tytuł: "KOSZMARNE PRZEBUDZENIE" Autor : MattRix GDYNIA, styczeń 1991 HTML : ARGAIL HISTORIA TA ZACZYNA SIĘ W ROKU 2463. 12 LAT TEMU WYDARZYŁA SIĘ TRAGEDIA, KTÓRA ZAWAŻYŁA NA LOSACH LUDZI, KTÓRZY JĄ PRZEŻYLI. RESZTKI ŚWIATA NIE BYŁY JUŻ TYM CZYMŚ, CO KIEDYŚ CZŁOWIEK NAZYWAŁ CYWILIZACJĄ. BYŁ TO KOSZMAR, W KTÓRYM MOGLI ŻYĆ TYLKO NAJSILNIEJSI. ŻYCIE TO JEDNAK WYMAGAŁO DŁUGIEJ NAUKI, MIESIĘCY A NAWET LAT OBSERWACJI I WALKI ZE WSZYSTKIMI PRZECIWNOŚCIAMI. TYLKO TA SZKOŁA POMAGAŁA PRZETRWAĆ. ZDARZYŁO SIĘ JEDNAK, ŻE W TYM KOSZMARZE POJAWIŁA SIĘ ISTOTA LUDZKA ZE STAREGO ŚWIATA. BEZ WIEDZY, DOŚWIADCZENIA, SIŁY I SPRYTU. TYLKO ZE WSPOMNIENIAMI ... Kiedy Max dotarł do miasta, zbliżało się południe. To musiało być chyba południe, bo słońce było wysoko i prażyło niemiłosiernie. Spóźnił się przez pewnego sprytnego złodzieja, który korzystając z jego wypoczynku, chciał ukraść mu najlepszego wielbłąda. Złodziej był sprytny, ale nie dość jak na Max'a. Długo popamięta ich spotkanie, pod warunkiem, że przeżyje. W mieście nic się nie zmieniło. Te same slumsy, obszarpani, brudni faceci i te same zaniedbane prostytutki z długimi brudnymi włosami i niekompletnymi szczękami. Gdzie - niegdzie pałętały się dzieci tak samo brudne i obszarpane jak inni mieszkańcy. Czasami zdarzało się wśród nich dziecko - potworek, bez nosa, ucha, ze zniekształceniami twarzy lub reszty ciała. Niektóre z tych dzieci wyglądały naprawdę strasznie. Na szczęście nie było ich tu wiele. Podobno na północy było ich całe mnóstwo, a im dalej na południe tym było ich mniej. Ale Max nie był nigdy na północy. Przynajmniej nigdy od tamtego czasu ... Przyjeżdżał do miasta tylko wtedy, kiedy musiał, to znaczy, raz na miesiąc, albo nawet dwa. Najczęściej spędzał na miejskim targowisku dzień, a potem wracał do siebie. Tym razem chciał kupić nową broń i trochę amunicji. Zanim dostał się na targ, musiał stać w długiej kolejce, a potem zapłacić za wstęp. Zapłacił świeżymi owocami. - Dobra, możesz włazić. - powiedział ogromny facet, który przyjął od niego zapłatę. - Tylko bez draki! - dodał. Max skinął głową. Na targ można było wejść tylko przez podziemny tunel. Cały teren targu otoczony był wysoką palisadą. Na początku nie wiadomo było dokładnie po co ta palisada. Wkrótce jednak wszyscy dowiedzieli się. Pierwszymi byli złodzieje, którzy po okradzeniu kogoś nie mieli dokąd uciekać. Próbowali przez tunel, ale tam zawsze byli strażnicy. Nie mieli więc szans. Kary za kradzież były rozmaite. W zależności od tego co zostało ukradzione, obcinano złodziejowi dłoń lub całą rękę, nogę, albo skazywano go na śmierć. Nie było jednak żadnej egzekucji. Złodziejowi stawiano propozycję: odejdzie wolno, jeżeli pokona Małego Johna. Mały John miał ponad dwa metry wzrostu, stalowe mięśnie i cios mordercy. Nie było jeszcze nikogo, kto dałby mu radę. Dlatego więc złodziej, który dostał taki wyrok, nigdy nie opuszczał miasta. Kilka metrów od niego, gruby jegomość krzyczał coś na całe gardło. Ktoś inny odpowiedział mu równie podniesionym głosem. Wkrótce rozgorzała bójka, w której udział brali najbliżej stojący. Ale już kilka minut potem do akcji wkroczyli strażnicy. Bardzo szybko i brutalnie rozprawili się z grupą walczących. To była częsta scena. Max znał ją doskonale. Powtarzała się tak często, że nie zainteresowani nie zwracali na nią uwagi. Chodził po targu szukając miejsca, gdzie mógłby kupić broń i amunicję. Nic jednak nie znalazł. W pewnej chwili podszedł do niego karzełek. - Chcesz kupić pif-paf? - zapytał. Max skinął głową. - No to chodź ze mną. Max rozejrzał się. Nikt nie zwrócił na nich uwagi. Szedł za karłem, aż zobaczył stary drewniany barak. Gdy karzeł wszedł na schodki przy baraku, powiedział: - Zaczekaj tu. Max bez słowa usiadł na schodach. Jakieś dwie minuty potem karzeł pozwolił mu wejść do środka. Za stertą poukładanych skrzynek, które służyły za ladę, stał kościsty mężczyzna. Max nie pierwszy raz kupował broń w mieście, ale tego człowieka widział po raz pierwszy. - Chciałbyś kupić broń? - zapytał sprzedawca. - A jak sądzisz, po co tu jestem? - zapytał Max. - Tak tylko zapytałem. Mężczyzna otworzył ukryty schowek w ścianie. Oczom Max'a ukazał się całkiem niezły jak na te czasy arsenał. - Wybieraj. - powiedział sprzedawca, odsuwając się na bok. Max stał przez chwilę i przypatrywał się broni. - Ten. - wskazał na mały karabin. Sprzedawca ostrożnie wyjął go ze schowka i podał Maxowi. Ten zaczął dokładnie oglądać go. - Znasz się na broni? - Tak. - powiedział, nie przerywając swojej czynności. - Kim byłeś przedtem? - znowu zapytał sprzedawca. - Powinno cię obchodzić tylko to, czy mam czym zapłacić. Mężczyzna zrozumiał, że Max nie jest zbyt rozmowny. - A masz czym zapłacić? - Mam. Pokaż mi jeszcze ten rewolwer. Max obejrzał drugą broń. - Masz do tego amunicję? -zapytał. - Oczywiście. - odparł sprzedawca i wyciągnął z jednej z szaf dwa pudełka naboi. - Biorę wszystko. - powiedział Max. - Czym będziesz płacił? - Złotem, może być? Sprzedawcy zabłysły oczy. Max zapłacił za broń i amunicję i schował je do torby przewieszonej przez ramię. Mógł już wracać do domu, ale postanowił spędzić w mieście jeszcze trochę czasu. Szybko jednak znudziło mu się oglądanie tych samych widoków. Wsiadł więc na swojego wielbłąda i ruszył na pustynię. Wolał na niej spędzić noc. W mieście bywało niebezpiecznie, a Max nie należał do tych, którzy lubili bez powodu ryzykować życie. Na pustyni czuł się o wiele bezpieczniej. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za trzy dni powinien dojechać na miejsce. ******************** Drugiego dnia trafił w sam środek burzy piaskowej. Zboczył więc trochę z drogi. Kiedy minęła burza, wszędzie miał pełno piasku, w ustach, nosie, uszach, we włosach. Burza piaskowa trafiła mu się pierwszy raz od kilku lat. Przedtem z powodzeniem unikał tego tworu natury. Gdy znowu był gotowy do drogi, wsiadł na wielbłąda i ruszył przed siebie. W pewnej chwili dojrzał na horyzoncie coś błyszczącego, co wystawało z piasku. Wyjął lornetkę. Był to metal, ale nic więcej nie mógł powiedzieć. Wiedział jedynie, że nie było tego przedtem w tym miejscu. Postanowił sprawdzić to. Po jakimś czasie okazało się, że musi to być coś większego niż tylko duży kawał metalu. Była to część ściany. Przez kilka lat zasypana była piaskiem i dopiero teraz wiatr odsłonił ją. Max dostrzegł zarys drzwi, ale nigdzie nie było klamki czy czegoś podobnego. Odgarnął trochę piasku i odsłonił w ten sposób małą klawiaturę, osłoniętą szybką. Zbił ją i przycisnął duży czerwony guzik. Przez kilka sekund nic się nie działo, ale potem coś zgrzytnęło i drzwi zaczęły się powoli otwierać. Gdy były już szeroko otwarte, Max wszedł do środka. Zszedł w dół kilka schodków i znalazł się w pomieszczeniu, gdzie znajdowały się różne urządzenia i komputery, które o dziwo działały. Nie bardzo wiedział do czego służyły. Te, które pamiętał były innego typu. Zauważył następne drzwi, prowadzące do pomieszczenia obok. Były otwarte, więc wszedł tam. Gdy tylko przekroczył próg, zapaliło się jaskrawe światło. Pomieszczenie było prawie puste, tylko przy jednej ze ścian stał pulpit, na którym było pełno wskaźników. Podszedł do niego. Od razu zauważył rząd czerwonych guzików ponumerowanych od 1 do 13. Przycisnął pierwszy z nich. Ściana rozsunęła się przed nim i zobaczył komputer. Po naciśnięciu drugiego klawisza na ekranie komputera ukazały się różne dane. - Ciśnienie krwi, temperatura ciała, praca serca, praca nerek ... - czytał cicho. - O co tu chodzi? Przycisnął trzeci klawisz, potem czwarty, piąty i w końcu trzynasty. I wtedy jedna ze ścian rozsunęła się i Max zobaczył małe, słabo oświetlone pomieszczenie, w którym stała jakaś metalowa skrzynia ze szklanym wiekiem. Po kilku minutach wieko otworzyło się z sykiem. Odczekał jeszcze kilka minut, a potem wszedł do pomieszczenia. W metalowej skrzyni leżała kobieta. Miała ciemne kręcone włosy do ramion. Była raczej ładna. I nagle zrozumiał co zrobił. Właśnie odhibernował jakąś babkę, która nie wiadomo co tu robiła. Wiedział, że zrobił błąd. Najchętniej zamroziłby ją z powrotem, ale nie wiedział jak to zrobić. Zaklął cicho. ******************** Nie wiedział co ma z nią zrobić. Upłynęły dwa dni, a ona wciąż była nieprzytomna. Gdyby umarła, to byłoby jakieś wyjście. Ale wciąż żyła. Kim mogła być ? Skąd wzięła się na pustyni ? Była jedyną osobą, która mogła odpowiedzieć na te pytania. Ale z drugiej strony, jeżeli umrze ... Max doszedł do wniosku, że jeżeli nie pozna odpowiedzi, świat się nie zawali. Zbliżała się noc. Jeszcze jedna gorąca noc w jego oazie na pustyni. Wielbłądy leżały nieopodal. Były spokojne. Max siedział przy ognisku oparty o palmę. Obok miał przygotowane miejsce do spania. Ona leżała w szałasie, który zbudował kiedyś. Zaglądał do niej co jakiś czas. Teraz też poszedł tam. Światło ogniska całkiem dobrze oświetlało wnętrze szałasu. Przyklęknął przy niej. Kiedy zaglądał tu godzinę, może dwie wcześniej, leżała tak samo nieruchomo. Nie poruszyła się nawet o centymetr. Nachylił się sprawdzając czy oddycha. Poczuł oddech, wolny i ledwie wyczuwalny. Żyła. Jak długo to jeszcze potrwa? Poprawił po raz któryś poduszkę i dokładniej okrył ją kocem. Spojrzał jeszcze raz na jej twarz i wyszedł z szałasu. Położył się na swoim posłaniu przy ognisku. Był zmęczony. Nie miał siły, ani ochoty rozmyślać o czymkolwiek. Nawet o niej. Wokół było cicho, więc szybko zasnął. Jednak jego sen nie był snem zwyczajnym. Przez te długie lata nauczył się spać czujnie. Mały hałas budził go natychmiast. Tej nocy też spał czujnie. Zbliżał się świt, gdy obudził go cichy szmer. Wiedział, że nie był on spowodowany przez wielbłądy, ani przez wiatr. To było coś innego. Otworzył oczy, nie poruszając się. Spojrzał w stronę szałasu. To ona poruszyła się. Wstał cicho i poszedł tam. Poruszała się niespokojnie, tak jakby śnił jej się koszmar. Przyklęknął przy niej. - Spokojnie. - powiedział, odgarniając jej z twarzy włosy. Powoli otworzyła oczy. - Czy to już koniec? - zapytała cicho. Nie wiedział o co jej chodzi, ale na wszelki wypadek powiedział: - Tak, to już koniec. Musisz teraz odpocząć. Najlepiej prześpij się jeszcze. - Chce mi się pić. - wyszeptała. Max bez słowa wyszedł z szałasu i po chwili wrócił z kubkiem wody. Uniósł lekko jej głowę i pozwolił się napić. - A teraz spać. - Gdzie ja jestem? - zapytała. Co miał jej powiedzieć? - W bezpiecznym miejscu. - odparł zgodnie z prawdą. Nie pytała już o nic. Posłuszne zamknęła oczy i zasnęła. Max wyszedł z szałasu. A wiec przeżyła. Czuł, że może mieć z jej powodu dużo kłopotów. Nawet bardzo dużo. Ale tak, jak czasami zabijał, czy to w obronie własnej, czy dla pieniędzy, tak teraz nie mógł jej tak po prostu usunąć. Zaczął się czuć za nią odpowiedzialny. Odpowiedzialny? Poczuł to po raz pierwszy od 14 lat. Uśmiechnął się do siebie. - "Będą kłopoty." - pomyślał. -"Duże kłopoty." Znowu położył się na swoim posłaniu. Nie spał jednak. Myślał. Zastanawiał się co jej powie, kiedy znowu się przebudzi. Przypuszczał, a nawet był pewien, że ona nic nie wie o tym co się zdarzyło 12 lat temu. Jak jej to wytłumaczy? Jak ona przystosuje się do nowego życia? I co z nią zrobi? Nie mogła przecież zostać tu, w oazie. No, może kilka, albo kilkanaście tygodni, ale nie na zawsze. A co potem? - "Cholera nadała ją tu!" - pomyślał ze złością. Przez te wszystkie lata sam troszczył się o siebie. On był dla siebie najważniejszy. Ta dziewczyna już teraz stawała się uciążliwym balastem. Nie był przyzwyczajony do troszczenia się o innych! Czy rzeczywiście? Kiedyś troszczył się o innych, przynajmniej próbował. Jeszcze 14 lat temu były dwie istoty, które zapełniały jego życie. Ich twarze trochę się zatarły w pamięci. Ale czasami, gdy przymknął oczy, widział je obie roześmiane. To o nie się troszczył. Bardzo się starał, ale niewiele to pomogło. Wszystkie jego starania poszły na marne. Czas leczy rany, choć czasami budził się nagle zlany potem. Słyszy wtedy ich głosy, krzyki, błaganie o litość. Po takiej nocy wszystko wraca bardzo wyraźnymi obrazami i pamięć ożywa. Pamięta tylko głosy. Słyszał ich śmierć i nie mógł nic zrobić. Gdyby wtedy umarł ... Przez długie miesiące miał do siebie pretensje, że żyje. Próbował nawet odebrać sobie to znienawidzone życie. Za pierwszym razem przeszkodził mu jego wspólnik. Za drugim razem stchórzył. Od tamtej pory jest człowiekiem - widmem. Tak mówią ludzie, którzy go znają. Ale przecież nikt nie zna go tak naprawdę. Nie było już osób, o które kiedyś się troszczył. Od 14 lat. A teraz pojawiła się ona. Nie chciał jej! Gdyby mógł, zostawiłby ją tam! Ale nie mógł. Odezwało się chyba coś, co kiedyś ludzie nazywali sumieniem albo sercem. Przez wiele lat był tego pozbawiony, aż nagle ... Nie był na to przygotowany i dlatego był niespokojny. ******************** Słońce było już wysoko, gdy obudziła się. Wszystkie siły jeszcze nie wróciły, ale pamiętała jak ojciec mówił jej, że prawdopodobnie przez jakiś czas nie będzie się dobrze czuła. Na razie wszystko się zgadzało. Nagle spostrzegła, że jest w dziwnym nieznajomym miejscu. Nie wiedziała gdzie, była jednak pewna, że nie jest to Instytut Naukowy, w którym powinna się znajdować. Leżała przez chwilę nieruchomo. W końcu powoli podniosła się i wyszła chwiejnym krokiem z szałasu. Zmrużyła oczy. Słońce świeciło jej prosto w twarz. Rozejrzała się dookoła. Nic z tego nie rozumiała. Przypomniała sobie, że ojciec mówił coś o dalszych eksperymentach. Ale to przecież nie było nic pewnego. A jeżeli zdecydował się na nowy eksperyment bez jej wiedzy? Bardzo możliwe. Powoli ruszyła przed siebie. Oparła się o najbliższą palmę. Była jeszcze słaba. Zauważyła ślad po ognisku. Palenisko jeszcze dymiło. A więc ktoś tu jeszcze był. To dobrze. Nie miała pewności czy w takich niespodziewanych warunkach dałaby sobie radę sama. Zakręciło jej się w głowie. Czuła, że za chwilę osunie się na ziemię. ******************** Kiedy odchodził od szałasu, spała w najlepsze. Przypuszczał, że będzie spała jeszcze kilka godzin. Było mu to na rękę. Mógł zostawić ją na chwilę i pozbierać różne rzeczy na ognisko. Poza tym musiał zajrzeć do wielbłądów, nazbierać owoców. Zajęło mu to wszystko może 30 minut. Owoce zapakował do torby przewieszonej przez ramię, a gałęzie i suche liście związane sznurkiem trzymał w ręku. Kilka minut potem był już na polanie, na której stał szałas. Nagle zobaczył ją. Stała przy palmie. Miał wrażenie, że zaraz upadnie. Rzucił wszystko na ziemię, podbiegł do niej i chwycił ją w ostatniej chwili. - Musiałaś wstawać?! - zapytał, kładąc ją na swoim posłaniu przy palenisku. Nie odpowiedziała. - No dobrze, leż tu spokojnie. Zaraz wracam. - powiedział. Przyniósł torbę z owocami i gałęzie. - Gdzie ja jestem? - zapytała, gdy był blisko niej. - Pytałaś już o to. W bezpiecznym miejscu. - Słyszałam już to. - Bo to ja mówiłem. - Kim pan jest i gdzie ja jestem dokładnie? Westchnął. - Nie jestem żadnym "panem". Po prostu Max. Max Sheridan. Jesteśmy w mojej "posiadłości". To oaza na pustyni. - Na pustyni?? O Boże! - jęknęła. - Ojciec nie zostawił dla mnie wiadomości? Nie rozumiał. - "Ojciec"? - Tak, mój ojciec. - Przykro mi, ale nie. - Trudno. Pewnie zadzwoni. Masz tu telefon? - Nie. - Nie?? Cóż to za dziura? - To wcale nie jest taka dziura. Sama się przekonasz. - Zobaczymy. - mruknęła. - Zjesz coś? - zapytał. - Jakoś nie jestem głodna. Jak długo tu jestem? - Trzy dni. - Trzy dni?! Były jakieś komplikacje? - zaniepokoiła się. Znowu nie wiedział co ma jej odpowiedzieć. - Nie, nie było komplikacji. Dlaczego pytasz? - Przez trzy dni spałam. Ojciec mówił mi, że będę spała przez jeden dzień. Naprawdę wszystko było w porządku? - Tak. - zapewnił ją. - Możesz mi wierzyć. Teraz musisz się tylko dobrze odżywiać i odzyskasz siły. - Żadnych leków? - zdziwiła się. Zatkało go trochę. - Nie, naturalnie pożywienie jest lepsze. - Chyba wiesz lepiej. Jesteś w końcu lekarzem. Znieruchomiał. Ona myślała, że jest lekarzem. Sytuacja zrobiła się jeszcze trudniejsza niż myślał. Ciągle nie wiedział jak ma jej to powiedzieć. Postanowił zaczekać na jakąś okazję. ******************** Zauważył, że dziewczyna szybko nabiera sił. Wiedział już, że nic jej nie grozi. Zresztą skoro tyle dni przeżyła, będzie żyła dalej. Nie był tylko pewien jak przyjmie prawdę, bo musiał jej przecież to w końcu powiedzieć. Max nie często z nią rozmawiał. Po pierwsze w ogóle nie był rozmowny, a po drugie nie wiedział o czym z nią rozmawiać. Nawet nie znał jej imienia. Pewnego dnia sama sprowokowała rozmowę. Zapadł zmierzch, siedzieli przy ognisku. - Coś tu jest nie tak, doktorku. - odezwała się. - Minęły cztery dni odkąd obudziłam się na dobre i nic się nie dzieje. Kiedy dwa lata temu dałam się wsadzić do tego pudła, umówiłam się z przyjaciółmi na małe spotkanie. To już za dwa tygodnie. Ale obawiam się, że w takim tempie mogą być z tym problemy. Skoro ja nie mogę pogadać z ojcem, proszę mu przekazać, że czas biegnie. Obiecał mi, że zdążę na to spotkanie. Max westchnął ciężko. - "Chyba czas już na mój ruch." - pomyślał. - Posłuchaj mnie uważnie. - powiedział. - To, co ci teraz powiem jest najprawdziwszą prawdą. - A jednak są jakieś komplikacje?! - zaniepokoiła się. - Wiedziałam, że to się tak skończy! Mówiłam im, że... - To nie to! - przerwał jej. - W takim razie co? - Nie mogę porozumieć się z twoim ojcem. Nie znam go, a zresztą on prawdopodobnie już nie żyje. - O czym ty mówisz, doktorku?? - Nie jestem doktorem. - ??? - Nie spostrzegłaś tego? Jesteś tu od prawie tygodnia, a ja ani razu nie nazwałem cię po imieniu. - Rzeczywiście... - Po prostu nie znam go. Nie znam ciebie, ani twojego ojca. Nie wiem dlaczego zostałaś zahibernowana, ani dlaczego na czas nie odhibernowano cię. - "Na czas"?? O czym ty mówisz? Chwileczkę ... Miałam być odhibernowana w listopadzie 2452 roku. Którego dzisiaj mamy? Max spojrzał na nią. Była przestraszona. Może myślała o kilku miesiącach, a przecież chodzi tu o lata. - Mamy styczeń 2463 roku, albo jak kto woli 12 lat po wojnie. - Jakiej wojnie??! - wykrzyknęła. - Nuklearnej. - powiedział cicho. Przysunęła się do niego. - Możesz to powtórzyć? Spójrz mi w oczy i powtórz. - Jest rok 2463, a według nowej ery 12 rok po wojnie nuklearnej. - To niemożliwe... Siedziała koło niego i wpatrywała się w ognisko. Nagle roześmiała się. Śmiała się jakoś dziwnie, sztucznie, jak ktoś obłąkany. - Świetny kawał! - zaśmiała się. - Udało ci się! To pewnie pomysł ojca. - Przestań! - Max chwycił ją za ramiona i potrząsnął nią. Zamilkła. Patrzyła na niego błagalnie, szukając pomocy. Miała łzy w oczach. - Powiedz mi, że to nieprawda. - poprosiła. - Nawet gdybym chciał, nie mogę. Tego nie można ukryć. Dziewczyna nagle przylgnęła do niego. Max był zaskoczony. W pierwszej chwili nie wiedział jak się ma zachować. Objął ją jednak ramieniem. - Wiem, że to dla ciebie szok. Może powinienem powiedzieć ci to jakoś delikatniej, ale... Odsunęła się od niego i usiadła, znowu patrząc w ogień. - Co się stało? Dlaczego była ta... wojna? - Wystarczyło dwóch ludzi, jeden w Ameryce, drugi w Azji. W ciągu kilku minut Ameryka, Europa i Azja przestały istnieć. Tam prawdopodobnie nikt nie przeżył. Być może jakieś kontynenty ciągle istnieją. Ale nie ma pewności. Tak naprawdę do tej pory nie wiadomo o co poszło. - Kiedy to było? - 12 lat temu, w 2451 roku. - O Boże ... miałam się obudzić w 2452 roku. Tylko 2 lata w hibernacji. A tu okazuje się, że to było aż 13 lat. To śmieszne. Miałam wtedy 19 lat, a teraz mam 32. 13 zmarnowanych lat... - Może to cię uratowało? Wielu ludzi umarło na różne choroby popromienne. Szczególnie na północy. Może twój ojciec żyje, kto wie. - Jestem Amerykanką. Mój ojciec miał być w Instytucie tylko tydzień po hibernacji i dwa tygodnie przed dehibernacją. Resztę czasu miał spędzić w Stanach. - Przykro mi, że Australia okazała się łaskawa tylko dla ciebie. Ale życie na pustyni nie jest takie złe. O wiele gorzej jest w mieście. Nie odezwała się. Max pomyślał, że musi minąć trochę czasu, zanim to wszystko dotrze do niej, zanim "przetrawi" to. - Jak ty się właściwie nazywasz? - zapytał. - Nicole Dorn. - powiedziała cicho. - Ładne imię. - powiedział, żeby tylko coś powiedzieć. Cisza, która zapanowała była nieprzyjemna i ciężka. Z jednej strony Max chciał jej jakoś pomóc, z drugiej strony wiedział, że niewiele może zrobić. Przynajmniej jeszcze nie teraz. ******************** Obudził się wcześniej niż zwykle. Pierwsze co zrobił, to spojrzał w stronę szałasu. Nicole nie było tam. Zerwał się na równe nogi. - "Gdzie ta cholera polazła?" - pomyślał ze złością. Zaczął jej szukać. Po kilku minutach znalazł ją na krańcu oazy przy starym zbiorniku. Siedziała kilka kroków od niego oparta o palmę. Nie zauważyła go, ani nie usłyszała. Max stał ukryty za krzakami. Nie chciał jej przeszkadzać. Pomyślał, że może potrzebuje trochę samotności. Chyba ją rozumiał, przynajmniej starał się. Odwrócił się i już miał odchodzić, gdy kątem oka zobaczył jak Nicki podchodzi do zbiornika z wodą i nachyla się nad nim, jakby chciała się napić. - Nie pij tej wody! - wykrzyknął i podbiegł do niej. Nie wiedziała co się dzieje. Max przestraszył ją. Kiedy był już przy niej, spojrzała na niego zdziwiona. - Chyba nie miałaś zamiaru napić się tej wody? - zapytał. - Miałam. Chciało mi się pić i ... - Wiesz co to jest? - pokazał jej nieduży przedmiot. - Wygląda jak jakiś licznik. - powiedziała. - Bo to jest licznik. Licznik Geigera. Max przesunął go nad powierzchnią zbiornika. Licznik zaczął głośno trzeszczeć. - Teraz już wiesz. - powiedział, chowając przyrząd. - Więc co to była za woda, którą piliśmy? - zapytała. - Niedaleko jest źródło czystej wody. Jest trochę skażona, jak zresztą wszystko tu, ale to najczystsza woda jaka piłem. - W takim razie po co tu jest ten zbiornik? - Jakieś trzy lata temu odkryłem tą oazę, razem ze zwłokami jej poprzedniego mieszkańca. Zbiornik wtedy już tu był. Zostawiłem go, bo nie miałem jak pozbyć się tej wody, a poza tym nawet gdybym to zrobił, nie mógłbym ponownie użyć tego zbiornika. Sam w sobie jest cholernie skażony. Max wstał. - Pokażę ci źródło. - powiedział, wyciągając do niej rękę. Pomógł jej wstać. Źródło znajdowało się na przeciwległym krańcu oazy. Było ukryte wśród kamieni i roślin. - Tę wodę możesz spokojnie pić. Nie zaszkodzi ci bardziej niż powietrze, którym oddychasz. - Wszędzie tak jest? - Jak? - Tak jak tu, gdzie woda i powietrze są skażone. - Nie, na północy jest o wiele gorzej, a na południu o wiele lepiej. - Dlaczego nie przeniesiesz się na południe? - To daleka i niebezpieczna droga. Nie ma właściwie sposobu, żeby się tam dostać. Ani ja tutaj, ani ludzie w mieście nie myślą już o przeniesieniu się na południe. Nicki spojrzała na niego uważnie. - Miasto? Jest tu jakieś miasto? - zapytała. Max zrozumiał, że nie powinien mówić jej o mieście. Jeszcze nie teraz. Chciał jakoś wymigać się od odpowiedzi na to pytanie. - Musimy już wracać. - powiedział i poszedł w stronę obozu. Dogoniła go. - Odpowiedz mi. Co to za miasto? Gdzie ono jest? Milczał. - Dlaczego nie chcesz mi nic powiedzieć? Może nie powinnam pytać? - Właśnie, nie powinnaś pytać. - powiedział twardo. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale Max przerwał jej. - Koniec rozmowy na ten temat! Dziewczyna nie wiedziała dlaczego Max nie chce mówić o mieście. Pewnie domyślał się, że chciałaby tam pojechać. Oaza była może i dobra, ale jej zdaniem prymitywna. Miasto rysowało przed nią pewne szanse na w miarę normalne życie. Zdenerwowała Max'a swoimi pytaniami. Musi być więc jakiś powód, dla którego nie chciał jej nic powiedzieć. Ale to było teraz nieważne. Gdzieś tam istniało normalne miasto. Dlaczego miałaby więc tu siedzieć? Dlaczego nie może wrócić do cywilizacji? Postanowiła, że będzie tak długo go męczyła, aż zawiezie ją do miasta. ******************** Miasto stało się obsesją Nicole. Na próżno Max starał się w miarę delikatnie wybić jej to z głowy. W końcu zamilkł całkowicie. Nie odpowiadał na pytania. Za to ona mówiła bez przerwy. W chwilach bezsilnej złości nazywała go impertynentem, głupcem, odludkiem i dziwakiem. Ale powiedziała kiedyś coś, co go zabolało. - Ty chyba przez całe życie byłeś sam! Która kobieta by cię zechciała?! Nie wiedziała, bo nie mogła, że była taka, która go chciała i kochała. Wtedy zdał sobie sprawę, że musiał się bardzo zmienić, że przestaje być człowiekiem. A może to ona chce, żeby tak czuł? Nieważne. Tamte czasy dawno się skończyły. Choć wspomnienia trochę bolą, niewiele rzeczy, a tym bardziej słów wypowiedzianych w złości, mogło go zranić. Ale ponieważ ona ciągle mówiła, miał jej czasami dosyć. Kiedy nie mógł już wytrzymać, krzyczał na nią i wtedy dziewczyna milkła na jakiś czas ale wcale nie ze strachu. Nie bała się go. Jeśli krzyknął na nią, unosiła się dumą i ignorowała go. Było wtedy cicho, a jej poważna mina i duma śmieszyły Max'a. Nigdy jednak nie okazywał jej tego. Po jednej z takich kłótni, Nicki nie odzywała się do niego przez prawie dwa dni. "Prawie", bo wieczorem następnego dnia, gdy sortowali owoce, odezwała się: - Dlaczego nie chcesz rozmawiać ze mną o tym mieście? - Znowu zaczynasz? - Max spojrzał na nią zniecierpliwiony. - Daj spokój Max! Dlaczego nie pozwalasz mi nawet wypytywać cię o miasto? - Nie lubię o nim mówić! - Czy przypadkiem nie dlatego, że boisz się, że będę chciała tam pojechać? Miała rację. Nie chciał, żeby tam jechała. Sam nie wiedział dlaczego. Może po prostu zdawał sobie sprawę z tego, że ona nie przeżyje tam nawet trzech dni. Ale jak takiej to wytłumaczyć?! Jej wydaje się, że wie lepiej! - Co to za miasto? Jak się nazywa? - znowu zapytała. Max westchnął. Wiedział już, że dziewczyna nie da mu spokoju. - Ono nie ma nazwy. To po prostu miasto. - Jak tam jest? - Powiedz mi, czy ty naprawdę masz zamiar tam pojechać? - Jeszcze nie wiem. - powiedziała, nie patrząc na niego. - Tak czy nie? Spójrz mi w oczy i odpowiedz. - No więc tak! Wolę pojechać tam. Miasto to zawsze miasto, a nie oaza na pustyni. - To miasto ze wszystkich stron jest otoczone pustynią. A samo miasto... - nie wiedział jak jej to powiedzieć. Zdawał sobie sprawę, że musi tak manipulować słowami, żeby odechciało jej wyjazdu. - Po co chcesz tam jechać? - zapytał. - Po pierwsze po to, żeby normalnie żyć! - powiedziała. - Nie jestem ani twoją niewolnicą, ani Aborygenem, żeby żyć tu. A tak w ogóle nie zmieniaj tematu. - Powiedziałaś: "normalnie żyć". Jak sobie to wyobrażasz? Że wynajmiesz gdzieś małe mieszkanko z telefonem? Że znajdziesz dobrze płatną pracę, i że będziesz próbowała normalnie żyć tak jak dawniej? - Mniej więcej. A co w tym złego? Max zaśmiał się. - 12 lat temu była wojna atomowa. Ci którzy ją przeżyli nie pamiętają telefonu, telewizji czy radia. Chcesz wynająć mieszkanie? Proszę bardzo, może dostaniesz jakąś norę z pchłami i pluskwami, za którą będziesz musiała słono zapłacić. Chcesz pracy? No cóż, jedynym zajęciem jakie znajdziesz, będzie prostytucja. Będziesz piękną, młodą, jędrną dziwką, będziesz miała ogromne powodzenie. Ale to tylko przez jakiś czas. Po kilku tygodniach zaczniesz się przeobrażać, staniesz się brzydka, zestarzejesz się, brudne włosy, ciało i łachmany upodobnią cię do dziesiątek innych dziwek! Takiego chcesz życia?! Dziewczyna patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. - Mówisz to po to, żeby mnie zniechęcić. Ale ja się nie dam! - Masz rację, chciałbym cię zniechęcić, bo chciałbym, żebyś przeżyła jeszcze kilka lat! To co powiedziałem jest szczerą prawdą! Ludzie, którzy tam wegetują, nie są ludźmi, których pamiętasz! Miasto jest koszmarem wymyślonym przez degeneratów! Czy ty tego nie możesz pojąć?! Max był zdenerwowany. Co za uparta dziewczyna! Zapadła cisza. - Chcę pojechać do miasta, Max. - powiedziała cicho. Miał ochotę wrzasnąć na nią. Ale zrozumiał, że nie ma sensu i że nie przekona jej. - Dobrze, zabiorę cię do miasta, ale dopiero za miesiąc. To daleka droga i nie mam zamiaru przemierzać jej bez powodu. Nicole uśmiechnęła się. Niespodziewanie dla Max'a, pocałowała go. - Dziękuję. - szepnęła. Nie powiedział nic. Kiedy odeszła, uśmiechnął się lekko. ******************** Zbliżał się termin wyjazdu do miasta. Nicki była podekscytowana. Bardzo chciała już tam być. To co powiedział jej Max było szokujące. Była jednak pewna, że przesadzał. Żył na odludziu i chyba trochę zdziwaczał. Przygotowywała się do wyjazdu starannie. Zbierała owoce, niektóre suszyła, aby zabrać je ze sobą. Pewnego dnia Max przyniósł jej dwie spore torby. - Jesteś nieodpowiednio ubrana. W tych torbach są różne ciuchy. Wybierz sobie coś. To musi być mocne, wygodne i funkcjonalne. Przyjdę za 15 minut. Odwrócił się i odszedł. Czy rzeczywiście była nieodpowiednio ubrana? Miała na sobie luźne spodnie i lekką sportową bluzę. - "Do tej pory nie przeszkadzało mu to." - pomyślała. Ale na wszelki wypadek wolała zrobić to co jej kazał. Żeby tylko się nie rozmyślił i zabrał ją do tego miasta! Max wrócił po kilkunastu minutach. Nicki była już ubrana w jego rzeczy. Miała na sobie czarne skórzane spodnie, niebieską podkoszulkę i czarną skórzaną kurtkę. Na nogi włożyła swoje adidasy do kostek. Kiedy zauważyła go, zapytała: - No i jak? Może być? - Wiedziałaś co wybrać. Pomógł zapakować jej resztę rzeczy. - Ten strój coś mi przypomina. Twój jest podobny. - powiedziała. - Kim byłeś przed wojną? Max wziął torby i zaniósł je do szałasu. - Nie chcesz mi powiedzieć? W porządku, nie będę więcej pytała. - Lepiej żebyś pytała teraz. Tam w mieście nie radzę ci dużo gadać. Nagle wcisnął jej coś do ręki. Było zimne. Gdy spojrzała na to co trzyma w ręku, o mało nie krzyknęła. To była broń, rewolwer. - Po co mi to?! - Lepiej mieć to przy sobie. Zawsze. - Ty też zawsze nosisz broń? - Nawet z nią śpię. - Wspaniale. - mruknęła. - Potrafisz się tym posługiwać? - zapytał. - Skąd! Ja miałam być aktorką! Wpakowałam się w całe to gówno, bo oblałam egzamin do szkoły aktorskiej. - Musisz się nauczyć strzelać. - powiedział, ładując magazynek jej rewolweru. - To niezła broń. Używałem takiej kiedyś. - Byłeś płatnym mordercą, czy co? - Nie, byłem gliniarzem. - To już lepiej! - Nie zawsze. Ty wiesz, że byłem gliną i może jeden czy dwóch facetów w całej Australii. Lepiej nie przyznawać się do tego teraz. Nie każdy to lubi. - Ale są przecież ludzie, którzy pamiętają mundury. A to co mamy na sobie to nic innego jak właśnie mundury policyjne. - Chodzi się w tym, co się akurat ma. Mundur już nic nie znaczy. Nie będą cię z tego powodu wypytywać. - Jesteś pewien? No dobrze. Co mam z tym robić? - zapytała, wymachując bronią. - Uważaj do cholery! Jest nabity! - krzyknął i chwycił ją za rękę. - Puść! To boli! - Jeżeli koniecznie chcesz kogoś zabić to celuj w niego, a nie wymachuj bronią. To po pierwsze. A po drugie: nigdy więcej nie wygłupiaj się tak przy mnie! - Przepraszam. - Nie rób i nie przepraszaj. Przez kilka godzin uczył ją obchodzić się z bronią, strzelać, ładować i czyścić. - Jesteś dobrą uczennicą. - stwierdził wieczorem. - Ale nie myśl, że nauczyłaś się już wszystkiego. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, będziesz mogła uczyć się od życia jeszcze jakiś czas. Pod warunkiem, że będziesz ciągle żywa. A teraz idź spać. Dziewczyna nie ruszyła się z miejsca. - Nie słyszałaś? Idź spać! - Nie jesteś wcale taki groźny, na jakiego chcesz wyglądać. - powiedziała. - O co ci znowu chodzi? - O to, że potrafisz być całkiem miłym facetem. Jestem tego pewna. - Mylisz się, nie jestem miłym facetem. Już nie. - Ale możesz się postarać. - powiedziała i podeszła do niego. Spojrzała w jego oczy i powiedziała: - Te oczy mówią mi, że taki byłeś kiedyś. Pocałowała go w policzek. Ale Max wyczuł, że ten pocałunek trwał dłużej, niż poprzednie. Kiedy miała już wstać i odejść, chwycił ją za rękę i zapytał: - Po co to robisz? - A jeżeli powiem ci, że po prostu podobasz mi się, to uwierzysz mi? Przecież to nie zabronione. - powiedziała i poszła do szałasu. Był trochę zaskoczony. Zresztą wcale nie trochę. Był na tyle zaskoczony, że nie wiedział jak zareagować. ******************** Obudził ją wcześniej niż zwykle. - Wstawaj, ruszamy w drogę! Wstała natychmiast. - Jestem gotowa. - powiedziała. Max spojrzał na nią uważnie. - Zastanów się jeszcze raz. Na pewno tego chcesz? Skinęła głową. - I chcesz, żebym cię tam zostawił? - Tak. - Jesteś pewna, że dasz sobie radę? - Wiele się od ciebie nauczyłam, choć wątpię, czy będę musiała to wykorzystać. Możesz być spokojny, dam sobie radę. - Przecież możesz tu zostać. - Max, jesteś wspaniałym facetem, ale tam jest cywilizacja i chciałabym do niej wrócić. - "Cywilizacja..." - mruknął. - Już ci mówiłem coś na ten temat. Ale proszę bardzo. To twój wybór. - Właśnie. - No to chodź. - Gdzie? - Chcesz iść na piechotę do miasta? - Aaa, rozumiem. Masz gdzieś tu ukryty samochód. - Można to tak nazwać. - uśmiechnął się. - Choć niezupełnie. Kiedy doszli do małej zagrody wielbłądów, Nicki stanęła jak wryta. - Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że... - Właśnie, pojedziemy na wielbłądach. - O Boże! Trzy albo cztery dni jazdy na wielbłądach! Ja nigdy w życiu nie jeździłam na wielbłądzie!! - powiedziała przerażona. - Możesz ich nie straszyć?! To wcale nie jest takie trudne. - Akurat! - Sama się przekonasz. - Nie jestem tego pewna. - Możesz zostać w oazie. - zaproponował. - O nie! To już wolę jechać! - Jak chcesz. Musisz mieć jeszcze to. - powiedział, podając jej białe okrycie, jakie kiedyś nosili Beduini. - Po co mi to? - Jak wiesz czarny kolor przyciąga słońce, a biały odbija. Wolisz się ugotować zanim dojedziesz do miasta? - Nie. - Dobrze. Pomógł założyć jej nowy ubiór. - Czuję się w tym idiotycznie! - powiedziała. - Przyzwyczaisz się. A teraz siadaj na wielbłąda. - Jak?! - Zwyczajnie. Wielbłąd leży, więc wdrapiesz się na niego. A kiedy będzie wstawał, a potem szedł, mocno się trzymaj, siedź prosto. To wszystko. - Fenomenalnie!... Kiedy siedziała już na wielbłądzie i ten zaczął się podnosić, mówiła do niego cicho: - Tylko powoli, ostrożnie! I proszę cię nie zwal mnie, dobrze? A potem dodała cicho, mówiąc do siebie: - O Boże! Jeżeli przeżyję tę podróż, będę ci stokrotnie wdzięczna! ******************** Tego samego dnia wieczorem zrobili pierwszy postój. - Jak się czujesz? - zapytał, pomagając zejść jej z grzbietu zwierzęcia. - Ja się w ogóle nie czuję! To dopiero jeden dzień! Jak ja przeżyję następne? - Nie będzie tak źle, zobaczysz. Podał jej bukłak z wodą. Zaczęła pić łapczywie. - Hej! Nie pij tyle! Pomyśl o dalszej drodze! Nie będzie gdzie zaopatrzyć się w wodę. - Przepraszam. Ty nie pijesz? - zapytała, widząc że Max zamyka bukłak i chowa go. - Nie muszę. Zbliżała się noc, a noce na pustyni bywały chłodne. Ta na taką się zapowiadała. Max spał oparty o swojego wielbłąda. Nicki leżała na posłaniu kilka kroków od swojego wielbłąda. Udawała, że spała. Ale nie mogła zasnąć. Było jej zimno. - Zimno ci? - usłyszała głos Max'a. - Nie. - powiedziała, choć niemal zamarzła. - Bzdura! Zimno ci! Jeżeli boisz się wtulić w wielbłąda, to chodź do mnie. - Ale ... - Nie gadaj, tylko chodź! Jeszcze mi tu zamarzniesz. Nicki podeszła do Max'a. Usiadła przy nim, okryła się grubym kocem. Max objął ją ramieniem i przytulił. - Cieplej? - zapytał. - O wiele. - przyznała. - Zaraz rozgrzejesz się. Postaraj się zasnąć. Obudzili się, kiedy tylko słońce wstało i zrobiło się ciepło. - Jak się spało? - Dobrze. - powiedziała. - A jednak jesteś miłym facetem. - uśmiechnęła się. - Bzdury! Po małym śniadaniu ruszyli w dalszą drogę. ******************** Byli już blisko miasta. Zapadła noc, kiedy Max pokazał dziewczynie oświetlony punkt w dolinie. - To jest twoje miasto. - powiedział. - Tak je sobie wyobrażałaś? - Nie wiem, jest ciemno i nic nie widzę. - Zobaczysz rano. - "Rano"? To godzina drogi. Może przenocujemy już w mieście? - Nie. Po pierwsze dlatego, że droga tu jest kamienista i wielbłądy mogłyby uszkodzić sobie nogi, a po drugie po zachodzie słońca nie wpuszczają tam nikogo obcego. Musimy więc przenocować tu. - Dobrze. - zgodziła się. Miała miasto w zasięgu ręki, nie musiała się więc tak spieszyć. Mogła poczekać jeszcze jedną noc. ******************** Słońce już prawie wzeszło, gdy Max obudził się. Nie było przy nim dziewczyny. W pierwszej chwili przestraszył się, ale zaraz potem dostrzegł ją. Siedziała okryta kocem na małej skałce. Obserwowała budzące się miasto. Wyglądało zupełnie inaczej za dnia niż w nocy. Nie spodziewała się bloków, ani pięknych budowli. Ale może chociaż niskich zabudowań z cegły albo z kamieni. A tym czasem tam nie było nic takiego. - Zawiedziona? - usłyszała głos Max'a. - Nie, tylko trochę zdezorientowana. - To jeszcze nie koniec rozczarowań. Ale pamiętaj: uprzedzałem cię. - Wiem i nadal chcę tam iść. - Co za uparta baba! - mruknął. - Słucham? - Nie, nic. Mówiłem do siebie. Zanim zbliżyli się do wschodniej bramy miasta, Max powiedział: - Wiem, że nic cię już nie przekona do powrotu. - Zgadza się. - powiedziała Nicki. - Jesteś odważna, trochę cię nauczyłem, ale wiedz, że to nie wystarczy. Kiedy wyjadę, wrócę dopiero za miesiąc, a może nawet dwa. Będziesz musiała radzić sobie sama. To miasto apokalipsy, nowych dzikich praw, pełne tego o czym nawet ci się nie śniło. Nicole spojrzała na niego tak, jak patrzy się na nudnego nauczyciela. Max zrozumiał to. - W tym mieście jest tylko jeden człowiek, któremu mogę ufać. Spędzimy tam jakiś czas, a potem pożegnamy się. I pamiętaj: nie rzucaj się w oczy, nie szukaj guza i przestrzegaj praw. - A jakie są te prawa? - Nie ma właściwie niczego stabilnego co można nazwać prawem. To właściwie zwyczaj obowiązujący wtedy, gdy w jakimś miejscu znajduje się duża liczba jego zwolenników. Zależnie od sytuacji i miejsca prawo w tym mieście jest zmienne. Oznacza to, że w danym miejscu i danej sytuacji raz prawem jest to, a raz co innego. - To absurd! - Całe to miasto jest absurdem. Aha! I jeszcze jedno. Uważnie obserwuj ludzi wokół siebie. To ci może bardzo pomóc. Dziewczyna westchnęła, jakby chciała zapytać: "Czy to już koniec?" - A teraz ruszamy. Trzymaj się blisko mnie i nie dziw się niczemu za bardzo. - Jak sobie życzysz. Tak, to miasto w niczym nie przypominało tego, o którym śniła przez tyle dni. Ale czy to miało oznaczać, że jest gorsze? Na pewno nie. Dla niej miasto musiało być o 100% lepsze od tej oazy. Co prawda Max wcale nie był taki zły, oaza była ładna, ale to nie to samo co miasto. Byli jakieś 500 metrów od bramy, gdy podjechali do nich na wielbłądach dwaj uzbrojeni ludzie. - Co to za jedni? - zapytała. - To strażnicy. Siedź cicho i nie odzywaj się. - powiedział. - W jakim celu przybyliście do miasta? - zapytał jeden z nich. - Przyjechaliśmy z wizytą do Grega Zielarza. - powiedział Max. - Jestem Max Sheridan, a to Nick Dorn. - "Nick Dorn? Czy on zwariował?" - powiedziała, ale nie odezwała się. - W porządku. Możecie jechać. - powiedzieli i popędzili swoje wielbłądy, gnając w kierunku bramy. Max i Nicki wolno ruszyli za nimi. - Jaki Nick Dorn? - zaprotestowała. - Ja mam na imię Nicole, a nie jakiś Nick! - Masz imię żeńskie. - Bo jestem kobietą! - No właśnie. Zapomniałem ci powiedzieć, żebyś na razie nie ujawniała tego, że jesteś kobietą. - Dlaczego? - To może być dla ciebie niebezpieczne. Przekonasz się zresztą czym jest tu kobieta. - powiedział. Wjechali do miasta i im bardziej się w nim zagłębiali, tym bardziej Nicki dziwiła się. Nie, to na pewno nie było miasto, o którym śniła. Nawet nie wyobrażała sobie, że może od wewnątrz aż tak źle wyglądać. Domy, jeżeli to w ogóle były domy, sklecone były z czego się dało. Przypominało jej to nowojorskie slumsy. Wszystko cuchnęło, wszędzie panował brud. Ludzie poubierani byli w strzępy czegoś, co kiedyś być może było odzieżą. Małe dzieci biegały często bez ubrań. Mężczyźni wyglądali jak prehistoryczni ludzie. A kobiety... W pewnej chwili Nicki usłyszała okropne wrzaski. To jedna z kobiet broniła się przed jakimś mężczyzną. Ten bił ją, kopał i ciągnął za włosy. Jedni przypatrywali się temu ze spokojem, a drudzy po prostu nie zwracali na to uwagi. - To jej mąż. - usłyszała głos Max'a. - Widocznie była mu nieposłuszna. - Ale jak tak można ... ? - zaczęła, ale Max przerwał jej. - Takie jest prawo! Nigdy nie wtrącaj się, jeżeli zobaczysz coś takiego. Będziesz dłużej żyła. Nic nie odpowiedziała. Nie mieściło jej się to w głowie. Przed wojną nigdzie na świecie nie traktowano tak kobiet! No tak, ale teraz jest już po wojnie... Miasto i jego mieszkańcy zaczynało ją przerażać. Ale Nicole Dorn była czasami bardzo dumną kobietą. Teraz nie było już odwrotu, nawet gdyby chciała. Nie mogła powiedzieć Max'owi, że chce wracać! Pokazać mu, że jest słaba? O nie! To ostatnia rzecz jaką zrobi! - "Trudno. Jakoś dam sobie radę." - pomyślała, choć wcale nie była tego pewna. Zaczęła żałować, że dała się namówić na ten eksperyment z hibernacją. Gdyby się nie zgodziła, miałaby teraz święty spokój. Nie żyłaby i nie musiała oglądać tego wszystkiego. Po kilkunastu minutach dojechali do jednego z "domów". Był nieco większy niż reszta. - Co to za dom? - zapytała. - Tu mieszka Greg Zielarz, mój przyjaciel. - Wspaniała siedziba. - mruknęła. Max udał, że nie usłyszał tego. Wydawało mu się, że dziewczyna zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, w co się pakuje. - "Jeszcze jeden dzień i zechce wracać do domu." - pomyślał i właściwie ucieszył się z tego. Tam przynajmniej miała szanse przeżycia. Weszli do domu. Było to małe pomieszczenie służące za kuchnię. Z przyległego pomieszczenia wybiegło dwoje, może 5-cio albo 6-cio letnich dzieci. Zaraz po nich wyszedł niepozorny człowieczek. - Witaj Greg! - powitał go Max. - Max Sheridan! Co ty tu robisz stary draniu?! Nie za wcześnie na zaopatrzenie? - Nie w tej sprawie przyjechałem. Chciałbym, żebyś poznał najbardziej upartą kobietę, jaka znałem. - Kobietę? - zdziwił się Greg. - Tak, to jest Nicole Dorn. - Miło mi pana poznać. - Nicki podała mu rękę. Zdziwiony Zielarz wytarł swoją prawicę o spodnie i podał ją dziewczynie. - O rany! Nie słyszałem tego od lat. - powiedział. - Witam panią w moim domu. Proszę usiąść. - powiedział, wskazując na sklecone z desek krzesła. - Jedliście już śniadanie? - zapytał. - Tak. - odparł Max. - Ale wina się napijecie? Nie czekając na odpowiedź, wyjął z szafki butelkę z jakimś płynem. Max podszedł do niego. - Skąd ty ją wytrzasnąłeś? - zapytał szeptem Greg. - To długa historia. Wytłumaczę ci potem. Usiedli przy stole. - Mam do ciebie małą prośbę, Greg. - Wal śmiało. - Moglibyśmy przenocować u ciebie? - Jasne. Jak długo chcecie. - Dziękujemy. - odezwała się Nicki. - Czy ona wie co tu się dzieje? - zapytał Greg. - Tak, mam nadzieję że teraz już wie. Nie uwierzysz, ale ona wolała to miasto od mojej oazy. - powiedział. - Żartujesz! Chcesz tu zostać, moje dziecko? - Nie jestem dzieckiem. A poza tym rzeczywiście chcę tu zostać. Max spojrzał na Grega, jakby chciał powiedzieć: "Sam widzisz." ******************** Zapadła już głęboka noc. Nicki spała w jednym z czterech "pokoi" domu Grega. Sam gospodarz i Max siedzieli w kuchni i rozmawiali. Max opowiedział przyjacielowi o dziewczynie. - I pozwolisz jej tu zginąć? - zapytał Zielarz. - A co mam zrobić? Uwiązać łańcuchem do palmy? Zerwałaby się i zginęła na pustyni. Trochę ją przygotowałem do życia tu, ale i tak wiem, że nie da sobie rady. - Szkoda jej. To jedyna osoba, która jeszcze dobrze pamięta stary świat. - Wiem, że szkoda jej. Ale to uparta baba! A zresztą co mnie to obchodzi?! Żyłem przez tyle lat sam, to i dalej będę tak żył. - A te kilka tygodni nic dla ciebie nie znaczy? - To były najbardziej hałaśliwe tygodnie w moim życiu! Nawet nie wiesz jaka z niej gadatliwa i kłótliwa istota. Przynajmniej znowu będę miał spokój. - Jakoś bez przekonania to mówisz. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Ja? Zupełnie nic! Przecież nic nie mówiłem! - Przecież wiesz, że nie mógłbym... - Max! Minęło 14 lat! To kawał czasu. - Być może, ale to nie ma znaczenia. - Nie można żyć wspomnieniami! - Widocznie ja mogę! I nie mówmy o tym więcej! - Dobrze, przepraszam. Zapadła krótka cisza. - Greg. - zaczął Max. - Czy kiedy odjadę mógłbyś zaopiekować się nią? Zielarz spojrzał na przyjaciela. - Oczywiście. Zrobię co będę mógł. - Pokaż jej miasto i jego prawa. - Nie martw się o nią. - Nie martwię się! - Martwisz się. Ale skoro mimo wszystko chce tu zostać, to jest silna. A skoro jest silna, da sobie radę, oczywiście z moją pomocą. - To chyba byłoby wszystko. Chodźmy spać. - powiedział Max, wstając. - Dobranoc. Max wszedł cicho do pokoju, w którym spała Nicki. Położył się obok niej na posłaniu rozłożonym na podłodze. Przez dłuższą chwilę przyglądał się śpiącej dziewczynie. Rzeczywiście Greg miał rację. Szkoda jej. ******************** Następnego dnia Max i Nicki wybrali się na "spacer" po mieście. Max chciał, żeby dziewczyna zobaczyła całe miasto. Starał się wytłumaczyć jej wszystko, ale i tak to co widziała wydawało się być pozbawione sensu. Zapadł już wieczór, kiedy wracali do domu Grega. - Rano wyjadę stąd i będziesz od tej pory zdana na własne siły. Oczywiście Greg pomoże ci zawsze, jeżeli będziesz miała kłopoty, ale unikaj ich. - Postaram się. - uśmiechnęła się. - To dobrze. Często kłopoty tutaj to śmierć, dlatego też warto ich unikać. - Mogę cię o coś zapytać, Max? - Słucham. - Skąd znasz Grega? W tych czasach trudno o przyjaciela. - To prawda, ale Zielarz nim jest. Prawdopodobnie jedynym jakiego mam. - Jedynym? - Reszta dawno już gryzie piach. Kiedyś Greg uratował mi życie. Znalazł mnie w jakimś zaułku i przywrócił do życia. Mieszkałem u niego ponad pół roku. W końcu ruszyłem dalej w drogę i przez przypadek natknąłem się na moją oazę. Zostałem tam. Ponieważ w mieście krucho jest z żywnością, przywożę mu czasami trochę owoców. - Dlaczego nazywasz go Zielarzem? - Kiedy ma te swoje zielska, potrafi przygotować z nich różne wspaniałe leki. Dzięki nim żyję. - Skoro jesteście takimi przyjaciółmi i skoro w mieście jest tak okropnie to dlaczego Greg ze swoją rodziną nie przeniesie się do oazy? Moglibyście przecież żyć tam razem. - Czyżby miasto już ci się nie podobało? Może chcesz wracać? - zapytał z nadzieją w głosie. - Wcale nie! Słyszałam tylko jak Greg narzekał. Max uśmiechnął się. - Greg żył tu przez cale lata. On i jego rodzina przyzwyczaili się do tego miasta. Pewnie nie potrafiliby żyć w spokojnym miejscu. - Możliwe. - Jesteśmy na miejscu. - powiedział, bo doszli właśnie do domu Zielarza. Po chwili dodał: - Chciałbym się z tobą pożegnać. - Mówiłeś przecież, że wyjeżdżasz jutro rano. - Tak, ale chcę wyjechać bardzo wcześnie. Będziesz jeszcze spała. - Dlaczego tak wcześnie? Wzruszył ramionami. - Tak będzie lepiej. A więc trzymaj się. Pamiętaj o tym co ci mówiłem. Jeżeli chcesz, zostań u Grega, jeżeli nie, pomoże ci coś znaleźć. Wiesz co on powiedział wczoraj wieczorem? Że szkoda cię. Miał rację. - Nie, nie miał. Dam sobie radę, zobaczysz. - uśmiechnęła się. Po kolacji położyli się spać. Max leżał przy Nicki. Nie mógł zasnąć. - Nie możesz spać? - zapytała nagle. - Nie mogę. - Nie martw się o mnie. - Nie martwię się o ciebie tylko o miasto. Przewrócisz je do góry nogami. - Na pewno nie. Kiedy spotkamy się za dwa miesiące, opowiem ci jak było. - Możesz wrócić ze mną. - zaproponował. Dziewczyna spojrzała na niego uważnie. - Nie Max. To już postanowione. Śpij dobrze. - powiedziała i pocałowała go w policzek. - "Może to i lepiej." - pomyślał. ******************** Słońce już wstało, gdy Max wsiadł na swojego wielbłąda i ruszył w drogę do domu. Znowu był sam. Właściwie nie powinien nic odczuwać. A jednak ... Było mu ciężko. Zdawał sobie sprawę, że ona zginie, po prostu musi zginąć. Tam w oazie był na nią zły. Czasami miał jej serdecznie dosyć. Teraz czegoś zaczęło mu brakować. Może jej kłótni? Krzyku? A może uśmiechu i tych pocałunków na dobranoc? Bzdura! Po prostu nie jest już obciążony i czuje się znacznie lepiej! Lepiej?... W ciągu minionych 14 lat nie było niczego, do czego mógłby się przywiązać. Tym bardziej żadnej kobiety. Jego żona i mała córeczka były dla niego wszystkim, nawet teraz, po tylu latach. Zawsze był twardy i nieubłagany. Chyba nie zmieniło się to przez jedną wrzaskliwą dziewczynę? Nie ! Na pewno nie! Lepiej dla nich obojga stało się, że ona zostaje tu, w mieście. ******************** Minęło osiem dni odkąd Max wyjechał z miasta, a Nicki została w nim. Przez pięć dni mieszkała u Zielarza, ale postanowiła dłużej nie zawracać mu głowy. Z jego pomocą znalazła niedaleko "całkiem niezły lokal" - tak stwierdził Greg. W rzeczywistości był to wynajęty za ciężkie pieniądze (które zostawił Max) niewielki pokoik z legowiskiem, czymś co kiedyś mogło być krzesłem i jedną małą lampą naftową. Niestety lampa była prawie pusta, a o jej napełnieniu nie mogło być mowy. Po prostu w całym mieście nie było już nafty. Greg, mimo że zgodził się na jej samotne mieszkanie, ciągle opiekował się nią. Ale nawet on nie ustrzegł jej przed kłopotami. Mimo ostrzeżeń Max'a wzięła stronę jakiejś kobiety bitej przez, jak się potem okazało, własnego ojca. Na początku nie brano poważnie jej słów, potem mało brakowało, a podzieliłaby jej los. Na szczęście w porę zorientowała się, że popełniła błąd i uciekła. Szczęściem dla niej było też to, że tego akurat dnia miała na sobie strój beduina i nikt nie mógł zobaczyć jej twarzy. W przeciwnym wypadku potem mógłby ją ktoś rozpoznać i znowu miałaby kłopoty. Tak mijały dni. Dziewczynie coraz ciężej żyło się w mieście. Nie mogła jednak wrócić do Max'a. Po pierwsze nie mogła prosić Grega o wysłanie jakąś drogą wiadomości Max'owi. Nie było jak, no i jej duma ucierpiałaby na tym. A po drugie nie mogła prosić Grega o ochronę czy opiekę. On przecież miał własną rodzinę i nią musiał się opiekować. Czasami w nocy chciało jej się płakać, a nawet wyć ze złości i bezsilności. W takich momentach już kilka razy chwytała za broń i przystawiała ją sobie do skroni. Nigdy jednak nie miała odwagi pociągnąć na spust. Wtedy przygnębienie wzrastało. Nienawidziła siebie, świata w którym żyła i wszystkich ludzi dookoła. Skoro sama nie mogła pociągnąć za spust, modliła się o szybką śmierć. - "Zasnąć i nie obudzić się." - marzyła. Jednak modląc się nie miała pewności czy Bóg jeszcze istnieje. Jeżeli pozwolił żyć ludziom tak jak żyją w tym mieście, w upodleniu i zezwierzęceniu, to może już Go po prostu nie ma? Może wojna zmiotła również Jego? Może ogromny grzyb wybuchu dosięgnął Jego Nieba? Sama już nie wiedziała. Powoli zaczęła wątpić w Jego istnienie. Przynajmniej miała pewność, że opuścił ludzi i pozostawił ich samym sobie. ******************** Pewnego dnia niewiele brakowało, aby spełniły się jej marzenia. Tyle tylko, że śmierć, która zawisła nad nią miała być bolesna i długa. Wszystko zaczęło się od tego, że Nicki postanowiła poszukać Greg'a. Jego żona powiedziała jej, że powinien być w którejś karczmie, które Nicki nazywała spelunami. Jednak przestrzegła ją, że nie powinna tam wchodzić. - Nie martw się, nic mi nie będzie. - uspokoiła ją. W mieście były cztery speluny. Chciała je wszystkie sprawdzić. Zdecydowała się bowiem prosić Greg'a o pomoc w wydostaniu się z miasta i w powrocie do oazy. Ale kiedy pojawiła się w jednym z "lokali" znalazła jedynie kłopoty. Weszła tam w stroju beduina. Wewnątrz panował smród brudnych ciał i czegoś ponadto. Było tam pełno mężczyzn. Nagle jeden z nich zastąpił jej drogę. Był pijany. - Jak już tu wlazłeś, powinieneś zdjąć z głowy tą szmatę! - powiedział. Nicki miała zamiar wycofać się. Ale za nią stał inny typ. Znalazła się w pułapce i jedynym argumentem była broń. W momencie kiedy sięgnęła po nią, mężczyzna ściągnął jej z głowy okrycie. Wszyscy zgromadzeni najbliżej stanęli jak wryci, a chwilę potem zrobili bardzo niezadowolone miny. - To baba! - krzyknął jeden z nich. - Co ona tu robi?! - Jak śmiałaś wejść tu, ty... - Dokończ! - powiedziała, przystawiając mu do brzucha pistolet. - Dlaczego milczysz? - Jest nas więcej. - powiedział. - Nawet jeżeli kilku z nas zginie, ty zginiesz również. Chyba nie jesteś stąd, skoro nie wiesz, że tu nie wolno wchodzić kobietom. - Rzeczywiście, nie jestem stąd. Ale nawet gdybym wiedziała ... Nagle poczuła ogromny ból i poleciała do przodu. To któryś z mężczyzn wbił jej nóż w udo. Mimo bólu wstała natychmiast i wyjęła z nogi nóż. - To było niepotrzebne. - powiedziała i ... strzeliła do właściciela noża. Ten padł na ziemię bez życia. - Którykolwiek się zbliży, zginie. - powiedziała idąc do drzwi. Kiedy była już blisko wyjścia, kilku z nich rzuciło się na nią. Wybiegła przed budynek. Stała już tam grupka gapiów, która z każdą chwilą powiększała się. Otoczyli ją ze wszystkich stron. Wiedziała, że nie pozwolą jej odejść. I pomyśleć, że przeżyła tyle dni, a teraz gdy chce się przyznać do błędu i złamać swą dumę, musi zginąć. Co za ironia losu! Z nogi obficie płynęła krew, na ramieniu też ją poczuła (pewnie podczas szarpaniny ktoś przejechał ją nożem). Była coraz słabsza, ale ciągle chciała walczyć. Rzucali w nią obelgami, kamieniami i błotem. Bawili się nią, bo wiedzieli, że nie jest w stanie nic zrobić. Mieli niezłą zabawę. - Co z nią zrobimy?! - zawołał ktoś z tłumu. - Ja bym ją najpierw przeleciał a potem róbcie z nią co chcecie! - zawołał w odpowiedzi ktoś inny, zbliżając się powoli do niej. Był to jakiś młody zabijaka. - Nie zbliżaj się, bo cię zabiję! - powiedziała do niego. - Nie warto. Możemy się za to nieźle zabawić. - Nic z tego! - Jesteś tego taka pewna? - uśmiechnął się tamten. Nagle na arenę, jaką utworzył zamknięty krąg ludzi, wszedł jakiś mężczyzna. Nicki nie widziała właściwie jego twarzy. W oczy świeciło jej słońce, a poza tym jedno oko miała zakrwawione krwią spływającą z czoła. - Zostawcie ją! - krzyknął ów mężczyzna. - A to dlaczego?! - zawołali inni. - To moja kobieta! Szukałem jej wszędzie. - Nie jestem niczyją kobietą! - wrzasnęła Nicole. Mężczyzna odsunął od niej młodzika, chwycił za ubranie i przyciągnął do siebie. - Myślałaś, że schowasz się przede mną w miejscu gdzie nie będę cię szukał? Jak widzisz nie musiałem wcale tam wchodzić, aby cię znaleźć. - powiedział głośno, żeby wszyscy słyszeli. A zaraz potem dodał cicho: - Nie poznajesz już mnie? To ja, Max. Nicki odskoczyła od niego. - Nie potrzebuję cię! Sama dam sobie radę! - krzyknęła. - Nie pogarszaj swojej sytuacji! - odpowiedział jej. - Właśnie mała! Uważaj, bo jak on się tobą zajmie to zobaczysz! - krzyknął ktoś z tłumu. - Pieprz się! - krzyknęła do niego. - A ty - zwróciła się do Max'a. - zejdź mi z drogi, bo zastrzelę cię następnego! Max szybkim ruchem wyrwał jej broń i zatknął za pas. Znowu chwycił ją za ubranie. - Radzę ci zamknij się i uspokój się! - Zostaw mnie w spokoju! Westchnął, uniósł rękę i zacisnął pięść. - Nie uderzysz mnie! Nie ośmielisz się! - powiedziała. Max uderzył ją i dziewczyna straciła przytomność. - Co z nią zrobisz? - zapytał ktoś. - Załatwię to na pustyni. - powiedział, przewieszając bezwładne ciało Nicki przez plecy. część II Obudził ją ból. Nie była tylko pewna czy to był jeden ból. Poruszyła się. - Leż spokojnie! - usłyszała znajomy głos. - Nie ruszaj się, bo wszystko diabli wezmą! Otworzyła oczy. Tuż przy niej siedział Max. - Zaraz zmienię ci opatrunek i zjesz coś. - powiedział. Starał się delikatnie zmienić opatrunki na nodze i ramieniu. Mimo to jednak sprawił jej ból. Potem podał jej posiłek. Odwróciła głowę. - Powinnaś coś zjeść. - powiedział. - Jesteś bardzo osłabiona. Byłaś przez prawie cztery dni nieprzytomna, dlatego powinnaś się wzmocnić. Nie chciała jeść. Wiedział, że nie zmusi jej. - No dobrze. Może zgłodniejesz później. Nicole milczała. Max przypuszczał, że jest tak słaba, że nie może mówić. Teraz jednak spostrzegł, że wcale tak nie jest. - Przepraszam, że uderzyłem cię. Musiałem. Zachowywałaś się okropnie. Całkiem jakbyś straciła rozum. Nie odpowiedziała. Nawet nie parzyła w jego stronę. Max nic z tego nie rozumiał. - Nie wiem dlaczego milczysz, ale skoro chcesz, to proszę bardzo. Muszę cię teraz zostawić. Mam robotę. - powiedział i wstał. Chwilę potem zniknął jej z oczu. Była na niego wściekła! Po co wrócił?! Owszem, chciała wydostać się z miasta, ale kiedy w końcu nadarzyła się okazja, mogła względnie szybko zakończyć farsę, zwaną życiem. Max wszystko zniweczył. Tamtego dnia kielich goryczy przelał się i jedynym wyjściem była śmierć. Co z tego, że znowu jest bezpieczna w oazie, do której chciała wrócić? Przecież życie tu to też farsa, wegetacja. Po co to wszystko? Poruszyła się. Ból. Nic więcej, tylko ból. Postanowiła jednak wstać za wszelką cenę. Opatrunek na nodze puścił, a rana otworzyła się. Opatrunek na ramieniu zerwała. Stała przy palmie. Była rzeczywiście słaba. Gdzie był ten sztuczny zbiornik z radioaktywną wodą? Ruszyła w końcu powoli w jego stronę. ******************** Przez te cztery dni zastanawiał się dlaczego zachowywała się tak dziwnie. Tam w mieście i teraz tu, gdzie była bezpieczna. Wtedy w mieście myślał najpierw, że zrobiła się agresywna, bo musiała się bronić. Ale kiedy i jemu zagroziła śmiercią, w jej oczach ujrzał coś dziwnego. Coś czego nigdy przedtem w nich nie widział. Desperacja? Rezygnacja? Może tak, ale dlaczego tak się zachowywała, kiedy był już przy niej? Co się z nią stało przez ten czas spędzony w mieście? A teraz to milczenie. Nie była aż tak słaba, żeby nie móc mówić. Sprawiała wrażenie obrażonej. Ale za co? Czy za to, że uderzył ją wtedy? Musiał. A może za to, że ją uratował, że dzięki niemu żyje? Może ona wcale nie chciała, żeby ją ratował? Wtedy wszystko byłoby jasne. Jeśli tak było, oznaczało to, że chciała popełnić samobójstwo wdając się w walkę w mieście. Ale dlaczego? Czy aż tak bardzo się zawiodła na życiu? Nie mógł uwierzyć, że mogłaby posunąć się do tego. Zaczęło go to dręczyć. Postanowił wrócić do obozu i porozmawiać z nią. Już po chwili był tam. Nie zastał w nim jednak dziewczyny. - Cholera! Znowu się zaczyna! - mruknął. Przy posłaniu zauważył zerwane opatrunki i sporo krwi. - "Ta wariatka to rzeczywiście samobójczyni!" - pomyślał i zaczął jej szukać. Pomogły mu w tym ślady krwi i jej stóp. Już wiedział dokąd szła. Puścił się biegiem w tamtą stronę. Dogonił ją niemal natychmiast. - Ty skończona idiotko! - wrzasnął na nią. - Co ty wyprawiasz?! Stój! Nicki odwróciła się, a potem przyspieszyła kroku. Ból był nieznośny. Noga nie wytrzymała i dziewczyna upadła na kolana. Max podbiegł do niej i chwycił za ramiona. - Samobójczyni! Słyszysz? Jesteś samobójczynią! W dodatku tchórzliwą! Płakała. Nie wiedział czy z bólu czy z innego powodu. - Jak mogłaś coś takiego zrobić? Dlaczego? Potrząsnął nią. - Już dłużej nie wytrzymam... - wyszeptała, szlochając. Była rzeczywiście załamana i zrezygnowana. Znał to uczucie. Sam przez to przechodził. - Wrócimy teraz do obozu i zajmę się tobą. - powiedział. - Nie! Nie chcę tam wracać! - protestowała. - Nicole! - potrząsnął nią znowu. - Nie możesz tego zrobić! - To moje życie i mogę z nim zrobić co mi się podoba! Puść mnie! - Na to zawsze jest czas! - Max, proszę cię pozwól mi tam iść! - prosiła go, ciągle płacząc. - Pierwszy raz od wielu lat mogę komuś uratować życie. Dlatego nie pozwolę ci tam pójść. Nie ma mowy! Pomógł jej wstać, wziął ją na ręce i ruszył w stronę obozu. Szlochała cicho, opierając głowę o jego ramię. W obozie opatrzył jej znowu rany i kazał wypić jakiś napój. - Będziesz po tym spała kilka godzin. - powiedział. Już po kilku minutach zasnęła. ******************** Przez cały następny dzień dziewczyna wyglądała jakby była nieobecna. Leżała przez cały czas, nie odzywając się nawet słowem. Max próbował kilka razy rozmawiać z nią, ale nie osiągnął celu. Była jakby w szoku. Nie wiedział jak może jej pomóc, a chciał tego. Było mu jej żal. Pilnował jej, aby znowu nie popełniła jakiegoś głupstwa. Kiedy późnym wieczorem zasnęła, poszedł do źródła po wodę. Nie trwało to dłużej niż dwie minuty. Gdy wrócił, Nicki siedziała oparta o pień palmy. W jej ręku zobaczył rewolwer. Dziewczyna zauważyła go. Uśmiechnęła się i przyłożyła sobie lufę do skroni. Max zastygł. A ona ciągle się uśmiechała. - Może lepiej do ust? - powiedziała, wkładając lufę do ust. Max powoli zbliżał się do niej. - Pod brodą pewniej. - znowu odezwała się, zmieniając położenie broni. - Nicki, nie rób tego. - powiedział do niej. - Dlaczego nie? Dwie pieczenie przy jednym ogniu. Ja będę mała spokój i ty będziesz miał spokój. Czy to nie jest najlepsze wyjście? - Nie! - powiedział dobitnie. W tej samej chwili skoczył w jej stronę i wyszarpnął jej broń z ręki. Sprawdził magazynek. Był pełny. Klęknął przy niej. Wydawała się spokojna. - Próbowałam to zrobić wiele razy, ale nic z tego. Nie miałam odwagi. Mogłam zabić innego człowieka, a nie potrafiłam strzelić do siebie. Dziwne. - mówiła spokojnie. Nie wiedział co powiedzieć. - Myślałam, że zwariuję. Im lepiej poznawałam miasto i ludzi, tym bardziej miałam wszystkiego dość. Wiesz, modliłam się nawet. Ale nie o ocalenie. Wręcz przeciwnie, o śmierć. Moja prośba nie została wysłuchana. Prawdopodobnie dlatego, że nie ma już Boga, albo wkurzył się i zajął się swoimi sprawami. Zapadła cisza. Nicki siedziała nieruchomo wpatrzona w jakiś punkt przed sobą. - Dlaczego nie wyjechałeś z miasta? - zapytała nagle, nie patrząc na niego. - Wyjechałem, - powiedział, siadając obok niej. - ale wróciłem. - dodał. - Po co? - zapytała patrząc na niego ze zdziwieniem. - Wolałem upewnić się, że dajesz sobie radę. - Obserwowałeś mnie przez cały ten czas?! Jak szpieg? - Wróciłem po sześciu dniach. Dlaczego nie chciałaś ze mną wrócić od razu? Nie musiałabyś przechodzić przez to wszystko. - Jak myślisz dlaczego? - uśmiechnęła się. - Byłam zbyt dumna. Przez tyle dni męczyłam cię, chciałam za wszelką cenę jechać do miasta. I co? Kiedy zrozumiałam swój błąd, miałam się przyznać do tego? O, nie! To byłaby ostatnia rzecz jaką bym zrobiła. - Dlaczego! - Max nie rozumiał. - Przecież nic by się nie stało! Miałaś prawo... - Max! - przerwała mu. - Musiałabym przyznać ci rację! Czy ty tego nie rozumiesz? - Chyba nie! - No cóż ... Przyszedł jednak czas, że zrobiłabym to. Tamtego dnia szukałam Grega. Chciałam go poprosić, żeby jakoś cię zawiadomił ... - A ja byłem ciągle przy tobie. - mruknął Max. - Gdybym tylko wiedział ... Nie doszłoby do tego wszystkiego. - Ale doszło. Nagle moja prośba została wysłuchana. Śmierć nareszcie zbliżała się. I wtedy pojawiłeś się ty. Lepiej byłoby gdybyś się tam nie pojawił. - Przestań! - Daj spokój Max! Pojawiła się szansa, na którą długo czekałam! Skoro nie mogłam popełnić samobójstwa, mogłam po prostu dać się zabić! Inna sprawa, że nie doprowadziłam do tego umyślnie. - Nicole! - Max dotknął dłonią jej twarzy. Dziewczyna spojrzała na niego trochę zdziwiona tym gestem. - Teraz z tym koniec! - Z czym? - Z takimi myślami. Nie możesz tak myśleć! Musisz żyć! - Moje życie nie ma sensu, ani znaczenia. - Mylisz się! Czy gdyby twoje życie nie miało dla mnie znaczenia, wróciłbym? Jak myślisz? Przecież wróciłem. Nie odpowiedziała. Nagle poczuła się słabo. Zamknęła oczy. - Co się stało? - zaniepokoił się Max. Dopiero teraz zauważył, że rana na nodze znowu otworzyła się. - Cholera? - zaklął. ******************** Rana na ramieniu goiła się stosunkowo szybko. Za to ta na nodze stała się nawet niebezpieczna. Przy większym wysiłku otwierała się i wszystko zaczynało się od nowa. Potem Max zaczął podejrzewać zakażenie. Nie czekając na potwierdzenie swoich przypuszczeń, zaczął stosować mikstury sporządzone kilka miesięcy temu przez Grega Zielarza. Kiedy do wszystkiego doszła gorączka, Max nie wiedział co robić. Ale były to ostatnie podrygi zakażenia. Wkrótce wszystko zaczęło się cofać. Rana goiła się powoli. Po kilku tygodniach Nicki, z pomocą Max'a, po raz pierwszy wstała. Chodziła trochę niezdarnie, ale wystarczyło kilka dni, aby doszła do formy. - Nie szalej jeszcze za bardzo. - upominał ją Max. - Dlaczego? Przecież zagoiło się. - Tak na wszelki wypadek. Życie w oazie wróciło do normy. Może tylko Nicki trochę się zmieniła. Nie miała już samobójczych myśli, tak przynajmniej wywnioskował ze swoich obserwacji. Nie mówiła też o mieście. Oaza stała się jej prawdziwym i jedynym domem. Zaczęła uważać go za swój. Max był z tego zadowolony. Obserwował ją każdego dnia i coraz bardziej lubił ją. Wiele tygodni temu chciał, żeby umarła. Leżała wtedy przez kilka dni nieprzytomna. Był wściekły na siebie, że odhibernował ją. Potem, kiedy odzyskała przytomność, zaczęły się problemy. Było mu nawet na rękę, że chce jechać do miasta. Myślał wtedy, że pozbędzie się jej i znowu będzie spokój. Ale to wcale nie okazało się łatwe. Dowodem był jego powrót do miasta. Już wtedy wiedział, że ta drobna, wrzaskliwa dziewczyna głęboko zapadła mu w serce. Nie wiedział tylko dlaczego tak szybko. Od 14 lat nic takiego się nie stało, choć wiele kobiet spotkał. Teraz był zadowolony, że Nicki jest z nim. ******************** Obudził go wrzask Nicole: - O Chryste!! Co to za potwór?! Max!! Na pomoc! Zerwał się na równe nogi. - Zabij to coś! - krzyczała. Max stanął jak wryty. Po chwili zaczął się śmiać. Zwierzę, które przestraszyło dziewczynę, odwróciło się nagle i głośno szczekając pobiegło do Max'a. - Max! Uważaj! - krzyknęła. - Zabij go! Zwierzę dopadło Max'a, ale wcale nie zaczęło go gryźć. - Dope! Gdzieś ty się podziewał? Już myślałem, że coś się stało. Nicki wyszła z szałasu. - Co to jest? - zapytała. - To mój przyjaciel. Przedstawiam ci Dope'a. To pies. - dodał dla wyjaśnienia. Pies spojrzał na dziewczynę. Przyjął pozycję do ataku. Był rzeczywiście dziwny. Miał nijaką maść, był niewątpliwie kundlem, ale nigdy przedtem nie widziała czegoś podobnego. - Spokojnie Dope. - powiedział Max do psa. - To jest Nicki, będzie tu mieszkała. Przywitaj się z nią. Pies powoli podszedł do dziewczyny. Cofnęła się o krok. - Nie bój się go. - powiedział Max. - Musi cię dokładnie poznać. Pogłaskaj go. - Jesteś pewien, że on ... Max podszedł do niej. Pies w tym czasie obwąchał ją. - On ci nic nie zrobi. - zapewnił ją. Nicki kucnęła. - Jesteś bardzo dziwnym psem i cholernie mnie przestraszyłeś, ale skoro Max mówi, że nic mi nie zrobisz, to chyba możemy zostać przyjaciółmi. Pogłaskała go, a pies polizał ją po dłoni. - Już jesteście przyjaciółmi. - uśmiechnął się Max. Dope zaszczekał dwa razy. - Zwiedź stare kąty. - powiedział do psa. Ten tylko zamachał ogonem i gdzieś pobiegł. - Skąd ty go wziąłeś? - zapytała. - Cztery lata temu znalazłem go. Był jeszcze szczeniakiem. Nie wiem dlaczego był sam. Matka prawdopodobnie zdechła. Został już ze mną. Powiedziałaś, że jest dziwny. To prawda. Zanim się urodził jego matka musiała dostać dużą dawkę promieniowania. To wszystko wyjaśnia. - Dlaczego nie było go tu wcześniej? - Jesteśmy przyjaciółmi, ale nie wchodzimy sobie w drogę. Dope potrafi zniknąć na kilkanaście tygodni, a potem nagle się pojawić. To u niego normalne. - Pies indywidualista. - uśmiechnęła się. - Można tak powiedzieć. - Kiedy się obudziłam i zobaczyłam go myślałam, że to dalszy ciąg koszmaru. - Śnił ci się koszmar? - Żeby tylko jeden. - westchnęła. - Pewnie o mieście? - Nie tylko. Śni mi się wojna. Wojna, którą przespałam. Może właśnie dlatego ciągle prześladuje mnie. Nie potrafię się od tego uwolnić. - Przejdzie ci. Chyba każdy przez to przechodził. - Ty też? - Tak, ale ja mam to już za sobą. - Na pewno? Max spojrzał na nią uważnie. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Od prawie tygodnia źle sypiasz. Czasami nie mogę zasnąć i wtedy... - Mówiłem coś przez sen? - Niewiele, raz tylko krzyknąłeś: "Zostawcie je!". Na chwilę zapadła cisza. - Moja żona i córka ... Zginęły przed wojna. Zostały zamordowane, a ja przy tym byłem i nie mogłem im pomóc. - Max, nie chciałam cię zranić. - Nicki dotknęła dłonią jego policzka. - Na prawdę nie chciałam. Max jakby ocknął się. - Wiem, zresztą nic się nie stało. - Na pewno? - Tak. Dziewczyna nagle objęła go za szyję. Nie wiedział co robić. Nie zdarzyło mu się to od wieków. To było bardzo dziwne uczucie. Nicki wyczuła, że Max jest zakłopotany. - Przepraszam. Poniosło mnie trochę. Dziewczyna podeszła do tlącego się ogniska. Rozpaliła je na nowo. - Trzeba zająć się śniadaniem. - powiedziała. - Co zrobić dla Dope'a? - On sobie poradzi sam. - powiedział Max, podchodząc do niej. - Na pewno ma za sobą długą drogę. Możemy mu chyba zrobić mały prezent w postaci śniadania. - Dobrze. - zgodził się. Po śniadaniu Nicki zapytała go: - Co masz dzisiaj w planie? - Zajrzę do wielbłądów, napoję je i nakarmię. Może mi to zająć sporo czasu. - Kiedy skończę tu, pomogę ci. - Przecież nie musisz. - Ale chcę. - Nie boisz się? - W każdym bądź razie już nie tak bardzo. - uśmiechnęła się. - Dobrze, przyjdź. Max i Dope poszli do zagrody wielbłądów, a Nicki wzięła się do mycia naczyń. Kiedy już prawie skończyła, skaleczyła się w rękę. Zaklęła tylko cicho. Obmyła ranę w czystej wodzie. - "Max powinien gdzieś mieć jakiś opatrunek." - pomyślała. Zaczęła szukać go w szałasie w rzeczach Max'a. Znalazła starą drewnianą skrzynię. Otworzyła ją. Były tam jakieś pieniądze, trochę złota w woreczku i wiele innych rzeczy, których przeznaczenia nie znała. Była też mała kasetka. Chciała ją otworzyć, ale stróżka krwi przypomniała jej czego ma szukać. Znalazła w końcu bandaż i zawinęła nim dłoń. Dopiero potem otworzyła ową małą kasetkę. Było tam trochę zdjęć. Na jednym z nich była młoda ładna i uśmiechnięta kobieta. Na drugim ta sama kobieta z małą, może dwuletnią dziewczynką. Na trzecim razem z nimi był Max. Zrozumiała. To była żona i córka Max'a. To o nich mówił. W kasetce znalazła też dwie obrączki i odznakę policyjną. Schowała wszystko na miejsce. Dokończyła swoją pracę i poszła do Max'a. - Już jestem. - A jednak. - uśmiechnął się Max. - A co myślałeś? Skoro mogę żyć z Dope'm, to mogę spróbować z wielbłądami. Musisz mi tylko powiedzieć co mam robić. - W porządku. - powiedział. Zauważył, że dziewczyna ma zabandażowaną dłoń. - Co się stało? - zapytał, wskazując na opatrunek. - A, to. Nic takiego, skaleczyłam się przy zmywaniu. - Coś groźnego? - Nie, nic. - W takim razie nakarm je. Tam w szopie są owoce. - Tak jest, szefie. Kiedy skończył się dzień i siedli już do kolacji, Max zapytał: - Dlaczego przez niemal cały dzień byłaś zamyślona? Stało się coś? - Ja? Zdawało ci się. - skłamała Nicki. Rzeczywiście, odkąd zobaczyła zdjęcia rodziny Max'a dużo o niej myślała. - Wcale mi się nie zdawało. Jeżeli chcesz możesz mi powiedzieć co cię gryzie. Przynajmniej ci ulży. Powiedzieć mu czy nie? Nie chciała go znowu zranić. - Nic mnie nie gnębi, Max. - zaczęła. - Tylko ... Kiedy szukałam opatrunku, niechcący zajrzałam do twoich rzeczy. - I co? - Max spojrzał na nią uważnie. - Nie chciałam tego Max. Coś mnie podkusiło ... - Ale co zrobiłaś? - Zajrzałam do twoich zdjęć. Na chwilę zapadła cisza. Nicki myślała, że Max zaraz wybuchnie. Ale tak się nie stało. - Przepraszam, Max. - powiedziała. - Nic się nie stało. To były dwie najpiękniejsze istoty na Ziemi. - głos załamał mu się. Nicki przysunęła się do niego. - Moja córka miałaby teraz 16 lat. Byłaby piękną dziewczyną, tak jak jej matka. Niedługo minie 14 lat odkąd utraciłem je. Byłem wtedy tak blisko ... Słyszałem je i nie potrafiłem nic zrobić. A oni ... To nie byli ludzie, to były zwierzęta, dzikie bestie spragnione krwi! Nicki nie wiedziała co robić. Nigdy nie przypuszczała, że Max może płakać. A teraz płakał jak mały chłopiec. Musiał bardzo kochać swoją rodzinę. - Ich już nie ma... - powiedział cicho. - Nieprawda. - powiedziała. Max spojrzał na nią mokrymi od łez oczyma. - Masz je ciągle w swoim sercu. - mówiła. - One będą tam żyć tak długo, jak ty będziesz żył. Tam są bezpieczne. Uśmiechnął się lekko. - Jesteś najwspanialszym zjawiskiem tego zwariowanego świata, wiesz? - powiedział. - Dzięki tobie. - Dobrze, że tu jesteś, choć czasami sprawiasz kłopoty. - Max dotknął jej dłoni i uśmiechnął się szeroko. ******************** Kilka dni potem Dope przepadł gdzieś. - Nie widziałeś go?. - pytała Nicki. - Nie. Pewnie wybrał się w swoją następną wycieczkę. Zjawi się za jakiś czas. - Zobaczymy. - Co będziemy dzisiaj robili? - zapytał Max. - Nie mam pojęcia. Wszystko jest zrobione. Słuchaj, a może wybierzemy się do Instytutu? Wiedział o czym mówi. Chciała jechać tam, skąd przywiózł ją. - Po co? - Sama nie wiem. Może jest tam coś, co przydałoby się nam tu. Można przecież sprawdzić to. Instytut był całkiem spory. O ile dobrze pamiętam, był tam też podziemny hangar dla samolotów. - Samoloty? - zdziwił się Max. - Można by dostać się na południe. - Wątpię. - Dlaczego? - Potrzebny jest pas startowy i benzyna. A jednego i drugiego nie ma w promieniu setek kilometrów. - Szkoda. Ale jechać chyba i tak możemy? - zapytała. - Proszę cię, Max. - Dobrze. Wyruszymy jutro rano, a dzisiaj przygotujemy się do drogi. - Świetnie! - ucieszyła się dziewczyna. Przygotowali więc żywność, wodę, potrzebny sprzęt, w tym również broń. Wieczorem byli już gotowi. - A teraz spać, bo jutro wcześnie trzeba wstać. - powiedział Max. - Ty też idziesz spać? - zapytała. - Zaraz pójdę. - Mogę spać z tobą? - ??? - To znaczy tu, przy ognisku. - poprawiła się szybko. - Posłanie można przecież przenieść. Max uśmiechnął się. - Jeżeli chcesz, proszę bardzo. Nicole podziękowała mu uśmiechem i pobiegła do szałasu. - Pomogę ci. - usłyszała głos Max'a. Kilka minut potem obok posłania Max'a, leżało posłanie Nicki. Żadne z nich jednak nie kładło się spać. - O czym myślisz? - zapytał Max. - O tym, że chyba dobrze zrobiłeś dając mi wtedy w mordę. - Tak? Ciekawe dlaczego. - Może dzięki temu żyję. Spojrzał na nią. - Tak bardzo tęsknię do tamtego świata. Myślałam, że nie nauczę się tu żyć. W porównaniu z tym co było, ta oaza jest piekłem. Ale to w tym piekle znalazł się ktoś, kto się mną zajął. Właściwie nigdy przedtem nie miałam przyjaciela. Prawdziwego przyjaciela. Mojej matki prawie nie pamiętam. Była aktorką. Zginęła kiedy miałam kilka miesięcy. Ojciec jako światowej sławy naukowiec, zajęty był swoją pracą. Nie miałam rodzeństwa. Wychowywałam się właściwie sama w domu pełnym służby. Kiedy dorosłam, ciążyła na mnie sława matki i ojca. Nie mogłam zrobić nic, co mogłoby zaszkodzić ich wizerunkowi w oczach świata. Nie wolno mi było zadawać się z gorszymi od siebie, żeby nie wywołać skandalu. Ojciec nie rozumiał mnie. Traktował mnie jak zabawkę. Kiedy usłyszał, że nie chcę studiować medycyny, tak jak on sobie tego życzył, wściekł się. Powiedziałam mu, że chcę być aktorką. Nie był z tego zadowolony. Wtedy zaproponował mi ten eksperyment z hibernacją. Mówił: "Zarobisz kupę pieniędzy, będziesz sławna, a potem rób sobie co chcesz. Bądź nawet aktorką." Nie zgodziłam się i przystąpiłam do egzaminów. No i oczywiście oblałam. Teraz myślę sobie, że ojciec maczał w tym palce. Byłam przecież dobra. Załamałam się tym pierwszym niepowodzeniem w życiu i zgodziłam się na eksperyment. A teraz jestem tu. Gdyby ojciec wiedział, że jestem sam na sam z mężczyzną w oazie, byłby zielony ze złości. - uśmiechnęła się. - Zawsze denerwowało mnie to, że tak cholernie chronił mnie przed mężczyznami. Nawet kiedy wyjeżdżał na długo, zostawali ze mną opiekunowie wynajęci przez niego. Najczęściej były to starsze dobrze wychowane panie. Nie miałam z nimi łatwego życia. - Ale jak sądzę nie upilnowały cię. - wtrącił się Max. - Zgadza się. Skąd wiesz? - Jeżeli młody człowiek jest ciągle tak pilnowany, szuka najrozmaitszych sposobów, żeby wyłamać się. Tak było od wieków. - Chyba masz rację. Taka byłam. Wyłamywałam się. I nie żałuję, choć dużo przeżyłam, zanim dałam się zahibernować. - Fakt, nie jesteś osobą, którą można sobie podporządkować. - Może ... Żałowałam kiedyś, że przeżyłam wojnę. To było koszmarne przebudzenie. - A teraz? - zapytał Max. - Teraz już nie żałuję. Koszmar nie jest taki straszny. Prawdopodobnie dlatego, że to ty mnie znalazłeś. Zapadła cisza. - Przepraszam. Nie chciałam aż tyle mówić, a już na pewno nie wspominać. - Dlaczego? Wspomnienia mogą być miłe. - W moim życiu nie było raczej niczego co mogłabym teraz z chęcią powspominać. Odkąd tylko pamiętam, zawsze chciałam być kimś innym. I w jakimś stopniu udało mi się. Kiedy skończyłam 18 lat zmieniłam nazwisko, żeby chociaż w ten sposób uniezależnić się od ojca - naukowca. - Więc Dorn to nie jest twoje prawdziwe nazwisko? - zdziwił się. - Nie. To sceniczne nazwisko mojej matki. Często spotykane, więc nie wyróżniające się specjalnie. Ale dość tego! Cały czas mówię tylko o sobie. - Dobrze jest dowiedzieć się czegoś o współlokatorze. - stwierdził. - No właśnie. - powiedziała Nicki, patrząc na Max'a wyczekująco. - Chcesz, żebym opowiedział ci o sobie? - zapytał, śmiejąc się. - A dlaczego nie? Nie wiem o tobie prawie nic. - Moje życie nie jest wcale ciekawą książką. - A moje jest? Zresztą nie wciskaj mi kitu. Życie gliniarza nigdy nie jest nudne. W każdym bądź razie nie uwierzę w to za nic. - Pewnie naoglądałaś się filmów i to wszystko. Ale może rzeczywiście moje życie nie było takie nudne. Max zaczął opowiadać o tym jak trafił do policji, o tym z jakim ludźmi pracował. Kiedy doszedł w swoim opowiadaniu do momentu kiedy poznał swoją żonę, przerwał na chwilę. Nicole myślała, że znowu dojdzie do chwilowego załamania, ale tak się nie stało. - Kiedy ją zobaczyłem, wiedziałem że to najpiękniejsza kobieta świata. Myślałem, że to jakaś modelka, albo ktoś w tym rodzaju. Ale okazało się, że była kelnerką w barze w mieście, w którym pracowałem. Byłem zaskoczony, bo nigdy przedtem nie spotkałem jej tam. Kilka tygodni potem pobraliśmy się. Zamieszkaliśmy w małym domku na przedmieściach. Rok potem urodziła się nasza córeczka. Byłem najszczęśliwszym facetem pod słońcem. Ale jak wiesz nie trwało to długo. A potem była wojna. - zmienił temat. - Przez 8 lat pałętałem się to tu, to tam. Najmowałem się do różnych "prac", najczęściej do takich, z którymi przed wojną walczyłem. Na początku miałem dobry samochód, z benzyną też nie było jeszcze tak źle. To się jednak też skończyło. Samochód się rozbił, a ja ledwo z tego wyszedłem. Kiedyś chciałem dostać się na południe, ale kiedy znalazłem tą oazę, dałem sobie spokój. - Dlaczego? Skoro na południu jest lepiej ... - Nie ma jak się tam dostać. To główny powód, dla którego ciągle tu siedzę. A poza tym jestem już trochę zmęczony. - Ty? Nie wierzę. - powiedziała. - Jest już cholernie późno. Jak tak dalej pójdzie, przegadamy całą noc i jutro oboje nie będziemy mieli siły na drogę. Nicki uśmiechnęła się. - Idziemy spać. - powiedział. - Dobranoc. - powiedziała i swoim zwyczajem, do którego Max trochę się przyzwyczaił, pocałowała go w policzek na dobranoc. - Dobranoc. - odpowiedział, kładąc się obok niej. - Śpij dobrze. ******************** Mimo długiej nocnej rozmowy, nie mieli kłopotów ze wstaniem. Wyruszyli zaraz po śniadaniu. - Trafisz tam? - zapytała. - Tak. To znaczy tak myślę. - Nie mam zbytnio ochoty błądzić po pustyni. - Jak dobrze pójdzie przed wieczorem powinniśmy tam dojechać. I rzeczywiście, gdy zapadł zmierzch dojechali do tego fragmentu Instytutu, który pozbawiony był pokrywy piasku. - Drzwi zamknęły się za mną automatycznie. - powiedział Max. - Nie wiem, czy będzie można je teraz otworzyć. - Zobaczymy. - mruknęła Nicki. Duży czerwony przycisk, którym kiedyś Max otworzył drzwi, był trochę zasypany piaskiem. Dziewczyna oczyściła to miejsce. Dotknęła przycisk i uśmiechnęła się lekko. - Pamiętam jak wchodziłam tędy. Wtedy też otwierałam te drzwi. Przycisnęła go. Cisza. Ale po chwili coś zgrzytnęło i drzwi otworzyły się. Weszli do środka, zeszli kilka schodków na dół i znaleźli się w pomieszczeniu, gdzie było wiele urządzeń. Wciąż działały. - To musiałby wyłączyć fachowiec. - powiedziała. Oglądała je powierzchownie. Gdy jej wzrok padł na wejście do następnego pomieszczenia, Max powiedział: - Tam cię znalazłem. - Pamiętam wszystko, jakby to się działo wczoraj. Weszli tam i światło zapaliło się automatycznie. Max zobaczył wszystko po raz drugi. Pulpit przy jednej ze ścian, komputer wbudowany w ścianę i metalową skrzynię w pomieszczeniu za rozsuniętą ścianą. Wieko wciąż było podniesione. Nicki patrzyła na to z pewną nostalgią. - To dziwne uczucie. - powiedziała cicho. - Zgadzam się. - ??? - Też jestem tu drugi raz. - No tak. - Co będziemy tu robić? - zapytał. - To część nadziemna Instytutu. Ale z tamtego pomieszczenia można było zejść do podziemi. - Tam nie ma żadnych drzwi. - Więc trzeba je znaleźć. - Jesteś pewna, że one tam są? - Tak. Jeden z asystentów mówił mi o podziemnym przejściu do instytutu na wypadek gdyby coś się stało na zewnątrz. - No i stało się. - Co masz na myśli? - Wojnę. Nicole westchnęła. - Mam nadzieję, że nie znajdziemy tam nikogo. - Wszystko możliwe, ale wolałbym się mylić. - Chodź, zaczniemy szukać. - Hej! - zatrzymał ją. - Jest już późno. Może zjemy kolację i pójdziemy spać? Zostawmy odkrycia na jutro. Nie była zdecydowana. W końcu jednak zgodziła się. - Ale przenocujemy tu. - Dobrze. Trzeba tylko zablokować drzwi. Przyniesione posłania rozłożyli na podłodze. Po kolacji Max zabrał się do blokowania drzwi. - A może zapytać o to komputer? - zaproponowała. - Powinien znać kod blokady. - Spróbuj, jeżeli znasz się na tym. - Kiedyś nie miałam specjalnych kłopotów z komputerami. - powiedziała, podchodząc do największego komputera w sali. Wystukała coś na klawiaturze i na ekranie pojawił się pulsujący kursor. Napisała więc: PODAJ KOD BLOKADY DRZWI WEJŚCIOWYCH. Komputer odpowiedział natychmiast: BRAK DANYCH. DANE W KOMPUTERZE TECHNICZNYM. - Może to ten? - zapytał, wskazując na mniejszy komputer znajdujący się najbliżej drzwi. - Tak, to chyba ten. Zadała mu to samo pytanie. Komputer wyświetlił kilka kodów z objaśnieniami: - "KOD BLOKADY DRZWI WEJŚCIOWYCH PRZY DRZWIACH OTWARTYCH, PÓŁOTWARTYCH, ZAMKNIĘTYCH ..." - czytała. - W porządku, mamy kod i to nie jeden. Wystukała kod blokady drzwi półotwartych. Drzwi zamknęły się do połowy i znieruchomiały. - Dobry pomysł. Widzę, że uczysz się. - Jesteśmy na otwartej przestrzeni, lepiej żeby nikt nie zobaczył światła. - No, to teraz możemy iść spać. - powiedział. ******************** Było mu trochę zimno, kiedy się obudził. Pomyślał o Nicole. Pewnie też było jej zimno. Chciał ją dokładnie okryć, ale nie było jej obok niego. Zerwał się na równe nogi. Gdzie mogła się podziać? - "Zawsze to samo!" - pomyślał. Nagle usłyszał jej głos: - Zmarzłeś? Odwrócił się. Wchodziła właśnie do pomieszczenia przez szeroko otwarte drzwi. - Myślałem, że coś się stało. - Wstałam trochę wcześniej niż ty. Zmarzłeś? - powtórzyła pytanie. - Trochę. Wolę jednak spać pod gołym niebem w oazie. - Rzeczywiście w nocy jest tu chłodno. Podała mu dymiący kubek. - Kawa? - zdziwił się, kiedy poczuł zapach napoju. - Znalazłam wejście, a tam całkiem nieźle wyposażoną spiżarnię. - Kiedy ty to zrobiłaś? Tylko nie mów mi, że kiedy zasnąłem, wzięłaś się do tego. - Masz czujny sen, obudziłbyś się. Wstałam jakieś dwie godziny temu i zaczęłam szperać w komputerze. - Jak widać z powodzeniem. - dodał. - Masz ochotę na gorący posiłek? - zapytała. Max uśmiechnął się lekko. - A co jeszcze znalazłaś? - Bardzo dobrą zupę. - Do zupy potrzebna jest woda. Skąd ją wzięłaś? Bo chyba nie z naszych zapasów?! - Nie. Tam też jest woda. Sprawdziłam, nie jest radioaktywna. - Jesteś niezłą kucharką. - powiedział po skończonym śniadaniu. - To nic trudnego jeśli ma się wodę i zupę w torebce. - Wiesz, już bardzo dawno nie jadłem czegoś tak wspaniałego. - powiedział. - Miło mi. Jeżeli zabierzemy to wszystko ze sobą, jeszcze przez jakiś czas będziesz mógł mi to mówić. - Dużo tego jest? - Sam zobaczysz. Chodź, pokażę ci. Wzięła go za rękę i poprowadziła do jednej ze ścian. - Tego tu nie było. - zauważył, wskazując na małą klawiaturę w ścianie. - Ale teraz jest. Wystukała trzy liczby i nagle w gładkiej ścianie ukazał się zarys drzwi, które chwilę potem otworzyły się. - No proszę ... - mruknął. - To jeszcze nie wszystko. - powiedziała i biorąc go znowu za rękę poprowadziła w głąb ciemnego pomieszczenia, w którym gdy tylko przestąpili próg, zapaliło się światło. Dziewczyna oprowadzała go po licznych pomieszczeniach. Nie zwracał jednak na nie szczególnej uwagi. Czuł się dziwnie. Wiedział, że spowodowane jest to przez nagły odruch Nicki. To było coś, czego nie czuł od wielu lat. Z jednej strony chciał się od tego uwolnić, ale z drugiej strony nie chciał tak nagle uwalniać się od dotyku jej dłoni. Bał się, że mogłaby go nie zrozumieć. Dziewczyna wyczuła chyba jego zdenerwowanie, bo powiedziała nagle: - Dlaczego chcesz ode mnie uciec? Dlaczego jesteś spięty i taki chłodny? Po krótkim milczeniu Max odpowiedział: - Nicki, od 14 lat jestem sam. Zawsze byłem sam i nie było w pobliżu żadnej kobiety. Jesteś pierwszą, z którą tak długo jestem. Może dlatego ... - Rozumiem. - przerwała mu. Stała blisko niego. Czuł jej oddech, a niemal ciepło jej ciała. - Odpręż się. - szepnęła. - Nie musisz być cały czas taki spięty. To przecież męczące. Pocałowała go w policzek, a potem w usta. Pocałunek był krótki, ale mimo to Max był sparaliżowany. - A teraz może zabierzemy się do pracy? - zapytała z uśmiechem i weszła do najbliższego pomieszczenia. Kilka sekund potem poszedł za nią. ******************** Cały dzień poszukiwań dał im dużo. Przede wszystkim mogli teraz zrobić zapasy na kilkanaście tygodni. Odkryli też podziemny garaż pełen najróżniejszych pojazdów. Niektóre z nich były niesprawne, ale wśród nich znajdował się jeden, który zainteresował Max'a. Był to mocny i szybki samochód terenowy. - Jest na chodzie. Trzeba by było zmienić tylko niektóre przewody, świece i gotowe. Benzyna też tu jest. - Tylko jak go stąd wydobyć? - To jest właśnie nasz problem. Od samego początku idzie nam dobrze, więc może i tym razem coś wymyślimy. - Jeżeli weźmiemy się do pracy natychmiast, to może będzie coś z tego. - uśmiechnęła się. - A weźmiemy się natychmiast? - zapytał. - Dlaczego nie? Trzeba trochę poszperać w elektronicznym mózgu naszego przyjaciela. Jednak gdy zasiedli do poszukiwań rozwiązania swego problemu, okazało się, że jedna noc nie wystarczy. - Wiemy jak działa mechanizm windy w garażu, ale nie wiemy czy będzie działał w tych warunkach. - powiedziała Nicki, gdy późno w nocy kładli się spać. - No tak, wszystko zasypane. Pomyślimy nad tym jutro. Teraz śpij, napracowałaś się dzisiaj. - Marzę o śnie. - przyznała. ******************** Następnego dnia od samego rana szukali sposobu na wydobycie samochodu z garażu. - Moglibyśmy chyba zaryzykować użycie windy. - stwierdziła. - Tak sądzisz? - To ryzykowne, ale cóż teraz nie jest ryzykowne. Zobacz. - pokazała mu komputerowy obraz przekroju tej części Instytutu. - Jesteśmy teraz tu. Garaż wcale nie jest tak głęboko. Szyb windy jest tu. Na powierzchni teren jest bez żadnych nierówności. Może winda wyjeżdżając podniesie powłokę piasku? - Nie wiemy tylko jak gruba jest ta powłoka. - No właśnie. Trzeba by jakoś to zmierzyć. - Masz jakiś pomysł? - Może ... Słuchaj, a gdyby uruchomić na kilkanaście sekund windę, na powierzchni piasek mógłby się trochę poruszyć. Wiedzielibyśmy dokładnie w którym miejscu znajduje się wylot szybu windy. - Wtedy można było by spróbować odkopać to miejsce. - Właśnie. Co o tym sądzisz? - zapytała. - Zajmie nam to trochę czasu, ale trudno. Max wprowadził samochód do windy. - Teraz ja wyjdę na zewnątrz, a ty za minutę włączysz windę. Skinęła głową. Równo minutę potem włączyła windę. Najpierw nie ruszyła się wcale. Potem jednak milimetr po milimetrze posuwała się do góry. Po minucie wyłączyła ją i wybiegła na zewnątrz do Max'a. - Ruszyło się coś? - zapytała. - Nic. Musisz spróbować jeszcze raz. - odpowiedział. - Próbuj po kilka razy. Dziewczyna wróciła. Próbowała sześć razy. Ale i to nie dało spodziewanego rezultatu. - "Czyżby warstwa piachu była taka gruba?" - myślała. Za którymś podejściem usłyszała głos Max'a: - W porządku! Już wiem gdzie to jest! Dziewczyna wyszła z pomieszczenia z dwiema łopatami. - Możemy zaczynać. - powiedziała. Po kilku minutach pracy, Max zdjął koszulkę, którą miał na sobie. Półnagi pracował dalej. Nicki pracowała w koszulce, choć też chętnie by ją zdjęła. Aż do zachodu słońca nie przerywali kopania. Kiedy jednak zrobiło się zbyt ciemno, dali sobie spokój. Po szybko zjedzonej kolacji położyli się spać. W środku nocy dziewczyna obudziła się. Nie mogła spać. Całe ramiona i plecy bolały ją. Długi wysiłek fizyczny dawał o sobie znać. Poza tym odsłonięte miejsca były spieczone przez słońce. Spojrzała na Max'a. Leżał na brzuchu, ale nie spał. - Nie możesz spać? - zapytała. - Nie bardzo. - powiedział cicho. Domyśliła się. Odsłoniła jego plecy. Wyglądały jeszcze gorzej niż jej ramiona. - Jesteś czerwony jak rak. Pięknie się spiekłeś. - Dobrze, że chociaż tobie się to podoba. - jęknął. - Zdejmij to. Zrobię ci okłady. - powiedziała wstając. Po chwili wróciła z kawałkiem mokrego materiału. - Trochę będzie bolało. - uprzedziła. - Nieważne. Położyła mu delikatnie na plecach mokry materiał. Widziała jak lekko poruszył się z bólu, ale nie pisnął nawet słowa. - Znalazłam też jakąś maść na poparzenia. - powiedziała, oglądając pudełko, które trzymała w ręku. Po paru chwilach zdjęła mu z pleców wilgotny i gorący materiał, a gdy plecy były już suche, zaczęła smarować go najdelikatniej jak potrafiła maścią. Gdy skończyła i chciała go przykryć, powiedział: - Dziękuję ci. Możesz mnie nie przykrywać? - Zmarzniesz. - Proszę, chociaż na chwilę. - Dobrze. Pójdę umyć ręce. Po kilku minutach Max już spał. Maść przyniosła mu ulgę i pozwoliła zasnąć. Nicki widząc to, przykryła go delikatnie i położyła się obok. Następnego dnia późnym popołudniem skończyli kopanie. Niewielka warstewka piasku, jaka pozostała nie stanowiła już bariery dla windy. Napełnili zbiornik samochodu i wynieśli na zewnątrz kilkanaście kanistrów benzyny. Max zasiadł za kierownicą jeepa i czekał na uruchomienie windy. Gdy ta lekko drgnęła i zaczęła unosić się powoli, chwycił mocniej kierownicę. Znowu po wielu latach miał prowadzić samochód. Przypomniał sobie jakie prowadził pościgi, kiedy pracował w policji. Lubił to kiedyś. Zawsze dobrze się przy tym bawił. Był czas, że w wydziale przyjaciele nazywali go mistrzem kierownicy. Czy i teraz będzie mistrzem? Po tylu latach ... Winda wyjechała na powierzchnię. Samochód powoli potoczył się przed siebie, aby stanąć kilka metrów dalej. Nicki już tam czekała. - Udało się! - powiedziała. - Musiało się udać. - odparł. Zaczęli ładować do jeepa kanistry z benzyną. - Co to jest? - zapytała, gdy wkładając kanister do bagażnika, zobaczyła sporej wielkości metalową skrzynię. - Części i narzędzia. Trzeba go trochę naprawić. Zrobię to już w domu. - Mam nadzieję, że to nic poważnego? - Nie. To na tyle nieskomplikowane, że mogę zrobić to sam. Zbliżał się wieczór. Cały samochód był już załadowany rzeczami z Instytutu. Zabrali żywność, leki, kilka urządzeń, trochę broni jaką znaleźli i narzędzi. Uzgodnili, że on pojedzie na wielbłądach, a ona samochodem. - Wielbłądy i tak bardziej słuchają się mnie niż ciebie. - powiedział. - To się zgadza. - przyznała mu rację. ******************** Małe kłopoty z samochodem opóźniły trochę powrót do oazy, gdzie zawitali dopiero drugiego dnia w południe. - Mam nadzieję, że to się da naprawić. - powiedziała. - Ja też. - Co ty też? - Też mam nadzieję. - Chwileczkę, mówiłeś przecież, że to nic poważnego i że potrafisz to naprawić. - Ale nie myślałem, że w czasie drogi będą takie kłopoty. - Świetnie. Zaraz się okaże, że tyle trudu poszło na marne, bo nie będzie można tego grata nawet ruszyć z miejsca. - Nie martw się na zapas. Zobaczę co się da zrobić. - To ty się zastanawiaj, a ja ulokuję rzeczy. - powiedziała, wyciągając z jeepa pakunki. Dwie duże torby lekarstw postanowiła zanieść do szałasu. Zanim jednak weszła do niego, usłyszała dziwne odgłosy. Nie wiedziała co robić. Nagle przypomniała sobie o psie. - Dope, to ty? - zapytała, stawiając powoli torby na ziemi i kucając. - Odezwij się. Miała rację. Po chwili z szałasu wyszedł Dope i machając ogonem podszedł do niej. - Przestraszyłeś mnie, wiesz? Gdzieś ty się podziewał? - mówiła, głaszcząc go. Pies polizał ją po twarzy. - No, no! Tylko bez lizania. Nie lubię tego. Idź teraz do Max'a, bo ja mam tu robotę. No idź. Pies pobiegł do Max'a. Ten zaczął się z nim bawić. Po chwili było słychać radosne poszczekiwania Dope'a. - "Jak dzieci." - pomyślała Nicole. Kiedy wszystko już było rozpakowane i kiedy wszyscy zjedli już obiad, dziewczyna powiedziała: - To jednak nie był zły pomysł, prawda? - Z tą wyprawą? Rzeczywiście nie głupi. - Co zrobimy, kiedy samochód będzie już sprawny? - zapytała. - Nie wiem. A dlaczego pytasz? - Myślałam, że może moglibyśmy pojechać na południe. - powiedziała powoli, nie patrząc na Max'a. - Źle ci tu? - To nie to, wiesz przecież. Powiedziałeś mi kiedyś, że chciałeś dostać się na południe, ale nie było na to sposobu. Teraz mamy ten sposób. Mamy samochód i benzynę. Możemy przecież spróbować. Nie ciągnie cię? - zapytała, przysuwając się do niego. Spojrzała na niego uważnie i znowu zapytała: - Naprawdę cię nie ciągnie? No powiedz sam czy to nie jest szansa? Mam nawet mapy. Zobacz. - wyciągnęła z zanadrza kurtki komplet map Australii. Wyjęła jedną z nich i rozłożyła przed nim. - Tu jest zaznaczony Instytut. Jesteśmy więc gdzieś tutaj. Mam kompas, to pomogłoby nam bardzo. Sam powiedziałeś, że usterka samochodu da się naprawić, więc może za miesiąc moglibyśmy ... - Nicki! - przerwał jej. Wierzyła w swój pomysł i była nim zaintrygowana. Kilka lat temu on też tak się zachowywał. Ale już nie teraz. Tamte czasy minęły. Patrzyła na niego trochę przestraszona. Widział ten strach. Bała się, że się nie zgodzi. Miała rację. Jak jej powiedzieć, że w promieniu setek kilometrów prawdopodobnie nie ma ani jednego osiedla? Nawet jeżeli jest jakieś, on nie wiedział gdzie. Mapy były właściwie bezużyteczne. Mogli tylko stwierdzić gdzie dokładnie są i jaki obrać kierunek. To wszystko. Kontynent się zmienił. Być może tak bardzo, że żadna mapa tego nie jest w stanie pokazać. Musiał jej to powiedzieć, choć nie chciał jej ranić. Ona miała jeszcze nadzieję. To coś, czego on i wielu innych już dawno straciło. Trudno jest zabić w człowieku to tak budujące uczucie, zgasić ten płomyk, który ogrzewa dusze i ciało. Wyczuła to. Spojrzała na niego niemal szklistymi oczami i zapytała cicho: - Dlaczego? Coś go zabolało w środku. Pamiętał to uczucie. - Nicki ... - zaczął, nie wiedząc co mówić dalej. Nie mógł spojrzeć jej w oczy. To i tak było bardzo trudne. - Naprawdę bardzo bym chciał, żeby twój plan udał się. Ale wydaje mi się, że to niemożliwe. Widzisz, te mapy są bezużyteczne. Wojna zniszczyła świat. Nawet Australia nie jest już tym samym krajem. Wiele miast nie istnieje, wiele z nich jest opuszczonych. Poza tym tam jest bardzo niebezpiecznie. Ten rejon opanowały gangi. Kontrolują osiedla, mordują i grabią. Jesteśmy na pustyni, która według tych map ciągnie się przez wiele kilometrów. Nie mamy pewności czy inne tereny nie zamieniły się również w pustynie. Nie wiemy nawet czy dojechalibyśmy, czy starczyłoby nam paliwa i żywności. A tak w ogóle jestem już za stary na takie wyprawy. Albo może inaczej: jestem już zbyt zmęczony takimi wyprawami. Zapadła cisza. Nicki siedziała nieruchomo, wpatrując się w tlące się jeszcze ognisko. - Bzdura! - powiedziała, wstając. Podeszła do stosu chrustu i wzięła kilka małych gałązek. Zaczęła na nowo rozpalać ognisko. Max nie odzywał się. - To co powiedziałeś, być może jest prawdą. Z tym mogę się zgodzić. Ale to ostatnie... To kompletna bzdura. Masz 37 lat. Widziałam jakieś twoje papiery. To nie jest dużo. Mężczyźni w takim wieku zawsze byli najlepsi. Do wszystkiego, obojętnie czy to było łóżko, interesy czy wyprawy. Nie gadaj mi więc, że jesteś za stary. - Tak, ale mężczyźni w tym wieku nie przeżywali tego co ja. - zauważył Max. - Przeżyłeś co przeżyłeś, bo tak musiało być. I nie mów mi, że jesteś zmęczony tym wszystkim, bo to też bzdura. Gdybyś był zmęczony, nie przyjechałbyś do miasta po mnie, nie narażałbyś się na konflikt z mieszkańcami, nie chciałbyś ratować mnie i pozwoliłbyś mi umrzeć. Nie pracowałbyś też w Instytucie po to tylko, żeby sprawić mi przyjemność. Powiedziałeś to wszystko po to, aby usprawiedliwić przed sobą swoje lenistwo i rezygnację z życia, lepszego życia, po które teraz możesz sięgnąć. - spojrzała na niego uważnie. - Przyznaj się. No przyznaj się! To takie trudne? Mogłeś dać mi w mordę, a nie potrafisz przyznać mi racji? Dziwny z ciebie facet. - Nie pomyślałaś o tym, że chcę żebyś żyła? - zapytał nagle. - Ta podróż to niemal samobójstwo! - A widzisz! Powiedziałeś "niemal"! Czyli jest szansa! - Nie łap mnie za słówka! 14 lat temu straciłem wszystko! Nigdy więcej nie chcę tego przeżywać! Kłócimy się, wydzieramy się na siebie, ale gdyby to się powtórzyło, czułbym znowu to samo! A tego nie chcę! Nie wiedziała co odpowiedzieć. - Powiedziałem za dużo. Nie powinienem był. - powiedział cicho. Chciał wstać, ale powstrzymała go. - Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej? - zapytała, głaszcząc go dłonią po twarzy. - Już ci mówiłem, zbyt długo byłem sam. Zbyt wiele przeżyłem i zapomniałem już o niektórych rzeczach. Była blisko niego i choć nie pierwszy raz to się zdarzyło, tym razem czuła się inaczej. Był najprzystojniejszym mężczyzną jakiego spotkała. Życie odbiło się na jego twarzy kilkoma zmarszczkami, ale wciąż był pociągający. Nagle zapragnęła znaleźć się w jego ramionach. Czuć ich siłę. Przytuliła się do niego, obejmując go. Odwzajemnił ten gest. Dziewczyna przymknęła oczy. Dawno już nie czuła się tak wspaniale. Po chwili zaczęła go delikatnie całować. Najpierw w policzek, potem w usta. Max objął ją mocniej. Zapomniane uczucia zaczęły nagle powracać. Czuł jak ciało Nicole drży. Gdy położył ją na posłaniu, spojrzał na nią, jakby chciał zapytać czy na pewno chce tego czego on. W odpowiedzi pogładziła go po policzku i pocałowała namiętnie. Potem pociągnęła go w swoją stronę. Max zaczął całować ją. Nie był już tym samym mężczyzną, który przy każdym pocałunku był spięty, chłodny i zaniepokojony. W jednej chwili stał się namiętnym, żarliwym i delikatnym kochankiem. Takim o jakim Nicki zawsze marzyła. Po raz pierwszy w życiu poczuła się naprawdę szczęśliwa. ******************** Nie spali już. Leżeli objęci. Było im tak dobrze, że gdyby mogli, leżeliby tak jeszcze długo. Nie mogli jednak. - Byłeś wspaniały. - szepnęła. - Dzięki tobie. Nie myślałem, że po tylu latach ... Pocałowała go. - A życie toczy się dalej i trzeba chyba wstawać. - powiedział z uśmiechem. - Niestety masz rację. Po śniadaniu Max powiedział: - Zobaczę co z tym gruchotem. - Nie mów tak. - Dlaczego? - Jeszcze się obrazi i nie da się naprawić. - powiedziała z udawaną ironią. Max uśmiechnął się. - Będę o tym pamiętał. A co ty będziesz robić? - Chcę posegregować lekarstwa, a potem zacząć czytać bardzo mądrą książkę. - Jaką? - zainteresował się. - Medyczną. O różnych chorobach i metodach leczenia. Znalazłam ją w Instytucie. Pewnie ktoś ją tam zostawił i chwała mu za to. - Masz zamiar ją przestudiować? - Coś w tym rodzaju. Oby mi się to nie przydało, ale wiedzieć nie zawadzi. - Może masz rację. Wzięli się więc do swoich prac. Dochodziło południe. Nicki nie chciało się już czytać, więc poszła zobaczyć co robi Max. - Szlag by cię trafił, ty cholerny gruchocie! Na żyletki cię przerobię ty złomie zardzewiały! - usłyszała głos Max'a, gdy zbliżała się. Zobaczyła go pochylonego nad silnikiem jeepa. Był okropnie brudny. Ręce i twarz były czarne od smaru. - Jak idzie? - zapytała nieśmiało. Wyprostował się nagle, uderzając głową o podniesioną maskę. Spojrzał na nią. Był zły, wręcz wściekły. Przypominał dymiący wulkan tuż przed wybuchem. Kopnął koło samochodu. - Ja oszaleję i wtedy on przestanie istnieć! Rozniosę go na drobne części, a to co po nim pozostanie będzie po wsze czasy tkwiło w piaskach pustyni! Podeszła do niego. - Spokojnie, powoli. Dasz sobie radę. Jeżeli chcesz, pomogę ci. Westchnął. - Dziękuję za dobre chęci, ale sam się z nim uporam. Albo sam go rozwalę. - Lepiej nie. Może nam się przydać. - powiedziała. Spojrzał na nią jakby chciał zapytać: "O czym ty mówisz?". Wiedział jednak co ma na myśli. Podróż na południe. Teraz to, tak jak miasto kiedyś stało się jej obsesją. - Przecież nic nie mówię! - dodała szybko, żeby znowu nie doprowadzić do kłótni. Nie powiedział nic. - Wracam do pracy. - powiedział po chwili. - Dobrze, a ja przygotuję coś do jedzenia. Jak będzie gotowe, zawołam cię. Tego dnia Max nie zrobił nic przy samochodzie. - Okazuje się, że trzeba wymienić ponad połowę zaworów, śrubek i innego małego szmelcu! - mówił przy kolacji. - Sam nie wiem czy będę w stanie naprawić to. Może się okazać, że mam zbyt mało części zamiennych, a wtedy wszystko na nic. - Jakoś to będzie. - pocieszała go. Uśmiechnął się. - Ciągle myślisz o podróży na południe? - zapytał. - Ty to powiedziałeś, nie ja. - zaoponowała, nie patrząc na Max'a. - Wiem. Ale odpowiedz mi, myślisz o tym? Zapatrzyła się gdzieś przed siebie. - Tak, ale nauczyłam się jednego: nigdy nie spodziewać się czegoś czego być może nie ma. Jestem przypadkowym intruzem w tym świecie. Znalazłam się tu przez przypadek, albo może dzięki złośliwości losu. Nie jestem częścią tego świata, tak jak ty. Zbyt przypominam tamten świat i zbyt wyraźnie on tkwi w mojej pamięci. Miasto wiele mnie nauczyło. Marzyłam o cywilizacji, a znalazłam się w dżungli. To wszystko jest koszmarem, w którym nie bardzo potrafię sobie radzić. Ale jak powiedziałam wiele już wiem. Wtedy ci nie uwierzyłam, teraz wierzę, choć może nie do końca. Ciągle myślę o południu, ale może rzeczywiście lepiej nie ryzykować. Zrozumiała. Tak przynajmniej myślał Max. Trudna to była lekcja, ale pojęła ją. Może nie powinien był tak gwałtownie gasić w niej nadziei, ale czasami sama nie dawała mu wyboru. - Zobaczymy zresztą. - powiedziała po chwili. A więc płomyk jeszcze się tlił. - Teraz są takie czasy, że nie można nic planować na dłuższą metę. - dodała. - Musimy żyć dniem dzisiejszym i jakoś sobie radzić. ******************** Mijały dni. Max ciągle tkwił przy samochodzie. Spędzał przy nim wiele godzin. Poznał go już na wylot. Odkąd praca szła mu dobrze, był coraz bardziej pewny, że doprowadzi jeepa do sprawności. Dope znowu zniknął na kilka dni, a gdy wrócił, przyniósł wiadomość od Grega. Podczas zabawy Max znalazł w szwie obroży złożoną kartkę. - "Nie przyjeżdżajcie do miasta. Kiedy wszystko się ułoży dam znać. Greg." - przeczytał. - O co mogło mu chodzić? - zapytała Nicole. - Nie wiem. Może znowu ktoś chce przejąć władzę w mieście i są rozruchy. - Brzmi swojsko. - zauważyła. - Ale to chyba nie to. - Dlaczego? - Wspomniałby, gdyby to o to chodziło. Ta wiadomość wygląda tak, jakby Greg nie znał niebezpieczeństwa, które może nam zagrażać. Dziwne, zawsze mówił jasno o co mu chodziło. - Może rzeczywiście nie wiedział co nam zagraża. Ale chyba nie masz zamiaru sprawdzać tego? - zaniepokoiła się. - Nie, skoro Greg uważa, że nie powinniśmy tam jechać, więc nie pojedziemy. Poczekamy, aż to się wyjaśni. Czekali więc tydzień, dwa, trzy ... Max był coraz bardziej zaniepokojony brakiem informacji z miasta. Zaczął się zastanawiać co się mogło tam stać. W końcu wysłał do Grega Dope'a z wiadomością, że się niepokoją tym długim milczeniem. - Jeżeli Dope nie wróci za dwa tygodnie, pojadę tam. - powiedział. - Chciałeś powiedzieć "pojedziemy". - sprostowała. - Nie, powiedziałem dobrze. Ty zostaniesz tutaj. - Z jakiej racji? - zaprotestowała. - Tam dzieje się coś niedobrego. - Mówisz tak jakby tam kiedykolwiek działo się coś dobrego. - mruknęła. - W każdym bądź razie nie możemy oboje ryzykować. Ktoś musi przeżyć. - Nie mów tak, nie lubię tego. - upomniała go. - Nic na to nie poradzę. Minęły dwa tygodnie i Max wyruszył do miasta. Trzeciej nocy dotarł na wzniesienie, skąd mógł obserwować miasto. Z powodu ciemności nie zauważył niczego niepokojącego, żadnych zmian. Ale intuicyjnie czuł, że coś jest nie tak jak trzeba. Musiał jednak poczekać, aż wstanie słońce. Z mieszanymi uczuciami położył się spać. Następnego dnia wstał tuż przed świtem. Wyjął z kieszeni lornetkę. Ku swemu zdumieniu stwierdził, że brama miasta jest otwarta, choć słońce jeszcze nie wzeszło. Nigdy przedtem to się nie zdarzyło. To tylko wzmogło niepokój Max'a. Ulice miasta zawsze były gwarne i zatłoczone. Teraz zauważył tylko kilku chwiejnych przechodniów. Zauważył też kilka ciał na ulicach i przed bramą. Nigdzie jednak nie było krwi, a więc wykluczył walkę. Nie rozumiał co się stało. Słońce było już wysoko, a miasto nie zmieniło się wcale. Niewiele więcej ludzi na ulicach, żadnego gwaru, większego ruchu. Koło południa zdecydował się wejść do miasta. Cisza, która go przywitała, przypominała niezmąconą ciszę grobowca. W miarę zagłębiania się w tętniące niegdyś miasto, utwierdzał się w przekonaniu, że zagłębia się w grobowiec. Co jakiś czas spotykał jednak ludzi. A może to były tylko cienie ludzi? Wyglądali jak żywe trupy. Te ostatnie, całkiem martwe, leżały niemal wszędzie. Zrozumiał. To była jakaś zaraza. - "Greg!" - pomyślał. - "Mógł używać tych swoich ziół! Może jeszcze żyje!". Popędził wielbłąda. Przed domem przyjaciela zeskoczył z niego, nie czekając aż zwierzę położy się. Pchnął drzwi lichego domku. Przywitały go szarość i pustka. Wszedł do przyległej izby. Leżały tam ciała jego dzieci i żony. Musiał znaleźć Greg'a! Był w innym pomieszczeniu. Jeszcze żył. - Greg! - powiedział Max, klękając przy nim. - Na miłość boską! Co tu się dzieje? - Po co tu przyjechałeś, do cholery! - powiedział słabym głosem Greg. - Uciekaj stąd! To zaraza ... - Jaka zaraza? - zapytał. Ale Greg nie usłyszał go chyba, bo powtórzył znowu: - Uciekaj! ... Musisz uciekać... Zostaw mnie i wynoś się stąd! - Co to za zaraza? - dopytywał się Max. Greg nie mógł już mu odpowiedzieć. Puls ustał. Chciał pochować przyjaciela i jego rodzinę, ale pomyślał, że całe miasto jest ogromną mogiłą i za kilka tygodni pustynia przykryje je całkowicie. część III Ostatni raz spojrzał na miasto. Może nie było najlepsze, ale było jego częścią. Miał tam przyjaciół. Było namiastką tego co stracił kiedyś. Teraz jego oaza była jedyną przystanią. Ale czy bezpieczną? Jeżeli wróci tam, może przywlec zarazę. Ale wcale nie musiało tak być. Dope! Dope był w mieście! Może już wrócił do oazy? Jeżeli tak, Nicki jest w niebezpieczeństwie tak samo jak on. Chciał wrócić jak najszybciej do domu. A tam oboje postanowią co robić. Wydawało mu się, że to jedyne wyjście. ******************** Kiedy wrócił do oazy, Nicki wyraźnie ucieszyła się z tego powodu. Ale gdy chciała zbliżyć się do niego, powstrzymał ją. Nie rozumiała tego. - Co się stało? - zapytała zdziwiona. - Czy Dope wrócił? To pytanie trochę ją zaskoczyło, ale odpowiedziała: - Tak, wrócił dwa dni temu, ale wczoraj zdechł. Nie wiem właściwie dlaczego. Spojrzała na niego uważnie. - Powiesz mi wreszcie co się stało? - W mieście panuje zaraza. Greg, jego rodzina i większość ludzi nie żyje. Dope musiał zdechnąć na zarazę. A to oznacza, że przywlókł ją tutaj. - Co to było? - Nie wiem. Greg nie zdążył mi powiedzieć. - Jakie są objawy? - dopytywała się. - Nie wiem! Nie znam się na tym! Dla mnie każda zaraza jest jednakowa. Co teraz zrobimy? - zapytał ciszej. - Nic. Musimy czekać. Za kilka tygodni będziemy wiedzieli czy jesteśmy chorzy, a wtedy ... - Co wtedy? - Mamy lekarstwa, spróbujemy się leczyć. Pomyślimy o reszcie potem. - Gdzie jest ciało psa? - zapytał nagle. - Zakopałam koło zbiornika. - Trzeba je spalić. Tak na wszelki wypadek. - Dobrze. Możemy zrobić to zaraz. Odkopali i spalili ciało psa. Max dokładnie wykąpał się, a Nicki wyprała jego rzeczy. To była jedyna rzecz, jaką mogli na razie zrobić. Pozostało czekanie. Czekanie, którego nikt nie lubi. Przypominali trochę więźniów, którzy oczekują na wyrok śmierci lub na ułaskawienie. Gdyby chociaż wiedzieli co to za choroba ... Ale nie wiedzieli i to było najgorsze. A jeżeli, kiedy już przyjdzie, okaże się, że nie potrafią jej zwalczyć, albo jest już za późno? Wtedy wszystko się skończy. Nie mówili o tym, ale żadne z nich nigdy nie pomyślało o takim końcu życia. To było zbyt banalne i zdawałoby się niemożliwe. A jednak. Teraz wydawało się to całkiem realne, a z każdym dniem strach rósł. Minęły jednak dwa tygodnie i nie było żadnych objawów choroby. Postanowili jednak wstrzymać się z gratulacjami jeszcze tydzień. Byli już blisko tego, gdy pewnego ranka Nicole zauważyła, że Max ma gorączkę. A potem zaczęło się. W ciągu dwóch dni zdechły wszystkie wielbłądy. Trzeba było usunąć ich ciała, zakopali je więc na pustyni niedaleko oazy. Teraz mieli już pewność, że zaraza dotarła do nich. ******************** Stan Max'a pogarszał się z dnia na dzień, a potem z godziny na godzinę. Jednocześnie Nicki wciąż była zdrowa. Max zabronił jej zbliżania się do siebie, ale uparta dziewczyna nie słuchała go. W końcu Nicki z pomocą książki, którą zabrała z Instytutu, rozpoznała chorobę. Sprawdziła czy ma potrzebne leki. Miała, choć nie wszystkie. - Teraz postawię cię na nogi. - powiedziała, podając mu pierwszą porcję leków. Sama też je zażywała, aby nie zachorować później. Czuwała przy nim dzień i noc. Pilnowała pór, kiedy podawać należało leki, uspakajała go, gdy majaczył. Była zmęczona, ale nie dawała za wygraną. Przez cały tydzień Max był niemal nieprzytomny. Jego stan nie poprawiał się, a jej wydawało się, że nawet się pogorszył. Zaczęła tracić nadzieję. Była przerażona myślą o tym, że mogłaby stracić go, zostać sama. Wspominała czasy, kiedy poznała go. Był małomówny, mrukliwy i czasami nie cierpiała go. Szczególnie wtedy, kiedy dawał jej lekcje, z których nie robiła sobie nic. Krzyczał na nią, ale musiała przyznać, że tylko wtedy kiedy zmusiła go do tego. Miała do niego żal, że jest tak daleko, kiedy ona go potrzebowała. To było w mieście. A kiedy w końcu zjawił się i chciał ją uratować, nagle znienawidziła go i chciała odepchnąć. Odszedłby wtedy, ale wiedział, że gdzieś w głębi serca krzyczy do niego i prosi o pomoc. Była wściekła, kiedy obudziła się. Uratował ją wbrew jej woli. I to jak! Na oczach wszystkich uderzył ją w twarz. Bolało ją to i wcale nie cieleśnie. Ucierpiała jej dusza, duma. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Duma. Coś, co w tym świecie przynosiło same kłopoty. Jej również. To duma nie pozwoliła jej przyznać się Max'owi do pomyłki, do tego, że strach ją obleciał, gdy bliżej poznała miasto. To ta cholerna duma! Gdyby nie ona nic by się wtedy nie stało. Nie zabiłaby człowieka, nikt by jej nie zranił i nie dostałaby w mordę. To ostatnie należało jej się. Przyznała to przed sobą, choć nigdy nie mówiła o tym Max'owi. Ale teraz była w stanie zrobić to, pod warunkiem, że on odzyskałby zdrowie. Jednak takich warunków nie mogła stawiać. Nie było nikogo, kto spełniłby je. Śmierć zebrała duże żniwo w mieście, a teraz czekała na skraju oazy. Czekała na znak, że Max jest gotów. Gdyby kilkanaście tygodni temu ktoś jej powiedział, że straci go, nie zwróciłaby na to najmniejszej uwagi. Wtedy był jej zupełnie obojętny, a nienawiść potęgowała to. Teraz jednak był dla niej wszystkim, kochankiem, nauczycielem, podporą i wybawcą. Jeśli mogłaby podpisać pakt z diabłem w zamian za jego życie, zrobiłaby to. Chociażby dlatego, że wiedziała, że wraz ze śmiercią Max'a, ona również zacznie umierać. Będzie żyła jeszcze przez jakiś czas, ale będzie jednocześnie umierała. Bez Max'a nie przeżyje. Wiedziała o tym aż nazbyt dobrze. Ale z drugiej strony jeśli on umrze, ona też chciałaby szybko opuścić ten świat, którego nigdy nawet nie polubiła. Bez niego życie nie będzie miało żadnego sensu. Kochała wiele razy, ale nigdy tak jak teraz. Nie wiedziała dlaczego. Może z powodu innych warunków? Może była to forma wdzięczności? A może to była zwykła prawdziwa miłość? Nie ulegało jednak wątpliwości, że to była najwspanialsza miłość, jaką udało jej się przeżyć. Mimo wszystko Max był takim mężczyzną, o którym marzyła od zawsze. Była?! Był?! Przyłapała się na tym, że myśli o nim w czasie przeszłym, jakby już go nie było. - "Jak mogłaś?!" - pomyślała z wyrzutem. Przecież jeszcze żył. Żył! Po raz setny tego wieczora poprawiła mu poduszkę i przykryła go dokładniej. Na gorące czoło położyła mu zimny okład. Nie było poprawy. Ciągle to samo. W książce było napisane, że jeżeli do tej pory wszystkie środki zawiodły, trzeba zrobić serię zastrzyków. Miała je, miała strzykawki i igły, ale nie wiedziała jak się robi zastrzyki. Ilekroć sama dostawała zastrzyki, nigdy nie patrzyła jak to się robi. Wtedy nie mogła jednak nawet przypuszczać, że kiedyś może jej się to przydać. Przygotowała zastrzyk. Teraz tylko dobrze wbić igłę i po wszystkim. Westchnęła. Trzęsła się cała z nerwów. Ręka Max'a leżała już przygotowana. Widziała bardzo dokładnie żyły. Musi to zrobić, to jedyna i ostatnia nadzieja! Lewą ręką wyprostowała mu rękę w łokciu, a prawą wbiła igłę w żyłę. Teraz powoli nacisnąć tłoczek strzykawki. Kiedy cały płyn został wstrzyknięty, w miejsce ukłucia położyła kawałek czystej szmatki nasączonej płynem dezynfekującym. Zgięła mu rękę w łokciu. - Żeby tylko pomogło. - szepnęła. - Teraz będę cię kłuła co 12 godzin, ale to dla twojego dobra. Max poruszył się niespokojnie, ale po chwili znowu zastygł nieruchomo. Czuła się okropnie, ale wiedziała, że to nie choroba. To było zmęczenie. Nigdy przedtem nie była tak potwornie zmęczona. Kilka godzin snu w ciągu doby nie wystarczało. Kiedy w końcu przestała panować nad sobą, zaczęła brać tabletki, które pozwoliły jej nie spać. Wiedziała, że w ten sposób wykańcza się, ale to nie ona była w tej chwili najważniejsza. Teraz liczył się tylko on. ******************** Kiedy minęły trzy tygodnie i zastrzyki zaczęły się kończyć, Nicole nie kontrolowała się. Nie pomagały już nawet tabletki. Zaczęła przysypiać, jej żołądek odmawiał posłuszeństwa. Zaczęła chorować na niestrawność. Jej umysł pogrążony był w letargu, spowodowanym dużą ilością leków. Czuła się, jakby ktoś wsadził ją do zupełnie obcego ciała. Ciała, które nie akceptowało jej i zaczęło z nią walczyć. Była u kresu. I wtedy zdarzyło się to, na co Nicki straciła nadzieję. Przy którymś zastrzyku Max obudził się. Całkowicie odzyskał przytomność! Był słaby jak umierająca mucha, jak powiew lekko wyczuwalnego wiatru, ale żył. Gdy otworzył oczy i zobaczył ją, niemal krzyknęła z radości. - Max ... - wyszeptała tylko. Śmierć zaczęła odchodzić od oazy. Nie wydarła go z objęć życia. Życia, które tliło się przez 3 tygodnie, i z którego powoli zaczął tworzyć się ożywczy, zbawienny ogień. Najgorsze mieli już za sobą. ******************** Spała. Nie chciał jej budzić, choć była to pora na zastrzyk. Sen należał jej się od dawna. Widział jej zmęczoną bladą twarz, podkrążone oczy. Każdy jej ruch okupiony był dużym wysiłkiem. Sen był dla niej czymś, o czym już prawie zapomniała. I pomyśleć, że gdyby nie ona, nie wyszedłby z tego. Ta mała i słaba kobieta walczyła o jego życie jak tygrysica walczy w obronie swoich młodych. Pamiętał jak nie pozwolił jej zbliżać się do siebie w obawie przed zarażeniem. Na szczęście nie posłuchała go i to dało mu nowe życie. Kiedy po raz pierwszy się obudził, na początku nie bardzo wiedział gdzie jest. Dopiero gdy jej głos dotarł do niego, przypomniał sobie wszystko. Zrozumiał, że przeżył drugą wojnę. Ta wojna toczyła się w jego organizmie, ale była równie niebezpieczna jak ta, którą udało mu się przeżyć wiele lat temu. Drugi raz umknął śmierci. I zawdzięczał to Nicole. Na początku nawet nie przypuszczał, że wypadki tak się potoczą, że ona zajmie w jego życiu tak ważne miejsce. Teraz już to wiedział. I był wdzięczny losowi, że skrzyżował ich drogi. Poruszyła się, a chwilę potem obudziła się. Zauważył, że nie śpi. Uśmiechnęła się i zbliżyła się do niego. - Jak się czujesz? - zapytała. - Jak ktoś, kto narodził się drugi raz. - powiedział cicho. - Coś w tym jest. Ale czas na zastrzyk. - Czy to konieczne? Nigdy nie lubiłem zastrzyków. - Ja też, ale to konieczne. Zrobiła mu zastrzyk, a sama połknęła kilka tabletek. W odpowiedzi na pytający wzrok Max'a, powiedziała: - To profilaktyka. Nie ma żadnego ryzyka zachorowania. - Na pewno? - Na pewno. Dotknął jej dłoni. Była gorąca. - To nic, w każdym bądź razie nie choroba. - uspokoiła go. Wierzył jej. Wiedział, że to przez zmęczenie. Uśmiechnął się, a ona odpowiedziała mu tym samym. - Cieszę się, że wróciłeś. - powiedziała. - Brakowało mi cię. - Ja też się cieszę. Tu jest o wiele przyjemniej. ******************** Max wracał do zdrowia. Był coraz silniejszy i Nicole pozwoliła mu wstawać. Sama też wracała do sił. Kilka tygodni ciągłego czuwania i masy tabletek zrobiło swoje. Teraz mogła odpocząć i odespać zaległe noce. Nie była pewna czy Bóg istnieje, ale chyba istniał, skoro śmierć odeszła. Chciała mu podziękować za to, że nie została sama, że nie skazał ją na długą agonię. Dopiero po tym przeżyciu zdała sobie sprawę, jak bardzo Max jest jej potrzebny. I zdawałoby się, że mogliby w końcu spokojnie żyć w pięknej oazie, gdyby nie jedno małe "ale". Któregoś wieczora zapytała go: - Na pewno dobrze się czujesz? Spojrzał na nią zdziwiony. - Mówiłem ci to chyba ze sto razy w ciągu ostatniego tygodnia. Nie musisz się już martwić. Wszystko jest w porządku, czuję się tak jakbym nigdy nie chorował. - To dobrze. - powiedziała cicho, ale usłyszał to. - Czy coś się stało? - zapytał. Wyczuwał, że było coś, o czym chciała mu powiedzieć, ale z niewiadomych przyczyn nie mówiła. Nie domyślał się wcale co to mogło być. Dopiero teraz spostrzegł, że takim samym tonem, tak samo, pytała o jego samopoczucie od ponad tygodnia. Wyglądało na to, że od dłuższego czasu chce mu coś powiedzieć. Zaniepokoił się nie na żarty, kiedy pomyślał, że może teraz ona zaczyna chorować. Ale zaraz potem przypomniał sobie, jaka ożywiona była poprzedniego dnia. Nie mogła być chora. Co się więc stało? O czym chciała mu powiedzieć? - Masz taką minę jakby to było coś poważnego. - powiedział. - Czy to jest coś poważnego? - Nie! - uspokoiła go, ale zaraz potem zaprzeczyła sobie, aż w końcu pogubiła się. - To znaczy tak!... Max chwycił ją za ramiona, spojrzał jej w oczy i zapytał: - Tak czy nie? - Tak. - westchnęła. - To raczej poważna sprawa. Nic nie powiedział. Czekał, aż sama zacznie mówić. - Pytałam cię o zdrowie, bo nie wiedziałam czy możesz już ruszyć w drogę. - W jaką drogę??! - zapytał. Ale nie musiał. Wiedział o jakiej podróży mówi. Na południe. Ona chyba całkiem oszalała! Widziała, że Max za chwilę wybuchnie. - Wysłuchaj mnie chociaż! - powiedziała. - Tylko mnie wysłuchaj! Spojrzał na nią zniecierpliwiony. - Dobrze. - powiedział. - Mów. - Z tej książki, którą przywiozłam z bazy, dowiedziałam się wiele o tej chorobie. W normalnych warunkach, to znaczy gdybyś był w szpitalu, nie byłoby kłopotu. Mieliby tam odpowiednie środki, których my tu nie mamy. Choroba może w każdej chwili powrócić, a wtedy nie damy rady utrzymać się przy życiu. Jest tylko jedno wyjście. - Jakie? - Spalić oazę. - Czyś ty oszalała?! To być może jedyna oaza w promieniu dziesiątków kilometrów! - Ale być może tu ciągle czai się zaraza! - odpowiedziała natychmiast. - Nie możemy tu zostać jeśli chcemy przeżyć. A ja chcę żyć. Ty też, prawda? Może miała rację. - Dlatego pomyślałam, że kiedy oaza przestanie istnieć, powinniśmy wyruszyć na południe. To jedyna szansa. Nie chciał niszczyć oazy. Była jego domem przez kilka lat. Żywiła go, dawała schronienie. Tu był niezależny. A teraz miałby ją puścić z dymem? Wiedział, że ma rację, ale taka decyzja nie przychodziła łatwo. Poza tym nie wyobrażał sobie jak miałaby wyglądać ich podróż na południe. To tak daleko. Nie wiadomo było właściwie jak tam jest. Czy cokolwiek tam jest. Czy będą mogli tam żyć normalnie. I co to znaczy normalnie. Nie był przygotowany na to. - Jak długo utrzymamy się na odpowiednich lekarstwach? - zapytał. - Jeżeli oboje będziemy je brać, około miesiąca. - A dokładniej? - Może trzy tygodnie. - Wystarczy. - Na co? - Na przygotowania do podróży. Uśmiechnęła się lekko. Przysunął się bliżej. - Skoro znowu udało mi się wyjść z życiem ze szponów białej pani, to nie mogę znowu jej kusić. - Wiem, że to trudna decyzja, ale ... - zaczęła Nicki. Max nie pozwolił jej dokończyć. Pocałował ją raz, drugi i następny. - Nie myśl o tym teraz. - szepnął, obejmując ja ramieniem. ******************** Przygotowania nie zajęły im wiele czasu. Niewiele mogli ze sobą zabrać, o wiele więcej musieli zostawić. Lekarstwa, żywność, benzyna i broń wypełniły szczelnie jeepa. Nicki okazała się bardzo pomocna przy pakowaniu. Była w tym mistrzynią, jak to zwykle kobieta. Kiedy wszystko było już gotowe i w całej oazie rozlana była benzyna, Max powiedział: - Siadaj za kierownicą. Musisz odjechać kawałek, tak na wszelki wypadek. Wykonała bez słowa jego polecenie. Chwilę potem podłożył ogień i zajął miejsce za kierownicą zamiast Nicole. Wjechali na niewielki pagórek. Dopiero tam Max wysiadł z samochodu, aby popatrzeć na pochodnię, która była do tej pory jego domem. - No cóż, - powiedział do siebie. - trzeba było to zrobić, ale szkoda jej. Była taka piękna i spokojna ... Wsiadł do samochodu, wyjął ze skrytki kompas i mapę. - A więc ruszamy na podbój południa. - powiedział po chwili. Uśmiechnęła się, a widząc to, Max uśmiechnął się również. Po co miał się martwić teraz? Będzie jeszcze na to czas. ******************** Mijały identyczne godziny, identyczne dni i identyczne noce. W dzień jechali przez maksymalną ilość godzin, w nocy spali na posłaniach przy samochodzie. Czasami zdawało im się, że wcale się nie poruszają. W około była tylko pustynia. Słońce i ciągle taka sama pustynia. Tylko szybkościomierz, ilość pustych kanistrów i ciągle powiększająca się liczba kilometrów na liczniku, wskazywała na to, że nie stoją w miejscu. Po kilku dniach takiej jazdy męczyli się coraz częściej. Zmieniali się co dwie godziny. W końcu zwolnili tempo. Pustynia i słońce dawało im się we znaki. Któregoś dnia wjechali na kamienistą pustynię. Na mapie była to Pustynia Gibsona. - Nareszcie jakieś urozmaicenie. - powiedziała, gdy zatrzymali się na noc. Max uśmiechnął się tylko i nic nie powiedział. On też był zadowolony z tej odmiany. Miał już dość podróży przez piasek. Kiedy rozłożyli swoje posłania przy jednej z małych skał i kiedy zjedli już kolację, zapytał: - I jak się czujesz? - Całkiem nieźle. - Nie jesteś rozczarowana? - Czym? - Tym, że minęło już tyle czasu, a my nie spotkaliśmy kompletnie nikogo. - Przecież to pustynia. A poza tym wcale nie jestem rozczarowana. - powiedziała i dodała: - Może dlatego, że nie robiłam sobie nadziei. Tego też już się nauczyłam. Pamiętasz jak bardzo chciałam dostać się do miasta? - Tego nie zapomnę chyba nigdy. Paliłaś się do tego cholernie. - Właśnie. Robiłam sobie nadzieje i rozczarowałam się. Teraz też palę się do drogi, ale nie robię sobie już nadziei. Tak jest lepiej. Poczekam na to co przyniesie czas, a potem zastanowię się czy to jest dobre czy złe. Uśmiechnął się. - Dlaczego się śmiejesz? - zapytała. - Przypomniało mi się, że ja też taki byłem. Za wszelką cenę chciałem osiągnąć, jeżeli nie wszystko, to dużo. Potem dopiero powoli zacząłem zwalniać obroty. Zrozumiałem po prostu, że trzeba żyć dniem dzisiejszym, niczego dobrego nie obiecywać sobie po dniu jutrzejszym i nigdy nic nie planować na dłuższą metę. Tak to już jest. To takie prawo tego świata, jedyne, które nie ulega zmianom. Zaległa cisza. Prawo. Kiedyś żyć z dnia na dzień, bez planów, było modą. Można było żyć tak, albo inaczej. Teraz nie było wyboru. Nikt go nie miał. I to było przygnębiające. Ale przecież cały ten świat był przygnębiający. Z jakiej racji miałoby znaleźć się w nim coś optymistycznego? ******************** Ciągle na południe. Kamienista Pustynia Gibsona znowu zamieniła się w piaszczystą Pustynię Wiktorii. Jechali już drugi dzień. Trzeciego dnia rano obudzili się znacznie później niż zwykle. Było już jasno, gdy obudził ich dźwięk wystrzałów. - Co się dzieje? - zapytała. - Nie wiem, ale to dobiega stamtąd. - Max wskazał ręką na niewielki pagórek. Wspięli się na niego. Przy samym szczycie musieli się czołgać, aby nikt ich nie zauważył. - O cholera! - zaklął Max, gdy zobaczył co się działo u podnóża wzniesienia. Nicki doczołgała się do niego i zaniemówiła. W dolinie stał ogromny samochód-cysterna, wokół niego stały lub jeździły mniejsze samochody. Niektóre z nich były już tylko jeżdżącymi karoseriami, albo samymi podwoziami. Ludzie strzelali do siebie z broni palnej i każdej innej, którą mogli zabijać. - O co im może chodzić? - zapytała. - To proste. - powiedział Max. - Jedni bronią cysterny, inni chcą ją zrabować. Benzyny jest zawsze za mało i przez każdą ilość można zginąć. Wiedzieli już kto należy do gangu, a kto nie. - To idiotyczne. - mruknęła. - Nie z ich punktu widzenia. - Nie rozumiem. - Pewnie myślisz, że dla dobra wszystkich powinni dzielić się benzyną. Wtedy wykluczyłoby to walki, niepotrzebną śmierć i tak dalej. To piękne, ale niefunkcjonalne. W każdym bądź razie już nie. Są ludzie, którzy chcą mieć wszystko, nie dając z tego nic innym. A ponieważ brakuje im benzyny, po prostu rabują ją. To najprostszy sposób. - Tak, ale przecież tamci musieli ją jakoś zdobyć. Mogli ją przecież wyprodukować. Więc skoro oni mogli, to tamci chyba ... - Możliwe. Mogli też zrabować ją innym, być może nawet temu gangowi. - Co za świat! - Ale to ostatnie chyba nie wchodzi w grę. - dodał. - Dlaczego? - Bo każdy kto ma choć odrobinę rozsądku nie będzie zadzierał z gangiem. Z żadnym gangiem. - A więc ta benzyna jest ich prawowitą własnością. - Co do własności, zgadzam się, co do prawowitej, nie ma nigdy pewności. - Będziesz bawił się teraz w teoretyczne dociekania? - A co mam robić? - To co potrafisz. Spojrzał na nią uważnie. - Co ci chodzi po głowie? - zapytał podejrzliwie. - Nie myślisz chyba, że ... - Gdyby im pomóc, tylko trochę oczywiście, mogliby się pozbyć tego gangu. - powiedziała. - To tylko teoria, ale ... - I niech zostanie teorią. Nie po to wyruszyłem w tą samobójczą podróż, żeby ktoś strzelił mi w łeb w połowie drogi. - A gdzie jest napisane, że ktoś musi strzelić ci w łeb? - Daj spokój, Nicole! - Boisz się?! - Nie o to chodzi! - Więc o co?! - O to, że zbyt łatwo we wszystko się angażujesz! - A co innego mi pozostało? Poza tym niedługo skończy nam się benzyna, a oni mają jej dużo. - I co? Myślisz, że jak im pomożemy to padną przed nami na kolana i zaleją z radości i wdzięczności litrami benzyny? To zbyt piękne i nieprawdopodobne. - Ale można zaryzykować. - O właśnie, ryzykować! Ty to lubisz, wręcz uwielbiasz. W dodatku zawsze mnie w to wciągasz. - No więc dobrze, zostań tu, a ja ... - Stój! Dokąd?! - Pomóc im. Na pewno ktoś by im się przydał. Już wiedział, że z nią nie wygra. Kiedy ona się uprze, nie ma mocnych. Był wściekły, ale poddał się. Chociaż przez chwilę chodziło mu po głowie, że dobrze byłoby znowu jej przyłożyć, żeby straciła przytomność. Tylko że potem wydrapałaby mu oczy. To było nawet bardzo prawdopodobne. - Niech ci będzie. - powiedział zrezygnowany. Uśmiechnęła się i już chciała wstawać, kiedy Max ściągnął ją z powrotem na ziemię. - O co ci znowu chodzi? - zapytała poirytowana. - Chyba nie chcesz tam iść?! - A jak ty sobie to wyobrażasz? O ile się nie mylę ta broń, którą mamy, jest do niczego na duże odległości, a przecież ... - Więc nie użyjemy tej broni. - Nic nie rozumiem. - westchnęła. - Chodź ze mną. - powiedział i zaczął cofać się w stronę samochodu. Chwilę potem z podłużnej czarnej skrzynki wyciągnął dwa karabiny. - To broń snajperów. - wyjaśnił. - Skąd ty to masz? - zapytała. - Może jeszcze zapytasz mnie czy mam pozwolenie? Nie odpowiedziała. Objaśnił jej szybko działanie karabinu i wręczył paczkę naboi. - Będziemy strzelać z pagórka. Mamy co prawda słońce za sobą, więc nie będą mogli nas tak szybko zobaczyć, ale nie daj się ustrzelić. Kiedy znowu byli już na szczycie pagórka, zapytał: - Czy ty na pewno wiesz co chcesz zrobić? - Znowu zaczynasz? - zniecierpliwiła się. - Nie. Chcę tylko żebyś wiedziała, co się może stać, kiedy zaczniemy strzelać. - Co mianowicie? - To, że kiedy odwrócimy uwagę gangu od konwoju, ten ostatni może po prostu zwiać. A wtedy zostaniemy z całym gangiem na głowie. Musisz wziąć pod uwagę taką możliwość. Za każdym razem, kiedy uprzedzał ją przed czymś, miał rację. A jeżeli teraz też ma rację? Może się oczywiście mylić, ale ... - Nawet jeżeli nic nie zrobimy, nie przejedziemy tędy. - powiedziała. - Oni zauważą nas na równinie, a ... resztę możesz sobie dopowiedzieć. Spojrzał na nią. Miała rację. Tak czy inaczej będą mieli do czynienia z gangiem. Więc może lepiej od razu kilku usunąć? Nic nie powiedział. Zaczął dokładnie mierzyć, a potem strzelił. Jeden z członków gangu miał małą dziurkę w głowie, a to eliminowało go z dalszej gry. Za sprawą Nicki, na ziemię runął drugi. - Nieźle ci idzie. - zauważył. - Tylko tak dalej. Kiedy następnych dwóch z gangu zwaliło się na ziemię, tamci w dole nie bardzo wiedzieli co się dzieje. Na kilka sekund przerwali walkę, aby zbadać sytuację. To pozwoliło na likwidację trzech następnych członków gangu. Wtedy ci z konwoju zrozumieli, że nie im grozi niebezpieczeństwo ze strony niewidocznego strzelca lub strzelców. Kilka razy kule furczały im koło głów, ale zdawało się nie robić to na nich większego wrażenia. Wtem dwa dziwaczne samochody oderwały się od grupy innych pojazdów i ruszyły w stronę Max'a i Nicole. A ponieważ nie mogły wjechać bezpośrednio na pagórek, zaczęły go okrążać. - Pięknie! - mruknął. - Po prostu wspaniale. - Nie marudź tyle, tylko rób coś! - W porządku. Ty zajmiesz się tym z lewej, ja tym z prawej. Tylko nie pudłuj, bo to może nas drogo kosztować. - Przecież wiem! Machnął ręką i poszedł na nową pozycję. Nicki zrobiła to samo. W "jej" samochodzie siedziało dwóch typów. Samochód (jedyne co ten pojazd miał z nim wspólnego to koła, kierownica i rura wydechowa) podskakiwał strasznie na piaszczystych wybojach i dziewczynie trudno było celować. W końcu strzeliła i ... pudło. Zaklęła pod nosem. Dopiero za trzecim razem udało jej się trafić kierowcę. Samochód przekoziołkował kilka razy i zatrzymał się na dachu. - A teraz mała niespodzianka dla sępów. - mruknęła. - Niech chociaż raz skosztują pieczeni. Mówiąc to namierzyła zbiornik paliwa i jednym strzałem wysadziła go w powietrze. - "Gotowe. Ciekawe co z Max'em." - pomyślała. Ale gdy zbliżyła się do niego, zobaczyła go leżącego twarzą do ziemi. Przestraszyła się. - O Chryste! Max! Podniósł głowę i spojrzał na nią. - W porządku, nic mi nie jest. - powiedział. Kłamał. Jego lewe ramię krwawiło. Chciała coś powiedzieć, ale uprzedził ją: - To tylko draśnięcie, choć nie przeczę, że boli. Na dole, u podnóża pagórka, leżały trzy ciała. - Na pewno wszystko w porządku? - upewniała się. - Tak, możemy wracać do roboty. Wkrótce potem sytuacja wyklarowała się. Resztki gangu odjechały w pośpiechu. - Co teraz? - zapytała. - Nie wiem. To był twój pomysł. Max położył się na plecach. - Jadą tu. - powiedziała nagle. - Wszyscy? - zapytał nie ruszając się. - Nie, tylko dwa samochody, ale jadą tu. - No to chodźmy ich powitać. Aha! Jak dojdziesz do kwestii zapłaty to powiedz, że brakuje nam benzyny. - dodał trochę ironicznym tonem. Wstali i ruszyli w kierunku swojego jeepa. - Zaraz zajmę się twoim ramieniem. - powiedziała. - Na to zawsze będzie czas. Najpierw interesy. - Jak chcesz. Obydwa samochody zatrzymały się w pewnej odległości od nich. Wysiadło z nich czworo ludzi, trzech mężczyzn i kobieta. Jeden z mężczyzn podszedł bliżej. - Kim jesteście? - zapytał. - Przyjaciółmi. - odpowiedział Max. Tamten nie odpowiedział. Przyglądał im się dokładnie. - To chyba logiczne! Gdyby tak nie było, nie pomoglibyśmy wam. - powiedział znowu. - A może wy nie myślicie logicznie? - Max! - skarciła go Nicole. - Przepraszam, zapomniałem że to twoi klienci. Tylko pospiesz się, bo umrę z upływu krwi. - Wydawało się nam, że potrzebujecie pomocy, - powiedziała Nicki. - więc pomogliśmy wam. To wszystko. - Liczycie pewnie na wdzięczność? - zapytał znowu tamten. - "Na benzynę, głupcze! Na benzynę!" - pomyślał Max, ale nie odezwał się. - Możecie jechać z nami do naszego obozu. To niedaleko stąd. Tam porozmawiamy. - powiedział mężczyzna i wrócił do swojego samochodu. Nicole spojrzała na Max'a, a on na nią. Dziewczyna wzruszyła ramionami. - Trzeba go opatrzyć. - powiedziała kobieta. - Zrób to szybko, żeby nie opóźniać reszty. - powiedział mężczyzna. Kobieta chciała podejść do nich, ale Nicki dała jej znak, że zrobi to sama. Kiedy opatrywała Max'a, rozmawiali szeptem. - Ciekawe co z tego wyniknie. - Jak im się nie spodobamy, to nas po prostu zakatrupią i już. - powiedział. - To nie było śmieszne. - A czy ja się śmieję? - Max, bądź poważny! - Dobrze już, dobrze! Nie wiem co z tego wyniknie. Ani "dziękuję", ani "pocałuj mnie w dupę". Są cholernie ostrożni, a my nadstawialiśmy dla nich karku. I wciąż to robimy. - dodał. - To mi się wcale nie podoba. - Widzę, ale musimy ... - Tak, tak! Musimy zaryzykować. - dokończył za nią. - A co my innego robimy od tylu tygodni? ******************** Obóz był raczej małą osadą, złożoną z kilkunastu czy kilkudziesięciu namiotów. Znajdował się o dwa dni drogi od miejsca, w którym Nicole i Max spotkali konwój. Mimo że tubylcy, jak ich nazwał Max, zachowywali spokój w stosunku do nich, oboje nie rozstawali się z bronią. Mieli spotkać się z kimś, kto pełnił w tej grupie obowiązki przewodnika i przywódcy. Ale miało to nastąpić dopiero wieczorem, kiedy zbierze się cała rada. Do tego czasu oboje musieli czekać. Chodzili po obozie, i próbowali rozmawiać z ludźmi. Nikt im jednak nie odpowiadał. - Nie podoba mi się to wszystko. - mruknął Max. - A spodziewałeś się czegoś innego? - Jestem ostrożny w przewidywaniach, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogą nas przyjąć w taki sposób. Gdziekolwiek się pokażemy, wszyscy milkną, nagle zaczynają zajmować się różnymi rzeczami. Nie zwracają na nas najmniejszej uwagi! - Nie powiedziałabym. - stwierdziła, wskazując ruchem głowy na dwóch uzbrojonych mężczyzn, którzy od samego początku wędrówki po obozie szli za nimi. - Nie o takie zainteresowanie mi chodzi! - powiedział. - Tego właśnie nie lubię. Dwóch uzbrojonych po zęby gnojków łazi za nami, jakbyśmy byli więźniami. Zaczyna mi to działać na nerwy. - Uspokój się! Wszystko się wyjaśni wieczorem. To już niedługo. - Mam nadzieję, bo nie chce mi się dłużej czekać. Wiesz, że jestem niecierpliwy. - Nie zauważyłam tego jak dotąd. - uśmiechnęła się. - No to nie chciej tego zauważyć. Kiedy wrócili w pobliże swojego samochodu, zauważyli cztery osoby kręcące się koło niego. Wyciągały z niego pakunki i zanosiły do stojącego obok małego namiotu. - Tego już za wiele! - mruknął Max i pobiegł w ich kierunku. Tym razem dziewczyna zgodziła się z nim. Tubylcy przesadzili. - Co tu się dzieje?! - krzyknął Max, kierując broń w jednego z mężczyzn. Wszyscy zatrzymali się nagle. Nicki dobiegła do Max'a i stanęła obok niego, celując do innego mężczyzny. - Przenosimy wasze rzeczy do waszego namiotu. - powiedział jeden z nich. - Kto wam kazał? - zapytał Max. - Nasz dowódca. - A może my wcale nie chcemy żadnego namiotu? - Daj spokój, Max. - powiedziała cicho Nicki. - Może oni chcą tylko naszej wygody? - W takim razie dlaczego nie powiedzieli nam prosto z mostu, że dają nam namiot i dlaczego nie zapytali czy mogą przenieść nasze rzeczy? To mi się coraz mniej podoba. - No dobra, wsadzać to wszystko z powrotem do samochodu! - powiedziała podniesionym głosem Nicole. Max spojrzał na nią. - Nieźle ci to wyszło. - Dziękuję za uznanie. Kiedy wszystkie rzeczy znowu znalazły się w samochodzie, obcy ludzie odeszli. Dopiero wtedy Nicki i Max opuścili broń. - Nareszcie. - westchnął Max. - Następnym razem nie wytrzymam. - Nerwy ci wysiadają? - zdziwiła się. - W mieście tego nie zauważyłam, a przecież tu jest inaczej. - W mieście byłem jakby u siebie, poza tym tam nikt nie zwracał na mnie uwagi. A tu jestem w samym centrum zainteresowania. Nie wiem czego się po nich spodziewać. - Wydają się bardziej cywilizowani niż tamci. - I może dlatego źle się wśród nich czuję. Nie rozumiała co chciał przez to powiedzieć. - Widzisz, ja już nie pamiętam zbyt dobrze co to cywilizacja. Gdziekolwiek się pojawiałem, nie było tam cywilizacji, tylko dziwni koszmarni ludzie, takie same miasta i prawa. Przyzwyczaiłem się już do tego. - Wierzę. - uśmiechnęła się. - A teraz zajmę się tobą, trzeba zmienić opatrunek. Nie protestował. Dziewczyna przygotowała nowy opatrunek i zaczęła odwijać stary. - Jak to według ciebie wygląda? - zapytał Max. - Musi cię bardzo boleć. - powiedziała. - Prawie się zgadza, a wszystko przez ciebie. - Przeze mnie? O czym ty mówisz? - Kiedy cię nie znałem, nie odczuwałem tak bardzo bólu. Odkąd cię poznałem jest coraz gorzej. - uśmiechnął się. - To nieomylny znak, że wracasz do cywilizacji. - No tak, przypomniałem sobie kilka rzeczy, w tym również ból. - Nie będzie tak źle. - powiedziała. - Szybko z tego wyjdziesz. Obiecuję. Kiedy skończyła opatrywać jego ramię, pocałował ją i szepnął: - Dziękuję. ******************** Nadszedł w końcu czas na spotkanie z przywódcą konwoju. Dwóch ludzi przyszło po nich i zaprowadziło ich do największego namiotu. Panował w nim półmrok, choć paliły się tam trzy małe ogniska. Kiedy wprowadzono "gości", oczy wszystkich zebranych tam ludzi skierowały się na nich, a rozmowy umilkły. Na wprost nich pod jedną ze ścian namiotu stały bardzo stare i wytarte fotele. Domyślili się, że to miejsce dla najważniejszych ludzi w tej grupie. Były jeszcze puste. Kazano im usiąść w jednym z rogów namiotu. - No proszę, poduszki. - zakpił Max. - Przestań! - upomniała go. - Musimy zrobić jak najlepsze wrażenie. - No wiesz! Już i tak daliśmy się im poznać z każdej strony. - Dobrze już, dobrze. Chciałabym tylko, żebyś niepotrzebnie nie unosił się. - Ty to chcesz załatwić? W porządku, załatwiaj to sama. Może to i lepiej. Po kilku minutach weszli do namiotu inni ludzie, a kiedy kilku z nich zbliżyło się do foteli, Max powiedział: - Zaczyna się przedstawienie. Na trzech fotelach usiedli starzy ludzie. Max'a i Nicole podprowadzono bliżej. Stali tak i czekali co się dalej stanie. Dziewczyna przyglądała się im po kolei. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że zna jednego z nich. Nie była tego tak do końca pewna, ale jeden ze starców ludzi przypominał jej profesora biorącego udział w doświadczeniu. Ten człowiek miał rysy profesora Persy'ego, jego postawę, chód. Był oczywiście znacznie starszy, ale ... Skąd by się tu wziął profesor Persy? Był Australijczykiem, istniało więc duże prawdopodobieństwo, że mógł przeżyć, jeżeli oczywiście nie opuszczał kontynentu. A jeżeli przeżył, to mógł być on. Max zauważył, że Nicki przygląda się uważnie jednemu z trzech starców. - Co się stało? - zapytał cicho. - Wydaje mi się, że znam tego z prawej strony. - powiedziała, nie spuszczając z niego wzroku. - Tego wysokiego? - Tak. - Skąd go możesz znać? - Jeżeli to ten sam człowiek, którego pamiętam, to w takim razie to jest profesor Persy. Był jednym z kilku naukowców biorących udział w eksperymencie. - Jesteś tego pewna? - zapytał. - Musiałabym z nim porozmawiać. Jeżeli to on, powinien mnie pamiętać. Był przyjacielem mojego ojca, znał mnie dobrze. - Spróbuj. Tymczasem mężczyzna, którego poznali na pustyni opowiadał radzie jak doszło do spotkania grupy z dwojgiem obcych ludzi. Gdy skończył, kazano im podejść bliżej. Teraz Nicole była pewna, że to profesor Persy. - "Co za szczęście!" - pomyślała. Chciała podejść do niego, ale strażnicy nie pozwolili jej. Zrobiło się małe zamieszanie. - Profesorze Persy! To ja! - prawie krzyknęła. - Nie poznaje mnie pan? To ja, Nicole Dorn, córka profesora Therna. Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony. Strażnicy chcieli ją odsunąć. - Chwileczkę! - zawołał profesor. Strażnicy puścili ją i pozwolili jej podejść bliżej. - Poznaje mnie pan? - zapytała. Profesor nie odpowiedział. Przyglądał się jej uważnie. - Mówisz, że nazywasz się Nicole Dorn? - zapytał, podchodząc do niej. Skinęła głową. - Zahibernowana w 2450 roku, planowa dehibernacja w 2452 roku. Ale z powodów bliżej mi nie znanych zostałam odhibernowana dopiero w 2463 roku. - powiedziała. - Po 13 latach? - zdziwił się profesor. ******************** Profesor Persy, Nicki i Max siedzieli sami w namiocie. - Myślałem, że nie żyjesz. - powiedział profesor. - Wojna wybuchła tak nagle, że nie bardzo wiedzieliśmy co robić. Ala ja i twój ojciec postanowiliśmy za wszelką cenę dostać się z Melbourne do Instytutu. - Pan i mój ojciec? - zdziwiła się. - Myślałam, że ojciec miał wrócić do Stanów. - Namówiłem go, żeby został u mnie, a on się zgodził. Kiedy dowiedzieliśmy się co się dzieje, on pierwszy zaczął coś robić, żeby się do ciebie dostać. - Co się z nim stało? - zapytała. Max'owi wydawało się, że głos trochę jej zadrżał. Pamiętał jak kiedyś mówiła o swoim ojcu niezbyt pochlebnie. Ale zrozumiał, że tak naprawdę kochała go. Może trochę dziwnie, ale miała go zawsze w głębi serca. - Wiele przeszliśmy, zanim utknęliśmy na pustyni. Ktoś nam powiedział, że Instytut nie istnieje. Twój ojciec nie zrezygnował. Kilka dni potem już nie żył. Jakiś gamoń wpakował w niego cztery kule. Umierał przez dwa dni, był ciągle przytomny, aż do ostatniej chwili. Max nie widział jej twarzy, ale mógł sobie wyobrazić wyraz jej oczu. Nie mówiła nic. - Działy się wtedy straszne rzeczy. Nie miałem możliwości powrotu do domu. Zostałem więc z ludźmi, którzy mnie przygarnęli. Profesor dotknął jej dłoni. - Przykro mi, Nicole. - powiedział cicho. Potem spojrzał na Max'a i wyszedł z namiotu. Sheridan usiadł obok dziewczyny. - Myślałam, że nie zależy mu na mnie, że mnie nie kocha. - mówiła cicho. - A on chciał mnie ratować. Nienawidziłam go. Gdybym wiedziała, że on ... Przytulił ją. Nie płakała, łzy same spływały jej po policzkach. - To już przeszłość. Nie możesz nic zmienić. A tym bardziej nie możesz obwiniać się o nic. - Może gdyby między nami inaczej się ułożyło, wszystko potoczyłoby się inaczej. - Co ci da "gdybanie"? Teraz masz mnie i chciałbym żebyś była szczęśliwa. Zrobię wszystko żeby tak było. - powiedział. Uśmiechnęła się przez łzy. - Tak, teraz mam ciebie i jestem szczęśliwa. Pocałował ją. - Nie opuszczaj mnie nigdy Max, proszę cię. - szepnęła, tuląc się do niego. - Nigdy cię nie opuszczę, przyrzekam. ******************** Nastawienie tubylców zmieniło się, gdy okazało się, że przybysze są przyjaciółmi profesora. Zmieniło się tak bardzo i tak szybko, że aż zaskoczyło ich to. Nagle stali się częścią tej małej społeczności. Skorzystali z propozycji profesora i ruszyli razem z grupą na południe. Droga już się tak nie dłużyła, a cel był coraz bliżej. Kłopoty zaczęły się z chwilą, gdy zagłębili się w nizinie. Okazało się, że nawet tu cywilizacja przestała istnieć. Nic się nie zmieniło, poza krajobrazem i mniejszą radioaktywnością. Im bliżej byli oceanu, tym częściej na ich drodze stawały gangi morderców i rabusiów. Odpierali ich ataki, ale było to coraz trudniejsze. Brakowało ludzi do obrony tego co zostało. Coraz więcej grobów znaczyło ich drogę. W końcu którejś nocy zostało już tylko dwadzieścia osób. Po kilku dniach drogi, a właściwie ucieczki, dotarli do oceanu. Radość jaka ich ogarnęła w pierwszej chwili była ogromna. Ale potem przypomnieli sobie jak wysoką cenę zapłacili, aby dostać się tu. Profesor, jedyny żywy członek rady, nakazał budowę osady. - A co wy zamierzacie zrobić? - zapytał Nicole i Max'a. - Pewnie zostaniemy tu. - powiedziała. - Co ty na to, Max? - Dotarliśmy na miejsce. Tego przecież chciałaś. - uśmiechnął się. Pierwszą noc postanowili spędzić razem z dala od reszty. Znaleźli więc ustronne miejsce tuż przy plaży i tam rozbili namiot. - Przyznaj się Max, nie wierzyłeś że dojedziemy tu. - Masz rację, nie wierzyłem. Ale jak znam ciebie ty wierzyłaś za nas dwoje. Okłamałaś mnie wtedy, mówiąc że niczego sobie nie obiecujesz po tej wyprawie, niczego się nie spodziewasz i na nic nie liczysz. - Wcale cię nie okłamałam, po prostu nie powiedziałam ci całej prawdy. Ale nic na to nie poradzę. Objął ją ramieniem. - Byłaś bardzo dzielna, wiesz? - powiedział. - Musiałam. Jeśli ma się takiego nauczyciela jak ty, nie można zrobić nic innego. Miałeś wątpliwości czy dam radę? - Miałem wątpliwości czy sam dam radę. Ale skoro przebyliśmy taki szmat drogi, to gotów jestem uwierzyć we wszystko. - A wierzysz, że woda jest niemal nie skażona? - Tak? Skąd wiesz? - Sprawdziłam. - W takim razie wierzę. I co dalej? - Nie miałbyś ochoty na kąpiel? - Teraz? - Dlaczego nie? Woda jest ciepła. Wstała i pociągnęła go za rękę, żeby również wstał. - No chodź! Proszę cię! Nie będę przecież kąpała się sama. - No dobrze, niech ci będzie. Dziewczyna stała po chwili w krótkich spodenkach i podkoszulce. Max ubrany podobnie chwycił ją za rękę i pobiegli razem przez plażę do wody. Wśród ciszy nocy i szumu oceanu dźwięczały ich głosy. Po kilkudziesięciu minutach dziewczyna wyszła na brzeg i krzyknęła w stronę kąpiącego się jeszcze Max'a: - Wyłaź, ścigamy się do namiotu! Kiedy Max zaczął zbliżać się do brzegu, pobiegła w stronę namiotu. Była już prawie przy nim, gdy nagle ktoś chwycił ją w pasie i upadła na miękką trawę. - Złapałem cię! - usłyszała głos Max'a, a po chwili zobaczyła jego twarz. Był zmęczony tak jak i ona, ale uśmiechnięty. Z mokrych włosów spływała woda. Przez chwilę patrzyli na siebie, a potem Max zaczął ją delikatnie całować. Poddała się jego pieszczotom. Tak jak za pierwszym razem ona prowokowała go i prowadziła "grę", tak teraz on przejął inwencję. Było im ze sobą tak dobrze, że zasnęli dopiero nad ranem. Spali objęci tak długo, aż obudził ich promień słońca, który wdarł się do namiotu przez szparę. - Tak nie chce mi się wstawać. - szepnęła. - A myślisz, że mi się chce? - uśmiechnął się. - Na prawdę musimy już wstawać? - zapytała, całując go. - Wcale nie. - odpowiedział i nachylił się nad nią. - Jeżeli chcesz ... - Chcę. - przerwała mu. - Bardzo chcę. ******************** To co zastali w osadzie było jeszcze jednym koszmarem. - Dlaczego nic nie słyszeliśmy? - zapytała. - Musiało ich być wielu. Używali noży. Gdyby użyli broni palnej, usłyszelibyśmy. - To idiotyczne, nie uważasz? Przejść tyle, dotrzeć do celu i dać się zabić w nocy. To niesprawiedliwe. Mógł się tylko domyślać co czuła, widząc te zakrwawione zwłoki, otwarte oczy pełne przerażenia. Mordercy zabrali cysternę i kilka lepszych samochodów. - Nie ma już ludzi, są tylko zwierzęta. - powiedziała cicho, gdy odjeżdżali stamtąd. - Co zrobimy teraz? - zapytała. - Nie możemy tu zostać, to oczywiste. Może ruszymy wzdłuż brzegu na wschód? - Tak, to dobry pomysł. - powiedziała bez przekonania. Rozumiał ją. Ruszył więc na wschód asfaltową drogą kilkaset metrów od oceanu. Przez dwie godziny drogi nie odzywała się wcale. W końcu Max zjechał na pobocze i zatrzymał samochód. - Co się stało? - zapytał. - To moja wina. - powiedziała cicho, ciągle patrząc przed siebie. - Czyś ty oszalała? W tym co się stało nie było niczyjej winy, poza winą morderców. W każdym bądź razie to nie była twoja wina. - Max, chciałam być z tobą sama, z dala od nich, chciałam się z tobą kochać! Gdybyśmy zostali z nimi ... - Zginęlibyśmy tak jak oni! - przerwał jej. - Zrozum, nawet gdybyśmy tam byli, niczego by to nie zmieniło. Zaskoczyli ich w nocy, kiedy wszyscy spali. Nie mieli szans. My też byśmy ich nie mieli. Nie możesz brać winy na siebie. Nikt z nas nie mógł przypuszczać, że tak się stanie. To nie twoja wina, że chciałaś być ze mną. Masz do tego prawo. Owszem, to straszne że kiedy my się kochaliśmy oni umierali, ale nie ma w tym twojej winy. Zresztą nie ma sensu tego rozpamiętywać. To niczego nie zmieni. Wiedziała, że ma rację. Jednak trudno było jej się pogodzić z tym co się stało. Spojrzała na niego. Miała smutne oczy. Dotknął dłonią jej policzka. - Masz rację, Max. - powiedziała. - To już nic nie zmieni. Jedźmy dalej. ******************** Dalej nie było drogi. - Nie ma sensu wpychać się na plażę. - powiedział Max, zatrzymując samochód. Nicole rozłożyła mapę. - Trzeba będzie cofnąć się trochę i pojechać tą drogą do Port Augusta. - Chcesz tam jechać? - zapytał. - Nie wiem. Port Lincoln jest w takiej samej odległości. Przynajmniej mniej więcej. Co proponujesz? - Jak dojedziemy do rozwidlenia, zastanowimy się. - W porządku. Zanim jednak dojechali tam, musieli zatankować paliwo. - Dużo jeszcze nam zostało? - zapytała. - Drogi czy benzyny? - zapytał, uśmiechając się. - I tego i tego. - Drogi za dużo, benzyny za mało. Zawsze tak było i będzie. - Chyba, że znajdziemy jakieś miejsce dla siebie. - Chyba że tak. Ale zanim to nastąpi, upłynie sporo czasu. - Dobrze, że nie mamy zegarków. Moglibyśmy zwariować. - Rzeczywiście, chociaż i bez tego można tu dostać świra. Wsiedli do samochodu i ruszyli dalej. - Naprawdę można zwariować? - zapytała. - Dlaczego? - Różnie bywa. Widziałem mnóstwo ludzi i wśród nich wielu świrów. Nie przeczę, że przedtem ich nie było, ale po wojnie wręcz eksplodowali jako populacja. Właściwie mniej jest normalnych według dawnych kryteriów, niż tych z różnymi zaburzeniami. To wojna stworzyła tych wszystkich czubów jakich spotykamy. Nikt nie zwraca na nich uwagi, dopóki nie naruszą jakiegoś prawa. Nikt nie zawraca sobie nimi głowy, bo w rzeczywistości wszyscy są bardziej lub mniej do nich podobni. - A ty? - zapytała nagle. - Co ja? - Uważasz się za normalnego? Zaskoczyła go. Ale to nie było głupie pytanie. - A jak sądzisz? - zapytał. - Nie wiem. Dla mnie jesteś normalny, ale żeby coś stwierdzić musiałabym znać cię przed wojną. Dopiero po porównaniu Max'a sprzed 12 lat i dzisiejszego, mogłabym coś na ten temat powiedzieć. - Racja. - Ale ty możesz coś o tym powiedzieć. - To będzie bardzo subiektywny osąd. - Słucham. - Prawdę mówiąc nie wiem czy jestem tak normalny, jak przed wojna twierdzili policyjni lekarze. Kilkanaście lat temu strzegłem prawa. Różnymi metodami, ale strzegłem go. Teraz nie ma prawa takiego jak wtedy. Jedyne prawo każdego człowieka, które nigdy się nie zmienia, to przeżyć za wszelką cenę, nie pozwolić się zabić. Gdybym jakiś czas temu wiedział co będę robić, zacząłbym się martwić o swoją głowę. - Dlaczego? - Bo po wojnie robiłem to, co przed wojną zwalczałem. - Popełniałeś przestępstwa? - zapytała. - Stary świat tak by to nazwał, ale w nowym świecie to było i jest czymś naturalnym. - Co takiego robiłeś? - Lepiej żebyś nie wiedziała. Nie chciał jej powiedzieć. Bo co miał jej powiedzieć? To, że zabijał dla pieniędzy? Że usuwał swoich wrogów i przeciwników - a miał ich sporo? Że rabował, żeby przeżyć? Tak było. Byli ludzie, którzy nie potrafili walczyć o swoje życie. Dawali się zabić, albo robili to sami. On nie należał do takich ludzi. Może na początku szukał śmierci, ale potem chciał tylko przeżyć. A że po drodze którą szedł szli inni? Kto wszedł na jego drogę i zagrażał mu, musiał zginąć, albo uciekać. Innego wyjścia nie było. Innego wyjścia ten świat nie znał. - Więc nie chcesz mi powiedzieć? - zapytała. - Nie. Wystarczy, żebyś wiedziała, że robiłem rzeczy niezgodne ze starym prawem, ale niezbędne do przeżycia. To nie ja stworzyłem się takim jakim jestem, to wojna. Uśmiechnęła się. Może to i lepiej? - Bez względu na to co było, zawsze będę z tobą. - Nie masz dużego wyboru. - Ale zawsze ten jeden mi pozostaje. - Jaki? - Wysiąść tu lub jechać z tobą dalej. A ja chcę jechać z tobą dalej, aż do końca. - "Ciekawe czy byłaby tego zdania, gdyby dowiedziała się o tym co robiłem?" - pomyślał, ale nie szukał odpowiedzi na to pytanie. Było dobrze tak jak było i nie chciał tego zmieniać. Dojechali w końcu do rozwidlenia dróg. Jak na ironię stał tam drogowskaz: do Port Augusta tyle a tyle kilometrów, do Port Lincoln tyle a tyle. - Zdecydowałaś już gdzie pojedziemy? - zapytał. - Prawdę mówiąc wcale o tym nie myślałam. Westchnął cicho i wysiadł z samochodu. Podszedł do drogowskazu i ... przekręcił go. - Bardzo możliwe, że źle wskazuje. - powiedział. - Obraca się tak lekko, że większy podmuch wiatru może go obrócić. - Mamy mapę i kompas. - Zobaczmy więc gdzie jesteśmy. - powiedział, wsiadając do samochodu. - Jesteśmy tu, więc tu jest północ, tu południe. Port Lincoln czy Port Augusta? - Jeszcze nigdy nie byłam w Port Augusta. - powiedziała. - Jedziemy więc na północny wschód. A tak właściwie, dlaczego Port Augusta? - Bo stamtąd można dalej ruszyć w drogę, a Port Lincoln byłby naszym ostatnim etapem bez alternatywy. - W porządku. Obieramy kurs na Port Augusta. - powiedział i pojechali na północny wschód. Przejeżdżali przez opuszczone, martwe miasteczka krzyczące przeraźliwą ciszą. W jednym z nich zatrzymali się. - Nic z tego nie rozumiem. - powiedziała, rozglądając się. - Większość ludzi chce dostać się na południe, a tymczasem ... - To nienaturalne. - wtrącił Max. - Dlaczego tak sądzisz? - Bo to niemożliwe, żeby mieszkańcy tego miasteczka opuścili je z własnej woli. - Musieli mieć ważny powód. - Ciekawe jaki? Rozejrzymy się trochę? - Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - Dlaczego nie? Rozprostujemy przy okazji kości. - No cóż, ty tu jesteś szefem. Uśmiechnął się, biorąc do ręki karabin. - Myślisz, że będzie potrzebny? - zapytała. - Nigdy nic nie wiadomo. Może spotkamy tu kogoś, kogo nie ucieszy nasz widok. Wzięła swój karabin i razem ruszyli w stronę najbliższych niskich zabudowań. Nie znaleźli jednak nic, co mogłoby im powiedzieć dlaczego miasto opustoszało. Po kilkudziesięciu minutach wrócili do samochodu. - Może rozejrzymy się w sklepach? - zaproponowała. - Tak dawno nie byłam na "zakupach". - uśmiechnęła się. - Poza tym za kilka dni skończy nam się żywność. - Dobrze, pomyszkujemy trochę po tym co zostało ze sklepów. Zatrzymali się przed rozbitą szybą wystawową. Z zewnątrz sklep wyglądał jakby był obrabowany doszczętnie. - Musieli w popłochu uciekać. - zauważył Max. - Mam jednak nadzieję, że coś tam zostało. Okazało się, że magazyny sklepów kryły jeszcze trochę żywności nadającej się do spożycia. - Mamy szczęście. - powiedziała, układając zapasy w samochodzie. - Nie wiem czy zauważyłaś, ale szczęście towarzyszy nam od samego początku. Uśmiechnęła się. - Rzeczywiście. Bywało źle, ale zawsze jakoś wychodziliśmy z tego. - Mam tylko nadzieję, że będzie tak do końca. - Tylko skąd będziemy wiedzieli, że to już koniec? - Na pewno będziemy wiedzieli. - W porządku, skończyłam. Możemy ruszać. - powiedziała. - No to w drogę. Jadąc dalej nie spotkali żywego ducha. Wszystko wyglądało tak martwo, że aż przerażająco. - Musi być jakieś wytłumaczenie tego. - powiedziała. - Mam nadzieję, że nie chcesz za wszelką cenę dowiedzieć się co to za wytłumaczenie? Chciała mu coś odpowiedzieć, ale nie pozwolił jej. - Jedziemy sobie spokojnie przed siebie i naprawdę nie chcę, żebyś pakowała nas w kłopoty. - Postaram się, ale nie mogę za nic ręczyć. - W porządku, ale staraj się, dobrze? Słońce zbliżało się do horyzontu, gdy wjechali na spory pagórek. W oddali widniały jakieś zadymione kształty. - Co to jest? - zapytała. Wyjął lornetkę i chwilę patrzył przez nią. - Wydaje mi się, że odpowiedź na twoje pytanie. - ??? - Pamiętasz opuszczone miasteczka? Zabrała mu lornetkę i sama spojrzała w tamtą stronę. - Jacyś ludzie. - powiedziała. - Pewnie mieszkańcy, nie rozumiem więc ... - To tymczasowi mieszkańcy. - odparł, rozkładając mapę. - Dlaczego tymczasowi? - zapytała zdziwiona. - Jak się dokładniej przyjrzysz, to zobaczysz, że ten dym to tumany pyłu i dymu ognia, a ci ludzie to jakiś gang. - Wszędzie widzisz gangi! - Tak? No to spójrz bardziej w lewo? Widzisz? To jedna z częstych "zabaw". Pozwalają uciec mieszkańcom, zostawiając sobie kilkoro do zabawy. Wypuszczają ich poza miasto i urządzają sobie na nich polowanie. - To chyba niemożliwe. To nieludzkie! - Bo to już nie są ludzie. Kiedy to do ciebie dotrze?! - Co chcesz robić? - zapytała po chwili ciszy. - Po pierwsze chcę, żebyś słuchała mnie i nie wdepnęła w coś, czego mogłabyś żałować. - Max ... - Dobra, dobra! Będziemy musieli zaszyć się gdzieś i poczekać aż zrobi się ciemno. - Dlaczego? Nie można przemknąć się z dala od nich? - To równina, zauważą nas. Z nimi nie mamy szans. Schowamy się, a w nocy cicho ruszymy dalej. - Mam tylko nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z twoim planem. - Musimy zdać się na nasze szczęście. Znaleźli schronienie w pobliskiej sztucznie stworzonej jaskini. - Znowu szczęśliwy dla nas zbieg okoliczności. - zauważyła dziewczyna. - Powiem tak, jak będziemy już mieli wszystko za sobą. Wyczuła w jego głosie nutkę pesymizmu. Może zresztą to był strach? Znał ten świat lepiej od niej i ufała mu. Jak do tej pory, to on wyciągał ją zawsze z kłopotów, a ona go w nie wpędzała. Nie pytała czy boi się. Sama miała stracha. Zdawała sobie sprawę, że nadchodząca noc mogła być ich ostatnią, albo jeszcze jedną na tym etapie. - Prześpij się trochę. - zaproponował. - Skoro ty możesz nie spać, to ja też mogę. A poza tym wcale nie chce mi się spać. - Nerwy? - Sama nie wiem. Mówiłeś o tych ludziach w taki sposób, że trochę się przeraziłam. - Jeszcze chwila a uwierzę w to. - zaśmiał się. - Mówię poważnie. Jak rzadko kiedy. Wiesz, nie mogę zrozumieć, dlaczego ludzie się tak bardzo zmienili. Kiedyś też było nie mało morderców, psychopatów i innych czubków, ale nigdy nie było ich aż tylu. Jak to się dzieje, że gdziekolwiek się nie pokażesz, stajesz oko w oko z ludźmi, którzy mogą okazać się szaleńcami, takimi jak ci tam. To chyba jedyna rzecz, której nigdy nie zrozumiem. - Masz rację. - ??? - Tego nigdy nie zrozumiesz. Nawet ja tego nie rozumiem. - Żartujesz chyba. Myślałam, że znasz ten świat. - Przyjąłem go po prostu do wiadomości, ale to nie znaczy, że go rozumiem. Znam mniej więcej zasady jego działania i staram się żyć według nich. Myślałem, że zapomniałem już o starym świecie. Te 12 lat dało mi zdrowo w kość. - Ale nie zapomniałeś? - Nie, przez ciebie. - Przeze mnie? Dlaczego mówisz to z wyrzutem? - Bo czasami myślę, że byłoby lepiej zapomnieć. Może miał rację? - Wiesz, kiedy cię odhibernowałem, byłem wściekły na siebie i na ciebie. Na siebie za to, że popełniłem taką gafę, a na ciebie za to, że znalazłaś się na mojej drodze. Gdybym umiał i mógł, zahibernowałbym cię z powrotem. - Mówisz poważnie? Skinął głową. - Chociaż nie jestem pewien, czy zrobiłbym to. Przez te kilkanaście lat byłem zupełnie sam. Ludzie trzymali się ode mnie z daleka, a i ja do nich nie tęskniłem. Miałaś rację, w tym świecie każdy jest potencjalnym mordercą. A ja nigdy nie przejmowałem się zbytnio losem takich ludzi. Ale kiedy zobaczyłem cię tam w Instytucie, coś we mnie drgnęło. Nie mogłem cię tam zostawić, to było wbrew czemuś, co nagle się odezwało we mnie. - Sumienie? - Może. Nawet kiedy leżałaś nieprzytomna, nie mogłem myśleć o tym, żeby cię zabić. Gdybyś umarła wtedy, sprawa sama by się rozwiązała, a moje sumienie byłoby spokojne. Ale nie mogłem cię zabić, pozbyć się, ot tak. To było zbyt trudne. Zapadła cisza. Była ciężka i nieprzyjemna. Max westchnął i powiedział, nie patrząc na nią: - Możesz uważać mnie za potwora, zbrodniarza, czy kogo chcesz. I wcale nie będę starał się udowodnić ci, że jest inaczej. Jestem jaki jestem i taki zostanę. Milczała. Może była zaszokowana tym co jej powiedział? Może nie wiedziała co o tym myśleć? Może myślała, że siedzi obok mordercy, który i ją by zabił i obmyślała plan pozbycia się go. On sam nie wiedział, czy zrobił dobrze, mówiąc jej o tym wszystkim. Trochę żałował tego co powiedział. - Chyba niepotrzebnie to wszystko powiedziałem. - stwierdził. - Więc jesteś taki sam jak inni? - zapytała nagle, nie patrząc na niego. - Od jednych lepszy, od drugich gorszy. - Dlaczego więc nie zabiłeś mnie wtedy? - zapytała, patrząc mu tym razem w oczy. To nagłe spojrzenie i dziwne pytanie przeszyło go dreszczem. Zrobiło mu się gorąco i czuł się jakoś nieswojo. Co miał jej odpowiedzieć? - Dlaczego mogłeś zabijać innych, a nie mogłeś zabić mnie? Przecież nie mogłabym się nawet bronić. - mówiła, ciągle świdrując go swoim wzrokiem. Chciała wiedzieć. - Właśnie dlatego. - odparł. - Nie mogłaś się bronić. Dzieci nowego świata nie były bardziej bezbronne od ciebie. A ja nigdy nie zabiłem bezbronnego. Nigdy. - powtórzył. Uśmiechnęła się lekko i przylgnęła do niego całym ciałem. - Żałujesz tego? - zapytała cicho. Spojrzał na nią i powiedział: - Nie. Niczego nie żałuję. Nachyliła się nad nim i pocałowała go. część IV Zapadła noc. Niestety jak na złość niebo było bez jednej chmurki i księżyc rozświetlał równinę. - Nie wiem czy warto ryzykować. - powiedział. - Jest zbyt jasno. - Nie możemy tu przecież cały czas siedzieć! - Też racja. Poczekamy jeszcze trochę, a potem zaryzykujemy. Minęło sporo czasu, zanim w końcu na niebie pokazały się pierwsze chmurki. Kiedy było ich już dostatecznie dużo, zdecydowali się ruszyć w dalszą drogę. Ze zgaszonymi światłami zaczęli skradać się koło nowej siedziby gangu. Wszystko wskazywało na to, że gang odpoczywa, i że noc jest najlepszym momentem na uniknięcie dużych kłopotów. Jednak tym razem szczęście opuściło ich. W pewnym momencie przednie koła samochodu wpadły w dziurę. Zanim wyciągnęli je stamtąd sporo się namęczyli i zrobili trochę hałasu. - Miejmy nadzieję, że nie usłyszeli nas. - powiedział Max. Nicole odwróciła głowę i zrozumiała co miał na myśli Max. W ciemnościach widać było reflektory samochodów, a nocną ciszę mąciły coraz głośniejsze odgłosy silników. - A niech to szlag trafi! - Wsiadaj do samochodu! Weź karabin, może nam się przydać! Ruszyli z kopyta. Teraz nie było sensu ukrywać się i skradać. Teraz trzeba było użyć wszelkich sposobów, żeby wydostać się z tarapatów, w które niewątpliwie wpadli. Przez jakiś czas mieli przewagę, ale potem obcy zbliżyli się bardzo. Tak bardzo, że mimo najlepszych chęci nie udało im się uciec. ******************** Zachowywali się jak zwierzęta. Max był bezsilny. Pobity niemal do nieprzytomności, przywiązany do dwóch metalowych konstrukcji, widział i słyszał wszystko. Gdyby tylko mógł oswobodzić się, zabiłby ich wszystkich gołymi rękami za to co zrobili z Nicole! Leżała nieprzytomna kilka metrów dalej. Zgwałcili i pobili ją brutalnie. Jej pokrwawione ciało ubrane w strzępy ubrania wyglądało okropnie. Chciał żeby umarła, żeby nie czuła więcej tego bólu. Sam też chciał umrzeć. Drugi raz w życiu przeżywał coś podobnego. Drugi raz w życiu tracił bliską mu osobę. Zastanawiał się nawet czy nie ciąży nad nim klątwa. Ale nie dane mu było rozmyślać nad tym dłużej. - Ocućcie ich i doprowadźcie do porządku. Tych dwoje zabierzemy do Port Augusta. Spodobają się szefowi. - powiedział jeden z gangu, który wydawał się być ich szefem. Wylali najpierw na Nicki, a potem na Max'a wiadro wody. Nicole jęknęła cicho i poruszyła się. - Zamknijcie ich na dole. - powiedział ten sam facet. Kilka minut potem wrzucili ich jak worki z kartoflami do ciemnej i zimnej piwnicy. za nimi poleciały ich kurtki i spodnie Nicki. Gdy zatrzasnęły się ciężkie metalowe drzwi, znalazł w ciemnościach dziewczynę. Była chyba przytomna, bo usłyszał jej szept: - Max ... gdzie my jesteśmy? - Nie wiem, to pewnie jakaś piwnica. - powiedział. - Co z tobą? - zapytał. - Czuję się jak często uczęszczana autostrada. Jakby jeździły po mnie najcięższe wozy. - To minie. - odpowiedział. Pomógł jej ubrać się. Wiedział, że sprawia jej to ból, ale starał się sprawiać go jak najmniej. Usiadł przy ścianie, pomagając Nicki ułożyć się przy nim. Jej głowa spoczęła na jego udach, jednej z niewielu części ciała, które nie ucierpiały. - Pewnie bardzo cię boli? - zapytał. - Teraz już nie. Wtedy bardziej. Nigdy w życiu nie przypuszczałam, że przeżyję coś takiego. Ale to jeszcze nie koniec. Słyszałeś co mówił ten typ? - Tak. Chcą nas zabrać do Port Augusta. Jeżeli nie tu, to tam nas zabiją. - Wcześniej czy później jest nam to sądzone. - powiedziała zrezygnowana. - Chyba że wyrwiemy się stąd. - odparł. - Jak ty sobie to wyobrażasz? Nie damy rady wydostać się z tej piwnicy, a co dopiero z miasta. To po pierwsze. A po drugie nie mamy samochodu. - Wiem, że zabrali go do miasta. - To samobójstwo. - Poddajesz się? Ty? Przecież to ty wyruszyłaś w tę drogę z nadzieją. Nie mów mi teraz, że już jej nie masz! - To nie tak, Max! Stałam się realistką. Cholerną realistką! A wszystko pogłębiło się tam, na górze. Kiedy nie mogliśmy się bronić, zrozumiałam, że świat w którym się nagle znalazłam jest tak realny, że aż boli. Nie mamy szansy nawet gdybyśmy stawili temu czoła. Jesteśmy tylko okruchami przesuwanymi przez podmuch losu. - Daj spokój! Mówisz jak prorok apokalipsy. - To jest apokalipsa. Przynajmniej dla nas. - Ale jak dotąd żyjemy. Nie najlepiej, ale żyjemy. I to jest teraz ważne. Pamiętaj, że w momencie kiedy poddasz się, zginiesz. Tego chcesz? Nie odpowiedziała. Może miał rację? Może nie należy się poddawać? Tylko że to wcale nie jest takie łatwe. ******************** Kiedy się obudził, nie wiedział czy to noc, czy już dzień. Dziewczyna spała jeszcze. Nie chciał jej obudzić, ale cały zesztywniał od długiego siedzenia i poruszył się. Obudziła się i szybko podniosła się, jakby bojąc się czegoś. - Max ... - usłyszał w ciemnościach jej głos. - Jestem tu. - powiedział, dotykając ją. - Przez chwilę myślałam, że jestem tu sama. - Nic podobnego. Jak się czujesz? - Sama nie wiem. A ty? - Okropnie. Ale nie martw się, nic mi nie będzie. Unieszkodliwią mnie dopiero wtedy, gdy mnie zabiją. - Nie kuś losu! - Postaram się. W tym momencie coś zgrzytnęło i otworzyły się drzwi. Do piwnicy wszedł jakiś mężczyzna, niosąc dwie duże świece. Jedna z nich była zapalona. Postawił ją pod ścianą i wyszedł. Nie zamknął jednak drzwi. Zaraz po nim weszła jakaś kobieta. Trzymała w ręku coś w rodzaju dużego kosza. Podeszła do nich i uklękła. - Macie tu jedzenie i trochę wody. Jest tam też środek dezynfekujący. - powiedziała cicho i szybko. - Po co to wszystko? - zapytał Max, chwytając ją za rękę. - Za kilka dni wyruszymy w drogę i musicie być silni. I proszę was, nie róbcie niczego! Nie dacie rady wydostać się stąd! Muszę już iść. Przyjdę do was jeszcze. Kobieta wyszła szybko z piwnicy i drzwi zatrzasnęły się. Zaraz potem Nicki podeszła do miejsca, gdzie mężczyzna zostawił świece. Wzięła je i podeszła do Max'a. Teraz w nikłym świetle mogła zobaczyć go. Na twarzy, rękach i piersiach miał liczne rany. Zaschnięta krew tworzyła dziwaczną mozaikę na jego ciele. - O Boże ... - powiedziała cicho, klękając przy nim. - Co się stało? - zapytał, widząc jej wyraz twarzy. - Dopiero teraz widzę co oni z tobą zrobili. - Nic mi nie jest. - Ale trzeba zmyć tą krew. Rozerwała szmatę, która była w koszu, zmoczyła ją i zaczęła delikatnie zmywać z niego krew. - Nie musisz tego robić. - powiedział, ale nie zrobił nic więcej, żeby przerwała to. - Muszę coś robić, bo oszaleję w tej piwnicy. Kiedy zmyła już krew z twarzy, ramion i piersi, powiedziała: - A teraz zobaczymy twoje plecy. - To już naprawdę niekonieczne. - próbował zaprotestować. - Skoro już zaczęłam, to skończę. Odwrócił się. - Chyba nigdy przedtem nie widziałam tylu kolorów na raz. - powiedziała. - Jest aż tak źle? - zapytał, śmiejąc się cicho. - Nie wygląda to najciekawiej. ******************** - Nic nie zjadłaś. - powiedział Max. - Nie jestem głodna. Zresztą ty też niewiele zjadłeś. - Ja przynajmniej spróbowałem. Nic tym nie zdziałasz. Im jest wszystko jedno czy będziesz jadła czy nie. A my chyba nie chcemy tu umrzeć? - Tu czy gdzie indziej ... Co to za różnica? I tak nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia. - Nicole ... - zaczął. - W każdym bądź razie niedużo. Nie bojkotuję ich. Po prostu nie mam apetytu i tyle. - wyjaśniła. Od czasu kiedy przyniesiono jedzenie, nawet nie spojrzała na nie. Może nie było najlepsze, ale dało się zjeść. Jadał czasami gorzej. Najpierw myślał, że nie chce jeść, żeby pokazać im, że nie jest taka słaba. Ale teraz wiedział, że po prostu nie ma apetytu. Może źle się czuła? Wcale by się tym nie zdziwił. Po tym co przeszła ... Martwił się, że to załamie ją całkowicie. Ale okazała się być bardziej odporna niż sądził. Szybko przystosowała się do nowego świata, a odporność na załamania to pierwszy stopień. - Posłuchaj, - zaczął. - nie powiem ci, że wiem jak się czujesz, bo nie wiem. Mogę sobie to jedynie wyobrazić. No i wyobrażam sobie, że nie jesteś w najlepszej formie i nastroju. Ale spróbuj coś zjeść. To ważne, żebyś miała siły. - Dobrze, spróbuję. - westchnęła. - Ale jeżeli nic z tego nie wyjdzie nie będę jadła na siłę. - W porządku. - zgodził się. Niewiele zjadła, ale to już było coś. Prawdopodobnie pod koniec dnia - nie orientowali się jaka to pora, przyszła do nich ta sama kobieta. Tym razem w towarzystwie dwóch mężczyzn. Nicole przysunęła się bliżej do Max'a. Ten objął ją ramieniem i obserwował ruchy mężczyzn. Ci ostatni patrzyli na swoich więźniów ironicznie i z wyższością. Jeden z nich cały czas przyglądał się Nicki. Dziewczyna widząc to, jeszcze bardziej przysunęła się do Max'a. Nie cierpiała takich spojrzeń. Nawet w starym świecie. Z tym spojrzeniem wyglądali jak potwory pełne pożądania. Bała się ich. I choć starała się to ukryć, była ciągle niespokojna. Każdy szmer za grubymi drzwiami, każdy szczęk klucza w zamku przeszywał ją dreszczem przerażenia. - Gdybym mógł się z nią zabawić ... - powiedział jeden z nich. - Nic z tego stary. Ona była już w ruchu, a szef nie pozwolił jej na razie tknąć. - To mój cholerny pech! Że też akurat wtedy musiałem spać! - Nie trzeba było tyle chlać! Kobieta w tym czasie zapaliła jeszcze dwie świece, a inne dwie zostawiła obok. Kiedy towarzyszący jej mężczyźni nie widzieli tego, wcisnęła do koszyka jakąś kartkę i paczkę zapałek. Nawet nie spojrzała na nich. Zostawiła też naczynie z czystą wodą, a zabrała puste. - Długo jeszcze? - zapytał jeden z mężczyzn, zbliżając się do niej. - Już skończyłam. - powiedziała kobieta, szybko wstając i kierując się w stronę drzwi. Mężczyzna zatrzymał się, spojrzał na Nicole i Max'a, uśmiechnął się ironicznie i wyszedł z piwnicy. Dopiero kiedy zgrzytnął klucz w zamku, Max odetchnął. - Już myślałem, że coś zauważył. - powiedział. Dziewczyna nie odezwała się. Ciągle siedziała przy nim nieruchomo. Była cała spięta. - Wszystko w porządku. - powiedział cicho, patrząc w jej nieruchome oczy. - Już poszli. - Przepraszam. - powiedziała, spuszczając wzrok. - Nie sądziłam, że tak na mnie podziałają. - Nie dziwię ci się. Gdybym potrafił, sam skamieniałbym. - Już nie potrafisz? - Chyba nie, chociaż ciągle wiem co to strach. Ciekawe co to za kartka. - zmienił temat. Nicki wyjęła z kosza złożoną kartkę. Rozprostowała ją i podała Max'owi. - "Chcę wam pomóc. Nie próbujcie ucieczki! W mieście jest zbyt dużo ludzi. Wasz samochód zostanie włączony do konwoju. Jeżeli nie chcecie dotrzeć do Port Augusta jako więźniowie, możecie spróbować ucieczki w drodze, ale to bardzo ryzykowne. Nie mówcie o tym liście nikomu i zniszczcie go." - czytał Max. - Wygląda na to, że jest tu ktoś, kto dobrze nam życzy. - powiedziała. - Tylko ciekawe dlaczego? - Może to zwykła życzliwość? - Jeżeli jeszcze istnieje, jest na wymarciu. Gdybym tylko wiedział dlaczego to robi ... - Wiedzielibyśmy czy ufać jej czy nie. - dokończyła. - Właśnie. - Ale na razie jedno jest pewne. - Co? - Nie ma co ryzykować. Może i okazałoby się, że jesteśmy sprytni, ale ich jest i tak więcej. - Trzeba będzie poczekać na wyjazd. - Chcesz wtedy spróbować? - zapytała z niepokojem. - Tak. - odparł. - Nie możemy pozwolić, żeby dowieźli nas do Port Augusta jako więźniów. To będzie nasz koniec. - Możemy go tym przyspieszyć. - Lepiej, żeby zabili nas podczas ucieczki niż ... - Rozumiem. - powiedziała cicho. - Musimy spróbować. - dodał po chwili ciszy. Bała się i chciał jakoś podnieść ją na duchu. - To jedyne rozwiązanie. - Wiem, tylko ... Nie lubię złych i smutnych zakończeń. - Ja też. Wolę te dobre. ******************** Nie wiedzieli ile upłynęło dni od tamtej nocy, ale w końcu przyszli po nich uzbrojeni ludzie i wyprowadzili bez słowa z piwnicy. Związanych posadzono na tylnym siedzeniu jakiegoś samochodu. Z przodu siedziało dwóch uzbrojonych ludzi. Jakiś czas potem ruszyli. Max i Nicole niewiele mogli zrobić. Cały czas byli obserwowani. Każdy gwałtowniejszy ruch mógłby być ostatnim w ich życiu. Oboje doszli chyba do wniosku, że w dzień nic nie zrobią, bo kilka godzin potem dziewczyna zasnęła, oparłszy głowę o ramię Max'a. Kiedy tylko samochód zatrzymał się, obudziła się. Słońce właśnie zachodziło. Gang rozbił prowizoryczny obóz. Związanych więźniów umieszczono w małym namiocie. Pilnował ich tylko jeden strażnik. Kilka razy sprawdzał co z Max'em i Nicki, ale po jakimś czasie zasnął. Kiedy Max upewnił się, że jest tak rzeczywiście, dał znać o tym Nicki. - Co robimy? - zapytała bardzo cicho. - Mam dosyć luźne więzy na rękach. Spróbuj je rozwiązać. - powiedział. Położył się tyłem do niej, a ona zaczęła rozwiązywać gruby sznur zębami. Trwało to trochę czasu, ale udało się. Lecz w momencie, kiedy Max mógł już uwolnić ręce, zobaczyli jak od namiotu zbliża się postać niosąca zapalone łuczywo. - "Cholera!" - zaklął w myśli Max i położył się jak poprzednio, żeby nie wzbudzić podejrzeń strażnika. Kiedy ten zaglądał do namiotu, oboje leżeli nieruchomo z zamkniętymi oczami. Strażnik nie wchodził głębiej. Stwierdziwszy, że więźniowie śpią, obudził kopnięciem śpiącego mężczyznę. - Co ty sobie wyobrażasz?! Jesteś na wczasach czy co?! Tamten zerwał się na równe nogi. - Przepraszam, ale jestem zmęczony. Może ktoś inny zastąpiłby mnie? - zapytał nieśmiało. - "Tylko nie to!" - pomyślał Max. - Nic z tego, mały. - usłyszał głos strażnika. - To twoja działka i nie ma dyskusji. Ale jeżeli uważasz, że ci tam śpią, możesz uciąć sobie drzemkę. Na twoją odpowiedzialność! - dodał i odszedł. Obudzony strażnik nie wiedział co robić. Był zmęczony, ale gdyby coś się stało z więźniami, zapłaciłby za to głową. Po chwili wahania zajrzał do namiotu. Więźniowie spali. Ale czy na pewno? Już miał wejść i sprawdzić to, kiedy nagle rozmyślił się. Machnął ręką i z powrotem usiadł przed namiotem. Chwilę potem już spał. Max znowu musiał odczekać chwilę, żeby upewnić się o tym. Potem cicho usiadł, zdejmując pęta z przegubów dłoni. Uwolnił Nicki z krępujących ją więzów i zaczął odwiązywać sznur na nogach. Chwilę potem byli już wolni. Przynajmniej tyle udało im się osiągnąć. Teraz czekało ich najtrudniejsze. Musieli wydostać się niezauważeni z obozu, zdobyć jakiś samochód, trochę żywności i broń. Przed namiotem spał strażnik. To była druga przeszkoda, którą musieli pokonać. Nie mieli kompletnie nic, co mogłoby im pomóc usunąć go. Tylko jego śmierć wchodziła w grę. Ich namiot, na szczęście, znajdował się w mroku z dala od centrum obozu. To trochę ułatwiało sprawę. A raczej ułatwiałoby, gdyby przeskoczyli też drugą trudność, która jak na razie spała przed namiotem. Max ostrożnie rozsunął poły namiotu i spojrzał na strażnika. Był to młody chłopak, właściwie jeszcze smarkacz. Karabin trzymał przyciśnięty do piersi. Nie było więc mowy, żeby użyć tej broni. Poza tym narobiłby tylko niepotrzebnego hałasu. Ale zauważył tuż przy pasku, nieco przesunięty do tyłu nóż, a właściwie sztylet, długi, cienki i pewnie ostry. - "Gdyby tak mieć ten sztylet ..." - myślał Max. Zaczął więc powoli wyciągać rękę w kierunku broni. Jego palce już prawie dotknęły rękojeści, gdy nagle strażnik obudził się. Max cofnął szybko rękę. Oboje zamarli. Nie mogli teraz uczynić żadnego ruchu. Jakikolwiek szmer zwabiłby strażnika i wszystko mogło pójść na marne. Nicki zaczęła się w duchu modlić, żeby strażnikowi nie przyszło do głowy zajrzeć do namiotu. Tamten jakby rozważał taką możliwość. Zwyciężyło jednak zmęczenie. Chłopak zrobił sobie prowizoryczne posłanie przed namiotem i wkrótce położył się na nim. Kiedy znowu zasnął, odetchnęli z ulgą. Teraz wszystko poszło gładko. Max wyciągnął ostrożnie nóż, zasłonił ręką usta strażnika i wbił sztylet w tego plecy. Śmierć nastąpiła natychmiast, a co najważniejsze nikt tego nie zauważył. Strażnik wciąż wyglądał jakby spał. W odpowiednim momencie wymknęli się z namiotu. Znowu mieli szczęście, nikt nie zwrócił na nich uwagi. Kontynuując swoją wędrówkę, obserwowali ludzi z gangu. Ci zachowywali się tak, jakby więźniowie zupełnie ich nie obchodzili. Jedni zajęci byli pijaństwem, inni śpiewami przy ognisku, a jeszcze inni swoimi kobietami. Po kilku minutach skradania się, wpadli na jakiegoś pijanego faceta. Oboje zamarli. - "To już koniec!" - przemknęło dziewczynie przez głowę. Ale tamten tylko spojrzał na nich, pogroził im palcem i powiedział: - Oj, oj, oj! Kobietki się zachciało co? Ale nie przeszkadzajcie sobie. Stary Ben już się zmywa. Starzec odszedł niepewnym krokiem, śmiejąc się cicho. Oboje zrozumieli. Stary Ben wziął ich za kochanków. Skoro nie rozpoznał ich jeden człowiek, to może inni też ich nie rozpoznają? Woleli tego jednak nie sprawdzać. Po kilku krokach dostrzegli swój samochód. Stał w mroku, ale żeby dostać się do niego, trzeba było przejść przez oświetloną przestrzeń. Mogli ją przebiec, ale to wzbudziłoby podejrzenia. Max spojrzał na Nicki, jakby pytając czy jest gotowa na wszystko. Zrozumiała go, bo kiwnęła głową. Wstali. Nikt nie zwrócił na nich uwagi. Objęci zaczęli iść w kierunku samochodu. Nagle Max przywarł wargami do jej ust. Ich twarze były niewidoczne. Para, która przechodziła obok nie zwróciła na nich najmniejszej uwagi. Dotarli w końcu do samochodu. Wyglądało na to, że nie ruszali niczego z wewnątrz. Teraz musieli cicho ulotnić się. I wtedy oboje spostrzegli, że od kilku chwil są obserwowani. Była to ta sama kobieta, która radziła im nic nie robić. Stała po prostu w mroku i patrzyła na nich. Max i Nicki stali jak zahipnotyzowani. Teraz ich los leżał w ręku tej kobiety. Mogła ich zgubić jednym słowem. Wszystko to trwało kilka sekund, ale im wydawało się to wiecznością. Nagle kobieta westchnęła i ... odeszła. Spojrzeli na siebie zdziwieni. Nie czekali jednak dłużej na nic. Zabrali się do roboty. ******************** Kiedy świtało byli już daleko. Prawdopodobnie ich zniknięcie zostało odkryte zbyt późno, aby rozpocząć pościg. Nie interesowało ich to zupełnie. Jedyny cel jaki mieli przed sobą, to uciec jak najdalej. Przez wiele godzin jechali opuszczonymi drogami. Minęli szerokim łukiem dwie małe osady. Woleli nie ryzykować spotkania z ich mieszkańcami. Przez cały ten czas ich czujność sięgała zenitu. Zapasy benzyny były duże, bowiem gang uzupełnił je, przywłaszczając sobie ich samochód. Postanowili więc nie zatrzymywać się nigdzie na dłużej. Znaleźli też trochę broni, niewielką ilość żywności i wody. W skrytce ciągle tkwiła jedna z map, którą kiedyś włożyła tam Nicki. Teraz okazała się bardzo pomocna. Do Port Augusta dojechali po południu. Miasto wydawało się opuszczone, ale oboje wiedzieli, że tętni swoim życiem. Wiedzieli też, że tu zmierzał gang. Musieli więc jak najszybciej wyjechać stąd. Dalsza podróż nie uśmiechała im się. Byli zmęczeni, a wydarzenia sprzed kilku dni ciągle dawały o sobie znać. Dopiero pod wieczór poznali mieszkańców nowego świata. Byli nieufni i mało brakowało, a ich pierwsze spotkanie skończyłoby się tragicznie. Ludzie ci wyglądali dziwnie. Nie różnili się właściwie wyglądem od innych, których przedtem spotkali. Ale mimo to ... Obydwoje myśleli o tym samym choć nie rozmawiali ze sobą o tym co ich tak zastanawiało w tych ludziach. Ich oczy były nieobecne lecz czasami wyrażały coś jakby wściekłość. Ich zachowanie, szczególnie wojowników było co najmniej dziwne. - Nie uważasz, że z nimi jest coś nie w porządku? - zapytała w końcu Nicki. - Chciałbym się mylić, ale też mi się tak wydaje. Oni są chorzy. - No tak, sami wariaci zebrali się do kupy i ... Chwileczkę! - Co się stało? - Gang zmierza do Port Augusta, a tamci ... - Chcesz przez to powiedzieć, że ci tutaj to również członkowie tego samego gangu? - Jeżeli powiesz mi, że to niemożliwe, przestanę o tym myśleć. - Ale to jest możliwe. - No właśnie. Lada chwila tamci się tu zjawią, a wtedy możemy już nie mieć tyle szczęścia. Trzeba się więc zbierać i to zaraz. I znowu pod osłoną ciemności wyruszyli w drogę. Jazda w nocy po bezdrożach nie należy do przyjemności, a nawet najlepsi i najwytrwalsi muszą kiedyś odpoczywać. Zanim znaleźli jakieś bezpieczne miejsce na nocleg, byli już tak wykończeni, że nawet nic nie zjedli. ******************** Kiedy się obudzili, stało nad nimi czterech uzbrojonych mężczyzn. W pierwszej chwili wyglądało to na koszmar. Ale czy taki sen może śnić się jednocześnie dwóm osobom? Ostatnie nadzieje rozwiała młoda kobieta, która szturchając Max'a, kazała mu wstać. To samo wzrokiem nakazała Nicole. - Nic nie rób. - powiedział do niej cicho. - Jest ich tu więcej. Rzeczywiście, było ich więcej. Wyglądali na mały oddział, a kobieta była najwyraźniej przywódcą. Zastanawiali się gdzie popełnili błąd. A może nie popełnili go? Może po prostu gang chciał ich odnaleźć za wszelką cenę? Jeżeli tak, byli zgubieni i tylko prawdziwy cud był w stanie ich uwolnić. Ale nic nie wskazywało na to, że zdarzy się jakiś cud. Kobieta patrzyła na nich z nienawiścią. Tak, to była nienawiść. Nawet nie wrogość. Max'owi wydawało się, że gdyby to od niej zależało, zabiłaby ich na miejscu. Ale nie zrobiła tego. Bez żadnych pytań kazała ich związać i zawieźć do miasta. Już w drodze oboje zauważyli, że jadą w odwrotnym kierunku. Nie jechali do Port Augusta. Jechali do Port Pirie. Nicki spojrzała zdziwiona na Max'a. Ale z jego wzroku wyczytała również zdziwienie. Dziewczyna chciała się odezwać, ale Max powstrzymał ją. Nie wiadomo kim byli ci ludzie, ani czego mogli się po nich spodziewać. Na razie więc nie odzywali się, obserwując wszystko dookoła. Wkrótce znaleźli się na przedmieściu miasta. Było to rzeczywiście Port Pirie, na co wskazywał przekrzywiony drogowskaz. Im bardziej zagłębiali się w na pozór wymarłe miasto, tym mniej pewnie się czuli. Być może nie był to ten sam gang, który złapał ich poprzednio. Jak na razie wszystko na to wskazywało. Ale byli wśród nieznanych ludzi, którzy z łatwością i bez oporów mogli ich zabić. Jednak żadne domysły nie były w stanie rozwiać ich niepewności. Dojechali w końcu do niskiego budynku, przed którym "powitał" ich kolejny oddział uzbrojonych ludzi. - Macie coś nowego? - zapytali. - Dwoje z Port Augusta. - odpowiedział mężczyzna z "obstawy" Max'a i Nicki. Tamci uśmiechnęli się ironicznie, tak jakby wiedzieli co czeka więźniów. - Gloria znowu będzie miała co robić. - usłyszeli głos jakiegoś strażnika, gdy przechodzili koło niego. Potem okazało się, że Gloria to przywódca oddziału, który ich złapał. - Przecież my nie jesteśmy z Port Augusta. - powiedziała Nicki do Max'a. Gloria usłyszawszy to, uderzyła ją w twarz. Max chciał się wyrwać, ale nie dał rady. - Tknij ją jeszcze raz, a zabiję cię! - wycedził przez zaciśnięte zęby Max. - Bardzo ciekawa teoria. - odparła ze spokojem. Dużą windą zjechali kilka pięter pod ziemię. Potem prowadzono ich przez labirynt korytarzy. Po drodze spotkali paru ludzi, patrzących na nich z litością lub ironią. - "Gloria musi mieć tu niezłą renomę." - pomyślał Max. W końcu zamknęli ich w małym brudnym pomieszczeniu. Na odchodnym usłyszeli głos Glorii: - Już niedługo znowu się spotkamy, a wtedy porozmawiamy sobie dłużej. Ciężkie drzwi zatrzasnęły się, aż Nicole drgnęła nerwowo. - Mogliby przynajmniej nas rozwiązać. - powiedziała. Przyznał jej rację. Tak jak z obozu poprzedniego gangu mogli się wydostać, tak w labiryncie tej budowli nie mieli szans. - Może coś się wyjaśni. - powiedziała cicho dziewczyna, siadając pod jedną ze ścian pomieszczenia. Ale powiedziała to chyba tylko dlatego, żeby "zabić" jakoś tą przeraźliwą ciszę, która ich otoczyła. W rzeczywistości nie miała wątpliwości, że jest już po nich. Max myślał o tym samym, ale nie odważył się wspomnieć o tym głośno. Przez krótki okres czasu przeszli tak wiele, że wydawałoby się, że przestało im zależeć na życiu. Tak jednak nie było. - Przeżyliśmy tamto, przeżyjemy jakoś to. - powiedział, próbując uwolnić się z więzów. - Z Glorią jako współlokatorką? - zapytała ironicznie Nicki. - Nawet z nią. Nie udało mu się uwolnić z pęt. Poranił sobie tylko przeguby dłoni. - Co za pech! - usłyszał nagle głos dziewczyny. Spojrzał w jej stronę pytająco. - Jakim cudem ocalał hibernator z całym oprzyrządowaniem? - O czym ty mówisz? - zdziwił się. - O perfidności losu. Gdyby i ta część Instytutu, tak jak i wszystko uległo zniszczeniu, nie byłoby teraz tych wszystkich kłopotów. Żyłbyś sobie spokojnie w oazie, a ja udawałabym aniołka. - Bzdura! Nawet gdybym cię nie spotkał, najprawdopodobniej zdechłbym na zarazę. - Albo i nie. - Nicki, daj spokój! Przecież nie ma sensu rozpamiętywać wszystkiego i gdybać. - Chyba zaczynam się rozklejać. - westchnęła. - Albo ten świat przerasta mnie. Nic na to nie poradzę. - To nie ten świat cię przerasta, to ty rozczulasz się nad sobą. A jak sama dobrze wiesz, to nie prowadzi do niczego dobrego. - Jak zwykle masz rację. - powiedziała zrezygnowana. Po jakimś czasie zostali doprowadzeni do pułkownika, który pełnił funkcję dowódcy "podziemnego miasta". Poinformowano ich, że pułkownik rozstrzygnie o ich dalszym losie. Musiał wcześniej wysłuchać Glorii, bo zaczął niezbyt optymistycznie: - Mieszkańcy Port Augusta są naszymi wrogami. To zwierzęta, które zabawiają się katowaniem ludzi. Dlatego też wszyscy, których przechwytujemy giną. Was czeka taki sam los. Ale najpierw porozmawiamy sobie o kilku sprawach. I już miał o coś zapytać, kiedy Max przerwał mu: - Zgadzam się, gang z Port Augusta to zwierzęta. Rzeczywiście zasługują na los, który im zgotowaliście. Ale musimy coś sobie wyjaśnić. Zapadła złowroga cisza. - Co mianowicie? - zapytał pułkownik, patrząc na nich badawczo. - Co tu wyjaśniać?! - krzyknęła Gloria. - To mordercy i muszą umrzeć! Pułkownik jednak spojrzał na nią karcącym wzrokiem. - Nie jesteśmy z Port Augusta i nigdy nie należeliśmy do tego gangu. W sali powstał szum. Pułkownik uciszył wszystkich. - Czy możecie to udowodnić? - zapytał. Max odwrócił się nagle tyłem do niego i pokazał, że ma związane ręce. Po chwili oboje mieli je już oswobodzone. - Przybyliśmy tu z daleka. - zaczął Max. - Przejechaliśmy setki kilometrów w nadziei, że południe okaże się bardziej ludzkie i gościnne. - Więc przybywacie z północy? - zapytał pułkownik. - Przecież to bzdura! - znowu krzyknęła Gloria. - Na północy nie istnieje życie! - To nieprawda! - odezwała się Nicki. - Żyjemy, a więc jest tam życie. - Co miałeś na myśli, mówiąc że południe miało się okazać bardziej ludzkie? - zapytał pułkownik. - Myśleliśmy, że kiedy przybędziemy już na wymarzone południe, uwolnimy się przynajmniej częściowo od niebezpiecznych degeneratów. Ale niestety okazało się, że tacy ludzie istnieją również tutaj. Poznaliśmy ich już na własnej skórze. - Jak to? Max poczuł, że Nicki ściska mu rękę. Zrozumiał. Nie chciała o tym mówić. Przynajmniej nie przy wszystkich. - Oboje sporo wycierpieliśmy. Nie jest to nic przyjemnego, dlatego ... - Chcemy o tym usłyszeć. - upierał się pułkownik. - Co chcecie usłyszeć?! - krzyknęła nagle Nicki, występując do przodu. - To że zostałam wielokrotnie zgwałcona i pobita? To że Max był torturowany? Czy nie potraficie zrozumieć, że samo wspomnienie tego boli?! A może lubicie takie opowieści? Lubicie?! Ode mnie nic więcej nie usłyszycie. Nie mam zamiaru przechodzić przez to jeszcze raz tylko dlatego, że wy tego chcecie! Umilkła nagle. Max podszedł do niej. Widział na jej twarzy wściekłość i ból, a w oczach łzy. Przytulił ją mocno i pogładził dłonią po głowie. Potem spojrzał na zmieszanego pułkownika, jakby chciał zapytać: "Zadowoleni jesteście?" ******************** Pomoc lekarska bardzo im się przydała. Mogli się też w końcu wykąpać i ubrać czyste rzeczy. Dopiero potem opowiedzieli pułkownikowi przez co musieli przejść na północy i w czasie drogi jaką przebyli. Historia pojawienia się Nicole wzbudziła prawdziwą sensację wśród ludzi z bazy. Uwierzono jej, bowiem bardzo dobrze pamiętała różne szczegóły ówczesnego świata. Nawet Gloria, która jako pierwsza ich dopadła i jako ostatnia odstąpiła od zamiaru ich zabicia, zbliżyła się do nich i zaczęła traktować jak równych sobie. - Musicie jej wybaczyć. - powiedział któregoś dnia pułkownik. - Kilka tygodni temu gang z Port Augusta zabił jej męża, syna i ojca. Ich ciała znaleźliśmy przypadkiem, ale to co z nich zostało było przerażające. Od tamtej pory mści się na naszych wrogach w taki sam sposób. Nigdy nie przypuszczałem, że może się aż tak zmienić. Musicie mi uwierzyć na słowo, to była delikatna i wyrozumiała kobieta, kochała bardzo swojego męża i syna, a mojego syna i wnuka. No, ale nie mówmy już o tym. Co chcecie dalej robić? - Myśleliśmy o dalszej podróży. - powiedziała Nicki. - Po tym wszystkim co przeszliście? - zdziwił się pułkownik. - Właśnie dlatego. - odparł Max. - Zbyt wiele przeszliśmy i nie chcemy tego znowu. - A czy nie boicie się, że ruszając w drogę narażacie się ponownie? Możecie przecież zostać tu. Znajdzie się miejsce dla jeszcze dwóch osób. - To oznaczałoby, że musielibyśmy walczyć o przetrwanie z gangiem z Port Augusta, a tego właśnie nie chcemy. Nawalczyliśmy się już sporo i teraz szukamy jakiegoś spokojnego miejsca. - Możecie go nie znaleźć. - Racja. - dodał Max. - Ale Port Pirie na pewno nie jest tym spokojnym miejscem. Pułkownik uśmiechnął się. - Więc nie przekonam was? - Raczej nie. - odparła Nicole. - Na pewno nie. - dodał Max. - Twardziele z was. Nie wiem czy wśród swoich ludzi, albo wśród gangu z Port Augusta, znalazłbym takich jak wy. Bóg da, że uda się wam i odnajdziecie swój raj. Życzę wam tego z całego serca. ******************** Kilkanaście dni potem po uzupełnieniu zapasów żywności, benzyny, amunicji i innych rzeczy, wyruszyli w dalszą drogę. Ich punktem docelowym stała się Adelaide. Nie byli hucznie żegnani, ale do ostatniego momentu namawiano ich, żeby zostali. Nic jednak nie dały prośby. Z samego rana Max i Nicole wyjechali z opustoszałego miasta. Korzystając ze wskazówek pułkownika, jechali taką trasą, która była najbezpieczniejsza. Omijali małe, na pierwszy rzut oka wymarłe osiedla i miasta. Kilkadziesiąt kilometrów od Adelaide spotkali się z ludźmi, których znał pułkownik, i u których mogli odpocząć i uzupełnić zapasy. Kiedy następnego dnia znowu ruszali w drogę, oddział zwiadowczy ostrzegł ich przed małymi, ale groźnymi gangami w samym mieście. - Jest ich zaledwie kilka, ale to plaga. Zwalczają się nawzajem i trzeba uważać, żeby któremuś nie podpaść. Najlepiej omijać skupiska dobrze wyglądających domów. To ich siedziby. Podziękowali za radę i pożegnali się. Kiedy jechali asfaltową drogą myśleli o tym co jeszcze ich czeka. Przeżyli już tyle, że wydawać by się mogło, że to im wystarczy. - Może popełniliśmy błąd? - zapytał nagle Max, nie przerywając jazdy. Nicki spojrzała na niego zdziwiona. - Jaki błąd? - Przed chwilą myślałem o tym co jeszcze nas czeka. Jedyna rzecz gorsza od tych które już znamy to śmierć. A im dalej się posuwamy, tym jest gorzej. - Kiedyś i tak musimy umrzeć. - powiedziała, wzdychając. - Ale jeszcze nie teraz. Nabrałem chęci do życia i nie chcę umierać. Zastanawiałem się, czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy zostali tam. - Zmęczyło cię to? - zapytała. - Sam nie wiem. Chyba po prostu chciałbym ci zaoszczędzić tego co jeszcze może nas spotkać. - Gdybyśmy zostali tam wcale nie mielibyśmy pewności, że nie spotka nas to samo, albo jeszcze coś gorszego. - Tak, ale bylibyśmy w jednym miejscu. No i nie bylibyśmy już sami. - Ja nie jestem sama. Mam ciebie i to mi wystarczy. - Miło z twojej strony, że to mówisz, ale jednak duże skupisko ludzi to coś innego niż podróż w nieznane dwojga ludzi. - Pewnie masz rację. - powiedziała cicho. - Ale nie chcę tam wracać. - dodała. - Może to błąd, nie wiem. Wolę jednak podróż. Ciągle wierzę, że gdzieś tam jest nasz mały raj, i że tam będziemy szczęśliwi i bezpieczni. - Nagle odezwała się w tobie niepoprawna optymistka? - uśmiechnął się Max. - Tak naprawdę ona zawsze była we mnie, chociaż czasami pozwalała nad sobą górować innym odczuciom. - A już myślałem, że ta iskra nadziei zgasła. - Jeszcze nie, ale były chwile, że prawie zgasła. Pod wieczór dotarli do małej osady niskich domków. Byli już w Adelaide. - Przenocujemy tu. - powiedział Max, wysiadając z samochodu. Nicki nie ruszyła się z miejsca. Wpatrywała się w ciemne kształty miasta. - Coś nie tak? - zapytał. - Nie. Wiesz co mi się przypomniało? - Co? - Miasto. Wtedy też dotarliśmy do niego wieczorem. Tak bardzo tego wtedy pragnęłam. I tak bardzo się rozczarowałam. - Teraz też się tego boisz? - Właściwie nie. Tylko już nie ma we mnie tego entuzjazmu. Może to źle? - Entuzjazm zawsze przygasa, kiedy bliżej poznaje się swoje otoczenie. To naturalny etap życia w tym świecie. - Ciekawe czy może zgasnąć całkiem. Max zastanowił się chwilę i powiedział, uśmiechając się: - Chyba nie w twoim wypadku. Dziewczyna też się uśmiechnęła. Znaleźli bezpieczny nocleg w jednym z opuszczonych domów. - Niczego sobie chatka. - mruknęła z zadowoleniem, oglądając pomieszczenia. - Gdyby trochę tu posprzątać ... - Przecież wiesz, że się nie opłaca. Jutro i tak wyruszymy dalej. - Szkoda. - powiedziała do siebie cicho. - Co mówiłaś? - zapytał. - Nie, nic. Mówiłam, że masz rację. Kiedy po kolacji leżeli już obok siebie, Nicki zapytała nagle: - Co będzie dalej Max? - Co masz na myśli? - Kiedyś skończy nam się benzyna, żywność, amunicja. A poza tym nie możemy przecież ciągle iść przed siebie. Takim sposobem moglibyśmy okrążyć Australię. - Na szczęście nie możemy. Prawdę mówiąc sam nie bardzo wiem co dalej. Pewnie w końcu znajdzie się jakieś wyjaśnienie. To zbyt wielki luksus wiedzieć co będzie dalej. Tego nie wie chyba nikt. - Chyba? - zapytała, opierając głowę na jego piersi. - Kiedyś byli jasnowidze, to może i teraz są. Oni pewnie wiedzą co będzie dalej. Ale niestety nie znam nikogo takiego. - Ciekawe czy wiedzieli co się stanie? - Jasnowidze? - Tak. Ciekawe czy wiedzieli, że będzie wojna? - O takiej wojnie mówiono przez wiele lat. Byli tacy, którzy twierdzili, że wcześniej czy później to się musi stać. No i mieli rację. - Czasami myślałam sobie, że gdyby słuchać się wróżbitów, świat byłby inny. - Przesada. - Słyszałeś o tym, że w XX wieku głowy państw radziły się takich ludzi? - Podobno, ale przez to nie uniknęli kilku konfliktów. - Masz rację, ale to mimo wszystko trochę śmieszne, nie uważasz? - zaśmiała się. - Wyobraź sobie, że prezydent Stanów Zjednoczonych siedzi w ciemnym pokoju. Przed nim siedzi Cyganka, podobna do czarownicy, z długimi szponiastymi paznokciami, a przed nią na czarnej aksamitnej poduszce leży szklana kula. - A pan prezydent pyta ściszonym głosem: "Wygram czy nie?". Oboje zaczęli się śmiać. - To musiało być komiczne. - powiedziała w końcu. - A co najgorsze oni przeważnie wierzyli w to. Ale kto wie? Może te wszystkie czarownice miały czasami rację? Chyba nigdy nikt nie odpowie na to pytanie. - Tak, ciągle pozostają pytania bez odpowiedzi. - westchnęła. - Na przykład co będzie jutro? Wsparł się na łokciu, spojrzał na nią i powiedział: - Prawdopodobnie jeszcze jeden dzień. Ale wiem też coś w kwestii nadchodzącej nocy. - Tak? A co mianowicie? - uśmiechnęła się. - No cóż, na to jest tylko jedna odpowiedź. Nachylił się nad nią i zaczął ją delikatnie całować. - To najlepsza odpowiedź jaką znam. - powiedziała i przyciągnęła go do siebie. ******************** Następnego dnia od samego rana padało, a popołudniu rozpętała się burza. - Nie ma mowy o dalszej podróży. - powiedział Max. - Jak długo to może potrwać? - Nie mam pojęcia. Przez noc powinno przejść. Ale nic tego nie zapowiadało. Burza wcale nie traciła na sile, a w nocy zaczęła się szybko zbliżać do miasta. Położyli się spać dosyć późno. Nicole nie mogła zasnąć. Leżała nieruchomo obok śpiącego Max'a. W końcu jednak cicho wstała. Przez jakiś czas chodziła niespokojnie po przyległym pokoju. Myślała o różnych sprawach. Nawet nie zauważyła, że deszcz przestał padać. Pewnie dlatego, że burza ciągle przybierała na sile. Nagle niebo rozjaśniło się i wszystkim wstrząsnął potężny grzmot. Przeszył ją dreszcz. Już od dawna nie słyszała takiego rozdzierającego odgłosu. Od jak dawna? Od 13 ... Tak, od 13 lat. Wydawało jej się, że cały świat wypełniony jest groźnymi pomrukami burzy. Pioruny uderzały coraz bliżej i zaczęła się bać. Nie miała ochoty paść ofiarą jakiegoś przypadkowego pioruna. Do okna nawet nie podchodziła. Spojrzała na Max'a. Spał w najlepsze. Pomyślała, że albo był bardzo zmęczony, albo przywykł do takich zjawisk natury. Burza jakby na chwilę zatrzymała się w miejscu. Za to w krótkich odstępach czasu wysyłała na ziemię oślepiające błyskawice. Wszystko dookoła przypominało jakiś senny koszmar. Różnica była taka, że wszystko działo się na jawie. Miała wrażenie, że na pierwszy rzut oka wymarłe miasto, ponury, ciemny dom i jakieś dziwne kształty wokół niej rozświetlane piorunami, za chwilę dosięgną ją, a ona nie będzie potrafiła uciec. Ileż to razy śniło jej się to wszystko. Bała się wtedy śmiertelne, choć potem okazało się, że było to niczym wobec strachu, jaki poznała w czasie podróży. W jej snach byli też ludzie. Przynajmniej myślała, że to ludzie. Nie dawali jej spokoju, nie pozwolili zatrzymać się. Ojciec, przyjaciele i znajomi byli wszędzie. Wychodzili z każdego kąta. Jedni męczyli ją swoim wołaniem, wyglądem, inni chcieli jej pomóc. Ale wtedy zawsze okazywało się, że to niemożliwe. Przez wiele tygodni męczyły ją takie koszmary. Były tylko uzupełniane przez coraz to nowe postacie. Nagle poczuła się zmęczona. Zmęczona i przerażona. Cała ta podróż wykańczała ją. Miała wszystkiego dość, choć wiedziała, że nie może się poddać, bo to jeszcze nie kres drogi. Siedziała pod ścianą i wpatrywała się w ciemność przed sobą. Ciemność znowu zaczęła rozjaśniać się przy każdej błyskawicy. I za każdym razem na ścianie widać było inne kształty. Chciała zasnąć tak jak Max. Jej mięśnie i nerwy były tak napięte, że aż bolały. Głowa jej pękała. Potrzebowała odpoczynku, ale w tych warunkach ... Nagle poczuła dotyk na swoim ramieniu. Prawie krzyknęła. - To tylko ja! - usłyszała. Obok niej klęczał Max. Odetchnęła z ulgą i przylgnęła do niego. - Nie chciałem cię przestraszyć. Przepraszam. - powiedział. Usiadł koło niej i objął ją ramieniem. - Jesteś cała spięta. - stwierdził. Piorun znowu rozciął czarny płaszcz nocy. Nicki mocniej przytuliła się do Max'a. - To tylko burza. - powiedział. - Chyba nie boisz się burzy? - zapytał, patrząc na nią. - Boję się burzy, tego miasta, tego domu, ludzi, których spotkaliśmy i których spotkamy. Boję się wszystkiego i jestem już zmęczona tym strachem. Tak bardzo chciałabym odpocząć, ale nie potrafię spać, kiedy szaleje taka burza. Westchnął tylko. Nie mógł jej pomóc. Burza ucichła dopiero nad ranem. Wraz z nią zasnęła dziewczyna. Max delikatnie ułożył ją na posłaniu i okrył kocem. Wkrótce spała twardym snem. ******************** Obudziła się zupełnie nagle. Ale nie chciało jej się jeszcze wstawać. Zamknęła znowu oczy w nadziei, że zaśnie ponownie. Mimo że leżała tak kilkanaście minut, nie zasnęła. Była zła niewyspana, zmęczona i skostniała. Odwróciła się na drugi bok. Obok niej nie było Max'a. Nie słyszała go nigdzie w pobliżu. Usiadła, wsłuchując się w otoczenie. Wszędzie panowała cisza. - Max! - zawołała go. Cisza. Gdzie mógł się podziać? - Max! - zawołała głośniej, wstając. I znowu nic. Zaczęła się denerwować. Nigdy nie odchodził tak daleko, nie zostawiał jej samej. Była sama w domu, to pewne. A jeżeli coś się stało? Wyjrzała ostrożnie przez okno. Nic. Nigdzie ani żywego ducha. Nie wiedziała co robić. Nie była w stanie nic wymyśleć. Kompletnie nic nie przychodziło jej do głowy. Wzięła do ręki swój rewolwer. Nie wiedziała do czego może jej się przydać, ale instynkt podpowiadał jej, że lepiej mieć go przy sobie. Nagle usłyszała za sobą szmer. Odwróciła się gwałtownie. Za nią stał Max, a lufa jej rewolweru spoczywała na jego piersi. Max wydawał się zaskoczony. A dziewczyna cała zesztywniała. - Co się stało? - zapytał cicho, powoli odsuwając od siebie lufę pistoletu. W końcu Nicki poruszyła się. - I on się pyta co się stało. - powiedziała, starając się lekko uśmiechnąć. - Co się stało? Sama chciałabym to wiedzieć! - powiedziała podniesionym głosem. - Budzę się, a ciebie nie ma! Wołałam cię, a ty jakbyś się rozpłynął! I nagle zjawiasz się jak duch! Nigdy więcej tego nie rób!! - Czego? - Nigdy więcej nie skradaj się! Słyszysz?! Nigdy więcej! Oddychała szybko i cała się trzęsła. Wiedział w jakim jest stanie. Sam przez to przechodził. Objął ją i przytulił, mimo że się broniła. Po chwili trochę się uspokoiła. Ale wciąż drżała. - Przepraszam Nicki. Nie chciałem żeby to tak wyszło. Spałaś i pomyślałem sobie, że nic się nie stanie jeśli na chwilę wyjdę. Nie przypuszczałem, że się obudzisz. Nie chciałem cię przestraszyć. Dziewczyna objęła go w końcu. - Nie rób tego nigdy więcej. Nie zostawiaj mnie samej. Szczególnie w takim miejscu. - To się więcej nie powtórzy. - przyrzekł jej. Kiedy uspokoiła się prawie całkowicie, zapytał: - Chcesz wiedzieć gdzie byłem? Skinęła głową, uśmiechając się lekko. - Zrobiłem mały rekonesans po okolicy. Nie zaobserwowałem żadnych ruchów. Nie widziałem żadnych ludzi, czy maszyn. Wszędzie dookoła cisza i błoto. - Pojedziemy dzisiaj dalej? - zapytała. - Myślałem, że wolałabyś odpocząć. - powiedział. - To dobre miejsce, moglibyśmy ... - Proszę cię, Max! Nie tu! Wolę już dalej jechać. Chyba że ty... - W porządku. Ja jestem wypoczęty. Jeżeli naprawdę chcesz, możemy po południu ruszyć dalej. - Tak byłoby dobrze. - Więc bierzemy się do pakowania. - uśmiechnął się, wstając. Gdy nadeszło południe, byli już gotowi do drogi. Jechali przez szare miasto, zwracając uwagę na każdy szmer czy ruch. Ale tylko wiatr i ciemne chmury dotrzymywały im towarzystwa. Byli coraz bliżej centrum. Jechali chyba główną ulicą, jedyną przejezdną. Inne mijane przecznice były zabarykadowane czym się dało. Nie mieli więc innego wyboru. W pewnej chwili Nicole zapytała: - Słyszałeś to? - Co? - zdziwił się. - Jakiś hałas. Zatrzymaj na chwilę. Max zatrzymał samochód i wyłączył silnik. Teraz i on usłyszał jakiś dziwny hałas. Jakby silniki motorów. Dziewczyna obejrzała się za siebie i znieruchomiała. - Max, mamy towarzystwo. - powiedziała. Sheridan również obejrzał się. - Trzymaj się mocno. Musimy się ich pozbyć. - Świetny pomysł. Ruszyli z kopyta. Tylko błoto poleciało spod kół. Tamci ruszyli również. Zaczął się wyścig, w którym stawką było życie. Pierwszy strzał był niecelny, ale był znakiem że tamci mają raczej nieprzyjazne zamiary. Dziewczyna nie czekając na to co powie Max, zaczęła strzelać do ścigających ich ludzi. Minęli już centrum, ale wciąż mieli na ogonie gang. Tamci nie mieli najwyraźniej zamiaru dać za wygraną. - Cholera! - zaklął głośno Max. - Co się stało? - zapytała przestraszona. - Paliwa starczy nam najwyżej na kilkadziesiąt minut, może na godzinę. - Szlag by to trafił! Całe to zamieszanie trwało już dosyć długo. Jechali wciąż przed siebie, usiłując wymknąć się swoim prześladowcom. Zabudowania były coraz mniejsze i rzadsze. - Barykada! - krzyknęła w pewnej chwili Nicole. Max zaklął pod nosem i wykonał ostry skręt w lewo w jedną z ulic. Na ich szczęście była przejezdna. Zaczęli kluczyć między domami. W pewnym momencie zatrzymali się. Wszędzie panowała cisza. - Chyba ich zgubiliśmy. - powiedziała, rozglądając się. - Coś mi się tu nie podoba. Jest zbyt cicho. Zgubiliśmy ich dopiero niedawno. Powinniśmy ich słyszeć. - Co to jest? - zapytała nagle, patrząc przed siebie. Max też tam spojrzał. - Wygląda jak lotnisko. - powiedział. - Bo to jest lotnisko. Wygląda na prywatne. - Skąd wiesz? - Widziałam takie. Zbyt małe na międzynarodowe czy chociażby krajowe i zbyt małe na wojskowe. Ale akurat takie, żeby wystarczyło jednemu bogatemu facetowi. Takie lotniska mają podziemne korytarze. One pod ziemią wyglądają bardziej imponująco niż nad ziemią! - Masz pewność?! - zirytował się Max. - Na 90%. Zanim położyłam się spać 13 lat temu była moda na takie prywatne lotniska. Możemy spróbować. - Sam nie wiem ... - To być może jedyna szansa. - I chcesz tam się schować? A jeżeli ktoś inny wpadł na ten sam pomysł, tylko znacznie wcześniej niż ty? Co wtedy zrobimy? - A co chcesz robić? Stać tu i czekać aż nas znajdą? Masz lepsze wyjście? - Fakt, nie wymyśliłem nic lepszego. Dobra, jedziemy tam. Pod warunkiem, że starczy nam benzyny. - Musi. Lotnisko było widoczne, ale było do niego kawałek drogi, którą musieli jak najszybciej przebyć. Wjechali w końcu na teren lotniska. Jak do tej pory wszystko szło dobrze. Ale tylko do pewnego momentu. Znowu zostali zauważeni przez ten sam gang. I znowu zaczął się wyścig. - Lepiej żebyśmy mieli gdzie się ukryć! - krzyknął Max. Nicki też o tym pomyślała. Co się stanie, jeżeli okaże się, że właściciel tego lotniska wcale nie szedł za modą i nie rozbudował podziemi? Doszła tylko do jednego wniosku: to będzie ich koniec. Samochód co chwilę podskakiwał na nierównej nawierzchni. Budynki były coraz bliżej. Jeszcze chwila i będą w miarę bezpieczni! Jeszcze tylko ... Jedyne co w tej chwili poczuła, to zdziwienie a ułamek sekundy potem niespodziewany ból. Natychmiast zrozumiała co się stało. Samochód leżał do góry kołami, a oni wyrzuceni z niego kilka metrów dalej. Zauważyła gang zbliżający się do nich, broń leżącą obok niej i nachylającego się nad nią Max'a. - Jesteś cała? - zapytał. Z jego brwi ciekł strumyczek krwi. - Chyba tak. - odparła. - Musimy stąd wiać! I to szybko! Zaraz tu będą! Pomógł jej wstać i podał karabin. Pociągnął ją za sobą. Biegli ile sił w nogach do zbawiennego budynku. Za nimi ruszyli motocykliści. Ale nie spieszyli się. Tak jakby bawili się ze swoimi przyszłymi ofiarami. Dla Max'a i Nicole były to dodatkowe sekundy a nawet minuty. I nie zamierzali ich marnować. Dobiegli w końcu do celu. Drzwi były zamknięte. Max stanął na chwilę, a zaraz potem natarł na nie całym ciałem. Wyważył je dopiero za trzecim razem. Od wewnątrz zabarykadowali się czym się dało: szafkami, biurkami i innymi większymi sprzętami. - Szukaj przejścia do tych podziemi! - krzyknął, przesuwając biurko. Właśnie! Podziemia! Tu musi być coś takiego! Po prostu musi! Znalazła. Tym razem drzwi były otwarte. Weszli do ciemnego pomieszczenia, które natychmiast rozświetliło się jasnym światłem. - Miałaś rację. - powiedział. - Zobacz, śluza! Możemy zamknąć ten korytarz metalową śluzą. - Jest gruba? - Sam zobacz. - Dobra, zamykamy! Zamknąć! Ale jak?! Stała przy pulpicie komputera i myślała. Myślała intensywnie. Była przecież na takim prywatnym lotnisku! I to nie raz. Była przy takiej śluzie! Wiedziała jak się ją obsługuje! Jaka była komenda?! Że też akurat teraz ... - Pospiesz się! - krzyknął. - Nie poganiaj mnie, bo sobie nic nie przypomnę! No już! Miała to na końcu języka! Wystukała coś na klawiaturze. Na ekranie pojawił się napis: "ZŁA KOMENDA". Co jest nie tak?! Jaki błąd popełniła?! Cholera! Gdzie jest ten błąd?! Wprowadziła inną komendę. Coś zgrzytnęło i śluza zaczęła się zamykać. Zanim się zamknęła, usłyszeli wybuch. Spojrzeli na siebie. - To samochód. - powiedział. Skinęła tylko głową. Śluza zamknęła się zupełnie. Ruszyli dalej. Korytarz był jeden, ale w pewnej chwili stanęli na rozwidleniu. - Co teraz? - zapytał. Na ścianie były jakieś znaki. - Tędy dojdziemy do innych biur, a tędy ... do warsztatu, albo do hangaru. - Więc idziemy do hangaru. - zdecydował Max. Ruszyli biegiem przed siebie. Mimo, że napotykali na inne odnogi, konsekwentnie szli dalej, aż dotarli na miejsce. - Pusty. - powiedział. - Tu musiał stać samolot pasażerski. - zauważyła. - Tam jest przejście do następnego. Przebiegli przez pustą przestrzeń i dotarli do następnych drzwi. Znowu szli wąskim korytarzem. Potem schody w dół i dwa inne korytarze. - Tu biuro, a tam wyjście. - powiedziała. - Idziemy dalej. Schody w górę. Długi korytarz. Drzwi. Otworzyli je ostrożnie. W hangarze nie było nikogo. Był za to samolot. Weszli tam, dysząc. Max przyglądał się maszynie z zainteresowaniem. Wyglądała na nieuszkodzoną. Nicole znała to spojrzenie. - Max, nie patrz tak na ten samolot. - powiedziała. - Prowadziłaś kiedyś coś takiego? - zapytał. - Nigdy w życiu. To samolot, a nie samochód. - A ja leciałem czymś takim. Pilotowałem. - dodał. - Max, nie chcesz chyba ... - Dlaczego nie? To dobry pomysł. Poza tym byłem całkiem niezłym pilotem. - No nie wiem ... - Wolisz spotkać się z tamtymi? - Przecież jesteśmy tu bezpieczni! - Wcale nie! Jeżeli nie wejdą tu teraz, wejdą później. Ale wejdą na pewno. A wtedy nie chciałbym się z nimi spotkać. Jęknęła zrezygnowana. - Jak chcesz się stąd wydostać? Jesteśmy pod ziemią. - przypomniała mu. - Samolot stoi na platformie. Wystarczy ją uruchomić i ... - I mieć nadzieję, że oderwiemy się od ziemi i przeżyjemy. - wtrąciła. Spojrzał na nią i uśmiechnął się. Potem usiadł za sterami. Chwilę wodził wzrokiem po tablicy rozdzielczej. Włączył wskaźniki. - Nie uwierzysz, Nicki! - krzyknął. Podeszła do niego. - Co? - Jest zatankowany. Gotowy do startu. - Tylko bez pilota. - Nie wierzysz we mnie? - zapytał. - Wydaje mi się, że jesteś o wiele lepszym kierowcą niż pilotem. - Przypomnę sobie wszystko. To tak jak z jazdą na rowerze, nigdy się tego nie zapomina. A poza tym czy zawiodłem cię kiedyś? Nie odpowiedziała. - Poszukaj mechanizmu podnoszenia platformy i otwierania hangaru. - powiedział. Zrobiła to o co prosił. Znalazła bez problemu. Przeczytała pospiesznie komputerową instrukcję mechanizmów. Była tam też mowa o tym, że można te same manewry wykonać przez klawiaturę lub przez ręczny nadajnik. Nadajnik? Jak on wygląda? Otrzymała jego komputerowy trójwymiarowy obraz. Wąskie czarne długie na około 20 cm pudełeczko z miniaturową klawiaturą i ekranem kontrolnym. Gdzie to może być? Zaczęła przetrząsać wszystkie szuflady, szafki i inne zakamarki. W miarę jak coraz więcej takich miejsc przeszukiwała bez rezultatu, coraz bardziej się denerwowała. Znalazła przez przypadek ukryty w ścianie schowek, a w nim nadajnik! Odetchnęła z ulgą. Wzięła go do ręki i dokładne obejrzała. Klawiatura, ekran ... Wszystko się zgadzało. Znowu pobiegła do komputera. Prześledziła symulowany manewr dwa razy. Za trzecim razem powtarzała cicho kolejne czynności. - Jestem już gotowy, a ty?! - usłyszała głos Max'a. - W porządku! Zaraz u ciebie będę! Zablokowała klawiaturę komputera, przełączając jednocześnie wszystkie czynności na nadajnik. Parę minut potem oboje siedzieli już w samolocie zabezpieczeni pasami. - Jesteś pewien, że to będzie działało? - zapytała nagle, nie patrząc na niego. - Mam nadzieję. - powiedział cicho i dodał głośniej: - Przekonamy się jak tylko wydostaniesz nas z tej piwnicy. - Jasne. - powiedziała i zaczęła kodować wszystko na klawiaturze nadajnika. - Gotowe. Teraz tylko prześlemy to do komputera i ... - podniosła nadajnik, skierowała go w odpowiednią stronę i nacisnęła klawisz przesyłu informacji. I ... nic się nie stało. Zacisnęła powieki. Ręce zaczęły jej się trząść. - Spokojnie, Nicki. - uspokajał ją. - Dasz sobie radę! Tylko spokojnie pomyśl. Nie spiesz się. Z zamkniętymi oczami zaczęła przypominać sobie poszczególne czynności. W końcu zaczęła je na nowo programować. Przesłała je do komputera i ... ciche "pik, pik" dało znać, że wszystko jest w porządku. Komputer przyjął polecenie. Przez moment siedzieli cicho i nieruchomo, czekając na efekty, aż w końcu poczuli jak platforma unosi się. - Udało się! - krzyknęła i natychmiast zamilkła. Dach nad nimi i ściana przed nimi zaczęły się rozsuwać. Zanim skończyła się ich podróż w pionie, Nicki powiedziała: - Max, nie wiadomo co się może zaraz stać. Ale miałeś rację, całe nasze życie jest ryzykiem. Chciałabym, żebyś wiedział, że cokolwiek się stanie ... Patrzyła mu w oczy. Były pełne nadziei, a ona mówiła takie rzeczy! Ale nie mogła się powstrzymać. Zaczynał się chyba najniebezpieczniejszy etap ich podróży. - ... jestem przy tobie, kocham cię i nigdy nie zapomnę tego co dla mnie zrobiłeś. Nigdy cię nie zapomnę. Ich usta złączyły się na chwilę. - Mówisz jak na pogrzebie, a to dopiero początek nowego rozdziału. Ale wiedz, że ja też cię kocham. Platforma zatrzymała się. Byli już na powierzchni. Max spojrzał na Nicki, uśmiechnął się i uruchomił silnik samolotu. Wjechali na płytę lotniska. - Max! - niemal krzyknęła. Z prawej strony ujrzeli na razie stojący w miejscu gang motocyklowy. Skręcił w lewo. Samolot poddał się jego poleceniom. Ale dziewczynie wydawało się, że to trwa nieskończenie długo. Tymczasem gang nie stał dłużej bezczynnie. Ruszyli z miejsca i pędzili w ich stronę. Samolot był już na pasie startowym. - Teraz pokażemy im co ta maszyna potrafi. - powiedział. Zamknęła oczy i ... po raz pierwszy od dłuższego czasu zaczęła się gorliwie modlić. Nieważne jak i gdzie wylądują! Byleby teraz oderwać się od ziemi! Uciec od tamtych ludzi! I nagle poczuła dziwny skurcz żołądka. Nie było to nic przyjemnego, ale ... Znała to uczucie! Czuła się tak zawsze wtedy kiedy ... leciała samolotem! Otworzyła oczy. Lecieli! Najpierw nisko, a potem coraz wyżej. Już nie obchodzili ją ludzie na ziemi. Była od nich wolna! Oboje byli wolni! Chciało jej się krzyczeć z radości, ale nie mogła wykrztusić z siebie słowa. ********************** Max radził sobie całkiem nieźle z samolotem. Oboje, a w szczególności Nicole byli już spokojni. Wyrwali się, a to było najważniejsze. W czasie lotu rozmawiali, śmiali się i nawet nie spostrzegli, jak wiele czasu upłynęło od chwili startu. W pewnym momencie Max spojrzał na przyrządy, a potem na mapę. Miał poważną minę i dziewczyna trochę przestraszyła się. - Co się stało? - zapytała. - Według mapy i kompasu, to musi być Melbourne. - powiedział, wskazując miasto w dole. Było duże i mimo wszystko piękne. - To jest Melbourne, Max. - powiedziała cicho. Słońce zbliżało się powoli do horyzontu. Nagle ogarnął ją dziwny spokój. Takiego spokoju nie czuła od lat, nie sądziła nawet, że kiedyś jeszcze go poczuje. Prawie zapomniała jakie to potrafi być przyjemne. KONIEC