Józefowicz Tadeusz Szukajcie a Znajdziecie Komedia radiowa Scena I – Urząd Pośrednictwa Pracy Interesant 1 – Gdzie się pani tak spieszy? Przerwa śniadaniowa nie widzi pani wywieszki? Barbara – Nie widzę. Nic na to nie poradzę. Nawet nie wiem, w którym pokoju przyjmują interesantów. Interesant 1 – Przepraszam, nie zauważyłem. Barbara – Nic nie szkodzi. Interesant 2 – Pani też się stara o pracę? Będzie krucho. Czeka nas tutaj chyba ze dwadzieścia osób. Barbara – Czy jest wśród państwa jakiś masażysta starający się o pracę? Interesant 3 – Masażysta, Co to takiego? My tu zwyczajne robole. U nas w byłym pegieerze, był taki jeden, ale to wołali na niego masarz a nie masażysta. Robił dobre kiełbasy. A kaszanka od niego cała była naszpikowana skwarkami ze słoniny. Tu nie ma nikogo takiego, ale to nie dla pani praca. Interesantka – Pani powinna być tam, gdzie zatrudniają inwalidów. Interesant 1 – Rzeczywiście. Tutaj starają się o pracę ludzie zdrowi i silni, a i to trzeba czekać całymi miesiącami. Interesantka – Ja słyszałam, że inwalidzie łatwiej dostać pracę, niż zdrowym. Są specjalne giełdy, na których inwalida może znaleźć sobie odpowiednią pracę. Do wyboru, do koloru, jaką kto chce. Siedzą takie biznesmeny i czekają na inwalidów. Interesant 2 – Nic dziwnego. Za każdego zatrudnionego inwalidę taki biznesmen dostaje dopłatę. Dostanie sześćset złotych, to inwalidzie da trzysta, a trzysta weźmie sobie. Interesant 1 – Jeżeli tak jest, to jest nieuczciwe. Interesant 3 – Uczciwe, nieuczciwe, ale zawsze parę groszy inwalidzie skapnie. Do tego dołożą mu jakąś rentę i z głodu nie umrze. Tylko jak tu zrobić się inwalidą. Oczu przecież sobie nie wydłubię i nie będę chodził z białą laską, jak ta pani. Interesantka – Wstydziłby się pan tak mówić, to przecież grzech. A pani powinna iść do tych inwalidów. Po co tutaj się gnieść. I tak pani pracy nie dostanie. Barbara - Byłam, szukałam wszędzie. Najpierw w swoim zawodzie. Szpitale nie mają pieniędzy dla swoich pracowników, to gdzie im tam myśleć o zatrudnieniu masażystki. Byłam też u tych biznesmenów, jak pani mówi. Tam rzeczywiście są prace odpowiednie dla inwalidów: zamiatanie ulic, sprzątanie klatek schodowych, sprzedawanie gazet na ulicy, roznoszenie jakichś reklam, dyżur na portierni, a nawet było zapotrzebowanie na inwalidę z własnym samochodem. Nie wiem, ilu inwalidów skorzysta z tych ofert, ale ja nie znalazłam niczego dla siebie. Wątpliwe czy tutaj dostanę jakąś pracę, ale próbować trzeba. Interesant 1 – Pewnie, „szukajcie a znajdziecie”. To niech pani wchodzi pierwsza. Już czas zakończyć tę przerwę śniadaniową. Co za dużo, to niezdrowo. O, to te drzwi. (Barbara otwiera drzwi i wchodzi do biura) Urzędnik – Za chwilę, jeszcze przerwa śniadaniowa. Aaa pani niewidoma. Niech pani wejdzie. Przerwa i tak już się kończy. Pani też poszukuje pracy? Barbara – Owszem. Moja dotychczasowa praca się skończyła, a żyć z czegoś trzeba. Urzędnik – Obawiam się, że będzie z tym kiepsko. Widziała pani, ilu tam interesantów czeka na korytarzu? No widzieć pani nie mogła, ale słyszała pani. Ja dla zdrowych ludzi nie mam pracy, a co dopiero dla takich, jak pani, inaczej sprawnych. Gdzie pani pracowała dotychczas i co tam pani robiła? Nie mogą pani dłużej trzymać? Barbara – Pracowałam jako masażystka w spółdzielni niewidomych. Ponieważ spółdzielnia się restrukturyzuje, reorganizuje, i kto tam wie, co jeszcze, rozwiązali przychodnię lekarską, jaka była przy spółdzielni i okazało się, że jestem niepotrzebna. Gabinetu prywatnego nie otworzę, bo nie zarobiłabym nawet na jego utrzymanie. Jestem więc bez wyjścia. Urzędnik – Nie mogą pani przeszkolić i zatrudnić przy jakiejś innej robocie? Barbara – Na innych działach również jest restrukturyzacja, czyli również zwalniają ludzi z pracy. Urzędnik – Jak spółdzielnia inwalidów nie ma dla pani pracy, to skąd ja mam coś wyszukać? Od kiedy jest pani bezrobotna? Barbara – Już od czterech miesięcy. Urzędnik – (z uśmieszkiem) – A to dobre. I jak się pani stara o nową pracę? Naiwne z pani stworzenie. Niech się pani nie gniewa, że tak mówię, ale tu ludzie czekają całymi miesiącami. Z panią nie jest jeszcze tak źle. Na pewno ma pani jakąś rentę. Barbara – To prawda. Rentę mam, ale mam też przewlekle chorą matkę, która nie ma renty i jest na moim utrzymaniu. Pan może się nie orientuje, ale dziś lekarstwa nie są takie tanie. Ja wydaję na nie mniej więcej połowę mojej renty. Zrozumiałe więc, że poszukuję pracy. Może akurat ma pan zapotrzebowanie na masażystę w szpitalu. Przecież nie wszystkie szpitale będą likwidowane. Może w jakiejś przychodni czy jakimś specjalistycznym zakładzie leczniczym, czy ja wiem? Urzędnik – Jako masażystka, mówi pani, w specjalistycznym zakładzie leczniczym. A to dobre. Wie pani, chyba będę miał dla pani pracę. Nie wiem tylko czy kierownik zakładu zgodzi się panią przyjąć. Ale musi przyjąć, jak mu powiem za panią kilka słów. Na pewno mi nie odmówi. To porządne chłopisko. Mój kolega jeszcze z dawnych lat. Za to, że załatwię tę pracę, przyjdę do pani od czasu do czasu na odpowiedni masażyk. Barbara – Proszę bardzo. Jak będę pracowała, czemu nie. Urzędnik – Widzi pani, to jest zakład ekskluzywny. Nie dla zwykłych szaraków. Przychodzą tam biznesmeni, finansiści, radni, nawet posłowie. Jednym słowem – sama śmietanka. Niekiedy zdarzają się i zagraniczni goście. Wie pani. Tacy, co to płacą i wymagają. Barbara – Jakoś mi to dziwnie brzmi. Dla mnie pacjent – to pacjent, bez względu na to czy on biznesmen czy szarak, jak pan powiedział. Nie może być różnicy, jeżeli to jest zakład leczniczy. Urzędnik – Jak najbardziej. Jak najbardziej zakład leczniczy. Przychodzą tam ludzie zestresowani, wymęczeni pracą, aby wziąć masaż, zażyć ćwiczeń gimnastycznych i wypocząć przy miłej muzyce. Można powiedzieć, że jest to ośrodek rehabilitacji psychicznej. Sama nazwa zresztą na to wskazuje. Ośrodek nazywa się „Relaks”. Żeby się tam dostać do pracy, trzeba mieć naprawdę szczęście i predyspozycje. Pani na pewno będzie się nadawać. Jest pani młoda, zgrabna, no i śliczna. Tylko te oczy tak biegają niespokojnie, a to nie wszystkim się podoba. Barbara – Dziękuję za miłe słowa pod moim adresem ale czy pan nie przesadza? Nie rozumiem też, co mają oczy do masażu, albo to, że jestem zgrabna i śliczna, jak pan powiedział. Zrozumiałe, że muszę wyglądać estetycznie, ale przede wszystkim muszę dobrze wykonywać masaż. Urzędnik – Tak mi się tylko powiedziało. Najlepiej niech pani tam idzie od razu. Kierownik ośrodka wszystko na miejscu pani wyjaśni. (wybiera numer telefonu) – Waldi, cześć, stary! Zgodnie z twoim zapotrzebowaniem posyłam ci masażystkę... Na pewno będziesz zadowolony. (do Barbary) – Jak godność pani? Barbara – Barbara Wiśniewska. Urzędnik – Prawdziwa wisienka, mówię ci. Skierowanie wypiszę, jak zdecydujesz się na zatrudnienie. (odkłada słuchawkę i woła głośno) - panie Franku! (Otwierają się drzwi z korytarza i wchodzi kierowca Franek) Kierowca – Jestem szefie. Co pan każe? Urzędnik – Panie Franku, odwiezie pan panią masażystkę do naszego zaprzyjaźnionego zakładu przy ulicy Spokojnej. Barbara – Dziękuję panu. To miło z pańskiej stromy. Nawet nie wiedziałabym, gdzie jest ta ulica. Kierowca – To chodźmy. Laskę może pani schować> Ja panią poprowadzę. (wychodzą na korytarz) Interesant 1 – Jak, udało się? Barbara – Chyba tak, zobaczymy. Interesantka – (ciszej do czekających w korytarzu) - Jak młoda i ładna to pracę dostanie, chociaż ślepa. Scena II - Salon masażu „Relaks” Kierowca – Przywiozłem panu nową pracownicę, panie kierowniku. Barbara – Dzień dobry. Kierownik – To pani? Barbara – Tak. Kierowca – To ja się zmywam. Do widzenia. Kierownik – Proszę, niech pani siada. Pani nie widzi. Barbara – Tak, ale to nie będzie mi przeszkadzać w wykonywaniu masażu. Kierownik – Niewątpliwie. Na pewno jest pani dobrą masażystką. W szpitalu, gdzie trzeba wymasować komuś rękę, nogę czy kogoś poklepać po pośladkach. Może pani być nieocenionym pracownikiem. Obawiam się jednak, że w naszym zakładzie nie da pani sobie rady. Czy w pośrednictwie pracy mówili pani , o jaki masaż tu chodzi? Barbara – Właściwie nie. Wiem, że chodzi o masaż leczniczy, ale szczegółowych informacji miał mi udzielić pan kierownik. W pośrednictwie pracy dowiedziałam się tylko, że przychodzą tu bogaci pacjenci, co dla mnie nie ma żadnego znaczenia. Bogaty czy biedny powinien być jednakowo traktowany. Kierownik – Słusznie. W naszym ośrodku każdy pacjent traktowany jest jednakowo, a że nie wszystkich stać na to, by mogli nas odwiedzać, mówi się trudno. Na to nie ma rady. Wróćmy jednak do masażu. Czy pani zetknęła się kiedyś na przykład z masażem tajlandzkim? Barbara – Nigdy w życiu o czyś takim nie słyszałam. Kierownik – Spodziewałem się tego. Cóż, chyba niepotrzebnie tracimy czas, bo nie widzę pani w tym zawodzie. Barbara – Przykro mi. Może jednak to nie taki trudny masaż, może bym się nauczyła. Kierownik – Na pewno by się pani nauczyła. (Po chwili) - czy wie pani do czego służy wiagra? Barbara – Oczywiście, że wiem. Tyle się na ten temat mówiło i pisało. Kierownik – Otóż my mamy przyjemniejszy sposób na pobudzenie energii męskiej, niż zażywanie proszków, które nie wiadomo na ile są szkodliwe dla zdrowia. U nas stosuje się masaż erotyczny. Pani go nie zna. Na pewno mogłaby go pani opanować. To nie takie trudne. Tylko, widzi pani, pacjent nasz lubi, żeby jego masażystka była uśmiechnięta, popatrzyła figlarnie w jego oczy i tak dalej. To wszystko zwiększa skuteczność masażu i wzmacnia męskie siły witalne. Często zdarza się, że pacjent sam chce przeprowadzić zabieg swojej masażystce, choćby dla przekonania się, na ile mu pomógł jej masaż. Masażystka nie musi się na to godzić, bo tego nie ma w zakresie czynności. Nie zdarzyło się jednak, żeby któraś odmówiła. Przecież to leży w jej i naszym interesie. Taki pacjent dobrze obsłużony hojnie ją wynagrodzi, z czego nikt jej nie rozlicza. Ma więc dodatkowy zarobek. Zakład ma tę korzyść, że pacjent chętnie przyjdzie następnym razem. Na pewno będzie mu przyjemniej, kiedy ujrzy błękitne oczęta wpatrzone w niego z rozkoszą, niż błądzące bez celu dwie martwe źrenice. Przepraszam, że tak mówię, ale chciała pani poznać prawdę. Wiem, że to przykre, ale życie nas nie rozpieszcza. Barbara – Proszę pana, to jakieś wielkie nieporozumienie, Ja przecież nie zamierzam być prostytutką. Kierownik – Feee, po co zaraz takie brzydkie słowa. Prostytutki były za komuny. W dzisiejszych czasach zdjęto z nich to haniebne piętno. Dzisiaj dziewczyny nie muszą uprawiać tego upokarzającego je procederu. Dziś mają pracę w agencjach towarzyskich. Pracę, która daje im utrzymanie. Toteż działalność agencji towarzyskich jest godna uznania. Agencje przyczyniają się do zmniejszenia bezrobocia wśród kobiet, opłacają podatki i dostarczają godziwej rozrywki. Barbara – Więc twierdzi pan, że w agencjach towarzyskich nie uprawia się prostytucji? Kierownik – Czy sądzi pani, że gdyby to była prostytucja, to nasi posłowie ścierpieliby coś takiego i nie doprowadziliby do zlikwidowania agencji towarzyskich? Zresztą, o czym my mówimy. Nie składałem zapotrzebowania na pracownicę agencji towarzyskiej, tylko na masażystkę. Jak sprytna masażystka, to potrafi pracować na dwa fronty. Jak już powiedziałem, my nie będziemy przeszkadzać, jeżeli nasza pracownica i jej pacjent umówią się i chcą się ze sobą zabawić. Barbara – Dalsze prowadzenie tej rozmowy nie ma sensu. Paradoks polega na tym, że pan tłumaczy mi, dlaczego nie może mnie przyjąć do pracy, o którą wcale się nie ubiegałam i której za skarby bym nie przyjęła. Kierownik – Rzeczywiście, szkoda czasu. Pośrednictwo pracy niepotrzebnie tu panią kierowało. (Woła jedną z pracownic) – Malinka pomóż pani wyjść. Malinka – Chodź, kochana, służę ci ramieniem (na korytarzu) Co nie przyjął cię. Spodziewałam się tego. Widzę, żeś się zdenerwowała. Nie dziwię ci się, ja też bym się zdenerwowała. (słychać dźwięczenie butelki) Masz tu krople na uspokojenie. Barbara – Nie trzeba, dziękuję. Malinka – Wypij, głupia, przecież nie chcę cię otruć. (ze śmiechem) - Rywalką moją nie jesteś. Chcę tylko, żebyś się uspokoiła. Barbara (krztusząc się) – O jej. Co to było? Malinka – Nic ci nie będzie. Mały kieliszek rumu ci nie zaszkodzi, a od razu poczujesz się lepiej. Idziemy. Kawałek cię podprowadzę. (Wychodzą na ulicę) Malinka – Widzisz, nie tak łatwo się tu dostać. W naszym zakładzie byle kogo nie zatrudniają. Nie obraź się kochana, ty nie jesteś byle kto. Nie chciałam tak powiedzieć, ale , widzisz, w naszym zawodzie, dziewczyna musi być bez skazy. Ty byś była dobra, ale te oczy... Klienci tego nie lubią. To na nich robi przygnębiające wrażenie. Nasz szef - to porządny chłop, ale co robić... Biznes – to biznes. Musi dbać o reputację zakładu, bo straci klientelę. Na naszym rynku pracy jest silna konkurencja. Jak masz przytulne mieszkanko, to spróbuj na własną rękę. Dasz ogłoszenie do gazety i masz klientów. Dobrze było by mieć opiekuna. Wprowadzasz przecież do domu obcych chłopów. Wiesz, co to za typy? Najlepiej mieć jednego, niech będzie dwóch bogatych kochanków, tylko tak, żeby o sobie nie wiedzieli. Barbara – Kiedy ja nie chcę pracować w tym zawodzie. Jestem masażystką i tu miałam wykonywać masaż leczniczy. Tak mnie poinformował ten z urzędu zatrudnienia. Malinka (śmiejąc się w głos) – A to dobre! Trzymajcie mnie, bo pęknę ze śmiechu. To cię tam w pośredniaku urządzili. Niech go smród ogarnie. Ale jak nie chcesz u nas pracować, to czym ty się martwisz, głupia. Naprawdę nic z tego nie rozumiem. No, ja już muszę wracać. Poprowadziłabym cię na miejsce, ale jestem w stroju, w którym przyjmuję gości. Na dzisiaj zamówił się mój stały klient. Muszę być na czas. Mówię ci, co za temperament. Z takim, to i za darmo można się pokochać. Barbara – Daleko stąd do tramwaju? Malinka – Z pięćdziesiąt metrów. Przejdziesz przez ulicę i jesteś na przystanku tramwajowym. To baj, baj! Barbara (sama do siebie)- Gdzie ja się znalazłam, co za czasy? Okazuje się, że nawet na prostytutkę się nie nadaję. Jeszcze nie tak dawno byłam masażystką, przynosiłam ludziom ulgę w cierpieniu. Po co ten dureń z pośrednictwa pracy mnie tu kierował? Jeszcze się wpraszał na masaż, bezczelny typ. Głos z ulicy – Niech pani zaczeka, czerwone światło. (Po chwili) – Już może pani przechodzić, Droga wolna. (Barbara przechodzi, stukając laską. Zgrzyt opon samochodowych) Pirat drogowy – Jak leziesz, ślepoto. Chcesz żebym ci garaż z tyłka zrobił (Barbara pada na ulicę) Różne głosy z ulicy – Jak jeździsz, bydlaku! Zabił człowieka. Zatrzymać drania! Ona przechodziła prawidłowo, na zielonym świetle, nie miał prawa jechać, zatrzymać go! Pirat drogowy – (mówi bełkotliwym głosem, wskazującym na nadużycie alkoholu) - Po pierwsze, nie zabiłem, bo się rusza. Po drugie, nie człowieka, tylko babę. Trąciłem zaledwie zderzakiem. Sama tego chciała, bo po co tak wolno lazła. Jakby się pospieszyła, przejechałbym obok i nie byłoby krzyku. A wy wszyscy możecie mi soli na ogon nasypać. O! (Bełkotliwa mowa przeplata się z czkawką pijacką. Słychać ostry warkot ruszającego samochodu) Głosy z ulicy – A to drań. Pomóżcie kobiecie wstać. Trzeba zawezwać pogotowie. Utrzyma się pani na nogach? Barbara –Chyba tak. Spróbuję. Tylko przy tym wypadku zaginęła mi gdzieś torebka i laska. Chłopak – Tu jest laska, proszę. Torebki nie widziałem. Mężczyzna – O, nadchodzi policjant, to się panią zaopiekuje. Policjant – Co tu się stało? Co za zbiegowisko? Kobieta – Panie policjancie, trzeba się zaopiekować tą kobietą. Ona ledwie stoi na nogach. Mężczyzna – Jak jest władza, to nic tu po nas. Nadjeżdża tramwaj. Kto ma wsiadać, niech wsiada. (Ludzie rozchodzą się. Zostaje kilku chłopaków) Policjant – No tak, wszyscy się rozbiegli, a kto może mi wyjaśnić, co tu się stało. Czemu się pani tak chwieje na nogach? Dowcipny przechodzień –Pewnie za dużo wypiła. Barbara – Czy ktoś nie widział mojej torebki? Nawet nie wiem kiedy mi zginęła. Policjant – Co, zaginęła pani torebka? Kiedy, jak to się stało? Chłopcy na przemian – Ta pani nie miała żadnej torebki. Umyśliła coś sobie. Może chce, żebyśmy złożyli się jej na pól litra i udaje, że jej coś zginęło. Policjant – Nie dowcipkować. Chłopak (ten sam co poprzednio) – Panie władzo, ja byłem tu od początku i wiem, jak to było. Ta pani chwiejnym krokiem wolno przechodziła przez ulicę. Zanim weszła na chodnik, nadjechał samochód. Nie zdążył wyhamować i lekko się o nią otarł. A że słabo trzymała się na nogach , to i wpadła. I to wszystko. Laskę sam jej podałem, ale torebki nie widziałem. Chłopaki, widzieliście torebkę u tej pani? Chłopcy – Skąd, nie miała torebki. Coś się jej uwidziało. Jak się prześpi w izbie wytrzeźwień, to sobie przypomni, co zrobiła z torebką. Jak się tu ją zostawi, to naprawdę wpadnie pod samochód i będzie nieszczęście. Chłopak (ten sam) – No chłopaki, na nas już czas. (Rozbiegają się pospiesznie) Policjant – Gdzie się pani tak ubrudziła? Barbara – Upadłam w kałużę. Policjant – Pewnie na jakieś szkło, bo cała pani zakrwawiona. A ten zapach alkoholu, co od pani bije, to też z tego błota? Nieźle musiała pani popić. Nie wstyd pani? Taka ładna kobieta i żeby tak się w trupa zalać. Co ja mam teraz z panią zrobić? Barbara – Przecież nie jestem pijana. Czego pan chce ode mnie. Ktoś coś powiedział, drugi powtórzył i zostałam pijaczką. A prawda jest taka, że zamiast kropli podano mi pół kieliszka rumu i stąd ten zapach alkoholowy, który pan poczuł ode mnie. Upadłam nie dlatego, że się źle trzymałam na nogach, jak pana poinformowali, ale dlatego, że potrącił mnie jakiś pirat drogowy, który jechał na czerwonym świetle. Jestem osobą niewidomą i dlatego poruszam się wolno , niezdecydowanie. Teraz, po tym wypadku, rzeczywiście ledwie stoję na nogach, bo kołuje mi się w głowie. Policjant – Każdy, kto chwieje się na nogach, próbuje się jakoś tłumaczyć. Ja nie jestem tu od tego, żeby dochodzić prawdy. Od tego jest sąd. Rozumiemy się? Jak bym tak miał bawić się w sędziego, to kto by pilnował porządku na ulicy. Dziwi mnie tylko, że nie odróżniła pani runu od kropli, a odróżniła pani, że kierowca jechał na czerwonym świetle, choć pani nie widzi, jak pani twierdzi. Zresztą może i mówi pani prawdę, ale ja tu nie mogę stwierdzić czy wypiła pani pół kieliszka czy pół litra, albo też, od czego panią boli głowa. Nogę też trzeba zabandażować, bo niemiłosiernie krwawi. Muszę panią oddać w ręce specjalistów. Nie zostawię pani tak bez opieki. Wpadnie pani jeszcze gdzie pod samochód i będę za panią odpowiadać. Nie chcę mieć pani na sumieniu. Niech się pani mnie trzyma, to pomogę pani wejść do samochodu. Odwieziemy panią tam. Gdzie trzeba. Niech się panią zaopiekują. (Trzask zamykanych drzwiczek i samochód rusza) Barbara – Dziękuję panu za pomoc. Nie wiem jakbym sobie sama dała radę. Nawet nie orientuję się, gdzie się znajduję, a noga mi zaczyna dokuczać nie na żarty. Policjant – Widzi pani, po co było się wypierać. Sama pani przyznaje, że nawet nie wie pani, gdzie jest. Dobrze musiała pani dać sobie w gaz. Gdyby nie ja , mogłaby pani wpaść w poważne kłopoty. Pomaganie ludziom – to mój obowiązek. Rozumiemy się? Scena III – Izba wytrzeźwień. Pielęgniarz – Panie doktorze, mamy jeszcze jedną pacjentkę. Lekarz – Czy się worek rozwiązał z tymi pacjentami czy co? Jak tak dalej pójdzie, to nasza przychodnia będzie miała większą frekwencję, niż jakikolwiek szpital w naszym mieście. Chyba trzeba będzie rozejrzeć się za większym obiektem na naszą przychodnię. Pielęgniarz – Może by przejąć ten szpital, który mają zlikwidować. Nasza przychodnia na pewno nie będzie deficytowa. Lekarz – Cóż to za pacjentka, utrzymuje się na nogach? Pielęgniarz – Chyba tak. Lekarz – Niech wejdzie. Pielęgniarz – Może pan się pofatyguje, panie doktorze. Ona jest tu, w poczekalni. To niewidoma. Jeszcze mi się gdzieś przewróci i potem będzie na mnie, że ją nieludzko potraktowałem. Zresztą wolę nie zadawać się z babami. To nie mój walizek, tylko Małgosi. Po co mają mnie baby potem ciągać po sądach o alimenty. Lekarz – Chyba czas, panie Józefie, żeby pan spoważniał. A gdzie jest Małgosia? Pielęgniarz – Gdzieś tam u bab. (Wchodzą do poczekalni) Lekarz (do Barbary) – Panią powinien najpierw zająć się chirurg. Ta rana na nodze mi się nie podoba. Zamroczenie alkoholowe jakoś tam przejdzie, ale z raną nie ma żartów. Barbara – Panie doktorze, gdzie ja właściwie jestem? Nie w szpitalu? Lekarz – Jak to, pani nie wie, gdzie pani jest i jak się pani tu dostała? Panie Józefie, kto tę panią tu przywiózł i gdzie on jest? Pielęgniarz – Jakiś policjant. Nie przedstawił mi się. Mówił, że znalazł panią na ulicy w opłakanym stanie, a że wydało mu się iż jest pod gazem i nie przyjmą jej w szpitalu., przywiózł ją do nas, na izbę wytrzeźwień. Potem wyprowadził panią z samochodu, wprowadził do środka, posadził tu na krześle i nim się spostrzegłem, już go nie było. Podrzucił kukułcze jajo i odszedł. Barbara – Panie doktorze, ja przecież nie jestem pijana. Mówiłam to temu policjantowi. Mówiłam, że mnie boli noga. Ponieważ obiecał, że mnie odwiezie tam, gdzie trzeba, myślałam, że do szpitala lub na pogotowie. No i odwiózł, A ja ma prawdę nie jestem pijana. Lekarz – Wszyscy nasi pacjenci tak mówią. My musimy zbadać każdego, kogo do nas skierują. Taki nasz los. Pani rzeczywiście nie wygląda na pijaną. Żeby jednak stało się zadość wszelkim wymaganiom, niech pani dmuchnie w ten balonik. (po chwili) - Coś tam pani wypiła. Żeby wszyscy byli tak pijani jak pani, to nawet izbę wytrzeźwień trzeba by zlikwidować. Jak przypuszczałem, pani jest raczej wyczerpana fizycznie i psychicznie. Izba wytrzeźwień jest dla tych, którzy upili się do nieprzytomności i nie wiedzą o bożym świecie. A tu przysyła się ludzi trzeźwych, byle się pozbyć kłopotu. Barbara – Mój wygląd zewnętrzny może budzić podejrzenia. Ja wiem, muszę okropnie wyglądać. Upaprana błotem, z potarganymi włosami, z siniakami i guzem na czole, ale przysięgam, że przecież nie piłam, poza małym kieliszkiem rumu. Miały to być krople na uspokojenie, a okazało się, że był to rum. Podano mi to w kieliszku jako krople, więc wypiłam i dopiero wtedy zorientowałam się, że był to alkohol. Upaprałam się błotem, bo upadłam, jak mnie potrącił samochód. Jakiś pirat drogowy, który powinien zatrzymać się na czerwonym świetle... I tak miałam szczęście, że tylko mnie potrącił w nogę. Lekarz –Nie rozumnie, dlaczego policjant nie sporządził protokołu z całego zajścia. Może tego pirata trzeba by przywieźć do mnie, zamiast pani. Barbara – Policjant zjawił się już po wypadku. Kiedy po tym piracie nie było śladu. Ludzie przestali się interesować, jak zobaczyli policjanta. Jedni wsiedli do tramwaju, drudzy się rozeszli. Na miejscu pozostało kilku wyrostków, którzy, może dla żartów, a może mieli w tym swój cel... Dość, że wprowadzili policjanta w błąd. Powiedzieli, że się ledwie trzymam na nogach i dlatego upadłam. Zaczęli wołać, że jestem pijana, że powinnam znaleźć się w izbie wytrzeźwień i dokonali swego. Jak jeszcze policjant poczuł ode mnie zapach tego nieszczęsnego rumu, to był już całkiem przekonany że jestem pijana i przywiózł mnie tu. Lekarz – I niepotrzebnie. Powinien zawezwać pogotowie. Zresztą. mógł przywieźć panią tutaj, to mógł od razu do szpitala. Albo na pogotowie. Ale co się stało, to się stało. Napiszę do szpitala parę słów, coś w rodzaju skierowania. Oni na pewno spiszą jakiś protokół. Jak się pani nazywa? Barbara –Barbara Wiśniewska. Lekarz – Wystarczy. Żadnych dokumentów oczywiście pani nie ma. W szpitalu przeprowadzą z panią wywiad. Niech się oni martwią. Co im będzie potrzeba, zawsze będzie mogła pani dostarczyć później. Najważniejsze, żeby się panią zaopiekowali i udzielili pomocy lekarskiej. Teraz zajmie się panią salowa z naszego żeńskiego oddziału. Pani Małgosiu, proszę zaprowadzić panią do naszej karetki. Niech kierowca odwiezie ją do szpitala rejonowego. Tu jest skierowanie, niech kierowca odda je w szpitalu. Barbara- Dziękuję panu, panie doktorze. Lekarz – Niech pani będzie dobrej myśli. Życzę powodzenia. Do widzenia pani. Małgosia – Chwileczkę. Chociaż trochę oczyszczę panią z tego błota. (po chwili) - No już. Niewiele to pomogło, ale zawsze trochę. Nie ma czasu na dokładniejsze czyszczenie, jak ma pani jechać. . /Wychodzą z budynku./ - Dzisiaj mamy wielki ruch, bo to wczoraj były Zielone Świątki i pierwsza komunia, więc policja zwozi nam ofiary tych uroczystości. Barbara – To straszne, że ludzie potrafią zbezcześcić każdą świętość. Po dzisiejszym dniu niczemu się jednak nie dziwię. Małgosia (do kierowcy) – Jurek, odwieź tę panią do rejonowego szpitala. Tu masz pisemko od naszego kierownika, oddaj je w szpitalu. Kierowca – Jedziemy. To niedaleko stąd. Odwiozę panią i koniec pracy. Niech pani da laskę. Położymy ją z tyłu na siedzeniu. Kiedy zajedziemy na miejsce, to się natychmiast ulotnię. Żeby nie marudzili i nie kazali pani odwieźć do innego szpitala czy na pogotowie. Nigdy nie wiadomo, co im może przyjść do głowy. Jak mnie nie będzie, będą musieli się panią zająć. Pismo od naszego doktora dam pani w szpitalu. Scena IV – Szpital rejonowy Siostra – Co się stało? Co pani taka zakrwawiona, posiniaczona i ubłocona? Barbara – Potrącił mnie samochód i takie tego skutki. Siostra – Ma pani jakiś protokół z tego zajścia? Barbara – Nie. Policjant przyszedł już po wypadku. Siostra – Dobre sobie. Nogę zaraz pani zabandażuję, pewnie, ale kto zrobi inne badania i kto będzie za nie płacił? Bez nich chyba się nie obejdzie, jeżeli to było potrącenie przez samochód . Jak na złość lekarz dyżurny zachorował i sama muszę o wszystkim decydować. Co ja mam z panią zrobić. Czy ma pani przy sobie jakieś dokumenty? Barbara – Nie mam nic. Przy tym wypadku zginęła mi torebka, w której miałam dowód osobisty. Siostra – A z kim właściwie pani tu przyjechała? Barbara – Przywiózł mnie kierowca. Siostra – Gdzie on jest? Barbara – Nie wiem. Wyszedł. Powinien jeszcze wrócić. Ma przecież moje skierowanie do tutejszego szpitala i białą laskę. Może skierowanie zostawił gdzieś u pani na biurku a laskę postawił w kącie. Miał mi to dać do ręki. Ja nie widzę. Siostra – Tu nie ma żadnego skierowania ani laski. Pani nie widzi. (odzywa się telefon) – Słucham, tu szpital rejonowy. (ohwilę nasłuchuje) - nie. Nikt się nie zgłosił i wątpię czy ktoś się zgłosi. (słucha chwilę) - Niby dlaczego do nas? (Nasłuchuje) – Gdyby wypadek, to i owszem, ale raczej też nie. Prędzej pogotowie. My zresztą nie mamy ostrego dyżuru. Dziś nawet w ogóle jesteśmy bez lekarza. Ten, który miał mieć dyżur zachorował. Dał znać pół godziny temu. (po chwili) – Może nie będzie tak źle. Szpital prawie pusty. Nie ma groźnych przypadków. Tak to jest, jak szpitalowi grozi upadłość. (po chwili) – Tak, tak, oczywiście. Jak coś to damy znać. A jak wygląda i jak się nazywa, bo właściwie nie wiem nic na ten temat. Tak... tak... Jak pani mówi, Aniela Czaja? Tak... Mówi pani, że słabo... No tak. W takim razie o wypadek nie trudno. Właśnie w tej chwili mam panią, którą potrącił samochód. Również widzi słabo. (po chwili) – Trudno mi coś powiedzieć. Sama nie wiem. Chciałabym wam pomóc, ale nie jestem pewna. (po chwili) - Spróbujcie. Może rzeczywiście. Niech to jednak będzie ktoś, kto wie na pewno. (po chwili) Dobrze, to czekam. (po chwili) - Nie mam żadnych kłopotów. Wydaje mi się, że to nie jest tak jak pani mówi. Obym się nie myliła. Do widzenia. (Odkłada słuchawkę i zwraca się do Barbary) – Jak się pani nazywa? Barbara – Barbara Wiśniewska. Siostra – Barbara Wiśniewska? Barbara – Czemu się pani tak dziwi? Siostra – Nic, nic, czemu bym się miała dziwić? Niech pani się położy tu na kozetce. Zaraz pani pomogę. Umyjemy nogę i zabandażujemy. Barbara – Wie pani, dzisiejszy dzień tak mnie zmęczył, że z przyjemnością pospałabym na tej kozetce. Siostra – Proszę bardzo. Zrobimy opatrunek i niech pani sobie odpocznie. Na inne badania odwieziemy panią do drugiego szpitala, gdzie mają odpowiednie aparaty. Ta noga mi się nie podoba. Rana jakby zaogniona, zanieczyszczona... Powinnam dać pani zastrzyk przeciwtężcowy, ale nie mam. Może w tym drugim szpitalu będą mieli. Niech się pani nie martwi. Wszystko będzie w porządku. Jakoś sobie poradzimy. Na wszelki wypadek niech pani weźmie proszek przeciwbólowy i popije wodą. Proszę, tu proszek, a tu woda. Barbara – Dziękuję. Siostra – Przy opatrunku może trochę piec ta rana, ale to niewielki ból. Barbara –Zrozumiałe. Jak robię masaż moim pacjentom, to również często odczuwają ból. Za to potem czują się lepiej. Siostra – Pani jest masażystką? To jesteśmy koleżankami. Obie należymy do służby zdrowia. Teraz włączę radio. Przy łagodnej, cichej muzyce może pani trochę zaśnie. (Rozbrzmiewa wrzaskliwa muzyka) Barbara – Przy takiej muzyce na pewno nie zasnę. Siostra – Już, już, wyłączam. Trudno o spokojną muzykę. Pani spodobałaby się chyba taka muzyka, jaką nadaje drugi program wieczorami i w nocy. Barbara – Tak, tylko, że ja w nocy śpię. Zresztą, lubię również zwykłe piosenki, jak są melodyjne i śpiewane naturalnym głosem. No i jak słowa są do rzeczy. Kiedyś na przykład słyszałam, jak śpiewali: „ale nie bój nic”, albo „można śmiać, cieszyć się”. Jak się pani podobają takie dziwolągi językowe? (Następuje cisza. Barbara zasypia. Siostra wychodzi na korytarz, gdzie pojawia się sanitariusz) Sanitariusz – Gdzie jest ta nasza pacjentka ? Nie miała pani z nią kłopotów? Siostra – Po waszym telefonie trochę się przeraziłam, ale niepotrzebnie. To bardzo miła kulturalna dziewczyna. Aż trudno uwierzyć, że to może być wasza pacjentka. Rozmawiała całkiem logicznie. Mówiła, że jest masażystką. Może rzeczywiście jest, może niepotrzebnie się pan fatygował? Nie ma przy sobie żadnych dokumentów, ale przecież to niczego nie dowodzi. Nawet nie wiem, jak się tu dostała. Wyszłam na chwilę na oddział, a kiedy wróciłam, ona już tu była. Mówi, że ją potrącił samochód. Nic dziwnego, ona nie widzi. Mówiła nawet coś o białej lasce, o jakimś skierowaniu do naszego szpitala, ale po waszym telefonie wszystko wyleciało mi z pamięci. Myślałam tylko, żeby czymś jej nie zdenerwować, ale ona naprawdę nie robi wrażenia psychicznie chorej. Musiały ją spotkać jakieś przykrości, bo wygląda nieszczególnie. Na pewno jest zmęczona, bo po opatrunku zaraz zasnęła. Niech pan popatrzy na nią przez uchylone drzwi. Może to nie ta, której poszukujecie. Sanitariusz – Pani nie zna tych czubków, to nie wie pani, jakie mogą mieć pomysły. Ja tej naszej Anielci właściwie nie znam. Trudno zresztą poznać, bo ta tutaj odwróciła głowę w drugą stronę. Jak się jednak dokładniej przyjrzeć, to widać, że to Anielcia. Też wydaje się wysoka, szczupła no i brunetka. Głowę daję, że to Anielcia. Siostra – Jak pan powiedział, Anielcia? Ta pani od was, co ze mną rozmawiała, również tak ją chyba nazwała. Ta, po którą pan przyjechał, nazywa się Barbara Wiśniewska. Tak mi przynajmniej mówiła. Sanitariusz – Nieważne co ona mówiła. Gdybyśmy mieli zwracać uwagę na pomylonych, to sami musielibyśmy zwariować. A tu wszystko się zgadza, prócz kasy i prokuratora, jak to się mówi. To jest na pewno nasza Anielcia Czaja. Jak już mówiłem, ja jej bliżej nie znam, ale dużo o niej słyszałem. Widziałem ją nieraz, jak spacerowała po szpitalnym ogrodzie. Wysoka, szczupła brunetka, nawet całkiem przystojna dziewczyna. Ona zawsze podobno była kimś. Raz nauczycielką, raz śpiewaczką, to znowu tancerką, a teraz może stała się masażystką. Siostra – A czy ta wasza Anielcia nie widzi. Sanitariusz – Właściwie i to też się zgadza. Anielcia może trochę przesadza ze swoją ślepotą, ale na pewno nie widzi całkiem dobrze. Od czasu do czasu chodzi z białą laską, choć i bez niej daje sobie radą. Mówiła do pani coś o białej lasce, ale dostała się tutaj bez laski. Nie ma przy sobie żadnych dokumentów, a to tylko jeszcze jeden dowód. Przecież jak uciekła ze szpitala, to nikt jej nie wystawił przepustki. Dobrze, że nie zginęła w tym wypadku. Gdyby tak się stało, gdyby tak o tym dowiedziały się gazety, miałby się nasz szpital z pyszna. No, ale my tu gadu, gadu, a czas ucieka. Niech ją pani zbudzi. Siostra – Na pańską odpowiedzialność. Sanitariusz – Nie bój nic, siostrzyczko. Siostra – Pani Basiu, jedziemy na następne badania. Barbara – Już. Jak ja długo spałam? Czuję, że ten sen mnie pokrzepił. Może już nie potrzeba żadnych badań. Zamówiłabym taksówkę i pojechała do domu. Wprawdzie nie mam nawet czym zapłacić za telefon, ale chyba szpital nie zbiedniałby z tego powodu. (Wychodzi na korytarz) Sanitariusz – Po co ma pani płacić za telefon. Ja tu jestem po to, żeby panią odwieźć tam, gdzie trzeba. Zrobimy badania, i odwiozę panią do domu. Siostra – Tę nogę musi koniecznie obejrzeć lekarz. Do widzenia. Barbara – Bardzo dziękuję za wszystko (Wsiadają do samochodu i odjeżdżają) Sanitariusz – Jak, znalazłaś pracę. Barbara – Gdzie tam... Ale skąd pan wie, że szukałam pracy? Sanitariusz – Ma się tego nosa. Ta siostra ze szpitala mówiła, że teraz jesteś masażystką. Toteż domyśliłem się, że wyruszyłaś na poszukiwanie pracy. Barbara – Co to znaczy „teraz jesteś masażystką”? Masażystką byłam zawsze. Sanitariusz – Pewnie nie nazywasz się teraz Anielcia tylko Barbara. Barbara – Chyba coś się panu pokręciło. Pan mnie pomylił z jakąś Anielcią. Czyżbym tak była podobna do jakiejś pańskiej znajomej Anielci. Zapewniam pana, że od urodzenia nazywam się Barbara Wiśniewska i pana spotykam po raz pierwszy w życiu. Od kilku lat pracuję jako masażystka i nigdy nie miałam innego zawodu. W ogóle nie rozumiem, po co ta cała rozmowa. Sanitariusz – Niech się pani nie unosi. To widocznie ja jestem pomylony. Zapomniałem, że to pani ma zawsze rację Barbara – Tego nie powiedziałam. Sanitariusz (pogwizduje, a po chwili) – Mamy już szpital. Poznaje pani? Nareszcie koniec wędrówki. Scena V – Szpital psychiatryczny. Sanitariusz – Pani doktor, Tym razem przywiozłem panią Barbarę Wiśniewską, o ile mnie pamięć nie myli. Może zresztą przez te kilka minut znowu coś się zmieniło. Teraz ta pani jest masażystką. To ja już na dzisiaj kończę pracę. Do widzenia. Lekarka – Do widzenia. Proszę, niech pani siada. Od jak dawna pani nie widzi? Barbara – Od dzieciństwa. To jaskra. Na szczęście posiadam jeszcze resztki wzroku, ale na ulicy wolę posługiwać się laską. Lekarka – Czemu pani teraz jest bez laski? Barbara – To cała historia. Nie będę pani zanudzać. Po prostu zginęła mi podczas mojej wędrówki. Nie wiem, jak sobie bez niej dam radę. Lekarka – To jak ostatecznie się pani nazywa? Barbara – Już drugi raz słyszę to samo pytanie. Wygląda to tak jakbym była osobą poszukiwaną, która występuje pod innym nazwiskiem. Ten pan, który mnie tu przywiózł, również zachowywał się jakoś dziwnie. Podkreślił, że tym razem przywiózł Barbarę Wiśniewską, masażystkę. Kiedy podjechaliśmy pod szpital, spytał mnie czy poznaję, jakbym tu już kiedyś była. Wziął mnie nawet za jakąś Anielcię. Czy tu nie ma pomyłki? Lekarka – Niestety, ale i ja tak myślę, że nastąpiła straszliwa pomyłka. Anielcia (wbiegając do gabinetu) – Tu nie ma żadnej pomyłki. Ja jestem Anielcia. Pani doktor, ja nie chciałam uciekać z naszego pensjonatu. Chciałam tylko wstąpić do baletu. Pokazać pani, jak ja tańczę? Salowa – Chodź, Anielciu, najpierw cię umyję. Przecież nie możesz występować taka brudna. Gdzieś ty się tak wybrudziła? Anielcia – Nie ma o czym mówić. Na głupotę nie ma rady. Gdy zobaczyłam, jak chłopaki przewracają i niszczą ławki w parku, chciałam ich czymś zająć i zaczęłam tańczyć. A to byli jacyś groźni wariaci. Zaczęli na mnie rzucać błotem i chcieli mnie wrzucić do stawu. Na szczęście udało mi się uciec. Że też takich wariatów nie zamkną w szpitalu psychiatrycznym, ale głupiemu trzeba ustąpić. Chodźmy, ja później przyjdę, pani doktor. Jak się umyję i założę balową suknię. Lekarka – Dobrze, idź najpierw się umyć, a potem ja sama przyjdę do ciebie i pokażesz mi, jak ty tańczysz. Barbara – No, to już nie musi mi pani wyjaśniać, gdzie jestem. Anielcia zrobiła to całkiem bezbłędnie. Ciekawa tylko jestem, dlaczego tak się stało. Czyżbym wyglądała na psychicznie chorą? Lekarka – Broń boże! Absolutnie nie tak. Jak ja mam to pani wytłumaczyć. Przede wszystkim muszę panią przeprosić za tę przykrą pomyłkę i wyjaśnić tę kłopotliwą sytuację. Anielcia, która tu była przed chwilą, jest jedną z pacjentek naszego szpitala psychiatrycznego. Biedna dziewczyna, żyje urojeniami. Jest spokojna, toteż cieszy się dużą swobodą na terenie szpitala. Dzięki temu udało się jej jakoś wydostać na miasto. Rozumie pani, w jakiej sytuacji znalazł się szpital. Barbara – Oczywiście. Dobrze, że zdołała ujść tym „wariatom”. Przykre to, że nieraz tak zwani normalni ludzie mają mniej rozumu, niż psychicznie chorzy. Lekarka – Powiadomiliśmy policję i inne szpitale, gdzie nasza Anielcia mogłaby trafić przypadkowo, ale od wczoraj nie mieliśmy o niej żadnej wiadomości. Ja w szpitalu pracuję zaledwie kilka dni i nie zdążyłam jeszcze poznać wszystkich moich pacjentek. Całą sprawą zajmowała się koleżanka. Kiedy dowiedziała się, że w szpitalu rejonowym znajduje się osoba słabo widząca, bez dokumentów, która uległa jakiemuś wypadkowi, umyśliła sobie, że to może być nasza Anielcia. Wstyd mi za nią. Bo zrobiła to wszystko chaotycznie. Może dla tego, że dziś wyjeżdża na urlop... Wysłała do szpitala sanitariusza, który rzekomo miał znać Anielcię. Barbara – Jak się okazało, sanitariusz również jej nie znał. Teraz rozumiem, skąd się wzięły jego niemądre uwagi. Lekarka – Tak czy inaczej, jesteśmy wobec pani grubo nie w porządku. Barbara – Nie ma o czym mówić. To już taki mój los. Cały dzień prześladuje mnie pech. Wie pani już, że nie jestem Anielcią. Trzeba teraz, żeby pani poznała, kim jestem naprawdę. Do znudzenia powtarzam dzisiaj moje nazwisko, ale niech tam. Nazywam się Barbara Wiśniewska. Nie mam przy sobie żadnych dokumentów. Potrącił mnie samochód i zginęła mi przy tym torebka. Z dokumentami i pieniędzmi. Pieniędzy nie było dużo, ale zginął mi dowód osobisty i legitymacja Polskiego Związku Niewidomych. I tak miałam szczęście. Mogłam przecież znaleźć się u bram piekielnych, gdzie, mimo wszystko, gorzej jest na pewno, niż u was. Jak widać, nic takiego mnie jednak nie spotkało. Upadłam tylko w jakąś obrzydliwą kałużę. Musiałam uderzyć głową o coś twardego, bo na moment zapomniałam, co się ze mną stało. Kiedy oprzytomniałam, poczułam ból głowy i nogi. A wszystko to dla tego, że naiwniaczce, zachciało mi się szukać pracy. Lekarka – I co? Barbara – Jestem masażystką, toteż ucieszyłam się, kiedy urzędnik z pośrednictwa pracy skierował mnie po głębokim namyśle do jakiegoś atrakcyjnego zakładu leczniczego. Dopiero na miejscu dowiedziałam się, że chodzi o masaż erotyczny, do którego się nie nadaję, bo jestem ślepa. Nikomu nawet nie przyszło na myśl, że dla mnie sama propozycja takiej pracy jest obelgą. Lekarka – Niech się pani nie denerwuje. Może dać coś pani na uspokojenie? Barbara – Nie trzeba, dziękuję. Już dziś raz dostałam na uspokojenie. Czy pani sobie wyobraża, że jedna z tych pań współczuła mi, tak dalece, że mnie nie przyjęto, że mi wcisnęła kieliszek z kroplami na uspokojenie. Jak się okazało, był to kieliszek rumu. Wprawdzie był nieduży, ale policjant poczuł ode mnie alkohol i znalazłam się w izbie wytrzeźwień. Na szczęście tam nie potraktowano mnie jak pijaczkę, tylko odesłano do szpitala. Tak mi to wszystko dokuczyło, że w szpitalu nawet trochę się zdrzemnęłam. Jestem wdzięczna siostrze z tamtego szpitala. Zrazu wydała mi się jakaś niedostępna, ale po rozmowie telefonicznej jakby się odmieniła. Stała się troskliwa i bardzo opiekuńcza. Zabandażowała mi nogę, ułożyła na kozetce i dała się przespać, co bardzo podniosło mnie na duszy i na ciele. Wreszcie dostałam się tutaj, rzekomo na dalsze badania, a właściwie, żeby zastąpić zaginioną Anielcię. Czyli znów z deszczu pod rynnę. Zresztą, nie wiem czy potrzebne jakieś badania. Anielcia się odnalazła i już jestem niepotrzebna. Czuję się całkiem dobrze. Boję się, że znowu trafię omyłkowo w niewłaściwe miejsce. Nie. Już mam dosyć. Chcę do domu. Cisowski – Ja jednak myślę, że nie powinna pani rezygnować z przebadania nogi. Tego samego zdania jest zresztą siostra, którą pani przed chwilą tak mile wspominała. Barbara – Skąd pan to wie? Cisowski – Stałem przez pewien czas na korytarzu, nie chcąc przerywać pani opowiadania, a że drzwi od korytarza są otwarte, zapoznałem się z pani przygodami. Otóż siostra, również twierdzi, że tą pani nogą powinien zająć się lekarz, co gotów jestem uczynić, jeśli pani pozwoli. Najpierw jednak muszę się przedstawić i wyjaśnić, dlaczego tu się znalazłem. Lekarka – Może pan usiądzie, proszę. Cisowski – Dziękuję. Nazywam się Jan Cisowski. Jestem ordynatorem na chirurgii w szpitalu wojskowym. Przybyłem tu po to, żeby pani Basi oddać dowód osobisty i legitymację PZN. Proszę panią. To wszystko. Pieniędzy nie udało mi się odzyskać. Popełniłem przy tym przestępstwo, bo pani torebkę pozostawiłem złodziejowi. Proszę mi wybaczyć, ale tak musiałem uczynić. Aby powetować stratę, zgłaszam gotowość odwiedzenia z panią odpowiedniego sklepu, gdzie będzie pani mogła sobie wybrać torebkę na mój rachunek. Barbara – Jest pan rozbrajający. Jakżebym śmiała przyjmować od pana taki upominek. To ja winna jestem panu dobrą kawę. Ale w jaki sposób zdołał pan odzyskać mój dowód i legitymację? Cisowski – To nie było nawet takie trudne. Miałem po prostu szczęście. Otóż siedzę sobie w parku na ławce i delektuję się świeżym powietrzem, co było bardzo wskazane, bo miałem dzisiaj dość ciężki zabieg. Nagle biegnie w moją stronę może dwunastoletni chłopak. Rozejrzał się w koło, rzucił coś w krzaki i pędzi wprost w moje objęcia. W garści trzyma tylko tę pani torebkę. Kiedy zorientował się w sytuacji, próbował się wyrwać. Zmiękł jednak, kiedy przekonał się, że nie da rady. Może powinienem odprowadzić go na policję, ale co by to dało. Zabrałoby mi tylko sporo czasu, a chłopak i tak by się wykręcił. Wreszcie uznano by, że czyn był mało szkodliwy społecznie. Chłopak także nie miał ochoty iść na policję. Zawarłem więc z nim układ. Objaśniłem, że puszczę go z tą pani torebkę, jak odszuka to, co rzucił w krzaki i opowie mi o całym zdarzeniu. No i chłopak wyśpiewał wszystko: Jak podczas pani upadku zabrali torebkę, jak obujali policjanta, że pani jest pijana i trzeba ją odwieźć na izbę wytrzeźwień. To mi wystarczyło. Barbara – Czemu oni tak podle postąpili? Cisowski – To zrozumiałe. Woleli, żeby policjant zajął się panią, niż nimi. Policjant odwiózł panią, a oni tym czasem podzielili się łupem. Starsi zabrali pieniądze, a temu najmłodszemu zostawili torebkę. Chłopakowi zresztą na torebce zależało, bo postanowił uczynić z niej prezent imieninowy swojej koleżance. Tak to dzięki tolerancji okazanej złodziejom wiedziałem, gdzie panią szukać. Barbara – Dziękuję panu, że się pan tak fatygował. Cisowski – Pewnie, że mogłem legitymację i dowód odesłać do domu, ale pomyślałem że w izbie wytrzeźwień może pani mieć kłopoty, za nim się sprawa wyjaśni, więc pośpieszyłem na ratunek. Jak się okazało, tam szybko poznali się na rzeczy. Tam też dowiedziałem się o dalszej pani wędrówce. Gdybym przybył trochę wcześniej do szpitala rejonowego, spotkałbym się z sanitariuszem z tutejszego szpitala i sprawa wyjaśniłaby się już tam. Wyobrażam sobie, jaką minę miałby ten pewien siebie sanitariusz. Za to bardzo ucieszyłaby się tamta siostra. Kiedy dowiedziała się, że pani nie jest uciekinierką ze szpitala psychiatrycznego nie mogła sobie darować, że była taka łatwowierna i przez jej głupotę musi pani cierpieć. Barbara – Fakt, że gdybyśmy ze sobą dłużej porozmawiały na pewno by się wszystko wyjaśniło, ale ja zasnęłam, a mądry sanitariusz powiedział, co mu się zdawało... Zresztą, wszystko dobre, co się dobrze kończy. Pani doktor, czy mogłabym połączyć się z tamtym szpitalem? Lekarka – Proszę bardzo, już panią łączę, (wybiera numer) Barbara – Tu Barbara Wiśniewska. Dzwonię, żeby panią uspokoić i zapewnić, że wcale nie cierpię. Cała ta historia rozbawiła mnie nawet na dobre. Badanie również się odbędzie. Po to tu przecież przyjechałam. Tylko, że badanie przeprowadzi pan doktor Ciszewski, a więc niech pani będzie spokojna. Teraz jestem pod właściwą, dobrą opieką. Mam nadzieję, że się ze sobą wkrótce spotkamy, skoro zawarłyśmy znajomość w takich dziwnych okolicznościach. Na razie do widzenia pani. Cisowski – Pani pamięta, że zaprosiła mnie pani na kawę. Barbara – Oczywiście, tylko... Cisowski – Ponieważ nie ma pani dziś pieniędzy, chyba nie odmówi mi pani i przyjmie moje zaproszenie. Barbara – Panie doktorze... Cisowski – Czy musimy tak oficjalnie? Przecież znamy się już od kilku minut. Ja mam na imię Jan. Barbara – A więc, panie Janku, jak pan sobie wyobraża wkroczenie do kawiarni w towarzystwie dziewczyny ubłoconej, w pomiętej sukience, z potarganymi włosami i guzem na głowie. Ciszewski – Najpierw pojedziemy do mojego szpitala, na chirurgię. Tam obejrzymy rany na nodze i głowie, przy pomocy naszej pielęgniarki doprowadzi się panią do jakiego takiego wyglądu i pójdziemy na kawę. Jeśli pani się krępuje nie musimy rozbijać się po kawiarniach. Przy szpitalu jest mała, ale całkiem przyjemna kawiarenka dla naszych pacjentów i gości. Można tam się napić dobrej kawy i zjeść całkiem dobre ciastko. Stamtąd zadzwonimy po męża i zaczekamy, aż przyjedzie po panią. Barbara – Długo by pan musiał czekać, bo nie tylko męża, ale nawet kandydata na męża nie mam. Cisowski – Świetnie się składa, bo ja nie mam żony. Nikt nam nie będzie przeszkadzać. A mamy jedną ważną sprawę do omówienia. Barbara – Jak widzę, cały czas ma pan w zanadrzu jakieś niespodzianki. Cisowski – Czyżby pani zapomniała, do jakiego urzędu i po co wybrała się pani dziś rano? Barbara – Och, nie! Cisowski – O ile mnie pamięć nie myli, jest pani masażystką i poszukuje pracy. Ja z kolei poszukuję masażystki do naszego szpitala. Za miast dalej poszukiwać, czy nie prościej usiąść przy kawie i omówić warunki pracy? Barbara – Pan to naprawdę mówi, nie żartuje pan? Cisowski –A więc zgadza się pani przystąpić do pracy? Barbara – Oczywiście. Cisowski –Zarobki nie będą tak atrakcyjne, jak w salonie, do którego skierowało panią pośrednictwo. Barbara – Czy musi pan mi przypominać... Cisowski – Przepraszam, już nie będę. Trzeba jednak przyznać, że urząd pośrednictwa przyczynił się, wprawdzie pośrednio, ale przyczynił się do zatrudnienia pani. Barbara – Tego bym nie była taka pewna. Za to na pewno sprawdziło się powiedzenie: „szukajcie a znajdziecie”. Koniec Oset 1 1