Ks. Kazimierz Bukowski W co wierzę? Ks. Józef Tischner Jak żyć? Księgarnia św. Jacka Katowice 1984 przepisywanie Marianna Żydek Ks. Kazimierz Bukowski W co wierzę? Trzeba się opowiedzieć przez wiarę za Chrystusem; musimy być w zgodzie sami z sobą, praktykując wiarę. Świadectwo wymaga uzgodnienia wiary z uczynkami... To spokojne jakieś naturalne i odpowiadające człowiekowi apostolstwo przykładu dostępne jest dla wszystkich. Jest ono obowiązkiem wszystkich, bardziej dzisiaj konieczne niż kiedykolwiek. Paweł VI Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego, Ojca naszego, Przez któregom jest Duch rodzony, Twórczością i wolą udarowany, Abym się objawił światłością. Wierzę w Chrystusa Pana, Słowo świata całego; Który wszelką sprawę czyni, Żywot ku Ojcu prowadzi, A urodził się z dziewicy Przez natchnienie Ducha Świętego Za śćmieniem się ludzkiej natury... I rozpięty był na krzyżu; Trzy dni przetrwał w łonie ziemi, A po trzech dniach zmartwychwstał, I niesion jest z ciałem w obłoki, Skąd przyjdzie rządzić Królestwo Boże. Wierzę w Ducha Świętego, Trzecią Świętej Trójcy Osobę, Nieśmiertelną i wszechmocną, Z Ojca i Syna urodzoną, Równą Ojcu i Synowi; Przez którąm jest napełnion świętością. Wierzę w święty Kościół powszechny I w Najwyższego Ducha pasterstwo. Wierzę w Świętych Duchów związek, Widzialnych i niewidzialnych. Wierzę w świata przemienienie, W ostateczne zmartwychwstanie Ciała wszelkiego na ziemi. W Królestwo Boże widzialnie Przychodzące z przemienieniem Natury naszej cielesnej, Z przełamaniem grzechu wszelkiego - Wierzę. I w żywot wieczny - Amen. Juliusz Słowacki (1809-1849) 1. Czy chcesz zbudować dom na skale? Chciałem nareszcie oprzeć swoją głowę o kamień wiary. ks. Jan Twardowski Młodzi - zresztą nie tylko młodzi - poszukują drogi życia: Co zapewni nam godne człowieka, udane, szczęśliwe życie? Na kim się oprzeć? Kogo uczynić mistrzem - przewodnikiem życia? Co i jak czynić, aby rozwinąć w sobie człowieczeństwo przez duże "C"? A nawet - by je przekroczyć? Tobie również te pytania nie są obojętne. Masz to szczęście - coraz bardziej to doceniasz - że wychowałeś się w chrześcijańskiej rodzinie. Że spotykasz ludzi, dla których słowo "Bóg" i "Chrystus" nie są pustymi słowami. Od dzieciństwa wydeptałeś sobie ścieżkę do Chrystusa. Któż zdoła zliczyć twoje z Nim spotkania na modlitwie, katechizacji, w sakramentach, a szczególnie w Eucharystii? Także spotkania z Chrystusem w dziełach przyrody, w wydarzeniach życia oraz w "braciach naszych" - bliźnich, zwłaszcza tych "najmniejszych" - najbiedniejszych lub najtrudniejszych. Czy Chrystus staje się coraz bardziej Mistrzem-Przewodnikiem twego życia? Któż z nas potrafi odpowiedzieć na to pytanie bez wahania i zastanowienia się nad Nim i nad sobą? Jedno jest pewne - twoje pragnienie: "Panie, pomóż mi stawać się Twoim uczniem". Pragnienie utajone, ale gorące. Wiadome jedynie Jemu i tobie. Czasem, być może, słyszysz słowa: "Jezus jest mitem". A innym razem: "Owszem, Chrystus istniał, ale był tylko najdoskonalszym człowiekiem, reformatorem religijnym, a nie Bogiem". Twoje opowiedzenie się za Chrystusem i za Jego nauką musi być odpowiedzią twojej wiary. Czymże jest wiara? "Pociechą" religijną? Nie chcemy taniej pociechy: Nie przychodzę po pociechę jak po talerz zupy, chciałem nareszcie oprzeć swoją głowę o kamień wiary (ks. Jan Twardowski). Szukasz skały, na której mógłbyś zbudować dom. Trwały. Niezniszczalny. Zdolny oprzeć się ponętnym pokusom i zębowi czasu. Dom życia. Życia pisanego dzień po dniu. Zdolnego przekroczyć naszą słabość i ograniczoność. Nade wszystko - życia wykraczającego poza granice śmierci. Czy to możliwe? Kiedy Chrystus w Kazaniu na Górze kreśli istotne rysy swojego ucznia, wskazuje idealny wzór naśladowania: "Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski" (Mt 5, 48). A tak kończy to kazanie: "Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki" (Mt 7, 24-27). Porównanie o niezwykłej sile wyrazu. Dwa obrazy: człowiek roztropny budujący dom na skale i człowiek nierozsądny budujący dom na piasku. Oba obrazy wzięte z palestyńskiego życia i środowiska, z ówczesnego sposobu budowania, zrozumiałe w klimacie pełnym skrajności, o gwałtownych wichrach i nawałnicach. Dom z kamienia, gliny i drzewa postawiony na gruncie skalistym - huraganowy wiatr i deszcz nie są w stanie podmyć jego fundamentów. Natomiast taki sam dom, postawiony na piasku, ulewa szybko podmywa - dom wali się w gruzy. Kto jest roztropnym człowiekiem, kto buduje swój dom na skale? Ten kto słucha słów Chrystusa, "słucha i je wypełnia". Człowiek nierozsądny wprawdzie Chrystusa słucha, ale Jego słów "nie wypełnia". Czy mowa tu o zwykłej ludzkiej roztropności i nierozsądku? Chodzi tu raczej o mądrość życia, która jest darem Bożym. "Gdy Jezus dokończył tych mów, tłumy zdumiewały się Jego nauką. Uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak ich uczeni w Piśmie" (Mt 7, 28-29) - kończy swą relację Ewangelista. Gdy dom się spali lub runie, człowiek może sam go odbudować. Domu życia nikt z ludzi nie potrafi odbudować o własnych siłach. Nie potrafi go również sam zbudować na skale. A chodzi właśnie o to, aby dom budować od początku - od najwcześniejszej młodości - na trwałym fundamencie. Aby nie runął. Dramatyczność ludzkiego losu polega na tym, że gdy dom runie, może zabraknąć czasu, by go odbudować. Dostrzegasz przeto, że istnieje dwóch budowniczych twego życia: Bóg, Najwyższy Architekt świata i na szego życia, oraz ty - każdy z nas, człowiek obdarzony przez Boga wolnością i powołany do wolnego czynu. I jeden i drugi budowniczy jest konieczny. Obdarzywszy cię wolnością, Bóg nie zbuduje domu twojego życia bez ciebie. Ty sam nie zdołasz go wystawić bez Niego. Ale gdy Chrystusowi zawierzysz, gdy w łączności z Nim budować będziesz swoje życie, czy nie stanie dom mocny, piękny i trwały? W tym wspólnym budowaniu twego życia z Chrystusem pragnie ci pomóc ta książka. Niektóre tematy obu jej części zahaczają o siebie. Różny jest tu jednak punkt widzenia. Może dzięki temu niektóre sprawy zostaną naświetlone wszechstronniej. Tej wielości i różnorodności spojrzenia służą także liczne cytaty i teksty uzupełniające w pierwszej części książki, wydrukowane mniejszą czcionką. Składają się na nie wypowiedzi wybitnych znawców danej kwestii, czasami także słowa tak zwanych "zwykłych" ludzi, mówiących o swoich życiowych doświadczeniach, szczególnie jednak utwory lub fragmenty utworów polskich pisarzy i poetów. Czy są to jedynie piękne chrześcijańskie pomniki naszej literatury i kultury? Przede wszystkim są to świadectwa nieustannego poszukiwania Boga, świadectwa żywej wiary, niezłomnej nadziei, dojrzewania w miłości ku Bogu i człowiekowi. Autor części pierwszej książki dziękuje środowisku polonistów, na ręce p. dr Janiny Winowskiej, za cenne sugestie i wieloraką pomoc w doborze tekstów, a także za krytyczne uwagi w trakcie powstawania tych rozważań. 2. Dlaczego wierzę? Nie widzą Ciebie moje oczy, Nie słyszą Ciebie moje uszy, A jesteś światłem w mej pomroczy I jesteś śpiewem w mojej duszy. Leopold Staff Nieraz zżymasz się na rodziców, że cię nie rozumieją, nie doceniają, traktują wciąż jak dziecko. Ale jednak przyznajesz: "Tak naprawdę, to tylko oni się mną interesują, tylko im na mnie zależy..." Jesteś marzeniem ich marzeń. Praktycznie tylko im możesz zawierzyć. Ich prawości i życzliwej trosce. Być może, iż twoja wiara w rodzicielską miłość chwieje się czasem w posadach. Ale i wtedy stać cię na to, o czym mówi 17-letnia dziewczyna: ... Nie potępiam mojego ojca wysiadującego codziennie przy "pełnym jasnym". Widzę, że on też się męczy, też szuka sensu w swoim życiu, też pragnie miłości. Ale jest słaby. Uległ nałogowi niszczącemu go powoli i bezlitośnie. Wtedy, gdy przychodzi do domu pijany, poobijany, kocham go może bardziej jeszcze... Wiara w człowieka utrzymuje cię w postawie miłości "mimo wszystko". Taka wiara pozwala tobie samemu utrzymać się na poziomie godnym człowieka. Więcej, tylko wiara w miłość mimo wszystko jest ostatecznie prawdziwą wiarą w człowieka. * Uczysz się fizyki, chemii. Odznaczają się one, podobnie jak inne gałęzie nauk empirycznych, oczywistością swoich twierdzeń. Zjawiska fizyczne i chemiczne można badać doświadczalnie i sprawdzać doświadczalnie wysnute z ich obserwacji twierdzenia. Jednak żaden pojedynczy człowiek, nawet najwybitniejszy uczony, nie jest w stanie powtórzyć systematycznie wszystkich doświadczeń, jakich dokonano w fizyce czy chemii w ciągu wieków: opiera się zawsze w swoich pracach na rezultatach badań już przez kogoś przeprowadzonych. Ma zaufanie do solidności i prawdomówności innych uczonych. Wierzy im. Podobnie i ty przyjmujesz za prawdziwe twierdzenia fizyki i chemii, ufając autorytetowi tych, którzy ci tę wiedzę przekazują. * - Słyszałaś? W sobotę ślub Haliny z Piotrem. Dziwne... Takie odmienne usposobienia... Mówiono, że nie dojdzie do tego małżeństwa... - To prawda. Poza tym ona nie grzeszy urodą, a on też nie taki zdolny, jak fama niesie. Ale są uczciwi i pracowici. I nie widzą świata poza sobą... Dlaczego ci młodzi zawierają małżeństwo? Dlatego, że uwierzyli we wzajemną miłość. Po prostu zawierzyli sobie: razem będzie nam w życiu najlepiej. A jak zrodziła się twoja przyjaźń z najlepszym kolegą? Jesteście sobie bliscy w zainteresowaniach? Z pewnością. Ale przede wszystkim łączy was wiara we wzajemną szczerość i życzliwość. Jeżeli zabraknie tej wiary, skończy się wasza przyjaźń. * Z końcem czerwca 1940 r. hitlerowskie Niemcy tryumfują. Francja skapitulowała. Osiem państw Europy już w ich rękach. Zdaje się stawać realne ich marzenie o podboju świata. W prasie konspiracyjnej w Warszawie Zofia Kossak apeluje w artykule wstępnym pt. Wierzymy: Słabi duchem szepczą po kątach: Niemcy widać zwyciężą... Nikt im rady nie da... Trzeba się liczyć z tym, że tu pozostaną na stałe... Trzeba się dostosować... Dnie, jakie w tej chwili przeżywamy, równe są w smutku najcięższym chwilom naszych dziejów. Nie załamujmy się jednak. Klęska Francji nie wpłynie na ostateczny wynik wojny... Po naszej stronie jest nie tylko prosty rachunek sił materialnych, zasobów ekonomicznych i środków, bez których wojny wygrać nie można, a którymi górujemy nad Niemcami - po naszej stronie jest także słuszność idei i przewaga sprawiedliwości nad złem. O przewadze środków materialnych wiemy, w zwycięstwo nad złem wierzymy! ... Nie sztuka wierzyć, gdy wszystko idzie pomyślnie. Wiara - to busola dni ciężkich. Wiara nie może się zmieniać zależnie od tego, czy wiatr zły, czy dobry wieje. ... Każdy czyni, co może w swoim zakresie dla zwycięstwa - a wszyscy zbiorowo wielkim wysiłkiem ducha, twórczym natężeniem woli, zagęszczaniem wiary w zwycięstwo naszej sprawy - przybliżamy tę chwilę. Niech kraczą mali, niech załamują dłonie słabi - my patrzymy w przyszłość spokojni i pewni. Wierzymy! (Cyt. za: Wł. Bartoszewski, 1859 dni Warszawy, Znak 1974, s. 137n.) Pomyśl, co by się wówczas stało, gdyby Polacy nie wierzyli w sens walki z okupantem? * Światowej sławy psychiatra austriacki Wiktor E. Frankl, więzień obozu oświęcimskiego, stawia pytanie: Czy warunki życiowe zmuszają człowieka do takiego, a nie innego postępowania? W odpowiedzi wykazuje, że zarówno doświadczenie, jak i zasady moralne przeczą temu przypuszczeniu. Doświadczenie? Każdy, kto przeżył obóz koncentracyjny - pisze Frankl - może coś powiedzieć o ludziach, którzy czy to na placu apelowym, czy w baraku, zawsze mieli dla innych jakieś dobre słowo lub ostatni kawałeczek chleba. Dlaczego ci więźniowie byli dobrzy dla innych? Co ich chroniło przed załamaniem i deprawacją koszmarnymi warunkami? Wiara. Wiara w sens takich wartości duchowych, jak dzielność i odwaga, sprawiedliwość i miłość. Ta wiara - zdaniem Frankla - pozwalała im zachować wewnętrzną wolność i godnie znosić cierpienie, a nawet śmierć. * Konkretne sytuacje, które przeżyłeś ty sam lub inni ludzie, uczą nas dwóch zasadniczych rzeczy: Po pierwsze, życie codzienne byłoby niemożliwe bez wiary w czyjąś wiedzę, uczciwość, życzliwość, przyjaźń, miłość. Jest ona z kolei podbudowana wiarą w istnienie i sens niewymiernych wartości duchowych. Bez takiej wiary życie ludzkie byłoby płaskie, bezsensowne i nie do zniesienia. Po prostu niegodne ludzkiej osoby. Czym jest ów akt ludzkiej wiary? Jakikolwiek akt wierzenia - i to jest druga sprawa istotna - polega na uznaniu za prawdę czegoś, co nie jest dla rozumu oczywiste, ale pod wpływem silnych motywów przedstawia się rozumowi za wiarygodne. Wierząc profesorowi, wierzysz w coś, czego jeszcze nie znasz, ale co stopniowo poznajesz i co poznane, stanie się dla ciebie oczywiste. Uczciwość i wzajemna miłość rodziców i dzieci nie dadzą się poznać w sposób całkowicie oczywisty; zawsze będzie tu konieczny jakiś akt wiary opartej na trzeźwych przesłankach. Mimo iż miłość i przyjaźń zawsze pozostaną dla człowieka nieoczywiste, ludzie bezustannie decydują się na wielkie ryzyko: budują na nich swoje życie osobiste i rodzinne. Również wiara religijna jest uznaniem za prawdę czegoś, co dla rozumu nie jest oczywiste, ale jedynie wiarygodne. Dlaczego wiarygodne? Dlatego, że istnieją wystarczająco mocne motywy do uznania, że określone prawdy, czyli dogmaty, są rzeczywiście objawione przez Boga. Chrześcijanin wierzy przede wszystkim w przyjście na świat z miłości ku nam Boga-Człowieka - Jezusa Chrystusa, Jego śmierć odkupieńczą i Jego zmartwychwstanie. Wiara, zarówno "świecka" - we wzajemną miłość małżeńską, rodzinną, przyjaźń - jak i religijna, różni się od poznania nauk przyrodniczych. Wiara zaczyna się tam, gdzie kończy się ludzka wiedza. Pomimo tej różnicy istnieje między nimi podobieństwo. Otóż tak wiedza, jak i wiara są aktami poznawczymi: umożliwiają poznanie rzeczywistości. Dlatego mylą się ci, co uważają wiarę jedynie za nieokreślone uczucie religijne, podniosły nastrój czy wzruszenie. Dla człowieka wierzącego istnienie Boga i Jego słowa skierowane do nas są rzeczywistością. Chrześcijanin nie tylko wierzy w Boga, ale Bogu siebie powierza, jako Komuś Żywemu, realnie istniejącemu. Jest to poznanie pewne i wiarygodne, choć dla rozumu nie jest oczywiste. Leopold Staff wyznaje: Nie widzą Ciebie moje oczy, Nie słyszą Ciebie moje uszy, A jesteś światłem w mej pomroczy I jesteś śpiewem w mojej duszy. Bóg nie byłby "światłem" ni "śpiewem" duszy, gdyby Go w ogóle nie było. Choć poznanie empiryczne o Nim milczy ("oczy", uszy"); wiara odsłania Go nam jako Rzeczywistość. Warto zauważyć: wiara nie zastąpi poznania naukowego ani poznanie naukowe nie zastąpi wiary. Wiara jest bogatszym poznaniem od wiedzy empirycznej o tyle, że tam, gdzie kończy się wiedza, wiara otwiera przed nami szerokie horyzonty Rzeczywistości, której bez wiary nigdy nie zdołalibyśmy odkryć. Poznanie religijne Boga nie jest nigdy poznaniem teoretycznym. Wiara istnieje tam, gdzie człowiek podejmuje decyzje, które łączą się z jego codziennym życiem i postępowaniem. Skoro Bóg i Jego słowo są dla mnie wiarygodne, to wola pobudza mnie do konkretnych rozstrzygnięć. Skoro Bóg istnieje, to coś z tego wynika dla mojego stylu życia. Odpowiedź wiary jest zawsze czcią i miłością Ojca, który mnie kocha, odpowiedzialnością za Jego dary natury i łaski, życiem z innymi w duchu braterstwa - jest odpowiedzią mojej woli i czynu. Czy można pominąć uczucie w akcie wiary? Uczucie sprawia, że człowiek żywiej interesuje się Bogiem, dostrzegając czy tylko przeczuwając w Nim najwyższe Dobro i Piękno. Uczucie jest ciepłem, w którym przeżywamy poznaną Prawdę i Nią się cieszymy, i dla Niej gotowi jesteśmy ponosić różne ofiary. Bo warto. Bo bez Niej życie nie miałoby sensu i barwy. Akt wiary religijnej jest przeto w swej istocie aktem całej osoby. Całego człowieka: rozumu, woli i uczucia. Akt ten angażuje stronę fizyczną ludzkiej egzystencji i wszystkie duchowe przejawy życia człowieka. Jest egzystencjalną decyzją raz podjętą, a przecież bezustannie ponawianą. Jest chęcią przekroczenia siebie, swojej ograniczoności. Jest wolą osiągnięcia pełni człowieczeństwa - w miłości Ojca i Jego dzieci, a naszych braci. Czy moja wiara staje się z wolna, drogocenną perłą, skarbem ukrytym w roli (por. Mt 13, 44-46), dla którego zdobycia warto wszystko poświęcić? Czy dokonałem już w moim życiu największego, decydującego wyboru? Czy człowiek jest istotą wolną? Czy człowiek jest istotą wolną, czy też warunki życiowe determinują jego postępowanie? Na to pytanie możemy odpowiedzieć opierając się na doświadczeniu i na pewnych zasadach. Na doświadczeniu o tyle, że samo życie w obozie (koncentracyjnym) dowiodło, iż człowiek może postępować inaczej, niż chciano by mu to narzucić. Wiele było przykładów, graniczących często z bohaterstwem, które dowiodły, że można zachować choć trochę wolności duchowej, choć trochę niezależności swojego "ja" od otoczenia. Każdy, kto przeżył obóz koncentracyjny, może coś powiedzieć o ludziach, którzy czy to na placu apelowym, czy w baraku, zawsze mieli dla innych, jakieś dobre słowo lub ostatni kawałeczek chleba... Zasadniczo więc każdy człowiek może nawet w takich warunkach w jakiś sposób rozstrzygać, czy będzie typowym więźniem obozu koncentracyjnego (tzn. apatycznym, bezwolnym, załamanym), czy człowiekiem, który i tam zachował ludzką godność. Dostojewski powiedział kiedyś: "Jednego tylko się boję - żebym nie był godny swojej męki". Słowa te często przychodziły mi na myśl, gdy patrzyłem na tych męczenników, którzy swoją postawą w obozie, cierpieniem i umieraniem dawali świadectwo ostatniej, niezatracalnej wolności wewnętrznej. Można śmiało o nich powiedzieć, że byli "godni swojej męki". Dowiedli, że cierpieć tak, jak należy, jest prawdziwym osiągnięciem wewnętrznym. Duchowa wolność, której aż do jego ostatniego tchu nikt człowiekowi odebrać nie może, nadaje sens jego życiu. Albowiem sens ma nie tylko życie czynne, dające człowiekowi możność twórczego realizowania wartości, i nie tylko wyżywanie się, które pozwala człowiekowi osiągać pełnię drogą przeżywania piękna, sztuki lub natury; sens ma nawet życie w obozie koncentracyjnym... Cierpienie jest przecież nierozłączną częścią życia, tak samo jak los i śmierć. Bez cierpienia i śmierci życie człowieka nie może osiągnąć pełni. ... Zależnie od tego, czy (człowiek) pozostaje dzielny i odważny, zachowując swoją godność i brak egoizmu, czy też w zaciętej walce o życie zapomina o swoim człowieczeństwie i staje się zwierzęciem w stadzie - realizuje lub traci te wartości moralne, jakie mu daje ciężki los. To właśnie decyduje, czy jest on "godny swojej męki" czy nie. ... Gdyby nawet znalazł się tylko jeden taki więzień, byłoby to wystarczającym dowodem, że człowiek może górować nad swoim losem. A tacy ludzie są wszędzie, nie tylko w obozie koncentracyjnym. Wszędzie człowiek staje twarzą w twarz ze swoim losem i musi decydować, czy poprzez cierpienie osiągnie wielkość wewnętrzną. W. E. Frankl, Psycholog w obozie koncentracyjnym, Pax 1962, s. 34 n. 3. Wiara i wiedza Rozumiej, abyś mógł wierzyć, wierz, abyś mógł zrozumieć. św. Augustyn - Taki wykształcony człowiek jak pan jest człowiekiem wierzącym? - Tak. Jestem wierzący. Proszę mi powiedzieć, która prawda wiary sprzeciwia się jakiemuś pewnikowi nauki? Bo ja nie znam takiej... I w przeszłości, i w teraźniejszości wielu wielkich uczonych było ludźmi głęboko wierzącymi, by wymienić Kepplera, Leibniza, Newtona, Voltę, Ampera, Plancka, Bohra, Heisenberga, Białobrzeskiego czy Niewodniczańskiego. Także Albert Einstein, jak powiedział w wywiadzie w 1950 r., daleki był od tego, by być ateistą, przeciwnie, wierzył w osobowego Boga. Wśród wielkich przyrodników i lekarzy, a jednocześnie ludzi wielkiej wiary można wymienić Lineusza, Pasteura, Hartmanna, Corneliusa, Biera... Ten ostatni, profesor medycyny w Berlinie (zm. 1949 r.), wyznaje: Nie piszę książki religijnej, lecz dzieło naukowe... Pragnę jedynie podkreślić, że prawdziwa religia, która przyjmuje istnienie osobowego Boga i dalsze życie po śmierci w zjednoczeniu z Nim, nie stoi w sprzeczności z wiedzą i jej największymi wymaganiami. Dlatego we wszystkich czasach najbardziej czołowi reprezentanci nauki wyznawali tę wiarę. Wiara i wiedza są odmiennymi dziedzinami, które można ze sobą harmonijnie pogodzić. Kościół uznaje, że istnieje dwojaki, różny porządek poznania - rozumu i wiary, uznaje też, że w uprawianiu ludzkich umiejętności i nauk należy - we własnym zakresie - stosować właściwe dla nich zasady i metody. Uznaje więc uprawnioną autonomię nauk. Właściwość zjawisk, które dają się poznać naszymi zmysłami, zmierzyć czy zważyć, wymaga ściśle określonych metod badawczych. "Wiara zaś - jak mówi Pismo św. - jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy. Przez wiarę poznajemy, że słowem Boga światy zostały tak stworzone, iż to, co widzimy, powstało nie z rzeczy widzialnych" (Hbr 11, 1-3). Istnieje wszakże wspólny cel poznania religijnego i naukowego - poznanie prawdy i dobra. Nauka odkrywa cząstki prawdy o świecie i człowieku, religia natomiast dociera do Prawdy Najwyższej. I naukę, i religię obowiązuje wierność prawdzie, poczucie odpowiedzialności za nią i solidarność w poszukiwaniu prawdy. Kościół był w ciągu wieków mecenasem kultury i sztuki, zapoczątkował i prowadził szkolnictwo na wszystkich szczeblach, łącznie z uniwersytetami. Bronił też autonomii nauki i wolności badań naukowych wobec despotycznych władców. Przyznaje to nawet, tak niechętny chrześcijaństwu, Bertrand Russel, współczesny myśliciel angielski. Skąd więc konflikt z Kopernikiem i Galileuszem? Konflikty między nauką a religią nie wynikały z realnych sprzeczności, lecz z przesłanek psychologicznych. Innymi słowy: nie ma na przykład sprzeczności między heliocentryzmem Kopernika a prawdami wiary, wydawało się tylko niektórym teologom, przywiązanym do geocentryzmu, iż taka sprzeczność istnieje. Podobnie było z Galileuszem. Gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że przyczyną konfliktu między nauką a religią był nie tylko dogmatyzm teologów, poszerzających zakres objawienia Bożego, a kwestionujących autonomię nauki. Kto wie, czy nie częstszy jest dogmatyzm przedstawicieli nauk przyrodniczych. Jeżeli liczy się tylko to, co podlega empirycznemu badaniu, to ten tak skrajny pogląd niesie za sobą oczywiście antagonizm między nauką a religią. Nie jest to jednak konflikt między danymi nauk przyrodniczych a religią, a tylko między pewnymi założeniami filozoficznymi (np. że nie istnieje nic oprócz materii) a religią. Powtórzmy: nauka i religia poszukują prawdy na różnych drogach sobie właściwych. Nauki przyrodnicze poznają empirycznie świat materii. Religia natomiast dotyka Rzeczywistości, która wykracza poza świat empiryczny. Religia mówi o Bogu-Stwórcy, o zbawczym dziele Chrystusa, o łączności człowieka z Bogiem. Ta rzeczywistość wymyka się w pewnym momencie badaniu empirycznemu. Kiedy materialista powie, że teza o stworzeniu świata przez Boga jest nienaukowa, zawęża on poznanie tylko do metod empirycznych. Tymczasem doświadczenie empiryczne nie wyczerpuje zakresu ludzkiego poznania. Nauki przyrodnicze odpowiadają jedynie na pytanie: Jak istnieje świat? Tymczasem człowiek pragnie wiedzieć także: Dlaczego, przez co i po co istnieje świat i człowiek? A to już jest dziedzina refleksji filozoficznej i religii. Nauki przyrodnicze nie mówią niczego o sensie ludzkiego życia i śmierci. One tylko opisują przejawy życia i mechanizm umierania. Dziedzina wartości, ocena dobra i zła wykracza poza ich ramy. Tymczasem są to problemy istotne i decydujące dla życia ludzkiego. Zajmuje się nimi religia. Aby zrozumieć lepiej genezę pozornych konfliktów między nauką a religią warto sprecyzować sobie trzy pojęcia: poznanie empiryczne, obraz świata i światopogląd. Poznanie empiryczne opisuje zjawiska przyrody, nie mówi wszakże niczego o naturze tych zjawisk. Człowiek jako istota myśląca na podstawie aktualnego stanu nauk kształtuje sobie globalną wizję, obraz świata. Taką refleksję nad rezultatami nauk, ukazującą miejsce poszczególnych zjawisk w ramach całości, nazywamy właśnie obrazem świata. Ponieważ nauki wciąż się rozwijają, dlatego wizja świata wypracowana na ich podstawie nigdy nie jest ostateczna, lecz wciąż się rozwija i zmienia. Obraz świata najstarszych ksiąg biblijnych był zależny od stanu nauk sprzed 3 tysięcy lat, różni się więc oczywiście od aktualnej wizji świata, opartej na dzisiejszych osiągnięciach naukowo-technicznych. Czym jest z kolei światopogląd? Światopogląd ukazuje istotę, początek, sens i cel człowieka oraz świata. Chrześcijański światopogląd opiera się nie tylko na rozumowej refleksji, lecz także na objawieniu. Przyjrzyjmy się współzależności tych trzech pojęć. Poznanie empiryczne nauk przyrodniczych i chrześcijański światopogląd są niezależne od siebie. Chrześcijański światopogląd i w ogóle każdy światopogląd nie pyta o stronę zjawiskową świata materii, lecz sięga głębiej. Pyta o genezę świata i człowieka, o ich związek z Bogiem, o ich wieczny cel. Dlatego nauki przyrodnicze nigdy nie mogą ani stać w opozycji, ani zgadzać się z chrześcijańskim światopoglądem. Po prostu nie znajdują się z nim w bezpośrednim związku. Pewien związek istnieje między nimi jedynie poprzez obraz świata, wysnuty z nauk przyrodniczych. Nie ma i nie może być sprzeczności między światopoglądem chrześcijańskim a rezultatami nauk przyrodniczych. Heliocentryzm, teoria ewolucji czy współczesne osiągnięcia w dziedzinie badania kosmosu nie sprzeciwiają się ani Biblii, ani żadnej prawdzie wiary. Bywają tylko niezgodne z tą prymitywną wizją świata, jaką mieli ludzie starożytnego Wschodu, kiedy powstawały księgi Starego Testamentu. Ale przecież ta wizja świata nas nie obowiązuje. Należy już do przeszłości. Nasza wizja świata bowiem opiera się na aktualnych osiągnięciach nauk. Posługując się obrazem świata uwarunkowanym tą epoką, w jakiej żył, autor pierwszej księgi Starego Testamantu wyraził jednak prawdę ponadczasową i nie przemijającą - tę, że Bóg jest Stwórcą wszystkiego. I ta właśnie prawda jest przedmiotem naszej wiary, i ona stoi u podstaw światopoglądu chrześcijańskiego. Rozróżnienie tych pojęć - poznanie empiryczne, obraz świata i światopogląd - pozwala nam lepiej rozumieć Pismo św. i w ogóle stosunek wiary do nauki. Skoro nauki przyrodnicze zmierzają do poznania prawdy na drodze empirycznej, natomiast poznanie filozoficzno-religijne dociera do Najwyższej Prawdy, której ślady są w przyrodzie - można mówić nie o wykluczaniu się wiary i wiedzy, lecz o wzajemnym ich dopełnianiu się. Tam, gdzie nauka ze względu na swój przedmiot i metodę badań już milczy, religia odkrywa bogatszą Rzeczywistość drogą wiary. Dodajmy: Rzeczywistość o decydującym znaczeniu dla ludzkiej egzystencji teraz i w przyszłości. Kościół ustami Soboru Watykańskiego II wyraźnie głosi, że krzewienie nauki i zdobywanie wiedzy jest moralnym obowiązkiem. Dyletanctwo, powierzchowność i lenistwo umysłowe nigdy nie bogacą ludzkiej osobowości. Głęboka wiedza nie tylko pozwala człowiekowi być pożytecznym dla innych. Jednocześnie otwiera mu ona oczy na granice ludzkiej wiedzy i pozostające wciąż znaki zapytania: im więcej wiemy, tym bardziej jesteśmy świadomi, jak wielką tajemnicą dla nas jest świat i człowiek. Znakomity biolog Ludwik Pasteur wyraził się: Trochę wiedzy oddala od Boga. Dużo wiedzy - sprowadza do Niego z powrotem. Granice nauk ścisłych ... W pewnych środowiskach pojawiła się... wiara w siłę nauki, wiara, że dokładne pomiary i zadziwiające rozumowania doprowadzą nie tylko do powszechnego szczęścia ludzkości, którego źródło widzą wyznawcy tego poglądu w większych i lepszych lodówkach oraz bardziej wiernym obrazie w małych ekranikach zewnętrznych wydarzeń, lecz również do ostatecznego poznania rzeczywistości, czego od wieków na próżno poszukiwali filozofowie. Nauka mówi nam o obserwowalnym mechanizmie przyrody. Dokładniejsze studia nad tym mechanizmem powinny doprowadzić, w co oni z poświęceniem wierzyli, do pełnej wiedzy o wszystkim, o czym tylko człowiek może zapragnąć wiedzieć. Czuli oni, że ruch materii taki, jaki można obserwować za pomocą instrumentów, rządzi wszystkimi rzeczami. Jednakże głębokie studia doświadczalne i teoretyczne doprowadzają do wniosku - jeśli posuniemy się bardzo, bardzo głęboko w naszych badaniach nad światem materialnym - że istnieją tajemnice, których nigdy przy pomocy dostępnych nam metod nie naruszymy, i że wynika to z samej istoty tych metod. Nasza wiedza stanowi potężny instrument, ale tylko dla celów, dla których została przeznaczona, a nie w ogóle dla wszystkich, podobnie jak nowoczesna maszyna cyfrowa jest bardzo skuteczna, jeśli idzie o wykonanie skomplikowanych rachunków, ale nie skomponuje ani nie może zrozumieć symfonii Beethovena, która z materialnego punktu widzenia jest jedynie sumą uporządkowanych drgań. E. N. da C. Andrade, Spotkanie z fizyką współczesną, PWN 1963, s. 392 n. Poznanie empiryczne i filozoficzne ... Z naukowego punktu widzenia pozostaje zawsze nieprzekraczalna przepaść między światem fenomenologicznym a realnym światem metafizycznym. Przepaść ta wytwarza nieustanne, nigdy nie znikające napięcie, będące dla prawdziwego badacza niewyczerpanym źródłem pędu do wiedzy. Jednocześnie widzimy tu granicę, której nauki ścisłe nigdy nie będą w stanie przekroczyć. Bez względu bowiem na głębię i zasięg osiągnięć nauki, nie uda się jej nigdy dokonać ostatniego kroku prowadzącego w królestwo metafizyki. M. Planck, Jedność fizycznego obrazu świata, Książka i Wiedza 1970, s. 220. 4. Człowiek szuka Boga Jest to poszukiwanie tak stare, jak sama ludzkość. Zróbmy tylko wycinkowy przekrój przez dzieje, aby prześledzić ów mozolny wysiłek, będący zarazem fascynującą przygodą ludzkiego umysłu i serca. Najstarszym znanym nam materialnym świadectwem religijności człowieka jest znalezisko w Drachenloch, "Smoczej Jamie" w Szwajcarii, pochodzące sprzed około 115 tys. lat. Wszystko wskazuje na to, że wiąże się ono z człowiekiem neandertalskim, uważanym za najbardziej prymitywną rasę ludzką. Otóż znaleziono w Drachenloch kamienie łupane poukładane w kształcie skrzyń, nakryte płytami kamiennymi. Wyglądają one jak ołtarze. Znajdowały się w nich czaszki i piszczele niedźwiedzia jaskiniowego. Podobne ofiary z kości niedźwiedzich lub reniferowych składają współcześni nam przedstawiciele ludów pierwotnych: Tunguzi, Koriacy, Eskimosi, Samojedzi, Juracy. Zadziwiające jest to, że składają je jedynemu, najwyższemu Bogu. Podobieństwo między znaleziskiem w Drachenloch a ofiarami tych ludów jest tak uderzające, że znalezisko musi być uznane za przejaw religijnej ofiary. A propos współczesnych nam ludów pierwotnych - warto dodać rzecz niesłychanie ważną: zachowały one nieskażoną politeizmem wiarę w jednego Boga, Stwórcę i Pana świata oraz człowieka. Ilustracją niech będzie modlitwa Pigmejów z zachodniego Konga: Tobie, Stwórco, Tobie, Potężny, składam w ofierze tę nową roślinę, nowy owoc starego drzewa. Ty jesteś Panem, my Twymi dziećmi, Ty, Stwórco, Ty, Panie. Etnologowie - uczeni zajmujący się ludami pierwotnymi - stwierdzając u nich wiarę w jednego osobowego Boga, podkreślają przy tym, że wiara ta, czyli monoteizm, nie rozwinęła się drogą ewolucji z politeizmu, czyli wyznawania wielobóstwa, ale została im przekazana od najdawniejszych czasów przez przodków w czystej, nienaruszonej formie. Przed około 5000 lat pojawiają się społeczności o ukształtowanej wyższej kulturze. Powstają pierwsze miasta jako ośrodki rządów, kultu i cywilizacji. Epokowym wynalazkiem stało się pismo. Odtąd myśl ludzką przekazuje się nie tylko ustnie. To wszystko można kolejno zaobserwować w Mezopotamii i Egipcie, w Indiach i Chinach, w Meksyku, Peru, Grecji i Rzymie. Świątynie, statuy, pieśni i hymny - to pomniki religijności tych ludów. Ogólnie ujmując, wielkie kultury starożytności charakteryzują się politeizmem. Ale nawet w wielobóstwie, np. Egipcjan, Greków czy Rzymian, istnieje przynajmniej niewyraźne przeczucie, a może i tęsknota za Najwyższym - za Absolutem (Egipt - Słońce, Grecja - Zeus, Rzym - Jowisz). Pomimo swoich błędów religie politeistyczne dawały milionom ludzi niepełne, ale rzeczywiste przeżycie tajemnicy Boga; ponadto mobilizowały do podejmowania wielu obowiązków moralnych. Hinduizm, czyli braminizm - obok buddyzmu, uniwersalizmu chińskiego i islamu - należy do tych wielkich religii świata, które i dziś oddziałują na miliony swoich wyznawców. Powstanie braminizmu łączy się z przybyciem do Indii ludów aryjskich ok. 1500 r. przed Chrystusem i ich zmieszaniem się z ludnością tubylczą. Czym jest hinduizm Gandhi - wybitny przywódca współczesnych Indii - odpowiedział: Hinduizm jest nieustannym poszukiwaniem prawdy. Poznaliśmy negację Boga, nigdy - negacji prawdy! W hinduizmie można znaleźć elementy pierwotnego politeizmu połączone z subtelnymi spekulacjami filozoficznymi. Dlatego jest rzeczą wręcz niemożliwą ukazanie Boga braminizmu. Jak przezwyciężyć świat i ludzkie życie, które stanowi ułudę i źródło cierpienia? Jest to możliwe za pośrednictwem wyrzeczenia się i uwewnętrznienia (Advaita-Vedanta) albo dzięki określonym ćwiczeniom koncentracji (Samkhya i Yoga). Wyzwolenie człowieka polega na tym, że Ja (Atman) rozpływa się we Wszystkim (Brahman). Kto nie dba o swoje uwewnętrznienie i uduchowienie, ten będzie musiał po śmierci - stosownie do swych ziemskich czynów (Karma) - wcielić się w zwierzę. Tak więc wędrówkę dusz - metempsychozę - łączy braminizm z pojęciem kary lub nagrody w życiu pośmiertnym stwarzając w tym celu specjalną hierarchię wcieleń. Kresem wędrówki jest sam Brahma. Tylko nieliczni byli w stanie wprowadzić w życie surowe wymagania braminizmu. Około 560 r. przed Chrystusem pojawia się w Indiach człowiek imieniem Budda ("Oświecony"), który stawia bardziej umiarkowane wymagania moralne: wyzwoli człowieka nie wyrzeczenie się, lecz równowaga między umiejętnością życia a zaparciem się samego siebie. Równowaga wprowadzi pokój i pogodę, także i w życie obecne. Buddyzm przyjmuje od braminizmu wędrówkę dusz i rozpłynięcie się w nicości (Nirwana). Jednakże cechą wyróżniającą buddyzm jest jego krańcowy praktycyzm: Idź naprzód i nie szukaj tego, co nie istnieje poza tym, co istnieje. Czyń sam, i to własnymi siłami. Oto propozycja samowyzwolenia się człowieka z wszelkiego cierpienia i bólu. Ale jak je osiągnąć? Budda proponuje osiem dróg, które mają zaprowadzić człowieka do pełnego szczęścia, czyli Nirwany. Pierwszą jest jasne rozeznanie rzeczywistości: ból rodzi się z pragnienia zmysłowych doświadczeń i z pragnienia doczesnego życia. Drugą - właściwe odniesienie się do bliźnich, pełne życzliwości i bezinteresowności, a przy tym wstrzymanie się od złego nastawienia wobec drugiego człowieka. W taki oto sposób rozwija Budda szlachetną doktrynę moralną o samowyzwoleniu. Osiąga się je własnymi siłami, czyniąc innym dobrze. O Bogu w buddyzmie się nie mówi. I to stanowi najsłabszy punkt buddyzmu. Jego system religijny jest w dużym stopniu niezrozumiały. Jedni widzą w buddyzmie szczególną postać wielobóstwa - henoteizm (raz jeden, raz drugi bóg wysuwa się na czoło), inni ukryty monoteizm czy panteizm - Bóg utożsamiony ze światem; są także tacy, którzy dostrzegają w buddyzmie ateizm. Z praktycznego punktu widzenia trudno tym ostatnim odmówić słuszności, gdyż Budda nigdy nie mówi o Bogu, zaś bogowie, o jakich wspominają buddyści, nie mają w sobie nic boskiego; ponadto człowiek niczego się od Boga nie spodziewa, lecz zawdzięcza wszystko sobie. * W starożytnych Chinach spotykamy się z dwoma nurtami światopoglądowymi. Nurt pierwszy akcentuje wielobóstwo, drugi - reprezentuje pogłębioną refleksję filozoficzną. Można jednak wskazać wspólne łożysko obu tych nurtów, które przyjęto nazywać "uniwersalizmem chińskim". Czym jest ten uniwersalizm? Uniwersalizm chiński (od universum - wszechświat) to pogląd, dla którego centrum uwagi stanowi wszechświat ze wszystkimi swymi składnikami i zjawiskami i który pragnie wprowadzić harmonię między niebem, ziemią i ludźmi. (Na czele "idealnego porządku" stał władca chiński zwany "Synem nieba". Po okresie rozbicia na walczące z sobą państewka, Chiny stały się jednolitym, silnie zespolonym państwem. Owo wyobrażenie o władcy jako "Synu nieba" przekształciło się w polityczny system kultu państwowego, w którym władca pełnił funkcje sakralne i polityczne. System ten utrzymał się aż do obalenia dynastii mandżurskiej w i912 r.). Pierwotna jedność wszechświata podzieliła się na dwie siły: Jang i In. Jang to siła jasna, ciepła, ruchliwa, męska. Natomiast In jest ciemna, zimna, spokojna, przyjmująca, żeńska. Obie siły są konieczne, istnieją zawsze obok siebie i wzajemnie się przenikają. Wszystko rodzi się z ich harmonii, ale i z napięcia istniejącego między nimi. Najpierw z Jang powstaje niebo, a z In tworzy się ziemia, z kolei obie te siły dają początek wszystkiemu, co istnieje. Także pory roku są manifestacją tych sił: lato - Jang, zima - In. Uniwersalizm chiński utrzymuje, że dzieje świata toczą się cyklicznie. Z jednej strony cykl od prajedni wszechświata ku stworzeniu wszystkich rzeczy, z drugiej strony powrót kosmosu do pierwotnej jedności. Oba cykle następują po sobie bez końca. Siła kierująca wszystkim nazywa się Tao ("droga", "tor", "życie"). Tao znajduje się już w prajedni. Tej sile zawdzięcza wszechświat całą harmonię przyrody, moralności, obrzędów. Poszukiwanie Tao oznacza poszukiwanie jedynie słusznej drogi życia. Uniwersalizm chiński można by nazwać taoizmem, gdyby nie fakt, że ta nazwa została zarezerwowana dla szczególnej jego postaci. Albowiem około 500 r. przed Chrystusem uniwersalizm chiński rozszczepił się na dwie gałęzie: konfucjanizm i taoizm. Konfucjusz (551-479 przed Chr.) połączył poglądy tradycji dotychczasowej z własnymi przemyśleniami. Cechuje go kult przodków i praktyczne podejście do życia. Jest przede 'wszystkim etykiem. Kładzie nacisk na samokontrolę człowieka, uczciwość i dobroć. Zapytano Konfucjusza: Czy istnieje jakieś jedno słowo, według którego można kierować całym swoim życiem? Odpowiedział: Miłość bliźniego. Czego sam nie chcesz dla siebie, tego nie czyń nikomu innemu. Druga forma uniwersalizmu chińskiego jest bardziej kontemplatywna i mistyczna. Zmierza ona do wolnej od żądz, spokojnej kontemplacji praprzyczyny wszystkich rzeczy. A więc liczy się nie studiowanie starożytnych ksiąg, nie wiedza ani moralne zasady czy wpływanie na bieg wydarzeń. Mędrzec, wolny od pragnień, winien zgłębiać praprzyczynę, co przyniesie mu ukojenie. Twórcą tej doktryny był Lao-Tse. Wpływ uniwersalizmu chińskiego na ludzką mentalność jest obecnie poza terytorium Chin bardzo słaby, a w samych Chinach myśl tradycyjna znajduje się w trudnej konfrontacji z doktryną materialistyczno-maoistowską. Islam, religia rozpowszechniona przede wszystkim w krajach arabskich, pochodzenie swoje zawdzięcza Mahometowi, kupcowi z arabskiej Mekki (570-632 po Chr.). Islam to swoista synteza wierzeń arabskich z pewnymi elementami religii żydowskiej i chrześcijańskiej. Jedno wszakże nie ulega wątpliwości: wiara w jednego Boga.. Stwórcę - Allacha. Koran - święta księga mahometan - nakłada na wiernych pięć podstawowych obowiązków. Pierwszy stanowi wyznanie wiary: Nie ma innego Boga prócz Allacha, a Mahomet jest Jego prorokiem. Drugi - modlitwa odmawiana pięć razy dziennie twarzą zwróconą w stronę Mekki. Jałmużna, podatek kościelny, post w miesiącu Ramadan i przynajmniej raz w życiu pielgrzymka do Mekki - oto dalsze obowiązki muzułmanina, wyznawcy islamu. "Wojna święta" z niewiernymi, zwłaszcza z "giaurami", czyli chrześcijanami, była praktycznie dawniej szóstym obowiązkiem mahometan; obecnie pojmuje się ją jako walkę duchową. Muzułmanie gromadzą się w piątek - dzień święty mahometan - w meczecie na wspólną modlitwę bez muzyki; w meczetach brak również wizerunków religijnych. Wierzą w życie wieczne i powtórne przyjście Chrystusa, którego uważają za proroka, jednakże niższego od Mahometa. Powszechnie znany jest fakt, iż islam dopuszcza wielożeństwo. Ten pobieżny rzut oka na islam ukazuje, że jego doktryna jest jasna, podobnie jak i obowiązki. Najważniejsza jednak wartość islamu - to jego czysty monoteizm. * Co sądzić o tych różnych przejawach i rodzajach religii, także współczesnego człowieka? Trzeba je uznać za dowód swoistego zmysłu religijnego człowieka. Te różne postacie religii są wyrazem poszukiwania jedynego prawdziwego Boga, często po omacku, w sposób nieświadomy. Czyż możliwe byłoby, aby dobry Bóg i Ojciec wszystkich ludzi nie pamiętał o tych, co bez własnej winy, nie znając Ewangelii i Kościoła Chrystusowego, szczerym sercem jednak Go szukają i wolę Jego przez nakaz sumienia starają się wypełniać? Chrześcijanie wierzą, że Bożym planem zbawienia objęci są wszyscy wyznawcy jedynego i miłosiernego Boga, który sądzić będzie ludzi w dzień ostateczny. Co więcej, chrześcijanie są przekonani, że także ci, co szukają Boga po omacku albo bez własnej winy w ogóle nie doszli do wyraźnego poznania Boga, a wiodą uczciwe życie - również dostąpią zbawienia. Nam, chrześcijanom, dane zostało światło Ewangelii bez naszych zasług a tylko z Bożej dobroci i łaskawości. Wraz ze św. Pawłem i pierwszymi wyznawcami Chrystusa możemy powtórzyć: "Wiemy dobrze, że nie ma na świecie ani żadnych bożków, ani żadnego boga, prócz Boga jedynego. A choćby byli na niebie i na ziemi tak zwani bogowie - jest zresztą mnóstwo takich bogów i panów - dla nas istnieje tylko jeden Bóg, Ojciec, od którego wszystko pochodzi i dla którego my istniejemy, oraz jeden Pan, Jezus Chrystus, przez którego wszystko się stało i dzięki któremu także my jesteśmy" (1 Kor 8, 4-6). Kim jest Bóg Na to pytanie, stanowiące o istocie religii i religijnego życia, każdy człowiek szuka odpowiedzi i jakąś odpowiedź sobie daje. Nawet wówczas, gdy przeczy istnieniu Boga i uważa Go za wytwór ludzkiej wyobraźni. Pytanie, kim jest Bóg, trzeba zadawać sobie stale, nigdy bowiem nie da się na nie odpowiedzi wyczerpującej i nigdy nie zgłębi bez reszty tego, co w odpowiedzi mówi wiara. Trzeba więc ciągle odbywać drogę od dziecięcych wyobrażeń staruszka z siwą, długą brodą - do przekonania, że Bóg jest Tym, Którego wyobrazić sobie w żaden sposób nie można; od katechizmowego określenia, że Bóg jest to duch nieskończenie doskonały - do przekonania, że każde określenie powie nam raczej, kim Bóg nie jest (nie jest skończony), aniżeli kim Bóg jest naprawdę. Droga, która wprawdzie wiedzie do poznania Boga, nie jest jedynie drogą uczenia się o Bogu i zastanawianiu się nad tym, co podaje wiara i podsuwają własne przypuszczenia, ale raczej polega na obcowaniu z Bogiem, modlitwie i usiłowaniu, by żyć tak, jak On chce, to znaczy jak najzgodniej ze swym sumieniem. U kresu tej drogi można dojść do takiego poznania Boga, jakie jest człowiekowi dostępne, ale będzie to raczej poznanie podobne do znajomości kogoś bliskieqo i kochanego, aniżeli uczona definicja. Poznanie niewyrażalne. Ks. Andrzej Zuberbier, Dogmatyka w zarysie, Księgarnia Św. Jacka 1969, s. 70. Dobra wola w szukaniu Boga Aby znaleźć Boga, trzeba Go szukać. Aby Boga szukać, trzeba o Nim myśleć, trzeba Go pragnąć. Możemy nieraz spotkać studentów, którzy szukają czegoś, ale sami nie wiedzą, czego szukają i za czym tęsknią. Wtedy trzeba im pomóc. Wnet dowiedzą się, czego szukają. Powoli sami w sobie odkrywają żywy głód wiary. Wtedy trzeba dobrą wolę studentów sprowadzić na właściwy tor. Może to trwać nawet bardzo długo. Nia trzeba się zrażać. Ich dobra wola już się zwraca w kierunku Najwyższego Dobra, dla którego jesteśmy stworzeni. P. Arrupe, Japonia, której nie znamy, WAM 1970, s. 348. Dawać świadectwo Na czym, to świadectwo polega?... Życie prawdziwie chrześcijańskie jest tym pierwszym i zasadniczym świadectwem, jakie odnowiony przez Sobór chrześcijanin, z jak największą świadomością oraz w sposób bardzo zdecydowany, winien dawać. Jest to sprawa oczywista i wielka. Bo świadczyć Chrystusowi życiem swoim, to znaczy przede wszystkim w pełni i mocno trwać przy Jego słowie i Jego Kościele, a to domaga się wiary mocnej i stale ożywionej, osobistej i kochanej. Czymże byłoby to świadectwo bez uprzedniego istotnego warunku? Trzeba się opowiedzieć przez wiarę za Chrystusem; musimy być w zgodzie sami z sobą, praktykując wiarę. Świadectwo wymaga uzgodnienia myśli z działaniem, wiary z uczynkami. Chodzi o świadectwo naszego własnego postępowania, to znaczy chodzi o styl, o formę i o poszczególne zasady, jakie chrześcijanin głosi przez swój sposób sądzenia i działania. Powinno się rozpoznać, że ktoś jest chrześcijaninem, po sposobie jego życia, zanim się go jeszcze usłyszało. To spokojne, jakieś naturalne i odpowiadające człowiekowi apostolstwo przykładu dostępne jest dla wszystkich. Jest ono obowiązkiem wszystkich, bardziej dzisiaj konieczne niż kiedykolwiek. Trzeba być kaznodzieją w milczeniu przez prostotę i promieniowanie życiem... Wierny żyje pośród społeczności; zanim jeszcze zacznie spełniać jakąś apostolską działalność, winien on wokół siebie promieniować swą tajemnicą, wiarą swoją. Życie jego powinno się przejawiać jako pojęte i przeżywane wedle prawdziwej, dobrej, uczciwej i szczęśliwej zasady Chrystusowej. A ten, kto uważałby, że osobowość swoją chrześcijańską ma ukrywać ze względu na środowisko świeckie, w którym żyje, ten ustępowałby przed starej pamięci "względem ludzkim" i zasłużyłby na wyrzut Zbawiciela: "Kto się mnie zaprze przed ludźmi, tego i ja zaprę się przed Ojcem moim, który jest w niebiesiech". Wiara domaga się, by ją wyznawano. Również stosunek wiary do praktycznej działalności, kto ją posiada, ujawnia, że wiara nie pozostaje w nim bierna i statyczna, ale jest zasadą jego życia moralnego. Paweł VI, Trwajcie mocni w wierze, WAM 1970, s. 72 n. Liczby ... Chrześcijan jest na świecie 1 200 milionów, czyli ponad 30% ludności świata, z czego katolików ponad 140 mln, co stanowi przeszło 18% ogółu ludności, prawosławnych 250 mln i tyleż samo wyznawców różnych gałęzi protestantyzmu. Kapłanów katolickich jest 410 tys., czyli przeciętnie jeden kapłan przypada na ok. 1700 wiernych. Osób zakonnych niekapłanów (siostry i bracia zakonni) jest 1,055 mln. Są to dane z końca 1974 r. ... Wyznawców wielkich religii pozachrześcijańskich szacuje się liczbowo następująco: buddyści 700 mln wyznawców, mahometanie 600 mln, hinduiści 500 mln, konfucjaniści 400 mln, animiści (głównie Afryka) 80 mln, szintoiści (Japonia) ok. 20 mln, mozaiści (Żydzi) kilka mln. Bez określonej przynależności religijnej - ok. 5% ludności świata. ... 94% Amerykanów USA deklaruje się jako wierzący w Boga, 69% wierzy w życie pozagrobowe. Wśród młodzieży w wieku 18-29 lat 90% określa się jako wierzący w Boga, przy czym za największą wartość religii młodzież uznaje inspirację do służenia innym ludziom. ... 95,5% mieszkańców Irlandii przyznaje się do wiary w Boga, 91% dorosłych katolików uczęszcza przynajmniej raz w tygodniu na Mszę św. Jest to chyba najwyższy procent na świecie. Dane z prasy katolickiej 5. Ślady Boga we wszechświecie Edison, który żywi najgłębszy szacunek i największy podziw dla wszystkich inżynierów, łącznie z Panem Bogiem... Tomasz A. Edison Te zaskakujące słowa skreślił Edison - twórca fonografii i żarówki elektrycznej, posiadacz ponad 1000 patentów - w złotej księdze wieży Eiffla. Choć wiele lat upłynęło od jej powstania - skonstruowana została ze stali w 1889 r. - do dziś wieża Eiffla jest atrakcją dla zwiedzających Paryż i jedną z "wizytówek" stolicy Francji. Cóż za przyjemność oglądać panoramę ośmiomilionowej metropolii z wysokości 300 metrów! Łatwo się zgodzić z pierwszą połową wypowiedzi Edisona. Bo i ciebie, i mnie ogarnia podziw dla umiejętności konstruktorów rakiet i statków kosmicznych, dla twórców urządzeń wdzierających się w głąb ziemi i oceanów. A jednocześnie przyzwyczailiśmy się już do zdobyczy technicznych. Gdy oglądamy codzienny program telewizji, trudno nam uwierzyć, że dopiero około 30 lat temu stała się ona zdobyczą ogółu. Radio, samochód, lodówka, telefon odkurzacz stały się nieodłączną cząstką naszej codzienności. To fakt - jesteśmy zafascynowani techniką, twórczą myślą inżynierów i wynalazców. Bez ich osiągnięć nie wyobrażamy sobie życia. Ale czy Pana Boga można nazwać Inżynierem, Architektem świata...? Oto pytanie, na które spróbujemy razem poszukać odpowiedzi. Być może będzie to dla ciebie wyważanie otwartych drzwi. Po prostu już wcześniej przemyślałeś tę sprawę. Proszę, miej cierpliwość. Obok ciebie znajduje się sporo młodych ludzi, dla których nie jest to wcale ani jasne, ani proste. Są z pewnością i tacy, co daremnie od dłuższego czasu pasują się z tym problemem. A może i ty, przemyślawszy na nowo sprawę, potrafisz skuteczniej im pomóc? Przypatrzmy się najpierw różnym dziwom przyrody, nie uczynionym ani ludzkim rozumem, ani ludzką ręką i zapytajmy z kolei: Skąd się te dzieła wzięły? Powołał je do istnienia przypadek, przyroda czy rozum stwórczy? Zachwycasz się kopalnią soli w Wieliczce. Bo to i dawna, sięgająca czasów błogosławionej Kingi, żony księcia Bolesława Wstydliwego z okresu najazdów tatarskich w XIII w., i sławna, a wciąż dostępna dla turystów, czynna wydobywczo i niosąca zdrowie astmatykom. Ale czy oglądałeś ziarnko soli pod mikroskopem? Sól kuchenna, jak wszystkie minerały o budowie krystalicznej, łącznie z drogocennymi diamentami, posiada zawsze ten sam kształt kryształków i tę samą budowę. Skąd się to bierze? Poeci wielokrotnie opiewali płatek śniegu jako swego rodzaju arcydzieło. A czy nie zdumiewa nas mróz rzeżbiący na oknach misterne kwiaty, fantastyczne rośliny? Idąc w góry wkładamy specjalne turystyczne obuwie. Ale żaden taternik nie dorówna musze czy pszczole. Łapka pszczoły spełnia różne funkcje zależnie od potrzeby. Na gładkiej powierzchni staje się ssawką, w miejscach chropowatych - haczykiem. Aby oderwać ssawkę, owad wydziela specjalny płyn. Oglądając uważnie minerały, płatki śniegu, budowę owada, dostrzegamy ład, coś zupełnie niepodobnego do stosu np. kurzu nagromadzonego przypadkowo w kącie. Zauważamy też zadziwiającą celowość organizmów żywych, którym się z kolei bliżej przypatrzymy. Skąd to wszystko? Widziałeś już 20-30-piętrowe wieżowce. Słyszałeś o słynnych drapaczach chmur z Nowego Jorku. Ale czy wiesz coś o domach wysokich na 1700 m, a więc równych wysokości Babiej Góry w Beskidzie Zachodnim? Oczywiście nie mogłeś nic słyszeć, bo dotąd jeszcze budowniczowie takich domów nie wznieśli. Może nasze wnuki czy prawnuki... Otóż termity, owady o wielkości mniejszej od 1 cm, budują domy-miasta przeszło tysiąc razy większe od siebie. A więc nasze wnuki czy prawnuki zaledwie zrównają się w osiągnięciu z malutkimi owadami. A jacy to uniwersalni budowniczowie! Termity potrafią właściwie wszystko. Jednocześnie są górnikami, robotnikami ziemnymi, murarzami, dekarzami, ba, nawet wytwórcami cementu. Za pomocą śliny umieją spajać drzewo, glinę, różne odpadki, nawet własne odchody, wytwarzając beton-polepę, aby zbudować zewnętrzne mury, nierzadko grube na 80 cm, i wyprodukować coś podobnego do eternitu, używanego jako ścianki wewnętrznych pomieszczeń. Drążąc korytarze, połykają termity drzewne przeszkody, trawią je i z kolei, przetrawione, wykorzystują do dalszej konstrukcji. Pośrodku pałacu-miasta mieszka królowa, która znosi 20 jajeczek na minutę, a więc 10 milionów jajeczek rocznie. Jedna grupa termitów karmi królową, podając jej częściowo strawioną papkę. Inna grupa, ustawiając się "gęsiego", odbiera jajeczka. Odrębna grupa karmicielek pielęgnuje młode od chwili ich wyklucia, karmiąc je w zależności od tego, kim będą w przyszłości: królową, robotnikami czy żołnierzami. Większość zostanie robotnikami, tylko 2-10% populacji przejmie funkcje żołnierzy. Już jako dojrzałe owady-żołnierze są nadal karmione przez robotnice. Ze swej strony rewanżują się tym, że chronią i bronią robotników przy pracy. Posiadają bowiem potężne szczęki-szczypce, którymi przecinają wroga. Pewne gatunki porażają napastnika trującym płynem wyrzucanym specjalnym ryjkiem. Niektóre termity są przygotowywane do zastąpienia jedynej pary rodziców owej licznej rodziny. Ostateczne "pasowanie" do godności rodziców następuje dopiero po śmierci poprzedników. Drewno jest pożywieniem trudnym do strawienia. W jelitach niektórych termitów znajdują się bakterie. Na mocy niepisanej umowy termity zapewniają bakteriom wyżywienie, mieszkanie i opał, w zamian za co bakterie umożliwiają swym gospodarzom trawienie drewna. Termity pozbawione bakterii giną z głodu, chociażby były pozornie syte. Czy nie jest to wszystko mądrze pomyślane? Z całej przyrody najbardziej może zadziwia budowa organizmu ludzkiego. Weźmy "pod lupę" tylko nasze oko i serce. Oko. Pierwszy telewizor na świecie przekazujący do mózgu wykonane przez siebie zdjęcia. Najstarszy aparat fotograficzny świata. Oko zawiera ciemnię optyczną i siatkówkę, która pełni rolę kliszy fotograficznej, rejestrującej wszystko, co oglądamy. Ten aparat potrafi zrobić dziesięć różnych zdjęć na sekundę i nastawić się za każdym razem na nowo: 700 tysięcy zdjęć na dobę. Klisza oka jest tak czuła i precyzyjna, że jeden milimetr kwadratowy siatkówki przyjmuje 30 tysięcy różnych bodźców świetlnych. Nie każdy film daje kolorowe zdjęcia. Oko nasze natomiast zawsze dokonuje zdjęć barwnych. A po co mamy dwoje oczu? Abyśmy mogli ująć trójwymiarowość przedmiotów. Osobną, niemniej ważną funkcję spełniają w oku powieki, będące automatycznym włącznikiem i wyłącznikiem oraz przemywające za pomocą łzy nasze oczy, dalej: soczewka złożona z miliardów komórek, kilka różnych mięśni obracających nasze oko we wszystkich kierunkach. Serce. Wielkości pięści, a więc około 10 centymetrów długości i 6 centymetrów szerokości. Waży około 280 gramów. Serce to pompa o czterech tłokach, działających parami. Pracuje bez przerwy dzień i noc. Wykonuje dziennie sto tysięcy uderzeń, tak że krew co trzynaście sekund całkowicie okrąża nasze ciało. Mimo bezustannego bicia serce tak jest urządzone, że po każdym uderzeniu odpoczywa, co daje na dobę 12 godzin pracy i 12 godzin odpoczynku. Zbudowane jest z bardzo wytrzymałych włókien, otoczonych podwójną błoną. Posiada samoczynny aparat, który przyspiesza lub hamuje tempo uderzeń, zależnie od potrzeb. Oko i serce, choć tak ważne, to tylko dwa spośród wielu organów naszego ciała. Jest w nim również centrala telefoniczna - mózg, telegraf bez drutu - ucho, przetwórnia pokarmów - żołądek i wątroba, urządzenie oczyszczające - nerki, czy wreszcie aparat oddychania - płuca. Każdy z tych narządów spełnia ściśle określoną, wyspecjalizowaną funkcję, a przecież wszystkie podporządkowane są nadrzędnej całości - sprawności i zdrowiu organizmu ludzkiego. Kto te organa tak mądrze urządził i powiela z precyzyjną dokładnością u wszystkich ludzi, tak iż student medycyny może przygotować się do leczenia każdego człowieka? Spoglądasz na roziskrzone niebo. Miliardy migotliwych gwiazd. Cieszysz się, że potrafisz odszukać Wielki Wóz, Gwiazdę Polarną, czasem Wenus czy Marsa... Kiedyś Babilończycy - bo to oni zapoczątkowali astronomię - wychodzili na płaski dach swych domów i uważnie śledzili ruchy planet. Czy tylko z ciekawości poznania świata? Także z pragnienia odczytania własnego losu z położenia planet. Horoskopy z ilustrowanych magazynów - to właśnie pozostałość po tych przekonaniach i usiłowaniach ludzi starożytnego świata. W przekonaniu starożytności i średniowiecza "sfery niebieskie" obracały się wokół nieruchomej Ziemi. Dopiero Kopernik udowodnił prawdziwość heliocentryzmu. Wiedza o wszechświecie zadziwiająco się poszerza. Dziś wiemy, że prócz Układu Drogi Mlecznej, czyli naszej Galaktyki, do której należy Słońce wraz z Układem Słonecznym, istnieją także mgławice pozagalaktyczne, czyli po prostu inne galaktyki. Wiemy także, że owe galaktyki oddalają się od nas, co świadczy o rozszerzaniu się wszechświata. Na przykład galaktyka NGC 271, odległa od nas o 700 tysięcy lat świetlnych, ucieka z prędkością 190 km/sek. Znając odległości i prędkości ucieczki galaktyk, próbuje się wyliczyć wiek wszechświata, czyli podać, ile lat temu wszystkie galaktyki znajdowały się w jednym "punkcie". Wiek wszechświata ocenia się na kilkanaście miliardów lat. Stary jest nasz kosmos... Choć wiele już wiemy o wszechświecie, ogarniamy zaledwie znikomą cząstkę jego tajemnic. Skąd się wzięły wszystkie owe ogromne ciała niebieskie? Kto je puścił w ruch z taką precyzją, po ściśle wyznaczonych torach i szlakach? Przypadek, przyroda czy Rozum Stwórczy? Wiele nam mówią nauki ścisłe o niezmierzonym bogactwie form przyrody martwej i ożywionej. Prześledziliśmy jedynie maleńki wycinek. Ale i to wystarczy, by zapytać, skąd się bierze owo bogactwo form życia i istnienia, niezaprzeczalna celowość w budowie organizmów żywych, precyzja praw natury? Przypadkiem? To tak, jakby ktoś powiedział posiadaczowi "fiata"-malucha: on nie powstał w fabryce w Bielsku-Białej, lecz przypadkowo zmontował się na ulicy... - Dlaczego kura wysiaduje jaja przez 21 dni, a struś przez 45 dni? - Bo takie jest prawo przyrody. Dlaczego nietoperz posiada radar w nosie? - Bo tak przyroda obdarzyła nietoperza. Takie jest najczęstsze tłumaczenie istniejących zjawisk. Tymczasem człowiek dojrzały - nie tylko dziecko - pragnie wiedzieć: Dlaczego jest tak, a nie inaczej, skąd się coś bierze i dokąd zmierza? Sama przyroda i nauki przyrodnicze nie udzielają nam na te pytania odpowiedzi. Po prostu przekracza to ich kompetencje i możliwości. A trzecia odpowiedź? Skoro "fiat" powstaje nie przypadkiem, ale w fabryce zaplanowanej, urządzonej, obsługiwanej pracą i myślą człowieka, to czyż tym bardziej bezkresny kosmos mógłby istnieć, żyć, funkcjonować bez jakiegoś genialnego Rozumu, wspaniałego Inżyniera i Architekta? Albowiem tam, gdzie jest rozum, myśl, to już nie jest coś, lecz Ktoś. Ponieważ wszystko to jest tak dobrze urządzone, czyż nie jest jasnym ze zjawisk natury, że musi istnieć niecielesna, żywa, inteligentna i wszechobecna Istota, która w przestrzeni nieskończonej świadomością swą przenika wszystkie rzeczy, aż do ich najbardziej ukrytych tajników, i rozumie je całkowicie w swej bezpośredniej obecności? - pyta Izaak Newton. Ludzkość od niepamiętnych czasów nazywa tę stwórczą istotę Panem niebios i ziemi, Ojcem wszystkiego - Bogiem Stwórcą. Kto nie dopuszcza myśli o Rozumie Stwórczym wszechświata, kto w ogóle wyklucza z góry istnienie Boga Stwórcy, który kiedyś powołał wszystko do istnienia i życia i nadal podtrzymuje świat w jego egzystencji - ten skazuje siebie na absurd lub przypisuje cechy Boskie materii czy przyrodzie. Wszechświat - to księga. Zawiera ona tyle wspaniałych rozdziałów, ile jest stworzeń, i naucza nas prawdy bez kłamstwa. Toteż, gdy ktoś zagadnął Arystotelesa, od kogo nauczył się tylu pięknych prawd, on odparł: Od samych rzeczy, gdyż one nie umieją kłamać (św. Tomasz z Akwinu). Każde dzieło przyrody - to ślad obecności największego Inżyniera i Architekta świata, który jest naszym najlepszym Ojcem. Pieśń Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary? Czego za dobrodziejstwa, którym nie masz miary? Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie, I w otchłaniach, i w morzu, na ziemi, na niebie. Złota też, wiem, nie pragniesz, bo to wszystko Twoje, Cokolwiek na tym świecie człowiek mieni swoje. Wdzięcznym Cię tedy sercem, Panie, wyznawamy, Bo nad to przystojniejszej ofiary nie mamy. Tyś Pan wszytkiego świata, Tyś niebo zbudował I złotymi gwiazdami ślicznieś uhaftował; Tyś fundament założył nieobeszłej ziemi I przykryłeś jej nagość zioły rozlicznemi. Za Twoim rozkazaniem w brzegach morze stoi, A zamierzonych granic przeskoczyć się boi; Rzeki wód nieprzebranych wielką hojność mają, Biały dzień, a noc ciemna swoje czasy znają. Tobie k'woli rozliczne kwiatki Wiosna rodzi, Tobie k'woli w kłosianym wieńcu Lato chodzi. Wino Jesień i jabłka rozmaite dawa, Potem do gotowego gnuśna Zima wstawa. Z Twej łaski nocna rosa na mdłe zioła padnie, A zagorzałe zboża deszcz ożywia snadnie; Z Twoich rąk wszelkie źwierzę patrza swej żywności, A Ty każdego żywisz z Twej szczodrobliwości. Bądź na wieki pochwalon, nieśmiertelny Panie! Twoja łaska, Twa dobroć nigdy nie ustanie. Chowaj nas, póki raczysz, na tej niskiej ziemi; Jedno zawżdy niech będziem pod skrzydłami Twemi! Jan Kochanowski (1530-1584) 6. Czy Bóg mnie szuka? Spotkałem Cię, kiedym odwrócił się w drodze, bowiem przez całe życie krok w krok szedłeś za mną. Leopold Staff Tak bardzo prosiłeś Boga o łaskę dla swoich bliskich czy dla siebie. Wkładałeś w tę modlitwę całego siebie. Tymczasem wydawało ci się, że słowa twe padają w czeluść bezdennej studni. Nie dosłyszałeś odpowiedzi. Prośba - wydawało ci się - bez echa... Kiedy indziej byłeś świadkiem bezprawia i gwałtu. Więcej, zdaje ci się, że niesprawiedliwość niemal z reguły bierze górę nad uczciwością. I ten triumfalny chichot zła nad dobrem drażni cię nieustannie. I słyszysz głos: Gdzież jest ten twój Bóg - Najwyższy Władca i Suweren świata? Choć twoja wiara bywa poddawana próbie, ty jednak trwasz przy Bogu, który milczy i wydaje się być tak daleki od nas i od świata. Słusznie rozumujesz: On wydaje się daleki, bo jest całkiem Inny, niż nasze o Nim wyobrażenia. Wiesz jednak z historii i ze współczesności, że człowiek w dążeniu do "przybliżania" sobie Boga posuwa się aż do tworzenia sobie bożków. Pragnie dosięgnąć ich zmysłami i mieć ich blisko siebie. Izraelski cielec ze złota czy egipski byk Apis, kult słońca czy tajemniczej siły przyrody lub władcy - oto przykłady takiego usiłowania. I właśnie z racji tych tendencji do antropomorfizowania Boga, to jest wyobrażania Go sobie na sposób ludzki, i z powodu bałwochwalstwa istniał w Izraelu zakaz robienia wizerunków Boga (obrazów, rzeźb). Pismo św. wciąż mocno podkreśla "inność" Boga i Jego "ukrytość". Najbardziej wyraźnym tego świadectwem jest wypowiedź proroka Izajasza z VII w. przed Chrystusem: "Prawdziwie Tyś Bogiem ukrytym, Boże Izraela, Zbawco!" (Iz 45, 15). To nie tylko stwierdzenie, to pochwała "inności" Boga! Jakby prorok chciał powiedzieć: Jak to dobrze, że Ty jesteś niepodobny do ludzkich tworów zwanych bożkami. Inny niż nasze pragnienie i pojęcia o Tobie. Nikt - zda się mówić prorok - nie jest w stanie Tobą manipulować: ani władca, ani człowiek możny, mający wpływy. Niepodatny jesteś na nasze kaprysy, zachcianki. Inaczej reagujący na nasze prośby, niż nasz ciasny egoizm pragnie Ci to zasugerować; inaczej - ale z pewnością pełniej - obdzielający darami, niż o to błagają najszlachetniejsze porywy serca. Ukryty i milczący, a przecież odpowiadający. I zawsze obecny. Tą obecnością, która jest cichym, tajemniczym wsparciem Boga wybawiającego. Na razie od źródła zła - grzechu, ale potem - od wszelakiego zła. Idący z człowiekiem w jego udręczeniu i smutku, w jego radości i pokoju. Zawsze. A wtedy każda nasza sytuacja ma sens i otwiera się ku ostatecznemu spełnieniu. Choć mrok niepewności i niejasności wciąż nam towarzyszy. Ty zawsze jesteś. A więc pierwszy byłeś - bo istniejesz bez początku. I zawsze będziesz - bo istniejesz bez końca. Pierwsze i ostatnie słowo do Ciebie należy... Bautista, zwycięzca chodu na 20 kilometrów na olimpiadzie w Montrealu, klęknął na mecie i przeżegnał się. Meksykańczyk ów dał świadectwo o obecności Boga w swoim życiu. Zimny racjonalista będzie przypisywał swój sukces swoim umiejętnościom i nikomu więcej. Człowiek wierzący dotrze do głównej i ostatecznej przyczyny tryumfu: sprawność mięśni i szybkość, cierpliwość i wytrwałość, nie mówiąc o przysłowiowym łucie szczęścia - będzie uważał za dar swojego Stwórcy i Pana, Boga tak całkiem Innego i dalekiego, a przecież bliskiego. Człowiek pragnie wiedzieć coś więcej o Bogu tak wielkim i różnym od świata rzeczy. W tym miejscu jednak natrafia na nieprzezwyciężalną ludzkimi siłami przeszkodę: przeczuwa istnienie Boga, więcej - poznaje rozumem Jego istnienie, nie potrafi jednak wglądnąć w Jego tajemnicę, poznać, jaki On jest. Na szczęście Bóg wychodzi nam naprzeciw. Stopniowo, powoli odsłaniał rąbek swojej tajemnicy. Nazywamy to objawieniem Bożym. Bóg objawiał się poprzez szczególne swoje interwencje. O tych faktach wkroczenia Boga w ludzką historię opowiada nam Pismo św. Jest ono w pierwszym rzędzie historią dzieł Boga i dlatego nazywa się historią świętą, a dopiero na drugim miejscu jest również historią czynów ludzkich. Dzieła Boże po powołaniu Abrahama, wyzwolenie ludu izraelskiego więzionego w niewoli egipskiej, przymierze Boga z tym ludem wziętym przez Niego na własność, a co najważniejsze - wcielenie i zmartwychwstanie Jezusa. Co więcej, dzieła te trwają nadal wśród nas. Wciąż żyjemy w "środku" historii świętej. Zstąpienie Ducha Świętego w dniu Zielonych Świąt na apostołów rozpoczęło dzieła Boże w Kościele. Jakie dzieła Sakramenty, nieomylne głoszenie Ewangelii, nawrócenie i uświęcenie się człowieka - oto nieprzerwane dzieła Boże. Zakończą się one Powszechnym Sądem i powtórnym przyjściem Chrystusa. Kim jest ów Bóg wciąż obecny w ludzkiej historii poprzez swoje dzieła, które tworzą historię świętą? Chrystus mówi nam o Bogu, swoim Ojcu, który jest także naszym Ojcem. Każe apostołom modlić się do Ojca, który jest w niebiosach. On jest tak inny i daleki, a jednak znający swe dzieci i ich potrzeby. Jezus zwraca się w modlitwie do Boga jako swego Ojca: "Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie" (Mt 11, 25-26). Chrystus przedstawia się jako Syn Boga Ojca i jako Jego Wysłannik. Posiada On misję objawienia nam Ojca i pojednania nas z Nim. Jezus pozostaje w stałej łączności z Ojcem poprzez Trzecią Osobę - Ducha Świętego, którego obiecuje nam zesłać. Ojciec zwraca się do Chrystusa poprzez Ducha Świętego w słowach: "Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie" (Łk 3, 22; Mk 1, 11). Św. Paweł również nie mówi o abstrakcyjnym Bogu, lecz o Ojcu, Synu i Duchu Świętym. Całe posłannictwo Nowego Testamentu zawiera się w następującym stwierdzeniu: Bóg Ojciec zesłał na ziemię swego Syna, który umarł i zmartwychwstał dla ludzi; Chrystus zmartwychwstały i Ojciec zsyłają nam Ducha Świętego, byśmy się stali dziećmi Ojca i byśmy trwali we wspólnocie Trójcy Świętej dzięki uczestnictwu w męce i zmartwychwstaniu Chrystusa. Objawienie Chrystusa o Bogu Ojcu, Synu i Duchu Świętym przejmuje cała chrześcijańska tradycja. Wiara w Trójcę Osób wycisnęła silne piętno także w liturgii. Modlitwy podczas mszy - podobnie w innych sakramentach - są wezwaniem skierowanym do Ojca przez Syna w Duchu Świętym. Nie wystarczy wierzyć w Chrystusa - Syna Bożego, zwracać się do Ducha Świętego, nazywać Boga Ojcem. Trzeba przyzwyczajać się, do myślenia o Bogu jako Trójcy Osób. Trójcę Przenajświętszą trzeba uczynić podstawą życia z wiary. Prawda o Trójcy Świętej nie jest jakimś dodatkiem - i to zbytecznym - w skarbcu objawienia Bożego. Trójca Święta, a więc wewnętrzne życie Boga, zostało nam objawione po to, abyśmy mogli w nim uczestniczyć. Już teraz. Tym bardziej potem. Niebo jest nie tyle kontemplacją Boga w sensie intelektualnym, co włączeniem nas do Trójcy Osób: świadomym uczestniczeniem w życiu Trzech Osób Bożych, które bez reszty wypełnione jest miłością. Czasem zatrzymujemy naszą uwagę na wszechwiedzy Bożej: Bóg w każdej chwili widzi mnie takim, jakim jestem. Czy nie nazbyt często jednak zapominamy o wszechmocy i miłości Bożej? A one idą krok w krok za nami. Każde kolejne uderzenie mego serca, a tym bardziej moja godność człowiecza i dziecięctwo Boże - to dawny, a przecież wciąż nowy dar Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Również szansa odnowy życia, kiedy już wszyscy we mnie zwątpili. Nic nie straciły z aktualności słowa psalmisty: "Czekałem, czekałem na Pana, a On się nade mną pochylił i usłyszał mój lament. I wydobył mnie z szumiącej przepaści, z bagna, i postawił moje nogi na skale, i utwierdził moje kroki. Włożył do moich ust nową pieśń, i pochwałę naszego Boga" (Ps 40 [39], 2-4). (tłum. R. Brandstaettera) Pochwała wszechmocnej miłości Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Kto jest ten dziwny nieznajomy... Kto jest ten dziwny nieznajomy, Co mnie urzeka swoim gusłem? Rozrzuca mnie jak wiązkę słomy I znów związuje mnie powrósłem. Ogniem przepala moje ciało, Duszę mi toczy, jak czerw sprzęty, Spać mi nie daje przez noc całą, A jednak wstaję wypoczęty. Łagodnym zmierzchem mnie weseli, Gdy radość mego dnia się kończy. Jak rozstaj drogi moje dzieli I jak most brzegi moje łączy. Leopold Staff (1818-1957) Jeździec Uciekałem przed Tobą w popłochu, Chciałem zmylić, oszukać Ciebie - Lecz co dnia kolana uparte Zostawiały ślady na niebie. Dogoniłeś mnie, Jeźdźcze niebieski, Stratowałeś, stanąłeś na mnie. Ległem zbity, łaską podcięty, Jak dym, gdy wicher go nagnie. Nie ma słów, by spod Ciebie się podnieść, Coraz cięższa staje się mowa. Czyżby słowa utracić trzeba, By jak'duszę odzyskać słowa? Czyli trzeba aż przejść przez siebie, Twoim słowom siebie zawierzyć - Jeśli trzeba, to tratuj do dna, Jestem tylko Twoim żołnierzem. Jedno wiem i innych objawień Nie potrzeba oczom i uszom - Uczyniwszy na wieki wybór, W każdej chwili wybierać muszę. Jerzy Liebert (1904-1931) 7. Wiara odpowiedzią na łaskę Wierzymy - gdyż kochamy. John H. Newman Wiele razy pada z naszych ust słowo "wiara" i "wierzę". Co kryje się za tymi pojęciami? Nietrudno zauważyć, że mówiąc słowo "wiara" mamy na uwadze dwie sprawy. Najpierw to, w co wierzę, czyli przedmiot, treść wiary. Z kolei wyróżniamy w wierze nasz akt uznania za prawdę treści religijnych - i nie tylko religijnych - na podstawie rzetelnych motywów wiarygodności. Co jest wcześniejsze - treść wiary czy twój akt wiary? Kiedy przyjmujesz za prawdę wiedzę przekazywaną ci przez profesora, twój akt wiary w jego uczciwość i kompetencję jest reakcją na obiektywną rzeczywistość: uczciwość i kompetencję profesora. Gdy wierzysz w miłość i przyjaźń drugiego, wpierw zaistniał fakt miłości i przyjaźni, który ty akceptujesz nie bez trzeźwych motywów wiarygodności. Podobnie jest z wiarą religijną. Zanim Jezus zaczął wzywać ludzi do uwierzenia w Dobrą Nowinę o zbawieniu, wpierw głosił tę Nowinę. Przede wszystkim przychodząc na świat w postaci człowieka, Chrystus sam stał się radosnym wydarzeniem dla ludzkiej rodziny. Cała treść wiary chrześcijańskiej ogniskuje się wokół postaci Jezusa. Jego życia i dzieła zbawczego. Chrystus - Jego narodzenie, męka, zmartwychwstanie, uwielbienie a jednocześnie trwanie z nami w Kościele - jest do tego stopnia ośrodkiem chrześcijaństwa, że orędzie wiary jest nie tyle objawieniem czegoś, lecz Kogoś: Boga-Człowieka, Jego Ojca i Ducha Świętego. W wieczerniku modli się Chrystus: "A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa" (J 17, 3). Spośród wyznawców innych religii chrześcijanina wyróżnia wiara w Bóstwo Chrystusa. Nie dziwimy się, że Jezus stawiał współczesnym takie pytania: "Wierzysz w Syna Człowieczego?" (J 9, 35), "Za kogo Mnie uważacie?" (Mt 16, 15; Mk 8, 29; Łk 9, 20). Chrystus jest Drogą, Prawdą i Życiem. Kto w Niego wierzy, żyć będzie na wieki. On jest zmartwychwstaniem i życiem. Kto w Niego wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. W Chrystusie rozbrzmiewa głos Ojca. Jezus jest Synem Bożym który wraz z Ojcem stanowi jedno. Kto widzi Jego, widzi także Ojca, a kto zna Syna, zna również Ojca. Nikt nie może przyjść do Syna, jeśli go Ojciec nie pociągnie. Nikt nie zna Ojca, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić. Chrystus jest sercem chrześcijaństwa. Albowiem wszystko w chrystianizmie łączy się z Jego Osobą i działaniem: On - Najwyższa Prawda naucza prawd wiary; sakramenty są Jego zbawczymi gestami; moralność - naśladowaniem Jego życia; łaska - Jego przyjaźnią; liturgia - uczestnictwem w kulcie, który On składa Ojcu; eschatologia - oczekiwaniem Jego powrotu. Życie chrześcijańskie ma być zjednoczeniem z Nim. Św. Paweł wielokrotnie to wyraża słowami "być w Chrystusie" i "być z Chrystusem". Religia chrześcijańska jest przeto ze swej istoty chrystocentryczna. Po przyjściu Odkupiciela spotkanie z Bogiem w Nim się dokonuje. Dialog z Bogiem nie jest możliwy bez Niego. Bóg, który stał się w Chrystusie Człowiekiem, w Nim przemawia do wszystkich ludzi, przez Niego w Duchu Świętym miłuje i wzywa do wzajemnej miłości. Chrystus jest przykładem życia i śmierci, zwycięstwa nad grzechem i śmiercią. To wszystko jest "historią", która przynosi zbawienie, wydarzeniem, jakiego człowiek z nadzieją oczekuje jako wyzwolenia z samotności i śmierci. Wyzwolenia z tej skrajnej postaci samotności, która jest następstwem zerwania więzi z Bogiem i naszymi braćmi. Orędzie chrześcijańskie jest przeto głównie objawieniem "Kogoś", a nie "czegoś": osoby Jezusa Chrystusa. Po co w takim razie tyle różnych dogmatów wiary, w które należy wierzyć? Najpierw - zauważ - dogmaty wiary koncentrują się wokół osoby Chrystusa. Przede wszystkim dlatego, że On je głosił. I nadal poprzez swoje widzialne dzieło, czyli Kościół, głosi. Skoro wierzę w Chrystusa, Jego mądrość, prawdomówność absolutną i wszechwiedzę Bożą, nie może być dla mnie obojętne to, co On nam odsłania o Bogu i ludzkim losie. To, czego Jezus naucza, nie jest tym samym, czego nauczał Konfucjusz czy Mahomet, nie jest również identyczne z poglądami niektórych współczesnych nam ludzi, wedle których religia jest nieokreślonym uczuciem, pozbawionym jakichkolwiek formuł dogmatycznych. A po drugie: Podczas wycieczki wspinamy się na górę. Czy potrafimy objąć ją wzrokiem na raz ze wszystkich stron? Takie jest nasze "pobożne" życzenie, niestety, niewykonalne. Tylko ze szczytu, albo jeszcze lepiej: z lotu ptaka, można szerzej ogarnąć wzrokiem górę, i to również "po kawałku", spojrzenie za spojrzeniem. Takie są ograniczone możliwości naszego poznania. Jedynie Bóg na raz przenika swym rozumem i spojrzeniem wszystko: swoją Tajemnicę, zagadkę wszechświata i najskrytsze nasze myśli oraz pragnienia. Niepodobna zamknąć w jednej formule osobowości żadnego człowieka, w jednym zdaniu ująć całe bogactwo jego duchowego życia. Byłoby przeto niedorzecznością oczekiwać, by Boga, owo niezmierzone bogactwo Prawdy i Piękna, Dobra i Miłości, Sprawiedliwości i Miłosierdzia, można było wyrazić jedną formułą. Jesteśmy wciąż podobni do wędrowca, który dostrzega jeden i to maleńki wycinek Wszechogarniającej Tajemnicy. Życia ludzkiego nie starczy, by w różnoraki sposób, z pokorą i miłością poznawać Tego, który "jest większy od naszego serca i zna wszystko" (1 J 3, 20). A ponieważ życie nasze teraz i w przyszłości zależy od wiary w Chrystusa i Jego słowo, nieinteresowanie się Nim i Jego posłaniem byłoby oznaką braku roztropności i czci dla Niego. Dlaczego jeden człowiek wierzy w Boga, a inny nie? - zastanawiasz się. Niełatwo na to pytanie odpowiedzieć. Z pewnością jednak odpowiedź musi zahaczać o łaskę Bożą i ludzką decyzję. Tak oto jesteśmy przy drugiej stronie problemu wiary. Przedtem rozważaliśmy treść, przedmiot wiary - obecnie spojrzymy na akt wiary, który przyjmuje ową treść za niewzruszoną prawdę. Bóg, Jego słowo i wszystko, co On ma nam do zaofiarowania, zawsze przedstawia się wierzącemu jako niezasłużony dar, łaska Boża. "Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3, 16). Dar to coś, co nas ubogaca. Bóg objawiający się jako Prawda Najwyższa, oświetlająca zagadkę ludzkiego życia, i jako Miłość wyzwalająca ze zła, a obdarzająca swoim, nowym życiem - taki Bóg niepomiernie wysoko wynosi wierzących w Niego. Ewangelia mówi: "Wszystkim tym jednak, którzy Je (Słowo) przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi" (J 1, 12). Łaską jest również samo otwarcie się człowieka na Boga. Bez szczególnego daru Bożego niemożliwy jest nawet najmniejszy akt wiary w Boga: "Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał" (J 6, 44). To właśnie łaska daje człowiekowi nowe serce i nowe oczy, zdolne dostrzec Niewidzialnego, by Go wybrać i do Niego przylgnąć całą swoją istotą. Albowiem akt wiary - jak to rozważaliśmy - jest nie tylko poznaniem, ale decyzją woli i poruszeniem serca. Słowem - jest to spotkanie naszej osoby z żywym Bogiem. Spotkanie ubogacające, bo wciągające nas w rytm życia Bożego. Wiara jest mocą przekształcającą nas wewnętrznie i jednoczącą z Chrystusem. Kto wierzy - ma życie wieczne, a kto posiada życie wieczne, już teraz otrzymuje strumień tego życia, które go upodabnia do Stwórcy. Skoro treść wiary - Chrystus i Jego słowo - jest darem darmo danym, a akt przylgnięcia naszej osoby do Niego nie może się dokonać bez łaski Bożej, dlaczego nie wszyscy wierzą w Boga? Czyżby Pan Bóg odmawiał komuś łaski wiary? Powtórzmy - wiary nie można sobie wysłużyć. Zawsze będzie ona darem miłości Ojca dla swoich dzieci. Jednocześnie Ojciec nikomu nie odmawia łaski wiary, albowiem On pragnie, "by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy" (1 Tm 2, 4). Brak wiary u człowieka jest więc albo jego winą, jako skutek osobistych zaniedbań w pielęgnowaniu swej wiary, albo niezawinionym rezultatem wychowania w atmosferze obojętnej religijnie albo areligijnej. Bóg nikomu nie zamyka drogi do siebie. * Widzieliśmy, że chrześcijanin nade wszystko wierzy w Chrystusa, a ze względu na Niego - w dogmaty wiary. Dlatego wiara religijna nie może być nigdy uznaniem za prawdę czegoś czysto abstrakcyjnego, nie związanego z naszym życiem. Wiara jest spotkaniem mej osoby z żywym Chrystusem. Jest poznaniem Jego miłości i dobroci ku nam, która nie przestaje obdarzać nas rozlicznymi dobrami natury i łaski. Jest uwierzeniem w tę miłość jako coś, raczej Kogoś realnie istniejącego. Przede wszystkim wiara jest pełnym zaufania powierzeniem Chrystusowi siebie i wszystkiego, co posiadamy. Jest powolnym, ale wciąż rosnącym wciąganiem wszystkich obszarów naszego życia osobowego pod uszlachetniające działanie Chrystusa. Słowem - wiara jest odpowiedzią całej naszej osoby na miłość Chrystusa. Czynną i bezustanną odpowiedzią. A taką może być tylko nasza ofiarna miłość. Arcy-Mistrz Jest Mistrz, co wszystkie duchy wziął do chóru, I wszystkie serca nastroił do wtóru, Wszystkie żywioły naciągnął jak struny: A wodząc po nich wichry i pioruny, Jedną pieśń śpiewa i gra od początku: A świat dotychczas nie pojął jej wątku. Mistrz, co malował na niebios błękicie I malowidła odbił na tle fali, Kolosów wzory rzezał na gór szczycie I w głębi ziemi odlał je z metali: A świat przez tyle wieków, z dzieł tak wiela, Nie pojął jednej myśli tworzyciela. Jest Mistrz wymowny, co bożą potęgę W niewielu słowach objawił przed ludem, I całą swoich myśli i dzieł księgę Sam wytłumaczył głosem, czynem, cudem; Dotąd Mistrz nazbyt wielkim był dla świata: Dziś świat nim gardzi - poznawszy w nim brata. Sztukmistrzu ziemski! czym są twe obrazy, Czym są twe rzeźby i twoje wyrazy? A ty się skarżysz, że ktoś w braci tłumie Twych myśli i mów, i dzieł nie rozumie? Spojrzyj na Mistrza i cierp, boży synu, Nieznany albo wzgardzony od gminu. Adam Mickiewicz (1798-1855) Inny niż myślisz Jeśli zaczniesz się zastanawiać, że wszystko, coś myślał o Bogu, jest błędne i że Boga nie ma, nie rozpaczaj. Wielu ludzi tak myślało. Ale pamiętaj, że źródłem naszej niewiary nie jest fakt, że Boga nie ma. Jeśli nie możesz wierzyć w Boga, w którego dotychczas wierzyłeś, to znaczy, że z twoją wiarą było coś nie w porządku, i musisz się starać lepiej poznać to, co nazywasz Bogiem. Kiedy dzikus przestaje wierzyć w swego drewnianego bożka, nie znaczy to, że nie ma Boga; znaczy to tylko, że prawdziwy Bóg nie jest z drewna. Lew Tołstoj (1828-1910) 8. Pismo Święte - Księga Życia Trzymajcie się mocno Słowa Życia. Flp 2, 16 Leży przede mną duża książka w niebieskiej obwolucie. Zawiera blisko 1500 stron, ale nie jest opasłym tomiskiem, a to z racji cieniutkiego papieru. Tytuł? "Pismo św. Starego i Nowegop Testamentu - Biblia tysiąclecia". Przekładu z języków oryginalnych, tj. hebrajskiego i greckiego, dokonało około 40 uczonych biblistów polskich. Dlaczego Biblia tysiąclecia? Albowiem przekład ten pragnie uczcić tysiąclecie chrześcijaństwa w Polsce - pierwsze wydanie ukazało się w 1965 r., na rok przed Millenium. Przeszło dwie trzecie objętości książki to Stary Testament dzielący się na 45 "ksiąg". Obecnie w jednym tomie. A gdy Biblia powstała> Napisanej na papirusie i pergaminie nikt z nas nie zdołałby unieść; więc mówi się, że całość nie zmieściłaby się wtedy nawet na jednym wozie. Powstawały te księgi na przestrzeni stuleci: od XIII w. przed Chrystusem do I w. po Chrystusie. Skąd nazwa Stary i Nowy "Testament"? Testamentum z łaciny oznacza kontrakt, przymierze. Pismo św. opisuje historię przymierza, jakie Bóg wielokrotnie zawierał z ludźmi w ciągu wieków: od Abrahama i Mojżesza począwszy, a skończywszy na swoim Synu - Jezusie Chrystusie. To ostatnie trwa i jest naszym udziałem. Spośród ksiąg Pisma św. wyróżnia się księgi historyczne, pouczające i prorocze. Księgami historycznymi Nowego Testamentu są cztery Ewangelie (Mateusza, Marka, Łukasza i Jana) oraz Dzieje Apostolskie; księgami pouczającymi - 13 listów św. Pawła i 8 listów innych apostołów (Jakuba, Piotra, Jana, Judy); jedyną księgą proroczą Nowego Testamentu jest Apokalipsa św. Jana. Św. Hieronim, zwany "księciem egzegetów" (tłumaczy, komentatorów Pisma św.), dokonał w IV wieku po Chrystusie wielkiego dzieła. Oto prawie sam przełożył Stary i Nowy Testament z hebrajskiego i greckiego na język łaciński. To łacińskie jego tłumaczenie pod nazwą "Wulgata" przyjęło się w całym Kościele i było podstawą tłumaczeń na języki ojczyste niemal aż do naszych czasów. Obecnie sięga się nie do łaciny, lecz do języków oryginalnych. Najgłośniejsze tłumaczenie Biblii na język polski pochodzi od ks. Jakuba Wujka, jezuity, który wydał Nowy Testament w 1593 r., zaś całą Biblię w przekładzie przygotowywanym przez Wujka wydano, już po śmierci tłumacza, w 1593 r. Przez wiele stuleci tłumaczenie to było uznane i cenione, także ze względu na walory jego polszczyzny. Juliusz Słowacki w liście do matki z 1834 r. pisze: Nie uczcie małego Stasia (Januszewskiego) czytać tylko na bajkach Krasickiego, na starej Biblii Wujka (uczcie). O wpływie języka Wujka na twórczość Adama Mickiewicza tak pisano w stulecie śmierci poety (1955 r.): Przepiękne przypowieści i podobieństwa rozsiane w księgach Pielgrzymstwa wzmacniają związek ich z Pismem św., którego przekład polski Wujka zadecydował o ich tonie i stylu. Mickiewicz nie tylko w treści, ale w zewnętrznych cechach języka, Wujka idealnie naśladował (J. Teslar). Henryk Sienkiewicz we "Wspomnieniach z Maripozy" opisuje odwiedziny u starego naszego rodaka, osiadłego wśród lasów kalifornijskich. Stary emigrant wyznaje: Jedną książkę mam w domu: Biblię Wujka, którą czytuję co dzień, abym nie zapomniał mojej mowy i nie stał się niemym w języku Ojców moich. Jan Kasprowicz był wielbicielem Wujka i kolekcjonował różne wydania jego Biblii. Lucjan Rudnicki wspomina swoją babkę, która Biblię Wujka przechowywała w skrzyni jako bezcenny skarb. Oprócz poetów i pisarzy warto wspomnieć głosy polonistów podnoszących wybitną rangę języka ks. Wujka. Prof. Julian Krzyżanowski: Proza romantyczna Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Mochnackiego i innych bardzo wiele zawdzięcza prozie humanistycznej Wujka, Górnickiego, Skargi, których koryfeusze romantyzmu studiowali celowo dla nadania swemu językowi siły i jędrności. Prof. Witold Taszycki: Wujek i Skarga są pierwszymi naprawdę językowi ojczystemu oddanymi wybitnymi pisarzami katolickimi, są zarazem pierwszymi ponad przeciętność wyrastającymi pisarzami katolickimi, którzy całkowicie wzięli rozbrat z łaciną. Czy obecny przekład z języków oryginalnych - "Biblia tysiąclecia", doczeka się podobnego uznania u potomności? * Od czasu do czasu czyni się sondaże, by zorientować się w zainteresowaniach czytelników. Najwięcej głosów z reguły otrzymuje Biblia. Czemu zawdzięcza ona owo honorowe miejsce wśród książek całego świata ze wszystkich epok. Czy tylko ze względu na wartości artystyczno-literackie? Owszem, nawet najzagorzalsi przeciwnicy religii przyznają, że Biblia wniosła i wciąż wnosi wielki wkład do skarbca ogólnoludzkiej kultury. Psalmy i Pieśń nad Pieśniami zalicza się do arcydzieł poezji światowej. Ale co innego przyznać Biblii znaczenie dla kultury i na nim się zatrzymać, odzierając ją przy tym mniej lub bardziej świadomie z sakralności, bez której Biblia nie byłaby Biblią, a co innego dostrzegać jej wysoką wartość artystyczną, ale na niej nie poprzestawać, lecz sięgać do jej głębi - istotnej treści. Posłużmy się porównaniem. Wszyscy są zgodni, że kościół Mariacki w Krakowie to bezcenny pomnik kultury narodowej. Zwiedzają go turyści z całego świata, pełni podziwu nad zaklętym w nim pięknem. Ale przecież kościół Mariacki nie byłby sobą, gdyby był jedynie szacownym muzeum czy pałacem sztuki. On był, jest i będzie przede wszystkim świątynią, domem Bożym, w którym od wieków wierzący oddają Bogu chwałę. Wszystko, co stanowi o pięknie tej świątyni, jest temu celowi przyporządkowane: aby było to miejsce godne, najgodniejsze Tego, Kogo w nim czcimy. Biblia (byblos z greckiego znaczy księga) jest jedyną w swoim rodzaju hsięgą na świecie. Jest ona księgą całkowicie oryginalną, w najgłębszym tego słowa znaczeniu, tak dzięki swej treści, jak i dzięki Autorowi. Treść jest określona pytaniem, na które książka pragnie odpowiedzieć. Twoje podręczniki szkolne i książki naukowe starają się odpowiedzieć na pytanie: Jak wygląda świat i człowiek, z czego każda rzecz się składa? Biblia natomiast pragnie nam ukazać, jaki jest sens świata i życia ludzkiego, jakie jest znaczenie świata i człowieka w ich stosunku do Boga. Biblia nie wyjaśnia, z czego rzeczy się składają, lecz ukazuje ich znaczenie. Nie jest więc księgą naukowo-techniczną, lecz księgą mądrości. Pokazuje zamysł Boga w stosunku do świata i człowieka na przestrzeni ludzkiej historii: od stworzenia, poprzez Abrahama i proroków aż do Chrystusa i Jego apostołów. Biblia to historia ludu Bożego, historia jego relacji z Bogiem. Naród izraelski nie jest dla Biblii tym, czym Rzym dla Tacyta, rzymskiego historyka, lub Izrael dla Józefa Flawiusza, historyka żydowskiego. W Biblii zawarta jest historia święta. Co to znaczy? Czy oznacza to, że wszystko, co Biblia podaje, jest budujące? Bez wątpienia Biblia ukazuje wspaniałe przykłady świętości, ale opisuje też i kłamtwa, i okrucieństwa, i zbrodnie. Historia Biblii jest święta dlatego, że przemawia w niej i działa Bóg podnoszący ludzkość ku sobie. Jego słowo i Jego działanie również i nas dotyczą. Nasza religijna historia zaczęła się już w Starym Testamencie. Kościół, do którego mamy szczęście należeć, jest ziszczeniem się obietnic Bożych o nowym ludzie Bożym, odkupionym Krwią Chrystusa. Już w tych odległych czasach Jezus był zapowiedziany. Dlatego Stary Testament od początku do końca odnosi się do Chrystusa, zarówno wtedy, gdy Go zapowiada (obietnice mesjańskie), jak i wówczas, gdy ukazuje Jego "figury" (Melchizedek, Mojżesz, Baranek Paschalny, wąż miedziany, Dawid...). W szczególny sposób Nowy Testament jest księgą świętą i nam drogą, albowiem przekazuje nam życie, dzieła, słowa, naukę Jezusa. Nowy Testament jest świadectwem bolesnej męki, ale i chwalebnego tryumfu Jezusa - Jego zmartwychwstania. "Pan Tadeusz" jest jedynie i wyłącznie dziełem Adama Mickiewicza. Nikogo więcej. Natomiast autorem czwartej Ewangelii jest św. Jan Apostoł i... Pan Bóg. I tak jest z każdą księgą Pisma św. Biblia jest jednocześnie księgą ludzką i boską. W szczególności współautorstwo Biblii przypisujemy Duchowi Świętemu, Jego pomocy zwanej natchnieniem. Biblia jest księgą ludzką, świadczy o ludzkich możliwościach poszczególnych autorów, ale i o ich ograniczeniach. Stąd każda niemal księga Pisma św. odznacza się odrębnym językiem i stylem, wyróżnia się sposobem ujmowania spraw. Oprócz osobowości ludzkiego autora, wyciśnięte jest także w Biblii piętno epoki, w której księga powstawała. A mimo tego Kościół wierzy i naucza, że każda księga Biblii jest natchniona przez Boga, tzn. że jej autorem głównym i pierwszoplanowym jest Bóg. Jak to rozumieć? Czy natchnienie Boże jest dyktatem, jak to przedstawia Rembrandt, malując anioła szeptającego do ucha św. Mateuszowi to, co ma napisać? Natchnienie biblijne należy najpierw odróżnić od natchnienia poetyckiego; nie każdy autor biblijny jest poetą czy wybitnym pisarzem. Po drugie natchnienia biblijnego nie należy wyobrażać sobie na sposób jakiejś zewnętrznej ingerencji Bożej. Czasem tak było, że autor biblijny nie zdawał sobie w ogóle sprawy, że pisze za Bożą inspiracją. Natchnienie Boże to wewnętrzne poruszenie rozumu i woli piszącego, aby wiernie i bez błędu przekazał określoną prawdę dotyczącą naszego zbawienia. Obie sprawy: oryginalna treść Biblii zawierającej objawienie Boże i natchnienie Ducha Świętego - oto powód, dla którego Biblia zajmuje tak jedyne i wyłączne miejsce pośród wszystkich książek, także ksiąg religijnych. Mały Romek zauważył, że w rodzinnej Biblii znajdują się kartki z imionami bliskich osób zmarłych. "Dlaczego zapisujesz w Biblii imiona umarłych?" - pyta dziadka. "Bo jest księgą żywych" - odpowiada dziadek. A gdy po latach dziadek umiera mówi wnukowi: "Będziesz Biblię nieustannie czytał. Będziesz ją kochał więcej niż rodziców. Więcej niż mnie. A gdy zestarzejesz się, dojdziesz do przekonania, że wszystkie książki, jakie przeczytałeś w życiu, są tylko nieudolnym komentarzem do tej jedynej Księgi". Do dziś Roman Brandstaetter (ur. 1906 r.) - bo to o nim mowa - nie tylko czyta Biblię. On ją pięknym językiem polskim przekłada. Wiele jego utworów zawdzięcza swoją inspirację Biblii, by wspomnieć głośną książkę "Jezus z Nazarethu". Czy trzeba znać Pismo św. Popatrzmy prawdzie w oczy. Wielu ludziom Pismo św. wydaje się być niepotrzebne do życia i wiary. Wierzę w Chrystusa, nie wiedząc kim on jest. Ich wiedza o Bogu-Człowieku składa się z kilku prawd katechizmowych i z luźnych, nie powiązanych z sobą opowiadań ewangelicznych. Można zaryzykować twierdzenie, że szerokie rzesze katolików wierzą w Chrystusa, nie znając Pisma św. Nie kwestionuję szczerości ich uczuć religijnych, ale trudno nie zauważyć, że taka świadomość wyznaniowa, oderwana od swoich historycznych korzeni, przeobraża się w praktyce w mitologię o prymitywnych treściach. Codzienna lektura Ewangelii zmusza nas do konfrontacji naszego życia z nauką Chrystusa. Niechęć człowieka do codziennego czytania Pisma św. jest najczęściej owocem lenistwa, biorącego swój początek w uczuciu trwogi przed konfrontacją z Prawdą Boga. R. Brandstaetter, Krąg biblijny, Pax 1975, s. 11 Czytanie Pisma św. jako modlitwa Modlimy się na różne sposoby. Ale czy modliliśmy się kiedykolwiek za pomocą lektury Pisma św.? Spróbujmy je na ślepo otworzyć. Może natrafimy na opowiadanie o nocy w Gethsemani, może na lamentację Jeremiasza, może na przypowieść o synu marnotrawnym, o miłosiernym Samarytaninie, na opis Ostatniej Wieczerzy lub na Hymn o Miłości św. Pawła, może na fragment Izajasza lub wizję "Apokalipsy". Nic zwracajmy uwagi na komentarze, nawet najmądrzejsze. To, co przeczytamy starajmy się zastosować do naszego życia, do naszego czasu, do bliskich nam ludzi, do naszych doświadczeń i przeżyć. Nasze usiłowania nie pójdą na marne. Po chwili poczujemy, jak przeczytany tekst wraz ze swoimi obrazami, wartką akcją i dramatycznym konfliktem przeobraża się w osobliwą modlitwę, aczkolwiek nasz współudział w niej ogranicza się wyłącznie do uważnej lektury, do zatrzymania się od czasu do czasu przy jakimś trudnym szczególe i do powtórnego, jeszcze uważniejszego odczytania go w milczeniu. Myśl wyrażona w zdaniu ustala właściwą hierarchie wartości... Bez tej konfrontacji z Bogiem nie ma prawdziwej modlitwy. R. Brandstaetter, Krąg biblijny, Pax 1975, s. 119 9. Autentyczność Ewangelii Ewangelia jest przede wszystkim i ponad wszystko historyczna. V. O'Kefle, biblista Czy autorzy ksiąg biblijnych chcieli powiedzieć prawdę? Czy mogli powiedzieć prawdę? Czy rzeczywiście przekazali prawdę? Oto pytania, jakie sobie zadawał Antoni Gołubiew (zm. 1979 r.) zaczynając swe studia historyczne. Ze swych młodzieńczych niepokojów zwierza się znakomity pisarz, autor głośnego cyklu powieściowego o Bolesławie Chrobrym, w eseju pod znamiennym tytułem "Dlaczego jestem katolikiem?" Otrzymawszy od księdza odpowiednie książki na ten temat, z surowym upomnieniem: "Tylko bez uprzedzeń!", dokonał radosnego dla siebie odkrycia: Ewangelie są wiarygodnym, autentycznym źródłem historycznym. A może i ciebie nurtują podobne pytania? Spróbujmy więc teraz prześledzić tę sprawę. Badając dokument historyczny, sięgamy do źródeł - staramy się więc dotrzeć do oryginałów. Najprościej bowiem porównać oryginał z aktualnie dostępnym nam tekstem. Wtedy pierwszy etap jest za nami. Poznajemy, czy tekst dotarł do nas nieskażony, wierny myśli autorów. Kiedy powstawały nasze Ewangelie? Trzy pierwsze Ewangelie: Mateusza, Marka i Łukasza powstały między 55-65 r. po Chr., a więc około trzydziestu lat po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. Św. Jan natomiast napisał czwartą Ewangelię około 100 r. po Chr. Z wyjątkiem aramejskiego tekstu św. Mateusza Ewangelie powstały w języku greckim. Niestety, nie znamy oryginałów Ewangelii. Ale zaraz trzeba dodać, że nie dotarły do nas również oryginały pism Eurypidesa i Ajschylosa, Tukidydesa i Platona, Tacyta i Cezara, i wielu innych najgłośniejszych starożytnych pisarzy. Znamy jedynie późniejsze kopie ich pism. Rzecz niezwykle ciekawa: Otóż najstarsze znane nam kopie pism wspomnianych autorów starożytnych dzieli 1300-1400 lat od daty powstania ich oryginałów. To bardzo wielki szmat czasu, a mimo tego nikt nie kwestionuje dziś autentyczności sztuk Sofoklesa czy dialogów Platona. W przypadku Ewangelii odległość czasowa między datą ich powstania a znanymi nam kopiami Ewangelii jest znacznie mniejsza, a dokumentacja nieporównanie bogatsza. Istnieje bardzo wiele, bo około 2500 manuskryptów Ewangelii z III-V w. po Chr., a więc z okresu 200-400 lat po ich powstaniu. Najstarszy znany nam fragment odpisu Ewangelii św. Jana, zawierający epizod z przesłuchania Pana Jezusa przed Piłatem, pochodzi ze 130 r. po Chr.! Co to oznacza? To, że już około 30 lat po swoim powstaniu Ewangelia św. Jana była znana daleko od miejsca powstania, tj. Efezu w Małej Azji - w odległym o setki kilometrów Egipcie, gdzie odnaleziono ów papirus (obecnie w muzeum w Manchesterze). Trzeba pamiętać o ówczesnym powolnym przepisywaniu tekstów i prymitywnych środkach komunikacji, aby docenić należycie znaczenie i wymowę tego faktu. Wszystko to stawia Ewangelie w uprzywilejowanym miejscu w porównaniu do innych dzieł starożytności. Jeżeliby ktoś chciał dziś kwestionować historyczność Ewangelii z powodu braku ich oryginałów, musiałby również, i to o wiele silniej, zakwestionować historyczną wartość pism Tacyta, Owidiusza i innych autorów starożytnych. Słowo "Ewangelia", od greckiego euangelion, oznacza "dobrą, radosną nowinę" o królestwie Bożym. Dziś termin ten odnosi się przede wszystkim do czterech ksiąg, zawierających radosną wieść o Jezusie Chrystusie. Ale zanim powstały te księgi, istniała już przekazująca Ewangelie ustna katecheza. Stąd, aby dobrze zrozumieć dzisiejsze Ewangelie, trzeba uprzytomnić sobie trzy okresy ich powstawania. 1. Chrystus wybiera sobie apostołów i uczniów, którzy Mu przez prawie trzy lata towarzyszą. Słyszą oni Jego słowa, patrzą na Jego czyny. Są więc wiarygodnymi świadkami tego, co widzieli i słyszeli. Jezus zna mentalność uczniów i innych swych słuchaczy. Dlatego dobiera taki sposób przedstawienia swej nauki (przypowieści, alegorie), aby była łatwiej zrozumiana przez słuchających. 2. Po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Jezusa apostołowie przekazują dalej wieść o Chrystusie i Jego czynach i głoszą Jego naukę. Forma dzisiejszej Ewangelii pisanej - jak potwierdzają to wnikliwe badania filologiczne - może nam wiele powiedzieć o tej ustnej katechezie apostolskiej. Wyróżnia się ona swoistym rytmem, który ułatwiał słuchaczom zapamiętanie. Takim oralnym rytmem rabini przekazują tekst świętej księgi żydowskiej - Talmudu, a później w podobny sposób utrwala się też tekst świętej księgi mahometan - Koranu. W Ewangeliach odnajdujemy wiele przykładów owego oralnego stylu ludów semickich, który sprzyja memoryzacji, np.: "litokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim". (Mt 5, 19). Albo: "Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony" (Łk 14, 11). Ustne przekazywanie Ewangelii trwało około 30 lat. Ustna katecheza o Chrystusie przemierza Palestynę, by z kolei poprzez Syrię, Azję Mniejszą i Grecję dotrzeć do Rzymu. W ten sposób Dobra Nowina ogarnia swym zasięgiem nie tylko starożytne ludy semickie, lecz także helleńskie i latyńskie. 3. Aż wreszcie Ewangelia, zostaje utrwalona na piśmie. Żyją wtedy jeszcze prawie wszyscy apostołowie i inni naoczni świadkowie Chrystusa. Tę radosną wieść o zmartwychwstałym i uwielbionym Chrystusie spisują czterej różni ludzie, o różnym poziomie uzdolnień, mający na względzie różnych adresatów. Każdy z nich w swoisty sposób relacjonuje słowa i czyny Chrystusa, rozkłada nieco inaczej akcenty przekazu. Już św. Augustyn w V w. zauważył: Jest dość prawdopodobne, że każdy z ewangelistów uważał, iż powinien opowiadać w takim porządku, w jakim Bóg nasuwał myśli jego pamięci. Kto pamięta o tym stopniowym przechodzeniu od ustnego do pisanego przekazu Dobrej Nowiny i o ludzkich uwarunkowaniach tego przekazu, ten łatwiej zrozumie jednolitą treść czterech Ewangelii przy wszystkich różnicach ich formy. Dotychczas mówiono raczej o zewnętrznych kryteriach autentyczności Ewangelii. Czy potwierdza ją także analiza samego tekstu Ewangelii? Otóż bibliści i historycy ujawniają nieprawdopodobną wprost dokładność danych geograficznych, osób, obrzędów, zwyczajów, obyczajów, praw, podziału administracyjnego itp. Tak precyzyjna znajomość środowiska palestyńskiego z czasów Chrystusa, potwierdzona innymi źródłami chrześcijańskimi i żydowskimi, świadczy o tym, że autorami Ewangelii są rzeczywiście Mateusz, Marek, Łukasz i Jan. Pierwszy i ostatni to apostołowie, zaś Marek i Łukasz są uczniami Piotra i Pawła i mają bezpośredni dostęp do wiarygodnych świadectw o Chrystusie (łącznie ze świadectwem Matki Jezusa). Że ewangeliści mogli powiedzieć prawdę, nie ulega wątpliwości. Że chcieli powiedzieć prawdę, dowodzi choćby ta cena, którą za nią zapłacili - któż płaci nieustannym trudem swego życia, po ludzku rozumując - beznadziejnym, męką i śmiercią za kłamstwo i fikcję? A przecież oni dawali świadectwo wypadkom, które widzieli i które widziały tysiące współczesnych, a na które wrogowie umieli odpowiedzieć tylko prześladowaniami i siłą fizyczną. Żadne zaś inne źródło nie zaprzecza żadnemu faktowi Ewangelii (Antoni Gołubiew). * Czy istnieją w Ewangelii jakieś idee zapożyczone z kultury helleńskiej? Nieuprzedzonemu czytelnikowi Ewangelie ukazują się zjawiskiem wyjątkowym i niepowtarzalnym w swej istotnej treści na tle myśli i literatury starożytnego świata, zwłaszcza helleńskiego. 1. Przede wszystkim rzuca się w oczy zdecydowanie, z jakim chrześcijaństwo (a poprzednio już Stary Testament) odrzuca politeizm. Co to oznacza? Aby to zrozumieć, należy uprzytomnić sobie, do jakiego stopnia życie publiczne, społeczne i kulturalne np. w Atenach i Rzymie było przesiąknięte wielobóstwem. Każde miasto i każdy stan mają swoich bożków. Wyuzdani władcy Rzymu każą samych siebie uważać za bogów. Chrześcijaństwo w sposób zdecydowany i konsekwentny, ponosząc cenę okrutnych prześladowań trwających blisko trzy wieki, głosi wiarę w jednego Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego. Nowy Testament wzywa do nawrócenia się od bałwanów, by służyć Bogu żywemu i prawdziwemu. Było to tak totalne i tak zdecydowane odrzucenie wszechobecnego wówczas politeizmu, że nie sposób wręcz wystarczająco to uwydatnić. 2. Większość pism Nowego Testamentu jest całkowicie obca mentalności helleńskiej. Jedyną księgą, na której znać pewien wpływ helleński, to Ewangelia św. Jana. Na czym ten wpływ helleński polega? Ewangelista pragnie swoją Ewangelią dotrzeć do środowisk helleńskich i dlatego posługuje się odpowiednim, zrozumiałym dla nich językiem. Chrystusa przedstawia jako Logos - odwieczne Słowo Boże, które Ciałem (Człowiekiem) się stało. Św. Jan pragnie być niejako pomostem między światem żydowskim a greckim, przekazując temu ostatniemu treść specyficznie chrześcijańską. 3. Jedność i całkowita "inność" Boga, który przynosi światu zbawienie przez swego Syna, tak wyraźnie uwidoczniona w Nowym Testamencie, jest wyłączną własnością chrześcijan. Kult Zeusa czy Jowisza, bóstw najważniejszych spośród innych bogów, jest zaledwie przeczuciem jedynego Boga, Pana nieba i ziemi. Nawet Platon, który jest bliski idei Boga osobowego, różni się jednak wyraźnie od Biblii. 4. Bóg jest Stwórcą wszystkiego i jednocześnie Odkupicielem. Pogląd taki, nieznany światu helleńskiemu, głosi Nowy Testament. 5. Centralną postacią Nowego Testamentu jest postać Chrystusa zmartwychwstałego. To właśnie w świetle Jego zmartwychwstania apostołowie wyjaśniali całość nauki wiary. Pojęcie zmartwychwstania obce jest światu helleńskiemu. Widać jasno, iż nie można mówić o żadnych zapożyczeniach Nowego Testamentu od świata helleńskiego co do treści wiary. Przeciwnie, dostrzec można z łatwością całą oryginalność nowotestamentowego orędzia w jego istotnych zrębach. Natomiast można zauważyć próby przedstawienia treści specyficznie chrześcijańskiej przy pomocy pojęć zapożyczonych z greckiej filozofii. Zapożyczenie to dotyczy jednak tylko formy, której odpowiada zupełnie nowa, chrześcijańska treść wiary. Wpływ filozofii greckiej na myśl chrześcijańską ocenia Władysław Tatarkiewicz w swej "Historii filozofii" w następujący sposób: Fundament chrześcijaństwa był już utworzony w nauce Chrystusa, zanim te obce wpływy działać zaczęły. Oddziałały też one nie na jądro nauki, lecz na jej pojęciowe ujęcie i systematyczne rozwinięcie. Grecja dawała formy dla chrześcijańskiej filozofii, ale gdy formy te były niezgodne z pierwotną wiarą, Kościół odrzucał je pewną ręką. Są podobieństwa między filozofią wczesną chrześcijan a współczesną im filozofią pogan; ale są też w niej rysy własne, nie dające się sprowadzić do niczego, co było dotychczas w filozofii: Bóg na ziemi i w sercach, miłość i łaska jako podstawa życia, osobowe pojmowanie Boga i stosunku do Boga. * W jakim sensie Ewangelie są historią? Nie są one pismem historycznym na wzór np. dzieł Tukidydesa czy Tacyta. Nie są także podręcznikami historii w naszym dzisiejszym rozumieniu. Niemniej są świadectwami faktów, które rzeczywiście miały miejsce w Palestynie w I w. po Chr. Ewangelie są jednocześnie czymś więcej niż tylko świadectwami wydarzeń historycznych. Są ponadto i przede wszystkim dokumentem religijnym. Zawierają objawienie pochodzące od Boga. Historia i teologia łączą się w jedno w Ewangeliach, tworząc niepodzielną całość. Ten tylko pojmie Ewangelie, kto pamięta, iż przekazują one historię najradośniejszego wydarzenia świata: zstąpienie do ludzi Boga, który daje się ukrzyżować, i dla naszego zbawienia po trzech dniach zmartwychwstaje. Ów podwójny charakter, historyczny i teologiczny, wyróżnia Ewangelie spośród innych pism historyczno-literackich. Z tym łączy się ważne spostrzeżenie. O ile Ewangelie należą do historii, poznać je możemy metodami historycznymi. O ile zaś Ewangelie przez swoją treść teologiczną stoją ponad historią, poznawać je możemy tylko aktem wiary. Albowiem zostały one napisane w tym celu, "abyście uwierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego" (J 20, 31). Pismo św. nie tylko mówi nam o Bogu, ale daje kontakt z Nim. Nie możemy więc poprzestać na czytaniu Pisma św. Musimy się nim modlić. Księga modlitwy Modlitwą może być każde opowiadanie biblijne, a jego błagalny charakter zależny jest jedynie od intencji, z jaką przystępujemy do czytania tekstu, i od tego, czy znajdziemy w nim sens oczyszczający (...) Już od wielu lat nieomal codziennie modlę się, czytając na wyrywki przypowieści ewangeliczne, opisy działalności Chrystusa, opowiadania o Jego Męce, listy św. Pawła i św. Jakuba, wizje apokaliptyczne św. Jana i Daniela, traktaty filozoficzne, jak "Hiob" i "Kohelet", dzieła historyczne, jak "Księga Kronik" i "Dzieje Apostolskie", księgi Izajasza i Jeremiasza i radosną "Pieśń nad Pieśniami". Takie czytania-modlitwy uważam za roztropne przeżywanie Boga, zwłaszcza że trzymając się granic, wyznaczonych naszym uniesieniom przez tekst biblijny, musimy modlić się niejako pod dyktando Pisma św., które nie pozwala prosić o rzeczy niemożliwe, błahe i śmieszne, niekiedy świadczące bardziej o ubóstwie naszych uczuć niż o ich bogactwie. Pismo św. uczy nas umiaru i subtelności błagania, po prostu kultury modlitewnej, której często brak naszym wzruszeniom, ale równie ważnej jak to, o co się modlimy. Jest to modlitwa jedyna w swoim rodzaju, surowa, zwarta, zwięzła, oszczędna w swoim wyrazie. Modląc się, nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni sądzą, że będą wysłuchani dzięki swojemu wielomówstwu. Nie czyńcie, jak oni - powiedział Chrystus. Podczas gdy słowa naszych modlitw szybko się zużywają, stają się wyświechtane, skostniałe, bezbarwne i świadczą o jałowości gleby, z której wyrastają, słowa Pisma św., mimo swojego wieku, zachowują nieskazitelną młodzieńczą świeżość. R. Brandstaetter, Krąg biblijny, Pax 1975, s. 124-125. 10. Stworzenie świata Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Rdz 1, 1 Tymi słowy zaczyna się Pismo św. Jednocześnie tak rozpoczyna się biblijny opis stworzenia świata i człowieka. Pierwsza księga Biblii należąca do Pięcioksięgu Mojżesza nazywa się Księgą Rodzaju; z greckiego Genesis, co znaczy "rodowód, początek, źródło". A więc księga o początkach świata i o pochodzeniu człowieka. W obecnym stanie wiedzy biblijnej przyjmuje się, że Księga Rodzaju w dzisiejszym kształcie nie pochodzi od Mojżesza z XIII w. przed Chr. Mojżeszowi przypisuje się tradycję przekazywaną ustnie, częściowo tylko spisaną, która opracowana została później. Ostateczną formę nadano Księdze Rodzaju w VI w. przed Chrystusem, w okresie przebywania Żydów w niewoli babilońskiej. Opis stworzenia świata nazywa się czasem kosmogonią biblijną. Wyraz kosmogonia wywodzi się z greckiego, od słowa kosmos, czyli świat, i gignomai, czyli staję się, powstaję; kosmogonia zatem to powstanie i rozwój świata. Biblijny opis stworzenia świata jest ujęciem poetyckim. Sześć dni stworzenia to jakby sześć strof tej swoistej pieśni o stworzeniu. "I tak upłynął wieczór i poranek - dzień pierwszy, drugi, trzeci... A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre" (Rdz 1) - oto powracający refren tej pieśni. W początkowych trzech strofach mowa jest o oddzieleniu się światłości od ciemności, mórz od lądów i o pojawieniu się pierwszej roślinności. Kolejne trzy zwrotki Pieśni Stworzenia wymieniają: na sklepieniu niebieskim - słońce, księżyc i gwiazdy, w wodzie i powietrzu - ryby i ptaki, a na ziemi - zwierzęta i człowieka. W taki poetycki sposób autor biblijny wyraża prawdę, że wszystko, co istnieje, jest stworzone przez Boga. Warto dodać, że przedstawione następstwo dzieł stworzonych odpowiada stanowi wiedzy ludzi starożytnych. Natomiast ujęcie dzieł stworzenia w sześciu obrazach--strofach jest zamysłem literackim z jednej strony, a z drugiej pragnie pouczyć ludzi, że nakaz świętowania co siódmy dzień ma charakter religijny - pochodzi od Boga. Czy założenia artystyczne i cel dydaktyczny nie zniekształciły istotnej treści opisu stworzenia? Aby rozpoznać tę istotną treść biblijnego opisu stworzenia, warto jeszcze zbadać inne dokumenty starożytnego Wschodu. Do najbardziej znanych - oprócz Biblii - opowiadań o początkach świata należy babiloński poemat "Enuma elisz", pochodzący najprawdopodobniej z czasów Hammurabiego, władcy babilońskiego z XVIII w. przed Chrystusem. Zaczyna się on tak: Gdy u góry niebo nie było nazwane, na dole ziemia nie była wymieniona z imienia, a Apsu, znakomity ich twórca, Mummu i Tiamat, rodzicielka wszystkiego, swe wody razem toczyli i nie powiązały się korzenie trzcinowe ni były widziane kępy, gdy nie istniał żaden bóg, ni jego imię było wymienione, i losy nie były, wyznaczone - stworzeni zostali wśród nich bogowie. Babiloński poemat snuje dalej opowieść o walce bogów. Rezultatem jej jest powstanie świata i człowieka. Widać wyraźnie, że bogowie babilońscy są personifikacjami sił przyrody, np. Apsu - wód słodkich, Tiamat - wód morskich, Szamasz - słońca, Sin, Nannaru - księżyca. Utworzenie człowieka poprzedza narada bogów. Wreszcie Marduk, bóg-stworzyciel, kształtuje człowieka, posługując się krwią zabitego bóstwa. Autor biblijny sprostuje to nazbyt materialne pojęcie i powie tylko o tajemniczym, duchowym podobieństwie człowieka do Boga. Biblijna nauka o stworzeniu świata jest pod względem swej treści całkowicie oryginalna. Przede wszystkim Bóg Stwórca jest różny od świata, wszystko od Niego jest zależne. Jakże niepodobny jest On do politeistycznych wyobrażeń starożytnego Wschodu czy Grecji i Rzymu! Podania babilońskie i grecka mitologia mówią o wielu bogach, którzy jednak nie mają żadnych cech absolutnych, boskich. Podobni są raczej do skłóconych z sobą ludzi. Ponadto identyfikują się oni z różnymi elementami świata. Już pierwsze oświadczenie Biblii: "Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię" (Rdz 1,1) - wyraźnie przeciwstawia się wszelkiemu emanacjonizmowi i panteizmowi. (Emanacjonizm, od słowa łac. emanare - wypływać, to pogląd uważający, że świat wypływa niejako z łona bóstwa i jest jego częścią. Panteizm sądzi, iż każda rzecz i cały świat jest przejawem Boga - Bóg staje się światem). Tymczasem świat nie jest Bogiem, lecz dziełem przez Niego uczynionym aktem stwórczym z nicości. Dzieło stworzenia jest wyrazem działania najwyższego Rozumu i wolnej Woli, a więc Boga osobowego. Panteista grecki, Anaksymander, otwierając ramiona, jakby chciał objąć cały świat, wołał: Wszystko to jest bogiem! Natomiast autor biblijny od razu wyróżnia Boga osobowego, który istnieje, zanim jeszcze świat powstał. To Bóg zaplanował świat i zapragnął jego istnienia. I dopiero wtedy świat zaczyna istnieć, pozostając rzeczywistością odrębną od Boga, choć wciąż od Niego w istnieniu zależną, bowiem Bóg nadal swą wszechmocą podtrzymuje wszechświat w istnieniu i kieruje nim ustanowionymi prawami przyrody i swoją Opatrznością. Co jeszcze zauważamy w Biblii? Autor natchniony stwierdza, że Bóg patrzy na dokonane przez siebie dzieło stworzenia jako na dobre, bardzo dobre. Dla wielu starożytnych myślicieli greckich, dla buddyzmu i chińskiego taoizmu wielość istniejących dzieł jest rozproszeniem się Jedności, zstąpieniem, upadkiem, oddaleniem się od Absolutu, a więc jest złem. Wskutek tego rozwój kosmosu nie jest rozkwitem, lecz starzeniem się, zbliżaniem się ku śmierci. Takiemu pesymizmowi przeciwstawia się Biblia. Biblijne pojęcie stworzenia zawiera przekonanie, że rozwój kosmosu jest rzeczywistym rozwojem, dojrzewaniem; nie jest upadkiem z Absolutu w nicość, ale ciągłym wznoszeniem się z nicości ku Absolutowi. Ewangeliczne metafory i przypowieści o drzewie, które się rozrasta, o kwasie pobudzającym ciasto, aby rosło, na płaszczyznę duchowej łączności człowieka z Bogiem przenoszą to, o czym mówi Księga Rodzaju, opisując widzialne dzieło stworzenia świata. Biblia głosi więc, że świat jest stawaniem się - historią. Dzieła stworzone są odrębne od Stwórcy, podobnie upadek nie utożsamia się z faktem stworzenia. Źródłem wszelkiego zła nie jest akt stworzenia. To, co Bóg czyni, jest zawsze dobre, bardzo dobre. Zło zostało zawinione przez nadużycie wolności człowieka, którzy powołany do przyjaźni z Bogiem odrzuca Bożą Miłość. Tak więc chrześcijaństwo od początku przeciwstawia się wszelkim manichejskim wizjom świata, dopatrującym się zła w samym świecie stworzonym jako takim. (Określenie "manicheizm" pochodzi od imienia Manesa, żyjącego w III wieku po Chrystusie. Manes głosił istnienie i działanie dwu równorzędnych potęg - dobra i zła. Materia i ciało są według manicheizmu same w sobie złe.) Jakie są najważniejsze prawdy zbawcze przekazywane przez autora natchnionego w biblijnym opisie stworzenia świata (Rdz 1-2, 7)? 1. Jest tylko jeden Bóg. Istnieje On poza czasem, świat został stworzony przez Niego w czasie: "Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię". 2. Bóg powołał wszystko do istnienia swą wszechmocą: "I rzekł Bóg: Niech powstanie..." Że Bóg stwarza za pomocą słowa, to ludzki sposób przedstawiania działania Bożego. 3. Autor biblijny podziela pogląd ludzi starożytnego Wschodu w odniesieniu do budowy świata. Kolejność wyliczania dzieł stworzenia nie wchodzi jednak w zakres objawienia Bożego, lecz jest odbiciem ówczesnej wizji świata. Ponadto jest plastycznym przedstawieniem tej prawdy, że wszystko, co nas otacza, pochodzi i zależy od Boga. 4. Opis biblijny nie jest naukowym traktatem, dlatego autor nie zamierza wykładać astronomii. Stwierdza tylko, iż wszystkie ciała niebieskie są zależne od Boga jako Jego dzieła, a więc nie są bóstwami. Nie trzeba dodawać, jakie znaczenie posiadało to stwierdzenie w dobie ówczesnego politeizmu. 5. Na starożytnym Wschodzie nadanie imienia oznaczało akt posiadania władzy. Bóg nadający nazwy dniu i nocy, niebu, morzu i ziemi - to dobitne podkreślenie tego, iż Bóg jest Stwórcą i Panem wszystkich rzeczy. Z kolei - w drugim opisie stworzenia - człowiek nadaje nazwy zwierzętom, co oznacza, że on posiada nad nimi władzę. Tak oto wyrażone jest religijne pouczenie o pochodzeniu świata. Przedstawione jest przejrzyście i barwnie za pomocą takiego obrazu świata, jakim dysponowali ludzie starożytni. Że ten obraz świata różni się od naszego? To nieomylny znak, że Księga Rodzaju powstała nie dzisiaj, lecz w starożytności. Ów obraz świata nie jest celem autora biblijnego, lecz tylko środkiem dla przekazania ponadczasowych treści religijnych o Bogu Stwórcy. Biblijny poemat o stworzeniu świata nie ma nic wspólnego z geologią czy astronomią. Pismo św. nie przeciwstawia się naukom przyrodniczym, lecz występuje jedynie przeciw ateizmowi i panteizmowi, emanacjonizmowi i politeizmowi. Sprzeciwia się także wyłączaniu Opatrzności Bożej z dziejów świata. Na dalszych kartach Pisma św. prorok Daniel będzie wyrzucał królowi babilońskiemu Baltazarowi: "Uniosłeś się przeciw Panu nieba... Wychwalałeś bogów srebrnych i złotych, miedzianych, żelaznych, drewnianych i kamiennych, którzy nie widzą, nie słyszą i nie rozumieją. Bogu zaś, w którego mocy jest twój oddech i wszystkie twoje drogi, czci nie oddałeś" (Dn 5, 23). Biblijny opis stworzenia świata (Rdz 1, 1-25) Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami. Wtedy Bóg rzekł: "Niechaj się stanie światłość!" I stała się światłość. Bóg widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności. I nazwał Bóg światłość dniem, a ciemność nazwał nocą. I tak upłynął wieczór i poranek - dzień pierwszy. A potem Bóg rzekł: "Niechaj powstanie sklepienie w środku wód i niechaj ono oddzieli jedne wody od drugich!" Uczyniwszy to sklepienie, Bóg oddzielił wody pod sklepieniem od wód ponad sklepieniem; a gdy tak się stało, Bóg nazwał to sklepienie niebem. I tak upłynął wieczór, a po nim poranek - dzień drugi. A potem Bóg rzekł: "Niechaj zbiorą się wody spod nieba w jedno miejsce i niech się ukaże powierzchnia sucha!" A gdy tak się stało, Bóg nazwał tę suchą powierzchnię ziemią, a zbiorowisko wód nazwał morzem. Bóg widząc, że były dobre, rzekł: "Niechaj ziemia wyda rośliny zielone: trawy dające nasiona, drzewa owocowe rodzące na ziemi według swego gatunku owoce, w których są nasiona". I stało się tak. Ziemia wydała rośliny zielone: trawę dającą nasienie według swego gatunku i drzewa rodzące owoce, w których było nasienie według ich gatunków. A Bóg widział, że były dobre. I tak upłynął wieczór i poranek - dzień trzeci. A potem Bóg rzekł: "Niechaj powstaną ciała niebieskie, świecące na sklepieniu nieba, aby oddzielały dzień od nocy, aby wyznaczały pory roku, dni i lata; aby były ciałami jaśniejącymi na sklepieniu nieba i aby świeciły nad ziemią". I stało się tak. Bóg uczynił dwa duże ciała jaśniejące: większe, aby rządziło dniem, i mniejsze, aby rządziło nocą, oraz gwiazdy. I umieścił je Bóg na sklepieniu nieba, aby świeciły nad ziemią; aby rządziły dniem i nocą i oddzielały światłość od ciemności. A widział Bóg, że były dobre. I tak upłynął wieczór i poranek - dzień czwarty. Potem Bóg rzekł: "Niechaj się zaroją wody od roju istot żywych, a ptactwo niechaj lata nad ziemią, pod sklepieniem nieba!" Tak stworzył Bóg wielkie potwory morskie i wszelkiego rodzaju pływające istoty żywe, którymi zaroiły się wody, oraz wszelkie ptactwo skrzydlate różnego rodzaju. Bóg widząc, że były dobre, pobłogosławił je tymi słowami: "Bądźcie płodne i mnóżcie się, abyście zapełniały wody morskie, a ptactwo niechaj rozmnaża się na ziemi". I tak upłynął wieczór i poranek - dzień piąty. Potem Bóg rzekł: "Niechaj ziemia wyda istoty żywe różnego rodzaju: bydło, zwierzątka naziemne i dzikie zwierzęta według ich rodzajów!" I stało się tak. Bóg uczynił różne rodzaje dzikich zwierząt, bydła i wszelkich zwierzątek naziemnych. I widział Bóg, że były dobre. 11. Kim jestem ja - człowiek? Wierzymy, Że powstaliśmy z miłości I w miłość się obrócimy. Roman Brandstaetter Istota nieznana - tak nazwano człowieka przed laty (A. Carrel), podobnie mówi się o nim dzisiaj. Wystarczy wspomnieć słowa głośnego myśliciela niemieckiego Martina Heideggera (zm. 1916 r.): Żadna epoka nie nagromadziła tyle i tak różnych pojęć o człowieku, jak nasza. Żadna epoka nie przedstawia wiedzy o człowieku tak wnikliwie i całościowo, i nie czyni jej tak łatwo dostępną. Ale jednocześnie jest prawdą, że w żadnej epoce nie wiedziano o człowieku mniej niż obecnie. W żadnej epoce człowiek nie okazał się tak wielkim problemem i tajemnicą, jak w naszej. Dla nauki i myśli ludzkiej człowiek jest wciąż tajemnicą. Czy jest nią także w konkrecie codziennego życia? Podziwiamy osiągnięcia nauki i techniki, ale trwogą napełniają nas nieustanne wojny i walki bratobójcze. Radości z wykrycia utajonych energii towarzyszy widmo zniszczenia Ziemi przez nieodpowiedzialne ich użycie. Oto dramat współczesnego człowieka. Ale na tym nie koniec. Człowiek - zdobywający coraz większą władzę nad światem doświadcza coraz boleśniejszych sprzeczności wewnętrznych. Po urzeczywistnieniu swych pragnień i nadziei odczuwa nadal wewnętrzny niedosyt, pozostaje ofiarą własnych namiętności, wola jego nie potrafi sprostać słabościom, nęka go niepokój. Czeka go wreszcie nieubłagany kres - śmierć. W obliczu śmierci rodzi się pytanie: Czy życie ludzkie jest warte tego, aby je przeżyć? Aby je dobrze przeżyć? I właśnie świadomość nietrwałości człowieka wraz z pragnieniem przekroczenia siebie i osiągnięcia doskonałej jedności podsuwa i nam to pytanie: Kim jestem? W tej perspektywie należy spojrzeć na wartości takie, jak cnota i świętość, wiedza i praca, które stanowią o szlachetności i godności człowieka i które bywają celem jego nieraz heroicznych wysiłków. Starożytni nazywali człowieka "mikrokosmosem", gdyż widzieli w nim skoncentrowane wszystkie rodzaje bytów istniejących we wszechświecie (makrokosmosie). Człowiek jest najpierw bytem cielesnym i jako taki podlega prawom świata materii. W skład ciała ludzkiego wchodzą te same pierwiastki chemiczne, które istnieją w przyrodzie. Chemia odnajduje w ludzkim organizmie około 30 pierwiastków; nie tylko węgiel, tlen, azot, wodór, potas czy żelazo, lecz również tak rzadko spotykane metale jak kobalt, molibden czy tytan. Minimalne ilości tych pierwiastków mogą mieć decydujące znaczenie dla zdrowia ludzkiego. Na przykład niepełny miligram jodu (tysięczna część grama) jest niezbędny do prawidłowego działania gruczołu tarczycy, co z kolei warunkuje normalny rozwój cielesny i psychiczny człowieka. Wyższą formę istnienia od minerałów stanowią rośliny. Otwierają one cały przebogaty świat istot żywych. Od jednokomórkowców aż do największych drzew i krzewów - reprezentują najprostszą postać życia, w której wyróżnić można trzy procesy: odżywiania, wzrostu i rozmnażania. Życie zwierząt jest o wiele bogatsze niż życie roślin. Zwierzę posiada organa, którymi komunikuje się z otoczeniem. Są to zmysły. Wzrok i słuch, smak, węch i dotyk umożliwiają poznawanie otoczenia. Do tego dochodzą jeszcze instynkty, które sterują życiem zwierzęcia. U człowieka rolę instynktów przejmuje rozum. On kontroluje reakcje zmysłów i usiłuje nadać jeden kierunek życiu ludzkiemu. Człowiek istnieje jak minerały, żyje jak rośliny, czuje jak zwierzęta, poznaje duchowo i chce jak aniołowie - i jak sam Bóg (Kwiatkowski). Do najtrafniejszych i z pewnością najpiękniejszych myśli o człowieku należy wypowiedź Błażeja Pascala: Człowiek jest trzciną myślącą. Istnienie jego jest kruche i wiotkie: dziś jest, zaś jutro jest niewiadome. Ale to istota żywa, więcej - myśląca. Zdolna do rozumnego i wolnego działania. Będąc cząstką wszechświata, człowiek podlega wszystkim ograniczeniom świata materii. Zmęczenie, ból, zakłócenie funkcji organicznych i pogarszanie się ich sprawności - wszystko to ciąży nad ludzką egzystencją, Człowiek jest kruchą trzciną. Ale jest to istota zdolna do wejścia w przyjacielski i uszczęśliwiający kontakt ze swym Stwórcą. Tu wkraczamy w zupełnie nowy rozdział wiedzy o człowieku. Człowiek wierzący nie jest nieufny wobec wyników nauk przyrodniczych. Zależnie od specjalności przybliżają mu one bowiem jakiś niemały wycinek prawdy o człowieku. Umożliwiają mu one lepsze rozeznanie siebie i innych oraz otaczającego świata. Nauki przyrodnicze okazują się jednak niewystarczające. Powiedziawszy wiele, muszą zatrzymać się na tym progu, który prowadzi do pełnej wiedzy o człowieku. Nie są one w stanie uchwycić istoty człowieka. A ja chcę wiedzieć, kim jestem. Jaki jest mój początek i ostateczne przeznaczenie? Nie jest to sprawa zwykłej tylko ciekawości. To sprawa życia i śmierci. Sensu życia i śmierci. Sensu ludzkiego, a więc mojego codziennego działania. Bo jak zauważa Teilhard de Chardin: Zwierzę może rzucić się w ślepy zaułek czy przepaść, ale człowiek nie uczyni ani jednego kroku, jeśli wie, że droga przed nim jest zamknięta. Idę przez życie pchany nadzieją nieśmiertelności. Chcę mieć pewność, że nie jest to złudna nadzieja. Czy przeto może dziwić fakt, że pytamy przede wszystkim Boga jako Stwórcę człowieka: Co Ty myślisz o mnie? Nie znajdziesz w Piśmie św. gotowej odpowiedzi na dręczące cię pytanie: Kim jestem? Ale odkryjesz to, co myśli Bóg o człowieku, o jego początku i ostatecznym przeznaczeniu. Trzeba nam wyjść od biblijnego opisu stworzenia świata i - człowieka. "A wreszcie rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam... Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę" (Rdz 1, 26-27). Przypomnijmy raz jeszcze, aby uniknąć nieporozumień, znane stwierdzenia: Autor biblijny sprzed przeszło 3 tys. lat nie był obecny przy stworzeniu świata. To, co mówi, nie jest więc reporterskim zapisem historii powstawania świata i życia. Poetyckie obrazy, którymi się posługuje, są odbiciem współczesnego autorowi biblijnemu stanu kultury i nauki. Język poetycki biblijnego przekazu o stworzeniu pragnie oddać przy pomocy tych obrazów trudno uchwytne prawdy religijne. Jakie? Od początku swego istnienia człowiek znajduje się w istotnym związku z Bogiem Stwórcą. Na początku był tylko Bóg. On poprzedza człowieka w istnieniu. Także wszystko to, co składa się na ogrom wszechświata. To Bóg pomyślał i zaplanował człowieka. To On powołał go do bytu i obdarzył życiem, które jest egzystencją jedyną w swoim rodzaju - życiem ludzkiej osoby. Co więcej: On obdarza człowieka swoim własnym wewnętrznym życiem. Dzięki temu człowiek ma zdolność poznania Boga, rozmawiania z Nim i przyjęcia Go. Ślad Boga w człowieku odbił w jego naturze coś z tajemnicy - Bożej tajemnicy. Człowiek posiada w sobie coś, co go przerasta, w czym jak w zwierciadle odbija się Bóg. I ta obecność Boga w człowieku stanowi o jego tajemnicy. "Tajemniczość" człowieka nie oznacza tego, że nie jest on bytem rozumnym, lecz to, że nie potrafi on nigdy rozumem ogarnąć całej swej tajemnicy. Nie ma wyczerpującej definicji człowieka. Gdyby powstała, musiałaby uwzględnić ten fakt, że w człowieku jest odniesienie do Boga. Człowiek istnieje przez i dla Boga. Obraz Boga wyciśnięty w człowieku wskazuje na pewien rys podobieństwa między nimi. Przez fakt, że jest dziełem Bożym stworzonym na obraz Boży, człowiek jest uzdolniony do poznania Boga, znalezienia Go i wejścia z Nim w przyjaźń (św. Tomasz). Działanie Boże przewyższa wymagania i możliwości działania ludzkiego i wynosi człowieka do poziomu uczestnictwa w życiu Bożym przez łaskę. Natomiast w niebie daje mu widzenie uszczęśliwiające, co jest najwyższym stopniem upodobnienia się człowieka do Boga. Człowiek jest stworzeniem, do którego od początku Bóg przemawiał. Jest także stworzeniem, które może rozmawiać ze swym Stwórcą. Chrześcijanin wierzy, że Bóg powołał człowieka do bytu z nicości. A co z teorią ewolucji? Przyjmując teorię ewolucji w odniesieniu do ciała ludzkiego, w jeszcze pełniejszym świetle dostrzegamy wielkość i potęgę Boga Stwórcy, który prostej formie życia pozwala ewoluować w kształt tak dojrzały, jakim jest życie ludzkie. Dusza jako coś jakościowo różnego od materii nie może być jednak produktem ewolucji materii (nikt nie może dać drugiemu tego, czego sam nie posiada), lecz powstała na skutek szczególnej interwencji Bożej. Dlatego człowiek nie jest zwyczajną - jak inne dzieła przyrody - cząstką świata, materii, choćby najwyżej zorganizowanej, atomem porzuconym we wszechświecie, kroplą wody w oceanie, lecz jest duchem, osobą, do której Bóg skierował swoje słowo i od której oczekuje odpowiedzi. Bóg nie zadowala się zdawkową odpowiedzią. On oczekuje ode mnie odpowiedzi życia na poziomie godności osoby i dziecka Bożego. Jest to tak wielka godność, iż w obliczu całego kosmosu człowiek stoi po tej samej stronie co Bóg. "W obliczu Twoich niebiosów, które oglądam, dzieła Twoich palców, w obliczu księżyca i gwiazd, które stworzyłeś, czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, a syn człowieczy, że go masz w opiece? Uczyniłeś go mało co mniejszym od Boga, i uwieńczyłeś go blaskiem i dostojeństwem, i postawiłeś go nad dziełami Twoich rąk, i wszystko poddałeś pod jego nogi" (Ps 8, 4-7). (tłum. R. Brandstaettera) To prawda: nieposłuszeństwo pierwszych rodziców zaciążyło na ludzkiej rodzinie. Nawet ci, którzy nie chcą w nie wierzyć, łatwo dostrzegają owo fatalne rozdarcie w człowieku: Widzę rzeczy dobre, pochwalam je, a idę za złymi (Owidiusz). Wewnętrzne rozdarcie prowadzi często do zerwania jedności ze Stwórcą, tej jedności, w której człowiek znajduje pełnię dobra i szczęścia. Ale jest też prawdą, że nawet wzgardziwszy miłością Boga, może człowiek - jeśli tylko zechce - odnaleźć z powrotem utraconą więź z Ojcem. To może być radosnym odkryciem życia: z nikim innym na świecie nie potrafię wejść w tak bliski kontakt jak z Bogiem. Nie potrafię nigdy w pełni zwierzyć się moim bliskim. Moje stany psychiczne, moje wewnętrzne doświadczenia są do tego stopnia moją własnością, wkorzenioną w mą egzystencję, iż stanowią jedną całość z moją osobowością. Potrafię zwierzać się z bólu, radości, intuicji i doświadczeń, lecz kształt przeżytych doświadczeń i wydarzeń pozostaje moją wyłączną własnością - nieprzekazywalną. Moje słowa i oblicze potrafią przekazać bliźnim coś z tego, co we mnie się dokonało, pozostaje wszakże duży margines otoczony mgłą tajemnicy mojego "ja". Inaczej wygląda spotkanie człowieka z Bogiem. Odmienność Boga jest nieporównywalna z "innością" drugiego człowieka. Bóg jest Całkiem Inny. Mimo tego nie jest On obcy dla człowieka. Nieskończenie daleki, a przecież jednocześnie nieskończenie bliski - jest bliżej nas, niż my sami siebie. Jego spojrzenie poznaje nas lepiej, niż my znamy siebie. To On kształtuje naszą osobowość. Nie jesteśmy dla Boga tajemnicą. "Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko" (1 J 3, 20). Nasze "ja" jest zawsze zdolne otworzyć się na przyjęcie Boga, a raczej - to On, przebywając w nas, dokonuje owego otwarcia się na siebie, to On pozwala nam mówić "Ojcze". Lecz ta obecność Boga w nas nie gwałci naszej autonomii i nie zabija naszego indywidualnego życia. Spojrzenie Boga, które poprzedza naszą egzystencję i które ją otacza, nie niszczy naszego człowieczeństwa. Przeciwnie, daje mu nieogarnione wymiary. Nikt tak jak Bóg nie może być naszym powiernikiem. Kto Jemu zaufał - otrzymuje przebaczenie, jak Piotr apelujący do Jego - wszechwiedzy i miłości: "Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham" (J 21, 17). Choć jestem wciąż tajemnicą dla siebie, wiem jedno: miłość Ojca jest u mego początku i kresu. I bez niej nie mógłbym istnieć. Wierzymy, że powstaliśmy z miłości, i w miłość się obrócimy (Roman Brandstaetter). Najważniejsze - aby już teraz trwać w Jego miłości. Pismo św. o początkach człowieka (Rdz 1, 26-31) "A wreszcie rzekł Bóg: "Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad całą ziemią i nad wszelkim zwierzątkiem naziemnym!" Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył; stworzył mężczyznę i niewiastę. Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: "Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszelkim zwierzątkiem naziemnym". I rzekł Bóg: "Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one pokarmem. A dla wszelkiego zwierzęcia polnego i dla wszelkiego ptactwa w powietrzu, i dla wszystkiego, co się rusza po ziemi i ma w sobie pierwiastek życia, będzie pokarmem wszelka trawa zielona". I stało się tak. A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre". W tych prostych i uroczystych słowach przedstawione są następujące punkty doktryny biblijnej o człowieku: 1. Człowiek został stworzony jako ostatni, czyli że człowiek jest uwieńczeniem całego dzieła stworzenia i wszystkie istoty niższe zostały stworzone dla niego. 2. Człowiek ma w sobie coś boskiego. 3. Rośliny przeznaczone są dla człowieka na pokarm, a zatem są mu podporządkowane. 4. Człowiek ma także władzę nad zwierzętami: podstawą tej władzy jest różnica istniejąca między naturą jego i zwierząt, co wynika z kontekstu mówiącego o podobieństwie człowieka do Boga. 5. Różnica płci została stworzona przez samego Boga. 6. Rodzenie potomstwa jest dopełnieniem opatrznościowego planu Bożego. 7. Dzieło Boże nie zawiera niczego złego. E. Galbiati, A. Piazza, Biblia księgą zamkniętą?, Pax 1971, s. 95 n. 12. Chrystus postacią historyczną Jedynie przez Chrystusa znamy życie i śmierć. Poza Chrystusem nie wiemy ani co to nasze życie, ani nasza śmierć, ani Bóg, ani my sami. Błażej Pascal Czy Jezus rzeczywiście istniał? Rozumiem, że cię niepokoi to pytanie. Dla ciebie i dla mnie, dla wszystkich ludzi dobrej woli, sprawa jest jasna: Chrystus, w którego Boskość i obecność wśród nas - my, chrześcijanie, wierzymy, narodził się w Betlejem z Maryi Dziewicy za cesarza Augusta. Po krótkim, ale brzemiennym w ważne wydarzenia życiu poniósł haniebną śmierć krzyżową za czasów cesarza Tyberiusza i jego namiestnika na Palestynę - Poncjusza Piłata. Przez czterdzieści dni po swoim zmartwychwstaniu zjawiał się jeszcze swoim uczniom, by wreszcie odejść z powrotem do Ojca, aby przygotować nam miejsce. Jeśli więc stawiamy pytanie o istnienie Jezusa, to nie dlatego, by kwestionować fakt Jego narodzin, lecz by jeszcze raz spokojnie i bezstronnie przeanalizować to, co historia przekazuje o tym ważnym dla nas wydarzeniu. Co to jest ta tak nazywana dziś "nowa" czy "nasza" era? Dało jej początek najważniejsze wydarzenie historii. Jest nim narodzenie Chrystusa. To, że pomylono się w obliczeniach o 7 lat, tzn. że fakt narodzenia Jezusa należy przesunąć o kilka lat wcześniej, nie zmienia istoty rzeczy. Przeciwnicy chrześcijaństwa z I i II w. po Chr. kwestionują Bóstwo Chrystusa i Jego cuda, ale nie kwestionują nigdy Jego historyczności. A przecież komu jak komu, ale właśnie im byłoby najłatwiej i najprościej wykazać, iż Jezus nigdy nie istniał, że to była bajka i mit. Dopiero w XVIII i XIX w. zaczyna się posądzać Ewangelie o mitomanię, pojawiają się próby przedstawienia Chrystusa jako postaci mitycznej. Czy może poznano jakieś nowe dokumenty, nieznane dawniejszym pokoleniom, a wykazujące mityczność Chrystusa? Nic podobnego. Po prostu przyjęte z góry filozoficzne założenia, negujące wszystko to, co boskie i nadprzyrodzone, skłaniały autorów takich jak Dupuis, Volney, Bauer, Drews, Jensen, Kalthoff, Smith czy Robertson do głoszenia tezy, iż Jezus nigdy nie istniał, a jest tylko wymysłem fantazji. Wszyscy ci mitologowie otrzymali odpowiedź od biblistów i historyków: Ewangelie podają fakty historyczne, udokumentowane mocniej niż cokolwiek innego ze starożytności. Ci, którzy rzekomo w imię nauki chcieli "odbrązowić" Ewangelię, zarzucając jej mitomanię, sami dawali się ponieść fantazji, nie licząc się z bezspornymi faktami. W 1947 r. beduińscy pasterze znajdują w grotach nad Morzem Martwym gliniane dzbany z tajemniczym skarbem. Gdy się mu bliżej przyglądają, ogarnia ich rozczarowanie. Toż to kilka zwojów skóry z jakąś nieznaną bazgraniną! Może kupi je szewc na sandały? Za pośrednictwem syryjskiego szewca z Betlejem cztery zwoje zakupuje metropolita syrojakobicki, a pozostałe trzy uniwersytet jerozolimski. Niedługo potem wybuchają walki w Palestynie i cztery zwoje dostają się do Ameryki. W 1954 r. odkupi je rząd izraelski za kwotę 250 tysięcy dolarów. Tymczasem znaleziono w grotach Qumran - bo tak nazywa się ta miejscowość - dalsze zwoje. Razem około sześciuset rękopisów. A więc cała ogromna biblioteka. Jedne rękopisy są w całości, większość to fragmenty. W ciągu wieków bowiem szczury pocięły skórę na gniazda, stąd istnieje wiele maleńkich kawałeczków wielkości paznokcia. Co zawierają te rękopisy? Jedna czwarta to teksty biblijne. Z wyjątkiem Księgi Estery znaleziono teksty z całego Starego Testamentu. Jaka ich wartość historyczna? Wystarczy wspomnieć że dotychczas znane nam rękopisy Starego Testamentu pochodziły z IX i X w. po Chrystusie. Natomiast dokumenty z Qumran przekazują prawie całą Księgę Izajasza z 100 r. przed Chrystusem, a niektóre fragmenty Starego Testamentu datują się nawet z III w. przed Chrystusem. A więc znamy już teksty Starego Testamentu z okresu o prawie 1000 lat wcześniejszego niż dotychczasowe rękopisy. Drugą grupę tekstów z Qumran stanowią apokryfy Starego Testamentu (teksty nie należące do Pisma św., w których legenda miesza się z okruchami prawdy). Natomiast grupą trzecią są pisma sekty żydowskiej zwanej Esseńczykami, mieszkającymi w Qumran. Sekta Esseńczyków ("pobożnych") miała swój klasztor nad Morzem Martwym, gdzie po odejściu z Jerozolimy osiedliła się w połowie II w. przed Chr. W 68 r. przed Chr. Esseńczycy zginęli z rąk Rzymian ale zachowała się biblioteka, którą ulokowali w grotach. Przełożonym ich był "Mistrz Sprawiedliwości". Dupont-Sommer, uczony francuski, po odnalezieniu dokumentów z Qumran wysunął w 1950 r. hipotezę, że Jezus chrześcijan jest właściwie kopią postaci Mistrza Sprawiedliwości Esseńczyków. Gdyby tak istotnie było, oznaczałoby to zakwestionowanie oryginalności nauki Chrystusa. Rozpoczęły się gruntowne studia nad rękopisami z Qumran. Co się okazało? Obok drobnych podobieństw między Mistrzem Sprawiedliwości a Chrystusem - obaj żyją przecież w tym samym czasie i środowisku! - istnieją zasadnicze różnice. W przeciwieństwie do Chrystusa Mistrz Sprawiedliwości nie uzupełnia prawa Starego Testamentu, lecz jest tylko biernym jego wykonawcą; nie czyni cudów i nie głosi przypowieści; nie jest posłany do grzeszników i celników, których Esseńczycy skazują od razu na wieczne potępienie... Nie wiadomo, czy Mistrz zginął gwałtowną śmiercią; przede wszystkim jednak nie zmartwychwstał i nikt nie przypisywał mu godności Zbawiciela świata. Joachim Jeremias, wybitny współczesny znawca zagadnień biblijnych, porównując naukę qumrańską z nauką Nowego Testamentu, stwierdza: Oto tam (w Qumran), w monasterze nad Morzem Martwym żyje mała armia ascetów... Jest zaabsorbowana jak najściślejszym zachowaniem Prawa, nienawidzi nieugięcie nieprzyjaciół Boga, odcina się od potępionych, wyklucza nawet paralityków i ślepców. Tu zaś Jezus głosi niepojętą, nieskończoną miłość Boga biednym, nędzarzom, ubogim i głosi im jutrzenkę czasu radości... Te dwa światy stają naprzeciw siebie. Z jednej strony świat Prawa i obserwacji Qumran doprowadza do ostatecznej skrajności pogardę tego świata i ograniczenie jego miłości. Z drugiej strony - świat Dobrej Nowiny, głoszącej bezgraniczną miłość Boga i radość Jego dzieci, obdarzonych łaską. Dokumenty z Qumran wzbogacają naszą wiedzę o czasach Chrystusa, w niczym jednak nie podważają Jego historyczności i boskości Jego nauki, przeciwnie - pozwalają nam przez kontrast jeszcze bardziej cenić naszą Biblię (M. Burrows). Jakie dokumenty dowodzą historyczności Jezusa? Jest ich wiele, daleko więcej np. niż świadectw historycznych o Sokratesie czy Aleksandrze Macedońskim, o których istnieniu nikt przecież nie wątpi. Wśród źródeł historycznych mówiących o Chrystusie wyróżniamy tak dokumenty chrześcijańskie jak i pozachrześcijańskie, a więc żydowskie i pogańskie. Zacznijmy od tych ostatnich. Talmud, święta księga żydowska z I - V w., a przede wszystkim Józef Flawiusz, wspominają osobę Chrystusa. Kim jest Flawiusz? Ten żydowski historyk, urodzony w 37 r. po Chrystusie, był kapłanem jerozolimskim. Po zburzeniu Jerozolimy przez Tytusa służy wiernie cesarzom rzymskim jako ich nadworny pisarz, dynastii Flawiuszów. Stąd i jego nazwisko. W Starożytnościach żydowskich tak Flawiusz mówi o Jezusie: Istniał także w owym czasie mąż mądry, czy jednak godzi się go nazwać mężem, był on bowiem wykonawcą cudownych dzieł, nauczycielem ludzi, którzy prawdę z rozkoszą przyjmują. Wielu Żydów, wielu też pogan przyciągnął do siebie. Był on Chrystusem. Kiedy go Piłat, oskarżonego przez przełożonych naszych ludzi, skazał na śmierć krzyżową, nie przestali go kochać ci, co go najpierwsi umiłowali. Objawił się on im bowiem trzeciego dnia jako zmartwychwstały, jak to i wiele innych cudownych rzeczy przepowiedzieli o nim boscy prorocy. Plemię, które wzięło od niego nazwę, przetrwało aż do naszych czasów. Niektórych krytyków dziwi entuzjazm Flawiusza wobec osoby Jezusa: wiara w Jego Bóstwo, godność mesjańską i zmartwychwstanie. Wysuwają przypuszczenie, że jakiś kopista chrześcijański mógł poszerzyć w tym miejscu tekst Flawiusza. Nie ma jednak podstaw do zakwestionowania tej wzmianki w całości i nie ulega wątpliwości, że Flawiusz jest przekonany o istnieniu Chrystusa i uważa je za fakt znany powszechnie i oczywisty. Sławny historyk rzymski Tacyt (54-119) pisze w Rocznikach wydanych między 98 a 119 r. po Chrystusie: Aby zniweczyć hałaśliwe wieści (oskarżające go o wzniecenie pożaru Rzymu), Neron podsunął winnych i na najbardziej wyszukane kary oddał tych, których ludność jako znienawidzonych z powodu ich zbrodni nazywa chrześcijanami. Twórca tej nazwy, Chrestos, za rządów Tyberiusza został przez prokuratora Poncjusza Piłata skazany (na śmierć). Stłumiony wówczas zgubny zabobon znowu wybuchał i to nie tylko w Judei, źródle owego zła, lecz także w Mieście (Rzymie), dokąd wszystko, co wstrętne i hańbiące, przybywa i praktykuje się. Co uderza z tego tekstu? Wiadomość o Chrystusie skazanym na śmierć przez Poncjusza Piłata za cesarza Tyberiusza. Jezus ma swoich wyznawców także w Rzymie. Z kolei widoczny jest brak sympatii dla Chrystusa i chrześcijaństwa, co jest u Rzymianina zrozumiałe. Pisze on bowiem z pozycji człowieka, który z poczuciem wyższości ocenia wszystko, co dotyczy nieobywateli rzymskich, zwanych barbarzyńcami. Ów ton i styl pisania tym mocniej potwierdza wiarygodność pisma Tacyta. Dla Tacyta nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Jezus rzeczywiście istniał. Swetoniusz, także historyk rzymski (75-160), specjalizuje się w pisaniu żywotów cesarzy. Słyszy o istnieniu Chrystusa. Wie, że wywodził się On z Żydów. Wspomina, iż cesarz Klaudiusz (41-54) wyrzucił z Rzymu Żydów, wśród których wybuchł bardzo namiętny spór o Chrystusa. Choć Swetoniusz nie zna szczegółów życia Jezusa, stwierdza jednak wyraźnie Jego istnienie. Jako wielkorządca cesarski na Bitynię w Małej Azji, Pliniusz Młodszy (62-113) od czasu do czasu śle cesarzowi Trajanowi sprawozdania. W jednym liście zapytuje Trajana (98-117), jak ma postępować z chrześcijanami, gdyż nie widzi podstaw prawnych do ich prześladowania. Jedyną winą chrześcijan jest to, że mieli zwyczaj zbierać się w oznaczonym dniu przed świtaniem i wygłaszać hymn Chrystusowi jakoby Bogu, że następnie wzajemnie się przysięgą zobowiązywali nie w tym celu, by knuć jakąś zbrodnię, lecz by nie popełniać kradzieży, rozboju, cudzołóstw, by dotrzymywać słowa i zwracać depozyty na żądanie. Pliniusz podaje bardzo cenną wzmiankę o kulcie Chrystusa jako Boga. Przy okazji wystawia bardzo dobre świadectwo o życiu moralnym chrześcijan. Jest to pochwała niezamierzona, bowiem politeistę - jakim jest Pliniusz i Rzymianie - musi niepokoić fakt, iż chrześcijanie nie składają ofiar bogom i wizerunkom cesarzy. Oczywiście nieporównanie więcej o Chrystusie mówią źródła chrześcijańskie. Spośród nich najbardziej cenne są księgi Nowego Testamentu, a zwłaszcza cztery Ewangelie. Duży wkład w naszą wiedzę o Jezusie wnoszą również pisma Ojców Apostolskich, a więc pisma wczesnochrześcijańskich pisarzy. Ewangelie i inne pisma Nowego Testamentu wyrosły z pierwotnej katechezy apostolskiej. W katechezie tej nie ma najmniejszego cienia wątpliwości co do istnienia Jezusa jako rzeczywistego Człowieka, a jednocześnie Syna Bożego. Wszystko w niej ogniskuje się wokół postaci Chrystusa. Z całości Nowego Testamentu da się z łatwością odtworzyć nauka apostolska o Jezusie. Ludzie, którzy z Nim przestawali, przekazują nam swoje o Nim świadectwo jako o żywej, konkretnej postaci historycznej. Warto przypomnieć wyznanie św. Pawła. Ten autor 13 listów do gmin chrześcijańskich przez siebie założonych, listów powstałych już między 50-60 r. po Chr., kiedy żyło jeszcze wielu naocznych świadków Chrystusa, tak pisze do Koryntian: "Przypominam, bracia, Ewangelię, którą wam głosiłem, którąście przyjęli i w której też trwacie. Przez nią również będziecie zbawieni, jeżeli ją zachowacie. Przekazałem wam na początku to, co przyjąłem: że Chrystus umarł - zgodnie z Pismem - za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia zgodnie z Pismem, i że ukazał się Kefasowi (Piotrowi), a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich żyje dotąd" (1 Kor 15, 1-6). * Dla nas, chrześcijan, Chrystus jest nie tylko postacią historyczną. On jest Panem (Kyrios) historii i świata. Naszym Panem. Jedynym, absolutnym Panem i Władcą. Czy absolutnym znaczy "despotycznym"? Absolutnym, bo najwyższym i suwerennym. Chrystus - Dobry Pasterz - wykonuje swą władzę nad nami i światem w sposób szczególny: Najlepszy Pasterz oddał swoje życie za przyjaciół swoich, aby życie mieli w obfitości. Ma rację Błażej Pascal, wielki matematyk, fizyk i filozof francuski, gdy w Chrystusie widzi klucz do zrozumienia tego, co w życiu najważniejsze: Poza Chrystusem nie wiemy ani co to nasze życie, ani nasza śmierć, ani Bóg, ani my sami. 13. Kim jest dla mnie Jezus Chrystus? Jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus, który wydał siebie samego na okup za wszystkich. 1 Tm 2, 5, Jesteśmy chrześcijanami. Być chrześcijaninem - to nosić imię Chrystusa. Jako chrześcijanie jesteśmy naznaczeni niezatartą pieczęcią Chrystusa. Wyznanie wiary w Chrystusa określa nas także wobec innych ludzi. Być chrześcijaninem to być w związku, w łączności z Chrystusem. Powstaje więc zasadnicze pytanie: Kim jest Jezus Chrystus? Kim jest dla mnie Jezus Chrystus? Jest to pytanie istotne dlatego, że bez postawienia go - a tym więcej bez prawidłowej odpowiedzi na nie - nie wiedzielibyśmy, kim właściwie jesteśmy jako chrześcijanie. Jezus wszedł w naszą ludzką historię jak każdy człowiek. Nie był jakimś człowiekiem "w ogóle", lecz człowiekiem konkretnym i śmiertelnym. Chrystus zgodził się na wszystkie ograniczenia z tym związane. Stał się człowiekiem określonej rasy, choć to nie oznacza uprzywilejowania jednej rasy nad inną; przeciwnie, nikt tak jak Chrystus nie jest daleki od dyskryminacji rasowej. Był członkiem niewielkiego narodu podbitego w niewolę. Wolał być "barbarzyńcą" na peryferiach cesarstwa rzymskiego niż przynależeć do narodu "władców". Był Żydem ze wszystkimi konsekwencjami tego faktu. Zdecydował się żyć w określonej epoce ludzkiej historii - w starożytności. Poddał się ówczesnym prawom, nie szukając dla siebie przywilejów. Widać to już przy narodzeniu: "W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swego miasta. Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem... żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna. Kiedy tam przebywali... porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie" (Łk 2, 1-7). Bywał głodny, bywał tak utrudzony, że potrafił spać w łodzi przy sztormowej fali. Doświadczył niewierności ludzi dalekich i bliskich: zdrady Judasza, zaparcia się Piotra, ucieczki uczniów... Uznany za złoczyńcę i skazany na śmierć haniebną, bo krzyżową, pije kielich goryczy do dna: od biczowania, poprzez drogę krzyżową aż do opuszczenia na krzyżu: "Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?" (Mt 27, 46). Chrystus, wpisując się w ludzką historię, zgodził się na wiele różnorodnych ograniczeń. Z wyjątkiem jednego - grzechu. Poddał się nawet śmierci - która w naszych oczach jest największym zagrożeniem - bo mógł przez nią okazać najpełniej swoją ku nam miłość. Nie uległ grzechowi, bo grzech - choćby najmniejszy - jest zawsze zaprzeczeniem miłości. Można umrzeć z miłości, ale zgrzeszyć z miłości niepodobna. Tak, zgrzeszyć można tylko ze słabości lub lekkomyślności, z namiętności lub wyrachowania, ale nigdy z miłości. Grzech, zawiniony brak dobra, jest w mniejszym czy większym stopniu przejawem nienawiści. Jezus był wolny od tego jedynego ograniczenia, które pomniejsza człowieka i go upadla - od grzechu i od nienawiści, z której grzech wypływa. Tylko On mógł przeciwnikom swoim rzucić pytanie: "Kto z was udowodni Mi grzech?" (J 8, 46). - I nikt się nie znalazł. Sam wolny od grzechu, Chrystus przyszedł nas wyzwolić spod jego tyranii. Jawi się w konkretnej roli jako Zbawiciel wszystkich ludzi: żyjących od początków świata aż po jego kres. Kiedy przyszedł, oczekiwany był raczej jako Wybawca narodu izraelskiego z rzymskiej niewoli. Kto jak kto, ale my chyba rozumiemy, jak gorzki jest chleb narodu żyjącego pod obcą okupacją. Nie dziwimy się Izraelitom, bo czyż my także nie widzielibyśmy Go chętniej w roli Wybawcy od klęsk i nieszczęść, i wszelkiego bólu? Bądźmy szczerzy: niełatwo jest nam zrozumieć, że wyzwolenie od grzechu, jakie Chrystus nam przynosi, jest nam najpotrzebniejsze. Gdy je przyjmiemy i w nim trwać będziemy, otrzymamy jeszcze i to, na co z niecierpliwością czekamy. Ale nie teraz. Ta "reszta" będzie dopiero potem. Jaka "reszta" Powiedzmy: całkowita wolność od wszelkich ograniczeń, pełna sprawiedliwość, nowe społeczeństwo, szczęście dla wszystkich (ani łez, ani cierpienia, ani śmierci już nie będzie). A więc dopiero potem nastąpi powrót do pierwotnej czystości, odnajdziemy raj utracony: w niezakłóconej już niczym przyjaźni z Ojcem. Oto powoli odsłania się nam tajemnica osoby Chrystusa. Jego imię "Jezus" ("Pan jest Zbawieniem") określa rolę, jaką spełnia: jest On jedynym pośrednikiem między człowiekiem a Bogiem. Jest tym budowniczym, który przerzucił most nad przepaścią dzielącą nas od Ojca. A mógł być tym budowniczym, ponieważ wkorzeniony jest w dwa światy: Boski i w ten nasz - ludzki. "Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas" (J 1, 14). Św. Jan kreśli w prologu swojej Ewangelii syntetyczny rys historii świata, która jest historią zbawienia. Swój punkt kulminacyjny osiąga ona we wcieleniu Słowa Bożego. Z jednej strony historia święta jest ciągiem Bożych inicjatyw płynących z miłości do rodzaju ludzkiego, a z drugiej obejmuje odpowiedź człowieka "przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie". Zanim Słowo Boże Ciałem się stało, wkroczyło w nasz świat przez dwa ważne wydarzenia. Pierwszy raz, gdy stworzyło świat. Ale wiemy, że świat istnieje nadal tylko i wyłącznie dzięki Bożej mocy utrzymującej go przy istnieniu. Człowiek wierzący nie neguje praw przyrody, lecz dostrzega w nich mądrość Stwórcy, który jest równocześnie Energią, dzięki której świat istnieje. "Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało" (J 1 ,3). I trzeba dodać: wszystko przez Niego istnieje, a bez Niego nic nie istnieje, co istnieje. W tej samej Ewangelii Janowej w alegorii o winnym krzewie, Jezus dopowie: "Beze Mnie nic nie możecie uczynić" (J 15, 5). Istniejemy i działamy dzięki tej tajemniczej Bożej Obecności, która ciągle stwarza świat i powołuje nas do udziału w tym dziele stworzenia. "W Nim było życie" (J 1, 4). Słowo jest źródłem wszelkiego życia we wszechświecie. Jest pełnią Życia, która przelewa się niejako stwarzając istoty żywe. Życie - to wyższa, najpełniejsza postać istnienia. Jakież bogactwo form życia! Zachwyca nas bardziej kwiat żywy niż sztuczny, lubimy zwierzęta, ale przecież tylko w człowieku dostrzegamy życie duchowe: świat myśli, dążeń i przeżyć. Ciągle zagrożeni w swym obecnym bytowaniu, tęsknimy do nieśmiertelności - do życia bez granic i bez końca. I wierzymy, że nie będziemy zawiedzeni. Więcej, Pan życia i śmierci obiecał nam - w czym już przez łaskę uczestniczymy - wieczne życie, które przewyższa wszelkie nasze pragnienia, aspiracje i wyobrażenia. To pierwsze wkroczenie Słowa w nasz świat - przez stworzenie - trwa więc nadal. Stwórcza Boża energia podtrzymująca świat w istnieniu... Pełnia Życia będąca źródłem i celem wszystkiego, co żyje, w sposób szczególny - człowieka... Mój Stwórca i Pan mego życia. Bóg postanowił nawiązać z ludźmi bardziej osobisty dialog. I wtedy Słowo Boże po raz wtóry wkracza w ludzką historię. Przychodzi w postaci objawienia Bożego. To drugie wejście Słowa łączy się z zawarciem przymierza pomiędzy Bogiem, a jednym określonym ludem. Ludowi temu Bóg przyrzekł ziemię świętą - Palestynę. Boskie Słowo nie objawiło się w tym czasie wszystkiemu stworzeniu, lecz tylko narodowi, który Bóg wyprowadził z niewoli egipskiej. Słowo Boże wielokrotnie przemawiało do tego narodu, uchylając rąbka tajemnicy o Bogu i o ludzkim przeznaczeniu. Stopniowo Izrael mógł sobie wyrobić przekonanie o Bogu, który kocha troskliwością matki: "Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie!" (Iz 49, 15). Aż wreszcie nadszedł ten upragniony dzień, w którym Stworzyciel stawa się stworzeniem (Cyprian K. Norwid). Choć przyszedł jak każdy człowiek - przez narodzenie, to przecież od początku towarzyszą Jego życiu i osobowości takie wydarzenia, które nie mieszczą się w stwierdzeniu: "Był tylko człowiekiem". Już Jego narodzenie było w tajemniczy sposób zapowiedziane i przewidziane od wieków. Oczekiwały Go pokolenia, zapowiadało wielu proroków. Jedynym wyjaśnieniem tego oczekiwania może być tylko interwencja Ducha Świętego, który oświeca ludzkie umysły i serca. Czynił znaki i cuda własną - Bożą mocą. Posiadał prerogatywy Boskie: odpuszczał grzechy, by potem przekazać tę władzę swoim uczniom. Ale oni czynić będą to Jego mocą. On naucza jako władzę mający, uczniowie - w Jego imieniu. Nade wszystko ostatnie wydarzenie Jego życia nie mieści się absolutnie w schemacie: "Chrystus był tylko człowiekiem". Oto ostatecznie - jakby wyglądało - raz na zawsze pognębiony, ukrzyżowany i złożony do grobu, na przekór żelaznemu prawu śmierci i ku zdumieniu swoich przeciwników - zmartwychwstaje. I to ostatnie wydarzenie stanowi jakby dojrzały owoc wszystkiego, co je poprzedzało, i fundament wszystkiego, co nastąpi potem. Dlaczego? "Jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach. Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania. Tymczasem jednak Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli" - głosi św. Paweł, a wraz z nim całe chrześcijaństwo (1 Kor 15, 17, 18-20). Zmartwychwstanie Chrystusa jest owocem Boskiego pochodzenia Jezusa. Jest także fundamentem naszej wiary i Kościoła, który Chrystus założył i w którym trwa dalej z nami. Ten sam, ale już uwielbiony - poza zasięgiem ograniczeń, jakie przyjął w swoim ziemskim życiu, a które są wciąż jeszcze naszym udziałem. * Prof. Eugeniusz Romer, sławny nasz uczony geograf, odnalazłszy - po długich latach agnostycyzmu - wiarę w Chrystusa, powiedział: Jedyną drogą poznania jest Go ukochać. Jeśli pragniemy naprawdę poznać Jezusa Chrystusa, musimy pójść po Jego śladach i pokochać wszystko, co On czynił i czego nauczał. Nigdy nie rozstawajmy się z tą małą książeczką, której na imię Ewangelia. Jezus Chrystus jest postacią historyczną. Ale Jego nie odkrywa się jak zwykłego nauczyciela życia czy uczonego, myśliciela czy herosa. Chrystus jest Bogiem i Panem mego życia. Nikt nie może dotrzeć do tajemnicy osoby Jezusa, jeśli On sam nie rozświetli jej przez swego Ducha. Wyraźnie o tym powiedział apostołom: "Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić" (Mt 11, 27). Z jaką dyspozycją wewnętrzną trzeba szukać Chrystusa? Nic tak nie było obce Chrystusowi i nie budziło w Nim takiej odrazy jak zarozumiałość i wyniosłość - pewność siebie. I przeciwnie, najwyższą pochwałę Jezusa otrzymała prostota, szczerość, brak z góry powziętych uprzedzeń - postawa dziecka i "maluczkich". By poznać Chrystusa, trzeba Go ukochać. Chrystusa poznaje ten, kto Go kocha tą szczególną miłością, której na imię "żyć z Chrystusem". Co to znaczy? Kto rzetelnie stara się żyć z Chrystusem, ten wierzy także wtedy, gdy nie jest jeszcze w stanie objąć całego bogactwa i pełni Chrystusa. I może też być odwrotnie, że ktoś wprawdzie Chrystusa wyznaje jako Boga i człowieka, ale brak mu pośrednich stopni poznania. Chrystus nie stał się dla niego jeszcze pierwowzorem, Panem jego życia, rzeczywistym nauczycielem i zwiastunem Boga, którego on słucha. Kto swojej drogi życiowej nie przeszedł wspólnie z Chrystusem, temu brak jeszcze czegoś w wierze, choćby nawet wyznawał Chrystusa Bogiem i człowiekiem. (Kard. Fr. Koenig, Chrystus i świat, Znak 1975, s. 82 n.) Powrót Do Twego żłóbka, Boże Dziecię, wiodła mnie gwiazda: matka. I nie wiedziałem nic o świecie w granicach mego światka. I nie wiedziałem nic o świecie, któremu są już obce kolędy, grane na klarnecie, i Bóstwo w lichej szopce. I byłeś dla mnie tak prawdziwy jak braciszkowie moi, tylko żeś robić umiał dziwy, których się każdy boi. Bo nawet ojciec mój kolana zginał i chylił czoło, i w Tobie, dziecku, widział Pana, choć panem był wokoło. Lecz, jak król Kacper na wielbłądzie, przybyło mędrców mrowie, "całych w krostach, całych w trądzie", uczyć mię słów o Słowie. Uczyć mię takich różnych rzeczy, wśród których złuda siedzi, wszechwiedzy uczyć mnie człowieczej: pytań bez odpowiedzi. Chodziłem z nimi długie lata, coraz to dalej, dalej... aż mi zniknęła Twoja chata, gdzieśmy kolędowali. Aż mi zniknęło wszystko z Ciebie, przestałeś być mi bratem, a stałeś mi się czymś nie w niebie, nie w świecie, nie za światem. Czymś, czego oko nie zobaczy, co naszych skarg nie słyszy, czymś, co poczyna się z rozpaczy wśród strasznej, nocnej ciszy. Czymś, co bez końca i bez granic, nie może stać się ciałem, i tak za puste słowa, za nic, wiarę im odprzedałem. Dziś oto wracam, Jezu Chryste, w matczyne, dawne strony, by kolędować: "Masz, zaiste, granice, Nieskończony!" Karol Hubert Rostworowski (1877-1938) 14. Czym jest Kościół? Spójrz (Jerozolimo) wokoło i patrz: Wszyscy gromadzą się i idą do ciebie, Z daleka ciągną twoi synowie, A córki twoje są niesione na ramionach. Poznasz, że jestem Pan twój, Twój Zbawiciel i Odkupiciel. Iz 60, 4; 6 (tłum. R. Brandstaettera) Człowiek jako osoba przerasta świat materii. Jest wyższy od rzeczy, gdyż posiada niematerialną i nieśmiertelną duszę. Dusza stanowi o głębi ludzkiej osoby, gdzie sam człowiek w obliczu Boga decyduje o własnym losie. Jeśli chce zachować swoją godność, człowiek winien działać świadomie i z wolnego wyboru, a nie zaślepiony namiętnością czy zniewolony zewnętrznym przymusem. Wolność wewnętrzna człowieka jest nie tylko przymiotem, lecz także zadaniem człowieka. Wolność tę zdobywa się przez walkę z tyranią namiętności, przez stałe dążenie do dobra. Oczywiście, licząc się z ludzką słabością, trzeba zapewniać sobie skuteczne pomoce, by nie ustać w drodze. Tak kształtuje się w człowieku prawe sumienie, które unika samowoli, a opiera się na obiektywnych normach moralnych. Takie jest powołanie człowieka do godności właściwej osobie. Godność ta wzrasta, gdy uświadomimy sobie oszałamiającą prawdę: jestem powołany do uczestniczenia w życiu Bożym. Indywidualnie, po imieniu. Jak konkretnie i imiennie zostali wezwani apostołowie: "Pójdź za Mną" (Mt 9, 9). Bóg zaprosił mnie do siebie wcześniej, niż przyszedłem na świat, więcej, bo wpierw nim świat powstał. Św. Paweł odsłania nam przedwieczny Boży zamysł zbawienia każdego człowieka i całej ludzkiej rodziny: "W Nim (Chrystusie) bowiem (Bóg Ojciec) wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym. W Nim mamy odkupienie przez Jego krew - odpuszczenie występków, według bogactwa Jego łaski. Szczodrze ją na nas wylał w postaci wszelkiej mądrości i zrozumienia... Aby wszystko na nowo zjednoczyć w Chrystusie jako Głowie: to, co w niebiosach, i to, co na ziemi. W Nim dostąpiliśmy udziału my również, z góry przeznaczeni zamiarem Tego, który dokonuje wszystkiego zgodnie z zamysłem swej woli, po to, byśmy istnieli ku chwale Jego majestatu..." (Ef 1, 4-8; 10-12). Powołanie do godności właściwej osobie i powołanie do wspólnoty z Bogiem mam urzeczywistniać we wspólnocie z innymi ludźmi. Wspólnocie, która umożliwia obcowanie z innymi, świadczenie wzajemnych usług i wymianę myśli. Chrześcijanin wierzy, że ludzka wspólnota i wspólnotowy charakter powołania człowieka osiąga swoją pełnię w zbawczym dziele Chrystusa - Jego Kościele. Chrystus żył w ludzkiej społeczności: rodzinnej i narodowej. Głosił, że wszyscy są sobie braćmi i jako za braci za wszystkich się ofiarował. Apostołom i ich następcom polecił nieść orędzie ewangeliczne, aby świat stał się jedną rodziną Bożą, która żyje duchem wzajemnej miłości. Po swojej śmierci i zmartwychwstaniu ustanowił Chrystus widzialną wspólnotę wiary i miłości, którą przez Ducha Świętego prowadzi ku ostatecznemu wypełnieniu - "jednej owczarni" Bożej. Kościół jest wspólnotą. I jest nią (wspólnotą - communio) w większym stopniu niż jakakolwiek społeczność (communitas). Albowiem Kościół jest Mistycznym Ciałem Chrystusa. Określenie to oznacza, że Kościół jest ziemskim, a więc widzialnym przedłużeniem Wcielenia. Chrystus żyje nadal - w sposób tajemniczy, niewidzialny dla oka ludzkiego, przeto mistyczny - w swoim Kościele. Jezus przez Ducha swego ożywia Kościół. Chrystus jest Głową, my zaś członkami Kościoła. Kościół jest ziemską kontynuacją Jezusa, dlatego życie Kościoła odwzorowuje Jego życie. Wydarzenia życia Chrystusa, a szczególnie tajemnica śmierci i zmartwychwstania mają być przeżywane wciąż na nowo przez lud Boży, tak indywidualnie, jak i zbiorowo. Bowiem obraz Kościoła jest obrazem Chrystusa. Podobieństwo do Chrystusa jest dla Kościoła wielkim przywilejem, ale też i wielkim zadaniem. Im doskonalej Kościół naśladuje życie Chrystusa, tym pełniej staje się narzędziem zbawienia świata. Aby skontrolować nasz wkład w misję Kościoła, która ma być przedłużeniem życia i działalności Jezusa, odpowiedzmy sobie w duchu na pytania: Jezus wiódł życie pełne prostoty materialnej. Czy ta cecha przejawia się dostatecznie w życiu Kościoła? Jezus przyszedł, aby służyć, a nie by Mu służono. Czy my, jako członkowie Kościoła, zachowujemy wobec siebie wzajemnie i wobec ludzkości służebną postawę miłości? Jezus troszczył się szczególnie o ludzi biednych, niskiego pochodzenia i potrzebujących pomocy. Czy my czynimy podobnie? Jezus łaknął i pragnął sprawiedliwości. Czy rzeczywiście przejmujemy się licznymi wypadkami rażącego pogwałcenia sprawiedliwości w naszych czasach? Jezus kochał każdego człowieka i przebaczał swym wrogom. Czy my kochamy i czy przebaczamy? Jezus został wyśmiany, odrzucony, oplwany, ubiczowany, ukoronowany cierniami, opuszczony przez przyjaciół, przybity do krzyża - wszystko to było dowodem, jak bardzo kochał swój Kościół i świat. A w jakim stopniu my jesteśmy skłonni cierpieć za Kościół i świat? (E. Carter). Prawda o Ciele Mistycznym ukazuje najbardziej wewnętrzny rys wspólnoty Kościoła: ochrzczeni powiązani są przez Syna z Ojcem i Duchem Świętym węzłami wiary, nadziei i miłości. Jednocześnie dzięki temu wierzący połączeni są w jeden organizm ożywiony prawdą i łaską Chrystusa. Nie zatracają jednak swej indywidualnej tożsamości. Jedno Ciało Mistyczne złożone jest z wielości i różnorodności członków, z których każdy posiada określoną i niezastąpioną (tak!) rolę do spełnienia. Dlaczego? Dlatego, że każdy jest żywą i myślącą komórką Ciała Mistycznego - ludzką osobą, która osiąga swoją pełnię nie inaczej, jak przez bezinteresowną miłość okazywaną innym ludziom i Bogu. Kościół nazywa się również ludem Bożym. W treści tego określenia momentem decydującym jest to, co ku ludzkości przychodzi od Boga. Kościół widziany jako lud Boży pozwala nam lepiej uchwycić prawdę o Bożym ojcostwie i dostrzec uniwersalistyczny zasięg odkupienia. Przeszło miliard chrześcijan mniej lub bardziej świadomie codziennie wyznaje ojcostwo Boże słowami Ojcze nasz. Ale Bóg jest Ojcem także pozostałych trzech miliardów istnień ludzkich, które się do Niego modlą inaczej lub nie modlą wcale. Dzieła stworzenia, objawienia i odkupienia - Ojciec dokonał i dokonuje wciąż "dla nas": dla Marii z Polski, dla Giovanniego z Włoch, Fatimy z Egiptu czy Petera z Australii; dla każdego z nas i dla wszystkich narodów, ras i pokoleń wszystkich czasów. Widziałeś zapewne pocztówkę lub ilustrację: podczas Soboru Watykańskiego II czy Synodu Biskupów biskup czarnej Afryki obok białego z Europy i Ameryki, Azjata tuż przy Brazylijczyku... To obraz uniwersalizmu ludu Bożego. Do Kościoła należą ci, co w całości przyjmują jego naukę i środki zbawienia, w jego widzialnym organizmie trwają w łączności z Chrystusem kierującym Kościołem przez papieża i biskupów. Jest to zatem łączność jedności wiary i sakramentów, zwierzchnictwa kościelnego i wspólnoty. Aby przestrzec przed chęcią "automatycznego" zapewnienia sobie zbawienia samą tylko zewnętrzną przynależnością do Kościoła warto przypomnieć słowa św. Augustyna: Nie dostępuje zbawienia ten, kto pozostaje wprawdzie w łonie Kościoła ciałem, ale nie sercem. Trwać sercem w Kościele - to współdziałać z łaską Chrystusa myślą, słowem i uczynkiem. Katolik jest bardziej przed Bogiem odpowiedzialny za dar wiary niż człowiek znajdujący się poza widzialnym Kościołem. Należą do ludu Bożego także inni chrześcijanie. Wprawdzie nie zachowują oni jedności wspólnoty pod zwierzchnictwem Następcy św. Piotra i nie wyznają całej wiary, lecz mimo to złączeni są z Kościołem wieloma więzami. Cześć dla Pisma św., wiara w Boga Ojca wszechmogącego i w Jezusa, Syna Bożego - Zbawiciela, uznawanie chrztu i innych sakramentów, sprawowanie przez niektórych Eucharystii i kult Matki Bożej - oto więzy, jakie łączą chrześcijan - naszych braci odłączonych z widzialną wspólnotą ludu Bożego. Zadajesz sobie pytanie: A co z owymi trzema miliardami ludzi, którzy znajdują się poza Kościołem? Nie należą oni wprawdzie do ludu Bożego tak jak chrześcijanie, niemniej jednak są oni w różnoraki sposób przyporządkowani do ludu Bożego. Można wśród nich wyróżnić cztery kręgi. Najbliżsi ludowi Bożemu są wyznawcy judaizmu - lud niegdyś szczególnie przez Boga umiłowany, gdyż z niego narodził się Chrystus, i muzułmanie (mahometanie, wyznawcy islamu), którzy wierzą w jednego Boga Stworzyciela, miłosiernego, ale i sprawiedliwego Sędziego świata. Dzięki czystemu monateizmowi judaizm i islam dzieli z nami pewną wspólnotę objawienia. Wielkie religie Dalekiego Wschodu (hinduizm, buddyzm, konfucjanizm) są przyporządkowane ludowi Bożemu przede wszystkim przez szczere szukanie Boga i prawe postępowanie, zgodne z nakazami sumienia. Ostatni krąg ludzi przyporządkowanych ludowi Bożemu stanowią ci ludzie, którzy nie są wyraźnie przekonani o istnieniu Boga, ale starają się być uczciwie. Chrześcijańska tradycja stwierdza, że nie można żyć uczciwie bez pomocy łaski Bożej. Jakkolwiek ludzie ci nie dostrzegają wiarą - bo jej nie mają - celu swoich czynów, czyli Boga, to jednak dobre czyny do Niego ich prowadzą. A właściwie to dobry Bóg poprzez owe czyny dobre prowadzi ich do siebie. Niektórzy teologowie nazywają ich "anonimowymi chrześcijanami". Cokolwiek bowiem znajduje się w nich z dobra i prawdy, Kościół traktuje jako przygotowanie do Ewangelii i jako dane im przez Tego, który każdego człowieka oświeca, aby ostatecznie posiadł życie (Konstytucja dogmatyczna o Kościele, nr 16). Bez własnej zasługi jestem chrześcijaninem. Po prostu przyszedłem na świat w chrześcijańskiej rodzinie. Czy coraz głębiej poznaję dziedzictwo, jakie nam zostawił Jezus? Aby wiara przenikała życie. Aby świadczyć o prawdzie Ewangelii. "Panie Jezu, spraw, abym sobą nie zasłaniał Ciebie. Pozwól mi zrozumieć, że wielu mogę przybliżyć Ciebie - Światłość świata". Wraz z braćmi Młodzieniec - z wolna stający się człowiekiem dorosłym zaczyna odkrywać że jest konkretną osobą w danym społeczeństwie, w danym świecie. Z tą chwilą albo jego "adaptacja" nie uda mu się i pozostając na poprzednim poziomie rozwoju psychicznego będzie żył jak obcy w tym świecie, nawiązując jedynie przelotne i powierzchowne relacje... Albo też wyjdzie światu naprzeciw, znajdzie swe miejsce w środowisku ludzi sobie podobnych, będzie swobodnie rozwijał swą działalność wśród trudnych konfrontacji z innymi osobami, przyczyniając się do misternej konstrukcji wspólnego dzieła. Dojrzały chrześcijanin powinien również wyjść poza granice osobistego spotkania z Jezusem Chrystusem z Nazaretu i z całą świadomością przynależności do "ludu", do Kościoła posuwającego się naprzód, przeżywać wraz ze swymi braćmi wszystkie wymiary Tajemnicy Jezusa Chrystusa. Winien dobrowolnie zaangażować się, nie tylko przestrzegać prostego i jasno podyktowanego prawa, lecz uczestniczyć we wspólnym dziele, stopniowo odkrywając w swym życiu codziennym pragnienia Boże w odniesieniu do jego osoby i do całej ludzkości, w którą jest włączony... M. Quoist, Chrystus zawsze żyje, Paryż 1974, s. 43 n. Śmierć namiestnika Chrystusa Słońce zniżyło się już nieco ku Ostii, dzień był cichy i pogodny. Piotrowi ze względu na jego sędziwe lata nie kazano nieść krzyża, sądzono bowiem, że go udźwignąć nie zdoła, ani też nie założono mu wideł na szyję, aby mu nie utrudniać pochodu. Szedł wolny i wierni mogli go widzieć doskonale... Rybak, zwykle pokorny i pochylony, szedł teraz wyprostowany, wyższy wzrostem od żołnierzy, pełen powagi. Nigdy nie widziano w postawie jego tyle majestatu. Zdawać by się mogło, iż to monarcha posuwa się, otoczony przez lud i żołnierzy. Ze wszystkich stron podniosły się głosy: "Oto Piotr odchodzi do Pana". Wszyscy jakby zapomnieli, że czeka go męka i śmierć. Szli w uroczystym skupieniu, ale w spokoju, czując, że od śmierci na Golgocie nie stało się dotychczas nic równie wielkiego i że jako tamta odkupiła świat cały, tak ta ma odkupić to miasto... [Piotr] czuł, że dzieła dokonał, i wiedział już, że ta prawda, którą całe życie opowiadał, zaleje wszystko jak fala i że nic już powstrzymać jej nie zdoła. A tak myśląc, podnosił oczy ku górze i mówił: "Panie, kazałeś mi podbić ten gród, który panuje światu, więcem go podbił. Kazałeś mi założyć w nim stolicę swoją, więcem ją założył. To Twoje miasto teraz, Panie, a ja idę do Ciebie, bom się spracował bardzo". Przechodząc więc koło świątyń mówił im: "Chrystusowymi świątyniami będziecie". Patrząc na roje ludzi, przesuwających się przed jego oczyma, mówił im: "Chrystusowymi będą wasze dzieci sługami..." ... Stojąc na wzniesieniu, począł wyciągniętą prawicą czynić znak krzyża, błogosławiąc w godzinie śmierci: - Urbi et orbi! [Miastu i światu!] * I tak minął Nero, jak mija wicher, burza, pożar, wojna lub mór, bazylika Piotra panuje dotąd z wyżyn watykańskich miastu i światu. Henryk Sienkiewicz, z "Quo vadis"? 15. Chrystusowa i nasza Matka Kościół katolicki, pouczony przez Ducha Świętego, darzy Ją synowskim uczuciem, czci jako najmilszą Matkę. Konstytucja dogmatyczna o Kościele Kim jest Maryja, która w wierze i w życiu chrześcijan - a szczególnie naszego narodu - zajmuje tak poczesne miejsce? Syn Boży chciał stać się człowiekiem i nie kto inny, lecz Maryja została wybrana na Matkę Boga-Człowieka. "Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego" (Łk 1, 30-32). Maryja pocznie i porodzi Syna bez udziału męża, człowieka, a tylko za sprawą Ducha Świętego: Bóg pragnie przyjść na świat z ziemskej Matki, która nie przestanie być Dziewicą. Św. Józef będzie jedynie opiekunem Jezusa i Maryi. Boża Rodzicielka. Oto całe dostojeństwo Maryi. Jako Matka Chrystusa stoi najbliżej Niego i fizycznie, i duchowo. Także duchowo? Zapowiada to już Gabriel: "Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami" (Łk 1, 28). Ze względu na Boże Macierzyństwo Chrystus wyjmuje Ją spod dziedziczenia grzechu pierworodnego. Od pierwszej chwili swego istnienia, jeszcze w łonie Jej matki, św. Anny, Maryja jest niepokalaną: "pełną łaski". To nie Jej zasługa. Jej Niepokalane Poczęcie jest dziełem łaski odkupienia Jej Syna. Choć jest tylko człowiekiem, Maryja jest bezgrzeszna. Zasługą Jej będzie to, że nigdy nie utraci raz danej Jej łaski, lecz rozwinie ją w najpełniejszą świętość. Tylko Ona z ludzi jest Najświętsza. Najwyższa godność Bogarodzicy łączy się u Niej z pełnią świętości. Czyż dziwić się będziemy, że Chrystus zabierze Ją, Łaski Pełną, po zakończeniu życia ziemskiego, z duszą i ciałem do chwały Nieba? Ciała wszystkich innych ludzi oczekują na powszechne zmartwychwstanie. Natomiast Maryja po zakończeniu ziemskiego życia została zaraz wraz z duszą i ciałem wzięta do nieba. Jak na ziemi, tak teraz w chwale Maryja jest najbliżej uwielbionego Chrystusa. Maryja Dziewica jest pierwszym odkupionym przez Chrystusa człowiekiem. A więc pierwszą osobą należącą do społeczności Kościoła. Jednocześnie jest Maryja dla całego Kościoła najdoskonalszym wzorem uległości wobec Boga. "Niech się stanie" Jego wola - było dewizą Jej życia. W taki sposób stała się Matką Chrystusa, tak również poświęcając całkowicie siebie dziełu swojego Syna, tajemnicy Odkupienia, stała się dla nas Matką w dziedzinie łaski. Nigdy nie wycofała swej zgody na wolę Ojca, nawet w obliczu męki i śmierci swego Syna. Nie ma na świecie drugiego człowieka oprócz Maryi, dla którego FIAT byłoby zawsze czynem. Dla Niej miłość jest posłuszeństwem Ojcu, a posłuszeństwo - miłością. Była to miłość angażująca całą Jej osobowość. Ta Jej doskonała miłość nie ma nic w sobie z egoizmu. Naznaczona jest zawsze oderwaniem się od siebie, od zasklepienia się w sobie. Skierowana jest ku Ojcu i ku drugim. Dlatego Maryja jest ideałem miłości ale także wiary i nadziei oraz wszystkich cnót chrześcijańskich. Jak zawsze, tak i dzisiaj Maryja skutecznie oręduje za nami. Macierzyńska rola Maryi względem nas w niczym nie pomniejsza jedynego pośrednictwa Chrystusa między Bogiem a człowiekiem. Wszystko w Niej jest z Chrystusa i z Jego upodobania. Opiekując się nami "teraz i w godzinę naszej śmierci", prowadzi nas do Chrystusa. O Orędownictwie Jej mówi największy nasz poeta: I wypowiedziałam światu całą miłość moją jednym słowem Pańskim, które stało się ciałem. Odtąd żyłam w Synie swoim i Synem moim... Otaczam ziemię dłoniami moimi jako niebem błękitnym i w każdej chwili, na każdym miejscu, każdemu dobremu duchowi zapalam się i świecę gwiazdą ranną (Adam Mickiewicz). Obraz Matki Bożej. Choćby malutki. Ot, taki z książeczki do nabożeństwa. I medalik na szyi. Najczęściej z wezwaniem do Niepokalanej: "O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy". Czyż można sobie bez nich wyobrazić polską rodzinę katolicką? Czy można być i pozostać katolikiem bez codziennej modlitwy do naszej Matki słowami Zdrowaś Maryjo? Najstarsza polska pieśń religijna sięgająca XIII w., a jednocześnie pierwszy nasz hymn narodowy - to Bogurodzica. (Niektórzy wiążą nawet autorstwo tej pieśni ze św. Wojciechem z X w.). Jedna z najstarszych świątyń polskich - katedra gnieźnieńska, której zręby powstały już za Mieszka I, nosi wezwanie Wniebowzięcia Matki Bożej. Matce Bożej poświęcone są także inne polskie katedry (Płock, Włocławek), opactwa i kolegiaty (Łęczyca, Opatów, Sandomierz, Kalisz), coraz liczniej powstające z biegiem wieków klasztory i kościoły. Budowę sławnego kościoła Mariackiego w Krakowie zaczęto już w XIII w. Czcią dla Matki Bożej odznaczali się nasi święci, by wspomnieć św. Jacka Odrowąża, który sprowadził Dominikanów do Polski. w XIII w. Zakon ten szerzył nabożeństwo różańcowe. Św. Maksymilian Kolbe założył Niepokalanów polski i japoński, a przez swój miesięcznik "Rycerz Niepokalanej" szerzył Jej cześć. Anonim tzw. Gall w swojej kronice mówi o Bolesławie Krzywoustym, że udając się do Kołobrzegu zarządził odprawienie nabożeństwa do Maryi Świętej, co następnie z pobożności przyjął za stały zwyczaj. Jan III Sobieski przed wyprawą wiedeńską w 1683 r. odwiedził i obdarował Częstochowę. Przed samym wyruszeniem z Krakowa, 15 sierpnia, w uroczystość Wniebowzięcia NMP, obszedł pieszo ze swą świtą kościoły krakowskie. Pod Wiedniem, zanim przystąpił do bitwy, na Kahlenbergu służył do Mszy św. i przyjął Komunię św. Zwycięstwo nad Turkami odniósł 12 września, w dzień Imienia Maryi, który to dzień papież odtąd kazał czcić w całym Kościele. A nasi pisarze i poeci? W dwutomowej antologii poezji maryjnej znajdują się utwory blisko stu naszych najwybitniejszych poetów na przestrzeni dziejów ojczystych, którzy składają swym piórem i wiarą hołd Bożej Matce. Najazd szwedzki w latach 1655-1657 zagrażał nie tylko niepodległości, ale i wierze katolickiej. Przełomowym momentem staje się obrona Jasnej Góry pod kierownictwem przeora Jasnej Góry ks. Augustyna Kordeckiego. Król Jan Kazimierz wraca do kraju i składa słynne śluby podczas Mszy św. w katedrze lwowskiej 1 kwietnia 1656 r. Oprócz oddziaływania społecznego: mobilizacji do walki o niepodległość z najeźdźcami i ujęcia się za uciskanym ludem wiejskim, śluby te mają doniosłe znaczenie religijne. Król oddał naszą Ojczyznę opiece Matki Bożej, obierając Ją Królową Polski. Kult Matki Bożej był zawsze u nas bardzo żywy. Ale od chwili Ślubów Kazimierzowych cześć Maryi jeszcze bardziej się wzmaga, a Częstochowa staje się stolicą maryjną kraju. Matka Boża doznaje czci na Jasnej Górze od 1382 r., ale dopiero od czasów Jana Kazimierza Częstochowa staje się pierwszym sanktuarium maryjnym Polski. Długo trzeba było czekać na formalne święto Matki Bożej Królowej Polski. Dopiero po odzyskaniu niepodległości, w 1925 r. ustanowił je papież Pius XI i wyznaczył na dzień 3 maja, a więc w rocznicę pamiętnej Konstytucji 1791 r. W 1962 s. papież Jan XXIII ogłasza Królowę Polski główną Patronką kraju wraz ze św. Wojciechem i św. Stanisławem, biskupami i męczennikami. Opieka Matki Bożej Królowej Polski i nasza względem Niej cześć pozwalają nam skutecznie stawać się gorliwymi świadkami Jej Syna. Hymn (fragment) Królowo Polski, Królowo aniołów, Ty, coś na świecie przebolała tyle, Gdy Syn Twój zstąpił do ziemskich padołów, Skróć umęczonej Polsce Twej mąk chwile! Królowo Polski, Królowo aniołów, Roztocz ponad nią tęczę Twej opieki, Odwiąż jej ręce od katowskich kołów, Bądź jej aniołem teraz i na wieki! Królowo Polski, Królowo aniołów! Ten świat się rozpadł i rozdziera siebie - Lecz żadna z jego rozerwanych połów Już się nie modli, o Mario, do Ciebie. My jedni tylko, paląc się na stosie, Wciąż ślemy modły w Twój bezmiar daleki - Poznasz, Królowo, poddanych po głosie: Bądź nam aniołem teraz i na wieki! Zygmunt Krasiński (1812-1859) Legenda Oto siedzi na tronie Królowa w kolorach narodu. Po lewej stronie kądziel - Marta. Po prawej stronie te lilie, które nie przędą, ale piękniejsze od Salomona w chwale swojej - Maria. A Królowa-Korony-Polskiej przędzie nić czynnego życia Marty w stronę Marii... I doprzędłą już do połowy... I zadumała się... I nachyliły się lilie pączkami swymi ku lewej stronie, ku kądzieli... I zadumały się tak, jak sama Prządka, i są w pełności rozwinięcia. I obrócona jest książka, jakoby czytania period nastąpił... Cyprian Kamil Norwid (1821-1883) 16. Tajemnica naszej nieprawości i Łaski Bożej Przeciw Tobie zgrzeszyłem i uczyniłem, co złe jest przed Tobą. Ps 51 [50], 6 Grzech? Wina? Czy to nie przesada? Gdzie tu mówić o moralnej winie, gdy człowiek jest po prostu ułomny i słaby? To może doprowadzić do zniechęcenia, przygnębienia, kompleksów... Tak mówią jedni, na szczęście nieliczni. Nie stać ich na realne spojrzenie prawdzie w oczy. A prawda jest taka, że grzech istnieje i jest zawiniony przez człowieka. Nie przez kogoś innego, a właśnie przez człowieka. Jest to jedno z podstawowych przekonań chrześcijaństwa. "Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, [Bóg] jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości. Jeśli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki" (1 J 1, 8-10). Od pierwszej chwili swego życia człowiek znajduje się w stanie grzechu. Na dziesięć wieków przed św. Janem wie o tym psalmista: "Oto zrodzony jestem w przewinieniu i w grzechu poczęła mnie matka" (Ps 51 [50], 7). Świadomość uwikłania człowieka w grzech jest czymś powszechnym. Nie ma religii, która nie domagałaby się od człowieka nieustannej przemiany. Nie ma religii, która nie dążyłaby do jakiegoś oczyszczenia człowieka. Każdy z nas wielokrotnie doświadcza w sobie jaskrawej rozbieżności między swoimi najlepszymi pragnieniami a czynami. Świadczy to o istnieniu w nas zarzewia grzechu, co sprawia, że wciąż podlegamy bolesnemu rozdźwiękowi między chceniem a wykonaniem. Zna ten ból grecki myśliciel Platon (427-347 przed Chr.): Przyjacielu, w każdym z nas rządzą dwie siły, i za nimi idziemy, dokąd nas prowadzą. Jedną z tych sił jest żądza rozkoszy, która jest każdemu człowiekowi wrodzona. Drugą zaś siłą jest wola do dobrego, a ta jest nabyta. Niekiedy obie te siły są między sobą w zgodzie; innym znowu razem kłócą się. Niekiedy jedna zwycięża; kiedy indziej druga jest górą (Fajdros). Jeszcze lapidarniej wyraża tę myśl rzymski poeta Owikliusz (zm. 17 r. po Chr.): Widzę to, co lepsze, pochwalam, a jednak idę za tym, co gorsze. Św. Paweł powie to samo, z nieznanym wszakże ludziom starożytnym dodatkiem, tj. z ufnym zwróceniem się do Chrystusa, który nas z grzechu wyzwala: "Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę - to właśnie czynię. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny człowiek [we mnie] ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego!" (Rz 7, 15-21-24). Oto dramat każdego człowieka. Skazani jesteśmy na ciągłą walkę między "wewnętrznym" a "cielesnym" człowiekiem. Skąd się ów rozdźwięk bierze? Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Prawie każda religia daje podobną odpowiedź: rozdźwięk w człowieku między chceniem a wykonaniem jest następstwem grzechu popełnionego niegdyś przez pierwszych ludzi. Chrześcijaństwo nazywa go grzechem pierworodnym albo dziedzicznym, gdyż jego skutki dotyczą wszystkich ludzi, jako posiadających tę samą ludzką naturę. O grzechu pierwszych ludzi sugestywnie i barwnie opowiada Księga Rodzaju w trzecim rozdziale. Co w tym opisie jest znamienne? Przede wszystkim to, że pierwsi ludzie stworzeni przez Boga żyją szczęśliwie, w przyjaźni z Bogiem, w harmonii z otaczającym światem; domyślne: i w zgodzie z samymi sobą. Mają nie podlegać śmierci. Z takiego obrazu pierwszych ludzi wynika, że człowiek jako taki - będąc dziełem Bożym - jest stworzeniem dobrym. Zło, grzech nie pochodzi od Boga. Skąd się zatem bierze? Księga Rodzaju dalej opowiada o próbie posłuszeństwa, jakiej poddaje Bóg pierwszych ludzi. W wypadku nieposłuszeństwa narażą się na śmierć. Wtedy zjawia się szatan - zły duch, osobowa duchowa siła, stworzona przez Boga, lecz zbuntowana przeciwko Niemu i nienawidząca Go. W chytry sposób Kusiciel - przedstawiony przez Autora Księgi Rodzaju w postaci węża - nakłania pierwszych ludzi do nieposłuszeństwa. Obiecany przez szatana miraż: "będziecie jako bogowie" (posiadający władzę wyrokowania co dobre, a co złe) - pryska jak bańka mydlana. Poznają, że są nadzy, ogarnia ich wstyd, trwożliwie kryją się przed Bogiem. Następstwa tego grzechu są nam dobrze znane: utracone szczęście, życie nacechowane trudem i cierpieniem, widmo nieubłaganej śmierci, a przede wszystkim utrata przyjaźni z Bogiem, skażenie ludzkiej natury, która odtąd buntuje się przeciw "wewnętrznemu człowiekowi i jest zarzewiem dysharmonii ze światem i ludźmi. Ów nieład wewnętrzny w drastyczny sposób odbija się na związkach międzyludzkich. Przedstawia to Księga Rodzaju: bratobójstwo Kaina, wyuzdanie i okrucieństwa poprzedników Noego. Tragedia pierwszych ludzi zaciążyła na całej ludzkości. Z pewnością nic nas bardziej nie razi niż ta nauka (o dziedziczeniu grzechu pierworodnego i jego skutków), mimo że bez tej tajemnicy, najniezrozumialszej ze wszystkich, jesteśmy niezrozumiali samym sobie (Błażej Pascal, Myśli, 438). Co ma na myśli Pascal? Fakt, że podlegamy dziedzictwu grzechu pierworodnego, nierzadko wydaje nam się niesprawiedliwością. Pozostaje dla mas tajemnicą, dlaczego grzech ten przeszedł w swych skutkach na wszystkich ludzi. Z drugiej strony ta trudna do pojęcia zagadka dziedziczenia grzechu pierworodnego tłumaczy nam genezę wewnętrznego rozdarcia, jakiego doświadczamy. Rozjaśnia nam również nieco, jakie jest źródło zła i cierpienia istniejącego na świecie. Nade wszystko zaś rozumiemy tzw. "Protoewangelię", tj. pełną miłosierdzia zapowiedź o mającym przyjść Zbawicielu, skierowaną przez Boga do pierwszych ludzi. Z kolei bardziej możemy docenić samo przyjście Chrystusa: "Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3, 16). Bez pamięci o grzechu pierworodnym niezrozumiała byłaby konieczność chrztu - "nowego narodzenia się", sięgającego głębi człowieczeństwa; więcej, nawet go przekraczającego, bo obdarzającego nas cząstką Bożego życia. A ponieważ i po chrzcie, choć wina zostaje zmazana, pozostaje w naszej ludzkiej naturze "skrzywienie", skłonność do nieładu wewnętrznego, dlatego Chrystus każe nam się codziennie modlić do Ojca: "Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj ode złego". Nasze winy to dług zaciągnięty wobec Boga. Wobec Niego jesteśmy wciąż niewypłacalnymi dłużnikami. Tylko On sam może nam dług darować. To nie przesada: u podstaw naszej religijności leży uznanie naszej wobec Boga grzeszności. To coś więcej niż sam fakt zależności stworzenia od Stwórcy; to uznanie, że jesteśmy bezustannie w jakiejś mierze synami marnotrawnymi, którzy błagają Ojca najlepszego o przebaczenie. Utrata poczucia grzechu jest największą degradacją ludzkiego sumienia. Bez poczucia grzechu nie ma ani nawrócenia człowieka, ani duchowego wzrostu. Jakże ktoś będzie zmierzał do odnowy i do duchowego postępu, skoro uważa się już za doskonałego? Miarą naszego poczucia grzechu są nasze spowiedzi, żal za grzechy i postanowienie poprawy. Czy spowiedzi nie są czasem podobne do "wyznań" zadufanego w sobie faryzeusza: "Nikogo nie zabiłem, nikogo nie okradłem, na szczęście nie jestem taki jak inni"? Czy wyzwalam się spod presji opinii szerzących tezę o moralności bez grzechu? Trzeba nam usłyszeć Chrystusowe wezwanie: "Bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię" (Mk 1, 15). Chrystus nie mówi "nawróćcie się" jednorazowo, raz na zawsze - bo to już jakoś uczyniliśmy, opowiadając się za Chrystusem. Ale mówi "nawracajcie się" każdego dnia i w każdej chwili, gdyż mimo naszych szczerych wysiłków jesteśmy wciąż grzesznikami potrzebującymi Miłosierdzia, chorymi potrzebującymi Lekarza. Zawsze będzie aktualna pełna nadziei zachęta: "Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla [uzyskania] pomocy w stosownej chwili" (Hbr 4, 16). Czy jest jakaś "niestosowna" chwila? Łaska Bożego przebaczenia wciąż czeka na nas. Czy z niej skorzystamy, czy nią się umocnimy, by nie ustać w drodze - to wszystko już od nas zależy. Stanowczość i cel W całym publicznym życiu Jezusa nie da się wykryć ani jeden moment, w którym by się wahał, niezdecydowanie namyślał, albo chciał cofnąć którekolwiek ze słów czy poczynań. Takiej samej stanowczości i celowego działania wymagał On od swych apostołów: Żaden, co przykładając rękę swą do pługa wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego. Kto buduje wieżę, zasiada pierwej i oblicza konieczne wydatki, a kto ma stoczyć wojnę z drugim królem, ten już naprzód liczy swoje wojsko. Jest to Jego własny, osobisty system i do tego systemu zaprawia swych uczniów. Nierozważne zbyt pośpieszne działanie, niepewna chwiejność, wszelkie układy i kompromisy - wszystko to nie odpowiada usposobieniu Jezusa. Całe Jego życie i postępowanie wyraża się w krótkim "tak" i "nie". Jest zawsze sobą całym, zawsze gotowym do czynu, bo On nigdy nie mówi a nie postępuje inaczej, jak tylko z całą swą świadomością i całą swą pełną wolą życia. K. Adam, Jezus Chrystus, s. 141. O wojnie naszej, którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem Pokój - szczęśliwość, ale bojowanie Byt nasz podniebny. On srogi ciemności Hetman i świata łakome marności O nasze pilno czynią zepsowanie. Nie dosyć na tym, o nasz możny Panie! Ten nasz dom - ciało, dla zbiegłych lubości Niebacznie zajźrząc duchowi zwierzchności, Upaść na wieki żądać nie przestanie. Cóż będę czynił w tak straszliwym boju, Wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie? Królu powszechny, prawdziwy pokoju, Zbawienia mego jest nadzieja w Tobie! Ty mnie przy sobie postaw, a przezpiecznie Będę wojował a wygram statecznie! Mikołaj Sęp-Szarzyński (ok. 1550-1581) My, nieposłuszne, Panie, dzieci Twoje (z Trenu XVIII) My, nieposłuszne, Panie, dzieci Twoje, W szczęśliwe czasy swoje Rzadko Cię wspominamy, Tylko rozkoszy zwykłych używamy. Nie baczym, że to z Twej łaski nam płynie, A także prędko nam minie, Kiedy po nas wdzięczności Nie uznasz, Panie, za Twe życzliwości. (...) Ale od wieku Twoja lutość słynie, A pierwej świat zaginie, Niż Ty wzgardzisz pokornym, Chocia był długo przeciw Tobie spornym. Wielkie przed Tobą są występy moje, Lecz miłosierdzie Twoje Przewyssza wszytki złości. Użyj dziś, Panie, nade mną litości! Jan Kochanowski (1530-1584) 17. Czym są sakramenty? Wiele razy spowiadałeś się i przystępowałeś do Komunii św. Dobrze pamiętasz chwilę swego bierzmowania. A może już byłeś chrzestnym ojcem, byłaś chrzestną matką? Z pewnością nieraz uczestniczyłeś w obrzędzie sakramentu małżeństwa. Znasz także starszych kolegów, którzy poszli uczyć się "na księdza", a więc przygotować do sakramentu kapłaństwa. Nie obce ci jest również namaszczanie chorych - umocnienie człowieka w jego poważnej boleści. Oto siedem znaków zwanych sakramentami. Czym one są? Od najdawniejszych czasów człowiek uroczyście obchodził węzłowe chwile swego życia. Narodzenie, wejście w okres dojrzałości, małżeństwo, choroba czy śmierć - to przełomowe momenty ludzkiego życia. Może więc sakramenty to zwykłe ceremonie, które pragną jedynie podkreślić znaczące etapy życia? Niektórzy gotowi są widzieć w sakramentach co najwyżej, jakieś obrzędy religijne związane ze szczególnymi życiowymi momentami. Czy to już wyczerpuje treść zawartą w sakramentach? Rozważmy. Wszak obrzędów religijnych jest wiele. Medalik i koronkę, książeczkę do nabożeństwa i obraz poświęca ci kapłan, aby ci one przypominały obecność Chrystusa i Jego Świętych i abyś dobrze, z pożytkiem duchowym umiał z tych przedmiotów korzystać. Przez błogosławieństwo - np. pokarmów, pól, domów - Kościół wyprasza pomoc i opiekę Bożą dla tych, którzy z tych dóbr korzystają. W ciągu roku liturgicznego są chwile znaczące, jak np. Środa Popielcowa, którym towarzyszą znaczące obrzędy. Posypanie głów popiołem to nie tylko przypomnienie, że "jesteśmy prochem i w proch się obrócimy", to przede wszystkim zaproszenie do wzmożonej pracy nad sobą, aby obumierał w nas "stary człowiek" z jego egoizmem, lenistwem, samolubstwem i wygodnictwem, a rodził się i zmartwychwstał "nawy człowiek", który chce i umie kochać Boga i bliźniego. Czy sakramenty utożsamiają się z poświęceniami i błogosławieństwami, o jakich tu mowa? Gdyby tak było, sakramentów byłoby bardzo wiele. Tymczasem chrześcijaństwo od początku głosi istnienie tylko siedmiu sakramentów. Czym więc one są? Czym różnią się od wspomnianych poświęceń i błogosławieństw, zwanych sakramentaliami? Słuchałeś opery "Halka" Moniuszki lub "Strasznego dworu"? W utworach tych jest wstęp, wprowadzający w całość kompozycji. Nazywa się uwerturą. To jakby zapowiedź tematu. Z kolei dochodzą do głosu różne motywy muzyczne, aż wreszcie rozwinięcie utworu osiąga swój punkt kulminacyjny. W każdym sakramencie istnieje taki decydujący moment, kiedy "coś" ważnego się dokonuje. I ten moment decydujący stanowi o istocie sakramentu. Przygotowują ów moment różne obrzędy, stanowiące otoczkę sakramentu, uwypuklające na różne sposoby to, co ma za chwilę dokonać się niewidzialnie w duszy człowieka. Prześledźmy obrzędy chrztu, sakramentu, otwierającego nam drogę do Chrystusa i Kościoła. Oto przy wejściu do świątyni kapłan zwraca się do rodziców dziecka i chrzestnych: "Prosząc o chrzest swoich dzieci, przyjmujecie na siebie obowiązek wychowania ich w wierze, aby zachowując Boże przykazania, miłowały Boga i bliźniego..." Po wprowadzeniu do świątyni, liturgia słowa i homilia przedstawiają chrzest jako "nowe narodzenie" człowieka. Modlitwa powszechna i prośby o wstawiennictwo świętych poprzedzają sam obrzęd chrztu. Jeszcze wyrzeczenie się złego ducha i wyznanie wiary przez rodziców i chrzestnych w imieniu chrześniaka i - decydująca chwila. Kapłan polewa głowę dziecka wodą święconą wymawiając jednocześnie słowa: "N..., ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego" - i w tym momencie dokonuje się zespolenie chrzczonego ze śmiercią i zmartwychwstaniem Chrystusa. Z woli Chrystusa spełniony znak zewnętrzny jest znakiem udzielającym wewnętrzną, niewidzialną łaskę. Namaszczenie Krzyżmem św., włożenie białej szaty, wręczenie zapalonej od Paschału - symbolu Chrystusa Zmartwychwstałego - świecy, oto momenty uwydatniające fakt wewnętrznej przemiany człowieka przed chwilą ochrzczonego i kończące obrzęd sakramentu. Słyszysz o "odnowionych" obrzędach sakramentu chrztu, bierzmowania, małżeństwa czy Mszy św. Czego to odnowienie dotyczy? Odnowienie obrzędów sakramentalnych, jakie dokonało się po Soborze Watykańskim II, dotyczy jedynie liturgicznej "oprawy" każdego z sakramentów. Chodzi bowiem o to, aby ukrytą pod szatą znaku zewnętrznego niewidzialną rzeczywistość łaski uczynić bardziej "czytelną" dla współczesnego człowieka. Natomiast to, co stanowi o istocie każdego sakramentu, co jest jego kulminacyjnym punktem, pozostaje niezmienne: jak wyszło od Chrystusa, tak dotrwało aż do naszych czasów i trwać będzie do końca. Kościół nie posiada władzy nad istotą sakramentów, jedynie ze czcią i miłością otacza tę istotę możliwie prostą i czytelną oprawą liturgiczną. "N..., ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego" - wypowiedzenie tych słów z równoczesnym polaniem chrzczonego wodą - oto czynność, która z woli Chrystusa przekazuje człowiekowi życie Boże za pośrednictwem Kościoła. To jest owo nowe narodzenie, o którym mówi Pan Jezus Nikodemowi: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego" (J 3,5). Ochrzczony otrzymuje nowe życie "z wody i z Ducha Świętego". Być ochrzczonym to coś innego niż zapisać się do organizacji. Duch Święty nas odradza i wprowadza w społeczność Kościoła, a czyni to za pośrednictwem Kościoła. Narodzenie fizyczne człowieka posiada swój wymiar społeczny. Podobnie jest z narodzeniem z Boga; ono wprowadza nas w widzialną społeczność wierzących, więcej, także w niewidzialną wspólnotę Trójcy Osób i wszystkich świętych. Duch Uświęciciel obmywa nas z grzechów i uświęca nas cząstką Bożego życia, które płynie od Ojca i Syna, i Ducha. Od tej pory zaczynamy uczestniczyć w nowym życiu, wysłużonym przez Jezusa Chrystusa. Czym jest zatem sakrament? Każdy sakrament jest spotkaniem się mojej osoby z Chrystusem, który mnie duchowo ożywia i umacnia uświęcającym działaniem swej łaski. * Niemowlę to człowiek, ale jeszcze niedojrzały. Ileż troski i opieki macierzyńskiej i ojcowskiej potrzeba, aż dorośnie. Ochrzczone niemowlę jest chrześcijaninem, ale jeszcze niedojrzałym. Chrzest jest iskrą, którą Bóg w nas roznieca, ażeby stała się wielkim ogniem. Dopiero w ciągu długiego życia chrzcił będzie nas Jezus jeszcze więcej duchem i ogniem. Chrzest nie znaczy, że już cały człowiek płonie i dosięgnął pełni Ducha Bożego. Chrzest jest sakramentem początku, rozpoczęcia, nawrócenia (kard. Franciszek Koenig). Kościół od początku swego istnienia wie o tym powolnym wzroście wiary u człowieka. Dlatego dorosłych kandydatów do chrztu, tzw. "katechumenów", przygotowuje przez dłuższy czas. A co z nami, którzy jako niemowlęta przyjęliśmy łaskę chrztu? Jesteśmy wdzięczni naszym rodzicom, że tak wcześnie wprowadzili nas do Kościoła i w życie Chrystusa. Zazwyczaj wspierają nas oni swoją wiarą i religijną atmosferą rodzinnego domu. O ileż łatwiejszą mamy wskutek tego drogę do wzrostu wiary i dojrzewania do pełni wspólnoty w Kościele! Ale i nasza wiara, i życie w Chrystusie dojrzewają powoli i stopniowo. Bo wiara to nie posag, który można schować w banku, aby sam procentował. Wiara to żywa roślinka wzrastająca powoli. Nie od razu też przynosi wiele owoców. A Chrystusa liczy na owocowanie wiary. "Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami" (J 15,8). Zdumiewające słowa. Czyż nie jesteśmy już uczniami Chrystusa? Jesteśmy. Ale jednocześnie wciąż się nimi stajemy. W tym pozornym paradoksie zawiera się cała prawda o naszym "wszczepieniu" w Chrystusa i powolnym wzroście ku pełni wiary, która działa przez owocującą miłość. W pewnym momencie dorastania dostrzegasz swoją osobową odrębność. Staje przed tobą wielka szansa, a z nią rodząca się radość: i ja mogę wnieść coś własnego w mój dom, moją klasę, miasto, Ojczyznę, Kościół. Warto to uczynić. Muszę to uczynić, jeśli chce stawać się tym, kim tak gorąco pragnę być: dojrzałym człowiekiem, odpowiedzialnym za siebie i innych. Czasem trudniej jest zachować wiernie zwykłą ludzką uczciwość niż zdobyć się na heroiczny wyczyn jednej chwili. Oprzeć się presji zgrywających się po to, aby pokazać się gorszymi, niż są w rzeczywistości. Być wiernym sobie, swoim przekonaniom. Wszędzie. W szkole, w towarzystwie, na wakacjach. Być wiernym sumieniu, które woła: wypełnij twój obowiązek. Na to trudne owocowanie wiary i miłości w całym naszym życiu umacnia nas Duch Święty w sakramencie bierzmowania. Jest tylko jeden upór godny pochwały. Upór w dobrym. Bierzmowanie umacnia nas na każdy dzień w "uporze" dla dobra. Każde spotkanie z Chrystusem w sakramentach to kolejne umocnienie i oczyszczenie naszych serc bijących dla Niego. W Bogu kochać świat i człowieka Miłością, jaką jest Bóg, kochać życie i ludzi, bo ich możliwości są nieskończone: czekać jak On, osądzać jak On, nie potępiając, usłuchać rozkazu, gdy będzie dany - i nigdy nie oglądać się wstecz... Wtedy On będzie mógł posłużyć się tobą: być może już się tobą posługuje... D. Hamanarskj???o???ld, Drogowskazy, Znak 1967, s. 90 18. Sakrament pojednania Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. Łk 7, 47 Największego grzesznika Bóg sił nie pozbawia, tylko na karę własnym siłom go zostawia (Adam Mickiewicz). Odcięcie się od Boga - źródła życia, odrzucenie Jego przyjaźni, dzięki której posiadamy godność dziecięcia Bożego - oto największa tragedia grzechu. Powrót do Boga ma odbyć się poprzez społeczność Kościoła. Chrystus tak chce: "Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane" (J 20, 23). W życiu duchowym człowieka istnieje prawo, że to, co duchowe, przychodzi do nas poprzez to, co materialne; niewidzialne - poprzez to, co dostrzegalne; łaska - poprzez znak zewnętrzny. Wiemy, że to prawo jest zgodne z naszą naturą cielesno-duchową.Ponadto nieobojętny jest aspekt społeczny grzechu. Grzech, nawet ten najmniejszy, pozornie nie-aspołeczny, jako zawiniony brak dobra, rzutuje na społeczność nadprzyrodzoną. Dlaczego? Dlatego, że społeczność wierzących tworzy jeden nadprzyrodzony organizm Chrystusa. Dla zdrowia nie jest obojętne obumarcie czy choroba jakiegoś organu. "Gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki" (1 Kor 12, 26). Coraz częściej praktykowane dziś nabożeństwa pokutne unaoczniają społeczny charakter grzechu i pojednania z Bogiem. W związku ze spowiedzią - lub poza sakramentem pokuty - coraz częściej ma miejsce odpowiednia liturgia słowa z homilią, wspólny rachunek sumienia i wspólny akt skruchy. Wszyscy przepraszają Boga i społeczność wierzących, błagając Chrystusa o przebaczenie. Miłosierdzie Boże spłynie na nas za chwilę w sakramentalnej spowiedzi. Spowiedź indywidualna wiele nas kosztuje. Tak. Ale trudno sobie wyobrazić akt skruchy bez wewnętrznego dogłębnego upokorzenia się przed Bogiem. Z żalem łączy się mocna wola naprawienia zła. To nie tylko odprawienie zadanej "pokuty". To decyzja wynagrodzenia krzywdy materialnej czy moralnej. A więc także i przeproszenie tych, którzy najwięcej od nas ucierpieli (rodzice, współmałżonkowie), i podjęcie skutecznych środków, i zachowanie większej ostrożności, by wytrwać w dobrym. Nieraz konieczne jest tu bolesne cięcie. Jezus mówi: "Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją" (Mt 18, 8). Z drugiej strony Chrystus zna naszą słabość. On przyjmie naszą szczerą wolę odmiany życia. Nasza obawa o to, czy wytrwamy, jest już jakimś dowodem szczerości naszej intencji. Ponieważ grzech jest wzgardzeniem miłości Boga, muszę najpierw Boga przeprosić. Żal za grzechy jest wyrazem naszej miłości. I wtedy Chrystus nam przebacza. Tak jak przebaczył kiedyś nawróconej grzesznicy: "Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała" (Łk 7, 47). Każda sakramentalna spowiedź jest sposobnością głębszego poznania Boga. Ojciec przygarniający marnotrawnego syna, Dobry Pasterz radujący się z odnalezionej owcy - to odkrycie oblicza przebaczającej Miłości. Czy może być coś większego na świecie od Miłości, która jest przebaczeniem? A nam się często wydaje, że darowanie uraz, przebaczenie krzywdy jest słabością człowieka. Tymczasem liturgia przypomina nam, że Bóg, który okazał swoją wszechmoc stwarzając świat z nicości, jeszcze bardziej objawia ją swoim bezgranicznym miłosierdziem. Naprawdę bezgranicznym? Nie ma takiego występku, nie ma takiej sytuacji, w której skruszony człowiek nie mógłby liczyć na Bożą przebaczającą Miłość. Zajęci rachunkiem sumienia i przygotowaniem się do wyznania grzechów przed kapłanem koncentrujemy się prawie bez reszty na przeszłości. Tymczasem sakrament pojednania chce nas skierować ku przyszłości. Oto za chwilę Chrystus się ku mnie z miłością nachyli. Pragnie mi towarzyszyć w budowaniu nowego. Jeśli tylko może liczyć na moją rzetelną współpracę - pracę nad sobą - nie ma niemal rzeczy nie do odrobienia. Św. Paweł mówi: "Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia" (F1p 4,13). Życie ludzkie można odbudować. Trudno, bo trudno. Może najtrudniej ze wszystkich spraw na świecie - odbudować człowieka. Czy słyszałeś o tych, co uwierzyli w tę możliwość, a byli już prawie na "samym dnie"? Dziś mówi się o nich: Święci - święta Magdalena, święty Augustyn... Również do tej sytuacji odnoszą się słowa Chrystusa: "Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli" (J 20, 29). Uwierzyć w siebie. W drzemiące we mnie możliwości. I w tę niezawodną moc Chrystusa, który wspiera każdy, nawet najdrobniejszy okruch dobrej woli. A po co częsta spowiedź? Może dom twego życia nie runął, może nie utonąłeś w grząskiej topieli!... Chwała Bogu, że trwasz w dobru. Ale wiesz, jak trudno być dobrym człowiekiem, ile zmagań wymaga jedno dobre postanowienie. Słabi i ułomni potrzebujemy Lekarza. Chrystus leczy nasze słabości i umacnia nas, abyśmy zdołali iść dalej. Nigdy nie ustawać. Bo kto staje, ten się cofa. Jeśli trwamy w Chrystusie, nie stoimy w miejscu. Umacniamy się w dobrym. Wzrastamy ku pełni człowieczeństwa. Modlitwa Wargi moje są wąskie, gdy mam zacięte usta, Spójrz na mą małość, Panie, wargi mi w uśmiech ustaw. Serce moje jest gniewne, serce me bije ciemno, Rozjaśnij serce moje, zawieś swój spokój nade mną. Oczy moje są złe, w mych oczach gra pożądanie, Zakryj mi oczy Twą wizją, daj mi nie widzieć, Panie. Ręka moja jest skąpa, druga ręka jest chciwa, Od rąk mych zło ich oddal, jak strzałę oddala cięciwa. Myśli moje są dumne, wzgardliwe są i pyszne, Daj mi pokorę, Panie, nie daj mi w tłumie błyszczeć. Grzechy moje są wielkie, dobro jest słabsze od złego, Miej litość, Panie, nade mną, nie karz, Panie, grzesznego. Miej cierpliwość, Ojcze, daj znów mi podnieść powiekę, Daj mi powrócić do Ciebie, daj mi stać się człowiekiem! Marek Antoni Wasilewski (ur. 1924 r.) Prośba Chcę moje życie Tobą przeżyć, Boże; Tobie je oddać, jak od Ciebie wziąłem. Chcę, byś rozpalił we mnie Łaski zorze, Daj piąć się ciągle wyżej, choć z mozołem. Błagam Cię, Boże, byś zawsze był ze mną, Lecz nie koło mnie, ale zawsze we mnie - Był mi światłością w nocy pustkę ciemną; Błagam Cię, Panie, i wiem - nienadaremnie Bolesław Taborski (ur. 1927 r.) 19. Moja Msza św. Prośmy Pana Boga, aby nas przy świętej prawdzie i dostojnym używaniu tej Przenajświętszej Ofiary na wieki zostawić i potwierdzić raczył. Przez tegoż Najwyższego Kapłana naszego Jezusa Chrystusa. Amen. ks. Piotr Skarga - Wystarczy się gdziekolwiek pomodlić. To zastąpi Mszę św. w dzień świąteczny. Czy na wycieczce w górach przyroda nie jest zresztą jakby wielkim ołtarzem świata? - Wszędzie się można modlić?... Owszem, z tym się każdy zgodzi. Wiemy też, jak wiele modlitw poetyckich zrodził kontakt z dziełami przyrody. Jak wielu ludziom mówiły one o Bogu. Świadectwem są słowa Kasprowicza z Księgi ubogich: Ta jedna licha drzewina - Nie trzeba dębów tysięcy! - Z szeptem się ku mnie przegina: Jest Bóg i czegóż ci więcej?! We wstępie do niej poeta wyznaje, że powstała ona w obliczu Tatr, na codziennych, samotnych przechadzkach w polu. Ale co innego twierdzić, że modlitwa "na łonie przyrody" może zastąpić Mszę św. Gdyby tak było, to Msza św. niczym nie różniłaby się od nabożeństw majowych, różańcowych i naszych indywidualnych modlitw. A przecież jest ona czymś nieporównanie większym niż modlitwa nawet największego świętego. Jedna Msza św. znaczy więcej niż wszystkie ludzkie modlitwy razem wzięte: jest przecież ofiarą składaną przez samego Chrystusa. - Skoro tak jest, to po co się w ogóle modlić? - Skoro tak jest, to warto i należy doceniać Mszę św. Po prostu nic jej nie jest w stanie zastąpić. Żadna modlitwa i żadna ofiara złożona Bogu. Jej wartość jest tak nieskończenie wielka, jak wielkim jest Bóg w porównaniu z człowiekiem. Kropelka wobec oceanu? Ziarnko piasku wobec bezkresu pustyni? To jeszcze za słabe porównania. Ale z tego, że Msza św. posiada tak niezmierzoną wartość, nie wynika wcale "niepotrzebność" naszych modlitw. Modlitwa jest zawsze dobrym czynem. I jest nam potrzebna jak oddech lub rozmowa. Czyż możesz wyobrazić sobie człowieka, który nie oddycha i który nie rozmawia z drugimi? Modlitwa przygotowuje nas do właściwego udziału we Mszy św. Chyba się nie zdarzyło, aby ten, kto naprawdę docenia Mszę św., lekceważył codzienną modlitwę. Natomiast kto lekceważy Mszę św., temu z pewnością i modlitwa codzienna się wymyka... - Użyłeś słowa: ofiara, ofiary... Tyle ofiar składano Bogu w ciągu wieków. Czyż one wszystkie nic nie znaczą? - Tego nikt nie mówi. One mają swoje i to niebagatelne znaczenie. Słyszałeś o ofiarach z pierwocin? Pierwszy miód, zboże, owoce złożone w ofierze Bogu są uznaniem Bożego władztwa nad człowiekiem. Ofiary ze zwierząt miały najczęściej charakter dziękczynny i przebłagalny. Ale miewały też rys pochwalny i prośby. Znamienny jest również sam fakt przeznaczenia na ofiarę tego, co człowiek uważa za najlepsze. W składaniu ofiar przejawia się z jednej strony wielkoduszność i wdzięczność człowieka, a z drugiej zaznaczenie swej od Boga zależności i pragnienie zadośćuczynienia za swoje grzechy. - Czy można jednak mówić o czci Boga, skoro wielu starożytnych składających ofiary wyznawało wielobóstwo, czyli politeizm? - Z pewnością Bóg przyjął ofiarę tych, co Go szczerze wielbili, chociaż bardzo niedoskonale. Bóg zna ludzkie serca i czyta w sumieniach. Nie może Mu być obojętna szczerość człowieka w szukaniu Go i oddawaniu Mu czci. Bóg upatrzył sobie wśród starożytnych lud, z którym zawarł swoisty układ przyjaźni, zwany przymierzem: naród izraelski, zwany też narodem "wybranym" z powodu szczególnej misji, jaką Bóg mu powierzył. On to miał być - i był rzeczywiście - powiernikiem Bożego objawienia o jednym Bogu, Stworzycielu świata, i mającym przyjść Zbawicielu. Przedstawiciele narodu wybranego: patriarchowie, królowie, prorocy i kapłani składali również Bogu różne ofiary. - Pamiętam, że jako małego chłopca wzruszała mnie ofiara dobrego Abla. Ale też dreszczem grozy napełniała mnie decyzja ofiarowania Izaaka przez jego ojca Abrahama... - Rozumiem twój niepokój. Zazwyczaj akcent kładziemy na tym, że Bóg każe Abrahamowi złożyć w ofierze rodzonego syna. Tymczasem w Biblii akcent jest położony na czymś innym: Bóg powstrzymuje Abrahama przed zabiciem Izaaka. A co powiedzieć o Abrahamie? Jest przekonany, że Bóg żąda ofiarowania Mu jedynego syna. Staje w tym momencie przed trzecią próbą swego życia. Pierwsza - musiał opuścić dom rodzinny i swój kraj, by iść w nieznane, tam, dokąd mu Bóg iść każe. Druga - otrzymał w podeszłym wieku obietnicę, że będzie miał syna i stanie się ojcem nowego licznego narodu, z którym Bóg wiąże specjalną misję. I gdy zawierzył tej nieprawdopodobnej obietnicy, i gdy wydawało się realne jej spełnienie - nagle owa straszliwa trzecia próba. Nie dziwimy się, że Pismo św. jest pełne pochwał dla wiary Abrahama, który po raz trzeci zawierzył Bogu "wbrew nadziei". - Tak, w tym świetle inaczej wygląda ofiara Abrahama... - Nazywa się Abrahama "ojcem wierzących". Bo w jego wierze w Boga mieści się wszystko, co najlepsze: posłuszeństwo dziecka wobec kochającego (tak!) Ojca, całkowite zawierzenie Bogu, bezgraniczne zaufanie. Czy wiesz, jak wychwala Abrahama Soeren Kierkegaard (1813-1855), duński prekursor egzystencjalizmu? Abraham - mówi Kierkegaard - zostawił za sobą swoje ziemskie rozumienie, an wiarę z sobą zabrał... Nikt nie może być zapomniany, kto był wielki na świecie, ale każdy był wielki na swój sposób, a każdy w zależności od wielkości tego, co umiłował. Albowiem ten, kto umiłował siebie, był wielki sam przez siebie; ten, kto kochał ludzi, stał się wielki przez swoje oddanie, ale ten, kto ukochał Boga, stał się największy ze wszystkich. - Piękne i mądre słowa. Otwierają oczy na wielkość tych, co wielcy są przez swoje oddanie: polegli za Ojczyznę, ratownicy ginących, ludzie gotowi oddać życie dla wielkiej sprawy. Ci najwięksi, to chyba męczennicy... - Oczywiście. Choć nie wyłącznie. Przypomnij sobie ewangeliczną wdowę, co wrzuciła ostatni grosz do świątynnej skarbony. Wszystko ofiarowała. Ważne jest to, że Abraham był gotów dać Bogu wszystko, także jedynego syna. Jak trudno jest rodzicom oddać syna lub córkę idących na wojnę czy tam, gdzie grozi śmierć. Ale oddają. Nie tylko ze strachu, nie tylko dlatego, że muszą. Choć z wielkim bólem oddają, bo tak trzeba. Bo istnieją takie wartości ci, dla których warto i trzeba oddać nawet życie. - Schylam przed takimi ludźmi czoło. Ale nie wiem, czy sam byłbym zdolny tak postąpić... - Ja też nie wiem. Ale czuję, jestem głęboko przekonany, że oni wszyscy uczynili to, co powinni. Zdali wielki egzamin. - Trochę odbiegliśmy od tematu. Zaczęliśmy od Mszy św. - Myślę, że teraz łatwiej zrozumiesz, dlaczego ofiara Abrahama jest prefiguracją Mszy św. Dziecięca niewinność Izaaka i uległość Abrahama przypominają niewinność i dobrowolną decyzję Jezusa, podejmującego Ofiarę Krzyżową. Za czasów Abrahama żył jeszcze tajemniczy, bo bliżej nieznany nam król Melchizedek, "kapłan Najwyższego". Melchizedek, którego imię oznacza "król sprawiedliwości", ofiaruje Bogu chleb i wino. I ta jego bezkrwawa ofiara jest zapowiedzią Ofiary Eucharystycznej - Mszy św. Pamiętam jedną z ostatnich katechez przed maturą. Ksiądz zaczął: "Pragnę dać wam klucz do ręki. Na całe życie. Tylko go nie zgubcie. Chcecie zrozumieć Mszę św.? Pragniecie w niej dobrze uczestniczyć? Zależy wam na tym, aby ona była ośrodkiem i radością waszego życia, niewyczerpaną pomocą w wytrwaniu w dobrym? Popatrzcie na tablicę". I wypisał na niej: "Msza św. = Ofiara Krzyżowa Pana Jezusa". Widocznie wyczytał w naszych oczach zdumienie: To jest klucz życia? Dlatego dodał: "Pan Jezus zamknął w swojej bolesnej męce i śmierci całą swoją miłość ku nam. Jest to miłość tak wielka, jak wielkim jest Chrystus jako Syn Boży. Każda Msza św. jest uobecnieniem tej bolesnej męki i zmartwychwstania Jezusa. Jest spotkaniem się z Jego miłością". Msza św. jest Ofiarą uwielbienia i dziękczynienia (słowo "Eucharystia" znaczy dziękczynienie), przebłagania i prośby. I to Ofiarą składaną za całą ludzkość, a nie tylko za Kościół czy za obecnych w świątyni. Ale to właśnie oznacza, że każdy człowiek ma prawo powiedzieć: "Teraz Jezus za mnie się ofiaruje. Dołączę, jak umiem najlepiej, swoją uwagę i modlitwę, ofiarę trudnego podboju mojej osobowości w służbę Najwyższego Dobra. Odważę się korzystać częściej z zaproszenia Chrystusa: Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje..." - Jeśli mam być szczery, to muszę wyznać: ofiarowanie siebie i częsta Komunia św. są dla mnie najtrudniejsze. Coraz lepiej je rozumiem, ale tyle jest we mnie oporów. Tak trudno wychować siebie w duchu ofiarności i przyjaźni z Chrystusem. - Czy myślisz, że te opory są tylko w tobie? Każdy je odczuwa. I Chrystus to rozumie. Ale właśnie dlatego, abyśmy zdołali siebie przemienić, nie wystarczy Msza św. na Pasterkę czy na Rezurekcję. Chrystus pragnie nas ubogacać wciąż od nowa. To nam była potrzebna Kalwaria i nam jest nieodzowna Msza św. - a nie Jemu. Nie idzie o to... żeby być kochanym, ale żeby kochać żeby używać, lecz żeby dawać żeby się przeprowadzać, ale żeby być w drodze żeby wyczekiwać pokoju, ale żeby go stwarzać żeby Bóg czynił, co ja chcę, ale żebym ja czynił, co Bóg chce żeby pytać, co ludzie o mnie myślą, ale co Bóg o mnie powie żeby wszystko poznać, ale żeby poznane wprowadzać w czyn żeby uciekać od cierpień, ale żeby widzieć w nich sens żeby wiedzieć kiedy umrę, ale żeby być gotowym żyć w Bogu tłum. Kkw Modlitwa św. Franciszka z Asyżu O Panie, uczyń z nas narzędzia Twego pokoju, abyśmy siali miłość tam, gdzie panuje nienawiść, wybaczenie, tam gdzie panuje krzywda; jedność, tam gdzie panuje zwątpienie; nadzieję, tam gdzie panuje rozpacz; światło, tam gdzie Panuje mrok; radość, tam gdzie panuje smutek. Spraw, abyśmy mogli nie tyle szukać pociechy, co pociechę dawać; nie tyle szukać zrozumienia, co rozumieć; nie tyle szukać miłości, co kochać: albowiem dając - otrzymujemy, wybaczając - zyskujemy przebaczenie, a umierając, rodzimy się do wiecznego życia, przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego. 20. Powołanie do małżeństwa Dobry i zły zarówno chodzą za bliźniakami Jeden żeby ich żywił, drugi - by żył nimi. Adam Mickiewicz Ślub. Zabytkowy wiejski kościółek czy nowoczesna żelbetonowa świątynia wielkomiejska. Dwoje ludzi wpatrzonych w siebie, Dłonie ich przewiązane stułą. "Ja, N... - powtarzają kolejno - biorę ciebie, N..., za żonę (męża) i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie, Boże Wszechmogący, w Trójcy Jedyny, i wszyscy Święci". Oni wiedzą o tym: to jedyny sakrament, którego nie kto inny im udziela, tylko oni sami. Ale czy zdają sobie w pełni sprawę z tego, co się z nimi stało, i to w obliczu Boga, Kościoła i całej społeczności? Jedni mówią: już dla nich klamka zapadła. Oni cieszą się, że Bóg ich połączył wreszcie. Drudzy dodają: co się stało, już się nie odstanie: Oni czekali na tę chwilę z utęsknieniem: nareszcie będziemy na zawsze razem. Niespokojni wzdychają: oby tylko wytrwali. Im wydaje się śmieszne takie zmartwienie. Z woli Bożej, a więc wedle planów Ojca, który wie, co jest dla nas lepsze, małżeństwo raz ważnie zawarte i dopełnione, nie może być przez człowieka rozwiązane. Przez żadnego człowieka. A więc także przez Kościół, który nie ma władzy nad Bożym postanowieniem: "Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela" (Mt 19, 6). Nowożeńcy przyjmują to w chwili ślubu jako oczywiste i zrozumiałe. Radują się tym. Z pewnością oburzyliby się na kogoś, kto wątpiłby w szczerość ich intencji. Czy będzie to dla nich oczywiste za lat kilkanaście? Odtąd będą razem. I dziwią się: po co te słowa "nie opuszczę cię aż do śmierci?" Ci starsi są niepoprawni. Wciąż dają nam jakieś przestrogi... I mają rację, że się dziwią. Bo oni naprawdę się kochają. A człowiek prawy wie lub przynajmniej przeczuwa, że słowo "kocham" jest bezwarunkowe. On kocha nie dlatego, że ktoś coś posiada - wykształcenie, dobrą posadę, urodę, co nie znaczy, aby te czynniki przekreślać - ale dlatego, że jest tym, kim jest i kim jeszcze się może stać dzięki mojej miłości i swojej wzajemności. Słowo "miłość" nie da się pogodzić z żadnym warunkiem. Gdy ktoś stawia jakiś warunek, unicestwia miłość, zadaje kłam słowu "kocham ciebie". Kochać pod warunkiem znaczy nie kochać. Tak samo - kochać do pewnego stopnia. A także - kochać przez pewien czas. Słowa te są równoznaczne z zaprzeczeniem tego, co się na pozór głosi. Prawdziwa miłość to niczym nie uwarunkowane zaangażowanie, wyrastające poza czas, a które przeżywane w czasie, wypełnia z konieczności cały czas (Franciszek Varillon). Tak więc sama natura miłości domaga się trwałości, a w konsekwencji - nierozerwalności małżeństwa. Ale mogą czasem zaistnieć dwie sytuacje kryzysowe. I dlatego niepokój o przyszłość zawierających małżeństwo jest częściowo uzasadniony. Pierwsza sytuacja? Istnieją, niestety, wypadki zawierania małżeństw z miłości pozornej. Pustkę tej pozornej miłości wykaże niechybnie konkret codzienności. Stąd z jednej strony konieczność rozwagi w podejmowaniu tak ważnej decyzji w życiu, a z drugiej wskazówka, że nie na samej naturalnej miłości opiera się nierozerwalność małżeństwa. A druga sytuacja? Młodzi naprawdę się kochają. Ale czy zaraz, czy niedługo potem wyda im się, że tę ich miłość wystarczy schować jak skarb do banku. Niech sam procentuje. To, co jest startem, staje się dla nich metą. W dopiero co kiełkującym zalążku zobaczyli już dojrzały owoc. Czym jest ten dojrzały owoc? Popatrzcie kiedyś na starszego mężczyznę, który z prostotą podaje rękę swej żonie, wysiadającej z tramwaju. Może to jest coś z owego dojrzałego owocu? W każdym razie warto zastanowić się nad słowami Eleonory Roosevelt: Powodzenie w małżeństwie zależy od tego, czy wtedy, gdy przestaje się być zakochanym, potrafi się zacząć kochać naprawdę. Zasadniczym owocem małżeństwa jest dziecko. Małżeństwo ze swej istoty skierowane jest ku radzeniu i wychowaniu dzieci. Jest to jakby szczytowe zwieńczenie małżeńskiej miłości. Zanim pojawi się dziecko, małżonkowie tworzą zaczątek ogniska domowego. Czy może ono powstać tam, gdzie jest egoizm we dwoje? Tylko duch zrozumienia i zgody, wybaczania i wspólnoty może stworzyć wspólne ognisko. Kto nie nauczył się od dziecka rezygnacji z własnego "ja", jakże z dnia na dzień nabędzie ducha wspólnoty? Od czego zacząć? Najłatwiej od drobiazgów. Przysłowie hinduskie mówi: Człowiek wspaniały daje nie proszony, przeciętny - gdy go proszą, podły - nie daje nigdy. Kwiatek dla mamy, znaczek dla kolegi, pożyczenie książki szukającemu.... Irenka z trzeciej klasy mówi mamie: "Jutro twoje imieniny, mamusiu. Chcę Ci zrobić niespodziankę. Proszę o 20 zł". Ale ty wiesz, że cenniejszy jest upominek, który nie mamę, ale nas trochę kosztuje: sprzedanie makulatury, pozbieranych i wymytych niepobrzebnych butelek, prezent z zaoszczędzonych pieniędzy. A czystość intencji? Rozumiesz, iż dać po to, aby pokazać, jaki ja jestem wspaniałomyślny, to nie to samo, co dać z prostotą, nie czekając rewanżu. By innym z nami było dobrze. By naprawić swój nietakt czy egoizm. Można dać innym swój czas. Włączyć się dobrowolnie w jakieś domowe czynności, zakupy, pomoc słabszym kolegom. A przy tym nie walczyć wciąż o "sprawiedliwość" w podziale zajęć: "Ja już zrobiłem swoje, teraz na innych kolej". Gdy ci trudno, pomyśl o najpiękniejszej pochwale Pisma św. pod adresem Chrystusa: "Przeszedł przez życie dobrze czyniąc". I o tej drugiej, która jest zachętą dla nas wszystkich: "Lepiej jest dawać, aniżeli brać". Bo kto daje, więcej zyskuje, niż traci. Traci egoizm, a zyskuje miłość. Trwały i intymny związek kobiety z mężczyzną w małżeństwie jest sakramentem. A więc wspólnotą zapoczątkowaną piękną ceremonią religijną? Więcej, jest wspólnotą uświęconą przez Chrystusa, który w chwili ślubu i na każdy dzień życia daje małżonkom moc, by ich wzajemna miłość rozwijała się na podobieństwo tej, jaką On miłuje Kościół. Jest to związek stały i trwały, gdyż mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ściśle ze swą żoną. Jest to związek intymny, gdyż stają się "jednym ciałem" (por. Ef 5, 31). Mówiąc o tym św. Paweł dodaje: "Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła" (Ef 5, 32). Prorocy i Pieśń nad Pieśniami wierną miłość Boga do człowieka przedstawiają na wzór miłości oblubieńczej. Oblubieńcem - Bóg, oblubienicą - każdy człowiek. W tym układzie Bóg jest zawsze wierny, mimo naszej niewierności. Pragnąc okazać wielkość sakramentu małżeństwa, św. Paweł porównuje go do związku Chrystusa z ludzkością poprzez Kościół. A więc jedność mężczyzny i kobiety w małżeństwie jest symbolem jedności Chrystusa i Kościoła. Ani koleżeństwo, ani przyjaźń nie potrafią wyrazić tak silnie jak małżeństwo związku Chrystusa z Kościołem. Jak kobieta zawdzięcza swą płodność małżonkowi, tak Kościół Chrystusowi zawdzięcza prawdę objawioną i życie łaski, będące źródłem nadprzyrodzonej płodności. Jak małżonkowie wzajemnie się dopełniają, tak Chrystus, by zbawić świat potrzebuje pośrednictwa Kościoła, który jest Jego mistycznym Ciałem. Ale małżeństwo nie jest tylko symbolem jedności Chrystusa i Kościoła. Ono jednocześnie współuczestniczy sakramentalnie w miłości Chrystusa do Kościoła. Wzajemna miłość obojga w małżeństwie jest miłością ludzką. Ale przez sakrament małżeństwa ich ludzka miłość jest jednocześnie więzią łaski. Poprzez łaskę "podłączona" jest ich ludzka miłość w Boską miłość Chrystusa do Kościoła. A poprzez Chrystusa życie małżeńskie zostaje włączone ostatecznie w miłość wzajemną trzech Boskich Osób. Oto dlaczego św. Paweł nazywa chrześcijańskie małżeństwo "wielką tajemnicą". Jest ono bowiem nie tylko obrazem, symbolem miłości Chrystusa do Kościoła, ale jednocześnie jest włączeniem się w tę ubogacającą je miłość Chrystusa do Kościoła. I tu znajduje się ostateczne wytłumaczenie nierozerwalności małżeństwa. Nie tylko natura miłości się tego domaga i dobro potomstwa, ale przede wszystkim fakt włączenia się w wierną miłość Chrystusa do Kościoła. Skoro On ludzką miłość zatwierdził, nikt nad nią już nie ma władzy. Mężczyźnie nie wolno rozłączyć się z kobietą, jak i Chrystus nie może rozłączyć się z Kościołem. Owo "nie wolno" i "nie może" nie jest ograniczeniem, brakiem, lecz doskonałością i wzbogaceniem. Wiemy, że niełatwe są wymagania Chrystusa. Ale rzeczywiście służą rozwojowi ofiarnej miłości. Nie ma wartości ludzkich bez ofiary i bez trudu. Nie ma tym bardziej życia z wiary. Obserwacja istniejących, niestety, nietrwałych związków, brak wzajemnej miłości, niewierność, oddzielanie sprawy wzajemnej miłości od rodzicielstwa - nie mogą być dla nikogo usprawiedliwieniem. Tym bardziej nie powinny być drogowskazem życiowym. Wierność w miłości - choć czasem tak trudna - jest zawsze możliwa. Ale zaistnieje wówczas, gdy się ją okupuje pracą nad sobą i żyje sakramentem małżeństwa: gdy się pomnaża w sobie posag łaski, która nas łączy z miłością Chrystusa do Kościoła i całej ludzkości. Na szczęśliwe małżeństwo można i trzeba już dziś zapracować. Prawdziwa miłość Miłość prawdziwa, miłość wewnętrznie pełna, to ta, w której wybieramy osobę dla niej samej - a więc ta, w której mężczyzna wybiera kobietę, a kobieta mężczyznę nie tylko jako "partnera" życia seksualnego, ale jako osobę, której chce oddać życie. Wibrujące w przeżyciach zmysłowych i uczuciowych wartości "seksualne" towarzyszą tej decyzji, przyczyniają się do jej psychologicznej wyrazistości, ale nie stanowią o jej głębi. Sam "rdzeń" wyboru osoby musi być osobowy, a nie tylko seksualny. Życie sprawdzi wartość wyboru oraz wartość i prawdziwą wielkość miłości. Kard. K. Wojtyła, Miłość i odpowiedzialność, Znak 1962, s. 123. Nasz dom Nie mów, że dom nasz, żono, Budować trzeba z cegły - Nie trzeba murów i dachów z więźbą zieloną Ani murarzy biegłych, Zbudujemy dom jak nikt na świecie, Bez sklepień, ścian i poddaszy, Wystarczą kwiaty w małym wazonie - Pod dachem serc naszych Nasze dzieci. A kiedy dom nasz stanie, Posiejemy stokrotki i bratki, Słońca będzie w mieszkaniu Pod dostatkiem. I zejdą się podziwiać Nasz domek ptaki przyjaciele, Słowik arię zaśpiewa Na nasze srebrne wesele. I rozśpiewają się szczęściem Obłoków jasne poddasza, Wierzcie albo nie wierzcie: Dom nasz to miłość nasza. Feliks Kantyka (ur. 1918 r., poeta ludowy z Żywiecczyzny) 21. Może i ciebie Chrystus wzywa? Wino, pszenica i kapłaństwo łączą się z sobą ściśle. św. Efrem Czy widziałeś kiedyś Mszę św. odprawianą nie przez kapłana? "Co za bzdurne pytanie!" Masz prawo w tej chwili na mnie się zirytować. Rzeczywiście, nie ma Mszy św. bez kapłana. Albowiem kapłan i ofiara są ściśle z sobą związane. A Msza św. jest Ofiarą. I to najświętszą, jedyną w swoim rodzaju, bo najdoskonalszą ze wszystkich ofiar, jakie kiedykolwiek ludzie Bogu składali. Msza św. jest pamiątką Ostatniej Wieczerzy i uobecnieniem Ofiary Krzyżowej Chrystusa, składającego siebie Ojcu. Tyle razy spoglądasz na krzyż Jezusa. Czasem oglądasz obrazy wielkich mistrzów pędzla. Oto z krzyża, z boku przebitego Chrystusa wypływa zdrój odradzający nas, grzesznych ludzi. Wszystkich. Tych, którzy byli przed nami, i tych, którzy po nas żyć będą i wszystkich nam współczesnych: "Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus który wydał siebie samego na okup za wszystkich (1 Tm 2, 5-6). "Jezus siebie samego wydał na okup za wszystkich". Św. Paweł odsłania nam w tych słowach wielkość gestu Chrystusa. Żeby dojrzeć wielkość Jego miłości, trzeba wgłębić się w dwie sprawy: kim jest Chrystus i co składa Bogu w ofierze. Skoro Jezus jest Bogiem i Człowiekiem, który ofiaruje swoje życie jako "okup za wszystkich" - nietrudno zauważyć, że Chrystus jest Najwyższym Kapłanem składającym Najświętszą Ofiarę. W przypadku Jezusa kapłan i ofiara utożsamiają się z sobą najpełniej. Chrystus jako Bóg jest wieczny i dlatego "ma kapłaństwo nieprzemijające. Przeto i zbawiać na wieki może całkowicie tych, którzy przez Niego zbliżają się do Boga, bo zawsze żyje, aby się wstawiać za nimi" (Hbr 7, 24-25). Czy można dobitniej wyrazić aktualność i potrzebę Ofiary Krzyżowej Chrystusa? * Czy pomyślałeś o tym, że ty także masz pewien udział w jedynym kapłaństwie Jezusa? Nie tylko ty. Wszyscy ochrzczeni i bierzmowani. Wierni nie mogą wprawdzie sprawować Eucharystii, do czego konieczne są osobne święcenia kapłańskie. Dopiero wyświęcony kapłan może sprawować w zastępstwie Chrystusa Ofiarę Eucharystyczną i ofiarować ją Bogu w imieniu całego ludu. Ale wszyscy wierni na mocy powszechnego kapłaństwa "współdziałają" we Mszy św. Na czym to współdziałanie wiernych w sprawowaniu Eucharystii polega? W każdej Mszy św. Chrystus zaprasza ludzi do ofiarowania z Nim samych siebie, swojej pracy i wszystkich rzeczy stworzonych. Więcej, Jezus uzdalnia nas do składania takiej "duchowej ofiary". Już samo czynne uczestniczenie we Mszy św., a nie bierna obecność, wymaga od nas wielu duchowych ofiar: punktualności, uważnego wsłuchania się w liturgię słowa i homilię, pobożnego skupienia, konfrontacji naszego życia ze słowem Bożym, wspólnej świadomej modlitwy... Ileż ofiarności i wyrzeczeń domaga się od nas przyjęcie Komunii św. podczas Mszy św.! Ale też kto z niej korzysta, otrzymuje więcej, niż jest w stanie ofiarować - przyjmuje Boga! Godność kapłaństwa powszechnego ujawnia się nie tylko w odniesieniu do Eucharystii. Wierni pełnią to kapłaństwo również przez przyjmowanie sakramentów, modlitwę i dziękczynienie, świadectwo świętego życia, zaparcie się siebie i czynną miłość (Konstytucja dogmatyczna o Kościele, nr 10). Nie ma takiej chwili i takiej dziedziny życia, która nie byłaby objęta kapłaństwem powszechnym. Nie tylko bezpośrednie kontakty nasze z Panem Bogiem, lecz także najbardziej "świeckie" nasze zajęcia mogą i powinny być wykonywane w duchu uczestnictwa w jedynym kapłaństwie Chrystusa. Dobrze, że o tym usłyszałem i to zrozumiałem: najbardziej błahe i trudne zajęcia mogę łączyć z Ofiarą Chrystusa Arcykapłana. Co za radosne odkrycie, że wszystko w moim życiu podłączone jest do kapłaństwa Chrystusa! - oto wyznanie starszego już człowieka. Czy i w młodym życiu nie może się to stać odkryciem sensu i wartości każdej chwili? - Jak to się stało, że ksiądz został księdzem? - A dlaczego ty wybrałeś się na psychologię? - Ksiądz pewno myśli, że dlatego, że teraz psychologia jest modna. Nie dlatego. Po prostu ją lubię. Nie wyobrażam sobie życia bez niej... Coś podobnego jest z tymi, co "idą" na teologię do Seminarium. Często jest tak, że od razu wiedzą, gdzie ich miejsce w życiu. Czasem nie są pewni, więc próbują innych kierunków studiów. Znam takich, co zaczynali prawo, leśnictwo, matematykę, fizykę, studia techniczne, muzyczne czy dramatyczne, by po jakimś czasie wylądować w... Seminarium Duchownym. Są i tacy, co ukończyli studia "świeckie", ale doszli do przekonania, że to nie to. O jednym z nich mówi jego siostra: Mój brat jeszcze nigdy nie był tak pogodny i szczęśliwy jak teraz, gdy wstąpił do Seminarium. Dlaczego? Bo odnalazł drogę swego życia. Wie, że teraz najlepiej zrealizuje siebie. Z największym pożytkiem dla innych i dla Tego, Kto każdemu z nas daje dar powołania życiowego. Jeśli każde ludzkie powołanie jest tajemnicą, bo jest spotkaniem dobrej, współpracującej woli człowieka z obdarzającym nas Bogiem - Największą Tajemnicą, to cóż dopiero mówić o tym szczególnym powołaniu - kapłańskim? "Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili" (J 15, 16). Podkreślać wielkość i darmowość tego powołania - nigdy nie za wiele. Nie kto inny, ale zawsze Chrystus wybiera i Chrystus przeznacza, aby iść i przynosić owoc. Człowiek może tylko odmówić przyjęcia tego daru i może mniej lub bardziej godnie i żarliwie odpowiedzieć: "Tak. Przyjmuję moje powołanie jako niezasłużony dar. Chcę mu być wierny, bo wtedy jestem wierny Tobie, który mi go dałeś". To wszystko, co czyni kapłan, można ująć w trzech zwrotach: posługa słowa Bożego - szafarstwo sakramentów - duszpasterstwo. A jeszcze krócej: posługa wokół Chrystusa Eucharystycznego i człowieka. Wszystko, cokolwiek Jezus czynił, zmierzało do tej jednej, jedynej godziny, dla której przyszedł. A gdy "nadeszła godzina" całopalnej ofiary - męki, śmierci, zmartwychwstania - Chrystus stał się źródłem "wody żywej", która odradza nas, dzieci Adama. Nigdy nie wysychające źródło. Wciąż tryska z niego woda, która obmywa i gasi pragnienie, ożywia i umacnia. "Aby życie mieli i mieli je w obfitości". Strumienie wody żywej bezustannie płyną z tego źródła, a wśród nich, siedmiu sakramentów - ów szczególnie obfity i życiodajny: Eucharystia. Czy może być piękniejsza służba od tej, by nieść siostrom i braciom Prawdę i Miłość ukrytą w słowie Bożym i łasce? * - To straszne, co Maria zrobiła! - Cóż takiego? - Bardzo przyjaźniłyśmy się z sobą. Także podczas studiów. Skończyła filologię. I teraz ta wiadomość: wstąpiła do klasztoru... Na twarzy Marty malowało się zdziwienie z wyraźną przewagą zaniepokojenia. Zdziwienie wydało mi się zrozumiałe, choćby przez zaskoczenie. Ale skąd niepokój? Przecież Marta jest także dziewczyną wierzącą i praktykującą. Wyszła z rodziny świadomie religijnej, gdzie wiara jest zasadą codziennego życia. - Czy sądzisz, że Marię coś złego spotka w zakonie? - sondowałem. - Tego nie przepuszczam, ale... jak ona mogła to zrobić? Długo nie rozumiałem powodu niepokoju Marty o Marię. Aż wreszcie zagadka się wyjaśniła. Marta myśląc i mówiąc o Marii, siebie stawiała w sytuacji przyjaciółki. Dla Marty byłoby "straszne" wstąpienie do klasztoru. Dlaczego? Bo nie ma powołania do zakonu. Tymczasem Maria, spotkana przez Martę po kilku latach już jako siostra zakonna, jest pogodna i zadowolona. Nareszcie jest na swoim miejscu... Rekolekcje dla maturzystek. Skrzynka zapytań: Po czym można poznać powołanie zakonne? Od dłuższego czasu myślę o przyszłości. Nie widzę swego miejsca w małżeństwie. Po prostu to życie nuda nie pociąga. Chciałabym poświęcić się wyłącznie Bogu... Może tak zrodziło się zakonne powołanie Marii? Nie wiem. Ale zazwyczaj towarzyszą wtedy człowiekowi refleksje podobne do myśli naszej maturzystki. Przede wszystkim świadomość, że małżeństwo i rodzina - to chyba dla mnie nie jest droga życia. I gorące pragnienie, by wyłącznie poświęcić się Bogu. W powołaniu zakonnym najważniejszy jest ten świadomy i dobrowolny, a przy tym wciąż ponawiany wybór Chrystusa jako "przedmiotu" naszej miłości. Towarzyszy temu chęć pójścia Jego śladami, całkowite zaangażowanie się w Jego zbawczą misję. Kto wybiera życie zakonne, pragnie dawać Chrystusowi szczególne dowody swojej miłości, zachowując czystość, ubóstwo i posłuszeństwo. Te trzy rady ewangeliczne w ogólny sposób odnoszą się do wszystkich chrześcijan. Ale w życiu zakonnym stają się one wyjątkowo wyrazistym drogowskazem całego życia. Śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa są niezrozumiałe, a nawet absurdalne bez odniesienia do Boga. Natomiast podjęte z miłości do Osoby Chrystusa nabierają sensu. Śluby zakonne stają się sposobami ożywienia życia chrześcijańskiego, pomocą w rozwoju osobowości chrześcijańskiej. Świadectwem miłości Chrystusa "ponad wszystko", a bliźniego ze względu na Niego. Edyta Stein (1891-1942), doktor filozofii, jedna z najwybitniejszych uczennic głośnego myśliciela naszych czasów - Edmunda Husserla, wstąpiła do karmelitanek. Oto jak pragnie ona służyć ludziom swoim powołaniem: Przeżywam zawsze pokój jako nadmiar łaski, którym nikt nie mógł zostać obdarowany jedynie dla siebie; jeżeli ktoś przychodzi do nas niespokojny i załamany, a wyjdzie choć trochę uspokojony i pocieszony, jestem wtedy bardzo szczęśliwa... Można starać się, by to życie przynieść jako ofiarę za wszystkich, z którymi jest się związanym. Wychowanie dzieci i młodzieży, opieka nad chorymi, praca misyjna - oto dalsze przykładowe możliwości służby człowiekowi powołaniem zakonnym. Rekolekcje Przynoszę, Matko, na Jasną Górę kapłaństwo moje. Stanąłem w samym kącie kaplicy - boję się podejść. Nie w łożach ojców, z twarzą na wale klasztornym spałem. Księżyc jak czapla wciąż chodził po mnie srebrnym hejnałem. Wiem, że Bóg wybrał, że mnie wyświęcił, zaufał, abym nie broił, nie psocił więcej, jak szwedzka lufa. Biję się w piersi, jak tłukły kule za Kordeckiego. Weź me kapłaństwo na ręce teraz, jak Syna swego. Niechaj zaświeci święte i czyste w kaplicy, a mnie niech zdepcą butami złymi pątnicy. ks. Jan Twardowski (ur. 1916 r.) Wyjaśnienie Nie przyszedłem pana nawracać zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania jestem od dawna obdarty z błyszczenia jak bohater w zwolnionym tempie nie będę panu wiercić dziury w brzuchu pytając co pan sądzi o Mertonie nie będę podskakiwał w dyskusji jak indor z czerwoną kapką na nosie nie wypięknieję jak kaczor w październiku nie podyktuję łez, które się do wszystkiego przyznają nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką po prostu usiądę przy panu i zwierzę swój sekret że ja ksiądz wierzę Panu Bogu jak dziecko. ks. Jan Twardowski (ur. 1916 r.) 22. Zwady serdeczne Przestałem się wadzić z Bogiem - Serdeczne to były zwady: Zrodziła je ludzka niedola... Jan Kasprowicz Widzę jego szeroko otwarte oczy. Słyszę słowa wyrzucane z niecierpliwą gwałtownością, która chce wydrzeć wszystkie tajemnice światu. I to już, zaraz, w tej chwili. Mimo ostrego tonu i mocnych gestów postać Tomasza, studenta biologii, ujmuje swą dogłębną przejrzystością. Nikt nie ma wątpliwości: to jest być albo nie być dla człowieka, który dopiero poszukuje swojej drogi. "No, dobrze - mówi, urywając słowa - zawinione cierpienia - tak. To dałoby się zrozumieć. Ale obozy koncentracyjne dla niewinnych ludzi? A cierpienia dzieci? Jak to pogodzić z Bożą Opatrznością?" Bywają i na jesieni życia "zwady serdeczne". To pewne - mniej burzliwe, podobne raczej do cichej skargi: "Dlaczego?" Tak wypowiada się zakodowana latami obserwacja bólów życia i niepokój o najbliższych. W obliczu straszliwości świata - wyznaje rekolekcjoniście wdowa po wybitnym aktorze - określenie "Bóg-fabrykant, który puścił w ruch machinę i dalej się o nią nie troszczy" jest bardzo częstą pokusą. Chciałabym więcej na ten trudny temat usłyszeć, bo ten pogląd podsuwa fakt, że cokolwiek ludzie wymyślą czy odkryją, przeciw nim się obraca. Stąd lęk przed przyszłością, jaka czeka dzieci i wnuki, lęk od którego - gdy się człowiek zastanawia nad straszliwością świata - po prostu serce zamiera. Przecież ma się wrażenie, że "los" jest taki okrutny, trafia zwykle w najczulsze miejsce! Czy nie ma na to innej odpowiedzi jak "drogi moje nie są drogami waszymi?" Nie jestem bynajmniej katastrofistką, wierzę i ufam, ale dla tych postaw trzeba więcej podpory! Echa prometejskiego buntu pobrzmiewają tu i ówdzie w wielkiej literaturze, by wspomnieć "Braci Karamazow" Fiodora Dostojewskiego, Wielką Improwizację Adama Mickiewicza czy Kasprowiczowskie "Hymny". Nietrudno zrozumieć źródło buntu geniuszu poetyckiego który "cierpi za miliony". Obdarzony nieprzeciętną wrażliwością, dostrzega i czuje lepiej niż inni otchłań straszliwości świata i w artystycznym kształcie wypowiada swój, jakżeż szlachetny, sprzeciw wobec okropności zła. Można rozumieć genezę i szlachetne pobudki prometejskiego buntu. Ale... czy jest on rozwiązaniem zagadki zła? Bunt ani nie przezwycięża zła, ani nie otwiera drogi do jego przezwyciężenia. Nie chodzi o to, by zaraz dopatrywać się grożące "buntownikowi" sankcji gniewu Bożego: nikt tak jak Bóg nie zna szlachetnych porywów ludzkiego serca. Lecz czyż w wypadku utrwalenia się postawy buntu człowiek nie pozostaje straszliwie samotny i bezradny, odcinając się od Tego, kto zwyciężył zło i daje wszystkim udział w swoim zwycięstwie? Jakby instynktownie wyczuwali to wielcy twórcy literatury. Ich bunt jest tylko przejściowym - choć nieraz długotrwałym - etapem ku spotkaniu w wierze Boga-Miłości. Boga, który nie tłumaczy nam bez reszty tajemnicy zła, ale je ostatecznie przezwycięża. Słowa: Ty nie ojcem świata ale... Carem z "Wielkiej Improwizacji" Mickiewicza - to zuchwała próba osądu Boga przez człowieka przygniecionego brzemieniem rozpaczy. Zdaje się zbuntowanemu więcej - jest przekonany, że otrzymawszy "rząd dusz", lepiej od Stwórcy urządziłby świat: życie ludzkie byłoby "pieśnią szczęśliwą". Jest wszakże w tejże III części "Dziadów" chwila wskazująca, że w utożsamiającym się z Konradem wieszczu dokonuje się diametralna przemiana. Już nie w charakterze oskarżyciela Boga, lecz w skrusze - co przystoi nawet najlepszym i najniewinniejszym z ludzi - modli się: Panie! czymże ja jestem przed Twoim obliczem? - Prochem i niczem; Ale gdym Tobie moją nicość wyspowiadał, Ja, proch, będę z Panem gadał. Paść przed Bogiem z czci i miłości ewangelicznego celnika - to otworzyć się na przezwyciężenie męczącej zmory zła. Istnieje w "Braciach Karamazow" Dostojewskiego decydujący moment, który trzeba uznać za załamanie się buntu pisarza wobec Boga z powodu zła, zwłaszcza cierpienia dzieci. Alosza mówi do swego brata Iwana: Pytałeś przed chwilą, czy jest na świecie Istota, która by mogła i miała prawo przebaczyć. Ale Istota taka jest i Ona może przebaczyć wszystkim i wszystko, i za wszystko, bo Sama oddała swoją niewinną krew za wszystkich i za wszystko. Zapomniałeś o Nim, a na Nim to właśnie powstanie ów gmach, i do Niego zawołają: Panie, sprawiedliwe są zrządzenia Twoje, albowiem objawiłeś nam drogi Twoje. Pogodzenie się pisarza z Bogiem jest równoznaczne z odkryciem miłości Chrystusa, która jest większa niż grzech i cierpienie. Wychowany religijnie w rodzinie chłopskiej, w okresie studiów uniwersyteckich, przejęty materializmem i społecznym radykalizmem, traci Jan Kasprowicz wiarę. W przemianie ustroju społeczno-politycznego widzi szansę wydobycia z człowieka pierwiastków boskości. Ale ta laicka, optymistyczna wiara w człowieka załamuje się rychło. Kilkanaście lat aż do napisania "Hymnów" (1898-1901) - to okres bolesnych zmagań wewnętrznych poety i głębokiego pesymizmu. Akcenty antychrześcijańskie zaczynają się z wolna przeplatać z fascynacją osobą Chrystusa. Aż wreszcie przychodzi wybuch najwyższego natchnienia poetyckiego w Hymnach. Spór ze Stwórcą o "szczęście świata" dojdzie do zenitu w pierwszej części "Hymnów". Jest tam gwałtowny protest przeciw idei Sądu. To Bóg jest winien grzeszności człowieka - On go stworzył. Upajając się własną mocą, Bóg oddaje człowieka na pastwę szatanowi i śmierci. (Poeta - czy on jeden tylko? - zapomina, że Bóg postawił na ryzyko, dając człowiekowi wolność. On nie chce mieć manekinów i niewolników, ale istoty wolne, które poruszone od wewnątrz swobodnie opowiadają się za dobrem. Bywa, niestety, że to dobro odrzucają. Z wyborem łączy się zawsze odpowiedzialność za podjętą decyzję). Jest wreszcie daremna tęsknota duszy za rajem utraconym, bo wobec nieprawości człowieka, co przeszła granice, Panie, Twych zamiarów (a więc jednak pierwsze przekonanie o winie człowieka), niepodobna się z Bogiem zjednoczyć. Nietrudno zauważyć: mimo wydźwięku antychrześcijańskiego - cykl zatytułowany jest "Ginącemu światu", który to świat ma utożsamiać się z chrześcijaństwem - nie jest to protest przeciw Bogu objawionemu, lecz namiętne odrzucenie Boga deizmu: owego Zegarmistrza czy Fabrykanta, który stwarza świat i nim się więcej nie interesuje, lecz pozostawia go igraszką ślepych i złowrogich sił. Jest to także odrzucenie owego Boga, przeciw któremu później wystąpi egzystencjalizm Sartre'a: okrutnego Sędziego, który wszystkowidzącym okiem ogląda świat z wysokości i rejestruje wszystkie winy człowieka po to, aby się z nim surowo rozprawić. Nie wiadomo, co zaważyło na takiej skrzywionej wizji Boga: czy, jak to często bywa, nie pogłębiona wiedza religijna, czy zbyt emocjonalne zaangażowanie po stronie bólu człowieka. A może jedno i drugie, i jeszcze coś innego? To pewne: ma rację poeta odrzucając wizję Boga fabrykanta i okrutnika. Człowiek zawsze odrzuci Boga, który się nad nim znęca jako tyran. Czcić i kochać można tylko Kogoś, Kto bezgranicznie kocha podobnie do troskliwej matki, co się pochyla nad dzieckiem, gotowa na wszystko. Matki nie rozpieszczającej, wymagającej, ale przecież wyrozumiałej i przebaczającej. Taką wizję Boga znał już Stary Testament. A Nowy Testament? Chrystus to wcielona Miłość szukająca zgubionej owcy. Ukrzyżowana, ale zwycięska. Niewinna, ale dźwigająca grzech i ból świata. Miłość dająca nowe życie. Czy Ją poeta odnajdzie? W półtora roku po cyklu "Ginącemu światu" pisze Kasprowicz drugą część "Hymnów". Coś się musiało w poecie decydującego dokonać, skoro patrzy teraz na świat i istniejące na nim różnorakie zło innymi oczyma - oczyma wiary w Boga objawienia. Jest to Bóg-Miłość przebaczająca i oczyszczająca, to wielkie, święte, jasne, nieskończone morze miłości. Poeta wyśpiewuje pieśń pochwalną na cześć wszechogarniającej miłości Boga: A wy, stworzenia Boże, słuchajcie mej pieśni i chwalcie ze mną razem Tego, co was kocha. Hymn "Maria Egipcjanka" jest wyznaniem, że nikt nie może się ostać bez odkupieńczej miłości Chrystusa, okazanej na krzyżu boleści. Wraz z wiarą w Chrystusa-Miłość powraca poecie wiara w człowieka: mimo zahamowań i upadków człowiek zdąża do swego Zbawcy. Spotkanie duszy z Chrystusem jest możliwe. Pełne niepokoju wyznanie: Stoję u bramy świątyni, do wnętrza wejść nie mogę ustępuje miejsca radości spotkania, nawrócenia: I oto jestem przy Tobie, Twe słodkie całuję rany, ciernie wyciągam Ci z Głowy, o, Ty mój Jezu kochany!... Wydaje się, że drugi cykl "Hymnów" trzeba uznać nie za pierwszy, lecz rozstrzygający moment nawrócenia czterdziestoletniego wówczas Kasprowicza (umarł w 66 roku życia). Wyrazem dalszej ewolucji duchowej poety jest "Księga ubogich": Przestałem się wadzić z Bogiem - serdeczne to były zwady... Kiedy inaczej widzi Boga, w innych proporcjach widzi także poeta siebie i świat. W proporcjach realnych. Także swój dawny - spór o "szczęście świata". Wielki Bóg, "Gazda nad Gazdami", a przecież zawsze kochający Ojciec, "uśmiechał się pobłażliwie" widząc niegdysiejsze zwady. Dziś pragnie być poeta prostym wędrującym grajkiem, co skrzypkami swej poezji służy Mu jak umie. Może i nam przyda się przestroga dana samemu sobie w Moim świecie: I niechaj pomnę w mym życiu, Czy w bliskim, czy też dalekim, Żem człekiem jest przede wszystkim i niczym więcej jak człekiem. 23. Milczenie i czyn Raduje się moje serce... że mogę cierpieć Cierpieniem, z którego rodzi się Miłość... Jan Kasprowicz Refleksja nad prometejskim buntem wielkich twórców literatury ukazała nam, że pogodzenie się ich z Bogiem dokonało się dzięki radosnemu odkryciu: pomimo przerażającej rzeczywistości zła istnieje Bóg, który bezgranicznie kocha. Odkrycie to może się stać udziałem każdego człowieka. Jak przepastna jest głębia Bożej miłości! Bóg miłuje niewinnych, ale ściga swą miłością i największych zbrodniarzy. W promieniach Bożej miłości - choć w piekle obozu zagłady - dojrzewało do pełni świętości 47-letnie życie O. Maksymiliana Kolbe. Jednocześnie, ale jakżeż innymi torami, biegnie życie, również 47-letniego, komendanta tego obozu, współwinnego śmierci czterech milionów ofiar Oświęcimia - Rudolfa Hoessa, który "za 5 dwunasta" swego życia dostępuje łaski nawrócenia. W ostatnim liście do żony dzieli się szczęściem odnalezionej wiary. Istnieje zgorszenie tajemnicą nieprawości. Istnieje również zgorszenie tajemnicą Boga-Miłości. Czy dlatego mówimy o tajemnicach, że niczego nie da się powiedzieć o zagadce zła i o zagadce Bożej miłości? Rozum ludzki wsparty światłem objawienia zdolny jest wiele odsłonić z głębi owych tajemnic. I dobrze jest szukać i poznać to, co jest dostępne naszemu rozumieniu. Ale trzeba zdobyć się na tyle prawdy, by uznać, że cokolwiek powiemy, będzie to zaledwie dotknięcie, jakby muśnięcie Rzeczywistości, której rozum ludzki nie jest w stanie dogłębnie wyczerpać. Na to, że człowiek nie może wytłumaczyć zagadki zła, wymownie wskazuje biblijna Księga Hioba, powstała około 400 r. przed Chrystusem. Księga ta porusza problem niezawinionego cierpienia. Oto sprawiedliwy Hiob, któremu obca jest wszelka nieprawość, jest zrazu szczęśliwy; cieszy się zdrowiem i rodziną, przyjaciółmi i licznym dobytkiem. Nagle wszystko to traci. Staje się żebrakiem. Dotknięty nadto straszliwą chorobą - trądem, przeżywa wewnętrzny dramat. Przyjaciele pouczają Hioba, że jego cierpienie jest tylko konsekwencją grzechu. Jeżeli Hiob cierpi, to cierpi widocznie za swe ukryte winy... Ale Bóg nie zaakceptuje tego stanowiska przyjaciół zgromi ich pewność siebie. Sam Hiob pragnie przyjąć sprawiedliwość Bożą, ale wydaje mu się ona niesprawiedliwością, bo nie poczuwa się do winy. W uroczystej przysiędze zapewnia Boga o swojej niewinności i domaga się od Niego jej potwierdzenia. Bóg udziela Hiobowi odpowiedzi. Nawiązuje do jego próby samousprawiedliwienia się. Ukazuje, że powoływanie się na swoje czyny i niewinność, by toczyć spór ze Stwórcą - to błąd, który zaciemnia rozpoznanie Bożego zamysłu. Tocząc spór ze Stwórcą człowiek zamyka oczy na mądrość Bożą i odwraca proporcje. To Bóg jest Tym, który pyta i osądza. To On jest Stwórcą, a my stworzeniami: "Któż to jest ten, który zaciemnia Moją myśl pustymi słowami?... Spytam ciebie, a ty Mi odpowiesz. Gdzie byłeś wówczas, gdy utwierdziłem ziemię?" (Hi 38, 2-4). (tłum. R. Brandstaettera) Bóg objawia się Hiobowi nie jako partner do dyskusji, ale jako Stwórca. Czyż godzi się, aby człowiek wiódł spór z mądrym i dobrym Bogiem? "Czy bluźnierca chce jeszcze wadzić się z Wszechmocnym? Niech odpowie ten, który napomina Boga!" (Hi 40, 2). (tłum. R. Brandstaettera) Znamienna jest odpowiedź Hioba: "Jestem lichym człowiekiem. Cóż Ci mogę odpowiedzieć? Dłoń moją na ustach kładę" (Hi 40, 4-5). (tłum. R. Brandstaettera) Wobec żywego, wielkiego i niepojętego Boga zamiast buntu przystoi człowiekowi milczenie. Zaufawszy dobroci i mądrości Stwórcy, człowiek może przyjąć świat i życie takimi, jakie one są: z istnieniem zła i cierpienia. Może zaufać, że ostatnie słowo należy do sprawiedliwego Boga: "Ja wiem, że mój Wybawca żyje I ostatni przemówi nad moim prochem!" (Hi 42, 2). (tłum. R. Brandstaettera) Ciemna rozpacz Hioba ustąpi miejsca bezgranicznej ufności: "Dotychczas tylko słuchem słyszałem Ciebie, Ale teraz moje oczy Ciebie ujrzały. Przeto wszystko odwołuję I pokutę czynię w pyle i prochu" (Hi 42, 5-6). (tłum. R. Brandstaettera) Tak kończy się spór Hioba ze Stwórcą: całkowitym pogodzeniem się z Bogiem. Zakończenie historii utrzymane jest jeszcze w mentalności bliskiej tamtym czasom. Hiob jeszcze za życia ziemskiego odzyskuje szczęście, liczną rodzinę, zdrowie, przyjaciół i dobra materialne. Dla nas istotna jest przestroga: rozum ludzki jest bezradny w obliczu zagadki zła i cierpienia. Można podać różne racje, ale one nie zniosą ostatecznej ciemności, jaka osłania zło. Nie na miejscu jest dochodzenie swoich praw przed Stwórcą i wykazywanie swojej niewinności. Pełna czci pokora i milcząca miłość - oto klucz do przezwyciężenia zła. Miłość i pokora rodzą się z żywej wiary: teraz moje oczy Ciebie ujrzały. Jezus ukazuje nieraz ścisły związek między cierpieniem a grzechem, np. przy uzdrowieniu paralityka (por. J 5, 14). Ale znamienny jest kontekst: nie są to teoretyczne rozważania, lecz konkretne przezwyciężenia zła (odpuszczenie win, uzdrowienie). Z drugiej strony Chrystus zwalcza przekonanie, że wszelkie nieszczęście jest zawinione przez ludzi nim dotkniętych; sąd taki piętnuje jako wyraz wyniosłości tych, którzy źle myślą o drugich. Chrystus nie wytłumaczył bez reszty ani nie zniósł ludzkiego cierpienia. Ale przyszedł przezwyciężyć źródło wszelkiego zła i cierpienia - grzech. I ten grzech prawieczny, który u zarania ludzkości sprawił, że nasza ludzka kondycja jest bardziej podatna na zło niż dobro, i ten dzisiejszy, nasz własny, przez który popadamy w niewolę egoizmu i odcinamy się od Dobra i Życia. Jezus, choć niewinny, bo nie popełnił nawet najmniejszego grzechu, przyjął na siebie cierpienie i śmierć. Wcielony Syn Boży pragnie ukazać w takim blasku jak nigdy dotąd miłość Boga do człowieka, którą już prorocy oznajmiali: "Ukochałem cię odwieczną miłością" (Jr 31, 3). Bóg wie, że człowieka bardziej od słów przekonują czyny. Najbardziej przekonywującym gestem miłości Boga jest przyjęcie krzyża przez Chrystusa. Nie dla samego krzyża i cierpienia, lecz jako wyraz bezgranicznej miłości. A miłość to czyni, że się niewinny za winnego wini (Cyprian K. Norwid). I ta Miłość przezwyciężyła grzech, cierpienie i zło świata. Jak przezwyciężyła, skoro grzech i zło istnieją nadal? Powtórzmy: Chrystus nie usunął z życia grzechu, ale otworzył grzesznikowi bramy przebaczenia i obdarza go nowym życiem; Jezus nie wytłumaczył całkowicie cierpienia, ale przecież nadał mu inne znaczenie. Krzyż bez wiary jest znakiem niepowodzenia, nieszczęścia i klęski. Natomiast wierzący wie, że w krzyżu Bóg przemienił cierpienie w życie. Człowiek musi jeszcze podlegać cierpieniu i śmierci, ale Bóg jest z nim we wszelkim cierpieniu i zapewnia mu udział w swoim zwycięstwie - zmartwychwstaniu i chwale Chrystusa. Choć jesteśmy skażeni grzechem, kulejący i słabi, możemy wciąż umacniać się nowym życiem udzielanym przez Chrystusa. Kto trwa w łączności z Jezusem - mimo kondycji grzesznika - ten już przez wiarę, nadzieję i miłość uczestniczy w Jego tryumfie. Ale droga wciąż jeszcze wiedzie przez możliwość cierpienia. Wówczas pokrzepia nas - jako światło i jako moc łaski przetrwania - łączność z umęczonym Chrystusem. Utrudzony św. Paweł pisze: "Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni; obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy. Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w naszym ciele, przekonani, że Ten, który wskrzesił Jezusa, z Jezusem przywróci życie także nam i stawi nas przed sobą razem z wami" (2 Kor 4, 8-10. 14). Dla wierzącego cierpienie może być spotkaniem Boga, mimo uczucia, że On nas opuścił. Uczucie opuszczenia nie obce było Chrystusowi na krzyżu, a przecież nikt bardziej nie był bliski Synowi jak Ojciec i nikt bardziej zjednoczony duchowo z Ojcem niż Syn. Św. Paweł, może najbardziej z apostołów doświadczony bolesnymi przeżyciami, pisze: "Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz?... Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował" (Rz 8, 35-37). 24. W cierpieniu i wobec cierpienia "Czy jestem potrzebny?" Wyrwany z rytmu życia chory stawia sobie to pytanie. I dobrze, że je stawia. Istnieje bowiem dla niego szansa nowego spojrzenia na ludzką aktywność i jej wartościowanie. Dotychczas liczyło się być może tylko to, co było wymiernym sukcesem w pracy czy nauce, posłudze dla drugich czy rozrywce. Teraz w znacznej mierze to odpada. Nie bez dodatkowego bólu wyobcowania - "niepotrzebności": "Co komu z mojego cierpienia?" Trzeba szeroko otworzyć oczy, by dojrzeć, iż cierpienie przyjęte bez zgorzknienia i obnoszenia się z nim przed drugimi jest chwilą, kiedy się sprawdzamy. Sprawdza się nasze człowieczeństwo i nasza wiara. Przede wszystkim sprawdza się nasza miłość do Chrystusa i do drugiego człowieka. To czas, kiedy On jest szczególnie blisko mnie. Rzecz w tym, abym ja był wówczas bardzo blisko Chrystusa. Bo wtedy "wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia" (Flp 4, 13). Czas dojrzewania mojej miłości ku Chrystusowi może stać się najowocniejszym okresem życia. Pomyśl: Jeśli bolesnej miłości Chrystusa zawdzięczamy wszelkie dobro, jakie On przyniósł odkupionej ludzkiej rodzinie, to czyż trwanie w Jego miłości-próbie może być bez znaczenia dla mnie? Dla mojej przeszłości - jako jej zadośćuczynne dopełnienie, dla mojej przyszłości - jako budowanie nowego? A dla innych, czy mój dar najtrudniejszej miłości - ofiary cierpienia - może nic nie znaczyć? "Mała" św. Teresa, patronka misji, choć nigdy na misjach nie była, a tylko za nie ofiarowała swoje cierpienie, przypomni nam istniejące nie tylko w fizyce prawo naczyń połączonych. Ileż osób i spraw drogich mojemu sercu mogę wesprzeć tym, co najtrudniejsze - modlitewnym milczeniem cierpienia wraz z Chrystusem... Cieszę się - wyznaje maturzystka od lat dotknięta bardzo zaawansowanym reumatyzmem - gdy Bóg zsyła mi jakieś cierpienia. Są bowiem dla mnie wskaźnikiem, że mnie kocha, że jestem na drodze prowadzącej do Niego. Szkoda tylko, że mimo usilnych starań nie zawsze potrafię je odpowiednio znosić i Bogu ofiarować. To prawda - niełatwo jest przyjąć i znieść cierpienie. Ale łatwiej jest to uczynić, gdy dostrzegam, że jestem Chrystusowi potrzebny. A przez Niego - wszystkim ludziom. Czy wobec tego należy szukać cierpienia? Albo obojętnie koło niego przechodzić? Ani jedno, ani drugie. Naśladowanie Chrystusa polega na przyjęciu tego cierpienia, które przychodzi do nas w sposób nieunikniony, od którego nie jesteśmy w stanie uciec, a usiłując uciec, sprawiamy, że staje się ono jeszcze dotkliwsze. Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie nie jest pochwałą obojętności, lecz jest pochwałą miłości, która walczy z cierpieniem i łagodzi ból. Dla chrześcijanina nigdy nie będzie wakacji od czynnego współudziału w budowaniu takich warunków życia, które czynią życie bardziej ludzkim. Wiara w Boga-Miłość jest opowiedzeniem się za czynną miłością Boga i każdego człowieka, i to już, teraz, w każdej chwili. Miłości tej nigdy nie jest za wiele. I wciąż trzeba ją budzić, rozwijać i pielęgnować. Na szczęście jest ona możliwa. Bywa faktem. Ale miłość nie na darmo łączy się z nadzieją. To nadzieja otwiera oczy czynnej miłości na nowe niebo i nową ziemię. Dopiero wtedy życie będzie "pieśnią szczęśliwą" dla nas, synów Adama. Nastąpi ostateczne zwycięstwo nad grzechem, śmiercią i cierpieniem. Zwycięstwo odniesione miłością Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego. * Lęk przed spotkaniem z człowiekiem chorym jest do jakiegoś stopnia zrozumiały. Trzeba go jednak przezwyciężać. Choroba i człowiek chory należą do naszego życia, w którym wszystko ma swoją godzinę: czas zdrowia i czas choroby. Ucieczka przed chorym może być różnie przez nas motywowana: wielką wrażliwością na ból i cierpienie, brakiem czasu, nadmiarem zajęć itp. Zawsze jednak jest to ucieczka przed miłością, która woła o naszą pomoc, choćbyśmy po ludzku wiele pomóc nie mogli. Jest to ucieczka w egoizm, który nas zasklepia w pancerzu nie do przebicia. A tymczasem każdy rodzaj choroby jest pytaniem i wezwaniem skierowanym do samego chorego, do lekarzy i innego personelu służby zdrowia, do rodziny chorego i brygady w zakładzie pracy, do klasy w szkole i wspólnoty sąsiedzkiej. Ale może także do całego społeczeństwa i do państwa, w którym społeczeństwo żyje? Chory nie zawsze potrzebuje gotowych recept. Wdzięczny jest za wspólne szukanie i za zaofiarowanie własnej wiary. Nikt nie może dać drugiemu, czego sam nie posiada. Prawdziwe spotkanie człowieka z człowiekiem, zwłaszcza chorym, może nastąpić tylko wtedy, gdy sami jesteśmy ubogaceni modlitwą, medytacją, sakramentami. Chrześcijanin wie, że jego miłość jest aktywną obecnością Boga w świecie; jeżeli mu jej brakuje, usuwa Bożą obecność z jedynego miejsca, gdzie może ją umieścić (J. L. Mc Kenzie). Czy jednak naprawdę o tym wiemy? Modlitwa chorego 1. Błogosławieni, którzy dzielą ze mną przyjaźń i są blisko. Błogosławieni, którzy pomagają dziękować Bogu za to, że pozwolił mi zostać człowiekiem - że mogę myśleć i mówić! 2. Błogosławieni, którym moje kalectwo nie przeszkadza, aby patrzeć na mnie jak na człowieka. Błogosławieni, którzy chcąc ulżyć memu kalectwu, poświęcają na to swój czas i siły, a czynią to bez skargi i wymawiania. 3. Błogosławieni, którzy nie litują się nade mną, ale okazują mi współczucie. Błogosławieni, którzy przychodzą, aby mi pomóc, a nie po to, aby mnie "oglądać". 4. Modlę się za tych, którzy pomagają cicho i bez rozgłosu, pomagają materialnie z delikatnością, która nie rani i nie upokarza... Modlę się za tych, którzy mają dla mnie dobre słowo w rozmowie lub w listach i chcą mi dodać odwagi. 5. Którzy strzegą mnie od załamania, pozwalają widzieć moje kalectwo w perspektywie Nieba, modlą się o siły do niesienia krzyża, podają przyjacielską dłoń i pomagają dziękować... niech będą błogosławieni. 6. Którzy przynoszą mi słońce, dobre spojrzenie, i sprawiają radość konieczną do życia, którzy mi zaufali i budzą świadomość, że jestem potrzebna, i nie mogę czuć się sama, niosąc krzyż Chrystusa... niech będą błogosławieni. 7. Za tych, którzy mi dodają ciężaru przez swoje niezrozumienie mojej tajemnicy krzyża, za tych, którym jest ze mną trudno, lecz nie zrażają się moim kalectwem, za tych, którym sprawiam przykrość, modlę się... 8. Za tych, którzy mi pomagają, aby wykrzywione ciało nie wykrzywiło duszy, którzy razem ze mną, codziennie, mimo wszystko śpiewają "Magnificat" - choć krzyż jest bardzo ciężki... Dziękuję Ci, o Panie. S. Łagodzińska, Autentyczna modlitwa osoby sparaliżowanej, Przewodnik Katolicki 40/1976. 25. Milczenie serca Przez wszystko do mnie przemawiałeś - Panie! ...Panie - ja nie miałem głosu Do odpowiedzi godnej - i milczałem. Cyprian K. Norwid Mała burgundzka wioska pod Lyonem. Po obu stronach wąskiej asfaltowej drogi kilka pól namiotowych. Na placu, w promieniu kilkudziesięciu metrów od betonowej świątyni, dostrzegamy wielojęzyczny napis: Milczenie. Gdy na głos dzwonu idziemy na wspólną z "Braćmi" modlitwę, zadaję sobie pytanie: Jak ci wszyscy młodzi ludzie, przybyli tu spontanicznie z różnych krajów, wyznawcy różnych religii, zareagują na zaproszenie do skupienia? Wprost oczom i uszom nie wierzę. Setki młodych, pełnych temperamentu ludzi wchodzi do świątyni respektując świadomie ową strefę milczenia. Ze śpiewnikami-psałterzami w ręku oczekują na "Braci", by za chwilę włączyć się we wspólny nurt modlitwy, przerywanej ciszą medytacji nad słowem Bożym i - nad sobą. Domyślasz się - to Taiz???e???, wspólnota zakonna, zrazu protestancka, a obecnie ekumeniczna: ponad 70 braci z kilkunastu krajów, także katolicy, w tym jeden kapłan. Taiz???e??? jest dziś symbolem spotkań międzywyznaniowych, szczególnie młodych ludzi. Z roku na rok jest ich więcej; w 1970 r. odwiedziło Taiz???e??? 19 tysięcy młodych, w 1975 r. już grubo ponad 100 tysięcy. "Moja" Msza św. Moja pielgrzymka na Jasną Górę. Codzienna moja modlitwa. Czy te spotkania z Panem są możliwe bez mojego skupienia? Skoro nie, to czym jest owo milczenie, które umożliwia mi spotkanie z Panem? Czy jest tylko brakiem hałasu? Czy jest prostym zamknięciem ust? A może jest zadaniem, które wciąż czeka na spełnienie? Najgodniejszą moją odpowiedzią na Bożą obecność? Cisza. To jakby pierwsza warstwa milczenia. Brak zgiełku i hałasu. Wyłączenie tranzystora i telewizora, ustanie warkotu silnika. Dziś mówi się już: to konieczne, by człowiek wypoczął. Tworzy się rezerwaty, by zachować oazy naturalnego środowiska ze strefą ciszy. Ptak, roślina, zwierzę też chcą wypocząć, by dalej żyć i by nieść nam wytchnienie. To oblicze ciszy wymaga od nas umiejętności wyciszania głosu, czasem - zamknięcia ust. Górska wędrówka w Gorcach. Utrudzeni, chwilę odpoczywamy. Spoglądamy na rysującą się na horyzoncie panoramę Tatr. Wsłuchujemy się w ciszę. Rzecz znamienna. Śpiew ptaka, brzęczenie owadów, szum strumienia nie przerywają ciszy, którą czujemy wokół siebie. Nawet wiatr i burza jej nie zakłócą. Tylko człowiek może ją zbezcześcić. Milczenie serca. To jakby wewnętrzne oblicze milczenia. Tylko serca? Całego człowieka. W języku współczesnym serce kojarzy się jedynie z uczuciami. W Biblii serce oznacza wnętrze człowieka: gdzie prowadzę dialog z samym sobą, gdzie podejmuję decyzje i przyjmuję - odpowiedzialność za nie. Przede wszystkim serce jest miejscem spotkania się mojej osoby z Bogiem. Zauważ: Biblia mówi o "sercu upartym i krnąbrnym", "nieobrzezanym i podwójnym" (pamiętam: serce to ja cały). Wzywa, by stanąć przed Bogiem z "sercem pokornym i skruszonym" i błagać Pana, by zechciał stworzyć we mnie "serce czyste". Już prorok Ezechiel wierzy w realność obietnicy Bożej: "Pokropię was czystą wodą, abyście się stali czystymi, i oczyszczę was od wszelkiej zmazy i od wszystkich waszych bożków. I dam wam serce nowe, i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała" (Ez 36, 25-26). Jezus stale wypełnia tę obietnicę. Daje nam "nowe serce" - godność dziecięctwa Bożego. Ale zostawia nam nie do zastąpienia przez nikogo rolę kowala własnego serca: by z "kamiennego" wykuwać "serce z ciała". Czy może się to dokonać bez nieustannej przemiany? Milczenie serca to codzienne nawrócenie. To mozolne przesuwanie dominanty: z mojego zapatrzonego tylko w siebie "ja" - ku drugiemu człowiekowi i Temu, który ma w moim życiu wzrastać, gdy moje "ja" ma maleć. To skierowanie całej mojej osoby ku Temu, który znajduje się poza mną i ponad mną i światem - ku Bogu. To zwrócenie się ku Niemu w pokornej czci i miłości dziecka. Tu nie wystarcza sama koncentracja myśli. Techniki jogi mogą być tylko pomocą. Milczenie serca jest czymś więcej niż zogniskowaniem myśli na jednym jasnym punkcie. Jest czymś więcej niż prostym wejściem w siebie. Milczenie serca nie jest próżnią, ale obecnością. Jest otwarciem się człowieka na niewidzialną obecność Bożą. A wtedy my sami i wszystko naokoło nas staje w Jego obecności. Milczenie serca nie wyklucza kontaktu z zewnętrznym światem. Czasem dostrzegając Boga poprzez rzeczy zewnętrzne, np. zjawiska przyrody, bywamy bardziej skupieni, niż odrywając się od nich. Czy to możliwe? Znane jest umiłowanie Tatr przez Jana Kasprowicza. Łatwo jest wyobrazić sobie poetę w godzinie kontemplacji: Siedź na kamieniu, który się odłamał Z odwiecznych skał. I przez potoku odwieczny szum Rozmawiaj z Bogiem. Wiem: nie odgadniesz Jego tajemnicy, Ale usłyszysz z daleka Tajemnic pełne westchnienie, Którym On, wielki, miłosierny Pan, Twym towarzyszy losom. I zasłuchany w ten odwieczny szum Potoku, mknącego z dalekich, Poza światami skrytych gór, Nie troszcz o swoje się jutro, Albowiem nić jego przędzie Na niewidzialnej kądzieli Bóg. (...) Twym czynem Siąść na kamieniu, który się odłamał Z odwiecznych skał, I przez potoku odwieczny szum Rozmawiać z Bogiem, I ludziom krzyczącym i gniewnym Nosić orędzie wieczności, Pełne dalekich, tajemniczych westchnień, Którymi wielki, miłosierny Pan W dal towarzyszy ich losom. Trudno znaleźć piękniejszy komentarz do tego - i nie tylko do tego - wiersza "Gazdy na Harendzie" nad słowa K. L. Konińskiego: Przez szum potoku rozmawiał Jan Kasprowicz ze swoim Bogiem. Bóg Kasprowicza to nie Bóg, o którym się z czarnych liter sylogizmów dowiadywał. Bezbrzeżne powodzie światła słonecznego, wiekuisty szum świata uczyły go o Bogu. W najcichszych swych, zamyślonych uspokojeniach podsłuchiwał Boga. Kiedy pustki górskie albo przestrzenie pól falujących, albo rozkołysane wierchy boru, albo cichy zgiełk strumienia ożywiły się nagle czymś nieopisanym i niedocieczonym, ale zarazem czymś najzrozumialszym i najosobistszym, wtedy Jan Kasprowicz zrozumiał, że to w nim i tam - to w świecie - to jest jedno. I wtedy... chylił się głęboko...: Niech Imię Jego będzie pochwalone... * Cisza i milczenie serca. Codzienne nawrócenie - rozbijanie skorupy ciasnego egoizmu, by zauważyć drugiego i zwrócić swoje serce ku Bogu. Oto otwieranie się człowieka na Bożą obecność. I to radosne odkrycie: Bóg mego serca, Pan przyrody i Miłość objawiona w Biblii, a wciąż działająca w swoim Kościele - to jedno. Stanąć w obliczu tej Bożej obecności w czci i miłości - to modlić się. Milczeniem serca. Zanim wypowie się słowo, wpierw usłyszeć Słowo. Zasłuchać się w Słowo, które Ciałem się stało i mieszka pośród nas. Milczenie nie jest celem Milczenie języka i wyobraźni znosi barierę pomiędzy nami a pokojem stworzeń istniejących jedynie dla Boga, a nie dla samych siebie. Ale milczenie wszystkich nieuporządkowanych pragnień znosi przegrodę pomiędzy nami a Bogiem. Wtedy zaczynamy żyć tylko w Nim. Wtedy też nieme stworzenia mówią do nas już nie tylko swoim milczeniem. To Bóg mówi przez nie do nas samych. Ludzie miłujący własny hałas nie znoszą niczego innego. Bezustannie gwałcą i mącą milczenie lasów, gór i morza. Bezustannie wwiercają się swymi maszynami w milczenie przyrody, z obawy, aby ten spokojny świat nie oskarżył ich o wewnętrzną pustkę. Pęd do szybkiego ruchu nie zwraca żadnej uwagi na spokój przyrody, udając, że ma w tym jakiś konieczny cel. Warkoczący samolot zdaje się swoją szybkością, swoim hałasem i pozorną siłą przeczyć rzeczywistości chmur i nieba. Ale gdy przeleci, milczenie nieba zostaje. Gdy opadnie, spokój chmur trwa nadal. Milczenie świata - to rzeczywistość. Nasz hałas, nasze interesy, nasze zamiary i wszystkie pełne pretensji opowiadania o naszym zgiełku, naszych interesach i zamiarach - to iluzje. Bóg jest wszędzie obecny i Jego myśl żyje i czuwa w pełni głębokości i szerokości całego milczenia wszechświata. Pan czuwa wśród krzewów migdałowych nad słowem swoim (Jr 1, 11). Bez względu na to, czy samolot przeleci dziś lub jutro, czy samochody zjawią się na zakręcie drogi, czy ludzie będą mówić na polu, czy w domu jest aparat radiowy lub go nie ma - drzewo w milczeniu wydaje swoje kwiaty. Czy dom jest pusty lub pełen dzieci, czy ludzie przenoszą się do miasta albo pracują traktorami na polach, czy statek wpływający do portu wiezie turystów lub żołnierzy - krzew migdałowy w milczeniu wydaje swe owoce. Dla niektórych ludzi drzewo staje się rzeczywistością dopiero wtedy, kiedy myślą o jego ścięciu, a zwierzę nie przedstawia żadnej wartości, póki nie dostanie się do rzeźni. Są to ludzie, którzy na nic nie patrzą, dopóki nie postanowią tego zepsuć i nie zwracają wcale uwagi na to, czego nie mogą zniszczyć. Tacy ludzie nie są w stanie poznać milczenia miłości, bo ich miłość jest wchłonięciem milczenia innej osoby w ich własny hałas. A ponieważ nie znają milczenia miłości, nie mogą znać milczenia Boga, który jest Miłością, który nie może zniszczyć tego, co kocha, który własnym prawem miłości zobowiązał się dawać życie wszystkim istotom wciągniętym w obręb Jego boskiego milczenia. Milczenie nie istnieje w naszym życiu jako cel sam w sobie. Ma służyć czemu innemu. Milczenie jest matką mowy... W Chrystusie umieramy dla ciała, a żyjemy dla ducha. W Nim umieramy dla iluzji, a żyjemy dla prawdy. Mówimy, by Go wyznawać, a milczymy, aby rozmyślać o Nim i wejść głębiej w Jego milczenie. Ono jest zarazem milczeniem śmierci i życia wiecznego - milczeniem Wielkiego Piątku i pokojem poranka Wielkanocnego. T. Merton, Nikt nie jest samotną wyspą, Znak 1960, s. 174 n. 26. On na mnie czeka Widzę Ciebie na każdym kroku... gdy czekasz na mnie... Stanisław Paleczny Bóg na mnie czeka? Nieraz wydaje ci się, że niemal wszystko przemawia za tym, iż On na ciebie nie czeka. Czy nie masz czasem żalu o to, że On jest Bogiem ukrytym? A w twoim odczuciu "ukryty" kojarzy się nie tyle z "niewidoczny" - jak niedostrzegalne dla wzroku są fale radiowo-telewizyjne, prąd elektryczny, którym nie odmawiasz istnienia - co raczej "nieobecny" w świecie i w życiu człowieka. Wrażenie to potęgują warunki codziennego życia. Dobrodziejstwa techniki wysuwają na plan pierwszy myśl i czyn - geniusz człowieka. Współczesne tendencje laicyzacyjne wypierają pierwiastek religijny poza obręb środków masowego przekazu, nadając religii etykietkę szacownej przeszłości. Trzeba nie lada wysiłku myśli i woli, aby nie odzierając człowieka z jego wielkiej ludzkiej godności - ba, godności dziecka Ojca niebieskiego! - nie stawiać go na miejscu Stwórcy. Trzeba wciąż pogłębianej, pokornej wiary w rzeczywistą obecność Tego, dzięki któremu my i wszystko na świecie jest obecne. Wydaje się nam, że budujemy świat poza Jego plecami, decydując się od czasu do czasu zapalić dla Niego świecę. A Pan mówi: "Niebiosa są moim tronem, a ziemia podnóżkiem nóg moich! Jakiż to dom możecie Mi wystawić i jakież miejsce dać Mi na mieszkanie? Przecież moja ręka to wszystko uczyniła i do Mnie należy to wszystko!" (Iz 66, 1-2). Wielkość człowieka - to zobaczyć siebie w roli współbudowniczego świata, a Boga jako Stwórcę-Architekta. To dojrzeć w Bogu Energię podtrzymującą wszechświat przy istnieniu i życiu. Nie trzeba mieć wrażliwości poety, aby iskrą wiary dojrzeć Wszechogarniającą Obecność. Poetycki talent potrafi pięknie wyrazić to, co trudno wyrażalne dla wiary "prostaczka". Hance Nowobielskiej, ludowej poetce z Białki Tatrzańskiej, nawet świt w górach mówi o Bożej obecności: Na niebie, wodzie, górach - przedziwny złoty ogień, co syćko grzeje - nicego nie zabijo. Uklękne - jest haw cheba Obecność święto cyjaś... "Przystępujący bowiem do Boga musi wierzyć, że [Bóg] jest" (Hbr 11, 6). W pewnym sensie tylko On istnieje. O Boże... jeden, który Jesteś - Boże, ja także jestem... choć jestem przez Ciebie (Cyprian K. Norwid). Bóg istnieje przede mną, poza mną i ponad mną oraz wszechświatem. On - Pełnia Życia i Energii - istnieje też we mnie: dzięki temu jestem ludzką osobą i dzieckiem ukochanym przez Ojca, który jest również moim Panem. To On mnie kształtuje w łonie matki. To On mnie odradza w swoim Kościele, zanim jeszcze umiem to docenić. Teraz nadszedł czas, abym to świadomie uznał. Wobec całego wszechświata i każdego człowieka On istnieje pierwszy. On jest zawsze pierwszy. Nie tylko jako odwieczny Stwórca i Pan wszystkiego, a więc wszechmocny i najgodniejszy. Także jako Miłość, która nigdy i nikomu nie da się wyprzedzić. "Bóg sam pierwszy nas umiłował" (1 J 4, 19). I zawsze pierwszy mnie miłuje. Sądzisz, że ty idziesz ku Bogu - tymczasem to On pierwszy nachyla się ku tobie. Myślisz, że spotykając się z Nim zasługujesz na łaskę - tymczasem to On wysłużył nam łaskę odkupienia swoją męką. Wydaje ci się, że tak długo na Niego cierpliwie czekasz - tymczasem to On na ciebie czeka. Mówią ci, że ty aktem wiary rzekomo "stwarzasz" Boga - tymczasem to On pełną miłości decyzją sprawia, iż jesteś i żyjesz. Mniemasz, że spontanicznie wychodzisz Mu na spotkanie - tymczasem to On cię wciąż pociąga ku Sobie. Chełpisz się wspaniałomyślnym gestem twojej modlitwy - tymczasem będzie ona zawsze tylko nieudolną odpowiedzią na wołanie Jego miłości. Największym gestem Jego miłości - On sam pośród nas w swoim Kościele. I Jego słowo, które oświeca i pobudza do czynu, daje życie i je karmi. Już prorok Izajasz zna potęgę i skuteczność słowa Bożego: "Podobnie jak deszcze i śniegi, Które spadają z niebiosów I tam więcej nie wracają, Ale nasycają ziemię, I użyźniają ją i czynią ją płodną, I dają siewcy ziarno I pokarm jedzącemu - Tak moje słowo, gdy wychodzi z moich ust, Nie wraca do Mnie puste, Lecz spełnia moje żądanie I urzeczywistnia swoje poselstwo" (Iz 55, 10-11). (tłum. R. Brandstaettera) W słowie Bożym kryje się energia przemieniająca człowieka. Modlitwa to jeden ze sposobów uruchomienia tej energii. Chrystus wciąż woła: "Błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je" (Łk 11, 28). Słuchać słowa Bożego - to je Przyjąć. Aby zaś je przyjąć konieczna jest szczególnego rodzaju uwaga. To słowo nie jest tekstem reklamowym napotkanym przypadkowo. Nie jest martwym pismem księgi. Prorok Izajasz wykazuje, że ono wychodzi od Boga i do mnie przybywa. Gdy czytam Kochanowskiego lub słucham poezji Mickiewicza, obcuję z ich myślą, mądrością i wzruszeniami poprzez tekst dzieła. Nie spotykam się sam na sam z mistrzami, którzy odeszli. Nie oni dziś do mnie mówią, to tylko myśl ich do mnie przemawia. Gdy natomiast słucham liturgii słowa, czytam Biblię, zastanawiam się nad wersetem Pisma, który mi jest bliski - w każdym przypadku słowo Boże, żywe słowo, teraz do mnie przychodzi. Bo u Boga nie ma wczoraj ani jutro, zawsze jest dzień dzisiejszy. W każdej chwili spotykam słowo wychodzące z ust Bożych, przeniknięte tą samą mądrością i ogrzane tą samą miłością Bożego Serca, z jaką doszło do Izajasza i jego ludu, do apostołów i pierwotnego Kościoła. Teraz dociera do mnie. "Moje słowo wychodzi z moich ust..." Tylu mędrców przemawia dziś do mnie. Ich słowo bywa w najlepszym przypadku jedynie nieudolym komentarzem Bożego słowa. A iluż jest mędrców, którzy powodowani najlepszą intencją, mylą się w tym, co dotyczy ludzkiego życia i jego przeznaczenia? Nie mówiąc już o tych, co nigdy nie mają tak za tak, nie za nie, bez światłocienia (Cyprian K. Norwid). Kiedy słucham słowa Bożego i je przyjmuję - przychodzi do mnie słowo Prawdy. Poręczone obecnością Ducha Prawdy, który nas wszystkiego uczy i przypomina wszystko, co Jezus nam przekazuje. Słowo Tego, Kto nie kłamie i nigdy się nie myli, nie chce i nie może nas w błąd wprowadzić. Ale owo "nie chce i nie może" nie jest Jego ograniczeniem, lecz jest pełnią doskonałości - pełnią Prawdy i prawdomówności, także pełnią wierności swoim obietnicom; w Nim nie ma nawet cienia chwiejności, kłamstwa i niewierności. Słowo wychodzi z ust Bożych i rzeczywiście do mnie przybywa. To nie urojenie, nie przenośnia, ale fakt. A wraz ze słowem i poprzez nie Bóg do mnie przybywa. "Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać" (J 14, 23). Przyjąć słowo Boże - to przyjąć Ojca i Syna, i Ducha Świętego. To obcować z Nimi radosnym uwielbieniem w łączności z Maryją: "Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy" (Łk 1, 46-47). To dziękować z Matką Chrystusa: "Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny. Święte jest Jego imię. Głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia" (Łk 1, 49.53). Jak w symfonii najwyrazistszy instrument zrazu milczy, potem włącza się i wśród brzmienia innych instrumentów dyskretnie moduluje swój temat, aż wreszcie jego głos nabiera pełnej mocy, narzuca się i dominuje - tak najgłębsza struna serca sami nie wiemy kiedy, zaczyna wibrować, szepcząc: Abba, Ojcze!, podczas gdy duch nie przestaje się wpatrywać w tajemnicę. W ten sposób, czasami nawet nieświadomie, przechodzimy od przyjęcia Słowa do zgody na nie (A. M. Besnard). Przyjąć słowo Boże - to zgodzić się na Bogactwo Dobra, które mnie wyrywa z nędzy i nijakości. Ono sprawia, że stając się lepszym - staję się pełniejszym człowiekiem. Wyjść Mu na spotkanie Bóg nasz Stwórca i Zbawiciel, obdarzył nas mową, która Go może oznajmiać, skoro wiara trafia do nas przez słuch, a nasze języki są kluczami otwierającymi innym ludziom niebo. Ale gdy Pan przychodzi jako Oblubieniec, cóż można powiedzieć poza tym, że On się zbliża, a my musimy wyjść na Jego spotkanie? ...Nie pragnij nade wszystko, aby Bóg sobie ciebie upodobał i ciebie pocieszał; pragnij jedynie Go kochać. Nie pragnij zbyt gwałtownie, by inni doznawali pociech od Boga, ale raczej pomóż im do kochania Go. Nie szukaj własnej pociechy w mówieniu o Bogu, ale mów o Nim dla Jego chwały. Jeśli Go prawdziwie kochasz, nic cię nie będzie cieszyć prócz Jego chwały. A jeżeli jej przede wszystkim szukasz, staniesz się na tyle pokorny, by przyjąć każdą pociechę z Jego ręki - przyjmując ją głównie dlatego, że przez okazanie nam miłosierdzia Bóg pomnaża swoją chwałę w naszych duszach. Jeśli szukasz przede wszystkim Jego chwały, będziesz wiedział, że najlepszym sposobem pocieszenia drugiego człowieka jest nauczyć go kochać Boga. W niczym innym nie znajduje się prawdziwego pokoju. T. Merton, Nikt nie jest samotną wyspą, Znak 1960, 173 n. Szukam Cię, Panie Kto Ciebie szuka, znajduje Cię, a kto Ciebie znajduje, będzie Cię chwalił. Pragnę więc szukać Cię, Panie, kiedy Cię wzywam, a wzywać Cię, gdy wierzę w Ciebie, bo zostałeś nam ogłoszony. Ciebie, o Panie, wzywa moja wiara, którą mi wlałeś przez Twojego Syna, który stał się człowiekiem, przez posługę tego, który nam Ciebie ogłosił. Św. Augustyn, Wyznania I, 1 27. Rozmawiaj z Nim Wytrząśnijcie przed Nim swoje serce, Bóg jest ucieczką naszą. Ps 62[61], 9 Co znaczy "wytrząsnąć przed Panem swoje serce"? - Zwierzyć się ze wszystkich radości i niepokojów. Powierzyć Mu siebie. Zawierzyć Mu: Tylko Ty, Panie, możesz mi dopomóc. Tylko Ty, Boże, który zbawiasz człowieka. Psalmista często porównuje Boga do twierdzy, skały, opoki, w której człowiek znajduje swoje ocalenie: "Tylko w Bogu szukaj ciszy, duszo moja, albowiem w Nim jest moja nadzieja, tylko On jest moją opoką i ocaleniem moim, i twierdzą moją, i dlatego nigdy się nie zachwieję. Bóg jest moim zbawieniem, moją chwałą i moją niewzruszoną skałą. Ucieczka moja jest w Bogu. Ufaj w każdym czasie, o ludu! Wytrząśnijcie przed Nim swoje serce, Bóg jest ucieczką naszą" (Ps 62[61], 6-9). (tłum. R. Brandstaettera) Ilekroć zaczynam modlitwę, zawsze jest we mnie coś z marnotrawnego syna. spotykając Boga, mam świadomość, że Go w jakiejś, choć drobnej sprawie porzuciłem. Pomiędzy Nim a mną istnieje wciąż czas, w którym Go nie kocham lub nie dość wiernie Mu służę. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: jestem wobec Niego wciąż niewypłacalnym dłużnikiem. Jego miłosierdzie - to prawda - jest większe niż nasze grzechy. Zawsze możemy liczyć na nie. Ale nie wolno nam zapominać, że zbliżamy się do Niego ciągle z pozycji celnika, który prosi o przebaczenie. Między Nim a mną istnieje ciągła zależność. Nie polega ona tylko na tym, abym czasem zrezygnował ze swego upodobania na rzecz pełnienia Jego woli. Jest to zależność bardziej podstawowa: Nie można żyć ani jednej sekundy bez Jego stwórczej mocy. Tym bardziej jako chrześcijanin zależę od Niego, jak latorośl od winnego krzewu: ona usycha, gdy jest od krzewu odcięta. "Moja wina, moja bardzo wielka wina... Panie, zmiłuj się nad nami... Boże, bądź miłościw mnie, grzesznemu... Panie, nie jestem godzien..." Oto wyraz naszej niegodności. Lecz owe prośby o przebaczenie nie mają nas przygnębiać. Skrucha, choć tak bardzo świadoma naszej niegodności, nie zatrzymuje nas na sobie. Syn marnotrawny zwraca się do Ojca. Chcesz nauczyć się modlić? Mów do Niego. Kto chce mówić po angielsku, musi wciągać się w konwersację. Że z błędami, złym akcentem? Powoli i wytrwale nabędzie wprawy, wyeliminuje do minimum potknięcia. Czy ten, kto rzadko rozmawia z Bogiem, nauczy się modlić? Czy rozmawiając z przyjacielem, rozmawiasz z fikcją, z cieniem człowieka? Pragnąc rozmawiać z Bogiem, trzeba mieć świadomość Jego obecności. On na mnie patrzy - ja jestem przed Jego obliczem. Stąd i postawa ciała nie jest bez znaczenia. Może pomóc lub utrudnić modlitwę. Wyraża moją cześć i pokorę względem Niego. Mów do Niego. Inaczej rozmawiasz z ojcem, nauczycielem, a inaczej z kolegą, rówieśnikiem. Rozmowa zależy od godności rozmówcy. Modlitwa twoja może być krzykiem bólu: "Panie, zdejmij ten ciężar ze mnie!" Może wypływać z uczucia opuszczenia przez wszystkich, nawet przez Boga: "Boże mój, czemuś mnie opuścił?!" Jeśli jednak mimo to myśl i wola twoja, serce twoje trwają przy Nim w czci i miłości, stać cię będzie na ów istotny dodatek: "Ale nie moja, lecz Twoja niech się stanie wola". Można o wszystko, co dobre, prosić, nade wszystko o dobra duchowe. Ale nigdy nie można rozkazywać Panu Bogu, na Niego się obrażać. Ojcu trzeba całkowicie zaufać. On wie lepiej, co jest nam naprawdę potrzebne. "Kto się w opiekę odda Panu swemu, A całym sercem szczerze ufa Jemu, Śmiele rzec może: Mam obrońcę Boga, Nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga" (por. Ps 91 [90]). Czas na modlitwę Nieraz mówię: nie mam czasu na modlitwę. A jednak nie potrzeba koniecznie klęczeć na kolanach, aby się modlić. Można się modlić do Chrystusa w braciach naszych. To też jest modlitwa. Przedstawiajmy Chrystusowi tych, których co dzień mijamy, ludzi spotykanych na ulicach, nieznanych, pełnych najrozmaitszych udręk, cierpień i niepokoju. Do takiej modlitwy zaprasza nas Kościół. Kard. Stefan Wyszyński 28. Życie wieczne Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. J 11, 25 Na czym opiera się nasza wiara w życie wieczne? Co ona nam mówi o wieczności szczęśliwej i o jej zagrożeniu? Czy istnieje związek między codziennym życiem a wiecznością? Na czym ten związek polega? Św. Paweł oznajmia mieszkańcom Koryntu, że nie przyszedł roztrząsać subtelnych problemów filozoficznych. On przyszedł po prostu głosić Jezusa ukrzyżowanego, który umarł i zmartwychwstał. To znaczy pragnie głosić Tego, Kto należy do innego porządku: Boga Żywego, który przezwyciężył śmierć. Bóg pokazał nam drogę, która prowadzi do zmartwychwstania. Jest to droga tych, którzy naśladują Chrystusa i w Nim pokładają całą swoją nadzieję. Trzeba było wielu wieków, aby ludzkość powoli dojrzała do tej radosnej prawdy o zmartwychwstaniu i o Bogu żywych, a nie umarłych. Przed Chrystusem ów nowy świat, który nas czeka, był bardziej przeczuciem niż oczekiwaniem. Wraz z Chrystusem - stał się faktem. Ów nowy świat poza granicą czasu nazywa się "królestwem niebieskim". Jest on już obecny w wydarzeniu zmartwychwstania Chrystusa. Gdy Jezus zaczyna przemierzać Palestynę i publicznie nauczać, idea zmartwychwstania ciała była już znana w Piśmie św. Wyrazem wiary w zmartwychwstanie są słowa ginących śmiercią męczęńską Braci Machabejskich: "Król świata jednak nas, którzy umieramy za Jego prawa, wskrzesi i ożywi do życia wiecznego" (2 Mch 7, 9). Lecz wiara ta nie przeniknęła jeszcze umysłów wszystkich Żydów. Spór saduceuszy z Jezusem, opisany przez św. Mateusza (22, 23-33), pokazuje, do jakiego stopnia idea zmartwychwstania wykraczała poza pojęcia panujące w kręgu narodu wybranego. Jeszcze bardziej obca była światu pogańskiemu. Kiedy Paweł mówił o "zmartwychwstaniu umarłych" na ateńskim Areopagu, ówcześni intelektualiści albo go wyśmiali, albo powiedzieli grzecznie: "Posłuchamy cię o tym innym razem" (Dz 17, 32). Ta reakcja Ateńczyków pokazuje, do jakiego stopnia realizm zmartwychwstania przekraczał starożytną koncepcję życia pozagrobowego. Chrześcijańska wizja życia pozagrobowego, oparta na Chrystusowym zmartwychwstaniu, jest realistyczna, pozbawiona wszelkiego fantazjowania. Chrystus mówi każdemu z nas, że wskrzesi go w dzień ostatni. Ale wszystko, co będzie "potem", musi "teraz" pozostać milczeniem: "Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują" (1 Kor 2, 9). Wiemy tylko tyle. A może... aż tyle. Ktoś pisząc o O. Kolbe powiedział, że na śmierć zarabia się całym życiem. Autor pragnął z pewnością to podkreślić, że heroiczna śmierć O. Maksymiliana, dobrowolnie podjęta dla ratowania innego człowieka, była rezultatem jego duchowej dojrzałości, osiągniętej trudem całego życia. Czy na życie wieczne z Bogiem można zapracować? Z chwilą, gdy je Chrystus dla nas wysłużył - tak. Teraz wszystko już tylko od nas zależy. Kiedyś - ufamy - odezwie się do nas Jezus: "Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie. Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt 25, 34-36.40). Wartość naszemu życiu nadaje nasza miłość. Liczą się na wieczność czyny miłości bliźniego. Ale z alegorii o winnym krzewie wiemy, że nasze czyny miłości, "wielość owoców", zależą od trwania w miłości ku Chrystusowi: "Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić" (J 15, 5). To Chrystus będzie naszym ostatnim Sędzią. Ten, komu trudno pogodzić istnienie wiecznego piekła z miłością i miłosierdziem Chrystusa, niech pomyśli, że wszystko, cokolwiek Chrystus czynił i nadal dla nas czyni poprzez swój Kościół, zmierza nieustannie do tego, aby umożliwić i ułatwić nam życie godne człowieka i wieczność szczęśliwą. Nie tylko nam. Wszystkim ludziom. To człowiek sam wybiera piekło. Chrystus zaprasza każdego do domu Ojca. I przygotowuje w nim miejsce dla każdego. Nasza nadzieja szczęśliwej wieczności zaczyna się od tego jednego jedynego wydarzenia - od zmartwychwstania Chrystusa: "Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie (J 11, 25). Wierzę w Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał. Wierzę w ciała zmartwychwstanie. Wierzę w życie wieczne. Ostatnie wyznanie wiary Hetmana Żółkiewskiego Naprzód wyznawam, iż wiarę świętą chrześcijańską podług wyznania apostolskiego... wierzyłem i wierzę..., w tej to wierze do ostatniego skonania żyć mocną intencję mam, dla niej, co daj, Panie Boże, umrzeć sobie za największą pociechę pokładam i życzę..., przez zasługę męki Pana i Zbawiciela naszego odpuszczenia grzechów i wiecznego żywota oczekiwam, a Pana Boga proszę, żeby mię w tej wierze świętej do ostatniego punktu żywota potwierdzać i umacniać raczył. Rzeczypospolitej, Ojczyźnie swej, i królom, panom swoim... zachowałem całą i stateczną wiarę... Ciebie, moja najmilsza małżonko, poruczam Panu Bogu. Jegoż i twojej opiece poruczam dziatki spólne, pamiętając na to, w jakiej zgodzie i w jakżej miłości żyliśmy z sobą; niech nie gaśnie i nie umiera w tobie pamiątka moja... W baczeniu twym, któregom wiadom, nie mam wątpliwości, że dziatkom spólnym, póki cię Pan Bóg chować będzie, dasz takie wychowanie i taką pieczę mieć o nich będziesz jako matka prawa, wiodąc ich do bojaźni Bożej... Starsza córka nasza już ma opiekuna, którego jej Pan Bóg z wolej swojej przeźrzał... Janie, synu mój najmilszy, do ciebie teraz mowa moja... Przede wszystkimi rzeczami najpierwej wiarę św. chrześcijańską powszechną mocnie i statecznie trzymaj; dla niej krwie rozlać, żywota położyć nie żałuj. Bojaźń Bożą ustawicznie miej przed oczyma, zatem wszystkiego dobrego i pociesznego na tym i na onym świecie będziesz pewien. Nie zostawiam ci włości i majętności wielkich, choć z krwawej wysługi miałem dochód niemały: wszystkom obracał na służbę Rzeczypospolitej i część majętności po ojcu mym zostawianej uprzedałem, ale mi tego nie żal... Młodsze lata swe naukami poleruj, nie daj się nikomu w młodości twojej od tego odwodzić. Mnie wierz, z nauki wielką podporę i wielki ratunek do godności, do służby Rzeczypospolitej, do wszelakiego uczciwego życia mieć będziesz. Nie mów, jako wiele ich, nie mam chęci do nauki; w twojej mocy ta chęć, każdy, kto chce, może ją mieć. Historyki koniecznie czytaj. Miałem sam niemałą wiadomość historii i biegu spraw siłam się tym ratował, żem przeszłych wieków sprawy wiedział... Próżnowania jako powietrza (morowego) się strzeż... Towarzystwo złe młodemu zwłaszcza wiekowi nieprzezpieczne jest i bardzo szkodliwe; strzeż się, proszę cię, towarzystwa ludzi płochych, rozpustnych, marnotrawców, pijanic zbytecznie, wszetecznie żyjących bacznych, statecznych ludzi towarzystwa się też imaj, a osobliwie Ich Mci Panów przyjaciół moich, których łasce i opiece poruczyłem cię, rady używaj, tejże się dzierż, tak czyniąc, nie zbłądzisz... Ciebie też, Kasieńko, moja córeczko, Panu Bogu poruczam i opiece Jego. Ćwicz się i ty w bojaźni Bożej, wstydu, pokory i innych cnót stanowi swemu przynależących; niechaj Pan Bóg błogosławieństwo i łaskę swą rozmnaża nad tobą. Naśladuj przykładu białych głów świętych, żebyś i sama była wzorem i przykładem wszelkiej uczciwości białogłowskiej... W Braczławiu 12 Januarii [stycznia] 1606. Czy mamy duszę? Konrad: Czy wy nie macie duszy? Nie wiecie, co to jest dusza, siła, która jest tym, czym chce, i nie jest tym, czym nie chce. Dusza, która jest nieśmiertelna i pochodzi od Boga, a wy mówicie, że ją znacie i zatracacie jej boskość, zatrzymując ambicję, a jej nie macie. Nią nie jesteście. Bo mieć ją i nie być nią: to nielogiczne. Wy śpicie. Jesteście podobni ludziom, co śpią: ludziom, których duch błądzi, a tylko ciało ciepłem dycha. Wy śpicie. Maska 18: A na cóż mamy się budzić? Do czego? Konrad: Prawda. Pocóż się macie budzić? Wy jesteście ciałem, które decha, które wdecha powietrze i wchłania napoje i jadło; ciałem, które płodzi i rozwija się, i gnije. Tu wasz kres. Wy nie zdolni więcej. Cóż wybyście więcej mieli czynić? Czy czynić, czy działać, czy chcieć, czy tworzyć? Do tworzenia trzeba artyzmu. Artyzm nie może być utylitarny, bo jest niezależny od waszego bytu. Rzecz nie do osiągnięcia dla was. Więc śpijcie. St. Wyspiański, Wyzwolenie, akt II Czyli nas już umarłe macie za stracone... (z Trenu XIX) Czyli nas już umarłe macie za stracone I którym już na wieki słońce jest zgaszone? A my, owszem, żywiemy żywot tym ważniejszy, Czym nad to grube ciało duch jest szlachetniejszy. Ziemia w ziemię się wraca, a duch, z nieba dany, Miałby zginąć ani na miejsca swe wezwany? O to się ty nie frasuj, a wierz niewątpliwie, Że twoja najmilejsza Orszuleczka żywie, A tu więc takim ci się kształtem ukazała, Jakoby się śmiertelnym oczom poznać dała. Ale między anioły i duchy wiecznymi Jako wdzięczna jutrzenka świeci, a za swymi Rodzicami się modli, jako to umiała Z wami będąc, choć jeszcze słów nie domawiała. (...) W niebie szczere rozkoszy, a do tego wieczne, Od wszelakiej przekazy wolne i bezpieczne; Tu troski nie panują, tu pracy nie znają, Tu nieszczęście, tu miejsca przygody nie mają, Tu choroby nie najdzie, tu nie masz starości, Tu śmierć, łzami karmiona, nie ma już wolności. Żyjem wiek nieprzeżyty, wiecznej używamy Dobrej myśli, przyczyny wszytkich rzeczy znamy. Słońce nam zawżdy świeci, dzień nigdy nie schodzi Ani za sobą nocy niewidomej wodzi. Twórcę wszech rzeczy widziem w Jego majestacie, Czego wy, w ciele będąc, prózno upatrzacie. Tu w czas obróć swe myśli, a chowaj się na te Nieodmienne, synu mój, rozkoszy bogate! Jan Kochanowski (1530-1584). 29. Przyjaźń Przyjaźń jest czymś najbardziej koniecznym do życia. Arystoteles Arystoteles, wielki filozof grecki, wyśpiewał niemal hymn pochwalny na cześć przyjaźni. Za przyjaciela - mówi on - uważamy kogoś, kto drugiemu dobrze życzy i okazuje mu czynnie swą dobroć, i to ze względu na osobę przyjaciela. Przyjaźń wyrasta więc na gruncie wzajemnej życzliwości. Nie może zaistnieć tam, gdzie ludzie podtrzymują w sobie niechęć, gdzie są egoistycznie zapatrzeni w siebie i obojętni na los drugiego. Dopiero wyciszenie niechęci, przebicie skorupy obojętności pozwala naprawdę dostrzec drugiego jako podobnego nam człowieka, myśleć o nim dobrze i dobrze mu życzyć. Stałość w życzliwych myślach przybiera z kolei postać czynnej dobroci. Co obejmuje owa uczynność? Jest w niej z pewnością miejsce na cierpliwe wysłuchanie drugiego i na nasze pomocne mu słowo, co nie oznacza ani pochlebstwa, ani miażdżącej krytyki. Wreszcie, czyż może zabraknąć gestów życzliwości, obejmujących materialne i duchowe potrzeby człowieka? Ale i to nie wystarczy. Arystoteles jest wymagający. Przyjaciel nie ogląda się na doraźne korzyści, chociaż z pewnością przyjaźń jego życie ubogaci. Przyjaciel nie ma na celu zdobycia drugiej osoby, "kupienia" sobie drugiego człowieka - choć nic tak jak przyjaźń ludzi nie łączy. Życzliwość, jaką obdarzamy przyjaciół, ma cechę wspaniałomyślności: jest bezinteresowna, nie szuka swego. Osoba przyjaciela przedstawia dla nas tak wielką wartość, że dla niego i właśnie ze względu na niego samego gotowi jesteśmy wiele uczynić. Przyjaźń jest najbardziej duchową formą miłości. Nie angażuje ona biologicznej strony człowieka, tak jak ma to miejsce w miłości dającej początek małżeństwu i rodzinie. Słusznie mówi się, że zakochani siedzą zwykle naprzeciw siebie, patrzą w siebie i mówią o swojej miłości. Natomiast przyjaciele siedzą obok siebie i patrzą przed siebie, rozmawiając o sprawie, która ich łączy. W tym rodzaju miłości - mówi o przyjaźni Emerson, poeta i filozof amerykański - słowa: "czy mnie kochasz?" znaczą: "czy dostrzegasz tę samą prawdę, co ja?, lub co najmniej: "czy obchodzi cię ta sama prawda?" Nietrudno odgadnąć, że wielkość ludzkiej przyjaźni zależy nie tylko od miary wzajemnej życzliwości przyjaciół. Zależy ona przede wszystkim od wzniosłości Prawdy, która jest wspólną treścią ich życia. Byli i są tacy, którzy sądzą, że bogactwo, rozgłos, władza zastąpią przyjaciół: Gdy mienia człowiekowi nie poskąpią nieba, to na cóż mu jeszcze przyjaciół potrzeba (Eurypides). Drudzy - a tych jest na szczęście większość - są zgodni z Arystotelesem, że przyjaźń jest największym z dóbr zewnętrznych, że jest czymś najbardziej koniecznym do życia. Przyjaźń - mówi Arystoteles - dopomaga młodym unikać błędów, starszych otacza opieką i uzupełnia ich pracę, co przerasta ich nadwątlone siły, ludzi w kwiecie wieku pobudza do pięknych czynów. I do myślenia bowiem, i do działania zdatniejsi są ludzie we dwójkę. Uderza głęboka znajomość duszy ludzkiej u greckiego myśliciela. Zapewne i ty doświadczyłeś już, że wspólne przemyślenie wielu spraw w gronie ludzi prawych ustrzegło cię przed gorzkimi porażkami, że wspólnota działania, obcowanie z gronem przyjaciół myślących tak jak ty, dopomogło ci postępować w życiu zgodnie z twoim sumieniem. Warto wspomnieć o jeszcze jednym owocu przyjaźni. Lapidarnie wyraził to św. Augustyn: Tylko dzięki przyjaźni poznaje się człowieka. Chcesz poznać ludzi? Staraj się być ich przyjacielem. Przyjaźń jest kluczem do zrozumienia siebie samego i drugich. Siebie? Tak. Egoiści nie znają siebie, lecz tylko wyimaginowany obraz własnej "doskonałości". Czy mogą więc poznać i zrozumieć drugiego człowieka takim, jakim on jest? I więcej: takim, jakim mógłby się stać dzięki ich życzliwości? Przyjaźń wyrasta zazwyczaj z koleżeństwa. Wspólna nauka i praca, wspólne zainteresowania - to naturalne podglebie sprzyjające nawiązywaniu przyjaźni. Kto stara się o ducha koleżeństwa, ten dojrzewa do przyjaźni. Zwykle przyjaźń powstaje między dwoma osobami tej samej płci. Łączy się to - jak widzieliśmy - z podobnymi zajęciami i zainteresowaniami. Niektórzy sądzą, że każda przyjaźń między osobami płci odmiennej kończy się miłością erotyczną. Historia zna jednak niemało wyjątków od tej reguły. W odniesieniu do roli przyjaźni w miłości oblubieńczej nasuwa się refleksja: Czy to nie przyjaźń właśnie decyduje w ostateczności o trwałości i spoistości małżeństwa, kiedy przeminie okres zakochania? Czy nie wspólnota ideałów, przekonań religijnych, celów wychowawczych i życiowych jest więzią cementującą najsilniej małżeństwo i rodzinę? Człowiek jest zdolny do przyjaźni z drugim człowiekiem i potrzebny jej. Przyjaźń nadaje wartość ludzkiemu życiu. Ale uczyńmy tu krok dalej: Człowiek jest również zdolny do przyjaźni z Bogiem, choć nie zawsze widzi, jak bardzo jej potrzebuje. I ta przyjaźń z Bogiem nadaje życiu ludzkiemu najwyższy sens, godność i dostojeństwo. Chrystus moim Przyjacielem? Może postawiony tu znak zapytania szokuje ciebie. Odpowiedz sobie jednak szczerze: Czy wierzysz mocno w Jego przyjaźń? Czy często myślisz o tym nieprawdopodobnym wręcz fakcie? Czy próbujesz tak kształtować twoje życie, żeby stawało się odpowiedzią na Chrystusową przyjaźń? Odpowiedzią - bo zawsze tak jest, że Chrystus pierwszy ofiarowuje nam swoją przyjaźń. Pomyśl o pokornej miłości Chrystusa ku nam. Odnaleź ją w wydarzeniach ziemskiego życia Jezusa. Także w Jego nieustannej obecności w ciągu wieków historii Kościoła - w Jego słowie, w sakramentach, w Jego drogowskazach. Czy ktoś potrafi cię lepiej i głębiej od Chrystusa poznać i zrozumieć? Czy kto inny życzy nam zawsze tak dobrze jak Chrystus? Czy On ustanie kiedyś w świadczeniu nam dobra dającego nam życie, które przetrwa śmierć? Wmyśl się w te słowa Chrystusa: "Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego" (J 15, 13-15). Jezus wypowiedział te słowa w Wielki Czwartek, kiedy ustanowił Najświętszy Sakrament i sakrament kapłaństwa, kiedy do Judasza zdrajcy zwrócił się jak do przyjaciela. Nazajutrz rzeczywiście oddał siebie za nas, przyjaciół swoich, w krzyżowej męce. Przyjaźń z Chrystusem Powinniście myśleć o Chrystusie jak o kimś żyjącym, jak o kimś żyjącym obecnie, kto spośród milionów wybrał właśnie was. Bo znać Go to to samo, co być już przez Niego wybranym. Powinniście myśleć o Chrystusie jak o jedynym przyjacielu, którego wzrok przenika wasze serca, dociera do jego głębin nieznanych nikomu, może nawet nie znanych wam samym. On zna was takimi, jakimi jesteście. Zna tego świętego, tak różnego od wszystkich innych, którego zarodek złożony jest w waszych duszach, i urobiłby tego świętego z najlepszego i z najgorszego spośród was, gdybyście tylko nie stawiali oporu Jego przyjaźni i miłości. Jego wymagania nie są małe. Bierze, co Mu dajecie, ale pragnie wszystkiego. Wiemy dokładnie, czego od nas wymaga; znamy dobrze nasze słabe strony, braki, które trzeba by wyrównać. Istnieje pewne wymagania, które dotyczą was samych, właśnie was i wyłącznie was. Wasz krzyż - ciężki czy lekki - jest uczyniony na waszą miarę, nie jest podobny do żadnego innego krzyża. Przyjaźń Chrystusa określa wasze stanowisko w najdrobniejszych okolicznościach życia. Nie usiłujcie rozstrzygać najbłahszej nawet sprawy poza Nim. Zresztą nie ma rzeczy błahych dla chrześcijanina. Każda rzecz zahacza o wieczność. On daje wam jasną świadomość, czym jesteście. On wam mówi, że jesteście duszami nieśmiertelnymi, duszami niesamotnymi, ale otoczonymi wieloma innymi; i uczy was, że na te inne dusze możecie oddziaływać dobrze albo źle. Nie bójcie się, że Chrystus skaże was na życie senne. Nie, On uczyni was najżywotniejszymi i najczujniejszymi. Nie, nie żądajcie spoczynku. Miłość nie jest nigdy spoczynkiem. Bo religia Chrystusa nie sprowadza się do systemu ograniczeń, zakazów i unikania. Gdyby była tylko tym, młode serce nie znalazłoby w niej pożywienia i prędko odeszłoby w dal. Na zasadę świata: "młodość musi się wyszumieć" Chrystus zdaje się odpowiadać: młodość nie może przeminąć. Fr. Mauriac, za antologią Na chwile ciszy, Księgarnia Św. Wojciecha, s. 177. 30. Panie, pomóż mi iść za Tobą (rozważania na Drodze Krzyżowej) Wiem, że starać się dobrze żyć - to iść za Tobą, Panie. Raz prowadzisz mnie radosną ścieżką betlejemskich pasterzy. Czasem towarzyszę Ci w drodze krzyżowej. Kiedy indziej dajesz mi przeczuć chwałę Twego zmartwychwstania. Jedno jest ważne: Iść za Tobą, ukochać Twoje ślady. Wówczas Ty jesteś ze mną. Pragnę teraz ze czcią rozważyć Twoją bolesną mękę. Niech ona mnie umocni, abym szedł Twoimi śladami nawet wtedy, gdy droga obowiązków wydaje się zbyt trudna. 1. Jezus na śmierć skazany Przychodzisz, Panie Jezu, na tę jedyną "godzinę" męki i bolesnej śmierci. Pijesz kielich goryczy do dna. Dobrowolnie. Z miłości do Ojca i do każdego z nas. Z miłości do mnie. Z myślą o Tobie, Panie, chcę przyjąć wszystko to, co boli. Niech Twoja niewinność umocni mnie w godzinie cierpienia. 2. Chrystus bierze krzyż na ramiona Nie czekasz, aż Ci nałożą krzyż. Sam bierzesz go na ramiona. Choć taki ciężki, haniebny i niesprawiedliwy. Obejmujesz go miłością. Miłość czyni krzyż lżejszym i zasługującym. Twoja miłość nadaje sens Twojej bolesnej męce. Moja miłość ku Tobie odkrywa wartość codziennych obowiązków. Niech przed nimi nie uciekam, lecz je podejmuję. Obowiązki przemieniają mnie na lepsze. Ty mnie przez nie przemieniasz. 3. Jezus upada pierwszy raz pod krzyżem Tobie, Panie, nie dowiedziono najmniejszego grzechu. Szedłeś przez życie dobrze czyniąc. A my, "szarzy" ludzie? Niestety, upadamy. Potem załamujemy się, zniechęcamy. I to jest gorsze niż upadek. Przygnieciony krzyżem - krzyżem naszych grzechów - upadasz, Panie. Ale wnet wstajesz i idziesz dalej. Pokazujesz nam drogę. Ty jesteś Drogą. Wspomóż nas idących za Tobą. 4. Chrystus spotyka Matkę Bolesną Twoja Matka boleje nad Tobą, ale wie, że tak trzeba. Że są takie wartości, za które płaci się wielką cenę. Bo warto. Albowiem wielkie sprawy od nich zależą - nasze życie i los innych. Czy zwracam się do Ciebie i Twej Matki w chwili próby? 5. Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Jezusowi Rozmawiasz z celnikami i jawnogrzesznicą. Znosisz obecność Judasza. Nie uprzedzasz się do Piotra, który się Ciebie wypiera. Cierpliwie pokonujesz niedowiarstwo Tomasza i porywczość synów Zebedeuszowych. Spierającym się o pierwszeństwo ukazujesz sens pokory i prostoty ducha. Żyję na kredyt Twego miłosierdzia i Twej długomyślności. Pragnę być Szymonem Cyrenejczykiem. Wiem, że znosząc innych z miłością - Tobie pomagam. 6. Weronika ociera twarz Jezusowi Karmisz chlebem rzesze łaknące Twego słowa, a nie wszystkich głodujących. Uzdrawiasz niewidomego od urodzenia, a nie wszystkich niewidomych. Wskrzeszasz córkę Jaira, młodzieńca z Naim i Łazarza, a nie wszystkich umarłych. Nie usuwasz zła ze świata, choć je na siebie przyjmujesz i ostatecznie przezwyciężasz. Wszystkim dajesz udział w swoim zwycięstwie. Na razie każesz zmniejszać rozmiary zła. I walczyć z jego źródłem - grzechem. Panie, jesteś wdzięczny Weronice za gest dobroci, maleńki w porównaniu z ogromem Twojej męki. Ale ona czyni to, co może uczynić... 7. Jezus upada drugi raz pod krzyżem Panie, zawsze i wszędzie dajesz świadectwo Prawdzie. W tym celu przychodzisz na świat. Tylko o Tobie mogę powiedzieć "zawsze i wszędzie". Wobec ubogich pasterzy i wobec możnego Piłata. W domu Świętej Rodziny i na oczach grzeszników i przeciwników. A do mnie mówisz: "Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu" (J 18, 37). Pomóż ani być sobą, a nie manekinem ludzkiej opinii... 8. Chrystus pociesza płaczące niewiasty Panie, nie o sobie myślisz, lecz o innych. Dla nas przychodzisz. Nie szukasz miłości, ale wszystkich nią ogarniasz. Nawet swoich prześladowców. "Ojcze, odpuść im..." (Łk 23, 34). Otwierasz bramy zbawienia żałującemu łotrowi. Pamiętasz o Matce i o umiłowanym uczniu. Kochasz dalekich i bliskich. Nie czekasz, aby Ci służono. Sam bezinteresownie służysz nam - małostkowym i interesownym ludziom. Naucz mnie najtrudniejszej miłości - ofiarnej i bezinteresownej. 9. Jezus trzeci raz upada pod krzyżem Ty mówisz: "Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić" (J 15, 5). Może wreszcie zrozumiem, że muszę liczyć na Ciebie, a nie na własne siły. Może w końcu pojmę, że trwać w Tobie - to karmić się Słowem i Chlebem Twoim. Może nareszcie uwierzę, że nie ma nałogu czy wady nie do pokonania. Trzeba tylko jednego: z Tobą ciągle zaczynać od nowa... 10. Jezus z szat obnażony Życie Twoje, Panie, jest otwartą księgą. My lubimy maski, pozór. reklamę. Ty jesteś przeźroczysty jak woda źródlana. Może dlatego lękamy się spojrzeć Ci w twarz by nie zobaczyć, jakimi jesteśmy. Pragnę czynić prawdę w miłości. Wtedy nie będę musiał lękać się światła. 11. Chrystus do krzyża przybity Modlisz się, Panie: "Nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie" (Łk 22, 42). Wola Ojca jest najwyższą miarą dobra. Co się Ojcu podoba - zawsze jest dobrem. Co się mnie podoba - często jest zwykłym egoizmem, wygodnictwem, grzechem. Pełnisz wolę Ojca nawet wtedy, gdy ona się łączy z bólem i cierpieniem. A ja? 12. Jezus umiera na krzyżu Wiesz o rodzaju i o godzinie Twojej śmierci. Przygotowujesz na nią uczniów. Sam zawsze jesteś przygotowany. Żyjesz bez reszty dla Ojca i ludzi - wszystkich bez wyjątku. Życiu i bolesnej Twej męce towarzyszy świadomość zmartwychwstania. Tak bardzo opuszczany przez Boga i ludzi, nie przestajesz ani na chwilę być zjednoczony z Ojcem i ludzką rodziną. Trwasz w miłości. Ty jesteś Miłością. Pozwól mi trwać w Twojej miłości. Ona jest sensem mojego życia i śmierci. 13. Chrystus zdjęty z krzyża Ty, Syn Boży, stajesz się naszym bratem. Dzielisz z nami dolę człowieczą we wszystkim oprócz grzechu. Z grzechu nas wyzwalasz. Obdarzasz wolnością dzieci Bożych. Ale zostawiasz mi zadanie do spełnienia. Mam wciąż Tobie pomagać w powiększaniu obszarów wyzwolonych spod władania zła. Pragnę być sprzymierzeńcem Twoim w przemianie samego siebie. Gdy jestem lepszy - świat lepszym się staje. Gdy jestem lepszy - staję się przyjacielem wszystkich ludzi dobrej woli... 14. Jezus złożony do grobu Przychodzisz na tę jedyną "godzinę" męki i zmartwychwstania. Ale przez 30 lat doceniasz powszedniość rodzinnego życia. Całym sobą wpatrzony jesteś w Ojca i królestwo nie z tego świata. Ale widzisz zmartwienie nowożeńców z Kany i płaczesz nad grobem Łazarza. Modlisz się często i żarliwie. Ale przez długie lata nie zaniedbujesz zwykłej, codziennej pracy. Nie odbierasz nam ludzkich nadziei, lecz je oczyszczasz i w sobie zakorzeniasz. Wówczas stają się mocniejsze niż przemijanie i śmierć. Panie, bądź naszą największą nadzieją. Ty jesteś Zmartwychwstaniem i Życiem. Ks. Józef Tischner Jak żyć? Nikt nie może być zapomniany, kto był wielki na świecie; ale każdy był wielki na swój sposób, a każdy w zależności od wielkości tego, co umiłował. Albowiem ten, kto umiłował siebie, był wielki sam przez siebie, ten, kto kochał ludzi, stał się wielki przez swoje oddanie, ale ten, kto Boga ukochał, stał się największy ze wszystkich. Soeren Kierkegaard Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. Ewangelia wg św. Jana 14, 6 1. O powinności etycznej Kto czytał "Zbrodnię i karę" Fiodora Dostojewskiego, z łatwością przypomni sobie sytuację, jaka wytworzyła się w chwili, gdy za popełnione przez Raskolnikowa morderstwo ktoś inny, zupełnie niewinny, został skazany na katorgę. Raskolnikow odkrywa, że w jego duszy pojawiło się wezwanie: Powinienem oto iść do sądu i wyznać całą prawdę. Kiedy jednego ze zdobywców Mont Everestu zapytano, dlaczego tam szedł, odpowiedział, że powinien iść, bo to jest najwyższy szczyt świata. Emanuel Kant stwierdzał, że dwie rzeczy na świecie wprawiają go w zdumienie: niebo usiane gwiazdami nad naszymi głowami i prawo moralne istniejące w nas. Istnieje w nas przeżycie powinności. Zobowiązuje nas ono do wykonania czegoś, co czasami jest dla nas nieprzyjemne, czasami najzupełniej niekorzystne. Powinniśmy pomóc choremu. Powinniśmy ustąpić miejsca w kolejce inwalidzie. Powinniśmy oddać to, co pożyczyliśmy, chociaż pożyczający dawno o tym zapomniał. Powinniśmy zdobyć się na jakiś wielki, trudny wysiłek... Przeżycie powinności zniewala nas do czegoś. Wiąże nasze życie z jakąś wartością. Co to jest wartość? Skąd się wzięła? Jak ją nazwać? Przecież nie jest nią ani to, co korzystne, ani to, co przyjemne, ani to, co w wolny sposób wybrane. Gdzie jest zatem ta wartość? Etyka chrześcijańska odpowie tutaj wskazaniem na dwie podstawowe sfery wartości: Najwyższą wartością będzie według niej Bóg i człowiek. Dochodzimy tutaj do zasadniczego nerwu chrześcijańskiej nauki o podstawach moralności. Ma się nam teraz oto ujawnić ostateczne źródło rozstrzygnięć, w którym coś nazywamy złem, a coś nazywamy dobrem. A zatem Bóg i człowiek. Co to bliżej znaczy? Bóg jest najwyższą i absolutną wartością, która wzbudza w człowieku wszelkie zobowiązania etyczne i stanowi zobowiązanie wszelkich zobowiązań. Bóg nie jest żadnym potężnym mózgiem elektronicznym, zamkniętym w sobie i odizolowanym tysiącami izolatorów od otaczającego Go świata, zaabsorbowanym mechanizmem własnego życia elektronicznego, dobrowolnie ślepym na świat stworzeń. Bóg jest Osobą, a zatem żyjącym dobrem najwyższym, najwyższą radością, najwyższym pięknem. Wszelkie dobro, piękno i radość rozsiane w stworzeniu jest jedynie przedsmakiem tego, co się znajduje w Bogu. Stąd to szukanie wielkiego dobra, wielkiego piękna i wiecznej radości kończy się znalezieniem Boga. W potocznym życiu wiemy świetnie, że powinniśmy chronić ginące piękno. Podobnie trzeba nam miłować ludzi. Przez dobroć zasługuje się na miłość. Powinniśmy się cieszyć, gdy nas ktoś obdarzy zaufaniem. Nie pytamy wtedy, czy to przyjemne, czy korzystne, wesołe. Wiemy, że trzeba, by to, co warte miłości, było miłowane. I tak jest z Bogiem. Bóg jest najwyższą wartością etyczną, bo jest najwyższym dobrem. Stąd płynie stare przykazanie: "Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił" (Pwt 6, 5; por. Mt 22, 37). Te słowa nie znaczą nic innego, jak tylko to: Dobre jest to, co prowadzi nas rzeczywiście do Boga, złe jest to, co oddala od Boga. Druga zasada etyczna oparta jest na drugiej wartości: na człowieku. Zastanówmy się bliżej nad tą sprawą. Czym jest nasz bliźni? Przede wszystkim nie wnikniemy w zakamarki jego duszy tak, by ją mieć w pełnym świetle, i nie wyczerpiemy wszystkich pokładów bogactwa, jakie w niej są. "Dno" naszego bliźniego jest dla naszego rozumu nieosiągalne. Osiągalne jest dla miłości, ale mniejsza o to w tej chwili. Poza tym, bliźni to obraz Boga i cena Krwi Jezusa. To dusza i ciało, to wolność, świętość, tajemnica powołania. Czyli bliźni to istota podobna do nas. Ten bliźni stanowi znowu pewną wartość. Jest godny podziwu w tym, czym jest, i w tym, czym mógłby być. Jest godny szacunku. Ponieważ jest dzieckiem Bożym, nasza miłość do Boga musi iść przez miłość ku niemu. I oto na tej rzeczywistości opiera się drugie twierdzenie chrześcijańskiej etyki: Miłuj bliźniego, jak siebie samego. Inaczej: oddaj bliźniemu to, co mu się należy; inaczej: dobre jest to, co jest oddaniem bliźniemu tego, co mu się należy. Czy nie dałoby się jednak jakoś obydwu zasad zamknąć w jednej? Czy nie można wyszukać jednej podstawowej zasady, z której płynęłaby cała etyka chrześcijańska? O człowieku nie można powiedzieć, że jest, albowiem człowiek jest w stadium ciągłego stawania się. Sens tego stawania się leży w tym, by człowiek z osoby, jaką jest przez swoją naturę, przekształcił się w osobowość, to znaczy, by doszedł do pełnego rozkwitu w swych władzach duchowych i cielesnych. Im bardziej człowiek jest osobowością, tym bardziej jest człowiekiem. Rozwój człowieka od indywiduum do osobowości dokonuje się dzięki temu, że człowiek skieruje swe życie ku najwyższej wartości, tj. do Boga, i dzięki temu, że odda drugiemu to, co mu się należy. Dzięki uruchomieniu obydwu mechanizmów życia wewnętrznego, miłości do Boga i miłości do ludzi, jednostka staje się osobowością, to jest pełnowartościowym człowiekiem. I oto możemy podać ostateczną i podstawową zasadę moralną, na której budować się będzie cała etyka: Dobre jest to, co sprzyja udoskonaleniu osoby ludzkiej, złe jest to, co obniża doskonałość osoby. W tej zasadzie kryją się inne. Czym jest zatem przeżycie powinności etycznej? Jest odpowiedzią na Boga, który w tajemniczy sposób pociąga ku sobie swe stworzenia. To prawda. Jest instynktowną odpowiedzią na wartości, jakie stanowi dla nas nasz bliźni. To także prawda. Ale ostatecznie nie jest też niczym innym, jak ujawniającą się w nas wewnętrzną potrzebą przemiany samego siebie, potrzebą wzrostu, udoskonalenia, potrzebą stania się sobą. Dziwne jest to przeżycie powinności. Wprawiało ono w zdumienie Emanuela Kanta. Innych wprowadzało na najwyższy szczyt świata. Raskolnikowa doprowadziło do bram sądu. A my? My ustępujemy inwalidzie miejsca w kolejce. Odwołujemy rzucone oszczerstwa. Oddajemy pożyczone pieniądze. I nie czynimy tego ani z przyjemności, ani z korzyści, często właśnie wbrew korzyści i na przekór przyjemności. Czynimy tak, bo powinniśmy. I to jest godne zdumienia. Jednego nam tylko trzeba: nie zapominać, że w każdym cichym "powinienem" brzmi zniewalające zaproszenie, abyśmy uwolnili się od tego, co nieludzkie, a stali się pełnymi ludźmi. Po prostu prawdziwymi ludźmi. 2. Czy człowiek jest istotą wolną? Na postawione w tytule pytanie odpowiadano dwojako: jedni zaprzeczali, drudzy potwierdzali. I tak filozofowie podzielili się na dwa zwalczające się nawzajem obozy. Zwolennicy determinizmu wskazywali na fakt, że bieg wydarzeń w przyrodzie jest kierowany niezmiennymi prawami, że ta sama przyczyna, w tych samych warunkach daje ten sam skutek, a człowiek również, jako nieoddzielna część przyrody, podlega jej prawom. Jego czyn jest determinowany, jak sądzono, przez czynniki odziedziczone po przodkach, warunki społeczno-gospodarcze, warunki psychologiczne, n,p. podświadomość, a nawet przez wszechmoc Boga. Zwolennicy indeterminizmu nie przeczyli na ogół temu, że bieg zdarzeń w przyrodzie jest zdeterminowany, ale dla człowieka robili wyjątek: człowiek jest istotą wolną, człowiek sam siebie ostatecznie określa do takiego lub innego czynu, on i tylko on jest odpowiedzialny za własny czyn, chociaż, być może, czynniki zewnętrzne i wewnętrzne skłaniają go do niego. Spór determinizmu i indeterminizmu trwa do dnia dzisiejszego i nic nie wskazuje na jego rychłe zakończenie. My, niestety, nie możemy tutaj wnikać w jego szczegóły. Dla naszych celów niech nam wystarczy stwierdzenie, że mamy świadomość własnej wolności, że w niektórych sytuacjach dokonujemy istotnie wolnego wyboru, że w innych moglibyśmy go dokonać. Ograniczymy się zatem do ujawnienia w nas świadomości własnej wolności i jej bezpośrednich konsekwencji. 1. Wyobraźmy sobie następującą sytuację. Oto przyjaciel proponuje nam bilet do kina. Ktoś inny w tym samym momencie proponuje nam pójście do teatru. Znaleźliśmy się nagle w sytuacji wyboru. I teraz w naszej świadomości zaczyna funkcjonować swoisty mechanizm, powstaje jakby jakiś ruch, jakieś pulsowanie, a wszystko to dzieje się w bliskim "otoczeniu" naszego "ja". Teatr czy kino? Gdy tylko uświadamiam sobie tę alternatywę, czuję, że oto grają w mej świadomości dwie wartości: wartość filmu i wartość sztuki teatralnej. Co lepiej wybrać? Film ma interesującą fabułę, grają słynni aktorzy, ciekawy problem. Jednak sztuka teatralna również nie jest pozbawiona walorów. W dodatku w teatrze spotkam z pewnością interesujących ludzi, z którymi będę mógł podyskutować. W trakcie tego równoważenia się wartości pojawia się jednak jeszcze coś trzeciego: świadomość jakiegoś obowiązku, który mam wypełnić. Powinienem to zrobić już teraz. Muszę przecież wykończyć powierzone mi prace. Lecz oto jawi się nowa refleksja: możesz to zrobić kiedy indziej, rzecz nie jest aż tak pilna. Dyskusja trwałaby w nieskończoność. Trzeba zdecydować. W tym szczególnym momencie w dyskusję między wartościami wkracza nasze ja. Następuje wyładowanie się jego mocy. Jakaś wewnętrzna eksplozja czynu. Ja sam, ja jako taki, ujawniam swe istnienie i swe działanie w głębi świadomości. Wybieram film. "Ja" sięgnąłem w tamtą stronę i przywłaszczyłem sobie jego wartość. Wybrałem. Ale wybrałem w sposób wolny. Oto cały czas idzie za mną świadomość, że mogłem wybrać inaczej, że zatem wszystko ode mnie ostatecznie zależało i nadal zależy. W opisanej tutaj sytuacji można wyodrębnić trzy etapy wolnego wyboru: etap sytuacji przedwyborczej, gdy ledwo uświadamiam sobie to, co ewentualnie mógłbym wybrać. Dalej: etap "gry wartości", gdy usiłuję rozważyć wszystkie za i przeciw. Wreszcie etap właściwy, w którym dokonuję samookreślenia w jednym z możliwych 'kierunków. W tym też momencie moja wolność jest dla mnie najbardziej wyraźna. 2. Wolność człowieka stanowi jakiś niezwykły element w przyrodzie. To ona decyduje o tym, że człowiek jest jednostką w pełni suwerenną i autonomiczną, która bez reszty panuje nad tym, że czegoś chce. Wśród morza zdeterminowanej materii pojawia się dryfująca kra, przestrzeń nieczuła na burze przelatujące po powierzchni, będąca źródłem nowego życia w świecie. Ale wolność to także rzeczywistość, która może ulegać degradacji. Człowiek może w jakimś zakresie zrzec się dobrowolnie lub niedobrowolnie własnej wolności, zamienić ją w brudną plamę oliwy, poddaną biernie drganiom morza. Nigdy jednak nie może jej w sobie zabić: zawsze będzie mógł ją powołać do życia. W pewnym momencie plama oliwy zacznie zwijać się w kulę, otrząsać wodę i zanurzona w morzu, przeciwstawiać mu się całą mocą swej bezwładności. Wtedy w obliczu ludzkiego, swobodnego chcenia wszystkie siły świata będą bezradne. 3. Ale z wolnością człowieka wiąże się jeszcze coś bardziej zasadniczego: dzięki wolności możemy powiedzieć, że jesteśmy sprawcami jakiegoś czynu. Jesteśmy za ten czyn odpowiedzialni. Ale odpowiedzialnym można być zawsze tylko wobec kogoś. Wobec kogo jesteśmy ostatecznie odpowiedzialni za nasz czyn? Na przykład za ten czyn, o którym nikt z ludzi nie wie? Za nasze życiowe powołanie, które być może odczuwaliśmy kiedyś, lecz o którym zupełnie zapomnieliśmy? Wobec kogo jesteśmy odpowiedzialni za życie? Za rozwój danych nam przez naturę talentów? Czy wobec świata? Czy wobec historii? Ależ to są abstrakty! Świat nic o nas nie chce wiedzieć. Historia o nas prawdopodobnie rychło zapomni. Wobec kogo zatem jesteśmy odpowiedzialni, bo jednak czujemy w sobie tę odpowiedzialność za siebie, za innych, czasami za los małego, otaczającego nas świata? Jesteśmy odpowiedzialni wobec kogoś, kto wie, widzi, kto chce. Słowem: wobec jakiejś Osoby, która dała nam życie, talent, powołanie i wolność. W ten oto sposób nasza wolność poprzez nasze doznanie odpowiedzialności wiąże nas nieustannie z Bogiem. W niej to ostatecznie została zaczepiona pajęczyna, po której sączyć się będzie w nasze wnętrze piekło lub niebo, śmierć lub życie, dobro lub zło. 3. Wolność i temperament W poprzedniej naszej rozmowie stwierdziliśmy, że człowiek może swą wolność utracić. Dzisiaj uzupełnijmy to stwierdzenie jeszcze jednym: wolność człowieka może ulec ograniczeniu, ale może się także powiększać, a jedno i drugie zależeć będzie częściowo od nas samych, częściowo od naszego otoczenia. Za ograniczeniami wolności i za jej wzrostem pójdzie ograniczenie i wzrost odpowiedzialności. I tak np. umysłowo chory, który nie widzi, że oto znalazł się w sytuacji wyboru, nie jest także za swój wybór odpowiedzialny. W człowieku jest bowiem tyle wolności, ile jest w nim rozumu. Ktoś działający pod wpływem wielkiego strachu, w atmosferze paniki, ogarnięty burzą uczuć, doznaje ograniczenia wolności od strony emocjonalnej. Najczęstsze ograniczenia wolności płyną od strony naszego temperamentu. Są one całkiem swoiste: stałe, jak stały jest temperament człowieka, jednokierunkowe, stosownie do dyspozycji płynących ze struktury temperamentu. Czym jest temperament człowieka? Najogólniej mówiąc: temperament stanowi pewien zespół dyspozycji psycho-fizycznych, które sprawiają, że człowiek przedstawia określony typ reagowania na bodźce świata zewnętrznego. Typów takich jest niezliczona mnogość. Psychologia usiłuje je klasyfikować i opisywać. My oczywiście nie możemy tutaj tego robić. Dlatego też zajmę się tylko krótkim opisem najpowszechniejszego wśród nas temperamentu, który prof. Brzezicki nazwał kiedyś temperamentem skirtotymicznym i uznał za najbardziej charakterystyczny dla Polaków. Z tego względu można powiedzieć, że jest to temperament sarmacki. Nie znaczy to, oczywiście, że wszyscy Polacy posiadają taki temperament. Wydaje się jednak, że wszyscy w jakimś stopniu żyjemy w atmosferze wytworzonej przez skirtotymików. Tak czy inaczej, mamy zatem z nim do czynienia. Ciekawy to naród ci Sarmaci... Sławomir Mrożek powiada, że naszym umiłowanym zajęciem jest walka z przeważającymi siłami wroga. W innym miejscu doda, że jesteśmy chorzy na zanik woli: wszystko mamy, i warunki, i ideologię, i wielkie cele, ale się nam niczego nie chce. Konstanty I. Gałczyński widzi swój własny naród, jak przez całą historię biegnie z motyką na słońce, ale za chwilę doda: Bo ja jestem Polak, A Polak to wariat, A wariat to lepszy gość. W "Królu Ubu" parodiowało się wiersz Antoniego Słonimskiego pt. "Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy". Zakończenie wiersza brzmi: "Ogłaszam alarm... niech trwa". W parodii brzmi ono: "Ogłaszam alarm... niech ma". Bo podobno jedynie podczas alarmów jesteśmy na miarę wymagań. Natomiast współczesne, popularne powiedzonko nie bez kozery ujmuje rzecz krócej: z Sarmatą wszystko załatwisz, bo to wprawdzie "nie marksista, nie katolik, ale za to alkoholik". Powróćmy jednak do Brzezickiego. W sferze emocjonalnej cechuje nas bogactwo uczuć - przysłowiowy słomiany ogień. W krytycznej sytuacji rzucamy do skarbu państwa ślubne obrączki, ale na co dzień wcale nie kwapimy się z płaceniem podatków, a do pracy spóźniamy się notorycznie. Szybko i łatwo przechodzimy z jednego nastroju w drugi, od jednego zapału poświęcenia do zniechęcenia i bezradności. Wypełnia nas istna burza sprzecznych uczuć i krótkotrwałych zapałów. Pod względem intelektualnym Sarmata jest egzemplarzem bez wątpienia interesującym. Zdolny, błyskotliwy, inteligentny. Lubi i potrafi mówić, lubi też być słuchany. Musi być podziwiany. Bo on musi błyszczeć. Król Sobieski nosił na swym codziennym ubraniu klejnoty za 200 tysięcy talarów. Student żyjący ze stypendium wyda je całe na oblewanie egzaminu. Czasami popis jest innego gatunku: ot, złapanie kuli armatniej i wyrwanie jej płonącego lontu, szarża na armaty, wyjście na szczyt wrocławskiej iglicy w mundurze pułkownika, zaśpiewanie "O mój rozmarynie" pod oknem pewnej damy, podczas wojny, gdy nieprzyjaciel jest o parę kroków za domem. Sarmatę cechuje także lenistwo, notoryczny brak konsekwencji. Jego życie jest utkane dobrymi postanowieniami: to takie wiecznie dobrze zapowiadające się dziecko, które postanawia i postanawia, np. że się będzie uczyło, a zabawiało tylko dla odpoczynku. Efekt jest taki, że uczy się w chwilach wolnych od odpoczynku. Za to lubi sobie pomarzyć: to genialny marzyciel. Marzy o sukcesach w nauce, w pracy, w małżeństwie i wszędzie. A potem same rozczarowania: kierunkiem obranych studiów ("tego nie chciałem"), rodzajem pracy ("za nic mnie mają"), wysokością zarobku ("ledwo na trumnę starczy"), małżeństwa ("byłem skończonym idiotą"): Tak by się nam serce rwało do ogromnych, wielkich rzeczy, a tu pospolitość skrzeczy (St. Wyspiański, Wesele). Sarmata lubi błyszczeć wobec otoczenia i to nawet poprzez swe błędy życiowe. Stąd płynie u niego swoista "ideologia zła". Ja rozumiem, że każdy człowiek popełnia jakieś błędy. Ale my potrafimy sobie swe własne błędy przedstawić jako powód do chluby. Opowiadamy, jak to rodzina daje pieniądze na studia, a my się i tak nie uczymy; że potrafimy iść na egzamin bez przygotowania, i to jest nasza odwaga; że poderwać "babkę" to dla nas jak ręką machnąć. Przy tym gwiżdżemy na wszystko, a zwłaszcza na to, co ludzie powiedzą. Z drugiej jednak strony ci sami ludzie są nam niezwykle potrzebni, właśnie po to, by nas podziwiać i gorszyć się naszym gwizdaniem. Nasz pozorny indywidualizm niknie zupełnie w samotności. W samotności Sarmata jest bardzo biedny i bliski płaczu. Ale z zamiłowania do popisu i marzycielstwa płynie jeszcze coś innego: alkoholizm. Bo w Sarmacie rodzą się kompleksy. Wśród nich najczęstszy to kompleks niższości. I teraz trzeba z tym kompleksem zerwać, trzeba go przełamać. Na normalną drogę Sarmaty nie stać, pozostaje do dyspozycji jedynie jej namiastka: alkohol. Teraz wyrasta się już ponad przeciętność, zapomina o rzeczywistości, jest się na miarę marzeń i "na złość światu". Alkoholizm jest świadectwem klęski, której doznało w człowieku jego poczucie rzeczywistości, klęski poniesionej wobec marzenia. Mamy tutaj przykład alienacji człowieka rzeczywistego przez człowieka-marę, człowieka -upiora. Alkoholizm jest efektem tego, że człowiek zupełnie nie rozumie świata ani samego siebie. Ale temperament, jakikolwiek by on był, to tylko propozycja, to jeszcze nie gotowy człowiek. Po powierzchni morza przechodzą liczne prądy, niektóre sięgają nawet dość głęboko. Im jednak głębiej, tem jest ciszej. Tam, na samym dnie, spoczywa nasze "ja". To "ja" jest wolne. Ono ma moc ustosunkowania się do propozycji. Temperament to tylko propozycja. Wolność to "ty". To twoja wolność w ostatecznej konsekwencji decyduje, czy propozycję wyzyskasz ku swej nędzy, czy ku swej wielkości. To ty wychowujesz własny temperament. 4. O prawie natury Jednym z najbardziej podstawowych pojęć etyki chrześcijańskiej jest pojęcie prawa natury, tj. prawa, które z natury przysługuje osobie ludzkiej i nie potrzebuje być wyznaczane przez specjalne ustawy. Czym jest prawo natury? Jakie jest jego etyczne znaczenie? Przypomnijmy sobie lata, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi, lub lepiej - zwróćmy uwagę na dzieci, jakie z pewnością znajdują się w zasięgu naszej obserwacji. Co robiliśmy my sami, co robi każde dziecko, gdy odczuje, że jest traktowane niesprawiedliwie? Za dobrą odpowiedź uzyskuje gorszą notę, za dobre - w jego mniemaniu czyny - naganę? Protestuje spontanicznie. Jest rozżalone i wszem, i każdemu z osobna ogłasza bezmiar krzywdy, jakiej doznało. (To samo zresztą robią i starsi.) To bardzo interesujące. Skąd może dziecko wiedzieć, że każdemu trzeba oddać to, co mu się należy? Skąd wie, że za dobry czyn należy się mu nagroda, a nie kara? A my skąd o tym wiemy? Nie na podstawie kodeksów, bo tych jako dzieci nie czytaliśmy. Rzecz tym bardziej dziwna, że wszyscy ludzie są pod tym względem jednomyślni. Odpowiedź prosta: Człowiek ma świadomość własnej natury i z niej czerpie nieokreślone wyczucie swych podstawowych praw i podstawowych obowiązków. Aby to lepiej zrozumieć, odwołajmy się do wyobraźni. Każdy z nas posiada zapewne w domu aparat radiowy. Wiadomo, że jest to aparat służący do zmian fal elektromagnetycznych na fale akustyczne, słyszalne dla naszego ucha. Z tego powodu aparatowi radiowemu przysługują, powiedzmy w cudzysłowie, "pewne prawa", które każdy posiadacz aparatu musi respektować, jeżeli nie chce zniszczyć aparatu. Nie można go np. trzymać zanurzonego w wodzie, trzeba go odpowiednio włączyć do sieci elektrycznej, nie można rozpalać w jego wnętrzu ogniska itp. Sama struktura rzeczy jest tutaj podstawą do pewnych praw regulujących sposób obchodzenia się z aparatem. Podobnie do natury samochodu należy zdolność poruszania się z miejsca na miejsce, do natury ogórka, że nie śpiewa, jak to powiedział Konstanty I. Gałczyński w swym dowcipnym wierszu: Jeżeli ogórek nie śpiewa, i to o żadnej porze, widocznie z woli nieba prawdopodobnie nie może. Nie należy również do natury radia, by rzucało obraz telewizyjny, do natury samochodu, aby rozmawiał z przechodniami. Każdy istniejący przedmiot posiada szereg naturalnych "praw" zakotwiczonych bezpośrednio w jego własnej strukturze. Podobnie ma się rzecz z osobą ludzką. Człowiek posiada również swą własną naturę, wspólną wszystkim ludziom i dlatego zasadniczo niezmienną. Człowiek jest istotą zmysłowo-rozumną. Jako taki posiada szereg praw i obowiązków zakotwiczonych w swej naturze, praw bardziej podstawowych i pierwotnych niż wszystkie prawa ustawowe. Są one również niezmienne, ponieważ natura ludzka jest zawsze ta sama. Człowiek to zawsze i wszędzie istota zmysłowo-rozumna. Prawa te są również powszechnie znane, chociaż z różnym stopniem jasności. Jedyną ich wadą jest to, że są ogólne i często w konkretnych wypadkach nie wystarczają. Przykładem praw natury są stwierdzenia: "Oddaj każdemu, co mu się należy". "Czyń dobrze". "Unikaj złego". "Za zbrodnie należy się kara". Dalej prawo do osobistej wolności, prawo do pracy, prawo do utrzymania życia. O prawa te będzie człowiek walczył z narażeniem życia, chociażby żaden pisany kodeks nie zmuszał go do tego. Kiedy przed człowiekiem stanie perspektywa naruszenia jego naturalnych uprawnień, człowiek się broni, jakby samo jego człowieczeństwo zostało zagrożone. I istotnie. Prawa natury wyznaczają najbardziej elementarne warunki życia i rozwoju ludzkiej osobowości. Jako takie stoją u podstaw wszelkich kodeksów. Powróćmy jeszcze na chwilę do dziecka. Spróbujmy mu powiedzieć, że będziemy je traktować niesprawiedliwie i że ono powinno się na to zgodzić, bo jest małe i słabe, bo mamy władzę nad nim itd. Czujemy wszyscy, że dziecko zaprotestuje. Zaprotestuje zaś w imię niewyraźnie wyczuwanego prawa natury. Uczyni zresztą zupełnie słusznie. Skoro bowiem prawo natury jest podstawowym i najbardziej pierwotnym prawem człowieka, wszelkie inne prawo musi iść z nim w zgodzie. Wszelki kodeks sprzeczny z prawem nie obowiązuje w sumieniu. "Prawo" hitlerowskie hołdujące utylitaryzmowi państwowemu nie usprawiedliwia popełnionych w jego imię zbrodni. Dekrety cezarów zakazujące praktyk religijnych chrześcijanom nie obowiązywały w sumieniu. Ustawy bijące bezpośrednio w prawo do życia każdego człowieka, bez względu na jego wiek, również. Ogólna zasada brzmi: aby prawo pozytywne obowiązywało w sumieniu, musi być zgodne z prawem natury. Ponieważ jednak prawo natury jest ogólne i często w konkretnych przypadkach nie wystarcza, musi ono być uzupełnione przez szereg praw pozytywnych, wśród których znajdują się prawa państwowe, kościelne, zwyczajowe itp. Dla chrześcijanina prawo natury posiada jeszcze jeden aspekt. Chrześcijanin wie, że Bóg na dwa sposoby ujawnił się światu: przez akt stworzenia świata i przez specjalne objawienie Starego i Nowego Testamentu. W rzeczach widzialnych odbija się Bóg zupełnie podobnie, jak w konstrukcji maszyny elektronicznej odbija się umysł konstruktora. I oto stajemy wobec zagadki naszej własnej natury. Wobec kapitalnego pytania: Kim jest człowiek? Wobec zadania: W jaki sposób wyznaczyć sobie szerokość i długość przestrzeni życiowej potrzebnej do tego, by żyć i by się rozwijać? Odkrywamy elementarne prawa rozwoju własnej osobowości. Odkrywamy to minimum, bez którego nie możemy być. To, co musi być, co konieczne, to "najmniej". Odkrycie prawa natury jest odkryciem prawa, które wzięło się ostatecznie od Boga. Prawo natury to odbite w nas najwyższe prawo Boga. 5. O kształtowaniu sumienia Znamy już podstawowe twierdzenie etyki chrześcijańskiej: dobre jest to, co jest zgodne z Bogiem, i wiemy, że Bóg jest najwyższą normą moralności. Po drugie: wiemy, że dobre jest to, co jest zgodne z naturą człowieka, i to jest bliższa norma moralności. Ale to wszystko jeszcze nie wystarcza. Dopóki prawa moralne są poza nami, jak długo nic o nich nie wiemy, tak długo nie mogą one stworzyć w nas żadnego zobowiązania etycznego. Potrzebna jest jeszcze jakaś bezpośrednia norma moralności. Ma to być norma wciąż obecna w świadomości człowieka i zawsze gotowa do natychmiastowej reakcji. Stąd trzecie twierdzenie etyki chrześcijańskiej: najbliższą normą moralności jest dla człowieka jego sumienie - praktyczny osąd o zgodności jego postępowania z obiektywnym dobrem. Musi to być, oczywiście, sumienie pewne i prawe. Istnieją trzy najczęściej spotykane typy błędnego sumienia: sumienie wąskie, sumienie szerokie i sumienie niepewne. Przyjrzyjmy się nieco poszczególnym przypadkom. Trafiają się ludzie żyjący w nieustannym przekonaniu, że cokolwiek robią, wszystko to jest niedoskonałe lub wprost grzeszne. Przypomnijmy sobie chwile, w których nam samym wydawało się, że nasza wina sięga wręcz kosmicznych rozmiarów, chociaż w gruncie rzeczy nie chodziło wcale o grzech, ale o pokusę, na przykład mimowolną myśl nieczystą, czy też zwykłe zapomnienie, na przykład o piątkowym poście. A jednak byliśmy mylnie przekonani, że zgrzeszyliśmy, i to ciężko. Odzywało się wtedy w nas sumienie fałszywe, sumienie skrupulackie. Sumienie tego typu dopatruje się zła tam, gdzie zła nie ma, lub widzi grzech ciężki tam, gdzie jest tylko niedoskonałość. Sumienie wąskie może obejmować całość etycznego życia człowieka albo - co się często zdarza - jakiś specjalny wycinek. Niejednokrotnie sumienie wąskie, skrupulatyzm, wiąże się z zaburzeniami psychiki, na przykład z nerwicą, stanami lękowymi. Co ma czynić człowiek obciążony takim sumieniem? Ponieważ nie jest on zdolny do właściwego, obiektywnego osądzania swego postępowania, musi zdać się na zdanie spowiednika. Wyjście z impasu sumienia wąskiego leży w posłuszeństwie spowiednikowi i wyrobieniu sobie na tej drodze sumienia prawdziwego i pewnego. Innym typem sumienia błędnego jest sumienie szerokie, liberalistyczne. Orzeka ono, że nie ma grzechu tam, gdzie grzech obiektywnie jest, lub widzi grzech lekki tam, gdzie obiektywnie mamy do czynienia z ciężkim przewinieniem. Sumienie szerokie, praktycznie biorąc, nie spełnia swej roli albo spełnia ją tylko w ograniczonym zakresie. Granice dobra i zła są tu ujmowane tak niewyraźnie i tak płynnie, że praktycznie dla wszystkiego. cokolwiek człowiek robi, potrafi sobie znaleźć usprawiedliwienie. Przykładów szerokiego sumienia mamy wokół nas bez liku. Kto z nas i jak spowiada się z zaniedbywania, obowiązków rodzinnych, społecznych, zawodowych? Kto poczuwa się do naprawienia wyrządzonej szkody, odwołania rzuconego na bliźniego oszczerstwa? Nasze grzechy szerokiego sumienia powodują ogromne szkody społeczne, są właściwą przyczyną wielu społecznych plag. I wreszcie trzeci typ błędnego sumienia: sumienie niepewne. Człowiek nie wie, czy dany czyn jest zgodny, czy nie jest zgodny z właściwą hierarchią wartości. Jego działaniu towarzyszy niepewność: dobrze czy źle, wina, zasługa czy rzecz obojętna? A jednocześnie nie podejmuje koniecznego wysiłku, żeby zdobyć jasny i prawy sąd o rzeczy. Nie chodzi tu o chorobliwy niepokój i niezdecydowanie charakterystyczne dla skrupulatów, ale o wygodną lekkomyślność, brak poczucia odpowiedzialności, moralne zobojętnienie. Tymczasem istnieje zobowiązująca zasada, że człowiekowi, który ma sumienie niepewne, nie wolno działać, dopóki sobie sumienia nie upewni, na przykład przez rzetelną refleksję lub zasięgnięcie kompetentnej rady. Istnieją zatem co najmniej trzy typy sumienia błędnego: sumienie wąskie, szerokie i niepewne. Przeciwieństwem sumienia błędnego jest sumienie prawdziwe i pewne. Problem wychowania w człowieku prawdziwego sumienia stał się dzisiaj tragicznym problemem społecznym - tragicznym, ponieważ zbyt często nie dostrzeganym. Obserwujemy na wielką skalę niedorozwój sumienia. Wpajamy naszym dzieciom mnóstwo wiadomości. Całe "wychowanie" jest właściwie tylko nauczaniem. Są języki, jest matematyka, jest muzyka, pływalnia i lekcje tańców. O kształtowaniu sumienia nie ma mowy. Usiłujemy wychować geniuszy, zapominając o ich sumieniu. A przecież na własnej skórze doświadczyliśmy już kiedyś, czym staje się wiedza i władza w rękach ludzi pozbawionych sumienia lub o fałszywie ukształtowanych sumieniach. 6. Czym jest sumienie? Czymże jednak jest nasze sumienie? Według niektórych teorii ma to być głos płynący z przyzwyczajenia, nawyku, który odzywa się w nas tylekroć, ilekroć postępujemy inaczej, aniżeli postępowaliśmy dotąd. Ale nie jest to słuszne stanowisko. Istnieją przecież sytuacje, które pojawiają się tylko raz w życiu, a mimo to i w nich głos sumienia jest jednoznaczny, mocny i zniewalający. Poza tym sumienie odzywa się w człowieku już wtedy, nim zdążył wypracować w sobie jakiekolwiek przyzwyczajenia: dziecko ocenia jako niesprawiedliwość krzywdzącą je naganę, zanim zdąży przywyknąć do innego sposobu traktowania przez ludzi dorosłych. Według innych teorii sumienie to głos ludzkiego instynktu etycznego, podobnego do instynktu samozachowawczego, rodzicielskiego itp. Ale to też nie jest słuszne. Instynkt obraca się z reguły wokół interesów człowieka: zmierza do tego, aby utrzymać go przy życiu lub zapewnić przyszłość następnym pokoleniom. Podstawową wartością, na której straży stoi instynkt, jest życie biologiczne i interes związany z tym życiem. Tymczasem sumienie stoi na straży wartości etycznych, które są wartościami innego typu. Sumienie przypomina, że ten inny typ wartości jest nie tylko inny, ale i wyższy od wartości ekonomicznych, użytkowych, przyjemności itp. Potrafi przecież zmusić człowieka nawet do ofiary z własnego życia na rzecz wartości etycznych. Niejeden więzień w czasach okupacji ponosił śmierć wśród tortur, a jednak nie wydał kolegów. W świetle naszego wewnętrznego doświadczenia sumienie jest głosem ludzkiego rozumu. Niewątpliwie ciekawy to głos. Przede wszystkim informuje on człowieka, co jest złe, a co jest dobre, co wartościowe, a co etycznie bezwartościowe. Nie ogranicza się jednak tylko do prostego stwierdzenia: to jest dobre, to złe, to czarne, to białe. Głos sumienia wnosi z sobą moment swoistego zobowiązania: to jest złe, a zatem nie wolno ci tego czynić; to jest dobre, a zatem powinieneś tak czynić. Ile razy pojawia się w nas głos sumienia, zawsze chodzi o to, że to ja nie mogę pozwolić, by między mną a światem wartości etycznych wyrastała przepaść nie do przebycia. Nie mogę postępować tak, aby w harmonii wartości mój czyn zabrzmiał jak drażniący dysonans. Trudno ten głos sumienia zagłuszyć, chociaż przemawia czasem bardzo cicho. I na tym ciągłym uobecnianiu człowiekowi świata wartości i zobowiązującym apelu, zwróconym bardzo konkretnie właśnie do nas, polega siła ludzkiego sumienia. Wiemy już, że sumienie może być prawdziwe lub błędne. Wiemy, że sumienie błędne to sumienie szerokie, wąskie lub niepewne. Prócz tego można jeszcze wyróżnić sumienie przeduczynkowe i pouczynkowe, które ocenia czyn przed lub po jego dokonaniu. Wedle którego z nich ma człowiek postępować? Człowiek nie może czegoś czynić, jeżeli wie, że jego sumienie jest błędne. Jeżeli kierowca nie potrafi kierować samochodem, to nie wolno mu siadać za kierownicą. Sumienie jest sterem ludzkiego życia. Z zepsutym sterem do celu nie dojedziemy. Nie wolno człowiekowi postępować z sumieniem niepewnym, ponieważ naraża się wtedy na niebezpieczeństwo czynienia zła. Jak długo ktoś nie jest pewny, czy to, co przed sobą widzi, jest zającem czy też futrzaną czapką na głowie kolegi, nie wolno mu strzelać. Głos sumienia pouczynkowego nie może decydować o wartości czynu już spełnionego. Człowiek powinien postępować wyłącznie z sumieniem pewnym przeduczynkowym. Ono jest najbliższą, rozstrzygającą normą moralności. Ono ostatecznie decyduje o winie i ono decyduje o zasłudze. Stąd bierze się też podstawowa formuła etyki chrześcijańskiej: dobre jest to, co jest zgodne z przeduczynkowym i pewnym sumieniem człowieka; złe jest to, co jest niezgodne z przeduczynkowym i pewnym sumieniem człowieka. Zdarza się nieraz, że penitent pyta się spowiednika w konfesjonale: zrobiłem to lub tamto..., czy ja "mam za to grzech"? A spowiednik odpowiada: nie wiem. Bo on istotnie nie wie. Spowiednik wie, jaki czyn, obiektywnie rzecz biorąc, jest zgodny z zasadami etyki, a jaki z nią zgodny nie jest. Spowiednik zna więc tylko obiektywny stan rzeczy. Ale spowiednik nie zna subiektywnego stanu rzeczy. Nie wie, co się działo w sumieniu penitenta w chwili popełniania danego czynu. I dlatego nie on rozstrzyga, czy był grzech, czy go nie było. To rozstrzygnięcie już padło. Spowiednik może sprostować sumienie skrzywione. Może je uczynić bardziej czułym. Ale nie może decydować o tym, czy ty popełniłeś grzech, czy go nie popełniłeś. O tym zadecydowałeś ty sam, idąc lub nie idąc za głosem twojego prawego, pewnego, przeduczynkowego sumienia. Ucieczka przed sumieniem Sumienie jest w człowieku mocą niezwykłą. Na tego rodzaju moc nie natrafiamy nigdzie we wszechświecie. Potrafi ono skłonić człowieka do działania wbrew największym strachom, doprowadzić go do szczytów bohaterstwa i głębi skruchy. Dzieje ludzkości są pełne przykładów ludzi, którzy zwyciężali w wojnach najsilniejszych przeciwników, ale uginali się pod ciężarem własnego sumienia. Bywało, że sumienie doprowadzało ich do świętości, bywało także, że uciekając przed nim - wybierali samobójczą śmierć. Ewangeliczny Piotr i Judasz - oto dwie postacie, które stały się dwoma urastającymi do symbolu przykładami działania sumienia ludzkiego. Dobra wola człowieka, zmysł moralny, sumienie - to wszystko jest ściśle z sobą powiązane. Dobra wola oznacza pragnienie dobra. Ale pragnienie dobra byłoby ślepe, gdyby nie zmysł moralny, który otwiera wolę na to, co dobre, lepsze, najlepsze. Z kolei bez sumienia widzenie dobra i pragnienie dobra kończyłoby się samym podziwem dla dobra, bez próby jego realizacji. Sumienie wprawia wszystko w ruch. Jest ono mocą, która skłania do zmiany, do postępu, do tego, by osoba ludzka budowała siebie na fundamencie nadziei, którą odkrywa jako najistotniejszą dla siebie i w sobie. Dopiero sumienie czyni z istoty ludzkiej osobowość w pełnym tego słowa znaczeniu moralną. Dzięki sumieniu możemy powiedzieć, że osoba "niesie winę" lub "niesie zasługę". To ono decyduje o tym, że o Piotrze mówimy - "święty", a o Judaszu - "zdrajca". Czym jest sumienie? Sumienie poznajemy po jego owocach. Najpierw i przede wszystkim sumienie coś odsłania. Można je porównać do światła, które wtargnęło do jaskini przez małą szparę i oświetliło jej mroki. Można je również porównać do wyjątkowej ciszy, w której dają się słyszeć głosy zazwyczaj niesłyszalne. Martin Heidegger porównuje je do "milczenia", które jest "pełne wymowy", chociaż nie wyraża go żadne "gadanie". Tak czy owak istotą sumienia jest odsłanianie. Kierunek odsłaniania jest jednak inny niż kierunek preferencji. Preferencja odsłania sferę wartości obiektywnych; w sumieniu odsłania się osoba ludzka (persona) w jej odniesieniach do świata wartości. Dzięki sumieniu człowiek "czuje" siebie, czuje swój prawdziwy stan, czuje to, kim jest, bowiem jego stosunek do wartości wyciska piętno na jego byciu, jego egzystencji. Sumienie jest zawsze "egzystencjalne". Nie chodzi o to, co zrobiłeś lub zrobisz; chodzi przede wszystkim o to, kim jesteś robiąc to lub tamto. Przypomnijmy scenę upadku pierwszych rodziców. Po upadku rozlega się głos Boga. Głos nie pyta, co Adam zrobił, głos nie robi wyrzutu, głos pyta głębiej: "Gdzie jesteś?" (Rdz 3,9). Człowiek to istota, która znajduje się na jakiejś drodze, jak pielgrzym. Wędrując swą drogą, człowiek żyje jakąś nadzieją. Nadzieja człowieka rozwija się i obejmuje różne płaszczyzny wartości - wyższą i niższą. Następuje upadek człowieka. Człowiek rezygnuje z nadziei wyższej na rzecz niższej. Sprzedaje wielkie dziedzictwo za małą miseczkę zupy. Wtedy następuje "odsłonięcie" sumienia. Skądś z głębin osoby wyrasta milczące: "Gdzie jesteś, człowieku?" Sumienie odsłania bądź winę, bądź dobrą wiarę człowieka. Wina towarzyszy upadkowi człowieka. Dobra wiara towarzyszy jego postępowi. Najboleśniej doświadcza człowieka sumienie wtedy, gdy odsłania ono jego winę. "Milczenie sumienia" staje się wtedy milczeniem złowrogim, groźnym, milczeniem pełnym wyrzutu. Wtedy to człowiek postępuje tak, jakby chciał zagłuszyć swe sumienie, zagadać je, uciec gdzieś od jego głosu. Wdaje się w spór z własnym sumieniem. Ale na próżno. Sumienie nie kłóci się z człowiekiem; na wszystkie jego "wyjaśnienia" i "wytłumaczenia", na każde "nie mogłem", "byłem zmuszony", "nie zauważyłem" - sumienie odpowiada wielkim, przejmującym milczeniem, z którego rośnie wina człowieka. Mimo że sumienie "milczy", jego milczenie ma sens. Sens ten można różnie ujmować. Szczególnie trafna jest formuła Martina Heideggera. Sumienie "daje do zrozumienia", by człowiek chciał mieć sumienie". Bo w swym jałowym sporze z sumieniem człowiek chciałby się chętnie zupełnie pozbyć sumienia, "uratować siebie" powrotem w ciemność, utonięciem w zgiełku świata, rozproszeniem uwagi w bezpłodnej gadaninie o tym, co nieistotne. Stąd przejmujące "milczenie", które przychodzi "z drugiej strony świata", milczenie pełne wymowy: "chciej mieć sumienie", "gdzie jesteś?". Dobra wiara towarzyszy wzrostowi, rozwojowi, dojrzewaniu wewnętrznemu. Dojrzewać znaczy owocować. A owocować znaczy iść w górę, postępować od nadziei niższej do wyższej. Drzewo dojrzewa wtedy, gdy wypuszcza liście, rozkwita, wydaje owoc. Przechodząc od jednego stopnia rozwoju do drugiego, człowiek musi coś z siebie poświęcić, musi zrezygnować z jednostronnej realizacji nadziei niższej, aby dać miejsce nadziei wyższej, nadziei ogarniającej i porządkującej. Drzewo, które by chciało jedynie kwitnąć, skazałoby się na śmierć przedwczesną. Trzeba umieć w odpowiednim czasie poświęcić kwiaty dla owocu. Każdemu słusznemu poświęceniu towarzyszy świadectwo sumienia, które określamy słowem "dobra wiara". Mówimy: "oto człowiek dobrej wiary". Nawet gdy jego postępek nie podoba się nam, fakt, że był on "w dobrej wierze", usprawiedliwia go w naszych oczach. Dobra wiara jest przejawem dobrej moli człowieka poświadczonej przez sumienie. Możemy śmiało powiedzieć: dobra wiara to sumienie, które "milcząco" wprowadza jasność w głąb człowieka. Także tutaj sumienie obywa się bez gadaniny, bo wszystko jest jawne. Człowiek poddaje się pokojowi, który płynie z sumienia. Wielu wybitnych myślicieli wierzyło, że spokój sumienia to najwyższy rodzaj szczęścia, jaki może się stać udziałem człowieka. Sumienie jest zasadniczo nieomylne. Jest nieomylne w tym sensie, że przypisując człowiekowi winę lub przyznając mu dobrą wiarę, nie może być sprawdzone za pomocą żadnego innego narzędzia niż ono samo. Któż może lepiej od niego wiedzieć, kim jestem? Któż jest bliżej osoby niż ono? Jeśli sumienie wskazuje na winę, jestem winny, bo "milczenie" sumienia jest częścią mnie samego. Jeśli mam "czyste sumienie", jestem czysty. Rzecz ma się tak, jak z wodą: jeśli w wodzie nie ma żadnych mętów, woda jest czysta, jeśli są w niej męty, woda jest brudna. Nie znaczy to jednak, by człowiek uznawał to, na co wskazuje sumienie. Sumienie jest co prawda "nieomylne", ale człowiek często woli nie słyszeć, co mówi sumienie, na co sumienie wskazuje. Tragedią człowieka jest to, że chętnie ucieka od swego sumienia, że przekręca sens jego "milczenia", że własne życzenia podsuwa pod jego mowę. Bywa, że człowiek jest inny, a za innego siebie uważa. Człowiek jest rozszczepiony, jest inny dla świata i inny w sobie. I na tym polega jego tragedia. W tym kontekście należy również rozumieć postulat etyczny, który w ostatnich czasach stał się popularny i aktualny. Brzmi on: "Bądź sobą", "Stawaj się sobą". Co to bliżej znaczy? Jest to postulat dla tych, którzy znaleźli się w stanie ucieczki od własnego sumienia. Ucieczka pozostaje w ścisłym związku z uwiądem ich zmysłu moralnego. Całe zatroskanie tych ludzi obraca się wokół funkcji, jaką przyszło im pełnić w aktualnym systemie technicznej organizacji życia. Ich hierarchia wartości sprowadza się do hierarchii mniejszej lub większej przydatności technicznej w nowym świecie. Chcą być "sprawni" w tym, co robią, ale to, co robią, nie stoi w polu promieniowania nadziei podstawowych. Żyją na "spłaszczonym" aksjologicznie świecie, są ludźmi "jednego poziomu", jednego horyzontu, są "spłaszczeni", "spłyceni", jak spłaszczony i spłycony jest ich świat. Wezwanie "Bądź sobą" lub "Bądź tym, kim jesteś", zwane również "wezwaniem do autentyczności", ma na celu skierować ludzi znajdujących się w ucieczce w stronę, w której bije źródło człowieczeństwa w człowieku - w stronę ich milczącego sumienia. 8. Pole odpowiedzialności Dobra wola człowieka, jego zmysł moralny oraz sumienie stanowią wprawdzie niezbędne warunki do tego, by w człowieku powstało poczucie odpowiedzialności, ale nie są to jeszcze warunki dostateczne owego przeżycia. Do tego, by poczucie odpowiedzialności rozwinęło się, człowiek musi mieć świadomość (przekonanie), że w konkretnej sytuacji, w jakiej się znalazł, nie tylko wiedział, co robić należy, lecz rzeczywiście mógł coś zrobić. Jeśli ktoś nie zna się na chorobach, nie można od niego wymagać, żeby leczył ludzi. Jeśli ktoś nie potrafi pływać, nie można żądać, by ratował tonącego. Nie można go też obwiniać za to, że go nie ratuje. Czym innym jest "chcieć", a czym innym "móc". Dobra wola, zmysł moralny, preferencja i sumienie znajdują się po stronie "chcieć". Poczucie odpowiedzialności wyrasta nie tylko na fundamencie możliwości działania. Odpowiedzialność człowieka nie sięga poza granice możliwości skutecznego działania, aczkolwiek wyrasta na podłożu skierowanego na dobro lub zło pragnienia. Zanim powiemy kilka słów o granicach ludzkiej odpowiedzialności, zapytajmy: Czym jest odpowiedzialność? Odpowiedzialność to nic innego jak przekonanie, że się jest rzeczywistym sprawcą aktu moralnego i jego skutków. Aby powstało w człowieku poczucie odpowiedzialności, muszą być spełnione pewne warunki. Oto niektóre z nich: człowiek musi odkryć co dobre, co lepsze, co najlepsze, musi zobaczyć siebie w relacji do odkrytego dobra i zła, musi nadto mieć świadomość własnej siły, własnej zdatności do podjęcia owego aktu, musi wreszcie domyślić się, co zrobić, kiedy zrobić, jakich środków użyć do obranego celu: Odpowiedzialność to nader złożone przeżycie. Obejmuje ono nie tylko to, co dotyczy "wnętrza" człowieka, lecz również to, co się wiąże z jego ciałem. Słusznie mówimy o "polu odpowiedzialności" poszczególnego człowieka. Pole odpowiedzialności rozpościera się wokół każdego człowieka i obejmuje tę przestrzeń jego życia, w której człowiek w pojedynkę lub wespół z innymi może skutecznie chcieć dobra. Dobro jest tu nie tylko treścią jego życzenia, lecz spoczywa w zasięgu jego działania. Odpowiedzialność jest odpowiedzialnością w sytuacji, która jest konkretna, zmienna, często niepowtarzalna, podobnie jak zmienne są siły zaangażowanego człowieka. Nic więc dziwnego, że nie ma dla człowieka stałego pola odpowiedzialności, że pole to jest raz szersze, raz węższe. Podstawowe problemy związane z zagadnieniem pola odpowiedzialności układają się mniej więcej następująco: najpierw problemy ograniczenia odpowiedzialności, potem problemy odpowiedzialności pozbawionej wszelkich ograniczeń, odpowiedzialności, która - jak wzburzona rzeka - "wystąpiła z brzegów". Pytanie o źródła ograniczonej odpowiedzialności doprowadza nas bądź do ujawnienia braków w sposobie widzenia wartości, bądź braków w sposobie widzenia rzeczywistości, w której wartości mają być zrealizowane. Jest także problem siły i konsekwencji w realizowaniu odpowiedzialności. Gdzie jest odpowiedzialność, ale brakuje sił, tam odpowiedzialność rodzi szczególny rodzaj cierpienia zwanego "moralną bezsilnością". Świadomość bezsilności moralnej świadczy o wielkości człowieka i zarazem jego kruchości, owej pełnej tajemnic istoty, która "przy całej swej trosce nie może ani jednej chwili dołożyć do wieku swego życia" (por. Mt 6, 27; por. Łk 12, 25), której jednak marzy się świat bez płaczu, bólów i bez umierania. Źródłem odpowiedzialności ograniczonej jest przede wszystkim nadwrażliwość moralna. Często zdarza się, że jakiś człowiek jest szczególnie uczulony na jeden rodzaj wartości, że ten rodzaj wartości odbiera żywo, mocno, że reaguje nań całą siłą swej osobowości. Cała reszta hierarchii wartości także jest mu jakoś dana, ale już nie tak żywo i nie tak przejmująco. Ktoś może na przykład szczególnie mocno odczuwać wartości witalne, co przejawi się w jego życiu przesadną troską o zdrowie. Człowiek taki stale będzie naginał odczuwanie innych wartości do swej troski o zachowanie dobrego stanu zdrowia. Ktoś inny zostanie pochłonięty przez ciekawość mikrokosmosu i choć ciekawość ta nie przekreśli w nim odczucia innych wartości, to jednak w praktyce nigdy nie znajdzie on czasu na to, by dać wyraz owym odczuciom. Bywają przypadki jeszcze bardziej osobiste. Oto ktoś przeżył tragedię zdrady przyjaciela. Raz zdradzony człowiek będzie czuł uraz przed powierzeniem swego zaufania po raz wtóry. Nadwrażliwość moralna idzie zawsze w parze z jakąś formą niewrażliwości. Człowiek nadwrażliwy w jednej dziedzinie staje się niewrażliwy w innej. Stara się on do tego stopnia o zrealizowanie wartości upragnionej, że usuwa w cień wszystko to, co nią nie jest, lub co przeszkadza w jej realizacji. Nadwrażliwość nie oznacza jednak ślepoty. Człowiek "teoretycznie wie" o innych wartościach i innych nadziejach, wydaje mu się jednak, że są one poza planem jego odpowiedzialności. Inny rodzaj ograniczeń pola odpowiedzialności wiąże się z przeszkodami w działaniu. Najczęściej człowiek po prostu nie wie, co w danej sytuacji zrobić może. Im bardziej nietypowa sytuacja, tym trudniej znaleźć właściwy sposób postępowania. Człowiek popełnia gafy będąc w najlepszej intencji: to daje rady, które irytują, to stawia pytania, które wprawiają drugiego w osłupienie, to znów decyduje się na gesty, których rezultat jest przeciwny do zamierzonego. Znalezienie właściwej odpowiedzi na potrzeby człowieka wymaga rozumu, cierpliwości, roztropności, których ludziom najczęściej brak. Umiejętności te wymagają nie tylko nauki trwającej latami, lecz również inteligencji oraz czysto odkrywczych zdolności, których nauczyć się trudno. Gdybyż to drugi człowiek zawsze wiedział, o co mu naprawdę chodzi! Bywa niekiedy tak, że chodzi mu właśnie o to, by mu uświadomić, o co chodzi. Wtedy trzeba z cierpliwością szukać płaszczyzny porozumienia i powoli wynajdywać tę szczególną wartość, która mogłaby podbudować w drugim jego nadzieję istotną. Ale w naszym życiu codziennym mamy do czynienia nie tylko z przypadkami ograniczonej odpowiedzialności, lecz również z odpowiedzialnością przesadną, która "wystąpiła z brzegów". Wydaje się człowiekowi, że jego pole odpowiedzialności nie ma granic. Cierpi za miliony i milionom udziela dobrych rad. Stara się ratować ludzi nawet wbrew ich woli i od nieszczęść, które są tylko jego nieszczęściami. Reformuje cały świat, zapoznając jednocześnie to, co jest jego codziennym obowiązkiem. I nie wiadomo, co w tej sytuacji bardziej rzuca się w oczy: czy żywość, z jaką czuje, że jest odpowiedzialny, czy słabość, z jaką odczuwa rzeczywistość otaczającego go świata. Jedno w każdym razie jest znamienne: tam, gdzie poczucie odpowiedzialności "wystąpiło z brzegów", zawsze przecenia się własny rozum, własne serce, siebie, a nie docenia rozumu i serca innych ludzi. Sprawa właściwego widzenia tego, co jest, a co nie jest w polu odpowiedzialności, to bardzo ważna sprawa ludzkiego życia. Dlatego winna ona być tematem częstej refleksji krytycznej. 9. Czy cel uświęca środki? Czy człowiek dokonując złego czynu w dobrym celu jest etycznie w porządku? Przypuśćmy, że ubogi student systematycznie okrada bliźnich, a zdobyte w ten sposób pieniądze przeznacza na własne studia. Ukończenie studiów to niewątpliwie dobra rzecz. Czy jest jednak w porządku, gdy do rzeczy dobrych zmierza się złą drogą? Przypuśćmy, że kobieta decyduje się na usunięcie poczętego płodu, uzasadniając to tym, że ma na celu zachowanie swego zdrowia lub po prostu dobrobytu. Znowu sytuacja podobna. Cel dobry, bo zdrowie, dobrobyt matki; środek do celu zły, bo pozbawienie życia niewinnego. Czy to jest etycznie w porządku? Czy więc można czynić zło w tym celu, by stąd wynikło dobro? W historii myśli etycznej zagadnienie to formułowano zwykle tak: Czy dobry cel uświęca środki prowadzące do tego celu? Z punktu widzenia etyki chrześcijańskiej cel nie uświęca środków prowadzących do celu. Nie można zmierzać do dobrego celu dobierając do tego złe metody, bo człowiek od początku do końca powinien stać ponad złem. Tymczasem we współczesnym świecie bardzo często proponuje się rozwiązania przeciwne. W praktyce codziennej pojawiają się zjawiska stojące w rażącej sprzeczności z chrześcijańskimi rozstrzygnięciami. Dlatego chciałbym tu wskazać pokrótce, skąd bierze się takie, a nie inne rozstrzygnięcie problemu celu i środków przez etykę chrześcijańską. W sytuacjach, które wymieniłem na początku wyróżniamy dwa zasadnicze momenty: zamiar osiągnięcia dobrego celu, istniejący z natury rzeczy w umyśle człowieka, oraz zły czyn (kradzież, spędzanie płodu), który z natury rzeczy ma obiektywnie zaistnieć. Normalnie rzecz biorąc, ów zły czyn nie pociąga za sobą dobrych skutków, ale w tej konkretnej sytuacji może je pociągnąć. Podkreśliłem, że chodzi tutaj o dwie odrębne sfery rzeczywistości: zamiar (dobry zamiar, dobry cel działania) istniejący tylko i wyłącznie w umyśle człowieka, powiedzmy nawet w jego wyobraźni. Natomiast zły czyn, traktowany jako środek do dobrego celu, istnieje w rzeczywistości. Kradzież, śmierć niewinnego - to są fakty istniejące realnie w przestrzeni i w czasie. Śmierć niewinnego, kradzież są złe obiektywnie, tak samo, jak istnieją obiektywnie. Ich zło, podobnie jak istnienie rzeczy, jest niezależne od nas i od naszego sposobu potraktowania owych faktów. W ten sposób z jednej strony istnieje w umyśle człowieka, w jego wyobraźni, zamiar osiągnięcia dobrego celu, z drugiej w rzeczywistości istnieje zły czyn. Lecz oto człowiek traktuje ów zły czyn pod kątem dobrego celu. Chce, aby przez zły czyn nastąpiły dobre skutki. Czy to jednak coś zmienia w wewnętrznej strukturze złego czynu? Czy subiektywny zamiar człowieka może zmienić coś w obiektywnym stanie rzeczy? Czy wyobrażony cel działania może zmienić cokolwiek w tym, co jest od wyobraźni niezależne? Oto mam przed sobą kawałek drewna. Zacznę go traktować odtąd jako kawałek złota. Czy drewno przestanie być drewnem przez to, że ja je tak traktuję? Mam przed sobą grupę ludzi zebranych na modlitwie. Przypuśćmy, że potraktuję ją jako grupę ludzi zebranych na meczu piłki nożnej. Czy to jednak coś zmieni w tym, kim oni teraz są? Niczego nie zmieni. Dzieje się zaś tak dlatego, ponieważ to, co subiektywne, nie zmienia tego, co obiektywne. Podobnie jest w naszym przypadku. Zło czynu istnieje obiektywnie, potraktowanie tego zła jako środka do celu, nie zmienia tego, czym ono w swej istocie jest. Stąd cel działania nie uświęca środków do celu. Ktoś mógłby mieć jednak jeszcze wątpliwości. Niektóre zasady etyczne staną się dla nas bardziej oczywiste, jeżeli tylko uświadomimy sobie konsekwencje, jakie by płynęły z nieprzestrzegania ich. Przypuśćmy zatem, że prawdziwa jest zasada: Cel uświęca środki. Wtedy oczywiście popadamy w jakąś wersję idealizmu etycznego. Przyjmujemy bowiem, że nasz umysł posiada władzę tworzenia dobra i zła etycznego. Jako ostateczna konsekwencja wyłania się kompletna anarchia etyczna. To, co było dotąd złe, staje się dobre, i wszystko w praktyce jest dozwolone. Himmler rozkazuje budować obozy śmierci dla dobra Rzeszy Niemieckiej. Dobro narodu to niewątpliwie cel dobry, etyczny, a zatem i obozy śmierci byłyby również dobre. Aby zapewnić sobie pokój na tyłach armii, hitlerowcy mieli zwyczaj aresztowania pewnej ilości zakładników, a potem rozstrzeliwania dla przykładu. Bezpieczeństwo cofającej się armii to cel etycznie dobry, a zatem rozstrzeliwanie zakładników byłoby również dobre. Pewien człowiek chciał poślubić kobietę, którą kochał. Poślubić kobietę, którą się kocha, jest niewątpliwie rzeczą dobrą, etycznie dobrą, ale on w tym celu skrytobójczo morduje jej aktualnego męża. Gdyby cel uświęcał środki, to taka czynność byłaby również dobra. Dla dobrego celu moglibyśmy być okradani, oszukiwani, mordowani i nikt nie mógłby mieć do nikogo pretensji. Zamiast społecznego ładu mielibyśmy dżunglę, zamiast etyki - bezprawie. W ten sposób wniosek nasuwa się sam: dobry cel działania nie uświęca złych środków do celu i to bez względu na to, jak nęcące byłyby przeciwne zdania. Czynność, która nie respektuje tej zasady, jest etycznie zła. Do dobrego celu możemy zmierzać wyłącznie dobrymi środkami. W takiej postawie tkwi niewątpliwie konsekwencja etyczna. Praktyczny przykład takiej konsekwencji daje nam Chrystus, a w ostatnich czasach np. Mahatma Gandhi. Nie można w życiu iść na kompromis ze złem. Gdy chce się dobra i jednocześnie godzi się na zło, które przychodzi z boku, w gruncie rzeczy nie chce się dobra. Człowiek powinien zabiegać o wiedzę, ale nie przez kradzież. Zdrowie, życie, dobrobyt matki, to cenne rzeczy. Trzeba o te rzeczy zabiegać nie szczędząc wysiłków. Lecz spędzając płód dowodzi się, że jest się w gruncie rzeczy przeciwko zdrowiu i życiu jako takiemu. Skoro człowiek pragnie dobra, trzeba, aby go pragnął konsekwentnie. Nie pragnąc dobra konsekwentnie, w gruncie rzeczy nie dobra się pragnie, lecz zła. 10. Sens normy etycznej: zakazu i nakazu Kto choćby sporadycznie słucha wypowiedzi młodych na temat ich stosunku do współczesności, kto przegląda literaturę młodzieżową lub obejrzy przynajmniej niektóre filmy poświęcone tematyce młodzieżowej, ten zobaczy, że najczęściej na określenie młodego pokolenia używa się słowa "zbuntowani". W filmie "Z soboty na niedzielę" młodzian, zresztą nader prymitywny w swych doznaniach i reakcjach, rzuca kamieniem w powstającą kolonię domków robotniczych. Dlaczego? Dlatego, że kiedyś była tam trawa, a teraz jest cywilizacja. W ankietach mówi się wiele o buncie przeciwko zgniłym normom. Mówi się o proteście przeciwko nakazom i zakazom, których sens i cel jest dla młodego nieczytelny. Protestuje przeciwko etyce, przeciwko prawu. Ofiarą buntu staje się również etyka katolicka. Tutaj nie rozumie się także sensu nakazu i zakazu. Nie chodzi już o to, co się nakazuje lub zakazuje, sam nakaz, sam zakaz staje się przedmiotem protestu. W normie etycznej jako takiej widzi się zagrożenie człowieczeństwa. Nie będę próbował polemizować z postawą zbuntowanych. Ale, być może, naprawdę sens zakazu i nakazu etycznego nie jest nam podany jasno. Spróbujmy zatem zająć się tym zagadnieniem. Kiedy byliśmy jeszcze mali, dostawaliśmy różne zabawki, które miały nam uprzyjemnić życie. Szczytem marzeń za naszych czasów było dostać drewnianego konia na biegunach. Przy pomocy odrobiny wyobraźni można było stoczyć na nim zwycięskie boje, odbywać dalekie podróże i pełne sukcesów polowania na grubego zwierza. Koń na biegunach stanowił wtedy dla nas wszystko. Na nim to opierał się nasz dziecinny świat kolorowych marzeń. Gdyby nam ktoś odebrał konia na biegunach, nasze życie straciłoby dla nas sens. A jednak przyszła taka chwila, że trzeba było go porzucić. Wewnątrz człowieka rozgrywa się nieustanny konflikt z samym sobą. W owym konflikcie samo życie i prawa dojrzewania zmuszają nas do porzucenia czegoś, co jest nasze, lub czegoś, co chcielibyśmy, aby było nasze, na korzyść tego, co nadchodzi. Chrystus mówi o prawie ciągłego obumierania. Najpierw porzuciliśmy naszego konia na biegunach, potem musieliśmy porzucić nasze ambicje sportowe, potem musieliśmy zrezygnować z jednych studiów na rzecz drugich, potem z jakiejś posady, z jakiejś miłości, przyzwyczajenia. Jak łuska z orzechów, opada z człowieka jedna po drugiej jego nadzieja. W etyce chrześcijańskiej są pewne zakazy: "Nie kradnij". "Nie mów fałszywego świadectwa". "Nie pożądaj". Czasami stają się one jeszcze bardziej konkretne: "Nie wypowiadaj tego słowa". "Nie czyń tego gestu". "Nie wstępuj do tego mieszkania". "Nie marnuj chwili czasu". Opisują one ten zakres naszego człowieczeństwa, który trzeba nam porzucić. Etyczne zakazy obejmują to, co stanowi złudę, fałsz, miraż. Tak czy inaczej - to wszystko kiedyś odpadnie. Drugim aspektem chrześcijańskiej etyki jest nakaz: "Będziesz miłował bliźniego". "Czcij ojca i matkę swoją". "Będziesz miłował Pana Boga". "Będziesz święcił dzień święty". Czasem te nakazy mogą być bardziej konkretne: "Wstąp do tego domu". "Podaj rękę biednemu". "Odmów tę modlitwę" itp. Jaki jest sens tych nakazów? Powróćmy na chwilę, do naszego konia na biegunach. Przyszedł kiedyś taki dzień, w którym koń na biegunach i cały świat na nim zbudowany zaczął nam blednąć, ponieważ okazało się, że otaczający nas świat realny był ciekawszy, niż świat naszego marzenia. Któregoś dnia koń na biegunach pomaszerował na strych. Staliśmy się dojrzalsi. Człowiek jest nieustannym stawaniem się. Bez ustanku rozwija się. Nakazy etyczne wyznaczają dla niego szlaki tego rozwoju. Postępując wedle nich człowiek odzyska samego siebie i wzbogaci się o wewnętrzną prawdę. W ten sposób widzimy, jak rysują się przed nami dwie funkcje norm etycznych. Z jednej strony wskazują to, co stoi poza barierą człowieczeństwa, z drugiej - szkicują pozytywny zarys tego człowieczeństwa, które ma się w nas ucieleśniać. Dlatego to życie etyczne jest ze swej istoty pewnym tworzeniem. Idąc za głosem Boga, swej ludzkiej natury i głosem sumienia, człowiek - by użyć słów św. Pawła - przyobleka się w nowego człowieka. Dziwne są drogi edukacji człowieka przez Boga. Ale jej kresem ma być zawsze zdobycie autentycznej miłości: "Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali" (J 13, 35). Proces przemiany zbuntowanego człowieka w "człowieka nowego" może dokonywać się dobrowolnie, lub może dokonywać się pod wpływem zewnętrznych okoliczności. Życie może nas wbrew naszej woli obrabować ze wszystkiego, co kiedykolwiek miało dla nas znaczenie. Zepsuł się nam nasz drewniany koń na biegunach. Przestała mieć znaczenie ambicja, sława, jakaś pasja życiowa. Stawaliśmy się coraz bardziej ogołoceni. W ten sposób sama konieczność zapędza nas do wrót, poza którymi kryje się najprostsza z rzeczy prostych: miłość człowieka do człowieka, a poprzez człowieka do Boga. Ale może być tak, że człowiek od początku wybierze "nowego człowieka". Wtedy życie oszczędzi mu rozczarowań. Wtedy w krótkim czasie przeżyje czasów wiele. Wszystko jedno na jakiej drodze dokona się cały proces. Efektem będzie zawsze ucieleśnienie najprostszej z rzeczy prostych: autentycznej miłości człowieka do człowieka i w ostatecznej konsekwencji do Boga. 11. Czyn etycznie dobry Po wszystkich przygotowaniach możemy wreszcie podjąć próbę zrozumienia ludzkiego czynu dobrego. Spróbujmy zatem zobaczyć, jaki jest mechanizm jego powstawania i gdzie ostatecznie ma on swe korzenie. Zagadnienie jest pod każdym względem skomplikowane. Przypomnijmy sobie najogólniej sytuację, w której znajduje się każdy człowiek. Oto głębia jego osoby. Pod powierzchnią zmiennych nastrojów kryje się jej rdzeń: ludzkie wolne i autonomiczne "ja". W nim leży ostateczne źródło naszego działania. Ono stanowi centrum naszej osoby. Wokół nas istnieje świat wartości, stosownie do którego mamy wybierać i postępować. Istnieje zatem to, co dobre, to, co godne miłości, to, co sprawiedliwe, to, co słuszne. Otaczające mas wartości wpływają na nas. Skierowują ku sobie nasze sumienie, a poprzez sumienie pociągają ku sobie nas, naszą wolność i nasze "ja". Ponad nami istnieje Bóg. Bóg jest wartością najwyższą i twórcą wszystkich wartości etycznych. Nasze "niespokojne serce" ostatecznie poprzez wszystkie wartości zmierza ku Niemu. I w tym szczególnym kontekście rodzi się nasz dobry czyn. Można powiedzieć, zaczynając niejako od góry, że jest to taki czyn, którego wymaga od nas Bóg, który ponadto zostaje spełniony zgodnie z obiektywną hierarchią wartości etycznych, dalej zgodnie z głosem pewnego i prawdziwego sumienia przeduczynkowego i wreszcie taki czyn, który wypłynął z głębi ludzkiej wolności. Rozpoczynając niejako "od dołu", można na to samo pytanie odpowiedzieć następująco: dobry czyn to czyn, który wyłania się z naszej wolności, jest zgodny z sumieniem, zgodny z obiektywną hierarchią wartości etycznych i zgodny z wolą Boga. Można to także ująć krócej: dobry czyn to czyn zgodny z wolą Boga, bo domyślam się słusznie, że będzie to jednocześnie czyn wolny, czyn zgodny z prawdziwym sumieniem i obiektywną hierarchią wartości etycznych. Mogę też powiedzieć: zgodny z prawdziwym sumieniem, bo i taki czyn będzie w harmonii z całą resztą. Pełna struktura dobrego czynu jest jednak taka, że jest on w zgodzie z wolą Bożą, z wartościami etycznymi, z sumieniem, i jest w wolny sposób podjęty. W dalsze szczegóły nie będę już tutaj wnikał. Jedno tylko wymaga bliższego rozważenia. 1. Wyobraźmy sobie taką sytuację: Oto na ulicy spotykamy kogoś, kto nas po prostu nie lubi. Z niewiadomych nam powodów ten ktoś wyświadcza nam jakąś przysługę. Niedługo potem spotykamy kogoś, kto nas kocha i kogo my kochamy. I ten ktoś znowu nam wyświadcza podobną przysługę. Jak my oceniamy obydwa czyny? Oczywiście naszemu wrogowi przyznamy jakąś iskrę dobra w sercu. Ale zaraz też dodamy: on nas przecież w gruncie rzeczy nienawidzi; to, co uczynił dla nas, jest sporadycznym wypadkiem, a może nawet wynika z obłudy, bo w gruncie rzeczy to człowiek przewrotny i wcale nie chce naszego dobra... Zupełnie inaczej potraktujemy przysługę człowieka, który nas kocha. Wartość jego czynu będzie błyszczeć w naszych oczach jak niczym niesfałszowane złoto. Powstanie w nas uczucie wdzięczności i wzrost naszej miłości. I tak okaże się, że ten sam dobry czyn ma zupełnie inny charakter zależnie od tego, czy spełniająca go osoba jest w stanie miłości ku nam, czy spełniając go mimo wszystko trwa w stanie nie-miłości. Przenieśmy teraz tę sytuację na nasze stosunki z Bogiem. Są ludzie, którzy żyją w stanie grzechu ciężkiego i mimo to spełniają wiele dobrych uczynków. I są także ludzie, którzy żyją w stanie łaski i również spełniają dobre uczynki. Jest rzeczą zrozumiałą, że inny charakter mają w oczach Boga jedne i drugie uczynki. I tak pierwsze rozgrywają się w całości na płaszczyźnie natury: tu czerpią swój początek i tu` znajdują swój koniec. Drugie mają swój oddźwięk na płaszczyźnie "nadnatury", są nadnaturalnie dobre. Na ich czysto naturalnych wartościach nadbudowuje się jeszcze wartość nadnaturalna. Teologia nazywa je uczynkami zasługującymi. Czyni zaś tak dlatego, że one to zasługują na nadnaturalną nagrodę oglądania twarzą w twarz Boga i obcowania z Tym, w imię którego podjęło się ostatecznie dobry czyn. Mówiąc językiem najprostszym: uczynki naturalnie dobre dają człowiekowi prawo do naturalnej nagrody za nie, uczynki nadnaturalnie dobre uprawniają do nadnaturalnej nagrody, oprócz oczywiście nagrody naturalnej. A zatem: dla chrześcijanina ideałem dobrego uczynku jest taki uczynek, który oprócz tego, że jest zgodny z wolą Bożą, obiektywną hierarchią wartości etycznych, sumieniem, że płynie z wolności, jest jeszcze dokonany w stanie miłości ku Bogu, tzn. w stanie łaski uświęcającej. 2. Na koniec jeszcze jeden aspekt dobrego czynu. Dobry czyn spełniony z miłości ku Bogu jest jednocześnie uczynkiem podjętym w dobrej intencji, a zatem nie po to, by sobie samemu chwałę przynieść. Chrystus powie: "Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli" (Mt 6, 1). Bo człowiekowi zagraża to niebezpieczeństwo, że wybiera dobro tylko ze względu na spoglądające na niego oczy bliźnich. Także drugie niebezpieczeństwo zagraża człowiekowi: "Człowiek szuka, co jego jest". Przez pozorne dobro przebija egoizm. Cała motywacja czynu kręci się wokół naszego egoistycznego "ja". Nie ma wtedy mowy o miłości ku bliźnim. Chodzi teraz o to, by człowiek czyniąc dobro, odrzucił obydwie postawy jako błędne. Czyniąc dobro, nie można czynić dobra ani ze względu na oczy świata, ani ze względu na własne egoistyczne "ja". Co to pozytywnie znaczy? Znaczy to, że mamy się zdobywać na wspaniałomyślność w czynieniu dobra. Wspaniałomyślność nie szuka nagrody u nikogo za to, co czyni z miłości. Kocha, bo kochać warto. Przebacza, bo warto przebaczać. Czyni dobro, bo warto czynić dobro. Bezinteresownie, ofiarnie. Postawa wspaniałomyślności świadczy o głębi naszego etycznego życia, bo oznacza ona konsekwencję. Czyniąc dobro, trzeba dobro czynić konsekwentnie. Nie czyniąc dobra konsekwentnie, w gruncie rzeczy to nie dobro się czyni. 12. Zło moralne a grzech Aby czyn ludzki można było uznać za czyn grzeszny, musi on być podjęty z jakąś przynajmniej dozą świadomości i jakimś stopniem wolności. Są to prawdy tak elementarne, że nie ma potrzeby przypominać ich tutaj bardziej szczegółowo. Zwrócę jedynie uwagę na sprawy najczęściej zapoznawane: na zjawisko grzechu, które wyodrębnia się od zjawiska prostego zła moralnego. Zwykle bowiem nie dość jasno ustala się ich wzajemny stosunek. 1. Po tym, co powiedzieliśmy dotychczas, możemy bez szczególnych wstępów stwierdzić: czyn etycznie zły to taki czyn, który stoi w sprzeczności z obiektywną hierarchią wartości etycznych. Konkretnie: sprzeczny ze sprawiedliwością, z godnością osoby ludzkiej, z godnością ojca, matki itd. Można jeszcze uwypuklać jeden rys: czasami zdarza się, że czyn taki nie stoi w sprzeczności z żadną z wartości etycznych, ale jest podjęty w złej intencji i wtedy również jest zły, ponieważ w istocie rzeczy to nie wartości etyczne powołały go do istnienia. O takim człowieku, który kierując się złymi motywami chce realizować dobro, mówimy, że jest przewrotny lub obłudny. Taką postawę szczególnie często piętnował Jezus w Ewangelii, ostrzegając słuchaczy, by nie czynili dobra (modlitw, postów itd.) po to, aby byli widziani przez ludzi. Nazwać jakiś czyn człowieka czynem etycznie złym - to bardzo dużo. Ujawniamy wtedy przecież wewnętrzną sprzeczność między naturą człowieka, która dąży do dobra, a czynem człowieka, który kieruje się w stronę zła. Jakieś ciemne i niezrozumiałe siły ciągną wtedy człowieka w stronę ciemności. Ciemność rozlewa się na dnie jego duszy. Owa wewnętrzna ciemność jest też karą za sprzeniewierzenie się samemu sobie i otaczającemu nas dobru. Ale to nie znaczy, że powiedziało się całą prawdę o złu w człowieku. Mówiąc, że coś jest złem moralnym, mówimy jedynie część prawdy. Zło ma głębszy i bardziej dramatyczny wymiar. 2. Na kartach Starego Testamentu czytamy, jak Dawid stał się powodem śmierci Uriasza, naczelnego wodza swych wojsk. Aby móc bezkarnie poślubić jego żonę, posyła go na śmierć świadomie i z premedytacją. Ale po latach przyszła chwila refleksji, wtedy stanął mu przed oczyma pełny wymiar dokonanego zła. Oto Dawid odkrywa, że jego zły czyn w jakiś tajemniczy sposób dotknął samego Boga. "Przeciw Tobie zgrzeszyłem i uczyniłem, co złe jest przed Tobą" - powie w jednym ze swoich psalmów (Ps 51 [50], 6). Dzięki odkryciu tego wymiaru uświadamia sobie, że jego zły czyn jest grzechem. Zło moralne jest grzechem, ponieważ zawsze w jakiś sposób dotyka Boga. Są ludzie, którzy czynią dobro, chociaż mają na uwadze złe cele, wiemy, że wtedy ich czyny są w istocie złe, ponieważ ostatecznie ci ludzie zmierzają do zła. Ale oni nam mogą wmawiać coś innego. Odpowiemy im wtedy, że nie odkryli pełnego wymiaru zła i stąd ich pomyłka. Są jednak ludzie, którzy niewątpliwie posiadają wyższy stopień świadomości etycznej, którzy uznają zło swego czynu, ale nie będą mogli pojąć, że to zło było grzechem. Że w jakiś sposób dotknęli Boga żywego. Wszystko będą chcieli zamknąć w ramach stosunku między ludźmi. I tutaj będzie leżał ich błąd, analogiczny do błędu poprzedniego. Pełny wymiar zła etycznego jest zawsze taki, że w jakiś tajemniczy sposób dotyka ono Boga. Bo Bóg wytyczył w głębi twojej duszy zarysy twego powołania. Przez łaskę sam zamieszkał w tobie. Bóg stworzył też obiektywną hierarchię wartości etycznych, według których masz postępować. Bóg stworzył i uświęcił twego bliźniego, którego ty krzywdzisz. Twój czyn jest zatem sprzeniewierzeniem się twojemu powołaniu, twojemu Chrystusowi, światu przez Boga stworzonemu, Chrystusowi w twoich bliźnich. W każdym kierunku zatem dotyka on Boga. I stąd twój czyn etycznie zły jest grzechem. Wspomniałem, że przez czyn etycznie zły powstaje w duszy człowieka jakiś mrok. Teraz, gdy widzimy, że zło moralne jest grzechem, możemy powiedzieć coś więcej: ten mrok jest zadatkiem twojego piekła. Przez odwrócenie się od Boga, przez pustkę, którą rodzi grzech; wnika do duszy człowieka coś z piekła, jakaś jego część. I tak jest, że zanim człowiek znajdzie się w środku piekła, grzech sprawia, że jakaś część piekła znajduje się wewnątrz człowieka. 3. Ale sprawa grzechu nie wyczerpuje się na tym. Wiemy, że od czasu pierwszego upadku nasza natura jest skażona, a to skażenie ujawnia się przez skłonność do grzechu. Nasza wolność jest osią skrzywioną w stronę grzechu. Wiemy, że jakże często nie czynimy dobra, które pragniemy czynić, lecz czynimy zło, którego nie pragniemy. Na naszą skłonność do grzechu Bóg odpowiada leczącą łaską sakramentu pokuty. Sakrament pokuty nie tylko bowiem gładzi grzechy, ale również leczy naszą wewnętrzną skłonność do zła. Znowu zatem jesteśmy w sytuacji wyboru: z jednej strony nasza skłonność do zła, z drugiej lecząca łaska sakramentu pokuty. Nasza wolność ma znowu wybrać. Tak oto na dnie duszy każdego z nas trwa odwieczna polemika dobra i zła. Na każdy ciężar zła Bóg zgotował odważnik. Wszystko jest przewidziane, gotowe i do naszej dyspozycji. Człowiek ma tylko wyciągnąć rękę. 13. Cnota jako etyczna sprawność "Cnota" - to słowo jest dzisiaj przegrane. Zwykle pojmuje się przez nie tzw. "cnotę czystości", a tę z kolei uważa się, w pewnych środowiskach, za anachronizm. Tymczasem ani my na gruncie etyki, ani psycholog na gruncie swej specjalności nie może się obejść bez tego pojęcia: cnota. Na gruncie psychologii jego zastosowanie jest, być może, ograniczone, za to na gruncie etyki jest bardzo szerokie. Spróbujmy sobie uzmysłowić, o co właściwie tutaj chodzi? Zaobserwujmy kiedyś przy okazji, jak wprawny cieśla obrabia siekierą drewno. Jego ruchy są pewne, mocne, wykonywane z zamachem, a tak precyzyjne, że ani jedno zacięcie nie jest niepotrzebne. Spróbujmy potem sami robić to samo. Okaże się, że nasze ruchy są niepewne, uderzenie pozbawione precyzji, drewno pokaleczone i cały efekt roboty bardzo żałosny. Jest to zupełnie zrozumiałe: cieśla ma wprawę w obróbce drewna, a my tej wprawy nie mamy. Inaczej mówiąc, cieśla posiada pewną sprawność, która powoduje, że jego czynność jest wykonywana szybko, łatwo, a nawet z przyjemnością, podczas gdy my tej sprawności nie posiadamy. Czy jakiejś analogii do sprawności fizycznej nie obserwujemy również na innej płaszczyźnie? Na przykład na płaszczyźnie życia ściśle duchowego? Spójrzmy bliżej na zagadnienie. Oto początkujący i zaawansowany szachista. Oto wprawny matematyk i ktoś wykonujący dodawanie przy pomocy palców. Oto literat i autor przypadkowo skleconego listu. Różnice biją wprost w oczy. Z jednej strony czynności są wykonywane mozolnie, z trudnością, z drugiej - szybko, łatwo, z dużą dozą przyjemności. Czynności te, jak widać, mają charakter duchowy, a zatem sprawności z których one pochodzą, są również typu duchowego. Wśród sprawności duchowych istnieje grupa sprawności etycznych, czyli właśnie cnót. Sprawiają one, że człowiek podejmuje odnośny czyn etyczny szybko, wykonuje go z łatwością i dokładnie, doznając bardzo często przy okazji głębokiej satysfakcji. Teologia rozróżnia dwa typy etycznych sprawności (cnót): cnoty wlane i cnoty nabyte. Pierwsze są darem Ducha Świętego, drugie są rezultatem naszych własnych usiłowań. W dzisiejszej rozmowie ograniczymy się do omówienia cnót nabytych. Jaki jest mechanizm powstawania cnoty? Jaka jest rola cnoty w życiu człowieka? Sprawność cieśli, o której wyżej wspomniałem, posiada charakter fizjologiczny. Powstaje ona głównie dzięki temu, że cieśla często wykonuje swoją pracę i jego ruchy zostały już ostatecznie zmechanizowane. Ale podobnie rzecz się ma ze sprawnością matematyka, szachisty, pisarza. Oprócz niewątpliwych danych wrodzonych najbardziej rozstrzygające jest tutaj po prostu częste powtarzanie czynności. Inaczej nieco wygląda sprawa powstawania cnót. Pierwszym, podstawowym warunkiem pojawienia się sprawności etycznej jest wewnętrzna decyzja naszej wolnej woli. Postanawiamy, że od pewnej chwili będziemy postępować jak ludzie pokorni. Albo że będziemy okazywać miłość komuś, kto jest bardzo antypatyczny. Z tego postanowienia rodzi się w nas stan pewnej wewnętrznej gotowości do wykonania odnośnego aktu: gdy tylko znajdziemy się w sprzyjających warunkach, postanowienie kiedyś podjęte ożywi się w nas i wyłoni z siebie konkretny akt pokory, miłości itp. Lecz oto odkrywamy jeszcze coś więcej. Powstały już kiedyś raz akt miłości lub pokory pozostawia po sobie jakiś ślad. Okazuje się, że jutro, pojutrze, gdy tylko okazja się powtórzy, nowy akt miłości lub pokory wyłoni się z nas o wiele łatwiej i szybciej niż akt poprzedni. Z wewnętrznej decyzji powstaje gotowość, z gotowości powstaje akt, z powtarzanego aktu powstaje sprawność. Tak oto pojawia się w nas cnota etyczna. Ma ona, jak widać, podwójne zaczepienie: z jednej strony wypływa z naszej wolności, z drugiej - wynika z powtórzeń tych samych aktów. Odkrywamy tutaj swoiste wzajemne uwarunkowanie czynu i cnoty: z jednej strony z postanowienia wewnętrznego rodzi się zarodek cnoty, z niego powstaje czyn, a z jednego i drugiego doskonała cnota. Tak uzyskana i utwierdzona cnota sprawia, że nasze czyny zostają wykonane szybko, łatwo, z głęboką przyjemnością. Jakie znaczenie ma cnota dla życia człowieka? W pewnym sensie można o człowieku powiedzieć, że on nie jest, lecz że się nieustannie dopiero staje. Dzięki swym wolnym decyzjom, dzięki odczuwanym wartościom, dzięki tysiącom podjętych czynności człowiek nieustannie tworzy samego siebie. Ktoś uczynił siebie lekarzem, ktoś cieślą, ktoś matematykiem. Stało się tak dlatego, że wybrał i wypracował w sobie właściwe każdemu z tych zawodów sprawności. Dzięki sprawnościom o charakterze etycznym, tj. dzięki cnotom, człowiek staje się osobą etyczną (moralną), człowiekiem, który jest w pełni wrażliwy na otaczający go świat wartości etycznych i który posiada wystarczający zasób dostatecznie utrwalonych sprawności etycznych, aby można było mieć gwarancję, że nie zawiedzie także w przyszłości. Cnoty człowieka to ucieleśniona etyka. Dzięki cnotom etyka przestaje być teorią, a staje się rzeczywistością. Dzięki cnotom również człowiek przestaje być nieokreśloną plazmą, której ruchy poddane są wpływom otoczenia, a staje się jednostką w pełni autonomiczną. Cnota to szczególne miejsce, w którym krzyżują się z sobą z jednej strony ucieleśniona etyka, z drugiej - ukonstytuowana w osobę jednostka ludzka. Istnieje jednak jeszcze pewna szczególna oś, wokół której obraca się tworzenie osoby w człowieku, a o której nie powiedzieliśmy dotąd ani słowa. Osią tą jest Chrystus. "Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus" (Ga 2, 20) - pisze św. Paweł. Przez chrzest zostaliśmy wszczepieni w Chrystusa. Nasza wolność zyskała nową propozycję, którą jest naśladowanie Chrystusu. Nasza miłość została dotknięta przez miłość Chrystusa. To wszystko, cały ten wielki dramat, rozegrał się gdzieś w mrokach naszego "ja". I teraz ów zaszczepiony nam Chrystus ma się ujawnić światu. Poprzez cnotę, poprzez nasz czyn ma iść nieustanne ujawnienie Chrystusa światu. Dlatego właśnie jesteśmy członkami Jego Ciała. I oto staje przed nami sam rdzeń, ostateczny sens naszego etycznego życia: poprzez etyczne życie każdego z nas ma się dokonywać ciągłe ujawnianie się Chrystusa ludziom, Chrystusa żyjącego w nas swym i naszym życiem. 14. Wiara religijna Mamy teraz zająć się podstawowymi zagadnieniami etyki szczegółowej. Na pierwszy plan wysuwa się tutaj cały zespół zagadnień dotyczący stosunku człowieka do Boga. Wśród nich naczelne miejsce zajmuje wiara religijna. Przede wszystkim trzeba sobie zdać sprawę z tego, że wiara jest w gruncie rzeczy smutną koniecznością. Gdybyśmy mogli mieć wiedzę, nie potrzebowalibyśmy mieć wiary. Rzecz w tym, że nie możemy mieć wiedzy. Są rzeczy, które przerastają możliwości ludzkiego rozumu. Jest światło, które oślepia. Tak jest z Bogiem. Bóg dla człowieka jest w Swej Istocie niepoznawalny. Dlatego człowiek skazany jest na wiarę. Wiara wyklucza wiedzę. Kiedy coś wiem, nie potrzebuję w to wierzyć. Gdy wiem, ile jest elektronów w atomie wodoru, nie potrzebuję wierzyć. Lecz wiara różni się również od przypuszczenia. Przypuszczając, że jest tych elektronów np. pięć, mogę się mylić. Ale gdy wierzę uczonym, że jest tylko jeden, jestem przeświadczony, że się nie mylę. Wiara - to uznanie czegoś za prawdę, oparte na autorytecie. Im większy auterytet, tym mniejsze niebezpieczeństwo błądzenia. Wiara Bogu wyklucza wszelką możliwość błędu. Dlatego wiara religijna, nie będąc wiedzą, może być pewnością. Wiara jest wynikiem kilku czynników: łaski, rozumu i woli. Rozum jest nieodłączny od wiary; nie można rozumu odsuwać na bok i usiłować tylko wierzyć. Rozum informuje nas, w co mamy wierzyć. Informuje nas o treści prawd, w które mamy wierzyć. Rozum mówi nam nadto, że nierozumnie jest nie wierzyć Bogu. To jest tak, jakby człowiek stanął na rozdrożu, by odczytywać drogowskazy. Miasta na horyzoncie nie widać, ale drogowskaz mówi, gdzie go należy szukać. Nie widzę miasta, ale wierzę drogowskazowi. Podobnie z rozumem w wierze. Rozum nie widzi Boga, ale odczytuje drogowskazy wskazujące kierunek. Ponieważ drogowskazy w gruncie rzeczy pochodzą od Boga, nierozumnie byłoby nie wierzyć drogowskazom. Do tego dołącza się łaska. To dziwne, ale Chrystus ciągle podkreśla, że wiara to jest coś, co pochodzi od Boga, a nie od człowieka. "Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec" (J 6, 44). "Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili (J 15, 16). Bóg nas znalazł, zanim my znaleźliśmy Boga. W Ewangelii najlepszym argumentem na istnienie Boga jest szukanie Boga przez człowieka. Człowiek nie szukałby Boga, gdyby Bóg człowieka przed tym nie znalazł. Nam się wydaje, że wiara jest rezultatem naszych trosk, tymczasem nasze starania o wiarę są wynikiem Bożego działania w nas. I wreszcie wola. Człowiek postawiony u stóp drogowskazu i pchnięty przez łaskę w stronę, którą on wskazuje, musi zdecydować się na marsz. Wola ma wybrać. Wola, która ciągle musi wybierać, ma wybrać uznanie prawdy lub jej odrzucenie. Wybierając uznanie prawdy, wybiera poddanie się jej. Wybiera przeobrażenie siebie na obraz prawdy. Wybiera nowe życie. Bez decyzji woli nie ma wiary. Człowiek waha się, stoi ciągle na huśtawce niewiedzy, niepewności, ostrożności. Nie jest za, ale nie jest też przeciw. Wieczny katechumen. Dopiero wola wyjaśnia sytuację. Podejmując swobodnie decyzję, człowiek staje po stronie prawdy. Takie są zatem trzy warunki wiary: rozum, łaska i wola. Sam akt wiary to akt uznania tego, co Bóg o sobie człowiekowi powiedział. Wiara to podstawowy czyn etyczny, przez który człowiek zwraca się ku Bogu. Bez niej niczego nie będzie, z nią może się zacząć cała reszta. Często narzekamy, że nie mamy silnej wiary, że nasza wiara jest ciągłym wahaniem, ciągłym wyczekiwaniem i nieustanną próbą nie wiedzieć czego. Rzeczywiście może tak być. Może brakuje naszej wierze rozeznania rozumowego. Może brakuje decyzji woli. Ale z drugiej strony wiara nie jest wiedzą. Wiara jest smutną koniecznością. Byłoby lepiej, aby dała się zamienić na wiedzę. Ale to jest niemożliwe. Gdy nie widać miasta, pozostaje tylko drogowskaz. Drogowskaz to bardzo mało w stosunku do celu, na który wskazuje, ale dla tego, kto błądzi, to bardzo dużo. Dlatego wiara to także przywilej. 15. Dlaczego ludzie wierzą i nie wierzą? Dlaczego ludzie odchodzą od religii? Dlaczego niektórzy z nas tracą wiarę? Jakie są motywy przejścia na ateizm lub na laicyzm? Zdawałoby się, że najprościej będzie spytać o to tych właśnie, którzy odeszli. Sam usiłowałem kiedyś to zrobić. Podawali mnóstwo powodów, np. że katolicyzm jest sprzeczny z nauką, bo na gruncie nauki istnieje teoria ewolucji i istnieje dogmat stworzenia człowieka na gruncie religii katolickiej. Tłumaczyłem, że nie jest to bynajmniej z sobą sprzeczne. Z reguły przytakiwali, że być może, rzeczywiście, sprzeczność jest tylko pozorna. Potem powiadali, że to teoria samorodztwa odwiodła ich od wiary. Tłumaczyłem, że i tutaj nie ma sprzeczności. Mówili więc o wstecznej roli Kościoła, o Galileuszu, Giordanie Bruno, Koperniku, o inkwizycji i indeksie... Znowu tłumaczyłem mozolnie i długo, a oni przyznawali, że być może istotnie rzeczy inaczej się mają... Ale wierzącymi nie zostali. Miało się w końcu wrażenie, że cała argumentacja, którą usiłowali podeprzeć własną niewiarę, była jej skutkiem, a nie przyczyną. Zasadniczy wybór dokonał się gdzieś głębiej. Te wszystkie historie z nauką, ewolucją, inkwizycją były już tylko szukaniem podpory dla stanowiska, które zajęło się o wiele wcześniej. Dlaczego ludzie pozostają przy wierze pomimo wielu trudności? Dlaczego są ludźmi religijnymi nawet wtedy, gdy są przekonani, słusznie czy niesłusznie - w to teraz nie wchodzę - że zachodzi jakaś sprzeczność między nauką i wiarą? Są religijni nawet wtedy, gdy nie znajdują pod ręką niczego, co by im wytłumaczyło sprawę inkwizycji. Gdy im człowiek niewierzący przytoczy wszystko, co wie na ten temat, czasami nic nie odpowiedzą, czasami przyznają mu rację, ale gdy przyjdzie niedziela, znajdujemy ich razem z innymi na Mszy św. Pozostają katolikami mimo całej argumentacji przeciwnej katolicyzmowi. Są więc ateiści, którzy pozostają ateistami nawet wtedy, gdy nie mają pod ręką żadnego argumentu za niewiarą. Są ludzie wierzący, którzy pozostają wierzącymi nawet wtedy, gdy im człowiek niewierzący wytrąci chwilowo wszelki argument za prawdziwością wiary. Dlaczego jedno i drugie jest możliwe? Dlatego, że sprawy wiary i niewiary religijnej nie rozstrzygają się wyłącznie na płaszczyźnie dyskusji intelektualnych w typie "nauka i wiara". Nie rozstrzygają się nawet na płaszczyźnie doznań, uczuć czy czynów moralnych. Dramat wiary i niewiary, dramat Boga czy braku Boga - to wszystko rozgrywa się w człowieku gdzieś o wiele głębiej. To wszystko dzieje się "na dnie". Dzieje się to w tym miejscu, gdzie krystalizuje się zasadnicza postawa życiowa człowieka. Czym jest ta postawa życiowa? Czym jest ta wiara i ten brak wiary? Wiara religijna to uznanie, że istnieje Bóg, który stworzył człowieka i do którego człowiek ma powrócić. Ale to jeszcze nie wszystko. Istota wiary religijnej to poddanie siebie Bogu. Ofiara Bogu. Czyn ofiarny z siebie. Niewiara religijna to uznanie, że Bóg nie istnieje, że nie ma zatem komu się ofiarować. Ale to znowu nie wszystko. Istota braku wiary religijnej to uznanie, że człowiek "stworzył" sobie Boga i że w rzeczywistości człowiek sam dla siebie jest celem życia, że zatem to człowiek jest bogiem. Taka wiara kryje się pod każdą postacią ateizmu. Jest to wiara w bóstwo człowieka. Wiara i niewiara to w końcu pewien czyn. Czyn dokonany w najgłębszym wnętrzu człowieka. To albo czyn poddania się Bogu, albo czyn poddania się samemu sobie. Oto dlaczego niewiara jest grzechem. Miałem dzisiaj rozmawiać z wami o wierze i o trudnościach w dziedzinie wiary. Miałem zamiar pokazać, że nie ma sprzeczności między nauką a wiarą, a zatem między religijną nauką o pochodzeniu człowieka a ewolucjonizmem, że nie ma sprzeczności między postępem a religią, że grzechy duchownych nie naruszają istoty świętości Kościoła. Ale wątpię, czy mówiąc to wszystko, dotknąłbym istoty rzeczy. Istnieje tylko jedna prawda religii i jedna prawda niewiary. Tutaj zaczyna się wszystko i tutaj kończy - prawda, że człowiek nie jest bogiem, że Bóg jest Bogiem. Gdy człowiek uwierzy, że on sam jest bogiem, wtedy wszystko będzie dowodem jego niewiary. Gdy człowiek uwierzy, że Bóg jest Bogiem, wszystko będzie dowodem jego wiary. Gdy zyska pierwszą wiarę, traci drugą, gdy traci pierwszą - zyska drugą. 16. Wiara i modlitwa Nie można niczego powiedzieć o wierze, co nie byłoby jednocześnie powiedzeniem czegoś o modlitwie. Modlitwa to żywy oddech wiary. Istnieją obecnie wśród ludzi rozpowszechnione dwa sposoby przeżywania modlitwy i stąd dwie formy modlitwy. Pierwszą formę stanowi modlitwa wyizolowana. Przez sześć dni tygodnia człowiek topi się w zajęciach codzienności. Niedziela przynosi z sobą czas na modlitwę. Modlitwa pojawia się wtedy niby oaza na pustyni: otoczona świeckimi pracami, interesami, zainteresowaniami, wyizolowana z konkretnego życia; jest rezultatem protestu, walki, napięcia, które człowieka wyrywa z niepobożnej codzienności. Drugi typ modlitwy stanowi modlitwa integralna. Nie ma w modlitwie tej radykalnej przepaści między codziennym życiem i niedzielnym modlitewnym słowem. Życie przenika modlitwa, a modlitwa życie. Życie i modlitwa stanowią nierozerwalną całość. W jaki sposób jest możliwa modlitwa integralna? Aby sobie to uprzytomnić, popatrzmy bliżej na pewne elementarne prawdy religijne. To nie jest prawda, że tylko człowiek jest zdolny do modlitwy. Istnieje prócz modlitwy ludzi również modlitwa świata. I w ludziach również - oprócz modlitwy słowa - istnieje modlitwa czynu, konkretnego życia. Świat modli się nieustannie tym, że jest, i tym, że jest taki, a nie inny. Spójrzmy na skomplikowany mechanizm działania elementarnej komórki żywego organizmu, na jej zadziwiająco złożoną budowę i prostą, zrozumiałą działalność. To, że ona jest, i to, że jest taka, a nie inna, że działa wedle nadanych jej praw - to jest jej modlitwą chwały. I tak jest z każdą cząstką otaczającego nas świata. Istnieje modlitwa wirujących elektronów, istnieje modlitwa uciekającego z szaloną szybkością małego kosmosu w nieskończoną przestrzeń wszechświata, modlitwa rozkwitającego z wiosną kwiatu jabłoni, modlitwa motyla, który żyje jedną dobę, i modlitwa wieczności, która otacza wszelki czas. Rytm maszyn, które służą człowiekowi, rytm biegnących promieni świetlnych, rytm życia i rytm śmierci - to wszystko jest najprawdziwszą modlitwą, w atmosferze, w której nieustannie żyjemy. Pisał kiedyś św. Franciszek: Pochwalony bądź, Panie, przez naszą siostrę ziemię, która nas żywi i chowa, i rodzi różne owoce, barwne kwiaty i zioła. Trzeba, aby człowiek wgłębił się w świat. Trzeba, aby odkrył modlitwę świata. Trzeba, aby w modlitwie świata dojrzał Boga Stwórcę świata. Istnieje też swoista modlitwa człowieka, inna niż modlitwa słowna. Jest to modlitwa ludzkiego czynu. Modlitwa czynu to modlitwa życia zgodnego z wolą Bożą. Lekarz, który ratuje człowieka, sam narażając się na niebezpieczeństwo śmierci, modli się swą umiejętnością i swą odwagą. Robotnik naprawiający tor kolejowy modli się swym trudem fizycznym i swym zmęczeniem. Wszystko, co człowiek robi zgodnie z wolą Bożą, przynosi Bogu chwałę i jest autentyczną modlitwą. Modlisz się nawet wtedy, gdy stoisz w ogonku, aby posłużyć drugim. Modlisz się trudem swego przygotowania do egzaminu. Modlisz się rozmową pożyteczną z bliźnim. Swą pracą, wypoczynkiem, uśmiechem, czesaniem dziecku włosów i sadzeniem drzew na skwerze, by na świecie było piękniej. Modlisz się wtedy, gdy zwalczasz pokusę do grzechu, nienawiści. Bóg jest ukryty w modlitwie twego codziennego trudu. Trzeba nam odkryć Boga w modlitwie ludzkiego czynu. Czym na tym tle jest nasza modlitwa słowa, którą przynosimy Bogu w tej chwili? Tylko człowiek może ofiarować Bogu słowo i w słowie zamkniętą myśl. Bo tylko człowiek posiadł umiejętność tworzenia słów i zamykania w nich znaczeń. Tylko człowiek jest istotą duchową. Przez słowo składa człowiek Bogu hołd ducha, hołd wolności, hołd rozumu. Jest to najdoskonalsza forma modlitwy, bo wymaga, aby modlący miał w sobie doskonałość ducha. W modlitwie słowa duch ludzki składa hołd Bogu. Istnieje modlitwa świata materii, istnieje modlitwa ludzkiego czynu. Gdyby zabrakło modlitwy słowa, w powszechnej harmonii modlitw nastąpiłby pewien zgrzyt, dysonans i pustka. Człowiek miałby grzech, bo byłby sprawcą tego zgrzytu. Rozumiemy teraz lepiej, dlaczego etyka chrześcijańska twierdzi, że kto się nie modli, ten grzeszy. Powiedziałem na wstępie, że istnieją dwie postacie modlitwy: modlitwa wyizolowana i modlitwa integralna. Modlitwa integralna to nic innego jak wiara i słowo. To wiara, że Bóg jest w modlitwie świata i w modlitwie twego ludzkiego czynu. To słowo, którym włączysz swego ducha w powszechną modlitwę świata. Gdy przychodzisz do kościoła, nie sądź, że robisz rzecz nadzwyczajną i dziwną, rzecz, która stanowi oazę na pustyni bezbożności twego codziennego życia. Że to wymaga napięcia nerwów, nastroju, oderwania od świata. Robisz rzecz normalną i powszechną. Po prostu tylko się włączasz. Do naturalnej modlitwy istnienia, życia, śmierci, ludzkiego czynu - dołączasz swego ducha. To jest najprostsza, najbardziej naturalna i pospolita rzecz. 17. W Bogu pokłada się nadzieję Z niezwykle bogatego zespołu zagadnień dotyczących stosunku człowieka do Boga omówiliśmy dotychczas zagadnienia wiary religijnej. Pozostaje jeszcze do omówienia zagadnienie nadziei i miłości. Zatrzymamy się teraz na sprawie religijnej nadziei. Przede wszystkim musimy sobie uświadomić, że zawsze żyjemy jakąś nadzieją. Ważne jest tutaj słowo: żyjemy nadzieją. Oto życie nasze przeniknięte jest nadzieją niby światłem, które rozszerza horyzont widzenia i umożliwia wszelki celowy ruch w przyszłość. Ono życiu udziela życia. Oto przygotowujemy się do egzaminu. Mijają dni, noce, krótkie przerwy na jedzenie, sen, obowiązki religijne. Co kryje się u dna podjętego trudu? Nadzieja, że kiedyś ten egzamin zdamy. Bez tej nadziei nie otwieralibyśmy książki. Ale mieć nadzieję, że zdamy egzamin, możemy tylko dzięki jeszcze bardziej podstawowej nadziei. Będzie to nadzieja ukończenia studiów, głębiej: spełnienia własnego powołania życiowego, jeszcze głębiej: sensu życia w ogóle. W ten sposób jedna nadzieja zapuszcza korzenie w drugą nadzieję i tak aż do dna. Przypuśćmy, że nadzieja zdania egzaminu była złudzeniem. Oblaliśmy egzamin, wtedy pozostaje nam jeszcze inna nadzieja: ukończenie innych studiów. Gdyby i to odpadło, pozostanie jeszcze nadzieja zrealizowania innego powołania życiowego, jakiegoś dalszego sensu życia. A gdyby z nas, jak łuska po łusce, odpadła nawet ostatnia nadzieja, wtedy popadlibyśmy w rozpacz. Stanęlibyśmy całkowicie pokonani, niezdolni do życia, ruchu. Brak nadziei to rozpacz. Iskra nadziei, choćby niewielka, to ruch, życie, moc do podejmowania trudów. Żyjemy nieustannie jakąś nadzieją. U dna nadziei cząstkowych spoczywa podstawowa nadzieja, nadzieja tego, że ma sens wszelka nadzieja cząstkowa. Jest to ostatecznie nadzieja religijna. Jej to poświęcimy dzisiejszą rozmowę. Zapytamy, z jakiej sytuacji wyrasta nadzieja i do kogo ona ostatecznie się kieruje. Student, który ma świadomość, że czeka go egzamin, żyje tym samym w sytuacji pewnej próby życiowej, z której pragnie się czym prędzej wyzwolić. Zakochany, czekający na chwilę, w której jego miłość znajdzie przychylne przyjęcie, przeżywa próbę oczekiwania, niepewności, lęku. Wszelka nadzieja, nawet ta drobna, kładąca się blaskiem na każdym konkretnym czynie człowieka, wyrasta z jakiejś życiowej próby i jest odpowiedzią na tę próbę. Dopóki jest człowiek przekonany, że nie przegrał ostatecznie sprawy, dopóty żywi w sobie nadzieję jako zadatek przyszłego ostatecznego zwycięstwa nad sytuacją. Są różne próby życiowe. Są różne sytuacje próby. Oprócz próby cierpliwości, oprócz próby miłości, której trzeba być wiernym, i próby wytrwałości, którą trzeba pokonać słabość, istnieje próba życiowego sensu. W ogóle samo życie jest sytuacją próby. U korzeni małych prób leży wielka próba życia jako takiego. Próba istnienia, sensu, pewności. A może życie nie ma najmniejszego sensu? Może wraz z życiem nie ma sensu nasz egzamin i nasza miłość, i nasza wierność ideałom? Może to nie ma sensu, że usiłuję być uczciwym? Może to wszystko jedno, czy człowiek stanie po stronie diabła, czy po stronie Boga? Może dobro i zło to tylko fantazja, miraż, złudna fata morgana? Kto przeżyje cały sens tych pytań, ten zobaczy w całej jaskrawości tragizm ludzkiego istnienia. Ten zobaczy w głównych zarysach swą własną życiową próbę. Nie próbę siebie jako studenta, jako zakochanego, ale próbę siebie jako człowieka. Wszelka nadzieja jest odpowiedzią na sytuację próby. Nadzieja religijna jest odpowiedzią na próbę ludzi jako ludzi. Oto skąd się ona w końcu bierze. Drugi aspekt nadziei stanowi to, ku komu się ona kieruje. Uprzytomnijmy sobie sens zdania: "W tobie pokładam swą nadzieję". Brzmi ono zaiste tragicznie i jakoś bezradnie, ale równocześnie jest pełne ufności i nieśmiałej, delikatnej, jak wszystko, co ludzkie miłości. Student pokłada swą nadzieję w uczciwości egzaminatora. Zakochany - w wierności drugiej strony. Nadzieja zawsze zmierza w kierunku jakiejś osoby. A nadzieja religijna, ta, która ożywia wszelką cząstkową nadzieję - dokąd zmierza ta nadzieja? Gdy zrodzi się w człowieku świadomość, że jest w sytuacji próby i że w tej sytuacji jest w końcu bezradny, bo nie wszystko od niego zależy, wtedy też rodzi się w nim nadzieja boska: "W Tobie, Boże pokładam swą nadzieję... W ręce Twoje oddaję..." Co człowiek oddaje? Sens swego życia. Oddaje Temu, kogo wybrał. A wybrał Boga, nie szatana. Wraz z tym pokładam w Bogu ostatecznie wszelkie cząstkowe nadzieje. Zatem tę nadzieję egzaminu, miłości, nadzieję tego, że ma sens każde moje spotkanie z ludźmi, mój dzień i moja noc, mój uśmiech i mój płacz. Nadzieja swym naturalnym ciężarem zmierza w stronę Boga. Kto straci nadzieję najbardziej zasadniczą i podstawową, ten straci wszelkie cząstkowe nadzieje. Popadnie w rozpacz. Będzie niezdolny do ruchu, wzrostu. W samym rdzeniu zostanie dotknięty przez śmierć. Utrata nadziei to początek śmierci. Na koniec tylko jeszcze jedno. Jesteśmy ludźmi wierzącymi. Wierzymy zatem, że jest Bóg, że dusza ludzka jest nieśmiertelna, że Bóg tak umiłował świat, iż Syna swego dał, że Bóg powołał nas do życia, że każdemu dał szczególną misję życiową. Wierzymy także, że włos z głowy człowieka nie spadnie bez wali Ojca, który jest w niebie. Nasza sytuacja próby jest nam nadana przez Boga. Nadzieja, która z niej wyrasta, zmierza ostatecznie w stronę Boga. Gdybyśmy utracili nadzieję, sugerowalibyśmy Bogu, że skłamał, że nie umiłował świata, że nie dał nam niczego, że wszystko jest absurdem. Sugerowalibyśmy Bogu, że nie jest Bogiem, lecz szatanem. Mielibyśmy wtedy grzech. Rozumiemy teraz lepiej, dlaczego etyka chrześcijańska twierdzi, że utrata nadziei jest grzechem. 18. Miłuj Boga nade wszystko Kilka dni temu zwierzyłem się komuś, że mam mówić o miłości Boga. Usłyszałem odpowiedź: "I tak nie powiesz nic nowego". To prawda, należy wątpić, czy komukolwiek uda się w przyszłości powiedzieć na temat miłości coś naprawdę nowego. Jeżeli jednak jesteśmy z góry skazani na powtarzanie starych prawd, wróćmy myślami do najbardziej odległych źródeł mówiących o miłości Boga. Natrafimy tam na biblijną opowieść o Abrahamie i Izaaku. Bóg zechciał - głosi opowieść - wypróbować wierność Abrahama i zażądał od niego ofiary z jedynego syna - Izaaka. Abraham przeżywa dramatyczny konflikt. Konflikt stawia go w sytuacji osoby absolutnie samotnej. Jest tego typu, że nikt nie może mu pomóc w jego rozwiązaniu. A może głos Boga nie jest głosem Boga? Może jest to głos jego rozpalonej wyobraźni, może jest to głos złych duchów? Abraham musi wybrać sam. Wynik biblijnego dramatu jest nam znany. Bóg przez anioła powstrzymuje rękę ojca i ofiary nie przyjmuje. Spróbujmy wniknąć w psychologiczny aspekt sytuacji Abrahama. Co przeżył Abraham od chwili, gdy Bóg postawił go w stan próby, do chwili, gdy sytuacja jego znalazła pozytywne rozwiązanie? W jaki sposób miłość przezwyciężyła wszelką próbę? Pierwsze pytanie, jakie tutaj powstaje, to pytanie, czy Bóg miał prawo żądać takiej ofiary od Abrahama? Ofiary z tego, co dla Abrahama było najbardziej cenne, to jest jego własnego syna. Ale pytanie to jest pytaniem człowieka współczesnego, który przyzwyczaił się do matematyki w dziedzinie miłości. Abraham tego pytania nigdy by na serio sobie nie postawił. Przecież syna miał od Boga. Zresztą coś innego jeszcze wchodziło tutaj w grę. Dla człowieka, który miłuje, problem ofiary nie istnieje jako problem, ponieważ jego miłość nieustannie żyje jako spalająca się ofiara. Czym byłaby miłość bez ofiary? Wiązką sentymentów, które mogą wzruszać, ale nie potrafią przeistoczyć człowieka. Zakochany czeka na kochającą, chociaż jest zimno i pada deszcz. Nikt tu konieczności stania na deszczu nie kwestionuje; przecież każdy zakochany by to zrobił. Co najwyżej można się tylko dziwić temu, że po świecie chodzą jeszcze tacy romantycy. Chrystus pyta Piotra: "Miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?" A Piotr odpowiada: "Ty wiesz, że Cię kocham" (J 21, 15). A zatem bierz mój ciężar na własne barki. Bóg zwraca się do Abrahama: "Miłujesz mnie więcej niż rodzinę, święty spokój, własnego syna? A zatem daj dowód tej miłości, oddając go w ofierze. Stój na słocie. Bierz mój ciężar. Oddaj syna". To są logiczne następstwa wszelkiej miłości. Miłość skazuje człowieka na ogołocenie, rezygnację, na przedsmak jakiegoś unicestwienia. Miłość jest swoistą formą oddawania człowieka w niewolę, tyle, że słodką. I dlatego właśnie Abraham nie dziwi się, lecz rozumie sedno sprawy. Wie, że człowiek miłujący każdym nerwem swego ciała i każdym odruchem serca musi być zawsze przygotowany na ofiarowanie wszystkiego, czym jest i co posiada. Ale do tego dołącza się jeszcze wiedza, którą Abraham troskliwie przechowuje w pamięci. Abraham wie, że jego trudna miłość Boga jest jedynie prostym odwzajemnieniem się za miłość, którą Bóg mu pierwej ofiarował. Bóg zawarł z Abrahamem przymierze. Bóg Abrahamowi obiecał, że jego ród rozmnoży się na ziemi jak gwiazdy na niebie. Miłość stworzenia do Stwórcy jest zawsze tylko wdzięcznością. I to naraz, nagle oddaj syna, pokaż, jak mnie miłujesz. W tej chwili trzeba, aby Abraham uwierzył Panu Bogu. Musi się zdobyć na bezwzględne zaufanie. Zaufanie wbrew ojcowskiemu sercu i wbrew rozumowi. Abraham musi rzucić się w absolutne ciemności, w których nie tli się żadna iskra nadziei popartej rozumowymi racjami. Wiara, zaufanie, oddanie siebie w miłości to są zwykłe codzienne sprawy, to jest chleb powszedni wszelkiej miłości. Wierzę ci, mam do ciebie zaufanie, nawet wtedy, gdy pryskają wszelkie rozumowe racje. Miłość zawsze wierzy, wierzy heroicznie. I wreszcie moment trzeci. Zwróćmy uwagę na rozwiązanie dramatu. Na początku całe zagadnienie przedstawiało się Abrahamowi jako alternatywa: albo, albo. Bóg albo syn. Albo kochasz syna i jesteś wrogiem Boga, albo kochasz Boga i jesteś wrogiem syna. Tymczasem rozwiązanie problemu jest inne: będziesz miłował syna, bo miłujesz Boga. Człowiek ma właściwie tylko jedną miłość, miłość Boga. Jeżeli tą miłością nie obejmuje ludzi, którzy są dziećmi Boga, ani Boga naprawdę nie miłuje, ani człowieka. Bóg uczy człowieka miłości dogłębnej, obejmującej wszystko. W ten sposób stało się, że o miłości nie powiedziałem nic nowego. Wskazałem rzecz starą, którą od początku do końca przeżył już stary Abraham. Że miłość jest związana z ofiarą, że wiąże się również z zaufaniem, że trzeba by była powszechna. I ubocznie, że miłość Boga to jest sprawa bardzo trudna, choć bardzo podstawowa. Ale co my na to? Co na to my, ludzie XX wieku, ludzie wieku elektronów i komór gazowych do spalania niemowląt? Co my mamy robić z naszą miłością Boga? Miłość Boga to sprawa, którą człowiek wypracowuje w sobie przez całe życie. Miłość Boga dojrzewa w nas jak ziarno, jak owoc, jak wszystko, co żyje i rośnie. Miłość Boga żąda ofiary. Przyjdzie chwila, że będziesz musiał w imię miłości Boga porzucić może małą, może wielką rzecz, ale zawsze rzecz cenną, jakieś "dziecko" drogie twemu sercu. Miłość wymaga ofiar. Miłość wymaga zaufania, wiary. A zatem będzie w twoim życiu wszystko ciemne. Żadnej rady, żadnej pociechy, żadnej wiedzy. Będzie mozolna droga na górę ofiarowania. Zupełna ciemność. Miłość zażąda rzucenia się w ciemność. Wydawać ci się będzie, że to już koniec, a potem przyjdzie rozwiązanie. Ważne jest tylko, by człowiek chciał rzucić się w ciemność. Izaak wrócił do Abrahama - wróci i do ciebie. Cokolwiek było dobre i zostało dla Boga ofiarowane, wróci do ciebie. Bóg nie jest skąpy. Oddaje więcej, niż bierze. Miło¦ć, którą ofiarujesz Bogu, jest z konieczności tylko wdzięcznością. 19. Miłuj samego siebie To, że każdy człowiek miłuje siebie samego, nie budzi niczyich wątpliwości. Wątpliwości pojawiają się dopiero, gdy idzie o zagadnienie źródeł miłości do samego siebie i zagadnienie zakresu tej miłości do samego siebie. Przede wszystkim natrafiamy na instynkt samozachowawczy. Zmierza on do tego, by człowieka utrzymać w istnieniu i zapewnić ciągłość ludzkiemu gatunkowi. Instynkt samozachowawczy wiąże nas biologicznymi więzami z życiem. On to wyznacza nasze umiłowanie snu i jawy, nasze przywiązanie do pokarmu i do przyjemności, on wzbudza w nas lęk przed śmiercią i przed cierpieniem. To wszystko jest w nas mocne i ślepe zarazem, właśnie instynktowne. Instynkt żąda istnienia za wszelką cenę i bez żadnego warunku. Ale jest jeszcze inny przejaw miłości do samego siebie. Powiedziano o człowieku, że on, aby, istnieć, musi się rozwijać. Ktokolwiek wykroczy poza prawo powszechnego rozwoju, tego życie wyeliminuje z gry, postawi na bocznym torze i skaże na powolne umieranie. Rozum człowieka nieustannym wysiłkiem dąży do osiągnięcia takiej doskonałości, która pozwoli mu na zdobycie prawdy o życiu i o świecie. Wola człowieka wciąż mężnieje, pokonując napotkane przeszkody i w ten sposób coraz radykalniej uniezależnia się od ślepych popędów. Także ludzkie przywiązanie do radości dojrzewa z wiekiem: od przywiązania do zabawki poprzez przywiązanie do sukcesu, aż do zatopienia się w Bogu. Wszystkie te przejawy stawania się człowieka mają swe źródło w miłości siebie. Wtedy tylko można podjąć trud stawania się, jeżeli się siebie umiłowało. Ale istnieje jeszcze bardziej zasadnicze źródło owej miłości: jest nim miłość Boga do nas. To, że Bóg nas miłuje, jest faktem poświadczonym przez nasze własne istnienie. Gdyby nas Bóg nie miłował, nie istnielibyśmy w ogóle. Bóg miłuje każdego z nas tak, jakby poza nami nie było na świecie żadnego innego człowieka. I ten fakt, fakt Bożej miłości ku nam, jest tym najbardziej podstawowym źródłem naszej miłości do siebie. Bóg nie może miłować nicości. Gdyby nie było w nas ani odrobiny dobra, gdybyśmy byli sami nicością, Bóg nie miłowałby nas. Lecz On nas miłuje, dowodem tego jest nasze własne istnienie. Skoro jesteśmy miłowani, jesteśmy czymś. W ten sposób wiara, że jesteśmy przez Boga miłowani, że w Jego oczach jesteśmy czymś, ta wiara staje się ostatecznym źródłem chrześcijańskiej miłości samego siebie. Mamy miłować siebie, bo Bóg nas miłuje. W ten sposób u rdzenia człowieka leży miłość Boga ku człowiekowi. Stąd rodzi się ludzka miłość do siebie samego. Ta z kolei przejawia się w różnych formach i pod różnymi postaciami: poprzez instynkt i poprzez potężny pęd do rozwoju. Lecz ludzka miłość do samego siebie może niekiedy ulegać degeneracji i wtedy przyjmie postać ubóstwiania siebie lub nienawiści do siebie. Dziesięciu uzdrowionych trędowatych. Idą ukazać się kapłanom. I tylko jeden wraca, by podziękować Chrystusowi za uzdrowienie. Dziewięciu uzdrowionych jest przekonanych, że uzdrowienie nastąpiło dzięki ich prośbie, a nie dzięki łasce Chrystusa, że zatem nie ma powodu do wdzięczności. Człowiek wierzy, że sobie i tylko sobie zawdzięcza swoje szczęście. Znalazł miłość na drodze swego życia - wierzy, że on jest jej sprawcą. Zbudował rakietę kosmiczną - wierzy, że tylko jego geniusz jest budowniczym rakiety. Potrafił zdobyć się na przebaczenie krzywd - wierzy, że on jest cały święty i dobry, bez Boga. Ubóstwienie człowieka polega na tym, że człowiek nie wierzy w łaskę uzdrowienia z trądu, łaskę znalezionej miłości, w łaskę rakiety kosmicznej, łaskę zdolności do przebaczania. Natomiast wierzy, że on sam jest na miarę Boga. Wtedy to miłość własna nabrzmiewa w człowieku na miarę schorzenia. Już nie jest miłością siebie, ale ubóstwianiem siebie. Lecz oto drugie zniekształcenie miłości do samego siebie: Judasz. Gdy Judasz zobaczył, że Chrystusa skazano na śmierć, przeżył wstrząs. W tym momencie znikły w nim resztki szacunku dla samego siebie, popatrzył na dno swej duszy, która odtąd miała być na wieczne czasy naznaczona piętnem zdrajcy Syna Bożego i zobaczył samo błoto. Błoto należy unicestwić. Judasz popełnił samobójstwo. Gdy człowiek straci resztki miłości do samego siebie, wtedy wydaje mu się, że jest tylko błotem. Gubi się również wtedy szacunek dla samego siebie. Ciemność ogarnia duszę. Dlaczego tak nie można? Dlaczego Judaszowi nie wolno było tak umierać, dlaczego nie wolno nam widzieć w sobie samego błota? Bo w ciemności płonie iskra miłości Boga ku nam. Nawet gdyby człowiek osiągnął dno pogardy dla samego siebie, Bóg będzie go miłował nadal. Jak długo będzie mu dawał istnienie, tak długo będzie to znak, że miłuje człowieka, że czeka, że jest gotów przebaczyć. Ponieważ Bóg ma szacunek dla człowieka, człowiek nie może tracić szacunku dla samego siebie. Miłość człowieka dla samego siebie jest złotym środkiem, który znajduje się pomiędzy ubóstwieniem siebie i nienawiścią do siebie, między pokusą Judasza i pokusą dziewięciu trędowatych. Ubóstwiać siebie znaczy stawiać siebie na miejsce Boga. Nienawidzić siebie oznacza odrzucać tę miłość, którą nas Bóg obdarzał. Prawdziwa miłość siebie znajduje się w pośrodku. 20. Troska o ciało - dzisiaj Autentyczna miłość siebie samego to także miłość własnego ciała. Co o tej miłości mówi etyka chrześcijańska? Spośród wielu tekstów Pisma św. opis stworzenia świata jest jednym z najbogatszych w etyczne treści. Oto doskonale pamiętamy: Bóg dokonuje stworzenia świata. Po każdym dziele stworzonym autor biblijny mówi: "I widział Bóg, że było dobre" (por. Rdz 1). Dobra była ziemia, dobre zwierzęta i wreszcie dobre było ciało człowieka. Co więcej, było także piękne. To dobro i piękno wymaga z natury miłości. Dobre i piękne ciało człowieka wymaga także miłości i tego wszystkiego, co z miłością idzie w parze, wymaga troski i szacunku. Może się spodziewacie, że będę mówił o niebezpieczeństwach, jakie przynosi przesadna, nieuporządkowana miłość własnego ciała? Nie. Nie będę tu przestrzegał przed etycznymi konsekwencjami kultu ciała, ironizował na temat biologizmu, sportu, rytmiki dzieci. Patrząc na was na ulicy, w kościele w czasie lekcji, jestem przekonany, że nie grozi wam przesadny kult ciała. My, ludzie zagonieni, ciągle się śpieszący, przemęczeni, my nie grzeszymy przesadną troską o ciało, grzeszymy raczej niedostatkiem takiej troski. W wiekach średnich nieuporządkowana miłość własnego ciała ujawniała się skłonnością do obżarstwa. Jedzono wtedy dużo i pito dużo. Na dworach magnackich, i nie tylko tam, zdarzały się wypadki śmierci z przejedzenia. Ojciec polskiej literatury, Mikołaj Rej, potrafił spożywać za jednym posiedzeniem średniej wielkości zwierzęta. Wtedy to trzeba było stosować posty, by powstrzymać epidemię obżarstwa. Dzisiaj niebezpieczeństwo leży gdzie indziej. Jeden z publicystów postawił pytanie: Czy wszyscy musimy zwariować? Pytanie niezwykle aktualne. W Stanach Zjednoczonych przytłaczającą większość chorych stanowią ludzie chorzy nerwowo. W Szwajcarii około 70% pacjentów leczących się w ubezpieczalniach to ludzie psychicznie chorzy. We Francji różnymi nerwicami jest spowodowane 80% absencji w pracy. W Polsce liczba nerwowo chorych leczących się w szpitalach sięga 40% ogółu pacjentów szpitalnych. Oczywiście statystyka nie obejmuje tutaj nerwic nie objętych przez kliniczne leczenie, a takich jest dzisiaj przytłaczająca większość. To samo obserwujemy w codziennym życiu. Mamy trudności w skupieniu uwagi. Nawet kazania niedzielne muszą być zwięzłe, krótkie, operujące krótkimi zdaniami, bo dłuższej frazy nikt ze słuchaczy nie może w całości uchwycić. Konflikty pojawiają się nieustannie. Brak nam elementarnej zdolności zapominania uraz. Nie odczuwamy wartości przebaczenia. To znowu jesteśmy apatyczni. Straciliśmy władzę nad własnymi przeżyciami. Mamy mnóstwo kompleksów. Utraciliśmy pierwotną zdolność do kochania. Cała miłość wyładowuje się w prymitywnym erotyzmie. W ocenie świata nie potrafimy zdobyć się na obiektywizm. Zatracamy poczucie tożsamości z samym sobą. Nie potrafimy kochać życia. Zniknął gdzieś nasz ludzki instynkt tworzenia. Skąd się to wszystko wzięło? Mówimy: winne są czasy, w których żyjemy. Wojny, niepewność jutra, atmosfera intryg, insynuacji, wizja atomowej zagłady i piekielne tempo życia związane ze wzrostem automatyki. Winne jest także często fatalnie prowadzone życie erotyczne. Erich Fromm, słynny filozof amerykański, pisze o współczesnym człowieku: poddany własnej i cudzej manipulacji, pozbawiony poczucia własnej osobowości. Brak ten wywołuje głęboki niepokój. Niepokój powstaje w zetknięciu z otchłanią nicości i jest czymś bardziej przerażającym niż katusze piekła. To dziwna rzecz. Ludzie przestali wierzyć w piekło od chwili, gdy sami sobie piekło zaczęli stwarzać na ziemi. Czy wszyscy musimy zwariować? To pytanie ciąży nad współczesnością. Gdy Bóg stworzył człowieka, powiedział, że był dobry i piękny. Ciało człowieka jest dla człowieka wielką wartością, ponieważ jest narzędziem jego myślenia, kochania, modlitwy. Człowiek powinien doceniać prawa narzędzia. Nie może zapominać o elementarnych potrzebach własnego ciała. Oddajcie ciału to, co mu się należy. Nie mniej, nie więcej. 21. Nasz bliźni jest osobą Drugi - obok zagadnień stosunku do samego siebie - kompleks problemów etyki chrześcijańskiej obejmuje wszystko, co dotyczy stosunku do drugiego człowieka, do bliźniego. Tym sprawom poświęcimy nasze kolejne rozmowy. W świecie nas otaczającym rozróżniamy rzeczy i osoby. Inaczej ustosunkowujemy się do rzeczy, a inaczej do osób, ponieważ czymś innym są pierwsze, a czymś innym drugie. Co znaczy, że ktoś jest osobą? Przede wszystkim nie używamy tego terminu "osoba" na oznaczenie roślin lub zwierząt. Zwierzęta mogą co najwyżej był osobnikami. Tylko ludzie są osobami. Decydujące pod tym względem jest to, że tylko ludzie są istotami rozumnymi i wolnymi. Rozum sprawia, że człowiek może poznawać świat takim, jakim ten świat rzeczywiście jest, bez względu na korzyści, jakie mu przyniesie jego nastawienie do świata. Zwierzę widzi na świecie tylko to, co służy zaspokojeniu jego bezpośrednich potrzeb, potrzeb jego życia i jego instynktu. Zwierzę używa świata, człowiek jest zdolny do podziwiania świata. Osoba to także wolność człowieka. Wolność jest to zdolność dokonywania wyboru. Człowiek sam sobie dobiera przyjaciół, doradców, sam dobiera sobie ideały życiowe i swój życiowy los. Tylko człowiek może chcieć być takim, jakim jeszcze nie jest, lub nie chcieć być takim, jakim jest. Rozum i wolność sprawiają, że człowiek nie jest osobnikiem, lecz właśnie osobą. Człowiek jest istotą niepowtarzalną, jedynym w swoim rodzaju indywiduum, które w rozumny i wolny sposób może odpowiadać za zwrócone doń przez Boga wezwanie. Ponieważ bliźni jest osobą, nasz stosunek do niego nie może być taki, jaki jest nasz stosunek do rzeczy lub do osobników. Najogólniej mówiąc i biorąc pod uwagę sytuację najbardziej typową: rzeczy są przedmiotami naszego używania. Używać czegoś to przede wszystkim chcieć za pośrednictwem używanych przedmiotów osiągnąć jakiś cel. Rzeczy są narzędziami lub środkami do osiągnięcia różnych celów. Pióro służy do pisania, obraz służy do ozdoby pokoju, rakieta do przenoszenia człowieka w przestrzeń kosmiczną. Używać to także niszczyć rzecz. W trakcie procesu używania rzeczy zostają zniszczone, zużyte. Gdy zaś cele, którym służyły, zostają już osiągnięte, rzeczy stają się dla człowieka niepotrzebne i tracą dlań swe dotychczasowe znaczenie. Nasz stosunek do bliźnich nie może być taki, jaki jest nasz stosunek do rzeczy. Człowiek jest osobą, to znaczy, że jest indywiduum wolnym i rozumnym. Człowiek sam na własną odpowiedzialność wykrywa swoje życiowe cele, sam trudzi się w doborze środków do ich realizacji, sam w efekcie decyduje o własnej strukturze. Dlatego człowiek nie może stać się przedmiotem niczyjego używania. Tę prawdę akcentował Emanuel Kant. Człowiek nie może być środkiem do osiągnięcia czyjegoś celu. Człowiek może być jedynie celem działalności człowieka. Nawet gdy ludzie w machinie społecznej stają się narzędziami władzy, może to mieć miejsce wyłącznie pod warunkiem, że sami się w wolny sposób tej władzy podporządkowują, dla wspólnego dobra. Tę prawdę ukazuje Ewangelia, przykazanie miłości bliźniego. Odkryliśmy najbardziej podstawową prawdę tego rozdziału etyki, którym mamy się obecnie zająć, rozdziału o stosunku człowieka do człowieka. Odkryliśmy prawdę opartą na samej naturze człowieka, to jest na fakcie, że człowiek nie jest rzeczą, nie jest osobnikiem, lecz osobą. Człowiek powinien być celem, a nie środkiem lub narzędziem działań dla drugiego człowieka. Chrystus mówi: "Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!" (Łk 9, 23). Kto chce. Chrystus nie mówi: "Musisz wziąć krzyż i musisz iść za Mną". Kto chce. Rezygnujesz z używania ludzi, gdy uznajesz, że bliźni ma własne drogi życiowe, inne niż twoje, czasami do twoich niepodobne, że zatem wcale nie musi ciebie naśladować. Rezygnujesz z używania ludzi, gdy uznajesz, że nikt nie może mieć absolutnej władzy nad drugim człowiekiem, a więc i ty nie możesz jej mieć. Rezygnujesz z używania ludzi, gdy wierzysz, że oni tak samo są wolni, rozumni, indywidualni, jak ty. Słowem: człowiek staje się celem, a nie środkiem twoich działań, jeżeli w głębi duszy uznasz, że jest takim samym, jak ty człowiekiem. Wymaga on od ciebie uznania tych samych praw, których dla siebie od niego żądasz. 22. Trzy zasady naszego stosunku do bliźniego Powiedzieliśmy, że według etyki katolickiej osoba człowieka jest wartością, że zatem może ona być wyłącznie celem, a nie środkiem naszych działań. Nie można człowieka używać tak, jak się używa narzędzi, ponieważ człowiek posiada rozum i sam może odkrywać swe własne cele, ponieważ posiada przywilej wolności i sam może zmierzać do wytkniętych celów. Człowiek stanowi autonomiczną jednostkę. Nikt nie jest uprawniony do wnikania w sferę jego rozumu i jego wolności. Takie jest podstawowe prawo etyki chrześcijańskiej, prawo, które ostatecznie opiera się na tym, kim jest człowiek. Z podstawowego prawa etyki chrześcijańskiej o wartości ludzkiej osoby dają się wyprowadzić pochodne zasady, które bliżej regulują nasz stosunek do bliźniego. Pierwsza zasada brzmi następująco: Największym dobrem człowieka i najpełniejszym rozwinięciem jego osobowości w doskonały sposób jest świętość. Osoba ma prawo do świętości. W dążeniu do niej realizuje się jej najgłębsze powołanie. Fakt ten rzutuje na nasz stosunek do osoby drugiego człowieka. Jeżeli bliźni ma prawo do świętości, to wszystko, co przeszkadza mu w osiągnięciu świętości, będzie złem. Nasz stosunek do bliźnich winien więc być taki, abyśmy im nieśli pomoc, a nie przeszkadzali w ich drodze do zbawienia. Winniśmy uznać wraz ze wszystkimi konsekwencjami prawo osoby do świętości. Zasada druga uwzględnia tę okoliczność, że bliźni nasi są w stanie pewnych potrzeb. Czegoś od nas potrzebują, oczekują, znajdują się w sytuacji swoistego braku, któremu my mamy zaradzić. Jednemu brak chleba, drugiemu - prawdy, trzeci jest chory i opuszczony. Są inni, którzy tych potrzeb nie mają i nie potrzebują nas. Druga zasada będzie brzmiała: Im większa potrzeba bliźniego, tym większy obowiązek pomocy bliźniemu. Zasada trzecia uwzględnia jeszcze jedną okoliczność: Są wśród naszych bliźnich ludzie nam bliżsi i ludzie stojący od nas dalej. Bliżsi to ci na przykład, którym winniśmy wdzięczność z tej racji, że nam więcej dobra wyświadczyli; dalsi to ci, którzy nam tego dobra wyświadczyli mniej. Nasz stosunek do bliźnich nie może pomijać tego faktu. Zwykle rodzice, krewni, wychowawcy zajmują pierwsze miejsce pod tym względem. Stąd też zasada trzecia: Im większe więzy wdzięczności w stosunku do bliźnich, tym większy obowiązek pomocy bliźnim. Gdy matka choruje, obowiązek pielęgnowania spada najpierw na dzieci, a dopiero potem na sąsiadów. Takie są trzy zasady regulujące nasz stosunek do bliźnich. Pierwsza brzmi: Obowiązkiem człowieka jest pomagać bliźnim na drodze do świętości. Druga: Im większa potrzeba bliźniego, tym większy obowiązek pomocy bliźniemu. Trzecia: Im bliższe więzy, tym bardziej zniewalający obowiązek niesienia pomocy. Współczesny styl życia skłania nas do tego, byśmy przesunęli punkt ciężkości z zainteresowania sprawami bliźnich na zainteresowanie sobą. W ten sposób współczesne życie podsyca w nas egoizm. Chrześcijaństwo odwrotnie. Stawia nas ono w pozycji służby bliźnim. Praca zawodowa, nauka, rozrywka wtedy mają sens, gdy są powiązane ze służbą bliźniemu. "Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie" (Mk 10, 45; por. Mt 20, 28) - mówi Chrystus. W ten sposób chrześcijaństwo inspiruje naszą miłość do bliźnich. Życie nasze toczy boje pomiędzy dwoma przeciwieństwami: egoizmem tego świata i miłością innego świata. W codziennych drobnych i wielkich rozstrzygnięciach człowieka ma się rodzić nieustannie służba bliźnim, która jest wykwitem naszej miłości. 23. O miłości człowieka do człowieka Zwróciłem poprzednio uwagę na fakt, że człowiek jest osobą, a zatem nie może on być środkiem, lecz tylko celem w naszych zamiarach i działaniach. Celem naszych działań i zamiarów staje się człowiek wtedy, gdy jest przedmiotem naszej miłości. Aby głębiej zrozumieć czym jest miłość i jaki jest jej sens, spróbujmy ją wyróżnić od doznań pokrewnych, z którymi jest ona niejednokrotnie mylona, szczególnie od sympatii, od współczucia. Nasze zwyczajne i nadzwyczajne stosunki z ludźmi są najczęściej opromienione naszą sympatią do nich i ich sympatią do nas. Staramy się na ogół o to, by otaczać się kręgiem ludzi, którzy są dla nas przynajmniej sympatyczni. I tak przebywamy przeważnie w świecie ukonstytuowanym przez naszą sympatię. Niekiedy traktujemy ją jako miłość. Na ogół, gdyby nam przyszło uzasadnić, dlaczego żywimy sympatię do tej osoby, moglibyśmy to po pewnym namyśle uczynić. Wskazalibyśmy wtedy na niektóre wartości osoby, do której kieruje się nasza sympatia. Okazuje się, że sympatia zakotwicza się w takich walorach, jak bystrość umysłu, poczucie humoru, zalety towarzyskie, niekiedy atrakcyjny wygląd zewnętrzny. W ten sposób daje się jakoś wytłumaczyć. Okazuje się także, że sympatia nie sięga w sferę duchowych wartości wyższego rzędu. Gdy spotkamy człowieka o głębokiej wiedzy lub głębokim życiu religijnym, wtedy sympatia ustępuje miejsca podziwowi czy uczuciu szacunku. Poza tym zachowuje ona w stosunku do człowieka swoisty dystans: szanuje cudzą wolność, nie usiłuje niczego zmieniać, jest statyczna. Gdy człowiek dla nas sympatyczny popada w życiowe tarapaty, mówimy: "szkoda go", ale na ogół sympatia nie mobilizuje nas jeszcze do niesienia aktywnej pomocy. Miłość różni się także od współczucia. Współczucie jest reakcją emocjonalnej strony naszej osobowości na cudze nieszczęście. Widok smutku, przygnębienia lub wprost rozpaczy bliźniego powoduje, że powstają w nas takie same doznania, jakie on przeżywa. Współczuć to znaczy czuć to samo, co czuje nasz bliźni chwilach życiowych klęsk. Współczuć to znaczy podzielać jego ból, jego nadzieję wyjścia ze stanu próby lub też brak takiej nadziei. Współczucie skłania nas do niesienia pomocy bliźniemu, ale nie skłania nas do wzięcia na nasze barki brzemienia jego nieszczęścia. Oznacza wspólnotę emocjonalną z bliźnim, ale nie oznacza wspólnoty w niesieniu krzyża, który jest źródłem tragedii. Jestem obok ciebie w tym cierpieniu, jestem w twoim bólu z tobą związany, bo sam czuję ten ból w sobie, ale nie zmuszaj mnie do tego, bym wziął na swe barki jego źródło, bym rzeczywiście niósł twój krzyż. Współczucie ma coś z połowiczności właściwej sympatii, przerasta ją jednak siłą zaangażowania się w cudzy los. Miłość różni się od sympatii i od współczucia. Różni się przede wszystkim tym, że jest głębsza. Tamte obejmują jedynie powierzchnię mojej osoby, miłość przenika mnie całego i zmienia moją życiową postawę. Człowiek, który dojrzał do przeżycia autentycznego aktu miłości, zmienił zupełnie swe nastawienie do świata, świat stał się dla niego inny, bo on sam dla siebie stał się inny. Miłość jest zjawiskiem głębi człowieka, zjawiskiem, które bezpośrednio wkorzenia się w sferę ludzkiej intymności. Miłość jest ponadto dynamiczna. Jest dobra i wyrozumiała, ale nie jest ślepa na wady umiłowanego człowieka; widząc je oczekuje postępu w dojrzałości i wyzwolenia się z wad. Żąda ona wolności dla umiłowanego, wolności od krępujących go ograniczeń. Daje nie tylko to, co dawała sympatia i co dawało współczucie, ale je niewymownie przerasta przez swój dynamizm. W miłości może dojść do całkowitego zapomnienia o sobie, do wyzucia się z siebie dla dobra drugiego, w imię wzrastania tego, do kogo nasza miłość się skierowała. Miłość do osoby - człowieka zawiera jeszcze jeden moment: Sympatię można wytłumaczyć wartościami sympatycznej osoby. Współczucie można wytłumaczyć nieszczęściem cierpiącego człowieka. Miłości nie można niczym wytłumaczyć. Miłość do osoby, do konkretnej, niepowtarzalnej jednostki ludzkiej jest zawsze tajemniczym "czymś więcej" niż wartości danego człowieka. Dlatego stanowi zawsze jakąś łaskę. Bóg umiłował świat i Syna swego dał nie dlatego, że świat był wart miłości Boga. Chrystus nazwał Judasza przyjacielem, nie dlatego, by Judasz był wart tego imienia. O. Kolbe umarł za zupełnie nieznanego człowieka i jego zupełnie nieznaną sobie rodzinę. Miłość do osoby jest łaską. Łaski nie da się z niczego wyprowadzić. Powiedzieliśmy poprzednio, że osoba nie może być narzędziem naszych działań, co najwyżej ich celem. Jest to równoznaczne ze stwierdzeniem, że podstawowym doznaniem człowieka skierowanym w stronę drugiego człowieka ma być miłość, a miłość do osoby to znaczy prawdziwa wola dobra tejże osoby. Jest niewątpliwie faktem, że każdy z nas przynajmniej raz w życiu zetknął się z taką miłością. Czasami uświadamiamy sobie nagle, że jesteśmy przez Boga umiłowani tą właśnie miłością. Pytamy w takich momentach: "Za co? Czy jesteśmy tego godni?" Nie, nie jesteśmy godni. Nikt nie jest godny miłości drugiego człowieka, a tym bardziej miłości Boga. Z tym trzeba się pogodzić. Ale to nas do czegoś zobowiązuje. Za darmo otrzymujemy, za darmo dajmy. Bóg umiłował nas, nie czekając, aż my go umiłujemy, za nic. My miłujmy ludzi nie pytając, za co ich mamy miłować. Cała rzecz w tym, by nasza miłość obywała się bez pytań o nagrodę i cenę. 24. Miłość nieprzyjaciół "A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych" (Mt 5, 44-45). Problem miłości do nieprzyjaciół jest centralnym zagadnieniem etyki chrześcijańskiej, a także centralnym zagadnieniem miłości. Miłość jest czymś, czego się nie da uzasadnić wartościami umiłowanego przedmiotu, ostatecznie zawsze stanowi "coś więcej" niż wartość człowieka, ku któremu się zwraca. Widać to szczególnie jasno w przypadku miłości nieprzyjaciół. Tutaj miłość kieruje się do człowieka, który dla nas chce złego, zajmuje miejsce, które normalnie powinna zajmować nienawiść. Dlaczego tak jest? Jedyne uzasadnienie nakazu takiej miłości leży w naśladownictwie Boga, który sprawia, że Jego słońce wschodzi nad dobrymi i złymi jednocześnie, nad świętymi i nad grzesznikami, nad ofiarami obozów i nad twórcami tychże obozów. Jeżeli chcesz żyć, jak żyje Bóg, kochać jak kocha Bóg, kochaj nieprzyjaciół. Ale to właściwie nie jest uzasadnienie. To tylko wezwanie do naśladownictwa. Spróbujmy teraz wniknąć w ducha miłości do nieprzyjaciół. Zrozumiemy wtedy, dlaczego zajmuje ona tak szczególne miejsce w etyce chrześcijańskiej. Przede wszystkim miłość umożliwia nam poznanie pełnej prawdy o człowieku. Bo tak już jest w miłości, że będąc czymś darmo danym - pomimo to - szuka uzasadnienia dla siebie w wartości drugiego człowieka. Żona, która kocha męża pomimo, ze mąż jest pijakiem, próbuje dokopać się w nim choć iskry dobra, aby znależć tam punkt zaczepienia dla swej miłości. Poprzez miłość dochodzimy do głębszego poznania człowieka. Co więcej, dochodzimy do zrozumienia człowieka. Miłość wszystko zrozumie. Chrystus powie do Judasza: "Przyjacielu, po coś przyszedł?" (Mt 26, 50). Chrystus rozumie Judasza tak dogłębnie, że chce mu umożliwić zrozumienie siebie. Jedynie miłość umożliwia widzenie człowieka w perspektywie prawdy. Ponadto miłość jest jeszcze życzeniem dobra dla człowieka. Widzenie człowieka w perspektywie prawdy otwiera nam oczy na głębię człowieka i na jego istotne metafizyczne potrzeby. Widzi wroga w kategoriach ludzkich. Widzi, jak bardzo jest biedny i jednocześnie jak bardzo jest wielki, jak bardzo potrzebuje uleczenia. Miłość życzy mu tego dobra. I wreszcie moment trzeci. Miłość nieprzyjaciół jest zawsze czymś heroicznym, co wynosi człowieka ponad samego siebie. Oznacza siłę ducha. Wyprowadza nas z ciasnego podwórka wyłącznie naszych spraw i kłopotów. Opanowuje naturalną żądzę zemsty. Wykorzenia, aż do ostatecznych granic, egoizm. Dlatego jest ostatecznym wykwitem chrześcijańskiego życia. Te trzy elementy: widzenia człowieka w prawdzie, życzenia dobra człowiekowi, heroizm w opanowaniu siebie - sprawiają, że miłość nieprzyjaciół zajmuje centralne miejsce w etyce chrześcijańskiej. Zarzuca się czasami takiej koncepcji etyki, że jest bezradna wobec zła pleniącego się w świecie. Przeciwstawia się jej rzekomo bardziej dynamiczną koncepcję: za uderzenie - uderzenie, za policzek - policzek. Takie ujęcie sprawy wydaje się czystym nieporozumieniem. Jeśli za zło będziemy płacić złem, to kiedyż na świecie będzie koniec zła? Jeżeli na obrazę odpowiem obrazą, kiedyż będzie koniec kłótni? Jeżeli na krzywdę odpowiem krzywdą, kiedyż będzie koniec krzywdy? Jeżeli na hałas sąsiada odpowiem wzmożonym hałasem i jeżeli on podwoi swój hałas, a ty znowu, kiedyż będzie koniec awantury? Ktoś kiedyś musi powiedzieć - dość. Ktoś kiedyś musi zatrzymać w swym wnętrzu nieszczęsne koło zła. Ktoś kiedyś musi odpowiedzieć miłością na nienawiść. Chrystus chce, aby czynili to chrześcijanie, by po tym ich rozpoznawano. 25. O nienawiści: "Komu bije dzwon" Zaprzeczeniem miłości do osoby, lub lepiej: przeciwieństwem miłości do osoby, jest nienawiść. Mówić o nienawiści jest, być może, prościej niż mówić o miłości, zwłaszcza mówić o nienawiści, która kieruje się przeciw ludziom niewinnym. Przynajmniej nie ma potrzeby uzasadniać, że jest nieetyczna. Lecz nie zawsze rzecz jest tak oczywista. Bo nienawiść, podobnie jak miłość, niejedno ma imię. Zatem na wstępie musimy wytropić przynajmniej niektóre imiona zamaskowanej nienawiści. Sprawa jest najzupełniej prosta, gdy idzie o nienawiść człowieka do tego, co złe, niesprawiedliwe, co grozi zniszczeniem i odbiera ludziom nadzieję. Kiedy Chrystus wszedł do świątyni i zobaczył w niej handel zamiast modlitwy, uniósł się gniewem, siłą przepędzając lichwiarzy. Jest gniew, który powstaje na widok świątyni skalanej lichwą, na widok błota rzuconego w obraz Rubensa. Gniew z powodu zła i nienawiść powstałego zła, rodzące się wtedy w człowieku, świadczą o wewnętrznej sile człowieka. Świadczą o jego umiłowaniu dobra i świętości. Człowiek nie walczyłby z lichwą w domu modlitwy, gdyby nie miłował Boga i nie cenił modlitwy. Jest zatem nienawiść, która wypływa z głębi ludzkiej miłości do tego, co święte i najcenniejsze, która wypływa z głębin ludzkiej miłości, do tego, co szlachetne i godne: jest ona drugą twarzą miłości. Nienawiść zwrócona przeciwku złu jest prawem i obowiązkiem człowieka. Inaczej ma się sprawa z nienawiścią do człowieka, do osoby. "A Ja wam powiadam: Każdy kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi" (Mt 5, 22). Kto chce mieć swe miejsce w świecie Chrystusa, nie może nienawidzić osoby. To proste i oczywiste. Ale nienawiść niejedno ma imię. Na gruncie Ewangelii spotykamy nienawiść faryzeuszów do Osoby Chrystusa. Jest jakaś nić wspólnoty pomiędzy nienawiścią świata do Chrystusa, a nienawiścią, która płynie przez historię ludzkości i zwraca się przeciwko osobie każdego człowieka, a zatem i przeciwko nam. Nienawiść faryzeuszów to była wielka nienawiść. Kazała im dzień po dniu tropić Chrystusa, kazała im gotować ciągle nowe zasadzki, aż do ostatecznego zniszczenia. Była płomieniem, który spędzał sen z oczu nienawidzących, który zżerał ich siły. Była niewidoczną więzią łączącą los nienawidzonego z losem nienawidzących. Ktokolwiek znalazł się w kręgu tej wielkiej nienawiści, znalazł się w świecie walki i zniszczenia. Wszystko jedno, czy to było tam, w Palestynie, czy to jest tu, teraz, w twoim świecie, w twoim biurze, w twojej rodzinie. Ruiny są podobne wszędzie. Straszliwa pasja niszczenia człowieka jest potworem narodzonym z wielkiej nienawiści. Jej dziełem jest krzyż na Golgocie. W jego cieniu, w podobny kształt układają się ruiny i zgliszcza ludzi podobnie zniszczonych. Oprócz wielkiej nienawiści istnieje mała nienawiść. Obok nienawiści faryzeuszów istniała zimna obojętność Piłata. Piłat był zbyt mierny, by móc nienawidzić kogokolwiek, i zbyt tchórzliwy, by wiązać swój los z losem człowieka znienawidzonego przez innych. A przecież sam przyłożył rękę do krzyża, który stanął na Golgocie. Krzyż był dziełem wielkiej i małej nienawiści. W historii świata wszystko to znajduje swoje powtórzenie. Obok wielkiej nienawiści przywódców istnieje zimna obojętność wykonawców. Wokół nas żyje świat obojętny na sprawy człowieka. Kogo to obchodziło, że umierał Chrystus? Kogo to obchodzi, że umiera człowiek? Obojętność nie atakuje nikogo. Obojętność jest zbyt leniwa, by planować zasadzki na ludzi, i zbyt wygodna, by porzucać domowe pielesze dla ratowania ludzi. Ale obojętność zabija tak samo. Obojętność to także nienawiść, ale nienawiść w wydaniu miernot ludzkich, których nie stać na siłę. Krzyż Chrystusa był dziełem wielkiej nienawiści faryzeuszów i małej nienawiści Piłata. Istnieje nienawiść i gniew sprawiedliwy: nienawiść do tego, co złe, w imię tego, co dobre. Ale nie istnieje sprawiedliwa nienawiść do człowieka. Gdy Chrystus znalazł się w świecie nienawiści, jaki dlań zgotowali faryzeusze, to wraz z Nim znalazło się w świecie nienawiści Jego dzieło, Jego powołanie, sens Jego ofiary, a poprzez to każdy z nas. Poprzez nienawiść do Chrystusa nienawiść sięgała jakoś każdego z nas. Tak było obiektywnie. Zniszczyć Chrystusa, znaczyło zniszczyć także mnie. Nie pytaj zatem, komu bije dzwon nienawiści. Bo tak jest zawsze z nienawiścią: nie ma nienawiści, która by sięgała twego bliźniego, nie sięgając jednocześnie ciebie. Zagrożenie człowieka na drugiej półkuli jest zagrożeniem każdego z nas. A poprzez każdego z nas jest zagrożeniem Chrystusa, który zamieszkał w człowieku. Nie pytaj zatem, komu bije dzwon. Dlatego to: "Nikt nie może dwom panom służyć" (Mt 6, 24). Dlatego to: "Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie" (Mt 12, 30). Nie można jednych ludzi miłować, a innych nienawidzić. Wtedy nienawidzi się wszystkich. Nie pytaj zatem nigdy, komu bije dzwon nienawiści. Zawsze bije on tobie. 26. Jestem chrześcijaninem Jako chrześcijanin jestem obecny w świecie. Ta moja obecność w świecie ma mieć charakter chrześcijański. Co bliżej znaczą te sformułowania? Jako pierwsze zagadnienie staje przed nami sprawa apostolstwa w środowisku w którym się znaleźliśmy. Na kartach Ewangelii spotykamy wzór apostołowania w osobie Jana Chrzciciela. Chrystus powiedział swoim uczniom: "Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie" (Mt 5, 14.16). Zanim słowa te zostały wypowiedziane przez Chrystusa, stały się rzeczywistością w osobie św. Jana Chrzciciela. Są dwa elementy składowe apostolstwa: dobre czyny i dawanie świadectwa słowem. Obydwa elementy wymagają bliższego rozpatrzenia. "Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki" (Mt 5, 16). Chrystus nawiązuje w tych słowach do sprawy niezwykłej wagi. Dobry czyn w pełnym, pierwotnym znaczeniu tego słowa to czyn, w którym wyładowuje się zasadnicze powołanie człowieka do tworzenia rzeczywistości, tworzenia bytu, tworzenia dobra, bo każdy byt jest dobry. Człowiek nie może wkraczać w świat jak w zwierciadło, biernie odbijające obraz. Powołaniem człowieka jest tworzenie, udział w tworzeniu dobra, zarówno dobra moralnego, jak i dobra fizycznego. Chodzi o udział w "tworzeniu" człowieka i tworzeniu rzeczy. Tu dokonuje się uzewnętrznienie naszego powołania. Oczywiście, że dobry czyn ujawnia się na szeroką skalę i trwa w czasie dopiero przez dobry skutek. Taki jest zwykły los procesów trwających w czasie. Dobry owoc wskazuje na dobry czyn. Dobrze wychowane dziecko wskazuje na miłość matki, która je wychowała. Dobrze funkcjonująca lodówka wskazuje na dobrą pracę inżyniera i wykonawcy. Czynić dobrze to dbać, by skutki naszych czynów i same czyny były dobre. I oto mamy całą głębię apostolstwa ujętego z jednego punktu widzenia: apostolstwo chrześcijan jest zakorzenione w samym tworzeniu świata. Nie na propagandzie polega rzecz, nie na słowie, nie na romantycznych gestach. Polega na tworzeniu w świecie dobra. To jest powołanie człowieka. Chrześcijanin nie może się wymigać od tego, by być człowiekiem. Musi być tam, gdzie tworzy się nowy świat. Ale jest jeszcze drugi element apostolstwa - świadectwo dawane słowem. Jan wyznał i nie zaprzeczył: "Nie jestem Mesjaszem" (J 3, 28). Ludzie, szukając wzorów do naśladowania, zwracają się ku Chrystusowi: Co On czyni? Co On mówi? I chcą znaleźć odpowiedź w nas. Oczywiście byłoby pomyłką twierdzić, że oni szukają Chrystusa dzięki nam. Oni są ciekawi Chrystusa, a nie nas. Szukają, bo pociąga ich sam Jezus. My - jako Jego uczniowie - jesteśmy dla nich drogowskazem. Drogowskaz nabiera wartości wtedy, gdy ktoś szuku drogi, którą właśnie ten drogowskaz wskazuje. I oto tutaj ujawnia się nowa prawda. Pytającym mamy dać odpowiedź. Odpowiedź słowną. Mamy powiedzieć, że my nie jesteśmy Chrystusami, ale dawać słowo prawdy o Chrystusie, dać świadectwo prawdzie przez pokorę. Drogowskaz może być spróchniały i może się chwiać. Ale jeszcze wtedy spełnia swą rolę. Nawet z kierunku jego upadku można wyczytać, jaki kierunek wskazywał. I my podobnie. Nasze uwikłanie w grzech może jeszcze ostrzegać. I w ten sposób powtórzy się na swój sposób w naszym życiu scena Janowa: "Ja nie jestem Chrystusem, lecz On. A ja nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u Jego sandałów" (por. Mt 3, 11; Mk 1, 7; Łk 3, 15-16; J 1, 26-27). Są zatem, jak widać, dwa elementy składowe apostolstwa: czyn i słowo. Jedno i drugie składa się na naszą obecność w świecie. Sprawa naszej obecności i apostolstwa wcale nie jest jednak sielankowa. Jan Chrzciciel poniósł śmierć, ponieważ był świadkiem wiernym. I wielu innych świadków Chrystusa, wiernych świadków, spotkał taki sam los. Skąd się to wzięło? Stąd, że my jesteśmy świadkami ze swobodnego, nieprzymuszonego wyboru. Nasze świadectwo płynie z naszej wolności. Świadczymy, bo chcemy. I tutaj leży nasz codzienny dramat. Świat szuka wojny ze świadkami wyboru. Gdybyśmy byli świadkami z przypadku, mielibyśmy spokój. Ale tak nie jest. Poza tym sam świadek, jak drogowskaz, jest skazany na spryskanie błotem. Czasami sam tonie w błocie. I w ten sposób jesteśmy zaplątani w wojnę ze światem, który walcząc z nami, myśli, że walczy z Bogiem. I jesteśmy uwikłani w wojnę z sobą, ponieważ łatwiej nam wołać o Boga, niż zmierzać do Boga. I tu leży nasz codzienny dramat. Chodzi o to, by nie rezygnować, by trwać. By wołać ciągle. Trzeba wołać nawet wtedy, gdyby to miał być tylko krzyk: "Panie, ratuj, giniemy" (Mt 8, 25). Bo tak już jest, że nawet krzyk o ratunek jest świadectwem danym Prawdzie. 27. Ku pięknemu człowieczeństwu Dla ilu z nas religia jest systemem zakazów i nakazów określających człowiekowi sposób bycia w świecie rzeczy i ludzi? Jedni ten system odrzucają, gdyż sądzą, że odbiera on radość życia i spontaniczność istnienia. Inni dopiero w karbach nałożonego na siebie jasno sformułowanego prawa czują się bezpieczni. Ewangeliczne błogosławieństwa są propozycją ustawienia życia ludzkiego w perspektywie jedynej spośród tych wszystkich, które przekazała nam tradycja. Są wezwaniem do wolności, choć nie formułują anarchicznych żądań, a jednocześnie wprowadzają ład, przez ukazanie celu, kierunkującego ludzkie działanie. W eseju tym chciałbym ukazać znaczenie etyki błogosławieństw dla budowania pięknego człowieczeństwa. Kazanie na Górze z jego ośmiu błogosławieństwami możemy rozumieć jako drogę do urzeczywistniania nigdy dotychczas nie spełnionych tęsknot człowieka - zamieszkania w bliskości Boga. Życie twórcze Od dłuższego czasu w dyskusjach na tematy etyczne narasta głęboka potrzeba przywrócenia należnych praw słowu: tworzenie. Idzie o to, aby dać wyraz elementarnemu doświadczeniu, że ludzki etos jest w swej najbardziej fascynującej odmianie etosem twórczym, a nie odtwórczym. Jest z tym trochę tak, jak z działalnością artystyczną: działanie artysty jest tworzeniem, i to nawet wtedy, gdy stara się naśladować mistrza lub tylko fotografuje naturę. Tymczasem ten, kto śledzi nasze pisarstwo o etyce, może wysnuć wniosek, że do prawdziwie etycznego czynu potrzeba wyrzec się wszelkich oryginalności, a tylko poddać własną osobowość wpływowi dawno wypróbowanej normy. Rzeczywisty czyn etyczny jest, jak czyn artysty, odkryciem i tworzeniem. Na tę tak prostą prawdę otwarł mi kiedyś oczy Henri Bergson i odtąd pielęgnuję ją w sobie jako jedno z najcenniejszych odkryć, jakie zawdzięczam filozofii. Bergson, ściśle rzecz biorąc, odróżnił dwa rodzaje moralności: moralność zamkniętą i moralność otwartą. Moralność zamkniętą buduje rozum, gdy formułuje reguły postępowania, których celem ostatecznym jest służyć organizmowi społecznemu, aby ten nie rozpadł się pod wpływem egoizmu jednostek i ciśnienia wrogich mu sił zewnętrznych. Moralność zamknięta ma charakter defensywny. Staje ona w obronie integralności grupy społecznej, która ją wytworzyła. Mówi ona: "Nie zabijaj", ale zakaz dotyczy wyłącznie członków własnego narodu, środowiska. Moralność zamknięta jest wyrazem dążenia, by interes całości rozciągnął swe władztwo na interes części. Regułą staje się powielanie czynów raz dokonanych, wypróbowanych w praktyce społecznej i dziejowej. "Nie zabijaj!" Ale dlaczego? Bo Kain zabił. Jeśli zabijesz, twoje życie będzie tułaczką Kaina. Inaczej moralność otwarta. Ta odkrywa nowe wartości, tworzy coś, czego jeszcze nie było, niejeden raz musi zignorować prawa tradycji, bardziej niż rozumem kieruje się intuicją, która widzi to, co wymyka się schematom rozumu. Przyznaje ona prawo każdemu czynowi do tego, by sam uzasadnił siebie własnym blaskiem, bez odwoływania się do racji i zasad zewnętrznych. Stanowi o etosie wielkich przywódców moralnych ludzkości: o etosie Jezusa, św. Franciszka z Asyżu, mistyków. Obydwie moralności wywierają na siebie wpływ: intuicja zmusza rozum do otwarcia się, rozum zmusza intuicję do respektowania utrwalonego ładu społecznego. Zwykłemu śmiertelnikowi są potrzebne obydwie moralności. Idzie jednak o to, by doprowadzić między nimi do mądrej harmonii. Jeszcze jedno wyrażenie domaga się wprowadzenia w nasze myślenie o ludzkim etosie, wyrażenie: sposób bycia. Sam termin pochodzi od Heideggera i nie widzę powodu, aby nie oddać tutaj sprawiedliwości pomysłowi, który wydaje mi się nadzwyczaj celny. U Heideggera nie ma on wprawdzie ściśle etycznego znaczenia, ale wcale nie jest na takie znaczenie zamknięty. Zauważmy, że etyka zwraca się zazwyczaj do człowieka z jakimś mniej lub bardziej wyraźnym apelem, który ukazuje to, co człowiek powinien zrobić, a czego robić nie powinien. Mówimy popularnie, że etyka chce "rządzić naszymi uczynkami". Ale powiedzenie takie jest niepełne. Nie znaczy to, że "uczynki" są dla etyki czymś obojętnym, lecz że etyka chce apelować głębiej, do źródeł, z których tryskają nasze uczynki. Cóż zatem modeluje etyka? Modeluje nasz "sposób bycia". Sposób bycia to coś więcej niż wewnętrzny akt woli. Więcej niż wyrażony na zewnątrz taki lub inny "uczynek". Sposób bycia wiąże się ściśle z "postawą" człowieka. Ale nie daje się on zmieniać tak łatwo, jak łatwo daje się zmieniać nasza postawa wobec czegoś. Są "sposoby bycia", które pozwalają ludziom na ciągłe zmiany postaw i są sposoby bycia, które na coś podobnego nie pozwalają. Odnosimy wrażenie, jakby sposób bycia był w nas czymś trwalszym niż postawa, czymś bardziej źródłowym, miejscem, gdzie postawy tworzą się i obumierają. Postawy przemijają, ale sposób bycia pozostaje. Pozostaje, a jednak... Właśnie etyka swym idącym w głąb człowieka apelem chce zmieniać ludzkie sposoby bycia. Wzywa ona człowieka, by odkrył, co jest jego etosem i by to co odkrył, uczynił własnym sposobem bycia. Odkryć swój etos znaczy w jakiejś mierze przestać powielać stereotypy. A przestać powielać stereotypy znaczy zdobyć się na jakąś twórczość. Chodząc własnymi drogami, człowiek buduje swój etos. Co nie znaczy, że hasłem etosu jest oryginalność. Nie jest nim ani ona, ani jej przeciwieństwo, lecz jest nim dokonywane na własną odpowiedzialność i na miarę własnej wrażliwości odkrywanie "białych plam" nieobecnego dobra i "czarnych plam" obecnego zła oraz zdobywanie się na twórczość, która wypełni niedobrą pustkę. Tak tworzą się nowe reguły. Bywa, że to, co nowe, upodabnia się do tego, co już było. Bywa tak, że jest niepodobne. Ale w praktyce moralności nie o to idzie, by nowość znajdowała potwierdzenie w starym, a starość przedłużenie w nowym. Człowiek poddany prawom etycznego praxis troszczy się przede wszystkim o to, by jego sposób bycia podlegał etosowi dobra konkretnego, gdy rozum, a zwłaszcza prosta, bezpośrednia intuicja powiedzą mu, że tu oto "należnego dobra brak". Każde dzieło sztuki, czy to obraz, czy utwór muzyczny, czy dzieło poetyckie, czy cokolwiek, jest konkretne i niepowtarzalne, a zarazem nosi w sobie piętno czegoś uniwersalnego, co powoduje, że zaliczamy je do określonej epoki, określonego "kierunku", "stylu". Podobnie z czynem etycznym. Także na gruncie etyki możemy mówić o różnych "stylach etycznych". W ramach etyki chrześcijańskiej znajdujemy "styl franciszkański", "styl dominikański", "styl jezuicki". To jednak w niczym nie zmienia oryginalności i odkrywczości poszczególnego "czynu", w którym znalazł swój przejaw etos jednostki. Gest św. Franciszka, który z umiłowania ubóstwa oddaje ojcu swe ubranie, jest niepowtarzalny, a jednak daje świadectwo czemuś, co jest uniwersalne. Podobnie krok o. Kolbe, który zaprowadził go do celi śmierci za towarzysza z obozowego szeregu. Na próżno staralibyśmy się wyprowadzić ich czyny z "zasad ogólnych". Na próżno staralibyśmy się "uzasadnić" je "racjami rozumu". Są one wolnym i odsłaniającym świadczeniem czemuś, co jest wartością samo dla siebie. Ich etos bije w nas, mimo woli poddajemy się jego przekształcającemu urokowi, podobnie jak poddajemy są urokowi dzieła sztuki, którego konwencji twórczych nie znamy. Przykłady pociągają - powiadali starożytni. Urok odkrytego etosu wywołuje w nas odruch, który za R.M. Rilkem nazwałbym chętnie "trwożną tęsknotą". Nie jest to jednak ten rodzaj "trwożnej tęsknoty", którą u Rilkego anioł w swym półśnie angielskim tęskni za grzechem. Wręcz przeciwnie, jest to tęsknota trwożna, tęsknota za jakimś, nam tylko przeznaczonym, heroizmem. Za heroizmem na miarę naszego świata i naszych miłości i na przekór półsnom naszej ludzkiej kondycji. Czyż podobne doświadczenia nie trafiają się także w sztuce? Czyż jedno arcydzieło nie bywa źródłem natchnienia dla drugiego arcydzieła? Jeżeli rzeczywiście tak jest, w takim razie trzeba, abyśmy do naszych refleksji etycznych włączyli jeszcze jedno, bezlitośnie wygnane z etyki słowo, słowo: natchnienie. Ale o nim za chwilę. Zaproszenie do zmiany sposobu bycia Błogosławieństwa ogłoszone przez Chrystusa w Kazaniu na Górze otwierają nową epokę w dziejach ludzkiej wrażliwości moralnej. Nie są one zestawem nakazów i zakazów, jakim był kiedyś dekalog. Są wezwaniem moralności otwartej, które zaprasza człowieka do dokonania zasadniczej zmiany jego sposobu bycia. Jest to wezwanie zadziwiające nie tylko ze względu na swą treść, lecz również ze względu na swą formę. Wezwanie nie mówi, co być powinno, a czego być nie powinno, co trzeba robić, a czego robić nie trzeba, mówi ono o tym, co naprawdę jest. Wezwanie bierze się z odkrycia głębszej, prawdziwszej rzeczywistości, leżącej pod warstwą pozorów, które zdają się jej zaprzeczać. Ona to właśnie jest błogosławiona. Cóż to za rzeczywistość? Jezus mówi: jest nią człowiek, który osiągnął szczególny sposób bycia, który jest cichy, cierpiący dla sprawiedliwości, ubogi w duchu, pokój czyniący, czystego serca, miłosierny wobec innych. Odsłaniany przed naszymi oczami sposób bycia jest syntezą pierwiastka pasywnego i aktywnego. Dlatego właśnie jest sposobem bycia. Ale żeby tego rodzaju synteza była możliwa, musiał pojawić się czynnik syntetyzujący. Trzeba, aby była nim jakaś wartość osobista i podstawowa zarazem. Trzeba, aby odbijały się na niej jakieś odblaski heroizmu. Wartości tej bliżej się jednak nie określa. Trzeba, aby to odkrył dla siebie sam człowiek. Błogosławieństwa nie stanowią zakazów ani nakazów, a jednak odsłaniają jakąś drogę do przebycia. Na jakiej zasadzie dokonuje się owo odsłanianie? Wydaje się, że nie postąpimy niewłaściwie, jeśli właśnie w tym miejscu użyjemy słowa "natchnienie". Słowo to pochodzi z dziedziny twórczości artystycznej, ale doświadczenie, które wyraża, wiąże się z naszym odniesieniem do każdej wartości, również do dobra etycznego. Natchnienie w dziedzinie artystycznej niesie z sobą doświadczenie otwarcia się, lub raczej otwierania się, pewnej przestrzeni świata, w którą powinien wkroczyć twórczy czyn artystyczny. Jest ono rzeczywistym, choć niewyczerpującym poznaniem czegoś, czego jeszcze nie ma, co jednak może być. Poznanie pociąga wolę do działania, skupia uczucia wokół jednego punktu, wywołuje napięcie sił twórczych. To, czego jeszcze nie ma, działa tak, jakby już było. Pod wpływem tego działania to, co jest, zmienia się, jakby było tylko "mniej więcej". W twórczości artystycznej prawda bytu leży po stronie bytu, którego jeszcze nie ma. Podobnie rzecz ma się w etyce. Ale tutaj tworzywem i twórcą jest sam człowiek. Tworząc dobro obok siebie, człowiek tworzy się sam. Człowiek jakby dzielił się na dwoje: tego, który istnieje pozornie, i tego, który jest naprawdę. Cierpienie nieszczęśliwych jest pozorem bytu. Prawdą bytu jest, że cierpiący są błogosławieni, a nieszczęśliwym udziela się szczęście. Błogosławieństwa odsłaniają nową przestrzeń świata ludzkiego, odsłaniają na sposób natchnienia. Dzięki temu może obudzić się nasze sumienie. I choć nie stanowią żadnych zakazów ani nakazów, są źródłem szczególnego ruchu, który niczym "tchnienie" unosi ducha ludzkiego w stronę zrozumienia tego, co jest naprawdę. Na tej drodze wartość wciela się w byt. Przyjrzyjmy się obecnie bliżej owemu "sposobowi bycia", którego zarysy stara się oddać osiem błogosławieństw. Przede wszystkim zwróćmy uwagę na niesione przez błogosławieństwa doświadczenie czasu. Błogosławieństwa odsłaniają przed nami naszą teraźniejszość i naszą przyszłość. Dziś jesteśmy ubodzy duchem, cisi, łaknący sprawiedliwości, miłosierni, czystego serca, pokój czyniący, a także cierpiący dla sprawiedliwości, głodni, utrapieni - i dziś jesteśmy także błogosławieni w naszych utrapieniach. Ale oczekuje nas jakieś jutro. Jutro smutni będą pocieszeni, miłosierni dostąpią miłosierdzia, cisi posiądą ziemię... Czas błogosławieństw jest czasem właściwym nadziei. Tak więc i sposób ludzkiego bycia, który błogosławieństwa zamierzają rekonstruować, jest sposobem bycia przepojonym nadzieją. Człowiek błogosławieństw to człowiek wezwany do nadziei. Rzeczy przyszłe przewyższą utrapienia rzeczy teraźniejszych. Rzeczy teraźniejsze mają swój sens w rzeczach przyszłych: są drogą ku rzeczom ostatecznym. Dlatego właśnie ci, którzy na tę drogę wkroczyli, są błogosławieni. Człowiek błogosławieństw znajduje się w kondycji pielgrzyma. Pielgrzym podąża w stronę jakiejś ojczyzny. Człowiek-pielgrzym znany już był w starożytności greckiej, choćby pod postacią Odysa, który tułał się po świecie, aby odnaleźć swój dom. Ale w myśli judeochrześcijańskiej natrafiamy na zasadniczą różnicę, którą w sposób oczywisty ukazuje postać Abrahama. Odys wracał na miejsca, na których kiedyś już był, Abraham szukał ziemi, na której nigdy nie był. Cała nadzieja Abrahama była oparta na obietnicy. Cała nadzieja Odysa opierała się na wspomnieniu. Etos Abrahama jest inny niż etos Odysa, ale inny też niż etos późniejszego dekalogu. Bo czasem dekalogu jest teraźniejszość, czasem obietnicy jest przyszłość. Etos błogosławieństw nawiązuje bezpośrednio do natchnień etosu Abrahama, pomijając formułowanie nakazów i zakazów, z których przebija jednostronna troska o posłuszeństwo w chwili obecnej, bez głębszego zrozumienia sensu owej chwili. Tego rodzaju troska o chwilę rodzi się z upadków nadziei, jako wynik konieczności podtrzymania integralności narodu w obliczu niepewnego jutra. Gdy nadzieja staje się żywa i mocna, trzeba dopełnić stare prawo etosem Dobrej Nowiny, który nie tylko wierzy w jutro, ale także widzi jutro. Na przepojonym nadzieją sposobie bycia pielgrzyma odbija swe głębokie piętno, jakaś zdecydowana gotowość na heroizm. Kto kroczy naprzód z nadzieją, jest gotowy do pokonywania przeszkód. Błogosławieństwa rysują ogólny obraz takiego gotowego do pokonywania przeszkód heroizmu. Apelują tym samym do tej warstwy duszy ludzkiej, w której człowiek najchętniej chciałby zobaczyć siebie. Jesteśmy tymi, którzy najbardziej chcą widzieć siebie w spełnianych przez siebie aktach heroizmu. Ale co jest heroizmem naprawdę, a co jego pozorem? Błogosławieństwa szkicują delikatną perspektywę w stronę heroizmu naprawdę. Człowiek głodny sprawiedliwości... Człowiek ubogi... Człowiek cichy... Człowiek miłosierny... Człowiek pokój czyniący... Na drodze naszej nadziei może pojawić się pokusa wyboru innej nadziei niż ta proponowana w błogosławieństwach. Mogą być różne koncepcje nadziei, mniej lub bardziej pełne. Wybór nadziei niepełnej jest upadkiem sposobu bycia człowieka. Heroizmem jest wierność nadziei podstawowej. Heroizmem, bo nie jest to łatwa nadzieja... Etos błogosławieństw podsuwa nam tutaj szczególne doświadczenie wolności. Wolność od tego świata jest otwarciem bram w stronę świata błogosławionych. By mieszkać w pobliżu Boga Kim jest Ten, kto błogosławi błogosławieństwem? Kim jest Bóg ośmiu błogosławieństw? Nie jest On ustawodawcą, który ustala nakazy i zakazy, a potem karze i nagradza. Ten Bóg nie jest Bogiem ostatecznej sankcji. A jednak wydobywa z człowieka więcej niż wszystkie bóstwa strachu razem wzięte. Powiedzmy bez długich wprowadzeń: Bóg Błogosławieństw jest Bogiem powierzanej nadziei. Błogosławieństwa są formą obietnicy. Odpowiedzią na obietnicę jest powierzenie nadziei Temu, kto obiecuje. Więź powiernictwa nadziei jest czymś bezwzględnie zasadniczym we wszelkiej moralności otwartej i w natchnieniu, które z tej moralności bierze swój początek. To nie jest więź posłuszeństwa. Ale to nie jest także nieposłuszeństwo. To jest coś mocniejszego, coś najbardziej wewnętrznego, co jest życiem naszego życia... Żyjemy z powiernictwa nadziei, jak żyjemy z ziemi i deszczu. Dopiero poprzez pryzmat powiernictwa możemy zrozumieć, czym jest miłość. Miłość w swej istocie to wzajemne powiernictwo nadziei. Bóg Błogosławieństw jest Bogiem miłości, bo proklamacją błogosławieństw składa swą tajemniczą nadzieję w ręce człowieka. Bóg działa swą powierzoną nadzieją. Człowiek daje Bogu odpowiedź powierzeniem swej nadziei. Aktem tym wchodzi w swój błogosławiony byt. Nie można o nim powiedzieć, że słucha nakazu, ani że nie słucha nakazu. Cóż tedy czyni? Używając słów samego Autora Błogosławieństw, trzeba chyba powiedzieć, ważąc ciężar każdego słowa osobno: czci Boga w duchu i prawdzie. 28. Oblicze Boga: Bóg jest prawdomówny Podejmujemy obecnie wysiłek rozjaśnienia tajemnicy ściśle związanej z pytaniem o sens istnienia - tajemnicy Boga. Idziemy śladami katechizmu. Nie będziemy pytać, czy Bóg jest. Nasze pytanie brzmi inaczej: Kim Bóg jest? Jakie Oblicze ma Bóg? Pytanie o Oblicze Boga jest bardziej podstawowe niż pytanie o istnienie Boga. Gdyby ktoś nie wiedział, jak wygląda kwiat bzu, nawet gdyby kiedyś spotkał się z tym kwiatem, nie wiedziałby, z czym się spotkał. Istnieją rozmaite obrazy Boga. Który jest bardziej autentyczny? Niełatwo na to pytanie odpowiedzieć. Mamy jednak drogowskaz. Chrystus powiedział kiedyś: "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). Pójdźmy za tym drogowskazem. Spójrzmy najpierw sami na siebie, potem przenieśmy spojrzenie na Chrystusa. Spróbujmy porównać to, co zobaczymy. Na tej podstawie spróbujmy "domyśleć się" Oblicza Boga. Właśnie taką drogę sugeruje nam katechizm. Gdy katechizm mówi coś o Bogu, posługuje się pojęciami, które w pierwszym rzędzie odnoszą się do człowieka. Znamy je dobrze z obcowania z innymi ludźmi. Pojęcia te stosujemy również do opisu prawdy Chrystusa. Katechizm mówi: "Bóg jest prawdomówny". "Bóg jest dobry". "Bóg jest wszechmocny". "Bóg jest Miłością". "Bóg jest święty". Aby zrozumieć, kim jest Bóg, trzeba zrozumieć dobroć, moc, miłość, świętość człowieka. Trzeba także dobrze przyjrzeć się Twarzy Chrystusa. Oto nasza droga: od człowieka do Twarzy Chrystusa, od Twarzy Chrystusa do Oblicza Boga. Na pierwszym miejscu katechizm mówi: Bóg jest prawdomówny. Zastanówmy się chwilę nad sobą i nad innymi, podobnymi do nas ludźmi. Być może ktoś kiedyś postawił nam zarzut: Dlaczego jesteś taki dwuznaczny? A może to właśnie my postawiliśmy taki zarzut innym? Mówiliśmy: Dlaczego mnie okłamujecie, dlaczego nie jesteście przy mnie sobą? Szliśmy ulicami miasta, a twarze ludzkie wydały się nam maskami ludzi. Słuchaliśmy wypowiadanych słów, okrągłych i dobrze ułożonych zdań, lecz wydawało się nam, że mówi się je tylko dlatego, aby ukryć myśli. Gesty rąk przestały dla nas znaczyć to, do czego zostały powołane. Otaczający nas świat był jak dekoracja sztuki pisanej przez szalonego. Wszystko nabrało dla nas charakteru złudzenia. Co począć, aby znów odnaleźć prawdę? Prawdę słów, prawdę najprostszych gestów, prawdę o ludzkiej twarzy człowieka? Dlaczego człowiek - pytaliśmy siebie - musi zawsze bić się z innymi o swoją prawdę? Dlaczego musi ją "wyciskać" z innych? Problem prawdy to najpoważniejszy problem człowieka. Są tacy, którzy sądzą, że człowiek nigdy prawdy nie odkryje. Są inni, ostrożniejsi, którzy sądzą, że nie odkryje pełnej prawdy o tajemnicy istnienia. Tak czy owak prawda pozostaje problemem. Nawet gdy człowiek. odkrywa tę i ową prawdę o świecie czy o innych, to przecież jemu samemu bardzo trudno przychodzi być w prawdzie. Przenieśmy obecnie nasze spojrzenie na Chrystusa. Stojąc przed Piłatem, który ma wydać wyrok, Chrystus mówi: "Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie" (J 18, 37). Nie były to słowa wypowiedziane na wiatr. Kosztowały życie. Rozważmy je więc tak, jak na to zasługują. Dać świadectwo prawdzie, być świadkiem prawdy... Nie chodzi tylko o to, by świadczyć słowem, takim czy owym uczynkiem, idzie o to, by świadczyć sobą. "Ja jestem drogą i prawdą, i życiem" (J 14, 6). Aby tak świadczyć, trzeba być w prawdzie. Między mną a Chrystusem rysuje się jakaś głęboka różnica, wręcz przeciwieństwo. Człowiek z pewnością zna wiele rozmaitych "prawd", ale jakże mu trudno na co dzień "być w prawdzie". Nie tylko inni są dla niego źródłem złudzeń, jeszcze bardziej i częściej on sam dla siebie jest źródłem niejednego złudzenia. W życiu Chrystusa właściwie problem złudzenia nie istniał. "Nie potrzebował, aby Mu mówiono, bo sam wiedział, co jest w człowieku". Gdy mówił, wszyscy wiedzieli, że mówi, jak nikt dotąd nie mówił. Wiedział zdecydowanie. Wiedział, że "błogosławieni cisi", "błogosławieni miłosierni", "błogosławieni pokój czyniący" (por. Mt 5, 3-12). Nikt nie potrafił przy Nim skłamać. Była w Nim jakaś jasność, która wydobywała na jaw wszystko, co skryte. Ewangelista Jan powiedział: "Światłość przyszła na świat" (por. J 1, 1-10). Dokonajmy teraz kroku najważniejszego: porównajmy jedno z drugim. My wciąż wśród ciemności i On niczym wielki prześwit tajemniczego blasku prawdy. Gdy mówi o człowieku, czujemy - choć minęły wieki - że do nas mówi i nas widzi. Wie, co jest we mnie, i nie potrzeba, abyśmy my Mu mówili. Ileż to razy Jego słowo stało się dla nas "słowem życia"! Przypomnijmy sobie... Może to było to słowo: "Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie" (Mt 10, 8). Albo to: "Jesteście ważniejsi niż wiele wróbli" (Mt 10, 31). Albo to: "Kto chce zachować swoje życie, straci je" (Mt 16, 25; Mk 8, 35). Z tych słów promieniuje ku nam jakaś prawda. Wsłuchując się w nie, ulegamy jej cichemu władaniu. W ten sposób powoli i pełni ciszy zbliżamy się do zrozumienia tego, że Bóg jest prawdomówny. Pisał św. Augustyn: Zrozum więc, jeśli zdołasz, duszo obciążona ciałem poddanym skażeniu, duszo przytłumiona ziemskimi myślami, rozlicznymi i różnymi; zrozum więc - jeśli zdołasz - że Bóg jest Prawdą. Napisano bowiem, że Bóg jest światłością. - Nie tą światłością, jaką widzą oczy, lecz tą, którą dostrzega serce, gdy słyszysz: to jest Prawda. Nie badaj, nie próbuj wiedzieć, co to jest Prawda. Natychmiast bowiem wyjdą na twoje spotkanie mgły i cienie zmysłowych obrazów oraz chmury majaków wyobraźni i zamącą jasność twojego pierwszego wejrzenia, gdym tobie powiedział: Prawda. Tak, w tym pierwszym wejrzeniu jesteś olśniony jak błyskawicą, kiedy się mówi: Prawda. Trwaj w nim, jeśli możesz... 29. Bóg jest dobry "Bóg jest dobry" - mówi nasz katechizm. Ale czym jest dobroć? Spójrzmy na dobroć w nas. Przenieśmy następnie spojrzenie na Twarz Chrystusa: "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). Spróbujmy na tej podstawie zagłębić się myślą w dobroć Boga. 1. Dobroć człowieka jest zaplątana w rozmaite przeszkody, zarówno zewnętrzne, jak wewnętrzne. Bardziej trudne do pokonania są chyba wewnętrzne. Najpierw dobroć człowieka wymaga siły. Gdy przychodzi zmęczenie, choroba, starość, ludzie stają się często nie do zniesienia - gderliwi, okrutni, źli. Poza tym dobroć wymaga od nas jakiegoś stopnia uwagi. Człowiek często po prostu nie zauważa okazji do dobrego, a gdy coś wreszcie zobaczy, wszystko staje się już spóźnione. Być może człowiek nie jest zły, ale jest ograniczony i zawsze chce mieć rację. Bywa, że dochodząc swych racji, sieje dookoła samo zło. A skutki ograniczenia są często takie same jak skutki złości. Ale największym spośród wrogów wewnętrznych dobroci człowieka jest lęk. Dobroć bowiem - to siła dziwna: dobroć nie wyczerpuje się w aktach dawania, ale się przez nie umacnia, pogłębia; czuje, że im więcej daje, tym więcej chciałaby dawać. Natura dobroci przeczy fizycznym prawom przyczynowości. Im więcej wody zaczerpniemy ze studni, tym mniej wody pozostanie w studni. Wciąż musimy uzupełniać to, co zużyliśmy. Z dobrocią jest inaczej. Ona pomnaża się "zużywaniem" siebie. Lecz wtedy właśnie ogarnia człowieka lęk o siebie. Lęk wzbudza pytanie: "Do czego się tym doprowadzisz?" Człowiek zaczyna się niepokoić: "Dziś dam jałmużnę, jutro majątek, co mi pozostanie?" Lęk straszy tym, że pokazuje perspektywę samozagłady. Lęk mówi: "Nie możesz być dobry, musisz być zły". Poprzez ten lęk daje o sobie znać "złość tego świata". Złość przenika do zmysłów człowieka i barwi je po swojemu. Wtedy wszystko staje się dla człowieka jedynie pozornie dobre. I człowiek wszystko chciałby "zdemaskować". Gdy widzi sprawiedliwość bliźniego, myśli: to pozór, naprawdę jest tam tylko dbanie o własny interes. Prawdomówność to ukazywanie części, a ukrywanie całości, cierpliwość - to słabość, wierność - to nawyk. Cały świat staje się wtedy dla człowieka "zły". Nic więc dziwnego, że na takim, świecie nikomu "nie chce się dobra". Człowiek decyduje, by być zły: "Złego nikt nie zjada". 2. Przenieśmy spojrzenie na Twarz Chrystusa. "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). Spójrzmy na Jego dobroć. Jakaż formuła najlepiej oddaje jej istotę? Przede wszystkim Jego dobroć nie zna zmęczenia: był dobry, gdy Go zerwano ze snu podczas burzy i gdy odnalazły Go wygłodniałe tłumy. Był dobry po nocy w Ogrójcu, dobry podczas krzyżowej drogi, dobry na krzyżu. Czy nas to nie zadziwia? Nas, których dobroć wydana została na łup pierwszego lepszego zmęczenia? Dobroć Chrystusa nie zna również roztargnienia, braku uwagi, niepewności. Ona wie, co trzeba dać. Czy także to nas nie zadziwia? Właśnie nas, których dobroć tyle razy dawała nie to, co trzeba, których dobroć jest tak często po prostu dobrocią zaślepioną? Co jeszcze bardziej zdumiewające: ta dobroć nie zna lęku przed samą sobą: Ile razy trzeba przebaczać? Nie siedem, ale siedemdziesiąt siedem! Co trzeba zrobić, jeśli cię uderzą w prawy policzek? Nie bój się nadstawić lewego, naprawdę niczego wtedy nie tracisz. Jest jakaś głęboka logika w czynach Chrystusa: wszystko zaczyna się od cudu przemiany wody w wino, a potem uczynki rosną, stają się uzdrowieniami, wskrzeszeniami umarłych, odpuszczeniami win, ofiarą krzyżową za świat. Na początku uratowało się ubogą rodzinę przed zawstydzeniem. Na końcu ocaliło się ludzkość przed zgubą. I w tym wszystkim nie było śladu lęku. Chrystus nie znał również świata, w którym dobro było jedynie pozorem dobra. Co nie znaczy, by nie spotkał się On z obłudą, podstępem, dwuznacznością, by jej w ostrych słowach nie demaskował. Ale sens demaskowania był szczególny: nie chodziło o to, by pokazać, że zło zwycięża wszystko, ale o to, że dobro nie potrafi z powodu zaślepienia znaleźć właściwego dla siebie ujścia. Ludzie zabijają, bo "nie wiedzą, co czynią" (Łk 23, 24). Ale wszyscy są "dziećmi Boga". 3. Porównajmy jedno z drugim. Z jednej strony my, bardziej potrzebujemy dobroci drugich niż ofiarujący ją drugim. My zmęczeni, oślepieni, ogarnięci lękiem, otoczeni światem jedynie "pozornego dobra". Chrystus: dobroć nigdy nie zmęczona, choć człowiek zmęczony, dobroć bez zaślepienia, bez cienia lęku przed sobą, dobroć otoczona światłem "zła pozornego". Dobroć, która wierzy, że wszyscy inni potrzebują dobroci bardziej niż ona. "Nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i waszymi dziećmi!" (Łk 23, 28). Zarazem dobroć skromna: "Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg" (Mk 19, 18; Łk 18, 19). Ale dlaczego? Może dlatego, że mimo wszystko przykrojona do ludzkich wymiarów czasu i przestrzeni i stąd zbyt konkretna, by być uniwersalną. Po prostu ludzka. Czym w wyniku tego porównania jest dobroć Boga? To wielka tajemnica. Oddajmy ją jednym słowem: jest dobrocią niewyczerpalną. To mądre, logiczne: im więcej dała, tym więcej dać może. Dobroć, dla której nieskończone wylanie siebie jest nieskończonym pomnożeniem siebie. Dobroć dająca życie. Dać życie - znaczy być Ojcem. Więc dobroć Ojca - Rodziciela wszelkiego Życia. Sama pełnia Życia. Bez cienia lęku. Delikatna: "Nie złamie trzciny nadłamanej" (Iz 42, 3; Mt 12, 20). Wiedząca, co dać i kiedy. Mądra. Pisał św. Augustyn: Bo dobra jest ziemia ze swymi wzniosłymi górami i łagodne zarysy pagórków, i równiny polne, przyjemne i żyzne uprawy; dobry jest dom o harmonijnych proporcjach obszerny i jasny...; dobre jest serce przyjaciela...; dobry jest człowiek sprawiedliwy...; dobre jest to i dobre jest tamto. Odrzuć "to" albo "owo" i zobacz - jeśli możesz - samo dobro. Wtedy zobaczysz Boga, który jest... dobrocią wszelkiego dobra. 30. Bóg jest wszechmocny Tak się jakoś składało w dziejach, że ze wszystkich właściwości Boga ludzkie myślenie o Bogu stawiało wszechmoc na plan pierwszy. Mówiono: Bóg to Ten, który wszystko może. Człowiek patrząc na siebie i doświadczając na każdym kroku swej słabości z zazdrością myślał o Bogu: "On może wszystko. Ile bym ja dał, aby móc wszystko!" Popatrzmy na tę sprawę od nieco innej strony. Niechaj także dziś naszym drogowskazem będą słowa Chrystusa: "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). Nie zamykamy oczu na nasze słabości. Poprzez ich pryzmat przyjrzyjmy się mocy Chrystusa, by w ten sposób otworzyć sobie drogę do zrozumienia wszechmocy Boga. 1. Myśląc o wszechmocy poprzez pryzmat naszych niemocy, wyobrażamy sobie wszechmoc jako siłę, której nie może się oprzeć żadna inna siła. Widzimy wszechmoc jako siłę skierowaną na zewnątrz. Siła ta tworzy z niczego, panuje nad gromami i błyskawicami, pokonuje wrogie armie, w proch zmiata zuchwalców i grzeszników. Chcielibyśmy dysponować taką siłą. Niestety, bardzo nam do tego daleko. Ale w takim przedstawieniu mocy kryje się wielki błąd. Oprócz siły działającej na zewnątrz doświadczamy także siły działającej do wewnątrz. Dzięki pierwszej - człowiek panuje nad światem otaczającym; dzięki drugiej - panuje nad sobą. Pierwsza siła sprawia, że człowiek bierze w posiadanie świat, druga - że człowiek bierze w posiadanie siebie. Nie tylko to świadczy o sile człowieka, co człowiek zdołał zrobić. Często dowodzi jego siły to, co był w stanie zrobić, ale czego nie zrobił. Nie ten jest najsilniejszy, kto rzuci w drugiego największym kamieniem, ale ten, kto za kamień odpłaci chlebem. Ludźmi rządzą dwie siły: jedna jest siłą fizyczną, druga - siłą moralną. Nie zawsze splatają się one w harmonię. Najczęściej są one z sobą skłócone. Tam, gdzie te dwie siły są w stanie sporu, człowiek nie może dojść do zgody z samym sobą. 2. "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). Spróbujmy wejrzeć głębiej w tajemnicę mocy Chrystusa, aby poprzez nią przybliżyć nieco tajemnicę mocy Boga. Co Chrystus mógł? Widzimy, że panował nad tajemnicą wody i wina, nad burzą i pogodą, nad falami jeziora, zdrowiem i chorobą, nad życiem i nad śmiercią. Mógł odpuścić grzechy. Zmartwychwstał. Taką była Jego moc zewnętrzna skierowana na świat, w którym człowiek żyje i któremu ulega. Ale oprócz tego była w Nim jakaś szczególna moc wewnętrzna, moc niezwykłego panowania nad sobą. Skoro mógł zamienić wodę w wino, mógł także odwrotnie, lecz tego nie uczynił. Skoro mógł uciszyć burzę, mógł ją także obudzić, lecz tego nie uczynił. Skoro mógł przywrócić wzrok, mógł także oślepić tych, którzy pluli Mu w twarz, lecz tego nie zrobił. Mógł odebrać mowę tym, którzy Go niesłusznie oskarżali, skoro głuchoniememu przywrócił mowę. Mógł doprowadzić do śmierci Piłata, Annasza, Kajfasza... I tego też nie zrobił. Cała Jego moc zewnętrzna była poddana jakiejś tajemniczej mocy wewnętrznej. Jeśli był mocny, to raczej mocą wewnętrzną niż zewnętrzną. O mocy więc Chrystusa wiemy i z tego, czego nie zrobił, choć mógł zrobić. Jego moc zewnętrzna jest w służbie mocy wewnętrznej. Moc fizyczna - w służbie mocy moralnej. Jego śmierć - to akt mocy zewnętrznej pozostającej w pięknej harmonii z mocą wewnętrzną.Stąd jedność Jego czynu i Jego słowa, stąd prostota każdego gestu, trafność zamierzenia i trafność uczynku. Widzimy: Jego moc nie jest celem dla siebie. Jego moc jest mocą dobroci woli, dobroci, co "nie złamie trzciny nadłamanej" (Iz 42, 3; por. Mt 12, 20). Wszystko, co w Nim było mocą, było mocą dobroci. 3. Porównajmy znów. Z jednej strony nasze oczarowanie mocą zewnętrzną, nasze dążenie do zapanowania nad światem, nad drugim człowiekiem. A jednocześnie widoczna na każdym kroku, wciąż rosnąca niezdolność do panowania nad sobą. Im bardziej panujemy na zewnątrz, tym bardziej to, co zewnętrzne, panuje nad nami. Niewolnicy samochodów, telewizorów, kariery, kilku uznanych przez opinię słów. I - Chrystus: niezwykła zdolność do poddawania tego, co zewnętrzne, temu, co wewnętrzne. Z jednej strony moc będąca ujściem ambicji, z drugiej - moc, która jest ujściem dobroci woli. Z jednej strony wieczne rozdarcie między siły, które przyszły do naszego wnętrza z zewnątrz, z drugiej - niezwykła prostota nadająca jedność siłom zewnętrznym. A Bóg? Czym jest wszechmoc Boża? Przejawia się ona dwojako. Tę moc, która stworzyła świat, można ewentualnie nazwać mocą zewnętrzną. Ale znajdujemy także coś jakby moc wewnętrzną. Wewnętrzna moc Boga to odwieczne zrodzenie Syna i Ducha. Wewnętrzna moc Boga to także zesłanie na świat Syna, aby świat nie zginął, lecz miał życie. Tutaj nie ma już różnicy między mocą zewnętrzną a wewnętrzną. Ale dla nas, myślących po ludzku, niech ta różnica jeszcze pozostanie. Jeśli powiemy, że pierwsza moc stworzyła świat, to moc druga coś na tym świecie ocaliła. Co ocaliła? Ocaliła człowieka, ocaliła tę resztkę dobrej woli ludzkiej, która pali się nawet w złym czynie. Patrząc naszymi oczami łatwiej jest stworzyć niż ocalić. Bóg jest zatem wszechmocny, bo nie tylko potrafi wszystko stworzyć, ale przede wszystkim potrafi ocalić. Patrząc po ludzku podzieliliśmy moc Boga na zewnętrzną i wewnętrzną. Myśląc o Bogu, trzeba wznieść się ponad to, co skończone, ludzkie. W gruncie rzeczy obydwie moce są jednym: absolutną mocą dobroci, która stwarzając ocala i ocalając stwarza. Jak jeden jest Bóg, tak jedna jest Jego dobroć i jedna też Jego moc. 31. Bóg jest miłością "Bóg jest Miłością". Katechizm powtarza tutaj dosłownie to, co powiedział umiłowany uczeń Chrystusa - św. Jan. Przypomnijmy jeszcze raz słowa: "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). Miłość Chrystusa jest odblaskiem miłości Boga, który sam jest Miłością. A czym jest nasza miłość? Trzeba nam zrozumieć naszą miłość, aby poprzez nią osiągnąć zrozumienie miłości Chrystusa. 1. Czy my wiemy, czym jest nasza miłość? Jest tyle odmian miłości: miłość dziewczyny i chłopca, miłość męża i żony, miłość dzieci oraz rodziców, miłość macierzyńska, miłość ojcowska, miłość Ojczyzny. Na każdym z wymienionych miejsc kwitnie miłość. Widocznie jednak nigdzie nie kwitnie w pełni, skoro musi kwitnąć na różnych miejscach. Miłość jest szczególnym związkiem osoby z osobą. Miłość pragnie, aby być z umiłowanym zawsze i wszędzie. Niestety, miłość człowieka do człowieka jest przywiązana do okoliczności. Może żyć jedynie w konkretnym czasie i na konkretnym miejscu. Stąd zawsze musi jej towarzyszyć jakaś tęsknota. Chyba nie potrafimy powiedzieć, czym jest miłość. Przeżywamy miłość, każdy na swój sposób, ale nie wiemy, czym ona jest. Czy kiedykolwiek poznamy jej prawdziwą naturę? A może wcale nie potrzebujemy tego wiedzieć? Tylu spraw doświadczamy i przeżywamy, jesteśmy kierowani przez wiele doznań i uczuć, o których nie wiemy, czym naprawdę są ani skąd się biorą, więc może i z miłością rzecz ma się podobnie? Ale powiedziano: "Bóg jest Miłością". Musimy jednak zrozumieć co nieco z miłości, by przybliżyć sobie zrozumienie Boga. Jedno jest w nas pewne: miłość prawdziwa jest stale przedmiotem naszej nadziei. Człowiek bardziej ma nadzieję, że jutro pokocha naprawdę, niż pewność, że naprawdę i doskonale kocha dziś. I właśnie ta nadzieja na prawdziwą miłość jest jego miłością. Miłość mieszka w nadziei, jak cel dążenia mieszka w dążeniu. W tym kryje się tragedia człowieka i jego aktualnej miłości. Ona nigdy nie może osiągnąć swej własnej prawdy. Nawet gdy w ofierze życia umiera za umiłowanego, to samą swą śmiercią powiększa swoją i jego tragedię, bo chcąc pozostać, odchodzi za bramę śmierci. Miłości ludzkiej grożą różne niebezpieczeństwa ze strony samej miłości. Grozi jej zaślepienie sobą. Miłość ludzka często do tego stopnia kocha samą siebie, że zapomina o drugim człowieku. Wtedy nie służy ona człowiekowi, lecz domaga się, by drugi człowiek jej służył. Zamiast przynosić drugiemu spokój i szczęście, przynosi niepokój, zazdrość, ból. Miłość ludzka daje człowiekowi smak szczęścia, smak, który jest raczej jego przedsmakiem. Szczęście ludzkiej miłości jest kruche, niepewne, zbudowane na niepewnej wolności drugiego. Pomimo to jest ono czymś tak przemożnym, że człowiek wciąż czuje w sobie ciążenie ku niemu. Ciążymy ku szczęściu jak ptaki ku gwiazdom. Ale nasze gniazda zawieszone są na gałęziach pośród burz i deszczów. Ludzie na ogół nie bywają szczęśliwi. A gdy bywają, to często nie wiedzą o tym. Dopiero gdy gniazdo się rozpadnie, mówią: "Wtedy byliśmy tacy szczęśliwi". 2. Spójrzmy na postać Chrystusa. Dotykamy obecnie jednej z największych z największych Jego tajemnic. Z pewnością Chrystusowi znane były wszystkie przeciwieństwa, w jakie miłość wtrąca człowieka. I to, że pozostając w świątyni "w sprawach Ojca", miłość budzi bolesny niepokój rodziców. I to, że uzdrawiając dziesięciu trędowatych, nie uzdrowił dziesięciu tysięcy innych. I to, że prawda niesiona przez ludzkie słowo, mogąca przynieść pociechę ludziom, nie sięga dalej niż ludzki głos. Miłość ludzka jest poddana ograniczeniom czasu i przestrzeni; chciałaby być zawsze i wszędzie, a może być jedynie tu i teraz. Miłość Chrystusa do ludzi była miłością ludzką, konkretną, konkretnie skierowaną. A jednak między naszą miłością a Jego miłością rysuje się jakaś głęboka różnica. Najpierw ta: Jego miłość wcale nie była dla Niego przedmiotem nadziei, lecz była w Nim faktem. Było raczej odwrotnie: cała Jego nadzieja płynęła z Jego najgłębszej miłości. Zbawiał ludzi, bo ich umiłował, ożywiał w nich nadzieję według tego, jak ich ukochał. Dlatego nie była to miłość ślepa. Kierując nadzieją, zawsze wiedziała, co trzeba dać, a czego odmówić. Widziała wszystko - i przeznaczenie wróbla, i przeznaczenie Piotra. Nasza miłość otwiera się według nadziei, jaką w sobie żywimy. Jego miłość otwierała nadzieję na miarę samej siebie. I druga różnica niezmiernie ważna: Jego miłość była dla Niego Jego aktualnym szczęściem; On nie potrzebował dążyć do szczęścia. On je miał w sobie. Chrystus nie był nigdy człowiekiem nieszczęśliwym, ani przez ból, ani przez niedobrą miłość. Cierpiał wiele, lecz żadne cierpienie nie czyniło Go nieszczęśliwym, "źle uszczęśliwionym". Nie był ptakiem tęskniącym do gniazda. On wciąż był w gnieździe. "Ja i Ojciec jedno jesteśmy" (J 10, 30). Nikt nie czuł się tak pewnym na świecie jak On. A przecież nikogo innego tak na świecie nie skrzywdzono jak Jego. 3. Spróbujmy pokusić się o zestawienie: My: miłość - wieczny przedmiot nadziei, więc i nasza miłość to naprawdę dopiero nadzieja na prawdziwą miłość. Nasze gniazdo - wciąż gdzieś przed nami i nad nami, a w nas jeno bolesne ku niemu ciążenie i niepokój, że ono jest tak zupełnie, tak do końca - kruche. Chrystus: miłość - odwieczne źródło nadziei, którą żył i którą przyniósł człowiekowi, a zwłaszcza tej nadziei, że człowiek pokocha Tego, który go pierwszy pokochał. Inny jest też wymiar naszego szczęścia i Jego szczęścia: my wiecznie "źle uszczęśliwieni", choć otoczeni wygodami, przyjemnościami; On - - naprawdę zawsze w sobie szczęśliwy chociaż krzyżowany. Z tego podobieństwa i z tego przeciwieństwa ma w nas wyrastać zrozumienie miłości Boga. Ma wyrastać... To znaczy, że ono ma wciąż dojrzewać na miarę zrozumienia siebie i Chrystusa. Cóż możemy w wyniku tego narastającego zrozumienia powiedzieć o Miłości Boga już dziś? Powiedzmy tyle: jak w Chrystusie z miłości wypływała jego nadzieja, tak w Bogu wszystko wypływa z Miłości. Miłość przejawia się blaskami prawdomówności, darami dobroci, wszechmocą, która stwarza i ocala. Znamiennym jej rysem jest to, iż zawsze miłuje pierwsza. Ona pierwsza udziela prawdy, pierwsza udziela dobra, pierwsza udziela ocalenia, pierwsza stwarza w człowieku jego serce. Miłość Boga nie jest przejawem wdzięczności wobec człowieka za jego miłość. Jest bowiem pod każdym względem pierwsza. Ale to nie wszystko. Bóg jest Miłością - to znaczy, że Bóg jest tym gniazdem człowieka, w którym czeka na niego oswojone szczęście. Szczęście oswojone to szczęście, które nie ucieka. Jest wieczne. Właściwie wszystkie problemy człowieka sprowadzają się do tego, że człowiek nie jest szczęśliwy. Człowiek szczęśliwy zda się nie mieć problemów. W tym sensie ich nie ma, że żaden problem nie jest dla niego tragiczny, rozpaczliwy. Człowiek szczęśliwy potrafi stawić czoła największym przciwieństwom. Zdobywa się na męstwo, heroizm, nawet na śmierć. Prawdziwe szczęście jest Boską Siłą działającą w człowieku. Takie szczęście nie usypia. Przeciwnie, budzi czujność. Bóg jest Miłością - to znaczy jest Tym, kto takie szczęście daje człowiekowi. Stąd słynne zdanie św. Augustyna: Dla siebie nas, Boże, stworzyłeś i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spoczniemy w Tobie. 32. Bóg jest Święty Słowo "świętość" stało się słowem niezrozumiałym. Nie wiemy, jaką treść podstawić pod to słowo. Jakich ludzi? A jeśli Boga - to co to znaczy? 1. Aby zrozumieć, czym jest świętość, spróbujmy rozważyć pojęcie pokrewne, pojęcie "nietykalności". Święte jest to, co "nietykalne". Ale czy to słowo może odnosić się do Boga? Przecież Bóg jest duchem, więc i tak jest "nietykalny". "Nietykalność" może być rozumiana rozmaicie, można mówić o nietykalności fizycznej i moralnej. Myśli człowieka, jego uczucia, zamiary są fizycznie nietykalne, niezależnie od tego czy są dobre, czy złe. Nikt nie może "dotknąć" palcem cudzej myśli, cudzego zamiaru. Mimo to jednak można je dotknąć "moralnie". Gdy ktoś potępia nasze dobre zmysły, czujemy się "głęboko dotknięci". Pytamy: "Jak mógł?" Na dnie tego protestu kryje się nasze doświadczenie świętości: pragniemy, aby to, czym jesteśmy i co ukochaliśmy, było niemożliwe do moralnego znieważenia. Aby nas nie zniszczyło żadne szyderstwo, żaden cynizm. Chcemy być święci, to znaczy, przekonywająco dobrzy. Zarazem jednak mamy skłonność do poddawania innych "próbie szyderstwa". Burzymy miejsca święte i szyderczo mówimy: "Nie uderzył we mnie żaden piorun". W okrutny sposób "demaskujemy" próby uczciwości u innych. Pastwimy się nad drugim człowiekiem, aż wszyscy będą wiedzieć, że jego cnota jest pozorna. Jakby w nas jakiś zły duch zamieszkał. Mamy jakieś niejasne porachunki z problemem naszej osobistej świętości. Czasami opędzamy się od niej jak od roju pszczół. Ale to najlepszy znak, że coś nas ku niej pociągnęło, coś zawołało, coś zaprosiło. Prawdziwa tragedia rodzi się wtedy, gdy wtrącony w swą ciemność człowiek stara się "demaskować" nie tylko drugiego człowieka za jego "pozorną świętość", ale nawet samego Boga. Jego zaciśnięta pięść usiłuje grozić niebu. A wielkie milczenie nieba jedynie wzmaga jego złość. 2. Bóg jest święty. "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). Twarz Chrystusa to odbicie Oblicza Boga. Także Chrystus był poddawany okrutnej próbie szyderstwa. Mówiono, że przestaje z celnikami i grzesznikami. Śmiano się, gdy powiedział: "Dziewczynka nie umarła, tylko śpi" (Mt 9, 24). Szydzono gdy obiecał dać swe ciało na pokarm, a krew na napój. Szydzono wtedy, gdy Go biczowano, prowadzono na śmierć, nawet wtedy, gdy zawisł na krzyżu. Szydzili ci, którzy nie wiedzieli, co czynią. Ale Sprawca wszelakiego szyderstwa, ten, który zawsze wie, co robi - zły duch - nie szydził. Powiedział: "Wiem, kto jesteś: Święty Boży" (Łk 4, 34). Święty - więc Nietykalny. Z wolna jednak szyderstwa ludzi milkły. Jeszcze ktoś obok krzyża, jeszcze nieznany łotr na krzyżu. Ale drugi łotr już przywołuje pierwszego do porządku. Odsłoniła się Twarz Ukrzyżowanego. Oto takie jest Niebo! I odtąd ile razy jakaś ręka będzie się podnosić z ziemi do góry by grozić Niebu, tyle razy będzie musiała opaść z powrotem, gdy bliżej przyjrzy się, jak wygląda Niebo. Bóg jest Nietykalny, nietykalnością konającego na krzyżu Syna. Jest Święty. Nietykalność moralna Boga ucieleśniła się konkretnie w Twarzy Chrystusa. 3. "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). Gdzieś z samego wnętrza naszych rozrachunków ze świętością wyrasta początek naszego zrozumienia świętości Chrystusa. Człowiek to trzcina myśląca. Lecz w tej myślącej trzcinie jest coś nietykalnego. Z tego nikomu nie wolno szydzić. Czym to "coś" się przejawia? Przejawy mogą być rozmaite. Może to będzie jakieś wspomnienie, jakaś część dla matki, dla ojca. Może jakaś inna miłość, może jakaś ofiara, jakieś pragnienie, jakaś tęsknota. Różne bywają przejawy. Ale one właśnie są pierwszymi przejawami naszej świętości, czyli naszej moralnej nietykalności. Im więcej jest w nas spraw i rzeczy poza granicą możliwego szyderstwa, tym bliżej jesteśmy świętości i Boga. To, co w nas jest zazwyczaj jedynie początkiem, w Chrystusie jest całością. Chrystusa nie ima się żadne szyderstwo. Dowiódł tego los Szawła, który szydził, dowodzi też historia. W taki właśnie, zrozumiały dla nas sposób, Święty jest Bóg. Święte są Jego słowa, bo są słowami prawdy. Święta jest Jego dobroć, bo jest niewyczerpalna. Święta jest Jego wszechmoc, bo jest niekończącym się ocaleniem dobroci ludzkiej i pozaludzkiej. Święta jest Jego miłość, bo ona jest Jego imieniem. Także w człowieku święta może być jego wola, jego słowo, jego dobroć, jego miłość, jeśli będzie podobna do woli Boga, do słowa Boga, do Jego dobroci, miłości. Ale aby to wszystko mogło się stać w człowieku święte, człowiek musi odziać się w szatę uwielbienia dla Bożej Świętości. Uwielbić Boga - to zobaczyć Boga i Jego świętość. Uwielbienie - to ważna sprawa w człowieku i dla człowieka. Uwielbieniem świętości Boga nie tylko oddajemy cześć Bogu, ale również chronimy w sobie odbicie Jego świętości, tak trudne do ochrony w świecie naszej codzienności.