, ten alkaloid pochodzi z rośliny rosnącej na Diplo... Otworzyła usta, by spytać: "No i co z tego?", gdy nagle zrozumiała, co to faktycznie oznacza. - Diplo? Mój Boże! - Układ ciężkoświatowy, zdaniem niektórych najbardziej kłopotliwy pod względem politycznym, wysuwający bezczelne roszczenia wobec lekkoświatowców. - Jesteś tego pewna? - W zupełności. - Mayerd była z siebie dumna, zresztą miała ku temu powody. - Pani kapitan, w naszym banku informacji jest to jeden z podstawowych wzorców. To rzadka trucizna, zaś jej struktura może posłużyć do wykrycia innych. Wiem, że pani nie chce nawet słyszeć jej nazwy, bo nie chciała pani słuchać o rozbiciu grupy wodorotlenowej. - Sass skrzywiła się na tę ironiczną uwagę, ale nie skomentowała jej. - Stwierdzam, że trucizna nie pochodzi z magazynu medycznego. Ktoś przemycił ją na pokład we własnym bagażu. - Po długiej pauzie dokończyła: - Sądzę, że to był ktoś z Diplo. Albo ktoś, kto ma tam przyjaciół. - Currald omal nie zginął - zauważyła Sass, przypominając sobie, że doktor Mayerd zawsze miała do powiedzenia wiele nieprzyjemnych rzeczy na temat ciężkoświatowców i ich wymagań medycznych. - Nadal grozi mu śmierć. Nie oskarżam Curralda, wiem, że nie każdy ciężkoświatowiec to stuknięty fanatyk. A jednak mamy truciznę pochodzącą z rośliny rosnącej na planecie agresywnych ciężkoświatowców, i jest to fakt, którego nie sposób zignorować. Przepraszam, wzywają mnie. Rozłączyła się, zostawiając Sass sam na sam z jej myślami. Ciężkoswiatowa trucizna. Dla doktor Mayerd oznaczało to automatycznie, że truciciel był ciężkoświatowcem. Czy to jednak nie nazbyt proste? Pomyślała o ściągniętej, posępnej twarzy Curralda, o pełnym rezygnacji tonie, którym przyznał się do odpowiedzialności za otwartą windę towarową. Spodziewał się. ze wina spadnie na niego, że będzie miał kłopoty. Wiedziała, że jej reakcja zdziwiła go, Gratulując jej zwycięstwa w bitwie, również wyglądał na zaskoczonego. Nie wyobrażał sobie, żeby kobieta-kapitan, do tego z lekkiej planety, mogła założyć kombinezon i rzucić do walki. Szkoda, że jest nieprzytomny i nie może mówić. Ze wszystkich ciężkoświatowców na okręcie jemu ufała najbardziej. Jeśli to nie był ciężkoświatowiec, to kto? Kto miałby interes w podżeganiu różnych ras ludzkich do kłótni? Kto by na tym zyskał? "Jeden z podstawowych wzorców medycznych" - przypomniała sobie. Ekipa medyczna miała szczególnie wielkie możliwości dostępu do magazynów z aprowizacją. - Pani kapitan? - To jej nowy zastępca, stanowczo zbyt młody i nieśmiały, by sprostać jej wymaganiom. - Nadciąga drugi okręt eskortowy. Spojrzała na główny ekran, przekazujący przetworzony komputerowo obraz z pasywnych skanerów. Ten okręt posuwał się względnie wolno, a jego kurs prowadził przez najgęstszą część chmury odłamków. - Odczyty bardzo podobne do poprzedniego - stwierdził oficer. Popatrywał na nią nerwowo, co ją irytowało. Nie miała przecież rogów ani ogona. - Czy udało się przechwycić jakąś transmisję? - Nie, pani kapitan. Jest zbyt daleko. Pewnie przesyła komunikaty do satelity przekaźnikowego. Przerwał, gdyż oficer łączności pomachała uniesioną ręką. Sassinak skinęła na nią. - Mówią w okropnym neo-gaesha - stwierdziła oficer. - Ledwie mogę ich zrozumieć. - Przełącz to na moje słuchawki - odparła pani kapitan. - To był kiedyś mój rodzinny język. Przez te wszystkie lata na wszelki wypadek ćwiczyła znajomość neo-gaesha. Jeśli jednakże wrogowie używają choćby najprostszego szyfru, nic nie zrozumie. Wiadomość nie była kodowana. Nadawca z dozorowca zdawał raport z obserwacji odłamków prostym, pozbawionym naleciałości neo-gaeshem. - ...i stalowy pojemnik na odpadki, na pewno nie nasz. Chyba czytnik kostek i kaseta z kostkami. Oznaczone insygniami Floty i jakimś numerem. - Sass nie dosłyszała odpowiedzi, lecz po chwili pierwszy głos dodał: - To zajęłoby zbyt wiele czasu. Już zebraliśmy do sprawdzenia kilka przedmiotów należących do Floty. Jednak zaznaczę je. - Tu nastąpiła długa pauza. - Nie mógł być zbyt duży, pewnie to jeden z ich ciężko uzbrojonych okrętów zwiadowczych nowszej generacji. Podobno są zupełnie niewykrywalne aż do chwili, kiedy zaatakują, a do tego mają tyle broni, co krążownik. - Kolejna pauza. - Tak, zweryfikowane ofiary Floty, część w kapsułach ewakuacyjnych, reszta w mundurach pokładowych. Najtrudniej przyszło jej przekonać samą siebie, że trzeba poświęcić również poległych, odmówić im honorowego pogrzebu, oddać wrogowi ich ciała, by w sposób wiarygodny zaaranżować pobojowisko. Kiedy okręt eskortowy zniknął z pola widzenia, Sass odprężyła się. Jak dotąd, mieli szczęście. Wróg nie wiedział, że tu są, cali i zdrowi. Huron i jego żałosny ładunek znajdowali się już daleko, w bezpiecznej odległości. Jej okręt wyeliminował mnóstwo przestępców. Jednakże kiedy podczas długiej nocnej wachty myślała o poległych żołnierzach Floty, których ramię wrogiego robota zbierało w celu poddania ich "weryfikacji", zrobiło jej się smutno, że Huron odleciał na transportowcu i nie może jej pocieszyć. ROZDZIAŁ DWUNASTY Naprawy jak zwykle się przedłużały. Sassinak nie przejmowała się tym szczególnie. Mieli czas, mnóstwo czasu. Wiedziała z doświadczenia, że mechanicy nie są nigdy zadowoleni z wymiany popsutej części, zawsze chcą ją usprawnić, ulepszyć. Tak więc zamontowanie nowych napędów pociągnęło za sobą przebudowanie ich podstawy oraz zmianę rozstawu. Hollister cytował dane na temat środków ciężkości i przyspieszenia, zapełniając ekran wyższą matematyką, która w innych okolicznościach mogłaby ją zainteresować, ale w tej chwili stanowiła tylko kłębowisko bezsensownych symboli. Znacznie poważniejszy problem, dotyczący obecności sabotażysty na pokładzie, również nie doczekał się rozwiązania. Gdyby ktoś nie zdradził ich kamuflażu, teraz nie byłoby tej wielkiej dziury ziejącej w boku okrętu, popsutych napędów ani ofiar w ludziach. Nie pierwszy raz Sass uczestniczyła w walce, była świadkiem śmierci, ale Abe miał chyba rację, kiedy tyle lat temu przekonywał ją, że to co innego, kiedy samemu wysyła się kogoś na śmierć. W końcu byli gotowi. Mechanicy zakończyli pracę. Uszkodzoną sekcję okrętu napełniono powietrzem. Sprężone powietrze gwizdało, uciekając przez drobne pęknięcia, zanim je uszczelniono. Sassinak stwierdzita, że okręt jest w dobrym stanie, choć trzeba go będzie później odstawić do doków naprawczych. Kiedy ciśnienie powietrza na pokładzie żołnierskim wyrównało się, żołnierze wrócili do swych kajut ku ogromnej uldze załogi okrętu, która ostatnio sypiała na waleta. Naprawy trwały tydzień, a nie trzy czy cztery dni, jak zapowiadano, ale wreszcie dobiegły końca i wszystko wróciło do normy. Curralda wypuszczono ze szpitala w samą porę, by mógł przenieść swych żołnierzy do ich kwater. Kiedy odzyskał przytomność, Sassinak składała mu codzienne wizyty, ale czuł się zbyt słabo, by długo z nią rozmawiać. Stracił niemal dziesięć kilo wagi, był zmizerowany. Ćwiczyła właśnie wraz z Gelory w siłowni, kiedy Currald po raz pierwszy tam zajrzał. Szeroko otworzył oczy na widok błyszczącej różowej pręgi na jej ramieniu, - Jak to się stało? - Omal mnie nie załatwił jeden z tych pięciu piratów, którzy dotarli na pokład główny - odparła, nie przerywając ćwiczeń, Uskakując przed kopniakiem przeciwniczki i zadając pchnięcie, które tamta z łatwością zablokowała. - Nie wiedziałem, że była pani ranna - powiedział zatroskany, ale już po chwili przybrał zwykłą, niewzruszoną minę. Sassinak dała Gelory znak, by na chwilę przerwać walkę. - Nic strasznego - odparła. - Czy już wolno panu ćwiczyć? Zaczerwienił się. - Kazali mi na siebie uważać, ale wie pani, jaki mam problem... - Wiem, przy niskim ciążeniu traci pan wapń. Mogłabym poprosić mechaników o nastawienie wysokiej grawitacji w pańskiej kabinie. Uniósł brwi, Sass pogratulowała sobie, że jest tak domyślna. - Naprawdę? To zużywa dużo energii, a my jesteśmy w kamuflażu... - Już lepsze to, niż miałby pan sobie zniszczyć zdrowie. Wiem,że twardy z pana facet, majorze, ale trucizna działa podstępnie. - Mówili, że mogę używać deptaka, ale nie wolno mi podnosić ciężarów - przyznał się. Ciekawe, mechanicznego deptaka nie było w tej sali. Currald rzucił jej najbardziej ludzkie spojrzenie jakie kiedykolwiek widziała, i w końcu uśmiechnął się.- Mam nadzieję, że nie weźmie mnie pani za wymoczka, choć na takiego teraz wyglądam... Wymoczek nie przeżyłby podobnego zatrucia, a poza tym nie awansowałby do stopnia majora. - Rzuciła to suchym, niemal burkliwym tonem, lecz ujrzała w jego oczach błysk zadowolenia. - Jeśli pan i medycy uważacie, że większe ciążenie pomoże panu wrócić do formy, to proszę mi o tym powiedzieć. Nie możemy zużywać zbyt wiele energii bez ryzyka utraty kamuflażu. ale pańską kabinę możemy zasilić. Nie mam pojęcia, czy to panu w czymkolwiek pomoże, jednak wolałabym, żeby słuchał pan zaleceń pani doktor. Lekarze wiedzą o zatruciach trochę więcej niż pan czy ja. - Tak jest, pani kapitan - odparł bez urazy. - Spodziewam się pana na naradzie o piętnastej zero zero -ciągnęła Sass. - A teraz mam jeszcze kwadrans na pobieranie nauk u Gelory. - Czy mogę się poprzyglądać? - Oczywiście, jeśli chce pan ujrzeć, jak co chwila padam na podłogę. - Skinęła na przeciwniczkę, która przypuściła natychmiastowy atak, tak błyskawiczny, że musiała chyba częściowo zmienić formę. Coś, co z początku wydawało się miękkie, bez kości, stwardniało nagle, stając się nogą, przez którą została przerzucona Sass. Później Gelory nie stosowała już żadnych transformacji. Walczyły ze sobą niemal jak równa z równą Wyglądało na to, że Weftka chciała, by pani kapitan wypadła dobrze w oczach ciężkoswiatowca Curralda. W zebraniu załogi w jej biurze wzięła udział niemal ta sama grupa oficerów, co w dniu zatrucia. Sass z rozbawieniem zauważyła, że tym razem nikt nie sięgnął po dzbanek z kawą, choć do powrotu Curralda zachowywano się całkiem normalnie. - Jestem przekonana, że ta kawa nie jest groźna - powicdziała, przyglądając się ich minom, gdy zdali sobie sprawę z własnego nieświadomego zachowania. Kiedy wszyscy usiedli na miejscach i ostrożnie spróbowali kawy, poinformowała Curralda o najnowszych wydarzeniach, opisując przeprowadzone naprawy, konieczne zmiany na pokładzie żołnierskim, a także potajemne polowanie na truciciela. Ponieważ główna oficer służby medycznej powiedziała mu już, że trucizna pochodzi z Diplo, Sass wspomniało tylko o późniejszych odkryciach. - To oczywiste, że każdy sabotażysta dążyłby do wywołaniu sporów pomiędzy różnymi grupami załogi. Najpierw przyszło mi do głowy, że użycie trucizny z ciężkiego świata wskazuje na kogoś, kto chciał zrzucić winę na cięzkoświatowców, a wiedział. że im ufam. Jednakże musieliśmy również rozpatrzyć taką możliwość, że to właśnie jakiś ciężkoświatowicc dosypał trucizny. Musiałby on mieć dostęp do kuchni, najprawdopodobniej do obu, choć istnieje niewielka możliwość, że kawa z pokładu głównego znalazła się na pokładzie żołnierskim. Ponieważ kawę roznoszono po całym okręcie, trudno stwierdzić, skąd pochodziła każda filiżanka, zwłaszcza jeśli winny jest któryś ze stewardów. - Nie wierzy już pani w to, że to napastnicy zatruli otwarte kanistry? - Nie, nie mieli ku temu powodów, ponieważ sądzili, że uda im się zdobyć okręt, a wtedy musieliby korzystać z naszych zapasów. Proszę również pamiętać o tym drugim sabotażu - o pocisku. - Czy wiadomo coś na ten temat? - Nie, panie majorze, ale może pan będzie nam mógł w czymś dopomóc. Mam tu listę podejrzanych. Jest wśród nich pewna młoda kobieta z dość ambitnej planety - Przerwała na chwilę, a ponieważ nikt się nie odzywał, dokończyła: - Z przyczyn zdrowotnych została ewakuowana z Diplo. Wychowała się na Palunie. - To planeta pośrednia - wycedził Currald. Sass skinęła głową. - Zgadza się. Mieszkała tam do trzynastego roku życia z rodziną cięzkoświatowców, spokrewnionych z jej naturalnymi rodzicami. Kiedy tylko mogła, złożyła podanie o przeniesienie na lekką planetę, a po ukończeniu szkoły wstąpiła do Floty. - Nie jest jednak pani pewna... - Nie, nie jestem. Mogła dostać się do kuchni, ale nie tylko ona, oprócz niej taką możliwość miało jeszcze przynajmniej czterech stewardów i kucharze. Chodzi o to, że jako jedyna ma bezpośrednie powiązania z Diplo, nie z byle którą ciężką planetą, lecz właśnie z Diplo. Poleciała tam dwa razy, już jako osoba dorosła, w ubiorze ochronnym. Oczywiście, nie znamy żadnych szczegółów. Gdyby ktoś chciał zrzucić winę na ciężkoświatowca, to nie mógł wymyślić nic lepszego niż zastosowanie trucizny z Diplo. - Czy ona mogła odpalić pocisk? - Currald popatrzył na Arly, która zdecydowanie pokręciła głową. - Nie. Oczywiście natychmiast sprawdziliśmy taką możliwość, zwłaszcza kiedy obaj moi technicy z tej sekcji zachorowali. Jednakże wówczas, gdy został odpalony pocisk, czuli się dobrze. Swoimi czynami oczyścili się wzajemnie, chyba żeby byli w zmowie. Wydaje mi się, że pocisk odpalono ręcznie, najprawdopodobniej przy wykorzystaniu tablicy rozdzielczej na korytarzu. - Pamiętajmy, że Wydział Bezpieczeństwa Floty ostrzegł każdego kapitana, by być gotowym na obecność przynajmniej jednego agenta. Nie mówiono o wyłącznie jednym agencie - zauważyła Sass. - Wydaje mi się, że charakter obu wydarzeń, odpalenia pocisku i zatrucia, jest stanowczo odmienny, co wskazywałoby na dwóch odrębnych wywrotowców o dwóch różnych celach. Nie potrafię sobie jednak wytłumaczyć, co można było zyskać poprzez zatrucie przypadkowych osób. Chyba ze truciciel współdziałał z grupą, która miała przejąć okręt. Currald westchnął głęboko i splótł palce dłoni. Mimo że po chorobie był zmizerowany, nadal górował nad wszystkimi, a jego ponura mina była wręcz groźna. - Pani kapitan, cieszy się pani reputacją osoby niezmiernie sprawiedliwej... - Przerwał, niezadowolony z tego wstępu, i zaczął na nowo: - Ja jestem tylko dowódcą wojskowym, nie mam aż tyle do czynienia z załogą okrętu, ale wiem, że wszyscy uważacie, iż ciężkoświatowcy trzymają się razem. To stwierdzenie jest w dużym stopniu zgodne z prawdą. Przypuszczam, że wiedziałbym, gdyby ciężkoświatowcy planowali jakiś spisek w tej części okrętu. Mam również nadzieję, ze wierzy pani, iż powiedziałbym pani o tym. Sassinak uśmiechnęła się, doceniając jego wysiłki. - Już wcześniej mówiłam, panie majorze, że mam do pana pełne zaufanie. Nie sadzę, by planowano spisek, gdyż po wykryciu zatrucia nie wydarzyło się nic poważnego. Obawiam się jednak, że jeśli aresztuję stewardesę, o której wspomniałam, to pan i pozostali ciężkoświatowcy uznacie to za zbyt pospieszną reakcję na wykrycie trucizny z Diplo. Dlatego bardzo mnie interesuje pańskie zdanie na temat tego, jaki ta osoba miałaby w tym interes. O ile wiem, nic wynika to z polityki i religii ciężkoświatowców. - Oczywiście, że nie. - Currald znowu westchnął. - Może jednak jej naturalna rodzina i krewni na Palunie byli skrajnymi separatystami- Sama nie może należeć do separatystów, bo nic wytrzymałaby tego nerwowo. Niektórzy z nich dość surowo obchodzą się z nie dostosowanymi dziećmi. Czasami od razu je zabijają, twierdząc, że nie nadają się do życia. - Zignorował głośne szmery obecnych i kontynuował: - Jeśli nie udało jej się dostosować do życia w niskiej grawitacji, albo jeśli się jej wydaje, ze powinna odegrać się za to, że była nieprzystosowana, to rzeczywiście mogła postąpić nierozsądnie, by zwrócić na siebie uwagę. - Rozejrzał się dookoła i skierował wzrok na Sass. - Czy wśród pani oficerów nic ma żadnych ciężkoświatowców? - Dawniej byli, ale wysłałam ich z Huronem na transportowiec- - Wzruszyła ramionami, zauważając jego przenikliwe spojrzenie. - Mieli odpowiednie kwalifikacje i doświadczenie. Ta odpowiedź przypadła mu do gustu, rozluźnił się nieco. - Czy wobec tego pozwoliłaby pani oficerowi-ciężkoświatowcowi zamienić parę słów z tą dziewczyną? - Jeśli tylko sądzi pan, że uda się dowiedzieć prawdy. - Ma pani do mnie zaufanie. - Nie było to pytanie, lecz utwierdzenie, wypowiedziane z pewnym zdziwieniem. - Dobrze, pani kapitan, zobaczę, co będę mógł zrobić. Reszta spotkania była poświęcona wynikom prowadzonej obserwacji. Przez kilka pierwszych dni po lądowaniu nie zauważono w układzie żadnej aktywności poza lotem wahadłowca z planety na zamieszkany księżyc. Jednakże parę godzin temu szybki statek uniósł się z powierzchni planety i skierował na kurs wiodący poza układ. - Lecą powiedzieć szefowi, co się stało - stwierdził Bures. - Dlaczego więc czekali aż tak długo? - zdziwiła się Sass. Przyszło jej do głowy kilka powodów, z których żaden nie był szczególnie miły. Nikt nie odpowiedział na jej pytanie, ale nie spodziewała się uzyskać odpowiedzi. Ciekawe, kiedy przylecą duże transportowce, by rozebrać i przenieść bazę. Wróg zna prędkość statku, jaki porwał Huron, a więc wie, ile czasu pozostało do przybycia okrętów Floty. O wiele groźniejsza możliwość polegała na tym, że nieprzyjaciel zechce bronić bazy, łapiąc malutką ekspedycję Floty w pułapkę zastawioną przez swe naszpikowane bronią okręty, podobne do dozorowca, z którym walczyli. Wreszcie pani kapitan podsumowała naradę. - Możemy teraz śledzić odlatujący okręt, mając nadzieję, że zmierza w jakieś ważne miejsce, możemy też czekać tutaj i później złożyć Flocie raport, albo wreszcie moglibyśmy spróbować uniemożliwić ewakuację bazy, kiedy tylko się rozpocznie. Chciałabym wiedzieć, dokąd leci ten drań. Dwie godziny później Currald zadzwonił do niej, prosząc o zwołanie narady. Zgodziła się na to i chociaż o niczym podobnym nie wspomniał przez telefon, nie zdziwiła się, kiedy do biura wraz z nim weszła podejrzana stewardesa. Jej historia wyglądała tak, jak przypuszczał Currald, Seles urodziła się bez wrodzonego dla ciężkoświatowców przystosowania do wysokiej grawitacji. Przez pierwszy miesiąc po narodzinach ciągle groziła jej śmierć. Dziadek radził jej matce, by ją zabiła, ale ta kobieta, która straciła już dwoje dzieci w awarii środowiskowej, postanowiła dać szansę córce. Ponieważ medycyna była bezradna, dwumiesięczne dziecko odesłano do młodszej siostry matki na planetę Palun. Nawet tam Seles była "mięczakiem". Kuzyni naśmiewali się z niej, gdy złamała nogę w kostce przy upadku z drzewa, kpili, że nie potrafi biegać ani wspinać się tak szybko jak oni. Kiedy po ukończeniu dziesięciu lat poleciała w swą jedyną w dzieciństwie podróż na Diplo. musiała nosić kombinezon ochronny, jak lekkoświatowcy, i również z tego powodu wysłuchiwać szyderstw dziadka. Starzec twierdził, że dziewczyna zniszczyła rodzinę - nie tylko kosztami leczenia i podróży na Palun. ale poprzez sam fakt, że mają takie nieprzystosowane dziecko. Lepiej już byłoby, gdyby zmarła w łonie matki. Ojciec traktował ją jak powietrze, nic rozmawiał z nią. Matka miała już dwoje "normalnych" dzieci, krzepkich chłopaków, którzy przewrócili Seles na podłogę i dusili ją, dopóki nie przegoniła ich matka, szczerze zirytowana, że ma tyle kłopotów z tą dziewczyną. W szkole na Palunie zainteresowało się nią kilku aktywnych separatystów, którzy wykorzystywali jej słabą kondycję jako żywą ilustrację przyczyn, dla których ciężkoświatowcy powinni unikać kontaktów z lekkoświatowcami i Federacją. Pouczono ją, że nic przystosowani mogą usprawiedliwić swoje istnienie poprzez okazanie przywiązania do interesów ciężkoświatowców i szpiegowanie od wewnątrz dominującej kultury lekkoświatowców. Z myślą o tym poprosiła o przeniesienie ze względów zdrowotnych na planetę o normalnej grawitacji. Jej prośbę szybko spełniono. Uznano ją za osobę kwalifikującą się do utrzymania przez państwo i skierowano do szkoły z internatem na planecie Cascya. Sassinak pomyślała, że Seles poszła do tej dziwnej szkoły z internatem mniej więcej w tym samym wieku, w którym ona zaczęła uczyć się w szkole przygotowującej do służby we Flocie. Jednakże Seles nie miała swego Abego, przewodnika i nauczyciela. Była większa i silniejsza niż przeciętna dziewczyna (choć ciężkoświatowcy uważali ją za wymoczka) i uwierzyła już w to, że jest wyrzutkiem społecznym. Czy ktokolwiek próbował się z nią zaprzyjaźnić? Seles pewnie nawet by tego nie zauważyła. Grubo ciosana twarz tej dziewczyny nie była brzydka, ale szpeciła ją zastygła, sztywna, ponura mina, przez co wyglądała na głupszą niż rzeczywiście była. Kilka razy napytała sobie kłopotów, biorąc udział w bójkach. Ludzie zaczepiali ją, ponieważ nienawidzili ciężkoświatowców, a jej nie ufali. Sassinak usłyszała w jej glosie nutkę użalania się nad sobą, ale nie wypowiedziała żadnego komentarza. Nikt nie lubi tych, co jęczą, nikt nie ufa ponurakom. Tak wiec Seles skończyła szkolę przekonana, że na świecie nie ma sprawiedliwości. Wciąż płonęła chęcią usprawiedliwienia swego istnienia przed krewnymi ciężkoświalowcami. Z takim właśnie nastawieniem wstąpiła na służbę do Floty. Po odbyciu podstawowego przeszkolenia, podczas pierwszej przepustki, wybrała się na Diplo. Rodzina okazywała jej wyłącznie pogardę, nie wierzyła, że dziewczyna chce być szpiegiem ciężkoswiatowców. Powiedziano jej, że gdyby do czegokolwiek się nadawała, zwerbowałaby ją regularna służba wywiadowcza. A tak, co zdziała na własną rękę? "Jesteś mięczakiem!" - krzyczał dziadek. Matka mu przytakiwała, a młodsi bracia uśmiechali się kpiąco. "Najpierw udowodnij, na co cię stać, a potem zobaczymy" - uciął wszelkie dyskusje dziadek. W drogę powrotną do bazy kosmicznej zabrała kilogram trucizny. Ponieważ nie była ona zakazana na Diplo, Seles uznała, że ciężkoświatowcy są na nią odporni. Miała zamiar zabić całą lekkoświatową załogę na swym przyszłym okręcie, przekazać go pod komendę swych ziomków i w ten sposób dowieść swej lojalności. - Niczego byś nie udowodniła! - żachnął się major Currald, który z przykrością słuchał taj opowieści. - Czy chciałaś, żeby lekkoświatowcy uznali, iż wszyscy jesteśmy głupi albo szaleni? Nie przyszło ci do głowy, że niektórzy z nas są przekonani, że jedyną naszą nadzieją jest Federacja, a wraz z nią lekkoświatowcy? Dziewczyna miała wypieki na twarzy. Gdy kładła na biurku Sass pogniecioną, kilkakrotnie złożoną kartkę, ręce jej drżały. - Wiem, co teraz będzie. Wiem, że mnie zabijecie. Chciałabym jednak, żeby pochowano mnie na Diplo, a przynajmniej moje prochy. Zgodnie z regulaminem musicie to zrobić i wysłać tę informację. Wiadomość była równie nieskładna i żałosna jak cała historia. Zaczynała się od słów: "W imię Sprawiedliwości i naszej Słusznej Sprawy" i odwoływała się do niezgodnej z faktami historii (zamieszki na Gelway nie zostały wywołane uprzedzeniami wobec ciężkoświatowców, którzy w ogóle nie wzięli w nich udziału, nie licząc jednego oddziału policji) oraz wątpliwej teologii (Sass nigdy wcześniej nie słyszała o "Bogu Darwina"), które miały usprawiedliwić otrucie niczemu niewinnych osób, w tym również ciężkoświatowców, będące "aktem czystego oporu, który rzuci światło na całą Galaktykę". Informacja kończyła się prośbą do rodziny o zezwolenie na pogrzeb jej szczątków na planecie, by "nawet tak słaba i nieudana córka Wspanialej Rasy mogła spoczywać na ziemi, która ją zrodziła". Sassinak spojrzała na Curralda. który w tym momencie uosabiał całą brutalność ciężkoświatowców. Najwyraźniej miał ochotę zetrzeć Seles na proch. Z kolei Sass odczuwała podobną chęć w stosunku do rodziny dziewczyny. Być może nie była ona szczególnie błyskotliwa, ale coś by z niej wyrosło, gdyby nie wmówili jej, że jest plamą na honorze rodziny, czarną owcą. Wzięła kartkę z biurka, złożyła ją i schowała do teczki, zawierającej notatki na temat dochodzenia. Patrząc dziewczynie prosto w oczy, zaczęła mówić twardym głosem: - Masz rację, że kapitan, działając w trybie nadzwyczajnym. ma prawo skazać na śmierć każdego na pokładzie, kto zagraża bezpieczeństwu okrętu. Mogłabym kazać zabić cię na miejscu, bez żadnych dyskusji. Jednakże nie uczynię tego. - Seles otworzyła ze zdziwieniem usta, a ręce zadrżały jej jeszcze bardziej. Na twarzy Curralda pojawił się wyraz niesmaku. - Nie zasługujesz na szybką śmierć za ten... - zatrzasnęła teczkę - fałszywy heroizm. Flota wydała dużo pieniędzy na twoje szkolenie, o wiele więcej niż twoja rodzina na lekarstwa, wożenie cię tam i z powrotem i robienie ci awantur. Jesteś nam coś winna, a swym kolegom winna jesteś przeprosiny za to, że o mało ich nie pozabijałaś. Włączając w to majora Curralda. - Nie wiedziałam, że trucizna podziała na ciężkoświatowców.,. - wyszeptała Seles. - Zamilknij! - Na dźwięk głosu majora dziewczyna z przerażeniem zamknęła usta. - Nie przyszło ci do głowy, żeby wypróbować ją na sobie, co? - Ja nie jestem czystej rasy... - Nie o to chodzi, Seles - wtrąciła Sass, zanim Currald zdołał otworzyć usta. - Miałaś trudne dzieciństwo, podobnie jak wielu z nas. Ludzie byli dla ciebie źli, tak samo jak dla wielu z nas. Nie ma jednak sensu truć tych, którzy nie zrobili ci nic złego. Jeżeli naprawdę chciałaś kogoś zabić, to dlaczego nie otrułaś swojej rodziny? To oni cię skrzywdzili. - Tak, ale ja... ale oni... - Są twoją naturalną rodziną, wiem. Flota zaś mogła zostać twoją prawdziwą rodziną. Zrobiłaś jednak coś, czego nic możemy puścić płazem. Zabiłaś kogoś, Seles, i to nie w walce z otwartym czołem, ale przebiegle, podstępem. Kiedy wrócimy do domu, czeka cię sąd wojskowy, być może zostaniesz oddana pod obserwacje psychiatrów. - Nie jestem wariatką! - Nie? Usiłujesz dogodzić tym, którzy cię skrzywdzili, trując tych, którzy starali się z tobą zaprzyjaźnić. Moim zdaniem to czyste szaleństwo. Jesteś winna, ale jeśli cię ukarzę, inni ciężkoświatowcy mogą pomyśleć, że postąpiłam tak ze względu na twoje geny, a nie na twoje czyny. - Ciężkoświatowcy powinni wystąpić z Federacji i zająć się swoimi sprawami - wymamrotała z uporem Seles. - Federacja nigdy nam nie pomogła. Sassinak spojrzała na Curralda. Maska pogardy i niesmaku zniknęła z jego twarzy. - Wydaje mi się, panie majorze - rzekła Sass - że mamy tu jednocześnie problem medyczny i prawny. W obecnych okolicznościach nie istnieje możliwość leczenia psychiatrycznego, a nie chcę sądzić tej dziewczyny, dopóki nie dostaniemy wyników pełnych badań. - Sądzi pani, że wystarczy... - Podejrzenie o niepoczytalność przyczyni się do złagodzenia kary. To jednak leży poza sferą mych uprawnień. Muszę zadbać o zminimalizowanie szkód poczynionych przez nią we wszystkich dziedzinach oraz o zachowanie dowodów. Dziewczyna patrzyła to na panią kapitan, to na majora, zdezorientowana i przestraszona. - Ale ja... ja żądam...! Sassinak pokręciła głową. - Seles, jeżeli sąd wojskowy zarządzi egzekucję, dopilnuję, by twe przesłanie zostało przekazane rodzinie. Jednakże w chwili obecnej nie widzę innego wyjścia, jak tylko umieścić cię w odosobnieniu. - Nawiązała kontakt ze szpitalem pokładowym i zamieniła kilka słów z oficer medyczną. - Panie majorze, czy mam kazać komuś ze służby bezpieczeństwa, żeby sprowadził ją na dół, czy... - Ja się tym zajmę - odparł tonem, w którym współczucie zajęło miejsce niesmaku. - Dziękuję. W pana towarzystwie będzie się zachowywać spokojniej. "I to z kilku powodów" - dodała w myślach. Currald miat posturę i pewny siebie wygląd w pełni przystosowanego ciężkoświatowca, wyszkolonego do walki. Seles nie będzie próbować ucieczki i pod jego wzrokiem na pewno nie wpadnie w histerie. Niecałą godzinę później oficer medyczna zakomunikowała, ze Seles może popełnić samobójstwo. - Jej życie wisi na włosku. Seles w każdej chwili może się załamać, tym prędzej, jeśli zamkniemy ją w areszcie. Chcę ją poddać hibernacji. - W porządku. Kiedy przygotujesz dokumenty, przyślij mi je do podpisu. I uważaj, żeby z tym hibematorem nic się nie stało. Nie chcę żadnych podejrzeń. Sprawa została rozwiązana. Sassinak rozparła się w fotelu, zastanawiając się, dlaczego poczuła wobec tej dziewczyny takie współczucie. Nigdy nie lubiła osób nadmiernie użalających się nad sobą, Seles zaś zabiła członka załogi, a jednak wywarły na niej wrażenie oszołomienie i ból dziewczyny, to połączenie odwagi i gniewu. Kiedy Currald wrócił na główny pokład, wyraził swą opinię w podobnym tonie. - Jestem Przyłączeniowcem, ale zawsze byłem zdania, że powinniśmy wypróbowywać naszą młodzież na planetach o dużej grawitacji. Mamy coś szczególnego, co warto zachować, czego nie wolno się wyzbywać. Kiedyś nawet popierałem tych, którzy żądają, by zaprzestać leczenia nie przystosowanych noworodków. Uważałem, że we wszechświecie jest i tak dość lekkoświatowców, którzy szybko się mnożą, po co więc tracić pieniądze i czas na wychowywanie kolejnego wymoczka? Ta dziewczyna to w gruncie rzeczy żywy dowód mojego rozumowania. Jej rodzina straciła mnóstwo pieniędzy, czasu i nerwów. Federację drogo kosztowała szkoła z internatem, Flota straciła sporo forsy i czasu na przeszkolenie jej, a w rezultacie dostaliśmy niekompetentną i głupią trucielkę. Sam już nie wiem. Mam ochotę wdeptać ją w ziemię. a jednocześnie jest mi jej żal. Nic z niej nie będzie, choć mogło być. Stwierdzam z żalem, że to wyznawane niegdyś przeze mnie ideały tak ją fatalnie ukształtowały. - Mam jednak nadzieję, że coś uda się uratować. - Sass przesunęła po biurku w jego stronę pełny kubek. - To, co jej powiedziałam, jest szczerą prawdą. Wielu z nas miało trudne dzieciństwo, niejedn został w jakiś sposób skrzywdzony. Przypuszczam, że spotkał się pan z uprzedzeniami wobec swego pochodzenia. - Skinął głową. - Jednak nie postanowił pan otruć nicwinych osób, by odegrać się na tych, którzy pana zranili. - Wypiła kilka łyków ze swego kubka. Nie byta to kawa, lecz rosół. - Najgorsze, że staje się to teraz dużym problemem. W Radzie poruszano ostatnio temat rzekomej dominacji ludzi we Flocie. - Co?! - Major chyba nigdy o tym nie słyszał. - Nie podaje się tego do powszechnej wiadomości, niemniej Jednak niektóre rasy domagają się wprowadzenia w Akademii obowiązkowych limitów. Nawet Ryxi są tego zdania. - Te pierzaste szczotki? - Wiem, wiem. Currald, jesteś z Floty, więc rozumiesz, że ludzie muszą trzymać się razem. Ciężkoświatowcy doskonale przystosowali się do dużej grawitacji, ale nawet oni nie mogliby na własną rękę przeciwstawić się reszcie Federacji. Skinął głową, znów popadając w przygnębienie. Sass zastanowiła się, o czym on teraz myśli. Major jest z pewnością godzien zaufania. zwłaszcza po tym, co wydarzyło się przez osiami tydzień. Mało brakowało, a nie uszliby z życiem. Kolejnym jej gościem był Hollister, który przyniósł raport na temat wszystkich napraw oraz szacowanych możliwości okrętu, zanim podda się go gruntownemu remontowi. Choć napędy po lewej stronie rufy nie były aż tak poważnie uszkodzone, jak sądzono, wyglądało jednak na to, że krążownik nie przetrzyma kolejnego pościgu w przestrzeni FTL. - Uda się zrobić kilka skoków w prostym kursie na Sektor - stwierdził Hollister - ałe żadnych manewrów, jakie musiałby wykonywać Ssli podczas pościgu. Nie ma pani pojęcia, jak to obciąża napędy. Sassinak rzuciła mu groźne spojrzenie. - To znaczy, że nie dowiemy się, dokąd podążają uciekające okręty? - Niestety nie, bo nie wiadomo, czy w ogóle gdziekolwiek dotrzemy. Musiałbym zgłosić stanowczy protest. - Którego nikt by nie przeczytał, gdybyśmy się rozbili. Nieważne. nie będziemy ich śledzić. Musimy jednak coś zrobić, nie możemy tu siedzieć z założonymi rękami. Gdybyśmy zdołali oznaczyć jakoś te okręty... - To zupełnie inna sprawa. - Odchylił się w tył i zmarszczył czoło, przygotowując się do dłuższej tyrady. - Zakłada pani, że ktoś przyleci ewakuować stację. Chciałaby pani wiedzieć, dokąd. Nie możemy ich śledzić, więc... - Zawiesił głos. Sassinak czekała, lecz Hollister nie odzywał się. Wreszcie drgnął i podał jej następną kostkę z danymi. - Pomyślę o tym, ale na razie mamy kolejny kłopot. Czy pamięta pani problemy z płuczkami systemu środowiskowego? - Tak. - Włożyła kostkę do czytnika, dziwiąc się, że nie została ona bezpośrednio przekazana do terminalu komputerowego. Spojrzała w ekran i omal nie zaklęła głośno. - Jest coraz gorzej - powiedział Hollister. I to znacznie gorzej. Wydajność przetwarzania spadała z dnia na dzień, a stężenie substancji zanieczyszczających rosło. Przypomniała sobie wiadomości o stałej równowadze reakcji, stopniu przyrostu glonów,.. - Zatkał się zawór przeciążenia i wystąpił przeciek z systemu hydroponicznego do rur doprowadzających - kontynuował Hollister, wskazując palcem dodatkowe dane. - Tu wszędzie rośnie zielony kożuch. Wczoraj uporaliśmy się z nim w rurach poprzecznych, ale płynąca nimi ciecz jest bogata w składniki, którr glony wprost uwielbiają. Nie możemy ich zlikwidować, nic niszcząc całego życia biologicznego w głównych systemach hydroponicznych, gdyż to znaczyłoby, że musielibyśmy przejść na zapasowy system zasilania w tlen. Straciliśmy już dwadzieścia procent zapasów powietrza w potyczce z tym okrętem. Sassinak skrzywiła się. Zapomniała, że podczas walki część zapasowych zbiorników tlenu została uszkodzona lub zniszczona. Hollister ciągnął dalej: - W normalnych okolicznościach pomniejszenie załogi o osoby, które odleciały na zdobycznym statku, byłoby dla nas korzystne, ale ponieważ nie wiedzieliśmy, jaki system środowiskowy ma transportowiec, wysłaliśmy też specjalistów od biosystemów. Bardzo mi ich teraz brakuje. Powinniśmy przepłukać i na nowo nastawić cały system, ale o wiele bezpieczniej zrobić to w jakimś miejscu, gdzie będzie powietrze. Może jakoś uda nam się utrzymać wydajność, ale tylko pod warunkiem, że nic więcej się nie popsuje. - Czy to mógł być sabotaż? - spytała Sass. Hollister wzruszył ramionami. - Oczywiście, że tak. ale równie dobrze może to być najzwyklejsza awaria. ROZDZIAŁ TRZYNASTY Monitory kontrolne pokazywały pogarszający się z dnia na dzień stan biosystemów, Sassinak zmuszała się, by okazywać na zewnątrz względny spokój, choć w duchu szalała z wściekłości. Byli już tak blisko, znaleźli bazę handlarzy niewolników i prawdopodobnie również drogę do ich mocodawców, gdy nagle zostali obezwładnieni. Codzienne meldunki Hollistera potwierdzały dane z ekranu: nie mieli rezerw na pościg, nie mogli też dłużej tkwić w miejscu. Mimo wszystko czekała, mając nadzieję, że pojawią się kolejne okręty, które będzie mogła opisać w raporcie. Gdyby przybyła ekspedycja ratunkowa Hurona, mogłaby ona przejąć prowadzenie obserwacji. Każdego dnia Sass spędzała kilka godzin na przeglądanie akt personalnych, sprawdzając każdego, kto powinien być w sekcji okrętu, z której wystrzelono pocisk, i kto mógł mieć dostęp do urządzenia odpalającego. Osób takich było ogółem czterdzieści czy pięćdziesiąt. Przeanalizowała już kilkanaście, od Aariefa do Kelly'ego, mając nadzieję, że tę żmudną pracę przerwie jej jakiś okręt przylatujący do układu. Wreszcie na samym skraju zasięgu detektorów pojawił się jeden pojazd. Jego sygnalizator był chyba nie uszkodzony, bo podawał szczegóły dotyczące masy i rozmiarów okrętu. - Hm... - Sassinak zmarszczyła czoło nad ekranem. - Jeśli to prawda, to powinien mieć zainstalowany nowy system sygnalizacyjny. - Możemy go zidentyfikować?. - Spróbujmy. - Nowy system działał poprawnie. Poinformował ich, że statek przybywa z Courcy-DeLan i że uprzednio przewoził przez półtora roku "różne ciecze" na trasie Valri Palin - Terehalt. "Różne ciecze" wlewano do dziesięciolitrowych butli. Cóż to mogło być? Paliwo? Narkotyki? Związki chemiczne służące do produkcji syntetyków? Wszystko było możliwe, od stężonych kwasów po płynne witaminy do diety niewolników. Do układu wleciały dwa kolejne transportowce, które ostrożnie wylądowały na powierzchni planety. Czułe detektory "Zaid -Dayana" zdołały dokładnie zlokalizować statki na powierzchni planety, potwierdzając tym samym podejrzenie, że wylądowały one w uprzednio odkrytym miejscu. Później pojawił się ogromny okręt typu hall-kir, zaprojektowany do cumowania na stacji orbitalnej. Nie będąc w stanie wylądować na planecie, zatrzymał się na niskiej orbicie. Teraz nie ulegało już wątpliwości, że baza zostanie ewakuowana. Statek typu hall-kir mógł pomieścić ogromny ładunek maszyn i urządzeń. Jednakże ten pojazd miał co najmniej dwadzieścia lat i nie był wyposażony w nowy nadajnik. Sassinak nic wiedziała też, jak oznaczyć go dla potrzeb dalszego śledztwa. Sygnalizator IFF ujawnił tylko tyle, że statek został wydzierżawiony z nie figurującej w aktach korporacji Generał Systems Freight Lines. Nie wiadomo było, kim jest wypożyczający, ani też czy statek już uprzednio był dzierżawiony podejrzanym klientom. - Sygnał Floty! Pisk w słuchawce wyrwał Sassinak z niespokojnej drzemki. Kciukiem ściszyła głośność. - O co chodzi? - Sygnał Floty, kieruje się ku nam lekka grupa bojowa pod dowództwem komodora Yerstana. Sygnał nadawany szyfrem na wąskim zakresie, ale na pewno go wykryli. - Już idę. Czuła lekki ból głowy, może od zdenerwowania, a może na skutek nie najlepszej jakości powietrza. Weszła pod prysznic, nałożyła świeży mundur i pobiegła na mostek, gdzie załoga była bardziej ożywiona niż w ostatnich dniach. - Sygnał nakierowany był w stronę planety - poinformował oficer łącznościowy. - Muszą wiedzieć, że tu jesteśmy. - Niczego nie wiedzą, co najwyżej mają taką nadzieje -sprostowała Sassinak. - Czy wyślemy do nich sygnał? - A mamy wolną drogę? - Och, rzeczywiście. Już zasłoniła nas ta wstrętna planeta. - Stacja na księżycu pewnie przechwyciła sygnał, prawda? - Tak, ale... - A więc jeszcze przez pewien czas pozostaniemy w ukryciu. Daj namiar na najbliższy okręt Floty i jak najdokładniejsze wyliczenia ich trajektorii lotu, Dane pojawiły się w postaci błękitnych symboli na tle schematu układu planetarnego. Sassinak usiłowała sobie przypomnieć, co słyszała o komodorze Verstanie. Czy wkradnie się ostrożnie do układu na wolniejszym, ale i dokładniejszym napędzie wewnątrzukładowym, czy też przeleci przezeń kilkoma skokami FTL, tak jak zrobiła to ona? Ile okrętów liczy grupa bojowa? Czy wyśle naprzód pojazd zwiadowczy albo eskortowy? Huron na pewno ostrzegł go przed fałszywymi sygnałami nadajników IFF, więc jest gotów stawić czoło kłopotom. Tylko że niektórzy wysocy rangą oficerowie mieli w zwyczaju ignorować ostrzeżenia swych młodszych kolegów. Wezwała na mostek Hollistera, by zapytać go o możliwości "Zaid-Dayana". Warto zastawić pułapkę na piratów, choć bez ujawnienia swej obecności będzie dość trudne, O wiele wcześniej niż się spodziewała odebrali kolejny sygnał floty. Komodor najwyraźniej postanowił szybko wtargnąć do układu, wysyłając mniejsze okręty długimi skokami daleko przed krążowniki. "Scratch", okręt klasy dozorowca, badał drugą stronę planety, szukając oznak życia. Sassinak wysłała krótką szyfrowaną wiadomość najwęższym, jak tylko mogła, pasmem, mając nadzieję, że piraci nie zdołają tego wykryć swymi urządzeniami. Po kilku sekundach otrzymała odpowiedź i nawiązała łączność z komodorem Yerstanem. Chciał, by wydostała "Zaid-Dayana" kryjówki i żeby się spotkali. Odrzucił jej propozycję zastawienia pułapki, w której ukryty krążownik mógłby przechwycić statki uciekające przed widocznym zagrożeniem. Nic miała innego wyjścia, musiała usłuchać. Załoga ściągnęła do wnętrza okrętu detektory i sieci rozłożone na najbliższych skałach. Kiedy wszystko było gotowe, Hollister po raz ostatni sprawdził poszczególne elementy napędu. Odczekali jeszcze ponad dwie godziny, by zniknąć z pola widzenia piratów. - Nawet jeśli muszę zrezygnować ze świetnego punktu obserwacyjnego - oznajmiła Sass - to nie mam zamiaru wyskakiwać im przed nosem. Może uda nam się wymknąć tak, że w ogóle nie domyślą się naszego istnienia, "Zaid-Dayan" ostrożnie wydostał się ze skalnej rozpadliny i oderwał się od powierzchni księżyca. Sassinak odetchnęła z ulgą. Chociaż w krytycznym momencie satelita zapewnił im schronienie, to jednak jego powierzchnia nie była naturalnym portem dla okrętu, zaś sama pani kapitan tylko w locie doświadczała irracjonalnego poczucia bezpieczeństwa. Poza tym teraz widzieli wszystko wokół, ich pola widzenia nie zawężała już poszarpana powierzchnia księżyca. Okręt nabierał prędkości, wszystkie systemy funkcjonowały doskonale, na mostku kapitańskim nie zapaliła się ani jedna kontrolka ostrzegająca przed grożącym niebezpieczeństwem.Gdyby Sass nie pamiętała o zniszczonych napędach i załatanej dziurze na rufie, myślałaby, że krążownik jest w idealnym stanie. Przez następnych kilka godzin całą jej uwagę pochłaniało kluczenie pomiędzy odłamkami skał otaczającymi planetę. Gdy wreszcie wydostali się poza wszystkie satelity i pierścienie asteroidów, okręty Floty znajdowały się już w odległości kilku minut świetlnych. Sassinak nie decydowała się na skok, kontynuowała lot na napędzie wewnątrzukładowym. sprawdzając przez kilka pozostałych do spotkania godzin, czy okręt i załoga są przygotowani na inspekcję. Akta, do których zajrzała, przypomniały jej, że komodor Verstan cieszy się reputacją człowieka szczególnie wymagającego. Czuła przez skórę, ze będzie miał wiele do powiedzenia na temat wyglądu krążownika. Zauważyła, że komodor kieruje swe okręty w stronę bazy piratów, ściśle przestrzegając zasad taktyki. Dwa okręty klasy dozorowca. "Scratch" i "Darkwatch", ustawiły się między planetą a słońcem, niewątpliwie po to, by wyłapać "zabłąkanych" piratów. Krążownik flagowy, "Serb Hawr", i dwa lżejsze krążowniki uformowały klin. Po ich obu bokach ulokowały się po trzy pojazdy patrolowe, jeszcze jeden zaś leciał z tyłu. Gdy "Zaid-Dayan" zbliżał się do okrętów, utrzymały tę pozycję, nie kierując się już w stronę układu planetarnego. Sassinak ustawiła "Zaid-Dayana" dokładnie za "Serb Harrem" i nawiązała kontakt telekomunikacyjny z komodorem Verstanem. Wyglądał tak, jak na zdjęciu w rejestrze oficerów Floty szczupły mężczyzna o różowej twarzy, gęstych siwych włosach i błękitnych oczach. Zza jego pleców w ekran niecierpliwie wpatrywał się Huron. - Witam panią komandor - przemówił oficjalnym tonem Verstan. - Otrzymaliśmy sygnał z nadajnika ratunkowego Floty. Sass porzuciła wszelką nadzieję. Jeśli Verstan tak zaczyna rozmowę, to... - Jak widzę, było to jakieś nieporozumienie. - Chciała coś wtrącić, lecz komodor mówił dalej. - Podkomandor Huron zasugerował mi możliwość, że rzekomy wybuch pani okrętu został w jakiś sposób zamarkowany, choć sądzę, że... hm... zwyczaj każe w takiej sytuacji wyłączyć sygnalizator. - Panie komodorae, w tym przypadku sygnał nadajnika był niezbędny, aby oszukać piratów... - Ach, tak... piratów... Z iloma uzbrojonymi okrętami miała pani do czynienia? Sassinak zazgrzytała zębami. Niedługo stanie przed sądem -działo się tak zawsze w podobnych okolicznościach - i to tam będzie właściwe miejsce na zadawanie takich pytań. - Pierwszy uzbrojony okręt - odparła jednak - eskortował transport niewolników. Wówczas nie wiedzieliśmy jeszcze, czy transportowiec również jest uzbrojony. - Nic był. Mieliście przecież sygnał z nadajnika IFF. - Wiedzieliśmy, że sygnalizator na dozorowcu był przestrojony, nie mieliśmy więc zaufania do sygnału z transportowca. Jeśli przypomni pan sobie, jak zniszczony został lekki krążownik "Cles Prel", kiedy rzekomo nie uzbrojony transportowiec rozniósł go na strzępy... Wiedziała, że to chwyt poniżej pasa. Kapitan "Cles Prel" był w Akademii kolegą Verstana. Twarz komodora zastygła, ale spojrzał na nią z szacunkiem. Choć pedantycznie przywiązany do regulaminu, lubił jednak ludzi z ikrą. - Powiedziała pani; "pierwszy uzbrojony okręt". Czy były jakieś inne? Opisała dobrze obwarowaną bazę oraz okręty, które przyleciały. by włączyć się do bitwy. Huron na pewno poinformował go już o uzbrojeniu pierwszego dozorowca - jeśli tylko komodor zechciał go wysłuchać. Zanim Verstan zdążył zapytać ją o szczcegóły potyczki, poinformowała go o późniejszym ruchu w układzie. - W ciągu kilku ostatnich dni na planecie wylądowały trzy transportowce klasy gourney, a na niskiej orbicie krąży jeden statek klasy hall-kir. Jeden z tych transportowców z pewnością pochodzi z układu ciężkoświatowców, a wcześniej odbywał nie rejestrowane podróże. Sądzę, że mają zamiar ewakuować bazę. Zaobserwowaliśmy dużą aktywność wahadłowców krążących między planetą a statkiem na orbicie. - Czy ma pani jakieś rozeznanie co do wielkości bazy? - Raczej nic. Siedzieliśmy po drugiej stronie tego małego księżyca i od strony planety mieliśmy rozłożoną tylko niewielką sieć sensorów. Uzyskany obraz cieplny może dotyczyć różnej liczby osób - od tysiąca do piętnastu tysięcy, w zależności od szeregu czynników. Gdybyśmy mieli pewność, czym się zajmują, opracowalibyśmy bliższe dane. Mogę panu przesłać wszystkie informacje. - Bardzo proszę. Dostroita kanały i przekazała mu dane. - Jeśli ich zdolność załadowcza kształtuje się w granicach normy, mogą ukończyć ewakuację i być gotowi do odlotu w ciągu najbliższych kilku dni. - Rozumiem. Czy sądzi pani. że odlecą nawet w naszej obecności? - Zapewne tak. Nic nie zyskają czekając- Aha, zewnętrzny księżyc... Czy Huron powiedział panu o zasięgu ich detekcji? - Tak. Zdaję sobie sprawę, iż zauważyli nasze przybycie. Zniszczyliśmy również ich zewnętrzny sygnalizator ostrzegawczy- Trzy transportowce średniej wielkości, jeden statek klasy hall-kir... Powinniśmy ich złapać. Jeżeli poczekamy jeszcze tydzień, może coś dodatkowo wpadnie w naszą sieć. Co pani na to? Chciała przyłączyć się do polowania, marzyła o tym od lat. Jednakże Hollister stanowczo pokręcił głową. - Panie komodorze, nasz system środowiskowy jest przeciążony, napędy rufowe zaś zostały poważnie uszkodzone. Moi mechanicy twierdzą, że nie stać nas na kolejny długi pościg. - Hm... Czy mamy obraz? Może podrzucimy wam coś, co przyda się do naprawy? Któryś z pozostałych krążowników musiał ich obserwować, gdyż zanim jeszcze Sass zdążyła odpowiedzieć, ujrzała, jak na ekranie za plecami Verstana pojawia się obraz "Zaid-Dayana". Jeden z oficerów wskazał mu ekran. Komodor spojrzał nań i gwałtownie zwrócił się do Sassinak. - Co tu się stało? Wygląda to tak, jakby wasza przegroda cumownicza po lewej stronie rufy została... - Przestrzelona. Tak, ale już ją uszczelniliśmy. Wiem, że wygląda to nie najlepiej. - Poza tym brakuje wam co najmniej dwóch napędów rufowych. Pani komandor, jest pani w czepku urodzona. - Chyba tak - odparła, mile połechtana jego reakcją. - Przy okazji, czy podkomandor Huron znajduje się teraz pod pańskimi rozkazami, czy też zwróci mi go pan? Verstan uśmiechnął się i skinął na Hurona. - Nie byliśmy pewni, czy was tu znajdziemy. Myślę jednak, że pan podkomandor z przyjemnością przejdzie na pani okręt. Huron postarzał się przez tych kilka tygodni. Sassinak zastanowiła się, czy on też tak o niej myśli i czy zechce tu wrócić. Huron zaczął opowiadać o podróży transportowcem niewolniczym, o potwornych warunkach, jakie na nim zastali, o przerastającym ich siły zadaniu pocieszenia osieroconych, porwanych z domów dzieci. Jej oczy wypełniły się łzami żalu i gniewu, że nie potrafiła temu zapobiec. Powróciły bolesne wspomnienia z przeszłości. Transportowiec miał na swym pokładzie niewiele prowiantu, ponieważ miał zakończyć podróż na tej planecie. Tak więc do wszystkich nieszczęść doszły jeszcze głód i pragnienie. Teraz Huron chciał dołączyć do grupy bojowej. Jako że nie miał konkretnych zadań na okręcie flagowym, poprosił o zezwolenie na lądowanie wraz z żołnierzami. - Oczywiście wrócę, jeśli mnie pani potrzebuje - dodał, unikając jej wzroku. Sassinak westchnęła. Prześladowały go chyba własne wspomnienia. Nie spocznie, dopóki nie pozabija piratów. "Albo sam nie padnie martwy" - pomyślała ze złością. Nie był żołnierzem. nie został wyszkolony do walki lądowej, powinien mieć więcej oleju w głowie. Będzie lepiej, jeśli wezwie go na "Zaid-Dayana" i uchroni od niebezpieczeństwa. - Huron... Urwała, gdy spojrzał jej prosto w oczy. Huron nie był już tym uległym kochankiem, dobrym zastępcą, lojalnym wobec swej pani kapitan. Gdyby wezwała go na pokład, na pewno by wrócił, Straciłby jednak szacunek do samego siebie, swój honor i dumę, które najbardziej w nim kochała. Mogła mu rozkazać, by poszedł z nią do łóżka, a on bez wątpienia by jej usłuchał. Jednakże nic byłby to już ten Huron, którego tak pożądała. Najpierw musi stoczyć swoje bitwy, a później - jeśli w ogóle będzie jakieś "później" - będą mogli odkryć się na nowo. Poczuła przeszywający ból w sercu, falę tęsknoty połączonej z lękiem. Jeśli stanie mu się coś złego, jeżeli zginie, zawsze będzie miała świadomość. że mogła uratować go przed śmiercią. Gdyby jednak teraz rozkazała mu powrócić na bezpieczny krążownik, wiedziałaby. że go obraziła. - Bądź ostrożny - odezwała się w końcu. - I nie oszczędzaj tych drani. Oczy mu rozbłysły, uśmiechnął się szeroko. - Dziękuję, komandor Sassinak. Cieszę się, że zostałem zrozumiany. Cokolwiek by się stało, bitwa zakończy się, zanim "Zaid-Dayan" powróci na remont do Kwatery Głównej Sektora. Sassinak miała nadzieję, że w odpowiedzi uśmiechnęła się równie otwarcie i szczerze. Niestety, nie czuła radości. Podróż powrotna do Kwatery Głównej Sektora była jednym z najbardziej przygnębiających przeżyć w jej życiu. Podobnie jak Huron nie mogła się doczekać, by dopaść piratów, handlarzy niewolników. A tymczasem musiała wracać do domu jak jakiś cywil. Przyłapała się na tym. że przeklina Hollistera. A przecież to nie była jego wina. Po krótkiej rozmowie odbytej z Huronem nowy zastępca wydawał się jej jeszcze mniej odpowiedni niż poprzednio. Wiedziała, że zbyt surowo go ocenia, lecz nic nic mogła na to poradzić. Wciąż miała przed oczyma twarz Hurona, wyobrażała sobie, jak by to było, gdyby leciał z nią teraz. By odsunąć od siebie podobne myśli, nadal studiowała akta osobowe, przyglądając się danym na temat każdego członka załogi, który mógł mieć dostęp do tej sekcji okrętu, z której odpalono pocisk. Po Kellym zajęła się Kellandem, a następnie przeanalizowała akta kolejnej dziesiątki, aż do Prossera. Na zdjęciu dołączonym do akt Prosser miał minę, która nie przypadła jej zbytnio do gustu. Podejrzliwie spoglądała na obłudny, wymuszony uśmieszek na jego cienkich wargach. Nie, nie może tak traktować każdego członka załogi. Przecież wszyscy nie mogli być winni. Prosser we własnej osobie nie wyglądał aż tak niesympatycznie - sprawdziła to pod byle pretekstem - to chyba jej stan nerwów był źródłem takich negatywnych odczuć. Zdawała sobie sprawę, że w Kwaterze Głównej Sektora stanie przed komisją dochodzeniową, a może nawet przed sądem wojskowym. Czekały ją tam długie rozmowy z oficerami administracyjnymi, którzy chcieli wiedzieć, w jaki sposób doszło do uszkodzeń, dlaczego zdecydowała się w danej sytuacji postąpić właśnie tak, a nie inaczej. Starsi mechanicy kiwali głowami, wymownie cmokali, patrząc na uszkodzenia, i krytykowali prowizoryczne naprawy, przeprowadzone przez Hollistera, Sassinak zaś stawała się coraz bardziej zgryźliwa wobec oficerów prowadzących przesłuchanie. Przecież mimo wszystko udało się jej powrócić z niemal całą załogą, a poza tym ocalić cały transport dzieciaków, które mogły zginąć, gdyby ściśle trzymała się zasad taktyki. Jednakże biurokratyczni śledczy nie mogli uwierzyć w to, żeby krążownik w rodzaju "Zaid-Dayana" mógł zostać pokonany przez "mały, prymitywny statek piratów", jak ujął to jeden z urzędników. Sass pokazała im kostki z danymi szczegółowo opisującymi uzbrojenie dozorowca. Obejrzeli je podejrzliwie i odłożyli na bok, pytając, czy jest aby pewna, że dane są dokładne. Poruszyli też kwestię "zaproszenia" wroga do abordażu na okręt. - To było zupełnie nieodpowiedzialne! - prychnął pewien komandor, który - jak wynikało z rejestru oficerów Floty - nie postawił nogi na okręcie od wielu lat i nigdy nie brał udziału w kosmicznej potyczce. - To mogło się zakończyć katastrofą - skomentował inny. Tylko jeden członek komisji, jednonogi komandor, który podczas swej pierwszej misji został wyrzucony w hibematorze za burtę, zadał jej pytania, jakie sama by postawiła w takiej sytuacji. Przewodniczący komisji dochodzeniowej, admirał z dwiema gwiazdkami, nie mówił ani słowa, ograniczając się do sporządzania notatek. Kiedy wyszła z jednej z takich sesji, mając ochotę powrzucać członków komisji do systemu przetworzeniowego, ujrzała czekającą na nią Arly. - O co znów chodzi? - spytała Sass. Arly wzięła ją pod ramię. - Chyba warto się czegoś napić. Chodźmy do "Gina", zanim zacznie się wieczorny tłok. - Przeczuwam jakieś kłopoty - odparła Sassinak. rzucając na nią baczne spojrzenie. - Jeśli masz jakieś złe wiadomości, powiedz mi od razu. - Nie tutaj. Te gryzipiórki nie zasługują na to, by o tym usłyszeć. Chodźmy. Kapitan ruszyła za nią, marszcząc czoło. Arly nigdy nie bywała nachalna i raczej unikała portowych trawern. Knajpka "Gino" była w tym sezonie ulubionym miejscem spotkań wyższych rangą oficerów Floty. Młodsi oficerowie lubili egzotyczne tawerny, w których czuli się dojrzalsi i odważniejsi, a podkomandorzy i komandorzy na spotkanie wybierali miejsca o pospolitszym, wręcz obskurnym wyglądzie, tak jak "Gino". Było tu jednak czysto, obsługa krzątała się żwawo, a jedzenie świadczyło o tym, że mają tu kucharza z prawdziwego zdarzenia. Arly poprowadziła ją do stolika w rogu sali. Sassinak usado wiła się, ciężko wzdychając, i trąciła kciukiem guzik wzywający obsługę. Gdy Już złożyły zamówienie, spojrzała pytająco na Arly. - No więc? - Mamy komunikat z IFTL. Dla pani. Podała jej pasek wydruku. Sass od razu wiedziała, o co chodzi. Komunikat IFTL dla kapitana remontowanego okrętu? To mogło być tylko oficjalne zawiadomienie o zgonie, jedyną zaś bliską jej osobą, która mogła umrzeć, był... Powoli rozłożyła kartkę. Oficjalny język komunikatu nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Huron nie żył, zginął na stanowisku, podczas ataku na bazę piratów. Zamrugała powiekami, by osuszyć łzy napływające do oczu, i znów spojrzała na Arly. - Wiedziałaś - Domyślałam się. Komunikat IFTL... Cóż innego mogłoby to być? - No tak. A więc on nie żyje. Co za głupiec! - Gniew i ból dławiły jej gardło. Gdyby on nie zechciał... Gdyby ona mogła... Gdyby jakiemuś przeklętemu piratowi drgnęła ręka... - Przykro mi, Sass... pani komandor. - On był... dobrym człowiekiem. To za mało, ta najgłupsza, najbardziej trywialna uwaga. Był dobrym człowiekiem, ale niepotrzebnie pozwolił się zabić. Nigdy już go nie zobaczy. Nigdy go nie dotknie. Drgnęła, przełknęła ślinę i sięgnęła po przyniesiony przez kelnera napój. - Sam tego chciał - powiedziała raczej do siebie niż do Arly. - Zmierzał ku temu na długo przedtem, zanim przybyła pani na "Zaid-Dayana" - odezwała się nieoczekiwanie oficer obrony. Sassinak popatrzyła na nią z zaskoczeniem. Arly wypiła pół szklanki napoju i ciągnęła dalej. - Wiem, że pani... że on... że byliście sobie bliscy, rozumiem to, ale pani nie znała go wcześniej. Służyłam z nim przez sześć lat Ma pani rację, był dobrym człowiekiem, ale był też szalony. Zawsze miał świra. - Huron? Skinęła głową. - W jego aktach nie ma nic na ten temat, bo umiał być na swój sposób ostrożny, ale nazbyt często wdawał się w awantury. Wie pani, gdy ludzie mówili coś złego o kolonistach, natychmiast reagował. Mieszał się do polityki. Kiedyś po takiej kłótni powiedział mi, że nigdy nic dostanie własnego okrętu. Zawsze mówił zbyt dużo, w nieodpowiednim miejscu, nie licząc się z koligacjami innych. - Był jednak dobrym zastępcą... Nie potrafiła pogodzić się z myślą, że Huron był aż takim awanturnikiem. - O tak. I lubił panią, co miało na niego pozytywny wpływ, chociaż wściekł się, kiedy nie chciała pani pomóc tamtej kolonii. - Tak, wiem o tym. Przypomniała sobie, jak zażarcie się kłócili, jakie miał do niej pretensje. - Uważałam, że powinna się pani o tym dowiedzieć - mówiła Arly, rysując palcem Jakieś wzory na blacie stołu. - On naprawdę panią lubił i na pewno chciałby, żeby pani o tym wiedziała. To nie przez panią zdecydował się polecieć. Aż do śmierci wszczynałby awantury i żaden kapitan nigdy nie byłby dla niego wystarczająco odważny. Mimo pełnej dobrych intencji Arly, Sass nie mogła otrząsnąć się z przygnębienia. Traciła kolejnych kochanków, kończyły się przelotne znajomości, które rozkwitały i więdły, pozostawiając po sobie tylko wspomnienie. Kiedy jej kochanek znikał albo ginął, zawsze czuła żal, ale nigdy tak silny, jak teraz. Nic mogła się otrząsnąć, nie mogła żyć dalej tak, jak gdyby związek z Huronem był tylko kolejnym przelotnym romansem. Sama nie wiedziała, dlaczego on aż tyle dla niej znaczył. Nic był przecież przystojniejszy, lepszy w łóżku, inteligentniejszy ani wrażliwszy niż wielu mężczyzn, z którymi spotkała się w życiu. Kiedy dotarto do niej więcej szczegółów na temat ataku, przekonała się, że Arly miała rację. Huron przyłączył się do grupy bojowej lądującej na planecie i z powodu naruszenia podstawowych zasad bezpieczeństwa zginął podczas ataku na kwaterę główną piratów, Sassinak podsłuchała też komendanta załogi; żołnierze, którym towarzyszył, stwierdzili, że albo musiał być szalony, albo przesadnie żądny sławy. Oficjalne raporty stwierdzały, że Huron odznaczył się "wyjątkową odwagą", zaś pośmiertnie oceniono jego służbę jako "wybitną". Wszystko to jednak świadczyło o wielkiej nieodpowiedzialności Hurona, co nie poprawiło nastroju Sass. Przez te miesiące, jakie spędzili ze sobą, powinna była wywrzeć na niego większy wpływ, przewidzieć, co się szykuje, i starać się temu przeciwdziałać. Był tak utalentowanym oficerem. Co za strata! Przez wiele nocy borykała się z myślami, nie pocieszała się jednak alkoholem. Tymczasem remont okrętu dobiegał końca. System środowiskowy trzeba było rozebrać na części i naprawić, przez co dwa najniższe pokłady wypełnił na kilka dni potworny smród. Bakterie siarkowe w połączeniu z zanieczyszczeniami z płuczek tworzyły obrzydliwą mieszankę zapachową. Co gorsza, w wewnętrznych ściankach głównych przewodów powstały rozliczne wgniecenia, w których zaczęły rozwijać się mikroby. Tak wiec należało wymienić każdy kawałek rur, a także wszystkie zawory, pompy, płuczki i filtry. Hollister nie potrafił powiedzieć, czy te problemy zostały spowodowane nowym zagospodarowaniem wnętrza okrętu, czy też powstały w rezultacie celowego sabotażu. Próby stworzenia komputerowego modelu awarii w celu wyśledzenia ich przyczyn dały sześć czy siedem różnych rozwiązań. Dwa z nich dotyczyły awarii pojedynczego elementu systemu na samym początku podróży, która, zdaniem Hollistera, raczej nie była wynikiem celowych manipulacji. Pozostałe brały pod uwagę jednoczesne awarie kilku elementów, jedno rozwiązanie zaś, obejmujące osiem czy dziesięć drobnych przypadków rozregulowania oddalonych od siebie części systemu, wyraźnie wskazywało na sabotaż. Nikt jednak nie mógł już teraz ustalić, która z tych hipotez bliższa była prawdy. Hollister i jego najbardziej zaufani technicy zbadali dosłownie każdy milimetr powierzchni systemu, usiłując naprawić wyrządzone szkody. Sassinak była rozczarowana raportem. - A więc nie może mi pan powiedzieć nic konkretnego? - Nie, pani kapitan. Moim zdaniem sabotaż faktycznie miał miejsce. Jak wykazała symulacja komputerowa, mogliśmy mieć o wiele większe kłopoty, ale ktoś usiłował ratować swą własną skórę. Nie mogę jednak tego udowodnić, a co gorsza nie jestem w stanie zagwarantować, że sytuacja się nie powtórzy. I nic tu nic da nawet pełna wymiana załogi. Sabotażystą nie musiał być nawet specjalista-mechanik. Każdy na wypadek katastrofy ma jakąś podstawową wiedzę na temat systemów środowiskowych. A poza tym agent mógł zostać specjalnie przeszkolony, przecież w systemach środowiskowych Floty używa się tych samych standardowych komponentów co wszędzie. - Co z resztą napraw? Hollister poinformował ją o postępach w remoncie. Trzeba było rozebrać większą część lewej burty, niż początkowo myślano. Podobno zwykle tak się dzieje. Ten remont już jednak ukończono, podobnie jak naprawę napędów. Hollister z satysfakcją zakomunikował, że po zainstalowaniu najnowszej generacji napędów na lewej burcie powstała konieczność wymiany połowy napędów na prawej burcie, by do siebie nawzajem pasowały. Jak wyznał, niepokoił się, iż długa podróż w locie FTL z niestabilnymi napędami może spowodować awarię przeciążonych napędów na prawej burcie. Urządzenia kamuflażowe okrętu pozostały nietknięte, wszystkie zaś nie działające elementy komputera zastąpiono nowymi. Teraz odlot opóźniał jedynie system środowiskowy. Hollister szacował, że do końca napraw zostało jeszcze około dwóch tygodni. Sassinak pomyślała, że "Zaid-Dayan" może nadal tkwić w doku remontowym, kiedy grupa bojowa Verstana powróci ze zwłokami Hurona. Wszyscy na krążowniku przeczytali już raporty z uwieńczonego sukcesem ataku na bazę piratów, obejrzeli hologramy zniszczonych kopuł i wysadzonych budynków z prefabrykatów. Kiedy Sassinak oglądała je, zastanawiała się, czy baza, w której mieszkała kiedyś jako niewolnica, wyglądała podobnie. Jej akcja ocaliła przynajmniej część dzieci przed uwięzieniem w takich kopułach. Kilka razy odwiedziła szpital i rozmawiała z tymi biednymi sierotami. Miała teraz do siebie pretensje, że nie interweniowała przed napadem na kolonie. Jednakże niektóre dzieciaki odleciały już do domów, po inne mieli przylecieć krewni. Komisja dochodzeniowa zakończyła przesłuchania i sporządziła wstępny raport do dalszej analizy, jak wyjaśnił sam przewodniczący. Sassinak pochwalono za ocalenie dzieci z kolonii oraz udzielono łagodnej nagany za to, że nie uratowała samej kolonii - choć zgłoszono votum separatum, że taka lekkomyślna próba naraziłaby okręt na niepotrzebne ryzyko. Pochwalono ją za wynik potyczki, lecz nie za obrane metody walki. Stwierdzono, że podjęte kroki były stanowczo zbyt ryzykowne i nie stanowią dobrego przykładu dla innych dowódców. Uszkodzenia w strukturze krążownika uznano za bezpośrednią konsekwencje dopuszczenia wroga zbyt blisko, stwierdzono jednak, że awaria systemu środowiskowego mogła wynikać z sabotażu lub została spowodowana biedami konstrukcyjnymi. Udzielono jej również pochwały za to, jak poradziła sobie ze stewardesą podejrzaną o zatrucie kawy, czyli za "zręczne rozwiązanie potencjalnie wybuchowej sytuacji". Sassinak pomyślała o Seles, znajdującej się teraz w rękach psychiatrów ze szpitala wojskowego. Czy uda się ją wyleczyć? Czy dziewczyna nauczy się szacunku do samej siebie? Jedno jest pewne: Flota nie da jej już następnej szansy. Sytuację podsumował przewodniczący komisji, przywracając Sass do rzeczywistości. Ustalono, że działała w interesie służby, choć nie otrzyma za to bezwzględnej pochwały. W jej sytuacji było to najlepsze rozwiązanie, na jakie mogła liczyć. Admirał Vannoy, dowódca Sektora, podejmie teraz decyzję, w jakim zakresie raport komisji ma wpłynąć na jej dalsze losy. Pracowała z nim przed kilkoma laty i spodziewała się, że spojrzy na nią bardziej przychylnym okiem niż członkowie komisji. Admirał lubił oficerów wykazujących się inicjatywą i odwagą. I rzeczywiście, gdy stawiła się w jego biurze, pomachał w powietrzu raportem i rzucił go na biurko. - Sępy miały niezły żer, co? Sassinak lekko pochyliła głowę. - Uważam, że byli sprawiedliwi. - Chce pani dodać: .Jak na swoje możliwości". Byli sprawiedliwi, inna komisja dobrałaby się do pani o wiele bardziej stanowczo. Wraca pani z poważnymi uszkodzeniami, zostawiając w kosmosie sygnalizator awaryjny Roty, który oznajmia całemu światu, że nasz krążownik został rozbity. To psuje nam reputację. Jestem jednak z pani zadowolony. Uratowała pani mnóstwo dzieciaków. Były przerażone, poturbowane, ale grunt, że żyją. Zlikwidowała też pani jedną z ich niespodzianek, o które, nawiasem mówiąc, potknął się niejeden krążownik. Pani pierwsza przeżyła takie spotkanie, wróciła z danymi na temat ich uzbrojenia i przeróbki sygnalizatora. Moim zdaniem, choćby tylko po to warto było się pomęczyć. A potem udało się pani przycupnąć w ukryciu i przechwycić kolejne pożyteczne informacje. Teraz wiemy, jak technika kamuflażu działa w rzcczywi-ulości. Podsumowując, jestem z pani zadowolony. Zna pani przecież moje przekonania. Wyślemy teraz panią na podobny patrol w innej części sektora- Mam nadzieję, że złapie pani dla nas następną rybę. - Panie admirale, mam pewną prośbę. - Słucham. - Chciałabym mieć większe możliwości działania w przypadku kolejnej potyczki. - Jakie konkretnie? - Ostatnio miałam rozkaz prowadzenie obserwacji. Z tego właśnie powodu, kiedy kolonia została zaatakowana, nie podjęłam żadnych kroków. Zarówno ja sama, jak i moja załoga bardzo to przeżyliśmy. Chciałabym mieć możliwość działania, gdybym ponownie znalazła się w takiej sytuacji. Admirał spuścił wzrok. - Pani komandor, ma pani za sobą pełną sukcesów misję. Czy jednak w tym przypadku nie przeważają pani osobiste doświadczenia życiowe? Już próbowaliśmy bezpośrednich, natychmiastowych konfrontacji, ale za każdym razem część sprawców uciekała, by wkrótce uderzać na nowo. Wyśledzenie ich gniazda jest o wiele ważniejsze... - Owszem, na dłuższą metę. Jednakże z punktu widzenia ludzi, którzy giną, zostają sierotami, popadają w niewolę... Czy był pan w szpitalu, czy rozmawiał pan z tymi dziećmi, które przywiózł Huron? - Nie. - Pytają tylko o jedno: dlaczego Flota nie zapobiegła atakowi, dlaczego ich rodzice musieli zginąć, i co się z nimi teraz stanie. Nie jest to moje osobiste wrażenie, panie admirale. Podkomandor Huron, mój zastępca, byt oburzony moją decyzją, by nie interweniować. Jak pan wie, przyłączył się do oddziału bojowego i zginął. Inni oficerowie i szeregowi członkowie załogi wyrażali podobne uczucia... - Mówili to głośno, bez ogródek? - Vannoy najwyraźniej nic pochwalał aż takiej poufałości. Skinęła głową. - Niektórzy. Inni rozmawiali o tym ze swoimi kolegami, a ja przypadkiem usłyszałam ich opinie. Nie podoba im się to, że oni, oficerowie Floty, stoją z boku, w bezpiecznym miejscu, z założonymi rękoma, podczas gdy bezbronni cywile są mordowani i chwytani w niewolę. - Rozumiem- Hm... Nadal uważam, że obserwacja musi pozostać pani głównym zadaniem, ale w tej sytuacji, biorąc pod uwagę najświeższe doświadczenia pani załogi... Cóż, jeśli uzna pani podjęcie walki z siłami wroga za absolutną konieczność, by ocalić życie niewinnych ludzi... Tak... Wniosę poprawki do pani rozkazów, żeby było to dla wszystkich oczywiste. - Spojrzał na nią uważnie. - Nie zamierzam jednak patrzeć przez palce na każdą strzelaninę, w jaką się pani wpakuje, jeśli nie będzie ona absolutnie konieczna. Czy to jasne? Odklepanie tego poobijanego wiadra, jakie wstawiła nam pani do doku, niemal wyczerpało nasz budżetowy limit napraw na najbliższe półtora roku, więc proszę uważać. A jeśli zajdzie potrzeba, niech pani wzywa pomocy, nie czekając, aż rozwalą pani okręt na kawałeczki. - Tak jest! Wyszła z biura admirała, czując, że kamień spadł jej z serca, Nie, nie ma zamiaru wdawać się w niepotrzebne potyczki, ale nie będzie już musiała znosić takich tortur, patrząc z boku, jak inni cierpią. Na razie zajmie się przyjmowaniem na pokład dodatkowej załogi. Przybyła już część osób, które zostały oddelegowane na zdobyczny transportowiec. Reszta miała zastąpić poległych i przeniesionych gdzie indziej. KSIĘGA CZWARTA ROZDZIAŁ CZTERNASTY Pani komandor Sassinak? Głos wydał się jej znajomy. Sass uniosła wzrok znad raportu mechanika i ogarnęła ją niewypowiedziana radość. - Ford! Nie mogła w to uwierzyć. Zdziwiła się, że nic o tym nie wiedziała. Przecież jego nazwisko musiało figurować na liście nowych oficerów. - Podkomandor Hakrar złamał nogę i dwa żebra na wyścigach motorówek, zaproponowano mi jego stanowisko i... Uśmiechnął się tak samo jak dawniej. - Podkomandor Fordelilon melduje się na służbie, pani kapitan. Podał płytkę z wezwaniem na służbę, którą Sass wsunęła do czytnika. Na bocznym ekranie pojawiła się treść rozkazu. - Jak widzisz, czeka cię tu mnóstwo obowiązków. - Hm... Może powinienem był wstąpić na drinka przed wejściem na pokład. Czy nikt nie pracował nad tym okrętem, odkąd weszliście do doku? Sassinak uśmiechnęła się. - Widziałeś hologramy z naszymi uszkodzeniami? - Nie, ale słyszałem plotki o komisji dochodzeniowej. Ciężko było? - Później ci opowiem. A na razie... Obrzuciła go wzrokiem od stóp do głów. Ta sama smagła twarz, ta sama szczupła sylwetka, którą tyle razy podziwiała, gdy stał niedbale oparty o bar w portowej tawernie czy tańczył z gracją na dyplomatycznym przyjęciu. Ten sam tembr głosu wzbudzający zaufanie. Gdyby mogła sobie wybierać zastępcę. z pewnością wybrałaby jego. A jednak nie była jeszcze gotowa, by go poważniej potraktować. Czy on to zrozumie? - Rozgość się, o piętnastej mamy odprawę. Potrzebujesz kogoś do pomocy? - Nie, pani komandor, dziękuję. Po drodze do doku spotkałem oficer obrony, która oprowadziła mnie już po okręcie. Kiedy wyszedł, Sassinak usiadła wygodnie w fotelu, przypominając sobie tę szaloną podróż sprzed ponad dziesięciu lat na zdobycznym statku, skonfiskowanym nielegalnie handlującemu kupcowi. Była wtedy zastępcą kapitana na patrolowcu "Lily ot Serai". Przechwycili handlarza wiozącego zakazany, nie oznaczony towar. Kapitan umieścił ją wraz z piątką innych oficerów na zarekwirowanym statku, który mieli doprowadzić do Kwatery Głównej Sektora. Ona dowodziła, zaś Fordeliton był jej zastępcą. Nie znała go wcześniej, ale zaprzyjaźnili się podczas podróży. Dawna załoga statku zbuntowała się. doszło do walki, w której zginęło dwóch żołnierzy Floty, a i Ford niemal nie został zabity, Sassinak wraz z pozostałą dwójką swych ludzi rozpaczliwie walczyła wręcz na korytarzach pokładu głównego. Gdyby widział to Huron, na pewno nie zarzucałby jej braku odwagi. W końcu zwyciężyli - choć musieli zlikwidować większość załogi - i Sassinak doprowadziła okręt do portu bez dalszych kłopotów. Kiedy Ford wydobrzał po odniesionych ranach, zostali kochankami. Od tego czasu, kiedy tylko mieli okazję spotkać się, świetnie się bawili w swym towarzystwie. Nie była to wielka miłość, mogła jednak liczyć na jego ciche, bezinteresowne wsparcie. Mniej się ucieszyła, gdy zameldował się kolejny nowy oficer, Wydział Bezpieczeństwa Floty, będąc chyba pod wrażeniem jej słów, że na pokładzie znajduje się jeszcze jeden obcy agent. postanowił umieścić na okręcie własnego oficera. Sassinak zmarszczyła brwi nad jego aktami. Jakiś podkomandor z Bretanii. Jak na służby bezpieczeństwa, był to bardzo wysoki stopień. Chciała tylko, by dokładniej przejrzano akta załogi, a tymczasem przysyłają jej takiego tu... Przyjrzała się jego hologramowi. Szczupły, ciemnowłosy, o oczach wyrażających wewnętrzną godność. Kiedy zameldował się osobiście w jej biurze, stwierdziła, że dorównuje swemu wizerunkowi z fotografii. Był grzeczny. uprzejmy, elegancki. Śpiewnym głosem, charakterystycznym dla mieszkańców Bretanii, pochwalił okręt, wystrój biura, jej reputację. Sassinak chętnie urwałaby mu za to głowę, ale lepiej było nie zrażać do siebie przedstawiciela służb bezpieczeństwa. Odwzajemniła uprzejmość uprzejmością, czyniąc dygresję do swej pierwszej służby pod rozkazami kapitana z Bretanii, na co oficer zareagował jeszcze większą grzecznością. Kiedy odmaszerowal do swej kajuty, Sassinak westchnęła ciężko. Ach, ten Wydział Bezpieczeństwa! Czy nie mogli od razu odpowiednio wykonać swych obowiązków, uniemożliwiając wrogom infiltrację Floty, Zamiast przysyłać takich ludzi, nagabujących uczciwych oficerów, przeszkadzających im w pracy? Jednakże na co dzień Dupaynil sprawiał lepsze wrażenie niż przy pierwszym spotkaniu. Zaprzyjaźnił się z innymi oficerami, zaś jego gruntowne wykształcenie techniczne przydawało się zarówno w maszynowni, jak i w sekcji obrony. Ożywiał atmosferę przy wspólnie spożywanych posiłkach, dowcipnie prowadzę rozmowę i napomykając to i owo, lecz nigdy nie zniżając się do złośliwych plotek na temat osób sławnych i bogatych, dla których kiedyś pracował. Kiedy poruszono kwestię piractwa planetarnego i handlu niewolnikami, okazało się, że może popisać się czymś więcej niż ciętym dowcipem. - Nie była pani w Kwaterze Głównej od kilku lat - zwrócił się do Sass. - Z pewnością pamięta pani jednak, że już dziesięć lat temu zaczęto snuć domysły na temat pewnych potężnych rodów. - Tak, oczywiście. - Dla nas problem nic polegał na tym, by odkryć kto, lecz udowodnić jak. W przypadku osób na tak poważnych stanowiskach nie można po prostu oskarżyć ich o współudział w przestępstwie. A oni bardzo, ale to bardzo sprytnie zacierali za sobą wszelkie ślady, i już czyści poddawali się inspekcji. Na przykład ten statek, który pani przechwyciła... - Myślałam, że to Paradenowie, - Tak też i było. Jednak zauważyła pani na pewno, ze mimo wyraźnych powiązań z przedsiębiorstwami rodu Paradenów. nie istniały żadne bezpośrednie, jasne dowody. - Miałam nadzieję, że okaże się przydatny ślad pozostawiony przez transportowce przylatujące do bazy piratów. - Owszem komodor Verstan przekazał nam wszystkie dostępne dane. Obecnie jesteśmy pewni, że istnieje współpraca pomiędzy Paradenami a jakąś grupą polityczną z Diplo. - Tego właśnie nie rozumiem - przyznała się Sass. - Wszyscy Paradenowie, jakich spotkałam, byli szalenie uprzedzeni wobec innych ras ludzkich. Sądziłam, że nie będą się kwapić do aliansu z ciężkoświatowcami. - Ród Paradenów utrzymuje cały korpus żolnierzy-ciężkoświatowców. Nie jest to znany fakt, lecz mamy, czy raczej mieliśmy agenta, który zinfiltrował całą rodzinę, przekazując nam informacje. Zamierzali wykorzystać ciężkoswiatowców, by w ten sposób zdobyć wyłączny dostęp do wybranych światów. - Ta dziewczyna, która oszalała i usiłowała nas wszystkich otruć, urodziła się na Diplo. Pomyślałam jednak, że jak na wrogiego agenta zachowuje się zbyt nierozsądnie. - Bez wątpienia miała pani rację. Jeżeli na okręcie leci jakiś sabotażysta, jest on znacznie sprytniejszy. I najprawdopodobniej nie jest to ciężkoświatowiec. Coraz głośniej się mówi, że Flola za wiele wymaga, dostarczając zbyt słabej ochrony. Mówi się, że Flota przywykła do trzymania kolonii w ryzach, że nie chce oddawać innych światów na kolonizację. Czemu wini się Flotę, jeśli to właśnie Służba Odkrywcza decyduje o klasyfikowaniu planet nadających się na kolonizację? Dlaczego to Flota jest odpowiedzialna, kiedy na forum Federacji głosami obcych uniemożliwia się ludziom dostęp do całych układów planetarnych? Chyba tylko dlatego, że musimy przestrzegać wykonywania tych postanowień. Kto jednak stawia nas w takim świetle, i dlaczego? - Nie ma pan żadnych podejrzeń, który z członków załogi może być agentem? Dupaynil potrząsnął głową. - Nie. Wszystkie akta są chyba czyste. Tego właśnie można się spodziewać po prawdziwym zawodowcu. Nie zrobiłby czegoś głupiego, nic użyłby podrobionego nazwiska, nie sfałszowałby pochodzenia. Dzisiaj łatwo można sprawdzić takie dane w indeksie genetycznym. Gdybym na przykład utrzymywał, że pochodzę z planety Grantly-IV, mogłaby to pani sprawdzić w indeksie i stwierdzić, że powinienem mieć niebieskie oczy i być trzydzieści centymetrów wyższy. - Przecież na planetach występuje wiele różnych genomów? - To prawda, współistnieją tam różne genomy, lecz nigdy nic spotyka się całego wachlarza ludzkich form. W większości przypadków indeks nie jest w stanie dokładnie wykazać, skąd ktoś pochodzi - choć analiza jest skuteczniejsza niż przy wykorzystaniu próbek tkankowych - ale wyraźnie mówi mi, jakie mam zadawać pytania, czego szukać. Każda osoba z Bretanii, mej rodzinnej planety, widziała podwójny księżyc i zna Imperialne Ogrody Różane. Pani pochodzi z Myriady, więc wiem, że zna pani górskie wybrzeże morskie i musiała pani widzieć gobnari. Sassinak natychmiast przypomniała sobie, jak wygląda gobnari, szerokoskrzydły ptak z Myriady. Polował na stworzenia morskie - nie na ryby czy ptaki, lecz na krissi. - Gdybym więc panią zapytał, czy gobnari jest szary czy brązowy, widziałaby pani, że... - Że ma jasnożótty grzbiet, białe podbrzusze, samce zaś mają czerwony grzebień. Już rozumiem, o czym pan mówi, - Ponieważ kolonia na Myriadzie została zniszczona i nie była odbudowywana, nasza znajomość naturalnego środowiska planety jest niepełna. Krótka wzmianka na temat gobnari określa ich ubarwienie następująco: "brązowe lub beżowe. Jaśniejsze na podbrzuszu". Tak opisywała go pierwsza wyprawa zwiadowcza. Ekipa pobrała próbki na innym kontynencie, gdzie gobnari mają taki właśnie kolor. - A więc ma pan zamiar rozmawiać z załogą, sprawdzając takie informacje, które nie figurują w żadnych opracowaniach? - Właśnie. I oczywiście poinformuję panią o swoich odkryciach. Dupaynil zjawił się na pokładzie jako ostatni członek załogi. Wiadomo było, że osoba meldująca się tak późno z pewnością zostanie zauważona. Otrzymali rozkaz odlotu i wkrótce skierowali się na wyznaczoną pozycję. Sassinak nie wiedziała, czy ma być zadowolona, czy też powinna żałować, że nie miała okazji udać się na pogrzeb Hurona. Przede wszystkim musiała teraz nadzorować szkolenie pięciu świeżo upieczonych oficerów, przybyłych prosto z Akademii. Fordelilon ułożył im grafik służby, zaś Sassinak odbyła z każdym z nich indywidualną rozmowę i przewodniczyła regularnie odbywanym sesjom oceniającym. Poziom grupy był bardzo zróżnicowany. Claas, najpotężniejsza kobieta z ciężkiego świata, jaką widziała w życiu, miała specjalne rekomendacje od Seglawin, starej przyjaciółki Sass z Akademii. "Ufam, że właściwie ocenisz jej wrażliwość i bogate wnętrze" - pisała. "Jest inteligentna, ale i nieco agresywna, zbyt łatwo ją urazić. Pomóż jej okrzepnąć, nie odsyłaj jej prosto w ręce Separatystów." Sassinak zadarła głowę, patrząc na szeroką twarz, niskie czoło i wystające kości policzkowe Claas. Westchnęła w duchu. Jeśli po czterech latach spędzonych w Akademii dziewczyna jest nadal nadmiernie wrażliwa. to rokuje niewielkie szansę na przyszłość. Timran, krępy, ledwie osiągający dopuszczalne minimum wzrostu, miał nie najlepsze oceny z Akademii, przepełniała go jednak z trudem ukrywana radość. Najwyraźniej był podekscytowany, a może nawet zaskoczony tym, że udało mu się zaciągnać na służbę. Był również szczęśliwy, że został skierowany na tak ciekawą misję, pod rozkazy wspanialej pani kapitan. Sassinak była przyzwyczajona do podziwu ze strony mężczyzn, jednakże kiedy patrzył na nią swymi szeroko otwartymi z podziwu oczyma, czuła się nieco zażenowana. Zastanowiła się, czy sama była kiedyś tak zielona. Według raportu wszystkie braki Timrana rekompensowało to, że zawsze miał szczęście. Jego nauczyciel pisał: "W normalnych okolicznościach wyniki kadeta są najwyżej dostateczne. Często podejmuje decyzje zbyt pospiesznie i nie ostrożnie, jednakże w sytuacjach szczególnych wszystko wraca do normy, a popełnione przez niego omyłki składają się w kombinację najlepszą z możliwych. Jeśli na służbie będzie wykazywał podobny spryt, może warto wyszkolić go na pilota zwiadowczego albo młodszego artylerzystę." Gori z kolei był cichym, ostrożnym, niemal pruderyjnym młodym mężczyzną, który w Akademii uzyskał wysokie noty z większości przedmiotów teoretycznych i zajęć sportowych. lecz wykazał się dość przeciętną inicjatywą. Raport głosił: "Urodzony kwatermistrz. Dokładny, pedantyczny, świetnie wykonuje rozkazy, ale źle reaguje na wszelki chaos. Powinien dobrze współpracować z dużą załogą okrętu, ewentualnie na stacji, z dala od walki. Należy podkreślić, że nie brak mu odwagi, gdy grozi niebezpieczeństwo, nie wpada w panikę, ale nie wykracza poza wydane rozkazy, jeśli nawet byłoby to wskazane." Kayli i Perran były bardziej "przeciętne" i reprezentowały jednakowy poziom. Różniły się jednak fizycznie. Kayli była ładną i drobną brunetką, która co noc mogła mieć innego partnera, gdyby tylko chciała. Ona jednak chciała chyba tylko Goriego. Sassinak bez zdziwienia odkryła, że są już zaręczeni i mają zamiar pobrać się pod koniec swej pierwszej wyprawy. Zaskoczył ją jednak brak zainteresowania, okazywany przez Kayli innym mężczyznom, gdyż niewielu ludzi ograniczało swe kontakty do jednej osoby. Dziewczyna spędzała cały swój czas wolny od służby w towarzystwie Goriego, zazwyczaj w kantynie młodszych oficerów, nad rozłożonymi na stole książkami. Perran, na pierwszy rzut oka mniej atrakcyjna od Kayli, dokonywała wielkich podbojów. Żywiła niezaspokojoną ciekawość w stosunku do elektroniki i... mężczyzn. Sassinak ubawiła się do łez, kiedy Ford opowiedział jej, jak to Perran uwiodła starszego technika łączności, Podczas podróży Claas zdawała się być zadowolona z życia, choć pozostała cicha i spokojna. Spędzała część wolnego czasu w towarzystwie Perran. Była to jednak trochę dziwna przyjaźń jednak Sass wiedziała, że nie należy psuć niczego, co odnosi skutek. Timran ciągle pakował się w jakieś kłopoty, przepraszał to znów odkrywał nieubłagane prawa natury. Sass zastanawiała się, czy ten chłopak kiedykolwiek zmądrzeje. Na razie nie zanosiło się na to, ale spotykała podobnych młodzieńców, którzy w ciągu kilku lat przy sprzyjających okolicznościach dojrzewali nagle. Gori i Kayli zajmowali się wyłącznie sobą, zaś Penran, skoro tylko jednego mężczyznę owinęła sobie wokół palca, natychmiast zaczynała rozglądać się za następnym. Sassinak żal było jej potencjalnych ofiar, gdyż Perran pozbywała się kochanków bez większych ceregieli. Dupaynil wykazał wiele mankamentów w aktach załogi, Stwierdził, że większość z nich to zapewne nieistotne pomyłki, źle wprowadzone do komputera dane bądź drobne nieporozumienia. Jednakże sprostowanie ich wymagało wielu godzin żmudnej pracy, skorelowania danych i przeprowadzenia kolejnych rozmów, by na nowo sprawdzić podstawowe fakty. - Nie miałam pojęcia, że akta osobowe są sporządzane aż tak niedbale - narzekała Sass. - Część tych pomyłek musi jednak coś znaczyć. Przeglądali właśnie akta Prossera. Sassinak ugryzła się w język, by nie wspomnieć o swej wcześniejszej reakcji na widok hologramu. W rzeczywistości jego oczy nic były umieszczone tak blisko siebie jak się jej wcześniej wydawało. Dupaynil przerzucił papiery i wzruszył ramionami - tu wszystko było w porządku. - Czy przeczytała pani swoje własne akta? - spytał nagle oficer bezpieczeństwa z przebiegłym uśmiechem na ustach. - No... nie, niezbyt dokładnie. Nigdy nie miała ochoty zastanawiać się nad fragmentami przeszości, jakie znalazłaby w swoich dokumentach. - Proszę popatrzeć. - Wywołał na ekran jej akta i porównał je ze swymi kopiami z bazy danych. - Zgodnie z tym zapisem dostała pani w szkole przygotowawczej dwie różne oceny z geometrii analitycznej, nigdy nie oddała pani końcowej pracy z historii społecznej, a do tego jeszcze na Myriadzie należała pani do organizacji wywrotowej. - Co? - Sassinak wpatrzyła się w ekran. - Nie byłam w żadnej... - A klub o nazwie "Żelazne Panienki"? - Ach tak! Zupełnie zapomniała o "Żelaznych Panienkach", lokalnym fanklubie Carin Coldae, który założyła razem z Caris w ostatniej klasie szkoły podstawowej. Była z mmi jeszcze jedna dziewczynka. Jak się ona nazywała? Chyba Glya, Wymyśliły nazwę i wysłały list na adres zamieszczony u dołu plakatu swej idolki Niemal rok później otrzymały paczkę z kartą klubu, replikami kieszonkowego lasera Carin i ośmioma egzemplarzami najnowszego plakatu. Rodzice nie pozwolili jej powiesić plakatu w żadnym widocznym miejscu, tak więc przypięła go od wewnątrz do drzwi szafki. - To nie była żadna organizacja wywrotowa - wyjaśniła Dupaynilowi. - To był tylko dziecięcy fanklub. - Związany z kultem Carin Coldae? - Kultem? To wcale nie był kult! Nawet jej rodzice, tak przecież konserwatywni, nie mieli nic przeciwko klubowi, choć twierdzili, że wielki plakat z naturalnej wielkości zdjęciem Carin Clodae w gładkim srebrnym kombinezonie, ze strzelającymi laserami w obu dłoniach, nie stanowi najpiękniejszej ozdoby salonu. Dupaynil roześmiał się, - Sama pani widzi, jak łatwo wplątać się w coś, nawet nic zdając sobie z tego sprawy. Przypuszczam, że nie wiedziała pani, iż ogromne dochody Carin Coldae zostały przeznaczone na założenie i działalność organizacji terrorystycznej? - Naprawdę? - Tak. A wy, dziewczęta i chłopcy, przesyłając swoje oszczędności, sponsorowaliście powstańców z Sektora XI, najpodlejszą bandę rasistów i terrorystów pod słońcem. Nazwali się "Żelaznym Łańcuchem". O ile wiem, sama Carin uważała, że są szalenie romantyczni - a przynajmniej jeden z nich. Była przekonana, że to bojownicy o wolność, a oni oczywiście nie wyprowadzali jej z błędu. Tak więc pani klub ..Żelaznych Panienek", w którym pewnie czułyście się takie dzielne i dorosłe, był frondą terrorystów. A pani otarła się o działalność wywrotową. Sassinak przypomniała sobie półroczną działalność klubu, który istniał, dopóki im się nie znudził. Dostały kartę klubu i podręcznik, który kazał im mianować oficerów i omawiać "dawne i nowe sprawy" wedle ścisłego regulaminu spotkań. Piekły ciasteczka i podawały je na specjalnym talerzu z podobizną Carin Coldae, piły sok owocowy ze specjalnych szklanek. Jeśli była to działalność wywrotowa, to współczuje terrorystom tak nudnego zajęcia? Przypomniała sobie dzień rozwiązania klubu. Nie przestały oczywiście oglądać filmów ze swą bohaterką, ale sam klub znudził je śmiertelnie. Wtedy znów zaczęła chodzić po okolicznych wzgórzach. wyobrażając sobie, że za skałami czają się wrogowie, - Chyba najbardziej wywrotową rzeczą było to, że doszłyśmy do wniosku, iż dyrektor szkoły przypomina czarny charakter z filmu Białe wieńce. Nadal nie mogę uwierzyć, że... Dupaynil wzruszył ramionami. - To nie ma znaczenia. Wydział Bezpieczeństwa wie, że większość dzieciaków, zrzeszonych w tych klubach, nie jest niczemu winna. Jednakże niektóre z nich wspięły się na wyższy poziom członkostwa, a kilkoro z nich w końcu dołączyło do samego "Żelaznego Łańcucha". I zaczęły nam sprawiać kłopoty. - Pamiętam, że jakiś rok po tym, jak przestałyśmy urządzać upotkania, otrzymałyśmy kolejną przesyłkę, namawiającą nas do założenia "klubu starszych". Nas to jednak już nie interesowało, a zresztą wkrótce piraci napadli na kolonię. - Rozumiem. Czy potrafi pani wytłumaczyć te dwie różne oceny z geometrii analitycznej? Albo to, że nie ukończyła pani pracy z historii społecznej? Sassinak zmarszczyła brwi, usiłując coś sobie przypomnieć. - O ile wiem, z matematyki zawsze dostawałam najlepsze stopnie. Jak to było... Ach tak! Wypróbowywano wtedy nowy system zaliczeń i za ten semestr wszyscy dostali po dwa stopnie z matematyki. To nie są dwie noty, ale ta sama ocena wyrażona na dwa sposoby. Jeśli jednak chodzi o historię społeczną, to nie pamiętam. - Widzi pani? Trzy drobne sprawy, a nie może ich pani wyjaśnić. Nie to jest jednak naprawdę ważne. Gdyby istniała tu pewna regula, gdyby miała pani nie ukończone prace ze wszystkich zajęć społecznych. wtedy mogłoby to mieć znaczenie. Pojedynczy fakt o niczym nie świadczy, podobnie jak większość wadliwych zapisów w aktach załogi. Mimo to musimy je wszystkie sprawdzić, nawet tak głupie sprawy, jak pani dziecięcy fanklub. Wśród anomalii, jakie Dupaynil wykrył przez następny tydzień, znalazł się przypadek pewnego młodego człowieka, który postanowił używać swego nazwiska po matce zamiast o wiele bardziej znanego nazwiska po ojcu, oraz jeszcze jednej osoby o ciężkoświatowym pochodzeniu genetycznym, która udawała normalnego człowieka. Sassinak uczestniczyła w obu przęsłuchaniach, ale żaden z rozmówców nie wykazywał niezrównoważonej osobowości charakterystycznej dla trucicielki. Młody człowiek twierdził, że wstąpił do Floty, by wyrwać się spod wpływu swego ojca, który chciał zmusić go do pracy w dyplomacji, podczas gdy on sam wolał żyć z pracy własnych rąk. Ciężkoświatowiec oznajmił bez ogródek, że inni ciężkoświatowcy patrzyli na niego ze wzgardą, wśród lekkoświatowców zaś znalazł akceptacje, a nawet przyjaźń. - Gdyby wiedzieli, że pochodzę z ciężkoświatowej rodziny, baliby się mojej siły. Wiem to, bo wtedy od razu się ode mnie odsuwają. Jednak mogę uchodzić za silnego normalnego człowieka, co mi najzupełniej odpowiada. Nie, nie pomagałbym ciężkoświatowcom w rozszerzaniu ich wpływów. Dlaczego miałbym to zrobić? To snoby. Wyśmiewali się ze mnie, że jestem słabeuszem, i odrzucili mnie, jakby naprawdę byli lepsi. Niech siedzą na swoich planetach, a ja będę żył tam, gdzie jest moje miejsce. Sass zauważyła, że Dupaynil ma o wiele więcej zrozumienia dla młodego chłopaka uciekającego przed nadopiekuńczym ojcem niż dla ciężkoświatowca. Jej samej obaj wydali się wystarcząjąco przekonujący. Już od miesiąca czekali w wyznaczonym miejscu, kiedy detektory wykryły jakiś statek lecący z dala od regularnych tras FTL. Nadajnik pasywny i sygnalizator podawały, że należy on do firmy Generał Freight ("Znów!" - pomyślała Sass), jednakże z nadajnika udało się przechwycić również kod pochodzenia okrętu. Okazało się, że leci on z układu ciężkoświatowego. I znów "Zaid-Dayan" puścił się w pościg, prowadzony przez Ssli, który wyczuwał najdrobniejsze zaburzenia przestrzeni, pozostawiane przez ściganego. I znów wkrótce stało się jasne, że uciekinier podąża w dość niezwykłe miejsce, ROZDZIAŁ PIĘTNASTY A to co takiego? Nikt nie odpowiedział na słowa oficera nawigacyjnego. Sassinak pochyliła się, by sprawdzić, jakie to dane identyfikacyjne pojawią się na ekranie. Nawigator mruczał pod nosem: - Naniesione na mapę... hm... Ryxi na piątej planecie, znajdującej się po tej stronie układu, zaś załoga złożona z ludzi wylądowała na czwartej, zwanej Iretą, by przeprowadzić rozpoznanie. Ciekawe, skąd ma swoją nazwę, skoro nie było tam kolonii i jest to pierwsza wyprawa zwiadowcza. Mam tu też coś o faunie mezozoicznej. - Nowy kontakt! Statek na napędzie wewnątrzukładowym odlatuje z piątej planety układu. - Informacja taka pojawiła się na głównym ekranie, by wszyscy mogli ją odczytać. - Brak sygnalizatora. Pani kapitan, czy wypróbujemy ich nadajnik IFF? - Nie, Jeśli, jak przypuszczam, jest to następny piracki okręt eskortowy, zauważą nas. Skąd jednak wzięli się tu Ryxi? - Przybyli jakieś czterdzieści lat temu, mieli zezwolenie na założenie kolonii. - Nikomu nie przyszloby do głowy, że Ryxi mogą być w coś takiego zamieszani - stwierdził Dupaynil, równie zdezorientowany jak Sassinak. - Na pewno nie mają nic wspólnego z ciężkoświatowcami. Nienawidzą ich jeszcze bardziej niż normalnych ludzi. "Zaid-Dayan" skradał się ostrożnie za dwoma innymi okrętami, które najwyraźniej podążały na Iretę. Podróż na napędzie wewnątrzukładowym zajmie im kilka dni. Sass zastanowiła się, co teraz knuje obcy agent. Kolejne "przypadkowe" odpalenie pocisku? Inny niebezpieczny wypadek? Dupaynil nic wykrył nic konkretnego. Choć odesłała dwie najbardziej podejrzane osoby na inne stanowiska, nie czuła się przez to bardziej bezpieczna. Dopilnowała, by żadna z tych samych co poprzednio osób nic pełniła służby w sekcji pocisków, by stewardzi pracowali według innego porządku. Czy mogła zrobić coś więcej? Chyba już nic. Dwa ścigane statki coraz bardziej zbliżały się do odległej piątej planety. Sassinak miała trochę czasu, by odszukać ją w indeksie, a także sprawdzić słowo "mezozoik". Jeden z nowych oficerów, zapalony biolog, trajkotat bez przerwy o czekających tam niesamowitych możliwościach. Wielkie gady z prehistorycznej Starej Ziemi, na pozór podobne do niektórych ras gadopodobnych obcych, ale w rzeczywistości mało inteligentne. Sassinak uśmiechnęła się w duchu. Czy ona też kiedyś wykazywała podobny rodzaj entuzjazmu, nie zdając sobie sprawy, ze nudzi innych? Chyba nie. Cierpliwie obejrzała jednak serię ulubionych slajdów z archiwów hobbisty. Fordeliton, który przyszedł w samym środku pokazu, okazał się również wielkim entuzjastą biologii. - Dinozaury! - zdziwił się. - Ze Starej Ziemi albo bardzo podobne... - Piraci - sprostowała Sassinak. - Niebezpieczni albo bardzo niebezpieczni. Kiedy wreszcie znaleźli się na tyle blisko, by mieć pewność, że ścigani zamierzają lądować, Sassinak musiała zwrócić większą uwagę na zachowanie drugiego statku. To nie będzie napad na kolonię, jak na Myriadzic - tu bowiem nie było żadnej kolonii do splądrowania. Okręt, który przybył z planety Ryxich, nic znajdował się w pozycji eskortującej, a nawet zdawało się, że nie jest świadom obecności transportowca w układzie. Czy to mógł być przypadek? Czy wykonywał regularny lot między planetami? Transportowiec zaczął hamować, opadając na planetę. Lecący z tyłu drugi okręt kierował się na orbitę. Jak dotąd żaden z nich nie wykrył "Zaid-Dayana", lecącego w pełnym kamuflażu. Sass nie mogła jednak skierować krążownika na planetę, pozostawiając na orbicie potencjalnego wroga. Jednocześnie zaś chciała się przekonać jakie zamiary ma transportowiec. Potrzebowała dwóch okrętów. Był na to pewien sposób... - Wsiadaj w wahadłowiec, leć na planetę i zobacz, dokąd się kierują. O ile wiemy, na planecie nie ma sieci ładowniczej. Trzymaj się za nimi. Jeśli wylądują, uciekaj. - A co z oddziałem bojowym? - Timran błysnął ciemnymi oczyma. - Powiedziałam tylko, że masz ich obserwować i wrócić nie zauważony. Do tego nie potrzeba ci żadnego oddziału bojowego. Trzymaj się za nimi, leć nisko i szybko, a kiedy wylądują, wracaj natlychmiast. Jeśli dam ci żołnierzy, to postarasz się zrobić z nich użytek. Ford pokiwał głową, przyglądając się, jak dwaj młodsi oficerowie pakują się przez właz do wahadłowca. - Timran najchętniej sam opanowałby cały transportowiec. - Tak, i właśnie dlatego posłałam z nim Goriego. On jest rozsądny, a poza tym to dobry pilot wahadłowca. Mam nadzieję, że będą się trzymać rozkazów. - O, na pewno. Nieźle ich pani postraszyła. Zahuczał alarm przegrody cumowniczej, załoga doku popędziła do śluz. Drzwi grodzi rozsunęły się Jak płatki kwiatu, winda wyniosła wahadłowiec na górny pokład okrętu. Oficer dokowy dał sygnał włączenia silników, pojazd oderwał się od "Zaid-Dayana" i poszybował. Wahadłowiec zbliżył się do transportowca bez żadnych przeszkód i ukrył się w jego cieniu. Z wysokiej orbity technicy ..Zaid-Dayana" obserwowali, jak transportowiec schodzi coraz niżej, okrążając planetę. Nic nie wskazywało na to, by zauważył pościg. Oficer łącznościowy krążownika przechwycił komunikat nadajnika ładowniczego i radiową odpowiedź z dołu. - Jest sieć... To dziwne... Znajduje się na krawędzi tego płaskowyżu. - Czy to jakieś miasto? Osada? - Nic podobnego. Urządzenia na podczerwień wykryły puste pole i instalacje, jednak nie na tyle duże, by założyć taką sieć. - Z tym możemy poradzić sobie bez większych przeszkód -oznajmiła Arly. -Jeden nędzny transportowiec i sieć ładownicza. - O co im chodzi? Nie ma tu żadnej kolonii, z której mogliby porwać niewolników, skraść surowce mineralne czy jakieś inne dobra. Dlaczego jest tu sieć? Co oni tu robią? - Chwileczkę. To chyba nie jest prawdziwe. - Na głównym ekranie pojawił się obraz czegoś, co wyglądało na kopalnię odkrywkową, - Jak może być coś takiego bez śladu ludzi? Czy to kopalnia? Co wydobywa? Żelazo? Miedź? Sassinak popatrzyła na otaczające ją zdezorientowane twarze i uśmiechnęła się. To musi być coś ważnego. A tym razem ma pewną swobodę, która pozwoli jej działać. - Sieć ładownicza, nadajnik, kopalnia odkrywkowa i żadnego miasta, a wszystko na planecie rzekomo nie udostępnionej pod kolonizację. Chyba nadszedł czas, by przejrzeć nadajnik IFF naszego przyjaciela. - Tak jest, pani kapitan. - Oficer łącznościowy pstryknął w przełącznik i po chwili powiedział zdziwiony: - To dostawczy holownik, zakontraktowany przez kolonię Ryxich. - Akurat. Spróbuj jeszcze raz. Ekran po prawej stronie wypełnił się, oficer łącznościowy zaś powtórzył meldunek. - Pani kapitan, sygnał IFF jest w porządku, daję słowo. Proszę popatrzeć. Wszystko wyglądało bez zarzutu. "Mazer Star"; kapitan niejaki Argemon Godheir; właściciel: Kirman, Vini & Godheir, Ltd.; a także numer rejestracyjny, liczba załogi, masa i rozmiary ładunku... Każdy szczegół byt jasny i oczywisty. Oficer łącznościowy zajrzał już do bazy danych. "Mazer Star" byt trzydziestosiedmioletnim statkiem, wyprodukowanym w stoczni renomowanej, dwukrotnie remontowanym w normalnych odstępach czasu, pozostającym własnością osób podanych w komunikacie nadajnika, bez żadnych tajemniczych przerw czy zmian w użytkowaniu. - Ale co on tu robi? - spytała Sass zdezorientowanych oficerów. - Zachowują się tak. jakbyśmy nie istnieli, zobaczmy więc, jak blisko uda nam się ich podejść. Czymkolwiek zajmował się "Mazer Star", nie spodziewał się tutaj żadnego krążownika, Sassinak poczuła podniecenie na myśl o tym, że chyba uda im się podejść bardzo blisko, zanim zostaną spostrzeżeni. Albo ich kamuflaż był o wiele lepszy, niż przypuszczała, albo malutki statek kupiecki nie miał prawie żadnych urządzeń do detekcji, albo też posiadał najmniej kompetentnego operatora radaru w siedmiu najbliższych układach. W końcu znaleźli się w odległości, na jaką działało pole ciągnące. Sassinak rozkazała włączyć osłony, zlikwidować kamuflaż i nawiązać kontakt radiem bliskiego zasięgu - choć miała wrażenie, że równie dobrze mogłaby po prostu krzyknąć, a jej głos doleciałby do tamtego okrętu. Oczywiście pod warunkiem, że znajdowaliby się w atmosferze. - "Mazer Star", "Mazer Star"! Krążownik Federacji "Zaid-Dayan" do "Mazer Star"! - Co do cholery... Kim wy, do diabla, jesteście? Zostawcie nas w spokoju, bo... - Głos ten umilkł i odezwał się ktoś inny. Na ekranie pojawiła się krępa postać w mundurze kapitańskim. - "Mazer Star", dowódca Godheir, do okrętu Federacji "Zaid-Dayan"... Skąd wzięliście się tutaj? Czy również przechwyciliście ten sygnał alarmowy? Sygnał alarmowy? O czym on mówi? Sassinak wzięła mikrofon od oficera łącznościowego. - Kapitanie Godheir, tu komandor Sassinak z "Zaid-Dayana". Śledzimy piratów. O jakim nadajniku alarmowym pan mówi? Czy potrafi pan wytłumaczyć swą obecność w towarzystwie transportowca z ciężkiego świata? - Jakiego transportowca? Gdzie? Miał tak zaskoczoną minę, jakby obawiał się, że zaraz zderzą się z tamtym statkiem. - Na dole, ma zamiar lądować. Co to za historia z tym nadajnikiem alarmowym? Jakie ma pan urządzenia do detekcji? W sposób nieco chaotyczny kapitan wyjaśnił, co zaszło w ciągu kilku ostatnich dni. Miał długoterminowy kontrakt na dostawy do kolonii Ryxich i właśnie wracał z bazy odbiorczej obcych. - Wie pani, że wolą wynajmować załogi złożone z ludzi -powiedział. - Rutynowe loty za bardzo ich nudzą. Zabraliśmy na pokład kilku specjalistów oraz zaopatrzenie. Rozładunek nastąpił tam. - Machnął ręką w kierunku planety. - Potem dowiedzieliśmy się o jakichś kłopotach tutaj. Ludzka wyprawa zwiadowcza potrzebuje pomocy. Może to jakiś bunt? Tak więc przylecieliśmy. Widzi pani, możemy lądować bez pomocy sieci. Skoro jednak pani się tu zjawiła, to chyba nie będziemy już dłużej potrzebni. Ale nas pani nastraszyła, pani komandor! - Możecie się jeszcze przydać - zaprotestowała Sass- - W jaki sposób chcieliście odnaleźć tych zagubionych ludzi? Godheir podał jej numer referencyjny i opowiedział, że wykryli słaby sygnał dochodzący z okolic wybrzeża. Gdy to mówił, oficer łącznościowy zamachał gwałtownie ręką. Pilotując wahadłowiec numer jeden "Zaid-Dayana", Timran po raz pierwszy od wstąpienia na służbę poczuł się jak prawdziwy oficer Floty. Był na tropie handlarzy niewolników albo piratów. dowodził własnym statkiem, nieważne, że małym. Nawet lepiej, że jest mały, bo tym ciekawsza będzie to przygoda. Skulony w fotelu drugiego pilota Gori był bardzo blady. - Klawo jest! - wykrzyknął Timran, zerkając na niego kątem oka. - Nie patrz na mnie, Tim, pilnuj sensorów. - Wszystko jest w jak najlepszym porządku. W wyobraźni widział Już, Jak składa meldunek pani komandor Sa-ssinak, jak przekazuje jej to, co chciała wiedzieć, a ona uśmiecha się. chwali go... - Uważaj, Tim! Wpadniemy na niego! - Wszystko gra. Zmniejszył jednak trochę prędkość i skierował wahadłowiec w sam środek stożka martwej strefy transportowca, gdzie zakłócenia z napędów uniemożliwiały wykrycie przez sensory statku. Utrzymywanie pojazdu w bezpiecznym obszarze było trudniejsze, niż się tego spodziewał. Radził jednak sobie całkiem niezłe i gdyby trzeba było, poleciałby za statkiem na samo dno oceanu. Szkoda, że nie ma dość uzbrojenia, by go zdobyć. Pomyślał o włączeniu małego pola ciągnącego, jakim wahadłowce posługiwały się na stacjach kosmicznych, nazywane "hamulcami do parkowania". Zdawał jednak sobie sprawę, że takie pole nie wywarłoby wrażenia na obiekcie o masie transportowca. - To właśnie o tym myślałem podczas egzaminów końcowych - wyznał, mając nadzieję, że Gon jakoś zareaguje. - Nic dziwnego, że byłeś dwunasty od końca. - Zawsze ktoś musi być ostatni. Gdyby nie sądzono, że się do tego nadaję, nie dano by mi dyplomu. A teraz pani kapitan wyznaczyła mi to zadanie. - Żeby pozbyć się ciebie, aż sama się upora z tym dozorowcem. Do licha, Tim, za bardzo marzysz o sławie, a nie dość... Uważaj!!! Tim odruchowo nacisnął przyciski kontrolne i wahadłowiec prześliznął się tuż ponad ostrym szczytem górskim. Napęd zawył z przeciążenia. - Kazała mi lecieć nisko - wyjąkał. Gon tylko parsknął z oburzeniem. - Mogłeś dać mi poprowadzić. Ja potrafię skupić się na tym, co robię. - Pani kapitan mi kazała! - Przez tę chwilę nieuwagi transportowiec zdążył uciec do przodu. - Miałem lepsze wyniki jako pilot wahadlowca. Gori nie odzywał się więcej, co Timranowi nawet odpowiadało. Może i trochę przesadził, ale leciał wystarczająco nisko, by dostrzec najdrobniejsze szczegóły na powierzchni planety. Teraz skupił się na rozpościerającej się przed nimi panoramie, dzikiej i surowej, i próbował przewidzieć, gdzie wyląduje transportowiec. Pewnie tam, na tym płaskowyżu. - Popatrz tylko - zachłysnął się. - Sieć ładownicza. Ale wielka! Transportowiec opadł w jej stronę. Teraz, kiedy miał spocząć bez ruchu, jeszcze bardziej imponował swymi rozmiarami. Cudem ujrzał jakiś niewielki przedmiot, przelatujący w pobliżu. Błyskawica kolorowego światła wystrzeliła z transportowca w kierunku tego obiektu. - Uważaj! - krzyknął Timran, uderzając dłonią w kontrolkę pola ciągnącego. Wahadłowiec zachybotał się. Ręce Tima szalały po tablicy rozdzielczej. Wahadłowiec zawisł w powietrzu, chwytając promieniem ciągnącym ów obiekt na moment przedtem, zanim uderzył on o skały. - Sanie powietrzne! - Gori wstrzymał oddech. - Na Boga, Tim, coś ty najlepszego zrobił! - Widziałeś tych morderców? - Z zaciśniętymi zębami manewrował polem, jak najdelikatniej ustawiając sanie na powierzchni planety. - A to wstrętne, obrzydliwe, parszywe... - Tim! Nie o to chodzi! Mieliśmy pozostać niewidzialni! - Jesteśmy z Floty! Właśnie ocaliliśmy komuś życie, po to przecież przylecieliśmy! - Nie to rozkazała nam robić pani kapitan. Tim, właśnie zdradziłeś naszą obecność wszystkim - załodze transportowca i tym, z którymi mają się spotkać. Poinformowałeś ich, że przybyła Flota! - No to... po prostu... hm... Powiemy im, że są aresztowani za... za próbę... - Nielegalnego użycia zakazanej broni w zakazanym układzie planetarnym, o to ci chodzi? - Gori naciskał guziki na swej konsolecie. - Pani kapitan będzie wściekła, a słyszałem, że nie ma z nią żartów. Obedrze nas ze skóry, kolego, z twojej winy. - Na pewno życzyłaby sobie, żebyśmy ocalili komuś życie... W głosie Tima nie było już dawnej pewności siebie. Transportowiec uniósł się, po czym osiadł ciężko w sieci. Timran powoli ruszył wahadłowcem do przodu, zastanawiając się, czy pozostać na straży sań powietrznych, czy też rzucić się na transportowiec. Wcześniej wszystko wydawało się takie proste... Głos dochodzący ze słuchawek pozbawił go reszty złudzeń. - Mówiłam ci - odezwała się cierpkim tonem pani kapitan -żebyś ostrożnie leciał za transportowcem, zwracając szczególnie uwagę na to, by cię me zauważono. Czy zrozumiałeś mój rozkaz? - Tak jest, ale... - A jednak widzę, że wdałeś się w konfrontację z potencjalnie wrogim statkiem, dokładając wszelkich starań, by cię zauważono. Mogłeś narazić na niebezpieczeństwo obywateli Federacji. To było takie niesprawiedliwe. Przecież już sama kolizja naraziła ich na niebezpieczeństwo, a to nie on spowodował kolizję. A przynajmniej nie on wystrzelił do sań powietrznych, choć faktycznie dość niezręcznie posłużył się polem ciągnącym. - Ponadto zmuszasz mnie do przystąpienia do akcji, albo do zostawienia cię na łasce losu. Gdybyś był sam, ta druga możliwość byłaby pokusą nie do odparcia! Gori, który wysłuchiwał całej tej tyrady przez własne słuchawki, uśmiechnął się z satysfakcją. - Jeśli już rozpętałeś całe to zamieszanie, młody człowieku, to lepiej kontroluj sytuację, zanim tam dotrę. - Ale jak... - zaczął Tim, lecz połączenie przerwano. Oddychał gwałtownie, było mu zimno. Popatrzył na Goriego, który już się nie uśmiechał. - Co teraz? Gori miał na to radę, co było łatwe do przewidzenia. - Regulamin Sił Lądowniczych Floty, rozdział siedemnasty, paragraf trzydziesty czwarty, punkt drugi. - Nie interesuje mnie, gdzie to jest, ale co się tam mówi! Gori był blady, lecz zdecydowany. - Mówi się, że jeśli grupa lądownicza - czyli my - ma mniejszą liczebność i mniejszą siłę rażenia, personelowi Floty zaś grozi pojmanie bądź zranienie... - To cywile - przerwał Timran z namysłem. Chyba rzeczywiście ci wszyscy ludzie to cywile, bo inaczej byłoby wiadomo, że na planecie jest Flota. - Naprawdę? Moim zdaniem wygląda to na mundury Floty. - Gori trzymał przy oczach lornetkę. - Załoga statku? W każdym razie, kiedy personelowi grozi pojmanie albo zranienie, grupa lądownicza zaś ma mniejszą liczebność, w takim przypadku dowódca orbitującego okrętu musi podjąć decyzję o wycofaniu się, chyba że okręt ten... - Kapitan kazała nam tu zostać i kontrolować sytuację. - W takim razie będzie to paragraf trzydziesty czwarty, punkt trzeci. W przypadku, gdy ratowanie lub ochronę personelu Roty uważa się za potencjalnie możliwe, pilot wahadłowca grupy lądowniczej ma pozostać na pokładzie pojazdu, drugi pilot zaś ma poprowadzić ekipę ratunkową... - To nie ma sensu! - wykrzyknął Tim, myśląc o charakterze swego kolegi. - Takie są przepisy - odparł Gori. - Poza tym, jeśli będziemy się tu nadal unosić, to nie dopuścimy do tego, by ktokolwiek ich skrzywdził. A tak przy okazji - włączyłeś osłony? Nie pomyślał o tym. Wcisnął odpowiednią kontrolkę w tym samym momencie, kiedy jedyna wieżyczka transportowca wymierzyła w ich stronę. Gori obserwował teraz płaskowyż. Intrygowali go ludzie kulący się w pobliżu statku. - Czy to tutejsi? Ta planeta nie powinna być w ogóle zamieszkana, ale... - Gori, oni mogą strzelać - zauważył Tim. Z ulgą stwierdził, że głos ma już spokojny, choć ręce lekko mu drżały. Nigdy nie sądził, że widok skierowanej na niego lufy może działać tak deprymująco. Czy osłony wahadłowca wytrzymają wystrzał z takiej odległości? Czas mijał. Poniżej, na powierzchni, nieruchome postaci kuliły się na saniach powietrznych, wciśniętych w skalistą ścianę płaskowyżu. Działo transportowca nadal skierowane było prosto na nich. Ponieważ byli na pokładzie tylko we dwóch, Timran nie mógł poprosić Goriego o zejście na powierzchnię, by sprawdzić, jak się czują pasażerowie sań. Czy ma nawiązać kontakt z transportowcem? Nakazać im przystanie pomocy medycznej? Co się stanie, jeśli nie posłuchają? Co jeśli wystrzelą? Gori niewiele mówił, ciszę przerywały tylko jego lakoniczne komentarze na temat zaobserwowanej wokół transportowca aktywności. Wydawało się, że minęły całe wieki, zanim wreszcie radio zaskrzeczało i usłyszeli głos starszego oficera nawigacyjnego. - To nie potrwa już długo - oznajmił Bures. - Namierzyliśmy was i transportowiec. Jak się macie? Tim z trudem przełknął ślinę. - Nic specjalnego. Unosimy się nad tymi saniami... - Nic ruszajcie się stamtąd - poradził Bures. - Nadlecimy bardzo szybko, więc jeśli się przemieścicie, możemy na was wpaść. - Gdzie chcecie wylądować? Na to pytanie nie było odpowiedzi. Połączenie przerwano. Gori i Tim wymienili niespokojne spojrzenia, a potem znów zajęli się obserwacją. Wzrok Timrana powędrował w stronę zegara. Niemożliwe. to musiało trwać o wiele dłużej! Nawet mimo włączonej osłony posłyszeli i wyczuli falę uderzeniową błyskawicznie lądującego "Zaid-Dayana". - Do licha! - mruknął Gori. - Kapitan włączyła specjalny wewnątrzukładowy... Nastąpiło kolejne potężne uderzenie wiatru, przewaliła się fala hałasu i ogromny krążownik zawisł ponad płaskowyżem, prezentując oznaki Floty i Federacji umieszczone na korpusie. Z powierzchni planety poderwały się tumany kurzu, oślepiając na chwilę nawet Tima we wnętrzu wahadłowca. Kiedy pył osiadł. Tirnran ujrzał, jak transportowiec drży w swej kołysce. - ...napęd - dokończył Goń, jeszcze bladszy niż przedtem. Tym razem Tirn nie odezwał się. - Jedyną dobrą stroną całego tego zamieszania- powiedziała Sassinak, gdy wrócili już na pokład - jest to, że zyskałam pewność, iż nie możesz być wywrotowcem, bo nie było cię na pokładzie, kiedy nastąpił sabotaż, do przeprowadzenia którego potrzebny był bezpośredni dostęp do urządzeń. Oczywiście mógłbyś być z kimś w zmowie... Tim bez powodzenia usiłował przełknąć ślinę. Pani kapitan nawet nie krzyczała, nie poczerwieniała ze złości, jak niektórzy nauczyciele. którym sprawiał szczególnie dużo kłopotów. Wyglądała na zupełnie spokojną, jeśli nie liczyć bladej otoczki wokót ust i napiętych mięsni szczęk. Mówiła też nie głośniej niż zwykle. Miał jednak uczucie, że przejrzała go na wylot, kpiąc z jego głupich, krótkowzrocznych fantazji. Pani kapitan kazała im się unosić tam, dopóki miejscowi (kimkolwiek oni byli) nie pozbierali swych rannych i nie wnieśli ich na pokład krążownika. Potem pole ciągnące "Zaid-Dayana" wciągnęło wahadłowiec, jakby byt pozbawiony całej swej mocy i pilota. Gdy znaleźli się w doku, nakazano im udać się do kabiny i czekać, aż "pani kapitan będzie miała czas się nimi zająć". Gori siedział w milczeniu, zaś Tim wyobrażał sobie, że zaraz zostanie zdegradowany i porzucony na tej cuchnącej skale. - Spodziewam się, że przy następnym spotkaniu wyrecytujesz mi odpowiednie fragmenty regulaminu. Jestem pewna, że twój towarzysz poda ci numery rozdziałów. - To był jej jedyny komentarz pod adresem Goriego, który przecież nie był niczemu winny. - Możecie wrócić do kabin i zameldować się na służbę podczas zmiany wachty. Nie pytali, gdzie zostaną wyznaczeni, odczytają to ze swych plików. Zasalutowali i odmaszerowali. Tim czuł. że rozpiera go energia. W drodze do kajuty znów ogarnęła go ciekawość. Rzucił ukradkowe spojrzenie na Goriego. Nie, z jego strony nie doczeka się pomocy. Kim byli ci krzepcy, odziani w skóry tubylcy? Muszą być ludźmi, chyba że wszystko, czego uczono go o ewolucji, to bzdury. Po co ktoś wybudował sieć ładowniczą na nie oznaczonej na mapie planecie? Kim byli ludzie w mundurach Floty, Jeśli nic pochodzili ze statku? Siedząc w kabinie sam na sam z Gorim, nie miał kogo o to zapytać. Kolega nie odzywał się, wywołał tylko na ekran Regulamin Floty, wydanie XXIII i rozświetlił fragmenty wspomniane przez panią kapitan. Komputer wyrzucił z siebie wydruk. Gori podał go Timowi. Obowiązki, nakazy, kary... Nie wypełnienie rozkazu kapitana w obecności sił wroga (lub potencjalnego wroga) groziło nawet egzekucją w trybie doraźnym. Gdyby tylko pani kapitan chciała, mogłaby go tam zostawić, porzucić ich obu. również całkiem niewinnego Goriego, i nikt w całej Flocie nie rzekłby słowa w ich obronie. Po raz pierwszy Tim poważnie zastanowił się nad tym, co kiedyś słyszał. Dlaczego ten okręt tkwił w dokach naprawczych aż tak dhigo? Jaką stoczył walkę? Napadnięto kolonię, a Sassinak nie interweniowała, mając nadzieję, że później uda jej się schwytać piratów. Zginał tam niejeden człowiek. Pozwoliła im umrzeć, chcąc ocalić pozostałych. Wcale mu się to nie podobało. Czy rzeczywiście była aż tak cyniczna? Ludzie, którzy o tym opowiadali, twierdzili, że nie, ale jeśli naprawdę coś czuła, to jak mogła tak postąpić? Mężczyźni, kobiety, dzieci, bogaci, biedni i średniozamożni - wszyscy zginęli dlatego, że nie zrobiła tego, co powinna była zrobić: nie rzuciła się na odsiecz, by ich uratować. W ciszy kabiny Tim zaczął stopniowo tworzyć własną wizję tego, czym naprawdę jest Flota i do czego dąży pani kapitan. Zrozumiał, że przez głupi romantyzm i nonsensowną brawurę wszystko mu się pomieszało. Ludzie z kolonii zginęli, żeby Sassinak mogła polecieć śladem napastników aż do ich bazy. Część jej załogi zginęła, próbując ocalić dzieci, a później zniszczyć siedlisko piratów. Obecna podróż ma pewnie coś wspólnego z tymi sprawami, ocalenie zaś dwóch istnień pewnie zbyt wiele nie znaczy. Gdyby on sam zginął przed podjęciem tego pochopnego działania - a po raz pierwszy stanął przed ziejąca chłodem możliwością śmierci - w niczym nie zaszkodziłoby to Flocie, a pani kapitan zapewne byłoby na rękę. Kiedy dzwonek oznajmił zmianę wachty, Tim ruszył do swego nowego zajęcia - czyszczenia filtrów z osadu - z całkowicie nowym podejściem do rzeczywistości. Szczerze chciał się poprawić, zostać dobrym oficerem, którego Flota będzie potrzebowała. Przez kilka godzin pracował zawzięcie, bez żadnych żartów i szaleńczych pomysłów, poważnie myśląc o twardej rzeczywistości. Powtarzał sobie treść regulaminów, tak na wszelki wypadek, gdyby w tej ciemnej, śmierdzącej norze pojawiła się pani kapitan. Wciąż zdecydowany zachować posłuszeństwo naturze i jej bogini w postaci pani kapitan, nie uśmiechnął się nawet, gdy w korytarzu pojawił się Turner, towarzysz kilku poprzednich eskapad. - Już pewnie wszystko wiesz - odezwał się kolega. - Wiem tylko tyle, że jeśli nie wyczyszczę tych filtrów, będzie tu śmierdziało. - To jeszcze nie najgorsze. Powąchaj sobie atmosferę tej planety. Turner oparł się o ścianę w nonszalanckiej pozie, jakby pragnąc podzielić się jakimś sekretem. - Byłeś na zewnątrz? - Tim nie mógł się powstrzymać, by wbrew własnej woli nie zadać tego pytania. - No, nie, niezupełnie. Nie byłem na zewnątrz, ale wszyscy nawąchali się tego powietrza, kiedy wnoszono rannych. To gorsze od tego smrodu. Zupełnie jak jakieś laboratorium organiczne. - Turner nachylił się bliżej. - Posłuchaj, Tim, czy ty naprawdę wystrzeliłeś do tego transportowca? - Nie! Ja tylko złapałem sanie powietrzne polem ciągnącym. - Szkoda, że go nie rozwaliłeś. - Nawet nie miałbym czym. Dlaczego jednak chciałbyś, bym go rozwalił? Pani kapitan i tak jest wściekła, że schwytałem sanie. - Wiesz, czyj to transportowiec? - Oczywiście nie wiedział. Potrząsnął przecząco głową, Tumer dokończył szeptem: - Ciężkoświatowców. - No to co? - Pomyśl tylko, Tim. Ciężkoświatowcy, te baranie głowy z transportowca, próbowały wmówić pani kapitan, że lecą śladem sygnałów alarmowych, a tymczasem to nic innego jak statek kolonialny. Do tego przyleciał na zakazaną planetę, na której już siedzieli jacyś ciężkoświatowcy. - Co? - Nic z tego nie rozumiał. - Ci w saniach powietrznych? - Nie, ci na powierzchni, obok transportowca. Wyciągali ofiary. Musiałeś to chyba widzieć, Tim. - Widziałem ich, ale nie wyglądali na ciężkoświatowców. Kiedy się nad tym namyślał, przypomniał sobie jednak, że rzeczywiście byli potężni i muskularni. - To spisek ciężkoświatowców - szepnął Tumer. - Chcieli zająć planetę. Słyszałem, że w ekspedycji zwiadowczej wybuchł bunt, ciężkoświatowcy zabili innych i pożarli ich... - Nie wierzę! Jednak po zastanowieniu byłby chyba w stanie w to uwierzyć. Czy je się takie stworzenie, czy inne - jaka to różnica. Miał ciotkę, która nie jadała nic pochodzenia roślinnego, utrzymując, że krzewy i drzewa też mogą być istotami wrażliwymi na ból. - Chodzi o to, że jeśli ci ciężkoświatowcy mogli wszcząć bunt, to inni też mogą. Na planecie już mieszka cała ich zgraja, jedzą mięso i chodzą w skórach. Czy ci z naszego okrętu też nie poszaleją? Może czują już coś w powietrzu? Wielu z nas uważa, że pani kapitan powinna ich uwięzić. Pomyśl tylko o tych żołnierzach-ciężkoświatowcach. Nie mielibyśmy najmniejszych szans, gdyby wszczęli bunt. Tim zamyślił się nad tym, zamykając filtr, który właśnie wyczyścił. - Nie, nie sądzę, by ktokolwiek na tym okręcie zwrócił się przeciwko pani kapitan. - Ich na to stać. Mogą właśnie coś knuć, a jeśli jej nie ostrzeżemy... Tim uśmiechnął się. - Turner, nie sądzę, żeby pani kapitan potrzebowała naszych rad i ostrzeżeń. - To znaczy, że nie podpiszesz petycji? Nie pójdziesz z nami, żeby z nią porozmawiać? - Nie. Szczerze mówiąc, uważam, że postępujecie jak idioci. - Cieszę się, że tak myślisz. Komandor Sassinak jak zawsze prezentowała się absolutnie nieskazitelnie, choć musiała przecisnąć się przez te same wąziutkie korytarze, w których Tim umazał sobie cały mundur. Rzuciła mu lodowaty uśmiech, który zamarł jej na wargach, gdy spojrzała w oczy Turnera. - Poruczniku Turner, proszę mi powiedzieć, czy czytał pan kiedyś przepisy dotyczące spisków na pokładzie? - Nie, pani kapitan, ale... - Nie? Nie służył pan również na tym okręcie, kiedy żołnierze-ciężkoświatowcy, ci sami, których pan się tak obawia, ocalili nas wszystkich. Gdyby chcieli wzniecić bunt, panie poruczniku, to mieliby po temu niejedną sposobność. Wykazuje się pan godnymi pożałowania uprzedzeniami i jeszcze bardziej żałosną tendencją do stosowania kulawej logiki. Ciężkoświatowcom, wchodzących w skład grupy rozpoznawczej od ponad czterdziestu lat. nie można nic zarzucić. Ufam im o wiele bardziej niż panu, gdyż dali mi ku temu powody. Nie chcę więcej słyszeć podobnych bzdur i proszę nie szerzyć takich plotek. Czy to jest jasne? - Tak jest, pani kapitan. Sassinak kiwnęła głową i Tumer oddalił się pospiesznie. Tim stał wyprężony na baczność jak struna, wstydząc się swych poplamionych dłoni i zabrudzonego munduru. Wargi pani kapitan drgnęły, powstrzymała się od uśmiechu. - Nauczyłeś się czegoś, Timran? - Tak, pani kapitan. Ja... nauczyłem się na pamięć przepisów. - Najwyższa pora. Na szczęście wszystko skończyło się pomyślnie. Od tej pory możesz uważać, że cały czas działałeś zgodnie z rozkazami. Czy to jasne? Wcale nie było jasne, ale starał się nie zrobić głupiej miny. Pani kapitan westchnęła i zaczęła tłumaczyć. - Tim, ten drugi statek, który nadleciał z planety Ryxich. nie należał do piratów. To legalny transportowiec latający na kontrakcie dostawczym dla Ryxich. Przybył w odpowiedzi na sygnał ratunkowy. - Tak jest, pani kapitan - odpowiedział, choć nadal nie miał , pojęcia, o co chodzi. - Ze względów politycznych, o których bez wątpienia później usłyszysz nieco więcej, twoja pochopna interwencja okazała się korzystna dla Floty i Federacji. Wszyscy spoza okrętu powinni uważać, że działałeś na moje polecenie. Dlatego też nigdy i nigdzie, nie możesz wspomnieć, że twoje działania w wahadłowcu to twój własny genialny pomysł. Robiłeś to, co ja ci kazałam. Czy teraz rozumiesz? Zaczynał trochę rozumieć, zaś z głosu pani kapitan wynikało, że powinien przyjąć polecenie do wiadomości i nie zadawać pytań. - Powiedziałam o tym również Goriemu, wszystkie zaś poprzednie uwagi zostały usunięte z dokumentacji. A więc to poważna sprawa, ale przynajmniej nie będą mu do końca życia wypominać tego, co uczynił. Na jego twarzy pojawiły się pierwsze oznaki nadziei. - Timran, wysłuchaj mnie z uwagą. Jesteś urodzonym szczęściarzem. To bezcenna cecha, ale nie polegaj na niej zbytnio. By zostać admirałem, potrzeba czegoś więcej niż szczęścia. - Tak jest, pani kapitan. Jeśli mogę spytać - czy tym ludziom nic się nie stało? Tym z sań powietrznych? - Nie, czują się dobrze, może nawet spotkasz ich któregoś dnia. Pamiętaj o tym, co powiedziałam. - Tak Jest, pani kapitan! - I sprzątnij tu przed obiadem. Z tymi słowami zniknęła - istne uosobienie wdzięku i władzy, co wspominał potem przez wiele lat. ROZDZIAŁ SZESNASTY Sassinak powróciła na mostek przez pokład żołnierski, ponieważ chciała spotkać się z ich dowódcą. Zdawała sobie sprawę, że ostatnie wydarzenia mogły zaalarmować załogę i wzmóc ich podejrzliwość w stosunku do ciężkoświatowców. Zastała majora Curralda przy inspekcji uzbrojenia. Na przywitanie skinął jej głową z pewnym roztargnieniem. - Pani kapitan, jeśli ma pani chwilę czasu... - Oczywiście, panie majorze. Poprowadził ją do swego biura. Sass zauważyła, że stoją tu fotele zarówno dla ciężkoświatowców, jak i dla słabiej zbudowanych ludzi. Nie usiadła na żadnym z nich, lecz odwróciła się, by popatrzeć na hologramy, umieszczone na ścianie naprzeciwko biurka. Drużyna piłkarska w czystych mundurach, ustawiona w równe rzędy, zdjęcia tych samych graczy w akcji, zachlapanych błotem, o wiele młodszy Currald schodzący na linie z urwiska, dwóch młodych żołnierzy marynarki (czy jednym z nich był Currald?) z twarzami pokrytymi farbą kamuflażową, z bronią bojową w dłoniach. Rozdanie dyplomów. Currald otrzymuje własną kapsułę. Ktoś inny na hologramie w czarnej ramce. - To mój najlepszy przyjaciel - odezwał się Currald, gdy zatrzymała wzrok na ostatnim obrazie. - Zginął na Jermie, gdy ja ciągle jeszcze latałem wahadłowcem. Swojemu synowi dał moje imię. - Odchrząknął basem. - Nie o tym jednak chciałem z panią porozmawiać. Wahałem się, nie chcąc przeszkadzać pani na głównym pokładzie, ale... - Znów odkaszlnął. - Z przykrością muszę stwierdzić, że czekają nas kłopoty. Sassinak pokiwała głową. - Wiem o tym i z góry chcę panu powiedzieć, co zrobimy. -Jego twarz zastygła w charakterystycznej dla ciężkoświatowców minie, będącej reakcją na zagrożenie- - Panie majorze, wiem, że jest pan lojalnym żołnierzem, a gdyby chciał pan bronić interesów ciężkoświatowców moim kosztem, zrobiłby to pan już dawno. Nieraz rozmawialiśmy o polityce, doskonale zna pan moje stanowisko. Pańscy ludzie zdobyli moje zaufanie w walce, co szczególnie się liczy. Kimkolwiek jest ten sabotażysta, mam pewność, że to żaden z pana ludzi, i nikomu nie uda się mnie o tym przekonać. Był zaskoczony. Zirytowało ją trochę, że w nią nie wierzył. - Wiem jednak, iż duża część załogi myśli, że... - Duża część załogi w ogóle nie myśli - przerwała mu cierpkim tonem. - Boją się, machinalnie reagują na wydarzenia, ale nie myślą. Przecież bunt ciężkoświatowców miał miejsce czterdzieści trzy lata temu, zanim jeszcze przyszedł pan na świat, kiedy Ja nosiłam koszulę w zębach na Myriadzie. Każdy z pana ludzi jest zbyt młody, by mieć z tym cokolwiek wspólnego. Ci niewydarzeni koloniści wyruszyli kilka miesięcy temu, pewnie wtedy, gdy my ścigaliśmy ten pierwszy statek- Tchórze zawsze robią z igły widły. - Major roześmiał się głośno. - Panie majorze, mam zaufanie do pana i wierzę w lojalność pańskich żołnierzy, jeśli tylko pan im ufa. Zapewne usłyszy pan pogłoski o tym, że proszono mnie, abym "coś zrobiła": wyrzuciła was wszystkich za burtę lub coś równie głupiego. Chcę więc, żeby wiedział pan z góry, zanim jeszcze do pana uszu dojdą takie plotki, że nawet się nad tym nie zastanawiam. Jasne? - Tak jest, pani kapitan. I dziękuję. Myślałem, że może dojdzie pani do wniosku, że trzeba pójść na ustępstwa. Rozmawiałem z żołnierzami, z ciężkoświatowcami, i postanowiliśmy podporządkować się wszelkim pani rozkazom. Sass poczuła, jak łzy szczypią ją pod powiekami. Pomyśleć tylko, że są tacy, którzy uważają, iż ciężkoświalowcy to egoiści. że nigdy nie myślą o wspólnym dobru. Ilu z takich ludzi zdobyłoby się na podobną propozycję, gdyby to ich bezpodstawnie oskarżano o najgorsze. - Proszę przekazać swym żołnierzom, że wasza propozycja bardzo mnie wzrusza. Mam szacunek do pana i do nich wszystkich, doceniam waszą troskę. Jeśli nawet obecna sytuacja nie przyniesie żadnych innych korzyści, to przynajmniej reszta załogi nauczy się tego, że wszyscy jesteśmy Flotą: lżejsi, ciężsi i ci pośrodku. I jeszcze raz dziękuję. - To ja dziękuję, pani kapitan. Gdy Sass dotarła na główny pokład, zastała to, czego się już dawno spodziewała. Przed mostkiem kapitańskim czekała na nią cała delegacja. Jej rzecznikiem był porucznik Varhes, sprawujący nadzór nad kantyną oficerską. Piskliwym tenorem wyjaśnił, że niepokoi ich sytuacja na okręcie. Przecież jakiś ciężkoświatowiec już raz otruł oficerów i załogę... - Osoba niezrównoważona psychicznie, pochodząca z ciężkiego świata, otruła oficerów, w tym dowódcę żołnierzy, który jest ciężkoświatowcem, a także część załogi, w tym innych ciężkoświatowców - odparta Sassinak lodowatym głosem. - Czy już o tym zapomnieliście? - Gdyby jednak wszczęli bunt... Przecież zbuntowali się na tej planecie... - Ponad czterdzieści lat temu, kiedy wasi ojcowie mieli mleko pod nosem, a major Currald jeszcze się nawet nie narodził. Czy chcecie powiedzieć, że ciężkoświatowcy komunikują się telepatycznie ze swymi nie narodzonymi ziomkami? To nie był logiczny argument, lecz ich rozumowaniu również brakło logiki. Z satysfakcją patrzyła, jak z niepewnymi minami usiłują zrozumieć jej wypowiedź. Nim Varhes zdążył znów się odezwać, użyła argumentu, który przemawiał do wielu z nich. - Posłuchajcie mnie. Ciężkoświatowcy na pokładzie tego okrętu to żołnierze Floty, a nie renegaci podobni do tych, którzy wywołali tu bunt, czy tych, którzy chcą kolonizować zamknięte światy. Są naszymi towarzyszami, walczyli z nami ramię w ramię, wielokrotnie ocalili nam życie. Mogli nas zabić przy niejednej okazji, gdyby tylko o to im chodziło. Myślicie, że mają związek z sabotażem na okręcie, jednak ja mam pewność, że tak nie jest. Mimo wszystko podejmujemy środki ochronne przed kolejnymi wywrotowymi działaniami. Jeśli winien będzie ciężkoświatowiec, to zostanie on oskarżony, osądzony i ukarany, ale nie obarczę winą nikogo więcej. Przypuśćmy, że byłby to ktoś z Gian-IV. - To był prztyczek wymierzony w Yarhese, który pochodził z tej właśnie planety. - Czy przez to Varhes automatycznie stanie się winny? - To nie to samo - przemówił jakiś głos zza pleców grupy. - Wszyscy wiedzą, że ciężkoświatowcy są piratami, a teraz przyłapaliśmy ich na gorącym uczynku. - Podejrzewamy, że niektórzy z piratów to rzeczywiście ciężkoświatowcy, jednakże reszta to inne rasy, być może nawet Ryxi. - Ktoś w grupie parsknął śmiechem. - Albo na przykład Seti. - Rozległ się jeszcze głośniejszy śmiech, a Sass mówiła dalej ostrzejszym już tonem: - Dość tego. Nie chcę więcej słyszeć podobnie nieuzasadnionych oskarżeń, kierowanych przeciwko lojalnym członkom Floty, ludziom, którzy nieraz ryzykowali własne życie. Jednemu oficerowi kazałam już przypomnieć sobie przepisy dotyczące spisków na pokładzie, wam też je polecam. Mamy teraz rzeczywistych wrogów - prawdziwych piratów planetarnych, za którymi mogą stać jeszcze jacyś wspólnicy. Nie możemy sobie pozwolić na wytykanie się nawzajem palcami, na nierozsądne uprzedzenia. Czy to jasne? Tak. jej rozkazy były aż nadto jasne. Grupka stopniała, większość osób miała rumieńce wstydu na twarzach, żałowali swych impulsywnych reakcji- Sass miała nadzieję, że tego wstydu nie pozbędą się szybko. Po powrocie na mostek rozejrzała się w sytuacji. Kapitan transportowca ciężkoświatowców złożył oficjalny protest przeciwko jej działaniom "przeszkadzającym w zamierzonej reakcji na sygnał alarmowy". Ze zdziwieniem uniosła brwi. Jedyny sygnalizator alarmowy, o jakim dotąd słyszała, znajdował się na planecie Ryxich i to jego sygnałem kierował się "Mazer Star". Transportowiec ciężkoświatowców przeleciał obok niego jak huragan. Jaką teraz wymyślą historyjkę i jakimi sfałszowanymi dowodami zechcą ją udowodnić? Uśmiechnęła się w duchu. Sytuacja stawała się coraz ciekawsza. "Tubylcy" ciężkoświatowcy, potomkowie pierwszej wyprawy badawczo-zwiadowczej, czy też właściwie buntowników z tejże wyprawy, zastanawiali się nad rozwojem wydarzeń, trzymając się w sporej odległości od krążownika. Kapitan transportowca miał jednak z nimi stały kontakt radiowy. "Mazer Star", statek dostawczy kolonii Ryxich, zdołał nawiązać kontakt z osobami, które przeżyły bunt i czekały uśpione w hibematorach. Ich zeznania potwierdziły wiadomości z nadajnika alarmowego i uzupełniły je dodatkowymi szczegółami. Mieszana wyprawa badawcza została skierowana na planeta w celu zbadania jej zasobów geologicznych i biologicznych. W jej skład wchodziły również dzieci ze statku badawczego "ARCT-10", co było dość niezwykłe. Członkowie wyprawy pochodzący z ciężkich planet zaczęli jeść mięso, wszczęli bunt, torturowali i mordowali dorosłych i dzieci, próbowali zlikwidować wszystkich lekkoswiatowców, kierując na ich obóz stado dzikich zwierząt. "Lekkim" udało się uciec w łodzi ratunkowej i ukryć w jaskini na wybrzeżu. Postanowili poddać się hibernacji i czekać na powrót "ARCT-1O". Sass przejrzała plik przekazany przez kapitana Godheira. wyjaśniający wszystkie wydarzenia od pierwszego nieporozumienia, kiedy to Ryxi stwierdzili, że ludzka załoga została zabrana przez "ARCT-10", aż do zaangażowania się statku "Mazer Star" i wmieszania się w sprawę Theków. Thekowie?! Sass potrząsnęła głową. Sytuacja już wcześniej była trudna, gdyż Thekowie dostatecznie ją komplikowali. Historia przekazana przez Godheira, w odróżnieniu od sprawozdania ciężkoświatowca kapitana Crussa, tworzyła jakąś całość. W pokładowej bazie danych Godheir był notowany jako nie karany, zaś "Mazer Star" wymieniano jako jeden z trzech statków dostawczych na kontrakcie z Ryximi w tym układzie planetarnym. Zmarszczyła brwi, czytając dostarczoną przez Godheira listę członków wyprawy, którzy uciekli po buncie. Lunzie? To niemożliwe! Imię nie było zbyt częste, nigdy nie spotkała żadnej innej Lunzie. Lekarka, lat trzydzieści sześć. Co to znaczy? Spojrzała na datę urodzenia i serce zabiło jej szybciej. Sądząc po roku urodzenia, ta kobieta była nieprawdopodobnie stara, wręcz starożytna! Sass wprowadziła dane identyfikacyjne do komputera i kazała oficerowi łącznościowemu przygotować połączenie z Kwaterą Główną Sektora. Najwyższa pora, by o wszystkim poinformować admirała. - Pani kapitan? Borander z szalupy chciał złożyć meldunek na temat stanu ofiar z sań powietrznych, - Słucham. - Kobieta odzyskała przytomność, lekarze przygotowali ją do transportu. Mężczyzna nadal jest nieprzytomny, chcą go przewieźć jako pierwszego. - Nawiązaliście kontakt z ich bazą? - Nie, pani kapitan. - Pamiętaj, że mogą być zdezorientowani, i to nie tylko z powodu uderzenia w głowę. Postaraj się, żeby zachowali spokój, dopóki nie skontaktujemy się z ich bazą albo dopóki nie dotrze do nich nasza ekipa medyczna. Według informacji przekazanych przez Godheira, oboje obwarowali się przy swoim "Adepcie". Jak sądził kapitan, byli członkami załogi krążownika Floty. Zdziwią się, kiedy znajdą się na zupełnie innym krążowniku, zwłaszcza jeżeli starannie ustawili zapory. Kobieta miała sprawować cywilną władzę na całej planecie. Pani gubernator? Ciekawe, jaka będzie w obejściu. Na wszelki wypadek Sass postanowiła przygotować się na sztywną, oficjalną rozmowę. Niektórzy z tych naukowców nie mieli zbył dobrego zdania na temat Floty. Poszła do swego biura i włączyła wszystkie ekrany. Na jednym z nich ujrzała lądowanie szalupy ratunkowej. Nałożyła słuchawki i odebrała meldunek Borandera, który przekazał jej, że do kobiety właśnie nadano komunikat z bazy. Sass potwierdziła zgodę na wpuszczenie obojga na pokład. Domyśliła się, że nieprzytomny mężczyzna znajduje się w tylnym przedziale w towarzystwie lekarza. Kiedy kobieta o imieniu Varian wyszła z szalupy, Sass pomyślała, że jest to osoba aż nadto energiczna i rzeczowa. Najwyraźniej była przyzwyczajona do tego, że bez dyskusji wypełniano jej polecenia, gdyż rozejrzała się naokoło i zaczęła sprzeczkę z Boranderem. Sass pożałowała, że nie kazała włączyć kanału łączności, ale nie spodziewała się, że cokolwiek się wydarzy. Patrzyła teraz na rozwijającą się kłótnię, podkreślaną machaniem rękami, potrząsaniem pięściami i - sądząc po minach - podniesionym głosem. Wcisnęła guzik, łącząc się z mostkiem kapitańskim, i poleciła: - Komunikacyjny, daj mi fonię z kanału trzeciego. - ...nic wspólnego z Aygarem ani z nikim z jego pokolenia czy pokolenia jego rodziców! Sass przysłuchiwała się sprzeczce z ogromnym zainteresowaniem. Borander zaskoczony był porywczością tej kobiety, jej pretensjami, że ona jest tu najważniejsza jako gubernator planety. Sass z rozczarowaniem pokręciła głową. Myślała, że Borander okaże więcej zdecydowania. Kobieta miała oczywiście rację; potomkowie buntowników nie byli niczemu winni, Borander powinien był sam to zauważyć. Powinien byt również przewidzieć, że będzie miała pretensje do rządzenia, i unikać bezpośredniej konfrontacji na ten temat. Przede wszystkim zaś oficerowie Floty nie powinni w sposób aż tak widoczny troszczyć się o to, co powiedzą o nich dowódcy- Podobne zachowanie było dobre w barze, jako wymówka, by trzymać się z dala od bójki, ale tutaj wyglądało na tchórzostwo. Tak więc Varian chce przyprowadzić tych dwóch ciężkoswiatowców do jej biura i tu się o nich wykłócać? Bez wątpienia była przygotowana na dyskusję z głupawym baranem z Floty... Sass uśmiechnęła się w duchu. Varian może sobie być gubernatorem planety, ale nie ma pojęcia o taktyce. Patrzyła, jak Varian i dwaj ciężkoświatowcy maszerują przez pochylnię i cały okręt. Gdy pojawili się przed jej biurem, czekała już, by ich powitać. Podając młodszej od siebie kobiecie rękę, ujrzała, jak jej oczy rozszerzają się ze zdziwienia. Inaczej wyobrażała sobie kapitana krążownika. "To nie ten głupi baran, którego się spodziewałaś, prawda?" - pomyślała Sass. "Moje biuro też wyobrażałaś sobie inaczej?" Pani gubernator rzuciła okiem na krzyształową rzeźbę, drewniane błyszczące biurko z imponującą czerwono-czamą mozaiką, piękny niebieski dywan i białe fotele. Sassinak uprzejmie przywitała się z dwoma młodymi ciężkoświatowcami. Jeden z nich, chyba nazywał się Winral, oszołomiony był tym bogactwem, jak kuzyn z prowincji zagubiony w wielkim świecie. Drugi z nich. okazujący pełną rezerwy ciekawość, był zupełnie innym człowiekiem. "Gdyby żyli dzicy ludzie, tak jak istnieją dzikie i udomowione rodzaje zwierząt, z pewnością byłby dzikusem" - pomyślała Sass- "Jest inteligentny, ale nie ucywilizowany." Do tego był jeszcze na swój sposób przystojny. Przekazując im podstawowe informacje, usiłowała rozgryźć tę trójkę. Varian odprężyła się natychmiast, gdy pojęła, ze Sassinak nie chce skrzywdzić niewinnych potomków buntowników. W cywilizowanym otoczeniu czuła się jak ryba w wodzie, nie zdziczała ani trochę. Oczywiście chciała dowiedzieć się, gdzie znajduje się "ARCT-10". - To kolejne pytanie, na które nie znam odpowiedzi -odrzekła Sass. Statek nie figurował na liście zniszczonych okrętów Floty, nie ujawnił się jego sygnalizator awaryjny i poznanie jego losów może zająć wiele dni. Pani kapitan zwróciła się do Aygara. prosząc, by się przedstawił. Otrzymała odpowiedź w rodzaju; jestem tym, kim byli twoi rodzice. Personel Floty podawał zwykle nazwy okrętów i przebieg służby, naukowcy - nazwę swego uniwersytetu i tytuły publikacji. Winral po części miał tych samych przodków co Aygar. Buntowników było przecież nie tak znów wielu. Kiedy zaczęła wypytywać o status prawny młodych ciężkoświatowców, Varian przerwała Jej, mówiąc, że planeta posiada rozwijający się gatunek istot inteligentnych. Sass nie mogła ukryć zaskoczenia. Już wcześniej sytuacja była dość skomplikowana: oskarżenie o bunt, pretensje do praw górniczych i rozwojowych, zdobytych przez skuteczne zasiedlenie planety, interwencja Theków. Jednakże wszystko ulegnie zmianie, jeśli na planecie istnieje gatunek istot inteligentnych. Sassinak była oczytana w prawie kosmicznym, jak wszyscy wyżsi rangą oficerowie, i wiedziała, jak bardzo komplikowało to sytuację, czego nie można było ignorować. Varian dodała, że to pewien gatunek ptaków. Sass pomyślała o Ryxich, próżnych i humorzastych, i postanowiła nie wspominać o ptasim gatunku przez wspólne łącza telekomunikacyjne. Tymczasem Aygar zaczął udowadniać, że to ciężkoświatowcy z osady są właścicielami całej planety, i że jeśli zechcą, to podarują jej część kolonistom z transportowca. Sassinak musiała mu wyjaśnić, że zgodnie z prawami Federacji jego ludzie nie mogą sobie rościć praw do niczego poza tym, co sami zbudowali - czyli do kopalni, pól i sieci ładowniczej. Poradziła mu też, by nie utrzymywali dalszych kontaktów z transportowcem ciężkoświatowców, jeśli chcą uniknąć podejrzenia o spisek. Kiedy na zakończenie rozmowy podała mu rękę, obawiała się, czy nie spróbuje sprawić jej bólu. Jeśli był tak inteligentny, na jakiego wygląda - a musiał być, skoro osiągnął to wszystko, o czym mówiły raporty - to powstrzyma się przed taką pokusą. Tak też się stało. Uścisk jego dłoni był tylko nieznacznie silniejszy od jej uchwytu. Uśmiechnęła się do niego i powiedziała sobie w duchu, że warto zwerbować go do służby we Flocie. Byłby świetnym żołnierzem marynarki. Sass powiedziała, że prześle im kostki z danymi na temat zasad Federacji, praw i obowiązków obywateli. Obiecała im też przekazać część zapasów z magazynów okrętowych. Dwaj ciężkoświatowcy zeszli z pokładu pod eskortą, ona zaś skupiła teraz całą swą uwagę na Varian. Varian najwyraźniej miała ochotę odejść razem z dwoma towarzyszami. Sass zastanowiło jej nadopiekuńcze zachowanie. Większość ludzi na takim stanowisku chętniej widziałaby wszystkich ciężkoświatowców w kajdanach. Czy Varian w jakiś sposób przywiązała się do nich? Bacznie przyglądała się tej młodej kobiecie, gdy usadawiała się ona w jednym z foteli. - Ten Aygar to bardzo przystojny mężczyzna. Czy jest tam więcej takich? Varian zarumieniła się. Może uważała, że starsze kobiety nie powinny mieć takich zainteresowań, a może była po prostu zazdrosna? - Spotkałam tylko kilku mężczyzn z jego pokolenia. - Właśnie, pokolenie... - Sass chciała dokładniej ją wysondować, - Jest pani teraz młodsza o czterdzieści trzy lata od dawnych swoich rówieśników. Czy pani i inni nie będziecie potrzebować porady psychologa? Wiedziała już, że Varian odsuwa od siebie taką możliwość. Czy nic zdawała sobie sprawy z istoty rzeczy, czy też nie chciała okazać swej słabości w obecności obcej osoby? - To się okaże, kiedy do nich wrócę - odrzekła Varian. - Nie zauważyłam jeszcze żadnych negatywnych efektów tego zjawiska. Sass była innego zdania, podziwiała ją jednak, że miata odwagę temu zaprzeczyć. A jak zniesie to Lunzic? Mimo wszystko o nią aż tak się nie martwiła. Pani gubernator znów zapytała o "ARCT-10", jakby poprzednio nie powiedziano jej prawdy. Reakcja typowa dla cywila - Sassinak nigdy nie kłamała bez wystarczających powodów, a i wówczas starała się tego nie robić. Ktoś zameldował, że sanie powietrzne Varian zostały naprawione, więc pani kapitan zakończyła rozmowę. Zapasy? Oczywiście, gubernator planety ma prawo zażądać wszystkiego. czego potrzebuje, proszę się zwrócić do Forda. Wiedziała, że będzie on szczęśliwy, mogąc obejrzeć dzikie życie planety. - Lekarka z pani ekipy nazywa się Lunzie, prawda? - spytała. Trochę zaskoczona Varian skinęła głową. Sassinak uśmiechnęła się szeroko. - Nasze spotkanie to prawdziwe zrządzenie losu. Czy przekaże pani Lunzie moje najpokomiejsze wyrazy szacunku? - Varian była tak zaskoczona, że Sass zaśmiała się głośno. - Nieczęsto mamy okazję spotkać swoją prapraprababkę. Pani gubernator otworzyła ze zdziwienia usta, wpatrywała się w Sass szeroko otwartymi oczami. "Tu cię mam!" - pomyślała złośliwie pani kapitan i słodkim tonem poprosiła młodszego oficera o odprowadzenie Varian do sań. To bardzo zabawne przechytrzyć gubernator planety, nawet taką, która spadła z sanek. Na ekranach obserwowała, jak Varian idzie przez okręt. Z satysfakcją odnotowała, że nie zapomniała o swym towarzyszu. Kiedy oficer medyczny dyskretnie zapytał Sass, co ma robić, zezwoliła wypuścić Aygara razem z Varian. Przypuszczalnie pani gubernator w ogóle nie brała pod uwagę takiej możliwości, że mógłby zostać zatrzymany. Ford potrząsnął głową na widok jej miny. - Pani kapitan, jest pani stanowczo zbyt zadowolona z siebie. - Być może. Jednakże w porównaniu z poprzednią podróżą wszystko idzie nadspodziewanie gładko, choć nie brak pewnych komplikacji. Na przykład nie wiemy, dlaczego są tu Thekowie, co zrobią, ani nawet tego, czy w ślad za transportowcem ciężkoświatowców nie przybędą tu ich wspólnicy. Ford znów pokręcił głową. - Wątpię. Statek o takich rozmiarach może pomieścić w sobie całą kolonię, razem z maszynami, wyposażeniem... - To prawda, i taką mam nadzieję, ale zauważyłeś pewnie, że na wszelki wypadek umieściłam na orbicie satelitę przekaźnikowego i rozłożyłam sieć detekcji. Aha, jeszcze jedno. Interesują cię tutejsze formy dzikiego życia, prawda? - Tak, to było zawsze moje hobby. Kiedy służyłem w Sektorze III, mieli tam wielkie muzeum... - Dobrze już, dobrze. Czy zechcesz wykonać dość niebezpieczne zadanie na zewnątrz? - Jasne! - zawołał i dodał z akcentem z Diplo: - Jeśli pani chcę, mogę udawać ciężkoświatowca, choć obawiam się, że zaraz mnie zdemaskują... Sass pokręciła głową. - Bądźże poważny. Muszę wiedzieć więcej o tej planecie. Potrzebne mi są bezpośrednie dane, a nie interpretacje tych naukowców, choćby nawet byli świetnymi ekspertami w swych dziedzinach. Varian, ta kobieta, która u nas gościła, ma ogromną ochotę przyznać pewnym ptakom status istot inteligentnych. Może i istnieją ku temu jakieś przesłanki, ale musimy sami to sprawdzić. Do tego ona jakoś dziwnie traktuje ciężkoświatowców urodzonych na Irecie. Powinna być na nich wściekła, a tymczasem nic podobnego. Niecałe dziesięć dni temu wyszła z hibernatora. Była świadkiem popełnienia morderstwa. Jej rozumowanie jest słuszne: wnukowie buntowników nie są niczemu winni. Jednak to dziwne, że nie ma żadnych wątpliwości, choć jej przyjaciele i koledzy tak ucierpieli od ciężkoświatowców. Widziałam już, jak taki idealizm wychodził ludziom bokiem. Można posunąć się w nim zbyt daleko, chcąc ocalić każde istnienie. Nie wiem, czy można polegać na tej kobiecie. Potrzebuję konkretnych faktów, skoro o losie planety i tych ludzi ma rozstrzygnąć trybunał. - Rozumiem, pani kapitan, ale jaka jest w tym moja rola? - Przypuszczam, że zdobyłbyś serce Varian entuzjazmem i chłopięcą naiwnością, na jaką cię stać. - Spojrzała na niego czule - Tak. Udawaj, że masz świra na punkcie dinozaurów, że oddałbyś wszystko za jedno spojrzenie na nie. Możesz zacząć od powątpiewania; "Czy to naprawdę dinozaury? Czy jesteście pewni?" Zorganizujemy dziś grupę badawczą, podszkolimy ich, a jutro przedstawisz ich jako podobnych tobie zapaleńców. Pewnie kilku z was przyjmą Co o tym myślisz? - W porządku, wszystko trzyma się kupy. Kiedy Ford stawał przed jakimś problemem, to owa kwestia całkowicie go pochłaniała. Stawał się jednocześnie czujny i podniecony. Przejrzał szybko akta osobowe, zwracając uwagę na dodatkowe specjalności członków załogi. - Musimy wyłowić tych, którzy naprawdę się tym interesują. Nie nauczę nikogo wszystkiego o dinozaurach w jedną noc. -Przełączył fragment listy na monitor pani kapitan. - Na przykład taki Borander. Przeszedł kurs paleontologii. - Nie, on się nie nadaje. Widziałeś, jak zachowywał się przy Varian? - Nie, byłem wtedy z Curraldem. - No to przejrzyj później taśmę. Ten miedziak nie miał nic do powiedzenia. Owszem, mianowała się gubernatorem planety, ale nie lubię, kiedy moi oficerowie tak łatwo się poddają. Trzeba go trochę podszkolić. Kogo masz jeszcze? - Segendi? Nie, to ciężkoświatowiec. a pani nie chce pewnie dodatkowo komplikować sytuacji. - Właśnie. - A na przykład Maxnil z zaopatrzenia? Jego drugą specjalnością jest kartografia, ma też stopień naukowy z ksenobiologii. Sass skinęła głową. Ford wynalazł jeszcze trzech członków załogi, którzy mogliby udawać "fanów dinozaurów". Było też trochę takich, co znali się nieźle na geologii. Wszyscy mieli doskonałe osiągnięcia i doświadczenie w pracy z ludźmi spoza Floty. - Dobry wybór - rzekła zadowolona Sass. - Poinformuj ich o wszystkim i niech udają, że nie wiedzą, iż na planecie są dinozaury- Nie zaobserwowaliśmy niczego, bo lecieliśmy zbyt uzybko. Kiedy wreszcie zobaczysz te bydlaki, nie będziesz chyba musiał udawać entuzjazmu. Pamiętaj jednak, ze potrzebuję Informacji o czymś więcej niż wielkie, hałaśliwe, niebezpieczne gady. Ford skinął głową. - Czy chce pani jeszcze przed obiadem porozmawiać z majorem Curraidem? - Jeśli uważa, że trzyma w garści tych z transportowca... Jak się nazywa ich kapitan, Cruss? Kreatura z niewyparzoną gębą. Chcę, żeby przez całą dobę Weftowie i ciężkoświatowcy... - Proszę, oto ich lista. Ford jak zwykle przewidział jej rozkaz. Znów pomyślała, jakie tu szczęście, że to on jest tutaj, a nie Huron. W podobnej sytuacji nadmiar inicjatywy i energii Hurona mogłyby mieć katastrofalne skutki. Ford poprze jej taktykę, nie zachowa się jak idiota. Zerknęła na grafik służby personelu Floty. Część z nich pozostała na transportowcu, by dopilnować, żeby nikt nie został wyciągnięty z hibematora. Nie chciała mieć do czynienia z ponad tysiącem ciężkoświatowców. "Zaid-Dayan" nie miałby kłopotu ze zlikwidowaniem ich, ale nie można dopuścić do takiej masakry. Na każdej wachcie dyżurowali zarówno Weftowie, jak i ciężkoświatowcy. Miała zaufanie do swoich ciężkoświatowców, jednak przy nadzorze Weftów nikt nie będzie mógł później powiedzieć, że wykorzystali oni jej zaufanie. - Daj mi Curralda. Po chwili na ekranie pojawiła się twarz majora. Potwierdził, że sytuacja pozostaje pod kontrolą. - Powiedziałam tutejszym, że zaspokoję część ich potrzeb - poinformowała go Sassinak, - Nie chcę, żeby myśleli, że całe dobro wszechświata pochodzi z Diplo. Mam już zamówienie na towary, które dostarczymy na planetę. Jeśli może pan przekazać komuś swój posterunek, to z przyjemnością zjadłabym obiad w pańskim towarzystwie. - Jednak nie da im pani broni? - Nie, na pewno nie. - Pani kapitan, spotkajmy się za pół godziny. Jestem w trakcie rozmieszczania żołnierzy. - Dobrze, każę przynieść obiad za pól godziny. Jeśli coś pana zatrzyma dłużej, proszę do mnie zadzwonić. - Rozłączyła się i zwróciła do Forda. - Zorientuj się, czy Mayerd może się z nami spotkać. Ty też przyjdź, jak tylko poinformujesz wszystkie osoby z listy o popołudniowym spotkaniu. Będę na mostku, ale zjemy tutaj. Na mostku kapitańskim kazała oficerowi dyżurnemu kontynuować nadzór, a sama stanęła za plecami Arly. Choć większość załogi została zwolniona ze stanowisk bojowych, system obronny był pod zasilaniem, gotowy do działania. Gdyby ktoś popełnił błąd, niechybnie skończyłoby się to katastrofą. Transportowiec bez wątpienia zostałby zniszczony, byłoby wiele ofiar, za które ona musiałaby odpowiadać. Jednakże, co gorsza, odbita fala uderzeniowa mogłaby zagrozić również "Zaid-Dayanowi". Oficer obrony przywitała się z nią, nie odrywając wzroku od ekranów. - Obserwuję właśnie drugą sekcję - powiedziała przez ramię. - Nastawiam systemy blokowania, żeby nikt nam nie wykręcił tego samego numeru. Sass nie chciała jej przeszkadzać w takiej chwili. Czekała, patrząc z bliska na ekrany, choć nie potrafiła domyślić się znaczenia niektórych z symboli. Wreszcie Arly westchnęła z ulgą i wyłączyła konsoletę. - Wszystko w porządku... mam nadzieję. - Uśmiechnęła się ze znużeniem. - Czy powie mi pani wreszcie, o co chodzi, czy też jest to taka wielka tajemnica? - Jedno i drugie. Zjesz obiad w moim biurze? Arly zerknęła z powrotem na ekrany. - Powinnam tu zostać... - Masz dobrego zastępcę, a moim zdaniem w tej chwili nic złego się nie wydarzy. Ten Cruss może coś knuć, ale pokrzyżowaliśmy mu plany i jesteśmy na razie bezpieczni. Odpręż się, wstań z tego fotela i chodź coś zjeść. Currald przyniósł ze sobą do biura Sass nieprzyjemny zapach atmosfery Irety, który filtry dopiero przed chwilą usunęły po porannej wizycie tubylców. Bardzo wszystkich za to przepraszał, lecz Sass machnęła tylko ręką. - Pobędziemy tu jeszcze przez pewien czas, więc musimy się przyzwyczaić albo zacząć zatykać nos. Arly usiłowała nie oddychać, a potem przysiadła się dalej od majora. - Nie mogę znieść tego siarczanego smrodu przy jedzeniu. Wszystko ma taki ohydny smak. Currald zaśmiał się. - Może to skłoniło buntowników do Jedzenia mięsa. Podobno traci się wówczas węch. - Po zjedzeniu mięsa? - Mayerd podniosła wzrok znad sterty raportów z laboratorium. - Ten, kto je mięso, śmierdzi pochodnymi siarki, ale węchu nie traci. - No, nie wiem... - Sass zatrzymała w połowie drogi pełną łyżkę z zieloną bryłą warzyw, oblanych białym sosem, - Jeśli jedzenie ma inny smak w siarkowej atmosferze, a tak jest... -z niesmakiem popatrzyła na nieapetyczną grudę - to może mięso smakowałoby lepiej. - Nigdy nie przyszło mi to do głowy. - Mayerd zmarszczyła czoło. Ford uśmiechnął się pod wąsem. - No to mamy kolejną pracę naukową: "Wpływ atmosfery Irety na odbiór smaku protein" albo "Siarka i smak krwi". - Niech ci się coś takiego nie wyrwie w towarzystwie Varian -ostrzegła go Sass. - Zdaje się, że jest bardzo wrażliwa na przestrzeganie wszelkich zakazów. Na pewno nie uznałaby tego za zabawne. - Bo to nie jest zabawne - powiedziała z namysłem Mayers -stanowi jednak doskonały trop. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że zapach atmosfery może mieć wpływ na preferowanie przez ludzi konkretnego rodzaju pożywienia. Jeśli jednak ktoś już wcześniej odczuwał pokusę, by ciało istot żywych uznać za materiał jadalny, to zapach mógłby zwiększać prawdopodobieństwo przejścia na dietę mięsną. Wszyscy roześmieli się głośno. Mayerd popatrzyła na nich ze zdziwieniem, lecz nim zdążyła cokolwiek dopowiedzieć, Sassinak zaprowadziła porządek i wyjaśniła, po co właściwie zwołała spotkanie. - Varian ma absolutną rację, że Iretanie nie są odpowiedzialni za bunt i jego konsekwencje. Jednocześnie w interesie Federacji leży zabezpieczenie tej planety przed eksploatacją, a także asymilacja Iretan w Federacji przy możliwie jak najmniejszym wysiłku. O ile nam wiadomo, karmiono ich stekiem kłamstw. Pierwsza wyprawa składała się niemal wyłącznie z ciężkoświatowców, których porzucono na planecie. Oczekują więc pomocy wyłącznie ze strony swych współziomków i najwyraźniej są przeświadczeni, że ciężkoświatowcy i lekkoświatowcy nie są w stanie ze sobą współpracować. Mamy szansę, by im udowodnić, że ludzie z ciężkich planet zasymilowali się i są w naszym społeczeństwie mile widziani. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z istniejących trudności. Major Currald i inni ciężkoświatowcy z naszej Floty spotykali się wręcz z różnymi szykanami, ale uważają, że oba rodzaje ludzi więcej łączy niż dzieli. Jeśli uda nam się nawiązać miedzy nimi i załogą transportowca kolonistów nić przyjaźni, jeżeli prosto w oczy powiemy im, że mają szansę dołączyć do wielkiego wszechświata, to może zgodzą się na odszkodowanie w zamian za swe pretensje do Irety i wycofają się z planety. Byłoby to pokojowe rozwiązanie, całkiem możliwe w przypadku tak niewielkiej grupy osób. W ramach odszkodowania zdobyliby wykształcenie, które umożliwiłoby im dobre życie w innym świecie. Nawet jeśli nie zrezygnują ze wszystkich swych roszczeń, to może zechcą przynajmniej zamieszkać w granicach, jakie wyznaczy im trybunał - zwłaszcza jeśli na planecie istnieje inteligentny gatunek żywych istot. - Czy chce pani zwerbować ich do Floty? - zapytał Currald. - Ci. których widziałem, chyba przeszliby wstępne testy. Sass skinęła głową. - Kilku moglibyśmy przyjąć, ale musimy najpierw ich sprawdzić. Nie sądzę, by którykolwiek z nich został wyszkolony na agenta specjalnego, jest to jednak niebezpieczeństwo, jakiego nie możemy zignorować. Mayerd zmarszczyła brwi, stukając palcem w raporty z laboratorium, spoczywające na stole obok jej tacy z jedzeniem. - Te dzieciaki zostały wychowane również na innych naturalnych pokarmach prócz mięsa. Sądzi pani, że od razu dostosują się do diety pokładowej? - Nie jestem tego pewna, dlatego też potrzebuję waszych rad. Musimy dowiedzieć się wszystkiego o ich fizjologii. Pochodzą z ciężkiej planety, ale ponieważ dorastali w świecie o normalnej grawitacji, nie są w pełni zaadaptowani. Major Currald może zbadać te różnice, pewnie chętniej będą rozmawiać z innymi ciężkoświatowcami. Jednakże pani jest specjalistą od medycyny. Proszę się zastanowić, czego i w jaki sposób musimy się dowiedzieć, - Zawsze uważałam - wyznała Mayerd, patrząc kątem oka na Curralda - że ciężkoświatowcy, zwłaszcza ci z zimnych planet, potrzebują składników odżywczych, które zawiera mięso. Jednak w Federacji nie można otwarcie prowadzić podobnych badań, gdyż stanowi to tabu nie do pokonania. To duży błąd, ponieważ badania naukowe nie powinny być ograniczane przez żadną ideologię. Na ustach majora pojawił się słaby uśmieszek. - Takie badania, oczywiście tajne, prowadzono na dwóch znanych mi ciężkich światach. Najlepszym źródłem potrzebnych nam składników jest rzeczywiście mięso, ale nie każde, tylko niektóre jego rodzaje. Chyba jednak nie powinniśmy rozmawiać o tym przy stole. - Kolejnym istotnym zagadnieniem jest solidarność załogi -Sass przerwała ciszę, jaka zapanowała po tych słowach. - Krytykom cieżkoświatowców z naszej załogi dobrze zrobi, gdy zobaczą, co dzieje się z genami ludzi z ciężkich światów, gdy nie istnieje presja dużej grawitacji. Przy całym szacunku, Currald, Iretanie są bardziej podobni do normalnych ludzi niż do ciężkoświatowców. - Major skinął głową z powagą. - Jednakże, jak wiecie, mieliśmy już wcześniej kłopoty spowodowane przez sabotażystę. Gdyby teraz wydarzyło się coś, co wzmoże napięcie pomiędzy ciężkoświatowcami i lekkoświatowcami... - Przerwała, rozglądając się po twarzach obecnych. Wszyscy kiwali głowami, najwyraźniej pojmując konsekwencje takiego wydarzenia. - Arly, wiem, że sprawdziłaś zabezpieczenia systemu obronnego na wszystkie możliwe sposoby. Trudno będzie ci utrzymać załogę w ciągłym pogotowiu przez następne dni, ale musisz ich pilnować. Nie możemy pozwolić sobie na przypadkowe odpalenie następnego pocisku. - Jeśli już o tym mówimy - wtrącił Hollister - mam nadzieję, że jesteśmy zabezpieczeni przed podsłuchem? - Sassinak nacisnęła jakiś guzik i przytaknęła. - Nie miałem okazji pani o tym powiedzieć, ale skoro zdawało nam się, że kryzys minął... - Wyciągnął z kieszeni małe szare pudełko i położył je na stole. - Znalazłem to w punkcie mocy numer dwa zaraz po lądowaniu. Oczywiście rozbroiłem to urządzenie, sądzę jednak, że miało za zadanie zakłócać działanie urządzeń kontrolujących pole ciągnące. Sass podniosła szare pudełeczko i obracała je powoli w dłoniach. - Regulator indukcji? - Tak. Można go używać do różnych celów, w tym do odpalania pocisków... - Gdzie dokładnie go znalazłeś? - Obok skrzynki z przerywaczami. Wyglądał, jakby był częścią tego urządzenia, bo w niektórych skrzynkach wmontowany jest dodatkowy przełącznik. Ten sam odcień szarości, ta sama powłoka. Codziennie jednak wszystko tam przeglądałem i w ten sposób wykryłem to. Na początku nie byłem pewien, ale to pudełko bez trudu dało się wyjąć ze skrzynki. Nie było umocowane żadnymi kablami. Nela rozłożyła je i zbadała układy scalone, stąd wiem, że miało na celu rozregulować strumień ciągnący. - A co pan na to, Dupaynil? - Wolałbym zobaczyć to urządzenie w tamtym miejscu, alo oczywiście w sytuacji, kiedy groził nam ogień wroga, należało je rozbroić. Czy szukał pan jakichś śladów? Hollister kiwnął głową. - Oczywiście. Nela szukała odcisków palców, ale niczego nie znaleźliśmy. Może wy natraficie na jakieś ślady. - Chodzi głównie o to - wtrąciła Sass - że wreszcie znaleźliśmy fizyczny dowód na istnienie naszego sabotażysty. Jest wciąż na pokładzie i nadal działa. - Jeśli znajdziemy podejrzanego - rzekł Dupaynil - urządzenie to zaprowadzi nas do osoby, która je zaprogramowała. - Jeśli znajdziemy podejrzanego... - powtórzyła Sass. - Lepiej żeby tak było. Na tym narada została zakończona. ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Sassinak dobrze się przygotowała na spotkanie z kapitanem Cruissem, które miało się odbyć następnego dnia rano. Jeżeli nie będzie miał żadnych nielegalnych detektorów stosowanych we Flocie, to nie domyśli się nawet, że jej biuro połączone jest z kajutą Forda i z mostkiem kapitańskim kanałem audiowizualnym. Currald obstawił okręt swoimi najbardziej imponującymi żołnierzami-ciężkoświatowcami. Nad bezpieczeństwem Sass mieli czuwać Weftowie. Kiedy major zakomunikował jej, że kapitan jest w drodze, spojrzała na monitor. Tych pięć osób, spokojnie przechodzących przez sieć łączącą oba okręty, mogło nawet ciężkoświatowców razić swym wyglądem. Nie pofatygowali się, by włożyć czyste mundury, nawet ich dowódca miał pogniecione i brudne ubranie. Sass zerknęła na swoje białe fotele i przeżuła przekleństwo. Na pewno postarają się zabrudzić tu wszystko i nieźle się przy tym ubawią. Zanim jeszcze dotarli na pokład główny, do Sass doszły komentarze obserwatorów, których rozstawiła wzdłuż korytarzy. Przybysze nie chcieli zostawić strażnikom swej broni, zaś kapitan Cruss upierał się, że musi dostarczyć Sassinak do rąk własnych mały przedmiot o zaokrąglonych krawędziach. Sass wyraziła na to zgodę. Przybysze rzucali nieprzyjemne uwagi pod adresem majora Curralda i obstawy ciężkoświatowców, demonstracyjnie odwracali się plecami do wszystkich Weftów. Rozwalili się w nonszalanckich pozach w windzie towarowej i skomentowali porządny wygląd załogi okrętu takimi słowy, że oficer składający raport aż poczerwieniał ze złości. Gdy Gelory wprowadziła ich do biura i zapowiedziała lodowatym tonem, kapitan podniosła wzrok znad biurka zasypanego stosami kart danych. - Ojej, coś podobnego, straciłam poczucie czasu. - Stojący za plecami ciężkoświatowców Currald uśmiechnął się pod wąsem: pani kapitan nigdy nie traciła poczucia czasu. Sass mówiła dalej słodkim głosem: - Tak mi przykro, panie kapitanie Cruss. Proszę usiąść i poczekać chwilę, bym mogła to skończyć. Wróciła do pracy, porządkując bałagan na biurku. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami w drzwiach pojawiła się Arly z wydrukiem w ręku. Zaczęła przepraszać, że przeszkadza. - Nic nie szkodzi, pani komandor - odparta Sass. Arly otworzyła ze zdziwieniem oczy na wieść o swym nagłym awansie, ale była na tyle bystra, że nic nie powiedziała. - Czy to najnowsze raporty o sytuacji? Dobrze. Proszę przekazać je oficerowi łącznościowemu, niech użyje niebieskiej książki kodowej. Proszę poprosić głównego mechanika o wyjaśnienie tych różnic- To wszystko. Podała Arly stertę kart danych i wydruk, który właśnie pojawił się w szczelinie pulpitu. Zerknęła na materiały, które przekazała jej Arly, nacisnęła guzik otwierający szufladę biurka, schowała do niej papiery i skierowała ponownie uwagę na Crussa i jego załogę. - Już jestem gotowa. Dostaliśmy tyle różnych informacji, że uporządkowanie ich zajęło mi mnóstwo czasu. Panie kapitanie, rozmawialiśmy już ze sobą wcześniej. Czy to pańscy ludzie? Cruss przedstawił swą załogę, nie używając już tych okropnych słów, których nie szczędził poprzedniego dnia. Ciężko-swiatowcy rzucali groźne spojrzenia i śmierdzieli czymś więcej niż samą Iretą. Sassinak zastanowiła się, czy transportowiec rzeczywiście miał tak wadliwe urządzenia sanitarne, czy też celowo postanowili brzydko pachnieć. - Czy mogę zobaczyć dokumenty pańskiego statku? Teraz, kiedy "Zaid-Dayan" wypróbował już na transportowcu swą broń, na jego pokładzie zaś znaleźli się żołnierze Floty, nic było to grzecznościowe pytanie. Cruss wyjął z kieszeni na piersiach munduru pogniecioną, poplamioną kopertę i rzucił ją przez pokój. Jeden z żołnierzy popatrzył na swoją panią kapitan pytająco, nie wiedząc, jak ma zareagować. Jednakże Sass podniosła z podłogi kopertę i otworzyła ją. - Potrzebne mi również dokumenty identyfikacyjne załogi - dodała. - Wykształcenie, przynależność do związków, i tak dalej. Proszę podać je Gelory. Widocznie domyślili się pochodzenia Gelory, bo aż cofnęli się nieco. Z brudnych i najpewniej fałszywych dokumentów wynikało, że transportowiec wraz z załogą został wydzierżawiony przez Newhoime, jedną z gorszych kompanii hadlowych, mających licencję Federalnych Służb Kolonialnych na zakładanie kolonii. Strony były poznaczone pieczęciami z całego tuzina układów. Przylot i wylot z Sorrell-III, z Bay Hill, z Cabachon. Drissy, Zaduca, Porss i... Diplo. Cel - kolonia cięzkoświatowców, oddalona o dwa układy słoneczne, która przekroczyła już chyba swój dopuszczalny limit założycielski. Gelory położyła na biurku dokumenty członków załogi i wróciła na miejsce. Sassinak bez słowa zabrała się do studiowania tych papierów, ignorując trzaski i skrzypienie mebli, na których kręcili się znudzeni ciężkoświatowcy, a także ich westchnienia i ciche przekleństwa. Ford powinien za chwilę zaprowadzić Varian i Kai, dowódców ekspedycji, do swej kajuty, skąd będą mogli przysłuchiwać się rozmowie. Na razie Sass miała zamiar przyjrzeć się dokumentom tak dokładnie, jakby były rzadkimi klejnotami. Zgodnie z jej przypuszczeniami papiery wymagały bardzo szczegółowego zbadania. Jak się okazało, kapitan Cruss nie miał licencji kapitańskiej i legitymował się tylko tymczasowym zezwoleniem wystawionym na Diplo. Poprzednio przez osiem miesięcy pracował jako szyper ("A cóż to za dziwna ranga?" - zdziwiła się Sassinak, która nigdy o czymś takim nie słyszała) na holowniku wożącym rudę, a później na wahadłowcu, latającym na górniczy asteroid. Spółka Newhoime na podstawie tego zezwolenia z Diplo powierzyła mu dowództwo transportowca. Pachniało to łapówką. Z kolei, starszy pilot Zansa posiadała licencję kapitańską. Pracowała kiedyś dla Cobai Chemicals, co znaczyło, że licencja musiała być autentyczna. Jednakże w jej dokumentach widniała częściowo zatarta pomarańczowa pieczęć "Unieważnione". Odnotowano w nich również, że Zansa uzależniła się od beelefluera, narkotyku szczególnie niebezpiecznego dla kapitana statku. Sassinak odszukała ją wzrokiem. Zansa miała twarz poznaczoną charakterystycznymi dla narkomana bliznami. - Jestem czysta! - warknęła. - Nie ćpam już od pięciu lat. Za rok znów zdaję egzaminy. - Zamknij się! - warknął Cruss. Zansa wzruszyła ramionami, najwyraźniej nic sobie z tego nie robiąc. Sassinak spuściła wzrok na dokumenty. Tak więc to Zansa dowodzi statkiem, a Cruss to tylko kamuflaż. Dlaczego jednak nie poszukali sobie kapitana z ważną licencją? Chyba mogli znaleźć kogoś lepszego od narkomanki uzależnionej od bellefleura? Drugi pilot Hargit miał za sobą raczej nietypową karierę. W jego papierach widniało pełno unieważnionych wiz w związku z oskarżeniami i wyrokami za drobne kradzieże, za napad z pobiciem i "naruszanie porządku". Ostatni stempel pochodził z Charady, na której zwykle dość tolerancyjnie odnoszono się do takich spraw. Przez ostatnich pięć lat Hargit pilotował holownik towarowy między planetami zamieszkałymi przez ciężkoświatowców, chyba bez żadnych incydentów. Mechanik systemów środowiskowych Po był najpotężniejszy z całej piątki, jego masywne ciało rozpierało kombinezon. Uśmiechał się tak szeroko, szczerząc zęby, że Sass miała ochotę sięgnąć po oszalamiacz. Pamiętała taki uśmiech aż nazbyt dobrze z lat spędzonych w niewoli. Po został wyrzucony z milicji układowej Diplo. Ciekawe ilu pełnych nadziei kolonistów budziło się z hibernacji pod strażą tej... hm... osoby? Chyba na pokładzie statku przestał dbać o sprawność fizyczną, ale i tak musiał być bardzo silny. Ostatnim członkiem załogi była "asystentka" Roella. Z jej dokumentów wynikało, że zarówno w przestrzeni kosmicznej, jak i na planetach trudniła się różnymi rzeczami, w tym "działalnością rozrywkową", co w zestawieniu z jej wyglądem było dość jednoznaczne. Dwukrotnie była więziona za obrazę moralności, ale działo się to na Courance, której mieszkańcy w przeciwieństwie do kolonistów z Charady byli bardzo pruderyjni. Sass miała ochotę zadać im mnóstwo pytań. Na konsolecie zapaliła się jakaś kontrolka, ale zignorowała ją, czytając dalej. Jeśli ciężkoświatowcy są choć trochę inteligentni, to zorientują się wreszcie, że to, co trzyma w ręku, to oszalamiacz, dodatkowo połączony z komputerami. Na pewno każdy z nich spotkał się kiedyś z takim urządzeniem. Skończyła przeglądać dokumenty Roelli i westchnęła, jakby wszystko to napawało ją bólem. Spojrzała na wpatrzonych w nią, napiętych ciężkoświatowców. - Tak, tak, kapitanie Crusa - rzekła słodkim głosem. - Pańskie dokumenty są chyba w porządku, nie można też niczego zarzucić pańskiej szlachetnej intencji zboczenia z kursu, by zbadać źródło sygnałów alarmowych... A właściwie to o jakie sygnały alarmowe chodziło? Musieli odebrać je wiele lat świetlnych stąd. Oczywiście nie wiedzieli, że ich śledzono. Cruss usiłował wyjaśnić, że nie był to normalny sygnał alarmowy. Chodziło o specjalną kapsułę informacyjną, zmierzającą w kierunku statku, który przywiózł tu zarówno kolonie Ryxich, jak i wyprawę zwiadowczą. Kapsuła zboczyła z kursu, została uszkodzona i wreszcie odnaleziono ją za orbitą najbardziej zewnętrznej planety tego układu. "Guzik prawda" - pomyślała ponuro Sass. To tak, jakby ktoś z lądującego samolotu zdołał dostrzec koralik leżący na ziemi. Obiektu tak małych rozmiarów nie da się wykryć z lotu FTL, a szansa, że po opuszczeniu przestrzeni FTL trafi się prosto na nadajnik, była jeszcze mniejsza. Nagle Cruss wstał i z niebywałą , ostrożnością położył na biurku powyginany kawałek metalu. Ku , jej zaskoczeniu okazało się, że rzeczywiście przechwycił powracającą na macierzysty statek kapsułę informacyjną, a przynajmniej jej część. Pozbawiona swego źródła zasilania była teraz nie do rozpoznania. Sass powstrzymała się przed wzięciem jej do ręki, zauważyła jednak wyryte numery identyfikacyjne. Cala ta historyjka nie przekonała jej nawet wówczas, gdy kapitan łaskawie zaproponował, że przekaże ze swego komputera wszystkie informacje zawarte w kapsule. Nie miała jednak ochoty kłócić się z nim teraz. Chyba nie wiedział, że komputery Floty potrafią rozpracować takie urządzenia, wydobywając z nich coś więcej niż sfałszowany komunikat. Jednakże wszystko to wyjdzie na jaw podczas rozprawy. Na razie Sass uśmiechnęła się i wyjaśniła, że jest zmuszona wydać im rozkaz pozostania na transportowcu. Świeżą żywność mogą kupować u mieszkańców planety. Cruss zerwał się na nogi, wykrzykując przekleństwa, a jego towarzysze uczynili to samo. Sassinak siedziała spokojnie, bez słowa. Za ich plecami dwóch Weftów przybrało swą naturalną formę i przylgnęło do sufitu. Żołnierze Floty stali w pogotowiu z bronią w ręku. - Mam nadzieję, że macie wystarczający zapas wody - ciągnęła tym samem tonem przyjacielskiej pogawędki. - Tutejsza woda śmierdzi i ma ohydny smak. - Cruss warknął, że nie potrzebuje nic ani od niej, ani od kogokolwiek innego- - A więc dobrze - ciągnęła Sass. - Z pewnością będziecie chcieli udać sic w dalszą drogę, kiedy tylko otrzymamy dla was oficjalne pozwolenie. Zapewniam, że tuziemcy od nas otrzymają wszelką pomoc. Wstała, uderzając pałeczką o dłoń, co oznaczało koniec audiencji. Cruss chciał wziąć płytkę z kapsuły informacyjnej, lecz Sass powstrzymała go ruchem ręki. - Proszę to lepiej zostawić u nas - powiedziała cichym głosem. - Sektor będzie chciał ją przebadać. Kapitan z wściekłością zerknął w bok. A więc ma coś na sumieniu. Co oni zrobili z tą kapsułą, dokąd ją wysłali? Na pewno nie aż na Diplo, bo przy jej podświetlnej prędkości podróż trwałaby całymi latami. Cruss naprężył mięśnie. Sassinak dala znak i za jego plecami pojawili się nagle Weftowie. Kapitan drgnął. Był wściekły i zarazem zaniepokojony. - Do widzenia, panie kapitanie - powiedziała spokojnie, czując jednak w ustach dziwną suchość. Tylko Zansa patrzyła jeszcze na stertę dokumentów na biurku, tak jakby chciała je odzyskać. Wreszcie i ona skierowała się do wyjścia. Kiedy tylko drzwi się zamknęły, Sass rozparła się z ulgą w fotelu i przekręciła się wraz z nim, by spojrzeć na ekrany monitorów. Ford włączył kamerę ze swej kajuty, więc mogła się im przyjrzeć. Varian prezentowała się dziś o wiele lepiej, była to teraz pełna życia młoda kobieta, z gęstymi ciemnymi puklami włosów, bardzo przypominająca samą Sassinak. Z kolei Kai wcale nie wyglądał na przywódcę ekspedycji. Skulony i blady siedział w fotelu ubrany w kombinezon, który chronił jego wrażliwą skórę, a kiedy się odzywał, widać było, że nawet tak prosta czynność sprawia mu ogromną trudność. Wyglądał na udręczonego, podenerwowanego, przez co zachowywał się chyba naturalniej niż Varian, jak ktoś, kto rzeczywiście przeżył bunt, czterdzieści trzy lata hibernacji i ten nieszczęsny atak. Pani kapitan nawiązała z nimi rozmowę, próbując określić stan zdrowia Kaia oraz stan ducha Varian. Żadne nic miało pojęcia, co Znaczy obecność Theków, choć Kai opowiedział o znalezionych przed buntem gniazdach. Wciąż jeszcze o tym rozmyślała, gdy nagle Kai oficjalnym tonem zapytał, czy obecność Sass na planecie oznacza zakończenie wyprawy zwiadowczej. Czyżby chciał zostać zwolniony ze stanowiska? Czy nie ufał Varian, która zdawała się równie zaskoczona Jego pytaniem jak Sass. Pani kapitan odpowiedziała, że docenia znaczenie ich misji i z chęcią udzieli im wszelkiej pomocy. Varian przyjęła jej słowa z ulgą, ale Kai wciąż zdawał się mieć jakieś wątpliwości. Albo nadal nie czuł się najlepiej po tym wszystkim, co się stało, albo też coś jeszcze go gnębiło. Oddala ich pod opiekę Forda, który zaprowadził Varian do magazynu, a Kaia do sekcji medycznej. by Mayerd przebadała go modułem diagnostycznym. Przez chwilę siedziała zamyślona, patrząc ze zmarszczonymi brwiami na ekran, na którym przed chwilą widniały ich twarze. Złożyła do koperty dokumenty identyfikacyjne statku i załogi i schowała ją w sejfie. Przyszedł Dupaynil w towarzystwie dwóch specjalistów od łączności, by zabrać blaszkę z kapsuły. Zapytał, czy chce, by natychmiast odczytali z niej wiadomość, lecz Sass pokręciła głową. Musi trochę odpocząć po szaleństwie całego dnia i ustalić ze swym ulubionym kucharzem menu na wieczór. Kiedy oficer łącznościowy przekazał komunikat od geologa wyprawy, niejakiego Dimenona. Sass wezwała ciężkoświatowców i dowódców wyprawy. Mayerd pilnowała Kaia, nie chcąc tracić z oczu tak interesującego przypadku. Ford zaś przyprowadził Varian. Dimenon miał ważny powód, by skontaktować się z krążownikiem - nagranie wideo przedstawiało nie tylko dwudziestu trzech małych Theków, ale również to, jaki kontakt między sobą nawiązali. Było tu też stworzenie, które zaatakowało Kaia. Sassinak widziała tę taśmę już wcześniej i teraz ciekawa była, jak Kai zareaguje na te dziwne istoty, zwane "frędzlami". Kai najwidoczniej przeraził się, gdy "frędzle" zaczęły zbliżać się do jednego z Theków. Gdyby pojawił się przed nim prawdziwy "frędzel", uciekłby w te pędy. Sassinak współczuła mu i czuła zarazem niesmak. Czy zawsze był taki, a może jest to wynik jego dramatycznych przeżyć? Co o tym wszystkim myśli pani gubernator? Varian również przyglądała się Kaiowi, starannie ukrywając swe odczucia. Pani kapitan zapytała Kaia o "frędzle", jednakże on unikał tego tematu. Potem Iretanie zaczęli wypytywać o Theków, o ich pozycję w Federacji. Sass znów wysoko oceniła inteligencję Aygara. Doskonale rozumował, a nawet miał sporo poczucia humoru. Kiedy Sassinak spytała go, jakiej broni przeciwko "frędzlom" używają jego ludzie, odparł żartem: - Uciekamy. Rozmowa toczyła się w bardziej swobodnej atmosferze: "frędzle" i ich obyczaje, "frędzle" wodne, jakie zaobserwowała wyprawa zwiadowcza jeszcze przed buntem. Sassinak zastanawiała się właśnie, jak nakierować rozmowę na temat planetarnych gadów, kiedy Varian w odpowiedzi na jakieś pytanie sama o nich wspomniała. Dinozaury! Fordeliton podjął dyskusję z taką ochotą, że Sassinak zaczęła się obawiać, żeby podejrzliwa Varian nie zamilkła. Najwidoczniej nie było jednak nic dziwnego w tym, że dorosły mężczyzna, zastępca kapitana krążownika Floty, z takim entuzjazmem rozważał kwestię, czy stworzenia przypominające dinozaury ze Starej Ziemi mogły rozwinąć się na tak odmiennej planecie. Varian i Ford zaczęli ze sobą dyskutować, wciągając w to również Aygara. Jak dotąd wszystko szło doskonale. Zanim Sass zdołała wyprosić z gabinetu Iretan, Varian i Kat byli gotowi wręcz zaadoptować Forda. Bez najmniejszych oporów zgodzili się zabrać ze sobą na planetę całą szóstkę wybranych specjalistów. Varian aż tryskała radością. Ciekawe, czy badając Kaia, Mayerd znalazła coś ciekawego, nie licząc odniesionych obrażeń i skutków przebytej choroby. Okazało się jednak, że oficer medyczna koncentrowała się wyłącznie na symptomach fizycznych. - Nie ma sensu pytać go, dlaczego jest podenerwowany i przeżywa depresję, dopóki nie pozbędzie się bólu, gorączki i odrętwienia ciała. - Jak może czuć jednocześnie odrętwienie i ból? - zapytała Sass. Mayerd popatrzyła na nią takim wzrokiem, że pani kapitan przypomniała sobie, że od dawna nic nie jadła, i zaproponowała krótką przerwę w rozmowie. - Proszę zjeść sobie trochę czekolady, którą chowa pani po szufladach, ja wypiję szklankę herbaty, i postaramy się nie pourywać sobie nawzajem głów, dobrze? - Nie bądź nadopiekuńcza, Mayerd. Nie jestem znów taka stara i zniedołężniała. - Nie - odparła oficer medyczna - ale ma się pani spotkać ze swą prapraprababką sprzed czterech pokoleń, która jest młodsza o wiele lat od pani. Do tego jest skończoną pięknością, skradnie serce Forda, a pani uschnie w płomieniu martwej namiętności. - Coś takiego! To absurdalne! - krzyknęła Sassinak. - Zgadza się, pani kapitan, tak samo zresztą jak inne pani zachowania. Czy skończyła już pani opłakiwać Hurona, czy też nadal czuje się pani winna i nie może zabawiać się z rzeszami swych wielbicieli? - Nie zawstydzaj mnie. Powiedziałabym, że to nie twój interes, ale jesteś moim osobistym lekarzem. No cóż. ostatnio żyłam całkiem przyjemnie. - To dobrze, najwyższa pora. A tak przy okazji: ten chłopak, Tim, jest dla pani pełen podziwu, więc mam nadzieję, że obdarzy go pani kiedyś swą łaską. - Już to zrobiłam, dobra wróżko, więc daj mi spokój. - A więc wracamy do Kaia. Toksyna zniszczyła tkankę nerwową i jest pozbawiony czucia w niektórych częściach ciała. To niebezpieczne, bo nie wie, czy się nie zranił. W miejscach, gdzie tkanka nie jest uszkodzona, czuje coś w rodzaju bólu, doznaje rozmaitych skurczów i ukłuć, a także ma dziwne poczucie, że coś go gnębi. Analiza krwi wskazuje na ogólne wyczerpanie. Nie sypia zbyt dobrze, co również nie pomaga mu wyzdrowieć. Zaproponowałam, że wsadzę go do jednego z tych wielkich hibernatorów i zamrożę na czas, dopóki nic dotrzemy do Sektora, ale nic chciał, co w jego przypadku można uznać za wyjątkowe samozaparcie, zwłaszcza biorąc pod uwagę to zachowanie podczas wyświetlania taśmy. - Hm... Zaniepokoiło mnie to, że ktoś na takim stanowisku... - Ta Varian ma dość energii za dwoje - wtrąciła Mayerd. Sass wyczuła w jej głosie lekki niesmak, gdyż Mayerd zawsze bardziej lubiła pacjentów niż ich zdrowych przyjaciół. Pamiętając o tym, Sass zaproponowała jej, by po południu złożyła wizytę członkom ekspedycji badawczej. - Już się nad tym zastanawiałam. Potrzebne im będą ubrania. Planuje pani oficjalną kolację, prawda? - Tak, żeby się popisać - zachichotała Sass. - Czytasz w moich myślach. Jeśli będziesz się tak dalej zachowywać, ludzie dojdą do wniosku, że jesteś Weftem. Przejrzyj moją szafę. Jeśli znajdziesz coś odpowiedniego... Na przykład Varian będzie pasowała czerwona suknia. - A ja mam zieloną, w której Lunzie będzie do twarzy - dodała z uśmiechem Mayerd. - Znani również rozmiary Kaia i już coś dla niego wyszukałam. Kiedy po drodze do sań Mayerd jeszcze raz wpadła do biura Sass, chcąc pokazać jej, co wybrała, stewardzi zaczęli się denerwować, nie mogąc w spokoju nakryć do kolacji. Pani kapitan postanowiła bowiem wydać ją w biurze, bardziej zacisznym miejscu niż kantyna oficerska. - Już wychodzę - uśmiechnęła się Sass do kucharza, który zajrzał tu, by rozplanować przyjęcie. Poszła na mostek kapitański, gdzie stwierdziła, że większość oficerów wie już o jej przodkini. No tak, nie prosiła przecież Forda i innych o zachowanie tajemnicy. Popracowała nad raportem dziennym, odnotowując odpowiedzi na kilka zapytań przesłanych do Sektora. Miała nadzieję, że przed wieczorem zdobędzie więcej informacji dla Kaia i Varian, ale chyba nic z tego. Choć oczywiście w każdej chwili może coś nadejść. Wreszcie Arly zwróciła jej uwagę, wskazując na ścienny zegar. Już czas się przygotować. Idąc do kabiny, by się przebrać, stwierdziła, że nie potrafi określić tego, co odczuwa, Lunzie. Kolejna Lunzie. Nie, nie kolejna, ale właśnie ta. Nie jest to może zbyt sprawiedliwe w stosunku do siostrzyczki, ale takie jest życie. Postanowita, że nie będzie o tym myśleć, i zaczęła myć włosy szamponem-Dzięki Bogu, że krążownik nic musi korzystać z iretańskiej wody! Jaka ona będzie? Czy będzie wyglądała na tyle lat, ile rzeczywiście przeżyła, czy też pojawi się tutaj zgrzybiała staruszka? Sass widziała jej hologram z akt, ale takie nieruchome zdjęcie niewiele mówi. Zastanawiała się nad tym, wyżymając włosy i robiąc na głowie turban z ręcznika. W całym wszechświecie nie ma dwojga ludzi, którzy w identyczny sposób myliby się, wycierali. A co będzie, jeśli jej przodkini okaże się niezmiernie pruderyjna w sprawach seksu? Na samą myśl o tym Sass oblała się rumieńcem. Popatrzyła na swe lustrzane odbicie, przypominając sobie kąśliwe uwagi Mayerd. A jeśli traktuje ona seks w sposób podobnie naturalny jak Sass? Ford jest taki przystojny... Nie. to śmieszne. Jeszcze nie spotkała prapraprababki. a już myśli o niej jak o swojej rywalce? Poza tym jeszcze przed kolacją Mayerd wróci i wszystko jej opowie... A może nie, przecież lekarze zawsze trzymają się razem. Czy gorzej jest stracić rodzinę, zapadając w długą hibernację, czy też spotkać krewną, która przypadkowo żyła akurat wtedy, gdy hibernacja dobiegła końca? Włożyła długą czarną halkę, a na nią czarną suknię. Rozkloszowana spódnica mieniła się małymi gwiazdkami, a na lewej piersi migotały odznaczenia. Po raz pierwszy przypięła oznaki rangi komandorskiej. Ostatnim razem miała na sobie tę suknię jeszcze jako podkomandor Kwatery Głównej Sektora, gdy była zaproszona na bal dyplomatyczny. Na długich, wąskich, ściśle przylegających do rąk rękawach widniały złote paski. Nawet w wieczorowej sukni wyglądała na kapitana okrętu. Ostatnie spojrzenie w lustro, delikatne pociągnięcie warg szminką, i była gotowa. Do przybycia gości zostało jeszcze dwadzieścia minut. Mayerd i Ford też już czekali. Uśmiechnęli się do siebie. Sassinak oparła się pokusie, by zajrzeć do biura. Ford na pewno już to zrobił. Pogratulowała mu tylu medali. Mayerd miała przypiętą odznakę związku medycznego i małą złotą szpilkę, która świadczyła o ukończeniu najlepszej akademii medycznej we wszystkich ludzkich światach. Rozmawiali o jakichś głupstwach, czekając na górze pochylni. Ciekawi byli, jak Sass zareaguje przy spotkaniu z Lunzie. Nie powiedzieli nic poza tym, że krewna "pasuje do niej". - Jest! Ford wskazał palcem poruszające się w ciemnościach światełko. Wokół przesuwało się tyle różnych promieni, że trudno było cokolwiek dostrzec, ale Ford miał jak zwykle rację. Czteroosobowe sanie powietrzne opadły miękko u stóp pochylni, straż honorowa ustawiła się na stanowisku. Sassinak przestraszyła się nagle, czy trochę tu nie przeholowała. Przecież oni byli cywilami! Varian i Lunzie, których długie suknie wirowały na wietrze, weszły na pochylnię, mijając wyprężonych jak struna żołnierzy ze straży honorowej. Sass nie mogła oderwać wzroku od Lunzie. Od wielu lat nie miała aż takiej ochoty, by gapić się na kogoś. Wyprostowała się i zasalutowała tak, jak należy oddawać honory gubernator planety, ale wszyscy wiedzieli, że w rzeczywistości oddaje honory swej przodkini. Varian tylko skinęła głową, lecz Lunzie mocno uścisnęła jej dłoń. Przez dłuższą chwilę stały bez ruchu. Wreszcie Lunzie cofnęła rękę, a Sass poczuła, jak rozpraszają się resztki jej niepokoju. Polubiłaby tę kobietę, gdyby nawet nie była jej prapraprababką. Musiała się jej natychmiast z tego zwierzyć, miały sobie przecież tyle do powiedzenia! Uśmiechnęła się, przechylając w bok głowę. Lunzie postąpiła tak samo - musiał być to jej naturalny gest. Był to wprost bajeczny wieczór ze wspaniałymi potrawami, napojami i jakże miłym towarzystwem. Lunzie rzucała jeden żart za drugim, Sassinak recytowała długie fragmenty wierszy Kiplinga. Przy słówach: "Najszybciej podróżują ci, którzy podróżują samotnie" jej prababka zadumała się, jakby nieco przelękniona. Sass uśmiechnęła się i uniosła kieliszek. - To jakby motto Floty - rzekła. - Należy przekonać młodych, że muszą oderwać się od domu, by ruszyć w gwiazdy... W oczach Lunzie widać było smutek. - A co z twoją rodziną, Sassinak? Gdzie się wychowywałaś? Nie przyszło jej nawet do głowy, że babka może nie znać całej tej historii. Spostrzegła, że Ford nagle sztywnieje, że widelec Mayerd zastyga w powietrzu. Od lat nikt jej o to nie zapytał. Wszyscy wiedzieli, że jej rodziną jest Flota. Zapanowała nad sobą, lecz Lunzie zdążyła już coś zauważyć. - Moja rodzina została zamordowana - odparła tak obojętnym tonem, na jaki tylko mogła się zdobyć. - Pooczas najazdu handlarzy niewolników. A ja zostałam pojmana w niewolę. Varian otworzyła usta, lecz Kai położył dłoń na jej ręce, więc nic nie powiedziała- Lunzie skinęła głową, nie odrywając wzroku od oczu Sass. - Rodzice byliby z ciebie durniu - rzekła. - Tak jak ja jestem z ciebie dumna. - Dziękuję, prapraprababciu. Zapadła cisza, którą przerwał Ford, opowiadając. Jak to Sass, będąc jeszcze młodszym oficerem, radziła sobie na zdobycznym statku. Inni też zabierali glos. chcąc najwyraźniej naprawić niezręczną sytuację. Mayerd i Lunzie znały z akademii medycznej te same przezabawne świńskie wierszyki. Cytowały je, pokładając się ze śmiechu. Varian przypomniała równie świńskie historyjki ze szkoły weterynaryjnej, zaś Kai udowodnił, ze geologowie mają całkowicie odmienne poczucie humoru. Gdy tak siedzieli, sącząc drinki, rozmowa zeszła na raporty na temat buntu, złożone przez Kaia i Varian. Sassinak zauważyła, że Kai porusza się teraz znacznie raźniej, jest bardziej odprężony i rozmowniejszy. Opisał pokrótce szczegóły buntu. Mayerd zaczęła leczyć go specjalnymi środkami, ale czy zdążyły już zadziałać? A może wydarzyło się coś innego, co przywróciło mu pewność siebie? Rozmowę przerwał im porucznik Borander, który nadal wykazywał nadmierną nerwowość w obecności wyższych rangą oficerów. Przyniósł interesujące wiadomości: transportowiec ciężkoświatowców usiłował nawiązać łączność z osadą Iretańczyków, nie doczekał się jednak odpowiedzi. Dobry nastrój ulotnił się szybciej niż alkohol w gorący dzień. Wszyscy natychmiast spoważnieli, otrzeźwieli. Lunzie zauważyła, że tutejsi mieszkańcy nic mieliby nawet jak odpowiedzieć, gdyż żaden sprzęt łączności nie przetrwałby w podobnym klimacie pod gołym niebem czterdzieści trzy lata. Jednakże Ford przypomniał, iż Aygar wcale nie prosił o sprzęt łączności i że przecież Iretanie byli w kontakcie z transportowcem, zanim on jeszcze wylądował. W jaki jednak sposób nawiązali łączność? - Na jakiej częstotliwości nadawał Cruss? - spytał Kai. Sassinak spojrzała na niego. Cokolwiek było tego przyczyną, wykazywał teraz niezwykłą czujność i bystrość umysłu. Gdy Borander odpowiedział mu, Kai uśmiechnął się. - To była nasza częstotliwość, pani komandor. Używaliśmy jej przed buntem. - To ciekawe. W jaki sposób mógł się o tym dowiedzieć na podstawie rzekomej informacji z uszkodzonej kapsuły? Nie ma tam mowy o częstotliwościach. Tym razem przeciągnął strunę. Po chwili dyskusji wezwała Dupaynila. Towarzystwo rozeszło się. Sassinak żałowała, że nie mają więcej czasu, by uczcić tak rzadką okazję. Skończyła się jednakże pora długich sukni i błyszczących odznaczeń. Godzinę później znów ubrana była w mundur roboczy. ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Następnego ranka, po kilkugodzinnej naradzie z oficerami zaopatrzeniowymi, zaczęła przekazywać Iretańczykom i członkom ekspedycji części zamienne i aprowizację. Sektor na pewno każe im zaraz wrócić z raportem, a to znaczy, że mogą się tego wszystkiego spokojnie pozbyć. Poświadczyła przekazanie towarów swym kodem i wróciła do pracy przy systemie łączności. To lepsze niż ciągłe rozmyślania o Lunzie. Im dłużej to czyniła, tym mniej pewnie się czuła. Ta młodsza od niej kobieta najwidoczniej była dobrym lekarzem, z pewnością potrafiła być duszą towarzystwa, ale Sass nie odczuwała wobec niej jakiegoś szczególnego szacunku. Lunzie mogłaby być jednym z jej młodszych oficerów, a jednak ta smarkula miała prawo pytać o rzeczy, o których Sass chciała zapomnieć. I z pewnością będzie chciała dowiedzieć się wszystkiego o dzieciństwie Sassinak, o tym, co się wydarzyto. Ciekawe, czy Lunzie doświadcza podobnie sprzecznych uczuć. Jeżeli Sass uważała, że jej prababka powinna mieć bogatsze doświadczenie, to może i Lunzie sądziła, że Sassinak jest od niej młodsza i głupsza? A jednak nawiązała się pomiędzy nimi jakaś nić braterstwa. Przetną wspólnie ten węzeł gordyjski. Będą musiały. Po raz pierwszy od momentu pojmania przez piratów Sass poczuła tęsknotę za czymś innym niż Flota. Może przez wszystkie te lata nie powinna była trzymać się z dala od rodziny? Przecież prababka nie jest jakimś potworem. Uśmiechnęła się mimo woli. gdy przypomniata sobie złośliwe uwagi Mayerd. Nie, Lunzie nie jest skończoną pięknością, choć nie jest też kobietą pospolitą, przynajmniej w owej zielonej sukni. Ma też w sobie to ciepło, które przyciąga uwagę ludzi. Jak dotąd krewna ją zaakceptowała. "Uda się" - pomyślała znów z zapałem Sass. "Nie chcę jej stracić..." Z zadumy wyrwał ją dzwonek alarmowy. Zerwała się na nogi. Co to? Okazało się, że pojawili się Thekowie, którzy żądają sprowadzenia przywódców wyprawy na lądowisko. - Ford, weź szalupę - rzekła Sass. Zignorowała pełne nadziei spojrzenie Timrana. Pozwoliła mu kiedyś poprowadzić sanie powietrzne z zaopatrzeniem, a on zgubił skrzynię, której zawartość rozsypała się szeroko. Czytnik dyskietek wylądował na stopie pewnego Iretańczyka, co spowodowało kolejny kryzys dyplomatyczny, na szczęście szybko zażegnany, gdyż tuziemcy niechętnie przyznawali się do bólu. Tim znów powrócił na swe dawne stanowisko na pokładzie. Kiedy szalupa była już w drodze, Sass próbowała odgadnąć, i o co tym razem może chodzić Thekom. Przez ostatnich kilka dni i zachowywali się dosyć dziwnie. Przemykali z miejsca na miejsce, zakładali gniazda i - co dla nich niezwykłe - rozmawiali z ludźmi. A potem pojawili się nad siecią ładowniczą. - Duże cele - odezwała się Arly, nerwowo stukając palcami o krawędź tablicy kontrolnej. To byli najwięksi Thekowie, jakich kiedykolwiek Sass widziała na oczy. - Są przyjaźnie nastawieni - oznajmiła, mając nadzieję, że się nie myli. I tak będzie musiała tłumaczyć się admirałowi, brakowało jej tylko zatargu z Thekami. - Czy oni chcą spotkać się z nami, czy z Kaiem? - A może z nimi? - Sassinak wskazała palcem na główny ekran. Dwaj najwięksi Thekowie opadali na transportowiec ciężkoświatowców. - Hm... Potraktujmy to jak wizytę dyplomatyczna. Majorze Currald, proszę przygotować oficjalne powitanie. Zakładamy, że zjawią się tu, skoro reprezentujemy Federację, Kiedy dotarła przez pokład żołnierski na pochylnię, dwóch najmniejszych Theków usadowiło się już na sieci ładowniczej. Pilotowana przez Forda szalupa dobiła do wielkiego korpusu : "Zaid-Dayana". Thekowie byli o wiele bardziej zainteresowani Kaiem niż komitetem powitalnym z krążownika, choć jeden obcy pozdrowił ich brzmiącą nienaturalnie, lecz zrozumiałą mową. Sassinak nakazała swym oficerom milczenie i nie interweniowała. Cokolwiek ma się zdarzyć, dowie się więcej, działając według planu Theków. Obcy zaproponował Kaiowi zbadanie gniazda, podając mu współrzędne. Pod stopami przetoczył im się grom, choć na niebie nie było błyskawicy. Czy tak rozmawiają ze sobą Thekowie? Pani kapitan przyjrzała się im po kolei. Najpotężniejsi obcy znajdowali się w pobliżu transportowca ciężkoświatowców, mniejsi - nie opodal. Po chwili milczenia Sass poleciła: - Kai, zapytaj ich, czy mają jakieś roszczenia do tej planety. Choć rzekła to bardzo cicho, obcy natychmiast jej odpowiedział. - Sprawdzam. - I po chwili. - Zwolnieni. Kontakt nastąpi. Kai spojrzał na Sassinak niezadowolony. No cóż, wtrąciła się przecież do jego prywatnej rozmowy. Wzruszyła ramionami i spróbowała nieco poprawić atmosferę. - A więc jesteśmy zwolnieni? Najwyraźniej dobrze trafiła, gdyż jego usta zadrgały od ledwie powstrzymywanego śmiechu. Ford puścił do niej oko i przybrał najzupełniej obojętną minę, gdy Kai spojrzał na niego. O co im chodzi? Perskie oko znaczyło tylko tyle, że zastępca ma dla niej jakąś niezłą historię. Musi jednak zaczekać, zanim ją usłyszy. Sass zwolniła gwardię honorową. Żołnierze odmaszerowali, przeklinając pod nosem, że niepotrzebnie kazano im włożyć w taki upał paradne mundury ze sztywnymi kołnierzami. Sass zaprosiła Kaia do siebie. Dziś wyglądał stanowczo lepiej, znów był młodym, pełnym życia geologiem, któremu powierzono kierowanie wyprawą u boku Varian. Przez chwilę zastanowiła się, czy kiedykolwiek łączył ich romans, a jeśli tak, dlaczego teraz nie są już razem. Prawdziwą zagadką było jednak to, co Thekowie robią na Irecie. Tak wielu obcych na rzekomo niczyjej planecie to jakaś wielka tajemnica. Kai nie znajdował na to żadnego wytłumaczenia, sugerując tylko, że Thekowie są być może "zaniepokojeni". Czy to naprawdę wszystko, co przychodziło mu na myśl, czy też uważał, że tylko tyle powinien powiedzieć? Sass nie miała żadnych powodów, by ukrywać przed nim swe domysły. - Zgromadzenie o takich rozmiarach z pewnością świadczy o dużym poruszeniu wśród obcych - powiedziała, obserwując jego reakcję. - Czy to samo stare gniazdo przywiodło Tor? - Gdy skinął głową, mówiła dalej: - Te wszystkie małe Theki przepatrują stare gniazda w przerwach między smażeniem "frędzli". Chyba wie pan, co mam na myśli. Zarówno w aktach waszego statku, jak i w rejestrach Floty Ineta figuruje jako nie zbadana planeta. Jednak znaleźliście tu ślady obcych, a i Thekowie wyglądają na zaskoczonych ich obecnością. Czy nie wskazuje to na jakieś brakujące ogniwo w słynnym łańcuchu informacji Theków? Tu, na Irecie, coś się stało z kilkoma obcymi, o czym inni nigdy się nie dowiedzieli. Kai wyglądał na zaniepokojonego. - Stare gniazdo zbudowali Thekowie - powiedział niechętnie. - Bez wątpienia wywołało ono zainteresowanie obcych. Nie rozumiem jednak dlaczego. Sass poczuta, że ogarnia ją zniecierpliwienie. Naukowcy zawsze chcą wiedzieć "dlaczego", zanim jeszcze w pełni zrozumieją, co się właściwie zdarzyło. Ona sama zawsze starała się poskładać wszystkie elementy w jeden logiczny ciąg. Dopiero później zaczynała zadawać sobie uzupełniające pytania. Słuchała teraz, jak Kai i oficerowie analizowali zachowanie Theków, geologię Irety i prawdopodobny wiek omawianego gniazda. Na konsolecie rozbłysła lampka - komunikat z mostka kapitańskiego. Wcisnęła przełącznik słuchawek. - Pani kapitan, wszyscy Thekowie wylądowali w pobliżu pierwszego obozu wyprawy... Za pomocą dwóch przycisków wywołała na ekran obraz, co przerwało w połowie wypowiedź Kaia. - Wszystkie "frędzle" z całej Irety zlecą się do naszego obozu - powiedział z zatroskaną miną. Dopiero po chwili zrozumiała, co ma na myśli. Ciepło wydzielane przez tylu obcych nieuchronnie ściągnie "frędzle", tak jak jeden zaledwie Thek przyciągnął stworzenie, które zaatakowało Kaia. Zanim zdołała wymyślić coś na pocieszenie. Thekowie znów się przemieścili. Jakichś dwudziestu obcych wystrzeliło prosto w niebo i zniknęło z monitora. Co teraz zrobią? Kai wyglądał na równie zdezorientowanego jak ona. Widząc, że przywódca ekspedycji sprawia wrażenie wyczerpanego, zaprosiła go do kantyny oficerskiej. Po kilku uwagach jej i Kaia. Anstel i Pendelman zaczęli dyskutować o strukturze geologicznej Irety, czyniąc liczne dygresje na temat ewolucji w biologii. Sassinak słuchała z czystej uprzejmości, tak jak osoba dorosła przysłuchuje się dyskusji ośmiolatków na temat różnych zabawek. Kiedy przybyła Varian. pani kapitan nie musiała już podtrzymywać rozmowy. Zaczęła się zastanawiać nad Thekami z punktu widzenia Floty. Jeżeli system przekazu danych funkcjonował bez zarzutu - a wiedziała, czyje głowy spadną, jeśli było inaczej - to w ciągu lotu i lądowania zebrali więcej informacji na temat obcych, niż Flota posiadała we wszystkich swych aktach. Ludzie, którzy wraz z panią gubernator rozprawiali teraz zawzięcie o złotych ptaszyskach, pobrali już dyskretnie próbki sieci ładowniczej i powierzchni płaskowyżu. Te dane, wraz z obserwacją wielkiego Theka opadającego na sieć ładowniczą, powinny powiedzieć im coś więcej na temat tego, jak obcy radzą sobie z rozpraszaniem się ciepła. Varian wyrwała ją z zadumy pytaniem, które jako gubernator planety zobowiązana była zadać. Czy wiadomo coś o zainteresowaniu Theków piractwem planetarnym? Czy w ogóle ich to obchodzi? Sass sama chciałaby znać odpowiedź. Wkrótce spotkanie dobiegło końca. Anstel w roli jednego z "oficerów naukowych" towarzyszył Varian i Kaiowi. Przez następne godziny Sass układała komunikaty dla Kwatery Głównej Sektora i wczytywała się w pierwsze, jeszcze niepełne odpowiedzi na swe zapytania. Trzeba było poinformować Flotę o obecności Theków. Lepiej będzie podać przy okazji jakieś wyjaśnienie, bo inaczej zostanie zarzucona głupimi pytaniami w chwili, kiedy będzie bardzo zajęta. Z kolei admirał woli otrzymać wszystkie dane już uporządkowane. Jej pierwsze meldunki, w których prosiła o wyjaśnienie statusu "Mazer Star" i kolonii Ryxich, z konieczności były dość krótkie. Szczególnie zaskoczyło ją to, że "głównym udziałowcem" firmy mającej prawo własności do transportowca ciężkoświatowców był ród Paradenów. Przypomniała sobie młodzieńca o wyblakłych oczach i rudych włosach, który w Akademii uwikłał ją w niemałe kłopoty, o rozmaitych powiązaniach Luisy Paraden ze statkiem niewolniczym, który przechwyciła razem z Huronem. Tym razem niejaka Arisia Paraden Styles-Hobart posiadała pięćdziesiąt trzy procent akcji spółki i nie zasiadała nawet w radzie nadzorczj. Flota zdołała jednak ustalić, że ta kobieta lub ktoś podający się za nią, działa aktywnie w swej firmie, jest nawet "dyrektorem do spraw zatrudnienia". To całkiem niezłe stanowisko, jeśli chce się wynająć oszusta na kapitana nielegalnego statku. Ciekawe, gdzie skończył Randolph Neil Paraden - czy w Newholme jako skarbnik lub ktoś w tym rodzaju? Z pewnością nie, bo Flota zauważyłaby to. Były też dobre wiadomości. Odnalazł się "ARCT-10", a przynajmniej do Kwatery Głównej Sektora dotarł jego komunikat. Statek doznał "poważnych uszkodzeń podczas burzy kosmicznej". Sassinak skrzywiła się pogardliwie. Badanie burz kosmicznych to idiotyczny pomysł cywili. W kosmosie jest i tak dość niebezpiecznie, po co dodatkowo ryzykować? "ARCT-10" miał też straty w ludziach - "niezbyt duże", choć nie podano listy ofiar. W przypadku statku o rozmiarach przeciętnego księżyca, z tysiącami osób różnych ras na pokładzie, mogło to oznaczać wszystko. Statek utracił zdolność lotu FTL i większość urządzeń łączności. Posuwał się powoli w kierunku najbliższego układu z szybkością o wiele mniejszą od prędkości światła. Tym, którzy większość życia spędzili na pokładzie, nie sprawiało to większej różnicy, jednakże kontraktowym specjalistom, którzy spodziewali się wrócić do domu po pół roku, podróż musiała nieźle dać się we znaki. Tak samo zresztą, jak i ludziom pozostawionym na Irecie. Sassinak zawahała się nad konsoletą. Czy ma skontaktować się z Kaiem już dziś, czy lepiej poczekać do jutra? Zerknęła na zegar i postanowiła zaczekać. Teraz przygotowują się na to zebranie, o którym słyszała, natomiast rano może nadejdzie już lista ofiar, więc Kai będzie mógł przestać martwić się o swą rodzinę - lub zacząć ją opłakiwać. Ci, którzy pozostali na pokładzie, będą już bardzo starzy albo zdążyli nawet umrzeć. Skontaktowała się jednak z "Mazer Star", by przekazać im otrzymane zezwolenie na odlot. - Powinno się was w jakiś sposób wynagrodzić - oznajmiła Godheirowi. - W zależności od decyzji trybunału możecie nawet otrzymać premię pieniężną. Ja z pewnością was zarekomenduję. - Nie musi pani tego czynić, pani komandor... - Kapitan Godheir patrzył na nią z ekranu monitora z pewnym zażenowaniem. - Nie muszę, ale zasługujecie na nagrodę ze względu na to, że tak szybko zareagowaliście, a i później wyrażaliście gotowość do udzielenia ekspedycji wszelkiej pomocy. Wiem, że nie szkolono was do zajmowania się ludźmi, otrząsającymi się z podobnego szoku. Wiem jednak również, że pan i cała pańska załoga spędziliście z nimi wiele czasu. - Skoro nie było ich rodzin... - No tak. Myślę, że w związku z obecnością Theków wszystko szybko się skończy i będziecie mogli odlecieć. Zyskał pan moją wielką wdzięczność. - Jak to dobrze, że nie jesteście piratami, za jakich miałem was na początku - odparł Godheir, drapiąc się w głowę. Sassinak uśmiechnęła się. Świetnie rozumiała, że kapitan nie uzbrojonego transportowca może się przerazić, kiedy nagle pojawi się za nim coś w rodzaju "Zaid-Dayana". - Ja byłam równie szczęśliwa, kiedy się okazało, że nie jesteście uzbrojonym dozorowcem niewolniczym. A tak przy okazji, czy wśród pana załogi jest równie dużo miłośników dinozaurów, jak wśród moich oficerów? - Jest paru takich. Dziś wieczorem mają chyba spotkanie z pani ludźmi w głównym obozie. - I mnie się tak wydawało. Zapytał, czy nie sprawia jej to jakichś problemów. Odpowiedziała, że nie, zastanawiając się jednak w duchu, czy wzbudzanie takiego entuzjazmu dla dinozaurów było dobrym pomysłem. - Nie spodziewam się żadnych kłopotów ze strony kapitana Crussa, skoro są tu Thekowie. Mimo wszystko... - Podjąłem wszelkie środki bezpieczeństwa, pani komandor -odparł natychmiast. - Tak też myślałam, kapitanie Godheir - rzekła - ale już i tak wiele spraw toczy się niezgodnie z regulaminem... - Ma pani rację, dlatego będziemy na siebie uważać. Powiem mej załodze, by nie przesadzała z gościnnością, z kimkowiek mieliby do czynienia. Dupaynil zamachał do niej ręką z korytarza. Sassinak wyłączyła monitor i odwróciła się do niego. - Pani kapitan, rozszyfrowaliśmy informację z kapsuły - powiedział - ale badania jeszcze trwają. Pracują nad tym skanery osadu i erozji. Na ostateczne wyniki musimy poczekać około siedmiu godzin. Stosujemy też nową technikę analizy pozostałości biochemicznych. Mogę jednak już powiedzieć, ze Cruss powędruje do więzienia. - Proszę wyjaśnić mi wszystko po kolei - poleciła Sasinak. - To oczywiście fałszywka, choć dość sprytnie zrobiona. Kapsuła, z tymi dziurami i wgnieceniami, wygląda tak, jakby podróżowała w przestrzeni kosmicznej przez dobre czterdzieści lat. Tyle ze napęd i cala reszta zostały usunięte narzędziami dostępnymi w każdym cywilizowanym świecie. A potem podrasowano trochę obudowę, nadając jej naturalnie zniszczony wygląd. - A więc kapsuła została gdzieś posłana, a potem rozłożono ją na części... - Pewnie na statku Crussa, choć to nie jest jeszcze pewne. Sama wiadomość zaś... Ten komunikat był bardzo, bardzo sprytny. Z pozoru to ta sama informacja, którą przekazał pani Cruss, i którą pozwolił nam skopiować ze swego komputera. Komunikat jest krótki, powtórzony sześciokrotnie. - A za nim była kolejna wiadomość? - Tak. Wiedziałem, że pani komandor się tego domyśli. Po sześciu powtórkach, które każdego zwykłego odbiorcę przekonałyby, że tak już będzie do samego końca, i po sześćdziesieciosekundowej pauzie następowała prawdziwa wiadomość. Były tam współrzędne Irety, dane na temat genetyki tych ciężkoświatowców, którzy przeżyli, ich przewidywany rozwój przez następne parę pokoleń, krótki opis biologii i geologii planety, lista potrzebnych zapasów, zalecane rozmiary zakładanej kolonii. Oczywiście, jak się pani domyśla, nie zachowały się żadne kody odbiorcze, a na podstawie samego komunikatu nie możemy udowodnić, kto był jego adresatem. Dlatego też czekamy na wynik analizy powłoki. Bardzo możliwe, że w ten sposób uda się ustalić trasę odbytej podróży. Wiadomość ta była jak zaproszenie: oto kim jesteśmy, gdzie mieszkamy i czym dysponujemy. Przylećcie tu, by dołączyć do nas. A więc byłby to dowód na to, że buntownicy zamierzali zostać piratami planetarnymi. - Czy jest pan pewien, że wiadomość była adresowana wyłącznie do ciężkoświatowców? - Tak. Potrzebne im były właśnie takie typy genetyczne, a poza tym mam dane Wydziału Bezpieczeństwa na temat buntowników. Proszę spojrzeć, każdy z tych separatystów działał kiedyś w jakimś ruchu politycznym lub religijnym. - I nikt tego od razu nie wykrył? Poczuła nagły gniew, że ponieważ nikt niczego nie zauważył. zginęło tylu ludzi, a inni stracili ponad czterdzieści lat życia. Dupaynil wzruszył wymownie ramionami. - Statki badawcze nie przepadają za służbami bezpieczeństwa, zwłaszcza tym z Floty. Chcą mieć pełną swobodę prowadzenia badań, możliwość samodzielnego myślenia. Trudno jednak zapobiegać wówczas takim spiskom. - Hm... Spodziewam się jutro kolejnej wizyty Kaia i Varian. Wolałabym utrzymać to w tajemnicy, dopóki nie będziemy mieli konkretnych dowodów, chyba że wcześniej coś się wydarzy. - Rozumiem. Proszę dać mi znać. jeśli zechce pani, bym ogłosił to, co zostało odkryte. Sassinak była zadowolona, że poszła wcześnie do łóżka. gdyż już wczesnym rankiem Thekowie niespodziewanie wezwali ją, Kaia, Varian a także - ku ogólnemu zaskoczeniu - Iretańczyków i kapitana Crussa. Wysłała Forda w szalupie, by przywiózł z obozu gubernatorów i Lunzie oraz członków załogi "Zaid-Dayana". Tymczasem urządzenia obserwacyjne sygnalizowały, że Thekowie. usytuowani dotąd w pobliżu krążownika i transportowca, zgrupowali się teraz na odległym końcu sieci ładowniczej. Sass przez kilka minut wpatrywała się w ekran, nie mogąc pojąc, co oni tam robią. Zjadła śniadanie i włożyła mundur, nie zdradzając załodze, jak bardzo jest zdezorientowana. Pijąc sok z owoców porssa, przypomniała sobie nagle pewną rzecz związaną z Thekami. Już kiedyś widziała coś podobnego. Wspomnienia powracały do niej falami. Było to w tym martwym świecie, gdzie udała się z grupą ładowniczą. Nagle pojawili się Thekowie. Kilku z nich zebrało się w ten właśnie sposób, a potem nadlecieli inni, tworząc swoistą strukturę. Dawno temu o tym wszystkim zapomniała, pewnie z powodu awantury z Achaelem. Wtedy ktoś nazwał ową specyficzną strukturę obcych "katedrą". A teraz do katedry zaproszono ją. Mimowolnie zadrżała, przypominając sobie, że ludzie biorący udział w naradach Theków często zmieniają się w ich posłuszne sługi, bezwolnie wykonujące polecenia obcych. Natychmiast za pomocą samodyscypliny nakazała sobie zapamiętać wszystko, co wydarzy się podczas tego niezwykłego spotkania. Uśmiechnęła się w duchu. Może wyniknie z tego wstrząsająca opowieść, którą ożywi nudne spotkania w klubie oficerskim Kwatery Głównej Sektora. Wraz z innymi "zaproszonymi gośćmi" Sass bez oporu weszła w jedyne przejście pozostawione przez Theków sczepionych w kolosalną strukturę. Tylko kapitan Cruss nie miał na to najmniejszej ochoty. Choć zapierał się nogami, został jednak wciągnięty do wnętrza katedry na chwilę przed tym, zanim ostatni obcy wsunął się na swoje miejsce. Otoczyło ich dziwne światło rozjaśniające ciemności. Sassinak dostrzegła pełne pogardy spojrzenie Aygara. Odwróciła się od niego, dopiero teraz zauważając szare porowate skorupy. Bez wątpienia były to szczątki obcych. - Pańskie gniazdo wydało dziwne owoce - odezwała się szeptem do Kaia. - Będziemy musieli zweryfikować niektóre z naszych teorii... - Pani komandor! - wykrzyknął Cruss. Jego głos odbił się głuchym echem, wszyscy aż drgnęli. - Domagam się wyjaśnienia tego oburzającego traktowania, na jakie zostałem narażony! - Nie bądź głupcem, Cruss - odparta Sass, obracając się w jego stronę. - Świetnie wiesz, że Thekowie sami stanowią dla siebie prawo. Teraz również ty podlegasz temu prawu, a za chwilę doświadczysz ich sprawiedliwości. - Sprawdziliśmy. - Te rozbrzmiewające zewsząd słowa, Otworzyły naradę. - Ireta należy do Theków, podobnie jak setki milionów lat temu. Nadal pozostanie nasza. Z tego powodu... Nagle Sassinak zorientowała się, iż opiera się o Aygara. Musiała się na nim wesprzeć, gdyż w kościach czuła każdą sekundę swego wieku, stojąc w palącym słońcu owego parnego ireckiego dnia. Aygar również się jej trzymał, najwyraźniej doświadczając podobnego uczucia. Po dotyku jego silnych dłoni odgadła, że przynajmniej częściowo pozbył się pogardy, jaką do niej żywił. Miała nadzieję, że kiedy otrząśnie się z szoku, będzie jeszcze sympatyczniejszy. Ktoś zajęczał. Zamrugała oczami i zauważyła, że Varian podtrzymuje stojącego Kaia. Cruss rozpłaszczył się na ziemi. Musiała jak najszybciej zabrać swych żołnierzy - Weftów i ludzi - z transportowca, zanim Cruss dojdzie do siebie i zechce nim odlecieć. Każdego, kto znajdzie się na pokładzie statku podczas odlotu, czy jest winien, czy nie, czeka taki sam koniec. Thekowie postarali się, by było to całkiem jasne. Usiłując otrząsnąć się z szoku, wsiadła z Fordem i Lunzie do szalupy, która szybko dostarczyła ich na krążownik. Nie mogła trzeźwo myśleć, działała bezwiednie zgodnie z wpojonymi jej instrukcjami. Kiedy już znalazła się w swej kabinie, wydala niezbędne polecenia i usiadła na chwilę, by złapać oddech. Thekowie w jakiś sposób sprężyli powietrze wewnątrz swej katedry, co bardzo osłabiło wszystkich ludzi. Miała ochotę na długą, spokojną medytację w samotności, by odzyskać utracone poczucie czasu i przestrzeni. Na wpół otumaniona zauważyła, ze Lunzie kazała Fordowi odnaleźć barek z alkoholem, nalała dla wszystkich drinki i wzniosła toast "za tych, co przeżyli". Sass wychyliła zawartość kieliszka, myśląc, że sverulańska brandy na pewno będzie smakować Lunzie i nie skończy się na jednej butelce. Alkohol usunął działanie środków uspokajających. które jeszcze przed naradą Theków Lunzie dała Kaiowi i Varian. Przywódcy ekspedycji rozgadali się na całego i zamilkli dopiero wtedy, gdy nic mieli już siły dłużej się przekrzykiwać. Sassinak zachichotała. - Cruss nieźle dostał w skórę. - Pomasowała skronie, gdyż odczuwała silny ból głowy. - Zresztą jak i my wszyscy. - Chociaż mamy całkiem czyste sumienia - dodała Varian, uśmiechając się przebiegle do Lunzie. Sass nacisnęła kontrolkę systemu łączności. , - Pendelman, poproś tu podkomandora Dupaynila. A tak przy okazji: dostaliśmy wszystkie potrzebne nam informacje i Cruss doszczętnie się załamał. Zresztą wcale mu się nie dziwię, - A więc wiecie, kto stoi za całym piractwem? - spytała podekscytowana Lunzie. - O, tak. Poczekam jednak z tym, aż zjawi się Dupaynil. Kai i Varian zebrali mnóstwo pochwał, co im się słusznie należało. Kai zaczął opowiadać, jak uratowali Theka, który został uwięziony tak głęboko pod powierzchnią ziemi, że nic mógt wezwać pomocy. Początkowo Ireta była traktowana jako "pastwisko" bogate w transurany. Stąd właśnie wzięło się na niej aż tyle gniazd. Thek Ger stał na straży planety, pilnując, by młodzi współziomkowie nie pozbawili planety wszystkich jej zasobów. pozostawiając tylko jałową skorupę. - A więc Thekowie to Inni! - zachłysnęła się Lunzie. - Tak brzmi nieunikniony wniosek - przytaknęła Sassinak. -Thekowie są szalenie logiczni. Nauczyli nas również swojej historii. Później powiem nieco więcej, ważne jest to, iż po całym milenium obżerania się dotarło do nich wreszcie, że jeśli nie poskromią swych apetytów, pożrą całą galaktykę. - Nic dziwnego, że są spowinowaceni z dinozaurami - wykrzyknął Fordeliton, wybuchając śmiechem. - Musimy je teraz wziąć pod ochronę - oznajmiła Varian. Kai zaś rzekł z nieśmiałym uśmiechem: - Ireta Jest oczywiście zamknięta jeśli chodzi o transuranowce, ale my, czy też mój "ilk", jak to nazwali, mamy prawo wydobywać wszystko łącznic z trans u ranami, aż do... dopóki nie pomrzemy. Nie jestem zresztą pewien, czy ograniczenie to nie dotyczy tylko mojego życia. - Nie - wtrąciła Lunzie. - Przez "ilk" Thekowie zapewne rozumieli statek "ARCT-10". Zapadła cisza, którą przerwała Sass. - Najwidoczniej Thekowie wzięli pod uwagę fakt, że wszyscy straciliście mnóstwo czasu, którego nie możecie już odzyskać. Charakteryzują sic niezwykłym poczuciem sprawiedliwości. Thekowie jednakowo zakwalifikowali wszystkich ludzi -tych , ze statku, tych, którzy przeżyli na planecie, i wreszcie potomków i buntowników - pozostawiając im wybór: mogą zostać na planecie lub odlecieć. - Ciekawe, czy ktoś z Iretan zechce zaciągnąć się do Floty -: zastanowiła się Sass, myśląc o Aygarze, - Mają wspaniałą budowę fizyczną. Ford, sprawdź, czy możemy paru z nich zwerbować. - A co z tym ciężkoświatowcem, który przeżył? - przypomniała Lunzie. - Buntu nie można puścić w niepamięć, buntownik zaś musi zostać osądzony - odparła Sass z powagą. - Ma zostać zabrany do Kwatery Głównej Sektora, gdzie stanie przed sądem. W tym względzie podzielam zdanie Theków. - Czy Cruss też zostanie odesłany? - spytał Ford. Pani kapitan splotła dłonie i uśmiechnęła się z satysfakcją. - Nie tylko nie zostanie nigdzie odesłany, ale na zawsze pozostanie na tej planecie. Ani on, ani jego załoga i pasażerowie nigdy nie opuszczą tego świata. Ich transportowiec nigdy już nie poleci. - Thekowie wszystko doprowadzą do końca, co? - Byli bardzo przejęci piractwem planetarnym, o ile możecie sobie wyobrazić poruszonego Theka - odrzekła Sassinak - Cierpliwie czekali, aż znajdziemy konstruktywne rozwiązanie tego problemu. Zamierzony napad na Iretę zmusił ich do interwencji, którą podjęli nie bez pewnych oporów. - W tym samym momencie pojawił się Dupaynil. - W samą porę. Mam tu dla pana kilka nazwisk. - Wskazała oficerowi służb bezpieczeństwa fotel, a sama nachyliła się, by wystukać informacje na klawiaturze terminalu. - Jest wśród nich Parchandri, bardzo dobrze ustawiony do prowadzenia takiej działalności. - Inspektor generalny Parchandri? - wykrzyknął z zaskoczeniem Fordeliton. - Ten sam. Lunzie zaśmiała się. - Warto było umieścić swego wspólnika tak wysoko w Wydziale Badań, Oceny i Kolonizacji. Z pewnością dokładnie wiedział, które planety już dojrzały, by je zerwać z drzewka. Kai i Varian patrzyli na nią w oszołomieniu. - Kto jeszcze, Sassinak? - spytała prababka. - Sek z Fonnalhaut, Aidkisaga DC, doradca do spraw wewnętrznych Federacji. Nareszcie wiadomo, w jaki sposób zgromadził swą ogromną fortunę. Lutpostig to chyba gubernator Diplo, planety ciężkoświatowców, Nie zaskoczy was zapewne, ze właścicielem firmy, która dostarczyła transportowiec, jest Paraden. - Pani komandor, nawet nie liczyliśmy na to, że odkryjemy tak wielką zmowę - skomentował cichym głosem Dupaynil. Zmarszczył nieco brwi. - Ciekawe, że Cruss zna takich ludzi. - Nie znał ich - odparła ze spokojem Sassinak. - Domyślał się tylko, że we wszystko wplątany jest komisarz Paraden. Thekowie domyślili się reszty na podstawie tego, co mógł im powiedzieć o procedurach werbunkowych i dostawcach, a także z informacji zaczerpniętych z banków danych transportowca. - W jaki sposób wykorzystamy dostarczone przez nich informacje? - spytał Dupaynil. - Z ogromną ostrożnością, w tajemnicy i ze sprytem. Po długich dyskusjach z Biurem Wywiadu Sektora. Na szczęście znam admirała Coromella od lat i mam do niego bezwzględne zaufanie... - Znasz admirała Coromella? - spytała zaskoczona Lunzie. - Jesteśmy w tej samej Flocie, moja droga babciu. A kiedy wie się, gdzie szukać winowajców, nawet tych na najwyższych stanowiskach, to już połowa sukcesu. Otrzymałam również rozkaz odlotu. Tak więc, Fordeliton, zorientuj się. kogo spośród Iretańczyków uda nam się zwerbować. Kai, Varian, Lunzie, każę Boranderowi zawieźć do waszego obozu wszystko, czego możecie potrzebować do czasu przybycia "ARCT-10". I jeszcze jedno... Zakręciła się na krześle, odwróciła się do szafek ściennych, i otworzyła jedną z nich pchnięciem palca. Kiedy w środku pokazały się małe pękate buteleczki brandy, Lunzie westchnęła z satysfakcją. - Ford, czyste kieliszki! Chcę wznieść toast! - Kiedy wszyscy już stali, trzymając w dłoniach pełne kieliszki, powiedziała. - Za odważnych, pomysłowych i honorowych, którym udało się przeżyć na tej planecie... włączając w to dinozaury! Z uśmiechem napili się doskonalej brandy. Kai i Varian, pełni już energii postanowili wrócić do obozu. Decyzja podjęta przez Theków napełniła ich nadzieją, ale było mnóstwo rzeczy do zrobienia. - Kai i Varian, jedźcie beze mnie - rzekła Lunzie ku ich zaskoczeniu. - Chcę tu jeszcze chwilę zostać. Varian ma swoje zwierzęta do zbadania, Kai będzie poszukiwał surowców naturalnych, a co ma czynić Lunzie? Odleci na "ARCT-10". spróbuje ukończyć kurs i zdać egzamin nostryfikacyjny, by dogonić postęp w naukach medycznych, a potem wynajmie się gdzieś do pracy. Sassinak nie miałaby ochoty na takie życie. - Zjedzmy coś tutaj - rzekła, gdy Kai i Varian w towarzystwie Forda oddalili się korytarzem. - To nic najlepsza pora na posiłek w kantynie, ponieważ odbywa się teraz zmiana wachty. Gdy Sassinak zamawiała posiłek, Lunzie przechadzała sic po pokoju, przyglądając się obrazkom na ścianach i kryształowej rybie. - To mój ulubiony przedmiot - powiedziała Sass. - Zaraz po biurku, które podobno świadczy o moim egocentryzmie. Pierwszy raz zobaczyłam taki mebel piętnaście lat temu i czekałam nań jeszcze siedem lat Nie jest to produkcja seryjna. I nie od razu miałam gdzie je ustawić. - Tak... - Lunzie popatrzyła jej prosto w oczy, po czym spuściła wzrok. - O ile się orientuję, narada Theków trwała cztery i pól godziny - powiedziała pani kapitan, przeciągając palcem po wilgotnym kołnierzu. Kiedy tylko podadzą obiad, rozepnie go. Na razie musi rozluźnić Lunzie. Podniosła butelkę. - Pani doktor, czy nie zaordynuje mi pani jeszcze jednego kieliszka w celach leczniczych? - Tylko wtedy, gdy będę mogła również sobie przepisać podobną dawkę. Sass napełniła oba kieliszki. - Dzięki. Zanim skończyły raczyć się alkoholem, dwóch stewardów wniosło tace pełne jedzenia. Małe kanapki, dwie wazy z zupą, dwa półmiski z drugim daniem, świeże owoce pochodzące najpewniej z handlu z Iretańczykami... Lunzie potrząsnęła głową. - A zawsze myślałam, że żołnierze prowadzą w kosmosie życie pełne wyrzeczeń. - Bywa i tak. - Sassinak spróbowała zupy i z zadowoleniem pokiwała głową. Kolejny sukces jej ulubionego kucharza. Stewardzi wycofali się dyskretnie. Pani kapitan rozpięła mundur. -Istnieją pewne... hm... udogodnienia, które przychodzą wraz z awansem i z wiekiem. - Domyślam się, że głównie idą w parze z awansem. Jestem szczęśliwa, Sass, że masz taki autorytet i prowadzisz życie, jakiego pragniesz. Nie wiadomo dlaczego Sassinak poczuła się nagle nieswojo. - Owszem, lubię to. Zawsze lubiłam. Oczywiście nie zawsze jest aż tak przyjemnie. - Nie? Często bierzesz udział w walkach? - Dość często. Podczas poprzedniej wyprawy mieliśmy tu abordaż. Zostałam postrzelona. Lunzie zatrzymała łyżkę w połowie drogi do ust. - Abordaż? Nie sądziłam, ze coś takiego może się wydarzyć na krążowniku Floty... - Właśnie tak zareagowała na to komisja dochodzeniowa, ale w swoim czasie wydawało się. że to doskonały pomysł. Nie przeszkadzało jej wcale, że rozmawia ze swoją prapraprababką, wręcz przeciwnie, odkryła, ze ta rozmowa to swoiste katharsis, które usuwało napięcie, działając kojąco jak lek. Po głowie krążyły jej zupełnie nowe myśli, zainspirowane informacjami wykrytymi przez Theków. - Mój zastępca musiał jak najszybciej uciekać z układu ze statkiem pełnym niewolników. Opowiedziała krewnej całą historię, niekiedy cofając się jeszcze bardziej wstecz i uzupełniając ją dodatkowymi informacjami. - A więc byłaś niewolnicą... - wyszeptała cicho Lunzie. Sass nie mogła znieść współczucia. Zmieniła temat. - Tak. co zaś do lojalności załogi, to masz, ogólnie rzecz biorąc, rację. Jednakże nie do końca. Na przykład - oparta się w fotelu, spoglądając na Luinzie - w obecnej chwili mam pewność, że na pokładzie znajduje się obcy informator, będący na usługach jednego z tych szacownych obywateli, których nazwiska dziś zostały nam ujawnione. Razem z Dupaynilem przejrzeliśmy i poddaliśmy drobiazgowej analizie wszystkie akta osobowe, ale nic to nie dało. Nie wykryliśmy żadnych śladów manipulacji, najmniejszych nieścisłości czy luk w przebiegu służby. A jednak mamy na okręcie sabotażystę. Członkowie załogi zaczynają podejrzewać się nawzajem. Wyobrażasz sobie, jaki ma to wpływ na ich morale! - Lunzie przytaknęła, patrząc na nią uważnym wzrokiem. - Przyszła do mnie delegacja domagająca się. bym aresztowała wszystkich ciężkoświatowców. - Prababka miała dość zaskoczoną minę. - Teraz można się tylko spodziewać założenia na pokładzie jakiejś organizacji politycznej. Sama już nic wiem, jak znaleźć tego zgniłka. Chciałabym złapać bydlaka. zanim nastąpi jakiś przeciek informacji na temat tego, co odkryliśmy tu, na Irecie. Lunzie zaczęła obierać owoc ze skórki, która wiła się jej pomiędzy palcami. - Chcesz, żebym przyjrzała się tym aktom, jeśli tylko nie są tajne? Może świeże oko coś dostrzeże? Może w ten sposób zarobię na ten obiad? - Zarobisz na obiad? - Mniejsza o to. Jeśli mi nie ufasz, bo jestem z zewnątrz... - Ależ, na bogów, mam jeszcze zaufanie do swej własnej prapraprababki! Jeśli chcesz, możesz zajrzeć nawet do szuflad w mojej komodzie. Cóż jednak znajdziesz, jeśli Dupaynil i ja na nic się nie natknęliśmy? - Nie wiem, ale może przyda się to. że jestem stara, skoro twój miody wiek w niczym nie pomógł. Popatrzyły na siebie i zachichotały. Świeże oczy - oczy Lunzie - wypoczęte nawet bardziej niż to było konieczne, niczego nie znalazły. Dwie godziny później prababka była niewiele bliższa rozwiązania problemu- - Nie sądziłam, że do obsługi krążownika potrzeba aż tylu ludzi - oznajmiła ponuro. - Łatwiej byłoby sprawdzić mniejszą załogę. - To część tego wspaniałego życia, jakie prowadzę w roli kapitana. - No dobrze. Jeszcze tylko jeden technik mechanik, stopień E-4, i mam zamiar... - Nagle urwała i zmarszczyła brwi. - Chwileczkę. A to kto? Sassinak wywołała na swój ekran tę samą stronę dokumentacji. - Prosser, V. Tagin. On jest w porządku, już go sprawdziliśmy z Dupaynilem. Jeszcze raz spojrzała na znane sobie akta. Planeta pochodzenia: Kolonia Makstein-VII. Typ somatyczny; wzrost w przedziale od 1,7 do 2 metrów; waga; od 60 do 100 kilogramów; kolor oczu: niebieski/szary; skóra: czerwona/żółta/czama w stosunku 1:1:1, jasna; włosy: proste, cienkie, jasne, jasnokasztanowe do żółtoszarych. Czaszka wydłużona, miednica wąska, osiemdziesięcioprocentowa możliwość braku górnych siekaczy. Wywołała na ekran hologram Prossera i ujrzała mężczyznę o wzroście metr dziewięćdziesiąt i wadze siedemdziesięciu pięciu kilogramów, z szarymi oczami osadzonymi w wydłużonej, bladej twarzy, zwieńczonej wiechciem cienkich, jasnych włosów. Z karty stomatologicznej wynikało, że brak mu górnych siekaczy. Grupa krwi pasowała do opisanego typu somatycznego, - W jego aktach nie ma nic dziwnego, doskonale pasuje do opisu z indeksu genetycznego. Jego oczy umieszczone są trochę zbyt blisko siebie, ale to nie jest dowód na naruszenie zasad bezpieczeństwa. Co tu nie gra? - Chodzi o to. że on nie może istnieć. - Dlaczego?! Lunzie popatrzyła na nią z powagą. - Czy słyszałaś kiedyś o koloniach klonów? - Koloniach klonów? - Sassinak nigdy o czymś podobnym nie słyszała, ani nie czytała. - Co to takiego? - Jakie macie na pokładzie bazy danych? Chodzi mi o dane medyczne, muszę coś sprawdzić. Nagle Lunzie zrobiła się napięta, czujna. - Medyczne? Zapytaj Mayerd, a jeśli to nie wystarczy, mogę cię skontaktować z Kwaterą Główną Floty poprzez łącza FTL. - Zapytam Mayerd. Mówiło się dużo o zamaskowaniu tego eksperymentu, a jeśli tak się stało... Nie dokończyła tej myśli, Sassinak zaś nie chciała jej wypytywać. Jeszcze zdąży to zrobić. Lunzie zapytała Mayerd o medyczne bazy danych, literaturę i specjalistyczne pisma. Mówiła slangiem, którego Sass nie była w stanie zrozumieć. - A więc, "Podstawy badań komórkowych" już się nie ukazują? Aha. No cóż, to głupi powód, by zmieniać tytuł. W takim razie spróbuj znaleźć "Kwartalnik bioetyczny". Wydawnictwo Uniwersytetu Amperan, prawdopodobie tomy od 73 do 77. Nic? Autorami byli Ceiver i Petruss... Mackelsey chętnie zamieszczał takie publikacje. Oczywiście, że jestem pewna szczegółów! Dla mnie działo się to jakieś dwa lata temu. Wreszcie rozłączyła się i popatrzyła zadowolona na Sass. - A więc masz wielki problem, moja droga prapraprawnuczko, o wiele większy, niż ci się wydawało. - Naprawdę? - To gorsze niż jeden sabotażysta, Ktoś czyścił akta. Nie tylko akta osobowe, ale wszystkie pliki. - O czym ty mówisz? Po raz pierwszy odezwała się do Lunzie głosem, jakim zwykle wydawała rozkazy. Odniosło to pewien skutek. Lunzie natychmiast jej odpowiedziała. - Nigdy nie słyszałaś o koloniach klonów, tak samo jak Mayerd, która powinna była się z nimi zetknąć. Jako studentka uczestniczyłam w pracach komisji etyki, zajmując się tą właśnie sprawą. - Przerwała na chwilę i znów zaczęła mówić. - Pewni naukowcy odkryli, że istnieje możliwość stworzenia całej kolonu z jednego genomu, a więc złożonej wyłącznie z klonów. - Ależ to się nigdy nie uda! - przerwała Sassinak, przypominając sobie wszystko, co wiedziała o genetyce. - Będą się ze sobą krzyżować, a przecież potrzeba różnych ludzkich zdolności. - Wczesne społeczności zaczynały się rozwijać w ten właśnie sposób. Nie można tą metodą stworzyć dużego, wielorakiego społeczeństwa, ale może udałoby się zbudować wyspecjalizowana kolonię. W każdym razie do zaludnienia pewnych środowisk jest o wiele taniej stworzyć tylko jednego wyspecjalizowanego osobnika, a następnie go klonować, nawet biorąc pod uwagę spore koszty samego procesu. Kiedy już przezwycięży się problem limitu pokoleniowego i wymyśli sposób na wprowadzenie drugiej płci bez zmieniania pozostałych genów, to taka społeczność będzie w pełni stabilna. Jeśli nie wystąpią w niej niebezpieczne geny recesywne, to krzyżówki nie powinny nastręczać żadnych kłopotów. Krzyżowanie bowiem tworzy możliwość połączenia się genów rccesywnych, jeżeli jednak ich nie ma, nie mogą powstać w sposób naturalny. - Rozumiem, ale trudno mi w to uwierzyć. - I słusznie. Komisja etyki też w to nie wierzyła. Ponieważ pracowałam w tej dziedzinie, miałam okazję wydać swoją opinię na temat etycznych i praktycznych konsekwencji powstania takiej kolonii, złożonej z około dwustu klonów. Oglądaliśmy hologramy klonów i czytaliśmy raporty badawcze. Doszłam do wniosku, że przedsięwzięcie jest niebezpieczne zarówno dla samych klonów, jak i dla wszystkich innych. Biorąc pod uwagę środowisko, do którego przeznaczono klony, stwierdziłam, że przypadkowe mutacje będą występować o wiele częściej, niż zakładał projekt. Postanowiono więc trzymać tę sprawę pod kluczem. Doświadczenie już wtedy utrzymywano w wielkiej tajemnicy, ale teraz usunięto wszelkie wzmianki na jego temat. - Ale co ma z tym wspólnego Prosser? - Sassinak, ta kolonia powstała na Makstein VII. Każdy na tej planecie miał ten sam genom i taki sam wygląd. Dokładnie taki sam. Widziałam hologramy przedstawiające członków tamtejszej kolonii. Twój Prosser nie jest jednym z klonów, choć zaopatrzono go w ten sam typ somatyczny. - Zaopatrzono? - W indeksie opisano wygląd klonów na wypadek, gdyby któryś z nich opuścił planetę. Jednocześnie podano w nim takie cechy, które mogłyby świadczyć, że pochodzą oni z normalnego a nie ograniczonego zbioru genów. Jego somatyp został sfałszowany, dlatego go nie wykryłaś. Żaden człowiek, który nic nic wie o koloniach klonów ogólnie, a zwłaszcza o kolonii na Maksiein VII, niczego by się nie domyślił. Nie mogłaś niczego znaleźć, bo tych danych nie ma już w żadnych aktach. - Jednak ktoś o tym wiedział - przerwała Sass, wstrząśnięta tym, co usłyszała. - Ktoś wiedział, jak sfałszować jego dane identyfikacyjne! - Czy ten twój sprytny podkomandor Dupaynil nie mógłby przepytać Prossera, skąd on naprawdę pochodzi? Lunzie zadała to pytanie, przyglądając się swym paznokciom. Sassinak aż zdębiała, ponieważ sama zwykła tak czynić. Połączyła się z biurem oficera służb bezpieczeństwa, a kiedy potwierdził odbiór, przesłała mu sfałszowane dane, mówiąc tylko; - Zatrzymać. Wiedziała, że Dupaynil zrozumie, o co chodzi. - Prapraprababciu - powiedziała słodkim tonem. - Jesteś stanowczo zbyt inteligentna, by pozostać w cywilnej służbie medycznej. - Czyżbyś proponowała mi pracę? - Niezupełnie - odparta Sass. - Nie proponuję ci pracy, ale karierę, nowy początek. Potrzeba nam świeżych oczu, patrzących z pradawną mądrością. Posłuchaj, droga prapra. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co posiadasz? Masz w głowie całą bibliotekę, znasz fakty, których z twojej pamięci nikt nigdy nie usunął. Kto wie, co w nich jest poza informacjami o zakazanych koloniach. - Sztuczka ze starą kolonią klonów działa tylko raz. - Nie wyznaczajmy arbitralnych granic tego, co nosisz w swej głowie, szanowna przodkini. Sztuczka ze starą kolonią klonów to być może nie jedyna rzecz, jaka zachowała się w twych staro-świeżych oczach. Masz dostęp do faktów sprzed lat czterdziestu trzech, a nawet stu pięciu, które są mi zupełnie nie znane, które dawno zostały usunięte z baz danych. Piractwo planetarne zaś trwa od bardzo, bardzo dawna, operując kategoriami każdej z nas. - Dostrzegła w oczach Lunzie błysk zainteresowania. - Nie proponuję ci pracy, kochana staruszko, ale czynię z ciebie członka załogi, oficer wywiadu, na jaką nigdy nie spodziewały się natknąć te wszawe szczury żądne pieniędzy i planet. Bo niby jak mogłyby się spodziewać rodzinnego zespołu, służącego Flocie niemal od tak dawna jak Paradenowie... - Tak. Paradenowie - odezwała się Lunzie i nagle twarz jej rozjaśnił uśmiech. - Zespół? Zespól niszczycieli piratów planetarnych! Prawdopodobnie wiem niemało, znam sporo interesujących faktów. Ty jesteś komandorem, masz do swej dyspozycji okręt wojenny... - ...który powinien polować na piratów planetarnych... - ...należysz do Floty, więc masz prawo zadawać pewne pytania i otrzymywać na nie odpowiedzi. A ja jestem nikim, nie mam ani wielkiej rodziny, ani fortuny i koneksji. Tak. moja droga, przyjmuję twą propozycję akcji zespołowej. Sassinak wzięła właśnie butelkę brandy, by ponownie napełnić kieliszki, kiedy hałas za ścianą i podniesione głosy zaalarmowały ją, że coś jest nie w porządku. Wyszła, by sprawdzić, co się dzieje. Przed drzwiami do jej biura stał Aygar. Dwóch żołnierzy z marynarki zastąpiło mu drogę. - Przepraszam za ten hałas, pani kapitan - rzekt jeden z nich - Chciał z panią rozmawiać, więc mu powiedziałem... - Mówiła pani - wykrzyknął Aygar - że jako członkowie Federacji mamy pewne przywileje! - Nie należy do nich przeszkadzanie mi w pracy - odparła cierpko Sassinak. - Jednakże akurat teraz mam wolną chwilę. Dała żołnierzom znak, by go przepuścili. Aygar wszedł już nie tak pewny siebie. Sassmak pomyślała, że gdyby tylko pozbył się tej nadąsanej miny, prezentowałby się doskonale. Jego sylwetka nie przypominała niezgrabnej postury ciężkoświatowca, a gdyby , nabrał lepszych manier, mógłby uchodzić za dobrze zbudowanego "normalnego" człowieka. Świetnie wyglądałby w mundurze żołnierza Floty. - Czy major Currald zwerbował cię? - Próbuje - Aygar po raz kolejny okazał poczucie humoru. - Sądziłam, że zechcesz pozostać na Irecie, by chronić owoce swej ciężkiej pracy - odezwała się Lunzie miękkim głosem, którego Sassinak używała, by wydobyć od kogoś informacje. Prababka przyglądała się przystojnemu młodemu Iretańczykowi z błyskiem w oku, co Sass również natychmiast rozpoznała. Zaskoczyło ją to na krótką chwilę. - Myślałem, że będę chciał zostać - odpowiedział z namysłem Aygar- - Jednakże Ireta nie jest już naszym światem. a w kosmosie czekają setki innych planet... - Które z pewnością mógłbyś odwiedzić jako żołnierz marynarki - wtrąciła słodkim tonem pani kapitan, dorzucając uroczy uśmiech. Miała zamiar dalej prowadzić tę grę, nie pozwoli przecież, by prapraprababka wystrychnęła ją na dudka w jej własnym biurze. Aygar przyjrzał jej się przymrużonymi oczami. - Słyszałem co nieco o uprzedzeniach, z jakimi spotykają się ta ciężkoświatowcy. - Mój drogi, jeśli będziesz zachowywać się poprawnie, każdy cię polubi - odparła Sassinak, nie zwracając najmniejszej uwagi na Lunzie. - Życie na Irecie, z dala od zbyt dużej grawitacji. wyszło ci na dobre. Wyglądasz normalnie, choć z pewnością lepiej zniósłbyś wysokie ciążenie niż inni. Zachowuj się dobrze, a większość ludzi zaakceptuje cię bez zastrzeżeń. Jeśli jednak będziesz chełpił się, straszył ich swą siłą i wzrostem, ludzie zareagują na to strachem i nienawiścią. - Wzruszyła ramionami. - Jesteś dość inteligentny, by to pojąć. Byłbyś doskonałym żołnierzem. - Sądzę, że stać mnie na coś więcej, pani komandor. Nie mam zamiaru zadowalać się byle czym. Chcę mieć okazję do nauki. Rozumiem, że w Federacji to też pewien przywilej. Chcę się dowiedzieć tego wszystkiego, czego nikt nas nie chciał nauczyć. Stale nas okłamywano! - W oczach błysnął mu gniew. Sass patrzyła na niego zafascynowana, nie spodziewała się odkryć w nim takiej głębi. - Trzymano nas w niewiedzy! - To bolało go najbardziej i pani kapitan miała ochotę wybaczyć buntownikom wszystkie ich błędy. - Dlatego, że nie mieliśmy dostać ani cząstki tej planety! - Zgadza się - odparta Sass, przypominając sobie kolejny fragment informacji, przekazywanej przez Theków w katedrze. -Nie mieliście niczego dostać. - A nawet - wtrąciła Lunzie głosem równie słodkim jak jej prawnuczka - sami macie spory rachunek do wyrównania z piratami planetarnymi, z tymi ciężkoświatowcami, którzy przysłali tu Crussa. Aygar rzucił jej gorące spojrzenie. - Możecie na mnie liczyć - odpowiedział. - W takim razie - rzekła Sassinak, oczekując aprobaty Lunzie - myślę, że możemy cię przyjąć jako... hm... specjalnego doradcę, - Ja sama również zgodziłam się na służbę w podobnym charakterze - zachęciła go lekarka, widząc, że chłopak się waha. - Specjalne obowiązki, specjalne przeszkolenie. - Zwolnienie z normalnych rozkazów. Sassinak rzuciła mu spojrzenie, od którego topniały serca młodszych oficerów. - A od kogo będę dostawał rozkazy? - zapytał, popatrując to na jedną to na drugą. - Ja jestem tu kapitanem - odrzekła stanowczo Sassinak, piorunując spojrzeniem swą prapraprababkę, która tylko się uśmiechnęła. - Pani kapitan, choć jest pani lekkoświatowcem, chyba jakoś to zniosę - odparł, cedząc słowa przez zęby i patrząc jej prosto w oczy iskrzącymi się oczyma. - A więc witamy na pokładzie, specjalisto Aygarze! - Sassinak wyciągnęła rękę i uścisnęła jego dłoń, przypieczętowując umowę. Lunzie zachichotała złośliwie. - Wydaje mi się, że to będzie najbardziej... - przez dłuższą chwilę szukała odpowiedniego określenia - ...pouczająca podróż, droga prawnuczko. Zagramy w marynarza? Przez chwilę Aygar patrzył na nie nie rozumiejącym wzrokiem. - My, specjaliści, powinniśmy się trzymać razem - dokończyła Lunzie, podając mu szklaneczkę bursztynowej brandy. - Wypije pani na naszą cześć, pani kapitan? - Na cześć was i wielu innych rzeczy! Na przykład hasła: "Precz z piratami planetarnymi!" Spojrzała na swą babkę, zastanawiając się, w co się tym razem wpakowała. - Tak jest! - radośnie przytaknęła Lunzie.