ZYGMUNT KUBIAK LITERATURA GREKóW I RZYMIAN  Świat Książki, Warszawa 1999 Kiedy zapada wieczór, wracam do domu, wchodzę do swojej biblioteki i już na jej progu zrzucam z siebie codzienną, zbrukaną błotem odzież, a przywdziewam szaty godne królewskiego dworu; tak dostojnie ubrany wkraczam w odwieczną dziedzinę ludzi starożytnych, gdzie uprzejmie przez nich przyjęty posilam się tym pokarmem, który, tylko on, jest moim i do którego spożywania urodziłem się; gdzie nie wstydzę się rozmawiać z nimi i pytać o racje ich czynów, a oni mi z właściwą sobie życzliwością odpowiadają. Niccolo Machiavelli do Franceska Vettori 10 grudnia 1513 roku To nie jest historia literatury. To jest opowieść o wędrówce i przygodach duszy wśród arcydziel 7#apisana dla Czytelników, którzy chcą wybrać sig w taką podróż. Wypada też podać na wstępie, że wszystkie umieszczone tu przekłady (oprócz dwuwierszy w parafrazie Kochanowskiego, s. 114, 162, wersetów biblijnych na s. 75 i 447#48 oraz cytatów z Nietzschego, s. 22#225, 577, i z Eckermanna, s. 273-274) są pióra autora tej książki. Z. K. oo oo oo oo oo oo# #v oo JAK CZYTAĆ HOMERA# Na samym progu tej literatury greckiej, która przechowała się (wcześniejszą pochłonął czas), wznoszą się ogromy gór: dwa wielkie poematy, Iliada i Odyseja. O, przemierzać epickie góry drogami i ścieżkami, skąd widzi się tyle różnych obrazów !. .. Ale przystępu do całej owej dziedziny zdaje się bronić styl epicki. Styl nazbyt osobliwy? Postarajmy się jednak wziąć go w ręce, przyjrzeć się mu, pojąć jego rolę. Oto, co nas od razu zadziwia: czytając epopeje Homerowe, spotykamy wiele stałych, gotowych formuł, określających znamienne zdarzenia, które się rozgrywają w świecie. Takie zdarzenia jak budze- nie się świtu (na przykład Iliada, 6, 175, Odyseja, 2, 1); palce Eos różowieją, albowiem dłońzni podniesionymi ku błogosławieństwu dnia rozsuwa ona kotarę przedrannej szarości: Kiedy się ukazała różanopalca Jutczenka.. Albo takie jak posilanie się 1,149): Iliada, 9, 91, Odyseja, Wyciągnęli pokarmom. JAK CZYTAĆ HOMERA? Stałe formuły zresztą określają nie tylko zdarzenia, lecz także cechy wielkich zjawisk przyrody: morze, thalassa, jest "rozszumiałe", echees- sa, albo "rozgłośnie huczące", polyphloisbos (zwróćmy uwagę na ono- matopeiczność, muzyczne rozkołysanie tych greckich przymiotników); góry, urea, są "cieniste", skioenta, kładzie się bowiem od ich skalistych albo zielonych zboczy cień na doliny i jary. Epitety przywierają też do postaci ludzkich. Wojownicy są "prontienni", phaidimoi, kiedy ich ota- cza hmą spiżowa zbroja. Dzielność ich sprawia, że są dioi. Byłoby może przesadą interpretowanie tego przymiotnika jako "boscy"; w thzmacze- niu wybrałem polski wyraz "wspaniali". Poza ogólną wspaniałością ten czy inny wojownik może też mieć jakieś zalety szczególne. "Wspania- ły" (nazwany tak już we wstępie do Iliady) Achilles jest więc zarazem "prędki w biegu", podarkes. Oboma epitetatni definiuje go Andromacha, wspominając "wspaniałego Achillesa, prędkiego w biegu" w zamiesz- czonej tu przez nas rozmowie jej z Hektorem. Andromacha niemało wie o Achillesie. Zabił on siedmiu jej braci, a przedtem jej ojca (co prawda, nie zdarł z niego rynsztunku; spalił zabitego ze zbroją, widzimy więc, że ów zwycięzca, syn bogini Tetydy, nie był wyzuty z pobożności). Zauważmy, że Andromacha, przywohzjąc grozę swoich dziejów rodzinnych, nie mówi "krwawy Achilles" ani "ten łotr Achilles". Rozglądając się, Trojanka widzi, że dookoła niej toczy się wojna (będąca w antycznym świecie stanem normalnym, a nie wyjątko- wym), w której wojownicy nawzajem wymierzają sobie ciosy. Jedni z nich są mocniejsi, inni słabsi, jedni bardziej, inni mniej mężni. Achilles jest największym wojownikiem, to rzecz jawna. Andromacha więc opowiada o nim obiektywnie, niezależnie od złowrogiej jego roli w jej dziejach; wskazuje na takiego, jaki on jest. Widzimy tu, że "formularny" (jak to dziś nazywają uczeni) styl Homerowy nie jest elementem propagandy. Zresztą nie jest też przejawem zdobnictwa. Jest pierwotnym sposobem określania tego, co się w świecie dzieje. Styl taki jest otwieraniem ludzkich ust. W zamkach achajskich Trudno wątpić w to, że kształtował się przez wiele pokoleń. Jego pierwotność jest długowieczna. Zarówno cechy Homerowego sposo- W zamkach achajskich C # " bu mówienia nie lko "formularność, lecz także rozmaite inne znamiona, na przykład przyleganie heksametru, epickiej miary wier- szowej - stałej i zarazem zmiennej dzięki ciągłej możności zastępo- wania jednej sylaby długiej dwiema krótkimi - w każdym momencie do gwałtowności albo cichości tego, o czym poemat właśnie opowia- da), jak i mistrzostwo kompozycji rozległych epopei upewniają nas, że arcydzieła te wyrosły ze starej, przez wieki cierpliwie wykuwanej tradycji. Aoidoi, "pieśniarze", potrącając do wtóru swoich słów liczne struny formingi, epickiej liry, chyba już w megaronach (salach biesiadnych, świetlicach) zamków achajskich opiewali wobec zasłu- chanych klea andron, "sławne czyny wojowników". Znamy te zamki. Dzięki odkryciom archeologicznym rozpoczętym w XIX wieku przez Heinricha Schliemanna i dzięki odcyfrowaniu w roku 1952 przez Michaela Ventrisa i Johna Chadwicka glinianych tabliczek, znalezionych w owych grodach, chodzimy dziś trochę pew- niejszym krokiem pośród ciemnych głazów i żarliwego złota achajskich rezydencji. Tak zwane pismo linearne B, wyryte w glinie, przemówiło po grecku, informując nas pr Leważnie o przechowywanych przez Acha- jów dobrach materialnych, potem spopielonych w ogniu, który glinę tabliczek utwardził i utrwalił. Owi pragreccy wojownicy z północnych stepów do śródziemnomorskiej krainy, uprawianej wcześniej przez "Pelazgów", nieindoeuropejskich rolników, weszli, a raczej wjechali na koniach na pzzelomie trzeciego i drugiego tysiąclecia przed Chrystusem. Wielkie zamki zbudowali dosyć późno, zwłaszcza w wiekach XIV i XllI, głównie na Peloponezie. Trzeba tu wymienić Mykeny, Argos i Tiryns w Argolidzie, a w południowej części półwyspu Pylos i Spartę. W ciągu XII wieku przed Chrystusem będą się one powoli, z pewnością broniąc się zażarcie, rozpadały, uskrzydlone łuną pożarów. Do dziś zastanawiamy się, w jakiej mierze sprawiły to nowe fale plemion pragreckich (mówiono zazwyczaj o Dorach), a w jakiej trzeba szukać przyczyn katastrofy w knzszeniu się systemu społecznego i w buntach poddanych. Już sama archaiczność języka, jakim przemawia Homer, sztucz- ność i odświętność owej mowy poetyckiej, odmiennej od wszystkich dialektów greczyzny, rozbrzmiewających wówczas na gościńcach i rynkach w potocznych rozmowach, świadczy o tym, że stara trady- cja poezji opiewającej "sławne czyny wojowników" nie opadła 12 13 JAK CZYTAĆ HOMERA? z popiołem zamków, lecz w nie znany nam sposób, może w jakichś , p " ", #' osobliwych zakamarkach rzetrwała ciemne wieki które nasta po tamtej epoce, zwanej przez nas (od miana najświetniejszego grodu) "mykeńską". Owe późniejsze wieki, od XII do X przed Chrystusem, wypełnione wędrówkami i tropionyni przez nas zmaga- niami plemion, są "ciemne" głównie dlatego, że zbyt mało o nich wiemy. Dopiero następne stulecia widzimy wyraźniej, odkąd w IX wieku wzeszła nad krajami greckimi zorza nowej kultury. Jednym z największych wydarzeń tej ery odrodzenia było przyjęcie przez Greków (najprawdopodobniej między 850 a 750 rokiem przed Chr.# alfabetu fenickiego, który dostosowali do dźwięków swojego, tak różniącego się od mowy fenickiej, języka; dorobili się pisma niepo- równanie lepszego od "linearnego B". Data i twarz poety W nowej erze narodziły się owe dwa arcydzieła poezji epickiej, które do naszych czasów trwają: Iliada i Odyseja. Na pewno nie stało się to przed wiekiem IX; nie wydaje się też prawdopodobne, by dokonało się po wieku VIII przed Chrystusem. Słynna, zwłaszcza w naszym XIX stuleciu, "kwestia homerycka" kazała dociekać, czy dwie epopeje są zbiorem źle scalonych fragmentów (w co dziś już nikt, kto pojął kompozycję owych wielkich poematów, nie wierzy, chociaż prawie nikt też z góry nie odrzuca domysłu, iż późniejsze czasy mogły dodać do istniejących już dzieł te czy inne epizody), czy raczej tworem jednego mistrza albo dwóch mistrzów. Dałoby się uznać, iż Odyseja, w której elementy struktury społecznej wydają się nieco późniejsze niż te, które widzimy w Iliadzie, pochodzi od innego poety, może o pięćdziesiąt lat młodszego od autora Iliady. Niektórzy Anglicy w XIX i XX wieku, jak Samuel Butler i Robert Graves, urzeczeni kolekcją tajemniczych i uwodzicielskich postaci kobiecych w młodszym poemacie, mniemali, iż był to nie autor, lecz autorka. Córka Homera? Można na to odpowiedzieć pytaniem: któż jest zainteresowany kobietami bardziej niż mężczyzna? Nie tylko zresztą z tego powodu trudno dopatrzyć się czegoś niewłaściwego w trzymaniu się tradycyjnego poglądu, że oba arcydzieła są tworem 14 Data i twarz poety jednego Homera: Iliada owocem pory jego najtęższej siły, a Ody- seja - może późniejszych lat życia, jak sądził grecki krytyk, którego zwiemy Longinosem albo Pseudo-Longinosem (chyba z I wieku po Chr.). Oczywiście, nie on pierwszy w Grecji recenzował najstar- szego poetę. Słynna była pochwała Homera (wypowiedziana w IV stuleciu przed Chrystusem przez Arystotelesa w Poetyce, 24, 6) za to, że niezmiernie mało mówi sam od siebie i jest rzetelnym "naśla- dowcą" (mimetes), czyli malarzem obiektywnej panoramy zdarzeń, który "po krótkim wstępie od razu wprowadza mężczyznę albo kobietę, albo jakąś inną postać, i to nie bez cech znamiennych, lecz zawsze mającą określone cechy". Longinos zaś w traktacie O wznio- slości sławi Homera gorąco, ale nie bez szczypty sceptycyzmu. Tak przemawia (9, 10) do młodego Rzymianina, Postumiusza Terencja- nusa, któremu dedykowany jest ten esej: "Może cię, mój drogi, nie znużę, jeśli jeszcze przytoczę, co powiada poeta o sprawach ludzkich, abyś poznał, jak zwykł on osiągać wielkość heroiczną. Oto mgła i bezmierna noc nagle wyry- wają mu sprzed oczu pole walki Hellenów. Wtedy Ajas [jeden z najświetniejszych wojowników dobijających się do Troi] bezradny rzecze [Iliada,17, 645#47]: Ojcze Zeusie, wyrwij synów achajskich z ciemności, Rozjaśnij niebo nad nami, pozwól nam coś widzieć. W świetle zabij nas nawet... To jest naprawdę godne Ajasa, że nie modli się o życie (taka prośba nie przystałaby herosowi). Nie, on się trapi tym, że w osaczającej go ciemności nie może swej dzielności natężyć ku szlachetnemu czyno- wi. Mierzi go bezczynność pośród bitwy, prosi więc o światło, niechże rozbłyśnie jak najrychlej, aby on tak czy inaczej mógł znaleźć grób wart jego męstwa, choćby i z samym Zeusem trzeba się było zetrzeć w boju". Inaczej dzieje się, zdaniem Longinosa (9, I3), w drugim poemacie, albowiem Homer "Iliadę, napisaną u szczytu natchnienia, napełnił po brzegi dramatycznymi czynami, natomiast w Odysei, jak to zazwyczaj cechuje człowieka sędziwego, ogranicza się do snucia opowieści. Autora więc drugiego poematu można by porównać do słońca zachodzącego, 15 JAK CZYTAĆ HONIERA? jeszcze wielkiego, lecz już bez prężącej się siły". Chociaż nie zaprzeczymy temu, że Longinos jest wielkim kzytykiem, chyba niewielu z nas zgodzi się na takie poniżanie Odysei, utworu zaiste nie tak potężnego jak Iliada, ale gózującego i nad starszą epopeją tajemni- czym, rzadko nawiedzającym nawet największą literaturę czarem. O Homerze, którego twórcze dzieje Longinos chciałby przeniknąć, nie wiemy nic pewnego. Legenda o nim jako o niewidomym pieś- niarzu, oparta na przypisanym Homerowi przez Tukidydesa (Wojna peloponeska, 3,104, 4-5) hymnie Do Apollina Delijskiego (z VII albo VI wieku przed Chr.), nie ma żadnych realnych podstaw. Natomiast nazwaniu go w owym hymnie "mężem z Chios" przy- świadcza u schyłku VI wieku przed Chrystusem Simonides z Keos w jednym z przechowanych fragmentów elegijnych. Wyspę tę oraz miasto Smyrnę w Azji Mniejszej najczęściej wymieniano jako koleb- kę Homera. Oba miejsca były jońskie. W Iliadzie przejawia się dobra znajomość zajętych przez plemiona jońskie wybrzeży Azji Mniejszej. W Odysei dokładnie oprowadza się nas po Itace, jak też po rozleg- łych morzach, które przemierzają oprócz Greków Fenicjanie. Za sprawą pieśniarza, czy może dwóch pieśniarzy, powstały #ak możemy być niemal pewni: nie tylko w zapamiętanym słowie, lecz i na piśmie) wielkie kompozycje epickie, które miałyby wskrzesić chwałę "mykeńską", jaka jaśniała przed porą klęski wspaniałych zamków achajskich. Tak naprawdę jednak epopeje Homerowe rozta- czają przed naszymi oczami obraz będący syntezą tego, co poeta z wieści powtarzanych przez pokolenia i z błąkających się wśród ludzi przedmiotów wie o leżącej za górami "ciemnych wieków" i wyzłoconej przez tęsknotę erze, i tego, co otacza go w jego cza- sach, które też były wojenne i heroiczne. Fabuła obu eposów osnuta jest wokół wypadków wznieconych przez wielkie wydarzenie, które nawiedziło świat śródziemnomorski u samego schyłku czasów "mykeńskich": słynną wojnę trojańską, będącą wspólnym czynem Achajów. Zb##rzenie przez nich Troi po dziesięcioletnim oblężeniu późniejsi erudyci greccy umieszczali w roku, który dla nas jest 1184 przed Chrystusem. Według tradycji mitycznej przyczyną wojny (spowodowanej może różnymi dążeniami silnej jeszcze wówczas federacji grodów achajskich, na przykład szukaniem wolnej drogi ku Kaukazowi) było uwiezienie przez króle- Co poznajemy dokładnie? wicza trojańskiego, Parysa, żony króla Sparty Menelaosa, Heleny. Podarowała ją zresztą uwodzieielowi Afrodyta, która tak wyróżniła go (niefortunnie) za to, że Trojańczyk podczas osądzania piękności trzech bogiń: Hery, Ateny, Afrodyty, na łące gór Idy, gdzie pasał owce, właśnie tej bogini wręczył rzucone przez Erydę, Niezgo- dę, jabłko z napisem: "dla najpiękniejszej". Ów słynny później "sąd Parysa" upamiętnia w Iliadzie tylko przelotna wzmianka (24, 25-30) - kto wie, czy nie dodana do tekstu Homera przez kogoś z potomnych. Co poznajemy dokładnie? Wojnę, a raczej krótką jej i późną część poeta przedstawia dokład- nie, po grecku: atrekeos. Przywołujemy ten przysłówek, bo nieraz określa on w obu poematach wielką według Homera zaletę ludzkiej czy boskiej wypowiedzi. Posłuszny jest owej regule sam poeta. W bitwach Iliady wroga włócznia przelatuje nie nad ramieniem, lecz nad prawym lub lewym ramieniem wojownika. Konie są nie tylko wyborne, lecz po biegu zziajane i spocone. Nad uśpionymi w obozie zbrojnymi mężami blask tryska ze spiżowych grotów ich włóczni, gdy płomienie ognisk rozbłyskują i uderzają w spiż. Wojna o Troję, tak dotykalnie obecna w Iliadzie, w chwili, gdy zaczynamy słuchać poematu, toczy się już od przeszło dziewięciu lat. Akcja epopei, rozgrywająca się w dziesiątym, ostatnim roku wojny, będzie trwać około jednego miesiąca. Wiele się w tej niedługiej porze stanie. Oio Apollo rozgniewał się na naczelnego wodza wojska achajskie- go, Agamemnona, króla Myken, brata Menelaosa. Władca bowiem przy podziale zdobyczy po jednej z wypraw łupieżczych na Troadę dostał brankę Chryseidę, córkę Apollinowego kapłana, Chrysesa. Ten, jak przystoi, przyszedł do niego z pokaźnym okupem, aby uwolnić córkę. Lecz Agamemnon przepędził go. Kapłan odszedł, a jego wzniesione w modlitwie do Apollina ręce ściągnęły na obóz achajski ciężką niedolę: strzały z boskiego łuku przez dziewięć dni szerzyły zarazę. Powietrze ściemniało od dymu stosów żałobnych. Dziesiąte- go dnia Achilles zwołuje wojsko na naradę i wobec całej rzeszy pyta wróżbitę Kalchasa o przyczynę utrapień. Słyszy odpowiedź: Apollo 16 17 JAK CZYTAĆ HOMERA? rozgniewał się za obrażenie Chrysesa. Jedyny teraz ratunek: oddać Chryseidę. Agamemnon uważa to za swoją krzywdę. Gdy Achilles zaczyna niemal lżyć wodza, ten zapowiada, że odda Chryseidę, ale w zamian za nią weźmie Achillesowi brankę jego, Briseidę. Wojsko milczy, godząc się na to. Achilles, syn śmiertelnego króla tesalskiej krainy Ftyi, Peleusa, i morskiej bogini Tetydy, po tak gorzkiej dla niego naradzie wojska siada nad brzegiem morza, płacze i przywołuje matkę, a ona przy- chodzi i pyta: Teknon, ti klaieis? - "Dziecko, dlaczego płaczesz?". Achilles skarży się. Jeżeli urodziła go na krótkie życie, niech mu przynajmnie# zapewni chwałę. Tetyda postara się o to. Zeus na Olimpie obiecuje, że będzie zsyłał klęski na Achajów, dopóki nie przebłagają jej syna. Zaczyna od posłania do Agamemnona zhzdnego Snu z zapowiedzią zwycięstwa. Ale i bez takich majaków kłębiłyby się pod Troją walki. Błyska nagle nadzieja zakończenia wojny układami. Zapowiedzia- ny i wymuszony przez najdzielniejszego z Trojan, Priamowego syna, Hektora, pojedynek jego brata, sprawcy sporu ludów, Parysa, z Me- nelaosem, miałby rozstrzygnąć, czy Trojanie powinni oddać Helenę, czy Parys może ją zatrzymać. Ona sama królowi Troi, Priamowi, i innym znakomitym mężom, siedzącym nad jedną z bram oblężone- go miasta, każe patrzeć tam, w dół, na najświetniejszych Achajów. Mówienie zaś o układach okazuje się niepoważne. Parys przegrał pojedynek, ale z pola boju unosi go Afrodyta. Podburzony boską mocą Trojańczyk Pandaros wbrew przymierzu rani Menelaosa strzałą z hiku. Znowu się zażartość rozpala z obu stron. Ares i Apollo pomagają Trojanom. Atena wspiera Achajów, dając zwycięską moc jednemu z najtęższych pośród nich, Diomedesowi. Zd9łał zranić nawet Eneasza (wojownika z bocznej linu dynastii trojańskiej), któ- rego jednak broni Afrodyta i ratuje Apollo. Potem Diomedes zranił nawet samego Aresa. Hektor z pola walki idzie do Troi, prosząc matkę, Hekabe, by złożyła Atenie ofiary, które by boginię zjednały. Wracając ku bitwie, spotyka na skraju miasta żonę Andromachę z ich synkiem, którego niesie służebna. Na polu Hektor walczy z jednym z dwóch potężnych Achajów obdarzonych imieniem Ajas, z tym szlachetniejszym, sy- nem Telamona. Roztrąca ich nadejście nocy, rozstają się godnie, 18 Co poznajemy dokładnie? czcząc siebie nawzajem podarunkami. Podczas krótkiego rozejmu Trojanie i Achajowie zbierają i palą ciała poległych. Ale od nowego świtu znowu huczy walka. Wbrew Zeusowemu zakazowi bogowie mieszają się do niej po obu stronach. Hektor gromi najeźdźców. Lęk wstrząsa ich wojskiem i nawet naczelnym wodzem Agamemnonem, który wreszcie postanawia wyprawić poselstwo do stroniącego od walki Achillesa. Chce oddać Briseidę i jeszcze dorzucić bogate podarki. Ale obrażony heros nie daje się przekonać nawet takim posłom, jak jego własny piastun Fojniks oraz Odyseusz i Ajas, syn Telamona. Mijają dni, toczą się dalej walki, dla Achajów przeważnie niepo- myślne. Swojemu najdroższemu przyjacielowi, Patroklosowi, Achil- les pozwala na udział w bitwach. Pomimo tego Trojanie burzą obronne mury obozu achajskiego i wdzierają się między szałasy. Dopiero Hera, sprzyjająca Achajom, sprowadza Sen, który usypia Zeusa w jej objęciach na Gargarze, jednym ze szczytów Idy, a wtedy Posejdon nie boi się zstąpić w gąszcz bitwy i na czele Achajów wyprzeć Hektora i innych Trojan z obozu. Zeus jednak wreszcie się budzi, Apollo zaś uzdrawia omdlałego Hektora. Trojanie znowu wpadają do achajskiego obozowiska. Spalą okręty? Przerażony Achilles wysyła w bój swoje plemię, Myrnudonów, pod wodzą Patroklosa, odzianego w jego zbroję i jadącego w jego rydwanie, który ciągną dwa boskie konie, podarowane niegdyś Peleusowi przez bogów, gdy zaślubiał Tetydę. Trojanie mniemają, że to Achilles. Uciekają. W pościgu za nimi Patroklos zabija Sarpedona, syna Zeusa, oraz Kebryona, Hektorowego woźnicę. Upojony zwycię- stwem heros chce nadal walczyć i gromić Trojan. Nie wypuszcza z rąk nawet zwłok Kebryona. Ale Apollo przemożną pięścią strąca mu hełm z głowy. Trojańczyk Euforbos rani Patroklosa, a Hektor dobija go i zdziera z niego Achillesową zbroję, którą niebawem przywdzieje. Boskim zaś koniom, obronionym przez Zeusa i wypro- wadzonym z gąszczu boju, łzy ciekną po pyskach z żalu, że mają w rydwanie już tylko woźnicę Achillesowego, Automedonta. Kiedy Antilochos, syn Nestora, króla Pylos, przybiega do obozu ze straszną wieścią, Achilles pada w rozpaczy na ziemię, ale potem, chcąc uratować przynajmniej zwłoki przyjaciela, o które toczy się i toczy bez końca zażarty bój między Achajami i przemagającymi 19 JAK CZYTAĆ HOMERA? Trojanami, staje przed murem obozu, u rowu, i przeraźliwy krzyk herosa, wsparty krzykiem samej Ateny, odtrąca napastników od obnażonego ciała. Zwłoki przynoszą główni ich obrońcy, Menelaos i Meriones, achajski wojownik z Krety, osłaniani dzielnością obu Ajasów. Opłakując przyjaciela, Achilles pragnie co rychlej wrócić do walki. Tetyda śpieszy do domostwa i kuźni boskiego Kowala na Olimpie, Hefajstosa, aby go uprosić o nową dla swego syna zbroję. Homer pozwala nam widzieć, jak Kowal, niezrównany Silnoramien- ny, wykuwa ją właśnie, kształtuje panoramę świata na przebogatej tarczy. Owo rzeźbienie wizerunków przedstawiamy tu w jednym z wyimków z Iliady. Cudowna tarcza Ziemię, według pojęć greckich wielką, okrągłą i płaską, opływa nurt ogromnej rzeki, której bóstwem jest Okeanos, ojciec wszystkich w ogóle wód. Nad ziemią palą się na niebie gwiazdy i konstelacje. Przeważnie są to postacie z dziejów ziemskich albo kosmicznych w gwiazdy przenuenione i przeniesione w górę. Plejady ("Gołębi- ce"), zwane u nas niegdyś Babkami, to siedem córek olbrzyma Atlasa. Dobrze, iż najmożniejsi bogowie tam je porwali, bo tęskniły za przeniesionymi na niebo już wcześniej Hyadami ("Dżdżystymi"), też Atlasowym potomstwem, świecącymi na głowie konstelacji Byka. Piękny Orion, zanim stał się gwiazdozbiorem w pobliżu Plejad, był olbrzymem już w świecie podniebnym; kochała go Eos, ukarała Artemida. Nigdy on nie zachodzi, to znaczy: nigdy nie zapada, jak inne gwiazdy i jak księżyc i słońce, w nurt Oke#.nosa. Wielką Niedźwiedzicę, której genezę przedstawiano różnie, zwaną też Wiel- kim Wozem, dobrze znamy na niebie i dziś. Niebo z jego chwałą i ziemię Kowal zrobił (poiese, nie przera- biam tego na żadne "tworzył") na samym środku owej wielkiej- osłaniającej niemal całego wojownika - owalnej tarczy, w której potężna skóra wołowa była pokryta pięcioma warstwami metalu. Do inkrustacji boski Kowal używa metali barwnych, co nasi archeologo- wie dobrze też znają z zabytków mykeńskiego rzemiosła artystycz- nego. Trzy koncentryczne kręgi otaczające kosmiczny środek zaroją Cudowna tarcza się obrazami życia na ziemi. Okeanos zaś będzie opływał ziemię po okręgu najszerszym, po samym skraju tarczy. Na okręgu od środka dnzgim są dwa miasta, jedno w pokoju, drugie w wojnie. Tylko trochę dorzucimy tu komentarzy. Hymenajos to pieśń weselna; formingę epicką już wcześniej wspomnieliśmy. Talent to grecka miara cięźkości; jej wartość u Homera nie jest nam dokładnie znana. Z czasu pokoju, zresztą pełnego sporów, wyrywa nas ku wojnie Kera, grecka Ker, bogini śmierci, zwłaszcza zgonu w bitwie. Trzeci krąg nas pocieszy: będą tu pory roku na wsi, różne prace. Chyba najbardziej raduje to, że oraczom - za każdym razem, gdy dojdą do kresu pola - podaje się kubek słodkiego wina. Brak tu nam miejsca, by zatrzymać się dhiżej nad arcyciekawą kwestią "pieśni o Linosie" (po grecku tylko: Linos); być może ów tajemniczy młodzieniec (ucieleśnienie ciepłej pory przemijającej?) wysnuł się z niezrozumiałego dla Greków refrenu śpiewu azjanickiego (z Azji Mniejszej): ajlinon, ajlinon - co znaczy chyba: "biada, biada!". Czwarty krąg, przedostatni, owija tarczę korowodem panien i mło- dzieńców, zanim ją skrajny okrąg otoczy Okeanosem. Tu też nie możemy dhiżej zabawić nad sprawą owego korowodu, który niegdyś dla Ariadny, tak dobrze nam znanej z dziejów kreteńskich i Tezeuszo- wych, "wyćwiczył" Dedal (a więc był nie tylko architektem i kon- struktorem skrzydeł, lecz i nauczycielem kunsztownego tańca). Otony i chitony to są dwa rodzaje cienkich szat lnianych (chyba ze Wschodu, bo żadne z tych dwóch słów nie wydaje się greckie). Panny, za które trzeba by dać wiele wołów, i młodzieńcy wirują jak koło w rękach garncarza, a jeszcze prędzej kręcą się kuglarze pośrodku. To zaiste poezja cudowna, warta nieprzeliczonego stada wołów. Szczególny czar owego miejsca Iliady jest w tym, że znad ramienia boskiego Kowala sami patrzymy, jak on to robi, poiei; greckie słowo "poezja", poiesis, pochodzi od "robienia", po prostu. Robienie Achil- lesowej tarczy jest tu obrazem - nie chcę powiedzieć: "symbolem"- robienia poezji. Mamy, zamiast definiowania reguł poetyki, to, tylko to. Lubię nazywać grecką poezję "milczącą formą". Zresztą nie tylko poezję, lecz całą grecką sztukę. Wróćmy jednak do zdarzeń pod Troją. Achilles wobec wojska zwołanego na wiec godzi się z Agamemnonem, od którego dostaje Briseidę i sowite podarunki. Chociaż jeden z boskich koni, Ksantos, 20 21 JAK CZYTAC HOMERA? "Bułanek", ludzkim głosem przepowiada herosowi rychły zgon, Achilles rusza do walki. Zeus już teraz pozwala, by bogowie pomagali jednej lub drugiej stronie, jak zechcą. Podmówiony przez Apollina Eneasz naciera na rozżartego Achillesa; zginąłby, gdyby go nie ocalił Posejdon, zapowiadający wielką przyszłość tego trojańskie- go księcia, którą kiedyś poznamy w Eneidzie. Achilles, którego Hektor daremnie chciałby powstrzymać, rozpędza Trojan i szerzy zagładę. Gdy trupy niemal dławią nurt rzeki, boski Skamandros staje przeciw herosowi. Wchodzą niebawem w bój inni też bogowie. Achilles jednak szuka tylko Hektora. Najmężnieiszego obrońcę Troi bliscy wzywają z murów grodu, aby się schronił. Ale on zna swój obowiązek. Achilles, górujący nad nim siłą, tak bardzo przeraża go, że Hektor, uciekając; trzykrotnie okrąża mury Troi. Nie chowa się jednak za mury. Walczy, chce obronić bliskich i miasto. Pada z ręki Achillesa, który teraz, zabi- wszy zabójcę przyjaciela, odprawia pogrzeb Patroklosa. Podczas pogrzebu odbywają się, jak zwyczaj, igrzyska zręczności i dzielności. Zwłoki zaś Hektora, już sponiewierane, zwycięzca ciągle na nowo wlecze za swoim rydwanem i hańbi. Ale nocą król Priam z heroldem Idajosem, znajdując w drodze niespodziewaną opiekę boga Hermesa, jedzie do Achillesa z okupem, aby prosić o ciało syna. Heros, przypatrzywszy się nieszczęsnemu, przyjmuje dary i oddaje zwłoki, a nawet obiecuje spokój od boju na czas pogrzebu Hektora, którego opłaczą Andromacha, Hekabe i Helena. Wędrówka Odyseusza Żałoba po Hektorze, która kończy akcję Iliady, jest już zapowie- dzią upadku Troi. Drugi poemat, Odyseja, zaczyna się w dosyć długi czas po zburzeniu grodu Priama. Różni wodzowie achajscy mieli w drodze powrotnej i w domu, po powrocie, rozmaite, niekiedy tragiczne, przygody, ale żaden z nich nie błąkał się tyle, ile czasu musiał zmitrężyć Odyseusz, król Itaki. Na początku epopei dowiadu- jemy się, że od dawna (w dalszej części utwonz, 7, 259, usłyszymy, że od siedmiu lat) więzi go na wyspie Ogygii (starożytni szukali jej w pobliżu Malty) nimfa Kalipso. Obradujący na Olimpie bogowie 22 Wędrówka Odyseusza godzą się na spełnienie prośby Ateny, by Odyseusz, wbrew niechęci Posejdona, wrócił wreszcie do ojczyzny, za którą tęskni. Sama Atena w postaci Mentesa, zaprzyjaźnionego z herosem władcy Tafijczy- ków, jawi się na Itace synowi Odyseusza, Telemachowi. Niech młodzieniec powędruje do Nestora w Pylos i do Menelaosa w Spar- cie zasięgnąć wieści o ojcu. Na itackim dworze bowiem źle się dzieje. W długiej nieobecności gospodarza wierną żonęjego, Penelo- pę, osaczają zalotnicy, chcąc zmusić ją do nowego małżeństwa. Zwołany przez młodzieńca wiec ludu Itaki nie uchwala wypędzenia ich z dworu. Znowu wiedziony przez Atenę, tym razem zatajoną pod postacią innego przyjaciela Odyseusza, mądrego Mentora, Telemach odwie- dza Pylos, gdzie król Nestor nic nie wie o jego ojcu, wspomina tylko dzieje wojny trojańskiej i powroty niektórych wodzów, zwłaszcza zabicie Agamemnona przez żonę Klitajmestrę; pomścił króla Myken syn Orestes, który niechże będzie przykładem dla Telemacha. Odsła- niając boskość swoją, rzekomy Mentor, a w rzeczy Atena, znika. W drodze do Sparty będzie młodzieńcowi towarzyszył syn Nestora, Pejsistratos. Od Menelaosa, a także od przywróconej Sparcie Heleny Telemach dowie się wiele: o tym, jak się Achajowie kryli w brzuchu wprowadzonego podstęprue do Troi drewnianego konia, o przygo- dach Menelaosa w Egipcie, a co ważniejsze: o tym, że Odyseusz żyje i przebywa u Kalipso. Oby Telemach okazał się dla niego tym, czym stał się Orestes dla pamięci swojego ojca. Na Itace zaś zalotnicy przestraszyli się tajemniczej podróży mło- dzieńca i knują zasadzkę, żeby go zgładzić. Ale z Olimpu przybywa już poseł, Hermes, na Ogygię, niosąc Kalipso rozkaz uwolnienia króla. Niechętnie poddaje się temu nimfa. Odyseusz buduje tratwę, którą Posejdon, ciągle gniewny, rozbija naporem fal. Żeglarz wpław przybija do wyspy Scherii, którą potomni utożsamią z Kerkyrą (Korfu). Dostrzeżona przez kryjącego się w krzakach rozbitka kró- lewna Nausikaa, piorąca na brzegu morza w gronie dziewcząt bieli- znę i grająca z nimi w piłkę, wskazuje mu drogę do pałacu jej rodziców, mądrego króla Alkinoosa i królowej Arete. Usiadłszy jako błagalnik u świętego w każdym domu ogniska Hestii, Odyseusz jest przez gospodarzy życzliwie przyjęty. Alkinoos po naradzie ze star- szyzną postanawia odesłać tułacza do ojczyzny. 23 JAK CZYTAĆ HOMERA? Na uczcie w pałacu Odyseusz opowiada swoje przygody, które dzięki temu poznajemy. Było tak. Pożegnawszy zburzoną Troję, napadł ze swoją drużyną na sprzymierzony z Trojanami gród Kiko- nów na wybrzeżu Tracji. Odpartych stamtąd burza pognała do kraju Lotofagów, "Żywiących-się-Lotosem", dziwnej ziemi, gdzie wszyscy wędrowcy zapominają o ojczyźnie; trzeba było towarzyszy siłą wciągnąć na okręty. Jeszcze groźniejszy był następny kraj: górska ziemia jednookich olbrzymów, Cyklopów (może jest to Sycylia). Odyseusza i jego zastęp więził w jaskini Cyklop Polifem, syn Posej- dona i nimfy Toosy, pożerając wędrowców po dwóch. Przebiegłemu Odyseuszowi udało się upoić go winem, wykłuć mu oko rozgrzanym kołem i uciec z nie pożartymi jeszcze przez potwora towarzyszami. Ale gdy będąc już na morzu wykrzyknął w przechwałce swoje imię, naraził się na mający trwać długo gniew Posejdona. Polifem bowiem pomodlił się, żeby Odyseusz, jeśli z wyroku Mojry, czyli Losu, ma wrócić do ojczyzny, wrócił sam jeden, wynędzniały, i żeby zastał tam ciężkie kłopoty. Ghzpota towarzyszy sprawiła, że nawet życzliwość władcy wia- trów, Eola, którego wyspę (może jedną z wulkanicznych Wysp Eolskich na północny wschód od Sycylii) odwiedzili, obróciła się w niedolę: gdy Odyseusz zmęczony zasnął, rozwiązali miech, w któ- rym Eol uwięził był wszystkie wiatry oprócz tego jednego, który miał ich nieść ku Itace. Od Eola, jeszcze raz odwiedzonego, rozgniewane- go już, popłynęli do kraju straszniejszych. niż Cyklopi, ?udożerców, Lajstrygonów; ich też będą potomni szukali na Sycylii. Pożerali towarzyszy herosa. Okręty potopili wszystkie oprócz jednego, na którym sam król Itaki umknął z resztką swojej drużyny i przybył stamtąd na wyspę Ajaję (być może przylądek lV#onte Circeo w połu- dniowej Italu). W urzekającym zamku cudnie śpiewająca czarodziej- ka Kirke swoimi złowrogimi ziołami przemieniła nieostrożnych towarzyszy króla w wieprze. Dopiero Odyseusz mieczem zmusił ją, by ich odczarowała. Przebywał u niej przez rok, a gdy zgodziła się na jego odpłynięcie, życzliwie poradziła, by odwiedził duszę wielkie- go wróżbity tebańskiego, Tejrezjasza, w Hadesie, do którego jest dostęp u kresu świata. Posłusznie wędrując aż tam, Odyseusz dowiedział się, że miota nim gniew Posejdona z powodu oślepienia Polifema. Tejrezjasz 24 Wędrówka Odyseusza ostrzegł go też, że nie wolno tknąć wołów Heliosa (Słońca), jakie mieli zobaczyć na wyspie Trinaku. Na swoim dworze w ojczyźnie ma wybić zalotników i objąć dziedzictwo, a u kresu życia odbyć jeszcze daleką wędrówkę, której głównym celem zdaje się być uczczenie, a więc ostateczne przebłaganie, Posejdona. Po rozmowie króla z lejrezjaszem przepłynęli bezpiecznie obok wyspy dwóch groźnych, uwodzicielskich Syren - w naszym poema- cie nie umieszczonej na mapie - a potem przemknęli między pasz- czami dwóch potworów nadmorskich (czających się nad Cieśniną Mesyńską?), Skylli i Charybdy, nie bez nieszczęścia, tracąc sześciu towarzyszy. Aż dopłynęli do Trinakii, której daremnie będą szukali potomni. Tu król, znowu zmęczony, zasnął, a wtedy głód skłonił głupców do zabicia kilku wołów Heliosa. Kiedy już byli na morzu, piorun trzasnął w okręt i zatopił wszystkich oprócz Odyseusza, który na belce dobił się dziesiątej nocy do brzegu Ogygii, gdzie jego pobyt u Kalipso już znamy. Pożegnany przez królewską parę i przez urzeczoną tułaczem Nau- sikaę Odyseusz bezpiecznie podróżuje feackim okrętem na Itakę, zostawiając za sobą jednak (o czym on nie wie, lecz wie Homer) niedolę: Posejdon przemieni wracającą nawę w kamień, aby Feacy już więcej nikogo nie mogli przewieźć. Położony przez Feaków na miękkiej łące, Odyseusz budzi się w ojczyźnie. Atena nadaje mu wygląd starego żebraka. Gości go w szałasie zacny świniopas Euma- jos. Przychodzi tu Telemach, którego nie zgładzili zalotnicy. Ojciec odkrywa się synowi, ale dla innych nadal jest osobliwym żebrakiem. Przed bramą zamku wita go umierający pies Argos, który przez dwadzieścia lat czekał na pana. Po bliźnie na nodze rozpoznaje też króla piastunka Eurykleja, kiedy go myje. Penelopa ma jeszcze nic nie wiedzieć. Żebrak radzi jej tylko, by wezwała zalotników do strzelania z łuku Odyseuszowego przez ucha toporów. Gdy nadchodzi pora tej próby, żaden z panoszących się uzurpatorów nie jest w stanie naprężyć cięciwy. Odyseusz, jakby żartem, staje u progu i napina łuk. Nie ogranicza się do zapowiedzia- nego ćwiczenia. Rozpoczyna rzeź zalotników, w czym pomaga mu Telemach i ci służebnicy, którzy pozostali wierni. Na niewiernych i niewierne spada ciężka kara. Służebne, które zadawały się z uzur- patorami, giną powieszone. Penelopa z jakąż czułością rozpoznaje 25 JAK CZYTAĆ HOMERA? małżonka. Odwiedzi on też starego ojca, Laertesa. Atena zaś, znowu w postaci Mentora, po tamtym nieuniknionym boju zdoła pojednać z królem krewnych zalotników. Tak dobiega kresu napełniająca Odyseję opowieść. Czytelnik zauważy, jakie metrum wybrałem dla polskich wersji greckiej epiki: Iliady i Odysei, a potem epiki Hezjodejskiej, i dla przekładu hymnów homeryckich: wersety podobne do heksametru, ale bynajmniej nie identyczne z nim. Drętwo bowiem, moim zda- niem, brzmi heksametr przenoszony ściśle (tylko na pozór ściśle) do naszej mowy, tak odmiennej fonetycznie od mowy greckiej, a równie jak tamta wspaniałej. Dokonuję innego wyboru, staram się tekst tłumaczony u s ł y s z e ć po polsku. Z Iliady Z ILIADY WSTĘP DO EPOPEI (1,1-7) Gniew opiewaj, bogini, Achillesa Pelidy Zgubny, który tak wiele cierpień przysporzył Achajom: Tyle mocnych dusz herosów on do Hadesu Strącił, kiedy ich samych na pastwę psów i wszelkich Ptaków wydał; tak Zeusa wypehiiała się wola, Odkąd pokłóceni odeszli w przeciwne stiony Atryda, wódz wojowników, i wspaniały Achilles. SPOTKANIE HEKTORA Z ŻONĄ (6, 392#96) Kiedy przeszedł przez duże miasto i był już u Skajskiej Bramy, przez którą miał wyjść na pole, Andromacha Oto wybiegła ku niemu, posażna jego małżonka, Córka Eetiona, wielkodusznego władcy, Który u stóp lesistego Plakosu mieszkał w Tebie, Owej podplakijskiej, i królował Kylikijczykom; Tego córkę miał Hektor, wojownik w spiżowym szyszaku. Spotkała więc wówczas męża, a przy niej kroczyła shzżebna Niosąc w ramionach rozkoszne dziecko, jeszcze niemowlę, ! Hektorydę ukochanego, jak cudną gwiazdę. Hektor Skamandriosem nazywał synka, a inni 27 JAK CZYTAĆ HOMERA? Astianaksem, bo tylko Hektor ratował Ilion. Ujrzawszy go, z uśmiechem wpatrywał się w niego bez słowa. Lecz Andromacha, zalana łzami, podeszła blisko, Chwyciła męża za rękę i tak mówiła żarliwie: "Ach, ty szaleńcze, zgubi cię zapał. Wcale ci nie żal Dziecka, takiego małego, i mnie nieszczęsnej, co rychło Będę po tobie wdową. Achaje wnet cię zabiją, Oni na jednego wszyscy się rzucą. Jak ciebie Zabraknie, lepiej mi zejść pod ziemię, bo żadnej odtąd Nie będę miała pociechy, gdy ciebie los dopadnie. Nic, tylko same cierpienia. Nie mam już ojca ni mojej Czcigodnej matki. Ojca zabił wspaniały Achilles, Zburzywszy okazałe miasto Kylikijczyków, Wysokobramną Tebę. Zasiekł Eetiona, Lecz nie zdarł z niego rynsztunku, w sercu się uląkł tego, Kazał spalić męża z całym kunsztownym orężem, Usypać kurhan nad nim. Gaj wiązów tam zasadziły Nimfy górskie, córki Zeusa zbrojnego w egidę. Siedmiu moich rodzonych braci było we dworze I wszyscy oni w jednym dniu do Hadesu odeszli: Wspaniały, prędki w biegu Achilles wszystkich przy wołach Ciężkonogich, przy białych owcach pozabijał. Matkę, co królowała u stóp lesistego Plakosu, Uwiózł z resztą dobytku tu pod Troję, a potem Uwolnił za okup nie do zliczenia. Ale ją strzała Artemidy łuczniczki dosięgła w dworze ojcowskim. Hektorze, tyś oto dla mnie ojcem, matką czcigodną I bratem rodzonym. Ty jesteś moim kwitnącym małżonkiem. O, ulituj się teraz i pozostań na wieży, Nie czyń swojego dziecka sierotą, a żony wdową. Zgromadź wojsko tu, u figi, gdzie najgorzej Obwarowano #asz gród. Tu na mur najłatwiej się wedrzeć. Trzy razy już próbowali tędy wtargnąć najtężsi, Ci z dwoma Ajasami, z słynnym Idomeneusem, I wojownicy Atrydów i przemożnego Tydydy. Albo im wskazał to miejsce wróżbita świadomy losów, Albo własny duch tak pędzi ich tu i przynagla". Na to rzekł wielki, w hełmie połyskującym, Hektor: "Żono, ja o tym wszystkim pamiętam. Ale okropnie 28 Z Iliady Musiałbym wstydzić się Trojan i suto odzianych Trojanek, Gdybym tu się nędznie ukrywał daleko od bitwy. Nie chce tego moje serce, bom się nauczył Zawsze dzielnie walczyć w pierwszym trojańskim szeregu, Świetną sławą opromieniając ojca i siebie. Przecież dobrze to wiem, przewiduję w duchu i sercu: Przyjdzie taki dzień, gdy święte Ilion zginie, A z nim i Priam, i lud wybornego włócznika Priama. Ale nie tak boleję nad dolą Trojan ani Nawet nad Hekabe, ni nad królem Priamem, ani Nad rodzonymi braćmi, których licznych i dzielnych Wrogowie rzucą w kurz boiska, jak mi ciebie Żal, gdyby ktoś z Achajów odzianych w spiżową zbroję Powlókł cię płaczącą, zabrawszy dni wolności, A potem, w Argos, dla innej chodziłabyś u krosien Albo nosiłabyś wodę z Meseidy lub Hyperei, Wbrew sercu, przygnieciona przemożną koniecznością. I może ktoś, zobaczywszy zalaną łzami, powie: ##Patrzcie, to żona Hektora, który przodował w zastępie Trojan, kiełznaczy rumaków, kiedy walczono o Ilion,#. Tak powie ktoś. A dla ciebie to jeszcze nowy ból będzie, Że nie masz takiego męża. On by cię nie dał zniewolić. Niech mnie zmarłego ziemia usypana pokryje, Nim usłyszę twój krzyk, nim się dowiem, że ciebie pojmano" I oto promienny Hektor wyciągnął ręce do dziecka, Lecz chłopczyk w objęcia dobrze przepasanej niańki Wtulił się krzycząc. Przeraził go widok własnego ojca, Spiżowa zbroja i wielka kita z końskiego włosia, Kiedy zobaczył, jak groźnie kołysze się ona na hełmie. Uśmiechnęli się, drogi ojciec, szlachetna matka. Promienny Hektor zaraz zdejmuje szyszak z głowy I kładzie go, bijący dokoła łuną, na ziemi. Dopiero teraz synka całował, uniósł w ramionach, A trzymając go, tak się do Zeusa i innych bóstw modlił: "Zeusie i inni bogowie, dajcie, by i on wzrosnął, Ten syn mój, na przodownika, jak ja jestem, wśród Trojan, Wspaniały w mocy, i niechże kiedyś włada Ilionem. I oby ktoś wówczas rzekł: ##od ojca o wiele on lepszy##, Gdy będzie wracał z bitwy. Niech łupy skrwawione niesie, Zabiwszy wrogiego męża. Niechże się matka ucieszy". 29 JAK CZYTAĆ HOMERA? Powiedział to i żonie miłej na ręce podał Dziecko, ta przycisnęła je do wonnego łona, Przez łzy uśmiechała się. Mąż wzruszył się, patrząc na nią, Ręką popieścił żonę i przemówił w te słowa: "Biedna, ty się nie dręcz w swoim sercu tak bardzo, Z Iliady PRZEWAGI AGAMEMNONA (11,155-162j Jak wtedy, gdy do lasu nie przerąbanego ogień Wdarł się wściekły i z każdej go strony wir wiatru roznieca, I krzewy padają, wyrwane z ziemi przemocą płomienia, Tak pod ciosami Agamemnona spadały głowy Uciekających Trojan. Konie o szerokich karkach Łomotały pustymi rydwanami po drogach Bitwy, żałując wybornych woźniców. A oni na ziemi Leżeli, sępom o wiele milsi niż własnym żonom. HEFAJSTOS RZEŹBI TARCZĘ DLA ACf-iII.LESA ( 18, 478-607) Przecież nikt wbrew losowi nie zepchnie mnie do Hadesu. Mojry zaś, to ci powiadam, żaden z ludzi, czy lichy, Czy dzielny, nie uniknie, skoro się urodził. Do domu już wróć, do tego, co do ciebie należy, Do krosien, do wrzeciona, i każ shiżebnym, by każda Przy swojej krzątała się pracy. O wojnie mężczyźni, którzy Urodzif się tu, w Ilionie, pomyślą, a ja najbardziej". Rzekłszy to, Hektor promienny znowu przywdział szyszak Z końską kitą, a jego żona poszła do domu, Oglądając się za nim, za mężem, i rzewnie placząc. 30 Zrobił najpierw tarczę wielką i mocno zwartą, Z wszystkich stron kunsztowną. Obręczą ją obwiódł jasną, Potrójną, roziskrzoną. Przytwierdził pas srebmy do tarczy. Z pięciu ją spoił warstw. A z wierzchu zrobił na niej Wiele ozdób, jakie wywiódł z rozumnych myśli. Uczynił więc na niej ziemię, a także niebo i morze, I słońce niestrudzone, i księżyc w pełni, i wszystkie Gwiezdne cuda, którymi niebo jest uwieńczone, Plejady i Hyady, i Orionową siłę, I Niedźwiedzicę, którą nazywają Wozem: Obraca się, trwając w jednym miejscu, i śledzi Oriona, I jedyna się w nurtach Okeanosa nie kąpie. Zrobił tu również dwa miasta śmiertelnych ludzi, oba Piękne. W jednym były wesela i huczne biesiady. Panny z niewieścich izb pod płonącymi żagwiami Prowadzili przez miasto i głośny brzmiał hymenajos. Wirowali młodzieńcy, a flety i formingi Dźwięczały pośród ich tańca. Niewiasty to podziwiały Stojąc zapatrzone, każda u wrót swego domu. Było też sporo ludu na agorze, gdzie kłótnia Wybuchła. Dwaj mężowie spierali się o grzywnę Za rozlanie krwi ludzkiej. Jeden oświadczał r Leszy, 31 JAK CZYTAĆ HOMERA? Że spłacił wszystko, a drugi twierdził, że nic nie dostał. Domagali się obaj, by sędzia rozstrzygnął sprawę. Każdego z nich wspierali wrzawą liczni obrońcy, Których powściągali heroldzi, a starsi mężowie Na wygładzonych starannie kamieniach w świętym okręgu Siedzieli, mając w rękach laski rozgłośnych heroldów. Trzymając je, wstawali kolejno, by wyrokować. Pośrodku zaś położono dwa talenty złota Dla męża, który rzecz rozsądzi najsprawiedliwiej. Drugie zaś miasto dwa obległy zastępy zbrojnych, Płomiennycl#łuną oręża. Dwa wśród nich były zdania: Czy zdobyć gród i złupić, czy po połowie się dzielić Z grodzianami wszystkim, co w ponętnym kryje się mieście. Lecz tamci nie chcieli uv.ładów, zbroili się do zasadzki. Kiedy miłe małżonki i małe dzieci, a przy nich Mężowie już posiwiali to była załoga murów, Oni szli w bój, a przewodził Ares i Pallas Atena, Oboje złoci, w złote też szaty odziani, cudni I wielcy z orężem, osobni, zewsząd jawni jako Dwoje bogów, gdy tuż, lecz mniejsi od nich, szli ludzie. Kiedy do miejsca, gdzie się mieli zasadzić, przybyli Nad rzekę, z której poją się wszystkie stada, spoczęli I czekali, od stóp do głów w błyszczącym spiżu. Opodal zaś siedzieli dwaj zwiadowcy na czatach, Czy nie zobaczą owiec i krętorogich wołów. I oto one. Dwaj za nimi idą pasterze, Wesoło dmą w fujarki, nie przeczuwając podstępu. Z Iliady Ci, co czekali w zasadzce, wybiegli z kryjówki. I stada Zagarnęli wołów i dorodne kierdele Białowełnistych owiec, a pasterzy zabili. Kiedy zaś mężowie obradujący w obozie Usłyszeli ryk i zamęt śród wołów, na konie Wskoczyli wiatronogie. Dopadli wnet napastników. Zażarty bój rozgorzał nad nurtami rzeki, Gdy jedni w drugich godzili ostrym spiżem włóczni. Spór i Wrzawa wmieszały się w to, i zgubna Kera, Która oto kogoś zraniła, kogoś drasnęła, A innego za nogi wyciąga z ciżby martwego, Okryta na ramionach płaszczem krwią obryzganym. Tak się do boju wmieszały, jak żywi ludzie, kiedy Wydzierały sobie nawzajem trupy z zastępów. Przedstawił też miękką nowiznę, żyzną rolę szeroką, Trzykroć oraną. Liczni oracze prowadzili Zaprzęgi wołów to w jedną, to w drugą stronę pola. Ilekroć dotykali granicy, mając zawrócić, Podchodził do nich człowiek i podawał im kubek Wina cudownie słodkiego. Ochoczo żłobili więc bruzdy, Śpiesząc się wciąż, by dosięgnąć kresu rozległej nowizny. Gleba za nimi czerniała, widziało się, że zorana, Chociaż wykuta w złocie. Można to było podziwiać. Roztacza również dziedzinę królewską. Tu najemnicy Żęli, trzymając w rękach bardzo ostre sierpy. Pokosy, garść za garścią, padały na ziemię, w bruzdy. Inne już w snopy pętano słomianym powrósłem. Wiązacze Krzątali się przy tej robocie trzej. A za nimi chłopięta Pilnie zbierały z ziemi pokosy i tamtym nosiły Pełnymi naręczami. Wśród ludzi sam król, w milczeniu, Trzymając berło, stał na polu i cieszył się w sercu. Opodal pod dębem heroldzi, gotując biesiadę, wielkiego Wołu zabitego oporządzali. Kobiety Sypały białą mąkę, obfity pokarm żeńców. Urabia też przestronną, z ciężkimi kiściami winnicę, Prześliczną w kutym złocie, a czame wisiały tam grona. Utkaną srebrnymi żerdziami otoczył rowem ze stali 32 33 JAK CZYTAĆ HOMERA? I płotem z cyny. Tylko jedna wiodła tam ścieżka, Którą szli zbieracze, gdy nastał czas winobrania. Panny i młodzieńcy, radośni wszyscy i żwawi, Dźwigali w plecionych z wikliny koszach przesłodki owoc, A pośród nich jeden chłopiec, trącając wdzięczną formingę, Grał przecudnie, a śpiewnym głosem wywodził uroczą Pieśń o Linosie, gdy oni, przytupując do wtóru, Tańcząc i pokrzykując, szli za nim w korowodzie. Przedstawił także stado krów o prostych rogach. Krowy te uczynił ze złota i z cyny. Rycząc, Właśnie szły raźnie z zagrody na pastwisko bujne Nad pełną łoskotu rzeką, między giętkimi trzcinami. A obok krów pasterze, urobieni ze złota, Kroczyli czterej, dziewięć psów mieli rączych. Lecz oto Właśnie spomiędzy pierwszego szeregu krów porwały Jednego byka dwa straszne lwy. Przeraźliwie ryczał, Gdy wlokły go. Ku pomocy wnet są i psy, i młodzieńcy, Ale lwy zdarły już skórę z wielkiego byka i żarły Trzewia, czamą chłeptały krew. Pasterze na próżno Chcieliby je postraszyć, psy chyże szczując na nie. Psy nie śmiały przecież na lwy się rzucić, gryźć bestie. Podbiegały, szczekały, lecz się nie rwały do walki. I pastwisko sporządził przesławny Silnoramienny, Rozległe w ślicznej dolinie, bielejące owcami, Obory i zagrody, i dacherxi pokryte koszary. Przesławny Silnoramienny urobił też korowód, Podobny do tego, jaki w szerokim Knossos niegdyś Dla Ariadny o pięknych warkoczach wyćwiczył Dedal. Tu panny warte wielu wołów i młodzieńcy Tańczyli, nawzajem trzymając się za dłonie w przegubie, One w leciutkieh otonach, a młodzieńcy w chitonach Kunsztownie uprzędzonych, rozkosznie lśniących oliwą. Panny miały piękne wieńce, a oni sztylety Złote, zawieszone na srebrnych paskach. Niekiedy Na stopach nauczonych wirowali tak żwawo Jakby koło dobrze przylegające do dłoni Garncarza, który siedząc bada je, czy się obraca. To się znowu w szeregi rozwijali, jedni 34 Z Iliady Naprzeciw drugich. Gęsty dokoła cudnego tańca Zebrał się thrm zapatrzonych. A dwaj kuglarze pośrodku Kręcili się jak frygi, dając podnietę zabawie. W końcu przedstawił olbrzynuą moc rzeki Okeanosa Wzdłuż skrajnego okręgu szczelnie spojonej tarczy. HERMES I PRIAM W OBOZOWISKU ACHILLESA (24, 459-571 ) Zszedłszy z wozu na ziemię, przemówił w te słowa: "Starcze, Ja, którego spotkałeś, nieśmiertelny bóg jestem, Hermejas. Ojciec tobie dał mnie za przewodnika. Lecz teraz już odejdę, nie pokażę się oczom Achillesa. Godne byłoby to nagany, Gdyby bóg nieśmiertelny tak jawnie kochał śmiertelnych. Sam więc tu wejdź i obejmij kolana syna Peleusa, I na ojca jego, na pięknowłosą matkę, Na syna go zaklinaj, aby w nim serce poruszyć". To powiedziawszy, powrócił Hermejas na wielki Olimp, A Priam zeskoczył na ziemię z wozu, przy którym zostawił Herolda Idajosa, by koni pilnował i mułów. Sam stary człowiek poszedł wprost do domostwa, gdzie siedział 35 JAK CZYTAĆ HOMERA? Achilles miły Zeusowi. I zastał go samego. Towarzysze daleko gdzieś byli. Dwaj z nich tylko, Heros Automedon i Alkimos, latorośl Aresa, Krzątali się tu. Achilles dopiero co, przed chwilą, Jadł i pił. Jeszcze nawet nie odsunięto stohi. Nikt nie widział, że wchodzi ktoś. VV#ielki Priam podszedł I objął Achillesowe kolana, całował ręce Straszne, mężobójcze, które tylu mu synów zgładziły. Jak wtedy, gdy ciężka wina obarczyła kogoś, gdy zabił W swoim kraju człowieka i uciekł do innego ludu, I wchodzi do domu bogacza, a ludzie patrzą zdumieni, Tak Achilles się zdumiał, widząc podobnego bogom Priama. Zadrżeli i inni, spoglądali jeden na drugiego. A Priam wtedy tak przemówił do niego błagalnie: "Wspomnij na ojca swego, do bogów podobny Achillu, On moim jest rówieśnikiem, na przykrym progu starości. Może dręczą go ludzie, którzy mieszkają dokoła, A nie ma nikogo, kto by odparł szkodę i grozę. Kiedy jednak słyszy, że ty jeszcze żyjesz na świecie, Cieszy się w swoim sercu, przez wszystkie dni się spodziewa, Że jego syn rodzony przecież powróci spod Troi. Ja za to biedny, bo synów zrodziłem bardzo mężnych W tej rozległej Troi, a żaden mi z nich nie został. Było pięćdziesięciu, gdy Achajowie nadeszli, Dziewiętnastu synów z jednego łona, a innych Urodziły mi w moim pałacu inne kobiety. Wielu im Ares srogi podciął kolana, a tego, Który mi jeden pozostał, a bror;ł miasta i ludu, Ty walczącego za ojczyznę wczoraj zabiłeś, Hektora. To po niego tu, u okrętów achajskich, Jestem, by go wykupić, a niosę ci dary niezmieme. Achillu, uszanuj bogów, ulituj się nade mną, Wspomniawszy na swego ojca. Jam biedniejszy od niego, Ścierpiałem więcej niż jakikolwiek śmiertelny na ziemi. Przecież całuję rękę, która mi synów zgładziła". Tak rzekł, a tamtemu zebrało się na płacz za ojcem. Ujął starca za rękę i lekko odepchnął. Obu Ogarnęło wspomnienie. Jeden mężobójcę Hektora Długo opłakiwał skulony u stóp Achillesa, Drugi za swoim ojcem, a co chwila znów za Patroklem 36 Z Iliady Płakał. Łkanie obu słyszało się w całym domostwie. Ale kiedy Achilles już się nasycił płaczem I łaknienie łez opuściło serce i członki, Nagle powstał z krzesła, wziął tamtego za rękę I podniósł go, pełen litości dla siwej głowy i brody. Potem takie do niego rzekł sla-zydlate słowa: "Biedny ty, ileż niedoli musiałeś ścierpieć w sercu. Jakżeś ty się odważył przyjść sam pod achajskie okręty, Wprost przed oczy człowieka, co tylu ci mężnych synów Zabił i odarł ze zbroi? O, serce w tobie żelazne. Lecz teraz usiądź tutaj na l#ześle, a bóle w duszy Ukryjmy, niech tam leżą, chociaż nam bardzo jest smutno. Żadnego nie przyniesie pożytku lament rozpaczy. Tak to bogowie wyprzędli dla biednych śmiertelników, Że mają żyć w goryczy. A sami są beztroscy. Dwie na Zeusowym progu stoją beczki, z nich czerpie Dary, jakich udziela: z jednej złe, z drugiej dobre. Komu zmieszane dary Zeus gromem władnący zsyła, Ten na przemian niedolę i szczęście w życiu spotyka. Komu daje posępne jeno, ten w hańbie żyje I bieda go okropna gna po boskiej ziemi. Błąka się nie szanowany ani przez bogów, ani Przez ludzi. Tak Peleusowi słali bogowie dary Świetne od samych narodzin. Nad wszystkich słynął on mężów Szczęściem i bogactwem, a Myrmidonom przewodził, I chociaż był śmiertelny, boginię mu dali za żonę. Ale do tego dołożył bóg także zło, bo w pałacu Nie było szczepu synów, którzy mogliby władać. Tylko jednego zrodził, na krótki żywot. A teraz Nie mogę mu pomóc w starości, bo z dala od ojczyzny Siedzę pod Troją, dręcząc ciebie i twoje dzieci. O tobie też, starcze, słyszymy, że niegdyś byłeś szczęśliwy. Ile jest ziemi, mówią, między Lesbos, siedzibą Makara, I Frygią, i bezmiernym Hellespontem, tu wszędzie Zaćmiewałeś innych synami i bogactwem. Ale skoro niebianie przywiedli na ciebie tę zgrozę, Ciągle się wokół miasta kłębią walki i rzezie. Znoś to i nie biadaj tak uparcie w swym sercu. Gdy tak płaczesz nad mężnym synem, niczego nie zmienisz. Nie wskrzesisz go, prędzej ściągniesz na siebie inną niedolę". 37 JAK CZYTAĆ HOMERA? Na to mu rzekł podobny bogom stary Priam: "Nie sadzaj mnie na krześle, wychowanku Zeusa, dopóki Hektor leży bez czci w szałasie, lecz jak najrychlej Oddaj mi, niech go zobaczę własnymi oczami, a przyjmij Obfity okup, jaki przywiozłem. Obyś go użył I wrócił do swojej ziemi ojczystej, bo tyś mi pierwszy Pozwolił, bym jeszcze żył i widział światło słońca". Krzywo na niego spojrzawszy, rzekł prędki w biegu Achilles: "Nie drażnij mnie teraz, starcze. Sam zamierzam ci oddać Hektora, bo z posłaniem od Zeusa przyszła do mnie Rodzicielka moja, córka morskiego starca. Ciebie też, Priamie (wiem w sercu, to mi nie umknie), Któryś z bogów tu przywiódł do żwawych okrętów achajskich. Nikt by nie śmiał śmiertelny, nawet i w kwiecie wieku, Przyjść do obozu, ani nie zmyliłby straży, ani Zasuwy u naszych wrót nie odsunąłby bez udręczenia. Przeto wśród tylu ciexpień jeszcze mi serca nie zmącaj Tak, bym ci nie dał ostać się nawet tu w szałasie, Choć jesteś błagalnikiem. Pogwałciłbym Zeusa nakazy". Tak rzekł. A starzec zadrżał w trwodze i był poshzszny Z Odysei Z ODYSEI WSTĘP DO EPOPEI (1,1-10) Męża opiewaj mi, Muzo, obrotnego, co wiele Błąkał się, skoro obalił świętą warownię Troi. Zobaczył miasta ludzi wielu i poznał ich myśli, Dużo też w sercu przecierpiał bólu na morzu, o życie Zabiegając i o to, by towarzysze wrócili. A jednak ich nie ocalił, chociaż tak pragnął tego, Albowiem zginęli przez swoje własne szaleństwo, głupcy, Kiedy woły Heliosa Hyperiona zjedli, A on odebrał im dzień powrotu. Zaczynając Skądkolwiek, bogini, córko Zeusa, i nam to opowiedz. 38 39 JAK CZYTAĆ HOMERA? ATENA UMACNIA TELEMACHA ( 1, 319-364) Przemówiwszy do niego, sowiooka Atena odeszła. Jak ptak między krokwie odleciała. Lecz jemu w serce Wlała siłę i śmiałość i przypomniała mu ojca Wyraźniej niż kiedykolwiek. Kiedy się nad tym zamyślił, Osłupiał w duchu. Zrozumiał przecież, iż z bóstwem gwarzył. Wnet wrócił, mąż bogom równy, między zalotników. A dla nich śpiewał pieśniarz wiełce sławny. W milczeniu Siedzieli zasłuchani. Opiewał powrót Achajów Mozolny, jaki spod Troi zgotowała im Pallas Atena. W górnej zaś izbie, słysząc, pojęła ową pieśń boską Córka Ikariosa, roztropna Penelopeja, I zstąpiła z wysokich schodów swojego domostwa, Nie sama, dwie kroczyły przy niej służebne. Kiedy Przed zalotników doszła ta boska pośród kobiet, Stanęła pod filarem, na którym wspierał się mocny Strop, odsunęła z twarzy błyszczący welon. Po jednej I drugiej stronie pani była służebna zacna. Płacząc, tak rzekła pani do boskiego śpiewaka: "Femiosie, znasz wiele innych ponęt głaszczących śmiertelnych, Dzieła herosów i bogów, sławione przez was, pieśniarzy. Jedno z nich, tu siedząc, opiewaj, a ci w milczeniu Niech piją wino. Ale owej pieśni zaniechaj Przesmutnej, która zawsze rozdziera we mnie to moje Serce, bo w tej mi rzeczy ból przypadł najokropniejszy. Za głową tak drogą tęsknię, pamiętając herosa, Którego sława się szerzy w Helladzie i w samym Argos". Ale na to Tełemach roztropny wprost odpowiedział: "Matko, czemu byś chciała, by pieśniarz, którego lubią, Nie cieszył łudzi tym, czym umysł go natchnie? VVinni Nie są przecież pieśniarze, lecz tylko Zeus, który daje, Co zechce, każdemu z ludzi trudzących się dla chleba. Pieśniarza nie gań za to, że śpiewa złą dolę Danaów. Tę bowiem pieśń zazwyczaj ludzie bardziej chwalą, Która dla ich uszu rozbrzmiewa najświeższą nowością. Z Odysei Niechże twoje serce i umysł cierpliwie to pojmą, Że porę powrotu utracił w Troi nie tylko jeden Odyseusz, lecz wielu też innych mężów tam legło. Wróć teraz do swoich izb, o swoje zatroszcz się prace, O krosna i wrzeciono, a pilnuj też, by służebne Starannie się przy tym krzątały. O pieśniach pomyślą mężczyźni Wszyscy, a zwłaszcza ja. Bo moja jest władza w tym domu". Ona odeszła zdumiona do swoich izb. Tak rozsądne Słowa, wypowiedziane przez syna, zapadły jej w serce A tam na górze, w gronie kobiet służebnych, dhigo Za swoim Odyseuszem, drogim małżonkiem, płakała, Aż ją błogo uśpiła sowiooka Atena. ODYSEUSZ U KALIPSO (5, 28-84) Zeus do Hermesa rzekł, rodzonego syna: "Hermeju, Ty i w takich, i w innych sprawach jesteś mi posłem. Nimfie o pięknych warkoczach zanieś niechybny wyrok, Powrót cierpliwego Odyseusza. Ma wrócić Nie prowadzony ani przez bogów, ani przez ludzi. Jeno na tratwie wieloma sznurami spojonej, cierpiąc, Niech do ziemi żyznych skib dopłynie, do Scheru, Kraju Feaków, którzy rodzą się krewni bogom. Oni uczczą go jakby boga, z całego serca, A potem odeślą w ol#ęcie do miłej mu ojczyzny, Dawszy spiż i złoto, i stertę szat, bogactwo Takie, jakiego nigdy nie miałby z Troi, gdyby Wrócił bez żadnych przygód, wioząc należną część łupu. Jest mu więc przeznaczone zobaczyć bliskich, przybyć Do wysokiego domostwa i ziemi swoich ojców". Tak rzekł, a ten nie omieszkał usłuchać, Argeifontes Posłaniec. Zaraz wzuł na stopy sandały piękne, Ambrozyjskie, złote: one nad wodą i ziemią 40 1 41 JAK CZYTAĆ HOMERA? Niezmierzoną niosły go lekko, z powiewem wiatru. Wziął też różdżkę, którą czaruje ludzkie oczy, Czyje chce, i znowu może śpiących obudzić. Mając różdżkę w rękach, leciał mocny Argeifontes, Aż doleciawszy do Pieru, z eteru rzucił się w morze I dalej mknął po fali, jakby był kormoranem, Który, łowiąc ryby w strasznych ostępach morza Nieukojonego, skrzydła w słonej topieli Moczy. Jemu podobny Hermes biegł po mnogich bałwanach. Kiedy zaś dobiegł do wyspy leżącej tak daleko, Z fioletowego morza wyskoczył na ląd i kroczył Po ziemi, aż doszedł do wielkiej pieczary, w której mieszkała Nimfa o pięknych warkoczach. Zastał ją w jej domostwie. Wielki na palenisku buzował ogień. Po wyspie Szerzyła się błoga woń płonących tu polan, z tui I z cedru, co łatwo się łupie. A ona w głębi, cudnie Śpiewając, ze złotą w ręku iglicą chodziła przy krosnach. Las się krzewił dokoła groty krzepki i gęsty, Olchy i topole, i cyprys słodko pachnący. Ptaki o rozłożystych skrzydłach mościły tu sobie Gniazda: puszczyki, jastrzębie, długojęzyczne kruki Morskie, takie, którym podoba się życie na morzu. Przed samą głęboką grotą rozpościerała się bujnie Winorośl ogrodowa, obwieszona gronami. Cztery zdroje w szeregu tryskały przejrzystą wodą Jeden przy drugim, lecz strugi plynYły w różne strony. I słały się miękkie łąki, fiołkiem i opichem Rozkwitające. Nawet i bóg się nieśmiertelny Musiał zadziwić, widząc to, i cieszyć się w sercu. Przystanął więc posłaniec Argeifontes i patrzał, A kiedy wszystkim, co widział, już się w duszy nacieszył, Raźnie do rozległej poszedł pieczary. Kalipso, Boska śród bogiń, spojrzawszy, od razu go rozpoznała, Bo nieśmiertelni bogowie nie są sobie nawzajem Nieznani, choćby któryś mieszkał bardzo daleko. Wielkodusznego zaś Odyseusza w grocie Nie zastał. Ten, jak zawsze, siedział na wybrzeżu, Łzami, jękiem, bólem dręcząc duszę. Co chwila Na morze nieukojone spoglądał. Płakał a płakał. Z Odysei NA WYBRZEŻU SCHERII (6, 85-197) Dziewczęta, gdy przyjechały nad przepiękny nurt rzeki, Gdzie cały rok były pralnie, a w nie tyle dobrej wody Napływało, że mógłbyś i najbrudniejsze prać szaty, Zaraz odprzęgły muły od wozu, aby je pognać Brzegiem opryskiwanym wirami, niech się nasycą Słodką jakby miód trawą. A szaty z wozu brały W obie ręce i niosły do ciemnej wody, i żwawo Deptały, która prędzej, w owych jamach pralniczych. Gdy uprały szaty, zmywając z nich wszelki brud, rzędem Rozpostarły je wszystkie na brzegu morza, gdzie fala Najczęstszymi chlustami ogarnia nadbrzeżne kamyki. Same zaś, też się obmywszy i namaściwszy oliwą, Zasiadły do swojej biesiady nad wodą rzeki, czekając, Aż promienie słońca osuszą szaty. A kiedy Służebne i ona, pani, posiliły się, w piłkę Grały sobie, zrzuciwszy chusty z głów. Białoramienna Przewodziła zabawie królewna I#Tausikaa. Jaka idzie po górach łuczniczka Artemida Czy to po olbrzymim Tajgecie, czy Erimancie, Zachwycona łaniami rączymi albo dzikami, A przy niej nimfy, córki Zeusa zbrojnego w egidę, Mieszkanki pól, igrają. Raduje się w sercu Leto, 42 / 43 JAK CZYTAĆ HOMERA? Gdy ona nad wszystkimi góruje głową i czołem I łatwo ją można rozpoznać, chociaż i inne są piękne. Taka pośród służebnych jaśniała dziewicza królewna. Kiedy zaś wszystkie miały już powrócić do domu, A nawet zaprzęgły muły i ułożyły szaty, Inaczej pomyślała sowiooka Atena: Niech się Odyseusz przebudzi i pięknolicą Ujrzy dziewczynę, która mu wskaże miasto Feaków. Piłka więc przez królewnę rzucona ku jednej z dziewcząt, Nie do niej poleciała, wpadła w głęboki wir wody. Jakże one krzyknęły. Ocknął się boski Odysej, A usiadłszy rozważał w swoim sercu i duchu: "O biada mi, jakichże śmiertelnych ziemię nawiedzam? Czy to zuchwalcy, dzicy, całkiem wyzuci z prawa, Czy gościnni dla obcych i pełni czci dla bogów? Jakiś tu mnie dobiegł kobiecy krzyk, z ust dziewczyńskich, Może nimf, które żyją na szczytach gór urwistych Albo u źródeł rzek, lub na zielonych pastwiskach? A może raczej jestem tu blisko ludzkiej mowy? Nie ma rady, sam to muszę zobaczyć i zbadać". Mówiąc tak, wynurzył się z krzaków boski Odysej, Skoro mocną ręką ułamał z gęstych zarośli Liściastą gałąź, którą zakrył swe części wstydliwe. I szedł jak lew wykarmiony w górach, pewny swej mocy, Który i przez wicher, i przez deszcz idzie, a jego Oczy to ogień. Wdziera się między woły i owce, I leśne łanie. A brzuch go przynagla, aby się ważył, Szukając stad, wtargnąć nawet do zagród najmocniej zamkniętych, Tak Odyseusz w grono dziewcząt o pięknych warkoczach Zamierzał wejść, choć był nagi. Przymuszała konieczność. Straszny się wydał dziewczętom, tak oszpecony solą. Uciekały to tu, to tam, wybrzeżem, najdalej. Jedna została córka Alkinoosa. Atena W jej serce wlała odwagę, ciału odjęła dreszcz trwogi. Stała niewzruszona. A wahał się Odyseusz, Czy objąć pięknolicej kolana i tak ją prosić, Czy raczej z dala, jak był, uprzejmymi słowami Zapytać, czy mogłaby miasto mu wskazać i dać jakieś szaty. Z Odysei Po dobrym namyśle wydało się, że będzie korzystniej Uprzejmymi słowami poprosić ją o to z dala, Dotknięcie bowiem kolan mogłoby ją rozgniewać. Słowa więc wypowiedział uprzejme i roztropne: "Przed tobą chylę się, pani. Czyś bóstwem jest, czy śmiertelną? Jeżeliś jednym z bóstw, co władają rozległym niebem, Do Artemidy, córki wielkiego Zeusa, pięknością, Wzrostem i postawą zdasz mi się najpodobniejsza. Lecz jeśliś spośród śmiertelnych, co żyją na ziemi, trzykroć Są szczęśliwi twój ojciec i czcigodna matka, Trzykroć szczęśliwi bracia, bo jakże się im wszystkim Serce rozjaśnia w wielkiej radości dzięki tobie, Gdy widzą, jaki to kwiat wchodzi w dziewczęcy korowód. Ale najszczęśliwszy w sercu nad wszystkich innych Ten, kto za stosy darów powiedzie ciebie do domu. Bom jeszcze nigdy kogoś takiego nie widział na oczy, Czy męża, czy kobiety. Dziw mnie ogarnia, gdy patczę. Na Delos niegdyś taką, przy Apollina ołtarzu, Ujrzałem wznoszącą się w górę nową latorośl palmy. Bom ja i tam powędrował, a wielkie szło za mną wojsko W drogę, na której miałem zaznać srogiej niedoli. Tak samo wówczas struchlałem w duchu i długo patrzałem, Bo jeszcze nigdy takie drzewo z ziemi nie wzrosło, Jak ciebie, pani, podziwiam, truchleję i strasznie się lękam Dotknąć twych kolan. Lecz twarda mnie bieda zmusza do tego. Wczoraj z sinego się morza wyrwałem po dniach dwudziestu, Kiedy mnie ciągle gnała fala i wściekłe wichry Od samej wyspy Ogygii. Teraz tu rzucił mnie dajmon, Pewnie po to, bym zaznał i tu niedoli. Nie myślę, Że to się skończy. Jeszcze wiele ześlą bogowie. Lecz ty ulituj się, pani, bo naznoiwszy się w bólu Do ciebie pierwszej przemawiam, a nie znam nikogo innego Z ludzi, którzy to miasto i ziemię tę posiadają. Wskaż mi drogę do grodu i jeśli, idąc tu, w jakiś Łachman spowiłaś bieliznę, daj mi go, bym się okrył. Tobie niech dadzą bogowie, czego w sercu pragniesz, Męża i dom, a także niech dorzucą i zgodę Zacną. Od tego nie ma lepszego nic, cenniejszego, Kiedy zgodnymi myślami przewodzą swemu domowi 44 45 JAK CZYTAĆ HOMERA? Mężczyzna i kobieta. Zgryzota clla nieżyczliwych, Radość to dla przyjaciół, a dla nich największa chwała" Na to odrzekła białoramienna Nausikaa: "Gościu, ty nie wyglądasz na łotra ani na głupca. Lecz Zeus Olimpijski, on sam, rozdziela ludziom szczęście, Zacnym i złym, każdemu według swej własnej woli. Co więc on ci dał, przystoi, abyś to ścierpiał. Teraz zaś, skoroś przybył do naszej ziemi i miasta, Ni szaty ci nie zabraknie, ni czegokolwiek innego, Co powinien dostać doświadczony ciężko Błagalnik. Wskażę drogę do naszego miasta i powiem Imię ludu. Feacy mają to miasto i ziemię. Ja jestem córką wielkodusznego Alkinoosa, Który pośród Feaków dzierży siłę i władzę". ODYSEUSZ TUŁACZ PRZED SWOIM ZAMKIEM (17, 291-327) Argos, leżąc, podniósł łeb, nastawił uszu. Był to Pies cierpliwego Odyseusza. Sam go wychował, A wykorzystać nie zdążył, zanim pod święte llion Poszedł. Za to używali niegdy; Argośa młodzi Do łowów na kozice, na sarny i zające. A teraz poniechany, gdy pan daleko, leżał Na obfitym gnoju, który spod mułów i wołów Zganuano przed bramę, a potem parobcy brali ten nawóz, By nim użyźniać rozległy majątek Odyseusza. Tu właśnie leżał pies Argos, a wszy się na nim mrowiły. W onej chwili, gdy poznał, że Odyseusz jest blisko, Poruszył ogonem, opuścił oba uszy, lecz chociaż Chciał, nie zdołał jednak podbiec do swego pana. A ten, gdy to ujrzał, odwrócił się i łzę z oka otarł, Łatwo się ukrywając przed Eumajosem, i rzecze: "Eumaju, jakie to dziwne, że pies ten leży na gnoju. Wydaje się bardzo ładny, lecz przecież nie mogę wiedzieć, Z Odysei Czy przy dorodnym wyglądzie był on także rączy, Czy raczej to jeden z piesków, co się pętają u stołu, Trzymane przez możnych panów dla samej tylko śliczności" Na to odpowiedziałeś, pasterzu świń, Eumaju: "Pies ten do człowieka, co umarł gdzieś hen, należał. Jeśliby teraz tak wyglądał i był tak silny, Jak wtedy, gdy Odyseusz zostawił go, idąc pod Troję, Dopiero byś się napatrzył psiej chyżości i mocy. Jemu nigdy nie umknął, nawet w najgłębszych ostępach, Zwierz, za którym się puścił. W tropieniu był też niezrównany Lecz teraz znędzniał, bo pan daleko od ojczyzny Przepadł, a tu kobiety wcale o psa nie dbają. Słudzy, gdy nie ma nad nimi władczej ręki, wcale Nie kwapią się, aby robić, co jest ich obowiązkiem. Połowę bowiem zdolności Grzmiący Zeus człowiekowi Odbiera, którego zagarnęła pora niewoli". Rzekłszy, wszedł do zamku, w którym dobrze się mieszka, Do megaronu, w gąszcz świetnych zalotników. A dola Czarnej śmierci wzięła Argosa zaraz po tym, Jak ujrzał Odyseusza po dwudziestu latach. ZACZYNA SIĘ POGROM ZALOTNIKÓW (22, 1#3) Oto z łachmanów nagle obnażył się Odyseusz Przemyślny, skoczył na wielki próg, a łuk mając w ręce I kołczan pełen strzał, wysypał sobie przed stopy Te chyże groty. I tak przemówił do zalotników: "Wielce groźne zawody zakończyły się wreszcie. Teraz w inną tarczę, dotąd nie znaną, będę Strzelał. Poszczęści się może, da mi chlubę Apollo". Ledwie rzekł, w Antinoosa posłał gorzką strzałę, Właśnie kiedy tamten miał wznieść ku ustom piękny Puchar, złoty, dwuuszny, i już go w dłoniach tczymał, Aby się napić wina. O tym, że zginie, nawet 46 JAK CZYTAĆ HOMERA? Myśl w duchu nie zaświtała. Któż by przypuszczał, że jeden Wśród tylu biesiadników człowiek, choćby najtęższy, Zgotuje mu śmierć posępną, czarną Kerę? W tchawicę Celował Odyseusz i ugodził ją grotem: Przez samo najmiększe miejsce szyi przeszło ostrze. Zwinął się od ciosu i na bok runął, a puchar Wypadł z ręki. Zaraz bluznęła z nozdrzy gęsta Struga krwi. Wierzgając nogami, stół od siebie Odepchnął. Jadło strącone na ziemię, chleb i pieczyste, Wszystko I#wią się zbxukało. Zawrzaśli biesiadnicy, Ilu ich było przy stołach, gdy zobaczyli, jak upadł. W całej świetlicy, spłoszeni, poderwali się z krzeseł, Oczami przeszukiwali mocne ściany, lecz nigdzie Nie było tarczy ni żadnej krzepkiej włóczni do wzięcia. Tylko więc gniewnie przeciw Odyseuszowi krzyczeli: "Ty obcy, niegodnie szyjesz strzałami. Lecz już nie czekaj Innego igrzyska. Pewna już tobie urwista zagłada, Zabiłeś bowiem męża, który był najświetniejszy Z młodzieży itackiej. Za to sępy cię tu rozszarpią". Tak każdy z nich wykrzykiwał, mniemając, że nieumyślnie Uśmiercił on człowieka. Głupcy, nie rozpoznali, Że to już na nich wszystkich przyszedł ten kres, zatcacenie. Krzywo spojrzawszy, znów rzecze przemyślny Odyseusz: "Psy, nie myśleliście o tym, że mogę z ziemi trojańskiej Wrócić do domu. Dlatego dom mi mój wyżeracie, Gwałtem wchodzicie do łóżek służebnic. I chociaż jeszcze Lyję, wy tutaj śmiecie o moją ubiegać się żonę, Nie bojąc się ani bogów, co w wielkim niebie mieszkają, Ani też zemsty, jaka z czasem przyjść może od ludzi. Oto na was wreszcie wali się kres, zatracenie". Wtedy nimi wszystkimi zatrzęsła sina trwoga. Każdy się tylko rozglądał: jak się wymknąć z urwistej zagłady. Z Odysei ODYSEUSZ Z ODZYSKANĄ PENELOPĄ (23, 231-287) Słuchając jej słów, jeszcze bardziej zapragnął łkać. I płakał Trzymając w uścisku żonę, skarb swego ducha, wierną. A jak upragniona się jawi ziemia rozbitkom, którym Dobrze zrobioną nawę Posejdon roztrzaskał na morzu, Gdy wichrem wzdęta, ogromna fala na nią naparła: Niewielu wtedy zdołało wpław uciec z siwej topieli Na ląd, a morska sól oblepia im skórę, i wchodzą Na wytęsknioną ziemię, uratowani od śmierci- Tak upragniony był dla niej mąż, tak na niego patczała, Nie chcąc rozluźnić białych łokci na jego szyi. Stanęłaby nad płaczącymi różanopalca Eos, Gdyby sowiooka Atena nie pomyślała Inaczej: noc na zachodnim skraju wzdłużyła, a Eos Złototroną wstrzymała nad Okeanem, nie dając Zaprząc rączonogich koni, niosących światłość Ludziom, Lamposa i Faetonta, rumaków Jutrzenki. A wówczas mówił do żony przemyślny Odyseusz: "Żono, my nie doszliśmy jeszcze do kresu wszystkich Mozołów, bo pozostał trud, którego nie zmierzysz, Tak wielki jest i ciężki, a muszę go szczerze wypełnić To mi przepowiedziała dusza Tejrezjaszowa W dniu, gdy zstąpiłem w głębię Hadesowego domu Zabiegając o dzień powrotu dla druhów i dla mnie. Lecz chodźmy teraz, żono, do łoża, aby wreszcie Snem się błogim nacieszyć, jaki nas w nim ukoi". Odpowiedziała mu na to roztropna Penelopeja: "Łoże będzie dla ciebie gotowe, kiedykolwiek Zechcesz, skoro bogowie dali ci wrócić do domu Dobrze zbudowanego i do ziemi ojczystej. Ale gdyś tamto wspomniał, a jakiś bóg cię natchnął, Już mi opowiedz o trudzie owym, bo przecież potem I tak się wszystkiego dowiem. Niegorzej jest wiedzieć zawczasu" Na to odrzekł przemyślny Odyseusz: "Czemu, Dziwna ty, tak się uparcie domagasz, żebym mówił? 48 49 JAK CZYTAĆ HOMERA? Dobrze, powiem ci wszystko, niczego nie zamilczę, A ciebie to nie ucieszy, jak i ja się tym wcale Nie raduję, bo on mi kazał przez liczne śmiertelnych Miasta iść, a trzymać w rękach poręczne wiosło, Aż przybędę do ludzi, którzy nie znają morza Ani nie jedzą potraw zaprawionych solą, Ani nie widzieli okrętów o burtach szkarłatnych, Ani poręcznych wioseł, co są skrzydłami okrętów. I znak mi podał wyraźny, którego też nie zataję: Jeśli, spotykając mię, inny wędrowiec powie, Że na moim świetnym ramieniu niosę wiejadło, Wtedy wbiwszy w ziemię poręczne wiosło, a piękne Złożywszy tam ofiary Posejdonowi władcy, Barana i byka, i wieprza, co świnie pokrywa, do domu Mam powrócić i święte odprawić hekatomby Dla nieśmiertelnych bogów, co w wielkim niebie mieszkają, Dla wszystkich po kolei. A śmierć z samego morza Przyjdzie bardzo łagodna, która mnie zabije Spętanego pogodną starością. Wokół mnie ludy Będą szczęśliwe. On wieścił, że to się wszystko spehii". Powiedziała mężowi roztropna Penelopeja: "Jeżeli lepszą starość spehiią tobie bogowie, Jest nadzieja, że kiedyś będzie kres niedoli". NAUKI HEZJODA I HYMNY DO BOGÓW Herodot, nad którego dziełem niebawem się pochylimy, pisze w swoich Dziejach (2, 53): "Hezjod i Homer, jak mniemam, poprze- dzili mnie o czterysta lat, nie o więcej". Czas wielkiego historyka to lata w przybliżeniu 489#25. Gdybyśmy mieli Herodotowi zaufać, chyba należałoby uznać, że obaj poeci byli sobie współcześni i żyli w IX wieku przed Chrystusem. Większość jednak dzisiejszych bada- czy datuje Homera na stulecie VIII. Co się zaś tyczy Hezjoda, nie wiemy, czy, wymieniając go na pierwszym miejscu, historyk chce nam dać do zrozumienia, że uważa tego z dwóch poetów za nieco przynajmniej starszego. O to, który był wcześniejszy, Grecy będą się spierać aż do Arystarcha z Samotraki (II wiek przed Chr.), które- go filologiczną opinię o pierwszeństwie Homera podtrzymuje nauka dzisiejsza, upatrując Hezjodową porę około roku 700 przed Chrys- tusem. Misja poety z Beocji O Homerze jako człowieku nic pewnego (poza wizerunkiem duchowym, który promienieje z Homerowego artyzmu) nie wiemy. Z jednego zaś z dwóch największych przypisanych Hezjodowi poe- matów (niewielkiego zresztą: jest to jedna księga tylko, trochę ponad 51 NAUKI HEZJODA I HYMNY DO BOGÓW osiemset wersów), z Prac i dni, dowiadujemy się choć trochę o ro- dowodzie autora. Żywiąc głęboką urazę do swojego brata, Persesa, który jakoby oszukał go przy podziale dobytku po ojcu, udziela mu rad, jak należy żeglować i handlować, i z tego, a nie z okradania krewnych, czerpać środki do życia. Trzeba, po pierwsze, wybrać porę (w. 630-640): Najpierw czekaj cierpliwie, aż pora nastanie żeglugi, A wtedy okręt chyży spuść na morze, porządnym Napełniony towarem, byś wrócił do domu z zyskiem, Jak ojciec mój i twój, o bardzo ghipi Persesie, Żeglował, kiedy mu brakło godziwego dostatku, A przepłynąwszy szmat morza, tu przybył. Z eolskiej Kyme Wypłynął był czamym ol#ętem, nie przed pomyślnością Uciekając, nie przed dobrobytem, bogactwem, Lecz przed ponurą biedą, jaką Zeus ludziom daje. Przy Helikonie w nieszczęsnej osiedlił się wiosce, Askrze, Niezdrowej w zimie, nieznośnej w lecie, zawsze okropnej. Miasto Kyme znajdowało się w północnej, zajętej przez koloni- stów eolskich, części zachodniego wybrzeża Azji Mniejszej. Gro- dem, wprawdzie małym, była i Askra, chociaż udręczony poeta nazywa ją wsią, kome. Z antycznej akropoli ostała się wieża. Krajobraz dokoła jest górski, Askrę zbudowano wśród gór Helikonu, nad Doliną Muz, w pobliżu większego miasta, Tespiów, w krainie zwanej Beocją, sąsiadującej z Attyką. Gorliwie czczono tu Muzy i inne też bóstwa. Wiele zresztą było w całej Beocji, na ziemi rolniczej, konserwatywnej, miejsc świętych. Domyślamy się w nich starego i różnorodnego dziedzictwa, najpierw tradycji przedgreckich "Pelazgów". Najeźdźcy achajscy, kiedy podbili tę krainę, zbudowali kilka możnych grodów kultury mykeńskiej. Około pory zaś wojny trojańskiej, jak twierdzi Tukidydes (l, 12), wdarły się zastępy eolskich Beotów z Tesalii, którzy z kolei stali się władcami i wznie- śli nowe grody. Mówiono tu w późniejszych wiekach dialektem, w którym ba- dacze dopatrują się elementów zarówno eolskich, jak i staro- achajskich, co jednak dla poezji Hezjoda nie będzie miało duże- go znaczenia, gdyż przyjmie on w swej twórczości Homerowy Misja poety z Beocji dialekt epicki, ogólnogrecki wówczas język poetycki, odświętny, czerpiący swoje dobro z różnych, często prastarych, nurtów gre- czyzny. Przyswoi sobie Hezjod także Homerową miarę wiersza, heksametr. Syn kupca z Azji Mniejszej, oszukany czy nie oszukany przez młodszego brata, Persesa, który pono przekupił "królów" (basilees), czyli arystokratów, rozstrzygających spory między ludźmi z gminu, wiódł, jak można sądzić, życie rolnika i pasterza; chlubi się tym, iż dzięki wytrwałej pracy stał się zamożniejszy od marnotrawnego, jego zdaniem, brata (Prace i dnie, 37-41). Wędrując zaś, z owcami czy bez nich, po okolicach "okropnej" Askry, dopytywał się u ludzi o sprawdzone przez stulecia i tysiąclecia reguły uprawy roli, ho- dowli stad, i o kunszt żeglarstwa, jak też o sposoby czci, którą należy oddawać bogom; poznawał również odwieczne zasady mo- ralne. Poemat Prace i dnie zaczyna się, jak przystoi, od modlitwy do Muz, które Hezjod prosi, aby mu pomogły godnie wysławić Zeusa. Niebawem jednak spogląda na Persesa, którego chciałby nauczyć roztropności. Podstawą zaś edukacji jest udzielenie wiedzy o tym, iż są dwie Niezgody (Erides): Niezgoda zła, która warzy wojnę i szerzy zniszczenie, oraz Niezgoda dobra, sprawiająca, że garncarz zazdrości garncarzowi, cieśla cieśli, żebrak żebrakowi, pieśniarz pieśniarzowi; taka zazdrość jest siłą pobudzającą pożyteczne współzawodnictwo, zachęcającą więc do pracy. Bogowie ukryli przed ludźmi środki do życia, pracą trzeba je wydobywać z ukrycia. Człowiekiem uczciwym, żyjącym według wskazań bogini Dike, Sprawiedliwości, jest ten, kto niestrudzenie pracuje. Taka jest wola Zeusa, którego prorokiem czuje się wieśniak z beockiej Askry. Wola to twarda i groźna, o czym świadczą nieudane próby prze- chytrzenia jej przez obrońcę ludzi, Prometeusza, jak też rola ukształ- towanej z rozkazu Zeusa pięknej Pandory i będącej jej posagiem beczki, z której wyfrunęły na ludzi rozliczne niedole. Zaraz po tym epizodzie roztacza się w Hezjodowym poemacie opowieść o pięciu "wiekach", ściślej: o pięciu kolejnych "rodzajach" (genea) ludzi. Zdają się w niej trwać dalekie wspomnienia wielkich cyklów wy- darzeń. 52 I 53 NAUKI HF7JODA I HYMNY DO BOGÓW O wiekach i o bogach Obraz epoki "spiżowej" jest chyba panoramą najazdu, który zwalił się na rolnicze plenuona "Pelazgów": inwazji achajskich wojowni- ków o sercach "jak z adamantu" (adamas - "to, co niepokonane", może stal, może diament, a może tylko krzemień). Epoka "heroicz- na" - "boski rodzaj herosów" - najwyraźniej, choćby przez wymie- nienie Teb i wojny tebańskiej ("o Edypowe stada", co chyba oznacza tu nie tylko bydło, lecz - przez poetycką figurę "części zamiast całości" - wszelkie dziedzictwo rodowe, jakie sobie wydzierali skłó- ceni bracia, Eteokles i Polinejkes) oraz wojny trojańskiej, wskazuje na czasy kultury mykeńskiej, której rozkwit opromienił stulecia XIV-XII. Można podejrzewać, iż ową epokę Hezjod nam dodał do wcześniejszej tradycji o epokach tylko czterech, skoro uznał, że trzeba gdzieś w dziejach zadomowić wspaniałych herosów, opiewa- nych przez takie poematy epickie jak Iliada i Odyseja. Po odegraniu swojej roli w zdarzeniach bohaterskich zostali oni przeniesieni na " wyspy błogosławionych" (makaron nesoi). Jeśli uwierzymy kilku dalszym wersom, przechowanym tylko w niektórych zapisach, a więc niepewnym (dlatego je ujmuję w nawias prostokątny), króluje tam nad nimi Kronos, w praczasie obalony przez Zeusa, a potem przez zwycięzcę uwolniony z pęt. Wreszcie zaś w epoce piątej, "żelaznej", bez trudu rozpoznajemy czasy, które zaczęły się od pożogi i ruiny zamków mykeńskich, czy raczej od ogólnej wówczas, na przełomie brązu i żelaza (u schyłku drugiego tysiąclecia przed Chr.), katastrofy cywilizacji we wschodniej części obszaru śródziemnomorskiego. Epoka ta, jak stwierdza Hezjod, nadal trwa i będzie trwała. Ludziom jest coraz ciężej. Zanim jednak poeta przedstawił dwie epoki poprzedzające naszą i załamał ręce nad czasami "żelaznymi", wpatrzył się w dwie epoki dawniejsze. Do dziś niepokoi nas pytanie, skąd o nich wiedział. Kto mu oznajmił, że ludzie niegdyś jako "rodzaj złoty" żyli szczęśliwie na przychylnie ich karmiącej ziemi? Kto mu powiedział o następnym j , " y " rodza u ludzi srebrn m, w którego cechach, zwłaszcza w zdumie- wającym porażeniu rozwoju, rozpoznajemy, jak nam się zdaje, ludz- kość dhzgich, niezmiernie długich tysiącleci epoki kamiennej? Może Hezjod, jak też niejeden inny człowiek ówczesny, tropił echa wspo- O wiekach i o bogach mnień najdawniejszych, cienie najznikliwszych ech wspomnień ludz- kości. Rozpytywał się u oraczy i pasterzy, zwłaszcza sędziwych, a także u kapłanów strzegących świętych ognisk i przechowujących powierzone im wieści nie tylko o dziejach ludzi, lecz także o boskich mocach i o kształtowaruu się wszechświata. Kiedy po przeczytaniu dalszego ciągu Prac i dni, stanowiącego jakby kalendarz pracy rolniczej i żeglarskiej, napełnionego przemia- nami pór roku i ludzkim w nich życiem, mamy otworzyć drugi z dwóch największych przypisanych Hezjodowi poematów (także ten nie jest bardzo obszerny, jedna tylko księga, zawierająca niewiele więcej niż tysiąc wersów), Teogonię, poemat o "rodzeniu się bogów", czeka nas i tajemnicze rozpoznanie, i zagadka. Najpierw zanotujmy, że Teogonia jest głównym zapisem tego, co w Grecji przed powstaniem filozofii głoszono o genezie wszechświa- ta i o kolejnych pokoleniach bogów. Słyszymy tu o Chaosie, Gai, czyli Ziemi, i Erosie, czyli Miłości, bytach najpierwotniejszych. Dowiadujemy się, jak z bytów następnie urodzonych tworzy się wszechświat, którym najpierw włada Uranos, czyli Niebo, a po jego obezwładnieniu (oderwaniu go od Ziemi) - Kronos, którego z cza- sem (kosmicznym czasem) do otchłani podziemnego Tartaru strąca Zeus, obecny rządca wszechświata, czczony w Pracach i dniach i w Teogonu. Słyszymy o walce Zeusowego pokolenia boskiego z Tytanami, synami Ziemi. Spotykamyjeszcze raz Pandorę, którąjuż znamy, jak też przypatrujemy się pradawnym dziejom ludzi oraz osobie, roli i cierpieniu Prometeusza. Tajemnicze rozpoznanie, czekające nas niemal na progu poematu (w. 22-34), zaraz po inwokacji do Muz, które lubią przebywać na Helikonie, dotyczy zadanego tu już przez nas pytania, skąd poeta zaczerpnął swoją wiedzę. Czytamy, że jego pieśń wysnuła się wprost z boskiego natchnienia, z podszeptu samych Muz. One to niegdyś Hezjoda pięknej nauczyły Pieśni, kiedy pasł owce u stóp świętego Helikonu. Zagadka zaś wynurza się z tego, że nie wiemy, czy mówi się tu: "Hezjoda" zamiast: "mnie", czy raczej mamy uznać, iż autorem Teogonii jest inny poeta, w tym miejscu wspominający swojego 54 I 55 NAUKI HFZJODA I HYMNY DO BOGÓW poprzednika, Hezjoda, autora słynnych już Prac i dni. Nie wiemy więc, czy padające w następnym wersie wyrażenie pros me, "do mnie", odnosi się do Hezjoda jako twórcy obu poematów, czy jeno do autora Teogonii. Podane zaś w poemacie "słowo", mythos, wiesz- cze słowo Muz zjawiających się poecie czy dwu poetom w niepoję- tym doświadczeniu - czy to w zwykłości jawy, czy w proroczym śnie - jest na pewno godne uwagi. Takie słowo najpierw rzekły do mnie boginie, Muzy z Olimpu, córki Zeusa, co trzyma egidę: "Wiejscy pasterze, marne włóczęgi, same brzuchy, Umiemy głosić zmyślenia, co zdają się rzeczywiste, I uzniemy, jeżeli zechcemy, oznajmiać prawdę". To powiedziały córki wymowne wielkiego Zeusa, A ułamawszy gałąź z bujnego wawrzynu, ten kostur Dały mi, godny podziwu. Wieszczą natchnęły mnie pieśnią, Bym sławił, co będzie i co było. Kazały opiewać Ród błogosławionych bogów, którzy są zawsze, A od nich, Muz, zaczynać i na nich każdą pieśń kończyć. Zaginione poematy i czar ocalałych hymnów Pod opiekę czcigodnego imienia Hezjoda oddawano w starożytno- ści inne też poematy, chociaż można wątpić, czy którykolwiek z nich był jego autorstwa. Przechowała się Tarcza (Heraklesa), pół tysiąca heksametrów liczący poemat, cenny dla badaczy dziejów wielkiego herosa; sporą częścią utworu jest właśnie opis tarczy, wzorowany na przedstawieniu tarczy Achillesowej w Iliadzie, ale bez tamtejszego blasku. Inne poematy, jak na przykład dydaktyczne Nauki Chirona (mądrego Centaura, nauczyciela herosów, wśród nich - Achillesa) albo skupiona wokół postaci wróżbity Melampusa Melampodeja, przemawiają dziś tylko skąpymi strzępami tekstu i streszczeniami w dziełach komentatorów. Nie lepiej obeszła się potomność z poematami złudnie przypisany- mi Homerowi. Ocalał heroikomiczny, artystycznie mierny utwór Batrachomyomachia - Wojna żab z myszami. Poszarpane, nieliczne heksametry pozostały z satyry innej, z poematu Margites, opowia- Zaginione poematy i czar ocalałych hymnów dającego o człowieku, który "zbadał liczne sprawy, ale wszystkie niedobrze". Odzywa się u potomnych taki, być może z owej satyry, świetny aforyzm (przypisywany jednak niekiedy Archilochowi): "Wiele zna lis sposobów, żmija jeden tylko, przemożny". Prawie nic nie przetrwało z pozornie Homerowych poematów epickich, jak o zburzeniu przez Heraklesa grodu Ojchalu. Niewiele - streszczenia tylko i brzmiące w pustce fragmenty - trwa z eposów przyznawa- nych w starożytności innym autorom, z tak zwanych poematów "cyklicznych", to znaczy: zaliczonych do "cyklu epickiego". Kalli- mach z Kyreny (llI wiek przed Chr.), który w Bibliotece Aleksan- dryjskiej jeszcze czytał te dzieła, uznał je za utwory mame; "poemat z cyklu", to poiema to kyklikon, jest dlań przykładem pospolitości, jak stwierdził w epigramacie (Antologia Palatyńska, 12, 566): Brzydzę się cyklem epickim. Nie lubię wędrować Gościńcem przemierzanym stopami mnogiej rzeszy... Nam jednak, badaczom mitów, żal, że nie przechowały się przynaj- mniej Kypria - Opowieści cypryjskie (o początkach wojny trojańskiej), przypisywane Stasinosowi z Cypru (VII wiek ptzed Chr.); Etiopida (o walce Achillesa pod Troją z królową Amazonek Pentesileją i z ptzyby- łym na czele Etiopów Memnonem, synem Jutrzenki, oraz o zgonie Achillesa i Ajasa) i Zburzenie Ilionu, uważane za utwory Arktinosa z Miletu (umieszczanego przez tradycję, lekkomyślnie, w VIll wieku przed Chr.); Mała Iliada (napełniona wydarzeniami poprzedzającymi upadek Troi) Leschesa z Mityleny (przełom VU i VI wieku przed l'hr.). Bezcenny to dla miłośników hellenizmu dar, że ocalał zbiór tak zwanych hymnów homeryckich, być może ułożony w Bibliotece Aleksandryjskiej (pierwszą o nim wzmiankę znamy z czasów cesarza Augusta). Są to trzydzieści trzy utwory (a właściwie trzydzieści cztery, gdyż hymn Do Apollina stanowi mylne połączenie dwóch utworów, które łatwo rozróżnić: Do Apollina Delijskiego i Do Apol- lina Pytyjskiego), utwory bardzo rozmaitego rozmiaru, od liczących po kilkaset heksametrów opowieści o bogach do samych tylko inwokacji, króciutkich. Datuje się je dziś przeważnie na wieki Vll-VI przed Chrystusem; na ogół wydają się trochę późniejsze od "cyklu epickiego". Jeśli 56 57 NAUKI HF7TODA I HYMNY DO BOGÓW rozróżniamy we wczesnej epice nurt homerycki, czyli głównie joński, z zachodniego wybrzeża Azji Mniejszej, i nurt hezjodejski, z półwy- spu greckiego, to hymny te trzeba uznać za rozpięte między dwoma nurtami tak pod względem treści, jak i niektórych ubocznych cech języka, zresztą wspólnego dla całej owej epiki, odświętnego dialektu poetyckiego. Poza przypisanym Homerowi przez samego Tukidydesa hymnem Do Apollina Delijskiego określenie "hymny homeryckie" trzeba uważać za konwencjonalne tylko. Najświetniejsze z nich: Do Demeter, oba hymny Do Apollina, Do Hermesa, jeden z hymnów Do Afrodyty (piąty w zbiorze) obszernie przedstawiam i obficie cytuję w Mitologii Greków i Rzymian, gdyż są one dla badań nad mitami ogromnie ważnym dokumentem. W niniejszej książce umieściłem przekład dwóch hymnów wpraw- dzie nie tak ważnych, ale też uwodzicielsko pięknych. W tłumacze- niu ich, jak we wszystkich moich obecnych pracach translatorskich dążę do coraz ściślejszej wierności wobec stylu oryginału. Pragnę, żeby moja polszczyzna była coraz prostsza (najlepiej - skrajnie dosłowna) i coraz bardziej płomienna. Jak poezja grecka, w której nieraz bije piorun. Porazi on nas u Safo. Ale i w tych dwóch poematach, o Dionizosie i o arkadyjskim Panie, jest ów czar. O śmierci wielkiego Pana Na statku piratów rozjarza się epifania: rozpryski mocy Dionizosa. Co się zaś tyczy poematu poświęconego Panowi, zauważmy, że napełniające go rozliczne szczegóły wydają się nieraz przypadkowe jak w życiu, arbitralne jak w idyllach Alfreda Tennysona, a przy tym są dwoiste, zarazem bolesne i promieniejące: ptak (zapewne słowik, w którego według staroateńskiego mitu miłosierni bogowie przemie- nili Prokne, gdy przeraźliwie pomściła na swoim mężu - zabijając ich synka Itysa - potworną krzywdę, jaką Tereus wyrządził siostrze jej, Filomeli; u Rzymian słowikiem będzie Filomela) wyśpiewuje swój żal, a pieśń jest miodowa, "miodowego dźwięku", meligerys; bez słowa meli, "miód", jak też bez hedys, hedymos, nedymos, glykys, "słodki", nie ma poezji greckiej. Nimfy żwawo tańczą u zdroju wody ciemnej; Echo płacze. Trzeba jeszcze zanotować, że ojca Pana, O śmierci wielkiego Pana Hermesa dobroczyńcę, eriunios ("pomocnego" - na przykład wę- drowcom zabłąkanym w nocy) - według jednej z wersji mitu o Pa- nowych narodzinach - ściągnęła do ziemskiej niewoli w Arkadii (gdzie zresztą niegdyś, w pieczarze pośród łańcucha górskiego Kyl- lene, Maja powiła go Zeusowi) miłość jego do córki Dryopsa, człowieka "dębowego" albo "drzewnego" - takie są znaczenia grec- kiego wyrazu drys - praojca plemienia Dryopów. Syn, jaki się Hermesowi urodził, Pan, na Olimpie rozjaśnił serca wszystkim bogom, wszystkim - pasin, albowiem jego imię (najpraw- dopodobniej związane w uniwersum indoeuropejskim z łacińskim pasco, słowiańskim pasę, i określające po prostu pasterza) Grecy mylnie kojarzyli z wyrazem pan, "wszystko". Błędny ten wywód przyczynił się do wzmożenia chwały arkadyjskiego bóstwa pól i lasów. W późniejszych czasach dopatrywano się w nim niekiedy przejawu mocy uniwersalnej, kosmicznej. Zresztą i skromniejszy jego, tylko pasterski wizerunek będą kochali zwłaszcza poeci rzym- scy. Za rzymskiego cesarstwa usłyszymy o Panie coś bardzo dziwne- go. Wybiegając w przód, zacytujmy teraz, co Plutarch w stoczonej pono w Delfach i obszernie przez niego zanotowanej dyspucie O za- milknięciu wyroczni podaje (4I9b-c) jako wypowiedź jednego z uczestników owej rozmowy, Filipposa: "Ojcem retora Emiliana, znanego także niektórym z was, był Epiterses, obywatel mojego miasta, nauczyciel gramatyki. Opowiadał on, że kiedyś, chcąc popłynąć do Italii, wsiadł na okręt wiozący mnóstwo towarów, jak też wielu pasażerów. Pod wieczór, gdy mijali Echinady, wiatr zamarł, woda zniosła nawę w pobliże wysepek Paksoj. Pasażerowie po większej części nie spali, a niektórzy nawet pili jeszcze po posiłku. Nagle z jednej z wysepek, ku zdumieniu ludzi, głos dobiegł, wołający jakiegoś Tamusa. Tak się zwał Egipcja- nin, sternik okrętu, niewielu z płynących znany z imienia. Dwakroć przy#ywany milczał. Za trzecim razem powiedział, że słucha, a wte- dy głos donośny rzekł: ##Gdy będziesz przy Palodes, oznajmij, iż Pan wielki umarł". Przerazili się, wsponunał Epiterses, wszyscy, którzy to usłyszeli, i naradzali się, czy lepiej byłoby wykonać polecenie, czy raczej nie wtrącać się do tego i rzecz całkiem pominąć. Tamus postanowił: jeśli powieje wiatr, on będzie żeglował w mil- czeniu; jeśli zaś w pobliżu owego miejsca rozpostrze się na morzu 58 I 59 NAUKI HFZJODA I HYMNY DO BOGÓW nieruchomy spokój, powie, co usłyszał. Przybyli tedy pod Palodes, a nigdzie dokoła ani tchnienia, ani wzniesionej fali. Tamus więc z rufy zwrócił się ku zierrti i powiedział, co był usłyszał: iż wielki Pan umarł. Ledwie to wyrzekł, ogromny rozległ się jęk, razem z głosami zadziwienia, i to nie z jednych, lecz z wielu ust. Jak się zaś dzieje zawsze, gdy liczni ludzie byli przy czymś obecni, rychło rzecz rozniosła się po Rzymie i Tyberiusz Cezar wezwał do siebie Tamusa. Co przedtem mu doniesiono, tak bardzo trafiło władcy do przekona- nia, iż teraz pilnie rozpytywał się o Pana. Grono uczonych, jakie miał wokół siebie, było zdania, że chodzi tu o syna Hermesa i Penelopy. Temu, co opowiedział Filippos, przyświadczali niektórzy z obecnych, ci, co byli niegdyś słuchaczami starego Emiliana". Wiemy, gdzie jest na Morzu Jońskim grupa pięciu wysp Echinades (naprzeciw ujścia rzeki Acheloos), jak też gdzie leżą dwie wysepki, Paksos i Propaksos - między Kerkyrą (Korfu) i Leukadą; trudniej domyślić się, co może oznaczać miano Palodes. Nadworni uczeni Tyberiusza, chyba maniakalni, odwołali się do ubocznej, oszczerczej wersji mitu, głoszącej, iż Penelopa pod nieobecność Odyseusza nie była mu wierna i heros, gdy powrócił, odesłał żonę do jej ojca, Ikariosa. Stamtąd miałaby powędrować do Mantinei w Arkadii i z boskiego związku z Hermesem urodzić Pana. Dodajmy, że dwu- rożnemu, kosmatemu czarodziejowi arkadyjskich lasów różne zapisy mityczne przyznawały różne matki; tylko ojciec to był niewątpliwie Hermes. Wieść zanotowana przez Plutarcha szła po Europie wiek za wiekiem, niepokojąc niejednego z ludzi. Szczególnie często ją wspo- minają do dziś Anglicy, u których fraza "Pan wielki umarł" nieraz y: " " y znacz Sztuka umarła. Ośmieliłb m się za ich wzorem, chociaż tym razem może wbrew nim, powiedzieć na przykład o T. S. Eliocie (gdy mnie nie przekonuje jego określenie "dzieła klasycznego", What is a Classic, 1944), że w jego poezji Pan wielki żyje do czterech Ariel Poems (1927-1930) i do Popielca (1930); Cztery Kwartety zaś, przykro to rzec, powstały już bez opieki arkadyjskiego Pana. Dziś uczeni przeważnie wierzą w prawdziwość zdarzenia podane- go przez Plutarcha z ust Filipposa, Emiliana, Epitersesa. Mniemam, że są w tym rozsądni. Któż by bowiem tak osobliwą historię mógł zmyślić? Ale od Salomona Reinacha (Bulletin de Correspondance O śmierci wielkiego Pana hellenique, 1907) tłumaczą rzecz najczęściej tak, że na którejś z wysepek Paksoj odprawiał się doroczny obrzęd ku czci Tamuza, orientalnego bóstwa zamierającej i na wiosnę zmartwychwstającej przyrody, i że z lasu na wysepce dobiegło do okrętu wołanie: Tha- mus, Thamus, Thamus ho pammegas tethneke - "Tamuz, Tamuz, Tamuz wszechwielki umarł". Żeglarze pammegas, "wszechwielki", mieliby mylnie zrozumieć jako: Pan megas - "Pan wielki". Imię egipskiego sternika i wszystko o Palodes byłoby później dodane. Kiedyś podbiła mnie ta interpretacja i długo przy niej trwałem. Ale nagle przebudziłem się, żeby powtórzyć za Montaigne'em: Que sais je ? - "A bo ja wiem?". Może tamten głos wołał o arkadyjskim Panie właśnie? - "Więcej jest dziwów na niebie i na ziemi - stwier- dził książę Hamlet - niż się ich śni waszej filozofii". 60 NAUKI HEZJODA I HYMNY DO BOGÓW Z PRAC I DNI HEZJODA PIĘĆ WIEKÓW LUDZKOŚCI (w.109-201) Najpierw złoty rodzaj śmiertelnych ludzi zrobili Nieśmiertelni, co w olimpijskich mieszkają domach. Ci ludzie byli, kiedy Kronos panował na niebie, A żyli jak bogowie, całkiem beztroscy, z dala Od trudu i od bólu. I nigdy się ich nie imała Przykra starość, lecz zawsze zręczni i w nogach mocni Biesiadowali rozkosznie, złym rzeczom niedostępni. Umierali tak, jakby sen ich ogarniał. Wszystkiego, Co dobre, mieli zawsze obfitość. Żyzna ziemia Sama rodziła im plony, niczego nie skąpiąc. Chętni, Spokojni, dzielili między siebie mnogie pożytki, Zasobni w owce, mili błogosławionym bogom. A gdy ten rodzaj gleba pokryła, dajmonami Stali się oni z woli wielkiego Zeusa, zacnymi, Czuwającymi nad ziemią, stróżami ludzi śmiertelnych. Wyrokom się przypatrują, jak i występnym czynom, Okryci mgłą wędrują po całej ziemi. Są także Szafarzami bogactw; to królewskie zadanie dostali. Ci zaś, co na Olimpie mieszkają, zrobili wtedy Drugi rodzaj, srebrny, o wiele lichszy, złotemu Ani postacią niepodobny, ani umysłem. Dziecko się przez sto lat u boku troskliwej matki Chowało i zabawiało w domu głupiutkie. A kiedy Z Prac i dni Hezjoda Wreszcie dorastali do siły wieku, żyli Krótko, do tego w niedoli, a to z powodu głupoty: Gnębili jedni drugich, powściągnąć się nie umieli; Nie chcieli nieśmiertelnym służyć, sprawować ofiar Na świętych ołtarzach bogów błogosławionych, jak czynić Ludzie powinni wszędzie, gdzie osiedlili się. Gniewny Pogrzebał ich Zeus Kronida za to, że hołdów ofiarnych Nie oddawali bogom, co na Olimpie mieszkają. Ten więc rodzaj także pokryła gleba. Śmiertelni Błogosławionymi nazywają ich, tymi W podziemiu, drugimi po tamtych. Lecz czci doznają i oni I zrobił Zeus Ojciec trzeci rodzaj śmiertelnych ludzi, Spiżowy, bardzo odmienny od srebrnego, z jesionów, Groźny a potężny. Ci lubowali się w dziełach Aresa, nabrzmiałych jękiem, w przemocy. Wcale chleba Nie jedli. Serca mieli jak z adamantu. Któż by Sprostał im? Nie do odparcia moc ich prężyła się: z ramion, Z krzepkich ciał wyrastały ręce niezwyciężone. Ze spiżu wykute ich zbroje, ze spiżu domy, także Narzędzia spiżowe. Czarnego żelaza jeszcze nie było. I sami, własnymi rękami, zniszczyli siebie do szczętu, Zstąpili do zmurszałego domostwa mroźnego Hadesa Bezimiennie. Tanatos, choć taką szerzyli grozę, Pochwycił ich czarny. Z promiennej światłości słońca odeszli. Kiedy więc i ten rodzaj pokryła gleba, Kronida Zeus zrobił jeszcze inny na ziemi żywiącej wielu, Czwarty, sprawiedliwszy i szlachetniejszy, boski Rodzaj herosów, których nazywa się półbogami, Ród, który nas poprzedził na bezgranicznej ziemi. Sroga wojna część ich zabiła w bitewnej wrzawie, Gdy się pod siedmiobramną Tebą w kraju Kadmosa N#ocowali w sporze o Edypowe stada, A część powiozła w okrętach nad wielką głębiną morza Pod Troję, by walczyli o pięknowłosą Helenę, I kres ich spowił śmiertelny. Ale innym Zeus Ojciec Kronida żywot dał, jak i siedzibę osobno Od ludzi: na skraju ziemi osiedlił ich najdalszym I mieszkają tam oni, całkiem beztroscy, na wyspach Błogosławionych, nad Okeanosa skłębioną głębią, 62 63 NAUKI HF7JODA I HYMNY DO BOGÓW Herosowie szczęśliwi, którym żyzne łany Sypią bujny i słodki plon trzy razy do roku [Daleko od nieśmiertelnych. Kronos jest ich królem, Bo uwolniony z pęt przez Ojca ludzi i bogów Ma teraz pośród herosów cześć taką, jak mieć powinien. Zeus zaś uczynił jeszcze jeden rodzaj śmiertelnych, Tych, którzy są teraz...] Obym ja tu nie był pośród ludzi piątych, Lecz albo wcześniej umarł, albo urodził się później. Bo dziś zaiste żelazny jest rodzaj. Nie odpoczną Ci ludzie za dnia od trudu i jęku, a od zagłady Nocą. Ciężkich zmartwień bogowie im nie poskąpią. Wprawdzie i dla nich trochę dobra do zła się domiesza. Ale Zeus i ten śmiertelnych rodzaj wytraci Wtedy, gdy będą się rodzić od razu z siwymi skrońmi. Ani ojciec do dzieci podobny, ni dzieci do ojca, Ni gospodarzowi gość, ni przyjacielowi Przyjaciel nie będzie miły, ni bratu brat, jak przedtem. Rodziców, zaledwie postarzałych, sponiewierają. Nieraz ich w gniewie obrzucą wrogimi słowami, bez lęku Przed bogami, okrutni. Tych, którzy ich wykarmili, Nie zechcą żywić w starości, bo tylko się w pięści dopatrzą Prawa. Każdy zechce zhzpić miasto drugiego. Nikt wierności przysiędze nie uczci, sprawiedliwości, Dobra. Wychwalą raczej złoczyńcę i jego przemoc. Goła siła zastąpi sumienność i przyzwoitość. Z hymnów homeryckich Podlec zdoła oszukać lepszego męża, słowami Uwodząc go pokrętnymi, do których dołoży przysięgę. Za wszystkizni nieszczęsnymi śmiertelnikami Pójdzie w trop złolubna, skrzecząca, kaprawa zawiść. Wtedy, na Olimp odchodząc z ziemi, z jej dróg szerokich, Porzuciwszy ludzi, Ajdos i Nemezis, Kryjąc piękne ciała pod bielą szat, do grona Wzniosą się nieśmiertelnych. Okropne jeno uciski Zostaną ludziom śmiertelnym, a nic ich przed złem nie obroni Z HYMNÓW HOMERYCKICH HYMN DO DIONIZOSA O Dionizosie, synu prześwietnej Semele, opowiem, Jak dał się widzieć na skale urwistej nad bezpłodnym Morzem. Rzekłbyś: chłopiec w pierwszym blasku młodości Piękne się rozwiewały dokoła jego głowy Włosy ciemne. Na silnych ramionach purpurowe Miał faros. A właśnie po falach, co iskrzą się jak wino, Żeglowali tam prędko w nawie o mocnych burtach Tyrseńscy korsarze. Nieszczęsny los ich prowadził. Widząc Młodzieńca, skinęli jedni na drugich i wyskoczyli, I chwytają, i już go mają na pokładzie, uradowani. Myślą: to syn jest królów wychowanych przez Zeusa. Zaraz chcieli go spętać dotkliwymi więzami, Lecz te się go nie trzymały. Witki odpadały daIeko Od jego rąk i nóg. I siedział sobie, z uśmiechem W głębi ciemnych oczu. Sternik nagle wszystko Zrozumiał i zaczął krzyczeć do swoich towarzyszy: "Szaleni, jakiegoż boga wy byście chcieli uwięzić 64 / 65 NAUKI HEZJODA I HYMNY DO BOGÓW Mocnego? Jego nie uniesie nawet ten Inzepki okręt. Bo to jest Zeus albo mistrz srebrnego łuku, Apollo, Albo Posejdon. Przecież on nie do śmiertelnych ludzi Podobny, lecz do bogów, co na Olimpie mieszkają. Co rychlej wysadźmy go teraz na czarną glebę wybrzeża, A niechże go nikt nie śmie tknąć, bo jeśli on się rozgniewa, Wznieci wichry nie do sprostania, przemożną nawałę". Krzyczał tak, lecz kapitan zgromił go nienawistnie: "To ty szalony. Zważaj na wiatr, bo trzeba rozwinąć Żagiel, chwytaj liny! Tym obcym ludzie się zajmą. Myślę, że do Egiptu albo na Cypr się wybierał Lub do Hyperborejczyków, lub jeszcze dalej. W końcu Wygada się, nazwie nas przyjaciółmi, całym swoim Skarbem, wprost braćmi, kiedy dajmon go tu nam rzucił" Po tych słowach nastawił maszt i rozwinął żagiel. Wiatr zadął w żagiel. Majtkowie z obu stron narządzili Osprzęt. Lecz wnet ujrzeli, że dzieje się coś dziwnego. Najpierw wino słodkie, wonne, po czamej nawie Zaczęło płynąć strumieniem. Zapach od niego niebiański Wionął. Wszyscy majtkowie, widząc to, oshipieli. I nagle od szczytu masztu w obie strony winorośl Rozpostarła się bujna, liczne z niej zwisały Grona, a ciemny bluszcz wił się po maszcie w górę Błogosławiony kwiatami, z mnóstwem dorodnych jagód. Na wszystkich kołkach do wioseł widziało się wieńce. Korsarze, Kiedy to zobaczyli, wołali do sternika, Żeby przybił do brzegu. Ale bóg w lwa strasznego U dziobu statku się zmienił i wielkim głosem zaryczał. Także na środku nawy zadziwił ich: kosmatego Zrobił niedźwiedzia, ten podniósł łapy, zażarty. A u dziobu Ciągle stał lew, spode łba patrząc ponuro. Więc wszyscy Na rufę uciekli, w trwodze skupili się wokół sternika Rozsądnego. Lew nagle skoczył na kapitana I chwycił go. Wtedy majtkowie rzucili się, jeden za drugim, W jasne morze, przed dolą chroniąc się przeraźliwą, I stali się delfinami. Litując się nad stemikiem, Bóg go powstrzymał i uszczęśliwił, mówiąc do niego: "Bądź dobrej myśli [...], znalazłeś u mnie łaskę. Z hymnów homeryckich Jam rozgłośnie krzyczący Dionizos, którego powiła Semele, Kadmosa córka, gdy w miłości złączyła się z Zeusem" Witaj, dziecię pięknolicej Semele! Kto by ciebie Zapomniał, na pewno nie zdoła słodkiej ułożyć pieśni. HYMN DO PANA O ukochanym potomku Hermesa opowiedz mi, Muzo, Kozionogim, dwurożnym miłośniku zgiełku, Jak idzie przez leśne mokradła z tańczącymi nimfami. One na urwiskach, od których stronią i kozy, Przyzywają Pana, który, pięknowłosy, a rozczochrany, Dostał losem wszystkie ośnieżone gór grzbiety, Wszystkie ich szczyty, skaliste wierzcholki. Więc wędruje Tu i ówdzie przez najgęściej skłębione zarośla, Dokąd go wabią szemrzące cicho strumyki, lub znowu Przemierza strome skały i na wierzchołek najwyższy Wspina się, aby stamtąd przypatrywać się stadom. Często zwiedza wielkie góry błyszczące w słońcu, Często przebiega parowy w pogoni za zwierzyną, Bystrooki łowca. Tylko pod wieczór, wróciwszy Z polowania, bawi się trzcinami, na nich słodkie 66 / 67 NAUKI HEZJODA I HYMNY DO BOGÓW Wygrywa tony. O, nie prześcignie go w tych melodiach Nawet ptak, który wiosną, rozsypującą kwiaty, Wyśpiewuje swój żal, miodową pieśń pośród liści. W owej porze Panowi do wtóru oready dźwięczne, Żwawo przebierając nogami u zdroju ciemnej wody, Śpiewają, a pod samym góry szczytem Echo płacze. Bóg z jednej lub z drugiej strony tych chórów, a niekiedy Wkradając się między nie, przytupuje. Okrył plecy Skórą rysia okrwawioną. Raduje się powabnymi pieśniami Na miękkiej łące, gdzie i szafran, i wonne hiacynty Wśród trawy tu i tam, i wszędzie, rozkwitają. Błogosławionych bogów i wielki Olimp, a nad innych Opiewają te śpiewy dobroczyńcę Hermesa, Jak on dla nich wszystkich jest prędkim posłem i jak przybył Do Arkadii rzeźwionej zdrojami, matki owczych stad, gdzie jego, Kylleńczyka, święty roztacza się obwód. Tu właśnie, Choć bóg, kudłate pasł owce w służbie u człowieka. Naszło go bowiem i obezwładniło pragnienie Złączenia się w miłości z pięknowłosą córką Dryopsa. I wypehlił bujne zaślubiny, a ona w megaronie Urodziła mu syna, który wszystkich zadziwił, Kozionogi, dwurożny. Hałasował i cudnie Uśmiechał się. Niańka w popłochu uciekła od dziecka, kiedy Zobaczyła twarz jego szorstką, wspaniale brodatą. Dobroczynny więc Hermes wziął miłego syna Na ręce. Nadzwyczajnie tym dzieckiem się ucieszył. Prędko z nim, zawiniętym szczelnie w skóry górskich Zajęcy, do siedziby nieśmiertelnych poszedł. Położył je przy Zeusie. Innym też nieśmiertelnym Syna swego pokazał. Jakże się zauroczyli Bogowie, a bachiczny Dionizos najbardziej. Panem go nazwali, bo wszystkim rozjaśnił serca. Bądź pozdrowiony, władco! Pieśnią szukam twej łaski A nie zapomnę i ciebie, i następnej też pieśni. PORA LIRYKI Czasy, jak przeczytaliśmy u Hezjoda, były i może są do dziś żelazne. Nie dziwmy się więc, że w roztoczonym tu obrazie literatury także dawna liryka grecka zaczyna się właśnie od wezwania do zmagań wojennych. Na jej inaugurację wybrałem Tyrtajosa, u nas zwanego często Tyrteuszem. Mówimy tu o liryce w szerokim i raczej dzisiejszym znaczeniu tego słowa. Tyrtajos bowiem nie uprawiał takich miar wierszowych, jakie starożytni nazywali lirycznymi, co znaczy: dostosowanymi do wtóru liry. Wojenny ten poeta należy, w sensie antycznym, nie do liryków, lecz do tak zwanych elegików. Trzeba to rozumieć: do poetów, którzy ujmują swe orędzia w metrum dwuwierszy elegij- nych, polegających na łączeniu epickiego heksametru z wersem krótszym, pentametrem, co staram się do pewnego stopnia odtwarzać w przekładzie. Elegos to w klasycznej grece "pieśń żałobna", z czym zgadza się nasze pojmowanie elegijności jako melancholu; pierwot- nie jednak może chodziło tu tylko o utwory układane do wtóru fletu, co słyszymy w owym elegos (wyrazie niegreckim w genezie, przy- byłym ze Wschodu), jeśli etymologowie słusznie wiążą go z armeń- skim ełegn-, "trzcina, flet". 69 PORA LIRYKI Tyrtajos, Mimnermos, Alkman W głosie Tyrtajosa, przynajmniej w wersach, które się przechowa- ły, dźwięczy raczej pobudka niż żal. Było ich wiele, uczeni w Biblio- tece Aleksandryjskiej zebrali je w pięciu księgach. Przetrwały tylko fragmenty tego rozległego cyklu. Poeta przemawiał do Laćedemoń- czyków głównie w okresie drugiej wojny meseńskiej. Sparta zawzię- cie zmagała się ze swoją zamożną sąsiadką, Mesenią, najbardziej urodzajną krainą Peloponezu. W VIII wieku przed Chrystusem pod- biła współzawodniczkę. W VII wieku Meseńczycy powstali do no- wej walki, chcieli wziąć odwet na Spartanach; to była właśnie druga z kolejnych wojen. Zwyciężyła i tym razem Sparta, ale dopiero po ciężkim, dhzgim boju. Jeszcze trudniejsze będzie dla niej pokonanie buntu Meseńczyków w wieku V; tę wojnę nazywa się meseńską trzecią. Już Platon w Prawach wspomina legendę, którą o wiele szerzej przedstawi nam Pauzaniasz w Przewodniku po Helladzie (5, 15, 6). Czytamy, że utrapionym niepowodzeniami wojennymi Spartanom wyrocznia delficka nakazała, by sprowadzili sobie doradcę z Aten. Gdy wyprawili poselstwo do Ateńczyków, ci nie chcieli ani przyczy- nić się do wzmożenia potęgi Lacedemonu, ani okazać nieposłuszeń- stwa Apollinowi. Posłali więc byle kogo, kulawego gramatyka (czyli nauczyciela literatury) Tyrtajosa, który uchodził za ghipca, a przy tym utykał na jedną nogę. Kiedy przybył do Sparty, od razu zaczął recytować poszczególnym Lacedemończykom i całej ich rzeszy swo- je wiersze, które niebawem stały się wielką zachętą do wytrwałych zmagań. Wątpić jednak o takim pochodzeniu Tyrtajosa każe nam notowana przez innych erudytów greckich tradycja, iż prowadził on zastępy spartańskie jako jeden ze strategów, antycznych generałów, a jeszcze bardziej ton jego głosu, tak władczy. Raczej był to Sparta- nin, i to z możnego rodu. Słyszymy jednak u wczesnych elegików nie tylko łoskot bitwy. Na przykład Mimnermos z jońskiego Kolofonu na zachodnim wy- brzeżu Azji Mniejszej w drugiej połowie VII wieku, muzyk i poeta, z którego dzieła przechowały się wersy jeszcze mniej liczne niż z poezji Tyrtajosa, dotykał spraw rozmaitych. Wojennych też, gdy niezbyt dalekie od jego ojczyzny inne na wybrzeżu Azji nuasto Tyrtajos, Mimnermos, Alkman helleńskie, Smyrna, broniło się przed naporem armii króla lidyjskiego Gygesa. Ale w ocalałych strzępach dzieła jest też szept o bogini z Cypru: Jakie życie, jaka może być rozkosz bez złotej Afrodyty? Niechbym już umarł, jeśli obojętne będzie mi to, Skryta miłość i tkliwe dary, i łoże. To jest najbardziej ponętny młodości kwiat Dla mężczyzn i dla kobiet. A gdy udręczona nadchodzi Starość... O starości i w ogóle o przemijaniu pokoleń, które Mimnermos za wzorem Homera (Iliada, 6, 146) porównuje do zmieniającego się listowia na drzewach, ma on do powiedzenia niemało. ...Czarne stoją nad nami Kery, Jedna w ręku dolę starości pełnej trosk, A druga trzyma śmierć. Młodości trwa owoc Tak krótko, jak rozsiane na ziemi światło dnia Przejmujący komentarz do tych linijek poety z Kolofonu znajduję w powieści Pelham, or the Adventures of a Gentleman ( 1828) dosyć zapomnianego dziś pisarza, Edwarda Lyttona Bulwera (autora słyn- nych Ostatnich dni Pompejów). Jeden z jej bohaterów, po oddaniu całego poranka lekturze dialogów Platona, zastanawia się (w rozdzia- le 43): "Trudno powiedzieć, co nas tak bardzo urzeka w dziełach starożytnych. Mniemałbym razem ze Schleglem, że to ów stan doskonałego spoczynku, spokój głębokiej duszy [the stillnes of a deep soul], jaki jest rozpięty nad ich pismazni. [...] Weź na przykład fragment Mimnerma o krótkości życia. Jakiż temat mógłby być zwyklejszy? Jakież inne uczucia byłyby lepiej znane? A jednak w każdej linijce jest tu melancholijna głębia i czułość, której nie da się określić". Sam spokój, ciszę uśpionego świata, roztacza przed nami jeden z ocalałych fragmentów poezji Alkmana, pochodzącego chyba z Sar- des, Lidyjczyka z rodu. Pracował w Sparcie w tym samym czasie, gdy Mimnermos pisał wiersze w Kolofonie i Smyrnie, a trochę później od Tyrtajosa, w latach po zagaśnięciu drugiej wojny meseń- 70 / 71 PORA LIRYKI skiej. Nastał wówczas pokój, w świecie antycznym zawsze pora wyjątkowa. Na razie nie potrząsano mieczami i tarczami. Pieczoło- wicie odprawiano coraz złocistsze uroczystości ku czci bogów. Alkman na te święta komponował hymny, w których nieraz rozjarza- ły się obrazy z dziejów niebian i ludzi. Hymny o kunsztownej wer- syfikacji i kompozycji, przeznaczone do śpiewania przez chór wielu głosów. Poezją tą, liryką chóralną, torował drogę Pindarowi, którego spotkamy niebawem. Przygody wędrownego żołnierza Teraz mamy przyjrzeć się tekstom Archilocha z wyspy Paros. Wśród fragmentów jego potrzaskanego przez czas dzieła są dwuwier- sze elegijne, lecz częściej od nich spotykamy inne miary. Taka czy inna jest wersyfikacja, #zeba o całej greckiej poezji lirycznej w sze- rokim znaczeniu, czy to elegijnej, czy rzucanej na struny liry, czy wreszcie chwytanej w zadyszane, jakby wystukujące swój rytm (sylaba krótka, sylaba długa - i tak dalej) jamby, powiedzieć, że w niej poszczególny człowiek staje jakby sam wobec reszty ludzi i wobec świata. Rzekłbyś: Achilles zmagający się z losem. Ale już niekoniecznie heroiczny. Inny, jakby zwykły. Pora liryki nastała po czasach eposu, kształtowała się głównie w VII-VI wieku przed Chrystusem. Poezji tej nie sposób nie wiązać z tworzeniem się greckiej polis, miasta-państwa. Polis zarazem arystokratycznej i demokratycznej. Arystokratyzm grecki jest podwaliną greckiego demokratyzmu. Połączeniem dwóch tych żywiołów tchnie w V wie- ku mowa Peryklesa ku czci poległych, którą niebawem przeczytamy. Archiloch (Archilochos, "Przywódca-Zastępu", miano arystokra- tyczne) jawi się nam w czasie dosyć blisko określonym dzięki temu, że całkowite zaćmienie Słońca, jakie wspomina przechowany frag- ment poezji, musi być jednym z dwóch wytropionych przez astrono- mię historyczną: pierwsze zdarzyło się 27 czerwca roku 660 przed Chrystusem i było całkowite nad wyspą Tasos, częściowe nad Paros; drugie, nad obiema wyspami całkowite, przypadło na 6 kwietnia roku 648 (647 według chronologii astronomów). Na pewno więc Archi- loch wędrował, żeglował i opiewał swoje niedole około połowy VII Przygody wędrownego żołnierza wieku. Jest to najstarszy znany nam grecki poeta, który mówi tak dużo o sobie samym, o wiele więcej niż Hezjod. Na słynącej od starożytności niezrównaną bielą marmuru wyspie Paros, w południowej części Morza Egejskiego, urodził się on (jak wiemy z przypadkowo ocalałej inskrypcji na kamieniu i z wieści podanych przez różnych pisarzy) jako syn tamtejszego atystokraty, Telesiklesa, i niewolnicy Enipo. Czy to dlatego, że od własności rodowej odtrącili go przyrodni bracia, urodzeni Telesiklesowi przez prawowitą żonę, czy raczej dlatego, że (jak też słyszymy) stracił majątek wśród politycznych starć niespokojnych lat, utrzymywał się jako sługa Enyaliosa (Aresa), wędrowny żołnierz najemny, może nie zawsze najgorzej, skoro mógł pić wino z okolic trackiego miasta Ismaros, wyborne i słynne. Ze strzępów, jakie rzucił nam czas, który połknął jego wiersze, niegdyś chyba bardzo liczne, poznajemy raczej brzmienie głosu poety, niepokojące i niezapomniane, niż zarys jego biografii. Skąd- inąd wiemy, że jego ojciec powiódł kolonistów paryjskich morzem daleko na północ, na niemal ocienioną wybrzeżem trackim żyzną wyspę Tasos. Żyło się tu lepiej, ale trzeba się było bronić przed łupieżczymi wyprawami trackich Sajów z wybrzeża. Może było tak, że Archiloch początkowo zajmował się handlem morskim, którego się potem wyrzekł ("zostaw te figi"), i po śladach ojca powędrował na Tasos, która jednak wydaje się nie tak piękna, jak pohzdnie Italii (znane mu z widzenia czy tylko ze słyszenia?), zwłaszcza jak kraina nad rzeką Siris, wpadającą do Zatoki Tarenckiej. Jak do dziś prości ludzie mówią, że droga jest "ładniejsza", gdy nie trzeba się mozolnie przedzierać przez chaszcze, przeprawiać przez rwące potoki, i gdy na niej nie grozi napotkanie wilków, tak może i dla poety uroda Tasos zaćmiła się w gęstej nawale Sajów, kiedy w ucieczce musiał porzucić ciężki oręż, tarczę, wbrew temu, czego na przykład w Sparcie (jak czerpiący z dawniejszych źródeł Auzoniusz nam poda w swoim epigramacie 24) matka żądała od wojownika: "z nią albo na niej wróć". Ale z klęski można się podźwignąć, świat wydaje się człowiekowi raz taki, raz inny, zależnie od tego, jak zmienia się światło niebieskie, o czym już Homer dobrze wiedział (Odyseja, 18, 13f#137). Archi- loch przemawia do swojego serca i każe mu wsłuchać się w rządzący 72 / 73 PORA LIRYKI ludzkim życiem "rytm", rythmos, w dialekcie jońskim rysmos; wyraz ten jest związany ze słowem reo, "płynę". Szczególnie jednak dotkliwą niedolą było dla poety odtrącenie go przez niedoszłego teścia, Likambesa z Paros, ojca Neobule, której Archiloch chciał "dotknąć ręką", co oznacza nie gest sentymentalny, lecz część rytu małżeństwa. Poeta uznał ojca dziewczyny za krzywdziciela i mścił się na nim wierszami, jak świerszcz, który ostrzej wrzeszćzy, gdy chwyci się go za skrzydło. Ku krainie Alkajosa i Safo Pójdźmy znowu za kim innym, za dziećmi na wyspie Rodos, które obchodziły domy po kweście, wczesną wiosną, jakby w imieniu jaskółki. Wielkie dzięki dla Atenajosa z Naukratis, egipskiego Greka z III już wieku po Chrystusie, że nam przekazał (w Biesiadzie sofistów, 8, 360) takie chelidonisma, "pieśń jaskółczą", która niech nas powiedzie na inną jeszcze wyspę, gdzie też usłyszymy śpiewy ludowe, na drogą wszystkim miłośnikom poezji eolską Lesbos, położoną tuż u wybrzeża Azji Mniejszej, rozległą, cudownie żyzną i zieloną, pełną srebrzących się gajów oliwnych, otulającą okręty bujnymi brzegami głęboko wciętych zatok. Tu zaś znowu wspiera nas erudycyjna skrzętność, tym razem Plutarcha, który podaje (w Biesia- dzie siedmiu mędrców, 157e), że na owej wyspie kobiety przy żarnach śpiewały: Miel, młynku, miel, Bo i Pittakos mełł, On, co wielką Mityleną włada. Pittakos z Mityleny, bogatego miasta na Lesbos, który według owej śpiewki pochodził z ubogiej warstwy społecznej, jeden z sied- miu mędrców, których jeszcze spotkamy, zyskał sobie w ojczyźnie wielkie uznanie sprawnym dowodzeniem w wojnie z Atenami. W Mitylenie zaś obalił Melanchrosa, tyrannosa, co w owej epoce oznaczało twardego, lecz niekoniecznie bezprawnego władcę, i otrzymał na dziesięć lat tytuł: aisymnetes, "pomny na aisę" (to Ku l#ainie Alkajosa i Safo znaczy: na dolę, na godziwość, na to, co słuszne). Żył jeszcze po złożeniu urzędu, prawdopodobnie do roku 570 przed Chrystusem. Z ustanowionych przez niego praw najmocniej zapamiętano to, które podwajało karę za każde przestępstwo, jeśli dokonano go po pijane- mu. Zdaje się, że podobnie jak współczesny mu inny z siedmiu mędrców, Solon w Atenach, starał się Pittakos o równość praw i obowiązków wszystkich obywateli. Być może za to właśnie niena- widził go znakomity poeta z Mityleny, arystokrata Alkajos, przedtem jego pomocnik w walce z Melanchrosem, a z kolei buntownik prze- ciw aisymnetesowi. Chyba dlatego musiał pożeglować do Egiptu. Potem przebywał, jak się zdaje, w Tracji. Pittakos jednak umiał przebaczać. Prawdopodobnie Alkajos wrócił w końcu do Mityleny. Zjego bardzo rozległego dzieła poetyckiego, które uczeni aleksan- dryjscy zawarli w księgach co najmniej dziesięciu, przetrwało nie- wiele. Jest to jednak poezja, której nie sposób czytać obojętnie. Widzimy go niemal stale w jakimś wirze, w burzy, wśród której miota się jego okręt, prawdopodobnie mający być obrazem skołata- nego, zdaniem poety, państwa, albo przy biesiadzie, męskiej, bynaj- mniej nie hulaszczej, lecz takiej, jaką będzie z upodobaniem naśla- dował w Italii Horacy. Być może Alkajosowi należy także przypisać zachwycający wers przechowany z jakiegoś zaginionego utworu: ioplok' agna mellichomeide Sapphoi wers, którego muzyczny i barwny czar niełatwo jest objaśnić. Pier- wsze w nim słowo wykłada się "fiołkowowłosa", co może znaczyć , " g albo: "uwieńczona fiołkami ', albo: "ciemnowłosa. Dru ie znaczenie potwierdzone jest antycznym świadectwem (przechowanym na jed- nym z papirusów z Oksyrynchos), iż Safo, do której tu ktoś przema- wia - może jej rodak Alkajos właśnie - była drobna i ciemna. Nawiedza naszą pamięć Oblubienica z biblijnej Pieśni nad pieśnia- mi: "Czarnam ci, ale wdzięczna, o córki jeruzalemskie. Jestem jako namioty Kedar, jako opony Salomonowe. Nie patrzajcie na mię, żem jest śniada, bo mię opaliło słońce". Może jednak epitet należy pojmować raczej tak: Safo, składając hołd Afrodycie i Muzom, stroi głowę wieńcem fůiołków. Drugi przymiotnik, agna, znaczy: "czysta", 74 I 75 PORA LIRYKI zwłaszcza w sensie rytualnym. I wreszcie trzeci epitet, najbardziej uwodzicielski, rozświetla twarz Safo pogodą (meidao, "uśmiecham się"), jaką? Słodką i cichą, bo fonem melli przywołuje - w uniwer- sum indoeuropejskim - i słodycz (gr. meli, łac. mel, mellis, "miód"), i miękkość (gr. amalos, łac. mollis, mulier, słowiańskie mielę). Safo (Sappho albo Psappho), przez nas często zwana Safoną, urodziła się - być może około roku 612 przed Chrystusem - na Lesbos w mieście Eresos jako córka Skamandrymosa i Kleis. Tak samo jak Alkajos, w rodzinie arystokratycznej. Walki o władzę na wyspie także ją dotknęły. Mała Safo wyemigrowała z bliskimi na pewien czas na Sycylię. Wróciwszy na Lesbos, stała się mistrzynią thiasos, szkoły dla dziewcząt z możnych domów, oddanej pod patronat bóstw. Poślubiła bogatego kupca z wyspy Andros, Kerkylasa. Pono rychło została wdo- wą z córeczką obdarzoną imieniem babki, Kleis. Gdy w jednym z oca- lałych fragmentów zaginionej poezji mówi o niej: Mam piękną córkę, której postać do złotych kwiatów Jest podobna, Kleis ukochaną. Ni za całą Lidię nigdy nie oddam jej, ani za rozkoszną... możemy się tylko domyślać, że czas oderwał tu miano Lesbos. Imiona trzech braci poetki znamy: Erigyjos, Larichos i, najsłyn- niejszy, Charaksos, który, jak się opowiada, powędrował aż do greckiej kolonu Naukratis w delcie Nilu, a wielce rozgniewał siostrę tym, że się tam zakochał w słynnej niewolnicy-heterze, zwanej Doricha albo Rodopis, i wykupił ją za wielką sumę pieniędzy. Safo była niemal bez reszty oddana dziewczętom swojego thiasos, ucze- stniczyła w ich radościach i troskach, na ich zaślubiny patrzała serdecznie, lecz nieraz z sercem rozdartym. Miłość nazwała czymś słodko-gorzkim, glykypikron. Pociechą są wiersze, róże z Pierii, krainy Muz. Jak mało jednak można ufać ludzkości. Archiloch i ona to dwoje największych poetów najdawniejszej liryki greckiej; jeszcze nadej- dzie trzeci tak wielki, Pindar. Ten ocaleje, ale wiersze Archilocha i Safo przemawiają niemal tylko fragmentami, cytatami u póź- niejszych autorów albo strzępami przechowanego w miłosiernym piasku egipskim papirusu, i olśniewają nas, jak i ranią bólem, że Ku krainie Alkajosa i Safo nigdy nie usłyszymy dalszego ciągu. Zresztą i strzępy, troskliwie wyszarpnięte z nich, niespodzianie uratowane słowa, trzeba łatać domysłami. W tłumaczeniu przyjmuję te rekonstrukcje filologów, które wydają się solidne, inne zaś pomijam, zapehiiając puste miejsca kropkami w nawiasach kwadratowych. Dzięki łaskawym erudytom mamy dwie ody całe, obie w ulubio- nych przez Safo strofach, które potomni nazywać będą safickimi: trzy jedenastozgłoskowce i jeden wers złożony z sylab pięciu. Jeśli Fry- deryk Schiller porównał melodię dwuwiersza elegijnego do wznosze- nia się w górę i opadania wody fontanny, to tu, na Lesbos, w prostej, a kołyszącej się tak dziwnie strofie, biegnącej naprzód i nagle zatrzy- mującej się, trudniej dosłuchać się podobieństwa do któregoś z po- tocznych głosów przyrody. Tak się kołysze oda, która jest prośbą wznoszoną przez Safo ze strapienia ku Afrodycie, cytowana w cało- ści (w traktacie O układaniu słów, 23) przez Dionizjusza z Halikar- nasu, greckiego historyka i retora z czasów Augusta, jako przykład poetyckiego mistrzostwa. Przywołany zaś już w komentarzu do eposów Homera wielki krytyk Longinos, czy raczej Pseudo-Longinos, uratował w swoim eseju O wzniosłości (10, 2) odę, w której Safo patrzy na uczennicę mającą ją opuścić - odę, jak chciałbym mniemać, też całą. Ileż razy w mojej mowie ojczystej przemieniałem te wersy, żeby jak najwier- niej u mnie zabrzmiały. Żeby ich nie wygładzić, nie oswoić, żeby pozostały - przy całej miękkości eolskiego dialektu i bliskiej mu czułości polszczyzny - zarazem chropawe, szorstkie, wersy będące majaczeniem, a trzymane w głębszej jedności żelazną ręką. Wpraw- dzie po czwartej strofie następuje u Longinosa jeszcze wers, który jest zrozumiały tylko w swojej pierwszej części: alla pan tolmaton, "ale wszystko można znieść", potem zaś rozsypuje się on w kilka niepojętych wyrazów, różnie odczytywanych, jakby w gruz z czegoś, co się potrzaskało; rzekłbyś: jakby Safo milkła zaplątując się w ma- lignie. Lecz chyba pewniejszy jest ten z posiadanych przez nas rekonstruowanych tekstów, gdzie owego wersu już nie ma: nie ma rezonerskiego, nieprawdopodobnego u ciebie, poetko z Lesbos, do- datku; oda zamyka się w czterech strofach. Jest w niej, oprócz milczenia, tylko wyznanie, banalne jak każde wyznanie miłosne, jakby spadające z wieczności. 76 I 77 PORA LIRYKI Anakreon, Teognis, Simonides Opuszczając eolską Lesbos, mamy teraz powędrować gdzie in- dziej, najpierw do miejsc trochę późniejszego poety, jońskiego, u którego zresztą odezwie się miano tamtej bogatej wyspy: dziewczy- na z Lesbos będzie się odwracać od jego siwych włosów. Być może spotkał ją na Samos. "Anakreon, zdrajca stary", jak nazwie poetę uwiedziony jego i jego naśladowców poezją miłosną Jan Kochanowski, urodził się około 570 roku przed Chrystusem w mieście Teos w środkowej części zachodniego wybrzeża Azji Mniejszej. Na miasto coraz groźniej napierała potęga perska. Ale jego mieszkańcy nie chcieli się poddać. Zamiast tego oporządzili okręty i z rodzinami i dobytkiem pożeglowali na północ, do nadmorskiej Abdery w Tracji. Był wśród emigrantów Anakreon. Nie wiemy, w jakiej mierze potrząsał mie- czem w walkach z niechętnymi kolonistom Trakami. Tam jednak, być może, powstał wiersz zwrócony do Traczynki, którą poeta dosyć szorstko traktuje jako źrebicę. Ku świetniejszemu życiu wezwał go słynny tyrannos wielkiej wyspy Samos, pragnąc, jak słyszymy, by Anakreon uczył jego syna muzyki. Polikrates był władcą wyrafinowanym, ale też okrutnym, mającym zresztą źle skończyć (po nieudanej, według niesamowitej opowieści Herodota, 3, 40#3, próbie pozbycia się - dla uśmierzenia zawiści bóstw - ulubionego pierścienia): zamordował go Pers Oroj- tes. Po zgonie władcy sprowadzono cieszącego się już w świecie greckim wielką renomą poetę do Aten. Odwiedził też Tesalię, ale długiego żywota dokonał pod ateńskim Akropolem, gdzie potem postawiono jego posąg. Przeważnie widzimy go, jak pije wino, z umiarem, jak Alkajos, i uderza w struny któregoś z greckich rodzajów liry. Jego wiersze, w których jest tchnienie tylko jemu właściwe, od razu rozpoznawal- ne, uczeni aleksandryjscy zebrali w sześciu księgach. Niewiele z te- go przetrwało. O wiele więcej mamy utworów naśladowców, ducho- wego potomstwa mistrza z Teos. Zaraz po wierszach starego poety podaję tu dwa anakreontyki, utwory tylko na pozór błahe, rzeczy wybornej próby. Są one oczywiście późniejsze od tamtych wierszy, nie wiemy o ile czasu. Erosa jako figlarne dziecko widywali Grecy Anakreon, Teognis, Simonides przeważnie w czasach dosyć późnych. Świerszcza zaś słyszał i sły- szy każdy, kto wędruje w ciepłej porze wiejską drogą w Grecji albo w Italii. W anonimowym wierszu ten prorok lata jest "obojętny", apathes, jak w swoim przynajmniej zamiarze i wyobrażeniu będą greccy stoicy, a przy tym gegenes, "rodem z ziemi", jak nie kto inny, lecz Giganci. I znowu wędrujemy, tym razem do miasta Megary na Przesmyku Korynckim, gdzie przyszedł na świat Teognis, piszący swoje dwu- wiersze elegijne około połowy VI wieku przed Chrystusem. Są one albo krótkimi aforyzmami, albo układają się w elegie różnej długości. Przechowany ich zbiór jest wyjątkowo duży, jeśli porównujemy go z tym, co się ostało z dziedzictwa innych wczesnych liryków. Obej- muje niemal tysiąc czterysta wersów, lecz dzisiejsi uczeni wątpią, czy wszystkie pochodzą spod jednego rylca. Być może dołączono do kolekcji anonimowe skolia, krótkie wiersze biesiadne, powstałe dopiero w V wieku w arystokratycznych kręgach Aten. Samemu Teognisowi przyznaje się zwłaszcza te elegie, w których przemawia do ukochanego przyjaciela, Kyrnosa. Poglądy poety są znamienne dla arystokratycznej warstwy owej epoki. Jeśli uwierzymy biografii wysnutej z tekstów, musimy uznać, że obcy zagarnęli jego majątek. Pewnie z konieczności wiele podróżował, odwiedził Sycy- lię, Eubeję, Spartę. Czterema wersami powtórzył gorzki aforyzm, znany nam także z nieocenionego Plutarcha (Pocieszenie dla Apollo- niosa, 115d-e). Niegdyś król Midas zapytał jednego z sylenów, co jest dla człowieka najlepsze. Ten długo milczał, a gdy monarcha przymusił go do udzielenia odpowiedzi, rzekł: "Nasienie jednodnio- we utrudzonego dajmona i twardej doli, po co niewolicie mnie, żebym powiedział to, czego lepiej, byście nie znali?". I wyjawił opinię tę właśnie, którą Teognis ujmie w swoje wersy. Gorycz odtrąca kamienna substancja utworów Simonidesa (cho- ciaż wyśmiewa on mędrca Kleobulosa, stawiającego marmurową stelę przeciw wielkim żywiołom), znanych nam w ułomkach. Jest to poeta z przełomu VI i V wieku. Musimy ku niemu powędrować najpierw na wyspę Keos, gdzie się urodził, bliską przylądkowi Sunion i niedaleką od Aten. Rychło opuścił ją, niemało peregryno- wał. Często przebywał w Atenach, gdzie zdobył szczególną sławę poezją (zarówno hymnami, jak i inskrypcjami) sławiącą zmagania 78 ! 79 PORA LIRYKI Greków z Persami w latach 484-479. Około roku 476 pożeglował na Sycylię, gdzie gościł na świetnym dworze możnego tyrannosa Hie- rona w Syrakuzach. Po dhzgim życiu umarł w roku 468, jak podaje słynny dokument kamienny, tak zwane Marmor Parium, i pogrzeba- no go w sycylijskim Akragas. Potomni niejedno o nim opowiadali, na przykład to, że swoim talentem dyplomatycznym pojednał Hiero- na z tyrannosem Akragas, Teronem. Ale i to, że lubił pieniądze. I że był brzydki. W liryce chóralnej, jaką kształtował ów poprzednik Pindara, poety, którego już za chwilę spotkamy: hymny, dytyramby, treny, pieśni pochwalne przemawiają do nas fragmentami, w których zapalają się obrazy. Przekazano potomnym (Plutarch, O chwale Atericzyków, 346f) Simonidesową definicję poezji jako mówiącego malarstwa, malarstwa zaś jako milczącej poezji. Obrazy tego poety, choćby płomienne, są zaiste wykute w głazie. Na skałach też, urwistych, mieszka według niego Arete, Cnota, czy może raczej Dzielność, będąca w każdym razie tym, co w człowieku "najlepsze", ariston, i co się słusznie podoba, areskei. Dojść do niej można tylko "w pocie żrącym serce". Spod najsurowszego dłuta, odłupującego i odrzucającego precz wszelkie zbędne słowa, pochodziły też, jak słyszymy, epitafia, który- mi słynął. Za ułożoną na pewno przez niego niektórzy uczeni uważają tylko inskrypcję upamiętniającą bohaterskiego Megistiasa, jaką przeczytamy w Herodotowej opowieści o Termopilach. Ale i te inne, jakie w tradycji noszą jego imię, choćby były tylko z jego natchnienia, a nie z jego ręki, znamionuje władcza zwięzłość, która każe nam uznać Simonidesa za ojca gatunku literackiego mającego wielką przyszłość, epigramatu. Pindar Przyszłość tę ujrzymy w czasach hellenistycznych. Teraz zaś zbliżamy się wreszcie do wielkiego piewcy bogów i igrzysk. Urodził się w Tebach, głównym mieście Beocji, prawdopodobnie w roku 518 przed Chrystusem, jako syn Daifantosa z rodu Ajgeidów, możnego w Tebach i w Sparcie. Studiował muzykę i kompozycję poetycką Pindar w mieście rodzinnym i w Atenach. Studiował, albowiem miała to być w jego zamierzeniu poezja uczona. Nie dziwmy się, iż w poda- nej tu Pienvszej Odzie Olimpijskiej Pindar nazywa ją tym samym wyrazem, który określa mądrość, sophia. Życząc sobie zwycięstw poetyckich, powiada, iż chciałby "pośród Hellenów przodować w mądrości". Dla Aten zaś zachował wdzięczność. W ułomku zagi- nionego utworu przeczytamy piękne o nich wersy: O pełne światła, uwieńczone fiołkami, sławione pieśniami, Przedmurze Grecji, chwalebne Ateny, miasto bogów! Pierwszą ze swoich wielkich ód ułożył mając około dwudziestu lat. Następne komponował co najmniej do roku 452 (daty utworów znamy dzięki temu, że posiadamy chronologię zwycięstw sportowych przez nie wysławianych). Żył być może do roku 438. W jednym z antycznych greckich zarysów jego żywota, zwanym Vita Ambrosia- na, czytamy, jak to niegdyś podsłuchano, że bóg Pan, chodząc sobie między górami, Kitajronem i Helikonem, śpiewał jeden z Pindaro- wych peanów (pieśni na cześć bogów, zwłaszcza Apollina i Artemi- dy). I o tym, jak Demeter, racząc nawiedzić sen poety, skarżyła się, iż ją pomija; zaraz więc ułożył hymn ku jej czci. I o tym, że kapłan świątyni Apollina w Delfach każdego wieczoru głosił: "Niechże poeta Pindar spożyje wraz z bogiem wieczerzę". Pauzaniasz, jak opowiada w Przewodniku po Helladzie (10, 24, 5), widział w Del- fach żelazne krzesło, na którym Pindar zasiadał, by śpiewać pieśni na cześć Apollina. Trudno się więc dziwić, że jeszcze w roku 335 przed Chrystusem Aleksander Wielki, gdy burzył Teby, oszczędził, jak słyszymy, zarówno dom Pindara, jak i życie ówczesnych potom- ków pobożnego pieśniarza. Najsławniejszymi utworami tego poety są Ody Olimpijskie, Pytyj- skie, Nemejskie i Istnzijskie, sławiące zwycięzców w wielkich igrzy- skach wszechgreckich: w Olimpii ku czci Zeusa, w Delfach ku czci Apollina, w Nemei (w Argolidzie) ku czci Zeusa i na Przesmyku Korynckim ku czci Posejdona. Jak Pindar ozłaca zwycięstwo, to zobaczymy w Pierwszej Odzie Olimpijskiej. Poświęcił ją zwycięstwu znanego nam już Hierona, tyrannosa Geli i Syrakuz, w wyścigach konnych w Olimpii w roku 476 przed Chrystusem. 80 I 8 I PORA LIRYKI W odę kunsztownie jest wpleciona opowieść o Pelopsie, patronie Pisy w Elidzie, miasta bliskiego Olimpu, przemieniona, jak się zdaje, przez poetę. Bynajmniej nie przemieniona arogancko ani nie lekko- myślnie, lecz według głębokiego i pobożnego namysłu. Pindar od- rzuca wersję o poćwiartowaniu małego Pelopsa przez ojca, Tantala, o świętokradczym podaniu go bogom na stół i o scaleniu przez bogów dziecka we wrzącym kotle. Nie, głosi Pindar, w tym kotle, przeczystym, tylko wykąpano dziecko dopiero co narodzone. Łopat- ka ze słoniowej kości nie była łatą zakrywającą brak, lecz ozdobą, z którą Pelops się urodził. Tak się on spodobał Posejdonowi, że ten porwał go na Olimp, jak Zeus Ganimedesa. Tantala zaś ukarano w podziemiu za co innego: za to, że - dopuszczony na uczty bogów - kradł im nektar i ambrozję i udzielał ich ludziom. A porwa- nego Pelopsa nieśmiertelni rzucili potem znowu na ziemię. Ten, starając się o wydarcie Hippodamei okrutnemu ojcu, Ojnomaosowi, będzie przyzywał, w samotności, w mroku, pomocy Posejdona. O tym wszystkim medytuje Pindar, idąc pielgrzymim szlakiem ku słonecznemu wzgórzu Kronosa w Olimpu. Wshichajmy się jeszcze w sam początek ody. Kiedy Pindar mówi od razu, po prostu, bez żadnych wstępów: Ariston men hydor, "Najlepsza jest woda", czujemy, że przeniesiono nas z języka pozor- nego, jakim, można by mniemać, rozmawiamy na co dzień, w strefę słów dotykalnych. Egli dice cose, voi dite parole - jak to będzie powiedziane o wierszach Michała Anioła: "On mówi rzeczy, wy mówicie słowa". Taką mowę rzeczy, frazy twarde jak zaklęcia, będzie naśladował Horacy, chociaż zwierza się, jak to jest trudne: Pindarum quisquis studet aemulari (Pieśni, 4, 2, 1) - "Ktokolwiek by chciał współzawodniczyć z Pindarem...". Dawni lirycy greccy jednak nieraz odzywali się taką mową. Na przykład u Praksilli z Sikionu, autorki dytyrambów z pierwszej poło- wy V wieku, odchodzący ze świata Adonis tak się skarży w jednym z nielicznych ocalałych strzępów jej poezji: Najpiękniejsze oto zostawiam światło słońca I zostawiam jasne gwiazdy i oblicze księżyca, I figi dojrzałe, i jabłka, i gruszki. Z wczesnej liryki Z WCZESNEJ LIRYKI TYRTAJOS WEZWANlE DO WALKI Piękne to jest dla dzielnego męża, w pierwszym szeregu Polec w bitwie, gdy walczy za ten ojczysty swój l#aj. Własne zaś miasto opuścić i urodzajne łany, Aby żebrać, czyż może być gorszy dla niego ból? Gdy z drogą matką, ze starym ojcem, z małymi dziećmi, Z prawowitą żoną musi do obcych iść, Jacykolwiek to ludzie, kiedy znaglony nędzą Obmierzłą, stanie przed nimi, będzie im zawsze jak wróg. Znieważa ród i hańbi swoją szlachetną postać. Cóż on ma w tej wędrówce? Jeno zelżywość i wstręt. Jeśli więc tułacz i teraz, i za lata nie znajdzie Ani poważania, ani rodu i czci, Gorliwie walczmy za naszą ziemię, za nasze dzieci. W zmaganiu oddać życie niech wam nie będzie żal. Młodzi, razem walczcie, trwając w zwartym szeregu, Niech was nie skusi podła ucieczka, nie spęta strach. Wielkiego sobie zróbcie, mężnego ducha w piersi, Nie trzymajcie się życia, kiedy z mężami wasz bój. Pamiętajcie, kolana starszych już nie są krzepkie, Nie odbiegajcie więc od nich, sędziwy szanujcie wiek. Jeśli się bowiem widzi, że w pierwszym szeregu leży Przed młodymi mąż starszy, jakiż okropny to wstyd. 82 83 PORA LIRYKI Biała już jego głowa i siwa jego broda, Mężną on duszę wyziewa, gdzie bojowiska pył, Swój srom skrwawiony ściska w rękach, to okropne, I całe ciało już nagie, zgrozą jest widzieć to, Bodaj odwrócić oczy. Młodemu zaś wszystko przystoi, Póki kochanej młodości cudny jaśnieje kwiat. Dla mężczyzn jest godny patrzenia, dla kobiet kochania, dopóki Żyje. Lecz piękny i wtedy, gdy w pierwszym szeregu padł. Niech się więc każdy mocno zaprze obiema nogami W ziemię, gryząc zębami wargę, jak długo bój trwa. Fragmenty zaginionych wierszy Archilocha FRAGMENTY ZAGINIONYCH WIERSZY ARCHILOCHA ŻOŁNIERZ POETA Giermkiem jestem Enyaliosa władcy i dobrze Znam zarazem Muz uwodzicielski dar. WŁÓCZNIA Włócznia jęczmienny mi daje chleb i włócznia wino Ismarskie, na włóczni się wspieram, gdy biorę kubek, by pić TARCZA PORZUCONA W UCIECZCE Ktoś z Sajów teraz się chlubi tarczą, którą pod krzakiem Zostawiłem, wbrew sercu, wyborną, cenną rzecz. Lecz siebie uratowałem. Cóż mi zależy na tamtej Tarczy? Niech przepadnie. Nie gorszą nabędę wnet. ALKMAN CISZA Śpią wierzchołki, śpią koryta górskich rzek I przylądki urwiste, i przepaście, I wszystkie stwory pełzające, jakich tyle ziemia czarna Karmi, i dzikie bestie, i pszczeli ród, I potwory z dna purpurowego morza, I plemiona szerokoskrzydłych ptaków śpią. DOLA ŻOŁNIERZA NAJEMNEGO Najemnika, Glauku, lubi się, póki walczy POŻEGNANIE WYSPY RODZINNEJ Zostaw Paros i te figi, i to morskie życie już. 84 85 PORA LIRYKI ŁZY I UCZTY Nie ozdrowieję płacząc ani też, jeśli biesiadom Oddam się i zabawom, pogorszy się mój ból. PRZYPADEK I LOS Wszystko, Peryklesie, człowiek ma od Tyche i Mojry WYSPA TASOS ...jak osła grzbiet [Wyspa] się wznosi zjeżona zaroślami... ...ani to piękna zieznia, ni ponętna tak, Jak tamta nad nurtami Siris... DO APOLLINA Możny Apollinie, winnych Utrap i tak zniszcz, jak ty niszczysz, A nas... DZIEŃ I DUCH Glauku, Leptinesa synu, taki ludzi duch Jest śmiertelnych, jaki dzień im ześle Zeus Fragmenty zaginionych wierszy Archilocha MIRT, RÓŻA, MYRRA Cieszyła się, że ma gałązkę mirtu I piękny róży kwiat... ...a włosy jej Zakrywały ramiona i plecy... ...skropione myrrą włosy I piersi, jakich pożądałby i starzec... ...o Glauku... ...chciałem... PRZYGODA . . .dziewczyny Za drzwi wygnały [go] kijami.. ŚWIERSZCZA WRZASK Tyś za skrzydło chwycił świerszcza. NEOBULE Gdybym Neobule dotknąć ręką mógł... DO NIEDOSZŁEGO TEŚCIA Ojcze Likambesie, cóżeś ty uroił sobie? Któż to rozum ci pomieszał, tak Trzeźwy niegdyś? Słyszysz? Wielki Pośród ludzi twego miasta tryska śmiech 86 87 PORA LIRYKI DO SWEGO SERCA Duchu, duchu mój, brzemieniem ciężkich uclręczony trosk, Już podźwignij się. Nieskryta wrogów niech odeprze pierś, Niech podstępy ich roztrąci twoja tu obecna moc I głośno się nie przechwalaj, jeśli zwyciężyłeś ty, Ani, jeśliś pokonany, w domu nie kul się, by łkać, Ale wesel się weselem, ale się klęskami smuć Nie nad miarę. Zawsze znaj ten, który rządzi lud#mi, rytm. ZAĆMIENIE SŁOŃCA Sprawy nieoczekiwanej nie ma odtąd żadnej już Ani dziwnej, skoro ojciec bogów na Olimpie, Zeus, Z dnia pehiego noc uczynił, ten promienny słońca blask Zakrywając, a ponury zatrząsł wtedy ludźmi strach. Odtąd wszystko godne wiary i możliwe wszystko jest W oczach ludzkich. Niech się więcej nie zdumiewa żaden z was Nawet wtedy, gdy delfinom pozazdroszczą słonych wód Bestie z kniei i już milszy im, niż ziemia, rozgwar fal Będzie, a delfinom gęsto rozrośnięty w górach las. Fragmenty zaginionych wierszy Alkajosa Wynieś ciasto owocowe Z bogatego domu, Wynieś kubek wina No i koszyk sera. Ani strąkami, Ni podpłomykiem Jaskółka nie wzgardzi. Mamy sobie pójść czy coś dostaniemy? Dasz, to dobrze. Jeśli nie, my nie darujemy. Drzwi weźmiemy lub nadedrzwie, Albo żonkę, która siedzi w domu. Taka malutka, że ją ponieść łatwo. Jeśli chcesz coś dać, Niech to będzie duże. Otwórz, otwórz przed jaskółką. Nie staruchy jesteśmy. My dzieci. FRAGMENTY ZAGINIONYCH WIERSZY ALKAJOSA W SPORZE WICHRÓW Z POEZJI ANONIMOWEJ O JASKÓŁCE Przyleciała, przyleciała jaskółka Niosąc piękne dni, Piękną porę, Na brzuchu biała, Na grzbiecie czarna. Nie mogę pojąć sporu wichrów. Fale Spienione toczą się to stąd, to stamtąd. A my pośrodku gnani, z czamym Naszym okrętem, mamy tu sprostać Olbrzymiej nawahiicy, gdy już woda Przeciekła do oprawy masztu, niebo Przez cały prześwituje żagiel, Który dhigimi strzępami zwisa. Nie wytrzymały kotwice. Ster.. 89 PORA LIRYKI POD NIEBEM ZIMY Deszczem Zeus kropi, niebo wielką burzą Nabrzmiało, w mrozie zakrzepły strumienie... Pokonaj zimę tę burzliwą, roznieć Ogień, w kraterze wino jak miód słodkie Mieszaj nieskąpo. Skronie w miękką Wtul wehię. . . Ody i fragmenty Safo Jemu król, Kronosa syn, co jest tam w dole, hudy [...] pod czarną ziemią. Więc nie... ODY I FRAGMENTY SAFO BIESIADA Pijmy. Czemuż na lampy czekamy? Już z dnia tylko palec Przynieś no teraz duże [...] barwne czasze. Wino syn Semele i Zeusa dla zapomnienia smutków Dał ludziom. Jedną miarę wody z dwiema miarami wina Zmieszaj i nalewaj do czasz aż po ich brzegi, i niechże Jedną goni druga... DO MELANIPPOSA Pij, upij się ze mną, Melanipposie. Czy mniemasz, Że kiedy [...] szeroki, skłębiony Acheron przebędziesz, znowu ujrzysz czyste światło Słoneczne? Nie wyciągaj ręki po rzeczy wielkie. Król Syzyf, syn Eola, ten najbardziej przemyślny Z wszystkich ludzi, sądził, że wymknął się śmierci, ale Chociaż był tak przebiegły, dwakroć się z woli Kery Musiał przeprawić przez wiry Acherontu. Ciężkie DO AFRODYTY Na tconie wielobarwnym nieśmiertelna Afrodyto, podstępna córko Zeusa, O, błagam, troską, smutkiem nie udręczaj Mojego ducha, Lecz przybądź tu, jak nieraz prcybywałaś, Kiedy słyszałaś me wołanie nawet Z dala i opuszczałaś dom ojcowski, I zaprzęgałaś Swój złoty rydwan w parę pięknych wróbli: Jak rącze one, gęsto trzepoczące Skrzydłami, z nieba przez powietrze jasne Wiozły cię do mnie I już tu były. Ty błogosławiona, Z uśmiechem na swej nieśmiertehiej twarzy, Pytałaś, co mi złego się zdarzyło, Czemu znów wołam I czego najgoręcej upragnęłam W szalonym sercu. "Kogo mam tu znowu Do twej miłości przyprowadzić? Safo, Kto ciebie skrzywdził? 90 91 PORA LIRYKI Jeśli ucieka, wnet cię ścigać będzie. Gdy nie chce darów, popatrz: dary złoży Jeśli nie kocha, rychło będzie kochać, Choćby nie chciała". Tak przyjdź i teraz do mnie, spod udręki Wyrwij mię takiej ciężkiej! Czego serce Łaknie, wypehiij wszystko. Sama moim Bądź sprzymierzeńcem! DO DZIEWCZYNY Szczęśliwy mi się zdaje jak bogowie Ten, co siedzi naprzeciw ciebie teraz I tak bardzo blisko twojego słucha Błogiego głosu I słodkiego śmiechu. Serce w mej piersi Jak szalone szamocze się. Wystarczy, Że cię zobaczyłam, jednego słowa Już nie wykrztuszę. Język w ustach drętwieje, prędki płomień Biegnie wszędzie pod moją skórą, więcej Już nic nie mogą dojrzeć oczy, krew mi W uszach łomocze, Pot się leje strugą, cała się trzęsę, Bledsza jestem niż trawa i niewiele Brakuje, abym skonała, tak właśnie Teraz wyglądam. ATTIS Kochałam ciebie, Attis, dawno temu... ...zdałaś mi się małym dzieckiem, bez wdzięku... Ody i fragmenty Safo ANAKTORIA ...tak przypomniała mi się Anaktoria, Której tu nie ma. Pragnęłabym ujrzeć, jak ona kroczy, Kochana, i cudną jasność jej twarzy Bardziej niż Lidów rydwany i zbrojnych Piechurów w bitwie. WIANKI A ty, o Diko, bujne włosy otocz ślicznymi wiankami I niech twoje młode ręce w nie wplotą gałązki kopru. Na to, co rozkwitłe, milej jest bogini i szczęśliwym Charytom patrzeć. Odwracają się od nie wieńczonych. POŻEGNANIE ...naprawdę chciałabym umrzeć. Ona żegnała mnie płacząc Tak bardzo. I to mi mówiła: "Jak okropnie stało się nam, Psafo, ja wbrew sercu odchodzę". Na to ja: "Idź i bądź Szczęśliwa, a mnie zapamiętaj, Bo dbaliśmy o ciebie, przecież wiesz JeśIi nie, to ja ci chcę Przypomnieć, ile [...] [...) pięknych było chwil. 92 93 PORA LIRYKI Wieloma wiankami, uwitymi Z fiołków, róż i szafranu, Tu przy mnie ozdabiałaś głowę I wieloma girlandami Plecionymi z [...] kwiatów Otaczałaś miękką szyję, I olejkiem [...] Kwietnym [...] namaszczałaś się Przeobficie, godnym królowej". Ody i fragmenty Safo SŁOWIK Poseł wiosny, śpiewem budzący tęslmotę, słowik. JAK HIACYNT W GÓRACH Jak depczą hiacynt w górach stopy przechodzących Pasterzy, i na ziemi kwiat purpurowy... U KROSIEN SAMOTNOŚĆ Zaszedł księżyc I Plejady. Już połowa Nocy, mijają godziny, A ja leżę sama. Matko słodka, jakoś Nie mogę tkać na krosnach, Tęsknotą za smukłym chłopcem Pokonana przez Afrodytę.* Z PIEŚNI WESELNYCH Jak jabłko się słodkie czerwieni, wysoko, tam na gałązce Wysoko, najwyżej ze wszystkich. Zapomnieli o nim zbieracze O, nie, nie zapomnieli. Tylko nie mogli dosięgnąć. JAK GÓRSKI WICHER Eros potrząsnął moim Sercem, jak górski wicher na dęby wpada. GLYKYPIKRON Eros, rozprzęgający ciało, znowu mną kołuje, Słodko-gorzkie, nie do sprostania, coś, co wpełza na mnie. Hesperosie, wszystko, co światła Eos rozegnała, Przywodzisz znów: owcę, kozę. A córkę zabierasz od matki * Wbrew przekazo wi rękopiśmiennemu, który kazatby czytać:.,tęsknotą za chlopcem pokonana przez smukłą Afrodytę" (pothu dnrnei.scr paidos brcrdinnn di Aphroditcrn), wybrałem koniekturę T. Bergka: potho dnmeisa pnidos- brudino di Aphroditc:rr. Dawni przecież kopiści omegę dosyć łatwo mogli mylnie wziąć za alfę i ni, a trudno mi jest przypuścić, by Safo ośmieliła się określać urodę Afrodyty. Ona tylko wielbi boginię. Przy sposobności wrócę jeszcze do (wspomnianego już w eseju) świadectwa papirusu z Oksyrynchos (Oxv. 180U fr. 1), datowanego na schyłek II albo początki III wieku po Chrystusie, prawdopodobnie przekazują- cego starą tradycję o samej tej największej poetce miłości, że,.w swojej postaci była, jak się zdaje, godna wz#ardy, zupełnie nieurodziwa (di'.seidestnte), ciemna (phniodes - nie jest całkiem pewne, czy chodzi tylko o ciemne włosy, czy o śniadą cerę) i bardzo drobna". Ale w Platoń- skim Fajdrosie (235b) Sokrates nazywa Safo "piękną '. 94 95 PORA LIRYKI BO NIE DOTYKASZ RÓŻ Z PIERII Umarła będziesz leżeć i żadna o tobie pamięć Nie ocknie się nigdy potem. Bo nie dotykasz tych z Pierii Róż. Niejawna w Hadesowym domu, gdy odlecisz Do bezświatłych umarłych, chodzić masz pośród nich. Z wierszy Anakreonta Tej modlitwy mej wysłuchać Daj Kleobulowi dobrą Radę, żeby miłość moją, Dionizosie, zechciał przyjąć. PIł.KA EROSA Purpurową piłką we mnie Złotowłosy Eros ciska, Abym bawił się z dziewczyną, Której sandał wielobarwny. Lecz ta (z uprawionej dobrze Lesbos) włosów mych nie lubi, Bo są siwe. I dziewczyny Innej szuka chciwym wzrokiem. Z EROSEM NA PIĘŚCI Frzynieś wody, przynieś wina, chłopcze mój, i wielokwietne Tu mi przynieś wieńce, abym mógł z Erosem pójść na pięści. Z WIERSZY ANAKREONTA DO DIONIZOSA Panie, z którym ujarzmiciel Eros, ciemnookie nimfy I szkarłatna Afrodyta Bawią się, ty, co wędrujesz Po najwyższych gór wierzchołkach, Błagam cię, racz tu życzliwy Przybyć do mnie i łaskawie ŹREBICA TRACKA Ach, źrebico tracka, powiedz, czemu patrzysz na mnie krzywo. Jakbym w lejcach był niewprawny, bezlitośnie mnie unikasz. Wiedz, że umiałbym wędzidło tak założyć ci, jak trzeba, Powieść cię lejcami nawet i dokoła kresu biegu. Teraz pasiesz się na łąkach i swawolnie podskakujesz. Jeszcze nie spotkałaś jeźdźca, który znałby się na rzeczy. 96 g# PORA LIRYKI UCZTA SPOKOJNA Już nie myślmy o następnej, Z łomotaniem i krzykami, Pijatyce wedle Scytów Obyczaju. My tu pijmy Lekko i wśród błogich pieśni. WYZNANIE A więc kocham i nie kocham, Szalony jestem i trzeźwy. Z ANONIMOWYCH WIERSZY ANAKREONTYCZNYCH EROS Z DESZCZU O póhiocnej porze, kiedy Niedźwiedzica ku Wolarza Już ramieniu się obraca, A śmiertelne śpią plemiona Ujarzmione mozołami, Nagle Eros u drzwi stanął Moich, stuka we wrzeciądze. "Któż to się dobija? - mówię. Przecież ty mi sny rozdzierasz". Na to Eros: "Otwórz, małym Jestem dzieckiem, więc się nie bój Moknę w deszczu, zabłądziłem W tej bezksiężycowej nocy". Z anonimowych wierszy anakreontycznych Słysząc to, poczułem litość. Zaraz zapaliłem lampę I otwarłem drzwi. Chłopczyka Widzę s#zydlatego, z łukiem I kołczanem na ramieniu. Posadziłem go przy ogniu, W ciepłych dłoniach ogrzewałem Jego ręce, z mokrych włosów Wyżymałem krople deszczu. A on, odchuchany z zimna: "Chodź - powiada - spróbujemy Tego hzku, czy cięciwa Przetrzymała taką wilgoć". Napiął hzk i w środek serca Wbił mi strzałę, wściekłe żądło. I podskoczył, jakże śmiał się: "Gospodarzu, ciesz się ze mną. Łuk w porządku, za to ciebie Będzie serce bardzo boleć". DO ŚWIERSZCZA Podziwiamy ciebie, świerszczu, Gdy wysoko tam na drzewie, Napojony jedną 1#-oplą Rosy, jak król sobie śpiewasz. Twoje bowiem jest zaiste Wszystko, co na polach widzisz, Wszystko też, co karmią lasy. Przyjacielem tyś rolników, Bo przenigdy im nie szkodzisz. Wielce ciebie czczą śmiertelni, Boś ty słodki prorok lata. Także Muzy cię kochają, Sam Feb kocha. Przenikliwą Taką dał ci piosnkę. Starość 98 99 PORA LIRYKI Nie tknie ciebie. Mądry, rodem Z ziemi, rozkochany w hymnach, Obojętny, bez krwi w ciele, Niemal równy jesteś bogom. Z ELEGIJNEGO CYKLU TEOGNISA BIEDA (173-178) Dzielnego męża spęta bieda bardziej niż siwe Włosy, Kyrnie, i bardziej niż gorączkowy dreszcz. Byleby przed nią uciec, w najgłębsze ostępy morza Warto, Kymie, skoczyć z najstraszniej urwistych skał Bo człowiek spętany biedą nie może ani powiedzieć, Ni zrobić nic, jego język bezczynnie w ustach tkwi. WYGNANIE (209-210) Wygnaniec nie ma przyjaciół, jemu nikt nie jest wierny. Nawet i od wygnania okropniejsze jest to. SKRZYDŁA SŁAWY (237-254) Dałem ci skrzydła, na nich możesz nad bezgraniczne Morze i ponad całą ziemię lekko się wzbić I lecieć. W niejednej ochocie, na uczcie niejednej, będziesz Spoczywał na wezgłowiu słów niezliczonych ust. Z elegijnego cyklu Teognisa Do wtóru żarliwych fletów, w ładzie biesiady, pięknie I głośno cię wysławi cudnych młodzieńców chór. A kiedy odejdziesz w ciemne zakamarki pod ziemią, W domy Hadesowe, którymi potrząsa jęk, Nawet umarły nie zghichniesz, będziesz pamiętany, Bo wśród ludzi masz imię, którego nie zniszczy nic, O Kyrnie, po całej Helladzie, za morze jałowe, rybami Rojące się, będziesz wędrował, na każdą z wielu wysp, Nie na grzbiecie rumaka, o, nie! Poniesie ciebie Płomienny Muz, fiołkami uwieńczonych, dar. Dla wszystkich, którzy dbają o pieśni i którzy zadbają, Będziesz, jak one, żył, póki ziemia i słońce trwa. A jednak nie mam od ciebie ani krzty szacunku, Lecz jak gdybym był dzieckiem, słowami zwodzisz mnie. ODWET (341-350) O Zeusie Olimpijski, racz spehiić tę moją na czasie Prośbę: za tyle utrapień trochę dobrego mi daj. Niechbym umarł, jeśli nie znajdę wytchnienia od troski I jeśli nie udręczę tego, kto dręczy trmie. Taki powinien być obrót doli. Lecz jeszcze dla nas Nie świta odwet na ludziach, którzy dobytek mój Zagarnęli. Ja jestem ten pies, co przebrnął przez potok W jarze, a woda wzburzona zabrała mu wszystko, co miał. Obym mógł pić krew ich czarną, oby tu stanął dajmon, Który by wedle mojego zamysłu wypełnił to. AFORYZM SYLEIVA (425#28) Dla tych tu na ziemi największym jest dobrem wcale Nie rodzić się, nie patrzeć na słoneczny blask, A jeśli ktoś się urodził, najrychlej bramę Hadesa Przekroczyć, pod obfitym brzemieniem ziemi lec. 101 PORA LIRYKI OJCZYZNA (783-788) Odwiedziłem niegdyś i Sycylię, i pola Eubei, gdzie z winorośli zbiera się bujny plon, I Spartę, wspaniałe miasto, gdzie Eurotas płynie Wśród gęstych trzcin. I wszyscy życzliwie witali mnie. Lecz z tych powitań żadna xni radość nie roz#zała Serca. Nic milsze nie było niż ojczysty kraj. DZIELNI I PODLI (797-798) Dzielnych jeden będzie ganił, a drugi chwalił. O podłych słuch zaginie, bo nie wspomni ich nikt. NADZIEJA (1135-1138) Nadzieja jedynym jest dobrym bóstwem, co trwa wśród ludzi, A inne na Olimp odeszły, porzucając ten świat. Odeszła Wiara, wielka bogini, odeszła męska Rozwaga, odeszły Charyty z ziemi, o miły mój! Fragmenty zaginionych utworów Simonidesa KRZYK PTAKA (1197-1200) Ostry krzyk usłyszałem, Polipajdesie, ptaka, Który śmiertelnym zwiastuje tę porę, kiedy już Trzeba orać. Lecz mnie uderzył on w serce czarne. Bo inni tam władają, już nie mam żyznych pól. Nie dla mnie teraz muły ciągną ostrze pługa, Odkąd w tamtą [...] żeglugę ruszyłem... FRAGMENTY ZAGINIONYCH UTWORÓW SIMONIDESA POMYSŁ KLEOBlJLOSA Któż, jeśli rozum ma zdrowy, chwaliłby Kleobulosa z Lindos, Który przeciw wiecznym rzekom, kwiatom wiosny, Płomieniom słońca i złotego księżyca, I wirom morza postawił moc nagrobnej steli? Przecież wszystko jest mniejsze od bogów. A głaz Nawet ludzkie roztrzaskałyby ręce. Tylko głupiec mógł to pomyśleć. 102 103 PORA LIRYKI ARETE Powiada się, Że Cnota mieszka na urwistych skałach I z prędkimi nimfami odprawia święty taniec, Nie wszystkim śmiertelnym Widzialna, lecz tylko temu, Kto w pocie żrącym serce Dochodzi do szczytu męstwa. Inskrypcje przypisywane Simonidesowi INSKRYPCJE PRZYPISYWANE SIMONIDESOWI ZWYCIĘZCA W OLIMPII (AP 16, 24) Piękny to posąg pięlmego Milona, który nad Pisą Siedemkroć zwyciężył, a nigdy nie upadł na kolana. ZWYCI#ZCA W DELFACH (AP 16, 23) Ktoś ty, powiedz, czyj syn, skąd, w czym zwycięzca? - Kasmylos, Syn Euagorasa, Rodyjczyk, w pytyjskiej walce na pięści. ATEŃCZYCY POD MARATONEM (Lycurg.in Leocr. 109) Walcząc na czele Hellenów, Ateńczycy pod Maratonem Potęgę Medów, błyszczących złotem, rzucili na ziemię. 104 105 PORA LIIZYKI EPITAFIUM KUPCA (AP 7, 254b) Tu spocząłem, Brotachos Kreteńczyk. Przybyłem z Gortyny Ale nie po to przybyłem, tylko po towar. TIMOKREON (AP 7, 348) Dużo zjadłszy, dużo wypiwszy, dużo złego o ludziach Powiedziawszy, leżę tu, Timokreon z Rodos. Z POEZJI PINDARA PIERWSZA ODA OLIMPIJSKA Najlepsza jest woda, złoto zaś, jak płonący nocą Ogień, nad wszystkie wielkopańskie dobra jaśnieje, Lecz jeśli, moje serce, Chcesz śpiewać o zapasach, Za dnia nie szukaj gorętszej od słońca Gwiazdy w pustym eterze ani nie łudźmy się, Że może być agon świetniejszy od tego w Olimpu. Stamtąd też jest ów hymn rozgłośny, Który spowija myśli mędrców, jacy dla uczczenia Syna Kronosa przybyli do bogatego I szczęśliwego domostwa Hierona, Tego, który prawowite trzyma berło Nad rojącą się stadami Sycylią. Zgarnia on Z poezji Pindaca Najwyższe kłosy wszelkich zalet, a uświetnia się też Najwyborniejszymi pieśniami, Takimi, jakimi my, ludzie, często się bawimy U przyjaznego stołu. Tak, dorycką Formingę zdejmij z kołka, jeśli blask Pisy i Niosącego-Zwycięstwo konia Najsłodszymi zaczarował duszę twą myślami O tym, jak wzdhiż Alfejosu rumak biegł, Nie popędzane prężąc nogi, I do przewagi możnej podniósł swego pana, Króla Syrakuz, miłośnika stadniny, Opromienionego sławą w pełnej l#zepkich mężów Kolonii Pelopsa Lidyjczyka, Którego, kiedy Kloto go wyjęła Z czystego kotła, mocarz Ziemią Władnący Posejdon umiłował, prześwietnie Ozdobionego łopatką ze słoniowej kości. Tak, wiele jest dziwów, ale też nieraz Ludzkie pogłoski przerastają prawdę I przeróżnie kunsztownymi Zmyśleniami hxdzą. Chociaż dająca śmiertelnym rzeczy miłe Charis, kiedy wsławia, nawet to, co wiary niegodne, Często godnym czyni, Jednak dni, jakie nadejdą, Świadkowie to najrozumniejsi. Przystoi człowiekowi mówić dobrze o bogach, By mniejsza była jego wina. Synu Tantala, słowo przeciwne mowie dawnych Powiem. Oto gdy twój ojciec, W podzięce za biesiady u bogów, Zaprosił ich na ucztę nieskazitelną, Wtedy cię pochwycił mocarz Jaśniejący-Trójzębem, Bo owładnęło jego duchem pragnienie. Zaprzęgiem Złotych koni do wzniosłego domu Boga wszędzie czczonego powiózł eię, tam, Gdzie w późniejszym czasie przybył i Ganimedes Do tej samej przy Zeusie służby. 106 107 PORA LIRYKI Gdy zniknąłeś i nikt z szukających nie oddał cię matce, Zaraz jakiś zawistny sąsiad zaczął skrycie Szeptać, że do wody wrzącej na ogniu Nakroili twoich członków nożem I rozniesiono po stołach całe ciało Jako ostatnie danie, i jedli. Lecz ja wzdragam się przed nazwaniem Któregokolwiek z błogosławionych bogów Żarłokiem. Na oszczerców nieraz wali się niedola. Jeśli strażnicy Olimpu Uczcili kogoś ze śmiertelnych, To zaprawdę tego Tantala. Ale on Olbrzymiemu szczęściu nie sprostał. I za chciwość Dostało się mu potworne nieszczęście, ciężki kamień, Jaki Ojciec zawiesił nad nim. Ciągle chroniąc głowę przed tym głazem, Odegnany jest Tantal od radości. Tak bezsilnie żyje w trudzie bez końca, W tym czwartym przy trzech innych mozołach, Za to, że nektar i ambrozję, którymi Bogowie zrobili go nieśmiertelnym, Ukradł im i dał rówieśnikom Pijącym razem z nim. Ktokolwiek z ludzi mniema, Że zatai przed bóstwem jakiś czyn, ten się myli. Nieśmiertelni zaś rzucili jego syna Znowu w krótkotrwałe plexnię ludzi. Ku zakwitnięciu młodości, Gdy policzki zaciemniły się zarostem, Pomyślał o przedstawionej wszystkim oblubienicy, O tym, by słynną Hippodameję od ojca, Pisańczyka, Zdobyć. Szedł więc sam tylko brzegiem siwego morza I wołał w ciemności ku huczącemu z głębi Bogu Dobrego-Trójzęba, a ten się objawił Tuż przed jego stopami. Rzekł więc Pelops: "Jeśli xniłosne dary Kypridy Mogą się, Posejdonie, obrócić Ku łasce, spętaj spiżową Ojnomaosa włócznię, A mnie najprędszym rydwanem pognaj Z poezji Pindara Do Elidy i wydźwignij ku mocy zwycięskiej. On bowiem, zabiwszy już trzynastu zalotników, Ciągle odkłada zamęście Córki. Wielka groza nie zmaga się z tchórzem. Ale czemu ci, którzy i tak umrzeć muszą, Mieliby szukać starości wyzutej z chwały, Siedząc bez pożytku w mroku, Bez godnych czynów? O, nie, Ja w ten zawód Pójdę, a ty wynik upragniony mi daj". Tak mówił, a słowa jego nie padły W pustkę. Bóg zaszczycił go darem Złotego rydwanu i koni O nieznużonych skrzydłach. Pokonał Ojnomaosa moc, zdobył dziewczynę na żonę, Spłodził sześciu synów, przywódców rwących się ku męstwu, A teraz, spoczywając u nurtu Alfejosu W otoczonym czcią grobie, ma swą część We wspaniałych ofiarach krwawych, Bitych na tamtejszym ołtarzu, który Nawiedzają rzesze z wielu krain. Daleko Widzi się olimpijskich igrzysk blask, Pelopijskich chwałę biegów, gdzie się idzie o lepsze W ehyżości nóg i szorstkich trudach największej siły. Zwycięzca przez resztę życia Syci się miodem spokoju Dzięki igrzyskom. Radość co dzień rozjarzana jest najwyższym Dla każdego ze śmiertelnych dobrem. Moja rzecz To uwieńczyć tego męża hymnem konnym W melodii eolskiej. Któż inny z przybyszów, Zarówno wyćwiczony do pięknych zawodów, Jak i najbardziej pański w sile, Z wszystkich, co żyją dziś, godniejszy jest, Żeby go czcić zwojami hymnów kunsztownymi? Bóstwo żyezliwe czuwa, Hieronie, IVad twoimi dążeniami, troszczy się o ich spełnienie. Jeśli Nie odejdzie nagle, Jeszeze słodsze, jak ufam, 108 109 PORA LIRYKI W prędkim rydwanie zwycięstwo wysławię, Zwędrowawszy pomocną słowom drogę Ku słonecznemu wzgórzu Kronosa. Teraz we mnie Muza najostrzejszą wymierza strzałę: Inni mogą być skądinąd wielcy, lecz być królem To jest sam szczyt. Nie patrz dalej. Obyś przez swój czas kroczył ku wyżynie, Obym zawsze był przy zwycięzcach, kiedy są wieńczeni, I przodował w mądrości Pośród Hellenów wszędzie. DAWNI MęDRCY Kiedy poeci pory lirycznej stali, każdy z nich samotnie, wobec świata, w tych samych wiekach wędrowali po greckich i innych krainach również mędrcy, którzy także usiłowali sprostać światu i jego zagadkom. Robili to przeważnie spokojniej. Legendę o "sied- miu mędrcach" spotykamy najpierw u Platona w dialogu Protagoras (343a). Zwiedzając zaś Delfy w Mitologii Greków i Rzymian, czyta- liśmy z Pauzaniaszem, autorem Przewodnika po Helladzie, imiona owych mężów na ścianach przedsionka świątyni Apollina. Powtarza je anonimowy epigramat w Antologii Palatyńskiej (9, 366), podając też wypisane tam ich aforyzmy. Pauzaniasz (10, 24, 1) zwraca nam uwagę na to, że co do jednego z mędrców zachodziła wątpliwość: czy był nim Myson z Chenów (osady różnie umieszczanej przez geografów), czy raczej Periander, świetny tyrannos, który podczas swoich rządów w Koryncie w początkach VI wieku przed Chrystu- sem zapewnił temu miastu potęgę, zamożność i rozkwit sztuk; właś- nie na jego dworze Plutarch umieści fabułę swojego dialogu Uczta siedmiu mędrców. Poza Mysonem albo Periandrem imiona sześciu innych można wymienić bezpieczniej: Kleobulos z Lindos na wyspie Rodos (pamiętamy naganę, jakiej mu udzielił poeta Simonides), Chilon z Lacedemonu, Pittakos z Mityleny (którego Alkajos tak długo nie mógł ścierpieć), Solon z Aten, Bias z Priene, jońskiego miasta na zachodnim wybrzeżu Azji Mniejszej, nad nurtem Meandru, 111 DAWNI mĘDRCY i Tales z bardzo bliskiego tamtemu grodowi, też jońskiego, Miletu. Wszyscy należą do okresu, który można naszkicować datami: 620- 550 przed Chrystusem. Za przewodem Laertiosa poznajemy siódemkę Cierpliwy, nieoceniony zbieracz filozoficznej tradyeji, Diogenes Laertios (z miasta Laerte w Cylicji), pozwala nam choć trochę zobaczyć ich twarze. O nim samym nie wiemy nic. Tylko domysły uczonych umieszczają go w pierwszej połowie III wieku po Chrystu- sie. Dziesięć zaś ksiąg ułożonych przez niego Żywotów i poglądów znakomitych filozofów to jest lektura, w której można zatonąć. Kro- nikarz zaczyna swoją kolekcję, opartą na wielu wcześniejszych zapisach, właśnie od dawnych mędrców, tych z delfickiego spisu i jeszcze innych. Co szczególnie ważne, przytacza sporo przypisywa- nych im wypowiedzi, które i uczą, i nieraz bawią. Tales, który zasadę (arche, początek) wszechrzeczy upatrywał w wodzie, a cały świat uważał za "ożywiony" (empsychon) i pełen bóstw, zatrzymuje nas też podanymi przez Laertiosa ( 1, 35 i n.) różnymi aforyzmami. Twierdził, że nie ma różnicy między życiem i śmiercią. "Dlaczego więc - zapytał ktoś - nie umierasz?". "Bo nie ma różnicy". Ktoś inny zastanawiał się nad tym, czy można zły czyn ukryć przed bogami. "Nie można - rzekł Tales - ukryć przed nimi nawet złej myśli". "Co je#t trudne?" - pytano. - "Znać siebie" (wielka reguła apollińska). "A co jest łatwe?" - "Dawać rady". Kolejny u Laertiosa uczestnik siódemki, Solon, mógłby się był u nas znaleźć także w rozdziale o porze liryki, bo przechowały się dosyć obfite fragmenty jego poezji, ujęte w metrum elegijne i w jam- by. Jako mędrca spotkamy go w naszej książce, w wyimku z Dzie- jów Herodota: na lidyjskim dworze rozmawia z królem Krezusem. Nie mniej zaciekawia nas to, co Platon podaje o jego wizycie w Egipcie, gdzie kapłan w starej świątyni bogini Neith miał mu powiedzieć (Timajos, 22b): "Solonie, Solonie, wy Grecy zawsze dziećmi jesteście. Nie ma starego Greka". Kapłanowi chodziło o to że w Grecji nie było, jego zdaniem, takich świadectw przeszłości, jak w Egipcie; przypisywał to powtarzającym się kataklizmom przyrody. Za przewodem Laeniosa poznajemy siódemkę Może z tego epizodu, którego odrzucenie wydawałoby mi się aro- ganckie, choćbyśmy nie znali jego podstaw, Bolesław Prus wywiódł w Faraonie (tom l, rozdział 18) rozmowę starego pana z synem o Grekach, tak przedstawionych przez władcę Egiptu: "Oni cały świat widzą inaczej niż my. W ich dziwnych oczach każda rzecz tak błyszczy, koloryzuje się i nueni, jak niebo Egiptu i jego woda. Czy więc można polegać na ich zdaniu? Za czasów dynastii tebeńskiej, daleko na północy, było miasteczko Troja, jakich u nas liczy się dwadzieścia tysięcy. Na ten kurnik napadały rozmaite greckie włóczęgi i tak dokuczyli niemnogim mieszkańcom, że ci, po dziesięcioletnich niepokojach, spalili fortecz- kę i wynieśli się na inne miejsca. Zwykła historia bandycka!... Tymczasem patrz, jakie pieśni śpie- wają Grecy o trojańskich walkach. Śmiejemy się z tych cudów i bohaterstw, boć nasz rząd miał dokładne sprawozdania o wypad- kach. Widzimy bijące w oczy kłamstwa, a jednak... słuchamy tych pieśni, jak dziecko słucha bajek swej niańki, i - nie możemy się od nich oderwać !...". Do tego wywodu trzeba dodać, że jego świątobliwość faraon Ramzes XII na pewno przesadził w pomniejszaniu roznuaru i wagi wojny trojańskiej. Co się zaś tyczy Solona, należał on do zubożałej arystokracji ateńskiej i być może trudnił się początkowo kupiectwem. Prawdopodobnie około 570 roku przed Chrystusem, po odegraniu już wcześniej dużej roli w rządzeniu państwem ateńskim, a jeszcze bardziej w wojnie Aten z Megarą o Salaminę, dokonał wielkiej refor- my ustroju społecznego. Jej główną częścią była seisachtheia, "strząśnięcie ciężarów", to znaczy: zniesienie tych długów, których zastawem była własność ziemi albo wolność osobista; czyniły one warstwę uboższą często niewolnikami eupatrydów, arystokratów, którzy władali majątkami ziemskimi. Zmieniając konstytucję pań- stwa, Solon podzielił społeczeństwo na cztery warstwy, wyznaczone nie pochodzeniem, lecz posiadaniem. Tylko dwie wyższe miały dostęp do najwyższych urzędów, trzecia warstwa - do niższych urzędów i uczestnictwa w państwowej radzie (bule), lecz nawet najubożsi, czyli warstwa czwarta, robotnicy najemni (thetes), brali udział w zgromadzeniu ludowym (ekklesia) i w zgromadzeniu (he- liaia), do którego odwoływano się od werdyktów urzędników. Dalej 112 113 DAWNI MĘDRCY drogą ku ateńskiej demokracji poszedł po Solonie krewny jego ze strony matki, wytrwale przez niego zwalczany, Pizystrat, od roku 561 tyrannos Aten, władca sprawny, a przy tym niefanatyczny i łagodny; rozdzielił część dużej własności ziemskiej między wieśniaków nie- mal nie mających ziemi. Solon umarł około roku 558, nie wiemy, czy w Atenach, czy jako emigrant na Cyprze. I w walkach, i w reformach był na pewno żarliwy. Oddawał państwo pod opiekę skrzętnej patronki, czuwającej nad rzemiosłem, Ateny. Wznosił ku niej serce, patrzał w górę ku jej rękom wyciągniętym troskliwie nad Atenami, w elegii, której duży fragment (zob.: Mitologia Greków i Rzymian, s. 232) szczęśliwie się przechował. W krótkim strzępie ocalałym z innej elegii zwierza się nam reformator ze swoich upodobań: Szczęśliwy, kto ma drogie dzieci i wierzchowce z nierozhipanym Kopytem, i łowcze psy, i gościa z dalekiej ziemi. Diogenes Laertios (l, 58 i n.) podaje trochę przypisywanych mu powiedzeń. Porównywał prawa do pajęczyny, co sparafrazuje Jan Kochanowski (w cyklu poetyckim Na XII tablic ludzkiego żywota): Prawa są równie jako pajęczyna: Wróbl się przebije, a na muszkę wina. Kronikarz mówi też nam, że niektórzy Solonowi właśnie przyzna- ją autorstwo jednego z dwóch najsłynniejszych aforyzmów wypisa- nych w świątyni delfickiej: Meden agan, "Niczego zanadto" (drugi aforyzm to jest: Gnothi sauton, "Poznaj samego siebie"). Ale wspomniany wyżej epi#ramat z Antologii Palatyriskiej cytuje aforyzm "Niczego zanadto" jako powiedzenie Pittakosa z Mityleny. Nieco inną tego aforyzmu wersję: Metron ariston, "Najlepsza jest miara", przypisuje Kleobulosowi z Lindos, a "Poznaj samego siebie" Chilonowi z Lacedemonu. Tych trzech, jak i Talesa, i Solona, wy- znienia zarówno epigramat, jak Laertios. Pittakosa znamy trochę z poprzedniego rozdziału naszej książki. Spotkany też już przez nas Simonides z Keos w jednym z fragmentów poetyckich, które się przechowały, jako słowa Pittakosa (czemu możemy bezpiecznie Za przewodem Laertiosa poznajemy siódemkę zaufać, bo nie dzieli ich przepaść długiego czasu) przytacza aforyzm: Chalepon esthlon emmenai, który przełożyć jest niełatwo, bo przy- miotnik esthlos ma bogatą treść, lecz może ujmijmy to tak: "Być dzielnym to trudna rzecz". W Platońskim dialogu Protagor-as Sokra- tes, przywołując tę frazę, słyszy w niej echo jakiejś "dawnej mądro- ści, pochodzącej chyba od bogów" (341a). Diogenes Laertios (l, 76) rzuca nam taką perłę Pittakosa, którą Alkajos może z czasem docenił: "Przebaczenie więcej warte jest niż zemsta". Kleobulosa z Lindos, wywodzącego się być może od Heraklesa, upamiętnia Laertios przytoczeniem przypisywanego mu wiersza na grób Midasa oraz szyderczej odpowiedzi Simonidesa - znanej nam już - na ufność pokładaną przez mędrca w nagrobnym monumencie. I cyklu jego powiedzeń, rozsądnych, bez blasku, z których może warto przywołać te: "Nie pysznij się w pomyślności, a jeśli zbiednie- jesz, nie poniżaj się. Naucz się szlachetnie znosić odmiany doli". Chilon zaś z Lacedemonu, ten, któremu przypisuje się autorstwo albo przynajmniej wypisanie w świątyni złotymi literami najbardziej apollińskiego z delfickich aforyzmów, Gnothi sauton, był w Sparcie w roku 556/5 przed Chrystusem jednym z eforów, wybieranych na rok wysokich urzędników, którzy u boku lacedemońskich królów rządzili państwem. Jak podaje Diogenes Laertios (l, 72) za dawniej- szym kronikarzem, Hermipposem, Chilon w sędziwym już wieku umarł w mieście Pisie w pobliżu Olimpii z nadmiaru radości, jaka przepełniła jego serce, gdy uściskał syna, który właśnie zwyciężył w walce na pięści w igrzyskach. Wszyscy uczestnicy olimpiady szli w pochodzie żałobnym. Nasz kronikarz notuje też, nie wiemy za kim, że w porze sędziwości owego mędrca lacedemońskiego słynny Ezop (Aisopos) był w sile wieku. Skądinąd wiemy, że za lata pracy nad umacnianiem władzy eforów i nad wzmaganiem roli Sparty wśród państw greckich czczo- no potem Chilona w ojczyźnie jako wielkiego herosa. Wiele przy- słów powtarzanych przez Lacedemończyków w różnych okoliczno- ściach życia przypisywano właśnie jemu. Laertios zapisał ( 1, 69 i n.) niemało takich apoftegmatów, prostych i pożytecznych, a na ich czele podał starą wieść o tym, jak Chilon zapytał kiedyś Ezopa, co czyni Zeus, i dostał odpowiedź: "Poniża, co wyniosłe, podnosi, co niskie". Sam Chilon kazał być ostrożnym w tym, co się mówi, 114 115 DAWNI MĘDRCY szczególnie przy biesiadzie. Odwiedzać przyjaciół zwłaszcza wtedy, gdy mają zmartwienia. Słuchać praw. Być zawsze spokojnym... I jeszcze wiele innych jest pouczeń. Nasz kronikarz dobitnie podkre- śla, że mędrzec z Lakonii był brachylogos, "skąpy w słowach". Dziś nie bez powodu nazywamy to lakonizmem. Za zwięzłość mowy chwali ojczyznę Chilona Sokrates w Platońskim Protagorasie (342d- e): "Wiedzcie, że ja tu prawdę mówię i że Lacedemończycy są ludźmi najlepiej wykształconymi w dziedzinie filozofti i słowa. Oto dowód: jeżeli się ktoś zechce spotkać z najlichszym nawet Lacede- mończykiem, zrazu wyda mu się, że on marnie mówi, ale potem, w przypadkowym momencie rozmowy, taką nagle rzuci krótką a zwięzłą frazę, jakby z hzku prosto w cel strzelił. Rozmówca sam się wtedy sobie wyda nie bardziej rozwinięty niż dziecko". Pozostał nam ze słynnego grona jeszcze Bias oraz dwaj pretenden- ci do jednego miejsca. Biasowi przypisuje się powiedzenie, że "ludzie w większości są źli". Z tym przeświadczeniem wiąże się zapewne pragnienie niezależności, przejawiające się i w dziejach Biasa, i w jego apoftegmatach (Laertios, l, 82 i n.). Zapytany, jakie zajęcie daje człowiekowi najwięcej przyjemności, rzekł: "Zarabianie pieniędzy". Ale nie tylko to cenił. Kazał, jeśli się udało uczynić coś dobrego, przypisywać to bogom. I nieść zawsze z sobą mądrość jako zaopatrzenie na podróż z młodości do starości, mądrość bowiem podtrzymuje człowieka pewniej niż wszelki inny dobytek. Ponieważ słynął mądrością, a właśnie rybacy ateńscy wyłowili brą- zowy trójnóg z inskrypcją: "Dla mądrego", do niego wyprawiono ten dar, lecz Bias rzekł, iż należy się to prawdziwie mądremu, Apollinowi. Był w swojej Priene niezwykle ceniony jako adwokat. W bardzo sędziwym wieku, gdy już trudno mu było pracować, bronił jednak kiedyś klienta, a po wygłoszeniu mowy oparł głowę na kolanach towarzyszącego mu wnuka. Mowa przekonała sędziów bardziej niż wygłaszana potem przez innego adwokata oracja przeciwna. Głosowali za człowiekiem, którego bronił Bias. Ale adwokat już nie podniósł głowy. Wcześniej bowiem na kolanach wnuka cicho umarł. Z dwóch pretendentów zaś Periander (Periandros) wielce nas olśniewa swoim, już tu wspomnianym, dworem w Koryncie, gdzie panował pono przez czterdzieści lat (625-585 przed Chr.), ale jako tyrannos przeraża nieraz, jak Polikrates na Samos. Diogenes Laertios Anacharsis i mistrz naszego dzieciństwa za znanymi sobie kronikarzami podaje (1, 94 i n.), że, podjudzony przez kochanki, żonę, rzekomo wiarołomną, zabił rzuconym w nią stołkiem, płaczącego za nią syna wygnał na Kerkyrę (Korfu), a kiedy po latach chciał go stamtąd sprowadzić jako dziedzica władzy, Kerkyrejczycy owego Likofrona, zanim wsiadł na okręt, zabili. Periander był nieugiętym arystokratą. Mówił: "Niczego nie czyń dla pieniędzy. Zostaw zysk rzemiosłom uprawianym dla zysku". Powta- rzał nieraz, że tyrannosa lepiej strzeże życzliwość ludzi niż oręż. Inne apoftegmata, jakie mu przypisuje Laertios: "Spokój jest czymś pięk- nym". "Co nagłe, to niebezpieczne". "Przyjemność przemija, cześć nie przemija". Za główną jego sentencję kronikarz nasz uważa: "Staranność to wszystko". Wiedząc jednak o niektórych czynach tego tyrannosa, czujemy się wobec aforyzmów skrępowani, zwłaszcza wobec tego, który w przywoływanym tu nieraz epigramacie z Anto- logii Palatyriskiej podany jest jako jego główny: "Trzeba powściągać gniew". Drugi pretendent, Myson z Chenów, nie jawi się nam, nawet u Laer- tiosa (l, 106 i n.), dostatecznie wyraźnie, choć słyszymy, że pytia delficka przyznała mu wyższość w mądrości nad Chilonem i nad mędrcem spoza siódemki, Anacharsisem. Może najbardziej zaciekawia nas wiadomość, iż w Lacedemonie kiedyś go podejrzano, jak w pustko- wiu się śmiał. Ktoś, kto tamtędy nagle przechodził, zapytał, dlaczego śmieje się, gdy nie ma nikogo w pobliżu. Odpowiedział: "Właśnie dlatego". Był więc chyba mizantropem. Ale zapamiętano także rozumną jego opinię, że argumenty (logoi) powinny być oceniane w świetle faktów (pragmata), a nie fakty w świetle argumentów. Anacharsis i mistrz naszego dzieciństwa Oprócz siódemki, nieco rozszerzonej wątpliwością, byli wówczas inni też mędrcy, nie przyjęci do kanonu. Wspomnijmy przynajmniej tego, który już się nam nastręczył, Anacharsisa. Był to książę scytyjski w początkach VI wieku przed Chrystusem. Przywędrował do Aten i przyjął kulturę helleńską. Sentencje jego podobne są do apoftegmatów siódemki, a będąca ich przyprawą szczerość stała się, według Laertiosa, który sporo o nim pisze (l, 101 i n.), źródłem 116 117 DAWNI M#DRCY frazy: "mowa według Scytów", co znaczy: nie owijająca w bawełnę. Powiada nam kronikarz, że Anacharsis wrócił do Scytii, a kiedy tam nie krył swego zauroczenia hellenizmem, został zabity, czy to podczas odprawiania helleńskiego nabożeństwa, czy może zginął z ręki rodzonego brata podczas łowów. Ale nie tylko on się nastręczył. Padło tu już wielkie imię Aisopos, Ezop, swojskie dla nas jak imię Homera, znane nam, chciałoby się rzec, od urodzenia, a przynajmniej od dzieciństwa. Usłyszeliśmy, że spotkał Chilona Lacedemończyka i rozmawiał z nim. Inne świadec- twa także umieszczają Ezopa w VI wieku przed Chrystusem. Kroni- karz Eugeon z Samos, który pisał przed rokiem 431 przed Chrystu- sem, mówi o pochodzeniu Ezopa z Tracji (a nie z Frygii, jak potem opowiadano). Nie jest to niezgodne ze wznuanką w Dziejach Hero- dota (2,134), gdzie czytamy, że w Egipcie za czasów króla Amazisa (faraon ten zaczął panować około roku 569 przed Chr.) bajkopisarz (logopoios, jakby: "układacz przypowieści") Ezop jadł chleb niewol- niczy wespół z heterą Rodopis (tak, tą znaną nam już, inaczej zwaną Dorichą, którą ku strapieniu Safo wykupił brat poetki Charaksos); oboje stanowili własność niejakiego Jadmona z wyspy Samos. Hero- dot mógł to wiedzieć równie dobrze, jak Eugeon, bo przed rokiem 456 mieszkał na Samos, gdzie zapewne opowiadano tradycje sprzed stu lat dotyczące słynnych postaci, Safo i Ezopa. Natomiast dosyć zagadkowe napomknięcie przez Herodota o za- mordowaniu Ezopa w Delfach dzisiejsi uczeni uważają za jeden z korali nizanych przez późniejsze wieki na sznur dywagacji o urze- kającym bajkopisarzu. Delfijczycy jakoby strącili go ze skały, czy to dlatego, że podejrzewali Ezopa o kradzież złotej czary, czy raczej byli rozdrażnieni jego zgryźliwymi żartami. Wątpi się dziś, by kiedykolwiek odwiedził Delfy. Z czasem opowiadano o nim jeszcze barwniej, na przykład, że był podstępnie ironicznym służącym ghz- piego króla. Razem z legendą biograficzną rósł przez wieki zbiór opatrzonych imieniem Ezopa bajek pisanych grecką prozą, a potem przerabianych na wiersze przez takich autorów jak grecki Babrios (prawdopodobnie II wiek po Chr.) i łaciński Fedrus (wyzwoleniec Oktawiana Augusta, w jakiś niejasny dla nas sposób ukarany przez urzędników Tyberiusza). Jest to rodzaj literacki bardzo dobrze nam znany dzięki Ignacemu Krasickiemu. Fizycy i Heraklit Któż wyśledzi, które z przechowanych greckich przypowieści prozaicznych, napełnionych takim gwarem i takimi barwami co- dziennych zdarzeń, pochodzą od samego Ezopa? Bajka istniała już przed nim, ślady jej są u epików i liryków, rozwijała się też potem jako bezimienne dobro wspólne. Pozostaje jednak Ezop postacią jakby emblematyczną: widzimy w nim jednego z owych dawnych mędrców, nad którymi się teraz pochylamy, tego wśród nich, który przypowieściami uczy roztropności całą rzeszę ludzi. Fizycy i Heraklit Teraz spójrzmy ku takim mędrcom, jacy z pokolenia na pokolenie budowali to, co dziś nazywamy filozofią. Należał do nich już jeden z uczestników grona "siedmiu", Tales z Miletu. Urodził się u schyłku VII wieku przed Chrystusem. Trochę młodszy od niego był Anaksy- mander, być może jego uczeń, mistrz zaś jeszcze młodszego Anaksy- menesa. Czas ten, VI wiek w Milecie, to pora wczesnych filozofów greckich, których dziś nazywamy "fizykami jońskimi", badaczami natury (physis). Swoje dociekanie natury ujmowali w pytaniu, co jest arche wszechrzeczy. Jeśli Tales właśnie w żywiole wody upatrywał ową zasadę, Anaksymander mniemał, że jest nią apeiron, "bezkres", Anaksymenes zaś mówił, że jest to aer, "powietrze", i że z jego rozrzedzenia powstaje ogień, ze zgęszczania wiatr, woda, ziemia, kamienie. A więc wszystko w świecie ciągle się przemienia, co dostrzegli też poprzednicy, Tales i Anaksymander. Ale dopiero następca trzech Milezyjczyków, urodzony w innym jońskim mieście Azji Mniejszej, w Efezie, Heraklit (Herakleitos), stał się badaczem owej zmienności, można by rzec: już nie tylko natury, ale jej dziania się, dziania się świata, co wyrażał niebywałym stylem, wielką, przechowaną (przez cytujących tego mędrca innych pisarzy) w krót- kich aforyzmach i być może od początku istniejącą tylko w takiej formie prozą grecką. "Kiedy jestem w pobliżu Heraklita - powiada Fryderyk Nietzsche - serce się we mnie rozgrzewa". Nie tylko w nim jednym. Według Diogenesa Laertiosa, który wiele o Heraklicie pisze (9, 1-17), szczyt jego życia to okres 69 olimpiady, czyli lata 504-501 118 119 DAWNI M#DRCY przed Chrystusem, z czym zgadzają się dzisiejsi uczeni. "Był- notuje Laertios - bardziej wyniosły i wzgardliwy niż ktokolwiek inny z ludzi". Dalej czytamy wiadomość świadczącą o tym, iż żył na szczytach społeczeństwa. "Gdy Efezjanie prosili, by ustanowił im prawa, wzgardził zaproszeniem, stwierdzając, iż miasto opanowałjuż zły system rządów". Mędrzec chodził do świątyni Artemidy i z chłopcami grał w kości. Gdy skupili się wokół niego dużą rzeszą Efezjanie, rzekł: "Cóż to, łotry, dziwicie się? Czy nie lepiej to robić niż uczestniczyć z wami w życiu państwowym?". Tu już widać w dziele kronikarza czarną legendę o "płaczącym Heraklicie". Laertios powiada, że mędrzec stał się mizantropem. Grecki wyraz misanthropos (w formie czasownikowej: misanthropein) znaczy: "nienawidzący ludzi" i jest przeciwieństwem epitetu Prometeusza: phi- lanthropos, "kochający ludzi". Czytamy u Laertiosa: "Stając się w koń- cu mizantropem, poszedł w góry i tam żył, karzniąc się trawą i innym zielem". Można by sobie już oszczędzić pogłoski, że od tego dostał wodnej puchliny i wrócił do Efezu, a gdy lekarze nie wiedzieli, jak "zrobić suszę po ciężkim deszczu", sam się zagrzebał w ciepłej gnojów- ce, ale i to nie wyciągnęło zeń wilgoci. Jest to chyba jeden z ustępów, które skłoniły Teodora Mommsena do słynnego określenia Diogenesa Laertiosa jako "barana o złotym (ze względu na wszystko, co jednak przechował) zunie". Ale czarna legenda była starsza od niego. Powołu- jąc się na erudytę (z III wieku przed Chr.) Hermipposa nasz kronikatz podaje również taką wersję, że wobec bezsilności lekarzy mędrzec położył się w gorącym słońcu i służący okładali go krowim nawozem. Leżąc na wznak, już drugiego dnia umarł i pogrzebano go na rynku efeskim. Jeszcze inny przywołany przez Laertiosa enzdyta twierdził, że mędrzec nie mógł strząsnąć z siebie tego nawozu i nie rozpoznanego pożarły psy. Ale mówiono również, że wyleczył się z puchliny i umarł na inną chorobę. Zwróćmy raczej uwagę na to, co nasz kronikarz opowiada o dzie- jach intelektualnych Heraklita. Od dzieciństwa budził podziw. Jako młodzieniec twierdził, że nic nie wie; jako dorosły - że wie wszystko (tak przynajmniej notuje Laertios; Sokrates, jak wiemy, będzie mówił o sobie inaczej). Nie był niczyim uczniem, chlubił się, że sam z siebie doszukał się wszystkiego i nauczył. Nie mniemając, jakoby tekst Heraklita był od początku tylko zbiorem aforyzmów, Diogenes Fizycy i Heraklit Laertios pisze: "Księga jemu przypisana jest ciągłym dziełem O na- turze (Peri physeos), podzielonym na trzy traktaty, jeden o wszech- świecie (peri tu pantos, ##o wszystkim#,), drugi o polityce, trzeci o teologu. Złożył to dzieło w świątyni Artemidy, a jak niektórzy sądzą, umyślnie je zaciemnił, by dostępne było tylko dla mogących zrozumieć i by nie naraziło się swojskością na wzgardę. Naszego mędrca Timon [filozof sceptyczny z III wieku przed Chr.] tak wzmiankuje: Ostro kukający, szydzący z motłochu, głoszący zagadki Podniósł się spośród nich HerakIit. Teofrast melancholu to przypisuje, że niektóre części Heraklitowego dzieła są półwykończone, a inne stanowią znieszaninę. Antistenes [ll wiek przed Chr.] w swoim Następstwie filozofów jako przykład wielkoduszności Heraklita podaje, że na rzecz brata wyrzekł się on prawa do godności królewskiej. Tak zaśjego księga zasłynęła, że sekta powstała, która od jego imienia nazwała się heraklitejczykami". Mędrzec efeski starał się nauczać o wiecznej zmienności, o stawa- niu się jako walce przeciwieństw i o ich ukrytej harmonii, o ogniu wreszcie jako arche wszechrzeczy i o głębi ludzkiej duszy. Dziś określa się nieraz jego teorię słowami: panta rei, "wszystko płynie", lecz trzeba pamiętać, że taka jej symboliczna definicja pada dopiero u interpretatora Arystotelesa, Symplicjusza (VI wiek po Chr.), w ko- mentarzu do Fizyki. Wcześniej jednak spotykamy frazy podobne. Można tu przytoczyć Platoński dialog Kratylos, gdzie Sokrates mówi (402a): "Powiada gdzieś Heraklit, że wszystko jest w ruchu i nic nie stoi w miejscu, a porównując byty do rzecznego nurtu, twierdzi, iż nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki". Treść owej nauki lepiej samemu próbować wydobyć z gęstwiny zagadkowych, często urzekających aforyzmów. Czytelnicy prawdzi- wi lubią taką pracę rekonstruowania. Ale przywołajmy jeszcze jedno świadectwo, bo ukazuje nam ono samego Heraklita, i to nie w gór- skim lesie, podane przez Arystotelesa w traktacie O częściach zwie- rząt (645a). Jacyś cudzoziemcy chcieli z nim porozmawiać, a wcho- dząc do niego, zobaczyli, że grzeje się przy piecu, więc się zatrzyma- li. Kazał im "wejść śmiało, bo i tu są bogowie". 120 121 DAWNI M#DRCY Pitagoras, Ksenofanes, Parmenides, Empedokles Byli jeszcze inni mędrcy w owej greckiej porze liryki i mądrości, która, zauważmy, jest równoczesna z powstawaniem wielkich dokttyn w Indiach, zwłaszcza buddyzmu. Najpodobniejszy do księcia Siddhatty jest zapewne Pitagoras (Pythagoras), który urodził się na wyspie Samos w drugiej połowie VI wieku przed Chrystusem. Powędrował do Italu i tu w Krotonie założył szkołę frlozoficzną czy raczej mistyczną i asce- tyczną. Głosił naukę o wędrówce dusz. Pzzypisuje się Pitagorasowi wykrycie wielu praw matematycznych i geometrycznych, jak też sto- sunków matematycznych zachodzących między dźwiękami muzyczny- mi. Przy tym, jak wiemy z wielu świadectw, pitagorejczycy gorliwie starali się o wywieranie, w duchu wzniosłych zasad doktryny, wpływu na społeczeństwo. Zdaje się, że gniew nawracanego przez nich ludu Krotony zmusił mistrza do ucieczki. Przeniósł się do Lokri, potem do Tarentu, wreszcie do Metapontu, gdzie miał dokonać życia. Tekstów jego nie mamy. Być może nauczał tylko ustnie. Dopiero w późnych wiekach antycznych powstaną przypisywane mu apokryfy, wśród nich słynne Złote wiersze (Krysa epe), streszczające doktrynę w siedem- dziesięciu jeden heksametrach. Pisali zaś inni wcześni filozofowie. Ksenofanes urodził się w nieda- lekim od Efezu jońskim Kolofonie w pierwszej połowie VI wieku. On też wyemigrował na zachód, do VVielkiej Grecji, chyba chroniąc się przed naporem perskim na miasta Azji Mniejszej. Wędrował po Sycylu i połu- dniowej Italu. Pzzemawiał wierszami, z których przetrwały fiagmenty, ujmowanymi niekiedy w miarę elegijną, lecz częściej biegnącynu rów- nym rytmem heksametrów. W poemacie nazwanym, według jońskiego obyczaju, O naturze ów poprzednik szkoly elejskiej wykładał swoją teorię wszechświata, zwłaszcza wyrażoną po raz pierwszy w piśmiennictwie greckim tak mocno transcendentną wizję monoteistyczną. Bóg jeden tak wśród bogów, jak wśród ludzi największy, Ani postacią niepodobny do śmiertelnych, ani umysłem. [...] Cały widzi i cały myśli, i cały słyszy. [...] Z dala od trudu rozumną myślą potrząsa wszystkim. Pitagoras, Ksenofanes, Parmenides, Empedokles W cyklu zaś wierszy szyderczych, zwanych Zezowatymi (Silloi), odżegnywał się od przedstawiania bogów w postaciach ludzkich. Gdyby woły, konie i lwy miały ręce i mogły malować i rzeźbić, nadawałyby bogom, mniema filozof, swoje kształty. Zdaniem Etiopów bogowie są czarni, z ptaskimi nosami Trakowie dają im oczy niebieskie i rude włosy. Niejednej rzeczy nie mógł darować wielkim epikom. Wszystko to przyznali bogom Homer i Hezjod, Co pośród ludzi przynosi hańbę i naganę: Kraść, cudzołożyć, oszukiwać siebie nawzajem. Jak widać, stare tajemnice sakralne, takie jak hieros gamos, "święte zaślubiny", drętwieją i rozsypują się przed oczyma Ksenofa- nesa. My jednak pamiętamy, co Ulrich von Wilamowitz napisał: że z ufnością modląca się do Afrodyty Safo, gdyby ku swojemu bólowi ujrzała znamienne dla wieków o wiele późniejszych "zmysłowe" posągi wielkiej bogini, niczego by się w nich nie dopatrzyła,-jeno bluźnierstwa. Trzeba też dokładnie rozumieć, za co został ukarany Akteon przez kąpiącą się w lesie Artemidę: za to, że nie zasłonił pobożnie oczu wobec piękna, które nie jest na miarę ludzkiej gliny. Zapowiedzianą medytacjami Ksenofanesa szkołę filozoficzną założył w Elei (łac. Tielia) w Lukanii Parmenides. Urodził się w drugiej połowie VI wieku przed Chrystusem. Do badania wszechświata natchnęli go pitagorejczycy, z którymi będą go wiązać także pasje polityczne. Pono ułożył dla mieszkańców Elei uobre prawa. Poglądy fzlozoficzne zawarł w poemacie heksametrycznym, któremu i on nadał jońskie miano O na- turze. Ocalał z niego cały prolog, uroczysty i pełen czci dla dostojeń- stwa wszechświata, oraz pokaźna część wywodów, w których filozof ten wydaje się antagonistą Heraklita, co nie bez uproszczenia przez lata uczeni uznawali. Pewne jest jednak, że nie zaprzeczając Heraklitejskiej zmienności, stawaniu się zjawisk, Parmenides sam byt, to on, wydoby- wał z tamtego nuztu i pojmował jako niezmienną opokę, do której dochodzi się nie postrzeganiem, lecz rozumowaniem. Ponad przeciwień- stwo stawania się i bytu będzie pragnął się wznieść trochę późniejszy filozof, a może i prorok, Empedokles. 122 123 DAWNI MlĘDRCY Ten urodził się w sycylijskim Akragas, Agrygencie, gdzie do dziś stoją nad morzem greckie świątynie; Karol Szymanowski, wedhzg świadectwa Jarosława Iwaszkiewicza, mówił, że to wybrzeże jest krajobrazem z Odysei. Szczyt życia Empedoklesa przypadł na połowę V wieku przed Chrystusem. Był filozofem i mistykiem, magiem i leka- rzem, a także politykiem-demokratą. Legendy, drogie nie tylko Fryde- rykowi H#lderlinowi, każą wspominać jego nadnaturalne odejście raczej niż zgon. Czy zniknął po złożeniu, w gronie przyjaciół, ofiary bogom, przez bogów zabrany (Diogenes Laertios, 8, 67#8)? Czy raczej, jak ten sam kronikarz podaje (8, 69), rzucił się w płonący krater Etny - wedhzg wieści nieżyczliwej, po to, żeby go uważano za boga? Z dwóch heksametrycznych poematów Empedoklesa, O naturze i Oczyszczenia (Katharmoi), pozostały liczne fragmenty. Przywołaj- my parę wersów z pierwszego poematu: Inną rzecz ci powiem: nie ma żadnych narodzin niczego, Co śmiertelne, i niczego nie kończy śmierć niszczycielska, Ale jest tylko mieszanie się i wymiana tego, Co zmieszane. Ludzie mówią wtedy o narodzinach. Z drugiego: O biedny rodzie śmiertelnych, odarty ze szczęścia, Z takich sporów i z takich powstaliście jęków... Według tego filozofa stawanie się i będące jego sednem narodziny i śmierć polegają na mieszaniu się i rozpadaniu czterech stałych elementów świata: ognia, wody, eteru (czyli powietrza) i ziemi. Całym tym stawaniem się, całym dzianiem się świata rządzą dwie sprzeczne siły: spór (neikos), mający tak duży udział, jak tu słyszy- my, w genezie i dziejach biednej ludzkości, i miłość (philotes), bez której świat i ludzkość w ogóle by nie istniały. Z bajek Ezopowych Z BAJEK EZOPOWYCH WIEŚNIAK I TANATOS Stazy wieśniak, narąbawszy drew w górskim lesie, szedł dźwigając na plecach to brzemię. Droga była dhiga, okropnie się umęczył, wreszcie cisnął ciężar na ziemię i w goryczy przyzywał śmierci. Zaraz stanął przy nim Tanatos, pyta, czego od niego chce. "Niczego - wyjąkał starzec - jeno byś mi to brzemię zarzucił na plecy". LIS I WINOGRONA Lis, bardzo wygłodzony, zobaczył winogrona wiszące wysoko. Chciał się do nich dostać, lecz nie zdołał. Odchodząc, powiedział sobie: "Niedojrzałe". PRZYGODA ZAKOCHANEGO LWA Lew zakochał się w córce wieśniaka i prosił o jej rękę. W ciężkim był gospodarz kłopocie. Z jednej strony nie chciał córki dać dzikiej bestii, z drugiej zaś, prośbę odrzucić, strach. Wreszcie, gdy lew się napierał, taki znalazł wybieg: "Tyś oblubieniec wielce godny mojej córki. Ale kły i pazury trzeba koniecznie wyrwać, bo ona, mówiąc między nami, bardzo się ich boi". Lew naprawdę był zakochany, złożył więc tę podwójną ofiarę. 125 DAWNI MĘDRCY Lecz kiedy teraz stanął przed wieśniakiem, ten wygrzmocił go kijem i wygnał. ZEUS I ŻÓŁW Zeus na swoje wesele sprosił wszystkie zwierzęta. Żółwia jednak zabrakło. Chcąc poznać przyczynę, zapytał go Zeus nazajutrz, czemu on jeden nie przybył do pałacu na ucztę. "Mój dom to mój pałac" - odparł żółw. Wtedy Zeus w gniewie: "Odtąd będziesz wszędzie ten dom nosił na grzbiecie". Z aforyzmów Heraklita CHORA I LEKARZ Kobieta w podeszłym wieku, chorując na oczy, wzywała lekarza. Ten, ilekroć przychodził ją namaszczać i ona potem miała oczy zamknięte, wynosił jakiś przedmiot z domu. Skoro już wszystko wyniósł, a dokończył też leczenia, domagał się umówionej zapłaty. Kobieta odmówiła, więc ściągnięto ją przed sąd. Tak, rzekła, obiecała dać zapłatę, jeśli on wyleczy jej oczy. A oto po całym leczeniu gorzej z nią jest, niż było. "Przedtem widziałam różne sprzęty w domu, a teraz żadnego dojrzeć nie mogę".* Z AFORYZMÓW HERAKLITA JASKÓŁKA I WRONA Jaskółka i wrona spierały się, która z nich ładniejsza. "Ależ ta twoja uroda - rzekła nagle wrona - tylko wiosną kwitnie, a moja i zimie sprostać może". LEW S#DZIWY I LIS Lew, złamany starością, udawał chorobę. Króla więc złożonego niemocą wiele od- wiedzało zwierząt, które przed- tem pożerał. Ostrożny zaś lis tylko stanął przed pieczarą i z daleka pozdrawiał władcę. Zapytał go lew, dlaczego nie wchodzi. "Dlatego - odpowie- dział lis - że śladów wchodzą- cych jest wiele, a wychodzą- cych nie ma". Słyszą, a nie rozumieją, podobni głuchym. Do nich się odnosi powiedze- nie: są tu, lecz jako nieobecni. Nie mnie, lecz Logosu [Słowa-Rozumu] słuchając, mądrze jest przyznać, że wszystko jest czymś jednym. Przeto za tym, co wspólne, trzeba iść. Wspólny jest 1,4gos, a większość ludzi żyje tak, jakby każdy miał własne rozeznanie. Dla ezuwających świat jest jeden i wspólny, a zasypiając każdy człowiek odwraca się ku temu, co jego własne. W rzeki te same wchodzimy i nie wchodzimy, jesteśmy w nich i nie jesteśmy. Śmierć, co widzimy na jawie. Co śpiąc widzimy, sen. * Podane tu opowiastki wydestylowano z różnych greckich i łacińskich. powstałych w cza- sach późnej starożytności, zapisów bajek powierzonych patronatowi Ezopa. 126 127 DAWNI NIĘDRCY Nieśmiertelni śmiertelni, śmiertelni nieśmiertelni, żyjący śmiercią tam- tych, tych drugich życiem zmarli. To, co rozbieżne, schodzi się. Z tego, co różne, najpiękniejsza harmonia. Wszystko przez niezgodę powstaje. Nie pojmują, że przeciwności zgadzają się. Taka jest harmonia przeciw- stawnych krańców łuku i liry. Harmonia niejawna od jawnej mocniejsza. Natura lubi się ukrywać. Droga w górę, w dół, jedna i ta sama. Polemos [Wojna] ojcem wszystkich, królem wszystkich. Jednych odsło- nił jako bogów, innych jako ludzi. Jednych zrobił niewolnikami, innych wolnymi. Trzeba wiedzieć, że wojna jest powszechna, sprawiedliwość jest sporem, wszystko się przez spór i konieczność dokonuje. To, co boskie, jest dniem i nocą, zimą i latem, wojną i pokojem, nasyceniem i głodem. Przemienia się jak ogień, który miesza się z różnymi rodzajami wonności i nabywa imienia od rozkoszy, jaka jest każdemu rodzajowi właściwa. W zmianie jest odpoczynek. Pracować zawsze dla jednego władcy ciężka to udręka. 7drowie stało się czymś słodkim i dobrym za sprawą choroby, sytość dzięki głodowi, spoczynek za sprawą trudu. Ten wszechświat, on jest jeden dla wszystkich. Ani żaden z bogów, ani z ludzi żaden go nie zrobił. On był zawsze i jest, i będzie ogniem wiecznie żywym, rozpalającym się według miary i według miary gasnącym. Piorun jest u steru wszechświata. To, co jedynie jest mądre, nie chce i chce być zwane imieniem Zeusa. Z aforyzmów Heraklita Większości tego, co czynią bogowie, ludzie przez niedowiarstwo nie rozpoznają. Bóstwu wszystko piękne i słuszne, a ludzie uznali jedne rzeczy za prawe, inne za nieprawe. Człowiek wobec bóstwa ma dziecięcia imię, jak dziecię wobec człowie- ka dorosłego. Słońce jest co dzień nowe. Słońce nie przekroczy swojego toru. Jeśliby przekroczyło, Erynie to wytropią, służebnice Dike. Czas jest dzieckiem, które się bawi, przesuwając warcaby. Dziecinne to królowanie. Tokson [łuk] zwie się bios [miano oboczne, homonim wyrazu bios, "życie"], a jego dziełem śmierć. Granic duszy nie znajdziesz, choćbyś wszystkie przeszedł drogi. Tak głęboki Logos [Słowo-Rozum] w niej jest. Jeden mi wart niezliczonych, jeśli jest najlepszy. Żaden z ludzi, których słów słuchałem, nie dosięga zrozumienia tego, iż mądrość jest czymś różnym od wszystkich innych rzeczy [tzn. od wszelkiej innej wiedzy]. Ethos [usposobienie, charakter, sposób życia] człowiekowi bóstwem. Wcale nie jest to dobre dla ludzi, gdy dzieje się im zawsze tak, jak chcą. Poszukiwacze złota dużo przekopują ziemi i znajdują mało. Lud niech tak walczy w obronie prawa, jak murów miasta. Poległych na polu boju czczą bogowie i ludzie. Bezprawie gasić trzeba jeszcze gorliwiej niż pożar. 128 129 DAWNI MęDRCY Jedno nad wszystko inne wybierają najlepsi: sławę zawsze żywą u śmier- telnych. Większość brzuchy napełnia, jak bydło. Trudno zmagać się z własnym duchem. Czego zapragnie, kupuje za cenę życia. Pijanego prowadzi chłopię. Ten się chwieje, nie wie, dokąd idzie. Mokrą ma duszę. Dusza sucha najmędrsza jest i najlepsza. Co można zobaczyć, usłyszeć, czego można się nauczyć, to cenię najbardziej. Oczy są pewniejszymi świadkami niż uszy. Złymi świadkami są oczy i uszy ludziom nie znającym ich mowy. Jeśli się nie spodziewa, nie znajdzie niespodziewanego, bo nie ma do niego tropów ani drogi. Większe przeznaczenie dostaje większą też dolę. Ludzi czeka po śmierci coś, czego nie spodziewają się ani nie wyobra- żają sobie. Sybilla szalonymi ustami wypowiada słowa bez uśmiechu, bez upię- kszeń, bez pachnideł, i głos jej dosięga tysiąca lat mocą bóstwa. Pan, którego w Delfach jest wyrocznia, ani nie mówi, ani nie tai, tylko daje znaki. Poszukiwałem siebie.   11) 21) 31) 41. l1 .1 .1 .1 .1 .1 rI.A.1.a  WIELCY HISTORYCY Mędrcami byli też ci, którzy nie tyle zastanawiali się nad naturą i nad głównymi elementami świata i ludzkiego życia, ile raczej notowali zdarze- nia. Już dotknęliśmy pytania, skąd Hezjod wiedział o najstarszej historii ludzi. Kronikarzy piszących prozą, trochę późniejszych od niego, tak zwa- nych logografów, możemy lepiej obserwować. Nawiedzili oni literaturę grecką pomiędzy dawniejszą epiką heksametryczną i mającą powstać pro- zą. Opierając się na najpierwotniejszych dokumentach, jak inskrypcje na murach świątyń i innych pomnikach albo jak kroniki zwycięzców w Olim- pii (oba te rodzaje zapisów podawały też chronologię), logografowie zaj- mowali się zwłaszcza legendarną genezą miast i genealogiami bogów i he- rosów. W VI i V wieku przed Chrystusem było talach pisarzy wielu, lecz z dzieł ich pozostały tylko skąpe fragmenty. Jeden z nich, Hellanikos z Mi- tyleny (znowu nawiedzamy miasto Alkajosa i Safo), wśród innych swoich prac ułożył chronologiczny zarys dziejów Aten pod eolskim tytułem Atthis. Zdaje się, że Hellanikos był niedużo starszy od pierwszego historyka, który wprowadza nas w nową dziedzinę literatury greckiej. Ten, od którego zaczyna się historiografia Herodot (Herodotos) pochodził z dobrej rodziny w Halikarnasie, mieście doryckim w południowym rogu zachodniego wybrzeża Azji 131 WIELCY HISTORYCY Mniejszej. Dla swojego pisarstwajednak wybierze najświetniej wów- czas rozkwitający dialekt joński. Jak podaje Dionizjusz z Halikarnasu (O Tukidydesie, 5), "urodził się przed wojną perską i żył do wojny peloponeskiej". Gdy w zamieszkach potrząsających miastem rodzin- nym tyrannos Lygdamis zabił jego wuja, poetę epickiego, autora Heraklei, Panyassisa, Herodot wyemigrował na wyspę Samos. Jeśli potem wrócił do uspokojonego Halikarnasu, to na krótko. Wiele podróżował, wygłaszał prelekcje w różnych krajach greckich. Prze- łomem w życiu stało się dla niego odwiedzenie Aten. W roku 444/3 uczestniczył w zakładaniu kolonii attyckiej Turioj w południowej Italii. Nie ma śladów jego powrotu stamtąd do Aten, lecz był w Atenach rychło obecny swoim pisarstwem; wiemy, że znał je Arystofanes. Czytamy dziś jego dzieło, podzielone na dziewięć ksiąg, z których każda jest oddana pod opiekę jednej z Muz. Herodot przez lata przygotowywał się do niego. Podróżował po Egipcie. Odwiedził Tyr, Gazę, Babilon. Poznał Scytię i północną część Morza Egejskiego od Bosforu do wyspy Tasos. Nie wiemy, czy kiedykolwiek był w Persji, chociaż tak wiele o niej mówi. Wyraźnie jednak w swoim dziele rozróżnia "to, co widział" od "tego, co słyszał". Oba rodzaje poznania są dla niego źródłem wiedzy o ludach i ich obyczajach, o monumentach i tradycjach przeszłości. Poświęcał się temu, co język grecki określał czasownikiem historein, "badać", "rozpytywać się". Wyrazem historia, pierwotnie oznaczającym takie właśnie "ba- dania", nazwie swoją księgę, którą my przywykliśmy po polsku tytułować : Dzieje. Tak się ona zaczyna: "Herodot z Halikarnasu przedstawia tu wyniki badań, żeby ani dzieje ludzi z biegiem czasu nie zatarły się w pamięci, ani wielkie i godne podziwu dzieła, dokonane tak przez Hellenów, jak i przez barbarzyńców, nie przebrzmiały bez sławy; wśród innych zaś spraw to szczególnie się wyjaśnia, z jakiego powodu oni z sobą wojowali". Zgodnie z tą zapowiedzią ojciec europejskiej historiografii szkicuje geografię i dzieje znanego sobie świata. Persami ogromnie się interesuje, jak też innymi ludami Bliskiego Wschodu. Najpierw zaś wprowadza nas do Lidii, kraju położonego w środkowej części zachodniego wybrzeża Azji Mniej- szej, na dwór króla Krezusa, który do dziś wspominany jest w na- Chwała Aten i ponura wojna peloponeska szych przysłowiach jako największy bogacz. W VI wieku przed Chrystusem Krezus rozszerzył lidyjskie panowanie aż po rzekę Halys. Podniósł rękę nawet na perskiego Cyrusa, lecz został przez niego w roku 546 pokonany. Tu roztacza się jedna z wielu opowieści (przeważnie nie wiemy, w jakim stopniu legendarnych), którymi Herodot inkrustuje Dzieje i które są ich szczególnymi ozdobami. Widzimy, jak Solon, znany nam jako jeden z "siedmiu mędrców", reformator Aten i poeta, po odwiedzeniu faraona Amazisa w Egipcie przybywa do Sardes na dwór Krezusa i niezmiernie potężnemu wówczas, ale już tylko na krótko, władcy udziela pouczenia. Warto zwrócić uwagę na to, że kiedy gość mówi gospodarzowi o dzieciach szczęśliwego Ateńczyka, Tellosa, pada wyrażenie, które będzie w literaturze i w życiu helleń- skim słynne: dzieci te są kaloi te kagathoi, "urodziwe i dobre", a może raczej "piękne i dobre", "piękne i dzielne". Z połączenia dwóch przymiotników powstanie jedno pojęcie: kalokagathia, ideał wszechstronnej doskonałości. Krezusa wskazuje Herodot jako pierwszego zaborcę greckich miast - jońskich, eolskich i doryckich - w Azji Mniejszej: najpierw # podbili je Lidyjczycy; Persowie dopiero po Krezusie objęli to panowanie. Szeroko, z wieloma zadziwiającymi epizodami, interpre- tuje historyk potężnienie perskiego imperium pod rządami Cyrusa, Kambizesa i Dariusza. Najazd Kambizesa na Egipt zdaje się uzasad- niać przeznaczenie sporej części dzieła na opis owego kraju, który ciekawi Herodota nie mniej niż Persja. Potem dowiadujemy się wiele o rządach Dariusza w Persji i o jego wyprawach, o pogromieniu Polikratesa, tyrannosa Samos, i o najazdach na Trację, Scytię i Libię. Tragiczny bunt miast jońskich w latach 500-494 przed Chrystusem przeciw władzy perskiej pogrąża wędrownego dotąd historyka w dziejach głównie greckich. Chwała Aten i ponura wojna peloponeska Mowa helleńska wiązała Herodota z wszystkimi krainami grecki- mi, a najpilniej obserwował dwa państwa najbujniej się rozwijające, Spartę i Ateny, mające się niebawem, niestety, zetrzeć z sobą. Można 132 / 133 WIELCY HISTORYCY jednak sądzić, że zwłaszcza Ateny objawiły historykowi drogocen- ność helleńskiego dziedzictwa. Kiedy tu przybył, już się zaczęło nowe zabudowywanie Akropolu. W latach 447-438 Fidiasz kierował pracą wznoszenia Partenonu. Podróżnik z Halikarnasu poznał Sofo- klesa, śledził działalność Peryklesa. W cieniu Akropolu, w pobliżu teatru Dionizosa, niedawno minione, przechowywane przez Ateńczy- ków w żywych wspomnieniach, zmagania z Persami rozjarzały przed jego oczami swoją treść, przekraczającą samo tylko współzawodnic- two wspólnot etnicznych. Do dziś właśnie najbardziej jego oczami oglądamy te zmagania. Jest to, po tragicznej klęsce Jonów w Azji Mniejszej, bohaterskie zwycięstwo Greków nad Persami Dariusza pod Maratonem w roku 490 przed Chrystusem. Nowy władca perski, Kserkses; podejmuje następną wyprawę. Rok 480: bitwa morska u przylądka północnej Eubei, Artemizjon; słynna po wieki i tysiąclecia bitwa w Termopi- lach; wielkie zwycięstwo morskie Greków pod Salaminą. Rok 479: rozgromienie armii perskiej pod Platejami, miastem w Beocji na zboczu Kitajronu; rozbicie floty perskiej w pobliżu Mykale, przyląd- ka Azji Mniejszej, naprzeciw wyspy Samos. Ale pełne chwały Ateny i także bardzo zasłużoną w odparciu najazdu perskiego Spartę, a raczej dwa duże państwa federalne, Związek Ateński i Związek Peloponeski, skuła już w roku 431 przed Chrystusem wojna peloponeska. Narzuciły ją zarówno współzawod- nictwo ekonomiczne, jak i odmienność ustrojów politycznych, prze- noszonych przez obie konkurujące z sobą siły również do innych krajów. Gdy flota ateńska wmieszała się w walkę Kerkyry z Koryn- tem, Sparta uznała ten fakt za zerwanie traktatu pokojowego. Stojący na czele Aten Perykles chciał przeprowadzić blokadę Peloponezu i podciąć gospodarkę Związku Peloponeskiego. Ale już w pierwszym i drugim roku wojny armia spartańskiego króla Archidamosa pusto- szyła Attykę. W Atenach, gdzie stłoczyli się uciekinierzy, wybuchła zaraza, zabijająca tysiące ludzi, wśród nich przywódcę ateńskiej demokracji Peryklesa. Za jego następcy, Kleona, wojna staje się głupsza i okrutniejsza. Najpierw Ateny, potem i Sparta mordują ludzi już nie tylko na polu walki. Po zmiennych kolejach i zażartych odwetach armię ateńską biją na głowę Spartanie pod Amfipolis (we wschodniej Macedonii) Nabytek na zawsze w roku 422. Tak zwany pokój Nikiasza przerywa walki rzekomo na pięćdziesiąt lat, ale już w 415 rozbija go ateńska wyprawa Alkibia- desa na Sycylię. Ciężka tam klęska strąca siedem tysięcy żołnierzy ateńskich do kamieniołomów. Ateny po tej katastrofie chcą pojednać się ze Spartą, daremnie. Walki dalej się toczą rytmem rozpędzonego koła. I wreszcie staje się: Sparta wchodzi w porozumienie z Persją. Wódz lacedemoński, Lizander, gromi flotę atepską. W Atenach de- mokracja obala Alkibiadesa i wypędza go z państwa. Flota Aten jeszcze zwycięża Spartan w roku 406 pod Arginuzami (wysepkami na Morzu Egejskim na wprost lesbijskiej Mityleny). Ale po tej bitwie stracono wyrokiem sądowym sześciu spośród dziesięciu strategów za to, że nie zatroszczyli się o pogrzebanie poległych. Ostateczna klęska przygniata Ateny w roku 405 w bitwie pod Ajgospotamoj w Cherso- nezie trackim. Pokój zawarty w roku 404 dyktuje Atenom wydanie floty Sparcie i zburzenie "długich murów" łączących stolicę z Pireu- sem. Władzę w mieście, gdzie demokracja wydaje się winna wojen- nej porażki, obejmują popierani przez spartańskiego zwycięzcę, Lizandra, oligarchowie. Jest to "trzydziestu tyranów" (tyrannoi, w tym epizodzie programowo przeciwstawieni rządom demokra- tycznym). Nabytek na zawsze Peloponeską wojnę, nie do końca, lecz tylko do roku 4 I 1, śledzi- my w wielkim dziele historycznym (zwanym w starożytności, jak Herodotowe, historia) w ośmiu księgach, które - jeśli przywołamy zawartą w nim słynną frazę -jako ktema eis aei (1, 22), "nabytek na zawsze", napisał Ateńczyk Tukidydes. W roku 424 był jednym ze strategów wojska swojego kraju, a więc musiał mieć wówczas przynajmniej trzydzieści lat. Należał do górnej warstwy społeczeń- stwa. Urodził się w środowisku wrogim Peryklesowi, któremu jednak jako człowiek dorosły oddał swoje serce i gorliwość. Zarówno uczestniczył w boju, jak i uległ zarazie w Atenach, między rokiem 430 i 427, lecz wyzdrowiał. Chociaż jest zwolennikiem jednego stronnictwa, na wydarzenia i na to, co się dzieje z ludźmi, patrzy z tym ogromnym, uparcie ćwiczonym wysiłkiem ku nieprzebłaganej 134 135 WIELCY HISTORYCY rzetelności, który czyni go największym, być może, historykiem literatury klasycznej. Dzieło, pod względem stylu bardzo odmienne od bliskiej jeszcze poetyckim epopejom narracji Herodota, olśniewa swoją surową, jakby gołą wspaniałością. Ze słynnej po wieki i tysiąclecia pochwały demokracji, którą Perykles wygłosił w początkach wojny na pogrze- bie pierwszych poległych i której treść Tukidydes według swojej metody, z jakiej nam się zwierza (1, 22), stara się jak najwierniej powtórzyć, przywołam jedno zdanie (2, 40). Jest to definicja takiego ducha ateńskiego, jakiemu chcieli być wierni Perykles i Tukidydes: Philokalumen te gar met' euteleias kai philosophumen aneu mala- kias. Zamiast, jak to nieraz czyniono bezprawnie wobec tej formuły, puszczać się na mętne wody tłumaczenia eksplikatywnego, rozszerza- jącego, rozcieńczającego styl Tukidydesa, wolałem przełożyć ją najściślej dosłownie: "Uprawiamy bowiem piękno w prostocie i filo- zofujemy bez miękkości". Wspiera mnie i to, że grecka malakia jest również dźwiękowo bliska naszej "miękkości". Można jeszcze do- , j " " dać że euteleia to est "dobre, eu, strzelenie prosto w "cel, telos (ponieważ chodzi tu o sztuki piękne, warto wspomnieć, że w pisar- stwie Robert Musil domagał się prędkości, wybierania zawsze naj- krótszej drogi, podczas gdy grafomani kluczą i haftują). "Prosto w cel", a więc nasza "prostota" wydaje się tu dobrym ekwiwalentem. Przynaglani czasem, gdy tyle jeszcze spraw jest przed nami, nie możemy poświęcić wiele miejsca późniejszym historykom greckim; będziemy tego czy innego z nich wspominać tylko przy nadarzającej się sposobności. Ale trzeba teraz zatrzymać się przynajmniej przez chwilę nad mistrzem prostego i czarującego, choć dalekiego od mocy Tukidydesa, greckiego stylu (będzie on przez tysiąclecia wprowadzał młodzież europejską w grekę), wybornym narratorem Ksenofontem (ok. 430-ok. 355 przed Chr.). Ateńczyk ten był w młodości uczniem Sokratesa i w późniejszych latach poświęcił mu 'silka pism (Wspo- mnienia, Obronę i Ucztę), które jednak gasną wobec wielbiących mistrza pism Platona, nad jakimi już niezadługo się pochylimy. Z licznych dzieł Ksenofonta warto wymienić choćby dwa jeszcze, dotyczące historycznych wydarzeń. Są to Hellenika, Dzieje greckie w siedmiu księgach (od końcowej daty narracji Tukidydesa, roku 411, do 362 przed Chr.), oraz słynna Anabaza, Anabasis Kyru, Nabytek na zawsze Wyprawa (właściwie: "droga w górę", od wybrzeża w głąb lądu) Cyrusa w siedmiu też księgach. Autor należał do dziesięciu tysięcy Greków, którzy, częściowo oszukani, brali w roku 401 przed Chry- stusem udział w wyprawie Cyrusa Młodszego, syna perskiego króla Dariusza II, przeciw bratu, Artakserksesowi II. Gdy Cyrus poległ w pobliżu Babilonu, ajego perskie zastępy uciekły, Ksenofon stał się jednym z przywódców, którzy przeprowadzili, wśród walk i przeróż- nych przygód, przynajmniej część greckiego wojska przez mało znany mu kraj nad Morze Czarne i do Byzantion nad Bosforem. Opisująca te fakty Anabaza inauguruje nowy rodzaj literacki, pamięt- nik żołnierski. W jej tropy wejdzie w literaturze rzymskiej Juliusz Cezar w Wojnie galickiej i Wojnie domowej, a po tysiącleciach w polskim piśmiennictwie Jan Chryzostom Pasek. 136 WIELCY HISTORYCY Z DZIEJÓW HERODOTA SOLON U KREZUSA (1, 28-33) Z czasem prawie każdy lud mieszkający z tej strony rzeki Halys musiał poddać się władzy Krezusa. Oprócz Kilikijczyków i Likijczyków podbił wszystkie inne: Lidyjczyków, Frygów, Myzów, Mariandynów, Chalibów, Pafla- gonów, trackich Tynów i Bitynów, Karów, Jonów, Dorów, Eolów, Pamfylów. Kiedy więc tych wszystkich zawojował i przyłączył do Lidii, przybywali do Sardes, miasta jaśniejącego wtedy największym bogactwem, mędrcy z całej Hellady, jeden za drugim, ilu tylko ich w owym czasie było, a wśród nich Ateńczyk Solon. Ten dla Ateńczyków, gdy tego się domagali, ułożył był prawa, po czym wyjechał z ojczyzny na dziesięć lat, dla rozejrzenia się, jak mówił, po świecie, lecz najbardziej po to, by nie przymuszono go do odwołania którego- kolwiek z praw przez niego ustanowionych. Sami Ateńczycy nie mogli ich tlmąć, bo związali się wielkimi przysięgami, iż przez dziesięć lat będą przestrzegać praw, jakie Solon im nada. Z tego więc powodu i dla zobaczenia świata Solon wyjechał z lQaju i odwiedził Amazisa w Egipcie, a stamtąd podążył do Sardes spotkać Krezusa. Ten ugościł przybyłego w królewskim pałacu. Trzeciego czy czwartego dnia słudzy z rozkazu króla oprowadzili Solona po skarbcach, aby sobie popatrzał na całą wielkość tę i wspaniałość. A skoro wszystko bez przynaglania obszedł i dokładnie obejrzał, zadał mu Krezus takie pytanie: "Ateńczyku, gościu mój, aż do nas dobiegła twoja sława. Wiele się mówi o mądrości twojej i wędrówkach. Powiadają, że w pogoni za wiedzą szmat ziemi przeszedłeś, aby jak najwięcej zobaczyć. Mnie zaś nawiedziła teraz chęć zapytania ciebie o jedno: czy już spotkałeś kogoś najszczęśliwszego z ludzi?". Z Dziejów Herodota Siebie uważał za najszczęśliwszego i właśnie dlatego takie pytanie zadał. Ale Solon, ani trochę nie schlebiając mu, odpowiada według tego, co jest: "Tak, królu, Tellosa Ateńczyka". Nie posiadając się ze zdumienia, Krezus porywczo zapytał: "Z jakiej przyczyny Tellos zdaje ci się najszczęśli- wszy?". Na to Solon: "Tellos ten w pomyślnie rozwijającym się mieście miał dzieci urodziwe i dobre i z nich wszystkich doczekał się wnuków, które przetrwały. A po iyciu naznaczonym taką pomyślnością, jaka u nas ludzi może się spełnić, miał kres ozłocony chwałą. W bitwie, jaką Ateńczy- cy toczyli ze swymi sąsiadami z Eleusis, walczył za ojczyznę, zmusił wrogów do ucieczki i najpiękniej poległ. Ateńczycy na koszt państwa pogrzebali go w tym miejscu, gdzie padł, i wspaniale uczcili". Ponieważ wyliczając błogosławieństwa losu Tellosa Solon wielce zacie- kawił króla, ten zapytał, jakiego widział gość szczęśliwca drugiego po tamtym; spodziewał się dla siebie przynajmniej drugiego miejsca. - "Kleo- bisa i Bitona - rzekł Solon. - Argejczycy z rodu, żyli w dostatku, a do tego tak byli krzepcy, że i jeden, i drugi zdobył palmę zwycięstwa w igrzyskach. I oto, co się o nich opowiada. Gdy Argejczycy obchodzili święto Hery i koniecznie trzeba było zawieźć matkę owych młodzieńców do świątyni, a woły nie wróciły z pola na czas, wtedy oni, przynagleni późną porą, sanu wprzęgli się pod jarzmo i ciągnęli wóz, na którym siedziała matka. Tak przebywszy czterdzieści pięć stajań dotarli do świątyni. Po tym czynie, jakiego dokonali prred oczami całego zgromadzenia, przypadł im kres życia najlepszy. Bóstwo wtedy na nich okazało, że lepiej jest człowiekowi umrzeć niźli żyć. Cisnący się dokoła Argejczycy gratulowali młodzieńcom siły, Argejki zaś sławiły matkę, że takich się dochowała dzieci. Ona, rozradowana i czynem, i jego wysławianiem, przed obliczem posągu modliła się, żeby Kleobisowi i Bitonowi, dzieciom jej, które tak bardzo ją uczciły, bóstwo dało to, czego napotkanie jest dla człowieka najlepsze. Po tej modlitwie młodzieńcy odprawili ofiarę i zasiedli do biesiady, później zaś położyli się do snu w świątyni i już się więcej nie obudzili. To właśnie był kres ich życia. Argejczycy zrobili ich posągi i umieścili je w Delfach, osądzili bowiem, że okazali się oni najlepszymi z ludzi". Im więc Solon przyznał drugą palmę szczęśliwości, a wtedy Krezus niemal krzyknął: "Ateńczyku, gościu, moje więc szczęście tak jest dla ciebie nic niewarte, żeś nie uznał mnie nawet za równego zwykłym ludziom?". "Krezusie - odpowiedział - o ludzkie sprawy pytasz człowieka, który wie, jak zazdrosne i hojne w sianiu zamętu jest bóstwo. W dhigim czasie trzeba zobaczyć dużo tego, czego się nie chce, i dużo też tego przecierpieć. Siedemdziesięciolecie, taką stanowię człowiekowi granicę życia. A siedem- dziesiąt lat zawiera dwadzieścia pięć tysięcy dwieście dni, bez miesięcy 138 139 WIELCY HISTORYCY przestępnych. Jeśli co drugi rok mamy przedłużać o jeden miesiąc, aby nastawanie pór zgadzało się z układem całego roku, to miesięcy przestęp- nych na siedemdziesiąt lat wypada trzydzieści pięć, a dni w nich jest tysiąc pięćdziesiąt. Wszystkich więc dni w siedemdziesięciu latach liczy się dwadzieścia sześć tysięcy dwieście pięćdziesiąt. A żaden z nich zaiste tym, co przynosi, nie jest podobny do drugiego. Człowiek więc, Krezusie, to igraszka przypadku, nic więcej. Tak, widzę, iż jesteś bogaty i nad wieloma królujesz. Ale tego, o co mnie pytasz, jeszcze o tobie nie mówię, póki się nie dowiem, żeś dobrze żywota dokonał. Bajeczny nawet bogacz wcale od tego, kto żyje z dnia na dzień, nie jest szczęśliwszy, jeżeli traf mu nie pozwoli dojść w pełnej pomyślności aż do kresu. Wielu przebogatych ludzi to zgoła nieszczęśliw- cy. Wielu zaś takim, którzy jeno mierny mają dobytek, dobrze się w życiu wiedzie. Zasobny a nieszczęśliwy bogacz tylko dwiema rzeczami góruje nad człowiekiem, któremu traf sprzyja, a ten nad bogatym nieszczęśnikiem niezliczonymi. Pierwszy może sowiciej wypełniać, czego zapragnie, i lepiej znosić ciężką niedolę, jeśli ona się na niego zwali. A oto przewagi drugiego: wprawdzie nie może, tak jak tamten, sprostać klęskom i sycić swoich pragnień, ale przecież i przed jednymi, i przed drugimi chroniony jest pomyślnym trafem, a przy tym nie jest kaleką, nie choruje, nie cierpi, ma ładne dzieci i sam też jest urodziwy. Jeśli i koniec życia będzie dobry, oto zaiste człowiek, jakiego szukasz, godny, aby go uznać za szczęśliwego. Dopóki żyje, trzeba czekać i jeszcze nie nazywać go szczęśliwym, lecz tylko mówić, iż dobrze mu się powodzi. Z Dziejów Herodota Wszystkiego tego naraz osiągnąć człowiek nie zdoła, jak i żaden kraj nie może sam sobie wystarczyć, bo przecież nie wydaje wszystkich płodów, lecz jedno ma, a czego innego mu brakuje, ziemia zaś, która rodzi najwięcej, ta jest najlepsza. Tak też człowiek: nikt nie zbiera w sobie jednym wszystkiego, lecz to ma, a czego innego mu braknie. Kto najwięcej ma i zachowa, a przypadnie mu jeszcze kres życia szczęsliwy, temu w moich oczach, o l#ólu, sprawiedliwie można przyznać owo miano. Cokolwiek bowiem rozważamy, trzeba baczyć, jak ta rzecz się skończy. Wielu ludzi olśniło bóstwo jasnością szczęścia, a potem wyrwało ich z korzeniami i rzuciło w proch". Krezus, któremu wcale się nie spodobało to, co Solon mówił, już żadnego nie okazał gościowi szacunku i odprawił go, mniemając, iż trzeba być skończonym głupcem, aby nie cenić dóbr obecnych i w każdej rzeczy zważać na jej kres. BITWA W TERMOPILACH (7,219-228) Hellenom w Termopilach najpierw wieszczek Megistias, przyjrzawszy się wnętrznościom zwierząt ofiarnych, zapowiedział śmierć o samym świ- cie. Potem uciekinierzy przynieśli w nocy nowinę, że Persowie idą okrężną ścieżką. Trzecie ostrzeżenie było od dziennych zwiadowców, którzy z tą samą wieścią zbiegli z wyżyn, gdy już był ranek. Wtedy naradzali się Hellenowie i różne były ich zdania. Jedni bowiem nie chcieli opuścić stanowiska, inni uważali, że właśnie trzeba odejść. Rozdzielili się więc i część ich wycofała się i rozeszła, każdy do swego miasta, a inni postano- wili zostać tu z Leonidasem. Powiada się także, iż tamtych odprawił sam Leonidas, troszcząc się, by nie zginęli. Uznał zaś, że jemu i jego Spartiatom nie przystoi opuścić posterunku, na który przyszli po to, by go strzec. Wydaje mi się najbardziej prawdopodobne, że właśnie tak było: że gdy Leonidas zobaczył u sprzymie- rzeńców brak ochoty do wspólnego z nim sprostania groźnej walce, kazał im odejść, swoje zaś odejście uważałby za niegodne. Wiedział, że jeśli tu zostanie, wielka będzie jego sława, a pomyślność Sparty nie zaćmi się. Już na początku owej wojny bowiem Spartiaci pytali byli o jej przebieg wyroczni i odpowiedziała im pytia, że albo zburzą Lacedemon barbarzyńcy, albo zginie król Spartiatów. Orzeczenie to zawarła w takich sześciostopo- wych wersach: 140 141  WIELCY HISTORYCY Wam, o mieszkańcy rozległej Sparty, albo miasto Wielkie i sławne zburzą mężowie perscy, albo Jeśli nie zburzą, ziemia lacedemońska nad królem Z rodu Heraklesa, poległym, będzie płakała. Albowiem ani byków, ani lwów moc nie zdoła Powstrzymać Persa. Zeusową ma on potęgę. Powiadam, Że nie powściągnie się, póki jednego z dwojga nie weźmie. Raczej więc myślę, że to Leonidas, obracając w myślach ową odpowiedź i pragnąc chwałą opromienić tylko Spartiatów, pozbył się sprzymierzeńców, a nie sądzę, by oni sami, sprzeciwiając się wodzowi, bezładnie odeszli. Niebłahym dowodem shzszności mojego mniemania jest to, iż, jak dobrze wiadomo, wódz odprawił wśród innych również owego, wywodzącego się pono od Melampusa, wieszczka Megistiasa, który zobaczył był we wnętrz- nościach ofiar i przepowiedział Hellenom, co ich czeka. Nie chciał Leoni- das, by razem z jego zastępem Megistias zginął, ten jednak, choć puszczony do domu, nie odszedł, jeno odesłał towarzyszącego mu na tej wojnie syna, jedynego, jakiego miał. Inni odprawieni sprzymierzeńcy, posłuszni rozkazowi Leonidasa, ode- szli, a tylko Tespijczycy i Tebanie zostali u boku Lacedemończyków, przy tym Tebanie wbrew swojej woli, pod przymusem (zatrzymał ich Leonidas jako zakładników), Tespijczycy zaś z własnej gorliwej chęci, powiadając, że nie opuszczą Leonidasa i jego towarzyszy, pozostali na wspóhią dolę. Przewodził im Demofilos, syn Diadromesa. Gdy wzeszło słońce, Kserkses złożył płynne ofiary, a z natarciem czekał do pory, w jakiej rynki w miastach są najbardziej tłumne. Tak mu doradził Efialtes. Zejście bowiem z góry jest krótkie i odległość o wiele mniejsza niż ta, jaką trzeba przebyć krocząc ścieżką okrężną i wchodząc na górę. Wreszcie barbarzyńcy pod rozkazami Kserksesa ruszyli do walki, a Helle- nowie Leonidasa, gotowi iść na śmierć, postąpili o wiele dalej, niż podczas wcześniejszego starcia, ku szerszej części drogi. Przedtem się trzymali osłaniającego ich muru. W poprzednich dniach, walcząc, cofali się powoli ku węższej części. Teraz zaś rzucili się w bój przed ciasnym przejściem i padały pod ich ciosami mnogie rzesze barbarzyńców, których ciągle naprzód, ku starciu, z tyłu pędzili dowódcy batami, okładając nimi każdego. Wielu z nich wpadało do morza i tonęli, a jeszcze liczniejsi zadeptywali jedni drugich. Nikt nie dbał o tych, którzy ginęli. Lacedemończycy, wie- dząc, że ich czeka rychła śmierć od Persów, którzy obchodzą górę, z największą, na jaką ich było stać, dzielnością nacierali na barbarzyńców, wcale nie szczędząc siebie, walcząc jak szaleni. Z Dziejów Herodota Włócznie już przeważnie mieli potrzaskane, więc dobijali Persów mie- czami. W tym trudzie padł, najmężniej walcząc, Leonidas, a wraz z nim inni znakomici Spartiaci. Rozpytywałem się, ponieważ zasłużyli na to, o ich miana i wszystkich Trzystu znam z imienia. Po stronie Persów zaś polegli wówczas, wśród wielu innych znakomitych mężów, dwaj synowie Dariusza, urodzeni mu przez Fratagunę, córkę Artanesa, Abrokomes i Hyperantes. Artanes ów był bratem króla Dariusza, synem Hystaspesa, wnukiem Arsa- mesa. Dając niegdyś Dariuszowi córkę, zarazem podarował mu cały swój dom, jako że była ona jedynym jego dzieckiem. Padli także dwaj bracia Kserksesa w zażartej walce Persów i Lacede- mończyków, jaka się wówczas skłębiła nad zwłokami Leonidasa. Helleno- wie przemogli męstwem, wyrwali ciało i czterykroć odepchnęli przeciwni- ków. Tak się zmagano aż do nadejścia zastępów, które prowadził Efialtes. Gdy Hellenowie dostrzegli, że one już są, bój się przemienił. Cofnęli się wtedy dalej, na drugą stronę muru, ku tej najwęższej części drogi, gdzie u wstępu jest pagórek; dziś stoi tu kamienny lew ku czci Leonidasa. Gęstą ciżbą obsadzili pagórek wszyscy oprócz Teban. W tym miejscu bronili się mieczami, jeśli im jeszcze jakieś zostały, gołymi rękami, zębami, lecz w końcu zasypali ich pociskami barbarzyńcy, z których jedni, obaliwszy przegrodę muru, nadbiegli przeciw nim od przodu, inni zaś ich ol#ążyli i zewsząd napierali. Jesli Lacedemończycy i Tespijczycy w ogóle tak stawali, najświetniej odzna- czył się, jak wieść głosi, Spartiata Dienekes. Wspomina się, co rzekł on tuż przed owym starciem z Medami. Usłyszał był, jak człowiek jakiś z Trachiny powiadał, że kiedy barbarzyńcy wypuszczą strzały, gęstwa ich zakryje słońce, tak wielu bowiem jest owych łuczników. Wcale tym nie przerażony Dienekes, zupehue nie licząc się z bezmiemą rzeszą Medów, miał oświadczyć, że gość trachińsla jeno samo dobro Hellenom zapowiada, bo jesli Medowie za#yją słońce, będzie się z nimi walczyło w cieniu, a nie w słońcu. Tym powiedzeniem i innymi podobny- mi upamiętnił się, jak słyszymy, Dienekes Lacedemończyk. Po nim najdzielniejszymi byli pono dwaj bracia Lacedemończycy, Alfeos i Maron, synowie Orsifantosa. Z Tespijczyków zaś wsławił się najświetniej Dityrambos, syn Harmatidesa. Poległych pogrzebano w miejscu, gdzie padli, i ku ich czci, jak i ku czci tych, którzy wcześniej, przed odejściem sprzymierzeńców odprawionych przez Leonidasa, zginęli, jest taki napis: Trzykroć dziesięć tysięcy, to wojsko, z którym cztery Tysiące z Peloponezu toczyły tu niegdyś bój. Inskrypcja ta sławi wszystkich, a Spartiatów upamiętnia osobna: 142 / 143 WIELCY HISTORYCY Gościu, co tędy idziesz, Lacedemończykom oznajmij, Że ich rozkazom posłuszni spoczywamy tu. To epitafium Lacedemończyków, wróżbity zaś epitafium jest takie: Pomnik to Megistiasa słynnego, którego Medowie Zabili, gdy przez Spercheju przeprawili się nurt, Wieszczka, który jasno widział, że Kery nadchodzą, Lecz opuszczenia wodzów Sparty nie mógł znieść. Napisami i stelami, oprócz epitafium wróżbity, uczcili wojowników Amfiktyonowie [uczestnicy związku opiekującego się świątynią Apollina w Delfach], epitafium zaś Megistiasa ułożył związany z nim węzłem gości- ny Simonides, syn Leoprepesa. Z WOJNY PELOPONESKIEJ TUKIDYDESA POCHWAŁA DEMOKRACJI ATEŃSKIEJ (2,34-47) Tej zimy Ateńczycy według ojczystego obyczaju odprawili publiczny pogrzeb pierwszych poległych w wojnie. A to odbywa się tak: na trzy dni przed pogrzebem wystawia się szczątki w namiocie i każdy pr Lynosi swoim bliskim, jakie zechce, podarki. Kiedy zaś dzień wyprowadzenia nadejdzie, przewozi się trumny cyprysowe na wozach, dla każdej fyli [szczepu] jedną trumnę, w której umieszczono kości należących do niej ludzi. A także się niesie jedne mary pościelone, lecz puste, dla uczczenia tych, których zwłok nie udało się znaleźć na pobojowisku. Każdemu, czy to obywatelom, czy cudzoziemcom, wolno uczestniczyć w orszaku. Są też przy pogrzebie obecne kobiety, które mają krewnych wśród poległych, i słyszy się ich lamentacje. Chowa się zaś kości w pań- Z Wojny peloponeskiej Tukidydesa stwowym grobie, położonym przy najpiękniejszym przedmieściu Aten, gdzie stale grzebie się poległych na wojnie. Wyjątek stanowili ci, którzy padli pod Maratonem: ich męstwo uznano za wyjątkowe i pogrzebano ich na miejscu bitwy. Kiedy zaś ziemia pokryła umarłych, wyznaczony przez miasto mąż, którego rozum nie zasługuje na lekceważenie i który cieszy się ogólnym poważaniem, wygłasza pochwałę, jaka się im należy. Po czym uczestnicy rozchodzą się. Tak się u nich odbywa pogrzeb. Przez całą wojnę, ilekroć grzebali, strzegli owego obyczaju. Do wygłoszenia zaś mowy ku czci pierwszych poległych wybrano Peryklesa, syna Ksantipposa. W sto- sownej chwili odszedł od grobu i wstąpił na mównicę, którą wysoko wzniesiono po to, aby rzesza jak najdalej mogła słyszeć. Taką treść wyraził: "Wielu na tym miejscu poprzednich mówców chwaliło męża, który wprowadził do obrzędu takie przemówienie. Uważają to za rzecz piękną, że poległych w boju wysławia się w chwili, gdy się ich grzebie. Mnie wydało- by się to dostateczne, żeby ludzi, którzy dzielność okazali czynami, samymi czynami także uczcić, jak widzicie, że się to dziś dokonuje w pogrzebie urządzonym na koszt państwa, a nie uzależniać męstwa wielu od zdolności jednego człowieka, którego mowa lepsza czy gorsza może mniemaniu o nich przysłużyć się źle. Trudno jest bowiem trafnie ująć rzecz, której nawet samo proste określenie budzi wątpliwości. Słuchacz świadomy i ży- czliwy łatwo uzna, iż wywód nie dorasta do tego, czego on by chciał albo co wie. Nieświadomy zaś gotów jest z zazdrości osądzić jako przesadę wszystko, co przerasta jego własną naturę. Chwalenie innych osób człowiek znosi tylko w takiej mierze, w jakiej sam uważa się za zdolnego do dokonania tego, o czym słyszy. Wobec wszystkiego zaś, co przekracza ową granicę, zawiść rodzi niewiarę. Ponieważ jednak ludzie dawni ocenili to jako obyczaj piękny, wypada, bym i ja według niego starał się jak najlepiej odpowiedzieć życzeniom i mniemaniom każdego z rzeszy. Zacznę od naszych przodków. Słuszne i zgodne z obrzędem jest złożenie im takiego hołdu pamięci, bo zawsze mieszkając w tyni kraju, pokolenie za pokoleniem, swoim męstwem przechowali go aż do dziś i przekazali nam jako kraj wolny. Jeśli zaś oni wszyscy są godni pochwały, to szczególnie zasługują na nią nasi ojcowie. Do tego bowiem, co sami odziedziczyli, dołożyli, nie bez wielkiego trudu, władztwo, które nam zostawili i które dziś mamy. Co się tyczy dalszego wzrostu owego władztwa, to my sami, ludzie będący dziś w sile wieku, wzmogliśmy potęgę państwa. Dzięki temu ono całkowicie wystarcza samo sobie we wszelkich okolicznościach, tak w woj- nie, jak w pokoju. Pominę tu milczeniem czyny wojenne, które nas obdarzyły kolejnymi nabytkami, czy to czyny nasze, czy naszych ojców, i ciągłą gotowość 145 WIELCY HISTORYCY odpierania najazdów barbarzyńskich albo greckich. Przemilczę, bo po co się o tym rozwodzić przed ludźmi, którzy dobrze to znają? Ale jakie zasady postępowania pozwoliły nam dojść do obecnego stanu, jaki ustrój państwa i jakie cechy charakteru zapewniły państwu wielkość, to najpierw przedsta- wię, a potem przejdę do pochwały poległych. Sądzę, że w tym, co się tu dzieje, nie będzie to temat niestosowny i że cała rzesza, tak obywatele, jak i cudzoziemcy, mogą tego z korzyścią posłuchać. Mamy ustrój państwa, który nie naśladuje cudzych praw. Raczej my jesteśmy wzorem dla innych niż inni dla nas. Nazywa się nasz ustrój demolQacją z tego powodu, że opiera się nie na mniejszości, lecz na większości obywateli. W sporach prywatnych wszyscy są równi wobec prawa. Co się tyczy godności, jakie się przyznaje ludziom wyróżniającym się w poszczególnych dziedzinach, otwiera do tego dostęp nie przynależ- ność do tej czy innej warstwy społecznej, lecz własna zashiga. Ubóstwo nie zdoła sprawić, by człowiek, który może przynieść pożytek państwu, był od tego odcięty swoją marną pozycją w społeczeństwie. Szanujemy wolność w sprawach publicznych, jak też wystrzegamy się podejrzliwości wzajem- nej w stosunkach codziennych i nie złościmy się na drugiego, jeśli robi, co jemu się podoba, ani nie spoglądamy na niego z taką milczącą naganą, która jeśli nawet nie czyni szkody, to jednak rani. Nie wyrządzając jedni drugim przykrości w stosunkach prywamych, zarazem lękamy się zrobić cokolwiek wbrew ustawom, zważając zawsze na kolejnych urzędników i na prawa, zwłaszcza te, które bronią ludzi krzywdzonych, i te, które, nie będąc zapisane, ściągają na łamiących je niesławę, przez nikogo nie podważaną. Najliczniejsze też wyznaczyliśmy dla ducha pory odpoczynku po tru- dach, nasycając cały rok igrzyskami i świętami, a domy swoje urządzając powabnie, tak że ich wdzięk codziennie przegania smutek. Z powodu zaś potęgi naszego państwa cisną się ku niemu wszelkie owoce ziPmi, a dobra wytworzone przez innych ludzi robią nam wcale nie mniej swojską przyjemność niż płody naszego własnego kraju. Różnimy się też od naszych przeciwników sposobem przygotowywania się do walki z nimi. Nasze państwo jest otwarte dla wszystkich i nigdy się nie zdarza, żebyśmy przez wyganianie cudzoziemców próbowali komuś przeszkodzić w poznaniu albo zobaczeniu czegokolwiek, co nie ul#yte mogłoby wrogowi przynieść pożytek. Pokładamy bowiem największą uf- ność nie w przygotowaniach i podstępach, lecz w dzielności, jaką w sa- mych sobie znajdujemy w porze działania. Inaczej niż ci, którzy od najmłodszych lat są przykrymi ćwiczeniami uczeni męstwa, żyjemy bez przymusu, a przecież niebezpieczeństwom nie mniejszym umiemy sprostać nie gorzej. Oto dowód: Lacedemończycy bynajmniej nie samodzielnie, lecz razem ze wszystkimi wojują przeciw naszemu krajowi, podczas gdy my, Z Wojny peloponeskiej lhkidydesa kiedy wyprawiamy się na inny kraj, najczęściej bez żadnej trudności potrafimy na obcej ziemi pokonać ludzi, którzy bronią własnych domów. Całości naszej mocy zbrojnej nie zaznał jeszcze żaden nieprzyjaciel, część jej bowiem obsadza okręty, a siły lądowe rozsyłamy w różne strony. Kiedy nasi przeciwnicy zetrą się z jakąś jej cząstką i zdołają pokonać niektórych spośród naszych, chełpią się, jakoby odepchnęli nas wszystkich, a gdy zostaną pobici, opowiadają, iż wszyscy się na nich rzuciliśmy. Trzeba stwierdzić, że jeśli my, raczej pozwalając sobie na swobodę niż przykuwając się do trudów, z męstwem nie tyle narzuconym przez prawa, ile wynikającym z usposobienia, chętnie zmagamy się z grozą, zyskujemy to, iż nie dręczymy się zawczasu cierpieniem, jakie dopiero ma na nas spaść, a stając wreszcie w obliczu niebezpieczeństw, okazujemy nie mniej odwagi niźli ludzie, którzy się stale męczą. Przez to nasze państwo jest godne podziwu, jak i przez inne rzeczy. Uprawiamy bowiem pięlmo w prostocie i filozofujemy bez miękkości. Bogactwem wolimy się poshigiwać do osiągania tego, co jest właśnie potrzebne, niż do przechwalania się nim. A podczas gdy pr Lyznanie się do ubóstwa nie pxzynosi nikomu ujmy, hańbą jest niechęć do pracowania nad tym, żeby się z biedy wydobyć. Ten sam człowiek może się zajmować jednocześnie i swoimi, i państwowymi sprawami, a nawet jeśli zupełnie pochłaniają go inne zajęcia, to i tak może dostatecznie znać zagadnienia państwowe. My jedyni człowieka, który w nich w ogóle nie uczestniczy, uważamy nie za bezczynnego tylko, lecz za bezużytecznego. O własnych siłach osądzamy i rozważamy rzeczy, jak należy. Nie sądzimy, że słowo jest przeszkodą dla czynów. Szkoda wynika raczej z braku oświecenia ludzi słowem, zanim prcystąpią do potrzebnego działania. Także to nas wyróżnia, iż stać nas zarazem na największą śmiałość i na najtrzeźwiejsze kalkulowanie działania, jakie mamy podjąć, podczas gdy u innych odwaga wyłania się z niewiedzy, a z kalkulowania opieszałość. Najtęższą moc duszy przyznać trzeba tym, którzy najjaśniej rozpoznają zarówno grozę, jak błogość, i to wszystko nie skłania ich do uciekania przed niebezpieczeństwem. Również w tym, co się tyczy przysług, przeciwstawiamy się wielu ludziom: nie przez doznawanie od nich dobra, lecz przez wyświadczanie im dobra nabywamy przyjaciół. Pewniejszy w przyjaźni jest dobroczyńca, chce bowiem przez życzliwość utrwalić w obdarowanym wdzięczność. Ten drugi zaś jest bardziej opieszały, bo wie, że przyshigami nie będzie zobowiązywał, lecz jeno będzie spłacał dług. I tylko my jedyni sowicie wspomagamy innych, nie z wyrachowania, lecz w ufności cechującej wolność. Powiem więc zwięźle, że państwo nasze jako całość jest szkołą Hellady. Sądzę, że u nas jeden i ten sam człowiek najłatwiej i najprędzej może się, i to nie bez wdzięku, przystosować do najróżniejszych rodzajów życia. 146 147 WIELCY HISTORYCY Że to nie jest chwilowa, upajająca się słowami przechwałka, lecz prawdziwy obraz rzeczywistości, świadczy potęga, jaką takimi cechami charakteru zdobyliśmy dla naszego kraju. Jedyne to z dzisiejszych państw, które okazuje się lepsze w doświadczeniu niż w pogłosce. Jedyne, które w najeźdźcach nie rozjątcza gniewu, gdy tylko zobaczą, kto ich pokonał. Jedyne, które żadnego obywatela nie rozdrażnia budzącym się w nim podejrzeniem, iż podlega on ludziom niegodnym. Wspaniałe są tej potęgi znaki i obfite świadectwa, upewniające nas, że jak nas podziwiają ludzie dzisiejsi, podziwiać będą i przyszłe pokolenia, do czego nie potrzeba nam ani Homera chwalcy, ani kogokolwiek, co słowami na razie pogłaszcze, lecz jego wywodom zaszkodzi rozpoznana prawda. Całe zmusiliśmy morze i ziemię, by otwarły się pr Led naszą śmiałością, i wszędzie zostawiliśmy niezniszczalne pomniki niedoli i dobra. Za takie więc państwo, szlachetnie, nie godząc się, by zostało im zabrane, ci mężowie, walcząc, polegli, a z innych, którzy zostali, każdy powinien być gotów cierpieć za nie. Oto czemu tak się rozwiodłem o państwie, starając się dać do zrozunuenia, że nie o jednaką stawkę walczymy my i ci, którzy żadnej z owych wartości nie mają. A zarazem chciałem uwydatnić chwałę ludzi, o których mówię. Co w tym najważniejsze, już się powiedziało, albowiem cechy państwa, jakie chwaliłem, zawdzięczają swoje pięlmo zasługom ich właśnie i ludzi do nich podobnych. Niewielu jest Hellenów, których wysławia- nie odpowiadałoby tak dokładnie ich czynom. Ten zgon, jak mi się wydaje, u części ich jest pierwszym objawieniem, u części ostatecznym potwierdze- niem męskiej dzielności. Nawet jesli niektórzy byli skądinąd niezbyt dobrzy, mężna walka w obronie ojczyzny winna zal#yć inne sprawy, dobrem bowiem wymazali zło, zasługą w dziedzinie publicznej przeważyli szkody, jakie wyrzą- dzili w życiu prywatnym. Trzeba to stwierdzić, że ani pragnienie korzystania nadal z bogactwa nie zmiękczyło żadnego z nich, ani nadzieja na wyrwanie się w przyszłości z biedy nie skłoniła ich do odwlekania groźnej próby. Ukaranie przeciwni- ków uznali za godniejsze pożądania od tamtych celów, a taką próbę za najpiękniejsze ze wszystkich niebezpieczeństw. Narażając się więc, zaprag- nęli wymierzyć ową karę, a tamte rzeczy zostawić. Nadziei powierzyli, co w zamierzonym dziele było niepewne, sobie zaś samym postanowili zaufać w tym, co widoczne, w czynach. Godniejsze się im wydało śtawić opór i choćby polec niż ocaleć przez poddanie się. Unilmęli więc zhańbienia wśród ludzi, własnym ciałem sprostali czynom. W krótkiej chwili losu, u szczytu swojej siły, zostali zabrani z głębi chwały, a nie lęku. Okazali się warci swojego państwa. Tym zaś, którzy żywi zostali, trzeba życzyć pomyslniejszego wyniku zmagań, lecz w starciu z nieprzyjacielem niechże będą tak samo nieustcaszeni i myślą nie tylko o mowach pochwalnych, Z Wojny peloponeskiej Tukidydesa w których można by bez końca powtarzać, co przecież oni sami dobrze wiedzą, jak bardzo ważne jest bronienie ojczyzny. Niech raczej wpahują się co dzień w potęgę państwa, niech je kochają. Jes'li jawi im się ono jako wielkie, powinni zawsze pamiętać, kto je ukształtował: ludzie śmiali, znający swój obowiązek, w działaniu pr Lest#zegający honoru; choćby się im samym to czy tamto nie powiodło, przynajmniej państwu nie odmawiali najdzielniejszych usług, składali mu w darze to, co mieli najcenniejszego. Wspólnej sprawie oddając własne życie, zdobywali dla siebie nieprzemija- jącą sławę i najbardziej zaszczytny grób, który jest nie tu, gdzie spoczywają, lecz raczej wszędzie tam, gdzie ich sława na zawsze przechowała się w ludzkiej pamięci i wyłania się z niej przy każdej sposobności, jaką nastręcza słowo albo zdarzenie. Znakoxnitych ludzi #obem jest cała ziemia Nie same na stelach napisy w ojczyźnie przypominają ich, lecz i na obczyźnie trwa pamięć o nich, wyryta nie w kamieniu, lecz w każdym umysle. Ich więc biorąc sobie za wzór i będąc, jak oni, przeświadczeni o tym, iż nie ma szczęścia bez wolności i nie ma wolności bez męstwa, grozie wojny nie dajcie się zastraszyć. To wcale nie ludzie nieszczęśni, którym nie świta nadzieja lepszej doli, mają najsłuszniejszy powód do tego, by nie szczędzić życia, lecz raczej ci, którym jeszcze za życia grozi odmiana losu i dla których w razie niepowodzenia różnica ta byłaby największa. Boleśniej jest bowiem dumnemu człowiekowi znosić pogorszenie spowodowane brakiem męstwa niżeli w mocy i we wspólnej nadziei umrzeć, nie wiedząc, że umiera. Przeto dla obecnych tu rodziców poległych mam nie łzy, lecz słowa pociechy. Z doświadczenia znacie kołowrót doli. Darem losu jest napotkanie tego, co najchlubniejsze: dla poległych jest to śmierć na polu chwały, dla was zaszczytna żałoba. Dla nich szczęście i życie były tak wymierzone, iż jedno trwało nie krócej niż drugie. Wiem, że trudno jest o tym przekonać was, bo będziecie, patrząc na szczęście innych, ciągle na nowo sobie przypominać, iż niegdyś tym samym wy się radowaliście. Żal przywiera nie do dóbr, których się nie zaznało, lecz do tych, które, tak swojskie, nagle się traci. Przetrzymać to jednak tczeba, także w nadziei posiadania innych dzieci, jeśli wasz wiek jeszcze pozwala na to. W domach nowo narodzeni pozwolą niejednemu zapomnieć o tych, których już nie ma. Państwo zaś będzie miało podwójną korzyść, unikając wyludnienia i osiągając pewniej- sze bezpieczeństwo. Nie mogą bowiem uczestniczyć w publicznych deba- tach jako ludzie równi innym i troszczyć się o sprawiedliwość ci, co nie mają, jak inni, dzieci, których życie może być zagrożone. Wy zaś starsi, za dobrodziejstwo uważając to, że przez większą część życia byliście szczęśliwi, powiedzcie sobie, iż reszta będzie już krótka. 148 149 WIELCY HISTORYCY I niechże chwała poległych pomoże wam dźwigać brzemię. Miłość sławy to jedyne, co się nie starzeje. Człowieka w wieku bezczynności najbardziej cieszy nie ciułanie pieniędzy, jak niektórzy mylnie mniemają, lecz dozna- wanie szacunku. A was, wszyscy obecni tu synowie i bracia poległych, jak ciężkie czeka zmaganie - dobrze to widzę. Tych bowiem, których nie ma, każdy zwykł wychwalać. Was, w blasku najmężniejszych czynów, niechętnie będzie się uznawać już nawet nie za równych tamtym, lecz choćby za niewiele gorszych. Zazdrość czepia się żyjących jako konkurencji, a to, czego nie ma na drodze, sławione jest z życzliwością wolną od sprzeciwu. Jeszcze powinienem coś powiedzieć o cnotach, jakich się oczekuje od niewiast, które będą żyły we wdowieństwie. Zambzę to w l#ótkim wskaza- niu: wielka to będzie dla was chluba nie okazać się słabszymi od swojej kobiecej natury i tak postępować, by mężczyźni jak najmniej mówili o was, czy to chwaląc was, czy ganiąc. Wedhlg prawa więc wygłosiłem słowa, jakie mi się wydały dziś stosow- ne. Co się czynów tyczy, już uczciliśmy mężów, których grzebiemy, a ich dzieci wychowa państwo na swój koszt aż do dorosłości. Oto pożyteczny wieniec, wysłużony takim zmaganiem, pr Lyznany im i tym, którzy zostają. Gdzie nagrody za zasługę są najhojniejsze, tam państwo skupia w sobie mężów najdzielniejszych. A teraz, opłakawszy każdy swoich najbliższych, rozejdźcie się". Ten się odbył owej zimy pogrzeb. Zakończył się nim pierwszy rok wojny. W TEATRZE DIONIZOSA Co Herodot i Tukidydes razem z wieloma mieszkańcami Attyki oraz ludźmi przyjezdnymi oglądali w tym teatrze, my czytamy w książkach zawierających przechowane tragedie i komedie. Oba rodzaje literackie miały swoją prehistorię, niezupełnie jawną dla nas. Zdaje się, że tragodia, czyli "pieśń (ode) kozłów (tragoi)", to były w epoce archaicznej śpiewy chórów i tańce wieśniaków, przebranych w skóry koźle, naśladujących satyrów, jacy towarzyszyli Dionizoso- wi. Komodia, według podobnego tropu etymologicznego, była pier- wotnie "pieśnią w wesołym pochodzie (komos)", w procesji ku czci tego samego bóstwa, Dionizosa. Oba rodzaje, jak to podaje Arysto- teles w Poetyce, gdzie jest obszerny wywód (4 i n.) o genezie greckiego teatru, zaczęły się od ludowych improwizacji, od czegoś takiego, jak włoska commedia dell'arte. Pieśń śpiewaną przez "kozłów" filozof nazywa także dytyrambem (dithyrambos); jest to wyraz o nie wyjaśruonym znaczeniu i pocho- dzeniu, być może niegreckim. Dytyramby poświęcone epizodom mitycznym znamy dzięki temu, że w roku 1896 piasek egipski oddał nam dwadzieścia poematów (dytyrambów i epinikiów, czyli pieśni pochwalnych) Bakchylidesa z Keos (ok. 516#50 przed Chr.), sio- strzeńca Simonidesa z Keos. Koryfeusz chóru, wszczynający - we- dług filozofa - pieśń, był prawdopodobnie prefiguracją aktora trage- dii. "Ajschylos - powiada Arystoteles - pierwszy wprowadził dwóch 151 W TEATRZE DIONIZOSA aktorów zamiast jednego oraz pomniejszył rolę chóru, najwięcej miejsca dając dialogowi. Trzeci aktor oraz skenographia [nie jeste- śmy pewni, co tu oznacza ów tak swojsko nam brzmiący wyraz] to dodatki Sofoklesa". Kiedy w klasycznych Atenach w miesiącu Ela- febolionie (marzec-kwiecień), w porze kilkudniowego święta ku czci Dionizosa, Wielkich Dionizjów, współzawodniczyli z sobą trzej tra- gediopisarze, każdemu z nich wystawiano w teatrze u stóp Akropolu, zaczynając o świcie, tetralogię, obejmującą trzy tragedie (związane albo nie związane wspólnym tematem), po których następował tak zwany dramat satyrowy, też mitologiczny, lecz mniej frasobliwy, rozgrywający się na łące lub w lesie, napełniony śpiewem i hałasem wzniecanym przez choreutów przebranych, ku pamięci genezy sztuki teatralnej, za satyrów. Komedia zaś, zdaniem badaczy, ukształtowała się dzięki temu, że ze wspomnianym tu wyżej obyczajem dionizyjskich komoi, w któ- rych niesione były phalloi, męskie symbole płodności, i śpiewano, jak podaje Arystoteles, jeszcze w jego czasach phallika, "pieśni falliczne", połączyła się w Atenach dorycka tradycja żartów ludo- wych wesołków, z czasem całych scenek obyczajowych i mitolo- gicznych, których mistrzem stał się na Sycylii Epicharm (Epichar- mos, V wiek przed Chr.); on też wpłynął na współczesną mu literaturę attycką. Wyklutą z owych jaj komedię, świetnie rozwiniętą, skrzydlatą #ednym z jej przejawów będą Arystofanesowe Ptaki), podczas Dionizjów oddawano podziwowi zgromadzonych ludzi w tym samym teatrze Dionizosa, w którym gościły też tetralogie tragików. Zrazu komodiai miały osobny, własny dzień; za wojny peloponeskiej grano je po tetralogiach, pod wieczór. Od Tespisa do Frynichosa Wracając do tragedu, trzeba wspomnieć, że Tespis, rodem z wioski Ikarii w północnej Attyce, według kamiennego dokumentu Marmor Pa- rium (w tym miejscu uszkodzonego, niestety) zdobył we współzawod- nictwie nagrodę, gdy po raz pierwszy wystawiano w Atenach tragedie w jednym z lat 535-533. Pono to właśnie on wprowadził był do tragedii pierwszego, odrębnego od chóru, aktora. Nie mamy jednak nawet frag- Ajschylos mentów Tespisowych, którym moglibyśmy zaufać. Przechowały się zaś skąpe ułomki utworów poetów młodszych od niego, Choirilosa z Aten i poświęcającego się głównie dramatowi satyrowemu Pratinasa z Fliuntu w północnym Peloponezie, Doryjczyka pracującego w Atenach. Po nich jawi się w teatrze Dionizosa pierwszy autor, który jest bardzo słynny, chociaż wobec nas on, poza nielicznymi ocalałyzni fragmentami, milczy. Frynichos z Aten wystawiał swoje tragedie w teatrze u stóp Akropolu u schyłku VI wieku przed Chrystusem i w pierwszych dziesięcioleciach wieku następnego. Wracamy teraz jeszcze do tego, co już śledziliśmy: do ówczesnych dziejów helleńskich, utrwalonych najmocniej w dziele Herodota. Oto wśród tragedii Frynichosa, znanych nam z tytułów, strzępów tekstu i wzmianek u innych autorów, są dwie skute jak najściślej z tymi dziejami tragedie historyczne (co w literaturze greckiej bardzo rzad- kie), a nie oparte na mitach. Jedną z nich jest Zdobycie Miletu. Jońskie to miasto w Azji Mniejszej padło u schyłku tragicznego powstania Jonów przeciw Persom. Był rok 494 przed Chrystusem. "Ateńczycy - opowiada Herodot (6, 21) -jak bardzo wstrząsnął nimi upadek miasta, okazali w różny sposób, również tym, że kiedy Frynichos napisał i wystawił [chyba niedługo po owym fakcie) dramat Zdobycie Miletu, wszyscy zebrani w teatrze rozpłakali się. Ukarali Frynichosa grzywną tysiąca drachm za to, że przypomniał im własne ich nieszczęście [Milet był kolonią Aten]. Zarządzono też, by nigdy więcej nie wystawiano tego dramatu". Druga jego historyczna tragedia dotyczyła już nie klęski Hellenów, lecz ich zwycięstwa, bitwy pod Salaminą, jawiącej się widzom poprzez trwogę i lament na perskim dworze w Suzach. Dosyć zagadkowy tytuł, Fenicjanki, jeśli trafnie łączymy go z tym utworem, określa być może kobiety z Sydonu, które jako chór tragedii opłakiwały poległych mężów. Ajschylos Młodszy od Frynichosa Ajschylos (525#56), pierwszy z trójcy wielkich tragików ateńskich, urodzony w Eleusis, idzie śladami tamtego poety, gdy akcję tragedu Persowie, wystawionej w roku 472, umieszcza także w pałacu w Suzach. Słuchamy tu chóru sędziwych 152 153 W TEA'l RZE DIONIZOSA Persów i opowieści Posłańca (angelosa, postaci ważnej w wielu greckich tragediach), przynoszącego królowej matce, Atossie, do- kładną, przeraźliwą wieść o Salaminie. Atossa w nieszczęściu szuka rady u zmarłego męża, króla Dariusza, którego ducha wywołuje z grobu. Obcujemy tu z władcami, których wyróżniają osobiste miana, podczas gdy obrońcy demokracji, Grecy, są w opowieści o Salaminie anonimowi. Po duchu Dariusza wpada na scenę żywy i znędzniały król Kserkses, który wykrzykuje swój lament. W spe- ktaklu nowogreckim, jaki oglądałem, niezrównanym, trzymał się on wtedy nie za serce, lecz za brzuch. Bo smak tej niespodziewanej klęski to był nie tylko ból. Królowi było mdło od tej obrzydliwości, że przegrał. Furii znamiennej dla teatru greckiego nieraz nie dostrze- gamy, gdyż ściska ją żelazna ręka wielkiej sztuki. Ajschylos wiedział, o czym pisze, bo jako hoplita, ciężkozbrojny piechur, walczył pod Maratonem, a potem, chociaż miał już czter- dzieści pięć lat, należał do załogi helleńskiej floty wojennej pod Artemizjonem i pod Salaminą. Przywiązanie do Aten, których demo- krację poeta podziwia tak, jak kiedyś ją wysławi u Tukidydesa Perykles, splata się w jego duszy z żarliwą pobożnością, którą może zaczerpnął z doświadczeń najmłodszych lat, przeżytych w kraju ro- dzinnym, w szczególnie świętym miejscu Grecji, Eleusis; najprawdo- podobniej był wtajemniczony w misteria eleuzyńskie. Po wojnach perskich odwiedzał nieraz Sycylię, gdzie błyszczał świetny dwór podziwiającego go tyrannosa Geli i Syrakuz, Hierona. Być może pożeglował tam trzykromie. Na Sycylii też, w Geli, umarł, w roku 456. Przechowane epitafium, które według Pauzaniaszowego Prze- wodnika po Helladzie (1, 14, 5) on sam na swój grób ułożył: Ajschylos, syn Euforiona, Ateńczyk, tu spoczywa. Zmarłego w Geli, bogatej w pszenicę, okrywa ten grób. Wypróbowaną jego dzielność mógłby głosić gaj maratoński I ten, który dobrze ją poznał, długowłosy Med jest osobliwe przez to, że nie wspomina o pracy poetyckiej, co zadziwi, a nawet oburzy, jednego z chłopców przedstawionych w wierszu Konstandinosa Kawafisa, Młodzierźcy z Sydonu, 400 po Chrystusie. Ajschylos Z siedmiu przechowanych tragedii Ajschylosa prawdopodobnie wczesne, obok Persów, są Błagalnice (choć dokładniejszej daty ich powstania nie znamy): pięćdziesiąt córek Danaosa ucieka przed pragnącymi je poślubić pięćdziesięcioma synami Ajgyptosa i chroni się w Argos; jest to epizod mitycznych dziejów argejskich. W roku 467 oglądano w teatrze ateńskim Siedmiu przeciw Tebom, tragedię, w której Ajschylos przedstawił walkę skłóconych braci tebańskich: Polinejkesa, napierającego z innymi wodzazni na rodzinne miasto, i broniącego jego murów Eteoklesa. W zakończeniu słyszymy już tu, jak siostra obu poległych w bratobójczej walce, Antygona, zapowia- da, że sprzeciwi się starszyźnie tebańskiej, która Eteoklesa każe z czcią pogrzebać, a Polinejkesa rzucić psom na pożarcie. Z roku 458 pochodzi Oresteja, jedyna przechowana w całości grecka trylogia tragiczna. W pierwszej części, noszącej tytuł Agame- mnon, jesteśmy świadkami powrotu pogromcy Troi, króla Myken, do swego zamku, gdzie wita go żona, Klitajmestra, nienawidząca wład- cy za grozę, jakiej od niego doznała. Król przywiózł z Troi Kasandrę, najpiękniejszą z córek Priama, miłowaną niegdyś przez Apollina, obdarzoną przez niego mocą proroczą i obarczoną niedolą: nikt jej wróżbom nie wierzy. Klitajmestra uważa ją za kochankę Agamemno- na. Kiedy król wstępuje z żoną do pałacu, Kasandra jeszcze stoi z sędziwymi Mykeńczykami przed progiem. Ona w wieszczym sza- leństwie już wie, co tam się stanie. Wreszcie i Kasandra tam, ku swemu losowi, idzie. Z głębi domostwa tryska krzyk zabijanego przez Klitajmestrę Agamemnona. Kasandra też padnie. Nad dwoma trupami stanie wobec Mykeńczyków triumfalnie mężobójcza królo- wa, do której niebawem zbliża się miłośnik jej, Ajgistos. Druga część trylogii, Choephoroi, co znaczy: Ofiarnice, nazwana jest od mykeń- skich kobiet, które razem z córką Agamemnona i Klitajmestry, Ele- ktrą, niosą ofiary do grobu Agamemnona. Nieszczęsna królewna, czekająca sprawiedliwości, modli się u tego grobu od lat. I oto przybywa i daje się jej rozpoznać brat, Orestes, którego niegdyś uratowała jako małego chłopca i wyprawiła daleko. Teraz jest doro- sły, mocny. Zabije uzurpatorów. W trzeciej części, oddanej pod patronat bogiń ścigających go za matkobójstwo, Erynii, które dzięki swojej przemianie - gdy przestaną go prześladować - będą nazwane Eumenidami, "Łaskawymi", widzimy, jak tułacz po niewypowiedzia- 154 155 W TEA'TRZE DIONIZOSA nych udrękach dochodzi do Aten, gdzie na Areopagu ludzie i bóstwa zdejmują z niego brzemię potwornego, lecz nie jego własnego, jeno narzuconego mu straszną koniecznością, czynu. Nie wiemy dokładnie, kiedy powstał Prometeusz skowany, lecz jest to prawdopodobnie jeden z najpóźniejszych utworów Ajschylosa. Na początku tragedii Hefajstos, któremu towarzyszy dwoje innych bogów, Kratos (Siła) i Bia (Przemoc), z rozkazu Zeusa przykuwa zbuntowanego Tytana, obrońcę ludzi, do scytyjskiej skały. Milczący wobec ich trojga, Prometeusz będzie potem rozmawiał z okeanidami, które nadlecą na skrzydlatym wozie, a także, ale już chłodniej, z ich ojcem, Okeanosem, i nawet z wysłannikiem Zeusa, Hermesem, od- rzucając jednak pojednanie. Zapadnie do Tartaru. Do tego jednak najsłynniejszego utworu Ajschylosa wrócimy jeszcze, komentując najsłynniejszą, najmocniej nawiedzającą od tysiącleci umysły ludzi tragedię drugiego z wielkich tragików ateńskich. Sofokles Sofokles (496-406) urodził się w sławionej potem przez niego hymnami, zielonej i pełnej kwiatów ateńskiej gminie Kolonos. Uro- dziwy i z domu bogaty, będzie uważany za wzór człowieka prawdzi- wie - to znaczy (według zasady określonej przez Solona wobec Krezusa): do końca życia - szczęśliwego. Państwo ateńskie przez większość owej pory było u szczytu pomyślności pod władzą Kimo- na i Peryklesa. Poeta sprawował różne zaszczytne urzędy państwo- we. Dwukrotnie wybrano go na strategosa. Był też kapłanem jednego z bóstw sztuki leczniczej (o różnie podawanym imieniu). W domu Sofoklesa gościł posąg Asklepiosa, dopóki nie zbudowano dla niego świątyni. Świadczy to o wysokiej w Atenach ocenie pobożności poety. Mówi się, że żaden cudzoziemski król nie zdołał go wyciągnąć z ojczystego miasta na swój dwór. Po jego śmierci Arystofanes powie (Żaby, 82), że poeta "był zadowolony tu, jest zadowolony tam". Z siedmiu ocalałych tragedii Sofoklesa (do których trzeba dodać duży fragment dramatu satyrowego Tropiciele, będącego udramaty- zowaniem fabuły hymnu homeryckiego Do Hermesa) najsłynniejszą, Antygonę, wystawiono najprawdopodobniej w roku 441. Być może Sofokles trochę wcześniejszy jest Ajas, utwór przedstawiający niedolę i samo- bójczą śmierć wojownika achajskiego pod Troją, któremu odmówio- no zbroi po Achillesie. Jak się zdaje, niedługo po roku 430 powstały Trachinki, tragedia kresu Heraklesa, na którego nieświadomie ściąga śmierć w męce własna żona Dejanira, kochająca go bez miary, oraz pierwszy z dwóch przetrwałych utworów o królu tebańskim, pohań- bionym, a u schyłku życia doprowadzonym do heroizacji, Król Edyp. Elektra, zawierająca Sofoklesową wersję tych samych wydarzeń, które Ajschylos przedstawił w Ofiarnicach, pochodzi z przedostat- niego dziesięciolecia V wieku przed Chrystusem. Tragedię Filoktet, ukazującą ściąganie pod Troję przez Odyseusza i Neoptołemosa owego porzuconego niegdyś przez towarzyszy achajskich na bezlud- nej wyspie nieszczęśnika z Heraklesowym h#kiem, ujrzeli widzowie w roku 409. Pełen dziwnej poezji i głębokiej pobożności utwór o heroizacji tułaczego króla, Edyp w Kolonos, został wystawiony w teatrze Dionizosa w roku 401, już po odejściu poety z tego świata. Co się tyczy Antygony, przypomnijmy, że w zakończeniu Ajschy- losowych Siedmiu przeciw Tebom słyszeliśmy o rozróżnieniu dwóch poległych braci - jedne zwłoki mają być uczczone, drugie rzucone psom - jako nakazanym przez starszyznę tebańską. U Sofoklesa jest to rozkaz króla Teb, Kreona. Dzięki temu spór jest wyraźniejszy i bardziej dobitny. Antygona, sprzeciwiając się owemu przekraczają- cemu ludzkie prawa rozróżnieniu, występuje przeciw władzy. Podob- nie wystąpił przeciw władzy, kosmicznej tym razem, Prometeusz broniący łudzi wbrew Zeusowi. Jak Sofoklesowi, tak przedtem Ajschylosowi sprawa nie wydawała się prosta. Zawsze przekonani o ułomności łudzkiej Grecy wcale nie byli pewni, czy Prometeusz słusznie ocalił ludzi, gdy Zeus chciał zasiać na ziemi nowy, lepszy rodzaj istot. Prometeusz to w oczach Ajschylosa wzniosły męczen- nik, ale też występujący przeciw legalnym rządom buntownik. W naszym XX wieku ów przejmujący mit o Prometeuszu, do którego tak chętnie odwoływała się tradycja romantyczna, jawi się nam jako jeszcze bardziej dramatyczny. Dziś wiemy bowiem, jak kosztowne są rewolucje. Dlatego wątpliwy może się nam wydać romantyczny prometeizm. Mit o Prometeuszu to mit o buncie. Jego przeciwieństwem jest troska o stabilizację, o ład. Oczywiście, będąc ludźmi, cieszymy się, że ludzkość została zachowana. Zeus jednak 156 j 157 W 'I'EATRZE DIONIZOSA troszczy się o świat, a Prometeusza to właściwie nie obchodzi. Tak przynajmniej zdaje się rzecz widzieć Ajschylos. Podobnie w tragedii Sofoklesa sprawa nie jest prosta. Nie tylko Kreon, lecz i Antygona, oboje grzeszą przeciw pokorze, jaką jest trzeźwe widzenie świata, ludzi i siebie. Kreon w zażartej trosce o państwo przekracza dostępne dla ludzkiej władzy granice, Antygo- na zaś buntuje się tak kategorycznie i tak wzgardliwie, że dostojnym Tebańczykom wydaje się obłąkana. Kreon stanie się samotny, gdy zrozumie swoje bezprawie. Antygona pije gorycz samotności już wcześniej. Widzimy, jak ją traktują szacowni Tebańczycy. A popy- chana przez strażnika, shichająca jego groteskowych wywodów, na pewno zdaje sobie sprawę z tego, jak jest samotna wobec prostaka, troszczącego się szczerze i naiwnie tylko o własną skórę. To już podwójna samotność. Uznamy ją za potrójną, gdy przypomnimy sobie, że ukochana siostra, Ismena, nie chciała zbuntować się razem z Antygoną, a kiedy nawraca się i chce z nią cierpieć, ta, zamknięta w swojej goryczy, odrzuca ową ofiarę. Całą mocą swojej sztuki Sofokles uwydatnia wielkość Antygony, trwającą dla nas i mającą trwać zawsze. To jest istota, która u dramaturga XX wieku mówi: "Urodziłam się po to, żeby powiedzieć ##nie" i umrzeć". Ale zarazem czujemy, że Sofokles jednak rozumiał więcej. Myślał również o tej ludzkości, która pozostanie na ziemi. Samą Antygonę też najpilniej starał się pojąć. O co ostatecznie ona się troszczy, gdy już się jej objawiła nieuleczalna samotność? O swoich najbliższych, najdroż- szych. I o wieczność otwierającą się za strefą tej samotne# miłości. Główne przeciwieństwa, odsłaniane w tragediach greckich, jak przedtem w greckim eposie, są nierozwiązalne. To jest podstawa milczącej formy eposu i teatru, nieraz nie pojmowanej. W ciągu wieków usiłowano wydobywać z Homerowego eposu na przykład zasady etyki stoickiej. Albo mniemano, że słowa Achillesa w Iliadzie (18,107) potępiające spór (zganione, jak podaje Arystoteles w Etyce eudemejskiej, 7, I, przez Heraklita, utrzymującego, że nie może być harmonii, jeśli nie ma dźwięków wysokich i niskich, i nie ma istot żywych bez pierwiastka żeńskiego i męskiego, przeciwnych sobie nawzajem): Oby niezgoda przepadła spomiędzy bogów i ludzi! Sofokles wypowiedziane w takim stanie ducha, jaki miał przecież przeminąć, odgrywają w poemacie większą rolę niż liczne inne sentencje głoszo- ne przez bohaterów w różnych okolicznościach. Zauważmy teraz, że chór Tebańczyków w Antygonie wypowiada laudację przemyślnej siły człowieka, którą nagle przerywa groźnym ostrzeżeniem, podob- nie jak kiedyś książę Hamlet swoją pochwałę człowieczeństwa roz- trąci pytaniem: "Lecz dla mnie czymże jest ta kwintesencja pro- chu?" - pytaniem, jak tamto ostrzeżenie i jak wcześniejsze wes- tchnienie Achillesa, też przecież zależnym od nastroju, lecz mającym również treść głębszą. Poeci epopei i teatru powtarzają te zdania, lecz ich własna myśl jest, jak się zdaje, gdzie indziej, głębiej. Może to jest tak, że rozpoznanie nierozwiązalności wewnętrznych antynomii świata każe artyście, który nie chce ani łudzić się, ani bezsilnie płakać, kształtować milczącą formę, taką, o jakiej będzie mówił John Keats w Odzie na urnę grecką: Attycki kształcie! Piękna sceno, gdzie tak wiele Dziewcząt, chłopców, w marmurze wykutych, roztrąca, Biegnąc, gałęzie lasu i zdeptane ziele! Wabisz nas i uwalniasz od myśli, milcząca Formo, jak wieczność. Zimna Eklogo! Gdy w pyle Szarego czasu zgaśnie to wokół nas życie, Gdy inne życie inny, niż ten, ból zaciemni, Ty przetrwasz, aby ludziom znów mówić: Widzicie? "Piękno jest prawdą, prawda pięknem" - tylko tyle Można wiedzieć i warto wiedzieć tu na ziemi. Milcząca forma, jaką jest i epos, i dziedziczący po nim artystycz- ny zamysł teatr grecki, rozrasta się pod rękami artysty, z nasienia staje się rośliną i drzewem, wielką formą. Szumi wieloma głosami. I radością, i goryczą. Jaką goryczą, tego się doświadcza także w stu- diowaniu utworów ostatniego z trójcy wielkich tragików ateńskich. Eurypides Eurypides (480#06) urodził się, jak opowiadano, na Salaminie właśnie w dniu wiekopomnej bitwy morskiej. Rodzina jego, mająca 158 159 W TEATRZE DIONIZOSA główną siedzibę w attyckiej wsi Flyi na wschodnim stoku Hymetu, była dosyć zamożna; piastowała dziedziczną tradycję apollińskiego kapłaństwa. Salamińska jaskinia, w której, według wieści podanej w jednym z fragmentów ocalałych z pism Filochorosa (IV wiek przed Chr.), badacza dawniejszych dziejów, Eurypides pisał swoje utwory, może też była własnością jego rodziny. Takie miejsce pracy świadczyłoby jednak również o usposobieniu samomiczym, które mu zresztą często się przypisuje. Stronił od obowiązków politycznych, ale pożeglował kiedyś w poselstwie do Syrakuz. W ruchu zaś umy- słowym ówczesnych Aten miał więcej niż udział, z pewnością zaj- mował się nim żarliwie. Znał Anaksagorasa, następcę wcześniejszych " fizyków", który z jońskiego miasta Klazomenaj w Azji Mniejszej przybył około roku 460 do Aten, aby tu głosić, że napełniającymi świat niezliczonymi stałymi elementami rządzi władczy Umysł (Nus); takie pojmowanie natury późniejsze wieki nazwą dualizmem, teorią współistnienia materii i ducha. Znał też Eurypides sofistów, których niebawem spotkamy, i Sokratesa. Diogenes Laertios podaje (9, 54), że być może właśnie w ateńskim domu Eurypidesa odczytał Protago- ras po raz pierwszy swój traktat O bogach. Kto wie, czy te niepoko- jące koneksje intelektualne, źle widziane w Atenach utrudzonych wojną peloponeską, nie sprawiły, że Eurypides przyjął zaproszenie do macedońskiego króla Archelaosa. Słyszymy, że w roku 408 wyjechał na jego dwór. Ale tradycja, iż zginął przypadkowo rozszarpany przez łowcze psy króla, nie jest niczym więcej niż legendą. Uczeni aleksandryjscy, którzy wysoko go cenili, przekazali nam więcej utworów Eurypidesa niż obu innych wielkich tragików. Mamy osiemnaście tragedii, jeśli nie pomijamy Rezosa (o klęsce króla trackiego, który przybył na odsiecz Troi), w którego autentyczność wątpi się, oraz jeden dramat satyrowy, Cyklop - o znanej z Odysei przygodzie Odyseusza. Serię tragedii zaczyna Alkestis z roku 438. Medea z roku 431 i Hippolitos z 428 przedstawiają nakreślone prze- nikliwie wizerunki owych dwóch osób mitycznych i ludzi splecio- nych z nimi w nieszczęsnych wydarzeniach. Być może blisko tych dat albo kilka czy dziesięć lat po nich powstały też tragedie: Heraklidzi - o tym, jak po śmierci Heraklesa matka jego, Alkmene, i dzieci mogą dzięki pomocy króla Aten, Demofoonta, syna Tezeu- sza, zatriumfować nad prześladującym je królem Myken, Eurysteu- Eurypides sem; Błagalnice - o tym, jak po nieudanej wyprawie "siedmiu" przeciw Tebom matki poległych wodzów znajdują w Eleusis obronę u Tezeusza, który orężnie wydrze Tebańczykom zwłoki, aby mogły być godziwie pogrzebane; Herakles, zwany też Heraklesem szalo- nym - o potwornym nieszczęściu herosa, który w obłędzie rzuconym na niego przez Herę, w zupełnej nieprzytomności, zabił żonę Megarę i troje dzieci, mniemając, że to jacyś wrogowie. Trzy utwory o niedoli trojańskiej, Andromacha (około r. 426), Hekabe (około r. 424) i Trojanki (r. 415), stanowią tragiczny pomnik wystawiony niszczonemu miastu. Jak bóg Hermes prowadzący Pria- ma do domostwa Achillesa w Iliadzie (uważający tylko na to, by nie kochać śmiertelnych zbyt,#awnie", anten, dosłownie: "twarzą w twarz"), jak sam Homer, Eurypides kocha to miasto, z którym dawni Grecy walczyli; dla wielkiej poezji helleńskiej nie ma pojęcia ludzi "obcych". Od strony nie pokonanych, lecz zwycięzców, niezbyt triumfal- nych, dotykają wydarzeń, jakie częściowo znamy z epopei Homero- wych: Helena (r. 412), fabuła nietragiczna, oparta na ubocznej wersji mitu, według której do Troi zawieziono tylko widmo Heleny, ją zaś samą znalazł po wojnie Menelaos na dworze króla Proteusa w Egip- cie. Wcześniejsza od tego utworu Elektra, w której są nowe, głęboko przejmujące rysy fabuły: Ajgistos, aby odciąć potomstwo królewny od tronu, wydał ją za wieśniaka, który, prawy i delikatny, szanuje jej dostojeństwo; pomoc Orestesowi w zabiciu Klitajmestry dziewczyna przeżywa jako akt sprawiedliwości, lecz zarazem potworną winę. Także Orestes (r. 408) zaskakuje nas niejednym rysem: ścigany przez Erynie, czule chroniony przez Elektrę, zabójca Klitajmestry ma być razem z siostrą skazany na śmierć przez Argejczyków; odwołuje się do Menelaosa, który właśnie wrócił do domu z Heleną, ale ten okazuje się tchórzem; Orestes i Elektra usiłują zgładzić Helenę jako główną sprawczynię nieszczęść, potem zaś chcą groźbą zabicia córki Menelaosa, Hermione, zmusić go do udzielenia im obrony; objawia- jący się nagle Apollo nakazuje powszechne pojednanie i oznajmia, że Helenę zabrano do nieba. Jeszcze wspomnijmy, co podał Plutarch w Żywocie Lizandra (441d): Gdy Spartanie zawładnęli Atenami w roku 404 przed Chrystusem, miano zburzyć je, a mieszkańców sprzedać w niewolę. Lecz kiedy na uczcie wodzów pieśniarz z Foki- 160 16I W TEATRZE DIONIZOSA dy zaśpiewał wstępną pieśń chóru z owej Elektry, uznana, że zbrod- nią byłoby zniszczenie miasta takich poetów. Zapewne w porze bliskiej burzliwemu Orestesowi powstały Feni- cjanki, tak nazwane od chóru dziewcząt fenickich, podarowanych przez Tyryjczyków świątyni Apollinowej w Delfach, będące jeszcze jednym utworem greckim, który dotyczy wojny tebańskiej, świadec- twem mitu o odkupieniu Teb przez dobrowolną ofiarę z życia, jaką składa na progu jaskini pradawnego smoka syn Kreona, Menojkeus. Nieznana zaś jest data utworu Ion, nietragicznego, przedstawiającego zawiłe dzieje syna Apollina i Kreuzy, córki króla Aten, Erechteusa; ocalony, stał się on mitycznym przodkiem Jonów. Pozostają jeszcze dwa wspaniałe utwory o córce Agamemnona przeznaczonej na śmierć i ocalonej przez Artemidę ku dalszym dramatyćznym dzie- jom: Ifigenia w Aulidzie (wystawiona prawdopodobnie w roku 405 już po odejściu Eurypidesa z tego świata) i wcześniej napisana Ifigenia w Taurydzie. I wreszcie Bachantki, też pośmiertnie wysta- wione, chyba w roku 405, wielki utwór poświęcony chwale patrona greckiego teatru, boga Dionizosa. Wracając do Alkestis, przypomnijmy, że Jan Kochanowski musiał szczególnie ją cenić. Pośród przekładów z greki bowiem, jakim poświęcił swoje pióro, znajdujemy jej właśnie początek pod nagłów- kiem: "Alcestis męża od śmierci zastąpiła". Jest to wstępny monolog Apollina, rozmowa jego ze Śmiercią, Tanatosem, i pierwsza pieśń Koryfeusza chóru: Czemu tak cicho we dworze? Czemu dom umilkł Admetów? Cisza okrywa zagadkę. Już sam gatunek utworu jest zagadkowy. Alkestis wystawiono w 438 roku jako sztukę lżejszą, która, czwarta z kolei, następowała po trylogii tragicznej, na miejscu dramatu satyrowego. Ale utworu tego nie napełnia niefrasobliwość kudłatych mieszkańców lasu. Trudno też nazwać go tragedią, albowiem fabuła, jak to popularnie określamy, "dobrze się kończy". Heroina, córka Peliasa, władcy tesalskiego Jolkos, jest żoną Admeta, króla innego miasta Tesalii, Feraj. Dwór owego małżeństwa gości osobliwego sługę, samego Apollina, który jest tu pokutnikiem. Eurypides Za to, że w gniewie zabił kilku Cyklopów, wytwórców piorunów Zeusowych, od których zginął syn Apollinowy, Asklepios, zesłano promiennego boga na rok niewoli u śmiertelnika Admeta. Ten był dla niego dobry. Wdzięczny więc Apollo, kiedy dowiedział się, że Admet ma niebawem umrzeć, upoił Mojry winem (w tym momencie jeste- śmy na obszarze nie tyle mitu, ile raczej ludowej baśni tesalskiej) i przynajmniej to od nich wybłagał, iż postanowiły przedłużyć królo- wi lata na ziemi, jeśli ktoś dobrowolnie umrze zamiast niego. Admet prosi, chodzi po ludziach, odwiedza i sędziwych rodziców. Ale nie, oni chcą żyć. Jedna tylko Alkestis oddaje swoje życie za męża. Rzecz "skończy się dobrze", bo Admeta, już opłakującego umarłą żonę, niespodziewanie odwiedza Herakles, odbywający wówczas przymusową służbę u mykeńskiego Eurysteusa i wędrujący właśnie do Tracji, aby jednemu z tamtejszych władców, Diomedesowi, ode- brać okrutne klacze, które chce mieć pracodawca. Łagodny Admet jest aż tak gościnny wobec herosa, że tai przed nim smutek domu. Heros odwdzięczy się mu wspaniale. Kiedy Tanatos niesie Alkestis z pałacu do grobowca, zaczajony Herakles wydziera królową z jego rąk (znowu znajdujemy się tu w kręgu pojęć ludowych) i okrytą welonem przyprowadza do Admeta, który ją dopiero po długich wahaniach i niepewności, z jakąż radością, rozpoznaje. Spoza wielkiego podziwu, jakim się obdarza Alkestis, prześwituje przeświadczenie dawnych wojowników, iż żona jest własnością męża i za niego oddać życie po prostu powinna. Podobnie też mniemano, że niewolnicy w kopalni srebra powinni dobywać cenny kruszec dla panów. Ale Eurypides, znający te zasady i na pozór nie buntujący się przeciw nim, widzi wszystko inaczej. Cierpki poeta nie rozdziera szat. W nulczącej fornue greckiego teatru odsłania przed naszymi oczami ludzkość, jaką widzi, ludzi pożerających się nawzajem, co jest szczegól- nie jaskrawe wtedy, gdy ojciec Admeta, Feres, zadowolony, że to nie on musiał umrzeć, sławi poświęcenie Alkestis, a syn obrzuca go obelgami. Niejednym też słowem Admet sam siebie obnaża. Jeszcze o wiele więcej: sam rozpoznaje, kimjest. Sąjednak w ludzkości lepsze od niego istoty. Sytuację "uratuje" hałaśliwy, poczciwy Herakles. Ale co mamy począć, co Eurypides chciał począć z istniejącą w świecie takim, jaki jest, istotą przeczystą, Alkestis? Pożegnalne słowa umierającej królowej, która prosi męża tylko o to, aby ich 162 163 W TEA'TRZE DIONIZOSA dzieci były w przyszłości panami w ich domu - jak mamy potrakto- wać te słowa? Albo muszą się wydać niedorzeczne, nieskończenie naiwne, albo dopatrzymy się w nich jakiegoś odblasku owego mitu, który stanowi miejsce "święte świętych" tradycji greckiej, mitu eleuzyńskiego, w którym Kore wraca na niewesołą ziemię dlatego (jak #omyślamy się), że Demeter na nią czeka. Mitu o miłości przekraczającej wszelkie granice, najgłębsze otchłanie. Chociaż Ad- met nie jest jej godny. Bezmierna jest w tym gorycz. A może i jedna z głównych tajemnic cierpkiego poety. Kiedy po latach złoży szczególny hołd patronowi swojej poezji w Bachantkach, pokaże, jak bóg przybywa na ziemię tebańską i tu król Penteus (Pentheus; w tym imieniu poeta doshzcha się wyrazu penthos, "smutek", "żal") sprzeciwia się jego chwale, już napehiająćej świętymi tańcami okoliczne góry i lasy. Śmie znieważać go i usiłuje go pojmać. Nieznany pr Lybysz wiedzie jednak króla w głąb leśną, gdzie z drzewa będzie się przyglądał mistycznemu obzzędowi czcicielek (jest wśród nich matka jego, Agaue), aż go wytropią i rozszarpią w strzępy. Tak bezsilny jest ludzki umysł wobec tajemnicy. Komedia i jej mistrz Arystofanes Innym oprócz tragedii i dramatu satyrowego owocem tajemnicze- go natchnienia dionizyjskiego jest na scenie teatru u stóp Akropolu komedia. Z utworów wczesnych komediopisarzy ateńskich zostały fragmenty. Wspomnijmy ich: Kratinos, dziewięciokrotny, do roku 423 przed Chr., zwycięzca we współzawodnictwie teatralnym; Kra- tes, który pierwsze zwycięstwo odniósł w roku 450; Ferekrates, zwycięzca z lat 440#30; Eupolis, urodzony w roku 446, zrazu przyjaciel, potem przeciwnik Arystofanesa. Ten ostami, bardzo dziw- ny poeta (ok. 448-ok. 380), w swoim dziele wprowadza nas w gwar ówczesnych sporów intelektualnych i politycznych, a zarazem w otwarty jakby ku łąkom i ku niebu nad łąkami krąg baśni, nieokiełznanej fantazji. Pochodził z ateńskiej gminy Kydatenajon. Ojciec jego, Filippos, miał niewielką posiadłość na wyspie Eginie, dokąd cała rodzina przeniosła się jeszcze w latach chłopięctwa Arystofanesa. Komedia i jej mistrz Arystofanes Już w pierwszej komedii, dla nas zaginionej, Daitaleis, Biesiadni- cy, obdarzonej nagrodą w roku 427, poeta nowomodnemu, jak mniemał, wykształceniu ówczesnych Aten przeciwstawiał dawną # tężyznę wiejską. Nie lubił, podobnie jak Tukidydes, przywódcy ludowego po zgonie Peryklesa, Kleona, syna bogatego właściciela zakładów garbarskich. Nie wydaje się dziś badaczom, żeby ów "syn garbarski" był aż tak okropny, jak przedstawili go obaj wielcy pisarze. Lecz jakże otrząsnąć jego osobę z ich wspaniałego szyder- stwa? Arystofanes zatriumfował nad nim już podczas dionizyjskiego święta Lenajów roku 425 komedią Acharnejczycy, w której chór mieszkańców Acharnów, jednej z gmin attyckich, razem z postaciami granymi przez aktorów, wśród nich wieśniakiem Dikajopolisem, podnosi krzyk przeciw wojnie peloponeskiej i całej niedoli Aten, zwłaszcza zarazie. Następna z zachowanych komedii (r. 424), Hippeis, Rycerze (tak nazwana od chóru złożonego z arystokratycznych efebów), już na samym wstępie wprowadza na scenę dwóch ówczesnych wodzów ateńskich, Demostenesa (którego nie należy mylić z późniejszym wielkim mówcą) i Nikiasza, jako niewolników Demosa (czyli Ludu, oczywiście ludu ateńskiego), sklerotycznego staruszka, którego wo- dzi za nos pochlebstwami świeży, bardziej przebiegły niż tamci niewolnik Kleon. Ten jest "grochożercą", bo na ateńskim wzgórzu Pnyksie głosowano na urzędników ziarnami fasoli. Arystofanes nazy- wa Kleona Paflagonem, co jest i mianem człowieka z Paflagonii (w Azji Mniejszej nad Morzem Czarnym), i wskazówką, że ów dema- gog za dużo wrzeszczy (od czasownika paphlazein, "wrzeć", "ry- czeć"). Kleon, zdaniem Demostenesa, ukradł mu chwałę dużego sukcesu: wydarcia Spartanom i upartego bronienia przed nimi Pylos na Pelo- ponezie. Spartanie, pobici, chcieli się układać, lecz wtedy Kleon chwycił sprawę w ręce i wznowił wojnę. Sukces pylijski i zmięknię- cie przeciwników komediopisarz zwie "plackiem lakońskim", maza lakonike. Owa maza to był miękki placek jęczmienny, późniejsza rzymska polenta, nasza dziś, jak myślę, pizza. Nad Morzem Śródziemnym wszystko tak trwa. Warto jeszcze dodać, że wybrani z ludu sędziowie w Atenach dostawali za dzień urzędowania po trzy obole; za te pieniądze ma sobie staruszek Demos trochę podjeść. 1 (#4 I 65 W TEA'TRZE DIONIZOSA Zarówno Acharnejczycy, jak i Rycerze zdobyli (co świadczy o nie- zależności politycznej sędziów) pierwszą nagrodę. Z najbliższych lat mamy trzy arcydzieła: Nephelai, Chmury (r. 423), wyśmiewające Sokratesa i całą "nową" filozofię (do tej komedii jeszcze wrócimy); Sphekes, Osy (r. 422), ostrą kpinę z sądów ateńskich; Eirene, Pokój (r. 421), wołanie o sukces rokowań, z których miał się wyłonić pokój zawarty przez Nikiasza. Utwory z następnych lat kilku zaginęły. Dopiero z roku 414 posiadamy przekraczającą wszelkie miary baśń Ornithes, Ptaki, o dwóch Ateńczykach, którzy, zmęczeni nadmiarem procesów sądowych w mieście, szukają króla Tereusa i odchodzą w świat ptaków. Po tej fantazji są trzy komedie, w których naczelną rolę mają kobiety i ich sprawy (jeszcze jeden to przejaw buntowni- czego ducha Arystofanesa): Lizystrata (r. 411), Thesmophoriazusai, Kobiety na śrvięcie Tesmoforiów (rolniczym, ku czci Demeter; r. 411 albo 410), Ekklesiazusai, Kobiety na zebraniu ludowym (około r. 392). Późnym arcydziełem są Batrachoi, Żaby (r. 405), komedia, w której patron teatru, Dionizos, zstępuje do podziemia po zmarłych poetów, Ajschylosa i Eurypidesa. Rok 388 przyniósł komedię, ostat- nią z zachowanych, Plutos (bóg bogactwa), krzyk przeciw ubóstwu wieśniaków. Z Agamemnona Ajscbylosa Z A GAMEMNONA AJSCHYLOSA (1256-1347) KASANDRA (przed pałacem w Mykenach) O, co za ogień! Teraz na mnie wchodzi. Straszne. Likejski Apollo! Co ze mną? Dwunożna lwica, co pod nieobecność Lwa szlachetnego parzyła się z wilkiem, Zabije biedną mnie. Jakby lek warząc, Ślubuje, że do gniewu wsączy pomstę Nade mną też, gdy ostrzy miecz na męża, Bym zapłaciła za to, że mnie przywiózł. Czemuż więc jeszcze noszę, na szyderstwo, Różdżkę i wieńce prorocze na szyi? Przynajmniej zniszczę je przed moim zgonem. Precz, precz! Niech chociaż tak się na was zemszczę, Nie mnie, lecz inną wzbogaćcie tą grozą. Oto Apollo sam mnie tu wyzuwa Z wieszczbiarskiej szaty, bo widział, jak gorzko Śmiali się ze mnie, tak przybranej, w wrogów Zxnienieni bliscy, o, nie bez przyczyny! "Włócząca się kuglarka", tak mówili O mnie, "żebraczka", "nędzarka", i wszystko Ścierpiałam, aż swą prorokinię prorok, Zziajaną, przyprowadził na próg śmierci. Tu czeka na mnie, zamiast ojczystego 167 W TEAlRZE DIONIZOSA Ołtarza, pień zbryzgany krwią gorącą. Ale bez ręki bogów nie pomrzemy. Ktoś inny przyjdzie tu, mściciel, potomek, Który zabije matkę, pomści ojca, Wygnaniec, tułacz, z dala przywędruje, By obwieść gzymsem grozę swego domu. Wielką bogowie złożyli przysięgę, Że go trup ojca leżący tu przyzwie Z wygnania. Czemuż więc ja tak w tym domu Łkam? Przecież to widziałam, jakie losy Dopadły Troi, a ci, co ją wzięli, Jak kończą teraz z woli bogów. Mojej Więc doli wyjdę naprzeciw, śmierć wezmę. Tak, witam bramę tę, Hadesu bramę. O cios się modlę ostateczny, abym Bez drgawek, kiedy w łatwym zgonie wszystka Wypływa z ciała krew, oczy zaml#ręła. KORYFEUSZ CHÓRU SĘDZIWYCH MYKEŃCZYKÓW Wiele tyś przeszła i niezmiernie mądra Jesteś. I długo przemawiałaś. Ale Gdy znasz swą dolę, czemu tak spokojnie Kroczysz, jak wół ofiarny, do ołtarza? KASANDRA Czas się dopełnił, już nie ma obrony. KORYFEUSZ Lecz bardzo ceni się ostatnią chwilę KASANDRA Nadeszła. Mało zarobię ucieczką. KORYFEUSZ Odważna jesteś w swym płomiennym sercu KASANDRA Pochwały tej nie zazna nikt szczęśliwy Z Agamemnona Ajschylosa KORYFEUSZ Lecz w godnej śmierci jest coś z łaski bogów KASANDRA Biada ci, ojcze, i twym władczym dzieciom! KORYFEUSZ Cóż to jest? Jakiż cię lęk stąd odtrąca? KASANDRA Zgroza ! Zgroza ! KORYFEUSZ Gdzie zgroza? Powiedz! 1\#oże w twojej duszy? KASANDRA Mordu krwią, ściekającą z ścian, dom zieje. KORYFEUSZ To przecież ofiar woń z ogniska w domu. KASANDRA Taka woń, jaką dyszy grób otwarty. KORYFEUSZ Nie o kadzidle tu mówisz syryjskim... KASANDRA O, pójdę płakać wewnątrz tego domu Nad moim losem i Agamemnona. Dość tego życia. Gospodarze moi ! Ja się nie lękam, jak ptak gąszczu, ale Niech, zmarła, mam w was świadków, kiedy za mnie, Kobietę, inna kobieta, za męża, Źle żonatego, inny padnie. Niechże To dla mnie, w śmierci, będzie dar gościnny. KORYFEUSZ Biedna ty! Wróżbę opłakuję zgonu. 168 169 W TEATRZE IlIONIZOSA KASANDRA (wchodząc do pałacu) Jeszcze raz słowo powiem, raczej lament Nad sobą samą. Ostatnie promienie Słońca chcę prosić, by moi mściciele Wywarli srogi gniew na moich wrogach, Katach łatwego łupu, niewolnicy. Rzeczy śmiertelne! Gdy pomyślne, cień je Rozchwieje. Niepomyślne, mokrej gąbki Jedno machnięcie może je wymazać. To jeszcze bardziej boli mnie niż tamto. CHÓR Pomyślności zawsze mało Śmiertelnym. Nikt, grożąc palcem, Nie odegna jej od domu, Nie powie: "Już nie wchodź tu!" Temu bogowie wziąć dali Priama miasto, Wraca przez bogów uczczony. Lecz jeśli w domu ma spłacić Krew przez swych przodków rozlaną I zmarłym złożyć swą śmiercią Daninę za inne zgony, Któż z ludzijeszcze zaufa, Że zrodził się nie ku grozie? AGAMEMNON (z głębi pałacu) O... o... o... cios we mnie wbił się śmiertelny KORYFEUSZ Cicho! Kto woła tak, na śmierć zraniony? AGAMEMNON O... o... o... we mnie znowu cios, już drugi KORYFEUSZ Jęk króla chyba znaczy: to się dokonało. Chodźcie wszyscy, naradźmy się razem, co robić Z Agamemnona Ajschylosa PIERWSZY CHOREUTA Powiem, co myślę. Ludzi z miasta niechże Herold co rychlej zwoła do pałacu. DRUGI CHOREUTA Nie, trzeba najpierw wejść tam, dopaść sprawców Od razu, póki świeża krew na mieczu. TRZECI CHOREUTA Ja się przyłączam do tych zdań. W ogóle Trzeba coś robić. Już nie pora zwlekać. CZWARTY CHOREUTA Jasno to widać. Tak zaczęli. Miastu Pierwsze tyranu znaki pokazali. PIĄTY CHOREUTA Nie traćmy czasu. Ci chlubną ostrożność Wdeptali w ziemię. I nie śpią ich ręce. SZÓSTY CHOREUTA Ja nie wiem, które wybrać zdanie. Sądzę, Że ten, kto czyni, ma też rzecz przemyśleć. SIÓDMY CHOREUTA I ja tak mniemam. Wiem z całą pewnością, Że umarłego nie wskrzesimy słowem. ÓSMY CHOREUTA Co? Przedłużając życie, mamy władcom Poddać się, którzy ten pałac zhańbili? DZIEWIĄTY CHOREUTA Tego nie można ścierpieć. Lepiej umrzeć. Nawet śmierć milszą dolą od tyranii. DZIESIQTY CHOREUTA Lecz czy świadectwo jęków nam wystarczy, Byśmy wróżyli, że on padł zabity? 170 171 W TEATRZE DIONIZOSA JEDENASTYCHOREUTA Trzeba to wiedzieć, zanim się oburzać Będziemy. Domysł to nie to, co wiedza. DWUNASTY CHOREUTA Wszystkie mnie popychają głosy, żebym Wybadał, co się zdarzyło Atrydzie. Z PROMETEUSZA SKOWANEGO AJSCHYLOSA (1-112) KRATOS Otośmy przyszli aż na krańce ziemi, W bezdroże Scytii, w to głuche pustkowie. Tu, Hefajstosie, masz wypełnić wolę Ojcowską: przykuć wysoko do skały Tego złoczyńcę, spętanego mocą Stalowych kajdan nie do rozerwania. Bo twój kwiat, ogień, wszelkich sztuk zarzewie, Z Prometeusza skowanego Ajschylosa Ukradł, śmiertelnym dał. Surową karą Musi zapłacić za to bogom. Niech się Nauczy lubić władzę Zeusa, niech się Wyzbędzie ducha przyjaznego ludziom. HEFAJSTOS Siło, Przemocy, jużeście spełniły Zeusową wolę. Niczego tu nie brak. Ale ja? Boga mi krewnego jakże Mam do trapionej zimą skały przykuć? Cóż, trzeba jednak się ośmielić. Lekce Poważyć słowa Ojca, to zbyt groźne. Słuchaj, wyniosły synu sprawiedliwej Temidy! Sobie wbrew, jak i wbrew tobie, Niezłomnym spiżem mam cię do urwiska Przygwoździć, gdzie śmiertelnych głosu ani Postaci nie wyśledzisz. Wypalony Żarliwym słońca płomieniem, rozkwitłą Stracisz biel ciała. Ku twemu ulżeniu Noc w gwiezdnej szacie będzie żar ten skrywać, Lecz on o świcie szron roztrąci. Zawsze Obecna będzie tu okropność męki. Jeszcze się, kto ją skończy, nie urodził. Tyleś zarobił miłowaniem ludzi. Bóg, gniewu bogów się nie zatrwożyłeś, Śmiertelnych zaszczycając ponad słuszność. Na bezradosnej więc wattując skale, Prosto, na baczność, bez snu, nie zginając Kolan, rozrzucisz wiele próżnych jęków, Zawodzeń. Umysł Zeusa niezbłagany. Szorstki jest każdy, czyja władza świeża. KRATOS Po co tak biadasz, odwlekając pracę? Nienawistnego bogom czemuż boga Nie nienawidzisz? Dał twój skarb śmiertelnym. HEFAJSTOS Krewieństwo groźną ma moc. I współżycie. 172 173 W 'I'EATRZE DIONIZOSA KRATOS Tak. Lecz sprzeciwić się rozkazom Ojca? Jakże to? Tego nie lękasz się bardziej? HEFAJSTOS Ty bezlitosny jesteś wciąż i dziki KRATOS A jaki z wszystkich tych lamentów nad nim Pożytek? Porzuć jałową udrękę. HEFAJSTOS Jakże obmierzło mi rzemiosło moje! KRATOS Czemu obmierzło? Powiem szczerze: ono Nie zawiniło tego, co się dzieje. HEFAJSTOS Lecz gdybyż komuś innemu przypadło! KRATOS Rządzić bogami, jeno to niestraszne. Nikt nie jest wolny oprócz Zeusa tylko HEFAJSTOS Tu rozpoznałem to. I słów mi braknie KRATOS Więc zarzuć pęta na niego, by Ojciec Nie ujrzał, że się w tym dziele ociągasz HEFAJSTOS Kajdany już są tu gotowe, popatrz. KRATOS Obejmij nimi ręce nad garściami. Wał młotem. Przybij skazańca do skały Z Prometeusza skowanego Ajschylosa HEFAJSTOS Właśnie to robię, tak jak powinienem. KRATOS Bij mocniej, ściśnij, nie rozluźniaj. Mówią: Umie się wymknąć z najgorszej obierzy. HEFAJSTOS Przynajmniej jeden ten łokieć już nie drgnie. KRATOS Teraz ten drugi przytwierdź tak, by mędrek Pojął, że jednak od Zeusa jest głupszy. HEFAJSTOS Nikt, oprócz niego, w niczym mnie nie zgani. KRATOS Teraz moc srogą stalowego klina Na wskroś mu przegnaj pr Lez pierś ciosem młota. HEFAJSTOS O Prometeju, jęczę nad twą męką. KRATOS Znowu się wzdrygasz wobec kaźni wrogów Zeusowych? Obyś sam tego nie zaznał. HEFAJSTOS To, co tu widzisz, jakże rani oczy. KRATOS Widzę, że on ma to, na co zasłużył. Teraz pętami opasz jego żebra. HEFAJSTOS Robię to, muszę. Oszczędź mi upomnień. KRATOS Będę cię upominał i szczuł. Schyl się, Szarpiącym zwiąż łańcuchem jego nogi. 174 175 W TEA'TRZE DIONIZOSA HEFAJSTOS Zrobione. Praca ta nie była długa. KRATOS I jak najsilniej zbij te pęta młotem, Bo to oceniać będzie ktoś surowy. HEFAJSTOS Głos twój się zgadza z wyrazem oblicza. KRATOS Bądź sobie miękki, ale nie gań we mnie Tego uporu i nieprzeblagania. HEFAJSTOS Chodźmy. Już wszystkie jego członki w sieci. KRATOS Tu rozzuchwalaj się, wydzieraj bogom Ich cześć i dawaj jednodniowym. Ile Mogą śmiertelni odjąć ci z tej męki? Bóstwa omylnie zwą cię Wprzód-Myślącym. Raczej ci trzeba kogoś, kto zawczasu Pomyśli, jak się masz wywikłać z kajdan. PROMETEUSZ (gdy został sam) Boskie przestworze! O, skrzydlate tchnienia! Źródła rzek, morskich fal nieprzeliczony Śmiechu! Wszechmatko Zieznio! Także ciebie Przyzywam, słońce, które wszystko widzisz! Patrzcie, jak bardzo bóg od bogów cierpię. Zobaczcie, jak wstrętną katuszą Rozdarty, będę się z nią zmagał Przez niezmierny czas. Tę nowy Wódz Błogosławionych Dla mnie mękę haniebną znalazł. O, o! Co jest i co nastanie, Cały ból opłakuję. Nie wiem, Kiedy wzejdzie kres. Z Prometeusza skowanego Ajscbylosa Ale co mówię? Wszystko, co się zdarzy, Znam teraz. Żadna udręka znienacka Mnie nie dopadnie. Przeznaczoną dolę Trzeba nieść jakby lekką, wiedząc o tym, Że konieczności moc jest nieodpatta. Nie mogę o tej doli mówić ani Milczeć. Śmiertelnym udzielając darów, W tę się niewolę, biedny ja, wplątałem. W koprowej bowiem łodydze u#-yłem Skradzione źródło ognia. Objawiony, Stał się dla ludzi mistrzem wszelkich kunsztów, Zarzewiem mocy. Ja za takie właśnie Przewiny jestem teraz katowany, Pod gołym niebem przykuty do skały. 176 177 W TEA'l RZE DIONIZOSA Z AN7YGONY SOFOKLESA (324-525) KREON (do Strażnika) Idź tropem twych domysłów. Jeśli one Nie wskażą winnych występku, pojmiecie, Że nędzne zyski ściągają moc nieszczęść. STRAŻNIK (gdy Kreon odszedł) Najlepiej znaleźć ich, lecz czy się znajdą, Czy nie - a jest to rzecz przypadku - jedno Pewne, że mnie tu więcej nie zobaczysz. Już teraz wbrew nadziei i mniemaniu Uratowany, wdzięczny jestem bogom. CHÓR SĘDZIWYCH TEBAŃCZYKÓW Wiele jest dziwów, lecz żaden z nich Nie jest tak przedziwny jak człowiek. On i przez morze, siwe W pędzącej z południa wichurze, Przedziera się pod wytrysłymi Z dna bałwanami. I Ziemię, Najczcigodniejszą z bogów, Tę wieczną, niezmożoną, z roku na rok Nęka orką, gnając tam i z powrotem Muły z ostrymi pługami. Swawolne ptaki, plemiona Srogich zwierząt, ryby w słonej topieli Osacza wszystkie i więzi Ciasnymi pętami sieci Przebiegły człowiek. Sposoby Zna, by nad zwierzyną z pustkowia, Wędrującą po wzgórzach, panować I żeby bujnogrzywym koniom I niestrudzonym bykom górskim Karki przygnieść jarzmem. Z Antygony Sofoklesa Mowy i wiatrolotnej myśli, I gorliwości, z której powstają Praworządne miasta, tego się nauczył, I obrony przed mrozem i deszczem, Przed strzałami ich, kiedy nad głową Gołe niebo. Wobec niczego, co ma nadejść, Nie bezbronny, tylko jak przed śmiercią Uciec, tego nie wymyśli, Choćby na najgorsze z chorób Znalazł lekarstw wiele. Mądry sztukami naprawdę ponad Nadzieję mocnymi, to ku złu idzie, To ku dobru. Jeżeli wypełnia Prawa swej ziemi i sprawiedliwość bogów Zaprzysiężoną, w państwie się wzniesie Wysoko. Precz z państwa odchodzi, kto wybrał Zuchwale to, co nie jest godziwe- O, niechże taki nie zasiądzie ze mną Przy ognisku, niech mi przyjacielem Nie będzie, jeśli to robi. KORYFEUSZ CHÓRU Ale cóż to się dzieje? Nie chcę Wierzyć, lecz tak jest, tu prowadzą, Widzę, dzieweczkę Antygonę. Nieszczęsna Córko nieszczęsnego Edypa! To ciebie, nieposłuszną Prawom królewskim, wiodą Pochwyconą, gdy oszalałaś? STRAŻNIK Ona zrobiła to. Ją przy grzebaniu Właśnie złapaliśmy. Ale gdzie Kreon? KORYFEUSZ W tej chwili wraca, spójrz, bardzo do rzeczy. KREON Do jakiej rzeczy tu powracam z domu? 178 179 W TEATRZE DIONIZOSA STRAŻNIK Nikt nie powinien się zarzekać, królu. Nieraz myśl druga przeczy pierwszej. Mogłem Przysięgać, że już nie przyjdę, po twoich Groźbach i burzy tej nad moją głową. Lecz kiedy radość wbrew nadziei świta, Cóż jest milszego? Tak się zarzekałem, A znowu jestem, z dziewczyną chwyconą Przy tym grzebaniu. Tym razem, kto z wieścią Miał tu przyjść, nie wytrząsaliśmy losów, Bo znalezisko to jest tylko moje. Masz ją więc, królu, i zrób z nią, co zechcesz. Osądź i skaż ją. A ja sprawiedliwie Mogę okropne te sprawy pożegnać. KREON Jeszcze wyjaśnij, jak ją pochwyciłeś. STRAŻNIK Grzebała tego człowieka. W tym wszystko. KREON Tak było? Dobrze rozumiesz, co mówisz? STRAŻNIK Grzebała zwłoki, których ty pogrzebać Nie pozwoliłeś. Czy powiadam jasno? KREON Jak ją widziałeś wtedy, gdyś ją pojmał? STRAŻNIK Więc tak: po strasznych tych twoich pogróżkach Gdyśmy stąd poszli, cały posypany Zmietliśmy kurz ze zwłok, a że trup gnił już, Tak go wytarliśmy, jak to się dało. Potem usiedliśmy na szczycie skały Nie pod wiatr, aby zaduch nie szedł na nas. Z Antygony Sofoklesa I jeden od drugiego sen odpędzał, Lżąc tego, kto by zaniedbał czuwania. I tak to było, aż do środka nieba Doszedł płomienny krąg słońca i ciężki Zrobił się upał. Wtem nagle wiatr z ziemi Wzbija wir piasku, zgoła bicz niebieski, Mroczy dolinę, mierzwi las. Aż cały Skłębił się eter. My, zamknąwszy oczy, Przeczekujemy ten dopust od bogów, O, długo. Kiedy ucichło, widzimy Ją. Ostrym głosem zbolałego ptaka, Który zobaczył gniazdo opróżnione Z piskląt, krzyczała. Właśnie tak, tak samo Lkała, ujrzawszy ciało obnażone. Płakała i klątwami najgorszymi Tych, którzy to zrobili, przeklinała. Potem zaś w dłoniach przyniosła suchego Pyłu. I z dzbana wykutego w spiżu Trzykroć wylała ofiarę za zmarłych. My, gdy widzimy to wszystko, biegniemy, Zaraz chwytamy ją, całkiem spokojną, I oskarżamy ją o czyn miniony I o ten teraz. Ona nie zaprzecza. Błogo mi było, lecz też przyl#o. Z groźnych Wywikłać się kłopotów, sama rozkosz. Ale na bliskich ściągnąć taką grozę, To przykre. Lecz ja o te inne sprawy Mniej dbam. To ważne jest, że ocalałem. KREON A ty, co głowę pochylasz do ziemi, Powiedz: przyznajesz się, że to zrobiłaś? ANTYGONA Zrobiłam, nigdy się tego nie wyprę KREON Idź więc strażniku, dokąd chcesz, już wolny Od swego bardzo ciężkiego zadania. A ty mi powiedz, krótko: czy ustawę, Która zabrania tego czynu, znałaś? 180 181 W TEATRZE DIONIZOSA ANTYGONA Jakżebym mogła nie znać? Była jawna. KREON I śmiałaś jawną ustawę przekroczyć? ANTYGONA Przecież nie Zeus mi obwieścił ją. Ani Dike, co mieszka pośród bóstw podziemnych, Nie wyznaczyła takich praw dla ludzi. A nie sądziłam, by twoje zakazy Mogły śmiertelnych skłaniać do łamania Praw niepisanych, niewzruszonych, boskich. One nie z dzisiaj ni z wczoraj, lecz zawsze Żyją. Nikt nie wie, kiedy się zjawiły. Czy miałam, z lęku przed kimkolwiek z ludzi, Za przekroczenie tych praw odpowiadać Na sądzie bogów? Wiedziałam, że umrę, Choc'byś nie groził mi. Jeśli przed czasem Umrę, to nawet za zysk sobie liczę. Kto, jak ja, żyje wśród takiej niedoli, Mógłżeby w śmierci nie widzieć korzyści? Więc to niestraszne, że mam umrzeć. Straszne Byłoby, gdyby syn tej samej matki Umarły leżał bez pogrzebu, tego Znieść bym nie mogła. Tamto mnie nie boli. Jeśli zaś mniemasz, że jestem szalona, Może szalony jest ten, kto tak sądzi. KORYFEUSZ Krnąbrnego ojca krnąbrna córka. Ona I przed ciosami cofać się nie umie. KREON No tak. Lecz dowiedz się: wola zbyt twarda Najłatwiej łamie się. Tak jak żelazo Najmocniej hartowane w ogniu - chyba Widziałaś? - właśnie ono często pęka. A skrawek skóry, wędzidło, powściąga Z Antygony Sofoklesa Rozhukanego konia. Nie uehodzi Puszyć się, kiedy jest się w mocy innych. Już ta dziewczyna zdążyła pokazać, Łamiąc przepisy, jaka jest zuchwała. A teraz druga zuchwałość, gdy jeszcze Czyn swój wysławia, a z ustawy szydzi. Byłbym kobietą, a ona mężczyzną, Gdyby bezkarnie mogła się tak chełpić. Tak, to jest córka mojej siostry. Ale Choćby mi bliższa była niż ktokolwiek Z tych, co wzywają Zeusa mego domu, Dość tego! Ani ona nijej siostra Już się nie wymkną strasznej śmierci. Tamtą Także oskarżam: wspierała występek. Ją też wezwijcie. Widziałem ją w domu Przed chwilą, błędną, całą roztrzęsioną. Tak to jest zawsze, że niepokój zdradza Tych, co podstępnie knują spiski w mroku. Lecz nienawidzę najbardziej pr Lestępcy, Który złoczyństwo stroiłby w ozdoby. ANTYGONA Masz mnie. Chcesz czegoś więcej niż mnie zabić? KREON Niczego więcej. To jedno wystarczy ANTYGONA Więc na co czekasz? Nigdy nie polubię Żadnego słowa z twoich ust, a także Tobie, jak myślę, przyl#-o jest mnie shzchać. Czymże ja jednak mogłabym się ehlubić Szlachetniej niźli tym, że zapewniłam Pochówek bratu? Ci tutaj tak samo Myślą, a jeśli milczą, to ze strachu. Kto rządzi, taki ma przywilej: może Bezpiecznie robić i mówić, co zechce. KREON Jedna wśród Kadmejczyków tak to widzisz. 182 183 W TEATRZE DIONIZOSA ANTYGONA Ci też tak widzą, lecz tobie nie mówią. KREON Nie wstyd ci myśleć inaczej niż wszyscy? ANTYGONA Nie wstyd mi uczcić rodzonego brata. KREON A kimże był ten, co walcząc z nim poległ? ANTYGONA Też bratem, z matki tej samej i ojca. KREON Więc twój czyn zbrodnią był przeciwko niemu. ANTYGONA Zmarłego pytaj. Osądzi inaczej. KREON Choć tak, jak jego, czcisz i bezbożnego? ANTYGONA Ten nie z niewolnych był, lecz brat rodzony KREON Zhzpić tę ziemię chciał. Tamten jej bronił. ANTYGONA Ale praw równych Hades się domaga. KREON Złemu nie można z dobrym dać równości ANTYGONA Któż to wie, jak jest tam, w podziemnym cietuu... Z Alkestis Eurypidesa KREON Wróg, choć zmarł, nie jest miły ANTYGONA Lecz w miłości Szukam wspólnoty, nie w nienawidzeniu. KREON Więc zejdź, gdy tr Leba kochać, w dół. Tych w dole Kochaj. Ja głosu mężów słuchać wolę. Z ALKESTIS EURYPIDESA (280-392) ALKESTIS Admecie, widzisz, co się ze mną dzieje. Przed śmiercią chcę powiedzieć, czego pragnę. Tak szanowałam cię, że abyś widział To światło słońca, za ciebie umieram, Choć mogłabym nie umrzeć i, jakiego 184 185 W TEA'TRZE DIONIZOSA Chciałabym, wybrać męża z Tesalczyków, I ciągle władać tym zamożnym domem. Ale oddartej od ciebie, z naszymi Dziećmi bez ojca, cokolwiek by młodość Obiecywała, to już mi nie życie. Ojciec i matka zdradzili cię, chociaż Doszli do wieku, kiedy by umarli Dobrze i z wielką chlubą, jedynego Ratując syna, po którego zgonie Przecież nie mogli już mieć więcej dzieci. Żyłabym wtedy przez resztę lat z tobą, Ty byś nie trapił się zgonem małżonki, Przy sobie nie miałbyś sierot. Lecz jeśli Któryś bóg zrządził inaczej, to niechże Tak będzie. W zamian chcę od ciebie łaski, O, nie tak wielkiej, bo przecież nic nie jest Cenne jak życie, ale sam to uznasz, Że sprawiedliwej. Nie mniej niż ja bowiem Kochasz, jak dobry ojciec, dzieci. Pozwól, Niechże panami będą w moim domu. Drugiej małżonki, tej dla nich macochy, Nie bierz. B o gorsza, ciężką by w zazdrości Na naszych dzieciach położyła rękę. Nie rób więc tego, błagam cię. Macocha Nie cierpi dzieci z pierwszej żony, cała Jej dobroć to jest tylko słodycz żmii. Syn ma na pewno w swoim ojcu szaniec, [Może doń mówić i może go słuchać), Lecz kto dziewczęce ochroni ci lata, Córko? Od żony ojca co dostaniesz? Oby przynajmniej twojego małżeństwa Wstrętnymi nie zmąciła oszczerstwami. Bo matka cię do ślubu nie powiedzie I nie podtrzyma, kiedy będziesz rodzić, A wtedy któż jest pomocny jak matka? Tak, muszę umrzeć, a nie kiedyś, jutro To zło się zdarzy lub pojutrze, ale Już zaraz będę wśród tych, których nie ma. Zostańcie w szczęściu. Tobie, mężu, chluba, Żeś bardzo dobrą wybrał sobie żonę, Dzieciom, że właśnie taką miały matkę. Z Alkestis Eurypidesa KORYFEUSZ CHÓRU FEREJCZYKÓW Pociesz się. Mogę za niego obiecać, Że on to spełni, to jego powinność. ADMET Będzie tak, będzie. Nie bój się. Jak miałem Żywą, zostaniesz i po śmierci żoną Jedyną. Żadna dziewczyna tesalska Nigdy mnie oblubieńcem swym nie nazwie, Choćby z najświetniejszego była ojca I najpiękniejsza. Dość mam dzieci. Dajcie, Bogowie, żebym nacieszył się nimi, Bo się nacieszyć nie mogliśmy tobą. Nie przez rok, żono, ale póki życia Będę obchodził żałobę, nie cierpiąc Tej, co mnie urodziła, jak i ojca, Bo w słowie byli bliscy, lecz nie w czynie, A tyś mi życie ocaliła, płacąc Tym, co najmilsze. Czy mógłbym nie płakać, Gdy utraciłem taką, jak ty, żonę? Nie będzie odtąd biesiad w moim domu Ni wieńców, i nie odezwą się pieśni, Nigdy nie dotknę liry, nigdy fletów Libijskich wrzawa nie tryśnie, bo z tobą Odeszła radość życia. Umiejęme Ręce sztukmistrzów urobią twą postać, Abym mógł się położyć przy leżącej I obejmować ją, wołać imieniem I chociaż tego nie mam, myśleć sobie, Że ją tu mam, kochaną żonę. Zimna Taka pociecha, lecz choć trochę zmniejszy Ciężar niedoli. Mogłabyś mnie we śnie Odwiedzać, krzepić, bo i w nocy słodko Na drogich, nawet i przez chwilę, patrzeć. Gdybym miał słowo i ton Orfeusza, By urzec córkę Demeter hymnami, Albo jej męża, i wziąć cię z Hadesu, Zszedłbym tam. Ani by mnie pies Plutona, Ani na wiośle wsparty nie zatrzymał Charon, na światło znów bym ciebie wywiódł Czekaj więc mnie, aż umrę, i przygotuj 186 W TEA'TRZE DIONIZOSA Dom, w którym razem będziemy mieszkali. W tej samej z tobą każę się pochować Trumnie, przy biodrze biodro, bym i zmarły Nie był bez ciebie, jedyna mi wierna. KORYFEUSZ Licz na mnie jak na przyjaciela: będę Z tobą w tym żalu. Ona godna tego. ALKESTIS Dzieci, słyszałyście, co mówi ojciec, Że nigdy nie poślubi nowej żony I nie pokrzywdzi was, mnie nie znieważy ADMET To mówię znowu i na pewno spełnię. ALKESTIS Pod tym warunkiem weź dzieci. Są twoje. ADMET Biorę kochany dar z kochanej ręki. ALKESTIS I odtąd za mnie bądź im także matką. ADMET To jest konieczne, bo ciebie utracą. ALKESTIS Dzieci, powinnam żyć, a w dół odchodzę ADMET Co ja tu zrobię, już nie mając ciebie? ALKESTIS Czas to złagodzi. Zmarły się nie liczy. 188 Z Alkestis Eurypidesa ADMET Zabierz mnie z sobą, na bogów, w dół zabierz ALKESTIS Że ja za ciebie umieram, to dosyć ADMET O losie, jakąż mi żonę zabierasz! ALKESTIS Tak ciemno w oczach mi i tak tni ciężko. ADMET Umrę, jeżeli mnie zostawisz, żono. ALKESTIS Już nie mów do mnie nic, bo mnie tu nie ma. ADMET Lecz podnieś głowę! Odchodzisz od dzieci? ALKESTIS To wbrew mej woli, dzieci, lecz żegnajcie. ADMET Patrz na nie. ALKESTIS Nie ma mnie więcej ADMET Co robisz? Już mnie porzucasz? ALKESTIS Żegnaj. 189 W TEATRZE DIONIZOSA ADMET Jakżem biedny. KORYFEUSZ Odeszła. Nie ma już żony Admeta. Z Bachantek Eurypidesa Postać spodobać się może przynajmniej Kobietom, które chciałbyś uwieść w Tebach. Długie, pieszczące policzek, ach, włosy Nie zapaśnika, jakże są ponętne. Zdołałeś ustrzec białość skóry, w cieniu Skrywając, z dala od promieni słońca, Wdzięk łowcy, który ściga Afrodytę. Lecz najpierw powiedz mi, kim jesteś z rodu. DIONIZOS Nie będę chełpił się, lecz spytam krótko: Słyszałeś o Tmolosie pełnym kwiatów? Z BACHANTEK EURYPIDESA (434-518) PENTEUS To góry, jakie otaczają Sardes. DIONIZOS Stamtąd pochodzę. Lidia mą ojczyzną SŁUGA Penteju, otośmy wrócili z łowów, Któreś nakazał, nie bez powodzenia. Zwier Lynę mamy łagodną. Bynajmniej Nie chciał uciekać. Sam wyciągnął ręce, Różane jego policzki nie zbladły. Śmiał się, gdy mówił mi, żebym go spętał. Stał nieruchomy, nawet mi pomagał. Więc wstyd mi było. "Nie z mej woli - rzekłem- Chwytam cię, ale na rozkaz Penteusa". A te bachantki, któreś kazał związać, Żeby je zamknąć w więzieniu, o, jakże One daleko już, strząsnąwszy pęta, Biegną ku tańcom, wzywając Bromiosa. Łańcuchy same z nóg ich spadły. Klucze Bez ludzkiej ręki otwarły ciemnicę. Jakież to cuda ów mąż zdołał wzniecić W Tebach. O resztę musisz się zatroszczyć. PENTEUS Puśćcie go. W więzach nie będzie tak prędki, Żeby ode mnie uciekł. Gościu, twoja PENTEUS Czemu do Grecji niesiesz te misteria? DIONIZOS Dionizos przysłał nas tu, syn Zeusowy PENTEUS Zeus jakiś inny, ojciec nowych bogów? DIONIZOS Nie, on tu u was zaślubił Semele. PENTEUS Czy w śnie ci rozkazywał, czy na jawie? DIONIZOS Twarzą w twarz. Tak mi powierzył obrzędy. PENTEUS Jak wyglądają te obrzędy twoje? 190 191 W TEATRZE DIONIZOSA DIONIZOS Nie wolno zdradzić nie wtajemniczonym. PENTEUS Co się zyskuje, gdy się je wypełnia? DIONIZOS Nie powiem tego. Lecz warto je poznać. PENTEUS Zwodzisz mnie, bym się bardziej zaciekawił. DIONIZOS Bezbożnych nie chcą tajemnice boga. PENTEUS Lecz mówisz, żeś go widział. On był jaki? DIONIZOS Jaki być zechciał. Nie ja wybierałem. PENTEUS Znów kluczysz, aby nic mi nie powiedzieć DIONIZOS Głupiec rozumną odpowiedzią gardzi. PENTEUS Czy do nas pierwszych przywiodłeś to bóstwo? DIONIZOS Już święcą jego taniec barbarzyńcy. PENTEUS Bo oni mniej, niż Grecy, oświeceni. DIONIZOS W tym - bardziej. Inny l#aj, inny obyczaj. Z Bachantek Eurypidesa PENTEUS Obrzędy w nocy czy za dnia odprawiasz? DIONIZOS Najczęściej w nocy. Mrok jest namaszczony PENTEUS W mroku się łatwiej uwodzi kobiety. DIONIZOS Można rozpustę i w świetle dnia znaleźć. PENTEUS Na karę zasłużyłeś wykrętami. DIONIZOS A ty zuchwalstwem wobec bóstwa głupim. PENTEUS Jakiż to śmiały bachant! Gadać umie. DIONIZOS Co mam znieść? Co ty mi strasznego zrobisz? PENTEUS Najpierw powabne ścinam ci kędziory. DIONIZOS Święte to włosy. Chowam je dla boga. PENTEUS A teraz tyrs mi własną ręką oddasz. DIONIZOS Sam weź. Należy on do Dionizosa. PENTEUS Spętam cię łańcuchami i uwiężę. 192 193 W TEATRZE DIONIZOSA DIONIZOS Bóg sam wyzwoli mnie, gdy tego zechcę. PENTEUS Kiedy go wezwiesz stojąc wśród bachantek. DIONIZOS Nie, bliski teraz też, patrzy, jak cierpię PENTEUS Gdzież jest, gdy moim oczom się nie jawi? DIONIZOS Przy mnie. Ale go, bezbożny, nie widzisz. PENTEUS Chwytajcie! Śmie znieważać mnie i Teby. DIONIZOS Trzeźwy, zabraniam tego wam szalonym. PENTEUS A ja cię związać każę, ja mocniejszy. DIONIZOS Nie wiesz, jak żyjesz, co czynisz, kim jesteś. PENTEUS Penteus, Agaue syn, z ojca Echiona. DIONIZOS Samo cię imię przeznacza do cierpień. PENTEUS Precz! Związanego, zamknijcie go w stajni, Aby już tylko w ciemność się wpatrywał. Tam tańcz! Kobiety z twojego orszaku, Wspólniczki bezeceństwa, albo sprzedam, Albo wyrzekną się tego hałasu I będą odtąd służyć mi przy krosnach. Z Rycerzy Arystofanesa DIONIZOS (do straży, gdy Penteus odszedł) Pójdę za wami, chociaż nie na mękę. Za te zniewagi skaże cię Dionizos, O którym mówisz, że go wcale nie ma, A oto, wiążąc mnie, jego spętałeś. Z RYCERZY ARYSTOFANESA (40-70) DEMOSTENES Chcę coś powiedzieć. Bo my pana mamy, Prostaka, śledziennika, grochożercę. To Demos z Pnyksu, okropny staruszek, Głuchawy. Miesiąc temu kupił sobie Niewolnika, garbarza Paflagona, Wierutnego łajdaka i oszczercę. Ten Paflagonogarbarz, kiedy poznał Zwyczaje starca, wkradł się w jego łaski, Głaszcząc go, płaszcząc się przed nim, rzucając Takie skórzane ścinki, strzępy pochlebstw: "Demosie, rozsądziłeśjedną sprawę. 194 195 W TEATRZE DIOMZOSA Wykąp się. Wziąłeś trzy obole. Żarcia Nabądź, włóż w gębę, wycmoktaj, zgryź, połknij Chcesz, bym zastawił wieczerzę?" Rabując, Co któryś z nas gotuje, to Paflagon W podarku niesie panu. Ot, niedawno Placek lakoński wymiesiłem w Pylos. Obwieś się wkręcił, zwędził ciasto, podał Władcy. Od jego stołu nas odpędza. Tu tylko on! Skórzaną wali klapką. Precz inni mówcy! On śpiewa wyrocznie, Gdy nasz staruszek kroi na Sybillę, A miesza mu się w głowie. On to widzi I wszczyna sztuczki. Oczernia domowych, Aż ich wygr Lmocą. I całą obchodzi Paflagon służbę, nagabuje, zwodzi, Grozi: "Widzieliście, jak Hylas dostał? Moja w tym ręka. Tu, na moją stronę! Albo skonacie". Jeśli się opierać Będziemy, tamten staruszek nas zdepcze I osiemkroć się bardziej zafajdamy. Z PTAKÓW ARYSTOFANESA (209-254) DUDEK-TEREUS Otrząśnij się ze snu, małżonko moja, Rozpętaj strumień tych czcigodnych hymnów, Którymi boski twój dziób przywołuje Itysa, jakże nam opłakanego, Kiedy melodią świętą twoja szyja Drży płowa I czyste echo przez listowie cisu Z Ptaków Arystofanesa Daleko szerzy się, do tronu Zeusa, A tam je Fojbos złotowłosy słyszy I twej elegu odpowie dźwiękami Swojej eburnem wykładanej liry, Wszczynając bogów chór. I nieśmiertelnych, Błogosławionych ust pieśń z twą się pieśnią W jeden płacz łączy. EUELPIDES O Zeusie Królu! Jak ten ptaszek śpiewa! Jakby gęstwinę całą sla-apiał miodem. PEJSTHETAJROS Słuchaj ! EUELPIDES A czego? PEJSTHETAJROS Zamilkł. EUELPIDES Czemu zamilkł? PEJSTHETAJROS Przygotowuje się, by znowu śpiewać. DUDEK-TEREUS Epopo-poj, po-poj, po-poj, Wszyscy moi współskrzydlaci tu, tu, tu, Tu się zlećcie, niezliczeni Jęczmienia pożercy, Wy, co na obsianych polach, Tam i ówdzie, jakieś ziarno Wydziobiecie, chyżolotni, cudnie śpiewni, Tak ze skiby hyc na skibę, Ni przez chwilę nie ustając W tym rozkosznym Ti-o, ti-o, ti-o, ti-o, ti-o! 196 197 W TEATRZE DIONIZOSA Wy z ogrodów, co skubiecie gałązeczki blu#zczu, Wy, co w górach obdzieracie I oliwki, i jeżynę, Lećcie tu do mojej pieśni, Tri-o-to, tri-o-to, to-to-briks! Znad mokradeł, gdzie łapiecie kąśliwe komary, I znad pełnych rosy błoni, znad rozkosznej Maratonu Łąki! O, rozpostrzyj, ptaku, wszystkie barwy skrzydeł, Attagas, attagas ! I znad wzdętej fali morza, zimorodków Towarzysze, lećcie tu, o, tutaj, Prędko, aby poznać nowość niesłychaną! Już się tyle ptaków do niej Ciśnie, długie wyciągają szyje. W STRON# PLATONA Nowość, do jakiej cisnęły się Arystofanesowe ptaki, to było przybycie do Tereusa (niegdyś człowieka, trackiego króla, teraz dudka) dwóch Ateńczyków zmęczonych miejscową procesomanią, Euelpidesa ("Będącego-Dobrej-Myśli") i Pejsthetajrosa ("Podtrzy- mującego-Przyjaciela-na-Duchu"), i oznajmiony przez nich zamiar zamieszkania wśród ptaków. Gdzie? Niebawem dowiadujemy się, że chodzi o osiedlenie się w niezwykłym mieście, jakie emigranci z ludzkiego kręgu i sprzymierzone z nimi ptaki mają zbudować w przestworzu między bogami i ludźmi. Będzie to, w marzeniu budowniczych, Nephelokokkygia, Chmurokukułkowo. Arystofanes przeciw sofistom Już wcześniej, w Chmurach (r. 423), komediopisarz przedstawił wprawdzie nie miasto w przestworzu, lecz jednego człowieka, jak nad ziemią kołysze się w koszu, z którego się wpatruje w zjawiska na niebie i pilnie bada je, zwłaszcza Powietrze, Eter i Chmury. Nic więc w tym dziwnego, że niebawem wchodzą na orchestrę Chmury jako chór komedii. Ku badaczowi spozierają z ziemi brudni, obskurni uczniowie, między których wszedł przedsiębiorca Strepsjades ("Krę- 199 W STRONĘ PI.ATONA tacz"), pragnący nauczyć się od niego, jakimi fortelami można by wydobyć się z długów. Teorii kosmologicznych prosty ten Ateńczyk nie pojmuje, a gdy zostaje ze szkoły wypędzony, siłą do niej przyprowadza swojego syna, młodą głowę. Ten niech zrozumie! Zaiste, chłopak pojmie tak dobrze, że wolny od dawnych zasad wytłucze ojca, a ten w gniewie spali całą ową "Rozmyślarnię", Phrontisterion. Człowiek wiszący w koszu to jest niestety Sokrates. Zamiarem Arystofanesa było ośmieszenie sofistów, do których zaliczał on również owego tak czczonego przez nas mędrca. Jacy zaś w ogóle oni byli? Zdaje się, że wyraz sophistes, związany z wyrazami: sophos, "mądry", i sophia, "mądrość", wszedł w użycie dopiero w klasycznym V wieku przed Chrystusem. Gdybyśmy chcieli zna- leźć nasz odpowiednik takiego rozumienia wyrazu sophistes, do jakiego przyznałby się Arystofanes, pewnie należałoby wybrać okre- ślenie: "mędrek". Dla ogółu Greków zaś oznaczał on zrazu tylko człowieka mądrego albo dobrego znawcęjakiejś dziedziny życia lub działania. Rychło jednak zaczęto odnosić go szczególnie do ludzi, którzy z mądrości czy jakiegoś rzeczoznawstwa uczynili profesję dającą im utrzymanie. Byli to nauczyciele, najczęściej wędrowni. Nie wszyscy skupiali uwagę na tych samych zagadnieniach. Przykładem rozmaitości intelektualnej mogą być Gorgiasz i Protagoras, dwaj najsłynniejsi z sofistów. Gorgiasz urodził się w Leontinoj na Sycylii około 485-480 r. przed Chrystusem i żył przeszło sto lat. Podróżował po różnych krajach greckich. Słyszymy, że do Aten przybył w roku 427 jako ambasador swojego miasta, aby uzyskać dla niego pomoc wojskową przeciwko Syrakuzom. Olśnił wtedy Ateńczyków kunsztem orator- skim. Utrzymywał się z nauczania wymowy, lecz zapisywał także mniemania o świecie i życiu. Traktaty te zaginęły, ale słynny grecki filozof sceptyczny z czasów o wiele późniejszych, którego z łacińska nazywamy Sextus Empiricus (przełom II i III wieku po Chr.), w swojej rozprawie Przeciw matematykom (co wtedy znaczyło: przeciw uczonym) notuje (7, 65) o Gorgiaszu: "W dziele noszącym tytuł O niebycie, czyli o naturze wypowiada trzy twierdzenia, ściśle z sobą związane: pierwsze, że nic nie istnieje, drugie, że jeśli nawet istnieje, to nie może być przez człowieka pojęte, trzecie, że jeśli Arystofanes przeciw sofistom nawet może być pojęte, to i tak nie może być przekazane ani wyjaśnione innym ludziom. " Zachowały się dwie mowy Gorgiasza, popisy retoryczne osnute wokół postaci z greckiego eposu: Pochwała Heleny i Pochwała Palamedesa. Co się jednak tyczy jego poglądów na literaturę, szczególnie nas zaciekawia zdanie, które przytoczy (nie wiemy, z jakiego dzieła) Plutarch (O chwale Atericzyków, 348c), tak pisząc o teatrze: "Wielki rozgłos wyróżnił tragedię, albowiem było to dla ówczesnych ludzi wspaniałe słuchowisko i widowisko, wywołujące mitami i uczuciami, jak rzecze Gorgiasz, ##złudę [apate], w której ten, kto oszukuje, jest sprawiedliwszy od tego, kto nie oszukuje, a ten, kto daje się oszukać, jest mądrzejszy od tego, kto się oszukać nie daje,#". Drugi słynny sofista, Protagoras, urodził się w Abderze (greckim mieście założonym niegdyś w Tracji pono przez Heraklesa) chyba między 491 a 481 r. przed Chrystusem. Także on przemierzał krainy helleńskie. Często odwiedzał Ateny, gdzie Perykles przyjaźnił się z nim, wysoko go cenił i powierzył mu zadanie ułożenia praw dla ateńskiej kolonii w Turioj. Platon w jednym ze swoich dialogów, opatrzonym imieniem sofisty z Abdery, ukaże go pochylającego się razem z innym sofistą, Prodikosem z wyspy Keos, i z samym Sokra- tesem nad nauką trudnej dzielności i nad wieloma zagadnieniami życia społecznego. Niektóre spośród skąpych strzępów zdań, jakie ocalały (cytowane przez innych autorów) z jego zaginionych licznych traktatów, mogą pogrążyć nas w głębokim zamyśleniu. Warto się nad nimi dłużej zatrzymać. Najsłynniejsze zdanie znamy w dłuższej i krótszej wersji. Dhzższą podaje Platon w Teajtecie (I52a): panton chrematon metron anthropon einai, ton men onton hos esti, ton de me onton hos uk estin - "iż człowiek jest wszystkich rzeczy miarą, istniejących, że istnieją, rlie istniejących, że nie istnieją". Krótszą - Arystoteles w Metafizyce (I062b): panton einai chrematon metron anthropon- " iż wszystkich jest rzeczy miarą człowiek". Najprawdopodobniej sens owego dosyć tajemniczego zdania można wyłożyć następująco: "Wszystkie rzeczy są dla człowieka takie, jak on je dostrzega". I można uznać, że jest to jedna z formuł greckiego antropocentry- zmu. 20I W STRONĘ PLATONA Zamurowanie w człowieczeństwie Tradycja grecka jest skupiona na człowieku. Dlatego określa sięją nieraz mianem humanizmu. Ale w mojej hellenistyce zacząłem uni- kać tego terminu, gdyż myli on i wiedzie na manowce z powodu skojarzeń renesansowych. W epoce europejskiego humanizmu rene- sansowego mówiono bardzo wiele o wspaniałości człowieka. A jak to było w tradycji greckiej? Wprawdzie zwróciliśmy już uwagę na zależność wypowiadanych ocen świata i życia od chwilowego nastro- ju; nie będę więc wyciągał przesadnych wniosków z takich pesymi- stycznych orzeczeń,jak przeczytany tu już przez nas w parafrazie Teognisa aforyzm sylena pochwyconego przez Midasa albo jak to miejsce Iliady (17, 426 i n.), w którym boskie konie Achillesowe miotają się u rydwanu poległego Patroklosa, a Zeus, jak Homer w swojej medytacji domyślił się, powiada, że wśród wszystkiego, co pełza i dyszy na ziemi, nie ma istoty bardziej nieszczęsnej niż człowiek. Nie, mam na myśli to, że powszechny ton antycznej kultury greckiej (zresztą i dzisiejszej Grecji także) różni się radykal- nie od licznych deklaracji renesansowego humanizmu, w których tak często słyszymy: "Jestem człowiekiem - to wspaniałe". Grecy od- czuwają zupełnie inaczej: "Jestem człowiekiem - co ja na to pora- dzę?" Termin "antropocentryzm", w przeciwieństwie do "humanizmu", nie jest mylący. Wprawdzie może w nim dźwięczeć duma, ale dźwięczy też gorycz. Oznacza on między innymi to, że nie symuluje się przed samym sobą, iż możemy poza człowieczeństwo wyjść. W rzeczywistości bowiem nie możemy. Jesteśmy w tym zamurowa- ni. Myślę, że im dłużej będziemy badać kosmos, a nawet podróżować po nim, tym bardziej będziemy sobie uświadamiać nasze zamurowa- nie w człowieczeństwie. Ludzkimi, tylko ludzkimi oczami widzimy źdźbła trawy i gwiazdy. Czym zaś ten świat mógłby być dla innych istot, nie wiemy. Wracając do Protagorasa, można by zapytać, czy wierzył on w istnienie innych istot poza człowiekiem. Niejeden ślad każe się domyślać, iż tego nie negował. Co jednak można było o tych istotach wiedzieć? Trzeba tu przywołać drugą bardzo słynnąjego wypowiedź, przytoczoną przez Diogenesa Laertiosa (9, 51): "O bogach nie mogę Zagadkowe epigramaty wiedzieć, czy istnieją, czy nie istnieją; wiele przeszkód nie pozwala mi poznać tego, zwłaszcza niejawność [adelotes] bogów i krótkość ludzkiego życia". W ogromnej jednak większości Grecy archaiczni i klasyczni, a w znacznej mierze także Grecy późniejsi, sądzili, że w świecie - nie poza nim ani nie ponad nizn, lecz w świecie, wewnątrz świata - egzystują inne istoty, wyższe od człowieka, bogowie. To jest politeizm, który niełatwo jest nam zrozuznieć, chociaż nie jest on sprawą tylko przeszłości; politeizm przetrwał do dziś na przykład w Japonii i w Indiach. Opowiadał mi kiedyś amerykański pisarz Paul Engle, jak z kolegą odwiedził w Indiach świątynię - nie pamiętam z pewnością, lecz chyba boga Wisznu. Przypatrując się obrzędowi, zapytał kapłana, czy wolno fotografować. Ten odrzekł: "Jeśli bóstwo zechce". I obaj nacisnęli aparaty - żaden aparat nie działał. "Przysięgam ci - mówił mi Paul - że nawet wtedy, gdy mnie jako małego chłopca policjant złapał za kohiierz i rzucił do wody, bo w niedozwolonym miejscu sprzedawałem gazety, nawet wtedy nie bałem się tak, jak w owej świątyni". Również w Grecji szczególnym doświadczeniem związa- nym z przekonaniem o istnieniu bogów w świecie jest uświadomie- nie sobie przez człowieka granicy, groźnej granicy, między człowie- czeństwem i boskością. Wiele o tym piszę w Mitologii Greków i Rzymian. Zagadkowe epigramaty Zwróćmy się jednak teraz, dla odetchnienia, ku innym niespo- dziankom. Przejdźmy od Protagorasa do młodego Platona. Kiedy się ma dość determinacji, by wędrować ścieżkami literatury antycznej, oto do jakiej przygody trzeba być gotowym. Będą się nieraz odzywać głosy uwodzicielskie albo przejmujące, a przy tym zagadkowe: nie wiemy, skąd dobiegają. Jakby te ścieżki prowadziły nas przez bór, gdzie spoza drzewa może się nagle wynurzyć, w półrnroku, czyjaś obecność. Imiona, jakimi owe głosy są w księgach opatrzone, rychło okazują się niepewne. Tak się ma rzecz na przykład z epigramatami, które w Antologii Palatyńskiej i w innych zbiorach starożytnych przyznaje się Platonowi, z wahaniem albo bez wahania. Jest ich 202 203 W STRON# PLATONA około trzydziestu. Przeważnie są piękne, lecz zdaniem dzisiejszych uczonych, jeśli jakiekolwiek wyszły spod jego ręki, to tylko niektóre. Postanowiłem jednak podać w naszej książce wszystkie najwytrwalej mu przypisywane. Niejaką szansę autentyczności ma pierwsza dzie- siątka, utwory o treści w mniejszym lub większym stopniu miłosnej. Podejrzewa sięjednak, że wiersze o Agatonie, Fajdrosie i Ksantyppie w starożytności umieszczono w tym zbiorze dlatego, że dźwięczą w nich imiona znane z biografii Sokratesa i z dialogów Platona. Trzeba wspomnieć, że Agaton (z Platońskiej Uczty) i Fajdros (z dialogu opatrzonego tym imieniem), przyjaciele Sokratesa, byli o wiele od Platona starsi. Którekolwiek z owych dziesięciu utworów pochodzą od Platona, niemal żadnego z nich nie możemy ściśle umieścić w jego biografii i chronologii. Tylko wspomnieniu Diona, jeśli ateński filozof jest autorem tego epigramatu, należałoby wyznaczyć miejsce po tragicz- nym zgonie owego syrakuzańskiego filozofa-polityka w roku 354 przed Chrystusem; spotkamy go niebawem w naszej wędrówce. Dwa epigramaty o gwiazdach, może najpięlmiejsze w całym zbiorze, zwrócone są, jak się opowiada, do ucznia Platona, noszącego iznię " # Aster, "Gwiazda, któ miał umrzeć młodo; pono razem studiowali astronomię. Platon urodził się w Atenach w 427 roku przed Chrystusem, w dwa lata po śmierci Peryklesa, we wczesnych latach owej wojny peloponeskiej, której okropność już znamy. Jego arystokratyczna rodzina chlubiła się pochodzeniem od legendarnego króla Aten, Kodrosa. Chłopcu nadano imię Aristokles. Dopiero w okresie jego atletycznych zwycięstw miano go nazwać Platonem ze względu na szerokie bary; platys znaczy po grecku "szeroki". Dla wieków i tysiącleci jest on wielkim filozofem. Ale tradycja epigramatów, tak uparcie mu niegdyś przypisywanych, nie może być dla nas obojętna. Poezja w płynących epokach też rzucała jakiś promień na tę postać. Potem Platon będzie nieraz wyrażał niechęć do poezji, jakoby sprzecznej z rzetelną filozofią, ale przyznanie mu choćby autorstwa epigramatów jest jednak świadectwem związku z poezją, jakiego się w twórczości wielkiego myśliciela dopatrywa- no, i to nie bez podstaw. Platon między poezją i Sokratesem Platon między poezją i Sokratesem Nieoceniony erudyta Claudius Aelianus w napisanym po grecku około przełomu II i III wieku po Chrystusie dziele Poikide Historia, Rozmaitości historyczne, podaje (2, 30) taką, zaczerpniętą ze starej tradycji, opowieść, która może być prawdomówna: "Platon, syn Aristona, najpierw zajął się twórczością poetycką i pisał w metrum heroicznym. Spalił jednak z pogardą te próby, gdy porównując je z eposazni Homera stwierdził, że o wiele im ustępują. Poświęcił się teraz tragedii, nawet napisał całą tetralogię i zamierzał wystąpić we współzawodnictwie teatralnym: wręczył już swoje utwory sędziom. Ale, jeszcze przed nadejściem Dionizjów, przypadkiem usłyszał Sokratesa i od razu uwiedziony czarem jego syreniej pieśni nie tylko wyrzekł się uczestnictwa w konkursie, lecz zupełnie zaniechał pisa- nia tragedu i odtąd oddał się filozofu". Skoro chciał być greckim poetą, trudno się dziwić, że zaczął od naśladowania Homera. Ale może nie była to epoka przychylna nowej poezji epickiej, chociaż Ateny jeszcze pamiętały na pewno swoje doświadczenie heroiczne nie tak dawne, udział w odparciu dwóch najazdów perskich. Bliżej jednak od eposu był inny rodzaj poezji, równie wielki, ten, który urzekał widzów zgromadzonych w teatrze Dionizosa, gdy dookoła trwała bezmierna wiosna śródziemnomorska. Co zrobił Platon ze swoją tetralogią, którąjuż, jak słyszymy, napisał? Czy od razu ją zniszczył? Według opowieści Eliana odrzucił ją wtedy, gdy spotkał Sokratesa (urodzonego w roku 469 przed Chr.), co nie było trudne, bo ten osobliwy mędrzec dużo czasu spędzał na agorze i ulicach Aten. Najprawdopodobniej młodzieniec usłyszał go po raz pierwszy w ro- ku 407 przed Chrystusem. Miał wówczas dwadzieścia lat. Oczarowa- ły go rozmowy, jakie Sokrates toczył z ludźmi, jego dialektyka i medytacje. Ale niewątpliwie urzekł go także on sam jako osoba. Platon w Uczcie, którą napisze może aż w trzydzieści kilka lat po tym spotkaniu, pochwałę Sokratesa jako osoby ludzkiej włoży w usta Alkibiadesa (urodzonego około roku 450 przed Chr.). Fabuła tego dialogu rozgrywa się w roku 416 (kiedy autor jeszcze nie znał Sokratesa) w domu tragika Agatona z okazji jego pierwszego zwy- cięstwa we współzawodnictwie teatralnym. Grono przyjaciół siedzi 204 205 W STRON# PI.ATONA przy pucharach z winem. Alkibiades jeszcze wówczas jest pięknym i niepospolitym przywódcą wojennym i politykiem ateńskim; dopie- ro następny rok przyniesie dramatyczną odmianę jego losu, która uczyni go przeciwnikiem własnego miasta. W pochwale starszego przyjaciela wspomina on wspólne ich uczestnictwo w kampanii pod Potideją (lata 432#29), na samym progu wojny peloponeskiej. Rozmowy jednak musiały czarować Platona niezmiernie, zwłasz- cza to, co mówił sam mędrzec, ale i rozprawy, wątpliwości i spory innych uczestników: sofistów i wielu różnych ludzi z owego miasta tak rozkołysanego myślą, jak były ówczesne Ateny. We wszystkich swoich dialogach Platon przedstawia takie rozmowy, jakie słyszał albo jakich się we własnych medytacjach dosłuchał. Tło dialogu jest szczególnie pięlme w Fajdrosie, powstałym prawdopodobnie w kilka lat po Uczcae. Odsuwając, jak zawsze, siebie samego w cień, Platon każe Sokratesowi, w jakiejś porze wcześniejszej od jego własnego poznania się z mędrcem, spotkać swego młodszego przyjaciela, Fajdrosa, na granicy Aten i zielonej okolicy. Przyjaciel Sokratesa wyszedł z domu Epikratesa, gdzie właśnie przebywa Lizjasz, sławny mówca, będący przejazdem w mieście. Toczyła się tam rozmowa o pięknie. Sokrates teraz domaga się, żeby Fajdros odczytał mowę Lizjasza, którą z pewnością zapisał. Za tą przynętą idzie Sokrates w zieloną wiosnę pod Atenami. Tu zaś, nad nurtem niewielkiej rzeki Ilissosu, wyjaśnia Fajdrosowi, dlaczego miasto i ludzie bardziej go zajmują niż rozkwitłe zacisze. A dotyka też sprawy mitów i ich, osaczonej niepewnością, interpretacji. Nastrój całej tej wycieczki za miasto jest słoneczny. Taką pogodę pewnie nieraz czeipał młody Platon ze swego obcowania z mędrcem, które trwało od roku 407 do tragicznej daty: 399 roku przed Chrystu- sem. Ale tragizm czaił się, pomimo pogody, wcześniej. Możemy wskazać na dwa jego elementy, z których jednego tylko się domyślamy, a drugim są kłębiące się w ówczesnych Atenach konilikty polityczne. Tamten pierwszy element, jeden z tropów, jakie w nocy czasu można tylko w prześwitach dojrzeć, to nie znana nam treść tetralogii, którą dwudziestoletni Platon napisał. I związane z domyślaniem się owej treści pytanie, dlaczego młodzieniec porzucił tę wielką dziedzi- nę sztuki, aby pójść, jak nam powiada Elian, za "syrenią pieśnią" Sokratesa. Platon mięclzy poezją i Sokratesem Drugiego zaś elementu tragizmu, tego kłębiącego się w polityce, nie mógł odtrącić. Kiedyś, po wielu latach, bez ogródek opowie o swoich młodzieńczych zgryzotach. Mamy ten dokument. Starożyt- ność przekazała nam trzynaście Listów opatrzonych inueniem Plato- na. Dziś za autentyczne uważa się trzy spośród nich: 6, 7 i 8; w Polsce promotorami uznania ich za teksty Platona byli już u po- czątków naszego stulecia dwaj znakomici helleniści, ks. Stefan Pawlicki i Tadeusz Sinko. Największe znaczenie ma List 7, bardzo długi, napisany w kilka dziesięcioleci po okresie, który nas w tej chwili zajmuje, do krewnych i przyjaciół Diona, już nam znanego przelotnie ze wspominającego go epigramatu. Diona, przyjaciela Platona, zamordowano w Syrakuzach w roku 354 przed Chrystusem. Na List pada cień tej tragedii. Pisząc go, autor miał siedemdziesiąt kilka lat. Właśnie w tym tak słynnym Liście 7 znajduje się ustęp, w którym Platon opowiada o swoich doświadczeniach politycznych w latach młodości. Najpierw mówi o objęciu władzy w Atenach przez grono oligarchów, tak zwanych trzydziestu tyranów; ważną rolę w tym gronie odgrywali dwaj wujowie Platona, Kritiasz i Charmides. Prze- wrót ów dokonał się w roku 404 przed Chrystusem. Młodzieniec miał wówczas lat dwadzieścia trzy, od trzech lat był shzchaczem i przyjacielem Sokratesa. Niebawem, już w roku 403, upadła władza "trzydziestu". Nastąpił okres rządów zgodnych z konstytucją Aten. Ale po niejakim czasie właśnie z nich wynurzyła się groza: tragiczny rok 399, w którym sędziowie ateńscy zabili Sokratesa. Platon miał wtedy dwadzieścia osiem lat. Pożegnał się z polityką ateńską. Posta- nowił szukać przemiany świata w filozofii. 206 W STRONĘ PI.ATONA Epigramaty platońskie JABŁKO (AP 5, 79) Rzucam w ciebie jabłkiem. Jeżeli naprawdę mię lubisz, Weź je i za ten dar dziewczęcą miłość mi daj. A jeśli - co oby nie było - myślisz nie tak, też weź jabłko I pomyśl o tym, jak krótko jego uroda tcwa. EPIGRAMATY PLATOŃSKIE DO KSANTYPPY (AP 5, 80) Jabłkiem jestem. Rzuca mną w ciebie ktoś, co cię kocha. Bądź powolna, Ksantyppo. Więdniemy, i ja, i ty. W GWIAZDY PATRZYSZ? (AP 7, 669) W gwiazdy patrzysz, ma gwiazdo? Bodajbym stał się niebem, Abym wiełoma oczami w ciebie wpatrywać się mógł. PSOM KOŚCI (AP 7,100) Powiedziałem: Aleksis jest piękny. Tylko tyIe. I teraz go, dokądkołwiek pójdzie, ściga czyjś wzrok. GWIAZDA DWOISTA (AP 7, 670) Gwiazdo, co przedtem jaśniałaś żyjącym jako jutrzenka, Wieczorna zmarłym jaśniejesz, kiedy wzięła cię śmierć. Duchu mój, czemu psom pokazujesz kości, by potem Żałować tego? Fajdrosa czyż nie straciłem tak? KYPRIDA I MUZY (AP 9, 39) DUSZA NA WARGACH (AP 5, 78) Kyprida do Muz: "Uczcijcie Afrodytę, dziewczęta. Nie chcecie? Zaraz Erosa uzbroję przeciwko wam" Agatona cahijąc, duszę miałem na wargach. Biedna, tak tu wybiegła, jakby chcąc w niego przejść Na to Muzy Kypridzie: "Dla Aresa takie pogróżki. Do nas nie doleci nigdy ten chłopiec twój". 208 209 W STRONĘ PI.ATONA ZWIERCIADŁO LAmY (AP 6, 1) Ja, Lais, która szydziłam z Hellady tak wyniośle, U której drzwi się tłoczył miłośników tłum, Poświęcam Kypridzie zwierciadło. Takiej, jaką jestem, Nie chcę widzieć, a jaką byłam, nie ujrzę już. Epigramaty platońskie WSPOMNIENIE DIONA (AP 7, 99) Niegdyś łzy Hekabie i innym kobietom w Ilionie Mojry wyprzędły już wtedy, gdy świtał narodzin ich dzień Tobie zaś, Dionie, gdy pięknych czynów zdobyłeś palmę, Rozległe nadzieje wylała na ziemię bogów moc. Ale spocząłeś w przestronnym mieście ojczystym, czczony Przez swoich, o ty, dla którego w miłości oszalał mój duch. EPITAFIUM ARCHEANASSY (Diog. Laert. 3, 31 ) Mam* Archeanassę, z Kolofonu heterę, Wśród której zmarszczek jeszcze Erosa czaił się żar. O biedacy, których w pierwszą, młodzieńczą żeglugę Brała ona, jakiż ogień musieliście znieść. DEPORTOWANI PRZEZ DARIUSZA (AP 7, 259) Myśmy Eretryjczycy z Eubei, a spoczywamy Tak blisko Suz. Niestety, jakże daleko nasz kraj. TO SAMO INACZEJ (AP 7, 256) Tu spoczywamy, pośrodku doliny Ekbatanów, Daleko pozostawiwszy napór egejskich fal. Żegnaj, Eretrio, niegdyś ojczyzno sławna! Ateny Sąsiedzkie Eubei! Żegnajcie, kochane rozłogi mórz! DZIEWIĘĆ MUZ? (AP 9, 506) Dziewięć jest Muz, powiadają niektórzy. Jakże się mylą. Oto przed wami Safo z Lesbos, dziesiąta wśród Muz. POCHWAŁA ARYSTOFANESA (Olympiod. vit. Plat.) * Przemawia tu miłośnik albo, być może, grób. Szukając świętego gaju, którego liście nie zwiędną, Duszę Arystofanesa wybrał Charyt chór. 210 211 W STRONĘ PLATONA CZAS (AP 9, 51) Czas płynąc wszystko przynosi. Długie lata zdołają Przemienić imię i kształty, i naturę, i los. GODZINA POLUDNIA (AP 9, 823) Niech umilknie lesisty stok, gdzie żyją dryady, Zdroje bijące ze skały, beczenie przychówka stad. Bo oto sam zaczął Pan na swojej dźwięcznej grać tletni, Przytknąwszy wilgotne wargi do dwóch złączonych trzcin, A dookoła niego już tańczą żwawymi stopami Nimfy znad strumieni i te, których domem jest las. ZDRÓJ ZAPRASZA (AP 16, 13) Siądź tu pod sosną, której korona, tam wysoko, Szumi kołysana częstym Zefiru tchem. A razem z moim pluszczącym strumieniem fletnia Pana Odurzy cię, aż błogi zamknie ci oczy sen. ROZBITEK OBNAŻONY (AP 7, 268) Widzisz tu mnie rozbitka. Litośnie mi zostawiło Ostatnią szatę morze, które powstrzymał wstyd. Dopiero człowiek obnażył mnie nieulękłą ręką, Tak wielką plamiąc się zbrodnią za taki mały zysk. Niechże się w to oblecze, gdy będzie szedł do Hadesu: Ujrzy go Minos, w łachman przyodzianego mój. Epigramaty platońskie NA MORZU I NA ZIEMI (AP 7, 265) Jam rozbitka mogiła. Naprzeciw jest grób rolnika, Na morzu, na ziemi, Hades wszędzie się czai ten sam. GRÓB NAD MORZEM (AP 7, 269) Żeglarze, ocalejcie na morzu, na ziemi. Wiedzcie: Kopiec, który mijacie, to jest rozbitka grób. WDZIĘCZNOŚĆ DLA ŻABY (AP 6, 43) Służebniczkę nimf, miłośniczkę deszczu, mokrą śpiewaczkę, Żabę, której wielce do smaku jest płytki zdrój, Zrobił z miedzi wędrowiec, położył jako wotum, Bo właśnie tu ukoił pragnienie w upalnym dniu. Kiedy się błąkał bezradny, żaba mu wodę wskazała: Z topieli wychylając ziemnowodny łeb, Zaśpiewała, a on, nie gubiąc już jej głosu, Znalazł to miejsce i wodę, słodką wtedy jak miód. SATYR OBOK UŚPIONEGO EROSA NAD FONTANNĄ (AP 9, 826) Mistrzowska urobiła ręka mnie, satyra Z orszaku Bakcha, bosko wsączając życie w głaz. 212 213 W STRON# PLATONA Ja tu zamiast wina purpurowego rozlewam Wodę na orzeźwienie, wspólnik zabawy nimf. Ostrożnie przechodź tędy, cichutko, abyś przypadkiem Nie zbudził chłopaczka w miękkim utulonego śnie. Z dialogów i listów Platona STADO WYRYTE NA KLEJNOCIE (AP 9, 747) Mały jaspis zawładnął wyrytym, jakby zaiste Żywe się pasło na łące, stadem pięciu krów. Pewnie by nawet uciekły sobie bydlątka, gdyby Nie to, że w złotej zagrodzie klejnot je więzi ten. SATYR WYRZEŹBIONY NA PUCHARZE (AP 16, 248) Uśpił satyra Diodor, nie w kruszcu go wyrzeźbił. Dotknij go, wnet się ocknie. To srebro śpi. AFRODYTA PRZYS7ł.A NA KNIDOS (AP 16,160) Po falach morza Kyprida z Pafos przyszła na Knidos, Pragnąc widzieć rzeźbiony wizerunek swój. Obejrzawszy go dobrze w otwartej zewsząd świątyni, Krzyknęła: "Gdzie Praksyteles nagą zobaczył mnie?" Na co nie wolno patrzeć, Praksyteles nie patrzał, Lecz dłuto wykuło ją taką, jakiej by Ares chciał. EROS W GAJU ŚPI (AP 16, 210) Kiedyśmy weszli w cień głęboki gaju, widzimy Podobnego szkarłatnym jabłkom syna Kypridy. Nie miał przy sobie kołczana ze strzałami ni łuku: Na gałęziach wisiały, w bujnej gęstwinie liści, On zaś pośród rozkwitłych róż, spętany drzemotą, Spał i przez sen się uśmiechał, a krążąc nad nim pszczoły Miodem z plastra pryskały na jego cudne wargi. Z DIALOGÓW I LISTÓW PLATONA ALKIBIADES MÓWI O SOKRATESIE ( Uczta, 219e-220e) NIE PRAKSYTELES (AP 16, 161) Ni Praksyteles, ni żadne dhito cię nie rzeźbiło. Sama stanęłaś taka, jak na Parysa sąd. Poszliśmy razem na wojnę pod Potideję, byliśmy towarzyszami w woj- sku. On wtedy nade mną górował nie tylko w znoszeniu trudów, lecz i pod każdym innym względem. Na przykład kiedy byliśmy odcięci, jak to na wojnie się zdarza, i musieliśmy głód cierpiee, nikt inny nie znosił tego tak dzielnie jak on. A przy tym na ucztach on jeden umiał się naprawdę raczyć 214 215 W STRON# PLATONA i chociaż nie lubi pić, jednak wszystkich prześcigał w piciu, ilekroć tak było trzeba, a najdziwniejsze to, że nikt nigdy nie widział Sokratesa pijanego. Myślę, że i tym razem niebawem się o tym przekonamy. Dalej, jeśli chodzi o wytrzymałość na zimno (a tam są zimy okropne), dokazywał rzeczy niesamowitych. Jednego razu, kiedy był t#i mróz, że wszyscy siedzieli w namiocie i jeśli ktoś się odważył wyjść, to tylko zakutany we wszystko, co miał, otuliwszy też nogi pilśniem i futrem, oto on na takie zimno wychodził mając na grzbiecie tylko swój zwykły płaszcz i po lodzie kroczył boso bardziej ochoczo niż inni w butach. Z ukosa patrzeli na niego żohiierze, jakby ich chciał upokorzyć. Tak to było. Jakie rzeczy potrafił czynić i cierpieć mąż dzielny [Odyseja, 4, 242 i 271] wtedy, podczas owej wyprawy, o tym warto posłuchać. Kiedyś o świcie coś mu przyszło na myśl, więc stanął i medytował, a gdy rzecz mu się nie klarowała, nie porzucił jej, lecz stał i rozmyślał. Nastało południe, ludzie go zauważyli i zdumieni mówili między sobą, że Sokrates od samego rana stoi pogrążony w medytacji. W końcu jacyś Jończycy, gdy zapadł wieczór - a właśnie było lato - po wieczerzy wynieśli pościel na dwór: może woleli spać w rzeźwym powietrzu, a może chcieli sprawdzić, czy on będzie stał jeszcze przez noc. Zaiste wytrwał aż do wschodu słońca i wreszcie, pomodliwszy się do słońca, poszedł sobie. A jeśli pozwolicie, żebym rzekł o bitwach, to mu trzeba sprawiedliwie przyznać: w bitwie, po której wodzowie dali mi nagrodę za odwagę, żaden inny z ludzi mnie nie ocalił, lecz właśnie on: zranionego nie chciał zostawić, uratował i mój oręż, i mnie samego. SOKRATES SPOTYKA FAJDROSA (Fajdros, 227a#) SOKRATES Fajdrosie drogi, dokąd to i skąd? FAJDROS Od Lizjasza, Sokratesie, syna Kefalosa. A idę sobie na przechadzkę za murami. Sporo bowiem czasu u niego przesiedziałem, od samego rana. Z dialogów i listów Platona Za radą zaś twojego i mojego przyjaciela, Akumenosa, przechadzam się zazwyczaj po wiejskich gościńcach. Powiada, że mniej męczą niż ulice. SOKRATES Słusznie powiada, przyjacielu... To Lizjasz był w mieście? FAJDROS Tak, w domu Epikratesa, tym, co niegdyś należał do Morychosa, blisko Olimpiejonu. SOKRATES O czym rozmawialiście? Bo przecież jasne, że Lizjasz częstował was mowami. FAJDROS Dowiesz się, jeśli masz czas, by pójść ze mną i słuchać. SOKRATES Czy nie rozumiesz, że wyshichanie twojej rozmowy z Lizjaszem waż- niejsze jest dla mnie, jakby rzekł Pindar, "nawet niż interesy"? FAJDROS A więc prowadź! SOKRATES A ty mów ! NAD NURTEM ILISSOSU (Fajdros, 228e-230e) FAJDROS Czy chcesz, żebyśmy tu usiedli i zaczęli czytać? SOKRATES Skręćmy jeszcze, idźmy brzegiem Ilissosu, tam dalej będziemy mogli spokojnie usiąść, gdzie chcemy. 216 217 W STRON# PLATONA FAJDROS Pomyślny chyba jest to traf, żem właśnie bosy. Ty jesteś bosy zawsze. Najłatwiej więc nam będzie iść samym korytem strumienia, stopami w wodzie, co wcale nie jest niemiłe, zwłaszcza w tej porze roku i dnia. SOKRATES Idź więc pierwszy i rozglądaj się za dobrym miejscem. FAJDROS Czy widzisz tamten bardzo wysoki platan? SOKRATES Co ci z niego? FAJDROS Jest tam cień i łagodny powiew, i trawa, na której można usiąść, a jeśli zechcemy, nawet się położyć. SOKRATES Prowadź. FAJDROS Powiedz mi, Sokratesie. To chyba z któregoś tu miejsca, jak powiadają, znad llissosu, Boreasz Orejtyję porwał? SOKRATES Tak, jest taka opowieść. FAJDROS Może właśnie z tego miejsca? Bo strumień tu prześliczny, czysty, przejrzysty, w sam raz żeby dzieweczki nad nim się bawiły. SOKRATES Nie, to miejsce jest niżej, o dwa albo trzy staje, gdzie się przez las przechodzi do świątyni w Agrze. I gdzieś tam jest też ołtarz Boreasza. FAJDROS Nigdy go nie zauważyłem. Ale, na Zeusa, powiedz, Sokratesie: czy wierzysz w prawdziwość tego podania? Z dialogów i listów Platona SOKRATES Gdybym, jak uczeni, nie wierzył, nie byłoby to dziwne. Rozumowo bym rzecz wyjaśniał: że Orejtyję, bawiącą się z Farmakeją, podmuch Boreasza zepchął z jednej z tutejszych skał, a gdy w takich okoliczno- ściach umarła, opowiadano, iż Boreasz ją porwał. Może zresztą spad- ła raczej ze skały Areopagu, bo i tamto miejsce się wymienia: że stamtąd, a nie stąd została porwana. Wyznam ci, Fajdrosie, że takie wyjaśnienia uważam za pełne wdzięku, ale nimi może się zajmować tylko człowiek bardzo bystry, bardzo pracowity i dosyć pechowy: bo przecież on zaraz potem będzie musiał wythimaczyć także kształty Centaurów, a następnie wygląd Chimery, i nie tylko: wnet się zwali na niego tłum wszelakich Gorgon i Pegazów, jak i ciżba innych nie- możliwych, niepojętych, zadziwiających istot. Jeśli ktoś nie wierzy w nie i chciałby, posługując się jakąś wiejską mądrością, każdą z tych postaci w sposób prawdopodobny wyjaśnić, będzie potrzebował wiele wolnego czasu. Ja zaś na to w ogóle nie mam ani chwili czasu i powiem ci, przyjacielu, z jakiej przyczyny: nie osiągnąłem jeszcze tego, żeby według wskazania delfickiego napisu poznać siebie. A przecież, jak mi się zdaje, byłoby to śmieszne, gdybym, tamtego nie znając, obce mi rzeczy zgłębiał. Odprawiam je więc i przyjmuję potoczne o nich mnie- manie, jakie dopiero co wspoznniałem. I nie te rzeczy, lecz siebie samego badam, by wiedzieć, czy jestem stworem zawilszym i wście- klejszym od Tyfona, czy raczej istotą łagodniejszą i prostszą, któ- rej przyroda udzieliła boskiej i spokojnej doli. Ale, przyjacielu, kiedy tak się gada, czy to nie jest właśnie drzewo, do którego mię prowa- dziłeś? FAJDROS Właśnie ono. SOKRATES O, na Herę! Piękne to ustronie. Platan bowiem równie rozłożysty jest jak wysoki. Krzew pieprzowy też dorodny i cudnie cienisty, a będąc teraz w pełnym rozkwicie, jakąż wonią całe to miejsce nasyca. Jak rzeźwiąca zaś płynie woda z przemiłego zdroju pod platanem, tego już zdążyła doświadczyć moja stopa. Sądząc po dziewczątkach i posąż- kach bóstw, nimfom jakimś i Acheloosowi jest poświęcone to ustronie. Czy zechcesz też dostrzec, jak kochany i jak błogi powiew nas tu ogarnął? To jasny szmer lata, który wtóruje chórowi świerszczy. Najwy- 218 219 W STRON# PLATONA borniejsza jednak ze wszystkiego jest murawa na łagodnym stoku, dosyć gęsta, aby mógł człowiek, gdy się położy, wspaniale na niej oprzeć głowę. Doskonałym więc się okazałeś przewodnikiem dla twojego go- ścia, drogi Fajdrosie. FAJDROS A ty, zdumiewający człowieku, jesteś, jak zawsze, nieoczekiwany. Zaiste, jak sam to mówisz, wydaje się, żeś tu raczej gościem niż tubylcem. W ogóle nie wychodzisz z miasta w okolicę. Chyba nigdy nie wychylasz głowy poza mury. SOKRATES Wybacz mi, kochany. Ja się lubię uczyć. A pola i drzewa niczego uczyć mnie nie chcą, uczą mnie tylko ludzie w mieście. Lecz ty, jak myślę, znalazłeś czarodziejski środek, żeby mnie wyprowadzać. Bo jak ludzie wiodą głodne zwierzęta w taki sposób, że potrząsają im przed pyskiem liściastą gałązką albo jakimś owocem, tak ty, trzymając przede mną mowy w zwojach, chyba po całej mnie Attyce oprowadzisz i jeszcze gdzie indziej, jak tylko zechcesz. A teraz, skorom doszedł do tego miejsca, zamierzam się położyć, ty zaś, wybrawszy taką postawę, w jakiej ci czytać najłatwiej, czytaj. FAJDROS Słuchaj więc. . PLATON WSPOMINA SWOJE SZAMOTANIE SIĘ Z POLITYKĄ (List 7, 324b-326b) Niegdyś, gdy byłem młody, jak wielu innych młodych snułem taki zamiar: chciałem, kiedy tylko stanę się panem samego siebie, od razu wejść w życie polityczne. A oto jaki wówczas był wokół mnie stan państwa. Rząd, znienawi- dzony przez wielu, został obalony, a na czele wszystkiego stanęło pięćdziesię- ciu jeden obywateli, jedenastu w samym mieście, dziesięciu w Pireusie (jedni i drudzy mieli zarządzać rynkiem i wewnętrznymi sprawami miasta), trzydziestu zaś nad pozostałymi miało najwyższą władzę. Tak się złożyło, że niektórzy z tych trzydziestu byli moimi krewnymi albo znajomymi. Zaraz mnie zaprosili do wejścia w politykę jako w dziedzinę dla mnie odpowiednią. Z dialogów i listów Platona Żywiłem wtedy mniemanie, które nie wyda się dziwne, jeśli się zważy mój wiek: sądziłem, że oni swoim działaniem uwolnią państwo od niepra- wości i zaprowadzą uczciwy sposób życia. Bardzo się więc uważnie przyglądałem, co będą robić. A przypatrzywszy się im, niebawem pojąłem, że w porównaniu z ich rządami okres poprzedniej władzy był wprost złotym wiekiem. Na przykład posłali, razem z kilkoma innymi obywatela- mi, Sokratesa (mojego przyjaciela, starszego ode mnie, którego nie zawa- ham się nazwać najuczciwszym człowiekiem owego czasu), aby zaareszto- wał pewnego obywatela i przyprowadził go na egzekucję, stając się, czy chciał tego, czy nie chciał, ich wspólnikiem. On jednak nie posłuchał, wolał się narazić na wszelkie niebezpieczeństwo niż uczestniczyć w czynach niegodziwych. Gdy zobaczyłem to, jak też inne podobne występki, bynaj- mniej nie lekkie, oburzony odszedłem z l#ęgu ówczesnej okropności. Niedługo potem upadło owych trzydziestu, a razem z nimi ten sposób rządzenia. I znowu, aczkolwiek mniej gwałtownie niż przedtem, zaczęła mnie ciągnąć ochota do uczestniczenia w życiu publicznym. Także w okre- sie tych wstrząsów działo się wiele rzeczy oburzających i nawet nie było w tym nic dziwnego, że podczas przewrotu zemsta wywierana na przeciw- nikach politycznych posuwała się niekiedy daleko. Ale trzeba stwierdzić, że ludzie, którzy wtedy wrócili z wygnania, postępowaIi z dużym umiarkowa- niem. Potem jednak, niestety, niektórzy z tycb dygnitarzy przed sąd zaciąg- nęli owego przyjaciela naszego, Sokratesa, oskarżając go o przestępstwo najwstrętniejsze i najbardziej mu obce: przed sądem go postawili jako bezbożnika, skazali i zabili, jego, który nie chciał uczestniczyć w bezboż- nym aresztowaniu jednego z ich skazanych przyjaciół wtedy, gdy oni sami jako wygnańcy cierpieli niedolę. Zacząłem więc zastanawiać się nad tymi zdarzeniami i nad ludźmi zajmującymi się polityką, nad prawami i obyczajami, a im dłużej to rozwa- żałem i posuwałem się w latach, tym trudniejsze mi się wydawało uprawia- nie polityki w sposób właściwy. Nie da się bowiem działać w tej dziedzi- nie bez przyjaciół i bez takich wspólników, którym można ufać. Nie miałem ich ani nie mogłem ich wokół siebie znaleźć, bo państwo już nie było rządzone według obyczajów i ustaw naszych ojców, ani też nie można było pozyskać nowych przyjaciół w jakiś łatwy sposób. Przy tym zarówno prawa pisane, jak i zasady postępowania coraz bardziej się psuły, aż nie do wiary, jak bardzo. Tak więc ja, którego niegdyś zapał napełniał wielki do zajmo- wania się polityką, widziałem to wszystko, ten nieustannie kłębiący się zamęt, i wreszcie zaczęło mi się kręcić w głowie. Wprawdzie nie przesta- łem przypatrywać się istniejącemu stanowi rzeczy, rozmyślając, czy nie mógłby się on kiedyś poIepszyć, i on, i cały w ogóIe ustrój państwa, ale co się tyczy działania, ciągle czekałem na sprzyjające okoliczności. W końcu 220 221 W STRON# PI.ATONA też, gdy oceniałem istniejące dziś państwa, doszedłem do przekonania, że wszystkie bez wyjątku są źle rządzone: ich porządek prawny był tak zepsuty, iż niemal niemożliwe było uleczenie go, chyba że nadzwyczajnie przygotowane działanie zbiegłoby się ze szczęśliwym przypadkiem. I mu- siałem, ku chwale prawej filozofu, przyznać, że tylko ona pozwala dostrzec, co jest zarówno w dziedzinie publicznej, jak i prywatnej godziwe, a więc pokolenia ludzkie uwolnią się od niedoli dopiero wtedy, gdy albo rzetelni i prawdziwi filozofowie dojdą do władzy politycznej, albo ludzie, którzy dziś państwami rządzą, staną się z boskiego wyroku naprawdę filozofami. '# Lv# %##v### ##LY### SOKRATES I PLATON Sokratesa sąd ateński w roku 399 przed Chrystusem skazał za to, że właściwy mędrcowi obyczaj intelektualnego badania spraw i ludzi zdawał się nie respektować żadnej powagi społecznej. Ludzie rządzą- cy ówczesnymi Atenami nie rozumieli wartości owego sceptycyzmu, który tym się odznaczał, iż był sceptyczny również wobec siebie. Proces mędrca Na procesie Platon był obecny. Chciał wykupić mistrza pieniędzmi, ale zostało to przez sędziów odrzucone. Nie wiemy, w jakim czasie po śmierci mędrca napisał Obronę Sokratesa, ani nie rozstrzygniemy, w jakiej mierze odtwarza ona to, co oskarżony naprawdę powiedział przed obliczem trybunału, a co jest dokonaną przez ucznia syntezą innych jego nauk i wreszcie dodatków mających odsłonić pzzed świa- tem taką wielkość, jaką w Sokratesie Platon poza wszelkimi zdaniami i słowami odczuł. Platoński Sokrates w Obronie opowiada, co Chajre- fontowi, jednemu z jego uczniów, powiedziała wyrocznia delficka i jak się z tego tajemniczego oświadczenia wyłoniła jego własna służba prawdzie, którą nazywa "służbą bożą". Warto zwrócić uwagę na to, że pochodzi ona nie skądinąd, lecz z Delf, z refleksji roznieconej w jego duszy przez służebnicę Apollina. 223 SOKRATES I PLATON W zakończeniu Obrony mędrzec żegna się najpierw z oskarżycie- lami, którzy go potępili. Potem zaś przemawia do mniej licznych sędziów, którzy głosowali w jego obronie; im opowiada o "emigra- cji" (apodemia) z tego życia. Mistrzostwo pisarskie Platona w zakoń- czeniu Obrony osiąga jeden ze swoich szczytów. Wobec oskarżycieli Sokrates jest bardzo ostry. Jeżeli naprawdę w takim duchu przemawiał, można by mniemać, iż nie chciał ułaska- wienia. Wielki po Platonie artysta w filozofii, po więcej niż dwóch tysiącach lat, w XIX wieku, Fryderyk Nietzsche wystąpi w sprawie Sokratesowej jako anty-Platon: w Zmierzchu bożyszcz (1888) przed- stawi intelektualną dialektykę Sokratesową i Platońską jako rokosz przeciw dawniejszej kulturze greckiej, opartej na innych wartościach. Oto wyimki z rozdziału Problemat Sokratesa (cytuję Nietzschego w przekładzie Stanisława Wyrzykowskiego, z edycji Mortkowiczow- skiej, Warszawa 1909-1910): "Mnie samemu ta nieczołobitność, iż wielcy mędrcy są typami schyłkowymi, zaświtała najpierw w tym właśnie wypadku, w którym uczony i nieuczony przesąd najsilniej sięjej sprzeciwia: poznałem, że Sokrates i Plato byli objawami upadku, narzędziami rozkładu grec- kiego, że byli pseudogreccy, antygreccy...". "Od Sokratesa pzzerzuca się smak grecki na stronę dialektyki; i cóż właściwie się dzieje? Przede wszystkim smak d o s t oj n y ulega w walce: gmin z pomocą dialektyki bierze górę. Przed Sokratesem wyświecano ze sfer towarzyskich maniery dialektyczne: uchodziły one za złe maniery, gdyż odsłaniały. Ostrzegano przed nimi młodzież. Nie ufano też takiemu wyjawianiu swych powodów. Szlachetne rzeczy, jak szlachetni ludzie, nie noszą swych powodów na dłoni. Jest to zuepr Ly- zwoicie pokazywać wszystkie swe palce. Niewiele to warte, co dopiero udowadniać trzeba. Wszędzie, gdzie powaga jest jeszcze rzeczą dobrych obyczajów, gdzie się nie ##uzasadnia#,, lecz rozkazuje, jest dialektyk rodzajem sowizdrzała: śmieją się z niego, nie biorą go poważnie.- Sokrates był sowizdrzałem, który z d z i a ł a ł, i ż b r a n o g o p o- w a ż n i e ; i cóż właściwie się stało?". "Dialektykę wybiera się tylko wtedy, gdy nie ma innego środka do wyboru. Wiadomo, że budzi ona nieufność, że niezbyt przekonywa. Nic nie zaciera się łacniej od efektu dialektyka: doświadcza się tego na każdym zebraniu, gdzie zabierają głos mówcy...". Sokrates w więzieniu "Gdy czuje się potrzebę obwołania r o z u m u tyranem, jak to uczynił Sokrates, to niemałe musi zagrażać niebezpieczeństwo, iż coś innego stanie się tyranem...". "...Najjaskrawsze światło dzienne, rozsądek za każdą cenę, życie jasne, chłodne, pozorne, świadome, próżne instynktu, opierające się instynktom, było samo tylko chorobą, innym rodzajem choroby - nie zaś powrotem do ##cnoty", do ##zdrowia", do szczęścia... Mus zwal- czania instynktów - oto formuła dekadencji; dopóki życie się wzma- ga, szczęście i instynkt to jedno". " Pojmowałże to sam ten najprzenikliwszy śród samozwodzicieli? Powiedziałże to sobie w końcu, z odwagą m ą d r o ś c i szukając śmierci?... Sokrates c h c i a ł umrzeć; nie Ateny, o n s a m podał sobie truciznę, zmusił Ateny do podania trucizny... Sokrates nie jest lekarzem, mówił z cicha do siebie, śmierć tylko jest tu lekarzem... Sokrates chorzał jeno długo...". Sokrates w więzieniu Kiedy Nietzsche przypisuje Sokratesowi takie rzekomo szeptane przezeń słowa, jest w tym aluzja do tajemniczego epizodu z innego dzieła Platona, późniejszego od Obrony, opatrzonego imieniem narrato- ra, Fedona (posługuję się taką formą - a nie: Fajdon - ze względu na jej zadomowienie się w polskiej kulturze, także w Panu Tadeuszu, 1, 64). Jest to opis jednego dnia Sokratesa, od świtu do zachodu słońca, w więzieniu, mającego już wypić cykutę. Wypiwszy cykutę, położy- wszy się, mędrzec w relacji Fedona wypowie takie słowa, a będą one ostatnie: "Kritonie, winni jesteśmy Asklepiosowi koguta. Wywiążcie się z tego, nie zapomnijcie". Przedmiot wielkiego sporu potomnych. Mo- żliwe są dwie interpretacje owej wzmianki o Asklepiosie, bogu sztuki lekarskiej. Według jednej chodziło o uiszczenie obiecanej Asklepiosowi ofiary za jakąś nie znaną nam, konkremą łaskę w pzzeszłości. Według drugiej interpretacji, do której odwołuje się Nietzsche, Sokrates pragnie podziękować Uzdrowicielowi za wyzwolenie z więzów ciała i doczes- nego życia: "chorzał jeno długo". Mędrzec po wyroku spory czas przebywał w więzieniu, gdzie zresztą przyjaciele mogli go swobodnie odwiedzać i rozmawiać 224 225 SOKRATES I PLATON z nim każdego dnia tak dhzgo, jak chcieli. Przyczyną podarowania im zwłoki było to, że właśnie w dniu poprzedzającym proces wypłynął był z Aten ku wyspie Delos statek, obrzędowo co roku upamiętnia- jący pradawny statek mityczny, którym z siedmioma młodzieńcami i siedmioma dziewczętami, przeraźliwym darem dla Minotaura, po- płynął na Kretę Tezeusz, by Minotaura zabić, a skazańców ocalić. Egzekucje odkładano w Atenach do powrotu obrzędowego statku. Gdy tym razem powrócił, już o świcie zeszli się do więziennego pokoju Sokratesa przyjaciele. Byli tu: narrator Platońskiego opisu, Fedon z Elidy, bardzo młody wówczas, a mający być w przyszłości autorem traktatów filozoficznych; wybitny też później filozof Kriton z Aten, który przedtem usiłował ułatwić Sokratesowi ucieczkę z wię- zienia, ale mistrz tę możliwość odrzucił; a także (niektórzy wśród nich znani dziś z dziejów kultury greckiej) Apollodoros, Kritobulos z ojcem, Hermogenes, Epiganes, Ajschines, Antystenes, Ktesippos, Meneksenos - "i jeszcze kilku innych Ateńczyków", dodaje Fedon. Zebrało się więc dosyć liczne grono. Na pytanie rozmawiającego z Fedonem Echekratesa z Fliuntu, czy znaleźli się tu także "cudzo- ziemcy", narrator powiada, że owszem: Symiasz z Teb i Kebes (obaj byli bardzo młodzi), i Fajdonides, z Megary zaś Euklides i Terpsjon. A Platon z Aten? Platon de, oimai, esthenei - rzecze Fedon - "Platon, myślę, był chory" (59b). Nie ma powodu, żebyśmy wątpili w prawdziwość tej informacji. Napięcie nerwowe mogło doprowadzić go do załamania. Ale gdy mędrzec zamknął oczy i gdy Platon podniósł się z załama- nia, jest prawdopodobne, że uczeń miał silne poczucie winy. Może wtedy zaczął się wgłębiać w swoje wspomnienia o Sokratesie i we wszystko, czego się o nim dowiadywał od innych ludzi. Postać mistrza i to, co kiedykolwiek on mówił - wszystko zaczęło się w duszy Platona rozrastać i rozrastać. Kto wie, czy dawne dramaty, przygotowane niegdyś dla teatru Dionizosa, nie wydały mu się teraz godne wzgardy wobec większego dramatu, tego, który się rozegrał w sądzie ateńskim i w więzieniu? Może dopiero teraz rzucił swoją tetralogię w ogień - niech się z nią Podróże i klęski Platona rozprawi. Co wiemy na pewno, to jeno to, że zawarty w Fedonie opis tamtego dnia w więzieniu, podczas którego chorował, skonstruował właśnie jako dramat (chociaż trudno przypuścić, żeby sam opis odejścia Sokratesa nie był ściśle oparty na tym, czego się Platon dopytał i dowiedział). Perypetiami dramatu są epizody toczącej się w pokoju Sokratesa rozmowy mistrza i zgromadzonych ludzi o nie- śmiertelności duszy: promieniami nadziei dowody nieśmiertelności, zagrożeniami argumenty przeciwne, jak te, które w jakiejś chwili wysuwają Symiasz i Kebes. Jak Antygona u Sofoklesa wyciągniętą ręką dotykała głowy siostry, tak Sokrates wówczas, zanim zwycięsko pokona zwątpienie młodych przyjaciół, gładzi włosy Fedona (będą nazajutrz ścięte na znak żałoby). Dialog ten jest, jakby wbrew intencji Platona, bardzo wielką poezją, jest jeszcze wspanialszy niż Obrona. Podróże i klęski Platona Zanim napisał Fedona i inne wielkie dialogi, Platon już rozpoczął swoje podróże. Niedługo po śmierci mistrza przeżył pewien czas w Megarze u współucznia Sokratesowego, Euklidesa. Potem oddawał się gorliwie pracy pisarskiej w Atenach. Około roku 390 przed Chrystu- sem popłynął na wielki objazd świata śródziemnomorskiego. Odwiedził urzekający Greków tajemniczy Egipt, ale być może przebywał tam trochę dłużej tylko w jednym mieście, w prastarym grodzie Sais, gdzie niegdyś gościł Solon. Dalej na zachód, w greckiej Kyrenie na wybzzeżu afiykańskim, studiował geometrię. W Wielkiej Grecji, południowej Italii, poznał nauki pitagorejczyków i Parmenidesa. W Tarencie medy- tował razem z mężem stanu, pitagorejczykiem Archytasem. Wreszcie zwrócił na niego uwagę ówczesny tyrannos Syrakuz, najmożniejszego wtedy państwa greckiego, Dionizjos I, którego władzy strzegło sto tysięcy żołluezzy zaciężnych. Zaproszony na jego dwór, Platon wyobraził sobie, że być może tu, inaczej niż w Atenach, filozofla zacznie wywierać wplyw na życie w państwie. Król jednak podejrzliwie obserwował przyjaźń, jaką przybysz nawiązał z jego zięciem, żarliwie garnącym się do filozofu Dionem, którego już spotkaliśmy w naszej wędrówce. Postanowił działać: kazał Platonowi wejść na statek odwo- żący Pollisa, posła spartańskiego, przez którego filozof został potem 226 227  1 1 1 ff 0 32 1 SOKRATES I PLATON zdradzony, może na rozkaz podstępnego Dionizjosa: na Eginie sprzedany w niewolę, z której go wykupił dopiero życzliwy bogacz z Kyreny, aby mógł Platon wrócić do Aten. Było to w roku 387. Prawdopodobnie jeszcze w tym samym roku nabył pod Atenami, nad nurtem Kefisosu, gaj platanów, poświęcony mitycznemu herosowi ateńskiemu Akademosowi, i założył w nim szkołę filozoficzną, czy raczej bractwo, thiasos (jak niegdyś na wyspie Lesbos thiasos Safo), wspólnotę oddaną czci Muz. Aż do VI wieku po Chrystusie będzie w niej uprawiana nie tylko filozofia, lecz również astronomia i matema- tyka. Nie przestanie też być uroczyście obchodzony dzień urodzin założyciela, "dzień, w którym bogowie dali ludziom Platona". Wypełniając obowiązki zwierzchnika szkoły i wychowawcy, filozof zarazem pracował nad rosnącymi manuskryptami dzieł: kształtowała się biblioteka olbrzymia, stworzona przez jednego człowieka, na którą dziś patrzymy z takim zdumieniem, jak na kolekcję utworów Szekspira. W roku 367 zapukała do niego wieść z Syrakuz: Dionizjos zmarł. Dion wzywał starszego przyjaciela, by przyjechał reformować Syra- kuzy u boku ceniącego go, jak pisał, nowego władcy, Dionizjosa II. Filozof pożeglował tam. Po czterech jednak miesiącach jego pobytu nowy król wygnał Diona, swojego szwagra, Platona zaś obsypywał zaszczytami, lecz właściwie internował go jako zakładnika; wreszcie go wypuścił, wziąwszy odeń obietnicę, że wróci. Tak, pożeglował filozof ze swojej Akademii do Syrakuz jeszcze raz, w roku 361, spodziewając się, że wyprosi też powrót Diona. Tym razem jednak król bardzo się rozgniewał i dopiero interwencja Archytasa z Tarentu przywróciła Platonowi wolność. Pożeglował do Aten. Dion zaś, filozof-polityk, postanowił sam uchwycić sprawy ręką zbrojną. Z niewielkim wojskiem wdarł się do Syrakuz. W roku 354 zginął od zdradzieckiego sztyletu jednego ze swoich. Platon w marzeniu o ideahiym państwie doznał całkowitej klęski. Zresztą, czy byłoby ono idealne, w to szczególnie my wątpimy. Powrót do siebie Jeszcze raz wrócił do gaju Akademosa. Niegdyś pożegnał gaj Dionizosa u stóp Akropolu. Inne jednak gaje, wbrew głoszonej nieraz Powrót do siebie przez niego niechęci do poezji, ogarnęły go swymi ramionami. Nie tylko ten, w którym była jego szkoła. Także zarośla, jakie szumią i pachną w jego dialogach, zwłaszcza wiosną nad Ilissosem, w Faj- drosie. Można by rzec, iż po pożegnaniu sztuki filozof do niej wraca. Słynny, zawarty w Fajdrosie (274c-275b) mit o egipskim Teucie, który wynalazł pismo, będące grobem żywego słowa, nie jest zaprze- czeniem poezji, bo ona w odczuciu ludzi antycznych była zawsze żywym słowem, pieśnią; jeszcze święty Augustyn będzie się w Wy- znaniach (6, 3) dziwił, że biskup Ambroży czyta cokolwiek po cichu. Wcześniej spotykamy w Fajdrosie inne mity, tak znamienne dla Platona; na ogół nie wiemy, w jakiej mierze są one wywiedzione tylko z wyobraźni autora. Jest to nowy rodzaj poematów. Mamy więc mit o duszy jako o skrzydlatym zaprzęgu; wypisuję z niego obraz skrzydła i wzbicia się w górę. Mit o świerszczach, głoszony jakby w obronie poezji. A w samym zakończeniu dialogu słyszy sie mod- litwę do kozionogiego Pana i innych bogów gaju. Jednym z wielu dialogów, jakie powstały w gaju Akademosa, jest Uczta, z której już wyjąłem Alkibiadesową pochwałę Sokratesa, napisana, jak można mniemać, przed drugą podróżą do Syrakuz, prawdopodobnie niedługo po Fedonie. Autor roztacza w tym utwo- rze, jak w Fedonie, dramat; ale jest to nie tragedia, lecz komedia. W pucharach złoci się wino. Każdy z licznych biesiadników, którzy zasiedli, a raczej położyli się, wokół stołu, ma wygłosić mowę na chwałę Erosa. Narrator utworu powiada, że powtórzy tylko niektóre mowy, bo nie wszystkie zapamiętał. Fajdros tedy, którego dobrze znamy z dialogu, nazwanego jego imieniem, sławi Erosa jako najstarszego, a przez to najczcigodniej- szego z bogów; budząc w człowieku pragnienie cnoty, Eros jest patronem heroizmu. Inny biesiadnik rozróżnia Afrodytę niebiańską i Afrodytę pospolitą; są też dwa różne Erosy i dwa niepodobne do siebie rodzaje miłości wśród ludzi. Jeszcze inny mówca widzi w Erosie siłę rządzącą wszechświatem, tak zjawiskami biologiczny- mi, jak i kosmicznymi. Potem przemawia Arystofanes, ten właśnie, który w roku 423 szyderczo przedstawił Sokratesa w swoich Chmu- rach. Mogłoby się zdawać, że Platon miał powód, żeby go nie lubić. Ale przypisywany fllozofowi epigramat, któremu dałem tytuł: Po- chwała Arystofanesa, kto wie, może naprawdę Platon napisał. Stara 228 229 SOKRATES I PLATON tradycja głosi, iż lubił czytać komedie tamtego wielkiego poety. Oto stosowny moment, żebyśmy wspomnieli schyłek życia założyciela Akademii. Od powrotu z trzeciej podróży sycylijs:#iej, od roku 360 przed Chrystusem, żył w Akademii już stale. Nauczał i pisał. W roku 347, podczas uczty właśnie, pono w rocznicę urodzin, zasnął, aby się już nie przebudzić. Gdy zaniesiono go na łoże w jego pokoju, znaleziono tu, jak potem opowiadano, komedie Arystofanesa i mimy Sofrona (syrakuzańskiego poety z V wieku przed Chr.). Pochowano go w otaczającym jego szkołę gaju. Rozmowy o Erosie Teraz, podczas dawnej uczty, której fabuła umieszczona jest w roku 4I6 przed Chrystusem, Arystofanes wygłasza esej bardzo dziwny. Nie wiemy, czy coś takiego kiedykolwiek mówił, ale esej dobrze przystaje do urzekającej ekstrawagancji, znanej nam z jego utworów. Głosi więc w swojej mowie biesiadnej Platoński Arystofa- nes mit o dziejach natury ludzkiej, według którego istniały niegdyś trzy płcie, męska, żeńska i dwoista, czyli androgynon. Wszystkie zaś istoty ludzkie były kuliste, miały po cztery ręce i nogi oraz dwie twarze. Były wielce silne. Gdy pokusiły się wreszcie o to, by natrzeć na siedzibę bogów, Zeus rozciął każdą z nich na dwoje, a rozpłatane części Apollo tak uleczył, iż każda ma kształt ludzki, jaki dziś znamy, męski albo kobiecy. Odtąd szukają siebie nawzajem, żeby się zjedno- czyć. Zależnie od tego, z którego z trzech rodzajów powstały, szuka- ją albo istoty tej samej płci, albo płci odmiennej. Przytoczyłem w Mitologii Greków i Rżymian (s. 331) opowieść Platońskiego Ary- stofanesa (Uczta, I92b#) o tym, co się dzieje, gdy człowiek trafia na swoją drugą połowę: pragnie stopić się z nią na zawsze. "Pragnienie i poszukiwanie całości zwie się miłość" - eros, co jest w grece mianem miłości i zarazem boga miłości, Erosa. Miłość w tym pojmowaniu to przejaw braku, pierworodnej biedy człowieka; bogowie nie muszą kochać, bo są pełnią i mają pehtię. Z pozostałych mówców Agaton, gospodarz biesiady wydanej z oka- zji jego zwycięstwa we współzawodnictwie w teatrze Dionizosa, Rozmowy o Erosie w ozdobnej wypowiedzi obsypuje Erosa wszelkimi pochwałami, uwydatniającymi jego cnoty. W przemówieniu kończącym Ucztę Alkibiades, który wejdzie do sali późno, pijany i nieco szalony, będzie sławił raczej Sokratesa niż Erosa. Ale jeszcze przed nim przemówi sam Platona mistrz. Sokrates najpierw sprzecza się z przemówieniem Agato- na, potem zaś wygłasza długą mowę o naturze Erosa. Jak Arystofanes, mędrzec także upatruje źródło miłości w niedoli. Ale gdzieś przed sobą i Arystofanesem, gdzieś daleko ukazuje prześwit transcendencji. Opowiada Sokrates, iż spotkał niejaką Diotimę, prorokinię z Man- tinei, miasta arkadyjskiego, która niegdyś na dziesięć lat odroczyła grożącą Atenom zarazę; może więc powinniśmy ją uznać za osobę rzeczywistą. Ona też Sokratesa, mniemającego zrazu tak jak Agaton, że Eros piękny jest i dobry, pouczyła, iż Eros pragnie piękna i dobra, a więc tego on nie ma. Wyjaśniwszy Sokratesowi naturę i pochodzenie Erosa, Diotima rozświetla potem inne zagadki. Co to znaczy posiąść dobro? Znaczy to: być szczęśliwym. Ten, kto kocha - powiada Diotima, wbrew Arystofanesowi - nie swojej dnzgiej połowy szuka ani nie całości, lecz dobra, bo to, co jego własne, może być przecież złe. Pragnie w pięknie tworzyć piękno i dobro. Tu Fryderyk Nietzsche, tyle razy mówiący o męce i wielkości twórców, mógłby Platonowi uścisnąć rękę. I ściska ją zaiste, próbując uwolnić go od mistrza: powiada po grecku o Platońskim Sokratesie, iż jest to prosthe Platon opithen te Platon, messe de Chimaira- "z przodu Platon i z tyłu Platon, a w środku Chimera". Przypomnieć tu trzeba: zdaje się, że już w misteriach eleuzyńskich zaświtało przekonanie, iż życie jest wieczne. Teraz uczy Diotima: w zapłodnieniu jest pierwiastek wiekuisty, nieśmiertelny, wzniesiony ponad biedę przemijającego świata. Nawet zwierzęta gotowe są ginąć w obronie swego potomstwa, a cóż dopiero ludzie. Twórcza gęstość czasu ludzkiego, gdy w domu są dzieci. Z natury też człowiek twórczy, w wizji prorokini, pragnie również własnej nieśmiertelności. Prześwit transcendencji: Diotima oznajmia, że przez chwilę będzie mówić o tajemnicach, które czy zostaną zrozumiane, tego nie wie. Chodzi jej o stopnie wtajemniczenia. Najpierw miłość do pięknych 230 231 SOKRATES I PLATON przedmiotów widzialnych i dotykalnych, następnie do pięlma samego w sobie, takiego samego we wszystkich przedmiotach, potem do wyższej od tego wszystkiego piękności duchowej, także tej, którajest ukryta w wielkich czynach i ;v prawach, i w naukach. Aż wreszcie (210d) wyplywa się "na wielkie morze piękna" - epi to poly pelagos tu kalu. Być może stał nieraz Platon, jak niejeden z nas, w cieniu kamien- nego portyku, czy to na Sycylii, czy na innym wybrzeżu klasycznego świata, i patrzał, dhigo patrzał na otwartą przestrzeń morza w słońcu. Nauka Diotimy to jest, w intencji założyciela Akademii, wzlot już ponad ten świat. Wzbicie się w górę, jak w wizji odsłoniętej w Faj- drosie, ku temu, czego nikt nie zdołał wyrazić naszymi słowami. Do innej granicy Pogodziwszy się z poezją, nie mniemając już, jakoby urągała ona większemu od wszelkiej poezji dramatowi Sokratesa, Platon dochodzi do innej granicy poezji: do niewyrażalności w jakichkolwiek ludzkich słowach tego, co się najgorliwiej pragnęłoby wyrazić. Dlaczego nie potrafů# nikt tego nazwać? Na takie pytanie usihije odpowiedzieć w najbardziej może przejmującym ze swoich mitów, który zresztą jest raczej alegorią, zawiera bowiem nie fabułę, lecz opis stanu: w alegoru jaskini, należącej do dialogu, który nosi tytuł Politeia, Parźstrvo. Rozległe to dzieło, centralne w kolekcji Platona, składające się z dziesięciu ksiąg, przyznaje się średniemu okresowi jego pisarstwa, między pierwszą a drugą podróżą sycylijską, po Fedonie i Uczcie, niedaleko od nich. Poświęcone jest ono medytacjom o społeczeń- stwie i państwie: swoje myśli oddaje autor, jak zawsze, mistrzowi, a jego rozmówcami czyni kilku ludzi, pośród których są bracia Platona, Adejmantos i Glaukon. Nasza potoczna wiedza o świecie i o nas samych jest pozorna, głosi Platoński Sokrates. To jest wiedza istot żyjących w dole, w najlepszym razie w póhnroku, nie w świetle. Dziś niektórzy uczeni coraz pilniej starają się dociec, jak założyciel Akademii próbował wyrwać się z tego, co uważał za póhnrok tylko, za wiedzę pozorną. Chcą odtworzyć ezoteryczne nauczanie Platona w Akademii, jakiego Do innej granicy może nigdy nie zapisał. Być może jednak dotykał go niekiedy swoim rylcem, jak we fragmencie Listu 7, z późnej pory życia, tego samego Listu, który w innej swojej części już nam powiedział niemało także o młodzieńczych doświadczeniach politycznych. Kiedy zaś czytamy niektóre dialogi, jakie starożytność przypisy- wała potem Platonowi, a jakie zdaniem badaczy nie są z jego własnego pisarstwa, lecz na pewno z jego dziedzictwa, może z Aka- demu nawet, kiedy czytamy takie teksty, jak na przykład zachwyca- jący dialog Halkyon, Zimorodek (przyznany przez poważniejszy odłam tradycji jakiemuś "akademikowi Leonowi"), widzimy, że przetrwała w owej szkole mys'li nie tylko wzniosła udręka walki z niewyrażalnością, ale także spokojniejszy sceptycyzm, który, jeżeli cokolwiek na świecie jest sokratejskie, wydaje się najprawdziwiej sokratejski. Sceptyczny także wobec siebie, otwarty na wszystko, co nieoczekiwane, również na intelektualnie dojrzałe pojmowanie cudu. 232 SOKRATES I PLI#TON Z PLATOŃSKICH DIALOGÓW, LISTÓW I APOKRYFÓW SOKRATES MÓWI S#DZIOM O SWOJEJ SŁUŻBIE (Obrona Sokratesa, 21a#; 23a#) Chyba pamiętacie Chajferonta. To był mój towarzysz od najmłodszych lat, a przecież i wielu z was dobrze go znało. On razem z wami poszedł na to wygnanie i razem wrócił. Wiecie więc dobrze, jaki był: zapalona głowa. Aż do Delf powędrował, żeby pytać wyroczni... Cokolwiek teraz powiem, nie hałasujcie, mężowie! Wprost zapytał, czyjest ktoś mądrzejszy ode mnie. I pytia odpowiedziała, że nie ma nikogo mądrzejszego. To wam poświadczy brat jego, który tu jest obecny. Bo on sam umarł. Zważcie, dlaczego to mówię. Chcę wam pokazać, skąd się wzięło oszczer- stwo przeciwko mnie. Kiedym to bowiem usłyszał, tak się zastanowiłem: "Co właściwie mówi Apollo, jakąż to zadaje zagadkę? Ja ptzecież nie czuję w sobie ani wielkiej, ani małej mądrości. Cóż więc on ma na myśli, nazywając mnie najmądrzejszym? Niepodobna, żeby kłamał. Nie przystałoby mu to". Długo nie mogłem pojąć, co znaczą jego słowa. Aż w końcu poświęci- łem się takiemu oto badaniu. Poszedłem do kogoś z ludzi, którzy uchodzą za mądrych, aby jeśli gdziekolwiek, to właśnie w spotkaniu z nim udowod- nić wyroczni, że się myli: ujawnić, że "ten oto jest mądrzejszy, a tyś powiedziała, że ja". Badając zaś owego człowieka... Nie ma potrzeby, żebym tu wymieniał jego nazwisko, był to któryś z polityków, właśnie z nim miałem takie doświadczenie, Ateńczycy... Otóż gdy z nim rozmawia- Z platońskich dialogów, listów i apokryfów łem, zaczęło mi się odsłaniać, że on wydaje się mądry wielu innym ludziom, a zwłaszcza sobie samemu, a wcale taki nie jest. Potem więc starałem się mu wykazać, że uważa się za mądrego, a mądry nie jest. Stąd mnie znienawidził i on, i wielu innych, którzy przy nim byli. Wróciwszy do domu, uświadomiłem sobie, że od tego człowieka jestem jednak mądrzejszy. Bo chyba żaden z nas nic nie wie o tym, co jest piękne i dobre, ale on, nie wiedząc, myśli, że wie, a ja, jak nie wiem, tak i nie myślę, że wiem. Wydało mi się więc, że o tę odrobinę jestem odeń mądrzejszy: że mi się nie roi, iż wiem to, czego nie wiem. Wygląda na to, Ateńczycy, że tak naprawdę to tyllso Apollo jest mądry, a pr Lez tę wyrocznię on mówi, iż ludzka mądrość niewiele jest warta albo nawet nic. I że wymieniając Sokratesa, tylko po to posługuje się moim imieniem, aby mię podać jako przykład, jakby mówił: "Ten z was, ludzie, jest najmądrzejszy, kto, jak Sol#ates, pojął, że nic nie jest naprawdę wart, jeśli chodzi o mądrość". Jeszcze dziś wszędzie wędruję i badam, i szukam, jak mi Apollo naka- zuje, zarówno wśród mieszkańców naszego miasta, jak i wśród cudzoziem- ców, jeśli tylko mi się któryś wyda mądry. A jes'li rozpoznaję, że nie jest mądry, wtedy Apollinowi pomagając, wykazuję, że nie jest. Z powodu tego zajęcia nie miałem czasu, żeby dokonać w życiu obywatelskim czegokol- wiek, co byłoby godne wzmianki, ani żeby zadbać o własne interesy. W ciężkiej biedzie żyję ptzez tę służbę bożą. A przy tym chodzą za mną młodzi, którzy najwięcej mają wolnego czasu, synowie największych bogaczy, z własnej woli chodzą, bo lubią się przysłuchiwać, jak się bada ludzi, i sami często mnie nasladują, i zaczynają badać innych. POŻEGNANIE S#DZIÓW (Obrona Sokratesa, 39c#2a) Teraz pragnąłbym coś przepowiedzieć wam, którzy mię skazaliście. Bo jestem już na tym progu, gdzie zazwyczaj ludzie najwięcej wieszczą: gdy mają umrzeć. Frzepowiadam więc, mężowie, którzy mię zabiliście, że zaraz 234 235 SOKRATES I PLATON po mojej śmierci spadnie na was kara o wiele cięższa, na Zeusa, od tej, przez którą mnie zadaliście śmierć. Wyście to dziś zrobili myśląc, że pozbędziecie się konieczności zdawania sprawy z waszego życia, a oto zdarzy się wam coś przeciwnego. Więcej będzie takich, co zaczną was badać, których ja dotąd powściągałem, o czym nie wiedzieliście. I będą bardziej natarczywi, bo młodsi, bardziej więc się na nich rozzłościcie. Jeśli mniemacie, że zabijając ludzi powstrzymacie kogokolwiek od ganienia was za to, że nie żyjecie jak należy, niepięknie myślicie. Bo to ani możliwe, ani piękne, zabezpieczyć się w taki sposób. Najpiękniej i najpro- ściej jest nie gnębić innych, ale starać się samych siebie robić jak najlepszy- mi. Tyle pożegnalnych słów wieszczby dla tych, którzy mię skazali. Z tymi zaś, którzy głosowali w mojej obronie, chętnie bym porozmawiał o tym, co tu się stało, dopóki urzędnicy jeszcze są zajęci i nie idę tam, dokąd gdy pójdę, trzeba mi umrzeć. Zostańcie więc ze mną jeszcze przez ten czas. Cóż to szkodzi, porozmawiać sobie, dopóki wolno. Chcę wam bowiem jako przyjaciołom wyjaśnić znaczenie tego, co mi się dziś zdarzyło. Mnie bowiem, o sędziowie... Was jesli sędziami nazywam, nie nadużywam tego słowa... Mnie się zdarzyło coś dziwnego. Zwyczajny mój głos wieszczy, głos dajmoniona [daimonion to jest bóstwo albo działanie boskie; łac. numen], przedtem często się odzywał i sprzeciwiał się nawet w drobnych sprawach, ilel#oć miałem coś zrobić nie tak jak należy. Teraz zaś przytraftło mi się to, co sami widzicie, a co niejeden uznałby i uznaje za najgorsze nieszczęście. A oto i wtedy, gdy rano wychodziłem z domu, nie sprzeciwił mi się ten boski znak, ani gdy tu na górę szedłem do sądu i ani razu podczas mowy, gdym miał cokolwiek powiedzieć. A w innych wypadkach nieraz w pół słowa mi przerywał. Tu zaś, w całej tej sprawie, zupełnie mi nie czyni przeszkód ani w postępku żadnym, ani w sło- wie. Jakiej mam się domyslać przyczyny? Powiem wam: nie można wykluczyć, że ta przygoda jest czymś dobrym dla mnie. Niepodobna, żebyśmy mieli rację, gdy uważamy, że śmierć jest czymś złym. Mam na to wielkie świadectwo: niemożliwe, by mię nie powsttzymywał mój zwyczajny znak, gdyby mi się nie miało zdarzyć coś dobrego. Zastanówmy się i nad tym, jak wielka jest nadzieja, że to coś dobrego. Bo jednym z dwojga jest śmierć. Albo to jest tak, że tam po prostu nic nie ma i człowiek po śmierci w ogóle niczego nie odczuwa, albo jest to, jak mówią, jakaś przemiana i przeniesienie duszy stąd na inne miejsce. Jeśli to brak jakiegokolwiek odczuwania, jeśli to jest coś jak taki sen, w którym śpiącemu nawet się nic nie śni, przecież cudownym zyskiem byłaby śmierć: myślę sobie, że gdyby ktoś z nocą, w której tak mocno zasnął, iż nawet mu się nic nie śniło, miał porównać inne noce i dnie swojego życia i zastano- wiwszy się nad nimi powiedzieć, ile dni i nocy przeżył lepiej i przyjemniej od tamtej, myślę, że nie tylko jakiś zwykły człowiek, ale sam król perski Z platońskich dialogów, listów i apokryfów uznałby, iż na palcach można by je policzyć w porównaniu z resztą dni i nocy. Jeśli więc śmierć jest czymś takim, ja uważam ją za zysk. Bo i cały czas wtedy nie wydaje się dłuższy niźli jeclna noc. Ajeżeli śmierć to jest jakaś podróż stąd do innego miejsca i prawdą jest to, co mówią, iż tam są wszyscy umarli, jakież mogłoby większe od niej być dobro, sędziowie? Skoro ktoś, przybywszy do Hadesu, uwolniwszy się od tutejszych rzekomych sędziów, znajdzie tam takich, którzy zaiste są sędziami, a powiada się o nich, że sądy tam sprawują, Minos, Radamantys, Ajakos i Triptolemos, i inni jeszcze półbogowie, którzy za życia byli sprawiedliwi, czyż to przykra jest emigracja? Albo spotkać tak Orfeusza i Muzajosa, i Hezjoda, i Homera? lleż by niejeden z was dał za to! Co do mnie, chcę częściej umierać, jeśli to wszystko prawda. Jakie przedziwne miałbym tam rozmowy, zszedłszy się z Palamedesem i Ajasem, synem Telamona, i kto jeszcze inny z dawnych ludzi umarł z niesprawiedliwego wyroku. Porównywać swoje i ich doświadczenia by- łoby, jak myślę, rzeczą całkiem przyjemną, największą zaś rzeczą wypyty- wanie i badanie ich, jak tych tutaj badam, który też z nich jest mądry, a który tylko tak sobie wyobraża, a nie jest. Ileż by się dało za to, sędziowie, żeby tak móc wybadać tego, który wielkie wojsko pod Troję przyprowadził, albo Odyseusza, albo Syzyfa, albo tysiące innych mężów i kobiet, z którymi rozmawiać tam i obcować nieopisanym byłoby szczęś- ciem. Jedno pewne, że tam za to nie zabijają. Zresztą oni i pod innymi względami są szczęśliwsi od nas, a do tego są nieśmiertelni, jeśli prawdą jest to, co się głosi. Przeto i wy, sędziowie, winniście z otuchą myśleć o śmierci i tylko tę jedną prawdę rozważać, że dobremu człowiekowi nie może się przytrafić nic złego ani za życia, ani po śmierci, a bogowie nigdy nie zaniechają troski o jego sprawy. Moja sprawa też dziś nie poszła tak sama z siebie. Jasno mi to się jawi, że umrzeć już i uwolnić się od kłopotów lepiej jest dla mnie. Dlatego też nigdy mnie tu nie powściągał mój znak i nie tak bardzo się gniewam na tych, którzy mię skazali, i na oskarżycieli moich. Chociaż oni nie w tej myśli skazywali mię i oskarżali, lecz myśleli, że mi zaszkodzą... Jeno za to należy się im nagana. Tylko o jedno ich proszę. Synów moich, kiedy dorosną, karzcie, mężowie, tak ich dręcząc, jak ja was dręczyłem, jeśli zobaczycie, że o pieniądze czy cokolwiek innego bardziej dbają niż o cnotę, i jeśli będzie się im wydawało, że są czymś, a nie będą niczym. Poniewierajcie ich tak samo, jak ja was poniewierałem, że nie troszczą się o to, co jest godne troski, i myślą, że są czymś, a niczym nie są. Jeśli to będziecie czynić, doznam od was sprawiedliwości i ja, i moi synowie. Ale już pora odejść, mnie na śmierć, a wam do życia. Kto z nas idzie do tego, co lepsze, nie wie jasno nikt oprócz Boga. 236 237 SOKRATES I PLATON PO WYSŁUCHANIU ARGUMENTÓW SYMIASZA I KEBESA (Fedon, 88e-89c) FEDON Echekratesie, ja nieraz podziwiałem Sokratesa, ale nigdy tak bardzo jak w tym momencie. Może nic w tym dziwnego, że miał od razu gotową odpowiedź. Ale co mnie najbardziej zdumiało? Po pierwsze to, że tak miło, życzliwie i z szacunkiem wysłuchał słów młodzieniaszków. Po drugie, że tak szybko wyczuł, jakie wrażenie ich słowa wywarły na nas. I wreszcie umiejętność, z jaką nas uratował i zgamął, można by powie- dzieć, z rozsypki, i popchnął do wspólnego z nim l#oczenia drogą argumentacji. ECHEKRATES Jak to uczynił? FEDON Opowiem ci. Siedziałem po jego prawej ręce na niskim stołku przy jego łożu, on był o wiele wyżej niż ja. Pogładził mnie po głowie i ujął w dłoń moje włosy na karku, lubił nieraz tak się bawić moimi włosami. "Jutro- powiedział - może zetniesz te piękne włosy, Fedonie". "Chyba tak, Sokratesie". "Ale nie zrobisz tego, jeśli poshichasz mojej rady". "Jakże to?" "Dzisiaj - rzekł - ja zetnę swoje włosy i ty swoje, jeśli nam dowód umrze i nie będziemy umieli go wskrzesić. Gdybym był tobą i gdyby tak mi dowód uciekł, przysiągłbym, jak Argejczycy, że nie prędzej włosy zapuszczę, aż znowu stanę do walki i pokonam argumenty Symiasza i Kebesa". "Ale - powiedziałem - mówi się, że i Herakles przeciw dwom nie poradzi". "Przyzwij więc mnie na pomoc jako swojego Jolaosa, dopóki jeszcze jest światło". "Przyzywam, ale nie jak Herakles Jolaosa, lecz jak Jolaos Heraklesa". "Żadna to różnica" - odrzekł. ODEJŚCIE SOKRATESA (Fedon, 115l#118e) ..."Tak, Sokratesie - powiedział Kriton. - Czy chcesz nam zostawić polecenia dotyczące twoich dzieci albo jakieś inne sprawy, w których moglibyśmy się tobie przysłużyć?". "Tylko to, co wam zawsze mówię, Z platońskich dialogów, listów i apokryfów Kritonie - rzekł. - Nic nowego. Dbając o siebie, przysłużycie się i mnie, i moim bliskim, cokolwiek będziecie czynili, jeśli nawet nie obiecacie tego teraz. A jeżeli, przeciwnie, zaniedbacie siebie i nie będziecie chcieli w ży- ciu iść krok za krokiem drogą wytyczoną przez nasze dzisiejsze, jak i dawniejsze rozważania, niczego nie osiągniecie, choćbyście teraz najgor- liwiej przyrzekali". "Bardzo będziemy się starali o to. Ale jak mamy cię pogrzebać?". ,jak chcecie - odparł - jeśli zdołacie mię pochwycić i nie wymknę się wam z rąk". Cicho się zaśmiał i, spojrzawszy na nas, mówił: "Słuchajcie, nie mogę przekonać Kritona, że jestem tym Sokratesem, który teraz rozmawia z wami i starannie porządkuje każdy człon argumentacji. On myśli, że jestem tym, którego niebawem ujrzycie jako zwłoki, więc pyta, jak mnie pogrzebać. Chociaż tak długo mówiłem o tym, że po wypiciu trucizny już nie będę z wami, lecz odejdę do jakiegoś szczęścia Błogosła- wionych, jemu się zdaje, że ja takie rzeczy gadam tylko dla pocieszenia was i siebie samego. Dajcie za mnie gwarancję Kritonowi, przeciwną wobec tej, jaką na procesie dał za mnie sędziom. On gwarantował, że zostanę, wy macie złożyć zapewnienie, że nie zostanę tu, skoro umrę, lecz naprawdę odejdę, niechże to Kriton łatwiej zniesie i niech się nie oburza widząc, jak palą albo grżebią moje ciało, niech nie myśli, że okropnych rzeczy doznaję. I niech podczas pogtzebu nie mówi, że składa na marach albo wyprowadza, albo chowa Sokratesa. Bądź pewny, kochany Kritonie, że takie błędne wyrażenia są nie tylko niepożądane same w sobie, ale wszczepiają w duszę zło. Nie, musisz dobrze się trzymać i mówić, że grzebiesz moje ciało, a grzebiesz je tak, jak się tobie podoba, i według tego, co ty uznajesz za najbardziej zgodne z obyczajem". Rzekłszy to, wstał i poszedł do innego pokoju, żeby się wykąpać. Kriton udał się za nim, a nam kazał czekać. Czekaliśmy więc, rozmawiając o wszystkim, co usłyszeliśmy, a także o wielkim nieszczęściu, jakie nas dotknęło, bo czuliśmy, że był on dla nas jakby ojcem, więc nueliśmy prcez resztę lat żyć w sieroctwie. Kiedy się wykąpał i przyprowadzono doń dzieci jego, a miał dwóch małych synków i jednego dużego, i przyszły z jego domu kobiety, rozmawiał z nimi w obecności Kritona i podał im ostatnią swoją wolę, a potem powiedział kobietom i dzieciom, żeby wróciły do domu, sam zaś pxzyszedł do nas. A było już blisko zachodu słońca. Dużo bowiem czasu w tamtym pokoju przebywał. Wrócił świeży po kąpieli i usiadł. Potem już niewiele mówiono. Wszedł urzędnik Jedenastu [grona rządowego zawiadującego więziennictwem w Atenach] i rzekł: "Sokratesie, od ciebie nie doznam tego, czego doznaję od innych, którzy złoszczą się i przeklinają mnie, kiedy na polecenie władz każę im wypić truciznę. O, nie, ciebie poznałem przez te dni jako człowieka pod każdym względem najszlachetniejszego, najłagodniejszego i najlepsze- 238 239 SOKRA'fES I PLATON go ze wszystkich, jacy kiedykolwiek tu traftli, i wiem, że gniewasz się nie na mnie, lecz na innych, bo zdajesz sobie sprawę z tego, że to oni zawinili. Znasz posłanie, z jakim teraz do ciebie przychodzę, bądź pozdrowiony i postaraj się to, czego nie można uniknąć, znieść tak łagodnie, jak możesz". Wybuchnął płaczem, odwrócił się i odszedł. Sokrates, spojrzawszy ku niemu, rzekł: "1# też bądź pozdrowiony, uczynię, jak powiedziałeś". A zwracając się do nas: "Jaki to uprzejmy człowiek. Odkąd tu jestem, przychodził do mnie i nieraz ze mną gawędził, i był najlepszym z ludzi, a jak szlachetnie teraz nade mną płacze. Ale do rzeczy, Kritonie, zróbmy, co on polecił, niech ktoś przyniesie ttvciznę, jeśli już jest utarta. Jeśli nie, niech ten człowiek ją przygotuje". A Kriton: "Myślę jednak, Sokratesie, że słońce jeszcze spoczywa na górach, dopiero ma zajść. A wiem, że inni brali truciznę bardzo długo po tym, jak przysłano im nakaz, i w tym czasie jedli i pili do woli, a niektórzy też cieszyli się towarzystwem ludzi, których kochali. Nie śpiesz się. Jeszcze jest sporo czasu". Na to Sokrates: "Można zrozumieć, że ci, o których mówisz, tak postępują, bo oni uważają, że coś przez to zyskują. Ale trzeba też zrozumieć, że mnie nie wydaje się, bym mógł coś zyskać, jeśli wypiję truciznę trochę później. Tylko bym się we własnych moich oczach ośmieszył, jeślibym tak przylgnął do życia i próbował coś oszczędzać, gdy już nie ma nic do oszczędzenia. Uczyń, jak powiedziałem, nie próbuj zwlekać". Wówczas Kriton skinął na chłopca stojącego w pobliżu. Chłopiec wy- szedł i przez długi czas go nie było, wreszcie wrócił z człowiekiem, który miał podać truciznę: niósł ją w kubku już gotową. Ujrzawszy go, Sokrates rzekł: "Dobrze, poczciwy człowieku, ty się na tym znasz, powiedz, co mam robić". "Nic - odrzekł tamten - tylko wypić i przechadzać się, aż ci ociężeją nogi. Wtedy trzeba się położyć, a trucizna sama dokona dzieła". Mówiąc to, podał kubek Sol#atesowi, a ten go wziął bardzo spokojnie, o Echekratesie, ani nie zadrżał, ani nie pobladł, ani nic nie poruszyło się w jego twarzy, lecz tylko według swego zwyczaju spode łba spojrzał na tego człowieka szeroko otwartymi oczami: "Słuchaj, gdyby tak wylać trochę z tego kubka na ofiarę dla jakiegoś bóstwa? Można czy nie?". "Sokratesie- rzekł tamten - ucieramy tylko taką ilość, jaka jest poUzebna". "Rozumiem. Ale pomodlić się do bogów, to i można, i trzeba, by moje odejście stąd tam było pomyślne. Modlę się więc i oby modlitwa była wysłuchana". Mówiąc te słowa, podniósł kubek do ust i wychylił go pogodnie i spokojnie. Aż do tego momentu większość z nas dzielnie broniła się przed płaczem, ale gdy ujrzeliśmy, że on pije i już wypił, nie mogliśmy się powstrzymać. Na przekór mojej woli łzy splywały mi po policzkach, więc zakryłem twarz płaszczem i tak samotny łkałem. Nie nad nim płakałem, lecz nad swoją niedolą, że takiego przyjaciela mi zabierają. Kriton wstał jeszcze przede Z płatońskich diałogów, listów i apokryfów mną, bo nie potrafił łez powściągnąć. Apollodoros, który i przedtem płakał bez przerwy, teraz tak zawodził w żalu, że wszystlach nas załamał, oprócz jednego Sokratesa. On tzekł: "Jak wy się zachowujecie, dziwni ludzie? Odesłałem kobiety głównie z tego powodu: żeby się nie zachowywały niedorzecznie. Słyszałem bowiem, że trzeba umrzeć w spokojnym milcze- niu. Bądźcie spokojni, bądźcie dzielni". Zawstydziliśmy się i usiłowaliśmy nie plakać. A on przechadzał się i gdy powiedział, że już czuje ociężałość w nogach, położył się na wznak, bo tak radził tamten, który preyniósł truciznę. Tamten też położył na nim ręce i po pewnym czasie zaczął badać jego stopy i nogi, potem ucisnął mocno jego stopę i zapytał, czy to czuje. Rzekł: "Nie". Więc tamten badał w taki sposób uda i przesuwając ręce coraz wyżej, pokazywał, że stygnie on i drętwieje. Nie przestawał go dotykać i powiedział, że kiedy to dotcze do serca, on odejdzie. Chłód już ogamął pachwinę. Odsłaniając twarz, która była zala-yta, powiedział, a były to jego ostatnie słowa: "Kritonie, winni jesteśmy Asklepiosowi koguta. Wywiążcie się z tego, nie zapomnijcie". "7robimy tak - mówi Kriton.- Pomysl, czy nie chcesz nam jeszcze coś powiedzieć". Na to pytanie już nic nie odrzekł, tylko po krótkim czasie poruszył się. Tamten człowiek odkrył go. Oczy już były nieruchome. Kriton, gdy to ujrzał, zamknął mu usta i powieki. Taki był, Echekratesie, kres naszego przyjaciela, którego spośród wszyst- kich ludzi, jakich poznaliśmy w owych czasach, możemy nazwać najlep- szym i pod każdym względem najrozumniejszym i najbardziej prawym. 240 241 SOKRATES I PLATON NAUKI PLATOŃSKIEGO SOKRATESA: WZBICIE SIIĘ W GÓRĘ (Fajdros, 246d-247c) Przyrodzoną ma skrzydło siłę, żeby się wzbijać w górę i żeby to, co ciężkie, nieść tam, gdzie mieszka ród bogów. Ze wszystkich rzeczy cielesnych ono najbardziej uczestniczy w boskości. Boski zaś pierwiastek to piękno, mądrość, dobro i wszystkie tym podobne cechy. Nimi się karmią i najbardziej wzmagają pióra duszy, które od tego, cc haniebne, złe i w ogóle tamtym przeciwne, marnieją i giną. Wielki na niebiosach wódz, Zeus, powożąc rydwanem skczydlatym, przodem jedzie. Porządkuje wszystko i o wszystko się troszczy. Za nim całe bogów i dajmonów wojsko, uszykowane w jedenastu zastępach. Tylko Hestia zostaje w domu bogów, zupehiie sama. Z innych zaś bogów, którzy są zaliczani do dwunastki* przywódców, każdy kieruje tym zastępem, na którego czele został postawiony. Wiele jest błogosławionych widoków i dróg pośród nieba. W różne je przemierzają strony szczęśliwi bogowie, z których każdy czyni to, co do niego należy. Idzie za nimi każdy, kto tylko chce i może, albowiem zawiść poza chórem bogów stoi. Kiedy zaś udają się bogowie na święta i na ucztę, przejeżdżają pod samym szczytem niebieskiej kopuły. Ich rydwany, których konie są poshiszne lejcom, równo i łatwo tam idą, inne zaś wozy ledwie mogą tej drodze sprostać. Koń bowiem narowisty obciąża rydwan i ciągnie go w dół, do ziemi, jeśli nie został przez woźnicę dobrze do lejców przyuczony. Tutaj czeka dusze ostateczny trud i zmaganie. Albowiem te, które się nazywa nieśmiertelnymi, przecho- dzą, skoro doszły do szczytu, na drugą stronę i stają na grzbiecie nieba, a wtedy jego obrót je niesie dookoła, kiedy wpatrują się w to, co jest poza niebem. Tego zaś nadniebiańskiego obszaru nie wyśpiewał godnie jeszcze żaden z naszych tu poetów i nigdy nie wyśpiewa. A oto jaki on jest. Trzeba się odważyć nazwać to prawdziwie, zwłaszcza gdy o prawdzie rozprawiam. Bez barw, bez kształtów, niedotykalny byt naprawdę bytujący, który tylko sternik duszy, rozum, oglądać może i którego dotyczy cała prawdziwa wiedza, wypełnia ten obszar... * Zeus, Hera, Posejdon, Demeter, Apollo, Artemida, Ares, Afrodyta, Hermes, Atena, Hefajstos, Hestia. Z platońskich dialogów, hstów i apokryfów MIT O ŚWIERSZCZACH (Fajdros, 258e-259d) SOKRATES Chyba nie brak nam czasu. A przy tym świerszcze zdają się nas obserwować, gdy nad naszymi głowami śpiewają w tym upale i zmawia- ją się z sobą. Gdyby tak zobaczyły, że my nie rozmawiamy, ale, jak to niejeden w południe, kiwamy się ukołysani ich pieśnią w lenistwie naszego umysłu, słusznie śmiałyby się z nas, myśląc sobie: jakieś thtmoki ptzyszły do ich ustronia, by spać jak owce u zdroju w południo- wej porze. Lecz gdy ujrzą, że rozmawiamy i płyniemy obok nich nie uwiedzeni syrenizni ich głosami, będą nas podziwiać i udzielą nam daru, jaki mają od bogów, aby nim ludzi obdarzały. FAJDROS Cóż to za dar one mają? Jakoś nigdy o nim nie słyszałem. SOKRATES To nie przystoi miłośnikowi Muz, nic o takich r Leczach nie wiedzieć. Jest opowieść, że świerszcze były niegdyś ludźmi, jeszcze przed nasta- niem Muz. Skoro zaś Muzy się narodziły i zabrznvała pieśń, niektórzy z owych ludzi tak się tym zachwycili, że śpiewali i śpiewali, zapomina- jąc o jedzeniu i piciu, i sami nie wiedzieli, kiedy marli. Z nich właśnie powstał potem ród świerszczy, który ma ten dar od Muz, że nie potrzebują żadnego pożywienia, lecz tylko śpiewają i śpiewają, aż pomrą, a wtedy do Muz idą, żeby im powiedzieć, kto każdej z nich oddaje cześć na ziemi. Terpsychorze mówią o tych, którzy ją uczcili tańcem, a dzięki temu stają się jej bardziej mili. Zjednują przychylnośE Erato dla poetów miłości, tak samo innych Muz wedhig różnych sposobów oddawania im czci. Najstarszej zaś, którą jest Kaliope, i na- stępnej po niej Uranii opowiadają o tych, którzy poświęcają życie filo- zofii i szczególnie czczą muzykę owych dwóch bogiń. One, zajmując się niebem, jak też mowami boskimi i ludzkimi, najpięlmiejszy ze wszyst- kich głos wydają. Z wielu powodów powinno się w pohidniowej godzi- nie o czymś rozmawiać, a nie spać tylko. FAJDROS Więc rozmawiajmy 242 243 SOKRATES I PLATON MODLITWA DO BOGÓW GAJU (Fajdros, 279b-c) FAJDROS Chodźmy już, bo upał zelżał. SOKRATES Nie należałoby jednak przedtem się pomodlić do tutejszych bóstw? FAJDROS Tak, na pewno SOKRATES O miły Panie, jak też inni, którzy tu mieszkacie, bogowie! Dajcie mi to, żebym stał się piękny wewnątrz. Co zaś mam na zewnątrz, niech dobrze przystaje do tego, co wewnątrz jest. Obym zawsze mniemał, że bogatym jest tylko mądry. Złota niech tyle mam, ile ani unieść, ani uciągnąć nikt nie zdoła oprócz człowieka, który we wszystkim miarę zna. Czy trzeba jeszcze coś dodać, Fajdrosie? Ja się dosyć pomodliłem. FAJDROS Niech to będzie też ode mnie. Przyjaciele dolę mają wspólną. SOKRATES No to chodźmy SOKRATES WYPYTUJE DIOTIMĘ O EROSA (Uczta, 202d-204c) "Czymże - zapytałem - jest Eros? Czy istotą śmiertelną?". "Nie". "VV#ięc czym?". "Jak już powiedziałam - odrzekła Diotima - jest on pomiędzy istotą śmiertelną a istotą nieśxniertelną". "Czymże więc on jest, Diotimo?". "Dajmonem wielkim, Sokratesie. Wszystko zaś, co dajmoniczne, jest czymś pośrednim między bogami a ludźmi". "Czego on dokonuje?" - zapytałem. "Jest tłumaczem i posłem ludzi wobec bogów i bogów wobec ludzi: od ludzi zanosi prośby i ofiary, od bogów rozkazy i nagrody za ofiary. Będąc zaś w środku, wypełnia przestrzeń między bogami a ludźmi, aby się świat nie rozpadł. Dzięki niemu udaje się cała sztuka przepowiedni i sztuka Z platońskich dialogów, listów i apokryfów obrzędów ofiamych, misteriów, zaklęć, wróżb i czarów. Bóstwo bowiem nie obcuje z człowiekiem, ale za pośrednictwem dajmona odbywa się wszelkie obcowanie i rozmowa bogów z ludźmi na jawie i we śnie. Ten, kto się na tych sprawach zna, jest człowiekiem wtajemniczonym, a ten, kto się zna na innych sztukach, jest tylko rzemieślnikiem. Owych zaś dajmonów jest wielu, i to rozmaitych, a jednym z nich jest Eros". "A od jakiego ojca pochodzi - zapytałem - i od jakiej matki?" "Długo by o tym opowiadać - rzekła Diotima. - A jednak opowiem. Oto kiedy się narodziła Afrodyta, ucztę wyprawili bogowie, wśród których był także syn Przemyślności, Dostatek. Kiedy biesiadowali, przyszła, jak to zwykle w takim czasie się dzieje, Bieda i stanęła u drzwi, żebrząc. Dostatek zaś, upoiwszy się nektarem (bo wina jeszcze nie było), wyszedł do Zeusowego ogrodu i zasnął. A Bieda, zapragnąwszy na przekór swej niedoli dziecko mieć z Dostatku, kładzie się obok niego. I poczęła Erosa. Z tej to prcyczyny jest on, poczęty podczas święta narodzin Afrodyty, towarzyszem jej i sługą, a z natury jest miłośnikiem tego, co pięl#te. Bo i Afrodyta piękna jest. Ponieważ zaś jego rodzicami są Dostatek i Bieda, oto jaką ma dolę: po pierwsze, jest zawsze ubogi, bynajmniej nie jest powabny i piękny, chociaż wielu takiego sobie wyobraża, Iecz twardy, osypany kurzem, bosy i bezdomny, na ziemi się kładzie, a nad nim tylko gwiazdy się palą, u clrzwi i na skraju drogi pod gołym niebem zasypia, matki bowiem mając naturę, zawsze jest z ubóstwem zbratany. Po ojcu zaś ma to, że stale czatuje na wszystko, co dobre i piękne, i mężny jest, wytrwały w wędrowaniu, gwał- towny, groźnym jest łowcą i zawsze knuje jakieś podstępy, złal#tiony roztropności i zdolny do niej, przez całe życie filozofuje, groźny zaklinacz, czarodziej i sofista. I z natury nie jest ani śmiertelny, ani nieśmiertelny, lecz tego samego dnia rozkwita, jeśli dobrze mu się powiedzie, i żyje, a potem umiera. I znowu odżywa dzięki naturze ojca. Ale to, co mu się darzy, zawsze też odpływa, więc nie żyje Eros ani w ubóstwie, ani w bogactwie, i znajduje się też pośrodku między mądrością a nieuctwem. Tak to bowiem jest: z bogów żaden ani nie filozofuje, ani nie pragnie zdobyć mądrości, jest już bowiem mądry. Ani nikt inny, jeśli już jest mądry, nie ftlozofuje. Nie filozofują też ani nie pragną zdobyć mądrości nieucy. Właśnie to bowiem przykre jest w nieuctwie, że człowiek, który nie jest ani pięlmy, ani dobry, ani rozumny, jednak mniema, że mu niczego nie brak. Czy ten, kto nie wie, że mu jakiejś rzeczy brak, mógłby jej pragnąć?". "Któż więc, Diotimo, filozofuje, jeśIi nie czynią tego ani mędrcy, ani nieucy?". "Już chyba i dla dziecka jest jasne - rzekła - że właśnie ci, którzy w środku między jednymi a drugimi się znajdują, a do takich należy i Eros. Mądrość jest przecież jedną z najpiękniejszych rzeczy, a Eros jest miłością do tego, co piękne, musi więc być fiIozofem, będąc zaś filozofem, znajduje 244 245 SOKRATES I PLATON się pomiędzy mędrcem a nieukiem. Również w tym wypadku przyczyną jest jego rodowód, urodził się bowiem z ojca mądrego, z matki zaś dalekiej od mądrości i ubogiej. Oto jaka jest natura tego dajmona, miły Sokratesie. Nic zaś w tym dziwnego, że ty sobie Erosa inaczej wyobrażałeś. Jak bowiem z twoich słów wnioskuję, za Erosa uważałeś przedmiot miłości, nie zaś samo kochanie. Myślę, że właśnie dlatego Eros wydał ci się doskonale piękny. To bowiem, co budzi miłość, jest naprawdę pięlme, zachwycające, doskonałe, błogosławione. Samo kochanie zaś inną ma istotę, taką, jak ci opisałam". DIOTIMA MÓWI O MORZU PIĘKNA ( Uczta, 2 l0e-21 lb) "Tego, co teraz powiem, shichaj, jak tylko możesz, najuważniej. Kto aż tu w sprawach Erosa został doprowadzony, kolejne stopnie piękności trafnie dostrzegając, ten, gdy dotrze do celu wtajemniczenia, ujrcy nagle cudowne, samo piękno, właśnie to, Sokratesie, do którego zmierzały wszystlóe jego minione trudy, piękno zawsze pierwsze, ani nie powstające, ani nie ginące, ani nie wzmagające się, ani nie gasnące; nie jest ono pod jednym względem piękne, a pod innym obmierzłe, nie jest piękne w zależności od czasu, okoliczności czy miejsca, nie jest piękne dla jednych oczu, a obmierzłe dla innych, ani nie ukazuje się ono jako twarz czy ręce, czy jakakolwiek rzecz cielesna, ani jako mowa jakaś czy nauka, ani jako istniejące w jakimś innym bycie - czy będzie nim istota żyjąca, czy ziemia, czy niebo, czy cokolwiek innego - ale piękno samo w sobie i tylko z sobą, zawsze takie samo; wszystkie zaś inne rzeczy piękne w nim uczestniczą w taki sposób, że podczas gdy one powstają i giną, ono ani nie wzmaga się, ani nie przygasa, ani żadnym przemianom nie ulega". ALEGORIA JASKINI (Państwo, 7, 514a-517a) SOKRATES Wyobraź sobie ludzi żyjących w siedzibie podziemnej, jakby w jaskini, która z jednej strony jest otwarta rozlegle, całą szerokością, ku światłu. Wewnątrz niej od dzieciństwa, mając nogi i szyje w łańcuchach, muszą oni trwać w tym samym zawsze miejscu, a ponieważ pęta nie pozwalają Z platońskich dialogów, listów i apokryfów im nawet odwrócić głowy, widzą jedynie to, co jest przed nimi. Światło na nich pada tylko od ognia, który płonie z tyłu, za ich plecami, daleko, wysoko. Między ogniem a więźniami tymi zobacz wysoką drogę, wzdłuż której zbudowano murek podobny do takiej przegrody, jaką kuglarze, by nad nią pokazywać kukiełki, stawiają między sobą a publicznością. GLAUKON Widzę to. SOKRATES Wyobraź też sobie, że drogą po tamtej stronie przegrody przechodzą jacyś ludzie, niosąc rozmaite przedmioty, które wyrastają ponad murek, a są to postacie ludzkie i zwierzęce, urobione w kamieniu, w drewnie i we wszelkiej innej materii. Z tych zaś, któtzy je niosą, oczywiście jedni coś mówią, a drudzy milczą. GLAUKON Coś przedziwnego opisujesz, przedziwni to więźniowie. SOKRATES Są do nas podobni. Czy myślisz, że w swoim położeniu mogą oni cokolwiek z siebie samych albo z siebie nawzajem dostrzec oprócz cieni rzucanych przez ogień na tę ścianę jaskini, która jest przed nimi? GLAUKON Jakżeby mogli, skoro skazano ich na to, że przez całe życie mają głowę nieruchomą? SOKRATES A co się tyczy dostrzegania niesionych przedmiotów, czy nie to samo trzeba rzec ? GLAUKON Jakżeby inaczej ? SOKRATES Gdyby więc dane im było z sobą rozmawiać, czy nie sądzisz, iż mówiąc o cieniach, jakie widzą, mniemaliby, że mówią o przedmiotach? GLAUKON Oczywiście. 246 247 SOKRATES I PLATON SOKRATES A gdyby tak echo, ilekroć się odezwie ktokolwiek z przechodzących drogą, odbiło się o głąb pieczaxy? Nie wydaje ci się, że musieliby to uznać za głos przechodzącego cienia? GLAUKON O, tak, na Zeusa! SOKRATES Nie można więc wątpić, że w oczach tych ludzi rzeczywistością byłyby cienie wytworzonych przedmiotów. GLAUKON Nie można. SOKRATES Zastanów się teraz, czym byłoby dla nich wyzwolenie z więzów i ule- czenie z niewiedzy. Gdyby to się mogło w naturalny sposób dokonać... Gdyby tak rozpętano jednego z więźniów i nagle zmuszono go, by powstał i odwrócił głowę, i szedł, i spojrzał w górę ku światłu... Jemu wszystko to zadawałoby ból, a olśnienie całkowicie przeszkodziłoby patrzeć na przedmioty, których cienie przedtem oglądał. Gdyby mu powiedziano, że wtedy widział to, co jest wyzute z rzeczywistości, teraz zaś, będąc bliżej rzeczy istniejących i zwracając się ku temu, co bardziej istnieje, lepiej widzi? I gdyby, pokazując mu każdy z przesuwających się przed nim przedmiotów, żądano, by mówił, co to jest? Czy nie myślisz, że czułby się zagubiony i mniemałby, iż przedmioty, jakie przedtem widział, są bardziej rzeczywiste od tych, które mu się teraz pokazuje? GLAUKON Z pewnością. SOKRATES A gdyby mu kazano spojrzeć w samo światło, czy nie sądzisz, że zabolałyby go oczy, że odwróciłby się i wolał znowu wpatcywać się w to, na co patrzeć jest w stanie, i uznałby, że jest to o wiele wyraźniejsze od wszystkiego, co przed nim odsłaniają teraz? GLAUKON Tak myślę. Z platońskich dialogów, listów i apokryfów SOKRA#S Gdyby go wyciągnięto siłą i powleczono na wysokie urwiska, i nie chciano wypuścić z rąk, ażby się wynurzył na światło słońca, czyż nie cierpiałby i nie oburzał się na to wleczenie, a gdyby już doszedł do tego światła, nie byłżeby nim tak oślepiony, że nie mógłby dostrzec żadnego z przedmiotów, jakie tu nazywamy rzeczywistymi? GLAUKON Nie mógłby, przynajmniej na razie SOKRATES Myslę, że musiałby się dopiero przyzwyczaić do pahzenia na gómy świat. Z początku najlepiej dostrzegałby cienie, następnie obrazy ludzi i innych ptzedtniotów odbite w wodzie, wreszcie same pr Ledmioty. Po takich do- świadczeniach, podnosząc wzrok ku światłu gwiazd i księżyca, łatwiej by nocą oglądał to, co jest na niebie, i samo niebo, niż za dnia słońce i jego blask. GLAUKON Bez wątpienia. SOKRATES W końcu, jak myślę, na samo słońce, już nie na jego odbicie w wodzie i nie na pozór słońca tam, gdzie go nie ma, lecz na takie, jakie jest ono samo w sobie, we własnym swoim miejscu, umiałby patrzeć. GLAUKON Z pewnością. SOKRATES Potem przez rozumowanie doszedłby do przeświadczenia, że ono, które tworzy i pory roku, i same lata, i wszystkim w świecie widzialnym tządzi, jest w pewien sposób także przyczyną wszystkiego, co oni tam w dole widzieli. GLAUKON Jasne, że musiałby dojść do takiego wniosku. SOKRATES Cóż więc? Czy nie zdaje ci się, że przypominając sobie miejsce, gdzie przedtem przebywał, jak też tamtejszą mądrość i postacie ówczesnych współwięźniów, gratulowałby sobie zmiany, a nad tamtymi się litował? 248 249 SOKRATES I PLATON GLAUKON I to jeszcze jak! SOKRATES Co się tyczy zaszczytów i pochwał, jakich mogli oni sobie wtedy wzajemnie udzielać, i nagród przyznawanych za najlepsze oko do śle- dzenia cieni przesuwających się po ścianie jaskini, za największą zdol- ność zapamiętywania, które zazwyczaj idą wcześniej, które później, któ- re razem, i szczególną bystrość, gdy na podstawie takich spostrzeżeń przewiduje się, co ma nastąpić, czy myślisz, że to wszystko budziłoby w owym człowieku jakąkolwiek tęsknotę i że komukolwiek z tamtych w dole zazdrościłby zaszczytów i władzy? Czy raczej doświadczałby takiego uczucia, jakie wyraża Homer, i o wiele wolałby na ziemi być najemnikiem u męża niebogatego [Odyseja, 11, 489-490) niż tak mniemać, jak się tam na dole mniema, i tak żyć, jak tam się żyje? GLAUKON Ja też myślę, że on w ogóle cokolwiek by przyjął, byle tylko nie mniemać i nie żyć tak, jak tam. SOKRATES Jeszcze jedno rozważ. Gdyby ten człowiek zszedł z powrotem na dół i usiadł na dawnym miejscu, czy zmrok nie zaćmiłby jego oczu, którymi dopiero co patrzał na słońce? GLAUKON Na pewno tak. SOKRATES I gdyby mając oczy jeszcze zaćmione, dopóki nie przywykną one do zmroku, co wymagałoby sporego czasu, miał osądzać owe cienie i spierać się o nie z ludźmi, którzy nigdy nie przestali być więźniami, czy nie wzbudziłby śmiechu i nie mówiono by, że z tej wyprawy na górę wrócił ze wzrokiem zepsutym, a więc nie warto nawet próbować tam kiedykolwiek pójść. Gdyby zaś ktoś usiłował tych ludzi rozwiązać i tam wyprowadzić, to gdyby tylko mogli go dostać w swoje ręce i zabić, toby zabili. Z platońskich dialogów, listów i apokryfów GLAUKON Z całą pewnością. WOBEC TAJEMNICY (I.ist 7, 341b--e) Jedno rzec muszę o wszystlach, ldórzy pisali i pisać będą, a twierdz# iż znają to, nad czym ja pracuję, jakoby usłyszeli o tym ode mnie albo od innych, albo #li to sami. Otóż niemożliwe jest, pr Lynajmniej w moim przekonaniu, żeby oni cokolwiek z tego rozumieli. Dotąd nie ma o tym żadnego mojego pisma ani nigdy nie będzie. W ogóle bowiem nie można tego wyrazić, jak się wyraża inne rodzaje wiedzy. Lecz tylko z długiego obcowania z samym pr#miotem i zżycia się z nun, nagle, jak światło wzniecone wyt<#słym o#Ziem, powstaje to w duszy i satno siebie karmi. Wiem, oczywiście, że gdyby należało to zapisać albo wypowiedzieć, najlepiej bym ja to uczynił. I wiem, że gdybym to z1e zapisał, nie byłbym tym, który najmniej się zasmucił. Gdybym mniemał, ż# można to ludziom wielu należycie preedstawić na piśmie i objaśnić, jalaeż inne miałbym w życiu piękniejsze zadanie niźli ku wielkiemu ich pożytkowi właśnie to zapisać, wyja- wiając im wszystl#m, czym jest ptzyroda? Ale nie sądzę, by zarniar opowiedzenia o tych sprawach był czymś dobrym, chyba że pisałoby się jeno dla nielicznych, którzy przecież nawet sami, z pomocą krótkiego tylko wsk#,#nia, zdolni są do talaego adl#-ycia Co się zaś tyczy innych ludzi, przedstawienie to wzbudziłoby w jednych, zupełnie bezpodstawnie, niesłuszną wzgardę, a w innych wyniosłą i próżną nadzieję, jakoby nauczyli się czegoś wspaniałego. APOKRYF PLATOŃSKI: ZIMORODEK CZYLI O PRZEMIANIE CHAJREFON Co to za głos, Sokratesie, już od dawna dobiega do nas z tamtego nadmorskiego wzgórza? Jakże się przymila uszom? Które to z żywych stworzeń tak się odzywa? Przecież te, co mieszkają nad wodami, są zazwyczaj nieme. SOKRATES Morski to jest ptak, Chajrefoncie, zwie się zimorodek. Serdecznie skarży się i łka, a stara o nim opowieść kołacze się wśród ludzi: że niegdyś kobieta, 250 251 SOKRATES I PLATON która była córką Eola, syna Hellena, opłakiwała w czułej tęslmocie zgon swego męża, a był nim Keyks z Trachiny, syn gwiazdy Juttzenki, pięknego też ojca piękny syn. Błądziła potem po całej ziemi i nigdzie nie mogła go odnaleźć, aż jakimś boskim zrządzeniem oblokła się w pióra na podobień- stwo ptaka i odtąd lata nad morzem, ciągle szukając ukochanego. CHAJREFON To właśnie ten zimorodek, o którym mówisz? Nigdy przedtem nie słyszałem jego głosu, ale już mogę powiedzieć, że zaiste zadźwięczał mi niezwyczajnie. I od razu się czuje ból w krzyku tego stworzenia. A jak duże jest ono, Sokratesie? SOKRATES Nieduże. Wielkiej zaś czci doznało od bogów za miłość do małżonka. Bo to ze względu na przychówek zimorodków i na dni dla nich wyznaczone świat w samym środku zimy cieszy się niezimową pogodą, jaką mamy zwłaszcza dziś. Czy widzisz, jak czysty jest przestwór nad nami, a morze gładkie, pogodne, ciche, rzekłbyś: zwierciadło? CHAJREFON Słusznie powiadasz. Dzisiaj mamy zaprawdę dzień pogody zimorodko- wej, a wczoraj było dosyć podobnie. Ale, na bogów, Sokratesie, jak można wierzyć tym pierwotnym podaniom, że z ptaków powstały nie- gdyś kobiety, a z kobiet ptaki? Takie rzeczy wydają mi się czymś najbardziej ze wszystkiego niemożliwym. SOKRATES Chajrefoncie drogi, mnie się z kolei wydaje, że w wyrokowan?u o tym, co jest możliwe, a co niemożliwe, jesteśmy w ogóle krótkowzrocznymi sędziami. Uznajemy bowiem coś za niesłychane, nieprawdopodobne i nie do wiary, mając na względzie siły ludzkie. Wiele więc rzeczy łatwych uważamy za niemożliwe, osiągalnych za nieosiągalne: często mniemamy tak z braku doświadczenia, a nieraz po prostu z głupoty. Zaiste dzieckiem okazuje się każdy człowiek, choc'by nawet był sędziwy, gdyż w porówna- niu z wiecznością czas jego życia bardzo jest l#ótki, ulotny jak dzieciń- stwo. Czy myślisz, kochany, że ci, którzy zupełnie nie znają mocy bogów i dajmonów, jak też sił działających w całej przyrodzie, mogliby trafnie powiedzieć, co z tych rzeczy jest możliwe, a co niemożliwe? Przecież widziałeś, Chajrefoncie, jaka trzy dni temu była zima. Wystarczy sobie przypomnieć te błyskawice i gromy, i wściekły napór wichury. Straszne. Można było pomyśleć, że cały świat runie w gruzy. Z platońskicb dialogów, listów i apokryfów Niedhigo zaś potem nastało cudowne rozpogodzenie, które aż do dziś trwa. Co więc ci się zdaje większe i trudniejsze: czy tamtą potworną nawahiicę i zamęt żywiołów przemienić w tę przejrzystą pogodę i otulić cały świat błogą ciszą, czy raczej przeobrazić postać kobiety w postać jakiegoś ptaka? Jak u nas dzieci, umiejące lepić z gliny lub wosku, kształtują z tego tworzywa wiele różnych wyobrażonych kształtów, tak bóstwu, które ma nad nami wielką, nie dającą się nawet porównać przewagę, chyba łatwo jest dokonywać takich rzeczy, i jeszcze większych. Powiedz, ile razy niebo całe przewyższa cię wielkością? Potrafisz to wyliczyć? CHAJREFON Ależ, Sokratesie, kto z ludzi byłby w stanie poznać i wyrazić taką rzecz? Nawet słów do tego braknie. SOKRATES A czy nie widzimy, że i wśród ludzi jedni drugich ogromnie przewyż- szają tym, że mają pewne zdolności, jakich inni nie mają? Ogromna jest, na przykład, nie do pojęcia różnica między wiekiem męskim a wiekiem całkiem niemowlęcym - weźmy takie dziecko w pięć albo dziesięć dni po narodzinach - gdy chodzi o moc i bezradność we wszystkich niemal czynnościach życia, zarówno tych, które się wykonuje dzięki umiejętno- ściom wymagającym niemałej pomysłowości, jak i tych, które się w cie- le i duszy dzieją. To jasne, że one tym małym dzieciom, o jakich mówię, nie mogłyby nawet przyjść do głowy. Tak więc pod względem mocy jeden człowiek dorosły ma nad tamtymi niewspółmierną przewagę: jeden mężczyzna mógłby łatwo pokonać dziesiątki tysięcy takich istot. Z samej natury jest z ludźmi tak, że na początku przechodzą przez wiek dziecięey, zupełnie bezradny pod każdym względem i bezsilny. Jeśli zaś człowiek, jak widzimy, tak się ogromnie różni od człowieka, czymże, pomyślmy, wobec naszych mocy musi się całe niebo okazać oczom tych z kolei, którzy będą zdolni to pojąć? Wiarogodne to wielu się ludziom wyda, że jak ogrom wszechświa- ta przerasta istotę Sokratesa czy Chajrefonta, w takiej też mierze moc jego, myśl i umysł różnią się od tego, co nas cechuje. Pxzecież niemało jest takich r Leczy, którym ani ty, ani ja, ani wielu podobnych nam ludzi nie może sprostać, a dla innych są one całlaem łatwe. Wystarczy wspomnieć, # # # flecie jest dla nieumiejących grać, a czytanie i pisanie dla niepiśmiennych, dopóki się tego nie nauczą, czymś bardziej niemożliwym, # przemiana ptaków w kobiety albo kobiet w ptala. Moc przyrody obecna w plastrze pszczelim, prcenikając do czerwia beznog-iego i bezsktzydłego, wyposaża go w odnóża i skrzydełka i roziskża wielką rozmaitością pięknych, 252 253 SOKRATES I PLATON mieniących się barw, czyli kształtuje pszczołę, umiejętną pracownicę, zbieraczkę boslaego miodu. Z niemych i pozbawionych życia jaj wypro- wadza rozliczne rodzaje tworów skxzydlatych, lądowych i wodnych, a czyni to, jak niektózzy mniemają, z pomocą sił boskich, wywodzących się z najwyższego eteru. Skoro więc nieśmiertelne moce są tak wielkie, a my jesteśmy śmiertelni, mali i tak zupehue nieudolni w rozpoznawaniu rzeczy zarówno wielkich, jak i małych, i przeważnie zagubieni nawet w tym, co się w nas samych dzieje, czyż możemy stanowczo powiedzieć, jak się owe moce mają czy to do zimorodków, czy to do słowików? Wieść mityczną, jaką zostawili przodkowie, ja także przekażę moim dzieciom, o ptaszyno, która tak melo- dyjnie się skarżysz, wieść o twoich pieśniach, i nieraz sam o twojej świętej i wiernej miłości do małżonka będę śpiewał moim kobietom, Ksantyppie i Myrto, opowiadając oprócz innych rzeczy również o tym, jakiej ty łaski doznałaś od bogów. Czy ty też, Chajrefoncie, uczynisz podobnie? CHAJREFON W każdym razie tak przystoi czynie, Sokratesie, a w tym, co mówiłeś, zawiera się treść godna rozważenia tak przez kobiety, jak i przez mężczyzn. sokratEs Kiedy więc pożegnaliśmy zimorodka, czy nie pora nam już wracać z Faleronu do miasta? CHAJREFON Tak, chodźmy już  11) 21) 31) 41. l1 .1 .1 .1 .1 .1 rI.A.1.a  PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM Historia ludzkości, z którą Platon się zmagał, jest niemal nie do zniesienia. Twarda więc w niej walka usprawiedliwia się na przykład wtedy, gdy jakiś naród zmaga się z naporem groźnego, a despotycz- nego imperium. Tak mocowali się Grecy z potęgą perską, nieraz rozpaczliwie, czyniło ich bowiem słabymi wobec Persów rozszcze- pienie sfery helIeńskiej na liczne, często zwalczające się nawzajem państwa i państewka, chociaż wszystkie je łączył nie tylko wspólny język, lecz i wspólna w dużej mierze kultura. Pieczęcią ich słabości był w początkach IV wieku przed Chrystusem, w roku 387, tak zwany pokój Antalkidasa. Ów spartański mąż stanu doprowadził do zakończenia wojny korynckiej (między Spartą a koalicją antyspartań- ską z udziałem Aten, w latach 395-387) pokojem na warunkach podyktowanych przez króla perskiego, który miał być odtąd arbitrem rozstrzygającym spory między HelIenami. Wszystkie miasta greckie w Azji Mniejszej przeszły pod panowanie perskie. Antalkidas starał się bronić interesów spartańskich na perskim dworze, lecz kiedy po roku 371 popadł w niełaskę u króla, odebrał sobie życie, morząc się głodem. 255 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM Gęstwina polemiki politycznej Nietrudno zrozumieć, dlaczego w IV wieku przed Chrystusem greccy retorzy, czyli ówcześni publicyści polityczni, dążą do zjedno- czenia Greków i przygotowania wspólnego ich oporu wobec Persji. Jak Adam Mickiewicz w Ustępie III części Dziadów Grecy ci często wyrażają swoje przerażenie ogromnym państwem wschodnim, gdzie przed władcą pada się na twarz. Isokrates (43#338 przed Chr.) urodził się w dosyć zamożnej rodzinie ateńskiej. Słuchał wywodów sofistów, zwłaszcza Gorgiasza, nawiedzał też krąg ludzi skupionych wokół Sokratesa. W zakończe- niu Platońskiego Fajdrosa (278e) mistrz zapowiada wielką przy- szłość Isokratesa jako retora albo filozofa. Został tym pierwszym, lecz od sal sądowych i politycznych odtrącał go temperament neuro- tyczny i słabość głosu. Zdaje się, że przed władzą "trzydziestu" uciekł na wyspę Chios. Po ich upadku widzimy go w Atenach, gdzie w roku 392 otworzy własną szkołę retoryki. Dyscyplinę tę pojmował jako zasób najrozleglejszej wiedzy o człowieku, układanie zaś mów stało się dla odciętego od gwaru agory Isokratesa cierpliwą pracą nad kształtowaniem kunsztownej prozy, bawiącej się figurami stylis- tycznynu, a nawet rymami. Przez wieki będą naśladowali ten wzór retorzy greccy i rzymscy. Mowy Isokratesa, publikowane w zwojach, nigdy nie wygłoszone, będące tym, co dziś nazywamy esejami, szczególnie żarliwie szamotały się z aktualnymi zagadnieniami poli- tycznymi. Cel główny: pojednać Greków, zwłaszcza Ateny i Spartę, i otrząsnąć się z perskiej przemocy. Słowa padały w pustkę, więc retor zaczął wreszcie modlić się o wielkiego wodza, który silną ręką skupiłby Greków w jedną armię. Upatrywał go w syrakuzańskun Dionizjosie I, potem w spartańskim Archidamosie llI, wreszcie w Fi- lipie, królu Macedonii. A że to zaszkodzi niezależności Aten? Isokra- tes, inaczej niż to ujrzymy u Demostenesa, troszczył się o całość strefy helleńskiej. Umarł w późnej starości, słyszymy jednak, że zgonem samobójczym. Przeciwnik jego, równie słynny retor, Demostenes (383-322), był synem bogatego właściciela warsztatu broni w Atenach. Gdy ojciec odumarł siedmioletniego chłopca, opiekunowie okradli go. Na drogę więc kariery adwokackiej wstąpił jako osiemnastolatek we własnej Głosy wolne sprawie. Niewiele odzyskał. Zresztą on też miał niełatwą drogę jako retor. Na zgromadzeniu ludowym nie podobał się, bo pono nie wymawiał głoski r; nie mógł więc powiedzieć poprawnie nawet wyrazu meter "matka". Od roku 351 jednak obserwujemy Demoste- nesa jako znanego polityka opozycyjnego, przeciwstawiającego się uległości Aten wobec Filipa, króla Macedonii. Ten poddawał swojej władzy coraz to nowe miasta greckie na północnym wybrzeżu Morza Egejskiego i szedł dalej. W roku 338 pokonał koalicję grecką w bit- wie pod beocką Cheroneją. Demostenes starał się, jak mógł, po- wstrzymywać zwycięski marsz Filipa, a potem, gdy Filipa zamordo- wano w roku 336, energię jego syna Aleksandra. Sam się jednak uwikłał w niejasne dla nas sprawy finansowe Harpalosa, zbiegłego skarbnika Aleksandra, i musiał uciec z Aten. Gdy w 322, w rok po zgonie Aleksandra, tropili mówcę agenci jednego z Aleksandrowych spadkobierców, Antypatra, Demostenes otruł się na wyspie Kalaurei u wybrzeża Argolidy; tak obrońcy dawniejszej Grecji, jeden po drugim, ginęli. Zostały po Demostenesie świetne mowy polityczne, zwłaszcza cykl "filippik", wymierzonych w Filipa Macedońskiego. Głosy wolne Z całej wielkiej publicystyki politycznej, jaką wydał w Grecji 1V wiek przed Chrystusem, być może najbardziej godny naszej uwagi jest Panegyrikos Isokratesa. Prawem fikcji literackiej jest to mowa rzekomo wygłoszona do rzeszy Hellenów podczas panegyris w Olimpii. Wyraz ten składa się z pierwiastka pan, "wszech", i eol- skiej wersji wyrazu agora: agyris, oznacza więc "zgromadzenie powszechne", a panegyrikos to przemówienie na takim zgromadze- niu, wyraz, który dla nas jest już tylko "panegirykiem". Bo też trzeba przyznać, że przenikające utwór chwalstwo Aten może niekiedy drażnić. Ale jest tu nie tylko chwalstwo. Nawohxjąc Greków do zjednoczenia, pisarz powiada, że bój toczy się między Hellenami i napierającymi na nich "barbarzyńcami". Wyraz barbaroi, "ludzie mówiący niezrozumiałym językiem", w ge- nezie swojej tak niewinny, stawał się u owych publicystów gorzkiego łV wieku nieraz określeniem uczestników cywilizacji zwróconej 256 257 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM przeciw wartościom cywilizacji helleńskiej. W dalszej części mowy Isokrates przypomni Spartanom, u których kołacze o przyznierze, wspólne w V wieku odparcie nawały perskiej. Ożywienie tego wspomnienia budzi w nim nadzieję "poddania wszystkich barbarzyń- ców władzy całej [zjednoczonej] Hellady" (131). Wcześniej jednak, w tej części (43-50) eseju, która stanie się w przyszłości bardzo sławna, autor stara się opisać cechy kultury swojego ojczystego miasta, którą określa wyrazem paideusis, oznaczającym przede wszystkim "wychowanie", "szkołę". Ateny są gościnnie otwarte dla przybyszów z różnych krajów (tę samą cechę uwydatniał, jak pamię- tamy, Perykles w mowie podanej przez Tukidydesa). Są, zdaniem Isokratesa, jakby oknem wystawowym całej Grecji. Chodzi nie tylko o to, że w Pireusie można kupić najróżniejsze towary, lecz jeszcze bardziej o to, że Ateny, w których pobliżu Demeter niegdyś obdarzy- ła ludzkość błogosławionymi misteriami, gorliwie uczestniczą w ogólnohelleńskich uroczystościach religijnych. Te cechy swojej ojczyzny autor przypisuje filozof#ii, którą "odkry- ło nasze miasto" (któż dziś z nas temu zaprzeczy?), oraz spokrewnio- nej z nią wymowie; połączenie dwóch tych dziedzin było fundamen- tem klasycznego wykształcenia, przyjmowanego przez wiele ludów, dzięki czemu "miano Hellenów zdaje się oznaczać już nie ród, ale sposób myślenia, i zwą się Hellenami raczej ci, którzy uczestniczą w naszej kulturze, niż ci, którzy mają wspólne z nanu pochodzenie (mallon Hellenas kaleisthai lus tes paideuseos tes hemeteras e tus tes koines physeos metechontas)". Po raz pierwszy zostało sformułowa- ne to, czego najlepsze umysły ludzkości już nigdy nie porzucą i nie zapomną. Oczywiście nie cały Panegyrikos oddycha powietrzem takiej wyżyny. Kiedy w końcowej części eseju autor każe Grekom szukać podniety do wojny w przedstawieniu przez największą grecką poezję, epos Homerowe, walki między Grekami a "barbarzyńcami", Trojanami, wtedy szczególnie wyraźnie widać różnicę duchowego poziomu znakomitego, lecz jednak średniego pisarza, i Homera, dla którego owi trojańscy "barbarzyńcy" są takimi samymi ludźmi, jak dobijający się do Troi Grecy. Z duchem Homera i z duchem Isokra- tesa w jego najlepszych momentach zgodne też jest pierwsze zdanie Metafizyki Arystotelesa: Pantes anthropoi tu eidenai oregontai phy- sei. - "Wszyscy ludzie z natury dążą do wiedzy". Wszyscy ludzie. Ten, który zmienił dzieje Ten, który zmienił dzieje Imiona, które tu zadźwięczały, Arystotelesa i Homera, w sposób jakby naturalny prowadzą nas do zdobywcy, którego Isokrates długo wypatrywał, a Demostenes lękał się: Aleksander był uczniem Arysto- telesa i pono wszędzie woził z sobą Homerową Iliadg. Nie był pisarzem, ale jego biografię czy może raczej legendę poznajemy głównie ze świetnego dzieła literackiego, z Żywota Aleksandra, nale- żącego do długiego cyklu Żywotów równoległych (zestawiających sławnych mężów greckich i rzymskich) pióra późniejszego, już wspomnianego zresztą kilka razy w naszej książce, pisarza greckiego Plutarcha z Cheronei (przełom I i II wieku po Chr.). Filip Macedoń- ski właśnie w dniu, gdy zdobył Potideję jest rok 356 przed Chr.), otrzymał wieść, że jego żona, Olimpias, powiła syna. Ten, jako młodziutki chłopiec, ujeździł bardzo narowistego konia, Bukefalosa, nieopatrznie zakupionego przez Filipa. Król rzekł wtedy do syna: "Szukaj godnego siebie królestwa, bo Macedonia dla ciebie za mała". Filip zainteresował się Stagejrą, miastem greckim w Tracji, które nie tak dawno temu obalił, lecz potem przezornie podźwignął. Chodziło o to, by Arystoteles ze Stagejry udzielał Aleksandrowi nauk, obejmujących i zasady rozumowania, i medycynę, i erudycję literacką. Aleksander będzie zawsze kładł sobie pod poduszkę dwa przedmioty: sztylet i puszkę z manuskryptem Iliady według tekstu poprawionego, jak powiada Plutarch (Żywot Aleksandra, 668d), przez Arystotelesa. Porzucenie przez Filipa Aleksandrowej matki, Olim- pias, i poślubienie Kleopatry, kuzynki jednego z wodzów, było po- czątkiem wrogości, jaka oderwała syna od ojca. Olimpias być może maczała ręce w zamordowaniu Filipa przez dworzanina, Pauzaniasza, w roku 336. Aleksander miał ledwie dwadzieścia lat, gdy królestwo spadło na jego ramiona. Srogo zmiażdżył opierające się mu Teby, lecz potem tego pożałował i Atenom okazał łaskawość. Ogłoszony wodzem ogólnogreckim podczas panegyris w Koryncie, wezwał wszystkie greckie ludy do marszu na Persów. Na czele arnui przeprawił się przez Hellespont i na ziemi trojań- skiej złożył ofiarę Atenie. Świętymi libacjami uczcił pamięć pogrze- banych tu herosów, zwłaszcza Achillesa, którego nazwał szczęśli- wym, bo za życia miał takiego przyjaciela jak Patroklos, a po śznierci 258 259  1 1 1 ff 0 1 1 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM takiego piewcę jak Homer. Ludzie chcieli pokazać Aleksandrowi harfę Parysa, ale nią wzgardził. Wodzowie Dariusza III okopali się za rzeką Granikiem w Myzji w Azji Mniejszej. Rozbił ich w pył (jest rok 334). Odtąd miasto za miastem otwierało przed nim bramy. Te, które się nie poddawały, gromił. Ścigali się z Dariuszem po Cylicji i Syru. Dopadli siebie pod Issos (rok 333). W pojedynku Dariusz dźgnął zdobywcę w udo, ale armia perska poszła w rozsypkę. Kiedy Aleksander dowiedział się, że matka, żona i dwie niezamężne córki króla perskiego dostały się razem z obozem do niewoli i płaczą nad rzekomą śmiercią Dariusza, pocieszył je wieścią, że on uszedł żywy. Im zaś nic nie grozi, niechże się nie boją, bo zdobywca chce panowania, a nie okrucieństwa. Pozwolił im pogrzebać, i to w najlepszych szatach, kogo chciały z poległych. I najtroskliwiej ochraniał cześć tych kobiet. Iliada zaś przeniosła się do innego mieszkania, bo gdy wśród łupów spod Issos podano mu bezcenną szkatułkę i pytano, co w tym będzie trzymał, odrzekł, że oczywiście Homerowy poemat. Zdobył Tyr (rok 332), podbił Egipt, z niego wrócił do Fenicji. Dariusz przysłał mu list, w którym obiecywał tysiąc talentów za osoby wzięte do niewoli i zapraszał do przyjaźni i przymierza, oddając zdobywcy wszystkie ziemie po tej stronie Eufratu. "Gdybym był Aleksandrem - powiedział wtedy jeden z wodzów jego armii, Parmenion - od razu bym to przyjął". "I ja, na Zeusa - rzekł Aleksander - gdybym był Parmenionem". Odpisał Persowi, żeby przybył i oddał się w ręce zwycięzcy, a nic mu złego się nie stanie. Kiedy jednak żona Dariusza, która była brzemienna, umarła przy porodzie, Aleksander jeszcze raz pożałował swojej gwałtowności. Jeden z eunuchów perskich kobiet królewskich wskoczył na konia i pognał do króla, a gdy ten rozpaczał, że żona nie miała nawet godnego pogrzebu, posłaniec opowiedział, z jaką czcią zdobywca królową pochował. "Tak bowiem dobry jest Aleksander po zwycię- stwie, jak straszny w walce" (huto gar esti chrestos kratesas AIe- ksandros hos deinos machomenos - Żywot Aleksandra, 682b). Największa bitwa Aleksandrowa z Dariuszem (rok 331) rozegrała się między miastami Arbelą i Gaugamelą w Asyru. Parmenion nama- wiał władcę do natarcia na armię Dariusza w nocy. "Nie będę kradł zwycięstwa" - odparł Aleksander. I przez całą tę noc bardzo zdrowo Ten, który zmienił dzieje spał. Nazajutrz chciał oszczędzić Bukefalosa, który już się postarzał, i wybrał sobie innego konia. Ale tuż przed bitwą dosiadł jednak starego przyjaciela. Przemówił do swoich Greków, zwłaszcza Tesal- czyków, a kiedy odpowiedzieli ochoczymi okrzykami i wróżbita Aristandros ręką wskazał orła wzbitego wprost nad głową zdobywcy, runęli na perskie zastępy. Gdy one złamały się jak od eiosu burzy, koła rydwanu Dariusza uwięzły wśród trupów. Nie uciekłby, gdyby Parmenion, czy to z lęku, czy z zawistnego wyrachowania, nie przyzwał Aleksandra w inną stronę boiska, pola boju, na pomoc. Wspaniałymi ofiarami zwycięzca dziękował bogom za nową chwałę, jaka go opromieniła: godność króla Azji. Prowincja babilońska poddała się mu bez walki. W medyjskiej ; Ekbatanie podziwiał osobliwości przyrody, a w perskiej Suzie królewski pałac rozjarzony bezmiarem złota. Chyba w mieście, które Grecy będą potem nazywali Persepolis (Plutarch tego miana nie podaje), wśród przepychu porzuconego przez Dariusza, kiedy gro- miony uciekał coraz dalej, zdarzyło się, co biograf nam opisuje. Gdy Aleksander zasiadł na tronie perskim pod złotym baldachimem, stary dworzanin Demaratos Koryntyjczyk zapłakał nad wszystkimi Greka- mi, jacy tego nie dożyli. Zwycięzca jednak, zanim puścił się w dalszy pościg za Dariuszem, pohulał sobie z wodzami na uczcie w perskim pałacu, czego potem gorzko żałował. Pozwolił, by przy biesiadnikach zasiadły wędrujące z armią kobiety, greckie hetery, hetairai, "przyja- ciółki". Atenka Tais, przyjaciółka Ptolemajosa, który po śmierci ## Aleksandra będzie pierwszym greckim królem Egiptu, powiedziała, że zabawiłoby to ją, gdyby domostwo zbudowane przez Kserksesa tak spłonęło, jak niegdyś on spalił Ateny. Rozległy się okrzyki zachwytu, sam władca wstał od stołu, wszysey z pochodniami w rę- kach szli po pałacu, rzucali żagwie na prawo i na lewo. Aleksander najprędzej opamiętał się i kazał pożar, który już się rozszalał, ugasić. Ścigał dalej Dariusza przez spieczone żarem słonecznym ziemie. Razem ze swoim wojskiem prawie konał z pragnienia, a oto jacyś Macedończycy nieśli w hełmie wodę dla swoich dzieci. Zobaczy- wszy omdlałego króla, chcieli ją oddać jemu, bo od niego dola wszystkich zależała. Lecz on sam pić, wśród ogólnego udręczenia, nie chciał. Z Dariuszem zaś stało się tak, że Bessos, jego krewny, satrapa Baktrii, wspomożony przez innych spiskowców, na powitanie 260 261 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM Greków spętał monarchę i zadźgał. Powtórzona przez Plutarcha pogłoska dodawała jeszcze, że Pers nie od razu skonał, lecz leżał w rydwanie skuty, gdy greccy żołnierze przetrząsali obóz, którego wreszcie dopadli. Blednącymi wargami prosił o wodę, a gdy Poli- stratos dał mu napić się, powiedział z żalem, że za tak wielką przysługę już się nie może odwdzięczyć. Ale niechże to odpłaci Aleksander, który tak szlachetnie się obszedł z jego matką, żoną i córkami, i niechże Aleksandra nagrodzą za to wszystko bogowie. "Za twoim pośrednictwem podaję mu prawicę". I z ręką w ręce Polistratosa Dariusz skonał. Pewniejsze jest, że Aleksander, nadszedł- szy tam, własnym płaszczem okrył królewskie zwłoki, które potem z największymi honorami odesłał Dariuszowej matce. Bessosa kazał rozszarpać w strzępy, a królewskiego brata, Eksatresa, zaliczył do grona swoich najbliższych przyjaciół. Szedł dalej triumfalnie przez Hyrkanię, stąd zaś na stepy partyj- skie, gdzie postanowił przyjąć częściowo ubiór "barbarzyński", wprawdzie nie spodnie, nie kaftan z rękawami i nie tiarę, lecz jakieś połączenie dziarskiej odzieży macedońskiej z bardziej ceremonial- nym strojem Wschodu. Niejednego Macedończyka bolało to, ale on wiedział, co robi. Naśladował też niektóre obyczaje orientalne. Ogromnym państwem, jakie mu rosło w rękach, chciał rządzić, a nie gnębić je. Trzydzieści tysięcy wybranych chłopców perskich kazał uczyć greki i macedońskiej dyscypliny wojskowej. Roksanę, córkę baktryjskiego króla Oksyartesa, którą wziął sobie ze zdobytej twier- dzy Sogdiany, poślubił (w roku 327) pono dlatego, że spodobała mu się, gdy tańczyła dla niego podczas uczty. Lecz może, dorzuca Plutarch, i to trzeba uznać za kamień do budowli, jaką wznosił. Zdobywca pogrąża się w ból życia Dla swoich Aleksander był nieraz okrutny. Wprawdzie syn Parme- niona, Filotas, zwierzał przyjaciółce oszczercze brednie o władcy (a ta królowi skwapliwie je donosiła), spiskowiec zaś Limnos uknuł pozór udziału Filotasa w dążącym do królobójstwa sprzysiężeniu, lecz młodzieńca poddano torturom i zabito, a król kazał też zgładzić w Medii Parmeniona. O wiele zuchwalej przeciw Aleksandrowi wy- Zdobywca pogrąża się w ból życia stąpił Klejtos, jeden z królewskich przyjaciół, brat jego macochy. Przy uczcie, gdy lało się wino, zaczął niemal znieważać władcę za jego, jak mniemał, umizgi do podbijanych ludów. "Wyrzekłeś się swojego ojca, Filipa, i chcesz, by cię nazywano synem Zeusa Ammo- na". "Nędzniku! - krzyczał Aleksander. - Myślisz, że za ten bunt nie zostaniesz ukarany?". "Już wszyscy, którzy trudziliśmy się dla ciebie, zostaliśmy ukarani". Król rzucił w niego jabłkiem, rozglądał się za mieczem, który ukryto. Wyrwał jednemu ze swoich żołnierzy włócz- nię, cisnął nią w Klejtosa, ten runął na podłogę rzężąc. Wszyscy dookoła oniemieli. Król, który nagle otrzeźwiał, wyrwał włócznię z wijącego się ciała, sam chciał się nią przebić, lecz mu ją odebrano. Płakał przez całą noc, płakał i potem. Wróżbita Aristandros powie- dział mu o swoim niedawnym śnie, w którym Klejtos siedział obok Filotasa i innych, poległych w bitwach, synów Parmeniona. Byłże to więc wyrok losu? Pochylili się nad bolejącym królem dwaj filozofo- wie, Aristarchos z Abdery, którego Plutarch uważa za złego ducha, skłaniającego Aleksandra do lekceważenia morderstwa, oraz szla- chetny Kallistenes z Olintu (na półwyspie Chalkidike), krewny i uczeń Arystotelesa, filozof i historyk, towarzyszący zdobywcy jako jego kronikarz. Przy ucztach spełniał on życzenie królewskie w tym, że potrafił ujmować się za Persami i powściągać pychę Macedończy- ków. Lecz nie był skory do oddawania królowi czci boskiej. A wład- cę, niestety, ogarniało już to, co Grecy nazywali hybris. Wyraz ten tłumaczy się najczęściej: "pycha", lecz raczej oznacza on "uroszcze- nie" i wynikającą z uroszczenia "przemoc". Samotniejąc w uroszcze- niu, duch Aleksandra ulega też męce podejrzliwości. Zresztą, jeśli wierzyć Plutarchowi i innym historykom, nie była to podejrzliwość tylko zawieszona w powietrzu. Młody sługa, pono niegdyś wychło- stany z rozkazu pana, Hermolaos, może naprawdę sprzysiągł zama- chowców. Ukamienowano ich. Dlaczego zaś dołączono do represji także Kallistenesa? Plutarch, który dopatruje się tu odruchu wrogości króla także wobec starego mistrza, Arystotelesa, nie wie, jak Kalli- stenes umarł: może powieszono go, może choroba zabiła go w wię- zieniu. Zdobywca zaś szedł teraz dalej na wschód, ku podbojowi Indii. Wędrował, mówili Grecy, śladami samego boga Dionizosa, który niegdyś odbył tę drogę. Latem 327 roku przeprawił się przez góry 262 263 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM Hindukusz, a w roku 326 przez rzekę Indus. Pobił jednego z potęż- nych królów indyjskich, Porosa. Zmierzał ku Gangesowi, a to miej- sce uważano za skraj świata. Wojsko chciało już wracać, a z różnych stron przynoszono wieści, że wybuchają bunty. Także w Grecji dwie żony po Filipie, obie wrogie wobec wodza Antypatra, pozostawione- go tam przez Aleksandra, wykroiły sobie królestwa, Olimpias w Epi- rze, Kleopatra w Macedonii. Musiał zwrócić oczy ku zachodowi. Popłynęli nurtem Hydaspesu, rzeki północno-zachodnich Indu, do delty Indusu, a stąd maszerowali lądem ku ojczyźnie. W Suzie, do której po bardzo trudnym brnięciu przez pustynie przybyli zimą 325, Aleksander zabrał się do karania satrapów i in- nych urzędników, którzy go zawiedli. To wtedy jego skarbnik Harpalos umknął do Grecji i uwikłał Demostenesa w swoje matac- twa. Pracował też król nadal uparcie nad łączeniem ludów, jakie żyły w jego ogromnym państwie. Zobaczywszy złupiony grób wielkiego Cyrusa (fundatora perskiej potęgi w VI wieku przed Chr.), skazał na śmierć sprawcę rabunku, choć był to nie byle kto, możny Macedoń- czyk Polimachos z Pelli. Głęboko poruszyła władcę perska na grobie inskrypcja, którą kazał poniżej po grecku powtórzyć (Żywot Aleksan- dra, 703b): "Człowieku, kimkolwiek jesteś i skądkolwiek przycho- dzisz, bo przecież wiem, że przyjdziesz, jam Cyrus, założyciel władztwa Persów. Nie zazdrość mi tej garści ziemi, jaka mnie okrywa". W Suzie pojął drugą żonę, Dariuszową córkę Statejrę, najlepszym swoim wodzom dał za żony księżniczki perskie, a naj- droższemu przyjacielowi, Hefajstionowi, siostrę Statejry. Teraz Aleksander będzie się miotał, nadal jednak marząc o pań- stwie powszechnym. Trzydzieści tysięcy chłopców perskich podros- ło. Wartę sobie wyznaczał spośród ludzi wschodnich, co raniło jego starych Macedończyków. W medyjskiej Ekbatanie Hefajstion nagle, w boleściach żołądka, umarł. Otruty? W drodze do Babilonii osacza- ją króla wróżby i ciemne widma. Był rok 323. W Babilonie któregoś wieczoru dostał silnej gorączki. Plutarch pisze (706c): "Według Aristobulosa jednego z towarzyszących królowi kronikarzy], w sza- leństwie gorączki, bezmiernie spragniony, napił się wina, od tego wpadł w malignę i umarł trzydziestego dnia miesiąca [macedońskie- go] Daisios". Otruty? Plutarchowi wydaje się pewniejsze, czego się dowiedział o dwóch pozostałych po królu żonach. Roksanę Mace-  1 1 1 ff 0 32 1 264 Hippokrates, Arystoteles, Teofrast dończycy czcili, bo miała niebawem urodzić następcę. Była jednak zazdrosna o Statejrę. Ściągnąwszy ją i jej siostrę na swój dwór, obie zabiła, ciała wrzuciła do studni i zasypała ziemią. Inni historycy podają, co się z kolei z nią stało. Niedługo po zgonie króla urodził się jego syn Aleksander Ajgeus, którego wraz z matką, Roksaną, uwięzi w roku 316 i zabije w 311 Kasandros, syn Antypatra, jeden z wodzów, którzy w zażartych bojach dzielili między siebie dziedzic- two zdobywcy. Powstanie na progu III wieku przed Chrystusem kilka osobnych państw, jak je zwiemy: hellenistycznych, z których najsil- niejsze i najtrwalsze będą dwa: królestwo Lagidów w Egipcie i kró- lestwo Seleukidów w Azji. Hippokrates, Arystoteles, Teofrast Arystotelesa już nie było wówczas na tym świecie. Odszedł w rok po zgonie swojego niegdysiejszego ucznia. Urodził się w roku 384 przed Chrystusem w Stagejrze nad granicą macedońską, mieście, gdzie od dawna mówiono po grecku. Ojciec jego, Nikomachos, który był lekarzem na dworze macedońskiego króla Amyntasa, ojca Filipa, na pewno wtajemniczał chłopca w zasady medycyny, w reguły do- świadczeń i w aforyzmy największego lekarza greckiego, Hippokra- tesa z wyspy Kos (469-399 przed Chr.), człowieka bardzo małego wzrostu, wiele podróżującego, aforyzmy, które przetrwały, komento- wane z wieku na wiek, i uderzają nas do dziś siłą myśli, jak ten najsłynniejszy: Ho bios brachys, he de techne makre, ho de kairos oksys, he de peira sphalere, he de krisis chalepe - "Życie jest krótkie, sztuka długa, chwila nagląca, próba niebezpieczna, sąd trudny". Dzieciństwo więc przeżył Arystoteles w Pelli, stolicy władców Macedonii. Ale jako osiemnastolatek podążył do Aten i wstąpił do Akademii Platona, gdzie pozostanie przez dwadzieścia lat. Już za życia mistrza polemizował z niektórymi jego poglądami. Anonimo- wy Żywot Arystotelesa z XIII wieku ujmie tę opozycję w przypisa- nym filozofowi zdaniu, które do dziś jest bardzo sławne: Phalos men Platon, alla mallon philtate he aletheia - w wersji łacińskiej : Amicus Plato, sed magis amica veritas - "Przyjaciel Platon, lecz większą 265 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM przyjaciółką prawda". Po zgonie mistrza pożeglował z Aten do Azji Mniejszej, gdzie w Assos na wybrzeżu Troady i w Mitylenie pogrą- żył się w dociekaniach filozoficznych i badaniach przyrodniczych. Wychowawcą trzynastoletniego Aleksandra na dworze Filipa zo- stał w roku 343. Po kilku latach, może w roku 336, a może już w 340, opuścił Pellę, bo nie był dhzżej potrzebny uczniowi, który zabierał się do rządzenia. Aleksander na pewno wiele się od niego nauczył, lecz nie od Arystotelesa zaczerpnął swoją wizję własną, wizję powszechnego państwa. Arystoteles bowiem, chociaż miał pisać o dążeniu wszystkich ludzi do wiedzy, nie chciał hellenizowa- nia wschodnich ludów i zrównywania ich z Grekami. Zapewne po- przez Stagejrę filozof powędrował z powrotem do Aten, gdzie w ro- ku 335 założył swoją szkołę w giznnazjonie zwanym Likejon (stąd późniejsze jej miano - z łacińska: Liceum) przy świątyni Apollina Likejskiego. Nauczał spacerując po ogrodzie, więc od przechadzania się, peripatein, nazywa się arystotelików perypatetykami. Nastroje antymacedońskie po zgonie Aleksandra w roku 323 zmusiły jego dawnego preceptora do wyjazdu z Aten do miasta Chalkis na wyspie Eubei, gdzie miał posiadłość po matce. Kierownictwo Liceum powie- rzył Teofrastowi (Theophrastos, 372-287), którego Charaktery, tia- ktaciki psychologiczne, do dziś nam towarzyszą. Umarł w roku 322, zostawiając potomności bibliotekę niezmierną, złożoną z dzieł logi- stycznych, krytyczno-literackich, przyrodniczych, kosmologicznych, psychologicznych, politycznych. Jemu zawdzięczamy nie tylko wiel- ki zbiór rozważań metafizycznych, którym będzie karmił się, jako drugą lekturą po Biblii, święty Tomasz z Akwinu, lecz nawet samą nazwę tej dziedziny wiedzy: metafizyka to jest "to, co następuje po fizyce" - ta meta ta physika. W naszej książce nieogarniona biblioteka Arystotelesa przemawia fragmentem wyjętym z jednego z trzech jego traktatów poświęco- nych obyczajom i zasadom postępowania, jakimi są Etyka Nikoma- chejska (wydana po zgonie filozofa przez jego syna Nikomachosa), Etyka Wielka i Etyka Eudemejska. Fragment ten przedstawia wzór człowieka "wielkodusznego", megalopsychos, górującego nad takim kłębowiskiem zdarzeń, jakie autor musiał wokół siebie obserwować, nawet jeśli sam ich nie doświadczył. Wzór ten, który w epoce hellenistycznej i później będą przechowywali i rozwijali filozofowie Diogenes "pies" stoiccy, w wersji bardziej ironicznej (eironeia oznacza po grecku "udawanie", które służy prawdzie) wypełniał w czasach Arystotelesa Diogenes (ok. 400-ok. 325 przed Chr.) z Sinope w Paflagonii nad Morzem Czarnym, miasta założonego pono przez Argonautę Autoli- kosa, osobliwy mędrzec, którego spotykamy także w Plutarchowym Żywocie Aleksandra (671d#). Kiedy na panegyris w Koryncie król macedoński objął zwierzchnictwo nad Grekami mającymi ruszyć na Persów, cisnęło się do niego niemało flozofów z gratulacjami, lecz ku jego zdziwieniu wcale się nie pojawił przebywający wówczas w owym mieście Diogenes, już słynny. Diogenes "pies" Król musiał dopiero sam go znaleźć na korynckim przedmieściu Kranejon, gdzie mędrzec leżał sobie w cieple słonecznym, a zoba- czywszy tylu ludzi nad sobą, ledwie uniósł głowę i na Aleksandra rzucić okiem raczył. Władca życzliwie zapytał, czy on czegoś potrze- buje. "Tak, żebyś słońce trochę mniej mi zasłaniał". Wzgardzonego króla, opowiada Plutarch, "tak zadziwiła jego wyniosłość i wielkość, że kiedy towarzyszący ludzie, odchodząc, wyśmiewali się z tamtego i szydzili, powiedział: "Ależ ja, gdybym nie był Aleksandrem, był- bym Diogenesem"". Według jego imiennika, biografa filozofów, Diogenesa Laertiosa, był on synem sinopejskiego bankiera, Hikezjasza, któremu powierzo- no publiczny bank i który pono "fałszował monetę". Albo robił to sam Diogenes. Dość, że musiał razem z ojcem opuścić rodzinne miasto. Nie wiemy, czy to fakt, czy raczej tylko legenda, że w Atenach spotkał Antystenesa (438-366), syna Antystenesa starsze- go i niewolnicy, ucznia Solatesa, założyciela filozoficznej szkoły cynickiej (nazwę tę łączono z gimnazjonem Kynosarges, gdzie miał- by wykładać). Antystenes twierdził, że do szczęścia nie potrzeba człowiekowi ani potęgi, ani pieniędzy, potrzeba tylko męstwa, siły ducha. W każdym razie Diogenes poznał jego teorię i dzięki prak- tycznemu jej wypełnianiu sam stał się cynikiem (kynikos) sławniej- szym. Być może miano szkoły pochodzi głównie od tego, że Diogenesa nazywano "psem", kyon. W Koryncie czy w Atenach 266 267 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM "fałszował monetę" w sensie przenośnym: odrzucał wszelkie obiego- we konwencje. Prawdopodobnie pisał dialogi i tragedie, lecz teksty te zaginęły. Laertios, który w swoim dziele poświęcił mu dużo miejsca (6, 21-81), podaje wiele jego powiedzeń i inscenizowanych przez niego sytuacji - autentycznych czy apokryficznych, któż to rozróżni? Jest w nich jednak nastrój rozpoznawalny, znamienny, będący może najważniejszym wytworem "psa". Powiadał więc "pies", że na drogę życia trzeba się postarać o rozsądek albo o stryczek. Kiedyś był w domu Platona, gdy ten gościł ludzi przybyłych od syrakuzańskiego Dionizjosa. Wchodząc na jego kobierce, rzekł: "Depczę próżność Platona". Na to Platon: "Jakąż pychę, Diogenesie, przejawiasz w tym, że zdajesz się jej nie mieć". Inni podają, iż rzekł: "Depczę pychę Platona", co ten odparo- wał: "Tak, Diogenesie, depczesz innym rodzajem pychy". Pewnego razu, gdy nikt nie chciał shichać wykładu, zaczął gwizdać i wtedy ludzie się zbiegli, on zaś podziwiał, że byle czego słuchają, a rzeczy poważnych nie. W pamilecie o Sprzedaży Diogenesa, przypisywa- nym różnym autorom, Laertios przeczytał, że kiedy sinopejczyka pojmano w niewolę i wystawiono na sprzedaż, i pytano, co umie " robić, odrzekł: "Rządzić ludźmi ; i kazał woźnemu obwoł wać za- pytanie, czy ktoś zechce kupić sobie pana. Jakiś bogacz zaprosił go do swojej rezydencji, ostrzegając, by nie pluł na nic cennego. Diogenes napluł bogaczowi w twarz, wyjaśnia- jąc, że lichszego miejsca nie mógł znaleźć. Kiedyś wołał: "Hej, ludzie do mnie!". Skoro się zbiegli, zaczął ich okładać kijem, mówiąc: "Ludzi wołałem, a nie łobuzów". W trochę innej formie podaje Laertios przywołane już słynne powiedzenie macedońskiego zdobywcy: "Gdybym nie był Aleksandrem, chciałbym być Diogene- sem". Sinopejczyk opisywał siebie jako takiego psa łowczego, które- go wszyscy chwalą, ale nikt z wielbicieli nie ośmieli się pójść razem z nim na łowy. Kiedy mówiono: "Stary już jesteś, odpocznij", zżymał się: "Co? Gdybym biegł po wyścigowym torze, miałbym przed samą metą zwolnić kroku, a nie przynaglić go raczej?". Nie przyjmował powtórnego zaproszenia na obiad, jeśli gospodarz należycie mu nie podziękował. Po śniegu chodził boso. Pewnego dnia, widząc, jak chłopczyk pije wodę zaczezpniętą w stulone dłonie, wyrzucił ze swojej torby kubek, wołając: "Dziecko Diogenes "pies" mnie przewyższyło w prostocie!". Rozumował tak: "Wszystkie rze- czy należą do bogów, mądrzy są przyjaciółmi bogów, wśród przyja- ciół rzeczy są wspólne, wszystkie więc należą do mądrych". Przeciw przypadkom miał odwagę, przeciw konwencji naturę, przeciw na- nuętności rozum. Kiedy mu ktoś odczytywał tekst ze zwoju, Dioge- nes, gdy wreszcie błysnął pergamin pusty, krzyknął: "Odwagi, widzę ląd!". Jakiś filozof argumentował, że nie istnieje ruch; "pies" po prostu wstał i zrobił kilka kroków. Kiedy jest pora, by jeść? Sinopej- czyk: "Dla bogatego, gdy chce; dla biednego, gdy może". W biały dzień chodził z zapaloną lampą w ręce i mówił: "Szukam człowieka". Ateńczycy szanowali go. Ilekroć jakiś psotnik rozbił beczkę, w której mędrzec mieszkał, szkodnikowi dawali w skórę, a mędrcowi nową beczkę. Po Cheronei przywleczono go przed zwycięskiego Filipa, który zapytał: "Kim jesteś?". Odparł: "Szpie- giem twojej łapczywości". Spodobało się to królowi i puścił go wolno. Bogatych nieuków Diogenes nazywał baranami o złotym runie. Kitarzystę grubasa, którego występy nikomu się nie podobały, chwalił, "bo będąc taki zwalisty, jednak gra na kitarze, a nie jest bandytą". Gdy ktoś go krytykował za wyemigrowanie ze swojego miasta, rzekł: "Nędzniku, właśnie dzięki temu zacząłem filozofo- wać". Ktoś inny powiedział: "Sinopejczycy skazali cię na wygnanie". Diogenes: "A ja ich na pozostanie w domu". Kiedyś o jałmużnę prosił posąg. Dlaczego? "7eby się przyzwyczaić do odmowy". Był bowiem z początku tak biedny, że żebrał. Zazwyczaj mówił: "Jeśli już komuś dałeś, daj i mnie. Jeśli nie, to zacznij ode mnie". Zapytany przez pewnego tyrannosa, jaki spiż jest najlepszy na posągi, odpowiedział: "Ten, z którego ulano Harmodiosa i Aristogej- tona" (słynni zabójcy w roku 514 przed Chr. tyrannosa Hipparchosa, syna Pizystrata, czczeni w demokracji ateńskiej). Na pytanie, jak Dionizjos, tyrannos Syrakuz, traktuje przyjaciół, odrzekł: "Jak sakiewki: pełne trzyma, puste wyrzuca". Co jest w życiu najgorsze? Odparł: "Starość bez środków". "Jaki ci się wydaje Diogenes?" (jego samego tak zapytano). "To taki Sokrates, który oszalał". Kiedy ktoś powiedział, że życie jest złem, "pies" poprawił go: "Nie, złem jest żyć źle". Jaką miał korzyść z filozofii? "Tę przynajmniej, że jestem przygotowany na każdą dolę". Pytany o pochodzenie, mówił: "Je- stem obywatelem świata" - kosmopolites (Laertios, 6, 63). Nie 268 269 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM można tego wykluczyć, że odpowiedź jest autentyczna, jak i tego, że może właśnie od mędrca z Sinope zaczął się ów słynny wyraz i pojęcie; mundanus civis, tak odtworzy to po łacinie Jan Kochanow- ski w Dworzankach (33, 6), co w moim przekładzie nazwałem ze staropolska: "przebywca świata". Na progu swojej epoki powszech- nej, światowej, tradycja grecka do patriotyzmu dodała element uni- wersalizmu. Ku temu całą siłą ducha zznierzał Aleksander. Nędzarz zaś z korynckiego rynku, domagający się dostępu do słońca, byłby tu głębokim sprzymierzeńcem wielkiego króla. Wróćmy jeszcze do Laertiosa. Na pytanie, "co jest wśród ludzi najpiękniejsze", sinopej- czyk odpowiedział: "Wolność słowa" (parresia, 6, 69). Ogród Epikura Inny mędrzec owej pory przejścia z dawniejszej Hellady do helle- nizmu już powszechnego był - gdy "pies" odchodził z tego świata- jeszcze w latach chłopięcych. Epikur (Epikuros, 341-270 przed Chr.) urodził się na wyspie Samos. Ojciec jego, Ateńczyk Nikokles, nauczy- ciel młodzieży, wyemigrował do ateńskiej kolonii na owej wyspie. Tu chłopiec rozpoczął studia u platonika Pamfilosa. Jako osiemnastolatek został wezwany do Aten dla odbycia efebii, czyli obowiązkowej służby wojskowej połączonej z ćwiczeniami sportowymi oraz takimi zajęciazni, jak recytacje poezji, muzyka i śpiew. Kolegą Epikura w zastępie efebów był Menander, którego niebawem spotkamy. Po zakończeniu młodzieńczej służby syn Nikoklesa połączył się z rodzi- ną, która zdążyła już wywędrować z Samos do Kolofonu na wybrzeżu Azji Mniejszej. W młodych jego latach, nie wiemy dokładnie kiedy, Nausifanes wtajemniczył go w teorię atomistyczną. Przedstawił ją nie tak długo przedtem wielki badacz przyrody Demokryt (Demokritos), który urodził się w Abderze około roku 460 przed Chrystusem i żył, jak słyszymy, przeszło sto lat. W rodzinnym mieście był pono uczniem Leukipposa, który jest dla nas dosyć mglistą postacią, chociaż dowiadujemy się, że ową teorię przyrody ukształtował on pierwszy, a potem Demokryt objął jego szkołę. Młodszy badacz długo podróżował po Egipcie, Azji Mniejszej i Per- sji, na co przeznaczył niemal całe bogactwo, jakie odziedziczył po Ogród Epikura ojcu. Przewyższając innych ówczesnych filozofów rozległością wie- dzy, był w dużej mierze poprzednikiem Arystotelesa, encyklopedysty, który dobrze zna jego prace i mówi o nim z wielkim szacunkiem. Wymienia się dziś wiele tytułów traktatów Demokryta, które znamy tylko w skąpych fragmentach, cytatach. Teorię Leukipposa i Demokryta, że istnieją atomy, niepodzielne już cząstki materii, i próżnia, w której powstaje z ruchów ich i połą- czeń to wszystko, co nazywamy światem, w Atenach czy może w Kolofonie przyjął syn Nikoklesa. Chciał jej nauczać i rozwijać w niej zwłaszcza to, co było praktycznym pouczaniem siebie i in- nych ludzi, jak należy żyć, co należy cenić, czego zaś trzeba unikać. W wieku trzydziestu dwóch lat pożeglował do Mityleny na Lesbos, potem do Lampsakos nad Hellespontem. Wszędzie podejmował pracę nauczycielską. Około roku 307 wrócił do Aten i odtąd, jeśli nie liczyć krótkich wycieczek do Azji Mniejszej, stale tu przebywał. Kupił w Atenach dom z ogrodem, gdzie nauczał aż do pory, kiedy, żegnając się z tym światem, oddał ogród i szkołę wybranemu następcy, Her- marchosowi z Mityleny. Wyraz "Ogród", Kepos, będzie nazwą jego szkoły i sposobu filozofowania i dla Greków, i dla Rzymian (Epicuri Hortus), i dla nas. Możemy i dziś odwiedzić tę okolicę. Ogród był w pobliżu głównej bramy antycznych Aten, Dipylon, "Bramy-Podwójnej". Dochodzi się tam w naszych czasach biegnącą od placu Syndagma ulicą Hermesa, handlową, przypominającą niektóre ulice niegdysiejszej Warszawy prawobrzeżnej. Po drodze nawiedza się (tuż przy skrzyżowaniu ulicy Hermesa z ulicą Eola) zachwycającą cerkiewkę, która ma - tajemni- czą również dla Greków - nazwę Kapnikarea, być może wywodzącą się od wyrazu kapnos, co się wykłada "dym" albo "tytoń"; prawdo- podobnie był tu w jakimś okresie epoki nowożytnej targ tytoniu. Temu, kto w złotym półmroku Kapnikarei zapalał przed ikoną świeczkę, chyba jawi się we wspomnieniu urzekający znak prawo- sławnego krzyża, jaki ręce przychodzących tu na chwilę i klękają- cych Greczynek kreślą na ich czołach i piersiach. Dalej idzie się ulicą Hermesa ku antycznemu cmentarzowi Karamejkos, który dziedziczy miano po skrzętności obracających się niegdyś w tej dzielnicy kół garncarzy (kerameis). Leży on po obu stronach miejsca, gdzie była Brama Dipylońska, przed nie istniejącymi już antycznymi murami 270 271 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NINI miasta i za nimi. Oprócz zawsze młodych rzeźb wśród zieleni żyje tu też kolonia przemnoga żółwi, od małych jak zabaweczki do starych patriarchów; te młodsze, gdy tylko usłyszą ludzkie kroki, wciągają łeb pod skorupę. To w tej okolicy był niegdyś Ogród. W nim mistrz szkoły odszedł w śmierć, której jego zdaniem nie ma, gdy my jesteśmy, a gdy ona jest, nas nie ma. Bogowie są, ale pomóc nam mogą tylko tym, że stanowią dla nas wzór wyższego, niedosiężnego, ale jednak uszlachetniającego nas istnienia. Diogenes Laertios, który poświęcił Epikurowi całą ostatnią księgę swojego dzieła, twierdzi (10, 26), iż mistcz napisał więcej niż którykolwiek wcześniejszy filozof. Zostawił nie mniej niż tr Lysta zwojów, wśród tuch trzydzieści siedem ksiąg O naturze. Niemal wszystko zaginę- ło. Poza postrzępionymi papirusami wydobytymi z Herkulanum i dwoma cyklami sentencji: tak zwanymi Głównymi maksymami prr.echowanymi u Laertiosa (uczeni dziś podejrzewają, że są one tylko kompendium spor Lądzonym przez uczniów) i podobnymi im Maksymami Watykariski- mi (z manuskryptu ocalałego w Bibliotece Watykańskiej), mamy z owego rozległego pisarstwa jeno tizy listy, które ten nieoceniony erudyta, Diogenes Laertios, umieścił w swoim dziele, w tala sposób zapowiadając ich treść (10, 29): "Pierwszy list napisał do Herodotosa o zagadnieniach fizyki. Drugi, do Pytoklesa, dotyczy meteorologii. Przedmiotem trzeciego listu, napisanego do Menojkeusa, jest ludzkie życie". Oczywiście ten ostatni najlepiej roztacza epikurejsl#e pouczenia egzystencjalne. Menander Pouczenia te nie tylko poglądami i ocenami, lecz, chciałoby się rzec, wspólnym powietrzem owego ateńskiego schyłku IV wieku, progu epoki powszechnej, wydają się nieraz bliskie przechowanemu też ułomnie, ale w większym zakresie, pisarstwu kolegi Epikura z efebii. Menander (Menandros, około 342-292 przed Chr.), Ateń- czyk z zamożnej rodziny, był przez pewien czas uczniem Teofrasta, następcy Arystotelesa. Na pewno pilnie czytał Charaktery nowego mistrza Likejonu, wydaną około 320 roku książkę, która musiała zaostrzyć jego skłonność do przypatrywania się ludziom. W szkole Menander Teofrasta stał się z kolei kolegą Demetriosa z Faleronu, którego w roku 317 Kasandros mianuje archontem Aten, a w roku 307 Demetrios Poliorketes zmusi do ucieczki z miasta: wygnaniec poże- glował na dwór Ptolemeusza (Ptolemajosa) Sotera w Aleksandru, spotkamy go tam przy pracy nad kształtowaniem słynnej biblioteki. Menander też był wówczas zagrożony, zresztą ów Ptolemeusz I Soter również jego próbował ściągnąć do Egiptu, lecz daremnie. Pisarz nie chciał wyrzec się Aten, pono odrzucił też zaproszenie na dwór macedoński w Pelli. Można przypuszczać, że u schyłku życia poznał drugiego obok Epikura mistrza mądrości nowych cza- sów, założyciela stoicyzmu, Zenona z Kition (ok. 33#-264 przed Chr.), którego zasad, głoszonych w Atenach, dotkniemy pochylając się nad rzymskim pisarstwem Seneki. Menander chciał żyć w swoim mieście; umarł, jak słyszymy, tragicznie: utonął, kąpiąc się w morzu przy Pireusie. Tu, w Atenach, było jego życie i scena jego komedu. Teatr Dionizosa nie słyszał wówczas debat politycznych i głośnego śmiechu Arystofanesa. Sławiona przez Diogenesa z Sinope parresia przynajmniej częściowo zamilkła. Zniknął chór, którego wprowadza- nie na orchestrę stało się dla zubożałych Aten zbyt kosztowne. W IV wieku tak zwana komedia średnia napełniła się epizodami życia codziennego. Scenę objęli rzemieślnicy, ludzie interesu, żołnierze, chłopi, hetery. Jeszcze trwały, obok innych perypetii, elementy fabuł mitycznych, komediowo ujęte. Całkowicie zagłuszył je zwyczajny, a też tajemniczy, gwar z okolicznych ulic i domów w tak zwanej komedii nowej. Menander, który dziedziczył tradycję komedii śred- niej po jednym z jej autorów, Aleksisie, swoim wuju, za życia ustępował w opinu Ateńczyków pierwszeństwa w nustrzostwie ko- medii nowej Filemonowi, lecz dla potomności stał się arcymistrzem tej dziedziny teatru, następcą też tragika Eurypidesa w badaniu ukrytych przyczyn ludzkich uczynków. Johann P. Eckermann 12 maja 1825 zanotował, że Goethe wyrażał się z najwyższym zachwytem o Menandrze (przekład Krzysztofa Radziwiłła i Janiny Zelter): "Poza Sofoklesem - mówił - nie znam żadnego poety, którego bym tak umiłował. Menander jest niezmiernie czysty, szlachetny, wielki i pogodny. Wdzięk jego jest niedościgły. Wielka szkoda, że tak niewiele nam się po nim zachowało, ale i to, co jest, jest bezcenne, a utalentowani ludzie mogą się wiele z tego 272 273 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM nauczyć". Słyszymy, że napisał przeszło sto komedu, a zostało zaiste niewiele. Goethe mógł znać, poza łacińskimi przeróbkami, jakie zawdzięczamy rzymskim wielbicielom Menandra, Plautowi i Teren- cjuszowi, tylko bardzo liczne, ale krótkie (od jednego do szesnastu wersów), strzępy jego teatralnych kwestii, cytowane przez innych autorów. Intuicję jednak pisarza niemieckiego w pehii potwierdziły wydobyte w roku 1890 i 1907 z egipskich papirusów pokaźne frag- menty komedii Menandra. Znamy ich w większym zakresie pięć: Tarczę (Aspis), Mizantropa (Dyskolos), Sąd rozjemczy (Epitrepontes), Dziewczynę z obciętym warkoczem (Perikeiromene), Kobietę z Sa- mos (Samia). Poshzchajmy, choć przez chwilę, metalowego dźwięku Tarczy, kawałka pierwszego aktu. Komedia owego czasu, już bez chónz, dzieli się, jak potem w Rzymie komedia Plauta i Terencjusza, a po wielu wiekach sztuki Szekspira i Moliera, na pięć aktów, zazwyczaj poprzedzonych prologiem. Dialog z Tarczy, jaki tu nas zajmie, na początku zniszczony przez czas, który oddarł część papirusu, poka- zuje niepewność, łupiestwo, pobojowisko, to, co uczestnicy społe- czeństwa wojennego mieli w oczach albo przynajmniej w uszach stale. Daos pedagog, czyli niewolnik opiekujący się paniczem, wraca z wojny z jego tarczą i opowiada jego stryjowi, Smikrinesowi, jak ów Kleostratos poległ. Sttyj załamuje ręce, lecz ledwie ci dwaj znikli na krótko ze sceny, wchodzi na nią sama Tyche, Dola (ściślej: Traf), bogini, którą ludzie epoki hellenistycznej będą czcili z lękiem i na- dzieją, jak zresztą potem i Rzymianie (jako Fortunę). W Liście do Menojkeusa jednak dostrzegamy, że Epikur jej odmówił godności bóstwa. Nie zostawia nas ona teraz w ignorancji, z jej ust dowiadu- jemy się, jakim obtudnikiem jest stryj. A przede wszystkim mamy wieść, że Kleostratos żyje. Wejdzie on na scenę pod koniec utworu, ale nie będziemy wiedzieli, co się wtedy stanie, bo czas znowu podarł papirus, jeszcze o wiele gorzej: z czwartego i piątego aktu zostały najuboższe strzępy. Słyszymy jednak przynajmniej te słowa Kleostra- tosa wracającego do ojczyzny: "Kochana ziemio, czczę ciebie...". Czułość Menandra. Drży ona, nieśmiała i mocna, w wielu miejscach jego dzieła, także w skąpych fragmentach ocalałych u różnych auto- rów, które swoim szeptem zapowiadają nieraz nowy rodzaj wielkiej poezji greckiej, czary aleksandryjskie. Z myśti greckiej Z MYŚLI GRECKIEJ ISOKRATES O HELLENACH Z DUCHA (Panegyrikos, 43-50) Tych, którzy ustanowili powszechne zgromadzenia Greków, sprawied- liwie chwali się za to, że wedhzg wywodzącego się od nich obyczaju my, otrząsnąwszy się z oblepiającej nas wrogości i wyciągając ręce do zgody, schodzimy się w jedno miejsce. Tu wspólnie się modlimy i składamy ofiary, a przypomniawszy sobie o łączącym nas pokrewieństwie, odtąd lepiej jedni drugim życzymy i dawne związki gościny odnawiamy, a za- wieramy też nowe. Ani dla ludzi zwykłych, ani dla tych z natury wyższych nie jest to pora jałowa: na zgromadzeniu Hellenów ci drudzy mogą pokazać, jak dobrze im się wiedzie, a tamci mogą się przyglądać współza- wodnictwu wśród nich. Ani jedni, ani drudzy nie upadają na duchu, przeciwnie, wszyscy mają z czego być dumni: tamci, kiedy widzą, jak się dla nich trudzą zapaśnicy, a ci, gdy sobie pomyślą, że przecież ludzie zeszli się po to, by na nich patrzeć. Takie są dla nas dobrodziejstwa z owych zjazdów. Nasze zaś miasto również w tej dziedzinie nie ustępuje innym miastom. A jest w nim na co patrzeć. Tyle tu przepięknych rzeczy. Jedne olśnie- wają bogactwem, inne słyną kunsztem, jeszcze inne wyróżniają się i jed- nym, i drugim. I ludzie z innych krajów zjeżdżają się do nas tak tłumnie, że jeśli pożyteczne jest i dla nich zbliżenie wzajemne, to i tę korzyść zawdzię- czają naszemu właśnie miastu. Częściej też u nas niż gdzie indziej można znaleźć przyjaźń najwierniejszą i obcować z ludźmi najróżniejszymi. I przypatrywać się zawodom nie tylko w chyżości i zapaśniczej dumie, ale i w mowie, i w bystrym rozumie, i we wszelkich poczynaniach, i najświet- niejszym za to nagrodom. Dając nagrody, nasze miasto innych też do 274 275 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM nagradzania wzywa. Co wyróżniliśmy bowiem, taką opromienia się sławą, że wszyscy ludzie obejmują to podziwem. Co więcej, jeśli gdzie indziej każde następne zgromadzenie powszechne zwołuje się dopiero po długim czasie i zawsze rozwiązuje się je rychło, to nasze miasto jest wprost zgromadzeniem powszechnym nieustannie trwającym dla ludzi, którzy tu przyjeżdżają. Miasto nasze, trzeba powiedzieć, odkryło filozofię, która wszystko, o czym się tu rzekło, wynalazła i urządziła. Do czynów nas wychowała i ła- godnyxni zrobiła wobec siebie nawzajem. Odróżniła nieszczęścia ściągnięte głupotą od wynikłych z konieczności i nauczyła wystrzegać się tamtych, a te ścierpieć godnie. Nasze też miasto wymowę, którą wszyscy chcieliby posiąść, a celującym w niej każdy zazdrości, wielce uczciło, bo dobrze wie, że ona wśród wszystkiego, co tu żyje, należy z natury tylko do nas, ludzi, i że dzięki tej wyższości górujemy także w każdej innej dziedzinie. Do- strzegło i to, że we wszystkich innych poczynaniach wynik jest igraszką doli: często przegrywają rozsądni, a głupcom wybornie się wiedzie. Jedynie do pięknej, kunsztownej wymowy nie dobiją się żadne marne umysły, nią zawładnąć może tylko duch rozumny. I to też pojęło nasze nuasto, że ludzie uznani za mądrych mogą się właśnie w tej sztuce najmocniej odróżnić od tych, których uważa się za nieuków. Ludzi, których od dzieciństwa wychowywano w zasadach wolności, rozpoznaje się nie po męstwie czy bogactwie, czy po innych tego rodza- ju dobrach, lecz najwyraźniej po wartości tego, co mówią. Nie ma jaśniej- szego znaku kultury każdego z nas. Ci zaś, co pięlaiie posługują się słowami, nie tylko nabierają wielkiego znaczenia w swoim lQaju, lecz i poza jego granicami doznają czci. To nasze miasto o tyle wyprzedziło resztę ludzi w mądrości i w wymowie, że jego uczniowie stali się nau- czycielami innych. Dzięki niemu miano Hellenów zdaje się oznaczać już nie ród, ale sposób myślenia, i zwą się Hellenami raczej ci, którzy uczestniczą w naszej kulturze, niż ci, którzy mają wspólne z nami pochodzenie. O CZŁOWIEKU WIELKODUSZNYM (z Etyki Nikomachejskiej Arystotelesa,11241r1125a) Człowiek wielkoduszny nie naraża się dla rzeczy małych i w ogóle nie lubi się narażać, bo niewiele rceczy ceni. Umie zaś stawić czoło grozie, gdy chodzi o rzeczy wielkie, i nie szczędzi wtedy życia, bo nie uważa, jakoby trzeba było żyć za każdą cenę. [...) Jest też znamienne dla człowieka Z myśli greckiej wielkodusznego, że o nic lub niemal o nic nie prosi, natomiast chętny jest do ushzg. Wyniosły jest wobec ludzi na wysokicb stanowiskach, a łagodny wobec ludzi średnich. Przewaga bowiem nad tamtymi jest trudna i godna szacunku, a nad drugimi łatwa, i wynoszenie się nad tamtych nie jest nieszlachetne, a wynoszenie się nad nędzarzy jest czymś prostackim, tak jak przemaganie słabych. Nie biegnie też on ku zaszczytom ani ku temu, czym się inni puszą, lecz traktuje takie sprawy obojętnie i raczej się ociąga, chyba że chodzi o wiel- kie zaszczyty lub wielkie dzieło. Zabiera się do nielicznych rzeczy, ale za to wielkich i godnych sławy. I musi otwarcie nienawidzić i otwarcie ko- chać. Bo ukrywa się ten, kto się boi. I musi bardziej dbać o prawdę niż o pozór, a przy tym mówić i postępować bez obsłonek; pogarda skłania go do mowy śmiałej. Przeto jest prawdomówny, chyba że przemawia ironicz- nie, wtedy gdy odzywa się do ludzi z tłumu. I nie jest w stanie stosować się w życiu do kogoś innego, chyba że do przyjaciela. Byłoby to bowiem niewolnicze. Tak wszyscy pochlebcy są shiżalcami, a pochlebcami stają się nędzarze. Niełatwo też podziwia. Bo nic nie jest dla niego wielkie. I nie jest mściwy. Bo cechuje go skłonność nie do pamiętania, zwłaszcza o tym, czego doznał złego, lecz raczej do puszczania w niepamięć. Ani nie obmawia ludzi i w ogóle nie rozpowiada wiele ani o sobie, ani o innych. Nie zależy mu bowiem na tym, by go chwalono, ani na tym, by innych ganiono. Sam też nie jest skłonny do chwalenia, podobnie jak do mówienia o kimkolwiek źle, nawet o wrogach, chyba że chce ul#ócić bezprawie. I nie jest skłonny do skarg ani do prób w tym, co dotyczy rzeczy narzuconych koniecznością albo błahych. Bo to by znaczyło, że mu na nich zależy. A on chce posiąść rzeczy pięlme i nie przynoszące kor Lyści raczej niż pożyteczne i korzystne. Bardziej to bowiem prcystoi człowiekowi, który sam sobie wystarcza. Widzi się, że człowiek wielkoduszny rusza się powolnie, mówi spokojnie, głosem niskim. Nie leci bowiem przed siebie ten, kto dba o niewiele rreczy. Ten, kto do niczego nie prcywiązuje wielkiej wagi, nigdy nie jest napięty. A właśnie pośpiech i napięcie są pr Lyczyną ostrego głosu i nagłości ruchów. SPOKÓJ EPIKURFJSKI (Epikura List do Menojkeusa) Epikur pozdrawia Menojkeusa. Niechże nikt w młodych latach nie zwleka z szukaniem mądrości ani 276 277 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM niech się w starości tym dążeniem nie nuży. Żadna bowiem pora nie jest ani za wczesna, ani za późna dla zdrowia duszy. Jeśli ktoś powiada, że czas filozofowania jeszcze nie nadszedł albo że już przeminął, to jest tak, jakby mówił, że pora dla szczęścia jeszcze nie nastała albo że już jej nie ma. Trzeba filozofować i w młodości, i w starości, po to, żeby starzejąc się, człowiek pozostawał młody wśród dóbr dzięki czarowi tego, co było, jak i po to, by zarazem młody był i stary dzięki wyzwoleniu od troski o to, co mu przyniesie przyszłość. Trzeba się ćwiczyć w rzeczach zapewniających szczęście, bo gdy ono jest, mamy wszystko, a kiedy jego nie ma, wszystko robimy, by je osiągnąć. Co nieustannie ci głosiłem, to rób i w tym się ćwicz, wyraźnie rozpozna- jąc podstawy dobrego życia. Najpierw, uznając, iż bóstwo jest żywym bytem niezniszczalnym i szczęśliwym, jak to określa powszechne pojęcie bóstwa, nie przypisuj mu niczego, co byłoby obce jego niezniszczalności albo niezgodne z jego szczęśliwością, lecz kształtuj w sobie wszelkie pojęcia, które podtczy- mują ową z niezniszczalnością spojoną szczęśliwość. Albowiem są bogo- wie. Wiedza o nich jest jawna. Lecz nie tacy oni są, jakich przedsta- wia sobie wielu, którzy zresztą nie trwają przy swoich wyobrażeniach o nich. Naprawdę bezbożny jest nie ten, kto neguje bogów czczonych przez wielu, lecz ten, kto wyznaje takie mniemania o nich, jakie żywi rzesza. Co bowiem wielu mówi o bogach, to nie są przeczucia, lecz błędne założenia. Na przykład przypisuje się ich działaniu największe szkody i najmożniejszą pomoc. Oni zaś pielęgnują swoje własne cnoty i przygar- niają ludzi, którzy są do nich podobni, a wszystko, co nie jest takie, uważają za obce. Nawyknij do mniemania, że śmierć jest dla nas niczym, ponieważ wszelkie dobro i zło tkwi w odczuwaniu, śmierć zaś to wyzucie z od- czuwania. Trafne rozpoznanie, że śmierć nas nie dotyczy, robi śmier- telną egzystencję czymś ponętnym nie przez to, że dodaje do życia czas nieskończony, lecz przez to, że nas uwalnia od pragnienia nieśmier- telności. Żadnej bowiem grozy nie zazna w życiu człowiek, który w pełni pojął, iż nie ma grozy w tym, że się nie żyje. Głupi jest ten, kto powiada, że boi się śmierci nie dlatego, jakoby bolała, gdy przyjdzie, lecz dlatego, iż boli ona, gdy się jej czeka. Jeśli coś nie dręczy nas bę- dąc obecne, to w oczekiwaniu może nas dręczyć tylko złudnie. Śmierć, najstraszniejsza z niedoli, niczym jest dla nas, bo kiedy my jesteśmy, śmierci nie ma, kiedy zaś jest śmierć, nas już nie ma. Przeto nie dotyczy ona ani żywych, ani umarłych, bo dla pierwszych nie ma jej, a tych drugich już nie ma. Z myśli greckiej Ogół ludzi jednak raz ucieka przed śmiercią jako przed największym złem, innym razem wybiera ją jako ucieczkę od niedoli życia. Mędrzec zaś ani nie odżegnuje się od życia, ani nie boi sięjego braku. Ani nie sprzeciwia się życiu, ani nie mniema, jakoby czymś złym było nie żyć. Jak zaś z pokarxnu wybiera się nie część największą, lecz najsmaczniejszą, tak mądrzy chcą się nasycić nie ezasem najdłuższym, lecz najprzyjemniejszym. Kto upomina młodego, by dobrze żył, a człowieka sędziwego, by dobrze umarł, przemawia niedorzecznie, i to nie tylko ze względu na ponętność życia, lecz i dlatego, że to samo ćwiczenie uczy i dobr Le żyć, i umrzeć dobrze. Jeszcze o wiele gorszy jest głosiciel mniemania, że dobrze byłoby nie urodzić się, "a jeśli ktoś się urodził, jak najrychlej bramę Hadesa przekroczyć" [Teognis, 427]. Jeśli bowiem tak rzecze z przekonania, cze- muż nie odchodzi z życia? Sposób na to miałby pod ręką, gdyby był mocno o tym przeświadczony. Jeśli zaś tylko żartuje, ośmiesza się sam wobec ludzi, którzy mu pzzecież nie wierzą. Trzeba pamiętać, że przyszłość nie jest ani całkowicie nasza, ani całkowicie nie nasza, tak iż nie możemy liczyć z całą pewnością na to, że ona nadejdzie, jak i całkowicie zwątpić w jej nadejście. Należy też wziąć pod uwagę to, że z pragnień jedne są naturalne, inne próżne, a wśród tych pierwszych jedne naturalne i konieczne, inne tylko naturalne. Z koniecznych jedne są niezbędne dla szczęścia, inne dla dobrego stanu ciała, jeszcze inne dla samego życia. Kto niemylnie je rozpoznaje, ten umie wszelkim upodobaniem i wstrętem kierować tak, by sobie zapewnić zdrowie ciała i spokój duszy, w czym jest sedno szczęśliwego życia. Właśnie w tym celu wszystko robimy: chcemy nie cierpieć i nie miotać się. Po osiągnięciu tego przez nas wszelka burza w duszy rozprzęga się, gdy istota żyjąca już nie musi iść na poszukiwanie czegoś brakującego jej ani rozglądać się za czymkolwiek innym, co dopełniłoby dobra duszy i ciała. Wtedy i tylko wtedy czujemy potrzebę przyjemności, kiedy nas boli jej brak. Dlatego przyjemność nazywamy początkiem i końcem życia szczęśliwe- go. Zdajemy sobie sprawę z tego, iż jest ona pierwszym i przyrodzonym nam dobrem. Od niej wychodzimy, ilekroć wybieramy coś albo czegoś unikamy. Do niej się odwołujemy, gdy za miarę każdego dobra uznajemy odczuwanie. Ponieważ jest ona dobrem pierwszym i przyrodzonym, nie wybieramy przyjemności jakichkolwiek, lecz niejedną pomijamy: taką, z której by wyniknęła większa od niej przykrość. Nieraz też nad przyjemno- ści przedkładamy cierpienia, mianowicie wtedy, gdy po długim ich znosze- niu ma nastąpić większa od nich przyjemność. Chociaż więc każda przyje- mność, będąc nam pokrewna z natury, jest dobrem, nie każda jest godna wybrania. Podobnie każdy ból jest złem, lecz nie każdego trzeba unikać. 278 279 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM Z pewnością należy oceniać wszystkie te rzeczy według wymiernego porównywania związanych z nimi korzyści i szkód. Niekiedy dobro może być dla nas złem, kiedy indziej, przeciwnie, zło dobrem. Niezależność od rzeczy zewnętrznych uważamy za dobro wielkie, przy czym chodzi nie o to, byśmy zawsze mieli niewiele, lecz o to, żebyśmy, nie mając dużo, potrafili poprzestać na małym, będąc rzetelnie przeświadczeni, że największą radość z przepychu mają ci, którzy najmniej go potrzebują, i że łatwo można zaspokoić potrzeby naturalne, a trudne jest tylko sięganie po to, co zbędne. Nie mniejszą, niż potrawami wyszukanymi, osiąga się przyjemność skromnymi posiłkami, jeśli naprawdę uwalniają nas od cierpie- nia niedostatku. Chlebem i wodą zdobywa szczyt przyjemności ten, kto raczy się nimi głodny i złakniony. Nawyknięcie więc do prostego, nieko- sztownego pokarmu tak służy zdrowiu, jak i robi człowieka skwapliwym wobec koniecznych wymagań życia, lepiej też nas sposobi do uczestnicze- nia, od czasu do czasu, w wystawnych biesiadach, a również otrząsa nas z lęku prced odmianami doli. Kiedy powiadamy, że przyjemność jest samym sednem dobra, myślimy nie o przyjemnościach rozrzutników i rozpustników, jak niektórzy przez niewiedzę albo uprzedzenie, albo nawet umyślne wypaczenie, pojmują nasze poglądy, lecz o tym, że nie ma bólu w ciele i zamętu w duszy. Nie kielichy i nieskończone uczty, nie napawanie się chłopcami i kobietami, nie rozkoszowanie się rybami i czym tylko może się do nas przymilić bogaty stół, nie to! Rodzą życie szczęśliwe nie te wszystkie rzeczy, lecz trzeźwe obliczanie, dociekające przyczyn każdego wyboru i odmowy oraz przepędzające wszelkie takie znniemania, jakie zamącają dusze największą trwogą. Tego wszystkiego początkiem i największym dobrem jest roztropność, z tej przyczyny cenniejsza nawet od filozofii. Z niej wyrastają wszelkie inne cnoty, bo uczy ona, że nie może być życia szczęśliwego, które nie byłoby życiem roztropnym, godziwym i prawym, ani też życia roz- tropnego, godziwego i prawego, które nie byłoby życiem szczęśliwym. Cnoty rosną razem z nim i nie da się ich od życia szczęśliwego od- dzielić. Któż więc twoim zdaniem mógłby górować nad człowiekiem, który żywi pobożne mniemania o bogach i nie odczuwa żadnego lęku przed śmiercią, pilnie przemyślał cel wyznaczony przez naturę i rozumie, jak łatwo jest osiągnąć i dla siebie zdobyć ostateczny kres tego, co dobre, podczas gdy trwałość albo natężenie tego, co złe, są ograniczone? On [wprost wyśmie- wa] tę, którą inni intronizują jako władczynię wszechrzeczy [...] [...że jedne rzeczy dzieją się z konieczności], inne z przypadku, jesz- cze inne zależą od nas; że konieczności nie można zadawać pytań, a do- Z myśli greckiej la przypadków jest niestała, natomiast to, co od nas zależy, nie ma nad sobą innego pana, a więc do tego w naturalny sposób może się odnosić i nagana, i pochwała. Już naprawdę lepiej byłoby przyjąć mit o bogach niż ugiąć kark pod jarzmo przeznaczenia głoszonego przez fizyków. Mit przynajmniej podsuwa jakąś nadzieję na przebłaganie bogów przez składanie im hołdu, natomiast przeznaczenie to jest nie- ugięta konieczność. Nie sądzi też ów człowiek, by dola [tyche), jak mniema wielu, była bóstwem, żadne bowiem bóstwo nie robi niczego bezładnie, ani by ona była jakąś bezpodstawną przyczyną sprawczą, nie uważa bowiem, że właśnie dola udziela ludziom dobra i zła, od których zależy szczęśliwe życie, chociaż przyznaje, że od niej pochodzą zaczątki wielkiego dobra i wielkiej niedoli. Po prostu sądzi, że więcej jest warta niedola mędrca niż powodzenie głupca. Lepiej też jest, gdy to w naszych czynach, co jest dobrze oceniane, swoich pomyślnych skutków nie zawdzięcza przy- padkowi. W tych i pokrewnych tym zasadach ćwicz się dniem i nocą, ty i kto- kolwiek jest jak ty, a nigdy, ani na jawie, ani we śnie, nie doznasz żadnego niepokoju. Będziesz żył jak bóg między ludźmi. W niczym już bowiem nie jest do śmiertelnika podobny człowiek, który żyje wśród dóbr nieśmiertelnych. 280 281 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM Z TEATRU MENANDRA PANICZ RZEKOMO POLEGŁY I OBŁUDNY STRYJ (Tarcza, fragment 1, 1-148) DAOS ...Dziś, ach, moje dziecko, Całkiem inaczej myślę, niż się Iego Mogłem spodziewać, gdym wyruszał z tobą. Ufałem, że ty z wojny zdrów i cały Wrócisz, okryty chwałą, i że odtąd Przez resztę życia będziesz żył w splendorach Czy to stratega, czy też może radcy. Twą siostrę - przecież ty dla niej poszedłeś Na wojnę - po wytęsknionym powrocie Dałbyś mężowi, co jest godny ciebie. A ja za wierność moją miałbym wreszcie Po długich trudach spokój aż po starość. I otoś zniknął obłędnie, już ciebie, Kleostratosie, nie ma. Twój pedagog, Wracam z tą tarczą, która tobie życia Nie zachowała. A tyś ją tylekroć Ocalał. Byłeś mężem wielkiej duszy. Któż taki drugi? SMIKRINES Daosie. DAOS SMIKRINES Stało. Dola niespodziana, Straszna. Lecz powiedz, jak to się DAOS Żohiierzowi, Smikrinesie, Nieswojo uciec z boju. Zginąć łatwo. Z teatru Menandra SMIKRINES Ale, Daosie, powiedz, jak to było DAOS Jest rzeka w Likii, którą nazywają Ksantos. Bez trudu wiele razy nad nią Biliśmy barbarzyńców. Umykali Pozostawiając nam równinę. Teraz Wiem, że byłoby lepiej nie zwyciężać Tak ciągle. Kto choć raz w łeb dostał, czujniej Strzeże się. Nas zaś, gardzących wrogami, Bezład pchał w to, co miało stać się. Wielu Za palisadę wychodziło, żeby Grabić wsie, łupić pola i sprzedawać Zdobycz. Kto wracał, brzęczał groszem. SMIKRINES Brawo ! DAOS [...) panicz, zebrawszy sześćset Staterów, sporo kielichów i tę tu Hałastrę jeńców, widzisz ich, na Rodos Posłał mnie, abym to wszystko powierzył Przyjacielowi jego i niezwłocznie [. . . ] powrócił. SMIKRINES I co dalej? DAOS Z brzaskiem wyruszam w drogę. Barbarzyńcy W owym dniu, dowiedziawszy się od zbiegów O rozproszeniu naszych sił, za wzgórzem Czekali zaczajeni. Nasi szpiedzy Nie wyśledzili ich. Gdy zapadł wieczór, Żołnierze byli w namiotach, a że się W bogatym obłowili la-aju, niemal Wszyscy, tak, jak to bywa, przed wymarszem Podpili sobie. 282 283 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM SMIKRINES To okropne ! DAOS Tamci, Jak sądzę, spadli na nich niespodzianie. SMIKRINES [...] DAOS [...] ja [...] kiedy było jakoś Koło póhiocy, pilnowałem łupu I niewolników, chodząc przed namiotem. I nagle słyszę jęk, wrzawę. Biegają I nawohiją się w popłochu. Zaraz, Co to się stało, zrozumiałem. Z tamtej Strony, na szczęście, był szaniec na wzgórku, Więc się tam wszyscy zbieramy, tam pędzą Konni, piechota, i wloką się ranni. SMIKRINES O, miałeś szczęście, że cię wpierw wysłano DAOS Do rana zrobiliśmy palisadę, Czekamy. Ci, co się po okolicy Rozbiegli, nadciągali, jak mówiłem, Jeden po drugim, do nas. Kiedy nastał Czwarty dzień, mamy wieść, że już Likowie, Gnając pojmanych, do swych wsi odeszli W głąb lądu. W drogę ruszamy. SMIKRINES Widziałeś zabitego? Czy jego DAOS Tak dokładnie Nie rozpoznałem go. Bo porzuceni Z teatru Menandra Już od trzech dni leżeli, twarze były Nabrzmiałe. SMIKRINES Skąd wiedziałeś, że to on? DAOS Leżał przy tarczy. Całkiem potrzaskanej. Pewnie dlatego żaden z barbarzyńców Nie wziął jej. Zacny nasz dowódca nie dał Płakać nad każdym poległym osobno. Byłoby bowiem mitręgą badanie Wszystkich zwłok. Zebrał je, spalił i śpiesznie Pogrzebał, i natychmiast zwinął obóz. Najpierw wpadamy na Rodos, tam kilka Dni przebywamy. I płyniemy tutaj. Teraz wiesz wszystko. SMIKRINES Sześćset staterów? DAOS SMIKRINES Przywiozłeś, powiadasz, Tak Oraz puchary? DAOS Ważą, o spadkobierco, min czterdzieści, Nie więcej. SMIKRINES Tylko? Myślisz, że ja tego Będę dochodził? Resztę rozgrabiono? DAOS Tak, oprócz tego, co wziąłem odchodząc. Ale te szaty, chlamidy i czeladź Są dla twojego domu. 284 285 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM SMIKRINES Cóż mi po nich! Gdybyż on tylko żył! DAOS O, gdybyż! Ale Teraz już trzeba podać złą wiadomość Tym, którzy najmniej zasługują na nią. SMIKRINES Później chcę z tobą pogwarzyć spokojnie, Daosie. (wychodzi Daos) Na mnie też czas, bym powrócił Do domu, pilnie uważając na to, Żeby z tamtymi mówić najoględniej. (wychodzi) TYCHE (wchodzi na scenę) Gdyby tych ludzi dotknęło nieszczęście, Nie mogłabym ja, bogini, być przy nich. Lecz oni tylko mylą się, nie wiedzą. [...] Kiedy natarli barbarzyńcy [...] I brzmiało hasło boju, każdy chwytał, Co miał pod ręką. Ktoś przy Daosowym Był wychowanku, złapał jego tarczę, Pobiegł w gąszcz bitwy i od razu poległ. Ponieważ tarcza leżała wśród trupów, A twarz młodzieńca była zniekształcona, Daos pomylił się. A Kleostratos Innym orężem zbrojny walczył, aż się Dostał w niewolę. Lecz żyje i rychło Wróci tu zdrów i cały. O tej sprawie Już dosyć wiecie. A stary, co właśnie Tak dopytywał się, Kleostratosa Stryjaszek, wszystkich ludzi zdołał draństwem Prześcignąć. Ani brata, ani swata Nie zna. Niczego się nie wstydzi, byle Z teatiu Menandra Mógł wszystko zgarnąć. Tylko o to stoi. Żyje sam, jeno z starą niewolnicą. A w tym sąsiednim domu, do którego Wszedł Daos, mieszka młodszy dusigrosza Brat, człowiek i szlachetny, i zamożny. Żonę i jedną córkę ma. Młodzieńczyk, Kiedy odpływał, jemu swoją siostrę Powierzył, więc się te dziewczyny razem Chowały. Ten, jak już rzekłam, szlachetny, Widząc, że nieobecność się przedłuża Kleostratosa, a swoją majętność Szacując jako mierną, jego siostrę Chciał dać za żonę młodzieńcowi, żony Swojej synowi z jej pierwszego męża, Na posag przeznaczając dwa talenty, I teraz miały się odprawiać gody. Lecz to, co na nich wszystkich spadło, wznieci Zamęt. Bo tamten łajdak, o sześciuset Słysząc staterach, widząc niewolników I niewolnice, i juczne zwierzęta, Zechce, choć stary, sam poślubić pannę, Która się stała dziedziczką. Lecz w próżne Troski uwikła się i utrapienia, I tylko siebie przed oczami wszystkich Ludzi odsłoni, jaki jest, i wróci Tam, skąd i wyszedł. Jeszcze trzeba podać, Kim ja i jak się nazywam: ta, która Urządza całe to igrzysko, Tyche. 286 287 PRZED ZDOBYWCĄ I PO NIM PRZYPATRZYWSZY SIĘ RZECZOM WSPANIAŁYM (fragment z zaginionej komedu Menandra Podstawiony, czyli prostak) ...Najszczęśliwszy mi się zdaje Ten, kto pogodnymi oczarxti, Parmenonie, Przypatrzywszy się rzeczom wspaniałym, odchodzi Rychło tam, skąd przyszedł: słońcu wspólnemu, gwiazdom, Wodzie, chmurze, ogniowi. Sto czy bardzo mało Żyłbyś lat, te rzeczy zawsze będziesz tu widział, A nigdy wspanialszych, niż są one, nie ujrzysz. ALEKSANDRIA Czary aleksandryjskie każą nam zamyślić się najpierw nad mia- stem w Egipcie, którego narodziny z kolei przywodzą na mys'1 puszkę, w jakiej Aleksander wszędzie woził z sobą Iliadę, zresztą może nie tylko Iliadę, lecz obie epopeje Homerowe, jak niebawem zobaczymy. Jeszcze raz otwieramy Plutarchowy Żywot Aleksandra (679d). Zawładnąwszy Egiptem, zdobywca postanowił zbudować tu wielkie i ludne miasto, któremu nadałby swoje imię. Zobaczył którejś nocy we śnie siwego starca, który takie wyrzekł słowa: Wyspa jest pośród morza skłębionego falanu Przed samym brzegiem Egiptu, zwą ją Faros. Te wersy są z Odysei (4, 354-355), a więc dostojny gość snu to był Homer. Przebudziwszy się, Aleksander od razu podążył na Faros, która wtedy była jeszcze wyspą. Już w czasach Plutarcha łączyła ją z lądem grobla. Powolniejsza, lecz bardziej skuteczna była później wytrwałość Nilu, który wiek za wiekiem niósł do regionu swojej delty muł z Górnego Egiptu, powoli wypierający morze. Dziś Faros jest przylądkiem zwanym Ras-el-Tin. Aleksandra jednak, bardziej niż niewielka wyspa, zaciekawił rozciągający się naprzeciw niej wąski klin wapiennego gruntu, który 289 ALEKSANDRIA oddzielał bagniste jezioro Mareotis od morza. Uznał, że obszar ten nadaje się pod wymarzone miasto portowe. Było tu już miasteczko Rakotis, niezamożne, oddane czci egipskiego Ozyrysa, która prze- trwa i w późniejszych, greckich wiekach owego regionu. Na wschod- nim zaś skraju wapiennego grzbietu, gdzie wówczas wpływało do morza najbardziej zachodnie z ujść delty Nilu, istniało także od dawna osiedle, zwane przez Greków Kanopos albo Kanobos, pono założone w miejscu, gdzie niegdyś zmarł noszący takie miano sternik wracającego spod Troi Menelaosa; dziśjest to aleksandryjskie przed- mieście Abukir. Zdobywca Egiptu i innych krain założył na wapiennym klinie w roku 331 przed Chrystusem Aleksandrię według planów opracowa- nych przez greckiego architekta Dejnokratesa. Dostosowana do kształtu gruntu, miała mieć w zamyśle Aleksandra, jak to notuje Plutarch, formę chlamidy, płaszcza, jaki zarzucali na ramiona mace- dońscy jeźdźcy. Geometrycznie wykreślone ulice przetrwały w ja- kiejś mierze do naszych czasów. Na Faros Ptolemeusz II zbudował latarnię morską. Aleksandria przy Egipcie Pod panowaniem następców Aleksandra w Egipcie hellenistycz- nym, Ptolemeuszów (Ptolemaioi), czyli Lagidów (od Lagosa, ojca Ptolemeusza I Sotera), mających rządzić tym krajem od schyłku IV wieku do roku 30 przed Chrystusem, gdy umrze pokonana przez Oktawiana ostatnia królowa, Kleopatra, Aleksandria dosyć rychło stała się głównym ośrodkiem handlowym całej cywilizacji śródziem- nomorskiej, a zarazem miastem, którego urok wielu przyciągał ludzi we wszystkich następnych wiekach. Przyciąga i teraz, chociaż dziś, zwłaszcza po odejściu Europejczyków, Aleksandria wydaje się mało grecka. Ale tak naprawdę, jaka ona jest? Tu trochę wspomnień z podróży odbytej w roku 1996, na przełomie kwietnia i maja, gdy wreszcie zobaczyłem Aleksandrię w Egipcie, a raczej "przy Egip- cie", jak mówili Rzymiarue (Alexandrea ad Aegyptum). Po paru dniach pobytu w słynnym porcie śródziemnomorskim, siedząc w kawiarni (niegdyś greckiej) Pastrudisa przy ulicy el Hor- Aleksandria przy Egipcie reya ("Wolności"; niegdyś rue Rosette, od miejsca słynnego Cham- pollionowego kamienia), zastanawiałem się: co tu trwa? Greków i w ogóle ludzi z Europy już niemal zupeInie nie ma. Nliasto jest obecnie prawie całkowicie egipskie. Wszędzie mowa arabska. Pięć razy na dobę rozlega się śpiew muezinów (żywy czy z taśmy?), wołających, że "Bóg jest wielki". W ulicach świecą jasne chusty kobiet, niekiedy (rzadko) zakrywające twarz, z wąską tylko szparą dla oczu. Rysy twarzy nieraz zadziwiają. To o Helenie, której według jednej z wersji mitu nie było w Troi, tam gościło tylko jej widmo, ona wojnę przetrwała w Egipcie - mówi się w Iliadzie (3, 158), że jest "strasznie", ainos, podobna do bogiń. Pomyślałem też jeszcze raz o uśmiechu kor attyckich w muzeum na Akropolu. Pierwszy raz w życiu znalazłem się w kraju wyznawców islamu. Serce wybiegało do tych ludzi, a chciałem też jak najwięcej zrozu- mieć. Rychło jednak pojąłem, że raczej niewiele zrozumiem. Trady- cja chrześcijańska w historii istnieje pomiędzy wschodnią nagością metafizyczną (wywiedzioną częściowo z samego doświadczenia pu- styni?), nagim trwaniem na głazach i piasku przed obliczem trans- cendencji, a greckim ładem kształtów. Czy chrześcijanin o umyśle skrajnie greckim, człowiek z pogranicza helleńsko-chrześcijańskiego, może coś zrozumieć z tamtego trwania? Puste wnętrza meczetów. Staje w pamięci antyczne doświadczenie wodza rzymskiego, który z mieczem w ręku, zuchwale, wdarł się do świątyni jerozolimskiej, aż do najświętszego miejsca, i przekonał się, że tam, przynajmniej dla jego oczu, dla jego uszu, zieje pustka. Tak i w meczecie są tylko stopnie, po których duchowny wstępuje ku kazalnicy, aby skupionym niżej ludziom objaśniać Koran. Pytam, jak umierają muzułmanie. Czy przychodzi duchowny z pociechą? Nie. Słyszę, że tylko rodzina modli się wokół umierającego. Czy tak jest naprawdę? Pono mułła przybywa dopiero wtedy, gdy on już umarł. Za to przy uliczce, właśnie aleksandryjskiej, przed drzwiami jakiegoś rzemieślniczego warsztatu, widzę ludzi klęczących, czy raczej kuca- jących, na dywaniku i bijących pokłony, a przed nimi siedzi na krześle ich przewodnik duchowy i coś im tłumaczy. W meczecie wiejskim zaś w pobliżu Kairu zobaczyłem ludzi leżących na podło- dze tak swobodnie, można by nawet rzec: w tak przypadkowych pozach, jakby to była majówka. Czują się u siebie, zacisznie? Zresz- 290 291 ALEKSANDRIA tą, czy to na wsi, czy w Kairze i w Aleksandrii, na ogół pytać tych ludzi nie mogę, bo mówią przeważnie tylko po arabsku. Ale są tnili. Wartownicy, dozorcy domów, którzy widzieli mnie ledwie trzy, cztery razy, mówią: "Salam!". Do przybysza często uśmiechają się. Kelnerzy w kawiarni prędko uznają gościa za swojego człowieka, jak Włosi. Z oczu kobiet i mężczyzn, tak sobie myślę, patrzy na trmie Morze Śródzietrme, które przecież należy nie tylko do nas. Kiedy jednak pytałem nielicznych Europejczyków o Greków w Aleksandrii, powiedzieli mi, że po drugiej wojnie światowej było ich sto tysięcy, a dziś jest siedmiuset, co najwyżej ośmiuset. Głos z Serapeum Wróćmy do Aleksandrii antycznej. Centra duchowe miała ona przynajmniej dwa. Jedno było w połudttiowo-zachodttiej części mia- sta, zamieszkanej przeważnie przez dawniejszych Egipcjan i dziedzi- czącej miano Rakotis, tam, gdzie do dziś wznosi się słynny zabytek zwany "Kolutrmą Pompejusza". W sąsiedztwie monumentu archeo- logowie postawili na wzgórzu dwa gramtowe sftnksy, odkopane w owej strefte. Kolumnę przypisała czci Pompejusza tylko ułomna wiedza wieków średnich. Jak zdaje się wymkać z bardzo potrzaska- nej inskrypcji na granitowej podstawie kolumny, dedykował ją u schyłku III wieku po Chrystusie rzymski prefekt Egiptu cesarzowi Dioklecjanowi, który zbuntowaną Aleksandrię pokonał po ośmiu miesiącach oblężenia: na szczyt wydźwignięto zapewne jego posąg. Ważniejsza jednak obietnica może nas przyciągnąć do tego miejsca: że dostrzeżemy jakiś ślad, choćby cień, majestatu Serapisa, którego wczesna świątynia - Serapejon, Serapeum - była właśnie tu. Kult tego boga, najgłębiej i najszerzej czczonego w hellenistycznym Egipcie, wyłonił się z dziedzictwa kultu Ozyrysa, wcześnie utożsa- mianego przez Greków z Dionizosem, i kultu Apisa z Memfts. Posąg Serapisa, z drewna i złota, przypisywany greckiemu rzeźbiarzowi z Katii, Bryaksisowi, wydawał się postacią Zeusa, brodatego, w greckich szatach, siedzącego na tronie. Kosz na jego głowie, napełniony płodami ziemi, a u boku boga trójgłowy Cerber, pies podzietnia, pozwalały jednak od razu się domyślić, że to nie tylko Głos z Serapeum Zeus, lecz zarazem bóg płodności (jak ów pradawny Kuros, od którego Olimpijczyk pochodził) i bóg podzietnia, Hades. A więc Ozyrys-Apis-Dionizos-Zeus-Hades, a także Asklepios, bóg sztuki lekarskiej, coraz bardziej kochany przez ludy hellenistyczne jako łagodny opiekun. Całość owej strefy: "Kolumna Potnpejusza", sftnksy, a pod wzgó- rzem galerie podziemne, wyrąbane przed tysiącleciami w skalistym gruncie, opasane są dziś murem jako obszar zabytkowy. Kiedy tu przyszedłem, było właśnie święto muzuhnańskie i strażnik pozwolił tylko przez chwilę zajrzeć za furtę. Polscy archeologowie pocieszają mnie, że i tak memal nic bym nie znalazł. Owe korytarze to musiały być jakieś piwnice Serapeum, nie odsłaniające jednak nawet jego zarysu. A przecież z okolic nie istniejącego już w materialnym świecie Serapeum dobiega do trmie głos, którego od iluż lat nie mogę zapomnieć, głos ze świątyni Serapisa może właśnie tej, zbudowanej przez Ptolemeusza I Sotera na przełomie IV i III wieku przed Chrystusem, a może z większego Serapeum, powstałego później, za Ptolemeusza III Euergetesa (24C#222 przed Chr.), w Kanopos; ta druga świątynia była jednym z najsłynniejszych sanktuariów staro- żytnego świata. Głos zaś to medytacja antycznego chłopca, jaką jest wiersz nowogreckiego poety z naszego już stulecia, Konstandinosa Kawafisa, Kapłan w Serapeum; czytając ten wiersz, wybiegając daleko w przód przed naszą obecną natrację, jesteśmy już w wiekach naszej ery. Chłopiec jest chrześcijaninem, a ojciec był kapłanem Serapisa. Dobrego starca, mojego ojca, który kochał mnie zawsze tak samo, dobrego starca opłakuję, mojego ojea, co zmarł onegdaj, tuż przed świtem. Jezu Chryste, przykazaniom Twego najświętszego Kościoła pragnę zawsze dochować wiary w każdym uczynku moim, w każdym słowie, w każdej myśli. To jest troską każdego dnia mojego. A którzy Tobie przeczą, odwracam się od nich. A jednak płaczę teraz. 292 293 ALEKSANDRIA Płaczę, Chryste, za moim ojcem, choć był on - strasznie nawet mówić o tym- kapłanem w tym przeklętym Serapeum. Nieraz po przeczytaniu stronicy książka wypada z rąk; nic więcej nie da się już powiedzieć. Tak i tu, po wysłuchaniu tego krótkiego wiersza. Zacytowałem go właśnie dlatego, że w nim, jak w wielu innych tekstach, Kawafis jest dziedzicem wieków i tysiącleci litera- tury greckiej. Czy rozumiemy ją dobrze, tę naszą mistrzynię intele- ktualną? Czy dostrzegamy, że największa jej siła jest w wyrażaniu uczuć? Może nieściśle powiedziałem. Raczej: doświadczeń egzysten- cjalnych. Czy to doświadczeń Sokratesa, czy odtrąconego dziecka, jak wtedy, gdy po zgonie Hektora Andromacha przewiduje sierocą dolę Astianaksa (Iliada, 22, 493#95): Kogoś za połę płaszcza pociągnie, innego za chiton. Może się ktoś i zlituje, nawet podsunie mu kubek I zwilży wargi, lecz podniebienia nie zwilży. Muszę tu wyznać, co myślę: że sztuka grecka zmaga się nieraz z transcendencją nie mniej, niźli się zmaga islam. Choćby w stuknię- ciu o mur nierozwiązalności, jakie u Greków tak często słyszę: w oporze Prometeusza, w doli Orestesa, w rozmowie Antygony z Kreonem... Przenikające hellenizm odczucie transcendencji przeja- wia się też w jednym z najważniejszych elementów greckiej estetyki, jakim jest milczenie. Zresztą sztuka ta jest najczęściej, jak już się rzekło, tylko formą, milczącą formą. Odczytuję w niej regułę: doty- kając tego, co zewnętrzne, dotkniesz - na ile to w ogóle jest tu na ziemi dla nas możliwe - głębi. Mówiąc zaś o rzeczach zewnętrznych, często drobnych, i o szkole milczenia, dotykamy też rodzaju poezji, przelotnie wspominanego już w tej naszej książce, teraz zaś mającego niebawem bardziej zająć nas, bo jest szczególnie znamienny dla epoki hellenistycznej: epigrama- tów, znanych nam przeważnie z Antologii Palatyńskiej. Ale zanim pochylimy się nad nimi, trzeba jeszcze powiedzieć o paru innych sprawach. Najpierw o drugim z centrów duchowych hellenistycznej Aleksandrii. Muzeum i Biblioteka Muzeum i Biblioteka Już nieraz zaglądaliśmy do niego ukradkiem, teraz odwiedzimy je na dhzżej. Owym centrum są dwie wymienione tu, ściśle związane z sobą instytucje. Obie znajdowały się w dzielnicy wschodniej zwa- nej Bruchejon, przy pałacach królewskich będących sporą częścią miasta, która ciągnęła się od wąskiego przylądka, dziś el Silsileh, w głąb lądu, nie wiemy jak daleko. Nie potrafimy więc oznaczyć miejsca dwóch klejnotów Aleksandrii, po których nie został żaden ślad materialny. Przybytkami Muz, museia, nazywano w Grecji niekiedy nawet zarośla, w jakich śpiewały ptaki. W górach Heliko- nu taiło się Museion, gdzie przechowywano manuskrypty poematów Hezjoda. Tak samo określano poświęcone Muzom miejsce w Akade- mii Platona i w Likejonie Arystotelesa i tak nazwał Ptoleme- usz I Soter swój przybytek Muz, który założył prawdopodobnie według rad, jakich udzielił mu Demetrios z Faleronu. Słynny ten uczeń Teofrasta, ucznia i następcy Arystotelesa, był znakomitym archontem Aten, kiedy zaś w roku 307 przed Chrystusem musiał stamtąd uciec przed zwycięskim Demetriosem Poliorketesem, po- dążył do Aleksandrii na dwór Sotera, który umiejętnie wykorzystał jego wiedzę i talenty. W aleksandryjskim Muzeum, obejmującym liczne budynki, miesz- kało wielu uczonych: matematyków, astronomów, biologów, geogra- fów, filologów, którzy otrzymywali od kolejnych Ptolemeuszów, a potem od rzymskich cesarzy, hojne pensje. Podlegali zwierzchni- kowi zwanemu "przewodniczącym" (epistates) albo "kapłanem" (hiereus). Głównym ich obowiązkiem było prowadzenie badań, ale przychodziło się też na ich wykłady, a w dyskusjach nauko- wych, jakie się tu toczyły, uczestniczyli nieraz sami Ptolemeusze, władcy oświeceni. Po wiekach szczególnym patronem Muzeum będzie cesarz Hadrian, a prześladowcą cesarz Karakalla. Oprócz ogrodu botanicznego i ogrodu zoologicznego, pracowni chirurgicz- nych i obserwatoriów astronomicznych owa strefa Muz miała wiel- ką aleję, peripatos, gdzie wśród drzew można było, za Arystote- lesowym wzorem, rozmyślać i dyskutować podczas przechadz- ki, oraz rozległą salę biesiadną, w której krzyżowały się nad stoła- mi nie tylko argumenty naukowe, lecz także żarty i rzucane w po- 294 295 ALEKSANDRIA wietrze girlandy wierszy. Przyznawano w Muzeum liczne nagrody literackie. Druga część drugiego ośrodka duchowego Aleksandru to była Bibliotheke. Słyszymy, że także przy jej zakładaniu doradcą Ptole- meusza I był Demetrios z Faleronu i że wzorowano się na układzie książnicy w ateńskim Likejonie Arystotelesa, pono pierwszego sy- stematycznego zbieracza ksiąg. Dzieliła się ona z kolei na dwie części. "Biblioteka-Matka" znajdowała się (jak i Muzeum) w dziel- nicy Bruchejon, przy pałacach. Dodatkową "Bibliotekę-Córkę" urządzono przy świątyni Serapisa w Rakotis. Ilość gromadzonych ksiąg - a raczej, wedhzg antycznego kształtu, zwojów - gorliwie pomnażał Ptolemeusz II i jego następcy. Zasobność księgozbioru aleksandryjskiego rozmaicie określają świadectwa antyczne. Słyszy- my o stu tysiącach, czterystu tysiącach, nawet o siedmiuset tysią- cach zwojów. " y Stanowisko dyrektora "Biblioteki-Matki b ło wielce zaszcz tne. Pierwszy piastował ten urząd Zenodotos z Efezu, filolog zasłużony zwłaszcza w ustalaniu tekstu Homera (następca Arystotelesa w owej pracy, jeśli uwierzymy w to, co podał Plutarch o recenzji Iliady dokonanej już przez mistrza Likejonu). Po nim objął zarząd książni- cy, w drugiej połowie III wieku przed Chrystusem, Eratostenes z Kyreny, wielki matematyk i geograf, który pierwszy obliczył, z niewielkim błędem, obwód ziemi i stwierdził - poprzednik dorad- ców Kolumba - że płynąc na zachód od Gibraltaru można dotrzeć do Indii. Na przełomie III i II wieku spotykamy na czele "Biblioteki- -Matki" dwóch znakomitych filologów, Arystofanesa z Bizancjum i Arystarcha z Samotraki. Pracowali też w owej książnicy poeci-filologowie, Kallimach z Kyreny (Kallimachos, ok. 305-ok. 240 przed Chr.), o którym dużo więcej powiemy później, i jego uczeń Apoloniusz (Apollonios, ok. 295-215 przed Chr.) Rodyjski (na Rodos długo przebywał, urodził się zaś w Aleksandrii albo może w Naukratis, starej kolonii greckiej w delcie Nilu), którego Argonautykom, poematowi epickiemu w czterech księgach, zawdzięczamy wiele wieści o pradawnej wy- prawie śmiałków po Złote Runo, jak też aleksandryjski, nowy kunszt kompozycji, narracji i zwłaszcza opisów, zapowiadający nieraz Wer- giliuszową Eneidę. Żaden z nich, jak się zdaje, nie był dyrektorem. Muzeum i Biblioteka Kallimach dużo poświęcił starania katalogom, tak zwanym pinakes, "tablicom", wymieniającym dzieła w porządku tematycznym, a nie alfabetycznym. Jego trud podjęli następcy. Filologicznej i krytycznej pracy owych ludzi, prowadzonej od przełomu IV i III wieku przed Chrystusem, w dużej mierze zawdzię- czamy nasze teksty nie tylko Homera i Hezjoda, lecz także tragików, komediopisarzy, części poetów lirycznych, innych też autorów. Zresztą pracownicy ci są odpowiedzialni również za wybór takich a nie innych utworów, na przykład z bardzo obfitego dorobku każde- go z trzech wielkich tragików albo z rozległej dziedziny starej epiki, do przepisywania i przekazywania potomnym. W jakiej mierze- zadajemy sobie takie pytanie - awersja Kallimacha do "cyklu epic- kiego", to poiema to kyklikon, wyrażona bez ogródek w jednym z jego epigramatów (Antologia Palatyńska,12, 43,1-2): Brzydzę się cyklem epickim. Nie lubię wędrować Gościńcem przemierzanym stopami mnogiej rzeszy przyczyniła się do zagłady owej strefy piśmiennictwa, tak zwanego cyklu epickiego, posthomeryckiego? Nie należy jednak tylko bibliotekarzy aleksandryjskich obarczać winą za to, że dziedzictwo literackie Grecji tak często zapada się nam pod stopami. To bowiem, co przeznaczyli do przechowania, też nieraz w pożodze historii płonęło. Według Plutarcha (Żywot Cezara, 731) pożar warsztatów okrętowych w porcie podczas oblegania Aleksandrii przez Juliusza Cezara poszedł jak burza w miasto i pochłonął wielką Bibliotekę. Późniejsi autorzy będą podawali wyolbrzymioną wieść, że całkowicie spłonęły obie biblioteki. Ale trudno uznać to za prawdę. Zdaje się, że "Biblioteka-Matka" utraciła wówczas tylko część zbiorów. Dalsze dzieje obu książnic są niejas- ne. Zresztą nie były one jedynymi bibliotekanu w cywilizacji hellenistycznej. Istniały duże księgozbiory w innych też miastach. Słynęła biblioteka w Pergamonie, stolicy jednego z królestw helle- nistycznych w Azji Mniejszej. Trzeba też dodać, że papirusy odnaj- dywane przez badaczy w bezpiecznym, bo cudownie suchym, pia- sku egipskim świadczą o istnieniu już wówczas księgozbiorów prywatnych. 296 297 ALEKSANDRIA Obrazki Herondasa i Teokryta Właśnie ten piasek u schyłku poprzedniego stulecia oddał nam, choćby postrzępione, tak zwane mimijamby, czyli scenki dramaty- czne ujęte w metrum jambiczne, ukazujące życie codzienne w mie- ście greckim. Poemaciki przypisane są dosyć tajemniczemu poecie, którego zarówno imię - Herondas czy Herodas? - jak i miejsce urodzenia - wyspa Kos czy Milet? - są niepewne. Wiemy jednak, że pisał w III wieku przed Chrystusem i można się domyślać jego koneksji, choćby polemicznych, z aleksandryjskim kręgiem Kalli- macha. Teksty te, zakupione przez Muzeum Brytyjskie, opublikował w roku 1891 filolog F. G. Kenyon. Niemal natychmiast przeczytał je Konstandinos Kawafis, którego znowu wspomnijmy, aby teraz słowami jego wiersza z roku 1892 (Mimijamby Herondasa) przed- stawić zarówno treść scenek, jak i radość Europejczyków z owego znaleziska. Długo, w egipskiej ziemi mroku, te jamby tchnące czarem żywym nudziły się w tym rozpaczliwym spokoju, który je tam okuł. Ale ich groby wreszcie pękły, cisza rozwiała się. Z Północy uczeni przyszli ku pomocy. I teraz te zabawne dźwięki wiodą nas znów ku wesołości helleńskiej pieśni i agory, wiodą nas w lud, co zawsze skory każdej dobadać się nowości. Tu zaraz minie nas przelotem przebiegła stręczycielka. Ale Metriche nie ulegnie wcale: wie, jak obronić swoją cnotę. Drugi się nicpoń napatoczy: jakiś sklepikarz. Ten wywodzi Obrazki Herondasa i Teokryta Frygijczykowi, że zaszkodził szkole dziewczynek... tak uroczych. Damy wizytę zaś składają, gaduły dwie, Asklepiosowi: najsmakowitsze ich rozmowy świątynię wielce rozjaśniają. A nas zachęty Metro wiodą tam, gdzie wyprawia garbarz skóry: pięknych się rzeczy piętrzą góry. Tam się z najświeższą spotkasz modą. Lecz ileż papirusów zgryzły robaki, gdy się w ziemi zmieniał w pastwę łupieżców tych oślizgłych wiersz ironiczny. Nasz Herondas stworzony dla uweselenia, jakże zraniony wrócił do nas. Mimami (mimoi), czyli utworami "naśladującymi", mimeomenoi, ujętymi jednak po epicku w miarę heksametrów, są też poematy jednego z najsłynniejszych hellenistycznych poetów. Teokryt (Theo- kritos) żył w pierwszej połowie III wieku przed Chrystusem. Urodził się w Syrakuzach, ale zdaje się, że większość swoich lat przewędro- wał poza ojczystą Sycylią, może w południowej Italii, a potem na wyspie Kos i w Aleksandru. Teksty przechowane pod jego imieniem są to, obok dwudziestu kilku epigramatów, takie właśnie poemaciki, które częściej niż mimami nazywa się idyllami, eidyllia. Jest to zdrobnienie wyrazu eidos, "obraz" (związanego etymologicznie z czasownikiem eidon, "ujrzałem"). Eidyllion znaczy więc: "obra- zek". Niektóre Teokrytowe "obrazki" są, jak mimy Herondasa scenkami z życia miejskiego. Ale miłość potomnych przywarła o wiele bardziej do tych utworów czarującego poety, które określono jako "obrazki pasterskie", eidyllia bukolika. "Bukolikami" będą nazywać Grecy, Rzymianie i wszyscy Europejczycy tę dziedzinę poezji, która w homeryckiej wersyfikacji, w heksametrze, jakby po- wracała do przedhomeryckiej, tylko w mitycznych domysłach jawią- cej się niekiedy poezji pono orfejskiej (od proroka Orfeusza), głębiej 298 299 ALEKSANDRIA zanurzonej w wielką tajemnicę, jaką jest przyroda. Niekiedy nazywa się ją poezją sycylijską, gdyż tam w prawieku żył pasterz-poeta Dafnis, dobrze znany nam z greckich mitów i z greckiej i rzymskiej literatury. My rodzaj literacki poematów Teokryta określamy trady- cyjnie, lecz raczej dowolnie, terminem "sielanki". Sielanka szósta w szczęśliwie przechowanym, sięgającym trzy- dziestki zbiorze owych utworów prowadzi nas na łąkę sycylijską, gdzie śpiewy pasterskie dźwięczą i urokiem, i ironią, albowiem ka- że nam słuchać o tym, jak Cyklop Polifem, ten zwalisty potwór z Odysei (jeszcze przed przeraźliwym jego spotkaniem z Odyseu- szem), kocha się w zwiewnej nimfie morskiej, nereidzie Galatei. Skądinąd wiemy, że łączyła ją wzajemna miłość z urodziwym pasterzem Akisem i że Polifem w końcu zabił szczęśliwego rywala olbrzymim głazem. Zauważymy z pewnością i to, jak Teokryt pod- patruje dzianie się drobnych (lecz właściwie które są drobne?) spraw natury. Galateja zaczepia cię z dala, jak lecące Przez letni żar puchowe kule zwiane z akantu. Po tysiącleciach będzie podobnie patrzał na łąkę Bolesław Le- śmian: Znajomą łąkę, oglądaną spodem, Co rozumiejąc, czym jest taka chwila, Sama przede mną swą gęstwę rozluźnia, By mi ukazać, jak się cień motyla Tuż za skrzydłami po kwiatach opóźnia. Nie wypada jednak całkiem pominąć miejskich obrazków Teokry- ta. Przyjrzyjmy się przynajmniej najbardziej rozkosznemu wśród nich. W sielance piętnastej spotykamy dwie syrakuzanki osiadłe z mężami w Aleksandrii Ptolemeusza II (Ptolemaios Philadelphos, 283-247), brata i małżonka Arsinoe (oboje byli dziećmi Ptolemeu- sza I Sotera i jego siostry przyrodniej i żony, Bereniki). Syrakuzanki, Gorgo i Praksinoe, właśnie idą z thzmem mieszkańców Aleksandrii do strefy królewskich pałaców na obrzędy ku czci Adonisa. Ten tragicznie urodzony na Cyprze, o czym w Mitologii dokładnie opo- Aleksandria wieczna wiadam, młodzieńczy ulubieniec samej najmożniejszej Afrodyty, rozdarty kłem odyńca nasłanego przez gniewną Artemidę, umierał i wracał do życia, jak orientalny Tamuz, jak egipski Ozyrys. Obrzędy, ustanowione przez Afrodytę w fenickim Byblos, święcono w helleni- stycznym Egipcie szczególnie uroczyście, być może we wrześniu, w każdym razie w słodkiej pogodzie afrykańskiej. Każda z naszych dwóch szczebiotek, które skarci nieznajomy z tłumu (a Praksinoe ostro mu odpowie, że uznaje władzę tylko jednego - prawdopodobnie chodzi o króla, którego świetną policję przed chwilą wysławiła), ma przy sobie służącą, Praksinoe - Eunoe, Gorgo - Eutychidę. Za bramą dzielnicy pałaców podziwiają cudne hafty na obrzędowym namiocie nad czczonymi posągami Afrodyty i Adonisa. Sławiąca młodzieńca pieśniarka zapowiada procesję z po- sągiem Adonisa nazajutrz o świcie nad morze. Praksinoe i Gorgo, a zwłaszcza ich strojenie się, ich zalotność i suk- nie przywodzą nam na myśl, być może, figurki z Tanagry. Tak się zawyczaj nazywa małe terakotowe figurki kobiet w ruchu, wykwintne, a często mistrzowskie, jakimi zasłynęło najpierw, u schyłku IV wieku przed Chrystusem, beockie miasto Tanagra. Przechowało się ich, z róż- nych miejsc Śródziemnomorza, bardzo wiele, można je obejr Leć w nie- jednym muzeum naszej cywilizacji, także w owym zachwycającym Muzeum Grecko-Rzymskim (założonym w roku 1892) w śródmieściu dzisiejszej Aleksandrii, niedaleko od ulicy Sharm el Sheikh, dawniej Lepsjusza, gdzie na dzugim piętzze domu nr 10, teraz 4, mieszkał przez lata (1907-1933) następca poetów hellenistycznych, wspomniany już tu przez nas Konstandinos Kawafis. Aleksandria wieczna Zanim z tego miasta, przez które wędrowaliśmy z Teokrytem i dwiema elegantkami, odejdziemy do innych regionów, trzeba Aleksandrię pożegnać godnie, a w tym obrzędzie będzie nam towa- rzyszyć i Kawafis, i Marek Antoniusz. Najpierw zaś niech się tu odezwie jeszcze jeden grecki wiersz ocalony w Egipcie, a raczej cykl strof, odczytany przez uczonych z przetrwałego w tamtejszym pia- sku, podartego niestety, papirusu. Strofy prowadzą nas w czasy 300 301 ALEKSANDRIA jednak późniejsze, pochodzą być może z I wieku przed Chrystusem. A więc są bliskie tej epoce właśnie, w której teraz mamy głównie przebywać i w której też mamy uczcić Aleksandrię naszym pełnym miłości pożegnaniem - ach, pożegnaniem nie na zawsze. Strofy są biesiadne, a przy tym dziwne i, jak myślę, piękne. [...] ani nie próbuj krzywdzić, ani się nie mścij za krzywdę, Unikaj zabójstwa i walki, powstrzymuj się od kłótni, A ból twój będzie krótki i nie zaznasz już po nim żalu. Graj mi na flecie Widziałeś wiosnę, zimę, lato. One są zawsze. Samo słońce spoczęło, noc objęła, co jej się należy. Nie trudź się badaniem, skąd pora słoneczna, skąd deszcze. Raczej pomyśl, gdzie kupić wonny olejek i wieńce. Graj mi na flecie. Niechbym miał trzy żywe krynice miodu, pięć mlekiem Tryskających, dziesięć zdrojów wina, dwanaście olejku, Dwa źródła wody krynicznej, trzy śnieżyście zimnej, A przy każdym zdroju niechby chłopiec był i dziewczyna. Graj mi na flecie. Dla mnie lidyjski flet, lidyjskiej ton liry, frygijska Trzcina, dla mnie się bębna wołowa skóra mozoli. Kocham ich wtór, będę śpiewał, dopóki żyję, a kiedy Umrę, flet zni pod głowę połóżcie, a u nóg lirę. Graj zni na flecie Któż dziś czy dawniej odkrył miarę bogactwa i biedy? Powiedz: kto wyliczył, ile potrzeba nam złota? Teraz każdy majętny chce jeszcze więcej pieniędzy I w zamożności nieszczęsny męczy się tak jak nędzarz. Graj mi na flecie. Gdy widzisz zwłoki lub idziesz wśród niemych grobów, patrzysz W lustro wspólnej doli. Tych cóż innego czekało? Czas to pożyczka. Kto ci dał żyć, wierzycielem jest twardym. Zechce, to powie: oddaj. I choćbyś płakał, płacisz. Graj mi na flecie. Aleksandria wieczna Kserkses król, on powiadał, że z Zeusem wszechświat dzieli, A opuszczony, fale lemnijskie ciął jednym sterem. Możny był Midas, trzykroć był szczęśliwy Kinyras, Lecz kto, do Hadesu idąc, w ręce ściskał więcej niż obol? Graj mi na flecie. Powtórzy to w niejednej odzie Horacy, a po nim Jan Kochanow- ski, jeszcze zaś później, znowu w greckim Egipcie, w Aleksandrii, Konstandinos Kawafis, jak w wierszu U kresu (z roku 1911): Wśród lęków i podejrzeń, z zamętem w myślach, z trwogą w oczach, rozpaczliwie szukamy jakichkolwiek sposobów, aby uniknąć oczywistej grozy, która jest tuż przed nami. A jednak się mylimy: nie ma jej na naszej drodze. Wieści kłamały (a może ich nie było albośmy ich nie pojęli). Zupehiie inna klęska, nigdy nie przeczuwana, nagle jak burza na nas spada i nie przygotowanych - a czasu już brak - zagarnia. Kawafis, zwłaszcza odkąd w roku 1922 odszedł z egipskiego Wydziału Nawadniania, gdzie był urzędnikiem, na emeryturę, prze- bywał w małej części Aleksandrii, w tym, co nazywał "otoczeniem domu" (synoikia) albo "sąsiedztwem" (geitonia). Ale i we wcześniej- szych latach tu, jak się zdaje, czuł się najlepiej. Tu były szlaki jego wieczornych spacerów, tu ulubione kawiamie. Inne widoki nie wydawały się mu bardzo ważne. W jednej z wczesnych notatek, z roku 1906, zadając sobie pytanie, co w jego utworach może sprostać zasadzie "szczerości" (eilikrineia), czyli prawdy, Konstandi- nos wyróżnia wiersz Świece (1893-1899) o wygasaniu świec, czyli dni, a więc o wygasaniu życia, a potem tak powiada o niektórych innych rodzajach pisarstwa: "Poezja opisowa - wydarzenia histo- ryczne, fotografowanie (cóż za brzydkie słowo!) przyrody - to może być bezpieczne. Ale to są małe i przelotne rzeczy". Chodził zazwyczaj po kilku tylko najbliższych ulicach wokół Lepsjuszowej. Obejrzałem je. Jest to miejsce na tle Aleksandrii 302 303 ALEKSANDRIA najzwyczajniejsze, arcyzwyczajne, tak zwyczajne, jak tylko można by to wymyślić. Sporo tu przetrwało domów, które są jeśli nie dziewiętnastowieczne, to przynajmniej z przełomu stuleci. Są gatun- ku nie pierwszego, tylko drugiego i trzeciego, lecz jednak takie, że przynajmniej w niektórych z nich, w wysokich i dosyć rozległych mieszkaniach, chyba mogła rezydować średnia burżuazja naszego fin de siecle'u. Od południa stykają się z "sąsiedztwem" przestrzenie bardziej wielkomiejskie, gdzie biegnie wielka (jak na dzisiejszą Aleksandrię) arteria, wędrująca przez znaczną część miasta: wspo- mniana już ulica el Horreya. Nieporównanie piękniejszy otwiera się nam region, gdy jedną z ulic "sąsiedzkich", której patronuje Safiya Zaghlul, albo ulicą proroka Daniela, pójdziemy na póhioc, czyli ku morzu. Plac Saad Zaghlul, do którego obie te ulice (tak zbliżając się do siebie, że tworzą niemal trójkąt) dobiegają, zatrzymuje nasze kroki i każe nam spojrzeć przed siebie: oto tuż za nim jest Morze Śród- ziemne ("Tu stanę - pisał Kawafis w wierszu Morze poranne, z roku 1915 - niech i ja trochę popatrzę na morze"). W prawo i w lewo, jak ramiona rozwarte szeroko, szeroko, roztacza się półkoliście nadbrze- że zatoki Portu Wschodniego, czyli wielkiego portu w epoce antycz- nej; w czasach nowożytnych zastąpił go Port Zachodni, umieszczony po drugiej stronie wybiegającego w morze przylądka Ras-el-Tin. Lecz wiatr, jak się zdaje, przeważnie na próżno wzywał Konstandi- nosa do żeglugi. Dokąd wędrować? Na to pytanie jest w słynnym wierszu Miasto (1894-1910) jakby odpowiedź. Nowych nie znajdziesz krain ani innego morza. To miasto pójdzie za tobą. Zawsze w tych samych dzielnicach będziesz krążył. [...] Jakeś swoje życie roztrwonił W tym ciasnym kącie, tak je w całym świecie roztrwoniłeś. Wiersz ten w jednym z wczesnych katalogów sporządzanych przez autora jest umieszczony pod nagłówkiem: "Więzienia". Być może, "świat jest więzieniem", jak rzekł niegdyś Rosenkrantz do Hamleta? I w takim razie mniej to jest ważne, czy się przemierza Aleksandria wieczna ogromne przestrzenie, czy przebywa w jednym małym zakątku, który też może być dla człowieka całym światem? Jak ta synoikia, o której powie późny (z roku 1929) wiersz W tym samym miejscu: Otoczenie domu, kawiarnie, dzielnico, którą widzę i po której chodzę, przez lata i lata. Utworzyłem cię w radości i w cierpieniach: z tylu okoliczności i z tylu zdarzeń. Aż wszystko w tobie nabrzmiało, dla mnie, treścią. Prawdziwa podróż Kawafisa, o której metaforycznie mówił w wierszu-przypowieści Itaka (1894-1911), polega chyba na tym, iż buduje on swoje Miasto. Mityczne? Tak. Ale to nie znaczy: niepraw- dziwe. Miasto poetyckie, a już Arystoteles powiedział (Poetyka, 1451b), że poezja jest philosophoteron kai spudaioteron, "czymś bardziej ftlozoficznym i bardziej serio (albo może: wyższym, głęb- szym; kto wie, czy nie znaczy to nawet: bardziej rzeczywistym)" niż historia. Poprzez swoją strefę "sąsiedzką" i przez rozciągającą się wokół niej nie tak dużą przestrzeń zabudowaną domami Konstandi- nos dotarł wprost do wieczności, do dramatu ludzkiego, który się rozgrywa teraz i zawsze, w Mieście pełnym goryczy, ale też cudow- nie barwnym, gwarnym, znającym kontrowersje i wesołość, a przy- najmniej ironię. Ileż tu rzeczy się dzieje. Być może Alexandrea ad Aegyptum, którą Kawafis w wielu wierszach odbudowuje, osobliwie się nadawała - przez cechujące ją od epoki antycznej wzniesienie ponad podłą pociechę, jaką są namiętności szowinizmu etnicznego (zakrywające przed oczami ludzi rzeczywistą ich kondycję, z którą człowiek wolny musi zmagać się samotnie) - do takiego przeistoczenia w Miasto wieczne. Egipcjanie, Grecy, Hebrajczycy, Rzymianie, Celtowie, przeróżni Afrykanie od tysiącleci spotykali się tu niemal każdego dnia. Pomógł też niewąt- pliwie pisarzowi szczególny moment kultury europejskiej, schyłkowy moment dojrzałości dziewiętnastowiecznej (przed straszną falą tota- litaryzmów, której groza jeszcze się jemu, na tej afrykańskiej prowin- cji, nie zdążyła odsłonić), fin de siecle; u nas właśnie wtedy Stani- 305 ALEKSANDRIA sław Wyspiański tak wyraźnie dostrzegł wiślany połysk fali Skaman- dra. Z tego momentu bliska była droga do wieczności. Pożegnanie według Plutarcha i Kawafsa Trzeba jednak teraz wrócić do pory pożegnania Aleksandru an- tycznej. Było to w I wieku przed Chrystusem. Mściciele Juliusza Cezara, dwaj wodzowie rzymscy, w roku 42 rozgromili armię jego zabójców pod Filippi w Macedonii. Rozdzielili między siebie rzym- skie imperium: przybrany syn zabitego, Cezar Oktawian, miał władać częścią zachodnią, Marek Antoniusz wschodnią. Lecz ten w Aleksan- drii zatonął. Zakochał się w królowej z rodu Ptolemeuszy, Kleopa- trze, która wcześniej, w roku 47 przed Chrystusem, odzyskała była tron hellenistycznego Egiptu dzięki Juliuszowi Cezarowi. Związany z Kleopatrą od roku 41, niebawem ojciec dwóch jej synów, Anto- niusz pogrążył się w Aleksandrii we wschodnim przepychu. W roku 34 odbyła się w tamtejszym gimnazjonie, bardzo rozległym, stano- wiącym niemal dzielnicę miasta, wielka przed wzrokiem tłumu uroczystość nadania tytułów królewskich synowi Kleopatry i (praw- dopodobnie) Juliusza Cezara, Ptolemajosowi XV Cezarowi, zwane- mu przez aleksandryjczyków Cezarionem (Kaisarion, 47-30 przed Chr.), oraz jego młodszym braciom przyrodnim, synom Antoniusza i Kleopatry, Aleksandrowi Heliosowi i Ptolemajosowi Filadelfosowi. Najbarwniej opisał ten epizod (nie pomijając medyjskich płaszczy i diademów synków rzymskiego wodza), jak i następne zdarzenia Plutarch w Żywocie Antoniusza. Przy tej sposobności warto poświęcić przynajmniej parę słów nieocenionemu autorowi, którego nieraz już w naszej książce spoty- kaliśmy. Plutarch (Plutarchos, ok. 46-ok. 120 po Chr.) urodził się w Cheronei w Beocji. O jego życiu wiemy niewiele ponad to, że przynajmniej dwa razy odwiedził Rzym jako wzięty prelegent, zajmujący się zwłaszcza f#ilozof#ią moralną, nie pominął też w swoich podróżach Aleksandrii i różnych regionów Grecji i Italii. Był człon- kiem kolegium kapłańskiego w Delfach, oddanego czci Apollina. W późnych latach życia piastował urząd municypalny w rodzinnej Cheronei. Lecz nade wszystko pisał. Przypuszcza się, iż niektóre Pożegnanie wedhig Plutarcha i Kawafisa z jego esejów to są rozszerzone notatki do odczytów, jakie wygłaszał. Ale nie tylko tak powstawały pisma Plutarcha, któxe, chociaż nie przechowały się w całości, stanowią rozległy księgozbiór, jeden ze skarbów potomnych. Kolekcja ta dzieli się na dwa cykle ksiąg. Pierwszy z nich to Żywoty równoległe (Bioi paralleloi), do któ- rych właśnie teraz sięgnęliśmy. Autor zestawia dosyć dhzgi szereg znakomitych Greków, wodzów albo mężów stanu, z mężami rzym- skimi, do pewnego stopnia podobnymi do tamtych w charakterze i w kolejach losu; po każdej parze następuje krótkie porównanie Greka z Rzymianinem. Przechodzą przed naszymi oczami, w biogra- fiach inkrustowanych licznymi anegdotami, osoby przeróżne: Solon, Temistokles, Perykles, Alkibiades, Arystydes, Demostenes, Nikiasz, Filopojmen, Timoleon, Dion, Aleksander, Pyrrus, Mariusz, Sulla, Pompejusz, Antoniusz, Brutus, Juliusz Cezar, Cycero... Nie mniej bogaty i ważny jest zbiór drugi, który potoznni objęli nazwą Moralia. Wielkie w nim, ale i czarujące, materii poznieszanie. Można stąd zaczerpnąć wiedzy: Jak odróżnić przyjaciela od pochlebcy, posłuchać Rad dla niałżerźstw, poczytać sobie O wszgdobylskości, O ga- datliwości, O powściąganiu gniewu. A również O z#obonie, który, będąc oparty na mylnym wyobrażeniu bogów jako istot okrutnych, mściwych i kapryśnych, jest w oczach Plutarcha tak samo gruntownym przeciwieństwem religu jak ateizm. Najdroższa była eseiście platońska interpretacja religii, odtrącał zaś niektóre nauki stoików, a jeszcze bardziej niecieipliwiła go epikurejska skłonność do pustelnictwa, odcię- tego od powinności społecznych. Z ważną dla platonizmu i dla późnego okresu antycznej religii nauką o dajmonach (spotkaliśmy Erosa jako jednego z nich w wizji Diotimy) obcujemy w eseju O zamilknięciu wyroczni, z którego pr Lytoczyliśmy, pocbylając się nad hymnami home- ryckizni, dziwną wieść o śmierci arkadyjskiego Pana. Niewielu jest pisarzy, którzy tak przemożnie wpłynęli na potom- nych jak Plutarch, tak byli obecni w ich rękach i myślach. Jest on patronem wielkiego działu piśmiennictwa europejskiego, który ogar- nia się mianem eseistyki. Michel de Montaigne nigdy nie odkłada tego autora, podziwia go i często przytacza, a tytułem swoich naśla- dujących mistrza rozważań, Essais, Próby, nadał owemu rodzajowi literackiemu imię. Essays Francisa Bacona, czytelnika Moraliów i brytyjskiego kanclerza, też są z ducha Plutarcha. Bez Żywotów zaś 306 307 ALEKSANDRIA nie powstałyby rzymskie tragedie Szekspira: Koriolan, Juliusz Cezar, Antoniusz i Kleopatra. Podejmijmy więc dalszy ciąg opowieści o Antoniuszu, którą głównie z Plutarcha znamy. We wrześniu 31 roku przed Chrystu- sem w bitwie pod Akcjum (u wybrzeża Epiru) flota Oktawiana rozbiła flotę Antoniusza i Kleopatry. Tu godny uwagi szczegół dodaje nam Kasjusz Dion w swoich Dziejach rzymskich (51, 5): Kleopatra po bitwie zainscenizowała triumfalny powrót resztek floty do Aleksandrii, z dziobami okrętów uwieńczonymi znakami zwycię- stwa. Antoniusz, nie złamany klęską, zamierzał bronić się w Egi- pcie, ale rychło pojął, że mieszkańcy tej krainy nie są po jego stronie. W sierpniu roku 30 Oktawian stanął u wrót Aleksandru. Czy rzymski wódz, tak dziwnie rozmiłowany w czarodziejce, obro- ni ową, swoją już, Aleksandrię? O tym, co się działo podczas nocy poprzedzającej dzień ostatecznej klęski Rzymianina, Plutarch opowiada (Żywot Antoniusza, 950-951) dosyć dokładnie, przeto jemu oddajmy głos: "Antoniusz jeszcze raz posłał Cezarowi wyzwanie na pojedynek. Lecz ten odpowiedział, że Antoniuszowi dostępnych jest wiele sposobów śmierci. Zrozumiał wtedy, iż nie ma dlań lepszej niż na polu bitwy, i postanowił niezwłocznie zaatakować przeciwnika na lądzie i morzu. Mówi się, że na wieczerzy rozkazał niewolnikom, aby mu lali wino i dogadzali potrawami szczodrzej niż zazwyczaj, bo nie jest pewne, czy jutro będą to jeszcze czynili dla niego, czy usłużą już innym panom, gdy on będzie leżał, stawszy się szkieletem i niczym. A widząc, że przyjaciele, którzy to usłyszeli, płaczą, rzekł, iż nie poprowadzi ich do walki, bo w niej szuka dla siebie raczej zaszczytnej śmierci niż ocalenia i zwycięstwa. Podczas owej nocy, około jej połowy, gdy miasto było pogrążone w ciszy, przygnębione lękiem i oczekiwaniem tego, co miało się stać, nagle usłyszano harmonijne dźwięki przeróżnych instrumentów i głośny gwar tłumu, z satyrowymi okrzykami i przytupywaniem, jakby przeciągał orszak biesiadników wielce hałaśliwy. Zdawało się, że przeszli przez środek miasta ku bramie najbliższej nieprzyjaciół. Tu głosy najbardziej się wzmogły i rozwiały się. Ludzie, zastanawia- jąc się nad tym, mówili, iż jest to znak, że Antoniusza opuszcza bóg, z którym najbliżej obcował i którego najwierniej naśladował". Po- Pożegnanie według Plutarcha i Kawafsa tomni nie będą pewni, czy chodzi o Heraklesa, rzymskiego Herkule- sa, czy raczej o Dionizosa. O świcie Antoniusz ustawił wojsko na wzgórzach przed nuastem i przypatrywał się swoim okrętom. Zobaczył, jak zdradziecko płyną do Oktawiana, a niebawem tak samo sprzeniewierzyła się konnica. Wrócił do miasta, podejrzewając Kleopatrę o podwójną grę. Królowa ukryła się w grobowcu i zamknęła jego wrota. Antoniusz chciał, żeby wierny shzga, Eros, mieczem go przebił. Ale ten, dobywszy żelazo, odwrócił się od pana i w sobie ostrze pogrążył. Teraz Antoniusz sam rzucił się na miecz, ale nie umarł od razu. Dowiedziawszy się, że Kleopatra żyje, rozkazał, by zaniesiono go, broczącego krwią, do grobowca. Nie otworzyła wrót, lecz liną wciągnęła Antoniusza przez wysokie okno. Własnymi dłońmi wycierała jego twarz i nazywała go panem (despotes), mężem, władcą (autokrator). Powiedział, by uci- chła i dała mu trochę wina, nie wiadomo, powiada Plutarch (952a), czy z pragnienia, czy po to, aby szybciej z sobą skończyć. "Wypiwszy, zachęcał ją, by zadbała o swoje bezpieczeństwo, jeśli może je osiągnąć bez hańby, a wśród wszystkich towarzyszy Cezara niech najbardziej zaufa Prokulejusowi. Nad nim zaś, Antoniuszem, niech nie płacze w ostatniej odmianie jego losu, lecz raczej podziwia piękne rzeczy, jakich dostąpił, stawszy się najsławniejszym i najmoż- niejszym z ludzi, teraz zaś doznając klęski bynajmniej nie haniebnej, jako Rzymianin pobity przez Rzymianina". Pomimo łaskawości Oktawiana Kleopatra niebawem, nie chcąc być w Rzymie prowadzona w orszaku triumfalnym, odebrała sobie życie, przystawiając do piersi przemycone do niej w koszyku fig i liści przez shzżbę jadowite żmije. A co z Cezarionem? Matka, zanim się zaczęło oblężenie, wyprawiła go z Aleksandrii, by powę- drował aż do Indii. Ale go podstępnie sprowadzono do podbitego miasta. Oktawian być może zamierzał go oszczędzić, ale zniechęcono zwycięzcę słowami: Uk agathon polykaisarie, "Niedobrze, gdy jest wielu Cezarów", parafrazującymi Iliadę (2, 204): Uk agathon poly- koiranie, Niedobrze, gdy jest wielu wodzów". - "Więc go - opo- " wiada Plutarch (953c) - po śmierci Kleopatry zgładził". Ostatniej nocy Antoniusza w Aleksandrii, lecz nie tylko tej nocy, także dziejów ludzi po prostu, dotyczy najsłynniejszy bodaj wiersz Konstandinosa Kawafisa (z roku 1910, opublikowany w 1911), któ- 308 309 ALEKSANDRIA remu w nowej wersji tłumaczenia nadaję jako tytuł, ściśle według oryginału, gramatycznie dokładny cytat ze studiowanego tu przez nas Plutarchowego Żywota Antoniusza (951a), choćby to brzmiało dziw- nie: "Że opuszcza bóg Antoniusza". W tym wierszu mówi się, że na Aleksandrię (która - bardzo to trudno wyrazić - zarazem nie jest i jest tym miastem, po którym Kawafis chodził i my dziś chodzimy) trzeba zashiżyć. A właśnie żegna się ją. Jeśli znienacka, o póhiocy, usłyszysz, jak przeciąga niewidzialny pochód z cudowną muzyką, z gwarem głosów- wtedy losu, co w końcu zawiódł cię, trudów, co poszły na marne, planów, które wszystkie okazały się pomyłką, nie opłakuj bez sensu. Jak ktoś od dawna gotów, ktoś odważny, pożegnaj ją, tę odchodzącą Aleksandrię. Przede wszystkim nie oszukuj się, nie mów, że to był tylko sen albo że słuch cię zmylił. Taką próżną nie poniżaj się nadzieją. Jak ktoś od dawna gotów, ktoś odważny, uznany za godnego, by żyć w takim mieście, podejdź spokojnym l#okiem do okna i ze wzruszeniem, ale nie z błaganiem, nie ze skargami tchórzów, słuchaj tej wspaniałości ostatniej, tych dźwięków, cudownych instrumentów mistycznego pochodu, i pożegnaj ją, pożegnaj Aleksandrię, którą tracisz. Z poezji Teokryta Z POEZJI TEOKRYTA KONKURS PASTERSKI (Sielanka 6) Damojtas i wolarz Dafnis na jedno miejsce, Aratosie, Przypędzili stada. Tamten był już na poły brodaty, Ten płowiał pierwszym puchem. Usiedli sobie u zdroju, Gdy letni dzień najwyżej pałał, i obaj śpiewali. Najpierw Dafnis, albowiem od niego była zaczepka. "Obrzuca, Polifemie, twój kierdel Galateja Jabłkami. I woła: ##Koziarzu, miłość tobie niemiła!,# A ty, biedaku, biedaku, nie patrzysz na nią, tylko Grasz błogo na fujarce. O, właśnie ugodziła Sukę, strażniczkę owiec, która obszczekuje Morze i tak się w tej wodzie spokojnie rozchlustanej Wdzięcznie odbija, gdy biegnie jak szalona po brzegu. Uważaj, suka się rzuci na nogi młodziutkiej, ledwie Wynurzonej z topieli, cudną poszarpie skórę! Galateja zaczepia cię z dala, jak lecące Przez letni żar puchowe kule zwiane z akantu. Ucieka przed szukającym, a niechętnego ścigać Będzie. Tak rzuci kostkę i tak! Bo w zakochanych, Polifemie, oczach niepiękne często pięknieje". Damojtas drugi, na to ocipowiadając, śpiewał: "Tak, obrzucała mi owce. Na Pana! Ja to widziałem Moim jedynym okiem, kochanym, jakim do końca 311 ALEKSANDRIA Będę patrzał uparcie, choć mi wróżbita Telemos Wieści utratę - niechże ją weźmie dla swoich dzieci! I ja też umiem khić: nie spojrzę na Galateję, Powiem, że kocham inną, ona to usłyszy, Będzie zazdrościć, o, zmihij się, i więdnąć, i z morza Wymierzy w pieczarę i owce wzrok wściekły. Już gwizdnąłem, By na nią szczekała suka, która, kiedy kochałem, Nieraz mruczała przyjaźnie, tuląc łeb do jej kolan. Dziewczyna, widząc, że jestem uparty, może posłańca Wyprawi, lecz go nie wpuszczę, aż mi ta śliczna przyrzeknie, Że tu na wyspie najczulej łoże małżeńskie uścieli. Bo i wcale nie jestem tak brzydki, jak to się mówi. Przecież niedawno w nieruchomym przejrzałem się morzu, Zobaczyłem: broda, jedyne oko, ach, ładne, Przecież to sam widziałem. Promienniej niż kamień paryjski, Błysnęły zęby, gdy gębę rozdziawiłem. Trzy razy, Żeby odwrócić zły urok, na pierś sobie plunąłem, Jak mię nauczyła Kotyttaris stareńka". Tak zaśpiewawszy, Damojtas ucałował Dafnisa I wręczył chłopcu fujarkę, ten jemu flet piękny. Na flecie Zagrał Damojtas, a wolarz Dafnis na swojej fujarce. Zaraz l#ówki na miękkiej łące puściły się w taniec. Nikt nie zwyciężył, obaj byli niezwyciężeni. Z poezji Teob'yta SYRAKUZANKI NA ŚWIIĘCIE ADONISA (Sielanka 15) GORGO (do Eunoe, shzżącej Praksinoe) Czy Praksinoe jest w domu? PRAKSINOE (nadbiega) Myślałam, że zapomniałaś. Przynieś jeszcze poduszkę. Gorgo kochana, nareszcie! Eunoe, fotel dla pani! GORGO PRAKSINOE Siądź, miła. GORGO Co za szaleństwo dokoła! Ach, Praksinoe, ledwie Dobrnęłam żywa. Ten thim na każdej ulicy, te konie! Wszędzie stuk tylu butów. Mężczyźni w chlamidach. A droga Nie chciała dobiec do kresu. Ty za daleko mieszkasz. PRAKSINOE Wina wariata, mojego męża. On nie mieszkanie, Lecz dziurę wybrał na końcu śvriata, byśmy nie były Sąsiadkami. Wszystko na złość. On zawsze jest taki. GORGO Miła, o swoim Dinonie nie mów tak przy dziecku. Zopyrek już ze zdumieniem patrzy na ciebie. Maleńki, Nie martw się, to nie o tatusiu mama mówiła. PRAKSINOE Na wielką boginię! Dziecko rozumie. GORGO Tatuś jest ładny PRAKSINOE Ten ładny tatuś onegdaj, gdy go posłałam do sklepu, Nie trzeba poduszki 312 313 ALEKSANDRIA Żeby mi kupił mydła i różu, całkiem zapomniał, A za to przyniósł soli, głupiec trzynastokrotny. GORGO Mój byłby z nim do pary, Dioklejdes, niszczyciel pieniędzy Ot, wczoraj zapłacił aż siedem drachm za niby wełnę, Psie kudły, wywłoki z worków, nic tylko brud i mitręgę. Ale już chodź, zepnij suknię, weź szal. Zaraz pójdziemy Zobaczyć Adonisa w pałacu naszego możnego Ptolemajosa. Słyszę, królowa piękną wystawę Zarządziła. PRAKSINOE (wahając się) Tak, u bogaczy wszystko bogate. GORGO Ale kto był, opowie tym, którzy nie widzieli. Czas już w drogę. PRAKSINOE Bezczynni zawsze świętują... Eunoe, Przestań się gapić, zanieś przędzę tam, gdzie jej miejsce. Wiem, koty lubią utulić się do snu. Ale już dosyć! Rusz się! Wody przynieś!... Mówiłam: wody, a ona Wciska mi mydło. Lecz dobrze, daj mi je!... Nie lej tyle Wody, łamago! Nie widzisz? Opryskałaś koszulę, Dosyć! Jak mi bogowie dali, tak się umyłam. Gdzie klucz od wielkiej skrzyni? Muszę z niej coś wydobyć. GORGO Praksinoe, ta suknia obfita, fałdzista, jak bardzo Jest ci do twarzy. Powiedz, ile kosztował materiał. PRAKSINOE Nie mów o tym, Gorgo. Więcej niż dwie miny Czystego złota. Po prostu konałam, kiedy płaciłam. GORGO Ale się jednak udało. Z poezji Teokryta PRAKSINOE Nawet ci nie zaprzeczę. Eunoe, zarzuć mi szal. Kapelusz daj, ten od słońca. Synku, ciebie nie wezmę. Koń to potwór, on gryzie. Tak, tak, płacz sobie, ile chcesz, byleś nie był kaleką. Nie pozwolę. Chodźmy już! Frygio, zabierz małego! Zawołaj psa do domu, zamknij drzwi od ulicy. (sąjuż na ulicy) Bogowie! Ciągle ta ciżba. Jak my się tu, no i kiedy Przebijemy? Dokoła nieprzeliczone mrowisko. O Ptolemajosie, w tych latach, odkąd twój ojciec Jest pośród nieśmiertelnych, jakżeś ty wiele dokonał! Żaden się do nas nie skrada, tak po egipsku, rabuś, Jak to było, gdy sobie hulali wytrząśnięci Z grzechotki oszustwa, jeden w drugiego łotr, a wszyscy Niespodziani. Gorgo kochana! Co będzie z nami? Konnica królewska! Nie stratuj mnie, dobry człowieku! Eunoe, Kasztanek stanął dęba! Jaki ognisty! Ty się Nie cofniesz, głupia dziewczyno? On z pewnością zabije Jeźdźca. O, co za szczęście, że chłopczyk mój został w domu! GORGO Uspokój się, Praksinoe. Już ich tu przy nas nie ma, Zebrali się w szeregu. PRAKSINOE Ja też się w sobie zebrałam. Od dziecka najbardziej się boję węża oślizgłego I konia. Chodźmy prędko! Wielki tłum płynie za nami. GORGO (do jakiejś starszej kobiety) Z pałacu, matko? STARSZA KOBIETA Z pałacu, dzieci. GORGO Czy łatwo tam dobrnąć? 314 315 ALEKSANDRIA STARSZA KOBIETA # Achajowie, moje ślicznotki, próbując zdobyli Troję. Kto nie próbuje, ten nigdy nic nie dokona. GORGO Poszła, lecz zostawiła nam przepowiednię, nie myślisz? PRAKSINOE Kobiety wszystko, nawet jak Zeus poślubił Herę, Wiedzą. GORGO Spójrz, Praksinoe, jakie u wrót kłębowisko Niesamowite! PRAKSINOE Gorgo, weź mnie za rękę! Eunoe, Ty Eutychidę! Żeby was nie rozdzielili! Wszystkie Wejdziemy razem. Tu przy mnie, Eunoe! Tu blisko przy mnie! Ojej! Mój letni szal, patrz, Gorgo, cały rozdarty! Na miłość boską, hej ty, człowieku, jeżeli życie Miłe ci, zechciej, proszę, na ten szal trochę uważać! NIEZNAJOMY Nic tu nie mogę, lecz będę uważał Z poezji Teokryta GORGO Ale najpierw podejdź tu i przyjrzyj się haftom, Jakie zmyślne, jaki w nich czar. Widzisz? Jak z ręki bogów PRAKSINOE Łaskawa Ateno! Cóż tu za prządki, cóż za mistrzów Najęto, którzy tak wiernie wyobrazili postacie, Że stoją prawdziwe i chodzą prawdziwe, jakby były Żywe, nie z nitek. Pomyśl, czegoż ludzie nie zrobią! On zaś sam na srebrnym łożu jakże jest cudny Z pierwszym na policzkach puchem, trzykroć kochany Adonis, ten miłowany nawet nad Acherontem. INNY NIEZNAJOMY Cicho już, cicho, szczebiotki! Istne turkawki! Te wasze Rozepchane sylaby zgniotą wszystko na proszek. PRAKSINOE Skąd on się wziął? I co go obchodzi, że szczebioczemy? Rozkazuj swojej służbie, nie nam, syrakuzankom! Jeśli i to chcesz wiedzieć, my koryntyjki z rodu, Jak sam Bellerofon. Mowa nasza peloponeska. Doryjkom chyba wolno po dorycku przemawiać? Bogini słodka, niech nami nie włada nikt prócz jednego. A o ciebie, człowieku, nie dbam. Więc na wiatr gadasz. GORGO PRAKSINOE Sza, Praksinoe! Będzie opiewać Adonisa Ciżba bezmierna, Córka Argejki, ta sama wykształcona pieśniarka, Pchają się jak wieprze. Którą rok temu wybrano do takiego lamentu. Myślę, że dobrze zaśpiewa. Właśnie odchrząknęła. NIEZNAJOMY Już dobrze, już to za nami. PRAKSINOE Tobie, mój drogi panie, zawsze powinno być dobrze, Boś nas osłonił. Porządny, pomocny. Lecz jeszcze Eunoe Zgniotą! O, pchaj się też, mała! Nie umiesz? No, wreszcie! Wszyscy W domu, jak rzekł pan młody, gdy zamknął drzwi sypialni. PIEŚNIARKA O Pani, która kochasz Golgi, Idalion i stromy Eryks, igrająca złotem Afrodyto, oto Hory Miękkimi stopami znad wiecznie płynącego Acherontu Prowadzą w dwunastym miesiącu ku tobie Adonisa, Miłe Hory, najnierychliwsze z bóstw i upragnione, One bowiem, przychodząc, zawsze coś niosą śmiertelnym. 316 317 ALEKSANDRIA Kyprido, córko Dione, nieśmiertelną z śmiertelnej Uczyniłaś, jak ludzie mówią, Berenikę, Wsączywszy ambrozję w łono tej, co była kobietą. Pragnąc się za to odwdzięczyć, córka Bereniki, podobna Helenie, Arsinoe, wszelkim pięknem otula Adonisa. Przy nim owoce, jakie się wykluły na drzewach, I całe rozkwitłe ogrody, ocalone w koszykach Ze srebra, i syryjskie balsamy w złotych flakonach, I ciasta, jakie kobiety zagniatają w rynienkach, Mieszając z pszeniczną mąką kwiaty przeróżnej woni Albo słodki miód, lub oliwę, i lepiąc kształty Wszelkich, jakie są, ptaków i zwierząt najrozmaitszych. W górze rozwieszono girlandy giętkiego biedrzeńca, Nad którymi latają na skrzydłach młodzieńcze Erosy, Niby niedorosłe słowiki, które, próbując Skrzydeł, fruwają na razie z jednej gałązki na drugą. O hebanie, o złoto, o dwa z białego ebumu Orły, Kronidzie niosące dziecię, by było podczaszym! Wysoko też rozścielono miększe od snu, purpurowe Kobierce. Jak mówią w Milecie lub na pastwiskach samijskich: "Dla Adonisa pięknego jużeśmy łoże usłali". Tu i Kyprida spoczywa przy nim różanoramiennym, Młodzieńcem w osiemnastu lub dziewiętnastu latach. Nie kłuje on pocałunkiem, bo wargi puch ledwie ocienia. Niech się dziś cieszy Kyprida, że ma swojego małżonka. Skoro świt, skoro padnie rosa, skupimy się wszystkie I nad morze, opryskujące brzegi, pójdziemy Z rozwiązanymi włosami, w sukniach rozpuszczonych do kostek, Odsłoniwszy piersi, i głośno zaśpiewamy: O miły Adoni, ty jeden z półbogów, jak mówią, nawiedzasz Kolejno naszą stronę i Acheron, a tego Nie dostąpił ni Agamemnon, ni strasznie gniewny Ajas, ni Hektor, najstarszy z dwudziestu synów Hekabe, Ni owi jeszcze dawniejsi, Lapici i Deukalionidzi, Ni Pelopidzi, ni Pelazgowie, od których jest Argos. 318  Z poezji Teoluyta Sprzyjaj nam, Adoni, i na ten rok! Do radosnych Przybyłeś, Adoni. Tak cię też powitamy, gdy wrócisz. GORGO O Praksinoe, jakże rozumne są kobiety! Szczęśliwa, która to wszystko wie i wybornie śpiewa. Lecz nam już pora do domu. Dioklejdes czeka na obiad. A to jest człowiek ostry. Nie wchodź mu w drogę, gdy głodny Żegnaj, Adoni kochany! Przyjdź znowu do nas szczęśliwych!  11) 21) 31) 41. l1 .1 .1 .1 .1 .1 rI.A.1.a  OD ERINNY DO MELEAGRA Miasto tak osobliwe odegrało też rolę w kształtowaniu poezji, jaką tysiąclecia zapamiętają, poezji epigramatycznej. Wprawdzie nie za- częła się ona w Aleksandru, ma rodowód starszy i rozrzucony po wielu różnych regionach. Spotykaliśmy się już zresztą z nią w naszej książce. Wyraz epigramma znaczy: "napis". Od pradawnych czasów tak nazywano na rozległych obszarach kultury greckiej krótkie teksty wierszowane, które ryto na cokołach posągów i na pionowych pty- tach nagrobnych (na tak zwanych stelach), umieszczano na kaplicz- kach bogów albo dołączano do składanych bóstwom darów wotyw- nych. Sporo dawnych inskrypcji przechowała Antologia Palatyriska, którą nieraz wspomnimy; jeszcze więcej odnajdują ich dziś archeolo- dzy odkopujący świątynie i pomniki. Czytaliśmy już epigramaty Simonidesa, należące do owego naj- starszego rodzaju, w którym poeta ten z wyspy Keos, z przełomu VI i V wieku przed Chrystusem, był mistrzem. "Napisy" pod jego, ale nie tylko pod jego dłońmi stawały się nieraz prawdziwą poezją, krańcowo oszczędną, zwięzłą (zwłaszcza gdy inskrypcja miała być wykuta albo wyryta w opornym materiale), przemawiającą nieliczny- mi słowami i jakby przemilczaniem, zdawałoby się: zawieszeniem głosu. Również w czasach późniejszych epigramat miał często pra- ktyczne zastosowanie. Liczne spośród tekstów wotywnych i epita- fiów, jakie w Antologii Palatyriskiej spotykamy, były niegdyś rzeczy- Początki hellenistycznego czarodziejstwa 320  wistymi "napisami", ułożonymi na zamówienie. Wspierały czyjąś modlitwę albo, wyryte na steli, prosiły przechodniów o chwilę sku- pienia. Z tradycją zaś inskrypcji, tak ważną dla lapidarności (od "kamie- nia", łacińskiego lapis, pochodzi ten wyraz) późniejszego epigramatu i dla jego związku z życiem codziennym, połączyła się w epoce hellenistycznej jeszcze inna tradycja "małej" poezji, tak zwane skolia, pieśni "kręte", "biegnące wężykiem". Zwłaszcza w Atenach było to w zwyczaju, że jeden biesiadnik improwizował krótką pieśń, a potem z gałązką mirtową oddawał prawo głosu drugiemu. Przecho- wał się zbiór takich wierszy zdjętych z warg wilżonych pucharami, z przełomu VI i V wieku, z tego samego czasu, gdy wykuwał swoje wersy Simonides. Była to zabawa literacka, nie wykluczająca jednak dążenia do mistrzostwa. Początki hellenistycznego czarodziejstwa Wykorzystując stare tradycje, poeci hellenistyczni, zwłaszcza po- eci III wieku przed Chrystusem, urobili swój epigramat, który stał się ich ulubionym rodzajem literackim. Oni wprowadzili tę małą formę do wielkiej literatury. Za jednego z ich poprzedników wypada uznać młodego Platona, jeśli przynajmniej niektóre z przytoczonych przez nas wcześniej wierszy platońskich są naprawdęjego. Poprzedniczką jest na pewno Erinna, poetka pochodząca z doryckiej wyspy Telos (w pobliżu Rodos). Najprawdopodobniej żyła pod koniec IV wieku, na samym progu epoki hellenistycznej. Słyszymy, iż żyła tylko dziewięt- naście lat. Wsławiła się poematem Wrzeciono, zawierającym trzysta heksametrów, a poświęconym zmarłej towarzyszce jej zabaw i prac dziewczęcych, Baukis; mamy z niego tylko fragmenty. W Antologu Palatyriskiej przechowały się trzy epigramaty Erinny. Jeden, poświęcony wizerunkowi Agatarchidy, przytoczyłem w Mito- logii jako wczesne świadectwo mitu o ulepieniu człowieka przez Prometeusza. Dwa upamiętniają przyjaciółkę z Wrzeciona, są to epitafla Baukidy, które były wyryte na dwóch stelach, oddanych (jak to nieraz się zdarzało) rzeźbionym wizerunkom Syren pod opiekę i postawionych pionowo na brzegach mogiły. Wśród epigramatów 321 OD ERINNY DO MELEAGRA innych autorów, składających hołd tej inicjatorce poezji hellenistycz- nej, jest też epigramat anonimowy (Antologia Palatyńska, 9, 190), który najwyraźniej pokazuje uwielbienie, jakim ją otoczyła potom- ność: Lesbijski to jest Erinny plaster miodu, mały, Lecz cały nasycony wielką słodyczą Muz. Trzysta wersów dziewczynki równych jest Homerowi, Choć przeżyła zaledwie dziewiętnaście lat. Zawsze shiżyła najbardziej Muzom, czy przy wrzecionie, Czy się l#zątała przy krosnach (to był przed matką lęk). Jak Erinnę Safo przewyższa w metrach lirycznych, Tak nad Safo przewaga w heksametrach jest jej. Trzeba tu dodać, że w epigramatach miarą tej poetki, jak i miarą ogromnej większości utworów jej następców, nie były heksametry, lecz tak zwany dystych elegijny, polegający na łączeniu heksametru z pentametrem (czyli z ułomnym heksametrem, którego trzecia i szó- sta stopa sprowadzona jest do pierwszej tylko sylaby, tej, którą akcentujemy). Z epigramatami greckimi zawsze będę się zmagał; obecnie najlepszym ekwiwalentem dystychów elegijnych wydają mi się wersety bliskie pod względem rytmu greckiemu heksametrowi i pentametrowi, nie identyczne z nimi (w "pentametrze" nie zawsze nawet daję spadek męski), ale, w moim pragnieniu, równie gęste i ścisłe. Zresztą, zamiast określać poetykę, wolę coś pokazać. W sztu- ce zazwyczaj jest sprzeczność między gadaniem a robieniem. Wracam do Erinny. Wśród malowideł odkrytych w Pompejach jest portret dziewczyny, która w jednej ręce trzyma tabliczkę do pisania, a w drugiej rylec przytknięty do ust w cichym zamyśleniu. Oczy dziewczyny nie śpią, są szeroko otwarte i żarliwe. Niektórzy przypuszczają, że na tym obrazie malarz pompejański chciał przed- stawić Safo. Mogłaby to jednak być również patronka poezji hellenis- tycznej, może Erinna właśnie. "Nie była wielomówna w swym śpiewie", jak mówi Antypater z Sydonu (A.P 7, 713). "Słodki trud Erinny, od wielu innych dzieł potężniejszy", rzekł Asklepiades (A.P. Poeci wobec filozofów 7, 11). Poetka wypowiedziała kilka słów o tych codziennych spra- wach życia, które są wielkie, kilka słów kunsztownych, wstydliwie czułych - taka jest "złota legenda" hellenistycznej poezji. Poeci wobec filozofów Podczas gdy filozofowie owej epoki, zwłaszcza stoicy, których jeszcze nieraz będziemy spotykali w epoce rzymskiej, otwierali przed ludźmi nieskończone gościńce mądrości i uczyli spokoju, rzeczy nie danej, lecz zadanej, poeci notowali w epigramatach małe obrazy ludzkiej egzystencji i świata, w którym się żyje, jakieś przelotne chwile, radosne i smutne, na pozór błahe, a pozwalające wejrzeć niekiedy głęboko w serce człowieka. Erinnie, pracującej na wyspie Telos, niemal wtórzą trochę późniejsze głosy, także kobiece, z innych regionów kultury greckiej. Trzeba wymienić najpierw Anyte z Tegei w Arkadu, poetkę, której wystawili posąg rodacy, a potomni nazwali ją "kobiecym Homerem", chyba dopatrzywszy się podobieństwa niektórych jej krajobrazów do sielskich części drugiego Homerowego eposu. To ona, jeśli możemy sądzić, pierwsza otworzyła w epigrama- tach lasy i pola. Odzywa się też czarujący śpiew wielbicielki miłości, Nossis z Lokrydy w południowej Italii. Potem, w pierwszej połowie III wieku przed Chrystusem, słyszy- my, znowu w różnych miejscach, kilka niezapomnianych głosów. Na wyspie Samos podnosi kielich do ust poeta gorzki i wielki, Asklepia- des, który, podobnie zresztą jak Anyte, pisał też pieśni w miarach lirycznych. Te dłuższe poezje obojga zaginęły, mamy tylko epigrama- ty, u Asklepiadesa niepewnej nieraz autentyczności. Jest on, jak się zdaje, inicjatorem niektórych stałych później motywów poezji miłos- nej. Czy właśnie Asklepiades pierwszy zobaczył Erosa jako figlarne dziecko, tak swojskie potem (chociaż stale niebezpieczne) w ana- kreontykach? Współczesny Asklepiadesowi Leonidas z Tarentu, greckiego wówczas miasta w południowej Italii, wydaje się jego przeciwień- stwem, wyrazicielem drugiego krańca poezji hellenistycznej. Pocho- dził z biednej rodziny. Szukał szczęścia na różnych hellenistycznych dworach, ale nigdzie nie mógł zagrzać miejsca i przez całe życie, jak 322 323 OD ERINNY DO MELEAGRA można sądzić, był głodującym wędrownikiem. Pamiętnik wędrówek i głodowania zostawił w niektórych epigramatach. Jest to poeta nie zawsze dobry. Przypisywany albo jemu, albo Diotimosowi (z III wieku przed Chrystusem, skądinąd zupełnie nam nie znanemu) przepiękny epigramat Wieczorem oddałem temu drugiemu, autorowi równie pięknego wiersza Do Artemidy z żagwią, albowiem bystrzy krytycy angielscy szepczą mi, że dla Leonidasa jest to utwór too good. Zanotujmy na marginesie, że tytuły epigramatów sam dorzuci- łem, w tekście greckim tytułów one nie mają. Może więc Leonidas to jest poeta ułomny. Ale ogromnie interesu- jący. Wprowadza do poezji greckiej thzm rybaków, wieśniaków, żeglarzy, pasterzy - nie stylizowanych, ale takich, jakich widział. Nie pisze wierszy miłosnych. Jest poetą ubogiego życia. Nie powiem, że jest poetą śmierci, bo w epigramatyce greckiej, dziedzinie wywodzą- cej się w sporej nuerze z inskrypcji nagrobnych, nie jego jednego można by tak określić. W Tęsknocie pasterskiej jednak dźwięczy ton szczególny, dla naszych uszu Leśmianowski, jaki rozpoznaliśmy już w idylli Teokryta o biednym Polifemie; tu, w niniejszej części książ- ki, wielki poeta sycylijsko-aleksandryjski przemawia do nas jeno dwoma wierszami pasterskimi spośród przechowanych jego epigra- matów. Współcześni zaś im albo trochę późniejsi poeci, których nasi uczeni, nieraz z całą pewnością, nieraz tylko przypuszczalnie umieszczają w III wieku przed Chrystusem, uwodzą nas to mistrzo- stwem, to choćby tylko wdziękiem. Teajteta za trudny jego kunszt sławi rodak z Kyreny, Kallimach. Warto zwrócić też uwagę na Hegesipposa, o którym, jak o Diotimosie, nic nie wiemy oprócz tego, że pisał prawdopodobnie w III wieku. Nieliczne przechowane jego epigramaty naznaczone są wyborną próbą owego okresu. Z dwóch, które tu podaję, jeden opowiada o zapierającym dech w piersi do- świadczeniu, jakiego dostąpiła dziewczyna u krosien, a drugi towa- rzyszył tarczy wojownika złożonej jako wotum w świątyni Ateny. Pochylam się nad tym drugim. Już się tu zwierzyłem (na marginesie tłumaczenia hymnów home- ryckich), że dążę do tego, by polszczyzna moich przekładów z lite- ratury antycznej była coraz prostsza i coraz bardziej płomienna; jedno zaś i drugie znaczy też: coraz ściślej wierna wobec greki. Nie Mirt Kallimacha jest to łatwe, wymaga to śmiałych decyzji. Ważna jest coraz większa zgoda na pewnego rodzaju szorstkość (dźwiękowo wspaniałe polskie słowo; słowo greckie jest równie wspaniałe: trachytes) greckiej poezji. Oto co mam na myśli. Pozorna niespójność obrazu w trzecim wersie Tarczy wojownika (taka niespójność wodzi nieraz za nos przenikliwych nawet krytyków tekstu - dopatrują się pomyłki kopi- stów tam, gdzie jej nie ma): Wojna żelazna wiele razy powlokła mię kurzem jakież tworzy bogactwo:#kurz nie ma nic wspólnego z żelazem, ale wojna jest właśnie żelazna - miecze są żelazne, twarda jak żelazo jest bezwzględność zmagania się - a gdy to się dzieje na suchej ziemi, wzbija się kłębem kurz. Dlaczego zaś barki wojownika, który zdjął z nich tarczę i ofiarował ją Atenie, nazwane są "śmiertelny- mi" - po cóż stwierdzenie tak oczywiste? Ono wskazuje na to, że tuż obok jest tarcza na barkach nieśmiertelnych, albowiem Atena alkima- che ("mocna w bitwie") stoi w tej świątyni, kamienny posąg, z tar- czą. Duch wielkiej poezji greckiej jest - jakże to mam nazwać?- zawsze dotykalny. Mirt Kallimacha I oto zbliżamy się do sztuki tego poety, wokół którego już od pewnego czasu krążymy: do "mirtu" Kallimacha, jak określi emb- lematycznie jego poezję Meleager z Gadary. Kyrena, z której Kalli- mach pochodził, była kwitnącym miastem greckim w północnej Afryce, w dzisiejszej Libu. Ojcem Kallimacha był Battos z królew- skiego rodu Battiadów, piastujący godność strategosa, póki miasta nie podbiła w roku 322 przed Chrystusem armia Ptolemeusza I So- tera. Nie wiemy, gdzie poeta się wykształcił, czy w Kyrenie, czy raczej w Aleksandrii, w każdym razie spotykamy go jako młodzieńca w tym drugim mieście, gdzie z początku był nauczycielem czytania i pisania, a więc można się domyślić, że jego rodzina zubożała. Rychło jednak wciągnięto Kallimacha w krąg Muzeum i Biblioteki, w którym pozostanie przez resztę życia. Już wspomnieliśmy, że 324 325 OD ERINNY DO MELEAGRA pracował tu nad bezcennymi katalogami, i nawet zadaliśmy pytanie, czy wyrażona w jego epigramacie awersja do "cyklu epickiego", to poiema to kyklikon, nie była wyrokiem zagłady wydanym na epopeje posthomeryckie. Należałoby się jednak zastanowić, czy owe nie znane nam poema- ty nie podobały się Kallimachowi dlatego, że nudziły go, że były, według niego, źle napisane, czy raczej po prostu dlatego, że szeregi ich heksametrów wlokły się zbyt długo. Słynne jego zdanie przecho- wane jako samotny aforyzm: "że wielka księga jest równa wielkiemu nieszczęściu" (to mega biblion ison einai to megalo kako) znakomity Wilamowitz chciał uznać raczej za westchnienie bibliotekarza, który musiał dźwigać i rozwijać ciężkie zwoje. Jeśli jednak skojarzymy to zdanie z epigramatem Osobność, odczytamy w nim niećhęć do du- żych form, Homera oczywiście ze czcią wyjmując z tego. Taką interpretację potwierdza poezja samego Kallimacha. Ocalały z niej niektóre hymny do bogów i miejsc świętych, ujęte w heksametry o stylu kunsztownie wypracowanym. Główne zaś, znane nam tylko z fragmentów dzieło jego, poemat Aitia, Przyczyny, było dużą serią niedużych, a za to rzadkich, osobliwie wyszukanych epizodów mi- tycznych. Szczególnie żałujemy utracenia innego utworu aleksandryjskiego bibliotekarza, poematu Hekale, znanego jeszcze w średniowiecznym Bizancjum, a w XIII wieku już zaginionego. Przedstawiał on jeden z zakamarków dziejó.w Tezeusza, zazwyczaj pomijany, a zanotowany potem przez Plutarcha (Żywot Tezeusza, 6), którego znowu tu spoty- kamy. Przygotowując się niegdyś do walki z bykiem pustoszącym równinę Maratonu, młody heros ateński mieszkał u zacnej staruszki Hekale, którą potomni będą zdrobniale nazywać Hekaliną, bo i ona, traktując gościa jako swoje dziecko, czule zwała go Tezeuszkiem. Umarła, zanim wrócił z boju, ale długie wieki nie zgasiły trwającego w Maratonie wspomnienia o jej gościnności. Nie nawiedzane przez rzeszę ostępy wybierał Kallimach, a wier- sze szlifował jak złotnik. Jak to będzie kiedyś robił też Horacy. My dziś kunsztowną tę poezję, czystość i gęstość tego stylu najporęczniej poznajemy z Kallimachowych epigramatów, których w Antologii Pa- latyńskiej przechowało się wiele. Wyczuwamy, iż jest on epigrama- tykiem głównym, aleksandryjskim kodyfikatorem tego rodzaju po- Mirt Kallimacha ezji, powstałej w różnych regionach śródziemnomorskich. Tu, w Ale- ksandrii, to się ostatecznie dokonało, lecz bynajmniej nie stało się to wbrew dawniejszej tradycji greckiej, wbrew temu, co w niej wielkie. Homer (może w przeciwieństwie do "cyklików", których jednak nie znamy, więc cóż możemy o nich powiedzieć?) nie tylko umie być nieporównanie zwięzły. Co najważniejsze, jego epika jest wzorem sztuki znającej, tak bardzo po grecku, wagę milczenia. Hellenistyczna metoda posługiwania się obiektywnymi znakami- jakby ktoś milcząc wskazywał ręką na rozbłysłe nagle obrazy zamiast mówić:,#aki to ból" albo "jaka to radość" - jest już Homerowi najgłębiej właściwa. Hektor, kiedy ucieka przed Achillesem gonią- cym go wokół rnurów Troi (a jest to ostatnia już walka wojownika trojańskiego), w pewnej chwili dostrzega wygładzone kamienie nad Skamandrem (Iliada, 22,153-156): Były to miejsca do prania, bogate w wodę, Piękne, kamienne, gdzie barwne szaty Prały żony Trojan i urodziwe córki Przedtem, w czasach pokoju, nim przyszli Achajowie. Nic więcej Homer nie mówi, Hektor biegnie, Achilles jest coraz bliżej. Czytając najlepsze epigramaty hellenistyczne, jak Wieczorem Dio- timosa albo Tgsknotg Asklepiadesa, widzimy, że pisarze ci są pod bardzo ważnym względem naśladowcami Homera. Homeryckie jest też u nich nasycenie poezji rzeczami, najzwyklejszymi nieraz przed- miotami, które czasem tłoczą się w epigramatach, jak u Leonidasa z Tarentu czy Faniasza (o którym prawie nic nie wiemy; może III, może II wiek przed Chr.), jakby wiersz był wiernym wobec świata lusterkiem; jest on też często zwierciadłem odbijającym uwodziciel- ską urodę, jak owo lustro, które będzie trzymała w ręku nereida na mozaice willi w pobliżu Piazza Armerina na Sycylii. Gdy w epoce wczesnego renesansu poeci włoscy zapragną mi- strzostwa surowszego niż to, które było dostępne dla ich bezpośred- nich poprzedników, ukształtują poetykę sonetu. Pisarze hellenistyczni urobili poetykę epigramatu. Ich wytwór różni się od sonetu rozmai- tością tematyki. Do epigramatu może wnikać wszystko: mądrość, wzniosłość, głupota, przyziemność. Ale wspólne najlepszym epigra- 326 327 OD ERINNY DO MELEAGRA Woń rozkwitłego ogrodu matykom jest marzenie o doskonałości stylu. Taka poezja może się jednak do takich kolekcji poezji dopiero w wiekach średnich. Mele- nam nieraz wydać sztuką prawie wyłącznie formahią, gdy spotykamy agrowy ogród, napełniony kwiatami poprzedników i jego własnymi, przez wieki te same motywy ciągle powtarzane, z drobnymi tylko jest zaczątkiem tego, co będzie dalej rosło przez wieki i co dziś jest rysami zmienionymi albo dodanymi, zresztą rysami, które też jeste- tak drogą nam Antologią Palatyńską. śmy gotowi uznać za całkowicie formalne. Sztuka taka staje się Filologowie rekonstruują zasób owego pierwszego Wierica. Objął niemal nieosobista. Można by ją uznać za realizację postulatu nieoso- on większość najlepszych epigramatów greckich, pochodzących bistości (impersonality), zupełnej obiektywności, wysoko cenionej z wielkiej epoki. Następni epigramatycy będą naśladowali poetów w XX wieku przez T. S. Eliota. Czyż zresztą nie robi czegoś hellenistycznych. Chociaż więc powrócimy jeszcze do spraw Antolo- podobnego Horacy, pilny czytelnik owych Greków, gdy dramatyczną gii Palatyńskiej, już teraz powiedzmy parę słów o cechach znamien- odę lubi zakończyć efektem czysto formalnym, na przykład katalo- nych jej całej. Otworzyłem ku temu drzwi, dorzucając tu do autor- giem zachwycająco dźwięcznych imion, jakby nam chciał rzucić na skich i anonimowych epigramatów z Meleagrowego Wierica wiersz oczy garść kwiatów? Piękno i ból (tytuł oczywiście dodany w przekładzie), złudnie przy- pisywany staremu Ezopowi, powstały zaś w czasach hellenistycz- nych albo późniejszych. Poezji Antologii scharakteryzować się nie da, Woń rozkwitłego ogrodu co chwila odsłania ona przed nami inne oblicze. Wierność wobec życia cechuje ją jednak zawsze. Sztuka do głębi formalna okazuje się Kwiatów, powiedzmy to teraz, jest w greckiej epigramatyce wiele, cudownie przezroczysta. Powtórzy się to w dziele Flauberta. zarówno w poezji hellenistycznej, jak i w następnych wiekach. Już Niekiedy ton tych wierszy podwyższa się. Ale w żadnej prezenta- w późnej części epoki hellenistycznej ogarnia nas ogród Syryjczy- cji greckiej epigramatyki nie można pominąć rzeczy błahych. Bez ków piszących po grecku. Pierwszy z nich to Antypater (Antipatros) nich Antologia nie byłaby Antologi#, tym, co od wieków jest z Sydonu (w drugiej połowie II wieku przed Chr.). Drugi to Meleager w Europie czytane. Zresztą nie wszystko, co tu zwyczajne, pospolite, (Meleagros) z Gadary, o trzecim zaś opowiemy niebawem. Teraz trzeba uznać za błahe. Chyba zapamiętamy wiele małych obrazów: zatrzymamy się przy Meleagrze. Żył on pod koniec II i w pierwszej ubogi kopaez nagle staje się bogaty, bo znalazł skarb w glebie swego połowie I wieku. Jego miasto rodzinne było wówczas "syryjskimi pola; żeglarz grzebie ci.ało rozbitka i myśli o swojej własnej doli; Atenami", jednym z ognisk hellenizmu, złączonego tu z elementami umierający ojciec udziela córce pouczeń na drogę życia; ktoś inny orientalnymi. W młodości pisał Meleager utwory satyryczne w du- rozmyśla tak, jak kiedyś w italskich Pompejach będzie medytował chu filozofii cynickiej, powohzjącej się na wzór znanego nam już Vibius, który napisze na ścianie pokoju: Vibius Restitutus hic solus dobrze Diogenesa z Sinope, potem poświęcił się poezji, która do nas dormivit et Urbanam suam desiderabat - "Tu Vibius Restitutus spał dotarła. Dwie główne jej heroiny, Zenofilę i Heliodorę, poznał być samotnie i tęsknił za swoją Urbaną"; ktoś jeszcze inny prosi o to, by może w Tyrze. dom jego się ostał w trzęsieniu ziemi. Ponad smutek, którego dużo Nazywa się dziś Meleagra "Owidiuszem greckim". Trudno zaprze- jest w greckich epigramatach, wznosi się łuna życia i zagadkowy czyć temu, że rzymskiego piewcę miłości łączy z poetą syryjsko- uśmiech. -greckim niemałe podobieństwo. Meleager jednak nie odszedł na smutne wygnanie, późne lata przeżył na błogiej wyspie Kos, zajmu- jąc się znowu filozofią oraz układając Stephanos, co oznacza "wie- niec" albo "girlandę", a więc to samo, co dziś określamy wyrazem "antologia" (anthologia, "zbiór kwiatów", "bukiet"), stosowanym 328 OD ERINNY DO MELEAGRA Epigramaty z Wierica Meleagra Pozdrawiajcie ludzi przechodzących obok mogiły, Czy z mojego są miasta, czy idą z innych stron, I mówcie, że narzeczoną pogrzebano mnie tu i że ojciec Nazywał mię Baukidą, a z Telos był mój ród, Niech oni o tym wiedzą, i że mi przyjaciółka, Erinna, na mogile wyryła napis ten. EPIGRAMATY Z WIEŃCA MELEAGRA ANYTE ERINNA GRÓB B AUKmY (AP 7, 712) Baukidy, narzeczonej, to grób. Mijając stelę Tyloma łzami oblaną, bogu podziemia mów: "Zawistny jesteś, Hadesie!" Pięknie wyryte litery Najokrutniejszy Baukidy opowiedzą ci zgon: Jak tą samą pochodnią, w której blasku pieśń dla Hymenaja Śpiewano, teść podpalił żałobny dziewczyny stos I jak ty sam, Hymenaju, radosne śpiewy zaślubin Przemieniłeś tak nagle w ghichy trenów jęk. MÓWI BAUKIDA (AP 7, 710) Stelo, Syreny moje i ty, smutna urno, która Zawarłaś w sobie dobytek Hadesa, popiołu garść, MUZYKA LEŚNA (AP 16, 231) Po co, Panie wieśniaczy, w głębokim cieniu lasu Siedząc, grasz na fujarce, której dźwięk jest tak błogi? "Po to, żeby na zboczach gór orzeźwionych rosą Pasły się jałówki, brodząc wśród bujnej trawy". 330 331 OD ERINNY DO MELEAGRA WDZIĘCZNOŚĆ PASTERZA (AP 16, 291) Kosmatemu Panowi i nimfom z pieczar pasterz Teodotos złożył, tu u stóp wzgórza, dar. Bo nieraz omdlewał w upale, a one go wspomogły, Podając w dłoniach wodę, słodką wtedy jak miód. W CIENIU WIĄZU (AP 16, 228) Odpocznij w cieniu wiązu, wędrowcze strudzony drogą. Słyszysz, jak szeleści w zielonych liściach wiatr? Pij chłodną wodę zdroju. Miłe to odetchnienie Dla podróżników, kiedy płonie letni dzień. KOZIOŁ I NIMFA (AP 9, 745) Popatrz na rogatego kozła, Bakchosa sługę: Jak dumnie zerka na bujny swojej brody gąszcz. To dlatego, że tam, w górach, nieraz najada czule Różaną rączką głaszcze kudłaty jego łeb. NĘDZARZ I KRÓL (AP 7, 538) Żył kiedyś niejaki Manes i umarł. Dziś jest równy Wielkiemu Dariuszowi. Jednaką mają moc. Epigramaty z Wierica Meleagra MOGIŁA FILENIZ7Y (AP 7, 486) Na mogiłę młodziutkiej Filenidy często Przychodzi jej matka, Klejna, i długo płacze, Przyzywa duszę córki, która przed porą zaślubin Odeszła z domu daleko, gdzie siny nurt Acherontu DZIEWICZA ANTIBIA (AP 7, 490) Opłakuję dziewiczą Antibię. Pragnących ją mieć za żonę Młodzieńców jakże wielu ojcowski próg witał, Bo słyszeli, że urodziwa, roztropna. Ale ich wszystkich Nadzieje zgubna Mojra odepchnęła. POŻEGNANIE ERATO Z OJCEM (AP 7, 646) Przytuliła się jeszcze do ojca i rzekła słowa ostatnie Erato, a cała jej twarz była mokra od łez. "Ojcze, już nie jestem twoja, przesłania mi oczy czarna, Kiedy w nią zapadam, taka ciemna śmierć". EPITAFIUM WOJOWNIKA (AP 7, 724) Męstwo zabiło cię w bitwie, Proarchu: dom Fidiasza, Twojego ojca, okryłeś czarną żałobą. 332 333  OD ERINNY DO MELEAGRA Lecz teraz kamień na#obny śpiewa nad tobą pieśń dobrą: Że poległeś walcząc w obronie ziemi ojczystej. Epigramaty z Wieńca Meleagra DAR DLA HERY (AP 6, 265) Czcigodna Hero, która nieraz, zstępując z nieba, Spoglądasz na Lakinion, wonne kadzidłem, przyjmij ZABAWA Z KOZIOŁKIEM (AP 6, 312) Dzieciaki ci założyły, koziołku, czerwone lejce I wetknąwszy wędzidło we włochaty twój pysk, Lnianą szatę, jaką Teofilis, eórka Kleochy, Dla ciebie tkała z córką swoją szlachetną, Nossis. Chcą, byś jak koń wyścigowy niósł je wokół świątyni Bóstwa: niech ono patrzy, jaka zabawa wre! MODLITWA DO ARTEMIDY (AP 6, 273) Artemido, władczyni Delos i pięknej Ortygii, Zostaw łuk swój święty, na kolanach Charyt go złóż, NOSSIS RÓŻE AFRODYTY (AP 5, 170) "Nie ma rozkoszy nad miłość. Przy niej czymże jest wszelka Inna słodycz? Dla niej, z ust wypluję i miód". Tak mówi Nossis. Czyich warg nie dotknął pocałunek Kypridy, Ten nie wie, jakie to kwiaty, nie zna róż. A obmyta w nurcie Inopu, przybądź do naszych Lokrów, AIketydzie zbolałej lżejszy poród spraw! PORTRET TAUMARETY (AP 9, 604) Twą postać, Taumareto: zuchwały czar młodości I piękność oczu łagodnych mistrz odmalował tak wiernie, Że gdyby przybiegła suczka, co twego domu pilnuje, Zaczęłaby się łasić, jakbyś zaiste tu była. DAR DLA AFRODYTY (AP 6, 275) Oto czepek, który Samita zdjęła z włosów swych dla Kypridy Myślę, że ona ucieszy się tym podarunkiem, Bo cudnie jest utkany, a pachnie słodyczą nektaru, Jakim bogini namaszcza pięknego Adonisa. ORĘŻ ZDOBYTY W BITWIE (AP 6, I 32) Włócznie, miecze, tarcze, porzucone przez Bruttów, kiedy Natarli na nich Lokrowie, prędki tocząc bój, 334 335 OD ERINNY DO MELEAGRA Wiszą teraz w świątyni i sławią męstwo zwycięzców. Nie tęsknią do tchórzliwych, z których wypadły, rąk. POETKA O SOBIE (AP 7, 718) Wędrowcze, jeśli żeglujesz do Mityleny roztańczonej, Gdzie niegdyś się rozjarzyła pieśń Safo, ten Charyt kwiat, Powiedz tam, że w Lokrydzie też są pieśni, które Muzy kochają. A nie zapomnij mego imienia: Nossis. Już idź. Epigramaty z Wieńca Meleagra Zmiłuj się Afrodyto! - spojrzała raz w oczy Kleofonta, Pełne słodyczy strasznej jak błyskawica. ŁASKA KYPRIDY (AP 5, 169) Miły jest wargom chłód wody w upalne lato. Na morzu Miły oczom żeglarzy powrót wiosennych gwiazd. Lecz jeszcze milsza ta noc, kiedy jeden płaszcz olcrył dwoje I kiedy sławi łaskę Kypridy zgodny ich głos. NAD BR7EGIEM MORZA (AP 5, 209) Z twojego wybrzeża, o Pani Kytery i Pafos, Ujrzał Kleandros Niko płynącą wśród szarych fal morza. I w jego sercu, za sprawą Erosa, Zażegły się węgle szkarłatne z mokrego ciała dziewczyny Będąc na lądzie, utonął. A tę, która była w topieli, Gościnny brzeg przygarnął. Teraz jedna w obu sercach tęsknota. Bo nie była daremna Jego modlitwa, tam, na wybrzeżu. ASKLEPIADES TĘSKNOTA (AP 5, 153) Do okna, skąd widok na drogę, często przywiera Nikarete Licem pobladłym od tęsknoty. Bo na drodze- PRZYJAŹŃ (AP 12, 163) Zrozumiał Eros, jakie pięknu ma przydać piękno: Złotu nie szmaragd, bo nie dość gorzeje, ani 336 337 OD ERINNY DO MELEAGRA Hebanowi eburn, czarnemu białe. Połączył Kleandra i Eubiotosa, kwiaty Namowy i Przyjaźni. Epigramaty z Wieńca Meleagra DO PflĘKNEGO CHŁOPCA (AP 12, 77) Gdyby ci skrzydła złote wyrosły i gdybyś zarzucił Na swoje srebrne ramiona kołczan pełen strzał OPUSZCZONA DZIEWCZYNA (AP 12, 153) Dawniej mnie tulił, przyciskał. A dziś już nawet dla żartu Nie spojrzy Archeades na swą nieszczęsną dziewczynę. Słodki Erosie, nie zawsze słodki jesteś! Lecz nieraz Im okropniej nas dręczysz, my tym bardziej kochamy. WINO ZDRADZIECKIE (AP 12, 135) Wino to szpieg miłości. Tak zaklinał się Nikagoras, Że on nie kocha! Ale, po którymś tam kielichu, Nagle się zdradził: zaszlochał, pochylił czoło, Spojrzał tak jakoś smutnie, wieniec zsunął się z głowy KOŚCI I POPIÓŁ (AP 5, 85) I przy Erosie rozbłysłym stanął, miły - przysięgam Na Hermesa! - Kyprida nie pozna, który jej syn. DIDYME (AP 5, 210) Chcesz pozostać dziewczyną? Cóż dalej? Gdy będziesz w Hadesie, Nikogo tam nie znajdziesz, kto by ciebie pokochał. Radość Kypridy wśród żywych. Gdy nas zabierze Acheron, Na jego brzegu legną kości i garść popiołu. Uwiodła mię, machając gałązką, Didyme. A teraz topnieję Jak wosk od ognia, gdy patrzę na tę piękność! A że jest śniada, cóż z tego? Węgle też. A podpal je tylko: Rozświetlają się przepychem róż. 338 339 OD ERINNY DO MELEAGRA EROSY GRAJĄCE W KOSTKI (AP 12, 46) Jeszcze nie mam dwudziestu dwu lat, a ciąży mi życie Erosy, skąd ta zażartość? Czemu palicie mnie tak? Jeśli zginę, cóż uczynicie? Wiem: jak przedtem, Będziecie rzucać kostki, dziecięcą bawić się grą. GRÓB NAD MORZEM (AP 7, 284) Niech osiem przynajmniej łokci dzieli mnie od ciebie, morze srogie. Tam się miotaj w łoskocie fal, ile masz siły! Nie chciej zagarniać grobu, w którym Eumares spoczął. Nie znajdziesz tu nic cennego: tylko kości, garstkę popiołu. WSPOMNIENIE POETKI ERINNY (AP 7, 11 ) To słodki trud Erinny, zaiste nieobfity, Dożyła bowiem ledwie dziewiętnastu lat, Ale od wielu innych dzieł potężniejszy. Gdyby Hades nie przyszedł tak rychło, któż w sławie dorównałby jej? POSĄG ALEKSANDRA WIELKIEGO (AP 16, 120) I śmiałość Aleksandra, i całą jego postać Ukształtował Lizyp. Jakaż w tym brązie moc! Epigramaty z Wierica Meleagra Zda się, spiżowy l#ól ku Zeusowi patrzy, wnet powie: "Ziemię sobie poddaję. Ty, Zeusie, Olimpu strzeż". SMUTEK NA UCZCIE (AP 12, 50) Pij, Asklepiadesie! Skąd te łzy? Dlaczegoś tak smutny? Nie tylko ciebie ujarzmiła sroga Kyprida. Nie przeciw tobie jednemu gorzki Eros zaostrzył Groty. Czemu, żywy jeszcze, leżysz w popiele? Pijmy mocny napój Bakchosa! Dnia już na palec. Lampki, która sen nam rai, mamyż znów czekać? Pijmy, smutny kochanku! Ten czas już niedaleki, Kiedy w długiej nocy, biedaku, będziemy spoczywać. HERAKLITOS Z HALIKARNASU MOGIŁA ŻONY (AP 7, 465) Świeżo usypana ta mogiła. Drżą liście wieńców Opartych na steli nagrobnej, nie całkiem jeszcze uwiędłych. Przeczytajmy napis, przechodniu, zobaczmy, co rzecze, Czyje to nagie kości kryje pod sobą ten kamień: "Wędrowcze, jam Artemias z Knidos. Poślubiłam Eufrona, przyszedł czas porodu. Dwojgiem dzieci Brzemienna, jedno zostawiam ojcu, kiedyś podporę Jego starości, drugie zabieram, pamiątkę po mężu". 340 341 OD ERINNY DO MELEAGRA LEONIDAS Z TARENTU CHLEB I SÓL (AP 7, 736) Nie wyniszczaj siebie, człowieku, życiem tułaczym! Dokąd będziesz się błąkał po wszystkich ziemiach, bez końca? Nad sobą się zmiłuj, człowieku, jeśli cię może otulić Choc'by mała chatynka, ogrzana jakimś płomykiem. Byleś miał mąkę jęczmienną! Nawet najlichsza starczy, Byś sobie zagniótł placek w kamiennej niecce. A na przyprawę weźmiesz tymianek albo i miętę, I trochę grubej soli, gorzkie i słodkie przysmaki. POETA PRZEMAWIA DO MYSZY (AP 6, 302) Uciekajcie z mej chatki, myszy nocne! Zbyt ubogie Zapasy Leonidasa, żeby was mogły wykarmić. Starzec cieszy się, kiedy ma sól i dwa placki. Od przodków Nauczyłem się nie narzekać na takie życie. Po co więc dziurę w kącie wiercisz tam, łakomczucho? Powiadam ci, nie znajdziesz nawet okruchów wieczerzy. Raczej do innych idź domów, co rychlej, bo u mnie bieda! Gdzie indziej będziesz mogła obficiej się obłowić. DRZEWO FIGOWE (AP 9, 563) Przechodniu, jeśli gdzieś napotkasz Demokryta, Miłośnika sadów, powiedz mu tylko tyle: Epigramaty z Wierica Meleagra Dla figowca o białych owocach właśnie nadeszła pora, Mam dla niego placuszki gotowe bez pieczenia, Ale niedługo trwa ta chwila wyborna. Jeśli Chce rwać z mych gałęzi świeży plon, niech się pośpieszy GOŚĆ OSOBLIWY (AP 6, 221) W burzliwej nocy zimowej, uciekając przed gradem, Zamiecią śniegu, mrozem przenikającym do kości, Samotny lew, niezmiernie udręczony, przyszedł Do szopy koźlarzy, którzy lubią swoje skały. Już nie o kozy się troszcząc, ale o własne życie, Siedzieli cicho, w sercu wzywając Zeusa Zbawcy. Do końca burzy pozostał ten gość, zwierz nocny, potem Poszedł sobie z zagrody, ni ludzi, ni kóz nie krzywdząc. A oni obraz przygody, dobrze wymalowany, Zawiesili górskiemu Panowi na krzepkim dębie. DAR UBOGICH (AP 6, 355) Tobie, Bakchu, daje matka wizerunek Mikytosa, nieudolnie wymalowany. Spraw, by Mikytos duży rósł. A obraz, choć marny, Przyjmij, bo to jest dar od ludzi bardzo ubogich. TERIS (AP 7, 295) Stareńki Teris, którego żywił więcierz szczęśliwy, Teris, niegdyś pływak doświadczeńszy od mewy, 342 343 OD ERINNY DO MELEAGRA Ryb postrach, sieci arcymistrz, wytrawny pieczar znawca, Przemierzający morze nie w statku o wielu wiosłach, Nie z winy Arktura zginął, nie nawałnica Przerwała mnogie jego żywota dziesięciolecia: W swojej chatynce uwitej z sitowia umarł, jak płomyk, Który w lampie dogasa, z samej sędziwej starości. Stelę tę nie dzieci postawiły, ni żona, Ale zrzeszenie rybaków, wspólników jego pracy. MODLITWA U ZDROJU (AP 9, 326) Witaj mi, chłodna, tryskająca z pękniętej skały Wodo! Strugane pasterską ręką posążki nimf! Źródło pośród głazów i wasze, o dziewczyny, Zabaweczki! W zdroju tysiące ich. Pozdrawiam was, wędrowiec Aristokles. Ten kubek, Który tu zanurzyłem, gdym pragnął, daję wam. MATKA SAMOTNA (AP 7, 466) Biedny mój Antiklesie! Biedna ja, złożyłam na stosie Syna mego w rozkwicie młodości. Osiemnaście lat miałeś, dziecko, gdy umarłeś. Zostałam sama, Płacząc nad starością sierocą. Niechbym w ciemny dom Hadesa poszła! Świt już mnie więcej Nie cieszy, ni blask rączego słońca. Epigramaty z Wierica Meleagra Biedny mój Antiklesie! Bądź teraz dla mojej niedoli Lekarzem, zabierz mnie z życia! ERINNA NA ŁĄCE MUZ (AP 7, 13) Dziewiczą pszczołę, nową pieśniarkę w chórze poetów, Erinnę, kiedy zbierała Muz kwiaty, Hades porwał, Aby ją poślubić. O, prawdziwe ona wyrzekła Słowa, gdy jeszcze żyła: "Zawistny jesteś, Hadesie !" TĘSKNOTA PASTERSKA (AP 7, 657) Pasterze, którzy chodzicie po tym wzgórzu, pasąc Kozy i wełniste owce, Klitagorasowi Zróbcie, na Ziemię was proszę i na Persefonę Podziemną, niewielki, ale tak błogi podarunek: Niech tu nade mną beczą owce i niech na fujarce Tkliwie przygrywa im pasterz siedząc na szorstkim głazie, A gdy nastanie wiosna, niech rolnik nazbiera Kwiatów z łąki i uwieńczy moją mogiłę, A jeden z was, podnosząc w górę wymię owcy, Matki dorodnych jagniąt, niechże skropi mlekiem Skraj #obu. Mogą i tam pod ziemią, zaiste mogą Umarli odwzajemnić przysługę, jakiej doznali. 345 OD ERINNY DO MELEAGRA KROWA, RZEŹBA MYRONA (AP 9, 719) Nieprawda, że Myron mię rzeźbił: od stada, z którym się pasłam, Przygnał mię i uwięził tu na cokole kamiennym. GRÓB ROZBITY (AP 7, 478) Kimże jesteś? Czyje są te biedne kości Tu przy gościńcu jawne w półotwartej urnie, Kiedy grób i stelę, ubogie, ciągle szarpią Osie i koła wozów przejeżdżających gościńcem? Wkrótce i po twoich żebrach będą się toczyć I już nigdy nikt nad tobą nie zapłacze. Epigramaty z Wieńca Meleagra WIOSNA ŻEGLARZY (AP 10, 1) To jest pora żeglugi. Już gadatliwa jaskółka Przyleciała, a razem z nią rozkoszny Zefir. Rozkwitają łąki. Morze, niedawno chłostane I wzburzane srogimi wichurami, ucichło. Przygotuj teraz kotwice, odwiąż liny cumowe, Żeglarzu, i rozepnij dla wiatru cały żagiel. Tak ciebie ja, portowy Priap, napominam, Chłopie, byś pożeglował po wszelkie rodzaje towaru. EPITAFIUM WŁASNE (AP 7, 715) Z dala od ziemi italskiej, od ojczystego Tarentu, Spoczywam, a to jest dla mnie bardziej gorzkie niż śmierć Takie to życie tułacze, życie nie życie. Ale Muzy mię ukochały: to słodycz i pośród klęsk. DIOGENES NAD ACHERONTEM (AP 7, 67) Imię Leonidasa nie będzie zapomniane: Muz dary je rozgłoszą aż po kres wszystkich dni. Posępny Hadesa sługo, który w czarnej łodzi Przemierzasz topiel Acherontu, przyjmij mię, chociaż W przeraźliwej już się barce tłoczy taka Ciżba umarłych, przyjmij Diogenesa, Psa! Cały mój bagaż to jeno torba i bańka, i stara Opończa. I obol, zapłata za podróż umarłyeh. Wszystko, com kiedykolwiek posiadał wśród żywych, zabieram Tu do Hadesu. Mojego nic nie zostanie tam. TEOKRYT KONCERT PASTERSKI (AP 9, 433) Na Muzy! Powiadasz, że zagrasz na tym podwójnym flecie Coś miłego? Wezmę więc także i ja swą gęśl I zabrzęknę w struny. I pasterz trzody, Dafnis, Tu blisko, w spojoną woskiem fujarkę będzie dął. 346 347 OD ERINNY DO MELEAGRA Stojąc wszyscy pod dębem tak gęstym nad grotą, Pana, Który nawiedza kozy, poderwijmy ze snu! Epigramaty z Wierica Meleagra "Ja się zwę Nikanor. Ojciec mój Ajpioretos, Matka moja Hegeso. A z rodu jam Macedończyk" "Moje zaś imię Fila. Nikanor to mój brat. Obojga Posągi postawili rodzice, ślub wypełniając". DAFNIS W NIEBEZPIECZEŃSTWIE (AP 9, 338) Zasypiasz, Dafnisie, leżąc na miękkich liściach, zmęczony Zastawiałeś na wzgórzu sidła na zwierzynę. A tu chce właśnie ciebie Pan złowić, i Priap, którego Piękną głowę złoci wieniec uwity z bluszczu. Wchodzą do pieczary, na pewno zmówieni. Uciekaj, Otrząśnij się z więzów drzemoty, co tak cię ogamia! KALLIMACH POCHWAŁA POETY SAMOTNIKA [AP 9, 565) Wybrał Teajtet drogę niewydeptaną, która Może nie wiedzie do bluszczu, jakim, Bakchu, skroń Wieńczysz wybrańców. Lecz krótko trwa heroldów wrzawa, A na zawsze Hellada przechowa jego kunszt. ŁASKA DIONIZOSA (AP 9, 566) Jedno, Dionizosie, wystarczy szczęśliwemu Poecie słowo: "Zwyciężam". Ten zaś, w czyje żagle Nie wiejesz, kiedy go ktoś zapyta: "Jak się wiedzie?" "Ciężkie - mówi - dziś czasy". Niechże tak rozprawia Każdy, kto nad rzekomą medytuje krzywdą. Mnie daj, Panie, tylko trzy króciutkie sylaby. TEAJTET POSĄGI DZIECI, NIKANORA I FILI (AP 6, 357) Szczęścia wam życzę, dzieci! Od kogo pochodzicie? I jakie wam, tak ładnym, nadano wdzięczne imiona? OSOBNOŚĆ (AP 12, 43) Brzydzę się cyklem epickim. Nie lubię wędrować Gościńcem przemierzanym stopami mnogiej rzeszy. 348 349 OD ERINNY DO MELEAGRA Nie cierpię miłośnika, który każdemu jest skłonny. Nie pijam ze studni w rynku. To, co dla wszystkich, nie dla mnie Tak, Lizaniaszu, pięlmyś ty, piękny. Lecz zanim echo Przywtórzy tym słowom, słyszę głos: "Dla innych on piękny" PRZEBACZ! (AP 12, 118) Jeżeli z uczty szedłem do ciebie rozmyślnie, możesz Potępić mię, Archinosie. Jeślim nie wiedział, co czynię, Daruj "zuchwałość"! Zniewoliły mię wino i miłość Ta mię wiodła, a wino zamąciło mi rozum. Gdym przyszedł tam, nie wołałem, kim jestem, czyim synem. Próg twój ucałowałem. Jeśli to grzech, zgrzeszyłem. WINO, ZDRAJCA MIŁOŚCI (AP 12, 134) Nasz gość z pewnością tai jakąś ranę. Widziałeś? Jak ciężkie z jego piersi podniosło się westchnienie, Kiedy ujął w dłoń trzeci kielich wina. Jak spadały Płatki róż z jego wieńców, jak leżą teraz na ziemi Coś gorzeje w tym sercu. Na bogów! Ja to dobrze Poznaję. Złodziej zawsze umie rozpoznać złodzieja. MIŁOŚĆ I UBÓSTWO (AP 12, 148) Wiem, że mam ręce próżne. Lecz tego mi, na litość Charyt, Nie mów, Menipposie! O tym i we śnie pamiętam. Epi#amaty z Wieńca Meleagra Cierpię, gdy wszędzie, zawsze słyszę te słowa gorzkie. Przyjaeielu, one z wszystkiego najdalsze od miłości. PIEŚŃ I GŁÓD (AP 12, 150) Jakże trafnie Polifem wynalazł śpiewne zaklęcie Dla miłujących. Na Ziemię! Nie był prostakiem ten Cyklop. Muzy, Filipie, potrafią wycieńczyć miłość nabrzmiałą. O, łagodzące wszystkie cierpienia lekarstwo, sztuka! Myślę, że i głód także, chociaż w nim tyle niedoli, Jedno ma dobre: z korzeniem wyrywa miłosną chorobę. Podwójnie więc uzbrojony, do niezbłaganego Erosa Mogę śmiało wołać: "Niech obetną ci skrzydła, chłopczyku! Już ani trochę nie boję się ciebie. Mam przecież w domu Oba te zaklęcia na rozjątrzoną ranę". PRZYSIĘGI MIŁOSNE (AP 5, 6) Przysiągł Kallignotos Jonidzie, że nigdy milszej Nie będzie miał, niż jest mu ona, ani milszego. Przysiągł. Lecz prawdę mówią: przysięgi w miłości złożone Wcale nie dochodzą do uszu nieśmiertelnych. Teraz on dla chłopca jakiegoś pięknego płonie, A o niej biednej tyle myśli, co my o Megarze. 350 351 OD ERINNY DO MELEAGRA U DRZWI ZAMKNIĘTYCH (AP 5, 23) Bodajeś taką miała noc, Konopion, jaką Dziś mam: na zimnym progu, u zamkniętych drzwi. Bodajeś ty tak spała, jak miłośnikowi Każesz zasnąć. Tobie nawet się nie przyśni żal Sąsiedzi się żalą. Tobie ani się śni. Pochylając Głowę już posiwiałą, przypomnisz sobie to. Epigramaty z Wieńca Meleagra MIKYLOS (AP 7, 460) Z niewielkiego dobytku żyłem sl#-omnie, nic złego Nie czyniąc, nikogo nie l#zywdząc. Ziemio miła, jeżeli Mikylos kiedykolwiek przytaknął nieprawości, Ni ty, ni inne bóstwa nie bądźcie dla mnie lekkie! WCZORAJ, DZIŚ, JUTRO (AP 7, 519) TYLKO IMIĘ (AP 7, 271) O, bodaj rączych nie było statków! Nad Sopolisem, Synem Dioklidesa, nie płakalibyśmy. Teraz Morze gdzieś miota jego ciałem. A my przechodzimy Obok imienia wyrytego na pustym grobie. Któż je zna, to bóstwo, które Jutrem zwą? Wczoraj Byłeś, Charmisie, przed naszymi oczami, a dziś, Opłakanego, pogrzebaliśmy ciebie. Twojego Ojca, Diofonta, nigdy sroższy nie dotknął bół. JAK MEWA (AP 7, 277) Kimżeś, nieznany rozbitku? Tu, na brzegu, martwego Znalazł cię Leontichos i usypał mogiłę, Zapłakawszy nad własnym życiem, poddanym Kerze. On także nie jest beztroski: wędruje, jak mewa, po morzu EPITAFIUM FILOZOFA (AP 7, 520) Gdybyś w Hadesie szukał Timarchosa, by cię pouczył, Czy to o duszy, czy o tym, co z tobą stanie się później, Pytaj dokładnie: o syna Pauzaniasza, z gnuny Ptolemais. Znajdziesz go pośród sprawiedliwych. NAD GROBEM ZNAJOMEJ (AP 7, 522) "Timonoe...' - Któż to, Timonoe?... Na bogów! Nie rozpoznałbym cię, gdyby na tej steli nie było Imienia ojca, Timoteosa, i miasta, Metymny. Jakże cierpi twój Eutimenes, mąż owdowiały! KRETIDA (AP 7, 459) Kretidę, która tak umiała żartować, gadułę Nie milknącą, wspólniczkę pracy najmilszą, często Wspominają dziewczęta samijskie, a ona tutaj Takim śpi snem, jaki żadnej z nich nie ominie 352 353 OD ERINNY DO MELEAGRA SAMOBÓJS'TWO FILOZOFICZNE (AP 7, 471) Mówiąc: "Żegnaj słońce!", Kleombrotos Ambrakijczyk Z wysokiego muru skoczył do Hadesu, Nie dlatego, jakoby ujrzał coś godnego śmierci. On tylko Jedną Platona księgę przeczytał, tę o duszy. Epigramaty z Wieńca Meleagra A zmarłej postawił posąg, aby potomni widzieli, Jak on kochał tę starą kobietę, wdzięczny za mleko TYMON MIZANTROP (AP 7, 317) Tymonie, gdy już cię nie ma, powiedz, co gorsze: Hades Czy światło? - Hades! Tu jeszcze więcej jest was niż tam. SMUTNA WIEŚĆ (AP 7, 521) Jeśli przybędziesz, wędrowcze, do Kyzikos, bez trudu znajdziesz Hippakosa i Didymę. Bo ród ten nie jest nieznany. Zaniesiesz im wówczas wieść, smutną, lecz musisz ją zanieść. Powiesz, że pod tym głazem spoczywa ich Kritiasz. WINO NIESŁUSZNIE OSKARŻANE (AP 7, 725) Człowieku z Ajnos, tyś też niedługo żył, Menekratesie. Co ciebie, najlepszy z gości, zabiło? Czy to samo, Co zgubiło Centaura? - Sen z góry przeznaczony Ogarnął mnie. A gani się biedne wino! WDZIĘCZNOŚĆ DLA PIASTUNKI (AP 7, 458) Ajschrze Frygijce, dobrej mamce, wszelkimi dostatkami Mikkos, dopóki żyła, umilał późne lata, EPITAFIUM MIZANTROPA (AP 7, 318) Nie pozdrawiaj mię, łotcze, gdy tędy idziesz. Co rychlej Przejdź! Ja się czuję najzdrowszy, gdy ciebie nie ma tu. LEW NAD GROBEM (AP 7, 344b) Nigdy, jeśliby ten Leon nie miał męstwa mego wraz z imieniem, Nie raczyłbym łapy położyć na jego grobie. NAJKRÓTSZA BIOGRAFIA (AP 7, 447) Drobny był nasz gość. Taki napis też wyryję: "Teris, Aristajosa syn, z Krety". Chyba i to za długie. 354 355 OD ERINNY DO MELEAGRA SAON, SYN DIKONA (AP 7, 451) Tu Saon, syn Dikona, z Akantu, snem świętym Śpi. O ludziach dobrych nie mów, że umierają. Epigramaty z Wieńca Meleagra HERAKLITOS (AP 7, 8#) Powiedział mi ktoś, że umarłeś, Heraklitosie. Płakałem, Gdy przypomniałem sobie, ileśmy razy my dwaj Gwarzyli aż do zachodu słońca. O przyjacielu Z Halikarnasu, gdzieś tam leżysz, od dawna proch. OFIARA DLA SERAPISA (AP 6, 148) Bogu, co włada w Kanopos, bogatą w dwadzieścia płomyków Lampę Kallistion, córka Kritiasza, w ofierze mię składa Za zdrowie Apellidy, córki swej. Widząc mą światłość: "Gwiazdo wieczorna - powiesz - jakżeś na ziemię spadła?" Ale twoje Słowiki żyją. Na nich i Hades, Który wszystko grabi, nie śmie położyć rąk. ASTAKIDES PASTERZ (AP 7, 518) Astakidesa z Krety, pasterza kóz, porwała Nimfa górska, więc teraz Astakides jest święty DAR I ZAPOWIEDŹ DARU (AP 6, 146) W cieniu dębów diktejskich już nie Dafnisa będziemy Opiewali, pasterze, lecz zawsze Astakidesa. Jeszcze raz, Ejlejtyjo, przyjdź, gdy prosi Likenis, I łaskawie otwórz łono jej dla porodu. Składa ona dar za dziewczynkę. Obyż, Królowo, Wonna świątynia wzięła jeszcze coś więcej za chłopca. DAR ŁUCZNIKA (AP 13, 7) To Menojtas z Liktos ofiaruje: "Serapisie, tobie łuk i kołczan; Strzały w plecach Hesperytów tkwią" 356 357 OD ERINNY DO MELEAGRA OFIARA DLA HERAKLESA (AP 6, 351) Tobie, lwów i dzików pogromco, gałązkę buka Złożył... "Kto?" - Archinos. - "Który?" - Ten z Krety. - "Przyjmuję" Epigramaty z Wierca Meleagra Stale bijąc młotem w kowadło, wykuwał dostatek Dla swoich dzieci, a biedę ponurą daleko odganiał TEODORmAS EPI'TAFIUM WŁASNE (AP 7, 415) Grób syna Battosa mijasz, męża dobrego i w pieśni, I na uczcie, gdy w porę zrywał się żart i śmiech. NA GRÓB OJCA POETY (AP 7, 525) O tym, że jestem i synem, i ojcem Kallimacha Z Kyreny, dowiedz się, kiedy, idąc tu, mijasz mój grób. Chyba znasz obu: tamten niegdyś dowodził wojskiem Ojczyzny, ten od zawiści sihiiejszą śpiewał pieśń. Nie dziw się. Komu Muzy nie były niechętne w chłopięctwie, Już nigdy go nie opuszczą aż po starości kres. PANKRATES MŁOT (AP 6, 117) Młot prosto z ognia, obcęgi, szczypce, poświęcone Hefajstosowi. To są dary Polikratesa. ALE TY PŁYŃ ! (AP 7, 282) Jam grób rozbitka. Ale ty płyń! Gdy myśmy ginęli, Inne statki płynęły przez morze. MNASALKAS TROPEM OGARÓW (AP 6, 268) Ten posąg, Artemido boska, postawił dla ciebie Kleonymos. Pomyślne łowy darzyć racz, O Pani, kiedy tropem groźnie ziejących ogarów Zażarta kroczysz przez gęsty na wzgórzach las. OBRAZEK JESIENNY (AP 12, 138) Winorośli, czemu się śpieszysz rozrzucić liście na ziemi? Jesiennego zachodu Plejad boisz się tak? Poczekaj, póki w twoim cieniu Antileon (ty przecież Zawsze byłaś łaskawa dla pięknych) słodko śpi. 358 359 OD ERINNY DO MELEAGRA ZABŁĄKANA FCJJARKA (AP 9, 324) Jakżeś tu przyszła, fujarko, do domu Córki Morza? Cóż poczniesz, tak daleko od pasterskich warg? Widzisz, nie ma tu wzgórz, parowów. Tu jest nułość, Tęsknota. Muza leśna żyje tam, wśród gór. ARISTODIKOS ODLOTCYKADY (AP 7, 189) Już nigdy, rozgłośna cykado, nie będzie na ciebie patrzeć Słońce, kiedy śpiewasz w zamożnym domu Alkisa. Jużeś na łąki Mocarza poleciała, gdzie tyle Jest pełnych rosy kwiatów złotej Persefony Epigramaty z Wieńca Meleagra TARCZA WOJOWNIKA (AP 6, 124) Tarcza z barków śmiertelnych Timanora, spoczęłam Tu pod dachem Pallady, której w bitwach jest moc. Wojna żelazna wiele razy powlokła mię kurzem. Zawsze odtrącałam od nosiciela zgon. DIOTIMOS HEGESIPPOS WIZJA U KROSIEN (AP 6, 266) Hagelocheja, w domu ojca Damaretosa Dziewczyna jeszcze, stawia tu, gdzie spotkanie dróg, Tę Artemidę. Bo sama u cewki jej warsztatu Bogini się zjawiła nagle, jak ognia słup. DO ARTEMIDY Z ŻAGWIĄ (AP 6, 267) Z żagwią, o zbawcza, nad gruntami Pollisa chciej stanąć, Artemido, i błogie światło łaskawie mu daj, Jemu i jego dzieciom, obficie! Albowiem wiedzy O szalach sprawiedliwości nieskąpo udzielił mu Zeus I niechże, Artemido, miło będzie Charytom Stopami w lekkich sandałach, po kwiatach, biec przez ten gaj 361 OD ERINNY DO MELEAGRA WIECZOREM (AP 7, 173) Niczyją nie prowadzone ręką krowy wieczorem Ze wzgórza do zagrody wróciły przez wielki śnieg. A Terimach, niestety, pod dębem w nieprzespanym Leży śnie. Od pioruna padłego z nieba ten sen. Epigramaty z Ti'#:eńca Meleagra Śmierć stanęła! Ja tak bym chciała, kiedy umieram, Moją zęką ściskać twoją kochaną rękę!" ZAPAŚNIK SPARTAŃSKI (AP 16, 1) Nie z Meseny wiodę ród, nie z Argosu. Sparta Moją ojczyzną, Sparta sławna dzielnością mężów FAIDIMOS DO OPIEKUNKI NARODZIN (AP 6, 271) Artemido! Leon, syn Kichezjasza, składa ci w ofierze Sandały, a Temistodike nieobfite fałdy peplosu W podzięce za to, że kiedy rodziła, przyszłaś łaskawa, Bez hiku, i wyciągnęłaś nad nią obie ręce. Spraw, Artemido, #y malec, który się Leonowi urodził, Kiedyś mógł patrzeć, on także, jak rośnie jego syn. Inni posiedli kunszty, ja zaś, jak przystoi Chłopcom lacedemońskim, zwyciężam siłą. CHAIREMON WALKA SPARTAN Z ARGEJCZYKAMI (AP 7, 721) Z Argejczykami Spartanie, równe orężem zastępy, Stoczyliśmy bój: Tyrea miała nagrodą być włóczni. Ci i ci, bez wybiegów, wyzuci z nadziei powrotu, Ptakom to zostawiamy: wieść głosić o naszej śmierci DAMAGETOS ŻONAŻEGLARZA (AP 7, 735) Posłuchaj, sławny grodzie, Fokajo, jakie ostatnie Rzekła słowa Teano, zstępując w noc bezpłodną: "Smutno mi, Apellichosie, mężu mój! Jaką teraz, Jaką rączym statkiem przemierzasz toń, gdy nade mną ANDRONIKOS ŻAŁOBA MATKI (AP 7, 181) Z bólem żegnana odeszłaś do ciemnego domu Za Acherontem, droga Demokratejo, matce 362 363 OD ERINNY DO MELEAGRA Płacz zostawiając: wzięła świeżo zaostrzone Żelazo, z starej głowy obcięła siwe włosy. Epigramaty z Wieńca Meleagra - Nie mylisz się, Panie, fletnisto. Był tu Dafnis. Zobacz, W korze topoli wyrył dla ciebie takie słowa: "Panie, Panie, idź ku Malei, gdzie góra Psofidion. Ja tam będę". - Bądźcie zdrowe, nimfy! Już biegnę. HEGEMON TERMOPILE (AP 7, 436) Z powagą mijając mogiłę, powiedzieć możesz: "Tu drogę Zagrodziło osiemdziesięciu miriadom Persów Męstwo tysiąca Spartan. Nie odwracając głowy, Polegli. Dorycka to dyscyplina". HERMODOROS WSPÓŁZAWODNICZKI (AP 16, I70) Widząc knidyjską Kypridę, tak mniej więcej przemawiaj "Niech zawsze trwa jej władza nad ludźmi i bogami". A kiedy w świątyni Kekropsa ujrzysz Atenę zbrojną, Zawołaj: "Ach, ten Parys - to był naprawdę pastuch!" GLAUKOS Z NIKOPOLIS PAN I DAFNIS (AP 9, 341) - Nimfy, proszę was pięknie, powiedzcie mi prawdę: czy Dafnis, Wędrując, nie stanął tu, by spoczęły białe koźlęta? MOGIŁA ERASIPPOSA (AP 7, 285) Nie pył ten ziemi ani nie brzemię głazu lekkie, Lecz całe, jakie widzisz, morze jest Erasipposa Mogiłą: zginął razem ze statkiem. W jakim miejscu Gniją jego kości, tylko mewy to wiedzą. ZENODOTOS EROS PRZY FONTANNIE (AP 16, 14j Kto, wyrzeźbiwszy Erosa, postawił go przy fontannie, Myśląc, że taki ogień można wodą ugasić? FANIASZ FRYZJER FILOZOF (AP 6, 307) Eugates lapitejczyk odrzucił lustro, ręcznik Lubiący obcięte włosy, filc, na którym kładł brzytwy, 364 365 OD ERINNY DO #'#LEAGRA Trzcinowy grzebień, ostrza bez trzonków, do paznokci Cążki, wszystko zgoła: nożyczki, brzytwy, fotel. Plunął na to i jednym skokiem z budy fryzjerskiej Pomknął do Ogrodu, gdzie mądrość Epikura Rozbrzmiewa. I, jak osioł wshichany w muzykę liry, Pewnie by umarł z głodu, gdyby nie wrócił, jak przyszedł. ŻEGNAJ, BIEDO ! (AP 6, 297) Grabie z wyłamanymi zębami, hałaśliwą Łopatę, owdowiałą dziś po kiju oliwnym, F#ta dla bydląt, z kołkiem, kilof do rozbijania Grud, motykę spiczastą, bronę rozwłóczącą Skiby: wszystko Alkimos zawiesił w przedsionku Ateny, A jeszcze kosze do ziemi, mocno połatane. Bo znalazł skarb na polu! Gdyby nie to, być może, Poszedłby do Hadesu już cały zgięty w pałąk. Epigramaty z Wierica Meleagra KARFYLIDES CZŁOWIEK SZCZĘŚLIWY (AP 7, 260) Nie znajdziesz we mnie przygany, przechodniu, kiedy mijasz Moją mogiłę. Nawet w mej śmierci nie ma żałoby. Zostały po mnie dzieci mych dzieci. Jedną miałem Żonę, dożyliśmy razem starości. Dzieciom trojgu Sprawiłem gody, wiele kołysałem wnucząt, Ani choroba, ni śmierć żadnego nie dopadła. Oni też mnie, lejąc ofiarę, w drogę bez bólu Wyprawili, bym słodkim spał snem w l#ainie pobożnych. ALKAJOS Z MESSANY NA I#.ĘSKĘ U PSICH ŁBÓW [KYNOSKEPHALOI] ZADANĄ FILIPOWI V MACEDOŃSKIEMU PRZEZ RZYM [w roku 197 przed Chr.] (AP 7, 247) Bez opłakania, bez pogrzebu - spojrzyj, wędrowcze! - Trzydzieści nas tysięcy, leżymy na tym wzgórzu tesalskim. STARY NAUCZYCIEL (AP 6, 294) Wielka Macedonii klęska. A gdzież duch srogi Filipa? Uciekł, od najśmiglejszych jeleni jeszcze śmiglejszy. Laskę, stóp przewodniczkę, jak i rzemień z trzciną Nierozłączny, strach głowom dzieci, byczy ogon Giętki dzięki oliwie, sandał z jedną podeszwą I myckę z głowy, którą włosy pożegnały: Znaki nauczycielskiej pracy Hermesowi Panu złożył tu Kallon, gdy go starość zmogła. FILIP V, KRÓL MACEDONll ODPOWIEDŹ KRÓLEWSKA (AP 16, 26b) Bez liści, bez kory - spojrzyj, wędrowcze! - wysokie się wzniosło Na polu drzewo: szubienica dla Alkajosa. 366 367 OD ERINNY DO MELEAGRA ANTYPATER Z SYDONU EPITAFIUM DAMISA (AP 7, 498) Damis rodem z Nysy, kiedy niewielki statek Prowadził z Morza Jońskiego ku brzegom Peloponezu, Chociaż wicher i fale z wytkniętej zepchnęły go drogi, Zdołał przywieść do celu nawę i wszystkich w niej ludzi, Lecz właśnie, kiedy rzucano kotwicę na skały, Starzec umarł, skostniały w śnieżnej zamieci: na chwilę Zdrzemnął się, utrudzony. Pomyśl, przechodniu: innym Udzielił błogiej pr Lystani, sam przybił do portu u Lete. JESIEŃ (AP 11, 37) Już nastała jesień, Epiklesie, jasny Oto wytrysnął z przepaski Wolarza płomień Arktura. Nożyc przyzywają ciężkie winogron kiście, Ten i ów gospodarz kleci im szopę na zimę Ty w domu nie masz ani płaszcza z wełny ciepłego, Ani chitonu. Drętwiejąc z zimria, przeklniesz tę gwiazdę. MELEAGER Z GADARY WIOSNA (AP 9, 363) Otrząsnęło się niebo z zimy huczącej wichrem I uśmiechnęła się pora kwiatów szkarłatnej wiosny Epigramaty z Wieńca Meleagra Już się czarna ziemia okryła zielenią trawy, Odżywające drzewa szumią nowymi liśćmi. Upojone świeżą, rodzajną rosą świtu Poweselały łąki, gdy rozwierają się róże. Cieszy się pasterz w górach donośnym dźwiękiem fujarki, Koźlarz bielutkim koźlętom z radością się przygląda. Na rozległe fale żeglarze wypływają, Żagle wydyma tchnienie łaskawego Zefira. Już w winnicach ludzie, uwieńczeni owocnym kwiatem Bluszczu, "euoj!" wołają Dionizosowi, gron dawcy. Pszczoły, z wołu zrodzone, misternego trudu Nie zaniedbują: cisnąc się w ulu, budują piękne Plastry podziurawione nowego, białego wosku. I wszędzie się rozśpiewały gwarne rody ptaków: Zimorodki nad falą, jaskółki u krokwi dachu, Łabędzie na brzegu rzeki, w cieniu gaju słowiki. A gdy listowie się drzew weseli, gdy ziemia rozkwita, Pasterz dmie w fujarkę, igrają wełniste stada, Żeglarze wyruszają na morze, Dionizos tańczy, Kiedy świergoczą ptaki, pszczoły rodzą, czyż mógłby Poeta w porze wiosny nie zacząć pięknej pieśni? EROS NA SPRZEDAŻ (AP 5, 178) Trzeba go sprzedać, choć jeszcze śpi na łonie matki. Trzeba go sprzedać. Po cóż piastować tego nicponia? Wysoko zadziera nosa, trzepocze sl#zydełkami, Drapie pazurkami. Płacząc, nagle się śmieje. Czyż można go wychować? Wciąż gada, wszystko wyśledzi, Tak dziki, że i własna matka go nie poskromi. Istny potwór. Więc się go sprzeda. Hej, kupcy, za morze Płynący, chcecie nabyć dziecko? Przyjdźcie do mnie! Lecz patrzcie! Ze łzami w oczach błaga. Dobrze, dobrze, Jeszcze cię nie sprzedam. Zostań tu przy Zenofili. 368 369 OD ERINNY DO MELEAGRA TY I ŚWIAT (AP 12, 60) Gdy widzę Terona, wszystko widzę, a jeśli wszystko Widzę, jego zaś nie ma, znowu nie widzę nic. SEN ZENOFILI (AP 5, 174) Śpisz, Zenofilo, gałązko krucha. Chciałbym się teraz Wl#aść pod twoje zamknięte powieki, jakby Sen, Choć bez skrzydeł. Niech nawet on, co i Zeusa odurza, Nie nawiedza cię, niechże ciebie ja tylko mam! Epigramaty z w:eńca Meleagra ASKLEPIAS (AP 5, 156) Asklepias z oczyma szarymi jak morze pogodne, miłość Mihzjąc, każe wszystkim płynąć po tym morzu. SKRZYDLATA I ONA JEST (AP 5, 57) Jeśli mą duszę będziesz wciąż przypiekał, Erosie, Ucieknie. Okrutniku, skrzydlata i ona jest. PflĘKNY MYISKOS (AP 12, 110) MALEŃK1 EROS (AP 12, 47) Zabłysła piękność słodka. Oczy jego, płomienie. Czy Eros chce pokazać chłopca zbrojnego w gromy? Jeszcze na łonie matki, o świcie, maleńki Eros, Grając w kostki, rzucił moją duszę na stos. Ty, Myiskosie, śmiertelnym przynosisz ogień miłości. Obyś przede mną rozświecił ziemię, moja pochodnio! PROŚBA DO CYKADY (AP 7, 195) Cykado, złudo dla mojej tęsknoty, do snu namowo, Muzo polna, która skrzydła rozgłośne masz, Samorodna imitacjo liry, na nich, Śpiewnych, miłymi nóżkami wystukaj jakąś pieśń Upragnioną, aby mię wyrwała z bezsennej troski, Cykado, tkając błogi, oszukujący miłość dźwięk. 370 371 OD ERINNY DO MELEAGRA Za to ci rankiem dam główkę czosnku, który nie więdnie, A także kilka kropel rosy z moich ust. Epigramaty z Wieńca Meleagra PAZNOKCIE HELIODORY (AP 5, 157) Was tak Eros wyostrzył, paznokcie Heliodory, Że najlżejsze dotknięcie sięga samego serca. ZŁOWIONY EROS (AP 12, 113) Nawet sam lotny Eros zawisnął nagle w przestworzu, Spętany twoimi oczyma, Timarion, twych łowów łup. ZWODNICZE OSTRZEŻENIE (AP 5, 24) Przed miłością do Heliodory sama mię dusza Ostrzega, bo ona dawne łzy i zazdrość pamięta. TIMARION (AP 5, 96) Pocałunek twój, lep na ptaki. Oczy, ogień. Spojrzysz, Timarion, goreję. Dotlmiesz, chwyciłaś mnie Uciec każe. Zdołamże uciec? Ona sama, Bezczelna, tak ostrzega i, ostrzegając, kocha. KWIAT KWIATÓW (AP 5, 143) SZEPT HELIODORY (AP 5, 141) Tak, na Erosa! Milszy mi w uszach szept Heliodory Niżeli wszystkie dźwięki Apollinowych strun. Więdnie kwiecie wieńczące głowę Heliodory, Ale ona, kwiat kwiatów, coraz piękniej jaśnieje. PSZCZOŁA (AP 5, 163) OPOWIEŚCI HELIODORY (AP 5, 148) Karmiona kwiatami pszczoło, czemu, omijając Pąkowie wiosny, chcesz tknąć skórę Heliodory? Jak ona opowiada! Wymowna Heliodora Swoim czarem pokona czarodziejskie Charyty Czy dajesz poznać, że słodkie i trudne do ścierpienia, Zawsze sercu gorzkie, i ona ma żądło Erosa? 372 373 OD ERINNY DO MELEAGRA Tak, chyba to mi mówisz. Przyjaciółko kochanków, Wróć do swoich kwiatów. Od jakże dawna to wiem! Epigramaty z Wieńca Meleagra TOAST MELANCHOLIJNY (AP 5, 136) Nalej mi i znowu powiedz, i jeszcze raz: "Za zdrowie Heliodory!" Z winem zmieszaj to imię słodkie. DUSZA MEJ DUSZY (AP 5, 155) Ociekający olejkiem wieniec z wczorajszej uczty Włóż mi i teraz na skronie. On mi ją przypomina. Tu w moim sercu Heliodorę słodko gwarzącą, Duszę mej duszy, Eros własną ręką wyrzeźbił. CZY NIE WIDZISZ, ŻE IDĘ Z TOBĄ? (AP 5, 182) Powtórz to jej, dobra Dorkas! Raz i drugi, i jeszcze Trzeci raz powiedz, Dorkas! Tylko dokładnie! Biegnij! Nie zwlekaj! Leć jak na skrzydłach! Jeszcze chwilę, Dorkas, Jeszcze chwilę... Czemu, Dorkas, tak biegniesz? Posłuchaj! Do tego, co rzekłem, dodaj... Albo nie! Cóż ja bredzę? Lepiej nic nie mów! Chyba tylko, że... Powiedz wszystko! Nie wahaj się, powiedz wszystko! Lecz w końcu po co cię posyłam? Czy nie widzisz, Dorkas, że idę z tobą, przed tobą? Spójrz, przyjaciółka miłości, róża płacze, że ona Już gdzie indziej, że jej w ramionach moich nie widzi. RANA ZNÓW ROZJĄTRZONA (AP 12, 80) Płacząca duszo, więc rana, jaką Eros zadał, Ledwie zabliźniona rozjątrza się w tobie znów? Na Zeusa, na Zeusa cię błagam, szalona, nie rozniecaj Żaru, który się jeszcze tu pod popiołem tli! Zapomniałaś, coś przeszła? Niech no cię Eros pochwyci! Zbiegłą sponiewiera. Lękaj się jego rąk! SAMOTNA DZIEWCZYNA (AP 5, 8) PORWALI JĄ ! (AP 12, 147) Nocy święta i lampo, nikogo innego, was tylko Wybraliśmy oboje na świadków naszej przysięgi. Porwali ją! Kto się poważył na dziką przemoc orężną? Kto był tak silny, żeby walczyć z samym Erosem? Zapal pochodnie, prędko!... Słychać kroki... To ona, Heliodora! Wróć do piersi, moje serce! Przysiągł, że będzie mię kochał, przysięgłam ja, że go nigdy Nie opuszczę. Wy dwie możecie o tym zaświadczyć. Teraz on mówi: przysięgę poniosła woda płynąca. I widzisz, lampo, jak głowę opiera na innych kolanach 374 375 OD ERINNY DO MELEAGRA POŻEGNANIE HELIODORY (AP 7, 476) Łzy ofarowane tobie, szczątek kochania, Przyjmij, Heliodoro, i pod ziemią, w Hadesie, Nie kojące łzy. Na łzami oblanym grobie Oto składam pamiątkę zachwytu i czułości. Żałobnie Meleager miłą i pośród zmarłych Opłakuje ciebie, śle próżny dar nad Acheron. Aeh, upragnioną gałązkę porwał mi Hades, porwał! Rozkwitłą proch pokalał. Lecz teraz ciebie, Ziemio, Piastunko wszystkich, błagam, byś tę, po której płaczemy, Cicho przygarnęła, matko, do swego łona. ŚMIERĆ W NOC POŚLUBNĄ (AP 7, 182) Nie męża, lecz Hadesa poznała Klearista, Gdy rozwiązała dziewiczą przepaskę, w poślubną noc. Wieczorem słyszało się flety u drzwi oblubienicy, Dudniły podwoje, kiedy biło w nie tyle rąk. O świcie wybuchnął lament. Pieśni Hymenaja, Zduszone, w przeraźliwy zmieniły się płacz. Te same żagwie, które gorzały dla zaślubin, Oświetliły zmarłej do podziemia szlak. FANION - ISKIERKA (AP 12, 82) Uciekałem przed Erosem co tchu, a on z popiołu Rozdmuchał iskierkę i zobaczył skrytego w cieniu Epigramaty z Wieńca Meleagra Nie chwycił broni, ale tylko złączywszy dwa palce W hik naprężony, rzucił na mnie tę szczyptę ognia. I już cały stoję w płomieniach. Dziw, jak wielką Rozpaliła mi w sercu pożogę ta maleńka iskierka! SŁOWO DLA DALEKIEJ WYSPY (AP 12, 53) Obciążone bogato statki, cieśniną Helli Płynące, gdy pędzi was Boreasz, dobry wiatr, Jeśli na brzegu Kos ujrzycie gdzieś Fanion, jak patrzy Na rozpostartą przed nią przestczeń szarych wód, Zanieście, piękne statki, słowo, że mnie tęsknota Prowadzi tam nie na pokładzie, lecz tcudem moich stóp. Powiedzcie, dobrzy posłańcy, tylko to, a łaskawe Tchnienie waszym żaglom Zeus na pewno da. EPTI'AFIUM WŁASNE (AP 7, 419) Cicho stąpaj, przechodniu. Tu snem, co wszystkim ludziom Jest przeznaczony, starzec pośród pobożnych śpi, Syn Eul#atesa, Meleager: on słodkich łez władcę, Erosa, czynił wspólnikiem Charyt wesołych i Muz. W boskim się Tyrze i świętej Gadarze stał mężem, w starości Piękna go przygarnęła wyspa Meropów, Kos. Jeśliś z Syrii - salam! Jeśli z Fenicji - najdios! Jeżeliś Grekiem - witaj ! To samo powiedz mi ty. 376 377 OD ERINNY DO MELEAGRA EPIGRAMATY ANONIMOWE STARY LEUKIPPOS (AP 7, 717) Najady i chłodne pastwiska! Powiedzcie pszczołom, Co się właśnie zrywają do wiosennego lotu, Że stary Leukippos, kiedy się czaił w zasadzce, Chcąc złowić rącze zające, umarł w noc zimową. Już się nie krząta czule przy rojach. Owczym jarom Jakże bardzo braknie tego sąsiada ze wzgórza! Epigramaty anonimowe DARY.TIMARETY (AP 6, 280) Timareta przed ślubem bębenek, śliczną piłkę I czepek, którym ogarniała włosy, Dla ciebie, Artemido znad jeziora, i lalki, Dziewczyna dla dziewczyny, i stroje tych lalek Składa. Córko Leto, nad córką Timaretosa Wyciągnij rękę! Czysta, uchroń jej czystość. PIĘKNO I BÓL (AP 10, 123) Któż by ci sprostał, o życie, gdyby nie śmierć? Niezliczone Twoje niedole: i umknąć im trudno, i dźwigać je ciężko. DO AMFORY (AP 5, 135) 378  Błogie w tobie to, co z natury jest piękne: ziemia, Morze i gwiazdy, i kręgi te dwa: księżyc i słońce. Pięknie utoczona, z długą szyją, z jednym uchem, Ciągle papląca słodkim bulgotem, wesoła Służko Bakchosa, Muz i Kyterejki, zawsze Roześmiana, szafarko naszych uczt najmilsza! Dlaczegoż, kiedym trzeźwy, tyś pełna wina, a ledwie Upiję się, trzeźwiejesz? Łamiesz prawa biesiady. W KOMNATACH PERSEFONY (AP 7, 483) Hadesie bezlitosny, nieubłagany, czemuś Kallajschrosowi maleńkiemu wydarł życie? To prawda, zabłyśnie jak promyk w komnatach Persefony. Ale w jego domu jakiż po nim smutek. A poza nimi lęk tylko, dokoła, i ból. Jeśli czasem Dobrze się komuś powiedzie, wnet go dopada Nemezis Pustelnie epikurejczyków SPOTKANIA POD NEAPOLEM Trzeci poeta syryjsko-grecki z Antologii Palatyrźskiej, ten, którego dotąd pominęliśmy, może być dla nas przewodnikiem do ważnych miejsc i spotkań. Warto więc pójść za nim. Filodem (Philodemos) pochodzi, jak starszy od niego Meleager, z "syryjskich Aten", z Ga- dary. Gdzie możemy go zastać? W pobliżu Herkulanum, jednego z miast w Kampanii pod Neapolem, którymi w roku 62 po Chrystusie targnęło trzęsienie ziemi i które nie- długo potem, w roku 79, zniszczyła erupcja Wezuwiusza, stała bogata rezydencja zwana dziś "podmiejską willą z papirusami", villn suburbana dei papiri, ze względu na odkryte w jej ruinie manuskrypty. Podobnie jak Herkulanum, a inaczej niż Pompeje, nie zost.ała zasypana popiolem i zalana lawą, lecz zatopiły ją spływające z Wezuwiusza olbrzymie fale rzadkiego błota z rozbryzgami lawy, mające z czasem kamiennie tward- nieć. W epoce już nowożytnej, w roku 1631, groźna góra na nowo ziała zagładą, tym razem rzucając na Herkulanum i na willę lawę płomienną. Burboński król Karol III rozpoczął w roku 1738 prace archeologiczne, które trwały do roku 1765. Poniechaną willę, jak i inne miejsca owej, nie wiedzieć, czy bardziej greckiej, czy łacińskiej krainy, Campagna Napoletana, będą znowu odkopywać i ostukiwać uczeni od roku 1828 do dziś, szczególnie owocnie od roku 1984. "Willa z papirusami", ciągle jeszcze nie zbadana do końca, zawierała, jak inne bogate wille rzymskie, dwie główne sale, atrium i tablinum, 380  Pustelnie epikurejczyków otoczone wieloma pokojami, oraz wewnęttzny dziedziniec, peristilium, otwarty od góry, otoczony krytą kolumnadą. Miała jednak też, przed tablinum, drugie, o wiele większe peristilium, rozległy i zaciszny ogród nad sadzawką, gdzie można było się przechadzać albo w słońcu, albo w cieniu daszków wspartych na kolumnadach. Tak ludzie zamożni albo krążący wokół zamożnych żyli w I wieku przed Chrystusem, kiedy owa willa już istniała, w porze umacniającego się Imperium Romanum, które rozdzierały walki wodzów, lecz zarazem świtało już nad nim przeczucie "pokoju rzymskiego", gdy cywilizacja śródziemnomorska będzie znała wojnę tylko na granicach dzielących ją od nie ucywilizowanych jeszcze ludów. Pustelnie epikurejczyków Można przypuszczać, że większe peristilium zostało pomyślane jako imitacja ateńskiego "Ogrodu", Kepos, Epikura. W zgromadzo- nych bowiem w willi puszkach kryły się bezcenne zwoje papirusu. Trzeba było rozpościerać je ostrożnie, bo rozpadały się w rękach. Zdołano jednak rozwinąć i odczytać, choć nie bez luk, kilka opatrzo- nych imieniem Filodema traktatów filozoficznych w duchu nauki epikurejskiej. Imię to samo, co w Antologu Palatyńskiej. Ale nie tylko tożsamość imienia wskazuje nam trop. Wśród epigramatów w Antologu jest (11, 44) Filodemowe zaproszenie na obiad epikurej- ski, którego okazja jest u poety, jak się zdaje, pomylona (mistrz w testamencie podanym w dziele Diogenesa Laertiosa,10,18, naka- zuje uczniom zbierać się co roku w rocznicęjego urodzin, dziesiątego dnia miesiąca Gameliona - trwającego w kalendarzu ateńskim od połowy stycznia do połowy lutego - oraz w dniu dwudziestym każdego miesiąca, na wspólne rozważania). Na jutio przed zachodem słońca zaprasza cię, kochany Pizonie, Do swego prostego domu kochanek, tak jak ty, Muz, Dorocznie na dzień dwudziesty. Jeśli nie znajdziesz przysmaków, Takich jak świńskie wymiona, ni haustów wina z Chios, Za to ujrzysz przyjaciół prawdziwych i będziesz się przysłuchiwał Rozmowom o wiele słodszym zuż tamte w kraju Feaków. 381 SPOTKANIA POD NEAPoLEM Jeśli więc zechcesz popatrzyć w moją stronę, Pizonie, Będziemy w prostym domu bogatą święcili dwudziestkę. Niemal nikt dziś nie wątpi, że "willę z papirusami" posiadał, a naj- prawdopodobniej też urządził właśnie adresat tego wiersza, jeden z wie- lu kolejnych polityków należących do wielkiego rzymskiego rodu Kal- purniuszów, Lucius Calpurnius Piso Caesoninus. Był on teściem Juliusza Cezara, ojcem trzeciej i ostatniej jego żony, Kalpurnu. Między Pizonem tym a Cyceronem rozsypała się sól wrogości. Słynny mówca oskazżał przeciwnika o ograbienie Grecji z dzieł sztuki. Pizon w 58 roku prz#d Chrystusem piastował godność jednego z dwóch konsulów, czyli nacz#l- nych urzędników cywilnych i wojskowych, republikańskiego jeszcze Rzymu. Po konsulacie obejmowano wedhzg zwyczaju prokonsulat, czyli zarząd jakiejś prowincji. Pizon pojechał na lata 57-55 do Macedonii; przebywając tam, sprawował władzę także nad prowincją Achają, Tesa- lią, Atenami i właściwie całą Grecją. Na Samotrace przechowała się ż owego czasu inskrypcja sławiąca go jako autokratora i obrońcę Gre- ków. Filhellenizm jego polegał również na wywożeniu greckich posą- gów i, jak można sądzić, upiększaniu nimi swojej rezydencji pod Her- kulanum. Gdy łączymy znalezione w willi traktaty epikurejskie, którym patronuje imię jakiegoś filozofa Filodema, z poetyckim biletem za- praszającym Pizona na ucztę ku czci mistrza, cóż nam pozostaje innego, jak uznać, że ów filozof i autor Filodemowych epigramatów z Antologii Palatyrźskiej to jest jedna i ta sama osoba? Jeśli zaś zapraszał bogacza ze wspaniałej willi do swojego skromniejszego domu, to chyba znaczy, że mieszkał w Herkulanum, nie w rezydencji Pizona, ale gdzieś w pobliżu, w kręgu jego dobroczynnego wpływu i opieki. Można się zastanowić, kiedy poznał rzymskiego dostojnika, a przede wszystkim, jaką drogą przywędrował z "syryjskich Aten" do Campagna Napoletana. Szukając wskazówek, dosyć niejasnych, w tekstach literatury rzymskiej, u Cycerona i Katulla, oraz w epigra- matach samego Filodema, uczeni snują różne domysły. Być może syryjski Grek przybył najpierw z Gadary do Aten. Stąd zaś podążył do Macedonii, a może wprost do Kampanii; swojego patrona prawdopodobnie spotkał w jednym z tych dwóch miejsc: może z nim przypłynął z Macedonii pod Neapol, a może poznał go Pustelnie epikurejczyków w Kampanii i już jako przyjaciel Pizona pożeglował razem z nim do Macedonii, aby potem pod Neapol wrócić. Przechował się epigramat (Antologia Palatyrźska, 6, 349), w którym Filodem przyzywa łaska- wej opieki bóstw morskich, Leukotei, czyli Ino (niegdyś nieszczęsnej córki tebańskiego Kadmosa), i jej syna, Melikertesa, nereid i samego Posejdona, a nie pomija też jednego z wiatrów, Zefira. Płynie właś- nie do Aten, nie wiemy skąd. Synu Ino, Melikertesie, i modra królowo morza, Leukotee, bogini odwracająca nieszczęście, Kręgi taneczne nereid i wy, fale, i ty, Posejdonie, I najłagodniejszy z wiatrów, tracki Zefirze, Tak mnie prowadźcie łaskawie pośród fal ogromnych, Bym do słodkiego wybrzeża Pireusu bezpiecznie dopłynął. Jakiekolwiek były szlaki wędrówek syryjskiego Greka, można sądzić, że Pizon i Filodem razem należeli w Neapolitańskiej Kampa- nii do wspólnoty epikurejskiej, ale też podejrzewać, że przynajmniej ten drugi nie od razu był wyznawcą nauk mistrza z ateńskiego "Ogrodu". Apel do władców morza bardziej niż z epikureizmem, przekonanym o obojętnym górowaniu bogów nad zamętem świata, zgadzałby się z pobożnością stoicyzmu, doktryny głoszonej w Ate- nach niegdyś, na przełomie IV i III wieku przed Chrystusem, przez wspomnianego już przez nas Zenona z Kition na Cyprze, przybysza #ak Filodem) ze Wschodu. Ale być może nie powinniśmy z wes- tchnienia poety do Posejdona wyciągać za daleko idących wniosków. Patron zaś., Pizon, uczestniczył w pustelni epikurejskiej tylko częścią swojej duszy. Nie przez całą dobę słuchał adagium z "Ogrodu": lathe biosas, "ukryj to, że żyłeś", "żyj tak, by nie było wiadomo, że żyłeś". Był przecież politykiem. A Filodem, który układał traktaty epikurej- skie, pisał też wiersze, być może posłuszny nieraz jedynie temu, co nazywamy "natchnieniem" albo nawet po prostu "nastrojem". Przechowało się dwadzieścia dziewięć jego epigramatów. Są wśród nich rzeczy nie pozbawione czaru. Najpiękniejszy, moim zdaniem, wiersz (A.P. 9, 570), który znajdzie się tu niebawem w przeglądzie poezji Filodema i innych greckich epigramatów powstałych prawdopodobnie 382 383 SPOTKANIA POD NEAPOLEM w I wieku przed Chrystusem, przytaczam też w innym przekładzie, ry- mowanym, jaki niemal sam ułożył mi się w rękach: Ksanto, laleczko z wosku, patrząca oczami Muzy, ciebie skrzydlate kochają pragnienia. Lśniącymi rosą roztrąć te struny palcami, Wyłuskaj ton różami pachnący. Nikogo Nie będzie przy mnie śpiącym na łożu z kamienia. Zagraj tak, zagraj jeszcze tę melodię błogą. Ten łagodny zresztą czar nie musi się sprzeciwiać naukom mis- trza z "Ogrodu". Filodem, będąc poetą, był także, przynajmniej w późnych swoich latach, jednym z dwóch głównych wówczas nauczycieli epikureizmu w Italii. Ilzugi to Siron, również Grek syryjski. VV#illa będąca siedzibą jego szkoły znajdowała się, jak nam mówią rzymscy pisarze, w Partenope. Sięgają oni do imienia archaicznego. Tak się niegdyś nazywał po grecku obszar, gdzie już przed wiekami Grecy, wcześniej osiedleni w italskiej Kyme, zbudowali sobie jeszcze jedną kolonię nad morzem, "Nowe Mia- sto", Neapolis. Trudno wątpić w to, że sędziwy mędrzec epikurejski w swojej willi nieraz gościł młodszych uczniów dawnego mistrza z ateńskiego "Ogrodu", mieszkających tak blisko, wśród nich Filodema i jego przyjaciół. Miał adeptów również w Rzymie. Jednym z nich był znający go dotychczas być może tylko ze słyszenia, z powtarzanych jego nauk, bardzo młody poeta rzymski. Publius Vergilius Maro urodził się w roku 70 pr Led Chrystusem we wsi Andes w pobliżu Mantui, w póhiocnej Italu. Przez całe życie miał zachować pamięć o swoim wiejskim dzieciństwie. Jego ojciec był rol- nikiem na tyle wzbogaconym przez pracę i przez korzystne małżeństwo (ożenił się był z córką swego pracodawcy), że mógł syna wykształcić. Po wstępnej nauce w Kremonie i Mediolanie kilkunastoletni Wergiliusz podążył do Rzymu, aby studiować retorykę, która według zamierzeń ojca miała mu otworzyć drogę do kariery politycznej. Jak się zdaje jednak, obrzydły mu te studia i po paru latach pobytu w stolicy zagro- żonej wojną domową, być może na przełomie roku 50 i 49 przed Chry- stusem, postanowił powędrować pod Neapol, do uwielbianego Sirona. Pisze o tym w wierszu, który miał przetrwać dla potomności w zbiorze tak zwanych Drobiazgów (Catalepton, 5): Bagaż Wergiliusza Idźcie ode mnie, próżne i nadęte Frazy retorów, niehelleńska wrzawo! Idźcie ode mnie, Seliuszu, Warronie I Tarkwicjuszu, moich młodych lat Puste brzękadła! Żegnajcie, scholarzy Ociekający thiszczem uczoności, Moi druhowie! Nawet ty, Sabinie, I ty, Sekstusie, serce mego serca, Żegnajcie wszyscy! Rozpościeram żagle, Moja łódź płynie ku błogiej przystani, Gdzie według wskazań wielkiego Sirona Wyplączę życie z wszelkich trosk. A wy, Muzy? Dziś żegnam i was. Bądźcie zdrowe, Muzy kochane!... Bo nie będę przeczył, Że was kochałem czule. Nawiedzajcie Me karty czasem, lecz rzadko, ukradkiem... Żadne dokumenty nie mówią, jak się wybierał w podróż i jak wyje- chał z Rzymu. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak to było. Za mieszkanie, jakie odnajmował, powiedzmy, w czynszowej kaznienicy na Suburze, zapłacił do końca następnego miesiąca. Przeprosił gospodarza, że musi wyjechać. Pocztą, która jeszcze działała, wysłał pod Mantuę list do ojca, jego jeszcze goręcej przepraszając, że przerywa studia retoryczne i ćwi- czenie się w zawodzie adwokackim i że przysłane mu niedawno pienią- dze wykorzysta na podróż do Neapolitańskiej Kampanii, gdzie przez pewien czas będzie zgłębiał fzlozofię. Zatrzymuję się teraz nad chwilą, gdy pakuje on swoją torbę podróżną. Nie chodzi mi tu o kilka zmian odzienia. Myślę o zwojach manuskryptów. Co czytał? Bagaż Wergiliusza Z dawnego piśmiennictwa łacińskiego, które - poza komediami Plauta z przełomu III i II wieku i Terencjusza (autora powtarzanej do dziś maksymy - z Samoudręczyciela, 1, 77 - Homo sum, humani nil a m.e alienum puto - "Człowiekiem jestem i niczego, co ludzkie, nie uważam za obce") z II wieku przed Chrystusem, utworami znakomi- cie, z tęczami rzymskich barw, naśladującymi teatr Menandra- 384 385 SPOTKANIA POD NEAPOLEM dotarło do nas tylko w ułomkach, także Wergiliusz miał do czytania nie tak wiele. U świtu swoich dziejów bowiem Rzym, w przeciwień- stwie do Grecji, nie śpiewał wielkiej pieśni. Drobne strzępy najstar- szej poezji łacińskiej, na przykład teksty przypisywane królowi Numie: Quome tonas, Leucesie, prae tet tremonti- Kiedy #zmisz, Jowiszu, przed tobą drżą albo hymn "Braci Rolnych" Enos, lases, iuvate, enos, lases, iuvate, enos, lases, iuvate- Nas, lary, wspomóżcie, nas, lary, wspomóżcie, nas, lary, wspomóżcie są ubogie. Rzym właściwie nie posiadał pieśni. Zabrakło mu też baśniowego dzieciństwa. Powstał nad brzegiem płowego Tybru jako zgrzebna osada i wdarł się do historii śródziemnomorskiej za cenę twardej walki. To zresztą w dziejach antycznych, tak rzymskich, jak greckich, jest czymś zwykłym. Wojna, jak już mówiliśmy nieraz, była stanem normalnym, a pokój (przed erą pax Romana, jaką ludzkości śródziemnomorskiej podaruje cesarstwo) stanem wyjątkowym. Trze- ba było walczyć albo zginąć. Rzym pokonał Etrusków; podbił inne plemiona italskie, rozprawił się z Kartaginą. Tak to było: albo ja ciebie dziś zabiję, albo ty mnie może jutro zabijesz. Gdyby Rzym nie złamał swoich przeciwników, przeciwnicy zniszczyliby Rzym. Wal- czono więc i wewnątrz rzymskiego zmagania paliła się dziwna namiętność, którą w braku lepszego określenia nazywamy "rzymską powagą", gravitas Romana. Cierpki i mocny jej smak pozwalają nam odczuć dawne epitafia, jak ta inskrypcja wyxyta na sarkofagu męża Bagaż Wergiliusza z rodu Scypionów (syna Korneliusza Lucjusza Scypiona Brodatego, którego epitafium przytoczyłem w Mitologii): O nim jednym najliczniejsi Rzymianie Mniemają, iż był z dobrych mężów najlepszym, Lucjusz Scypio, syn Barbatusa, Konsul u nas, cenzor i edyl. Ten zdobył Korsykę i miasto Alerię, Zbudował Pogodzie świątynię godziwą- albo to epitafium Klaudii: Gościu, co rzekę, krótkie będzie. Stań i czytaj. To niepiękny grobowiec kobiety pięknej. Rodziciele nazwali ją Klaudią. Męża Miłowała swego całym sercem. Dzieci Zrodziła dwoje: jedno z nich na ziemi żywie, Drugie w ziemi spoczywa. W mowie była wdzięczna, A kroczyła z godnością. Domu swego zawsze Strzegła. I wełnę przędła. To jest wszystko. Idź już. Inskrypcje te nie pochodzą z tego samego czasu: Scypionowa jest z III wieku przed Chrystusem, gdy Rzym dopiero podbijał Italię; epitafium Klaudii z okresu późniejszego o sto lat, kiedy już kształto- wało się imperium. Sąjednak świadkami tego samego społeczeństwa: podczas gdy Klaudia pilnowała domu, Scypionowie staczali bitwy, podbijali coraz to nowe krainy w owych wiekach, gdy Grecy kształ- towali hellenistyczną filozofię, epikurejską i stoicką, i aleksandryjską sztukę: gdy powstawały idylle Teokrytowe i najpiękniejsze epigra- maty, jakie dziś czytamy w Antologii Palatyńskiej. Walczono i po- wtarzano z pokolenia na pokolenie wieści o czynach wojowników. Na przykład o tym, jak niegdyś Horacjusz Kokles z dwoma towarzy- szami zagradzał armii etruskiej drogę do Rzymu, stojąc na drewnianym moście. Kiedy inni obrońcy miastajuż zaczęli rąbać za nimi belki mostu i wzywali ich do ucieczki, Kokles odesłał towarzyszy, i od tej chwili odpierał napastników sam, aż wreszcie, gdy budowla runęła, pomodlił się do Tyberyna Ojca i w pełnej zbroi skoczył w piaszczystą rzekę. Pod gradem pocisków dopłynął do swoich. 386 SPOTKANIA POD NEAPOLEM Opowiadano też o tym, jak w czasie jeszcze o wiele dawniejszym inni mężowie z rodu Horacjuszów, trzej młodzi bracia, starli się w mającej rozstrzygnąć spór walce z trzema braćmi Kuriacjuszanu z Alba Longa; to starsze miasto współzawodniczyło z Rzymem o panowanie nad okolicznymi polami, wzgórzami, lasami. Horacju- sze od razu zadali rany przeciwnikom, ale niebawem dwaj polegli. Jedyny, który przetrwał, rzucił się do ucieczki. Kuriacjusze za nim. Ranni, prędko zziajali się. On wtedy odwrócił się i najbliższego zarąbał. Podbiegł i zabił drugiego. Z trzecim już dał sobie radę łatwo. Wracając z pola bitwy, zmęczony i upojony, zobaczył, że jego siostra płacze. Była zaręczona z jednym z owych zabitych Kuriacjuszy. Zwycięzca więc wymierzył rodzonej siostrze śmiertelny cios: "Prze- padnij z tą niewczesną miłością do oblubieńca i z zapomnieniem o braciach poległych i o mnie żywym, o ojczyźnie. Niechże przepad- nie tak każda Rzymianka, która nad wrogiem płakać będzie" (Li- wiusz, Od założenia miasta, I, 26, 4). Żeby się oczyścić po zabój- stwie, Horacjusz musiał przejść pod osobliwym jarzmem, którego dopatrywano się potem w istniejącej jeszcze w początkach cesarstwa belce, jaka stanowiła poprzeczną przegrodę nad ulicą na jednym z wierzchołków Wzgórza Eskwilińskiego. Zanim Liwiusz, już w czasach Augusta, będzie inkrustował takimi starymi epizodami swoją opowieść historyczną, notowali je naj- wcześniejsi annaliści, rzymscy kronikarze, jak Quintus Fabius Pictor, uczesmik drugiej wojny punickiej, tragicznej klęską pod Kannami w roku 216 przed Chrystusem, a potem triumfalnej ostatecznym zwycięstwem Publiusza Korneliusza Scypiona, zwanego po owym czynie Africanus, nad anzuą Kartaginy pod Zamą w roku 202. Kronikę zaczętą od praojca Eneasza Fabiusz pisał po grecku, aby się przeciwstawić historiografii kartagińskiej. Srogie exempla były też dobytkiem Annales poetyckich, Roczników, dhigiego poematu Eniu- sza, który znamy bardzo ułomnie, albowiem czas wszystkie dzieła tego poety potrzaskał. Quintus Ennius (239-169 przed Chr.) pochodził z Kalabru. Mar- cus Porcius Cato, którego nazywamy Katonem Starszym, znakomity mąż stanu i pisarz, którego jedyna przechowana rozprawa, De agri- cultura, O rolnictwie, jest najstarszym zabytkiem łacińskiej prozy, sprowadził go do Rzymu z Sardynii, gdzie poeta służył w rzymskiej Bagaż Wergiliusza armii. Trzymał się Eniusz kolejnych patronów, z którymi odbywał podróże. Uzyskał obywatelstwo rzymskie. Pisał tragedie, komedie, przeróżne wiersze i rozprawy, lecz chyba najbardziej żałujemy utra- cenia Roczników. Poemat zaczynał się od snu, w którym stanął nad Eniuszem Homer, uznając Kalabryjczyka za swoje nowe wcielenie. To prawda, że od Homera Eniusz wziął i zakorzenił w języku łacińskim heksametr. W osiemnastu księgach, które olśniewają nas dziś tylko krótkimi, dosyć licznyzni łunami barw i odzywają się do nas wołaniazni, jakby zaklęciami, milknącymi nagle, epik snuł dzieje rzymskie od ucieczki Eneasza z Troi aż do swoich czasów. Jedno z przechowanych zaklęć kołacze do Romulusa. W rytmie Roczni- ków, w wołaniu "wiernych serc" do ojca, słychać krok rzymskich legionów. Wierne serca ściska tęsknota, gdy między sobą Tak wspominają: O Romulusie! Boski Romulusie! Jakiegoż ciebie, strażnika ojczyzny, bogowie zrodzili! Ojcze! O rodzicielu! Krwi poczęta z bogów! Ty na wybrzeża światła wyprowadziłeś nas. To epos młody Wergiliusz na pewno znał. Ale może i od niego wtedy uciekał? Może tych Eniuszowych zwojów wcale nie włożył do swojej torby? Miał też i niechybnie znał trochę piśmiennictwa innego. Już od początku I wieku przed Chrystusem tr#ali się w Rzymie miłośnicy dziwnych czarów aleksandryjskich, jak Porcius Licinus, który zatrzy- muje nas błyskiem osobliwego, nieoczekiwanego epigramatu: Pasterze, strażnicy młodych owiec i baranków! Szukacie ognia? Przyjdźcie tu! Płomieniem jest człowiek. Gdy palcem dotknę drzewa, cały las stanie w pożarze. Płoną łąki i owce. Gdzie spojrzę, wszystko płonie. Niedawno zaś umarli, nie wiemy, czy obaj w Rzymie, do którego przybył kilkunastoletni Wergiliusz na studia retoryczne, poeci łaciń- scy niepospolitej miary. Po pierwszym z nich, zmarłym młodo, pozostał w stolicy krąg wielbicieli jego i naśladowców. 388 389 SPOTKANIA POD NEAPOLEM Gaius Valerius Catullus (84-54 przed Chr.) pochodził z Werony w północnej Italii. W okresie, gdy przywdziewał togę białą, co było w Rzymie pieczęcią pełnoletności, umarł jego brat, do którego Katullus był bardzo przywiązany. Stało się to podczas jakiejś podróży wschodniej. Postać brata, pochowanego na wybrzeżu Azji Mniejszej, w Troadzie, będzie często nawiedzać myśli Katulla. Około roku 62 przyjechał do Rzymu, gdzie obracał się w środowiskach arystokra- tycznych. Poznał tu damę rzymską, Klodię, w jego wierszach zwaną Lesbią. W wielu krótkich, przeważnie ostrzejszych niż epigramaty greckie, wierszach, jakie znajdujemy w zbiorze jego Carmina, Pieś- ni, mówi o swoich uczuciach (nie tylko dla Lesbii) wprost. W dłuż- szych utworach, jak carmen 68, roztacza dramatyczną i po aleksan- dryjsku zawikłaną opowieść. Przyjaźń dla adresata wiersza, Aliusza, i przywiązanie do Lesbii nagle ustępują miejsca mitycznemu epizo- dowi zniłości Laodamu do świeżo poślubionego Protesilaosa, pierw- szego poległego pod Troją wojownika greckiego, i wspomnieniu o bracie; niegdyś budując swój królewski dom w tesalskiej Fylace, Protesilaos i Laodamia zapomnieli byli złożyć należnej ofiary bogom (w. 79-130): Jak bardzo domaga się krwi ołtarz spragniony, Poznała Laodamia, kiedy musiała z objęć Wypuścić świeżo poślubionego małżonka, zanim Jedna i druga zima długimi nocami Tak nasyciłaby jej czułą miłość, Że dałoby się żyć po zerwaniu małżeństwa. A Parki wiedziały o tym, że rychło nastanie wdowieństwo, Jeśli on powędruje pod mury Ilionu: Bo wtedy Troja przez porwanie Heleny ściągała ku sobie Zastępy dzielnych, najlepszych spośród Argiwów, Troja przeklęta! Wspólny grób Azji i Europy, Gorzki kres wszystkich mężów i męstwa, popiół śmiertelny, Troja! To ona przecież i brata mego zabiła Okrutną śmiercią. O bracie zabrany mnie biednemu! Światło słodkie, oczom twojego brata odjęte! W twoim grobie pogrążył się cały nasz dom. Z tobą Odeszły wszystkie radości, jakie, dopóki żyłeś, Karmiła twoja serdeczność. Teraz daleki grób Bagaż Wergiliusza Więzi cię na cmentarzu obcym, nie pośród swoich, Nie wśród prochów twych bliskich. Troja podła, nieszczęsna, Spętała cię ziemią nie naszą gdzieś na kresach. Więc szli, jak się o tym mówi, mężowie pod Troję, Porzucali ogniska, zaciszne domy, Aby Parys zbyt długo nie cieszył się swoją dziewką W bezpiecznej komorze. To właśnie wtedy Wydarto ci, najpiękniejsza Laodamio, małżeństwo, Które było droższe od życia, od duszy. W jakąż bezmierną otchłań, w jakąż wrzącą przepaść Wciągnęła cię miłość. Jest taka jama w Arkadu, U stóp Cylleny, niedaleko Feneos, Która z żyznych pól wysysa wilgoć. Mówią, Że ją wykopał, wdzierając się do serca góry, Wielki Herkules w porze, gdy niechybnymi strzałami Raził stymfalskie potwory, służąc rozkazom Pana gorszego od siebie. A wszystko działo się po to, Aby nowy bóg przekroczył próg Olimpu I aby Hebe nie pozostała samotna. Ale Jeszcze głębsza od tamtej jamy była miłość, Która nie ujarzmioną dotąd poddała małżeństwu Z radością. Nawet człowiek u kresu starości, Kiedy jedyna córka wreszcie urodzi mu wnuka, Którego imię, wpisane do testamentu, niweczy Wstrętne nadzieje krewnych i odpędza sępy Od siwej głowy, nie cieszy się tak gorąco. Nawet gołębica tak nie raduje się białym Małżonkiem, chociaż mówią, że ona całuje chętniej Niż wszędobylskie kobiety. Jakiekolwiek szaleństwa Zaćmiłaś jedna, kiedy spoczęłaś przy płowym małżonku... Trudno wątpić, że Wergiliusz to znał. Lecz nie jest pewne, że włożył zwój Katulla do swojej torby. Może w owej chwili wydało mu się to zbyt niespokojne, niezgodne z tym, czego szukał? Ale był jeszcze tamten drugi poeta, większy od Katulla. Tu zaś wątpliwości mamy o wiele więcej, bo pisarz ów właśnie głosił epikureizm. Czy więc uciekinier z Rzymu wziął jego zwój z sobą, czy nie wziął? Titus Lucretius Carus (ok. 99-55 przed Chr.) zniknął za swoim dziełem, prawie nic o nim nie wiemy. Jedyne dzieło, 390 391 SPOTKANIA POD NEAPOLEM poemat De rerum natura, O naturze wszechrzeczy, zostawił nie ukończone. Jeśli przyjmiemy część informacji podanej przez św. Hieronima w Kronice (na lata 1921-1923 po Abrahamie), możemy uznać, że księgi poematu Cicero emerzdavit, co chyba jednak nie znaczy: "poprawił", lecz tylko "przygotował do publikacji". Pierwsza księga zaczyna się od inwokacji do Wenus jako macierzy Eneadów i płodnej patronki przyrody. Czym jest przyroda, bezmierna według pisarzy hellenistycznych tajemnica? Cała materia, stale zmienna, powstaje z różnych połączeń małych ciał, corpuscula, niezniszczalnych, wędrujących w pustej przestrzeni, która według Lukrecjusza jest nieskończona. Corpuscula są tym, co Grecy nazwali atoma, "niepodzielne". Drugą księgę otwiera pochwała filozoficzne- go spokoju (dydaktyczną epikę Lukrecjusza, jak potem heroiczną epikę Wergiliusza, przenoszę w moim języku z heksametru w miarę wiersza jedenastozgłoskowego, jedną z naszych, od Piotra Kocha- nowskiego, miar epickich): Błogo jest, kiedy wichury wzburzają Na morzu wodę, z ziemi się przyglądać Trudowi innych, nie jakoby cudza Udręka mogła cieszyć, lecz że dobrze Jest widzieć, jakich się pozbyłeś cierpień I w tej, i w następnych księgach Lukrecjusz głosi powstawanie zjawisk, a także wszystkiego, co rozgrywa się w duszy: myśli, uczuć, pasji, z ruchu atomów. Według epikurejczyka bowiem także ona składa się z atomów, jest więc śmiertelna, z czym trzeba się pogo- dzić. Kilka razy słyszymy hymn poety ku czci mistrza, Epikura. Przedstawiając zaś ów powstający ciągle na nowo z atomów świat, Lukrecjusz każe swoim wspaniałym heksametrom, w których wyczu- wamy dziedzictwo Eniusza, nie tylko sławić urodę natury, lecz także huczeć gromami, dygotać wstrząsami ziemi, mroczyć się dymem stosów żałobnych w porze epidemii. Obraz zarazy, jaka wybuchła w ciężko zmagających się ze Spartanami Atenach w roku 430 przed Chrystusem, wcześniej roztoczony w Wojnie peloponeskiej (2, 47- 54) Tukidydesa, jest finałem szóstej księgi De rerum natura, ostat- niej, jaką mamy. Trudno nie dostrzec, że Lukrecjusz marzy o harmo- nii i ciszy, ale historia wdziera się do jego poematu co chwila. Ucieczka Czytając O naturze wszechrzeczy, budzimy się w Rzymie, a nie w domu ateńskiego mędrca przy Bramie Dipylońskiej. Słyszymy łoskot historii, gdy rzymski poeta, ignorując tezę filozofów helleni- stycznych, że szczęście jest łatwo osiągalne, pokazuje żrący serce trud zapasów człowieka z wrogim światem. Czy więc młody, wielbiący syryjsko-greckiego Sirona adept epi- kureizmu, wyjeżdżając z Rzymu, włożył zwoje Lukrecjuszowe do swojej torby? Nie wiem. Nie potrafię nawet czegokolwiek się tu domyślić. Natomiast sądzę, że wziął Iliadę i Odysejg, bo zostawienie Homera chyba wydałoby mu się bluźnierstwem. Czego zaś jestem zupełnie pewny, to tego, że wtulił do bagażu pieczołowicie, pieszcząc zwój w dłoniach, księgę Teokryta, w której pieśniarka wielbiąca Adonisa słała pięknemu (Sielanka 15, 125) "miększe od snu, purpu- rowe kobierce". U Wergiliusza niebawem (Ekloga 7, 45) rozścieli się wokół "otulonych mchem zdrojów" już nie kobierzec, ale podarowa- na przez samą łąkę somno mollior herba, choćbyśmy się do dziś spierali, czy mówi się tu o "murawie miększej od snu", czy raczej o "murawie miększej (przychylniejszej) dla snu", dla sennej głowy złożonej na niej. Zresztą już i Homer, i to zarówno w Iliadzie (14, 349), jak w Odysei (5, 72: leimones malakoi na sennej wyspie Kalipso, Ogygii), zna, jak ją znają nasze stopy, miękkość łąk. Ucieczka Trzeba spróbować pojąć, od czego Wergiliusz uciekał. Rzym ówczesny był taki, jaki był - jakże odmienny od Aleksandrii - bo stanowił ośrodek państwa, które zdążyło rozrosnąć się w gmach olbrzymi i chaotyczny. Republika rzymska już u schyłku II wieku przed Chrystusem przestała być ową wspólnotą "dzieci Romulusa", gdzie wodzowie chwytali za miecz rękami stwardniałymi od pługa. Nowi przywódcy: Mariusz, Sulla, potem Pompejusz, a wreszcie Juliusz Cezar, szukający zwolenników w różnych kręgach społeczeń- stwa rzymskiego, dążyli do zdobycia władzy w rozległym państwie, którym senat już nie potrafił rządzić. Słynne sprzysiężenie Katyliny, który niemal zwyciężył w owych zabiegach, gromionego przez Cycerona serią słynnych orationes i spętanego jego wywiadowczym 392 393 SPOTKANIA POD NEAPOLEM działaniem, poległego w roku 62 przed Chrystusem w bitwie w Etru- rii, opisze aforystycznym stylem swojej prozy Gaius Sallustius Crispus (86-35 przed Chr.). Gaius Iulius Caesar (100-44 przed Chr.), który najwyższą w państwie władzę osiągnąć zdoła, zanim padnie pod ciosami sztyletów spiskowców w senacie, sam opowiedział, będąc pisarzem równie świetnym jak Salustiusz, o swoich wojennych i politycznych dziejach (w trzeciej, a nie w pierwszej osobie, zdania- mi sposobnymi do wykucia w kamieniu, jakby to były rozpostarte szeroko epigramaty), De bello Gallico, O wojnie galickiej, czyli o podboju Galii, i De bello civili, O wojnie domowej. Oprócz tych znakomitych dzieł historycznych mamy też inne teksty, jak na przykład stare zapiski, które będzie kiedyś gromadził (prawdopodobnie w II wieku po Chr.) erudyta rozmiłowany w staro- żytnościach, Granius Licinianus, w swojej osobliwej kronice; tylko część jej trwa w palimpseście przechowywanym w Londynie. Przy- toczmy jedną z ocalałych tam notatek (z księgi dwudziestej piątej, w. 24-26) o walce rzymskich wodzów w latach siedemdziesiątych I wieku przed Chrystusem (przypomnijmy sobie w tym miejscu o wiele dawniejszą zażartość Kuriacjuszy i Horacjuszy): "W wojnie toczącej się między Pompejuszem i Sertoriuszem jakiś tego pierwsze- go żołnierz, człowiek niskiego rodu, obdzierając trupy na pobojowi- sku rozpoznał w jednym z poległych swojego brata. Wzniósłszy stos żałobny i spełniwszy, co należało, po wielu modłach i klątwach przebił się mieczem. Zdarzenie to bardzo zniechęciło wszystkich do wojny domowej i zmieniło nastroje. Nikt nie mógł powstrzymać się od łez". W takiej chwili nagle trzeźwo spojrzeli na siebie wojownicy rzymscy, którzy zwrócili byli oręż jedni przeciw drugim i rozszarpy- wali się nawzajem, a czynili to długo (niemal przez całe stulecie wojna domowa rozpalała się ciągle na nowo) i z taką samą pasją, z jaką podbijali inne plemiona. Trzeba też roztoczyć sobie przed oczyma ów Rzym. Miasto ogromne, jak na tamtą epokę. Zbudowane (poza wyjętymi z plątani- ny pospolitego życia i strzeżonymi przez własną policję rezydencja- mi bogaczy) wstrętnie i bezładnie. Ulice są wąskie i przez cały dzień zatłoczone hałaśliwym tłumem i łomoczące wozami. W nocy nie oświetlone; tylko od czasu do czasu wybłyskują pochodnie, a wraz z ich nagłym światłem tryska nieraz krzyk. W środku miasta jest nie Ucieczka tak wielki plac, który nazywa się Forum Romanum. Gromadzą się tu ludzie rządzący śródziemnomorskim obszarem świata albo mniema- jący, że nim rządzą. Znowu muszę w półmroku czasu wypatrywać wszelkich śladów i zapisywać, jak sobie ową ucieczkę Wergiliusza z Rzymu wyobra- żam. Podejrzewam, że miał niejakie trudności w zajeździe przy drodze Appijskiej, via Appia, gdy zapytał o podróżne wozy jadące do Neapolu. Musiał przekonać właściciela, że nie wybiera się w wojaż z jakąś tajną misją, mogącą narazić dobre imię przedsiębiorstwa wobec tego ze stronnictw, które zwycięży. Jeszcze zaś nie było wiadomo, które to będzie. Gdy wyruszyli w drogę, gwarzył z woźnicą i ze wspólnikami podróży. Nikt nie mówił o polityce. Ludzie już się bali; od miesiąca szeptano, że Juliusz Cezar idzie na Rzym z dużą armią, ponoć złożoną w znacznej mierze z Celtów i Germanów. Chłodno było, nie dało się spać pod gwiazdami: na postoju spał w dusznym zajeździe, na słomie okrytej derką. A potem wreszcie gwar Neapolu, inny niż gwar Rzymu. Gęstwina uliczek, brudnych, ale wesołych. Mowa grecka zznieszana z łaciną o nieco innej wymowie niż w Rzymie, południowej, miększej. Tamto miasto, od którego uciekł, coraz bardziej określało się w jego wspo- mnieniu jako kłębowisko niedorzecznej wrzawy. Już prawie nie pamiętał, kto z jego kolegów retorów jest zwolennikiem wymowy surowej, starorzymskiej, a kto awangardowej, ozdobnej. Prawie też nie pamiętał, kto broni instytucji republikańskich, kto zaś podważa je, zwłaszcza że wybory się zmieniały, a ludzie, którzy przechodzili do innego stronnictwa, zdawali się tracić pamięć o własnej przeszłości. Co się tam teraz dzieje? Cieszył się, że odjechał dosyć daleko i od czynszowych kamienic z czarnej cegły, i od willi w ogrodach, jaśnie- jących dosyć świeżym przepychem, od pałaców, gdzie mieszkają dostojnicy miotający się między orientacją miłośnika tradycji, Cyce- rona, wspaniałego zresztą mówcy, i nietrwałymi dążeniami Pompeju- sza, i armią Cezara. Przez Neapol tylko przemknął. Pierwszym wozem, jaki mu się nadarzył, dojechał do cichego przedmieścia. Wiejskie drogi, jak pod Mantuą za lat dzieciństwa. Wolna przestrzeń morza. Przypuszczam, że nigdy przedtem nie spotkał był Sirona. Ale nie musiał dhxgo rozpytywać się o jego willę. Miejsce to było mu swojskie z opowia- 394 395 SPOTKANIA POD NEAPOLEM dań. Przed mistrzem stanął jako przed kimś od dawna znanym. Myślę, że rozmawiali po grecku i po łacinie. Trudno wątpić, że Siron dobrze rozumiał oba języki. Wergiliusz może nawet wręczył mu tamten wiersz, napisany na pożegnanie Rzymu: "Idźcie ode mnie, próżne i nadęte frazy retorów...". Uciekinier na długo zadomowił się w jego willi i szkole. Mistrz go pokochał. Wergiliusz z pewnością poznał również innych epiku- rejczyków żyjących pod Neapolem, wśród nich Filodema. Ale chyba lubił też wędrować zupełnie sam. Znowu, czytając krótki poemat nie bez podstaw przypisywany jemu, pod tytułem Copa, Karczmarka, muszę spróbować wyobrazić sobie, jak to było. Późne lato złociło się w Kampanii. Podczas jednej z przechadzek wśród oliwek i winnic być może usłyszał, spoza gęstych drzew, tuż przy trakcie podróżnym, trzask kastanietów, dźwięki fletu. I może przypomniała się mu grecka pieśń z Aleksandrii: Widziałeś wiosnę, zimę, lato. One są zawsze... Drzewa otaczały tawernę, przed nią stał posążek Priapa z sierpem w dłoni. Wergiliusz wszedł do tawerny, dosyć ubogiej, pełnej gryzą- cego dymu z paleniska pod ścianą, gdzie na rusztach pieczono placki i na rożnach kęsy mięsa. Gdy po chwili oczy jego przywykły do półmroku, zobaczył, że przy stołach pod ścianami siedzą ludzie i piją wino, a na środku tańczy, uderzając w kastaniety, syryjska karczmarka, otoczona wirem rozwiewających się szat. Między sto- łami krążyła inna dziewczyna, w wieśniaczym odzieniu, dolewając gościom wina z dzbana i zgarniając monety. Bardzo młody chłopiec siedział w kucki u stóp wirującej tancerki i grał na flecie, wodząc za nią oczyma. Wergiliusz usiadł przy stole, wśród ciżby ludzi. Dziewczyna postawiła przed nim kielich z winem, dał jej monetę. Podparł głowę na rękach i patrzał. Było błogo, hałaśliwie i spokoj- nie. Jakby nic poza tym nie istniało, poza tą gospodą. Chciał przypomnieć sobie, skąd zna ten stan nieruchomości. Tak, z grec- kich wierszy, z najskrytszych miejsc Homera i Sofoklesa. Czy kie- dykolwiek zobaczy samą Grecję? Tak to sobie wyobrażam. W takiej nieruchomości, w młodzień- czym poemacie Wergiliusza tańczy copa Syrisca, "syryjska karcz- Ucieczka marka". Italia ciągle szczękała żelazem, burzyła się zamętem wojny, ale echa tych walk dobiegały do uciekiniera na razie tylko stłumione. Czytał Teokryta. Zaczęły się kształtować nowe poematy pasterskie, ujmowane w łacińskie heksametry. Będą powstawać powoli, przez lata. Być może jeden lub dwa wersy Wergiliusz czasem obracał w myślach i wsłuchiwał się w słowa przez cały dzień, czy to idąc wśród pól i skał, czy siedząc w wiejskiej gospodzie. Opublikuje dziesięć tych poematów dopiero w roku 37 przed Chrystusem. Łaciński ich tytuł, Eclogae (jak my mówimy: Eklogi), skojarzony w tradycji z pojęciem sielanek, wywodzi się z greki i znaczy tylko: "utwory wybrane". Wróćmy jednak do owej pory, gdy one zaczęły powstawać, gdy wykreślała się nowa kraina pasterska. Krainę tę nazywamy Arkadią. Górzystą część środkowego Pelopo- nezu znamy i z historii, i z mitologii jako ziemię pasterską. Bóg pasterski, Pan, najdawniej był czczony właśnie w Arkadii. Stamtąd też przybył do Italii Ewander, który założył swoje wieśniacze króle- stwo w miejscu, gdzie potem stanie Rzym. Ale w pasterskiej poezji Teokryta, karmiącej się raczej wspomnieniami ojczystej jego Sycylu, która była w prawieku ziemią pasterza-poety Dafnisa, Arkadię i Ar- kadyjczyków wymienia się rzadko i przelotnie. Dopiero w greckim epigramacie (Antologia Palatyńska, 6, 96) niewyraźnie jawiącego się nam poety (z I wieku przed Chr.) o rzym- skim mianie Erucius: Glaukon i Korydon, pasący kozy na wzgórzach, Arkadyjczycy obaj, oto rogatego byczka, Odgiąwszy mu łeb, zabili dla kylleńskiego Pana W ofierze. Rogi długie na dwanaście dłoni Przybili dużym gwoździem do rozłożystego platana, Piękną dla pasterskiego bóstwa ozdobę- spotykamy "obu Arkadyjczyków" (Arkades amphoteroi), których Wergiliusz niemal dokładnie przeniesie do swojej Eklogi #ednej z najwcześniejszych, lecz umieszczonej w zbiorze jako 7), tylko jednemu z nich zmieniając imię: Corydon et Thyrsis [...] Arcades ambo. Ale zawody śpiewacze odbywają się u Wergiliusza nie w pe- 396 397 SPOTKANIA POD NEAPOLEM loponeskiej Arkadii, lecz w rodzinnych jego stronach, nad rzeką Mincjusz (dziś Mincio), dopływem Padu w pobliżu Mantui. Może więc Arcades oznacza tu jeno: "równi Arkadyjczykom w sprawności pasterskiej" albo "w sztuce śpiewu"? W innych też Eklogach kilka razy pada miano Arkadii, lecz trudno uznać, że jest to główne inuę wymarzonej krainy pasterskiej. Takim imieniem stanie się ten wyraz w epoce wczesnego i późniejszego renesansu, u Giovanniego Boc- caccia, Jacopa Sannazzara, Philipa Sidneya. Treść jednak pielęgno- wana przez potomnych nie zaprzecza krainie przedstawionej w Eklo- gach, choć one jeszcze jej nie nazywają Arkadią. Także wtedy, gdy Giovanni Guercino obrazowi, na którym dwaj pasterze wpatrują się w odartą ze skóry czaszkę, nadaje tytuł: Et in Arcadia ego i gdy Nicolas Poussin na obrazie Pasterze arkadyjscy wypisuje to samo hasło na napotkanym przez Arkadyjczyków grobowcu, owo wyrażo- ne przez malarzy memento: "I w Arkadii nie braknie mnie" też się nie kłóci z Wergiliańskim zbiorem, jeśli myślą ogarniemy jego całość. Natarczywość dziejów Historia bowiem doścignęła uciekiniera. Chronologii wydarzeń prywatnych nie znamy dokładnie. Jest jednak w cyklu Catalepton (8) inwokacja do "małej willi" (villula), która wcześniej należała do Sirona: Willo mała, tyś była Sirona, z polem ubogim, I dla takiego pana musiałaś bogactwem być. Tobie, Jeśli coś jeszcze smutniejszego posłyszę z ojczyzny, Powierzam siebie i wszystkich, których zawsze kochałem, A najbardziej ojca. Ty będziesz teraz dla niego Tym, czym wcześniej mu była Mantua i Cremona. Znaczyłoby to, że sędziwy mistrz i przyjaciel umarł. Czy zapisał ulubionemu uczniowi ową villula w testamencie, czy Wergiliusz raczej posiadał ją tylko razem z innymi epikurejczykazni? W każdym razie dowiadujemy się, że ma do niej przyjechać ojciec poety po Natarczywość dziejów utraceniu, jak można sądzić, miejsca w pobliżu Mantui i Cremony. Co się stało? W Italii działo się wiele. W marcu roku 44 przed Chrystusem Juliusz Cezar został zabity w senacie. W latach 43#2 toczyła się walka między spadkobiercami zamordowanego, Oktawia- nem i Antoniuszem, a jego zabójcami, Brutusem i Kasjuszem. Zginął wtedy wśród innych ludzi wielki pisarz, najświetniejszy w owych czasach szlifierz prozy łacińskiej, autor mów sądowych i politycznych, mających rozbrzmiewać w Rzymie i w całej do dziś Europie, Marcus Tullius Cicero (106-43 przed Chr.). W la- tach wojny domowej Cezara z Pompejuszem stał on z początku po stronie Pompejusza, później jednak pogodził się z Cezarem, który, sam będąc wybornym pisarzem, cenił jego dzieła. Po zabójstwie Cezara Cycero zwalczał jednego z wodzów, jacy przypisali sobie rolę spadkobierców, Antoniusza, a popierał innego, Oktawiana. Lecz oto w roku 43 Oktawian, Antoniusz i Lepidus zawarli trium- wirat. Cycero padł ofiarą proskrypcji: w jego nadmorskiej willi w Fornuae (dziś Mola di Gaeta) zamordowali go wysłannicy Anto- niusza. Wergiliusz z pewnością znał jego mowy, a może i eseje ftlozo- ficzne, w jakich Cycero pogrążył się wtedy, gdy pożegnał stałą działalność polityczną. Pisał De re publica, O paristwie; De legibus, O prawach; De finibus bonorum et malorum, O pojmowaniu naj- większego dobra i zla; De natura deorum, O naturze bogów; De senectute, Ostarości; De amicitia, Oprzyjaźni; De divinatione, O wróżbiarstwie; De officiis, O obowiązkach. Przedstawiał Academi- ca, Rozprawy z Akademii - ówczesnej, już nie platońskiej, lecz eklektycznej - i Paradoxa stoicorum, Paradoksy stoików. Kto wie, czy nie najmocniej przykuwają czytelników Tusculanae disputatio- nes, Rovnowy w Tuskulum (gdzie Cycero miał jedną ze swoich willi). Szczęśliwie przechowane eseje są dla nas bezcenną panoramą niemal całej wcześniejszej filozofii antycznej. Być może jednak jeszcze żywiej autor ten przemawia do nas licznymi listami, pisanymi do brata i przyjaciół, również ocalałymi. Ponieważ niebawem po- święcimy uwagę temu, jak wieki wpatrywały się w Wergiliusza, zatrzymajmy się teraz przez chwilę nad Cyceronem, aby przeczytać, co Francesco Petrarka po wiekach czternastu, "ze świata żyjących, na prawym brzegu Adygi, w mieście Weronie w Italii za Padem, 398 399 SPOTKANIA POD NEAPOLEM 16 czerwca roku 1345 od narodzin tego Boga, którego nie znałeś", pisał po łacinie do swojego kolegi pisarza (tekst należy do Familia- rium rerum libri Petrarki): "Francesco pozdrawia swego Cycerona. Twoje listy długo i gorli- wie poszukiwane, a znalezione tam, gdzie się najmniej ich spodzie- wałem, przeczytałem chciwie. Usłyszałem, jak wiele mówisz, jak wiele opłakujesz, na jak wiele rzeczy zmieniasz pogląd, Marku Tuliuszu. Już przedtem wiedziałem, jakim byłeś nauczycielem dla innych, ale dopiero teraz pojąłem, jakim byłeś dla siebie. Z kolei więc ty, gdziekolwiek jesteś, posłuchaj nie rady, lecz z prawdziwej miłości pochodzącego lamentu, jaki nie bez łez wypowiada jeden z potomnych, bez miary rozmiłowany w tobie. O niespokojny stale i zatroskany, czy raczej, abyś rozpoznał swoje własne słowa, ##poryw- czy i nieszczęsny starcze", cóż ty chciałeś osiągnąć tyloma sporami i bezużytecznymi zabiegami? Gdzież się podział spokój godny two- ich lat, profesji i fortuny? Jakaż to złuda chwały wplątała starca w boje młodzieńców i poniewieranego wszelkimi przygodami po- wlokła wreszcie na śmierć niegodną filozofa? Ach, niepomny rad brata i twoich własnych zbawiennych pouczeń, byłeś jak ten nocny wędrowiec, który, niosąc w ciemności światło, pokazuje drogę idą- cym za nim, a sam fatalnie potyka się i upada. Pomijam Dionizjusza, pomijam brata twego i wnuka, pomijam nawet Dolabellę, którego to pod niebo wynosisz pochwałami, to niespodzianymi zniewagami szarpiesz. To jeszcze może dałoby się znieść. Zostawiam samego też Juliusza Cezara, którego dobrze znana łaskawość była przystanią dla wszystkich napastników. Nie powiem nic o wielkim Pompejuszu, u którego mogłeś prawem przyjaźni wszystko uzyskać. Ale jakież to szaleństwo rzuciło cię przeciw Antoniuszowi? No tak, miłość do republiki. A przecież widziałeś, że ona od posad się wali. Jeśli zaś wiodła cię czysta wiara, samo umiłowanie wolności, to skąd taka twoja zażyłość z Augustem? Cóż odpowiedziałbyś Brutusowi? On rzekł: ##Jeśli ci podoba się Oktawian, można by pomyśleć, że ty nie pragnąłeś uniknąć pana, lecz jeno chciałeś znaleźć pana bardziej przyjaznego". Jeszcze tego ci brako- wało, nieszczęśniku, jeszcze to zrobiłeś u kresu, iż tak obraziłeś, kogo przedtem wychwaliłeś, iż on tobie, nie mówię, że źle czynił, lecz pozwolił, by inni źle czynili. Natarczywość dziejów Boli mnie twoja dola, przyjacielu, wstydzę się twoich błędów i lituję się nad nizni, i razem z tymże Brutusem ##nie przyznaję żadnej wartości kunsztom, w których widzę twoją największą bie- głość". Bo tak naprawdę cóż to daje, uczyć innych, cóż to daje, mówić ciągle najbardziej ozdobnymi słowami o męstwie, jeśli sam siebie nie słuchasz? O ileż byłoby lepiej, zwłaszcza filozofowi, spokojnie postarzeć się na wsi, ##rozmyślając - jak sam gdzieś piszesz - o życiu wiecznym, a nie o tym tu, tak znikomym". Nie mieć oznaki rózeg, nie łaknąć triumfów, nie natężać się przeciw żadnemu Katylinie. Ale to już wszystko daremne. Żegnaj na wieki, mój Cycero". Wróćmy jednak do Wergiliusza. W porze walki spadkobierców, Oktawiana i Antoniusza, z wrogami Cezara, Brutusem i Kasjuszem, mieszkańcy regionu Cremony stali po stronie wrogów. Mściciele więc, rozgromiwszy armię Brutusa i Kasjusza pod Filippi w Mace- donii w roku 42 przed Chrystusem, wywłaszczali rolników kremoń- skiego regionu, aby nadać ziemię weteranom swojej armii. Kiedy zaś gruntów zabrakło, pomyślano o okolicach Mantui. Antyczni biogra- fowie poety, z których najważniejszy jest Donatus (z IV wieku po Chrystusie), podają, że zagarnięto wówczas również dobra rodzinne Wergiliusza. Później, dzięki poparciu ceniącego jego poezję Mecena- sa, najbliższego współpracownika Oktawiana, oraz triumwirów zaj- mujących się owym dzieleniem gruntów, Gajusa Asiniusza Poliona (polityka i literata, założyciela pierwszej publicznej biblioteki w Rzymie, przewodnika środowiska literackiego pozostałego po Ka- tullu), Alfenusa Warusa i Korneliusza Gallusa, poeta albo odzyskał ziemię pod Mantuą, albo może w zamian za nią dostał posiadłość w Kampanu. Na pewno z tymi wydarzeniami związana jest Ekloga, która tu u nas nosi tytuł Rozmowa w cieniu buka, a jest jedną z najpóź- niej powstałych, chociaż w zbiorze Wergiliańskim umieszczono ją na samym początku. Byłoby błędem, gdybyśmy utożsamiali Wer- giliusza z którymkolwiek z rozmawiających wieśniaków. Tytyrus jest w poemacie człowiekiem dosyć starym ("starcem", senex, na- zywa go Melibeus). Przedstawiony jest jako niewolnik, który zdo- łał sobie kupić wolność. Nie ma on rysów Wergiliusza. Raczej domyślamy się, że poeta jego słowami wyraził radość wszystkich 400 401 SPOTKANIA POD NEAPOLEM rolników, których oszczędzono. Naprzeciw radości zieje z tej samej ziemi dusznym oparem i gęstnieje gorycz: smutek ludzi, których wygnano. Nadzieja Jakąkolwiek mielibyśmy przyjąć chronologię prywamych wyda- rzeń, były jednak takie chwile, kiedy Wergiliusz przechadzał się z Filodemem. Czy łudzą nas oczy, gdy staramy się ich wypatrzyć na przykład w jednej z ulic Herkulanum, gdzie dziś i my nieraz chodzi- my, pod wieczór, kiedy znad morza tchnie błogi powiew, ponentino? Wbrew wieściom o bitwach, ruinach, wygnaniach, małe miasto kam- pańskie trwało w skrzętności małego ładu, przekupnie zapraszali do sklepów, gdzieś w większej arterii turkotały wozy, chłopcy opryski- wali się wodą fontann na rogach ulic. O czym oni dwaj rozmawiali? Z tego, co niebawem otworzy przed nami Wergiliusz, domyślam się, że nie tylko o zacisznej filozofu epikurejskiej. Może zastanawiali się: czy jest jakaś nadzieja dla płonącego świata? Chyba pamiętamy, że niegdyś pono przechowywa- no w Rzymie na Kapitolu trzy zakupione w dawnych czasach przez króla Tarkwiniusza od przybyłej nagle do Rzymu Sybilli, prorokini z Cumae, greckiej Kyme, księgi przepowiedni po grecku, w których szukano rady w chwilach trudnych dla całej społeczności. Mówi się, że spłonęły w pożarze Kapitolu w roku 83 przed Chrystusem. Po tej klęsce, jak się dowiadujemy, sporządzono nowy zbiór urzędowy, zebrawszy do niego orzeczenia wróżebne z różnych miejsc obszaru śródziemnomorskiego, słynących przepowiedniami. Niebawem poja- wiły się i mnożyły ze stulecia na stulecie apokryfy; do naszych czasów przechowało się czternaście ksiąg owych greckich heksame- trów. Zbiór zaś urzędowy, jeśli uwierzymy późnemu poecie Rutiliu- sowi Namatianusowi (De reditu suo, Powrót do Galii, 2, 52), został spalony na przełomie IV i V wieku po Chrystusie na rozkaz ówczes- nego wodza armii rzymskiej i niemal rządcy cesarstwa, Stilichona. Dziś znamy spalone te przepowiednie ze wzmianek w innych teks- tach, na przykład w antycznych komentarzach do poezji Wergi- liusza. Nadzieja Sybilla, słyszymy, pilnie wpatrywała się w kolejne cykle "wieków" ludzkości, zwłaszcza w ten ich ciąg, w którym Rzym miał odegrać wiel.ką rolę. Hezjod w Pracach i dniach opiewa pięć "wieków", między "spiżowy" i "ielazny" wstawiając "heroiczny"; Owidiusz, chyba zgod- niej z najdawniejszyzni wieściami, w Przemianach przedstawia cztery: złoto, srebro, spiż, żelazo. Schodzenie po groźnych stopniach. Ale już u Hezjoda jest jakby prześwit nadziei (Prace i dnie,174-175): Czemuż żyć muszę pośród piątych! Czemuż pierwej Nie umarłem lub później się nie urodziłem! I oto dowiadujemy się z rzymskich świadectw, iż w ponurej epoce wojny domowej doczytywano się w księgach sybillińskich rozpozna- nia, że wzmożenie grozy ludzkiej historu jest niczym innym, jak przejawem rozpadania się ostatniego z "wieków" cyklu wygasające- go, a więc i zapowiedzią nowego "wieku złotego". Tak, właśnie taka nadzieja zdaje się ozłacać jedną z Eklog, czwartą, nazwaną tu przez nas Pieśnią sybilliriską. Powstała ona najpóźniej ze wszystkich, w roku 40 przed Chrystusem, kiedy urząd konsula piasto- wał Gajus Asiniusz Polio, przyjaciel poety, któremu jest dedykowana. Być może dodało autorowi otuchy to, że właśnie w owym roku Oktawian i Antoniusz zawarli w Bnzndizjum nowe przymierze, które mogło się wydać zaczątkiem upragnionego pokoju. Jes'li tak było, to jednak blask poematu wysoko się wzniósł ponad ową zbyt wątłą okazję. Oto wraca na ziemię Dziewica, Virgo, czyli bogini Dike, Prawość, która kiedyś od nas odeszła; wraca królestwo Saturna, Kronosa, czyli właśnie "wiek złoty", który wchłonie też w siebie pięlmo "wieku heroicznego": stemik Argonautów, Tifys, jeszcze raz będzie czuwał nad wspaniałą wyprawą; znowu nas olśni pod Troją Achilles. Oby tylko Lucyna, "Swietlista", czyli Artemida-Diana jako patronka połogów, sprzyjała "narodzinom chłopięcia" (w. 8), nascenti puero. Tu jest ta wielka tajemnica, nad którą będą medytowali potomni. Albowiem już kolebkę dziecięcia ma otulić czułość przyrody, a jego dorastaniu będą wtórować przemiany czasów. Czy poeta myślał o jakimś dziecku z ówczesnego świata rzymskiego? Komentatorzy starożytni w owym nascens puer dopatrywali się urodzonego właśnie wtedy synka Poliona. A może, jak sądził Kazimierz Morawski, 402 403 SPOTKANIA POD NEAPOLEM chodziło o spodziewane dziecko Oktawiana i Skribonii (urodziła się im jednak córka, osławiona potem Julia)? To wszystko jednak wydaje się za małe, za małe. Czy można się dziwić, że wielu chrześcijan będzie uważało autora 4 Eklogi za "proroka wśród pogan", vates gentilium? Kiedy więc Wergiliusz i Filodem szli po ulicach Herkulanum albo po wiejskich drogach Kampanii, czy rozmawiali o nadziei, o tym, co Grecy nazywali elpis, a Rzymianie spes? Filodem, jak zresztą i Si- ron, który jednak z powodu sędziwego wieku chyba nie przechadzał się z nimi, lecz przebywał już raczej w domu, urodzili siP w Syrii. Jeśli ktokolwiek w społeczeństwie greckim i rzymskim, to właśnie tacy ludzie mogliby znać nie tylko judejski odłam apokryficznych przepowiedni sybillińskich, parafrazujący po grecku proroctwa me- sjańskie. Nie można wykluczyć tego, że mieli też kiedyś w ręku tę czy inną księgę hebrajskiej Biblu w przekładzie na grekę, powstałym w Aleksandru. Owa, jak się ją nazywa, Septuaginta, czyli dzieło legendarnych "siedemdziesięciu" thzmaczy, kształtowała się dhzgo, lecz przed początkiem ery chrześcijańskiej była gotowa. W przywołanym już przez nas - w rozważaniu epopei Homero- wych - traktacie Pseudo-Longinosa O wzniosłości (prawdopodobnie z I wieku po Chr.) jest w rozdziale dziewiątym słynny cytat z Biblii, umieszczony po pochwaleniu Homera za trafne przedstawianie mocy boskiej. "Pod tym względem - powiada grecki eseista - godzien uwagi jest też prawodawca Judejczyków, mąż wielkiej miary, który odpowiednio pojął i wyraził moc boską, tak pisząc na samym początku swoich praw: Rzekł Bóg - co rzekł? - Niech sig stanie światto! - i stało sig. Niech się stanie ziemia! - i stała się". Zaraz zaś potem następuje w rozdziale wywód, przytoczony przez nas, komen- tujący modlitwę Homerowego Ajasa, który gotów jest i zginąć, byle w świetle. Te dwa obok siebie cytaty o świetle, biblijny i epicki, jakież to spotkanie! Przygotowuje nas ono na jeszcze inne spotkania, do jakich dojdziemy. Powołanie się Longinosa na Biblię jest w literaturze grecko-rzym- skiej tamtego czasu czymś wyjątkowym. Ale czy spotkania z Biblią nie należy domyślać się już wcześniej, i to spotkania jeszcze bogat- szego w treść? Może Filodem kiedyś powiedział przyjacielowi: "Po- każę ci zwój wielkiego u Judejczyków męża, Izajasza". I Wergiliusz Nadziej a potem z drżeniem czytał te wiersze (Księga Izajasza, 11, 6-9; przekład tekstu Septuaginty): Będzie się pasł wilk z jagnięciem, Pard przy koźlęciu się położy. Cielę, byk i lew będą się razem paść, A małe dziecię poprowadzi je. Wół i niedźwiedź społem się wypasą I razem będą legać dzieci ich. Lew i wół społem plewy jeść będą. I będzie igrało dzieciątko od piersi Nad jamą żmijową, A odchowane dziecię do nory potomstwa żmijowego Wpuści rękę swoją. Nie będą szkodzić ani nie będą mogli zabijać Na świętej górze mojej, Bo napełniona jest ziemia poznaniem Pana, Jak morza wodami są napełnione. 404 SPOTKANIA POD NEAPOLEM Wiersze Filodema i inne greckie epigramaty z jego epoki Moją głowę - widzisz, Ksantyppo? - przyprószyła Siwizna, która zwiastuje wiek statecznej powagi. Lecz nadal jest mi droga lira dźwięczna, biesiada, I w sercu nienasyconym ciągle tli się płomyk. O Muzy, moje przewodniczki, szybko napiszcie Taki sam, jak wiersza, finał mego szaleństwa. V#IERSZE FILODEMA I INNE GRECKIE EPIGRAMATY Z JFGO EPOKI FILODEM Z GADARY KSANTO (AP 9, 570a) Ksanto, laleczko z wosku, wonna, błogo gwarząca, Patrząca oczami Muzy, skrzydlata kocha cię miłośE. Wyłuskaj mi z Iiry dźwięk pachnący kwiatami. Nikogo, Tak, nikogo nie będzie przy mnie, kiedy na łożu PORA RÓŻY FASOLI, KAPUSTY (AP 9, 412) Teraz róża rozkwita, teraz się zbiera fasolę I ścina się, Sosylosie, pierwsze głowy kapusty. To jest pora szprotek, świeżego sera słonego I bardzo miękkich liści kędzierzawej sałaty. Lecz nie idziemy nad morze, Sosylosie, jak przedtem Zwykle bywało, ani się nie napawamy Widokiem ze wzgórza. Antigenes i Bakchios Wczoraj się radowali, dziś ich niesiemy do grobu. Kamiennym będę długo spał, bez końca. O, jeszcze Śpiewaj mi, mała Ksanto, tak, tak, to sama słodycz. ZONAS PAN PYTA O DAFIVISA (AP 9, 556) OSTATNIA STRONICA KSIĘGI (AP 11, 41) Nimfy nadbrzeżne, nereidy, czyście wczoraj Widziały Dafnisa, jak pukle zakurzone obmywał, Trzydzieści siedem wędrówek słońca już się odbyło: Tyle stronic wydartych z księgi mojego życia. Kiedy, spalony Psią Gwiazdą, wskoczył w wasze wody, A jego policzki jak jabłka zaróżowiły się nieco? 406 407 SPOTKANIA POD NEAPOLEM Powiedzcie: byłże piękny? A ja czy jestem kozłem tylko? Z chromą nogą i z sercem kulawym? PRZY UCZCIE (AP 11, 43) Podaj mi błogi puchar ulepiony z ziemi: Z niej się urodziłem i legnę w niej umarły. STATYLIUSZ FLAKKUS NA POSĄG EROSA UŚPIONEGO (AP 16, 211) Śpisz, szafarzu bezsennej troski dla śmiertelnych, Dziecię porażającej Córki Morza, śpisz spokojnie. Teraz nie wznosisz płomiennej pochodni ani nie szyjesz Z napiętego łuku nieuchronnymi strzałami. Dla innych to otucha. Ja dumam, czupurny chłopcze, Czy ci się coś groźnego dla mnie nie przyśniło. Wiersze Filodema i inne greckie epigramaty z jego epoki ZDRÓJ MILCZENIA (AP 9, 37) - Milcząc zaczerpnij wody. - Z jakiej przyczyny? - Już nie czerp! - Dlaczegoż to? - Jam posiadł słodki napój milczenia. - Jakże ten zdrój jest przykry! - Skosztuj, a jeszcze przykrzejszym Zwać mię będziesz. - Cóż to za gorycz! - Cóż za gadulstwo! ARCHIASZ NIE UMKNĘ PRZED EROSEM (AP 5, 59) Uciekać przed Erosem? Próżny trud. Nie umknę Pieszy, kiedy skrzydlaty tak ściśle na mnie nastaje NIE MA MIEJSCA NA RAIVĘ (AP 5, 98) Wyrychtuj hik, Kyprido, i bez namysłu idź sobie Gdzie indziej ! We mnie nie ma już zniejsca na ranę POLEMON, KRÓL PONTU PŁASKORZEŹBA NAPUCHARZE (AP 11, 38) Bezcenny tu jest rynsztunek biedaków, chleb i butelka, A także wieniec kwiecia błyszczący rosą I święta kość umarłego, która niegdyś była Przedmieściem mózgu, najwyższą warownią duszy. 408 SPOTKANIA POD NEAPOLEM "Pij - wizerunek rzecze - i jedz, i kwiaty dokoła Rozrzuć tu! Niespodzianie stajemy się tacy". Wiersze Filodema i inne greckie epigramaty z jego epoki Naprawdę śpisz, o dziecię ognia, jeśli przez chwilę My śmiertelni możemy twych strzał się nie bać. Ale I tak się lękam, mistrzu podstępów, czy jakiej zdrady Nie knujesz przeciw mnie. Co widzisz strasznego we śnie? KRINAGORAS OSZCZĘDŹ MÓJ DOM (AP 9, 56) Wstrząsie ziemi, najprzeraźliwsze z wszystkich zjawisk, Czy skłębiony wicher cię wznieca, czy napór fal, Domostwo nu oszczędź świeżo zbudowane! Z#dnej Nie znam grozy takiej, jak wtedy, gdy ziemia drży. MAREK ARGENTARIUSZ KOGUT NIEWDZIĘCZNY (AP 9, 286) Kogucie, czemuś mi ukradł sen drogocenny? Pyny Słodki obraz odleciał na slQzydłach. Tak się odwdzięczasz Za to, żem ciebie wykarmił i jajorodnego stada Mianował przewodnikiem, łotrze, na moim dworze? MISTERIA ELEUZYŃSKIE (AP 11, 42) Choćbyś zawsze trwał w życiu osiadłym, nigdy po morzu Nie żeglując, nigdy nie wydeptując gościńców, Jednak odwiedź przynajmniej ziexnię Kekropsa, aby Zobaczyć sławne noce wielkich misteriów Demeter. Z nich zaczerpniesz ducha beztroskiego wśród żywych, A lżejszego, gdy pójdziesz do owych, których jest więcej Na ołtarz Serapisowy i berło! Już nie zapiejesz W nocy. Ołtarz, na który przysiągłem, czeka na ciebie. HEZJODA PRACE I DNIE (AP 9,161) Pewnego razu, gdym właśnie wertował księgę Hezjoda, Widzę niespodziewanie: zbliża się do mnie Pyrra. Rzuciłem księgę na ziemię, l#zycząc: Stary Hezjodzie, Czemu zawracasz mi głowę swymi pracami i dniami? ALFEJOS NA POSĄG EROSA UŚPIONEGO (AP 16, 212) Wyjmę z twojej ręki, Erosie, płonuenną pochodnię I porwę kołczan, któryś przewiesił przez ramię, jeśli GORZKIE PRZYSŁOWIE (AP 5, 113) Gdy byłeś bogaty, kochałeś, Sosykratesie. Gdyś zbiedniał, Już się odkochałeś. Jakimż głód jest lekarstwem! 410 411 SPOTKANIA POD NEAPOLEM A ta, co przedtem mówiła: "Słodyczy moja, śliczny Adoni!" Ta twoja Menofila teraz pyta ciebie o imię. "Kimże jesteś? Skąd? Z jakiego miasta?" O, poznajesz Prawdę tego przysłowia: "Nie ma złota, nie ma przyjaciół" Wiersze Filodema i inne greckie epigramaty z jego epoki Za dar ten mały udziel, jakoś zwykła, wielkiego: A ona pragnie tylko, by z mężem żyła w zgodzie. STATECZEK (AP 9, 107) ANTYPATER Z TESALONIKI PORANEK NAUCZYCIELA (AP 5, 3) Dzień się budzi, Chrysillo, od dawna kogut pieje, Chce Jutrzenkę zazdrosną przebudzić. Obyś przepadł Ty najbardziej zawistny pośród ptaków! Z domu Wyganiasz mnie do uczniów, którzy ciągle wrzeszczą. Titonosie, starzejesz się, jeśli twoją małżonkę, Jutrzenkę, tak skwapliwie wypędziłeś z łoża. Zwą mnie Małym. Mówią, że nie umiem, jak duże statki, Bezpiecznie torować sobie drogi wśród fal. To prawda, mały jestem. Lecz cóż to znaczy na morzu? Tam przecież wcale nie wielkość rządzi, lecz traf. Inny statek ma więcej sterów. Jeden temu ufa, drugi Jeszcze czemuś innemu. Moja ufność w opiece bóstw BIANOR NAJPEWNEJSZY POSAG (AP 9, 96) PARADOKS MIŁOŚCI (AP 11, 364) Antigenes z Geli, kiedy już odchodził Do Hadesu, te słowa mówił swojej córce: "Dziewczyno pięknolica, niech ci będzie wspólniczką Kądziel, skarb dostateczny ubogiego życia. A po ślubie zachowaj obyczaje matki, Achaidy, dla męża najpewniejszy posag" BŁOGOSŁAWIEŃSTWO KYPRIDY (AP 6, 209) Kytera z Bitynii, jak ślubowała, marmurową Figurkę twej piękności stawia tu, Kyprido. Ten nędzarz, ten niewolnik, człowiek, który jest niczym, Widzicie go? Jest panem duszy drugiego człowieka. APOLLONIDES WROGIE MORZE (AP 7, 642) Toń między Syros a Delos zabrała Menojtesowi, Synowi Diafanesa z Samos, i towary, i życie, Gdy płynął tędy śpiesznie. Nawet tym, których nagli Troska o chorego ojca, wrogie jest morze. 412 413 SPOTKANIA POD NEAPOLEM I W ŚMIERCI RAZEM (AP 7, 378) Heliodoros zmarł pierwszy, w niecałą godzinę potem Poszła i Diogeneja, gdzie ukochany mąż. Jak mieszkali, tak legli razem, pod jednym kamieniem, Szczęśliwi, że i łoże mieli wspólne, i grób. Wiersze Filodema i inne greckie epigramaty z jego epoki Taka i praca nad sztuką: wspinasz się na górę, a kiedy Jesteś na szczycie, rozkosze Muz pieryjskich czerp. PIES PSU (AP 12, 66) Laska, torba, gruba opończa, ot i całe Brzemię, jakie niósł przez życie mądry Diogenes. AUTOMEDON NIEFORTlJNNA WIECZERZA (AP 11, 325) Wczoraj wieczorem jadłem nogę stare#o kozła I dziesięciodniową zżółkłą kapustę, bliską Konopiom. Kto mię gościł? Wolę tego nie zdradzać. Bo to człowiek złośliwy. Gotów jeszcze raz mię zaprosić. SMUTNA REFLEKSJA (AP 11, 46) Ludźmi jesteśmy wieczorem, kiedy razem pijemy. Gdy wstanie nowy świt, rzucamy się na siebie jak bestie. HONES'I'I1S PRACA NAD SZTUKĄ (AP 9, 230) Utrudziłeś się wchodząc na Helikon, lecz potem Nektarem ciebie napoił Pegazowy zdrój. Wszystko zabieram w łódź, na ziemi nic nie zostało. Chodź tu, Cerberze! Pies niech Psu pomerda ogonem! ADAJOS FILIP OJCIEC ALEKSANDRA WIELKIEGO (AP 7, 238) Ja, Filip, który pierwszy powiodłem Macedonię ku rzeczom Aresa, odziany w ziemię ajgajską spoczywam tu, 414 415 SPOTKANIA POD NEAPOLEM Dzieł sprawca, jakich żaden król nie dokonał przede mną: Jeżeli po mnie większych, to dlatego, że z mojej był krwi. Wiersze Filodema i inne greckie epigramaty z jego epoki WALKA Z BYKIEM (AP 9, 300) Jadąc konno, mężny Peukestes zobaczył, jak z jaru Przeraźliwego, w pobliżu Doberos, byk wypada ARTEMIDA POCHYLA SIĘ NAD SUKĄ (AP 6, 303) I jak góra się wali na niego. Ale mąż wtedy Peońską włócznią bestię w miękką skroń ugodził. Małej Kalatinie, szczeniącej się, lekki poród Dała córka Leto: nie tylko w prośby kobiet Łaskawie się wsłuchuje Artemida, lecz także Potrafi wspierać suki, wspólniczki swoich łowów. Zdarłszy oba rogi z byczego łba, ilekroć Pije teraz wino, chlubi się zagładą wroga. MAKCJUSZ WÓŁ NA EMERY'I'URZE (AP 6, 228) Kiedy orka i starość wycieńczyły wołu Robotnego, Alkon pod nóż go krwawy nie powiódł, Lecz uszanował za trudy: teraz w głębokiej trawie Wół porykiwaniem obwieszcza wolność od pługa. DO DIONIZOSA, NA ŚWIĘTO 1#,OCZENIA WINA (AP 9, 403) Żwawym skokiem sam tu, Panie, wejdź do kadzi, By przewodzić nocnej pracy! A zzuj sandał Z dumnej stopy, służki tańca. Chciej ją wzmocnić, Przepasany nad zwinnymi kolanami! Gadatliwe wino w puste beczki pędź, o Błogi! Tobie placek i kózka kudłata. ŻNIWA (AP 6, 258) Owcę, bezrogą jałówkę, okrągły placek w koszyku Tobie, Demeter, która o skiby się troszczysz, Poświęca Kreton tu, na klepisku, gdzie tyle wymłócił Zboża i uradował oczy bogatym żniwem. Spraw to, wielosnopowa, aby ziemia co roku Sypała Kretonowi jęczmień i pszenicę. WDZI#CZNOŚĆ RYBAKÓW (AP 6, 33) Priapie nadmorski, rybacy stawiają tu dla ciebie Dary za szczodrą pomoc, jakiej nie poskąpiłeś, Gdy siecią mocno z Inu utkaną osaczyli Wir tuńczyków w zielonych korytarzach morza. Oto krater z buka, ława wyciosana Z wrzośca, szklany puchar czekający na wino, 416 417 SPOTKANIA POD NEAPOLEM By strudzone zawrotnym tańcem odpoczęły Nogi i byś przepędził palące pragnienie. IZYDOR Z EGEI ŻEGLARSKIE MRZONKI (AP 7, 532) Żeglarskie mię mrzonki odwiodły, Eteoklesa, od roli I zrobiły kupcem cudzoziemskich tovt#arów. Wędrowałem po grzbietach fal Tyrreńskiego Morza, Ale zapadłem w jego otchłań razem ze statkiem, Gdy się zerwała burza. Wiatr, co wydyma żagle, To nie ten, co na klepisku wieje. EUMELOS, ŁOWCA PTAKÓW (AP 7,156) Czerpiąc, z pomocą prętów i lepu, strawę z przestworza, Ubogo żył Eumelos, lecz swobodnie. Obcej nie całował ręki, by brzuch napełnić: W tym przepych jego był, w tym radość. Trzykroć trzydzieści lat przeżywszy, tu spoczywa. Dzieciom lep zostawił, pręty, sieci. Z wierszy Katulla Prześliczna jest ta panienka przy tobie. Chyba widzisz: Krocząc jej śladami, idę własną drogą. Chcę tylko spoglądać na tę słodycz. Czemu więc oczom Zazdrościsz, jędzo? Przecież patrzymy nawet na bogów. MYRINOS TYRSIS (AP 7, 703) Wieśniak Tyrsis, który u nimf jest pasterzem ich owiec, Tyrsis, co dźwięczną fujarką dorównuje Panowi, Podpiwszy sobie w pohidnie, śpi pod cienistą sosną, A Eros, z jego laską w ręce, pilnuje stada. Nimfy, nimfy, przebudźcie pasterza, który się wilków Nie boi! Bo wnet Erosa pożrą bestie z lasu. Z V#IERSZY KATULLA DO LESBII (Carmina, 5) DIOTIMOS Z MILETU WOLNO PATRZEĆ (AP 5, 106) Piastunko, mateńko droga, czemu tak na mnie ujadasz, Kiedy się zbliżam? Każesz mi cierpieć dwakroć oknztniej Żyjmy, Lesbio najmilsza, i kochajmy! A co szepczą surowi nazbyt starcy, Nad jednego nie ceńmy wyżej asa. Słońca mogą zachodzić, wschodzić znowu, Nam zaś, kiedy przeminie światłość skąpa, Spać już trzeba w jedynej tylko nocy. Pocałunków mi tysiąc daj i setkę, 418 419 SPOTKANIA POD NEAPOLEM Drugie tysiąc i jeszcze setkę drugą, Potem tysiąc i jeszcze jedną setkę. A gdy wiele tysięcy dopełnimy, Pomieszamy to, byśmy nie wiedzieli I by ktoś nam złowrogi nie zazdrościł Wiedząc, ile tych pocałunków było. Z poematu Lukrecjusza DO JULIUSZA CEZARA (Carmina, 93) Wcale mi nie zależy na twoim uznaniu, Cezarze. Czy jesteś czarny, czy biały, wcale się o to nie troszczę. Z POEMATU LUKRECJUSZA CZŁOWIEK WOBEC ŚWIATA (O naturze wszechrzeczy, 5, 200-234) DO LESBII: W ZŁEJ GODZINIE (Carmina, 75) Moje serce tak jest zaćmione twoją podłością, Lesbio, I tak się wyniszczyło przez swoją własną wierność, Że już nie mógłbym dobrze ci życzyć, choc'byś się stała najlepsza, I przestać kochać nie mogę, choćbyś nie wiem co uczyniła. KOCHAM I NIENAWIDZĘ (Carmina, 85) Kocham i nienawidzę. Jak to możliwe? - zapytasz. Nie wiem, jak to możliwe. Czuję, że tak jest. I ciezpię. To najpierw pomys'1: z przestrzeni, nad którą Ogromne niebo wiruje, część wielkie Góry i dzikie knieje zagarnęły, Część skały, bagna rozlane i morze, Które daleko roztrąca krainy. Z reszty dwie trzecie żar niszczący albo Mróz nieustanny zabiera śmiertelnym. Co pozostało, to wszystko przyroda Sama obsiałaby cierniami, gdyby Nie sprzeciwiła się moc ludzka, która W obronie życia jęczy nad motyką I rozłupuje grudy twardym pługiem. Gdybyśmy płodnej ziemi lemieszami Nie przewracali ku rodzeniu plonów, One by nigdy się nie wynurzyły W jasne powietrze. Ale nawet wtedy, Gdy już za cenę ogromnego trudu Wszystkie zielenią się pola i kwitną, Nieraz je słońce nadmiemym gorącem Spala lub nagłe deszcze je tratują, Srogi szron niszczy płody, zamęt wichru Już zrodzonymi trzęsie, poniewiera. A jeszcze: czemuż karmi i rozmnaża Przyroda straszny pomiot bestii, które Wrogie są ludziom na łądzie i morzu? 420 421 SPOTKANIA POD NEAPOLEM Czemuż odmiany pór niosą zarazę? Czemuż przedwczesna śmierć pośród nas krąży? Spójrz: jak rozbitek ciśnięty falami Na brzeg, na ziemi leży dziecko, nagie, Bez mowy, nie umiejące się bronić. Głośno &a. Wcale to nie dziwne: w życiu Przez ileż będzie szło ciężkich niedoli. Wszelkim zwierzętom zaś, i oswojonym, I dzikim, ani grzechotek nie trzeba, Ani przymilnych, czułych słów piastunki, Ani też różnej nie szukają szaty, Kiedy się zmienia pora, ani wreszcie Nie potrzebują oręża ni murów Wysokich, aby ustrzec swój dobytek, Albowiem sama ziemia i przemys'lna Wszystko im daje obficie przyroda. Z poematu LulQ'ecjusza Zdarta jest. Spojrzyj na chciwość, na ślepą Żądzę zaszczytów, która tych nieszczęsnych Gna za granicę prawa, nieraz robi Pomocnikami i sługami zbrodni. Dniem się i nocą wspinają zażarcie Na wielką górę bogactw. Te lnwawiące Żywota rany w nie najmniejszej mierze Rozjątrza właśnie obawa przed śmiercią. Bo poniżenie i dotkliwa bieda Zdają się być odepchnięte od błogiej Stałości życia: jakby już u ciemnych Śmierci wrót snuły się. Nie dziw, że ludzie Fałszywym lękiem gnani, gdy od tego Chcą jak najdalej, jak najdalej uciec, Dochód z rozlewu krwi obywatelskiej Czerpią i, skarby gromadząc na skarbach, Piętrzą na rzezi rzeź. Z zimną radością Patrzą na pogrzeb brata. Z nienawiścią I z lękiem stołów krewnych unikają. Często ta sama trwoga jest przyczyną, Że ich przeszywa zazdrość, kiedy widzą, Iż ten jest możny, a tamten ku sobie Ściąga spojrzenia, kroczy w blasku sławy, Gdy oni w mroku się szamoczą, w błocie Tarzają! Niemal by życie oddali Za te posągi i za głośne imię. Lęk śmierci często aż tak ich zaszczuwa, Że zaczynają nienawidzić życia I światła: sami siebie zabijają W rozpaczy, zapominając, że źródło Utrapień tryska właśnie z owej trwogi. TRWOGA (O naturze wszechrzeczy, 3, 55-82) Raczej więc trzeba człowieka, gdy groza Nad nim zawisła, ujrzeć. W przeciwnościach Rozpoznać można, kim on jest zaiste. Wtedy dopiero słowa się prawdziwe Wynęcą ze dna serca: maska z twarzy POCIiW AŁA EPIKURA (O naturze wszechrzeczy, 3, 1-30) Który, z ciemności takich, tak promienne Światło wydobyć pierwszy potrafiłeś, Aby ukazać to, co dobre w życiu, 422 423 SPOTKANIA POD NEAPOLEM Za tobą, chlubo greckiego plemienia, Idę, po tropach wyciśniętych twoją Stopą, bynajmniej nie współzawodnicząc, Jeno z miłości naśladując ciebie. Bo przecież czegoż może się spodziewać Jaskółka, gdyby się chciała z łabędziem Spierać, i czegoż kozioł drżący, jeśli Zapragnie z mocnym koniem pójść w zawody? Ty, ojcze, jesteś przyrody odkrywcą, Ty nam udzielasz pouczeń ojcowskich, Z twoich, przesławny, kart, jak pszczoły w kwietnym Parowie wszystko chłoną, my tak samo Twe Złote Słowa wysysamy, zaw;ze Złote, wiecznego życia najgodniejsze. Bo odkąd twoja myśl, zaiste boska, Naturę rzeczy zaczęła objaśniać, Zmory umyshx uciekają, mur# Świata się rozsuwają, w całej pustej Przestrzeni widzę, jak się rzeczy dzieją. Jawi się bogów majestat, spokojne Domy, którymi nie potrząsa wicher, Chmury ich nie spryskują deszczem, siwy Szron nie oblepia, śnieg nie obsypuje. Zawsze bezchmurne nad nitni przestworze Hojnie rozlaną śmieje się światłością. Wszystkiego też tam dostarcza przyroda, Z Appendix Vergiliana Nie ma niczego zaś, co by zabrało Choć l#oplę z ciszy umysłu. A znikąd Nie majaczeją twierdze Acherontu. I nie przeszkadza ziemia moim oczom: Wszystko przezierać mogą, co się w dole, W pustej przestrzeni dzieje pod stopami. I jakaś boska mię rozkosz ogarnia, I dreszcz przenika, że zewsząd twą mocą Przyroda tak jest jawnie obnażona. Z APPENDIX VERGILIANA KARCZMARKA Syryjska, z głową owiniętą grecką chustą, karczmarka, Która umie kołysać się w rytmie wybijanym przez kastaniety, Podchmielona tańczy w zadymionej gospodzie. Trzciny, gdy nimi uderza w łokcie, ostro dźwięczą. "Po co się trudzić wędrówką w upale, w kurzu gościńca? Czy nie lepiej położyć się tu na spragnionej murawie? Są aleje, altany, kielichy, róże, flety I liry, są zakątki ocienione sitowiem. Fujarka, której słodki dźwięk zna grota Menalu, Tu blisko rozbrzmiewa wieśniaczą melodią u warg pasterza. Jest winko, dopiero co ze smolnej beczki wylane I szorstkim burzący się szmerem prędki strumień. Są też wianki plecione z fiołków i krokusów I girlandy nostrzyków skropionych róż purpurą, I lilie, całe mokre: z nurtu dziewiczej rzeki Przyniosła je Achelois w wiklinowych koszykach. Nie brak ni serków, które wysusza łykowa kobiałka, Ani śliwek dojrzałych w jesiennej porze, kasztanów I orzechów, i jabłek rozkosznie zarumienionych. I ochędóstwo Cerery tu jest, i Amor, i Bachus. Krwawo czerwieni się morwa, pęcznieją winne grona, 424 425 SPOTKANIA POD NEAPOLEM Pod zielonym ogórkiem ugina się łodyga. I stoi strażnik chaty, zbrojny w sierp z wierzbiny Priap, pomimo wielkiego fallusa wcale niegroźny. Przyjdź tu, włóczęgo, przyjdź! Poci się biedny osiołek. Zmiłuj się nad nim! Czy nie wiesz, że Westa kocha osiołka? Teraz terkotem świerszczy dygoczą wszystkie krzewy. Cętkowana jaszczurka czai się w chłodnej kryjówce. Nie bądź szalony! Weź szklany kielich godny lata. A może wolisz patrzeć, jak się wino iskrzy w krysztale? Tu będziesz mógł, znużony, spocząć pod winoroślą I owić ciężką głowę różanymi wieńcami, A nawet kraść pocałunki jakiejś nieśmiałej dziewczynie. Niechże przepadną wszyscy, co marszczą brwi surowo! Czyż warto wonne wiązanki składać niewdzięcznym popiołom? Może byś chciał uwieńczyć różami kamień nagrobny? Lej wino, weź kostki do gry! Niech zginie, kto dba o jutro! Spójrz, Śmierć cię chwyta za ucho. ##Żyjcie! - powiada. - Nadchodzę,#" Z EKLOG WERGILIUSZA ZAWODY ŚPIEWACZE (Ekloga 7) MELIBEUS Pewnego razu Dafnis siedział pod rozgwarzonym Więzożołdem, dokąd Korydon i Tyrsis spędzili Swoje stada razem, ten owce, ten mleczne kozy, Obaj w rozkwicie młodości, Arkadyjczycy obaj, Jednako gotowi śpiewać i odpowiadać na pieśni. Tu właśnie mi, kiedy miękkie mirty osłaniam przed zimnem, Wódz się zabłąkał kierdelu, kozioł. I oto widzę Dafnisa. On też mię dojrzał. - "Chodźże co rychlej - powiada- Melibeju! Zdrowy twój kozioł, zdrowe koźlęta. Z Eklog Wergiliusza Jeżeli możesz tu pobyE, odpocmij sobie w cieniu. Same po łące przyjdą ciołki do wodopoju. Zielone tutaj brzegi osnuł miękkim sitowiem Mincjusz, a pszczele roje br Lęczą z świętego dębu". Cóż robić? Nie miałem Alcyppy ani Filidy, która Dopiero co odłączone jagnięta zamknęłaby w domu. A jednak wielkie to były zawody: Korydon z Tyrsisem! Ich zabawę w końcu wolałem od mojej pracy. Przemiennymi wtedy wierszami iść o lepsze Zaczęli, bo Muzy lubią wspominać pieśni przemienne. Te Korydon, te drugie z kolei '#rsis śpiewał. KORYDON Nimfy z Libetru, kochane, albo mi dajcie pieśń taką, Jak Kodrowi (on w wierszach najbliżej podchodzi do Feba), Albo, jeśli niestety nie wszyscy wszystko możemy, Na świętej sośnie moją dźwięczną fujarkę zawieszę. TYRSIS Pasterze, Arkadyjczycy, bluszczem owijcie głowę Nowego poety. Kodrus niechże z zazdrości pęknie! Gdyby zaś nazbyt chwalił, uwieńczcie mię naparstnicą, Aby zły język nie zdołał zaszkodzić przyszłemu wieszczowi. KORYDON Szczeciniastego łeb byka składa ci, Delio, mały Mikon, i wielkie rogi długowiecznego jelenia. Jeżeli mu będzie się dalej tak wiodło, w gładkim marmurze Staniesz cała, szkarłatnym na łydkach związana koturnem. TYRSIS Skopek mleka i placki, to wszystko, czego, Priapie, Spodziewasz się co roku: biednego stczeżesz ogrodu. Na razieśmy ciebie zrobili tylko z marmuru, lecz jeśli Trzodę pomnoży dobry przychówek, będziesz ze złota. KORYDON Morska Galatejo, słodsza mi nad hyblejski 7#mianek, bielsza niż łabędź, niż jasny bluszcz cudniejsza! W porze, gdy trzoda z pastwiska do obory powraca, Jeśli choć trochę o twego dbasz Korydona, przyjdź do mnie! 426 427 SPOTKANIA POD NEAPOLEM TYRSIS Wydałbym ci się bardziej gorzki niż zioła sardyńskie, Sroższy niż ciernie, nędzniejszy niż zielsko wyplute z morza, Gdyby się mi ten dzionek markotniej niż rok nie dłużył. Wstydźcie się, ciołki! Już dosyć paszy! Chodźcie do domu! KORYDON Zdroje mchem otulone, miększa od snu murawo, Roztaczająca rzadki cień tarnino zielona! Chrońcie owce przed żarem godziny południa! Nadchodzi Lato płomienne. P#cznieją na płodnej gałązce grona. TYRSIS Ognisko tu jest i smolne szczapy. Ogień bucha Przemożny. Całe odrzwia są zaczernione sadzą. Tu my się tak boimy zimnego Boreasza, Jak wilki liczby owiec, a rwący strumień brzegów KORYDON Nie braknie tu jałowca ani kolczastych kasztanów. Pełno owoców na ziemi, każdy pod swoim drzewem. Wszystko się teraz śmieje. Lecz gdyby piękny Aleksis Odszedł z tych gór, zobaczysz: wyschną nawet i rzeki. TYRSIS Pole spieczone, złakniona w suchym powietrzu trawa. Nawet Bachus wzgórzom poskąpił cienistych winnic. Lecz z przyjściem naszej Filidy cały się gaj zazieleni, Jowisz przeobfity zstąpi radosnym deszczem. KORYDON Alcydes najbardziej lubi topolę, Bachus winorośl, Piękna Wenus mirt, Apollo swoje wawrzyny. Filida leszczynę kocha. Póki ją będzie kochała, Ani mirt nie pokona leszczyny, ni wawrzyn Febowy. TYRSIS W lesie najpięlmiejszy jest jesion, w ogrodach sosna, Na brzegu rzeki topola, w wysokich górach jodła. Lecz gdybyś mnie, Licydasie piękny, częściej odwiedzał, Ustąpiłby tobie jesion w lesie i sosna w ogrodach. Z Eklog Wergiliusza MELIBEUS To pamiętam i to, jak się Tyrsis zmagał daremnie, Pokonany. Odtąd Korydon nam Korydonem. ROZMOWA W CIENIU BUKA (Ekloga 1 ) MELIBEUS Ty sobie leżysz, Tytyrze, pod rozłożystym bukiem I z cienkiej trzciny wywodzisz swoją wieśniaczą melodię. My żegnamy strony rodzinne, miłe nam pola. My uchodzimy z ojczyzny. Ty w błogim cieniu uczysz Echa leśne wołać: "piękna Amarylida!". TYTYRUS O Melibeju! Bogiem jest ten, co nam dał ukojenie. Zawsze on będzie mi bogiem, często krew baranka Z naszej owczarni broczyć będzie jego ołtarz. On sprawił, że moje krowy, jak widzisz, spokojnie się pasą, A ja na wiejskiej fujarce mogę, co chcę, wygrywać. MELIBEUS Z podziwem, nie z zawiścią patrzę. Bo wszędzie dokoła Taki zamęt na polach. Sam przecież chory prowadzę Kozy. Ta jedna, Tytyrze, ledwo się wlecze. Tu właśnie Pośród gęstej leszczyny zrodziła parę koźlątek, Nadzieję stada. O! Zostały na gołym krzemieniu. Nieraz nam to nieszczęście, gdybym ja nie był ślepy, Wieściły dęby tknięte piorunem z nieba, pamiętam. Lecz kim jest bóg, o którym mówiłeś? Powiedz, Tytyrze. TYTYRUS Czy znasz, Melibeju, miasto, które ludzie zwą Rzymem? Ja głupi myślałem, że ono podobne naszemu miastu, Dokąd, pasterze, zazwyczaj pędzimy młody przychówek, Podobne jak pies do szczeniąt, jak do koźlątek koza: Tak miarą rzeczy małych oceniałem o#omne. Ale Rzym tak podniósł głowę nad inne miasta, Jak cyprys, kiedy przerasta przyziemne krzewy kaliny. 428 429 SPOTKANIA POD NEAPOLEM MELIBEUS A jaka to sprawa tak ważna ściągnęła ciebie do Rzymu? TYTYRUS Wolność, która, choć późno, wejrzała na opieszalca, Kiedy już siwiejące spod brzytwy sypały się włosy, Wejrzała jednak i w końcu, po dhigim czasie, nastała, Gdym w mocy jest Amarylidy, a Galatea odeszła. Za rządów Galatei, muszę to wyznać, nie było Ani nadziei wolności, ni troski o sakiewkę. Ile bym wyprowadzał jagniąt z zagrody, ile Wytłaczał tłustych serków dla niewdzięcznego miasta, Nigdym, wracając do domu, nie ściskał miedziaków w garści. MELIBEUS Amarylido, wiem teraz, czemuś do bogów tak smutno Wołała i dla kogo zostawiałaś jabłka na drzewach. Odszedł stąd twój Tytyrus. Same cię sosny, Tytyrze, Przyzywały, same te zdroje i krzewy w sadzie. TYTYRUS Cóż miałem robić? Przecież nigdzie indziej nie mogłem Wydobyć się z niewoli i znaleźć bóstw tak pomocnych. Tam ujrzałem tego młodzieńca. Dla niego co roku Przez dwalnoć sześć dni, Melibeju, dymią moje ołtarze. On pierwszy na prośby moje odpowiedział łaskawie: "Paście lQowy jak przedtem, chłopcy! Hodujcie buhaje!" MELIBEUS Szczęśliwy starcze! Ta ziemia więc pozostanie twoją, Dla ciebie dosyć rozległa, chociaż ją goty kamień Zaścielił, a bagno powleka pastwiska oślizgłym sitowiem. Nie narazisz brzemiennych owiec na paszę nie znaną Ani im nie zagrozi sąsiednie stado chore. Szczęsliwy starcze ! Tutaj, między znanymi strugami I świętymi zdrojami, będziesz się chłodził w cieniu. I z tej tu strony, jak zawsze, dzielący cię od sąsiada Żywopłot, karmiący hyblejskie pszczoły kwiatem wierzbiny, Szmerem cię nieraz zwabi w sen. A stamtąd, spod skały Wysokiej, będzie z wiatrem leciał śpiew ogrodnika. Szorstki głos #zywaczy, twych ulubieńców, nie zmilknie I ciągle turkawka będzie stękać u szczytu wiązu. Z Eklog Wergiliusza TYTYRUS Rychlej się więc jelenie zaczną paść na chmurach, a morze Rzuci swoje ryby nagie na piasek brzegu, Rychlej narody krajami zamienią się i Partowie Będą pić wodę Araru, a Germanowie Tygru, Niż obraz tego młodzieńca zniknie z mojego serca. MELIBEUS My zaś musimy stąd odejść: ci do spragnionych Afrów, Inni do Scytów, inni, gdzie rwący na Krecie Oakses Albo gdzie leży odcięta od reszty świata Brytania. Czy kiedykolwiek, choćby po latach, ojczyste strony Zobaczę, ubogiej chaty dach otulony darnią, Moje królestwo? Czy będę znowu podziwiał kłosy? Bezbożny tę tak uprawną nowinę żołnierz zagarnie, Barbarzyńca żąć będzie. Dokąd niezgoda domowa Przywiodła nas nieszczęsnych! Dla nich obsieliśmy pola. Szczep, Melibeju, teraz grusze, winorośl sadź w rzędach! Idźcie już, moje kózki, szczęśliwe niegdyś stado! Już nigdy nie ujrzę, leżąc w wyścielonej mcbem grocie, Jak wy gdzieś w dali, w zaroslach, wisicie nad urwiskiem. Nie będę już śpiewał. Już nigdy pod laską mą nie zerwiecie Rozkwitłej koniczyny i gorzkich liści wierzbowych. TYTYRUS Tę jednak noc mógłbyś jeszcze przespać tutaj u mnie Na świeżych liściach. Mamy przecież dojrzałe jabłka, Miękkie kasztany i bardzo dużo nowego sera. A w dali już się wzbija dym nad dachami domów I coraz dłuższe padają od gór wysokich cienie. PIEŚŃ SYBILLIŃSKA (Ekloga 4) O sycylijskie Muzy, podnieśmy ton naszej pieśni! Nie wszystkich radują tarniny i tamaryszki przyziemne. Jeśli sławimy lasy, niech będą godne konsula. 430 431 SPOTKANIA POD NEApolEM Oto nastała ostatnia pora wieszczby kumejskiej: Wielki szereg stuleci rodzi się teraz od nowa. Już powraca Dziewica, wraca królestwo Saturna I z wysokiego nieba nowy zstępuje potomek. Tyllco ty chłopięciu, które się rodzi, by wieki Ustały żelazne i powstał na całym świecie ród złoty, Czysta sprzyjaj Lucyno! Już twój Apollo króluje. Za twego to konsulatu wiek ten wspaniały nastanie, Polionie, wtedy się zacznie pochód wielkich miesięcy. Za twoich rządów, cokolwiek zostało z naszej zbrodni, Będzie zmazane, krainy wyzwolą się z trwogi odwiecznej On boskie życie przyjmie i zmieszanych z bogami Będzie widział herosów, i sam wśród nich się ukaże, Rządząc światem cnotami ojca uspokojonym. A tobie, dziecię, pierwsze bez uprawy podarki Rozsypie ziemia dokoła: wijący się bluszcz, naparstnicę I z uśmiechniętym akantem splecione nenufary. Kozy z obfitym mlekiem same będą do domu WracaE ani się kiedy wielkich lwów owce przelękną. Z samej kołyski wzejdą błogie dla ciebie kwiaty. A wąż pnepadnie, zdradzieckie ziele trucizny przepadnie, I asyryjski balsam oto powszędy się rodzi. A potem, kiedy już będziesz mógł czytać o chwale herosów I czynach twojego rodzica i poznać, czym jest męstwo, Powoli zaczną pola płowieć bujnymi kłosami, Na dzikich cierniach będą purpurowiały grona I zapotnieją twarde dęby miodową rosą. Trochę jednak zostanie śladów dawnego oszustwa, Które nakazuje doświadczać mórz łodziami, Miasta opasywać murami, w ziemi ryć bruzdy. Drugi pojawi się Tifys, druga Argo poniesie Zastęp herosów wybranych. Jeszcze się wojny rozpalą I znowu będzie posłany pod Troję wielki Achilles. Ale gdy wiek twój młodzieńczy okrzepnie w męską dojrzałość, Opuści i kupiec morze, statki sosnowe nie będą Zamieniać towarów, kraj każdy obrodzi wszelkimi plonami. Ziemia nie poczuje motyki, winnica noża. Silny oracz wtedy wyprzęgnie woły z jarzma. Wełna przestanie się uczyć kłamstwa barw rozmaitych, Z Eklog Wergiliusza Same barany na łące będą przemiennie rozbłyskać To runem cudnie szkarłatnym, to szafranową żółtością. Bez farbiarza karmin odzieje pasione jagnięta. "Takie wieki, biegnijcie" - l#zyknęły swoim wrzecionom Parki w niewzruszonej mocy losów zgodne. Wejdź już - bo czas jest bliski - w swoje wielkie zaszczyty, Kochany szczepie bogów, wielki potomku Jowisza! Spójrz, jak się wszechświat kołysze ogromem niezmiemym. Ogarnij Spojrzeniem ziemie i morza, i niebo w górze bezdenne. Spójrz, jak się wszystko raduje wiekiem, który nadchodzi? O, gdyby mi wówczas, u lQesu dhigiego życia, pozostał Jakiś czas i dosyć natchnienia, bym głosił twe czyny, To w pieśni mnie nie pokona ani tracki Orfeusz, Ni Linus, choćby tamtego matka, a tego ojciec Wspierał: Orfeusza Kaliope, Linusa Apollo. Nawet Pan, gdy przed sądem Arkadii w zawody ze mną Stanie, powie i Pan, że przegrał przed sądem Arkadii. Zacznij, chłopczyku, matkę rozpoznawać uśzniechem: Ona wiele cierpiała przez dziesięć długich miesięcy. Zacznij! Do kogo rodzice nie uśmiechnęli się, tego Bóg nie zaszczyca stołem ani bogini łożem. 432  11) 21) 31) 41. l1 .1 .1 .1 .1 .1 rI.A.1.a  ODEJŚCIA I POWROTY Prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, czy wiersz Horacego (należący do zbioru jego Eposów jako utwór 16), zaczęty słowami: Drugie już pokolenie marnieje w wojnie domowej I Rzym się wali, własną pobity siłą jest odpowiedzią na 4 Eklogg, czy odwrotnie: Wergiliusz Eklogą replikuje drugiemu poecie. Wiersz Horacego wzywa Rzymian, w których nie zasnął rozum, by z obłąkanego miasta puścili się w żeglugę i popłynęli na zamorskie wyspy szczęśliwe. Najprawdopo- dobniej oba utwory powstały w roku 40 przed Chrystusem. Dążenia jednak tych ludzi były wtedy różne. Wergiliusz o wiele wcześniej zrobił to, co Horacy właśnie doradza. Uciekł z Rzymu, ale teraz do Rzymu wracał. Można by powiedzieć, że spotkali się, idąc w prze- ciwne strony. 434 Cierpkie wiersze Być może już się znali, przynajmniej od roku. Quintus Horatius Flaccus (65-8 przed Chr.) urodził się w mieście Wenuzji, na pogra- niczu Apulii i Lukanii, jako syn wyzwoleńca, niegdyś niewolnika Cierpkie wiersze należącego do gminy miejskiej, który zdołał się wykupić, a był prawdopodobnie w obu okresach życia poborcą (coactor), inkasują- cym pieniądze przy licytacjach. Rozumny i troskliwy ojciec, którego autor Pieśni będzie wspominał z czułością (o matce Horacego nic nie wiemy), zapewnił Kwintusowi staranne wykształcenie. Zawiózł syn- ka do Rzymu i umieścił w szkole niejakiego Orbiliusza. który nie szczędził rózgi (plagosus Orbilius, jak przeczytamy w jednym z Ho- racjańskich Listów, 2, 1, 70-71), ale też gorliwie edukował. Uczeń poznawał tu dawne piśmiennictwo łacińskie, a również zaczął czytać poezję grecką, która go zachwyciła. Nawet pisał wiersze po grecku, ale we śnie, jaki nawiedził go po północy, kiedy widzenia są prawdomówne, boski ojciec Rzymian, Kwirynus, tożsamy z wziętym do nieba Romulusem, powiedział mu, że próbować powiększyć rzeszę greckich poetów to jest coś takiego, jak nosić drwa do lasu. Zwierza się z tego Horacy w pierwszej księdze Sernzones (10, 31-35). W tym samym utworze przejawia żal i skruchę, że wcześniej (Sermones, 1, 4) wyraził się pogardliwie o dziele inicjatora owego gatunku literackiego. Chodzi tu o utwory zwane przez nas satyrami. W przechowanych manuskryptach obie księgi Horacjańskich satyr mają nagłówek: Sermones, Gawędy, w tekście zaś autor albo nadaje im to właśnie miano, albo nazywa je satyrami. Wyraz satura (później: satira) związany jest z przymiotni- kiem satur, "syty", i pierwotnie oznaczał potrawę przyrządzoną z wielu różnych plonów. Taka też była rzymska satyra, gawęda na rozmaite tematy. Może najbardziej znamienną jej cechą jest swobod- ne przemawianie w pierwszej osobie, opowiadanie o własnej drodze i napotykanych na niej zdarzeniach, nieraz śmiesznych, jak często śmieszne jest ludzkie życie. Inicjatorem, którego Horacy źle potraktował, był Lucyliusz. Wprawdzie Eniusz, już przez nas wspomniany, mianem Saturae określił stanowiące część jego poetyckiego dorobku cztery księgi mniejszych, nader rozmaitych utworów (nam znane, jak i inne jego dzieła, w strzępach), lecz nie były to satyry w późniejszym sensie tego wyrazu, ale tylko, można by rzec, "Rozmaitości". Dopiero Gaius Lucilius (nie znamy daty jego urodzenia; umarł w sędziwym wieku w roku 102 lub 101 przed Chr.) dał owemu gatunkowi początek. Był to italski arystokrata (matka Pompejusza była jego kuzynką), żyjący 435 ODEJŚCIA I POWROTY na skraju Kampanii i w Neapolu; może studiował w Atenach. Z licz- nych ksiąg jego satyrycznych gawęd, ujętych w heksametry i w inne miary, nie stroniących i od ostrych anegdot, i od filozofii, niewiele posiadamy, lecz i skąpe ułomki budzą żal nad tą utratą. Rzymianie uznawali zaczęty przez niego rodzaj literacki za ważny swój tytuł do chluby. Słynny retor z I wieku po Chrystusie, Kwinty- lian, w rozległym dziele pod tytułem Institutio oratoria, Kształcenie mówcy, powiada (10, l, 93): satura [...] tota nostra est - "satyra [...] cała jest nasza", co zapewne trzeba rozumieć jako stwierdzenie górowania Latynów nad innymi ludami w satyrze. Nie wydaje się możliwe, żeby rzymski eseista przypisywał temu gatunkowi genezę szczelnie rodzimą. Równie dobrze bowiem jak Horacy, nazywający (w Listach, 2, 2, 60) swoje satyry "gawędami na modłę Biona", Bionei sermones, Kwintylian przecież wiedział, ile satyra zawdzięcza Grekom, na przykład owemu właśnie słynnemu Bionowi Borysteni- cie ("Znad Dniepru"), który na przełomie IV i III wieku przed Chrystusem był filozofem n:e należącym do żadnej szkoły, kroczą- cym tylko śladami Diogenesa-"psa". Wędrował od miasta greckiego do miasta i wygłaszał za pieniądze odczyty, które też zapisywał; były to prozaiczne gawędy o doli ludzkiej. Rzymski inicjator zapewne znał Bionowe eseje. Ile zaś Lucyliu- szowi zawdzięczał Horacy, to sam sobie z czasem uświadomił. Autor Sermones do dwóch ich ksiąg, z których tylko publikację drugiej możemy dosyć ściśle datować (około roku 30 przed Chr.), doda w późniejszych latach dwie księgi pokrewnych im gatunkowo esejów poetyckich zwanych Listami, Epistulae. Horacy jest dla nas głównym wyrazicielem owego arcyrzymskiego nurtu i gatunku, który najczę- ściej nazywamy satyrą, lecz wenuzyjczyk miał w niej dwóch znako- mitych następców, których, wybiegając na chwilę w przód, wymienić tu wypada. Aulus Persius Flaccus (34-62 po Chr.), ze starego rodu etruskiego, zostawił małą książeczkę zawierającą kilkaset heksametrów, pehiych bogatej treści, bo rzeźbiących styl bezmiernie gęsty, trzeba też przyznać: trudny; jest to jeden z najtrudniejszych do czytania pisarzy łacińskich. Naczynie satyry Persjusz napełnił szyderstwem z manier, jakie mu wydały się zniewieściałe, i wzorami krzepkich obyczajów w duchu filozofii stoickiej, którą mu zaszczepił uwielbiany znistrz, Cierpkie wiersze Cornutus. O życiu zaś satyryka późniejszego wiemy niewiele ponad to, że pochodził z Akwinum w środkowej Italii, a urodził się pomię- dzy 50 a 65 rokiem po Chrystusie. Pierwsze jego satyry, jakie znamy, powstały w początkach II wieku. Egzystował w Rzymie jako biedak, zależny od bogatych patronów. Ale ów Decimus Iunius Iuvenalis potraflł zachować niepodległość ducha. Pod koniec życia przestał być nędzarzem, lecz sławy w swojej epoce nie zdobył. Opromieniła ona dzieło Juwenalisa dopiero w IV wieku po Chrystusie, gdy zwłaszcza dwaj znakomici pisarze łacińscy, Laktancjusz i Auzoniusz, wysoko go cenili i gdy starannie opublikowano pięć ksiąg jego satyr z ko- mentarzem. Od razu zasłynęły. Trzeźwy i cierpki obraz ludzkiego społeczeństwa, jaki się w nich roztacza, i przenikliwe orzeczenia #ak na przykład to, że bieda czyni człowieka śmiesznym) ściągnęły na siebie, jak można się domyślić, uwagę licznych ludzi w owej późnej już epoce. Dzięki temu tak wiele satyr Juwenalisa przetrwało do naszych czasów. Wróćmy jednak teraz do owej chwili, gdy uczeń Orbiliusza, Horacy, dostał we śnie reprymendę od boskiego ojca Kwirynusa i postanowił próbować pisać po łacinie, a nie po grecku. Ale studia greckie musiał oczywiście odbyć gruntownie. Po nauce w Rzymie pożeglował do Aten, nie bez pożytku, jak to wspomni w jednym z Listów (2, 2, 43#5): Dobre Ateny trochę mi wiedzy dorzuciły, Abym zapragnął odróżniać prostą linię od krzywej I poszukiwać prawdy w ogrodach Akademosa. Poszukiwał, aż nagle dopadła go w greckim mieście wieść, że Cezara zabito w senacie. Był rok 44 przed Chrystusem. Brutus, nie czując się bezpieczny w Italu, podążył do Aten. Zaczął uczęszczać na wykłady filozofów, lecz niebawem żarliwość republikańska mło- dych Rzymian w Grecji dodała mu odwagi. Ośmielił się werbować wojsko. Horacy przylgnął do Brutusa, otrzymując stanowisko oficera, tribunus militum. Z klęski pod Filippi w Macedonii w roku 42 uciekł z życiem. Wrócił do Italu, a tu - jak podaje Caius Suetonius Tranquillus (ok. 70-160 po Chr.), biograf cesarzy, a zarazem autor krótkiej i nie w pehii zachowanej Vita Horati - udzielono mu amne- 436 437 ODEJŚCIA I POWROTY stii. Lecz znalazł się w pustce. Ojciec, jak się zdaje, umarł podczas jego pobytu w Grecji. Całą po ojcu schedę skonfiskowano Horace- mu, oddając ją zapewne jakimś weteranom armii spadkobierców Cezara. Zarabiał więc na życie jako scriba quaestorius, sekretarz kwestora, urzędnika skarbowego. Właśnie wtedy, w wolnych chwilach, pisał nakazane sobie wyższą mocą wiersze łacińskie. Były to Epodoi, Epody, wzorowane na miarach Archilocha utwory liryczne, w których po wierszu dłuższym przemiennie następował krótszy, niekiedy nieznacznie krótszy, jak w Biesiadzie po klęsce (według nadanego przez nas tytułu), gdzie w oryginale przeplata się z epickim heksametrem tak zwany wiersz jamboelegijny. Epod ten oznaczony jest w zbiorze cyfrą 13, lecz najprawdopodobniej powstał niedługo po bitwie pod Filippi, byłby więc ze wszystkich najwcześniejszy. Drugi rodzaj wierszy łacińskich, jakie wenuzyjczyk w owych latach pisał, to były satyry. Podróż do Brundizjum Sekretarzem kwestora nie był Horacy bardzo długo. Dwaj jego koledzy, trochę od niego starsi, Wergiliusz i znany nam tylko z paru małych fragmentów, lecz w starożytności wysoko ceniony poeta epicki i tragik, Lucius Varius Rufus, którzy należeli już do kręgu pisarzy skupiających się wokół Mecenasa. w roku 39 albo 38 przed Chrystusem przedstawili młodego satyryka swojemu patronowi. Ten jednak rozmawiał z nim krótko, choć uprzejmie. I tyle było spotka- nia. Przez dziewięć miesięcy dumny biedak nie narzucał się możne- mu. Ale w roku 38 Mecenas przypomniał sobie o nim, zaprosił Horacego i od razu zaliczył go do grona najbliższych przyjaciół. Wszystko sam poeta w jednej z Satyr (1, 6, 49-65) opisał. Była to dla niego, jak można sądzić, po cierpkiej dzielności Biesiady po klęsce i po desperacji wyrażonej w Epodzie 16, ważna przemiana życia, chociaż nie taki powrót duchowy do Rzymu, jakiego się domyślamy w ówczesnych dziejach Wergiliusza. Warto tu choć na chwilę ogarnąć patrona uważnym spojrzeniem. Gaius Cilnius Maecenas (urodził się między rokiem 73 a 63, umarł w roku 8 przed Chr.) wywodził się ze starej arystokracji etruskiej, Podróż do Brundizjum prawdopodobnie z Arrentium (dziś Arezzo). Główny doradca Okta- wiana, a często też jego przedstawiciel dyplomatyczny, stał u jego boku w bitwie pod Filippi, potem zaś w jego imieniu wynegocjował z Antoniuszem pierwszą ugodę w roku 40 w Brundizjum, a po trzech latach drugą ugodę, tak zwany pakt w Tarencie. Właśnie w celu odbywania rozmów mających przygotować drugą ugodę Mecenas wiosną roku 37 przed Chrystusem podróżował z okolic Rzymu do Brundizjum w Kalabrii nad Morzem Adriatyckim. Zachęcił do wy- cieczki również swojego nowego przyjaciela, Horacego - naprawdę przyjaciela (w testamencie dostojnika znajdą się słowa zwrócone do Oktawiana, wówczas już panującego Augusta: Horati Flacci ut mei esto memor - "O Horacjuszu Flakku pamiętaj tak, jak o mnie"). Horacy opisał podróż tę w zabawnej 5 Satyrze księgi pierwszej, mając oczy otwarte na wszystko, co się nadarzało po drodze, lecz nie poświęcając wówczas ani krzty uwagi polityce (w.1-6): Gdy wyszedłem z Rzymu, Arycja przyjęła mnie w skromną Gościnę. Towarzyszem był retor Hełiodor, z Greków Najuczeńszy. Stąd zmierzamy do Forum Appi, Zatłoczonego majtkami i hołotą karczmarzy. Drogę, dla wyżej podkasanych jednodniową, Podzieliliśmy. Via Appia mniej męczy leniwych. W Forum Appi, miasteczku nad kanałem przecinającym Bagna Pomptyńskie, z powodu okropnej wody boli go brzuch. Trzeba bez obiadu wsiąść na barkę. W zapadającym zmroku Horacy słyszy kłótnie majtków i pachołków. "Przybijajże tutaj!". "Co, zabierasz aż trzystu?". Komary, błotne żaby, a do tego piosenki holowników nie dają spać. Już zaczyna świtać, a nagle okazuje się, że barka wcale nie rusza. Gdzie holownik? Spił się i usnął. Dopiero jakiś krzepki podróżny wygrzmocił go i obudził. Przybili do brzegu o godzinie czwartej, quarta hora, co na wiosnę odpowiadało naszej godzinie dziesiątej rano. Horacy i Heliodor obmyli ręce i twarze w rzeźwym zdroju bogini Feronii i powędrowali trzy mile do zbudowanego na zboczu jaśniejących skał wapiennych starego miasta, zwanego nie- gdyś Anksur, a potem Tarracina, dziś Terracina, nad Morzem Tyrreń- skim. Będą teraz nadchodzić inni (w. 27-49): 438 439 ODEJŚCIA I POWROTY Miał tu przybyć Mecenas najlepszy, a z nim Kokcejus, Wyprawieni jako posłowie w doniosłych sprawach. Oni potrafią godzić poróżnionych przyjaciół. Właśnie, chorując na zapalenie oczu, wcieram Czarną maść, a pojawia się Mecenas, Kokcejus, A także Fontejus Kapito, nieskazitelnie wytworny, Bardziej zaś niż ktokolwiek Antoniuszowi oddany. Bez żalu żegnamy Fundi, przez Aufidiusza Luskusa Pretora rządzone, śmiejąc się z ghzpiego skryby, Z togi z szeroką obszewką i z żaru kadzielnicy. Znużeni odpoczywamy w mieście Marmurrów, gdzie daje Mieszkanie Murena podróżnym, a Kapito nas karmi. I nowy wstaje dzień, najmilszy, bo w Sinuessie Spotykają się z nami Plotius, Wariusz, Wergiliusz. Czystszych od nich dusz nigdy nie nosiła Ziemia ni takich, do których bardziej bym się przywiązał. Jakie to były uściski, jaka radość! Roztropny Będąc, niczego nie zrównam z kochanym przyjacielem. Tuż przy moście Kampańskim mała willa użycza Dachu, a drewno i sól dają publiczni dostawcy. Następnie stajemy w Kapui, gdzie z mułów zdejmuje sięjuki. Mecenas idzie grać w piłkę, a spać ja i Wergiliusz. Piłka nie służy tym, co na oczy i brzuch chorują. Sinuessa to było ostatnie miasto w Lacjum, już na granicy Kam- panii. Most nad rzeką Savo (dziś Savone) otwierał drogę z Sinuessy ku kampańskiej Kapui, gdzie ugościła podróżników bogata willa Kokcejusa. Zabawił ich niemało turniej wyzwisk między błaznem Mecenasa, Sarmentusem, a błaznem z karczem pobliskiego Kau- dium, Messiusem Cicinusem, wypominającymi sobie albo koński wygląd, albo blizny na twarzy. Zostawmy już to jednak, chociaż rzymskie grono będzie jeszcze daleko wędrować przez południową Italię do momentu, który autor zanotuje (w. 104): "Brundizjum dh>giej drogi jest końcem i karty". Trzeba jeszcze raz spojrzeć na Mecenasa. Kto wie, czy o tym człowieku, który w powstawaniu największego piśmiennictwa rzym- skiego odegrał tak wielką rolę, nie powiedzą nam czegoś ważnego Podróż do Brundizjum jego pisma, nie, raczej małe ich okruchy. Znamy tytuły i urwane zdania z jego esejów, jak Prometeusz, Do Oktawu (siostry Oktawia- na, małżonki Marka Antoniusza, która przyczyniła się do pojednania obu polityków w roku 37 przed Chr.), Uczta, na której przemawiali jego przyjaciele, Wergiliusz, Horacy i Marcus Valerius Messala Corvinus, wielce uczony retor i przywódca wojskowy, zwolennik najpierw Antoniusza, a potem Oktawiana, lecz na niezależnej stopie. Z wierszy, jakie Mecenas pisał, odzywają się do nas niedługie strofy, cytowane przez innych autorów i komentatorów, jak te dwa fragmen- ty, zwrócone do Horacego (w pierwszym mówi się o pilniku tynij- skim, z Bitynii, gdzie żyło plemię Tynów): Ani błyszczących, mój kochany Flakku, Nie chcę szmaragdów, ani roziskrzonych Berylów, ni przejasnych pereł, ani Polerowanych tynijskim pilnikiem Pierścieni, ani ozdób jaspisowych. Gdybym cię bardziej niż własne wnętrzności Nie kochał, mógłbyś mię uznać, Horacy, Za przyjaciela oschlejszego niż [...] Podobnie jak to było w rozdartej przez czas odzie Safo o córeczce Kleis, nie wiemy niż co, bo w manuskrypcie Vita Horati Swetoniu- sza, który nam przechował ów drugi fragment, pada tu niezrozumiały wyraz ninnio. Mamy też taki strzęp, który chętnie nazwałbym Ucztą epikurejską ze względu na znane upodobanie uczniów ateńskiego mistrza do niewystawnego życia: Oto wnoszą półmiski dymiące gorącym orkiszem. I taki, o przywiązaniu do życia, który Seneka, surowy stoik, w Listach do Lucyliusza (101,10) przytoczył ze wstrętem, określając to jako turpissimum votum, "życzenie najobrzydliwsze": I rękę mi okalecz, I nogę wytcąć z biodra, 440 441 ODEJŚCIA I POWROTY Na grzbiecie garb mi połóż I rozchwiej wszystkie zęby: Póki życie trwa, dobrze jest. To mi zachowaj, Choćbym był wbity na pal. Zbyt pochopne to potępienie, mistrzu stoicki. Groza była dookoła. Zresztą i ty, w swoich późniejszych czasach, u kresu zaznałeś jej. Kto wie, czy Wergiliusz, Horacy i inni nie cenili gorzkiego i spokoj- nego polityka za to, że z nim, zwłaszcza na biesiadzie, było tak, jakby i przy pucharach wdychał dym miast palonych gdzieś o tysiące stadiów stąd i kurz walących się murów? Może słowa naszego ludzkiego języka przenueniały się w rozmowach z tym człowiekiem. To już nie były słowa do wtóru fletu. Spadały na ziemię jak skamieniałe ptaki. Sam też zacytowałeś, mistrzu Seneko, w innym miejscu Listów do Lucyliusza (92, 35), tym razem z aprobatą, i dla stylu, i dla myśli, w której doczytałeś się lekceważenia pochowku, linijkę Mecenasa: Nie dbam o grób; przyroda grzebie porzuconych. A tu może chodziło nie o lekceważenie, lecz o coś innego. Może on ciągle widział i pobojowisko, i tych, którzy tam leżą. Chyba pamię- tasz, mistrzu, jak o nich mówi Homer: "o wiele milsi sępom niż własnym żonom". Przed chwilą czytaliśmy, z jaką radością Horacy, a niewątpliwie i Mecenas powitali Wergiliusza w Sinuessie. Czy to, że autor Eklog przyłączył się do owej politycznej, lecz nie dla wszystkich takiej, wycieczki dopiero na skraju Kampanii, świadczy, że on wtedy w Kampanii właśnie, a nie w Rzymie mieszkał? Chyba tak. Pewnie i w późniejszych latach w Rzymie tylko bywał. Tacyt w Dialogu o mówcach (13) zapisze wspomnienie zarówno o odosobnieniu Wer- giliusza, jak i o jego sławie w Rzymie. Historyk woli to od losu retorów: "Choćby zapasy niebezpieczne wynosiły ich do konsulatów, mnie najbardziej podoba się wolne od udręki i spokojne Wergiliusza odosobnienie, w którym jednak nie brakowało mu ani życzliwości Augusta, ani wziętości u ludu rzymskiego. Świadectwem są listy Podróż do Brundizjum Augusta, a potwierdził to sam też ów lud, kiedy, usłyszawszy w tea- trze Wergiliuszowe wiersze, cały powstał i obecnego przypadkiem na przedstawieniu poetę uczcił jak Augusta". Skoro Oktawian nazywany jest swoim najdostojniejszym, sakralnym mianem, rzecz mogła się zdarzyć najwcześniej w roku 27 przed Chrystusem, kiedy 16 stycznia (wedhzg naszego kalendarza) senat przyznał władcy imperium tytuł Augustus. Owe zaś wiersze przedstawione w teatrze to musiały być któreś z Eklog, jedyne utwory dialogowane. Wydał je, jak już mówiliśmy, w roku 37 przed Chrystusem. Niedhzgo zaś po podróży brundizyjskiej, w roku 36, rozpoczął pracę nad poematem, który miał wykuwać i szlifować przez siedem lat, do roku 29, poznając smak przemieniania siebie w słowa. Zarazem zaś był to dar dla Mecenasa, któremu dedykował owe Georgiki, i dla samego Oktawiana, a nade wszystko, niezależnie od tego, gdzie Wergiliusz na tej ziemi mieszkał na stałe, znak jego powracania (zaczętego 4 Eklogą) do Rzymu, do ludzkiej historii, powracania drogą wyższą od tej, którą niegdyś od Rzymu i od mozołu dziejów uciekał. Jak podaje vita Vergili Donatusa, w roku 29 Oktawianowi, który właśnie wrócił do Italu po zwycięstwach na Wschodzie, w jego willi w Atelli w Kampanii Wergiliusz czytał ten poemat. Georgiki, czyli Poemat o rolnictwie, to utwór dydaktyczny, odda- ny pod patronat Hezjodowi jako autorowi rolniczego kalendarza, Prac i dni. Zawiera cztery księgi. Pierwsza poucza o uprawie zboża i oznakach zmian pogody, druga o pielęgnowaniu drzew, zwłaszcza oliwki i winorośli, trzecia o hodowli bydła. Czwarta księga poświę- cona jest wielkiej miłości Greków i Rzymian, pszczołom. O tym, że poemat, jak i Eklogi, powstawał głównie w Kampanii, w strefle Partenope, mówi się expressis verbis w zakończeniu księgi czwartej (w. 559-566), po wielkim, wieńczącym utwór epizodzie Orfeusza i Eurydike, który w całości przytoczyłem w Mitologii (epikę Wergi- liańską, także tę dydaktyczną, jak i Lukrecjuszową, i później epikę Owidiuszowych Przemian, transponuję z heksametru na nasz epicki jedenastozgłoskowiec i trzynastozgłoskowiec). Takie ja w trosce o łany i stada, I drzewa wiersze pisałem, gdy wieIki Cezar grzmi wojną nad głębokim nurtem 442 443 ODEJŚCIA I POWROTY Eufratu, prawa nadaje, zwycięzca, Narodom chętnym i ku niebu zmierza. Mnie, Wergiliusza, wtedy Partenope Słodka żywiła w niechlubnym spoczynku, Gdy się bawiłem pieśniami pasterzy I opiewałem śmiałego młodością Ciebie, Tytyrze, pod cienistym bukiem. Miara horacjańska Horacy zaś przyjaźni z Mecenasem dotyka w wielu utworach, niekiedy en passant, śmiesznie, a zarazem poważnie, jak to dzieje się na przykład w 9 Satyrze księgi pierwszej, która prowadzi nas tak żywo po via Sacra, najstarszej ulicy Rzymu, idącej północnym podnóżem Palatynu do Forum Romanum i na Kapitol. Była to ulica i handlowa, bo część jej obrzeżały sklepy, i wielce uroczysta, albo- wiem w porach świąt kroczyły nią procesje do przybytków bogów na Forum. Tu dopada poetę nudziarz. Nie wiemy, kim był Bolanus (imię to znamy także z korespondencji Cycerona), któremu Horacy zazdro- ści gwałtownego usposobienia: on nie potrafi prędko się od gaduły uwolnić; nerwową medytację, że natręt ma tylko jego sposobnego do zamęczania, Horacy (jak na to zwrócił uwagę już antyczny komenta- tor) snuje, rzecz jasna, w myśli. A prześladowca niebawem ujawnia, o co mu naprawdę chodzi. Pyta: Maecenas quomodo tecum ? - "Jak z tobą Mecenas?". O, chciałby się do tego kręgu dostać. Co się tyczy przyjaźni z Wergiliuszem, czule przejawia się ona w trzecim utworze pierwszej księgi Pieśni. Druha odpływającego do Grecji Horacy powierza opiece życzliwych bóstw: Wenus, Diosku- rów i Eola, który oby spętał wszystkie wiatry oprócz jednego tylko Japyga, wiejącego od Apulii, pomocnego tym, którzy żeglują z Italii na wschód. Zresztą nie sama czułość tu jest, ale i zamyślenie nad zuchwałością, jak mniema autor, ludzkiego przeprawiania się przez morza. Kiedy próbujemy interpretować odę, onieśmiela nas zagadka chronologiczna. Trzy księgi Pieśni poeta opublikował najprawdopo- dobniej w roku 23 przed Chrystusem. Inne zaś świadectwa antyczne mówią tylko o jednej podróży Wergiliusza do Grecji, tej w roku 19 Miara horacjańska przed Chrystusem, o której opowiemy. A co z ową podróżą z ody? Jest nawet taka hipoteza, iż chodzi tu o innego Wergiliusza, innego przyjaciela Horacego. Ale skąd by się wziął? Należy chyba uznać, że albo oda opiewa podróż tylko przewidywaną, wymarzoną przez tamtego poetę, niedoszłą wówczas, z jakiejś przyczyny, do wypełnie- nia, albo Wergiliusz odwiedził Grecję, chyba po raz pierwszy w ży- ciu, już przed rokiem 23, może nawet o wiele wcześniej, czego nie zauważyli biografowie antyczni, a co mogłyby potwierdzać frazy w Georgikach (3,10-15) mówiące o zaproszeniu, "przy powrocie do ojczyzny" (adpatriam rediens), Muz ze szczytu beockiego Helikonu nad cicho wijący się wśród wiotkich trzcin Mincjusz pod Mantuą. Może jednak "powrót do ojczyzny" jest tu metaforą? Jakkolwiek to było, wchodzimy oto w krąg Horacjańskich Pieśni, Carmina. My dziś nazywamy je z grecka (odai) odami, co ma uzasadnienie w tym, że w zakończeniu trójksięgu (3, 30, 13-14) powiada się o sprowadzeniu "eolskiej [to znaczy: wypiastowanej przez Alkajosa i Safo] pieśni do rytmów italskich" - Aeolium carmen ad Italos modos. Pieśni powstawały później od pierwszych epodów i satyr. Najwcześniejsza, jaką możemy datować, to 1, 37, napisana po zgonie Kleopatry w roku 30 przed Chrystusem. Niektóre inne jednak w trójksięgu mogą być wcześniejsze. Nie wiemy dokładnie, kiedy nadszedł moment, w którym dorosły już i doświadczony uczeń Orbi- liusza przypomniał sobie dziecinne marzenie, żeby iść śladami poetów greckich, domyślamy się: zarówno dawnych, tych z Lesbos, jak i nowszych, podziwianych w zakątkach niespokojnego Rzymu pisarzy aleksandryjskich, których półmilczącą, szorstką i kuszącą poezję znamy najlepiej z Antologii Palatyriskiej. A uczeń ten zarazem pamiętał o upomnieniu usłyszanym we śnie od boskiego Kwirynusa. I postanowił zmagać się ze sztuką helleńską tu, po łacinie. Tego poetę widzę nie w wyobraźni, lecz w płaskorzeźbie, która stanowi ozdobę Muzeum Sztuk Pięknych w Bostonie. Jest to mały odłamek, wysokości około trzydziestu centymetrów, szerokości dwu- dziestu kilku centymetrów, w niejednym miejscu uszkodzony. Z pra- wej strony dostrzega się drzewo oplecione winoroślą, pod nim na łożu okrytym drapetią spoczywa mężczyzna wsparty lewym ramie- niem o poduszkę. W lewej ręce trzyma ozdobny puchar dwuuszny, przez przegub ma przewieszoną kunsztowną błyskotkę, jakby kółka 444 445 ODEJŚCIA I POWROTY nanizane na łańcuszek. Ubrany jest w tunikę, na niej płaszcz okrywa jego lewy bok i ramię. Mężczyzna zwrócony jest twarzą w lewą stronę, wpatruje się w coś, co "nieprzeliczony lat ciąg, ucieczka czasu" oderwały od płaskorzeźby. Styl dzieła wskazuje, zdaniem badaczy chronologu sztuki, na ostatnie lata republiki rzymskiej albo wczesny okres Augustowski. Rysy twarzy, jak i łysina powiększająca czoło zgadzają się z wizerunkami Horacego na medalionach i kost- kach do gry, pochodzącymi dopiero z IV wieku po Chrystusie, ale wzorowanymi, jak można mniemać, na podobiznach dawniejszych. Kiedy muzeum bostońskie nabyło, w roku 1900, i ukazało światu ów kamienny okruch, rozeszła się pogłoska: to Horacy! Taki jak w Odzie 38 z księgi pierwszej: ...Mirt dobrze przystoi I tobie słudze, i mnie pijącemu Pod winoroślą. To musiało być w Sabinum, gdzie najchętniej mieszkał, może od roku 31 przed Chrystusem. Mecenas marzył o tym, żeby poeta został jego osobistym sekretarzem. Tego samego pragnął Oktawian, który we fragmencie listu przytoczonego w Swetoniuszowej Vita Horati skarży się żartobliwie, że nie znalazł wzmianki o sobie w Horacju- szowych Sermones, jakie właśnie przeczytał: "Wiedz, iż gniewam się, że w większości pism tego rodzaju nie rozmawiasz głównie ze mną. Czy obawiasz się, że u potomnych mogłoby ci to przynieść ujmę, gdyby odnieśli wrażenie, iż łączyła nas zażyłość?". Kto wie czy Swetoniusz nie domyśla się trafnie, że właśnie odpowiedzią na taką wymówkę są słowa zaczynające jeden z Listów (2,1): Gdy tyle tak wielkich dźwigasz sam obowiązków, italską Rzecz chronisz orężem, zdobisz obyczajami, Ustawami naprawiasz, publicznemu szkodziłbym dobru, Jeślibym czas ci mitrężył długą gawędą, Cezarze. Sekretarzem nie chciał być ani Mecenasa, ani Oktawiana. Kiedy w roku 33 przed Chrystusem dostał, być może jako rekompensatę za utracony dobytek po ojcu, niewielką posiadłość ziemską wśród Gór Miara horacjańska Sabińskich, niedaleko od Tiburu (dziś Tivoli), niczego już, jak powiada (Satyry, 2, 6,1-4), nie pragnął. To było w modlitwach: kawałek pola nie tak wielki, W nim ogród i blisko domu zdrój ciągle płynący, A nad tym trochę lasu. Ale obficiej i lepiej Dali bogowie. Dobrze jest. Nie proszę o więcej. Można tam i dziś powędrować, jadąc do Horacjańskiego kawałka pola samochodem z Rzymu. Trudniej się wędrowało, kiedy trzeba było tłuc się wozem, który mozolnie nieraz się przeciskał obok pędzonych przez pasterzy stad bydła, wzniecających racicami tumany kurzu. Dziś mała na brzegu szosy tabliczka z napisem: Villa d'Orazio zatrzymuje niewielu przejeżdżających tędy turystów. Idzie się od szosy w bok, ścieżką wspinającą się na niskie wzgórze, na zieloną łąkę. Na tej łące jest willa Horacego, z której trwają zarysy wszyst- kich pokoi, wysokie na kilkanaście, niekiedy kilkadziesiąt centyme- trów. Posadzki tu i ówdzie się zachowały, ozdobione skromnymi mozaikami. Tu się odbywały wiejskie uczty, o których opowiada przywołana przed chwilą Satyra (w. 65-76): O noce, boskie biesiady, kiedy z moimi ludźmi Przed Larem własnego domu żywię się i zaczepnych Domowników karmię daniami po ofierze dla bogów. Jak zapragnie ktokolwiek z nich, rozmaite wychyla puchary, Wolny od obłąkanych przepisów, czy dzielnie chwyta Tęgie kubki, czy małymi skrapia się weselej. Wtedy Rozmowa zawiązuje się, lecz nie o cudzych willach i domach Ani nie o tym, czy Lepos tańczy źle czy nieźle. Raczej Co bliżej nas dotyczy i czego byłoby źle nie wiedzieć, To roztrząsamy: czy ludzi uszczęśliwia bogactwo czy męstwo? Co do przyjaźni ciągnie nas, interes czy prawość? Na czym polega dobro i co jest dobrem najwyższym? I tu, w Sabinum, powstały liczne Horacjańskie ody. Zbliżając się do nich, zawsze myślę o tajemnicy czasu. Tak pojmowanej, jak się ją interpretuje w dzisiejszych rozprawach filozoficznych? O, nie! Całe furgony tych rozpraw oddałbym za dwa, trzy wersety z Ksiggi Ekle#jasty (cytuję tym razem Biblię Gdańską): "Pierwej niż się 446 447 ODEJŚCIA I POWROTY przerwie sznur srebrny i niż się stłucze czasza złota, a rozsypie się wiadro nad zdrojem, a skruszy się koło nad studnią"... Albo za dwie, trzy linijki łacińskie, nawet za trzy słowa, te słowa z Propercjusza, za ich rytm: ignibus ista dabis - "płomieniom oddasz to". Albo za ten pochód, za ten stuk kroków czasu w przywołanym przed chwilą wierszu Horacego: innumerabilis annorum series etfuga temporum... Jeżeli kiedykolwiek czuję, że naprawdę dotykam twardej przemocy czasu, dotykam w taki sposób, że się z nią zmagam, że ją chwytam w rękę, że ją uginam - to na przykład wtedy, gdy wewnętrzny rytm fraz łacińskich zaczyna na nowo łomotać, jak krew, w mojej już własnej mowie albo gdy jak łuna olśniewa mnie zrozumienie: gdy myślę, że pojąłem, co naprawdę w tych wersach jest powiedziane. Ofons Bandusiae, splendidior vitro - to nie znaczy: "O Banduzjo!". To w mojej mowie ma dźwięczeć: "Ach, ty Banduzjo, niźli szkło przejrzystsza"... Nagle usłyszałem ten głos, tę muzykę, a ona zawsze była w tej Horacjańskiej odzie, ona trwa, jak twarz pięknej Renee w zapadłym w przeszłość Paryżu na fotografii Jacques-Henri Larti- gue'a. Właśnie do Banduzji, źródła tak nazwanego pono przez samego poetę, który miałby przenieść to miano ze swojej rodzinnej Wenuzji, z bijącego przy niej fons Bandusinus, warto z willi pójść przez gęsto rozrośnięte krzewy i zielska. Doskonale czysta sączy się w bujnej zieleni woda z Banduzji, jednego z najsłynniejszych źródeł na świe- cie, chociaż jest zupeinie podobne do tysięcy innych. Może nam zaświtać nad nim taka myśl, jaka nie nad każdą wodą ludzi nawiedza. Oto przez dwa tysiące lat przetoczyło się przez świat tyle zdarzeń wielkich i osobliwych. Władcy rządzili i wojowali. Powstawały mia- sta. Ginęły miasta. Z północy nadeszły nowe ludy. Odoaker pokonał Romulusa Augustulusa, Teodoryk pokonał Odoakra. Święty Bene- dykt założył swój klasztor. Wędrowały i walczyły coraz to nowe plemiona. Mijało średniowiecze, rozpalała się powoli zorza renesan- su. Płonął wielki duch Savonaroli. Michał Anioł kuł w marmurze. Nadeszła epoka nowożytna, nadejdą czasy, jakich jeszcze nie znamy. A czysta w zieleni woda przez wszystkie wieki tak samo płynęła i płynie. Czy to Sabinum, czy Czarnolas? - pytałem siebie w duchu. W XVI wieku Jan Kochanowski swojego najwyżej cenionego mi- Miara horacjańska strza naśladował i w wyborze wiejskiego zacisza (chciałoby się rzec: nieruchomej pory), i w ciągłym poszukiwaniu trafnych słów. Czuły będąc także w wiązaniu słów i przezomy, Rzecz swoją powiesz świetnie, jeśli przemyślne połączenie Wyraz znany zrobi czymś nowym. Jest to jedna z pisarskich rad (w. 46#8) w słynnym Horacjańskim Liście do Pizonów, niekiedy zaliczanym do drugiej księgi Listów, częściej jednak uważanym za utwór osobny, przerastający tamten zbiór. Pizonowie, ojciec i dwaj synowie, to ludzie wywodzący się z tego samego rodu Kalpurniuszów, do którego należał Lucius Calpurnius Piso Caesoninus, patron i przyjaciel Filodema, lecz nie znani nam, tropieni przez badaczy tylko spornymi domysłami. Komu poeta udziela rad? Pizonom? Jakimś kolegom pisarzom? Czy same- mu sobie w medytacji nad sztuką? Udziela ich także, jak się to miało okazać, nam. List do Pizonów od Kwintyliana (Kształcenie mówcy, 8, 3, 60) nazywa się w Europie księgą O sztuce poetyckiej, De arte poetica, będąc jednym z trzech wielkich antycznych wykładów owej sztuki, pomiędzy Poetyką Ary- stotelesa i esejem Pseudo-Longinosa O wzniosłości. Wolnym, jak i owe dwa, od pedanterii, lecz częściej niż one zadziwiającym, na pozór kapryśnym, w rzeczy skupionym na tym, co autor koniecznie chce powiedzieć. Jeszcze niech tu odezwie się cytat (99-105): Nie dosyć, by poematy były piękne. Niech będą Słodkie i, dokąd zechcą, niech wiodą ducha sh#chacza. Twarze ludzkie, jak śmieją się z roześmianymi, Tak z płaczącymi płaczą. Jeśli chcesz, bym płakał, niech ciebie Najpierw boli. Wtedy, Telefie albo Peleusie, Twoja niedola mnie dotknie. Gdy źle wygłosisz rolę, Usnę lub się pośmieję. Frazy poetyckie, czy to czytane, czy słuchane w teatrze, mają być "słodkie", dulcia. Pada tu łaciński przymiotnik dulcis, w epoce klasycznej wymawiany dulkis, a więc dźwiękowo bliski greckiemu glykys. Jak Grecy nie przyjmują piękna bez elementu słodyczy, tak jeden z poetów rzymskich, urzeczonych jak tamci miodem i pszczo- 448 449 ODEJŚCIA I POWROTY łami, i słodką wonią (jak szczególnie drogi Wergiliuszowi zapach tymianku, Eneida, 1, 436), również zdolność do wzruszania nazywa " słodyczą". Często słyszymy ten wyraz w językach wywodzących się z łaciny. Hrabiego Rolanda, umierającego pod sosną, na wzgórzu, które góruje nad pobojowiskiem bohaterskiej i przegranej bitwy, nawiedza wspomnienie "słodkiej Francji", de dulce France. We Włoszech pogodny dzień nadal nazywają giorno dolce. Nie udało się uczonym znaleźć pewnej odpowiedzi na pytanie, kiedy powstał ten poetycki traktat. Jeśli jednak poważnie potraktuje- my deklarację autora, że naucza reguł poetyki "nic sam nie pisząc", nil scribens ipse (w. 306), może należałoby umieścić esej w jednym z kilku lat po 23 przed Chrystusem, kiedy Horacy, wydawszy trójksiąg Pieśni, mniemał, że jest to zamknięcie jego najważniejszej poezji. Zdaje się, że nie pisał wówczas nowych ód. Pisał Listy. Wymieniliśmy już je jako utwory pokrewne przynajmniej niektórym Satyrom. Ale zamyśleniu nad życiem dają Listy przewagę nad obrazami życia. Pierwszą księgę owych Epistulae, z której wyjmujemy krótki List 4, adresowany do młodszego kolegi, Tibulla, Horacy opubliko- wał najprawdopodobniej w roku 20 przed Chrystusem. Druga księga zawiera (poza dołączaną do niej niekiedy Sztuk# poetycką) dwa powstałe w następnym dziesięcioleciu dosyć długie utwory o litera- turze. List 1, zwrócony do samego Augusta, jest, jak już wspomnia- łem, chyba odpowiedzią na jego żartobliwą wymówkę, że poeta go ignoruje. A zarazem, można by pomyśleć, jest komentarzem do nakazu usłyszanego przez Horacego jeszcze w chłopięctwie od Kwi- rynusa. Tak, poeci rzymscy powinni pisać po łacinie, ale w tym pisaniu niech idą śladami poezji greckiej, albowiem (w. 156-157) "Grecja pokonana dzikiego pokonała zwycięzcę i wieśniaczemu La- cjum przyniosła kunszty". W Liście 2 Horacy wyjaśnia młodemu miłośnikowi poezji, którym był lulius Florus z orszaku Tyberiusza, późniejszego cesarza, pasierba Augusta, dlaczego już nie pisze wierszy lirycznych. Myśli jego zajmuje filozofia, od której oczekuje zapewnienia duchowi spokoju, rzeczy nie danej człowiekowi, lecz zadanej. A jednak miał wrócić jeszcze do miary lirycznej. Aby to dobrze zrozumieć, trzeba sobie uświadomić, jak wiele się w owych biegną- Miara horacjańska cych latach działo, o czym on nie mógł nie słyszeć, choćby nie wiem jak był pogrążony w swoim zaciszu sabińskim. To wszystko będzie jeszcze ważniejsze dla Wergiliusza, ale ponieważ ku temu drugiemu autorowi niebawem zwrócimy znowu wzrok, warto owe rzymskie wydarzenia rozwinąć już teraz. W roku 29 przed Chrystusem Okta- wian, wróciwszy ze Wschodu jako zwycięzca, odbył trzy triumfy: dalmacki (pokonał był Dalmatów w roku 34), akcyjski (na cześć bitwy pod Akcjum u wybrzeża Epiru w roku 31, gdy rozbił flotę Antoniusza i Kleopatry) i aleksandryjski (wkroczył do Aleksandru i zrobił Egipt prowincją rzymską w roku 30). Zamknięto wówczas w Rzymie wrota świątyni Janusa, co było znakiem nastania ery pokoju. W roku 27 senat, jak już o tym mówiliśmy, przyznał władcy tytuł Augustus. Pokój panował w Italu i w wielu prowincjach, lecz w roku 25 August wyprawił się zwycię- sko do Hiszpanii. Potem rok za rokiem, pomimo ciężkiej choroby, jaka naznaczyła mu lata 25 i 23, umacniał orężnie i dyplomatycznie związek prowincji zachodnich i wschodnich z Rzymem. W roku 20 odzyskał od rządu państwa partyjskiego, potęgi ówczesnego Wscho- du, znaki rzymskich legionów, utracone przez Krassusa w ciężkiej klęsce pod Karrami w roku 53 i przez Antoniusza w roku 35. Ogromne już imperium rzymskie, gdzie w licznych, coraz liczniej- szych miejscach rolnicy, szewcy, sklepikarze, stolarze niespodziewa- nie zaczęli oddychać w pokoju (nawet niezależnie od tego, co się działo na Palatynie), August usiłował pokrzepić prawami mającymi uzdrawiać obyczaje. W roku 17 przed Chrystusem odbywały się w Rzymie przez trzy doby, nocą i dniem, uroczystości jubileuszowe, ludi saeculares, wyznaczone przez interpretatorów przepowiedni sybillińskich; pierw- sze takie "święta wiekowe" obchodzono w Rzymie w roku 249, drugie w roku 146 przed Chrystusem. Modlitwy, ofiary, procesje, igrzyska miały być żegnaniem dawnego wieku i witaniem nowego, w nadziei ludzi: lepszego. W trzecim dniu owego święta, rozjarzone- go w porze naszego czerwca, chór, jaki stanowiło dwudziestu sied- miu z najpierwszych domów młodzieńców, których rodzice jeszcze żyli, i tyleż dziewcząt, w świątyni Apollina na Palatynie odśpiewał Pieśń na powitanie nowego wieku, Carmen Saeculare. Poświadcza to wykuta w marmurze inskrypcja, podając też, kto ułożył ów hymn: 450 451 ODEJŚCIA I POWROTY carmen composuit Q. Horatius Flaccu kich składa hołd Apollinowi i Dianie i sławieństwo dla Augustowych reform. czuwała nad matkami. Oby Parki d dodały promienną przyszłość. Oto wn (w. 57-60): s. Dziewiętnaście strof safic- prosi boskie potęgi o błogo- Oby Ilityja (grecka Ejlejtyja) o tego, co było pomyślne, #cają wygnane niegdyś moce Wierność i Pokój, i Honor, i Skromność Ojców, i Cnota wzgardzona powrócić Już się nie boją i jawi się z pełnym Rogiem Obfitość. To więc święto wyciągnęło Horacego z wiejskiego zacisza. A sko- ro się zgodził ułożyć hymn, znowu pod palcami poczuł struny liry. I pisał, w latach 17-13 przed Chrystusem, nowe utwory, które wy- pełnią nieoczekiwaną czwartą księgę Pieśni. Są wśród nich perły. O ileż bylibyśmy ubożsi, gdybyśmy ich nie mieli. Horacy odszedł z tego świata w tym samym roku 8 przed Chrystusem, w którym, o kilka miesięcy wcześniej, umarł Mecenas. Jak podaje Swetoniuszo- wa Vita Horati, zachorował tak nagle (był to nasz listopad), że nie zdążył napisać testamentu. Ludziom obecnym przy nim oświadczył, że swoim spadkobiercą ustanawia Augusta. Miejsce grobu - w Rzy- mie na wzgórzu eskwilińskim tuż przy grobie Mecenasa. Wergiliusza wówczas nie było na ziemi już od jedenastu lat. Wergiliusz i cesarz Ale właśnie ku autorowi Eklog i Georgik teraz mamy, cofając się jeszcze raz w czasie, zwrócić spojrzenie. Gdy w Italii i w imperium działo się to, co przed chwilą wspomnieliśmy, Wergiliusz, spotykając się z Mecenasem i z Oktawianem czy to w Rzymie, czy w Kampa- nii, gdzie najwięcej przebywał, i przyglądając się losom ludzi, i wshz- chując się w wieści, poznawał sprawy społeczności, której, aby mogła żyć, trzeba było zapewnić ład, wszystkim tym ludziom: kobietom, mężczyznom, niemowlętom, starcom, kalekom, zdrowym, chorym, wariatom, siłaczom, biedakom, krótko mówiąc, wszystkim, Wergiliusz i cesarz co zostają na ziemi, gdy Antygona powiedziała "nie" i odeszła. Utworem, jaki miał sprostać takiej świadomości i wyłaniającemu się z niej obowiązkowi, była Eneida, obiecana samemu już Oktawia- nowi. Nie wiemy na pewno, kiedy Wergiliusz rozpoczął pracę nad tym wzorowanym na epopejach Homerowych poematem. Chociaż trady- cja antyczna głosi, iż trudził się przez jedenaście lat, od roku 29 przed Chrystusem, być może poeta wziął w ręce dzieje Eneasza dopiero (jak to stwierdza jedna Vita Vergili, autorstwa Probusa) bello Canta- brico, podczas zmagań Augusta z Kantabrami w Hiszpanii, czyli w latach 2f#25. Propercjusz w jednej ze swoich Elegii (2, 34, 65-66), pisząc po roku 26, wita zaczęty, ale, jak widać, głośny już we wtajemniczonych kręgach poemat jako "coś większego od Ilia- dy". Potem widzimy, jak Wergiliusz czyta poszczególne księgi, drugą, czwartą i szóstą, princepsowi i bliskim jego, i gościom. Dona- tus podaje, że kiedy poeta recytował smutną w księdze szóstej przepowiednię, jaką pod ziemią Anchizes z bólem mówi o swoim dalekim w przyszłości potomku, Marcellu, adoptowanym przez Au- gusta i przeznaczonym na następcę, a zmarłym w roku 23 przed Chrystusem, w wieku dziewiętnastu lat, matka jego, siostra Augusta, Oktawia, przy słowach: tu Marcellus eris, "tyś Marcellus", omdlała. Przepowiednię tę słyszy w epopei Eneasz, gdy zstąpił, jak Home- rowy Odyseusz, do świata umarłych. Przedtem śledzimy epizod żeglugi praojca Rzymian do Italii, rozbicie sięjego iloty w naszczutej przez gniewną Junonę burzy u wybrzeża afrykańskiego (w starożyt- ności libijskiego, dziś tunezyjskiego), gdzie emigrantka z Tyru, fenic- ka królowa Dydona (Dido), buduje Kartaginę. Przygarnia ona Ene- asza i ocalałych jego towarzyszy. Na uczcie późno w nocy, właściwie przed świtem, tułacz, znowu jak Odyseusz (na biesiadzie u Feaków), opowiada królowej i tyryjskiej starszyźnie, jak uszedł z płonącej Troi z niesionym na plecach ojcem, Anchizesem, i trzymanym za rękę synkiem, Askaniuszem-Julusem. Zapisane zostało już w Iliadzie (20, 293-380), w przepowiedni Posejdona, że Eneasz, książę z bocznej linu królewskiego rodu Ilionu, syn Anchizesa i samej Afrodyty-We- nus (pramatki Juliusza Cezara i całego rodu julijskiego), ocaleje jako jedyny z herosów trojańskich, który ma przed sobą przyszłość, i to wielką: będzie władał Troadą. Potem jednak dała się słyszeć czujnym 452 453 ODEJŚCIA I POWROTY uszom, wśród Greków, Etrusków, Latynów, wieść, że Troja odrodziła się nie w Troadzie, lecz w Italu, dokąd Eneasz wędrował w bezmia- rze niedoli, ale i pod opieką boskiej matki, przez płomienie, przez utratę żony przy wychodzeniu z miasta (czule zabranej przez bogów), utratę ojca, który umiera podczas tułaczki, przez orkany morskie i pobyt kartagiński. W Italii heros zawarł przymierze z przybyłym z Arkadii nad Tyber królem Ewandrem i toczył boje z różnymi plemionami. U Wergiliusza gorzeje w opowieści Eneasza łupiona Troja, a po- tem roztaczają się i kłębią przygody podróży, z których chyba naj- osobliwiej wzruszają nas spotkania z ludźmi znanymi z Iliady, zwłaszcza z Andromachą, mieszkającą teraz w Epirze, "wdową He- ktorową - jak powie Charles Baudelaire - niestety, żoną Helenusa". Po uczcie zaś dzieje się coś niespodziewanego, któż wie, czy naprawdę niespodziewanego, i któż wie, w jakiej mierze rozpoznane- go przez Wergiliusza we własnym domyśle, we własnej duszy: Dydona patrzy na Eneasza coraz czulej. Tak, kocha go bez miary. Jemu zaś boski poseł Jowiszowy, Hermes-Merkury, każe nie zważać na to i płynąć do Italii. W finale czwartej księgi, miłosnego dramatu, królowa na stosie żałobnym odbiera sobie życie. A on musi wędro- wać. Po drodze odprawia na wybrzeżu sycylijskim opóźnione igrzy- ska ku czci zmarłego ojca. I wreszcie w księdze szóstej flota przybija do italskiego wybrzeża, do Kum, greckiej Kyme, gdzie głosi losy ludziom i ludom Sybilla. Znamy już przecież to wielkie imię i z aforyzmu Heraklita, i z Eklo- gi 4; księgi sybillińskie patronują też Horacjańskiej Pieśni na powi- tanie nowego wieku. W Eneidzie wróżka przepowiada herosowi groźne dzieje w Italii, a gdy on się zwierza, że pragnie zobaczyć pod ziemią oblicze ojca, Sybilla każe mu zerwać z drzewa w gaju złotą gałązkę (tę, która po tysiącleciach tak zaczaruje Jamesa G. Frazera). Ze złotą gałązką wędrują razem, wróżka i heros, w tamten zaświato- wy kraj. Mijają zgraje potworów, przepływają Styks w łodzi Charo- na. Idą obok dziedziny dusz zmarłych niemowląt, ludzi fałszywie skazanych i samobójców. Dochodzą do Pól Żalu, Lugentes Campi, gdzie Eneasz widzi Dydonę tak dziwnie (w. 451-455), jak będą widzieć rzeczy i postacie francuscy symboliści w XIX wieku, Bau- delaire (znowu jego trzeba tu wspomnieć) i wspólnicy: "mglisty zza Wergiliusz i cesarz cieni kształt - jak gdy w początku miesiąca ujrzał ktoś lub mu się zdaje, że ujrzał księżyc pośród chmur wschodzący". Heros woła, przyzywa ją, lecz ona odwraca głowę. Przechodzą obok przepełnionego męką zamczyska Tartaru. Docie- rają wreszcie do Elizjum, gdzie są Gaje Błogosławionych, Fortuna- torum Nemora. Tu, na zielonej łące, padają sobie w objęcia syn i ojciec i płaczą z radości. Anchizes, uszczęśliwiony, że Eneaszowi wędrującemu ku rzymskiemu posłannictwu nic nie stało się "złego w Libii" (w. 694), pokazuje synowi promienne dusze potomków, mające jeszcze przez wieki czekać na wcielenie i kiedyś, już na ziemi, wydźwignąć Rzym ku ogromnej chwale. Odsłania ojciec przed tułaczym synem owe przyszłe dzieje i ich treść. Roztacza je i przed nami. Tu trzeba choćby przelotnie (bo w tej panoramie literatury czas ciągle nas nagli, jak wróżkę i Eneasza) wspomnieć wielkiego pisarza, prozaika, którego już przywołaliśmy jako świadka rzymskich legend. Titus Livius (54 przed Chr: 17 po Chr. albo 64 przed Chr: 12 po Chr.), młodszy od Wergiliusza, lecz należący do tej samej Augustow- skiej epoki, urodził się w Patavium (dziś Padwa). Niewiele o jego życiu wiemy poza tym, że za retora wydał córkę, a syn jego może też był pisarzem, on zaś sam pracował w rodzinnym mieście, a także w Rzymie, gdzie odczytywał publiczności ustępy swojego historycz- nego dzieła i ściągnął na siebie uwagę samego Augusta. Historia Liwiusza, nosząca tytuł: Ab urbe condita libri, Księgi od zafożenia miasta, czyli Rzymu, a więc od roku, który dla nas jest 753 przed Chrystusem, zawierała ich sto czterdzieści dwie. W księgach 1-5 dzieje toczą się od początku do złupienia Rzymu przez Galów w roku 390 przed Chrystusem, w księgach #10 przyglądamy się podbijaniu przez Rzym Italii. Jest to, jak się powiada, pierwsza dziesiątka Liwiuszowa. Druga przepadła. Mamy dopiero księgi 21#5. I tu znowu dzieło urywa się. Z zaginionych ksiąg posiadamy streszczenia (per-iochae) i fragmenty. W pełnej, cudownej narracji Liwiuszowej możemy, po pierwszej dziesiątce, czyli po dziejach najwcześniejszych, śledzić epokę drugiej wojny punickiej (218-202 przed Chr.), w której wizerunek przeciw- nika Rzymu, kartagińskiego wodza Hannibala, jest groźny, ale i wzruszający głęboko (przypomina się tu, przynajmniej w niejakiej 454 455 ODEJŚCIA I POWROTY mierze, obiektywność Homera w Iliadzie), oraz czasy wojen mace- dońskich i syryjskich (II wiek przed Chrystusem). Dziś badacze nie ufają ścisłości historiografii Liwiusza (chociaż ufają jego szczerości) tak, jak wierzono jej jeszcze w renesansie. Ale czar prozy tego autora, dramatycznej i zarazem czułej, jakby domowej, jest przemoż- ny. Któż by czarowi nie uległ, jeśli zwłaszcza w zimowe wieczory czyta i czyta te stronice, czyta długo, aż ze wszystkich stron otacza go owa nieprzerwanie płynąca opowieść. Do ekscerptów ona się nie nadaje. Wróćmy teraz do Eneidy, najpierw do owej szóstej księgi, do zaświata, z którego Eneasz i Sybilla wychodzą bramą z kości słonio- wej na ziemię. Wergiliusza, który jako autor Eklogi 4 był już w starożytności "prorokiem wśród pogan", księga ta po wielu wie- kach obdarzy jeszcze nową rolą. W średniowieczu zresztą, słusznie uważany za mędrca, był w legendzie ludowej także potężnym czaro- dziejem, ochraniającym ulubiony Neapol, ale i Rzym, przed wężami i chorobami. W wielkiej literaturze jednak stanie się dzięki podziem- nej wędrówce Eneasza kimś jeszcze o wiele większym: w Boskiej komedii będzie prowadził Dantego przez tajemnice Piekła i Czyśćca; dopiero na progu Raju ten "uprzejmy mistrz", maestro cortese, odda florenckiego poetę pod opiekę Beatrycze. W Eneidzie zaś Eneasz, pożegnawszy Sybillę, dalej wędruje po ziemi i przybywa ze swoim zastępem już do Italii. Wpływają o świ- cie na wody Tybru, rzeki, która stanie się kiedyś rzymska. Praojciec Eneasz ma do wypełnienia obowiązek. Od początku, nawet w łunie klęski Troi, miał on przed sobą przyszłość. Przyszłość wielką, ciężką, wielkie brzemię. Właśnie to Wergiliusz w następnych księgach Enei- dy będzie się starał pokazać. Poeta ten, bardziej niż Horacy, jest taki, jakiego wymarzyli sobie Mecenas i August. Wrócił duchem do Rzymu, żyje w historii ludzi. Odsłania przed nami dawne Lacjum, gdzie nad jednym z plemion, laurentyńskim, panuje król Latinus. Jego żoną jest Amata. Mają córkę Lawinię, którą matka przyrzekła mężnemu Turnusowi, królowi pobliskiego ludu Rutulów. Lecz wy- rocznie bogów każą czekać na zięcia z dalekich stron. Takiego właśnie rozpoznaje w Eneaszu Latinus, gdy heros staje przed jego obliczem. Chce mu dać Lawinię, lecz Amata wzywa Turnusa do oporu. Wergiliusz i cesarz Z przypadkowej bójki Trojan z pasterzami laurentyńskimi rozpala się zażarta wojna między przybyszami a plemionami italskimi. Naj- większym Trojan protektorem i sprzymierzeńcem staje się niespo- dziewanie Grek, Arkadyjczyk (jeszcze niedawno był i on tułaczem), Ewander, który właśnie nad Tybrem, gdzie kiedyś będzie Rzym, założył swoje niebogate Iniasto. Czuwająca nad Eneaszem matka, Wenus, osiąga dla niego to, co niegdyś Tetyda uzyskała dla Achillesa w Iliadzie: Hefajstos-Wulkan wykuwa dla trojańskiego herosa zbro- ję; na tarczy proroczo przedstawia w rycinach dzieje, z których wyłoni się Rzym, i dzieje rzymskie aż do Augusta, bogacąc zapowie- dzi, jakie zawierało już podziemne proroctwo Anchizesa. Walki są z obu stron pełne poświęcenia. Z ręki Turnusa ginie wspierający Teukrów, czyli Trojan, syn Ewandra, Pallas. W armii italskiej pada bohaterska królewna Wolsków, Kamilla. Italowie uczą się coraz bardziej cenić dzielność i prawość swojego przeciwnika, Eneasza. Spór ludów ma się rozstrzygnąć pojedynkiem dwóch wo- dzów, Eneasza i Turnusa. Trojanin przed walką oznajmia, co się stanie po jego zwycięstwie, a obecny przy układach Latinus patrząc w niebiosa to potwierdza. Tak rzecze Eneasz (Eneida,12,189-194): Nie będę silił się poddać Italów Rozkazom Teul#ów. Królestwa nie szukam Dla siebie. Oba te niezwyciężone Narody niechże zawrą między sobą Wieczyste wedle równych praw przymierze. Obrzędy nadam i bogów, Latinus Jako teść niechże dzierży nuecz i dawną, Jako teść, władzę. Dla mnie gród Teukrowie Zbudują, miastu imię da Lawinia. W pojedynku Turnus walczy tak mężnie jak Eneasz, który obali- wszy przeciwnika chce mu nawet darować życie, lecz wtedy błyska na królu Rutulów pas zdarty z Pallasa. Dobija Eneasz Turnusa. Ale połączenie ludów dokona się. Niektórym sprawom w Eneidzie warto pilnie się przypatrzyć. Po pierwsze temu, że praojciec imperium wywodzi się z miasta pokonanego, zniszczonego, z potocznej niedoli historii. Po drugie temu, że Eneasz ani nie chce eksterminacji Italów, ani nawet nie chce ich podbić; chce złączenia się ludów. Ale jeszcze 456 457 ODEJŚCIA I POWROTY nad czymś trzeba się pochylić, znowu wracając w czasie, tym razem do epizodu kartagińskiego. Znano go, być może, już pzzed Wergiliuszem, lecz zdaje się, że do- piero autor Eneidy nape#ił owo intermezzo dziejów trojańskiego herosa dramatyczną tceścią. Sam ją w swoim duchu odnalazł? W czwartej księ- dze poematu spaja Dydonę i herosa uczucie wzajemne. Ale niebawem Eneasz, posłuszny swojemu zadaniu, niemal skrycie odplywa; będzie widział z morza łunę jej stosu. Obowiązek odniósł w jego duszy zwy- cięstwo nad innym przywiązaniem. Taka jest zasada rzymska, nieraz obrazowana w legendach o wodzach i konsulach, on zaś jest przecież praojcem Rzymu. A jednak chyba nie tylko w pełnym czci unaocznieniu twardej cnoty rzymskiej zawiera się sens epizodu kartagińskiego. Ene- asz, gdy w podziemnej wędrówce spotyka Dydonę na Polach Żalu, woła do niej czule, lecz ona nie przebacza, odwraca głowę, milczy. Niczego też, do końca, nie daruje herosowi Turnus; jego opiewa poeta w ostatnich słowach epopei: Tamtemu się członki Już rozprzęgają w chłodzie, z jękiem skargi Dusza wzburzona uchodzi do cieni. Ból trwa. Takiego bólu nie można uleczyć. Mamy dziś za sobą doświadczenia XX wieku. Znamy grozę historii. Znamy też kłamstwa ideologii. W pełni więc możemy docenić to, że Wergiliusza, zamy- ślonego nad "niepewną rodu ludzkiego przyszłością" (jak mówi o nim Alfred Tennyson), i Wergiliuszowego cierpliwego Eneasza ideologiczne demony w swoje ponure władanie wziąć nie mogą, bo oni, wybierając twardą drogę, ani na chwilę nie zapominają o bólu, którego nie można uleczyć. Dlatego też z Anchizesowego programu, wypowiedzianego w podziemiu (Eneida, 6, 851): Ty, Rzymianinie, paxniętaj: masz władnie Rządzić ludami zakwestionowanego milczeniem Dydony, wyłoniło się nie państwo totalitarne, po którym zostałby tylko popiół i zgroza, ale wielka cywili- zacja, niedoskonała, ułomna, lecz taka, w której do dziś żyjemy. Wergiliusz i cesaxz W roku 19 przed Chrystusem Eneida była już niemal ukończona. Wergiliusz, opowiada Donatus, "w pięćdziesiątym drugim roku ży- cia, mając dokonać ostatecznej korekty Eneidy, uznał, że trzeba pożeglować do Grecji i Azji i przez trzy lata zajmować się jedynie poprawianiem poematu, aby resztę życia poświęcić już tylko filozofii. Ale na samym początku podróży spotkał w Atenach Augusta wraca- jącego ze Wschodu do Rzymu i postanowił razem z nim udać się w tę powrotną drogę". Prawdopodobnie namówił go do tego Okta- wian, przyjrzawszy się poecie i rozpoznawszy stan jego zdrowia. "Kiedy zaś udał się do Megary, pobliskiej miejscowości, w porze wielkiego upału, rozchorował się i choroba ta, gdy nie przerwał podróży, tak się wzmogła, że w ciężkim stanie przybił do Brundi- zjum, gdzie po kilku dniach umarł w 11 dniu przed kalendami października [tzn. 20 września] za konsulatu Gneusza Sencjusza i Kwintusa Lukrecjusza [tzn. w 19 roku przed Chr.]. Kości jego przeniesiono do Neapolu i złożono w grobowcu przy drodze do Puteoli przed drugim kamieniem [tzn. przed końcem drugiej mili od Neapolu]; na grobowiec ułożył on taki dwuwiersz: Mantua me genuit, Calabri rapuere, tenet nunc Parthenope; cecini pascua, rura, duces. Mantua mię zrodziła, porwała Kalabria, teraz dzierży Pattenope; opiewałem pastwiska, łany, wodzów. Spadkobiercami uczynił: w połowie - Waleriusza Prokulusa, swe- go brata z innego ojca; w ćwierci - Augusta; w dwunastej części- Mecenasa; w pozostałej części - Lucjusza Wariusza i Plotiusza Tuk- kę, którzy po jego zgonie poprawili z rozkazu cesarza Eneidę. O tej sprawie takie się przechowały wiersze Sulpicjusza Kartagińczyka: Nakazał to Wergiliusz, by prędkie płomienie Zniszczyły pieśń, co wodza Frygów wysławiła. Lecz się Tukka i Wariusz sprzeciwili, z nimi Ty, największy Cezarze, na to nie pozwalasz I o latyńską troszczysz się historię. Pergam Nieszczęsny omal w drugim się nie zapadł ogniu, Troja omal na drugim nie zgorzała stosie. 458 459 ODF.TŚCIA I POWROTY Zanim wyjechał z Italii, żądał był od Wariusza, aby Eneidę spalił, gdyby z nim coś się stało; ten jednak oświadczył, iż tego nie uczyni. W ostatniej więc chorobie stale się domagał przyniesienia puszek, aby sam mógł spalić poemat. Kiedy jednak nikt tego nie chciał uczynić, żadnego szczególnego nie zrobił zastrzeżenia w sprawie Eneidy. Zresztą przekazał temuż Wariuszowi i Tukce swoje pisma pod tym warunkiem, by niczego nie opublikowali, czego nie opubli- kował on sam. Opublikował jednak Wariusz [Eneidę] z polecenia Augusta, tylko powierzchownie poprawioną, tak że wersy, które były nie dokończone, takie pozostawił. Niebawem wielu usiłowało je dopełnić, ale nie sprostali trudności tego zadania"... Wiadomość o płomieniach, jakie zagrażały Eneidzie, i o ocaleniu jej przez Augusta potwierdzają Serwiusz i Probus. Jest w tym niepo- kojąca do dziś tajemnica. Oktawian August zachował dla nas poemat, bez którego, kto wie, może Europa nie byłaby tym, czym jest. Warto jeszcze przez chwilę zamyślić się, kim był on, ten pierwszy rzymski cesarz, budowniczy Europy, najbardziej jednak do dziś ludzkiej strefy świata. Dlaczego Wergiliusz był do niego aż tak głęboko przywiąza- ny? Jak oni z sobą rozmawiali? Cesarz, jak się zdaje, nie mówił wiele. A co mógł o swojej trosce rzec Wergiliusz? Artysta pracuje nad tym, żeby jego dzieło oddzieliło się od niego, żeby było obiektywne, osobne. Co jemu samemu zostaje? Kropla rosy, liść? Z Epodów i Satyr Horacego Z EPODÓW I SATYR HORACEGO BIESIADA PO KLĘSCE (Epody, 13) Skurczone srogą porą niebo oto nam spada Deszczem i śniegiem. To morze, to znów las jęczy W trackim wichrze. Chwyćmy, przyjaciele, z tego Zysk dnia. Póki kolana są giętkie, póki To nam przystoi, zetrzyjmy starość z chmurnego czoła. Ty dobądź wino tłoczone w roku konsula Torkwata, gdym się urodził. I nie mów nic. Bóg jakoś Ułoży wszystko. Teraz olejkiem perskim Trzeba się dobrze namaścić, a dźwiękiem cylleńskiej liry Wygnać z duszy te rozmyślania mroczne. Tak niegdyś Centaur szlachetny wieścił Achillesowi: "Niezwyciężony, synu śmiertelny Bogini, Assarakowy czeka cię kraj, gdzie mały, Chłodny płynie Skamander i wartki Simois. Nić powrotu stamtąd przecięły ci Parki niechybne, Błękitna matka nie weźmie cię do domu. Przeto niedoli ulżyj winem i śpiewem, słodkimi Pociechami pośród wstrętnego smutku". 461 ODEJŚCIA I POWROTY NATRĘT (Satyry, 1, 9) Szedłem sobie drogą Świętą, jak mam to w zwyczaju, Myśląc o jakichś głupstwach, cały w nich pogrążony, A oto ktoś podbiega, z imienia znany mi ledwie, Chwyta za rękę: "Co z tobą, kochany? Jak ci się wiedzie?". "Na razie nieźle, a tobie składam najlepsze życzenia". Ale się nie odczepiał, więc mówię: "Czegoś ci trzeba?". On na to: "Znasz mnie chyba, jestem człowiek uczony". "Tym bardziej - powiadam - będę cię cenił". Najrozpaczliwiej Pragnąc uciec, to prędzej laůoczę, to znowu przystaję, Coś służącemu szepczę do ucha, a pot mi obfity Po plecach aż do pięt spływa. "Szczęśliwy jesteś, Bolanie, Zapalna głowo!" - szeptałem w duchu. A on jak najęty Gadał, sławił dziehiice i miasto. Gdy ani słowem Nie przemówiłem, rzecze: "Widzę, jak chcesz mi się wymknąć, Dawno to widzę. Na nic! Nie puszczę cię. Tylko mi powiedz, Dokąd teraz idziesz". "A po cóż miałbyś tak krążyć? Idę odwiedzić człowieka, którego nie znasz. Złożony Chorobą, daleko, za Tybrem, przy ogrodach Cezara". "Nie mam co robić, nie jestem leniwy, więc pójdę z tobą". Uszy po sobie spuściłem, niby markotny osiołek, Kiedy poczuł na grzbiecie brzemię za wielkie. "Jeżeli Znam siebie - tamten wciąż gada - Wiskusa ani Wariusza Nie będziesz bardziej cenił. W prędkości lub w obfitości Wierszy któż mnie prześcignie? Kto lepiej ode mnie tańczy? A śpiewam tak, że zazdrościć mógłby sam Hermogenes". Tu zdołałem się wtrącić: "Masz jeszcze matkę lub 1#-ewnych, Którym twe zdrowie jest cenne?". "Nikogo nie mam. Wszystkich Już pochowałem". "Szczęśliwi! Teraz jam jeden pozostał. Dobij więc! Wiem, że mię czeka ponury kres, jaki niegdyś Wróżka sabińska wieściła chłopcu, z boskiego gamka Wytrząsając losy: tego nie zmoże trucizna, Miecz ani ból śledziony, ani podagra, ni kaszel, Lecz go zamęczy gaduła. Jeśli ma rozum, niechże Nudziarzy najpilniej unika, kiedy dojrzeje w latach". Mijamy świątynię Westy, czwarta już upłynęła Część dnia, a właśnie ten człowiek, dawszy porękę, miał stanąć Z Epodów i Satyr Horacego Przed sądem: jeśli nie, z przeciwnikiem przegrywał sprawę. "Przecież xnię kochasz - rzecze - wstąp ze mną na chwilę". "Niech zginę, Jeśli mam siłę, by stać, i jeśli znam prawo cywilne. Dobrze wiesz, dokąd idę". On na to: "Nie wiem, co począć, Ciebie porzucić czy sprawę?". "Mnie porzuć!". "Nie, tego nie zrobię!" Idzie dalej, ja przy nim, któż bowiem ze zwycięzcą Będzie się chciał prawować? "Jakże z tobą Mecenas?". "On nie obcuje z wieloma. To bardzo trzeźwa jest głowa". "Tobie się nadzwyczajnie udało! Miałbyś tam we mnie Znakomitego rzecznika, który by drugą się rolą Zadowolił, gdybyś mię tylko zechciał polecić. Niech pęknę, jeśli nie spławisz wszystkich!". "O, my tam żyjemy Zupełnie inaczej, niż myślisz. Nie znajdziesz domu czystszego 1 dalszego od intryg. Wcale mię to nie trapi, Że ktoś bogatszy ode mnie albo uczeńszy. Każdy Ma swoje miejsce". "Dziwy powiadasz. Aż trudno uwierzyć!". "Ale tak właśnie jest". "Tym większe moje pragnienie, Żeby się tam dostać". "Więc pragnij naprawdę, zasługą Zdobędziesz twierdzę. On się daje zjednać i właśnie Dlatego pierwszy przystęp jest trudny". "Zrobię, co mogę. Przekupię służbę. Jeżeli dziś zostanę za drzwiazni, Nie dam za wygraną. Przydybię najlepszą chwilę, Czekając na rozdrożach, wmieszam się w orszak. Niczego Nie daje życie śmiertelnym bez wielkich trudów". Kiedy On tak rozprawia, nagle Fuskus Aristiusz nadchodzi, Drogi mi bardzo, a dobrze znający tamtego. Stajemy. "Skąd tu idziesz?" "Ty dokąd?". Pyta i odpowiada. Szarpię jego odzienie i ściskam rękę nieczułą, Daję znaki, mrugam, żeby mię wyrwał. Niewcześnie Figlarny, niedomyślnego udaje, aż żółć mię zalewa. "Mówiłeś przecież, że coś mi powiedzieć miałeś poufnie". "Pamiętam, lecz w stosowniejszej powiem porze. Dziś właśnie Sobota i święto nowiu. Czyżbyś chciał obrzezanym Zakadzić pod nos Judejczykom?". "Obca mi wszelka dewocja". "Lecz nie mnie, ja nie taki silny, ja jestem człowiek Z rzeszy. Kiedy indziej porozmawiamy. Wybacz!". O, czarne wzeszło mi słońce! Poniechał mnie łotr pod nożem Gaduły. Ale się właśnie ów przeciwnik sądowy Napatoczył. I wrzeszczy: "Dokąd uciekasz, łajdaku?". A do mnie: "Mam dotknąć świadka?". Zaraz podstawiam ucho, 462 463 ODEJŚCIA I POWROTY Dotknął. I do sądu wlecze tamtego. Krzyk bucha, Gęsta zbiega się ciżba. Tak mię wybawił Apollo. Z GEORGIK WERGILIUSZA NIEDOLA OJCZYZNY ( 1, 489-514) Filippi znów ujrzało, jak rzymskie zastępy Bratobójczo się starły z sobą. Dopuścili Bogowie, by krew nasza dwakroć użyźniła Ematię i rozległe pola Hemu. Kiedyś Wieśniak w owych l#ainach, zalQzywionym pługiem Przetr Ląsający ziemię, natrafi na włócznie Przeżarte rdzą. Ciężkimi ciosami motyki W puste hełmy uderzy. I kości ogromne W rozwartych grobach będzie oglądał zdumiony. Bogowie naszych ojców! Męże ubóstwieni! Romulusie i matko Westo, która Tyber I palatyńskie wzgórze ochraniasz! Przynajmniej Teraz bohaterowi młodemu pozwólcie, Aby podźwignął z gruzów wiek upadły! Dhzgo, O, nazbyt długo Troi Laomedontowej Wiarołomstwo zmywamy i nazbyt obficie. Już nam od dawna ciebie zazdrości, Cezarze, Niebiański pałac. Skarży się, że dbasz o ludzkie Tryumfy tu, gdzie dobro od zła któż odróżni. Tyle tu wojen. Tyle rozmaitych twarzy Ma zbrodnia. Nikt pługowi nie świadczy należnej Czci. Marnieją zagony, kiedy im rolników Wzięto. Sierpy na twarde przetapia się miecze. Z Georgik Wergiliusza Z brzegów Eufratu albo z Germanu nadciąga Wojna. Miasta sąsiedzkie, zdeptawszy przymierze, Walczą. Bezbożny sroży się Mars w całym świeeie. Tak i rydwany, kiedy się z zagród wylały, Pędzą coraz to szybciej. Na próżno woźnica Ściąga wodze: mkną konie, wóz nie słucha lejcy. STARZEC Z KORYCJI (4,11#-146) Gdyby nie to, że kończąc dzieło, zwijam żagle I ku lądowi kwapię się zwrócić dziób nawy, Może bym jeszcze śpiewał o tym, jak przemyślna Uprawa zdobi bujne ogrody. O różach W Paestum, kwitnących dwal#oć do roku. Endywie Jak lubią spijać wodę strumieni. Ich brzegi Jak się kryją w opichu. Jak zwisając z giętkiej Łodygi, tyje w trawie ogórek. Narcyzów Późno kwitnących też bym nie pominął w pieśni Ani krętych akantu gałązek, ni bladych Bluszczów, ni morskie brzegi kochających mirtów. 465 ODEJŚCIA I POWROTY Przecież pamiętam: w cieniu wież twierdzy Ebalu, Tam, gdzie ciemny Galezus wilży płowe pola, Widziałem kiedyś starca z Korycji. Wzgardzonej Posiadł kilka mórg ziemi, niezdatnej pod orkę Ni pod winnicę, ani do pasienia owiec. Pośród ciemi zasadził gdzieniegdzie warzywa, A wokół nich werwenę, białe lilie, maki, I w sercu był bogaty jak król. Gdy do domu Wracał w noc, przysmakami nie kupowanymi Zastawiał stół. I pierwszy zrywał wiosną róże, Jesienią jabłka. Kiedy sroga zima mrozem Rozłupywała skały, a rzeki skuwała Lodem, on, główki miękkich hiacyntów ścinając, Ganił lato nieskore, powolność zefirów. Pierwszy też obfitował w płód pszczelego roju I wyciskał pieniący się xniód z płowych plastrów. Wspaniałe były jego lipy i kaliny, A w ile się owoców odziewały drzewa W rozkwicie, tyle trwało jesienią dojrzałych. On także wyrośnięte już wiązy i całkiem Twarde grusze, i pełną jagód tarń rozsadzał W równe szeregi, jak i platany, tak miłe Ludziom, kiedy w ich cieniu popijają wino. Z trójksięgu Pieśni Horacego Z TRÓJKSI#GU PIEŚNI HORACEGO NA PODRÓŻ WERGILIUSZA (1, 3) Tak niech cię boska Cypru Pani, Tak i bracia Heleny, jasne gwiazdy, Wiodą, i ojciec wiatrów, wszystkie Spętawszy oprócz jednego Japyga, O nawo, któraś mi jest winna Powierzonego tobie Wergiliusza, Brzegom attyclam najbezpieczniej Oddaj go, ustrzeż duszy mej połowę! Dębinę chyba, śpiż potrójny Miał wokół serca, kto na dzikie morze Pierwszy się puścił w l#uchej łódce: Ni Afrykusa się nie przeląkł, wściekle Z Akwilonami skłębionego, Ni smutnych Hyjad, ni Notusa, który Najwyższym władcą, kiedy wzburza I kiedy thzmi fale adriatyckie. Jakiegoż zląkł się progu śmierci, Kto suchym okiem monstra pływające Widział i rozszalałe morze, Akroceraunu osławione skały? Bóg, w swej mądrości, nieprzebytą Zaporą Oceanu próżno ziemie Roztrącił, jeśli przeskakują Wzbronioną przestrzeń bezbożne łupiny. Nieprzemożony w utrudzeniu Nasz ród się rzuca na drogę występku. 467 ODEJŚCIA I POWROTY Zuchwały Japeta potomek Wrogim szalbierstwem przyniósł ludziom ogień. Za ogniem z niebiańskiego domu Skradzionym horda gorączek i suchot Spadła i osaczyła ziemię, I nieuchronność zgonu, odległego Niegdyś, wnet przyśpieszyła kroku. Pustego Dedal doświadczył przestworza Skrzydłami nie danymi ludziom. Herkulesowy trud przebył Acheron. Nic dla człowieka nazbyt strome: Wedr Leć się chcemy i do nieba, głupcy. Zbrodnią nie pozwalamy sami, By Jowisz gniewne odrzucił pioruny. Z trójksięgu Pieśni Horacego Co będzie jutro, nie badaj. Dzień każdy, Jaki się zdarzy nam, za zysk poczytaj, A nie pogardzaj, chłopcze, słodką Miłością ani tańcem, dopóki Twojej kwitnącej młodości daleko Do gderliwości siwej. Łąki teraz Dla ciebie i dróżki w godzinie Umówionej, i wieczorne szepty, I zdradzający dziewczynę ub-ytą W najgłębszym kącie śmiech miły, i zastaw Zerwany z jej ramienia albo Z palca nie tak bardzo opornego. DO LEUKONOE (1,11) SORAKTE (1, 9) Widzisz, jak białe dziś w głębokim śniegu Stoi Sorakte. Lasy utrudzone Ledwie dźwigają brzemię. Rzeki Nieruchome, skute ostrym mrozem. Przegnaj to zimno, do ognia nieskąpo Drew dorzucając, a jeszcze łaskawiej W sabińskim dzbanie czteroletnie Przynieś tutaj wino, mój Taliarchu. Resztę pozostaw bogom: kiedy oni Wichrów nad wrzącym morzem kłębowisko Wygładzą, już ani cyprysy Nie zadrżą, ani stare jesiony. Nie pytaj, nie godzi się wiedzieć, jaki mnie, jaki tobie Bogowie kres przeznaczyli, o Leukonoe? Nie szukaj Wróżb babilońskich. O ileż lepiej: co będzie, przyjmować. Czy więcej zim da nam Jowisz, czy to już dla nas ostatnia Na ostrych skałach wybrzeża rozbija fale tyrreńskie, Bądź mądra, przecedzaj wino, a krótką miarą powściągaj Długie nadzieje. Gdy rozmawiamy tak, czas już przeml#rął Zazdrosny. Każdy dzień zrywaj, ani trochę nie wierząc jutru. DO CYPRYDY ( 1, 30) O Wenus, Knidos i Pafos królowo, Wzgardź Cyprem miłym i zstąp do kapliczki Glicery, która cię dymem kadzideł Obfitym wzywa. 468 469 ODEJ$CIA I POWROTY Niech z tobą chłopiec żarliwy i Gracje W rozpiętych szatach tu przyjdą, i nimfy, I bóg Merkury, i ta, co nie błyszczy Bez ciebie, Młodość. Z trójksięgu Pieśni Horacego POD WINOROŚLĄ (1, 38) Nie lubię, chłopcze, perskiego przepychu, Nie w smak mi wieńce spięte łykiem lipy Przestań dociekać, gdzie się jeszcze tai Spóźniona róża. Nie sil się, aby prostemu mirtowi Cokolwiek dodać. Mirt dobrze przystoi I tobie, słudze, i mnie pijącemu Pod winoroślą. NA POŚWIĘCENIE PRZYBYTKU APOLLINA NA PALATYNIE (1, 31) O co poeta prosi Apollina W dniu poświęcenia? O co, lejąc z czary Nowy moszcz, modli się? Zaprawdę Nie o dostatki żyznej Sardynu, Nie o Kalabrii skwamej tłuste stada Ani o złoto, kość słoniową z Indii, Ani o łany, które nurtem Spokojnym cicha Lirys podgryza. Kalejskim nożem niech tnie pędy, komu Los to dał. Kupiec niech ze szczerozłota Wychyla, haust za haustem, wino, Na które wymienił towar z Syrii, Człek miły samym bogom, bo co roku Trzykroć, czterykroć Atlantyk nawiedza Bezkarnie. Mnie żywią oliwki, Endywie żywią i lekkie malwy. Tym, co zebrałem, daj cieszyć się w zdrowiu, Synu Latony, i w przytomnej, proszę, Myśli. I żeby starość była Niehaniebna i nie bez cytary. DO DELIUSZA (2, 3) Stateczną pośród grozy myśl zachować Pamiętaj, a tak samo, gdy pomyślność Zaświta, od bezczelnej wolną Wesołości, Deliuszu śmiertelny, Czy tylko w smutku będziesz żył, czy leżąc Na trawie gdzieś w ustroniu, w każde święto, 470 471 ODEJŚCIA I POWROTY Będziesz się raczył wydobytym Z samego dna piwnicy falernem Wysoka sosna i biała topola Po co splatają te cień rzucające Gałęzie? Po co nurtem krętym Tak wartko biegnie strumień uparty? Tu wino, wonne olejki, zbyt krótko Trwające róże każ przynieść, dopóki Rzeczy i wiek, i czarne nici Trzech sióstr jeszcze na to pozwalają. Odejdziesz z gruntów zakupionych, z domu I z willi, którą płowy liże Tyber, Odejdziesz, aby spiętrzonymi Skarbami zawładnął spadkobierca. Nic to, czy jako bogacz z pradawnego Rodu Inacha, czy biedak z pospólstwa Żyjesz pod niebem, dla Orkusa Bezlitosnego ofiara: wszyscy Gnani jesteśmy tam, wszystkich się urną Potrząsa, aby los później czy prędzej Wypadł z niej, który nam na wieczne Wygnanie każe popłynąć w łodzi. DO POSTUMUSA (2, 14) O, bystre biegną, Postumie, Postumie, Lata! Nawet pobożnośE ani zmarszczek, Ani czającej się starości Nie odwlecze, ni śmierci niechybnej, O, nie! - chociażbyś co dnia, przyjacielu, Bił trzysta byków dla niezbłaganego Z trójksięgu Pieśni Horacego Plutona, który Gerionesa Troistego i Tytiosa trzyma Za smutną rzeką. Tak, po niej nam wszystkim, Pożywającym plony wzrosłe z ziemi, Trzeba popłynąć, czy kto lQólem, Czy wyrobnikiem jest najuboższym. Krwawego Marsa unikamy próżno I Adriatyku tłukącego w brzegi, Jesienią próżno przed niezdrowym Austra tchnieniem ciało zatulamy. Trzeba zobaczyć leniwie rozlany Kocytus czarny, haniebne Danaid Plemię, zesłanego na długie Mozoły Syzyfa Eolidę. Trzeba zostawić pole, dom i miłą Żonę, a z drzew twego starania żadne Oprócz cyprysów nienawistnych Za krótkotrwałym panem nie pójdzie. Godniejszy dziedzic będzie pił cekuba, Dziś na sto kluczy zamlmiętego, zbroczy Twoją posadzkę wybomiejszym Niż na kapłańskich biesiadach winem. DO ZDROJU BANDUZJI (3,13) Ach, ty Banduzjo, niźli szkło przejrzystsza, Słodkiego wina, nie bez kwiatów, godna! Jutro dostaniesz kozła, Którego czoło, nabrzmiałe pierwszymi Rogami, wieści i jurność, i bójkę, Daremnie! Zimne ci bowiem zabroczy 472 473 ODEJŚCIA I POWROTY Nurty krwawym rozbryzgiem Młody potomek swawolnego stada. Pora płonącej kanikuły ciebie Nie może dotknąć. Rozkoszną ochłodę Dasz strudzonym u phzga Wołom i owcom błądzącym po łące. Także ty będziesz pośród sławnych zdrojów, Kiedy opiewam więzożołd rozrosły Nad tą pieczarą, z której Tryskają twoje gadatliwe wody. WDOWA TA UBOGA... (3, 23) Ku niebu jeśli odwrócone dłonie Wzniesiesz, wieśniaczko Fidyle, na nowiu, Kadzidło Larom ofiarując, Latosie zboże, chciwego wieprza, Twej ###:##irośli płodnej nie utrapi Airykus zaraźliwy, twego zboża Nie przei#e rdza, przychowu trzody Nie wytrzebi jesienna szaruga. Niechże gdzieś indziej ta, co się na śnieżnym Algidzie pasie w cieniu dębów ałbo Wzrasta na trawie łąk albańskich, Ofiara trysłą z karku krwią zbroczy Kapłański topór. Nie twoja to sprawa, Obfitą owiec rzezią szukać łaski, Gdy kornie wieńczysz małych bogów Rozmarynem albo kruchym mirtem. Z tcójksięgu Pieśni Horacego Niewinna ręka, jeśli tknie ołtarza- Najmilsza i bez sutych darów - zmiękczy Niechętne Penaty pobożną Mąką, pryskającą w ogniu solą. POMNIK (3, 30) Pomnik bardziej wieczysty niż ze spiżu wzniosłem, Przerównujący miarę królewskich piramid, Którego ni żarłoczny deszcz nie zniszczy, ani Akwilonu porywczość, ani niezliczony Lat ciąg, ucieczka czasu. Nie obumrę cały, Wiele ze mnie uniknie władzy Libityny. W sławie u potomności nie przestanę wzrastać Zawsze młody, dopóki będzie wchodził kapłan Na stopnie Kapitolu z milczącą dziewicą. I będą mówić o mnie, że tam, gdzie rozgłośny Strumień Aufidu burzy się i gdzie ubogi W wodę Daunus lQólował wieśniaczym plemionom, 474 475 ODEJŚCIA I POWROTY Tam, z nieznacznego możny, pierwszy pieśń eolską Przywiodłem do italskich rytmów. Przyjmij dumę Nabytą zasługami i, łaskawa, włosy, Melpomene, delfickim uwieńcz zni wawrzynem. Z czwartej księgi Pieśni Horacego Z CZWARTEJ KSIĘGI PIEŚNI HORACEGO ŻYCZLIWOŚĆ MUZY (3) Na kogo, gdy się rodził, wzrokiem Życzliwym raz spojrzałaś, Melpomene, Tego istmijski trud nie wsławi Jako pięściarza ani go w achajskim Z LISTÓW HORACEGO DO TIBULLUSA (1, 4) Często myślę, Albiuszu, mych gawęd sędzio łaskawy, Co ty teraz porabiasz w swojej krainie pedańskiej. Piszesz wiersze, co zaćmią nawet sławę Kasjusza? Lub może tylko wędrujesz wśród lasów cichych i rzeźwych I milczysz, i snujesz myśli godne mądrego człowieka? Znam ciebie: nigdy nie byłeś ciałem bez duszy. Bogowie Urodę ci dali i dobra, i sztukę cieszenia się nimi. Wozie do zwycięstw nie poniesie Koń niestrudzony, ani go wojenny Czyn, który dumne królów groźby Skruszył, Kapitolowi nie pokaże W delijskim wieńcu. Jego raczej Wody, co żyzny opływają Tibur, Jego gęstwiny tamtych gajów Chwałą eolskiej pieśni opromienią. Oto młodzi w najpierwszym świata Mieście, Rzymie, już chcą mię liczyć w poczet Poetów ulubionych. Nawet Już mię i zęby zawistne mniej gryzą. Czegożby więcej pragnęła piastunka dla swego dziecka, Jeśli jest mądre i zawsze potrafi wyrazić, co czuje, Sławę ma zacną i czystą i zdrowie dobrze mu służy, I chleba nie brak na stole, i pustką nie świeci kiesa? Między nadzieją a troską, z dala od trwogi i gniewu, Każdy dzień witać tr Leba, jakby to był już ostatni. Z wielką radością przyjmiesz świt nowy, niespodziewany A mnie, którego skóra błyszczy od tłuszczu, odwiedzisz, Jeśli wart twego śmiechu wieprz z Epikura trzody. 476 477 ODEJŚCIA I POWROTY O Pierydo, ty, która słodkim Strun złotych gwarem władasz, ty, co niemym Rybom dasz, jeśli zechcesz, dźwięczność Śpiewów łabędzich! To, że mię przechodnie Wskazują palcem jako mistrza Rzymskiej cytary, twój to dar. Że tchnienie Jest we mnie i że się podobam- Jeśli podobam się - to wszystko twoje. Z czwartej księgi Pieśni Horacego Nawet Hippolitosa czystego z tych ciemności Nie wyprowadzi Diana Ni dla Peritoosa kochanego Tezeusz Tych łańcuchów nie sl#uszy. DO FILIDY (11) POWRÓT WIOSNY l#) Wino z albańskich gór, dziewięcioletnie, Pieni się w dzbanie. A w ogrodzie rośnie Mnóstwo opichu. Możesz z niego wieńce Upleść, Filido. Poszły już sobie śniegi. Na łąki wraca trawa, A na gałęzie liście. Cała się przemienia ziemia. Już między brzegami Ucichłe rzeki płyną. Już się nie lęka Gracja z siostrami i nimfami Tańcom przewodzić naga. Nieśmiertelnych nie czekaj rzeczy: rok i godzina, Dzień porywając, ostczega. Mięknie mróz pod Zefirem, wiosnę wygania lato, Które przepadnie, kiedy Jesień stanie z naręczem owoców, a wnet za nią Znów przyjdzie gnuśna zima. Lecz niebieskie utraty prędki księżyc wyrówna, A my, schodząc, gdzie ojciec Eneasz, gdzie bogacz Tullus, gdzie Ankus, jesteśmy Prochem tylko i cieniem. Któż to wie, czy do tego, co przeżyłeś, dorzucą Bogowie porę jutra? Chciwym rękom dziedzica umknie wszystko, czym chętnie Serce własne uraczysz. Kiedy umrzesz, kiedy odprawi nad tobą władcze Sądy Minos, już ciebie Ani twój ród, Torkwacie, wymowa ni pobożność Nie przywołają nigdy. Nie brak też bluszczu. Gdy włosy nim zwiążesz, Będziesz promienieć. Dom się srebrem śmieje. Wonny werweną ołtarz krwi baranka Ofiarnej czeka. Dokoła krząta się, kto żyw. Biegają We wszystkie strony chłopcy i dziewczęta. Tańczą płomienie w popłochu, a w górze Dym się zakłębił. Pytasz, na jaką cię radość zapraszam? Będziemy idy kwietniowe święcili, Dzień, który świta nam w środku miesiąca Morskiej Cyprydy. Dzień uroczysty i świętszy mi prawie Od moich własnych urodzin. Mecenas, Przyjaciel drogi, w tym dniu rozpoczyna Nowy rok życia. Przyjdź tu, Filido. Myślisz o Telefie? Jego spętała urokiem dziewczyna Szczęśliwsza. Lubi te więzy i śmiech jej Lubi, i złoto. 478 479 ODEJŚCIA I POWROTY Przypomnij sobie, jak w przestworzach spłonął Faeton; Pegaz sl#zydlaty jak nie mógł Śmiałego jeźdźca ziemskiego udźwignąć, Bellerofonta. Oni ci mówią, byś zawsze pragnęła Tego, co w twojej doli jest zawarte. Nie smuć się, przyjdź tu do nas, ty, z miłości Moich ostatnia. Ja już nie będę więcej dziewcząt kochał. Naucz się jeszcze tej melodii. Kiedy Kochanym głosem ją zaśpiewasz, czarne Zelżeją troski. Z ENEIDY WERGILIUSZA ENEASZ W KARTAGINIE OPOWIADA O KL#SCE TROI (2, 268-317) Był to czas, kiedy się dla biednych ludzi Pierwszy zaczyna spoczynek, ten z łaski Bogów najsłodszy. We śnie mi się zdało, Że oto Hektor przed oczy mi stanął Przesmutny i że gorzko płakał. Jaki Był niegdyś, kiedy go ciągnięto - w czarnym Kurzu, w broczącej z ran krwi, za rydwanem- Przewleczonymi przez spuchnięte stopy Sznurami, taki właśnie! Jak odmienny, Strasznie odmienny od tego Hektora, Co wraca z bitwy, gdzie się dumnie odział W zdobytą zbroję Achilla lub ogniem Frygijskim nawy danajskie obrzucił. Z Eneidy Wergiliusza Zmierzwiona broda, krwią zlepione włosy, Przemnogie rany, jakie mu zadano U murów miasta ojczystego... Śniłem, Że go pozdrawiam płacząc i że lQzyczę W bólu: "O światło Dardanii! Najlepsza Nadziejo Teukrów! Gdzieś ty się podziewał? Z jakich ty brzegów przybywasz, tak długo Wyczekiwany, Hektorze? Nareszcie, Już tak zmęczeni, gdy tylu poległo Z twojego ludu, tyle klęsk przeróżnych Przygniotło ludzi i miasto, nareszcie Widzimy ciebie! Lecz kto się ośmielił Tak zbrukać twoją twarz pogodną? Rany Na twoim ciele - skąd one?" Milczeniem Odparł te moje niedorzeczne skargi. I tylko westchnął ciężko z głębi piersi, I rzekł: "Uciekaj stąd, synu bogini, Wyrwij się z tego pożaru! Wróg zdobył Mury. W gruz wali się z wyżyny Troja. Co dla ojczyzny, dla Priama zrobić Dało się, wszystko spełnione. O, gdyby Męstwo ocalić mogło Pergam, przecież Uratowałaby go i ta ręka. Teraz świętości i Penaty swoje Tobie powierza Troja. Weź je z sobą, Wspólników doli, szukaj dla nich miasta, Które po długim śród morza błądzeniu Wreszcie założysz wielkie". Tak powiedział 480 481 ODEJŚCIA I POWROTY I z niedostępnej komory naonczas Święte przewiązki przynosi sam, Westę Przemożną, nigdy nie gasnący ogień. A wokd, w mieście, już się rozpacz kłębi. Chociaż dom ojca mego, Anchizesa, Stał na uboczu, gęsto obrośnięty Drzewami, echa przeraźliwej bitwy Coraz głośniejsze dźwięczą, więc się zrywam Ze snu i wchodzę na szczyt dachu, staję 1 nasłuchuję. Tak się dzieje, kiedy Wściekłością wichru niesione płomienie Ogamą zboże albo gdy wezbrana Rzeka z urwistej spadająca góry Tratuje pola, płodną pracę wołów, I wlecze w przepaść lasy, a na skale Wysokiej pasterz słucha oniemiały Tego łoskotu - tam w dole. Już wszystko Stało się jasne, już się odsłoniła Danaów zdrada. Właśnie Deifoba Dom się przestronny zwalił pod naporem Ognia. Tuż przy nim Ukalegon płonie. Łunę rozległą odbijają wody Sygejskie. Zrywa się krzyk i trąb wrzawa. W szale broń chwytam. Po cóż ona? Serce Wzywa mię jednak, bym zgromadził zastęp I biegł z druhami na zamek. Gniew, wściekłość Pędzą mnie. Myślę: pięknie jest paść w bitwie. Z Eneidy Wergiliusza ENEASZ W DZIEDZINIE PODZIEMNEJ (6, 417#76) Olbrzymi Cerber szczekaniem z trzech gardeł Wstrząsa tym krajem, waruje potworny W norze naprzeciw brzegu. Wróżka, widząc, Jak się żmijami kark jego najeżył, Kęs mu nasenny rzuca, zagnieciony Na miodzie placek pełen ziół dur Lących. Trzy paszcze w głodzie wściekłym się rozwarły Chwycił lecący kęs i, rozprzęgając Potworne członki, legł jak długi, całą Pieczarę cielskiem zawalając. Skoro Tak się pogr Lebał odźwierny, Eneasz Zdobywa bramę. Co rychlej odchodzi Od tego brzegu, skąd nie ma powrotu. Zaraz też słyszą płacz niezmierny: dusze Niemowląt łkały tak, które na samym Progu słodkiego życia, oderwane Od piersi, zabrał czamy dzień i w gorzkiej Śmierci zatopił. Przy nich przebywają Ci, co umarli skazani z pomowy Fałszywej; ale nie bez sądu ani Nie bez wyroku daje się te miejsca; Sędzią nad nimi Minos, on potrząsa Urną, milczących cieni zbór zwołuje, Bada żywoty, rozpoznaje winy. A tuż za nimi są ci udręczeni, Którzy, niewinni, zabili się sami: Znienawidziwszy światło, odrzucili Życie precz. Jakże pragnęliby teraz Tam w górze, w wietrze podniebnym, i biedę, I trudy dźwigać. Ale się sprzeciwia I los, i woda ta nie miłowana: Styks dziewięcioma lQęgami ich więzi. A niedaleko stąd - we wszystkie strony Rozpościerają się łęgi szerokie Zwane Polami Żalu. Tu ci, którzy Twardą miłością przeżarci zmarnieli, Odosobnione mają ścieżki, skryte 482 483 ODEJŚCIA I POWROTY W mirtowym gaju. Oni i po śmierci Smucą się. Widzi tam Fedrę i Prokris, I Eryfile posępną, jak rany Odsłania, które własny syn jej zadał, Widzi Ewadne, Pazyfae. Z nimi I Laodamia kroczy, i Ceneus, Młodzieniec niegdyś, znów niewiasta teraz, Gdy dawną postać losy jej oddały. Pośród nich Dido Fenicjanka, z raną Jeszcze broczącą, ona też błądziła W tym wielkim lesie. Gdy heros trojański Zbliżył się do niej i gdy ją rozpoznał, Mglisty zza cieni kształt - jak gdy w początku Miesiąca ujrzał ktoś lub mu się zdaje, Że ujrzał księżyc pośrócl chmur wschodzący- Łzy mu stanęły w oczach. I tak czule, Żarliwie mówił jej: "Nieszczęsna Dido! Więc to prawdziwa była wieść, że ciebie Już nie ma, żeś ty już z sobą skończyła Żelazem? Straszne! Więc to ja tej śmierci Przyczyną? Klnę się na gwiazdy, na moce W niebie, na wszystko, co może być święte Pod ziemią, w głębi, na dnie - ja wbrew sercu Żegnałem twoje wybrzeże, królowo. Mnie wola bogów, co mi teraz każe Iść pośród cieni, przez puszcze, bezdroża, Przez otchłań nocy - mnie rozkazy bogów Wygnały stamtąd. Anim myśleć nie mógł, Że będziesz za mną tak straszliwie tęsknić... Nie odchodź! Chcę cię jeszcze widzieć - zostań! Przed kim uciekasz? To po raz ostatni Los mi pozwala pizemówić do ciebie!" Tymi słowami Eneasz ją gniewną, Rozpłomienioną, z cieniem bólu w oczach, Pragnął ukoić. I płakał. A ona, Uparcie patrząc w ziemię, odwracała Głowę od niego, a wyraz jej twarzy Od słów tych zmieniał się nie więcej, niźli Gdyby krzemieniem twardym była albo Z Eneidy Wergiliusza Złomem marmuru z marpezyjskiej góry. Aż drgnęła nagle, zerwała się, ciągle Wroga niezłomnie, i w głąb cienistego Uciekła gaju, gdzie Sychej, minionych Jej dni małżonek, smutkowi współczuje I daje miłość za miłość. A jednak Eneasz, dolą tak straszną wstrząśnięty, Stał tam i patrzał za nią jeszcze długo, Ze łzami, z sercem ściśniętym litością. ANCHIZES W ELI7TUM ODSŁANIA PRZED ENEASZEM PRZYSZŁĄ CHWALĘ RZYMU (6, 756-853) O, teraz - jaka potomstwo Dardana Czeka w przyszłości chwała, jakie dzieci Z italskiej krwi się urodzą, te wzniosłe Dusze, co nasze imię odziedziczą- Opowiem, twoich cię nauczę losów. Patrz! Ten młodzieniec na włóczni bez grotu Wsparty, któremu dola zniejsce dała 484 485 ODEJŚCIA I POWROTY Najbliższe światła, on, z italskim rodem Złączony, pierwszy się w podniebny przestwór Wynurzy, Sylwiusz, albańskiego miana, Ostatnie twoje dziecię. W twej starości Żona Lawinia późno go powije W głębinie boru, króla, ojca królów. Od niego będzie nasz ród Albą Longą Rządził. Ten przy nim to jest Prokas, chluba Plemienia Troi wielka. A za nimi Kapys, Numitor i ten, co twe imię Odnowi, Sylwiusz Eneasz: on tobie I pobożnością dorówna, i męstwem, Jeżeli kiedyś zdoła wreszcie w Albie Objąć królestwo. Jacyż to mężowie! Patrz, jaka bije z nich moc! A ich skronie Obywatelski z liści dębu wieniec Ocienia. Oni ci zbudują miasta: Nomentum, Gabie, Fidenę. Wierzchołkom Wzgór L każą dźwigać potężne warownie: Kollatię, Twierdzę Inuusa, Bolę, Pometie, Korę. Te miana zadźwięczą Tam, gdzie są teraz ziemie bezimienne. Lecz to nie wszystko! Dziada wesprze mocą Marsowe dziecię, Romulus, powity Przez Ilię, matkę z rodu Assaraka. Widzisz, jak z hełmu dwie mu kity sterczą I jak sam ojciec swoim go znamieniem Już pieczętuje do czci w górnym świecie? O, pod wezwaniem jego ta wspaniała Roma, mój synu, krańców ziemi sięgnie Władztwem, a dumą - Olimpu. Wzgórz siedem Wspólnotą murów zjednoczy, szczęśliwa Mężnym potomstwem, jak ta z Berecyntu Matka, wieżami uwieńczona, która W rydwanie jedzie pośród grodów Frygii Dumna, że bogów rodziła: do piersi Przytula wnuków stu, a wszyscy oni Niebiańscy, gwiezdną wyżynę dziedziczą. Z Eneidy Wergiliusza Teraz tu spojrzyj ! Przypattz się ! Oglądaj Ten naród, twoich Rzymian! Tu jest Cezar I całe widzisz Julusa potomstwo, Co stąd do świata podniebnego przyjdzie. To on, to właśnie ten mąż, tyle razy Obiecywany ci! To jest Augustus Cezar, Boskiego syn. On Złote Wieki Odnowi w Lacjum, wśród łanów, gdzie niegdyś Saturn panował. A władztwo rozciągnie Za Garamantów, za Indów, do kraju, Co za gwiazdami leży, za drogami Roku i słońca, gdzie, dźwigając niebo, Atlas na barkach wielką oś obraca, Gwiazd rozbłyskami płonącą. Już teraz Drżą przed nadejściem jego - nasłuchując Boskich wyroczni - i kaspijskie kraje, I meotyjska ziemia, i w przestrachu Mąci się ujście Nilu siedmiokrotne. Ani Alcydes sam tyle nie obszedł Ziemi, choć łanię on spiżowonogą Dogonił, zdołał bory Erymantu Ilkoić, Lernę zaś hikiem przeraził, Ani ten, który winną latoroślą Tygrysy kiełzna, gdy z wierzchołka IVysy Pędzi w rydwanie, Bachus tryumfalny. Czy takie męstwo czynami roztoczyć Jeszcze wahamy się? Jeszcze nam trwoga Nie daje osiąść na ziemi auzońskiej? Lecz kto jest tamten, co samotnie kroczy, Niosąc ofiarę? Gałązki oliwne Wieńczą mu głowę. Rozpoznaję włosy I brodę siwą tego króla Romy, Który z ubogiej ziemi, z małych Kurów Do królewskiego władztwa powołany, Na prawach oprze nuasto młode. Po nim Nastąpi Tullus, on ciszę bezczynną Roztrąci: mężów osiadłych, odwykłych Od zwycięstw, znowu poderwie do walki. Ankus tuż za nim idzie - zbyt chełpliwy, On się już teraz szmerem wokół siebie 486 487 ODEJŚCIA I POWROTY Cieszy nad miarę. Chcesz i Tarkwiniuszów Zobaczyć IQólów? I ujrzeć wyniosłą Duszę Brutusa mściciela, i rózgi, Które odzyska? On pierwszy obejmie Władzę konsula i srogie topory, A gdy synowie będą nową wojnę Knuli, do śmierci ich powoła ojciec, Broniąc wolności pięknej. Choc'by nawet Pod niebo czyn ten sławili potomni, Nieszczęsny ojciec! Lecz zwycięży miłość Ojczyzny, żądza chwały bezgraniczna. Teraz na tamtych spojrzyj: na Decjuszów, Druzów, groźnego toporem Torkwata, Odnoszącego sztandary Kamilla. Choć wszystkie takim samym tu orężem Jaśnieją dusze te, zgodne, dopóki Noc je okrywa, jakąż między sobą Rozjątrzą wojnę, gdy tylko dosięgną Światłości życia, jaką rzeź, niestety! Z szańców Alp, z twierdzy na Moneku zstąpi Teść, przeciw niemu zięć z armiami Wschodu Stanie. Do takich walk nie przyuczajcie Swych serc, synowie, a siły przemożnej Nie obracajcie ku rozszarpywaniu Trzewi ojczyzny! Ty pierwszy ją oszczędź, Ty, co wywodzisz się z Olimpu, odrzuć Ten miecz, daleko, krwi moja! Tam zaś przechodzi ten, co na Kapitol W tryumfie pogna swój rydwan, pogromca Koryntu, rzezią Achiwów wsławiony. Ten drugi Argos obali, Miceny, Agamemnona gród, i Eacydę Samego, z rodu owego mocarza Achilla. Pomści trojańskich praojców I zbezczeszczoną świątynię Minerwy. A któż by ciebie mógł pominąć, wielki Katonie? Ciebie, Kossusie, przemilczeć? Albo ród Grakchów, albo dwóch Scypionów, Te dwa pioruny wojny, zgubę Libii? Z Eneidy Wergiliusza Lub Fabrycjusza możnego w ubóstwie? Lub ciebie, kiedy ziamo rzucasz w bruzdę, Serranie? Dokąd mnie, bez tchu już, gnacie, Fabiusze? Tyś to ów Maksymus, który Państwo sam jeden zwłoką nam ocalasz! Inni, nie wątpię, czulszym ciosem dłuta Przebudzą w brązach tchnienie, wydobędą Z marmuru żywe twarze, przed sądanu Lepiej przemówią, a cyrklem wymierzą Obroty nieba, wschody gwiazd określą. Ty, Rzymianinie, pamiętaj: masz władnie Rządzić ludami. Te są twoje kunszty: Masz pokojowi nadać prawo, szczędzić Poddanych, wojną posl#amiać zuchwałych. 488 SNY I POLITYKA Młodszy kolega, do którego Horacy adresował, jak pamiętamy, krótki List (1, 4), przebywał w zaciszu podobnym do Sabinum. Ów Albius Tibullus (między 55 i 48 przed Chr: 19 przed Chr.), jeden z trzech naj- słynniejszych elegików (to znaczy: poetów posługujących się miarą dys- tychów elegijnych) epoki Augustowskiej, nie jawi się nam wyraźnie. Niewiele o nim wiemy. Przechowały się wieści, iż pochodził z rodziny zamożnej, zaczął robić karierę wojskową i był czymś w rodzaju, jak to się mówi, wykwintnego dandysa. Z przechowanych jednak elegii, obej- mujących dwie księgi (dołączona do nich trzecia nie jest jego pióra), zdaje się wynikać, że konfiskata (spadająca na wielu w owych czasach) zmniejszyła mu majątek do stanu mierności, jak też że należał nie do kręgu Mecenasa i Oktawiana, lecz do świty wspomnianego już przez nas retora i wodza Waleriusza Messali Korwina. Uczestniczył w jego wyprawie na Wschód, ale znzchorował się na Korkyr Le (Korfu) i wrócił do swojej willi i gruntów w Pedum, gdzie puka do niego troskliwy List Horacjański. Miejscowość ta leżała między Tiburem i Preneste. Majątek nie musiał być nędzny, skoro ogarnął Tibulla i jego Delię taką ciszą, jaka i nas dziś kołysze, gdy czytamy podaną tu pierwszą w jego zbiorze elegię. Mówi się w niej o zasypianiu "w pomocnym szeleście deszczu", imbre iuvante. Cała elegia, zresztą nie tylko ona jedna w cyklu Tibulla, oprowadza nas po zaciszu, które wydaje się snem. Być może nie Poeta aleksandryjski w Sulmonie, w Rzymie i nad Morzem Czarnym ma drugiej literatury, w której by sen odgrywał tak wielką rolę, jak w rzymskiej. Budowniczowie cywilizacji, której najbardziej znamien- nym monumentem, tak mało ostentacyjnym, tak praktycznym, są szosy, łaknęli snu? Nie zawsze był to sen spokojny, jak u Tibulla. Inne widzenia nawiedzały miłośnika Cyntii. Należący do trójcy elegików Sextus Pro- pertius (między 54 i 47 przed Chr: schyłek I wieku przed Chr.) pocho- dził z Assisium (Asyż) w Umbrii. Wysłany przez możnych rodziców do Rzymu na studia prawnicze, rychło porzucił prawo dla twórczości lite- rackiej. Jego elegie, zawarte w trzech księgach, są niemal bez reszty poświęcone miłości. Po zbliżeniu się do Mecenasa, który jednak nie dopuścił go do takiej zażyłości, jaka łączyła patrona ze starszymi poeta- mi, Propercjusz ułożył jeszcze czwartą księgę elegii, przeważnie czer- piących motywy z heroicznych legend dawnego Rzymu. Wszystkie wiersze tego poety gęstością stylu dorównują poezji aleksandryjskiego mistrza K:allimacha z Kyreny. Nas dziśjednak zajmuje chyba najbardziej żarząca się w nich miłość do Cyntii, pełna i czułości, i goryczy. Słyszy- my, iż w rzeczywistym życiu C#ntia zwała się Hostia. W rzeczywiste to życie nie wątpimy. Heroina jest zbyt żywa, zbyt często nieoczekiwana, abyśmy mieli ją uznać za postać wymysloną. Właśnie ona roztrąca też legendy, gdy w czwartej księdze, w Elegii 7, nawiedza Propercjusza w śnie, przychodząc z innego już świata. Poeta aleksandryjski w Sulmonie, w Rzymie i nad Morzem Czarnym Największe, i rozmiarem, i rozmaitością, jest dzieło poetyckie trzeciego z elegików Augustowskich. Publius Ovidius Naso (43 przed Chr.-18 po Chr.) urodził się w miejscowości Sulmo (rodzaj męski), dziś zwanej przez nas Sulmoną; jedzie się do niej w góry Abruzzy, z których jesienią wieje chłodny wiatr; zimą leży w Sulmo- nie, co niezwykłe w Italii, śnieg na dachach i polach. Sam Owidiusz w późnej elegii (Tristia, 4, 10, 1#) powie o tym kraju lat dziecin- nych, dosyć dalekim od Miasta (Rzymu): Jaki ja byłem, który czułą miłością igrałem, Czytając, chciej mnie poznać, potomności. 490 491 SNY I POLITYKA Ojczyzną jest mi Sulmo, przeobfity w rzeźwe strugi, Odległy o dziewięc'kroć dziesięć mil od Rzymu. Linijki te są jednymi z najpierwszych fraz literatury klasycznej, jakie się w europejskich szkołach będzie przez wieki, na lekcjach łaciny, czytało. Wyznam, że pojechałem do Sulmony, żeby się przekonać, czy naprawdę jest tam wiele strug, i to rzeźwych. Jest, jest! Nie ma kłopotu ze znalezieniem fontanny, gdzie by można było obmyć winogrona, dorodne w tej półwiejskiej okolicy, a najlepiej się to robi u Staruszka, czyli przy Fontana del Vecchio, cudnej z XV wieku fontannie, gdzie gelida unda tryska z wyrzeźbionej w kaznie- niu gęby owitej kudłami, nastroszonymi we wszystkie strony, jakby to były promienie dziwnego słońca, wyżej zaś, nad kamienną obudo- wą, widnieje kamienna głowa starca. Ta fontanna jest tuż przy głównej ulicy, Corso Ovidio, biegnącej przez całe miasteczko, i obok średniowiecznego, z Xlll wieku, akweduktu, który staruszkowi daje wodę i życie. W miasteczku żyło, gdy tam byłem w I989 roku, dwadzieścia pięć tysięcy mieszkańców, wszyscy spokojni, jak mi powiedział jeden z przechodniów na Corso Ovidio. Jak czytał, jak powtarzał z pamięci wersy o Sulmo nasz Owidiusz z XVI wieku, uczeń rzymskiego poety, Klemens Janicjusz, urodzony w wieśniaczej chacie w Januszkowie pod Żninem! Tak się w nie wsłuchał, że wysnuł z nich początek najsłynniejszej ze swoich języ- kiem Rzymian pisanych elegii, De se ipso ad posteritatem, O sobie samym do potomnośca : Ty, co pomyślisz o mnie i zapragniesz Kiedyś w przyszłości poznać moje życie, Przeczytaj wiersze dyktowane śpiesznie, Gdy mnie puchlina spychała w toń Lete. Wysoko leży wieś nad żnińskim bagnem, Od niejakiego Januszka nazwana... Do dziś wita ludzi odwiedzających Sulmonę, za bramą Annunziaty, budowli Zwiastowania, w przepięknym chiostro, na trójkątnym postu- mencie przytwierdzonym do muru, nieco w górze, ponad pyłem ziemi, średniowieczna statua Owidiusza - w długiej szacie, w stroju jakby mnicha, jakby to Dante był albo Petrarka, z dhzgimi włosami pod lau- Poeta aleksandryjski w Sulmonie, w Rzymie i nad Morzem Czarnym rowym wieńcem, z księgą w ręce. Niektórzy erudyci twierdzą, że ten średniowieczny posąg pierwotnie wcale nie Owidiusza przedstawiał; do- piero potem, w zamęcie czasów, za wizerunek sulmoneńskiego poety go uznano. Któż to może wiedzieć! Badacz tradycji abruzyjskich w XIX wieku, Antonio de Nino, którego studium o Owidiuszu w ludowej tra- dycji sulmoneńskiej niedawno właśnie w tym miasteczku wznowiono, pisze, że gdyby zapytać kogoś ze starych mieszkańców: kim był Owi- diusz? - usłyszałoby się, że to wielki prorok albo możny rycerz, albo kupiec, albo kaznodzieja, albo czarodziej (zauważmy, podobnie jak Wergiliusz w średniowiecznej legendzie). To ostatnie nie jest tak zu- pełnie błędne. Czarodziejstwo jest choćby w tym, że pamięć o Złotym Wieku do dziś hwa dla nas w wersach Owidiuszowych Przemian (I, 89-112): Wiek Złoty wzeszedł pierwszy. Z własnej woli Przestrzegał wiary i prawa. Nie było Kary ni groźby, ni lęku. Nikt srogich Słów w twardym spiżu wykutych nie czytał Ni się thim korny nie chylił przed wzrokiem Sędziego. Dobrze bez mściciela żyli. Jeszcze i sosna ścięta nie zstąpiła Z gór w prędkie fale, by ujrzeć świat obcy; Śmiertelni znali jeno własne brzegi. Nie opasały jeszcze miast urwiste Fosy. Na trąby, na rogi bojowe Nie przetapiano spiżu. Ni szyszaków, Ni mieczy nigdzie nie było. Bez wojska, W miękkim spokoju bezpieczne plemiona Trwały. Nie tknięta jeszcze, ni lemieszem Nie poraniona, ni motyką, ziemia Wszystko dawała im sama. I na tym Poprzestawali, co się bez uprawy Pleni. Jeżyny i górskie poziomki, Dereń i pośród szorstkich cierni morwę, I z rozłożystych drzew Jowisza spadłą Żołądź zbierali. Wiosna była wieczna: Zefiry ciepłym tchem pieściły kwiaty, Których nie posiał nikt, i tylko patrzeć, Jak ziemia zrodzi plony nie orana, 492 493 SNY I POLITYKA Nie odnowione znowu się zasrebrzą Pola ciężkimi kłosanu. To mleka Płynęły rzeki, to nektaru. Płowy Miód się z zielonych więzożołdów sączył. Jakie było życie Owidiusza sub Augusto? Jednak dalekie od niezakłóconej pogody Złotego Wieku. On też, jak inni elegicy, pochodził z rodziny zamożnej. On też, jak Propercjusz i jak przedtem Wergiliusz, z woli ojca studiował retorykę, aby wstąpić na drogę kariery, jeśli nie politycznej, to przynajmniej prawniczej. I porzucił oratorstwo dla poezji. Podróżował, studiował w Atenach, zwiedzał greckie miasta w Azji Mniejszej, a także Sycylię. Przez pewien czas piastował jakieś podrzędne funkcje urzędowe w Rzymie, lecz zacząt- ki sławy dała mu w stolicy poezja. Zaprzyjaźnił się z Horacym i Propercjuszem, opłakiwał śmierć Tibulla. Po dwóch krótkotrwałych związkach małżeńskich poślubił kobietę, która, pozostając w Rzy- mie, była mężowi wierna także podczas jego wygnania. Miał córkę, nie wiemy z której żony, lub może pasierbicę. W 8 roku po Chrystusie udercył w niego grom, dla nas tak samo niejasny, jak Wergiliuszowy zamiar spalenia Eneidy. Edykt Augusta skazał Owidiusza na wygnanie do Tomis (albo Tomi), zwanego dziś Konstanca, na skraju imperium, na zachodnim wybrzeżu Morza Czarnego, miasta w niewielkiej mierze zhellenizowanego, narażo- nego na napaści wojowniczych plemion, jak i na zimy o wiele sroż- sze niż zapamiętane z dzieciństwa miesiące sulmoneńskie. Do dziś nie znamy przyczyny wyroku. Owidiusz w wierszach pisanych w To- mis nieraz podaje, że zgubiły go carmen et error, "pieśń i błąd", tylko tyle. Wieki starają się dociec, czy owa "pieśń" to wiersze miłosne, może potępione przez cesarza, reformatora izymskich obyczajów. Jesz- cze bardziej tajemniczy jest error. Czyżby to był jakiś związek poety z córką cesarską, Julią, o którym szeptano? Lepiej nie snuć domy- słów, gdy nie wie się na pewno. Nad Morzem Czarnym Owidiusz po- lubił to, czego nie mógł zmienić. Nauczył się nawet języka Getów i pisał w nizn poemat, nie zachowany. Przeżył tam dziesięć lat. Rzymu już nie ujrzał. W swojej poetyckiej pracy był najpierw poetą miłości. Poświę- cił jej trzy księgi elegii nazwanych Amores. Po nich nastał cykl Na Palatynie i w Pompejach apokryficznych listów, także ujętych w miarę elegijnych dysty- chów, od legendarnych kobiet do ich ukochanych, Heroides. Ele- gijnym tropem idą też następne utwory. Medicamina faciei femineae, Leki dla twarzy kobiecej, to poemat o kosmetyce. Słynna Ars ama- toria, Sztuka kochania, to trzy księgi elegu, które o miłości mówią sposobem poezji dydaktycznej, a Remedia amoris, Leki na miłość, są pozornym odwołaniem tamtych pouczeń. Ponad te wszystkie wiersze wznoszą się Metamorphoses, Przemiany, wielki, w piętnastu księ- gach poemat epicki, ujęty w heksametry, w którym Owidiusz kunsztownie splótł przeróżne mity greckie i rzymskie, ukazujące takie czy inne przeistoczenia kształtów; wracając zaś do miary elegijnej, w Kalendarzu, Fasti, opiewał rzymskie legendy, wspo- zninane podczas świąt kolejnych miesięcy. Wydało się, że poezję autora, która przez swą rozlewność nadaje się tylko (jak i historia Liwiusza) do czytania w ciągu, a nie w ekscerptach, najlepiej można przedstawić w naszej książce jednym dosyć długim wyimkiem z Przemian, ukazującym Owidiusza i jako poetę miłości, i jako epi- ka mitów. Ale po tych dziełach były jeszcze elegie z wygnania: pięć ksiąg Żalów, Tristia, i cztery księgi Listów z Pontu, Epistulae ex Ponto. Wiersze czułe i pełne bólu. Nie próbując domyślać się przyczyny wyroku, medytujemy jednak: dlaczego tak się stało? Na Palatynie i w Pompejach Bliski Owidiuszowi porą Marcus Manilius, autor dydaktycznego poematu w pięciu księgach poświęconego astrologii, Astronomica, filozof stoicki i poeta, o którym zupełnie nic nie wiemy oprócz tego, że pracował w latach Augusta i jego następcy, Tyberiusza, głosił, że wszystko w świecie dzieje się z wyroku losów: fata regunt orbem (4, 14), "losy rządzą światem", dolą zarówno wyrobników, jak poetów, jak ludzi zmieniających historię, bo przecież (4, 56-61) Temu, który w niebie się zrodził i znowu do nieba Powrócił, ileż razy, gdy wojnę domową uciszył I władał Rzymem, mówiono: "Strzeż się sztyletów!" Daremnie! 494 495 SNY I POLITYKA Gdy z rany wyciągał sztylet, w milczeniu senatu, krwią własną Zatopił wszystkie przestrogi, by losy wypełnić się mogły. Całe imperium, życie niezliczonych w nim ludzi losy prowadziły na razie, jak można było sądzić, w dobrym kierunku. Tyberiusz, który w 14 roku po Chrystusie objął władzę po Auguście, miał za sobą ciężkie dzieje osobiste, które mogą przywieść nam na myśl namiętne słowa, jakie w powieści Prusa wypowiada młody Ramzes (na chwilę przed objawieniem się mu, że już jest faraonem) do Pentuera: "Dla ciebie, kapłanie, tylko ten zashzguje na litość, kogo wszy jedzą". Wiemy to od Swetoniusza, któremu zawdzięczamy tyle informacji o wczesnych cesarzach rzymskich. Tyberiusz, pasierb Augusta, wychowany w jego domu, od młodości karny wykonawca jego planów wojennych, kategorycznie wyznaczony na następcę, z woli władcy musi opuścić swoją żonę, Wipsanię Agrippinę, i po- ślubić córkę Augustową, Julię. Swetoniusz podaje (Vita Tiberi, 7): "Gdy potem jeden raz przypadkiem zobaczył Agrippinę, tak ją ścigał wpatrzonymi i pełnymi łez oczyma, że odtąd pilnowano, aby już nigdy więcej nie pojawiła się blisko niego". To zresztą było tylko pierwsze z jego strasznych doświadczeń. Tyberiusz pewnie mścił się na cesarstwie, kiedy jako stary cesarz zamurował się w swojej samotności na wyspie Capri. Jego lodowaty chłód przerażał ludzi. Ale interesów i ładu państwa dobrze pilnował. Dopiero po nim nastał szaleniec Kaligula. Po Kaliguli zagadkowy Klaudiusz. W roku 54 po Chrystusie objął rządy Neron, którego pierwsze lata roznieciły wielkie nadzieje, gdyż ulegał on wpływowi filozofów stoickich, jakimi się otaczał, zwłaszcza swojego preceptora, Seneki. Najprawdopodobniej z tego właśnie okresu pochodzi dosyć zagadko- wa ekloga, którą tu nazwaliśmy Świat uspokojony. Nie znamy jej autora. Podejmuje on motywy 4 Eklogi i stwierdza, że głoszone przez Wergiliusza przepowiednie już się wypełniły. Wspominając "mrok grozy potrójnej", ma zapewne na myśli trzy epizody z dziejów srożącej się dawno temu, dawniej niż przed stoma laty, wojny domowej: zajęcie Rzymu przez armię Sulli w roku 88 przed Chrystu- sem, terror zaprowadzony w mieście przez Mariusza w roku 87 i powtórne wkroczenie Sulli w roku 82. Teraz, pod młodym Nero- nem, dzieje się zupełnie inaczej. Kiedy jednak uważnie czytamy Na Palatynie i w Pompejach poemat, budzi się w nas podejrzenie, że może należy dopatrywać się w nim intencji ironicznej (imię Mystes daje się interpretować: taje- mniczy, milczący). Czy ironicznie, czy poważnie mamy eulogię pojmować, trzeba stwierdzić, że w cesarstwie jakoś się żyło, na przykład w miastach i miasteczkach Italu, które w I wieku po Chrystusie miały niemałą autonomię: jak w Rzymie było dwóch konsulów, tak w miasteczku urzędowali duumviri iuri dicundo; lokalnym senatem była rada miejska, złożona ze stu dekurionów. Ludziom zamożnym, a nawet i tym uboższym nieźle się powodziło zwłaszcza nad Zatoką Neapo- litańską, w strefie kultury greckiej i łacińskiej, w świetnych willach i schludnych domach. W roku 62 po Chrystusie targnęło tą krainą, jak już wspomnieliśmy, trzęsienie ziemi, a w roku 79 Wezuwiusz, dotychczas spokojny na horyzoncie patron łanów i winnic, buchnął ogniem, popiołem i lawą. Jak tam było przed porą grozy, to wiemy dzięki odkopywaniu od roku 1738 Herkulanum, a w dziesięć lat później Pompejów, miast zasypanych albo zalanych eksplozją. Oba miasta, pod popiołem i lawą albo błotem nad podziw zachowane, otwarte są dziś dla naszych kroków. Pompeje, większe od Herkulanum, rozleglej, a więc i szczelniej, otaczają nas, jakby sen o życiu: jedno z najdziwniej- szych doświadczeń, jakie w świecie możemy napotkać. Idziemy po ulicach, mijamy termopolia (czyli bary szybkiej obsługi), sklepy z reklamującymi towar szyldami, wchodzimy do mieszkań, stajemy w ciszy ogródków, jakie były wewnątrz zamożniejszych domów, jak tamten wirydarz w podrzymskiej Ostu, na który będą patrzeli z okna Augustyn i Monika, rozmawiając o wieczności (Wyznania, 9, 10). Odsłonięte przez archeologów malowidła ukryto przed deszczem w muzeach. Napisy na murach, albo polityczne, zwłaszcza wyborcze, albo zupełnie osobiste (często w poetyckich miarach), kaligrafowane lub bazgrane przez figlarnych lub strapionych, epigraficy skopiowali i zawarli w woluminach inskrypcji antycznych. Do dziś większość ich wymazała aura, ale wertując Corpus inscriptionum Latinarum, wiemy przecież, że to było na murach. Wprost, nie przez książki, przemawiają do nas ci ludzie. Przypomniałem już, w rozdziale o epigramatach, westchnienie Vibiusa Restitutusa. Oto, przy zachowaniu osobliwości ortograficz- 496 497 SNY I POLITYKA nych, inne napisy pompejańskie. Najpierw o Restitutusie (ufajmy, że nie o tym samym): Restitutus multas decepit sepe puellas. Restitutus wiele oszukiwał często dziewcząt. A jednak: Albowiem: quisquis amat valeat, pereat qui nescit amare, bis tanto pereat, quisquis amare vetat. Kto kocha, niechże zdrów będzie. Niech zdechnie, kto kochać nie umie. Po dwakroć niechaj zdechnie, ktokolwiek kochać zabrania. amantes, ut apes, vitam mellitam exigunt. Zakochani, jak pszczoły, żyją w miodzie. Ale tu inna ręka dopisała: velle, co można przełożyć: "pobożne życzenie". I jeszcze dodała: amantes, amante.s, cureges. Zakochani? Zakochani? Potrzebują leczenia. Może i mało kto się zdziwi, że na innym murze pompejańskim znaleziono taką deklarację: admiror pariens, te non cecidisse ruinis, qui tot scriptorum taedia sustineas. Podziwiam ciebie, ściano, że nie rozpadłaś się w gruzy, Chociaż dźwigasz na sobie tyle ghipich napisów. To pośród domów i sklepów. A za bramą antycznego miasta szło się po ulicy grobów, także za bramą Pompejów. Pod Rzymem to była via Appia, gdzie jeszcze wędrowałem nieraz wśród pinii, cyprysów i złomów monumentów, wśród obłąkanego krzyku świerszczy w śródziemnomorskiej, przyćmionej upałem zieleni, a dziś już tego Na Palatynie i w Pompejach nie ma, bo cała ta droga zabudowana jest willami, "rezydencjami aktorek i innych bogatych ludzi", jak nu wyjaśnił włoski restaurator. Sic praeteritfigura huius mundi. Ale w książkach przetrwały, cierpli- wie zbierane przez epigrafików, łacińskie inskrypcje także nagrobne, czasem długie, jak epitaf#ium Homonoi (składające się z dwóch części, wypisanych na dwóch stelach, które stały pionowo na brze- gach mogiły), czasem jeno dystychy: Wszelkie choroby i klęski żywota już za mną zostały. Teraz spoczywam bez cierpień, zażywam błogiej pogody. Ktokolwiek na tej mogile postawi lampkę płonącą, Niech kiedyś jego prochy okryje ziemia złocista. Ach, przechodniu znużony, co mnie teraz mijasz! Choćbyś długo wędrował, jednak przyjdziesz tu. Ale przetrwała również, przynajmniej w ruinie, łacińska powieść pochodząca najprawdopodobniej z epoki Nerona. Nawet samo to określenie gatunku może dziwić, bo powieść wydaje się nam nowo- żytnym rodzajem literackim. Istniały jednak prozaiczne nairacje fabularne już w piśmiennictwie greckim. Co prawda, zagościły one w nim dosyć późno. Najpierw były to nowele, swawolne pono, nie przechowane Opowieści milezyjskie, Milesiaka, Aristidesa z Miletu (może z II wieku przed Chr.). Greckie powieści, zwane przez nas (trafnie, bo obracają się wokół związków miłosnych) "romansami", pochodzą dopiero z ery cesarstwa rzymskiego. Powstawały one w aurze tak zwanej drugiej sof#istyki, zupełnie odmiennej od tamtej pierwszej, polemicznej, jaka w Atenach poprzedziła Sokratesa i Pla- tona. W cesarstwie, zwłaszcza od II wieku po Chrystusie, sofistami, sophistai, nazywali Grecy wędrownych nauczycieli retoryki, nie politycznej, jak to było w niepodległych państwach helleńskich i w republice rzymskiej, lecz już tylko literackiej, żarliwie skupionej na sprawach stylu, nostalgicznie też dążącej do odzyskania dawniej- szej formy języka greckiego. Nie określali oni tego w taki sposób, ale był to nurt "sztuki dla sztuki", l'art pour I'art. I właśnie w tym nurcie ukształtują się greckie "romanse": Przygody Chajreasa i Kal- 498 499 SNY I POLITYKA liroe Charitona (I albo II wiek po Chr.), czarujące Przygody Dafnisa i Chloe Longosa (II wiek po Chr.) i dwie powieści z III wieku: najdłuższe w tym gatunku i najprzemyślniej skonstruowane Historie etiopskie Heliodora i Przygody Leukippe i Klejtofonta Achillesa Ta- tiosa. Czytamy w tych "romansach", jak młodzi kochają się, jak świat rzuca im kłody pod nogi i chce ich rozdzielić. Szczególnie groźni są piraci, którzy dybią na to, by młodzieńca okraść, a dziewczynę zniewolić. Ale cnota i wierność zwyciężają. Powieść Petroniusza A oto, nawet wcześniej od Charitona, zapewne w latach Nerono- wych, powstała w literaturze łacińskiej powieść jakże odmienna od tamtych "romansów". Późniejsze wieki wiedziały o niej, chociaż sławy w starożytności nie zaznała. Chyba już we wczesnym średnio- wieczu zaginęła. Poprzestawano na zrobionych z niej wyciągach. Renesans odziedziczył jeno te fragmenty, przeważnie dosyć skąpe. Nie budziły one wielkiego zainteresowania. Aż oto w roku 1650 znaleziono w Trau w Dalmacji manuskrypt dużej części utworu, Cena Trimalchionis, Ucztg Trimalchiona. Dopiero wtedy zrozumiano, co to jest, całe to tajemnicze dzieło. Zanotujmy na marginesie, że zwykłe dziś u nas miano owej powieści, którą nazywamy Satiriko- nem, jest w istocie dopełniaczem greckim, przeniesionym do łaciny, liczby mnogiej przymiotnika. Podany w manuskryptach tytuł ozna- cza Księgi rzeczy Satyrowych (Satyricon libri) albo może satyrycz- nych (satiricon). Ksiąg było dwadzieścia, rzecz więc snuła się rozlegle, prozą, inkrustowaną jednak dosyć obficie wierszami; taką mieszaninę prozy z wersyfikacją wprowadził niegdyś, w pierwszej połowie III wieku przed Chrystusem, do piśmiennictwa greckiego Menippos z Gadary, filozof cynicki, czyli naśladowca Diogenesa z Sinope, twórca tak zwanej potem satyry menippejskiej. Cena Trimalchionis dała nam poznać, jak wiele straciliśmy na tym, że osobliwą powieść łacińską czas w przeważnej mierze pochłonął. Fabułą utworu, zwierciadła (jak kiedyś będzie się w Europie mówiło o powieściach) obnoszonego po gościńcach, były przygody dwóch sprytnych hultajów, Enkolpiusa (narratora) i Ascyltusa, którzy Powieść Petroniusza ze swoim ulubieńcem, chłopcem Gitonem, wędrują od miasta do miasta i z domu do domu, zwłaszcza do tego, gdzie można sobie podjeść. Takim przemysłem zdołali się też wkręcić do rezydencji prostackiego, lecz pełnego przedziwnej fantazji dorobkiewicza Tri- malchiona na monstrualną ucztę. Miano bogacza jest zapewne z sy- ryjskiego Wschodu, imiona dwóch spryciarzy i większości innych postaci w powieści są greckie, zlatynizowane, bez zaskoczenia więc przyjmujemy to, że przygody rozgrywają się w krainie helleńsko-ła- cińskiej, właśnie w Kampanii Neapolitańskiej, z której przemawiają do nas pompejańskie inskrypcje. Uczeni komentatorzy spierali się i spierają, czy powieściowe epizody mamy widzieć na tle Neapolu, czy Kum (Cumae), czy może Puteoli, dziś Pozzuoli. Śledzimy dzieje nicponiów nie bez przerw. Dowiadujemy się, że po perypetiach kampańskich, uciekając przed policją, płynęli stat- kiem. Burza nim zakręciła i pognała go do Krotony w Bruttium nad Morzem Jońskim. Tu oplątują spryciarzy nowe perypetie, lecz nieba- wem gubimy ich drogę wśród strzępów tekstu. Może ważniejsze jednak od fabuły jest to, co i w strzępach daje się rozpoznać, a co roztacza się tak wielobarwnie na biesiadzie Trimalchiona. Nigdzie w literaturze antycznej, może poza częścią substancji teatru Arysto- fanesa, nie ma takiej panoramy trywialności, pospolitości, grotesko- wej zwykłości życia, jak w owej powieści, czemuż potrzaskanej!- w tym Satirikonie skomponowanym przez pisarza, to się w każdej chwili czuje, niezwykle wyrafinowanego. Styl na przykład, jakim przemawia Trimalchion, jest dla badaczy kopalnią łaciny ludowej, z jakiej wyłonią się języki romańskie, na ziemi italskiej włoski, którego zasobność, od pospolitości do wznio- słości, przejawia się i w najstarszym rozpoznawalnie włoskim już zdaniu w Rzymie. Odczylujemy je na malowidle z wczesnego śred- niowiecza (w podziemnej części kościoła San Clemente), przed- stawiającym scenę z życia św. Klemensa: patrycjusz Sisinius przy- szedł ze zbirami, żeby Klemensa, nawracającego jego żonę, areszto- wać, a jest tak zaślepiony, że nie widzi, iż słudzy zamiast Klemensa wloką złom kolumny, i przynagla ich - co metodą jakby komiksu jest na malowidle napisane: Figli delle pute, traite - "Ciągnijcie, wy sku...". W tym by się biedny, ironicznie tak mówię, Trimalchion odnalazł. 500 501 SNY I POLITYKA Umyślnie pominęliśmy dotąd samego autora powieści, albowiem czeka nas tu wiadomość, której trzeba się przypatrzyć. Manuskrypty nazywają go Arbiter albo Petronius Arbiter. Nie mamy pewności, ale osacza nas domysł, że chodzi o tę samą osobę, o jakiej mówi nam Tacyt, nad którego dziełem niebawem się pochylimy. Wielki historyk w Rocz#ikach ( I 6, 17-20) opowiada o życiu i śmierci Neronowego dworzanina, współzawodnika innego dworzanina, Tigellinusa. We- dług relacji Tacyta Gaius Petronius był u Nerona "mistrzem dobrego smaku", elegantiae arbiter. Zresztą w wyimku z Rocznaków, który tu przeczytamy, postać jego rysuje się bardzo ciekawie: zdający się kimś niedbałym, może ironiczny, był zdolny do skutecznego działania. W piśmiennictwie zaś oprócz Satirikonu przechowała się pod tym imieniem spora garść epigramatów. Szkoła stoickiego męstwa Zanim zajmiemy się historykiem, który Neronowego "arbitra" opisał, zostańmy jeszcze w epoce owego cesarza, w której dostrze- gamy innego człowieka niezwykłego, wiodącego zresztą z sobą innych ludzi niezwykłych. Lucius Annaeus Seneca (zniędzy 4 przed Chr. i 1 po Chr.#l po Chr.) przyszedł na świat w Kordubie (dziś Cordova) w południowej Hiszpanii w bogatej i godnej uwagi rodzi- nie pochodzącej z Italii. Ojciec jego, Lucius Annaeus Seneca Starszy (ok. 55 przed Chr.-między 37 i 41 po Chr.), był historykiem i reto- rem. Księgi Starszego, przedstawiające dzieje Rzymu od początku wojny domowej, zaginęły, ocalała zaś pokaźna część komentowanych przez niego wypisów z deklamacji oratorskich, jakie słyszał za swojego życia, gdy retoryka odeszła z areny politycznej i coraz bardziej chroniła się w szkołach: Oratorum sententiae, divisiones, colores - Sentencje, kompozycja i styl mówców. Tak jak będzie to później, we wspomnianej tu przez nas przed chwilą "drugiej sofisty- ce" greckiej, stała się retoryka łacińska ulubionym przez wykształco- ną publiczność obszarem kontrowersji literackich i pielęgnowania kunsztu kompozycji i różnych rodzajów pisarskiego stylu. Starszy powiększył też majątek rodzinny. Nie wiemy jednak, czy w swojej latynizującej się Hiszpanii piastował jakieś stanowisko Szkoła stoickiego męstwa urzędowe, czy zajmował się handlem. Z żoną Helwią miał trzech synów. O każdym z nich da się coś powiedzieć. Marcus Annaeus Novatus, który po adoptowaniu go przez Lucjusza Juniusza Galliona został, jako Gallio, prokonsulem prowincji Achai, obronił św. Pawła przed jego oskarżycielami, jak wiemy z Dziejów Apostolskich (18, 15-16): "##Skoro spór dotyczy słów, nazw i waszego własnego prawa, sami się tym zajmujcie; ja nie chcę być sędzią w tych sprawach". I usunął się z sądu". Najmłodszy syn, Marcus Annaeus Mela, był ojcem Lukana, poety, o którym z żalem, gnani czasem, opowiemy tylko nazbyt zwięźle. Marcus Annaeus Lucanus (39-65 po Chr.) był niemowlęciem, gdy ojciec jego przeniósł się do Rzymu. Tu Lukan odebrał staranną edukację, której zwieńczeniem w stolicy była szkoła retoryki. Praw- dopodobnie uczył się też zasad stoicyzmu od wspomnianego już przez nas Kornutusa, mistrza satyryka Persjusza. Pożeglował na dokończenie studiów do Aten, skąd jednak dosyć rychło przyzwał go na swój dwór Neron, który młodzieńca dopuścił do ścisłego grona przyjaciół i niebawem obdarzył godnościami kwestora i augu- ra. W roku 60 przed Chrystusem, w porze pierwszego święcenia igrzysk nazwanych Neronia, Lukan zdobył nagrodę za wiersz na cześć cesarza. W roku 62 albo 63 opublikował trzy pierwsze księgi epickiego poematu Bellum civile, Wojna domowa (przez potomnych mylnie tytułowanego Pharsalia), potem powstaną jeszcze następ- ne księgi - do nie dokończonej dziesiątej. Utwór ten posiadamy, liczne zaś inne pisma Lukana, wierszem i prozą, przemawiają do nas tylko tytułami. W epitafium przechowanym w zbiorze Anthologia Latina (kolekcji wierszy z różnych epok, ułożonej przez jakichś troskliwych erudytów w VI wieku po Chrystusie, którą jeszcze wspomnimy) Lukan, jeśli jest jego autorem, streszcza życie swoje i pracę : Korduba mię urodziła, zgładził Neron, walki-m opiewał, Jakie toczyli równi sobie, stąd teść, stąd zięć. Ciągłym duktem nigdy nie prowadziłem pieśni, Które by pełzły. Przerwa periodu milsza mi jest. Jeno to, eo jak piorun nagłe, roznieci podziw. Naprawdę będzie do smaku styl, co uderza jak grom. 502 503 SNY I POLITYKA Wspomina się w epigramacie owo epos o wojnie domowej między Pompejuszem a Juliuszem Cezarem, zakończonej klęską Pompejusza. Juliusz Cezar był teściem Pompejusza, który w roku 59 poślubił córkę jego, Julię (nie należy mylić jej z inną, młodszą Julią, córką Oktawia- na); osoba jej złączyła wodzów (z Krassusem jako trzecim) w trium- wiracie, zgon zaś jej w roku 54 przed Chrystusem przyczynił się do zerwania przymierza i rozpalenia walki. Cezar w roku 48 pod Farsa- los w Tesalii pobił Pompejusza, ten z pola klęski uciekł na Lesbos, a stąd do Aleksandru, gdzie ushzżni przyniosą jego głowę Juliuszowi; Cezar, słynny to jest epizod, zapłakał nad nią, jak nam opowie Plutarch (Żywot Cezara, 730c; Żywot Pompejusza, 662a). Epos Lukana oprócz roztaczanych zdarzeń, najczęściej przeraźli- wych: rzezi, pożarów, zawiera niemal sto dwadzieścia przemówień oraz ekskursy przyrodnicze, geograficzne i astronomiczne. Jego styl, dictio, nawiedza naszą pamięć niejednym, zaiste piorunującym he- ksametrem, jak w tym miejscu wstępu do opowieści, w którym racjom największych szermierzy przeciwstawiony jest samotny zgon Marka Porcjusza Katona Młodszego, czczony w Rzymie już wcześ- niej, także przez Horacego (Pieśni, l, 12, 35; 2, 1, 23-24: "podbity cały okrąg ziemi oprócz srogiego ducha Katona"). Młody ów wódz, wyznawca filozofii stoickiej, nieugięty obrońca republiki, który po Farsalos pożeglował do Afryki, aby tu bronić miasta Utyki, nie wypuścił miecza z rąk nawet wtedy, gdy w roku 46 przed Chrystu- sem dowiedział się, że pod afrykańskim Tapsus armia pompejańczy- ków ostatecznie poszła w rozsypkę: własną ręką odebrał sobie ży- cie. Zostanie w pamięci potomnych ten ustęp poematu Lukanowego (l, 125-128), zwłaszcza słowa: Victrix causa deis placuit, sed victa Catoni. Ani już Cezar nie może znieść nikogo wyższego, Ani Pompejusz równego. Kto chwycił za broń sprawiedliwiej? Nie wolno wiedzieć. Każdy wielkiego sędziego przywoła: Bogi wzięły stronę zwycięzców, Katon - zwyciężonych. Sam Lukan prawdopodobnie przyłączył się do antycesarskiej konspiracji Pizona, na którą niebawem się natkniemy. Zmuszony do samobójstwa, otworzył sobie żyły. Szkoła stoickiego męstwa Średni zaś syn Seneki Starszego, między Novatusem i Melą, Lucius Annaeus Seneca Młodszy, jest największym w tym świetnym rodzie pisarzem. Do Rzymu sprowadziła go z Korduby można ciotka, małżonka prefekta Egiptu. Studiował w stolicy retorykę i być może przemawiał nieraz w sądzie. Rychło jednak ogarnęła go i po- chłonęła fllozofia. Słuchał wykładów uczniów mało nam znanego Kwintusa Sekstiusza, w epoce Augustowskiej głoszącego mądrość eklektycznie wysnutą z różnych systemów greckich. Nie stronił też Seneka od (wspomnianej tu już przez nas) filozofii "psiej", kvnike, cynickiej, powołującej się na Diogenesa z Sinope. Lecz najpilniej zgłębiał tradycję stoicką. Utworami, których nie znamy, bo zaginęły, zasłynął jako mówca i pisarz już za Kaliguli, a ciotka wyrobiła mu stanowisko kwestora. Poślubił o wiele młodszą od siebie Pompeję Paulinę, która może była jedyną jego żoną. Syn, jakiego z nią miał, umarł w roku 41. W tym samym roku - było to już za Klaudiusza - Seneka został zesłany na Korsykę, skąd pochodzą jego epigramaty wygnańcze. Przyczyny banicji nie są dla nas jasne, słyszymy tylko, że oskarżano go o romans z Julią Liwillą, siostrą zamordowanego Kaliguli. Wzmaga- jąca się sława pisanych przez banitę utworów poruszyła inną siostrę Kaliguli, Agrippinę Młodszą, żonę Klaudiusza, która z poprzednie- go małżeństwa, z Domicjuszem Ahenobarbem, była matką Nerona. Aby edukację syna, którego Klaudiusz, ojczym, na jej żądanie adoptował, powierzyć pisarzowi, Agrippina w roku 49 postarała się dla Seneki nie tylko o przyzwanie z wygnania, lecz i o nominację na pretora. Kiedy Klaudiusz w roku 54 umarł (nie bez pogłoski, że otruła go Agrippina), wychowanek Seneki objął cesarską władzę. Nie od razu wyparł się Neron swojego mistrza. Seneka i inny faworyt Agrippiny, Sekstus Afraniusz Burrus, którego mianowano prefektem pretoria- nów, w dużej mierze kierowali krokami młodego cesarza. Pomyślny okres rządów, ośmioletni, skończył się, gdy dokonywane na Palaty- nie, jawnie albo skrycie, egzekucje zaczęły osnuwać cieniem reputa- cję Seneki. W roku 62 umarł Burrus; jak mniemają Swetoniusz i Kasjusz Dion, lecz nie Tacyt, otluto go. Prefektem pretorianów został po nim Gajus Ofoniusz Tigellinus, Sycylijczyk z podrzędnej rodziny, niegdyś zausznik sióstr Kaliguli, podejrzewany o romanse 505 SNY I POLITYKA z nimi, w roku 39 wygnany, później żyjący w cieniu, przez Nerona zaś wydobyty na światło; będzie się mu przypisywało udział w Nero- nowych egzekucjach. P#zbawiony sprzymierzeńca Seneka prosił o zwolnienie z dworskich obowiązków, przy czym swój niemały dobytek oddałby Neronowi. Cesarz zgodził się na odejście precepto- ra, majątku zaś na razie nie wziął. Seneka odtąd w domowym zaciszu pisał i pisał. Ale dopadło go niebawem oskarżenie, które zażegło się już w owym roku 62, kiedy, jeśli mamy wierzyć Tacytowi (Roczniki, I4, 65), Neron szalał: "Mniemano, że najmożniejszych ze swoich wy- zwoleńców zgładził trucizną; Doryforusa pod pozorem, że był prze- ciwny zaślubinom jego z Poppeą, a Pallasa dlatego, że długo żyjąc, zatrzymywał w starych rękach olbrzymie pieniądze. Romanus tajny- mi podszeptami przedstawił Senekę jako wspólnika Gajusa Pizona, lecz Seneka mocniej podciął Romanusa takim samym obwinieniem. Przeląkł się wtedy Pizon i rozpętała się wielka, lecz nieskuteczna burza zamachów na Nerona". Mówi się tu o Gajusie Kalpurniuszu Pizonie, któremu Kaligula odebrał żonę, a potem, zarzucając obojgu rozpustę, skazał go na wygnanie. Pod Klaudiuszem ów Pizon, wróciwszy z wygnania, jawił się Rzymianom tylko jako retor i łaskawy dla bogatych i nędzarzy biesiadnik. Pono w 65 roku po Chrystusie uknuł przeciw Neronowi spisek, który łatwo wykryto. Zmuszono konspiratora, aby odebrał sobie życie. Właśnie o udział w tym sprzysiężeniu obwiniono też Senekę. O tym, jak umarł, przeczytamy w relacji Tacyta (Roczniki, 15, 60-63). Zachowało się kilkanaście esejów filozoficznych wielkiego pisa- rza. Są wśród nich Zagadnienia przyrodnicze, Naturales quaestiones. Inne eseje napełnia rozważanie, jak człowiek powinien sprostać próbom zadawanym mu w życiu na ziemi. Czytamy Ogniewie, O łagodności, O stateczności mędrca, O krótkości życia, O spokoju ducha, O życiu szczgśliwym. Poznajemy skierowane do różnych ludzi Consolationes, Pocieszenia. Najrozleglej, a może i najsilniej, miały przemawiać do potomnych, do pokolenia za pokoleniem, Epistulae morales, zwane też Listami do Lucyliusza. Mamy ich sto dwadzieścia cztery; w starożytności było ich więcej. Nieraz zaczynają się od kwestii podniesionej przez tego młodego przyjaciela (także pisarza, Szkoła stoickiego męstwa nie wiemy jednak na pewno, czy - znanego nam choćby z kilku linijek - Gajusa Lucyliusza, zupełnego imiennika kogoś o wieki wcześniejszego, poety-satyryka z II stulecia przed Chr.). Seneka ra- czej rozmyśla razem z nim, niżby miał udzielać upomnień uczniowi, którego, jak się zdaje, przywiódł od epikureizmu do stoicyzmu; jest w tych listach, chyba fikcyjnych, a prawdziwych, napisanych przez jednego z największych eseistów antycznych, między Cyceronem a Plutarchem, zaiste czar mądrej rozmowy. Stoicyzm był obok epikureizmu drugą wielką szkołą filozoficzną powstałą w epoce hellenistycznej. Początek dał jej Zenon z Kition na Cyprze na przełomie IV i III wieku przed Chrystusem. Nazwa wywodzi się od tego, że Zenon nauczał w cieniu wspaniałego Portyku Wielobarwnego, Stoa Poikile, na ateńskiej agorze. Mistrza przyciągnęło do Aten dziedzictwo Sokratesowe, jak też inne tradycje sławnego miasta. Był scholarchą przez trzydzieści pięć lat. Po nim objął szkołę Kleantes z Assos, którego hymn do Zeusa podałem w Mitologii, po Kleantesie Chrysippos z Soloj w Cylicji. Ci uporząd- kowali doktrynę stoicką, którą Panajtios z Rodos (w II wieku przed Chr.) i Posejdonios z Apamei w Syrii (u schyłku II i w pierwszej połowie I wieku przed Chr.), uczony wszechstronny niemal jak Arystoteles, jeszcze wzbogacili i przekazali potomnym. Jeden z owych potomnych to Epiktet (Epiktetos, ok. 60-ok. 140 po Chr.), niewolnik, od wczesnej młodości kulawy, będący w pewnym okresie własnością Epafrodyta, sekretarza Nerona. Wyzwolony, będzie na- uczał filozofii stoickiej w Nikopolis w Epirze. Jego po grecku gło- szone wskazania moralne, pełne nieugiętej wiary w przewagę spokoj- nego rozumu nad wszelkimi przypadkami życia, spisze po grecku Arrian (Flavius Arrianus, ok. 95-175 po Chr., historyk i geograf); na szczęście przechowały się nam te Wykłady (Diatribai) i Podrgcznik (Encheiridion). Inaczej niż dla epikurejczyków, świat to była w oczach stoików materia przeniknięta, ożywiona i sterowana myślą, czyli elementem boskim, którego, tak samo jak materu, nie można oddzielić od rzeczywistości. Wszechświat u kresu każdej serii wieków zostaje wchłonięty w boski ogień, z którego wyłania się świat nowy, taki jak poprzedni. Styka się ta wizja, chociaż się nie utożsamia, ze starymi pojęciami Heraklita, jak i z proroctwami Sybilli kumej- 506 507 SNY I POLITYKA skiej. W moralności wedhzg stoicyzmu zadaniem człowieka jest czynne, mężne, szlachetne życie, zwrócone pomocnie ku wszystkim ludziom, człowieczeństwo bowiem, jak to przeczuł Homer, jest wszędzie takie samo. Literatura i czas O tym właśnie gwarzy z dalekim Lucyliuszem Seneka w ciszy swojego pokoju albo może ogródka wewnątrz domu, albo włości podmiejskiej, jaką miał na skraju Rzymu (bywał też w Kampanii Neapolitańskiej). Jakby podejmował przerwany przed chwilą wątek: Tak, tak, Lucyliuszu... W pierwszym z Listów i jeszcze w wielu innych rozważa wielką dla literatury klasycznej i dla nas tajemnicę czasu, tę, wobec której stajemy także, gdy czytamy Pieśni Horacego. Lucyliuszu, ogarniaj wszystkie godziny. Żyj chwiląjako nieskończo- ną. Żyj w czasie niezależny od czasu. To jest znamienne dla kla- sycznej myśli śródziemnomorskiej powietrze, powiedziałbym, do- czesnej wieczności, wieczności już tu. Wichry historii nie rozwieją tego powietrza. Trwa ono od tysiącleci w europejskim pojmowaniu tradycji jako czasu przemienionego w zawsze obecną przestrzeń. To jest pewnie esencja naszej klasyki. W tej przestrzeni Sokrates i jego przyjaciele rozmawiają o anty- nomiach życia, a Longinos w traktacie O wzniosłości roztrząsa zale- ty i wady utworów z różnych okresów. Nie zainteresuje się chrono- logią Plutarch, gdy będzie dobierał pary grecko-rzymskie do Żywo- tów równoległych. Historia jest dla niego skarbnicą zawsze jednako żywych przykładów moralnych, exempla, tragicznych, wzniosłych odstraszających, godnych podziwu, jaką cała w ogóle starożytność będzie dla moralistów europejskiego średniowiecza, a także renesan- su, gdy Francesco Petrarka pisze po łacinie list do Cycerona, gdy dla naszego Klemensa Janicjusza nie ma w krainie sztuki żadnej odległo- ści czasowej między nim a Owidiuszem, gdy bohater Wizerunku Mikołaja Reja w swojej wędrówce spotyka mędrców z różnych er. Tak też Niccoló Machiavelli czyta sobie poezję: "Z lasu - pisze w liście do Franceska Vettori 10 grudnia 1513 roku - idę ku źródłu, a stąd do gaju, gdzie się łowi ptaki. Pod pachą mam zawsze jakąś Literatura i czas książkę, Dantego lub Petrarkę, albo któregoś z mniejszych poetów, jak Tibullus, Owidiusz czy jakiś inny". Zauważmy, że Machiavelli nie rozróżnia epok, rozróżnia tylko ważniejszych, jego zdaniem, i mniej ważnych pisarzy. Tak jest jeszcze w późniejszej moralistyce europejskiej i we wczesnofilolo- gicznym humanizmie (sprzed momentu, gdy do bram filologii kla- sycznej włamał się w XIX wieku "zmysł historyczny", nowy twór, narodzony w XVIII wieku). Takie zaś pojmowanie tradycji, w któ- rym wszystkie elementy przeszłości trwają zawsze razem, jednako bliskie i nie przedawnione, nie wyłoniło się tylko z owego stanu ignorancji, jaki zapanował po upadku cywilizacji rzymskiej i "wę- drówce ludów" (a na obszarze greckim - po podbiciu Bizancjum przez Turków), gdy zatarła się dokładniejsza, chronologicznie upo- rządkowana wiedza o minionych dziejach i gdy przeszłość, wybły- skująca ocalałymi przypadkowo księgami i napisami na pomnikach, trwała zarazem nad głowami ludzi jak rozpostarta nad nimi na niebie łuna. Takie pojmowanie tradycji wynikło przede wszystkim z dzie- dziczonego po antycznej myśli oporu wobec akceptowania przemocy upływającego czasu. Ogarniaj wszystkie godziny, Lucyliuszu... Wracając oto do Seneki, zanotujmy, że dla ludzi renesansu i dla wzorujących się na rzymskim stoiku dramaturgów elżbietańskich w An- glii będzie on nade wszystko poetą. Oprócz epigramatów przetrwały jego tragedie, oparte swobodnie na greckich oryginałach z ateńskiego V wieku przed Chrystusem: Herkules szalonv, Trojanki, Medea, Fedra (u stoika pogrążająca się w żalu po tym, co uczyniła), Agamemnon; nie znamy greckiego wzoru Tyestesa; słaba i niepewnej autentyczności jest tragedia Herkules na Ojcie, niewiele mająca wspólnego z Sofoklesowy- mi Trachinkami; ocalał też fragment Edypa i luźne sceny z mitu tebańskiego, prawdopodobnie przeznaczone dla recytatorów. Pilnie studiowane przed kilkoma wiekami, a dziś raczej zaniedby- wane tragedie poetyckie Seneki kierują naszą uwagę ku innym też poetom łacińskim I wieku i początków II wieku po Chrystusie. Dwóch znakomitych satyryków, Persjusza i Juwenalisa, już wspo- mnieliśmy. Satyrycznym również, a zarazem czule i zabawnie prze- mawiającym do nas poetą jest Marcus Valerius Martialis (ok. 40-I04 po Chr.). Urodził się w Bilbilis w Hiszpanu, był zlatynizowanym Iberem. Ubogi z domu, puścił się do Rzymu, żeby talentem literac- 508 509 SNY I POLITYKA kim dorobić się pieniędzy. Wspierali go tu Seneka i Lukan, którzy też przybyli z Hiszpanii. Zwrócił na siebie uwagę publiczności i moż- nych cyklem wierszy upamiętniających otwarcie Koloseum w roku 80 po Chrystusie. Tropem tej serii poszły inne bardzo liczne epigra- maty, publikowane przez lata, wtajemniczające nas ciekawie i dro- biazgowo w życie codzienne ówczesnego Rzymu, a także w dzieje autora, w przygody i machinacje jego przyjaciół i wrogów. W naszej książce odzywa się lekki jak westchnienie wiersz Marcjalisa, który nazwaliśmy Przezorne rady (10, 47), wcale nie trywialny, raczej egzystencjalny. Czy sam poeta umiał być przezor- ny? Jak wiemy z jego ust, długo mieszkał w stolicy biednie, w dużej kamienicy czynszowej, na trzecim piętrze. Po kilkunastu latach wypełniania życzeń bogaczy, lecz i czerpania dochodu ze sprzedaży książek, kupił sobie niewielką posiadłość pod Nomentum, sabińskim miastem na północny wschód od Rzymu, wśród winnic, oraz własny dom w stolicy. W końcu jednak, w roku 98, uciekł w spokojniejsze strony rodzinne, wrócił z pieniędzmi do Bilbilis. Stamtąd w roku 102 po Chrystusie przysłał rzymskim edytorom wieńczącą jego dzieło dwunastą księgę epigramatów. Przyjaźnił się ze współczesnymi poetami, Juwenalisem i Siliu- szem Italikusem, autorem długiego poematu epickiego o drugiej wojnie punickiej, Punica, jak też ze wspomnianym już przez nas retorem Kwintylianem. Nie ma zaś w epigramatach żadnej wzmianki o poecie, który w naszej książce tęsknym wierszem przyzywa, tak bardzo po rzymsku, snu, a raczej boga Snu. Można się domyślać, że bezsenność dręczy go w Rzymie. Przewraca się na łóżku, a wokół niego rozprzestrzenia się ogromne, milionowe miasto. Publius Papi- nius Statius (ok. 4#-ok. 96) jest jednak nade wszystko poetą epickim, którego będzie bardzo wysoko ceniło zwłaszcza średniowiecze, a szczytem chwały stanie się w 21. i 22. pieśni Czyśćca, drugiej części Boskiej komedii Dantego, spotkanie duchów Wergiliusza i Sta- cjusza, uznanego w legendzie za chrześcijanina. Był na ziemi synem gramatyka, czyli nauczyciela greckiej i łacińskiej literatury, z Neapo- lu. Po zdobyciu pierwszych laurów poetyckich na miejscowym kon- kursie powędrował do Rzymu, aby żyć w kręgu dworu cesarza Domicjana. Wrócił do rodzinnego miasta dopiero pod koniec życia. Pisał libretta do dworskich widowisk tanecznych, a sławę u potom- Świadectwo Pliniuszów nych zaskarbiły mu poematy osnute na greckich mitach heroicznych, Tebaida, Achilleida. W zbiorze Silvae, Drwa, czyli "Próby poetyckie" utwory "przypadkowe", "okolicznościowe", skupił wiersze krótkie, bardziej osobiste, jak ta u nas apostrofa do Snu (Silvae, 5, 4). Świadectwo Pliniuszów Marcjalisa zaś podziwiał Gaius Plinius Caecilius Secundus (62- ok. 114), autor Listów prozą, naprawdę wysyłanych, a będących świetnym dziełem literackim, oprowadzającym nas po życiu górnej warstwy rzymskiego społeczeństwa, a nawet po polityce imperium. Pod panowa- niem Trajana (98-lI7) piastował wysokie urzędy: konsula w roku 100 po Chrystusie, namiestnika Bitynii i Pontu w latach 111-113, z których przechowała się jego korespondencja z samym cesarzem, a w niej słynne świadectwo (Epistulae,10, 96 i 97) o istniertiu w owej prowincji wspólnot chrześcijańskich; fakt, że jacyś ludzie uchylają się od oddawa- nia czci dawnym bogom, obaj uważają za niepojęty, lecz woleliby ich nie karać, a Trajan ostrzega szczególnie przed słuchaniem donosów przeciw nim, bo byłby to "okropny precedens, niezgodny z duchem naszej epoki (nam et pessimi exempli nec nostri saeculi est)". Idąc tu dalej szlakiem przyjacielskim albo rodzinnym, wspomnijmy, że Pliniusz ten, zwany Młodszym, był siostrzeńcem i adoptowanym synem równie słynnego w literaturze Pliniusza Starszego. Tamten wcześniejszy pisarz, urodzony w roku 23 po Chrystusie, był w młodości adwokatem, a w późniejszych latach służył w armii i pełnił (summa integritate, "z największą uczciwością", jak czytamy w przechowanym strzępie jego biografii napisanej przez Swetoniu- sza) obowiązki prokuratora, czyli przedstawiciela cesarza, w kilku po kolei prowincjach, w Galu, Afryce i Hiszpanii. A przy tym pisał. Obdarzył nas wspaniałym, olbrzymim, szczęśliwie zachowanym dziełem, Historia naturalis w trzydziestu siedmiu księgach, kopalnią wiadomości nie tylko o zjawiskach przyrody, lecz i o sztuce, dzie- jach, obyczajach, "o wszystkich rzeczach i niektórych innych", jak to żartobliwie ujmuje łacińskie adagium: de omnibus rebus et 9uibus- dam aliis. Żył blisko cesarza Wespazjana (69-79), jego zaś synowi, a swojemu być może dawnemu towarzyszowi w armii, koregentowi 510 S1I SNY I POLITYKA Wespazjana i przyszłemu cesarzowi, Tytusowi, dedykował w 77 roku Historia naturalis, która po większej części będzie opublikowana, jak się zdaje, już po zgonie autora. W roku 79 po Chrystusie Pliniusz Starszy dowodził eskadrą floty u przylądka Misenum w Zatoce Nea- politańskiej. O tym, co się wówczas stało, Pliniusz Młodszy dosyć dokładnie pisze w Liście (6,16) do wypytującego o zdarzenia Tacyta. Panuętamy ów rok eksplozji Wezuwiusza. Jeszcze raz jesteśmy świadkami niedoli Kampanii. "Prosisz o podanie wieści o zgonie mojego wuja, byś mógł ją przekazać potomnym. Jeśli ty ją przedstawisz, będzie nieśmiertelna. Wprawdzie to, że zginął w nieszczęściu najpiękniejszej krainy, które pochłonęło ludne miasta, już zdaje się zapewniać mu wieczną pamięć, a przy tym sam zostawił liczne dzieła, takie, które zostaną: Ale wiecz- notrwałość twoich pism do jego nieśmiertelności wiele doda. [...] Nawet więc gdybyś się tego nie domagał, opowiedziałbym ci o tym. Był wówczas w Misenum, osobiście dowodząc flotą. Nonum kal. Septembres [24 sierpnia) około godziny siódmej [pierwszej po połud- niu] matka moja powiedziała mu, żeby popatrzał na chmurę niezwy- kłej wielkości i kształtu. On właśnie się przeszedł w słońcu, wykąpał w zimnej wodzie, coś tam przegryzł leżąc i był zatopiony w książ- kach. Zaraz jednak obuł się i wyszedł na pagórek, z którego najlepiej mógłby osobliwe zjawisko obserwować. Z którejś góry (nie było widać z której, dopiero później rozpoznano, że z Wezuwiusza) wzbi- ła się chmura, z kształtu najpodobniejsza do pinii. Wznosząc się bowiem jakby bardzo wysokim pniem, rozczapierzała się tam u szczytu jakby gałęźmi. Myślę, że było tak albo dlatego, że wy- pchnął ją w górę nagły prąd powietrza, który tam wyżej słabnął, albo może dlatego, że tak się, spychana własnym ciężarem w dół, rozsze- rzała. Była miejscami jasna, miejscami ciemna i poplamiona, zależ- nie od tego, czy mniej, czy więcej zagarnęła w siebie ziemi i popiołu. Zjawisko to mąż tak uczony uznał za godne zbadania. Kazał więc przygotować do żeglugi lekką łódź i pozwolił, żebym towarzyszył mu, jeśli zechcę. Powiedziałem, że wolę pracować, a właśnie on zadał mi był coś do napisania. W chwili, gdy wychodził z domu, doręczono mu liścik od Rektiny, żony Takusa, strwożonej wiszącym nad nią niebezpieczeństwem. Willa jej była u stóp góry, uciec z niej można było tylko morzem. Błagała, żeby przybył na Świadectwo Pliniuszów pomoc. Wtedy mój wuj zmienia zamiar i co zaczął badawczo, wypełnia szlachetnie. Każe spuścić na morze czwórrzędowce i sam się z nimi zabiera, aby nieść pomoc nie tylko Rektinie, lecz i wielu innym, bo rozkoszne wybrzeże było gęsto zaludnione. Podąża więc tam, skąd inni uciekają. Pewnym sterem śpieszy się prosto w samą grozę, i to z takim spokojem, że jest w stanie obserwować i dykto- wać wszystkie okropne ruchy i zjawiska tego, co się dzieje. Już popiół padał na statki tym gorętszy i gęstszy, im bardziej się zbliżali, a z nim kawałki lawy, jak też czarne i rozżarzone kamie- nie. Zagrażał nagły odpływ morza i przywalenie brzegu odłamami góry. Trochę się zawahał, czy nie powinien zawrócić, co stenuk gorąco doradzał. A jednak: "Śmiałym - powiedział - szczęście sprzy- ja. Steruj do Pomponianusa". Ten był wówczas w Stabiach, oddzielo- ny zatoką, w jaką wlewa się morze wzdhzż lekkich skrętów wybrzeża. Tu jeszcze nie było niebezpiecznie, ale widziało się, co może nadejść, więc Pomponianus swoje bagaże kazał zanieść na statki, aby gotowym być do odpłynięcia, gdy wiatr powieje ku morzu. Bardzo w porę przybył mój wuj do Pomponianusa. Zalęknionego uścisnął, pocieszył, podniósł na duchu. Aby własną swobodą ukoić jego trwogę, każe zanieść się do łaźni. Po kąpieli kładzie się przy stole, czy to wesół, czy (co zaiste jest godne podziwu) wesołemu podobny. Z różnych miejsc Wezuwiusza rozjarzyły się bardzo szerokie płomienie, które ciemność nocy jeszcze wyjaskrawiała. Mój wuj, by przerażonego uspokoić, klarował mu, że to jeno płoną puste wille, które ludzie zostawili pożodze. Po czym poszedł do łóżka i z pew- nością spał zdrowo, bo chrapanie, które z powodu tuszy wuja rozlegało się dosyć głośne, słyszeli ludzie na zewnątrz pokoju. Podwórze jednak było tak zasypane popiołem i kawałkami lawy, że gdyby miał dhzżej leżeć w sypialni, już by stamtąd nie zdołał się wydostać. Zbudzono go, poszedł do Pomponianusa i reszty towarzy- stwa. Ci nie zmrużyli oka. Naradzali się, czy lepiej zostać pod dachem, czy uciec na otwarte pola. Domy w częstych i mocnych wstrząsach całe się kołysały. Pod niebem zaś, chociaż kawałki lawy były małe i lekkie, jednak ich obfitość groziła zagładą. U wuja racja pokonała rację, u innych trwoga trwogę. Wychodząc, każdy przywiązał sobie poduszkę chustką do głowy. Jedyna to była obrona przed wszystkim, co spadało. Gdzie indziej na 512 513 SNY I POLITYKA Ira et studium świecie jaśniał dzień, a tu panowała noc najczarniejsza i najgęstsza ze wszystkich nocy. Przecinały ją pochodnie i inne światła. Postano- wili pójść na wybrzeże i zobaczyć, czy da się wypłynąć na morze. Ujrzeli, że fale są nadal ogromne i wzburzone. Tu mój wuj położył się na porzuconym żaglu. Dwa razy poprosił o zimną wodę i wypił ją. Niebawem płomienie i zapowiadający je odór siarki przegnały wszystkich innych, a jego poderwały z ziemi. Wspierając się na dwóch służących, powstał i zaraz padł martwy, uduszony, jak się domyślam, gęstszą parą, która zatkała mu przewód pokarmowy, z natury słaby, obłożony i często zapalony. Kiedy się wreszcie rozwidniło (a stało się to nie wcześniej niż na trzeci dzień po tym zdarzeniu), znaleziono jego ciało nietknięte, bez żadnych obrażeń, w odzieniu, w którym upadł. Wyglądał tak, jakby spał, a nie jakby umarł. Przez cały ten czas ja i matka byliśmy w Misenum, ale to nie należy do historii. Przecież pytałeś jedynie o okoliczności jego zgonu. Na tym więc kończę, dodając tylko, że wiernie opisałem ci wszystko, co albo sam widziałem, albo usłysza- łem zaraz po faktach, póki nie przemieniły się w pamięci. Czym innym bowiem jest pisanie listu, czym innym - historii. Czym innym pisanie dla przyjaciela, czym innym - dla wszystkich. Bądź zdrów". Ira et studium Przyjaciel, któremu Pliniusz Młodszy opowiada o niedoli Kampa- nii, jest wielkim pisarzem. Publius (albo Gaius, nie mamy tu pewno- ści) Cornelius Tacitus (ok. 56#k. 117 po Chr.) pochodził z możnej rodziny, prawdopodobnie północnoitalskiej. Nie wiemy, gdzie się urodził. W młodości studiował w Rzymie retorykę. Działalność pub- liczną zaczął za Wespazjana. W roku 77 dał mu za żonę swoją córkę Gneus Juliusz Agrikola, mąż stanu i przywódca wojskowy, który w latach 77-85 dokończy rzymskiego podboju Brytanu. Tacyt, jak od niego samego wiemy (Roczniki, 11, 11), w roku 88, za Domicjana, był pretorem i piastował "kapłańską godność kwindecymwira". Prze- bywał daleko od Rzymu, gdy w roku 93 umarł teść; podejrzewano, że Domicjan go otruł. Niebawem wrócił Tacyt do stolicy; schyłek dosyć długiego panowania Domicjana (81-96) odczuł jako porę okrutnego despotyzmu. W roku 97 był "konsulem zastępczym" consul suffectus. Zaczęła się już epoka Antoninów. Tacyt żył pod Nerwą (96-98) i Trajanem (98-117). Może został zarządcą którejś z mniejszych prowincji imperium. Prawdopodobnie na przełomie 112-113 był prokonsulem prowincji Azji. Już za Domicjana Tacyt porzucił występy retoryczne, za które ceniono go w Rzymie, i pogrążył się w pisaniu dzieł historycznych. W roku 98 opublikował dwa eseje: De vita lulii Agricolae, O życiu Juliusza Agrikoli, pochwałę działalności zmarłego teścia, koleje pod- boju Brytanu i opis tego kraju i zamieszkujących go ludów; De origine et situ Germanorum, O pochodzeniu i siedzibach Germanów, panoramę różnych plemion od Renu do Dunaju, z zamyśleniem nad niezdolnością rzymskiego imperium do zapanowania nad nimi. Trzeci esej, Dialogus de oratoribus, Dialog o mówcach, tradycyjnie uważano za najwcześniejszy utwór, lecz dziś jego publikację przeważnie odkła- da się co najmniej do roku 100. Uczestniczący w nim rozmówcy, zastanawiając się nad przyczynami upadku wymowy w Rzymie, kreślą, jakbyśmy powiedzieli, monografię literacką, zarys rozwoju retoryki, tak ważnego w epoce antycznej dziahz piśmiennictwa. Pierwsze zaś wielkie dzieło historyczne ogłosił Tacyt w latach 104-109; w manuskryptach nie ma ono żadnego tytułu. Przywykli- śmy nazywać je: Historiae, Dzieje. Jak się zdaje, obejmowało dwa- naście ksiąg. Zachowały się tylko cztery pierwsze i fragment piątej, koleje imperium w roku 69, "roku trzech cesarzy" (Galba, Otho, Witeliusz), i początki panowania Wespazjana, lata 69-70. Przepadły następne księgi przedstawiające dzieje Flawiuszów: dalsze lata Wes- pazjana, panowanie Tytusa i poczynania znienawidzonego przez hi- storyka Domicjana aż do zamordowania go w roku 96. We wstępie do Dziejów ( 1,1 ) autor powiada, że "odkąd, po bitwie pod Akcjum [w roku 31 przed Chr.], w celu zapewnienia pokoju trzeba było skupić całą władzę w ręku jednego człowieka", pisanie historii stało się trudne: "w różny sposób naruszano prawdę, po pierwsze z powodu nieznajomości życia publicznego, które stało się czymś obcym, po drugie z żądzy schlebiania albo, odwrotnie, z nie- nawiści do panujących; w żadnym z tych przypadków nie troszczono się o potomność, bo autorzy byli albo nienawistnikami, albo służal- cami. Lecz usłużne zabiegi łatwo budzą wzgardę, a obmowie i zawi- 514 515 SNY I POLITYKA ści chętnie się nadstawia ucha. Do pochlebstwa bowiem przywiera zarzut haniebnego płaszczenia się, a zgryźliwość ma fałszywe pozory niezależności. Mnie Galba, Otho i Witeliusz nie dali odczuć ani dobrodziejstwa, ani krzywdy. Nie zaprzeczę, że mojej karierze urzęd- niczej Wespazjan dał początek, wzmógł ją Tytus, a Domicjan jeszcze dalej ją popchnął. Lecz kto postanowił strzec nieskażonej prawdy, ten o każdym musi mówić bez miłości i bez nienawiści. Jeśli mi życia starczy, zajmę się w starości panowaniem boskiego Nerwy i rządami Trajana, materią zasobniejszą, a przy tym bezpieczniejszą dzięki rzadkiemu szczęściu epoki, w której wolno myśleć, co chcesz, a co myślisz, wypowiadać". Przekonania te podejmie Tacyt w następnym też dziele historycz- nym, w którym zstąpi we wcześniejsze cykle wydarzeń, od śmierci Augusta do progu roku 69, od którego zaczynają się Historiae. Drugiemu dziełu tradycyjnie nadaje się tytuł Annales, Roczniki, wydobyty zresztą z jego tekstu, lecz w manuskryptach widnieje nagłówek: Ab excessu divi Augusti, Od zgonu boskiego Augusta. Autor pisał owe Roczniki po ukończeniu Dziejów; pracował nad drugim dziełem przynajmniej do roku 116, nie wiemy, czy doprowa- dził je do końca. Zawierały prawdopodobnie osiemnaście ksiąg, z których przetrwały cztery pierwsze księgi, fragment piątej, szósta bez początku, długi ciąg tekstu od księgi jedenastej (bez początku) do szesnastej (bez zakończenia). Całkowicie przepadło panowanie Kaliguli i początek rządów Klaudiusza, tak jak w Dziejach stwier- dzamy zupełne zaginięcie historu Domicjana, na pewno barwnie przeraźliwej, albowiem cesarz ten był dla Tacyta główną bete noire. We wstępie do Roczników ( 1, 1 ) taką zanotował, swoim stylem nadającym się do wykucia w kamieniu, deklarację: "Dawnego ludu rzymskiego osiągnięcia i porażki upamiętnili sławni pisarze. Także przedstawianiu epoki Augusta nie zabrakło świetnych talentów, póki ich nie odstraszyła wślizgująca się coraz bardziej pochlebczość. Natomiast dzieje Tyberiusza, Gajusa [Kaliguli], Klaudiusza i Nerona, kiedy żyli, fałszowano ze strachu, a po ich śmierci opisywano pod naciskiem świeżej nienawiści. Dlatego postanowiłem trochę powie- dzieć o Auguście, o jego schyłku, potem o panowaniu Tyberiusza i reszcie dziejów, sine ira et studio, quorum causas procul habeo". Bardzo trudno jest tę słynną formułę przetłumaczyć. Chodzi o wyraz Ira et studium studium. "Stronniczość"? Może raczej: "sprzyjanie". A więc jednak: "branie czyjejś strony" - tak czy inaczej to przełożymy. Mniema Tacyt, że historię trzeba pisać "bez gniewu i sprzyjania, których pobudki dalekie są ode mnie". Czy naprawdę dalekie? Czego jeste- śmy całkowicie pewni, to tego, iż jest on mistrzem słowa, zwłaszcza aforyzmu, jednym z największych w literaturze. Skoro opowieść o Domicjanie, jaka była w Dziejach, zaginęła, można się zwrócić ku dwom przejmującym wizerunkom w Roczni- kach, ku Tyberiuszowi i Neronowi. Do naszej książki wybieramy Nerona, bo pod jego panowaniem już odwiedziliśmy Palatyn z Sene- ką i Kampanię Neapolitańską z włóczęgami z powieści Petroniusza. Sam Neron nie tylko słuchał rad Seneki w początkach panowania, lecz pisał wiersze. Seneka w Quaestiones naturales ( 1, 5, 6) z uzna- niem cytuje wyłuskany z jakiegoś jego utworu taki heksametr: colla Ciůtheriacae splenclent agitata columbae poruszając się, błyska szyja cyterejskiej gołębicy Na ogół nie wątpimy, że Neron (cesarz w latach 54-68) był, zwłaszcza odkąd strząsnął z siebie wpływ Seneki, wyuzdanym tyra- nem. Nie podważa się też faktu, że w roku 55 kazał otruć swojego konkurenta, przyrodniego brata, syna cesarza Klaudiusza i Messali- ny, piętnastoletniego Britanika, jak też faktu, że matkę swoją, Agrip- pinę Młodszą, być może morderczyruę drugiego swego męża, cesarza Klaudiusza, w roku 59 kazał Neron zamordować. I w starożytności, i w średniowieczu, i w czasach nowożytnych dwory były nieraz "czerwonymi oberżami". Ale czy Neron był aż tak groteskowym potworem, jakiego przedstawia nam Tacyt? Nie to jednak głównym wydaje mi się problemem. Raczej to, że wielki pisarz odsłania przed nami zmagania możnych mieszkańców Palatynu, no, jeszcze senat i dzieje arystokracji rzym- skiej, tak okrutnie prześladowanej. A gdzie sprawy każdego dnia miast Italii i wielu prowincji imperium? Poznajemy jeno takie incy- denty, jak składanie w Kampanu ofiar po zabiciu Agrippiny z rozka- zu Nerona. Bardzo rzadko takie, jak walki kibiców igrzysk gladiator- skich w Pompejach. Tak, nieraz chce się od Tacyta uciec do Petro- niusza, od polityki do codziennego życia. I do snu? 516 517 SNY I POLITYKA Z elegii Tibulla Padnie dla was owca, a nad nią młodzież wioski Zawoła: "O hej! I żniwa, i dobre wino nam dajcie!" Obym dla siebie, obym żył poprzestając na małym, A nie był ciągle gnany w jakąś daleką wędrówkę, Lecz raczej wschód Psa upalny przeczekał sobie pod cieniem Drzewa, tuż nad nurtem bystro płynącej wody. Z ELEGII TIBULLA WIEJSKIE ZACISZE (1,1) Niechże sobie ktoś inny zbiera bogactwo w złocie I wiele posiada morgów uprawionej ziemi, Aby go trud nieustanny trwożył bliskością wroga I aby wrzawa trąb Marsowych sny mu płoszyła. Mnie zaś moje ubóstwo niech wiedzie przez życie bezczynne, Byle mi tylko ognisko zawsze jaśniało płomieniem, Bylem sam skorą ręką w stosownej porze szczepił Wiotkie winorośle i krzepkie drzewa owocne. Nadzieja niech nie zawodzi, niech zawsze usypuje Stosy plonów, a kadzie tęgim napełnia moszczem. Samotne bowiem pnie na polu i stare kamienie, Leżące u rozdroża, czczę i owijam kwiatami. I jakiekolwiek owoce nowy mi rok wychowa, Kładę z nich dary ofiarne przed wieśniaczymi bogami. O płowa Ceres, trzeba u wrót świątyni zawieszać Dla ciebie wieniec kłosów zebranych z naszych łanów, A w sadach naszych postawić rudego wartownika, Priapa: srogim sierpem niechże odgania ptaki. Wy też, świetnego niegdyś, dziś ubogiego pola Strażnicy, dostajecie należną wam część, o Lary: Przedtem nieprzeliczone cielce ubita jałówka Oczyszczała, dziś owca ofiarą spłachetka jest ziemi. Przecież nie wstydzę się tego, żem nieraz chwycił za widły Albo ościeniem przynaglił opieszałe woły. Niech mi nie będzie żal, owcę lub kózkę, o której Matka zapomniała, wziąć na ręse i zanieść do domu. Wy zaś, złodzieje i wilki, taką maleziką trzódkę Oszczędzajcie! Lupy z wielkiego stada się bierze. Tu i mojego pasterza co roku oczyszczam ofiarą, I łaskawą Pales opryskuję mlekiem. Pomagajcie, bogowie! Nie pogardzajcie darami Z ubogiego stołu i z czystych dzbanów glinianych. Takie ongiś naczynia pradawny wieśniak sobie Przyrządzał: on je wszystkie lepił z uległej gliny. Ja nie pożądam bogactwa przodków i owych plonów, Które pradziadowi niegdyś zwożono do spichrza. Wystarczy mały zasiew. Bylem tylko mógł na posłaniu, Do którego przywykłem, położyć się i odpocząć. Kiedy mroźny Auster rozleje zimne wody- Beztrosko, w pomocnym szeleście deszczu, tak sobie zasypiać. To moja część. A bogaty niech prawowicie ten będzie, Kto umie szał morza ścierpieć i ponure ułewy. O, ile tylko jest złota, szmaragdu, niech zginie, gdyby Jakaś dziewczyna miała płakać nad naszą podróżą! Tobie, Messalo, przystoi wojować na ziemi i morzu, Aby twój dom wystawił trofea zdarte z wrogów. Mnie spętanego trzymają więzy pięknej dziewczyny I ciągle siedzę u twardych wrót, cierpliwy odźwierny. Ja nie pożądam chwały, o moja Delio. Z tobą Bylebym był, niech mówią, żem bezczynny i gnuśny, Bylebym ciebie widział, gdy przyjdzie ostatnia godzina, I, umierając, ciebie trzymał mdlejącą ręką. Zapłaczesz, Delio, nade mną położonym na marach, 518 519 SNY I POLITYKA Które spłoną. Ze łzami zmieszasz i pocałunki. Zapłaczesz. Twoje serce nie jest zakute w żelazo, Nie tai się w nim, tak czułym, nieugięty krzemień. Z tego pogrzebu ani młodzieniec żaden, ani Żadna dziewczyna nie wróci do domu z suchymi oczyma. Ty Manów moich nie rań: oszczędź, Delio, rozwite Włosy, oszczędź, proszę, pieszczone policzki. A teraz, póki losy pozwolą, żyjmy miłością. Niebawem Śmierć nadejdzie, jej głowa owita jest mrokiem. Niebawem przypełznie pora, w której już nie przystoi Kochać ni mówić słów czułych, gdy posiwiały skronie. Teraz lekkiej miłości czas, gdy drzwi wyłamywać Nie wstyd nam, a nawet spory toczy się miłe. W tym ja dobry wódz i żołnierz. Precz odejdźcie, Znaki i trąby! Sprawcie rany tym, co ich pragną. Nieście im i dostatek. Bezpieczny w moim dobytku, Nie baczę na bogatych ani nie lękam się głodu. Z elegii Propercjusza Z ELEGII PROPERCJUSZA SPOTKANIE (4, 7) To, co mówią o duszach, to nie jest baśń: ze stosów Umyka blady cień; śmierć nie kończy wszystkiego. Bom oto ujrzał Cyntię, wczoraj złożoną w grobie Na skraju gwarnego gościńca. Stanęła nad moim posłaniem, Gdzie trochę spałem i trochę płakałem, wśród smutku i pustki. A ona te same miała włosy i oczy, co wczoraj. I tylko brzeg jej sukni opalony był. Pierścień na palcu Tknięty płomieniem. I wargi miała już bardzo blade, Bo skosztowała Lete. Lecz głos wciąż dyszał życiem. Palce trzeszczały, splecione, gdy przemawiała do mnie. "Niewierny! Niegodny wiary żadnej dziewczyny! Więc cichy Może cię sen ogarniać? Zapomniałeś bezsenne noce I uliczkę Subury, i okno rozwierane wśród mroku? Ileż razy schodziłam, rękami tczymając się sznura, By upaść w twoje objęcia. Nieraz nawet na rogach ulic Rzucała nas Wenus ku sobie. Bruki, twarde kamienie Pamiętają nasze uściski. I oto minęły Wszystkie sekretne przysięgi. Wiatr, głuchy na nasze słowa, Rozproszył je. I nikt, gdy zamykałam oczy, Nie przywołał mego imienia. A przecież twoje wezwanie Mogłoby chociaż dzień jeden dodać mojemu życiu. Nikt nie czuwał przy łożu z żałobną kołatką. Zobacz, Zraniona moja głowa: wsparto ją o dzban rozbity. Czy widział cię kto, jak pochylony nad moją trumną, Ubrany na czarno, płaczesz? Jeśli nie chciałeś podążyć Z orszakiem żałobnym za bramy miasta, to przecież mogłeś Rozkazać, żeby do bram wolniej niesiono mary. Dlaczego sam nie wzywałeś wiatrów, aby mój stos Zapłonął pięknie? Płomieni nie nasyciłeś nardem? Zbyt trudne było i to: rozlać wino na moich prochach, Rzucić na nie hiacynty, najtańsze kwiaty... Czy chociaż wiesz, że niewolnik Lygdamus na śmierć zasłużył? 520 521 SNY I POLITYKA Poznałam to, kiedy piłam wino pobladłe od zdrady. A może chytra Nomas... Niech ukrywa swe dziwne napoje- Bo jeszcze zadrżą jej ręce, tknięte rozgrzaną blachą. A ta, którą niegdyś tanio można było kupować, A teraz skraj złotych szat niedbale wlecze w kurzu, Która shiżebnym dziewczętom odmierza cięższą pracę, Jeśli ośmielą się szepnąć cokolwiek o mojej urodzie (Starą Petalę, gdy wieńce złożyła na moim grobie, Kazała zakuć w dyby; Lalagę wlokła za włosy I długo biła - biedna, ona śmiała o coś prosić Frzez pamięć na mnie), ta dziewka teraz, za twoją zgodą, Kazała stopić złoty mój posąg, by ciągnąć zysk Nawet z pogrzebu, ze stosu, który mnie spalił. O, zasłużyłeś na skargi ! Lecz ja, Propercjuszu, przebaczam- Przebaczam ci, bo w twych wierszach tak długie miałam władanie I jeszcze przysięgam na niewzruszoną potęgę losów, Przysięgam ci tak, jak pragnę, by Cerber był dla mnie łagodny: Ja dochowałam ci wiary. Jeśli kłamię, niech żmije syczą Na moim grobie, niechże oplotą i dławią me kości. Albowiem za rzeką posępną dwie są różne siedziby I w dwie przeciwne strony płyną dusze umarłych. Jeden prąd Klitemnestrę niesie podłą i ową władczynię, Która drewnianym potworem znęciła ku sobie byka. A w drugą stronę, w łodzi zwieńczonej, której żagle Napełnia błogi powiew z Elizjum, pełen róż woni, W żarliwej muzyce strun, rozweselonej dźwiękiem Rozgłośnych kołatek Cybeli, wśród harf lidyjskich, płyną Małżonki miłujące: Andromeda i Hypermnestra Dzieje swych serc wspominają. Jedna gorzko się skarży Na zbrodnię okrutnej matki. Pokazuje zsiniałe ręce: Czy zasłużyły na to, by je przykuwać do skały? A druga opowiada o strasznym swoich sióstr czynie I o tym, że ona takiej zbrodni nie mogła spełnić. Tak pośmiertnymi łzami leczymy rany żywota. A ja, Propercjuszu, milczeniem okrywam wszystkie twe zdrady. Lecz shzchaj mego żądania - jeśli jeszcze można cię wzruszyć, Jeśli cię nie otępiły dziwne czary Chloridy. Z Przenian Owidiusza Moja piastunka Partenie wiele ci dobra świadczyła, Teraz już siwa staruszka - niech jej niczego nie braknie! I moja najmilsza Latris, tak nazwana za wierną służbę, Niechże nie trzyma zwierciadła przed twoją nową kochanką! A wszystkie wiersze, które dla mnie pisałeś, spal! Odtąd już nigdy nie wspomnij mego imienia! Bluszcze, Które rosną tak bujnie nad moją mogiłą, wyrwij! I tam, gdzie rzeka Anio zwilża ziemię obfitych sadów, Tam, gdzie z łaski bogów kość słoniowa nigdy nie żółknie, Wyryj na środku kolumny słowa, co będą mnie godne, Krótkie słowa, by zdążył odczytać śpieszny przechodzień: W ziemi tyburtyńskiej spoczęła Cyntia zfocista, Nowy blask odział brzegi twe, Anio. O, nie lekceważ snów, które z bram pobożnych przychodzą, Nie gardź takimi snami! My wędrujemy, gdy noc Wyzwala cienie spętane, gdy rozsuwają się rygle I Cerber już nie pilnuje. Skoro świt, wracać musimy Znowu nad bagna letejskie, stamtąd powiezie nas łódź, A sternik wszystkich przeliczy. Teraz pieść, kogo zechcesz. Lecz wkrótce tylko mój będziesz, gdy kości się będą ocierać Moje o twoje kości". Wypowiedziawszy te skargi Wyszarpnął się cień z mych ramion i umknął. Z PRZEMIAN OWIDIUSZA PIERWSZA MIŁOŚĆ APOLLINA (1, 452-567) Najpierwszym jego stała się kochaniem Dafne, Peneja córka. Nie traf ślepy To sprawił, ale zemsta Kupidyna. Mało co przedtem Feb, dumny zwycięstwem 522 523 SNY I POLITYKA Nad wężem, ujrzał chłopię, jak rogowy Łuk wyginało, prężyło cięciwę. "Cóż ci, urwisie, do oręża dzielnych?- Powiedział. - Takie brzemię moim barkom Przystoi, strzałą bowiem nieomylną Umiem i bestię ugodzić, i wroga, Jakem niedawno zabił nadętego Pytona, który tyle morgów ziemi Tłamsił zwojami okropnego cielska. Ty głownią swoją rozniecaj miłostki, Niech ci to starczy! Moją chlubę zostaw". Na to syn Wenus: "Twój łuk, Febie, wszystko Pokona, ciebie zaś łuk mój. Jak bóstwu Ustąpić muszą bestie, tak się zaćmi Przy mojej chwała twoja". - I już prędki Wskroś się przestworza wzbił na szczyt Parnasu, W cieniu drzew stanął i dobył z kołczana Dwie strzały, każdą do innego dzieła, Bo jedna sprawia, druga płoszy miłość. Tamta, złocona, lśni się ostrym szpicem, Ta zaś jest tępa, a w trzcinie ma ołów. Tą drugą strzałą bóg córkę Peneja, Nimfę, ugodził, pierwszym zaś pociskiem Poraził Feba aż do szpiku kości. I już Feb kocha. Ona o kochaniu Nie chce i słyszeć nawet. Pośród chaszczy Cieszy się skórą łowionej zwierzyny, Z dziewiczą Dianą chce się zrównać. Jeno Przepaska włosy rozczochrane pęta. Wielu jej chciało za żonę, wszystkimi Wzgardziła. Męża nie znając, przebiega Bezdrożne bory. Co Hymen, co miłość, Co zaślubiny - nie mówić jej o tym! Ojciec powiadał nieraz: "Zięcia, córko, Jesteś mi winna". Albo: "Mnie się wnuki Należą, córko". Ona jak występkiem Brzydząc się ślubną pochodnią, oblana Rumieńcem, ręce zarzuca na szyję Ojcu, tak czule. Mówi: "Daj, najdroższy Ojcze, radować się zawsze panieństwem, Dianie już na to pozwolił jej ojciec". 524 Z Przemian Owidiusza I ten się godzi. Lecz tobie, dziewczyno, Powab nie daje być, czym chcesz, przysiędze Zaprzecza piękność twoja. Feb już kocha, Już ujrzał Dafne, pragnie ją poślubić, Wierzy w to, własne go zawodzą wróżby. Jak się po żniwie słoma wiotka pali, Jak się żywopłot żarzy, gdy wędrowiec Ogień zbyt blisko zażegł lub zostawił Tlący się, kiedy odchodził o świcie, Tak bóg rozgorzał, całą piersią pała, Nadzieją karnu kochanie jałowe. Widzi na szyi włosy nie czesane. "Gdybyż je trefić!" - wzdycha. Widzi oczy Jak gwiazdy, takim roziskrzone blaskiem, Widzi te usta, które nie dość widzieć. Tak piękne ręce te, ramiona niemal Na poły nagie. Wszystko, co zakryte, Jeszcze piękniejsze, na pewno! Lecz lżejsza Niż tchnienie wiatru dziewczyna umyka, Nie przywołają jej i takie słowa: "Penejska nimfo, nie uciekaj, błagam! Ja nie wróg. Zostań, nimfo! Tak przed wilkiem Owca umyka, przed lwem łania, gołąb Drżącymi pióry ulata przed orłem, Każde przed wrogiem swym. Lecz ja w miłości Gonię cię. Lękam się tak, że upadniesz I że te nogi, co niegodne skazy, Podrapiesz cierniem, będę sprawcą bólu. Dzikie to chaszcze, dokąd lecisz. Bądźże Ostrożna, wolniej biegnij! Ja też wolniej Będę cię ścigał. I przypatrz się wreszcie, Kto cię pokochał. Jam nie z gór tych prostak, Nie pasterz szorstki, który by tu zganiał Bydło i owce. Ty, szalona, nie wiesz, Przed kim uciekasz, nie wiesz i dlatego Uciekasz. Delfy są pod moją władzą, Tenedos, Klaros, pałace Patarów. Jowisz mi ojcem. Przeze mnie się wszystko, Co jest, co było i co będzie, jawi, Moją też mocą wtórzą pieśniom struny. 525 SNY I POLI'TYKA Pewna jest moja strzała, ale jeszcze Pewniejsza strzała ta jedna, co serce Zraniła, przedtem puste. Wynalazłem Leki i mówią o mnie: uzdrowiciel, Bo władam siłą ziół. Biada! Miłości Nie zleczą zioła, uzdrowicielowi Kunszty, pomocne innym, nie pomogą" Chciał więcej mówić, ale przerażona Już w dal pierzchnęła, jego zostawiając Z nie dokończoną mową. Także wtedy Była prześliczna: wiatr obnażał ciało, Rozwiana szata łopotała za nią, W lotnym się tchnieniu strumieniły włosy. W ucieczce wzmogła się piękność. A młody Bóg dłużej nie chce się umizgać próżno. Sama go miłość popchnęła, za nimfą Skoczył w trop. Tak się dzieje, gdy galicki Ogar wyśledził zająca na pustym Polu i za nim w skok! - a ten chce uciec: Pies jakby chwytał już, pełen nadziei, Że go dopadnie, już go czubkiem mordy Muska; ten trwoży się, że jest pojmany, Lecz z psich szczęk samych się wyrywa, z zębów, Które już gryzły go, zdołał się wydrzeć. Tak bóg i panna: jego gna nadzieja, Ją lęk. Lecz skrzydłem miłości rychlejszy Jest ten, co ściga. Nie spocznie, już biegnie Za jej plecami, już tchem ust rozwiewa Włosy na karku. Sił jej zbrakło, zbladła. Za długo biegła, za prędko. "O Ziemio- Krzyknęła - pochłoń tę, która mi szkodzi, Urodę! Postać przemień! Pomóż, ojcze, Jeśli wy, rzeki, jesteście bogami! Przemień kształt, który nazbyt się podoba!" Ledwie modlitwa umilkła, zdrętwienie Przenika członki, kora pierś osnuwa Miękką, a włosy rosną w liście, ręce W gałęzie, stopa, dopiero co chyża, Oto w leniwych korzeniach uwięzła, Głowa jest czubem drzewa. Nie zostało Z Przemian Owidiusza Nic z dawnej nimfy, jeno blask piękności. I tę Feb kocha. Na pniu kładzie rękę, Czuje, jak ciągle pod świeżą się korą Szamocze serce. Konary, jak ciało, Chwyta w objęcia, chce całować drzewo, A ono stroni. "Jeśli być mi żoną Nie możesz - mówi bóg - moim przynajmniej Staniesz się drzewem. Włosy me, cytarę I kołczan będzie wawrzyn zawsze zdobił. Pójdziesz z wodzami rzymskimi, gdy tryumf Okrzykną głosy radosne, gdy długie Orszaki ujrzy wzgórze Kapitolu. U Augustowych odrzwi najwierniejsza Strażniczka, tego domu upilnujesz I liści dębu, które tam zawisną. Jak moje włosy nigdy nie stczyżone, A głowa zawsze jest młoda, ty także Liściastą chlubą ciesz się w każdej porze". Rzekł Pean. Wawrzyn skinął gałęziami Młodymi. Zda się, że poruszył czubem, Jakby to była głowa, na znak zgody. 526 527 SNY I POLITYKA Z ASTRONOMIKÓW MANILIUSZA O WŁADZY PRZEZNACZENIA (4, 1-26) Czemuż mroczymy życie takim zamętem? Dręczeni Lękiem i ślepym pożądaniem, wśród trosk postarzali, Tracimy, czego szukamy; nie znajdujemy szczęścia. Ciągle żyć zamierzamy i nie żyjemy nigdy. Tym uboższy jest człowiek, im więcej żąda: on nigdy Tego, co ma, nie oblicza; wciąż wyżej chciałby się wspinać. Chociaż sama natura niewielu dóbr się domaga, My pożądaniem wznosimy budowlę klęski olbrzymiej: Kupujemy bogactwem rozkosz, rozkoszą grozę; U szczytu naszego przepychu wszystko nam z rąk jest wydarte. Wyzwólcie dusze, śmiertelni! Wyplączcie życie Z całej udręki daremnej ! Losy rządzą światem. Poznajcie prawa losów, od wieków nieporuszone, Pieczętujące lata znakami koniecznych wydarzeń. Rodząc się, śmierć niesiemy. Już w początku kres się zawiera. Stamtąd też płyną, od losów, bogactwa i władza, i nędza, Stamtąd kunszty i cnoty, i grzechy, zwycięstwa i klęski, Wszelka niedola i dola istot żyjących na ziezni. Nikogo nie może ominąć, co przeznaczone. Nikomu Nie przypadnie w udziale, co odmówione wyrokiem. Na próżno Fortunę niechętną chcesz chwycić w sieć swoich błagań, Daremnie osłaniasz głcwę, gdy stanie nad tobą. Los własny Każdy z nas musi dźwigać. Czyż bez losów wyroku, władnących Życiem i śmiercią, Eneasz zdołałby umlmąć z pożogi, Aby Troja, zburzona, w nim jednym zwyciężyła? Czy porzuconych braci osłoniłaby czułość wilczycy? Z anonimowej poezji łacińskiej Z ANONIMOWEJ POEZJI ŁACIŃSKIEJ ŚWIAT USPOKOJONY (Quid tacitus, Mystes ?) GLICERANUS Czemu milczysz, Mystesie? MYSTES Troska mą radość zamąca. Troska się z ucztą brata, z brzęku pucharów tryska. Udręka lubi przygniatać wesołych biesiadników. GLICERANUS Nie całkiem rozumiem. MYSTES Ja zaś nie chcę mówić wszystkiego. GLICERANUS Może wilk napadł owce? MYSTES Czujna moich psów sfora Wrogów się nie lęka. GLICERANUS Niekiedy i czujnych sen mroczy. MYSTES Głębiej coś jest, Gliceranie, nie na wierzchu. Błądzisz. GLICERANUS A przecież fale nigdy nie burzą się bez wichury MYSTES Inaczej jednak, niż myślisz: sytość mi truje rozkosze. 528 I 529 SNY I POLITYKA GLICERANUS Ci, co na miękkich śpią łożach, lubią żałośnie się skarżyć. MYSTES Jeśli więc tak dociekasz przyczyny mojego strapienia... GLICERANUS Spojrzyj, ten wiąz szeroki otuli nas rozedrganym Cieniem, miękka trawa zaprasza do odpoczynku Na łące. Powiedz teraz, co twego milczenia przyczyną. MYSTES Czy widzisz, jak wieśniacy na wydeptanej murawie Odprawiają ofiary, ołtarze czczą, rok za rokiem? Świątynie tchną winem, bębny pod rękami dudnią, Arkadyjki w świątecznym korowodzie są piękne, Wesoło brzmi flet, na wiązie wisi ofiarny kozioł, Już odarty ze skóry, dojrzysz jego wnętrzności. Synowie tego czasu nie toczą walk niepewnych. Chyba i tępe bydlęta widzą, że nastał Wiek Złoty. Wróciły dni Saturna, a z nimi Gwiezdna Dziewica. Czas powrócił bezpiecznie do obyczajów pradawnych. Utwierdzony w nadziei żniwiarz gromadzi kłosy, Stary jest Bachus, łagodny, owce brodzą w trawie. Zboża się nie kosi mieczami, miasta w kryjówce murów Nie knują wojny zdradzieckiej, żadna na świecie kobieta Nie rodzi dla nas wrogów. Nasi chłopcy, bez broni, Skopują zagony. Nawykli do powolnego pługa, Zdumiewają się mieczem wiszącym w siedzibie przodków Jakże daleko jest od nas nieszczęsna chwała Sulli I mrok owej grozy potrójnej, kiedy Rzym umierając Zwątpił w swoją moc i sprzedał Marsowy oręż. Dziś bez uprawy ziemia wydaje nowe plony, Na bezpieczne łodzie nie gniewa się woda, nie sroży. Tygrysy kąsają wędzidło, lwy twarde przyjmują jarzmo. Czysta sprzyjaj Lucyno! Już brat twój, Apollo, króluje. 530 Z anonimowej poezji łacińskiej EPITAFIUM HOMONOI (Tu qui secura procedis mente, parumper) Mówi Homonoja: Ty, co pogodny kroczysz gościńcem, na chwilę Zatrzymaj się i słowa niedługie przeczytaj. Ja, com niegdyś błyszczała pośród pięknych dziewcząt, Homonoja, w tej małej mogile spoczęłam. Wenus mię obdarzyła urodą, Charyty Wdziękiem, a Pallas wszystkich kunsztów nauczyła. Lecz zanim do dwudziestu lat dobiegło życie, Zazdrosne położyły na mnie rękę losy. Nie nad sobą boleję, bo od samej śmierci Boleśniejszy mi smutek męża, Atimeta. Mówi przechodzień: Niechże ci ziemia lekka będzie, o niewiasto, Któraś tak była godna życia i dóbr jego! II Mówi Atimetus: Gdyby duszę za duszę los pozwalał oddać, Gdyby mógł człowiek śmiercią wskrzesić cudze życie, Te lata, co mi jeszcze zostały, kochana, Byleś tylko ty żyła, chętnie bym poświęcił. Lecz cóż mogę uczynić? Od światła i bogów Będę uciekał, ciebie szukając za Styksem. Mówi Homonoja: Nie udręczaj, małżonku miły, swej młodości Smutnym płaczem nad dolą, która mnie przypadła. Nic nam łzy nie pomogą, nie zmienią wyroku. Żyłam, teraz nie żyję, to wspólny kres wszystkich. Obyśjuż nigdy takiej nie zaznał boleści! Niechże wielcy bogowie łaskawie cię chronią, A lata, które śmierć mi wydarła przedwczesna, Dodane tobie, niechże przedłużą twe życie. 531 SNY I POLTfYKA Z Satirikonu Petroniusza MODLITWA ZBIERACZKI ZIÓŁ (Dea sancta Tellus, rerum naturae parens) Ziemio, święta bogini, o matko przyrody, Która dajesz schronienie ludziom i zwierzętom, Pani nieba i morza, władczyni wszechrzeczy! Z twojej woli przyroda w sen zapada. Potem Znowu światło przywodzisz, ciemną noc odpędzasz. Ty w swoim łonie kryjesz l#ólestwo umarłych I chaos niezmierzony. Ty wichrami rządzisz, Deszcz miarkujesz i burze. Kiedy tylko zechcesz, Fale wzniecasz i koisz. Ty śłońce zaćmiewasz Lub pogodą radosną niebiosa rozjaśniasz. Ty, zawsze wierna, dajesz nam życie i pokarm. Gdy w nas dusza omcllewa, do ciebie biegniemy. Wszystko, czego udzielasz, do ciebie powraca. Sprawiedliwie się mówi: Wielka Macierz Bogów, Bo dobrocią przewyższasz wszystkie inne moce. Ty, Ziemio, jesteś matką dla ludzi i bogów. Bez ciebie nic nie może zemrzeć ni się zrodzić. Ty wielka, tyś jest bogów królowa dostojna, Ciebie, boska, czczę kornie, twego bóstwa wzywam, Abyś mi udzieliła, o co cię upraszam, A ja ci, Pani, złożę dzięki, jak należy. 532 Wysłuchaj mnie i moim błogosław zamysłom, O co upraszam, racz mi udzielić łaskawie. Rozliczne zioła, które twój majestat rodzi, Dla ochrony żywota dajesz wszystkim ludziom. Pozwól mi, abym z leków twych mogła skorzystać, Z leków wyposażonych w twoją moc potężną. Cokolwiek z nich przyrządzę, niech będzie skuteczne, Komukolwiek dam leki, niechże będzie zdrowy Z pomocą twojej łaski. Twój majestat, Pani, Niechże mi błogosławi, kornie ciebie błagam. Z SATIRIKONU PETRONIUSZA FINAŁ UCZTY TRIMALCHIONA (Satirikon, 73-78) Gdy otrząsnęliśmy się z podchmielenia, zaprowadzono nas do innej jadalni, gdzie Fortunata roztoczyła nowe wspaniałości. To wtedy nad lampami dostrzegłem [...] oraz rybaków z brązu. Stoły były całe ze srebra, a na nich gliniane puchary pozłocone. Filtrowane wino lało się strumienia- mi. "Przyjaciele! - rzekł Trimalchion. - Dziś jeden z moich niewolników pierwszy raz się golił, chłopiec, niechże powiem bez niczyjej obrazy, porządny, oszczędny, że i okruchy zbiera. Pijmy do woli i biesiadujmy do świtu". Kiedy on to mówił, kogut zapiał. Zaniepokojony tym znakiem, kazał Trimalchion rozlać pod stołem wino i nawet zrosił nim lampę. Potem jeszcze przełożył pierścień z lewej ręki na prawą, mówiąc: "Nie bez powodu ten trębacz dał znak. Albo gdzieś tu blisko jest pożar, albo ktoś w sąsiedztwie kona. Precz od nas to wszystko! Kto nu więc przyniesie tego zwiastuna nieszczęścia, dostanie napiwek". Nie domówił słów, a już mu z pobliża aportują koguta, którego wnet kazał ugotować w kotle. Pokro- jonego przez tego wielce uczonego kucharza, który dopiero co dobył z prosięcia ptaki i ryby, rzucono w garnek. Podczas gdy Dedalus raczył 533 SNY I POLITYKA się najognistszym trunkiem, Fortunata utarła w bukszpanowym młynku pieprz. Trimalchion, przełknąwszy frykasy, zwrócił się do domowników: "Cóż to, jeszcze nie jedliście kolacji? ldźcie już, niech inni przyjdą na wasze miejsce". Przyszła więc nowa ekipa. Tamci zawołali: "Żegnaj, Gajusie!". A ci: "Witaj, Gajusie!". W tym momencie po raz pierwszy zmąciła się wesołość uczty. Kiedy bowiem w #onie nowych służących wszedł dosyć urodziwy chłopiec, Trimalchion rzucił się na niego i długo chłopca całował. Fortunata więc, upierając się przy swojej równej z mężem godności, zaczęła wymyślać Trimalchionowi, traktując go jako brudasa i łajdaka, bezwstydne- go świntucha. W końcu wykrzyknęła: "Pies!". Trimalchion zaś, rozdrażnio- ny tą awanturą, rzucił kielichem w twarz Fortunaty. Zawrzała, jakby jej wybił oko, i drżące ręce wzniosła ku twarzy. Wstrząśnięta tą sceną Scintilla przycisnęła do piersi łkającą przyjaciółkę. Usłużny niewolnik nawet przyło- żył jej do bolącego policzka małą wazę chłodnej wody, nad którą pochyliła się Fortunata, jęcząc i płacząc. Na to Trimalchion: "Co, ta dziewka nie pamięta? Wziąłem ją z ruszto- wania, zrobiłem z niej człowieka wśród ludzi. Teraz się nadyma jak ropucha, nie pluje sobie w kieckę na urok, a przecież to ścierwo, nie kobieta. Kto z chlewa, gdzie mu do pałacu. Niech mi geniusz sprzyja, utemperuję tę Kasandrę w buciorach! Pomyśleć, że ja, dureń, mogłem poślubić dziesięć milionów. Wiecie, że nie kłamię. Perfumiarz Agaton nie dalej jak wczoraj wziął mnie na stronę i rzekł: ##Radzę ci, byś nie pozwo- lił twemu rodowi wymrzeć##. A ja, poczciwiec, nie chcąc wydać się lek- koduchem, wbiłem sobie w nogę siekierę. Dobrze, zobaczysz, będziesz pazurami darła ziemię, żeby mnie znaleźć. A żebyś już w mig pojęła, co sobie zrobiłaś, zabraniam - słyszysz, Habinna? - stawiać jej posąg na moim grobie. Niech przynajmniej po śmierci nie mam awantur. Jeszcze więcej! By wiedziała, że potrafię ukarać: nie wolno jej pocałować mnie umarłego". Po tym wybuchu Habinnas zaczął prosić, żeby już zechciał się uspokoić. "Nikt z nas - mówił - nie jest wolny od winy. Przecieśmy ludzie, nie bogi". To samo perswadowała mu Priscilla, płacząc. Przyzywając jego geniusza, nazywając Trimalchiona Gajusem, prosiła, by się przełamał. A on nie wstrzymał łez, płacząc mówił: "Proszę cię, Habinna, tak jak chcesz się długo cieszyć swoim stadem, pluń mi w twarz, jeśli coś zrobiłem nie tak. Całowałem tego arcyporządnego chłopca nie dla urody, ale dlatego, że porządny. Zna tabliczkę mnożenia do dziesięciu, czyta z otwartej książki, za dniówki kupił sobie kostium tracki, a z oszczędności fotel i dwie wazy. Czy nie wart jest oka z głowy? O, Forlunata zabrania! Ty na wysokich obcasach, takaś mocna? Dobrze radzę, wykorzystaj swoją gratkę, jędzo! Nie każ mi Z Satirikonu Petroniusza zgrzytać zębami, pieszczotko! Chcesz poznać, jaki jestem? Już wiesz, że co włożę sobie w głowę, tkwi tam jak przybite do deski. Lecz pomyślmy o żyjących. Proszę, przyjaciele, bawcie się. Bo i ja byłem tym, czym wy jesteście, jeno przez zasługę doszedłem tu, gdzie mnie widzicie. Serduszko robi ludzi, reszta to duperele. ##Dobrze kupuję, dobrze sprzedaję##. Kto inny co innego wam powie. P#kam ze szczęścia. A ty nie dość, że chrapiesz, jeszcze się mazgaisz? Już ja się postaram, byś zapłakała na dobre. Mówiłem ci, że to powodzenie jest z moich dobrych postępków. Z Azji przypłynąłem nie większy od tego kandelabra. Co dzień się z nim mierzyłem, miałem taki zwyczaj. By mi prędzej puściły się na gębie włosy, nacierałem sobie wargi oliwą z lampy. A jednak do czternastu lat byłem pupilkiem mojego pana. To żaden wstyd, robić, co pan każe. A tymczasem dogadzałem też pani. Wiecie, co mam na myśli. Milczę, nie jestem z tych, co się chełpią. Zresztą, z woli bogów, stałem się panem w owym domu i właściciel miał w łebku tylko mnie. Krótko mówiąc, zrobił mnie współspadkobiercą cesarza i otrzymałem oznakę senatorską. Ale człowiekowi nigdy nie dosyć. Zapragnąłem zająć się handlem. Żeby was nie nudzić, powiem tylko, że dałem zbudować pięć statków, załadowałem je winem - to było wtedy na wagę złota - i wyprawiłem do Rzymu. Można by pomyśleć, że to naumy- ślnie: wszystkie statki się rozbiły. To fakt, nie bajka. Jednego dnia Neptun mi pożarł trzydzieści milionów sesterców. Myślicie, że straciłem odwagę? Na Herkulesa, ta strata to była dla mnie tylko taka przykrostka, jakby nic się nie stało. Dałem zrobić inne statki, większe i lepsze, i szczęśliwsze, tak że wszyscy mówili, jaki ja nieustraszony. Wiecie, wielki statek to wielka odporność. Znowu napchałem wina, tłuszczu, bobu, pachnideł, niewolników. Na tę okoliczność Fortunata zacnie się spisała: klejnoty swoje, garderobę, wszyst- ko sprzedała, dała mi do ręki sto złotych denarów. To były drożdże mojego majątku. Prędko wszystko idzie, jeśli bogowie tak chcą. Jednym kursem zaokrągliłem sobie dziesięć milioników. Zaraz odkupiłem wszystkie grunta, jakie były mojego patrona. Buduję dom, kupuję całe targi niewolników, bydło. Czegokolwiek dotknąłem, rosło jak plaster miodu. Kiedy zobaczyłem, że mam więcej sam, niż ma cały kraj dokoła, od razu pomyślałem: ##Łapy przy sobie!##. Wycofałem się z interesów i zacząłem pożyczać pieniądze wyzwoleńcom. Sam już nie chciałem pozostać w hand- lu, a jeszcze utwierdził mnie w tym postanowieniu astrolog, który przypad- kiem odwiedził naszą kolonię, taki tam Greczynek, nazywał się Sarapa, a mógłby być doradcą bogów. Wygadał mi i to, czego zapomniałem, od nitki do igły wszystko mi wyklarował, wiedział, co mam w żołądku, prawie co jadłem wczoraj na kolację. Jakby ze mną stale mieszkał. 534 I 535 SNY I POLTI'YKA Potwierdź, Habinna, przecież przy tym byłeś, gadał tak: ##Ty swoją panią na takim a takim znalazłeś rusztowaniu. Nie masz szczęścia do przyjaciół. Nikt ci się nie odwdzięcza, jak należy. Posiadasz latyfundia. Żmiję na łonie karmisz## i jeszcze - po cóż bym to krył przed wami? - że zostało mi życia trzydzieści lat, cztery miesiące i dwa dni. A przy tym niebawem dostanę spadek. To mi zapowiada mój horoskop. A jeśli mi się uda dokupić grunta apulijskie, będę miał udane życie. Na razie, uchowaj mnie, Merkury, zbudowałem ten dom. Wiecie, to był barak, a teraz wprost świątynia. Ma cztery jadalnie, dwadzieścia pokoi, portyki marmurowe dwa, na górze jeszcze jedną metę, taki ciąg pokoików, miejsce, gdzie śpię, jak i legowisko tej żmii, bardzo dobry też pokoik odźwiernego. Sumując, Skaurus, kiedy przyjechał, nigdzie indziej nie wolał miesz- kać, tylko tu, a przecież ma nad samym morzem domy przyjaciół ojca. Jeszcze jest wiele innych rzeczy, które zaraz wam pokażę. Uwierzcie, to jest tak: asa masz, asa jesteś wart. Coś masz, będziesz kimś. Tak się właśnie stało z waszym przyjacielem: był żabą, jest królem. Tymczasem, Stichusie, wyciągnij garnitur, w jakim chcę, żeby mnie wynieśli. Daj tu i wonności, i próbkę z tej amfory, w której kazałem moje kości obmyć!". Nie ociągał się Stichus, w mig pokrowiec biały i obramowaną togę do triklinium przyniósł; [... Trimalchion] kazał nam pomacać, czy są z dobrej wehiy. A potem z lekkim uśmiechem: "Uważaj, Stichusie, żeby się ani myszy, ani mole do tego nie dobrały. Inaczej spalę cię żywcem. Chcę być grzebany bardzo wystawnie, żeby cały lud mnie błogosławił". Otworzył flakon nardu i wszystkich nas namaścił, i powiada: "Ufam, że to będzie tak samo miłe dla umarłego, jak teraz żywego cieszy". Kazał też napełnić dzban winem i: "Pomyślcie sobie - rzecze - żeście zaproszeni na moją stypę". Rzecz stawała się w najwyższym stopniu obrzydliwa, gdy Trimalchion, pod obuchem haniebnego spicia się, zarządził nowy koncert, kazał przypro- wadzić do triklinium trębaczy. Opierając się na stosie poduszek, rozciągnął się jak długi na skraju łoża i: "Wystawcie sobie - mówi - żem pomarł. Zagrajcie no coś ładnego". Trębacze zadęli w rogi marsz żałobny. Jeden z nich, człowiek przedsiębiorcy pogrzebowego - ten karawaniarz najsza- cowniejszą był w całej czeredzie figurą - dmuchnął tak mocno, że pobudził wszystkich w sąsiedztwie. Stróże więc, którzy pilnowali dzielnicy, myśląc, że w domu Trimalchiona pożar, nagle wyłamali wrota i w imię obowiązku zaczęli wiadrami wody i siekierami wszystko dewastować. Przeto chwyta- my doskonałą sposobność i zostawiając tam podstępnie Agamemnona, czmychamy co sił w nogach, jak z prawdziwej pożogi. Z wierszy Petroniusza Z WIERSZY PETRONIUSZA JABŁKA OD MARCJI (Aurea mala mihi, dulcis mea Marcia, mittis) Złote przysyłasz mi jabłka, słodka moja Marcjo, A razem z nimi owoce kolczastego kasztana. Wdzięczny jestem i za to, lecz gdybyś sama tu przyszła, Dopiero byś, piękna dziewczyno, te dary ozdobiła. Niechby to były i takie, od których cierpną wargi- Nawet najgorsze jabłka miałyby dla mnie smak miodu. Lecz jeśli, tak bardzo mi droga, przyjść wcale nie chcesz, Ucałuj przynajmniej jabłka. Jakże w nich zęby zanurzę! DO NEALCE (Sit nox illa diu nobis dilecta, Nealce) Niech nam będzie pamiętna noc, gdy po raz pierwszy Położyłaś głowę na mej piersi, Nealce, i posłanie, I jego duch opiekuńczy, i te ciługie, w których Z taką czułością poddałaś się mi, sekrety. I trwajmy w tym, ilekolwiek by lat uleciało. Korzystajmy z lat, które prędko przeminą. Prawa bogów nie zabraniają dawnej przedłużać miłości Niech to, co się nagle zaczęło, nie skończy się nagle. 536 537 SNY I POLITYKA JAKAŻ TO BYŁA NOC (z Satirikonu, 79) Jakaż to była noc, o bogowie, boginie! Jakie miękkie posłanie! Przywarliśmy do siebie, Z ust do ust sączyliśmy, drżąc, Nasze dusze wezbrane. Żegnajcie, troski Śmiertelne! Tak zacząłem ginąć. POWRÓT NA WIEŚ (O litus vita mihi dulcius, o mare!felix) Wybrzeże ponad życie słodsze mi! O morze! Szczęśliwy, komu wolno powrócić nareszcie Do własnej ziemi! Cudny, jasny dzień. Tu niegdyś Pływałem sobie w morzu, rozpryskując fale, Budząc najady. Z tamtej strony bije źródło. A tu algi się kłębią przy brzegu, jak dawniej. Bezpieczne dla miłości ucichłej schronienie. Żyłem. I nigdy dola złośliwsza mi tego Nie zabierze, co dała wcześniejsza godzina. Z WIERSZY SENEKI O NATURZE CZASU (Omnia tempus edax depascitur omnia carpit) Wszystko czas żarłoczny zagarnia, wszystko porywa. Żadna z rzeczy nie może długo na miejscu trwać. Woda w rzekach opada, morze umyka, schną brzegi Grzbiety wielkich gór też rozpadają się w pył. Z wierszy Seneki Lecz czymże są morza i góry? Nawet niebiosa ogromne, Gdy czas nadejdzie, ich własny spopieli żar. Wszystko pochłania śznierć. Nie karą jest śmierć, ale prawem. Kiedyś niczym nie będzie cały ten świat. ZIEMIA WYGNANIA (Barbara praeruptis inclusa est Corsica saxis) Korsyka, ziemia obca, pomiędzy skały wtłoczona, Ziemia okrutna. Jak okiem sięgnąć, pustynia. Tu jesień nie da owoców. Lato nie szumi kłosami. Zimy, siwej od szronu, nie pokrzepi oliwa. Wiosny nie ucieszy listowie rześkie po deszczu. Tu nawet nie ma trawy. Nie ma chleba. Woda nie zwilży warg. Żaden płomyk rąk nie ogrzeje. Będziecie tylko we dwoje: ty i samotność. DO PRZYJACIELA (Crispe, meae vires, lassarumque ancora rerum) Kryspie, opoko moja, kotwico na morzu niedoli, Ty, który błyszczałbyś świetnie i w trybunale pradawnym, Okazujący swą moc tylko wtedy, gdy chcesz komuś pomóc, Tyś brzeg, tyś ziemia pewna dla tonącego żeglarza, Chluba dla wszystkich druhów, zamek bezpieczny wśród burzy, A teraz, w mojej udręce, jedyna myśl niebolesna: 538 [ 539 SNY I POLTfYKA Myśl o przyjaźni wiernej, o męstwie pogodnym i twardym, O sercu, gdzie miód mądrości złożyły pszczoły attyckie. Dla dziada wymownego, dla ojca największą tyś chwałą. Ten, komu ciebie braknie, jest prawdziwie wygnany. Więc teraz, kiedy leżę przykuty do głazów tej ziemi, Czy biegniesz ku mnie myślą, której nic spętać nie może? Z LISTÓW DO LUCYLIUSZA SENEKI O KORZYSTANIU Z CZASU (1) Tak, mój Lucyliuszu! Dla siebie odzyskaj siebie, a czas, który ci dotąd zabierano albo podkradano, czas, który się tobie wymykał, skupiaj i zacho- wuj. Bądź pewny, że tak jest, jak piszę: niektóre chwile wydziera się nam, inne uprowadza, jeszcze innym pozwalamy wyciec. Ale najbardziej hanieb- na jest utrata, która się dzieje przez niedbałość. Jeśli się nad tym zastano- wisz, uznasz, że największą część życia trawi się postępując źle, dużą część marnuje się nic nie robiąc, całe życie upływa na robieniu czegoś innego, niż się robić powinno. Gdzież jest człowiek, który by przywiązywał jakąś wagę do czasu? Który ceniłby dzień? Rozumiałby, że co dzień umiera? To nasz błąd, że śmierć widzimy tylko przed sobą. Ona jest w znacznej części tam z tyhi, za nami. Cokolwiek przeminęło, ona w ręku ma. Postępuj więc dalej, mój Lucyliuszu, tak, jak piszesz, że postępujesz: ogarniaj wszystkie godziny. Mocno chwytając każde dziś, mniej zależysz od jutra. Życie, gdy się je odkłada, przepływa. Wszystko, mój Lucyliuszu, jest cudze, tylko czas jest nasz. To jedyne, tak ulotne, tak znikliwe, natura nam dała na własność, a byle kto nas wyzuć z tego może. Lecz taka jest głupota ludzi: czują się dłużnikami, gdy się im dało rzeczy najmniejsze i najlichsze, 540 Z Listóu.# do Lucyliusza Seneki takie, których stracenie można z pewnością odrobić. Nikt zaś nie uważa, że cokolwiek jest winny, kiedy dostał czas. A to przecież jedyne, czego nawet człowiek prawdziwie wdzięczny nie jest w stanie oddać. Może zapytasz, jak postępuję ja, który tak cię pouczam? Powiem szczerze: stale, jak to jest zwyczajem bogacza przezornego, obliczam, ile wydaję. Nie mogę powiedzieć, że nic nie tracę. Ale wiem, co tracę i dlaczego. Mogę podać przyczyny mojego ubóstwa. Lecz zdarza mi się to, czego doświadcza większość ludzi zepchniętych nie ze swojej winy w biedę: wszyscy im wybaczają, nikt nie śpieszy z pomocą. Zresztą nikogo nie uważam za biednego, komu wystarcza ta choćby odrobina, jaką posiada. Co się jednak ciebie tyczy, wolę, byś dobrze z tego, co masz, korzystał, zaczynając od cennego ezasu. Jak powiadali nasi przodkowie: za późna oszczędność, gdy świta dno beczki; na nim bowiem zostaje nie tylko najmniej, ale co najlichsze. O POŻYTKU Z ODOSOBNłENIA (10) Tak, nie zmieniam zdania. Uciekaj przed rzeszą, uciekaj przed garstką, uciekaj nawet przed jednym człowiekiem. Nie widzę nikogo takiego, żebym ci doradzał obcowanie z nim. Zobacz, jakie masz u mnie poważanie: tylko tobie śmiem ciebie powierzyć. Mówią, że uczeń owego Stilpona [filozofa z Megary], którego wspomniałem w poprzednim liście, Krates, kiedy ujrzał jakiegoś młodzieniaszka spacerującego na osobności, zapytał, co on robi tak zupeh#ie sam. Ten odrzekł: "Z sobą rozmawiam". Na to Krates: "Uważaj, bardzo uważaj, czy nie rozmawiasz z człowiekiem złym". Ludzi bolejących albo lękliwych pilnujemy, by nie nadużyli odosobnienia. Takich oszołomio- nych nie należy zostawiać samych, wtedy bowiem snują złe zamysły i knują zamachy albo na innych, albo na siebie, skupiają też zastęp niegodziwych skłonności. Co ze strachu albo ze wstydu taili, wybija się w górę. Zuchwa- łość ich wzmaga się, rozpala się namiętność, rozjątrza się gniew. W końcu jedyną przewagę odosobnienia, jaką jest brak wspólnika albo świadka, którego można by się obawiać, głupiec traci: sam siebie zdradza. Zobacz więc, czego się po tobie spodziewam albo raczej czego od ciebie oczekuję (nadzieja bowiem oznacza niepewność): nie znajduję dla ciebie lepszego towarzystwa od ciebie samego. Przypominam sobie, jak wielko- dusznie wypowiadałeś nieraz słowa pełne mocy. Od razu ci winszowałem ich i mówiłem: Słowa te nie tryskają ze skraju warg, mają podwalinę; to nie jest ktoś z tłumu, on dąży do dobrego celu. Tak mów, tak żyj, niechże cię z tego nic nie wytrąci. Za swoje dawne śluby dziękując bogom, wznoś ku 541 SNY I POLITYKA nim nowe. Proś ich o dobrą myśl, o zdrowie ducha, a potem ciała. Czemuż nie miałbyś ciągle na nowo o to w ślubach zabiegać? Smiało proś bóstwo, przecież nie zamierzasz prosić o cudzą własność. Abym jednak swoim zwyczajem zaopatrzył list w jakiś prezencik, potwier- dzam prawdziwość tego, com przeczytał u Atenodora: "Rozpoznasz w sobie wolność od wszelkich namiętności, kiedy do tego dojdziesz, że nie będziesz prosił bogów o nic takiego, o co nie mógłbyś prosić głośno". Wokół nas jakiż oblęd! Szepczą bogom życzenia najpodlejsze, a kiedy ktoś z ludzi nadstawi ucha, zaraz milkną. Czego nie chcą odsłonić przed ludźmi, bóstwu opowiadają. Postaraj się, żeby nigdy nie była ci potrzebna ta rada: tak obcuj z ludźmi, jakby bóstwo to widziało; tak rozmawiaj z bóstwem, jakby ludzie to słyszeli. Z POEZJI ŁACIŃSKIEJ MARCJALIS PRZEZORNE RADY (Epigramaty, 10, 47) Co szczęśliwszym uczyni ciebie w życiu, Mój rozkoszny Marcjalu, to jest właśnie: Z testamentu dobytek, a nie z pracy; Niejałowy zagon, ognisko trwałe; Nigdy proces, toga rzadko, myśl dobra; Niezawodne siły i ciało zdrowe; Mądry umiar, nieliczni przyjaciele; Obyczajów gładkość, stół niewymyślny; Bez pijaństwa noc, ale i bez troski; Nieponure łoże, lecz i cnotliwe; Sen spokojny, który ciemności skraca; Chcieć być tym, czym jesteś, i nic nie woleć; Ostatniego nie bać się dnia ni pragnąć. Z poezji łacińskiej STACJUSZ DO SNU (Silvae, 5, 4) Jakąż to zbrodnię spełniłem, o najcichszy, boski Młodzieńcze, Śnie, że ja jeden na zawsze mam być pozbawiony Twych darów? Śpią wszystkie zwierzęta na polach, w lasach. Śpią ptaki. Grzbiety gór pochylone zamarły. A nawet srogie Rzeki już nie tak łomoczą. Opadły fale upiorne, Uspokoiły się morza, cicho przywarły do brzegów. A nad moją głową bezsenną już siedem razy Wschodziła Luna i siedem razy zapalał się blask Znad gór dalekich, znad wysp. I nigdy, nigdy Jutrzenka Skargi mej nie wysłucha, nie dotknie mnie chłodną różdżką! Jakże podołam? Nie jestem jak owa bestia stuoka, Co w swej chytrości umiała czuwać i spać, otwierając Jedne ślepia, zwierając drugie. O boski Śnie! Jeśli teraz Jakiś chłopiec szczęśliwy, trzymając w ramionach dziewczynę, Odpędza cię, to go rzuć - i do mnie przyjdź! Ja nie proszę, Abyś mi oczy otulił całym swych skrzydeł cieniem- Nie, to dla ludzi szczęśliwszych. Tylko koniuszkiem różdżki Muśnij mnie albo przebiegnij nade mną powiewem - wystarczy! 542 I 543 SNY I POLI1'YKA Z #ROCZNIKÓW TACYTA AGRIPPINA (14, 8-10) Tymczasem, gdy rozeszła się wieść o grożącym Agrippinie, rzekomo przypadkowym niebezpieczeństwie, każdy, kto o tym usłyszał, biegł na wybrzeże. Jedni wdrapują się na wystające #-oble, drudzy wsiadają do najbliższych łodzi, inni tak głęboko, jak na to pozwalał im wzrost, brną przez morze, niektórzy wyciągają ręce, całe wybrzeże huczy skargami, modłami, krzykiem ludzi, rzucających pytania i dających niepewne odpo- wiedzi. Płynie nieprzejrzany tłum z pochodniami. Na wieść, że ocalała, szykuje się jakby do złożenia jej życzeń, ale wnet rozprasza go sam widok zbrojnego, groźnego zastępu. Anicetus otacza willę strażą, wyłamuje bramę, łapie napotkanych nie- wolników i wreszcie dochodzi do drzwi sypialni, przed którymi stała tylko garstka domowników, bo inni, przerażeni wtargnięciem żoh#ierzy, uciekli. W sypialni było światełko i jedna służąca. Agrippinę coraz bardziej to niepokoiło, że od syna nikt, nawet Agerinus, nie przychodzi. Mówiła, że wszystko inaczej by wyglądało, gdyby zmierzało ku dobremu; a teraz tylko pustka, nagłe hałasy, znaki ostatecznego nieszczęścia. Potem, kiedy służąca chciała odejść: "Co, i ty mnie opuszczasz?"- rzekła Agrippina. I nagle, odwracając się, widzi za sobą Anicetusa w towa- rzystwie h-ierarchy Herkulejusza i setnika floty Obaritusa. Mówi Anicetuso- wi, że jeśli przyszedł w odwiedziny, niech doniesie, że ona ma się lepiej, a jeśli dla dokonania zbrodni: "Nigdy nie uwierzę, że to wola syna; on matkobójstwa nie nakazał!". Mordercy stają dokoła jej łoża, pierwszy trierarcha uderzył ją pałką w głowę. Kiedy setnik już dobywał miecza, by zadać cios śmiertelny, ona nadstawiając łona: "Tu bij!" - krzyknęła i pod wieloma ciosami skonała. Tak się o tym zgodnie opowiada. Czy zaś Neron oglądał umarłą matkę i wychwalał piękność jej ciała, jedni tak podają, inni temu przeczą. Spalono ją tej samej nocy na biesiadnym łożu wśród lichej ceremonu pogrzebowej. I dopóki Neron panował, ani nie usypano jej mogiły, ani nie postawiono pomnika grobowego. Dostała mały nagrobek, za staraniem shiżby, przy drodze Miseńskiej w pobliżu willi Cezara dyktatora, która z bardzo wyso- kiego wzgórza ma widok na roztaczającą się w dole zatokę morską. Gdy podpalono stos, wyzwoleniec jej, imieniem Mnester, sam przebił się mie- Z Roczników Tacyta czem, trudno powiedzieć, czy z przywiązania do swojej pani, czy z obawy przed straceniem. Już przed wieloma laty Agrippina doszła do przekonania, że taki będzie jej koniec, lecz tym wzgardziła. Kiedy pytała Chaldejczyków o przyszłość Nerona, odpowiedzieli, iż będzie panował i zabije matkę. Na to ona: "Niech zabije, byleby panował". Ale Cezar pojął ogrom tej zbrodni dopiero po jej dokonaniu. Resztę nocy to milczał ogłuszony, to ciągle na nowo zrywał się strwożony, oszalały, oczekując, że świt przyniesie zagładę. Wtedy za sprawą Burrusa dodały mu otuchy hołdy setników i trybunów, którzy ściskali jego ręce i gratulowali, że uniknął nieprzewidzianego niebezpieczeństwa i zbrodni matki. Potem jego przyjaciele nawiedzali świątynie. Za tym przykładem najbliższe miasta kampańskie, aby okazać radość, składały ofiary i wysyłały delegacje. On sam, przeciwnie, udawał smutek, jakby oburzało go własne ocalenie, i opłakiwał śmierć matki. Ponieważ zaś krajobrazy nie zmieniają się tak, jak ludzkie twarze, a tu był przed oczami przykry widok owego morza i wybrzeża (niektórym nawet zdawało się, że na okolicznych wzgórzach rozlega się dźwięk trąby, a z grobu matki dobywa się lament), wyjechał do Neapolu i wysłał do senatu pismo stwierdzające, iż Agerinusa, jednego z zaufanych wyzwoleń- ców Agrippiny, przyłapano jako zamachowca z mieczem w ręku, a wtedy ona sama wymierzyła sobie karę w poczuciu winy, że uknuła taką zbrodnię. ZABAWY NERONA I KIBICÓW (14, llrl7) Aby słynąć nie samym tylko aktorstwem, zaczął udawać, że interesuje się poezją, i ściągał do siebie ludzi mających jakieś, mało jeszcze wybitne zdolności poetyckie. Ci po uczcie zostawali z nim i składali w całość wiersze, które im Neron przynosił albo od razu improwizował. Uzupehiiali jego słowa, byle jak wypowiedziane, o czym świadczy sam styl jego poezji, któremu brakuje i pędu, i natchnienia, i ciągłości. Także nauczycielom mądrości poświę- cał trochę czasu po uczcie, aby się zabawiać ich niezgodą i sprzecznością poglądów. A bynajmniej nie brakło ludzi, którzy pragnęli, żeby ich widziano, jak z poważną twarzą biorą udział w takich dworskich rozrywkach. W tym samym czasie rozjątrzył się z błahego powodu krwawy spór nuceryńskich i pompejańskich kolonistów podczas igrzysk gladiatorskich, jakie wydał Liwinejusz Regulus, o którym już napisałem, że usunięto go z senatu. Jak to lubią sobie pohulać mieszkańcy małych miast, najpierw 544 545 SNY I POLITYKA jedni na drugich rzucali obelgi, potem poszły w ruch kamienie, wreszcie chwycili za broń. Pospólstwo Pompejów, gdzie wydawano igrzyska, okaza- ło się silniejsze. Wielu ciężko poranionych nuceryńczyków zawieziono do stolicy. Bardzo wielu opłakiwało śmierć dzieci albo rodziców. Śledztwo w tej sprawie cesarz powierzył senatowi, a senat konsulom. Kiedy zaś powtórnie wzięto ją pod obrady senatu, urzędowo na dziesięć lat zakazano pompejańczykom takich zgromadzeń i rozwiązano stowarzyszenia bez- prawnie przez nich założone. Liwinejusza i innych sprawców rozizrchu skazano na wygnanie. NERON I SENEKA ( 15, 6#62) Następną w serii egzekucję, tę na desygnowanym konsulu, Plaucjuszu Lateranusie, Neron kazał wykonać tak śpiesznie, że ani nie pozwolił mu uściskać dzieci, ani nie dał owej krótkiej chwili wyboru śmierci. Powleczo- ny na miejsce, które było przeznaczone tylko dla kaźni niewolniczych, skazany padł z ręki trybuna Stacjusza, mężnie milcząc, nie wypominając trybunowi udziahi w tej samej winie. Potem Anneus Seneka zginął w egzekucji weselącej cesarza, nie dlatego, żeby Neron wiedział na pewno o jego uczestnictwie w spisku, lecz że przekonując się, iż trucizna nie jest skuteczna, kwapił się z powierzaniem odtąd spraw żelazu. Jedynie bowiem Natalis zeznał, i to tylko tyle, że posłano go do chorego Seneki w odwiedziny, ale i z wymówką: "Czemu zamknął drzwi przed Pizonem? Czyż nie byłoby lepiej, gdyby poufnymi rozmowami podtrzymywali swoją przyjaźń?". Na co Seneka miał odpowie- dzieć, iż zwierzenia i częste spotkania nie będą dla żadnego z nich korzystne, lecz przecież jego własne życie zależy od bezpieczeństwa Pizona. Gawiuszo- wi Silwanusowi, trybunowi kohorty pretorskiej, kazano wręczyć to zeznanie Senece i zapytać, czy rozpoznaje słowa Natalisa i swoją odpowiedź. Seneka, czy to z przypadku, czy przemyslnie, właśnie powrócił był owego dnia z Kampanii i zatrzymał się w podrzymskiej włości przy czwattym kamieniu milowym. Już się dzień ku wieczorowi pochylał, kiedy pretor przybył i obstawił willę oddziałami żołnierzy, a właścicielowi siedzącemu z żoną Pompeją Pauliną i dwoma przyjaciółmi przy kolacji oznajmił nakaz cesarski. Seneka odrzekł, iż tak, przysłano doń Natalisa, a ten powtórzył skargę Pizona: czemu nie pozwala siebie odwiedzić? Seneka wówczas usprawied- liwiał się troską o zdrowie i ukochaniem spokoju. Nie miał zaś powodu Z Roczników Tacyta przedkładać bezpieczeństwa jakiegokolwiek prywatnego człowieka nad własne życie. A nie jest też z natury skłonny do pochlebstw. O tym nikt nie wie lepiej od Nerona, który częściej doświadczył szczerości Seneki niż jego usłużności. Kiedy trybun ową odpowiedź przedstawił władcy w obecności Poppei i Tigellinusa, najściślejszych doradców cesarza w godzinach jego gniewu, Neron pyta, czy Seneka na dobrowolną śmierć się gotuje. Trybun rzekł stanowczo, iż ani w jego słowach, ani w wyrazie twarzy nie dostrzegł żadnej oznaki lęku, żadnego smutku. Zaraz więc pada rozkaz, by poszedł z powrotem do Seneki i oznajmił mu wyrok śmierci. Nie wracał jednak tą drogą, którą przyszedł, lecz jak podaje Fabiusz Rustikus, zboczył do prefekta Feniusza, powiedział mu, co polecił Cezar, i zapytał, czy powinien usłuchać, a ten upomniał go: tak, niechże wykona rozkaz. Tchórzostwem wtedy Fatum pętało wszystkich. Przecież i Silwanus był jednym ze spi- skowców, a oto pomnażał zbrodnie, za jakie przedtem przysięgał pomstę. Oszczędził jednak własnych ust i oczu. Z oznajmieniem, że trzeba umrzeć, jednego z setników posłał do Seneki. Ten zaś, nieulękły, zażądał tabliczek testamentu, a wobec sprzeciwu setnika zwrócił się do przyjaciół i wzywa ich na świadków, że skoro nie może odwdzięczyć się za ich zasługi, zostawia im jedyny, jaki jeszcze ma, lecz najpięlmiejszy dobytek, obraz swojego życia, który jeśli zachowają w pamięci, znajdą w chwale dobrych czynów zapłatę za wierną przyjaźń. Zarazem zaś przywoływał ich, to swobodną rozmową, to surowszym, karcącym głosem, od łez do męstwa. Gdzież się podziały, pytał, zasady mądrości? Gdzie przemyśliwana przez tyle lat, nieuległa wobec groźnych przygód rozwaga? Czyż ktokolwiek mógł nie znać okrucieństwa lVerona? Po zamordowaniu matki i brata cóż zostało innego, jak dodać jeszcze zgładzenie wychowawcy i nauczyciela? NERON I PETRONIUSZ ( 16,18-19) Co się tyczy Petroniusza, trzeba dodać trochę wiadomości, jak żył. W dzień spał, noc poświęcał obowiązkom i przyjemnościom. Jak inni zapobiegliwością, tak on lenistwem doszedł do sławy. Uchodził nie za rozpustnika i utracjusza, jak większość ludzi, którzy trwonią majątek, lecz za wyrafinowanego znawcę zbytku. Słowajego i postępki, im były swobod- niejsze i im bardziej cechowały się obojętną niedbałością, tym milej przyj- mowano, jakby były przejawem wrodzonej prostoty. Lecz będąc prokonsu- 546 I 547 SNY I POLITYKA lem w Bitynu, a niebawem konsulem, dał się poznać #ako człowiek ener- giczny i sprawny. Osunąwszy się potem znowu w przywary, a może w udawanie przywar, dobrany został do szczupłego zespołu powierników Nerona, który za urocze i błogie uważał tylko to, co Petconiusz mu zalecił. Stąd zawiść Tigellina jakby wobec współzawodnika, bardziej doświadczonego w znawstwie roz- koszy. Zazdrośnik odwołał się do tej pasji władcy, której ustępowały wszystkie inne namiętności, do okrucieństwa. Zarzucił Petroniuszowi przy- jaźń ze Scewinusem, przekupiwszy jednego z niewolników, który miał złożyć doniesienie; odebrał oskarżonemu możliwość obrony i wtrącił do więzienia większość jego domowników. W tych dniach zdarzyło się, że Cezar wybrał się do Kampanii, a Petro- niusz, dojechawszy do Kum, został tam zatrzymany. Miał dosyć przewleka- nia się lęku i nadziei. Nie przegnał jednak życia śpiesznie, lecz przecięte już żyły kazał sobie, kiedy przyszła mu na to ochota, podwiązywać, a potem znowu otwierać, i rozmawiał z przyjaciółmi nie w nastroju powagi ani nie w dążeniu do chwały nieugiętości. Przyshichiwał się też im, a oni wcale nie rozprawiali o nieśmiertelności duszy, nie głosili nauk filozofów, nie, to były lekkie pieśni, swawolne wiersze. Niektórych niewolników obsypał darami, niektórzy zaznali chłosty. Zasiadł do uczty i trochę drzemał, aby śmierć, choć wymuszona, była podobna do przypadkowej. Nawet w testamencie nie schlebiał, jak to robiła większość ginących, Neronowi ani Tigellinowi, ni komukolwiek innemu z możnych, lecz, podając imiona wyuzdanych chłop- ców i kobiet, bezwstyd cesarza i niezwykłość każdej rozpusty opisał w li- ście, który zapieczętowany posłał Neronowi, po czym pierścień skruszył, aby się nim nie poshigiwano ku czyjejś zgubie.  11) 21) 31) 41. l1 .1 .1 .1 .1 .1 rI.A.1.a  POZA CZAS Słynne orzeczenie Goethego, że w ograniczeniu rozpoznaje się mistrza, nie zasługuje na lekceważenie; trzeba, jak myślę, zgodzić się z tym, że gorączka wszędobylstwa w literaturze, jak i w innych dziedzinach, cechuje nie sztukę wysoką, lecz tandetę. A jednak księgom Tacyta jako dziehz historycznemu chyba zaszkodziło to, że wielki autor, przedstawiając dzieje cesarstwa rzymskiego w I wieku po Chrystusie, niemal ograniczył się do grozy. Nie wątpimy przecież, że nie tylko ona napełniała to olbrzymie państwo nawet przed nadejściem epoki Antoninów (zaczętej wstąpieniem na tron Nerwy w roku 96 po Chr.), w której sam też Tacyt z ulgą odetchnął. W eubejskiej zieleni Przykładem życia poza grozą (przynajmniej w dużej mierze) może być choćby Dion Kokcejanus (około 40 po Chr.-po 112), później zwany Dionem Chryzostomem, jeden z wczesnych sofistów w takim znaczeniu tego wyrazu, jakie się rozpowszechniło od II wieku po Chrystusie; już tego dotknęliśmy, mówiąc o powieściach greckich. Urodzony w zamożnej rodzinie w mieście Prusie w Bitynii, stąd nazywany również Dionem z Prusy, działalność retora rozpoczął w Rzymie, gdzie stał się też uczniem stoickiego filozofa Musoniusza. 549 POZA CZAS Właśnie łączenie retoryki z filozofią było znamienne dla owej sofi- styki. W początkach panowania Domicjana (81-96 po Chr.) jakieś próby uczestniczenia w polityce spowodowały wygnanie Diona i z Rzymu, i z ojczystej prowincji. Wędrował po Grecji i Azji Mniej- szej jako kaznodzieja stoicko-cynicki. Nerwa zdjął z niego wyrok banicji, a Trajan (98-117 po Chr.) dopuścił go nawet do grona przyjaciół. Dion odzyskał majątek rodzinny w Bitynii. Pozostało po nim niemal osiemdziesiąt greckich mów, czyli esejów, jak to się mówi: o wszelkich sprawach i niektórych innych- prawniczych, mitologicznych, literackich. W ich treści filozoficznej trwają główne pojęcia stoickie, takie jak physis (natura), arete (męstwo), philanthropia. Otwierają się też niekiedy przed nami sceny codziennego życia, jak w najsłynniejszej i być może najpiękniejszej, siódmej, Mowie eubejskiej, czyli Myśliwym. Autor, rzucony niegdyś burzą na skalisty brzeg Eubei, błąkał się, biedny rozbitek, aż spotkał myśliwego, a ten opowiedział mu o życiu swoim i swojej rodziny: ojcowie paśli bydło pana, którego cesarz pono zabił jako zbyt bogatego, a majątek skonfiskował; tu pada na opowieść groźny cień Domicjana. Teraz Dion z myśliwym idą przez cudne gaje, a ten dalej snuje opowieść, jak trudno jest prostym ludziom dawać sobie radę w mie- ście, zwłaszcza przed trybunałem, gdzie występują retorzy sądowi, donosiciele. On i jego szwagier żyją z żonami i dziećmi na pustko- wiu. Kilka kóz, jedna czy dwie krowy, to jest ich bogactwo. Mówili w sądzie (47#8): " Mieszkamy w dwóch ładnych chatkach, a w trzeciej trzymamy ziarno i skóry. - Tak, na Zeusa - rzekł retor- i gdzie też, jak podejrzewam, zakopujecie pieniądze. - Więc przyjdź - powiedziałem - i wykop je, głupcze. Któżby zakopywał pieniądze? Przecież nie urosną. - Wtedy wszyscy się śmiali, myślę, że z niego". Gdy doszli do chaty myśliwego, Diona posadzono na miękkich liściach przykrytych skórami, aby sobie podjadł pieczeni przygoto- wanej przez synów i popił wina nalewanego do kubka przez córkę gospodarza. Niebawem przyszedł szwagier myśliwego z synem, na- rzeczonym córki myśliwego. Chłopak przyniósł dziewczynie żywego zajączka. I tak się toczy to "ubóstwo z wolnością", penia te kai eleutheria (66). Młodzi ze ślubem czekają na pełnię księżyca. Równowaga ducha Równowaga ducha Palatyn zaś po zgonie Domicjana (w roku 96 po Chr.) już na pewno nie był "czerwoną oberżą". Trzeci z owych spokojnych i sumiennych administratorów, jakimi byli Antonini, Hadrian (117- 138 po Chr.), założył w Rzymie Athenaeum, akademię literacką, w której deklamowano poezję i retorzy wygłaszali mowy. Sam też zapisał się w literaturze urzekającymi wierszazni. Jednym z nich dobrodusznie odpiera zaczepkę, jakiej mu w przyjaźni nie oszczędził dosyć niewyraźnie dostrzegany przez nas poeta Florus, prawdopo- dobnie tożsamy z retorem Florusem (Publius Annius Florus), pocho- dzącym z Afryki (urodził się około roku 74 po Chrystusie). Retor ów przebywał w Rzymie w czasach Domicjana, potem osiedlił się w Hiszpanii, a za panowania Hadriana wrócił do stolicy. Kiedy czwarty z Antoninów, Antoninus Pius, umierał w roku 161 po Chrystusie i oficer gwardii pałacowej pytał, jakie ma być hasło przy zmienianiu warty, podał: aequanimitas, "równowaga ducha". Odwrócił się na łóżku do ściany i zdawało się, że cicho zasnął. Po nim objął władzę piąty Antonin, Marek Aureliusz, urodzony w 121 po Chrystusie, cesarz do roku 180. Konny jego posąg, brąz antyczny, niegdyś był przy Lateranie, aż go Michał Anioł postawił na prze- kształconym Kapitolu, gdzie cesarz trwał do naszych czasów. Adam Mickiewicz widział w nim przeciwieństwo petersburskiego pomnika Piotra Wielkiego, "cara odlanego w kształcie wielkoluda". Nie w tej postawie świeci w starym Rzymie Kochanek ludów, ów Marek Aureli, Który tym naprzód rozsławił swe imię, Że wygnał szpiegów i donosicieli. Aż go zabrano, udręczonego aurą tylu wieków, do muzeum i miłoś- nicy Rzymu zastanawiali się, czy kiedykolwiek wróci na opustoszały plac, choćby w kopii. Tak właśnie, w zbroi, a łagodny, pozdrawiają- cy lud wyciągniętą ręką, wjeżdżał nieraz do miasta Rzymu. I wrócił niedawno temu, w kopu przynajmniej. W namiocie zaś cesarskim czy bastionie na tej czy innej zagrożo- nej granicy państwa, jak na przykład w Karnuntum, mieście celtyc- 550 I 551 POZA CZAS kim w górnej Panonii, które Rzymianie zrobili jedną z wojskowych stacji obrony strefy Dunaju (Marek wojował tam z Markomanami w latach 170-174), odbywał z oficerami narady wojenne, a niekiedy, odprawiwszy ich w nocy, mógł w ciszy, przy lampie oliwnej, zapisy- wać swoje myśli. Notował je po grecku. Oprócz listów, przeważnie po łacinie, do preceptora z lat młodości, retora Frontona, przechował się dla potomności spory zbiór owych greckich notatek. Najprawdo- podobniej odnaleziono je dopiero po zgonie cesarza i skopiowano do dwunastu ksiąg, bez pracy, jakbyśmy dziś powiedzieli, redakcyjnej, co być może utrudnia niekiedy czytanie ich i rozumienie, lecz upewnia nas też o tym, iż słyszymy tu żywy głos Marka. On to wszystko notował nie dla nas, lecz dla siebie, aby pamiętać, czego w tej czy innej chwili ma się szczególnie trzymać. Pocieszał się także, podtrzymywał na duchu. Shzsznie więc zbiór nazwano Ta eis heauton i należałoby ten tytuł zachować: Do siebie samego, a nie pospolitować szczerozłotej książeczki napisem: Rozmyślania. Ona dlatego jest taka, jaka jest, dlatego to jest taki głos, jedyny, nie do naśladowania, że on sam do siebie mówi, opiera głowę na ręce, dotyka rozpalonego czoła. A zaraz rano będzie urzędował albo na koniu wizytował oddziały wojska. Właśnie dlatego ta książeczka przez tysiąclecia nie przemawia, lecz mówi, szepcze. Do niezliczo- nych ludzi, czy władcą kto jest, czy posiadaczem jednego zagonu. Dodajmy tylko, że cesarz podtrzymuje się wielką filozofią stoicką, której mocy dotykaliśmy już w Seneki Listach do Lucyliusza. Studiu- je ją pilnie. Znany mu jest stary stoicyzm założyciela, Zenona, i dokonane przez Panajtiosa (ok. 185-109 przed Chr.), też nauczają- cego w Atenach, wzbogacenie stoicyzmu pojęciami Platońskimi i Arystotelesowskimi. Wiele waży dla niego doktryna ucznia Panaj- tiosowego, Posejdoniosa (ok. 135#k. 50 przed Chr.) z Apamei nad Orontesem, objeżdżającego - w swoich badaniach przyrody i społe- czeństwa - świat śródziemnomorski, bez pominięcia Rzymu, gdzie słucha jego wykładów Cycero i gdzie grecki filozof staje się zarazem historykiem. Rzymskie imperium zaczął on pojmować jako formę, w której różne ludy mogą osiągnąć egzystencję choć trochę podobną do epoki pierwotnej, kiedy, jak wierzył, rządzili nimi mędrcy i nie było przegrody między światem ludzi a sferą Boga, źródłem praw moralnych. Napisał rozległą, zawierającą pięćdziesiąt dwie księgi Szyderstwo i powaga Historig, z której zostały niestety ubogie tylko strzępy. Przedstawiała ona wydarzenia śródziemnomorskie do pory dyktatorskiej władzy Sulli (około roku 80 przed Chr.), a zaczynała opowieść od połowy II wieku przed Chrystusem, od epoki, na której się kończy (zaczęta pierwszą wojną punicką około połowy III wieku przed Chr.) Historia, na szczęście w niemałej mierze zachowana, wcześniejszego greckie- go dziejopisarza kształtującego się rzymskiego imperium, Polibiusza (Polybios, ok. 200-po 118 przed Chr.), jednego z Achajczyków, których po bitwie pod Pydną (168 przed Chr.) deportowano do Rzymu. Tu nauczył się on trzeźwego podziwu dla tego państwa i będzie jego treść i rolę badał zimno i żarliwie, przeważnie nie sprzeniewierzając się własnemu aforyzmowi (l, 14, 6): "Prawda jest dla historii tym, czym wzrok dla żywych istot". Badania te i rozważania podjął w notatkach, w skąpej ciszy swo- ich nocy, cesarz Marek Aureliusz, a skoro z nim weszliśmy w II wiek po Chrystusie, w czasy dojrzałego cesarstwa i w epokę nieubo- giej literatury, która, czy to po grecku jest pisana, czy po łacinie, oddycha tym samym powietrzem, przyjrzyjmy się dwom innym jej prozaikom. Szyderstwo i powaga Jeden z nich jest grecki: Lukian (Lukianos, ok. 12#po 180 po Chr.), urodzony w Samosatach, hellenistycznej stolicy krainy Kom- magene w północnej Syru na zachód od Eufratu. Spotkaliśmy już syryjskich Greków w Antologii Palatyńskiej; pamiętamy, że według Isokratesa Grekiem jest raczej ten, kto żyje tradycją greckiej kultury, nie ten, kto pochodzi od greckich rodziców. Takich Greków szczegól- nie lubił przywoływany już nieraz w naszej książce aleksandryjczyk Kawafis. W wierszu z roku 1911, To wfaśnie ten, wspomina on dwa jeszcze inne miasta hellenistyczne Wschodu, Antiochię syryjską nad Orontesem i Edessę, stolicę krainy Osroene w północno-zachodniej Mezopotamii, na wschód od Eufratu. W wierszu tym zwierza się ze swoich myśli dojrzany w wyobraźni przez Kawafisa antyczny poeta z tamtych stron, który przeczytał jeden z Lukianowych esejów, O śnie, czyli życie Lukiana, gdzie autor opowiadał, iż we wczes- 552 553 POZA CZAS nej jego młodości przemówiła doń w sennym widzeniu Paideia (co oznacza: wykształcenie humanistyczne), zapowiadając, iż jest ona w mocy uczynić go bardzo sławnym (11): "Jeśli pojedziesz za granicę, to nawet na obcej ziemi nie będziesz ani nieznany, ani niepozorny. Nadam ci takie znamiona, że każdy, kto cię ujrzy, będzie trącał sąsiada i mówił: ##To właśnie ten"". Nikomu nie znany, rodem z Edessy, w Antiochii obcy Pisze wiele. I oto pieśń ułożył osiemdziesiątą trzecią. I to już chyba dosyć. Dużo tych pieśni. A zresztą znużyło go ponad miarę tak pilne składanie wierszy, takie długie pisanie, takie wytrwałe o czystość frazy helleńskiej staranie- to wszystko mu teraz ciąży na barkach wielkim ciężarem. I nagle przychodzi to jedno - z niczym nieporównane- co podnosi z rozpaczy: "To właśnie ten...' - niespodziewane, te słowa, które niegdyś Lukianos we śnie usłyszał, w nocy. Esejów takich syryjski Grek zostawił nam wiele, a jeszcze więcej dialogów, razem około osiemdziesięciu utworów, które zalecają się i wybornym stylem greckim, i rozmaitością tematów. Gdy Paideia zrobiła go Grekiem, Lukian był pono najpierw adwokatem, a potem wędrownym prelegentem, sofistą w ówczesnym sensie, jak Dion z Prusy. Jako nauczyciel retoryki dotarł aż do Galii. Mając około czterdziestu lat zamieszkał w Atenach i wtedy porzucił retorykę dla takiej dyscypliny, którą nazywał "filozofią". W późniejszym jeszcze okresie życia przyjął stanowisko urzędnicze w administrowanym przez Rzymian Egipcie. W porze "filozoficznej" urobił główny swój rodzaj literacki, osobliwy dialog, który dla nas jest Lukianowym, choć nie zaprzeczy- my, iż czerpie poetykę z różnych źródeł: z serio-komicznych, spudo- geloia, dywagacji wspomnianego już przez nas cynickiego filozofa (z pierwszej połowy llI wieku przed Chr.) Menipposa z Gadary, z jego, jak je nazwie w I wieku przed Chrystusem w Italii Marcus Terentius Varro, saturae Menippeae, "satyr menippejskich"; z mi- mów, scenek poetyckich, powstających w różnych okresach (przyj- Szyderstwo i powaga rzeliśmy się im u Teokryta); z komedii attyckiej, zwłaszcza starej. W późniejszych latach życia najwyraźniej też czarują Lukiana dialo- gi Platońskie, nie stroniące przecież niekiedy od elementów buffo. U Lukiana rozmawiają z sobą najróżniejsze osoby, ludzkie i nad- ludzkie, żyjące i umarłe. Na przykład Diogenes spotyka na tamtym świecie Aleksandra Wielkiego, jak zetknął się z nim niegdyś w Ate- nach, co pamiętamy z Plutarcha. W szyderczym tym dialogu dostaje się i Arystotelesowi dosyć dotkliwie. Smiech Lukianowy nierzadko jest płaski i jednostajny. Niekiedy jednak iskrzy się on niemal tak, jak opowieść w hymnie homeryckim o przekomarzaniu się Hermesa z Apollinem. Wtedy jest to ironia, która będzie szczególnie droga Erazmowi z Rotterdamu, autorowi Pochwaly głupoty (Moriae enco- mium, id est Stultitiae laus), elukubracji przecież Lukianowej w nie- małej mierze. Śmiech podobny słyszymy zresztą w niejednym innym też dziele literatury powstającej w rżymskim cesarstwie, jak choćby w zbiorze fikcyjnych listów greckich (rybaków, rolników, pasożytów, heter) Alkifrona, sofisty może z II, może z III wieku po Chrystusie, pełnych gwaru zwyczajnego życia. Wzmaga się i zwyczajność (przy całej fantastyczności zmyślonych przygód), i ironia w łacińskiej (w niejasny dla nas sposób związanej z greckim, Pseudo-Lukiano- wym Lukiosem, czyli Osłem) powieści Apulejusza o człowieku cza- rodziejsko przemienionym w osła, nad którą za chwilę się pochylimy. Nie ma, jak myślę, prawdziwej tradycji europejskiej bez stałego sprzeciwu ironii, która spala, jak ogień w lieraklesie złożonym na górze Ojcie, wszystko to, co ma być spalone, aby pozostała najmoc- niejsza powaga. Jak to określić? Tradycja, jaką mamy odzyskać, Europa duchowa, jest, jak wierzę, trzeźwa i mężna, gorzka i wierna, ironiczna i pobożna. Ale nie ma też tradycji greckiej ani europej- skiej bez piękna lub może nawet bez elementu słodyczy, takiej, jaką nazywa grecki wyraz meliedes, "słodkie jak miód". Słodyczy, przed którą pokornie pochyla się głowę. Obecnej w tylu dziełach sztuki i literatury śródziemnomorskiej, a wśród nich w niejednym też utworze Lukiana, osobliwie zaś w długiej opowieści przewrotnie nazwanej Alethes historia, Historia prawdziwa, będącej parodią fan- tastycznych, a podawanych za prawdę, relacji podróżniczych. Wy- przedzając Jonathana Swifta, któremu się ten grecki, w późniejszych wiekach słynny wzór przygód Guliwera spodobał, Lukian sam siebie 554 555  POZA CZAS czaruje dziwnymi wizjami, jakie zresztą gasną wobec większego i piękniejszego czaru, gdy podróżnicy przybywają na łąkę elizejską. Można by pomyśleć, że samo piękno, jak uśmiech attyckich kor, przenosi ironistę w inny wymiar, w inną strefę istnienia. Uczta Błogosławionych jest niemal prefiguracją obrazów Dantejskich, jeśli nie z Raju, to przynajmniej z Czyśćca. Jeszcze więcej takiego zapo- wiadającego przyszłe wieki, nieraz dalekie, piękna jest u rówieśnego Lukianowi pisarza łacińskiego rodem z Afryki. Właśnie się do niego zbliżamy. Niepokój i poszukiwanie Apulejusz urodził się około roku 123 po Chrystusie (data zgonu nie jest znana) w mieście Madaurze, kolonu rzymskiej w póhiocno- -wschodniej Numidii. We wczesnej części jego życia spotykamy te same miejsca, przez jakie będziemy wędrowali z innym Afrykańczykiem, świętym Augustynem, który po studiach w Madaurze przyjedzie do Kar- taginy. Póhiocna Afiyka była wówczas jednym z najbujniejszych w ce- sarstwie rzymskim obszarów kultury łacińskiej. Apulejusz, syn zamoż- nych rodziców, studiował w Kartaginie, następnie w Rzymie. Po długich podróżach wrócił do swoich stron w Afryce, a stąd wybrał się do Egiptu, lecz po drodze, około roku 155, rozchorował się w mieście Oea. Odwie- dził go tu stary przyjaciel, Sicinius Pontianus, który nie chciał, żeby jego owdowiała matka, Pudentilla, poślubiła swojego szwagra, Siciniusa Kla- rusa, którego nie cierpiał. Zdołał namówić Apulejusza do ożenienia się z bogatą i urodziwą wdową. Brat zaś Siciniusa Klarusa, Sicinius Emi- lianus, oskarżył nowożeńca o uwiedzenie Pudentilli śroclkami magicz- nymi. Sprawa stanęła w mieście Abrotonum przed prokonsulem, którego miano znamy, Claudius Maximus, jak też możemy śledzić proces, bo przechowała się długa mowa obronna Apulejusza, Apologia, zwana też: Pro se de Magia, W swojej obronie o magu. Uniewinniony, wolał jednak pożegnać niegościnne miasto. Około roku 161 spotykamy go w Karta- ginie, gdzie cieszy się wielką renomą jako poeta, frlozof i retor. Był sofistą w takim sensie tego wyrazu, jaki już dobrze znamy, retorycznym deklamatorem tak cenionym, że w Kartaginie stawiano jego posągi; in- skrypcję jednego z nich odnaleźliśmy. Niepokój i poszukiwanie Wiersze Apulejusza, jak i wiele spośród dzieł prozą zaginęło. Posiadamy, poza Apologią, wyciąg z wyciągu, Florida, część ułożo- nej przez samego autora antologii wyimków z jego deklamacji retorycznych, w której są pochwały urzędników rzymskich, sylwetki greckich pisarzy i filozofów, jak i opisy krajobrazów i zwierząt. Przechował się też esej, kto wie, czy nie oparty na jakiejś deklamacji greckiej, O bóstwie Sokratesa; rzecz jest o dajmonionie jako gło- sie wewnętrznym, który na pewno pamiętamy z ustępu Platońskiej Obrony Sokratesa, jaki nazwaliśmy tu Pożegnaniem sędziów. Afry- kańczyk żarliwie interesował się filozofią Platońską, której jednak tradycja w jego czasach zabarwiła się już wieloma elementami dodanymi, zarówno wschodnimi i egipskimi, jak i wysnutymi ze wzmożenia ubocznych składników dawnego platonizmu, wśród nich nauki o dajmonach. Był to platonizm na drodze między klasycznymi Atenami a późną Aleksandrią i neoplatonizmem Plotyna, którego pora nadejdzie nie- bawem, w III wieku po Chrystusie. Wśród przypisywanych Apulejuszowi esejów jest długa, zawarta w trzech księgach rozprawa O Platonie i jego nauce, elukubracja o tyle lichsza od eseju wymienionego tu przed chwilą i od innych tekstów pisarza, że wątpi się dziś w jej związek z nim. Na pewno nie jest Apulejuszowy, choć za taki uważano go przez wieki, dialog Asclepius, powstały niewątpliwie po roku 100 po Chrystusie, ale prawdopodobnie jeszcze o wiele później od tej daty. Ponieważ jednak znaleźliśmy się teraz w kręgu i magii, i późnej filozofii antycznej, warto, zanim zajmiemy się najważniejszym dziełem Apu- lejusza, choćby przez chwilę przypatrzyć się nurtowi, w którym Asklepiusz płynie. Jest to nurt misteriów późnej starożytności, a dia- log należy do tak zwanych Hermetica, pism hermetycznych, które powstały w Egipcie, w większości w II wieku po Chrystusie, w ję- zyku greckim; łaciński Asklepiusz, być może późniejszy, łączy się z nimi duchem. W pismach hermetycznych, traktatach i dialogach, przemawiają usta proroków obdarzonych mianami boskimi, lecz pojmowanych tak, jakby byli ludźmi, głęboko i wzniośle natchnionymi. Zresztą imiona boskie rozszczepiają się. Egipski bóg księżycowy wyobrażo- ny w postaci ibisa, "Thot bardzo wielki", staje się u egipskich 556 I 557 POZA CZAS Greków "Pasterzem ludzi", Poimandres, najczęściej zwanym: Her- mes Trismegistus, "Hermes Trzykroćnajwiększy", synem zaśjego jest Tat. Prorok Hermes, niezbyt wiele mający wspólnego z wielkim bogiem arkadyjskim, synem Zeusa i Mai, naucza Tata, jak dusza ludzka powinna poprzez świat wznosić się do innego, lepszego bytu. Właśnie o rozpadaniu się owego świata, o jego przemijaniu słyszymy niemało w łacińskim dialogu, gdzie Trismegistus oświeca Tata i Asklepiusza. W II albo dopiero w III wieku po Chrystusie Trisme- gistus (Asclepius, 24) przepowiada upadek Egiptu, który jest tu znakiem i obrazem całej antycznej cywilizacji: "Ta ziemia czcigodna, ojczyzna świątyń i ołtarzy, stanie się ziemią mogił i trupów. O Egipcie, Egipcie! O świętościach twoich ocaleją tylko opowieści, dla późnych potomków do wiary niepodobne. Ocalejąjedynie słowa, wyryte na kamieniach, świadkach twej poboż- ności. Egipt Scytowie zaleją, Indowie - ilu tylko jest barbarzyńców! Bóstwo powróci do nieba. Ludzie, opuszczeni, wyginą wszyscy. Opustoszeje kraina, przez bogów porzucona i ludzi. Ku tobie wołam, rzeko święta, tobie przyszłość głoszę: krwią wrzącą napełnisz się aż po brzegi. Boskie fale już nie splamione będą, ale do dna zatrute. Liczba pogrzebanych przewyższy liczbę żywych. A ci, co przetrwali, z języka tylko uchodzić będą za Egipcjan. Czynami swoimi staną się obcy. - Ty płaczesz, Asklepiuszu?".. Wróćmy jednak do Apulejusza i podejdźmy do najsłynniejszego dzieła, którego tytuł, tożsamy z tytułem poematu Owidiusza, będzie- my odróżniać zachowując formę bliższą łacinie: Metamorfozy. Wdzięczni czytelnicy jedynej łacińskiej powieści przetrwałej w cało- ści, obszernej, obejmującej jedenaście ksiąg, a nigdy nie nużącej nikogo, raczej bawiącej i urzekającej wszystkich, częściej ją nazywa- ją drugim tytułem: Asinus aureus, Złoty osioł. Powieść napisana jest w pierwszej osobie. Na początku (1,1-2) narrator przedstawia siebie jako mieszkającego w Koryncie Greka, którego rodzina wywodzi się z Tesalii; pod koniec powieści (11, 27) słyszymy o nim jako o "ubo- gim madaurejczyku". Jest to Lucjusz (Lucius, w wersji greckiej imię brzmiałoby: Lukios). Powieść inkrustowana jest świetnymi nowelami, opowiadanymi przez różne osoby występujące w akcji głównej. Akcja ta zaś wysnu- wa się z podróży, jaką młody Lucjusz postanowił odbyć do Tesalii, Niepokój i poszukiwanie ziemi rodzinnej, dla załatwienia interesów u przebogatego, a obskur- nego i nędznie żyjącego lichwiarza Milona. Zresztą to nie tylko ziemia rodzinna, lecz i uprzywilejowana kraina magii. Właśnie żona Milona, Pamfile, jest czarodziejką. Lucjuszem opiekuje się młoda niewolnica owego lichwiarza, Fotis. Dosyć prędko pogrążają się w miłości. Dzięki wskazówkom dziewczyny młodzieniec, zacieka- wiony magią, wkrada się cichaczem do pokoju czarodziejki, aby się nasmarować maścią przemieniającą, na pewien czas, człowieka w ptaka. Z tego jednak powodu, że Fotis pomyliła flakoniki, naciera się maścią zupełnie inną i obraca się w osła, mającego jednak i uczucia, i myśli nadal ludzkie. Aby odzyskać kształt człowieczy, musiałby podjeść płatków róży, które są antidotum na magiczną przemianę. Fotis obiecuje, że przyniesie je skoro świt. Ale jeszcze tej nocy Lucjusza-osła uprowa- dzają bandyci rabujący dom Milona. Wykupywany, znowu zagarnia- ny przez coraz to nowych patronów, przeżywa żałosne i komiczne przygody, a przy tym obserwuje świat i ludzi jakby z dołu. Psychika ludzka, prześwitująca przez oślą skórę, robi go osobliwością. Ostatni z kolejnych właścicieli pokazuje takiego osła za pieniądze w cyrku. Bardzo zaintrygowane są dziwnym stworem niektóre kobiety, zwłaszcza nawiedzająca go starsza dama. Wykrywszy to, właściciel postanawia zaprawić cyrkowe widowisko również takim elementem i próbuje inscenizować uścisk Lucjusza i morderczyni skazanej na śmierć. Jest to dla osła wyzwoleńczy szok: wchodząc na scenę, tak jest wstrząśnięty gotowaną mu grozą, że z nabytą nagle siłą zrywa pęta i ucieka. Ta treść, z dodatkiem wspomnianych już nowel, napeł- nia dziesięć ksiąg Metamorfoz. Jedenasta księga, otworzona światłością księżyca nad biednym osłem, leżącym na brzegu morza pod Koryntem, zstępuje na nas bło- gosławieństwem. Wpatrując się w srebrny przestwór, biedak modli się do "przemożnej bogini, królowej nieba", dea praepotens, regina caeli (I-2), jakiekolwiek jest jej miano: Ceres (Demeter), Wenus (Afrodyta), siostra Feba (czyli Diana, Artemida) czy Prozerpina (Persefona). Modli się, by znowu był sobą, Lucjuszem. I znużony swoim smutkiem zasypia. I oto w jego śnie wstaje z morza zjawisko cudowne, boska postać tak dostojna, oblicze tak piękne, że chciałoby się od razu uklęknąć przed tą władczynią. Mówi biedakowi, że 558 I 559 POZA CZAS usłyszała jego modlitwy. W różnych krainach adorują ją pod różnymi imionazni, Egipcjanie zaś, wyposażeni w pradawną wiedzę, czczą ją najlepszymi obrzędami i nazywają właściwym mianem (5): Isis regina, Izyda Królowa. Tu trzeba dorzucić komentarz. Było to miano egipskie. W panteo- nie starej religii Egiptu Izyda jest małżonką Ozyrysa i matką boga Słońca, Horusa. Kiedy Seth, bóg ciemności, zabił Ozyrysa, Izyda poszła na wędrówkę i szukała męża - aż do jego zmartwychwstania. Żyjący w hellenistycznym Egipcie Grecy rozpoznali w tej wędrówce doświadczenie, jakie im dały tajemniczo odczuć różne ich mity, zwłaszcza mit eleuzyński, bliskość tę zaś wzmagały należące do obu kultów, Izydy i Demeter, obrzędy misteryjne. W II wieku po Chry- stusie Izyda w synkretystycznej religijności, szeroko rozpowszech- nionej w cesarstwie rzymskim, jest kobiecą władczynią wszechświa- ta, tak panią morza i płodności przyrody, jak i panią umarłych, a przy tym patronką magii i wszelkich przemian, również takiej metamorfo- zy, jakiej został poddany Lucjusz. Słyszy więc biedak we śnie, że ona w tym samym czasie nawiedza sen kapłana, który nazajutrz będzie wśród rzeszy wiernych celebro- wał jej święto. Kapłan wiodący procesję sam przysunie do jego ust wieniec różany. Pełen trwogi i radości Lucjusz-osioł budzi się i nie- bawem, w słonecznym dniu, wchodzi w świętującą rzeszę, pożera płatki róż zapowiedziane przez Izydę i przed oczami zdumionego nad wszelki wyraz, lecz przychylnego z łaski bogini tłumu przeistacza się powoli z osła w człowieka, nagiego; zaraz go tuniką okrywają. Z woli bogini kapłani wtajemniczą Lucjusza w jej misteria, w któ- rych zakosztuje i goryczy śmierci, i radości ocalenia. Ogoli głowę i będzie kapłanem Izydy. Bieda miłości Tak się zakończyła wędrówka Lucjusza, a my w tej chwili pochy- limy się jeszcze nad jedną z Apulejuszowych nowel, nad "baśnią", fabula, jaką we wcześniejszej części Metamorfoz (4, 28-6, 24) staruszka niegodna estymy opowiada dziewczynie porwanej przez rozbójników, którzy wloką z sobą i Lucjusza-osła, a on tę rzecz, nie Bieda miłości wymyśloną przez prostaczkę, słyszy. Oto w pewnym znieście król i królowa mieli trzy córki, wszystkie urodziwe. Lecz najmłodsza, Psyche, co po grecku znaczy: Dusza, była tak piękna, że ludzie czcili ją ponad Wenus (Afrodytę). Bogini miłości, rozgniewana, przyzywa Amora (Kupidyna, Erosa), który w późnych wiekach antycznych uważany jest za jej syna. Nakazuje mu, żeby wydał Psyche w ręce potwora. Rodzice poshzsznie, według nakazu wyroczni, zostawia- ją dziewczynę na szczycie góry. Stąd ją porywa tchnieniem wiatru Amor niewidzialny i niesie do swego zamku. Nie odda jej potwo- rowi, chce ją, wbrew Wenus, mieć dla siebie, bo się w niej rozmi- łował. "Psyche (5, 1) błogo położona na miękkiej łące, na skropionym rosą zielonym łożu, po takiej burzy w sercu wreszcie ukojona, słodko zasnęła. A dobrze się snem pokrzepiwszy, rzeźwa wstała. Widzi wokół siebie gaj drzew wysokich i rozłożystych, w nim źródło wody kryształowo przejrzystej. Nad zdrojem, w samym środku gaju, stoi pałac królewski, o, nie ludzkim, lecz boskim kunsztem zbudowany". Niewidzialni przewodnicy wprowadzają Psyche do pałacu jako żonę ich pana. Przez całe dnie będzie się roił wokół niej wielce troskliwy dwór niewidzialny. Nocą, tylko pod osłoną ciemności, nawiedza ją małżonek, który musi się ukrywać. Niechże nigdy ona nie zapragnie ujrzeć jego twarzy! Ale złe siostry, które znalazły do niej drogę, z zawiści wmawiają dziewczynie, iż obcuje ona z potwo- rem. Właśnie w porze, gdy się z radością dowiedziała, że niesie w łonie dziecię, wsączają w nią tę wątpliwość. Psyche nocą zapala lampę, widzi cudnego Amora, uśpionego. Budzi go kropla gorącej oliwy. Kupido odlatuje, z rozpaczą. Psyche chce się utopić w rzece, lecz ta tkliwie składa ją na brzegu. Ciągle tu przebywamy na łąkach i w lesie. Dostrzega dziewczynę kozionogi Pan, grający na fletni. Od razu rozpoznaje, jakie to jest cierpienie. Niechże ona teraz wytrwale szuka swojej miłości. I Psyche przemierza drogi i bezdroża, Amor zaś stale czeka na nią, chociaż musi się ukrywać przed gniewem Wenus. Claude Lorrain na swoim obrazie noszącym tytuł Le chdteau enchante przedstawi Psyche samotną, wygnaną, jak siedzi na łące tak niedaleko od zamku, do którego wejść nie może. I Claude, i inni 561 POZA CZAS mistrzowie XVII wieku nieraz nawiedzali wzgórza albo tarasy nad przepastnym parkiem albo gajem. Na tym obrazie zamek Amora jest nad morzem. John Keats na początku XIX wieku widział obraz Claude'a w Londynie. Można mniemać, że z niego wywiódł strofę Ody do słowika: Nie dla śmierci stworzonyś, nic też tobie do niej. Pochód głodnych pokoleń z pyłem cię nie zmiesza. Pieśni, która wśród nocy, co przemija, dzwoni, Słuchać mógł w dniach pradawnych i sługa, i cesarz. Może to pieśń ta sama, co znalazła wiarę W samotnym sercu Ruty (oczy zapłakane Nagły promień, wśród zboża obcego, rozjaśnił), Ten sam ton, co swym czarem Osnuwał okna zamku patrzące na pianę Mórz niebezpiecznych w lnajach zagubionych baśni. Lecz wreszcie ulitował się nad kochankami Jowisz. Ukoił gniew tamtej bogini. "I od razu (6, 23) nakazał Merkuremu porwać Psyche i wprowadzić do nieba. A puchar ambrozji podając jej, rzecze: ##Psyche, wypij to, stań się nieśmiertelną. Nigdy już nie rozłączy się z tobą Kupido. Wasze zaślubiny niechże na całą wieczność będą,##'. Na weselu Bachus napełniał puchary, Wulkan warzył potrawy, Hory rozrzucały kwiaty, Gracje rozsiewały balsam, Muzy śpiewały, Satyr grał na flecie, a Pan na fujarce. "Tak prawowicie (6, 24) Psyche przeszła pod rękę Kupidyna, a kiedy nastała pora, urodziła im się córka, którą nazywamy Rozkoszą [Voluptas]". U platonika Apulejusza Amor wprawdzie jest nie szorstki, lecz cudny, ale zarazem jest biedny, gdy odlatuje w rozpaczy i gdy czeka na swoją Psyche, nie mniej biedny niż w opowieści Diotimy w Pla- tońskiej Uczcie. Jego biedę uwydatnia groza dookolnego świata. Takiego właśnie Amora spotka pod średniowieczną Florencją Dante i opisze to spotkanie w jednym z sonetów Życia nowego (9), Caval- cando 1'altr'ier per un cammino. Wędrując kiedyś - może właśnie wczora?- Ową, co serce tak utrudza, drogą, Pośród gościńca spotkałem Amora: Szedł jako pielgrzym, odziany ubogo. Ćwiczenia duchowe Postać mi jego zdała się tak cicha, Jakby utracił swoją władzę wszystką; Szedł zamyślony, tak boleśnie wzdychał I, patrząc w ziemię, głowę chylił nisko. I rzekł, z imienia kiedy mnie powitał: "Niosę twe serce z krainy wygnania, By znowu miłość poznało głęboką". Wtedy w ramiona go z tęsknotą chwytam, Lecz on w objęciach mych zaczął się słaniać I znikł z mych oczu - dokąd odszedł, dokąd?... Ćwiczenia duchowe Ku czci zaś samej bogini miłości, Wenus, napisany poemat łaciński Pervigilium Veneris, którego manuskrypt, nastręczający zresztą filologom wiele trudności, odkryto w XVI wieku, niewątpli- wie nas uwodzi bogactwem obrazów, ale też prowadzi po zawiłych szlakach. Cały rozjarzony słońcem, dźwięczy jednak jakby we mgle, bo nie udało się zbadać, z jakiego pochodzi wieku: rokowania uczonych wahają się przeważnie od II wieku po Chrystusie do stulecia IV, kiedy żył Tiberianus, autor wiersza, który nazwaliśmy Gaj nad strz#mieniem, na pewno bliskiego Pervigilium Veneris zarów- no wersyfikacją, jak i odczuwaniem przyrody. W poemacie odbywa się obrzęd nocny ku czci Wenus, wiosenne święto ludowe, należące od czasów Hadriana do oficjalnej religii rzymskiej. Boginię nazywa się w tym utworze: Dione. Według ubocznej tradycji w mitologii greckiej Afrodyta jest córką Zeusa i Dione. Później imieniem tym nazywano niekiedy samą Afrodytę, jak to się dzieje i w odczytywanym tu przez nas Czuwaniu ku czci Wenus. Owiewa ją woń róż, kwiatów jej poświęconych, a przy tym magicz- nych; niedawno byliśmy świadkami, jak odczarowały Lucjusza-osła. Na trzy noce Diana-Artemida ma ustąpić Wenus-Afrodycie zniejsca wśród lasów i pól; pamiętamy, że zawsze były one przeciwniczkami. Warto zauważyć, że sceną wizji w poemacie jest Sycylia: tam jest miasto Enna i łąki wokół niego, tam są pasieki hyblejskie. Nad 562 I 563 POZA CZAS klasyczną zaś wyspą wznosi się zarówno dostojeństwo pradawnych zaślubin Nieba i Ziemi, jak i pamięć o opiece Wenus nad rzymskim otomstwem #e# s na, Eneasza. P JJy Pod koniec poematu pada nam pod stopy, jak kamień, zagadka. Słuchając śpiewu Filomeli (uwiedzionej przez okrutnego szwagra, Tereusa), czyli - według Rzymian - słowika, poeta medytuje: Ona śpiewa, a ja milczę. Kiedyż moja wiosna przyjdzie? Milcząc, utracił Muzę; zginie, jak niegdyś przepadły Amikle, miasto w pobliżu Sparty, w którym zabroniono trwożyć obywateli wieściami o tym, że Spartanie nadchodzą; niebacznie milczące Spar- tanie podbili. O czymże powiada się w poemacie? Dlaczego poeta milczy, dlaczego odbiegła go Muza? Wracając do zagadki już nie tylko treści, lecz i autorstwa, wspomnij- my, że ów tak wątpliwie powoływany na twórcę poematu Tiberianus jest też sam postacią tajemniczą. Z Kroniki świętego Hieronima dowiaduje- my się, że Tiberianus vir disertus, "mąż wymowny", piastował w Galii urząd praefectus praetorio w roku 2352 według biblijnej chronologii, czyli w roku 335 po Chrystusie. Może to ten sam, o którym słyszymy, że zajmował ważne stanowiska w Afryce i w Hiszpanii. Wolno też mniemać, że nasz poeta i vir disertus to jeden i ten sam człowiek. Przechowało się kilka utworów, które z różnym stopniem pewności tradycja przypisuje owemu poecie. Poza wierszem przeklinającym złoto jako podnietę do występku, apostrofą do spadłego na ziemię ptaka, wspomnianym już Gajem nad strumieniem i skąpymi fragmentami przechował się wiersz, który nazwaliśmy Hymnem neoplatoriskim, według notatki w manu- skryptach - przetłumaczony z greki na łacinę a quodam Tiberiano, "przez jakiegoś Tiberianusa". Tytuł nie oznacza oczywiście, jakoby- śmy rozpoznawali tu ścisły wyraz nauki Plotyna; raczej otwiera się przed nami wizja, w której splatają się elementy różnych doktryn religijno-filozoficznych późnego okresu wiary antycznej, takich jak neopitagoreizm czy wspomniany tu już przez nas niedawno her- metyzm, czy neoplatonizm właśnie, który był ostatnim wielkim systemem filozoficznym czasów starożytnych. Wyrastał ponad Ćwiczenia duchowe wspólnotę owych doktryn, ponad cały ich nurt, ale jednak też do # niego należał. Plotyn (Plotinos, 205-270) urodził się w egipskiej miejscowości zwanej Liko albo Likopolis. Miano jego jest rzymskie, językiem i rodzimym był dlań grecki. W dwudziestym ósmym roku życia i poświęcił się filozofii. Razem z Orygenesem i innymi ludźmi głod- nymi wiedzy słuchał w Aleksandrii wykładów platonika Ammoniosa # Sakkasa, który, jak Sokrates, nic nie pisał. Orygenes miał stać się wielkim myślicielem chrześcijańskim. Plotyn towarzyszył Ammonio- #, sowi przez jedenaście lat. W latach 242-3 przyłączył się do wyprawy cesarza Gordiana III na Persję, nieudanej; liczył był na to, że czegoś się dowie o myśli orientalnej. Mając czterdzieści lat zamieszkał w Rzymie jako nauczyciel filozofii i skupił wokół siebie grono intelektualistów. Marzył, bezowocnie, o założeniu miasta filozofów w Kampanii na miejscu dawnego osiedla pitagorejczyków. Wyjechał z Rzymu pod Neapol dopiero czując, że jest śmiertelnie chory. Rzymski jego uczeń, Porfuiusz, pozostawione przez mistrza rozpra- wy skupił w sześciu Enneadach, czyli Dziewiątkach, po dziewięć esejów w każdej. ' Mistrz dodał do platonizmu nowe elementy. Narysowana nimi interpretacja bytu stanowiła zarazem naukę moralną. Od dawna mędrcy różnych filozoficznych orientacji wzywali ludzi do unieza- leżnienia się od przypadków tego świata. Plotyn dał temu wezwaniu , radykalniejsze uzasadnienie. Nie dokonywał już, jak niegdyś Arysto- ' teles, syntezy platonizmu i wyruków badania przyrody, lecz uznał w egzystencji ludzkiej dwie strefy zupełnie odrębne, cielesną i du- chową; ta pierwsza była całkowicie poddana deterministycznym prawom materu, druga zaś stanowiła wedhzg Plotyna jedyną godną człowieka egzystencję. Na samym wstępie życiorysu mistrza napisa- # nego przez Porfiriusza czytamy: "Plotyn, filozof nam współczesny, # jakby się wstydził, że żyje w ciele. Z tego też powodu nie lubił opowiadać ani o swym pochodzeniu, ani o rodzicach, ani o ojczyź- , nie. Nie dopuszczał do siebie malarza ani rzeźbiarza, kiedy zaś Ameliusz prosił, żeby pozwolił zrobić swój portret, rzekł Plotyn: ##Czy nie wystarczy znosić to widmo, w jakie mnie ustroiła natura? Czyż mam jeszcze z własnej woli zostawić widmo widma, trwalsze, i uznać je za coś, co byłoby godne widzenia?,#". 564 565 POZA CZAS W Enneadach zaś Plotyn pisze (1, 6, 5): "Słusznie powiemy, że dusza traci piękno z powodu zmieszania, skażenia i ciążenia ku ciału i materu. Źródłem bowiem brzydoty jest dla duszy to, że nie jest całkowicie czysta, tak jak skazą złota jest przymieszka piasku, którą jeśli się oddzieli, pozostaje samo złoto, piękne, bo od tego, co nie jest złotem, wolne i już tylko ze złotem złączone. Podobnie dusza, oddzielona od namiętności narzuconych przez ciało, z którym się zbyt ściśle złączyła, i obmyta ze skazy cielesnej, wyzbywa się całej brzydoty obcej jej naturze". Nurt, o którym mówimy, niecały płynął taką niechęcią do ciała, jaka cechuje Plotyna. Lecz cały wytężony był tęsknotą ku głębi: ku przeczuwaniu - pod mitami i wyobrażeniami antycznej religii- głębszej rzeczywistości, niemożliwej do wypowiedzenia słowami, albowiem boskość jest właśnie tym, czego nie da się wypowiedzieć, to aporreton. I ku wyżynie: ku chwilom przynajmniej, chwilom odczucia tej rzeczywistości w ekstazie, czyli w wyjściu z ograniczo- nej egzystencji ku strefie boskiej. Gdybyśmy mieli uznać, że Pervi- gilium Veneris napisał ten sam człowiek, któremu zawdzięczamy Hymn neoplatoński, nie powinniśmy czuć się zakłopotani sprzeczno- ścią, jak się okazuje: pozorną, między politeizmem pierwszego utworu a monoteizmem (czy panteizmem) drugiego. To, że sprzeczność pojmowano jako pozorną, wynika z ważnego dokumentu myśli IV wieku po Chrystusie, z greckiego traktatu Peri theon kai kosmu, O bogach i śrviecie. Jego autor, Salustios, jest prawie na pewno tożsamy z przyjacielem cesarza Juliana, znanym nam pod imieniem Saturninus Sallustius Secundus. Julian od roku 355 po Chrystusie był współregentem cesarstwa z Konstancju- szem II. Tocząc wojnę w Galii, miał tam przy sobie owego przyja- ciela, którego jednak odwołała zazdrość Konstancjusza. Julian napi- sał wówczas jedną ze swoich greckich mów, ósmą: Pocieszanie siebie po odjeździe przezacnego Salustiosa. Przywołując z przeszło- ści słynną przyjaźń Scypiona i Leliusza, władca zastanawia się (244-245), czy także dziś nie jest prawdą, że jeden z przyjaciół, czyli Julian, tylko wykonuje to, co drugi wymyślił. I odpowiada na to pytanie aforyzmem jeszcze pitagorejskim: koina ta philon, "dobytek przyjaciół jest wspólny". W roku 360 armia w Galii obwołała Juliana Augustem. Od 361 do momentu, gdy poległ w bitwie z Persami na Ćwiczenia duchowe wschodniej rubieży państwa w roku 363, był cesarzem i starał się urzeczywistnić wspólny mu z Salustiosem i z nie tak bardzo licz- nymi innymi przyjaciółmi program restytucji i odnowienia religii antycznej. Traktat Salustiosa jest być może katechizmem owego wyznania. Ci, którzy mają dostąpić właściwego pojmowania bogów, powinni być do tego wychowywani od dzieciństwa, by rozumieli, że wszelkie bóstwo jest dobre, wolne od namiętności i od zmiany (1). O tym jak, zdaniem Salustiosa, należy interpretować mity, przeczytamy w za- mieszczonym tu w wypisach ustępie traktatu. "Świat można by nazwać mitem, bo ciała i przedmioty są w nim widzialne, a dusze i umysły ukryte". Taka definicja kieruje nasze myśli, znowu, ku sztuce Johna Keatsa, ku temu, co pisał on w liście do brata George'a (z lutego-maja 1819 roku): "Każde w jakimkolwiek stopniu warto- ściowe życie ludzkie jest nieustanną alegorią - a tylko niewiele oczu umie dojrzeć tajemnicę własnego życia - życia, które jest, jak Pismo Święte, metaforyczne #guratave) - które tacy ludzie nie lepiej potrafią przeniknąć niż Biblię po hebrajsku. [...] Szekspir wiódł życie alegoryczne; jego utwory są komentarzem do takiego życia". Salustios nie pomija też zagadnienia czasu, gdy o wypadkach mitycznych mówi tak (4, 9): "Te rzeczy nie zdarzyły się w jakimkol- wiek momencie, lecz są zawsze. Bo i umysł widzi wszystko razem, słowo zaś wypowiada jedne rzeczy najpierw, inne później". Chociaż nie ma podstaw, by uznać autora traktatu za neoplatończyka w ści- słym sensie tego wyrazu, wydaje się niewątpliwe, że przedstawia on sposób myślenia, który był bardzo rozpowszechniony w warstwie wykształconej cesarstwa rzymskiego IV wieku po Chrystusie, i to zarówno po stronie chrześcijańskiej, jak i po stronie wyznawców religii antycznej, nazywanych potem pagani, poganie, co pierwotnie znaczyło tylko: mieszkańcy wsi (pagus), gdzie stare obrzędy najdłu- żej się utrzymały. Ten sposób myślenia jeszcze się wzmoże w wieku V, zwłaszcza po owej nocy z roku (według naszej chronologu) 406 na 407, kiedy po zamarzniętym Renie przeszły zastępy Germanów, i we wszystkich następnych dziesięcioleciach aż do usunięcia z tronu w roku 476 ostatniego cesarza, Romulusa Augustulusa, przez Odoakra. Żarliwą i uduchowioną filozofią karmiło się wielu mieszkańców greckich 566 I 567 POZA CZAS i łacińskich miast ze schyłku starożytności, z owego "czasu niepoko- ju", który zostawił w sztuce i literaturze wiele dzieł tak dziwnie, wyrafinowanie pięknych, że patrzymy na te wieki nieraz jak na oświetloną promieniami zachodzącego słońca idyllę ze sztychów Piranesiego, który z tamtej głównie epoki czerpał natchnienie (akwe- dukty nad polami i winnicami Kampanii, u stóp akweduktów owce). Jakimż jednak wysiłkiem wzniesienia się nad los musiała być oku- piona ta przez artystów i filozofów usnuta idylla, gdy konieczność fizyczna przejawiała się nie tylko w niezmiennych obrotach gwiazd, lecz także w rozprzęganiu się państwa i w pochodzie coraz to no- wych ludów, znaczących swoją drogę gruzami i pożarami? Przykładem urzekającej dziwności mogą być już w IV wieku utwory Auzoniusza: te, których w osobliwy sposób dotknął sen - już wiemy, że jest to szczególny żywioł rzymskiej literatury. Decimus Magnus Ausonius (ok. 310-395), syn lekarza z miasta Burdigala (Bordeaux), dzięki swemu wykształceniu i sławie znakomitego retora (przez trzydzieści lat wykładał retorykę w mieście rodzinnym) został przez cesarza Walentyniana I (364-375) mianowany wychowawcą jego syna, Gracjana. Gdy Gracjan w roku 375 objął władzę nad cesarstwem, na nauczyciela posypały się zaszczyty i zadania admini- stracyjne, uwieńczone w roku 379 godnością konsula. Późne lata przeżył w posiadłości rodzinnej w Galii, wytrwale pisząc epigramaty, wiersze, poematy, zapatrzony w dziedzictwo zwłaszcza Wergiliusza i Horacego. Był literackim opiekunem swojego krajana z Burdigali, Paulinusa (Pontius Meropius Paulinus, ok. 354-431), wysokiego urzędnika w Galii, a potem, po śmierci ukochanej żony, kapłana i biskupa w italskiej Noli, mieście oddanym pod opiekę świętemu Feliksowi, którego uroczystość obchodzono 14 stycznia. Z licznych utworów Auzoniusza może najbardziej zaciekawia nas Ephemeris, opis jednego dnia własnego życia. A także poezja zmierz- chu i cienia, jak poemat Cupido cruciatus, Męczeństwo Kupidyna. Na mglistych polach innego świata i dnem głębokich lasów tamtejszych wędrują heroiny dawnych dziejów. Pośród kwiatów, które niegdyś były młodzieńcami - jak Narcyz, Hiacynt, Krokus - błąkają się w cienistej otchłani Semele, Hero, Eryfile, Laodamia i wiele innych. Nagle w świście skrzydeł rozcinających posępną ciemność nadlatuje Amor, a one go rozpoznają, tego sprawcę ich cierpień. Kiedy się Hieronim i Augustyn bezsilny szamocze i na próżno próbuje uciec, w środek swojej ciżby go wloką, przywiązują do drzewa mirtowego, katują narzędziami swoich własnych mąk. Nadchodzi Wenus, jego matka. Ona także wypomina gorzko Amorowi, że nieraz ją oszołomił. I wszystkie one torturują go tak, że nagle wszystkie też zaczynają się nad nim litować. I oto co czytamy (w. 95-99): Takie obrazy, wyłonione z nocnych majaków, Trwożą jego spoczynek nierzeczywistą grozą, Dławią go w mrocznych godzinach, a kiedy wreszcie Zdoła porywem skrzydeł ciemność snu rozproszyć, Prze# eburnową bramę ulatuje ku bogom. Więc to wszystko Amorowi śniło się tylko: i kaźń jego, i kobiety, i ich sny? Kto więc śni, a kto jest bohaterem snu? Wizja ta przywodzi na myśl anegdotę, zawartą w jednej z ksiąg chińskiego taoizmu, o Czuang-tsy, któremu śni się, że jest motylem: "Nagle zbudził się i znów jest rzeczywistym Czuang-tsy. I teraz nie wiadomo, czy motyl był snem Czuang-tsy, czy też Czuang-tsy jest snem motyla...". Także w pięknym poemacie o Mozeli, rzece płynącej przez rodzinne strony Auzoniusza i wpadającej do Renu, odzwierciedlona gałązka, daleka, nie wiedzieć, gdzie jest: w wodzie? tam wysoko nad wodą? Hieronim i Augustyn Gdyby tak nagle, roztrącając te gałązki i pieśni, i marzenia, ktoś tu wszedł ostrym krokiem rzymskiego legionisty... Święty Hieronim miał sen, znowu więc jednak sen, że właśnie tak się stało. Hieronymus (ok. 340-420 po Chr.) urodził się w zamożnej rodzi- nie chrześcijańskiej w Stridonie w pobliżu Akwilei w Dalmacji. Kształcił się w Rzymie u słynnego gramatyka (w antycznym sensie tego słowa, a więc i gramatyka, i filologa) Eliusza Donatusa, autora Ars grammatica, która będzie oświecać uczniów w szkołach średnio- wiecznych, oraz ocalałego komentarza do Terencjusza i przechowa- nego częściowo u Serwiusza komentarza do Wergiliusza. Wrócił do Akwilei, potem mieszkał przez pewien czas w Antiochu nad Oronte- 568 I 569 POZA CZAS sem. Lata 375-377 przeżył na pustyni Chalkis na skraju Syrii, wśród pustelników, których jednak uznał za nieznośnych. Zaczął był już wtedy swoje wielkie studia nad Biblią i nad językiem hebrajskim. Wrócił do Antiochii, gdzie pouczeń i otuchy udzielił mu święty Grzegorz z Nazjanzu (ok. 330#k. 390), autor mów pełnych poboż- ności chrześcijańskiej i podziwu dla tradycji antycznej. W Rzyznie w latach 382-385 zaprzyjaźnił się z papieżem Damazym i stał się duchowym przewodnikiem grona pobożnych arystokratek, wśród nich Pauli i jej córki Eustochium. Kiedy opuścił Rzym dla biblijnego Wschodu, Paula i Eustochium podążyły za nim i zakładały w Ziemi Świętej kobiece zgromadzenia zakonne, pozostając pod opieką Hie- ronima. On sam, pracując bez tchu, od roku 386 do śmierci mieszkał w Betlejem. W jednym z Listów (które obok serii biografii wczesnych pustel- ników, Kroniki, nieraz wykorzystywanej tu przez nas, będącej prze- kładem greckiej Kroniki Euzebiusza z Cezarei, opartego też na Euzebiuszu cyklu O sławnych mężach, poświęconego pisarzom chrześcijańskim, i licznych komentarzy do Pisma Świętego, stanowią ważne, a przy tym czarujące dzieło Hieronima), w Liście 22, napisa- nym do Eustochium w roku 384, powiada on: "Kiedy, przed wieloma laty, domu, rodziców, siostry, krewnych i, co jeszcze trudniejsze, nawyku do lepszego jedzenia wyrzekłem się ze względu na królestwo niebieskie i miałem powędrować do Jerozolimy, aby tam toczyć bój, w żaden sposób nie mogłem obyć się bez biblioteki, jaką sobie w Rzymie pilnie i pracowicie zgromadziłem. Biedak więc pościłem, a potem czytałem Tuliusza [Cycerona]. Po nocnych czuwaniach, po szlochu wydzieranym mi z wnętrzności rozpamiętywaniem minionych grzechów, brało się do rąk Plauta. Jeśli zaś, opamiętawszy się, zaczynałem czytać proroków, raził mnie nieokrzesany styl, a winę za to, że ślepymi oczyma nie widziałem światła, przypisywałem nie oczom, lecz słońcu. Kiedy tak ze mnie stary wąż się naigrawał, mniej więcej w środku Wielkiego Postu wżarła się we mnie gorączka i dręcząc mnie bez chwili ulgi (co może się wydać nie do wiary) tak przetrawiła moje ciało, że ledwie trzymało się kości. Szykowały się egzekwie. W styg- nącym ciele ciepło życia już tylko gdzieś w zakątku piersi się Hieronim i Augustyn kołatało, gdy nagle porwany jestem w duchu i powleczony przed trybunał sędziego. Tyle tam światła, tyle jasności biło od stojących dokoła, że rzucony na ziemię, niemal nie śmiałem spojrzeć w górę. Zapytany o mój stan, odpowiedziałem, żem ja chrześcijanin. Wtedy ten, co przewodniczył: ##Kłamiesz - rzekł. - Cyceronianin z ciebie, nie chrześcijanin. Gdzie bowiem skarb twój, tam i serce twoje". Zamilkłem więc i dotkliwiej niż od razów (albowiem kazał mnie chłostać) cierpiałem od wyrzutów sumienia, powtarzając w duchu ten werset: ##W piekle któż będzie Ciebie wyznawał?#,". Była to jednak pomyłka, mistrzu Hieronimie, ośmielam się sądzić: łudzący, a nie proroczy sen, bo przecież cyceronianizm, czyli zami- łowanie do szlifowania łaciny, znać również na największym i naj- bardziej błogosławionym twoim dziele, na tej Biblii łacińskiej, którą nazywamy Wulgatą. Hieronimowa wersja Nowego Testamentu poprawiła i zastąpiła dawniejsze tłumaczenia łacińskie oryginału greckiego, dokonanie zaś przekładu Starego Testamentu było bardziej mozolnym dziełem, bo Hieronima jako filologa nie zadowoliła grecka wersja aleksandryjska, Septuaginta. Zgłębiał oryginał hebrajski i starał się odtwarzać go w swojej łacinie, poddanej nowemu zadaniu, jak najwierniej, jak najdosłowniej. Werbalizmy, które w wykonaniu mniejszych pisarzy byłyby groteskowe, w rękach mistrza stawały się czymś takim, jak wykuwanie nowych tuneli w odwiecznej skale, odnowieniem języka łacińskiego, ośmielaniem go do nieznanych przedtem fraz i metafor; w przyszłości - ośmielaniem kształconych przez łacinę języków no- wożytnych; wespół z pisarstwem świętego Augustyna Wulgata otwo- rzyła drogę dla Szekspira. Do nas wprowadziły ten styl oparte na Wulgacie średniowieczne psałterze, a potem Biblia księdza Jakuba Wujka (1599) i Biblia Gdańska (1632), Jan Kochanowski zaś w Psał- terzu Dawidowym ( 1579) dokonał syntezy stylu biblijnego i stylu klasycznej poezji łacińskiej, zwłaszcza Horacjańskiej. Jest to razem z innymi utworami europejskimi odpowiedź na pełne zgryzoty pyta- nia, jakie Hieronim zadał we wcześniejszej części cytowanego tu przez nas Listu do Eustochium: Quid facit cum Psalterio Horatius ? cum Evangeliis Maro ? cum Apostolo Cicero ? - "Co ma wspólnego z Psałterzem Horacy? z Ewangeliami Maro [Wergiliusz]? z Aposto- łem Cycero?". 570 571 POZA CZAS Głębiej sięgając i wyżej, nieśmiało wypowiadając się o księdze przekraczającej wszelką literaturę i dotykając języka już nie łaciń- skiego, lecz greckiego, można zastanowić się: czy to jest przypadko- we, że Nowy Testament został napisany po grecku? Jestem głęboko przekonany, że to nie jest przypadkowe. Przez wieki przygotowywało się naczynie wybrane, mowa miłości. Drugim zaś wielkim pisarzem chrześcijańskim IV wieku w litera- turze łacińskiej jest święty Augustyn (Aurelius Augustinus, 354-430 po Chr.). Urodził się w Tagaście w Numidii jako syn średnio zamoż- nego obywatela tego miasta, Patrycjusza, i Moniki, która miała odegrać w jego życiu wielką rolę. Po studiach retorycznych w Ma- daurze dopełnia swojego wykształcenia w kwitnącej wówczas Karta- ginie, gdzie też wiąże się z nie znaną nam z imienia kobietą, z którą będzie dzielił życie przez kilkanaście lat. Obdarza ona Augustyna synem, Adeodatem. Na młodym retorze wywiera wielkie wrażenie dialog filozoflczny Cycerona (dla nas zaginiony), Hortensjusz. Jest to początek długiej wędrówki w poszukiwaniu prawdy. Najpierw pr Lylgnął do manichejczyków, wyznawców doktryny mó- wiącego językiem starosyryjskim Babilończyka Manesa (Mani, ok. 216-277 po Chr.), który żył i nauczał w Persji i zginął śmiercią mę- czeńską z woli perskiego króla. Łącząc wyobrażenia zoroasteyjskie i buddyjskie z pewnymi elementami zaczerpniętymi z judaizmu i nauki chr Leścijańskiej, patrzał na świat jako na skutek wtargnięcia mocy ciemności w dziedzinę światła: boska substancja światłości, z której wywodzi się też dusza ludzka, została uwięziona w materii; do wyzwo- lenia się z materii dążą manichejczycy, wśród których "wybrani" całko- wicie się od niej oddzielają, nie uczestnicząc w życiu rodzinnym i społecznym, a "shzchacze" praktykują etykę manichejską częściowo. Przez dziewięć lat (37#383) Augustyn, studiując retorykę i nauczając jej w Tagaście, w Kartaginie i wreszcie w Rzymie (ok. 383), skąd pojedzie do Mediolanu, jest "słuchaczem" manichejskim. Ale w tym samym czasie zainteresowania badawcze wiodą go drogą od fizyki do metafizyki - ku studiowaniu dzieł platoników. Były to łacińskie przekłady tekstów Platona i komentatora Plotyna, Porftriusza, a być może samego też Plotyna. Medytacja neoplatońska pokonuje w jego umyśle doktrynę manichejską i prowadzi go ku dalszym poszukiwaniom: afrykański retor bierze w ręce teksty Pisma Hieronim i Augustyn Świętego, zwłaszcza Listy świętego Pawła. Do Mediolanu, gdzie mieszka od roku 384, przybywa doń matka, Monika, towarzysząca jego intelektualnej wędrówce modlitwą. Jest tu też święty Ambroży, którego Monika bardzo ceni, a syn jej nauczy się cenić. Aurelius Ambrosius (ok. 34#397) urodził się w rodzinie chrześcijańskiej, w górnej warstwie społecznej (ojciec był prefektem Galia Narbonensis). Już w młodości został rządcą Medio- lanu z tytułem konsula. Potem wybrano go na biskupa tego miasta. Poza traktatami teologicznymi i duszpasterskimi jest on autorem wspaniałych hymnów łacińskich, jak podany tu przez nas w wypi- sach Aeterne rerum conditor albo jak hymn Deus creator omnium, którego początek Augustyn cytuje w Wyznaniach (9, 12), w porze uspokojenia bólu, jakby widział nad głową wschodzący ogromną łuną gwiazd wszechświat: Boże, wszechrzeczy Stworzycielu, Ty rządzisz obrotami nieba, Ty dzień odziewasz pięknym światłem, A noc nasycasz snu błogością, Aby on ciałom utrudzonym Przywrócił dawną moc do pracy, Oszołomione myśli ściszył, Ukoił smutki udręczonych. W jego tropy wejdzie Prudencjusz (Aurelius Prudentius Clemens, 348- po 405), urodzony w Hiszpanii, prawnik i retor, a potem zakon- nik, w swoich równie wspaniałych hymnach. W Mediolanie, gdzie kłębi się wówczas życie bujniejsze niż w Rzymie, Augustyn jako retor robi karierę w kręgu pałacu cesar- skiego, a ponieważ skończył trzydzieści lat, żąda się od niego stabilizacji rodzinnej, przede wszystkim tego, żeby odprawił "niezna- ną matkę Adeodata", mater ignota Adeodati, zostawiając sobie syna. Ulega temu, ciężko cierpiąc. Ale nie wejdzie do dobrego towarzystwa przez jej krzywdę. Już niedługo bowiem przeżyje to, co w Wyzna- niach (8, 6) nazwie wyzwoleniem "od wysługiwania się sprawom doczesnym", de saecularium negotiorum servitute. Tradycja będzie mówić o "nocy mediolańskiej", lecz była to raczej przedwieczorna 572 I 573 POZA CZAS pora w ogrodzie. Augustyn wybiera drogę życia wskazaną w Nowym Testamencie przez świętego Pawła. Po kilku zacisznych miesiącach w Kasycjakum u stóp Alp, wy- pełnionych pracą, 24 kwietnia 387 w Mediolanie Augustyn wraz z synem Adeodatem i przyjacielem Alipiuszem przyjmuje chrzest. Jadą do portu pod Rzymem, Ostii, gdzie z matką, bratem i przyja- cióhni czekają na okręt do Kartaginy. Właśnie podczas tego czekania jest "chwila zrozumienia", momentum intelligentiae, upamiętniona w Wyznaniach (9, 10) rozmowa Augustyna z Moniką u okna wy- chodzącego na ogródek wewnątrz ostyjskiego domu, w którym mieszkali, przeczucie innego bytu. Wznoszą się oboje "ku temu jednemu", in id ipsum; to wyrażenie prawdopodobnie odtwarza grecki termin neoplatoński to hen, "jedno", co jest określeniem Absolutu. Była to ostatnia rozmowa z matką, która umiera w Ostii, Augustyn zaś, zamiast płynąć do Afryki, jedzie do Rzymu, a potem wreszcie żegluje do Tagasty, gdzie zakłada z przyjaciółmi pierwszą wspólnotę augustiańską. W roku 389 pisze dialog O nauczycielu, w którym występuje Adeodatus. Tego albo następnego roku Adeoda- tus umiera. W roku 391 Augustyn przybywa do Hippony (Hippo Regius), miasta w Numidu nad Morzem Środziemnym, położonego prawie wprost na pdnoc od Tagasty. Wyświęcony na kaplana przez miejscowego biskupa Waleriusza, zakłada tu drugą wspólnotę augustiańską. Po zgonie Wale- riusza zostaje w roku 396 biskupem Hippony. Około roku 397#00 pisze Confessiones w trzynastu księgach, Wyzrzania, książkę, jakiej dotychczas nigdy nie było w piśmiennictwie całego świata. Dzięki niej znamy tego człowieka dokładniej niż kogokolwiek innego z ery staro- żytnej. W roku 410 wdzierają się do Rzymu Wizygoci pod wodzą Alaryka i plądrują nuasto; pada bezmierne przerażenie na całe państwo rzymskie, jakby się zbliżał koniec świata. Augustyn z rozmyślań o za- grożeniu cywilizacji zaczyna w roku 413 wysnuwać historiozofię w wielkim dziele De civitate Dei, O paristwie Bożym. Otwiera dzieło apostrofa do Marcellina, wysłannika cesarskiego, który głęboko podzi- wia myśl biskupa Hippony. Wśród walk o władzę, jakie wstrząsają państwem rzymskim, na Marcellina pada podejr Lenie o udział w spisku antycesarskim. Augustyn daremnie próbuje go ocalić; jeszcze w tym samym roku odbywa się egzekucja Marcellina. Hieronim i Augustyn Pracowity biskup uzyskuje cennego towarzysza w młodym kapła- nie, który z ojczystej Hiszpanii uciekł w roku 414 przed Wandalami, Orozjuszu, przyszłym historyku Kościoła. W roku 426 Augustyn kończy ostatnią, dwudziestą księgę dzieła O państwie Bożym. Wan- dalowie zaś z Hiszpanii, jakby tropem Orozjusza, po wybrzeżu afrykańskim ku Numidii idą żelaznymi zastępami w łunie wznieca- nych pożarów. Augustyn nieznużenie, jak młody człowiek, rządzi swoją diecezją i przygarnia rzesze uciekinierów. A nocami pisze. W roku 430 Wandalowie buszują już w Numidii, broni się przed nimi warowna Hippona. W sierpniu silna gorączka więzi biskupa w łożu; 28 sierpnia święty Augustyn umiera w Hipponie. W roku 431 duża część miasta stanie w płomieniach; biblioteka jednak Augustyna, jak się zdaje, ponad spodziewanie ocaleje. W tytule Wyz#ń, Confessiones, dzięki którym tak dobrze go znamy, kryją się dwa znaczenia, związane z frazeologią biblijną; zarazem "wyznawanie", spowiadanie się ze swego życia, i "wysła- wianie", pochwała mądrości Boga, a więc i podziw nad światem. Dlatego autobiograf#ia dobiega w tym dziele tylko do końca księgi dziewiątej, cztery zaś pozostałe księgi poświęcone są owemu podzi- wowi, za który będzie też podziwiał autora Francesco Petrarka, który po wycieczce na Mont Ventoux pod Awinionem tak pisze 27 kwietnia 1336 roku do Dionizego da Borgo San Sepolcro: "Z prawej strony wyraźnie widniały góry prowincji liońskiej, a z lewej zatoka Marsylii i ta, która smaga Aigues Mortes, odległe o parę dni drogi. W dole Rodan się iskrzył. Gdy wszystkie po kolei te obrazy piękne podziwiałem i syciłem się urodą ziemi, a potem wznosiłem duszę - podobnie jak ciało podczas tej wspinaczki - ku wyżynom, przyszło mi na myśl zajrzeć do Wyznań świętego Augusty- na, które mi kiedyś z miłością podarowałeś. Przez pamięć zarówno o autorze, jak i o tobie, przechowuję tę książeczkę i nigdy się z nią nie rozstaję - z tą kieszonkową książeczką, malutką, a napełnioną bezmiarem słodyczy. Otwieram, aby odczytać pierwszy fragment, na który wzrok mój padnie. Bo przecież, na cokolwiek tu trafię, dobre będzie i pobożne. I natrafiłem na dziesiątą księgę. Mój brat, chciwy słów świętego Augustyna, stał przy mnie, nadstawiając uszu. Bogiem się świadczę i tym, który mojego głosu słuchał, że pierwsze słowa, na które padł mój wzrok, były takie: ##Oto ludzie wędrują, aby 574 575 POZA CZAS podziwiać szczyty gór, spiętrzone fale morza, szeroko rozlane rzeki, Ocean otaczający ziemię, obroty gwiazd. A siebie samych omijają, siebie nie podziwiają" [I0, 8]. Muszę ci wyznać, że osłupiałem W tym miejscu Confessiones jest podziw dla mocy ludzkiej pamięci, w następnej zaś księdze Wyznań, jedenastej, Augustyn staje wobec wielkiej tajemnicy. Tajemnica czasu Gdy myślę o krajach śródziemnomorskich, pierwszą rzeczą, jaką we wspomnieniu widzę, jest samo światło. Inne niż na północy, niektórzy mówią: bezlitosne, światło przenikające niejaskrawą zieleń i szare albo bure kamienie. Wszystkie rzeczy w tym świetle wydają się konieczne. Nie ma żadnej niejasności, żadnego rozchwiania konturów, żadnych wybiegów. Nie dziwię się, że antyczni Grecy, żyjąc w takim świetle, skłonni byli mniemać, iż świat jest taki, jaki musi być (to znaczy: w swoich głównych cechach nie mógłby być inny, niż jest), i jest wieczny. W tym się nieraz upatruje element oddzielający religię antyczną od chrześcijaństwa. Czy trafnie? Ach, powiem, co myślę: niektóre z przekonań przypisywanych potocznie myśli chrześcijańskiej wynikają nie z niej, lecz z owej regresji cywilizacyjnej, a w konsekwencji - także intelektualnej, jaka nastą- piła po upadku cesarstwa rzymskiego i po przyjściu nad Morze Śródziemne nowych ludów, wówczas jeszcze nieokrzesanych. Gdy się czyta teksty myśliciela sprzed owej katastrofy, świętego Augusty- na, na przykład owe cztery końcowe księgi Wyznań, widzi się, jaka otchłań dzieli biskupa Hippony od wielu późniejszych egzegetów. Dla niego niedorzeczne jest mniemanie, że świat powstał wtedy a wtedy. Czas bowiem, powiada Augustyn (Wyznania,11,13), został przez Boga stworzony razem ze światem. Przedtem nie było żadnego czasu. A właściwie trzeba rzec inaczej: nie było żadnego "przedtem". Po końcu zaś świata "czasu już nie będzie więcej", jak czytamy w Apokalipsie (10, 6). Istnienie więc tego świata wypełnia cały czas. Ten świat w żadnym czasie nie zaczął się i w żadnym się czasie nie skończy. A wieczność transcendentna, Boża? A zaświat? A miejsce, gdzie przebywają umarli? U któregoś z angielskich filozofów anali- Tajemnica czasu tycznych przeczytałem takie zdanie, nie mogę go zapomnieć: "Sąd Ostateczny jest teraz, tylko głębiej". (Jest to śmiała próba zastąpienia metafory czasowej metaforą przestrzenną w usiłowaniu powiedzenia czegokolwiek o wieczności, próba dająca nam do zrozumienia, że o tej strefie możemy tu, na ziemi, mówić tylko metaforycznie - jak przemawiali oszołomieni ludzie, wyprowadzeni nagle z dołu, z mro- ku, z jaskini opisanej przez Platona w Państwie). Nasz świat, świat konieczny, jak go widzieli Grecy, szczególnie jasno się objawia w świetle śródziemnomorskim, w tym świetle nie- ruchomym, w tej godzinie południa, której żar i smutek Fryderyk Nietzsche odczuł aż do bólu, na progu szaleństwa. Smutek śródziemnomorski. Gdy o nim myślę, zawsze przypomina mi się ta chwila z Drugiej pieśni tanecznej Nietzscheańskiego Zaratustry (cy- tuję wspaniały przekład Wacława Berenta): "Spojrzeliśmy na siebie, potem przenieśliśmy wzrok na zieloną łąkę, ponad którą biegł właśnie wieczór tchnieniem wilgotnym. I zapłakaliśmy oboje. O, wówczas było mi życie stokroć droższe nad wszystką mądrość moją". Dookoła tej łąki w nieskończoność się rozciąga nasz koniecz- ny świat. Rządzi nim siła. Zrozumienie tego było wielkim odkryciem antycznej literatury greckiej, ono od razu wydźwignęło ją tak wyso- ko, wysoko ponad strefę zakłamania i obłudy (i do dziś ta literatura broni nas przed łgarstwami hipokrytów, przeróżnych ideologów społecznych). Poza tym jest tylko górska jaskinia, gdzie na progu Eliasz staje i czeka na Pana, który jest ponad wszystkim: nie przemawia wichrem ani ogniem, bo jest ponad wszelkimi mocami i w ogóle ponad przeciwieństwem słabości i siły; to przeciwieństwo nigdy dotknąć Go nie może. Jeszcze bardziej niż reszta Biblii Nowy Testament oddycha transcendencją jako zupełną niezależnością od wszelkiej struktury społecznej, gdy Pan utożsamia się z najmniejszy- mi spośród swoich braci (Mt 25, 31#6), i zarazem transcendencją metafizyczną, gdy Pan każe dawać jałmużnę w skrytości (Mt 6, 3#), tylko przed oczyma Ojca, a dla modlitwy wejść do skrytej komory (Mt 6, 6). "Umiłowany uczeń", który na Ostatniej Wieczerzy wspie- rał głowę na piersi Pana, święty Jan, na początku swojej Ewangelii mówi o transcendentnej boskości i wówczas przywołuje termin filo- zofów greckich, heraklitejsko-stoicki Logos, boskie "Słowo". Na początku zaś pierwszego swego Listu odnosi do tego Absolutu 576 I 577 POZA CZAS zaimek rodzaju nijakiego: Ho en ap'arches - "Co było od początku", a więc oddziela boskość od jakichkolwiek określeń wyłonionych ze świata doczesnego. A transcendencja jest tu, zaraz, za tą nagą ścianą jak ściana pokoju w Herkulanum, gdzie przechował się wyżłobiony kształt krzyża zawieszonego przez jakiegoś rzemieślnika przed porą ruiny. Co więc począć z czasem, jak pojmować czas? "Jaki#ś trzy dziedzi- ny czasu - pisze święty Augustyn (Wyznania, 11, 20) - istnieją w duszy, ale nigdzie indziej ich nie widzę. Obecnością rzeczy przeszłych jest pamięć, obecnością rzeczy teraźniejszych jest do- strzeganie, obecnością rzeczy przyszłych - oczekiwanie". I dalej (11, 23): "Widzę, że czas jest pewnego rodzaju rozciągłością. Lecz czy naprawdę widzę, czy tylko zdaje mi się, że widzę? Ty #ni to rozświetlisz, który Światłem i Prawdą jesteś". I wreszcie (11, 26): ,Czego rozciągłością? nie wiem. Zastanawiam się, czy nie jest on rozciągłością samego umysłu". Tylko umysłu? Szły przez tę rozcią- głość żelazne zastępy Gotów i Wandalów, już niemal były na horyzoncie. Przemienić się w słowa Kroki i ciosy różnych najeźdźców dopiero dobijających się do bram imperium, jak też trzeszczenie rozprzęgającego się państwa dokładnie słyszał już w IV wieku po Chrystusie ostatni wielki historyk rzymski, Ammianus Marcellinus (ok. 330-395), Grek z An- tiochii, przez lata służący w rzymskiej armii. Pod wodzem Ursicinu- sem bronił wschodniej rubieży, potem w zastępie cesarza Juliana wojował w Galii, poszedł też z cesarzem w roku 363 na zmagania z Partami w Persji, które Juliana zabiły. Shxżył pod rzymskimi znakami również w Egipcie i Grecji. Dopiero w roku 378 zamieszkał w Rzymie i tu napisał Historię po łacinie. Miała trzydzieści jeden ksiąg i przedstawiała lata 96-378, była więc dalszym ciągiem dzieł historycznych Tacyta. Księgi jednak 1-13 zaginęły. Zachowana nar- racja zaczyna się od wydarzeń roku 353, posiadamy więc opis drugiej połowy panowania cesarza Konstancjusza II oraz wszystkie lata Juliana, Jowiana, Walentyniana I i Walensa, jak też początki rządów Przemienić się w słowa Gracjana. Dokładny, żarliwy, spokojny Ammianus ze szczególną drobiazgowością roztacza przed czytelnikiem perską, tragiczną wy- prawę cesarza Juliana, którego podziwia. Innym Grekiem, który z wyboru stał się mistrzem mowy łaciń- skiej, był Klaudian (Claudius Claudianus). Nie znamy daty jego urodzenia. Jak Ammianus wojował, tak on w młodości pisał greckie wiersze w ogrodach Aleksandrii, skąd pochodził. Przed rokiem 395 przybył do Italii i w Rzymie ogarnęła go żarliwość walki, jaką niektórzy ludzie upadającego już cesarstwa toczyli na wielu zagrożo- nych granicach. Stał się poetą dworskim w latach cesarza Honoriusza (395#23), związanym z jego niemal wszechwładnym ministrem, magister militum, Stilichonem. Być może umarł około roku 404, bo o późniejszych od tej daty dziejach Stilichona poezja Klaudianowa milczy. Oprócz poematów sławiących współczesne wydarzenia i po- stacie mamy jego poetycką opowieść, w trzech księgach, o porwaniu Prozerpiny, Raptus Proserpinae, kto wie jednak, czy nie związaną także z dziejącą się właśnie grozą, jak deficyt zboża w latach 395- 397 albo świętokradcze, okrutne zniszczenie Eleusis przez Alaryka, króla Wizygotów. Z Klaudianowych carmina minora tchnie nieraz cichy czar. Choćby z wiersza o człowieku, który nigdy nie ruszył się spod swojej Werony nawet nad jezioro Benakus (dziś Garda) i sta- rzeje się tu, gdzie pełzał w niemowlęctwie. Możemy choćby przez chwilę pomyśleć, że Romę, królową świa- ta, żegnamy razem z Namatianusem. Rutilius Claudius Namatianus był dzieckiem rzymskiej Galii, urodził się najprawdopodobniej w Tu- luzie u schyłku IV wieku. Wybitną karierę urzędniczą jego ojca uczczono posągiem w Pizie. On sam za cesarza Honoriusza (395- 423) piastował wysokie stanowiska w Rzymie, był w 412 magister officiorum i w 414 praefectus urbis. W jego zaś dystychach elegij- nych rozpoznaje się gruntowną kulturę literacką. Trwanie w rzym- skości to nie było podówczas zadanie dla słabych. Rozbity walił się na głowy świat: w roku 410 Alaryk łupił Rzym. W roku 412 następca Alaryka, Ataulf, powiódł swoje wojsko z Italu do Galii i kroczył przez nią w pożogach, aż został zamordowany w roku 415 podczas przeprawy przez Pireneje do Hiszpanii. Niebawem nowy król Wizy- gotów, Walia, zawarł pokój z Rzymem. Ale i w Italii, i w Galu potykano się o zwalone kolumny. Właśnie wtedy, w roku 416, Na- 578 579 POZA CZAS matianus jechał z Rzymu do rodzinnej Galii. Po co? Może po to żeby zatroszczyć się tam o jakąś swoją posiadłość. Od ujścia Ty- bru wędrował na północ samym brzegiem nadmorskim. Dłuższa to była podróż niż Horacjańska niegdyś do Brundizjum, i przez jakże zmieniony kraj. Opisujący drogę poemat w trzech księgach, De reditu suo, O powrocie do Galii, zaczął medytacją o Romie i czułym pożeg- naniem jej. A co z poezją pisaną w późnych wiekach cesarstwa po grecku? Popatrzmy w małe zwierciadełka, epigramaty. W naszym wyborze podaliśmy najpierw (w pustce, jaka w chronologii epigramatyki roz- ciąga się między wielkim astronomem, Klaudiuszem Ptolemeuszem, który żył w Aleksandrii w II wieku przed Chrystusem i wykreślił dla Europy niebo mające trwać aż do Kopernika, a Grzegorzem z Na- zjanzu i Palladasem, też aleksanciryjczykiem) utwory poetów, któ- rych dat nie znamy nawet w przybliżeniu: Satyrosa, Kapitona, Rufi- nusa, Kyrillosa. Świętego Grzegorza z Nazjanzu już spotkaliśmy; tu składa on hołd swojej ukochanej matce, świętej Nonnie. O Palladasie wiemy tyle, że w IV wieku po Chrystusie żył w Aleksandrii, gdzie był nauczycielem literatury greckiej, bardzo biednym, a szamotanie się z nędzą zrobiło go najsmutniejszym bodaj poetą. Ale jest też jednym z najświetniejszych. Przywrócił świeżość uwiędłej sztuce epigramatu, kazał jej wydawać nowe kwiaty, prze- ważnie o szarości popiołu, lecz nie rozsypujące się w :ękach, ścisłe i mocne, jak twardy jest styl greckiej poezji najlepszych epok. I oto, po ostatecznym zawaleniu się w roku 476 cesarstwa na Zachodzie, kształtuje się kultura bizantyńskiego już Wschodu. Wcho- dzimy w progi dworu Justyniana, rzymskiego cesarza w Konstan- tynopolu (527-565). Do krążących wokół niego epigramatyków dołączyliśmy Kyrosa, poetę wcześniejszego, będącego jednak, jak się zdaje, ojcem Pawła Silencjariusza, który z kolei był teściem Agatia- sza. Silencjariusza (żył do ok. 575) szczególnie ceniono na dworze, jego przydomek jest nazwą błyszczącego urzędu, jaki piastował - coś w rodzaju "marszałka dworu" albo "mistrza ceremonii".ů Agatiasz z Myriny w Azji Mniejszej (ok. 531-ok. 580), zwany Scholastykiem (naukowy tytuł prawniczy), delikatny poeta, był też zbieraczem epigramatów, a w późniejszych latach życia napisał Historigpanowa- nia Justyniana. Przemienić się w słowa Czytając epigramaty anonimowe, warto się zamyślić nad tym, który nazwaliśmy Zegar: Dla pracy wystarczy sześć godzin. Te, które po nich zostają, Swoimi znakami śmiertelnym powiadają: Żyj. ' Greckie litery bowiem sąjednocześnie cyframi; cyfry-litery, jakie na # zegarze słonecznym następowały po pierwszych sześciu (licząc od świ- tu), składały się na słowo ZETHI - "żyj". Jest w tym pewnie przesada. Komuż wystarczyłoby sześć godzin pracy dziennie? My przynajmniej pracujemy o wiele więcej, jeśli się weźmie pod uwagę wszystkie dzienne trudy. Ale najważniejsze tu jest ZE'THI. Śródziemnomorska # miłość życia, tak w Grecji, jak w Italii, doświadczana i wtedy, gdy idzie się na wino z Horacym, i wtedy, gdy matki na dworcu odprowadzają # dzieci jadące na kolonie. Bieganina nie do opisania. Kiedyś sobie , powiedziałem i ciągle to powtarzam: muzyką Włoch jest gwar dzieci. # Wracając do epigramatów greckich, opowiedzmy jeszcze trochę o wspomnianym już nieraz ich zbiorze, z którego pochodzą prawie wszystkie drobiazgi poetyckie, jakie są w naszej książce podane. O ludziach, którzy ułożyli i przechowali tę olbrzymią kolekcję, nie da się myśleć inaczej niż z wielką wdzięcznością. Z niektórych innych działów literatury greckiej, zwłaszcza z piśmiennictwa helle- # nistycznego, przetrwały tylko strzępy. A epigramaty przeważnie do- # znały lepszego losu - jakby je ocaliła właśnie kruchość, a także wdzięk, który kusił kolekcjonerów i kazał im pilnie troszczyć się o ustrzeżenie tych drobiazgów wśród zmiennych i burzliwych wy- darzeń. Mówiliśmy już o Stephanos, Wiericu, skomponowanym w I wieku przed Chrystusem przez Meleagra z Gadary. Drugi Wie- niec ułożył w I wieku po Chrystusie Filippos z Tesaloniki, żyjący na cesarskim dworze w Rzymie. Powstawały też inne kolekcje, ale żeby spotkać takiego antologistę, który byłby godnym następcą tamtych dwóch, musimy powędrować na dwór Justyniana, właśnie do pra- cowni uczonego Agatiasza. Skomponował on duży zbiór wierszy własnych i swoich współczesnych, który nazwał Kyklos, co można przełożyć: Pierścieri. Wreszcie w średniowiecznym Konstantynopolu, około roku 900, uczony Konstantyn Kefalas pracował nad połączeniem różnych anto- 580 581 POZA CZAS logii i tomików poszczególnych poetów w jeden rozległy skarbiec, ale pracy nie ukończył, bo musiał objąć ważne stanowisko w pałacu cesarskim. Dzieła dokonał dopiero jakiś następca, albo może grupa uczonych, u schyłku X wieku. Skomponowano olbrzymią kolekcję, którą dobrze znają potomni, gdyż ona właśnie się przechowała: Anthologia Palatina, nazwana tak dlatego, że została odkryta w Bib- liotece Palatyńskiej w Heidelbergu przez młodego uczonego francu- skiego, później słynnego, Claude'a de Saumaise, w roku 1606. Przetrwała w jednym jedynym manuskrypcie; wystarczyłby jeden pożar... W tym zbiorze poetyckim, podzielonym na piętnaście ksiąg, jest około 3700 epigramatów. Jeszcze jeden kolekcjoner bizantyński, znakomity humanista Ma- ksymus Planudes, na przełomie XIII i XIV wieku ułożył nową, krótszą antologię w siedmiu księgach, opieraiąc się głównie na tamtym zbiorze, ale sięgając też do innych, pokrewnych kolekcji, nam nie znanych. Ową Antologię Planudejską, której editio princeps wydrukowano w roku 1494, czytano w nowożytnej Europie znacznie wcześniej niż Palatyńską. Właśnie zbiorem Planudesa zachwycał się Jan Kochanowski i czerpał z niego wzory i natchnienie dla swoich Dworzanek i Fraszek. Planudesowa kolekcja zawiera - oprócz wielu utworów znajdujących się również w manuskrypcie palatyńskim- niespełna 400 epigramatów, których w nim nie ma. Dołącza się je dziś do Antologii Palatyrźskiej jako jej księgę 16. W całości swojej Antologia jest nie tylko jednym z głównych pomników literatury greckiej. Jest przede wszystkim księgą urzekającą wielu czytelników przedziwnym, nie do nazwania czarem. Ciekawe, że łacinnicy też skomponowali antologię i że również ona jest w jakiś sposób związana z tym samym Claude'em de Saumai- se. Anthologia I.atirca - taki tytuł nadajemy zbiorowi łacińskiej poezji ułożonemu w r Lymskiej, a już podbitej przez Wandalów Afryce Pół- nocnej w początkach VI wieku po Chrystusie. Główny manuskrypt, z VII stulecia, jaki przechował tę kolekcję dla potomności, był nie- gdyś własnością Saumaise'a i nazywamy go Codex Salmasianus. Są tu zarówno wiersze pisane przez biednych poetów ówczesnych, ży- jących pod okupacją, jak i rzeczy ocalone z przeszłości, niekiedy per- ły, jak Pervigilium Veneris. Jest sporo epigramatów bardzo rozmaitej wartości. Przemienić się w słowa Wśród nich zagadki Symfozjusza (może z IV, może z V wieku po Chr.), kto wie, czy nie twórcy tego gatunku literackiego, mają wdzięk "surrealistycznych motyli", paryskich papillons surrealistes z począt- ków naszego stulecia. Groźne zaś krzyki Gotów przy biesiadzie (transkrybowane przez epigramatyka: Eils! Skapia matzia ia drinkan i pono mające znaczyć: "Na zdrowie! Dawajcie jeść! Dawajcie pić!") natykają się na odpowiedź, na skupiony szept spokojnych epigrama- tów, a także na głos strofy Boecjusza (Anicius Manlius Severinus Boethius, ok. 480-524), którą tu wyjęto z Consolatio philosophiae, Pocieszenia, jakie daje filozofia, napisanego przez "ostatniego Rzy- mianina" w więzieniu u Teodoryka, króla Ostrogotów. Kto wie, czy nie najmocniejsze jest to ciche w epigramacie łacińskim westchnie- nie: "Tylko ty żyj, książeczko". Przesłanie dawnych mistrzów do człowieka, który dziś bierze pióro do ręki. Wiedz o tym, że słowo jest materią sztuki tak twardą jak kamień. I pokrewną kamieniowi. Grecja, od dzieeiństwa ukochana Grecja, trwa najbardziej w kamieniach i w słowach. Zanim odejdziesz do Innego Świata, masz tu przemienić się w słowa. Takie, które po tobie zostaną wśród ludzi. 582 POZA CZAS Z epigramatów łacińskich CESARZ HADRIAN DO FLORUSA (Ego nolo Florus esse) Z EPIGRAMATÓW ŁACIŃSKICH FLORUS IMIĘ ZACZAROWANE (Quando ponebam novellas arbores mali et piri) Gdy sadziłem w mym ogrodzie młode grusze i jabłonie, Na ich korze wypisałem imię mego zakochania. Jakiż teraz będzie kres? Kiedyż serce się uciszy? Rośnie drzewo, miłość rośnie. Duch litery przeistacza. APOLLO I BACHUS (Sic Apollo, deinde Liber sic videtur ignifer) Jak Apollo, tak i Bachus płomienistym jest bożyszczem. Obaj z ognia się zrodzili, wynurzyli się z płomieni. Obaj ciepło niosą w darze: żar słoneczny, żar winnicy. Ten rozprasza ciemność nocy. Ten rozświetla serca mrok. DO HADRIANA (Ego nolo Caesar esse) Ja tam nie chcę być cesarzem: Błąkać się wśród Brytyjczyków, Przez scytyjski szron wędrować Ja tam nie chcę być Florusem: Włóczyć się po wszystkich karczmach, Wąchać sosy w różnych kuchniach, Tuczyć swoją krwią komary. O PRZYJACIELU, WOKONIUSZU (Lascivus versu, mente pudicus eras) W wierszu swawolny, w duchu ty byłeś cnotliwy DO SWOJEJ DUSZY (Animula vagula blandula) Duszyczko, kochana wędrowniczko, Ciała gościu i wspólniczko, W jakie ty strony odejdziesz, Bladziutka, naga, zziębnięta, Gdzie żartować, jak zwykłaś, nie będziesz. 584 ! 585 POZA CZAS Z EPIGRAMATÓW GRECKICH Marek Aureliusz Do siebie samego MAREK AURELIIJSZ DO SIEBIE SAMEGO (2) PTOLEMEUSZ ASTRONOM POKARM NIEŚMIERTELNOŚCI (AP 9, 577) Wiem, że jestem śxniertelny, jednndniowy. Lecz kiedy Badam ścisłe tory okrężne gwiazd, już ziemi Nie dotykam stopami, ale przy samym Zeusie Do syta się karmię ambrozją, tym pożywieniem bogów Powiedzieć sobie z rana: dziś spotkam się z kimś wścibskim, kimś niewdzięcznym, pysznym, podstępnym, złośliwym, niespołecznym. Wszyst- kie te cechy przydarzyły się im z powodu niewiedzy o dobru i złu. Ja zaś, skoro poznałem naturę dobra, że jest piękne, i zła, że jest haniebne, jak też naturę winowajcy, że jest moim krewnym, nie przez tę samą krew czy nasienie, lecz przez uczestnictwo w umyśle i posiadanie cząstki boskości, ani nie mogę doznać szkody od kogokolwiek z nich, żaden bowiem nie uwikła mnie w to, co haniebne, ani też nie mogę gniewać się na krewnego czy nienawidzić go. Urodziliśmy się bowiem do współpracy, jak nogi, jak ręce, jak powieki, jak rzędy zębów górnych i dolnych. Działanie więc przeciw sobie nawzajem jest wbrew naturze, a czymże jest gniew i odwra- canie się, jeśli nie takim właśnie działaniem? Oto czym jestem: trochę ciała, trochę tchnienia i moc kierująca. Porzuć książki. Nie daj się uwodzić. Nie wolno. Lecz, jakbyś już umierał, wzgardź ciałem. Brudna to jeno ciecz i kostki, i plątawisko ścięgien, żył, arterii. Popatrz też, tchnienie jakie jest: powietrze, i nawet nie to samo stale, lecz w każdej chwili wydychane i znowu wciągane. A po trzecie, moc kierująca. Zastanów się więc. Stary już jesteś. Więcej nie pozwalaj, żeby była zniewolona albo by sznurki samolubstwa tak i tak manewrowały nią jak kukiełką, ani by niezadowolona była z obecnej doIi czy też wzdragała się przed tą, jaka ma nadejść. Wszystko, co od bogów, jest pełne Opatrzności, a co od trafu, nie jest oddzielone od przyrody, przędzie się razem i splata ze sprawami urządzany- mi przez Opatrzność. Stamtąd wszystko płynie. A jest ponadto konieczność i to, co pożyteczne dla całego wszechświata, którego jesteś cząstką. Dobre jest dla każdej cząstki, co przynosi natura całości i co służy zachowaniu tej natury. Zachowują zaś wszechświat przemiany zarówno pierwiastków, jak i ciał z nich złożonych. Zasady te niech ci wystarczą, byleby były przeko- naniami. A książek nie łaknij, abyś nie umierał szemrząc, lecz pogodnie, szczerze, wdzięczny serdecznie bogom. Przypomnij sobie, od jak dawna to odraczasz i ile razy bogowie podsu- wali ci sposobność, z której dotąd nie skorzystałeś. Powinieneś wreszcie dostrzec, jakiego wszechświata jesteś cząstką i jakiemu Rządcy wszechświa- ta zawdzięczasz swój początek. I rozumieć, że jest ci wyznaczona miara czasu, której jeśli nie użyjesz do rozjaśnienia nieba nad sobą, ona przeminie i ty przeminiesz, a nigdy już nie powróci. 586 I 587 POZA CZAS W każdej chwili statecznie, jako Rzymianin i jako mężczyzna, staraj się, żebyś, co masz właśnie pod ręką, załatwiał z pilną i prostą godnością, czule, swobodnie i sprawiedliwie, odsunąwszy wszystkie inne myśli. Zdołasz je odsunąć, jeśli będziesz wykonywał każdą pracę tak, jakby była już ostatnią, uwolniony od wszelkiej lekkomyślności i namiętnego buntu przeciw naka- zom rozumu, od wszelkiego udawania i samolubstwa, i niezadowolenia z wyznaczonej ci miary. Widzisz, jak nieliczne są te zasady, których trzymając się można mieć życie spokojne i bogów godne. Bo i bogowie niczego więcej nie zażądają od kogoś, co tych zasad przestrzega. Znieważaj, znieważaj sama siebie, duszo! A nie będziesz już miała czasu, żeby siebie uczcić. Dla nikogo życie nie jest za krótkie. Ale to twoje już niemal upłynęło, a nadal nie szanujesz siebie, lecz pokładasz szczęście w duszach innych. Rozpraszają cię rzeczy, jakie na ciebie spadają z zewnątrz? Znajdź wolną chwilę na nauczenie się czegoś dobrego, a przestań się szamotać. I.ecz nie daj się też znosić innym prądem. Szaleją i ci, którzy się w życiu zamęczają pracą, a nie mają przed sobą celu, do którego zmierzałby każdy ich ruch, inaczej mówiąc: wszystkie ich myśli. Trudno znaleźć kogoś, kto by stał się nieszczęśliwy przez to, że nie bada, co się dzieje w duszy innego. Ale ci, którzy nie śledzą poruszeń własnej duszy, muszą być nieszczęśliwi. O tym zawsze trzeba pamiętać, jaka jest natura całości i jaka jest moja natura, i jak ta się ma do tamtej, i jakiego rodzaju jest częścią jakiego rodzaju całości. I o tym, że nikt ci nie przeszkadza w robieniu i mówieniu zawsze rzeczy zgodnych z przyrodą, której częścią jesteś. Teofrast, porównując występki, jak je można porównywać wedhig ich podziałów ogólnie przyjętych, filozoficznie powiada, że dokonane z pożą- dania są cięższe od popełnionych w gniewie. Kto bowiem gniewa się, zdaje się z jakimś bólem i sl#ytym oporem odwracać od rozumu. Kto zaś grzeszy z pożądania, pokonany pragnieniem przyjemności, wydaje się bardziej rozwiązły i rozmiękczony w swoich występkach. Shisznie więc i filozoficz- nie rzekł Teofrast, że występek popełniony dla przyjemności zasługuje na cięższe potępienie niż popełniony z bólem. W ogóle można powiedzieć, że w drugim wypadku to jest tak, iż kogoś najpierw slQzywdzono i wtedy przez ból zmuszono do gniewu. W pierwszym zaś wypadku ktoś sam rzuca się ku złemu postępkowi wskutek pożądania. Skoro jest możliwe, że właśnie w tej chwili odejdziesz z życia, dostosuj do tego każdy czyn i słowo, i myśl. Być oderwanym od ludzi, to wcale nie jest straszne, jeśli bogowie istnieją, oni bowiem nie uwikłają cię w nic złego. A jeśli ich nie ma albo jeśli nie dbają o ludzkie sprawy, to po cóż miałbym żyć we wszechświecie wyzutym z bogów albo wyzutym z Opatrz- Marek Aureliusz Do siebie samego ności? Ale oni przecież istnieją i troszczą się o rzeczy ludzkie, i sprawili, że całkowicie od człowieka to zależy, czy nie wpadnie on w prawdziwe nieszczęścia. Gdyby jeszcze poza tym istniało jakieś zło, zadbaliby bogo= wie, żeby unilmięcie go było w mocy każdego człowieka. Co zaś nie robi człowieka gorszym, jakżeby to robiło gorszym ludzkie życie? Natura wszechświata nie mogłaby takich spraw przeoczyć ani przez niewiedzę, ani przez to, że nawet mając wiedzę nie umiałaby się przed złymi rzeczami zabezpieczyć ani naprawić ich. Nie można też sobie wyobrazić, żeby przez niedostatek mocy albo zręczności zrobiła tak wielką pomyłkę, by dobre i złe rzeczy bezładnie przydarzały się ludziom dobrym i złym bez różnicy. Śmierć jednak i życie, sława i niesława, ból i przyjemność, bogactwo i bieda, wszystko to na pewno przypada jednako ludziom dobrym i złym, nie czyniąc ich ani lepszymi, ani gorszymi. Nie są to więc ani dobre rzeczy, ani złe. Jak prędko wszystko znika, we wszechświecie same ciała, w czasie wspomnienie o nich; jaka jest natura wszystkich rzeczy dostrzeganych zmysłami, zwłaszcza tych, które wabią nas przyjemnością albo trwożą bólem, albo są niesione dymem rozgłosu; jak mame one są i godne wzgardy, jak brudne i znikome, i martwe - to wszystko powinna ocenić moc myślowa. A także - kim są ci, których opinie i głosy dają sławę. I co to jest umrzeć; jeśli ktoś przypatrzy się samej śmierci i podziałem myślowym oderwie od niej wyobrażenia, jakimi ją oblepiono, uzna, że nie jest ona niczym innym, jak przejawem działania przyrody; kto zaś boi się działania przyrody, ten jeszcze nie dorósł; jest to zresztą nie tylko przejaw działania przyrody, lecz coś pożytecznego dla niej. A także to powinna moc myślowa pojąć, jak człowiek dotyka bóstwa, jaką swoją częścią, a nade wszystko jak owa część powinna być do tego przygoto- wana. Nic biedniejszego od człowieka, który wszystko dokoła obchodzi i nawet bada, jak powiada poeta, "to, co pod ziemią", i ze znaków docieka, co się dzieje w duszach bliźnich, a nie pojmuje, że wystarczy zważać na tego dajmona, jaki jest wewnątrz niego samego, i służyć mu rzetelnie. Służba zaś dajmonowi polega na pilnowaniu, żeby był wolny od namięt- ności i lekkomyślności, i od niechęci do tego, co przychodzi od bogów i ludzi. Co od bogów, to czcigodne ze względu na ich cnotę, co zaś od ludzi, to jest miłe z powodu naszego pokrewieństwa z nimi, a nieraz w jakiś sposób budzi litość ową niewiedzą ludzką o dobru i zhi, która jest kalectwem nie mniejszym od tego, jakie nie pozwala rozróżniać białego od czarnego. Choćbyś miał żyć lat trzy tysiące i tyleż razy po dziesięć tysięcy lat, pamiętaj, że nikt nie traci życia innego niż to, którym żyje, ani nie żyje 588 589 POZA CZAS życiem innym niż to, jakie właśnie traci. Najdłuższe więc i najkrótsze wychodzą na to samo. Obecna pora jest dla wszystkich równa, więc i co ginie, jest równe. Chwilką tylko okazuje się to, co się traci. Nikt nie może tracić ani przeszłości, ani przyszłości. Czego bowiem nie masz, jakżeby to było można tobie zabrać? O dwojgu trzeba pamiętać. Po pierwsze o tym, że od wieczności wszystko podobnie się dzieje i bez końca się powtarza, więc nie ma różnicy, czy ktoś będzie patrzał na te same rzeczy przez sto czy dwieście lat, czy przez czas nieskończony. A po drugie o tym, że kto żyje najdłużej i kto najwcześniej ma umrzeć, tracą po równi. Obecna bowiem chwila jest tym jedynym, czego masz być pozba- wiony. Przecież tylko to jedno posiadasz, a nie możesz utracić tego, czego nie posiadasz. "Że wszystko jest mniemaniem". Oczywiste jest, co powiedziano do Monimosa cynika, i oczywisty jest pożytek, jaki można z tego wyciągnąć, jeśli zgoda na to nie przekracza granic prawdy. Poniża sama siebie ludzka dusza najbardziej wtedy, gdy w takiej mierze, w jakiej to od niej zawisło, staje się jakby wrzodem albo guzem na wszechświecie; niezadowolenie bowiem z tego, co się dzieje, jest odstęp- stwem od powszechnej natury, która w jakiejś swojej części zawiera naturę każdego innego bytu. Następnie wtedy, gdy się odwraca z niechęcią od jakiegokolwiek człowieka albo zwraca się ku niemu, by wyrządzić szkodę; a tak się dzieje w gniewie. Po trzecie poniża siebie dusza, gdy daje się pokonać przyjemności albo bólowi. Po czwarte, kiedy jest obłudna, kiedy udaje i coś czyni albo mówi nieszczerze. Po piąte, kiedy pracy swojej i woli nie kieruje ku żadnemu przedmiotowi, lecz wszystko robi na oślep, bezład- nie, chociaż powinno się i najdrobniejsze sprawy odnosić do celu, a celem istot rozumnych jest stosowanie się do zasad i praw najstarszego z państw i rządów. Czas ludzkiego życia? Punkcik. Jego treść? Płynna. Spostrzeganie? Niejasne. Kompozycja całego ciała? Łatwo gnijąca. Dusza? Wir. Traf? Trudno go zbadać. Sława? Rzecz niepewna. Żeby to krótko ująć: wszystkie sprawy ciała - rzeka; wszystkie sprawy duszy - sen i dym; życie - wojna i przystanek w cudzym l#aju; wspomnienie pośmiertne - zapomnienie. Co więc może być ostoją? Tylko jedno: filozofia. Ona zaś polega na bronieniu swojego wewnętrznego dajmona przed zniewagą i szkodą, na pielęgnowa- niu go jako górującego nad przyjemnością i bólem, żeby nic nie czynił ani nierozważnie, ani fałszywie i obhidnie, i nigdy nie potrzebovc##ł, by ktoś inny coś zrobił albo czegoś nie zrobił. I żeby zdarzenia, wszystko, co mu przypadnie, przyjmował jako przychodzące stamtąd, skąd i on sam przy- szedł. A nade wszystko, by w spokoju myśli nie bał się śmierci, nie będącej niczym innym, jak tylko rozprzężeniem pierwiastków, z których składa się Z pism Lukiana każda żywa istota. Jeśli samym pierwiastkom niestraszne to jest, iź nieustan- nie jeden w drugi się zmienia, dlaczegoż miałaby budzić trwogę przemiana i rozprzężenie ich wszystkich? To jest według natury. A nic nie jest złe, co według natury. W Karnuntum Z PISM LUKIANA DIOGENES I ALEKSANDER (Rozmowy umarfych, 13j DIOGENES Cóż to, Aleksandrze? Ty też umarłeś, jak my wszyscy? ALEKSANDER Jak widzisz, Diogenesie. Ale to przecież nic dziwnego, że człowiekiem będąc, umarłem. DIOGENES Ammon więc kłamał, gdy mówił, żeś jego synem. Bo tyś Filipowy. 590 591 POZA CZAS ALEKSANDER Z pewnością Filipowy. Nie umarłbym, gdybym był synem Ammona. DIOGENES A opowiadano takie rzeczy o Olimpias, że obcował z nią smok, który dał się widzieć w jej łożu, i że tak się urodziłeś, a Filip łudził się mniemając, iż jego jesteś synem. ALEKSANDER I ja to słyszałem, jak ty, lecz teraz widzę, że gadali bez sensu, tak moja matka, jak i prorocy Ammona. DIOGENES Ale ich kłamstwo nie było bez pożytku dla ciebie, Aleksandrze, dla twoich czynów. Wielu poddało się tobie dlatego, że wierzyli, iż jesteś bogiem. Ale powiedz mi: komu zostawiłeś tak ogromne władztwo? ALEKSANDER Nie wiem, Diogenesie. Nie zdążyłem tego dopatrzyć. Tylko wręczyłem, umierając, pierścień Perdikkasowi. Lecz z czego, Diogenesie, śmiejesz się? DIOGENES Właśnie mi się przypomniało, jak ci schlebiała Hellada, ledwie wstąpiłeś na tron. Wybrali ciebie na obrońcę i wodza przeciw barbarzyńcom. Niektórzy nawet zaliczyli cię do grona dwunastu bogów, budowali ci świątynie i składali ofiary jako synowi smoka. Wyjaw przynajmniej: gdzie pochowali cię Macedończycy? ALEKSANDER To już trzydzieści dni, gdy leżę ciągle w Babilonie, ale mój giermek Ptolemajos obiecuje, że kiedy złapie trochę oddechu po zamęcie, jaki się wokół niego teraz kłębi, sprowadzi mnie do Egiptu i tam pogrzebie, abym się stał jednym z bogów egipskich. DIOGENES Miałbym się nie śmiać, Aleksandrze, widząc, że jeszcze tu w Hadesie wariujesz i spodziewasz się zostać Anubisem albo Ozyrysem? Nie licz na to, mój ty boski. Temu, kto raz przepłynął tutejszy moczar i wszedł w tutejszą dziurę, już nie wolno wrócić na górę. Czuwa nad tym Ajakos, jak i Cerber, z którym lepiej nie żartować. Chciałbym jednak dowi #dzieć Z pism Lukiana się od ciebie, co czujesz, gdy myślisz o tym, z jak wielkim pożegnałeś się szczęściem na ziemi, o tym, że zostawiłeś stróżów, giermków, satrapów, ogrom złota i ludy padające przed tobą na twarz, Babilon i Baktrię, olbrzymie słonie, zaszczyty i chwałę? A także to błyszczenie na czele kawalkady, gdyś jechał w purpurowym, spiętym klamrą płasz- czu, z głową przepasaną białą wstęgą? Nie czujesz bólu, gdy sobie wszystko przypominasz? O, czemu płaczesz, głuptasie? Czyż cię nie uczył mądry Arystoteles, że nie można wierzyć w trwałość rzeczy, jakie dała dola? ALEKSANDER Mądry? Ten najobrzydliwszy z pochlebców? Zgódź się, że ja dobrze znam Arystotelesa. Pamiętam, o co u mnie żebrał, jakie słał listy, jak mnie naciągał, czy to pieszcząc moje ambicje literackie, czy chwaląc moją urodę - jakby i to było jakimś dobrem - albo, na odmianę, moje I czyny i bogactwo. Bo także to, pieniądze, uważał za dobro i wcale się # nie wstydził ich brać. Kuglarz on był, Diogenesie, bardzo szczwany. # Oprócz innych rzeczy taki mam pożytek z jego mądrości, że boleję, # jakby nad największymi dobrami, nad tym wszystkim, co przed chwilą ' wyliczyłeś. I DIOGENES # Wiesz, co masz zrobić? Doradzę ci lek na ten ból. Ponieważ tu nie rodzi się ciemiernik, pij wielkimi łykami wodę Lete, a potem znowu, i tak pij wiele razy. Dzięki temu może przestaniesz boleć nad dobrami ! Arystotelesa. Lecz co to? Widzę Klejtosa i Kallistenesa, i mnóstwo # innych. Idą ku tobie wściekli, pewnie chcieliby rozedrzeć cię w stczępy # za to, co im zrobiłeś. Odejdź więc tą inną drogą i pij, wiele razy, jak ci powiedziałem. ZEUS, HERAKLES I ASKLEPIOS (Roz#nowy bogów,13) ZEUS Przestańcie wreszcie, Asklepiosie i Heraklesie, kłócić się z sobą jak ludzie. To nieprzyzwoite, obce biesiadom bogów. 592 593 POZA CZAS HERAKLES Ale czy twoją jest wolą, Zeusie, żeby taki truciciel posiadł się wyżej ode mnie? ASKLEPIOS O, z pewnością! Przecież góruję nad tobą. HERAKLES Mianowicie czym, o spiorunowany? Może tym, że Zeus trzasnął gro- mem w twoje bezeceństwa, a teraz z litości odrobił cię jako nieśmier- telnego? ASKLEPIOS Ty wypominasz mi ogień, ty? Zapomniałeś, Heraklesie, jak zrobiła się z ciebie żagiew na szczycie Ojty? HERAKLES Podobnie się więc nam żyło, jednemu i drugiemu. Ja, syn Zeusowy, tyle się naharowałem broniąc ludzi, pokonując i ujarzmiając bestie, karcąc zbrodniarzy. A ty co? Zbieracz korzonków, szarlatan, może potrafisz przylepiać chorym plastry, ale nigdy nie zrobiłeś niczego godnego mężczyzny. ASKLEPIOS Dobrze mówisz, ja ci przecież wygoiłem oparzeliny, kiedy niedawno przyszedłeś do mnie półupieczony, bo poszarpała cię ta dwójka: i szata, i ogień. Co mnie się tyczy, to przynajmniej nie byłem niewolnikiem, jak ty, nie prządłem wełny w Lidii odziany w purpurę i nie biła mnie po głowie Omfale swoim złotym sandałem. Nigdy też tak nie oszalałem, żeby zabić dzieci swoje i żonę. HERAKLES Jeśli nie przestaniesz mi ubliżać, niebawem poczujesz, że nic ci nie pomoże nieśmiertelność, kiedy złapię cię i zrzucę z nieba na zbity łeb, a nie sklei ci go nawet Pajeon. ZEUS No, dosyć już, powiadam, nie będziecie nam zakłócać biesiadnej gawę- dy. Albo wyrzucę obu z uczty. Zgódź się, Heraklesie, żeby Asklepios posiadł się wyżej, bo on przecież pierwszy umarł. Z pism Lukiana AFRODYTA I SELENE (Rozmowy bogów, 11 ) AFRODYTA Cóż to o tobie mówią, Selene? Że kiedy przybywasz do Karii, zatczymu- jesz rydwan, aby popatrzeć na Endymiona, który śpi, jak zwyczaj łowców, pod gołym niebem? A nieraz schodzisz do niego ze środka swojego szlaku? SELENE Zapytaj, Afrodyto, własnego syna. On mi to wszystko sprawił. AFRODYTA O, zuchwalec ! Nawet mnie, swojej matce, ileż takich rzeczy robi! To mi każe zejść na Idę do tcojańskiego Anchizesa, to na Liban do małego Asyriosa, w którym rozkochał także Persefonę, więc zabrał mi połowę tej mojej miłości. Nieraz groziłam, że jesli nie przestanie tak postępować, łuk mu i stnały w kolczanie połamię, a wyrwę też skrzydła. IVawet wytłukłam go już w pos'ladki sandałem. O1#-opnie się przeląkł, błagał i preepraszał, lecz niebawem o wszystkim zapomniał. Ale powiedz mi. Ładny jest Endymion, prawda? Żeby w tym zmartwieniu było choć trochę pociechy. SELENE Mnie się wydaje przepiękny, Afrodyto, zwłaszcza gdy śpi na skale, na rozścielonej chlamidzie, i w lewej ręce trzyma strzały, które już sypią się przez palce, a prawa ręka, podłożona pod głowę, tak wdzięcznie obramia jego twarz. Śpiąc, oddycha ambrozyjskim tchnieniem. Wtedy podchodzę cichutko, na koniuszkach palców, żeby go nawet najlżejszym szmerem nie zbudzić... Chyba rozunuesz? Po co mówić więcej? Może tylko to, że wtedy umieram z miłości. NA ELIZEJSKIEJ ŁĄCE (Prawdziwa historia, 2, 15-16) !, Uczta Błogosławionych roztacza się poza nuastem, na polu, które się ' zwie Elizjon. Przepiękna jest to łąka, a wokół niej gęstwi się las wszelkich rodzajów drzew, ocieniając biesiadników. Ich łoża są zaścielone kwiatami, a obsługują ich wiatry, które przynoszą wszystko, co potrzebne, tylko wina 594 595 POZA CZAS im nie nalewają, bo to byłoby zbędne. Są bowiem dokoła biesiady wielkie kryształowe drzewa, z najczystszego kryształu, owocujące pucharami wszelkich kształtów i rozmiarów. Ktokolwiek przystępuje do uczty, zrywa jeden albo dwa puchary i stawia je przed sobą, a one od razu napełniają się winem. Tak piją. Zamiast strojenia się w wieńce mają oni słowiki i inne ptaki śpiewające, które dziobami zbierają kwiaty z pobliskich łąk, aby ich obsypywać nimi jak śniegiem, gdy latają nad nimi z pieśnią. Namaszczani są w taki sposób: wielkie chmury nasycają się myrrą, którą wyssały ze zdrojów i rzek, gromadzą się nad ucztą i kołysane łagodnymi powiewami spuszczają na biesiadników jakby lekką rosę. Ucztując, zarazem oddają się muzyce i pieśniom. Śpiewa się im zwłasz- cza wiersze Homera. On sam jest wśród nich i razem z nimi się weseli, leżąc obok Odyseusza. Chóry ich składają się z chłopców i dziewcząt, a Lokryjczyk Eunomos, Arion z Lesbos, Anakreon i Stesichoros kierują nimi. Także tego ostatniego tam pośród nich zobaczyłem, bo Helena już się z nim pojednała*. Kiedy zaś młodzież przestaje śpiewać, pojawia się inny chór, złożony z łabędzi, jaskółek i słowików. Śpiewowi tego chóru towarzy- szy cały las pod batutą wiatrów. Co jednak najbardziej shiży ich rozrado- waniu: dwa biją przy stole biesiadnym zdroje, jeden śmiechu, drugi rozkoszy. Wszyscy świętowanie biesiady zaczynają od tego, że z obu zdrojów piją i reszta czasu już im schodzi na weseleniu się i śmiechu. Z METAMORFOZ APULEJUSZA PSYCHE PO ODEJŚCIU OBŁUDNYCH SIÓSTR (5, 21-26) Psyche została sama, ale nie jest sama, bo wrogie targają nią Furie. W udręce miota się jak morze rozchlustane w burzy. Choć postanowienie, w którym zakrzepł jej duch, już powzięła, to jednak, kiedy ma podać ręce występkowi, znowu niepewna chwieje się pod naporem spr Lecznych uczuć, * Zob.: Mitr#logia Grekciw i Rzymian, s. 508. Z Metamorfoz Apulejusza jakimi ją rozdziera jej niedola. Śpieszy się, zwleka. Ośmiela się, drży. Nie # ufa, gniewa się. Co wreszcie trzeba rzec: w tym samym ciele nienawidzi I bestii i kocha małżonka. Wieczór już ciągnął za sobą noc, gdy Psyche jak , w gorączce przysposobiła narzędzia okropnej zbrodni. Nadeszła noc, a z nią mąż. Po pierwszej utarczce miłosnej pogrążył się w głębokim śnie. Wtedy Psyche, tak słaba ciałem i duchem, ale wzmocniona siłą, jaką !, wsącza w nią okrutne przeznaczenie, dobywa lampę i chwyta brzytwę, ! zbroi się w śmiałość nie swojej płci. Kiedy zaś przysunięta lampa odsłoniła tajemnicę łoża, Psyche widzi najczulszą i najsłodszą ze wszystkich bestii, samego Kupidyna, cudnego boga cudnie śpiącego. Płomień lampy rozradował się i rozjaśnił, a brzytwa ! pożałowała swojej świętokradczej ostrości. Psyche osłupiała wobec tego cudu, nie wiedziała, co się z nią dzieje. Blada, drżąca, upadła na kolana. Chce ukryć żelazo, nie gdzie indziej, lecz we własnej piersi. To by zaiste zrobiła, gdyby ono, przerażone takim strasznym zamiarem, nie wyśliznęło się z szalonych rąk i nie uciekło. Dopiero co niemal umierała z bólu, lecz im dhiżej wpatrywała się w piękność boskiej twarzy, tym bardziej ożywała. Widzi bujne, złote włosy, ociekające ambrozją, jak wiją się wdzięcznymi puklami na szyi białej jak mleko i na różanych policzkach, jedne opadają na czoło, inne na kark, a od ich przemożnego rozjarzenia sam płomień lampy się kołysze. U ramion lotnego boga bieleją skrzydła, iskrzące się rosą jak kwiaty. Spoczywają teraz, lecz koniuszki piór, miękkie, czułe, nie przestają dygotać swawolnie i rozkosznie. Reszta ciała gładka jest i świetli- sta, i taka, że nie żałowałaby Wenus swojego macierzyństwa. U stóp łoża łuk leży, kołczan i strzały, oręż łaskawy potężnego boga. Zaciekawiona, nienasycona, dotyka tego Psyche, ogląda, obraca w rę- kach i podziwia rynsztunek małżonka. Wyjmuje jedną strzałę z kołczana i chcąc wyczuć jej ostrze na opuszce kciuka drżącą ręką przysuwa je i zanadto, aż na skórze ukłutego palca zaperliły się kropelki różanej krwi. Tak Psyche nieświadoma wikła się sama w miłosną sieć Kupidyna. Potem, coraz większą gorzejąc ku Amorowi tęsknotą, pochyla się nad nim, zacracona ! w tym zapatrzeniu, i wyciska na jego ciele mocne, plomienne pocałunki, I bardzo śpiesznie, drżąc, by się nie zbudził. Ale gdy upojona takim niezmier- nym szczęściem, mając serce zranione, omdlewa, wtedy lampa, czy to przez podłe przeniewierstwo, czy przez występną zawiść, czy może dlatego, że i ona chciała dotknąć tak pięknego ciała i jakby pocałować je, rzuca ze skraju płomienia kroplę wrzącej oliwy na prawe ramię boga. Ach, lampo zuchwała, szalona, ty niegodna służebnico miłości! Przypa- ! lasz boga wszelkiego żaru, chociaż dobrze wiesz, że ciebie wynalazł najpierw jakiś miłośnik, aby dłużej, nawet w ciemnej nocy, swoim ukocha- niem się cieszyć. 596 597 POZA CZAS Oparzony, skoczył bóg na nogi, a widząc, że jego ufność zdradzono i znieważono, odtrąca pocałunki i wyciągnięte ręce nieszczęsnej małżonki i bez słowa odlatuje. Lecz właśnie kiedy się wzbijał, Psyche zdołała obiema rękami uchwycić się jego prawej nogi, u której zwisając w powietrzu, żałosna wspólniczka lotu, wzniosła się aż do krainy chmur, ale utrudzona stamtąd na ziemię spadła. Boski nułośnik nie poniechał leżącej na ziemi, lecz sfrunął na najbliższy cyprys i z jego wierzchołka tak do niej, głęboko wzburzony, rzecze: "To ja, o Psyche niedorzeczna, niepomny na wolę mojej matki, Wenus, która kazała cię spętać nieodpartym zakochaniem się w człowieku nędznym i marnym i poddać poniżającemu związkowi, wolałem, miłując, sam do ciebie przylecieć! Lekkomyślnie postąpiłem, wiem. Przesławny łucznik, sam siebie strzałą własną przeszyłem i zrobiłem cię moją żoną, po to, jak widać, żebyś mnie uznała za bestię i próbowała ściąć mi głowę, w której są te rozmiłowane w tobie oczy. To właśnie tego tyle ci razy kazałem się strzec, tyle razy ciebie z serca upominałem! Ale rajczynie twoje wspaniałe wnet zapłacą za złowrogie pouczenia, a ciebie tylko odejściem moim ukarzę". Domawiając tych słów, znów się wzbił na skrzydłach ku wyżynie. Psyche, rzucona na ziemię, ścigając wzrokiem, dopóki dojrzeć mogła, ulatującego małżonka, rozdzierała swoje serce płaczem bez miary. Kiedy zaś, wachlując skrzydłami coraz wyżej, sprzed jej oczu zniknął w wielkiej dali, Psyche pobiegła i rzuciła się w dół z brzegu pobliskiej rzeki. Ale rzeka życzliwie, na pewno z szacunku dla boga, który nieraz rozniecał ogień Z poezji łacińskiej nawet i w wodach, i z lęku o samą siebie, wnet chwyciła ją w wir i nie- tkniętą położyła na brzegu wyścielonym trawą i kwiatami. Zdarzyło się, że właśnie wtedy Pan, wiejski bóg, siedział na skraju owej rzeki i trzymając w objęciach górską boginię Echo, uczył ją powtarzania najróżniejszych głosów. Tuż blisko igrały sobie u nurtu, szczypiąc nadrzeczną zieleń, kozy. Bóg kozioł złamaną, udręczoną Psyche, wiedząc zresztą, co jej się stało, woła do siebie łaskawie i tak słowami dobrymi koi: "Śliczna dzieweczko, ja wieśniak tylko, pasterz, ale że podeszły w latach, mam bogactwo doświadczeń. Jeśli słusznie wnioskuję - ludzie świadomi rzeczy nazywają to wróżeniem - z twojego niepewnego, nieraz chwiejne- go kroku, z wielkiej bladości ciała i z tego, że tak bez końca wzdychasz, a zwłaszcza z twoich podkrążonych oczu, ty cierpisz od nadmiernej miło- ści. Posłuchaj mnie więc i już nie szukaj ani śmierci w przepaści, ani jakiejkolwiek innej. Nie płacz, zamiast rozpaczać raczej modlitwami masz kołatać do Kupidyna, największego z bogów, i przymilnymi hołdami zjed- nać sobie łaskę tego boskiego młodzieńca, który tkliwy jest i rozmiłowany w rozkoszy". Tak mówił bóg pasterz, a Psyche nic nie odrzekla, jeno pokłoniła się dobroczynnemu bóstwu i poszła dalej przed siebie. Z POEZJI ŁACIŃSKIEJ CZUWANIE KU CZCI WENUS (Pervigilium Veneris) Jutro niechaj miłuje, kto nigdy nie miłował- Kto miłował, niech jutro miłuje? Wiosna przyszła, dźwięczna wiosna, W niej się świat na nowo rodzi. Miłość łączy się z miłością, Już ku sobie lecą ptaki. Gaj rozwija włosy liści 598 599 POZA CZAS W szumie miłosnego deszczu I otula mchem zielonym Pierwsze, co wyjrzały, kwiaty. Jutro ta, co niesie miłość, Pod szumiącym cieniem lasu Będzie splatać witki mirtu I wymości nam altany. Jutro będzie głosić prawa, Na wyniosłym siedząc tronie. Jutro niechaj miłuje, kto nigdy nie miłował- Kto miłował, niech jutro miłuje! Ona sama, boska Dione, Wokół nas roziskrzy ziemię Klejnotami szkarłatnymi. Pąki kwiatów, co nieśmiałe Budzą się, przenika żarem. I kroplami jasnej rosy, Przyniesionej nocnym tchnieniem, Skrapia błonia, wzgórza, gaje. I migoczą łzy maleńkie, Tak kołyszą się na pąkach, Jakby miały spaść za chwilę, Lecz ta chwila trwa w ich drżeniu. Jutro wszystkie kwiaty wiosny Pożegnają wstyd dziewiczy: Nektar, który sączą gwiazdy Przez pogodnej nocy ciszę, Zwilży i rozchyli szaty, Spięte na młodziutkich piersiach. Jutro będą zaślubiny. Taki rozkaz boskiej pani: Z blasku wiosny, z tchnienia wiatru, Z żaru słońca, z krwi Cyprydy I z Amora pocałunków Urodzona piękna róża, Która swe dziewczęce łono Okrywa płomienną sulmią, Już o świcie, jednej żądzy Poślubiona, suknię zrzuci. Z poezji łacińskiej Jutro niechaj miłuje, kto nigdy nie miłował- Kto miłował, niech jutro mihije! Boska pani woła nimfy, Aby szły przez gaj mirtowy; "Idźcie, nimfy, idźcie śmiało, Bo już Amor broń swą złożył. Musi teraz iść łagodny, Bez oręża, obnażony, By nikogo nie ukrzywdził Strzałą z łuku, srogim ogniem". Kroczy teraz pośród dziewcząt. Lecz czy ktoś uwierzyć zdoła, Że ten chłopiec już niegroźny, Skoro strzał się swoich wyzbył? Lepiej, nimfy, uważajcie, Bo Kupido bardzo piękny: Kroczy zawsze w pełnej zbroi, Nawet kiedy nagi kroczy. Jutro niechaj miłuje, kto nigdy nie miłował- Kto miłował, niech jutro mihije! 600 601 POZA CZAS "My dziewicze do dziewiczej Przychodzimy z woli Dione. Z wielką czcią błagamy ciebie: Odejdź stąd, władczyni Delos! Niech nie trwoży teraz lasu Krew i popłoch twoich łowów. Sama chciała cię zaprosić, Lecz twa cnota onieśmiela. Sama chciała, żebyś przyszła, Gdybyś mogła przyjść, dostojna, I oglądać przez trzy noce Świętowane, roztańczone, Tu, gdzie z znirtu są altany, Gdzie się jarzą wieńce kwiatów, Jakie rzesze razem z nami Będą szły przez twoją knieję. Będzie Bachus i Cerera, Przyjdzie także bóg poetów. Całe noce przetańczymy, Kantykami rozśpiewamy. W lasach teraz włada Dione. Odejdź stąd, dziewicza Delio!" Jutro niechaj miłuje, kto nigdy nie miłował- Kto miłował, niech jutro mihije! Rankiem tron jej będzie tonął W mioclnych kwiatach z łąk hyblejskich Siądzie tu, by głosić prawa. Z boku Gracje będą stały. Hyblo, kwietna, miodna góro, Rozściel wszystkie swoje kwiaty! Niech rozpostrze się kobierzec Przez tę całą łąkę Enny! Przyjdą tu dziewczęta polne I dziewczęta z rzeźwych zdrojów- Te, co w lasach, te, co w gajach, Te, co w górach mają domy. Wszystkie, wszystkie tu wezwała Matka skrzydlatego chłopca Z poezji łacińskiej I szepnęła: "Uważajcie- Choć on teraz nagi kroczy...' Jutro niechaj mihije, kto nigdy nie miłował- Kto miłował, niech jutro mihzje! Jutro znowu się powtórzą Zaślubiny Nieba z Ziemią. Ojciec wielki z chmur wiosennych Stworzy nowy rok dIa świata. To, co na początku było: Spłynął bujny deszcz z Eteru I w ogromne wniknął łono, By wykarmić wszystkie płody. Wtedy z owej krwi niebiańskiej I z burzliwej morskiej piany, Pośród ciżby fal ściemniałych, Wśród dwunożnych koni wodnych, Ona, Dione, zajaśniała, Pani morza, z fal i z deszczu. Jutro niechaj miłuje, kto nigdy nie miłował- Kto miłował, niech jutro mihije! 602 603 POZA CZAS Ona tchnieniem swym przenika Krew i dusze wszystkich stworzeń. Rodzicielka, świat przesyca Mocą, której nie docieczesz. Płynie morzem, w ziemi żyje I kolysze się w przestworzach. Z jej rozkazu ten świat musi Znowu żarzyć się i rodzić. Jutro niechaj miłuje, kto nigdy nie miłował- Kto miłował, niech jutro mihije! Ona niegdyś tu przywiodła Trojan w piękny kraj latyński I synowi swemu pannę Laurentyńską przeznaczyła, I Marsowi przywabiła Ze świątyni dziewczę trwożne. Potem gody wyprawiła, Gdy Sabinki w łożach legły, By z nasienia Romulusa Nowe wstały pokolenia, Wielki ród wspaniałych mężów, Pośród których Cezar błyszczy. Jutro niechaj miłuje, kto nigdy nie miłował- Kto miłował, niech jutro mihije! Patrzcie, pola pragną rodzić, Pola czują moc bogini. Ponoć Amor, chłopiec Dione, Też urodził się na polu. Kiedy ziemia go wydała, Wnet go Dione przygamęła, Obsypując leciutkimi Pieszczotami polnych kwiatów Jutro niechaj mihzje, kto nigdy nie miłował- Kto miłował, niech jutro miłuje! Byki teraz sobie błogo Spoczywają pod janowcem. Z poezji łacińskiej Ten bezpieczny, kto trzymany W więzach spokojnego stadła. W cieniu owce przy baranach. Także ptakom boska pani Nie pozwala dłużej milczeć. Z dala, z bagien, krzyk łabędzi Szorstki leci. Pod topolą Już słowika głosem śpiewa Filomela biedna. Słyszysz? Zda się, pieśnią melodyjną Tylko miłość opowiada, Już niepomna cierpień siostry W jej małżeństwie barbarzyńskim. Ona śpiewa. A ja milczę. Kiedyż moja wiosna przyjdzie'? Kiedyż będę jak jaskółka, Abym wreszcie przestał milczeć? Milcząc, utraciłem Muzę. Febus już nie wejrzy na mnie. Tak Amikle, gdy milczały, Zatraciło ich milczenie. Jutro niechaj miłuje, kto nigdy nie miłował- Kto miłował, niech jutro miłuje! TIBERIANUS GAJ NAD STRUMIENIEM (Amnis ibat inter arva valle fusus fr-igida) Płynął strumień nurtem chłodnym przez zieloną, rzeźwą łąkę, Śmiejąc się kamyków błyskiem, chłonąe w siebie barwy kwiatów. Nad nim były modre laury i zielone krzewy mirtu, Które trącał lekki powiew, kołyszący, szeleszczący. W dole łąka miękką trawę dla wędrownych stóp ścieliła, Wyzłocona szafranami, bielą lilii rozjaśniona, I fiołków leśnych wonnym tchnieniem cały gaj oddychał. 604 605 POZA CLAS A wśród wszystkich darów wiosny, hojnie wokół rozrzuconych, Ta, co jest władczynią woni, jutrznią barw, miłości znakiem, Złotokwietna królowała w blasku, płomień Dione, róża. Drzewa, orzeźwione rosą, stały pośród mokrej trawy I ze wszystkich stron błyszczały zdroje: gdzie omszałe głazy, Gdzie zielona gęstwa bluszczu otulała półmrok pieczar. I przeróżnych ptaków mnóstwo, nie do wiary rozśpiewanych, Trzepotało się w gałęziach, wiosnę sławiąc swoją pieśnią. W jedną pieśń się wszystko splotło: ptaków śpiew i szmer strumienia, I wysoki szum listowia, drzew, co były harfą wiatru. Więc kto szedł przez te zarośla, kto wędrował wśród zieleni, Ptakiem cieszył się i wodą, wiatrem, cieniem, drzewem, kwiatem. HYMN NEOPLATOŃSKI (Omnipotens, annosa poli quem suspicit aetas) Wszechmocny, ku któremu spogląda z czcią prastare Niebo, zawsze jedyny w tysiącu swoich mocy, którego Nigdy nikt ani liczbą nie zdoła zmierzyć, ani czasem, Bądź uwielbiony! Czyż wolno jakkolwiek Cię nazwać, kiedy I zakrytym imieniem święcie radujesz się, gdy wielka Ziemia drży i wędrowne konstelacje wściągają rączy bieg? Jedyny i rozliczny, pierwszy i ostatni, w środku czasów Trwasz i przetrwasz, kiedy świat się rozprzęgnie. Albowiem sam kresu nie znając, pory prowadzisz do kresu. Z wyżyny patrzysz odwiecznie, jak losy burzliwe świata Wirują w ścisłych obrotach i jak się dusze żywe Wikłają w gęstwinie czasu, a potem ku rodzimym przestworzom Wracają, aby świat mógł odzyskać, co utracił, Wyczerpując się dziełem rodzenia, i znów od pory do pory Płynął. Czy nam wolno zmysły wznieść ku Tobie i próbować Dojrzeć coś ze świętej piękności, jaką, niezmierzony, Wieńczysz gwiazdy i ogarniasz szeroko rozpostarty eter? Może Ty, z piorunnymi członkami, w nagłym rozbłysku jesteś Podobny wybuchowi płomienia, którym wszechświat roziskrzasz Przed swoimi oczyma i dla nas naglisz dnia słońce. Tyś całym rodem bogów, przyczyną rzeczy i ich mocą, Tyś całą przyrodą, jedyny Bóg nieprzeliczony, Z traktatu Salustiosa platonika Wszelką napehiiony płcią: dla Ciebie się rodzi w jakimś czasie Tu bóg, tu świat, będący domem i ludzi, i bogów, Promienny, rozgwieżdżony błogosławieństwem młodości. Jak on się rodzi, jak stworzony jest, z czego się składa, Pozwól, o Panie, by poznał ten, kto pragnie wiedzy. Daj mi, Ojcze, zrozumieć przyczyny godne czci. Jakim rzeczy przymierzem podźwignąłeś niegdyś Ogrom świata i z jakiego lekkiego tworzywa, Swojskiego a niepodobnego, utkałeś niegdyś duszę? I czym jest ta siła, która w prędkich ciałach żyje? Z TRAKTATU SALUSTIOSA PLATONIKA CZYM JEST ŚWIAT (O bogach i świecie, 3) O tym, że mity są boskie, można wiedzieć z rozpoznania, kto się nimi poshigiwał: poeci, których natchnęło bóstwo, oraz najlepsi z filozofów, jak też ci, którzy ustanowili misteria; a nawet sami bogowie w wyroczniach odwoływali się do mitów. Dlaczego zaś mity są boskie, to kwestia do zbadania przez filozofię. A więc: ponieważ wszystkie byty radują się tym, co im podobne, a odwracają się od tego, co do nich nie przystaje, trzeba było, żeby słowa o bogach były podobne bogom: by zarówno były godne ich istoty, jak i mogły zjednywać ich życzliwość dla tych, którzy o nich mówią. To zaś mogło się dokonać tylko przez mity. Co się tyczy samych bogów, mity przedstawiają ich stosownie do tego, co wypowiedziane i co nie wypowiedziane, co niewidzialne i co jawne, co jasne i co ukryte. Naśladują również dobroć bogów, albowiem jak bogowie wszystkim udzielili dóbr zmysłowych, a intelektualnych jedynie ludziom rozumnym, tak i mity wszystkim mówią, że bogowie istnieją; jacy zaś oni są i jaka jest ich moc, to głoszą tylko ludziom zdolnym do ich poznania. Naśladują też działania bogów: świat bowiem można by nazwać mitem, bo ciała i przedmioty są w nim widzialne, a dusze i umysły ukryte. 606 607 POZA CZAS Poza tym pragnienie nauczenia wszystkich ludzi prawdy o bogach powoduje u głupców wzgardę, bo nie potrafią tego pojąć, a u dobrych lekkomyślność. Zakrywanie zaś prawdy mitami nie pozwala głupcom gardzić, a drugich zmusza do filozofii. Ale dlaczego w mitach umieścili cudzołóstwa, laadzieże, pętanie ojców i inne niedorzeczności? Odpowiadamy: czyż nie jest i to godne podziwu, iż dzięki zewnętrznej niespójności takich opowieści dusza od razu pojmuje, że słowa to tylko zasłony, a prawda jest czymś, czego się nie da wypowiedzieć? Z poezji łacińskiej Pośród wiecznej trwa wiosny nie znająca łez uma. Ja nie umarłem. Ja tylko jestem gdzie indziej. Żadnej radości dawnego żywota nie utraciłem, Czy mniemasz, że wszystko pamiętam, czy nie pamiętam nic. NARCYZ (Epigramaty, 98) Z POEZJI ŁACIŃSKIEJ AUZONIUSZ Najady płoche! Miłość wasza Jest żądzą ślepą i daremną: W kwiat się przemieni chłopiec ten. DO ŻONY (Epigramaty, 40) Tak jak żyliśmy, moja żono, żyjmy, strzegąc Imion przyjętych niegdyś w komnacie naszych zaślubin. Niech żaden nie sprawi dzień, aby nas wiek przemienił. Niech zawsze dla ciebie młodzieńcem będę, ty dla mnie dziewczyną. Choc'bym posunął się w latach dalej niż Nestor, a ty Choc'byś się nimi zrównała z Sybillą Kumejską, Nie przystoi nam wiedzieć, czym jest starość sędziwa; Zasługę życia znać trzeba, nie lata jego obliczać. CZŁOWIEK SZCZĘŚLIWY (Epitafia, 31 ) Pokrop te prochy winem i cudnie wonnyn nardem, Przechodniu, połóż czerwone róże, nie bez balsamu. NAD BRZEGIEM MOZELI W GALII (Mosella, 161-198) Od podnóża najwyższych skał aż do najniższych stoków Zieleń winnic okryła ziemię nadrzeczną. Uczestnicy radosnej pracy, gospodarze niestrudzeni To ku szczytom śpieszą, to znowu schodzą na zbocza. Nawołują się głośno. Jeśli któryś z nich się ociąga, Szydercze im śpiewki rzucają wędrowcy z brzegu rzeki Albo żeglarze niesieni nurtem. Wzgórza, kołyszące się lasy I rzeka w dole, wszystko rozbrzmiewa tym gwarem. Nie tylko ludziom podoba się taka okolica. Myślę, Że i satyrowie leśni, i błękitnie patrzące najady W porze, gdy zuchwała wesołość ogarnia Panów kozionogich, Często się spotykają na samym skraju nurtu I stopami rozpryskują wodę, rękami w nią uderzają Niewprawnymi, płosząc trwożne siostry zatulone w głębi. Nieraz też na dalszych wzgórzach chyłkiem narwie winogron Panope rzeczna, lecz wnet z miłymi jej oreadami Ucieka przed swawolną czeredą wieśniaczych faunów. A mówi się, że kiedy słońce stoi u szczytu nieba 608 609 POZA CZAS I żar już wygnał ciżbę ludzką, w pustce nad rzeką Satyrowie i siostrzane panny z fal kryształowych Odprawiają swoje tańce. Igrając w nurcie rzeki, nimfy Wciągają satyrów w toń i wymykają się pływakom niezdarnym, Którzy usiłują pochwycić śliskie ciała prześladowczyń, Lecz tylko fale ogarniają zawiedzionymi rękami. O tych zabawach, nie widzianych przez nikogo z ludzi, że ukradkiem Wspomniałem, niech zni będzie wybaczone. Co tajne, ma być tajne Dostojeństwo niechże się kryje w zaciszu swoich strumieni. Dosyć jest piękności, które można chłonąć oczami: Gdy w modrym nurcie zwierciedlą się cieniste wzgórza, Rzekłbyś, iż rzeka liśćmi się okryła, krzewami zarosła. Jakąż barwę mają te wody, kiedy wieczór przywlecze cienie I nasyci Mozelę zielenią odbitych winnic! Całe wzgórza w nurcie chwiejnym się kołyszą. Drży wśród fal gałązka, daleka. W wodnej głębi Purpurowe nabrzmiewają grona. Ten obraz Ludzi oczy żeglarza, który płynie w swoim czółnie Środkiem nurtu, tam, gdzie wzgórza z rzeką Są pomieszane, a rzeka dotyka skraju cienia. Z Wyznań ś'<#iętego Augustyna I zacnej gołębicy pokrewna turkawka, Szczygły i wszystkie, jakie milcząc pośród szorstkich Zarośli błądzą ptaki, aby w nowej wiośnie Weselić się i śpiewać nie mniej rozmaicie, Niż się mienią ich skrzydła, tak i ja poznaję Ten dzień, mą własną wiosnę, co roku powrotną, Gdy odprawiam obrzędy wielkiego Feliksa. Odrodzenie mej duszy święcę nowym śpiewem, Nową modlitwą. Boże, zstąp do mego serca I niebiańskim pokarmem nasyć mój głód, Chryste! Z WYZNAŃ ŚWI#TEGO AUGUSTYNA TROPIENIE SWOICH POCZĄTKÓW (1, 6) ŚWIĘTY PAULINUS Z NOLI WIOSNA WŚRÓD ZIMY (Ver avibus voces aperit, mea lingua suum ver) Wiosna wznieca śpiew ptaków. Lecz dla mojej pieśni Dzień świętego Feliksa jest wiosną: w jasności Nawet zima rozkwita, gdy lud się raduje. Sam środek mroźnej pory. Pola szronem siwe. Lecz w tym dniu zbożna radość dokoła nas rzeźwą Roztacza wiosnę. Troski są wygnane z duszy, Z nimi pierzcha udręka, ta zima umyshi, I ciemne chmury smutku. Tak, jak dni przyjazne Rozpoznaje jaskółka i ptak Iśniący czernią, Chociaż jestem tylko prochem i popiołem, pozwól mi przemówić do miłosierdzia Twego. Pozwól mi mówić, bo oto jest przede mną miłosierdzie Twoje, a nie jakiś człowiek, który by mnie wyśmiał. Może i Ty szydzisz ze mnie, ale przecież w końcu nade mną się ulitujesz. O czymże będę mówić, Panie? Czyż nie o tym właśnie, że nie wiem, skąd tu przybyłem, do tego życia, które ku śmierci biegnie. Czy może do tej śmierci, która ku życiu wiedzie? Czekały tu na mnie wszystkie pociechy, jakie zapewnia Twoje miłosierdzie. Opowiedzieli mi o tym ojciec i matka, z którego i w której ukształtowałeś mnie w czasie; bo sam tego okresu nie pamiętam. Była to najpierw słodycz mleka. To nie matka moja ani mamki napełniały sobie piersi, lecz Ty, Panie, przez nie dawałeś mi pokarm, jaki przeznaczyłeś dla niemowląt. Udzielałeś bogactw, jakich nie odmówisz nawet najniższym częściom Twego stworzenia. Tyś także sprawiał, że nie chciałem więcej, niż dawałeś, i że moje karmicielki chciały mnie obdarzyć tym, czego im udzielałeś. Kochając mnie zgodnie z Twoim postanowieniem, chętnie dawały mi to, co od Ciebie miały 610 611 POZA CZAS w obfitości. Im także wychodziło na dobre, co mnie przynosiło pożytek- pożytek, który nie był z nich, lecz tylko przez nie. Bo z Ciebie, Boże, są wszystkie dobra; z Boga mojego - moje ocalenie. Zrozumiałem to później; wołają o tym wszystkie wielkie dary, jakich udzielasz i duszy, i ciału. W niemowlęctwie umiałem tylko ssać, a potem utulić się w błogim spokoju nasycenia, płakać zaś, kiedy ciaht coś dolegało. Niczego więcej wtedy nie umiałem. Po pewnym czasie zacząłem się uśmiechać, najpierw przez sen, potem też na jawie. Tak mi przynajmniej opowiedziano później. Wierzę, bo widzę to u innych dzieci; sam swego niemowlęctwa oczywiście nie pamiętam. Stopniowo też uświadamiałem sobie, gdzie się znajduję, i usiłowałem wyrażać moje życzenia wobec ludzi, którzy mogli je spełniać. Nie udawało mi się to, gdyż pragnienia te były we mnie, a ludzie przebywali w świecie zewnętrznym i nie mieli takiego zmysłu, którym zdołaliby wniknąć do wnętrza mojej duszy. Miotałem się i krzyczałem, aby nielicznymi znakami, jakie potrafiłem dawać, wreszcie przejawić życzenia; ale znaki te nie były podobne do tego, co miały naśladować. Gdy nie spehiiano mojej woli - czy to dlatego, że jej nie rozumiano, czy też że domagałem się czegoś, co mogłoby mi zaszkodzić - złościłem się, że starsi ode mnie nie chcą mi być poshiszni i że ludzie wolni nie chcą służyć mi jak niewolnicy. Płaczem na nich się mściłem. Takie zachowanie mogłem potem obserwować u dzieci; one, nic nie wiedząc, pouczyły mnie, jaki byłem w niemowlęctwie, w znacznie większej mierze, niż mogli to uczynić wyposażeni w wiedzę ludzie, którzy mnie wychowali. To dzieciństwo moje dawno już umarło, a ja żyję. Ty zaś, Panie, żyjesz zawsze i nigdy w Tobie nic nie umiera. Przed początkami wieków, przed wszystkim, o czym można powiedzieć, że się stało wcześniej - Ty jesteś. I Bogiem jesteś, Panem wszystkiego, co stworzyłeś. W Tobie istnieją przyczy- ny wszystkiego, co niestałe, trwają niezmienne podstawy wszystkich rzeczy zmiennych, żyją wieczne uzasadnienia wszystkiego, co nieobliczalne i co przemija w czasie. I.Tlituj się, Panie, nade mną biednym; racz mnie oświecić. Czy niemowlęctwo nastąpiło u mnie po jakimś okresie już umarłym? Czy tym poprzednim okresem był czas, gdy przebywałem w łonie matki? I o tym nieco się dowiedziałem; widzę też przecież kobiety w ciąży. A jeszcze przed tym okresem, jeszcze wcześniej? Panie mój, Panie umiłowany! Czy byłem już gdziekolwiek? Czy byłem - już wtedy - kimś? Nikt mi nie może powiedzieć o tym - ani ojciec, ani matka, ani doświad- czenie innych ludzi, ani własna pamięć. Może teraz, kiedy tak się dopytuję, Ty się uśmiechasz... Bo pewnie żądasz, abym chwalił Ciebie i wielbił za to, o czym wiem. Wielbię Cię, Panie nieba i ziemi, dziękując Ci za początki moje i niemowIęctwo. Okresów tych nie pamiętam. Ale pozwoliłeś, aby Z Wyznań świętego Augustyna człowiek wiele o sobie samym mógł wnioskować, kiedy się innym dzieciom przypatruje; a i u kobiet nieco się rozpyta. Istniałem więc. Żyłem. I już pod koniec niemowlęctwa szukałem zna- ków, którymi mógłbym uczucia moje oznajmić innym. Skądże to, jeśIi nie od Ciebie, Panie, mogłaby pochodzić taka istota? Czyż istnieje jakiś skądinąd biegnący kanał, przez który dociera do nas istnienie i życie? Nie! To Ty stwarzasz nas, Panie, Ty, w którym nie ma różnicy między istnieniem a życiem. Bo w najwyższym stopniu istnieć i w najwyższym stopniu żyć- to jest to samo. Nieskończony jesteś i nie zmieniasz się. Nie przemija w Tobie dzień dzisiejszy, a jednak przemija w Tobie, bo również takie zjawiska wszystkie w Tobie istnieją. Nie znalazłyby dróg przemijania, gdybyś Ty owych zjawisk w sobie nie zawierał. Ale ponieważ lata Twoje nie ustaną, dniem dzisiejszym są Twoje lata. Ileż to dni naszych, ileż dni naszych przodków przepłynęło już przez Twój dzień dzisiejszy. Z niego zaczerpnęły miarę trwania i samo swoje istnienie, a to samo czerpać z niego będą wszystkie dni, które jeszcze nadejdą. A Ty jesteś zawsze ten sam. Wszystko, co jutrzejsze i jeszcze późniejsze, wszystko wczorajsze i jeszcze dawniejsze dziś uczynisz, dziś uczyniłeś. Jakże to pojąć mogę? Jesli się nie umie tego pojąć, trzeba samym pytaniem się radować. Lepiej jest bowiem znaleźć Ciebie, choćby się nie znalazło odpowiedzi, niż byłoby - znaleźć odpowiedź, a Ciebie nie odnaleźć. LEKTURA KSIĄŻEK PLATONIKÓW (7,10) Te książki zachęcały mnie, abym wrócił do samego siebie. Zacząłem więc wchodzić w głębię mej istoty za Twoim przewodnictwem. Mogłem w nią wnikać, ponieważ Ty mnie wspomagałeś. Wszedłem tam i takim wzrokiem duchowym, jaki był mi dany, dojrzałem w górze, ponad owym wzrokiem, ponad moim umysłem, światłość Boga niezmienną: nie tę pospolitą światłość dzienną, którą dostrzega każde żywe stworzenie, ani nawet nie jakieś rozleglej- sze światło tego samego rodzaju, które mogłoby się rozjarzyć, gdyby światło dzienne wielol#otnie się wzmogło i rozjaśniło, i całą napehiiło przestrzeń ogromem jasności. Nie było to takie światło, lecz itine, zupehiie odmienne od wszelkich takich rozjarzeń. Było ono nad moim umysłem, ale nie tak jak oliwa jest nad wodą, ani nie tak, jak niebo jest nad ziemią. Była nade mną ta światłość dlatego, że ona mnie stworzyła, a ja byłem w dole, bom został przez nią 612 613 POZA CZAS stworzony. Kto zna prawdę, zna tę światłość, a kto zna tę światłość, zna wieczność. To jest światłość, którą miłość ma. OSTATNIA ROZMOWA Z MATKĄ (9,10) Gdy zbliżał się dzień, w którym miała odejść z tego życia - ów dzień Ty znałeś, a my nie wiedzieliśmy o nim - zdarzyło się, jak myślę, za tajemnym Twoim zrządzeniem, że staliśmy tylko we dwoje, oparci o okno, skąd się roztaczał widok na ogród wewnątrz domu, gdzieśmy mieszkali - w Ostii u ujścia Tybru. Tam właśnie, z dala od tłumów, po trudach długiej drogi nabieraliśmy sił do czekającej nas żeglugi. W odosobnieniu rozmawialiśmy jakże błogo. Zapominając o przeszłości, a wyciągając ręce ku temu, co było przed nami, w obliczu prawdy, którą jesteś Ty - wspólnie zastanawialiśmy się nad tym: czym będzie wieczne życie zbawionych, to, czego oko nie widziało ani ucho nie słyszało i co w serce człowiecze nie wstąpiło. W tęsknocie otwarliśmy nasze serca dla niebiańskiego strumienia płynącego z Twojego zdroju, zdroju życia, który u Ciebie jest, abyśmy na tyle zroszeni jego wodą, na ile to było dla nas możliwe, zdołali w jakiś sposób dosięgnąć myślą owej wielkiej tajemnicy. Doszliśmy w tej rozmowie do rozpoznania, że żadna rozkosz cielesna, choćby największa i najpromienniejszym światłem doczesnym rozjarzona, nie zasługuje nawet na wspomnienie, a cóż dopiero na porównanie z błogo- ścią życia wiecznego. Ku temu jednemu się wznosząc uczuciem coraz gorętszym, przeszliśmy kolejno wszelkie rodzaje bytów materialnych, jak też samo niebo, z którego słońce, księżyc i gwiazdy sieją blask na ziemię. I jeszcze wyżej wstępowaliśmy, rozmyślając i mówiąc z zachwytem o Two- ich dziełach. Doszliśmy do naszych dusz i przekroczyliśmy je, aby dotrzeć wyżej, aż do lQainy niewyczerpanej obfltości, gdzie na wieki karmisz Izraela pokarmem prawdy i gdzie życiem jest owa mądrość, przez którą staje się wszystko, co kiedykolwiek było i co jeszcze będzie. Ona zaś sama nie staje się, lecz jest, jak była, i tak zawsze będzie. A raczej nie odnosi się do niej żadne "było" i żadne "będzie"; ona po prostu jest, albowiem jest wieczna, a w wieczności nie ma przeszłości i przyszłości. I gdy tak w żar- liwej tęslmocie mówiliśmy o niej, dotknęliśmy jej na krótkie mgnienie całym porywem serca. Westchnęliśmy i, zostawiając przy niej uwiązane pierwociny ducha, wróciliśmy do gwaru naszych ust, gdzie każde słowo zaczyna się i kończy - jakże odmienne, Panie, od Słowa Twego, które w samym sobie trwa, nie starzejąc się, a odnawiając wszystkie byty. Z Wyznań świętego Augustyna ! Rozważaliśmy dalej: Frzypuśćmy, że dla kogoś umillmąłby łomot jego krwi, I że rozwiałyby się wszystkie jego wyobrażenia o ziemi, wodzie i powień#zu, że I ucichłoby niebo dla tego człowieka i nawet sama jego dusza Przypuśćmy, że przel#-oczyłaby ona siebie, wcale już o sobie nie myśląc. Przypuśćmy, że przestałyby do niego przemawiać sny i wizje, jak też słowa wszelkie i znaki, i w ogóle wszystko, co przemija. Wszystkie te rzeczy, jesli potrafuny dosłyszeć ich orędzie, mają nam tylko jedno do powiedzenia: "Nie stworzyłyśmy siebie same, lecz stworzył nas Ten, który na wieki tiwa". Ptzypuśćmy, że po wypowiedzeniu tego napomnienia, abyśmy ich Stwórcy słuchali, pogrążyłyby się już w milczeniu. I oto przemówiłby On sam nie poprzez owe rzeczy, ale # swoim własnym głosem: usłyszelibyśmy, jak mówi nie językiem cielesnym ani I głosem anioła, ani gromem z chmury, ani jakąkolwiek zagadkową przypowie- # ścią. Przypuśćmy, że Jego samego, którego we wszystkich tamtych rceczach kochamy, usłyszelibyśmy już poza nimi - tak właśnie, jak wtedy wychyliliśmy I się i w krótkiej chwili dotknęliśmy naszą myslą owej wiecznej Mądrości, która ponad wszystkimi rzeczami trwa niezmiennie; że prcedłużyłby się ten stan '# i wygasłyby wszelkie inne wizje nieporównanie niższego rzędu, a ta jedna I wizja porwałaby i wchłonęła widzącego, przenikając go radości# tak że wieczne życie byłoby zupełrtie tym samym, czym dla nas była owa chwila zrozumienia, za którą tak tęskniliśmy. Czy nie #kie jest znaczenie słów: "Wejdź do wesela Pana twego"? A kiedy się to stanie? Czy wtedy, gdy wszyscy wprawdzie zmartwychwstaniemy, ale nie wszyscy odmienieni będziemy? Taka była treść naszej rozmowy; lecz oczywiście nie wyrażałem tego dokładnie w taki sposób ani talsimi samy- mi słowami, jakie tu zapisuję. Ty wiesz, #i Panie, że kiedyśmy w owym dniu to 4# i mówili, pośród tych słów rozsypywał się _ nam w marność świat doczesny ze wszystkimi swoimi rozkoszami. Wresz- cie rzekła ona: "Synu, mnie już nic nie cieszy w tym życiu. Niczego już się po i#. r nim nie spodziewam, więc nie wiem, co ! ja tu jeszcze robię i po co tu jestem. Jedno było tylko życzenie, dla którego chciałam trochę dłużej pozostać na tym świecie: aby przed śmiercią ujrzeć ciebie chrześcijaninem katolikiem. Obdarzył mnie Bóg ponad moje życzenie, bo wi- ' dzę, jak wzgardziwszy szczęściem do- czesnym stałeś się Jego sługą. Co ja tu robię jeszcze?". 614 615 POZA CZAS DO PIĘKNOŚCI TAK DAWNEJ, A TAK NOWEJ ( 10, 27) Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna, a tak nowa, późno Cię umiłowałem. W głębi duszy byłaś, a ja się po świecie błąkałem i tam szukałem Ciebie, bezładnie chwytając rzeczy piękne, które stworzyłaś. Ze mną byłaś, a ja nie byłem z Tobą. One mnie więziły z dala od Ciebie- rzeczy, które by nie istniały, gdyby w Tobie nie były. Zawołałaś, krzyknęłaś, rozdarłaś głuchotę moją. Zabtysnęłaś, zajaśniałaś jak błyskawica, rozświetli- łaś ślepotę moją. Rozlałaś woń, odetchnąłem nią - i oto dyszę pragnieniem Ciebie. Skosztowałem - i oto głodny jestem, i łak##ę. Dotlmęłaś mnie- i zapłonąłem tęsknotą za pokojem Twoim. Z POEZJI ŁACIŃSKIEJ ŚWI#TY AMBROŻY PIEŚŃ W PORZE PIANIA KURA (Aeterne rerum Conditor) Wieczysty rzeczy Stworzycielu, 'I#, który dniem i nocą rządzisz, Ty, co odmieniasz pory czasu, Aby nam ulżyć w trudach życia! Już pieje dnia radosny zwiastun, Który w głębokiej nocy czuwa. Światło wśród mroku dla wędrowców, Światło dzielące noc od nocy. Wołaniem kura przebudzona Jutrzenka nocny mrok rozprasza, A cała zgraja błędnych duchów Przestaje ludziom czynić szkodę. Z poezji łacińskiej Żeglarz z otuchą ster ujmuje, Fale się morza cichsze ścielą. Słysząc wołanie kura, Kościół Opoka płacze grzechów swoich. Powstańmy teraz pełni mocy! Już kur leżących ze snu budzi, Woła, omdlałych napomina, Tych, którzy przeczą, przekonuje. Nadzieja wraca z jego śpiewem I zdrowie krzepi ciała chore. W pochwę się kryje miecz mordercy Kto zrozpaczony - znowu ufa. Spójrz, Jezu, na tych, co upadli. Spojrzeniem swoim nas podźwignij. Gdy na nas patrzysz, giną grzechy I we łzach wina się rozpływa. Ty światłość jesteś. O, zabłyśnij Zmysłom i mroki duszy rozprosz! Ciebie niech sławi głos nasz pierwszy, Ciebie niech sławi pieśń ostatnia! 616 617 POZA CZAS PRUDENCJUSZ DZIECI Z BETLEJEM (Cathemerinon, 12, 125-32) Wy, kwiaty pośród męczenników, Które na samym progu życia Zgładził zażarty wróg Chrystusa, Jak wicher, co porywa róże- Pierwsza ofiara Chrystusowa, Młodziutki orszak hostii białych U stóp ołtarza, prostoduszne, Bawicie się palmami chwały. KLAUDIAN STARZEC SPOD WERONY (Carmina minora, 20) Szczęśliwy, kto na własnych polach wiek swój przeżył: Dom, który widział chłopca, osłania i starca. Kto się laską opiera o ziemię, gdzie pełzał, Długie pod jednym dachem zna czasu koleje. Nie szargała go dola wśród rozlicznych przygód I nie pijał, wędrowiec, ciągle obcej wody. Nie bał się fal, jak kupiec; huku trąb, jak żołnierz; I nie słuchał wr Laskliwych wywodów przed sądem. Nie chce nic poznać, miasta sąsiedniego nie zna, Ale w szerzej otwartym oddycha przestworzu. Plonami, nie konsulów władzą liczy lata: Jesień to dlań owoców, wiosna - kwiatów pora. Wśród tych samych łąk słońce zachodzi i wschodzi; On każdy dzień w swym wiejskim mierzy widnokręgu. Patrzy na dęby, które pamięta maleńkie, I razem z nim starzeją się gaje rówieśne. Z poezji łacińskiej Werona odleglejsza mu od czarnych Indii, A Benakus daleki jak Morze Czerwone. Lecz niezmożone jego siły, ktzepkie ramię: Trzecie już pokolenie go widzi mocnego. Niechże inni wędrują aż po kres Hiszpanii: Ci mają więcej drogi, on ma więcej życia. RUTILIUS NAMATIANIlS POZEGNANIE RZYMU (Powrót do Galii, 1, 43-66) Czule całuję bramy, które mam opuścić. Próg święty moje stopy przekraczają z żalem. Płacząc, o przebaczenie proszę. Dar pochwały Składam, na ile łzy mi pozwalają mówić: Słuchaj, królowo twego świata najpiękniejsza, Romo błogosławiona pośród gwiazd, o, słuchaj, Matko ludzi i bogów, przecież dzięki twoim Świątyniom niedaleko jesteśmy od nieba. Póki losy pozwolą, będziemy cię sławić. Nie może być bezpieczny, kto ciebie zapomniał. Prędzej niepamięć słońce pogrzebie nikczemna, Niż w moim sercu zgaśnie cześć należna tobie. Dobrodziejstwa, jak słońca promienie, po brzegi Oceanu, co ziemię otacza, rozsiewasz. On sam, żywiący wszystko, Feb u ciebie konie Zaprzęga i u ciebie daje im odpocząć. Ani Libia gorącym piaskiem, ani zbrojna W mróz Niedźwiedzica ciebie odepchąć nie mogła. Tak daleko, jak żywa szerzy się przyroda, Twojemu męstwu cały świat rozesłał szlaki. Jedną ludom rozlicznym zrobiłaś ojczyznę. Dla bezprawnych to korzyść, że tobie ulegli. Podbitym dając uczestnictwo w twoim prawie, Przemieniłaś, co przedtem było światem, w miasto. 618 619 POZA CZAS Późni epigramatycy Antologii Palatyń.skiej PÓŹNI EPIGRAMATYCY I KYRILLOS ANTOLOGII PALATYŃSKIEJ I EPIGRAMAT DOSKONAŁY (AP 9, 369) SATYROS Świetny jest epigramat w dwóch tylko wersach. Przekraczasz Wersy trzy? Rapsodię, nie epigramat układasz! ECHO (AP 16, 153) Hen po łące pasterskiej Echo bez ust zaśpiewa, ŚWIĘTY GRZEGORZ Z NAZJANZU Pieśni ptaków spóźnionym powtarzając głosem. WSPOMNIENIE ! (AP 8, 30) "Grzegorzu!" - wołałaś, idąc przez pełen kwiatów ogród, KAPITON Kiedy wracaliśmy z ziemi dalekiej, i ręce kochane Wyciągałaś, matko, ku synom kochanym. "Grzegorzu!"- PIĘKNOŚĆ BEZ WDZIĘKU Wołałaś i macierzyńska krew płonęła w miłości (AP 5, 67) Do obu, lecz zwłaszcza do tego, którego karmiłaś piersią. Przetom ci tyle poświęcił epigramatów, matko. Piękność, gdy brak jej wdzięku, przyciąga, ale nie chwyta, Jakbyś rzucił na wodę przynętę bez haczyka. PALLADAS RUFINUS POETA I AKTOR (AP 11, 263) MIĘKKIE RĄCZKI PRODIKE Przed Pawłem, aktorem, stanął we śnie Menander i rzecze: (AP 5, 66) "Nigdym źle o tobie nie mówił, a ty tak źle m n i e mówisz!" Gdy zastałem Prodike samą, skorzystałem ze sposobności I zacząłem ją błagać, objąwszy prześliczne jej kolana. "Ocal - mówiłem - człowieka, który już niemal ginie. Resztkę tchnienia, jakie się jeszcze szamocze, podaruj !" Gdy tak mówiłem, płakała. A potem łzy otarła I miękkimi rączkami wypchnęła mnie na ulicę. LEKARZ ZNAKOMITY (AP 11, 281) Kiedy Magnos zszedł do Hadesu, Pluton zatrząsł się w trwodze "Przyszedł mi tu wskrzeszać umarłych!" 620 621  1 1 1 ff 0 32 1 POZA CZAS GDYBY NAWET SŁOŃCE... (AP 11, 301) Słońce dla ludzi bóstwem blasku. Lecz gdyby ich i ono, Świecąc, znieważało, nie chcieliby światła. PRZEMIJANIE (AP 10, 79) Po każdej nocy, dzień za dniem, rodzimy się na nowo, Nic nam nie zostawia przeszły czas. To, co się działo wczoraj, już jest obce, nie nasze, Reszta życia zaczyna się dziś. Więc nie powiadaj, starcze, że lat masz nazbyt wiele W tych, co minęły, nie ma twojego nic. Późni epigramatycy Antologii Palatyriskiej DO PYSZNEGO BOGACZA (AP 11, 302) Nie mnie znieważyłeś, lecz ubóstwo. Nawet Zeus, gdyby zstąpił Na ziemię jako nędzarz, cierpiałby obelgi. KIEDY NIEUK JEST MĄDRY (AP 10, 98) Człowiek nieoświecony najmądrzejszy jest, kiedy milczy, llkrywając swe słowo jak najwstydliwszą chorobę. CÓRKA GRAMATYKA (AP 9, 489) Córka pewnego gramatyka, gdy złączyła się z ukochanym, Urodziła dziecko w rodzaju męskim, żeńskim, nijakim. FINANSISTA (AP 11, 290) Gdy siedział nad rachunkami i swoje zyski obliczał, Śmierć, zgoła się z nim nie licząc, wycofała go z liczby żyjących. Rachunkowe kamyki zostały, opuszczone przez tego rachmistrza, Gdy duszę, co zyski zgarniała, zagarnięto i wypędzono. IGRASZKA TYCHE (AP 10, 80) Igraszką Tyche jest życie, biedne życie ludzi, tułacze: Między bogactwem a nędzą błąka się wciąż. Ona jednych, których zdeptała, znów podbija w górę jak piłkę, A innych z przestworzy, z chmur, rzuca w podziemny mrok. SKUTEK WIELKICH AMBICJI (AP 11, 307) Syn twój to Eros, powiadasz. Żona piękna jak Afrodyta. Nic więc dziwnego, że nogę masz, jak Hefajstos, kulawą. ŚMIERĆ NĘDZARZA I BOGACZA (AP 10, 63) Biedny człowieczyna nie żył nigdy, więc nie umiera. Bo i wtedy, gdy na pozór żyje, jest, nieszczęśnik, jako umarły. Ale ci, którym wielki los przypadł, wielkie bogactwa! O, dla nich to naprawdę śmierć jest zagładą życia. 622 623 POZA CZAS Późni epigramatycy Antologii Palatyriskiej ŻYJ W UKRYCIU PODAJ MI KIELICH (AP 15, 20) (AP 11, 55) Przejdź przez to życie uznojone milcząc, Podaj mi kielich! Może wino przegna troski. Swoim żarem Jak sam Czas milczy. Nie zauważony Jeszcze rozgrzeje to stygnące serce. Żyj. Taki będziesz na pewno po zgonie. DOM POETY CIAŁO-GRÓB (AP 10, 86) (AP 10, 88) Karxnię, bez przepychu, ale karmię: Udręką, piekłem, brzemieniem losu, ciężkim łańcuchem, Dzieci, żonę, niewohiika, kury, psa. Narzędziem tortur: tym jest dla duszy ciało. Pasożyt nie wejdzie w mój dom. Lecz kiedy wyrwie się z ciała, jak z więzów śmierci, Dusza wzlatuje tam, gdzie nieśmiertelny Bóg. PODZWONNE GINQCEMU ŚWIATU (AP 10, 90b) Hellenowie my, w proch obróceni, KYROS Pogrzebane umarłych nadzieje Wciąż chowamy w swoich sercach. Patrzcie; Nic już w świecie nie jest tym, czym było ! POSĄŻEK PINDARA U FONTANNY (AP 10, 809) Nad wodą postawił tu Kyros czarującego Pindara, NOMINACJA Bo on kiedyś rzekł do wtóru liry: "Najlepsza jest woda" (AP 10, 97) Przeżywszy kopę lat i dwanaście w głodnym z gramatyką stadle, Nominację mam do Hadesu: senatorem być wśród umarłych. LEONTIOS BŁAZEŃSTWO NA SCENIE JEJ WARGI (AP 10, 72) (AP 5, 295) Życie, btazeństwo na scenie. Albo się naucz błaznować, Dotknij, kielichu, miodowych jej warg, a chłoń, gdy dotkniesz, Wyzuwszy się z powagi, albo udrękę cierp. Tę słodycz. Nie gniewam się, lecz jakże ci zazdroszczę! 624 625 POZA CZAS ERATOSTENES SCHOLASTYK DAR NIEBOGATY (AP 6, 77) Pijak Ksenofon poświęca ci, Bakchu, pustą beczkę. Przyjmij życzliwie! Niczego więcej on nie posiada. JULIAN Z EGIPTU ZWIERCIADŁO LAIDY (AP 6, 18) Lais, kiedy czas spustoszył jej urodę, Nie chce mieć żadnych świadków starości swej i zmarszczek. Znienawidziwszy gorzką prawdomówność zwierciadła, Poświęca je opiekunce świetności przeminionej. "Weź dla siebie, Kyprido, ten krąg, wspólnika młodości, Albowiem twoja piękność wcale się czasu nie boi". SIEĆ KINYRESA (AP 6, 25) Strudzony latami połowów, te spracowane sieci Składa w ofierze nimfom stary Kinyres, bo drżąca Jego ręka już z takim rozmachem ich nie zarzuci, Żeby się dobrze rozwarły wszystkie ich zwoje. Jeśli Lichy to podarunek, nie gniewajcie się, nimfy! To była dla Kinyresa jedyna ostoja życia. Późni epigramatycy Antologu Palatyrźskiej DOM BEZPIECZNY ! (AP 9, 654) Domów zasobnych w skarby szukajcie, złodzieje, gdzie indziej! Tego progu pilnuje niezawodna strażniczka, Bieda. MAKEDONIOS WINOBRANIE MIŁOŚCI (AP 5, 227) Co roku jest winobranie. Gdy zbierają grona z winorośli, Nikt nie patrzy z odrazą na sla-ęcone niteczki jej wąsów. A oto ciebie oplotłem czułym łańcuchem uścisków, Dziewczyno o różanych ramionach, skarbie mojego serca. To winobranie miłości. I nie czekam już innego lata, Nie czekam innej wiosny, bo wszystka piękność jest w tobie Obyś zawsze tak rozkwitała. Ale nawet wtedy, gdy przyjdą Kapryśne niteczki zmarszczek, nie dojrzy ich ten, kto miłuje. 626 627 POZA CZAS DO ARTEMIDY I ZIEMI (AP 7, 566) Zrodziłaś mię, Ejlejtyjo. Ty mię okrywasz, Ziemio. Pozdrawiam obie! Jednej i drugiej przebiegłem tor Odchodzę, nie wiedząc, dokąd. Bo przecież i tego nie wiem, Od kogo, kim będąc i skąd do was przyszedłem tu. LEKARZ IGNORANT (AP 11, 61) Wczoraj w chorobie wezwałem lekarza i taki nicpoń Przyszedł, co mi zabronił sączenia nektaru z kielichów Czystą wodę pić kazał nieuk! Nigdy nie słyszał, Co sam powiada Homer: że wino ludzi krzepi. DWIE SIOSTRY ŁASKAWE (AP 10, 67) Pamięci i Niepamięci, witajcie mi! Przygarnij Ty moje dni szczęśliwe, ty moje dni bolesne. PAWEŁ SILENCJARIUSZ OBŁĘD (AP 5, 266) Powiadają, że człowiek, którego ugryzł pies wściekły, Gdy się pochyli nad wodą, dostrzega tam obraz bestii. Późni epigramatycy Antologii Palatyri.skiej We mnie więc chyba Eros, szalejąc, wbił gorzkie zęby I poraził mi duszę obłędem. Bo gdziekolwiek Spojrzę, czy na morze, czy w wir strumienia, czy w kielich Pełen wina, wszędzie najdroższą twą postać widzę. JABŁKA ZACZAROWANE (AP 5, 290) Unikając niespokojnych oczu matki, dziewczyna Dwa czerwone jabłka wsunęła mi w ręce. Zwykłe jabłka. Ale chyba ogień zaklęty Potajemnie wsączyła w szkarłatne owoce. Niosę je, ogarnia mię żar. Lecz jakże los mój żałosny Zamiast piersi, jabłka w dłoniach pieszczę. POCAŁUNEK I ŁZY (AP 5, 250) Słodki - wierzcie mi, przyjaciele - jest uśmiech mojej Laidy, Ale słodkie i łzy spod opuszczonych powiek. Właśnie wczoraj tak się rozpłakała, całkiem bez przyczyny, I szlochała długo, z głową wspartą na moim ramieniu. Więc począłem całować dziewczynę. I na wargi nasze złączone Kapały bez ustanku łzy, niby krople ze zdroju. "Czemu płaczesz"? - zapytałem. Rzekła mi: "Tak się boję, Że odejdziesz. Wiem, jak łatwo łamiecie przysięgi". 628 629 POZA CZAS ODCZYTYWANIE EPITAFIUM (AP 7, 307) "Zwałem się..." Czy to ważne? "Ojczyzną mą..." Cóż to znaczy? "Pochodzę ze świetnego domu..." A gdyby z lichego, to cóż? "Odszedłem w blasku sławy..." A gdyby w poniżeniu? "Teraz tutaj spoczywam..." Kim jesteś? Komu rzeczesz to? AGATIASZ OKRUTNE JASKÓŁKI (AP 5, 237) Przez całą noc narzekam, a kiedy świt przychodzi Z łaskawym darem, chwilą snu, dokoła Wybucha świergot jaskółek: znowu mi każą płakać, Bo przepędziły sen. Nie patrzę na nic, leżę Z zamkniętymi oczyma, cóż z tego, kiedy w sercu Już się obraca bezsennie myśl o Rodante. Cicho, złośliwe gaduły, cicho! Czy myślicie, Że to ja wydarłem język Filomeli? Lećcie W góry, tam płaczcie nad Itylosem, gdzie dudek Uwił sobie gniazdo pośród urwisk, A ja niech się trochę zdrzemnę. Może dobry sen zaświta, W którym Rodante zarzuci mi ręce na szyję. BACHANTKA NIEŚMIAŁA (AP 16, 59) Nieśmiałą bachantkę, taką, co jeszcze nie bardzo umie Uderzać w kastaniety, przedstawił mistrz w tym posągu. Późne epigramaty anonimowe z Antologii Palatyriskiej Tak się pochyliła. Zda się, że krzyczy: "Odejdźcie! Ja rytm wybijać potrafię, kiedy nikt przy mnie nie stoi" GROB ZWAŚNIONYCH MAŁŻONKÓW (AP 7, 596) Na tę drogę ostatnią pod ziemię! Ani Eugenia Żona nie żywiła do mnie nienawiści, Ani ja, Teodotos, nie byłem jej wrogiem. Tylko Zawiść jakaś, a może obłęd, powiodły nas na manowce Lecz teraz, gdyśmy stanęli przed czystym trybunałem Minosa, dla obojga biały rzucono kamyk. PÓŹNE EPIGRAMATY ANONIMOWE Z ANTOLOGII PALATYŃSKIEJ SOSNA ZŁAMANA (AP 9,105) Czemu z sosny złamanej chcecie budować okręt? Czy nie dosyć, że już mię raz roztrzaskał wicher? POŻEGNANIE NADZIEI I TYCHE (AP 9, 49) Nadziejo! Tyche! Na dobre was żegnam. Przybiłem do portu. Odtąd nic wam do mnie. I#ajcie tymi za mną. 630 631 POZA CZAS EPITAFIUM STAREGO KAWALERA (AP 7, 309) Późne epigramaty anonimowe z Antologu Palatyńskiej Niewidzialny, widzialnych czyni niewidzialnymi, A niewidzialnych wyprowadza na światło. Spoczywam tu, Dionizos z Tarsu. Dożyłem lat sześćdziesięciu, Zawsze bezżenny. Czemuż ojciec w tym nie wytrwał! CO PRZEMIJA I CO ZOSTAJE (AP 11, 53) Na l#ótko rozkwita róża. Kiedy jej pora przeminie, Szukając, nie różę znajdziesz, lecz tylko kolce. O, nie oznaczony kres żywota ludzi, Którzy, dzień za dniem, ku ciemności wciąż idą! PRZYGODA EROSA (AP 5, 303) Wrzawa się wielka obija o róg ulicy, niezmierny Kłębi się zamęt. Ty się nie martwisz, Kyprido? Przecież twojego to syna, kiedy ulicą przechodził, Dopadli ci, których serca trawi ogień miłości. NAPIS NA GROBIE (AP 7, 342) Umarłem, lecz na ciebie czekam, czekać będziesz ty na innego: Wszystkich śmiertelnych jeden Hades przyjmuje w swój dom. SENTENCJA (AP 10, 32) Między wargami i brzegiem pucharu wiele się zdarza. ORZEŁ NAD GROBEM (AP 7, 62) Orle, czemuś przysiadł nad grobem? Czyj to grób? I czemu Patrzysz w górę, gdzie gwiezdny bogów kraj? "Jam obraz duszy Platona, która uleciała na Olimp. Ciało jego, z ziemi zrodzone, ziemia attycka ma". ŁOWCA PTAKÓW (AP 7, 546) SIWY CZAS (AP 9, 499) W milczeniu kroczy siwy Czas. Przechodząc, Kradnie głos ludziom, którzy przemawiali. Miał Ariston procę, oręż ubogiego życia, I strzełał kamieniami w dzikie gęsi: Podkradał się boczną ścieżką, gdy je wypatrzył z zarośli I przydybał tam, gdzie się pasły. 632 633 POZA CZAS Teraz on już w Hadesie. Proca z dłoni wypadła, Cicha i bezczynna. Lecą nad mogiłą ptaki. DROGA DO HADESU (AP 10, 3) Prosta do Hadesu droga, skądkolwiek idziesz: Czy w Atenach, czy aż w Meroe dosięgła cię śmierć Niechże więc cię nie trapi zgon z dala od ojczyzny: Ku Hadesowi zewsząd jeden wieje wiatr. WŁASNOŚĆ (AP 9, 74) Byłem gruntem Achemenida, dziś Menipposa Jestem - i znów będę przechodzić z rąk do rąk. Tamten miał się za mego właściciela, a teraz Ten, lecz tak naprawdę mnie tylko Tyche ma. SAMOTNOŚĆ (AP 7, 340) Pod tym głazem Maratonis złożył Nikopolidę Rzęsiste łzy zrosiły sarkofag marmurowy. Tylko łzy, nic więcej nie miał. Co prócz smutku zostaje Samotnemu na ziemi, gdy odeszła żona? Późne epigramaty anonimowe z Antologu Palatyriskiej PAMIĘĆ (AP 7, 346) Ten mały kamień na twym grobie to wielkiej Miłości naszej znak, dobry Sabinosie. Zawsze będę tęsknić za tobą. A ty, jeśli tak się godzi, Nawet pijąc wodę letejską nie zapomnij o mnie. DAR DLA MATKI (AP 7, 333) By i wśród podziemnych bogów nie zabrakło darów, Jakie się tobie, mamo, od nas należą, Ja Nikomachos i twoja córka Dione Wznieśliśmy dla ciebie tę mogiłę i stelę. OTRZYJCIE OCZY (AP 7, 667) Czemu, płacząc na próżno, stoicie nad moim grobem? U zmarłych nie doznaję nic godnego łez. 634 635 POZA CZAS Otrzyjcie oczy, mężu i dzieci, już nie płaczcie! Nie zapomnijcie o Amazonii. Pozdrawiam was. TEOGENES (AP 7, 543) Niech się wszyscy modlą, by im żeglugi oszczędzono, Gdyś i ty, Teogenesie, znalazł grób w Morzu Libijskim. Stało się to, kiedy chmara utrudzonych żurawi Zleciała jak obłok na obciążony statek. Późne epigramaty anonimowe z Antologii Palaty>skiej ' BACHANTKA SKOPASA (AP 16, 60) Kto to jest? - Bachantka. - Kto ją wyrzeźbił? - Skopas. A kto ją oszołomił, Bakchos czy Skopas? - Skopas. IMIĘ ZŁUDNE (AP 10, 125) Przyjaciel, rzecz bardzo rzadka. Wielu ich, prawie bez liczby, Ale nie ma w nich nic prócz imienia. JESZCZE O PRZYJAŹNI (AP 10, 40) Kiedy masz przyjaciela, nie rzucaj go, aby szukać Innego. Niech cię nie zwiodą rady ludzi nikczemnych DIOGENES PRZED OBLICZEM CHARONA (AP 7, 63) Przewoźniku umarłych, Charonie, tego Psa przyjmij, Diogenesa. On pustkę pychy żywota obnażył. JEŻ UWI#ZIONY (AP 6, 45) Nastroszonego kolcami, łakomego łupieżcę Słodkich winnic, właśnie wtedy, gdy zwinięty w kłąb Pośród gron się toczył, tego jeża pochwycił Komaulos, Bakchosowi żywego zawiesił tu. MODLITWA (AP 10, 108) Zeusie Królu! Co dobre - czy prosimy, czy nie - racz spełniać. A złe rzeczy odtrąć od nas, choćbyśmy błagali o nie! 636 637 POZA CZAS NADMIAR NIGDY NIE W PORĘ (AP 16, 16) Nigdy nie w porę nadmiar. Jest takie stare przysłowie, Że nawet i miód w nadmiarze staje się żółcią. ZEGAR (AP 10, 43) Dla pracy wystarczy sześć godzin. Te, które po nich zostają, Swoimi znakami śmiertelnym powiadają: Żyj. JESZCZE O PRZEMIJANIU (AP 11, 51) Nie pozwól umknąć porze. Jak prędko przekwita wszystko! Koziołka jedno lato w szorstkiego kozła przemienia. MYŚLI I CZYNY (AP 10, 109) Wszelkie racje są próżne, jeśli ich czyn nie wypełni. A cóż są warte czyny, którymi nie rządzi myśl? Z zagadek Symfozjusza Z ZAGADEK SYMFOZJUSZA MÓL (Littera me pavit, nec quid sit littera novi) Pismem się żywię, lecz zgoła nie wiem, co pismo oznacza. W księgach żywot swój pędzę, nie stając się przez to uczony. Wszystkie Muzy pożarłem, bez żadnej dla siebie korzyści. MAK (Grande mihi caput est, intus sunt membra minuta) Ogromną dźwigam głowę, a w niej ziarenka maleńkie. Wciąż stoję na jednej nodze, bardzo, bardzo wysokiej. Sen mnie wielce miłuje, lecz zasnąć nigdy nie mogę. ŻÓŁW (Tarda, gradu Ienlo, specioso praedita dorso) Powolny, zawsze poważny, wspaniałym chlubiący się grzbietem, Wielce jestem uczony, ale przez losu złośliwość Nie mówię nic, póki żyję. Gdy umrę, przepięknie śpiewam. , RYBA (Est domus in terris, clara quae voce resultat) Jest na ziemi dom taki, co jasnym głosem rozbrzmiewa. Dom wciąż woła i woła, a gość, jak milczał, tak milczy. Ale oboje biegniemy: i dom, i ja razem z domem. 638 639 POZA CZAS RÓŻA (Purpura sum terrae, pulchro pe>fusa rubore) Jestem purpurą ziemi, pięknym oblana szkarłatem. Przed rękami zuchwalców kolce mnie bronią ostre. Jakżebym była szczęśliwa, gdyby los dłuższe dał życie Z księgi Boecjusza Z KSI#GI BOECJUSZA IDŹCIE WCIĄŻ NAPRZÓD (Consolatio Philosophiae, 4, 7, 32-35) Idźcie wciąż naprzód, mężni, gdzie ku szczytom Wiedzie was droga chwały dawnej. Czemuż Lęk was ogarnia? Pokonana ziemia Gwiazdami darzy. Z PÓŹNYCH EPIGRAMATÓW ŁACIŃSKICH NA ENEIDĘ POŻARTĄ PRZEZ OSŁA (Carminis Iliaci libros consumpsit asellus) Księgę pieśni iliońskiej łapczywie pożarł osiołek. Taki to los twój, Trojo: albo koń, albo osioł cię niszczy. GDY GOCI. . . (Inter `eils' goticum `scapia matzia ia drinkan') Gdy Goci zaczną wrzeszczeć: Eils! Skapia matzia ia drinkan! O, jakże trudno wtedy układać dostojną poez#ę. CO MA PRZETRWAĆ (Nil mihi morsfaciet: pro me monumenta relinquo) Wcale nie dbam o śmierć. Zostawiam po sobie pamiątkę. Tylko ty żyj, książeczko! Wcale nie dbam o śmierć. 640  11) 21) 31) 41. l1 .1 .1 .1 .1 .1 rI.A.1.a  NOTA BIBLIOGRAFICZNA Utwory i zbiory utworów, które mają w kanonie literatury klasycznej stałe miejsce i ustaloną przez nowożytnych wydawców numerację wewnę- trzną, określone są w naszych wypisach antycznymi albo przynajmniej tradycyjnymi tytułami (jak na przykład Prace i dnie, AP czyli Antologia Palatyriska, Carneina, Epigramaty etc.) oraz cyframi; wskazówki te podaje się przeważnie w nawiasach poniżej tytułów należących tylko do niniejszej książki. Dotyczy to także przechowanego fragmentarycznie Satirikonu Petroniu- sza i komedii Menandra. Spośród utworów, które stałego miejsca i numeracji nie mają, wiersze łacińskie identyfikuję podaniem (poniżej naszych tytułów) oryginalnych incipitów. Wobec zaś fragmentów, często drobnych, liryki greckiej, które przez edytorów różnie są numerowane, metoda taka, z podawaniem trans- krypcji, obciążałaby tekst książki, a byłaby mało użyteczna. O#aniczam się więc tu do wskazania znakomitych edycji owych tekstów, gdzie nietrudno będzie filologowi oryginały naszych ekscerptów odszukać, obie edycje z The Loeb Classical Library: Greek Lyric, 5 tomów, D.A. Campbell, 1982-1993 ; Greek Elegy and Iambus, 2 tomy, J.M. Edmonds, 1931. To samo dotyczy aforyzmów Heraklita, przechowanych dla potomności w przeróżnych źródłach, a sygnowanych przez rozmaitych wydawców roz- maicie. Tylko tu, w przypisie, notuję, jakie cyfry podanych w naszej książce zdań Heraklitowych przyjmuje wybitna edycja włoska tekstu greckiego (Eraclito, I frammenti e le testimonianze; Carlo Diano, Giuseppe Sena, 1980, Fondazione Lorenzo Valla, Mondadori): 4, 6, 7, 9, 16, 23, 21, 24, 20 i 26, 27, 28, 31, 14, 15, 32, 33, 35, 37, 117, 67, 68, 69, 71, 43, 45, 48, 49, 51, 74, 80, 91, 92, 94, 107, 111, 108, 110, 93, 55, 56, 57, 61, 64, 65, 112, 113, 119, 120,126. Z.K. INDEKS Abrokomes, syn Dariusza I 143 Acheloos, bóg rzeki 219 Achilles 12, 17, 18,19, 20, 21, 22, 27, 28, 31, 35, 36, 37, 56, 57, 72,157-159,161, 202, 259, 327, 403, 432, 457, 461, 480 Aehilles Tatios 500 Adajos 415 Adejmantos, brat Platona 232 Adeodat, syn Augustyna 572, 573, 574 Admet, król Feraj 162,163,164,185,187- 190 Adonis 82, 300, 301, 313, 313, 317, 319, 334, 393 Afrodyta, Kyprida, Wenus, Cypryda 17,18, 58, 71, 75, 77, 91, 95, 96,108,123,19l, 209, 210, 214, 229, 242, 245, 301, 317. 318"334, 337-339, 341, 378, 392, 409, 412, 428, 444, 453, 457, 467, 469, 479, 521, 524, 531, 559, 561, 563, 569, 597, 599 Agamemnon 17, 18, 19, 21, 31, 155, 167, 169, 170, 318, 509 Agatiasz, zw. Scholastykiem 580, 581, 630 Agaton, przyjaciel Sokratesa 204, 205, 208, 230, 231 Agaue, matka Penteusa 164,194 Agrikola Gneus Juliusz 514, 515 Agrippina Młodsza 505, 517, 544, 545 Ajakos 237 Ajas, syn Ojleusa 20, 28 Ajas, syn Telamona 15, 18, 19, 20, 28, 57, 157, 237, 318, 404 Ajdos (Wstyd) 65 Ajgeidowie, ród 80 Ajgistos 155,161 Ajgyptos 155 Ajschines 226 Ajschylos 151, 153, 154, 155, 156, 157, 158,166,167,172 Akademos heros 228, 437 Akis 300 Akteon 123 Akumenos 217 Alaryk 579 Aleksander Ajgeus, syn Aleksandra Wiel- kiego 265 Aleksander Helios, syn M. Antoniusza i Kleopatry 306 Aleksander Wielki, król macedoński 81, 257, 258, 260-264, 266, 267, 270, 289, 290, 307, 340, 555 Aleksis 273 Alfejos 410 Alfeos 143 Alipiusz 574 Alkajos z Messany 367 Alkajos z Mityleny 74, 75, 76, 78, 89,13l, 445 Alkestis 16b, l62, 163,185, 188,189 Alkibiades 135, 205, 206, 215, 229, 231, 307 Alkifron 555 Alkimos 36 Alkinoos 23, 46 Alkman 70, 71, 72, 84 Alkmene, matka Heraklesa 160 Amata, żona Latinusa 456 Amazis, faraon 118,133,138 Ambroży, biskup 229 Ambroży św. (Aurelius Ambrosius) 573, bl6 Ameliusz 565 Ammianus Marcellinus 578, 579 643 Ammonios Sakkas 565 Amyntas, ojciec Filipa II 265 Anacharsis 117,118 Anakreon 78, 96 Anaksagoras I 60 Anaksymander 119 Anaksymenes 119 Anchizes, ojciec Eneasza 453, 455, 457, 458, 482, 485 Andromacha 12, 18, 22, 27, 28, 161, 294, 454 Andromeda 522 Andronikos 363 Antalkidas 255 Antilochos, syn Nestora 19 Antinoos 47 Antistenes, biograf filozofów 121 Antonini, dynastia 515, 549, 551 Antoninus Pius 551 Antoniusz zob. Marek Antoniusz Antygona 155, 156, 157, 158, 178, 179, 181-185, 227, 294, 453 Antypater, wódz Aleksandra Wielkiego 257, 264 Antypater z Sydonu 322, 328, 368 Antypater z Tesaloniki 412 Antystenes 226, 267 Anyte 323, 331 Apis, bóg egipski 292, 293 Apollo, Fojbos, Feb 17, 18, 22,45, 47, 57, 58, 66, 70, 81, 86, 99, 116, 161-163, 167, 197, 223, 230, 234, 235, 242, 266, 306, 372, 427, 428, 432, 433, 451, 452, 464, 470, 523-527, 530, 555, 559 Apollodoros 226, 241 Apollonides 413 Apoloniusz Rodyjski 296 Apulejusz 555-558, 560, 562, 596 Archelaos, król macedoński 160 Archiasz 409 Archidamos II, król Sparty 134 Archidamos III, król Sparty 256 Archiloch 57, 72, 73, 76, 85, 438 Archytas 227, 228 Ares, Mars 18, 32, 36, 63, 73, 85, 214, 242, 415, 465, 473, 518, 530 Arete (Cnota, Dzielność) 80,104 Arete, żona Alkinoosa 23 Argeifontes ("Zabójca Argosa"), przydo- mek Hermesa (zob.) Argonauci 267, 403 Ariadna 21, 34 Aristandros 2fil, 263 Aristarchos 263 Aristides z Miletu 499 Aristobulos 264 Aristodikos 360 Aristogejton 269 Aristokles zob. Platon Ariston, ojciec Platona 205 Arktinos 57 Airian 507 Arsames, dziad Dariusza I 143 Arsinoe, siostra i żona Ptolemeusza II 300, 318 Artakserkses II, król Persji 137 Artanes, brat Dariusza I 143 Artemida, Diana 20, 28, 45, 81, I 20, 121, 123, 162, 242, 301, 335, 359-362, 379, 403, 416, 452, 479, 524, 559, 562 Arystarch 51, 296 Arystofanes, komediopisarz 132, 152, 156, 164, 165, 166, 195, 199, 200, 211, 229, 230, 231, 273, 501 Arystofanes z Bizancjum, filolog 296 Arystoteles 15, 121, 151, 152, 158, 201, 258, 259, 263, 265-267, 271, 272, 276, 295, 296, 305, 449, 507, 555, 565 Arystydes 307 Asiniusz Polion Gajusz 401, 403 Askaniusz-Julus, syn Eneasza 453 Asklepiades 322, 323, 327, 336 Asklepios I56,163, 225, 241, 293, 299 Asklepiusz, postać z traktatu hermetyczne- go 557, 558 Assarak 486 Aster 204 Astianaks (Skamandrios), syn Hektora 27, 28, 294 Ataulf 579 Atena, Pallas, Minerwa 17, 18, 20, 23, 25, 26, 32, 40, 4I, 44, 49, 242, 317, 324, 361, 366, 53 I Atenajos z Naukratis 74 Atossa, żona Dariusza I 154 Atlas 20, 487 August zob. Oktawian August, cesarz Augustyn św. 229, 497, 556, 569, 571-576, 578, 611 Autolikos 267 Automedon, autor epigramatów 414 Automedon, woźnica Achillesa 36 Auzoniusz (Decimus Magnus Ausonius) 73, 437, 568, 569, 608 644 Babrios 118 Bacon Francis 307 Bakchylides I 5 I Baudelaire Charles 454 Baukis 321, 330, 331 Bellerofon 317, 480 Benedykt św. 448 Berenika, żona Ptolemeusza I Sotera 300, 318 Berent Wacław 577 Bergk T. 95 Bessos, satrapa Baktrii 261, 262 Bia (Przemoc) 156 Bianor 413 Bias 111, 116 Bieda zob. Penia Bion Borystenita 436 Biton, młodzieniec z Argos, brat Kleobisa 139 Boccaccio Giovanni 398 Boecjusz 583, 641 Boreasz 218, 377, 428 Borgo San Sepolcro Dionizy da 575 Briseida 18,19, 21 Britanik, syn cesarza Klaudiusza 517 Brutus (Marek Brutus) 307, 399-401, 437 Bryaksis 292 Bulwer Lytton Edward 71 Burrus Sekstus Afraniusz 505 Butler Samuel 14 Ceneus 484 Centaury (także w 1. poj.) 219, 354, 461 Cerber 415, 48i, 522, 523, 592 Cezarion zob. Ptolemajos XV Cezar Chadwick John 13 Chairemon 363 Chajrefon 223, 234, 251-254 Champollion Jean Fran#ois 291 Chaos 55 Charaksos, brat Safo 76,1 I 8 Chariton 500 Charnudes, wuj Platona 207 Charon 187 Charybda 25 Charyty, Gracje (także w l. poj. ) 93, 102, 211, 335, 350, 361, 372, 377, 470, 478, 531, 562 Chilon 111,114, 115, 116,117, 118 Choirilos z Aten 153 Chimera 219, 231 Chiron 56 C hryseida 17, 18 Chryses 17,18 Chrysippos 507 Claudius Maximus 556 Cybele 522 Cyceron (Marcus Tullius Cicero) 307, 382, 393, 395, 399#01, 444, 507, 508, 552, 570-572 Cyklopi 24, 163 Cytvs Młodszy, wódz perski 137 Cyrus Starszy, władca Persji 133, 264 Czuang-tsy 569 Dafne, nimfa 523, 525 Dafnis, mityczny pasterz-poeta 300, 311; 312, 347, 348, 357, 364, 365, 397, 407, 426 Daifantos, ojciec Pin dara 80 Damagetos 362 Damazy, papież 570 Danaidy 473 Danaos 155 Dante Alighieri 456, 492, 509, 510, 556 Dardan 485 Dariusz I, król Persji 133, 134, 143, 154, 211 Dariusz II, król Persji 137 Dariusz Ill, król Persji 260, 261, 262 Dedal 21, 34, 468 Deifob 482 Dejanira 157 Dejnokrates 290 Demaratos 261 Demeter. Cerera 58, 81,164,166,187, 242, 258, 410, 416, 425, 518, 559, 560 Demetrios z Faleronu 273, 295, 296 Demetrios Poliorketes 273, 295 Demofilos, syn Diadromesa 142 Demofoon, syn Tezeusza 160 Demokryt 270, 271 Demostenes, wódz ateński 165, 195 Demostenes, mówca 256, 257, 259, 264, 307 Dienekes 143 Dike (Sprawiedliwość, Prawość) 53, 403 Diodor 214 Diogenes Laertios 112, 114, 115, 116,117, 645 119, 120, 121, 124, 160, 202, 267-270, 272, 381 Diogenes z Sinope, zw. "Psem" 267-270, 273, 328, 346, 415, 436, 500, 505, 555 Dioklecjan, cesarz 292 Diomedes, syn Tydeusa, Tydyda 18, 28 Diomedes, król Tracji 163 Dion z Prusy 549, 550, 554 Dion, przyjaciel Platona 204, 207, 211, 227, 228, 307 Dione 563 Dionizjos I 227, 228, 256 Dionizjos II 228, 268, 269 Dionizjusz z Halikamasu 77,132, 400 Dionizos, Bakchos 58, 65, 67, 68, 96, 97, 134, 151-153, 157, 162, 166, 191-195, 205, 213, 226, 228, 263, 292, 293, 309, 332, 341, 343, 349, 369, 378, 417, 425, 428, 487, 530, 562 Dioskurowie 444 Diotima 231, 232, 24#246, 307, 562 Diotimos 324, 327, 361, Diotimos z Miletu 418 Dityrambos 143 Dolabella 400 Domicjan, cesarz 510, 51#517, 550, 55I Domicjusz Ahenobarbus 505 Donatus 401, 443, 453, 459 Doricha (Rodopis) 76,118 Dostatek zob. Poros Dryops 59, 68 Dydona 453, 454, 458, 484 Echekrates 226, 238, 240, 241 Echion, ojciec Penteusa 194 Echo, nimfa 58, 68, 599 Eckermann Johann Peter 9, 273 Edyp 54, 63, 157,179, 509 Eetion, ojciec Andromachy 27, 28 Efialtes 142,143 Ejlejtyja, Ilityja 452 Eksatres, brat Dariusza llI 262 Elektra I55, 161,162 Elian 205, 206 Eliasz prorok 577 Eliot Thomas Steams 60, 328 Eliusz Donatus 569 Emilian 59, 60 Empedokles z Akragas 122,123,124 Eneasz 18, 22, 388, 453#58, 478, 480, 483-486, 528, 564 Engle Paul 203 Enipo, matka Archilocha 73 Eniusz (Quintus Ennius) 388, 389, 392, 435 Enyalios, przydomek Aresa (zob.) Eol, ojciec Alkyone, żony Keyksa 252 Eol, ojciec Syzyfa 90, 473 Eol, władca wiatrów 24, 444 Eos, Jutrzenka 11, 20, 49, 57, 543 Epafrodyt 507 Epicharm 152, 412 Epiganes 226 Epiktet 507 Epikur 270, 272, 273, 274, 277, 366, 381, 392, 423, 476 Epiterses 59, 60 Erato, jedna z Muz 243 Eratostenes Scholastyk 296, 626 Erazm z Rotterdamu 555 Erechteus, mityczny król Aten 162 Erigyjos, brat Safo 76 Erinna 32#323, 330, 331, 340, 345 Eros, Amor, Kupido (także 1. mn.) 55, 78, 94, 96, 97, 98, 209, 210, 213, 215, 229-231, 24#246, 307, 318, 323, 337- 341, 351, 365, 369-377, 408#10, 419, 425, 523, 561, 562, 568, 569, 597, 600, 601, 604 Eros, sługa Marka Antoniusza 309 Erucius 397 Eryda, Eris (Spór, Niezgoda; także w l. mn.) 17, 33 Eryfile 484, 568 Erynie, Eumenidy 129, 155,161 Eteokles 54,155 Euforbos I 9 Eugon 118 Euklides z Megary, uczeń Sokratesa 226, 227 Eumajos 25, 46 Eumenidy zob. Erynie Eupolis 164 Eurydike 443 Eurykleja 25 Eurypides 159, 160, 161, 163, 166, 185, 190, 273 Eurysteus, król Myken 160-161, 163 Ewadne 484 Ewander 397, 454, 457 Ezop 115, 118,119,125, 127, 329 646 Faeton 480 Faidimos 362 Fajdonides 226 Fajdros 204, 206, 209, 216-220, 229, 243, 244 Faniasz 327, 365 Farmakeja 219 Fedon 225, 226, 227 Fedra 484, 509 Fedrus 118 Feliks św. 568, 610 Femios 40 Ferekrates 164 Feres, ojciec Admeta 163 Feronia, bogini źródeł i gajów 439 Fidiasz I 34 Filemon 273 Filip II, król Macedonu 256, 257, 259, 263, 264, 266, 269, 367, 415 Filippos, ojciec Arystofanesa 164 Filippos, rozmówca Plutarcha 59, 60 Filippos z Tesaloniki 581 Filochoros 160 Filodem 380-384, 396, 402, 404, 406, 449 Filomela 58, 564 Filopojmen 307 Filotas, syn Parmeniona 262, 263 Flaubert Gustave 329 Flawiusze, ród 515 Florus 551, 584, 585 Fojniks, piastun Achillesa 19 Frataguna, żona Dariusza I 143 Frazer James G. 454 Frynichos 152,153 Gaja (Ziemiaj 55 Galateja (Galatea), nereida 300, 311, 312, 427 Galba, cesarz 515, 516 Gallio (1\larcus Annaeus Novatus) 503 Gallus Korneliusz 401 Ganimedes 82, 107 Geriones 473 Giganci 79 Glaukon, brat Platona 232, 247-251 Glaukos 364 Gneusz Sencjusz 459 Goethe Johann Wolfgang von 273, 274, 549 Gordian III, cesarz 565 Gorgiasz 200, 201, 256 Gorgony 219 Gracjan, cesarz 579 Granius Licinianus 394 Graves Robert 14 Grzegorz z Nazjanzu św. 570, 580, 621 Guercino Giovanni 398 Gyges, król lidyjski 71 Hades, Pluton, Orkus 30, 49, 63, 96, 101, 168, 184, 187, 212, 213, 279, 293, 303, 330, 338, 340, 34#346, 352, 354, 355, 357, 366, 376, 378, 412, 472, 473 Hadrian, cesarz 294, 563, 584, 585 Hannibal 455 Harmodios 269 Harpalos 257, 264 Hebe 391 Hefajstion 264 Hefajstos, Wulkan 20, 31, 156, 172-176, 242, 358, 457, 562 Hegemon 364 Hegesippos 324, 360 Hekabe 18, 22, 29,16I, 21l, 318 Hekale (HekaGnaj 326 Hektor 12,18,19, 22, 27, 28, 29, 30, 36, 38, 294, 318, 327, 454, 480, 481 Helena, żona Menelaosa 17,18, 22, 23, 63, l61, #91, 318, 390, 467 Helenus 454 Heliodor, retor 439 Heliodor, romansopisarz 500 Helios (Słońce) 25, 39 Hellanikos 131 Helwia, żona Seneki Starszego 503 Hera 17,19,139, 161, 219, 242, 316, 335 Herakles, Alkides, Herkules, Alcydes 56, 57, 115, 157, 160, 161, 163, 201, 238, 309. 358, 391, 468, 487, 509, 555 Heraklit z Efezu I19, 120, 121, 123, 127, 158, 454, 507 Heraklitos z Halikamasu, poeta, pn.yjaciel Kallimacha 341 Hermarchos 271 Hermes, Merkury 22, 23, 35, 41, 42, 58, 59, 60, 67, 68,156,161, 242, 339, 366, 454, 470, 555, 562 Hermes Trismegistus ("Trzykroćnajwię- kszy") 558 Hemiione, córka Menelaosa 161 647 Hermippos 115, 120 Hermodoros 364 Hermogenes 226 Hermolaos 263 Hero 568 Herodot 78, 80, 112, 118, 131, 133, 135, I36, 138, 151, 153 Herodotos, adresat listu Epikura 272 Herondas (lub Herodas), poeta grecki 298, 299 Hesperos, patron gwiazdy wieczornej 95 Hestia 23, 242 Hezjod 26, 51, 52, 53, 55, 56, 62, 69, 73, 123, 131, 132, 237, 295, 297, 403, 411, 443 Hiacynt 568 Hieron, tyrannos Geli i Syrakuz 80, 81, 106, 109 Hieronim św. 564, 569-571 Hikezjasz 267 Hipparchos, tvrannos Aten 269 Hippodameja 82,108 Hippokrates z Kos, lekarz 265 Hippolitos, syn Tezeusza 160, 479 H#lderlin Friedrich 124 Homer 11, t2,13,14,15,16,17, 20, 21, 25, SI, 52, 53, 56, 57, 58, 71, 73, 77, 118, 123, 148, 158, 161, 202, 205, 237, 250, 258-260, 289, 296, 297, 322, 323, 326, 327, 389, 393, 396, 404, 442, 453, 456 Honestus 414 Honoriusz, cesarz 579 Horacjusz Kokles 387 Horacjusze, bracia 388, 394 Horacy (Quintus Horatius Flaccus) 75, 82, 303, 326, 328, 434#39, 441, 442, 444- 450, 452, 454, 456, 461, 467, 476, 477, 490, 494, 508, 568, 571, 582 Horus, bóg egipski 560 Hory 317, 562 Hyady ("Dżdżyste") 20, 31 Hymenajos 330, 376 Hyperantes, syn Dariusza I 143 Hypermnestra, jedna z Danaid 522 Hystaspes, ojciec Dariusza I 143 Idajos, herold Priama 22, 35 Idomeneus 28 Ifigenia, córka Agememnona 162 Ikarios, ojciec Penelopy 40, 60 Ilia (Rea), matka Romulusa i Remusa 486 Ion, syn Apollina 162 Ismena 158 Isokrates 25#258, 275, 553 Itys, Itylos 58, 630 lulius Florus 450 Iwaszkiewicz Jarosław 124 Izajasz, prorok 404, 405 Izyda 560 Izydor z Egei 418 Jadmon 118 Jan Ewangelista św. 577 Janiejusz Klemens 492, 508 Janus 451 Japet 468 Jezus Chrystus 293, 294, 617, 618 Jolaos 238 Jowian, cesarz 578 Jowisz, Jupiter 386, 433, 454, 468, 469, 493, 525, 562 Julia, córka Juliusza Cezara 504 Julia, córka Oktawiana Augusta 404, 496, 504 Julia Liwilla, siostra Kaliguli 505 Julian, cesarz 566, 578, 579 Julian z Egiptu 626 Juliusz Cezar (Gaius lulius Caesar) 137, 297, 306, 307, 382, 393-395, 399--401, 421, 437, 453, 504 Junona 453, 530 Justynian, cesarz 580, 581 Juwenalis (Decimus lunius Iuvenalis) 437, 509. 510 Kadmos 63, 67, 383 Kalchas 17 Kaligula, cesarz 496, 505, 506, 516 Kalipso 22, 23, 25, 41, 42, 393 Kallimach z Kyreny 57, 296, 297, 298, 324, 326, 349, 358, 491 Kaliope, jedna z Muz 243, 433 Kallistenes 263 Kalpurniusze, ród 449 Kambizes, król perski 133 Kamilla, królewna Wolsków 457 Kapiton 580, 620 Kapys 486 Karakalla, cesarz 295 648 Karfylides 367 Karol III, król Hiszpanii 380 Kasandra 155,167-170 Kasandros, syn Antypatra 264, 273 Kasjusz (Gajusz Kasjusz) 399, 401, 476 Kasjusz Dion 308, 505 Kasmylos 105 Katon Starszy (Marcus Porcius Cato) 388 Katon Młodszy 504 Katullus (Gaius Valerius Catullus)382, 390, 391, 401, 419 Katylina 393 Kawafis Konstandinos 154, 293, 294, 298, 301, 303-306, 309, 310, 553 Keats George 567 Keats John 159, 562, 567 Kebes 226, 227, 238 Kebryon 19 Kenyon F. G. 298 Kera (także w 1. mn.) 21, 33, 48, 71, 90, 144, 352 Kerkylas, mąż Safo 76 Keyks, syn Jutrzenki 252 Kimon 156 Kinyras, legendamy król Cypru 303 Kirke 24 Klaudian 579, 618 Klaudiusz, cesarz 496, 505, 516, 517 Kleantes z Assos 507 Kleis, córka Safo 76, 441 Kleis, matka Safo 76 Klejtos 263 Klemens św. 501 Kleobis, młodzieniec z Argos, brat Bitona 139 Kleobulos 79, 103,111,114, 115 Kleon 134, 165 Kleopatra, królowa Egiptu 290, 306, 308, 309, 445, 451 Kleopatra, 2. żona Filipa ll 259, 264 Klitajmestra, Klitemnestra 23, 155, 161, 522 Klodia, ukochana Katulla, zob. Lesbia Kloto, jedna z Mojr 107 Kochanowski Jan 9, 78,114,162, 270, 303, 448, 571, 582 Kochanowski Piotr 392 Kodros, legendarny król Aten 204 Kolumb Krzysztof 296 Konstancjusz II, cesarz 566, 578 Konstantyn Kefalas 581 Kopemik Mikołaj 580 Komeliusz Lucjusz Scypion Brodaty 387 Komutus (Cornutus) 437, 503 Krasicki Ignacy 118 Krassus 45 l, 504 Kratinos 164 Krates 164 Kratos (Siła) 156,172-176 Kreon 157, 158, 178-185, 294 Kreuza, matka Iona 162 Krezus, król Lidii 112, 132,133, 138-141, 156 Krinagoras 410 Kritiasz, wuj Platona 207 Kritobulos 226 Kriton 225, 226, 238-241 Krokus 568 Kronos, Satum 54, 55, 62, 64, 82, 91,110, 403, 432, 487, 530 Ksantyppa, żona Sokratesa 204, 209, 209 Ksenofanes 122, l23 Ksenofon 136,137 Kserkses, król Persji 134, 142, 154, 261, 303 Ktesippos 226 Kuriacjusze, bracia 388, 394 Kuros 293 Kwintus Lukrecjusz 459 Kwintus Sekstiusz 505 Kwintylian (Marcus Fabius Quintillianus) 436, 449, 510 Kwirynus zob. Romulus Kyrillos 580, 621 Kyrnos, przyjaeiel Teognisa 79,100, 101 Kyros 580, 625 Laertes 26 Lagidzi zob. Ptolemeusze Lagos, ojciec Ptolemeusza I Sotera 290 Lais 210 Laktancjusz 437 Laodamia 390, 391. 484, 568 Larichos, brat Safo 76 Lartigue Jacques-Henri 448 Lary (też w 1. poj.) 447, 474, 518 Latinus, mityczny król Lacjum 456, 457 Lawinia, córka Latinusa 456, 457, 486 LeGusz (Gajusz Leliusz, zw. Sapiens) 566 Leonidas, wódz Spartiatów 14l,142,143 Leonidas z Tarentu 323, 324, 327, 342, 347 649 Leontios 625 Lepidus 399 Lesbia (Klodia) 390, 419, 420 Lesches 57 Leśmian Bolesław 300, 324 Lete 521 Leto, Latona 43, 416 Leukippos 270, 271 Leukotea, Ino i83 Libityna 475 Likambes, niedoszły teść Archilocha 74, 87 Likofron, syn Periandra 117 Limnos 262 Linos, Linus 21, 34, 433 Liwiusz (Titus Livius) 388, 455, 456, 495 Lizander 135 Lizjasz 206, 216, 217 Lizyp 340, 508 Longinos (zw. też Pseudo-Longinosem), au- tor O wzniosfości 15, 16, 77, 404, 449 Longos500 Lorrain Claude 561, 562 Lucjusz Juniusz Gallion 503 Lucjusz Scypio 387 Lucjusz Wariusz (Lucius Varius Rufus) 438, 440, 459, 460 Lucyliusz (Gaius Lucilius) 435, 507, 508, 509 Lucyna ("Świetlista"), przydomek Artemi- dy (zob.) Lukan (Marcus Annaeus Lucanus) 503, 504 Lukian 553-556, 591 Lukrecjusz (Titus Lucretius Carus) 391- 393, 421, 443 Luna 543 Lygdamis, n#rannos Halikarnasu 132 Machiavelli Niccoló 7, 508, 509 Maja 59, 558 Makar, w Ifiadzie król Lesbos 37 Makcjusz 417 Makedonios 627 Maksymus Planudes 582 Manes (Mani) 572 Maniliusz (Marcus Manilius) 495, 528 Marcellin 574 Marcellus, siostrzeniec Oktawiana Augusta 453 Marcjalis (Marcus Valerius Martialis) 509- 511. 542 Marcus Annaeus Mela 503 Marek Argentariusz 411 Marek Antoniusz 301, 30Cr310, 399#01, 403, 439, 441, 451 Marek Aureliusz 551-553, 587 Mariusz 307, 393, 496 Maron 143 Mecenas (Gaius Cilnius Maecenas) 438- 444, 446, 452, 456, 459, 463, 479, 490, 491 Medea 160, 509 Megara, żona Heraklesa 161 Megistias 80, 141,142, 144 Melampus 56, 142 Melanchros, tvrannos Mityleny 74, 75 Meleager z Gadary 320, 328-330, 368, 376, 377, 380, 581 Melikertes 383 Melpomene 476, 477 Memnon 57 Menander 270, 272-274, 282, 288, 385 Meneksenos 226 Menelaos 17, 18, 20, 23, 161, 290 Menippos 500, 554 Menojkeus, adresat listu Epikura 272, 277, Menojkeus, syn Kreona 162 Mentes 23 Mentor 23, 26 Meriones 20 Messalina, żona cesarza Klaudiusza 517 Messius Cicirrus 440 Michał Anioł (Michelangelo Buonarotti) 82, 448 Mickiewiez Adam 256, 551 Midas 79, 115, 202, 303 Milon 1 OS Mimnermos 70, 7I Minos 212, 237, 478, 483 Minotaur 226 Mnasalkas 359 Mojry, Parki (także w 1. poj.) 24, 86, 163, 333, 390, 433, 452, 461 Molier (Jean Baptiste Poquelin) 274 Mommsen Teodor 120 Monika św. 497, 572-574 Monimos 590 Montaigne Michel de 61, 307 Morawski Kazimierz 403 Musil Robert 136 Musoniusz 549 Muzajos 237 Muzy, Pierydy (także w 1. poj.) 52, 53, 55, 650 56, 67, 75, 76, 85, 99, 101, 209, 211, 228, 243, 295, 322, 345, 347, 358, 377, 378, 384, 385, 406, 407, 415, 427, 431, 445, 477, 478, 562, 564 Myrinos 419 Myron 346 Myson 111,117 Namatianus (Rutilius Claudius Namatianus) 579, 580 Narcyz 568 Nausifanes 270 Nausikaa 23, 25, 43, 44, 46 Neith, bogini egipska 112 Nemezis 65, 379 Neobule, niedoszła żona Archilocha 74, 87 Neoptolemos 157 Neron, cesarz 496, 499, 500, 502, 503, 505, 506, 516, 517, 54#548 Nerwa, cesarz 515, 516, 549, 550 Nestor 19, 23 Nietzsche Fryderyk 9, 119, 224, 225, 231, 577 Niezgoda zob. Eryda Nikiasz 135, 165, 166, 307 Nikokles, ojciec Epikura 270, 271 Nikomachos, ojciec Arystotelesa 265 Nikomachos, syn Arystotelesa 266 Nino Antonio de 493 Nona śu'. 580 Nossis 323, 334, 336 Numa Pompiliusz, król Rzymu 386 Numitor 486 Odoaker 448, 567 Odyseusz 19, 22, 23, 25, 41, 42, 44, 46, 47, 48, 49, 60, 157,160, 237, 453 Ojnomaos, ojciec Hippodamei 82, 108, 109 Okeanos 20, 21, 31, 35, 63,156 Oksyartes, król Baktru 262 Oktawia, siostra Oktawiana, żona M. Anto- niusza 441, 453 Oktawian August, cesarz 57, 77, 118, 290, 306, 308, 388, 399#01, 403, 404, 439, 441#43, 446, 450-453, 455#58, 459, 460, 487, 490, 494-496, 505, 527 Olimpias, 1. żona Filipa II 259, 264 Orbiliusz 435, 437, 445 Orejtyja, córka Erechteusa 218, 219 Orestes 23,155,161,162, 294 Orfeusz 187, 299, 433, 443 Orion 20, 31 Orojtes 78 Orozjusz 575 Orygenes 565 Otho, cesarz 515, 516 Owidiusz (Publius Ovidius Naso) 328, 403, 443, 491#95, 508, 508, 523, 558 Ozyrys, bóg egipski 292, 293, 301, 560 Palamedes 237 Palladas 580, 621 Pallas, syn Ew'andra 457 Pallas, ulubieniec cesarza Klaudiusza 506 Pamfilos 270 Pan 58, 59, 60, 61, 67, 68, 81, 212, 229, 307, 331, 332, 343, 348, 364, 365, 397, 419, 433, 561. 562, 599 Panajtios 507, 552 Pandaros 18 Pandora 53, 55 Pankrates 358 Panyassis, wuj Herodota 132 Parki zob. Mojry Parmenides 122,123, 227 Parmenion 260, 261, 262, 263 Partenope 443, 444 Parys 17, 18, 214, 260, 364, 391 Pasek Jan Chryzostom 137 Patroklos 19, 22, 36, 202, 259 Patrycjusz, ojciec św. Augustyna 572 Paulinus z Noli św. 568, 610 Pauzaruasz, pisarz grecki 70, 81,111,154 Pauzaniasz, zabójca Filipa ll 259 Paweł Silencjariusz 580, 628 Paweł św. 573, 574 Pawlicki Stefan ks. 207 Pazyfae 484 Pegaz (także w I. mn.) 219 Pejsistratos, syn Nestora 23 Peleus 18. 19, 37 Pelops, syn Tantala 82, 107, 108 Penaty 475, 481 Penej, ojciec Dafne 523-525 Penelopa 25, 40, 49, 50, 60 Penia (Bieda) 245 Pentesileja, królowa Amazonek 57 Penteus. mityczny król Teb 164,19#195 Periander, tyrannos Koryntu 111, 116 651 Peritoos 479 Persefona, Kore, Prozerpina 164, 345, 360, 378, 559, 579 Perses, brat Hezjoda 52, 53 Persjusz (Aulus Persius Flaccus) 436, 503, 509 Perykles 72, 134-136, 145, 154, 156, 165, 201, 258, 307 Petrarka Francesco 399, 400, 492, 508, 509, 575 Petroniusz (Petronius Arbiter) 500, 517, 533, 537, 547, 548 Pindar 76, 80, 81, 82, 106, 217 Piotr I, car Rosji 551 Piranesi Giambattista 568 Pitagoras 122 Pittakos 74, 75, 111, 114,115 Pizon (Lucius Calpurnius Piso Caesonius) 381-383, 449, 546 Pizon (Gaius Calpurnius Piso), retor 504, 506 Pizonowie 449 Pizystrat, tvrannos Aten 114, 269 Platon (Aristokles) 70, 71, 111, 115, 116, 121, 136, 193, 201, 203-207, 215, 220, 223-233, 255, 256, 265, 268, 295, 354, 499, 552, 555, 557, 562, 572 Plaut (Plautus Titus Maccius) 274, 385, 570 Plejady ("Gołębice") 20, 31, 94, 359 Pliniusz Młodszy (Gaius Plinius Caecilius Secundus) 511, 512, 514 Pliniusz Starszy 511, 512 Plotiusz Tukka 459, 460 Plotyn 557, 564-566, 572 Plutarch 59, 60, 74, 79, 80, 111, 161, 201, 259, 261-264, 267, 289, 290, 296, 297, 306, 307, 309, 326, 504, 508, 555 Plutos I 66 Ptolemeusz (Klaudiusz Ptolemeusz) 580, 586 Polemon, król Pontu 409 Polibiusz 553 Polifem 24, 300, 311, 324, 351 Polikrates, tyrannos Samos 78,116, 133 Polimachos 264 Polinejkes 54, 155 Polistratos 262 Pollis 227 Pompeja Paulina, żona Seneki Młodszego 505, 546 Pompejusz 292, 307, 393, 394, 395, 400, 435, 504 Poppea, żona Nerona 506 Porcius Licinus 389 Porfiriusz 565, 572 Poros (Dostatek) 245 Poros, król indyjski 264 Posejdon, Neptun 19, 23, 24, 25, 49, 50, 66, 81, 82, 107,108, 242, 383, 453, 535 Posejdonios z Apamei 507, 552 Poussin Nicolas 398 Praksilla 82 Praksyteles 214 Pratinas 153 Priam 18, 22, 29, 35, 36, 38, 155,161, 481 Priap 347, 348, 396, 417, 427, 518 Probus 453, 460 Prodikos 201 Prokas, władca Alby 486 Prokne 58 Prokris 484 Prokulejus 309 Prometeusz 53, 55,15#158,172,176, 294, 321, 441 Propercjusz (Sextus Propertius) 448, 453, 491, 494, 521, 522 Protagoras 160, 200, 201, 202, 203 Protesilaos 390 Proteus, król egipski w Helenie Eurypidesa 161 Prudencjusz 573 Prus Bolesław (Aleksander Głowacki) 113, 496 Pseudo-Longinos zob. Longinos Psyche 561, 562, 59#599 Ptolemajos zob. Ptolemeusz I Soter Ptolemajos Filadelfos, syn Antoniusza i Kleopatry 306 Ptolemajos XV Cezar, zw. Cezarionem 306, 309 Ptolemeusz I Soter, król Egiptu 273, 290, 293, 295, 296, 300 Ptolemeusz II, król Egiptu 290, 296, 30b Ptolemeusz llI Euergetes, król Egiptu 293, 314, 315 Ptolemeusze, dynastia 290, 295, 306 Publiusz Komeliusz Scypion, zw. Africanus Starszy 388 Publiusz Komeliusz Scypion, zw. Africanus Młodszy 566 Pynus 307 Pytokles 272 Quintus Fabius Pictor 388 652 Radamantys 237 Radziwiłł Krzysztof 273 Reinach Salomon 60 Rej Mikołaj 508 Rezos, w Ilincfzie król tracki 160 Rodopis zob. Doricha ; Roksana, 1. żona Aleksandra Wielkiego 262, 264, 265 Romanus 506 Romulus (Kwirynus) 389, 393, 435, 445, 464, 486 , Romulus Augustulus, cesarz 448, 567 Rozkosz (Voluptas) 562 Rufinus 580, 620 Rut Moabitka 562 Rutilius Namatianus 402, 619 Safo 58, 75, 76, 77, 91, 95, 118,123, 131, 211, 228, 322, 441, 445 Salustios (Satuminus Sallustius Secundus) 566, 567, 6b7 Salustiusz (Gaius Sallustius Crispus) 394 Sannazzaro Jacopo 398 Sarmentus 440 Sarpedon l 9 Satyr 562 Satyros 580, 620 Saumaise Claude de 582 Savonarola 448 Schiller Friedrich 77 Schlegel 71 Schliemann Heinrich 13 Scypioni, ród 387 Semele 65, 67, 90, 568 Sen (Hypnos, Somnus) 18, 19, 370, 510, 5l1.543 Seneka (Lucius Annaeus Seneca Młodszy) 273, 44l, 442, 496, 502, 505, 506, 508, 509, 510, 517, 538, 540, 546, 547, 552 Seneka Starszy (Lucius Annaeus Seneca Starszy) 502 Serapis, bóg egipski 292, 293, 2%, 411, 356 Sertoriusz 394 Serwiusz 569 Seth, bóg egipski 560 Sextus Empiricus 200 Siddharta Gotama zw. Budda 122 Sidney Philip 398 Siliusz Italikus 510 Silwanus Gawiusz 546, 547 Simonides z Keos 16, 79, 80,103,105,111, 114,115, 144,151, 320, 321 Sinko Tadeusz 2b7 Siron 384, 393, 395, 398, 404 Skamandros (Skamander) 22 Skamandrios zob. Astianaks 27 Skamandrymos, ojciec Safo 76 Skribonia, żona Oktawiana Augusta 404 Skylla 25 Sofokles 134,152,156,157,158, 227, 273, 396 Sofron 230 Sokrates 95,115,117,120,121,136,160,166, 200, 201, 20#207, 215-221, 223-227, 229, 231, 232, 234, 235, 23#244, 24lr 254, 256, 267, 269, 294, 499, 508, 565 Solon 111, 112, 113, 114, 133, 138, 139, 141, 156, 227, 307 Spór zob. Eryda Stacjusz (PubLus Papinius Statius) 510, 543 Stasinos 57 Statejra, 2. żona Aleksandra Wielkiego 264, 265 Statyliusz Flakkus 408 Stilichon 402, 579 Sulla 307, 393, 496, 530, 553 Sulpicjusz Kartagińczyk 459 Swetoniusz (Caius Suetonius Tranquiflus) 437, 441, 446, 452, 496, 505, 511 Swift Jonathan 555 Sybilla 130, 196, 402, 454, 507 Sychej 485 Sylen 101 Symfozjusz 583. 639 Svmiasz 226, 227, 238 Symplicjusz 121 Syreny 25, 321, 330 Syzyf 90, 237, 473 Szekspir William 228, 274, 308, 57 I Szymanowski KaroI 124 Tacyt (Publius 1. Gaius Cornelius Tacitus) 442, 502, 505, 506, 512, 51#517, 549 Tais 261 Tales z Miletu 112,119 Tamus, sternik 59, 60 Tamuz, bóstwo orientalne 61, 301 Tanatos (Śmierć) 63,125, 162, 163 Tantal 82, l07 653 Tarkwiniusz, król Rzymu 402 Tat, postać z traktatów hermetycznych 558 Tejrezjasz 24, 25, 49 Teajtet 324, 348, 349 Telemach 23, 25, 40 Telesikles, ojciec Archilocha 73 Tenustokles 307 Tennyson Alfied 58, 458 Teodoridas 359 Teodoryk, król Ostrogotów 448, 583 Teofrast 121, 265, 266, 273, 295, 588 Teognis 78, 79, 100, 202, 279 Teokryt 298-300, 311, 324, 347, 393, 397, 555 Terencjanus Postumiusz 15 Terencjusz (Publius Terentius Afer) 274, 385, 569 Tereus, tracki król zamieniony w dudka 58, 166, 196, 199, 564 Teron,tyrannos Akragas 80 Terpsjon 226 Terpsychora, jedna z Muz 243 Tespis 152, 153 Tetyda 12,18, 19, 20, 457 Teut, bóg egipski 229 Tezeusz 21, 161, 226, 326, 479 Thot, bóg egipski 557 Tiberianus 563, 564, 605 Tibullus Albius 450, 490, 494, 509, 518 Tifys,403, 432 Tigellinus Gajus Ofoniusz 502, 505, 548 Timoleon 307 Timon 121 Tomasz z Akwinu, św. 266 Toosa, nimfa, matka Polifema 24 Trajan, cesarz 515, 516, 550 Triptolemos 237 Tukidydes 16, 52, 58, 135, 136, 144, 151, 154, 165, 258, 392 Turnus 456, 457, 458 Tyberiusz, cesarz 60, 118, 450, 495, 496, 516, 517 Tyberyn Ojciec 387 Tyche (Dola, Traf, Fortuna) 86, 274, 286, 287, 622 Tydyda zob. Diomedes syn Tydeusa Tyfon 219 Tyrtajos (Tyrteusz) 69, 70, 71, 83 Tytani 55, Tytios 473 Tytus, cesarz 512, 515, 516 Urania, jedna z Muz 243 Uranos 55 Ursicinus 578 Varro Marcus Terentius 554 Ventris Michael 13 Vettori Francesco 7, 508 Vibius Restitutus 329. 497 Walens, cesarz 578 Walentynian, cesan 568, 578 Waleriusz biskup 574 Waleriusz Messala Korwinus 441, 490 Waleriusz Prokulus 459 WaGa, król Wizygotów 579 Warus Alfenus 401 Wergiliusz (Publius Vergilius Maro) 296, 38#386, 389, 391-393, 395-399, 401, 402, 404, 426, 434, 438, 440#45, 45# 456, 458#60, 464, 467, 480, 493, 494, 510, 568, 569, 571 Wespazjan, cesarz 511, 512, 514-516 Westa 426, 462, 464, 482 Wilamowitz Ulrich von 123 Wipsania Agrippina,1. żona Tyberiusza 496 Wisznu, bóstwo hinduizmu 203 Witeliusz, cesarz 515, 516 Wrzawa (Kydoimos) 33 Wujek Jakub ks. 571 Wyr Lykowski Stanisław 224 Wyspiański Stanisław 305-306 Zefu (także w 1. mn.) 212, 347, 369, 478, 493 Zelter Janina 273 Zenodotos 296, 365 Zenon z Kition 273, 383, 552 Zeus, Kronida, Zeus Ammon 15,18,19, 22, 27, 28, 36, 37, 38, 40, 43, 45, 46, 47, 52, 53, 54, 55, 56, 59, 62, 63, 64, 65, 66, 67, 68, 81, 82, 86, 88, 90, 91,101,106,107, 115, 126, 128, 156, 157, 163, 173-175, 182,183, 191, 197, 202, 230, 242, 245, 260, 263, 292, 293, 303, 316, 3I8, 341, 343, 361, 370, 375, 377, 558, 563 Zonas 407 SPIS TREŚCI JAK CZYTAĆ HOmERA? 11 Z Iliady 27 Z Odysei 39  NAUKI HEZJODA I HYMNY DO BOGÓW 51 Z Prac i dni Hezjoda 62 Z hymnów homeryckich 65  PORA LIRYKI 69 Z wczesnej liryki 83 Fragmenty zaginionych wierszy Archilocha 85 Z poezji anonimowej 88 Fragmenty zaginionych wierszy Alkajosa 89 Ody i fragmenty Safo 91 Z wierszy Anakreonta 96 Z anonimowych wierszy anakreontycznych 98 Z elegijnego cyklu Teognisa 100 Fragmenty zaginionych utworów Simonidesa 103 Inskrypcje przypisywane Simonidesowi 105 Z poezji Pindara 106  DAWNI MĘDRCY 111 Z bajek Ezopowych 125 Z aforyzmów Heraklita 127  €€€€€€€€€€€€€€€€€€€€€WIElCY HISTORYCY 131 Z Dziejów Herodota138 Z Wojny peloponeskiej Tukidydesa 144  W TEATRZE DIONIZOSA151 Z Agamemnona Ajschylosa 167 Z Prometeusza skowanego Ajschylosa 172 Z Antygony Sofoklesa 178 Fragmenty zaginionych wierszy Z Alkestis Eurypidesa 185 Z Bachantek Eurypidesa 190 Z Rycerzy Arystofanesa 195 Fragmenty zaginionych wierszy Z Ptaków Arystofanesa 196  W STRONĘ PLATONA 199 Epigramaty platońskie 208 Z dialogów i listów Platona 215 SOKRATES I PLATON 223 Z platońskich dialogów, listów i apokryfów 234  PRZED ZDOBYWCĄ I po NIM 255 Z myśli greckiej 275 Z teatru Menandra282 ALEKSANDRIA 289 Z poezji Teokryta 311 655 OD ERINNY DO MELEAGRA 320 Epigramaty z Wieńca Meleagra 330 Epigramaty anonimowe 378  SPOTKANIA POD NEAPOLEM 380 Wiersze Filodema i inne greckie epigramaty z jego epoki 406 Z wierszy Katulla 419 Z poematu Lukrecjusza 421 Z Appendix liergiliana 425 Z Eklog Wergiliusza 426  ODEJŚCIA I POWROTY 434 Z Epodów i Satyr Horacego 461 Z Georgik Wergiliusza 464 Z trójksięgu Pieśni Horacego 467 Z Listów Horacego 476 Z czwartej księgi Pieśni Horacego 477 Z Eneidy Wergiliusza 480 SNY I POLITYKA 490 Z elegii Tibulla 518 Z elegii Propercjusza 521 Z Przemian Owidiusza 523 Z Astronomików Maniliusza 528 Z anonimowej poezji łacińskiej 529 Z Satirikonu Petroniusza 533 Z wierszy Petroniusza 537 Z wierszy Seneki 538 Z Listów do Lucyliusza Seneki 540 Z poezji łacińskiej 542 Z Roczników Tacyta 544  POZA CZAS 549 Z epigramatów łacińskich 584 Z epigramatów greckich 586 Marek Aureliusz Do siebie samego 587 Z pism Lukiana 591 Z Metamorfoz Apulejusza 596 Z poezji łacińskiej 599 Z traktatu Salustiosa platonika 607 Z poezji łacińskiej 608 Z Wyznań świętego Augustyna 611 Z poezji łacińskiej 616 Późni epigramatycy Antologii Palatyńskiej 620 Późne epigramaty anonimowe z Antologii Palatyńskiej 631 Z zagadek Symfozjusza 639 Z późnych epigramatów łacińskich 640 Z księgi Boecjusza 641 NOTA BIBLIOGRAFICZNA 642 INDEKS 643  11) 21) 31) 41. l1 .1 .1 .1 .1 .1 rI.A.1.a