konstanty ildefons gałczyński liryki i satyry Tom $całość w #b tomach PWZN Print 6 Lublin 1999 `pa Przedruku dokonano na podstawie pozycji wydanej przez: Warszawskie Wydawnictwo Literackie "Muza" S.A. Warszawa 1996 Redakcja techniczna wersji brajlowskiej: Marianna Żydek Piotr Kaliński Skład, druk i oprawa: PWZN Print 6 Sp. z o.o. 20_218 Lublin, Hutnicza 9 tel.¬8¦fax: 0_81 746_12_80 e-mail: print6@lublin.top.pl `st `gw2 `tc Ulica szarlatanów `tc Szarlatanów nikt nie kocha.Ď Zawsze sami.Ď Dla nich gwiazdy świecą w górze i na dole.Ď W tajnych szynkach piją dziwne alkohole.Ď I wieczory przerażają bluźnierstwami.Ď Wymyślili swe tablice szmaragdowe.Ď Krwią dziewicy wypisali charaktery.Ď Strachy w liczbach: 18, 3 i 4.Ď Przeklinamy Jezu-Chrysta i Jehowę.Ď Szarlatani piszą księgi o papieżach.Ď Zawsze w nocy mówią źle o Watykanie.Ď Zawsze w nocy słychać szklane, szklane łkanie:Ď płaczą gwiazdy zaplątane w szkła na wieżach.Ď Kiedy miesiąc umęczony wschodzi na nów,Ď alkohole z przerażenia drżą słodyczą.Ď Nie pomogą alkohole:Ď w nocy krzyczą łzy fałszywe szmaragdowych szarlatanów.Ď Bardzo cicho i boleśnie jest nad ranem.Ď Dzwonią dzwony, świt pochyla się w pokorze.Ď Odpuść grzechy szarlatanom, Panie Boże,Ď wszak Ty jesteś takim samym szarlatanem.Ď `rp 1928 `rp `tc Serwus, Madonna `tc Niechaj tam inni księgi piszą. NawetĎ niechaj im sława dźwięczy jak wieża studzwonna,Ď ja ksiąg pisać nie umiem, a nie dbam o sławę -Ď serwus, madonna.Ď Przecie nie dla mnie spokój ksiąg lśniących wysokoĎ i wiosna też nie dla mnie, słońce i ruń wonna,Ď tylko noc, noc deszczowa i wiatr, i alkohol -Ď serwus, madonna.Ď Byli inni przede mną. Przyjdą inni po mnie,Ď albowiem życie wiekuiste, a śmierć płonna.Ď Wszystko jak sen wariata śniony nieprzytomnie -Ď serwus, madonna.Ď To ty jesteś przybrana w złociste kaczeńce,Ď kwiaty mego dzieciństwa, ty cicha i wonna -Ď że rosa brud obmyje z rąk, splatam ci wieńce -Ď serwus, madonna.Ď Nie gardź wiankiem poety, łotra i łobuza;Ď znają mnie redaktorzy, zna policja konna,Ď a tyś jest matka moja, kochanka i muza -Ď serwus, madonna.Ď `rp 1929 `rp `tc Ulica Towarowa `tc Tutaj wieczorem faceci grają na mandolinachĎ i ręka wiatru porusza ufarbowane wstążeczki.Ď W ogóle tu jest inaczej i gwiazdy są jak porzeczki,Ď i jest naprawdę wesoło, gdy księżyc wschodzi nad kinem.Ď Anioły proletariackie, dziewczyny, wychodzą z fabryk,Ď blondynki smukłe i smaczne, w oczach z ukrytym szafirem;Ď jedzą pestki i piją wodę sodową niezgrabnie,Ď pierś pokazując słońcu, piękną jak lirę.Ď A kiedy wieczór znowu wyłoni się z mandolin,Ď a księżyc, co był nad kinem, za elektrownią schowa,Ď mgłami i alkoholem ulica TowarowaĎ rośnie i boli.Ď `rp 1929 `rp `tc Podróż do Arabii Szczęśliwej `tc Pąsowe wstążki bicza wiatr rozwiał przelotnyĎ i niebo jest gwiazd pełne jak Afryka ptaków,Ď konie noga za nogą, koła - jako-tako,Ď a woźnica pijany i bardzo samotny.Ď Kareta to muzyka, to pudło muzyki,Ď noc naokół karety to jest szczęścia dużo;Ď zaraz księżyc przeleci wielką srebrną burząĎ i w rowach zakołują świetliki, ogniki.Ď Jadą w karecie piękni, ramiona oparliĎ na poduszkach pachnących - o, nocy jedyna!Ď Śpiewa szafir i droga, i każda godzina...Ď A oni nic nie wiedzą, bo oni umarli.Ď `rp 1929 `rp `tc Na śmierć motyla przejechanego przez ciężarowy samochód `tc Niepoważny stosunek do życiaĎ figla ci w końcu wypłatał:Ď nadmiar kolorów, brak ideiĎ zawsze się kończą wstydem iĎ są wekslem bez pokrycia,Ď mój ty Niprzypiąłniprzyłatał!Ď `rp 1929 `rp `tc Prośba o wyspy szczęśliwe `tc A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź,Ď wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj,Ď ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp, otumań,Ď we śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudź ze snu.Ď Pokaż mi wody ogromne i wody ciche,Ď rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi słyszeć zielonych,Ď dużo motyli mi pokaż, serca motyli przybliż i przytul,Ď myśli spokojne ponad wodami pochyl miłością.Ď `rp 1930 `rp `tc Noc Listopadowa `tc Mglista Warszawo z lat trzydziestych,Ď gdy ewokuję twoją twarz,Ď nie wiem, jak zamknąć w anapesty,Ď jamby, trocheje i daktyleĎ twój gniew i krew, i bólu tyleĎ wsiąkłego w mrok kamienic. "Zważ -Ď powiada mi historia, grożąc -Ď na co się ważysz, śmiałku mój,Ď ty, co rymowy tocząc bój,Ď chcesz rymem zakuć jak obrożąĎ moje dymiące serce. Stój...Ď Bo strojne dźwięki wzruszyć lirą,Ď kostium pokazać muzealny,Ď śmieszny pantalon z kaszemiru,Ď halsztuk a la melancolique -Ď to bardzo łatwo... Ja - to krzyk,Ď jak lawa stygnący w wiekach..."Ď Mgła. Mgła. Mgła.Ď Cała Warszawa to mgła.Ď Cała Polska to mgła.Ď Pyta przechodzień przechodnia,Ď jak wczoraj, jak dziś, jak co dnia:Ď - Kiedy się skończy mgła?Ď - ...Piotrze, to ty?Ď - To ja.Ď - Czy idziesz ze mną?Ď Mgła...Ď Szósta. Od Solca ciemno.Ď Widać, zamokły dyle narodowego browaru,Ď widać, że nawet ogień przeszedł na służbę carów.Ď Widać, jak idą! Nowym ŚwiatemĎ rwie nawałnica, burza młodych -Ď "Podchorążowie, hańba katom!"Ď "Witaj, jutrzenko swobody..."Ď Hej, Polacy! Na ulice!Ď Garstka serc u waszych bram -Ď na latarnię Targowicę!Ď Wolność niesiem!...Ď Ale tamĎ śpi na pokojach ciepło złote,Ď w niszach rzeźbione kandelabryĎ i damy nad Walterem Scottem.Ď A z nimi poszli ludzie z fabryk.Ď Resztę, mój czytelniku, znajdziesz w starych skryptach,Ď w listach "...matko, umieram...", w sztychach, manuskryptachĎ i w śniegu syberyjskim, czerwonym na milę;Ď i jak debatowano, by uczcić tę chwilę:Ď Ratusz na gwałt zaczęto więc illuminować,Ď pstrzyć girlandą meandrów, dębem dekorować,Ď ażeby Wolność była i ażeby Sława...Ď Tak po trudach, po nocnych usnęła WarszawaĎ z ludem jak morze głupim. I wodzów tragedią.Ď `rp 1930 `rp `tc Pieśń Cherubińska `tc Rankiem z domu wychodzimy,Ď wrogowie cudów -Ď każdy w swoją stronę...Ď A dopiero wieczoremĎ leży przed nami plon truduĎ jak skrzypce - świeżo skończone.Ď Żona kwiat stawia na oknie,Ď drzewo w kominie bzyka,Ď na ręce złocone ogniemĎ płynie muzyka.Ď Siłą czerpaną z ogniaĎ mężnieją uparte plecy.Ď Jak wódz na zdobycie fortecyĎ idziemy co dnia.Ď I nieraz trafia nas ostrzeĎ bijących w prawo i w lewo,Ď by były rzeczy najprostsze:Ď mięso, chleb, drzewo.Ď Na wiosnę śpiewną od ptaków,Ď kiedy się rzeka rozzłoci,Ď patrzymy z mostu, jak "Krakus"Ď mknie pod banderą do Młocin.Ď Dym pląsa w komina lufie,Ď bryzg srebrny strugą wypryskaĎ i sternik nuci na rufie:Ď "Maryśka moja, Maryśka".Ď Czasem bandera się wytrze,Ď poplami z samego rana.Ď Nie krzyczcie. Plamy najbrzydszeĎ obmyje woda wiślana.Ď Wolno dojrzewa człowiek. Wiele mu trzeba męstwa,Ď aby się nie dać wiatrowi i rosnąć w górę i w głąb,Ď by triumfalną zielenią zaszumieć w końcu jak dąb zwycięstwa...Ď To przecież nie jest znużenie. To obłok wiosenny gruby,Ď który nadpłynął z łąk i oczy zasnuł, i zgasł...Ď Ach, nie utrzymać tych rąk! Do nowych śmieją się pracĎ mocne cheruby.Ď Kiedyś nadejdzie jesień. Świat nam się mniejszy ukaże,Ď a za to dzieła wyrosną i usną jak olbrzymy.Ď Pójdziemy wtedy za miasto i z dala popatrzymyĎ na dni nie zmarnowane i noce wolne od marzeń:Ď Tylko trzeba się przemóc. Musimy. Jeszcze goręcej!Ď Skrzydlate są nasze konie i żłoby złote, i obrok.Ď Ty słyszysz? Muzyka idzie: to w nas tak dźwięczy i dźwięczyĎ potężna dobroć.Ď Naszym żonom daj oczy szafirowe,Ď niech mają srebrne palce i suknie hiacyntowe.Ď Naszym dzieciom pokarmy pożywne,Ď żeby rosły i były proste, a nie dziwne.Ď O kominie także nie zapomnij, Panie:Ď niech jada swą brzezinę na drugie śniadanie.Ď I o kota naszego zatroskaj się ładnie:Ď żeby mu ciepło było, kiedy śnieg upadnie.Ď Wróć zdrowie obłąkanym, kraj wybaw od wojny,Ď daj chwilę odpocznienia wszystkim niespokojnym.Ď Koniec modlitwy. Teraz grzmi.Ď A echo odpowiada miĎ i w mazowieckich ostach,Ď i w błotach Pińska...Ď Słyszysz, jak brzmiĎ moja codzienna, moja uparta, moja prostaĎ pieśń cherubińska.Ď `rp 1930 `rp `tc Ballada ślubna I `tc Gdyby nie te guziki, byłby zwyczajny kumĎ z rękami jak dębczaki i z nosem jak dzwonnica,Ď orałby czarne pole. A teraz gwar i szum:Ď - Stangret! Wariat w cylindrze! - piszczy, tańczy ulica.Ď Gdyby nie uprząż w różach i ta przez rzęsy biel,Ď pomyśleć teraz można, że ot, stara kareta,Ď szaleństwo muzealne, a w karecie poeta -Ď ach, gdyby nie te róże, czapraki i ta biel!Ď O, gdyby nie ta gwiazda, która upadła w zmierzch,Ď powiedzieć mógłby człowiek, że się to przyśniło:Ď nagły zakręt w aleję złotą i pochyłą,Ď gdzie anioły kamienne posfruwały z wież.Ď A gdyby nie ten wianek i welon ten, i mirt,Ď i księżyc twojej twarzy mały, zawstydzony,Ď mógłbym przecie pomyśleć, żem jest narzeczony,Ď a tyś jest narzeczona i że to jeszcze flirt.Ď A może rzeczywiście wszystko się nam przyśniło:Ď stangret, kareta, wieczór, mój frak i twój tren,Ď i nasze życie twarde i słodkie jak sen.Ď Nie byłoby małżeństwa, gdyby nie nasza miłość.Ď `rp 1930 `rp `tc Palcem planety obracasz `tc Palcem planety obracasz,Ď tchem - miliardowe gwichtyĎ i twoja to sprawia praca,Ď że kołują złote jak nigdy.Ď Kwiaty posadzasz wesołe,Ď że pachnie w mym całym domie,Ď i różę, na róży pszczołę,Ď na pszczole - słoneczny promień.Ď Gdy kończę pracę, to do mnieĎ przybliżasz się, niepojęta -Ď i uczę się astronomiiĎ na twych gwiaździstych piętach;Ď i sen, jak pył szafirowy,Ď na śpiące usta się sypie,Ď na skrytą pierś do połowy,Ď na włosy koloru skrzypiec.Ď `rp 1931 `rp `tc Inge Bartsch `tc Inge Bartsch, aktorka, po przewrocie zaginionaĎ wśród tajemniczych okolicznościĎ Oto słowo o Inge Bartsch,Ď w całej prostocie,Ď dla potomności.Ď Ona była ruda, ale niezupełnie - pewien połysk na włosach grasował -Ď żyła z Finkiem. Fink był reżyser. Przez snobizm komunizowałĎ (są tacy też - na Mazowieckiej).Ď A Inge? Inge miała w sobie jakiś smak niemiecki,Ď ten akcent w słowie "Mond" - księżyc... der Mond, im Monde...Ď A Fink był dureń i blondyn.Ď Historia prosta: właśnie przyjechałem z Polski...Ď Berlin... Berliiin... deszcz...Ď Fryderyk z żelaza jak niestrawność serce mi gniótł...Ď Nuda - i nagle cud!Ď Teatrzyki Maleńkie serce w podziemiach!Ď Idzie piosenka: Autor: Kurt Tucholsky.Ď Widzę: Inge siedzi przy fortepianie,Ď śpiewa i gra; jakaż musi być śliczna, gdy wstanie!Ď Wstała. Piersi miała małe, doskonałeĎ i - wybaczcie mi, państwo - brzuchĎ tak się cudownie pod suknią rysował,Ď że zacząłem bić brawo i wrzeszczeć: - Niech żyje brzuch!Ď aż pewien Anglik mruknął: - He's gone mad. - On zwariował.Ď Przeszło lato, jesień i zima,Ď i jeszcze wiosna, i jeszcze jakieś lato,Ď i znowu jesień w mgłach jak w dymach.Ď (Jesieni jestem amator.)Ď Aż tu nagle pewnego dniaĎ zamach stanu. Coup d'etat.Ď Zamach stanu nb. miał w sobie coś z gwiazdy betlejemskiej,Ď za którą ciągnęło 3 miliony magików.Ď I wszystko stało się jak na scenie:Ď siedziałem z Ingą w Tiergartenie,Ď a jesień w Berlinie, w Tiergartenie,Ď to są, proszę państwa, takie struny...Ď Z drzew mgłą kurzyło,Ď wiatr niski jak bas -Ď i nagle Inge: - Wiffen Sie waf?Ď (Ona miała coś takiego w głosie czy w zębach.)Ď Wissen Sie was? Życie mi się znudziło.Ď - Hm...Ď Spojrzałem na nią, papierosa ćmiąc -Ď nie jestem Wyspiański, ale bądź co bądźĎ to powiedzenie mnie wzruszyło.Ď Za późno: Rewolwer nie był większy od róży:Ď Pik! i Inge rozpoczęła podróżeĎ w Au-dela, w metafizykę niemiecką.Ď Jakiś grubas, co siedział przy piwie,Ď nawet nie drgnął ani się nie zdziwił,Ď bo takie piki to się mogło zabić najwyżej dziecko.Ď A potem miała jeszcze dłuższą rzęsę;Ď trup pachniał jesienią, czarną kawą, grzybami i nonsensem.Ď Bartsch Ingo!Ď Szkoda!Ď Twój talent to mogło być dużo szterlingów.Ď Inge Bartsch!!!Ď Wróciłem do hotelu.Ď 40 fajek w jedną noc - pokój aż sczerniał od dymu...Ď Nie, to nie można tak: to jest zbyt proste: nuda,Ď tu trzeba, że się tak wyrażę,Ď przyszpilić jakieś komentarze -Ď że, czy ja wiem, że krwawa zbrodnia reżimu,Ď że podejrzana o semityzm,Ď że... marchew... w obozie... zgniłą...Ď Będzie na 300 wierszy artykuł znakomity.Ď (W Polsce zwany "kobyłą".)Ď Powiedzmy, że to było na jesieni,Ď dajmy na to trzy lata temu.Ď No, i jeśli redaktor nie zmieni,Ď pójdzie tak:Ď "Nie wytrzymała w dusznych klamrach systemuĎ Inge Bartsch, aktorka, po przewrocie zaginionaĎ wśród tajemniczych okoliczności..."Ď A na końcu może z Rilkego cośĎ o miłości,Ď o samotności,Ď a tytuł prosty: Inge Bartsch.Ď Szkoda.Ď Ładna.Ď Młoda.Ď Plecy jak perski aksamit.Ď I było w niej coś...Ď kobiece,Ď nieuchwytne,Ď dalekie,Ď coś, co trzeba chwytać pazurami.Ď `rp 1934 `rp `tc Szczęście w Wilnie `tc Na wileńskiej ulicy - tak-to-tak, GierwazeńkuĎ Na cóż to nam przyszło, kochana?Ď Po wileńskiej ulicy - tak-to-tak, Protazeńku,Ď saniami trzeba pędzić od rana.Ď Jakby było nie dosyć, że przez wieczność, przez wiecznośćĎ świecić będą obrączki na ręku...Ď a tu jeszcze serdeczność, okiennice, bezpiecznośćĎ i dzwoneczki: dziń-dziń, Gierwazeńku.Ď W tym Wilnie będziesz różą, w tym Wilnie matką z młodu.Ď Ej, woźnico, zatrzymaj swe konie!Ď Znam domek: drzwi w ulicę, a okna od ogrodu,Ď a w ogrodzie rosną dwie jabłonie.Ď `rp 1934 `rp `tc Farlandia `tc Myśmy mieli się spotkać na moście,Ď by pomówić o naszej miłościĎ pod tym klonem, koło budki z papierosami;Ď ale, jakem przewidywał: oczywiścieĎ most w powietrze wysadzili anarchiści,Ď no to gdzie się teraz spotkamy?Ď Wszędzie duszno i ciasno - lecz znam jaĎ pewien kraj pod nazwą Farlandia,Ď tam jest niebo śpiewające i palmy.Ď No, no, nie płacz, nie troskaj się, nie martw,Ď że tego mostu już nie ma -Ď my się jutro w Farlandii spotkajmy:Ď `tc * `tc Palmy się kołyszą,Ď palmy się kołyszą -Ď tak - tak - tak.Ď Tu wszystko zostało,Ď tu więcej nie wrócę -Ď nie - nie - nie.Ď Ptaki nad palmami,Ď w palmach słodkie miąższe -Ď mi-ma-mi.Ď Karmimy się snami,Ď a w snach znów najdroższeĎ palmy.Ď Palmy się kołyszą,Ď palmy się kołyszą - za dużo.Ď To jest kraj, który jedziemy odkryć,Ď bardzo wiotki, bardzo słodki -Ď Farlandia.Ď `rp 1934 `rp `tc O mej poezji `tc Moja poezja to jest noc księżycowa,Ď wielkie uspokojenie;Ď kiedy poziomki słodkie są w parowachĎ i słodsze cienie.Ď Gdy nie ma przy mnie kobiet ani dziewczyn,Ď gdy się uśpiłoĎ wszystko i świerszczyk w szparze cegły trzeszczy,Ď że bardzo miło.Ď Moja poezja to są proste dziwy,Ď to kraj, gdzie w lecieĎ stary kot usnął pod lufcikiem krzywymĎ na parapecie.Ď `rp 1934 `rp `tc O naszym gospodarstwieŃ fraszka `tc O, zielony Konstanty, o, srebrna Natalio!Ď Cała wasza wieczerza dzbanuszek z konwalią;Ď wokół dzbanuszka skrzacik chodzi z halabardą,Ď broda siwa, lecz dobrze splamiona musztardą,Ď widać, podjadł, a wyście przejedli i fanty -Ď o, Natalio zielona, o, srebrny Konstanty!Ď `rp 1934 `rp `tc Ballada ślubna II `tc Skuła nam nogi ciemna siłaĎ w płynie tłoczonym z maku,Ď lecz całe szczęście, że świeciłaĎ twa klamra ze szmaragdu;Ď kłułem policzki, bilem pięściąĎ w rozmarzających dymach,Ď bo sen od maku szedł krawędzią -Ď ciemnoniebieski ślimak;Ď Karakuliambro, olbrzym słodkiĎ ze starych bohomazów,Ď to był łeb śpiący twojej ciotki,Ď Wielkiej Xiężnej Kaukazu;Ď stal świecznik z pięciu MurzynamiĎ przy śpiącej w oknie, blisko -Ď ślimak obwąchał ją różkami,Ď a potem zniknął nisko;Ď i ty zniknęłaś nagle. - Gdzieś ty?Ď Lecz głos mi w piersiach zamarł...Ď - Ach, tutaj jestem, tu, gdzie świeciĎ ta ze szmaragdu klamra;Ď chciałem zapalić kandelabry,Ď nie dałaś, smagła panno,Ď i przez korytarz jak przez AfrykęĎ szliśmy jeszcze nie znaną;Ď do stajni trzeba było dobiec:Ď zdawało się daleko...Ď Na wiązce słomy spał Joe, chłopiecĎ Dickensa, wuja twego;Ď owczarz z obliczem spał wesołem,Ď a księżyc stał za węgłem,Ď więc sam karetę wyciągnąłemĎ i koni sześć zaprzęgłem;Ď podczas odjazdu żadnych osób,Ď pudel gniotących w piętę,Ď bo Biblia tylko, rurki do włosówĎ Wielkiej Xiężnej świśnięte;Ď ach, jak się śmiałaś, niegodziwa,Ď kiedym zacinał konie,Ď że ciotka na Murzynów kiwa,Ď by szli do łóżka do niej!Ď Na przełaj! przez truskawki, miła,Ď dojedzie się do traktu -Ď gadały koła i świeciłaĎ twa klamra ze szmaragdu.Ď `rp 1934 `rp `tc Piosenka `tc Moja mała bardzo lubi rosół,Ď moja smagła, moja smukła.Ď Gdy je rosół, to ja jestem wesół,Ď bo to szczęście, gdy jest rosół i bułka.Ď W oberży dla bezrobotnej inteligencji,Ď pod afiszem Ligi Morskiej i Rzecznej,Ď moja mała ma miejsce bezpieczne;Ď dużą łyżkę trzyma w małej ręce.Ď Tuż w szachy grają dwa biedne diabły -Ď śnieg, śnieg po Wilnie hula.Ď Kreślę na dłoni smukłej i smagłejĎ drogę dla bajki o Trzech Królach.Ď `rp 1934 `rp `tc Ofiara świerzopa `tc Jest w I Księdze "Pana Tadeusza"Ď taki ustęp, panie doktorze:Ď "Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała..."Ď I właśnie przez ten świerzop neurastenia cała...Ď O, Boże, Boże...Ď Bo gdy spytałem Kridla, co to takiego świerzop,Ď Kridl odpowiedział: - Hm, może to jaki przyrząd?Ď Potem pytałem Pigonia,Ď a Pigoń podniósł ramiona.Ď Potem ryłem w cyklopediach,Ď w katalogach i w słownikach,Ď i w staropolskich trajediach,Ď i w herbarzach, i w zielnikach...Ď Idzie jesień i zima.Ď Ale świerzopa ni ma.Ď Już szepcą naokół panie:Ď - Cóż się zrobiło z chłopa!Ď Dziękuję, panie Adamie!!iĎ Jestem ofiara świerzopa.Ď `rp 1934 `rp `tc Instrumentami potrząsać `tc Instrumentami potrząsać, gdy wschodzi księżyc,Ď gdy lekka noc i słodkie szmery naokół.Ď Konie wieńczyć kwiatami, morze kołysać naĎ piersiach jak żonęĎ pochmurnooką, witać poranki idące zza gór jakĎ dzieci do szkoły.Ď Instrumentami potrząsać, gdy wschodzi słońce,Ď usta kobiety ukochać nad wszystko, nad słońce i księżyc,Ď świat do serca przycisnąć jak bukiet fiołków, a serceĎ zawiesić nisko nad ziemią jak gwiazdę wróżącą pogodę.Ď `rp 1935 `rp `tc Wilno, ulica Niemiecka `tc Wilno, ulica NiemieckaĎ zdradziecka i zbójecka:Ď Każesz dać sobie cytrynę,Ď zawiną ci mandolinę.Ď W końcu sam nie wiesz, gdzie wina:Ď czy cytryna miała być, czy mandolina.Ď W Wilnie ulicą NiemieckąĎ nie chodź, chrześcijańskie dziecko.Ď Tygrysy z szyldów futrzarzyĎ okropne szczerzą kły.Ď Wariat herbatę w samowarzeĎ obnosi pośród mgły.Ď Konkurent puścił plotkę, że z pluskiew herbata.Ď Przestali pić. Ciężkie lata na wariata.Ď Na Niemieckiej ulicy w WilnieĎ jest więcej rozpaczy niż piasku na pustyni.Ď Od lat na Niemieckiej ulicyĎ kuśnierze i pasamonnicyĎ żal czują, lęk i wstyd:Ď Bo ciągle malarscy mistrzeĎ malują: "Ceny najniższe!"Ď lecz nie kupuje nikt.Ď "Spal, Jahwe, Niemiecką ulicę!Ď co pójdę sprzedawać? Chmury z księżycem?!"Ď Wariat z herbatą lata boso.Ď A Kryzys kroczy jak śmierć z kosąĎ przez ulicę Niemiecką i dalej,Ď gdzie jest więcej rozpaczy niż w morzu korali.Ď Na Niemieckiej ulicy, kochani,Ď troszkę ucisza się w piątek.Ď Przegadują się tajemnym znakiemĎ białe świeczki dziewięciorakieĎ A Zyskind cierpi na żołądek.Ď Zły Zyskind zerka z pięterkaĎ na żonę w starych lakierkach:Ď - Ach, jaki brzydki chód!Ď Nad mordą tygrysaĎ piątkowe niebo zwisa,Ď jak rulon głupich nut.Ď Wilno. Niemiecka ulica.Ď Najlepszy bilard u Szpica.Ď `rp 1935 `rp `tc Szafirowa romanca `tc Szafirową nitkę wieczór plącze,Ď szafirowe cienie zwodzą nas,Ď szafirowy, szafirowy chłopcze,Ď że mnie kochasz, powiedz jeszcze raz.Ď Jeszcze raz w sekrecieĎ szukasz moich rąk,Ď jeszcze raz jak pierścieńĎ drży księżyca krąg,Ď jeszcze raz namowy i rozmowy,Ď jeszcze raz, mój chłopcze szafirowy -Ď jeszcze raz w jaśminy,Ď jeszcze raz pod wiatr,Ď jeszcze raz popłynieĎ pieśń bez słów przez świat,Ď jeszcze raz powróżysz z płatków różyĎ i powtórzysz wszystko jeszcze raz.Ď Jeśli kiedyś będziesz w wielkiej biedzie,Ď zagubiony w plątaninie lat,Ď do altany dawnej cię powiedzie,Ď zaprowadzi szafirowy ślad -Ď szafirowe ptakiĎ z szafirowych gniazd,Ď szafirowe szlakiĎ szafirowych gwiazd,Ď szafirowe noce i noc owaĎ od szafiru cała szafirowa,Ď szafirowe suknie, szafirowy cień,Ď w szafirowym oknie szafirowy dzień.Ď Jeśli raz pokochasz w życiu szafir,Ď pójdziesz w szafir jako jedna z gwiazd.Ď `rp 1935 `rp `tc 2-aj maturzyści `tc Gdy księżyc stęchłym "Sidolem"Ď złe miejskie niebo wyczyści,Ď wychodzą na głupi spacerĎ dwaj maturzyści.Ď Postacie prawie bliźniacze,Ď jak wałek podobny do wałka,Ď przystając, jeden zapłacze,Ď a drugi załka:Ď Bo cóż, że skończyli szkoły,Ď cóż, że w kieszeniach matury?Ď Jeden z nich niewesoły,Ď drugi ponury.Ď Dzień cały stukali-pukali -Ď niestety: wszystko zajęte...Ď Żebyż choć zostać kelneremĎ lub konfidentem!Ď Nazajutrz, kiedy się ściemni,Ď bez celu znów i korzyściĎ w noc ciemną wyjdą jak cienieĎ dwaj maturzyści.Ď `rp 1935 `rp `tc Wciąż uciekamy `tc Wciąż uciekamy. Z miasta do miasta.Ď Inteligenci.Ď Tęskniąca nacja. Ginąca klasa.Ď Mali, zmarznięci.Ď Milionem rodzin. Z gramofonami.Ď Z kraju do kraju.Ď - Powiedzcie, gdzie jest wasza ojczyzna?Ď Wciąż nas pytają.Ď A my nie wiemy; a my płaczemy,Ď jak woda morska.Ď Pod sztuczną palmą listy piszemyĎ na brudnych dworcach.Ď `rp 1936 `rp `tc Wizyta `tc Proszę, proszę, rozgość się, serdeczny,Ď rozejrz się dokładnie po wszystkim;Ď to jest czajnik - prawda, jaki śmieszny?Ď z gwizdkiem.Ď To mruczenie? Powiem ci w sekrecie:Ď jest mruczeniem kota Salomona.Ď A ta pani zamyślona, z kwiatami -Ď to moja żona.Ď `rp 1936 `rp `tc Skumbrie w tomacie `tc Raz do gazety "Słowo Niebieskie"Ď (skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)Ď przyszedł maluśki staruszek z pieskiem.Ď (skumbrie w tomacie pstrąg)Ď - Kto pan jest, mów pan, choć pod sekretem!Ď (skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)Ď - Ja jestem król Władysław Łokietek.Ď (skumbrie w tomacie pstrąg)Ď Siedziałem - mówi - długo w tej grocie,Ď (skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)Ď dłużej nie mogę... skumbrie w tomacie!Ď (skumbrie w tomacie pstrąg)Ď Zaraza rośnie świątek i piątek.Ď (skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)Ď Idę na Polskę robić porządek.Ď (skumbrie w tomacie pstrąg)Ď Na to naczelny kichnął redaktorĎ (skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)Ď i po namyśle powiada: - Jak to?Ď (skumbrie w tomacie pstrąg)Ď Chce pan naprawić błędy systemu?Ď (skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)Ď Był tu już taki dziesięć lat temu.Ď (skumbrie w tomacie pstrąg)Ď Także szlachetny. Strzelał. Nie wyszło.Ď (skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)Ď Krew się polała, a potem wyschło.Ď (skumbrie w tomacie pstrąg)Ď - Ach, co pan mówi? - jęknął Łokietek;Ď (skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)Ď łzami w redakcji zalał serwetę.Ď (skumbrie w tomacie pstrąg)Ď - Znaczy się, muszę wracać do groty,Ď (skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)Ď czyli, że pocierp, mój Władku złoty!Ď (skumbrie w tomacie pstrąg)Ď Skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie!Ď (skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)Ď Chcieliście Polski, no to ją macie!Ď (skumbrie w tomacie pstrąg)Ď `rp 1936 `rp `tc Pięć donosów `tc `ty I `ty "Donoszę, panie naczelniku,Ď że w naszym mieście jest pięć wdówĎ po gienierałach armii carskiejĎ i że się to zaczęło znów:Ď czyli, że jak w poprzednim liścieĎ donieść miał zaszczyt Gwóźdź, mój zięć,Ď ledwo na niebie księżyc błyśnie,Ď gra w pięciu domach gitar pięć.Ď Gitary są własnością mężczyzn,Ď których nazwiska będę znał -Ď i spać nie możem, tak się męczym,Ď bo słychać wciąż: "Razbiej bakał!"Ď Potem rydzyki, grzybki, zrazyĎ żre każda piękność z gachem swymĎ i łupią pięć do ośmiu razy,Ď że aż się nogi chwieją im.Ď Jeśli tak wszystko zacznie chwiać sięĎ w tej biednej Polsce - ładny kwiat!Ď wtedy rozbiory, panie bracie,Ď i święta racja: Saisonstaat -Ď O czym poufnie i bez krzykuĎ donoszę, panie naczelniku."Ď `tc II `tc "Donoszę, panie naczelniku,Ď że w naszym mieście student BreszĎ czesze się bardzo ekscentrycznie,Ď przedziałek z tyłu robiąc też.Ď Wszyscy się u nas czeszą podługĎ stołecznych życzeń, od iks lat,Ď a tylko Bresz ma manię podłąĎ być takim czymś na własny ład.Ď Kiedy na Obchód KonstytucjiĎ sam pan starosta zjedzie z Płaz,Ď Bresz głowy tył pokazać musi,Ď w zamęt wprawiając karność mas.Ď Starosta, według świętych regułĎ na jeża, wznosi: "Hip-hurraa!"Ď A Bresz, on stoi zawsze z brzeguĎ i tym przedziałkiem naród dźga.Ď I coraz więcej, widzę, ludziĎ zaczyna czesać się jak Bresz:Ď Bortkiewicz, Durski, Bigda, Cudzik,Ď Hopla-Konecki i de Wesz...Ď O trądzie wśród akademikówĎ donoszę, panie naczelniku."Ď `ty III `ty "Donoszę, panie naczelnikuĎ (czy kiciuś naczelnika zdrów?),Ď że student Bresz siedział wieczoremĎ u jednej z wyż. wspomnianych wdów.Ď Na stole stary stał samowar,Ď zakąski różne, zjesz, co chcesz -Ď i nagle rzekł poniższe słowaĎ do grzesznej wdowy student Bresz:Ď - Pani Rosjanką jest, Tatiano,Ď i znał Tołstoja pani mąż,Ď niech pani powie, skąd co ranoĎ taki się smutny budzę wciąż?Ď A przecież mam już niepodległośćĎ i wojsko własne, własny skarb,Ď ale ta cała niepodległośćĎ ciąży na plecach mi jak garb.Ď I Wisłę mam, i inne rzeki,Ď i własną sól, i własny len.Ď A ja bym chciał gdzieś w kraj daleki,Ď co samą nazwą wprawia w sen...Ď O monologach romantykówĎ donoszę, panie naczelniku."Ď `ty IV `ty "Donoszę, panie naczelniku,Ď że w naszym mieście..." ale tuĎ list został ciężko czymś pocięty,Ď jak gdyby brzytwą w miejscach stu.Ď Sprawca, co dziury powycinał,Ď musiał to być niedobry człek,Ď więcej i to była wielka świnia,Ď bo przedziurawił, potem zbiegł:Ď Lecz jeśli świnia, mój ty Boże,Ď inaczej czyż postąpić miał?Ď A może uciekł aż nad morzeĎ i teraz błądzi pośród skał?Ď Może ma dziatki, dużo dziatek,Ď dziatki też błądzą z nim we łzach...Ď a może to był reumatykĎ lub syfilityk - myśleć strach!Ď Tu noc, pioruny w dzieci biją,Ď słychać ryk fal i wiatru świst...Ď lecz po coś zniszczył, stara świnio,Ď ten może najciekawszy list?!!Ď O starych świniach w mym kraikuĎ donoszę, panie naczelniku.Ď `ty V `ty "Donoszę, panie naczelniku,Ď że przed godziną moja żonaĎ się zapytała: - Co to jestĎ takiego grupa Laokoona?Ď Czułem, że tu jest coś z otchłani,Ď a właśnie był na obiad śledź;Ď śledź mi jak dyszel stanął w krtani:Ď - Musisz z nią coś wspólnego mieć!Ď Z tą grupą! - rzekłem jak we mgleĎ od strachu. - Znamy doskonaleĎ parlamentarne grupy, aleĎ tej "Grupy Laokoona" nie!Ď Na własną rękę więc w powiecieĎ zrobiłem z Waciem mały huk -Ď i co powiecie, co powiecie?Ď wyśnił się student Bresz, mój wróg!Ď U jednej z wdów mrowisko śliczneĎ nakryłem: Bresz i inne bubki,Ď a w książce niby historycznejĎ fotografijkę całej grupki,Ď którą załączam - podpis Ś. B.Ď jest na odwrocie - jasne: Bresz!Ď Proszę się przyjrzeć: świętą rzeźbęĎ udają, lecz się, bratku, strzeż!Ď Bresza pod kluczyk i po krzyku -Ď radziłbym, panie naczelniku..."Ď `rp 1934 `rp `tc Zima z wypisów szkolnych `tc Któż to tak śnieżkiem prószy z niebiosów?Ď Dyć oczywiście pan wojewoda;Ď módl się, dziecino, z całą krainą -Ď niech Bóg mu siły doda;Ď śnieżku naprószył, śnieżek poruszyłĎ dobry pan wojewoda.Ď A któż na szybach maluje kwiaty,Ď czy mróz, czy mróz, dziecino?Ď Nie, to rączuchną dla ciebie, żabuchno,Ď starosta ze starościną;Ď srebrzyste prążki, listki, gałązkiĎ dla ciebie, dziwna dziecino.Ď A któż te śliczne zawiesił sopleĎ za oknem u okapu?Ď Czy może także mróz niedobryĎ swą fantastyczną łapą?Ď Nie, moje złoto, to referenci,Ď podkierownicy, nadasystenciĎ nocą nie spali, hurra! wołali,Ď sople poprzyklejali.Ď Hej, tam w Warszawie jest pan ministerĎ siwy i taki miły,Ď przez okno rzuca spojrzenia bystre,Ď bo chce, by dla ciebie byłyĎ zimą sopelki, śniegi i lody:Ď wszystkie zimowe wygody.Ď Jeżeli tedy sanki usłyszyszĎ i dzwonki ich tajemnicze,Ď wiedz: to minister w skupionej ciszyĎ nacisnął taki guziczek,Ď że sanki dzwonią i gwiazdki lśniąĎ nad miastem i nad wsią.Ď `rp 1936 `rp `tc Strasna zabaŃ - wiersz dla sepleniących `tc Pewna pani na MarsałkowskiejĎ kupowała synkę z groskiemĎ w towazystwie swego męza, ponurego draba;Ď wychodzą ze sklepu, pani w sloch,Ď w ksyk i w lament: - Męzu, och, och!Ď popats, popats, jaka strasna zaba!Ď Mąz był wyzsy uzędnik, psetarł mgłę w okulazeĎ i mówi: - Zecywiście coś skace po trotuaze!Ď cy to zaba, cy tez nie,Ď w kazdym razie ja tym zainteresuję się;Ď zaraz zadzwonię do Cesława,Ď a Cesław niech zadzwoni do Symona -Ď nie wypada, zeby WarsawaĎ była na "takie coś" narazona.Ď Dzwonili, dzwonili i po tsech latachĎ wrescie schwytano zabę koło Nowego Świata;Ď a zeby sprawa zaby nie odesła w mglistość,Ď uządzono historycną urocystość;Ď ustawiono trybuny,Ď spędzono tłumy,Ď "Stselców" i "Federastów" -Ď słowem, całe miasto.Ď Potem na trybunę wesła Wysoka FiguraĎ i kiedy odgzmiały wsystkie "hurra",Ď Wysoka Figura zece tak:Ď - Wspólnym wysiłkiem ządu i społeceństwaĎ pozbyliśmy się zabiego bezeceństwa -Ď panowie, do góry głowy i syje!Ď A społeceństwo: - Zecywiście,Ď dobze, ze tę zabę złapaliście,Ď wsyscy pseto zawołajmy: "Niech zyje!".Ď `rp 1936 `rp `tc Anińskie noce `tc Korale twoje przestań nizać,Ď wiatrowi bardziej jestem rad,Ď bo jak muzyka AlbenizaĎ przewraca nas na łóżko wiatr.Ď Księżyc diamentem szyby tnie,Ď na zachód lecą ptaki,Ď pająk nad łóżkiem zwiesza się -Ď szkoda, że nie baldachim.Ď Upiorny nonsens polskich dniĎ kończy się nam o zmroku.Ď Teraz jak wielki saksofon brzmiĎ noc taka srebrna naokół.Ď I wielkim, bezkresnym wachlarzemĎ wachluje nas chłopiec nieduży,Ď szmaragdy w uszach ma,Ď on jest Murzyn,Ď a my nazywamy go Nocą.Ď `rp 1937 `rp `tc Dzięcioł i dziewczyna `tc Dzięcioł w drzewo stukał,Ď dziewczę płakało;Ď dzięcioł w drzewo stukał,Ď dziewczę płakało;Ď dzięcioł w drzewo, proszę, proszę,Ď a dziewczynie łzy jak groszekĎ albo jak te perłyĎ względnie kakao.Ď Jechał premier drogą,Ď śle dworzanina;Ď jechał premier drogą,Ď śle dworzanina;Ď wraca dworzan (radca Żaczek);Ď - Dzięcioł puka, dziewczę płacze.Ď Drży, bo nie wie, dobraĎ czy zła nowina.Ď Struchlał dwór w ogóle,Ď jak w takich razach;Ď struchlał dwór w ogóle,Ď jak w takich razach...Ď - Hej! - huknął premier w lesie,Ď zapisał coś w notesie,Ď zapisał coś w notesieĎ i jechać kazał.Ď `rp 1938 `rp `tc Już kocham cię tyle lat `tc Już kocham cię tyle latĎ na przemian w mroku i w śpiewie,Ď może to już jest osiem lat,Ď a może dziewięć - nie wiem;Ď splątało się, zmierzchło - gdzie ty, a gdzie ja,Ď już nie wiem - i myślę w pół drogi,Ď że tyś jest rewolta i klęska, i mgła,Ď a ja to twe rzęsy i loki.Ď `rp 1938 `rp `tc+ Noctes aninenses `tc `tc I. Krewny Ganimeda `tc Ona mi powiedziała: "Zgaś lampę na werandzie,Ď już północ, no! nie bądź głupi!"Ď A chwiałem się na nogach jak flaszka na okręcie,Ď bo mnie zapach jaśminu upił;Ď i nagle zobaczyłem, jakbym się ze snu ocknął,Ď przez szybę w dzikim winie:Ď werandę, dzikie wino i ową lampkę nocną,Ď wiszącą na kroksztynie.Ď Kroksztyn był morski konik, takem to nagle odczuł,Ď bo inne zwidziało się wszystko,Ď a świeca - biedna babcia uwięziona w kloszu,Ď wiatrowi na pośmiewisko;Ď więc gdy on szedł werandą, woniejący, komiczny,Ď cały w ironiach, w półtonach,Ď to lampa na kroksztynie, na łańcuchu, pod liśćmiĎ kołysała się jak podchmielona,Ď gubiąc światełka różne. Tak promień za promieniemĎ cały winograd oplótł,Ď a gdy wiatr blask pchnął dalej, stał się jednym promieniemĎ promieniejący ogród.Ď I ujrzałem raptownie, ażem się przestraszył,Ď wiele dziwów za sprawą muzy -Ď i wdarła się muzyka i noc do serc naszych.Ď jak woda, gdy spuszczą śluzy.Ď Górą sunęły chmury, wolno, jak wół za wołem,Ď zasię w blasku stawał bór za borem,Ď aż zmogły mnie te chmury i ta noc i runąłem,Ď jakby w kark rażony toporem.Ď A wtedy święta rosa zdjęła mi upał z czoła,Ď ptak się jakiś odezwał w życie...Ď Kołowałem na nocy, jakby zaśnięta pszczołaĎ na gramofonowej płycie.Ď Wtedy oczom zamkniętym otworzyła się nowaĎ dal śmiertelna, a uszom organy -Ď i ujrzałem dąbrowy dla królewskich polowańĎ i drogi dla zakochanych;Ď jaśmin znowu zapachniał, wiater znowu zalatał,Ď noc mi w usta wpadła jak morwa;Ď i przywarłem do ziemi, i chwyciłem się kwiatów,Ď żeby Zeus mnie w górę nie porwał;Ď gwiazdy poczęły wschodzić; zagwieździło się niebo;Ď trząsłem nimi jak pękiem kluczy;Ď i przychodziła do mnie sosna i inne drzewo,Ď i prosiły: "Instrument z nas uczyń".Ď Potem świerszcz się odezwał, potem drugi i trzeciĎ i zagrały świerszczami pagórki.Ď I przeszedł kot Salomon, i oczami oświeciłĎ klamkę zielonej furtki.Ď `tc II. Pieśń o nocy czerwcowejŃ - Uwertura `tc Kiedy noc się w powietrzu zaczyna,Ď wtedy noc jest jak młoda dziewczyna;Ď wszystko cieszy ją i wszystko śmieszy,Ď wszystko chciałaby w ręce brać.Ď Diabeł dużo jej daje w podarku,Ď gwiazd fałszywych z gwiezdnego jarmarku,Ď noc te gwiazdy do uszu przymierzaĎ i z gwiazdami chciałaby spać.Ď Ale zanim dur gwiezdny ją oplótł,Ď idzie krokiem tanecznym przez ogród,Ď do ogrodu przez senną ulicę -Ď dzwonią nocy ciężkie zauszniceĎ i przy każdym tanecznym obrocieĎ szmaragdami błyszczą kołki w płocie,Ď wreszcie do nas, pod same okna!Ď i tak tańczy, i śpiewa nam:Ď `tc Noc śpiewa `tc Ja jestem noc czerwcowa,Ď królowa jaśminowa,Ď zapatrzcie się w moje ręce,Ď wsłuchajcie się w śpiewny chód.Ď Oczy wam snami dotknę,Ď napoje dam zawrotneĎ i niebo przed wami rozwinęĎ jak rulon srebrnych nut.Ď Oplącze was to niebo,Ď klarnet uczynię z niegoĎ i będzie buczał i huczał,Ď i na manowce wiódł.Ď Ja jestem noc czerwcowa,Ď jaśminowa królowa,Ď znaki moje są: szmaragd i rubin,Ď a pieśń moja silniejsza niż głód.Ď `tc Noc tańczy `tc Nawet ćmy zadrzemały przy lampieĎ i świerszcz zamilkł, i ogród zamilkł -Ď bo tańczyła noc wokół klombu,Ď potrząsając bransoletami;Ď kurz muzyczny spod stóp jej wypryskałĎ i z bolesnym blaskiem frunął do nas;Ď szmaragdowe toczyły koliskaĎ raz w raz w górę rzucane ramiona.Ď Nagle irys pod płotem zakwitłĎ i zapatrzył się w nocy źrenice,Ď z domków swoich wyszły senne szpaki,Ď by choć spojrzeć na tanecznicę;Ď zasię ta, wokół klombu, z brzękadłem,Ď jeszcze raz, jeszcze raz i na powrót,Ď aż się stał brząkającym szmaragdemĎ stopą nocy trącony ogród,Ď a nasz klomb powierzchnią zwierciadła,Ď gdzie spoczęły wszystkie konstelacje...Ď i krzyknęła noc, i upadłaĎ do twych stóp jak raniony gacek.Ď `tc Noc umiera `tc Już się księżyc zasępiał i mętniał,Ď lecz zielone jeszcze oczy miał i duże;Ď nieobeszła otwarła się głębiaĎ dla dywanów i dla poduszek.Ď Gwiazdy z myrry i gwiazdy ze złotaĎ układały na szybach swój rebus,Ď a z chmur ku nam jakby po schodachĎ zstępowało śpiewanie niebios.Ď Wtedy z płaczem wznieśliśmy ramionaĎ jako dwoje przerażonych pogan:Ď "Nocy, stań się dla nas nieskończona,Ď nocy krótka, dzwonnico wysoka!"Ď Ale tylko nastraszył nas gacekĎ i zapiszczał, i śmignął, i zginął;Ď a w pokojach z przewróconych flaszekĎ krwią bydlęcą pachniało wino.Ď Wtedy noc się znowu ukazała,Ď zatańczyła i tak zaśpiewała:Ď "Ja jestem noc czerwcowa,Ď Bóg mnie do trumny chowa.Ď Szmaragdy moje, rubinyĎ rozkradli, gdy księżyc zgasł;Ď zostały mi tylko zmarszczki,Ď ach! byle szmer mnie straszy!Ď zatańczę wam gniewny taniecĎ wokół klombu ostatni raz..."Ď `tc Coda `tc Heeej!Ď pogubiły się rubinyĎ i szmaragdy tej dziewczynyĎ Heeej!Ď Liść za liściem ogniem błysnął,Ď ranek przyszedł, wiatr i sen.Ď Pod okapem zasnął gacek,Ď z klombu prysły konstelacje,Ď poginęły, odfrunęłyĎ do swych starodawnych stron.Ď `tc III. Nocny testament `tc Ja, Konstanty, syn Konstantego,Ď zwany w Hiszpanii mistrzem Ildefonsem,Ď będąc niespełna rozumu,Ď piszę testament przy świecach.Ď Ćmy się, zaznaczam, kręcą przy lichtarzachĎ i drżą, i ręka mi drży -Ď a więc majstrowi, co lichtarze stwarzał,Ď zapisuję czerwcowe ćmy.Ď Jeśli kiedy go rozwlecze chandra,Ď w wieczór będzie wśród tych ulic stąpał,Ď ćmy się zaczną kręcić na werandach,Ď gasnąć kule niebieskie na klombach,Ď ćmy zobaczy, twarze w złotym dymieĎ i przystanie. I wspomni me imię.Ď A poetom żyjącym i przyszłymĎ zapisuję mój kaflowy piec,Ď w nim spalone myśli i pomysły,Ď czyli różne gry niewarte świec,Ď nadto księżyc, pełny mój kałamarz,Ď co mi sprzedał go wędrowny kramarz.Ď Jeśli tedy kiedyś, w latach innych,Ď jak ja dzisiaj nocą wzniosą głosĎ i rozłożą swoje pergaminy,Ď wzdychać zaczną, jak uwiecznić noc -Ď to ja będę w kuszeniach chmur,Ď w pergaminach i skrzypieniach piór,Ď bom ja nocą zaszumiał i odszumiał,Ď i do dna jej partytury zrozumiał.Ď Córce mojej Kirze, tancerce,Ď zapisuję niebiosa siódme,Ď cherubinów modlących się z tercyn,Ď szum wysoki i światła ułudne,Ď i przyrodę jak skrzynię sekretów -Ď niechaj z niej się uczy swoich baletów.Ď Teofilowi, gdy się w mieście zmierzchnie,Ď daję całą uliczkę do szeptówĎ oraz pewną bramę na Lesznie,Ď gdzie był kuty w żelazie Neptun,Ď ale uciekł, bo miał wstręt do miasta.Ď Teraz w niebie jest spokojna gwiazda.Ď Wszystkim dobrym cały czar, co wezbrałĎ na tej ziemi, daję jak alfabet:Ď pory roku ze złota i srebraĎ i dzięcioły, i te muszki nawetĎ wieczorami, wielkim rojem, przy akacjach,Ď w głębi zorza, z której się nie wraca...Ď Wierszom moim fosforyczne furieĎ blaskiem w wertep ciemny i zły -Ď a mojej Smagłej, mojej Smukłej, mojej PochmurnejĎ łzy.Ď `rp 1939 `rp `tc Troszeczkę pomarzyć `tc Ja wiem: groźne telegramyĎ i na fotosach kolega Attyla...Ď wojna? Wojenkę znamyĎ ale miła nam i krotochwila.Ď A porządek jest taki: najprzód ogródkiem,Ď między georginie, te śmieszne,Ď potem koło bzów... i przez furtkę,Ď i ulicą, i na pole wietrzne.Ď Tam już pszczoły latają na skrzydełkach bogatych,Ď zaś na kwiatach drżą rosy kropelki,Ď kołują cienie ptaków, a ponadto są kwiaty,Ď co się zwą Matki Boskiej pantofelki.Ď Kwiaty są, by je zrywać, a cienie, by je gonić,Ď a strumień, by usnąć przy strumieniu,Ď a w braku telefonu na leśnych dzwonkach dzwonićĎ można w sprawach o wielkim znaczeniu.Ď A jeszcze można krążyć w cieniu starych kolegiatĎ i jak kraskę łowić marzenie,Ď które jest zawsze dalej, dalej, aż tam gdzie rzeka,Ď a rzeka to znaczy uspokojenie...Ď `ty * * * `ty Polska jesień nadchodzi, pogodna i nagrzana,Ď i złocista, jak uśmiech dziecka...Ď A może, mój Attylo, pan twierdzi, proszę pana,Ď że "polska jesień" jest też niemiecka?Ď `rp 1939 `rp `tc Długom błądził i szukał `tc Długom błądził i szukał, świat mnie zalewał jak woda,Ď pełen stworów dziwacznych, niksów, wodników, rusałek,Ď aż pewnego wieczoru znalazłem, czego szukałem -Ď żonę pochmurnooką, małego, słodkiego kobolda.Ď Gdy pada z deszczem zmrok, gdy męczy mnie nuda i trwoga,Ď gdy strach pospołu z psalmistą tak spijam, jak ciemne wino,Ď splatam za wierszem wiersz jak wianek z rozmarynuĎ na głowę słodkiego kobolda, na głowę małego boga.Ď `rp 1939 `rp `tc Dziwni letnicy `tc Już tamci się rozjechali,Ď a czemu oni zostaliĎ i tak się ciągle trzymają za ręce?Ď Jeszcze oboje tacy młodzi,Ď ale ona smutna i on smutny chodzi,Ď jakby tu mieli nie wrócić więcej.Ď Ona już sobie ust nie maluje,Ď on pisze listy i płacze;Ď wieczorem snują się koło domu,Ď gryzą ich jakieś rozpacze.Ď A przyjechali tacy szczęśliwi,Ď on rano łowił ryby, ona czytałaĎ i nagle jakby ktoś im życie pokrzywił,Ď w sercach siejąc trwogę i hałas.Ď Teraz wzdłuż ścian pełnych miniaturĎ błądzą, obcy całemu światu -Ď o, czemu nie wracają, gdy im urlop minął!Ď On czasem przed nią klęknie na kolanach,Ď jakby chciał jej powiedzieć: "Przebacz mi, kochana",Ď ale milczy i łzy mu płyną.Ď Powiedziała wczoraj ciotka, ta wysoka,Ď że się pewnie przestali kochać...Ď spójrzcie! schodzą ku jezioru z pochyłości.Ď Jeśli diabeł im to zrobił na złość,Ď Ty im, Boże, serca znowu zazłoć,Ď bo jakże dzisiaj żyć bez miłości!Ď `rp 1939 `rp `tc Pieśń o żołnierzach Westerplatte `tc Kiedy się wypełniły dniĎ i przyszło zginąć latem,Ď prosto do nieba czwórkami szliĎ żołnierze z Westerplatte.Ď (A lato było piękne tego roku.)Ď I tak śpiewali: - Ach, to nic,Ď że tak bolały rany,Ď bo jakże słodko teraz iśćĎ na te niebiańskie polany.Ď (A na ziemi tego roku było tyle wrzosu na bukiety.)Ď W Gdańsku staliśmy tak jak mur,Ď gwiżdżąc na szwabską armatę,Ď teraz wznosimy się wśród chmur,Ď żołnierze z Westerplatte.Ď I ci, co dobry mają wzrokĎ i słuch, słyszeli pono,Ď jak dudnił w chmurach równy krokĎ Morskiego Batalionu.Ď I śpiew słyszano taki: - ByĎ słoneczny czas wyzyskać,Ď będziemy grzać się w ciepłe dniĎ na rajskich wrzosowiskach.Ď Lecz gdy wiatr zimny będzie dąłĎ i smutek krążył światem,Ď w środek Warszawy spłyniemy w dół,Ď żołnierze z Westerplatte.Ď `rp 1939 `rp `tc Sen żołnierza `tc Płynie w łodzi zielonej...Ď ach, do domu tak blisko!Ď chwila jeszcze i schyli sięĎ nad córeczki kołyską.Ď Żona zaklaszcze w dłonie,Ď jak ptak do furtki pomknie -Ď zaczerwienią się mocniejĎ na klombach pelargonie.Ď Przy furtce pocałunki,Ď przy furtce łzy rzęsiste...Ď Jak cicho! Córka śpi.Ď Dzięki Ci za to, Chryste!Ď - Matka zdrowa? - Zdrowiutka.Ď Ot, wszystko po dawnemu.Ď Co było - przeminęło,Ď dziękować Najwyższemu!Ď - Głodnyś? Nie, nie! nie trzeba.Ď - A może chcesz herbaty?Ď - Nie, nie. Daj się zapatrzećĎ w ciebie, w dziecko i w kwiaty.Ď `rp 1939. Pisane w niewoli `rp `tc List jeńca `tc Kochanie moje, kochanie,Ď dobranoc, już jesteś senna -Ď i widzę Twój cień na ścianie,Ď i noc jest taka wiosenna!Ď Jedyna moja na świecie,Ď jakże wysławię Twe imię?Ď Ty jesteś mi wodą w lecieĎ i rękawicą w zimie;Ď Tyś szczęście moje wiosenne,Ď zimowe, latowe, jesienne -Ď lecz powiedz mi na dobranoc,Ď wyszeptaj przez usta senne:Ď za cóż to taka zapłata,Ď ten raj przy Tobie tak błogi?...Ď Ty jesteś światłem świataĎ i pieśnią mojej drogi.Ď `rp Obóz Altengrabow, 1942 `rp `tc Pieśń o fladze `tc Jedna była - gdzie? Pod Tobrukiem.Ď Druga była - gdzie? Pod Narvikiem.Ď Trzecia była pod Monte Cassino.Ď A każda jak zorza szalona,Ď biało-czerwona, biało-czerwona!Ď czerwona jak puchar wina,Ď biała jak śnieżna lawina,Ď biało-czerwona.Ď Zebrały się nocą flagi.Ď Flaga fladze dodaje odwagi:Ď - No, no, nie bądź taka zmartwiona.Ď Nie pomogą i moce piekła:Ď jam ciebie, tyś mnie urzekła,Ď nie zmogą cię bombą ni złotemĎ i na zawsze zachowasz swą cnotę.Ď I nigdy nie będziesz biała,Ď i nigdy nie będziesz czerwona,Ď zostaniesz biało-czerwonaĎ jak wielka zorza szalona,Ď czerwona jak puchar wina,Ď biała jak śnieżna lawina,Ď najukochańsza, najmilsza,Ď biało-czerwona.Ď Tak mówiły do siebie flagiĎ i raz po raz strzelił karabin,Ď zrobił dziurę w czerwieni i w bieli.Ď Lecz wołały flagi: - Nie płaczcie!Ď Choćby jeden strzępek na maszcie,Ď nikt się zmienić barw nie ośmieli.Ď Zostaniemy biało-czerwone,Ď flagi święte, flagi szalone.Ď Spod Tobruku czy spod Murmańska,Ď niech nas pędzi dola cygańska,Ď zostaniemy biało-czerwone,Ď nie spoczniemy biało-czerwone,Ď czerwone jak puchar wina,Ď białe jak śnieżna lawina,Ď biało-czerwone. O północy przy zielonych stolikachĎ modliły się diabły do cyfr.Ď Były szarfy i ordery, i muzykaĎ i stukał tajny szyfr.Ď Diabły w sercu swoim głupim, bo niedobrymĎ rozwiązywały biało-czerwony problem.Ď Łkała flaga: - Czyżem powinnaĎ zginąć, bo jestem inna?Ď Bo nie taka... dyplomatyczna,Ď bo tragiczna, bo nostalgiczna,Ď ta od mgieł i od tkliwej rozpaczy,Ď i od serca, które nic nie znaczy,Ď flaga jak ballada Szopenowska,Ď co ją tkała sama Matka Boska.Ď Ale wtedy przyszła dziewczynaĎ i uniosła flagę wysoko,Ď hej, wysoko, ku samym obłokom!Ď Jeszcze wyżej, gdzie się wszystko zapomina,Ď jeszcze wyżej, gdzie jest tylko sławaĎ i Warszawa, moja Warszawa,Ď Warszawa jak piosnka natchniona,Ď Warszawa biało-czerwona,Ď czerwona jak puchar wina,Ď biała jak śnieżna lawina,Ď biało-czerwona,Ď biało-czerwona,Ď ohej, biało-czerwona. `rp Obóz Altengrabow, 1.X.1944 `rp `tc Matka Boska stalagów `tc Była już prawie zima, lecz wiatr południowy dmuchałĎ i pachniał wstążkami dziewcząt. A był bliski drutomĎ bukowy las, a buki były podobne nutom.Ď Stamtąd wyszła do jeńca i powiedziała: - Posłuchaj!Ď Kładę ci dłonie na włosach, by miłosierdzie z odwagąĎ spleść w sercu twoim, ażebyś - czuły i mocny - wytrwał.Ď Ja jestem spokój twych nocy i walka dnia, i modlitwa,Ď i długi obłok złocisty - Matka Boska Stalagów.Ď Znam wasze wszystkie troski i wszystko, co was zasmuca,Ď listy i noce samotne, i dni beznadziejnie długie,Ď ja troski wasze jak kwiatki splatam w szumiący bukietĎ i składam na stopniach tronu mojego Pana - Jezusa.Ď Wtedy Pan Jezus powstaje, odkłada na chwilę berłoĎ i każdej trosce najmniejszej nadaje tak śpiewne imię,Ď że jedna się staje rubinem, szmaragdem inna lub perłą,Ď a ta najcięższa, najkrwawsza wyrasta w drzewo olbrzymie.Ď Ja wiem, jak to wszystko boli, więc jestem do końca z wamiĎ blaskiem nad waszą rozpaczą i śladem na śnieżnej bieli,Ď a jeszcze palmą i wieńcem dla tych, co zęby zacięli -Ď jak deszczem słodkim na kwiaty, spadam na włosy rękami.Ď Do widzenia. Już idę. Do uwięzionych kobiet.Ď Ześlę im sny szeleszczące o dzieciach w różowych sukienkach,Ď o mężach dobrych, o życiu, co dźwięczy jak piękna piosenka.Ď A tym, co od ran pomarli, jarzębiną zakwitnę na grobie.Ď `rp Obóz Altengrabow, listopad 1944 `rp `tc Ojczyzną moją jest muzyka `tc Ojczyzną moją jest muzyka. A ty jesteś jak nuta rzewna,Ď z którą na ustach, po latach, wraca się w muzykę jak do domu.Ď Tylko się nie trwóż, Saskia. Bo możesz mi byćĎ jeszcze tak strasznie potrzebna,Ď że chyba tylko śmierci. Ale już cię nie oddam nikomu.Ď Jeżeli wszystkie niebiosa i wszystkie w nich serafinyĎ krzykiem tęsknoty wybłagam, by się spełniła twa chwała,Ď jeżeli powiem ci więcej: że jesteś ponad rubiny,Ď o jedno proszę cię, Saskia: - Nie bądź zarozumiała.Ď Pięć lat milczałem jak głaz stoczony ponad pochyłość,Ď Pięć lat milczałem jak lód - co będzie, gdy lody popłyną?Ď I nagle na wargi spękane żywą wodą upadła miłośćĎ i rozwiązała mi język jak wino.Ď Słuchaj, Saskia, cokolwiek się stanie,Ď srebrną chmurą zostaniesz w legendzie.Ď Bo wypisane jest ogniem na ścianie:Ď już cię nikt tak jak ja kochać nie będzie.Ď Sięgnij po nieśmiertelność, Saskia, tak jak się sięga po szmaragd,Ď gitarę, wstążkę lub jabłko wysokie, rumiane ogromnie.Ď Gitara, jabłko przeminą. Jak komar brzęczy gitara.Ď Lecz ja to w księgę zamykam. Saskia, uśmiechnij się do mnie.Ď `rp 1945 `rp `tc Gwiazdy `tc Rozpłakały się gwiazdy BelgiiĎ nad mym zbłąkaniem, nad szaleństwem wielkim,Ď pozwoływały się, rozpłakały się,Ď a jedna, ta niebieska, rzekła: mój mały.Ď Rozpłakały się gwiazdy NiemiecĎ też nade mną, żem taki szaleniec,Ď że za dużo naraz ukochałem,Ď że najgłupsza mogła zwieść mnie gitara,Ď świeca nagle zapalona dobrą rękąĎ i świecące przy tej świecy loki,Ď księżyc mały i wielkie obłoki,Ď i przechadzki przez most pod wiatr z piosenką.Ď Rozpłakały się gwiazdy niemieckie,Ď a ta niebieska zapłakała jak nad dzieckiem.Ď Gwiazdy czarne nad Notre DameĎ też widziały, jak bardzo byłem sam,Ď a to były gwiazdy Francji najlepsze.Ď Więc gdy jęły płakać nade mną,Ď już niebiesko było, już nie ciemnoĎ i niebieski już był most i powietrze.Ď A ta mała, niebieska straszliwie,Ď powiedziała: Ja mu się wcale nie dziwię.Ď Ale tylko gwiazdy Polski uciekłyĎ i krzyczały: to był człowiek wściekły,Ď niepotrzebny zakochany pasterz,Ď niepotrzebna gwiazda nad masztem,Ď niepotrzebny kwiat, zbędny instrument,Ď niepotrzebne drzewo z wiecznym szumem,Ď niepotrzebna rozkochana piosenka,Ď niepotrzebny kościół, gdzie się klęka,Ď niepotrzebna ławka, gdzie się siada,Ď i słodycz, i noc, i zagłada.Ď `rp Paryż, grudzień 1945 `rp `tc Pyłem księżycowym `tc Pyłem księżycowym być na twoich stopach,Ď wiatrem przy twej wstążce, mlekiem w twoim kubku,Ď papierosem w ustach, ścieżką pośród chabrów,Ď ławką, gdzie spoczywasz, książką, którą czytasz.Ď Przeszyć cię jak nitką, otoczyć jak przestwór,Ď być porami roku dla twych drogich oczuĎ i ogniem w kominku, i dachem, co chroni przed deszczem.Ď `rp 1946 `rp `tc [Gdybyś mnie kiedyś...] `tc Gdybyś mnie kiedyś miała przestać kochać,Ď nie mów mi tego. Bóg tego także nie czyni.Ď Gdy ma zesłać zarazę i głód, On ciągle się śmieje z wysoka,Ď choć dobrze wie, że oazy przemieni w pustynię.Ď `rp 1946 `rp `tc Powrót do Eurydyki `tc Gdy mi wróżyli w Awinionie,Ď wyszedł as trefl, gdy rzekła: Przełóż.Ď Zełgały karty. Do EurydykiĎ wróciłem, prowincjonalny Orfeusz.Ď A jeszcze w kartach wychodził sufler.Ď Bardzo wysoki. Blondyn. Kamil.Ď Zaś mnie? Mnie mieli zatłuc kuflemĎ w oberży "Pod Apostołami".Ď A tu na opak: Życie w śpiewie,Ď dawny ton skrzypki mej cygańskiej -Ď czysty jak wzór tych chmur na niebieĎ serafińsko-uzbekistański;Ď i ona, Ona, wciąż jak panna,Ď jak ten najlepszy owoc w sadzie,Ď jak ta Natalia - Aleksandra,Ď lecz ta Natalia, co nie zdradzi.Ď Dzień pełen pracy - no i płacy.Ď Na rękopisie promień złoty.Ď Widać, jak by tu rzekł Horacy:Ď hoc erat in votis.Ď `rp 1946 `rp `tc Romans `tc Księżyc w niebie jak bałałajka,Ď ech! za wstążkę by go tak ściągnąćĎ i na serduszko -Ď byłaby piosnka bardzo nieziemskaĎ o zakochanych aż do szaleństwa,Ď nieludzko.Ď Jeszcze by można rzekę w oddaliĎ i cień od dłoni, i woń konwaliiĎ dziką;Ď ławkę przy murze, a mur przy sadzieĎ i taką drogę, która prowadziĎ donikąd.Ď `rp 1946 `rp `tc "Liryka, liryka, tkliwa dynamika" `tc Sam nie rozumiem, skąd to mi się bierze,Ď że jestem mitologiczne zwierzę,Ď ni to świnio-byk i ni to koto-pies,Ď w ogóle z innych stron:Ď liryka, liryka,Ď tkliwa dynamika,Ď angelologia i dal.Ď Idę, powiedzmy, wieczorem z ArturemĎ i nagle: księżyc wschodzi nad murem,Ď Artur ostrzega, bo dobry kolega:Ď - Nie patrz. - A ja jak bóbr:Ď liryka, liryka,Ď tkliwa dynamika,Ď angelologiaĎ i dal.Ď W takim "Przekroju" po prostu się boją,Ď bo jak na przykład wejdę do pokojuĎ i się zamyślę, powiedzmy, o Wiśle,Ď to zaraz łzy jak groch:Ď liryka, liryka,Ď tkliwa dynamika,Ď angelologiaĎ i dal.Ď Wy się nie dziwcie, śliczni panowie,Ď sześć lat po świecie tułał się człowiekĎ i nagle: Polską i harfa eolska,Ď po prostu cud jak z nut:Ď liryka, liryka,Ď tkliwa dynamika,Ď angelologiaĎ i dal.Ď Będziecie śmiać się, lecz daję słowo:Ď ja czytam nawet "Gazetę Ludową"Ď i "Pokolenie", i wiersze w "Kamenie",Ď i czytam, i szlocham, och!Ď liryka, liryka,Ď tkliwa dynamika,Ď angelologiaĎ i dal.Ď Niech mnie zarąbią, niech honorariaĎ wyda na wieńce Artur Maria!Ď Ja jestem Polak, a Polak jest wariat,Ď a wariat to lepszy gość:Ď liryka, liryka,Ď tkliwa dynamika,Ď angelologiaĎ i dal.Ď A po pogrzebie pod korniszonĎ niech epitaphium mi napiszą:Ď Tu leży magik i małpiszon,Ď pod spodem taki tekst:Ď "Liryka, liryka,Ď tkliwa dynamika,Ď angelologiaĎ i dal".Ď `rp 1946 `rp `tc Dlaczego ogórek nie śpiewaŃ (z niedokończonej całościŃ pt. "Miłosierdzie") `tc Pytanie to, w tytuleĎ postawione tak śmiało,Ď choćby z największym bólemĎ rozwiązać by należało.Ď Jeśli ogórek nie śpiewa,Ď i to o żadnej porze,Ď to widać z woli niebaĎ prawdopodobnie nie może.Ď Lecz jeśli pragnie? Gorąco!Ď Jak dotąd nikt. Jak skowronek.Ď Jeżeli w słoju nocąĎ łzy przelewa zielone?Ď Mijają lata, zimy,Ď raz słoneczko, raz chmurka;Ď a my obojętnie przechodzimyĎ koło niejednego ogórka.Ď `rp 1946 `rp `tc List z fiołkiem `tc Do tygodnika "Przekrój"Ď Exp.: K. I. GałczyńskiĎ Obywatelu Redaktorze!Ď Poezja to jest złoty szerszeń,Ď co kąsa, więc się pisze wiersze -Ď cóż, człowiek pisze tak, jak może,Ď Obywatelu Redaktorze.Ď Jesień jest na Krakowie dzisiajĎ i tyle kwiatów! tyle brzoskwiń!Ď Wiaterek dmucha, słonko skrzy się,Ď więc chodzę śliczny i beztroski -Ď cóż, człowiek chodzi tak, jak może,Ď Obywatelu Redaktorze.Ď Czy mam zmartwienia? Tak, czasami,Ď niewielkie, tak jak w niebie gwiazdy,Ď właściwie jedno (między nami),Ď że życie ukochałem nazbyt -Ď cóż, człowiek kocha tak, jak może,Ď Obywatelu Redaktorze.Ď Więc kiedy przyjdzie dzień przeklęty,Ď że śmierć utopi w czarnym winieĎ wszystkie muzyczne instrumenty,Ď kwiaty i wiersze, i brzoskwinie,Ď to przykro, lecz cóż płacz pomoże,Ď Obywatelu Redaktorze.Ď A jednak-żal. Odejść niełatwo.Ď Taak. Kończę wiersz ten ze łzą w oku.Ď Lecz może, dzięki mym kontaktom,Ď będę aniołkiem na obłoku?Ď Cóż, człowiek fruwa tak, jak może,Ď Obywatelu Redaktorze.Ď `rp 1946 `rp `tc Zaczarowana dorożka `tc Natalii - która jest latarnią zaczarowanej dorożki `ty I. Allegro `ty Zapytajcie Artura,Ď daję słowo: nie kłamię,Ď ale było jak ulałĎ sześć słów w tym telegramie:Ď Zaczarowana dorożkaĎ Zaczarowany dorożkarzĎ Zaczarowany koń.Ď Cóż, według Ben Alego,Ď czarnomistrza Krakowa,Ď "to nie jest nic takiegoĎ dorożkę zaczarować,Ď dosyć fiakrowi w oczyĎ błysnąć specjalną broszkąĎ i jużeś zauroczyłĎ dorożkarza z dorożką,Ď ale koń - nie". Więc dzwonię:Ď - Serwus, to pan Ben Ali?Ď Czy to możliwe z koniem?Ď - Nie, pana nabujali.Ď Zadrżałem. Druga w nocy.Ď Pocztylion stał jak pika.Ď I urosły mi włosyĎ do samego świecznika:Ď Zaczarowana dorożka?Ď Zaczarowany dorożkarz?Ď Zaczarowany koń?Ď Niedobrze. Serce. Głowa.Ď W dodatku przez firankę:Ď srebrne dachy KrakowaĎ jak "secundum Joannem"Ď niżej gwiazdy i liścieĎ takie duże i małe.Ď A może rzeczywiścieĎ zgodziłem, zapomniałem?Ď Może chciałem za miasto?Ď Człowiek pragnie podróży.Ď Dryndziarz czekał i zasnął,Ď sen mu wąsy wydłużyłĎ i go zaczarowaliĎ wiatr i noc, i Ben Ali?Ď Zaczarowany dorożkarzĎ Zaczarowana dorożkaĎ Zaczarowany koń.Ď `ty II. Allegro sostenuto `ty Z ulicy Wenecja do SukiennicĎ prowadził mnie Artur i Ronard,Ď a to nie takie proste, gdy jest tyle kamienicĎ i gdy noc zielono-szalona,Ď bo trzeba, proszę państwa, przez cały nocny Kraków:Ď `ty III. Allegretto `ty Nocne wypychanie ptaków,Ď nocne kursy stenografii,Ď nocny teatr król szlarafii,Ď nocne gorsety kolumbia,Ď nocny tramwaj, nocna trumna,Ď nocny fryzjer, nocny rzeźnik,Ď nocny chór męski cześć pieśni,Ď nocne sery, nocne mleko,Ď nocne tańce Wieczystego,Ď nocne dziś parówki z chrzanem,Ď nocne towary mieszane,Ď nocna strzałka: przy kościele!Ď nocny szyld: Tyberiusz Trotz,Ď słowem nocni przyjaciele,Ď wieczny wiatr i wieczna noc.Ď `ty IV. Allegro ma non troppo `ty Przystanęliśmy pod domem "Pod Murzynami"Ď (eech, dużo bym dał za ten dom)Ď i nagle: patrzcie: tak jak było w telegramie:Ď przed samymi, uważacie, Sukiennicami:Ď Zaczarowana dorożkaĎ Zaczarowany dorożkarzĎ Zaczarowany koń.Ď Z Wieży Mariackiej światłem prószy.Ď A koń, wyobraźcie sobie, miał autentyczne uszy.Ď `ty V. Allegro cantabile `ty Grzywa mu się i ogon bielą,Ď wiatr dmucha w grzywę i w biały welon.Ď Do ślubu w dryndzie jedzie dziewczyna,Ď a przy dziewczynie siedzi marynarz.Ď Marynarz łajdak zdradził dziewczynę,Ď myślał: Na morze sobie popłynę.Ď Lecz go wieloryb zjadł na głębinie.Ď Ona umarła potem z miłości,Ď z owej tęsknoty i samotności.Ď Ale że miłość to wielka siła,Ď miłość po śmierci ich połączyła.Ď Teraz dorożką zaczarowanąĎ jedzie pan młody z tą młodą pannąĎ za miasto, gdzie jest stara kaplica,Ď i tam, jak w ślicznej starej piosence,Ď wiąże im stułą stęsknione ręceĎ ksiądz, co podobny jest do księżyca.Ď Noc szumi. Grucha kochany z kochaną,Ď ale niestety, co ranoĎ przez barokową bramęĎ pełną sznerklów i wzorówĎ wszystko znika na amenĎ in saecula saeculorum:Ď Zaczarowana dorożkaĎ Zaczarowany dorożkarzĎ Zaczarowany koń.Ď `ty VI. Allegro furioso alla Polacca `ty Ale w knajpie dorożkarskiej,Ď róg Kpiarskiej i Kominiarskiej,Ď idzie walc "Zalany Słoń";Ď ogórki w słojach się kiszą,Ď wąsy nad kuflami wiszą,Ď bo w tych kuflach miła woń.Ď I przemawia mistrz Onoszko:Ď - Póki dorożka dorożką,Ď a koń koniem, dyszel dyszlem,Ď póki woda płynie w Wiśle,Ď jak tutaj wszyscy jesteście,Ď zawsze będzie w każdym mieście,Ď zawsze będzie choćby jedna,Ď choćby nie wiem jaka biedna:Ď Zaczarowana dorożkaĎ Zaczarowany dorożkarzĎ Zaczarowany koń.Ď `rp 1946 `rp Kolczyki IzoldyĎ małe oratoriumĎ Izoldzie Czarnej -Ď wiecznie tej samejĎ `tc Heroldy `tc Szły heroldy widziane z prawa,Ď biało-czerwone heroldy;Ď i krzyczały heroldy: - Sława,Ď sława kolczykom Izoldy.Ď A pierwszy to był przebrany drukarz,Ď a ten, co gwizdnął do nas,Ď raz "sława!" krzyczał, raz w trąbkę dmuchał,Ď a włosy miał jak winogrona.Ď Kwiaty z okien leciały na was,Ď biało-czerwone heroldy.Ď I śpiewały heroldy: - Sława...Ď `tc Dzieci `tc Potem szły dzieci widziane z lewa,Ď jak latarenki w balecie,Ď ale się nagle zaczęła ulewaĎ i zapłakały dzieci.Ď `tc Żołnierze `tc Szli żołnierze zmoczeni do nitki,Ď żołnierze widziani z góry -Ď `tc Śpiew żołnierzy `tc "A pod tą lipką, lipką zielonąĎ mówili sobie, że się ożenią,Ď ślubna kareta, ślubne koniki -Ď a ja ci potem kupię kolczyki".Ď Kolczykom sława, Izoldzie sława,Ď uszom ze śniadej skóry.Ď Dzieci z lewa, heroldy z prawa,Ď deszcz i żołnierze z góry.Ď `tc Na rynku `tc Mistrz ceremonii: Proszę państwa, w sprawie tych kolczyków. Otóż zaznaczam, żeby uniknąć nieporozumień, że Izolda to jest po prostu konspiracyjny pseudonim. Dziewczynę znaleziono tego pamiętnego miesiąca na ulicy Wojciecha Górskiego. Kulturowo i semantycznie. Ona była, jak by to powiedzieć, owinięta w państwową flagę. Ale całe ciało było zmiażdżone. Zostały tylko uszy i kolczyki. Realizm, panowie, realizm. I właśnie w myśl powyższego pokażemy państwu `tc Taniec niedźwiedzi `tc Był pewien pan z Krakowa,Ď który niedźwiedzie hodowałĎ i zawsze po obiedzieĎ tańczył z jednym niedźwiedziem,Ď a właściwie to była krowa,Ď a nad program nasz poeta ob. Roch SerafińskiĎ oddeklamuje swoją "Balladę o dwóch siostrach".Ď `tc Ballada o dwóch siostrach `tc Były dwie siostry: Noc i Śmierć,Ď Śmierć większa, a Noc mniejsza.Ď Noc była piękna jak sen, a Śmierć,Ď Śmierć była jeszcze piękniejsza -Ď Hej nonny no! haj nonny ho!Ď Śmierć była jeszcze piękniejsza.Ď Usługiwały te siostry dwieĎ w gospodzie kolo rzeczki.Ď Przyszedł podróżny i woła: - Hej,Ď usłużcie mi, szynkareczki -Ď Hej nonny no! haj nonny ho!Ď usłużcie mi, szynkareczki.Ď Więc zaraz lekko podbiegła Noc,Ď ta mniejsza, wiecie, ta modra.Ď Nalała. Gość się popatrzył w szkło:Ď - Zacny - powiada - kordiał.Ď Hej nonny no! haj nonny ho!Ď - Zacny - powiada - kordiał.Ď Lecz zaraz potem podbiegła ŚmierćĎ podbiegiem jeszcze lżejszym,Ď podróżny cmok! a kielich brzęk!Ď bo kordiał był zacniejszy.Ď Hej nonny no! haj nonny ho!Ď bo kordiał był zacniejszy.Ď Spełnił podróżny kielich do dnaĎ i już nie mówił z nikim,Ď widząc, że druga siostra maĎ dużo piękniejsze kolczyki -Ď Hej nonny no! haj nonny ho!Ď dużo piękniejsze kolczyki.Ď Taką balladę w słotny czasĎ w oberży "Trzy korony"Ď śpiewał mi haj! w Dublinie razĎ John Burton, John nad Johny -Ď Hej nonny no! haj nonny ho!Ď John Burton, John nad Johny.Ď Dublin to z balladami kram,Ď niejedną tam się złowi.Ď Więc to, com ja usłyszał tam,Ď powtarzam Krakowowi -Ď Hej nonny no! haj nonny ho!Ď powtarzam Krakowowi.Ď `cp2 Mistrz ceremonii: Koniec "Ballady o dwóch siostrach". `cp2 Poeta (piszczy): `cp2 Nie!Ď Nad brzegiem Wisły, Wołgi czy Arna,Ď czy tu, czy na obłoku.Ď Izoldo moja, Izoldo czarna,Ď tyś piąta pora roku skończyłem.Ď Mistrz ceremonii: Kapitalny brak piątej klepki. Kochani radiosłuchacze,Ď oczywiście, że jeżeli teraz kto ma życzenie iść naĎ nocną premierę "Kolczyków Izoldy", to oczywiście,Ď naturalnie, nie możemy mieć nic przeciw temu. Hymn.Ď Dobranoc.Ď `tc Ten sam rynek we mgle `tc A pod tą lipką, lipką zamglonąĎ we mgle kareta, we mgle koniki.Ď A obiecałeś na ślub kolczyki.Ď Jakie kolczyki? Biało-czerwone.Ď Biało-czerwone? Tak. Jak Warszawa.Ď Dla mnie. Dla twej Izoldy.Ď Jaka Warszawa?Ď Warszawie sława!Ď Sława kolczykom Izoldy.Ď `tc W oberży i z oberżyŃ "Pod Ogniem, WodąŃ i Miedzianymi Trąbami" `tc Niesłychanie mi przyjemnie.Ď Trzetrzewiński. Krupczałowski.Ď Pan się chyba śmieje ze mnie?Ď Ale skąd, na rany boskie!Ď Pan słyszał o tych kolczykach?Ď Podobno to balet chiński.Ď Może by tak pod śledzika?Ď Krupczałowski. Trzetrzewiński.Ď Kto? Izolda? Pod Cecorą?Ď Demokracja. Kant dziadowski.Ď Nas z Krakowa nie nabiorą.Ď Trzetrzewiński. Krupczałowski.Ď Jak pan mówisz, bom zapomniał?Ď Pod Cecorą? Z tym Kilińskim?Ď Człowiek musi być przytomniak.Ď Krupczałowski. Trzetrzewiński.Ď Wie pan co, a mnie czasamiĎ rosną, panie, rude włoski,Ď w ogóle taniec na wulkanie.Ď Trzetrzewiński. Krupczałowski.Ď Jedna sitwa. Jedna sztamaĎ ten Balicki i Weryński.Ď Ma pan klucz? Zamknięta brama.Ď Krupczałowski. Trzetrzewiński.Ď Który klucz? O kluczu potem.Ď Nie zapłacił pan dorożki.Ď Ja? znów strugasz pan idiotę.Ď Trzetrzewiński. Krupczałowski.Ď Mnie idiota? Od idioty?Ď Sam idiota. Idiociński.Ď Pełnia, panie. Stąd wymioty.Ď Krupczałowski. Trzetrzewiński.Ď Demokracja. Demokracja.Ď Jak pan mówi? Ryby z Rosji?Ď Za kolczyki? Święta racja.Ď Trzetrzewiński. Krupczałowski.Ď Ja tu z lewa, a ty z prawa,Ď będziem pili pod kanoldy.Ď I śpiewali żołnierze: Sława.Ď Sława kolczykom Izoldy.Ď `tc Poeta `tc Przepraszam, że się przyłączę.Ď Poeta. Roch Serafiński.Ď Ośmiorga imion. Xiążę.Ď Krupczałowski. Trzetrzewiński.Ď Właściwie jestem bezdzietny.Ď Niestety noszę binokle.Ď Raz chciałem wskoczyć do EtnyĎ jak ten, jak Empedokles.Ď Dym był czerwono-biały.Ď Tylko sandały zostały.Ď Co proszę? Ee, nic właściwie,Ď to tylko taka bajka,Ď więc piszę i sam się dziwię,Ď a łzy takie wielkie jak jajka;Ď i z łez, no niby z tych jajek,Ď kiedy na ziemię upadnie,Ď wyfruwa kurczaczek-grajekĎ i śpiewa - och, jak ładnie.Ď Stąd wiersze, obywatele.Ď Dobrze poczytać w niedzielę.Ď A z wierszy, znaczy się, kawa,Ď zelówki, chleb, czysty raj.Ď Sława, panowie, sława,Ď sława kolczykom.Ď Good bye.Ď `tc Płacz po Izoldzie `tc Szkoda, żeĎ stało się,Ď szkoda, żeĎ nie ma, że...Ď eech, próżna mowa.Ď Norwid, tenĎ pisałby,Ď Tycjan iĎ Rembrandt, iĎ Loon by malował.Ď Ręce jakĎ miękki sen,Ď oczy jak,Ď czy ja wiem,Ď wiadomo: oczy.Ď Anioł szedł,Ď szedł przez mgłę.Ď Mówię: tak.Ď A on: nie.Ď I zauroczył.Ď No i łzy.Ď A, to ty?Ď Szkoda mi,Ď byłybyĎ i brzoskwinie...Ď biały ptak...Ď a tu tak:Ď czarny mak,Ď ciemny smak,Ď jak po winie.Ď Teraz co?Ď Nonny ho!Ď Kruchy świat,Ď kruche szkło,Ď maski i instrumenty.Ď Na cóż miĎ kwiaty iĎ szmaragd, iĎ gitara, iĎ okręty?Ď `cp2 Dyrektor teatru: Wchodzić, panowie, już się zaczyna,Ď stroje dowolne, byle nie nago,Ď proszę: "Na bruku leży dziewczynaĎ przykryta biało-czerwoną flagą".Ď A w niebie zaraz automatycznie,Ď spójrzcie: tuż koło Baraniej MordyĎ gwiazd osiemnaście lśni bardzo ślicznie,Ď gwiazdozbiór:Ď Kolczyki Izoldy".Ď Kolczyki Izoldy?Ď `rp 1946 `rp `tc Pomnik studenta `tc W mieście *** (prawda w oczy kole)Ď pomnik studenta stoi na cokole,Ď ze spiżu pomnik i ze spiżu cokół,Ď ze spiżu także allegorie wokół:Ď Księgi, Pochodnie, Globusy i Sowy -Ď wszystko artysta w kształt zaklął spiżowy,Ď a potem zaklął potwornie. Punkt. CzyliĎ za pomnik widać mu nie dopłacili.Ď Lecz mniejsza o to. My pomnik pokażmy:Ď Więc na cokole stoi młodzian strasznyĎ pod względem garderoby. Odzian letko,Ď agrafką spina przewiewne paletko,Ď a pod paletkiem, w miejscach dolno-tylnych,Ď nie rozwiązany ma problem tekstylny,Ď lecz się uśmiecha i ręce go swędzą,Ď jakby za chwilę miał dostać stypendium.Ď A napis taki na pomniku świeci:Ď Ten pomnik naród wzniósł dla swoich dzieciĎ drogich studentów, którzy z różnych względówĎ nie ukończyli studiów. I ja się tuĎ wcale nie dziwię.Ď Bo żywy student to jest kłopot dziki.Ď A my, Polacy, my lubim pomniki.Ď `rp 1947 `rp `tc Małe kina `tc Najlepsze te małe kinaĎ w rozterce i w udręce,Ď z krzesłami wyściełanymiĎ pluszem czerwonym jak serce.Ď Na dworze jeszcze widno,Ď a już się lampa kołyszeĎ i cienie meandrem biegnąĎ nad zwiastującym afiszem.Ď Chłopcy się drą wniebogłosyĎ w promieniach sztucznego światła,Ď sprzedają papierosy,Ď irysy i sznurowadła.Ď O, już się wieczór zaczyna!Ď Księżyc wyciąga ręce.Ď Najlepsze te małe kinaĎ w rozterce i w udręce.Ď Kasjerka ma loki spadziste,Ď króluje w budce złocistej,Ď więc bierzesz bilet i wchodziszĎ w ciemność, gdzie śpiewa film:Ď szeleszczą gaje kinowe,Ď nareszcie inne, palmowe,Ď a po chodniku bezkresnymĎ snuje się srebrny dym.Ď Jakże tu miło się wtulić,Ď deszcz, zawieruchę przeczekaćĎ i nic, i nic nie mówić,Ď i trwać, i nie uciekać.Ď Srebrzysta struga płynieĎ przez umęczone serce.Ď Drzemiesz w tym małym kinieĎ jak list miłosny w kopercie:Ď "Ty moje śliczne śliczności!Ď Znów się do łóżka sam kładę.Ď Na jakimż spotkam cię moście?Ď TwójĎ Pluszowy niedźwiadek".Ď Wychodzisz zatumaniony,Ď zasnuty, zakiniony,Ď przez wietrzne peryferieĎ wędrujesz i myślisz, żeĎ najlepsze te małe kina,Ď gdzie wszystko się zapomina;Ď że to gospoda ubogich,Ď którym dzień spłynął źle.Ď Dedykacja: Autorowi "Opowieści morskich" Stanisławowi Marii Salińskiemu `rp 1947 `rp `tc Śmierć inteligentaŃ (fragment) `tc `tc I. Hagiografia `tc Przeziębiony. Apolityczny.Ď Nabolały. Nostalgiczny.Ď Drepce w kółko. Zagłada.Ď Chciałby. Pragnąłby. Mógłby. Gdyby.Ď Wzrok przeciera. Patrzy przez szyby.Ď Biały Koń? Nie, śnieg pada.Ď Wszystko krzywe. Wszystko nie takie.Ď Na ziemi znaki. Na niebie znakiĎ Przepraszam, a gdzie kometa?Ď Cipciuś z Londynu pisał przecieĎ w wielkim sekrecie o komecie.Ď Kometa. Ale nie ta.Ď Więc obrażony. Więc zatruty.Ď Wszędzie za późno. O dwie minuty.Ď O dwie minuty. We śnie.Ď Mieli przyjść szosą. Gdzie ta szosa?Ď Jak gdyby włos wyrywał z nosa,Ď uśmiecha się boleśnie.Ď Więc, leżąc krzyżem, zadecydował.Ď Stanął na głowie. Spuchła mu głowa.Ď Żegnajcie, dzieci, żono!Ď I paszkwil rąbnął na pewną pralnię,Ď że w pralni było niekulturalnieĎ i że go znieważono.Ď A teraz co? Teraz się martwi.Ď A może klasztor? Może do partii?Ď Lecz tu czy tam - migrena.Ď Boczną uliczką, zaułkiem krętymĎ idzie pod wiatr ten polski świętyĎ z fortepianem Szopena.Ď `rp 1947 `rp `tc O wróbelku `tc Wróbelek jest mała ptaszyna,Ď wróbelek istotka niewielka,Ď on brzydką stonogę pochłania,Ď lecz nikt nie popiera wróbelka.Ď Więc wołam: Czyż nikt nie pamięta,Ď że wróbelek jest druh nasz szczery?!Ď Kochajcie wróbelka, dziewczęta,Ď kochajcie, do jasnej cholery!Ď `rp 1947 `rp `tc List noworoczny do ludziŃ z wiosek i z małych miast `tc `rp Inspektorowi oświatowemu Teodorowi Filipczukowi ze Starogardu `rp Moi drodzy, ja dobrze wiem,Ď jak to jest u was:Ď Przemija dzień i nowy dzieńĎ mgłą się zasnuwa,Ď a gdy zasnuje się, noc znówĎ schodzi do sieni -Ď i dłubie z nudów senny nówĎ w szparach okiennic -Ď i tak jest mało lepszych chwil:Ď Nudno i krzywo -Ď chyba że tam, gdzie świeci szyld:Ď Wódka i piwo.Ď A w wielkich miastach ajajaj!Ď sława i słońce,Ď bez przerwy Szopen, Bach i Haydn,Ď bez końca koncert;Ď pianista pierze bieliznę swąĎ w chemicznej pralniĎ i wszyscy tacy śliczni sąĎ i kulturalni.Ď A u was deską zabity świat,Ď głuchy i niemy.Ď To nic. Za rok, za parę latĎ odbijemy.Ď Kultura to nie żaden cud,Ď lecz zwykła świeczka,Ď to tych spod serca parę nut,Ď ludzkość serdeczna.Ď Że trudno? Hm. To nic. To nic.Ď Grunt to nadzieja.Ď Więc zamiast znaczka na ten listĎ serce naklejam.Ď `rp 1947 `rp `tc Epistoła do zakochanych `tc Do was dziś należy cały świat,Ď na trzy księżyce klnę się, moi drodzy -Ď o, świerszcz na moście kwili, a ten wiatrĎ oddech wasz z oddechem łączy nocy.Ď Tyle gwiazd zaczęło swe spadanie!Ď Jak mały bąk zza węgła sierpień patrzy.Ď Rzućcie kwiat, choćby najmniejszy, dla niej.Ď Rzućcie kwiat, ta noc dziś dla was tańczy.Ď `rp 1948 `rp `tc Wenus `tc Żonie `ty 1 `ty Tobie grają wszystkie instrumenty,Ď ciebie wiatr na ziemię z nieba przeniósłĎ i ku oczom twym po ścieżkach krętychĎ idę w dzień i w noc, o pani Wenus.Ď `ty 2 `ty Tłumacząca wszystkie sny w sennikach,Ď sekret wszystkich spotkań i zaręczyn,Ď wszędzie jesteś: w kwiatach i w świecznikach,Ď palcem tkniesz: i tańczy świat, i dźwięczy.Ď `ty 3 `ty Po jarmarkach, zadymionych placachĎ też przechodzisz, śmiejąc się i kwitnąc,Ď ciągle cień twój odchodzi i wraca,Ď w ręku chustkę trzymając błękitną.Ď `ty 4 `ty Nawet ślepcy widzą cię nocami,Ď głusi słyszą, chorzy wznoszą głowy,Ď kiedy lekko stąpasz ulicami,Ď gdy sprowadza cię wiatr południowy.Ď `ty 5 `ty Każdą ranę palec twój zabliźni,Ď każda sprawa będzie rozwikłana.Ď Z krzykiem biegną ku tobie mężczyźniĎ wylać gorzkie łzy na twych kolanach.Ď `ty 6 `ty Świece im zapalasz. Przez ogrodyĎ wiedziesz ich, gdy śpią, nad złote rzekiĎ i codzienne, takie ciężkie schodyĎ jakże im się znów wydają lekkie!Ď `ty 7 `ty Wszystko zmienia się na twoje przyjście,Ď kiedy pierścień twój zaświeci nocą:Ď ptaki budzą się. I szumią liście.Ď I na niebie srebrne gwiazdy wschodzą.Ď `ty 8 `ty Więc dla ciebie, Wenus, tron w szkarłatach,Ď rzeźba, wiersz, gramofonowa płytaĎ i ten dźwięk na wszystkich mostach świataĎ zakochanych, siedmiostrunnych gitar.Ď `ty 9 `ty To dla ciebie, Wenus, na twą chwałęĎ pory roku idą rząd za rzędem:Ď wiosen szum, zim plecy białe,Ď letnie góry i trąbki jesienne.Ď `ty 10 `ty Bo ty jesteś ta, która w nas mieszkaĎ i prowadzi nas jak marsz weselny;Ď bo ty jesteś śpiewająca ścieżka,Ď krzyk ostatni i zachwyt śmiertelny.Ď `rp 1948 `rp `tc Satyra na bożą krówkę `tc Po cholerę toto żyje?Ď Trudno powiedzieć, czy ma szyję,Ď a bez szyi komu się przyda?Ď Pachnie toto jak dno beczki,Ď jakieś nóżki, jakieś kropeczki -Ď ohyda.Ď Człowiek zajęty niesłychanie,Ď a toto, proszę, lezie po ścianieĎ i rozprasza uwagę człowieka;Ď bo człowiek chciałby się skoncentrować,Ď a ot, bożą krówkę obserwowaćĎ musi, a czas ucieka.Ď A secundo, szanowne panie,Ď jakim prawem w zimie na ścianie?!Ď Co innego latem, gdy kwitnie ogórek!Ď Bo latem to co innego:Ď każdy owad może tentegoĎ i w ogóle.Ď Więc upraszam entomologów,Ď czyli badaczów owadzich nogów,Ď by się na tę sprawę rzucili z szałem.Ď I właśnie dlatego w SzczecinieĎ gdzie mi czas pracowicie płynie,Ď satyrę na bożą krówkę napisałem.Ď `rp Szczecin, Świetlica Artystyczna, dnia 16 lutego 1949 r. `rp `tc Wiosna w Szczecinie `tc Pierwsza zieleń na brzozach,Ď a kora taka biała!Ď a srebrzysty wiatr świeci i płynie.Ď Do ciebie, mej miłości -Ď w ręku czerwony goździk -Ď zakochany biegnę po Szczecinie.Ď Ten tramwaj, który dzwoni,Ď i ten goździk czerwony,Ď i ta wilga, co śpiewa tak miło,Ď i te brzozy z tym srebrem -Ď wszystko wzlata jak refren...Ď ile już się tych lat powtórzyło!Ď Pierwszy rok - ciężki rok,Ď drugi rok - długi mrok,Ď a potem jeszcze kilka lat i bomby w miasta.Ď A teraz - widzisz? Szczecin.Ď Polski Szczecin. Nasz Szczecin.Ď I nasza rocznica ślubu. Dziewiętnasta.Ď Chodź: Ulicą SyrenyĎ w port pod rękę wejdziemy.Ď Ja już prawie niemłody, siwy nawet.Ď Ale z twych rąk mam, żono,Ď upór, topór i honor,Ď a tyś jest nazwa wszystkich mostów, gwiazd i planet.Ď Słyszysz? To śpiewa wilga.Ď Wytchnienie. Złota chwilka.Ď Któż ją dał? Ci, co o pokój walczą. Przyjaciele.Ď Wiatr brzozom listki trąca.Ď O, dziewczęca, dźwięcząca,Ď bezsenna, wiosenna zieleń!Ď `rp 1949 `rp `tc Wycieczka do Świdra `tc `tc 1. W pociągu `tc Przepraszam, pan wychodzi?Ď Czy ten wiatr panu szkodzi?Ď Nie, mnie szkodzą tylko rzeczy mączne.Ď Czy pan jedzie do Świdra?Ď Bo ja jadę do Świdra.Ď Pan pozwoli, naczelnik Bączek.Ď Pan czytał? Włoch BambinoĎ w kuble La Manche przepłynął.Ď A co to, przepraszam?Ď To cytra.Ď Widzi pan... pewna paniĎ lubi mój ton, więc ja dla niejĎ zawsze z cytrą jeżdżę do Świdra.Ď Gdzie pan mieszka?Ď Na Bema.Ď A popielniczek nie ma.Ď O! wypalił pan sobie dziurkę.Ď To plamka, to się wytrze,Ď Chce pan, zagram na cytrzeĎ "Schował się księżyc za chmurkę":Ď Schował się księżyc za chmurkę,Ď (piki karo trefl)Ď pisze za chmurką laurkę.Ď (piki karo trefl)Ď Pisze laurkę dla Niny,Ď (piki karo trefl)Ď bo jutro jej imieniny.Ď (piki karo trefl) `cp2 Wagonowi muzykanci: Imieniny panny NinyĎ dziś noc całą nie usnę.Ď Dary chmurą, złote pióro,Ď a tu pierścień z turkusem;Ď a tu obraz, a tu posąg,Ď a w koszyczku piesek śpi.Ď Listonosze listy niosąĎ i dzwonią do drzwi.Ď Imieniny panny Niny!Ď Świat się kończy i trzęsie!Ď Koci koncert od godziny,Ď że sto lat i w tym sensie.Ď Temistokles, stary cynik,Ď co go czasem męczył hyś,Ď uciekłby spod Salaminy,Ď gdyby wiedział, że to dziś.Ď Bo ty masz urodę Fryny,Ď ze skrzypcami, gdyby mógł,Ď psem by leżał w imieninyĎ Paganini u twych nóg.Ď Pędzi pociąg, dzwonią szyny,Ď jak pianino dźwięczy wiatr:Ď Imieniny panny NinyĎ i tak dalej...Ď `cp2 Wariat w gumowym półkoszulku: Dlaczego i tak dalej? Ja proszę bis.Ď `cp2 Muzykanci: "Piosenka o braciach Rojek".Ď `cp2 Oklaski `cp2 Muzykanci: Chwile wolne nad "Przekrojem"Ď ja spędzam w dezabilu,Ď tam piszą bracia Rojek,Ď lecz nie wiadomo, ilu;Ď podobno to opoje,Ď a jeden, mówią, mnich -Ď a ja się nie boję,Ď ja się nie bojęĎ ja się nie bojęĎ ich.Ď Ja się nie boję braci Rojek,Ď no bo jak się braci bać?Ď Ja w drodze im nie stoję,Ď a dlaczego miałbym stać?Ď Ten kosz to wszystko moje,Ď mam dwie koszule w nim.Ď Ja się nie boję braci Rojek.Ď Rym. Cym. Cym.Ď Potworna cały SzczecinĎ historia poruszyła:Ď jedna pani miała dzieci,Ď Ślimakowska Ludmiła.Ď Niewątpliwie z braćmi Rojek,Ď bo ten główny zaraz znikł -Ď a ja się nie boję,Ď ja się nie bojęĎ ja się nie bojęĎ ich.Ď Ja się nie boję braci Rojek,Ď no bo jak się braci bać?Ď Ja w drodze im nie stoję,Ď a dlaczego miałbym stać?Ď Ten kosz to wszystko moje,Ď mam dwie koszule w nim.Ď Ja się nie boję braci Rojek.Ď Rym. Cym. Cym.Ď Czasem sny nas męczą straszne,Ď aż człowiek się pociĎ i krzyczy, i na szafceĎ przewraca kompocik.Ď To śnią się bracia Rojek,Ď co drugi jest jak byk -Ď a ja się nie boję,Ď ja się nie bojęĎ ja się nie bojęĎ ich.Ď Ja się nie boję braci Rojek,Ď no bo jak się braci bać?Ď Ja w drodze im nie stoję,Ď a dlaczego miałbym stać?Ď Ten kosz to wszystko moje,Ď mam dwie koszule w nim.Ď Ja się nie boję braci Rojek.Ď Rym. Cym. Cym.Ď `tc 2. Autor `tc `ty (z towarzyszeniem fletu): `ty Jest willowa miejscowość,Ď nazywa się groźnie Świder,Ď rzeczka tej samej nazwyĎ lśni za willami w tyle;Ď tutaj nocą sierpniową,Ď gdy pod gwiazdami idę,Ď spadają niektóre gwiazdy,Ď ale nie na te wille,Ď spadają bez eksplozjiĎ na biedną głowę moją,Ď a wille w stylu groźnymĎ tak jak stały, tak stoją -Ď dzień i noc; i znów nocąĎ nikły blask je oświetla;Ď cóż im "Concerto grosso"Ď Fryderyka Jerzego Haendla!Ď Te wille, jak wójt podaje,Ď są w stylu "świdermajer".Ď `tc 3. Wille w Świdrze `tc One stoją wśród sosenĎ jak upiory w przedpiekluĎ i mówią smutnym głosemĎ o radościach Fin de siecle'uĎ wzięte z ryciny żywcem:Ď "Świątynia bogini Kali"Ď też z drzewa są jak skrzypce,Ď na których walce grali.Ď Dzisiaj noc taka ładna!Ď Księżyc chodzi z gitarą.Ď Szulerzy na werandachĎ krzyczą "kiery" i "karo".Ď Tak zwana pani LunaĎ w króla pik patrzy chytrze.Ď Przegrała. Noc jak fortunaĎ kołem toczy się w Świdrze.Ď `tc 4. Wielka scena balkonowa `tc `ty (w wykonaniu Alojzego Gżegżółki) `ty Szkoda tylko, że tu nie ma kwiaciarni.Ď a jeśli są, to daleko,Ď bobym stanął pod tym balkonem,Ď koło latarni,Ď z różą, w charakterze zakochanego;Ď na balkon, promieniejąc,Ď wyszłaby wróżka tłusta,Ď a ja bym zaśpiewał: - Dulcynejo,Ď tu Alojzy. Daj mi twe usta;Ď ty sekrety znasz chiromancji,Ď ja zastrzyki robię z arszeniku.Ď O, skocz w ramiona me i na dancingĎ pojedziemy, i zginiemy w walczyku.Ď Zawiruje nam świat aż do rana,Ď złotych chwil nam nikt nie ukradnie.Ď Ty mi z ręki powróżysz, kochana,Ď ja ci zastrzyk zrobię bezpłatnie.Ď I znów walczyk, walczyk szalony,Ď i znów lody i woda sodowa -Ď aż na drucie pogasną lampiony,Ď aż się schowa w oczy twe noc...Ď `tc 5. Sen lodziarza `tc `ty (scena baletowa) `ty Zmęczony, zlany potemĎ zasnął lodziarz pod dworcem.Ď I przyszedł do niego Szopen,Ď i kupił dużą porcję.Ď Dziwny facet. Na pewnoĎ takiego nie było w Świdrze.Ď Rzucił monetę srebrnąĎ i w dal odchodził w cylindrze.Ď Lecz roześmiał się na zakręcieĎ i powiedział do mnie: - Mój złoty,Ď od jutra wciąż lato będzieĎ i lody, panowie, lody!Ď `tc 6. Autor `tc `ty (solo z towarzyszeniem bębnów): `ty Gwiazdy jak muzykanci.Ď Sierpień jak ptak zielony.Ď Gwiazdy grają. Wiatr tańczy.Ď A sierpień pióra roni.Ď Noc wciąż w górę wyrasta -Ď srebrnookienna wieża.Ď Sierpień na wieży stanął,Ď takt skrzydłami odmierza.Ď Między sosnami cienieĎ to się zjawią, to znikną.Ď Ścieżką dumny młodzieniecĎ jedzie na motocyklu.Ď Księżyc jak marionetkaĎ wyszedł zza chmur kurtyny.Ď Śpią dziewczyny w hamakach.Ď Bardzo ładne dziewczyny.Ď Nagle świerszcz w szparze cegłyĎ walca zagrał. I zamilkł.Ď Dziewczyny w hamakach drgnęły.Ď Mówią przez sen wierszami.Ď W chatce zarosłej zielskiem,Ď nad którą świetlik lata,Ď akordeon podmiejskiĎ opłakuje śmierć lata.Ď Muzyka pełna treściĎ na bolesnym półtonie.Ď Cały Świder się mieściĎ w tej grze na akordeonie:Ď Wózki z dziećmi, dzięcioły,Ď brzoza rosnąca krzywo,Ď rzeczka i niewidomy,Ď co pił na stacji piwo;Ď i ten dom z dachem ostrym,Ď co się w malinach chowa -Ď i ten cień... jakby "Trzy siostry"Ď Antoniego Czechowa.Ď `tc 7. Finał `tc `ty (w wykonaniu całego zespołu) `ty Gdyś jest smutny, mój złoty,Ď gdy cię męczą kłopoty,Ď zapamiętaj to słowo z sześciu liter:Ď Świder - na złe kompleksy,Ď na artretyzm, eklektyzm,Ď na miłość,Ď na samotność -Ď Świder.Ď Tutaj, złoty kolego,Ď możesz czytać Heinego,Ď jakąś prozę albo "Buch der lieder".Ď Niewysoko. Nie za nisko.Ď Fenomenalne letnisko.Ď Świder.Ď Powtarzam:Ď Świder.Ď `rp 1949 `rp `tc Wielkanoc JanaŃ Sebastiana Bacha `tc Rodzina wyjechała do Hagen.Ď Sam zostałem w tym ogromnym domu.Ď Po galeriach krokami dudnię.Ď Bardzo śmieszą mnie te złoceniaĎ i te pelikany rzeźbione jak od niechcenia,Ď i te chmury mknące na południe.Ď Ja bardzo lubię chmury. I światła pochmurne.Ď Jak fortece. Jak moje fugi poczwórne.Ď Cóż to za rozkosz błądzić przez pokojeĎ z Panią Muzyką we dwoje!Ď Jak las jesienny świece w lichtarzach czerwone.Ď A dzisiaj jest Wielkanoc. Dzwon rozmawia z dzwonem.Ď O, wesołe jest serce moje!Ď W starych szufladach są stare listy,Ď a w książkach zasuszone kwiaty;Ď jak to miło plądrować wśród starych papierów...Ď O, świąteczne godziny pełne złotych szmerów!Ď o, natchnienia jak kolumny złote, o kantaty!Ď Ubrany w zielony aksamitĎ brodzę, błądzę tymi pokojami,Ď i po galeriach, i po schodach;Ď o, jeszcze tyle, tyle do wieczora godzin;Ď żeby mruczeć, żeby nucić, żeby chodzić,Ď żeby płynąć jak zaczarowana woda!Ď Ciemne jak noc portrety witają mnie w salach,Ď jeszcze bardziej ciemniejąc, kiedy się oddalam.Ď To śmieszne, że niektórzy nazwali mnie mistrzem,Ď mówią, że w mych kantatach zamknąłem niebiosa.Ď Szkoda, że tu nie wszyscy znacie mego kosa,Ď ach, jakże ten kos śpiewa, jakże ten ptak gwiżdże,Ď jemu wiele zawdzięczam. No i wielkim chmurom.Ď I wielkim rzekom. I piersiom twoim, Naturo.Ď Spójrzcie na te niebieskie hiacynty,Ď na te krzesła z czarnego drzewa,Ď na te wszystkie złocone sprzęty,Ď na tę klatkę z papugami, która śpiewa,Ď na te obłoki jak srebrne okręty,Ď które wiatr południowy podwiewa.Ď Tak. Spójrzcie. To jest moje mieszkanie.Ď Też wspomnienie po Janie Sebastianie.Ď Mówią, że jestem stary. Jak rzeka.Ď Że czas coraz bardziej z rąk mi ucieka.Ď To prawda, że mi wiele godzin przepadło.Ď Ale to nic. Do diabła! Ja gram na mocnych strunachĎ i są jeszcze kantaty moje, do pioruna!Ď Nie czas mnie, ale ja go wziąłem na kowadło.Ď Zaraz przyjdzie rodzina i zacznie się uczta.Ď Córy moje, nim siądą, przejrzą się do lustra.Ď I chmara gości ściągnie. I nastąpi taniec.Ď Podjedzą sobie setnie i podpiją dobrze.Ď I pasterz z gobelinu też huknie na kobzie.Ď A potem wieczór przyjdzie. I zniknę w altanie.Ď Bo lepsza od mych skrzypiec, gdym grywał w Weimarze,Ď niźli perły, o których dla mej żony marzę,Ď niż sonaty mych synów, niż wszystkie marzenia,Ď taka chwila wielkiego, wielkiego wytchnienia,Ď właśnie teraz, gdy widzę przez altany szparęĎ rzecz niezwykłą, zawrotną, szaloną nadmiarem:Ď wiosenne gwiaździste niebo.Ď `rp 1950 `rp `tc Warszawa `tc Choćbyś morzem żeglował,Ď choćbyś lądem wędrował,Ď nie wiem jaką krainąĎ ciekawą -Ď ona wezwie cię dłońmi,Ď sen ją w nocy przypomniĎ i jak dziecko zawołasz:Ď Warszawo!Ď A niech zerknie, mój bracie,Ď księżyc na MariensztacieĎ albo liść zawirujeĎ złotawy -Ď niech wiatr dmuchnie od rzeki,Ď a już jesteś na wiekiĎ zakochany w urodzieĎ Warszawy.Ď Bo to ona, wciąż ona,Ď tarcza niezwyciężona,Ď promieniami okrytaĎ i sławą.Ď Myśli nasze wciąż o niej.Ď Serca nasze wciąż do niej.Ď Wszystko dla niej. Dla ciebie,Ď Warszawo!Ď `rp 1950 `rp `tc+ Kronika olsztyńska `tc I wieczne lato świeci w moim państwie... `tc "Sen nocy letniej" `tc `ty I `ty Gdy trzcina zaczyna płowieć,Ď a żołądź większy w dąbrowie,Ď znak, że lata złote nogiĎ już się szykują do drogi.Ď Lato, jakże cię ubłagać?Ď prośbą jaką? łkaniem jakim?Ď Tak ci pilno pójść i zabraćĎ w walizce zieleń i ptaki?Ď Ptaków tyle. Zieleni tyle.Ď Lato, zaczekaj chwilę.Ď `ty II `ty Dobrze jest nad jezioremĎ nawet porą deszczową.Ď Leśniczy wieczoremĎ lampę zapala naftową,Ď po chwili we wszystkich pokojachĎ naftowe lampy ploną,Ď a cienie od rogów jelenichĎ rozrastają się w nieskończoność.Ď Psy szczekają.Ď Trąbki północy bliskie.Ď A chmury pędzą po niebieĎ jak wielkie psy myśliwskie.Ď ZasypiamyĎ przytuleni do siebie jak dzieci.Ď Noc się wypogodziła.Ď Księżyc mruczy i świeci.Ď Pszczoły śpią.Ď Tylko woda chlupie o brzeg bez przerwy.Ď A nam się śnią polowania,Ď paprocie, jelenie i strzelby.Ď `ty III `ty Rano słońce, rano pogoda,Ď idziemy do kąpieli.Ď Sama radość! Sama uroda!Ď Jak tu się nie weselić?Ď Z sosny słychać dzięcioła stuk.Ď A tutaj ryby bryzg! spod nóg.Ď Ech, bracia, wpław! I płynąć, pływać,Ď aż tam, gdzie z drugiej stronyĎ wiatr, roześmiany wiatr przygrywaĎ na sitowia strunach zielonych.Ď `ty IV `ty A w tych borach olsztyńskichĎ dobrze z psami wędrować.Ď A w tych jarach olsztyńskichĎ sośnina i dąbrowa.Ď Tęcza mosty rozstawia.Ď Jak Wenus pachnie szałwia.Ď Ptak siada na ramieniu.Ď Komar płacze w promieniu.Ď W dzień niebo się zaśmiewa,Ď a nocą się zagwieżdża,Ď gwiazdy w gniazda spadają.Ď Żal będzie stąd odjeżdżać.Ď `ty V `ty Wszystkie szmery,Ď wszystkie traw kołysania,Ď wszystkie ptakówĎ i cieniów ptasich przelatywania,Ď wszystkie trzcin,Ď wszystkie sitowia rozmowy,Ď wszystkie drżeniaĎ liści topolowych,Ď wszystkie blaskiĎ na wodzie i obłokach,Ď wszystkie kwiaty,Ď wszystek pył na drogach,Ď wszystkie pszczoły,Ď wszystkie krople rosyĎ to mi jeszcze,Ď przyjacielu, nie dosyć -Ď chciałbym więcej ptaków,Ď drzew z ptakami,Ď więcej blasków, gwiazd, obłoków,Ď trzcin, kaczek na wodzie,Ď i uchwycić to wszystko rękami,Ď ucałować to wszystko ustamiĎ i tak zajść, jak słońce zachodzi.Ď `ty VI `ty Tyś jest jezioro moje,Ď ja jestem twoje słońce,Ď światłami ciebie stroję,Ď szczęście moje szumiące.Ď Trzciny twoje pozłacam.Ď Odchodzę. I znów wracam.Ď Miękko moim kędzioromĎ w twych zielonych szuwarach.Ď O, jezioro, jezioroĎ piękniejsze niż gitara!Ď A nocą przez niebiosaĎ zlatują sznurem długimĎ gwiazdy i na twych włosachĎ siadają jak papugi.Ď `ty VII `ty Tuman nad łąką dymi,Ď księżyc swój lichtarz wzniósł.Ď Widzisz?Ď To noc się toczy jak wózĎ z muzykantami wiejskimi.Ď Na łbach końskich przysiadły sowy.Ď Bicz się chwieje. Wstążki kolorowe.Ď Uprząż kurant wydzwania.Ď Eech, uderzą siarczyste smyki!Ď będą tańczyć jelenie i dzikiĎ w leśnych salach do samego świtania.Ď `ty VIII `ty Ze wszystkich kobiet świataĎ najpiękniejsza jest noc.Ď `ty IX `ty Ona idzie, ona płynie, ona sunieĎ pod niebios ogromną bramą;Ď a wszystko jest piękne u niej,Ď a pachnie od niej wanilia i cynamon.Ď Z gór w doliny schodzi coraz głębiej,Ď a oczy ma piękne jak jastrzębie,Ď a nogi ma proste jak sosny.Ď Nadaremno się dziwisz i pytasz,Ď nie ma końca gwiaździsty korytarz,Ď nie ma kresu dla nocy miłosnej.Ď `ty X `ty Ona płynie szeroko,Ď wielka i wielodźwięczna,Ď krowom rogi osrebrza,Ď dachom gont omiesięcznia,Ď w sadach jabłka potrąca,Ď dzieciom jabłka w sny wkłada,Ď koło wielkie zatacza,Ď pląsom i śpiewom rada,Ď smykiem do okien stuka,Ď na jezioro wyciąga,Ď żeby płynąć i śpiewać,Ď żeby w struny zabrząkać.Ď `ty XI `ty A na skraju lasu pogoda,Ď a w tych szparach kurzawa szczerozłota,Ď jakby Febus pogubił koła.Ď Bosą stopą brnę przez mokradła.Ď Inna zieleń wciąż. Inne światła.Ď Błękit jak matka woła.Ď `ty XII `ty Kiedym przez las sosnowy szedł,Ď pojąłem, że w nim jest coś z męskiej tragedii.Ď A kiedym w las liściasty wszedł,Ď to jakbym słyszał śmiech i flet,Ď jakbym wstąpił do pokoju kobiety.Ď `ty XIII `ty Jeszcze tyle byłoby do pisania,Ď nie wystarczą tu żadne słowa:Ď o wiewiórkach, o bocianach,Ď o łąkach sfałdowanych jak suknia balowa,Ď o białych motylach jak listy latające,Ď o zieleniach śmiesznych pod świerkami,Ď o tych sztukach, które robi słońce,Ď gdy się zacznie bawić kolorami;Ď i gdy człowiek wejdzie w las, to nie wie,Ď czy ma lat pięćdziesiąt, czy dziewięć,Ď patrzy w las jak w śmieszny rysunek;Ď i przeciera oślepłe oczy,Ď dzwonek leśny poznaje, ćmę płoszyĎ i na serce kładzie mech jak opatrunek.Ď `ty XIV `ty Kiedy słońce przechodziĎ przez swe zachodnie wrota,Ď widzę twe ciało w wodzieĎ jak posążek ze złota.Ď Jak dziewczyna Homera,Ď piękna i nieśmiertelna.Ď Potem suniesz do brzeguĎ krokiem lżejszym od zmierzchu,Ď drżąc jak trzcina i struna.Ď A księżyc przypomina:Ď - Taka była dziewczynaĎ w grupie figur w gdańskiej studni Neptuna.Ď `ty XV `ty Psy nad jeziorem szczekają,Ď może wydrę pochwycą.Ď Piszę wiersze na piasku,Ď pióro maczając w księżycu.Ď `ty XVI `ty Ech, hałasuje deszcz!Ď trawa deszczowi rada.Ď Szczęśliwy, szczęśliwy deszcz,Ď bo się może wypadać.Ď Jabłka jak twarze niemowlątĎ deszczowi się bardzo dziwią.Ď Podaj mi książkę dobrą.Ď Rzuć w komin smolne łuczywo.Ď `ty XVII `ty Grom daleki uderzył,Ď z tej strony od Karwicy.Ď Deszcz jak kroki żołnierzyĎ po zielonej ulicy.Ď Dzięcioł skrył się. Nie kuje.Ď Listeczki nie szeleszczą.Ď Żołędzie z dębów spłukujeĎ wesoła młócka deszczu.Ď `ty XVIII `ty Spływają krople z ula.Ď Woda z jabłoni kapie.Ď Hej, deszcz po polach hula,Ď bo nie ma żadnych zmartwień.Ď Błyska się. Piorun broi.Ď Lasowi moknie broda.Ď O, przyjaciele moi,Ď jutro znowu pogoda!Ď `ty XIX `ty Jutro popłyniemy daleko,Ď jeszcze dalej niż te obłoki,Ď pokłonimy się nowym brzegom,Ď odkryjemy nowe zatoki;Ď nowe ryby znajdziemy w jeziorach,Ď nowe gwiazdy złowimy w niebie,Ď popłyniemy daleko, daleko,Ď jak najdalej, jak najdalej przed siebie.Ď Starym borom nowe damy imię,Ď nowe ptaki znajdziemy i wody,Ď posłuchamy, jak bije olbrzymieĎ zielone serce przyrody.Ď `ty XX `ty Gdybym tkaczem był, na imieninyĎ taką tobie utkałbym tkaninę:Ď W samym środku rozległe jezioro,Ď nad jeziorem gwiazd modrych kilkoro,Ď a na brzegu posępna olszyna;Ď na olszynie nieruchome ptaki,Ď a w zatoce zębate szczupaki,Ď księżyc, noc i gwarliwa trzcina.Ď `ty XXI `ty Słońce nad ziemią nisko,Ď chłodnawy wieczór wcześnie.Ď Rozpalimy wesołe ognisko,Ď zaśpiewamy wesołe pieśni.Ď Nasz płomień nie zagaśnie,Ď drogę do gwiazd odszukaĎ i nad gwiazdami błyśnie.Ď Pierwsza pieśń o przyjaźni.Ď O obowiązku druga.Ď A trzecia - o ojczyźnie.Ď `rp Leśniczówka Pranie, 1950 `rp `nv `tc Spotkanie z matką `tc Ona mi pierwsza pokazała księżycĎ i pierwszy śnieg na świerkach,Ď i pierwszy deszcz.Ď Byłem wtedy mały jak muszelka,Ď a czarna suknia matki szumiała jak Morze Czarne.Ď `tc Noc `tc Dopala się nafta w lampce.Ď Lamentuje nad uchem komar.Ď Może to ty, matko, na niebieĎ jesteś tymi gwiazdami kilkoma?Ď Albo na jeziorze żaglem białym?Ď Albo falą w brzegi pochyłe?Ď Może twoje dłonie posypałyĎ mój manuskrypt gwiaździstym pyłem?Ď A możeś jest południowa godzina,Ď mazur pszczół w złotych sierpnia pokojach?Ď Wczoraj szpilkę znalazłem w trzcinach -Ď od włosów. Czy to nie twoja?Ď `ty * `ty Ciemne olchy stoją na moczarze,Ď rozsypuje się w mokradłach próchno.Ď Ej, rozświstał się wiatr na fujarze,Ď małe gwiazdki nad olchami zdmuchnął.Ď Mała myszka przez ścieżkę przebiegła.Ď Drogę mleczną nietoperz wymierzył.Ď I wiatr ucichł nagle. I zza węgłaĎ z fajką srebrną w zębach wyszedł księżyc.Ď Rozświeciły się świeceniem wielkimĎ chmury, dziuple, żołędzie i sęki -Ď jakby cały świat był srebrnym świerkiem,Ď srebrnym bąkiem grającym piosenki.Ď `ty * `ty Listki drżeć zaczynają,Ď ptaki w ton uderzają,Ď słońce wschodzi nad knieję,Ď serce jak śnieg topnieje.Ď Listkom rosnąć, opadać,Ď ptakom też wiecznie nie żyć,Ď słońcu wschodzić, zachodzić,Ď sercu gwiazdy i skrzypce.Ď `ty * `ty Jak pudełko świeczek choinkowych,Ď nagle, w ręku, gdzieś od dna kredensu,Ď myśli nagle tak wchodzą do głowy,Ď serce trącą i sercem zatrzęsą.Ď Świeczki takie kupowała mama.Ď One drzemią. W nich śpi piękny zamiar.Ď Tylko rozwiń je i tylko zapal,Ď a zobaczysz, co z tego wyniknie:Ď w świeczkach błyśnie drogiej twarzy owal.Ď Matka palec wzniesie. Wiatr ucichnie.Ď Matkę w rękę ucałuj i włosy,Ď potem śniegu na uliczkach rozsyp,Ď żeby błyskał się i żeby chrzęścił.Ď Potem wszystkie światła, co migocą,Ď do walizki zamknij. Otwórz nocą,Ď jeśli w drodze spotka cię nieszczęście.Ď `ty * `ty Lato w lesie. Ciemność zielona w świerkach.Ď Szałwia. Zajęczy szczaw.Ď Niebo obłoki zdejmuje. Ptak zerka.Ď Trzmiele brzęczą wśród traw.Ď Motyle żółte i białe jak latające listy.Ď Cisza i światło.Ď A tam dalej i dalej, za tym pagórkiem piaszczystym,Ď też jest lato.Ď `ty * `ty Niebo to jest małe miasteczko w niedzielę,Ď gwiazdy gapią się na ziemię z okien,Ď a wiadomo, że gwiazd jest wieleĎ i że wszystkie są niebieskookie.Ď A tam w rogu, w mieszkaniu z balkonem,Ď w jednym oknie, gdzie kwiat czerwony,Ď a to drugie okno z drugim kwiatem...Ď tam ty mieszkasz. I pogrzebaczemĎ fajerki przesuwasz. I płaczesz.Ď Bo tak długo czekasz mnie z obiadem.Ď `ty * `ty Idę do ciebie. W twoją zieleń.Ď I w twoje śniegi. I w twój wiatr.Ď W twój niezmierzony idę świat,Ď gdzie pory roku na twej dłoniĎ trojaka jak Ślązaczki tańcząĎ i kurz się wzbija, skrzypi wóz,Ď odyniec biegnie przez mokradłaĎ i jeleń rośnie pośród światła,Ď co, dzwoniąc, bębniąc, tarabaniąc,Ď zaspane gwiazdy strząsa z brzóz.Ď Jesień to skrzypce potłuczone,Ď bezradna myśl nad ćwiercią smyczka,Ď zima to plecy twoje białe,Ď lato - jak złota rękawiczka,Ď którą porzucił w sadzie Jan,Ď ten Kochanowski, co mu łyżkąĎ wystarczy stuknąć, a już wszystkoĎ tańcuje, niebo się otwiera,Ď niebo niebieskich pełne piór,Ď truchleje wilk, basuje bórĎ głosem Szekspira i Homera.Ď Ze srebrnych, księżycowych jeziorĎ delfin wysuwa ucho, jesiotrĎ słuchaniem skraca sobie pobyt.Ď A z lasu truchcik sarnich kopyt.Ď Z rybackich ognisk bucha dym,Ď skwierczy na sadle płotka żółta -Ď to w wierszach Jana tak. I w nimĎ zakotwiczona moja nuta;Ď i wszystkie, wszystkie, wszystkie muzy,Ď bemole wszystkie, rytm i rym,Ď i księżyc, mój ubogi kuzyn,Ď co na telegraficznych drutachĎ nocą nabija sobie guzy.Ď But zgubił. Choć jest cały światłem.Ď we łbie rozumu ani szczypty.Ď I nieskończonym sznurowadłemĎ wplątał się w moje manuskrypty.Ď `rp Leśniczówka Pranie, 1950 `rp `tc Rozmowa liryczna `tc - Powiedz mi, jak mnie kochasz.Ď - Powiem.Ď - Więc?Ď - Kocham cię w słońcu. I przy blasku świec.Ď Kocham cię w kapeluszu i w berecie.Ď W wielkim wietrze na szosie i na koncercie.Ď W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach.Ď I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.Ď I gdy jajko roztłukujesz ładnie -Ď nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.Ď W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.Ď I na końcu ulicy. I na początku.Ď I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz.Ď W niebezpieczeństwie. I na karuzeli.Ď W morzu. W górach. W kaloszach. I boso.Ď Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą.Ď I wiosną, kiedy jaskółka przylata.Ď - A latem jak mnie kochasz?Ď - Jak treść lata.Ď - A jesienią, gdy chmurki i humorki?Ď - Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki.Ď - A gdy zima posrebrzy ramy okien?Ď - Zimą kocham cię jak wesoły ogień.Ď Blisko przy twoim sercu. Koło niego.Ď A za oknami śnieg. Wrony na śniegu.Ď `rp Leśniczówka Pranie, 1950 `rp `tc Deszcz `tc `ty I `ty Mówiłam tobie już pięćdziesiąt kilka razy,Ď żebyś już poszedł sobie, przecież pada deszcz,Ď to przecie śmieszne takie stać tak twarz przy twarzy,Ď to jest naprawdę niesłychanie śmieszna rzecz;Ď żeby tak w oczy patrzeć: kto to widział?Ď żeby pod deszczem taki niemy film bez słów,Ď żeby tak rękę w ręku trzymać: kto to słyszał?Ď a przecież jutro tutaj się spotkamy znów -Ď i tak się trudno rozstać,Ď i tak się trudno rozstać,Ď no, nawet jeśli trochę pada, to niech pada -Ď i tak się trudno rozstać,Ď i tak się trudno rozstać,Ď nas chyba tutaj zaczarować musiał deszcz.Ď `ty II `ty Na Żoliborzu są ulice takie śliczne,Ď takie topole, a w topolach taki wiatr,Ď gdy przyjdzie wieczór, świecą światła elektryczneĎ i tak mi dobrze, jakbym miała osiem lat.Ď Mówisz: "Kochana!" Ja ci mówię: "Mój kochany!"Ď i tak chodzimy i na przełaj, i na w skos,Ď a w tej ulicy, która idzie na Bielany,Ď jest tyle świateł, jakby Szopen nucił coś -Ď i tak się trudno rozstać,Ď i tak się trudno rozstać,Ď no, nawet jeśli trochę pada, to niech pada -Ď i tak się trudno rozstać,Ď i tak się trudno rozstać,Ď nas chyba tutaj zaczarować musiał deszcz.Ď `ty III `ty Ja na początku przez trzy lata byłam w Łodzi,Ď a teraz tutaj mam posadę w AWF,Ď i byłam sama, potem zaczął on przychodzić,Ď pracuje w radio, muzykalny jak sam śpiew.Ď Więc z nim piosenki sobie czasem różne nucę,Ď on czasem skrzypce weźmie, na nich dla mnie gra -Ď a co wieczora na Żoliborz autobusemĎ do tej topoli, która nas tak dobrze zna -Ď i tak się trudno rozstać,Ď i tak się trudno rozstać,Ď no, nawet jeśli trochę pada, to niech pada -Ď i tak się trudno rozstać,Ď i tak się trudno rozstać,Ď nas chyba tutaj zaczarować musiał deszcz.Ď `rp 1950 `rp `tc Ezop świeżo malowany `tc `tc Dyrektor i pomnik `tc Pewien Osioł, co myślał o sobie bógwicoĎ i bógwico sobie wyobrażał,Ď jednego razu, idąc ulicą,Ď spotkał Rzeźbiarza;Ď i tak do niego: "O, chybaĎ sam Jowisz tu pana niesie,Ď świetnie, żem pana przydybał,Ď zrobi pan moje popiersie;Ď żeby, pan wie, z mojej gębyĎ blask taki bił i dowcip,Ď no, krótko mówiąc, żebymĎ przeszedł do potomności.Ď Najlepiej, wie pan, w marmurze,Ď nie, nie w marmurze, w granicie,Ď bo granit trwa jeszcze dłużej,Ď w granicie to znakomicie.Ď A może spiż? Co pan mniema,Ď żeby tak, panie, ze spiżu?Ď Widziałem przed laty trzemaĎ coś takiego w tym... ee... w Paryżu:Ď Przedmieście. Pnie się powoik.Ď Cisza. Igraszki słońca.Ď A tors, panie, stoi i stoi,Ď a pod nim kolumna jońska; dalej maliny i woda,Ď o, fotografię mam tu.Ď A może po prostu ze złota,Ď a oczy z wielkich brylantów?Ď Mistrzu, niech pan się postara,Ď nie będę zwlekał z zapłatą.Ď A może w chmurach z gitarą?Ď Mistrzu, ach, co pan na to?"Ď Rzeźbiarz tak odparł: "Pomału!Ď Wszystkie projekty są dobre,Ď tylko że brak materiałuĎ to, Dyrektorze, problem;Ď bo jeśli chodzi o pana,Ď to takiego szukaj ze świecą.Ď Rzecz musi być wychuchana,Ď a nie tak, żeby byleco.Ď Ja mam dla pana materiał,Ď co nie ma go w żadnym sklepie.Ď "Przepraszam, jaki materiał?"Ď "Przyjdzie zima, śnieg spadnie, to pana ulepię."Ď `rp 1951 `rp `tc Skromność `tc Na Pocztę Główną w WarszawieĎ przyszedł list strasznie pomięty,Ď z adresem brzmiącym ciekawie:Ď Do najlepszego poety.Ď Nazwiska ani ulicyĎ nadawca nie podał wcale,Ď więc naradzali się wszyscy,Ď co z fantem tym począć dalej.Ď Żeby nie wyszła gaffa,Ď list odesłali do Staffa.Ď Staff oddał go Tuwimowi,Ď a Tuwim na to tak powi:Ď "To nie ja. A wy się boczcie".Ď I list znów leżał na poczcie.Ď Żeby więc skończyć z kłopotem,Ď kierownik poczty rad nieradĎ wziął w rękę swe pióro złoteĎ i dał do gazet inserat,Ď że "list jest taki i taki,Ď więc się zgłaszajcie, chłopaki". Taaak,Ď I teraz wciąż się ktoś zgłasza,Ď i problem wciąż się rozszerza.Ď I stoi kolejka strasznaĎ na długość jak stąd do Zgierza.Ď `rp 1951 `rp `tc W Leśniczówce `tc Tu, gdzie się gwiazdy zbiegłyĎ w taką kapelę dużą,Ď domek z czerwonej cegłyĎ rumieni się na wzgórzu:Ď to leśniczówka Pranie,Ď nasze jesienne mieszkanie.Ď Chmiel na rogach jelenichĎ usechł już i się sypie;Ď w szybach tyle jesieni,Ď w jesieni tyle skrzypiec,Ď a w skrzypcach, byle tknięte,Ď lament gada z lamentem.Ď Za oknem las i pole,Ď las - rozmowa sosnowa;Ď minął dzień i na stoleĎ stoi lampa naftowa,Ď gadatliwa, promiennaĎ jak ze stołu Szopena.Ď W nocy tu tyle nuceńĎ i śpiewań, aż do rana.Ď Księżyc w srebrnej peruceĎ gra jak Bach na organachĎ i płynie koncert wielkiĎ przez dęby i przez świerki -Ď to leśniczówka Pranie:Ď nocne koncertowanie.Ď Chodzi wiatr nad jeziorem,Ď trąca dęby i graby;Ď i znów wieczór, wieczoremĎ znów zaświecamy lampy;Ď o, leśniczówko Pranie:Ď lamp lśnienie, migotanie,Ď księżyc na każdej ścianie,Ď nocne muzykowanie.Ď Sunie dorożka nocy,Ď w skos, dziecinnym rysunkiem;Ď dorożkarz zamknął oczy,Ď konik stąpa z frasunkiem,Ď cień od ściany do ściany:Ď wehikuł posrebrzany;Ď o, leśniczówko Pranie,Ď nocne podróżowanie.Ď Gwiazdy jak śnieg się sypią,Ď do leśniczówki wchodząĎ każdą okienną szybą,Ď każdą wrześniową nocą;Ď w twoim małym lusterkuĎ noc świeci gwiazdą wielką.Ď `rp Wrzesień, 1952 `rp `tc Ojczyzna `tc `ty Córce `ty Wiele pieśni na świecieĎ ze stulecia w stulecie,Ď ale jest ton jedynyĎ z samej głębi, z głębiny;Ď od kolebki do grobuĎ ton ten idzie za tobą;Ď byle szmer, byle nuta,Ď a już wiesz, że to tutaj:Ď szyba w słońcu uśpiona -Ď pelargonia czerwona;Ď parę gwiazd, parę ptaków,Ď a już wiesz, skąd ten akord,Ď listek upadnie w strumień,Ď a już serce rozumie,Ď zamyśli się, wypowie,Ď a co w sercu, to w mowie,Ď w mowie dziada, pradziada,Ď co szmerliwa jak trawa,Ď co się krzewi faliście,Ď raz jest słowem, raz liściem,Ď raz pagórkiem, raz chmurą,Ď porą roku poczwórną,Ď śniegiem, ptakiem, błękitem,Ď Szopenem i Norwidem.Ď Struna ze struną gada,Ď czas swe wzory układa.Ď Treść najgłębsza, najszczerszaĎ jarzy się w tyglu serca;Ď światło pada wysokieĎ na pracę, na chorągiew -Ď i jednym światłem świeciĎ ruch rąk i ruch narzędzi.Ď I znów iskrzy się nockaĎ jak lampa szopenowska;Ď dźwięk skrzypiec nad ulicą;Ď pelargonia w księżycu,Ď ciężka gwiazda nad świerkiem;Ď i znów blask zorzy wielkiej.Ď Kraju mój, kraju barwnyĎ pelargonii i malwy,Ď kraju węgla i stali,Ď i sosny, i konwalii,Ď grudka twej ziemi w rękuĎ świeci nawet po ciemku;Ď tyś mój w śniegu, w spiekocie,Ď tu dziad spoczął, tu ojciec;Ď trawa, trawa szmerliwaĎ białe kości okrywa.Ď A nam, którzyśmy w drodze,Ď niechaj flaga łopoce,Ď żeby dźwięczał dźwięk kielniĎ najcelniej, najrzetelniej -Ď żeby siła w ramionach,Ď żeby trud nasz wykonać -Ď przy stali i przy zbożu,Ď na lądzie i na morzu -Ď żeby blask szedł z dni naszych,Ď dni mozolnych, odważnych,Ď w wiek sławą złotolistną,Ď nuto święta, ojczyzno.Ď `rp 1952 `rp `tc Wierszyk o wronach `tc W powietrzu roziskrzonymĎ siedzą na drzewie wrony,Ď trzyma je gałąź gruba;Ď śnieg właśnie zaczął padać,Ď wronom się nie chce latać,Ď śnieżek wrony zasnuwa.Ď Tuż pole z krętą rzeczką,Ď w dali widać miasteczkoĎ uprzemysłowione -Ď a wrony, jak to wrony,Ď patrzą okiem szalonym,Ď wrona na wronę.Ď Gdyby je zmienić w nuty,Ď dźwięczałyby dopóty,Ď dopóki strun choć czworo -Ď a tak, na wronią chwałę,Ď siedzą czarne, zdrętwiałeĎ in saecula saeculorum.Ď Nocne niebo już kwitnie,Ď wszystko świeci błękitnie:Ď noc, wiatr, wronie ogony;Ď zaśnij, strumieniu wąski -Ď dobrej nocy, gałązki,Ď dobranoc wrony.Ď `rp 1952 `rp `tc Ballada o trzęsących sięŃ portkach `tc Posłuchajcie, o dziatki,Ď bardzo ślicznej balladki:Ď Był sobie pewien pan,Ď na twarzy kwaśny i wklęsły,Ď miał portek z piętnaście parĎ (a może szesnaście)Ď i wszystkie mu się trzęsły;Ď włoży szare: jak w febrze;Ď włoży granatowe: też;Ď od ślubu: jeszcze lepsze!Ď marengo: wzdłuż i wszerz.Ď Krótko mówiąc, w którekolwiek portkiĎ kończyny dolne wtykał,Ď to trzęsły mu się oneĎ jak nie przymierzając osika.Ď W ten sposób, przez trzęsienie,Ď pan żywot miał bardzo lichy,Ď bo wszędzie, gdzie wszedł, zdziwienie,Ď a potem śmichy i chichy.Ď W końcu babcia czy ciocia,Ď już nie pamiętam kto,Ď powiedziała do tego pana:Ď "Chłopcze, ty uschniesz, boĎ nad portek sprawą przedziwnąĎ wylałeś trzy morza łez,Ď a znowu nie jest tak zimno,Ď więc spróbuj chodzić bez.Ď Toć są materiały urocze.Ď Toć są, kochanie. Toć.Ď Ty kup sobie jakiś szlafroczekĎ i w tym szlafroczku chodź;Ď lub od razu na zadekĎ kup sobie spódnic troszkę,Ď a na wszelki wypadekĎ parasolkę. I broszkę;Ď też innych rzeczy mnóstwo,Ď kociackie ochędóstwo,Ď rzęsy z drutu, najlony -Ď i już będziesz urządzony,Ď a wąsy sobie wyskub.Ď I tak wyglądasz jak biskup."Ď Kupił pan sobie szlafroczek,Ď chodził w szlafroczku roczek,Ď ale tylko w ciemności,Ď bo i szlafrok trząsł mu się cości;Ď a portki schowane w kredensieĎ też się nie zrzekły tych trzęsień;Ď trzęsło się całe mieszkanko,Ď kanapy i futryny,Ď bo to był dom melanchoĎ i bardzo cyko ryjny.Ď Tutaj się kończy balladaĎ o portkach się trzęsących,Ď z ballady morał gada,Ď morał następujący:Ď Gdy wieje wiatr historii,Ď ludziom jak pięknym ptakomĎ rosną skrzydła, natomiastĎ trzęsą się portki pętakom.Ď `rp 1953 `rp `tc Zwierzęta patrzą na nas `tc Kogut pośrodku podwórzaĎ zapiał: - kukurykukuku!Ď Proszę państwa, nowina duża,Ď miałem telefon: nowina straszna:Ď nie nadajemy się,Ď nie nadajemy się,Ď nie nadajemy sięĎ do druku.Ď - Jak to? - gdaknęła pewna kurka. -Ď Nie nadajemy się? O rety!Ď - Tak, proszę kur, bowiem te piórkaĎ to wszystko jest parszywy estetyzm.Ď Więc patrzcie na mnie, zaraz się zmienię.Ď I rzeczywiście: przez parę godzinĎ wyrwał sobie całe barwne upierzenieĎ i jako szkielet chodził.Ď Cierpiała przez to produkcja jajek,Ď lecz on się śmiał do rozpukuĎ i tylko śpiewał: - Już się nadaję,Ď już się nadajęĎ do druku.Ď Kury poszły w ślad kogutowyĎ i według wszelkich regułĎ ta sobie oko wyrwała z głowy,Ď ta nogę, ta inny szczegół:Ď (bo, rozumiecie, na co mi noga?Ď przez nogę tylko zamęt;Ď bo niby, wiecie, kto wie, czy nogaĎ to także nie jest ornament?)Ď Jelenie słysząc w sprawie tej nogiĎ o dąb, co szumiał w lecie,Ď obtłukły sobie na głowach rogi,Ď żeby też być na tapecie.Ď Dąb, oczywiście, jeleni ślademĎ spróchniał. Na wszelki wypadek.Ď A gwiazdka śniegu, ach, jaka ślicznaĎ krzyknęła roniąc łzę:Ď - A może jestem estetyczna?Ď I rozpuściła się.Ď Księżyc jak lustro pęknął. Pierzchły:Ď dzięcioł, że barwny, zając, że śmieszny.Ď A wtedy, na radość światu,Ď gdy wiatr o północy zahulał,Ď z pobliskiego cmentarza biurokratówĎ wyszli biurokraci,Ď bo pasowali do tego pejzażu jak ulał.Ď Pootwierali wentyle z nudą,Ď gwiazdy wesołe zasnuli nudą.Ď Świat stał się nudny, zarozumiały,Ď samotny i bez ruchu,Ď lecz wszystkie rzeczy się nadawały,Ď już nadawały,Ď się nadawały,Ď się nadawałyĎ do druku.Ď `rp 1953 `rp `tc Koń w teatrze `tc Na próbę generalną satyrycznego programuĎ przez pomyłkę do konia zaproszenie wysłano,Ď że mamy zaszczyt et cet., że bardzo dobre miejsce,Ď koń przyjechał, ale się spóźnił, żeby zrobić tzw. wejście.Ď Woźni nie chcieli go wpuścić, aliści rzecze woźny do woźnego:Ď - Szkoda łez, ja uważam, że lepiej go wpuścić, kolego,Ď niby ta grzywa i rżenie, a może to nie jest byle kto?Ď na oko koń, a w gruncie rzeczy może to jaki dyrektor;Ď życie jest pełne pozorów, na pozór czasem koń czy zając,Ď człowiek nie wpuści, a potem nieprzyjemności wynikają.Ď I tu schylili głowy. Koń się znalazł w teatrzeĎ i przeszedł przed pierwszym rzędem na znak, że on czynnie i także.Ď Przez cały czas przedstawienia stał głową do widowni obrócony,Ď tam coś śpiewali, a on stał (z kopytem na poręczy)Ď i tylko rozdzielał ukłonyĎ bezbłędnie, stosownie do osoby, raz serdeczne, raz nikłe,Ď jak by powiedział Lukrecjusz: suum cuique.Ď W antrakcie kilku redaktorów poprosiło goĎ o poemat (ew. pt. "Indonezja"),Ď ponieważ koń opanował w mig wyrażenie "koncepcja"Ď i siał nim na wszystkie strony, czasami dodając "aspekt",Ď ihahahaha koncepcja, ihahahaha aspekt.Ď Ktoś go sfotografował, ktoś go nakręcił, dla kina,Ď albowiem, co tu gadać, koń to rzecz sensacyjna.Ď A w finale programu na scenie była namalowana trawa.Ď Koń skoczył. I trawę zjadł. I dostał największe brawa.Ď `rp 1953 `rp `tc Pieśni `tc `ty I `ty Gdy próg domu przestępujesz,Ď to tak jakby noc sierpniowaĎ zaszumiała wśród listowia,Ď a ty przodem postępujesz.Ď A za tobą cienie ptasie,Ď szczygieł, gil i inne ptaki.Ď Świecisz światłem wielorakimĎ od sierpniowej nocy jaśniej.Ď Bo ty jesteś ornamentemĎ w gmachu nocy, jej księżycem.Ď Przesypujesz światła w rękuĎ z namaszczeniem, jak pszenicę.Ď U twych ramion płaszcz powisaĎ krzykliwy, z leśnego ptactwa,Ď długi przez cały korytarz,Ď przez podwórze, aż gdzie gwiazdaĎ Venus. A tyś lot i górnośćĎ chmur, blask wody i kamienia.Ď Chciałbym oczu twoich chmurnośćĎ ocalić od zapomnienia.Ď `ty II `ty Pochylony nad mym stołemĎ we wschodzącej zorzy łunieĎ ręce twoje opisuję,Ď serce twoje opisuję;Ď smak twych ust jak morwa cierpkiĎ i głosu pochmurną słodycz,Ď i uszy twe jak wysepki,Ď które z dala widział Odys.Ď Ten obłok jest twoją twarzą,Ď ten horyzont, ta akacja.Ď Pióro maczam w kałamarzuĎ i litery wyprowadzam.Ď Niech staną rządek przy rządkuĎ jak ptaki złote i modre,Ď by z najprawdziwszego wątkuĎ powstał najprawdziwszy portret.Ď Minął dzień. Wciąż prędzej, prędzejĎ szybuje czas bez wytchnienia.Ď A ja chciałbym twoje ręceĎ ocalić od zapomnienia.Ď `ty III `ty Ile razem dróg przebytych?Ď Ile ścieżek przedeptanych?Ď Ile deszczów, ile śniegówĎ wiszących nad latarniami?Ď Ile listów, ile rozstań,Ď ciężkich godzin w miastach wielu?Ď I znów upór, żeby powstaćĎ i znów iść, i dojść do celu.Ď Ile w trudzie nieustannymĎ wspólnych zmartwień, wspólnych dążeń?Ď Ile chlebów rozkrajanych?Ď Pocałunków? Schodów? Książek?Ď Ile lat nad strof tworzeniem?Ď Ile krzyku w poematy?Ď Ile chwil przy Beethovenie?Ď Przy Corellim? Przy Scarlattim?Ď Twe oczy jak piękne świece,Ď a w sercu źródło promienia.Ď Więc ja chciałbym twoje serceĎ ocalić od zapomnienia.Ď `ty IV `ty Oto jest nasz dzień codzienny,Ď nasze małe budowanie,Ď trud uparty i niezmienny,Ď nieustanne kształtowanie.Ď Słońce wschodzi i zachodzi,Ď drzewa kwitną, liście ronią,Ď my strumień rzeczywistościĎ kształtujemy naszą dłonią.Ď Jesteśmy cząstką w zespole,Ď z niego płynie nasza siła -Ď żeby chleb leżał na stoleĎ a pracom lampa świeciła;Ď by czas jak pochodnia płonąłĎ jednako: dzień czy mgła nocna.Ď Stoimy przy życiu, żono,Ď jako tkacze przy swych krosnach.Ď Z dnia na dzień tkaninę tkamyĎ wzorzystą dla pokolenia.Ď Chciałbym i blask naszej lampyĎ ocalić od zapomnienia.Ď `ty V `ty Garniemy się do muzyki,Ď muzyka to jest nasz festyn,Ď kochamy trąbki i smyki,Ď obój, klarnet i klawesyn.Ď Jest w domu lichtarz niedużyĎ z wysoką świecą szkarłatną,Ď ona do koncertów służy,Ď do dźwięków dodaje światło.Ď Ty ją zapalasz w godzinieĎ muzycznej i płomyk świeciĎ w chwili, gdy z głośnika płynieĎ Koncert Brandenburski Trzeci.Ď Radość jak poważny taniecĎ przesuwa swój cień po ścianach.Ď I pada świecy pełganieĎ na twarz Jana Sebastiana.Ď Lipski kantor bardzo mileĎ uśmiecha się zza oszklenia.Ď Chciałbym wszystkie takie chwileĎ ocalić od zapomnienia.Ď `ty VI `ty Nie jesteśmy, by spożywaćĎ urok świata, ale po to,Ď by go tworzyć i przetaczaćĎ przez czasy jak skałę złotą.Ď Choćby i po razy tysiącĎ osaczyły nas trudności,Ď my idziemy blaskiem bijącĎ w urodę maszyn i roślin.Ď W poczekalniach kin srebrzystych,Ď gdy zadymka śnieżna bredzi,Ď nieraz siadamy strudzeni,Ď strudzonych ludzi sąsiedzi.Ď Dni i noce z nami biegną,Ď a my z nimi ku przodowi,Ď w trudzie tworząc piękno, piękno,Ď które znów służy trudowi.Ď Z chmury zwisa śnieg z ukosa,Ď twarz twoją w srebro przemienia.Ď Chciałbym śnieg na twoich włosachĎ ocalić od zapomnienia.Ď `ty VII `ty Cząstka pracy wykonanaĎ i znów cząstka, i znów cząstka,Ď i znów noc, i znów od ranaĎ do cząstki dodana cząstka.Ď Słońce serca nam przeszywaĎ i biją wdzięczne blaskowi.Ď Rękami pchamy tworzywaĎ od bezkształtu ku kształtowi.Ď Kształtami świat zaludniająĎ do prac przyłożone dłonie.Ď Tętnią prace. Tak powstająĎ wiersze, domy i symfonie.Ď Znów noc. Jak ludzie wysocyĎ stoją świerki. Śnieg się sypie.Ď Gwiazdy świecą w głębi nocyĎ jakby w głębi wielkich skrzypiec.Ď A za oknem migotliwieĎ Venus gałąź opromienia.Ď Chciałbym i ten błysk na szybieĎ ocalić od zapomnienia.Ď `ty VIII `ty Na moście PoniatowskiegoĎ wiatr śnieg ukośnie rozkłada.Ď Na moście PoniatowskiegoĎ śniegiem kurzy balustrada.Ď Latarnia w oczy nas razi,Ď ośnieżona do połowy.Ď Niewiele ludzi zgromadziłĎ przystanek autobusowy:Ď tylko nas dwoje. StoimyĎ przy tym przystanku nad rzeką -Ď dwoje ludzi w głębi zimyĎ jak w głębi lasu białego.Ď Parę by tu wron postawić,Ď tak ze trzy, pośrodku jezdni,Ď poobracać je dziobamiĎ ku sobie, na śniegu gwiezdnym.Ď Niechby stały. Wiatr niech wionieĎ wzdłuż i chmurom twarze zmienia.Ď Chciałbym i te trzy łby wronieĎ ocalić od zapomnienia.Ď `ty IX `ty Piszę ten list, moja droga,Ď z leśniczówki, w chwili takiej,Ď gdy stoi lampa naftowaĎ na pudle od kostek maggi.Ď W pokoju nie ma nikogo.Ď Zmierzch. Zegarek tyka lekko.Ď Drzwi się otwarły. Na proguĎ staje matka leśniczego.Ď Zatroskana, zatroskana,Ď cala w cieniach od zgryzoty.Ď Mówi: "Znowu, proszę pana,Ď słychać w chmurach samoloty.Ď Ja się, proszę pana, nie znam,Ď ale to wielka maszyna.Ď Ja wiem, że to nic, a jednakĎ groźny czas się przypomina."Ď Matko, podnieś pięść do góry,Ď miliard tych pięści ma ziemia.Ď Chciałbym na czole twym chmuryĎ ocalić od zapomnienia.Ď `ty X `ty Wybaczcie mi, ludzie, jeśliĎ w tych pieśniach dałem tak mało,Ď że nie takie niosę pieśni,Ď jakie by nieść należało;Ď że tyle tu tych piękności,Ď ptaków, różnych pobrzękadeł,Ď złocistości, srebrzystości,Ď księżyców, Bachów i świateł.Ď Cóż, kocham światło. Promieniem,Ď jak umiem, wiersze obdzielam.Ď O, gdybym mógł, tobym zmieniłĎ cały świat w jeden kandelabr.Ď Myślę, że po to są wiersze,Ď ich ruch ku sercu człowieka,Ď by szerzej szła, coraz szerzejĎ przez kontynenty jutrzenka,Ď światłami po wszystkich placach,Ď światłami w każdej ulicy,Ď ta Eos różanopalcaĎ z dumną twarzą robotnicy.Ď Jesteśmy w pół drogi. DrogaĎ pędzi z nami bez wytchnienia.Ď Chciałbym i mój ślad na drogachĎ ocalić od zapomnienia.Ď `rp Leśniczówka Pranie, 1953 `rp `tc+ Teatrzyk "Zielona Gęś" `tc `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Potwornego wujaszka" `ty Występują: Potworny wujaszek, Nieszczęśliwa ciocia, Generał Mścisław Potworny wujaszek: (ocieka krwią) Nieszczęśliwa ciocia: Cóż to za nowy kawał, Alojzy? Potworny wujaszek: Zamordowałem baronową. Nieszczęśliwa ciocia (głucho): To już szósta zbrodnia w tym tygodniu. Alojzy, co się z tobą stało? Potworny wujaszek: Nuda. Nudzę się. Nieszczęśliwa ciocia: Nudzisz się? Och, jaka to szkoda, że jestem sparaliżowana, bo uplotłabym sobie wianek z narcyzów i w tym wianku zatańczyłabym ci taniec Mórz Południowych. Pamiętasz, jak w Mszanie Dolnej... Potworny wujaszek: Gdzie jest nasz kotek? Nieszczęśliwa ciocia: Wyszedł na dach. Potworny wujaszek: Szkoda, bo chciałem go udusić. Dusić. Dusić. Nuda. Nieszczęśliwa ciocia: Och, uduś mnie, nieszczęsny. Przecież i tak nie dla mnie radość życia, skoro lewe oko mam wybite przez ciebie i tylko pół wiosny widzę w tym roku. Potworny wujaszek: Wiosna? Wiosna będzie wtedy, jak wróci generał. Nieszczęśliwa ciocia: Czy wróci? Potworny wujaszek: Wróci z bronią w ręku. Na białym koniu. I wszystkie dzwony uderzą. I nie będzie nudy, tylko konstrukcja i wielki, natchniony płacz odrodzenia. Jajka stanieją. Ja zostanę wojewodą smoleńskim. "God save general". Generał: (nie wraca) Potworny wujaszek: (dusi kotka) `ty Kurtyna `ty `rp 1946 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Hamleta" `ty Występuje: Hamlet `cp2 Hamlet: Wielki Wóz z lewej strony. Straże śpią... Trąby. Hamlet: i w dali - Trąby. Hamlet: Biedny Yorrick! Trąby. Hamlet: ...sam sobie sterem, Trąby. Hamlet: ...żeglarzem, Trąby. Hamlet: ...okrętem, trąby. Trąby. Hamlet: Litości! Trąby. Hamlet: (milczy) Trąby. Hamlet: Bardzo żałuję, ale ja w tych warunkach pracować nie mogę. (schodzi ze sceny) Trąby. `ty Kurtyna `ty `rp 1946 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Dwóch Polaków" `ty Występują: Sandwicz, Skoczwiski `cp2 Skoczwiski: Ja pana wykończę. Sandwicz: A ja pana. Skoczwiski: Co? Dokumenty! Sandwicz: Legitymacja!! Skoczwiski: Czy pan wie, kto ja jestem? Sandwicz: A czy pan wiesz, z kim masz zaszczyt? Skoczwiski: Nie wiem, ale sądząc z pańskiego plugawego wyglądu, przypuszczam, że nie słyszał pan nawet o Heraklicie z Efezu. Sandwicz: Nie. Mam w Efezie pańskiego Heraklita. Precz z Heraklitem z Efezu! Skoczwiski: Co? Niech żyje Heraklit z Efezu! Sandwicz: (daje mu w twarz) Skoczwiski: Jak? (daje mu w twarz) Pauza dziejowa. Sandwicz: Czy pana boli? Skoczwiski: O tak. Cierpię. Sandwicz: I ja. Cierpimy. A znowu na jednej mapie nas nie było. Skoczwiski: Niemożliwe. Sandwicz: Znowu intrygi. Skoczwiski: Przeklęta Europa. Sandwicz: Ma pan lusterko. Czuję, że jagody (po staropolsku policzki) mi puchną. Skoczwiski: I mnie. Dobrze by było jakiś gorący kompres. Ma pan kuchenkę elektryczną? Sandwicz: Mam, ale kontakt zepsuty. Skoczwiski (jadowicie): Był to pewnie pański jedyny kontakt z rzeczywistością. Sandwicz: To nie pański interes. A kuchenki też nie ma. Zgubili. Skoczwiski: Kto zgubił? Sandwicz: Nie wiem. Ot, zgubili i koniec. Od kuchenki został mi tylko sznur. Skoczwiski (jak echo): Ostał ci się ino sznur. Światła ciemnieją; wiatr. `ty Kurtyna `ty `rp 1946 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Jodły na gór szczycie" `ty Występują: Jodły, Młody historyk Gżegżółka, Moniuszko w dębowych ramach i Społeczeństwo Scena przedstawia willę młodego historyka Gżegżółki. Przez otwarte okno widać jodły na szczycie gór. Gżegżółka przy stole zawalonym księgami i dokumentami. Nad Gżegżółką ogromny portret Moniuszki w dębowych ramach. `cp2 Gżegżółka: Jakim szczęśliwy! Po tylu latach tułaczki nareszcie na ziemi ojczystej w mojej skromnej, ale własnej willi mogę się oddać w dalszym ciągu wytężonej pracy na ukochanej niwie historycznej. (pisze) Kiedy Buburyk XII zamordował swoich dwunastu synów w łaźni... Przecinek. Jodły: (szumią) Gżegżółka: Szum tych jodeł zaczyna mnie denerwować. Tracę wątek. Jodły: (szumią jaj na złość) Gżegżółka: Do jasnej polędwicy! Synów w łaźni. Przecinek. A co dalej? Wszystko przez ten szum. Pójdę i zetnę te jodły. (ogląda się za piłą) Moniuszko w dębowych ramach: Nie waż się, śmiałku! Gżegżółka: A właśnie, że się odważę. Moniuszko w dębowych ramach: Tylko spróbuj! Gżegżółka: Właśnie, proszę pana, że spróbuję. (bierze piłę, wychodzi z lewej strony, wdrapuje się na szczyt góry, ścina jodły i wraca z prawej strony) Jodły: (przestają nareszcie szumieć) Gżegżółka: Nareszcie spokój. Jakim szczęśliwy! (pisze) Kiedy Buburyk XII zamordował swoich dwunastu synów w łaźni... Przecinek. Moniuszko w dębowych ramach: Nie przecinek, tylko kropka. (spada ze ściany i zabija Gżegżółkę na miejscu) Społeczeństwo: Nie płaczcie, o Amorki, i wy, Alcyony.Ď Szkoda łez. Jak to mówią, są zioła i ziółka.Ď Za kpiny i złe czyny występny GżegżółkaĎ poniósł na oczach świata koniec zasłużony.Ď `ty Kurtyna `ty `rp 1946 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Siedmiu braci śpiących" `ty Pierwszy brat: (chrapie) Drugi brat: (chrapie) Trzeci brat: (chrapie) Czwarty brat: (chrapie) Piąty brat: (chrapże) Szósty brat: (chrapie) Siódmy brat: (chrapie okropnie) `ty Kurtyna `ty `rp 1946 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Żarłoczną Ewę" `ty Występują: Wąż, Adam i Ewa `cp2 Wąż (podaje Ewie jabłko na tacy): Ugryź i daj Adamowi. Adam (ryczy): Daj ugryźć! Daj ugryźć! Ewa: (zjada całe jabłko) Wąż (przerażony): Co teraz będzie? Adam: Niedobrze. Cała Biblia na nic. `ty Kurtyna `ty `rp 1946 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Xięcia Józefa Poniatowskiego ze stemplem 1946Ď" `ty Występują: Xiążę Poniatowski, Poeta Norwid, Cesarz Napoleon, Chór nowych Polaków i wielu innych Czas: 1813. Bitwa narodów pod Lipskiem. Miejsce: nad rzeką Elsterą. `cp2 Xiążę: Bóg mi powierzył honor Polaków... (zamierza rzucić się w nurty rzeki, ale w końcu zmienia zdanie) Dla honoru będę pracował. (zrzuca mundur, przebiera się w cywilne łachy i przenosi się na Ziemie Odzyskane) Cesarz: (jest przerażony) Poeta: Brawo! Przyszłość narodu zdobywa się potem, a nie krwią. Chór nowych Polaków: Pracować trzeba jak cholera.Ď Czyśmy to jacy tacy?Ď Więcej Osmańczyka, mniej GrottgeraĎ i wszystko będzie cacy.Ď To bardzo łatwo jest umierać,Ď Żyć trudniej - rzekł Horacy.Ď Chór nowych Polaków i wszyscy czytelnicy "Listów z fiołkiem" (razem): Więcej Osmańczyka!! Mniej Grottgera!!Ď I wszystko będzie cacy.Ď Xiążę (machając koronkową chusteczką z pociągu odjeżdżającego do Wrocławia): Znudziła mi się ta Elstera,Ď wolę się wziąć do pracy.Ď Tutti-wszyscy: Więcej Osmańczyka!! Mniej Grottgera!Ď I wszystko będzie cacy.Ď Publiczność: Autor!!! Autor: (podpisuje się) `ty Kurtyna `ty `rp 1946 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Straszną rozmowę Gżegżółki z duchem" `ty Występują: Gżegżółka i duch Dekoracja: Sala Senatorska na Wawelu. `cp2 Gżegżółka: Co słychać? Duch: Nic. Gżegżółka: To w porządku. `ty Kurtyna `ty `rp 1946 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Dymiący piecyk" `ty Występują: Chór Polaków, Dymiący piecyk, Osiołek Porfirion i dzwony `cp2 Chór Polaków (basem, wierszem): My tu od wieków stoimy,Ď a ten piecyk ciągle dymi.Ď Czy to w lecie, czy też w zimieĎ piecyk dymi, piecyk dymi,Ď ach, geopolitycznymiĎ racjami jesteśmy wyniĎ (tzn. szczeni) Dymiący piecyk: O, biedny, biedny jam piecyk,Ď od wieków te same rzeczy.Ď Od tej ściany do tej ścianyĎ cały piec zaczarowany,Ď więc czy to w lecie, czy w zimieĎ dymem natrętnym dymię,Ď i nic się, ach, nic nie zmienia,Ď a ci Polacy modlą się i grają Szopena,Ď Och!Ď Chór Polaków: Cudu! Cudu!Ď "Jak jarmużu bedłki", (?)Ď tak cudu pragnie lud.Ď Osiołek Porfirion (z narzędziami): Nic nie rozumiem. Nie ponimaju. I do not understand. (wynosi popiół, czyści rury, czyli wykonuje kilka prostych czynności zduńskich) Piecyk: (przestaje dymić) Chór Polaków: (natychmiast z radości pogrąża się w pijaństwo i dzwoni w dzwony) Dzwony: Bum-buum tedeum! Chór Polaków (konkluzja): Nasz piecyk cudem zreperowany,Ď lecz Osiołek Porfirion to gość podejrzany.Ď (biją Porfiriona) `ty Kurtyna `ty `rp 1946 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Dziwnego kelnera" `ty Występują: Dziwny kelner, Gość I, Gość II i Gość III `cp2 Dziwny kelner: Pan płaci? Gość I: Kotlet barani. Dziwny kelner: Kotlet barani dwieście. Wódki nie było? Gość I: Wódki nie było. Dziwny kelner: Wódki nie było pięćset. Piwo? Gość I: Piwa nie było. Dziwny kelner: Piwa nie było sześćset, kotlet dwieście, osiemset, dziękuję panu. (do Gościa II) Ozór sos chrzanowy? Gość II: Jajecznica z trzech. Dziwny kelner: Ozór sos chrzanowy nie było dwieście pięćdziesiąt, jajecznica z trzech dziewięćdziesiąt dziewięć, szampan nie było sześć tysięcy, razem sześć tysięcy trzysta czterdzieści dziewięć, dziękuję panu, dobranoc panu. Gość III: (wstaje i za pomocą dębowej laski robi dziurę w głowie Dziwnego kelnera) Dziwny kelner: Dziura w głowie osiemset pięćdziesiąt, kotlet wieprzowy dwieście, razem tysiąc pięćdziesiąt, piwa nie było sto, tysiąc sto pięćdziesiąt, dziękuję panu, dobranoc panu. Moje uszanowanie panu. `ty Kurtyna `ty `rp 1946 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Nieudany potop z powodu zimy" `ty Występują: Noe, Żony Noego, Dzieci Noego i Zwierzęta Noego `cp2 Noe: Szanowni zgromadzeni! Zwierzęta: Proszę się streszczać. Noe: Już kończę. A więc, jak już zaznaczyłem, nasza biblijna sytuacja jest bez wyjścia. Wody, jak widzicie, zamarzły i arka stała się nonsensem. Czy zgadzacie się przerobić arkę na sanie? Żony i Dzieci Noego (tupiąc z zimna): Hu-hu! Zgadzamy się. Noe: (przerabia arkę na sanie, przyczepia dzwonek i całe towarzystwo odjeżdża na górę Ararat kuligiem) `ty Kurtyna `ty `rp 1947 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Muzeum przysłów narodowych" "Zastaw się, a postaw się" `ty Występują: Dyrektor Zapszczykulski - krótkowidz ze sztuczną szczęką, Dyrektorowa Zapszczykulska - krótkowidzka ze sztuczną szczęką, 80 gości imieninowych i Osiołek Porfirion `ty Część pierwsza `ty Dyrektorowa Zapszczykulska: Jutro twoje imieniny, Nikodemie. Przyjdzie jak zwykle osiemdziesiąt osób. Za co, ach, za co kupimy wódki i kiszki? Dyrektor Zapszczykulski: Nie martw się, Geniu. Jakoś to będzie. Honor rodziny Zapszczykulskich nie zostanie splamiony, choćbyśmy... Pauza. Dyrektorowa Zapszczykulska: Po cóż ten wielokropek? Wal śmiało. Nie tak stara ma pierś jeszcze i wszystkie, hej! zniesie pioruny. Dyrektor Zapszczykulski: ...choćbyśmy mieli nawet sprzedać nasze zęby i okulary. Dyrektorowa Zapszczykulska (rzuca mu się w ramiona): Bohaterze. Ty zawsze umiesz poświęcić się dla sprawy. `ty Część druga `ty 80 gości imieninowych (w zenicie bachicznego szału): Hu-ha! Co za kiszka! Vivant Zapszczykulski i Zapszczykulska! Ale gdzież to nasz szanowny solenizant? Dyrektor Zapszczykulski: (wchodzi majestatycznie, wsparty na ramieniu wiernej małżonki. Złączeni dozgonnym uściskiem oboje demonstrują zawieszoną na dwojgu piersiach tekturą z następującym napisem: "Nic nie widzimy i nie możemy przemówić, ponieważ sprzedaliśmy nasze zęby i okulary. Natomiast jesteśmy bardzo szczęśliwi. Pijcie i jedzcie. Honor Zapszczykulskich ocalony. Z wysokim poważaniem Zapszczykulscy") Osiołek Porfirion (ukazuje się): Na Zapszczykulskich patrzę okiem pełnym trwogi. Zastaw się, a postaw się - ot, stare nałogi. `ty Kurtyna `ty `rp 1947 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić III akt opery pt. "Judyta i Holofernes" `ty Występują: Judyta, Holofernes, Chór i Trębacze `cp2 Judyta: Po dnia spiekocieĎ mroki niezmierne.Ď Tam w tym namiocieĎ śpi Holofernes.Ď (wchodzi do namiotu drzemiącego Holofernesa) Jakie to jednak smutne!Ď Serce przenika strach.Ď Zaraz cię, głowo, utnę.Ď Ciach.Ď Chór: Ucina, ucina,Ď ucina głowę mu.Ď Ucina, ucina,Ď ucina.Ď Trębacze (trąbią): Tru-tu-tu. Judyta: Koniec krwawego dzieła,Ď strach się z radością miesza,Ď już cię, głowo, ucięłam,Ď głowo Holofernesa.Ď Chór: Ucięła, ucięła,Ď ucięła głowę mu.Ď Ucięła, ucięła,Ď ucięła.Ď Trębacze (trąbią): Tru-tu-tu. Holofernes (z brakującą głową): Ciekawe, jak ja teraz będę żył.Ď Chyba, żebym się przyzwyczaił.Ď Chór (podaje w wątpliwość oświadczenie Holofernesa): Azaliż, azaliż,Ď azaliż, podły psie,Ď przyzwyczaisz, przyzwyczaisz,Ď ach, przyzwyczaisz się?Ď `ty Kurtyna `ty `rp 1947 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Żonę Lota" `ty Występują: Lot i żona Lota `cp2 Żona Lota (wychodząc z płonącej Gomory): Ach, zechciej mnie objaśnić, mój mężu, w tym względzie,Ď jak długo ta Gomora jeszcze płonąć będzie.Ď Lot (wychodząc z płonącej Gomory): Nie wiem, bo to zależy od dekretów w niebie,Ď tymczasem nie oglądaj się, żono, za siebie.Ď Żona Lota: Dlaczego? Cóż za tyran! Ach, jak kocham mamę,Ď właśnie że się obejrzę zaraz w rzeczy samej.Ď (na złość ogląda się za siebie i za karę zostaje, jak wiecie, przemieniona w słup soli) Lot (próbuje): Sól, ach, sól najprawdziwsza! Wiwat. W tym sposobieĎ trza postąpić po męsku. Już ja wiem, co zrobię!Ď (rozpuszcza żonę w podróżnym spodeczku i wylewa, jak to się mówi, "za okno") `ty Kurtyna `ty Lot (radośnie wychodząc przed kurtynę): Nareszcie, proszę państwa, spokój. `rp 1947 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Latarnię sławy" `ty Występują: Dante Alighieri - poeta włoski i Osiołek Porfirion - wszechświatowa chluba zoologii Scena: Noc. Florencja. Nędzna izdebka przy nędznej uliczce dei Gonfalonieri. Przez nędzny lufcik widać nędzną latarnię z nędznym światłem. Rok 1320 osławiony z powszechnej nędzy. `ty Akt I `ty Dante (wykańcza "Boską komedię". Czyta): "O, Pizo, wdzięcznej zakało krainy,Ď Gdzie brzmi słodkiego "si" nuta pieszczona!..."Ď Pauza I ja się pytam, co z tego? Kto to oceni? Kto zrozumie? Punktualnie za rok umrę. A gdzie słodycze popularności? Na diabła trud. Pytam: gdzie słodycze popularności? O, Jowiszu! (pod wpływem rozpaczy obala się jak zwykle głową na oryginał, a nogami na przykład Aliny Świderskiej) Osiołek Porfirion (wchodząc zamiast Jowisza; nie pukając): Bo wszędzie jest potrzebna metoda. Dante: Bba! (spogląda na wyżej wspomnianą latarnię za oknem; wpada w osłupienie; widzi wizje) `ty Akt II `ty Dante (wybiegając z nędznej izdebki): Eureka! (zalewa się, śpiewa, wchodzi na latarnię i w dalszym ciągu śpiewa) Osiołek Porfirion: No, nareszcie! Jutro będzie mówiła o tobie cała Florencja, messer Alighieri. `ty Kurtyna `ty `rp 1947 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić krwawy dramat w trzech aktach z octem z życia wyższych sfer uniwersytecko-towarzyskich pt.: "Żywcem zapeklowana" `ty Występują: Gasparon - upiorny baron, Gasparonowa - niewierna baronowa i Jan Pachnący - wierny służący `ty Akt I `ty Dekoracja: tajny krużganek pod drzwiami do sypialni Baronowej. `cp2 Baron (zaglądając do dziurki od klucza): Na Jowisza, Janie, to nadzwyczajne. Baronowa mnie zdradza z profesorem zwyczajnym. Nie przeżyję powyższego, załamując się moralnie. (załamuje się moralnie oraz słania na nogach) Jan P.: Odwagi, jaśnie panie baronie. Wszystko się ułoży. Baron (zaglądając ponownie do dziurki od klucza): Bba. Już się ułożyło. `ty Akt II `ty Dekoracja: biblioteka Barona. Pośrodku biblioteki niepokojących rozmiarów słoik. `cp2 Baron (cierpiący; na stronie): Gdyby dusza nie była nieśmiertelna, powiedziałbym, że zostałem śmiertelnie zraniony w duszę. Kobiety, kobiety! (Pukanie.) Antre! Baronowa (wchodząc): Czy nie napijesz się czego, Dżymi? Baron: Owszem, dziękuję. (szczęka zębami) Baronowa: Ale przebóg! cóż znaczy ten złowieszczy słoik? Baron: Ha-ha! Zaraz się dowiesz o wszystkim. Janie! Jan P. (wchodząc): Pani dzwoniła? Baron: Nonsens. Pani nie dzwoniła i już nigdy dzwonić nie będzie. Giń, wiarołomna! (porywa wraz z Janem P. Baronową i obaj pakują tę ostatnią do przygotowanego słoika, zalewając zawartość octem) Uwaga: pozostałe fazy peklowania z uwagi na nerwy P.T. Publiczności odbywają się za sceną. `ty Akt III `ty Ujęty w rodzaju operowym. `cp2 Aria Baronowej w słoiku (wierszem): Jak gwiazda lśniła kariera moja,Ď cóż, dziś ta gwiazda zgaszona.Ď Baron za wiarołomstwo wsadził mnie do słojaĎ i pędzę życie korniszona.Ď `ty Kurtyna `ty opada przez pomyłkę, toteż podnosi się z powrotem. `cp2 Aria Baronowej w słoiku (ciąg dalszy): Nie pomagają żadne pacierze,Ď nie mogę wydobyć się nijak.Ď Któż mnie pokocha w tym charakterze?Ď Ach, chyba tylko pijak.Ď `rp 1947 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić Alojzego Gżegżółkę w charakterze "Nieśmiałego petenta" `ty Osoby: Nieśmiały petent - Alojzy Gżegżółka, Dyrektor - ***, Woźny - Konstanty Bąba (pierwszy raz po powrocie z Paryża) i Osiołek Porfirion - kierownik Instytutu Teatralnego "Zielonej Gęsi" Uwaga! Trzeci dzwonek. Przedstawienie w Najmniejszym Teatrze Świata zaczyna się. `cp2 Gżegżółka (nieśmiało): Chcę mówić z panem dyrektorem. Woźny: Niech pan spocznie. Chwileczkę. Pan dyrektor je zupę. Pauza pół godziny. Gżegżółka (coraz nieśmielej): Chciałbym mówić z panem dyrektorem. Woźny: Niech pan spocznie chwileczkę. Pan dyrektor je pierożki. Pauza godzinę. Gżegżółka (uosobienie nieśmiałości): Pragnąłbym mówić z panem dyrektorem. Woźny (grając z nudów na pianinie "Marsza Gladiatorów"): Niech pan spocznie chwileczkę. Pan dyrektor je kompot. Pauza dwie godziny. Gżegżółka (na klęczkach): Czy ewentualnie mógłbym dać panu dyrektorowi w mordę? Woźny: Niech pan spocznie. Momencik. Pan dyrektor zaraz wyjdzie. Dyrektor (wychodzi) Gżegżółka i Woźny (pierwszy na klęczkach, a drugi przy pianinie dają w mordę Dyrektorowi) Osiołek Porfirion: Nie rób ze siebie pawia,Ď szanuj mrówkę i kwita,Ď w tym właśnie sęk, jak mawiałĎ ojciec Piotr, karmelita.Ď `ty Kurtyna `ty `rp 1947 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić z oburzeniem "Hamleta" `ty Spektakl, niestety, nie dopuszczony do konkursu szekspirowskiego, a to dzięki ponurym machinacjom intrygantów, karierowiczów oraz kombinatorów. `cp2 Prof. Bączyński: Narodzie polski, oto jakie wiekopomne wysiłki teatrologiczne idą na marne z powodów jak wyżej! (rozdziera szaty, ale ceruje je natychmiast) Hamlet: Być albo nie być - oto jest pytanie,Ď Które powtarzam od lat trzystu w kółko.Ď Lecz, cyt! Poloniusz schodzi na śniadanie,Ď Nie, to Gżegżółka. Jak się masz, Gżegżółko?Ď Gżegżółka: Niedobrze mam się, bo w życiu trza przebyćĎ Przez las problemów, a któż je rozwiąże?Ď Więc gdy dylemat stoi być czy nie być,Ď Może spróbujmy nie być, mości książę!Ď Obaj, tj. Gżegżółka i Hamlet: (na próbę przestają być) `ty Kurtyna `ty sprytnie wykorzystuje sytuację i skwapliwie zapada `rp 1947 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić jednoaktówkę pt.: "Ostrożność" `ty W roli głównej: Prof. Bączyński `cp2 Prof. Bączyński (wychodząc z domu): a) sprawdza gaz; b) chowa zapałki; c) zamyka szczelnie okna; d) akwarium stawia na szafie; e) kota wpycha do szuflady; f) dzieciom odbiera ostre przedmioty; g) żonie książki treści podniecającej; h) spirytus denaturowany wylewa do zlewu; i) wyłącza telefon; j) pali "Pana Tadeusza" i "Trylogię"; k) na wszelki wypadek gasi światła i zabarykadowuje klozet; l) pod podmuchem lekkiej schizofrenii przykleja sobie rude wąsy; m) dziurkę od klucza zatyka ligniną; n) b. ostrożnie wychodzi na miasto; o) wpada pod pędzącą z szybkością 60¬7¦km ciężarówkę z kapustą. `ty Kurtyna `ty `rp 1947 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Koniec świata" `ty Pan Bóg: Rrrrrrr. Ogłaszam koniec świata. Rrrrrrr. Cała kosmiczna kombinacja zaczyna się demontować. Biurokrata: Rrrrrrr. Bardzo dobrze. Rrrrrrr. Ale gdzie jest w tej sprawie odnośne pismo z okrągłą pieczątką zaopatrzone tamtejszym numerem przeciągniętym przez tutejszy dziennik podawczy? (Okazuje się, że takie pismo było, ale zginęło, wobec czego koniec świata wprawdzie następuje faktycznie, ale formalnie nie ma żadnego znaczenia). `ty Kurtyna `ty spada optymistycznie `rp 1947 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Nieznany rękopis St. Wyspiańskiego" `ty Posejdon: Kiedyś byłem ścichapęk,Ď Kiedyś miałem dwoje szczęk,Ď Gdym cię po raz piersy ujzoł,Ď Dziś me został tylko trójząb,Ď Śtucne zęby, śtucny świat,Ď Lecz tyś moja, tyś mój kwiat.Ď (wychodzi z trumny) Moja: Czym ja twoja, czy nie twoja,Ď Nie mam ja z tobom spokoja.Ď (wchodzi do trumny). Gżegżółka: (wychodzi z trumny): O co chodzi, nie wiem sam,Ď Ale sercem, Polską gram.Ď Muchy brzęczą. W niebie grzmi.Ď Słońce świeci. Pada dżdż.Ď Chór (skacząc przez trumnę): Trza sposobić smolnych wiech.Ď Trza toporem prać po łbiech.Ď Wiech: Każdą wzmiankę człek ocenia.Ď B. dziękuję. G. jak Gienia.Ď `ty Kurtyna `ty Publiczność: (patriotycznie zamyślona, z dostojeństwem a boleśnie rozchodzi się do domów) `rp 1948 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić dwie nadzwyczajne jednoaktówki nagrodzone złotymi medalami Grand Prix na konkursie dramatycznym miesięcznika "Lampa" `ty `ty I `ty "Nagły koniec P. Twardowskiej" `cp2 Scena: Dansing-bar "Rzym". `cp2 A. Mickiewicz: Jedzą, piją, lulki palą,Ď Tańce, hulanka, swawola,Ď Ledwo karczmy nie rozwalą;Ď Hi-hi! Ha-ha! Hejże! Hola!Ď Komisja specjalna: Dobry wieczór! (zamyka całe towarzystwo do ciupy) A. Mickiewicz: Młodości, podaj mi skrzydła!Ď Młodość: (podaje skrzydła, na których A. Mickiewicz przezornie odlatuje sprzed nosa zdumionej Komisji) `ty Kurtyna `ty `ty II `ty "Nie igra się z publicznością" `cp2 Scena: Sala cytrynowa w pałacu hrabiny Ciborowskiej. `cp2 Książę Bazyli (do hrabiny): Pozwól, hrabino, że w dniu Twego Patrona złożę w upominku u Twoich stóp te dwadzieścia pięć żarówek... Jeden z widzów (do swojej żony): Mama, słyszysz? Żarówki! (wskakuje na scenę, z rąk znakomitej aktorki wyrywa pudełko z żarówkami i ucieka z łupem do domu) Książę Bazyli (filozoficznie): L'art et la vie. Sztuka i życie. `ty Kurtyna `ty `rp 1948 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Destrukcyjny wpływ kobiet" czyli "I tak być mogło" `ty Osoby dramatu: Król Jan Sobieski, Królowa Marysieńka, Kanclerz Gżegżółka, Dworzanin I, Dworzanin II, Dworzanin III Miejsce: Pałac królewski w Wilanowie. Czas: Rok 1684. `cp2 Sobieski i Marysieńka: (toną w miłosnym pitigrilli, że użyjemy terminologii naszego znakomitego kolegi prof. Wiecha) Dworzanin I: Królu, donieśli Włosi,Ď że się na coś zanosi.Ď (przeprasza i wychodzi) Dworzanin II: Zanosi się wyraźnie. Sobieski (tonąc jak wyżej, do Dworzanina II): Precz z moich oczu, błaźnie! Dworzanin III (melduje): Ze sułtanem i świtąĎ Turcy na Wiedeń idą!Ď Sobieski (odprawia dworzanina; do Marysieńki): Świecisz dla mnie jak gwiazd siedem,Ď Marysieńko, cudo moje.Ď Cóż mi Turcy, cóż mi Wiedeń,Ď ja o ciebie tylko stoję.Ď (stoi tylko o Marysieńkę) Kanclerz Gżegżółka (zupełnie zadyszany): Ach, królu, straszna gaffa:Ď Wiedeń zajął Mustaffa.Ď Sobieski: (daje znaki, że stracił kompletnie kontakt z rzeczywistością) Tymczasem Turcy zalewają Europę, powstają piekarnie tureckie, kawa po turecku i marsze tureckie. Jednocześnie pojawiają się masowo na golasa tak zwani święci tureccy, wobec czego `ty Kurtyna `ty dyskretnie zapada `rp 1948 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Komunikatywnego młodzieńca" czyli "Nie wszystko, co zrozumiałe, to dobre" `ty Występują: Chór, Alojzy Gżegżółka, Komunikatywny młodzieniec Scena: W samolocie Katowice-Szczecin. `cp2 Chór (śpiewa na dachu samolotu): Niezrozumialstwo i niekomunikatywność w poezji i w monologach towarzyskich to hańba i ohyda. Ale nie mniejsza hańba i ohyda to nadmiar zrozumialstwa i komunikatywności w poezji i w monologach towarzyskich. Alojzy Gżegżółka: (chrapie, śnią mu się różowe słonie) Komunikatywny młodzieniec: Samolot to genialny wynalazek, co? Alojzy Gżegżółka (przez sen): Nie. Komunikatywny młodzieniec: Niech pan spojrzy, jakie wspaniałe słońce - co? i te chmury - co? i ten krajobraz pod nami - co? Alojzy Gżegżółka (przez sen): Co? Komunikatywny młodzieniec: Czy pan lubi pomidory? Czy pan czytał książkę "O chorobach cywilizacji"? Moja mama miała psa... Alojzy Gżegżółka: A... Samolot: (podskakuje) Komunikatywny młodzieniec: Zdaje się, że na dachu tego samolotu ktoś śpiewa. I tak jakby coś trzasło. Alojzy Gżegżółka (budząc się): Rzeczywiście trzasło. U pana w głowie. (fachowym, energicznym ruchem wyciąga przez lewe ucho z głowy Komunikatywnego Młodzieńca pięć królików nad wyraz prostolinijnych, zrozumiałych i komunikatywnych) `ty Kurtyna `ty `rp 1948 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić grę towarzyską pt. "Zabawa w duchy" `ty Dramatis personae: Osiołek Porfirion - znany osioł, A. Gżegżółka - młody geometra, Pies Fafik - najpopularniejszy pies wszechświata, Piekielny Piotruś - świnia, Hermenegilda Kociubińska - artystka-pisarka, Prof. Bączyński - zasłużony angelolog, kawaler Orderu Ładosza `cp2 Rzecz odchodzi współcześnie, w tajnych podziemiach Zamku Pod Bliźniętami, własność prof. Bączyńskiego. Podajemyhalohalo dokładny czas: jesthalohalogodzinadwudziestatrzeciaminutpięćdziesiątosiem! `cp2 Groza. `cp2 Prof. Bączyński (zdławionym głosem): Bracia! Monstrualna epoka. Ostry zakręt historyczny, nie mówiąc o wielu innych rzeczach. Rozpusta szerzy się. Transmogryfikacja pogłębia się. Piekielny Piotruś: Dlaczego? Prof. Bączyński: Nie przeszkadzaj, kufniaszu!! (c. d.) Miliony Polaków, którzy nie zawsze mogą wylegitymować się regularną metryką ślubu, chodzą w gaciach po mieszkaniach, w których to mieszkaniach, powtarzam, czasem wisi popiersie Szopena, oraz młodzież. Ilość notabene dzieci nieślubnych wzrosła znowu o 3% i w ten sposób osławione zaludnienia bywają częściowo oparte na krzywdzie seksualnej. Sfera płciowości... Hermenegilda (do wiersza): Ja też jestem w ślepym torze.Ď Zrób mi krzywdę, profesorze.Ď (mdleje z rozkoszy) A. Gżegżółka: A moim zdaniem w epoce przełomu, w epoce ogólnej transmogryfikacji jest tylko jedna prawda, a to, że kwadrat przeciwprostokątnej równa się sumie kwadratów przyprostokątnych, i za tę prawdę jestem gotów natychmiast zginąć. (ginie natychmiast, ale niezupełnie) Pies Fafik: Niech żyje Pitagoras. Pi-ta-go-ras Pi-ta-go-ras Pi-ta-go-ras Pi... (demonstracje i awantury) Prof. Bączyński (c. d.): ...więc, bracia; jedyne wyjście, bracia, to zniknąć z szalonej epoki, bracia. Angelologicznie. Skrzydlacie, czyli na zasadzie ducha. (zapija wodą) Bo co robi duch? Duch pokazuje się i znika. Tedy pokażmy się... Cały zespół minus Osiołek Porfirion: (pokazuje się) Prof. Bączyński: i zniknijmy. Wszyscy minus Porfirion: (znikają) Społeczeństwo: Narrrrrreszcie. (do Porfiriona) Ale ty, Porfirionie, co czynić, powiedz, znak ukaż, wskazówkę daj. Pasterzem bądź, bądź co bądź! Szloch, ryki, masowa epilepsja. Osiołek Porfirion (zakładając binokle): Wskazówkę dam. Tram ta ra ram. Napięcie, patologia i wyspiańszczyzna. Społeczeństwo: No! Porfirion (ryczy): Zielona gęśĎ nie zna trwogi.Ď moczmy nogiĎ moczmy nogi.Ď Społeczeństwo: Ahaa. (moczy) `ty Kurtyna `ty (basem): Ale najprzód obowiązek, a dopiero potem przyjemność. więc najprzód zapada, a dopiero potem łaskocze frędzelkami stopy (wyżej wspomniane, boskie, różowe, cijetocijetostopy należą oczywiście do Hermenegildy) K. I. Gałczyński (westchnienie): Gdybym był młodszy... Następuje: Koncert fletowy Mozarta. `rp 1948 `rp `cp2 Uroczyste otwarcie sezonu! Premiera prasowa! `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" wbrew rozsiewanym plotkom o szaleństwie Autora i wynikłym stąd kryzysie repertuarowym ma zaszczyt prosić całą prasę krajową i zagraniczną na swoją pierwszą w obecnym sezonie premierę prasową `ty Luminarze prasy, jak również pt. miliony widzów i entuzjastów Najmniejszego teatru świata ujrzą za chwilę (cierpliwości!) pierwsze z cyklu naszych nowych, oszałamiających przedstawień. (gong) Prześwietna publiczności! Nie szczędząc wysiłków i kosztów niniejsze Offficjalne rozpoczęcie sezonu i nowej epoki w dziejach desek naszego Teatru inaugurujemy złotą plamą na prześcieradle Historii (gong) tj. słodkometrażówką w siedmiu kolorach pt. `cp2 "Bal u prof. Bączyńskiego" (gong) (Kurtyna!!) Pies Fafik (do Hermenegildy Kociubińskiej): Walczyk, ach, walczyk! Pod twą piersiąĎ w walczyku czas jak sen pomyka.Ď Mogęż więc prosić, słodka Herciu,Ď mogęż więc błagać do walczyka?Ď Hermenegilda: Fafuniu, kiedy tańczę z tobą,Ď widzę świat cały na niebiesko,Ď na złoto i na szafirowo -Ď o, jakże ślicznie tańczysz, piesku!Ď (tańczą) prof. Bączyński (stosując sobie za firanką dyskretny zastrzyk z penicyliny): Hej, muzykanci, muzykanci,Ď rąbcie mnie tonem, saksofonem!Ď Profesor sobie dziś zatańczyĎ z mądrym Osiołkiem Porfirionem.Ď (wychodzi zza firanki i zbliża się do Porfiriona) Osiołek Porfirion (do Profesora): Bączynder złoty, witam pana!Ď W czołobitnościach cały gnę się.Ď Cóż to za rozkosz niesłychanaĎ spotkać się znów w "Zielonej Gęsi"!Ď Piekielny Piotruś (w cylindrze): Z gazem, panowie! Z biglem, panie!Ď Najprzód koszyczek, potem kółko.Ď Serwus, Alojzy! Szanowanie!Ď W ramiona moje pójdź, Gżegżółko.Ď (tańczy z Gżegżółką) Wszyscy: Supersymfonia! Superfosfat,Ď kiedy się frak z dekoltem styka.Ď Walczyk, ach, walczyk! Nocy boska!Ď Tańczmy więc całą noc walczyka.Ď (tańczą całą noc) Zielona Gęś: O, jakże jestem dziś wzruszona,Ď gdy znów pod moim starym szyldemĎ widzę Fafika, Porfiriona,Ď Gżegżółkę i Hermenegildę!Ď (ociera łzy radości nogą zachwytu; kontynuuje) Ileż to gaśnie gwiazd wysokich!Ď Jakież wyłażą z worków szydła!Ď Wieki mijają i epoki,Ď a ja wciąż trwam, Zielonoskrzydła.Ď (nie posiada się ze szczęścia) Wszyscy (otaczają Zieloną Gęś, śpiewają i tańczą wokół Zielonej Gęsi): Z bufetu najsmaczniejsze kąskiĎ dla ciebie zawsze, Gąsko, mamy!Ď Prof. Bączyński (zza firanki, gdzie pakuje sobie znowu penicylinę): Ach, tańczmy wokół Zielonej Gąski,Ď naszej mitologicznej mamy.Ď Ociemniały Pianista: Co noc to samo: bębnić, bębnić!Ď W rozpuściem stracił moje ślepia.Ď Cóż mi zostało? Cztery zęby,Ď rozpacz, artretyzm i fortepian.Ď (traci panowanie nad sobą) Kurtyna: No, ale zapiał już kur trzeci,Ď jakby to rzekł Mickiewicz Adam.Ď Żegnajcie, starcy, wdowy, dzieci!Ď Czas czynić mą powinność: Spadam.Ď `ty spada `ty `rp 1948 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Filona i Laurę, i dobrze poinformowanego faceta" `ty Laura: Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiłyĎ i coś tam klaszcze za borem.Ď Pewnie mnie czeka mój Filon miłyĎ pod umówionym jaworem.Ď (robi się na bóstwo i staje pod umówionym jaworem: Filona jeszcze nie ma. Natomiast coś tam klaszcze za borem coraz energiczniej) Laura (c. d.): Szczęśliwa jestem dziś niesłychanieĎ i Filon musi być moim,Ď wszystko w porządku, lecz to klaskanieĎ troszeczkę mnie niepokoi.Ď (i nie bez racji, ponieważ za borem coś tam zaczyna klaskać w sposób jak najbardziej nieprzyzwoity) Laura (załamując się nerwowo): Przebóg! Ach, czyżby robota krecia?Ď O, jakże ja to wyśledzę?!Ď Lęk mnie przenika. Dwudziesta trzeciaĎ już jest na mojej omedze.Ď Filon (zza boru; ociekając krwią): Tylko nie w oko!! Coś tam: (na chwilę się ucisza, a potem znowu klaszcze za borem jak cholera) Laura (panicznie): Dwudziesta trzecia piętnaście. Gdzie jesteś, najdroższy? Dobrze poinformowany facet: Lauro, daremnie patrzysz na zegar.Ď Filon nie przyjdzie. Idź dalej.Ď A to klaskanie, co się rozlega,Ď to żona go w gębę wali.Ď `ty Kurtyna: `ty zapada i w ten sposób przesłania słabości ludzkie przed okiem gwiazd przeczystych `rp 1948 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Pozytywnego górala" `ty Zielona Gęś: Góralu, czy ci nie żalĎ odchodzić od stron ojczystych?Ď Góral: Szalenie. (nie odchodzi i zostaje) `ty Kurtyna `ty `rp 1948 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Straszny koniec spóźnialskich" `ty Piekielny Piotruś (do swojej Mamy): Mamusiu, tatuś ma dzisiaj jakieś dłuższe uszy. Mama Piekielnego Piotrusia: Niestety, synku, tak. Taktaktak. Tatuś się całe życie spóźniał. Tatuś był całe życie niepunktualny. I wskutek powyższego wyrosły naszemu tatusiowi ośle uszy. Piekielny Piotruś: A można tatusia w te uszki pocałować? Mama Piekielnego Piotrusia (po dojrzałym namyśle): Zapewne. Piekielny Piotruś: (całuje swojego tatusia w uszki) Tatuś Piekielnego Piotrusia (kopie i ryczy): I-ha-ha-ha! Quovadisiński (wchodząc z prawej kulisy): Ha, i mnie wyrosły ośle uszy w nagrodę za niepunktualność. Ach, gdyby to widział mój praszczur po kądzieli, podkomorzy szczypnicki! Przekleństwo losu! (kładzie się na kanapie, recytuje mistyczne utwory Towiańskiego i oddaje się z piskiem martyrologii) Trylogowicz (wchodzi w cylindrze, z parasolem): Dobry wieczór. Jak zdrowie mamy i tatusia Piekielnego Piotrusia? Tak, taak... Ale a propos, ja też mam ośle uszy. Od tej niepunktualności. Od tego spóźniania się. Dopust Boży. (zdejmuje cylinder i zawadza oślimi uszami o ślubną fotografię państwa domu. Nb. na fotograficznej postaci pana domu również pojawia się w odpowiednich miejscach zarys coraz większych i większych uszu oślich, co wywołuje zrozumiały niepokój) Sandomingowski (wychodząc z dalszych apartamentów): Niepunktualność to moja namiętność... Ale co z tego? (z hukiem, na zasadzie eksplozji, wyrastające ośle uszy zrzucają mu kapelusz na podłogę) Sammosjerski (wsuwa się jak cień, smutno): I ja też, patrz jw. (zdejmuje szlafmycę i obnaża straszne piętno Spóźnialskich) Wszyscy Spóźnialscy: (recytują mistyczne utwory Towiańskiego, oddają się masowej martyrologii i boleśnie tańczą) Pół miasta: (chodzi z oślimi uszami, nie wyłączając kobiet) Zielona Gęś: (zamyka Wszystkich Spóźnialskich do schludnej obory i recytuje następujący) Morał: Nigdy nie trzymaj się wyniośle,Ď coś z mrówki miej, nie pawia,Ď a jeśli kto ma uszy ośle,Ď to z nim się nie umawiaj.Ď `ty Kurtyna `ty `rp 1949 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Cyniczną ucztę etnografów" `ty Osoby: Niestrawność - postać alegoryczna, Etnograf pierwszy, Etnograf drugi, Chór etnografów i kurtyna Scena: Muzeum etnograficzne w Gogolinie ze sławną, bezcenną kolekcją wielkanocnych pisanek. Czas: Przedświąteczny, nad wieczorem. `cp2 Niestrawność: Przepłynął już ludzki potok,Ď w muzeum cicho jak w grobie.Ď Lecz z kątów wychodzą otoĎ cyniczni etnografowie.Ď Zerwawszy z moralnym pionemĎ łypią oczami jak mamkiĎ na słynne jaja zdobione,Ď czyli tak zwane pisanki.Ď Patrzcie, ach, patrzcie bacznieĎ na to, co zaraz się zacznie:Ď Etnograf pierwszy (rozbija gablotkę z pisankami): Hej, śmiejmy się w nos plotce,Ď vivat Piekło z Szatanem.Ď Hej, ty jajo w gablotce,Ď zaraz cię zjemy z chrzanem.Ď Etnograf drugi (rozbija następną gablotkę z pisankami): A ja też w naszym koleĎ się zabawię niekiepsko,Ď tylko, co do mnie, wolęĎ pisanki z musztardą sarepską.Ď (pochłania większą ilość pisanek, zaprawiając je wspomnianą musztardą sarepską) Chór etnografów: Śliczne są kobiet stópki,Ď lecz nie masz jak pisanki!Ď Hej, obłupujmy skorupki.Ď Hej, lejmy barszcz do szklanki.Ď (skonsumowują pozostałość bezcennych historycznych pisanek, przebierają się w przedhistoryczne kapelusze i tańczą) Niestrawność: Wolnego, szaleńcy młodzi.Ď Zaraz was Parka podetnie.Ď Skręt kiszek już nadchodzi.Ď Te jaja były stuletnie.Ď Wszyscy etnografowie: (z oczami w słup wydają okrzyk "Ach!", słaniają się na nogach i przesławszy Publiczności należny ukłon wraz z życzeniami "Wesołych Świąt" - w zrozumiałych męczarniach schodzą ze sceny życia) Kurtyna: Galileusz, wchodząc na wieżęĎ chodnikiem z linoleum,Ď rzekł: - Jajka? Tylko świeżeĎ i w domu, nie w muzeum.Ď `ty spada z fasonem `ty `rp 1949 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić sztukę pt. "Przygoda Paderewskiego" czyli "Perfidia publiczności" `ty Paderewski: (wstrząsając lwią grzywą, opuszcza po triumfalnym koncercie dziewiętnastowieczną salę koncertową i usadawia się w dziewiętnastowiecznym powozie, otoczonym ze wszystkich stron tłumami wielbicieli, którzy z niesłabnącym dziewiętnastowiecznym zainteresowaniem wpatrują się w dziewiętnastowieczną superczuprynę maestra) Woźnica powozu (do wielkiego pianisty): Dokąd? Tłum wielbicieli: Do fryzjera!! `ty Kurtyna `ty `rp 1949 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Wietrzną symfonię" `ty Osoby: Niezliczona ilość. Czas: 13 sierpnia 1949. Miejsce: Szczecin. `cp2 Słoneczniki: My, kwietne, wysokie postacie,Ď nie zamienimy się z nikim.Ď Cóż to za rozkosz chwiać sięĎ na wietrze i być słonecznikiem!Ď Nas pszczoła brzęcząca odwiedza,Ď wiatr do nas przychodzi w gości.Ď Uroda to nasza wiedza,Ď a sierpień to miesiąc miłości.Ď Wiatr: Tym, co kochają chmury, ptaki,Ď natchnieniem wpadam im do ucha.Ď Ach, jak to dobrze, że jestem taki,Ď taki, co lata i co dmucha.Ď Słoneczniki i Wiatr (razem): Słowa nie wypowiedzą,Ď raczej struny baranie,Ď tę wietrzność, tę słoneczność,Ď sierpniowe kołysanie.Ď Ten ogród tonie w kwiatach.Ď Ratunku! Jesień! Jesień!Ď Najwyższy urok świata:Ď szmer sierpnia, wietrzny sierpień.Ď Ziemia, stary instrumentĎ po brzegi pełen muzyki,Ď kuchnia cudów: "liść z szumem",Ď po szczecińsku słoneczniki.Ď Liście brzóz: A my jesteśmy liście brzóz,Ď nas wiatr tak samo kłoniĎ i wiatr nas także dzisiaj wniósłĎ jak nutę do symfonii.Ď I my dźwięczymy. Zielony dzwonĎ dzwoni w zielonych dłoniach.Ď I tak powstaje, za tonem ton,Ď wietrzna symfonia.Ď Pszczoła: Przez liście i przez kwiaty,Ď przez słońce i przez cienie,Ď przez lasy i przez sadyĎ zanoszę się brzęczeniem.Ď Jestem taka maleńka,Ď nic po mnie nie zostanie.Ď Złota sierpniowa piosenka,Ď brzęczące przemijanie.Ď Poeta: Na świata oceanieĎ mały, tragiczny manuskryptĎ to twórczość moja, dla niejĎ oddałem wszystko. I pustym.Ď Wyprztykany, banalny, nienowyĎ biegam po pustym domu.Ď Wietrze, wietrze sierpniowy,Ď wietrze, wzywam cię, pomóż!Ď `ty Kurtyna `ty opada z jękiem `rp 1949 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić ze zgrozą sztukę wierszem i prozą pt. "Skutki gry Orfeusza" `ty Osoby: Dyr. Orfeusz i mnóstwo dzikich zwierząt Motto: "Orfeusz, syn Apollina i muzy Klio, grał tak pięknie i zawzięcie na swoim instrumencie, że najdziksze zwierzęta słuchały go z przejęciem i natychmiast oswajały się, że tak powiem, automatycznie." Prof. Bączyński Słownik Mito-i-Angelologiczny. Wydanie IV. Mogielnica. 1878. `cp2 Orfeusz (w grocie): Coś mi się widzi, że chce mi się coś zagrać. Co by tu zagrać? Aha, już wiem, co zagrać. Zagram sobie, proszę was, "Marsz Turecki" Wolfganga Amadeusza Mozarta. (zwracając się do swoich strun naciągniętych na kieszonkowej harfie) Grajcie, struny, do czarta,Ď "Marsz Turecki" Mozarta.Ď Z groty wydobywają się tony znanego utworu utalentowanego kompozytora w wykonaniu bez zarzutu. Lew: Gdy słucham Orfeusza,Ď coś się we mnie porusza.Ď (płacze i do tego stopnia przeobraża się moralnie, że zamiast pożerać niewinne stworzenia, opanowuje byskawicznie piękną sztukę krawiecką i szyje Orfeuszowi zimowe palto) 8 Tygrysów: Na nas też, proszę lwa,Ď bardzo działa ta gra.Ď (zostają fryzjerami) Jędza-Plotkarka: Orfeuszu, muzykaĎ twoja w serce przenika.Ď (liże stopy Orfeuszowi i odradza się) Po chwili całe pobliskie miasto korzysta z usług zwierząt, oswojonych i wytresowanych grą Orfeusza, syna Apollina i muzy Klio. Pewien lew, brat lwa-krawca, zostaje lwem-motorniczym-w-tramwajach-miejskich, tygrysy z uwagi na swoją kolorową sierść przyozdabiają trawniki w braku kwiatów zimą, dzikie, straszne żyrafy zostają przerobione na latarnie itp. `ty Kurtyna `ty spada, spuszczona przez mrówkojada `rp 1949 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Ulicę snobów" `ty Snob (z towarzyszeniem fletu): Chodzę jak kudłaty kotek,Ď w głowie łupież i egzema -Ď włosy szczotką? ale szczotekĎ Takich szczotek u nas nie ma.Ď Snobowa (stojąc na głowie; z towarzyszeniem gitary): A ja muszę stać na głowie,Ď i na nogi nic nie kładę,Ď a dlaczego? gdyż albowiemĎ nie ma takich sznurowadeł.Ď Snob i Snobowa (razem, z towarzyszeniem wyżej wymienionych instrumentów): Ach, mój Boże, ach, ach, ach, ach,Ď przyjdzie zginąć w tych problemach.Ď Ciężki snoba fach, fach, fach, fach:Ď snob oleju w głowie nie ma.Ď Snobiątko: Przerażony brnę przez zamieć.Ď Śnieg się kręci. Słońce zniża.Ď Nocą sypiałbym w pyżamie,Ď ale nie ma takich pyżam.Ď Snob, Snobowa i Snobiątko (razem): Hej, zanućmy głosy trzema:Ď nie ma, nie ma, nie ma, nie ma.Ď Snobiszcze (z progu Cafe "La Chore"): Oto dramat, czyli dramas:Ď nie ma szczotek i pyjamas.Ď A co do mnie - lubię groszek,Ď a la snob, nie byle jako!Ď A palto wciąż w ręku noszę,Ď bo nie ma takich wieszaków.Ď Więc nie gadam nawet z dziećmi,Ď bo mi z nosa ciągle ciecze,Ď ale jakże nie ma ciec mi,Ď gdy nie ma takich chusteczek!Ď Czytać coś? Ach, na mą szyję!Ď (ty zamilknij, szyjo moja).Ď Homer umarł. Proust nie żyje,Ď a mnie rąbie paranoja.Ď Lecz wiem, co zrobię w tym względzie.Ď Zaraz wszystko dobrze będzie.Ď Hellooo!Ď (zatrzymuje przejeżdżający karawan i): Snob, Snobowa, Snobiątko i Snobiszcze: (z towarzyszeniem instrumentów ładują się tamże i przejeżdżają do lamusa dziejów przy radosnych gwizdach ulicy) Temperatura: (podnosi się) `ty Kurtyna `ty opada `rp 1950 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Koncert w Częstochowie" `ty Dramatis personae: Fryderyk Ucho - miejscowy Chopin, Ireneusz Indyjski - miejscowy Mickiewicz, Lolita Niemogę - miejscowa Hermenegilda, Dolly Sisters, Trio Balzakas oraz Wacław Zagajewicz - specjalista od zagajeń i nadto Chór Prowincjonalnych Urazowiczów `cp2 Gong: Bbbum! `cp2 Wacław Zagajewicz: Więc zaczynamy, w ramach koncertów, nasz koncert, czyli szereg występów gimnastyczno-muzykalno-wokalnych, przy współudziale orkiestry, czyli zespołu instrumentów dętych, rżniętych i szczypanych. (wypija całą wodę z karafki i dostaje rozstroju żołądka, ale opanowuje te rzeczy siłą woli) Orkiestra: Zapomnisz -Ď albo może nie zapomnisz -Ď zapomnisz -Ď ale wtedy także ja -Ď zapomnę -Ď albo może nie zapomnę -Ď zapomnę -Ď chociaż to i owo łka...Ď Zagajewicz: W dalszym ciągu - kolega Ucho, z powodu zepsucia się fortepianu, wykona na skrzypcach "Trojmeraj" oraz "Polonez" Ogińskiego. Ucho: Ta raa ra ra ra ra raaaaa itd. Zagajewicz: Proszę państwa - są chwile w życiu człowieka, kiedy nasza psyche cierpi i smutek przepływa przez mentalność. Ale wtedy jak z bicza strzelił przychodzi nagle, po prostu nie wiadomo skąd, radosna wiadomość i nasza psyche rozprostowuje skrzydełka i te rzeczy; i właśnie, prpaństwa, przed chwilunią otrzymaliśmy taką radosną wieść, że fortepian został zreperowany i kolega Fryderyk Ucho, wprost tautologicznie skrzywdzony na festiwalu chopinowskim, wykona pieśń. Ucho (skromnie): Muzyka własna. Słowa szwagra.Ď (gra rękami, pedałuje nogą i śpiewa basem) Mam serce i nogę.Ď W sercu smutki i sny.Ď Nogą pedał naciskać mogę.Ď Moje serce nacisnęłaś ty-y-y.Ď Oklaski. W. Zagajewicz: Jako następny punkt programu - chociaż należałoby właściwie powiedzieć: jako następny wykrzyknik programu (ha-ha)! - wystąpi ozdoba naszego miasta, młody poeta p. Ireneusz Indyjski, całkowicie przemilkiwany przez prasę warszawską (te-e-e-ek), i odczyta utwór własny "Jesień". Orkiestra - tusz. Reflektor - fąksjone! Ireneusz Indyjski: (spocony czterdziestolatek wychodzi przed rampę i natychmiast struga zielonego światła przemalowuje go nie do poznania) Głos z Publiczności: To nie jest Indyjski. To kant. Co oni z niego zrobili! I tak dalej! Inny glos z Publiczności: Puście mnie! Ja jestem jego matką!! Et cetera!!! Ireneusz Indyjski: "Jesień"... (stwierdza z nienawiścią, że Zagajewicz wypił całą wodę z karafki) "Jesień"... (ucisza orkiestrę) "Jesień":Ď Mgła płynie wśród zalesień.Ď Samotny baran beczy.Ď Publiczność (podchwytuje popularną strofę): Jesień. De facto jesień.Ď Hej, jesień...Ď Ireneusz Indyjski (rozkładając ręce): I te rzeczy. Publiczność: (wyprzęga konie z karety Indyjskiego i wynosi go na rękach, co automatycznie skraca koncert o 45 minut) Wacław Zagajewicz: Ja wiem, że ja państwa nudzę. Ale (ach!) takie jest moje życie. Śmiej się, pajacu. (bije się po głowie pustą karafką, co Publiczność, nie rozumiejąca Sztuki, przyjmuje za numer programu. Zagajewicz bisuje kilkakrotnie, aż pęka karafka i następuje wszechświatowa konsternacja) Orkiestra: Ostatni promień słońca zgasł.Ď Już widzę cię ostatni raz.Ď Pod twym balkonem stoję niemy.Ď Wichura dmie. Opada rtęć.Ď Niezgorszy byłby ze mnie zięć.Ď Niestety. Zwiędły chryzante-e-emy...Ď Zagajewicz: (zabandażowany; zapowiada z kanapy Louis XVI): Na wyspie Madagaskar... Listonosz (jako postać epizodyczna; wąsy a la Jan III Sobieski; muzykalność; eteryczność; i te rzeczy): Depesza. Zagajewicz: (otwiera depeszę i spada z kanapy) Orkiestra: (V Symfonia Ludwika van Beethovena) Zagajewicz (z nosem na podłodze): Tak jak przewidywałem... Głos z Publiczności: Głośniej! Zagajewicz: Głośniej nie mogę. Och! Mogę ciszej. Mogę ewentualnie wierszem. I to tylko z assonansami:Ď To dla mnie rzeczy oczywiste,Ď że wkradł się intrygi skorpion,Ď bo: Trio Balzakas i Dolly Sisters,Ď i Lolitta Niemogę - nie wystąpią.Ď (pauza; proza; resztką sił) I w ten sposób odpadają niestety, dwa żywe obrazy historyczne:Ď umierający marynarz zamordowanyĎ i dziewczyna w biust rażona piorunemĎ Publiczność: (w związku z rozczarowaniem i wściekłością rozszarpuje na kawałki miedziany syfon z wodą sodową; gwizdy) Chór Prowincjonalnych Urazowiczów: Hej, sowy, puchacze, kruki!Ď Znowu z nas zrobili turka.Ď Szarpajmy syfon na sztuki,Ď niechaj naga sterczy rurka.Ď `ty Kurtyna `ty Ps. Komentarz Prof. Bączyńskiego do powyższej "Zielonej Gęsi": To jasne, jak śnieg zimowy,Ď to proste! nikt nie zaprzeczy:Ď kruki, puchacze, sowy,Ď rurka, syfon i te rzeczy.Ď `rp Prof. Bączyński 1950 `rp `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić "Lwa" `ty Występują: Lew i Społeczeństwo Uwaga! Z powodu zakatarzenia całego zespołu się w roli Lwa świeżo po powrocie z Zakopanego - Fafik - Pies Fafik - Tj. Najpopularniejszy Pies Wszechświata!.. `ty Scena I `ty Społeczeństwo: Dzień dobry państwu. Jestem Społeczeństwo. Idę. I za chwilę na mojej drodze spotkam Lwa. Lew: Dzień dobry Społeczeństwu! Jak to miło, że się spotykamy. Umf. Ale więcej mówić nie mogę, bo jestem skóra i kości. Do kitu. Społeczeństwo (jak zwykle wierszem): Rzeczywiście! Do bani!Ď Bardzoście, Lwie, przegrani:Ď Zostały z pana cienie.Ď Sama kość. Jak w rentgenie.Ď (odjeżdża trolleybusem) Lew: Umf. (znika w ogóle) `ty Scena II `ty Kurtyna: Najprzód proszę przeczytać, co Zielona Gęś na moim zielonym pluszu wypisała:Ď ...I minęły trzy długie miesiące, Lew jak kamień w wodę i nagle...Ď (podnosi się) Społeczeństwo: Ach! Ach! Ach! Na Jowisza!Ď sunie postać, wciąż bliższa,Ď patrzę, przecieram oczy,Ď a to właśnie Lew kroczy,Ď dawniej chudy jak szczapa,Ď dziś tłusty jak kanapa!Ď Nawet krawat i buty!Ď Powiedz, Lwie, gdzieś tak utył?Ď Lew (prozą z uwzględnieniem ortografii): Ano cóż, konsumowało się w międzyczasie to i owo. Co proszę? Chwileczkę! Oto menu potraw, które skonsumowało się w międzyczasie: Menu Kawiarniany inteligent w cieście - 400 razy Lunatyczki z pretensjami - 2 razy Mistyk de volaille - 85 razy Megaloman na szaro - 21 razy Śpiące królewny w sosie ogólnym - 100 razy Śpiący dyrektor z wody - raz itp. Społeczeństwo: A ciekawe, żeśmy braku tych facetów i facetek zupełnie nie zauważyli. `ty Kurtyna: `ty Bardzo ciekawe. `cp2 nie opada absolutnie, ponieważ w chwili gdy piszemy te słowa, Publiczność w dalszym ciągu oklaskuje Fafika w jego nowej, nieporównanej kreacji `rp 1950 `rp `cp2 Ps. Do ludności We wszelkich sprawach repertuarowych i innych uprasza się o nietelefonowanie pod numer mojego sąsiada Władysława Broniewskiego ponieważ tego rodzaju własnowolne telefony narażają PT. Rozmówców na impertynencje. (-) Zielona Gęś (telefonu nie ma) `ty Teatrzyk "Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić Bajkę Ezopa pt. "Osioł i jego cień" `ty Podróżny (na Ośle, za plecami Właściciela, od którego Osła wynajął jako środek lokomocji): Słońce w zenicie. Ani jednej chmurki. Ani jednego drzewa na horyzoncie. Gdzie tu, jak tu odpocząć? (zamyśla się) Wiem! (każe wstrzymać Osła jego Właścicielowi i układa się na spoczynek, w cieniu Osła) Właściciel: Ach, ty spryciarzu, won natychmiast z tego cienia, ten cień jest dla mnie! Ja wynająłem osła bez cienia. (usiłuje ułożyć się w cieniu Osła) Podróżny: Precz, łachudro, chałwiarzu! Jeśli ja wynająłem osła od ciebie, to znaczy się ze wszystkimi możliwościami, czyli i z cieniem. Nie ruszę się z miejsca. (nie rusza się z miejsca) Osioł: (korzystając z zamieszania, rusza się z miejsca i - lekki - znika na horyzoncie) Morał: Czasem o byle cieńĎ człowiek ma żal do człowieka,Ď a życie jak osioł ucieka.Ď `ty Kurtyna `ty `rp 1950 `rp