Polska 1944/45-1989. Studia i Materiały V/2001 Życie codzienne w Polsce w latach 1945-1955 Warszawa, 2001 SPIS TREŚCI WSTĘP ... .. . .. . ............................................. 7 Blażej Brzostek, DŹWIKI I IKONOSFERA STALINOWSKIEJ WARSZAWY ANNO DOMINI 1953 . ., 1 1 Jerzy Eisler, ŻYCIE CODZIENNE W WARSZAWIE W OKRESIE PLANU SZEŚCIOLETNIEGO .. .., 2g Dariusz Jarosz, PAŃSTWOWE ORGANIZOWANIE WYPOCZYNKU: FUNDUSZ WCZASÓW PRACOWNICZYCH W LATACH 1945-1956.... ...49 Wojciech Lenarczyk, "DOBRY" I "ZŁY" NIEMIEC W OCZACH PUBLICYSTÓW "TYGODNIKA POWSZECHNEGO" I "KUŹNICY" (1945-1950)................................... 109 Dariusz Libionka, FUNKCJONOWANlE NA CO DZIEŃ STALINOWSKIEGO APARATU PARTYJNEGO NA LUBELSZCZYŹNIE ........................................................ 135 Zbigniew Romek, WALKA Z "AMERYKAŃSKIM ZAGROŻENIEM" W OKRESIE STALINOWSKIM ....... ................................................................. 173 Tomasz Szarota, ŚMIECH ZAKAZANY - KAWAŁ (DOWCIP) POLITYCZNY JAKO INFORMACJA O POSTRZEGANIU PEERELOWSKIEJ RZECZYWISTOŚCI .............. 209 Tadeusz Wolsza, CODZIENNOŚĆ W PEERELOWSKIM WIĘZIENIU W LATACH 1945-1956 (NA PRZYKŁADZIE CENTRALNYCH ZAKŁADÓW KARNYCH WE WRONKACH, W RAWICZU I W FORDONIE) ......................................................... 237 Jan Żaryn, SACRUM I PROFANUM. UWAGI O RELIGIJNOŚCI POLAKÓW W LATACH 1945-1955 .......................................................... 273 MATERIAŁY I DOKUMENTY LIST OTWARTY SERGIUSZA PIASECKIEGO DO KAROLA KURYLUKA Z 27 KWIETNIA 1946 ROKU (Andrzej Krzysztof Kunert) ..........................,..........,......",..,..... 309 WSTĘP Do rąk Czytelnika trafia kolejny, piąty już tom wydawnictwa seryjnego "Pol- ska 1944/45-1989. Studia i materiały". I tym razem jest to tom monotematycz- ny, co sygnalizuje tytuł: Życie codzienne w Polsce w latach 1945-1955. Prezen- tujemy w ten sposób realizację zespołowego przedsięwzięcia badawczego, które otrzymało wsparcie finansowe (grani) Komitetu Badań Naukowych. Bez tej po- mocy nie tylko zadanie to nie zostałoby wykonane, ale zapewne zrezygnowali- byśmy w ogóle z jego podjęcia. Nie jest to synteza, uwzględniająca wszystkie aspekty "codzienności" lub "powszedniości" - sądzimy zresztą, że takiego dzieła nie sposób napisać, już choćby dlatego, że do dziś brak zadowalającej definicji "życia codziennego", a tym samym sprecyzowania przedmiotu i zakresu badań. W tej sytuacji możli- we okazało się jedynie przedstawienie zbioru studiów, co prawda, tematycznie ze sobą powiązanych, ale nie mogących stanowić w pełni spójnej całości. Jeśli zamiast ujęcia w formie syntezy, mamy tu do czynienia z owym zbio- rem studiów, to w czym należy widzieć - naszym zdaniem - wartość tego tomu? Jesteśmy przekonani, że jego bezspornym walorem jest pokazanie atrakcyjności badań nad tak dziś w Polsce zaniedbaną dziedziną, jak historia społeczna, udo- wodnienie, że teksty dotyczące codzienności mogą dostarczyć lektury równie pasjonującej, jak przyczynki odnoszące się do historii politycznej czy "wyda- rzeniowej". Jesteśmy także przekonani, że teksty opublikowane w tym tomie w istotny sposób wzbogacają naszą wiedzę o najnowszej historii Polski i Pola- ków. Konkretniej mówiąc - wiedzę o państwie funkcjonującym najpierw jako jeden z "krajów demokracji ludowych", podporządkowanych moskiewskiej cen- trali, a następnie jako jeden z członków "socjalistycznej wspólnoty", również uza- leżnionej od Kremla, a także wiedzę o obywatelach tego państwa, żyjących w ustroju zapowiadającym, co prawda, realizację pięknych haseł równości i spra- wiedliwości społecznej oraz drogę do dobrobytu i szczęścia, a realizującego 8 Wstęp eksperyment ekonomiczny i socjotechniczny, oznaczający w praktyce zniewolenie człowieka, zbrodnicze łamanie praworządności i niemal powszechną pauperyzację. Sądzimy, że zaletą studiów pomieszczonych w tym tomie jest różnorodność wykorzystanych przez ich autorów rodzajów przekazów źródłowych, czyli - używając fachowej terminologii - bogata i zróżnicowana baza źródłowa. Zważ- my, że obok materiałów archiwalnych (w tym dokumentów, które do 1989 r. były dla historyków niedostępne) znajdziemy w tych tekstach jakże liczne powoły- wania się na materiały o charakterze pamiętnikarskim (z uzasadnioną preferen- cją dla spisywanych na gorąco dzienników osobistych). Na uwagę zasługuje także sposób potraktowania prasy codziennej, jako bardzo przydatnego źródła infor- macji właśnie wtedy, gdy przedmiotem badań jest życie codzienne. Wówczas, gdy interesuje nas kierunek propagandowego oddziaływania i indoktrynacja spo- łeczeństwa, takim źródłem informacji okazuje się m.in. plakat polityczny, a gdy chcemy opisać panujące nastroje, źródłem informacji może okazać się krążący z ust do ust, jakby w "drugim", nieoficjalnym obiegu - kawał polityczny. Wydaje się nam, że w tomie niniejszym można też dostrzec próbę zademon- strowania przez historyków, zajmujących się dziejami najnowszymi, chęci wzbo- gacenia własnego warsztatu naukowego, czyli - znów używając terminologii fachowej - poszerzenia stawianego źródłom kwestionariusza pytań badawczych. Chodzi tu przede wszystkim o te pytania, jakie socjologowie i psychologowie społeczni stawiają teraźniejszości. Pragniemy teraz przedstawić autorów uczestniczących w realizacji naszego naukowego przedsięwzięcia, a także dokonać krótkiej charakterystyki publiko- wanych tekstów. Za najsprawiedliwszy układ tekstów w tomie uznaliśmy kolej- ność alfabetyczną nazwisk autorów. Mgr Błażej Brzostek (ur. 1977), wówczas gdy pisał dla nas swój, jakże ory- ginalny przyczynek Świat dźwięków i ikonosfera stalinowskiej Warszawy Anno Domini J953, byłjeszcze studentem. Jedynie`on nie należy do zespołu realizują- cego grani przyznany przez KBN, od wielu miesięcy jednak ściśle z nami współ pracuje. Niedawno w jednym z wydawnictw złożył do druku maszynopis pracy Robotnicy stalinowskiej Warszawy. Konflikt społeczny (1950-1954). Właśnie wyjechał na roczne stypendium do Francji. Doc. dr hab. Jerzy Eisler (ur. 1952) jest pracownikiem naukowym Instytutu Historii PAN, zatrudnionym także w Instytucie Pamięci Narodowej. W paździer- niku 2001 r. Rada Naukowa IH PAN wystąpiła z wnioskiem o nadanie mu tytułu naukowego profesora. Do najważniejszych jego publikacji książkowych należą: Marzec 1968. Geneza - przebieg - konsekwencje (1991) oraz Grudzień 1970. Geneza - przebieg - konsekwencje (2000). Od lat zajmuje się popularyzacją hi- storii, jest zastępcą redaktora naczelnego "Wiadomości Historycznych". Jego szkic Życie codzienne w Warszawie w okresie Planu Sześcioletniego jest próbą zaryso- wania problematyki badawczej, ukazaniem atrakcyjności samego tematu. Wstęp Doc. dr hab. Dariusz Jarosz (ur. 1959) jest pracownikiem naukowym IH PAN oraz Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Kielcach, a także członkiem Komitetu Redakcyjnego "Dziejów Najnowszych". Habilitował się na podstawie rozprawy Polityka władz komunistycznych w Polsce w latach 1948-1956 a chłopi (1998), ostatnio wydał zbiór szkiców Polacy a stalinizm 1948-1956 (2000). Jego obszerne studium Państwowe Organizowanie Wypoczynku: Fundusz Wczasów Pracowni- czych w latach 1945-1956 może być przykładem rzetelności warsztatowej. Mgr Wojciech Lenarczyk (ur. 1977) jest nauczycielem historii w Lublinie, zbiera materiały do pracy doktorskiej, dotyczącej obrazu Niemiec i Niemca w pol- skiej prasie katolickiej okresu powojennego. Zamieszczony tu szkic "Dobry" i "zły" Niemiec w oczach publicystów "Tygodnika Powszechnego" i "Kuźnicy" (1945-1950) jest fragmentem przyszłej dysertacji. Dr Dariusz Libionka (ur. 1963) jest pracownikiem naukowym IH PAN, za- trudnionym także w IPN. W druku jest jego rozprawa doktorska Kwestia żydow- ska w prasie katolickiej w Polsce w latach 30-tych XX wieku. Jego tekst Funk- cjonowanie na co dzień stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie uważamy za ogromnie interesujący, być może za najlepszy w całym tomie. Dr Zbigniew Romek (ur. 1954) jest pracownikiem naukowym IH PAN. Przy- gotowuje rozprawę habilitacyjną, dotyczącą funkcjonowania cenzury w Polsce powojennej, specjalizuje się w badaniu historii historiografii. W jego opracowa- niu ukazała się książka Cenzura w PRL. Relacje historyków (2000). Publikowa- ny tu artykuł Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim do- starczy Czytelnikom -jak sądzimy - fascynującej lektury. Prof. dr hab. Tomasz Szarota (ur. 1940) jest od 1991 r. kierownikiem Pracow- ni Dziejów Polski po 1945 r. w IH PAN, zastępcą redaktora naczelnego pisma "Acta Poloniae Historica". W 1973 r. opublikował książkę Okupowanej Warsza- wy dzień powszedni, dwukrotnie wznawianą (1978, 1988), wydaną również w Re- publice Federalnej Niemiec (1985). Ostatnio ogłosił U progu Zagłady. Zajścia antyżydowskie i pogromy w okupowanej Europie (wyd. 2, 2001). Szkic o kawale politycznym warto chyba przeczytać. Doc. dr hab. Tadeusz Wolsza (ur. 1956), pracownik naukowy IH PAN, sekre- tarz redakcji "Dziejów Najnowszych". Habilitował się na podstawie rozprawy Rząd RP na obczyźnie wobec wydarzeń w kraju 1945-1956 (1998). Wszystkim zalecamy lekturę świetnego tekstu jego autorstwa: Codzienność w peerelowskim więzieniu (na przykładzie centralnych znkładów karnyclt we Wronkach, w Rawi- czu i w Fordonie). Dr Jan Żaryn (ur. 1958) jest pracownikiem naukowym IH PAN, zatrudnio- nym także w IPN. Opublikował m.in. Kościół a władza w Polsce (1945-1950) (1997); Leszek Prorok - człowiek i twórca (1999). Szkic Sacrum i profanum. Uwagi o religijności Polaków w latach 1945-1955 jest ważnym głosem w dys- kusji na tematskutków walki reżimu komunistycznego z Kościołem katolickim 10 Wstęp i religią oraz różnych form społecznego ruchu oporu i walki z indoktrynacją ate- istyczną. W dziale Materiały i Dokumenty publikujemy, przygotowany do druku przez Andrzeja Krzysztofa Kunerta (ur. 1952), ogłaszany po raz pierwszy w kraju, list otwarty przesłany 27 kwietnia 1946 r. przez znanego pisarza Sergiusza Piasec- kiego, na dwa miesiące przed jego ucieczką z Polski na Zachód, na ręce znane- go mu sprzed wojny Karola Kuryluka, kiedyś redaktora lewicowych "Sygnałów", a wówczas kierującego tygodnikiem "Odrodzenie". Tekst ten także wzbogaca naszą wiedzę o egzystencji Polaków, wyzwolonych co prawda spod jarzma hi- tlerowskiego, ale przecież nie mających poczucia, że odnieśli zwycięstwo oraz odzyskali upragnioną wolność i niepodległość. Po raz pierwszy w naszym wydawnictwie seryjnym Zamieszczamy również materiał Iiustracyjny. Na razie ikonografia została dołączona tylko do jednego tekstu (Z. Romka). Wywodom autora towarzyszy tym samym obraz Stanów Zjed- noczonych i Amerykanów, przekazywany przez oficjalną satyrę polityczną, speł- niającą rolę jednego ze środków propagandy. Krystyna Kersten, Tomasz Szarota Błażej Brzostek DŹWIĘKI I IKONOSFERA STALINOWSKIEJ WARSZAWY ANNO DOMINI 1953 Określenia typu "życie codzienne", "codzienność" czy "powszedniość" nie doczekały się jasnych definicji. Być może zresztą ostre ich sformułowanie nie jest możliwe. Wydaje się, że podstawowe pytania, jakie można zadać, brzmiały- by: czym różni się sytuacja "codzienna" od "niecodziennej" oraz czyje życie ma być obiektem badania. Czy wyłącznie "życie zbiorowe", czy także "prywatne"? Czy obyczaje i wzorce kulturowe, przeważające w danym czasie i miejscu? Czy tworząca ramy codziennej aktywności kultura materialna, możliwości i ograni- czenia, jakie w danym momencie stawiała przed ludźmi? Jaką rolę w badaniach życia codziennego mogą odgrywać świadectwa indywidualne, ukazujące także przypadki losu, nie poddające się uogólnieniom? Wydawać się może, że granica między "indywidualnym" a "zbiorowym" jest w badaniach nad codziennością tyleż istotna, co trudna do uchwycenia. Z kolei odpowiedź na pytanie, "czyje życie" jest obiektem zainteresowania, wymagałaby zapewne analizy struktury społecznej w danym czasie, wyodrębnienia poszczególnych grup. Zakres niniejszej pracy nie pozwala wszakże na szerokie rozważania tego rodzaju. Zamysł autora ogranicza się do naszkicowania doznań przechodnia: z tej perspektywy wystarczy przyjąć, że "codzienność" jest zbiorem doznań zmysło- wych. Metodą ich opisu może być skonfrontowanie ze światem współczesnym historyka, jak uczynił to Johan Huizinga na pierwszych stronach Jesieni Średnio- wiecza: "Podobnie jak silniej - niż w naszym życiu - dawało się odczuwać prze- ciwieństwo między latem i zimą, podobnie większa była też różnica między światłem i ciemnością, ciszą i hałasem. Miasto nowoczesne niemal że nie zna już prawdziwej ciemności i spokoju; dzisiaj trudno by zauważyć w nocy blask odosobnionego światełka czy też usłyszeć osamotniony, daleki krzyk"2. Zob. artykuły na temat pojęcia życia codziennego w "Kwartalniku Historii Kultury Mate- rialnej" 1996, nr 3. 2 J. Huizinga, Jesień Średniowiecza, przeł. T. Brzostowski, Warszawa 1967, t. I, s. 34. 12 Błażej Brzostek Świat dźwięków - codziennego gwaru ulic, hałasów środków lokomocji, dzwonów kościelnych - jest ulotny i także w XX w. umyka zapisowi, mimo możliwości technicznych. Wydlje się zjawiskiem oczywistym i nie wartym uwagi: tym trudniej wyobrazić sobie dźwięki ulicy sprzed lat kilkudziesięciu czy, tym bardziej, kilkuset. Można jednak podjąć próbę naszkicowania życia codzienne- go Warszawy lat stalinowskich, wychodząc od świata dźwięków miasta odbudo- wywanego, poddanego nadal tyranii stalinowskiej, lecz już widzącego delikatne zapowiedzi zmian. Baza źródłowa jest zbudowana z materiałów łatwo dostępnych - przede wszystkim publikowanych, choć znalazły się w niej też archiwalia - przy czym cytowane teksty są głównie świadectwami indywidualnymi, zapisami spostrze- żeń, wrażeń i opinii konkretnych osób. Obraz rzeczywistości, wyłaniający się z tych świadectw, jest w wielu momentach wewnętrznie sprzeczny i z pewno- ścią "nieobiektywny". Uzupełnieniem może być nieco materiału gazetowego: przede wszystkim ze stron miejskich "Expressu Wieczornego". Prasa oficjalna z epoki stalinowskięj zapewne lepiej nadaje się do badania technik propagando- wych z tamtych lat, niż do poznania egzystencji obywatela Polski Ludowej, nie- mniej jednak nie zasługuje na odrzucenie. "Wieże wyciągowe, dźwigi, krany..." W czwarty rok Planu Sześcioletniego wchodziła Warszawa jako miasto o 965 tysiącach ludności, terytorialnie cztery razy większe od przedwojennego, w centrum przebudowywane intensywnie, na obszernych peryferiach, włączo- nych dwa lata wcześniej, żyjące na sposób wiejski, w znacznym stopniu bez elek- tryczności, bitych dróg i innych podstawowych urządzeń. Wielka przebudowa dotyczyła obszarów centralnych. W 1953 r. istniał już Plac Konstytucji i kontynuowano budowę Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej (MDM) wokół Placu Zbawiciela; zaawansowane były prace na Starym Mieście, gdzie przygotowywano się do otwarcia Rynku - 22 lipca. Oblicze miasta kształ- towały ciągle "przede wszystkim rusztowania, wieże wyciągowe, dźwigi, kra- ny". Śródmieście musiało rozbrzmiewać ciągłym stukotem młotków, grzechotem układanych cegieł, w mniejszym może stopniu hałasem maszyn budowlanych. Francuz, podróżujący po Polsce, taki oto - zaskakujący w zestawieniu z in- nymi przekazami - obraz stalinowskiej Warszawy odmalował w paryskiej "Kul- turze": "miasto, zapewne dzięki wiosennej pogodzie, sprawia wrażenie niemal radosne. Warszawski tłum uliczny, przynajmniej w Śródmieściu, wydaje się pe- łen życia: ludzie śpieszą się, wyglądają aktywnie. Są na ogół dobrze ubrani, po- 3 J. Sigalin, Warszawa 1944-1980. Z archiwum architekta, t. 2, Warszawa 1986, s. 478. Dźwięki i ikonosfera stalinowskiej Warszawy Anno Domini 1953 13 dobnie jak paryżanie. Mówiono mi w Warszawie, że ten poziom ubraniowy za- wdzięcza się paczkom z zachodu. Specjalnie mnie uderzyło życie na Wiśle: set- ki kajaków, statki wycieczkowe, tłumy kąpiących się na plażach"4. Dodajmy wszakże, że Francuz odnotował bardzo ubogie zaopatrzenie, liczne ślady wojen- nych zniszczeń i budowę Pałacu Kultury, która "wznosi stałe tumany kurzu nad Warszawą". Hałas wielkich dźwigów oraz wielkiej liczby maszyn budowlanych, ściągniętych na tę budowę, roznosił się prawdopodobnie na dużą odległość. Pałac kładł się coraz dłuższym cieniem na wskrzeszone miasto, nie mógłjed- nak przesłonić osiągnięć odbudowy, docenianych przez ludzi, dalekich od sym- patii dla komunizmu. Inżynier skandynawski, który w tym samym czasie zwie- dzał stolicę polską, opowiadał publicyście "Kultury": "Od czasu mej ostatniej wizyty przed kilku laty, dokonano wielkich rzeczy. Całe dzielnice mieszkaniowe powstają z gruzów. [...] Odbudowa rynku Starego Miasta jest prawdziwym ar- cydziełem. Mój przyjaciel, entuzjastyczny cicerone po Warszawie, wyraził się dosadnie na ten temat, cytując bez obawy, aforyzm komunistycznego poety ro- syjskiego Majakowskiego: ŻSukinsyny przychodzą i odchodzą, ale sztuka trwa®"5. Jednak miastu było daleko do pełnej odbudowy nawet w dzielnicach central- nych. Oto opis Józefa Sigalina z 1953 r.: "Mimo potężnych realizacji dużo jesz- cze jest w Śródmieściu nietkniętych pustyń gruzowych roku 1945, a ich nieupo- rządkowanie wzmaga wrażenie miasta, któremu daleko jeszcze do odbudowy, miasta - cmentarza 1945 roku. Setki tysięcy ludzi codziennie przechodzi i prze- jeżdża przez te pustynie, co nie czyni życia tych ludzi Iżejszym ani radośniej- szym. [...] Czas, by już w osiem lat po wyzwoleniu uporządkować całe Śród- mieście, wywieźć gruz, rozebrać ruiny, oczyścić i oświetlić ulice, nawet jeśli się jeszcze nie buduje i nawet pozostawiając wszelkie budynki czy skrawki budyn- ków zamieszkałych [...]". Wśród na wpół zrujnowanych budynków były miejsca naznaczone szczegól- nie. W żelbetowym szkielecie, pozostałym z gmachu PKO na rogu ulic Marszł- kowskiej i Świętokrzyskiej zbierał się warszawski margines społeczny. Podob- nie na ul. Kredytowej, w ruinach Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego. Miej- sce to nazywano: "Tokio"8. Także w ruinach osiedla robotniczego przy ul. Stołecznej na Żoliborzu "chuligani" pili wódkę i grali w kaćty3. Stylizowane opisy podobnych miejsc, mających zniknąć pod kilofami, pojawiały się na kartach `' Migawki z hoclroży, "Kultura" (Paryż) 1953, z. 1 0, s. 85. 5 Laertes, Kraj w neutralnym zwierciaclle, "Kultura" (Paryż) 1953, z. 12, s. 35. ' J. Sigalin, o/z cif.. t. 2, s. 473. Na temat tego budynku zob. J. S. Majewski, Cukierki i oszczędności, "Gazeta Wyborcza" z 7 marca 199( r., dodatek "Gazeta Stołeczna", s. 6. s Z. Lechnicka-Kroh, Wyhrar:c przy'klacly gwary ulicznej Warszawy w latacls I94G-1971, "Rocznik Warszawski", t. X11, 1974, s. 254. "Express Wieczorny" z 2 kwietnia 1953 r., s. 3. 14 Błażej Brzostek powieści Leopolda Tyrmanda. Zly, rozchwytywany w 1955 r., wyrazi - wedle Marty Zielińskiej - "wszystkie uczucia warszawiaków: i żal po każdym śladzie przeszłości, i zawiedzioną nadzieję na normalne miasto - zastygłą w zimnej bryle Pałacu, i nawet jawną niechęć do tak przekształconego kawałka Śródmieścia"t Cudzoziemiec w ten sposób postrzegał wyłaniające się "miasto socjalistycz- ne": "Powstają gmachy ciężkie, ponure, monumentalne, nie mające nic wspól- nego z Warszawą. Równie dobrze mogłyby stać w Moskwie, Stalingradzie czy Kuźniecku. Ich styl - sowiecki Żempire®, a ściślej mówiąc Żwampir® - jest ja- kąś dziwaczną kombinacją obcych motywów w architekturze. [...] Ten Żwampi- rowy® styl domaga się przede wszystkim, by wznoszone gmachy były kolosal- ne, Żgrandiozne®"1. Twórcy MDM-u szczycili się "zmianą skali całości miasta": rozmiarami Placu Konstytucji (200 x 120 m), trzydziestotrzymetrową wysokością nowych gma- chów, wielkością sklepów i restauracjil2. W założeniu nowa ul. Marszałkowska miała być w dniach uroczystych forum dla wielkich manifestacji i festynów. Kpił na ten temat Tyrmand w swoim Dzienniku: "Z okien należy machać chusteczkami do przeciągających ulicami pochodów, w mieszkaniach nie można wypoczywać ani spać z powodu nieustannych masówek, śpiewów i hałasów pod oknami"13. Wizja ideologiczna była daleka od rzeczywistości. "Spontaniczne" manife- stacje były w istocie dość rzadkie i nie zakłócały specjalnie spokoju mieszkań- ców MDM. Mogła im natomiast przeszkadzać narastająca komunikacjat4. Po wojnie wyraźnie skoncentrowała się ona na kilku arteriach centralnych, które w godzinach szczytu były wypełnione ludźmi, oczekującymi na tramwaje, auto- busy i trolejbusy. Cechą charakterystyczną lat powojennych był ogromny wzrost liczby pasażerów komunikacji miejskiej. Jeśli w 1938 r. autobusy przewiozły 25 mln ludzi, to w 1955 r. - ponad 167 mln; tramwaje odpowiednio - 175 mln (1939 r.) i 561 m1n15. Tłok, ścisk, przepełnienie, ludzie zwisający z tramwajów ("winogrona") - to zjawiska codzienne'6. 1arszawa - dziwne miasto, Warszawa 1995, s. 13. 11 Laertes, op. cif., s. 35. 2 Z, Stępiński, Od Mariensztatu do MDM, "Przegląd Kulturalny" 1953, nr 14, s. 6; 5. Jan- kowski, Głos w dyskusji na posiedzeniu SARP 9 X 1952 r., "Architektura" 1953, nr 1, s. 1. L. Tyrmand, Dziennik 1954. Wersja oryginalna, Warszawa 1995, s. 203. 14 Według pomiarów, przeprowadzonych przez Wydział Komunikacyjny Stołecznej Rady Na- rodowej w drugiej połowie 1951 r., największe nasilenie ruchu występowało na ul. Puław- skiej między p1. Unii Lubelskiej a ul. Racławick: 600 pojazdów na godzinę. Na ul. Mar- szałkowskiej od p1. Unii do p1. Zbawiciela-około 570 pojazdów. Ul. Towarową przejeżdżało w ciągu godziny 100 "wielkich ciężarówek". Najwięcej samochodów osobowych jeździło Al. Jerozolimskimi od ul. Marszałkowskiej do ul. Poznańskiej. "Express Wieczorny" z 16 pażdziernika 1951 r., s. 3. 15 M. Gajewski, Urządzenia komunalne Warszawy Zary,s historyczny, Warszawa 1979, s. 31 l, 313 i on. 16 Zob. "Express Wieczorny" z 7 lipca 1953 r., s. 3; "Stolica" z 16 października 1955 r., s. 3. Dźwięki i ikonosfera stalinowskiej Warszawy Anno Domini 1953 15 "Rządzi prawo łokcia" Tramwaje musiały skrzypieć, niektóre były bardzo leciwe. Liczba wozów, niewystarczająca, w praktyce zmniejszała się jeszcze z powodu awarii i braku rąk do pracy. W 1952 r. Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne (MPK) po- siadało 564 wozy tramwajowe (z tego stale w ruchu 444) i 49 trolejbusów (na ulicach tylko 31) oraz ponad 200 autobusów: liczby znikome, jak na miasto o po- wierzchni 411 km kwadratowycht. Brak chętnych do pracy w komunikacji miej- skiej tłumaczono niskimi płacamitg. Tak pisał publicysta paryskiej "Kultury": "Wrażenie biedy, rozpaczliwej, krzyczącej biedy wysuwa się na czoło. Wyraża się ona w bardzo niskim stanie ilościowym (i technicznym) taboru i co za tym idzie w nieprawdopodobnym zupełnie jego przeciążeniu. Wagon tramwajowy lub autobus przewozi rocznie 700 000 osób - dwa razy więcej niż większy wagon metra paryskiego i cztery razy więcej niż jeszcze większy wagon metra londyń- skiego"t9. Tłum ludzi, tłoczących się w godzinach szczytu we wszystkich środ- kach komunikacji, był cechą charakterystyczną miasta. "Rządzi prawo łokcia" - pisano w "Kulturze"zka, że ludzie byli z reguły milczący, skłon- ni raczej do krótkotrwałych awantur, niż do rozmów2l. Mimo licznych ciężarówek, obsługujących budowy i służących też jako środ- ki transportu robotników (charakterystycznym widokiem były grupy młodych ludzi na platformach), trakcja konna pozostawała niezastąpiona. Stukot kopyt końskich nadal stanowił nieodłączny element szumu ulicznego. Wozacy byli widoczni wszędzie i w odbudowującym się mieście stanowili szczególną grupę społeczną. Budowy nie mogły się obyć bez ich pomocy, wnosili oni jednak na ich teren tak niepożądany duch wolnej gospodarki, targując się z kierownikami robót, wchodząc z nimi także w niejasne układy. Niechęć do wozaków - w prak- tyce niezbędnych, a tak szkodliwych ideologicznie - daje się zauważyć na stro- nach gazet. Stale pojawiające się wzmianki o złym traktowaniu przez nich koni i zrzucaniu gdzie popadnie stert gruzu miały (niczego nie ujmując cierpieniu zwierząt) budzić społeczną niechęć do tych "prywaciarzy", nawet jeśli wskaza- no-jako chlubny wyjątek-troskliwego furmana Stanisława Gąskę z ul. Chełm- W latach trzydziestych - w mieście niemal czterokrotnie mniejszym terytorialnie, przy niż- szej liczbie pasażerów - liczba tramwajów była znacznie większa (722 wozy w 1939 r.). Nie kursowały jednak trolejbusy, autobusów zaś było 109. M. Gajewski, op. cif. 8 Według tabeli z 3 stycznia 1953 r. konduktor zarabiał 512 zł, kierowca autobusu 734 zł, a motorniczy tramwaju 596 zł (przeciętna - zresztą bardzo niska - pensja wynosiła w tym czasie 970 zł brutto). Archiwum Akt Nowych (dalej -AAN), 2338, k. 6 i on., Sprawozda- nie dyrekcji z pracy MPK, bd [III 1953 r.]. t9 R. Krzyczkowski, Metro w Warszawie, "Kultura" (Paryż) 1954, z. 1-2, s. 144. 2ż) 1952, z. 12, s. 117. 2t M. Strzałkowska, Dalsze nocne rodaków rozmowy, "Kultura" (Paryż) 1951, z. 4, s. 81. Baźej Brzostek sklej 462z. Po ulicach miasta jeździły także dorożki, służąc nadal jako normalny środek komunikacji2. Z braku danych tmdno określić, czy w stolicy było zarejestrowanych więcej koni, czy samochodów. Wprawdzie od dwóch lat działała Fabryka Samochodów Osobowych, jednak je_j produkcja wciąż była znikoma, większość aut należała zaś do przedsiębiorstw i urzędów. Miejskie Przedsiębiorstwo Taksówkowe (MPT) posiadało sprowadzone z ZSRR samochody "Pobieda". Jeździły też taksówki prywatne, przy czym wedle odgórnie narzuconych taryf płaciło się za nie mniej, niż za usługi MPT24. Władze starały się zapewne uczynić pracę taksówkarzy prywatnych mało opłacalną. W warunkach wolnego rynku skutek byłby zapew- ne odwrotny i tańsze przedsiębiorstwo taksówkowe radziłoby sobie lepiej, lecz Warszawa 1953 r. nie sprzyjała właścicielowi samochodu. Zdobywanie części zamiennych wiązało się z wielkimi wydatkami. Leopold Tyrmand pisał: "Roz- maici lokaje regime'u oraz lekarze otrzymali z przydziału wschodnioniemieckie ŻIFY®, dawniejsze ŻDKW®, i po mieście kręci się sporo takich tandetnych dwu- lub trzyletnich pudełek z fibro, dykty lub blachy. Nąjbardziej poszukiwane są takie wozy, które z zewnątrz wyglądają na ostatnie wraki, motor i podwozie zaś mają w porządku, na dobrym Żchodzie®. Takie auto nie ściąga uwagi władz podat- kowych i sąsiadów i zapewnia względne niewtrącanie się UB w sprawy osobiste posiadacza. Z częściami zamiennymi, garażowaniem, remontami dzieją się najpra- wdziwsze historie -jest to istna dżungla nadużyć i błyskotliwych kombinacji"z5. Megafony W socrealistycznej powieści Kazimierza Brandysa Ohywatee są pomieszczone interesujące i -jak można mniemać - wiarygodne opisy codzienności ulic war- szawskich. Wśród nich - taki obrazek: "Czerwono-białe pudełka autobusów to- ezyły się z ostrożnym szumem po Iśniącej gładziźnie Nowego Światu, z daleka machając zapalonymi kierunkowskazami; ludzie wewnątrz stali ciasno ze sobą zbici, pomięci, nasiąkli milczeniem; na przystankach słychać było monotonny 22 "Express Wieczorny" z 21 lutego 1953 r., s. 5. 2-t Pod koniec lat pięćdziesiątych kursowało po Warszawie niemal sto dorożek, z postojami "w pobliżu dworców kolejowych, targowisk i składów mebli". W 19G5 r. pozostało już tyl- ko dziesięć. 0.l3udrewicz, 73c:deker warszawski, Warszawa l.9GG, s. 78 i on. 24 W 1952 r. ohowizywała w MPT opłata 3 zł za pierwszy kilometr i 60 gr za każde następne 400 m. W taksówkach prywntnych 2,40 zł za pierwszy kilometr i 60 gr za każde następne 500 m. Taryfa nocna i poza granicami miasta: razy dwa. Od 4 stycznia 1953 r. wszystkie opłaty były wyższe o połowę. "Express Wieczorny" z 2 kwietnia 1952 r., s. 5 i 6 stycznia 1953 r., s. 5. 25 L. Tyrmand, op. cif., s. 265. Dźwięki i ikonosfera stalinowskiej Warszawy Anno Domini 1953 17 pisk wycieraczek. [...] Przez wilgotną mgłę codziennie przedzierał się głos me- gafonów. Meldunki o wykonaniu rocznego planu w licznych gałęziach przemy- shz. 122 powiaty przekroczyły 90% planowanego skupu zboża. Prezydium Rzą- du powzięło uchwałę o dodatkowej pomocy dla hodowców trzody chlewnej. Głęboki baryton spikera zagłuszał zgrzytanie tramwajów. Brzmiał poprzez stuk maszyn i syk aparatów tlenowych"26. Otwarty 22 lipca 1952 r. Plac Konstytucji pierwotnie nie posiadał szpalerów drzew, które dosadzono w latach następnych, od razu zamontowano na nim na- tomiast gigantofony, z których dobywała się muzyka i komunikaty, opisane przez Brandysa2. Były one narzędziem propagandy i nie pozwalały zapomnieć ani na chwilę o wzorcach wartościowej muzyki i osiągnięciach Planu Sześcioletniego. Dwa głośniki zawieszono nawet w ogródku jordanowskim, otwartym na Żolibo- rzu. W tej sprawie zabrała jednak głos gazeta: "To ma być niby rozrywka dla dzieci. Ale przecież dzieci krzyczą sobie same i pod tym względem nie potrze- bują żadnej pomocy"28. Liczne głośniki, zawieszane na latarniach i na placach budów, powodowały czasem protesty mieszkańców, zmuszanych całymi dniami do słuchania zbyt głośnych oberków i polekz. Umieszczane wewnątrz budynków użyteczności publicznej i zakładów pracy głośniki, były zresztą niejednokrotnie uszkadzane celowo, w czym dopatrywano się działalności "wroga"3o. Nadawana w miejscach publicznych muzyka była niemal bez wyjątków kla- syczna oraz ludowa. Nie wszyscy chcieli się poddać temu narzuconemu odgór- nie gustowi. Część młodzieży szukała odrębnych wzorców, czy to shchając za- granicznych rozgłośni radiowych, czy organizując prywatki lub szukając nielicz- nych miejsc, w których można było usłyszeć utwory spoza nakazanego kanonu. Powstawały grupy, które dziś nazwalibyśmy "subkulturami". "Bikiniarze", wy- różniający się przede wszystkim wyglądem, byli też wiązani z określonymi upodo- baniami muzycznymi. "Na bikiniarza w Warszawie mówiono figus - pisze Ja- cek Kuroń - pamiętam taką przyśpiewkę: ŻIdzie figus Targową ulicą, jazz, przed nim panna z rozpiętą spódnicą, figusa podnieca ta rozpruta kieca, jazz, boogie-woogie®. I inna: ŻMam dziesięć złotych, idę do kina, w drodze mnie ła- pie Heine-Medina, Heine-Medina, Heine-Medina, jazz®. Heine-Medina - tak chyba nazywano Boogie-Woogie w Polsce"3. W Warszawie 1953 r. można było znaleźć miejsca publiczne, w których dało się usłyszeć muzykę, odmienną od obowiązującego wzorca. Miejsca takie sta- 26 K. Brandys, Obywatele, Warszawa 1955, s. 176. 2 "Architektura" 1.953, nr 1, fot. na s. 2-3. 28 "Express Wieczorny" z 1 kwietnia 1953 r., s. 3. 29 , Express Wieczorny" z 3 stycznia 1953 r., s. 5; 13 lipca 1953 r., s. 5; 30 października 1953 r., s. 3. 30 AAN, 237/VII-2285, Referat na konferencji KD Praga-Pd., 27 lutego 1954 r. 31 J. Kuroń, Wiara i wina. Do i od komunizmu, Warszawa 1989, s. 45. 18 Błażej Brzostek wały się natychmiast polem działania bikiniarskiej subkultury. Oto notatka pra- sowa pl. Bezpłatny dancing w CDT: "W dziale muzycznym CDT sprzedaje się płyty gramofonowe. Ale zanim ktoś kupi płytę, przegrywa kilka melodii, aby wybrać jedną z nich. Dużym powodzeniem cieszy się muzyka taneczna, którą zwąchali już biki- niarze. Kręcą się oni tutaj całymi godzinami i podrygują przy każdej płycie, urzą- dzając sobie bezpłatny dancing"32. Rok wcześniej podawano, że podobne rzeczy dzieją się w bramie przy foto- plastikonie w Al. Jerozolimskich, gdzie z głośników dolatywała "muzyka jazzo- wa". Autor tekstu twierdził, że "ŻBikiniarze® podrygujący w takt rumby lub boogie-woogie zaczepiają przechodniów i wywołują awantury"33. Mimo tej no- tatki, żadna interwencja nie nastąpiła, lub była nieskuteczna. Latem 1953 r. można było przeczytać w "Expressie Wieczornym": "zapraszamy Czytelników do wnę- trza lokalu na Żnajnowszy® program pl. ŻAlpy austriackie®. Siedzimy w ciem- ności i oglądamy malownicze szczyty [...] A wokół nas gra muzyka. Muzyka z zupełnie innej epoki: najprawdziwsza, bikiniarska samba"34. Zaskakująco łagodny, bagatelizujący ton notatki może być znakiem powol- nych zmian w propagandzie 1953 r.; niemniej jednak tekścik, umieszczony w in- terwencyjnej rubryce Spacerkiem po Warszawie, mógł być zapowiedzią kłopo- tów dla właściciela fotoplastikonu. "Bikiniarze" dostawali się także na potańcówki, starając się nadać im własny styl. Związek Młodzieży Polskiej (ZMP) usiłowało temu przeciwdziałać, lecz ukazywanie "zgnilizny" amerykańskiego stylu życia nie dawało zadowalających efektów. Powstały więc ZMP-owskie "grupy bojowe", karzące "bikiniarzy" go- leniem głów czy biciem35. Scenę takiego "ojcowskiego karania" opisał Kuroń: "Któregoś dnia wracałem do domu stosunkowo wczesnym wieczorem. Na placu Komuny Paryskiej przy parkiecie szła muzyka i hasła. To pracował nasz ośrodek propagandy. Poszedłem sobie tam i trafiłem na początek operacji ojcowskiego karania. Puszczono jakiś szybki kawałek, na parkiecie zaczęli drygać młodzi ludzie. W tym momencie skoczyła bojowka, porwała któregoś z nich i powlokła do pobliskiego biura Warszawskiej Spółdzielni Spożywców na pierwszym pię- trze domu, w którym jest apteka. [...] Kiedy wszedłem za nimi do biura, tłukli chłopaka pięściami, butami, kopali wszyscy razem. - Stać ! - krzyknąłem. Właściwie nie krzyknąłem, wydarło mi się z gardła. 3z ,xpress Wieczorny" z 4 kwietnia 1953 r., s. 7. 33 "Express Wieczorny" z 25 marca 1952 r., s. 3. 34 Express Wieczorny" z 20 lipca 1953 r., s. 5. 35 AAN, 237lVII-2292, k. 164, III Konferencja Warszawska PZPR, 16-17 maja 1954 r.; ibi- dem, 2371VII-3597, k. 27; Posiedzenie Egzekutywy KW PZPR, 20 stycznia 1954 r. O po- dobnych zjawiskach w okupowanej Francji i Belgii - zob. T. Szarota, Zazous czyli bikinia- rze okresu okupacji, "Mówią Wieki" 1992, nr 9, s. 33-37. Dźwięki i ikonosfera stalinowskiej Warszawy Anno Domini 1953 19 Przerwali. - Co się stało? - zapytali. Nie powiedziałem im wprost, o co mi chodzi, w ogóle im nic nie powiedzia- łem. Wskazałem okno, przez które łatwo można było zobaczyć, co tu się dzieje. - Słusznie - krzyknął Płaska. - Zgasić światło"36. * * * Dla wielu mieszkańców Warszawy - w tym "bikiniarzy" - zachodnia muzy- ka była sposobem kontaktu z nieznanym, kolorowym i nęcącym światem Zachodu, czyli po prostu światem lepszym, zmitologizowanym, innym od ciężkiej codzien- ności Polski stalinowskiej. Shzchane wieczorami, w półkonspiracji dźwięki roz- głośni zachodnich pozwalały wielu ludziom na kontakt z zamkniętą dla nich cywilizacją, mogły też jednak umacniać poczucie odosobnienia i beznadziejno- ści losu. Oto dwa znamienne przekazy. Pierwszy jest zapisem z Pamiętnika uczen- nicy (ogłoszonego w oficjalnej "Nowej Kulturze"): "Siedzę u Lodzi w pokoju. Właśnie włączyła radio. Słychać cudowną muzykę taneczną z Monte Carlo. Wyobrażam sobie jak tam musi być pięknie. Zupełnie inny świat, inni ludzie"3. Drugi pochodzi z Dziennika Tyrmanda: "Z odbiornika dochodzi mnie zdrowy śmiech Szwedów shzchających jakiejś otwartej audycji. Zgasiłem radio, denerwo- wali mnie; zawsze kiedy słyszę w głośniku beztroski śmiech Francuzów czy Szwajcarów, gnębi mnie uczucie czegoś niepowrotnie straconego, wydaje mi się, że coś cennego zaprzepaszczam każdym dniem, że coś przecieka mi przez palce"38 "Brak czegoś młodzieży..." Można sądzić, że język ulicy warszawskiej znacznie się w latach powojen- nych zwulgaryzował. Duża część młodzieży, nie chcąc się podporządkować wszechobecnym rygorom i wzorcom, pozbawiona opieki (wielu było sierotami), łatwo demoralizująca się w hotelach robotniczych i na rozpitych budowach, nada- wała koloryt ulicy Warszawy stalinowskiej. Stołeczny ZMP wskazywał: "Nie- przyjemny jest wieczorami widok ulic Warszawy, od strony rozwydrzonej mło- dzieży. Przez pewien okres nie widać było tego, ale od niedawna zjawisko to wzmogło się. Winno nas to zaalarmować, że brak czegoś młodzieży, skoro wy- chodzi wieczorami na ulice"-9. Także specyficzny kult sprytu życiowego, wy- 36 J. Kuroń, op. cif., s. 46 i on. 3 Pamiętnik uczennicy, "Nowa Kultura" 1953, nr 48, s. 3. 3s L. Tyrmand, op. cif., s. 95. 39 AAN, 237/VII-2341, k. 212, Sprawozdanie Zarządu Stołecznego ZMP z pracy ideologicz- nej wśród młodzieży robotniczej, październik 1953 r. 20 Blażej Brzostek kształcony w trudnych warunkach życiowych, skłaniał do niezgodnych z prawem form aktywności. Powstawały grupy chuligańskie, oparte na solidarności we- wnętrznej i negacji norm świata zewnętrznego. Do władz partyjnych dochodziły takie wiadomości: "Pod obstrzałem wybryków chuligańskich znajdują się naj- częściej kina, ul. ul. Marszałkowska, Hoża, Targowa, niektóre hotele robotnicze i niektóre szkoły wieczorowe. [...] Do najczęściej spotykanych wybryków nale- żą: zaczepianie przechodniów, obrzucanie niedopałkami i ogryzkami, pijaństwo i bójki, używanie wulgarnych wyrazów, wybijanie szyb. Kolportują oni również wulgarne względnie zwulgaryzowane piosenki"4 kinach infor- mowała także prasa. Pisano o piciu wódki w toaletach, awanturach przy kasach, zakłócaniu seansów. "Rzucanie z balkonu różnymi przedmiotami, przeraźliwe gwizdy i wrzaski są na porządku dziennym. Ostatnio nawet zdarzyły się dwa wypadki pobicia kierowników kin: ŻTęcza® i ŻW-Z®"4. Kino "Atlantic" znio- sło z początkiem roku "poranki" filmowe, podczas których stale dochodziło do ekscesów42. Z przekazów można wyczytać lęk i bezradność wobec wandalizmu i przestępczości, w drugiej połowie 1953 r. wyrażany już otwarcie z mównic partyjnych43. Józef Sigalin mówił: "Są sprawy, które powodują złą krew w każ- dym obywatelu miasta [...] już są poważne straty na Rynku Staromiejskim, gdzie obtłukiwane są drogie sztukaterie. Jest to sprawa chuligaństwa. Wydaje mi się, że brak walki z tymi przejawami powoduje w ludziach niesłychanie niebezpieczne poczucie bezsilności [...] Oczywiście, milicji na rogach ulic jest mało i nie ma do kogo się zwrócić"44. Wulgarne wrzaski i megafonowe pieśni oraz pogadanki - te zjawiska, współ- istniejące na ulicach Warszawy, wyrażały może najlepiej sprzeczności, cechują- ce stolicę państwa, budującego socjalizm. Na oba rodzaje dźwięku byli narażeni pacjenci szpitala onkologicznego przy ul. Skłodowskiej-Curie, obok którego znajdował się skwer. 40 AAN, 237/VI1-3597, k. 27, Posiedzenie Egzekutywy KW PZPR, 20 stycznia 1954 r. 4 "Express Wieczorny" z 19 stycznia 1953 r., s. 5. 42 "Express Wieczorny" z 7 stycznia 1953 r., s. 3. 43 Źródła partyjne podają, że w drugiej połowie 1953 r. "nastąpił wzrost chuligaństwa": zano- towano w Warszawie 24 798 , wybryków chuligańskich". Wedle Rocznika statystycznego w całym 1954 r. zgłoszono 2439 aktów chuligaństwa (kwalifikowanych jako "przestępstwa"). Zdaje się nie budzić wątpliwości zafałszowanie prawdy. Ten sam Rocznik podaje ogólną liczbę zameldowanych przestępstw w 1954 r. - 25 123, w tym 17 968 kradzieży. Wedle danych przedwojennych, w 1.937 r. zgłoszono 30 409 przestępstw, w tym 17 420 kradzieży. W zestawieniu z wiadomościami o powstaniu w latach czterdziestych i pięćdziesiątych praw- dziwej plagi kradzieży, dane Rocznika powojennego zdają się jeszcze mniej wiarygodne. AAN, 237/VII-3597, k. 27, Posiedzenie Egzekutywy KW PZPR, 20 stycznia 1954 r.; Rocz- nik statystyczny Warszawy 1956, Warszawa 1957, s. 218; Warszawa w liczbach, Warszawa 1938, s. 55. 44 AAN, 2302, k. 117, Plenum KW 9 listopada 1953 c Dźwięki i ikonosfera stalinowskiej Warszawy Anno Domini 1953 21 "Na tym skwerze - donosiła gazeta - zbierają się chuligani i załatwiają mię- dzy sobą jakieś ciemne, łobuzerskie sprawy. Piją przy tym wódkę i używają ohydnych przekleństw. ŻZabawa® ta trwa nieraz do rana. Rano natomiast lub nieco później budzi się głośnik w przeciwległym domu i zaczynają się obertasy, które trwają do wieczora"45. "Natarczywi przekupnie" Można sądzić, że na zmiany języka ulicy warszawskiej wpływały rzesze lud- ności pochodzenia wiejskiego, nadciągającej stale do stolicy, ludności pochodzącej z różnych zakątków Polski. Można też stwierdzić, że ostoją gwary warszawskiej był handel prywatny. Jego enklawy trwały w postaci tzw. ciuchów na Bazarze Różyckiego, zapleczu hal na Koszykach, ale także w niektórych zaułkach Śród- mieścia. W początkach 1954 r. zajęła się nimi gazeta, podkreślając, że "handel kwitnie" na ul. Marszałkowskiej między ulicami Widok i Rutkowskiego (Chmiel- ną) nieprzerwanie od 1945 r. "Jak długo jeszcze w centrum stolicy panoszyć się będą natarczywi przekupnie?" - pytano na stronie miejskiej, oburzając się, że handlarze oferują (niedostępne w sklepach państwowych) kalendarze po 10 zł, choć cena oficjalnajest trzykrotnie niższa. "Jeszcze wiele innych artykułów ukry- wają w swych koszach i torbach przekupki. A więc Żoryginalny amerykański proszek DDT®, Żgrzebienie nylonowe®, żyletki. - Pomagierzy przekupek, zapi- jaczone Żoprychy® oferują przechodniom wieczne pióra i karty do gry podejrza- nego pochodzenia"46. Wokół - na istniejącym nadal odcinku "parterowej Mar- szałkowskiej", na Widok, Chmielnej i innych ulicach istniały liczne prywatne sklepy, warsztaty (op. naprawa piór wiecznych), zakłady fryzjerskie. Z zewnątrz sprawiające wrażenie ostatecznego zaniedbania i opuszczenia (jak twierdził Tyr- mand - celowego), oferowały towary bardzo drogie i poszukiwane4. Władze zdawały się zresztą w 1953 r. odstępować od niszczenia prywatnego handlu. Dozwolono na wolną sprzedaż przez chłopów nadwyżek mięsa oraz na powstanie bazaru warzywnego na ul. Polnej. Maria Dąbrowska zanotowała re- akcję swojej shzżącej na ten fakt: "W piątek ledwo weszłam do domu, Frania 45 , Express Wieczorny" z 14 września 1953 r., s. 5. 46 "Express Wieczorny" z 10 lutego 1954 r., s. 5. Kilka tygodni później gazeta doniosła: "W wyniku artykułu zamieszczonego w ŻExpressie Wieczornym® Komenda Główna MO poleciła Komendzie Dzielnicowej MO Stare Miasto zlikwidować szajki pokątnych handla- rzy i ich pomagierów. Rezultat kontroli ulicznych był bardzo obfity. Ogółem zatrzymano 27 osób, 10 pomysłowych Żhandlowców® aresztowano, 7 odpowiadać będzie z wolnej sto- py". "Express Wieczorny" z 3 kwietnia 1954 r., s. 5. 4 Warszawa 1945-7966, [Warszawa 1967J, fot. na s. 113; L. Tyrmand, op. cif., s. 248 i on. 22 Błażej Brzostek powitala mnie krzykiem, że Żtarg zrobili koło nas na polu® i czy tego nie wi- działam. I potem parę godzin bawiła mnie opowiadaniem o tym targu. Rzecz w tym, że [...] zlikwidowano prywatny targ na Noakowskiego, już dawniej wyparty ńa tyły hal targowych zajętych pod Bazar Ludowy. Miało już nie być prywatnych targów w ogóle, aż nagle pozwolono tym przekupkom osiąść na brzegu Pola Mokotowskiego, prawie naprzeciw naszej kamienicy. Komentarz ulicy: ŻLudzie się w Niemczech pobuntowali, więc rząd się boi, żeby u nas nie zrobili tak samo, i dlatego ma być prywatny targ pozwolony®"48. "Ludzie bardzo dużo mówią..." Przekazywane "Kulturze" paryskiej świadectwa o życiu codziennym Warszawy początków stalinizmu donosiły o narastaniu zbiorowego lęku i zmęczenia, obja- wiającego się milczeniem ludzi w autobusach, poczekalniach dworcowych, na- wet kawiarniach, tak gwarnych jeszcze w latach 1947-4849. Zle warunki życia rywalizacja o podstawowe dobra, nacisk polityki, groźba inwigilacji, donosu - umacniały postawy zamknięcia w sobie, ograniczenia do spraw praktycznych. Tak opisała nastrój emdeemowskiej cukierni Dąbrowska: "Zadymione, ciemna- wo, oschle i obco. Zła konsumpcja, żadnej wentylacji, duszno, twarze zatroska- ne, zdenerwowane, zmęczone. Każdy wpada tylko po to, żeby coś załatwić, z kimś się spotkać, albo spocząć w żmudnej drodze z godzin nadliczbowych ze spra- wunkami do domu. Prawie zatęskniłam za dawnymi cukierniami, do których chodziło się dla delektacji słodyczami, dla przyjemności"So. Wolne słowo znajdowało jednak upust w niedopowiedzeniach, dwuznacznych żartach i w powstającym kodzie językowym, przepełnionym specyficznym humo- rem, który dostrzegł cudzoziemiec: "są rzeczy, które nie dają się w żaden spo- sób upaństwowić. Do nich należy humor i dowcip. Kwitną one głównie w kawiar- niach, również upaństwowionych. Jest to ten sam rodzaj humoru, jaki upamiętnił się podczas okupacji niemieckiej; ironiczny i buntowniczy. W dzisiejszych wa- runkach znajduje w nim ujście vox populi. Reaguje on natychmiast na bieżące wypadki. Jego ostrze jest oczywiste, skierowane przede wszystkim przeciw Sowie- tom. Gdy tylko zjawiły się samochody sowieckiej marki ŻPobieda® (Zwycięstwo) lud warszawski nazwał je Żpółbiedami®. Więzienia uzyskały miano Żwczasów rzą- dowych®, a ostatnio po aresztowaniu prymasa Wyszyńskiego - Żklasztorów®"51. 48 M. Dąbrowska, Dzienniki powojenne 1945-1965, t. 2, Warszawa 1996, s. 395. 49 Zob. W. Pobóg-Malinowski, Nocna z rodakiem rozmowa, "Kultura" (Paryż) 1950; z. 7-8, s. 141 i on. so M, Dąbrowska, op. cit., t. 2, s. 398. 5 Laertes, op. cif., s. 41 i Dźwięki i ikonosfera stalinowskiej Warszawy Anno Dornini 1953 23 Ulica warszawska na swój sposób puentowała także zdarzenia, związane ze śmier- cią Józefa Stalina. "Każdemu bez wyjątku od razu przyszło na myśl: kat umarł, więc Katowice tylko mogli jego imieniem nazwać. Cała Polska to powtarza, dodano też zaraz dowcip, że obóz pracy Malęcin przemianują na Beriostrój, a Świ- i noujście - na Malenkowo"52. Można przypuścić, że w barach mlecznych i tanich jadłodajniach, przez któ- re przepływały masy ludzi, bardziej obawiano się skutków nieostrożnych roz- mów, niż wśród dobranego towarzystwa, jakie Tyrmand spotykał w Klubie Dzien- nikarzy na Foksal, siedząc "w towarzystwie Bałabanów, Turbowiczów i Adama ' Mauersbergera. Są to filmowcy, dziennikarze, dobrze zarabiający i błyskotliwy high life komunistycznej stolicy, ludzie płytcy - z wyjątkiem Adama - bezwzględ- ni, ale inteligentni i dowcipni. Rozmowa sprowadza się do bystrego, złośliwego krytykowania wszystkiego i wszystkich, z ostrymi akcentami antyrządowymi, mimo że większość z nich żyje z serwilistycznych usług, świadczonych regi- me'owi, a nawet należy do partii"53. Opinie przeciętnych warszawiaków, żyjących w trudnych warunkach, były zapewne raczej zaprawione goryczą. Nawet na konferencji partyjnej kamieniarz - budowniczy MDM - wśród wielu pochwał rzeczywistości socjalistycznej War- szawy, wspomniał o cieniach życia: "Po pracy idziemy do domu zadowoleni z pra- cy, skończyliśmy swój odcinek pracy na ten dzień. [...] Idę do domu i cieszę się, że się pobawię z dziećmi. Ale jest to Żale®. Trzeba wstąpić do sklepu, coś kupić. Stoisz tak godzinę lub dwie. [...] Uprzejmość u nas w Polsce między ludźmi nie jest najlepsza [...]"54. Przed II Zjazdem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR) na tego rodzaju publiczne stwierdzenia można było sobie pozwolić; wydaje się zresztą, że na ulicy - mimo lęku - brzmiały one znacznie ostrzej. Rok 1953 był zresztą szczególnie ciężki: rozpoczął się od drastycznych, w wielu dziedzinach stupro- centowych, podwyżek cen na podstawowe towary. Zniesienie systemu kartko- wego zachwalano jako kolejne zwycięstwo ludzi pracy. Wedle prasy, mięso po raz pierwszy od dawna leżało w sklepach, a ogonki nie powstawały. Trudno oce- nić prawdziwość takich wieści55. Miało to być zashzgą "uwolnienia" sprzedaży mięsa, którego nadwyżki rolnicy mieli odtąd prawo sprzedawać na wolnym ryn- 52 M. Dąbrowska, op. cif., t. 2, s. 377. 53 L. Tyrmand, op. cif., s. 110. 54 AAN, 237/VII-2286, Konferencja KD Stare Miasto, 20 lutego 1954 r. 5s Niemniej jednak"Express Wieczorny" cieszył się w imieniu gospodyń domowych: "Co można zrobić przez 2 godziny? Można zacerować dwie pary pończoch i trzy pary skarpe- tek, można przeprać bieliznę, można przeczytać 100 stron książki, można iść do kina, można załatwić trzy sprawy na mieście. Oto co znalazły nagle kobiety, które dotychczas musiały stać w kolejkach przed sklepami. Znalazły wiele cennego czasu, którego tak bardzo im brak!". "Express Wieczorny" z 10 stycznia 1953 r., s. 5. 24 Błażej Brzostek ku. Na ul. Brzeskiej pojawiła się strzałka: "Do punktu sprzedaży mięsa z nad- wyżek gospodarczych", kierująca przechodniów na bazar. Ludzie mieli tłoczyć się przy stoiskach, na których leżało mięso, tańsze niż w handlu uspołecznio- nym i bogatsze w wyborze56. Zachwalając takie wyniki zarządzenia, gazeta nie- świadomie dowodziła przewagi gospodarki prywatnej. 8 stycznia "Express Wieczorny" podawał na pierwszej stronie: "Ludzie pra- cy wyrażają uznanie dla Uchwały Rządu. Zakupy nie sprawiają trudności, gdyż sklepy uspołecznione są dobrze zaopatrzone w szeroki asortyment pro- duktów. Załogi robotnicze zachęcone nowymi stawkami płacy zwiększają pro- dukcję"5. Zestawienie powyższego z wieściami, docierającymi "z terenu" do Komitetu Wojewódzkiego PZPR, nie wymaga komentarza: "Mimo ogólnego uspokojenia umysłów, ludzie bardzo dużo mówią, może nie tyle o samej Uchwale, ile o wie- lu sprawach życiowych [...] Sprawy te budzą dużo malkontenctwa, rozgorycze- nia, złośliwych uwag i narzekań [...] Dość powszechne są narzekania, że Uchwała utrudnia rodzinie robotniczej utrzymanie się (robotnica Niewczas: Żteraz pozdy- chamy z głodu®). Ten nastrój wpływa na obniżenie efektów produkcyjnych"Ss. 23 lutego Maria Dąbrowska zanotowała opinie swojej byłej shzżącej; zresztą w znamienny sposób dwuznaczne: "Skarżyła się, że teraz im bardzo trudno żyć. Dotąd przyrządzała wełnę na roboty dziewiarskie różnym paniom, co tkały i robiły swetry. Teraz to ustało, a z męża pensji w żaden sposób nie można wyżyć, choć jest ich tylko dwoje. ŻUstrój jest dobry, nie można powiedzieć - zakonkludowa- ła - Tylko że ludzie tak cierpią, tak się męczą®. Oto definicja. Ustrój dobry, tyl- ko że nie dla ludzi"59. * * * Dokumenty partyjne są pełne wzmianek o gniewnych wypowiedziach w ko- lejkach czy tramwajach6mo, że wyrażanie "nieprawomyślnych" poglądów groziło fatalnymi konsekwencjami: mogło narazić na wysoką grzyw- nę, więzienie lub obóz pracy, a co za tym idzie ruinę życia zawodowego i osobi- stego. Trudno zatem ocenić, gdzie w rzeczywistości przebiegała bariera lęku. Można przypuścić, że bywały miejsca i momenty, w których traciła ona na zna- 56 ,Express Wieczorny" z 2 lutego 1953 r., s. 5. 5 "Express Wieczorny" z 8 stycznia 1953 r., s. 1.. 58 AAN, 237/VII-2337, k. 31, 33 i on., Informacja o sytuacji politycznej w Warszawie w związ- ku z Uchwałą Rządu z dnia 3 I 1953 r., 13 stycznia 1953 r. 59 M. Dąbrowska op. cif., t. 2, s. 370. 60 W zasobach AAN (zespół PZPR) są tzw. meldunki z terenu, powstające w Referacie Spra- wozdawczym Komitetu Warszawskiego PZPR (237/VI1-2344-2352). Niestety, nie udało się odnaleźć materiałów późniejszych, niż z początków stycznia 1953 r. Diwięki i ikonosfera stalinowskiej Warszawy Anno Domini 1953 25 czemu. Okazją do nieskrępowanych demonstracji poglądów mogły być igrzyska sportowe. Gdy wiosną 1953 r. bokserzy polscy odnieśli zwycięstwo nad repre- zentantami ZSRR, doszło do prawdziwych demonstracji patriotycznych. Ich świadkiem byle Maria Dąbrowska: "Entuzjazm dla zawodników polskich wyra- żany krzykiem i oklaskami można tylko porównać do huku morza w czasie sztor- mu. To było ogłuszające. A kiedy po piątym zwycięstwie wielotysięczny tłum zaczął gromowym głosem ŻJeszcze Polska nie zginęła® - i śpiewał, jak my ni- gdy nie śpiewamy - łzy pociekły mi z oczu i na usta cisnęły się słowa: ŻA kiedy śpiewa chór, drży serce wroga®"6. "Kościół był pełen po brzegi" Bicie dzwonów kościelnych w stolicy budującej socjalizm było dla komuni- stów przeżytkiem, śladem minionej epoki, który zaniknie z biegiem czasu, lecz dla setek tysięcy wiernych wciąż wyznaczało rytm dni. Zwłaszcza dzielnice pe- ryferyjne żyły, jak się zdaje, w rytm świąt kościelnych. Rok 1953, który upa- miętnił się szczególnie nasilonymi prześladowaniami Kościoła, oznaczał jednak trwanie specyficznego kompromisu między rzeszami wiernych a władzą. Utrud- niano obchody religijne, lecz ich nie zakazywano. Na Nowym Świecie działała księgarnia Towarzystwa Biblijnego. Hanna Świda-Ziemba pisze o enklawie reli- gii, pozostawionej wewnątrz systemu: "Aczkolwiek w niektórych środowiskach i zawodach uczęszczanie na nabożeństwa i korzystanie z sakramentów było re- presjonowane (...] kościoły w Polsce nie były zamieniane w muzea i składy, życie religijne mogło być realizowane. Tereny kościołów pełniły więc nie tylko funkcję religijną. Stanowiły zarazem azyl, ku któremu można było wyrwać się ze świa- ta, który nas otaczał"62. Temat wymaga dogłębnych badań; tu tylko dwa obrazki. Francuz, odwiedzający PRL wiosną 1953 r., opowiadał następnie: "Ogromne wrażenie zrobiło na mnie natęźenie życia religijnego w Polsce. W niedzielę by- łem na mszy w nowym, niedokończonym jeszcze kościele ceglanym na Saskiej Kępie. Kościól był pełen po brzegi. Zauważyłem przewagę młodzieży - chłop- ców i dziewcząt w wieku od 14 do 18 lat. Mszę odprawiał młodziutki ksiądz. Żałuję, że nie mogłem zrozumieć kazania, mówił z takim ogniem i przekona- niem, źe cały kościół był jakby zelektryzowany"63. Maria Dąbrowska opisała natomiast taką oto scenę, którą można uznać za symboliczną: "Jako honorowy członek Komitetu Obchodów Kopernikańskich 6 M. Dąbrowska, op. cif., t. 2, s. 388. 62 H. Świda-Ziemba, Cztowiek wewnętrznie zniewolony. Problemy psychosocjologiczne minio- nej formacji, Warszawa 1998, s. 142. 63 Migawki z podróży, "Kultura" (Paryż) 1953, z. 10, s. 86. ś. s 26 Błażej Brzostek i Odrodzenia [...) wzięłam udział w składaniu wieńców pod pomnikiem Koper- nika. [. ..) Staliśmy jakie pół godziny, był upał. Potem z trybuny ustawionej przy pomniku przemawiał Dembowski. Dhzgo i wiele razy mówił o Żmrokach śre- dniowiecza rozproszonych przez genialną myśl Kopernika®. A przez ten czas Żmroki średniowiecza® sunęły obu chodnikami ulicy w postaci setek po prostu chłopców i dziewczynek w białych do ziemi sukienkach, idących od i do komu- nii. Bardzo dobrze! Ale żeby z tego tłumnego pochodu wiernych (bo każdemu dziecku towarzyszyła rodzina) ktoś bodaj rzucił okiem na odbywającą się uro- czystość składania wieńców pod pomnikiem Kopernika. [...] Wystarczyło, że to jest uroczystość oficjalna - a kto wie, może wystarczyło, że to jest uroczystość bez księży i krzyży, aby się stała dla publiczności warszawskiej niedostrzegalna, zgoła - nie istniejąca". "Tajemnica służbowa" Brzęczenie much w sklepach i restauracjach było -jak co roku -jednym z te- matów doniesień ze stolicy65. Zapewne narzekania na "plagę much", na brak lepów, na istniejące nadal w środku miasta stajnie, "wylęgarnie much i szczu- rów", uznać można za temat zastępczy, mieszczący się w ramach dozwolonej krytyki rzeczywistości, ukazują one jednak nieco atmosfery codziennej. Warun- ki higieniczne stołecznych sklepów i zakładów gastronomicznych pozostawiały wiele do życzenia także w oczach współczesnych. Kontrole stanu sanitarnego barów i restauracji przynosiły alarmujące wyniki66. Dobrze oddaje klimat epoki sytuacja najełegantszego hotelu w mieście: "Bristolu". W drzwi wejściowe wpra- wiona była - w miejsce rozbitej szyby - dykta, "aby nie wiało". "Gdy wchodzi się do holu, wśród marmurów i dywanów unosi się subtelny zapach kapusty, wydobywający się z hotelowej kuchni"6. Granice dozwolonej krytyki nie były nigdy jasno określone, ale może tym bardziej obawiano się wykroczenia poza nie. W drugiej połowie 1953 r. granice te w środkach przekazu - i na zebraniach oficjalnych- przesuwały się. Przed II Zjazdem PZPR zaczęto publicznie dostrzegać uciążliwe strony rzeczywisto- ści. Zasłona tajemnicy, wisząca nad większością dziedzin życia społecznego, została uchylona. W listopadzie popularna gazeta mogła wytknąć absurdalność tajemnicy shzżbowej", dotyczącej spraw powszednich: "W poniedziałek dnia 9 hm. redakcja dzwoniła do Wydziahz Handlu Prezydium Stołecznej RN prosząc 64 M. Dąbrowska, op. cif., t. 2, s. 388 i on. 65 Express Wieczorny" z 23 czerwca 1953 r., s. 3 i 24 sierpnia 1953 r., s. 3. 66 ,Express Wieczorny" z 18 lutego 1953 r., s. 3. 6 "Express Wieczorny" z 27 stycznia 1953 r., s. 3. Polska 1944/45-1989. Studia i Materiały V/2001 Jerzy Eisler ŻYCIE CODZIENNE W WARSZAWIE W OKRESIE PLANU SZEŚCIOLETNIEGO Franciszek Ryszka zwykł powtarzać, że najlepszy, najpełniejszy i najbar- dziej wiarygodny obraz Warszawy z połowy lat pięćdziesiątych zawarł Leopold Tyrmand w swojej głośnej powieści pt. Zły. Nikt chyba nie ukazał w sposób rów- nie otwarty i plastyczny obrazu ówczesnego stołecznego "półświatka" i patolo- gicznych zjawisk społecznych, o których wówczas nie mówiło się głośno. Zara- zem - zdaniem wielu osób - Tyrmand w sposób bardzo wierny przedstawił ży- cie codzienne w ówczesnej Warszawie. Nie ukrywam, że podejmując niniejszy temat zamierzałem początkowo "zmierzyć się" właśnie z tą wizją. Stosunkowo szybko zdałem sobie jednak sprawę z tego, że z kilku przynajmniej powodów jest to w praktyce niemożliwe, a w każdym razie nader trudne. Po pierwsze, nigdy w istocie nie zajmowałem się profesjonalnie historią Pol- ski sprzed 1956 r. i z tego tytułu musiałbym przeprowadzić niemal "od zera" gruntowne badania nad codziennością Polski w okresie stalinowskim, a - zwa- żywszy na dość już bogatą literaturę przedmiotu i rozległą bazę źródłową - nie miałem na to ani dość czasu, ani - mówiąc szczerze - dość siły. Dodatkową trud- ność stwarzał fakt, że materiały do niniejszego artykułu gromadziłem w okresie, gdy dokumenty przechowywane dotychczas w Archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz w zasobach Biura Ewidencji i Archiwum Urzędu Ochrony Państwa (nawet te wcześniej dostępne dla historyków) były stopniowo przekazywane do Instytutu Pamięci Narodowej i przejściowo nie można było z nich korzystać. Tymczasem w wypadku studiów nad życiem codziennym trudno wręcz prze- cenić rolę przygotowanych przez różne komórki aparatu bezpieczeństwa rapor- tów i sprawozdań o nastrojach i postawach społecznych. Przeznaczone dla wą- skiego kręgu odbiorców tego typu dokumenty z natury rzeczy wiernie, choć w sposób jednostronny, oddawały rzeczywisty klimat społeczny panujący w kra- ju, a przy okazji zawierały często sporo obserwacji o charakterze obyczajowym 30 Jerzy Eisler (op. niejednokrotnie przywoływano w nich krążące plotki i pogłoskii oraz treść dowcipów politycznych). Informacje zawarte w tego typu materiałach byłyby szczególnie użyteczne przy badaniu reakcji warszawiaków na przeprowadzoną niespodziewanie 28 października 1950 r. tzw. wymianę pieniędzy. Wtedy to - jak wiadomo - w wyniku mającego drenażowy charakter zabiegu ściągania z ryn- ku "nadmiaru pieniędzy" bardzo wielu obywateli (nikt - rzecz jasna - nie wie dokładnie jak wielu) zostało "ograbionych" ze swoich oszczędności. Po drugie, dość deprymująco (choć zarazem mobilizująco - co zresztą jest tylko pozornym paradoksem) działał na mnie fakt, że dla lat wojny i okupacji dysponujemy znakomitymi (i obszernymi) opracowaniami, dotyczącymi życia codziennego w Warszawiez. Trudno było nawet myśleć o zmierzeniu się z nimi w niewielkim z natury rzeczy szkicu. Te uczucia autorskiej frustracji już "na star- cie" pogłębiał fakt, że również dla pierwszego powojennego okresu dziejów Warszawy dysponujemy obszernym studium autorstwa Jana Górskiego3. Książ- ki te stanowiły dla mnie swoisty punkt odniesienia, pokazując zarazem jak tego typu opracowanie powinno wyglądać, bym sam mógł uznać, że w pełni wywią- załem się z podjętego zadania. Należałoby zatem nie tylko napisać o różnorodnych problemach (aprowiza- cyjnych, mieszkaniowych, komunikacyjnych itp.) stojących przed władzami warszawy oraz kolejnej fazie jej odbudowy ze zniszczeń wojennych, ale też spró- bować opisać mieszkańców stolicy: kim byli i czym się zajmowali, gdzie praco- wali i jak odpoczywali, co jedli i jak się ubierali, w jakich warunkach mieszkali, a w jakich pracowali? Osobną kwestią, którą należałoby tutaj także podjąć, by- łaby próba rozdzielenia roli Warszawy jako stolicy państwa i tym samym siedzi- by władz centralnych ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami, od opisu jej roli jako samoistnej aglomeracji. Badania nad życiem codziennym posiadają już dhzgą tradycję, sięgającą koń- ca lat trzydziestych. Mają też one własną specyfikę, a co więcej -jak zwracała na to uwagę Maria Bogucka4 - ich przedmiot czyli egzystencja grup lub/i jedno- stek ludzkich wymaga odpowiedniego podejścia. Należy przy tym pamiętać, że wszelkie określenia, takie jak "życie codzienne", "codzienność" czy "powsze- ' Na temat roli plotek i pogłosek w badaniach nad dziejami Polski w okresie stalinowskim szerzej zob. D. Jarosz, M. Pasztor, W krzywym zwierciadle. Polityka władz komunistycZnych w Polsce w świetle plotek i pogłosek z lat 1949-1956, Warszawa 1995. 2 Przede wszystkim należy tu przywołać klasyczne już opracowanie Tomasza Szaroty, Oku- powanej Warszawy dzień powszedni. Studium historyczne, wyd. I, Warszawa 1973, wyd. II Warszawa 1988; zob. też W. Bartoszewski, 1859 dni Warszawy, Kraków 1974. Trzeba także przypomnieć pracę, której autorem jest Krzysztof Dunin-Wąsowicz, Warszawa w latach 1939-1945, Warszawa 1984. 3 J. Górski, Warszawa w latach 1945-1949. Odbudowa, Warszawa 1988. 4 M. Bogucka, Życie codzienne - spory wokót profilu badań i definicji, "Kwartalnik Historii Kultury Materialnej" 1996, nr 3, s. 247. Życie codzienne w Warszawie w okresie Planu Sześcioletniego 31 dniość" są ze swej natury nieostre, a ich sens pozostaje przedmiotem sporów między historykami. Tomasz Szarota podkreślał nawet, że mamy tutaj do czy- nienia z czymś co przynajmniej w jakimś stopniu stanowi odrębny "rodzaj pi- sarstwa historycznego". Sam zakres tematyczny tego typu badań nie jest do koń- ca określony i nawet nie za każdym razem można stwierdzić precyzyjnie "co jest, a co nie jest życiem codziennym". Do dzisiaj brak jest bowiem "jednej, zadowalającej i powszechnie zaaprobowanej definicji tego pojęcia". Niemniej jednak można pokusić się o zestawienie tematów "podejmowanych przez wszyst- kich zajmujących się życiem codziennym. Do tematów tych - zdaniem Tomasza Szaroty - zaliczyć trzeba: pożywienie, mieszkanie, ubranie, sposób spędzania czasu wolnego (rozrywki)"5. Do tego swoistego "kanonu" należałoby też zapewne dodać opisy najważniej- szych wydarzeń politycznych, społecznych, kulturalnych, obyczajowych, spor- towych itd., jakie miały miejsce w interesującym nas okresie na danym terenie. Warto przy tym pamiętać, że zawsze w wypadku tego typu badań niezwykle użytecznym źródłem są wszelkie dzienniki, pamiętniki i wspomnienia oraz pra- sa regionalna. Przy opisie życia codziennego w Warszawie w okresie Planu Sze- ścioletniego rola szczególna przypadła "Życiu Warszawy" oraz tygodnikowi "Sto- lica", a także kolumnie stołecznej "Expressu Wieczornego". Niniejsze rozważania należy zacząć od przypomnienia podstawowych faktów. Otóż u progu omawianego okresu, w 1950 r., powierzchnia Warszawy wynosiła 14 148 ha i była o 1680 ha większa niż w 1938 r. Prawdziwa rewolucja w tym zakresie dokonała się w 1951 r., kiedy to za sprawą posunięć o charakterze ad- ministracyjnym (włączenia w granice stolicy licznych miejscowości podmiejskich, ale także wielu hektarów lasów, pól uprawnych, łąk i pastwisk oraz nieużytków) powierzchnia stolicy została zwiększona trzykrotnie i od tego momentu do koń- ca omawianego okresu wynosiła 42 725 bab. Wypada natomiast przypomnieć, że w wyniku tego zabiegu administracyjne- go w obręb Warszawy wpisano osady nader zacofane pod względem cywiliza- cyjnym, jak op. wieś Zbójna Góra, gdzie jeszcze w 1953 r. nie było elektryczno- ści. Po przeprowadzeniu gruntownej kwerendy w "Expressie Wieczornym" mło- dy historyk Błażej Brzostek tak opisywał "wielką Warszawę": "Zasmucająca wyglądały takie miejscowości, jak Anin, Wawer czy Szczęśliwice, nieoświetlo- ne i tonące w błocie, trapione wylewającymi szambami. Kilkunastotysięczny Wilanów - prócz zatłoczonej i powolnej kolejki dojazdowej - nie był połączony ze Śródmieściem żadną linią MPK i pozbawiony najpotrzebniejszych sklepów i instytucji. [...J Mieszkańcy niezelektryfikowanych Siekierek musieli się wypra- 5 Na ten temat szerzej zob. T. Szarota, Życie codzienne w Peerelu - propozycja badawcza, "Polska 1944/45-1989. Studia i materiały" 1995, t. 1, s. 201-215. 6 Rocznik statystyczny Warszawy 1959, Warszawa 1959, s. XX-XXI. 32 Jerzy Eisler wiać po naftę do Śródmieścia. Droga łącząca osadę z innymi dzielnicami była błotnista i grzęzły na niej samochody (nie mogły dojechać karetki). Prośby miesz- kańców do DRN o wysypanie drogi tłuczniem pozostawały bez odpowiedzi". Trzeba przy tym pamiętać, że w owym czasie niewiele lepiej wyglądała sytuacja w samym centrum Warszawy. "Do wiosny 1950 roku - pisał cytowany powyżej historyk - na ścianie zrujnowanego dworca w Alejach Jerozolimskich widniał okupacyjny napis ŻStadbanhof Warschau®. W okresach niskiej wody na Wiśle odsłaniały się pordzewiałe wraki zatopionych w czasie wojny wagonów kolejo- wych i barek, utrudniające bieżącą żeglugę. W powietrzu unosiły się tumany pyłu, podnoszone przez wiatr z ruin, miejsc rozbiórek i budów". Zimą 1950 r. Maria Dąbrowska zanotowała w swoim Dzienniku, że Warszawa jest "nieczyszczona, brudna, okropna - nigdy, jak żyję, tak zaniedbanej nie widziałam"8. Jak widać, do zrobienia było co nie miara. Można się więc zastanawiać, dla- czego władze zdecydowały się na sprzeczne z racjami ekonomicznymi rozsze- rzenie obszaru Warszawy, skoro op. nowo włączonym terenom - mimo braku taboru - Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne musiało zapewnić połącze- nie ze Śródmieściem. Wiele wskazuje na to, że ta gigantomania miała przede wszystkim na celu przyczynienie się do podniesienia za wszelką cenę prestiżu Warszawy. Po dalszym powiększeniu obszaru miasta w 1957 r. o teren Rember- towa, w latach sześćdziesiątych w środkach masowego przekazu wielokrotnie przypominano, że Warszawa pod tym względem jest większa od Londynu czy Paryża. Rzecz jasna nigdy przy tej okazji nie dodawano, że w wypadku stolic Wielkiej Brytanii i Francji była mowa o ich powierzchni w granicach historycz- nych i nie wspominano, że otaczałje wianuszek osobno administrowanych i gęsto zabudowanych miast i miasteczek tworzących z nimi kompleks miejski wielo- krotnie większy od Warszawy. Nie sposób przy tym nie zauważyć, że temu ogromnemu przyrostowi po- wierzchni miasta nie towarzyszył adekwatny wzrost liczby ludności, gdyż na terenach przyłączonych mieszkało nie więcej niż 167 tys. ludzi. W wyniku wspo- mnianego zabiegu administracyjnego (po uwzględnieniu także przyrostu natu- ralnego) liczba mieszkańców wzrosła z 672 rys. w 1950 r. do blisko 865 rys. w roku następnym. Ciągle było to jednak dużo mniej osób niż mieszkało tutaj przed wybuchem II wojny światowej (ponad 1,3 mln). Zresztą przedwojenny poziom liczby mieszkańców Warszawa przekroczyła dopiero w 1970 r. Warto tutaj jeszcze dodać, że w 1952 r. nader optymistycznie szacowano, iż w 1970 r. B. Brzostek, Robotnicy stalinowskiej Warszawy Konflikt społeczny 1950-1954, Warszawa 2001, s. 15, 22. (maszynopis pracy magisterskiej przygotowanej w Instytucie Historycz- nym Uniwersytetu Warszawskiego pod kierunkiem prof. Włodzimierza Borodzieja). Za udo- stępnienie tekstu bardzo dziękuję Błażejowi Brzostkowi. 8 M. Dąbrowska, Dzienniki powojenne 1945-1965, t. 2, Warszawa 1996, s. 10. 9 Rocznik statystyczny Warszawy..., s. XXI. Życie codzienne w Warszawie w okresie Planu Sześcioletniego 33 stolica będzie miała dwa miliony mieszkańców, co -jak wiadomo - nie nastąpi- ło do dziś. Wydaje się, że decydujący wpływ na zmniejszenie tempa wzrostu liczby miesz- kańców miało wydanie 27 marca 1954 r. rozporządzenia rządowego "w sprawie przepisów meldunkowych oraz pobytu na terenie m.st. Warszawy", na mocy któ- rego wprowadzono drastyczne ograniczenia w meldowaniu w stolicy ludności napływowej. Od 1 kwietnia stałe zameldowanie (poza osobami zamieszkałymi w stolicy przed tą datą oraz ich dziećmi) mogły uzyskać tylko osoby "niezbędne ze względu na interes publiczny". W efekcie, o ile dotychczas każdego roku osiedlało się tutaj 25-35 rys. osób, o tyle w 1954 r. przybyło zaledwie 2,5 rys. Warto jeszcze zauważyć, że rozporządzenie pozwalało odmówić meldunku wszystkim osobom "niepożądanym ze względu na interes publiczny", a nawet usunąć je z miastaie sprecyzowano nigdzie co miałoby to ozna- czać. Była to po prostu - przynajmniej teoretycznie - jeszcze jedna szykana więcej. Trzeba natomiast zwrócić uwagę na to, że ze względu na przyrost naturalny i systematyczny napływ ludności ze wsi i innych miast Warszawa w coraz mniej- szym stopniu była zamieszkana przez osoby, które żyły tutaj przed II wojną światową. Niemniej jednak według spisu ludności z 3 grudnia 1950 r. takich osób miało być jeszcze ponad 500 rys. Liczbę tę podważała jednak Emilia Borecka , która wskazywała na to, że według tego samego źródła ponad 400 rys. "przed- wojennych obywateli stolicy było rozproszonych po całym kraju. Stanowi to prawie milionową liczbę przedwojennych mieszkańców Warszawy, co wobec niewątpliwej liczby strat ludności stolicy sięgającej 700 rys. jest liczbą zawyżo- ną. Dużo prawdopodobniejsza wydaje się liczba około 350 rys. dawnych miesz- kańców, którzy wrócili tu do 1950 r., większość z pierwszą falą powrotów do zniszczonego miasta i około 150 do 200 rys. tych, którzy wrócili tu w latach 1951- -1954 i później"t. Jednocześnie ze względu na katastrofalną sytuację mieszkaniową w stolicy wiele osób, nie mogąc znaleźć tu lokum, dojeżdżało codziennie do pracy z oko- licznych miejscowości. O ile w 1935 r. pracownicy dojeżdżający stanowili zale- dwie około 6% ludności miasta, o tyle w 1948 r. już 11,4%, choć w liczbach bezwzględnych były to wielkości porównywalne. Znaczący wzrost w tym wzglę- dzie nastąpił dopiero w następnych latach, kiedy to wspomnianemu już znacz- nemu przyrostowi liczby ludności towarzyszyło zwiększenie odsetka osób do- jeżdżających, który w 1951 r. stanowił aż 18,5%. Codzienne dojazdy wielu pra- cowników były najpowszechniejszym zjawiskiem w budownictwie i w tych działach przemysłu, w których nie były potrzebne praktycznie żadne kwalifika- "Dziennik Ustaw PRL", nr 22 z 12 maja 1954 r., paz. 79. E. Borecka. 25 lat Warszawy, "Kronika Warszawy" 1970, nr l, s. 36. 34 cje. Napływ niewykwalifikowanej siły roboczej z podwarszawskich miejscowo- ści nazwano z czasem "wołominizacją stolicy". Niemała część z tych ludzi nie- jednokrotnie wiązała się "towarzysko" z miejscowymi lumpami i chuliganami. W efekcie nasilała się brutalizacja życia codziennego i panoszyło się pospo- lite chamstwo. Przykładowo grupy łobuzów obrzucały śnieżnymi kulami star- szych ludzi, celując z perfidią w ich głowy. Czymś "równie normalnym" było rzucanie kamieniami w kahaże w celu ochlapania przechodzących w ich pobliżu osób. Odnotowywano zresztąjeszcze bardziej niekulturalne zachowania: zdarzało się na przykład, że lokatorzy wyrzucali śmieci przez okno prosto na ulice. Praw- dziwą plagą miasta były jednak grasujące grupy chuliganów. Na temat ich "dzia- łalności" Leopold Tyrmand w swoim Dzienniku napisał, że "szesnastoletni ludo- żercy wyrzucają z wagonów inwalidów prosto pod koła podmiejskich pociągów, masakrują konduktorów, ćwiartują nożami mężów stających w obronie swych napastowanych żon na letniskowych stacjach. [...] Kulminacją rozbestwienia było zdemolowanie kamieniami w Ząbkach pod Warszawą karetki pogotowia, która wiozła do szpitala śmiertelnie rannego człowieka, uprzednio wtrąconego pod koła pociągu przez ząbkowskich chuliganów". Myliłby się jednak ktoś, kto by sądził, że takie zdziczenie obyczajów było wyłącznie domeną miejscowości podwarszaw- skich. Tyrmand zanotował, że nawet mieszkańcy dzielnic tradycyjnie uważanych za "dobre ' i bezpieczne, takich jak Saska Kępa czy Mokotów "boją się wieczo- rami wychodzić z domu. Na peryferiach milionowej stolicy dużego państwa w pełni pokoju panuje powszechna obawa przed Żrozbieraniem®"t2 Trzeba przy tym pamiętać o tym, w jakich warunkach żyli wcześniej ludzie, którzy przybywali do stolicy, szukając tu pracy. Otóż przyjeżdżali oni często z bar- dzo biednych wsi pozbawionych elektryczności, wodociągów, kanalizacji, jakich- kolwiek połączeń drogowych lub kolejowych, z domów, w których wraz z ludź- mi mieszkał inwentarz żywy. Dla tego typu osób pozbawione wszelkich wygód, nieprawdopodobnie brudne, zawszone i zapchlone, źle ogrzewane, pozbawione ciepłej wody, a niejednokrotnie w ogóle instalacji wodno-kanalizacyjnej hotele robotnicze były postrzegane w kategoriach awansu społecznego i cywilizacyjnego. W 1951 r. w stolicy było 134 hoteli robotniczych, w tym 7 żeńskich. Łącznie mieszkało w nich ponad 10 rys. osób. Aż 65 z tych hoteli mieściło się w drew- nianych barakach. "Pełne oświetlenie - jak odnotował Błażej Brzostek - miało 96 hoteli, umywalki - 72, kuchnie były w 71, świetlice w 63, skanalizowane ustępy w 45, Żkąpieliska® w 35, zaś pralnie zaledwie w pięciu hotelach. [...) wymaganego Żzagęszczenia (2 m. kw. na osobę) nie przekraczało tylko 25 hote- li"'. Jacek Kuroń, który w omawianym okresie był działaczem Zarządu Stołecz nego Związku Młodzieży Polskiej, tak po latach opisywał Dom Młodej Robot- 2 L. Tyrmand, Dziennik 1954, Warszawa 1989, s. 132-133. 3 B. Brzostek, op. cif., s. 141. Życie codzienne w Warszawie w okresie Planu Sześcioletniego 35 nicy przy ulicy Ogrodowej: "Zarzygane schody, powybijane szyby, połamane stoły, brudna, zalana tanim winem pościel. [...] Na pierwszym piętrze pijana dziewczyna, jaskrawo umalowana, w waciaku powiedziała do mnie: - u, malut- ki, lalunia, pójdziemy w gruzy. [...] Noc w noc trwały hałaśliwe orgie (...]. Dziew- czyny chodziły w gruzy za parę złotych, za butelkę wina. Mówiono o nich Żgru- zinki®. Oczywiście zachodziły w ciążę, niektóre rodziły, oddawały dzieci do Domu Małego Dziecka. [...] Były liczne przypadki pozbywania się płodu; skro- banka to była wtedy zbrodnia, dziewczyny używały różnych metod, które pa- miętały od znachorek wiejskich, chorowały, umierały. Zdarzało się, że rodziły i zabijały dzieci w gruzach"14. Trudno powstrzymać się od refleksji, że jest to obraz bardzo bliski temu, jaki w 1955 r., pisząc o Nowej Hucie, Adam Ważyk nakreślił w głośnym Poemacie dla dorosłych. Ponurą wizję wegetacji tego typu ludzi "wyzwolonych od kultury" dopełniał niemal kompletny brak życia rodzinnego. Zamiast tego pojawiały się wspomnia- ne libacje alkoholowe, rozpasanie seksualne i w konsekwencji całkowity upadek wartości moralnych. Ponadto pracownicy napływowi często spotykali się z lek- ceważącym stosunkiem wywyższających się "rodowitych" warszawiaków, któ- rzy mówili o nich pogardliwie "wsiowi", "zające", "bociany" i - zdarzało się - że brutalnie im przypominali, że "Warszawa jest dla warszawiaków, a nie dla chamów" 15. Wielkie problemy mieli warszawiacy z komunikacją miejską, przy czym z roku na rok rosła liczba przejazdów, czemu niezależnie od innych czynników mogła sprzyjać relatywnie niska cena biletów. Jednorazowy bilet tramwajowy koszto- wał 45 groszy, trolejbusowy 60 groszy, a autobusowy 75 groszy. O ile więc w 1938 r. odnotowano zaledwie niespełna 268 rys. przejazdów, o tyle w 1950 r. było to już blisko 497 rys., a w 1955 r. ponad 779 rys. Co ciekawe, ta rosnąca z roku na rok liczba przewozów była realizowana przy znacznie mniejszym li- czebnie taborze, choć -jak już wspomniano - Warszawa w omawianym okresie pod względem powierzchni była znacznie większa od przedwojennej. I tak o ile w 1938 r. jeździło po ulicach 710 tramwajów i 109 autobusów, o tyle w 1950 r. było 440 tramwajów i 205 autobusów oraz dodatkowo 45 trolejbusów. Dopiero w 1955 r. liczba tramwajów (744) przekroczyła stan przedwojenny, chociaż ja- kość wielu wozów pozostawiała sporo do życzenia i nie wszystkie nadawały się do użytku. W tym samym czasie w stolicy było ponadto 312 autobusów oraz 54 trolejbusyb. Wszystkie te powyżej przywołane liczby w żadnym jednak razie nie oddają charakteru podróży komunikacją miejską w stalinowskiej Warszawie. Tramwaje 4 J. Kuroń, Wiara i wina. Do i od komunizmu, Warszawa 1989, s. 41. 5 Cyt. za: B. Brzostek, op. cif., 59-60. 6 Rocznik statystyczny Warszawy..., s. 124-125. i s.:, i! , 36 Jerzy Eisler i autobusy kursowały bardzo nieregularnie - czasem trzeba było czekać na prze- pełniony ponad miarę pojazd nawet i godzinę. "Najgorzej jest około godz. 16.00. Ludzie po prostu wiszą na tramwajach, a nieszczęśliwe wypadki są na porządku dziennym. Rozkład jazdy jest wadliwy - nieraz pół godziny nie ma tramwaju, a potem przychodzi 5-6 wozów w odstępach kilkuminutowych. Naturalnie, znie- cierpliwieni czekaniem ludzie rzucają się na pierwszy tramwaj, nie wierząc, że za kilka minut przyjdzie następny"1. Władz centralne miały zresztą świadomość tego, że problemów komunika- cyjnych- arszawy nie uda się rozwiązać posunięciami doraźnymi, bez zbudo- wania w stolicy metra. W Planie Sześcioletnim uwzględniono więc projekt wy- budowania pierwszej linii kolei podziemnej. Przemawiając 3 lipca 1949 r. na Konferencji Warszawskiej PZPR Bolesław Bierut powiedział, że będzie to "in- westycja podstawowa dla komunikacji Warszawy". Pierwsza linia miała połączyć "dzielnice północne ze Śródmieściem od Bielan do dworca Głównego pod cią- giem ul. Marszałkowskiej"18. W popularnej komedii filmowej z 1953 r. "Sprawa do załatwienia" w reżyserii Jana Rybkowskiego i Jana Fethke jest nawet scena, w której bohaterowie znajdują się na rozkopanej ulicy Marszałkowskiej i w pewnej chwili pracujący tam robotnicy krzyczą do nich, że budują metro i że już niedłu- go będzie można nim pojechać. Przyszłość miała pokazać, że na taką przejażdż- kę trzeba było poczekać jeszcze ponad czterdzieści lat... W obliczu trudności komunikacyjnych zdecydowano się sięgnąć po "rezer- wy" i w efekcie w lipcu 1950 r. na ulicach pojawiły się pierwsze tramwaje kie- rowane przez kobiety. Posunięcie to było spowodowane brakiem mężczyzn w wie- ku produkcyjnym, co z kolei było dziedzictwem wojny, ale także zwiastunem procesów emancypacyjnych. Nie dotyczyło to zresztą tylko komunikacji miej- skiej. Kobiety pojawiły się też w innych (uważanych dotychczas za wyłącznie męskie) grupach zawodowych. I tak op. w latach 1949-1950 na budowach w sto- licy pojawiło się już 6 rys. robotnic, a w następnym okresie ich liczba systema- tycznie rosła. W początkach 1952 r. pracowało w Warszawie już około 170 rys. kobiet, co stanowiło 38% zatrudnionych. Normą było, że kobiety na analogicz- nych stanowiskach zarabiały mniej niż mężczyźni; rzadko też pełniły funkcje kierownicze. Na przykład w 1952 r. w Zakładach im. Róży Luksemburg robot- nice zarabiały przeciętnie 540 zł miesięcznie, podczas gdy ich koledzy 820 złl. Do tego należy dodać, że dość często robotnicy-mężczyźni odnosili się do swoich koleżanek w sposób arogancki, a niejednokrotnie wręcz wulgarny. Ko- biety spełniały zresztą głównie różne role pomocnicze, często op. będąc "pod- ręcznymi" na budowach. Rzadko jednak warunki ich pracy były tak "idyllicz- 1 "Kultura" (Paryż) 1952, z.12, s. 117. s B. Bierut, Sześcioletni Plan Odbudowy Warszawy Warszawa 1950, s. 257. 9 B. Brzostek, op. cif., s. 68-69. Życie codzienne w Warszawie w okresie Planu Sześcioletniego 37 na", jak pokazano to w pierwszym polskim kolorowym filmie fabularnym "Przy- goda na Mariensztacie" (premiera w styczniu 1954 r.) w reżyserii Leonarda Buczkowskiego, gdzie grany przez Tadeusza Schmidta murarz Janek Szarliński zakochał się w pięknej murarce Hance Ruczajównie, w której rolę wcieliła się Lidia Korsakówna. Romantycznej historii miłosnej towarzyszyła jedna z najpo- pularniejszych wtedy piosenek, w której retorycznie i na wyrost "pytano" odbu- dowany pomnik: "Królu Zygmuncie powiedz nam czyś, widział Warszawę tak piękną jak dziś?". Skoro już o filmach mowa, to warto tutaj przypomnieć, że po wojnie wśród ludzi złaknionych rozrywki i doznań artystycznych odgrywały one ogromną rolę. Trzeba przy tym pamiętać, że w 1938 r. było w Warszawie 70 kin, które odwie- dziło ponad 15,3 mln widzów. Były to wskaźniki trudne do osiągnięcia w znisz- czonej Warszawie i trudno się dziwić, że tę liczbę widzów przekroczono dopiero w 1956 r., kiedy to stołeczne kina odwiedziło ponad 15,9 mln osób2- w Warszawie było 10 kin, z których nie wszystkie zresztą potrafilibyśmy dziś umiejscowić: "Atlantic", "Palladium", "Polonia", "Stylowy", "Syrena", "Stoli- ca", "Tęcza", "1 Maja", "Ochota", "W-Z". Zdobycie biletu często było poważ- nym problemem. Szczególnie więc przy okazji wprowadzania na ekrany kin bardziej atrakcyjnych filmów, takich jak op. francuski "Fanfan Tulipan" ożywia- ły się stołeczne "koniki" - młodzi ludzie oferujący pod kinami bilety kilka razy droższe niż te sprzedawane w kasach, na których jednak już na parę godzin przed rozpoczęciem seansu widniał napis: "Wszystkie bilety wyprzedano!" Repertuar kin był odbiciem ówczesnej sytuacji politycznej. Nie grano w ki- nach filmów produkcji amerykańskiej, a w praktyce w ogóle zachodniej. W po- czątkach 1950 r. w kinach warszawskich prezentowano przede wszystkim" "Czar- ci żleb" (4 kina), a także m.in.: "Arinkę", "Wschodnie zaloty" i "Bitwę o Stalin- grad". W dniach 21-22 stycznia "w związku z rocznicą śmierci Lenina" w kinie "Palladium" zaprezentowano film pt. "Włodzimierz Ilicz Lenin", a w kinie "Sty- lowy" pokazano obraz "Lenin w Październiku"Zt. W 1953 r. w Warszawie było już 14 kin, choć przestało funkcjonować kino "Stylowy". Do wyżej wymienionych doszły nowe "Lotnik", "Moskwa", "Pra- ha", "Śląsk" oraz "Olsztyn" we Włochach. Co ciekawe, w maju 1953 r. w poło- wie z tych sal prezentowano ten sam film: monumentalny, dwuczęściowy obraz "Żołnierz Zwycięstwa", poświęcony gen. Karolowi Świerczewskiemu. Stanisław Grzelecki w obszernym artykule na łamach "Życia Warszawy" z 16 maja 1953 r. entuzjazmował się tym, że "reżyser Wanda Jakubowska i kierowany przez nią zespół śmiało podjęli wielki narodowy temat". Również w pozostałych kinach grano wówczas głównie filmy "zaangażowane", takie jak op. "Czarodziej Glin- Z Rocznik statystyczny War.zawy..., s. 208. 2t "Życie Warszawy" z 21 stycznia 1950 r. Ij., ,..:, !.,t ,-.. 38 Jerzy Eisler ka" czy "Sport na Ukrainie". Zresztą, nawet jeśli pojawiały się wówczas filmy g,acc:,siay być ,;uteótogicznie słuszne", jak op. prezento- wane wtedy w kinie "Olsztyn" czołowe dzieło neorealizmu włoskiego "Cud w Mediolanie" w reżyserii Vittorio De Sici. Jakby dla równowagi film ten był jednak "wspierany" dodatkiem "W kraju socjalizmu"22. Dwa lata później w stolicy działały 2 kina letnie oraz 18 stałych. Przybyły "Mazowsze", "Muranów", "Radość" oraz sale w Pałacu Kultury i Nauki: "Przy- jaźń" i "Młoda Gwardia". Ta ostatnia zresztą w latach 1950-1955 cieszyła się szczególną popularnością. Przez cały analizowany okres w kinach warszawskich grano film pod takim tytułem, będący ekranizacją powieści Aleksandra Fadieje- wa. Podobnie -jak donosiło "Życie Warszawy" z 20 stycznia 1950 r. na scenie Państwowego Teatru "Polskiego" rozpoczęto "cykl przedstawień ŻMłodej Gwar- dii® [...] o bohaterstwie młodzieży Krasnodonu w walce z hitlerowskim najeźdź- cą". Można by nawet odnieść wrażenie, że w Warszawie panowała wówczas ist- na mania "młodogwardyjska". W omawianym okresie w stolicy było też kilkanaście teatrów. Precyzyjną licz- bę trudno podać, gdyż były wśród nich teatry objazdowe, a poza tym do tej gru- py zaliczano także op. cyrki. W repertuarze dominowała tematyka współczesna lub utwory odwołujące się do niedawnej przeszłości. Nie grano wtedy klasyki polskiej, jedynie w Teatrze "Kameralnym" wystawiano Męża i żonę Aleksandra Fredry, a w "Państwowej Operze" - Straszny Dwór Stanisława Moniuszki. Sto- sunkowo często wykorzystywano natomiast teatry do innych celów. 20 stycznia 1950 r. "Życie Warszawy" informowało, że następnego dnia w Teatrze "Polskim" odbędzie się "Uroczysta Akademia w 26-tą Rocznicę Śmierci Il. Lenina". W tym samym czasie w Teatrze "Rozmaitości" prezentowano spektakl pt. Zagadnienie rosyjskie. W zestawieniu z takim repertuarem może nieco dziwić wystawianie w "Teatrze Dzieci Warszawy" inscenizacji neutralnej ideologicznie książki Hu- gha Loftinga Dr Dolittle i jego zwierzęta23. Być może jednak teatry nie musiały być aż tak mocno zaangażowane ideolo- gicznie, jak kina, choć "organizowanie widowni", czyli grupowe wyjścia pra- cowników jednego zakładu - niekoniecznie zresztą warszawskiego - były i tutaj na porządku dziennym. Tylko dzięki temu spektakle wystawiano zwykle przy wypełnionej widowni. O ile w 1938 r. w 20 warszawskich teatrach było niespei- na 2,2 mln widzów, o tyle w 17 w 1955 r. ponad 2,4 m1n24. Fakt nieco mniejsze- go zaangażowania ideologicznego teatrów mógłby w jakimś przynajmniej stop- niu potwierdzać repertuar scen warszawskich z 1953 r., w którym odnajdujemy m.in. Zemstę Aleksandra Fredry, Witjaszka Wanię Antoniego Czechowa, Cyruli- 22 "Życie Warszawy" z 20 maja 1953 r. 2 Ibidem. 24 Ąocznik statystyczny Warszawy..., s. 205. Życie codzienne w Warszawie w okresie Planu Sześcioletniego 39 ka Sewilskiego Gioacchino Rossiniego czy antysanacyjny w swej wymowie Do- mek z kart Emila Zegadłowicza. Prawdziwe, wręcz rewolucyjne, zmiany zaszły jednak w repertuarze teatrów warszawskich dopiero w 1955 r. Pojawiły się wte- dy pozycje lżejsze, takie jak op. prezentowane przez Teatr "Groteska" z Krako- wa Igraszki z diablem Jana Drdy. Niewątpliwie najważniejszym wydarzeniem teatralnym tego roku była jednak zorganizowana w stulecie śmierci Adama Mic- kiewicza, 26 listopada, uroczysta premiera Dziadów w Teatrze "Polskim". Świad- czyło to o postępującej liberalizacji, jako że przez ostatnich kilka lat dramatu tego - ze względu na zawarte w nim akcenty antyrosyjskie - nie wolno było w Polsce wystawiać. Spektakl, który spotkał się z przychylnymi recenzjami kry- tyki, wyreżyserował Aleksander Bardini. Ważną rolę w życiu człowieka pełni też zwykle sport i rekreacja. W powo- jennej, biednej i zniszczonej Warszawie trudno byłoby jednak mówić o turysty- ce na szeroka skalę, choć równocześnie nie można zapominać, że nawet wtedy Warszawa była celem wielu wycieczek. Odbudowywana i rozbudowywana sto- lica, zwłaszcza dla przybyszów ze wsi i małych miasteczek, sama w sobie była znaczną atrakcją turystyczną. Co się zaś tyczy sportu, to jest oczywiste, że po okresie wojny i okupacji - kiedy to uprawianie jakiejkolwiek dyscypliny nawet w wymiarze rekreacyjno-towarzyskim, było surowo zabronione - odczuwano jego ogromny głód. Młodzi ludzie, jak zawsze, uganiali się za piłką, a prawdziwi szczę- ściarze wyruszali na rowerowe lub kajakowe wycieczki. Wielkim zainteresowaniem cieszyły się też wszystkie imprezy sportowe, zwłaszcza te -jak op. doroczny kolarski Wyścig Pokoju - z udziałem zawodni- ków zagranicznych. Sport bowiem nie tylko w okresie stalinowskim i nie tylko w Polsce pełnił też ważną rolę społeczno-polityczną. Dla wielu Polaków żyją- cych w niesuwerennej Polsce zawody sportowe były często okazją do rekom- 4; pensowania sobie kompleksów narodowych, szczególnie silnie dających znać o sobie wówczas, gdy przeciwnikami sportowców polskich byli zawodnicy ra- dzieccy. Wtedy zwycięstwo na boisku, bieżni czy ringu nabierało wymiaru poza- sportowego. Było to nad wyraz widoczne w czasie największej imprezy sporto- wej, jaka miała miejsce w Warszawie w okresie Planu Sześcioletniego. Mam tu naturalnie na myśli zorganizowane w Hali Gwardii w dniach od 18 do 25 maja 1953 r. X Bokserskie Mistrzostwa Europy. Były to pierwsze tej rangi zawody sportowe zorganizowane w powojennej Polsce. Niebywały sukces odnieśli wówczas trenowani przez Feliksa Stamma pięścia- rze polscy, którzy w klasyfikacji zespołowej zajęli pierwsze miejsce (21 punk- tów), podczas gdy druga w klasyfikacji, ekipa radziecka, zdobyła ich tylko 15. W finałach imprezy walczyło siedmiu Polaków, z których pięciu wygrało swoje walki. Ku radości publiczności warszawskiej, która spontanicznie zagrzewała rodaków do walki okrzykami: "Zabij Rucha!"25, zawodnicy radzieccy zdobyli 25 J. Eisler, R. Kupiecki, Na zakręcie historii - rok 1956, Warszawa 1992, s. 7-8. 40 Jerzy Eisler tylko dwa tytuły mistrzowskie. Tymczasem kompletnie nie licząc się z rzeczy- wistymi nastrojami, ale za to na pewno w zgodzie z wytycznymi partyjnymi, już na pierwszej stronie lokalnej gazety tłumaczono, że drugie miejsce sportowców z ZSRR było wielkim sukcesem, gdyż "bokserzy tego kraju w walkach elimina- cyjnych trafiali na ogół na doskonałych przeciwników, tak z zachodu Europy, jak i krajów demokracji ludowej. Wygrywali z nimi i przegrywali, porażka bo- wiem jest często następstwem i ceną, jaką się płaci za pokonanie w poprzedza- jącej walce mistrzów pięści tej miary co Papp lub Currie. Ci bokserzy radzieccy, którzy zdobyli tytuły mistrzowskie - Włodzimierz Jengibarian i Algierdas Szo- cikas - zademonstrowali kunszt najwyższej klasy i odsłonili wszystkie braki swych przeciwników, m. in. Antkiewicza i Węgrzyniaka"z6. Szczególnie w systemach niedemokratycznych sport miał do odegrania ogrom- ną rolę propagandową. X Bokserskie Mistrzostwa Europy i autentyczne sukcesy pięściarzy polskich dla propagandystów były więc kolejną okazją do bezkrytycz- nego wychwalania osiągnięć młodego ustroju. 26 maja można więc było prze- czytać w "Życiu Warszawy", że "triumf naszego pięściarstwa, doskonały debiut w mistrzostwach bokserów ZSRR -jedno mają źródło. Jest nim opieka państwa nad sportem, naukowa metoda pracy przygotowawczej sportowców, jest nim masowość i upowszechnianie kultury fizycznej". Innym razem pisano, że "suk- cesy na mistrzostwach Europy dowodzą, że koncepcja rozwoju sportu w Polsce Ludowej, wytyczona przez Partię i Rząd, jest słuszna, musi być jednak [...] wy- konywana tak czujnie i starannie jak plany produkcyjne naszego przemysłu"2. Trudno tu powstrzymać się przed refleksją, że gdyby bokserzy polscy rzeczywi- ście swoje plany realizowali "tak starannie", jak realizowany był Plan Sześcio- letni, to raczej nie odnieśliby tak spektakularnego sukcesu. Ale sport i kultura, szerzej rozrywka, to była pewna - rzekłbym - odświęt- ność życia codziennego. Prawdziwa codzienność była znacznie mniej kolorowa, a jednym z podstawowych problemów było zaopatrzenie w podstawowe artyku- ły, zwłaszcza w żywność. Było to tym trudniejsze, że po zwycięskiej dla komu- nistów "bitwie o handel" z 1947 r. w Warszawie systematycznie malała liczba sklepów nieuspołecznionych". I tak, jeśli w 1950 r. było ich jeszcze 4296, to w 1955 r. zaledwie 1170. W tym samym czasie liczba sklepów "uspołecznio- nych" wzrosła z 1993 do 5567. Jednocześnie łączna liczba "punktów sprzedaży" -jak nazywano wtedy oficjalnie sklepy - wzrosła w ciągu sześciu lat tylko o około 18%, podczas gdy liczba mieszkańców w tym samym czasie o około 50%2g. Jednak to nie mała liczba sklepów była wtedy największym problemem, lecz permanentne kłopoty z ich zaopatrzeniem. Brakowało wówczas praktycznie 26 Rękawice zdjęte, "Życie Warszawy" z 27 maja 1953 r. 2 Ibidem. Z8 Rocznik statystyczny Warszawy..., s. 97. Życie codzienne w Warszawie w okresie Planu Sześcioletniego 41 wszystkiego, ale najbardziej dramatyczna sytuacja była "na odcinku mięsnym". Za pomocą posunięć administracyjnych władze nie były w stanie poprawić za- opatrzenia. Normą były ustawiające się przed sklepami kolejki na długo zanim dostarczono do nich towar. Robotnicy protestowali przeciwko złemu zaopatrze- niu i domagali się uregulowania tej sprawy. W tej sytuacji "w związku z wystę- pującymi na rynku przejściowymi trudnościami w zaopatrywaniu ludności w mię- so" 21 sierpnia 1951 r. Sekretariat Biura Politycznego zatwierdził "wniosek MHW o wydaniu we wrześniu pracownikom ważniejszych zakładów pracy bonów uprawniających do nabycia produktów mięsnych w wyznaczonych do tego celu sklepach"29. Decyzja ta dotyczyła pracowników 245 największych zakładów, w tym ta- kich instytucji, jak Polskie Koleje Państwowe, ale także osób zatrudnionych w "niektórych mniejszych" zakładach. Ostatecznie w tej fazie akcją reglamenta- cji mięsa objęto 135 rys. osób. Były dwie kategorie bonów: tzw. rodzinne oraz dla osób samotnych. Na te pierwsze można było miesięcznie nabyć 1/2 kg mięsa, 1/4 kg tłzszczu i 1/4 kg wędlin, natomiast na kartki dla samotnych tylko 1/2 kg mięsa lub tyleż wędlin, które sprzedawano w wydzielonych sklepach. W paź- dzierniku 1951 r. sprzedażą objęto wszystkie sklepy warszawskie, a wolna sprze- daż mięsa była dopuszczona tylko w czwartki. Jednak już w połowie miesiąca i z tego zrezygnowano, likwidując całkowicie wolną sprzedaż mięsa. Równocze- śnie reglamentacją objęto wszystkich pracujących, jako że poprzedni system wy- woływał wiele niesnasek i był przyczyną licznych protestów. Próbując opano- wać te niedobre z punktu widzenia władzy nastroje, w następnym roku rozsze- rzono asortyment towarów sprzedawanych na kartki m.in. o cukier i słodycze. Dopiero 1 stycznia 1953 r. w wyniku dokonania znaczącej podwyżki cen na wiele artykułów władze zrezygnowały z reglamentacji sprzedaży. Trzeba przy tym stale pamiętać, że na systematyczne pogarszanie się nastrojów społecznych w owym czasie miał też wpływ fakt utrzymywania sieci rozmaitych sklepów dostępnych "tylko dla wybranych". Ze względu na kolor firanek w niektórych z nich nazywa- no je potocznie "sklepami za żółtymi firankami". Wielkim problemem nie tylko przecież warszawiaków były w tamtych cza- sach niskie zarobki. W 1955 r. przeciętna miesięczna płaca netto wynosiła w Pol- sce 1083 zł i w ciągu ostatnich dwóch lat Planu Sześcioletniego wzrosła o prawie 170 zł, przy czym gwarantowana płaca minimalna pozostała na niezmienionym poziomie i wynosiła miesięcznie 360 zł3 można przypomnieć, że w 1953 r. kilogram chleba żytniego kosztował 3 zł., kilogram kiełbasy 20 zł, ale kilogram "luksusowych" cytryn aż 40 zł. Drogie były też artykuły trwałego 2 Centrum wtadzy. Protokoly posiedzeń kierownictwa PZPR. Wybór z lot 1949-1970, oprac. A. Dudek, A. Kochański, K. Persak, Warszawa 2000, s. 96. 3o D. Jarosz, Polacy a stalinizm 1948-1956, Warszawa 2000, s. 88. 42 Jerzy Eisler użytku. Koszula męska kosztowała 50 do 250 zł, a "tania marynarka samodzia- łowa" 460 zł. Ludziom żyło się więc bardzo ciężko, a przysłowiowe związanie końca z końcem było wyczynem nie lada. Nie były tego w stanie pokryć propa- gandowym optymizmem środki masowego przekazu. O rzeczywistych nastro- jach panujących przynajmniej wśród części robotników warszawskich sporo mówią wypowiedzi odnotowywane przez partyjnych aktywistów. "Kolor flagi, godło i hymn nie mają żadnego znaczenia, ważniejsza jest sprawa 8-godzinnego dnia pracy, mięsa i kiełbasy" - mówił kolejarz, członek PZPR. Z głosem tym współgrał inny: "Co tam mnie obchodzą wybory, lepiej niech dadzą więcej słoniny i mięsa"3. Wydaje się, że nie należy tych wypowiedzi brać dosłownie. Były one przede wszystkim wyrazem rozpaczy i uzasadnionego gniewu konkretnych osób. Innym równie poważnym problemem był wówczas katastrofalny brak miesz- kań, będący następstwem wojennych zniszczeń. Choć władze przywiązywały ogromną wagę do kwestii budownictwa, to jednak trudno nie zauważyć, że za najważniejsze uznawały wznoszone w centrum miasta prestiżowe budowle, prze- znaczone dla różnych instytucji centralnych. Tego typu inwestycjami zajmowało się nawet na swoich posiedzeniach Biuro Polityczne. Jest to bardziej zrozumia- łe, gdy pamięta się o architektonicznych zainteresowaniach Bieruta. I tak op. 22 grudnia 1950 r. całe posiedzenie Biura było poświęcone zatwierdzaniu pla- nów realizacji Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej (MDM), zagospoda- rowaniu placu Bankowego i lokalizacji. Teatru Wojska Polskiego. Warszawiacy nie wiedzieli nic o tym, z jakim zaangażowaniem kierownictwo partyjno-pan- stwowe zajmowało się urządzaniem ich miasta. Dziś trudno wręcz uwierzyć, że najwyższe gremium polityczne w kraju zajmowało się rozpatrywaniem projek- tów kandelabrów, jakie miały stanąć na MDM3z. Z politycznego punktu widzenia na pewno jedną z najważniejszych inwesty- cji był wzniesiony "ze społecznych środków" i oddany do użytku w 1952 r. gmach Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Swój wielki dzień Biały Dom" - jak go potocznie przezywali warszawiacy - "przeżył" 9 marca " 1953 r. o godzinie 16.00, kiedy to przed specjalnie na tę okazję udekorowanym frontonem Alejami Jerozolimskimi przemaszerował ogromny manifestacyjny pochód żałobny, który nie podążał jednak za trumną. Były to bowiem uroczysto- ści żałobne po śmierci Józefa Stalina i w tym samym czasie właściwy pogrzeb dyktatora odbywał się w Moskwie. Tymczasem przed "Domem Partii" w War- szawie - wedle doniesień prasowych - przemaszerowało tego dnia ponad 350 rys. osób. Była to prawdopodobnie największa w dziejach Polski uroczystość żałob- na poświęcona człowiekowi, który nie był Polakiem, a zarazem największa uro- czystość żałobna, w której zebrani ludzie nie podążali za trumną. Cyt. za: B. Brzostek, op. cif., s. 41-42, 44-46. -z Centrum wdadzy..., s. 7C77, 108-109. Życie codzienne w Warszawie w okresie Planu Sześcioletniego 43 W pierwszych powojennych latach toczył się swoisty spór o kształt i charak- ter odbudowywanej z wojennych zniszczeń Warszawy. Biuro Odbudowy Stolicy oraz Ministerstwo Odbudowy pragnęły widzieć w niej miasto przestronne, pełne zieleni, szerokich arterii komunikacyjnych, nastawione na życie naukowe, kul- turalne, oświatowe, raczej nie będące centrum przemysłowym i - jak byśmy dzisiaj powiedzieli - wolne od ekologicznych zagrożeń. Natomiast kierownic- two PZPR przeciwnie (z powodów czysto ideologiczno-politycznych) chciało, by Warszawa stała się prężnym centrum przemysłowym i ośrodkiem wpływów silnej "klasy robotniczej". Jak to często wówczas bywało, spór osobiście roz- ' strzygnął przewodniczący PZPR i zarazem prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Bolesław Bierut, który w lipcu 1949 r. zapowiedział otwarcie nowego etapu w ży- ciu Warszawy. Do 1955 r. miała ona przekroczyć milion mieszkańców i stać się "poważnym ośrodkiem produkcji, miastem robotniczym". Bierut zapowiadał, że w tym samym czasie liczba pracowników przemyshz i budownictwa wzrośnie ze 130 rys. do 200 rys. osób. Jednoczenie oświadczył, że do 1955 r. w stolicy zosta- nie zbudowanych od podstaw 19 dużych zakładów przemysłowych-3. Cytowany już Błażej Brzostek słusznie zauważył, że proces centralizacji za- rządzania Warszawą był pochodną podobnych procesów w całym kraju. "Ogra- niczono uprawnienia Zarządu i Prezydenta Miasta (by następnie ciała te zlikwi- dować). Malała samodzielność warszawskiej organizacji PZPR. Decyzje o losie stolicy zapadać miały na najwyższych szczeblach, a kolejne kroki odbudowy planowano na spotkaniach u Bolesława Bieruta i posiedzeniach KC PZPR. W la- tach następnych nastąpiły korekty Planu w kierunku zwiększenia inwestycji. Postanowiono m.in. ulokować w Warszawie wielką hutę, pierwotnie planowaną w sporej odległości od miasta"34. Z pewnościąjednak największą budowlą Planu Sześcioletniego w Warszawie (ze względu na skalę całego przedsięwzięcia, jego koszty i rozmach inwestycyj- ny) był wznoszony w latach 1952-1955 Pałac Kultury i Nauki - "dar narodów Związku Radzieckiego"35. Początkowo, jeszcze w 1945 r,. władze radzieckie w imię przyjaźni" deklarowały wolę podjęcia się odbudowy jednej ze zniszczo- nych dzielnic Warszawy, względnie zbudowania pierwszej linii metra łączącej Mokotów z Żoliborzem. Wtedy z planów tych nic nie wyszło, ale 3 lipca 1951 r. przebywający z wizytą w Polsce Wiaczesław Mołotow w imieniu rządu radziec- -3 B. Bierut, op. cif., s. 135. -4 B. Brzostek, op. cif., s. 10. -5 Na temat okoliczności towarzyszących budowie szerzej zob. K. Rokicki, Kopotliwy dar: Pałac Kultury i Nauki, Warszawa 2000 (maszynopis pracy magisterskiej przygotowanej w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego pod kierunkiem prof. Marcina Kuli). Za udostępnienie tekstu bardzo dziękuję Konradowi Rokickiemu. Por. też R. Kroner, Patac Kultury. Budowa czy symbol, "Zdanie" 1997, nr I-2; G. Stankiewicz, Jak powstal Palac Kultury i Nauki, "Ras Publica" 1990, nr 3. l,. 44 Jerzy Eisler kiego zaproponował, by w Warszawie zbudować "taki wieżowiec jak u nas"36. Miała to być pierwsza tego typu budowla wzniesiona poza terytorium ZSRR i za- razem najwyższy budynek w Europie na wschód od Bugu, przy czym "radziec- cy budowniczowie" zamierzali wykorzystać doświadczenia zdobyte wcześniej przy wznoszeniu w Moskwie ośmiu podobnych wysokościowców. Zważywszy na stosunki łączące wówczas oba państwa była to w istocie tzw. propozycja nie do odrzucenia. Wszystko, co Polacy mogli wtedy zrobić, to sta- rać się w sposób możliwe jak najbardziej "bezbolesny" wkomponować ów "dar" w istniejący czy może (ze względu na liczne ruiny) raczej ciągle jeszcze nie ist- niejący układ urbanistyczny miasta. Naczelny Architekt Warszawy Józef Sigalin wspominał potem, że wraz ze Zbigniewem Skibniewskim oraz innymi architek- tami mieli opracować propozycje polskie do generalnego projektu Pałacu, które- go autorem był "nadworny architekt Stalina" akademik Lew Rudniew. Zanim w kwietniu 1952 r. oficjalnie podpisano "Umowę między Rządem RP a Rządem ZSRR w sprawie budowy gmachu wysokościowego - Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie" podjęto już zresztą wiele kluczowych decyzji, dotyczących przy- szłej budowli. Przede wszystkim zadecydowano, gdzie Pałac stanie, jaki przyj- mie kształt i jak będzie wysoki. Tę ostatnią kwestię rozstrzygnięto w dość orygi- nalny sposób. Otóż w pierwszej połowie października 1951 r. przebywała z wizytą w Pol- sce grupa architektów radzieckich, która tutaj na miejscu miała zapoznać się z ty- powo polskimi akcentami architektonicznymi, które miano potem wykorzystać przy projektowaniu i budowie Pałacu. W stolicy architekci radzieccy z kolegami polskimi zajęli się m.in. właśnie ustaleniem wysokości przyszłego wieżowca. Odbyło się to w spektakularny sposób. Nad osią przyszłego Pałacu Kultury i Nauki latał "kukuruźnik" z uwieszonym do ogona balonem, którego położenie miało wyznaczać wierzchołek przyszłej budowli. Z drugiego brzegu Wisły to nieco- dzienne widowisko obserwowali architekci polscy i radzieccy, którzy mieli za- decydować o wysokości projektowanego budynku. Sowieci opowiadali się za wysokością 100-120 metrów, podczas gdy ich polscy koledzy ulegli chyba gi- gantomanii i uparli się przy wysokości 160 metrów korpusu Pałacu, zwieńczo- nego 70 metrową iglicą. Zdecydowano też, że wieże boczne będą miały po 60 me- trów wysokości każda. Inwestycją integralnie związaną z budową Pałacu Kultury i Nauki było Osie- dle "Przyjaźń", wzniesione w 1952 r. na warszawskich Jelonkach dla budowni- czych radzieckich. Tam także ulokowano bazę, do której koleją zwożono mate- riały budowlane niezbędne do wzniesienia Pałacu, które następnie były transpor- towane samochodami do centrum Warszawy. Po zakończeniu budowy PKiN - J. Sigalin, Warszawa I944-I980. Z archiwum architekta, t. I, Warszawa 1986, s. 422. - Ibidem, s. 426-429. Życie codzienne w Warszawie w okresie Planu Sześcioletniego 45 Osiedle "Przyjaźń" zostało przekazane Uniwersytetowi Warszawskiemu z prze- znaczeniem na akademiki dla studentów. Formalnie budowę Pałacu rozpoczęto 21 lipca 1952 r., gdy premier Józef Cyrankiewicz i inni członkowie rządu położyli pierwsze łopaty cementu pod fundamenty. W rzeczywistości prace na budowie trwały już wówczas od kilku miesięcy. Przede wszystkim wcześniej wywieziono tysiące ton gruzu, wykwate- rowano ludzi z domów przeznaczonych do rozbiórki oraz wykonano wykopy pod fundamenty o wymiarach 80 x 80 metrów i sięgające 9 metrów głębokości. Warto przy tym przypomnieć, że Konrad Rokicki trafnie zwrócił uwagę na to, iż ofi- cjalne rozpoczęcie prac budowlanych miało miejsce na pięć miesięcy przedtem nim Instytut Geologiczny wydał orzeczenie, w którym stwierdzono, że "budowa geologiczna terenu [...] nie stwarza zasadniczych trudności pod względem geo- logiczno-technicznym dla zaprojektowania, wykonania i konserwacji Pałacu"3g. Nie sposób sobie zresztą wyobrazić, że mogłaby być ona inna, choć jednocze- śnie nie wolno zapominać, że negatywna ekspertyza geologiczna wstrzymała w Moskwie podjętą w 1938 r. prestiżową budowę Pałacu Rad wznoszonego na miejscu zburzonego na polecenie Stalina Soboru Chrystusa Zbawiciela... Przez cały okres wznoszenia PKiN budowa przyciągała uwagę warszawia- ków i osób przyjezdnych, czemu dodatkowo sprzyjały liczne artykuły w prasie, informujące na bieżąco o postępie robót. Aby ułatwić wycieczkom podziwianie budowy Pałacu od strony Alei Jerozolimskich wybudowano specjalny pomost do i obserwacji terenu. Trudno się zresztą dziwić temu zainteresowaniu, skoro budo- wany Pałac miał być cztery razy wyższy od zbudowanego w 1931 r. najwyższe- go gmachu przedwojennej Warszawy - siedziby Towarzystwa Ubezpieczeń Pru- dential (dzisiaj Hotel "Warszawa"). Pałac Kultury i Nauki był z wielu powodów bez wątpienia budowlą priorytetową, której znaczenie wzrosło jeszcze dodatko- wo w marcu 1953 r., gdy po śmierci Stalina władze postanowiły, że budowany Pałac oraz ogromny plac przed nim będą nosić imię przywódcy radzieckiego. Na placu miał też zresztą stanąć potężny pomnik Stalina. Przy budowie Pałacu ze specjalistami radzieckimi współpracowali robotnicy i inżynierowie polscy. Co więcej, w myśl "Umowy" z kwietnia 1952 r. strona polska miała dostarczyć możliwie jak najwięcej materiałów budowlanych. Tylko te, których nie można było pozyskać na miejscu, były sprowadzane ze Związku Radzieckiego. Jakby na marginesie okazało się, że w owym czasie poziom sztu- ki i techniki budowlanej w ZSRR był znacznie wyższy niż w Polsce. Natomiast nie można by tego samego powiedzieć o kulturze pracy przynajmniej części ro- botników polskich, zwłaszcza tych, którzy rozpoczynali pracę jeszcze przed wojną i nieobca im była ówczesna solidność i rzetelność. Pod tym względem przewyż- szali oni zarówno robotników radzieckich, jak i swoich młodszych kolegów. li.'...; 3s K. Rokicki, op. cif., s. 9,18-21. 46 Jerzy Eisler Niezależnie od tych wszystkich różnic wiele półproduktów przygotowywanych w Polsce nie spełniało jednak norm jakościowych i oczekiwań budowniczych radzieckich. Na marginesie warto jeszcze dodać, że wbrew obiegowym opiniom -jak ustalił Konrad Rokicki - płace Polaków wznoszących PKiN - były niższe niż na innych ówczesnych budowach9. Nawiasem mówiąc, znaczne zróżnicowa- nie płac na poszczególnych budowach uznawano powszechnie zajedną z głównych przyczyn fluktuacji kadr, która była w owym czasie bardzo poważnym problemem. Dokładnie w trzy lata po tym jak Cyrankiewicz położył symboliczne pierw- sze łopaty cementu pod fundamenty Pałacu Kultury i Nauki, 21 lipca 1955 r. o godzinie 1G.00, nastąpiło uroczyste otwarcie obiektu. W Sali Kongresowej z udziałem 3 rys. osób odbyła się uroczysta akademia z okazji jedenastej roczni- cy powstania Polski Ludowej, a następnego dnia swoją premierę miał plac przed Pałacem. Odbyła się tam wielka parada sportowców i młodzieży oraz defilada wojskowa, którą podziwiały tysiące warszawiaków. W PKiN swoje siedziby zna- lazły m.in. Polska Akademia Nauk, Uniwersytet Warszawski, kina: "Młoda Gwardia", "Przyjaźń" i "Wiedza", teatry: "Dramatyczny", "Klasyczny" i "Lal- ka" oraz Pałac Młodzieży z pływalnią. Warszawiakom dość trudno jest uwierzyć i pogodzić się z tym, że w oczach wielu cudzoziemców ich miasto symbolizuje właśnie Pałac Kultury i Nauki. Co więcej, w niejednej zagranicznej encyklope- dii ilustruje on hasło: "Warszawa". 22 lipca 1955 r. Warszawa wzbogaciła się o jeszcze jedną prestiżową budow- lę. Głównie ze środków Społecznego Funduszu Odbudowy Stolicy, ale także przy wsparciu skarbu państwa i sporych nakładach pracy społecznej wzniesiono na prawym brzegu Wisły posiadający 80 rys. miejsc siedzących Stadion Dziesięcio- lecia. W odróżnieniu od wielu tego typu budowli na świecie, wznoszonych przy użyciu wyszukanych konstrukcji nośnych, Stadion Dziesięciolecia został umiej- scowiony na dawnym wysypisku gruzów. Jego wały, na których umieszczono trybuny, wznoszą się na tonach gruzu z kamienic warszawskich. Zarówno PKiN, jak i Stadion Dziesięciolecia wkrótce po oddaniu ich do użytku były atrakcją i miejscem spotkań uczestników odbywającego się w Warszawie w dniach od 31 lipca do 14 sierpnia 1955 r. V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów, przebiegającego pod hasłem "Pokój i Przyjaźń". Na tę imprezę, zor- ganizowaną w "komunistycznym stylu" przybyło 30 rys. gości zagranicznych oraz 150 rys. uczestników Festiwalu z całej Polski. Dla Warszawy, która była szara, brzydka, zniszczona, biedna, a przede wszystkim stłamszona przez stalinizm, było to prawdziwe święto młodzieży, nawet jeśli młodzież ta zawczasu została sta- rannie wyselekcjonowana pod kątem swoiście wówczas pojmowanej "politycz- -9 Ibidem, s. 356. Ciekawe, że posiłkując się "Biuletynem Informacyjnym", nr 71 z 2 paź- dziernika 1952 r. Błażej Brzostek (op. cif., s. 43-44) napisał, że praca przy budowie PKiN uchodziła włanie "za wyjątkowo popłatną". Życie codzienne w Warszawie w okresie Planu Sześcioletniego 4'7 nej poprawności". Festiwal pierwotnie pomyślany jako impreza typowo propa- gandowa, dla wielu Polaków żyjących w państwie praktycznie izolowanym od świata zewnętrznego był okazją do pierwszego w życiu lub przynajmniej pierw- szego od wielu lat spotkania z cudzoziemcami. Choć były to na ogół spotkania ;; sformalizowane i często dalekie od spontaniczności i autentyczności, to jednak trudno przecenić rolę Festiwalu w procesie budzenia się społeczeństwa polskie- go po stalinowskiej nocy4a wielu osób nie mniej ważnym była równoległa w czasie Ogólnopolska Wystawa Młodej Plastyki, zorganizowana w warszawskim Arsenale. Twórcy, prezentujący na niej swoje dzieła, po raz pierwszy w sposób tak otwarty i powszechny zrywali z kanonami sztuki socrealistycznej. " W pracy poświęconej życiu codziennemu Warszawy w okresie stalinowskim nie można pominąć kwestii represji i oporu społecznego. Jest to sprawa nader skomplikowana i wymagająca odrębnych badań, tym bardziej że rozpatrywanie tego w oderwaniu od ogólnej sytuacji w kraju nie ma większego sensu. Wszela- ko na pewno warto w ślad za Łukaszem Kamińskim przypomnieć, że ze wzglę- du na liczbę strajków zorganizowanych tu na przełomie lat czterdziestych i pięć- dziesiątych województwo warszawskie należało do najbardziej niepokornych, choć w materiałach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego odnotowano tu- taj zaledwie 3 strajki w 1949 r., 15 w 1950 r., 32 w 1951 r. i 18 w 1952 r.4t W latach 1950-1955, podobnie jak cały kraj, w znacznym stopniu zmieniła się także Warszawa. Choć nie przybrała takiego kształtu architektonicznego, jaki planowano na rycinach zamieszczonych w albumie Sześcioletni Plan Odbudowy Warszawy, to przecież zmieniła się jednak bardzo. W tym czasie nie tylko zbu- dowano monumentalny Pałac Kultury i Nauki, zrekonstruowano Stare Miasto jednak (wbrew pierwotnym zapowiedziom) bez Zamku Królewskiego, zbudowano prestiżową Marszałkowską Dzielnicę Mieszkaniową, Dom Partii wraz z komplek- sem budynków rządowych w rejonie Placu Trzech Krzyży oraz ulic Wspólnej, Kruczej i Hożej oraz wiele osiedli mieszkaniowych (op. Muranów), ale też w znacznym stopniu uporządkowano Warszawę, nadając jej charakter wielkomiej- ski. Jednocześnie powoli kończyła się najczarniejsza epoka w powojennych dzie- jach Polski: stalinizm. O ile w początkach Planu Sześcioletniego Polska ijej sto- lica były w środku stalinowskiej nocy, o tyle koniec tego okresu przypadł na czas , odwilży". Pater Raina przed laty słusznie zauważył, że "rok 1955 był od czasu zakończenia w Polsce wojny rokiem najlepszym, najbardziej liberalnym i dają- cym największe nadzieje na przyszłość"42. 40 Na ten temat szerzej zob. P Osęka, Święto inne niż wszystkie. Propaganda i rzeczywistość V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów w Warszawie, w: Komunizm. Ideologia, sys- tem, ludzie, pod red. T. Szaroty, Warszawa 2001, s. 352-365. 4 Ł. Kamiński, Strajki robotnicze w Polsce w latach 1949-1952. Próba bilansu, w: Studia i materialy z dziejów opozycji i oporu spolecznego, t. IV Wrocław 2000, s. 79. 4z p Raina, Political Opposition in Poland 1954-1977, London 1978, s. 36. 48 Jerzy Eisler Badania nad życiem codziennym w okresie stalinowskim są praktycznie do- piero inicjowane, ale mimo to istnieją już cenne pozycje cząstkowe związane z tą problematyką. Ważne jest przy tym, że zainteresowanie tą problematyką wyka- zują zwłaszcza - wolni od jakichkolwiek historycznych obciążeń - reprezentan- ci najmłodszego pokolenia badaczy. Obok wspomnianych już prac Błażeja Brzost- ka i Konrada Rokickiego trzeba tu przede wszystkim wskazać na interesujące monografie autorstwa Krzysztofa Kosińskiego43 i Pawła Sowińskiego`. Sporo tematów, jak dotąd, nie było podejmowanych przez badaczy. Niewiele potrafi- my na przykład powiedzieć na temat życia religijnego mieszkańców Warszawy, chociaż i na tym polu można odnotować pewien postęp45. Prawdopodobnie nie- długo doczekamy się całościowego opracowania poświęconego omawianej pro- blematyce, do którego niniejszy szkic - niech mi na koniec wolno będzie wyra- zić taką nadzieję - mógłby być pierwszym krokiem. 43 K. Kosiński, O nową mentalność. Życie codzienne w szkołach 1945-1956, Warszawa 2000. 44 p Sowiński, Komunistyczne święto. Obchody I maja w latach 1948-1954, Warszawa 2000. 45 problematykę tę w pewnym zakresie podejmował w swoich pracach m.in. Dariusz Jarosz. Polska 1944/45-1989. Studia i Materiały V/2001 Dariusz Jarosz PAŃSTWOWE ORGANIZOWANIE WYPOCZYNKU: FUNDUSZ ,..,. WCZASÓW PRACOWNICZYCH W LATACH 1945-1956.: W propagandowych wizjach PRL wczasy miały stanowić jeden z najważniej- szych atutów nowego państwa, "zdobycz klasy robotniczej", uzyskaną dzięki zmianom systemu władzy, dokonanym przez komunistów polskich po 1945 r. W koncepcjach lansowanych w latach 1945-1956 szczególną wagę przywiązy- wano do organizacji zbiorowego wypoczynku. Jeszcze w 1947 r. w wydawanym przez Ministerstwo Oświaty kwartalniku "Biuletyn Wczasów" Józef Jakubow- ski pisał: "W dzisiejszej sytuacji warunki racjonalnego spędzania wczasów mu- szą stanowić taką samą wartość dla współczesnej gospodarki społecznej, jaką stanowi praca. [...) W dobie obecnei, kiedy eknmi rPn.Pbz. .,.aa, vCat,-, a stanowi podwalinę gospodarki społecznej kraju, nie może być chaosu ani luki w organizacji czasu wolnego od pracy zawodowej jakiejkolwiek jednostki spo- łecznej w państwie. Stąd pomoc fachowa i materialna jest nieodzownym waran- '!' klem powodzenia dzisiejszej akcji wczasów. Akcja wczasów musi odegrać rolę nie tylko czynnika regenerującego siły fizyczne i umysłowe, lecz winna dać od- prężenie człowiekowi pracy, to, co Amerykanie nazywają Żrecreation®, czyli kulturalną i przyjemną rozrywkę, oraz stwarzać warunki rozwoju psychicznego i fizycznego, co jest podstawą podniesienia kultury społecznej narodu. Tylko rów- noczesne uwzględnienie wymienionych postulatów umożliwi wzbogacenie tre- ści życia tak bardzo nieraz skromnej, zmieni stosunek człowieka do człowieka oraz wzmocni szacunek tak dla siły fizycznej, jak i dla intelektu. [...] Demokra- cja nie może istnieć bez kultury duchowej obywateli. Dlatego wczasy obok wzmocnienia sił fizycznych muszą zaspokajać rosnące potrzeby kulturalne i spo- łeczne, uwzględniając nie tylko grupy, lecz nawet poszczególne indywidualno- ści". Ten sam autor utrzymywał, że "W Polsce, podobnie jak w wielu państwach demokratycznych, inicjatywa, organizacja i realizacja wczasów spoczywa w rę- kach społeczeństwa. Państwo ogranicza się do nadzoru, nakreślenia kierunku oraz finansowania tej akcji, jak również kontroli właściwości i celowości udzielanych 50 Dariusz Jarosz subwencji"I. Te ogólne postulaty w miarę przemian stalinizacyjnych w Polsce zaczęły być precyzowane zgodnie z wymogami nowego kształtu ideologiczno- -politycznego państwa. Instytucją, która miała je realizować miał być Fundusz Wczasów Pracowniczych (FWP), od swoich początków ściśle powiązany z pol- skim ruchem zawodowym. Jeszcze na przełomie lat 1946 i 1947 cele Funduszu były formułowane w spo- sób dość ogólny: "Dzięki wczasom górnik, nauczyciel, hutnik czy włókniarz, który może nigdy w swym życiu nie widział gór, morza, ma możność poznania naj- piękniejszych regionów naszego kraju. Nie ulega zaś najmniejszej wątpliwości, że przez lepsze poznanie swej Ojczyzny każdy staje się lepszym, miłującym swój kraj obywatelem. Także przez wzajemne współżycie w domach wypoczynkowych, przez konieczność podporządkowania się obowiązującym w tych domach regu- laminom, przez organizowane w tych domach pogadanki, wycieczki, koncerty i inne imprezy artystyczne i kulturalne, przyczyniają się wczasy do podnoszenia ogólnej kultury"2. Jest charakterystyczne, że cele Funduszu, sformułowane przez Sekretariat Centralnej Rady Związków Zawodowych (CRZZ) 13 stycznia 1950 r., określa- no już nieco inaczej -jako "organizowanie i umożliwianie wypoczynku związ- kowcom, w pierwszej kolejności przodownikom pracy, racjonalizatorom, nowa- torom i mistrzom oszczędności oraz umożliwienie odnowienia sił robotników zatrudnionych przy ciężkich i wyczerpujących pracach. Organizując wypoczy- nek, zadaniem Funduszu Wczasów Pracowniczych jest równocześnie prowadze- nie szeroko pojętej pracy kulturalno-oświatowej dla podniesienia świadomości klasowej członków związków zawodowych na wyższy poziom. Poprzez wymia- nę zagraniczną wczasowiczów FWP powinien przyczynić się do zacieśnienia międzynarodowej łączności klasy robotniczej". Uzasadnienie dla aktywnego wypoczynku - oczywiście odpowiednio zaprogramowanego - miały stanowić badania słynnej szkoły Pawłowa w ZSRR": "przyjemna rozrywka usuwa szyb- ciej stan zmęczenia"4. W przyjętej wówczas ideologicznej koncepcji wczasów chodziło również o zmianę ich charakteru społecznego. Zwiększenie udziału robotników wśród go- ści ośrodków wypoczynkowych Funduszu miało służyć m.in. zmianie charakte- J. Jakubowski, Akcja wczasów na tle wspólczesnej rzeczywistości polskiej, "Biuletyn Wcza- sów" 1947, nr 2. 2 Archiwum Państwowe w Krakowie (dalej -APK), Okręgowa Rada Związków Zawodowych w Krakowie (dalej - ORZZ), 2700, Wczasy pracownicze. 3 Archiwum Ruchu Zawodowego (dalej - ARZ), Centralna Rada Związków Zawodowych (dalej - CRZZ), Wydział Prezydialny, 406, Uchwała Sekretariatu CRZZ z 13 stycznia 1950 r. w sprawie zadań w dziedzinie wczasów pracowniczych. 4 Organizacja i planowanie wczasów pracowniczych, praca zbiorowa pod red. B. Kani, War- szawa 1951, s. 21. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 51 tu miejscowości wczasowych z ich dominującym "burżuazyjnym stylem życia", wpływającym "ujemnie na samych wczasowiczów"5. "Obce klasowo wieczorni- ce rozrywkowe typu dancingowego" miały zastąpić imprezy artystyczne, przy- gotowane według ściśle kontrolowanego scenariusza polityczno-ideologicznego, spełniające rolę agitacyjno-propagandowąb. Zanim jednak dokonana zostanie próba odpowiedzi na pytanie, jakie konkretne rozwiązania kryły się za tymi sformułowaniami, warto na początek zastanowić się nad genezą Funduszu i jego przemianami organizacyjnymi. FWP - powstanie i rozwój organizacyjny Koncepcje organizowania zbiorowego wypoczynku nie były wymysłem Pol- ski Ludowej. Pojawiły się one już w Drugiej Rzeczypospolitej, dzięki rozwojo- wi ustawodawstwa pracy i uprawnień urlopowych pracowników. 16 maja 1922 r. została uchwalona ustawa, zgodnie z którą pracownik nabywał prawo do ośmio- dniowego płatnego urlopu wypoczynkowego po jednorocznej, nieprzerwanej pracy w jednym przedsiębiorstwie, a po trzech latach pracy - do 15 dni takiego urlo- pu. Pracownicy umysłowi w pierwszym wypadku otrzymywali 15, w drugim - 30 dni urlopu. Rozporządzeniem ministra pracy i opieki społecznej z 11 czerw- ca 1923 r. uprawnienia, takie jak pracownicy umysłowi, otrzymali majstrowie, sztygarzy, nadzorcy i ekspedienci sklepowi. Nowelizacja ustawy z 1922 r., do- konana 22 marca 1933 r., rozszerzala jej działanie na obszar Górnego Śląska. Bez wątpienia ta nowoczesna wówczas legislacja objęła tylko nieznaczną część zatrudnionych. Najważniejszą tego przyczyną była fluktuacja zatrudnienia (bez- robocie i półbezrobocie), która powodowała, że pracownicy tracili swoje upraw- nienia urlopowe. Ponadto odnotowaną praktyką, stosowaną przez pracodawców i utrudniającą egzekwowanie prawa do urlopów, było zwalnianie zatrudnionych po jedenastu miesiącach pracy i ponowne przyjmowanie ich po trzech miesią- cach, tj. po utracie prawa do urlopu. Zdarzało się również wypłacanie ekwiwa- lentu pieniężnego w zamian za rezygnację z urlopu i zatajanie przed pracowni- kami ich uprawnień socjalnych. Popularność form zbiorowego wypoczynku, zwłaszcza wśród robotników była ograniczona przez tradycyjne nawyki, uwa- runkowane kulturowo. Ważną rolę odgrywały niewielkie dochody robotnicze. Z tych powodów w dwudziestoleciu międzywojennym najczęściej spędzali oni swoje urlopy w miejscu stałego zamieszkania, w okolicznych wsiach u rodziny 5 ARZ, Komisja Centralna Związków Zawodowych (dalej - KCZZ), Wydział Prezydialny, 344, k. 73, Sprawozdanie z dotychczasowej pracy kulturalno-oświatowej na wczasach, War- szawa, 21 września 1949 r. 6 Archiwum Akt Nowych (dalej - AAN), Państwowa Komisja Planowania Gospodarczego (dalej - PKPG), 6047, k. 30, Wytyczne pracy FWP na rok 1954. 52 Dariusz Jarosz lub znajomych, znacznie rzadziej na wczasach. Te ostatnie były organizowane m.in. przez takie organizacje, jak: Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego, Ubezpieczalnie Społeczne, Chrześcijańskie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej (YMCA) itp. Od 1938 r. akcja ta była koordynowana przez Centralne Biuro Wczasów, organ Rady Wczasów, powołane przez ministra opieki społecznej w tymże roku. Już wówczas wiele własnych domów wypoczynkowych organi- zowały dla swoich członków duże centrale związkowe (metalowców, drukarzy, kolejarzy, Związek Nauczycielstwa Polskiego) oraz zakłady pracyg. Tak jak w okresie przedwojennym, rozwój akcji wczasowej w okresie Polski Ludowej był związany ze zmianami ustawodawstwa pracy. W 1945 r. wyłączo- no z okresu urlopu robotnika niedziele i święta; w 1948 r. zezwolono im m.in. na nieprzyjmowanie urlopów w marcu i listopadzie. W tymże roku rozciągnięto ustawę o urlopach z 16 maja 1922 r. na małe zakłady przemysłowe, zatrudniają- ce czterech lub mniej pracowników, które przed wojną jej nie podlegały. Zasad- nicza zmiana w tym zakresie została dokonana w ustawie z 20 marca 1950 r. (Dz.U. 1950, nr 13, paz. 123). Przedłużono wówczas wymiar urlopu robotnicze- go w pierwszym i drugim roku pracy z 8 do 12 dni roboczych, a po 10 latach pracy - do 30 dni. Nadal jednak zostało utrzymane uprzywilejowanie pracowni- ków umysłowych, którzy mieli prawo do dwóch tygodni urlopu po sześciu mie- siącach i jednego miesiąca po roku pracy9. Organizacja akcji wczasowej w okresie powojennym została już w 1945 r. powierzona strukturom związków zawodowych, które początkowo współdziała- ły na tym polu z innymi urzędami centralnymi. 22 kwietnia 1945 r. Wydział Wykonawczy Komisji Centralnej Związków Zawodowych (KCZZ) podjął uchwa- łę o powołaniu Wydziału Wczasów. Wielką trudność stanowiły wtedy przede wszystkim braki odpowiednich funduszy. W piśmie z 8 czerwca KCZZ do pre- miera Edwarda Osóbki-Morawskiego władze związkowe informowały o powo- łaniu wydziału pod nazwą Fundusz Wczasów Pracowniczych. Stwierdzano w nim że baza wczasowa stopniowo powiększa się. Prezydent Krajowej Rady Narodo- wej (KRN) przekazał na potrzeby wczasów pracowniczych swoją posiadłość w Spale, Rada Narodowa miasta Bielska dzielnicę willową. Poszczególne związki wysłały w teren swoich przedstawicieli dla zabezpieczenia obiektów nadających E. Pietraszek, Urlop wypoczynkowy robotnika w Polsce w okresie międzywojennym, w: Ro- botnicy na wczasach w pierwszych latach Polski Ludowej. Studia i materialy, pod red. D. Do- browolskiej, Wrocław-Warszawa -Kraków 1963, s. 454. 8 Z. workowska, Rozważania o dziejach akcji wczasów, "Biuletyn Wczasów" 1949, nr I(7). 9 1. Hoffman, Przemiany w sposobach zagospodarowania czasu urlopowego w środowisku robotniczym, w: Przemiany kultury klasy robotniczej w Polsce, pod red. K. Żygulskiego, Wrocław-Warszawa -Kraków 1982, s. 276; A. Jacher-Tyszkowa, Wczasy pracownicze w Pol- sce Ludowej w latach 1945-1950. Ich podstawy prawne i organizacyjne, w: Robotnicy na wczasach..., s. 73-74. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 53 się na ośrodki wczasowe. W Poznańskiem i na Pomorzu na cele te wydzielono duże posiadłości poniemieckie. Wyposażenie tych obiektów - stwierdzano - wymagało jednak odpowiednich funduszy, których KCZZ nie posiadała. Koszt organizacji wczasów w 1945 r. został oszacowany na około 20 mln zł. KCZZ przewidywał pobieranie pewnych opłat za wczasy, ale nie mogły one być duże i miały być dostosowane do ówczesnych zarobków robotniczych. Stąd zwraca- no się do rządu o podjęcie odpowiednich decyzji w celu ułatwienia organizacji akcji wczasowej ednich decyzji w celu ułatwienia organizacji Już 12 czerwca 1945 r. Rada Ministrów powzięła uchwałę w sprawie wcza- sów pracowniczych. Rząd Tymczasowy zdecydował się powołać "jako organ centralny i kierowniczy akcji wczasów" Radę Wczasów Pracowniczych, w któ- rej skład wchodzili: dwaj delegaci Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej, je- den Ministerstwa Zdrowia, trzej KCZZ i dwaj Towarzystwa Uniwersytetu Ro- botniczego (TUR). Ponadto postanowiono upoważnić Ministerstwo Skarbu do wyłożenia na sfinansowanie akcji wczasów pracowniczych w 1945 r. sumy 20 mln zł. Ministerstwo Aprowizacji i Handlu zobowiązano do zaopatrzenia w produkty spożywcze domów wypoczynkowych, organizowanych przez FWP, ustalenia specjalnych norm, umożliwiających przydzielenie Funduszowi niezbęd- nych materiałów, takich jak sienniki, koce, bielizna pościelowa. Ministerstwo Skarbu miało ponadto wydać niezbędne polecenia, dotyczące wyposażenia do- mów wypoczynkowych w meble i sprzęt, a Ministerstwo Komunikacji przyznać urlopowanym robotnikom i pracownikom prawo do bezpłatnych przejazdów do miejscowości wczasowych i z powrotem do miejsca zamieszkania. Wreszcie Pań- stwowemu Urzędowi Samochodowemu polecono przydzielić pięć samochodów na potrzeby wyjazdów pracowników FWP w sprawach organizacyjnych, kontro- li oraz do przewozu "prowiantów i mebli"'t. KCZZ wydała specjalny okólnik skierowany do okręgowych i powiatowych rad związków zawodowych, dotyczący powołania przy nich Komisji i Refera- tów FWP. Miały one tworzyć domy wypoczynkowe, zajmować się rozprowadza- niem darmowych i ulgowych biletów na wczasy. W KCZZ utworzono Biuro FWP na czele z Józefem Odrobiną i dr Heleną Kruszewskąlz. Najwcześniejsze chronologicznie dane dotyczące wykorzystania miejsc wypo- czynkowych pochodzą z okresu od lipca do 1 października 1945 r. Wynika z nich, że w 18 miejscowościach wczasowych z 6 560 miejsc skorzystało 12 662 osóbl3 Ministrów (dalej - URM), 5/1097, k. 475, KCZZ do prezesa Rady Mi- nistrów E. Osóbki-Morawskiego, Warszawa, 8 czerwca 1945 r. Ż Ibidem, k. 474, Uchwała Rady Ministrów z 12 czerwca 1945 r. w sprawie wczasów pra- cowniczych. z Sprawozdanie Komisji Centralnej Związków Zawodowych z dzialalności i stanu związków zawodowych w Polsce listopad 1944-listopad 1945, Warszawa 1945, s. 70-73. 3 Ibidem, s. 70; Organizacja i planowanie..., s. 25. 54 Warto jednak pamiętać, że w tym tuż powojennym okresie zadanie FWP po- legało przede wszystkim na udziale w organizacji wypoczynku w domach nale- żących do różnych instytucji i organizacji społecznych oraz poszczególnych cen- tral związkowych; Fundusz zarządzał wówczas bezpośrednio tylko siedmioma ośrodkami wypoczynkowymi (Zakopane, Jurata, Lubostroń, Busko, Józefów Osuchów i Spała) . O znacznej aktywności związków w tym względzie może świadczyć lepiej zbadany przypadek Związku Zawodowego Kolejarzy (ZZK). Problemem wcza- sów zajmował się Wydział Społeczny Zarządu Głównego ZZK w koordynacji z Ministerstwem Komunikacji, które rozpoczęło tę akcję od zabezpieczenia bu- dynków domów wypoczynkowych przez osadzenie w nich tymczasowych do- zorców. Podstawę prawną do podjęcia prac w zakresie organizowania ośrodków wypoczynkowych dało związkowi zarządzenie ministra komunikacji z 13 kwiet- nia 1945 r. o przekazaniu na rzecz ZZK sprawowania zarządu przymusowego nad mieniem byłych związków zawodowych i stowarzyszeń pracowników kole- jowych, wedhzg stanu z września 1939 r. W ten sposób pod zarządem związku znalazły się domy wypoczynkowe w Wiśle, Jastrzębiu, Krynicy, Zakopanem i Ma- kowie, których uruchomienie było trudne ze względu na zdewastowanie i brak wyposażenia. Aby zapewnić wypoczynek swoim członkom ZG ZZK uzyskał 20 sierpnia 1945 r. od Wydziału Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu do dyspozycji 9 obiektów, nadających się na domy wypoczynkowe. Po zatwier- dzeniu przydziału przez Zarząd Państwowych Uzdrowisk Dolnośląskich przy- stąpiono do ich adaptacji. We wrześniu i październiku 1945 r. uruchomiono domy w Jeleniej Górze, Kuźnicku, Wiśle i Dom Dziecka w Bukowcu. Związek już wtedy dysponował 310 miejscami dla dorosłych i 85 dla dzieci. 1 maja 1946 r. uruchomiono dom wypoczynkowy w Kudowie Zdroju na 150 miejsc, a wkrótce potem w Górnej Szklarskiej Porębie, Rabce, Zakopanem, Hallerowie, Międzyz- drojach i Jastrzębiu Zdroju. Z końcem 1946 r. kolejarze mieli do swej dyspozy- cji 10 domów o łącznej pojemności 1000 miejsc w sezonie letnim i 820 w sezo- nie zimowym. W 1947 r. zostały otwarte kolejne obiekty w Świdrze, Piwnicznej Zdroju, Makowie Podhalańskim i Michaliniel5. W tym zdecentralizowanym systemie organizacji wczasów ważne było za- pewnienie jak najpełniejszego wykorzystania istniejących domów. Problem ten był przedmiotem dyskusji na posiedzeniu plenarnym KCZZ w dniach 26-28 mar- ca 1946 r. Postanowiono wezwać związki zawodowe, które zajęły już nierucho- mości z przeznaczeniem na wczasy, do bezzwłocznego ich uruchomienia, względ- 4 ARZ, KCZZ, Wydział Prezydialny, 344, Tekstowe wyjaśnienie do sprawozdania rachunko- wego [FWP] za 1948 rok. 5 Archiwum Federacji Związków Zawodowych Pracowników PKP spis 258/1, Działalność Związku Zawodowego Pracowników Kolejowych Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1945- -1946, Warszawa 1947, s. 333-341. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 55 nie przekazania FWP. Budynki, które do tego nie się nadawały miały być odda- ne do dyspozycji Tymczasowego Zarządu Państwowego. Postulowano, aby zajęte i dzierżawione domy wczasowe były w pełni wyko- rzystane przez dziesięć miesięcy w roku, "z odchyleniem w stosunku do domów położonych nad morzem". "Aby nie utrwalać separatyzmu dzielnicowego lub fachowego - czytamy w kolejnym fragmencie przyjętej uchwały - należy stop- niowo przechodzić na system domów odpoczynkowych otwartych. W tym celu każdy ze Związków oddaje FWP 20 procent miejsc do dyspozycji innych Związ- ków na zasadach wzajemności". Ponadto żądano od podległych central opraco- wania i zgłoszenia branżowych planów wczasówl6. Do pierwszych miesięcy 1948 r. rola FWP w organizacji akcji wypoczynko- wej była ograniczona. Koncentrowała się ona przede wszystkim na nadzorowa- niu instytucji prowadzących wczasy oraz dystrybucji dotacji skarbowych z tego tytułu. Taki model funkcjonowania FWP posiadał istotne wady i stawał się przed- miotem krytyki. Już w drugim roku funkcjonowania zdecentralizowanej akcji wczasowej za- czął on wzbudzać zastrzeżenia decydentów politycznych. Przede wszystkim zwracano uwagę na trudności koordynacji w zakresie pełnego wykorzystania istniejących obiektów wczasowych należących do różnych instytucji. Niełatwo bowiem było koordynować funkcjonowanie 624 domów, zgłoszonych w 1947 r. do akcji wczasów, znajdujących się w 112 miejscowościach i administrowanych przez 200 różnych instytucji, w tym przez duże związki zawodowe. Jak stwier- czo r, połozb' I 94& r. ra plenm KCZZ nerokotrIe ajere rIescoawa- ści istniało 20 do 30 całkowicie odrębnych administracji, "a w okresie jesien- nym, zimowym i wiosennym we wszystkich tych domach znajduje się po dwóch, trzech wczasowiczów, a po dziesięć, piętnaście osób personelu". Uderzająca była również dysproporcja w zakresie miejsc wczasowych, jakimi dysponowały w pro- wadzonych przez siebie domach różne związki zawodowe. Oto Związek Zawo- dowy Dziennikarzy, liczący 1122 członków, mógł zapewnić miejsca w swoich domach dla 2700 osób. W ten sposób umożliwiał korzystanie z wczasów 100% swoich członków, podczas gdy Związek Włókniarzy - 5,6%, ZZK - 4%. Ten ostatni przy całkowitym wykorzystaniu swoich domów przez cały rok mógł za- pewnić miejsca zaledwie 35 rys. na ponad 388 rys. swoich członków. Związek Zawodowy Skarbowców na ponad 23 rys. członków rozporządzał wówczas 26 do- mami wypoczynkowymi, co dawało 1406 miejsc w jednym turnusie. Istniały obiekty wyposażone komfortowo, "z windą na drugie piętro, z pokojami urzą- b ARZ, KCZZ, Wydział Prezydialny, 41, k. 89, Protokół z posiedzenia plenarnego KCZZ w dniach 26-28 marca 1946 r. Ż ARZ, KCZZ, Wydział Prezydialny, 344, k. 47, Tekstowe wyjaśnienie do sprawozdania ra- chunkowego [FWP] za 1948 rok. 56 Dariusz Jarosz dzonymi kosztem kilkuset tysięcy złotych każdy, zaś obok tych - domy z piętro- wymi pryczami, siennikami, kocami bez powłoczek, poduszkami ze słomą, a je- dzenie w tych domach podaje się w menażkach". Był to -jak konkludowano - efekt braku jednolitej polityki wczasowej. Ponadto zgłaszano dużo poważniej- sze zastrzeżenia natury politycznej. Wynikało to z faktu, że niektóre związki, dysponujące dobrze wyposażoną bazą wczasową niechętnie przyjmowały do swoich ośrodków przedstawicieli innych branż, mimo że zobowiązywała ich do tego przytoczona wcześniej uchwała plenum KCZZ z marca 1946 r.g O tych trudnościach pisali m.in. autorzy sprawozdania z dzialalności Okręgowych Rad Związków Zawodowych (ORZZ) z województwa krakowskiego za okres 1945- -1947: "Dotyczy to [problemy z uzyskaniem skierowań wczasowych -D. J.] spe- cjalnie spraw skierowań na wczasy do Domów Wypoczynkowych, które nie są bezpośrednio zależne, administrowane i podległe Komisji Centralnej Związków Zawodowych FWP, lecz należą bezpośrednio do różnych instytucji, związków, fabryk a nawet ministerstw, a które teoretycznie przydzielały pewien procent miejsc w swych domach do dyspozycji Funduszu Wczasów - w istocie zaś skie- rowani nie mogli tam spędzić swych urlopów z przyczyn wadliwej organizacji, a częściej z braku wolnych miejsc - zajętych w międzyczasie przez własnych członków czy nawet osoby postronne, nie mające nic wspólnego ze światem pracy"9. Ta chęć uproszczenia kierowania akcją wczasową miała więc również swoje racjonalne przesłanki, wynikające z priorytetów społeczno-politycznych władz. Inicjatorom centralizacji wydawało się, że w ten sposób będą w stanie zapewnić z jednej strony lepsze wykorzystanie istniejącej bazy wczasowej, z drugiej zaś skutecznie kierować dystrybucją skierowań w celu zwiększenia ich liczby, prze- znaczonych dla robotników. Motywy te najprawdopodobniej zdecydowały o zmia- nie poglądów kierownictwa KCZZ na ten temat. Na posiedzeniu plenarnym KCZZ w dniach 2-4 grudnia 1946 r. Kazimierz Witaszewski, analizując ograniczone efekty akcji wczasowej z punktu widzenia jej założeń (jak największa liczba robotników, pełne wykorzystanie domów), stwierdził: "Jeżeli wcześniej byłem zwolennikiem decentralizacji akcji wczasów, to teraz jestem zwolennikiem ich centralizacji"2ją opowiedzieli się uczestnicy zwołanej z inicjaty- wy KCZZ konferencji w Spale w październiku 1947 r. W tym samym kierunku szły rezolucje plenarnego posiedzenia KCZZ obradującego w dniach 19-21 li- 8 ARZ, KCZZ, Wydział Prezydialny, 135, k. 63, Protokół z posiedzenia plenarnego KCZZ w dniach 23-25 czerwca 1948 r. Ż APK, ORZZ, p. 152, sygn. 3, k. 32, Sprawozdanie z dwuletniej działalnoaci OKZZ na tece- ; nie woj. krakowskiego za lata 1945-1947. 2iał Prezydialny, 42, k. 10, Protokół z posiedzenia plenarnego KCZZ w dniach 2-l1. grudnia 1946 r. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 57 stopada 1947 r. Omawiający dotychczasowe doświadczenia związkowców Bole- sław Gebert wskazał na wcześniej wzmiankowane niedomagania, jak: słaba fre- kwencja robotników w domach wczasowych, niejednolity poziom wyżywienia i urządzeń, wadliwa organizacja rozdziału miejsc oraz brak należytej kontroli nad gospodarką domów wypoczynkowych. Plenum upoważniło Prezydium KCZZ do 21 opracowania planu centralizacji wczasów . Decyzje o reorganizacji akcji wczasowej zapadły jednak nie w KCZZ, ale poza nią. Wskazują na to zachowane w aktach Sekretariatu Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej (KC PPR) zapisy dyskusji nad projektem centraliza- cji wczasów, toczonych w tym gremium. Na posiedzeniu, które odbyło się 16 lu- ą tego 1948 r. problem ten referował wiceminister zdrowia i opieki społecznej Je- rzy Sztachelski. Stwierdził on, że dotychczas FWP był tylko nominalnym kie- rownikiem akcji wczasowej: bezpośrednio administrował zaledwie siedmioma kompleksami (614 domów o 27 rys. łóżek). Opłata dzienna za pobyt w domach wczasowych w wysokości 300 zł jest - twierdził - w ogóle problematyczna, ponieważ korzystają one z najróżniejszych świadczeń dodatkowych, nie wyka- zanych w ich budżetach, stąd FWP nie może też mieć przejrzystego zestawienia dochodów i wydatków. Fundusz - jego zdaniem - nie posiadał także odpowied- niego aparatu administracyjnego. Najważniejsze wady systemu wczasów wska- zane przez Sztachelskiego to: chaos inwestycyjny, niemożność planowania sieci i równomiernego wykorzystania wszystkich domów. W związku z tym propono- wał wydanie zarządzenia o powołaniu przedsiębiorstwa, które by działało na zasadach komercyjnych, "gdyż tylko takie przedsiębiorstwo potrafi należycie gospodarować sumami przeznaczonymi w kraju na wczasy. Tak wielkim scen- tralizowanym przedsiębiorstwem komercyjnym nie mogą administrować Związ- ki Zawodowe, lecz tylko instytucja państwowa". Najbardziej ze wszystkich re- sortów miało się do tego nadawać Ministerstwo Zdrowia, gdyż umożliwi to po- wiązanie zagadnień wczasów z zagadnieniem uzdrowisk, "ułatwi planowanie, racjonalne wykorzystanie inicjatywy prywatnej, wycieczek zagranicznych itp.", doprowadzi do jasności budżetowej. Projektowane przedsiębiorstwo powinno otrzymać obiekty, które objęła akcja uwłaszczeniowa oraz przejąć od związków zawodowych administrację wszystkich domów, należących do FWP lub oddziel- nych ministerstw, czy zjednoczeń przemysłowych. KCZZ powinno się zagwaran- tować wyłączne prawo do przydzielania skierowań, sprawowania kontroli społecz- nej, podejmowania decyzji o przeznaczeniu i wykorzystania "tych domów, które mają stare tradycje (jak włókniarze, górnicy)". Sztachelski uznał, że uchwała o centralizacji wczasów przy Ministerstwie Zdrowia powinna być podjęta przez KCZZ. 2 ARZ, KCZZ, Wydział Prezydialny, 81, k. nlb., Protokół i rezolucje z plenarnego posiedze- nia KCZZ w dniach 19-21 XI 1947 r. 58 Dariusz Jarosz Plan przedstawiony przez Sztachelskiego spotkał się ze sprzeciwem obecnych na posiedzeniu przedstawicieli KCZZ. Jej przewodniczący K. Witaszewski zga- dzał się, co prawda, na centralizację wczasów, ale w oparciu o KCZZ. Twier- dził, że dla ściślejszego powiązania związków zawodowych z klasą robotniczą te pierwsze powinny "obrastać" w wiele przybudówek dających konkretne ko- rzyści "masom pracującym", "a do takiej organizacji należą wczasy". Szef KCZZ powołał się na przykład ZSRR i Czechosłowacji, gdzie wczasy były organizo- wane również przez związki zawodowe. Przypomniał, że kierowana przez niego instytucjajuż od 1946 r. proponowała centralizację akcji. W dyskusji zaproszeni przywódcy KCZZ (Włodzimierz Sokorski, Józef Szczęśniak, Aleksander Bur- ski) oraz Zygmunt Kratko (zastępca kierownika Wydziaiu Zawodowego KC PPR) poparli stanowisko Witaszewskiego. Wzbogacili je kolejnymi argumentami. Po pierwsze, stwierdzili, że już uchwały I Kongresu Związków Zawodowych mó- wiły o przejęciu przez nie ubezpieczlani społecznych, świetlic i akcji socjalnej. Wczasy należą "do rzędu podobnych organizacji". Przeniesienie ich do struktu- ry państwowej równałoby się zagubieniu ich idei, a po drugie, osłabiłoby ruch związkowy. Ponadto nie zgadzali się na podejmowanie decyzji o przekazaniu spraw organizacji akcji wczasowej Ministerstwu Zdrowia na podstawie dotych- czasowej pracy Funduszu Wczasów; w pierwszym okresie wysiłek główny związ- kowców koncentrował się na uruchomieniu domów, niedopuszczeniu do ich roz- szabrowania i na pracach inwestycyjnych. Obecnie - argumentowali - związki zawodowe mają już pewien dorobek i doświadczenie w tym zakresie i są bar- dziej przygotowane do ich prowadzenia niż Ministerstwo Zdrowia. Związkowcy wskazywali na poniesione koszty. Odpierając zarzuty o małej liczbie robotników na wczasach stwierdzali, że był to efekt niedostatecznej ich popularyzacji. Przy- znawali, że bardzo duża część robotników ze względów materialnych rezygno- wała ze swoich urlopów w zamian za ekwiwalent pieniężny, a skierowania były wydawane przez biura przedsiębiorstw i zjednoczeń, natomiast w przyszłości skierowaniami na wczasy będą zajmować się oddziały związkowe i Rady Zakła- dowe. Wskazywali na wagę obsługi kulturalno-oświatowej domów wypoczyn- kowych, którą będzie można prowadzić z o wiele większym rozmachem, jeśli domy będą prowadzone przez związki zawodowe. Przypominali, że niektóre gałęzie przemysłu, jak op. włókniarze i górnicy mają "głębokie tradycje" i duże przywiązanie do swoich obiektów. Z tej przyczyny trudno im będzie się pogo- dzić z tym, że "ich" domy będą należeć do kogoś innego. Związkowcy wyrażali obawy, że po przejęciu sieci ośrodków wczasowych przez Ministerstwo Zdro- wia staną się one hotelami, powiększą się koszty ich utrzymania, a aparat zbiu- rokratyzuje się. Zaskakująca w tym kontekście wydaje się konkluzja dyskusji. Jak czytamy w cytowanym protokole członkowie Sekretariatu wypowiedzieli się za centralizacją wczasów przy Ministerstwie Zdrowia. Wypowiadający się w tej sprawie Stefan Jędrychowski uznał, że najwłaściwsze byłoby stworzenie odręb- Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 59 nago przedsiębiorstwa dla wczasów i uzdrowisk, jeśli technicznie i organizacyj- nie Ministerstwo Zdrowia da sobie z tym radę. Powinno ono posiadać odrębny statut, w którym muszą być zastrzeżone szerokie uprawnienia dla KCZZ. Moż- na to uczynić przez powołanie Rady przedsiębiorstwa z większością przedstawi- cieli KCZZ. Stanowisko Jędrychowskiego poparł Roman Zambrowski. Stwier- dził, że przedstawiciele związków zawodowych "nie podali umotywowanej kon- cepcji swej centralizacji i nie potrafili wysunąć przekonywujących argumentów, niektóre zaś argumenty są wręcz fałszywe". KCZZ - jego zdaniem - nie dawała sobie rady z przejmowaniem domów wypoczynkowych od przedsiębiorstw i in- stytucji państwowych ze względu na ich opór. Odniósł się ponadto do podnoszo- nej kwestii organizacji wczasów rodzinnych. Utrzymywał, że "Problemu rodzin nie da się rozwiązać, bo nigdzie na świecie do domów wypoczynkowych nie kieruje się pracowników z dziećmi, chociażby dlatego, że takie domy przestają być domami wypoczynkowymi. Nie ulega wątpliwości, że jeszcze przez dłuższy czas wiele robotników z różnych względów nie będzie mogło korzystać podczas swych urlopów z domów wypoczynkowych. Obecnie zagadnienie polega na tym, by olbrzymiej masie pozostałych, zabezpieczyć jak najlepsze wykorzystanie urlo- pów". Sekretariat postanowił powołać komisję dla wyjaśnienia możliwości cen- tralizacji domów wypoczynkowych przy Ministerstwie Zdrowia i dla opracowa- nia planu przeprowadzenia tej centralizacji. W jej skład weszli: Sztachelski, Ję- drychowski i Witaszewski. Ustalono dwutygodniowy termin przedstawienia przez nią wniosków wynikających z dokonanej analizyz2. Komisja opracowała swoje wnioski w dwóch wariantach. W obu proponowa- ła scalenie akcji wczasów w specjalnie w tym celu stworzonej instytucji wyższej użyteczności publicznej o odrębnej osobowości prawnej, pod nazwą, w pierw- szym wariancie - "Zakład Wczasów Pracowniczych", a w drugim - FWP. Pod- stawą funkcjonowania tej instytucji miałby być specjalny dekret, którego wstęp- ny projekt został opracowany w obu wersjach. Zgodnie z pierwszą, Zakład Wcza- sów Pracowniczych byłby podporządkowany ministrowi zdrowia, który mianowałby dyrektora zakładu, na wniosek KCZZ. Przedstawiciele KCZZ i po- szczególnych związków mieliby większość w organie nadzorczym - Radzie Wczasów. Budżet Zakładu Wczasów byłby częścią budżetu Ministerstwa Zdro- wia. W wersji drugiej FWP - miał być podporządkowany jedynie KCZZ. Bu- dżet FWP podlegałby zatwierdzeniu tylko przez KCZZ. Poszczególne związki i KCZZ miały przekazać nowej instytucji funkcje związane z organizacją wcza- sów, z wyjątkiem skierowań, rozdzielanych przez Zarządy Główne Związków Zawodowych. Struktura organizacyjna Zakładu (Funduszu) miała obejmować trzy stopnie: Dyrekcję Naczelną (Dni) w Warszawie, 5-6 okręgów (centralny, kra- v i 22 AAN Komitet Centralny Polskiej Partii Robotniczej (dalej - KC PPR), 295/VII, k. 7- -32a, ,Protokół nr 7 posiedzenia Sekretariatu KC PPR z do. 16 lutego 1948 r. 60 Dariusz Jarosz kowski, śląska-dąbrowski, dolnośląski, gdański, szczeciński, mazurski) oraz ośrodki, grupujące położone wokół siebie domy wczasowe. Majątek nierucho- my stanowiący własność skarbu państwa byłby przekazany Zakładowi (Fundu- szowi) tylko w zarząd i użytkowanie. Nowa struktura organizacyjna powinna przejąć od Ministerstwa Zdrowia obiekty nadające się na domy wypoczynkowe w uzdrowiskach nadmorskich z tym, że domy o charakterze reprezentacyjnym miały być przekazane "Orbisowi" do eksploatacji turystycznej. ZWP (FWP) miał z kolei przekazać Ministerstwu Zdrowia część domów wczasowych, dla zaspo- kojenia potrzeb leczniczych pracowników kierowanych przez Zakład Ubezpie- czeń Społecznych (ZUS)23. W aktach KC PPR zachował się szczegółowy harmonogram czynności zwią- zanych z centralizacją akcji wczasowej. Przewidywano, że do czerwca 1948 r. obejmie ona 255 domów i około 10 rys. miejsc wczasowych. Do tego czasu w ge- stii nowej instytucji miała się znaleźć baza wczasowa dużych central związko- wych (górników, włókniarzy) i najważniejszych centralnych zarządów (przemy- słu węglowego, hutniczego, metalowego, chemicznego)24. Trudno powiedzieć, z braku odpowiednich materiałów źródłowych, dlaczego odrzucono projekt powiązania nowo tworzonej instytucji z Ministerstwem Zdro- wia. Wiadomo jednak, że scenariusz centralizacji w ramach zreorganizowanej instytucji zajmującej się akcją wczasów pracowniczych zaczął być realizowany. 26 maja 1948 r. Sekretariat KCZZ uchwalił projekt dekretu o utworzeniu FWP KCZZ. Zatwierdzono na stanowisko dyrektora naczelnego FWP Bolesława Ka- nię oraz ustalono skład delegatów związkowych do Rady FWP (J. Szczęśniak, Adam Kuryłowicz, A. Burski, Ignacy Skowroński, Ryszard Nieszporek, Józef Kieszczyński)25. 25 czerwca 1948 r. plenarne posiedzenie KCZZ zaleciło Prezydium dokona- nie pełnej centralizacji akcji wczasów pracowniczych w ramach FWP Wyrażo- no zgodę na nadanie Funduszowi osobowości prawnej z tym, że miał on pozo- stać nadal organem KCZZ. Komisja powierzyła funduszowi całość administracji i gospodarki akcji wczasów. Wówczas ustalono etapy akcji centralizacyjnej i struk- turę organizacyjną Funduszu. Efektem tych decyzji było utworzenie czterech Dyrekcji Okręgowych: Śląsko-Krakowskiej w Mikuszowicach (maj 1948 r.; 2- AAN, KC PPR, 295/VII-145, k. 48, Notatka w sprawie reorganizacji wczasów pracowni- czych. 24 Ibidem, k. 51, Kalendarz czynności związanych z centralizacją wczasów pracowniczych. 25 ARZ, CRZZ, Wydział Prezydialny, 95, k. 66, Protokół z posiedzenia Sekretariatu KCZZ w dniu 26 maja 1948 r. Od października 1954 r. naczelnym dyrektorem FWP został Mie- czysław Domagała. Zob. AAN, Ministerstwo Kontroli Państwowej (dalej - MKP), 25/299, Notatka służbowa z kontroli Wydziału Głównego Mechanika Dyrekeji Naczelnej FWP prze- prowadzonej w czasie 18-23 XI i 6-7 XII 1957 r. przez starszego inspektora MKP Wacła- wa Kosickiego w zakresie nadzoru nad Brygadami Remontowo-Budowlanymi w terenie. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 61 województwa: śląska-dąbrowskie, krakowskie, rzeszowskie), Dolnośląskiej w Je- leniej Górze (lipiec 1948 r.; województwo wrocławskie), Warszawskiej w War- szawie (sierpień 1948 r.; województwa: warszawskie, łódzkie, kieleckie, olsz- tyńskie, poznańskie, pomorskie) i Morskiej w Koszalinie (sierpień 1948 r.; wo- jewództwa: szczecińskie, koszalińskie, gdańskie). W końcu tego roku obejmowały one 67 ośrodków i 619 domówz6. Ustawa o utworzeniu FWP była (w dokumentach wewnętrznych CRZZ mówi się o dekrecie) aktem, nad którym pracowano do jesieni 1948 r. Sekretariat KCZZ przyjął jej projekt 8 września tego roku. W rzeczywistości ustawa o "Funduszu Wczasów Pracowniczych Komisji Centralnej Związków Zawodowych w Polsce" została przyjęta 4 lutego 1949 r. i weszła w życie z dniem ogłoszenia (23 lutego tego roku). Zgodnie z nią FWP stawał się osobą prawa publicznego, do którego zadań należało: organizowanie wypoczynku pracownika w czasie wolnym od pracy oraz w czasie urlopu wypoczynkowego; organizowanie i prowadzenie do- mów wypoczynkowa-leczniczych oraz innych urządzeń wypoczynkowych (wcza- sów), takich jak wycieczki, obozy sportowo-wypoczynkowe, obozy wędrowne itp.; prowadzenie i popieranie badań naukowych w zakresie organizowania wcza- sów; tworzenie instytucji pomocniczych, związanych z organizowaniem wcza- sów; prowadzenie akcji kulturalno-oświatowej we wszystkich urządzeniach wcza- sowych; "współpraca z orz darni i instytucjami krajowymi, współdziałającymi w organizowaniu wczasów"; "współpraca z instytucjami zagranicznymi o pokrew- nym zakresie działania, łącznie z przeprowadzaniem wymiany osób, korzystają- cych z wczasów". Władzami Funduszu były: Rada Funduszu, Dyrekcja Naczel- 4i'. na i organy terenowe. Ta pierwsza została przez ustawodawcę określona jako "organ uchwalający, nadzorujący i kontrolujący". Członkami Rady byli: dwaj delegaci KCZZ (jeden z nich pełnił funkcję przewodniczącego Rady), po jed- nym delegacie ministrów: zdrowia, pracy i opieki społecznej, przemysłu i han- dlu, skarbu, administracji publicznej oraz Rady Państwa, po jednym delegacie zarządów głównych spośród siedmiu związków zawodowych, wskazanych uchwa- łą KCZZ i delegat Zarządu Głównego Związku Młodzieży Polskiej (ZG ZMP). Dyrekcja Naczelna była powoływana i zwalniana przez KCZZ na wniosek Rady Funduszu. KCZZ na wniosek Rady miała zatwierdzać plany działalności Dyrek- cji Naczelnej, a zwłaszcza plany finansowo-gospodarcze. Ustawa stanowiła, że statut FWP uchwala KCZZ, a nabiera on mocy po zatwierdzeniu przez ministra pracy i opieki społecznej. Miał on określać szczegółowo zakres działania, spo- sób powoływania i organizację wszystkich władz Funduszu oraz sposób prowa- dzenia rachunkowości i sprawozdawczości. Zgodnie z artykułem 9 majątek, sta- nowiący własność skarbu państwa i przedsiębiorstw państwowych mógł być prze- 26 ARZ, KCZZ, Wydział Prezydialny, 344, Tekstowe wyjaśnienie do sprawozdania rachunko- wego [FWP] za 1948 rok. 62 Dariusz Jarosz kazywany Funduszowi w zarząd i użytkowanie. Majątek nieruchomy, stanowią- cy wiasnosc sxardu panstwa, a będący w zarządźie i użytkowaW uuńduszu tiział być wykazywany w aktywach Funduszu, "jak gdyby stanowił jego własność". Zbycie i obciążenie majątku nieruchomego, stanowiącego własność Funduszu wymagało zgody KCZZ, podjętej na wniosekjego Rady. Zgodnie z ustawą środki finansowe FWP miały składać się z: własnych dochodów, dochodów z mienia przekazanego mu w zarząd i użytkowanie, dotacji i subwencji, opłat pracodaw- ców, opłat pracowników za korzystanie z jego usług i urządzeń oraz dopłat skar- bu państwa. Kwestie związane z opłatami pracowników miała ustalać Rada Mi- nistrów na wniosek KCZZ. FWP nadano przywilej wyłączności prowadzenia dotowanych ze środków publicznych wczasów urlopowych dla członków związ- ków zawodowych na obszarze całego państwa. Ponadto FWP został zwolniony z płacenia podatku dochodowego i obrotowego. Dla centralizacji akcji wczaso- wej istotne znaczenie miały regulacje zawarte w artykule 14 punkt 1 cytowanej ustawy: "Wszelkie władze, urzędy i instytucje oraz przedsiębiorstwa państwowe i samorządowe, jak również spółdzielnie, instytucje gospodarcze i związki za- wodowe, mające w swojej administracji domy wypoczynkowe i wszelkie urzą- dzenia wczasowe, objęte akcją wczasów pracowniczych i korzystające z dotacji Funduszu Wczasów Pracowniczych lub innych dotacji ze środków publicznych, przekażą Funduszowi nieodpłatnie w zarząd i użytkowanie administrowane przez siebie domy i inne urządzenia wczasowe wraz z ich całym inwentarzem". Kolej- ność tego przekazywania miał ustalić FWP, a jego szczegółowe zasady - rozpo- rządzenie ministra pracy i opieki społecznejz. W 1949 r. Centralna Rada Związków Zawodowych (CRZZ), która powstała na miejsce KCZZz8, dyskutowała nad statutem FWP, który jej Prezydium przy- jęło 2 września 1949 r. Został on zatwierdzony decyzją ministra pracy i opieki społecznej z 14 listopada tego roku. Pełna nazwa tej instytucji brzmiała odtąd Fundusz Wczasów Pracowniczych Centralnej Rady Związków Zawodowych". " W znacznej części zawarte w nim regulacje powtarzały w istocie te, które za- wierała cytowana wcześniej ustawa. Bardziej szczegółowo opisano działania, jakie powinien podejmować Fundusz dla realizacji swoich celów i zadań. Wśród nich wymieniano: organizowanie i prowadzenie domów wypoczynkowych dla robot- ników i pracowników umysłowych, "wypocżynków" dla członków rodzin pra- cowników, domów wypoczynkowych rodzinnych, wczasów wędrownych (pociągi turystyczne, wycieczki na statkach morskich i rzecznych), wczasów pracowni- 2 Ustawa z 4 lutego 1949 r. o Funduszu Wczasów Pracowniczych Komisji Centralnej Związ- ków Zawodowych w Polsce, "Dziennik Ustaw" RP 1949, nr 9, paz. 48; ARZ, KCZZ Wy- dział Prezydialny, 95, k. 68, Protokół z posiedzenia Sekretariatu KCZZ w dniu 26 maja 1948 r.; ibidem, Wydział Prezydialny, 86, k. 100, Protokół z posiedzenia Sekretariatu w dniu 8 września 1948 r. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 63 czych w czasie wolnym od pracy w dni świąteczne i niedziele. Ponadto miał się zajmować propagandą wczasów, prowadzeniem w ich trakcie pracy kulturalno- -oświatowej, szkoleniem personelu domów wypoczynkowych, współpracą z in- stytucjami i urzędami, "w zakres działania których wchodzą: wychowanie fizycz- ne, sport i turystyka". Statut określał bardziej szczegółowo strukturę organiza- cyjną FWP: obok Rady Funduszu i Dyrekcji Naczelnej w jej skład wchodziły organy terenowe: Okręgowe Dyrekcje i Ośrodki Funduszu. Te ostatnie miały obejmować domy wypoczynkowe, położone w jednej bądź w kilku niezbyt od siebie oddalonych miejscowościach. W związku ze zmianami administracyjny- mi w centrum władzy zmienił się nieco skład Rady: na miejsce delegata ministra przemysłu i handlu - wszedł do niej przedstawiciel Państwowej Komisji Plano- wania Gospodarczego (PKPG). Ponadto zdecydowano, że CRZZ wyznacza za- równo przewodniczącego Rady, jak i jego zastępcę. Zgodnie ze statutem posie- dzenia Rady miały się odbywać co najmniej raz na trzy miesiące. Większość jej uchwał wymagała zatwierdzenia przez CRZZ. Zarówno naczelny dyrektor Fun- duszu, jak i jego dwaj zastępcy byli powoływani przez CRZZ na wniosek Rady29. Sprawą trudną do wyjaśnienia, przynajmniej w świetle dostępnych materia- łów źródłowych, jest kwestia "czystki personalnej" przeprowadzanej przy okazji akcji centralizacyjnej. O takich zamiarach świadczy niedatowane pismo Biura Personalnego FWP do KC PZPR i Dziaha Personalnego KCZZ. Wynika z niego, że w związku z koniecznością uzupełnienia kadr, "jak również oczyszczenia apa- ratu z elementu niepożądanego, wrogo ustosunkowanego do obecnej rzeczywi- stości i nie nadającego się do dalszej pracy w związkach zawodowych", Biuro zwracało się z apelem do wszystkich Komitetów Wojewódzkich Polskiej Zjed- noczonej Partii Robotniczej (KW PZPR) o skierowywanie do pracy w Funduszu elementu "najbardziej wartościowego i zasłużonego w walce o wolność i demo- krację"3ustalić konsekwencji tego apelu. Przejmowanie domów wczasowych od instytucji i związków zawodowych nie odbywało się bezkonfliktowo. Wysiłki podejmowane w tej sprawie przez FWP jeszcze przed podjęciem decyzji o centralizacji napotykały opór. Świadczy o tym chociażby okólnik Prezydium Rządu z 9 lipca 1947 r. Wynika z niego, że FWP przy KCZZ powiadomił Radę Ministrów o swoich trudnościach w porozumie- niu się z poszczególnymi ministerstwami i innymi urzędami państwowymi oraz samorządowymi co do przejęcia przez FWP kierowanych przez nie domów wy- Zs Zgodnie z ustawą z 1 lipca 1949 r. o związkach zawodowych (Dz.U. RP 1949, nr 41, paz. 293) uprawnienia KCZZ, wynikające z istniejących wówczas przepisów prawa, prze- jęła CRZZ. 29 Statut Funduszu Wczasów Pracowniczych Centralnej Rady Związków Zawodowych z 14 li- stopada 1949 r., "Monitor Polski", nr A-3 z 12 stycznia 1950 r., paz. 27. 3o pRZ, CRZZ, Wydział Prezydialny, 184, Pismo Biura Personalnego FWP KCZZ do KC PZPR i Działu Personalnego KCZZ. 64 Dariusz Jarosz poczynkowych. "FWP pragnął w ten sposób - w drodze porozumień dobrowol- nych - zrealizować postulat, że wypoczynek pracowników nie może być organi- zowany systemem patronalnym, lecz spoczywać winien w rękach samych pra- cowników za pośrednictwem ich związków zawodowych". Niektóre ministerstwa i urzędy ustosunkowaly się do poczynań FWP negatywnie i albo prowadziły wszystkie posiadane domy wypoczynkowe we własnym zakresie albo też prze- kazaly związkom tylko część z nich. Prezydium prosiło o przesłanie odpowiedzi na pytania dotyczące liczby posiadanych domów wczasowych, pobieranych opłat, kosztów utrzymania i zamierzeń co do przekazania ich odpowiednim związkom zawodowym3 . Co prawda, nie udało się odnaleźć odpowiedniej informacji, będącej efektem tego okólnika, ale niechęć do przekazywania domów wczasowych na potrzeby FWP potwierdzają inne odnalezione przekazy źródłowe. Inspektorzy Najwyźszej Izby Kontroli (NIK), którzy badali działalność FWP w drugiej połowie 1951 r. stwierdzili, że jeszcze 13 domów wypoczynkowych nie zostało przejętych przez Fundusz i pozostawało nadal w użytkowaniu różnych instytucji, mimo że zobo- wiązywała je do tego cytowana ustawa z lutego 1949 r. Dotyczyło to domów Narodowego Banku Polskiego, banków: Rolnego i Handlowego, PKO i spółdziel- czych32. Ponadto dość powszechną praktyką instytucji przekazujących FWP domy wypoczynkowe było ogałacanie ich z wyposażenia, zwłaszcza tego bardziej wartościowego3. Inną strategią "ratowania" bazy wczasowej było sprawowanie nad nią kon- troli po formalnym przekształceniu części obiektów na inne cele. Trudno powie- dzieć, jak szeroko była ona stosowana. Wiadomo jednak, że tak postępowało op. kierownictwo ZZK. We wrześniu 1948 r. Dom Wypoczynkowy ZZK w Mako- wie Podhalańskim przekazano do dyspozycji kolejowej służby zdrowia na sana- torium przeciwgruźlicze. Na podobnych zasadach oddano dom w Zwardoniu katowickiej Dyrekeji Okręgowej Kolei Państwowych (DOKP). Dom Wypoczyn- kowy w Czerwieńsku przejęło Zrzeszenie Sportowe "Kolejarz" celem urządzenia bazy sportowo-wypoczynkowej dla pracowników i sportowców. Dla celów szkole- niowych udało się pozostawić dzialaczom związku kolejowego Dom Wypoczyn- 3 AAN, URM, 161203, k. 7, Wczasy pracownicze 1947-1949, Okólnik nr 37 Prezydium Rady Ministrów z 9 lipca 1947 r., nr - III - 42/1 w sprawie pracowniczych domów wypoczynko- wych. 32 AAN, Najwyższa Izba Kontroli (dalej - NIK), 1358, k. nlb., Sprawozdanie z kontroli pla- nowej FWP CRZZ, Warszawa, 6 października 1951 r.; ibidem, Wykaz domów wczasowych, które nie zostały przekazane FWP wbrew postanowieniom ort. 14 ustawy z 4 lutego 1949 r. o FWP 33 Archiwum Państwowe w Koszalinie (dalej - APKosz.), Fundusz Wczasów Pracowniczych CRZZ (dalej - FWP), 13, k, 8, Sprawozdanie z działalnoSci Dyrekcji Okręgu Morskiego FWP w Koszalinie od czasu powstania jej do chwili obecnej, tj. do dnia 1 I maja 1950 r. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 65 kawy w Michalinie. Wiadomo również, że Zarząd Główny tego związku co ja- kiś czas ponawiał żądania zwrotu domów wypoczynkowych przekazanych FWP34. Wreszcie należy wskazać, że omijając Fundusz niektóre związki zawodowe wydzierżawiały prywatne pensjonaty rzekomo tylko dla swoich członków, a fak- tycznie odnajmując miejsca osobom trzecim (ZAIKS, związki zawodowe skar- bowców, dziennikarzy, pracowników przemysłu bawełnianego). Podobnie czy- niły niektóre ministerstwa (Zdrowia, Rolnictwa), Narodowy Bank Polski, insty- tucje przemysłowe i handlowe. Dochodziło do wzajemnego podbijania cen tenut dzierżawnych, płaconych właścicielom prywatnym35. ITkształtowana w wyniku akcji centralizacyjnej struktura FWP ulegała prze- mianom. Rada Funduszu została powołana dopiero 29 grudnia 1950 r. Jej prze- wodniczącym został sekretarz CRZZ Wiktor Dróżdż, a zastępcą Matylda Wrzo- sowa. Ciało to zbierało się niezwykle rzadko. Pierwszy zatwierdzony przez Radę schemat organizacyjny przewidywał istnienie jedenastu delegatur Dyrekcji Na- czelnej, w miejsce mających się zlikwidować czterech dyrekcji okręgowych. W latach 1949-1951 akcją wczasową kierowały jednak nadal dwa ośrodki dys- pozycyjne w postaci Dyrekcji Naczelnej (Dni) i czterech Dyrekcji Okręgowych, które administrowały 35 ośrodkami wypoczynkowymi na terenie całego kraju. W styczniu 1951 r. przystąpiono do tworzenia nowej sieci organizacyjnej, po- wołując delegatury DN w Szczecinie i Kłodzku i likwidując całkowicie Dyrek- cję Okręgu Warszawskiego (kwiecień 1951 r.). Zarządzenie DN z 26 czerwca 1951 r. wprowadziło nowy schemat organizacyjny FWP z 1 lipca 1951 r. Ośrod- ki wczasowe uzyskały większą samodzielność. Fundusz, dąc d9 laprawneia działalności jednostek terenowych, przekształcił na podstawie uchwały Sekreta- riatu CRZZ Dyrekcje Okręgowe z jednostek normujących w jednostki instrukta- żowo-kontrolne. Kolejne ważne reorganizacje strukturalne nastąpiły w latach 1954-1955. Naj- pierw powołano kolejną, piątą Dyrekcję Okręgową. Wkrótce potem wszystkie je zlikwidowano wraz z podległymi ośrodkami wczasowymi. W ich miejsce powo- łano Zarządy Okręgów Wczasowych (w 1955 r. było ich 18, w 1956 r. - 17). Poszczególne domy wypoczynkowe zostały usamodzielnione na podstawie we- wnętrznego rozrachunku gospodarczego36. 4 d. Jarosiński, Związek Zawodowy Pracowników Kolejowych PRL 1944-1957, Kielce 1987, s. 220. 35 AAN, PKPG, 6039, k. 22, PBP "ORBIS" do PKPG, 24 marca 1950 r. 6 AAN, NIK, 1358, k. 393, Protokół z kontroli wewnętrznej DN FWP przy CRZZ przepro- wadzonej w dniach od 26 lipca do 29 września 1951 r. przez inspektora NIK; ARZ, CRZZ, Wydział Ekonomiczny, 33/35/2, k. nlb., Sprawozdanie Funduszu Wczasów Pracowniczych za rok 1951; D. Dobrowolska, Rzut oka na wczasy pracownicze w latach 1951-1962, w: Ro- botnicy na wczasach...; AAN, Kancelaria Sejmu 1947-1972, Protokoły Komisji Pracy i Zdro- wia, 23, k. 274, Załącznik nr 2 do protokołu z 24 posiedzenia Komisji Pracy i Zdrowia Sejmu z 16 października 1956 r. 66 Dariusz Jarosz Oferta Funduszu obejmowała różne formy wczasów (zob. tablica 1). Tablica 1 Liczba wczasowiczów według form wypoczynku w latach 1949-1956 (w tys.)3' ' Rodzaj wczasów 1949 r. 1950 r. 1951 r. 1952 r. 1953 r. 1954 r. 1955 r. 1956 r. Ogółem 451,? 554,6 52?,1 403,2 411,2 426,1 454,9 474,6 Zwykłe 405,6 495,8 452,6 322,1 330,0 332,3 352,7 357,2 Matekzdziećmi 1,5 2,6 3,3 4,9 5,4 6,3 7,8 11,1 Rodzinne 2,9 4,3 7,8 8,3 10,4 12,1 13,3 14,3 Turystyczne 9,0 7,8 7,9 11,6 6,4 8,9 10,8 19,4 Lecznicze 32,0 42,0 50,2 49,6 52,0 56,4 57,9 61,7 21-dniowe Lecznicze 0,? 2,1 5,3 6,7 7,0 10,1 12,4 10,9 28-dniowe Źródlo: Dziesięć lat FWP 7949-1958 w liczbach i wykresach, Warszawa 1959, s. 12. Największą jej część stanowiły tzw. wczasy czternastodniowe zwykłe. Od 1948 r., w porozumieniu z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych, FWP wprowa- dził trzytygodniowe wczasy profilaktyczne. W ramach tej akcji pracownicy prze- bywali w domach wczasowych podlegających Funduszowi, ale korzystali z za- biegów w uzdrowiskach. Na 1948 r. wyznaczono kontyngent 20 rys. pracowni- ków na ten typ wczasów. W omawianym okresie były one przeznaczone przede wszystkim dla osób chorujących lub zagrożonych chorobami, takimi jak pylica, ołowica i reumatyzm. Urządzano ponadto dwudziestoośmiodniowe wczasy prze- ciwgruźlicze oraz inne, dużo mniej liczne (krajoznawcza-turystyczne, młodzie- żowo-sportowe, miejskie)3g. Brakowało miejsc dla cieszącego się dużym powo- dzeniem wypoczynku matek z dziećmi. Fundusz organizował również wyjazdy wczasowe za granicę. Pierwsze infor- macje na ten temat, na jakie udało się natrafić, pochodzą z 1949 r. Z ustalonego na 1950 r. rozdzielnika wynika, że ogólna liczba miejsc przyznana związkow- com polskim na pobyt wypoczynkowy w Czechosłowacji wynosiła 1000, na Węgrzech - 150, w Bułgarii - 20, w Rumunii - 20. Zgodnie z ustalonymi kryte- riami miały wyjeżdżać na nie osoby cieszące się jak najlepszą opinią zarówno pod względem politycznym, jak i moralnym. Uczestnikami tej akcji mieli być 3 Liczby podane w tablicy wymagają weryfikacji (co zostato przeprowadzone przy analizie tablicy 3), mają jednak ten istotny walor, że tworzą jedyne znane mi kompletne zestawie- nie liczbowe, dotyczące poszczególnych rodzajów wczasów w latach 1949-1.955. 3a AAN, PKPG, 6047, k. 19, Sprawozdanie z działalności FWP CRZZ za rok 1953; AAN, MKP 251238, k. 37, Wniosek, 11 maja 1956 r. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 przede wszystkim przodownicy pracy (co najmniej 50%), racjonalizatorzy, no- watorzy, mistrzowie oszczędności oraz "pracownicy wyróżniający się w pracy zawodowej i społecznej"39. Ci pierwsi mogli również liczyć na bardziej atrak- cyjne wczasy krajowe. W lutym 1950 r. Prezydium CRZZ zostało poinformowa- ne, że FWP uruchamia od 15 maja do 15 września 1950 r. turnusy rodzinne w Po- bierowie na łączną liczbę 4160 miejsc. Na każdym z nim miało odpoczywać 520 osób w 130 domkach przeznaczonych przeciętnie dla 4 osób (przodownik pracy, jego żona i dwoje dzieci). Zgodnie z przyjętymi założeniami ich uczestnicy nie ponosili za nie żadnych kosztów, a należności wynikające z tego tytułu miały pokrywać związki zawodowe4o. Problemy finansowe Zachowane w analizowanych aktach informacje dotyczące sytuacji finanso- wej FWP wskazują, że uzyskane środki na prowadzenie działalności wczasowej były niewystarczające w stosunku do istniejących potrzeb. Już w 1947 r. KCZZ, podsumowując akcję w tym zakresie przeprowadzoną w roku poprzednim, stwierdzała, że budżet FWP na okres od 1 kwietnia do 31 grudnia 1946 r. przewidywał dotację Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej w wysokości 88 500 rys. zł, całkowity zaś budżet na ten rok opiewał na sumę 118 000 rys. zł. Na poczet preliminowanych sum Komisja otrzymała jednak z do- tacji Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej (MPiOS) za 1946 r. tylko 66 283 rys. zł. `W związku z tym, aby zaspokoić potrzeby wszystkich wczasowiczów FWP był zmuszony ograniczyć wydatki. Zmniejszono dopłaty do wyżywienia. Zamiast projektowanego uruchomienia 12 nowych domów na 1 800 osób, pracę rozpo- częły zaledwie 3 spośród nich z miejscami dla około 500 osób. Nie subsydiowa- no w ogóle przewidzianych w budżecie kwot na remonty domów wypoczynko- wych. Ponadto ograniczono dopłaty dla związków zawodowych, oddających część miejsc w "swoich" domach dla wczasowiczów spoza ich branży; wypłacono je- 39 ARZ, CRZZ, Wydział Ekonomiczny, 128, FWP CRZZ do Zarządów Głównych Związków Zawodowych, Warszawa, 22 lutego 1950 r. Władze Funduszu udzielały szczegółowych po- uczeń dotyczących kwestii organizacyjnych tych wyjazdów. W cytowanym dokumencie stwierdzano m.in.: "Należy pouczyć wyjeżdżających o konieczności właściwego zachowa- nia się w czasie podróży i pobytu za granicą, jak również zwrócić uwagę na aspołeczne postępowanie wczasowiczów, trudniących się nielegalnym handlem, dyskredytującym god- ność związkowca". Każdy wczasowicz wyjeżdżający za granicę miał prawo zabrać przed- mioty osobistego użytku oraz żywność:l kg cukru, 1 kg tłuszczu, 1 kg mięsa łub wędliny, 1 kg pieczywa, 1/4 kg herbaty lub kawy oraz 200 szt. papierosów. Koszty wyjazdu mieli pokrywać pracodawcy, Rada Zakładowa z Funduszu Współzawodnictwa i Nagród oraz pra- cownik (obciążano nimi pracowników oza,wyęy,r,p abpRZ, CRZZ, Wydział Prezydialny, 344, k. 83, Do Prezydium CRZZ, 18 lutego 1950 r. 68 nątinc Tarneo dynie zaliczki, przez co powstały zaległości, wynoszące około 20 000 rys. zł. Z tych samych powodów z akcji wczasów były wyłączone domy wypoczynko- we prowadzone przez organizacje młodzieżowe, polityczne i inne o charakterze społecznym (Polski Czerwony Krzyż, Robotnicze Towarzystwo Przyjaciół Dzieci, Chłopskie Towarzystwo Przyjaciół Dzieci i inne),przzzdyof l.le tI ansowo przygotowane do samodzielnego prowadze- nia wczasów, jak op. Związek Literatów Polskich. Natychmiastowego uregulo- wania wymagało zadłużenie FWP w stosunku do związków zawodowych z tytu- łu wyżywienia4i. Zatwierdzony pod koniec 1948 r. bilans FWP za rok poprzedni zamykał się niedoborem w wysokości 13 232 539, 28 zł4z. W 1948 r. ów niedobór wyniósł 104 593 789 zł. Jego największą pozycję stanowiła różnica między obowią,zują tą stawką a kosztem faktycznym jecioego ótia pobytu na wczasach (tzw. OSObO- dzień); wielkość koniecznych dopłat z tego tytułu wyniosła 33 475 794 zł4-. Brak systematycznych danych z kolejnych lat utrudnia dokonanie głębszej analizy całokształtu problemów finansowych FWP. Wiadomo jednak, że w 1953 r. llle(iObÓi Wyniós 11 459 217, 76 zi; największa strata wynikała z prowadzonej działalności wczasowej (ponad 6 mln zł). Ponad 4,5 mln zł deficytu wynikło z róż- nicy między kosztami rzeczywistymi a wpływami za przejazdy kolejowe44. Dominującym składnikiem bilansów budżetów FWP były dotacje państwo- we. W 1949 r. wyniosły one ponad 22 mln zł na ogólną wielkość wpływów 112,1 mln zł, w 1951 r. odpowiednio 97,9 mln zł i 196 mln zł, w 1952 r. - 76 mln zł i 173 mln zł, w 1953 r. - 130 mln zł i 253 mln zł, w 1954 r. - 151 mln zł i 281 mln zł, w 1955 r. - 182 mln zł i 318 mln zł, w 1956 r. - 189 mln zł i 318 mln zł45. Stałym problemem był brak środków obrotowych dla finansowania normal- nej działalności ośrodków wypoczynkowych. W 1953 r. tylko uzyskanie kredytu bankowego umożliwiło placówkom Funduszu zakup zapasów zimowych i wy- rwanie się z sytuacji finansowej określanej przez Dyrektora Naczelnego FWP jako "katastrofalna". Z tego powodu zadłużenie FWP w Narodowym Banku Polskim osiągnęło pod koniec tego roku wielkość 10, 5 mln zła6. 41 ARZ, KCZZ, Wydział Prezydialny, 85, Projekt uchwały Prezydium KCZZ w sprawie wcza- sów [1947 r.]. 42 ARZ, KCZZ, Wydział Prezydialny, 86, k. 156, Protokół z posiedzenia Prezydium KCZZ w dniu 29 grudnia 1948 r. 43 pRZ, CRZZ, Wydział Prezydialny, 343, k. 43, Wniosek w sprawie bilansu FWP na rok 1948 r. AAN, PKPG, 6047, k. 4, Analiza bilansu zbiorczego Funduszu Wczasów Pracowniczych CRZZ za rok 1953 r. 45 Dziesięć lat PWP 1949-19S8 w liczbach i wykresaclz, Warszawa 1959, s. 91-98. 46 AAN, PKPG, 6047, k. 2--4, Analiza bilansu zbiorczego Funduszu Wczasów Pracowniczych CRZZ za rok 1953. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 69 Trudności finansowe pogłębiał dalece niedoskonały sposób uiszczania opłat za usługi wczasowe. Zniesienie w 1949 r. obowiązującego w poprzednich latach systemu dopłat pracodawcy za pośrednictwem pracownika, który po powrocie rewindykował wyłożoną kwotę i zastąpienie go procedurą centralnego ściągania należnoćci wprcst cd praccdawcy - ckazałc się w praktyce błpdne. Narastały zaległości finansowe zakładów pracy, mnożyły się trudności w odzyskiwaniu ,; należności4. Niedobory te odbijały się nie tylko na jakości oferowanych usług, ale rów- nież na możliwościach poprawy stanu budynków wczasowych. Nakłady na ich remonty bieżące i konserwację wyniosły w 1953 r. ponad 17 mln zł i były więk- sze niż w 1951 r. 0 50%, a w 1952 r. 0 14%, ale i tak nie mogły zaspokoić nie- zbędnych potrzeb. Dość powiedzieć, że sporządzony w 1953 r. przez ośrodki funduszu trzyletni plan remontów, które miały całkowicie zahamować proces dekapitalizacji nieruchomości i zapewnić adaptację budynków na potrzeby wcza- sów przewidywał nakłady roczne na te cele wysokości 42 mln zł. Nawet jeśli założymy, że autorzy planu zawyżali odpowiednie pozycje, to i tak różnica mię- dzy poniesionymi w 1953 r. nakładami na remonty a postulowanymi w najbliż- szych latach jest prawie dwuipółkrotna. Ponadto zmniejszała się część nakładów inwestycyjnych, przeznaczonych na uzyskanie nowych miejsc wczasowych: w 1950 r. wynosiła ona 9 512 rys. zł, a w 1953 r. - już tylko 2 129 rys. zł8. Dokonywane analizy kosztu wzmiankowanego "osobodnia" pobytu na wcza- sach wskazują, że był on z reguły przekraczany. Tablica 2 Koszty objęte stawką "osobodnia" i ich najważniejsze składniki w latach 1949-1956 (w cenach bieżących) 1949 r. 1950 r. 1951 r. 1952 r. 1953 r. 1954 r. 1955 r. 1 956 r. Ogółem koszt 16,12 19,26 21,48 25,13 36,04 35,50 34,73 38,71 "osobodnia" Wyżywienie 6,75 8,12 9,17 10,57 17,43 16,79 16,20 16,43 wczasowiczów Zajęcia kulturalno- 0,33 0,63 0,55 0,65 0,90 0,88 0,80 0,91 oświatowe Utrzymanie 0,g7 0,79 0,91 1,07 0,84 0,74 0,90 Dyrekcji Naczelnej . Źrócllo: Dziesięć lat FWP..., Warszawa 1959, s. 69, lab. 56. 4 ARZ, CRZZ, Wydział Prezydialny, 343, k. 2, Sprawozdanie ze stanu finansowego Naczel- nej Dyrekcji FWP 4g AAN, PKPG, 6047, k. 22, Sprawozdanie z działalności FWP CRZZ za rok 1953. Inne dane można odnaleźć w cytowanym wcześniej wydawnictwie FWP CRZZ Dziesięć lat FWP..., 70 Dariusz Jarosz Wahały się one (w cenach bieżących) od ponad 16 zł w 1949 r. do ponad 38 zł w 1956 r. Największą pozycję stanowiły tzw. koszty stałe ośrodków wypo- czynkowych (w 1952 r. - 13,73 zł, w 1953 r. - 17, 22 zł); w ich skład wchodziły nakłady administracyjne, na akcję kulturalno-oświatową, remonty i konserwa- cje, transport, pralnie itp. Wartością zmienną było wyźywienie wczasowiczów, którego stawka wahała się w latach 1949-1956 od blisko 42% (1949 r.) do po- nad 48% (1953 r.) kosztów "osobodnia"49. W 1953 r. aż 5% jego ogólnej wiel- kości stanowiły koszty utrzymania warszawskiej centrali FWP (Dyrekcji Naczel- nej). Wskazane wielkości różniły się w zależności od regionu. Generalnie naj- wyższe koszty stałe "osobodnia" ponosiły ośrodki nadmorskie, najniższe położone w regionach górskich i podgórskich. W zbadanym w 1953 r. przez kontrolerów NIK ośrodku w Międzyzdrojach koszt dziennego wyżywienia w maju tego roku wyniósł ponad 27 zł5dziennego wyżywienia w maju W świetle dokonanych ustaleń trafny wydaje się wniosek, że wczasy pracow- nicze były co prawda instytucją mocno dotowaną z funduszów państwowych, ale stale niedoinwestowaną. Batalia o zmianę składu spol'ecznego wczasowiczów Podstawowe dane statystyczne dotyczące liczby wczasowiczów w obiektach FWP zawiera tablica 3. Tablica 3 Wczasowicze w obiektach FWP Rok Liczba wczasowiczów Robotnicy wśród ogółu Robotnicy w związkach wczasowiczów (%) zawodowych (w %) 1945 12 662) zawodowych (w %) 1946 177 122 1947 236 3976 31 s. 70. Według zawartych tam danych nakłady na remonty bieżące i konserwację w FWP wyniosły w 1950 r. - 4,8 mln zł, w 1951 r. - 7,6 mln zł, w 1952 r. - 15,4 mln zł, w 1953 r. - 12,3 mln zł, w 1954 r. - 16,4 mln zł, w 1955 r. - 24, I mln zł, w 1956 r. - 23,6 mln zł. Rozbieżności te wskazują na ograniczoną wartość wskaźników liczbowych dotyczących FWP i potwierdzają tezę o konieczności traktowania ich jako orientacyjnych i szacunko- wych. a9 AAN, PKPG, 6047, k. 1, Analiza kosztów działalności podstawowej FWP za rok 1953; AAN, Kancelaria Sejmu 1947-1972, Protokoły Komisji Pracy i Zdrowia, 23, k. 274, Załącznik nr 2. so AAN, MKP 25178, Protokół z kontroli DN FWP przez kontrolera MKP Wacława Kosic- kiego w czasie od 8 do 2A września 1953 r. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 " Do 1 października 1945 r. ' W tym kobiet 99 739. `' Do 1 grudnia 1948 r.; według innych danych za 1948 r. - 316 800-350 000. `i Do 1 listopada 1949 r.; według innych danych 451 700. Razem z kursami i gośćmi - 556 156; według innych danych 514 502. f Razem z akcją zleconą 527 076. F Razem z akcją zleconą, gośćmi, delegowanymi itp. - 403 237. ' Bez akcji zleconej. Źródio: ARZ, CRZZ, Sekretariat Z. Kratko, 4, Rezolucja Sekretariatu CRZZ [b.d.]; ibidem, Sekre- tariat Przewodniczącego CRZZ, 10, k. nlb.; ibidem, Wydział Ekonomiczny, 33/35/2, k. nlb., Sprawozdanie Funduszu Wczasów Pracowniczych za rok 1951; AAN, CUP 899, k. 5-6, Notatka w sprawie zagadnień pomocy społecznej; ARZ, CRZZ, Sekretariat J. Kuleszy, 25, O dalszy rozwój wypoczynku pracowniczego; AAN, PKPG, 6041, k. 14, Projekt planu gospodarczego na rok 1952 w zakresie wczasów pracowniczych, Warszawa, 9 listopada 1951 r.; AAN, KC PPR, 295/VII-145, k. 27-28, Projekt centralizacji wczasów; AAN, NIK, 1357 k. 2, Sprawozdanie inspektorów z kontroli ND FWP przy CRZZ w dniach 9 IX-1.9 X 1949 r.; AAN PKPG, 6047, k. 19, Sprawozdanie z działalności FWP CRZZ za rok 1953; APK, WRZZ, 2709/1, Z prac Wydziałów KCZZ; Dziesięć lat FWP..., Warszawa 1959, s. 12. Zawarte w niej dane wymagają komentarza. Zachowane przekazy źródłowe wytworzone w większości przez komórki FWP podają niejednokrotnie znacznie się różniące informacje dotyczące liczby wczasowiczów. Można odnieść wraże- nie, że na to, jakie dane były umieszczane w tych statystykach, istotny wpływ miał ich adresat. Praktyką często stosowaną było sztuczne zawyżanie liczby wczasowiczów przez wliczanie do ich ogólnej wielkości uczestników różnych kursów, gości, osób delegowanych itp.5i Jednocześnie należy jednak pamiętać , s1 Ministerstwo Kontroli Państwowej w 1954 r. sformułowało wniosek, że dane statystyczne wysyłane przez FWP do CRZZ i PKPG są nieprawdziwe. Między innymi podano w nich, że w 1952 r. z wczasów korzystało 403 237 osób, podczas gdy faktycznie liczba ta wyno- siła 362 000. Nierzetelność wynikała z wliczenia przez Naczelną Dyrekcję FWP do ogól- nej liczby wczasowiczów 16 258 uczestników kursów i 24 979 delegowanych, pracowni- ków ośrodków, którzy korzystali ze stołówek wczasowych oraz gości. Zob. AAN, MKP 25/76, Przewodniczący CRZZ W. Kłosiewicz, 22 lutego 1954 r. 72 Dariusz Jarosz że część osób, faktycznie przebywających na wczasach, nie było ewidenejono- wanych w odpowiednich dokumentach. Z tego powodu przedstawione wyżej dane należy traktować jako orientacyj- ne. Ze zgromadzonego materiah celowo wybrałem dla każdego z analizowanych lat wielkości najmniejsze, jak sądzę najbardziej zbliżone do rzeczywistych. Dla okresu 1945-1948 dane obrazują liczbę wczasowiczów w domach należących do związków zawodowych, a zgłoszonych do współpracy z FWP Nieprzypadkowo również w tablicy znalazły się kolumny obrazujące udział robotników w turnusach wczasowych i w związkach zawodowych. Wskazują one na pewien ważny rys realizowanej wówczas akcji wczasowej, który wymaga jednak szerszego omówienia. Zgodnie z koncepcją władz państwowych najlepszym z punktu widzenia or- ganizacyjnego rozwiązaniem miało być mieszanie na turnusach wczasowiczów o różnych cechach społecznych. Już w 1946 r. na posiedzeniu plenarnym KCZZ mówił o tym wspomniany już wcześniej J. Odrobina: "Ma to kolosalne znacze- nie organizacyjne i fachowe. Tam się spotykają ludzie z różnych zakładów pra- cy, z różnych dzielnic, miast i w ten sposób buduje się zaufanie i współżycie w znaczeniu społecznym"52. W 1948 r. ów postulat został sformułowany na ła- mach "Biuletynu Wczasów": "Wczasy to jedna z najpiękniejszych zdobyczy de- mokracji. To najodpowiedniejsza wspólna forma swobodnego zetknięcia wszyst- kich sfer społeczeństwa, gdzie sprawa porozumiewania się jest poza zależnością służbową czy zawodową. Nie odgrywa tu również roli hierarchia społeczna ani stan majątkowy. W atmosferze miłego nastroju, wywołanego możliwością spę- dzenia czasu bez troski o zapewnienie jutrzejszego bytu i bez poczucia podpo- rządkowywania się obowiązkom dnia codziennego, nawiązują towarzyski kon- takt robotnik, chłop i inteligent, młodzi i starzy, jak również światli obywatele i analfabeci, których los pozbawił najważniejszego środka porozumiewania się ze światem, tj. umiejętności czytania i pisania"53. Zgodnie z przyjętymi priorytetami wczasy miały być instytucją społeczną służącą przede wszystkim robotnikom. Zapewnieniu im możliwości wypoczyn- ku w ośrodkach FWP miały przede wszystkim służyć ustalane centralnie limity skierowań przeznaczonych dla pracowników umysłowych i fizycznych z poszcze- gólnych związków zawodowych. Przyjęto zasadę, że obie kategorie mogły uzy- skać owe skierowania według proporcji ich reprezentacji w związkach zawodo- wych. Wyraźnie wskazuje na to okólnik nr 11 FWP KCZZ z 24 marca 1949 r., ustalający stosunek procentowy pracowników fizycznych do umysłowych dla poszczególnych branż związkowych. Czytamy w nim: "Należy wydać zarządze- 52 pRZ, KCZZ, Wydział Prezydialny, 40, k. 131, Trzeci dzień obrad posiedzenia plenarnego KCZZ, 28 marca 1946 r. [stenogram]. 5- J. J., Walka z analfabetyvnem w okresie wczasów, "Biuletyn Wczasóu%' 1948, nr 6. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 73 nie podległym sobie komórkom wydającym skierowania, by przy typowaniu pra- cowników na wczasy bezwzględnie przestrzegali podany procent pracowników fizycznych i umysłowych, to samo dotyczy O[kręgowych] K[omisji] Z[wiązków] Z[awodowych], przy kierowaniu na wczasy lecznicze. Zarząd Główny poprzez swoje ogniwa związkowe winien rozpocząć intensywną propagandę, uświada- miającą pracowników fizycznych o dobrodziejstwach wczasów pracowniczych. Skierowania do miejscowości atrakcyjnych jak: Zakopane, Krynica, Wisła, Kar- pacz, Szklarska Poręba, Kudowa, Duszniki, Polanica itd. w pierwszym rzędzie należy wydawać pracownikom fizycznym"54. Ową ustaloną odgórnie proporcję zawierała dołączona do okólnika tablica: Spoteczne proporcje akcji wczasowej Tablica 4 Stosunek Liczba procentowy Branża członków pracowników fizycznych Górnicy 269 579 90 Włokniarze - 277 497 90 Hutnicy 1 15 000 90 Kolejarze 382 925 80 Cywilna administracja Wojska 15 254 40 Metalowcy 245 000 90 Budowlani 260 715 90 Pracownicy samorządu terytorialnego 236 117 50 i użyteczności publicznej Pracownicy rolni 176 099 80 Spółdzielcy 143135 60 Pracownicy leśni i przemysłu drzewnego 105 675 60 Pracownicy przemysłu spożywczego 110 846 80 Pracownicy państwowi 77 014 35 Nauczyciele 75 600 10 Transportowcy 92 431 85 Shażba Zdrowia 67 522 50 Pocztowcy 60 710 80 54 AAN, NIK, 1357, k. 169, Okólnik nr I I FWP KCZZ z 24 marca 1949 r., Do wszystkich ZG ZZ. 74 Dariusz Jarosz Pracownicy przemysłu konfekcyjnego 49 299 90 i odzieźowego Pracownicy handlu i biurowi 47 816 60 Pracownicy instytucji spotecznych 56 000 40 Drogowcy 15 000 90 Pracownicy przemysłu poligraficznego 27 918 90 Cukrownicy 25 550 90 Pracownicy przemysłu skórzanego 24 457 90 Pracownicy instytucji ubezpieczeń społecznych 24 422 40 Pracownicy skarbowi 24 056 40 Bankowcy 20 542 40 Pracownicy przemysłu naftowego 16 591 85 Artyści 1 G 863 40 Pracownicy sądów i prokuratury 1 I 389 30 Stoczniowcy --- 9 167 Filmowcy . . . . . . -g 2G6 Pracownicy Polskiego Radia 4 571 50 Dziennikarze 1 185 Źródto: AAN, NIK, 1357, k. 169, Okólnik nr 1 1 FWP KCZZ z 24 marca 1949 r., Do wszystkich ZG ZZ. Ta polityka odgórnego ustalania społecznych proporcji akcji wczasowej nie ograniczała się jedynie do wskazanego podziału skierowań. FWP decydował również o rozdziale miejsc wczasowych między poszczególne związki zawodo- we. Jeszcze w 1948 r. przy założeniu (jak się okazało nierealnym), że z wcza- sów skorzysta około 13-14% ogółu związkowców proporcje zawarte w rozdziel- niku bynajmniej nie realizowały w sposób konsekwentny preferencji klasowych. Proporcjonalnie największą liczbę miejsc przyznano radiowcom (członków związ- ku: 45?l, skierowań: 1800 - 39%), Związkowi Zawodowemu Pracowników Bankowych (20 542, 6 000 - 29%), Pracowników Sądowych i Prokuratorskich (11 389, 3 200 - 28%), Pracowników Państwowych (77 014, 19 920 - 25,8%), Dziennikarzy (1 185, 282 - 23,7%), Pracowników Filmowych (8266, 1?40 - 21 %), Pracowników Skarbowych (24 056, 5460 - 22,6%), najmniejszą - Związ- kowi Zawodowemu Pracowników Rolnych (176 099, 7360 - 4%), transportow- com (92 431, 5810 - 6%), kolejarzom (382 925, 30 000, - 7,8%) i drogowcom (15 000, 1426 - 9,5%)55. W okresie późniejszym owe rozdzielniki ulegały zmia- nom na korzyść związków o wyraźnej przewadze robotników. ss AAN, NIK, 1357, k. 6, Sprawozdanie inspektorów: Chmielewskiego Jana i Zdanowicza Zbi- gniewa z kontroli planowej ND FWP przy CRZZ w dniach 9 września-19 października 1949 r. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 75 Zarówno w wyniku wad takiej ich konstrukcji, jak i innych czynników selek- cji wczasowiczów, o których piszę dalej, wskaźnik procentowy członków związ- ków zawodowych, korzystających z najbardziej rozpowszechnionych wczasów ulgowych nie był wysoki i wynosił w 1949 r. - 9,2, w 1950 r. - 9,9, w 1951 r. - 10,9, w 1952 r. - 6,4, w 1953 r. - 6,5, w 1954 r. - 6,7, w 1955 r. - 7,0 i w 1956 r. -6756. Dla zachęcania robotników do korzystania z wczasów rozwijano szeroką ak- cję propagandową, głównie przez rady zakładowe i prasę związkową5. Służyć temu miały również konkretne rozwiązania organizacyjne. Dystrybucja skiero- wań, pozostąjąca do 1952 r. w rękach terenowych struktur związków zawodo- wych została uznana za niedostatecznie skuteczną dla osiągnięcia zaplanowanych wskaźników "proporcji klasowych". Zdarzało się bowiem, że w istocie formal- nie przeznaczone dla pracowników fizycznych, faktycznie były one rozdzielane między pracowników umysłowych. Z tego przede wszystkim powodu, zgodnie z uchwałami Sekretariatu. CRZZ z 18 stycznia 1952 r. i 5 lutego 1952, czynno- ściami tymi miały się zajmować nowe agendy FWP. Z 1 lipca 1952 r. utworzono 280 Powiatowych i 18 Okręgowych Biur Skierowań przy Okręgowych i Powia- towych Radach Związków Zawodowych, zatrudniających 313 osób58. Wobec tego , że rady zakładowe nadal pobierały skierowania dla robotników, a w wielu wy- padkach wydawały je pracownikom umysłowym wprowadzono obowiązek wy- pełniania skierowań na miejscu przy odbiorze w Biurze Skierowań FWP, połą- czony z przedłożeniem odpowiednich dokumentów5. Wreszcie ważnym czynnikiem, mającym zwiększyć liczbę robotników wśród ogółu wczasowiczów była polityka w zakresie odpłatności za wypoczynek w ośrodkach FWP Już w 1946 r. KCZZ poczęła upowszechniać przyjętąjeszcze w roku poprzednim zasadę, że 35% ich kosztu pokrywał Fundusz, 35% praco- dawca i 30% pracownik6działu kosztów został utrzymany przez Sekretariat KC ZZ jeszcze w październiku 1948 r.6 W 1949 r. problem wcza- 56 Dziesięć lat FWP..., s. 17...; AAN, Komisja Planowania przy Radzie Ministrów, 621, k. 64, Pięcioletni plan rozwoju gospodarki narodowej w latach 1956-1960. Pomoc społeczna. Wczasy pracownicze, Warszawa, czerwiec 1957 r. 5 Zob. m.in. ARZ, CRZZ, Wydział Prezydialny, 546, Pismo okólne CRZZ z 29 maja 1953 r. 5s AAN, NIK, 1358, k. nlb., Protokół z kontroli DN FWP przeprowadzonej w dniach 6-12 lutego 1953 r. przez inspektora MKP Malentę Irenę; ibidem, FWP do MKP, Warszawa, 25 maja 1953 r. 59 AAN, MKP 25/76, CRZZ do MKP Warszawa, 31 lipca 1954 r.; APK, ORZZ, 1037, Spra- wozdanie Okręgowego Biura Skierowań przy ORZZ w Krakowie z wykorzystania skierowań na wczasy pracownicze na terenie województwa krakowskiego w III i IV kwartale 1952 r. 6o ARZ, KCZZ, Wydział Prezydialny, 41, Protokół z posiedzenia plenarnego KCZZ w dniach 26-28 marca 1946 r.; Sprawozdanie Komisji Centralnej Lwiązków Zawodowych..., s. 70. 6 ARZ, KCZZ, Wydział Prezydialny, 86, k. 118, Protokół posiedzenia Sekretariatu KCZZ z dnia 29 października 1948 r. 76 Dariusz Jarosz sów został uregulowany w układach zbiorowych pracy. Nałożono wówczas na pracodawcę obowiązek pokrywania części odpłatności za nie62. Stopniowo zaczęto wprowadzać zasady zróżnicowania opłat za pobyt na wcza- sach w zależności od zarobków pracowników. W instrukcji FWP z 3 grudnia 1949 r. przyjęto jako obowiązującą od 1 stycznia 1950 r. pięciostopniową ich skalę według zaiączonej tablicy: Tablica 5 Odpłatność za wczasy obowiązująca od 1 stycznia 1950 c Zarobki Opłaty "A" dla pracowników gospodarki "B" dla pracowników pracowników państwowej i uspołecznionej gospodarki prywatnej Dopłata Dopłata Razem branż, które podpisały pracownika pracodawcy umowy zbiorowe do 10 rys. zł I 120 2520 3640 1 120 10-18 rys. zł 1960 2520 4480 1960 18-25 rys. zł 2800 2520 5320 2800 25-35 rys. zł 4200 2520 6020 3500 ponad 35 rys. zł 4200 2520 6720 4200 Źródi > AAN, NIK, 1358, k. nlb., Projekt wystąpienia dotyczącego kontroli wykorzystania miejsc w OW FWP w Zakopanem i Szczawnicy za 1 półrocze 1951 r. 2 AAN, PKPG, 6047, k. 24, Sprawozdanie z działalności FWP CRZZ za rok 1953. 90 Dariusz larosz łego pobytu i pracy łącznie z rodzinami, Miejscowości wczasowe były atrakcyj- ne pod względem kuracyjnym, co jednak dawało zgoła nieoczekiwane efekty w kontekście składu personelu Funduszu. Jak czytamy w sprawozdaniu za 1953 r. "występuje [...] napór ludzi chorych, strojących się o pracę w FWP. Liczni cho- rzy, w tym duży procent chorych na gruźlicę, starają się za wszelką cenę o za- trudnienie w Ośrodkach FWP, myśląc o potrzebach leczenia się. Mimo wyda- nych zarządzeń [...] zakazujących zatrudniania chorych zakaźnie, nie dość moc- no dopilnowana została realizacja tych zarządzeń. Tendencja zatrudniania chorych w Domach Wczasowych, niebezpieczna dla zdrowia wczasowiczów oraz zdecy- dowanie szkodliwa dla pracy FWP, znajduje jeszcze wielu zwolenników. Ośrod- ki FWP znajdują się pod stałym naciskiem o zatrudnienie tych czy innych cho- rych ze strony nadzorujących je instytucji i organizacji. Z tej racji, że większość Ośrodków leży w strefie nadgranicznej, wynikają, zwłaszcza w okresach sezo- nowych - masowego naboru pracowników - dodatkowe trudności"' . Wspomnia- na sezonowość osiągała szczególnie duże rozmiary w wypadku zajmujących się w ośrodkach tzw. pracą kulturalno-oświatową. Wreszcie ważnym motywem utrudniającym stabilizację zatrudnienia były niskie płace. Były one niższe niż w instytucjach pokrewnych, prowadzących podobny typ działalności (Polskie Uzdrowiska, Domy Wczasowe "Orbisu", PTK, Wojskowe Domy Wypoczynkowe, przedsiębiorstwa gastronomiczne i ho- telowe). To one absorbowały kadry FunduszuŻ4. Taka sytuacja kadrowa rodziła również inne problemy, często wskazywane w sprawozdawczości dotyczącej FWP jako nieprawidłowości. Juź w kontrolach NIK z 1951 r. zwrócono uwagę, że w Ośrodku Wczasowym FWP w Zakopanem znaczna część miejsc w domach wypoczynkowych była zajęta na mieszkania dla pracowników Funduszu. Nie płacili oni czynszu i innych kosztów eksploatacyj- nych za ich użytkowanie 5. Stosowanie tego procederu, zapewne z powodu bra- ku mieszkań służbowych, odnotowano również w 1953 r, W lutym tego roku stwierdzono - na podstawie nadesłanych sprawozdań (najprawdopodobniej mi- nimalizujących problem), że w 15 ośrodkach wczasowych w sposób nieupraw- niony zamieszkiwało 79 lokatorów w 137 izbach. Co ciekawe, najwięcej takich przypadków odnotowano w miejscowościach szczególnie atrakcyjnych (Kryni- ca, Zakopane)' 6. W celu przeciwdziałania tej praktyce, uszczuplającej wielkość bazy wczasowej DN FWP wydała odpowiednie zarządzenia, które m.in. naka- zywały usunięcie osób obcych (op. byłych pracowników FWP), zamieszkujących w domach wypoczynkowych, znosiły istniejące w nich mieszkania pracownicze ®3 Ibidem, k. 25. 4 Ibidem, k. 24. > >5 AAN, NIK, 1358, k. nlb., Protokół z kontroli działalności OW FWP w Zakopanem w dniach 19 i 20 lipca 1951 r. Ż' Ibidem, Protokół z kontroli DN FWP przeprowadzonej w dniach 6-12 lutego 1953 r.... Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 91 (zakładowe) i wprowadzały mieszkania zakładowe w obiektach specjalnie na ten cel wydzielonych. Ponadto polecano zwrócić "do użytku wczasowego" najlep- sze pokoje dotychczas zajmowane nieraz przez pracowników FWP. Zwrotowi miały również podlegać "przedmioty luksusowe", nieraz wypożyczane bezpraw- nie pracownikom do mieszkań (dywany, radioodbiorniki itp.). Zezwalano na wypoźyczenie pracownikowi jedynie kilku wyraźnie wymienionych mebli, nie- zbędnych do użytku w mieszkaniui. Trudno, w świetle analizowanych przeka- zów źródłowych ustalić, czy te nowe regulacje były przestrzegane. Podobnie powszechnym zjawiskiem było niepłacenie przez pracowników Funduszu i ich rodziny za spożywane posiłkitg. Fluktuacja zatrudnienia, niesta- bilność kadr, ich przypadkowość oraz wady organizacji miały ponadto sprzyjać przypadkom łapownictwa i kradzieży wśród personelu domów wczasowych`'. Podstawowe dane dotyczące liczby domów wczasowych FWP (do 1948 r. - zgłoszonych do współpracy z funduszem) i miejsc w nich zawiera tablica 8. Tablica 8 Liczba domów i miejsc wczasowych w obiektach FWP - Liczba domów - -- - -- . - Rok wypa%zYnkowych Liczba miejsc - 1945 - . -.-. -. -. -. --.- .-. --. - 6 SGOf' ------ - 1946 - 451 18 439 - - 1947 - - . -- .- - 636 - 29 380 --- -- 1948 619 22 532 1949 35 595 --- - --- 1950 - . .-. .. . 3p 649 - 1951 . --- .-. . -. 38 506 1952 --- -- -j953---- -.- ---.--. --..- 34300 1954 34 700 1955 354 35 600 1956 314 37 400 my zgłoszone do współpracy z Funduszem. ' Dane za okres od lipca do 1 października 1945 r. i Ibidem, FWP do MKP Warszawa, 25 maja 1953 r. > >s Zob. m.in.: AAN, MKP 25178, Protokół z kontroli DN FWP przez kontrolera MKP Wacła- wa Kosickiego...; ibiden:, Minister Kontroli Państwowej Witold-.lóźwiak do Przewodniczą- cego CRZZ W. Kłosiewicza, listopad 1953 r. t9 APW, WRZZ, 115, k. 126, Sprawozdanie Prezydium WRZZ dotyczące działalności ruchu zawodowego na Dlnym Śląsku [w latach 1945-1949]. 92 Dariusz Jarosz Źródto: ARZ, CRZZ Sekretariat Z. Kratko, 4, k. 43, Plan inwestycyjny FWP CRZZ część opiso- wa; AAN, Jakub Berman 325118, Dane odnośnie do wczasów w latach 1950, 1952 i 1953 (tam nieco inne dane dotyczące liczby wczasowiczów za lata 1950-1952); AAN, PKPG, 6041, k. 14, Projekt planu gospodarczego na rok 1952 w zakresie wczasów pracowniczych, Wars2awa, 9 listopada 1951 r.; ibidem, k. 70, Sprawozdanie Komisji Centralnej Związ- ków Zawodowych z działalności i stanu związków zawodowych w Polsce listopad 1944- -listopad 1945 r., Warszawa 1945 r.; AAN, PKPG, 6047, k. 21, Sprawozdanie z działalno- ści FWP CRZZ za rok 1953; APK, WRZZ 2709l1, k. 5, Z prac Wydziałów KCZZ; Dzie- sięć tar FWP..., Warszawa 1959, s. 34, 57-58. Zdają się one wskazywać na przyrost liczby miejsc w obiektach FWP do 1951 r., będący efektem przede wszystkim akcji centralizacyjnej. Dają one jed- nak niepełny obraz owej bazy wczasowej. Aby ją bliżej scharakteryzować nie wystarczy bowiem ograniczyć się do tych wskaźników. ` Problemem istotnym, przynajmniej w okresie przeprowadzania akcji centra- lizacyjnej było eksploatowanie znacznej części bazy wczasowej przez FWP na podstawie umów dzierżawnych, zawartych jeszcze przez instytucje, które wcze- śniej użytkowały obiekty wypoczynkowe. W końcu 1949 r. szczególnie dużą licz- bę domów dzierżawił FWP na obszarze działania Dyrekcji Śląsko-Krakowskiej; na 551 - 539 dzierżawiono od Administracji Nieruchomości Zarządów Gmin- nych i 12 - od właścicieli prywatnychtzo. W latach późniejszych najgwałtow- niejsze spory o wysokość czynszów wybuchały między właścicielami prywat- nymi a FWP. Jak informowano przewodniczącego CRZZ Wiktora Klosiewicza w 1951 r., "FWP od trzech lat stosuje politykę plecenia jak najniższych czyn- szów dzierżawy za domy właścicieli prywatnych". Umowy te zwykle zawierano na rok, po czym właściciele szukali "lepszych" dzierżawców, a FWP skarżyli do sądu o eksmisję. W 1950 r. jeden z właścicieli domu w Wiśle - "w porozumie- niu z innymi właścicielami na miejscu" - uzyskał wyrok eksmisyjny we wszyst- kich instancjach sądowych, aź wreszcie w Sądzie Najwyższym, "dzięki naszej energicznej interwencji", FWP uzyskal pomyślną dla siebie kasację. Jednak w 1951 r. jako konkurent FWP pojawił się "Orbis", który płacił lepsze czynsze i zjednywał sobie sympatię wlaścicieli. Władze Funduszu planowały, aby spo- wodować oddanie użytkowanych przez siebie domów prywatnych w "zarząd przy- musowy", co miało zwolnić go automatycznie od płacenia czynszów. "W Zako- panem i Wiśle - czytamy w dalszej części cytowanego dokumentu - właściciele zmobilizowali wszystkie środki, by wyrwać z naszych rąk domy. Właściciel ŻMi- rabelli® w Zakopanem uzyskał przychylne nastawienie Gminnej Rady Narodo- wej i wyrok komisji lokalowej o eksmisję FWP". Ministerstwo Gospodarki Ko- munalnej ustanowiło nad "Mirabellą" zarząd przymusowy. "Po wprowadzeniu 120 AAN, NIK 1357, k. 2, Sprawozdanie inspektorów: Chmielewskiego Jana i Zdanowicza Zbi- gniewa z kontroli planowej ND FWP przy CRZZ w dniach 9 września - 19 października 1949 r. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 93 zarządu przymusowego [...] otrzymał kierownik ośrodka nakaz Miejskiej Komi- sji Lokalowej usunięcia FWP z innych domów, a mianowicie z ŻPatrii® i ŻDef na® w ciągu 14 dni"121. W tym okresie Fundusz dzierźawił od właścicieli pry- watnych 36 domówl22, Najbardziej syntetyczny obraz stanu bazy wczasowej FWP w analizowanej dokumentacji źródłowej udało się się odnaleźć w aktach Komisji Pracy i Zdro- wia Sejmu z 1956 r. FWP administrował wówczas 3278 obiektami budowlany- mi o łącznej kubaturze około 3 701 000 m3. Budynki przejęte w zarząd i użytko- wanie w 75% stanowiły mienie opuszczone, poniemieckie, położone głównie na terenach "o trudnych warunkach klimatycznych (góry, morze - 91%)". 11,5% z tych obiektów to były budynki drewniane, 10,5% - z pruskiego muru; 65% z nich wzniesiono przed 1921 r., a tylko 2% po 1945 r. W tej masie 25% budyn- ków było zagrzybionych. Do 1954 r. remontom kapitalnym poddano 10% posia- danej kubatury. FWP użytkowała obiekty, które nie miały zapewnionej wody pitnej dla wczasowiczów (m.in. Pobierowo, Ustronie Morskie, Mielno, Szczawnica, Dłu- gopole). W 80% nadmorskich miejscowości wczasowych jeszcze w 1956 r. bra- kowało skanalizowanych urządzeń sanitarnych. Tereny, na których były położo- ne liczne budynki FWP nie były w ogóle odwodnione, względnie systemy od- wadniające nie działały (Szczawnica, Wisła, Busko). Co do wyposażenia domów wypoczynkowych, to w cytowanym dokumen- cie stwierdzano, że zakupy dokonywane w latach 1950-1955 stanowiły zaled- wie 40% wartości zużycia posiadanego wyposażenia. Koce, kołdry, poduszki, bielizna pościelowa, materace oraz łóżka przetrwały często dwukrotny okres amortyzacji, "stąd jakość [ich] jest katastrofalna". Otrzymywane dotacje nie pozwalały na budowę nowych obiektów wczasowych, a to tylko miało dawać szansę znacznej poprawy standardu usług. Do 1956 r. zatwierdzono budowę je- dynie jednego domu wczasowego w Mikuszowicach i to tylko ze względu na zaawansowanie robótl2. Inne odnalezione dokumenty najczęściej potwierdzają i uzupełniają ten ob- raz. W 1952 r. w sprawozdawczości CRZZ pisano, że "Ciasnota pomi.eszezeń, wieloosobowe pokoje na wczasach były przysłowiowe"; na 1 miejsce wczasowe przypadało około 10 m2 powierzchni. Dominowały ośrodki małe (przeciętna wielkość - 31 miejsc)124. W latach 1952-1953 prowadzono akcję "rozluźnienia" 121 ARZ, CRZZ, Sekretariat Przewodniczącego, 10, k. 66, Notatka dla Przewodniczącego CRZZ tow. Wiktora Kłosiewicza [1951 r.]. 122 AAN, NIK, 1358, k. nlb., Sprawozdanie z kontroli planowej FWP CRZZ, Warszawa, 6 paź- dziernika 1951 r. 123 AAN, Kancelaria Sejmu 1947-1972, Protokoły Komisji Pracy i Zdrowia, 23, k. 274-284, Załącznik nr 2. 124 ARZ, CRZZ, Wydział Prezydialny, Sekretariat Przewodniczącego CRZZ, 33, [Plan finan- sowy działalności wczasowej na rok 1952]. 94 Dariusz Jarosz w domach wczasowych. W jej wyniku uzyskano przeciętne zagęszczenie 2,4 osób na jeden pokój, ale równocześnie zmniejszyła się ogólna liczba miejsc na wcza- sach z 38 500 w 1951 r. do 34 300 w 1953 r.l2i Zły stan bazy wczasowej potwierdziły liczne kontrole szczegółowe. Warto wskazać choćby na wyniki jednej z nich, przeprowadzonej w 1951 r. przez in- spektorów Ministerstwa Kontroli Państwowej (MKP) w Ośrodkach Wypoczyn- , ; kowych w Międzyzdrojach, Wisełce, Pobierowie i Rewalu w województwie szcze- " ' cińskim. Okazało się, że urządzenia kanalizacyjne i wodne prawie we wszyst- kich kontrolowanych ośrodkach albo były w kilku miejscach uszkodzone (w Międzyzdrojach), albo ich w ogóle nie było. Stan ten wpływał ujemnie na higienę i czystość. W Pobierowie w domach wczasów rodzinnych brakowało cie- płej wody do mycia dzieci i podgrzania posiłku. Nie zaopatrzono ich również w odpowiednie wanienki do mycia dzieci. Woda była dostarczana ze studni poło- żonych w znacznej odległości, na skutek czego zużywano jej mało. Powodowało to zanieczyszczenia, zwłaszcza w kuchniach przy stołówkach. "Ustępy znajdu- jące się na zewnątrz domów wypoczynkowych są zaniedbane i brudne, a to wsku- tek braku wody i liczebnie małej ekipy asenizacyjnej". Podobny stan urządzeń sanitarno-higienicznych stwierdzono również w Wisełce i Rewalu. Brakowało mechanicznej pralni i lodówek do przechowywania różnych artykułów żywno- ściowych. W efekcie stwierdzono "w kilku wypadkach podawanie potraw w nie- świeżym stanie (cuchnącym)". W innym miejscu cytowanego sprawozdania pi- sano: "Ważne znaczenie mają pralnie brudnej bielizny. Obecny system prania bielizny w Ośrodkach jest b. prymitywny i męczący ludzi. Pro nie wykonuje się ręcznie w wannach lub baliach na ziemi. Brak jest wyżymaczek i suszarek. Ten prymityw ujemnie wpływa na higienę. Wczasowicze nie na czas otrzymują czy- stą bieliznę na zmianę". We wszystkich kontrolowanych ośrodkach wczasowych stwierdzono istnienie wielu budynków niezabezpieczonych, a nadających się do remontu, które mogłyby pomieścić wiele tysięcy wczasowiczów i stanowić zna- komitą bazę dla poszukiwanych wczasów rodzinnychi2ó. Stan mechanizacji pracy w obiektach wczasowych poprawiał się, ale nie na tyle, aby radykalnie zmienić uciążliwość wykonywanych prac. W 1953 r., kiedy FWP dysponował 1334 domami wypoczynkowymi, posiadał tylko 91 pralni mechanicznych, 72 wirówek do bielizny, 172 szaf chłodniczych, 37 agregatów chłodniczych, 70 mechanicznych obieraczek do ziemniaków, 72 uniwersalne maszynki kuchenne!2. Wszystko to odbijało się na stanie higieny. Stąd zrozu- 125 AAN, PKPG 604.7, k. 21, Sprawozdanie z działalności FWP CRZZ za rok i953. 12 AAN, N(K 1358, k. nlb., Sprawozdanie st. insp. Sypniewskiego Jarosława z kontroli plano- wej przeprowadzonej w Ośrodkach Wypoczynkowych FWP w Międzyzdrojach, Wisełce, Pobierowie i Rewalu, woj. szczecińskie, Szezecin, 20 lipca 1951 r. I2 AAN, PKPG, 6047, k. 21, Sprawozdanie z działalności FWP CRZZ za rok 1953. Fundusz Wezasów Pracowniczych w latach 1945-1956 95 miała wydaje się zdziwienie kontrolerów niektórych ośrodków, że w tych wa- runkach nie doszło do wybuchu epidemiiizs. Ponadto sprawozdania szczegółowe z poszczególnych ośrodków wczasowych skłaniają do wniosku, że wiele tych i innych niewymienionych urządzeń było niesprawnych. W 1953 r. wiele lodówek i urządzeń chłodniczych w domach wczasowych było nieczynnych "od lat". Dotyczyło to zarówno wadliwie skonstru- owanych względnie nowych urządzeń, jak też wyeksploatowanych, poniemieckichl29. W wielu obiektach FWP brakowało dostatecznej liczby nakryć stołowych i za- stawy, a stan tych, którymi dysponowano pozostawiał wiele do życzeniajano- skrajny należy traktować przypadek wskazany w trakcie dyskusji w CRZZ w 1952 r. Jeden z jej uczestników piętnował wypadek w domu wypoczynkowym w Zakopanem, gdzie rzekomo "kazano kupić wczasowiczom noże, widelce i łyżki, gdyż w innym wypadku nie będą jedli"13. W celu poprawy wyżywienia od 1950 r. prowadzono przy ośrodkach Fundu- szu hodowlę świń. W początkach 1951 r. istniała ona w 12 ośrodkach, a w koń- cu roku - we wszystkich. Ponadto w Ustroniu Morskim istniałojedenastohekta- rowe gospodarstwo rolneŻ2. Wczasowa powszedniość Już uwagi poczynione wcześniej, przy okazji charakterystyki bazy wczaso- wej, zawierają wiele elementów pozwalających wnioskować o ówczesnych wa- runkach wypoczynku w ośrodkach FWP Analizowane przekazy źródłowe najczęściej nie dają podstaw do ustalenia, jaka była częstotliwość odnotowanych w nich zjawisk, składających się na wcza- sową codzienność. Stąd poczynione uwagi są często jedynie egzemplifikacją wymagającą potwierdzenia w trakcie bardziej szczegółowych badań terenowych. Trudno na tej podstawie precyzyjnie określić, co było wczasową "normą", a co czymś wyjątkowym. Mając świadomość tych trudności warto jednak przynaj- mniej dokonać przeglądu najważniejszych faktów, składających się na obraz życia codziennego na wczasach FWP w omawianym okresie. IZs AAN, MKP, 25178, Sprawozdanie z kontroli OW FWP w Pobierowie i Międzyzdrojach przez kontrolerów MKP 2 września 1953 r. 12 AAN, MKP, 25178, Minister Kontroli Państwowej Witold-Jóźwiak do Przewodniczącego CRZZ W. Kłosiewicza, listopad 1953 r. Ż k. nlb., Sprawozdanie st. insp. Sypniewskiego Jarosława,.. -I ARZ, CRZZ, Wydział Ekonomiczny, 24, b.d. [Informacja o przebiegu współzawodnictwa pracy w ZZPIS, 1952 r.]. 132 ARZ, CRZZ, Wydział Ekonomiczny, 33J3512, Sprawozdanie Funduszu Wczasów CRZZ za rok 1953. 96 Dariusz Jarosz Dla dużej części wyjeżdżających do ośrodków wczasowych problemy zaczy- nały się już w trakcie podróży do miejsca przeznaczenia. Dotyczyło to m.in. sto- sunkowo nieźle wyposażonego ośrodka w Spale (w pokojach woda bieżąca, po- mieszczenia zradiofonizowane). Jak zanotowali inspektorzy NIK w 1951 r. na skierowaniach do Ośrodka FWP widniała stacja PKP Spała, do której jednak pociągi (wagony osobowe) nie dochodziły. Autobus PKS kursował z Tomaszo- wa do Spały dwa razy dziennie. W dniach zmiany turnusu oraz w sobotę i nie- dzielę zarabiały na tym "niezgodnie z cennikiem" dorożki i samochody: za prze- jazd dorożką na tej trasie trzeba było zapłacić 30-40zł, 'a samochodem 40-50 zł. Stąd mniej zamożni wczasowicze musieli pokonać tę odległość (9 km) pieszol3. Dotarcie do miejsca przeznaczenia wymagało pokonaniajednak nie tylko trud- ności komunikacyjnych. Zdarzało się, że wtedy rozpoczynała się "mitręga rejestra- cyjna". W Karpaczu w lipcu 1953 r. wczasowicze przybyli rannymi pociągami z całego kraju musieli oczekiwać z bagażami po kilka godzin na otrzymanie przy- dziahz miejsca, na skutek konieczności załatwienia formalności meldunkowycht4. Plagą szerzącą się w ośrodkach FWP były kradzieże. Jako typowy należy w tym kontekście traktować przypadek autora skargi z 14 września 1949 r., któ- remu w Polanicy-Zdroju skradziono palto o wartości kilkudziesięciu tysięcy zł. Ostrzegany przez kierownika Ośrodka FWP, zastosował wydawałoby się wystar- czające środki ostrożności: "poza niezbędną koniecznością udawania się do ła- zienek zdrojowych i na posiłki, nie opuszczaliśmy pokoju, który znajdował się na parterze przy drzwiach frontowych. Każdorazowo przy wyjściu zamykaliśmy dokładnie okna oraz drzwi na klucz zabierając go ze sobą, a wieczorem pozosta- wiając światło dla wywołania wrażenia, że przebywamy w pokoju". Okazało się, że zamki w drzwiach można otworzyć zwykłym zakrzywionym drutem. Komen- dant Posterunku MO {dwuosobowego) stwierdził posiadanie wytrychów u służ- by zajmującej suteryny; wytrych posiadał nawet kierownik podośrdokal5. Co- dziennością - i to w dosłownym znaczeniu tego słowa - były, przynajmniej la- tem 1953 r., kradzieźe w domach FWP w Karpaczu. Dwie wczasowiczki zostały wówczas okradzione z niemal całej garderoby, pozostawionej w zamkniętym pokoju. I w tym wypadku stwierdzono, że zamki można było otworzyć wytry- chem, a jeden klucz pasował do zamków w kilku pokojachl. Zjawisko to w 1954 r. było określane przez kierownictwo CRZZ jako powszechne. Stwier- dzono ponadto, że w Ośrodkach Wczasowych nadal nie montowano zamków pa- 133 AAN, NIK, 1358, Sprawozdanie inspektora Antoniego Papiewskiego z kontroli planowej w OW FWP w Spale koło Tomaszowa w dniach 23-27 sierpnia 1951 r. 134 AAN, MKP 25178, Protokół z kontroli w Ośrodku Wypoczynkowym FWP w Karpaczu w dniach 7-22 sierpnia 1953 r, przez kontrolerów MKP. os AAN, NłK, 1357, Notatka dla Ob. Dyrektora Dep. II-go, Warszawa, 14 września 1949 r. 1-t6 AAN, MKP 25/78, Protokół z kontroli w Ośrodku Wypoczynkowym FWP w Karpaczu... Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 97 rentowych, co powodowało rozgoryczenie wczasowiczówl3. Autorzy sprawoz- dań na ten temat główną winą za kradzieże obciążali przede wszystkim personel domów FWP - często przypadkowy, szybko zmieniający się. Kradzieże, zwłaszcza te z zamkniętych pomieszczeń, stawiały przed władza- mi Funduszu problem odpowiedzialności za nie i partycypowania w kosztach pokrycia powstałych szkód. Przyjęto zasadę, że administracje domów wypoczyn- kowych nie odpowiadały za kradzieże rzeczy wartościowych, które powinny być pozostawione w depozycie. Polecono powiadomić wczasowiczów o możliwości dochodzenia swoich roszczeń w ND FWP i na drodze sądowej. W wypadkach takich, jak wspomnianych dwóch wczasowiczek z Karpacza, decyzją dyrekto- ra administracyjna-finansowego Dyrekcji Naczelnej FWP wypłacano sumy na zakup niezbędnej garderoby "zabezpieczającej powrót do miejsca zamieszka- nia"'38. Tylko w 1953 r. FWP zapłacił wczasowiczom 78 899, 50 zł za skradzio- ne rzeczy 13. Problem drobnych kradzieży nie dotyczył tylko mienia osób wypoczywają- cych. Plagą domów FWP były manka, powstające w gospodarce produktami żywnościowymi. W sprawozdaniu FWP za 1953 r. pisano: "Manka powstają poprzez zakup nieodpowiedniego towaru, złe magazynowanie, złe przyrządza- nie itp., jednak największe manka powstają wskutek drobnych kradzieży, tj. wy- noszenia produktów i posiłków poza kuchnię i jadalnię i wszelkie żywienie osób nie uwidocznionych w raporcie żywienia. Istnieje popularna i powszechna teo- ryjka, że przy 50 czy 100 osobach - 3 do 10 osób zawsze może się ożywić. [...] Bardzo dużo kobiet pracujących [w placówkach Funduszu - D. J.] posiada dzie- ci i mając zapewnione po ulgowej opłaciejedzenie wczasowe nie prowadzi wła- snych gospodarstw domowych. Dla dzieci pracowników FWP zakładamy żłobki dzienne i tygodniowe oraz dziecińce, by otoczyć je należytą opieką i uniknąć tzw. Żsytuacji bez wyjścia®, zmuszających naszych pracowników do karmienia dzieci kosztem produktów przeznaczonych dla wczasowiczów". FWP prowadził wówczas dwa takie żłobki tygodniowe w Wiśle i Karpaczu na 90 miejsc i dwa przedszkola stałe w Spale i Pobierowie na 60 miejsc oraz 1 przedszkole sezono- we w Krynicy Morskiej na 15 miejscl40. 3 AAN, MKP 25/76, Przewodniczący CRZZ Wiktor Kłosiewicz, 22 lutego 1954 r. 138 AAN, MKP 25/78, Protokół z kontroli w Ośrodku Wypoczynkowym FWP w Karpaczu...; zob. też Regulamin domu wypoczynkowego, w: Organizacja i planowanie..., s. 47 (jego punkt 5 stwierdzał: "DW nie odpowiada za pieniądze i kosztowności pozostawione w pokoju"). 39 AAN, PKPG, 6047, k. 26, Sprawozdanie z działalności FWP CRZZ za rok 1953. Według danych z 1952 r. straty w wyniku kradzieży mienia w ośrodkach wypoczynkowych Fundu- szu wynosiły około 250 rys. zł. Zob. APK, ORZZ, p. 271, k. 3, Protokół z okręgowej nara- dy współzawodnictwa pracy Ośrodków Wypoczynkowych Dyrekcji Okręgu I FWP CRZZ odbytej w dniach 10-11 października 1952 r. w DW "Beskid Mikuszowice". t4o AAN, PKPG, 6047, k. 26, Sprawozdanie... 98 Dariusz Jarosz Wskazane nieprawidłowości w zakresie dystrybucji źywności potwierdziły kontrole kilku ośrodków wczasowych, przeprowadzone w 1953 r. W piśmie w tej sprawie skierowanym przez ministra kontroli państwowej Franciszka Jóźwiaka do przewodniczącego CRZZ czytamy m.in.: "porcjowanie mięsa odbywa się na oko, a nie na wagę, [...] jadłospisy nie określają wagi artykułów, [...] często ja- dłospisów się nie sporządza, [...] ilość rozchodowanych artykułów nie odpowia- da wydanym porcjom, [...] przygotowanie posiłków odbywa się w warunkach antysanitarnych, [...] mają miejsce fakty pobierania artykułów żywnościowych z magazynu bez pokwitowania". Zgodnie z instrukcją ministra handlu wewnętrz- nego i przewodniczącego CRZZ, nr 4 z 13 marca 1952 r., normy miesięczne mięsa i tłuszczu dla pracowników miały być przeszło dwukrotnie niższe od norm prze- widzianych dla wczasowiczów. ND FWP poleciła zarządzeniami wewnętrznymi stosowanie tych norm. W praktyce nie były one przestrzegane i pracownicy FWP korzystali z wyżywienia w ilościach przysługujących wczasowiczom. Ponadto sposób uregulowania tej sprawy przez DN FWP uznano za niewłaściwy, gdyż w warunkach korzystania przez pracowników z wyżywienia przygotowanego w kuchniach domów wczasowych, praktyczne wprowadzenie w życie dwojakich norm było niemożliwel4l. Wskazane przyczyny powodowały, że wyżywienie w domach wypoczynko- wych nierzadko pozostawiało wiele do życzenia. Ponadto rady narodowe zmniej- szały normy przydziałów mięsa poniżej normy ustalonej przez Ministerstwo Handlu Wewnętrznego. W 1951 r. wynosiła ona 150 gr mięsa na 1 wczasowicza przez 25 dni w miesiącu; tymczasem w Ośrodku FWP w Mikołajkach dostawy zostały zmniejszone przez Wydziały Handlu PPRN w Giżycku i Mrągowie o 1J3 bez podania przyczyn 142. W omawianym okresie ważnym elementem składowym organizacji wczasów była tzw. akcja kulturalno-oświatowa. Jej początki sięgały 1948 r. W rezolucji plenarnego posiedzenia KCZZ przyjętej 28 czerwca tego roku postulowano, aby część środków finansowych Zarządów Głównych związków zawodowych prze- znaczać na akcję kulturalno-oświatową na wczasachl43. O tym, jak sobie wyobra- żano ową akcję świadczą uwagi do jej planu wprowadzone przez tzw. trójkę KCZZ 7 maja 1949 r. Wczasowicze - zdaniem autorów tego dokumentu - "przy- bywający [do ośrodka wczasowego - D. J.] winni być witani na stacji i odpro- wadzani do domów wypoczynkowych, na pierwszych zebraniach wieczornych 141 AAN, MKP 25/78, Minister Kontroli Państwowej Witold-Jóźwiak do Przewodniczącego CRZZ W. Kłosiewicza, listopad 1953 r. 142 AAN, NIK, 1358, Protokół spisany 2d lipca 1951 r. w Ośrodku Wypoczynkowym FWP w Mikołajkach przez W. Amrugowicza st. inspektora NIK-delegatury w Olsztynie z kon- troli OW. t4- ARZ, CRZZ, Wydział Prezydialny, 95, k. 63, Rezolucja plenarnego posiedzenia KCZZ w sprawie centralizacji FWP przy KCZZ przyjęta 25 czerwca 1948 r. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 99 naleźy nauczyć wczasowiczów kilku pieśni, które przyczynią się do oźywienia późniejszych zbiorowych wycieczek, należy w domach FWP wprowadzać czer- wone proporczyki ze znakami FWP i nazwą domu wypoczynkowego, które by zabierano ze sobą na organizowane zbiorowe wycieczki, naleźy zorganizować zebrania wieczorne, na których uczono by gier zbiorowych dla ułatwienia zbli- żenia do siebie wczasowiczów z różnych środowisk, urządzić w okresie turnusu kilka imprez artystycznych jako akcję amatorską wczasowiczów oraz z udzia- łem artystów zawodowych, których wyjazdy winny być planowane centralnie, organizować gry, imprezy i zawody sportowe, zwrócić specjalną uwagę na zor- ganizowanie: 1) prasówki z aktualnymi inforxnacjami politycznymi, 2) pogadanki o: a) Polsce Współczesnej, b) zagadnieniach gospodarczych, c) ruchu robotni- czym (do pogadanek należałoby przygotować właściwe konspekty) 3) ew[entu- alnie] wieczoru dyskusyjnego (zależnie od tego, czy w danym domu wypoczyn- kowym znajduje się odpowiedzialny towarzysz partyjny na odpowiednio wysokim poziomie wyrobienia politycznego). Ustaleniem programów imprez i pogadanek winien zajmować się kierownik kulturalno-oświatowy domu wypoczynkowego łącznie z wybranym kierownikiem samorządu turnusu. Dla urządzenia pogada- nek i dyskusji należy wykorzystywać przyjeżdżający aktyw związkowy i partyj- ny. Rozpoczęcie turnusu i zakończenie winno odbywać się uroczyście. Ocenę pracy kierownictwa Domu Wypoczynkowego winno się uzależniać od poziomu pracy kulturalno-oświatowej"t44. 'jen kierunek działań znalazł również odzwier- ciedlenie w "wytycznych dla dalszej pracy" zawartych w rezolucji Krajowej Narady FWP CRZZ, która odbyła się w dniach 15-17 listopada 1952 r. w Ośrodku Wypoczynkowym w Kudowie-Zdroju. Uznano, że w pracy kulturalno-oświato- wej należy bardziej niż dotychczas uwzględniać "postępowe tradycje kultury na- rodowej" oraz historię ruchu robotniczego, "rewolucyjne zrywy mas chłopskich", udział "naszych bohaterów" w walkach ludów Europy, "łączność polskiego ru- chu rewolucyjnego i narodowowyzwoleńczego z ruchem wolnościowym prole- tariatu Rosji". Postulowano organizowanie w ośrodkach wczasowych amatorskich zespolów artystycznych, które m.in. miały zbliźyć personel do wczasowiczów. "Będziemy organizować - stwierdzano w cytowanym dokumencie - wieczory świetlicowe z programem artystycznym, uwzględniając w tych wieczorach śpiew masowy, recytację, pracę z plytoteką i rzutnikiern"45. Ponadto, oprócz tych ogól- nych wytycznych DN FWP wydawała wiele okólników odnoszących się do tego obszaru swej działalności i regulujących kwestie szczegółowe. Na przykład okól- 144 jbidem, k. 32, Wyciąg z protokołu posiedzenia "Trójki" Prezydialnej KCZZ odbytego w dniu 7 maja 1949 r. 145 pRZ, CRZZ, Wydział Prezydialny, Sekretariat Przewodniczącego CRZZ, 33, Rezolucja Kra- jowej Narady FWP CRZZ odbytej w dniach 15-17 listopada 1952 r. w Ośrodku Wypo- czynkowym FWP w Kudowie-Zdroju. 100 Dariusz Jarosz nik nr 109 z 30 listopada 1949 r., dotyczący obchodów siedemdziesiątej roczni- cy urodzin Józefa Stalina nakazywał zorganizowanie odpowiedniej uroczystości dla pracowników i wczasowiczów. Budynkom należało nadać wygląd świątecz- ny przez udekorowanie domów wypoczynkowych i siedzib administracji. W świetlicach miały zostać umieszczone odpowiednie hasła według centralnie usta- lonej listyl4G. Jak przebiegała realizacja tak projektowanych przedsięwzięć? O dużej skali tych działań zdają się świadczyć odpowiednie sprawozdania statystyczne, przy- gotowane przez FWP (zob. tablica 9). Tablica 9 Sprawozdanie FWP z działalności kulturalno-oświatowej w 1952 c W tym: U O 3 3 3 3 1 3 3 3 O O -. O O y, O ae k ą . , .m :e 3 e U v y v 2 , o ó cC ..OS. V) C w GO ó a a 3 a ,,' o ,' te te o a ta n ,Ć V . ą V U U V U U U U U U U U . : ó :a A. ;.:a o, : 3835 1800 459 246 189 508 574? 1763 282 698 2195 4431 861 3054 JI?2 Źródio: ARZ, Wydział Statystyki CRZZ, 440f21. W 1952 r. - według tego samego źródła - odbyły się 263 spotkania wczaso- wiczów z racjonalizatorami, 717 z przodownikami pracy, 254 z literatami. Sami wczasowicze mieli wygłosić 679 odczytów i pogadanek. Organizowano prasów- ki, wydawano gazetki ścienne, zachęcano do czytelnictwa, m.in. przez organizo- wanie wieczorów dobrego czytania itp.l47 W 1953 r. liczba bibliotek w domach wypoczynkowych Funduszu wyniosła 321; księgozbiór liczył około 300 rys. tomów. Z bibliotek tych miało wówczas skorzystać blisko 264 rys. wczasowiczów, którzy wypożyczyli ponad 523 rys. książek. W tym samym roku zorganizowano ponad 3 rys. wieczorów literackich. W niektórych ośrodkach posiadających własne radiowęzły przeprowadzono sa- modzielne audycje z udziałem przodowników pracy, racjonalizatorów, naukow- ców oraz zawodowych i związkowych zespołów artystycznych. Wczasowicze byli zachęcani do uprawiania sportu i zdobywania odznak turystycznych, w tym usta- nowionej w 1950 r. odznaki "Sprawny do Pracy i Obrony"(SPO). Normy upraw- 14G ARZ, CRZZ, Wydział Prezydialny, 361, Okólnik nr 49. 147 ARZ, Wydział Statystyki CRZZ, 440/21, Sprawozdanie FWP z działalności kulturalno-owia- towej w 1952 r. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 101 mające do otrzymania tej drugiej wykonało w 1953 r. około 20 rys. wcza- SOWlCZÓW 48. Wiarygodność tych danych jest trudna do weryfikacji. Niektóre z analizowa- nych przekazów źródłowych zdają się poświadczać duże zaangaźowanie perso- ne]u FWP w nadanie pracy ku]tura]no-oświatowej na wczasach "odpowiednie- go" kierunku ideowo-politycznego. W sprawozdaniach dyrekcji Okręgu Morskie- go FWP z 1949 r. odnotowano, że świetlice zostały urządzone we wszystkich 53 domach wypoczynkowych; całkowicie zradiofonizowany był tylko ośrodek w Mielnie. Wydział Pracy Kulturalnej tegoż Okręgu zaopatrzył podległe ośrodki w liczne materialy propagandowe, poświęcone m.in. II Kongresowi Związków Zawodowych, 22 lipca 1949 r., Adamowi Mickiewiczowi, Juliuszowi Słowac- kiemu, Fryderykowi Chopinowi i Aleksandrowi Puszkinowi (obchody odpowied- nich rocznic), Międzynarodowemu Dniowi Pokoju, rewolucji październikowej, rocznicy bitwy pod Lenino. Wszystkie materiały zostały wykorzystane przez ośrodki na uroczystych zebraniach i akademiach, w których brali udział nie tylko wczasowicze oraz personel ośrodków, a]e także ludność miejscowa'4`'. W 1950 r. imprezy ku]turalne w ośrodkach podległych tej dyrekcji (i najprawdopodobniej w innych) odbywały się na podstawie porozumień zawartych przez DN FWP z "Artosem"i5ratów Polskich (ZLP) i zespolami "żywego slo- wa". Ponadto Dyrekcja Okręgowa zawarła jeszcze we własnym zakresie umowy z zespołem żywego słowa Towarzystwa Wiedzy Powszechnej ze Szezecina na objazd wszystkich naszych ośrodków z "montażem o tematyce wybitnie propa- gandowej na rzecz akcji podpisywania Ape]u Światowego Komitetu Obrońców Pokoju, z Delegaturami Fi]mu Polskiego w Szczecinie i Gdańsku na wyświet]a- nie w ośrodkach fi]mów naukowo-oświatowych przez cały sezon ]etni oraz z po- szczegó]nymi placówkami ŻAriosu® na urządzanie dodatkowych imprez artystycz- nych w niektórych mniej atrakcyjnych ośrodkach". Na polecenie Dyrekcji Okrę- gowej w domach wczasowych urządzano imprezy z okazji świąt państwowych: 1 Maja, Święta Odrodzenia, Międzynarodowego Dnia Dziecka, Tygodnia Oświaty, Książki i Prasy, uroczystości związane ze sprowadzeniem prochów Juliana Mar- Is AAN, PKPG, 6047, k. 23-24, Sprawozdanie z działalności FWP CRZZ za rok 1953. N1 temat sportu w tym okresie - zob. L. Szymański, Ze studiów naci modelem kulrury,fizycznej w Polsce Ludowej 1944-1980, Wrocław 1996, s. 37-46. 4 APKosz., FWP CRZZ, 5, Sprawozdanie z działalności Wydziału Pracy Kulturalnej Dyrek- cji Okręgu Morskiego FWP za okres i maja-1.0 września 1949 r.; ibidetn, Sprawozdanie z działalnovci Wydziału Pracy kulturalnej Dyr. O[kręgu] M[orskiego] w okresie sezonu od dnia 15 maja do 30 września 1949 r. Iso Państwowa Organizacja Imprez Artystycznych "Arios" powstała I stycznia 1950 r. z prze- kształcenia istniejącej od lipca 1948 r. Społecznej Organizacji Imprez Artystycznych "Ar- tos". Jednym z jej głównych zadań było organizowanie występów estradowych w kraju. "Arios" istniał do 1955 r. 102 Dariusz Jarosz chlewskiego, akcję na rzecz walczącej Korei (zebrano 160 487 zł) i odbudowy Warszawy (zebrano 213 457 zł). Ponadto "uchwalono także szereg doniosłych rezolucji, w których zebrani wczasowicze i pracownicy O[środków] W[czaso- wych] zobowiązują się do wypełnienia wszystkich zadań, wytyczonych przez Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą, da odbudowy naszego Kraju i przystąpić do niej z nowym zasobem sił, zdrowia, z radością życia i niezachwianą wiarą w pełne zwycięstwo mas pracujących na całym świecie". Na wczasach nierzad- ko do prowadzenia akcji kulturalno-oświatowej używano redaktorów, literatów, aktywistów związkowych, aktorów, którzy w zamian za darmowy pobyt prowa- dzili odpowiednie zajęcialSl, W świetle analizowanych materiałów trudno jest precyzyjnie odpowiedzieć na pytanie, jaki był stosunek pracowników FWP i wczasowiczów do tych form pracy kulturalnej. Na ich podstawie wiadomo jednak, że głównymi problemami pracy kulturalnej na wczasach był stan wyposażenia w odpowiednie urządzenia i braki kadrowe. W 1951 r. według sprawozdania FWP dla CRZZ 318 Administracji Domów Wypoczynkowych Funduszu miało dysponować 477 radioodbiornikami, 206 adapterami, 4748 grami stolikowymi, 274 fortepianami i pianinami, 323 świetli- cami i kącikami świetlicowymitsz. I w tym przypadku szczegółowe materiały, dotyczące poszczególnych ośrodków wczasowych, nakazują ostrożność w wy- ciąganiu dalej idących wniosków z przytoczonych danych. Z innego odnalezio- nego dokumentu wynika bowiem, że w tym samym roku Administracja Domów Wczasowych w Mikołajkach dysponowała 4 aparatami radiowymi, z których 3 były zepsute oraz parą szachów i warcabówl5. W dwa lata później jako po- wszechne zjawisko w domach wypoczynkowych FWP stwierdzono zły stan rzad- ko naprawianego sprzętu sportowego i nieregularne funkcjonowanie zaniedba- nych bibliotek wczasowych. W świetlicach domów wypoczynkowych brakowa- ło elementarnego wyposażenia, jak stoły, krzesła, gry; regułą stawały się zepsute adaptery i radioodbiornikil54. Instruktorzy i referenci pracy kulturalno-oświatowej nie zawsze posiadali właściwe kwalifikacje. Swoją pracę rozpoczęli w szerszym zakresie w połowie marca 1949 r., z chwilą przybycia do ośrodków, po odbyciu zorganizowanego przez Dyrekcję Naczelną FWP dziesięciotygodniowego kursu w Spale. Ukoń- I51 APKosz., FWP CRZZ, 5, Sprawozdanie z działalności Wydziału Pracy Kulturalnej Dyrek- eji Okręgu Morskiego FWP w okresie od 1 stycznia do 15 października 1950 r. t52 ARZ, CRZZ, Wydział Ekonomiczny, 33/35/2, k. nlb. Sprawozdanie Funduszu Wczasów Pra- cowniczych za rok 1951. 153 AAN, NIK 1358, Protokół spisany 20 lipca 1951 r. w Ośrodku Wypoczynkowym FWP w Mi- kołajkach przez W. Amrugowicza... 154 pAN, MKP, 25/78, Minister Kontroli Państwowej Witold-Jóźwiak do Przewodniczącego CRZZ W. Kłosiewicza, listopad 1953 r. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 103 czyły go 54 osoby. Szacowano, że przy ustalonej normie: jeden pracownik kul- turalno-oświatowy i jeden sportowo-turystyczny na 100 wczasowiczów potrze- by w tym zakresie wynosiły 700-760 osób. Zarówno w DN, jak i w Dyrekcjach Okręgowych utworzono specjalne wydziały pracy kulturalnei. Okazał.. i =- absolwenci kursów niP.lzygotowani do tej nowej dziedziny pracy na wczasach. Brakowało wypracowanych metod. Ponadto istniał opór apa- ratu administracyjnego FWP przeciwko ich działalnościls5. W końcu 1951 r. w ośrodkach FWP 83 etatów dla pracowników kulturalno- -oświatowych było nieobsadzonych, a na ogólną liczbę obsadzonych 263 - 174 zajmowały osoby bez kwalifikacjil5ó. O tym, jak wyglądala ich praca mogą świad- czyć niektóre sprawozdania inspektorów MKP W 1951 r. jeden z nich tak opi- sywał tę działalność: referenci kulturalno-oświatowi "są pracownikami sezono- wymi, angażowani niekiedy z przypadku bez należytego przygotowania do swej pracy. Zakres ich działalności ogranicza się do urządzenia jakiejś wycieczki, przeprowadzenia gimnastyki - o ile znajdą się chętni - gry w siatkówkę, wypo- życzania książek. Referenci K[ulturalno] O[światowi] przewaźnie studenci, któ- rzy traktują swą pracę jako sezonową kończącą się z chwilą ostatniego turnusu. To też o poważniejszej pracy w sensie urządzania odczytów, wieczorów dysku- syjnych mowy być nie może"Is. Podobnie krytycznie o ich pracy wypowiadał się F. Jóźwiak w piśmie pokontrolnym do przewodniczącego CRZZ W. Kłosie- wicza z listopada 1953 r. Referenci w wielu przypadkach mieli ograniczać się do zorganizowania zapoznawczych i pożegnalnych imprez tartCzrlyehl&. Ten loóór kadr był tym bardziej utrudniony, że miał się odbywać nie tylko przy uwzględnieniu kryterium fachowości, ale również poprawności polityczno- -ideologicznej. W sprawozdaniu Dyrekcji Okręgu Morskiego FWP z 1950 r. znaj- dujemy informację, że "Zaostrzając stale naszą czujność rewolucyjną, uzgadnia- liśmy prawie wszystkie angażowania i zwolnienia pracowników k[ulturalno]- -o[światowych] z odpowiednimi Komitetami Partyjnymi. W walce o nowe kadry wysuwaliśmy śmialo na stanowiska instruktorów p.o. referentów, a nawet refe- rentów, ludzi młodych, uczniów szkół średnich z warstw robotniczych i chłop- skich, jak również dotychczasowych pracowników fizycznych, wychowując ich następnie i dokształcając w codziennej pracy. Ponadto, w czasie każdej lustracji, podnosiliśmy nieustannie poziom uświadomienia politycznego wszystkich na- iss ARZ, CRZZ, Wydział Prezydialny, 344, k. 73, Sprawozdanie z dotychczasowej pracy kul- turalno-oświatowej na wczasach, Warszawa, 21 września 1949 r. 156 AAN, NIK, 1358, Sprawozdanie z kontroli planowej FWP CRZZ, Warszawa, 6 październi- ka 1951 r. I5 AAN, NIK, 1358, Protokół spisany 20 lipca 1951 r. w Ośrodku Wypoczynkowym FWP w Mikołajkach przez W. Amurgowicza... 15g AAN, MKP 25178, Minister Kontroli Państwowej Witold-Jóźwiak do Przewodniczącego CRZZ W. Kłosiewicza, listopad 1953 r. 104 Dariusz Jarosz szych pracowników, kładąc przy tym szczególny akcent na sprawę kształtowa- nia socjalistycznego stosunku do pracy - stosunku, przepojonego głębokim pra- gnieniem służenia klasie robotniczej"15. Wśród zatrudnionych (sezonowo) stu- dentów znaleźli się przede wszystkim członkowie Związku Akademickiej Mło- dzieży Polskiej 160. Jaki był stosunek uczestników wypoczynku wczasowego do FWP? Odpowiedź na tak postawione pytanie może być - przy obecnym stanie badań -jedynie trag- mentaryczna. Jedyne znane mi badania socjologiczne na ten temat, dotyczące okresu, który jest objęty analizą, zostały przeprowadzone w latach 1949-1950. / Dokonała ich grupa osób skupionych wokół seminarium Stanisława Ossowskie- go w Uniwersytecie Warszawskim w domach wypoczynkowych w Ustce i Kar- paczu oraz na Mazurach (Mikołajki, Ruciane, Giżycko). W Zakopanem opisem społeczności wczasowych zajmował się zespół kierowany przez Danutę Dobro- wolską. Badania przeprowadzono również w Bukowinie Tatrzańskiej i Krynicy. W centrum zainteresowania obu grup socjologów był przede wszystkim problem stosunku robotników do FWP i dystansów społecznych między różnymi grupa- ` mi uczestników tej formy wypoczynku. Potwierdzają one sformułowany wcześniej wniosek, że wyjazd robotników na wczasy był często połączony z wydatkami ponad ich możliwości. Obawiali ' się ponadto przebywania w obcym środowisku, z nieznanymi ludźmi, często zatrudnionymi na stanowiskach nierobotniczych. W tym nurcie mieści się odno- towana wypowiedź robotnicy z Wrocławia: "Początkowo myślałam, że te panie, które ze mną zamieszkują, będą się krzywić i kręcić nosem na moją osobę". " Maszynista z kopalni "Kazimierz" przyznawał, że są koledzy, którzy negatyw- nie wyrażają się o wypoczynku organizowanym przez FWP. Mieli oni twierdzić, że większość wczasowiczów uważa się za "coś wyższego od zwykłych robotni- ków i to właśnie odstrasza" pewną część pracowników fizycznych od wyjazdów. Zgoła inne obawy żywiła urzędniczka starostwa w Sławnie: "Na wczasach je- stem pierwszy raz. Obawiałam się tu przyjechać i wyjechałam z dwudniowym opóźnieniem, bo koleżanka, która dawniej była w domu wypoczynkowym mó- wiła, że tam są sami wsiowi ludzie i robotnicy"161. W ramach oswajania nieznanej instytucji zdarzały się ciekawe strategie po- stępowania. Jak relacjonuje Wisła Morawska wspomniane badania z lat 1949- -1950 w ośrodkach wypoczynkowych na Mazurach i nad Bałtykiem - "Natrafi- Isy APKosz., FWP CRZZ, 5, Sprawozdanie z działalności Wydziału Pracy Kulturalnej Dyrek- cji Okręgu Morskiego FWP w okresie od 1 stycznia do 15 października 1950 r. 160 Ibidem. 161 J. W. Z. Pankiewicz-Morawska, Zagadnienie dystansu spolecznego w świetle materialów dotyczacych wczasów, praca magisterska napisana pod kierunkiem prof. S. Ossowskiego w 1952 r., Archiwum Uniwerystetu Warszawskiego, WFS 6995, W Hum/KEM 9961, sygn. WFS - AB 6995, s. 26-27. 104 Dariusz Jarosz szych pracowników, kładąc przy tym szczególny akcent na sprawę kształtowa- nia socjalistycznego stosunku do pracy - stosunku, przepojonego głębokim pra- gnieniem slużenia klasie robotniczej"5`'. Wśród zatrudnionych (sezonowo) stu- dentów znaleźli się przede wszystkim członkowie Związku Akademickiej Mło- dzieży Polskiejt6im członkowie Związku Akademickiej Mło- Jaki był stosunek uczestników wypoczynku wczasowego do FWP? Odpowiedź na tak postawione pytanie może być - przy obecnym stanie badań -jedynie frag- mentaryczna. Jedyne znane mi badania socjologiczne na ten temat, dotyczące okresu, który jest objęty analizą, zostały przeprowadzone w latach 1949-1950. Dokonała ich grupa osób skupionych wokół seminarium Stanisława Ossowskie- go w Uniwersytecie Warszawskim w domach wypoczynkowych w Ustce i Kar- paczu oraz na Mazurach (Mikołajki, Ruciane, Giżycko). W Zakopanem opisem społeczności wczasowych zajmował się zespół kierowany przez Danutę Dobro- wolską. Badania przeprowadzono również w Bukowinie Tatrzańskiej i Krynicy. W centrum zainteresowania obu grup socjologów był przede wszystkim problem stosunku robotników do FWP i dystansów społecznych między różnymi grupa- mi uczestników tej formy wypoczynku. Potwierdzają one sformułowany wcześniej wniosek, że wyjazd robotników na wczasy był często połączony z wydatkami ponad ich możliwości. Obawiali się ponadto przebywania w obcym środowisku, z nieznanymi ludźmi, często zatrudnionymi na stanowiskach nierobotniczych. W tym nurcie mieści się odno- towana wypowiedź robotnicy z Wrocławia: "Początkowo myślałam, że te panie, które ze mną zamieszkują, będą się krzywić i kręcić nosem na moją osobę". Maszynista z kopalni "Kazimierz" przyznawał, że są koledzy, którzy negatyw- nie wyrażają się o wypoczynku organizowanym przez FWP. Mieli oni twierdzić, że większość wczasowiczów uważa się za "coś wyższego od zwykłych robotni- ków i to właśnie odstrasza" pewną część pracowników fizycznych od wyjazdów. Zgoła inne obawy żywiła urzędniczka starostwa w Sławnie: "Na wczasach je- stem pierwszy raz. Obawiałam się tu przyjechać i wyjechałam z dwudniowym opóźnieniem, bo koleżanka, która dawniej była w domu wypoczynkowym mó- wiła, że tam są sami wsiowi ludzie i robotnicy"bt. W ramach oswajania nieznanej instytucji zdarzały się ciekawe strategie po- stępowania. Jak relacjonuje Wisła Morawska wspomniane badania z lat 1949- -1950 w ośrodkach wypoczynkowych na Mazurach i nad Bałtykiem - "Natrafi- ts ApKosz., FWP CRZZ, 5, Sprawozdanie z działalności Wydziału Pracy Kulturalnej Dyrek- cji Okręgu Morskiego FWP w okresie od 1 stycznia do 15 października 1950 r. t6o gidem. t61 J. W. Z. Pankiewicz-Morawska, Zagadnienie dystansu sPołecznego w świetle materialów dotyczacych wczasów, praca magisterska napisana pod kierunkiem prof. S. Ossowskiego w 1952 r., Archiwum Uniwerystetu Warszawskiego, WFS 6995, W HumIKEM 9961, sygn. WFS - AB 6995, s. 26-27. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 105 liśmy wśród pracowników fizycznych na wypadki wysyłania delegata, aby oso- biście biorąc udział na wczasach, zorientował się w panujących stosunkach i na- stępnie złożyl im sprawozdanie, a oni uzależniają swe decyzje wyjazdowe od przywiezionej opinii". Tak wysłano młynarza z Ostródy czy robotnika leśnego z Myśliborzal62. Niektórzy bali się, że nie będą potrafili się odpowiednio zachować. Jak twier- dził jeden z indagowanych o to wczasowiczów-robotników "Nasi górnicy i hut- nicy wyjeżdżają tylko do Szczyrku, Ustronia lub Wisły. Dalej nie. Powiadają, że w Krynicy sama arystokracja siedzi. Wszystko tam drogie. Nie potrafią tańczyć. Brak im odpowiedniego ubrania. Piżama kosztuje, trzeba mieć walizkę". Inny zwierzał się: "Taki robotnik to czasem nie wie, jak ma się znaleźć. Ani widelca, ani noża do ręki włożyć nie umie, a tu zbiorowisko różnych ludzi"163. "Nowi" wczasowicze mieli trudności z dostosowaniem swojego ubioru do otoczenia, w jakim przebywali i charakteru miejscowości, w jakiej znaleźli się. Stąd zda- rzało się, że można byto ujrzeć osoby w garniturach w trakcie wspinaczek gór- skich itp. Dla wielu z nich przykrym i bolesnym doświadczeniem były wizyty w lokalach nocnych, rujnujące ich budżety. Jest charakterystyczne, że to właśnie oni wręcz nalegali, aby zakwaterować ich w pokojach wieloosobowych, razem z innymi robotnikami, aby mogli się nauczyć niezbędnych form towarzyskich; o to jak się zachować w nieznanych sytuacjach latwiej im przychodziło zapytać innego robotnika, niż "umysłowe- go"164. Nie jest również przypadkiem, że robotnicy formułowali postulat, aby przyznawać co najmniej dwa skierowania do tej samej miejscowości dla każdego zakładu pracy, "aby można było wyjechać ze znaną sobie osobą". Kierowca z Pocztowego Urzędu Przewozowego powiedział socjologom: gdy przyjeżdża się z grupą znaną z miejsca pracy, "lepiej się wtedy czuje, bo tu gdy się zapozna, to już czas wracać z wczasów". Górnik z kopalni "Generał Zawadzki" twier- dzil: "chcę być z kolegami, dlatego że są mi blisko znajomi i wiem jak do nich mówić" 165. Zrozumiałe jest również to, że najmniejsze powodzenie zyskiwal wśród nich wypoczynek czynny (długie wycieczki piesze, wspinaczki górskie). Jako efekt przede wszystkim ogromnego przemęczenia należy tłumaczyć ich sposób spę- dzania wolnego czasu polegający na unikaniu wysilku fizycznego. Nie do rzad- l62 jbidem, s. 27. 163 p. podgórecki, Pierwszy pobyt na wczasach, w: Rohotnicy na wczasach..., s. 93-95 i 103; podobne opinie - zob. S. Jaśkowicz, Próba badań struktury zatogi wybranego zaktadu prze:- myslu bawelnianego w Łodzi, w: Z badań klasy robotniczej i ir:teligencji, pod red. J. Szcze- pańskiego, Łódź 1958, s. 64. 164 B. gazińska, D. Dobrowolska, Ksztattowanie się spoleczności wczasowej, w: Robotnicy na wczasach..., s. l I0-) I l. 16$ J. W. Z. Pankiewicz-Morawska, olz cif., s. 28. 106 Dariusz Jarosz kości należały przypadki dosłownego "przesypiania" przez nich całych pierw- szych dni pobytu na wczasach, spędzanych nawet w najbardziej atrakcyjnych miejscowościach wypoczynkowych (Zakopane). Te same badania z lat 1949-1950 są niezwykle ciekawym źródłem dla od- tworzenia niektórych innych elementów zachowania wczasowiczów z różnych grup społecznych. Wynika z nich, że zjawiskiem zauważalnym i powodującym często konflikty był dystans społeczny między pracownikami "fizycznymi" i "umysłowymi". Znalazło to wyraz w wielu opiniach formułowanych przez obie grupy. Oto op. indagowany pracownik fizyczny ze Składu Centrali Tekstylnej utrzymywał, że "serdeczni koledzy jednak jto] tylko ludzie pochodzący ze sfer robotniczych, inni, tzw. inteligencja stroni od świata pracy pozując na coś lepszego". Podobnego zdania był respondent - górnik: "większość inteligencji, która zachowuje się bardzo dumnie i daje to robotnikom odczuć przez powiedzenia tego rodzaju jak - chamskie wychowanie". Kowal z Wytwórni Kotłów Parowych skarżył się: "Obsługa [na turnusach FWP - D. J.] służy najpierw inteligencji, należałoby jednakowo traktować wszystkich". W jednym z domów wczasowych ów kon- flikt ujawnił się przy okazji zajmowania stolików w jadalni (zanotowana opinia robotnika: "Jakie mi tam lepsze państwo... zajmują stoliki, a ty czekaj jak głupi aż się najedzą"). O tym dystansie społecznym świadczą również opinie drugiej strony, choć rzadziej były one werbalizowane tak otwarcie jak robotnicze. "Umysłowi" za- chowywali się wobec "fizycznych" z rezerwą. Dominowała postawa zdecydo- wanego odgradzania się od robotników, kamuflowana w wypowiedziach sfor- mułowaniami o "trzymaniu" z grupą o "odpowiednim zachowaniu". "Przeważa- jąca postawą pracownika umysłowego - twierdzi Morawska - było: albo całkowita obojętność i zasklepianie się w swoim towarzystwie, albo dobrotliwe poklepy- wanie robotnika po ramieniu". Grupy przyjacielskie "umysłowo-robotnicze" należały wówczas na wczasach rzadkościló6. W badaniach socjologicznych owo poczucie dystansu społecznego znąjdowało również inny wyraz. Socjologowie zaobserwowali zjawisko "przyjmowania fik- cyjnej pozycji społecznej na okres wczasów". Nie chodziło przede wszystkim o podawanie, zwłaszcza przez młodych ludzi, fikcyjnych danych odnośnie do sta- nu cywilnego. Ważniejszy rodzaj zmian był związany z atrakcyjnym w środowi- sku robotniczym wzorem pracownika umysłowego - urzędnika. Stąd odnotowa- no wiele przypadków przybierania przez pracowników fizycznych wobec reszty wczasowego otoczenia pozorów, że się przynależy do "inteligencji", "co jest równoznacznie traktowane z pracownikami umysłowymi". Przyczyną była przede wszystkim chęć naśladowania grupy uznanej za wyższą oraz obawa, że przyna- 166 jbidrn, s. 30-35. Fundusz Wczasów Pracowniczych w latach 1945-1956 107 leżność do innej grupy utrudni nawiązywanie kontaktów towarzyskich. Proces ten był szczególnie widoczny u młodych kobiet. "Sądzę - pisała Morawska - że tu także odgrywa pewną rolę nadzieja na okazję do małżeństwa i wejścia przez nie do grupy oszacowanej wyżej społecznie. Zwykle takie osoby podkreślają swój rzekomy dystans do robotników (Żmy, pracownicy umysłowi®itp.)"6. Co ciekawe, niejako w zawieszeniu między pracownikami "fizycznymi" i "umysłowymi" znajdowali się zachowujący się inaczej niż oni robotnicy awan- sowani na stanowiska kierownicze. Zjawisko to zaobserwowano w trakcie cyto- wanych badań w ośrodku wypoczynkowym w Ustce. Osoby należące do tej gru- py pośredniej od robotników trzymali się oddzielnie; "byli też w analogicznej sytuacji w stosunku do grupy urzędników, która ich nie odróżniała od robotni- ków i wobec tego trzymała się od nich w pewnym dystansie". "Nigdy nie wi- dzieliśmy ich - relacjonuje Morawska - w towarzystwie niższego personelu wczasowego (pokojówki czy pomocnice kuchenne) -jak to robili urzędnicy czy robotnicy, oni zaś wyraźnie szukali towarzystwa urzędniczek. Na zabawach tań- czyli tylko z niewiastami, których wygląd zewnętrzny, sposób ubierania się da- wał rękojmię przynależności do grupy pracowniczek umysłowych". Według opo- wiadań kierowniczek jednego z domów FWP na turnusach zaznaczył się podział społeczny między sztygarami, w dużej części świeżo upieczonymi, a przebywa- jącymi na tym samym turnusie górnikami. Ci pierwsi tworzyli odrębne koła to- warzyskie, rodzaj "arystokracji robotniczej"bs. Inne, niż przytoczone wyżej, materiały źródłowe pozwalają z jednej strony na potwierdzenie wielu ustaleń socjologów, a z drugiej zaś uzupełniają nieco obraz codzienności wczasowej. Z ich analizy wynika m.in., że istotnym problemem turnusów wczasowych, a nawet leczniczych były przypadki pijaństwa wśród ich uczestników. W początkach 1953 r. w ośrodku Funduszu w Krynicy jego perso- nel skarżył się na niektórych pseudokuracjuszy, którzy mimo przeprowadzania zabiegów leczniczych w dzień, wieczorem uczęszczali do lokali, "skąd wracają często po północy, nieraz w stanie podchmielonym, przeszkadzając innym kura- cjuszom w spoczynku nocnym"t9. Problem ten to refleks pewnego szerszego zjawiska: niezgodnego z przyjęty- mi zaiożeniami funkcjonowania wczasów profilaktycznych. Leczenie uzdrowi- skowe odbywało się przede wszystkim w sanatoriach podległych Centralnemu Zarządowi Uzdrowisk, zaopatrzonych w niezbędne urządzenia i personel. Obo- wiązywał w nich odpowiedni rygor leczniczy oraz stosowano żywienie dietetyczne jako jedną z właściwych form kuracji. W kurortach polskich znajdowały się rów- 6 Ibidem, 37-40. 6s Ibidem, s. 42-44. 6 ARZZ, CRZZ, Wydział Socjalny, 120, Sprawozdanie starszego instruktora Wydziału So- cjalno-Ubezpieczeniowego Edwarda Chomentowskiego z podróży służbowej w dniach 14- -17 stycznia 1953 r. do Krynicy... 108 Dariusz Jarosz nież domy FWP przeznaczone chorych, którzy korzystali z zabiegów w uzdro- wiskach. Analiza stanu tych kuracjuszy z 1956 r. wykazała jednak, że w domach przeznaczonych na wczasy profilaktyczne przebywał duży odsetek cięźko cho- rych, którzy wymagali stałej opieki lekarskiej i pielęgniarskiej. Nie byli oni jed- nak otoczeni stałą opieką lekarską i pielęgniarską, a leczenie dietetyczne stoso- wano tylko sporadycznie, nie obowiązywał ich takźe konieczny reżim leczniczy. Ordynowanie zabiegów kuracjuszom przebywającym w domach wczasowych odbywało się na początku turnusu w ambulatorium; z reguły chorzy nie podda- wali się im systematycznie. W sytuacji, gdy zdolności zabiegowe uzdrowisk były wykorzystane tylko w części (w latach 1951-1955 najwyżej w połowie) z powo- du braku miejsc poważnie zaczęto rozważać postulat, czy nie zwiększyć bazy uzdrowiskowej przez przejęcie wczasów profilaktycznych FWP i przeznaczenie uzyskanych w ten sposób dodatkowych miejsc (w 1956 r. około 5000 łóżek w 15 miejscowościach i 98 domach) na leczenie sanatoryjnei Czy przemiany Października '56 wpłynęły na zmianę analizowanego wyżej modelu i realiów wypoczynku zorganizowanego przez FWP? Odpowiedź na tak postawione pytanie jest twierdząca. Następujący wówczas rozwój wczasów ro- dzinnych należy interpretować jako sposób dostosowania działalności Funduszu do potrzeb społecznych. Upowszechnianie się wczasów zakładowych, których rozwój umożliwiły odpowiednie uchwały IV Kongresu Związków Zawodowych w 1958 r. było też najpewniej, przynajmniej częściowo, efektem uwzględnienia przez organizatorów akcji wypoczynku wskazanego wyżej zjawiska, że pracow- nicy, a szczególnie robotnicy najlepiej czuli się we własnym gronie, wśród ludzi sobie znanych, kolegów z pracyll. W ten sposób rea]izacja zasady przemiesza- nia osób wykonujących różne zawody na turnusach wczasowych napotkała spo- re trudności do przezwyciężenia. Zarzucono rozpatrywany w 1957 r. pomysł wy- dzielenia specjalnych domów wczasowych dla robotników, w których "czuli by się dobrze, u siebie"i7z. Działalność Funduszu kulała, warunki wypoczynku były częstokroć złe, a uzy- skane zmiany składu społecznego wczasowiczów połowiczne. Mimo to trudno zaprzeczyć, że to właśnie w latach 1949-1956 w Polsce została zapoczątkowana na skalę masową akcja "oswajania" ogromnych mas ludzkich z nową dla nich instytucją, zmuszającą do zmiany tradycyjnych nawyków w zakresie spędzania czasu wolnego. Stopniowo się do niej przyzwyczajali, choć - jak próbowałem udowodnić - był to proces trudny, a czasami nawet bolesny. 170 AAN, MKP 25/238, k. 37, Wniosek, 1I maja 1956 r. 7! O ile do 1963 r. korzystający z wczasów w obiektach FWP stanowili liczebną większość w porównaniu z wypoczywającymi w ośrodkach zakładowych i związkowych, o tyle od 1964 r. tendencja ta ulega odwróceniu. Zob. R. Okrasa, Wczasy pracownicze..., s. 26, lab. 2 i 3. 72 ARZ, CRZZ, Sekretariat d. Kuleszy, 25, 0 dalszy rozwój dorocznego wypoczynku pracow- niczego [1957 r.]. Polska 1944/45-1989. Studia i Materiały V/2001. Wojciech Lenarczyk "DOBRY" I "ZŁY" NIEMIEC W OCZACH PUBLICYSTÓW TYGODNIKA POWSZECHNEGO" I "KUŹNICY" ( 1945-1950) Koniec II wojny światowej i związany z tym upadek Trzeciej Rzeszy unaocz- niły światu ogrom zbrodni popełnionych rękami Niemców. To, co w czasie woj- ny wydawało się wymysłem propagandy antyniemieckiej okazało się okrutną rzeczywistością. Miliony istot ludzkich zostały w bestialski sposób pozbawione życia w imię haseł nazistowskich: narodu panów, prawa do przestrzeni życio- wej, a także w imię tego, by Europa stała się ,judenrein". Bezpośrednim następ- stwem powojennego odkrywania rozmiaru zbrodni hitlerowskich stała się po- wszechna wrogość wobec Niemców zarówno w krajach dotkniętych wojną, jak i tych, które pozostawały podczas wojny neutralne. Ta subiektywnie motywowa- na wrogość, charakterystyczna jednak dla ogółu społeczeństwa, z którego każda niemal jednostka doznała w jakimś wymiarze "okaleczenia wojną", nie ominęła również Polski - Polacy byli wszak naocznymi świadkami i ofiarami bestialstwa i barbarzyństwa hitlerowców od pierwszych dni wojny. Traumatyczne doświad- czenia z lat 1939-1945 stały się więc podstawowym punktem odniesienia w ocenie Niemców. Każdy z przedstawicieli tego narodu był utożsamiany ze zbrodniarzem. Niemcy jako jednostki utracili w oczach Polaków swój indywidualny wymiar, stali się cząstką zbiorowości zbrodniarzy i barbarzyńców. Jednak nie tylko wo- jenne doświadczenia miały wpływ na uformowanie się takiego obrazu Niemców. Równie istotne było przy tym wyobrażenie o Niemcach, jakie ukształtowało się w wyniku tysiącletniego egzystowania obok siebie. Szczególne znaczenie dla uformowania się obrazu Niemca miał - co wykazał w swoich badaniach Woj- ciech Wrzesiński - okres rozbiorów. Stopień nasycenia owego obrazu wadami bądź zaletami wiązał się ściśle z momentem historycznym, w jakim powstawał oraz ze środowiskiem społecznym, w ramach którego przyszło mu funkcjono- W Wrzesiński, Sąsiad. Czy wróg? Ze studiów nad ksztaltowaniem obrazu Niemca w Pol- sce w latach 1795-1939, Wrocław 1992. 1 10 Wojciech Lenarczyk wać. Dominował jednak model Niemca z przewagą cech ujemnych, kreowany zwłaszcza przez środowiska zbliżone do obozu narodowego. Z jednej strony zachodnich sąsiadów postrzegano jako społeczeństwo o wysoko zaawansowanym rozwoju gospodarczym, kulturowym i cywilizacyjnym. Podkreślano ich zdolno- ści organizacyjne, dyscyplinę, dokładność, rzetelność i poszanowanie prawa. Z drugiej zaś strony Niemcy, przy wszystkich swoich talentach, a może właśnie dzięki nim, mieli stanowić zagrożenie dla Polski i Polaków. Stałym elementem obrazu Niemca było przekonanie, że Niemcy są wrogami Polski. Akcentowano wpływ państwa niemieckiego na kształtowanie postaw jego obywateli, co w kon- sekwencji miało prowadzić do utraty przez nich samodzielności myślenia i dzia- łania, do uznania biurokracji państwowej za najwyższy autorytet, do utożsamie- nia celów jednostek z interesem państwa. Podkreślano agresywność poczynań Niemców, ich bezwzględność i brutalność, butę, brak zrozumienia i szacunku dla innych i związany z tym egoizm, zapatrzenie jedynie w siebie. Efektem do- świadczeń wojennych było ujednolicenie stereotypu Niemca. W latach 1939-1945 ma miejsce proces, w którym następuje zarówno uwiarygodnienie negatywnych elementów stereotypu, jak i zanik dawnych pozytywnych cech i opinii Polaków na temat niemieckiego charakteru narodowego2. W pierwszych latach powojen- nych nie było już niemal nikogo, kto przechowałby wiarę w Niemców, kto po- trafiłby powiedzieć, że są oni ze swoimi wadami i zaletami narodem takim jak inne. O jednoznacznie wrogiej, graniczącej z nienawiścią postawie Polaków wobec Niemców świadczą rekonstruowane przez historyków przypadki gwałtów na ludności niemieckiej, cierpiącej często jedynie z powodu swojej etnicznej lub językowej przynależności. Dowodem są też opinie i poglądy wyrażane w latach 1945-1948 przez Polaków wywodzących się z najprzeróżniejszych grup społecz- nych, omówione przez Edmunda Dmitrówa3. Debata w "kwestii niemieckiej" tocząca się w Polsce po zakończeniu wojny była determinowana nie tylko do- świadczeniami wojennymi i związanymi z nimi następstwami psychologiczny- mi: nienawiścią, uprzedzeniami, resentymentami, czy też chęcią odreagowania prawie sześciu lat upokorzeń. Na jej kształt wpłynęła także polityka władz pań- stwowych. Podstawowym celem rządzącej PPR/PZPR było utrzymanie i umoc- nienie zdobytej władzy za wszelką cenę. Szczególne miejsce w tej polityce zaj- mował tzw. problem niemiecki, odgrywał on bowiem istotną funkcję nie tylko w polityce zewnętrznej, ale przede wszystkim wewnętrznej. Zagrożenie niemiec- kie było dobrym uzasadnieniem dla sojuszu ze Związkiem Radzieckim, który miał być jedynym gwarantem bezpieczeństwa Polski i utrzymania Ziem Odzy- skanych. To z kolei doskonale tłumaczyło dominującą rolę partii komunistycz- 2 T. Szarota, Niemcy i Polacy. Wzajemne postrzeganie i stereotypy, Warszawa 1996, s. 138-139. 3 E. Dmitrów, Niemcy i okupacja hitlerowska w oczach Polaków. Poglądy i opinie z lat 1945- -1948, Warszawa 1987. "Dobry" i "zły" Niemiec w oczach publicystów 111 nęj jako jedynej formacji politycznie wiarygodnej dla Moskwy i jako takiej zdolnej utrzymać sojusz z ZSRR. Właśnie z uwagi na szczególne miejsce "kwestii nie- mieckiej", partia ta zwracała szczególną uwagę na sposób jej prezentowania w prasie4. Kontrolę nad treściami, jakie docierały do społeczeństwa ułatwiała po- lityka pra,svs ral2s,a.a przez iComunistów. Media, poza wojskiem i apara- tem bezpieczeństwa, stanowiły fundament, dzięki któremu chciano zapewnić sobie niepodzielną władzę. Wagę, jaką przywiązywano do kontroli wypowiedzi potwier- dza fakt powołania urzędu cenzury i włączenie go w struktury Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego5. Wszystkie istotne decyzje dotyczące polityki pra- sowej były zastrzeżone dla zaufanych działaczy partii komunistycznej. Kontrola mediów pozwalała na kształtowanie opinii publicznej zgodnie z intencjami PPR/ PZPR i dawała jednocześnie możliwość fałszowania poglądów i postaw stron- nictw oraz środowisk opozycyjnych wobec komunistów. Wrogie Niemcom opinie były typowe dla większości społeczeństwa polskie- go. Jednak niektóre środowiska, odwołujące się do racjonalności w myśleniu i nie ulegania emocjom, próbowały z różnym skutkiem poddać weryfikacji powszech- nie funkcjonujące w społeczeństwie poglądy i stereotypy. Do takich środowisk można zaliczyć niewątpliwie krąg współpracowników "Tygodnika Powszechne- go" oraz pisarzy i intelektualistów skupionych wokół wydawanego w Łodzi pi- sma "Kuźnica". Chronologicznie jako pierwszy zaczął się ukazywać "Tygodnik Powszechny". Pierwszy numer nosi datę 24 marca 1945 r., a wydawcą pisma była Kuria Krakowska. Pismem kierował od początku ks. Jan Piwowarczyk, chow jako redaktor odpowiedzialny figurował Jerzy Turowicz. Linię programową ty- godnika krakowskiego nakreślono w artykule Ku katolickiej Polsce6. Autor w imie- niu redakcji deklarował wolę udziału w kształtowaniu nowego typu kultury, któ- ra musi się narodzić w wyniku doświadczeń wojennych. Zdawał sobie sprawę, że powrót do sytuacji politycznej i miejsca katolicyzmu sprzed wojny jest nie- możliwy. Główną rolę w kształtowaniu nowej rzeczywistości, bez względu na mającą uzyskać dominację formę ustrojową, upatrywał dla swojej formacji reli- gijnej i światopoglądowej. Zwracał się przede wszystkim w stronę inteligencji, która - w jego przekonaniu - miała do odegrania decydującą rolę w dziele two- rzenia kultury i w której przywiązanie do katolicyzmu nie wątpił7. Jednocześnie 4 W. Miziniak, Polityka informacyjr:a, w: Polacy wobec Niemców. Z dziejów kultury politycz- nej Polski 1945-1989, red. A. Wolff Powęska, Poznań 1993, s. 142-160. 5 Centralne Biuro Kontroli Prasy powołano do życia 19 stycznia 1945 r. W listopadzie tegoż roku pod zmienioną nazwą - Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk - we- szło w zakres kompetencji Prezydium Rady Ministrów. 6 J. Piwowarczyk, Ku katolickiej Polsce, "Tygodnik Powszechny" (dalej -TP), nr I z 24 marca 1945 r. Ks. Piwowarczyk pisał we wspomnianym artykule: "Inteligencja [...] stała się katolicka i dla- tego Polska, którą ona będzie tworzyła, będzie katolicką". 112 Wojciech Lenarezyk deklarowano apolityczność i bezpartyjność pisma, koncentrowanie się na proble- mach społeczno-kulturalnych, co nie oznaczało, że na łamach pisma "nie było po- lityki" - unikano jednak komentarzy na temat aktualnych wydarzeń politycznych. Konkurencyjna wobec "Tygodnika Powszechnego" "Kuźnica" zaczęła się ukazywać pod redakcją Stefana Żółkiewskiego od 1 czerwca 1945 r., najpierw jako miesięcznik, a od numeru szóstegojako tygodnik`'. Pismo miało bardzo sze- roko zakrojone aspiracje. Chciano - co zapowiadano w artykule wstępnym - "wykuć podwaliny postępowej ideologii i kultury polskiej jak najszerzej poję- tej"iała wokół siebie twórców o światopoglądzie marksistow- skim, akceptujących i aktywnie popierających przemiany, jakie dokonywały się w Polsce po zakończeniu wojny. Z założenia programowego pismo nie było informatorem, lecz miało ambicje opiniotwórcze oraz pragnęło pozyskiwać in- teligencję dla idei marksistowskich i programu radykalnej przebudowy. Od pierw- szego numeru pismo realizowało postulat odrzucenia przez inteligencję polską "światopoglądu idealistycznego". Zgodnie z tymi założeniami publicyści i pisa- rze, a byli wśród nich tacy twórcy, jak Stefan Żółkiewski, Jan Kott, Tadeusz Borowski, Adolf Rudnicki, Zofia Nałkowska czy Paweł Hertz, żeby wymienić tylko tych najbardziej znanych, inspirowali i angażowali się w debaty dotyczące najbardziej istotnych problemów kultury polskiej: miejsca i roli pisarzy, inteli- gencji w życiu społeczeństwa, polityki kulturalnej państwa, reformy w systemie szkolnictwa, a szczególnie wyższych uczelnii . Tematyka niemiecka nigdy nie zajmowała centralnej pozycji w repertuarze publicystycznym interesujących nas pism, uwagę kierowano przede wszystkim w stronę szeroko rozumianych pro- g J. Żakowski, Trzy ćwiartki wieku. Rozmowy z Jerzym Turowiczern, Kraków 1990. Jerzy Tu- rowicz uważał, że przyczyną apolityczności pisma była niemożność pełnego wyrażania wła- snych poglądów w ówczesnej Polsce, fakt, że wydawcą była Krakowska Kuria, a "Kościół zaś wcale nie miał ochoty angażować się w walkę polityczną i zmagania między stronnic- twami", a także z przekonania, że publicystyka kulturalna, kształtująca postawy ludzi, jest bardziej efektywna, niż bieżąca walka polityczna (s. 47). 9 "Kuźnica" ukazywała się do końca marca I950 r., kiedy to została - decyzją władz - połą- czona z "Odrodzeniem" i przekształcona w "Nową Kulturę". Mieczysław Ciećwierz (Poli- tyka prasowa 1944-1948, Warszawa 1989, s. 102) podaje, że "Kuźnica" miała stanowić przeciwwagę dla "Odry", wokół której byli skupieni publicyści o poglądach zbliżonych do narodowej demokracji: Nie ma wątpliwości, że miała też stanowić forum marksistowskiej inteligencji polemizującej z katolickimi koncepcjami światopoglądowymi, zwłaszcza z "Ty- godnikiem Powszechnym", który był uważany przez komunistów za "głównego godnego przeciwnika". J. Stefaniak, Polityka władz państwowych PRL wobec prasy katolickiej w da- tach 1945-1953, Lublin 1998, s. 30. z 1 czerwca 1945 r. Podstawowym celem "Kuźnicy" było wypracowanie modelu kultury, odpowiadającego wy- maganiom "nowej rzeczywistości", z wizją którego polemizował "Tygodnik Powszechny". Por. Maria W. Poznańska, Środowiska inteligencji katolickiej wobec wizji "nowej kultury" u zarania Polski Ludowej, Kraków 1993. "Dobry" i "zły" Niemiec w oczach publicystów 113 blemów kultury. Jednak waga problemu i stan nastrojów społecznych, a także - w wypadku "Kuźnicy" - zapotrzebowanie polityczne nie pozwalały pominąć go milczeniem. Koncentrowano się jednakże raczej na kwestiach społecznych i etycz- nych niż stricte politycznych. Pytanie, kim są Niemcy i jaki jest naród niemiecki, było w pierwszych latach powojennych pytaniem zasadniczym. Zdawano sobie sprawę ze znaczenia Nie- miec dla przyszłości Europy. Równocześnie jednak wszyscy, którym dane było przetrwanie okupacji hitlerowskiej, doświadczyli kim, a może czym są Niemcy. I mimo tego, że "wiedziano dobrze z własnych doświadczeń, jak zachowywała się większość narodu niemieckiego" i2 nie rezygnowano - pod presją oczekiwań czytelników i na skutek własnych przemyśleń - z próby zestawienia cech typo- wych dla społeczeństwa niemieckiego, zdefiniowania charakteru narodowego i jego specyfiki. Obraz Niemców wyłaniający się ze stron "Tygodnika Powszech- nego" i "Kuźnicy" jest daleki od oryginalności. Właściwie przywołuje i potwier- dza powszechnie funkcjonujące w świadomości Polaków wyobrażenia Niemców. Cechy typowego Niemca uosabia opisywany na łamach "Tygodnika Powszech- nego" Herr Pfeiffer: jest on właściwie fizyczną i mentalną reprezentacją modelu niemieckiego Michela w mundurze nazistowskimi3. Zdaje się wykazywać cechy uniwersalne dla znakomitej większości Niemców. Jest prymitywny i zaślepiony, pełen nienawiści do Polaków, bezkrytyczny w swojej wierze w Hitlera i jego zapewnienia o nadchodzącym zwycięstwie. Za punkt honoru stawia sobie nie- okazywanie ludzkich uczuć, nawet śmierć syna na froncie ani rozpacz żony po tej stracie nie jest powodem do refleksji i okazania choćby żalu. Innym modelowym przykładem Niemca, jaki został naszkicowany na łamach tygodnika krakowskiego jest dr Wilhelm Gustaw Herter4. Podstawowym moto- rem jego działania była żądza kariery za wszelką cenę. W imię osobistej korzy- ści wyrzekł się kraju, którego obywatelstwo posiadał, bezprawnie przejął tytuł naukowy, skrupulatnie i bezwzględnie wykonywał polecenia mocodawców. Opi- sowi jego postawy towarzyszy katalog cech i postaw, które można uznać za repre- zentatywne - w oczach Polaków lat czterdziestych - dla typowego Niemca. Jest au "typowo pruski", "sztywny", "arogancki", jego blade oczy unikają wzroku rozmówcy, postępuje w "brutalny, iście pruski sposób". I podobnie jak Herr Pfeiffer jest zaślepiony nienawiścią, szczególnie do nauki polskiej i jej uczonych. W końcu okazuje się również nieuczciwy (malwersacje finansowe) i jako amator zdjęć na- gich kobiet niewiarygodny moralnie, nawet w oczach jego niemieckich przełożonych. Tygodnik" wielokrotnie zamieszczał artykuły - zwłaszcza o charakterze " wspomnieniowym - w których Niemiec jawił się jako bezpośredni prześladow- Z Argument faktu, TP, nr 38 z 22 września 1946 r. - D. Zarzycka, Herr Pfeif,fer, TP nr 10 z 10 marca 1946 r. 4 W. Szofer, Jeden 2 wielu, TP nr 25 z 9 września 1945 r. 1 14 Wojciech Lenarczyk ta: bezwzględny, bestialski, agresywny. Wizerunku tego nie eksploatowano jed- nak w nadmierny sposób, nasycenie - można by powiedzieć - przesycenie pol- skiej świadomości takim obrazem Niemca nie stwarzało potrzeby dalszej jego prezentacji. Niemiec - agresywna bestia, Niemiec - bezduszny automat zadają- cy cierpienie, choć to logicznie sprzeczne, subiektywnie tworzyło nakładające się na siebie obrazy. Z tą niemal szablonową recepcją kontrastują nieliczne zapi- ski wspomnieniowe, jak te autorstwa Heleny Zahorskiej-Pauly, w których opisu- je ona, z perspektywy więźniarki, wizytę Heinricha Himmlera na Pawiakus. Tym , co na zawsze utkwiło w pamięci autorki było nie zachowanie Niemca, nie agre- sywność i buta jego podwładnych. Uwagę przyciągnęły jego szklane, pozbawio- ne wszelkiego wyrazu oczy, czyniące z twarzy nieludzką maskę. Za tymi szkla- nymi oczami autorka przeczuła raczej niż dostrzegła strach i ten hitlerowski strach pozwolił jej zmierzyć się z własnym lękiem i znieść gehennę Pawiaka. Do problemu uczuć nawiązał w swojej publicystyce Edmund Osmańczykb. Za jedną z typowo niemieckich cech uznał "bezuczuciowość", która miała cha- rakteryzować prawdziwego Niemca. Normalnego człowieka - kontynuuje Osmań- czyk - charakteryzuje równowaga sfery uczuciowej i rozumowej. W przypadku Niemców takiej równowagi brakuje, rozum całkowicie wyparł uczucia, każde działanie jest poprzedzone projektem bilansu zysków i strat, nawet zbrodnie hi- tlerowskie były wynikiem racjonalnej refleksji i szczegółowego planu. "Kata- strofa czystego rozumu", jaka dokonała się w świadomości niemieckiej jest przed- stawiana jako produkt specyficznego procesu - ucieczki Niemców od pracy na roli, w wyniku czego zatracili pierwotny instynkt, jakim jest miłość do ziemi. Instrumentalny stosunek do zajmowanych kosztem sąsiadów terenów, lekcewa- żenie kobiet, które miało korzenie w krzyżackej "bezrodzinności", prowadziły zadaniem Osmańczyka w prostej linii do zbrodni hitlerowskich. Połączenie skraj- nego racjonalizmu w myśleniu i działaniu wraz z przekonaniem o wyjątkowej roli nacji niemieckiej ("Herrenvolk uwielbia samego siebie" - pisze Osmańczyk) doprowadziły do odrzucenia wartości uznawanych przez cywilizowaną Europę, ponieważ kłóciły się one z ideą panowania Niemców i zaowocowały powstaniem specyficznego niemieckiego kodeksu moralnego. Podstawowym założeniem tego swoistego dekalogu było przekonanie, że wszystko co służy Niemcom jest do- bre, a więc posiada moralną sankcję. Zadaniem Niemców jest bezwzględne po- słuszeństwo swoim wodzom w drodze do wyznaczonego celu, maksymalizowa- nie korzyści, nawet jeśli się odbywa to przez podeptanie praw innych narodów i wartości świętych dla cywilizowanego świata. Przykładem tego będzie wypa- 5 H. Zahorska-Pauly, Miałam interes do pana Himnlera, TP nr I. 1 z 3 czerwca 1945 r. 6 E. Osmańczyk, Na zachodzie jest ziemia, TP nr 18 z 22 lipca 1945 r. Innego zdania jest Jan Czekanowski, według którego rasizm podważa teorię o niemieckim kulcie rozumu. Zob. TP nr 26 z 16 września 1945 r. "Dobry"i "zły"Niemiec w oczach publicystów 115 czenie honoru i honorowego podejścia do pokonanych przeciwników8. Honoro- we - w rozumieniu Niemców - stało się to, co im służy i jest dla nich korzystne. Bezwzględne dążenie do celu i instrumentalne traktowanie obcych doprowadzi- ło w konsekwencji do ukształtowania się postawy, w której jedynym argumen- tem jest siła. Słabi nie mają żadnych praw, a jedynie obowiązek służenia silniej- szym. Na tak przygotowany grunt w psychice niemieckiej padło ziarno rasizmu. Publicyści "Tygodnika Powszechnego" podejmujący ten problem podkreślają, że teorie rasistowskie, których twórcami byli Francuzi i Anglik, przyjęły się tylko na glebie niemieckiej 9. Ma to być - ich zdaniem - argument przemawiający za tezą o wpisaniu zła na trwałe i powszechnie w psychikę niemiecką. Hitler miał- by być jedynie odpowiedzią na psychiczne potrzeby społeczeństwa niemieckie- go, został przez Niemców zaakceptowany mimo pełnej znajomości jego progra- mu, ponieważ program ten zdawał się zaspokajać chore ambicje dążącego do dominacji narodu. Hitler stawiał tylko kropkę nad "i" w całym procesie dziejo- wym Niemiec, jego program polityczny oraz realizacja tegoż programu były ukoronowaniem wielowiekowego procesu. Interesujące jest, że mimo całego radykalizmu w ocenie postaw Niemców są dostrzegane pewne ich przymioty, jak pracowitość, dokładność czy konsekwen- cja w działaniu. W świetle jednak niedawnych traumatycznych doświadczeń tra- cą one swoją wartość pozytywną, a nabierają odmiennego kolorytu, uzasadnia- jąc przekonanie o zagrożeniu, jakie nadal stanowią Niemcy dla Polski i pokoju europejskiego. Akcentowanie tych pierwotnie pozytywnych cech, dzięki którym Niemcy zbudowali krok po kroku swoją potęgę ekonomiczną i militarną wraz z jednoczesnym podtrzymywaniem poczucia zagrożenia z ich strony przez uwy- puklanie niemieckiej wrogości wobec Słowian, może być również odczytywane jako swoisty apel do Polaków. Apel o porzucenie pewnej niefrasobliwości w oce- nie Niemców i panującej sytuacji, a także jako apel-wezwanie do konsolidacji i pracy, gdyż tylko państwo silne będzie w stanie zmierzyć się z mogącymi się odrodzić Niemcamizt związek między niemiecką agresywno- ścią a polskim potencjałem gospodarczym i militarnym z wnioskiem, że pokusa podbojów i agresji zrodziła się ze słabości Polski. Z czasem mija pierwsza fala nienawiści wobec Niemców i zbliża się czas względnie chłodnej refleksji intelektualnej. Na łamach pisma krakowskiego dają się zaobserwować coraz bardziej wyważone oceny postaw niemieckich w czasie wojny. Nie rezygnując z tezy o powszechnym upadku moralnym pojawiają się głosy postulujące rozróżnienie między hitlerowcami a biernymi Niemcami2. g P Jasienica, Honor, TP nr 13 z 31 marca 1946 r. Ż J. Piwowarczyk, Wizerunek niemieckiego rasizmu, TP nr 29 z 7 października 1945 r. 2o g, Osmańczyk, Niemcy w roku 1945, TP nr 3 z 20 stycznia 1946 r. Z Wun., Sprawa Gerharda Hauptmanna, TP, nr 5 2 2 lutego 1947 r. d";'.', 116 Wojciech Lenarczyk W sukurs tym poglądom przychodzi ks. J. Piwowarczyk, który nie odrzucając poglądu o zbiorowej odpowiedzialności Niemców, wyraźnie różnicuje zakres po- pełnionych win22. Sygnałem tej postępującej przemiany w ujmowaniu problemu niemieckiego są wystąpienia Pawła Jasienicy i Stefana Kisielewskiego w obro- nie języka niemieckiego i kultury niemieckiej23. Reprezentatywna dla tej tendencji jest też relacja Eugenii Kocwy z procesu Alberta Forstera, w której autorka nie odmawia temu okrutnemu zbrodniarzowi cech pozytywnych24. Dostrzega jego godną postawę i zdolność do przekonywania, umiejętność skutecznego oddzia- ływania na słuchaczy. Po raz pierwszy na łamach pisma katolickiego przypisano naziście w tak jednoznaczny sposób atrybuty. Podjęto nawet wysiłek poszuki- wania wytłumaczenia postaw niemieckich w okresie międzywojennym i popar- cia dla Hitlera bardziej racjonalnymi i precyzyjnymi argumentami, niż "choroba duszy niemieckiej", a mianowicie wskazano na rolę klęski w I wojnie światowej i kompleks niższości Niemców wobec Anglików25. "Kuźnica", powielając rozpowszechniony w Polsce powojennej obraz Niem- ców, rozkłada akcenty w nieco inny sposób. Podobnie jak większość pism pol- skich, wskazuje na głęboką degenerację psychiki niemieckiej. Jedną z pierwszych publikacji poświęconych analizie niemieckiej mentalności są bez wątpienia wspo- mnienia obozowe Maksymiliana Michała Borwicza26. Autor dokonał przeglądu personelu załogi obozu janowskiego we Lwowie. Wnioski z tej obserwacji są zaskakujące - okrutni prześladowcy więźniów są tak naprawdę zwykłymi, żeby nie powiedzieć: przeciętnymi jednostkami, jeden to były skrzypek orkiestry ka- meralnej, inny - "rosły brunet o tryskającej zdrowiem pucułowatej twarzy i o ży- wym spojrzeniu", a kolejny esesman - to "ciepła klucha o aparycji namiętnego piwosza". I w tych banalnych, przeciętnych postaciach wyzwoliły się mordercze instynkty, radość i satysfakcja w zadawaniu cierpienia innym. Jeden jest zapalo- nym strzelcem, tj. sprawia mu radość zabijanie z broni palnej, inny lubuje się w zadawaniu śmierci kilku więźniomjednym strzałem, jeszcze inny uśmierca me- chanicznie bez okazywania żadnych uczuć. Błędem byłoby jednak mniemanie, że mamy do czynienia z nieludzkimi istotami, które zatraciły w sobie wszelkie ludzkie odruchy. Oni kochają: swoje dzieci, żony, kochanki. Co więcej, aspirują do tego, żądając wręcz od więźniów uznania, że tak naprawdę są dobrymi ludź- 22 J. Piwowarczyk, Zbiorowa odpowiedzialność narodu niemieckiego, TP nr 26 z 27 czerwca 1948 r. 23 Kjsiel (Stefan Kisielewski), Wagner, zakazany Chopin i tyfus, TP nr 29 z 24 lipca 1949 r. S. Kisielewski wielokrotnie występował w obronie kultury niemieckiej, twierdząc, że część dzieł twórców niemieckich weszła do światowego kanonu i że uczyć należy się także od wrogów. 24 E. Kotwa, Proces Forstera, TP, nr 26 z 27 czerwca 1948 r. 25 J, Czekanowski, Psychoanaliza, rasizm i antropologia, TP nr 37 z 18 września 1949 r. 26 M. Borwicz, Witaminy, "Kuźnica", nr 13 z 25 listopada 1945 r. "Dobry" i "zły" Niemiec w oczach publicystów 117 mi, swoją pracę wykonują z poczucia obowiązku, a mordują prowokowani przez więźniów. Ta niemiecka dobroć, zawsze ujmowana przez autora w cudzysłów, wyraża się w rozmowach z więźniami żydowskimi, w deklaracjach przywiąza- nia i miłości do swoich rodzin, w trosce o potomstwo, nawet w twierdzeniach, że wszyscy więźniowie są traktowani równo, co ma być dowodem ich sprawie- dliwości. Pozornie polemizując z rozpowszechnioną tezą o braku ludzkich odru- chów w postawie niemieckiej, Borwicz potwierdza powszechne skrzywienie psychiki niemieckiej, gdzie elementarne pojęcia dobra i zła uległy zamazaniu i wypaczeniu. Załamanie moralne dotknęło także kobiety, żyjące z mordercami i dzieci, które chętnie "bawią" się w strzelanie, z tym, że rolę tarczy pełnią więź- niowie. Podobniejak w całej powojennej publicystyce polskiej, także "Kuźnica" skłania się ku poglądowi, że Niemcy wykazują wyraźne odchylenia od norm przyjętych w cywilizowanym świecie. W najbardziej radykalnych wystąpieniach jest wysuwane żądanie wyłączenia Niemców ze wspólnoty ludzkiej. Dla tej ten- dencji najbardziej reprezentatywne są poglądy Antoniego B. Dobrowolskiego, który poucza, że Niemcy dzisiejsi to "nie gentelmeni, nie ludzie nawet a dzikie bestie"2. Autor zalicza Niemców do kategorii narodów rozbójniczych, społe- czeństw, dla których normą - a nie wyjątkiem -jest rozbój, podbój ziem i dóbr sąsiadów. Podboje są integralnie - zdaniem autora - wpisane w dzieje Niemiec, są jakby znakiem rozpoznawczym ich rozwoju dziejowego: od podboju Słowian połabskich, przez "dokonania" Marchii Brandenburskiej i Krzyżaków, po Otto- na von Bismarcka. Adolf Hitler zaś był tylko konsekwencją i kwintesencją tej drogi rozwoju, od swoich poprzedników różnił się jedynie stopniem barbarzyń- stwa. Warto podkreślić, że ta swoista tendencja w dziejach miała przeniknąć Niemcy za pośrednictwem Prus, mentalność pruska dokonała podboju umysłów niemieckich, aż do tragicznej syntezy, że bycie Niemcem zaczęło oznaczać by- cie Prusakiem. Niemiec może odzyskać swoje człowieczeństwo dopiero wtedy, gdy przestanie być Niemcem, a nawet więcej, kiedy będzie przeciw Niemcom. Dobrowolski protestuje przeciw naiwnym - jego zdaniem - próbom oddzielania nieszczęśliwego, oszukanego i niewinnego narodu od jego sfer rządowych. Mię- dzy tymi grupami nie ma podziałów, jest jedność, ponieważ cały naród zaakcep- tował postawę zbójecką, także niemieccy socjaldemokraci i postępowcy. Niemiec nie ma sumienia indywidualnego, najwyższym nakazem, zgodnym zresztą z gło- sem wewnętrznym, jest dla niego nakaz posłuszeństwa państwu. Artykuł Dobro- wolskiego jest tylko przykładem pewnego typu myślenia o Niemcach, jako o spe- cyficznym typie psychicznym, który dominował w pierwszych latach powojen- nych. Z tezami omawianego artykułu solidaryzowała się większość ówczesnych autorów "Kuźnicy", choć wyrażano to w mniej radykalnym stylu. Dostrzegano w Niemcach brak zmysłu politycznego czy umiejętności samodzielnego myśle- nia kategoriami politycznym, miało ich także charakteryzować absolutne posłu- szeństwo wobec przełożonych i brak krytycyzmu wobec odgórnych zarządzeń. 118 Wojciech Lenarczyk W tym też tonie utrzymana jest mowa oskarżycielska, jaką wygłosił na pro- cesie Rudolfa Hoessa Mieczysław Siewierski, a którą przedrukowała "Kuźnica", wyrażając tym samym poparcie dla wysuniętych w niej argumentów, uzasadnia- jących niemiecką wyjątkowość28. Obiektem oskarżeń Siewierskiego jest w rów- nym stopniu naród niemiecki, co sam Hoess, ponieważ jego rolę mógł pełnić praktycznie każdy Niemiec-hitlerowiec. Swój pogląd oskarżyciel oparł na prze- konaniu, że podstawowymi zasadami psychiki niemieckiej jest zachłanność, która rodzi imperializm i żądzę zaboru oraz pycha. W połączeniu z nienawiścią two- rzą pogardę dla obcych i bezwzględność w postępowaniu wobec nich. Dalej definiuje Niemców jako przesyconych okrucieństwem, absolutnie posłusznych wobec przełożonych. Wkład hitleryzmu mial tutaj polegać na podniesieniu tych złych cech narodu niemieckiego do roli cnót. Wydaje się interesujące, że według tych zasad postępowali nie tylko esesmani w Oświęcimiu, ale wszyscy Niemcy przebywający w obozie, nawet w roli więźniów i to bez względu na wcześniej- sze poglądy polityczne. Sam Hoess reprezentuje wszystkie wyżej wymienione cechy charakteru i nie jest to według Siewierskiego wyjątkowe, a przeciwnie - typowe dla środowiska hitlerowskiego. "Niemieckość" to nie tylko wachlarz postaw i cech psychicznych, ale również korespondujący z nimi wygląd zewnętrz- ny, mimika, a nawet sposób wysławiania. I tak Joachim von Ribbentrop, zezna- jąc jako oskarżony w procesie norymberskim miał wedhag -Mariana Podkowiń- skiego - wykazywać niemiecką butę, postać Wilhelma Keitla natomiast "coraz bardziej nabierała cech prusactwa"Zy. Podjęcie jakiejkolwiek próby przyjęcia odmiennej niż powszechnie uznana perspektywy postrzegania Niemców wywoływało gwałtowne protesty. Przykła- dem takiej wulkanicznej wręcz niezgody na kreowanie obrazu Niemca o ludz- kich, a więc także i pozytywnych rysach jest recenzja Najeźdźców Jana Dobra- czyńskiego, pióra Barbary Rafałowskiej3czo oponuje przeciw przedstawianiu Niemców od strony ich ludzkich słabości, by jak twierdzi "od- powiedzialność zrzucić w próżnię". Jednocześnie potępia próbę naświetlenia czynników determinujących postawy niemieckie. Z jej punktu widzenia oznacza to wpajanie w czytelnika przekonania o niewinności Niemców i rehabilitację ludzi 2 A. B. Dobrowolski, Co robić z Niemcami, "Kuźnica", nr 18 z 31 grudnia 1945 r. Z8 M. Siewierski, Sylwetka psychologiczna Rudolfa Hoessa, "Kuźnica", nr 20 z 20 maja 1947 r. Z9 M. Podkowiński, Koniec Norymbergi, "Kuźnica", nr 39 z 7 października 1946 r. 30 B. Rafałowska, Za parawanem "koncepcji zachodniej ", "Kuźnica", nr 43 z 27 październi- ka 1947 r. Warto wskazać, źe książkę Dobraczyńskiego potępiono na plenarnym posiedze- niu KC PPR, które odbyło się 1) października 1947 r. Stefan Jędrychowski zarzucał auto- rowi, że świat niemiecki jest ukazany jako świat cywilizacji, porządku i ładu. Natomiast Wschód (tj. ZSRR) to barbarzyństwo i dzikość. Por. S. Kondek, Wladza l wydawcy. Poli- tyczne uwarunkowania produkcji ksigżek w Polsce w latach 1944-1949, Warszawa 1993, s. 36. "Dobry" i "zły" Niemiec w oczach pubłicystów 119 będących narzędziem reżimu hitlerowskiego. Wydaje się jednak, że to nie obraz Niemca kreowany na kartach powieści stał się powodem dyskwalifikacji książ- ki, a swoisty manifest światopoglądowy i polityczny autora odczytany przez B. Rafałowską. W powieści jest zauważalna tendencja dążenia do zrozumienia postaw niemieckich, mogąca budzić w czytelniku może jeszcze nie gotowość, ale rozważanie możliwości wybaczenia. Ta utrzymana na wskroś w duchu kato- lickim próba zamknięcia karty przeszłości i otwarcia w przyszłość ("trzeba być człowiekiem i katolikiem" - wyznaje jeden z bohaterów powieści) stała się pre- tekstem do krytyki środowisk katolickich. Kluczowy pogląd wyrażony ustami Niemca, a przypisywany autorowi powieści, że wojna i okupacja były błędem, ponieważ zarówno Polska, jak i Niemcy są integralną częścią Europy i że ta wspól- nota kończy się na Polsce - został odczytany jako atak na sojusz ze Związkiem Radzieckim i przez to nie mógł być Dobraczyńskiemu wybaczony. Ten opór przeciwko próbie relatywizacji poglądów na problem niemiecki, choć tak gwałtowny i silny, nie był jednak powszechny i wydawał się dotyczyć pisa- rzy czy publicystów o proweniencji katolickiej, nie obejmował jednakże tego sa- mego nurtu pojawiającego się w publicystyce komunistycznej. To, że źródłajego były z gruntu odmienne (w miejsce katolickiej idei wybaczenia - potrzeba uchro- nienia dorobku kultury niemieckiej) nie zmienia faktu, że kierunek ten był ten sam - próba nadania Niemcom twarzy, rozbicia masy na jednostki, urealnienie obrazu Niemca przez "zezwolenie" na posiadanie przezeń cech ludzkich, także w wymiarze pozytywnym, wskazanie postaci kontrastujących z obiegową wizją złego Niemca. Nie da się bowiem utrzymać poglądu - głosi Witold Kula, pole- mizujący z tezami A. B. Dobrowolskiego - że istnieją narody ze swojej natury rozbójnicze, co nie oznacza, że nie ma narodów, które przeszły w swoich dzie- jach taką fazę3. Cechy przypisywane Niemcom - kontynuuje przyszły wybitny uczony - można znaleźć także w innych narodach. Niemcy nie są wyjątkowi, znaleźli sięjedynie w konkretnej sytuacji społeczno-gospodarczej, która wyzwo- liła siły faszyzmu. Zbrodnie faszystowskie dowodzą determinacji, z którą klasy rządzące są gotowe walczyć o utrzymanie swojej pozycji. Wojna rozpętana przez Niemcy i całe okrucieństwo z nią związane były tylko jedną z metod utrzymania umierającego systemu. Nie zmienia to faktu, że dzisiejsi Niemcy są narodem zwy- rodnialców i nie ma nadziei, aby w najbliższym czasie ta cecha uległa zanikowi. Pod znakiem zapytania staje samo pojęcie "duszy niemieckiej", w którą mia- ło być wpisane od zawsze i na zawsze zło. "Co to jest dusza niemiecka? - pytał u schyłku 1945 r. Jan Bukowski - Czy mowa tu o jakimś tworze zbiorowym - czy o cechach gatunkowych tworów indywidualnych?"-2. Powątpiewał, czy uzy- skana odpowiedź może mieć praktyczne zastosowanie, przy analizie wszystkich W. Kula, Uwagi o kwestii niemieckiej, TP nr 3 z 28 stycznia 1946 r. 2 J. Bukowski, W poszukiwaniu "duszy niemieckiej", "Kuźnica", nr 14 z 2 grudnia 1.945 r. 120 Wojciech Lenarezyk klas i wszystkich epok. Witold Kula zainicjował swoim artykułem nowy nurt rozważań na temat specyfiki narodu niemieckiego, ewentualnie jej braku. Wpi- suje się w ten nurt Jerzy Pański, który główną winę przypisuje mieszczaństwu niemieckiemu, które dostarczyło Hitlerowi gotowy program polityczny, bazują- cy na odwecie. Stopniowo utrwala się pogląd, że masy poparły Hitlera, ale tak naprawdę faszyzm miał zawdzięczać sukces kołom przemysłowym. Odrzuca się postawę totalnej negacji tego, co niemieckie. Redaktorzy próbują zapoznać czy- telnika polskiego z sylwetkami Niemców, których postawa zadaje kłam powszech- nie przyjętym poglądom. W podobnym tonie utrzymują się wypowiedzi jednej z liczących się postaci w kulturze polskiej - Leona Kruczkowskiego3. Rozpo- wszechniony w Polsce obraz Niemców, jako nacji ze swojej natury złej, określił mianem "zoologicznego" i w swojej konsekwencji fatalistycznego, bo w prakty- ce uniemożliwiał on jakiekolwiek rozwiązanie "problemu niemieckiego", prze- kreślał szansę przemiany Niemców w naród demokratyczny i pokojowo współ- żyjący z sąsiadami. A taka przemiana była w opinii niemal wszystkich publicystów konieczno- ścią dziejową. Niezdolność do niej musiałaby doprowadzić do kolejnej katastro- fy. Dyskusja o globalnym czy jednostkowym wymiarze charakteru niemieckie- go i idącym za tym wymiarze odpowiedzialności i winy, po tym jak podjęto już próbę podważenia jednobarwnego wizerunku Niemca-hitlerowca, znajduje się w punkcie, w którym musiało pojawić się pytanie o dobrego Niemca. Pytanie: czy on istnieje? można uzupełnić o znaczenie jego egzystencji. Czy jako postać wyjątkowa, niewidoczna w tłumie zwyrodnialców jednostka, potwierdzi regułę, teorię o wpisaniu zła w duszę niemiecką, czy też - przeciwnie - samym swoim istnieniem uratuje naród od globalnego potępienia. Dobry Niemiec" pojawia się najpierw na łamach "Kuźnicy" jako jednostka " początkowo anonimowa, stopniowo zyskująca twarz, rysy i nazwisko. Pierwot- nie to ludzie, którzy pojęli i przyjęli brzemię odpowiedzialności i winy za zbrodnie hitlerowskie, ciążące na nich, choćby przez ich przynależność narodową. Z cza- sem ich sylwetki zostają kreślone coraz precyzyjniej, tak że wyłaniają się kon- kretne postacie: Carl von Ossietzky, Anna Seghers, Ludwig Renn czy Stefan Hermlin34. Przywołana Anna Seghers nie cofa się przed dokonaniem obrachun- ku sumienia narodowego, czym , jak podkreśla Egon Naganowski, "uratowała swoją i naszą wiarę w zbłąkany i otumaniony naród niemiecki i wiarę w jego lepszą przyszłość"35. Tak więc dobry Niemiec to - co oczywiste - antyfaszysta, - L. Kruczkowski, Komentarz ,.socjologiczny", "Kuźnica", nr 46 z 20 listopada 1949 r. a4 Większość prezentacji sylwetek dobrych Niemców przypada na drugą połowę 1949 r. Wią- zało się to zapewne z powstawaniem NRD. Zaistniała bowiem wówczas konieczność wy- kreowania duchowych patronów tego państwa. 3s E, Naganowski, Pióro Anny Seghers, "Kuźnica", nr 32 z 14 sierpnia 1949 r. "Dobry" i "zły" Niemiec w oczach publicystów 121 przeciwnik militaryzmu, bojownik o pokój na świecie (uczestnik hiszpańskiej wojny domowej), zwolennik pokojowego ułożenia stosunków z sąsiadami, szcze- gólnie z Polską, co znajdowało wyraz w akceptacji granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Tym, co akcentowała "Kuźnica", w opozycti do.,.TvgrikK pol7-,,1 .u'; y' iemćowy, komunistyczny rodowód wyselekcjonowanych pod tym kątem postaci, mający uwiarygodnić głoszony przez siebie światopogląd. Ten sam sposób argumentowania przyjmuje "Tygodnik Powszechny", przy czym przymiotnik "komunistyczny" zostaje zastąpiony przez "chrześcijański". Dobry Niemiec to chrześcijanin (bo nie we wszystkich przypadkach katolik), będący w czasie wojny na emigracji (jak Fńedrich Wilhelm Foerster), albo osa- dzony obozie koncentracyjnym (pastor Martin Niemóller) lub "protestujący głu- cho" (kardynał Michael Faulhaber)36. Modelowym przykładem "dobrego Niem- ca", którego sylwetka zostala przybliżona czytelnikom tygodnika katolickiego był pisarz Eugen Kogon: przeciwnik narodowego socjalizmu, demaskator hitle- ryzmu jeszcze przed 1933 r., następnie więzień obozu koncentracyjnego. Au- tor znaczącej książki Der SS-Staat, w której , kierując się zasadą, że "tylko [...] pełna prawda może podnieść Niemcy z upadku", dokumentuje w niej postawy rodaków w Trzeciej Rzeszy. Nie ukrywa, że większość Niemców uległa propa- gandzie Goebbelsa i wzięła czynny udział w realizacji planów nazistowskich. Odrzuca wprawdzie pogląd o zbiorowej winie narodu niemieckiego, na rzecz odpowiedzialności jednostkowej, jednak tak rozszerza liczbę zhańbionych jed- nostek, że śmiało można w tym momencie mówić o "winie zbiorowej". Do ka- talogu przymiotów Kogona należy dodać sprawiedliwy stosunek do Polaków i głę- boką religijność. Jest on katolikiem, który "swoją religię przeżył do głębi i tylko w powrocie Niemiec do prawdziwego chrześcijaństwa widzi możliwość wycho- wania nowego Niemca"g. Innym pozytywnym przykładem Niemca jest kolejny katolik F. W. Foerster, który z racji na prawidłową - w opinii "Tygodnika Po- wszechnego" - diagnozę stanu moralnego Niemców, wskazanie ich odpowiedzial- ności za zbrodnie hitlerowskie i otwartość, z jaką swoje spostrzeźenia głosił, za- służył na miano "uczciwego". W spektrum zainteresowania leżała nie tylko analiza, choćby najbardziej dro- biazgowa charakteru niemieckiego. Podjęto także szeroko zakrojoną próbę okre- ślenia czynników, które przyczyniły się do uformowania, tak odmiennej od ogólnie - J. Piwowarczyk, Naród Nietzschego, TP, nr 3 z 8 kwietnia 1945 r. -7 J. Piwowarczyk, Konzentrationslager w oczach Niemca, TP nr 34 z 24 sierpnia 1947 r. -8 J. Piwowarczyk, Gdzie jest niemieckie "Confitear"?, TP, nr 30 z 27 lipca 1947 r. 39 Zob. słowo wstępne E. Osmańczyka do artykułu F. W. Foerstera Odpowiedź Churchillowi, który został ogłoszony 27 października 1947 r. na łamach "Neue Zuricher Zeitung" pl. War- nung vor Illusionen in der deutschen Frage i przedrukowany przez "Tygodnik Powszech- ny", nr 46 z 17 listopada 1947 r. Środowisko katolickie Lasek kontakty z F. W. Foersterem utrzymywało już przed wojną. 122 Wojciech Lenarczyk przyjętych norm, specyfiki niemieckiej. Odpowiedź na to pytanie implikowała kolejne, a równie istotne: czy istnieje możliwość, że Niemcy staną się normal- nym, szanującym pokój i sąsiadów narodem? Publicyści "Tygodnika" widzą dwie przyczyny, dla których Niemcy wyłamali się z ogólnoeuropejskich torów roz- woju dziejowego. Pierwszą był wpływ Prus. To Prusy miały być źródłem swo- istego skrzywienia niemieckiego. Właśnie ten kraj narzucił reszcie Niemiec spe- cyficzny, odrębny sposób myślenia i działania, swoją mentalność. "Prusy wnio- sły do duszy niemieckiej przeświadczenie, że powodzenie zapewnia militaryzm" - pisze Karol Rakowski. Zaszczepiły też pogląd, że wojny zaborcze są niczym innym jak formą zarobkowania, co więcej, lepszą i szlachetniejszą od innych, a wojnę podniesiono do rangi sztuki4ormowaniu mentalności niemieckiej podkreśla ich znawca, E. Osmańczyk4. Mentalność niemiecka mia- ła - zdaniem publicysty - zostać ukształtowana przez wpływy Prus, które zno- wu przejęły swoją postawę od Krzyżaków. To, co było typowe dla nich - świa- dome odrzucenie rodziny, drugorzędna rola kobiety i brak uczuć - miało cha- rakteryzować prawdziwego mężczyznę. I dalej: pycha typowa dla postawy pruskiej, która znajdowała m.in. wyraz w przekonaniu o prawie do wygodnego życia kosztem pozostałych nacji, wyparła z duszy pruskiej inne ludzkie uczucia i doprowadziła w końcu do zbrodni niemieckich. Również "Kuźnica" dopatry- wała się specyfiki niemieckiej w roli Prus, które dokonały podboju duchowego Niemiec. Psychika niemiecka to nie wynik najnowszej przeszłości Niemiec, jest to rezultat - pisze Mieczysław Wionczek - systemu zwanego Preussentum, któ- ry był nie tylko pewnym porządkiem politycznym, ale także systemem społecz- nym i wychowawczym4z. Drugim z czynników, który zdeterminował myślenie i postawy Niemców miało być odrzucenie chrześcijaństwa. Dla pisma katolickiego, zaangażowanego w pro- mowanie światopoglądu chrześcijańskiego i wartości głoszonych przez Kościół, kwestia ta była szczególnie istotna. Nie do uniknięcia jest pytanie, gdzie byli tak podobno liczni katolicy niemieccy w czasie całego procesu poprzedzającego "Machtubernahme"? Gdzie byli potem, kiedy Hitler konsolidował zdobytą wla- dzę, nie kryjąc bynajmniej swojego światopoglądu ani wypływających z niego bliższych i dalszych planów politycznych? Gdzie wreszcie byli, gdy w Europie dymiły krematoria, a kwestia żydowska zbliżała się do ostatecznego rozwiąza- nia? Jedyna odpowiedzią na te zarzuty mógł być szeroko rozpowszechniony w mediach katolickich pogląd o odrzuceniu przez Niemców wartości chrześci- jańskich. Miało to związek zarówno z wpływem protestanckich Prus, jak i spe- ao K. Rakowski, Idee przewodrcie traktatu pokojowego z Niemcami, TP, nr 3 z 19 stycznia 1947 r. 4 E. Osmańczyk, Na zachodzie jest ziemia, TP nr 17 z 15 lipca 1945 r. 4Z M. Wionczek, Wielka improwizacja, "Kuźnica", nr 17 z 23 grudnia 1945 r. ;tyk uala nal- lwie roz- wo- spe- nio- m" "Dobry" i "zły" Niemiec w oczach publicystów 123 cyficznym klimatem intelektualnym, jaki rozwinąl się w Niemczech w XIX w. Nie do przecenienia jest tutaj rola Friedricha Nietzschego, którego filozofia wy- zwoliła naród z chrześcijańskich pojęć i norm moralnych. Dojego poglądów Hitler chętnie i często nawiązywal. Teorie Nietzschego, odrzucające czlowieka na rzecz nadczłowieka, zostały tak masowo przyjęte przez Niemców, że można by o nich powiedzieć, że stali się oni narodem Nietzschego. Hitler postawił w miejsce Chrystusa pogańskiego bożka, żądnego ludzkiej krwi. Nastąpila deifikacja człowieka i państwa, tak że w miejsce Boga pojawił się naród o cechach Absolutu43. Hitleryzm jest określany jako antychrześcijań- stwo i antymoralność. Tak więc bierna zgoda katolików niemieckich na Hitlera, a może tylko bierny opór - z polożeniem akcentu na "bierny" - miały wynikać w prostej linii z dechrystianizacji społeczeństwa oraz z faktu, że Kościół utracił wplyw na Niemców. "Tygodnik Powszechny" podejmuje jednak próbę rehabili- tacji katolików niemieckich, wskazując na tych, którzy zachowali się godnie w czasach pogardy. Podkreślano, że niektórzy, a byto ich dość wielu, walczyli po bohatersku i cierpieli w obozach koncentracyjnych za swoją świadomą walkę z narodowym socjalizmem. Tej swoistej rehabilitacji słuźy także eksploatowanie cierpień niemieckiego duchowieństwa katolickiego44. Redakcja "Kuźnicy" - z oczywistych względów pomijając milczeniem kwestię chrześcijaństwa - wska- zywała na jeszcze inne przyczyny odmienności niemieckiej: miała nimi być sla- ba recepcja myśli racjonalistycznej i demokratycznej45, a przede wszystkim nie- powodzenie kolejnych prób rewolucyjnych46. Kluczowe z punktu widzenia problemu niemieckiego było pytanie o metody projektowanego wychowania Niemców do demokracji. Od tego procesu zależał pokój w Europie, zresztą niewyobrażalna wydawała się na dłuższą metę sytu- acja, kiedy w środku kontynentu egzystowal wielomilionowy naród pariasów. Niemcy mają prawo - deklarowano - wejść do rodziny narodów, ale dopiero wtedy, kiedy odrzucą ducha zaborczości i pragnienie panowania nad innymi na- rodami4. Po doświadczeniach wojennych zdawano sobie sprawę ze skali wy- zwania. Uzasadniony w tym wypadku był sceptycyzm Jerzego Turowicza, który uważal, że "droga Niemiec do Europy jest bardzo daleka, tak daleka, że można powątpiewać w to czy zdołają one ją kiedykolwiek przebyć"4s. Dostrzegana głę- bia i historyczne zakorzenienie "niemieckiej choroby", a także pierwsze miesią- ce po klęsce Trzeciej Rzeszy nie dawały nadziei na szybką odbudowę moralną. Bowiem zapaść, w jakiej znajdował się wówczas naród niemiecki pogłębiła się. 4- J. Piwowarczyk, Gdzie jest niemieckie "Confiteor"..., por. przypis 38. 44 J. Piwowarczyk, Dzielo nienawiści, TP nr 3 z 19 stycznia 1947 r. 45 K. Grzybowski, Problem niemiecki, "Kuźnica", nr 1-2 z 4-1 1 stycznia 1948 r. 46 M, Wjonezek, Wielka improwizacja..., por. przypis 42. 4 Argument faktu..., por. przypis 12. 4s J. Turowicz, Drogi do Europy, TP nr 3 z 8 kwietnia 1945 r. 124 Wojciech Lenarczyk Niemcy jeszcze raz potwierdzili, że liczą się tylko z argumentem siły. I w tych trudnych dla siebie chwilach nie potrafili zachować godności, dopuścili się ak- tów samoponiżenia wobec zwycięzców, a kobiety niemieckie masowej prostytu- cji. Klęska nie miała żadnego przełożenia na głębszą refleksję moralną, ujaw- nienie zbrodni hitlerowskich wywołało jedynie reakcję obronną w postaci od- rzucenia własnej winy i zepchnięcia całej odpowiedzialności na przywódców nazistowskich. A właśnie jej przyjęcie byłoby - dla obserwatorów polskich - sygnałem gotowości do przemiany duchowej. Brak tejże gotowości sprawiał, że redaktorzy pisma katolickiego zadanie poprowadzenia Niemców do normalno- ści postawili przed zwycięskim mocarstwami. Zwracali uwagę, że klęska Trze- ciej Rzeszy dała wyjątkową okazję do kompleksowych działań na rzecz zmiany mentalności niemieckiej. Apelowano, by nie powtórzył się błąd Wersalu, by de- cydenci nie dali się zwieść apelami naiwnych polityków oraz fałszem niemiec- kim i konsekwentnie wytyczyli ramy przebudowy niemieckiej. Zwracano uwa- gę, że należy nastawić się na długoletnią pracę wychowawczą, która zaowocuje dopiero w kolejnych pokoleniach. Reedukację Niemców widziano jako skom- plikowany i wieloetapowy proces, którego niezbędnym elementem miało być ukaranie sprawców. W opinii projektodawcy tego pomysłu na łamach "Tygodni- ka Powszechnego", ks. J. Piwowarczyka, kara miała umocnić autorytet prawa i sprawiedliwości, brak jej natomiast prowadziłby "do zaniku w masach poczu- cia moralności i prawa, dalej do zaniku samej świadomości moralnej"a`'. Uzna- jąc, że zaplecze dla niemieckich postaw zaborczych pełniły Prusy domagano się radykalnych działań i z radością i satysfakcją takowe przyjmowano5o. Mimo że niemal od początku akcentowano na łamach "Tygodnika" koniecz- ność działania z zewnątrz, zdawano sobie sprawę, iż nie jest możliwe przepro- wadzenie tego procesu bez samych Niemców. Jednak nie znajdowano grup ani środowisk gotowych to wyzwanie podjąć. Wbrew głoszonym często na Zacho- dzie opiniom, żadna ze wskazywanych grup nie spełniała wymaganych kryte- riów. Młodzież, która z reguły bywa nadzieją w czasach kryzysów, była produk- tem hitleryzmu. Odrzucano więc nadzieje związane z młodzieżą. Dostrzegano, że wyjątkowo trwale przejęła hitlerowskie normy etyczne5. Szybko też odrzu- cono iluzje związane z niemieckim światem intelektualnym. Właśnie ta grupa - zdaniem publicysty "Tygodnika Powszechnego" - powinna zgodnie ze swoim powołaniem pielęgnować kult prawdy i być wizytówką społeczeństwasz. I rze- 4 J. Piwowarczyk, Zbiorowa odpowiedzialność narodu nienaieckiego..., por. przypis 22. Po- dobnie uważa Jerzy Wiksel, który widzi w procesach nie odwet, lecz przywrócenie poczu- cia autorytetu sprawiedliwości, TP, nr 24 z 13 czerwca 1948 r. so E. Osmańczyk, Niemcy w roku 1945..., por. przypis 20. 5 T J. Brzeziński, Niepokój, który trzeba wywalać, TP nr 12 z 23 marca 1947 r.; A. J. Ka- miński, Z zagadnier moralnyclt mlodzieży niemieckiej, TP nr 44 z 2 listopada 1947 r. sz A, J. Kamiński, Proces norymberski nauki niemieckiej, TP nr 20 z 19 maja 1947 r. "Dobry" i "zły" Niemiec w oczach publicystów 125 czywiście, w wypadku Niemiec pełni taky rolę, ale jako symbol upadku i dege- neracji. Naukowcy niemieccy dobrowolnie zgłosili się na służbę fałszu i zbrod- ni. Wzięli aktywny udział w niemieckim ludobójstwie, przez co potwierdzili, jakie jest miejsce Niemców wśród narodów Europy. Równie sceptyczny był stosunek do demokratów niemieckich. Akcentowano, że poglądy demokratyczne nie były najmocniejszą stroną Niemców, dopiero w obliczu konieczności wzięcia na swoje barki odpowiedzialności za hitleryzm w Niemczech pojawiło się "sześćdziesiąt milionów demokratów". Wskazywano na skłonność liberalizmu niemieckiego do militaryzmu i powszechną niechęć do Słowian. Podobnie jak reszta Niemców, także wielu komunistów i socjalistów nie pogodziło się z klęską, wciąż nienawi- dzą i konspirują. Zresztą wielu późniejszych zwolenników lewicy rewolucyjnej ' to przemalowani faszyści. Herrenvolk przemalował się na czerwono i zerwał tylko swastykę z hitlerowskiego sztandaru - pisał w 1946 r. Alfred Woycicki5. Środowisko "Tygodnika Powszechnego" szczególne nadzieje wiązało - co zrozumiałe -z katolikami niemieckimi. Wychodząc z przekonania, że wartości chrześcijańskie powinny stanowić podstawowy fundament zdrowego państwa i społeczeństwa, oczekiwano od katolików niemieckich podjęcia szczególnie in- tensywnych działań. I choć religia w czasach pogardy, podobnie jak cała kultu- ra, okazała się niewiele znaczącą naleciałością, kruchą otoczką cywilizacyjną, to jednak wierzono, że katolicy niemieccy obudzą się i pokierują Niemcami w pro- cesie odnowy moralnej. Warunkiem odrodzenia Niemiec miała być więc rechry- stianizacja, "powrót chrześcijaństwa w duszę narodu i obyczaje". Tylko bohater- ska praktyka chrześcijaństwa przez elitę narodu niemieckiego może nas do nie- go przekonać - deklarowano. Postawa Niemców powojennych nie koresponduje jednak z tymi oczekiwaniami, nie są oni gotowi sprostać stawianym im wyma- ganiom, rozczarowują całkowitym brakiem gotowości do wyznania winy. Katolicy polscy ze sceptycyzmem patrzą na "odrodzenie" chrześcijaństwa niemieckiego. Przykładem będzie tu rezolucja Związku Niemieckiej Młodzieży Katolickiej z 1947 r., której autorzy zręcznie operując sloganami prześlizgują się nad kwestią odpowiedzialności, i w której pojawia się - o zgrozo - hasło o "pra- wie" Niemców do "przestrzeni"54. "Tygodnik Powszechny" do końca swojej pierwszej egzystencji notuje z rozczarowaniem, że katolicy niemieccy zawodzą, tak samo jak zawiedli w 1933 r.55 Postawa grup potencjalnie zdolnych do odbudowy moralnęj potwierdzała przy- puszczenia publicystów: "Niemcy, zawsze i ciągle ci sami". Nawet katolicy nie byli w stanie zdobyć się na wyznanie win i porzucenie martwych koncepcji. 5- A. Woycicki, "Nowe Niemcy", TP nr 5 z 3 lutego 1946 r. 5a piwowarczyk, Gdzie jest niemieckie "Confiteor"..., por. przypis 38. 5s E. Osmańczyk, O umocnieniu katolicyzmu w Nadodrzu, TP, nr 26 z 27 czerwca 1948 r. Uwaga autora odnosi się do 1948 r., jednak zachowuje aktualność także dla lat następnych. 126 Wojciech Lenarczyk Metoda reedukacji z zewnątrz okazywała się mało skuteczna. Procesy zbrodnia- rzy, które miały odegrać rolę wychowawczą, okazały się nieporozumieniem. Niemcy w 1947 r. podobnie jak dwa lata wcześniej operowali takimi samymi argumentami na swoją obronę. Dlaczego tak się dzieje? - zastanawia się Stefan Kisielewski, dlaczego administracyjne metody zmiany Niemców odnoszą mizerny skutek, dlaczego mimo całej wiedzy o rozmiarze zbrodni, Niemcy nie chcą przyjąć swojej odpowiedzialności?56. Skuteczność zapewni jedynie praca wychowawcza i przetworzenie ich psychiki. I nie wystarczy odwołać się do powszechnie obo- wiązujących norm etycznych, taka praktyka jest nieskuteczna, jak dowiódł tego proces oświęcimski. Niemcom brak elementarnego poczucia winy - nie rozu- mieją stawianych im zarzutów: przecież wypełniali tylko swoje obowiązki. Błąd tkwi w niezrozumieniu "odmienności niemieckiej natury". Do Niemców - kon- tynuuje pisarz - trzeba mówić językiem dla nich zrozumiałym, który bynajmniej nie jest etyczny, ale woluntarystyczny, opiera się bowiem na antychrześcijańskiej zasadzie "Wille tur Macht". Skruszenie tej skorupy niemieckiej powinno rozpo- cząć się od uświadomienia im winy wobec samych siebie. Wykazać, że sami są sprawcami upadku potęgi niemieckiej. Dopiero potem można podjąć wysiłek zaszczepienia im pewnych pojęć etycznych. Wywody Kisielewskiego uzupełnia- ją tylko tezę stale obecną na łamach pisma, że Niemcy są odmienną kategorią ludzi, a klucz do ich zmiany leży w transformacji kodeksu moralnego. Zdecydowanie odmienne stanowisko w kwestii przebudowy Niemiec zajęli publicyści "Kuźnicy". Od początku twierdzono, że działo przebudowy musi do- konać się wysiłkiem samych Niemców, alianci mogą jedynie stworzyć sprzyja- jące temu warunki. Żaden naród nie może się odrodzić w wyniku presji zewnętrz- nej - głoszono. Można Niemcom pomóc, ale nie można ich w tej pracy wyrę- czyć. Właściwe działania, tworzące korzystny grunt do przebudowy widziano w decyzjach radzieckich władz okupacyjnych. Z zadowoleniem stwierdzano brak zaufania do deklaracji niemieckich i ścisłą kontrolę ich poczynań. Przeprowa- dzając reformę rolną, nacjonalizując przemysł dokonano zasadniczego przeło- mu w dziejach niemieckich, złamano bowiem materialne podstawy pruskiego junkierstwa i kół przemysłowych, które miały być promotorem agresywnych działań niemieckich. Jednak decyzje te oznaczały tylko wstęp do zasadniczej przemiany, której musieli dokonać sami Niemcy. Musi wyłonić się grupa - twier- dzono - która świadomie wykorzysta niemieckie przyzwyczajenie do posłuszeń- stwa i skłonność do przyjmowania poleceń z góry, grupa, która odegra rolę wia- rygodnego trenera5. Zadanie jej będzie polegało na uświadomieniu Niemcom źródła ich klęski i zainicjowanie w ten sposób dzieła moralnej i politycznej prze- 56 S. Kisielewski, Czy proces oświęcimski spelnil swoje zadanie, TP, nr 3 z 1 8 stycznia 1948 r. 57 M. Wionczek, Wielka improwizacja..., ("Demokratyzacja zależy od odpowiednio dobranych trenerów Żwymownych i wytrwałychcc [...J Reszta przyjdzie sama". Por. przypis 42. rczyk dnia- aiem. "Dobry" i "zły" Niemiec w oczach publicystów 127 budowy. Jednak ci, którzy potencjalnie byli zdolni wziąć na swoje barki taką odpowiedzialność byli nieliczni, nie stanowili nawet grupy, a jedynie "otoczkę" społeczeństwa niemieckiego, ale to od nich będzie zależało, czy bierne i poli- tycznie niedojrzałe masy niemieckie pójdą w kierunku demokracji, czy też po- zostaną przy tradycyjnych postawach i dadzą się uwieść pogrobowcom hitleryzmu. W Europie powszechne były nadzieje związane ze środowiskiem niemieckiej elity intelektualnej, emigracji, ewentualnie socjaldemokratów. Dokładniejszy wgląd w postawy tych grup zmusił do weryfikacji panujących powszechnie złu- dzeń - szczególnie wśród zachodnich aliantów. W pierwszych latach powojen- nych konstatowano brak jakichkolwiek wiarygodnych środowisk zdolnych do dokonania przełomu. Publicystom "Kuźnicy" udało się wskazać jedynie jednostki, które zachowały ludzką godność w czasach pogardy. Najczęściej wskazywano tutaj na osobę Tomasz Manna, który stał się czymś na kształt antyfaszystowskiej ikony. Jednak nawet najwybitniejsza jednostka nie była w stanie dokonać tak radykalnej przemiany. Publicyści wyruszyli więc na poszukiwanie "sprawiedli- wych w Sodomie", bo i tak określano posthitlerowskie Niemcy. Z przerażeniem stwierdzano, że brak jest kandydatów na przywódców nowych demokratycznych Niemiec i przede wszystkim nowego społeczeństwa niemieckiego, uformowane- go według zasad, na których opierał się cywilizowany świat. Dla publicystów ,Kuźnicy" było oczywiste, że tradycyjne elity niemieckie są skompromitowane , współpracą z Hitlerem, ewentualnie nieumiejętnością powstrzymania go w dro- dze do władzy. Równie skompromitowane, jak elity intelektualne, były środowi- ska katolickie i to z tych samych powodów. Złudzenie co do sensowności opcji katolickiej potwierdził - w opinii "Kuźnicy" - na gruncie amerykańskimSH. W śro- dowiskach katolickich odezwały się tam typowo niemieckie postawy. Natych- miast po tym, jak emigranci z Niemiec poczuli się pewniejsi, zaczęli wykazy- wać typową niemiecką butę. W kręgach tych zadziałały także "stare nawyki - jak pruski świat" - pisał M. Wionczek. Iluzoryczność opcji katolickiej miała też podkreślać postawa niemieckiej hierarchii duchownej: nie uznaje ona granic wytyczonych w Poczdamie, odrzuca legalność działań polskich administratorów kościelnych na Ziemiach Zachodnich, a przede wszystkim nie uczynila nic, by zatrzymać hitleryzms. Katolicy niemieccy nadal, zarówno świeccy, jak i duchow- ni negują swoją winę i odpowiedzialność, podważają też prawomocność układu politycznego we wschodnich Niemczech. Pogląd, że katolicy niemieccy są nie- zdolni do przeprowadzenia tego trudnego procesu był polemiką z polskimi śro- dowiskami katolickimi, w tym z "Tygodnikiem Powszechnym". Podważano w ten sposób roszczenia środowisk katolickich do odegrania szczególnej roli w nowej, powojennej rzeczywistości. Krytyka poczynań katolików niemieckich zawierała 5s M. Wionczek, Cztery fortepiany, "Kuźnica", nr 12 z 1 kwietnia 1946 r. 5 K. Grzybowski, Problem niemiecki..., por. przypis 45. 128 Wojciech Lenarezyk też elementy polemiki światopoglądowej, stawiając katolików w opozycji do lewicy robotniczej starano się udowodnić wyższość tej drugiej i uzasadnić poli- tyczną dominację komunistów. Podobnie rzecz się miała z intelektualistami niemieckimi. Uniwersytety nie- mieckie uchodziły przed II wojną światową za ostoję wolności i poszukiwań prawdy. Jednak hitleryzm obnaźył te wyobrażenia, okazało się, że w umysłach profesury niemieckiej konkurowały ze sobą dwa ideały: wolności i "honoru pru- skiego". Okazało się, że ten pierwszy jest wtórny w stosunku do przekonania tak typowego dla Niemców, że państwo jest pierwotne w stosunku do jednostki i spo- łeczeństwa. Kult państwa doprowadził do triumfu koncepcji, że nie istnieje prze- ciwnik, postrzegany jako myśląca, dająca się przekonać istota, lecz wróg, które- go należy zniszczyćno z emigracją niemiecką. Jednak bliższy wgląd w postawy i program emigrantów budziły co najmniej rozczarowanie. Najbardziej wnikliwą analizę postaw niemieckich emigrantów przeprowadził wielokrotnie już przywoływany M. Wionczek w artykule Das andere Deutsch- landói. Publicysta zwraca uwagę na szeroki wachlarz postaw i poglądów panują- cych wśród Niemców na emigracji, od opcji komunistycznej po jawnie nacjona- listyczną. Nie wszyscy - co wyraźnie podkreśla - opuścili ojczyznę, uciekając przed represjami czy też w proteście przeciwko polityce Hitlera. Wielu z nich to nie żadni bohaterowie, a ludzie przezorni, ludzie, którzy nie akceptowali metod, ale aprobowali cele polityczne hitleryzmu, tzn. nie było im obce pragnienie o "Herrenvolku". Analizując wypowiedzi poszczególnych emigrantów wywodzą- cych się z różnych środowisk politycznych konstatuje, że różnice między tymi środowiskami są minimalne. Wszyscy odrzucają odpowiedzialność Niemców za zbrodnie hitleryzmu (a tą właśnie kwestię uczynił publicysta testem na wiary- godność) wskazują, że odpowiedzialność ponoszą państwa europejskie, które nie zapobiegły sukcesom hitleryzmu, współpracowały z Hitlerem i odebrały tym samym Niemcom wiarę w celowość jakiegokolwiek oporu, Niemcy mieli być takimi samymi ofiarami hitleryzmu, jak narody poddane eksterminacji. Wnioski Wionczka są pesymistyczne: emigracja niemiecka nie gwarantuje prawdziwej przemiany, co najwyżej moźe doprowadzić do powrotu rozwiązań z czasów re- publiki weimarskiej, rozwiązań, które raz już nie zapobiegły katastrofie. Niektóre środowiska na Zachodzie wiązały nadzieje z socjaldemokratami, jako tradycyjnymi zwolennikami demokracji w Niemczech. Publicyści "Kuźnicy" zdecydowanie odrzucają te - ich zdaniem - iluzje. Co więcej, w niewybrednych słowach oskarżąją przywódców socjalistycznych o powielanie metod hitlerow- skich, a przewodniczącego SPD Kurta Schumachera o skłonności wodzowskie Kultura europejska i kry4ys indywiduali.styc,rzego lzumanizmu, "Kuźnica", nr 6 z l. 1 lutego 1947 r. M. Wionczek, "Dns andere Deutschland", "Kuźnica", nr 15 z 22 kwietnia 1946 r. "Dobry" i "zły" Niemiec w oczach publicystów 129 i otaczanie się byłymi gestapowcami. Sam fakt, że bliski współpracownik Schu- machera okazał się byłym agentem gestapo był wystarczający, by pogrzebać wszystkie nadzieje wiązane z tą formacją62. Nie ma wątpliwości, żejednym z po- wodów tak drastycznych ocen polityki SPD było jej silne nastawienie antyko- munistyczne. Socjaldemokratom są przypisywane wszystkie niemal grzechy po- lityczne, są oskarżani o zdradę socjalizmu, poparcie niemieckiej polityki w 1914 r. i stłumienie rewolucji niemieckiej. Czyni się ich współodpowiedzialnymi za suk- cesy Hitlera, a nawet insynuuje współpracę z nim63. Co więcej, jest głoszona teza, że w pewnych aspektach SPD stała się prekursorem hitleryzmuó4. "Kuźnica" utrzymuje, że pomimo dyktatury hitlerowskiej, socjaldemokraci kontynuują swoją destrukcyjną politykę, nadal uniemożliwiają powstanie jednolitego frontu robot- niczego, zwalczają SED, odrzucają wschodnią granicę Niemiec, ustanowioną w Poczdamie. Są to - w opinii "Kuźnicy"- wystarczające powody, by nie łączyć z niemiecką lewicą demokratyczną jakichkolwiek nadziei. Czy odnowa moralna moźe zostać zainicjowana wśród i przez młodzież - zastanawia się publicysta tygodnika. Odpowiedź jestjednoznacznie negatywna, wprawdzie w czasach kry- zysów nadzieje na przełamanie zapaści wiąże się najczęściej z młodym pokole- niem, to jednak w Niemczech sytuacjajest pod tym względem wyjątkowa. Mło- dzież została poddana szczególnie intensywnej indoktrynacji w duchu haseł hi- tlerowskich oraz stała się niemal idealnym produktem propagandy i specyficznie rozumianej edukacji. Młodzież niemiecka wychowana przez faszyzm nie może zrozumieć, dlaczego zabijanie bliźnich jest czymś niPwła.F...65 bN;?i-"ć' pogardę, swoisty "romantyzm nża", nienawiść do wszystkiego co nieniemiec- kie, co uniwersalne, ogólnoludzkie i intelektualne, deformacja jest do tego stop- nia głęboka, że publicysta nie wahał się określić stanu duchowego młodzieży mianem zdziczenia66. Czy rzeczywiście oznaczało to, że w pokonanych i okupowanych Niemczech - zdaniem publicystów "Kuźnicy"- nie ma żadnej siły zdolnej poprowadzić na- ród w stronę demokracji, pokoju i współpracy europejskiej? Takiej siły upatry- wano w komunistach. W pierwszych latach powojennych z pewnym zakłopota- niem wspominano o postawie komunistów niemieckich, choć już w 1945 r. kre- owano ich pozytywny wizerunek. Stawiając komunistów w opozycji do innych 62 J. Śladkowski, Niemcy odrodzone, "Kuźnica", nr 11 z 19 marca 1947 r. 6- B. Krauze, Rodowód Schumachera, "Kuźnica", nr 17 z 30 kwietnia 1947 r. 64 Zabójstwo Karola Liebknecha i Róży Luksemburg, "Kuźnica", nr 17 z 30 kwietnia 1947 r. (przedruk z wiedeńskiego miesięcznika "Die Zukunft"), Anonimowy autor twierdzi, że in- stytucja mordu politycznego została wprowadzona w Niemczech nie przez Hitlera, lecz przez otlcerów niemieckich, którym socjaldemokraci oddali władzę. 65 J. Pański, Noc i mgle (Na marginesie procesu w Norymberdze), "Kuźnica", nr 26 z 8 lipca 1946 r. 66 Z, Mysłakowski, Problem reedukacji Niemiec, "Kuźnica", nr 7 z 19 lutego 1947 r. 130 Wojciech Lenarczyk grup społeczeństwa niemieckiego, podkreślano, że jako jedyni odważyli się mówić .. ...iimwc Wswmc a cmeryzm, mian tez nyc zdecydowani na ukształto- wanie stosunków polsko-niemieckich na nowych podstawach, czego wyrazem miała być akceptacja dla granicy polsko-niemieckiej na Odrze i Nysie Łużyc- kiej. W komunistach, jako nosicielach najszczytniejszych, postępowych tradycji niemieckich, widziano wyczekiwanego przewodnika, który pokieruje wychowa- niem Niemców. Pismo przywohzje postacie z niemieckiego życia politycznego, społecznego, kulturalnego, zarówno współczesne, jak już nieżyjące, które miały symbolizować ducha odnowy. Początkowy umiar w kreowaniu wizerunku tej grupy politycznej odrzucano stopniowo wraz z postępującym podziałem Niemiec na dwa organizmy polityczne oraz z nasilającą się stalinizacją życia polityczne- go. Komuniści niemieccy mieli być jedynymi rzeczywistymi przeciwnikami Hi- tlera. Rozwijano myśli z przywołanego powyżej eseju W. Kuli, negując prawomo- cność utożsamiania każdego Niemca z faszystąb. "Niemiec i niemiecki faszysta to ogromna różnica" - pisał w 1949 r. Jerzy Andrzejewski w okolicznościowym wydaniu "Kuźnicy", poświęconym, jak zaznaczono na stronie tytułowej, "naro- dzinom nowych Niemiec8. Ten tok rozumowania doprowadził do stwierdzenia , że winę za zbrodnie wojenne ponoszą niemieccy faszyści, nie zaś Niemcy. Zbit- ka pojęciowa "zbrodnie niemieckich faszystów" stanie się niemal kanoniczna w publicystyce marksistowskiej. Faszyzm nabierał - w ujęciu "Kuźnicy" - cech uniwersalnych, przestał być specyficznie niemiecki. Od 1948 r. coraz szybciej postępuje proces stalinizacji wszystkich sfer życia społecznego. Jego pochodną jest m.in. zmiana modelu prasy: przestaje być ona społeczno-polityczna-kulturowym medium, pozwalającym na względną przynaj- mniej swobodę wrażania myśli i przepływ poglądów. Zamiast tego zaczyna peł- nić funkcję "pasa transmisyjnego", którego zadaniemjestjednokierunkowe prze- kazywanie społeczeństwu wytycznych od władzy, bez tzw. informacji zwrotnej oraz skandowanie sloganów propagandowych. W ramach tej polityki, w wyniku presji władzy zostaje narzucona zmiana w postrzeganiu "problemu niemieckie- go". Już nie Niemiec, lecz faszysta jest wrogiem miłującej pokój demokracji ludowej, a problem stosunków polsko-niemieckich traci na znaczeniu na rzecz "problemu demokracji ludowych i socjalistycznych do coraz bardziej odchodzą- cych od demokracji państw kapitalistycznych". Niemcy przestają być taktowani jako jedność nie tylko w wymiarze narodowym i politycznym, ale także moral- nym. Granica między Niemcami dobrymi a złymi przebiega wzdłuż sztucznego tworu dzielącego zwyciężoną Trzecią Rzeszę najpierw na strefy okupacyjne, a na- stępnie dwa państwa. Odtąd Niemcy wschodnie czyli Niemiecka Republika De- mokratycznajako suwerenne, a przynależące do obozu socjalistycznego państwo, 6 P Hertz, Rozważania o stosuzzku do literatury niemieckiej, "Kuźnica", nr 5 z 6 lutego 1949 r. 68 J. Andrzejewski, List do pani Hildegardy Peine, "Kuźnica", nr 42 z 23 października l 949 r. "Dobry" i "zły" Niemiec w oczach publicystów 131 to siedziba narodu mihającego pokój, przyjaźń i braterstwo. Niemcy Zachodnie natomiast - nigdy nie określane przez "Kuźnicę" jako państwo - to twór, które- mu odbiera się prawo do suwerenności, a traktuje wyłącznie w kategoriach na- rzędzia kapitalizmu w konfrontacji z państwami demokracji ludowej. Prym wio- dą tam zatwardziali zbrodniarze hitlerowscy, po których stronie - wyłącznie po ich stronie - spoczywa cała wina za wybuch i przebieg II wojny światowej. Po- wszechny staje się pogląd o cynicznym wykorzystywaniu przez polityków ame- rykańskich militarystycznych i agresywnych inklinacji zachodnioniemieckich sfer przywódczych. Określenie "zachodnioniemiecki" staje się tożsame z "neo- hitlerowski"69. W ten więc sposób wyłania się na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesią- tych szablon w przedstawianiu wizerunku Niemca z jednoznaczną polaryzacją postaw, skorelowaną z położeniem geograficznym. Szablon ten staje się obowią- zujący i przestrzegany na łamach niemal wszystkich periodyków, łącznie z "Kuź- nicą" i jej następczynią "Nową Kulturą". Jednym z nielicznych organów praso- wych, który wyłamał się z obowiązującego schematu był "Tygodnik Powszech- ny". Podejmował on próby - choć oczywiście w ramach wytyczonych granic - kontynuacji wcześniej obranej linii. Wyraźne jest tu dążenie do wyrażania wła- snych opinii, często odbiegających od haseł propagandowych, lansowanych na łamach prasy. "Tygodnik Powszechny" nie staje, bo stanąć nie może, do kon- frontacji z systemem, ale staje się swego rodzaju enklawą względnej wolności poglądów wśród mówiących jednym głosem środowisk opiniotwórczych. Widać to także w sposobie prezentacji zagadnień związanych z tzw. kwestią niemiecką. Publicyści katoliccy dalecy są od idealizowania sytuacji w Niemczech Zachod- nich, jednakże są również dalecy od ich demonizowania. Dostrzegana jest wy- raźna powściągliwość społeczeństwa zachodnioniemieckiego przed akceptacją własnej odpowiedzialności za hitleryzm. Z niepokojem rejestrowano brak takich wysiłków w środowiskach katolickich, z którymi - co zostało już podkreślone - wiązano szczególne nadzieje. Rozczarowanie było tym większe, że zdawano sobie sprawę z roli, jaką partie odwohzjące się do etosu chrześcijańskiego odgrywały w życiu politycznym tego państwa. Przy zastrzeżeniu ograniczonych możliwo- ści obserwacji sytuacji wewnętrznej w Niemczech Zachodnich, podkreślano swój niepokój rozwojem wydarzeń w tym państwie i roli środowisk katolickich w tym procesieepokoił rozwój nastrojów rewizjonistycznych, podwa- żanie prawomocności granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej, w czym katolicy od- grywali istotną rolę. Równocześnie wykazywano - piórem Józefy Golmont - 69 Przykładem takiego postrzegania jest artykuł M. Podkowińskiego, Mlędzy Łabą a Renem, "Kuźnica", nr 6 z 5 marca 1950 r. iepokojące odglosy (O postawę katolików zachodnia-niemieckich), TP nr 41. z 8 października 1950 r. 132 Wojciech Lenarczyk zrozumienie dla ludzi, którzy utracili swoją ojczyznę i czasami padali ofiarą wyładowania nienawiści i zemsty" Polaków i szabrownictwa . Autorka dostrze- ga zjawisko wykorzystywania tych nastrojów do celów politycznych, oburza ją także zasłanianie się przy tym autorytetem Kościoła. Kampanię rewizjonistycz- ną potępia z kilku powodów: przede wszystkim jako "sianie nienawiści" w imię celów politycznych, co jest sprzeczne w swej istocie z zasadami chrześcijaństwa. Rewizjonizm jest też skierowany przeciw wysiedleńcom, pielęgnowanie ich ura- zów i podtrzymywanie nadziei na powrót na byłe ziemie niemieckie utrudnia odnalezienie swojego miejsca w społeczeństwie zachodnioniemieckim przez prze- siedleńców i utrwala w nich poczucia wykorzenienia. Niepokojem napawał też wzrost znaczenia środowisk o wyraźnym profilu neohitlerowskim. Jednoznacz- nie twierdzono, że działania denazyfikacyjne według modelu amerykańskiego okazały się mało skuteczne i w Niemczech Zachodnich da się zaobserwować regres w demokratyzacji świadomości społecznej. Jednocześnie - i w tym tkwi istotna różnica w stosunku do tez lansowanych przez media państwowe - do- strzega się fakt, że neohitlerowcy to nadal, mimo tendencji wzrostowej, margi- nes społeczeństwaz. Diagnoza sytuacji w Niemczech Zachodnich prezentowana w latach 1950-1953 na łamach "Tygodnika Powszechnego" jest pesymistyczna i brzmi jednoznacznie: Niemcy Zachodnie "nie dojrzały jeszcze do potrzeby pełnego przełomu"3. Publicystyka interesującego nas pisma powraca też do wątków rozwijanych w latach czterdziestych, a zwłaszcza do prezentacji roli Prus w dziejach Niemiec. Akcentuje się piórem publicysty ukrywającego się pod pseu- donimem Bonawentura zmianę wzorców, jaka dokonała się pod wpływem tego państwa: "od ideału Goethego do szablonu oficera pruskiego"4. Szczególnie istot- ne przy tym jest wskazanie, że narastanie wrogiego stosunku do Polski w społe- czeństwie niemieckim było zbieżne z procesem prusaczenia lub prusyfikacji Niemiec i że polityka antypolska nabrała charakteru ogólnoniemieckiego dopie- ro po zjednoczeniu Niemiec, które dokonało się w 1871 r. pod przewodnictwem Prus i zapewniło im dominującą pozycję w jednolitym państwie niemieckim. W świetle wydarzeń i procesów zachodzących w państwie zachodnioniemiec- kim znacznie korzystniej wygląda sytuacja w Niemieckiej Republice Demokra- tycznej. "Tygodnik Powszechny" przyznaje, że działania podjęte przez władze radzieckie, a następnie przez komunistów niemieckich przyniosły pozytywne skutki. Przykład Niemiec Wschodnich pokazuje, że jest możliwe zainicjowanie pozytywnych procesów, co pozwala przypuszczać, że Niemcy odrzucą poglądy i postawy dotychczas dla nich typowe, a przede wszystkim, że wygaśnie niena- J. Golmont, "Przeszkodzić sianiu nienawiści...", TP nr 7 z 1 marca 1953 r. 2 J. Turowicz, Brunatne upiory straszą, TP nr 47 z 25 listopada 1951 r. 3 Bonawentura, Sprawa niemiecka, TP nr 8 z 25 lutego 1951 r. 4 Ibidem. "Dobry" i "zły" Niemiec w oczach publicystów 133 wiść do Polaków. Możliwe okazało się też złamanie tak fundamentalnej dla po- kojowej przyszłości Niemiec tradycji pruskiej5. Dyskusja o "kwestii niemieckiej" w publicystyce "Tygodnika Powszechne- go" i "Kuźnicy" miała w swej istocie głęboki wymiar światopoglądowy, pełniła funkcję terapeutyczną, a także zadaniem jej było pobudzenie polskiej inteligen- cji do refleksji i ewentualnego przewartościowania własnych postaw. Stawiano w niej pytanie o źródło takich a nie innych zachowań Niemców oraz o czynniki je determinujące. I tak - rozpatrując dwa jakże różne światopoglądowo pisma - otrzymamy dwie różne odpowiedzi. "Tygodnik Powszechny", akcentując odej- ście Niemców od chrześcijaństwa jako praprzyczynę wszelkiego zła, które po tym nastąpiło, wzmacniał znaczenie głoszonych przez siebie wartości katolic- kich jako fundamentalnych dla państwa i społeczeństwa. "Kuźnica" zaś, wręcz przeciwnie, ujmując katolicyzm, jako formację światopoglądową należącą do czasu przeszłego, poddając krytyce postępowanie katolików niemieckich oraz uwypuklając humanistyczny i nowoczesny charakter ideałów komunistycznych eksponowała rolę komunistów niemieckich jako siły prowadzącej Niemców w drodze ku normalności. Jednocześnie prezentacja Niemców i niemieckości jako swoistej antytezy Polaków i tych wszystkich wartości, które Polakom pozostają drogie i z którymi chętnie się oni identyfikują, miała głębokie oddziaływanie terapeutyczne. Łago- dziła upokorzenia wojenne i dotkliwie odczuwany przez dziesięciolecia kompleks niższości wobec zachodnich sąsiadów. Rzekomo cywilizowani i nowocześni Niemcy okazali się zwykłymi barbarzyńcami. W opozycji do cech niemieckich zostaje skonstruowany katalog polskich cech narodowych, których zwieńczeniem ma być wrodzone umiłowanie pokojub. Dodatkowym celem dyskusji było także wzbudzenie refleksji Polaków nad własnymi decyzjami i wyborami, już nie dotyczącymi czasu minionego, ale tymi podejmowanymi tu i teraz. Mowa jest o miejscu Polski w europejskim układzie politycznym, wyborze właściwego światopoglądu i odpowiedniej orientacji po- litycznej. O ile "Tygodnik Powszechny" lansujący katolicyzm i deklarujący apo- lityczność opowiadał się za katolicką wizją świata i społeczeństwa, o tyle komu- nistyczna "Kuźnica", eksponując negatywny obraz Niemca i co za tym idzie potencjalnej możliwości ponownej agresji niemieckiej apelowała do rozsądku politycznego Polaków, przynajmniej do 1948 r. W tych warunkach bowiem so- jusz z ZSRR mógł się wydawać jednym z podstawowych czynników zabezpie- czających Polskę przed ewentualną agresją Niemiec. 5 W "Tygodniku Powszechnym" panuje w tym czasie wyjątkowa zgodność w pozytywnej ocenie sytuacji w NRD. 6 E. Osmańczyk, Na zachodzie jest ziemia..., por. przypis 41. 134 Wojciech Lenarczyk Powojenna dyskusja o narodowym charakterze Niemców to zatem nie tylko próba rozliczenia się z przeszłością. To także próba umiejscowienia się w nowej rzeczywistości, określenia swojej opcji światopoglądowej i politycznej, a co za tym idzie, wskazania tej formacji, która nie tylko Niemcy, ale cały świat mogła- by poprowadzić ku lepszej przyszłości. Polska 1944/45-1989. Studia i Materiały V/2001 Dariusz Libionka FUNKCJONOWANIE NA CO DZIEŃ STALINOWSKIEGO APARATU PARTYJNEGO NA LUBELSZCZYŹNIE Celem tego artykułu jest próba opisania życia codziennego stalinowskiego aparatu partyjnego na przykładzie województwa lubelskiego. Zrozumiałe, że tak zarysowana problematyka badawcza przez długi czas nie wzbudzała żadnego prawie zainteresowania. W pracach historyków partyjnych, koncentrujących się na zagadnieniach organizacyjnych i ideologicznych znajdujemy, jeśli w ogóle, bardzo niewiele informacji dotyczących przejawów życia codziennego aparatu partyjnegoi. Praktyka ta wynikała częściowo z głęboko zakorzenionego w świa- domości propagandystów partyjnych nakazu posługiwania się wyłącznie oficjal- nym wizerunkiem władzy. Należy wszak odnotować, że wśród pozycji powsta- łych pod koniec lat osiemdziesiątych znajdują się i takie, które w pewnych kwe- stiach przełamują owo tabu2. Również oficjalna historiografia lubelskiej PPR i PZPR prawie zupełnie pomija tego rodzaju zagadnienia. Co gorsza, poziom tych prac odbiega na niekorzyść od poziomu opracowań dotyczących historii partii z terenu innych województw3. Odmiennie sprawa ta wyglądała w piśmiennictwie emigracyjnym, gdzie wielokrotnie zwracano uwagę na mentalność, styl i stan- dard życia członków partii4. Jeśli chodzi o badania naukowe nad historią Pol- Por. op. Z. Kozik, PZPR w latach 1954-1957, Warszawa 1982; B. Dymek, PZPR 1948- -1954, Warszawa 1989; IV. Kołomejczyk, Polska Zjednoczona Partia Robotnicza 1948-1986, Warszawa 1988. A. Choniawko, PZPR w Wielkopolsce 1948-1984, Poznań 1987. Chodzi tu zwłaszcza o opracowanie I. Cabana Zapis trzech dziesięcioleci PZPR w woje- wództwach bialskopodlaskim, chelrnskim, lubelskim i zamojskim w latach 1948-1978, Lu- blin 1.978. W mniejszym stopniu moja ocena odnosi się do książki D. Olszewskiego Polska Partia Robotnicza na Lubelszczyźnie, Lublin 1979. Por. op. Z. Błażyński, Mówi Józef Światło. Za kulisami bezpieki i partii 1940-1955, Lon- dyn 1985. Wiele na ten temat pisze również L. Tyrmand, Cywilizacja komunizmu, Londyn 1971. Z punktu widzenia mojego tematu niezmiernie przydatne okazała się analiza nomen- klatury sowieckiej, dokonana przez Michaiła Wosleńskiego, w książce, Nomenklatura. 136 skiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, sytuacja zmieniła się radykalnie dopiero po 1989 r. Wbrew tezie Antoniego DudkaS od początków lat dziewięćdziesi - " ątych dzieje "naszej partii stają się obiektem coraz bardziej zaawansowanych badań. W najnowszych studiach, dotyczących funkcjonowania partii komunistycz- nej, przedstawiono wiele szczegółów odnoszących się do struktur partyjnej co- dzienności, choć ich autorzy koncentrowali się na innego rodzaju zagadnieniach6. Uwaga ta nie odnosi się jednak do Lubelszczyzny, gdzie żadnych nowych badań nad dziejami PZPR w Lublinie nie podjęto. Z uwagi na niejednoznaczność terminu "życie codzienne", na co zwrócił już uwagę Tomasz Szarota, jest konieczne sprecyzowanie zakresu tych dociekań. Do grupy tematów analizowanych przy takiej okazji należą sprawy bytowe (poży- wienie, ubranie, mieszkanie, czy też sposoby spędzania czasu wolnego). Kwe- stie materialne nie wyczerpują, rzecz jasna, bogactwa problematyki badań nad życiem codziennym. Rozszerzenie kwestionariusza pytań zależy od specyfiki badanego okresu czy opisywanej grupy społecznej. W tym tekście interesował mnie aparat partyjny, czyli etatowi pracownicy polityczni komitetów wszystkich szczebli8. Nie zajmowałem się aktywem9, pracownikami bezpieczeństwa i mili- eji, aparatem administracyjnym i młodzieżowymidrą kierowni- czą zakładów przemysłowych i Państwowych Gospodarstw Rolnych (PGR). In- nymi słowy, w polu mojego zainteresowania znalazł się wyłącznie rdzeń woje- wódzkiej nomenklatury partyjnej, jednak opisanie systemu władzy lokalnej wykracza daleko poza ramy tego tekstu. Z uwagi na to, że nakaz nienormowanej pracy redukował sferę życia prywatnego funkcjonariuszy do minimum, duża część tekstu została poświęcona codziennej aktywności zawodowej aparatu. Uprzywilejowani w ZSRR, (Wydawnictwo "Vist") Warszawa-Wrocław 1986. Na szczegól- ną uwagę zasługuje kończące książkę opowiadanie Jeden dzień w życiu Denisa Iwannwi- cza, opisujące dzień powszedni kierownika działu KC KPZR w epoce Leonida Breżniewa. A. Dudek, Ślady PeereLu. Ludzie, wydarzenia, mechanizmy, Kraków 2000, s. 183. 6 Komitet Wojewódzki ogniwem władzy ludowej. Studium postaw aparatu partyjnego na przy- kładzie zapisów posiedzeń KW PZPR w Gdańsku w latach 1949-1953, pod red. M. Kuli, Warszawa 1997; M. Jastrząb, Mozolna budowa absurdu, Warszawa 1999. T. Szarota, Życie codzienne w Peerelu - propozycja badawcza, w: "Polska 1944/45-1 989. Studia i materiały", t. 1, 1995, s. 204. 8 Do aparatu należała również grupa pracowników technicznych. Por. B. Dymek, Pracowni- cy etatowi Polskiej Zjednoczonej Polskiej Partii Robotniczej, "Z Pola Walki" 1.983, nr 3-4, s. 73. 9 Pojęcie "aktywu" nie było wcale jednoznaczne. Po IV Plenum oznaczało członków partii pełniących czołowe funkcje w administracji, gospodarce i organizacjach społecznych. Por. B. Dymek, Pracownicy.., s. 74. yciu codziennemu aparatu ZMP w województwach białostockim, katowic- kim, krakowskim i zielonogórskim poświęciła J. Kochanowicz w pracy ZMP w terenie. Sta- linowska próba modernizacji opornej rzeczywistości, Warszawa 2000. Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 137 W pracy nad tekstem wykorzystałem zespoły akt wytworzonych przez Ko- mitet Wojewódzki i Miejski PPR i PZPR w Lublinie, znajdujące się w Archi- wum Państwowym w Lublinie. Zapoznałem się z protokołami posiedzeń Egze- kutyw KW i KM w latach 1949-1956, aktami poszczególnych Wydziałów KW oraz aktami Wojewódzkiej Komisji Kontroli Partyjnej (WKKP). Niestety, te ostat- nie okazały się zdekompletowane. Niewiele przyniosła kwerenda przeprowadzona w zbiorach fotograficznych KW. Zgodnie z przewidywaniami nie znalazłem tam zdjęć dokumentujących jakiekolwiek przejawy życia prywatnego aparatu z okresu stalinowskiego. Kilkanaście tego rodzaju zdjęć, m.in. fotografie z polowań z udzia- łem I sekretarza KW, pochodzi z lat sześćdziesiątych. Równie jałowa okazała się lektura wspomnień członków partii, złożonych w archiwum KW. Nie sposób nie wspomnieć o trudnościach związanych z badaniem dziejów PZPR. W związku z tym, że archiwum byłego Komitetu Wojewódzkiego PPR w Lublinie jest w trak- cie opracowywania, nie mogłem wykorzystać aktualnie porządkowanych zespo- łów akt. Nie odbiło się to jednak w jakiś znaczący sposób na mojej analizie, odnoszącej się w zasadzie do okresu 1949-1956. Większe znaczenie miały ogra- niczenia wynikające z ustawy o ochronie danych osobowych, znacznie utrudnia- jące zebranie podstawowych informacji na temat funkcjonariuszy partyjnych. Paradoksalnie - łatwiejszy okazał się dostęp do informacji o postawach patolo- gicznych, niż do banalnych szczegółów dotyczących życia codziennego. Zakres tych ograniczeń jest tak znaczny, że stawia pod znakiem zapytania sensowność podejmowania pracy badawczej nad aparatem partyjnym. Inny problem stanowi mała przydatność prasy jako źródła do badania codzien- ności stalinowskiej w interesującym mnie regionie. W Lublinie nie było w tym czasie odpowiednika "Życia Warszawy" czy "Expressu Wieczornego". Jedynym pismem codziennym był "Sztandar Ludu" - lokalna mutacja "Trybuny Ludu", zawierająca bardzo nieliczne odniesienia na temat elementów codzienności re- gionul. Sytuacja zmieniła się nieco dopiero w drugim kwartale 1956 r. Przez kilka następnych miesięcy "Sztandar" opublikował wiele tekstów nawiązujących do bolączek dnia powszedniego mieszkańców Lubelszczyzny oraz artykułów rozliczeniowych odmalowujących kondycję aparatu partyjnego i państwowego. Charakterystyka aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie Partia komunistyczna była strukturą scentralizowaną. Jej trzon stanowił apa- rat partyjny, mający za zadanie "przenoszenie" w teren odgórnych wytycznych i "ustawianie" pracy poszczególnych organizacji partyjnych. Liczebność aparatu > > Potwierdza to tezę T. Szaroty o niewielkiej przydatności prasy partyjnej w badaniach nad życiem codziennym, por. T. Szarota, op. cif., s. 214. 138 Dariusz Libionka zwiększała się systematycznie. Od końca 1949 r. do września 1953 r. liczba pra- cowników politycznych w Polsce wzrosła z 5 330 do 12 650 osób. Pod koniec 1953 r. w aparacie pracowało już ponad 13 rys. osóbl2. Aparat partyjny, wedle rozróżnienia dokonanego przez Bolesława Bieruta na IV Plenum Komitetu Cen- tralnego, składał się z trzech grup. Do pierwszej zaliczono pracowników poli- tycznych KC, sekretarzy KW, kierowników Wydziałów i ich zastępców. Do dru- giej, tworzącej tzw. średni aktyw, należeli sekretarze komitetów powiatowych i miejskich oraz instruktorzy KW. Trzecią tworzył "aktyw dołowy" - etatowi se- kretarze komitetów gminnych i pozostali pracownicy polityczni komitetów po- wiatowych i miejskichl. Każdy komitet wojewódzki, stanowiący wierną kopię KCt4, składał się z Wydziałów, na których czele stał kierownik. W poszczegól- nych komitetach powiatowych, w zależności od okresu, było od kilku do kilku- nastu etatów. Nasza wiedza o ludziach sprawujących nieograniczoną władzę na podlegającym im obszarze jest fragmentaryczna. Wynika to z faktu, że źródła, a za nimi opracowania partyjne operują przede wszystkim materiałem statystycz- nym. Znamy skład społeczny, wiek, wykształcenie i staż partyjny pracowników aparatu. Gorzej jest z rekonstrukcją jego struktury narodowościowej, możliwo- ścią poznania zależności służbowych, stosunków rodzinnych i towarzyskich, dróg kariery, pozycji wobec niepartyjnego otoczenia, czy wreszcie kwestią zakresu ich przywilejów i statusu materialnego. Pod koniec 1949 r. lubelska organizacja partyjna liczyła 46 922 członków. W maju 1953 r. liczba członków i kandydatów spadła do 36 4745. Zgoła od- mienna tendencja panowała w odniesieniu do pracowników aparatu. W począt- kach 1948 r. aparat PPR liczył tylko 106 osóbl6, z których 32 to pracownicy Komitetu Wojewódzkiego. W 1951 r. obejmował już 592 osobyl, włączając w to sekretarzy komitetów gminnych, którym począwszy od listopada 1948 r. zaczę- to przyznawać etaty. Współczynnik ten utrzymał się w latach następnych. W paź- dzierniku 1953 r. obsadzono 593 na 620 etatów. W 1956 r. przyznano Lublinowi 727 etatów, z których 39 pozostawało nie obsadzonychl8. Ogółem wśród pra- cowników aparatu najwięcej było instruktorów (305). W zależności od wielko- 12 Z, Zblewski, Leksykon PRL-u, Kraków 2000, s. 14. I B. Dymek, Pracownicy,., s. 76. i4 Na temat struktury KC zob. - W. Janowski, A. Kochański, Informator o strukturze i obsa- dzie personalnej centralnego aparatu PZPR 1948-I990, Warszawa 2000. 1S I. Caban, op. cif., s. 1l, 16, 305, 320. I6 D. Olszewski, op. cif., s. 194. I7 Archiwum Państwowe w Lublinie (dalej -APL), Komitet Wojewódzki Polskiej Zjednoczo- nej Partii Robotniczej (dalej - KW PZPR), 51/IVll7, k. 14, Projekt pracy organizacji par- tyjnej na terenie woj. lubelskiego na rok 195111952. I8 APL, KW PZPR, 51/IVl46, k. 12, Materiały do oceny z pracy z aparatu partyjnego w wo- jewództwie lubelskim po III Plenum. Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszezyźnie 139 ści powiatu ich liczba wahała się od 11 (Radzyń) do 28 (Lublin)`'. Ze wzrostem liczby aparatu terenowego wiązał się ciągły wzrost stanu zatrudnienia w KW. W latach 1954 i 1955 r. pracowało tu już 185 osób. Z tego w sekretariacie 15, WKKP - 12, w Wydziale Organizacyjnym - 29 (kierownik, 3 zastępców, 16 in- struktorów, 6 referentów), w Wydziale Propagandy - 22 pracowników politycz- nych (kierownik, 5 zastępców, 11 instruktorów, 6 referentów). Pozostałym Wy- działom przyznano mniej etatów: Oświatowemu - ?, Rolnemu - 14, Ekonomicz- nemu - 11, Kadr - 6, Administracyjnemu - 52towe na Lubelszczyźnie (1955 r.) zatrudniały od 30 do 40 pracowników. Kadry partyjne miały być wzorem nowego człowieka i umacniać właściwy wizerunek PZPR w społeczeństwie2l. Kandydaci wytypowani do pracy w apara- cie teoretycznie powinni legitymować się trzyletnim stażem partyjnym, przynaj- mniej rocznym doświadczeniem w pracy nieetatowej, właściwym pochodzeniem i przeszłością polityczną oraz wykształceniem podstawowym22. Powinni rekru- tować się spośród awangardy Związku Młodzieży Polskiej (ZMP), wybijających się agitatorów i członków partii w zakładach przemysłowych, absolwentów szkół partyjnych, czy organów bezpieczeństwa. Kierując się odgórnymi wytycznymi co do "właściwego" składu aparatu, przyjmowano osoby bez jakiegokolwiek przeszkolenia. Czytając dokumenty partyjne trudno powiedzieć, czym tak napraw- dę, oprócz właściwego pochodzenia społecznego, kierowano się przeprowadza- jąc nabór do aparatu. Pewne jest tylko to, że, jak to ujął Michaił Wosleński, Albert Einstein zawsze przegrałby z marynarzem Floty Bałtyckiej Iwanem Głupowem2. Z uwagi na nagłość i przypadkowość awansów, permanentne czystki24 i cią- głą rotację, wśród funkcjonariuszy lubelskiej PZPR przeważali ludzie młodzi, słabo wykształceni, rekrutujący się ze wsi. Wszystko to nie pozostawało bez wpły- wu na całokształt życia codziennego. Zaistniała sytuacja tłumaczy w pewnej mie- rze, dlaczego funkcjonariusze partyjni stronili od wszelkich rozrywek kultural- nych, niczego nie czytali, a przede wszystkim nadużywali alkoholu. Jeszcze w 1953 r. tylko 7 pracowników aparatu posiadało wykształcenie wyższe, niepeł- ne wyższe - 4, średnie - 60, niepełne średnie - 61, zaś podstawowe - 260. Jedna trzecia (201 osób) nie posiadała żadnego wykształcenia (tzw. niepełne podsta- wowe). Była to tendencja stała, choć w 1955 r. liczba pracowników z wyższym wykształceniem zmniejszyła się do 6, a z niepełnym średnim do 54. Zmniejszy- ła się też liczba osób z wykształceniem podstawowym (249) i niepełnym podsta- 9 APL, KW PZPR, 51/XIV/4, t. I, k. 65, Wykaz etatów-1955 r. to Igidem, k. 53-57, Wykaz etatów KW PZPR w Lublinie na rok 1955. z Komitet wojewódzki ogniwem wladzy ludowej..., s. 106, z2 A. Choniawko, op. cif., s. 31. z M. Wosleński, op. cif., s. 28. za W kali całej Polski do 1953 r. zwolniono z aparatu 1 I 138 osób. N. Kołomejczyk, op. cif., s. 58-59. 140 Dariusz Libionka wowym (146). Wzrosła natomiast liczba funkcjonariuszy z wykształceniem śred- nim (77). W 1956 r. posiadanie wykształcenia wyższego deklarowało 10 funk- cjonariuszy, średniego - 111, niepełnego średniego - 131, podstawowego - 237, niepełnego podstawowego - 44. Najgorzej wykształceni byli sekretarze gminni, nieco lepiej kierownicy Wydziałów oraz instruktorzy wojewódzcy25. Wielu se- kretarzy, zwłaszcza w pierwszych latach istnienia PPR, to analfabeci. Dochodzi- ło do tego, że błagano KW o zwolnienie z zajmowanego stanowiskaz'. Pod wzglę- dem wykształcenia aparatu zacofana Lubelszczyzna nie odbiegała jednak od stan- dardów ogólnopolskich2. Pracowników aparatu lubelskiego wyróżniał również brak jakiegokolwiek zawodu, a co za tym idzie doświadczenia w pracy. Na jed- nym z plenów w 1956 r. oceniano, że na 688 pracowników politycznych, 509 to niewykwalifikowani pracownicy umysłowi i robotnicy28. Jak napisano w "Sztan- darze Ludu" w listopadzie 1956 r., "żeby pracować w ZMP nie trzeba umieć nic"2. Tak samo oceniano poziom etatowego aparatu partyjnego nikomu to oczywiście nie przeszkadzało. Innym problemem, rzutującym na życie codzienne pracowników aparatu, były zasady postępowania wobec aparatu wojewódzkiego, wdrażane w życie przez KC. W okresie od powstania PZPR do października 1956 r. w 19 województwach stanowiska I sekretarzy piastowało 58 osób. Sekretarzy KW i komitetów powia- towych wybierano spoza aktywu miejscowego3. Miało ich to jakoby uniezależ- niać ich od układów lokalnych. Nie inaczej było w Lublinie. Od końca 1948 r. do października 1956 r. pracowało tu sześciu I sekretarzy. Nie wszyscy byli tu obcy - dwóch pochodziło z wsi podlubelskich. Stabilizacja na tym stanowisku przyszła dopiero później. 25 października 1956 r. na I sekretarza został wybrany Władysław Kozdra, który jednak na kolejnym, zwołanym pospiesznie plenum 2s ApL, KW PZPR, SI/IV146, k. 12, Materiały do oceny z pracy z aparatu partyjnego w wo- jewództwie lubelskim po III Plenum. 2 Tak jak sekretarz KP w Siedlcach, który nie potrafił przeczytać trafiających na jego biurko dokumentów i trzykrotnie prosił KW w Lublinie o przeniesienie do innej pracy. APL, KW PPR, 1lXIVll9, k. 31-32. 27 Na przykład w województwie poznańskim na 1025 pracowników aparatu w 1953 r. 6 po- siadało wyższe wykształcenie, a w 1955 r. - były to tylko 2 osoby na 940. Por. A. Chonia- wko, o/z cit., s. 40. W tym samym okresie w województwie warszawskim 6%n pracowni- ków aparatu miało wykształcenie wyższe, 10% średnie, 45% niepełne podstawowe, 39% niepełne podstawowe. Jeszcze gorzej było w województwie krakowskim, gdzie 90,3?dzało. pracowników aparatu miało wykształcenie podstawowe, a tylko 1, 03M. Ja- strzb, op. cit., s. 42-43. Z8 APL, KW PZPR, 51/IV/4G, k. 14, Materiały do oceny z pracy z aparatu partyjnego w wo- jewództwie lubelskim po III Plenum. 2 Z. Dubielewicz, W obronie .,niepotrzebnych", "Sztandar Ludu" z G listopada 1956 r., s. 3. Bez zasaclniczych Tlnian w aparacie partyjraym i państwowym nie osiągnie- my poprawy, "Sztandar Ludu" z 3-4 listopada 1956 r. - A. Choniawko, op. cit., s. 25. tka Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 141 KW musiał ustąpić. Ironią jest, że zastąpił go były I sekretarz KW PPR w Lubli- nie (1945-1947), a wcześniej szef miejscowego Wojewódzkiego Urzędu Bezpie- czeństwa Publicznego (WUBP), osunięty na boczny tor w 1952 r.z Jednakże już 14 grudnia 1956 r. ponownie wybrano Kozdrę, który panował w Lublinie przez kolejne piętnaście lat. I choć z dokumentów lubelskiego KW PZPR wynika, że okoliczności odwołania niektórych sekretarzy były dramatyczne, a przynajmniej dość niejasne, żaden z nich nie wypadł z nomenklatury. Przesunięto ich albo na analogiczne stanowiska w innych miastach (Łódź, Kraków), albo przechodzili do pracy w KC3. Zupełnie inaczej było w wypadku I sekretarzy Komitetu Miej- skiego (KM) PPR i PZPR. W latach 1944-1955 przez lubelski KM przewinęło się dziesięciu I sekretarzy4. Żaden z nich nie awansował jednak wyżej. Ciekawe są również drogi członków Egzekutywy KW. Jej skład był "wybie- rany" przez KW i "zatwierdzany" przez KC. W rzeczywistości plena i konferen- cje partyjne "zatwierdzały" podjęte wcześniej decyzje personalne. Podobnie jak zjazdy partyjne były one inscenizacją teatralną5. Członkami Egzekutywy byli urzędnicy państwowi, aktywiści PZPR i ZMP kierownicy Wydziałów KW i KM, działacze związkowi, komendanci wojewódzcy MO, kierownicy WUBP W okre- sie stalinowskim rzadko zdarzało się, aby skład Egzekutywy dotrwał do końca kadencji w niezmienionym składzie. Na przykład na plenum KW 19 maja 1950 r. wymieniono siedmiu jej członków, w większości pracowników KW przeniesio- nych na inny teren. Odnajdujemy ich w Warszawie, Krakowie, Kielcach czy Bydgoszczy36. W składzie Egzekutywy "wybranej" podczas V Konferencji PZPR w grudniu 1955 r. nie było ani jednej osoby zasiadającej tu w latach 1949-1950. Podobnie było w wypadku dwóch Egzekutyw powołanych w 1956 r. Dopiero w skład kolejnej włączono powracającego z wygnania do Kielc byłego wojewodę lubelskie- go i przewodniczącego Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej (PWRN). Codzienne obowiązki pracowników aparatu partyjnego Praca zawodowa w okresie stalinowskim, na co zwraca uwagę Hanna Świda- -Zięba, stanowiła obciążenie ponad siły. Nie istniały prawa pracownicze, na po- -Z APL, KW PZPR, SIIIIl9, k. 165, Do Plenum KW PZR w Lublinie. Rezolucja studentów UMCS, AM, KUL, WSR z do. 17 IX 1956 r. -- Por. I. Caban, op. cit., s. 691-704. 34 APL, Komitet Miejski Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (dalej - KM PZPR), k. 30, Wykaz pierwszych sekretarzy KM PZPR. 5 M. Wosleński, op. cif., s. 60. 3 Tam przynajmniej przesłano ich teczki personalne. Pac APL, KW PZPR, 51/XIV/4t, 5, k. 7- -15, Księga wybyłych. - Analiza została przeprowadzana na podstawie opracowania l. Cabana op. cif., s. 483-517. 142 rządku dziennym, szczególnie w fabrykach, było wydłużanie czasu pracy. We wszystkich instytucjach wtłaczano pracowników w gorset rytualnych czynności, z których wykonania surowo ich rozliczanog. Jak wyglądala sytuacja w wypad- ku pat'atu partyjnego? Ma rację Janusz Żarnowski wskazując na związek mię- dzy pozycją zajmowaną w hierarchii partyjnej a ilością obowiązków. Z lubel- skich dokumentów partyjnych wyłania się obraz funkcjonariusza zmęczonego, zaganianego do nienormowanej pracy, kontrolowanego i karconego za wszystko i przez wszystkich. Dotyczy to nie tylko wydanych na pastwę przełożonych in- stmktorów komitetów powiatowych, choć tym z pewnością było w codziennej pracy najtrudniej, lecz także osób piastujących stanowiska należące do nomen- klatury KC4wski nie oszczędzał swoich wykonawców. Jak na- uczal Józef Stalin, nikt nie był niezastąpiony. Wszystkim bez wyjątku funkcjo- nariuszom przydzielano po kilka zadań jednocześnie, z których, rzecz jasna, fi- zycznie nie mogli się wywiązać. Już samo wstąpienie do partii wiązało się z niemal całkowitą rezygnacją z życia osobistego. Pracownicy aparatu byli cał- kowicie podporządkowani przychodzącym "z góry" decyzjom. Ich życie było pod- szyte ciągłą niepewnością. Bo narazić się zwierzchnikom, popełnić niewybaczalny błąd i pożegnać się ze stanowiskiem nie było trudno. Wspominałem już o tym, że powody roszad personalnych jakże często pozo- stawały niejasne. Z pewnością również dla samych zainteresowanych, odwoły- wanych z dnia na dzień decyzją Warszawy, nie było jasne, czym tak naprawdę zawinili, że przesuwano ich na nowe stanowisko, na inny teren. Obejmowanie kolejnych stanowisk nie było logicznym następstwem urzędniczej kariery, lecz aktem łaski. Po 1956 r. sytuacja tylko nieznacznie się zmieniła4. Z odwołaniem ze stanowiska wiązało się natychmiastowe przeniesienie, często na drugi koniec kraju. Podobnie było w wypadku awansu. Nie było sfery życia urzędnika partyj- nego, która z punktu widzenia zwierzchników byłaby nieistotna. Jego życiorys był nieustannie prześwietlany. Równie ważna jak przeszłość była postawa co- dzienna. Rozliczano z "wykonywania linii partii", z obecności i aktywności na zebraniach, postępów w nauce, stosunku do religii i Kościoła, i tysiąca innych spraw. Pracownik był obserwowany nie tylko przez kolegów z pracy i zwierzch- ników, lecz także przez Urząd Bezpieczeństwa. Zdarzały się nawet aresztowania pracowników aparatu bez porozumienia z KW4z. Pracownik aparatu był trakto- 3 H. Świda-Zięba, Człowiek wewnętrznie zniewolony. Problemy psychosocjologiczne minio- nej formacji, Warszawa 1998, s. 134-135. 3 J. Żarnowski, Społeczeństwo XX wieku, Wrocław 1999, s. 7t. 40 KC decydowało o obsadzie stanowisk sekretarzy KW, kierowników Wydziałów KW, I se- kretarzy KM, kierowników wojewódzkich szkół partyjnych, I sekretarzy KP i KM. Por. A. Garlicki, Z tajrzycla archiwów, Warszawa 1993, s. 109. 4 Por. M. Wosleński, op. cif., s. 28. 42 W początkach 1949 r. doszło do ostrego konfliktu na linii KW-WU UB. Sytuację musiała ; Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 143 weny jak dziecko. Nie tylko notorycznie strofowano go i napominano, lecz tak- że, jak zobaczymy, sprawdzano mu zeszyty. Od początku widziano zresztą złe strony takich praktyk. Na posiedzeniu Se- kretariatu KM PPR w Lublinie w październiku 1946 r. mówiono o tym, że "trze- ba zaprzestać na posiedzeniach aktywu bić naszych towarzyszy, że nic nie robią [...], że wszyscy towarzysze są pijakami", co wywołuje u nich przygnębienie. Bo "każdy członek naszej partii winien od nas wyjść z entuzjazmem"4=. Prakty- ka wyglądała zupełnie odwrotnie. Atmosfera w miejscu pracy była zła. Sekre- tarz KW nie rozmawiał ze swoimi podwładnymi. Naśladowali go w tym kierow- nicy Wydziałów i sekretarze Komitetów Powiatowych. Między pracownikami fizycznymi a politycznymi istniał podział kastowy. Na przykład w chelmskim ZMP dzieci pracowników "umysłowych" chodziły do innej świetlicy niż dzieci pracowników fizycznych. Sekretarze i kierownicy ignorowali potrzeby swoich podwładnych45. Wszędzie pleniło się donosicielstwo. Podstawą oskarżeń były często donosy pisane przez kolegów z pracy4ó. Na przykład w styczniu 1953 r. kierownik Wydziału Organizacyjnego KC pisał w liście do I sekretarza KW PZPR w Lublinie, że doszły doń informacje, że członek Egzekutywy KW "w dalszym ciągu otrzymuje paczki wartościowe z zagranicy, które nadchodzą do Wrocła- wia na adres krewnej i następnie są przekazywane jej do Lublina". Uzyskał za- pewnienie, że to już przeszłość4. Nie zawsze udawało się obronić podwładnych. Z dnia na dzień, z powodów "natury moralnej", usunięto ze stanowiska I sekre- tarza Komitetu Miejskiego w Lublinie48. Co prawda, nie szykanowano go, tak jak masowo wyrzucanych aparatu szeregowych towarzyszy49, lecz umieszczono w Zjednoczeniu Przemysłu Cukrowniczego w Lubliniesnego łagodzić Warszawa. Decyzj4 KC odwołano I sekretarza KW Grzegorza Wojciechowskiego. Poszło m. in. o aresztowanego przez UB, bez porozumienia z KW, pracownika aparatu, któremu w dodatku odebrano mieszkanie. Por. APL, KW PZPR, 51/IV/2, k. 71-73, Proto- kół z posiedzenia KW PZPR w Lublinie z do. 12 1II 1949 r. 43 APL, Komitet Miejski Polskiej Partii Robotniczej (dalej - KM PPR), 8!12f1, k. 14, Proto- kół z posiedzenia sekretariatu przy KM odbytego do. 25 X 1946 r. 44 ApL, KW PZPR, 51/V!4, t. 3, k. 19, Protokół z narady roboczej WKKP z do. 3 II1 1955 r. 4s ApL, KW PZPR, 51lIV129, k. 229-230, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR w Lublinie do. 27 X 1953 r. 46 Na przykład na jednego z instruktorów KM w Lublinie doniesiono, że rozwiódł się, mal- tretował żonę, pobił koleżankę z pracy. Por. APL, KM PZPR, 62lIVlS, k. 104, Posiedzenie Egzekutywy KM PZPR z do. 9 XI 1950 r. 4 APL, KW PZPR, 511V1/22, k. 147-148. 48 APL, KM PPR 8/Illl, k. 25, Protokół z Plenum KM PPR z do. 11 X 1946 r. 4 Krytykowano ten stan rzeczy na naradzie Komisji Kontroli Partyjnej. Por. APL, KW PZPR, 51!V!4 t. 2, k. 58, Protokół z posiedzenia WKKP w Lublinie z do. 1 X 1953 r., s. 58. so ApL, Komitet Wojewódzki Polskiej Partii Robotniczej (dalej - KW PPR), 1lXIVlSS, k. 68, Listy wysyłane z KW PZPR. 144 Dariusz Libionka z Wydziałów KW, wyrzuconego za kumoterstwo i łapówkarstwo przeniesiono na stanowisko dyrektora w jednym z zakładów lubelskich5. Paradoksalnie - wiele osób korzystało finansowo na takich zmianach. Były kierownik Wydziału Ekonomicznego wylądował w Kielcach na stanowisku dy- rektora przedsiębiorstwas2. W Chełmie wiceprzewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej przeniesiono na stanowisko dyrektora PKS, gdzie otrzymał wyższe uposażenie - 1800 zł, zamiast 1400 zł. Nic dziwnego, że był bardzo zadowolo- ny, "gdyż stopa życiowa znacznie mu się podniosła"53. Niektóre historie brzmią zupełnie niewiarygodne. Wiosną 1955 r. Wojewódzka Komisja Kontroli Partyj nej zajęła się sprawą byłego dyrektora gimnazjum w Kraśniku, wykluczonego z partii za molestowanie seksualne, nadużycia finansowe oraz "zakup włoskiej historii w języku niemieckim, która na nic się nikomu nie przydała, bo nie było wszystkich tomów". Został on jednak przywrócony w prawach członka PZPR przez Egzekutywę Komitetu Powiatowego. Udzielono mu nagany i zrobiono Kierownikiem Wydziału Kultury i Sztuki Powiatowej Rady Narodowej w Kraś- nikus4. Nie był to pracownik aparatu partyjnego, lecz historia ta wiele mówi o "mechanizmach" rządzących awansami. Zebrania, narady, posiedzenia, szkolenia Zebrania, narady, posiedzenia i szkolenia wypełniały gros czasu pracowni- kom aparatu wszystkich szczebli. Raz w tygodniu obradowała Egzekutywa KW. Obrady rozpoczynały się około godziny 16.00 i nierzadko trwały do późnej nocy. Nieco rzadziej obradowała Egzekutywa Komitetów Miejskich i Powiatowych. Porządek obrad był zatwierdzany odpowiednio wcześniej. Zajmowano się każ dym przejawem rzeczywistości. Jest to zresztą problem dobrze opisany w litera- turze55. W Lublinie tylko w okresie od stycznia do maja 195G r. odbyło się 19 po- siedzeń Egzekutywy. Nie licząc spraw organizacyjnych i kadrowych dyskutowa- no nad 29 zagadnieniami. Większość omawianych tematów dotyczyła pracy partyjnej i propagandy, problemów wsi i kwestii gospodarczych5. 5 APL, KW PZPR, 51/IV/4, k. 26-27, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR w Lu- blinie z do. 28 VI 1949 r. s2 ApL, KW PZpR, 51/VI/20, k. 110, Korespondencja z KC 1949-1.951. s3 ppL, KW PZPR, 51/II/9, k. 130, Protokół nr 2f56 z Plenum KW odbytego w do. 12-13 IX 1956 r. sa APL, KW PZPR, 51N/4, t. 3, k. 31-32, Protokół z narady roboczej WKKP z do. 13 IV 1955 r. 5$ Por. Komitet wojewódzki ogniwem wiedzy Iudowej... W Lublinie z uwagi na specyfikę re- gionu najczęściej powracano do kwestii rolnictwa. S6 APL, KW PZPR, SlIII/9, k. 51-52, Sprawozdanie z działalności Egzekutywy KW w Lu- blinie w okresie 1 I - 1 V 1956 r. Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 145 W budynku KW codziennie odbywały się zebrania i narady pracowników poszczególnych Wydziałów. Wiecznie spieszący się i zawsze spóźnieni sekreta- rze kursowali między pokojami. Jak czytamy w protokole zebrania Wydziału kobiecego z 14 września 1948.r., zawitał na nie sekretarz Grzegorz Wojciechow- ski, wypowiedział się w kilku kwestiach, po czym "zakończył, ponieważ miał zebranie"5. Godziny pracy praktycznie nie obowiązywały. Towarzysze mieli wykonywać powierzone im zadania praktycznie ez przerwy. Podobnie miał czynić również aparat partyjny. Dopiero w 1956 r. zaczęto krytykować ten stan rzeczy5s. Z autentycznym zgorszeniem Egzekutywy KW PZPR spotkała się po- stawa Komitetu Gminnego w Krasnymstawie, pracującego do godziny 17.00. Doniesiono też do KW, że sekretarz przychodzi do pracy na godzinę 10.00 i zaraz wychodzi do domus. Takie zachowanie byto zupełnie nie do pomyślenia. Jedy- nym sposobem na poprawę frekwencji i dyscypliny były sankcje. Stosowano zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Za przewinienia podwładnych karano zwierzchników. Mimo to praca komitetów pozostawiała wiele do życzenia. Na- wet w komitecie lubelskim posiedzenia Egzekutywy odbywały się w sposób chaotyczny, uczestnicy nierzadko byli nieprzygotowani, spóźniali się, a nawet przekładali terminy posiedzeńblina, tym częściej pozorowano robotę partyjną. Kolejna uciążliwość, mająca wielki wplyw na życie codzienne pracownika aparatu to przymus szkolenia i nauki poza godzinami pracy. Szkolenia były w Pol- sce stalinowskiej czymś powszechnym i zupełnie normalnymb, z tym, że funk- cjonariusze partyjni byli poddani większej presji. Innego rodzaju niedogodno- ścią były szkolenia organizowane poza miejscem zamieszkania, co wiązało się z kilkumiesięcznym nieraz rozstaniem z rodziną. lednym z nąjpoważni.ejszych obciążeń pracowników aparatu był przymus tzw. samokształcenia. Dla ludzi nie nawykłych do jakiejkolwiek aktywności umysłowej, często mających trudności z pisaniem i czytaniem było to źródło poważnego i permanentnego stresu. Zwłasz- cza, że naukę należało godzić z obowiązkami partyjnymi. Samokształcenie ni- gdy się nie kończyło, należało bowiem pokonywać kolejne stopnie wtajemnicze- nia. Rokrocznie organizowano nowe zespoły samokształceniowe, w których musieli uczestniczyć wszyscy pracownicy polityczni bez wyjątku, od sekretarza KW do szeregowego instruktora Komitetu Gminnego. Tylko w 1949/1950 r. stwo- 5 APL, KW PPR, 1lXIIIl3, k. 70. 58 APL, KW PZPR, 51/IV146, k. 20, Materiały do oceny z pracy z aparatu partyjnego w wo- jewództwic lubelskim po 11I Plenum. s`) APL, KW PZPR, 51/1V/30, k. 3, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR w Lubli- nie z do. 5 XI 1953 r. IlIV/10, k.. 137, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR z do. 14 Vlll 1950 r. 6 Por. L. Tyrmand, Dzier:nik 1954, Warszawa 1989, s. 58-59. 146 Dariusz Libionka rzono 9 grup samokształceniowych, w ramach których "kształciło się" 112 osóbó2. W roku następnym w samym KW stworzono trzy grupy samokształceniowe, które spotykały się raz w tygodniu: pierwsza o 7.30rano, pozostałe o 16.00. Raz w mie- siącu o 9.00 rano spotykała się grupa samokształceniowa ziożona z I sekretarzy. W innym terminie, również raz w miesiącu, szkolili się ich zastępcy6-. W 19531 1954 r. szkolenie ponownie objęto cały aparat KW. Stworzono 2 grupy samo- kształceniowe, zmuszone do studiowania ekonomii i historii KPZR, 6 kół samo- kształceniowych dla instruktorów, 1 dla referentów, 3 szkolenia podstawowe. Szkolenie nie ominęło nawet pracowników fizycznych. Istniały też szkoły wie- czorowe dla pracowników Komitetów Powiatowych, sekretarzy Komitetów Gminnych i Komitetów Zakładowych i komendantów posterunków MO. Jeśli ktoś przeszedł przez wszystkie szczeble szkolenia sam stawał się wykładowcą. Skut- ki przeciążenia obowiązkami były łatwe do przewidzenia. Do zajęć przygoto- wywano się w ostatniej chwili, nie starczało czasu na lekturę. Wiele osób dopie- ro po kilku miesiącach nauczyło się sporządzać notatki. Frekwencja na zajęciach była niska. Niektórzy przychodzili na szkolenia po prostu pijani5. Ci, którzy mieli coraz większe zaległości załamywali się i rezygnowalib. Opolnych wzywano na posiedzenia Egzekutywy. Wszelkie tłumaczenia uznawano za wykręty, najpierw straszono, a następnie karanob. Na posiedzeniach Egzekutywy KW systematycz- nie powracały żądania zaostrzenia dyscypliny. Żądano pisemnych usprawiedli- wień z nieobecności, nalegano na kontrolowanie notatekbg. Na kierowników Wydziałów spadły nowe obowiązki: musieli pisać comiesięczne sprawozdania, organizować narady dla słuchaczy i konsultantów oraz zatwierdzać plany wyko- rzystywania czasu wolnego69. Nic dziwnego, że w tych warunkach wielu robotnikom praca w aparacie par- tyjnym niekoniecznie musiała wydawać się szczytem marzeń. Wielu odmawiało pójścia do szkoły partyjnejzono ich do tego, starali się stamtąd s2 ApL, KM PZPR, 62/IVl4, k. R4, Ocena stanu szkolenia partyjnego za rok 19A9f1950. s3 ApL, KW PZPR, SlfIV/9, k. 175-179, Plan samokształcenia KW z do. 23 VI 1950 r. ba ApL, KW PZPR, 51/IV/29, k. 108-109, Projekt planu szkolenia partyjnego na terenie woj. lubelskiego na rok 1953/1954. 65 ApL, KW PZPR, SIIIV/12, k. 118. 66 ApL, KW PZPR, 51lIV/28, k. 45-49, Ocena Egzekutywy KW PZPR w Lublinie z pracy studium zaocznego z do. 2 VII 1953 r. ' APL, KM PZPR, 62/IV/4, k. 146-147, Posiedzenie Egzekutywy KM PZPR w Lublinie z do. 30 VIII 1950 r. 68 APL, KW PZPR, 5111V/15, k, 5-6, Uchwała Egzekutywy KW PZPR o samokształceniu wojewódzkiego aktywu partyjnego. 6 ApL, KW PZPR, S1/IV/28, k. 49-50, Ocena Egzekutywy KW PZPR w Lublinie z pracy studium zaocznego z do. 2 VII 1953 r. 1/IV/10, k. 121-122, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR w Lublinie w do. 25 VIII 1950 r. Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 147 uciec. Na przykład ze 118 osób zakwalifikowanych do Wojewódzkiej Szkoły Par- tyjnej w 1952 r. 9 w ogóle się nie stawiło, 12 odpadło po tygodniu (6 na skutek orzeczenia lekarskiego), a 3 odmówiły nauki. Uciekano od pracy w aparacie. Stąd ciągłe problemy kadrowe. Ich miarą jest fakt, że Komitet Miejski w Lubli- nie przez dwa miesiące nie był w stanie wyłonić dwóch kandydatów do WKKP2. Z konieczności do pracy przyjmowano ludzi zupełnie przypadkowych. Sprawoz- dawca WKKP uskarżał się, że "nie ma takich ludzi jakich chcemy, żeby nie mieli żadnych zarzutów i umieli dobrze pisać i czytać. Przeważnie, jeśli już potrafią coś zrobić, wlecze się za nimi jakiś ogon"73, czyli ma "haki" w życiorysie. Warunki pracy aparatu stalinowskiego W latach czterdziestych warunki pracy aparatu były trudne. W budynku KW było ciasno i nie było wielu wygód4. Wedhxg inwentarza z listopada 1948 r. na wyposażeniu Komitetu znajdowało się m.in. 489 krzeseł, 15 starych i 35 nowych biurek, 20 łóżek, 3 dywany, 1 kanapa, 32 noże, 10 salaterek, 2 flakony5. Od razu też przystąpiono do budowy nowej siedziby. W porównaniu z sytuacją lo- kalową gminnych komitetów partyjnych pod koniec lat czterdziestych, był to raj. Oto kilka przykładów. W listopadzie 1947 r. I sekretarz KP PPR we Włodawie informował, że nie ma środków na zakup odbiornika radiowego, zakup pościeli do pokoju gościnnego, a nawet na .szkhni.s,,i,r'6 v"snaźlbie IG w Modli- iorzycach instruktor lubelskiego KW pisał: "trzeba dostać się na strych i tam dopiero są drzwi do biura komitetu. Ze sprzętów biurowych jest jeden połamany stół bez szuflad, zwykła ławka. [...] Nie ma ani jednej teczki na papiery". Rów- nież w innych miejscowościach powiatu kraśnickiego "wygląd lokali partyjnych" pozostawiał wiele do życzenia. Brakowało sprzętu biurowego i przyborów kan- celaryjnych"77. W najgorszej sytuacji były komitety gminne pozbawione sprzętu biurowego czy telefonu. KG PZPR w Potoku to 4 teczki, złożone do szuflady biurka, dzielonego z inną instytucją. Podobnie wyglądał KG PZPR w Brzozów- APL, KW PZPR, SlfXIVlS, t. 1, k. 94-96, Analiza naboru kandydatów na WSP w Lubli- nie. (23 IX 1952 r.). 2 APL, KW PZPR, SlfIVJlO, k. 121-122, Protokół z posiedzenia Egzekucywy KW PZPR z do. 25 VIII 1950 r. APL, KW PZPR, SliV/5, t-l, k. 44, Sprawozdanie Komisji Kontroli Partyjnej przy KW PZPR za wrzesień 1950 r. 4 Ibictern, k. 32, Sprawozdanie Komisji Kontroli Partyjnej przy KW PZPR za czerwiec 1950 r. 5 APL, KW PPR, llXV/2, k, 7-11, Ogólny spis inwentarza KW PPR w Lublinie. 6 APL, KM PPR, 1/XIVJS3, k. 104, Pismo z do. 17 XI 1947 r 77 APL, KW PZPR, 51;x12ó, . t, x. 14-18, Sprawozdanie z wyjazdu służbowego do Kraśni- ka przez tow. Maksymowicza Stefana w do. 11-14 VII 1949 r. 148 Dariusz Libionka te: "cała kancelaria mieści się w szufladzie pomieszczenia z różnego rodzaju gaZetaml". W KakOlBWllrSi (2itcC Uy uCwar'Cy tylko dwa razy w tygodniu, nie miał ani jednej teczki, wszystko leżało rozrzucone na stole. lra- kowało nawet papieru do pisania. "Widziałem pisma - notuje instruktor - pisane na drugiej stronie afisza propagandowego" . Cały majątek komitet w gminie Komarówka to stół i dwakrzesław. Komitet w Niemcach mieścił się w prywat- nym mieszkaniu sekretarza, komitet w Markuszowie był "brudny i niechlujny"s W Wisznicach (powiat Włodawa) "lokal komitetu to stara, waląca się buda". W Kszczonowie dokumenty składowano na piecu, bo nie było szafy, ani nawet biurka82. Przykłady tego rodzaju można mnożyć. Niestety, z uwagi na brak źró- deł zawierających opis lokali partyjnych w tych miejscowościach w następnych latach, trudno powiedzieć, kiedy dokładnie opisane warunki uległy zasadniczej zmianie. Nową siedzibę KW ukończono w październiku 1951 r. Była ona kwin- tesencją architektury socrealistycznej. Sufity zdobiły misternie wykonane przez fachowców z Gdańska stiuki i gzymsys3. Poprawa warunków pracy w terenie niewątpliwie nastąpiła później. Aparat wyjeżdża w teren Wyprawy w teren naleźały do obowiązków każdego pracownika aparatu. Sam tylko Wydział Zawodowy KW PPR, liczący 11 osób, w okresie od września 1946 r. do marca 1947 r. "zorganizował i obsłużył" 776 zebrań i wiecówg4. Tak częste wyjazdy nie były związane wyłącznie z agitacją przedwyborczą. Aktyw miejski w każdą niedzielę obsługiwał powiat lubelski. Od połowy października do połowy listopada 1948 r. w teren wyjechało 662 aktywistów i aktywistek należących do organizacji lubelskiej. Aż 50 z nich w ciągu 6 tygodni85. Wyjazdy wiązały się z wieloma kłopotami. Ze sprawozdania WKKP dowiadujemy się op., że aktywiści przysłani na teren powiatu tomaszowskiego "nie byli dostatecznie zaopatrywani w pieniądze, przez co zmuszeni byli do proszenia mieszkańców Ibidem, k. 85-93, Sprawozdanie z przeprowadzonej kontroli KG FZFR na terenie powiatu Kraśnik. ` Ibidem, k. 142, 150, Sprawozdanie z wyjazdu służbowego do Radzynia w dniach 8 i I 1 IX 1949 r. przez Maksymowicza Stefana. 8 APL, KW PZPR, 5llVl5, t-l, k. 30, Sprawozdanie Komisji Kontroli Partyjnej przy KW PZPR za czerwiec 1950 r. 8 Ibidem, k. 36, Sprawozdanie Komisji Kontroli Partyjnej przy KW PZPR za lipiec 1950 r. g2 Ibidem, k. 47, Sprawozdanie Komisji Kontroli Partyjnej przy KW PZPR za wrzesień 1950 r. g3 Szybko postępuje raaprzód budowa Domu Partii, "Sztandar Ludu" z 8 października 1951 r. 84 APL, KW PPR, llXll3, k. 38, Sprawozdanie Wydziału Zawodowego KW PPR za okres od 1 IX do 1 IV 1947 r. 85 APL, KM PPR, 8/V114, k. 37, Sprawozdanie Egzekutywy KM PPR w Luhlinie (1948 r.). Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 149 danej wioski o żywność"s6. W pierwszej połowie 1953 r. obliczono, że pracow- nicy lubelskiego KW przebywali w terenie średnio po 7 dni w miesiącu. Pra- cownicy Wydziału Organizacyjnego wyjeżdżali w tym okresie 9 razy, a Wydzia- łu Ekonomicznego aż 11 razy. Co z tego, skoro i tak na Egzekutywie uznało, że to za mało8. Innym problemem były tzw. dni instruktorskie, czyli przymusowy pobyt instruktorów z terenu na szkoleniu w mieście, trwającym od 5 do 10 dni. Powoływania się na sytuację rodzinną nie tolerowano. Na przełomie 1950/1951 r. wykluczono op. z partii instruktora za odmowę wyjazdu w teren. Żonajego była po operacji, a on musiał opiekować się dziećmisg. Nic dziwnego, że instruktorzy narzekali na nawał obowiązków. Słabą pociechą było ułatwienie im wyjść do kina, czy organizowane sporadycznie wieczorki z udziałem rodzin i wspólne zabawyg9. Praca w terenie nie była tylko samym pasmem udręk. Nawet zupełnie pod- rzędny referent, jak świetnie uchwycił to Wosleński, "był władny wydawać po- lecenia, które muszą być wykonywane"9ozdania instruktorów widać, że owi stojący na samym dole hierarchii i najgorzej opłacani urzędnicy partyjni, w terenie, na którym przybywali, postępowali w myśl zasady dziel i rządź. Do każdego sprawozdania były dołączone wnioski personalne. Instruk- torzy starali się wiedzieć wszystko zarówno na temat układów lokalnych, jak i życia prywatnego lokalnego aparatu i aktywu. A była to wiedza, która mogła zaszkodzić. Równie ważna była informacja, że żonaty sekretarz KG potąjemnie umawia się z pielęgniarką miejscowego szpitala, jak i to, że dyrektor tegoż szpi- tala bierze go na wódkę, intrygując przeciwko miejscowej Podstawowej Organi- zacji Partyjnej (POP)9. Regułą było terroryzowanie aparatu gminnego i powia- towego przez aparat wojewódzki, a gminnego przez powiatowy. W Lubelskiem nie napotkałem przypadków, takich jak w Kieleckiem, gdzie jeden z sekretarzy po pijanemu wygrażał sekretarzowi komitetu gminnego, że jeśli nie stworzy spół- dzielni produkcyjnej to "zastrzeli go jak psa, albo posadzi na 5 lat, a dzieci jego zdechną z głodu"z. Mechanizm był jednak wszędzie ten sam. Problemem skomplikowanych stosunków panujących w tym okresie na linii aparat partyjny - Urząd Bezpieczeństwa - administracja powinien być przedmio- g APL, KW PZPR, 51/V/4, t. 2, k. 24, Protokół z posiedzenia WKKP w Lublinie z do. 14 IV 1953 r. g APL, KW PZPR, 51/IV/28, k. 89-93, Analiza pracy terenowej aparatu KW i KP (9 VII 1953 r.). 8g APL, KW PZPR, 51/V/4, t. 3, k. 1, Protokół z narady WKKP w do. 7 I 1951 r. g APL, KW PZPR, 51/IV/46, k. 21, Materiały do oceny z pracy z aparatu partyjnego w wo- jewództwie lubelskim po III Plenum. p. cif., s. 63. 9 APL, KW PZPR, 51/X1/26, t. 2, k. 94, Sprawozdanie z przeprowadzonej kontroli z pracy POP przy szpitalu w Janowie Lubelskim w do. 14 lipca 1951 r. przez tow. Nowaka. 2 APL, KW PZPR, 51/V1/22, k. 63-64, Śladami informacii nartvinei, Warszawa. 15 naździer- nika 1953 r., nr 8. 150 Dariusz Libionka tem dalszych badań. Często dochodziło do zatargów pijackich między aparatem a milicjantami3. Z pewnością na co dzień dochodziło do konfliktów. We Włoda- wie, jak wynika z meldunku instruktora KW, pracownicy miejscowego KP "od- noszą się ordynarnie przez telefon, jak dzwonią do PRN to wymyślają od najgor- SZyCh, Jak im się zwróci uwagę, o ich odnoszeniu się telefonicznym, to wzywają na Egzekutywę i krytykują, a nawet straszą, że usuną danego pracownika z pra- cy i z Partii, że nie wykonuje rozkazu KP"4. Kiedy instruktor KP we Włodawie nakrył na piciu wódki w godzinach pracy prokuratora powiatowego i prezesa GS, obawiał się o tym zameldować. Odwrotnie było w Bychawie, gdzie obawiano się złoży doniesienie na instruktora9s. Z pewnością nie wszędzie wyglądało to tak dramatycznie. Między organami "władzy ludowej" musiała panować, jeśli nie symbioza, to przynajmniej względna równowaga. W nielegalnych knajpach przesiadywali pospołu komendant MO, sekretarz KG i przewodniczący Gmin- nej Rady Narodowej (GRN)96. Płace, przywileje, funkcje honorowe Nomenklaturajest zazwyczaj określana mianem nowej arystokracji, albo klasą wyzyskiwaczy. Jak to wygląda w skali województwa lubelskiego? I sekretarz tutejszego KW na plenum w maju 1956 r. z obrzydzeniem mówił o tym, że część towarzyszy traktuje aparat jak pracę zarobkową9. Wbrew temu swoistemu "idea- lizmowi" większość pracowników ani na chwilę nie spuszczała z pola widzenia kwestii materialnych. Oczywiście, do takiej postawy nie mogli przyznawać się zbyt otwarcie. W materiałach partyjnych powtarzają się narzekania na zbyt ni- skie, w odczuciu pracowników, pensje. Już w 1945 r. zaobserwowano niechęć do pracy w aparacie partyjnym, z racji tego, że płace w fabrykach i instytucjach państwowych miały być wyższe nawet o 200-300%98. Tego rodzaju skargi po- wtarzały się przez cały czas. Z pisma lubelskiego KW do KC z wiosny 1947 r. wynika, że pracownicy urzędu zarabiali od 1000 zł do 3500 zł miesięcznie, co jak stwierdzano, było całkowicie niewystarczające. Narzekano też na niższe niż w instytucjach państwowych przydziały w "naturaliach"99. KW dbał o zaopa- - APL, KW PZPR, 62lIV16, k. 8, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KM w Lublinie z do. 3 I t951 r. 9a ApL, KW PZPR, SIlXll26, t. 2, k. 110, Z przeprowadzonej kontroli przez tow. Nowaka w KP i Prezydium PRN we Włodawie w do. 20 i 21 kwietnia 1951 r. 9s ApL, KW PZPR; 51!V!4, t. 3, k. 40, Protokół z posiedzenie WKKP z lipca 1955 r. .6 IbicLcrotokół'ż posiedzenia WKKP z do. 1 X 1953 r. APL; KW PZPR, 51/IV/46, k. 2-3, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR w Lu- blinie z do. 2.V 1956 r. s APL, KM PPR, 8%V/14; k: 3, Sprawozdanie (1945 r.). APL, KW PPR, llXIVlS2, k: 167: Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 151 trzenie swoich ludzi. Pożądane towary otrzymywano z KC. W październiku 1945 r. domagano się materiału ubraniowego, bielizny, swetrów i rękawiczek dla 258 osóbl48 r. domagano się 400 metrów materiału ubraniowe- go, 190 par bielizny męskiej, 160 damskiej, 190 par butów męskich i 160 dam- skichl1947 regularnie otrzymywano z KC przydziały żywno- ściowe dla pracowników aparatuno dla nich węgiel i koks po cenach preferencyjnych. Nie posiadam pełnych danych dotyczących płac pracowników aparatu. W 1945 r. I sekretarz KW zarabiał 3,5 rys. zł, a kierownik Wydziału od 2,5-2,7 rys. zł. Do tego dochodził ryczałt za wyjazdy służbowe dla sekretarzy w wysokości 1000 zł miesięczniel03. I sekretarz PPR w 1947 r. pobierał pensję w wysokości 18 rys. zł, a kierownicy Wydziałów 14 rys. złretarz Komitetu Miejskiego w Lublinie zarabiał 20 rys. zł. Sekretarze komitetów powiatowych otrzymywali 16 rys., zaś instruktorzy 13 tysięcylPZPR w Lu- blinie w 1949 r. zarabiał 28 rys. zł1a porównywalna z poborami I sekretarzy komitetów powiatowych (28 600 zł, z czego 10 rys. zł stanowił do- datek). II sekretarz zarabiał odpowiednio 24 rys. zł, zaś instruktor 20 rys. zł. Dla porównania, sprzątaczka w KP zarabiała 12 rys. zł. W 1950 r. pensje pracowni- ków politycznych wzrosły. I sekretarz KP dostawał 34 rys. zł (bez wyszczegól- nienia, jaki procent stanowił dodatek), II sekretarz - 30 rys. zł, kierownicy Wy- działów - 28 rys. zł, instruktorzy - 26 rys. zł. Rok później było to odpowiednio - 1200 zł, 900 zł, 840 zł, 780 złkretarz KP otrzymywał 1650 zł., sekretarz 1500 zł, kierownik Wydziału 1350 zł, instruktor 1250 zł. Sekretarz KM dostawał 1250 zł, a KZ - 1 150 zł. W KW płace były wyższe. I sekretarz pobie- rał 2500 zł, kierownicy Wydziałów - 1800 zł, instruktorzy 1500 zł, referenci 1300 zł. Pracownicy fizyczni i techniczni zarabiali grubo poniżej 1000 zł. Na przykład sekretarka I grupy - 750 zł, a kierowca 970 zł1twie do pracowników KP, pobory sekretarzy KG były zróżnicowane. Etatowy sekre- XV/5, k. 24, Do KC PPR w Warszawie. 1, Do KC PPR w Warszawie. Zapotrzebowanie (18 VIII 1948 r.). . 03 ApL, KW PPR, 1/XV/1, k. 39, Etaty pracowników KW w Lublinie za listopad 1945 r.; APL, KW PZPR, 1/XV/1, k. 65. 1/XV/1, k. 28, Etaty pracowników KW PPR w Lublinie na miesiąc maj 1947 r. 105 Ibidem, k. 1, 7, Miesięczny preliminarz budżetowy dla KP na rok 1948. 1/XX/2, k. 18, Protokół z posiedzenia KW PZPR w Lublinie z do. 4 II 1949 r. 11/XX/2, t. 1, k. 1, 4, 27-28, Preliminarz budżetowy PZPR na rok 1949, 1950, 1951. Komitet Powiatowy. 151/XIV/4, t. 1, k. 67-68, Tabela płac aparatu partyjnego obowiązująca od 1 VI 1955 r. 152 Dariusz Libionka tarz w 1949 r. zarabiał 15 000 zł, a w 1951 r. (po wymianie pieniędzy) -480 złldzało. Byłaby to kwota rzeczywiścię ba,-c(q"gjętna płaća miesięczna wynosiła w tym roku 625 zł 1ałą KC od 1 wrze- śnia 1951 r. do 720 zł podniesiono uposażenie miesięczne dla 44 sekretarzy KG. Nie mogło być ono jednak przenoszone do innych komitetów bez zgody Wydziału Organizacyjnego KC PZPR. W większości (156) KG pensja sekretarza wynosiła 600 złl t l. W 1955 r. w komitetach zakładowych i fabrycznych było na etatach 19 sekretarzy. Ich pobory wahały się od 1050 zł (większość) do 1650 zł. Instrukto- rzy otrzymywali 950 złt2. Lubelskie pensje zdecydowanie odstawały od warszaw- skich. Kierownik Wydziału Propagandy warszawskiego KW otrzymywał w tymże 1949 r. 44 rys. zł miesięcznie, instruktorzy 34 rys. zł, a referenci 28 rys. zł l. Dodatków do pensji nie przyznawano automatycznie. Najpierw, zgodnie z roz- porządzeniem KC, musiała zostać wydana opinia Egzekutywy. Skarżono się jed- nak, że "Egzekutywy KW nieraz bezkrytycznie przyznawały dodatki specjalne jedynie dla zwiększenia poborów, aby wyrównać je do uprzednio otrzymywa- nych w przemyśle lub w aparacie gospodarczym, pomijając często towarzyszy zasługujących na dodatek specjalny". Dodatki wynoszące 50% uposażenia za- sadniczego mogły być przyznawane pracownikom z odpowiednio długim stażem pracy oraz podnoszącym swoje kwalifikacje polityczne i fachowe. Egzekutywa miała przyznawać dodatek tylko na okres pełnienia konkretnych obowiązków. Z chwilą przesunięcia do innych zajęć wniosek o przyznanie dodatku należało rozpatrzyć ponownie 14. Na podstawie dostępnej mi bazy źródłowej trudno wskazać na ukrytą część dochodów funkcjonariuszy partyjnych. Nie ulega wątpliwości, że czerpali oni korzyści wynikające ze sprawowania władzy. Lokalna nomenklatura, choć w mniejszym stopniu niż aparat centralny, korzystała z licznych przywilejów. Składały się na nie darmowe świadczenia, przydziały mieszkań, moźliwość ko- rzystania ze specjalnych sklepów, bufetów, szpitali, czy wyjazdów zagranicznych. Nie udało mi się nawet zlokalizować położenia sklepów "za żółtymi firankami"115. l APL, KW PZPR, SlJXXl2, t. 1, k. 1, 4, 27-28, Preliminarz budżetowy PZPR na rok 1949, 1950, I951. Komitet Powiatowy. l Rocznik stcitystyczray I955, Warszawa 1956, s. 277. APL, KW PZPR, 51lXIV/5, t. 1, 91-92, Pismo do I sekretarza KW z KO KC PZPR (12 XII 1951 r.). 1l2 APL, KW PZPR, 5lJXlV/4, t. 1, k. 59, Wykaz etatów komitetów zakładowych i fabrycz- nych woj, lubelskiego na 1955 r. 11-t M. Jastrząb, op. cif., s. 50. la APL, KW PZPR, Sl/VIl2l, k. 107, W sprawie przyznawania dodatków do uposażeń pra- cownikom aparatu partyjnego (17 VIII 1951 r.). 115 Z informacji przekazanej przez prof. Zygmunta Mańkowskiego za pośrednictwem Roberta Kuwałka wynika, że w Lublinie znajdowały się dwa takie sklepy. Jeden miecił się w bu- dynku KW drugi w budynku Komendy Wojewódzkiej MO. Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 153 Innym, niezmiernie trudnym do zbadania problememjest skala łapownictwa i róż- nego typu malwersacji. Były one możliwe, zwłaszcza w pierwszych latach "wła- dzy ludowej". Jak wykazała kontrola przysłana do KW PPR, dokonano tu licz- nych zaniedbań i nieprawidłowości. Diety wypłacano "na podstawie świstków papieru". Podobnie było z pieniędzmi na remonty lokali komitetów partyjnych. W magazynie KW nie prowadzono ewidencji towarów, zakupów na potrzeby stołówki dokonywano na wolnym rynkull6. Jest oczywiste, że pracownicy apa- ratu na różne sposoby wykorzystywali własność państwową. Remontowano sa- mochody za państwowe pieniądzell. Nic dziwnego, KW posiadał przecież wła- sną stację obshagi pojazdów. W omawianym przed chwilą dokumencie z kontro- li przeprowadzonej w KW wynika, że w magazynie części zamiennych nie było w ogóle spisu części. Każdy mógł zatem brać, co chciał. Posiadanie własnego samochodu, podobnie jak w ZSRR, nie było jednak mile widzianel l8. Sekretarze i kierownicy Wydziałów korzystali raczej z samochodów stojących do dyspozycji komitetów partyjnych. W 1948 r. na wyposażeniu lubelskiego KW znajdowały się tylko dwa samochody osobowe, których stan uznano za dobry, pięć ciężarówek i trzy jeepyl l`. W połowie lat pięćdziesiątych komitet posiadał już kilkanaście samochodów osobowych i zatrudniał 11 kierowcówlz powiatowe dysponowały jednym pojazdem. W 1954 r. komitety w Lublinie, Białej Podlaskiej, Biłgoraju, Chełmie, Hrubieszów, Kraśniku, Krasnystawie, Łukowie, Zamościu, Lubartowie i Parczewie posiadały samochody BMW, I sekretarz KP w Puławach jeździł Hillmanem, a jego kolega z Opola Lubelskiego Śkodą. Nie znamy jednak ani modelu, ani wieku tych samochodów. Warszawy miały tylko Komitety Powiatowe w Radzyniu, Tomaszowie i Włodawielzl. Z korespondencji KC z Komitetami Wojewódzkimi wynikało, że pojazdy są nadmiernie eksplo- atowane i często się psują. Kierowcy pracują i po 20 godzin na dobę, zmusza się ich do pracy w niedziele. Poważnym problemem były wypadki. Od 1 stycznia do 1 listopada 1954 r. doszło do 73 wypadków z udziałem samochodów aparatu. W związku z tym KC ustalał, że kierowca nie może pracować więcej niż 10 godzin dziennie. Jedno- cześnie zakazywano pracownikom aparatu" bez względu na to, czy posiadają uprawnienia, prowadzenia samochodu". Wydano też zakaz "dysponowania środ- kami lokomocji w celach poza służbowych"lzz. W liście KC nie zaznaczono, ile 16 APL, KW PPR, 1/XV/1, k. 20-28, Protokół rewidenta KC PPR z 4-6 VIII 1948 r. APL, KM PPR, 8/V/13, k. 7, Sprawozdanie KM PPR (1945 r.). ilg M. Wosleński, op. ci!., s. 108. 119 APL, KW PPR, I/XV/2, k. 9, Ogólny spis inwentarza w KW PPR w Lublinie. lzo APL, KW PZPR, 51/XIV/4, t. 1 , k. 56, Wykaz etatów KW PZPR w Luhlinie na rok 1955. 1z APL, KW PZPR, 51/V1/56, k. 15, Wykaz pracy pojazdów mechanicznych KP PZPR za rok 1954. izz Iidem, k. 6-8, Do I sekretarza KW w Lublinie (26 XI 1954 r.). 154 Dariusz Libionka z tych wypadków zdarzyło się pod wpływem alkoholu. Biorąc pod uwagę naszą wiedzę na temat przyzwyczajeń aparatu partyjnego - wiele. Kilka takich wypad- ków zdarzyło się w Lubelskiem. Przewodniczący PRN w Tomaszowie żądał wódki za wypożyczenie samochodu należącego do mięjscowego Komitetu Po- wiatowegoz-. II sekretarz KP w Biłgoraju, któremu "woda sodowa" najwyraź- niej uderzyła mu do głowy, spoił szofera i rozbił samochód służbowyi24. W marcu 1947 r. KW domagał się aresztowania kierowcy za to, że podczas wyjazdu służ- bowego, "będąc pijanym do nieprzytomności, jeździł z zawrotną szybkością po mieście Tomaszowie w trakcie czego rozbił naszą maszynę zderzając się z in- nym samochodem". Okazało się, że kierowca ten miał już kilkakrotnie proble- my, lecz zawsze ktoś interweniował najego rzecz25. Zdarzało sięjednak, że aparat brał kierowców w obronę. I sekretarz lubelskiego KW interweniował w sprawie aresztowanego kierowcy u Bolesława Bieruta: "spowodowany przez niego wy- padek był raczej przypadkiem, który nastąpił wskutek wyjątkowej ślizgawicy, jaka miała miejsce w tym dniu"'2. Samochód bywał jednym z najważniejszych atrybutów władzy - pijany sekretarz przyzywał do samochodu gminnego aparat- czyka i tam go rugał. "Sztandar Ludu" w październiku 1956 r. zamieścił tekst pl. ` Chevroletariusze, piętnujący wykorzystywanie samochodów służbowych przez lokalnych dygnitarzy. "Co niedziela - pisano tam - widzi się użytkowanie War- I staw i Skód na rodzinne wycieczki, wesela, spacery i imieniny"tz. Większość tych samochodów była jednak użytkowana nie przez aparat partyjny, lecz przez dyrektorów przedsiębiorstw i administrację lokalną. Niestety, w przeanalizowanym przeze mnie materiale źródłowym brak, po- dobnie zresztąjak w wypadku warszawskiego Komitetu Wojewódzkiego, śladów regulacji umożliwiających aparatowi partyjnemu zaopatrywanie się w towary deficytowe. Ze wszech miar wydaje się trafna teza, że organizowano to w spo- sób nieformalny i dlatego nie ma po tych mechanizmach śladu w archiwachz8 Na posiedzeniach Egzekutywy KW nigdy nie dyskutowano, tak jak op. w Gdań- sku, nad sposobami zaopatrywania pracowników aparatu w mięso i thzszczelz`. Nie jest wykluczone, że poruszano ten problem na Egzekutywach w Komitetach Powiatowych. Na porządku dziennym były innego typu korzyści. Ze stołówki ! w budynku KW PPR korzystali nie tylko pracownicy, lecz również ich rodziny I. z- APL, KW PZPR, 51/V/4, t. 3, k. 1 13, Protokół z narady WKKP w do. 3 VII 1956 r. z4 ApL, KW PZPR, 51/V/5, t. I, k. 41, Sprawozdanie KKP przy KW PZPR w Lublinie za miesiąc sierpień 1950 r. z5 APL, KW PPR, 1/XV/2, k. 48, Do IV komisariatu MO w Lublinie (27 III 1947 r.) z' APL, KW PZPR, 51/XIV/22, t. 4, k. 28, Do Generalnego Sekretarza KC PZPR tow. Bieru- ta (1 III 1949 r.). z T. Gwardak, Cl:evroletariusze, "Sztandar Ludu" z 4 października 1956 r. zs M. Jastrząb, op. cif., s. 50. z Por. Komitet Wojewódzki ogniwem wladzy ludowej..., s. 120. Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 155 i pomoc domowa, co w poważny sposób odbijało się na budżecie, zważywszy, że z uwagi na bardzo niskie ceny trudno było o właściwe skalkulowanie kosz- tów. W piśmie do sekretariatu KW z maja 1948 r. pracownicy stołówki domagali się, by towarzysze spoza komitetu płacili za obiad właściwą kwotę (70 zł) oraz oczekiwali wydania decyzji w sprawie zatrudnianych przez towarzyszy pomoc- nic domowych i pracowników komitetu®edyna tego rodzaju in- formacja, trudno przyjąć, by nagle zaprzestano tego rodzaju praktyk. Wielu pra- cowników KW użytkowało w domach prywatnych meble stanowiące własność komitetu. Komisja Rewizyjna, kiedy sobie o tym przypomniała, postawiła wnio- sek, by Egzekutywa zarządziła "odzyskanie" wszystkich przedmiotów stanowią- cych własność KW3l. Najłatwiej było właśnie tym, którzy zajmowali stanowiska w sektorze gospo- darczym. Na przykład członek Egzekutywy KP w Opatowie (województwo kie- leckie) nie wiadomo z jakich środków wybudował sobie dom-2. Niewątpliwie w Lublinie dochodziło do podobnych praktyk. W lepszej sytuacji byli sekretarze komitetów zakładowych w zakładach pracy. Oni i ich faworyci przyznawali so- bie nagrody pieniężne, talony na motocykle i systematycznie korzystali z fundu- szu socjalnego. Działo się tak -jak pisał w 1956 r. "Sztandar Ludu" za wiedzą komitetu Powiatowego i KWŻ. Trudno sobie wyobrazić, aby aparat nie zauwa- żał takich machinacji. Uprzywilejowani pracownicy aparatu oddawali znajomym najróżniejsze usługi. Interweniowali nawet w urzędach skarbowych, starając się wymusić korzystne z punktu widzenia podatników decyzjel34. W urzędach pań- stwowych zatrudniano członków rodzin funkcjonariuszy partyjnychl35. Aparat miał dostęp do różnego rodzaju dóbr i wykorzystywał tę sytuację. Niekiedy po- nad miarę. I sekretarz KP w Zamościu został w 1949 r. usunięty za "manipula- cje szabrownicze meblami będącymi własnością Urzędu Likwidacyjnego"I. Inną możliwością dorobienia do pensji były delegacje. Wysokość diety dla pracowników KP za wyjazd na teren powiatu w 1950 r. wynosiła 500 zł, a do KW i KC 700 zł. W celu eliminacji podobnych nadużyć zarządzono, by sekreta- rze Komitetów Powiatowych rozliczali się z odbytych przez siebie podróży służ- bowych w KW3. Zdarzało się, że pracownik aparatu bywał aresztowany pod 13XIV/52, k. 90. I-I APL, KW PZPR, 51/IV/44, k. 45, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR z do. 31 I 1956 r. I2 APL, KW PZPR, 51/VI/22, k. 63, Śladami informacji partyjnej, Warszawa, 15 październi- ka 1953 r., nr 8. 133 BS, Czuli się jak dziedzice na folwarku, "Sztandar Ludu" z 6 listopada 1956 r., s. 3. 134 APL, KW PPR, 1/IX/16, k. 90. i3s ApL, KW PZPR, 51/IV/5, k. 58, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR z do. 28 wrzeSnia 1949 r. i36 ApL, KW PZPR, 51/XIV/22, t. 5, k. 15. 3 APL, KW PZPR, 51./XX/2, t. 1, k. 3, Instrukcja do preliminarza, 1 III 1950 r. 156 Dariusz Libionka zarzutem tego rodzaju oszustw. Tak było w wypadku naczelnika Wydziału In- 81'łndjl i Propagndy Zv Lublitlie, źtó warnego 27 sierpnia 194i r. i skazane- go na trzy miesiące obozu pracy za to, że wypłacał wynagrodzenia za godziny nadliczbowe i diety. W liście wysłanym z KW do KC argumentowano, że było to działanie na korzyść urzędu, pracownik wykazał się zapobiegliwością i dzia- łał za wiedzą partii. Argumentowano to tym, że diety w wysokości 250 zł są y niewystarczające w terenie działania "band"t38. W konsekwencji towarzysz ten , zgodnie z zaleceniem KW, został skierowany do pracy w samorządziet'. I przez lata piastował tam wysokie stanowiska. Niechęć do pracy w aparacie, o której już była mowa, brała się również z nie- wiary w poprawę warunków socjalnych. Na swój los utyskiwali zwłaszcza in- struktorzy i referenci, którzy w sposób ograniczony mogli korzystać z przywile- jów, jakie dawała władza. Wielu z nich wywodziło się z nizin społecznych. Tak- że i w tym wypadku, zwłaszcza w pierwszych latach powojennych, świadczono biedniejszym towarzyszom pomoc rzeczową. Decyzje w sprawie zapomóg i pre- mii zapadały w KW4również stosowano się do odpowied- niego rozporządzenia KC, które zezwalało na udzielanie zapomóg bezzwrotnych, ale jedynie w konkretnej sytuacji wyjątkowej, będącej następstwem ciężkiej lub przewlekłej choroby pracownika" lub członka rodziny. Podania były kierowane do kierownika Wydziału, ten zaś przedstawiał je komisji składającej się z przed- stawicieli innych Wydziałów. Ostateczna decyzja należała do sekretarza KW. Brano pod uwagę nie tylko potrzeby, ale i postawę pracownika›'. Pracowników j traktowano instrumentalnie. Komitet Miejski PPR w Lublinie skarżył się "że nasza partia opiekuje się tylko tymi, którzy są im potrzebni, gdy padnie który z na- ' szych towarzyszy [...] partia w ogóle nie opiekuje się rodzinami zamordowanych. ( Rodzina taka nie ma zapewnionego minimum egzystencji"14z. Perspektywa po- zostawienia rodziny bez środków do życia musiała mieć duże znaczenie przy ' podejmowaniu pracy w aparacie na terenie tak niebezpiecznymjak Lubelszczyzna. W latach 1944-1953 z rąk podziemia zginęło prawie 3 rys. osób, 1048 było człon- kami PPR i PZPR, wśród nich 41 pracowników aparatu partyjnego, 63 aparatu gospodarczego i 44 aparatu państwowego. Jeszcze w maju 1951 r. oddział "Żelaz- i nago" zastrzelił Ludwika Czugałę, byłego przewodniczącego WRN w Lubliniei4-. Żg APL, KW PPR, 1/X1V/52, k. 167-168. 3` APL, KM PPR, 8/V/13, k. 50, Sprawozdanie Komitetu Miejskiego PPR za miesiąc ezer- wiec 1948 r. 4o APL, KW PZPR, 5llXXl2, t. 1, k. 3, Instrukcja do preliminarza, 1 III 1950 r. 4 APL, KW PZPR, SlfVI/21, k. 107, W sprawie zapomóg dla pracowników aparatu partyj- nego (17 VIII 1951 r.). az ApL, KW PPR, 8/V/14, k. 4, Sprawozdanie KM PPR z do. 4 IV 1945 r. 4 R. Wnuk, Lubelski Okręg AK, DSZ i WiN 1944-1947, Warszawa 2000, s. 385; I. Caban, E. Machocki, Za wladzę ludu, Lublin 1975, s. 131. Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 157 Pracownicy oczekiwali w związku z tym gratyfikacji materialnych. I z pewno- ścią byli rozczarowani. W archiwum lubelskiego KW PZPR znajduje się kilkanaście podań pracow- ników aparatu z lat 1949-1952. Najczęściej są to prośby instruktorów i sekreta- rzy gminnych o udzielenie pomocy finansowej na zakup odzieży, jedzenia i le- czenie. Powracają w nich skargi na niskie pensjel44. Z kolei kierowani na Lu- belszczyznę pracownicy występowali o dotacje na zagospodarowanie. Na przykład II sekretarz KP w Biłgoraju narzekał, że w związku z przeprowadzką musi kupić meble. Wspominał też, że chora żona i dzieci wymagają "racjonal- nego odżywiania , a na to "skromne pobory nie wystarczają, nie wspominając o cieplejszej odzieży i obuwiu"145. Instruktor KP PZPR w Lublinie został zmu- szony do zaciągnięcia pożyczki na lepsze jedzenie dla chorej córkil46. pracow- nik KP PZPR w Puławach pisał, że nie jest w stanie wyżyć z pensji i znajduje się w sytuacji krytycznej 14. Nieetatowy sekretarz KG w Bełżycach prosił o za- pomogę na zakup odzieży zimowej. Skarżył się, że praca w aparacie doprowa- dziła jego gospodarstwo do upadku 14g. Inny nieetatowy sekretarz KG pisał, że z powodu swego zaangażowania musiał się zadłużyćl4. Wszystkie podania roz- patrzono pozytywnie, przyznając wnioskodawcom zapomogi w granicach 10- -15 rys. z1. Były też doraźne interwencje Egzekutywy, dotyczące op. przyznania zapomogi ubraniowej temu czy innemu pracownikowil5o. Ubiegano się również o dotacje na zorganizowanie wesela czy sfinansowanie wyjazdu na urlop wypoczynkowyl5l. Funkcjonariuszom aparatu, niezależnie od pozycji w hierarchii, przysługiwały premie urlopowe. W archiwum lubelskim zachowały się wykazy kilkudziesięciu osób, które otrzymały je w 1949 r. Byli wśród nich członkowie Egzekutywy, pracownicy KW lecz również 30 pracow- ników z terenu. Wszystkim wypłacono od 1.0 do 20 rys. zł152. Niestety, materiały źródłowe nie mówią, gdzie pracownicy aparatu spędzali urlopy. Nie wiemy także, czy szeregowi pracownicy w ogóle wyjeżdżali na wcza- sy. Podczas jednego z posiedzeń Egzekutywy ubolewano nad tym, że instrukto- 144 ApL, KW PZPR, 51/XX/6, k. l, 8, 12, 13, Podania pracowników o zapomogi. 14s Ibidern, k. 15. 146 Ibidem, k. 26. 147 Ibidem, k. 43. las Ibidem, k. 29. 149 Ibidem, k. 31. 15o ppL, KW PZPR, 51/IV/11, k. 52, Sprawozdanie z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR z do. 12 IX 1950 r. 151 Ibidem, k. 11. 152 ,pL, KW PZPR, 51/XX/6, t. 1, k. 16-22, Wykaz sekretarzy gminnych na otrzymanie za- pomogi urlopowej; Lista przyznanych premii nrlopowych pracownikom K11 PZPR w Lu- blinie; Premie urlopowe. 158 Dariusz Libionka czy nie korzystąją w należytym stopniu z domów wczasowych5. Trudno jednak formułować na tej podstawie jakieś ogólne wnioski. Osobom stojącym w hierar- chii najwyźej przysługiwały miejsca w renomowanych sanatoriach. O tym, kto z pracowników otrzyma skierowanie decydowało KC. Z rekomendacji partii otrzy- mywano miejsca poza kolejnością54. W Warszawie decydowano również o skie- rowaniach dla członków rodzin. KW dbał o interesy swoich pracowników. Na przykład w maju 1949 r. kierownik Wydziału Personalnego przypominał KC, że córka pracownicy KM, starająca o wyjazd do sanatorium, nie otrzymała infor- macji, kiedy ten wyjazd nastąpi, i zwracał się z prośbą o interwencję w ZUS, "celem wyjednania dla niej przynajmniej jednomiesięcznego leczenia sanatoryj- nego w Kudowie w czasie o 1 lipca do 31 lipca 1949 r . W załączeniu, jak było to w zwyczaju, przesyłano kartę choroby55. O tym, kto z pracowników wyje- dzie do ośrodków wypoczynkowych również decydowało KC. KW przesyłał li- sty pracowników wraz z zaświadczeniami komisji lekarskiej z prośbą o nadesła- nie imiennych skierowań'56. "Niektórzy towarzysze" - o czym dowiadujemy się z korespondencji partyjnej - tak jak sekretarz KM w Lublinie, "byli tak bezczel- ni", że przedstawiali KC "zaświadczenia" o konieczności leczenia sanatoryjne- go dla siebie i rodziny, "wystawione przez bliżej nieokreślonych lekarzy". Kie- rownik Wydziału Gospodarczego KC odrzucił jego podanie o skierowanie do Domu Zdrojowego w Wieńcu do czasu nadesłania wymaganych zaświadczeń5. Członkowie lubelskiej nomenklatury sprawowali najróżniejsze funkcje, które skutecznie paraliżowały ich poczynania na podległych im odcinkach pracy. Z sa- mokrytyki przewodniczącego Wojewódzkiej Rady Narodowej Ludwika Czugały dowiadujemy się, że skupił w swoim ręku prezesury następujących organizacji: Towarzystwa Przyjaźni Młodzieży Szkół Wyższych, Towarzystwa Przyjaciół Uniwersytetu im. Marii Curie-Skłodowskiej, Wojewódzkiej Rady Kultury i Sztuki, Ligi Lotniczej, Towarzystwa Krajoznawczego, był przewodniczącym Komisji Oświatowej i Odznaczeniowej, Komitetu Elektryfikacyjnego, Komitetu Biblio- tecznego, szefował wojewódzkiej organizacji do walki z analfabetyzmem, był wiceprzewodniczącym Wojewódzkiego Komitetu Odbudowy Warszawyl5g. Wspo- mniany już Stanisław Krzykała, prezydent miasta, został wybrany prezesem To- warzystwa Opieki nad Majdankiem. Były to funkcje społeczne, ze sprawowania których teoretycznie nie czerpano żadnych korzyści materialnych. 5 APL, KW PZPR, 51./(V/46, k. 20, Materiały do oceny z pracy z aparatu partyjnego w wo- jewództwie lubelskim po III Plenum. 54 APL, KW PZPR, SllXIVi22, t. 5, k. 35. 55 lhidem, t. 4, k. 158, Do KC PZPR Wydział Ogólno-Administracyjny w Warszawie (6 V 1949 r.). 56 APL, KW PZPR, 51/XIV/22, t. 4, k. 168. S Ibidem, k. 168-172. Ss APL, KW PZPR, SlIIV/5, k. 72, Krytyczna ocena pracy przewodniczącego WRN w Lubli- nie (28 1X 1949 r.). Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 159 Czy wszyscy pracownicy aparatu w jednakowym stopniu mogli korzystać z niedostępnych dla większości społeczeństwa dobrodziejstw? Wydaje się, że nie. Instruktorzy narzekali nawet na pozbawienie ich prawa korzystania z konsumów, warsztatów szewskich i innych przywilejów59. Przeszkodą w zbadaniu tego zja- wiska jest zupełna prawie nieobecność tego problemu w materiałach źródłowych. Mieszkania pracowników aparatu partyjnego Z dokumentów partyjnych niewiele dowiadujemy się na temat tego, jak i gdzie mieszkał lubelski aparat partyjny. Zwłaszcza zaś władze wojewódzkie. Pierw- szym sekretarzom na okres ich pobytu w Lublinie, przydzielano zapewne kom- fortowe mieszkania służbowe. KW "zabezpieczał" też mieszkania dla pracowni- ków niższego szczebla, choć zważywszy na trudności mieszkaniowe na terenie tak zacofanym jak Lubelszczyzna, wiązały się z tym niejakie problemy. Człon- kowie partii przybywający do Lublina z reguły rychło otrzymywali mieszkania. Zabiegali o to kierownicy Wydziałów oraz znajomi pracowników. Przydziały mieszkań poza kolejnością były wydawane na polecenie przewodniczącego WRN, wiele z nich przydzielono właśnie po interwencjach instancji partyjnych. Podob- nie było w miastach powiatowych6o. Były to interwencje nieformalne, po któ- rych nie ma śladu w dokumentach. Niektórzy, bardziej zorientowani i operatyw- ni, sami wyszukiwali interesujące ich lokale. Protesty właścicieli brał na siebie Komitet Wojewódzkii. Nie inaczej postępowali członkowie PPS. W materia- łach Wydziału Administracyjnego KW zachowały się informacje dotyczące za- biegów czynionych przez rodzinę prezydenta miasta. "W okresie trzech tygodni - informował KW pracownik Wydziahz Kwaterunkowego - zgłaszała się do mnie obywatelka J. w sprawie przydzielenia mieszkań dlajej brata, jak również ostat- nio przybyłego wicedyrektora banku narodowego. Żądania obywatelki J. przeja- wiały się tym, ażeby mieszkania przydzielić najlepiej przy ulicy Chopina, a naj- wygodniej w bloku oznaczonym numerem 28, w którym to bloku zamieszkuje obywatel J., dlatego też nb. J. podała następujące propozycje. Na trzecim piętrze mieszka Żydówka, którą można gdzie indziej wyrzucić, a to mieszkanie odpo- wiadałoby jej bratu, również na tym samym piętrze mieszka Sowietka z zaban- dażowaną ręką, którą również można usunąć, a to mieszkanie przydzielić dla jej rodziny". Nie dość na tym. Z innej notatki wynika, że prezydent telefonicznie 5 APL, KW PZPR, 51/IV/46, k. 20, Materiały do oceny z pracy z aparatu partyjnego w wo- jewództwie lubelskim po III Plenum. ibo APL, KW PZPR, 51/IV/44, k. 95, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR z do. 3 IV 195 6 r. 6 KW PPR, 1/1X/15, k. 102. 160 Dariusz Libionka rozkazał przydzielić mieszkanie dla swojego szwagra, grożąc urzędnikowi za- wieszeniem w czynnościach służbowychlbz. Sprawy te - yak się wydaje - nie były związane z walką między PPR a PPS prowadzoną na terenie magistratu. Tadeusz Jarosz "ustąpił" z funkcji prezydenta 24 września 1948 r. Oficjalnie ze względu na stan zdrowiaó. Tego rodzaju praktyki nie mogły pozostawać niezauważone. W sprawozda- niach do KC pisano o niezadowoleniu robotników z powodu przywilejów apara- tu. Na zebraniach robotniczych wypowiadano się na ten temat w bardzo ostrym tonie, że "jedni zajmują po 5-? pokoi, a robotnicy sutereny"tb posiedzeniach Egzekutywy KM i KW narzekano (niezgodnie ze stanem faktycz- nym), że mimo kolejnych monitów mieszkań nie przyznawano znajdującym się w ciężkich warunkach członkom partii, lecz wrogom klasowym i "zausznikom reakcji londyńskiej"t65. Były też inne sygnały. Już w 1945 r. Egzekutywa Komi- tetu Miejskiego uskarżala się na to, że "Milicja i Bezpieczeństwo na swoją rękę zabierają mieszkania i wydają przydziały"166. Było to zjawisko stałe. Z protoko- łu konferencji w sprawie polityki mieszkaniowej, odbytej w styczniu 1951 r. wynika, że każde zwalniane mieszkanie w Lublinie było natychmiast "samozwań- czo" zajmowane. Ten system upodobał sobie przede wszystkim UB. Urząd kwa- terunkowy był zmuszony do wskazywania adresów lokali przeznaczonych do opróżniania. Były one natychmiast zajmowane przez funkcjonariuszy UB i MO. Zajmowano nawet lokale przeznaczone na pomieszczenia partyjne. Prezydium MRN interweniowało nawet w WUBP i u władz partyjnych o ukrócenie tego stanu rzeczytb. Nie wiemy, z jakim skutkiem. Podobnie było na prowincji. Do bezprawnych zajęć mieszkań dochodziło też w Zamościut6x. W Lublinie sytuacja mieszkaniowa poprawiła się na początku lat pięćdziesią- tych. W latach 1951-1955 rozdysponowano 4629 izb na nowym osiedlu Zakła- du Osiedli Robotniczych (ZOR). Otrzymanie tam mieszkania było również ma- rzeniem miejscowego aparatu partyjnego. Byli wśród nich równi i równiejsi. Świadczy o tym pismo skierowane do KC w grudniu 1952 r. przez zdesperowa- r'z APL, KW PPR 1lXII/1?, k. 130 i 131, Notatki urzędowe. tb T. Radzik, W. Śladkowski, G. Wójcikowski, W. Wójcikowski, Lublin. Dzieje miasta, t. 2, Lublin 2000, s. 363. ba APL, KW PPR, I/Xl/3, k. 59, Do KC PPR, Sprawozdanie z do. 28 VII 1948 r.; ibidefn, k. 13. i65 ApL, KM PZPR, 62/IVJS, k. 106, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KM PZPR w Lubli- nie z do. 13 X11 1950 r. 66 APL, KM PPR, 8JIVJl, k. 35, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KM PPR w Lublinie (b.d.). 6 APL, KW PZPR, SlIVI/21, k. 158-159, Protokół z konferencjś odbytej w Lublinie w do. 5 I 1951 r. w sprawie polityki lokalowej władz miejskich i wojewódzkich. tbs APL, KW PZPR, SlfIVl44, k. 95, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR z do. 3 IV 1956 r. Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 161 nago pracownika KW. Od 1 kwietnia 1948 r. zajmował on lokal w budynku KM PZPR. W 1950 r. przeniesiono tu Wojewódzki Ośrodek Szkolenia Partyjnego. Pracownik opuścił mieszkanie, gdyż ówczesny kierownik Wydziału Organiza- cyjnego przyrzekł mu mieszkanie zastępcze w ciągu tygodnia. Tymczasem, jak pisze: "wyniosłem wszystkie swoje rzeczy do piwnicy i tak mieszkalem prze- szło cztery miesiące". W mieszkaniu, które wreszcie otrzymał opadł sufit. KW i Prezydium MRN nie podjęło żadnej interwencji. Dopiero po interwencji "Fali 49czono, obiecując podjęcie remontu w połowie 1952 r. Terminu nie dotrzymano. "Nadal mieszkam - kontynuował pracownik - w tym mieszka- niu, gdzie nie ma podłogi, okien i drzwi, a mam troje małych dzieci". Najmłod- sza córka choruje. Zimą woda zamarza. Czarę goryczy przepełnił fakt, że upa- trzone przezeń mieszkanie otrzymał pracownik Komitetu, który miał lepsze wa- runki i tylko jedno dziecko. "Myślałem - pisał autor skargi, że dostanę mieszkanie po którymś z pracowników, którzy przeprowadzą się na ZOR". "Tymczasem - czytamy dalej w jego piśmie - przydzielono je towarzyszowi, który niedawno przyjechał z województwa koszalińskiego i od razu po przyjeździe dostał dwu- pokojowe mieszkanie z kuchnią". Obecnie "zamienia je na inne dwa pokoje, które zostały po towarzyszce, co wjechała do Krakowa. Robi tak dlatego, bo to on zajmuje się mieszkaniami i robi, co chce". Ów lepiej ustosunkowany towarzysz, jak czytamy w dalszej części skargi, zamierza w nowym mieszkaniu trzymać "krowy, świnie, owce, kury, itp. A thzmaczy to tym, że jego żona bez tego żyć nie może"b`'. I sekretarz KW zapewnił KC, że pracownik ten otrzymałjuż dwu- pokojowe mieszkanie na nowym osiedlu. Objęcie kierowniczego stanowiska na nowym terenie teoretycznie wiązało się z otrzymaniem mieszkania. Wywoływało to zrozumiałą niechęć wśród miejsco- wego aparatu, skarżącego się, że taka polityka prowadzi tylko do potęgowania trudności mieszkaniowych'ach biednych i zniszczonych woj- ną, w których nic nie budowano, o otrzymaniu mieszkania można było tylko pomarzyć. "Towarzysze do powiatów nie chcą iść pracować, dlatego tylko, że wiedzą z góry, że nie otrzymają mieszkań. O mieszkanie dla prokuratora w po- wiecie toczy się prawdziwy dramat na skalę krajową" - stwierdzano na posie- dzeniu Egzekutywy KW i narzekano, że "jeden powiat w Poznańskiem otrzy- muje na budownictwo mieszkaniowe tyle, co całe województwo lubelskie"1. Niektórzy ufni w swoją bezkarność przejmowali sprawy w swoje ręce. Uchodzi- ło im to bezkarnie, choć niekiedy takie sprawy trafiały pod obrady Egzekuty- Ż` APL, KW PZPR, 51lVI/20, k. 34-37, 49, Korespondencja z KC 1949-1951. lJIIl9, k. 102, Protokół nr 2l56 z Plenum KW odbytego w do. 12-13 IX 1956 r. Ż APL, KW PZPR, 51/1V/44, k. 82, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR z do. 3 IV 1956 r. 162 Dariusz Libionka wyt2. Symptomatyczna jest sprawa zdobycia mieszkania przez sekretarza KG w Annopolu we wrześniu 1954 r. Dyrektor tamtejszej kopalni fosforytów w pi- śmie do swoich przełożonych opisał następujący incydent: podczas przejmowa- nia mieszkania przez nowego księgowego pojawił się sekretarz KG i używając siły zabrał klucze, a następnie wprowadził się do tego lokalu. Sytuacja mieszka- niowa w Annopolu jest bardzo cięźka; nawet kierownicy i lekarze żyją "w strasz- nych warunkach". Tymczasem sekretarz ma w okolicy własny domek i mieszka- nie nie jest mu potrzebnet73. Główny inżynier kopalni wystąpił do sądu o eksmi- sję sekretarza. O sprawie powiadomiono Edwarda Gierka, kierownika Wydziału Przemysha Ciężkiego KC. KW stanął jednak w obronie sekretarza. I sekretarz KW wyjaśniał, że sekretarz z Annopola już wcześniej otrzymał przyrzeczenie przydziału mieszkania. Dyrektor, który je poczynił, przebywał właśnie na urlo- pie, a jego zastępca nie znał sprawy. Po jego powrocie sprawa wyjaśniła się i se- kretarz odebrał przydział na to mieszkanie'4. Sprawę załatwiono polubownie - pokrzywdzonemu księgowemu przydzielono mieszkanie w innym bloku, pozew wycofano, a konsekwencji wobec sekretarza nie wyciągnięto. Równie bezcere- manialnie poczynał sobie sekretarz gminy Dorohusk, który zajął dwupokojowe mieszkanie w budynku, w którym mieścił się komitet partyjny, nie troszcząc się wcale o regulowanie czynszu. Zdesperowany właściciel kamienicy błagał KW o spłatę zaległości®5. Jeszcze bardziej bezwzględny okazał się sekretarz Komi- tetu Powiatowego w Hrubieszowie. Ten, jak donosił "Sztandar Ludu", zajął miesz- kanie przydzielone prokuratorowi, i aby uwolnić się od rywala złożył nań do- nos, wymuszając opuszczenie przez niego miasteczkaló. Uznano, że lekarstwem zapobiegającym "płynności sekretarzy" może stać się zapewnienie im mieszkania z ogródkiem. Nie ulega wątpliwości, że również szeregowym pracownikom aparatu starano się przydzielać mieszkania. Jednak jeszcze w 1956 r. wspominano o niedoborze mieszkań instruktorskichs. Żąda- nia pracowników, którzy je otrzymali, nie kończyły się na tym. W liście do I se- kretarza KW PZPR 15 towarzyszy, zamieszkałych przy ul. Skłodowskiej 6 w Lu- blinie, domagało przeprowadzenia remontu mieszkań, założenia zlewów, dopro- Żz APL, KM PPR, 8/lVJl, k. 62, Protokół z zebrania Egzekutywy KM PPR w Lublinie w do. 6 V II 1948 r. ? APL, KW PZPR, 51./V1156, k. 142, Do Naczelnego Dyrektora Centralnego Zarządu Kopal- nictwa Rud Żelaznych w Częstochowie. Ż› Ibidem, k. 140, Do KC PZPR Wydziału Przemysłu Ciężkiego w Warszawie (29 XII 1954 r,). Ż5 APL, KW PZPR, 51lXXl6, t. 1, k. 51, Podanie do KW PZPR w Lublinie. 6 W. Jakubowska, Rachunki krzywd, "Sztandar Ludu" z 8-9 grudnia 1956 r. 77 APL, KW PZPR, SllIVl29, k. 229-232, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR w Lublinie do. 27 X 1953 r. 78 APL, KW PZPR, SllIVl46, k. 20, Materiały do oceny z pracy z aparatu partyjnego w wo- jewództwie lubelskim po Ill Plenum. Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 163 wadzenia wody oraz odremontowania nie nadających się do u'żytku komórekl9. Stan techniczny wielu mieszkań z pewnością pozostawiał W iele do życzenia. Należy jednak pamiętać, że znakomita większość pracowników aparatu w po- równaniu ze zwykłymi obywatelami nie mogła narzekać. Stan mieszkań robot- niczych w województwie był fatalny. Jeszcze gorzej było na prowincji. Znamienne wyznanie padło na plenum KW we wrześniu 1956 r.: "Jeden z towarzyszy z KC widział mieszkania naszych spółdzielców na wsi i powiedział, że wolałby się powiesić niż mieszkać w takich warunkach jak oni"lso Co działo się z tymi mieszkaniami, kiedy dana osoba przestawała pracować w aparacie? W kwietniu 1956 r. I sekretarz Komitetu mówił: "Pracownicy WUBP, pracownicy FSC i aparatu partyjnego są uprzywilejowani. Wielu z nich otrzy- mało dość obszerne mieszkania, nawet ponad własne potrzeby. Część już nie pracuje w w/w pionach, korzysta w dalszym ciągu z przydzielonych im miesz- kań. Wniosek mój taki, by stworzyć odpowiednią komisję, która by zajęła się przejrzeniem mieszkań i ewentualnym dokwaterowaniem tam, gdzie będzie za- chodzić konieczność"t81. Tego rodzaju kroków nie poczyniono. Kobiety w aparacie partyjnym j Udział kobiet w aparacie partyjnym był niski. W 1953 r. było ich 10%, w 1954 r. - 7,5%, w 1955 r. - 9,4%, w 1956 r. - 8,5% tez. Do 1953 r. istniał w KW Wydział Kobiecy. Do składu Egzekutywy włączano, w zależności okresu, od jednej do trzech kobiet. Bardzo rzadko kobiety obejmowały funkcje sekretarzy gminnych. Tak było op. w jednej z gmin powiatu bialskopodlaskiego czy w Ka- zimierzu Dolnymi83. W komitetach powiatowych kobiety były co najwyżej in- I struktorkami. Niekiedy kierowały też Wydziałami Organizacyjnymi. Praca w apa- racie stanowiła dla kobiet bardzo poważne obciążenie. Podobnie jak mężczyźni, kobiety nie miały czasu wolnego. Raz w tygodniu odbywały się posiedzenia Wydziału Kobiecego, do ich obowiązków należało "obsługiwanie" odpraw, se- minariów, kursów, szkoleń i zebrań dla aktywu kobiecego z terenu całego woje- wództwa. Wydział kontrolował Ligę Kobiet, Robotnicze Towarzystwo Przyjaciół Dzieci (RTPD) i Związki Zawodowe. Kierowniczka Wydziału brała udział w po- Ż9 APL, KW PZPR, 51/XX/6, k. 50, Podania pracowników o zapomogi. g1/fI/9, k. 1 11, Protokół nr 2156 z Plenum KW odbytego w dn.l2-13 IX 1956 r. t8 APL, KW PZPR, 51/IV/44., k. 83, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR z do. 3 IV 1956 r. g2 APL, KW PZPR, 51/IV/46, k. 14, Materiały do oceny z pracy z aparatu partyjnego w wo- jewództwie lubelskim po III Plenum. t83 APL, KW PZPR, 51/XIV/8, t. 7, k. 1, Wykaz imienny pracowników KP PZPR w Puławach , ru,a V/d, t. i, x. I, wykaz imienny pracowników KP PZPR w Puławach wg stanu na dzień 1 I 1951 r. 164 Dariusz Libionka siedzeniach Egzekutywy KW, z których, jako osoba posługująca się językiem polskim lepiej niż większość towarzyszy, musiała sporządzać sprawozdania. Zebrania z udziałem instruktorek rozpoczynały się po godzinie 16.00, i co ważniejsze, odbywały się niezwykle często. Niektóre imprezy partyjne zacho- dziły na siebie. Terenowe konferencje aktywu kobiecego, które "obsługiwały" towarzyszki z Lublina, odbywały się w niedziele i święta, niezależnie od pogo- dyi84. Bardzo często na miejscu okazywało się, że nic nie jest przygotowane, a towarzysze są niechętni lub całkowicie obojętnigs. Wysiłek kobiet był wyraź- nie ignorowany przez mężczyzn, którzy czuli się lepsi i ważniejsigb. Buntowały się przeciw stereotypom, lecz również we własnych oczach musiały być silne i oddane tylko i wyłącznie pracy. Rodzenie dzieci i opieka nad nimi nie mieściły się w tym modelu. Prośba o urlop macierzyński dyskwalifikowała nie tylko w oczach Egzekutywy, lecz także Wydziahz Kobiecego. Pracownice aparatu par- tyjnego odrzucały wzorce przedwojenne, sprowadząjące walkę o emancypację kobiet do "palenia papierosów, obcinania włosów i chodzenia w spodniach"is. Odrzucenie tradycji feministycznej nie oznaczało jej negacji. Wydział Kobiecy domagał się op. utworzenia biblioteki kobiecej przy lubelskim KW. W walce tej poparcie żon funkcjonariuszy partyjnych wydawało się jak najbardziej natural- ne. Okazało się, że pracownicy KW nie byli wcale zwolennikami akcesu żon do partii, co wiązałoby się z rozkładem życia rodzinnego. Byli nie tylko tradycjo- nalistami, lecz przede wszystkim realistami. Skargi z tego powodu powtarzają się w materiałach Wydziału Kobiecegos8. Na skutek nacisków w sierpniu 1948 r. w siedzibie KW PPR zorganizowano zebranie żon aktywistów, na które przyby- ł0 180 kobiet, z czego tylko 46 należało do PPRi89. Sposoby spędzania czasu wolnego przez pracowników aparatu partyjnego W wypadku pracowników aparatu partyjnego trudno rozgraniczyć sferę pry- watną od służbowej. Regułą była bowiem codzienna praca do późnych godzin wieczornych. Często wypadało pracować nawet w nocy. Do rzadkości należało, by instruktorzy mogli spędzić z rodziną cztery dni w miesiącul9 i8a qpL, KW PPR, liXIII/3, k. 129. 85 APL, KW PPR, 1lXIIIlS, k. 15-16. gN APL, KW PPR, IJXIIJ2, k. 8 oraz lfXIIII3, k. 8. 8 APL, KW PPR, 1/XIII/2, k. 176. gg Na przykład APL, KW PPR, 1./XlII/2, k. 165 oraz IIXIIIf3, k. 8. 89 APL, KW PPR, 1/XIII/30. ylIIV/46, k. 20, Materiały do oceny z pracy z aparatu partyjnego w wo- jewództwie lubelskim po Ill Plenum. Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 165 ników nie wytrzymywało wywieranej na nich presji. Wiele mówiący jest list do KC, wysłany w listopadzie 1949 r. przez kierownika Wydziału Personalnego KW PZPR. Do pracy w Lublinie przyjechał w dobrej wierze: "kandydaturę przyją- łem nie przewidując, źe stanowisko to wymagać będzie wysiłku ponad moje siły fizyczne, jak również nie przewidując pogorszenia stanu zdrowia i położenia w życiu prywatnym". Po czterech miesiącach pracy poczuł się w obowiązku na- świetlić warunki, w jakich pracuje. Zaznacza, że było dla niego jasne, iż praca "wymaga, minimum zmartwień rodzinnych i w pewnej mierze wyrzeczenia się życia prywatnego, gdyż dla pracy na tym stanowisku trzeba poświecić wiele czasu poza normalną pracą". Okazało się jednak, że nie był w stanie sprostać swoim obowiązkom. Nie mógł pracować w nocy, bo żona była chora, a dziecko płakało po nocach. Stan swego zdrowia ocenił jako krytyczny: "mam gruźlicę płuc, je- stem w stanie wyczerpania fizycznego". Dlatego też prosił o natychmiastowe zwolnienie z pracy w aparacie'9. Nie był to przypadek odosobniony. Przemę- czenie, brak snu, kłopoty ze zdrowiem stanowiły normę. W wielu dokumentach pojawiają się narzekania na zły stan zdrowia pracowników. W wielu wypadkach do szkół partyjnych trafiali już ludzie chorzy. Z przepracowaniem i stresem wiązał się alkoholizm. Pijaństwo wśród apara- tu było zjawiskiem ogólnopolskim. W 1951 r. 1l3 usuniętych z partii z terenu województwa krakowskiego stanowili alkoholicy. Nagminne były wypadki spo- żywania alkoholu w lokalach partyjnych®z. Również w Poznańskiem demorali- zacja, pijaństwo i awanturnictwo należały do najczęstszych powodów zwolnień z aparatut93. W grudniu 1950 r. Komitet Centralny w liście do Komitetów i orga- nizacji partyjnych zwracał uwagę na konieczność wzmożenia walki z pijaństwem. Podobne zapisy pojawiły się w liście z maja 1953 r.: "Kaźdy wypadek publicz- nego upicia się pracownika aparatu - czytamy tam - musi pociągać usunięcie danego pracownika z naszego aparatu. Podobnie należy usunyć ze wszystkich instancji partyjnych i z kierowniczych stanowisk państwowych i społecznych członków Partii - ulegających nałogowi pijaństwa". Partia miała nie tylko karać, ale i roztaczać opiekę nad aparatem i dbać o rozwój życia kulturalnego4. Rze- czywistość, również w województwie lubelskim, wyglądala zupełnie inaczej. Tutaj również najczęstszym bodaj powodem usunięcia z partii, było nadużywanie al- koholu. KC i KW były daleko. Sieć dróg w województwie była kiepska, kontro- la docierała w teren sporadycznie. Powstawały nieformalne układy, trzęsące gminami i powiatami. Bezkarni sekretarze sprawowali władzę dyktatorską, a je- Ż APL, KW PZPR, 51/VI/20, k. 25, Korespondencja z KC 1949-1951. Z A. Dudek, oy. cif., s. 222. 93 A. Choniawko, olz cif., s. 35. 94 APL, KW PZPR, Sl/VI122, k. 114-115, List Sekretariatu KC do KW i KP w sprawie walki z pijaństwem wśród pracowników aparatu partyjnego i państwowego. 166 Dariusz Libionka dyną rozrywką była wódka. Sekretarze obracali się w nieodpowiednim towarzy- stwiels. W Kraśniku przez wiele lat istniało ponad 30 nielegalnych knajp obsłu- gujących nawet członków partii i milicji`'6. Inne miasteczka powiatowe nie po- zostawały w tyle. Korumpowali się nawet pelnomocnicy Komisji Kontroli Par- tyjnej, którzy szybko dostosowywali się do panującego trybu życia. Tak było op. w Łukowie i Radzyniu, gdzie pełnomocnicy notorycznie upijali się i wszczynali awanturyi. O aktach pijaństwa i awanturnictwa KW dowiadywał się najczę- ściej od donosicieli. Tolerowano jednostki zdemoralizowane nie tylko na stano- wiskach sekretarzy KG, lecz nawet w samym Lublinie®8. Nie inaczej wyglądała postawa aparatu ZMP. Jak wynika z ustaleń członków egzekutywy KM w lokalu Zarządu Miejskiego ZMP w Lublinie często dochodziło do "zabaw, tańców i li- bacji". Pijanych zetempowców niejednokrotnie zatrzymywała Milicja Obywatel- ska. Pewnego instruktora ZMP wyrzucono ze stanowiska za awanturowanie się z kelnerem i obracanie się w podejrzanym towarzystwie99. Niektórzy funkcjo- nariusze nie kryli, że "bez wódki żyć nie mogą"2chowywały się kobiety2ijackich ekscesów z udziałem pracowników aparatu partyjnego był Lublin. Po wielu smutnych doświadczeniach, już w 1945 r. zde- cydowano nie podawać alkoholu na imprezach organizowanych w budynku KM PPR2O2. W marcu 1948 r. okazało się, że lubelski Dom Kultury, administro- wany oczywiście przez członków partii, był "miejscem pijackich awantur"2o3. Na posiedzeniach Egzekutywy wielokrotnie powracał motyw niskiego pozio- mu moralnego miejscowego aparatu. Narzekano na małą liczbę jednostek zdy- scyplinowanych, nie zdemoralizowanych i rozpitych2k błędne koło. Z powodu trudności kadrowych nawet w Lublinie tolerowano notorycz- nych pijaków na stanowiskach sekretarzy KG, w Milicji i bezpieczeństwie205. 9s APL, KW PZPR, Sll(Vi29, k. 234, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR w Lu- blinie z do. 27 X 1953 r. Ż6 APL, KW PZPR, 51!V/4 t. 3, k. 103, Protokół z narady pełnomocników WKKP z 30 VI 1956 r. 9 APL, KW PZPR, 51/VfS, t-1, k. 44, Sprawozdanie Komisji Kontroli Partyjnej przy KW PZPR za wrzesień 1950 r. 9g APL, KW PZPR, 51/1V/29, k. 248, Analiza aparatu partyjnego organizacji Lubelskiej prze- prówadzona na podstawie rocznej ankiety 1953 (z do. 27 X 1953 r.). 99 APL, KM PPZR, 621IV19, k. 4, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KM w Lublinie z do. 5 IX 1951 r. zoo ApL, KW PZPR, 621iV17, k. 94, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KM w Lublinie z do. 16 V 1951 r, 20 APL, KM PZPR, 62JIV/6, k. 25, Sprawozdanie. 2fV113, k. 7, Sprawozdanie KM PPR w Lublinie, 1945 r. (b.d.). 2os ApL, KW PPR llIXll6, k. I 10. 2oa ApL, KM PPR, 8/V/13, k. 16, Sprawozdanie organizacyjne KM PPR za październik 1946 r. 2os APL, KW PZPR, 51/IV/29, k. 248, Analiza aparatu partyjnego organizacji Lubelskiej prze- prowadzona na podstawie rocznej ankiety 1953 ( 27 X 1953 r.). Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 167 W KW doskonale zdawano sobie z tego sprawę. Podczas dyskusji na posiedze- niu Egzekutywy KW w zasadzie trafnie oceniano te nastroje "po co [...] mam pójść do pracy w aparacie, kiedy tam trzeba pracować długo, a przecież jest 8-go- dzinny dzień pracy, albo mówią w ten sposób: ja pójdę do pracy w aparacie, po- pracuję parę miesięcy, dostanę po krzyżu i z powrotem pójdę tam, skąd przysze- dłem"z06. Wśród przyczyn patologii szerzących się wśród funkcjonariuszy wy- mieniano złe warunki mieszkaniowe, trudną sytuację materialną, zanik życia rodzinnego, brak miejsca na wypoczynek i naukęzatu "nie ma miejsca na spędzanie wolnego czasu, nie ma się gdzie wyżyć", styl pracy komi- tetów stoi na przeszkodzie w rozrywkach kulturalno-oświatowych. Postulowa- no, by nawet instruktorzy mogli znaleźć czas na lekturę, wyjście do kina czy teatruzutywy KW zagwarantowano jej członkom dwa wolne popołudnia w tygodniu, zaś kierownikom Wydziałów, ich zastępcom i sekreta- rzom komitetów powiatowych jedno wolne popołudnie. Rzecz jasna nie po to, by wypoczywali, lecz by mogli przygotowywać się do narzuconych im zajęćz09. Wszystko to było oczywiście myśleniem życzeniowym. Demoralizacja była funk- cją składu społecznego i charakteru aparatu. Dla ludzi tego pokroju inne formy rozrywki były niedostępne. Nie mając wolnego czasu, "Pracownicy aparatu nie czytali nawet prasy partyjnej i nie orientowali się w zagadnieniach politycz- nych"zali "nawet ŻNotatnika agitatora®zu. (Na to akurat znale- ziono radę - potrącając z pensji sumę na prenumeratę "Sztandaru Ludu" i "Trybu- ny Ludu"). Nie uczestniczyli w życiu kulturalnym, stronili od uprawiania sportuziz. Święta partyjne i państwowe. Problem uczestnictwa w obrzędach religijnych Pracownicy aparatu żyli w rytmie świąt komunistycznych. Na przygotowa- niach do nich trawili ogromną ilość czasu. Do prac organizacyjnych nad obchoda- 206 ApL, KW PZPR, 51/1V/46, k. 3, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR w Lubli- nie z do. 2 V 1956 r. zo7 ApL, KW PZPR, 51/1V/29, k. 248-249, Analiza aparatu partyjnego organizacji Lubelskiej przeprowadzona na podstawie rocznej ankiety 1953 (27 X 1953 r.). 2oa ApL, KW PZPR, 51/IV/29, k. 229-232, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR w Lublinie z do. 27 X 1953 r. 209 ApL, KW PZPR, 51/IV/15, k. 5-6, Uchwała Egzekutywy KW PZPR o samokształceniu wojewódzkiego aktywu partyjnego. zo ApL, KW PZPR, 51/IV/46, k. 21, Materiały do oceny z pracy z aparatu partyjnego w wo- jewództwie lubelskim po III Plenum. z APL, KW PZPR, Sl/IV/16, k. 193. zz APL, KW PZPR, 51/IV/13, k. 146, Sprawozdanie z działalności POP PZPR Poczty w Lu- blinie (III 19515 I 1951 r.). 168 Dariusz Libionk.a mi największych świąt, 22 Lipca, a zwłaszcza 1 Maja, mobilizowano wszyst- kich pracowników komitetów, przydzielając każdemu konkretne zadania i obo- wiązki, z których wykonania surowo później rozliczano. Omijało to tylko szczę- śliwców przebywających akurat na urlopach. Przygotowywano uroczystości z oka- zji urodzin Józefa Stalina i Bolesława Bieruta, obchody kolejnych rocznic rewolucji październikowej, powstania Armii Czerwonej, Święta Kobiet itp. Z każ- dym wiązały się dziesiątki, jeśli nie setki akademii, odczytów, zebrań masówek, które musiał zorganizować aktyw pod czujnym okiem aparatu partyjnego. Każ- de święto poprzedzały wielodniowe, a niekiedy nawet wielomiesięczne przygo- towania, absorbujące wszystkie siły całego aparatu i aktywuzl. Po raz pierwszy aparat i aktyw PZPR zostały zmobilizowane na siedemdziesiąte urodziny Stali- na. W dniach 17-20 grudnia 1949 r. w jednej tylko dzielnicy Lublina powstało 18 kółek samokształceniowych, w ramach których studiowano życiorys przywód- cy Związku Sowieckiego. W całym mieście odbyło się 95 akademii okoliczno- ściowychzl4. Był też inny rytm, zgodnie z którym żyło najbliższe nawet otoczenie pocho- dzących ze wsi pracowników aparatu. Wielu z nich, z różnych zresztą powodów, dostosowywało się do niego. W mąju 1949 r. odkryto, że członek Egzekutywy KW, delegat Lubelszczyzny na Kongres Zjednoczeniowy, przewodniczący Okrę- gowej Komisji Związków Zawodowych, okazał się praktykującym katolikiem, a od 1946 r. z nominacji biskupa lubelskiego Stefana Wyszyńskiego zasiadał w lubelskim zarządzie "Caritasu". Co więcej, 3 maja 1949 r. wziął udział w manifestacji zorganizowanej przez "reakcyjny kler w obronie Kościoła" i wpła- cił 10 rys. zł na odbudowę katedry lubelskiej. W rozmowie z I sekretarzem KW przyznał się do regularnego uczęszczania do kościoła. I choć został natychmiast wyprowadzony" ze składu Egzekutywy, wbrew sugestiom przedstawicieli WUBP nie zdjęto go od razu z funkcji przewodniczącego Okręgowej Komisji Związków Zawodowych (OKZZ) ani nie wyrzucono z PZPRzlS. Im niżej w hie- rarchii, tym więcej przypadków przyznających się do wiary katolickiej aparat- czyków. Wielokrotnie podejmowano próby usuwania wierzących z partii i nie dopuszczania ich do pracy w aparacie. Tym bardziej, że w okresie "cudu lubel- skiego" wielu towarzyszy ujawniło swoje "prawdziwe oblicze", ulegając mani- pulacji i idąc na "lep reakcyjnego kleru". Ze zgrozą zauważano, że niektórzy towarzysze intonowali w zakładach lubelskich "Boże coś Polskę"z'6. Konsekwen- zl- P Sowiński, Komunistyczne święto. Obchorly I maja w latach 1948-1954, Warszawa 2000, s. 17-19. 214 APL, KM PZPR, 62/IV/3, k. 4, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KM z do. 7 I 1950 r. 2t5 ppL, KW PZPR, 51/IV/3, k. 61-62, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR z do. 24 V 1949 r. zlb ApL, KM PZPR, 62/IV/3, k. 4, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KM z do. 7 I 1950 r. Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 169 cją była czystka przeprowadzona w organizacji miejskiej. Jednak po ratyfikowa- niu umowy między rządem a Episkopatem (1950 r.) w zakładach pojawiły się pogłoski, że dopiero teraz członkowie partii będą mogli bez obaw uczestniczyć w imprezach religijnychzŻ. Na posiedzeniach Egzekutywy narzekano na podsta- wowe organizacje partyjne, które kierowały do aparatu ludzi wierzącychz8. Na posiedzeniu Egzekutywy Komitetu Miejskiego w Lublinie skarżono się, że wie- lu członków partii woli chodzić do kościoła, niż na zebrania POPz®. Nie mogło być inaczej, skoro członkowie partii i pracownicy aparatu posyłali swoje dzieci do szkół prowadzonych przez duchowieństwo. I co więcej, nie prowadzili tam ofensywy ideologicznej i ulegali obcym wpływomzzeż opór niektórych towarzyszy przed posyłaniem dzieci do szkół prowadzonych przez RTPDzz . Od początków lat pięćdziesiątych mnożyły się decyzje Egzekutywy w spra- wie zdemaskowanych w aparacie "klerykałów". Byli oni nawet w KW. W 1952 r. za ochrzczenie dziecka wydalono z aparatu instruktora Wydziału Organizacyj- nego KWzzz. Pracownika KP we Włodawie usunięto za grę w orkiestrze kościel- nejzz. W 1953 r. było kilka przypadków usunięcia z aparatu za udział w obrzę- dach religijnych. Najostrzejsze sankcje nie były jednak regułą. Świadczy o tym sprawa I sekretarza KP z pobliskiego Radomia, którego mieszkanie "obwieszo- ne było dewocjonaliami i obrazami świętych", żona z dzieckiem za jego zgodą uczestniczyli w obrzędach religijnych. Wyrzucono go z aparatu, lecz otrzymał tylko naganę z ostrzeżeniemzza. pracownicy z terenu próbowali oszukiwać wła- dze wojewódzkie. Talk jak instruktor z komitetu w Kraśniku, który wziął ślub kościelny o 5.00 rano, a wcześniej załatwił zgodę biskupa, aby nie ogłaszano zapowiedzi w kościele. Do podobnej sytuacji doszło w Hrubieszowiezz5. Sekre- tarz KP w Chełmie specjalnie zwolnił się ze szkoły i przyjechał na ślub kościelny z Ibidem, k. 92, Protokół z posiedzenia Egrekutywy KM PZPR z do. 23 IV 1950 r. zg APL, KM PZPR, 62/IV/4, k. 73, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KM PZPR w Lubli- nie z do. 19 lipca 1950 r. z` Ibidem, k. 33 i 38, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KM PZPR z do. 2 VII 1950 r. zz2/IV/5, k. 25, Ocena Komitetu Miejskiego PZPR pracy komitetów ro- dzicielskicb z do. 4 X 1950 r. zzi APL, KW PZPR, 51/IV/4, k. 2-5, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR z do. 7 VI 1949 r. zzz APL, KW PZPR, 51/IV/19, k. 210, Protokół z posiedzenia Egzekutywy KW PZPR z do. 21 II 1952 r. Zzs APL, KW PZPR, 51/XI/26, t. 2, k. 109, Z przeprowadzonej kontroli przez tow. Nowaka w KP i Prezydium PRN we Włodawie w do. 20 i 21 kwietnia 1951 r. 22a ApL, KW PZPR, 51/VI/22, k. 116, Śladem informacji partyjnej, Warszawa, 16 maja 1953 r., nr 5. 225 ApL, KW PZPR, 51/1V/29, k. 248-249, Analiza aparatu partyjnego organizacji Lubelskiej przeprowadzona na podstawie rocznej ankiety 1953 (27 X 1953 r.). 10 Dariusz Libionka siostry226. I sekretarz POP w Annopolu był inicjatorem zakupu cegły na budowę kościoła, zaś instruktor tamtejszego komitetu regularnie uczęszczał do kościo- ła22. W gminie Kawęczyn (powiat Kraśnik) przewodniczący Gminnej Rady Narodowej, w okresie świąt Wielkanocnych zaprosił księdza, by ten poświecił lokal Rady22g. Wszystko to jednak nie wytrzymuje porównania z incydentem, jaki wydarzył się w gminie Serniki. Tamtejsze koło ZMP kupiło obraz do ko- ścioła, gdyż nie wiedziało co zrobić z nadwyżką pieniędzy229. I choć systematycznie eliminowano wierzących z aparatu (tylko w pierwszym kwartale 1956 r. zwolniono z aparatu 6 osób za wzięcie ślubu kościelnego, a 2 oso- by za ochrzczenie dzieci), nie rozwiązało to problemu. Doszło do tego, że nawet wśród pracowników bezpieczeństwa zaobserwowano wzmożone uczestnictwo w uroczystościach i obrzędach kościelnych. Co więcej, osoby te uważały, że nie robią nic złego23ny przez członków rodziny, szczególnie na wsiach i w małych miasteczkach23i okazał się silniejszy. Podsumowanie Codzienne postawy i zachowania pracowników aparatu partyjnego Lubelsz- czyzny nie odbiegają w zasadzie od obrazu, jaki wyłania się z analizowanych przez Adama Leszczyńskiego listów kierowanych do tygodnika "Po Prostu"232. Z lubelskich materiałów partyjnych wyłania się się przerażający obraz aparatu lokalnego. Codziennością były demoralizacja, nieuctwo i korupcja. Z uwagi na braki w materiale źródłowym trudno było zrekonstruować niektóre aspekty ży- cia codziennego aparatu partyjnego. Nie wiemy, jak wyglądały lubelskie sklepy za żółtymi firankami" (miejscowa prasa w 1956 r. nie podjęła tego problemu), jak i gdzie pracownicy aparatu spędzali urlopy wypoczynkowe, jak wyglądało ich życie rodzinne. Na fali przemian w 1956 r. domagano się nie tylko zmian personalnych, lecz także redukcji etatów. I rzeczywiście, w latach następnych ich liczba uległa 226 APL, KW PZPR, 51/V/4 t. 3, k. 101, Protokół z narady pełnomocników WKKP z 30 VI 1956 r. zz Ibidem, k. 62, Protokół z Plenum WKKP w Lublinie z do. 17 VII 1956 r. ," 2za APL, KW PZPR, 51/V/4, t. 2, k. 22, Protokół z posiedzenia WKKP w Lublinie z do. 14 IV 1953 r. z2 APL, KW PZPR, 51/VII/11, t. l, k. 7, Narada aktywu partyjnego wojewódzkiego PZPR i ZMP z do. 26 VIII 1950 r. 23o ' APL, KW PZPR, 51/II/9, k. 109, Protokół nr 2/56 z Plenum KW odbytego w do. 12-13 IX 1956 r. 231 APL, KW PZPR, 51/1V/46, k. 12, Materiały do oceny z pracy z aparatu partyjnego w wo- jewództwie lubelskim po III Plenum. 232 A. Leszczyński, Sprawy do zalatwienia. Listy do "Po Prostu" 1955-1957, Warszawa 2000. Funkcjonowanie stalinowskiego aparatu partyjnego na Lubelszczyźnie 171 wyraźnemu zmniejszeniu. W 1957 r. w KW pozostało zaledwie 57 pracowni- ków politycznych233, a w 1961 r. 71234. Jakie były dalsze losy aparatczyków sta- linowskich? W ramach "reorganizacji" odeszło z pracy 343 pracowników poli- tycznych. Wielu nie było przygotowanych do podjęcia jakiejkolwiek innej pra- cy. Rodziły się frustracje. Okazało się, że w nowym systemie jestjednak dla nich miejsce. Niektórzy podjęli pracę w zakładach przemysłowych, inni w radach narodowych i w urzędach. Kilku otworzyło warsztaty rzemieślnicze. Były se- kretarz KM w Lublinie był przez jakiś czas taksówkarzem235, pracownik Komi- tetu Powiatowego w Bełżycach założył piekarnię, a funkcjonariusz z Chodla wytwórnię wód gazowanych236. Niemała część zwolnionych poszła do szkół za- wodowych i średnich. 93 osoby otrzymały stypendia na kontynuowanie nauki. Władze partyjne nie straciły kontaktu ze swoimi byłymi pracownikami. Komite- ty z reguły "doceniały ich trudną sytuację", otaczały opieką i udzielały pomocy, "gdzie to tylko było możliwe"23. Tym bardziej że stosunkowo nieliczna grupa byłych funkcjonariuszy partyjnych uległa "naciskowi kleru"23g. A nawet więcej - większość pozostała aktywnymi członkami PZPR. Ich postawa rychło została nagrodzona. Wedle wytycznych KC byli pracownicy aparatu mieli stanowić "re- zerwę kadrową"23. Już dwa lata po Październiku uznano, że ludzie z wyższym wykształceniem albo nie chcą, albo się nie nadają do pracy w aparacie. Nic dziwne- go, że znów sięgnięto po starych, wypróbowanych towarzyszy24u powróciło do pracy w aparacie. Wielu innych w latach pięćdziesiątych i sześćdzie- siątych zajęło poważne stanowiska w administracji i w urzędach24. Pracownicy aparatu w okresie "małej stabilizacji", choć często byli to ci sami co wcześniej ludzie, bardzo się zmienili. Zmieniła się ich mentalność, przyzwyczajenia, potrze- by i warunki pracy. Zagadnienie to wymaga jednak podjęcia odrębnych badań242, 233 APL, KW PZPR, 51/XIV/4, t. 1, k. 98, Etaty KW PZPR w Lublinie, 1957 r. 234 Ibidem, k. 1, Zestawienie etatów pracowników partyjnych woj. lubelskiego na rok 1961.. 23s ApL, KW PZPR, 51/XIV/1 l, t. 2, k. 68, Informacja o pracy zawodowej i działalności poli- tyczno-społecznej zwolnionych z aparatu partyjnego i młodzieżowego w latach 1956 i 1957. 236 Ibidena, t. 1, k. 32-33, Informacja o pracy zawodowej i działalności polityczna-społecznej byłych pracowników aparatu partyjnego, młodzieżowego, aparatu bezpieczeństwa i WP. 237 Ibidem, t. 1, k. 36, Informacja z pracy zawodowej i działalności polityczna-społecznej to- warzyszy zwolnionych w ramach reorganizacji aparatu partyjnego, bezpieczeństwa i WP. 238 Ibidem, t. 2, k. 391, Informacja o pracy politycznej i zawodowej aktywu partyjnego ob- jętego reorganizacją w latach 1956-1957, byłych pracowników aparatu partyjnego, UB i ofi- cerów WP. 239 Ibidem, t. 1, k. 1. 240 ApL, KW PZPR, 51/XIV/4, t. 1, k. 173, Informacja. 24 ApL, KW PZPR, 51/XIV/11, t. 2, k. 68, Informacja o pracy zawodowej i działalności poli- tyczno-społecznej zwolnionych z aparatu partyjnego i młodzieżowego w latach 1956 i 1957. 242 Analiza porównawcza - jak pokazuje to artykuł B. Brzostka Dziatacze i Urzędrviwy. Jak pracowafy regionalne wtadze PZPR za Bieruta i Gomutki, "Kultura i Społeczeństwo" 1999, nr 4, s. 175-190 - może być zajęciem frapującym. Polska 1944/45-1989. Studia i Materiały V/2001 Zbigniew Romek WALKA Z "AMERYKAŃSKIM ZAGROŻENIEM" W OKRESIE STALINOWSKIM Próbując poznać i zrozumieć życie codzienne w Polsce w czasach stalinow- skich, nie sposób pominąć zagadnienia propagandy antyamerykańskiej. Była ona wówczas wszechobecna, czatowała na statystycznego mieszkańca naszego kraju na każdym kroku. W prasie, radiu, na zebraniach, plakatach, gazetkach ścien- nych, w literaturze i filmach, masowo były rozpowszechniane negatywne infor- macje o Stanach Zjednoczonych i jego obywatelach. Ameryka i Amerykanie w propagandzie komunistycznej tamtych czasów byli przedstawiani jako wróg numerjeden, zagrożenie pokoju światowego, śmiertelny przeciwnik Związku Ra- dzieckiego i związanych z nim krajów "ludowej demokracji,r, dywersant zagra- żający nowej władzy i ustrojowi w Polsce. Negatywny obraz Ameryki wiązał się nie tylko z polityką międzynarodową, czy rywalizacją między mocarstwami o do- minację w świecie. "Amerykańskie zagrożenie" było codziennością rzeczywi- stości stalinowskiej, także i w tym sensie, że dotyczyło osobistych, a wręcz in- tymnych sfer życia. Władzy ludowej zależało na deklaracjach obywateli potę- piających "zimnowojenne zakusy imperialistów amerykańskich", wojnę w Korei i inne wydarzenia, przedstawiane przez propagandę jako akty międzynarodowej agresji Stanów Zjednoczonych. O wiele jednak bardziej socjalistycznym "inży- nierom ludzkich dusz" zależało na wychowaniu nowego człowieka oddanego nowym porządkom, nienawidzącego wszystkiego co było związane ze "starym' światem kapitalistycznym i jego współczesnym symbolem - Ameryką. Chodziło o to, by światopogląd marksistowski wniknął głęboko w mentalność człowie- ka. W okresie stalinowskim uważano, że postawę pro lub antysocjalistyczną da się określić także na podstawie życia codziennego człowieka. Partyjni lub ZMP-owscy "wychowawcy" społeczeństwa określali, jaki ubiór, uczesanie, upodo- bania, sposób tańczenia, czy sposób spędzania czasu wolnego, manifestował od- danie ideałom komunistyznympi.a iki stvJ żvia codzienneo dwodił afiirma- 174 Zbigniew Romek eji dla wytworów imperialistycznej, zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej kul- tury, a przez nią afirmacji wrogiej ideologii burżuazyjnej. W swoim artykule postaram się przedstawić, jak próbowano zaszczepić w spo- łeczeństwie polskim nienawiść do wszystkiego co amerykańskie oraz, jak defi- niowano tzw. amerykański styl życia, jak określano, czym są amerykańskie wpły- wy na kulturę i obyczajowość, a co jest wyrazem akceptacji obyczajowości ko- munistycznej, a w konsekwencji dowodem wierności ideałom komunistycznym i władzy "ludowej". Chciałbym także zastanowić się, dlaczego wbrew ideolo- gom socjalistycznym zarówno nie udała się lekcja nienawiści, jak i nie przyjęły się wśród Polaków natrętnie lansowane w okresie stalinowskim socjalistyczne wzory kultury i zachowania. Kwintesencją tego, co "władza ludowa" chciała przekazać społeczeństwu o Stanach Zjednoczonych była wystawa Oto Ameryka, otwarta 15 grudnia 1952 r. w salach warszawskiego Arsenału. Minister spraw zagranicznych PRL Zygmunt Modzelewski otwierając ekspozycję mówił: "wystawa [...] ma nam pokazać Amerykę taką jaką ona jest w rzeczywistości, a więc bez żadnego upiększenia, bez żadnej maski [...], musi mówić nie o jednej Ameryce, lecz co najmniej o dwóch. Musi mówić o Ameryce notorycznych podżegaczy wojennych [...], ale także o Ameryce szerokich mas ludowych, które wojny nie chcą. [...) Wystawa mogłaby więc nosić nazwę Dwie Ameryki. Nie nosi takiej nazwy, ponieważ nie- stety, tą decydującą i jeszcze rządzącą na obecnym etapie - jest Ameryka tru- stów i karteli". Już z pierwszych słów ministra Modzelewskiego, wbrew woli mówiącego wynikało, że wystawa została zorganizowana, by zmienić pozytyw- ne wyobrażenia i sympatie Polaków wobec Ameryki. O tym, jakie cele przy- świecały organizatorom wystawy, jakie zakładano jej efekty "wychowawcze", mogą świadczyć opublikowane w relacjach prasowych wpisy w księdze wyło- żonej u wyjściaz. Czytamy w nich: "Przodownicy pracy i racjonalizatorzy z Bia- łostocczyzny po zwiedzeniu wystawy i naocznym przekonaniu się o zbrodniczej roli imperializmu, nasyłającego na nasz kraj szpiegów - postanawiają jeszcze lepiej pracować, być jeszcze bardziej czujni, by utrwalić pokój i dobrobyt". A oto opinia zwiedzających wystawę żołnierzy: "wystawa dała nam żywy obraz sto- sunków panujących w USA i rzekomego tam Żdobrobytu®. Nauczyła nas ona mocno nienawidzić wroga. Jeszcze mocniej kochać wolność swego kraju"3. Z jed- nej strony chodziło więc o obalenie dominujących w społeczeństwie, pozytyw- nych wyobrażeń o Stanach Zjednoczonych, z drugiej zaś o przelanie fascynacji i entuzjazmu z USA na Polskę Ludową i jej władze. Z. Modzelewski, Oto Ameryka. Przemówienie wygłoszone w Warszawie na otwarciu wysta- wy wArsenale, "Świat" 1953, nr 1, s. 9. 2 W tym wypadku uwagi zwiedzających można traktować jedynie jako zainspirowane od- górnie "zadania wychowawcze", a nie jako autentyczne głosy o wystawie. - Oto Ameryka!, "Kultura i Życie" (dodatek do "Sztandaru Ludu") 1953, nr 9, s. 4. Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 175 By osiągnąć zamierzony cel USA przedstawiono w zdecydowanie czarnych barwach. Pierwsza sala ekspozycji poświecona rewolucji amerykańskiej tak była pomyślana, by przekonać zwiedzających jak daleko współczesna Ameryka zdra- dziła swe "postępowe tradycje". W jednej z relacji prasowej tak skomentowano ten fragment wystawy: "oglądamy pamiątki z okresu walki o niepodległość, kie- dy to pod wodzą Waszyngtona z udziałem naszego T. Kościuszki lud amerykań- ski wywalczył o wolność, lecz władzę zagarnęła burżuazja. Hasło wolności na- rodu burżuazja przekształciła w wolność ucisku, wyzysku klasy robotniczej, In- dian, Murzynów i innych narodów"4. Kolejne sale miały potwierdzać tę diagnozę. O nieludzkich warunkach życia miały świadczyć zdjęcia z indiańskiego rezer- watu. Prześladowania Murzynów zilustrowano zdjęciami, na których zamasko- wani członkowie organizacji Ku-Klux-Klan palili żywcem niewinnych ludzi. Przykładem panującego w USA rasizmu była m.in. plansza z przytoczonym frag- mentem prawa stanu Missisipi, uznającego za nieważne małżeństwo osoby bia- łej z osobą mającą 1/8 krwi murzyńskiej, traktującego takie małżeństwo jako przestępstwo podlegające karze więzienia5. Liczne były ilustracje i komentarze strajków robotniczych i brutalnych akcji policji. Wymowa tych obrazów była jednoznaczna: w Ameryce wolność i szczęście to iluzja i mit nieosiągalny dla przeciętnego człowieka, który żył w nędzy i najczęściej w skrajnym ubóstwie. Na wystawie tę myśl zilustrowano m.in. za pomocą zestawienia dwóch zdjęć: na pierwszym "wielki wypasiony dog rozkłada się na aksamitnej kanapie w gabi- necie bogacza", na drugim "na zimnych betonowych płytach ulicznego chodni- ka, śpi okryte gazetami dziecko nędzarza"6. Wystawa miała dowieść, że Ameryką rządzili bezwzględni kapitaliści, pilnu- jący tylko swoich interesów finansowych. Ich rządy miały zagrażać ludziom i po- kojowi na całym świecie. Na planszach wystawy pisano, że to "za pieniądze z Wall Street" Adolf Hitler mógł przygotować się do II wojny światowej, przypomnia- no słowa senatora Williama Edgara Boraha, "który już w roku 1931 domagał się w Kongresie [...] aby dać Niemcom wolną rękę na Wschodzie". Motywem ta- kiej polityki miał być zysk bez liczenia się z tragicznymi skutkami inwestowa- nia pieniędzy. Autorzy wystawy przekonywali, że ta sama zasada obowiązuje we współczesnej polityce Stanów Zjednoczonych, a ponieważ imperializmjest w sta- nie pogłębiającego się kryzysu, więc wojna jest jedynym środkiem nakręcania koniunktury słabnącej gospodarki. Dowodem na to miała być wojna w Korei, której na wystawie poświecono osobną salę. Nazywając amerykańskich kapita- listów i finansistów "podżegaczami wojennymi", próbowano dowieść, że takjak Ameryka, "Głos Nauczycielski" 1953, nr 4, s. 4. 5 Oto Ameryka!... 6 Ibidem. M. Podkowiński, USA bez maski, "Trybuna Ludu" 1952; nr 353, s. 4. 176 Zbigniew Romek Niemcy hitlerowskie w latach wojny, tak współcześnie USA zagrażają pokojowi światowemu. To porównanie było oczywistą manipulacją obliczoną na wykorzy- stanie nastrojów antyniemieckich wśród Polaków, ciężko doświadczonych oku- pacją. Ratunkiem przed agresją i nową wojną miał być Związek Radziecki i uza- leżnione od niego państwa. Oczywiście nikt z organizatorów wystawy nie od- woływał się do równie tragicznych doświadczeń Polaków na Wschodzie. Na wystawie wyświetlano "film pokazujący bestialstwa imperialistycznych agreso- rów w Korei i pokojowe budownictwo w krajach tworzących socjalizm"x, zaś w ostatniej sali w Arsenale ekspozycję zamykał "pomnik żołnierza radzieckiego w Berlinie, który kruszy mieczem hitlerowską swastykę oraz żegnają nas słowa przywódcy Komunistycznej] P[artii] USA Williama Fostera: [...] Stany Zjedno- czone mogą pozostać wierne swej tradycji demokratycznej i stać się czynnikiem pokoju i postępu tylko wtedy, gdy lud amerykański zdruzgocze potęgę kapitali- stów i weźmie władzę w swe ręce i nawiąże prawdziwe braterskie stosunki [...] szczególnie ze Związkiem Radzieckim". Część wystawy poświęcono życiu codziennemu Amerykanów, który ukaza- no jako produkt celowej kampanii ogłupiania i deprawacji moralnej, prowadzo- nej przez "bankierów z Wall Street", by łatwiej rządzić cynicznie manipulowa- nym narodem. Czytamy w relacji z wystawy: "cała salka jest wypełniona auten- tycznymi eksponatami - codzienną strawą Żduchową® młodzieży i dorosłych; osławione komiksy - nieduże książeczki o krzyczących tytułach i kryminalnych rysunkach na okładkach, a obok krawaty, części ubrania z pornograficznymi ry- sunkami. Z zabawek dziecięcych, jakie się produkuje w USA, można by utwo- rzyć miniaturowy arsenał, w którym ujrzymy obok rewolwerów - bomby ato- mowe. Widoczny w zabawach kult wojny i morderstwa demoralizuje młodzież, powiększa przestępczość. Obok pokazane dane liczbowe świadczą o upadku szkolnictwa: 4 miliony dzieci nie uczęszcza wcale do szkoły, 4 miliony chodzi do szkół, które nie odpowiadają nawet minimalnym wymaganiom. A wśród do- rosłych jest 10 milionów analfabetów"'niom. A wśród do- Równie tragiczny, a wynikający z dekadencji świata kapitalistycznego, miał być stan współczesnej kultury amerykańskiej. "Oglądamy na wystawie reproduk- cje obrazów. Są to dzieła skrajnie formalistyczne. Jakieś dziwaczne bryły bez sensu, szalone kolory"Ż. A w innym charakterystycznym dla tamtej epoki ko- mentarzu o amerykańskiej sztuce, przeczytamy: "malarstwo zrodzone w chorej wyobraźni przedstawia jakieś upiory, poczwary pół ptasie, pół zwierzęce z ce- chami ludzkimi, ludzi z rogami lub drzewami w miejsce głów, kobietę z głową 8 A. Szumski, op. cif. M. Podkowiński, oz cif. A. Szumski, op. cit. t Dwie Ameryki, "Świetlica" 1953, nr 2, s. 22. Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 177 w brzuchu i rękami wystającymi z bioder. [...] Nic dziwnego, że ludzie wycho- wani w atmosferze takiej kultury grasują po ulicach miast z bombami i rewol- werami, dokonują mordów na ludziach niewinnych, kobietach i dzieciach, z okru- cieństwa lub z ... ciekawości" i2. Wiele uwagi poświęcono na wystawie "wrogiej robocie" wywiadu amerykań- skiego. W relacjach prasowych z wystawy tak opisano dekorację tego fragmentu wystawy: "hen w górze, na tle nocnego nieba leci groźny bombowiec ze zna- kiem swastyki hitlerowskiej i godłem amerykańskim, a na tle groźnej łuny wo- jennej widać szereg białych spadochroników, na których na spokojną krainę spa- dają dywersanci, choroby i głód"3. W gablotach tej sali umieszczono dokumen- ty i zeznania szpiegów schwytanych na terenie Polski. Wśród eksponowanych nadawczych radiostacji, hełmów z napisami "US Army", kombinezonów, rewol- werów, przyrządów sygnalizacyjnych dla kierowania samolotów na miejsce zrzu- tów, znalazły się także ampułki z trucizną wraz z instrukcją użycia w razie "wpad- ki". Tekst instrukcji użycia trucizny, w "Trybunie Ludu" przedstawiono jako dowód pogardy imperialistycznych mocodawców wobec tych, którzy im służą. Tak pisał dziennikarz o agentach amerykańskiego wywiadu: "posłusznie po psie- mu służyć a w nagrodę śmierć - oto stosunek jaki do dywersantów mieli organi- zatorzy dywersji. Aż obrzydzenie bierze, kiedy czyta się te nieludzkie słowa. Ile pogardy ze strony panów dla ich lokajów - tkwi w tych przepisach dla samobój- ców!"i4. Od uczucia pogardy ważniejsze znaczenie miała przestroga skierowana do potencjalnych współpracowników wywiadu amerykańskiego, którą jak się wydaje, można zrozumieć tak: "uważaj, nie szanują cię twoi mocodawcy, tym bardziej nie będziemy mieli litości my gdy wpadniesz w ręce Żludowej sprawie- dliwości®, a że wpadniesz nie ma wątpliwości". Sama wystawa cieszyła się dużym zainteresowaniem. Warto pamiętać, że w tamtych czasach duży procent zwiedzających stanowiły grupy zorganizowa- ne, czyli wiele osób wbrew własnej woli nakłaniano do odwiedzenia danej eks- pozycji, spektaklu, czy filmu. W tym jednak wypadku wydaje się, że zaintereso- wanie w znacznej mierze mogło być autentyczne. Działo się tak wbrew woli i wy- siłkom organizatorów, gdyż w znacznym stopniu elementem przyciągającym zwiedzających była nie tyle polityczna wymowa wystawy, ile chęć nasycenia się zakazanym owocem, Ameryką i jej ludźmi, z pominięciem propagandowych tre- ści wystawy i zniechęcających komentarzy. Mechanizm takiego odbioru infor- macji o zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej kulturze w latach stalinowskich opisał Leopold Tyrmand, omawiając książkę, która choć ideologicznie popraw- na, spotkała się z dużym zainteresowaniem. Chodziło o wydaną w 1953 r. książ- 2 Nasza i ich kultura, "Nowa Wieś" 1949, nr I5, s. 9. A. Szumski, op. cif. 4 Uwaga trucizna!, "Trybuna Ludu" 1952, nr 363, s. 3. 178 Zbigniew Romek kę Zygmunta Kałużyńskiego Podróż ocz Zachód. Tak pisał o niej Tyrmand: "Dla publiczności, zgłodniałej wszystkiego co stamtąd, jest mało istotne, że Kałużyń- ski spotwarza Zachód: publiczność jest wyrafinowana, zna kulturowy kod, oraz chce czytać o Zachodzie, tout court. [...] Książkę rozkupili niezadowoleni i spra- gnieni wieści o Zachodzie, szukający w niej tego czego jej autor, jeśli wierzyć jego wydtvkowanym zapewnieniom, nie chce dać" I5. Analogicznie do warszawskiej podobne wystawy o Ameryce planowano zor- ganizować w każdym mieście wojewódzkim. Treści prezentowane na wystawie były powieleniem różnego rodzaju wydawnictwach książkowych czy materia- łów propagandowych masowo wówczas wydawanych na potrzeby różnych szko- leń i kursówt6. Ważnym momentem w kampanii antyamerykańskiej było opublikowanie w 1953 r. przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych PRL, zarówno wjęzyku pol- skim, jak i angielskim Dokumentów wrogiej działalności rządu Stanów Zjedno- czonych wobec Polski Ludowej. Książka ta jest świadectwem najgorszych relacji międzypaństwowych po II wojnie światowej między PRL a USA. Ze wstępu do tego zbioru dokumentów można było się dowiedzieć, że już w okresie po I woj- nie światowej "kolejne rządy Stanów Zjednoczonych przez długi szereg lat nie liczyły się w najmniejszym stopniu z narodowymi interesami Polski" ®. Starano się zasugerować, że winę za zły stan stosunków międzypaństwowych ponosi wyłącznie strona amerykańska, która w swojej polityce miała nigdy nie brać pod uwagę interesów polskich. Zdaniem autorów wstępu taki sposób myślenia przy- wódców amerykańskich uwidocznił się szczególnie po 1945 r., gdy Stany Zjed- noczone usiłowały podporządkować sobie Polskę ekonomicznie (plan Marshal- la) i wykorzystać Polaków w akcjach szpiegowskich, sabotażu i dywersji prze- ciw władzy ludowej w ramach tzw. polityki wyzwalania, ogłoszonej przez prezydenta Dwighta Davida Eisenhoweratg. W ówczesnej prasie często można było przeczytać o szpiegach działających na rzecz wywiadu amerykańskiego, lub różnego rodzaju wrogach klasowych, 5 L. Tyrmand, Dziennik 1954, Warszawa 1988, s. 59-60. 6 Na przykład można tu wymienić: Imperializm Amerykański - wróg ludzkości - wróg Pol- ski. Materiaiy dla kursów partyjnych do tematu trzeciego, "Biblioteka Szkolenia Partyjne- go 1951/52", Warszawa 1952 (nakład 220 000 + 350 egz.); Wskazówki metodyczne do bro- szury szkolenia partyjnego pod tytulem: Imperializm amerykariski - wróg ludzkości, wróg Polski, Wydział Szkolenia Partyjnego KC PZPR, Warszawa 1952. Szczegółowy wykaz pu- blikacji o tematyce amerykańskiej 2ob. - E. Zysman, Stany Zjednoczone Ameryki i Kanada w piśmiennictwie polskim 1945-1986. Bibliografia druków zwartych, wstęp L. Pastusiak, Warszawa 1986. Dokurnenty wrogiej dzialalnośr.i rządu Stanów Zjednoczoityclz wobec Polski I urlowej, War- szawa 1953, s. VI; P Wandycz, Stracone szanse, Stosunki polsko-amerykańskie: 1939-1987, Warszawa 1.987, s. 83. 8 Dokumenty wrogiej dzialalności rządu Stanów Zjednoczonych..., s. VIII-X. Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 179 bardziej bądź mniej bezpośrednio inspirowanych przez "amerykańskich, impe- rialistycznych mocodawców", którzy starali się przeszkodzić w budowie socjali- zmu. Duża liczba informacji o procesach sądowych, czy zatrzymaniach szpie- gów i ich współpracowników spowodowała, że stały się one jednym z trwałych elementów rzeczywistości okresu stalinowskiego w Polsce. Ważnym propagandowo dla władzy ludowej była próba konsolidacji społe- czeństwa w obliczu "amerykańskiego zagrożenia" w imię pracy na rzecz nowych porządków. W słowniku propagandowym tamtych czasów jednym z często uży- wanych słów było słowo "czujność". Najczęściej mówiono o czujności w kon- tekście walki z wrogiem klasowym i światem kapitalistycznym. Na naradzie aktywu robotniczego ZMP w listopadzie 1950 r. Wiesiaw Ociepka mówil o co- dziennej czujności jako obowiązku każdego pracownika: "Widzimyjak [...] świat kapitalistyczny miota się konwulsyjnie w obliczu nadciągającego kryzysu i jak ekonomika krajów kapitalistycznych szuka wciąż oparcia i opiera się na planach trzeciej wojny [...]. Towarzysze. Walka o produkcję to jednocześnie walka kla- sowa - walka z tymi, którzy świadomie lub pod wpływem wroga psują maszy- ny, dezorganizują pracę, próbują hamować nasz marsz do socjalizmu. [...] To nie pech i przypadek kiedy ciągle zrywa się osnowa, kiedy stemple do kopalni zjeżdżają na dół za krótkie i gdy widać na nich świeży jeszcze ślad piły, którą ręka wroga odcięła kawałek stempla. [...] Brak czujności z naszej strony i prze- ciwdziałania - pozwala agentom imperializmu, szkodnikom i zdrajcom naszego narodu prowadzić tę niecną robotę (...). Budzić czujność wszvstki r ani ZlVft' owskich i mobilizować je do walki z wrogiem, wychowywać młodzież w śmiertelnej nienawiści do wroga, oto nasze zadanie"19. Opisując jeden z procesów "amerykańskich szpiegów i dywersantów" tygo- dnik "Nowa Wieś" tak pouczał swoich czytelników o konieczności zachowania czujności na każdym kroku: "Inwigilacja, znaczy śledzenie, to także zdobywa- nie informacji przez podsłuchiwanie, bądź przez przygodnych informatorów - to korzystanie z naszej nieuwagi, z braku czujności. [...] Nasza Konstytucja - uczy nas, że czujność wobec wrogów narodu i pilne strzeżenie tajemnicy pań- stwowej jest obowiązkiem każdego obywatela"zwskiej i dywer- syjnej działalności miały dotyczyć nie tylko wielkich zakładów pracy, ważnych ze względów strategicznych czy wręcz obronnych, ale także każdego zakładu czy lokalnej, prowincjonalnej instytucji, położonej z dala od wielkich skupisk miejskich czy przemysłowych. Oto jak o potrzebie czujności w czasie codzien- nej pracy na wsi pisano w tygodniku "Spółdzielnia Produkcyjna" latem 1953 r. w reportażu zatytułowanym Bądź czujny: "Przed budynek zarządu spółdzielni Ż Archiwum Akt Nowych (dalej -AAN), ZarZd Gów yZN'Zi7!%7jOddle0%J -ZCZGIP/, sygn. lSlll I46, k. 34, 772, Krajowa Narada Aktywu Robotniczego ZMP. Stenogram, 11-12 listopada 1950 r. 2o glęska szpiegów, "Nowa Wieś" 1953, nr 9, s. 4. 180 Zbigniew Romek produkcyjnej Stromnica w paw. Kołobrzeg podjechał na rowerze jakiś młody człowiek. Zapytał siedzących na ławce spółdzielców o przewodniczącego, oparł rower o płot i wszedł do biura. W biurze zarząd ustalał właśnie termin rozpoczę- cia żniw. Młody człowiek swobodnie przywitał się z zebranymi i od razu włą- czył się do rozmowy. Pytał o wszystko, o maszyny, o paliwo, dowiedział się, na których polach będą pracować traktory POM-owskie itd. Wszystko notował w ze- szycie. Wreszcie poprosił przewodniczącego tow. Adama Perczyńskiego o go- spodarczy plan rozwoju spółdzielni oraz o ... listę członków miejscowej organi- zacji partyjnej. Oba te dokumenty zostały mu udostępnione"z. Oburzenie auto- ra artykułu budził fakt, że nikt nie zainteresował się kim był pytający, nikt go nie wylegitymował, natomiast bez ograniczeń wszyscy udzielali obcemu przybyszowi tak szczegółowych i, jak wynika z formy relacji, ważnych dla każdego dywer- santa lub szpiega informacji. Sytuacja ta powtórzyła się w kilku okolicznych spółdzielniach produkcyjnych. Szczęśliwie młody człowiekiem był członkiem redakcji, która chciała sprawdzić, jak w terenie jest realizowane zalecenie o obo- wiązku czujności. Przy okazji analizy tekstu omawianego reportażu warto zwró- cić uwagę także i na to, że w życiu codziennym propaganda o zagrożeniu dy- wersją oraz amerykańskich szpiegach często nie była traktowana poważnie. Pa- miętajmy jednak, że choć dla ówczesnego Polaka obowiązek codziennej czujności i konieczność walki na każdym kroku ze szpiegostwem, mogły wydawać się czymś w rodzaju wirtualnej rzeczywistości, to konsekwencje omijania wyzna- czonych przez konstruktorów tejże propagandy zasad mogły dla każdego okazać się bardzo groźne. W rzeczywistości stalinowskiej w każdej chwili było możli- we oskarżenie o współudział w dywersji, a to kończyło się zazwyczaj aresztem lub osadzeniem w więzieniu, utratą zdrowia, a nawet życia. Warto w tym miejscu przypomnieć, że propaganda komunistyczna oskarżała kościół katolicki o służbę w interesie imperializmu amerykańskiego. W okresie już po aresztowaniu prymasa Stefana Wyszyńskiego tak pisano o dywersyjnej i antypaństwowej roli kościoła w Polsce: "imperialistom amerykańskim nie wy- starczają ideologiczne usługi Watykanu: uświęcanie kapitalizmu, wyklinanie ru- chu robotniczego i błogosławienie agresywnej polityki imperializmu. Imperiali- ści amerykańscy chcą, żeby Watykan dopomógł ich wywiadowi, dostarczając odpowiednio wyszkolonych szpiegów i dywersantów. [...] Wywiad amerykański doszedł do przekonania, że strojem najlepiej maskującym szpiega jest sutanna księdza i habit zakonny. Dlatego ośrodki szkolenia szpiegów i dywersantów są ostatnio coraz częściej konspirowane pod kościelnym szyldem, seminarium du- chownych i watykańskich kolegów"z2. Można by powiedzieć, że te oskarżenia z W. Wodecki, Bądź czujny, "Spółdzielnia Produkcyjna" 1953, nr 28, s. 5. z2 p. Nowicki, Watykańczycy, "Nasze Koło Pracuje. Miesięcznik Instrukcyjny ZG ZMP" 1953, nr 11, s. 36. Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 181 to wirtualna rzeczywistość i traktować je jedynie w charakterze swoistego kodu językowego tamtych czasów, gdyby nie tragiczne konsekwencje w postaci pro- cesów saldowych, skazujących księży za współpracę z wywiadem amerykańskim. Oskarżenia te stały się też, niestety, pretekstem były podstawą do zamykania seminariów duchownych, i wielu innych represji, by wspomnieć tylko o proce- sach księdza Józefa Lelity, czy biskupa Karola Radońskiego i Czesława Kacz- marka2. O ile przesadnymi i nierzeczywistymi mogły się wydawać postulaty czujno- ści na każdym kroku wobec dywersji szpiegowskiej, o tyle niewątpliwie realne było zagrożenie upraw stonką ziemniaczaną. Po raz pierwszy stonkę w Polsce znaleziono w 1946 r. w województwie kieleckim. Traktowano ją wówczas jako groźnego, ale pospolitego szkodnika24. Problem walki ze stonką nabrał innego wydźwięku, kiedy w czerwcu 1950 r. pojawiła się w prasie polskiej informacja o zrzuceniu w nocy z 24 na 25 maja przez samoloty amerykańskie wielkiej ilo- ści stonki ziemniaczanej na pola Niemieckiej Republiki Demokratycznej, w oko- licach Saksonii. Kilka artykułów prasowych, komentujących to wydarzenie w 1950 r. podjęło wątek antyamerykański i starało się go wykorzystać do budze- nia sympatii dla nowego ustroju. Tak o zrzuceniu stonki pisał publicysta tygo- dnika "Nowa Wieś": "zbrodniarze amerykańscy dopuszczają się nowej hanieb- nej prowokacji. Na pola pracującego spokojnie chłopa zrzuca się z samolotów szkodnika, który tę pracę ma obrócić w niwecz. Z obrzydzeniem odwraca się każdy uczciwy człowiek od ohydnych metod faszystowskiej prowokacji. [...] Stonka ziemniaczana zrzucona na pola NRD zostanie zniszczona, nim zdoła wyrządzić większe szkody. Ten sam los czeka wszystkich tych, którzy zechcie- liby w jakikolwiek sposób niszczyć pola i domy spokojnie pracujących ludzi w państwach budujących socjalizm"25. Jednocześnie ostrzegano przed nadlatu- jącym zza Odry w głąb województw zachodnich szkodnikiem, niesionym przez niesprzyjające wiatry. Ministerstwo Rolnictwa apelowało o codzienne dokładne lustrowanie upraw i deklarowało przeznaczenie odpowiednich środków finanso- wych i sprzętu do walki ze szkodnikiem26. Problemy ze stonką stały się także wygodnym pretekstem do podjęcia propagandowego zadania budzenia sympatii w społeczeństwie polskim do ZSRR. W jednym z artykułów pisano: "przy po- mocy Związku Radzieckiego, który dostarczył nam środków chemicznych, apa- 2- Proces księdza Lelity i innych ageratów wywiadu amerykariskiego, Warszawa 1953; J. Śle- dzianowski, Ksiądz Czesław Kaczmarek - biskup kielecki, Kielce 1991. za Jezeze w maju 1950 r. o zagrożeniu stonką ziemniaczana pisano bez podtekstów politycz- nych. Zob. Stonka ziemniaczana, "Nowa Wieś" 1950, nr 20, s. 8. 25 J, żarek, Nowa zbrodnia imperialistów, "Nowa Wieś" I950, nr 24, s. 1 ; Z. Kowalska, Stonka ziemniaczana, Warsżawa 1951, s. 29; G. S., Kariera stonki, "Karta" 1991, nr 1, s. 98-99. 26 Naloty stonki ziemniaczanej na tereny województw zachodnich, "Nowa Wieś" 1950, nr 24, s. 1. 182 Zbigniew Romek ratury technicznej oraz kadry specjalistów, walkę ze stonką wygraliśmy. Wróg został pobity, ale niezupełnie zniszczony"2. O ile sam problem zagrożenia upraw przez stonkę ziemniaczaną początkowo nie wydawał się duży, o tyle w latach 1952-1953 urósł on do rangi poważnego niebezpieczeństwa grożącego uprawom ziemniaka. W specjalnym zarządzeniu ministra Państwowych Gospodarstw Rolnych określono sposób organizacji wal- ki ze stonką, rozdzielono zadania, ustalono obowiązek przeprowadzenia odpo- wiednich kursów i szkoleń, zagrożono karami w stosunku do osób nie stosują- cych się do zarządzeń władz, a dla wyróżniających się obiecano nagrody2g. Wte- dy też ponownie nasiliła się kampania prasowa, mobilizująca do walki ze stonką. Oczywiście pamiętano, że stonka została zrzucona przez Amerykanów, ale w artykułach prasowych z 1953 r. tym razem bardziej akcentowano, że dywersję rozpoczętą przez imperialistów kontynuowali lokalni wrogowie nowego ustroju. Ton i słownictwo informacji prasowych o przebiegu akcji tępienia szkodnika często przypominały relacje korespondentów wojennych z linii frontu. W jed- nym z artykułów pisano: "Rozprzestrzenienie się stonki wykorzystuje do swej roboty wróg. W gromadzie Wola, gmina Osówka, kułak Jabłoński dziesiątki sztuk stonki, znalezionych na swoim polu, podrzucił na uprawę ziemniaczaną sąsiada. ##W Babimoście, paw. Świebodzin nieznany osobnik wysypał na ulicę dużą ilość chrząszczy i larw, które przedostały się do ogródków działkowych. Te fakty mówią dobitnie, że wróg nie śpi. Stara się przy każdej okazji zza węgła szkodzić naszej gospodarce. Tym bardziej więc musimy wzmóc czujność, by nie dopuścić do dalszych aktów sabotażu. Tylko bojowa postawa wszystkich bezwzględnie oby- wateli może skutecznie przeszkodzić zakusom wroga"z9. Wszystkich mobilizo- wano do walki ze stonką, instruowano, że stonkę należy zbierać do butelek z wodą i naftą. Napisano nawet sztukę kukiełkową w trzech aktach z kupletami, pod tytułem Alarm w kartofliskach, by uświadomić dzieciom powagę zagrożenia stonką. W prologu sztuki, mama Jasia i Małgosi ( jak dowiadujemy się z didaskaliów: przewodnicząca Koła Gospodyń Wiejskich, a zarazem żona przewodniczącego spółdzielni produkcyjnej) przed wygłoszeniem pogadanki o zwalczaniu stonki, uświadamia dzieci, że ten groźny chrząszcz został zrzucony z samolotów ame- rykańskich na pola NRD. Rozmowa z dziećmi o stonce stała się dla autora pre- tekstem do szerzenia tezy o Ameryce jako wrogu Polski. Zwróćmy uwagę na ten 2 Wroga zniszczymy, "Nowa Wieś" 1951, nr 25, s. 12. 28 Zarządzenie nr 20 Ministra PGR z dnia 7 lutego 1953 w sprawie walki ze stonką ziemnia- czaną, "Biuletyn Ministerstwa PGR" 1953, nr 9, paz. 69. Wykaz kompletu normatywów o stonce zob. A. Kochański, Polska 1944-1991. Informator historyczny, t. 1, Warszawa 1996. 2 Qezwzględna walka ze stonką to obowiązek każdego obywatela, "Spółdzielnia Produkcyj- na" 1953, nr 32, s. I I. 3o K. Woźnicki, Skrzydlaty dywersant budzi się, "Nowa Wieś" 1953, nr 19, s. 13. Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 183 fragment sztuki: "JAŚ: Jak to mamusiu, oni to zrobili naumyślnie, ci Ameryka- nie? MAŁGOSIA: Tak, na złość?... MATKA: A tak. Są tam w Ameryce źli lu- dzie, nasi wrogowie, kapitaliści, którzy starają się doprowadzić do wojny. Ale uczciwi ludzie na całym świecie łączą się razem i nie dopuszczą do tego. JAŚ: (z oburzeniem) O, jeśli oni u nas spróbują robić coś takiego, to cały nasz zastęp wyruszy w pole i zniszczy stonkę, jeżeli się tylko pojawi!"3. Po prologu, wła- ściwa inscenizacja rozpoczyna się słowami: " Za siedmioma górami i siedmio- ma rzekami było sobie ... pole kartoflane". Głównymi bohaterami sztuki kukieł- kowej są postacie charakterystyczne dla społeczności wiejskiej, oczywiście za- prezentowane wedhag modelu propagandy komunistycznej. Kartofle to członkowie miejscowej spółdzielni produkcyjnej. Kret to redaktor miejscowej "Gazety Kar- toflanej". Pomidora to bogata wieśniaczka (kułak), która nie chce zapisać się do spółdzielni i co gorsza szkodzi jej wraz Chwastami, które są uosobieniem róż- nych szkodników wiejskich (bumelanta, spekulanta, plotkarki). W sztuce wystę- puje także Tommy Stonky - przedstawiający się jako turysta szpieg amerykań- ski, który według opisu w didaskaliach, miał być "ubrany na modłę amerykań- ską i przypominać naszego bikiniarza". Stonky miał mówić po polsku z lekkim akcentem angielskim. Sztuka ma następującą treść: Tommy, szpieg amerykań- ski, przybywa do Rzeczypospolitej Kartoflanej i korzystając ze służalczej po- mocy bogatej wieśniaczki (Pomidora) stara się przygotować atak stonek. Atak zostaje po ciężkiej bitwie odparty, dowódca stonek wzięty do niewoli. Bogata wieśniaczka Pomidora i chwasty mimo pomocy udzielonej agresorom zostaną zjedzone przez Tommy Stonkę. Na koniec szpieg ginie posypany azotoksem. W epilogu dzieci z widowni razem z aktorami powtarzają wierszyk o nieuchron- nej każe za spiskowanie i wspieranie agresora działającego na szkodę Rzeczpo- spolitej Kartoflanej3z. Trudno powiedzieć, ile razy sztuka ta została wystawiona. Jest ona dziełem artystycznie słabym, napisanym bez polotu i finezji, z natrętnym dydaktyzmem, lansującym propagandowe tezy o "amerykańskim zagrożeniu". Nie byłoby żad- ną szkodą dla teatru kukiełkowego, gdyby Alarm w kartofliskach nigdy nie do- czekał się inscenizacji. Ważne w naszych rozważaniach jest to, że omówiona sztuka swoim niskim poziomem nie odbiegała od standardów propagandy stali- nowskiej. I dobrze, że się tak działo, bo dzięki prymitywnym w większości re- alizatorom haseł propagandy komunistycznej nawet duże środki finansowe nie były w stanie przekonać społeczeństwa polskiego do idei komunistycznych. Sto- jąca na niskim poziomie intelektualnym propaganda, dodatkowo zaniżonym przez lokalnych przedstawicieli zwolenników ustroju socjalistycznego, na co dzień raczej nużyła Polaków, niż mobilizowała do realizacji głoszonych haseł. - S. Mioduszewski, Alarm w kartofliskach, "Praca Świetlicowa" 1952, nr 7, s. 68. 3z Ibidem, nr 7, s. 67-81 i nr 8/9, s. 59-69. 184 Zbigniew Romek Fakt zobojętnienia społeczeństwa na propagandę można zauważyć, analizu- jąc dokładnie artykuły prasowe podejmujące tematykę walki ze stonką ziemnia- czaną. Warto przypomnieć, że lata 1952-1953, czyli okres wzmożonego zagro- żenia upraw kartoflanych, był jednocześnie czasem wzmożonej ofensywy anty- amerykańskiej w Polsce i całym obozie krajów socjalistycznych, był też czasem wielu pokazowych procesów sądowych, wytoczonych za współpracę ze służba- mi wywiadu Stanów Zjednoczonych. Mimo to, w większości publikowanych artykułów o zagrożeniu stonką w 1952 r. i 1953 r., nie znajdujemy spodziewanej liczby komentarzy o zwalczaniu szkodnika jako o kolejnej formie walki z "ame- rykańskim zagrożeniem". W zdecydowanej większości artykułów prasowych nie było tak wyraźnych aluzji, jak w przytoczonej wyżej sztuce kukiełkowej. Mimo używanego w publikacjach języka walki, nie pisano, że niszczenie stonki to walka z "amerykańskim zagrożeniem", stosunkowo rzadko w 1953 r. przypominano, że stonka zjawiła się z Ameryki i że to Amerykanie zrzucili ją w NRD. Skąd ta powściągliwość w prasie służącej propagandzie komunistycznej? Wydaje mi się, że jednym z powodów powściągliwości, była świadomość zobojętnienia społe- czeństwa na tąże propagandę, które w obliczu faktycznego zagrożenia stawało się niebezpieczne dla upraw. Apele o walkę ze stonką, drukowane w prasie kie- rowanej do środowiska wiejskiego, stale były przeplatane informacją o groźnym w skutkach braku wiary chłopów w możliwość pojawienia się stonki na polach, w tym także i wiary w to, że stonka w ogóle realnie istnieje (sic!). Oto fragmen- ty charakterystycznych artykułów w tej sprawie. Jeden z publicystów "Chłop- skiej Drogi" pisał tak: "nie wierzyli w możliwość pojawienia się stonki w gmi- nie Zduńska Wola (paw. Sieradz), [...] choć gminny instruktor rolny, nb. Włady- sław Mielczarek mówił o bagatelizowaniu niebezpieczeństwa stonki przez sołtysów i gospodarzy, o niedbałych lub fikcyjnych lustracjach pól ziemniacza- nych i o trudnościach jakie ma w organizowaniu zebrań [...]. Tak było prawie do końca lipca hr. i dopiero, kiedy [...] w spółdzielni produkcyjnej Opiesin, nb. Pau- lina Baj znalazła na trzech krzakach ziemniaków larwy stonki, które jak korale czerwieniły się żerując w słońcu na zielonych liściach ziemniaka, uwierzyli w stonkę rolnicy z Opiesina i okolicznych gromad, należących do gminy Zduń- ska Wola. [...] W wielu gminach w całym kraju, tam gdzie gospodarze nie wi- dzieli jeszcze stonki, a zwłaszcza zniszczeń przez nią spowodowanych, nie wierzą w możliwość pojawienia się stonki i w groźbę jaką ten szkodnik ze sobą niesie [podkr. - Z. R.]"3. Na łamach "Nowej Wsi" opisano, jak przewod- niczący Gminnej Rady Narodowej, czyli organu odpowiedzialnego za organiza- cję walki ze stonką, wyśmiewał całą akcję. A oto relacja oburzonego czytelnika: "przewodniczący [...] Żbuchnął® potężnym dymem z fajki i zapytał: Żstonki nie znaleźliście?® [...]. ŻBuchnął dymem jeszcze raz i kończył - Bo już się ją na - R L. Kotowicz, Ostatnie dni walki ze stonką, "Chłopska Droga" 1953, nr 35, s. 1 1. Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 185 terenie gminy znajduje. Obejrzyjcie - tu wskazał swoją fają zwinięty w kształt koperty papier. Zdziwiłem się - to tak wam stonkę przynoszą? Przecież tak nie wolno... Tylko w butelce z woda i naftą - To nic. Obejrzyjcie. Z zachowaniem właściwej ostrożności (żeby nie uciekła) rozwijałem papierek, a tu ... brr, brr - szszy... szszy i coś podskakuje gwaltownie. Spłoszyłem się w pierwszej chwili nie na żarty. [...] Przewodniczący i urzędnicy obecni przy tym, aż się zachłysty- wali śmiechem. Spojrzałem na nieszczęsny papierek, a tam na jakięjś spince od włosów czy agrafce - gumka z guzikiem. Gumka skręcona i z chwilą otwierania koperty rozkręcała się, a guzik powodował ten szum [...]. Śmiech to zdrowie. [...] Zdawałoby się, że wszystko w porządku. Ale czy istotnie w porządku? Bo mnie się zdaje, że robienie ze szkodnika [...] przedmiotu kawałów pomniejsza grozę stonki, zmniejsza wagę akcji przeciwstonkowej. [...] Ten humorystyczny stosunek przewodniczącego do stonki nie przyczynia się do zaostrzenia przeciw- stonkowej czujności"34. Jednym z ważnych powodów niewiary w realne zagrożenie przez stonkę ziem- niaczaną był brak zaufania w wiarygodność oficjalnie podawanych informacji. Brak reakcji i bierność w początkowych fazach przygotowań do walki ze stonką był efektem przesytu nachalną i kłamliwą propagandą, a także niechęci do sys- temu komunistycznego, szczególnie wyraźnej w środowisku chłopskim, zapra- wionym w bojach przeciw kolektywizacji wsi i przeciw zakładaniu spółdzielni produkcyjnych, Hasło walki ze stonką traktowano jako jeszcze jeden chwyt pro- pagandowy, który jednak wymagał od społeczności wiejskiej dużego nakładu pracy. Konieczność lustracji pól, usuwanie samosiewów ziemniaka, przygotowanie sprzętu i środków chemicznych do walki ze stonką i wreszcie kolejne godziny poświęcone na szkolenia o nowym szkodniku, to zajęcia traktowane przez więk- szość społeczności wiejskiej jako strata czasu i czcza gadanina. Ta bierność spo- wodowana niewiarą w propagandę komunistyczną niewątpliwie szkodziła upra- wom. Wydaje się, że propagandziści zdawali sobie z tego sprawę i dlatego na- woływania do walki ze stonką, by je uwiarygodnić, maksymalnie oczyszczono z haseł walki z "amerykańskim zagrożeniem"35. Okres stalinowski to czasy, w których szczególnie intensywnie zabiegano o wy- chowanie społeczeństwa w duchu ideologii marksistowskiej. Wychowawcom komunistycznym zależało na konsekwentnym przyswojeniu przez wszystkich Polaków światopoglądu marksistowskiego, tak aby budowa socjalizmu stała się wewnętrzną potrzebą każdego obywatela. Na naradzie studenckiego aktywu ZMP 34 K., Ze stonką nie ma żartdw, "Nowa Wieś" 1953, nr 24, s. 10. 35 przedstawione tu wnioski oparłem na analizie materiału prasowego. Nie znalazłem dowo- du wprost, popierającego moją tezę. Możliwe, że zasoby archiwalne kryją gdzieś decyzję podjętą w Wydziale Propagandy czy w Ministerstwie Rolnictwa, ograniczającą komentarze antyamerykańskie w walce ze stonką. A może formalnie nigdy taka decyzja nie została pod- jęta, a realizowano ją praktycznie w trosce o stan upraw. 186 Zbigniew Romek w grudniu 1952 r. Adam Rapacki, ówczesny minister szkolnictwa wyższego, mówił: "Przed partią, przed ZMP, stoi zadanie kształcenia świadomości przy- szłej inteligencji jako inteligencji socjalistycznej. [...] Przed naszą młodzieżą, tą która wiemy że ma być twórcami nowego życia, jak się wyraził tow. Stalin - stanęła jako paląca, moralna, społeczno-polityczna potrzeba, sformułować sobie nowy, socjalistyczny, dogłębnie marksistowski, materialistyczny światopogląd. [...] Tu jest punkt ciężkości walki klasowej na uczelni, [...] tu jest punkt wyjścia dla naszej strategii i taktyki. Nie ulega wątpliwości, że w stosunkach do władzy ludowej, do zasadniczego sformułowania demokracji ludowej, do zasadniczych zadań frontu i budowania socjalizmu, po naszej stronie jest olbrzymia przewaga sił, że wróg jest ukryty i zepchnięty do podziemia, że liczba wahających się jest stosunkowo niewielka. Ale nie ulega wątpliwości też, że w stosunku do zagad- nień światopoglądowych, do formułowania się światopoglądu materialistyczne- go [...] liczba zdecydowanych, konsekwentnych, bojowych jego zwolennikówjest znacznie mniejsza, niż liczba aktywnych działaczy Frontu Narodowego wśród młodzieży akademickiej. Liczba stojących zdecydowanie na płaszczyźnie poglą- dów idealistycznych jest większa, niż liczba stojących zdecydowanie na antypo- dziemnej płaszczyźnie. Liczba wahających się jest w drugim wypadku mniejsza niż w pierwszym"-6. W dalszym toku swej wypowiedzi Rapacki silnie podkreślił praktyczny wy- miar kształtowania światopoglądu socjalistycznego. Mówił: "Zagadnienie formu- łowania światopoglądu socjalistycznego nie jest oderwane od praktycznego ży- cia [...]. Młodzież zaczyna dostrzegać coraz wyraźniej sprzeczność między swymi zadaniami, które dyktuje jej patriotyczność, humanizm ogólnoludzki a idealistycz- nym światopoglądem na świat. Żeby można było na dłuższą metę budować so- cjalizm i komunizm, to nie zająłby się tą sprawą wróg, a sądzę, że nawet nie pospieszyłby się ze stawianiem spraw światopoglądowych i sam prymas Wyszyń- ski. Głębiej trzeba pracować, bliżej człowieka pracować, [...] umieć zorganizo- wać i wygrać tę walkę, [...] trzeba opracować i przeprowadzić ofensywę socjali- stycznej inteligencji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej"3. Na koniec wystąpie- nia, jak wynika ze stenogramu spotkania, na sali rozległy się dłgotrwałe, burzliwe oklaski, okrzyki na cześć partii, KC, tow. Bieruta, ZMP, wołano "niech żyje!". Z przytoczonego tu fragmentu wypowiedzi ministra Rapackiego wynika po pierwsze to, że w kręgach władzy w tamtym czasie zdawano sobie sprawę, też stabilizacja struktur państwowych i powstanie masowych organizacji społeczno- -politycznych deklarujących swoje poparcie dla socjalizmu, nie są jeszcze gwa- rancją zwycięstwa nowej ideologii. Rozumiano, że ważniejszą od składania for- AAN, ZG ZMP sygn. 451/V-156, k. 274, 276-278, Krajowa Narada Aktywu Studenckie- go. Stenogram, 6-7 grudnia 1952 r. - Ibidem, k. 279-280. Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 187 malnych deklaracji i od zapisów do szeregów organizacji prokomunistycznych jest wewnętrzna akceptacja nowej ideologii, ważniejsze jest indywidualne uzna- nie oficjalnie wygłaszanych formułek i haseł za własne cele. Ludzie władzy zda- wali sobie sprawę, że do takiego stanu świadomości społeczeństwa polskiego prowadzi daleka droga. Po drugie, Rapacki uświadamiał zebranym aktywistom ZMP, że pilnym zadaniem jest walka z wrogiem o ludzi światopoglądowo nie- zdecydowanych. Z przemówienia wynika wyraźnie, że poważnym wrogiem w tej walce był Kościół katolicki, konsekwentnie szerzący, jak to określano "świato- pogląd idealistyczny"38. W tajnym opracowaniu przekazanym w początkach 1953 r. Zarządowi Głównemu ZMP przyznawano, że "wpływ wroga i kleru na młodzież jest jeszcze bardzo duży". I dalej w tym dokumencie tak charakteryzo- wano aktualnie toczącą się walkę o stan świadomości współczesnej młodzieży: "potężny rozwój naszego socjalistycznego budownictwa, wzrost świadomości mas pracujących i młodzieży poważnie zaostrzają walkę klasową i wzmagają dzia- łalność wroga". A wróg, czyli "rodzima reakcja", "wrogie agentury" i "reakcyj- ny kler", aktywnie działał, "szerząc: niepewność i tymczasowość, niezadowole- nie z powodu trudności gospodarczych i zaopatrzenia, nastroje konsumpcyjne; zachwalanie potęgi imperializmu amerykańskiego i zatruwanie młodzieży Żame- rykańskim stylem życia®; oczernianie naszych stosunków z ZSRR oraz szerząc nacjonalizm". Jak stwierdzono w dokumencie "ważnym oparciem w realizacji tych wrogich zamierzeń reakcji jest wzrastająca liczba audycji radiowych [nada- wanych] z Zachodu na Polskę", w tym słuchanie "Głosu Ameryki"39. W okresie stalinowskim, zgodnie z odgórnymi wytycznymi, rozpoczęto wal- kę o wychowanie nowego, w pełni oddanego ideom socjalizmu człowieka. A po- nieważ chodziło o wewnętrzne przekonanie ludzi do nowego światopoglądu, o kompleksowe ukształtowanie człowieka, ideolodzy komunistyczni starali się, by socjalistyczne wzory zachowania przeniknęły jak najgłębiej, by stały się trwa- łym elementem także życia codziennego, nie wyłączając sfery najbardziej pry- watnej i intymnej. Równocześnie tropili zaciekle w codziennej kulturze i oby- czajowości wszelkie zachowania, uznane przez nich za pozostałości ustroju ka- pitalistycznego i te, które miały świadczyć o współczesnych, "zgubnych" wpływach kultury zachodniej i amerykańskiej. Walka z "amerykańskim zagro- żeniem" w związku z powyższym dotknęła także sposobu ubierania się i uczesa- nia, stylu zabawy, czy upodobań muzycznych. I choć z dzisiejszej perspektywy wygląda to groteskowo, w tamtej rzeczywistości, problem ten zarówno przez 38 Warto w tym miejscu wyjaśnić, że propaganda komunistyczna błędnie za Fryderykiem En- gelsem określała katolików jako "idealistów". W istocie religia katolicka w przeciwieństwie do marksizmu nie jest monistyczna lecz dualistyczna, gdyż uznaje istnienie zarówno rze- czywistości materialnej, jak i duchowej. Zob. J. Piwowa_r_czyk, W_ob_ec_nnwo,o cząsu lz pu- blicystyki 1945-I950), Kraków 1985, s. 128-130. 188 Zbigniew Romek władze państwowe, jak i przez partyjnych i ZMP-owskich aktywistów był trak- towany poważnie. W sobotę, 10 listopada 1951 r. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie o go- dzinie 23.00 ogłosił wyrok: Zbigniew Burmajster (lat 20, uczeń Liceum Tele- technicznego w Warszawie) i Hieronim Wysocki (lat 21, uczeń tej samej szkoły) zostali skazani na karę śmierci, Zbigniew Ciołek (lat 19, student Wydziału Che- mii Uniwersytetu Warszawskiego) na 15 lat więzienia, Wojciech Grochulski (lat 20, urzędnik Ministerstwa Zdrowia) na 12 lat więzienia. O co byli oskarżeni, częściowo wyjaśniają tytuły prasowe relacjonujące przebieg procesu. "Trybuna Ludu": Szajka bandytów - hołdowników "amerykańskiego stylu życia " staje przed sądem; "Sztandar Młodych": Młodzi bandyci służyli amerykańskiemu imperiali- zmowi, zdradzili naród - zdradzili ojczyznę; "Nie wydamy naszych dzieci na łup rodzimym bikiniarzorni i ich amerykańskim protektorom ". Z przemówienia pro- kuratorn; Wilki w owczej skórze; "Po prostu": Chuligan to wróg; Z chuligana wyrasta bandyta. Dlaczego tych młodych ludzi spotkała tak surowa kara? Jakie były ich zbrodnicze czyny? Oddajmy głos relacjom prasowym: "Gangsterska szajka terrorem i grabieżą usiłowała siać niepokój wśród ludności i podrywać jej zaufanie do władz [...] , od kwietnia b.r. do chwili zatrzymania [22 październi- ka] dokonali ponad 20 napadów terrorystyczno-rabunkowych"4erni- rewolwerem dwie ekspedientki, ukradli ze sklepu 540 zł, chodzili po domach i wymuszali od zastraszonych lokatorów pieniądze: "od sterroryzowanego leka- rza zażądali 5 rys. zł. Ponieważ napadnięty nie posiadał żądanej sumy, bandyci zabrali mu 500 zł"4. Zabierali również kosztowności4z. Jednak nie te czyny de- cydowały o surowości kary. Przestępczość tego typu nie była bowiem karana tak surowo. Niedopuszczalne oraz groźne w ocenie sądu i prokuratora było to, że chłopcy w czasie napadów podawali się za członków organizacji podziemnej lub funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Napady przebiegały z reguły według następującego scenariusza: "dzwonek do drzwi. Doktor w domu? I wtedy dwa argumenty: rewolwer w łapie i - jesteśmy z Ruchu Oporu AK, potrzeba nam - AAN, ZG ZMP sygn. 45llVII-4, k. 23-25, Ocena antyludowej działalnoSci wroga wśród młodzieży, [pacz. 1953 r.]. 40 Szajka bandytów - hołdowników "amerykarfskiego styłu życia" staje przed sądem, "Trybu- na Ludu" 1951, nr 312, s. 3. 4 W 1951 r. w Warszawie w sklepach detalicznych obowizywały nastepujące ceny: 1 kg chleba - od 1 do 1,83 zł; 1 kg schabu - 12,70 zł; I kg kiełbasy zwyczajnej l. 1 zł; 1 kg polędwicy wędzonej - 25 zł; 1 kg masła wyborowego - 27 zł; 1 l. wódki wyborowej 40%, 1 kategorii - 95,05 zł; 1 I. wódki "Soplica" 40%, 1 kat. - 213,85 zł. Uposażenie zasadnicze nauczyciela wynosiło od 360 do 680 zł. Biblioteka Narodowa, Dokumenty Życia Społecz- nego, sygn. XI 13a, Cenniki 1951; Dziennik Ustaw RP 1951, nr 7, paz. 58, Rozporzdze- nie Rady Ministrów z do. 10 stycznia 1951. r. 42 , Bikirtiarze" - bandyci przed sĄdem, "Sztandar Młodych" 1951, nr 269, s. l. Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 189 natychmiast 10 rys. zł dla dwóch ludzi ściganych przez władze bezpieczeństwa"4. Gdy podawali się za funkcjonariuszy UB plądrowali domy ze sfałszowanymi nakazami rewizji44. "W początkach października b.r. Burmajster, pod wpływem audycji ŻGłosu Ameryki®, w której szkalowano autorkę nowo wydanej w Polsce książki pl. Historia Polski, prof. Janinę Schónbrenner - dokonał wraz z Wysoc- kim i Grochulskim napadu na jej mieszkanie. Wdarłszy się do mieszkania ban- dyci wystąpili jako członkowie ROAK, oświadczając, że organizacja ta Żskaza- ła® prof. Schónbrenner za napisanie historii Polski na Żkontrybucję® w wysoko- ści 50 rys. zł"45. Ostatecznie po splądrowaniu mieszkania zabrali 6,5 rys. zł oraz "grożąc bronią zmusili do wypisania 5 czeków na PKO. Opuszczając mieszka- nie bandyci grozili świadkowi śmiercią w razie powiadomienia władz bezpie- czeństwa lub zastrzeżenia podpisanych czeków w PKO"46. Proces "bikiniarzy", jak nazwała go ówczesna prasa, był procesem pokazo- wym, miał więc za zadanie przedstawić oskarżonych jako ofiary zgubnego wpły- wu kultury amerykańskiej na młodzież, ale też surową karą odstraszyć ewentu- alnych naśladowców. Prokurator i sąd wywiązali się z zadania doskonale. Oskar- żonych przedstawiano jako "gangsterów" wywodzących się ze środowiska hołdującego zasadom "amerykańskiego stylu życia". W relacjach z procesu czy- tamy: "Kształtując swój światopogląd na wrogich antypolskich audycjach >Gło- su Ameryki®, ŻBBC® itp., przesiąkli oni ideologią faszystowską, która pchnęła ich na drogę grabieży i krańcowej demoralizacji. Członkowie szajki, [...] łączyli ślepy kult Żamerykanizmu® oraz nienawiść do Polski Ludowej i jej ustroju z prak- tyką pospolitego bandytyzmu i rabunku dla własnych korzyści"4. Mięjscem, które doprowadziło sądzonych bikiniarzy na drogę przestępstwa miał być m.in. Ame- rykański Ośrodek Informacji, działający przy ambasadzie USA w Warszawie (po tym procesie ośrodek został zamknięty). Tam miała się dokonać ich ostateczna deprawacja. Tak "zgubną" dla młodych ludzi atmosferą amerykańskiego ośrod- ka informacji opisał publicysta "Sztandaru Młodych": "Ciemna salka kinowa, błyszczące elegancją salony czytelni. A na filmach: gangsterzy w mundurach amerykańskich żołnierzy znęcają się nad bezbronną ludnością Korei. A w kolo- rowych, lśniących czasopismach - Żamerykański styl życia®: wyczyny bandy- tów, limuzyny, rozebrane kobiety, wymyślne Żzabawy® młodzieży... W tym wła- śnie okresie powstał zamiar upodobnienia się do tych ludzi z ekranu i z ilustracji: zdobyć dużo Żmoney® i bawić się, Żużywać życia®. Jak zdobyć? Zorganizować 4 Ibidem. 44 K, Obonka, Za zbrodnie - surowa kara, "Sztandar Młodych" 1951, nr 272, s. 2. 45 Szajka bandytów... 46 jrowodyrzy szajki gangsterskiej skazani na karę śnaierci, "Trybuna Ludu" 1951. nr 3id S. 4. 47 Szajka bandytów.. 190 Zbigniew Romek bandę"4g. Prasa ze szczegółami opisała jak oskarżeni prowadząc "hulaszczy" tryb życia wydawali ukradzione pieniądze: "cały dzień - wyprawy taksówką - w za- stępstwie limuzyn z ŻLife'u®. Do domu do Falenicy - i z powrotem, przejażdżki po mieście. [BurmajsterJ płacił po 150, 200 zł za Żwycieczkę®. Bywały wycieczki za miasto, do Pyr, czy Jabłonny - do knajp. Najdroższe dania, wódki wbród. Ohydnie splamione rabunkiem kwiaty dla Żznajomej®. Taksówką pod internat SS Nazaretanek na Czerniakowskiej po koleżanki... Miały po 14-15 lat..."49. Deprawacja moralna i hołdowanie "amerykańskiemu stylowi życia" miały pro- wadzić od pogardy dla socjalizmu, do czynnej dywersji przeciw Polsce Ludo- wej. Wysocki jeszcze jako uczeń szkoły i członek ZMP jak mówił członek za- rządu szkolnego tej organizacji - "korzystając z płynnej mowy i dowcipu starał się rozmaitymi żarcikami i dowcipami rozłożyć wewnątrz organizację"53id dług relacji prasowych, prokurator udowodnił, że Burmajster był gotów przy nadarzającej się okazji do podjęcia działalności szpiegowskiej. Oto słowa pro- kuratora, majora Ligęzy: "więc szpiegostwo jest zaszczytne uważacie? [...J A prze- ciw komu to szpiegostwo? Przeciw Polsce. A czyj chleb jecie? Polski. Do jakiej szkoły chodzicie? Polskiej. Oskarżony milczy". I w dalszym ciągu w swej rela- cji reporter gazety, idąc za tokiem rozumowania prokuratora, tak "demaskował" istotę winy oskarżonych: "Czy myśleli w czasie swej Żdziałalności® o możliwo- ści wybuchu wojny, co mieli zamiar zrobić w takim wypadku? Umówili się, że uciekną do lasu tworzyć bandy do walki przeciw obecnemu ustrojowi. To zna- czy przeciw Polsce? - pyta prokurator. - Tak - pada odpowiedź Burmajstra"Si. Po procesie wielu czytelników i radiosłuchaczy uznało, że skoro oskarżeni nikogo nie zabili wyrok był zbyt surowy. Pojawiły się nawet głosy, że kary śmierci zasądzono, ponieważ był to "proces pokazowy". Odpowiadając na te nieśmiało zgłaszane wątpliwości co do zasadności wyroku, Wanda Odolska tak wyjaśniła stanowisko sądu: "socjalistyczny wymiar sprawiedliwości dąży nie tylko do uka- rania jednostki, ale także do ochrony społeczeństwa od zbrodniczego zjawiska. [...] Co ludzkiego zostało w tych młodych przestępcach. Nic. Nie mordowali z bardzo prostego powodu. Ponieważ nie mieli odpowiedniej ilości broni. Chcieli ją zdobyć pirackim sposobem. Chodzili nawet z łomami po peryferiach Warsza- wy, ale zawsze tak się składało, że nie spotkali samotnego milicjanta ani żołnie- rza. Gdyby dostali w ręce większą ilość broni i amunicji - niewątpliwie ich kult dla amerykańskiego stylu życia nabrałby jeszcze więcej konkretnych, jeszcze groźniejszych dla społeczeństwa form"52. Dla przywołania atmosfery tamtych 48 "Bikiniarze" - bandyci... 49 Ibidem. 5o AAN, ZG ZMP sygn. 451/V-149, k. 240, Krajowa Narada Aktywu Szkolnego. Stenogram, 17-18 listopada 1952 r. "Bikininrze" - bandyci... 52 W. Qdolska, Z chulignnn wyrasta bandyta, "Po prostu" 1951., nr 38, s. 8. Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 191 czasów warto przytoczyć fragmenty mowy prokuratora, w której domagał się dla oskarżonych kary śmierci i dożywotniego więzienia. Prokurator mówił na sali sądowej: "Jak bezlitośnie złamaliśmy bandyckie podziemie, tak samo bezlito- śnie zmiażdżymy resztki i niedobitki tego podziemia, które obecnie na rozkaz amerykańskich podżegaczy wojennych próbuje podnosić wraży łeb. [...] Bezli- tośnie będziemy bić w każdą bandycką łapę, która śmie targnąć się na mienie ludzi pracy - zniszczymy każdego, kto śmie imać się terroru. Na przykładzie szajki Burmajstra możemy ocenić, jakie rezultaty przynosi tzw. amerykańska kultura. Ci bikiniarze nie uczą się, wagarują, na darmo zajmują miejsca na sa- lach wykładowych i w pracowniach. Tak jak oskarżonych zdemoralizowało ich środowisko i wroga propaganda, tak oni teraz demoralizują i deprawują dziew- częta, niemal dzieci [...). Młodzież jest naszym najcenniejszym skarbem i naj- większym dobrem [...] i nie dopuścimy, aby rozkładający się trup kapitalizmu zarażał ją trującymi wyziewami. Nie wydamy naszych dzieci na łup rodzimym obikiniarzom®, ani ich amerykańskim protektorom. [...] Oskarżeni [...] przepo- jeni nienawiścią do ludu pracującego [...] poszli na służbę imperializmu amery- kańskiego, zdradzili naród, zdradzili ojczyznę. Oskarżeni są gnijącym wrzodem, który musimy wyciąć bezlitośnie i wypalić gorącym żelazem"5. Tekst charakte- rystyczny dla stylu mów prokuratorskich czasów stalinowskich, śmiało mógłby stać się dziś fragmentem występu kabaretowego satyryka i byłby bardzo śmiesz- ny, gdyby nie kary śmierci, na które sąd skazał dwoje ludzi. Burmajster i Wy- socki zapewne byli winni kradzieży i napadów z bronią w ręku, ale nie zasługi- wali na tak surową karę. Skazano ich, wbrew elementatnym zasadom prawa, za zamiar szpiegostwa i gotowość do dywersji, czyli za czyny, których nie popełni- li. Nie zastanawiano się nad możliwością resocjalizacji oskarżonych. Miłość do młodzieży, o której mówił prokurator, miała obejmować tylko tę jej część, która okazywała swą wdzięczność władzy ludowej sumienną pracą i oddaniem w bu- dowie socjalistycznej ojczyzny. Inni byli niepotrzebni. Wyroki śmierci na Zbi- gniewie Burmajstrze i Hieronimie Wysockim nie zostały wykonane, zamieniono je na kary dożywotniego więzienia54. Proces warszawskich "bikiniarzy" unaocznia, że walka z "amerykańskim za- grożeniem" była prowadzona serio, także w ramach zwalczania obyczajowych przejawów "amerykańskiego stylu życia". Jednak mimo groźnych ostrzeżeń ideo- logów komunistycznych jak niebezpieczne w skutkach może być uleganie kul- turze amerykańskiej i jakie poważne konsekwencje ze strony "ludowego" wy- miaru sprawiedliwości mogą spotkać tych, którzy jej ulegają, różne formy sub- kultury bikiniarskiej istniały, a nawet stały się elementem życia codziennego młodzieży epoki stalinowskiej. 5 Prowodyrzy szajki... 54 AAN, Kancelaria Cywilna Prezydenta RP sygn. 808, k. 338-355, Sprawy ułaskawień osób skazanych przez sądy wojskowe, 1951 r. 192 Zbigniew Romek Czym na co dzień było bikiniarstwo opisał w swoich wspomnieniach Jacek Kuroń: "Bikiniarze - mówiliśmy my ZMP-powcy - przyjmują oamerykański styl życia® a naprawdę próbowali po prostu ubierać się i czesać, i tańczyć jak młodzi ludzie z USA. Chłopcy nosili kolorowe koszule w kratę, spod koszuli wystawał podkoszulek, też kolorowy, tylko w prążki. Kolory mogły się ze sobą gryźć, choć były różne modne zestawy: szczypiorek na jajecznicy, czyli zielone na żółtym na przykład. Apaszka też była strasznie amerykańska, odpowiednio kolorowa, albo krawat, obowiązkowo bardzo szeroki, w zasadzie malowany ręcznie. Szcze- gólnie modne były z wysepką i palmą, pod palmą naga dziewczyna, często nad tym pojawiał się taki grzybek (niby atomowy), miał to być atol Bikini. Stąd zresztą nazwa - bikiniarze. Na koszule odpowiednio szeroka, wywatowana marynarka samodziałowa lub rzadziej welwetowa. Spodnie obcisłe, bardzo wąskie w kost- ce, przykrótkie, tak żeby widać było prążkowane, kolorowe skarpetki. Wysokie buty na grubej podeszwie ze słoniny lub gumy. Dziewczyny ubierały się w wą- skie spódnice z długim rozporkiem ż boku. Bikiniarze lubili jazz, tańczyli boo- gie-woogie czy raczej wszystko, co szybkie w stylu boogie-woogie-podobnym. Do tego odpowiednie dla płci fryzury [...]"55. Głowę bikiniarza zazwyczaj zdo- biły: "wielki kapelusz z niską główką zwany Żnaleśnikiem® i stercząca spod niego długa, zaczesana misternie do tyłu grzywa, czyli Żplereza®", czasami zwana , ,mandoliną". Poza określeniem "bikiniarz" funkcjonowały też inne nazwy tej subkultury młodzieżowej czasów stalinowskich. Mówiło się o stylu "dżolerskim", w Krakowie o stylu "zazou", w Warszawie na bikiniarza mówiono "figus"5 (zob. załącznik 1). Przedstawiony tu zewnętrzny wygląd typowego bikiniarza ulegał różnym modyfikacjom, choćby z tej racji, że odzież w tym stylu było można skompletować tylko na tzw. ciuchach, czyli na targu rzeczy używanych lub w ko- misach, które różnymi drogami trafiały tam z Zachodu. Próbowano też korzy- stać z usług krawca lub szyć według modnych wzorów samemu, ale najwięk- szym powodzeniem cieszyła się odzież oryginalna. Rzeczy te, choć używane, były jednak bardzo drogie i rzadko kiedy młody człowiek mógł sobie pozwolić na skompletowanie pełnego zestawu. Szczęśliwcami byli ci, którzy mieli bezpo- średni dostęp do paczek zagranicznych5. Leszek Dzięgiel, w tamtych latach student krakowski, w swoich wspomnie- niach stwierdza, że po bikiniarsku ubierał się głównie półświatek, a nie studen- ci. Styl ubioru krakowskiego studenta z 1951 r. miał także opierać się na wzo- rach amerykańskich: "Marynarki powinny być układającymi się miękko jedno- rzędówkami, o spadzistych, niewywatowanych ramionach i stosunkowo krótkich, 55 J. Kuroń, Wiara i wina. Do i od komunizmu, Warszawa 1989, s. 44-45. 56 L. Dzięgiel, Swobocfa na smyczy Wspomnienia 1946-1956, Kraków 1996, s. 150; J. Ku- roń, op. ci., s. 45. 5 L. Dzięgiel, op. ci., s. 150-151. Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 193 lecz szerokich klapach. Lekko dopasowane, miały oprócz normalnych, opatrzo- nych klapkami kieszeni, także kieszonkę dodatkową na wysokości pasa, z lewej strony. Ot, wybryk mody z dalekiego kontynentu.,. Spodnie natomiast, zawsze bez zaszewek, zamorscy krawcy modelowali tak, by przylegały w biodrach, a na- stępnie zgrabnie zwężały się, osiągając na bucie szerokość 20-23 cm. Mankiet szeroki na 3- cm lub jego brak - oto dodatkowy znak rozpoznawczy ówcze- snego eleganta, podobnie jak umieszczone z tyłu dwie kieszenie. Koszule miały kołnierzyk nieduży, krótki, a krawaty - szerokie dołem - wiązano w nowy, modny węzeł: serduszko. Wulgarne malunki w rodzaju rozebranej Hawajki pod palmą, także już wówczas przestały być modne. Lekkie zamszowe buty na słoninie ustę- powały coraz częściej brązowym i żółtawym mokasynom, wciąganym i zdejmo- wanym jednym ruchem. [...] Głowę, w wyjątkowo niekorzystnych warunkach pogodowych krakowski piękniś osłaniał miękkim, czarnym berecikiem, który cudownie wytrzymywał deszcz, w przeciwieństwie do pospolitych filcaków", które pod wpływem kontaktu z wodą przybierał kształt "wypuczonego grzyba"Sx. Chętnie noszone miały też być ubrania z demobilu, najczęściej pochodzenia bry- tyjskiego, ale przedmiotem marzeń było posiadanie czegoś z amerykańskich sor- tów mundurowych. Odzież amerykańska była szczególnie wygodna i ładna, a ponadto wykonana z materiałów doskonałej jakości. Z tego powodu młodzież chętnie ubierała się w używane rzeczy z Zachodu, nawet jeśli były już mocno sfatygowane. Latwiej zrozumieć tęsknotę za amerykańską czy zachodnio uropejską odzie- żą, gdy jej fasony porówna się z tym co oferowano w sklepach państwowych. To, co było można tam kupić: "było niemodne i niegustowne, zarówno w faso- nach, jak i kolorach. Damskie kreacje potrafiły zeszpecić najpiękniejszą nawet dziewczynę. Bezkształtne płaszcze i żakiety, suto wywatowane w ramionach nada- wały sylwetkom klocowate kształty. W owej epoce wypchane poduszkami ra- miona stawały się symbolem konserwatyzmu i braku gustu. Nieforemne, szyte seryjnie sukienki, ani krótkie, ani długie, ani wąskie, ani szerokie, zdobiły pod szyją pęki jakichś pretensjonalnych falbanek. Damskie obuwie fasonami tkwiło w nie najlepszych wzorach późnych lat 30. [...] Podobnie jak w modzie kobie- cej, również i w męskiej, w sklepach z fabryczną konfekcją królowała nuda i pełna namaszczenia powaga [...]. Granatowe lub ciemnobrązowe garnitury dwurzędo- we w biały prążek, czyli Żtenis®, popularne były tak wśród biednych, jak i boga- tych, o mało wybrednych gustach. Noszono sute marynaty, z wywatowanymi na sztywno ramionami oraz bardzo wąskimi klapami. Spodnie marszczyły w pasie liczne zaszewki. O szerokich nogawkach, obowiązkowo z mankietami mawiali- śmy, że są puszczone na wiatr. Faktycznie łopotały, gdy tylko trochę zawiało. Fabryczną koszulę poznać można było na kilometr po jasnych kolorach i dłu- S8 Ibidem, s. 146, 151. 194 Zbigniew Romek gich rogach kołnierzyków. [...] Szyję konformisty zdobił wąski krawat, kształ- tem i nijaki wzorem nawiązujący raczej do przedwojennej Żkrawatki®. [...] Ka- pelusz w środowisku studenckim należał do rzadkości. oPilśniakami® chętnie osłaniali skronie urzędnicy i w ogóle ludzie na stanowiskach. [...] Obuwie było wtedy z reguły czarne, skórzane. .Brąz upowszechniać się począł w sklepach po tak zwanych Żprzemianach październikowych®"5. Zestawienie socjalistycznej oferty handlowej sklepów konfekcyjnych, gdzie sprzedawano rzeczy niemodne, o niskiej jakości wykonania, z kiepskich mate- riałów z odzieżą amerykańską, musi prowadzić do prostego wniosku, że próba wymuszenia na społeczeństwie wyboru tandety i szarzyzny, nawet pod groźbą oskarżeń o sprzyjanie "wrogiej", imperialistycznej, amerykańskiej kulturze, z góry była skazana na niepowodzenie. Jednak nie dlatego, że wśród młodzieży pol- skiej przeważali "ideowi" wyznawcy "amerykańskiego stylu życia". W tej spra- wie celna wydaje się diagnoza Jacka Kuronia, że "ideowych bikiniarzy" był zni- komy procent, choć wielu z nich "uświadamiała sobie, że opowiada się za Sta- nami Zjednoczonymi przeciw Związkowi Radzieckiemu". Dla większości był to wybór "za kolorowym Zachodem przeciw szarzyźnie życia"6o. Podobnie było z zabawą. Młodzież zawsze lubiła się bawić. W czasach stali- nowskich "wychowawcy" komunistyczni określili zasady, jak powinien się ba- wić człowiek ideowo zaangażowany w budowę socjalistycznej ojczyzny, akcep- tujący światopogląd marksistowski. Na przełomie 1950 i 1952 r., na łamach ty- godnika "Po prostu" odbyła się dyskusjab, którą zainicjował artykuł zatytułowany O nową fórmę zabawy. Wzorowa, socjalistyczna zabawa miała "przezwyciężyć dawny styl życia młodzieży, głęboko zakorzenione złotomłodzieżowe nawyki"bz. , Stary" styl zabawy miał być: "wytworem kapitalistycznego ustroju i kapitali- stycznej moralności. ŻOdnawiany® przez [...] przejawy burżuazyjnej, gnijącej Żkultury® eksportowanej przez imperializm amerykański pozostaje stary wobec naszego rozwijającego się nowego, radosnego życia, wobec naszego młodego szczęścia. Stary styl zabawy, którego pozostałości pokutują wśród młodzieży studenckiej - pijaństwo, erotyzm - to wszystko jest odbiciem gnicia ustroju ka- pitalistycznego, jego zezwierzęcenia i beznadziejności życia w tym ustroju"63. 5 Ibidem, s. 142-143. bo J. Kuroń, op. cif., s. 45. 6 Pamiętajmy, że w tamtych czasach istniała cenzura, zatem słowo "dyskusja", to wypowie- dzi akceptowane przez władze. Nie oznaczało to, że nie dopuszczano do prezentacji "wro- gich" poglądów, te jednak zawsze musiały być odpowiednio skomentowane. Zarówno ko- mentarze, jak i przemycone informacje o sprawach zakazanych czynią z prasy czasów PRL pasjonujące źródło historyczne. 62 Z. Mańkowski, M. Strużyński, O nową formę zabawy (artykut dyskusyjny), "Po prostu" 1950, nr 36, s. 4. 63 Wtaśnie kolektyw (zamykamy dyskusję "O nowy styl zabawy"), "Po prostu" 1951, nr 10, s. 4-5. Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 195 Cele nowego, socjalistycznego stylu zabawy określono na łamach "Po prostu" w podsumowaniu dyskusji. "Stary styl" pisano, był spowodowany poszukiwaniem w zabawie: "zapomnienia, oderwania się od beznadziejności i szarzyzny dnia codziennego. A jednocześnie pijaństwo, rozpusta, demoralizacja, szerzone celo- wo za pośrednictwem korporacji i najróżniejszych Żklubów® służyły kształto waniu świadomości młodzieży w służbie ustroju kapitalistycznego. [...] Dlatego stary styl zabawy [...] podtrzymywany świadomie przez naszego wroga jest dla nas obcy i wstrętny. Dlatego u nas, w społeczeństwie budowniczych socjalizmu, budowniczych szczęścia, taki styl zabawy nie może mieć miejsca. Jest on obe- lgą dla naszego radosnego życia, jest jego zaprzeczeniem. [...] Nasza zabawa powinna być odbiciem radości i piękna naszego życia, radości budownictwa Warszawy i Nowej Huty, budownictwa szczęśliwej przyszłości, naszych perspek- tyw twórczej pracy, niosącej szczęście i pełne zadowolenie człowieka - socja- lizm. [...] Nowy styl zabawy jest elementem nowej moralności. [,..] Walka o mo- ralność socjalistyczną to walka o nowy stosunek do pracy, do nauki, do własno- ści socjalistycznej, do kolektywu, między innymi i o nowy styl zabawy". W samo sedno, czym ma być zabawa socjalistyczna utrafił jeden z dyskutantów: "Chodzi przede wszystkim o człowieka, który się bawi, chodzi o jego wychowanie, o kształtowanie jego ideologii, jego gustów, kategorii etycznych, obyczajowych, jego moralności. Na nic nie przydadzą się najlepsze doświadczenia, na nic różne organizacyjne szczegóły - które uważa się często za jakąś magiczną receptę - jeśli nie zwrócimy większej uwagi na sprawę ideologicznego wychowania. Trzeba, by studenci studiowali - więcej niż dotychczas - naukę marksizmu-leninizmu i opanowali materializm dialektyczny, by zaznajamiali się z życiem i walką mło- dzieży komsomolskiej, by czytali Jak harfowata się stal, Mtodą Gwardię, Dale- ko od Moskwy (by wymienić tylko kilka powieści), z których uczyć się będzie- my jak żyć, pracować dla swojej ojczyzny, jak kochać sprawę rewolucji, proleta- riatu, wyzwolenia człowieka, jak kształtować swą moralność, co przyswajać sobie, jako zdrowe, dobre, twórcze, a co odrzucać jako zgniłe, stare, wsteczne. [...] Gdy Nowe zapanuje niepodzielnie w naszej świadomości - przez myśl nam nie przej- dzie podrygiwać w rytmie boogie-woogie, tak jak dzisiaj każdy z nas jest daleki od zamiaru tańczenia na zabawach studenckich... kadryla. Dlatego każda zaba- wa - podobnie, jak każdy inny czynnik wychowania młodzieży - winna nowe, wartościowe elementy naszej świadomości, naszych gustów, moralności rozwi- jać. Taka forma zabawy będzie słuszna, która tę służebną rolę w stosunku do treści będzie spełniała. [...] Każdy, najbłahszy szczegół organizacyjny ma swoje głębokie, ideologiczne znaczenie"6s. 64 I/idem. 65 r, Kmita, Na pienvszym miejscu nasza świadomośc O nowy styl zabawy, "Po prostu" 1951, nr 4, s. 5. I9G Zbigniew Romek Zabawa socjalistyczna czasów sta7inoWSklCh mIr?a WIC plZede WsZystkim, . Y.cLyrtauii kaiialtzmu i ze wspotczesnymi wpływami "amerykań- skiego stylu życia", kształtować nowego człowieka. Jej wzorcowy model, pro- pagowany przez ZMP-owskich aktywistów, w dużej mierze przypominał szko- lenie ideologiczne lub zwołaną z ważnej okazji masówkę. Jakie były elementy wzorowej socjalistycznej zabawy? Ważnym jej elementem był "klasowy" skład jej uczestników. Chodziło o to, by zabawa nie została zdominowana przez biki- niarzy i chuliganów, którzy według marksistowskich ideologów mogli wywo- dzić się jedynie ze środowisk drobnomieszczańskichbb. Dlatego postulowano, by na zabawy studenckie zapraszać robotników, przodowników pracy. Instruowa- no, by organizatorzy zapraszając na zabawę wiedzieli, jakie środowiska repre- zentują biorący w niej udział i by odpowiednio dobierali uczestników. Wierzo- no, że gdy salę zdominuje "aktyw organizacyjny i rzesze młodzieży o zdrowym wyczuciu klasowym" automatycznie będzie zagwarantowany odpowiedni nastrój i wychowawczy charakter zabawy6. Dużą wagę przywiązywano do dekoracji. Oto fragment ZMP-owskiej instrukcji o przygotowaniach do wiejskiej świetlicowej zabawy sylwestrowej witającej Nowy Rok 1954: "Rok 1954 będziemy witać szczególnie uroczyście i radośnie - będzie on bowiem rokiem jubileuszowym - dziesiątym rokiem istnienia uko- chanej Ojczyzny - Polski Ludowej. [...] Do dekoracji posłużą nam nowe hasła, zawierające osiągnięcia i zadania wsi polskiej w związku z IX Plenum KC PZPR, ostatnie numery gazetki o aktualnej tematyce i Żbłyskawice®, wykonane wyci- nanki z papieru i bibuły w formie pasów, makat na ściany i firanek. Odzwiercie- dleniem nowych haseł będzie również choinka, na którą przygotujemy ozdoby, przemawiające swą bezpośrednią formą. Będą to więc z drewna, tektury, karto- nu czy papieru wykonane różnego rodzaju maszyny - określające zmechanizo- wanie różnych dziedzin pracy, większe budowle socjalizmu w Polsce -jak ma- kieta Pałacu Kultury i Nauki, fabryki, huty, osiedla mieszkaniowego, makiety przedstawiające własną gromadę w jej rozwoju - wczoraj i dziś oraz plany roz- budowy, op. przedszkola, punktu zlewu mleka itp."6g. Przed rozpoczęciem właściwej zabawy często występował z krótkim lub dłuż- szym przemówieniem miejscowy przedstawicieł władzy, działacz partyjny czy ZMP-owski. Gdy zabawy były zorganizowane z okazji święta czy rocznicy (op. Święta Pracy, Dnia Kobiet, czy rocznicy wybuchu Rewolucji Październikowej) wygłaszano referat propagandowy, wplatając w jego treść problemy lokalne, chwalono osiągnięcia, ganiono wymieniając z imienia i nazwiska szkodników 66 A. pawełczyńska, O niektórych przyczynach chuligaństwa, w: Chuligaństwo. Studia, pod red. J. Sawickiego, Warszawa 1956, s. 92-93. 6 Z. Mańkowski, M. Strużyński, op. cif. 68 Orgartizujemy zabawę w świetlicy, "Praca Świetlicowa" 1953, nr 12, s. 47, 50. Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 19'7 i bumelantów. Na zabawie zorganizowanej w Nowej Hucie dla młodzieżowych przodowników pracy 15 marca 1952 r. przewodniczący Zarządu Powiatowego ZMP tow.[Józef] Tejchma wygłosił referat, który "obejmował również krótką charakterystykę kilku czołowych przodowników pracy. Na zakończenie [...] wręczył aparat fotograficzny przodownikowi tow. Łuczakowi Karolowi. Pozostałe nagrody i dyplomy wręczono w trakcie części artystycznej i zabawy"® (zob. załącznik 2). Po części oficjalnej następowała część artystyczna. Na niej prezentowały się miejscowe zespoły teatralne, recytatorskie, taneczne zespoły folklorystyczne i chó- ry. Występy artystyczne często wypełniały także czas przerw w trakcie zabawy tanecznej. O przerwach, które powinny w czasie zabawy socjalistycznej spełniać rolę wychowawczą, pisał następująco jeden ze studenckich działaczy ZMP: "gdy orkiestra udaje się na zashzżony odpoczynek, uruchamia się adapter, bądź też publiczność przechodzi do bufetu, pozostawiając na sali niezbyt liczna grupę osób, które są świadkami części artystycznej (dość rzadko organizowanej) i nie zawsze stojącej na właściwym poziomie. Z tego wypływa prosty wniosek. Należy tak zorganizować część artystyczną, by zainteresowała ona publiczność. Podczas przerwy na jednej z zabaw wystąpił na scenie chór, który odśpiewał kilka po- ważnych pieśni. Nie zdziwiłem się więc bardzo, gdy pod koniec przerwy prawie nikt nie słuchał chóru. Przerwa nie może wyrwać obecnych z nastroju zabawo- wego. Musi ona być kontynuacją zabawy, lecz w innej formie. Konieczne są recytacje, potrzebny śpiew, każdy z radością przyjmie balet, czy krótką insceni- zację, ale wszystko to musi pasować swą treścią do nastroju zabawowego. Tu czeka na nas twórczość Czechowa, Prutkowskiego i in. Nie wolno pominąć śpiewu masowego. Na zabawach, gdzie dominuje element robotniczy i chłopski, śpiew masowy nie wymaga specjalnej organizacji. Koledzy i koleżanki śpiewają pięk- ne pieśni radzieckie na zmianę z polskimi pieśniami masowymi". Zachęcano do korzystania przy doborze repertuaru ze "Szpilek", czy dostępnych na polskim rynku radzieckich tygodników satyrycznych: "Krokodyla" czy "Dikobrazu" Przedruki wierszy, propozycje inscenizacji zamieszczano w specjalnych pismach instruktażowych ZMP m.in. w takich, jak: "Scena Świetlicowa" (po zmianie ty- tułu: "Praca Świetlicowa") z muzycznym dodatkiem "Śpiewajmy", czy "Miesięcz- nik Instrukcyjny ZMP" (później: "Nasze Koło Pracuje"). Wydawano też różne- go rodzaju śpiewniki, zbiory odpowiednio dobranych wierszy, czy propozycji gier i konkursów do wykorzystania w trakcie zabawy. Jak zalecano, przy doborze 69 AAN, ZG ZMP sygn. 451/VI-61, k. 84, Notatka o zabawie młodzieżowych przodowni- ków pracy w Nowej Hucie zorganizowanej przez ZP ZMP dnia 15 marca 1952 r. Obszerne fragmenty notatki - zob. załącznik 2. abawa jest zawsze środkiem wychowawczym, "Po prostu" 1951, nr 1, s. 5. Na przykład warto wymienić: śpiewnik Niech rozbrzmiewa wolny śpiew oprac. E. Bakier, Warszawa 1952; zbiór satYr: Na obie lon.atki.. orac. J. Brzechwa i A Mar;annwc ,wr- szawa 1952; poradnik gier i konkursów: A. Felistak, Gry i zabawy, Warszawa 1953. 198 Zbigniew Romek tematyki repertuaru części artystycznej: "należy uwzględniać przede wszystkim walkę o pokój a wśród innych nie pominąć takich zagadnień, jak walka klasowa i walka z kosmopolityzmem"2. Część tekstów dotyczyla walki z "amerykańskim zagrożeniem". Niektóre napisane z talentem, zacięciem satyrycznym, inteligent- nie, których autorami byli m.in.: Julian Twim, Jerzy Jurandot, Janusz Minkie- wicz, czy Marian Załuski, zapewne bardziej docierały do słuchaczy, niż długie i najczęściej nudne mowy polityków czy referaty aktywistów ZMP-owskich (zob. załącznik 3 i 4). Bardzo pożądaną osobą na zabawie był odpowiednio przygotowany konfe- ransjer. Jaki powinien być konferansjer, poinstruowano czytelników w tygodni- ku "Po prostu": "Zadaniem jego jest nie tylko łatanie Żdziury w grze orkiestry®, czy też wywoływanie bezdusznego śmiechu widowni. Dobry konferansjer wi- nien wychowywać, bawić i uczyć nowego stylu zabawy. Konferansjerka winna być upolityczniona, lecz podana lekko, w formie satyry i szczerego entuzjazmu. Unikać należy estradowości i przesadnej wiecowości"3. Gdy na Festiwalu Stu- denckich Grup i Zespołów Artystycznych w 1952 r. jeden z konferansjerów, nie- fortunnie improwizując, wypaczył znaczenie jednego z prezentowanych progra- mów, redakcja "Po prostu" zwróciła się do Kazimierza Rudzkiego, ówczesnego dyrektora warszawskiego Teatru "Syrena" o wyjaśnienie, na czym polega dobra konferansjerka. W ustach zawodowego aktora, świetnego konferansjera, zadania prowadzącego socjalistyczną zabawę czy akademię brzmiały szczególnie wymow- nie. Rudzki zwracał uwagę, że konferansjer pełni w zasadzie rolę gospodarza imprezy i głównie od niego zależy, czy jej cel zostanie osiągnięty. Albowiem: "zadaniem konferansjerajest znalezienie takiej formy łączności z widownią, ażeby całość programu była jak najlepiej zrozumiana, [...] powinien tak pomagać wy- konawcom i publiczności, ażeby wszystkie punkty programu stały się dla od- biorcy atrakcyjne. A najważniejsze jest pełne wydobycie ideologicznego, poli- tycznego sensu całości programu. To nie znaczy wcale, że trzeba zaraz opero- wać sloganami ze wstępnych artykułów pism codziennych... Bo właśnie rola konferansjera polega na tym, żeby bronić program przed nudą [...]. Od niego zależy bardzo wiele. To wlaśnie konferansjer doprowadza program do publicz- ności i jednocześnie publiczność do programu. [...] Zagadnienie trudnej i łatwej publiczności [...]. Trzeba odważnie podjąć walkę. Trzeba zmobilizować wszyst- kie siły, wszystkie rezerwy zapału, pomysłowości, kunsztu, żeby ich przełamać i - pokonać. Ale nie wolno nigdy używać chwytów niedozwolonych. [...] Nie wolno nam poniżać naszej sztuki przez schlebianie złym gustom niedostatecznie wyrobionego widza. Nie zapominajmy, że to oni [...] przyszli od nas się uczyć dobrego smaku, słusznej myśli politycznej, pięknego, a w każdym razie popraw- 2 J. Waczyński, op. cif. 3 Z. Mańkowski, M. Strużyński, op. cif. Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 199 nago języka. [...] Nasze zadanie polega na przyzwyczajeniu nowego odbiorcy, do rzeczy dobrych, a może czasem za trudnych dla kogoś, kto dopiero debiutuje w roli odbiorcy prawdziwych zdobyczy kulturalnych [...]. To rola odpowiedzial- na i niełatwa, ale piękna i zaszczytna zarazem - rola ARTYSTYCZNEGO AGI- TATORA"4. Zapewne taki konferansjer mógł wiele zrobić dla upowszechnienia nowego, socjalistycznego światopoglądu. Szczęśliwie tak inteligentni i błysko- tliwi konferansjerzy rzadko prowadzili zabawy ZMP-owskie. Stosując się do odgórnych instrukcji starano się, by na zabawach socjalistycz- nych nie było alkoholu, miejsce tradycyjnych bufetów miały zająć bary mlecz- ne. Zalecano, by w trakcie zabawy zorganizować loterie książkowe, konkursy, a w salach bocznych wyświetlać filmy krótkometrażowes. Jak to jednak zwykle bywało w rzeczywistości socjalistycznej najczęściej teoria nie pokrywała się z praktyką. Jednym z kluczowych elementów zabawy, który zwykle wymykał się organizatorom spod kontroli był repertuar orkiestry oraz sposób tańczenia. W czasach stalinowskich była zakazane muzyka jazzo- wa oraz taniec w stylu boogie-woogie. Mużyka i taniec oparte na wzorach współczesnej kultury amerykańskiej miały być pierwszym krokiem do demora- lizacji młodzieży, tym groźniejszym, że z pozoru niewinnym. Faktycznie zami- łowanie do jazzu i boogie-woogie, zdaniem aktywistów partyjnych i zetempow- skich, były pierwszym krokiem ku moralnemu zepsuciu, wybujałemu erotyzmowi, a w konsekwencji początkiem najczęściej nieodwracalnego procesu demoraliza- cji. Ostatnim jej etapem miała być pogarda dla drugiego człowieka, która rodzi- ła chuligaństwo, rozbój, a na koniec zbrodnię. Taki był sens wyjaśnień dotyczą- cych szkodliwości boogie-woogie, znajdziemy w opublikowanym wówczas na łamach "Po prostu" artykule Pawła Beylina: "Pewnego dnia, w 1945 r. stałem zmieszany z tłumem przed szybami wielkiego lokalu dla żołnierzy amerykań- skich w Paryżu. W lokalu tańczono boogie-woogie. Młodzi Żobrońcy cywiliza- cji zachodniej® [...] szaleli wewnątrz lokalu, wydawali okrzyki, byli już całko- wicie mokrzy od potu, ale nie ustawali w tańcu. W pewnej chwili chwytali swo- je partnerki i rzucali je w górę. Partnerki te [...] były następnie chwytane w locie przez tancerzy znajdujących się po drugiej stronie sali. Dalszy ciąg zabawy po- legał na oblewaniu się wodą sodową. [...] Ci chłopcy, o sympatycznym niekiedy wyrazie twarzy, całkowicie ogłupiani przez styl życia w ich Żwolnej® ojczyźnie, sami sobie nie zdawali sprawy z rozwydrzenia do jakiego doszli. [...] Młodych hitlerowców też wychowywano w imię Żcałkowitego wyzwolenia obyczajowe- go®, Żswobody obyczajów® , wpajano im pogardę dla kobiety, poczucie wolno- 4 K. Rudzki, O konferansjerach, zapowiadaczach i innych, "Po prostu" 1952, nr 24, s. 5. 5 Z. Mańkowski, M. Strużyński, op. cif. 6 R. Kowal, Polski jazz, Kraków 1995, s. 53-57; Polskie ścieżki do jazzu, oprac. i wybrał teksty K. Brodacki, wyd. 2, Warszawa 1983, s. 16-30. 200 Zbigniew Romek ści czynienia wszystkiego, na co człowiekowi przyjdzie ochota. Tak się zaczęło, a skutki mogliśmy odczuć w czasie pięcioletniej okupacji w Polsce. [...J Boogie- -woogie to jeden ze społecznych przejawów imperialistycznego bandytyzmu i jako taki jest nam wrogi i obcy i powinniśmy go potępiać". Według ZMP-owskich postulatów na zabawach powinny dominować tańce ludowe (kujawiak, oberek, polka, krakowiak), a z repertuaru tańców towarzyskich tango, walc, fokstrot. A przy okazji lansowano aktualne szlagiery, takiejak: Walc o Nowej Hucie ("O no- wej to hucie piosenka..."), Walc o tnostach ("Na prawo most, na lewo most a do- łem Wisła płynie..."), Mate mieszkanko na Mariensztacie, Serce (melodia z fil- mu radzieckiego "Świat się śmieje")8. O zalecanym repertuarze można powiedzieć tyle, że był bądź ckliwy i senty- mentalny, bądź wzniosły i patetyczny. "Wyszaleć się" było można tylko w rytm tańców ludowych. Nie była to oferta trafiająca w gust młodego pokolenia. Nic zatem dziwnego, że ZMP-owscy stróże socjalistycznej moralności mieli pełne ręce roboty, próbując praktycznie zrealizować zakaz bikiniarskich tańców i prze- strzegać "poprawnego" stylu ubrania i fryzury. W listopadzie 1952 r., na nara- dzie aktywistów ZMP, tak opisano walkę członków organizacji z bikiniarzami w Toruniu: "U nas jest dużo lokali. I tam na dancingach te bażanty znajdują swoją rozrywkę. Do tych lokali nocnych kierujemy specjalne ekipy Z[arządu] M[iej- skiego] ZMP, które wyławiają tych baźantów. Możemy sobie takich bażantów zobaczyć i wyszydza się ich w oczach calego spoleczeństwa będącego na zaba- wie. Taki bażant rumieni się, wstydzi i kiedy zaczynają się ludzie ruszać do tań- ca tego bażanta już nie ma. Ten system daje u nas dobre wyniki. Kiedy ostatnio były takie ekipy, to nie zdarzyło się aby taki elegant, w krótkich spodniach, w ma- lowanym krawacie w małpy czy papugi, przyszedł do nocnego lokalu. To odnio- sło dobry wpływ"9. Na tej samej naradzie inni aktywiści opowiedzieli, jak od- uczali swoje koleżanki i kolegów tańczyć rumbę: "Była u nas akademia związa- na z 34. rocznicą Rewolucji Październikowej i po tej akademii była urządzona czterogodzinna zabawa. Niewątpliwie, i w dużej mierze nasi członkowie, nasza młodzież po prostu chce tańczyć rumbę. [...J Kazaliśmy orkiestrze grać rumbę. I co się okazało? Okazało się poszły tańczyć trzy pary. W jaki sposób zareago- waliśmy na to? Z chwilą gdy zaczęta tańczyć jedna para oczywiście nasz aktyw, członkowie zaczęli bić brawo i co ważniejsze do tego jeszcze odpowiednio do- stosowane okrzyki. [...J Ale na tym nie koniec. Uważaliśmy, że wtedy, kiedy jest na sali gimnastycznej nasz aktyw, to młodzież po prostu krępowała się [...]. Więc spróbowaliśmy innej metody na tej samej zabawie, po prostu powiedzieliśmy 77 P Beylin, Odpowiadam na pytania. Dyskutujemy o stylu zabawy, "Po prostu" 1951, nr 6, s. 4. g Organizujerny zahuwę ..., s. 50-51. AAN, ZG ZMP sygn. 4511V-146, k. 190, Krajowa Narada Aktywu Szkolnego.... Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 201 aktywowi, żeby opuścił salę gimnastyczną i kazaliśmy powtórnie grać orkiestrze rumbę. I za drugim razem nie tańczył już nikt"8zypadki, choć przedstawiano na naradzie jako wychowawcze sukcesy, w istocie były porażka- mi. Młodzieży nie potrafiono przekonać, zastraszono ich tylko i wyśmiano. Zwróćmy uwagę, że jak wynika z przytoczonych relacji, w akcje walki z biki- niarzami był zaangażowany tylko aktyw zetempowski, pozostali uczestnicy za- bawy zachowywali się biernie i ostrożnie. Jak faktycznie mało skuteczne były zakazy bikiniarskiego stylu zabawy świadczy relacja z zabawy przodowników w Nowej Hucie w marcu 1952 r. (zob. załącznik 2). Przodownicy, czyli zdawa- łoby się najlepsi z najlepszych, najbardziej uświadomieni i zaangażowani, w czasie zabawy co chwila byli strofowani przez konferansjera, by nie tańczyli po dżoler- sku. W trakcie zabawy "wygibusy woogie-boogie" zaczęła tańczyć także podpi- ta żona powiatowego instruktora propagandy ZMP oraz także nietrzeźwy oficer UB. O ile żona szybko została wyprowadzona z zabawy przez wystraszonego męża-aktywistę, o tyle oficer UB, mając przy sobie broń, czuł się tak pewnie, że nie reagował na zwracane mu przez organizatorów uwagi. Instruktor ZG ZMP z Warszawy, który opisał przebieg zabawy, tłumaczył wszystkie te zachowania pozytywnie. Usprawiedliwiał postępowanie zarówno żony miejscowego instruk- tora, jak i oficera UB faktem nadużycia alkoholu. Uznał, że w stanie nietrzeź- wym robi się różne nieprzemyślane rzeczy i nie należy przywiązywać do nich specjalnej uwagi. Warto natomiast zwrócić uwagę, co zostało napisane w notat- ce o przyczynach, dla których boogie-woogie tańczyli młodzi przodownicy pra- cy. Autor relacji podał, że uczniowie nosili włosy tzw. mandolinki. Zaś w roz- mowie przy barze przyznali się, że często tańczą po dżolersku, ale uważają, że na zabawie przodowników jest to nieodpowiednie. "Trudno od razu przełamać przyzwyczajenie" - thamaczyli się przed przedstawicielem ZG ZMP. Opis ten świadczy, na przekór wnioskom, które formułuje instruktor warszawski, że biki- niarski taniec młodzież traktowała jako coś naturalnego, spontanicznego, zaś ZMP-owskie formy zabawy, za coś sztucznego, konwencję, której w określonych warunkach trzeba przestrzegać. Zatem w czasach stalinowskich często sami ak- tywiści partyjni nie byli przekonani do propagowanych oficjalnie zasad socjali- stycznej moralności. Warto także zauważyć, że na tej wzorcowej pod wieloma względami zaba- wie przodowników w Nowej Hucie (zadbano o przewagę ideologicznie "dojrza- łych" uczestników, zrealizowano wszystkie elementy części oficjalnej i artystycz- nej, dobry konferansjer silną ręką raz po raz dyscyplinował uczestników zaba- wy) nie udało się utrzymać zakazu sprzedaży alkoholu w bufecie. Organizatorzy, zezwalając na oficjalną sprzedaż 30 butelek wina, ustąpili pod presją bawiących g99. 202 Zbigniew Romek się, gdyż nie byli w stanie zapobiec skrytemu wnoszeniu alkoholu, kupowanego w pobliskiej, nielegalnej melinie (u tzw. matki). Na omówionym przykładzie zabawy w Nowej Hucie oraz na podstawie rela- cji z innych zabaw widać, że realizacja podstawowych zasad wychowania nowe- go człowieka w duchu moralności socjalistycznej i związana z tym zadaniem walka z "amerykańskim zagrożeniem" w kulturze i obyczajowości były celami nie do zrealizowania, z góry skazanymi na przegraną. Bunt młodzieży przeciw- ko szarości był powszechny, choć często maskowany? Krepowano się najczęściej ze strachu, jednak w chwilach nieuwagi, czy zapomnienia brały górę naturalne ludzkie tęsknoty za wolnością i radością życia. Ideolodzy komunistyczni tego nie rozumieli. Uważali, źe proponowany przez nich model źycia, wzory moral- ności socjalistycznej, odpowiadają potrzebom człowieka. Uważali, że człowiek, który według teorii marksistowskiej wyodrębnił się z przyrody tylko dzięki pra- cy, tylko przez pracę może zaspokoić swoje aspiracje i dążenia. Pracy dla przy- szłych pokoleń, realizacji odległej wizji ustroju komunistycznego, miało być podporządkowane wszystko, także zabawa. Człowiek współczesny, jego potrze- by i pragnienia, nie był dla komunisty ważny. Ideolodzy nie próbowali go zrozu- mieć, a jedynie starali się go wychować. Liczył się tylko człowiek ideał, ten z przyszłości. Nieumiejętność zweryfikowania fałszywych założeń marksistowskiej ideolo- gii, prowadziła do błędnych ocen rzeczywistości. Opór społeczeństwa polskiego i niechęć do nowej rzeczywistości tłumaczono działalnością wroga, którego m.in. definiowano jako "amerykańskie zagrożenie". Nie można zaprzeczać, że Stany Zjednoczone w tamtym okresie rywalizowały z ZSRR i blokiem państw socjali- stycznych, prowadząc na różnych frontach dywersję i akcje szpiegowskie. Trud- no zaprzeczać wielu faktom podawanym przez PRL-owska propagandę. Faktem była dyskryminacja rasowa Murzynów, bezrobocie, uzależnienie władzy od monopoli. Szczególnie z perspektywy dnia dzisiejszego, trudno zaprzeczać an- tywychowawczej roli filmów gangsterskich i pornografii. Wydaje się jednak, że Ameryka w czasach stalinowskich przede wszystkim w tym sensie zagrażała rzeczywistości socjalistycznej, że była przedmiotem wyidealizowanych tęsknot społeczeństwa polskiego za wolnością, dobrobytem, za prawem do spontanicz- nej wesołości i fantazji. Warto pamiętać, że dla zdecydowanej większości ludzi żywe były wspomnienia czasów wojny. Wobec ogromu zniszczeń i wielu osobi- stych tragedii szczęście człowieka, radość życia były wartościami szczególnie cenionymi. Władza "ludowa" jakby tego nie rozumiała. Walcząc z "amerykań- skim stylem życia", nie potrafiła zaproponować niczego oza propagandowymi hasłami i szarą, smutną codziennością. Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 203 ZAŁĄCZNIKI ZAŁĄCZNIK 1 Idzie Figus Targową ulicą, przed nim cizia z rozpiętą spódnicą. Figusa podnieca ta rozpięta kieca, bogi-ugi, bogi-ugi, dżez. Kiedy słychać dżezu pierwsze trzaski, szuka Figus dla siebie fagaski, tamta jest za blada, tamta znów wysiada, Dżez, bogi-ugi, dżez. Chuliganie to są ludzie tacy, Dżez, bogi-ugi. Mają w dupie dyscyplinę pracy, dżez, bogi-ugi. A ludowa władza do pierdla ich wsadza, bogi-ugi, bogi-ugi, dżez. Cyt. za: Czesław Czapów, Stanisław Manturzewski, Niebezpieczne ulice. U źródeł chuligaństwa. Materiały i refleksje, Warszawa 19G0, s. 291. ZAŁĄCZNIK 2 Notatka Jerzego Bubatly, instruktora Wydziału Propagandy i Agitacji ZG ZMP, o zabawie młodzieżowych przodowników pracy w Nowej Hucie, zorganizowanej przez Zarząd Powiatowy ZMP IS marca 7952 r., 23 marca 7952 r. Prrygotowanie zabawy - Odpowiedzialni za zorganizowanie zabawy byli tow. Nowak - instr[uktor] P[ropagandy i] A[gitacji] ZP i tow. Stokłosa - instr. org[anizacji] ZP - Na zabawę zaproszono 200 osób ze wszystkich zakładów pracy na Nowej Hucie, rozsyłając imienne zaproszenia na dwa dni przed zabawą. Przebieg zaba- wy świadczył o tym, że dobór zaproszonych ludzi był staranny i dobry. 204 Zbigniew Romek - W ciągu dwóch dni przed zabawą przygotowano rozdzielnik i dyplomy ZG ZMP, załatwiono bufet, dekorację, orkiestrę, samochód dla orkiestry, zespół ar- tystyczny itp. Prace te całkowicie absorbowały tow. Nowaka i tow. Stokłosę przez dwa, trzy dni, kosztowały ich dużo nerwów i bieganiny. [...] - Dekoracja sali była dostateczna, głównie jednak przejęta po dniu kobiet 8 III tak, że ze strony ZP dodano jeden transparent z naczelnym hasłem i jeden trans- parent na zewnątrz budynku. - Organizatorzy nie przygotowali miejsca na szatnię. Przez całą oficjalną część prawie wszyscy siedzieli w płasżczach. Sprawiało to wrażeniejakiejś krótkotrwa- łej masówki. Przebieg zabawy - Zabawa rozpoczęła się z 1,5 godzinnym opóźnieniem z winy orkiestry. W czasie tym śpiewano pieśni masowe. - Referat był przygotowany dobrze i był serdecznie wygłoszony przez przew. ZP tow. Tejchmę. Referat obejmował również krótką charakterystykę kilku czoło- wych przodowników pracy. Na zakończenie referatu tow. Tejchma wręczył a pa- rat fotograficzny przodownikowi tow. Łuczakowi Karolowi. Pozostałe nagrody i dyplomy wręczono w trakcie zabawy. - Występ artystyczny obejmował popisy zespołu tanecznego dziewcząt ze Szkoły Adm.-Handl. w Nowej Hucie. Wykonane były tańce ludowe (krakowiak, mazur, kujawiak) oraz na zakończenie bulba. Solo tańczyła kol. Niedzielska wykonując bardzo dobrze walca. Prócz tańców wygłoszone zostały dwie recyta- cje: 1) "Dawniej a dziś" utwór własny spawaczki z Bazy Sprzętu, 2) "Kobieta walczy o Pokój". - Po części artystycznej zaczęto tańce ogólne. Migawki z zabawy - Konferansjerkę prowadził instr. org. ZP tow. Król (żywo i wesoło). Zapo- wiadał on co jakiś czas, że tańczymy tylko po ZMP-owsku. Dwukrotnie zaape- lował do koleżanek imiennie, by opuściły partnerów tańczących po dżolersku. Odniosło to oczywiście natychmiastowy skutek. U wielu par tańczących foks- troty dało się zauważyć poważne trudności w utrzymaniu normalnego sposobu tańca oraz zacięcia w tańcu, gdy łapali się na tym, "że już zaczęli tańczyć po dżolersku". Jednym słowem "trudno od razu przełamać przyzwyczajenie" - jak mi oświadczyło czterech uczni SPZ w rozmowie w bufecie. Całkowicie się z tym zgadzam. Od tychże rozmówców usłyszałem zdanie, że młodzież właściwie nie bardzo wie jak należy tańczyć. Wydaje się, że byłoby słuszne przynajmniej w pierwszym okresie w ramach Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 205 zajęć świetlicowych uczyć młodzież nie tyle krakowiaków i innych tańców lu- dowych, ile tego, że walc jest tańcem wirowym, a nie chodzonym czy skaka- nym, i że op. partnerkę w tańcu trzeba trzymać mniej więcej w wysokości poło- wy pleców a nie gdzie indziej. - W trakcie zabawy powstał problem, czy dać do sprzedaży w bufecie wino. Ponieważ sam słyszałem rozmowę wśród uczestników zabawy, że w bufecie nie ma co wypić więc warto by skoczyć do bloku, bo któryś ma "matkę", uważa- łem, że słuszne jest, by sprzedać 25-30 butelek wina. Tow. Krzywdzianka z Z[arządu] W[ojewodzkiego] i tow. Tejchma zdecydowali się na sprzedaż wina. Okazało się, że było to słuszne pociągniecie. Do końca zabawy (do godz. 2.00) nie było wśród zaproszonych osób pijanych (nie znaczy to, że nie było ich wcale - patrz niżej). Ogółem bufet sprzedał około 40 butelek. - Drugim problemem, jaki stanął przed organizatorami była sprawa, czy urzą- dzić loterię książkową. Obawiano się, że impreza ta może nie mieć powodzenia [...]. Okazało się, że uczestników zabawy ogarnął hazard loteryjny. Jeden z przo- downików zakupił 18 losów, a z tego miał wygranych 16. To bardzo zachęciło innych. Przy loterii utworzyła się oryginalna kolejka. Wszystkie losy zostały wysprzedane. ZP jednak nie docenił swoich przodowników pracy. O atmosferze zabawy może świadczyć m.in. następujący wypadek. Tow. Głą- bowa, żona instr. org. ZP była czynną organizatorką bufetu razem z tow. Mielca- rek z Dz[ielnicowej] R[ady] N[arodowej). Dały one duży wkład pracy w bufe- cie. Ich zadaniem było również dać kolację orkiestrze. Przy kolacji w/w towa- rzyszki wypiły trochę za dużo wina. Po kolacji tow. Głąbowa poszła na salę tańczyć. Gdy tańczyła z uczniem SPZ zaczęła robić "wygibusy" woogie-boogie. Uczeń przeprosił ją na środku sali i przestał tańczyć. W hotelu zebrała się od razu grupka uczni rozprawiająca z oburzeniem, że koleżanka aktywistka ZP na- kłania ich do chuligańskiego tańca. Tow. Gołąb miał z żoną krótką rozmow ę małżeńską i wysłał ą do domu spać. Ciekawe w tym zajściu było to, że uczniowie SPZ nosili włosy tzw. "mando- linki" i w rozmowie oświadczyli mi, że jeszcze często tańczą po dżolersku, ale nie zgadzają się na to by w ten sposób tańczyć na zabawie ZMP-owskiej. Rze- czywiście w czasie całej zabawy nie zauważyłem, by któryś z nich tańczył nie- odpowiednio. Bezsprzecznie powyższe nastawienie uczni powstało na zabawie na skutek konferansjerki tow. Króla. Stąd wniosek, że na zabawach można stwo- rzyć tego rodzaju atmosferę. - W rozmowie z trzema koleżankami spotkałem się z krytycznymi uwagami pod adresem orkiestry, że muzycy podpili sobie. Jak sprawdziłem orkiestranci przywieźli ze sobą wódkę. Zachowanie orkiestry nie budziło zastrzeżeń, ale wi- dać było, że sobie podpili. - Późnym wieczorem przybył na zabawę funkcjonariusz P[owiatowego] U[rzę- du] B[ezpieczeństwa] P[ublicznego]. Funkcjonariuszowi dwukrotnie zwracano 206 Zbigniew Romek uwagę, że nieodpowiednio tańczy. Do młodzieży miał on lekceważący stosunek. Zresztą był mocno podpity. Pod koniec zabawy było kilka tańcy "odbijanych" ze względu na przewagę liczebną kolegów. Jeden z kolegów z D[omu] M[łode- go] R[obotnika] chciał zatańczyć z partnerką funkcjonariusza. Ten odpowiedział mu "umyj się pierw" i później "zjeżdżaj szczeniaku". Chłopaka to strasznie ura- ziło i postanowił wraz z kolegami policzyć się z funkcjonariuszem po jego wyj- ściu z zabawy. W piątkę poczekali na niego przed domem. Funkcjonariusz wy- chodząc ostentacyjnie wyjął pistolet i zarepetował rzucając przy tym pytanie w rodzaju "może który chce oberwać?". Oczywiście w takiej sytuacji chętnych nie było. Zachowanie funkcjonariusza było wysoce niewłaściwe. Wyżej opisane zaj- ście stanowi przyczynek do wyjaśnienia istniejących, bardzo poważnych anta- gonizmów młodzieży DMR w stosunku do funkcjonariuszy MO i UB. Antago- nizmy te wyrastają przede wszystkim na gruncie fałszywie pojętej solidarności koleżeńskiej w wypadkach przetrzymania niektórych DMR-owców za łobuze- rię, niemniej jednak wyżej opisany sposób postępowania funkcjonariusza może tylko te antagonizmy podniecić. Bardzo często jeszcze przejawia się u naszych pracowników politycznych zjawisko zarozumialstwa, chęć imponowania swoją ważnością i niejednokrotnie zjawisko lekceważenia młodego człowieka. Jest to bezwarunkowo szkodliwe [...). AAN, ZG ZMP sygn. SI/VI-61, k. 84-88. ZAŁĄCZNIK 3 Zwołał Truman zjazd uczonych Z całych Stanów Zjednoczonych, By się prześcigali zgodnie, Kto wymyśli większą zbrodnię! Doktor Brown uchylił rąbek Tajemnicy swoich bombek: "Takich bombek - super-hiper - Nie wymyślił sam Lucyper!" Grzmią oklaski: - Wiwat, hura! Atlantycka to kultura! Truman pcha dolarów furę, By w nas wszczepić tę kulturę. Taką drogą nam wytwarza Typ łobuza-bikiniarza... Poznasz typa niezawodnie: Długa kurtka, wąskie spodnie; Walka z "amerykańskim zagrożeniem" w okresie stalinowskim 207 Buty nosi na słoninie; Krawat - w nagie ma boginie; Gęba - głupia i ponura... Atlantycka to kultura! Bikiniarze dotąd słyną Modną wśród nich "mandoliną"... Jest to głowa uczesana Tak, jak każe wzór Tarzana... (Tartan się po drzewach drapał - Na pół - człowiek, małpa na pół...). Rad bikiniarz, gdy się uda, Łeb mieć na wzór małpoluda. Bowiem małpia to fryzura - Atlantycka to kultura... Po kieliszkach kilku w barze Idą tańczyć bikiniarze. Jeden mówi: - Bugi-wugi... Budżi-wudżi - mówi drugi... Budżi-wudżi... buzi! wódzi! Krzyk bojowy budzi ludzi I do tańca: przytup, drgawka, Potem jakby wspólna czkawka, Głowa w tył, zaś w przód figura - Atlantycka to kultura... ' Nasz bikiniarz - tempo, tempo! - Rusza w taniec z jakąś klempą I, skupiony, z miną tępą, Reguluje klampy tempo... Ona w niego - w nią wpił on się, Pewien czas tak trą się w pląsie, Aż wtem on się odbił od niej - Tak bikiniarz tańczy modnie! Taniec? Nie. Karykatura! Atlantycka to kultura... "Od rzemyczka do koziczka" - Tak kultura atlantycka Od tańczonych swingów modnie Do bezmyślnych wiedzie zbrodni. Chuligani siedzą w mamrze, Ich doradcy - szpiedzy, tamże! Atlantycka więc kulturko, Na swe własne wróć podwórko. Wróć, bo nigdy nic nie wskóra Atlantycka tu kultura! 208 Zbigniew Romek Janusz Minkiewicz, Kultura Atlantycka, w: Na obie fopatki. Zbiór satyr, pod red. J. Brzechwy i A. Marianowicza, Warszawa 1952, s. 88-92. ZAŁArCZNIK 4 W "Chicago Tribune" co dzień sensacja, Co dzień jest heca plus ilustracja, Pół metra tytuł, pół metra fotka, Czyta idiota, czyta idiotka Bawią się śmieją, cieszą że hej! Bycza afera! O'key! Kupują dziennik, patrzą, czytają: Dick Farston, nowe bóstwo Ohaio Slynną Niagarą tam i z powrotem Przepłynął wczoraj w puszce od szprotek! To ci jest rekord! Rekord, że hej! Nie do pobicia! O'key! Dziś znowu piszą, Ze Johny Ara Za ćwierć dolara, kupił dolara. Zrobił interes tak jak się patrzy Bo tara z z ręki sprzedał go za trzy To ci jest rekord! Rekord, że hej! Nie do pobicia! O'key! W "Chicago Tribune" zdjęcie panienki W podpisie wdzięki, opis sukienki, (taki a taki szył ją magazyn) Sława: kichnęła 800 razy! To ci jest rekord! Rekord, że hej! Nie do pobicia! O'key! Przez wielkie miasto smutny, samotny Idzie człowieka cień - bezrobotny. Zrobić mu fotkę? Na co to komu? Takich jak on jest pięć milionów! To ci jest rekord! Rekord, że hej! Nie do pobicia! O'key! Marian Załuski, PbcZtdwka z USA, "Po prostu", nr 25 z 19 czerwca 1952 r., s. 5. Polska 1944/45-1989. Studia i Materiały V/2001 Tomasz Szarota ŚMIECH ZAKAZANY - KAWAŁ (DOWCIP) POLITYCZNY JAKO INFORMACJA O POSTRZEGANIU PEERELOWSKIEJ RZECZYWISTOŚCI Zacznę od kilku wyjaśnień terminologicznych. W języku potocznym określe- nia "kawał" i "dowcip" są zazwyczaj używane zamiennie. Zbigniew Raszewski autor pionierskiej rozprawki Wstęp do teorii kawału, przeciwstawia się temu pi- sząc: "Pojęcie dowcipu ma niewątpliwie inny zakres niż pojęcie kawału. Zakre- sy tych pojęć wprawdzie się przecinają, jednak nie pokrywają się ze sobą, gdyż dowcipne bywają także inne utwory i nie tylko utwory (bo także ludzie bywają dowcipni). Co więcej, kawał, choć zawsze ma rozbawiać słuchaczy, niekoniecz- nie musi być dowcipny. (I nie zawsze jest.) Zatem z naukowego punktu widze- Niestety w dalszych wywodach autora zabrakło już refleksji dotyczących roz- różnienia obu pojęć. Na potrzeby niniejszego studium proponuję przyjąć, że dowcip jest zapisaną, a niekiedy też opublikowaną, najczęściej bardziej lub mniej przekształconą, postacią opowiedzianego lub usłyszanego przedtem kawału. In- nymi słowy kawał sami opowiadamy (niestety z reguły robimy to bez niezbęd- nego talentu) lub jesteśmy jego słuchaczem (często nie mając poczucia humoru lub nie uznając go zabawnym), natomiast z dowcipem zapoznajemy się podczas lektury, tu już całkowicie dobrowolnej. Kawał krąży więc jako przekaz ustny, dowcip zaś - w tym ujęciu - trzeba przeczytać, przy czym - co należy podkre- ślić - przekaz zapisany jest znacznie uboższy od słownego, gdyż nie oddaje in- tonacji, natężenia głosu, nie mówiąc już o gestykulacji - towarzyszących opo- wiadaniu kawału. Kawał polityczny - to moim zdaniem - wyrażona ustnie, w krótkiej, dosad- nej formie, krytyczna ocena osób, instytucji lub zjawisk kojarzonych z obserwo- wan rzeczywistością, przekazywana w celu rozweselenia jednej lub wielu osób. Z. Raszewski, Wstp do teorii kawału, "Polska Sztuka Ludowa" 1990, ot 2, s. 3-9, tu s. 3 (tekst powstał w 1966 r.). 210 Tomasz Szarota Oprócz tej zasadniczej, zarówno kawał, jak i jego spisana wersja - dowcip speł- niały wiele funkcji dodatkowych. Umieszczony w tytule "śmiech zakazany" sygnalizuje, że podmiotem mego zainteresowania będą kawały, które przez władze Polski Ludowej były zaliczane do kategorii "propagandy szeptanej" i za których opowiadanie groziła odpowie- dzialność karna2 oraz dowcipy, które w związku z istnieniem Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli cenzury, mogły ukazać się drukiem bądź w wydawnictwach emigracyjnych3, bądź w kraju w "drugim obiegu"4. Po 1990 r. Z Tym samym poza zakresem moich zainteresowań pozostają kawały opowiadane w trakcie programów kabaretowych oraz ocenzurowane dowcipy, publikowane w oficjalnej prasie sa- tyrycznej (op. w "Szpilkach" czy w "literaturze humorystycznej". - Mam tu na myśli zarówno zbiorki dowcipów w postaci wydawanych na emigracji książek, jak też teksty ogłaszane w prasie emigracyjnej, szczególnie w przemycanej do kraju i cie- szącej się wielką popularnością paryskiej "Kulturze". Pragnę wymienić przede wszystkim cztery zbiorki dowcipów, są to: Aleksandra Janty, Klapa Bezpieczeństwa czyli Humor Za- kurtynowy. Abnanach dowcipów i anegdot opowiadanych w dzisiejszej Polsce oraz wybór najlepszych ostatnich kawałów warszawskich o sytuacji, stosunkaclt i Sowietach, Buffalo 1953, ss. 234; Ludwika Lawińskiego, Humor za Żelazną Kurtyną (nakładem autora), Lon- dyn 1954; Jana Bigbena (pseudonim?), Wnrszawski dowcip. Knwat Wnrszawy 7945-7968, Toronto 1980, ss. 133 (wstęp jest datowany - maj 1968 r.); Adama Rosenbuscha, Śmiech zakazany Antologia dowcipu politycznego Polski ludowej, Melbourne 1987, ss. 253 (moim zdaniem jest to pozycja najcenniejsza). Na moją prośbę o informacje na temat dowcipów zamieszczanych w paryskiej "Kulturze" pani Zofia Hertz była łaskawa przesłać mi 7 maja 2001 r. list następującej treści: "Odpowiadam w kilku słowach na Pana zapytania dotyczą- ce ŻHumoru krajowego®. Otóż dowcipy były mi albo przysyłane z Kraju pocztą, albo opo- wiadane przez ludzi, którzy przyjeżdżali do nas. Na początku nie myślałam, żeby to druko- wać w ŻKulturze®, ale po pewnym okresie niektóre dowcipy były naprawdę genialne, świet- nie oddające sytuację w Polsce. Od chwili, gdy zaczęliśmy ŻHumor® drukować, dostawaliśmy dużo więcej dowcipów. Jest mi trudno powiedzieć, kiedy naprawdę zaczę- łam je zbierać, myśląc o publikacji. Zaczęłam drukować w numerze czerwcowym (nr 176) z 1962 roku. Regularnie drukowa- liśmy ŻHumor® do roku 1984, a potem już tylko sporadycznie. Jak Pan zapewne wie, w Pol- sce uśmiać się można tylko z tych dowcipów, które pojawiają się w niedobrych czasach. Im sytuacja polepsza się, tym mniej dowcipów, naturalnie myślę o dowcipach politycznych. Żeby pana zorientować w częstotliwości tych publikacji załączam fotokopie ze spisu rze- czy w Bibliogratiach Kultury do roku 1996. Chciałby Pan wiedzieć, czyim pomysłem było drukowanie ŻHumoru® - trudno mi na to odpowiedzieć. Na pewno był przy tym mój mąż i ja, ale pewnie i jeszcze inni uważali to za doskonały pomysł". 4 Odnotować tu pragnę trzy zbiorki dowcipów: Kawat polski, wybór i opracowanie M. Ra- deckiej (właśc. Magdy Leji), Wydawnictwo cdn, Warszawa 1983, ss. 33; Kto prosit ruskie?, Wydawnictwo Polskie, bdw. (nie udało mi się doń dotrzeć); część druga poprzedniego Pu- kanie spod dna. Zbiór kawatów ze stale minionego okresu, Wydawnictwo Polskie, Warsza- wa 1986, ss. 38. Za informacje o satyrycznych wydawnictwach "drugoobiegowych" ser- decznie dziękuję pani Agnieszce Iwaszkiewicz z Ośrodka "Karta". Śmiech zakazany 211 opublikowano kilka zbiorków dowcipów z tekstami zapisanymi w okresie PRL-u s. I jeszcze jedna uwaga wstępna. Kawały i dowcipy polityczne są dla mnie źródłem informacji o postrzeganiu peerelowskiej rzeczywistości, a nie o owej rzeczywistości jako takiej, co do której historyk dysponuje przekazami znacznie bardziej precyzyjnymi. Zamieszczenie w tomie studiów poświęconych życiu codziennemu w PRL-u artykułu o ówczesnych kawałach i dowcipach politycznych ma swoje uzasadnie- nie nie tylko dlatego, że stanowiły one jedną z form kontaktów i porozumiewa- nia się ludzi między sobą, lecz także dlatego, że dają one szansę poznania sfery doznań ludzkich i reakcji psychicznych, stanu umysłów, dokonywanych ocen, panujących nastrojów, lęków i nadziei, radości i smutków, mentalności i upodo- bań. Zapewne do podjęcia tego tematu przyczyniło się z jednej strony doświad- czenie zdobyte przy wykorzystaniu satyry konspiracyjnej w badaniach nad ży- ciem codziennym okupowanej Warszawy6 oraz innych stolic pod okupacją nie- miecką, z drugiej zaś zajmowanie się obrazem Polski i Polaków w karykaturze niemieckiej8. Spośród prac bezpośrednio lub pośrednio związanych z przedmiotem moich rozważań pragnę wymienić: opublikowany w 1936 r. "szkic psychologiczny" Stefana Szumana O dowcipie i humorze9, wydaną w 1968 r. pracę doktorską Danuty Buttler Polski dowcip językowy Nowaka z 1974 r. Dow- Zarekomendować pragnę dwie pozycje: Nie tylko do śmiechu. Dowcipy z czasów Peerelu 1948-1989. Z wieloletniej kolekcji Bronistawa Satudy, wybrał oraz wstępem i rysunkami opatrzył Szymon Kobyliński, Warszawa 1991, ss. 213 (zapisujący kawały B. Sałuda był mieszkańcem Olsztyna) oraz Dowcip surowo wzbroniony. Antologia polskiego dowcipu po- litycznego, t. 2, wybór, opracowanie materiałów i edycja V. Syguła-Gregorowicz i M. Wa- lach, Toruń 1991, ss. 138. Większofić zamieszczonych w tym tomiku dowcipów pochodzi z ogromnych, bo liczących ponad 20 tys. tekstów, zbiorów Mieczysława Skrzypka, który zaczął je gromadzić w 1945 r. jako czternastoletni chłopiec. Oto fragmenty przeprowadzo- nej z nim rozmowy: "Po roku 1945 zaczęliśmy cieszyć się upragnioną wolnością, a tym- czasem byliśmy znów zniewoleni. Czarną okupację zastąpiła czerwona. W moim patrio- tycznym i opozycyjnie nastawionym domu rodzinnym w stosunku do wydarzeń, jakie na- stąpiły po 1945, słyszałem mnóstwo kawałów politycznych. Zacząłem je spisywać, aby uchronić od zapomnienia. Mimo młodego wieku, zdawałem sobie sprawę, że będą one świadectwem czasów". 6 Por. T. Szarota, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, wyd. 3, Warszawa 1988. Por. T. Szarota, Życie codzienne w stolicach okupowanej Europy, Warszawa 1995. 7 Por. T. Szarota, Polak w karykaturze niemieckiej (1914-1944), w: tenże, Niemcy i Polacy. Wzajemne postrzeganie i stereotypy, Warszawa 1996, s. 101-137. 9 S. Szuman, O dowcipie i ltumorze, odbitka z pisma "Marchołt" 1936, z. 2 (6), przedruk w ramach Licealnej Biblioteczki Filozoficznej, Lwów 1938. ski dowcip językowy, wyd. 2, Warszawa 1973 (promotorem tej wyfimienitej dysertacji był prof. Witold Doroszewski). 212 Tomasz Szarota cip jako kryterium prawdy", książkę socjologa Kazimierza Żygulskiego Wspól- nota śmiechu, opublikowaną w 1976 r.'2, artykuł Lecha Falandysza z 1981 r. Szeptana propagandal3, zamieszczony w podziemnej "Krytyce" w 1986 r. tekst Piotra Łukasiewicza Dowcip polityczny w Polsce Ludowej'4, wydaną w 1989 r. ., książkę Stefana Garczyńskiego Anatomia komizmu'5, dwa artykuły z 1990 r wspomniany już tekst Zbigniewa Raszewskiego oraz opublikowany w tym sa- mym numerze specjalnym czasopisma "Polska Sztuka Ludowa" (poświęconym folklorowi politycznemu) tekst Aleksandra Jackowskiego Folklor kontestacjil6 , z tegoż roku książkę Ryszarda Marka Grońskiego Puszka z Pandorg'7, artykuły Roberta Dymela Śmiech zakazany. O wybranych skryptach w polskim humorze politycznym oraz Olgi Galatanu Ośmieszanie jako strategia obronna w państwie totalitarnym: dowcip rumuński, opublikowane w tomie Humor europejski w 1994 r.'8, wspólną książkę Dariusza Jarosza i Marii Pasztor z 1995 r. W krzy- wym zwierciadle. Polityka władz komunistycznych w Polsce w świetle plotek i po- głosek', i wreszcie dwie pozycje z 1998 r. - artykuł Norberta Wójtowicza Dow- cip Polityczny w Polsce Ludowej w latach 1944-1956zbszerniej- szą, książkę Sławomira Kmiecika Wolne żarty! Humor i polityka czyli rzecz o polskim dowcipie politycznym2t. " L. Nowak, Dowcip jako kryterium prawdy, "Nurt" 1974, nr 12. '2 K. Żygulski, Wspólnota śmiechu, Warszawa 1976. Już przez sam tytuł książki autor wpro- wadził do obiegu naukowego bardzo "pojemne" i ogromnie użyteczne pojęcie. '- L. Falandysz, Szeptana propaganda, "Tygodnik Solidarność" 1981, nr 23. '4 P Lukasiewicz, Dowcip polityczny w Polsce Ludowej, "Krytyka" 1986, nr 23-24. Był to jeden z rozdziałów obronionej w tymże roku, zupełnie nowatorskiej pracy doktorskiej (pro- motor prof. Andrzej Siciński, recenzenci prof. prof. Jan Szczepański i Janusz Reykowski); przedruk w wydanej w podziemiu broszurze Pogloska i dowcip polityczny w PRL, Warsza- wa 1987 oraz w książce Porządek spoleczny w potocznych wyobrażeniach i przekazach, Warszawa 1991. 15 S, Garczyński, Anatomia komizmu, Warszawa 1989. I6 Por. przypis I, s. 11-14. 1 R. M. Groński, Puszka z Pandortl, Warszawa 1990. Autor, od lat tkwiący w środowisku artystycznym, będący zarówno autorem tekstów satyrycznych, jak i znakomitym dziejopi- sem historii polskiego kabaretu, jest tu osobą szczególnie kompetentną do zabrania głosu. 's W 1990 r. odbyła się w Lublinie w Uniwersytecie im. Marii Curie-Skłodowskiej polsko- -francuska konferencja naukowa, której plon ukazał się w tymże mieście po czterech la- tach: Humor europejski, pod red. M. Abramowicza, D. Bertranda i T. Stróżyńskiego, tekst R. Dymela, s. 179-186, tekst O. Galatanu, bardzo interesujący, s. 18?-188. Rok wcześniej wydano wersję francuską L'Humour europeen, t. 1-2, Lublin-Levres 1993. 19 Jest to na gruncie polskim praca pionierska, w której wykorzystano plotki i pogłoski jako specyficzną formę historycznego przekazu źródłowego. 20 Ukazał się w tomie pierwszego Studiów i materialów z dziejów opozycji i oporu społeczne- go, pod red. L. Kamińskiego, Wrocław 1998, s. 74-87. 21 S. Kmiecik, Wolne żartyl Humor i polityka czyli rzecz o polskim dowcipie politycznym, War- szawa 1998, ss. 314. Śmiech zakazany 213 Dowcip polityczny jako źródło historyczne Bez wątpienia do najtrudniejszych zadań historyka należy podjęcie próby, nigdy na dodatek nie mogącej się zakończyć pełnym powodzeniem, odtworze- nia atmosfery i klimatu jakiejś epoki. Z jednej strony na przeszkodzie stoi tu niedostatek przekazów źródłowych, jakimi dysponujemy, z drugiej jednak ist- nienie także czegoś nieuchwytnego, unoszącego się jakby w powietrzu, co miało wpływ na to, że ludzie wówczas reagowali inaczej niż my dzisiaj, co innego niż nam im się podobało, co innego wywoływało ich śmiech czy oburzeniez2. Wów- czas gdy staramy się wniknąć w sferę duchowych przeżyć jakiejkolwiek spo- łeczności, ogromnie cenny jest każdy utrwalony ślad ludzkich myśli, opinii i na- strojów. Dla okresu Polski Ludowej przekazów tego rodzaju nie posiadamy wcale tak dużo. Do najbardziej wartościowych - moim zdaniem - należy zaliczyć dzien- niki osobiste, z tym, że niestety są to niemal wyłącznie zapiski pochodzące od jednej warstwy społecznej, mianowicie inteligencji2. Wśród innych można wy- mienić karykaturę i wszelkie rysunki satyryczne, umieszczane dawniej na par- kanach, a potem na murach napisy, znaki i symbole, rozlepiane "motylki", prze- kazywane z ust do ust proroctwa, przepowiednie, plotki, pogłoski i powiedzon- ka, niekiedy krążące potem w odpisach, czy właśnie opowiadane podczas rozmowy lub towarzyskiego spotkania kawały, które do rąk historyka dotrą w po- staci zapisanego dowcipu. Co prawda, od połowy lat sześćdziesiątych przepro- wadzano w PRL-u sondaże opinii publicznej, jednakże ich wyniki z wielu wzglę- dów trzeba traktować z dużą ostrożnością, a także należy pamiętać, że wielu najistotniejszych pytań, dotyczących samopoczucia ludzi i panujących nastrojów, w ogóle respondentom nie stawiano24. Choć dowcip polityczny właśnie w tej mierze okazuje się dla nas szczególnie przydatnym źródłem historycznym, niestety posiada on także wiele ewidentnych mankamentów. Bodajże najistotniejszym jest jego anonimowość, a więc brak 22 Pragnę tu zwrócić uwagę przede wszystkim na zmianę upodobań i gustów estetycznych, co jest choćby widoczne, gdy dziś oglądamy filmy z lat trzydziestych. Sam pamiętam wła- sne rozczarowanie, gdy obejrzałem w telewizji retrospekcję filmów z Brigitte Bardot, któ- rymi przed laty byłem oczarowany. 2- Stąd tak trudno jest historykowi zrekonstruować myśli, uczucia, nastroje czy reakcje psy- chiczne chłopów, robotników, drobnomieszczan. 24 Socjologowie przeprowadzający badania demoskopijne świetnie wiedzieli, po co je robią, zdawali sobie sprawę z ich przydatności, ale przecież nie mogli realizować wszystkich po- mysłów (ktoś przecież zatwierdzał kwestionariusz stawianych respondentom pytań, ktoś inny decydował o możliwości publikacji uzyskanych wyników). Trudno ustalić, czy, a jeśli tak, to w jaki sposób wynikami sondaży posługiwała się ekipa rządząca. Na podstawie materia- łów opublikowanych nasuwa się wniosek, że respondenci raczej nie mieli zaufania do an- kieterów, obawiali się braku zachowania obiecanej anonimowości, często odpowiadali tak, by było to w zgodzie z przewidywanymi oczekiwaniami "władzy". 214 Tomasz Szarota informacji o twórcy źródła, w tym wypadku o osobie, która kawał wymyśliła i puściła w obieg25. Brak tej informacji bardzo utrudnia przeprowadzenie postę- powania, noszącego w Metodologii historii Marcelego Handelsmana nazwę her- meneutyki, czyli krytyki wewnętrznej źródła. W zasadzie domyślać się możemy i podejrzewać, że krążące w PRL-u kawały polityczne w głównej mierze powsta- wały w środowisku literackim i artystycznym, rzadziej już w środowisku nauko- wym. Większość kawałów była chyba dziełem ludzi o wybitnej inteligencji i po- czuciu humoru, obdarzonych zarazem talentem literackim26, ale także i znajo- mością psychiki, co umożliwiało trafnie przewidzieć reakcję na istotę kawału, czyli jego pointę. Sławomir Kmiecik wśród twórców kawałów wymienia całą plejadę autorów lub wykonawców kabaretowych: Jana Pietrzaka, Marcina Wol- skiego, Stanisława Tyma, Jacka Fedorowicza, Jana Tadeusza Stanisławskiego, Piotra Skrzyneckiego, Zenona Laskowika, Bohdana Smolenia, Janusza Rewiń- skiego, Jerzego Kryszaka, Krzysztofa Daukszewicza, Wojciecha Młynarskiego, Krzysztofa Jaroszyńskiego. Dodaje on do tego twórców żartów i zabawnych powiedzonek, przekazywanych potem w postaci popularnych kawałów. Do tej grupy zostali zaliczeni m.in.: Władysław Broniewski, Antoni Słonimski, Julian Tuwim, Janusz Szpotański, Stanisław Jerzy Lec, Sławomir Mrożek, Leopold Tyrmand, Melchior Wańkowicz, Artur Maria Swinarski, Stefan Kisielewski, Jo- nasz Kofta, Ryszard Marek Grońskiz. W środowisku aktorskim, jak się zdaje, prym pod tym względem wiódł An- drzej Szczepkowski2g. Ludwik Stomma pisze o Władysławie Bieńkowskim: "jest ozdobą opozycyjnych salonów stolicy. Nikt chyba w dziejach PRL nie znał tylu dowcipów politycznych zarówno wysokiego, jak i niższego lotu"z9. Nie wydaje mi się, by ten niesłychanie błyskotliwy człowiek poprzestawał na opowiadaniu kawałów, wymyślonych przez innych, przypuszczam, że wprowadzał w obieg 25 W anonimowości twórcy szczególnie wyraźne jest podobieństwo kawału do plotki, pogło- ski, czy pojawiających się na murach napisów, znaków i symboli. Aleksander Kamiński wpadł ponoć na pomysł Organizacji Małego Sabotażu "Wawer" zwróciwszy uwagę, że na parkanach wciąż na nowo pojawiają się "brzydkie wyrazy", a nikomu jakoś nie udało się zauważyć, kto je wypisuje. 26 Przypominam, że jedna z definicji dowcipu, podana przez Danutę Buttler brzmi: "nazwa pewnego gatunku literackiego o charakterze komicznym" (op. cif., s. 31 ). Z. Raszewski pisze: "Trudno dociec, kto jest głównym twórcą polskich kawałów, produkowanych w kraju. [...] Na ogół sądzi się, że większość kawałów powstaje w Warszawie. Stwierdzono w każdym razie, że poza Warszawą nowe kawały pojawiają się z pewnym opóźnieniem. Od osób wyjeżdżających do stolicy w sprawach służbowych żąda się po powrocie także nowych kawałów. W Warszawie za kuźnię nowych kawałów uważa się kawiarnie uczęszczane przez literatów, usytuowane przeważnie w okolicy Krakowskiego Przedmieścia. Jest to przypusz- czalnie słuszne" (op. cif., s. 8). Z S. Kmiecik, op. cif., s. 88-89. 2s Miał jednak poważnego konkurenta w osobie Kazimierza Rudzkiego. 29 L. Stomma, Poczet polityków polskich XX wieku, Warszawa 2000, s. 29. Śmiech zakazany 215 też własne. Znamienne jednak, że nie zdarzyło mi się czytać wyznań kogoś, kto przyznałby się do wymyślania kawałów... Brak danych o autorze kawału, to bynajmniej nie jedyna przeszkoda utrud- niająca historykowi wykorzystywanie tego specyficznego źródła w jego pracy badawczej. Kolejną stwarza brak informacji pozwalających na możliwie dokład- ne ustalenie czasu powstania, a więc narodzin konkretnego kawału. Jest to wła- ściwie możliwe jedynie wówczas, gdy dany kawał jest komentarzem do jakie- goś bieżącego wydarzenia (przykładem dowcip o wysłaniu w przestworza pierw- szego kosmonauty radzieckiego 12 kwietnia 1961 r.: " Panie Majster, Ruskie poleciały w kosmos! - Wszystkie? - Nie, tylko jeden - Gagarin. - To co mi, smarkaczu, głowę zawracasz?"-jeden - Gagarin. - To co mi, Inny kłopot polega na ustaleniu drogi, jaką wymyślony przez kogoś kawał przebywa od momentu puszczenia go w obieg (nadania komunikatu) przez wie- lokrotny, za każdym razem nieco go zmieniający przekaz ustny, do przybrania postaci zapisanego dowcipu, który z kolei, po jego ewentualnym wydrukowaniu, przeczytany, znów może powrócić do wersji słownej opowiadanego kawału. Istot- ną rolę w upowszechnianiu kawałów (ich transmisji) odgrywają ludzie, którzy - jak należy sądzić - w poczuciu spełnienia swoistej misji społecznej, ale także dla zademonstrowania swoich talentów towarzyskich, a może i aktorskich, zaj- mują się, chciałoby się rzec zawodowo, opowiadaniem kawałów. Istnieją wśród nich prawdziwi, niedościgli mistrzowie, dysponujący niewyczerpanym repertua- rem, wywołujący u słuchaczy wręcz paroksyzmy śmiechu, przy czym nie bez znaczenia jest także skala poczucia humoru tych ostatnich. Zapewne wśród owych "opowiadaczy" mogą się też zdarzyć twórcy własnych kawałów, z reguły jednak opowiadający przekazują jedynie utwory przez innych wymyślone i skonstruowane. Ale to tylko dzięki nim kawały zaczynają krążyć po całym kraju, docierając do wciąż nowych grup zawodowych i warstw spo- łecznych, ze stołecznych salonów i kawiarni trafiając pod przysłowiowe strze- chy. Kawały docierają do ludzi w rozmaitych miejscach - można je usłyszeć podczas rozmowy telefonicznej, uczestnicząc w przyjęciu towarzyskim, siedząc z przyjaciółmi lub kolegami w lokalu gastronomicznym czy klubie, będąc w pod- róży lub na wycieczce (być może wówczas najczęściej), podczas antraktu w teat- rze, na bazarze, w miejscu pracy, po wyjściu z kościoła po porannej mszy. Wie- my o tym z własnego doświadczenia, ale jak w rzeczywistości przebiega proces rozchodzenia się kawału (podobnie, jak i plotki lub pogłoski) - tego nikt dotych- czas nie próbował zbadać, ponieważ byłoby to przedsięwzięcie bardzo trudne do zrealizowania. - cif., s. 187; wartość zbioru dowcipów Bronisława Sałudy (por. przypis 5) polega m.in. na umieszczaniu przy każdym daty; ustalenie terminu post quem umożliwia ukazanie się publikacji w paryskiej "Kulturze". 216 Tomasz Szarota Historykowi wykorzystującemu kawał jako źródło wiedzy o opisywanej prze- zeń przeszłości może się zdarzyć, że owego przekazu nie jest w stanie zrozu- mieć, a tym samym i go zinterpretować, gdyż zawarte w nim aluzje po prostu doń nie docierają. Przytrafiło mi się kilkakrotnie coś podobnego, gdy miałem do czynienia z dziewiętnastowiecznymi karykaturami niemi.eckimi, dotyczącymi spraw polskich. Nie obawiam się tego, zajmując się obecnie kawałami i dowci- pami odnoszącymi się do znanej mi z autopsji, peerelowskiej rzeczywistości; wcale bym się jednak nie dziwił, gdyby się okazało, że za kilkadziesiąt lat wiele z nich stanie się niezrozumiałymi. Dla kogoś, kto nie żył w PRL-u, z niczym nie będą się kojarzyły takie choćby określenia, jak kolejka "za mięsem", talon na rower, kartka na cukier, sklep PEWEX-u, narada robocza, czyn społeczny, przo- downik pracy, wczasy pracownicze. To samo spostrzeżenie dotyczy zresztą tak- że satyry oficjalnej (czyli "śmiechu zezwolonego"), piętnującej kułaków, bume- lantów, bikiniarzy, czy przedstawicieli "inicjatywy prywatnej", op. badylarzy (tak nazywano ogrodników podwarszawskich). Z czego się śmiano w PRL-u? Na tak postawione pytanie najkrótsza odpowiedź winna brzmieć - ze wszyst- kiego! Nas interesuje tu jednak - przypominam - wyłącznie "śmiech zakazany". Nie chcąc jednak zamieniać tego artykułu w jakąś nową antologię peerelowskie- go dowcipu politycznego, postanowiłem ograniczyć się tylko do kilku grup te- matycznych, każdą z nich ilustrując przykładami zaczerpniętymi z cytowanych już przeze mnie książek Jana Bigbena, Adama Rosenbuscha, Sławomira Kmie- cika oraz wydanego przez Szymona Kobylińskiego zbiorku dowcipów z kolek- cji Bronisława Sałudy. Chcąc ograniczyć przypisy, zaznaczam w tekście te po- zycje odpowiednio literami B, R, K i S, z podaniem strony. Wypada rozpocząć od kawałów dotyczących założeń ideologicznych i ustro- jowych socjalizmu, konfrontowanych z obserwowaną na co dzień rzeczywisto- ścią. Oto kilka szczególnie - moim zdaniem - wymownych dowcipów. " Jaka jest różnica pomiędzy kapitalizmem a socjalizmem? - Kapitalizm robi błędy socjalne, zaś socjalizm - kapitalne" (R, 16). " Co przejął socjalizm z historii rozwoju społeczeństw? - Ze wspólnoty pierwotnej - poziom życia, z czasów antycznych - niewol- nictwo, z feudalizmu - hierarchię (partyjną), z kapitalizmu - wyzysk, a z socja- lizmu - tylko nazwę" (R, 75). " Czy można zbudować socjalizm w jednym kraju? - Można, lecz mieszkać trzeba w innym" (S, 39). " Największe szczęście: żyć w socjalizmie. - Największe nieszczęście: mieć to szczęście" (K, 213 i R, 105). Śmiech zakazany 217 "Polskie drogi do socjalizmu: droga benzyna, drogie mięso i drogi towarzysz Gierek" (R, 136 i K, 95). " Kapitalizm stanął nad przepaścią. - A socjalizm? - Zrobił duży krok naprzód" (K, 139). Dodajmy do tego kawały poświęcone komunizmowi: " Wiesz, że żyjemy już w ustroju komunistycznym? - Dlaczego? - W komunizmie wszyscy będą mieli wszystkiego wedle swoich potrzeb. A my już mamy wszystkiego dosyć! " (B, 54 i S, 32). " Jaka jest różnica między drogą do Morskiego Oka a drogą do komuni- zmu? - Nie ma żadnej, jednak i druga prowadzi przez Głodówkę" (R, 36). " Dlaezego młot znalazł się w symbolice komunizmu? - Żeby ludzie wybili sobie z głowy, że będzie im lepiej" (K, 187). "- Czy komunizm może zapanować na całym świecie? - Nie, bo gdzie Polska kupowałaby zboże? " (K, 192). " Jak najprościej wytłumaczyć, co to jest komunizm? - Pięścią" (K, 139). "Prelegent na zebraniu mówi z emfazą: - My żyjemy w socjalizmie, a nasze dzieci będą żyły w komunizmie? - A dobrze im tak, chuliganom! - wyrywa się komuś ze słuchaczy" (R, 95). A oto garść dowcipów o PRL-u. Bodajże najbardziej jest wymowny następujący: " Co było, gdy nie było PRL? - Wszystko!" (R, 79). Jednoznacznie negatywną ocenę zawierają też inne: " Jakie powstanie w historii Polski było najbardziej nieudane? - Powstanie Polski Ludowej" (K, 105). " Jakie są cztery plagi PRL? - Wiosna, lato, jesień, zima" (R, 76). " Jaka jest stała cecha gospodarki PRL? - Przejściowe trudności" (K, 192). "Dwa okresy rozwoju Polski Ludowej: - Najpierw trudności wzrostu, a potem wzrost trudności" (K, 192). - Kiedy w PRL zostanie zlikwidowany alkoholizm? - Trzeba jeszcze poczekać. Na razie jesteśmy na etapie likwidowania zagry- chy" (K, 192). Bardzo często przedmiotem kpiny obywateli PRL-u był Związek Radziecki, sojusz z "Wielkim Bratem", oznaczający w praktyce eksploatację gospodarki polskiej, a także propaganda. na każdym krOti WyrhwalajZca osinioia oo kle. Parę przykładów: 218 Tomasz Szarota " Jak kraje bloku sowieckiego zmierzają do komunizmu? - Czechosłowacja z ZSRR na czele, NRD z ZSRR u boku, Węgry z ZSRR na karku, a Polska z ZSRR w wiadomym miejscu" (K, 193). - Co oznacza skrót: CCCP? " - Cep cepa cepem pogania" (B, 13). " Adam - pierwszy człowiek, to na pewno Rosjanin. Chodzi nagi i mówi, że jest w raju" (B, 54). Kto stworzyl świat'? - Rosjanin, Wszechmogoncew" (B, 36). - Niech żyją kolejarze! " - Dlaczego? - Gdyby nie oni, to byśmy ten węgiel do Ruskich na plecach targali" (B, 51 i R, 26). " W sklepie mięsnym klient prosi o szynkę. Nie ma. O polędwicę. Nie ma. O baleron. Nie ma. - A co, ruskie zabrali? Podchodzi tajniak i chce go wyprowadzić. - A co, nie należy im się?" (R, 95). Świetnie pamiętam ten kawał. Słyszałem go w nieco innej i chyba dowcip- niejszej wersji. Lista brakujących w sklepie wyrobów masarskich była znacznie dłuższa. Rzecz dziać się miała na Podhalu. Góral nie mówil "ruskie zabrały", tylko "uny zabrały" i było wiadomo o kogo chodzi. W tej wersji do milicjanta który go nazajutrz odwiedził, bo sklepowa musiala donieść o incydencie, miał powiedzieć: "A co, a może im się nie należy?". Być może z dobrym kawałem jest podobnie, jak z dobrym filmem - pozostaje w pamięci. Ale nie wystarczy, by był to dobry kawał, musi być także dobrze opowiedziany. Przeczytany teraz, po latach, dowcip, zrobił już na mnie znacznie mniejsze wrażenie. W połowie lat siedemdziesiątych Polacy śmieli się z takiego oto kawału: , - Szczyt bezpłodności: 30 lat stosunków ze Związkiem Radzieckim" (K, 187) i mniej więcej w tym samym chyba czasie wyrażano nadzieję: " Kiedy w Polsce się polepszy? - W roku 1982, bo wtedy Związek Radziecki skończy 65 lat i wreszcie pój- dzie na emeryturę" (K, 187). Osobny temat, to członkowie najpierw PPR, potem PZPR oraz cała galeria przywódców i działaczy partyjnych, począwszy od Bolesława Bieruta, Konstan- tego Rokossowskiego, Józefa Cyrankiewicza i Aleksandra Zawadzkiego, przez Władysława Gomułkę, Edwarda Ochaba, Mieczysława Moczara i Edwarda Gier- ka, na Jerzym Urbanie, Albinie Siwaku i Wojciechu Jaruzelskim kończąc. O tym, jak postrzegano PPR w kręgach inteligenckich świadczy taki oto dowcip: "Do województwa przyjechał chłop ze skargą: - W komitecie PPR w powiecie toczy się walka klas: między tymi, co mają trzy klasy, a tymi co mają tych klas pięć" (K, 106). Śmiech zakazany 219 Niestety nie jestem w stanie ustalić, kiedy dokładnie narodził się kawał, pe- łen drwiny z partyjnych koniunkturalistów: " Dlaczego nie ma wieprzowiny? - Bo ostatnia świnia zapisała się do PZPR" (K, 106). Podobnie rzecz się ma z innym kawałem, który świadczy o tym, że w odczu- ciu społecznym nie każdy członek partii zasługiwał na potępienie, a może prze- stał na nie zasługiwać: " Czy wszyscy w PZPR są świniami? - Nie, ale wszystkie świnie są w PZPR" (K, 193 i R, 137). W przypadku kolejnego kawału wiemy przynajmniej, że musiał on powstać przed ustąpieniem Józefa Cyrankiewicza z funkcji premiera w 1970 r.: "Polska Rzeczpospolita Ludowa nawiązuje do ciągłości prawnej Polski przed- rozbiorowej. Jest to w dalszym ciągu monarchia elekcyjna, z tym, że król jest wybierany w Moskwie. Nie ustalono jeszcze na razie dynastii, nazwy pierwszych królów mają brzmieć jak następuje: Bolesław Otruty (Bierut), Konstanty Wy- gnany (Rokossowski), Józef Wieczysty (Cyrankiewicz), Wiesław Posłuszny (Go- mułka)" (R, 89). Znacznie precyzyjniej, bo na jesień 1956 r. można datować kawał o marszał- ku, który "jedną brew miał za wysoko": " Jak się pan czuje? - pytają Rokossowskiego. - Jak kartofel. - Albo mnie zimą zjedzą, albo na wiosnę posadzą!" (B, 58). Prawdopodobnie gdzieś pod koniec lat osiemdziesiątych narodził się kawał, który okazał się proroctwem, choć zdawał się jedynie pobożnym życzeniem: "Członkowie KC PZPR, nie wiedząc jak wyprowadzić Polskę z kryzysu, za- pytali komputer. Po chwili wyskoczyła odpowiedź: - Rozwiązać partię i szybko rozejść się do domów" (K, 189). W kawałach znalazło odbicie tak charakterystyczne dla PRL-u zjawisko, ja- kim było skrywane uczestniczenie członków PZPR w praktykach religijnych: "W Polsce Episkopat postanowił, że wszystkie kościoły teraz budowane, w środku będą okrągłe. - Chodzi o to, żeby partyjni się po kątach nie chowali" (R, 79 i K, 137). "Podobno partyjni mają dostać w Polsce specjalne dodatki na dojazdy do kościoła, bo nie mogą przecież chodzić w swojej parafii" (R, 94). Drwiono bynajmniej nie tylko z członków partii, lecz także z tych wszyst- kich, których uważano za popleczników reżimu. Tak postrzegano choćby "przo- downików pracy", przy czym osobą szczególnie "uhonorowaną" był tu górnik, Wincenty Pstrowski: " Co to jest przodownik pracy? 220 Tomasz Szarota - Skrzyżowanie osła z mrówką!" (B, 41 ). "Chcesz iść szybko na sąd boski, Pracuj jak Wincenty Pstrowski" (S, 25). Z pogardą patrzono na grupę "księży patriotów": " Jak brzmi dewiza księdza-patrioty? - Brewiarza i wódki nie odmawia!" (R, 52 i B, 34). Organizacja kombatancka Związek Bojowników o Wolność i Demokrację nie cieszyła się także szacunkiem: " Co to jest ZBOWiD? - Związek Bojowników o Wygody i Dochody" (K, 189 i B, 91). Od zarania PRL-u społeczeństwo wrogo było nastawione do Milicji Obywa- telskiej: "- Co to jest pałka milicyjna? - Gomułkowskie przedłużenie konstytucji" (R, 109). " Co to jest milicja ludowa? (lub pałka milicyjna?) - Serce partii, które bije, bije, bije..." (K, 139 i R, 109). Ten sam kawał w latach osiemdziesiątych dotyczył już nie MO, lecz ZOMO, czyli specjalnych jednostek milicyjnych, uczestniczących w rozpędzaniu mani- festacji ulicznych (R, 185). Trudno jest ustalić, kiedy w Polsce "nastała moda" na opowiadanie kawałów o milicjantach. Jedno można z całą pewnością stwier- dzić: znaczna część z nich, to po prostu wykorzystane na nasze potrzeby amery- kańskie "polish jokes", w których zamiast głupiego, ograniczonego, czy nieroz- garniętego Polaka występuje takiż milicjant: "Co robi milicjant, kiedy leży z uchem przytkniętym do chodnika? - Słucha płyt..." (R, 149). Kawały o zomowcach z jednej strony były jakby kontynuacją kawałów o głu- pich milicjantach, z drugiej jednak, obok kpiny pojawia się w nich pogarda i nie- ukrywana nienawiść: "Z drobnych ogłoszeń: ŻZamienię syna ZOMO-wca na córkę. Może być kur- wa®" (R, 185). " Gdzie zomowiec powinien mieć nóż? - Najlepiej w plecach" (K, 211). "Młody mężczyzna wyznaje przed konfesjonałem: - Zabiłem zomowca. A ksiądz na to: - Synu, to spowiedź. Najpierw wyznaj grzechy, a potem zasługi" (K, 211 i R, 170). "Po starciu ZOMO z demonstrantami, do szpitala przywożą poturbowanych ZOMOwców. Przed szpitalem zgromadził się tłum gapiów. Cicho! - zwraca się kobiecina z tłumu do sąsiadów. - Cicho! - Ale dlaczego? - pyta ktoś bliżej stojący. Śmiech zakazany 221 - Bo nie słychać, jak jęczą!" (R, 186). Akurat ten dowcip jest klasycznym przykładem wykorzystania dawnego ka- wału, odnoszącego się do zupełnie innej sytuacji, do wyrażenia aktualnych w da- nej chwili nastrojów. W wersji pierwotnej kawał był opowiadany w okupowanej Warszawie w 1943 r., gdy do tutejszych szpitali przywożono z frontu wschod- niego rannych żołnierzy niemieckich. Tekst dowcipu cytuję w mojej książce o ży- ciu codziennym w okupowanej Warszawie3. Podobnie jest z wciąż na nowo przetwarzanym tekstem Katechizmu Polaka autorstwa Antoniego Bełzy. Podczas okupacji powstała wersja, której bohaterem stał się volksdeutsch, którego po wojnie czekać miała "gałąź sucha". W okresie stanu wojennego tak ten wierszyk przerobiono: "Wyznanie zomowca: - Kto ty jesteś? - Świnia mała. - Jaki znak twój? - Hełm i pała. - Komu służysz? - Generałom. - W jaki sposób? - Waląc pałą. - Kochasz WRONę? - Kocham szczerze. - A w co wierzysz? - W nic nie wierzę" (K, 210). O wspomnianej tu Wojskowej Radzie Ocalenia Narodowego krążyła po kraju cała masa powiedzonek ("Wrona orła nie pokona"), kawałów i wierszyków2: " Co to jest WRONa? - Komunistyczny gołąbek pokoju" (K, 203). " Co będzie po WRONIE? - KRUK: Komitet Rozwalania Ustroju Komunistycznego" (K, 204 - niemal prorocze...). Przejdźmy z kolei do najliczniejszej kategorii kawałów, tych mianowicie, któ- rych tematem były, trwające niemal przez cały okres Polski Ludowej trudności aprowizacyjne3, ustawiczny brak poszukiwanych towarów na rynku oraz towa- rzyszące temu kolejki przed sklepami. Oto garść dowcipów o "ogonku", który stał się jakby swoistym symbolem dziejów PRL-u: " Co to jest kolejka? - Socjalistyczne podejście do sklepu" (K, 192, R, 57). 3 T. Szarota, Okupowanej Warszawy..., s. 435. 2 Por. S. M. Jankowski, Satyrycy przeciwko czolgom, "Tygodnik AWS" z 14-21 grudnia i 21- -28 grudnia 1997 r. W archiwum Ośrodka "Karta" jest przechowywany zbiór dowcipów, będący dokonywanym przez mieszkańca Nowego Scza Marka Jarosińskiego zapisem kawa- 3 łów opowiadanych podczas stanu wojennego, w tym wielu dotyczących ZOMO i WRON-y. Właściwie do "bitwy o handel" z 1.947 r. trudności aprowizacyjnych w Polsce nie było, choć kraj był zniszczony i panowała prawie powszechna nędza. Rynek jednak funkcjono- wał sprawnie. 222 Tomasz Szarota "Co to jest: co najmniej 30 m długie, ma wiele nóg, jest mięsożerne, zadawa- lać się musi jednak przeważnie kartoflami? - Kolejka przed sklepem mięsnym" (R, 63). " Jaka jest różnica między świnią a sklepem? - Świnia ma dużo mięsa, a mały ogonek, a sklep - odwrotnie!" (R, 40). " Co to jest kultura i sztuka? - Kultura to stać spokojnie w ogonku, a sztuka - coś dostać" (B, 40). "Kto ma na świecie najlepszą komunikację? - Polska. Nawet po chleb wjeżdża się do sklepu kolejką" (R, 96). "Chodzą słuchy, jakoby kolejki do sklepów miały być upaństwowione i przemianowane na Polskie Kolejki Sklepowe. Czas stania w kolejkach zalicza- ny ma być do emerytury" (R, 195). "Gdzie będzie stał pomnik Matki Polki? - Oczywiście w kolejce! A jaki będzie na tym pomniku napis? - Pani tu nie stała!" (R, 202). "Zachodni turysta pyta warszawiaka: - Co to za kolejka przed sklepem, czegoś takiego u nas nie ma. Warszawiak go pociesza: - Zatrzymaliście się widocznie w rozwoju społecznym. U nas czegoś takiego przed 45 laty też nie było" (R, 203 -jak łatwo obliczyć kawał pochodzi z 1984 r.). Dorzućmy do tego dowcipy poświęcone brakom aprowizacyjnym, głównie, choć nie jedynie, mówiące o trudnościach zakupu mięsa: " Dlaczego w Polsce brak mięsa? - Bo świnie są przy korytach, krowy w Lidze Kobiet, a woły pracują" (R, 56 i K, 191). "Przechodzień wchodzi do sklepu mięsnego, zdejmuje palto i prosi o jego powieszenie. Sprzedawczyni zdziwiona mówi, że tu się sprzedaje. Ten na to - Byłem pewien, że to szatnia" (nieco inna wersja K, 96 - aluzja do "pustych haków). Z końca lat pięćdziesiątych lub z początków następnej dekady pochodzi dow- cip, w złośliwy sposób nawiązujący do mówiącego o "strefie bezatomowej w Eu- ropie" planu ministra Adama Rapackiego z 1957 r.: "Przedstawiciel PRL ma wystąpić na forum ONZ. Zaproponuje utworzenie strefy bezmięsnej w Europie Środkowo-Wschodniej" (K, 191 i R, 94). " Dlaczego nie ma masła (ryb)? - Żeby odwrócić uwagę od braku mięsa" (B, 53 i R, 39). " Gdzie w PRL można znaleźć kawę? - W encyklopedii pod literą ŻK®" (K, 192 - przypuszczam, że kawał naro- dził się jesienią 1970 r., w każdym razie jest typowy dla końca rządów Gomułki). "Przychodzi staruszek do sklepu mięsnego i prosi o szynkę. Śmiech zakazany 223 - Nie ma. - A baleron? - Nie ma. - A schab, wątróbka, nóżki, nerki? - Nie ma, nie ma, nie ma.,. Po wyjściu staruszka, jedna ekspedientka do drugiej: - Popatrz, taki stary, a jaką ma pamięć!" (R, 159). " Dlaczego w Polsce nie ma mięsa? - Bo tak szybko idziemy do socjalizmu, że bydło nie nadąża" (R. 57). jest Żmięso® po angielsku? - Sam nie wiem! Meat (mit). - No właśnie, po polsku też!" (R, 57). "Ogłoszenie w ŻTrybunie Ludu®" ŻZamienię pomnik na dwie pary rajstop - Matka Polka®" (R, 202). "W Warszawie budują nowe muzeum. - Jakie? - Muzeum Aprowizacji. Będą w nim wystawiać szynkę, kiełbasę, schab..." (B, 42). Za czasów Gierka w dużych miastach powstała sieć, nieźle zaopatrzonych, sklepów PEWEX-u, w których można było nabywać artykuły spożywcze i prze- mysłowe za dolary lub "bony dolarowe". Zaistniałą sytuację świetnie ilustruje następujący dowcip: "Szczyt roztargnienia: - Wejść do sklepu PEWEX-u, przeskoczyć ladę i .. . poprosić o azyl!" (R, 173). Inny, równie dobrze pokazuje, jak z wielką trudnością większość Polaków "wiązała koniec z końcem", ciągle mając kłopoty finansowe: "- Pensje będą teraz wypłacali każdego (25) 28-go. - Dlaczego? - Żeby starczyło do 1-go!" (B, 40 i nieco inna wersja R, 101). Jak sobie z tymi kłopotami radzono, a w każdym razie, jak sobie radzili nie- którzy, dowiadujemy się z takiego oto dowcipu: - Ile zarabiasz? " - Tysiąc złotych. - A ile wydajesz miesięcznie? - Tysiąc pięćset. - Skąd bierzesz te pięćset? - Dokładam. - Od kiedy zamiast Żr® wymawiasz Żł®?" (B, 49). Nie sposób ustalić, kiedy powstał kawał zawierający wizję, która, na całe szczęście, proroczą się nie okazała: 224 Tomasz Szarota " Jak będzie brzmiała w roku 2000-ym odpowiedź w rubryce Żpochodzenie społeczne®? - Dziad z dziada pradziada" (B, 53). Natomiast, gdy w początkach lat pięćdziesiątych wycofywano w Polsce kart- ki na artykuły spożywcze nie spodziewano się zapewne, że powrócą one po trzy- dziestu latach: "Polska kanapka śniadaniowa Anno Domini 1984: - kartka na wędlinę obłożona dwoma kartkami na chleb" (R, 204). Tak jak narzekano w kawałach peerelowskich na ciągłe braki zaopatrzeniowe i w ogóle ciężkie warunki bytowe, tak też w tych samych kawałach znalazły swoje odbicie brak swobód obywatelskich, zamknięcie granic, ograniczenia wolności słowa i przekonań oraz polityczne represje. Oto przykłady: " Dlaczego w Polsce jest susza? - Bo 25 milionów ludzi nabrało wody w usta!" (B, 39). "- Co to jest: krótkie, śmieszne i do siedzenia? - Kawał polityczny" (K, 224 i B, 9). "MBP ogłosiło konkurs na najlepszy kawał polityczny. Pierwsza nagroda - 10 lat więzienia. Druga - 8 lat. Trzecia - 5 lat. Nagroda pocieszenia: 3 lata w obo- zie pracy o zaostrzonym rygorze" (K, 224). "W celi więziennej dwóch facetów. Jeden mówi, że siedzi za kradzież i pyta: - A ty? - Ja za lenistwo. - - Opowiadaliśmy sobie z kumplem dowcipy polityczne. I potem mnie się nie chciało zameldować o tym w UB..." (S, 25). "Zebranie partyjne. Towarzysz Śliwka pyta: - Gdzie jest polski węgiel? Po przerwie ktoś pyta: - Gdzie jest towarzysz Śliwka?" (S, 40). " Czym się różni Polak od Francuza? - Francuz jak usiądzie, to zaraz zaczyna opowiadać kawały antyrządowe, a Po- lak jak zacznie opowiadać kawały antyrządowe, to zaraz siedzi" (K, 224). " Dlaczego Międzynarodówkę śpiewa się stojąc? - Aby nie siedzieć" (B, 30). " Co byś zrobił, gdyby otworzono granice na Zachód? - Wlazłbym na drzewo. - Dlaczego? - Żeby mnie nie stratowano!" (B, 10 i nieco inna wersja S, 40). " Jaka jest różnica pomiędzy pesymistą i skrajnym pesymistą? - Pesymista twierdzi, że wszystkich nas wywiozą na Syberię. Skrajny pesy- mista sądzi, że nie wywiozą, lecz trzeba będzie iść na piechotę" (K, 106 - moim Śmiech zakazany 225 zdaniem kawał należałoby odnieść do nastrojów z lat 1945-1946, nie później- szych). " Jaka jest różnica między konstytucją amerykańską a polską? - Nie ma żadnej. Obie gwarantują wolność wypowiedzi, tylko polska nie gwarantuje wolności po wypowiedzi" (R, 72). Przegląd kawałów politycznych epoki PRL-u pragnę zakończyć zestawem pokazującym, jak kpiną, drwiną i szyderstwem reagowano na wydarzenia bieżą- ce lub aktualne zjawiska. "Przeprowadzana jest kolektywizacja wsi. Prelegent zwraca się do chłopa z pytaniem: - Krowę do kołchozu dałbyś? - Dał. - A konia? - Kunia tyż. - A kozę? - Kozy nie. - Dlaczego? - Bo koza mam...!" (S, 14-15). Całą serię kawałów wywołała wieść o ucieczce na Zachód wysokiego urzęd- nika Urzędu Bezpieczeństwa, Józefa Światły, a następnie nadawane przez Roz- głośnię "Wolna Europa" audycje z jego udziałem (lata 1953-1954). Oto parę dowcipów, z których przynajmniej część sprawia wrażenie, jakby wymyślili je koledzy z resortu: "Dawniej wzywano: Oszczędzaj światło! - A teraz: Światło, oszczędzaj nas!" (R, 77 i B, 49). "Skandal ze Światłem [sic!] spowodował Żzdjęcie® Radkiewicza ze stanowi- ska ministra Bezpieki - przeszedł na ministra PGR-ów. - Dlaczego Radkiewicz został ministrem PGR-ów? - Bo wyhodował największą świnię!" (R, 77, B, 50). "Największy cud techniki: - Dynamomaszyna w Moskwie, a Światło w Waszyngtonie!" (R, 77). Latem 1956 r. krążył po Polsce kawał nawiązujący do wydarzeń poznańskich: - Kiedy byłpierwszy na świecie strajk właścicieli fabryk? - W Poznaniu, w czerwcu!" (B, 56). A oto reakcja na słynne orędzie biskupów polskich z 1965 r. oraz rozpętaną przez władze antykościelną kampanię propagandową: "Biskupi polscy, aby zrównoważyć swój list do biskupów niemieckich, po- stanowili wystosować list do prawosławnego Episkopatu Związku Radzieckiego i w liście tym wybaczyć Rosjanom Katyń" (R, 93). Bardzo wiele kawałów powstało w związku z niesławnej pamięci Marcem '68. Zawierają one zarówno potępienie reżimowej kampanii antysemickiej, jak też 226 Tomasz Szarota tkwiących w społeczeństwie nastrojów antysemickich. Tak bowiem -jak sądzę - należy interpretować następujący dowcip: "Na równorzędnym skrzyżowaniu zderzyły się cztery samochody, tzw. uprzy- wilejowane w ruchu drogowym: samochód pogotowia, straży pożarnej, MO i WSW. Kto jest odpowiedzialny za wypadek? - Żydzi" (R, 105). Zdecydowana większość odnosi się do rozpoczętej przez moczarowską frak- cję partyjną antyżydowskiej nagonki: " Rosenberg, słyszałem, że wyrzucili was z pracy, a wy pomimo to żyjecie lepiej niż wtedy, kiedy pracowaliście. Jak to robicie? - Ja żyję z szantażu. - Jak to, z szantażu? - Zwyczajnie, szantażuję tę rodzinę polską, która ukrywała mnie w czasie okupacji, że doniosę o tym, gdzie trzeba..." (R, 106). " Panie Rubinsztajn, dlaczego Pan wyjeżdża do Izraela? - Bo wolę wojnę arabsko-izraelską od przyjaźni polsko-radzieckiej..." (R, 106). "Mówi się, że z powodu niedostatecznej ilości Żydów, dla podtrzymania Żan- tysyjonistycznej® propagandy, mają być mianowani w Polsce Żydzi honoris cau- sa" (R, 112). - Czym różni się przedwojenny antysemita od dzisiejszego? " - Ten przedwojenny był dobrowolny!" (S, 91). Jaka jest różnica między syjonizmem a antysemityzmem? " - Nie lubić Gomułki - to syjonizm. - Nie lubić Gomułkowej - to antysemityzm" (R, 114). " Jaka jest różnica pomiędzy partyjną krytyką a partyjną samokrytyką? -,T pytają Moszkowicza na zebraniu POP. - To jest zupełnie proste. Jeżeli na zebraniu partyjnym powiem: ŻTowarzy- sze, Goldberg należał do naszej organizacji partyjnej, miał zaufanie, ale wyje- chał do Izraela z rodziną, zdradził naszą socjalistyczną ojczyznę® - to jest par- tyjna krytyka. - Dobrze, a samokrytyka? - Zupełnie proste. Jeżeli powiem: ŻTowarzysze, jakim jak byłem idiotą, nie wyjeżdżając z moją rodziną i Goldbergami do Izraela!®" (R, 105). "Po wydarzeniach marcowych podniósł się ogólny poziom wykształcenia milicji. - Dlaczego? - Milicja spędziła dwa tygodnie na uniwersytetach..." (R, 116). Udział Wojska Polskiego w agresji na Czechosłowację w sierpniu 1968 r. doczekał się takiego oto komentarza: Śmiech zakazany 227 "Czterech pancernych i psa wysłano z wojskami Układu Warszawskiego do Czechosłowacji. Pancerni przekroczyli granicę bojowo i ochoczo; natomiast pies stanął i nie chciał ruszyć się dalej. Zdumionym pancernym pies odpowiedział: - Czego chcecie ode mnie? Przecież jestem pies, a nie świnia!" (R, 110 i S, 7). Echem Grudnia 1970 r. na Wybrzeżu są dowcipy: - Zapalimy? - robotnik pyta kolegę z pracy. " - Nie widzę w pobliżu żadnego Komitetu..." (K, 194 i R, 119). "Bajeczka lwowska o kawusi: - KA WU si spaliło!" (R, 120). Wybór kardynała Karola Wojtyły na papieża w 1978 r. powitano dowcipnym powiedzonkiem: - Habemus Papam! - ale non habemus papu..." (R, 149). " Zima stulecia 1979 r., która spowodowała całkowitą dezorganizację życia w kraju, stała się zarazem kompromitacją reżimu, który z tą klęską żywiołową zupełnie nie mógł sobie poradzić. Ówczesne nastroje odnajdziemy w krążących kawałach: - Jaka jest temperatura zamarzania socjalizmu? " Minus 5 (10) stopni Celsjusza" (K, 96 i R, 152). " Nam nie trzeba Bundeswehry, nam wystarczy minus cztery" (R, 152). " Co to jest MPO? - Skrót od Może Przyjdzie Odwilż" (R, 152). " Jaka jest różnica między nieboszczykiem a socjalizmem? - W temperaturze minus 5 stopni nieboszczyk się nie rozkłada" (R, 152 i K, 192). "- Dlaczego stan klęski żywiołowej ogłoszono dopiero teraz? - Bo doszło do nich wreszcie to, co się stało 35 lat temu" (R, 152 - zwróćmy uwagę na określenie "do nich", sygnalizujące istnienie owego podziału "my" i "oni" na rok przed powstaniem "Solidarności"). Byłoby co prawda dziwne, gdyby ogłoszenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. i potem sam stan wojenny nie znalazły oddźwięku w kawale politycz- nym, przypuszczam jednak - świetnie ten okres pamiętając - że panujące na- stroje skrajnego przygnębienia, a nawet rozpaczy powodowały, iż kawałów tych nie chciało się nawet słuchać. Nie jest wykluczone, że satysfakcja z opowiada- nia i wysłuchiwania kawału jest ściśle związana z wiarą i nadzieją w lepszą przy- szłość. Zważmy, że podczas najczarniejszej nocy okupacji Polacy wierzyli, że Niemcy przegrają wojnę i Polska zwycięży. Otóż w grudniu 1981 r. miliony Polaków straciły nadzieję na poprawę losu - i państwa, i narodu. Nie znaczy to oczywiście, że nie opowiadano kawałów i nie zajmowano się publikowaniem tekstów dowcipów. Przeciwnie, stało się to jednym z istotnych zadań propagan- dowych podziemnych struktur "Solidarności" oraz "drugoobiegowych" wydaw- 22R Tomasz Szarota nictw, podtrzymujących w ten sposób spoleczeństwo na duchu34. Przypomnijmy choć kilka z tych dowcipów: " Co to jest stan wojenny? - Kolejny szczebel socjalistycznego rozwoju Polski" (K, 194 i R, 171). " Jaka jest różnica między stanem wojennym a wojną? - Na wojnie mają prawo strzelać obie strony" (R, 169). " Jak obecnie podzielić społeczeństwo PRL? - Tak, jak kartofle: na tłuczone i na te w mundurkach..." (R, 171). "Co to jest: Trzech Polaków? - nielegalne spotkanie. Pięciu Polaków? - nielegalny wiec. Dziesięć milionów Polaków? - garstka ekstremistów" (R, 171). " Jakie jest największe mocarstwo na świecie? - Polska. 16 miesięcy trwa wojna, a wróg nie przekroczył nawet jeszcze gra- nic" (R, 187). "Postępuje złagodzenie stanu wojennego. Niebawem można będzie wyjechać za granicę. Warunek: ukończonych 80 lat i zgoda obojga rodziców" (R, 189). I wreszcie na zakończenie kawał, znów jakby proroczy, z wiosny 1989 r.: " Co to jest Żokrągły stół®? - Ostatnia wieczerza komunistów" (K, 247). Społeczne funkcje kawałów i dowcipów Na podstawie, z jednej strony, znajomości polskiej satyry konspiracyjnej okresu wojny i okupacji, z drugiej zaś zaznajomienia się, na potrzeby niniejszego arty- kułu, ze "śmiechem zakazanym" okresu Polski Ludowej, doszedłem do wnio- sku, że społeczne funkcje kawałów krążących po kraju w latach 1939-1945 i tych z lat 1945-1989 były niezwykle podobne, a niekiedy wręcz identyczne. Być może zresztą, że w ustroju totalitarnym lub autorytarnym, czy w sytuacji podboju kra- ju i utraty niepodległego bytu, funkcje te zawsze są prawie takie same, stano- wiąc w warunkach zniewolenia broń słabszego w walce z silniejszym wrogiem. Wykorzystując rozsiane w "literaturze przedmiotu" uwagi i spostrzeżenia in- nych autorów oraz dołączywszy do tego własne konstatacje, pragnę tu zapropo- nować następujący zestaw funkcji społecznych, jakie spełniały w okresie Polski Ludowej przekazywane z ust do ust kawały polityczne, a także ich wersje dru- -4 Por. rozdział Dowcip walczący w książce S. Kmiecika, op. cif., s. 201-202. Temat zasługu- je na odrębne studium. W anonimowej broszurze Pukanie spod dna (por. przypis 4) pisano: "Śmiech poprawia samopoczucie, rozładowuje napięcie, jest skutecznym sposobem walki z przeciwnościami i wrogami, a tych nam nie brak", s. 5. Śmiech zakazany 229 kowane - dowcipy, docierające do ludzi bądź za pośrednictwem publikacji emi- gracyjnych, bądź dzięki wydawnictwom podziemnym, czyli "drugoobiegowym". Z góry należy zaznaczyć, że wyodrębnione przeze mnie funkcje zazębiają się, granice między nimi są dość płynne, każdy z takich kawałów lub dowcipów nie- mal z reguły spełnia kilka funkcji jednocześnie, można by nawet powiedzieć, że im więcej ich spełnia, tym jest lepszy. Funkcja ludyczna-rozweselająca W klasycznym już tekście O dowcipie i humorze, opublikowanym w piśmie "Marchołt" w 1936 r., psycholog Stefan Szuman pisał: "Zdaje mi się, że można ludzi, w sposób zupełnie zasadniczy, podzielić na dwa rodzaje dowcipkujących. na takich, którzy dowcipkują, bo jest im wesoło, i na takich, którzy dowcipkują, aby im było weselej"35. Ostatnie zdanie uzupełnijmy stwierdzeniem, że ta druga kategoria dowcipkujących, a więc twórcy i "opowiadacze" kawałów, chcą nie tylko, by im samym było weselej, ale także by weselej było innym. W tym wy- padku rola kawału czy dowcipu politycznego niczym właściwie się nie różni od roli, jaką spełnia każdy inny, choćby obyczajowy, sytuacyjny, dotyczący grup etnicznych, zawodowych, spraw płci i stosunków damsko-męskich. Dowcipku- jący dąży do wywołania na twarzy odbiorcy kawału lub dowcipu - uśmiechu, a jeszcze lepiej - wybuchu śmiechu. W sytuacji specyficznej, op. podczas oku- pacji lub stanu wojennego, owo pojawienie się uśmiechu na twarzy nabiera do- datkowego znaczenia, staje się sygnałem przełamywania bariery strachu. W nor- malnych jednak warunkach funkcję ludyczno-rozweselającą kawału i dowcipu politycznego można traktować jako sposób uprzyjemniania życia, w myśl zasa- dy - "śmiech to zdrowie". Funkcja kontestacyjna-piętnująca Mamy tu już do czynienia z działaniem, które należy zakwalifikować jako jeden z przejawów samoobrony społecznej. Kawał staje się formą wyrażenia własnych, krytycznych ocen i opinii, napiętnowania osób, instytucji czy zjawisk, których się nie aprobuje, a wreszcie okazją do zamanifestowania własnego pro- testu. Czyni to twórca kawału, czyni ten, który kawał opowiada, ale przez ocze- kiwany przez nich obu aplauz i zadowolenie - czyni to także słuchacz, odbiorca kawału. 35 S, Szuman, op. cif., s. 3. 230 Tomasz Szarota Funkcja interpretacyjna-polemiczna Kawał jest tu swoistym komentarzem do bieżących wydarzeń, zarówno kra- jowych, jak i zagranicznych, stanowiąc zarazem polemikę z ich wersją, przeka- zywaną przez oficjalne mass media. Funkcja demistyfikacyjna-demaskatorska Funkcję tę spełniają zarówno kawały dotyczące spraw ustrojowych, ideolo- gii, systemu społeczno-gospodarczego, czy sposobu sprawowania władzy, jak też te, które mówią o wadliwej działalności konkretnych instytucji oraz odnoszą się do osób, reprezentujących rządzącą krajem "nomenklaturę". Funkcja dydaktyczno-agitacyjna Kawał, poprzez ukazanie fałszów i zakłamań reżimowego systemu oświato- wego oraz oficjalnej propagandy, spełnia rolę przekaźnika takich elementów narodowej tradycji historycznej i takiego systemu wartości, które eliminowane przez rządzących, są wyznacznikiem światopoglądu, przekonań i postaw środo- wisk liberalno-demokratycznych, a z czasem przekształcających się już w opo- zycyjne. Funkcja konsolidacyjno-integracyjna Bez wątpienia jest to najważniejsza ze spełnianych przez peerelowski kawał polityczny funkcji społecznych. Pomagał on mianowicie w wytwarzaniu się po- czucia przynależności do wspólnoty ludzi podobnie myślących, mających podobne odczucia i w podobny sposób reagujących na wydarzenia i otaczającą ich rze- czywistość, posiadających te same ideały, marzenia i nadzieje, a przede wszyst- kim także tego samego wroga - aparat ucisku państwa, nazywającego się "ludo- wym". Uczestniczenie w wyśmiewaniu "onych" stawało się świadectwem (nie zawsze zresztą wiarygodnym!) przynależności do grupy "my", stojącej w opo- zycji do grupy "oni", po drugiej jakby stronie barykady. Kawał sprawiający ra- dość, wywołujący satysfakcję i zadowolenie, łączył ludzi stojących po "naszej" stronie, był ich znakiem rozpoznawczym, ułatwiał porozumiewanie się ich mię- dzy sobą. Śmiech zakazany 231 Funkcja "ku pokrzepieniu serc" Rzec by można, że jest to funkcja zawierająca w sobie elementy wszystkich pozostałych, o których już była mowa. Zadaniem kawału politycznego jest tu poprawa samopoczucia ludzi i panujących aktualnie nastrojów. W mojej książce Okupowanej Warszawy dzień powszedni zaproponowałem, by w opisie czynni- ków wpływających na nastroje, posłużyć się teorią uczonego niemieckiego Kur- ta Lewina. Zgodnie z tą teorią "przestrzeń psychologiczna", w jakiej toczy się życie każdego człowieka, składa się z dwóch stref: strachu i lęku oraz wiary i na- dziei36. Jeśli przypatrzymy się działalności propagandowej polskiego (i każdego innego) podziemia, zauważymy bez trudu, że konsekwentnie dąży się tu do zre- dukowania pierwszej z tych stref, przy jednoczesnym powiększaniu drugiej. Temu właśnie celowi służyła satyra konspiracyjna i temu samemu celowi służyły pe- erelowskie kawały oraz dowcipy polityczne. Podczas okupacji chodziło o wy- szydzenie wroga, który tym samym stawał się mniej groźny, przez co wzmaga- no wiarę w jego ostateczną klęskę. W PRL-u wyśmiewanie błędów popełnia- nych przez "władzę ludową" oraz spotykanych na każdym kroku nonsensów ówczesnej rzeczywistości przez całe dziesięciolecia miały głównie na celu zła- godzenie, przez śmiech, dolegliwości codziennej egzystencji, danie ludziom na- dziei na poprawę ich losu w przyszłości, w ramach zreformowanego systemu " socjalizmu o ludzkiej twarzy". Z czasem pozbywano się złudzeń. W latach osiemdziesiątych ton antyreżimowych kawałów staje się coraz ostrzejszy. Teraz pomagają one ludziom wierzyć już nie w reformę ustroju, lecz w jego zbliżający się upadek, nie tylko w koniec rządów komunistycznych, lecz także w bliską chwilę odzyskania przez Polskę pełnej suwerenności. Reakcje "władzy ludowej" W "minionym okresie" często słyszało się z dumą wypowiadane zdanie, że Polska jest "najweselszym barakiem w sowieckim obozie". Zapewne to prawda, choć jeśli wiem, nie poparta żadnymi badaniami porównawczymi. Nawet jeśli można tu mieć pewne wątpliwości co do trafności tej opinii w odniesieniu do lat 1949-1955, to w latach 1956-1968 i 1980-1989 w zakresie odwagi wyrażania swoich myśli i poglądów, jednoznacznie antyreżimowych, Polska chyba rzeczy- wiście wysuwała się na czoło "socjalistycznej wspólnoty". Zbigniew Raszewski, w kilkakrotnie już przeze mnie cytowanym tekście, przytacza kawał powstały około 1957 r., będący swego rodzaju potwierdzeniem tej tezy: "Dwa psy spoty- kają się na granicy polsko-czeskiej. Polski pies idzie do Czech, czeski do Polski. 36 por. K. Lawin, Field Theory in Social Science, London 1967. 232 Tomasz Szarota Po co idziesz - pyta czeski polskiego. - Po buty. A ty? - Poszczekać". Sam pamiętam, że gdy w 1965 r. oprowadzałem po Warszawie przybyłego z Pragi Vilema Prećana, wciąż domagał się ode mnie, bym mu opowiadał najnowsze kawały polityczne. Gdy spełnialem jego prośbę i czyniłem to op. w miejscu pu- blicznym, choćby w kawiarni, nigdy nie przyszło mi do głowy, bym musiał się obawiać, że usłyszy to jakiś ubek, a ja poniosę przykre konsekwencje za udział w "szeptanej propagandzie". W Polsce stalinowskiej było zupełnie inaczej. Za opowiadanie kawałów poli- tycznych ludzi stawiano, co prawda rzadko, przed sądem-8, ale często karę wy- mierzała im Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Go- spodarczym. Jan Rebel opisał niedawno konkretną sprawę Bogdana M., miesz- kańca Łodzi, urzędnika, który jesienią 1952 r. "opowiedział kolegom z pracy kawał polityczny o moskalikach"3. Ktoś złożył donos, Bogdan M. stanął przed łódzką delegaturą wspomnianej Komisji Specjalnej, a ta wymierzyła mu karę dwóch lat pracy przymusowej w kopalni węgla Mysłowice. Autor artykułu cytu- je takie oto uzasadnienie wyroku: "Działalność M. Bogdana mogła przyczynić się do powstania u jego współpracowników niesłusznego poglądu o eksporcie, do obniżenia powagi Józefa Stalina oraz ambasadora ZSRR w Polsce. W formie dowcipu o moskalikach rozpowszechniał fałszywą wiadomość o przyczynach naszych przejściowych trudności aprowizacyjnych". Okazuje się, że "Skazany za rozpowszechnianie politycznego dowcipu M. pracował w kopalni nocami, stojąc po kolana w wodzie. Obowiązywał przelicznik: jedna noc liczy się jak dwa dni. Zwolniono go warunkowo w czerwcu 1953 r. Miał 27 lat, był schorowany, jako wróg ludu długo nie mógł znaleźć pracy". W 2000 r. Sąd Okręgowy w Łodzi przyznał wdowie (Bogdan M. zmarł w 1990 r.) oraz jego dwóm synom odszko- dowanie w wysokości 14,5 tys. zł. Na podstawie ustawy z 1991 r. orzeczenie z 1952 r. uznano za nieważne. W uzasadnieniu napisano, że opowiadany przez Bogdana M. żart był wyrazem jego przekonań politycznych, a on sam "kierował się głównie chęcią zmiany ówczesnej władzy i przywrócenia niepodległego bytu Państwa Polskiego". Akta sprawy wytoczonej Bogdanowi M. w 1952 r. po dwu- dziestu latach zniszczono. Autorowi artykułu nie udało się więc dotrzeć do tek- stu owego nieszczęsnego kawału o moskalikach. Przekazała mu jego treść wdo- wa, Wiesława M. w wersji następującej: "Przychodzi dwóch panów do restaura- cji i proszą o kartę konsumpcyjną. A tam wszystkie dania powykreślane, nie ma nic, takie czasy. Tylko na samym dole karty figurują samotne Żmoskaliki®. Na 7 Z. Raszewski, op. cif., s, 7. x A. Jackowski pisze: "i u nas wsadzano - nawet na 8 lat za opowiadanie kawałów. Tyle, że stosunkowo rzadko i przede wszystkim robotników" (op. cif., s. 12) - nie podaje on jednak źródła informacji. 39 J. Rebel, Historia jednego dowcipu. Moskaliki wszystko zjadły, "Polityka", nr 12 z l8 mar- ca 2000 r. Śmiech zakazany 233 to,jeden pan mówi do drugiego: Patrz, wszystko zjedli i jak ładnie się podpisa- li . Opublikowana w zbiorku Adama Rosenbuscha wersja jest zabawniejsza: "Zawiany gość w restauracji przegląda kartę ze spisem potraw. Wszystkie dania są skreślone, tylko na końcu figurują ŻMoskaliki®. - A to wszarze, wszystko wyżarli i podpisali się!" (R, 16, także B, 41). Przypuszczam, że gdy dziś zastanawiamy się nad sprawą Bogdana M., to przede wszystkim zwracamy uwagę na okrucieństwo owego wyroku z 1952 r. oraz z politowaniem wczytujemy się w jego uzasadnienie. Postarajmy się jednak spojrzeć na to także z innej strony. Otóż ten, zdawałoby się niewinny kawał o mo- skalikach, w istocie rzeczy przekazywał prawdę o sojuszu polsko-radzieckim, demaskował jego istotę - zniewolenie Polski i dokonywaną tu grabież. I właśnie dlatego upowszechnianie tego rodzaju opinii stawało się dla panującego systemu groźne. Nie zapominajmy przy tym, że ani Polska Bieruta, ani potem Polska Gomułki, Gierka czy Jaruzelskiego nie była państwem suwerennym. Wszystko, co się w naszym kraju działo znajdowało się pod baczną obserwacją i kontrolą nie tylko ambasady ZSRR w Warszawie, ale także sowieckich służb wywiadow- czych. Odpowiednie raporty, wysyłane do Moskwy zachowały się w tamtejszych archiwach, natomiast ustne interwencje i "połajanki", często przekazywane przez telefon, już takiego śladu nie pozostawiły. Wcale bym nie wykluczał, że te ostat- nie mogły zawierać także skargi na opowiadane w Polsce antysowieckie czy antyrosyjskie kawały. Nie ulega wątpliwości, że przy zwalczaniu "szeptanęj pro- pagandy" odpowiednie "organy" były szczególnie wyczulone właśnie na to wszystko, co dotyczyło stosunków polsko-radzieckich. Były one także wyczulone i reagowały bardzo ostro, zwłaszcza w latach 1945- -1966, na wszelkie przejawy antysemityzmu. Akcenty takie, i to dość często, pojawiały się również w kawałach politycznych, choć - co pragnę podkreślić - w opublikowanych zbiorkach dowcipów jest ich niewiele. Jeden z nich przyta- cza Jan Bigben: ktoś pyta Żyda, kim są wymienieni po kolei z nazwiska człon- kowie rządu i zawsze otrzymuje odpowiedź "nasz". Gdy pada nazwisko Bieruta, okazuje się, że to "goj, pod którego firmą prowadzimy ten interes" (B, 31). Szy- mon Kobyliński, przygotowując do druku dowcipy ze zbioru Bronisławy Sału- dy, świadomie pominął te - jak pisze - "z lekka cuchnące kawałki"4o. Waham się, czy poruszyć tu kontrowersyjną kwestię istnienia, ewentualnie nieistnienia specjalnej komórki w MSW, która, jak niektórzy przypuszczają, miałaby się zajmować "produkowaniem" kawałów politycznych w ramach "dzia- łalności dezinformacyjnej". Sprawę tę podjął ostatnio, w książce, na którą czę- sto się powołuję, Sławomir Kmiecik. Chcąc dociec prawdy, skierował on w 1997 r. pismo do MSW prosząc o informację, czy w archiwum tej instytucji zachowały ao por. przypis 5, s. 7. 234 Tomasz Szarota się jakiekolwiek materiały na ten temat. Otrzymał odpowiedź negatywną4. Oczy- wiście nie można wykluczyć, że odpowiednie materiały zostały wcześniej znisz- czone. Być może rzeczywiście ktoś w MSW zajmował się "puszczaniem w obieg" kawałów, mających na celu kompromitowanie konkretnych osób bądź to należą- cych do zwalczanej frakcji we własnej partii, bądź też przywódców wyłaniają- cej się już w latach siedemdziesiątych opozycji. Wiele do myślenia daje choćby fakt pojawienia się przed Marcem '6& całej serii kawałów, ośmieszających ów- czesnego przewodniczącego Rady Państwa - Edwarda Ochaba42. Trudno jest też jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy "władza ludo- wa", w każdym razie po Październiku '56, nie dostrzegała w "szeptanej propa- gandzie" być może także, korzystnego dla niej "wentyla bezpieczeństwa", dzię- ki któremu niezadowolenie społeczne mogło znaleźć stosunkowo bezpieczne dla reżimu ujście. Jest oczywiste, że ludzie opowiadający sobie plotki i kawały są znacznie mniej groźni od tych, którzy wychodzą na ulicę, strajkują lub palą ko- mitety. . . KDL-owska wspólnota śmiechu "budowniczych socjalizmu" Zajmując się badaniem porównawczym nastrojów panujących w okupowanej Europie, przeglądałem kiedyś zbiorki dowcipów z kawałami krążącymi po Bruk- seli i Paryżu. Nie bez pewnego zdziwienia zauważyłem, że niektóre z nich, w nieco tylko zmienionej wersji, radowały także warszawiaków. W podobny spo- sób wiarę w przyszle zwycięstwo aliantów podtrzymywały te same proroctwa i przepowiednie. W jaki sposób następowało przekazywanie tego rodzaju "ko- munikatów", kto je przewoził z kraju do kraju - tego nie udało mi się ustalić. Wyraziłem tylko przypuszczenie, że prawdopodobnie uczestniczyli w tym przede wszystkim kolejarze i szmuglerzy międzynarodowi, ale chyba także żołnierze We- hrmachtu. Choć moja znajomość "śmiechu zakazanego" w państwach wchodzących w skład bloku sowieckiego nie jest zbyt duża, być może wystarcza ona na wysu- nięcie tezy, że i w tym wypadku mieliśmy do czynienia ze wspólnotą śmiechu ludzi żyjących w tym samym systemie, co prawda nie w identycznych warun- kach, ale przecież odczuwających te same ograniczenia, bolączki i niedostatki oraz reagujących na nie, często choć nie zawsze, w bardzo podobny sposób. 4 S. Kmiecik, op. cif., s. 233. 42 Njektóre z tych kawałów wracały do kraju, jako dowcipy opublikowane w paryskiej "Kul- turze", tym samym jakby uwierzytelnione. Tak się złożyło, że 2 marca 1968 r. zostałem wezwany do cenzury na ul. Mysią, aby na miejscu przedyskutować ingerencje w tekst mojej pracy doktorskiej. Jedna z nich zawierała postulat usunięcia nazwiska Edwarda Ochaba... Śmiech zakazany 235 Peerelowski kawał polityczny opowiedziany Czechowi bez tłumaczenia był prze- zeń rozumiany i go rozbawiał. Także vice versa, do nas docierały kawały cze- skie. Bodajże największą popularność zyskał ten o człowieku, który dowiedziaw- szy się, że niebawem zapanuje już komunizm powiedział: "Me to na vadi, ja mam rakovinu". Zwykło się uważać, że poczucia humoru byli pozbawieni, żyjący na dodatek w ciągłym strachu obywatele NRD. Otóż okazuje się, że i oni, szczególnie w la- tach osiemdziesiątych, drwili już ze swego systemu. Dwa świadczące o tym dowcipy: " Jaka jest różnica pomiędzy socjalizmem a kapitalizmem? - Jeśli nic nie funkcjonuje i każdy wie, dlaczego, wtedy to jest socjalizm. Gdy wszystko funk- cjonuje i nikt nie wie, dlaczego - wtedy to jest kapitalizm" oraz "Definicja so- cjalizmu - rujnuje bez użycia broni" ("Ruina schaffen ohne Waffen")43. Zapewne najwięcej kawałów "importowano" w PRL-u ze Związku Radziec- kiego. Cytowanego przez Aleksandra Jackiewicza i I. Foniakow w artykule, opu- blikowanym w 1989 r. na łamach "Litieraturnoj Gaziety", przytoczył kilkana- ście krążących po Kraju Rad kawałów politycznych i zapowiedział wydanie nie- bawem książki poświęconej radzieckiemu folklorowi politycznemu (książka o ile wiem się nie ukazała). A oto trzy z publikowanych przez autora radzieckiego kawałów: " Wiosną sadzimy pszenicę, kukurydzę, owies, żyto. - Co zbierzemy jesienią? - Plenum". " Dlaczego jest u nas susza? - Dlatego, że dwieście milionów nabrało wody w usta". " Dlaczego jest u nas susza? - Dlatego, że wciąż głośno śpiewaliśmy ŻNiech zawsze świeci słońce®"44. Wśród kawałów napływających do Polski ze Wschodu prawdziwą furorę ro- biły pytania i odpowiedzi Radia Erywań. Niektóre z ich wciąż są jeszcze pamię- tane i przypominane. Dzieje się tak częściowo również dlatego, że nasz rodzimy polski kawał po- lityczny w III Rzeczypospolitej przestał jakby istnieć, umarł wraz z Polską Lu- dową, którą wyśmiewał, ale także dzięki której rozkwitał. Rację ma Zdzisław Pietrasik, publicysta "Polityki", gdy pisze: "Jak pokazuje historia najnowsza, rodacy śmiali się najchętniej wtedy, gdy śmiać się nie było wolno. Dzisiaj, kiedy 43 Cyt. za: E. K. Scheuch, Wie deutsch sind die Deutschen? Eine Nation wandelt ihr Gesicht, Bergisch Gladbach 1991, s. 57 i 370. 44 A, Jackowski, op. cif., s. 13; I. Foniakow, "Wc2iera mnie rasskazali aniektod...", "Litiera- turnaja Gazieta", nr 20 z 17 maja 1989 r. i 236 Tomasz Szarota nie ma jakichkolwiek przeszkód, poczucie humoru wyraźnie zawodzi"45. Aby się o tym przekonać wystarczy włączyć telewizor i obejrzeć jakikolwiek program, mający na celu rozbawienie publiczności. Jakże niesłychanie rzadko to się udaje. .. 4s Z. pjetrasik, Z kogo się śmiejecie, "Polityka", nr 13 z 31 marca 2001 r. Polska 1944J45-1989. Studia i Materialy VI2001 Tadeusz Wolsza CODZIENNOŚĆ W PEERELOWSKIM WIĘZIENIU W LATACH 1945-1956 (NA PRZYKŁADZIE CENTRALNYCH ZAKŁADÓW KARNYCH WE WRONKACH, W RAWICZU I W FORDONIE) Wprowadzenie Problem więziennictwa w Polsce, w okresie od zakończenia II wojny świato- wej po przełom październikowy w 1956 r., nie doczekał się jeszcze gruntowne- go i całościowego opracowania. Ze skromnej jak na razie literatury przedmiotu należy wyróżnić przede wszystkim kilka prac i artykułów Krystiana Bedyńskie- goi. Wszelako dużo bogatsza wydaje się memuarystyka dotycząca dziejów naj- bardziej znanych więzień w PRL-u. Mam tu na myśli ośrodki odosobnienia, któ- re tuż po zakończeniu działań wojennych na ziemiach polskich zyskały rangę więzień centralnych, śledczych, kamo-śledczych i izolacyjnych, op. w Fordonie z filiami w Inowrocławiu i w Bojanowie oraz we Wronkach, w Rawiczu, Jaworz- nie i w Warszawie na Mokotowie. Od 1945 r. więzienia we Wronkach, w Rawi- czu i w Fordonie podlegały Wydziałowi, a potem Departamentowi Więziennic- twa i Obozów Pracy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, z pominięciem struktur wojewódzkich Urzędu Bezpieczeństwa. Przepisy Departamentu Więzien- nictwa z 1948 r. rolę więzień we Wronkach, w Rawiczu i w Fordonie uregulo- wały w następującym brzmieniu: "Wszyscy więźniowie karni, którym do odby- cia kary zostaje więcej niż jeden rok, odbywają karę we właściwym więzieniu karnym. Ustanowione zostają następujące więzienia karne: 1) dla więźniów Przede wszystkim należy wskazać na prace: K. Bedyński, Historia więziennictwa Polski Ludowej 1944-1956, Warszawa 1988; tenże, Sądowa represja o charakterze politycZnym wobec funkcjonariuszy więziennych w latach 1944-1956, w: Przestępstwa sędziów i proku- ratorów w Polsce lat 1944-1956, pod red. W. Kuleszy i A. Rzeplińskiego, Warszawa 2000, s. 359-389; tenże, Przedwojenni funkcjonariusze straży więziennej naczelnikami więzień w latach 1944-1949, "Przegląd Więziennictwa Polskiego" 1999, nr 24125, s. 83-101 . Po- nadto dysponujemy kilkoma artykułami na temat poszczególnych więzień, op. Fordonu, Ino- wrocławia, Wronek, Rawicza, Warszawy-Mokotów, Sieradza, Barczewa. 238 Tadeusz Wolsza mężczyzn narodowości polskiej skazanych za zbrodnie stanu, nielegalne związ- ki oraz szpiegostwo więzienia we Wronkach i Rawiczu [...] 3) dla więźniów kobiet skazanych za przestępstwa antypaństwowe więzienie w Fordonie [...]"z. Więzienie w Fordonie pełniło rolę głównego zakładu karnego dla kobiet, w tym dla skazanych za przestępstwa pospolite oraz polityczne. Tego ostatniego okre- ślenia zresztą, zarówno w odniesieniu do kobiet, jak i mężczyzn, władze oraz kadra więzienna konsekwentnie unikały - używając zamiennie nazwy "więźnio- wie antypaństwowi". Z tego też powodu często dochodziło do konfliktów mię- dzy naczelnikami więzień a skazanymi. Funkcjonariusze państwowi konsekwent- nie powtarzali, że w Polsce nie ma więźniów politycznych. Filia w Inowrocławiu (pomyślana jako placówka całkowicie izolowana nie tylko od osób bliskich, ale i społeczeństwa w ogóle) była przeznaczona dla tych skazanych, które zdaniem kierownictwa ośrodków odosobnienia, czy też instrukcji płynących z Warszawy - przede wszystkim MBP, nie rokowały w najbliższym czasie nadziei na rychłą resocjalizację, lub nie wyrzekły się, mimo więziennych kar i represji, swoich niepodległościowych idei. Zaliczono je do kategorii "A", czyli "najbardziej za- ciekłych wrogów ustroju demokracji ludowej, zdrajców narodu polskiego, win- nych faszyzacji kraju przed wojną"4. Z kolei ośrodek w Bojanowie koło Rawi- cza był przeznaczony dla skazanych młodocianych dziewcząt. W końcu ciężko chore skazane (zwłaszcza na gruźlicę) odsyłano do szpitala więziennego w Gru- dziądzu. Dwa więzienia centralne dla mężczyzn były zlokalizowane we Wron- kach i w Rawiczu. Młodocianych skazanych odsyłano od 1951 r. do Jaworzna. W latach 1945-1947 w sumie funkcjonowało w Polsce 123 zakładów kar- nych, w tym m.in. 14 więzień karnych, 101 więzień karno-śledczych i 1 więzie- nie - kolonia rolna. Ich maksymalna pojemność wynosiła 70 rys. miejsc. W 1950 r. stan jednostek więziennych wynosił w sumie 126 placówek, z tego m.in. było 16 więzień karnych, 4 więzienia specjalne (Trzeciewnica, Jaworzno, Iława, War- szawa) oraz 102 więzienia karno-śledcze. Jak kształtowało się zaludnienie za- kładów karnych w latach 1945-1953 ilustruje poniższe zestawienie. 2 Cyt. za T. Kostewicz, Więzienie w Fordonie na tle struktur więziennictwa lat 1944-19S2, "Studia Iuridica", t. 27, 1995, s. 147-148 3 R r'; rt,n.:t.; .sfrmcrzia więZienne, "Więź" 1998, nr 5, s. 132. ji więźniów według "A", "B", "C"przybliża dokument Departamentu Wię- ziennictwa i Obozów Pracy do Bolesława Bieruta pt. "Więziennictwo na obecnym etapie i projektowany kierunek rozwoju na najbliższy okres", Warszawa, 26 czerwca 1950 r (Ar- chiwum Akt Nowych dalej -AAN, ,sygn. 208/I). Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 239 Zaludnienie zakładów karnych w latach 1945-1953 Tablica 1 W interesujących nas tu szczególnie zakładach karnych we Wronkach, w Ra- wiczu i w Fordonie sytuacja, jeśli chodzi o zaludnienie, przedstawiała się nastę- pująco: w 1950 r. w Rawiczu - 3 391 więźniów, we Wronkach - 3 769 więź- niów, w Fordonie - 728 więźniów. Liczby te nic nie mówią, gdy nie zestawimy ich z pojeIllIloŚcią wyllllenionvch wizień. FL2tY311?? ?:r''4'1 LSLaL", iJ(lIII G IC' gulaminem, nie więcej niż 151 skazanych, Rawicz - 528, zaś Wronki - 586. Dane powyższe dają dużo do myślenia. Dotyczy to nie tylko zakwaterowania więź- niów i ich wyżywienia, ale przepustowości pralni, prasowalni, magla, czy dzia- łalności służb medycznych itp. W swoich rozważaniach, głównie ze względów porównawczych, uwzględni- łem również więzienia śledcze w Warszawie na Mokotowie i przy ul. Koszyko- wej oraz w kilku innych miastach, op. w Krakowie, Łodzi, Lublinie i Rzeszowie. Bazę źródłową artykułu, z uwagi na charakter omawianej tu tematyki, stano- wią przede wszystkim pamiętniki, wspomnienia i relacje byłych więźniów wy- mienionych zakładów karnych. Wspomniane publikacje światło dzienne ujrzały dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Wymieniłbym tu zbiory poświęcone wię- zieniom we Wronkach i w Rawiczus oraz w Fordonie i w Inowrocławiub. Po- nadto odwołałem się do licznej literatury wspomnieniowej z prasy codziennej 5 W zlowieszczych murach Wronek i Rawicza lat 1945-1956. Wspomnienia więźniów poli- tycznych, Poznań 1995; Powrót do Wronek. Dokumenty pamięci lat 1945-1956, pod red. K. Stróżyńskiego, Wronki 1995. 6 Zawotnć po imieniu. Księga kobiet - więźniów politycznych 1944-7958, t. 1, pod red. B. Otwinowskiej przy współpracy T. Drzal, bmw., 1999. W 1992 r. kilkanaście wspomnień kobiet osadzonych w Fordonie opublikowała również "Gazeta Pomorska". * Dane z 4 miesięcy. ** Wraz z jeńcami. Źródło: AAN, Departament Więziennictwa i Obozów Pracy, sygn. 1165, Notatka S. Radkiewicza dla B. Bieruta w sprawie zaludnienia więzień, 7 maja 1954 r. 240 Tadeusz Wolsza i tygodników społeczno-politycznych. Całość dopełniają materiały archiwalne z Departamentu Więziennictwa i Obozów Pracy oraz Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym zdeponowane w Archiwum Akt Nowych (op. regulaminy i instrukcje dotyczące porządku dnia w więziennej celi, wyposażenia cel, praw i obowiązków skazanego, ciężaru i zawartości paczek itp.). W rozważaniach chciałbym zwrócić uwagę na kilka wątków - w moim prze- konaniu - ilustrujących życie codzienne w więzieniach polskich w latach 1945- -1956. W układzie problemowym, aczkolwiek nie pozbawionym wewnętrznej chronologii, wyróżniłem następujące problemy: 1. Wieści i pogłoski na temat zakładów karnych oraz ich wygląd zewnętrz- ny zapamiętany przy pierwszej styczności; 2. Pierwsze chwile i godziny w więzieniu; 3. Cela i jej wyposażenie; 4. Instytucja "kapusia"; 5. Posiłki; 6. Paczki i tzw. "wypiska"; 7. Kary; 8. Praca; 9. Opieka lekarska; 10. Święta i uroczystości; 11. Czas wolny, zajęcia; 12. Ostatni dzień w więzieniu. Konieczność ujęcia chronologicznego, o której była mowa powyżej, wynika z faktu dość istotnych zmian, aczkolwiek powolnie wprowadzanych w życie, w traktowaniu skazanych po śmierci Józefa Stalina w 1953 r., a zwłaszcza po likwidacji Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w 1954 r. Na ten aspekt sprawy wskazywali więźniowie wszystkich znanych mi ośrodków odosobnienia. Wieści i pogłoski na temat zakładów karnych oraz ich wygląd zewnętrzny zapamiętany przy pierwszej styczności Pierwszy wzrokowy kontakt z ponurą zabudową więzienną wyciskał piętno na świadomości skazanych, najczęściej niekorzystnie oddziałując na ich wyobraź- nię. Wszyscy ci, których transportami kolejowymi w wagonach więziennych, zwyczajowo od ścisku określanych "wekami", przewieziono do Fordonu, Ino- wrocławia, Wronek i Rawicza mieli za sobą więzienny staż w zakładach śled- czych, rozsianych po całym kraju. Doświadczyli więc więziennego życia, znali wygląd zewnętrzny, rozkład wewnętrzny zakładów karnych. Mieli też okazję poznać zachowanie kadry naczelników więzień. Z grubsza mieli świadomość tego, co czeka ich za wysokim murem. Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 241 Z kilkunastu relacji i wspomnień można wyłowić zapamiętany przez skaza- nych wygląd zewnętrzny osławionych wyjątkowo złą legendą ponurych, monu- mentalnych i szarych budowli Fordonu, Wronek i Rawicza. Daje się tu zauwa- żyć wstrząs psychiczny, zazwyczaj u ludzi młodych, którzy najbliższe kilka lub kilkanaście lat, a nawet może do końca życia będą zmuszeni tu przebywać. "For- don - wspomina jedna ze skazanych - to duży masywny, składający się z trzech gmachów: cele więzienne, pawilon produkcji (czapkarnia, hafciarnia patek ofi- cerskich) na dole mały szpitalik, trzeci gmach to administracja. W podziemiach kuchnia, piekarnia, pralnia... Całość zupełnie inna od Mokotowa. Ale nie mniej ponura i straszna". Niekiedy jednak ośrodek w Fordonie wydawał się sielanką w porównaniu z pobytem w innym miejscu odosobnienia, które słynęło z jesz- cze gorszych warunków socjalno-bytowych i zachowania kadry. Takie więzienie mieściło się choćby w Inowrocławiu. "Wreszcie przyjechaliśmy do jakiegoś więzienia - wspomina Jadwiga Malkiewiczowa - wyładowują nas do dużej hali z metalowymi gankami dookoła i każą nam stanąć twarzą do ściany. [...] Okaza- ło się, że jesteśmy w Inowrocławiu. Było to więzienie stojące poza miastem i zna- ne z tego, że Niemcy rozstrzeliwali tam poznańskich ziemian. Ich wspólny grób był zaraz za murem. Te fakty były mi już wówczas znane, miałam więc to nie- miłe podejrzenie, że nas z Żpojedynek® będą brali na rozstrzał"8. W czarnych barwach zapamiętały Inowrocław również inne skazane. "Ciężkie, karne więzie- nie [...] było karnym także dla strażniczek i nie będzie przesadą, jeżeli nazwę je prawdziwym piekłem"9. Jeszcze bardziej ponury obraz wyłania się z kolejnych wspomnień: "Od sierpnia 1952 r. przewożono [skazane - T. W.] do Inowrocła- wia, będącego swoistym obozem zagłady dla kobiet. Zostały tam skazane na całkowitą izolację i samotność. [...] Cele były pomalowane częściowo lub całko- wicie na czarno, szyby w wysoko umieszczonych okienkach zamazane olejną farbą, żeby nawet rzut oka na błękit nieba nie mógł przynieść jakiejś przelotnej pociechy"1Inowrocławiu, powrót do więzienia w Fordonie wy- dawał się poniekąd zbawieniem. W liście do rodziny jedna ze skazanych dzieliła się na ten temat uwagami: "w Fordonie czuję się dobrze. Więzienie ciche i ładnie położone. Najpierw miałyśmy cele od zachodu, od Wisły, która przepływa nieda- leko murów więzienia. Teraz okna nasze wychodzą na dziedziniec od wschodu"t Wspomnienia dotyczące więzień męskich we Wronkach i w Rawiczu mają podobny, negatywny charakter. Władze zresztą w latach czterdziestych i w po- ' J. Machowska, Moje wspomnienia z lat lask i cierpień, Kraków-Lublin 1987, s. 68. s J. Malkiewiczowa, Wspomnienia więzienne, Lublin-Śląsk-Warszawa 1987, s. 58. D. Suchorowska, Wielka edukacja. Wspomnienia więźniów politycznych PRL (1945-1956), Warszawa 1990, s. 50. Nasze Termopile. Dokumenty terroru 1944-1956, Warszawa 1993, s. 256. i A. Maciejkowska, Nie martwcie się o mnie. (Sylwetka Haliny Sosnowskiej), w: "Niepodle- głość i Pamięć", t. 2: Więźniowie polityczni 1944-1956, Warszawa 1997, s. 270. 242 Tadeusz Wolsza czątkach pięćdziesiątych celowo rozsiewały informacje odnoszące się do rygoru więziennego panującego w centralnych zakładach karnych oraz złej sławy Wro- nek i Rawicza, później zaś Jaworzna. "Fama Wronek rozbrzmiewała złowrogo po całej więziennej Polsce, nawet jeśliby skorygować ją o współczynnik przesa- dy; represyjność, rygoryzm i śmiertelność miały tu bić rekordy, a bezkarność i wszechwładzę sadystów dodatkowo chroniło schowanie się ogromnego więzien- nego kombinatu - w głębi głuchej prowincji. Pierwsze wrażenia obaw bynajmniej nie rozwiewały"i2. O złowrogiej opinii dotyczącej ośrodka we Wronkach pisał również Piotr Woźniak "Więzienie [...] znane było w Polsce, ale chyba i poza nią. Było to bowiem jedno z najcięższych więzień. [...] W więzieniu tym miały istnieć sprzyjające warunki do przesłuchiwania więźniów, od których już nic nie można było wydobyć w powiatowych i wojewódzkich Urzędach Bezpieczeństwa Publicznego"3. Jeśli dodać do tego okoliczności transportu do więzienia, począt- kowo w zwykłych wagonach towarowych z niewielkimi wycięciami w podłodze na załatwienie potrzeb fizjologicznych, potem zaś w specjalnych wagonach ko- lejowych, przez których środek biegł niewielki korytarz, zaś po bokach znajdo- wały się niewielkie przedziały, Żpudełka® do których ładowano nawet po cztery osoby. Czy też w końcu, w przystosowanych do tego celu samochodach oraz marsz pod uzbrojoną eskortą do bramy zakładu karnego to nie potrzebne były już dodatkowe represje w trakcie konwoju. "Dojechaliśmy do Wronek. Była piąta rano. Prowadzono nas do bocznicy kolejowej między szpalerami kilkudziesięciu żołnierzy. Każdy z nich był uzbrojony w pistolet maszynowy, kilku w erkaemy. Prowadzili psy. [...] Siąpił zimny. Dokuczliwy deszcz"14. Powoli ukazujący się z oddali widok tajemniczego i cieszącego się wyjątkowo złą opinią zakładu kar- nego dopełniał poczucie strachu i wywoływał przeróżne obawy skazanych. Zwa- żywszy, że przyjazdy transportów celowo planowano na godziny późno nocne lub o świcie, by jeszcze za pomocą ciemności i szarówki wywołać większą trwogę i lęk u skazanych. "Wronieckie więzienie składa się z trzech pawilonów, zbudo- wanych na planie krzyża, czterokondygnacyjnych. Największy jest pawilon pierw- szy, w którym znajdowało się ok. 450 cel, z tego ponad jedna ósma to cele izo- lacyjne. Mniejsze pawilony, drugi i trzeci, mieściły po ok. 140 cel, z czegojedna trzecia to cele izolacyjne"5. Zakład karny w Rawiczu, zdaniem niektórych więźniów, którzy doświadczy- li pobytu również i w innych więzieniach, robił nieco lepsze wrażenie, niż na przykład Wronki. "Rawicz, w porównaniu z Wronkami, był więzieniem małym. [...] W Rawiczu, oprócz budynków administracyjnych i gospodarczych, były dwa 2 B. Skaradziński, Wronki-Warszawa-Wronki. (Wspomnienia kombatanta niebohaterskiego, "Zeszyty Historyczne" 1995, z. 113, s. 86. P Woźniak, Zapluty kartel reakcji. Wspomnienia AK-owca z więzień PRL, Paryż 1982, s. 56. 4 Powrót do Wronek..., s. 123. 5 K. Stróżyński, Więzienie, w: Powrót do Wronek..., s. 7. Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 243 pawilony więzienne: ŻBiały® i ŻCzerwony®. Ten ostatni był normalnym, typo- wym więziennym pawilonem. Natomiast najniższą kondygnację pawilonu ŻBia- łego®, usytuowaną poniżej poziomu podwórza, zajmował oddział I - najbardziej Żatrakcyjne® miejsce więzienia"ib. Kilka informacji do wyżej przedstawionego opisu dorzucił kolejny skazany. Otóż pawilon "ŻCzerwony® (z cegły, stąd na- zwa) był zbudowany na wzór jednoskrzydłowego pawilonu więziennego we Wronkach. Pawilon ŻBiały® był przerobiony z dawnego klasztoru i nosił nazwę od białych murów klasztornych. Karne cele mieściły się w klasztornych lo- chach" ®. Pierwsze chwile i godziny w więzieniu Dla skazanych, jak to wynika z zachowanej literatury pamiętnikarskiej, nie- większym przeżyciem - w negatywnym tego słowa znaczeniu - był moment wprowadzenia kolumny więźniów przez bramę więzienną oraz wydarzenia, któ- re miały miejsce później, w ciągu kilku najbliższych godzin. Praktyki stosowane przez naczelników zakładów karnych oraz podległy im personel były zbieżne we wszystkich więzieniach. Można stwierdzić, że mieliśmy wówczas do czynie- nia z pewnym rytuałem. Scenariusz wydarzeń był tak zaplanowany, że stopnio- wał napięcie i niepewność przybyłych więźniów. Pierwszy postój na trasie z dworca kolejowego do więzienia celowo był zor- ganizowany tuż przed zamkniętą bramą zakładu karnego. Wówczas strażnicy wydawali komendę "Na kolana padnij !". Jak wynika z relacji i wspomnień reak- cja więźniów była oczywista. "Rzuciliśmy się wszyscy na ziemię, [...] i patrzy- liśmy na ciemniejącą przed nami bramę z autentycznym szacunkiem. Na nasze głowy sypał się grad ohydnych, wulgarnych słów: szmaty, bandyci, zdrajcy. Klę- czeć grzecznie, bo nie zasłużyliście na to wspaniałe mieszkanie. Dopiero tutaj macie szansę stać się obywatelami tego kraju. Ale bardzo musicie się starać [...]"18. W Rawiczu wszystkim rzucał się w oczy napis nad bramą: "Wchodzisz prze- stępcą - wychodzisz obywatelem". Po pierwszej lekcji pokory, jaką zafundowali skazanym strażnicy i eskorta, wszyscy oczekiwali na kolejny etap więziennej edukacji. "Otwartą na oścież bramą wpędzono nas na brukowany dziedziniec więzien- ny" - wspomina więzień z Wroneki9. Po chwili odbywało się sprawdzenie per- sonaliów. Następnie więźniów ustawiano na dziedzińcu lub strażnicy wydawali 6 D. Suchorowska, Wielka edukacja..., s. 26. ® Powrót do Wronek..., s. 65. g D. Suchorowska, Wietka edukaja..., s. 21. Ż W złowieszczych murach Wronek..., s 29. 244 Tadeusz Wolsza rozkaz do siedzenia. We Wronkach praktykowano dłuższe oczekiwanie stojąco. Niejednokrotnie w trakcie tego postoju strażnicy rozpoczynali fizyczne znęcanie się nad skazanymi. "Olbrzymi dziedziniec oznaczono klombem i ścieżką wokół niego. Kazano nam się ustawić w czarcim kręgu, w odległości 3 metrów jeden od drugiego. Towarzysze ze straży więziennej chodzili za naszymi plecami i od czasu do czasu bili pękiem kluczy w tył głowy. Uderzani więźniowie padali tra- cąc przytomność. Radowało to resztę klawiszy, którzy kopniakami w brzuch i ple- cy pomagali odzyskać przytomność"2dnotowałem również i in- ne formy powitania. "Dotarliśmy do dziedzińca więzienia - wspomina inny wię- zień z Wronek - Posadzono nas na jego bruku po turecku, z rękami skrzyżowanymi na głowach. [...) Każde poruszenie ściągało na głowę śmiałka ostrą reprymendę i wiązanki wyzwisk. Oczekiwanie trwało kilka godzin. Wreszcie wyszedł do nas naczelnik więzienia. Na jego widok z przodu wyrwał się więzień mówiąc, że z tak nieludzkim traktowaniem nie spotkał się nawet na moskiew- skiej Łubiance. Jak się później dowiedziałem był to Mierzwa, zastępca Mikołaj- czyka [...]. Naczelnik z szyderczą miną przyjrzał się mówiącemu, zapewne zdu- miony jego bezczelnością. Wy tu nie przyjechaliście do sanatorium. Jesteście po to, żeby was zgnoić - odpowiedział na tyle donośnie, aby go wszyscy słyszeli"2i. Po dłuższym oczekiwaniu i przeróżnych szykanach straży więziennej, więź- niowie zdejmowali cywilne ubrania, które mogli nosić w zakładach śledczych. Zazwyczaj padała wówczas komenda "Rozbierać się do naga!". Skazani ubrania składali przed sobą w regulaminową kostkę. Dalej następowała kolejna chwila niepewności. "Staliśmy nago i świat wokół nas zdawał się szarzeć. Wstawał nowy dzień, jakby obcy, jakby nie z naszego świata, ajednak straszliwie realny [...)"22. Nagich, zziębniętych i przestraszonych zaistniałymi wypadkami więźniów pod- dawano następnie rewizji osobistej. Podczas której każdy był staranie oglądany zaglądano do wszystkich otworów ciała "23. Mniej wyszukane powitanie przygotowano kobietom w Fordonie. Nie prak- tykowano tam uwłaczającego godności ludzkiej poniżającego klękania, czy też ciężkiego pobicia skazanych. Po przyjeździe do więzienia kobiety "zapędzono do sutereny, gdzie po rozebraniu i tak zwanej kąpieli dano stare szmaty jako bie- liznę i połatane, stare sukienki [...)"z4. Czynnościom tym wszakże towarzyszyły wyzwiska i okrzyki oddziałowych oraz strażniczek. "Stoimy nagie, trzęsąc się z zimna, kiedy oddziałowa, wykrzykiwała znane nam ze śledztwa epitety [...)"25. 2 Powrót do Wronek..., s. 123 22 W Ztowieszczych murach Wronek..., s. 49. 23 Ibidem, s. 70. 24 Zawołać po imieniu..., s. 66. 25 jbidem, s. 109. Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 245 Słowo "bandytki" i "szmaty" wydają się obecnie bodajże jednymi z nadających się publicznego rozpowszechnienia. Rozebranych więźniów przepędzono następnie przez ciemne i kręte koryta- rze do łaźni. Całą drogę, między dziedzińcem i łaźnią, skazani odbywali zazwy- czaj biegiem. "Padała komenda: ŻZabrać swoje rzeczy i biegiem do pawilonu!® Kto mógł zgarnął w koc co się dało i biegł do pawilonu, jak do arki zbawienia. Już pierwsi, którzy znaleźli się w otchłani korytarza zostali zasypani gradem uderzeń i kopniaków podkutymi butami"26. Gdy komuś z biegnących przez szpaler strażników na krętych schodach przydarzył się upadek otrzymywał wówczas dodatkowe razy, kopniaki oraz porcję wulgarnych wyzwisk. "Pięści, klucze, buty poczuliśmy wnet na sobie. Przewracaliśmy się, padali, zrywali na nowo i reszt- kami sił staraliśmy się dotrzeć do celu wskazanego przez strażnika na samym końcu obstawy"z. Już po tych doświadczeniach, analizując wcześniejsze wyda- rzenia, niektórzy skazani doszli do wniosku, że błędem był zarówno bieg szyb- ki, jak i wolny. Ci skazani bowiem byli narażeni na najsilniejsze i najczęstsze razy oraz kopniaki. Najmniej natomiast uderzeń otrzymali ci, którzy poruszali się w środku grupy. W więziennej memuarystyce ten fragment codzienności w zakładzie karnym bywa określany eufemistycznie "ścieżką zdrowia". W magazynie, do którego skazani docierali już dość mocno obici, zdawali do depozytu swoją cywilną odzież oraz inne rzeczy osobiste (w tym m.in. pienią- dze, zegarki, pamiątki rodzinne itp.). Tu zaś otrzymywali bieliznę, ubrania wię- zienne i obuwie - znacznie za duże niemal dla każdego drewniaki, które przy chodzeniu wydawały charakterystyczny stukot. Jeśli chodzi o odzież, to w pierw- szym okresie po wojnie były to znoszone mundury niemieckie w kolorze ciem- nozielonym lub czarnym. Kobiety w Fordonie również otrzymały solidnie zno- szoną odzież. Panowało wówczas powszechne przekonanie, że wcześniej - w obo- zach koncentracyjnych - chodziły w niej Żydówki. "Były to sukienki z obozów niemieckich, prawdopodobnie po zamordowanych Żydówkach" - tak komento- wała wydarzenie jedna z więźniarek Fordonu28. Kolejny etap na trasie dziedzi- niec więzienny - cela przebiegał przez pomieszczenie fryzjera, którym zresztą był inny więzień. Wszyscy byli strzyżeni regulaminowo na "jeżyka", kobiety również. Potem była wizyta w łaźni, gdzie znajdował się basen z ciepłą wodą mieszaną z lizolem. Praktycznie dla wszystkich była to pierwsza - od kilku, a na- wet kilkunastu miesięcy - kąpiel. Zależało to od tego, jak długo przebiegało dochodzenie i związany z tym pobyt w więzieniach śledczych. W tych ostatnich styczność osadzonych z ciepłą wodą, a co dopiero mówić o kąpieli, był zjawi- skiem nader rzadkim. Stąd we wspomnieniach wizytę w łaźni określano często 26 W złowieszczych murach Wronek..., s. 49. 2 P Woźniak, op. cif., s. 57. 28 Zawołać po imieniu..., s. 66. 246 Tadeusz Wolsza jako "wielką ulgę"29. Czyniono tak z dwóch względów. Po pierwsze, było to zadowolenie wynikające z od dawna oczekiwanej czystości ciała, po drugie, rów- nież chęć pozbycia się dokuczliwej dla organizmu wszawicy. Z łaźni więźniów, wykąpanych, odzianych w czystą, choć podniszczoną wielokrotnym użytkowa- niem, bieliznę i odzież, kierowano do cel rozsianych po całym zakładzie karnym. Cela i jej wyposażenie. Regulamin więzienny Jedną z cech charakterystycznych dla ówczesnych więzień było ich nadmier- ne przeludnienie. Nie chodziło o przepełnienie celi o jedną, czy też dwie osoby. Sprawa wyglądała znacznie gorzej. Otóż w latach 1945-1956, na co wskazują niemal wszyscy autorzy wspomnień i relacji oraz dokumentacja Departamentu Więziennictwa i Obozów Pracy3dki odosobnienia wykazywały w sprawozdaniach znaczne przeludnienie w celach. Wynikało to z dwóch pod- stawowych powodów. Po pierwsze, więzienia w większości były zlokalizowane w budynkach przedwojennych ośrodków odosobnienia w których cele przygoto- wano dla jednej, dwóch lub co najwyżej czterech osób. Po drugie, po zakończe- niu wojny władze Polski komunistycznej w ramach walki z wrogiem klasowym, opozycją legalną i nielegalną oraz podziemiem zbrojnym, nie powiększając bazy więziennej, w tych samych ośrodkach postanowiły umieścić kilkadziesiąt tysię- cy skazanych. Znacznie więcej, może nawet o ponad 50e po- mieścić. To rzecz jasna musiało wywołać tragiczne dla skazanych skutki. Ruta Czaplińska, opisując swój pobyt w więzieniu karno-śledczym na Mokotowie, zauważyła: "W celach przewidzianych przed wojną dla jednej osoby po wojnie przebywały zwykle cztery więźniarki, w latach późniejszych i więcej"3i. Na ten sam aspekt sprawy zwrócił również uwagę Władysław Minkiewicz "wąskie cele [...] były przed wojną pojedynkami, ale teraz umieszczano tu niemal z reguły trzech, pięciu więźniów"32. Podobnie sytuacja wyglądała w Rawiczu pod koniec lat czterdziestych. "Maj bardzo gorąco. Cela przeznaczona tylko na dwie osoby, a nas po kilku dniach siedzi szesnastu"33. Od tej normy nie odbiegała sytuacja 29 Na temat higieny w więzieniach śledczych por.: W złowieszczych murach Wronek...; Po- wrót do Wronek...; Zawołać po imieniu...; Z. Taranienko, op. cif.; J. Malkiewiczowa, op. cif.; D. Suchorowska, Wielka edukacja...; W. Minkiewicz, Wspomnienia 1939-1954 (II), "Ze- szyty Historyczne" 1987, z. 81 ; Z. Augustyński, Miesiące walki 1945-1946. Ze wspomnień redaktora "Gazety Ludowej ", Warszawa 1988; J. A. Sil, Z. Kowalski, Zamek lubelski 1944- -1954, ,;Niepodległość", t. 24, 1991; M. Sieradzki, Życie bez chorób, Poznań 1990. 3o por. uwagi na ten temat: T. Kostewicz, op. cif., s. 147-148; K. Bedyński, Więzienia we Wron- kach i w Rawiczu w systemie więzień politycznych, w: W złowieszczych murach Wronek... 3 R. Czaplińska, op. cif., s. 133. 32 W. Mjnkiewicz, op. cif., s. I10. 33 W. Sobolewski, Wspomnienia z Rawicza, "Gazeta Polska" 1998, nr 17, s. 17. Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 247 we Wronkach. Obrazowo sprawę tę referował jeden ze skazanych "Więźniowie mają dwa sienniki na czterech. Później te sienniki będą shażyły ośmiu - dwuna- stu więźniom"4. Wygląd cel więziennych, zwłaszcza ich niewielka pojemność ' i nader skromne oraz prymitywne wyposażenie wywQływaiy, co było zrozursia- łe, przygnębiające wrażenie. W więzieniu mokotowskim, cele były wyjątkowo wąskie i nie były skanalizowane. W latach 1946-1947, jak zapamiętała Ruta Cza- plińska, najbardziej doskwierały wszystkim urządzenia sanitarne, a właściwie ich brak. Tzw. kibel stanowiło, powszechnie praktykowane w innych zakładach karnych wiadro lub, co było już nowością, puszka po konserwach. W związku z tym więźniowie otrzymali tu dodatkową możliwość skorzystania z toalety poza celą. "Do ubikacji wyprowadzano nas na kilka minut dwa razy dziennie, w po- rach zmienianych co drugi dzień. Jednego dnia rano i około obiadu, a następne- go w porze obiadu i kolacji"35. Nie otrzymywali żadnych środków czystości i pa- pieru toaletowego. Ten ostatni w więzieniach powszechnie zastępowano pocię- tymi gazetami. Ponadto skazani otrzymywali do celów higienicznych, aczkolwiek w ograniczonej ilości, nieporęczny gruby papier pakunkowy. Umieszczeni w celach więźniowie spali na siennikach wypełnionych startą sieczką. Nie posiadali pościeli, pod głowę zaś kładli najczęściej własne ubrania. Nakrywali się zniszczonym i połatanym kocem. Przebywający w więzieniu kar- no-śledczym byli w dużo lepszej sytuacji, jeśli chodzi o możliwości dogrzania wyziębionych organizmów, niż więźniowie umieszczeni już w zakładach karnych. Rzecz dotyczyła ubrań. Do momentu zakończenia procesu mogli oni zachować swoje prywatne ubrania, nawet płaszcze i kurtki. Wykorzystywali je podczas snu, ! jako podgłówki i dodatkowe nakrycia. Sytuacja nie uległa poprawie również dwa ' lata później. Cela na Mokotowie - wspomina Roman Ływyczek - "odpowiadała klasycznym, nie najlepszym wzorom. Miała 3 m kw. powierzchni, betonową podłogę, małe okienko przy suficie, jeden siennik napełniony sieczką, w ciągu dnia postawiony pionowo przy ścianie celi. W stalowych drzwiach tkwił "judasz"6. Ponadto na wyposażeniu celi były: wiszące przy ścianie łóżko, mała szafka na łyżki, aluminiowa miska - wielofunkcyjna - służąca do mycia i magazyno- wania wody, nieraz zaś zastępująca podgłówek do snu, dzbanek na wodę o po- jemności 2-3 litrów oraz taboret, o którym więźniowie mówili, że był również wielofunkcyjny. "Służył za żelazko do prasowania łóżka i dla więźniów do sie- ! dzenia na zmianę, i miał jeszcze trzecią funkcję do wystawiania kostki: ubrania ułożone na nim w kostkę, a na wierzchu ułożone na nich ręczniki w trójkąt, na ręcznikach łyżki - tak zwana kostka wystawiana była na noc na korytarz"3. Powrót do Wronek..., s. 49. 5 R. Czaplińska, op. cif., s. 133. -6 R. Ływyczek, W więzieniu Urzędu BezPieczeństwa (Fragment pamiętnika), "Palestra" 1994, nr 12, s. l 18. - K. Stróżyński, Więzienie, w: Powrót do Wronek..., s. 7. 248 Tadeusz Wolsza W okresie Bożego Narodzenia i Wielkanocy taboret przykryty prześcieradłem lub ręcznikiem spełniał rolę stołu świątecznego. Na noc więźniowie wystawiali rów- nież na korytarz drewniaki i miski. W celi zwracała także uwagę jaskrawo świę- cąca żarówka, ulokowana na suficie w specjalnej drucianej oprawie. W końcu, na jednej ze ścian - w bardzo widocznym miejscu - był wywieszony regulamin więzienny, zawierający informacje o prawach skazanych. Dokument mówił o pra- wie więźniów do adwokata, widzeń z rodziną, pisania i otrzymywania korespon- dencji, posiadania materiałów piśmiennych, spacerów, widzeń z bliskimi itp. W sytuacji, gdy skazani zbyt konsekwentnie i natarczywie domagali się realizacji przysługujących im praw, odbierano więźniom regulamin. Tym, jak sądzę, nale- ży tłumaczyć fakt, że w wielu celach nowo przybyli skazani już nigdy nie ujrzeli na własne oczy regulaminu więziennego. W celach nie było żadnych instalacji grzewczych (op. kaloryferów). Zimą niewielką ilość ciepła dawały pojedyncze rury, które na różnej wysokości przebiegały przez pomieszczenia więzienne. Więźniowie ważną rolę przypisywali niewielkiemu otworowi w ścianie, któ- ry najczęściej był zlokalizowany naprzeciwko drzwi wejściowych do celi. Okno, choć otwór ten niewiele miał wspólnego z klasycznym oknem, stanowiło dla skazanych jedyny kontakt ze światem zewnętrznym. Kontakt, co należy tu za- uważyć, poważnie ograniczony po przez blaszane klosze, zwane blindami. Cał- kowicie ograniczały one widoczność. Wszakże dostarczały jednak trochę świa- tła i świeżego powietrza. Zimą zaś przepuszczały siarczysty mróz. Dla skaza- nych pełniły w pewnym sensie również rolę kalendarza, czy też nawet informatora o porach roku. Zważywszy, że gros więźniów było pozbawionych spacerów, gazet i widzeń z rodziną. W Rawiczu: "Okno można tylko uchylić, od góry, na około 15 cm. Na oknie z zewnątrz blaszany kosz, słońce nagrzewa tę blachę, co powo- duje większy upał w celi, jest duszno, dwóch zemdlało"38. Obowiązywał całko- wity zakaz wyglądania przez okno. W stosunku do tych, którzy nie respektowali tego punktu regulaminu stosowano kary, włącznie z pobytem w karcerze lub tzw. ciemnicy. Skazanym doskwierał regulamin odbywania kary. Rzecz dotyczyła przede wszystkim porządku dnia. Zakładał on pobudkę o godzinie 6.00, którą oznaj- miały trzy donośne gongi. Po otwarciu drzwi przez korytarzowych, więźniowie początkowo ustawiali się pod ścianą i starszy celi meldował stan oraz przekazy- wał informacje o ewentualnych chorych. Był to swoistego rodzaju apel więzien- ny. Następnie skazani odbierali z korytarza swoje ubrania, złożone w kostkę na taborecie. W tym czasie część więźniów załatwiała już swoje potrzeby fizjolo- giczne, pozostali oczekiwali oczywiście w kolejce. "Jeszcze gorsza rzecz do zniesienia była rano - wspomina więzień z Rawicza. Trzeba spełnić potrzeby fizjologiczne. W kącie stoi kibel, do którego kilkanaście osób musi się załatwić. -8 W. Sobolewski, op. cif., s. 17. Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 249 W celi duszno, gorąco i ten niesamowity fetor z odchodów, ale i to trzeba było wytrzymać"-. Śniadanie roznosili o godzinie 7.00 więźniowie funkcyjni, których nazywano kalefaktorami. Byli to więźniowie o najniższych wyrokach, odpowiednio wyse- lekcjonowani i dobrani przez naczelników zakładów karnych. Odpowiadali oni za wynoszenie pojemników z odchodami, dostarczanie trzy razy dziennie posił- ków oraz sprzątanie korytarzy. W tym samym czasie mieszkańcy celi wystawiali na korytarz tzw. kible celem opróżnienia i wypłukania oraz miski i dzbanki na wodę. Potem odbywało się sprzątanie celi. Było to zajęcie wbrew pozorom uciąż- liwe i wymagające dużego sprytu. Przede wszystkim spory problem stanowiły wysłużone sienniki, siedlisko wyjątkowego kurzu. W ciągu dnia, czyli od godzi- ny 6.00 do 18.00, sienniki układano na odpinanym od ściany łóżku. "Jedyne łóż- ko nie służyło do spania" - zgodnie podają wszyscy znani mi autorzy wspomnień i relacji. Funkcyjni - korytarzowi oraz oddziałowi, zwani klawiszami, przykła- dali do tej sprawy wiele uwagi. Wyjątkowo złą sławą cieszyli się zwłaszcza tzw. Francuzi - reemigranci z Francji, którzy po 1945 r. pracowali w więzieniach. Ze wspomnień wynika, że więźniowie czuli w stosunku do oddziałowych duży re- spekt. Byli oni wymagający, żądali przestrzegania regulaminu, kontrolowali za- chowanie skazanych przez tzw. judasza. To właśnie oni sprawdzali wyrywkowo czy sienniki były ułożone równo. Jeżeli okazało się, że praca została wykonana niewłaściwie rozpoczynał się tzw. kipisz. Polegał on na całkowitym rozrzuceniu po celi sprzętów i sienników. Gdy trafił się wyjątkowo złośliwy oddziałowy, a z prze- kazów wynika, że byli tacy zarówno w Rawiczu, jak i Wronkach, to zawartość sienników w mgnieniu oka lądowała na podłodze. "Słomiany proszek dawał się we znaki szczególnie podczas rewizji. [...] Strażnicy z lubością i w sposób ewi- dentnie złośliwy wyrzucali go na podłogę. Cela po takiej rewizji zmieniała się w komorę pyłową, a więźniowie dusili się, gdyż okno było zasłonięte kloszem"4o. Równie uciążliwe rewizje zdarzały się w porze zimowej. "W grudniu przed świę- tami - wspomina jeden z więźniów Wronek - zrobiono nam kipisz. Strażnicy w długich kożuchach, walonkach filcowych, czapkach z nausznikami, grubych rękawicach, a my stoimy w bieliźnie, boso na żeliwnych płytach, przykrywają- cych rury kanalizacyjne. Twarzą do ściany na baczność, obok celi, na zewnątrz na korytarzu. Mróz aż szczypie, a oni wywracają wszystko w celach Ższukają nie wiadomo czego®"4. Zdarzało się również, że w trakcie rewizji więźniowie musieli się rozstać z różnymi przedmiotami codziennego użytku, które powstały dzięki :ich pomysłowości. Były to op. igły z zrobione ości rybnych, puszki, pu- dełka itp. "Wraca się potem do takiej celi i zastaje straszny bałagan. Nie tylko 3 Ibidem. 40 W Ztornieszczy'ch murach Wronek..., s. 51. 4 Ibidem, s. 43. 250 Tadeusz Wolsza wszystko jest przewrócone do góry nogami, ale widzi się, że wszystkie z trudem zdobyte Żskarby® leżą przed celą"d2 Zgodnie z przyjętą przez więźniów tradycją, z roli sprzątających byli zwol- nieni niektórzy skazani, w więzieniach karno-śledczych na karę śmierci, zaś w pozostałych miejscach odosobnienia, na karę dożywocia. Cytowanajuż tu Ruta Czaplińska podkreśliła, że więźniowie w zakładach karnych wzajemnie uregulo- wali swoje zachowanie. Ułożyli nawet swoistego rodzaju modus vivendi. "Polegał on na wzajemnym dostosowaniu się, ustaleniu pewnych zwyczajów, dyżurów w pracach porządkowych, kolejności prania czy mycia, a także wietrzenia celi"43. Kolejną cezurę w monotonnym codziennym życiu więziennym stanowiła pora obiadowa. Podobnie jak śniadanie, posiłek popołudniowy roznosili korytarzowi o godzinie 13.00. Po posiłku, zgodnie z regulaminem, przysługiwało więźniom drugie opróżnienie kibla. Tylko wyjątkowo, op. podczas zatruć pokarmowych, epidemii i chorób, strażnicy wyrażali zgodę na nadprogramowe kolejne wyno- szenie prowizorycznych toalet. Potem skazani oczekiwali na kolację, którą spo- żywali najpóźniej do godziny 18.00. Dzień kończył się apelem wieczornym i wy- stawieniem tzw. kostki na korytarz. Po czym następował gong oznajmujący ci- szę nocną, w której trakcie były zabronione rozmowy, palenie papierosów i w ogóle jakikolwiek ruch w celach. O ile w porze zimowej, gdy wcześnie za- padała ciemność cisza nocna od godziny 18.00 zbytnio nie dokuczała skazanym, o tyle wiosną, latem i wczesną jesienią układanie się do snu, gdy na zewnątrz było jeszcze jasno, a nawet świeciło słońce stanowiło poważne utrudnienie. Tym bardziej, że sen rzadko kogo nużył o tej porze dnia, zaś o wygodnym i cichym leżeniu nie można było nawet pomarzyć. "Przewrót na drugi bok praktycznie nie był możliwy"44. W ogóle poważnym problemem dla skazanych było wygodne ułożenie się do snu, jeśli możemy w tym wypadku mówić o jakimkolwiek wygodnym spaniu. Z uwagi na przeludnienie cel i znikomą liczbę koców (najczęściej cztery sztuki) mieszkańcy celi dokonywali przeróżnych kombinacji, by noc spędzić w miarę wygodnie i dobrze wykorzystać czas na odpoczynek. W Rawiczu problem roz- wiązywano w następujący sposób: "W nocy czternastu leżało na boku, a dwóch kucało, bo już nie było miejsca na leżenie. Przewracaliśmy się na komendę. Zaczynają grasować pluskwy, są ich tysiące, spadają z sufitu prosto na twarz"45. We Wronkach również wszyscy leżeli pokotem, jak śledzie, na siennikach, które były rozłożone na betonowej posadzce. Brak miejsca powodował ogromny ścisk, wykluczający jakikolwiek ruch wśród leżących. 42 f. Malkiewiczowa, op. cif., s. 39. d- R. Czaplińska, op. cif., s. 134. 44 poH,rot do Wronek..., s. 49. d5 W. Sobolewski, op. cif., s. 17. Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 251 Po śmierci Stalina dała się zauważyć w więzieniach polskich powolna od- wilż. Polegała ona na tym, że stosunek naczelników, oddziałowych i strażników do skazanych uległ liberalizacji. Szantaż i "gnojenie" więźniów nie były już normą każdego zakładu karnego. Zaczęto przestrzegać regulaminu więziennego, op. w sprawie spacerów, wizyt bliskich, wysyłania listów. Zdecydowanie, w sytu- acjach nieuzasadnionych, naczelnicy unikali dotkliwych kar dodatkowych, które wcześniej - w okresie apogeum terroru więziennego, w 1950 r. - rozdawali za najdrobniejszą niesubordynację. Coraz rzadziej więźniom dokuczały rewizje w celach i niszczenie ich skromnego dobytku. W 1955 r. w ciepłe dni -jak wspo- mina Jadwiga Malkiewiczowa - " do południa pół więzienia siedziało na podwó- rzu spacerowym, na ławkach, które porobili, żeby wygodniej plotkować. Po po- łudniu drugie pół więzienia tam siedziało. Raz w tygodniu było nawet kino"46. Oczywiście znacznie poprawiło się wyżywienie. We Wronkach, w Rawiczu i w Fordonie przestały już straszyć zupy z brukwi, chleb z trocinami, rozgoto- wana kasza z dorszem, "rarytasy" sprzed kilkunastu miesięcy. Instytucja "kapusia" Kierownictwo więzienia w porozumieniu z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego - w omawianym okresie, a zwłaszcza na przełomie lat czterdzie- stych i pięćdziesiątych - lokowało w celach swoich informatorów, którzy w żar- gonie więziennym byli nazywani "kapusiami". Instytucja "kapusia" była szcze- gólnie rozwinięta w więzieniach śledczych. Tym sposobem MBP próbowała zdo- być dodatkowe informacje w prowadzonych dochodzeniach. Z zachowanych wspomnień wynika, że na przykład w więzieniu na Mokotowie naczelnicy za- kładu karnego, w porozumieniu z MBP, instalowali niemal w każdej celi więź- nia do specjalnych zleceń. "Kapuś" wywodził się z różnych kręgów. Byli to więźniowie, którzy załamali się w śledztwie pod wpływem represji i przeszli na drugą stronę. Niekiedy "kapusiami" zostawali ci, którym obiecywano rychłe uwolnienie. Zdarzały się również wypadki, że "kapuś" był osobą podstawioną, pojawiał się w zakładzie karnym z zewnątrz i po wypełnieniu zadania był prze- rzucany do innej placówki. Jak wspomina Jadwiga Malkiewiczowa w jej celi siedziały trzy dziewczyny. "Jedna, żona inżyniera z Radomia, była, jak się po- tem okazało Żkapusiem®. Wsadzili z nią świeżo aresztowane więźniarki do roz- szyfrowania. [...] Spytałam czy biją na śledztwie, na co dziewczyna podniosła spódnicę i pokazała sine pręgi na udach. Na to ta starsza oświadczyła, że oczy- wiście, że biją, jak się chce coś zataić, bo jak kogoś aresztują, to już wszystko 46 J. Malkiewiczowa, op. cif., s. 66-67. 252 Tadeusz Wolsza o nim wiedzą, więc radzi od razu się przyznać"47. Podstawiony więzień starał się od pozostałych mieszkańców celi wyciągnąć jak najwięcej wiadomości, zwłaszcza nazwisk i ewentualnych adresów. Stąd "kapuś" zazwyczaj był wcze- śniej wprowadzony w temat i przygotowany do dyskusji z osobą, którą rozpra- cowywał. Najpopularniejszą metodą jego pracy było wywoływanie spontanicz- nej dyskusji, przy czym sam ją rozpoczynał, ukazując swoją niedolę i ogromne zasługi w konspiracji. To miało mu zaskarbić szacunek i zaufanie. Wielokrotnie, wycieńczeni śledztwem ludzie, wpadali w zastawioną pułapkę i w celi zdradzali to, czego wcześniej w podczas nużących i przedłużających się przesłuchań z upo- rem bronili przed oficerami bezpieki i prokuratorami. Zważywszy jednak na fakt, że w wielu dochodzeniach nie udało się złamać oskarżonych, zaś w procesach zapadły - zdaniem prokuratorów - zbyt niskie wyroki, również w więzieniach karnych zaplanowano "ciche" kontynuowanie śledztwa po przez specjalnie oddelegowanych do tego celu informatorów. Często powtarzającym się zjawiskiem w więzieniach były tzw. przerzutki z celi do celi. Polegały one na przenoszeniu poszczególnych skazanych do innych po- mieszczeń. Idea tej działalności realizowanej przez kierownictwo więzienia, była - jak się wydaje - czytelna dla osadzonych w miejscach odosobnienia. Przede wszystkim zamierzeniem naczelników zakładów karnych było to, aby więźnio- wie nie mieli czasu na bliższe zaprzyjaźnienie się. Jednocześnie, gdy owe "prze- rzutki" na dłuższy czas ulegały zamrożeniu, dla wszystkich w celi było jasne, że "jest kapuś i kogoś rozpracowuje". Nieraz zdarzało się, że ktoś życzliwy z per- sonelu więziennego lub sami więźniowie informowali mieszkańców celi o po- bycie nieproszonego gościa. W Rawiczu, jeden z długoletnich skazanych lekarz dr Brunon Fijałkowski, który z racji swoich obowiązków mógł wizytować więź- niów, "wchodząc do celi bardzo się wszystkim przyglądał i w pewnym momen- cie mówił: ŻAle tu u was śmierdzi® - wtedy wiadomo było, że wśród nas jest kapuś, a jeżeli mówił Żbardzo śmierdzi®, to było ich dwóch"4s. Z zachowanej literatury pamiętnikarskiej wynika, że skazani zazwyczaj traf- nie odczytywali ideę "przerzutki". "Więzienni spece, czyli pracownicy bezpie- czeństwa, mieli w poszczególnych celach sieć swoich wtyczek. [...], którzy po- trafili w trakcie rozmowy wydobyć od współwięźniów różne informacje i prze- kazać je swoim opiekunom. Zdarzały się wznowienia rozpraw i dodatkowe wyroki"4. Praktycznie wszyscy podjęli walkę z tym niebezpiecznym procede- rem. Przede wszystkim pierwszą weryfiikację więźniów w celi stanowiła auto- prezentacja poszczególnych jej mieszkańców oraz konspiracyjne napisy, pozo- stawiane na ścianach pomieszczeń, z informacjami o działających w zakładzie 47 jbidem, s. 15. 4s W. Sobolewski, olz cif., s. 17. 4 W złowieszczych murach..., s. 72. , Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 253 karnym kapusiach. Między celami utrzymywano też regularnie kontakt za po- mocą alfabetu Morse'a, wystukiwanym łyżką lub palcami przez ścianę. Była to kolejna okazja do przekazywania cennych danych o niepewnych więźniach. Zwracano również uwagę na napisy ścienne, które przypominały o niebezpie- czeństwie podejrzanie zachowujących się więźniów. (Na kapusiów) "Byle uśmiechom nie wierz na świecie, Ni łzom z byle jakich powiek. Krokodyl też płacze jak dziecię, A hiena - śmieje się - jak człowiek"5o. Ocena "kapusia" przez więźniów byłajednoznaczna. Jeden ze skazanych, który w zakładzie karnym spędził kilkanaście lat podkreślił: "W ciągu ponad 10 lat więziennego stażu wiele razy zdarzało mi się z różnymi ludźmi rozmawiać na temat kapusiów. W olbrzymiej większości panowała jednoznaczna opinia, wyra- żająca nienawiść i obrzydzenie [...]"5t. Tłumaczenie, że na zachowaniu "kapu- siów" zaważyły okropności śledztwa, skazani odrzucali. Ich zdaniem, każdy, kto chciał pozostać uczciwym człowiekiem, mógł to uczynić i skutecznie opierać się naciskom oprawców z MBP Inna sprawa, że zdarzały się wypadki, że sami więź- niowie wymierzali sprawiedliwość podejrzanym o szpiegowanie kolegów. Zna- ne były wypadki dekonspiracji i pobicia w celi natrętnych "kapusiów". Posiłki Problem posiłków więziennych stanowi dyżurne zagadnienie wszystkich bez mała wspomnień i relacji. Ze znanych mi publikacji wynika, że wyżywienie w zakładach karnych było monotonne, niskokaloryczne i wręcz odpychające. Składało się ono ze śniadania, obiadu i kolacji. Rano we wszystkich zakładach karnych serwowano zawsze to samo: "czarną zbożową kawę, gorzką, pajdkę chleba 25 dkg [...]"52. Więźniowie tylko sporadycznie te skromne porcje dzielili na mniejsze i zostawiali sobie chleb na później. Nie trudno zresztą zrozumieć ich postępowanie, Po pierwsze, ze względu na ciągle dokuczający głód, po dru- gie, zaś z powodu pluskiew, "które wchodziły do chleba zostawionego w szaf- ce"53. Obiad w zależności od więzienia był już bardziej zróżnicowany, aczkol- 50 prZeaiwko ztu. Wiersze i piosenki więzienne 1944-1956, zebrała i opracowała oraz wstę- pem poprzedziła B. Otwinowska, Warszawa 1995, s. 319. 5 A. Suchorowska, Wielka edukacja..., s. 29. 5z W. Sobolewski, op. cif., s. 17. 5- Ibidem. 254 Tadeusz Wolsza wiek potrawy nie były wyszukane. Dość tu zauważyć, że w więzieniach stoso- wano pewną zasadę - powielania menu przez dłuższy czas. "Obiad kasza (pół roku), brukiew (kolejne pół), kapusta (codziennie przez wiele miesięcy). Woń dochodząca często z miski - wysublimowana mieszanina wody z wyżętej ścier- ki i nie pranych skarpetek" - wspomina więzień z Wronek54. Podobnie posiłki oceniał inny skazany: "kiszona kapusta i brukiew, którymi nas karmiono, śmier- działy w sposób tak obrzydliwy, że z trudem można było je przełknąć"55. Czasa- mi w popołudniowym posiłku, zamiennie za kapustę, można było otrzymać tro- chę rozgotowanego mięsa z dorszy, wszelako nader często zepsutych. Nadawało to potrawie nieprzyjemny rybi zapach. Niskie oceny w opinii skazanych zyskała również grochówka. Była to również żelazna zupa więzień polskich. We Wron- kach zyskała ona nazwę "święta morza", z względu na "bezmiar wód", w któ- rym pływały tu i ówdzie grudki grochowego mułu5s. Z kolei barszcz czerwony zniechęcał przede wszystkim zapachem. Był on najczęściej przygotowywany z przeterminowanych, przegniłych buraków lub obierków buraczanych. Gotowana z nich potrawa była czarna jak ziemia. Główne danie kolacyjne stanowiła rów- nież zupa, najczęściej z brokwi. Każdy skazany otrzymywał porcję półlitrową. Uzupełniały ją gorzka kawa zbożowa i chleb. "Gdy do zup zjadło się jeszcze trochę chleba, albo uzupełniło czymś z paczki, pokrywało to niezbędne zapo- trzebowanie kaloryczne organizmu"5. Wszystkie posiłki, w tym nawet chleb, pochodziły oczywiście z kuchni wię- ziennych. Najwięcej problemów wywoływał wypiek chleba. O ile magazyny więzienne dysponowały mąką żytnią, o tyle sprawa nie budziła żadnych wątpli- wości i wypieki nadawały się do spożycia. Gorzej wszakże było, gdy mąki za- brakło. Wówczas szukano wyjścia z kłopotliwej sytuacji. Wykorzystywano mąkę sojową oraz proszek ze zmielonej czarnej fasoli. Po chlebie wypieczonym z tej ostatniej doszło do poważnego zatrucia w całym więzieniu wronieckim. Dopie- ro po interwencji lekarzy, którzy nie mogli opanować powszechnej wśród więź- niów dyzenterii, zaprzestano wypieku chleba z bardzo wątpliwej pod każdym względem, nie tylko zdrowotnie, czarnej fasoli. Chleb wypiekano również z mie- szanki wytłoków sojowych, mąki kasztanowej i trocin5g. Nieco lepsze posiłki więźniowie otrzymywali w święta. Wspomina Wacław Sobolewski: "Pamiętam w Wielki Piątek 1950 roku, kiedy na obiad dano nam zupę z brukwi i pływające po wierzchu drobne kawałki słoniny"59. 54 powrót do Wronek..., s. 50. 55 W Tjowieszczych murach Wronek..., s. 52. 5 D. Suchorowska, Wielka edukacja..., s. 37. 5 W ztowieszczych murach Wronek..., s. 66. 5g Powrót do Wronek..., s. 50. 59 1. Sobolewski, olz cif., s. 17. Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 255 Paczki i tzw. wypiska Teoretycznie każdy więzień karny mógł otrzymać paczkę zawierającą 2 kg chleba lub 2 kg sucharów, 0,5 kg tłuszczów (smalcu lub słoniny), 0,25 kg cukru, 0,15 kg cebuli i 0,05 kg tytoniu oraz bibułki do papierosów lub zamiennie 60 sztuk papierosów i pudełko zapałekbk ulegała zwiększeniu w okresie świątecznym. Wówczas dopuszczano paczki o wadze 6 kg. Mogły one również zawierać "normalną" żywność oraz ciasta, słodycze, wędliny. W tym czasie ska- zani otrzymywali paczki nie tylko od najbliższych, ale też od organizacji chary- tatywnych. Przy każdej okazji powrót więźnia do celi z paczką, nawet tą naj- skromniejszą z cebulą i chlebem, wywoływał entuzjazm pozostałych mieszkań- ców celi. "Kiedy z paczką wróciłem [...] - wspomina redaktor ŻGazet Ludoweju - zostałem hałaśliwie przywitany przez towarzyszy więziennych"6. Owa nieukry- wana radość wynikała z prostej przyczyny. Otóż solidarność między skazanymi nakazywał podział otrzymanych produktów. Chorzy i bardziej osłabieni otrzy- mywali nawet większe porcje niż właściciele paczek. Z relacji wynika również, że niekiedy posiadacz paczki na dobrą sprawę nawet jej nie skosztował. Całość zaś oddał bardziej potrzebującym - tym, którzy podjęli heroiczną walkę ze swo- imi słabościami i chorobami. Więźniów śledczych regulamin odnoszący się do paczek w praktyce nie obej- mował. Ze wspomnień wynika, że tylko od czasu do czasu otrzymywali oni mocno przetrzebione przez strażników paczki. Częściej natomiast docierały do nich pojedyncze opakowania papierosów. W omawianym okresie panował zwyczaj, że najbliżsi wkładali do paczek kluczyk, który stanowił symbol rychłego odzyskania wolności. Z uwagi na fakt, że przechowywanie przedmiotów metalowych, z wyjątkiem łyżek, było zakaza- ne, tego rodzaju przesyłki natychmiast odbierali strażnicy. Do końca 1950 r. skromne więzienne wyżywienie skazani w miarę możliwo- ści uzupełniali produktami z paczek. Później, na mocy zarządzenie nr 43 dyrek- tora Departamentu Więziennictwa z 1 stycznia 1951 r. paczki zastąpiono tzw. wypiską, którą więźniowie, za pośrednictwem oddziałowego, mogli zrealizować w kantynach. Regulaminowo wagę dopuszczalnych zakupów również ustalono na 3 kg. Niekiedy stosowano ograniczenia kwotowe przy realizowanych zaku- pach. W niektórych relacjach więźniowie nadmienili, że mogli zrobić zakupy raz w miesiącu, za co najwyżej 20 zł. W skład tzw. wypiski wchodziły produkty spożywcze (op. chleb żytni, tłuszcze, cebula, kiełbasa, kaszanka, cukier) oraz pasta (lub proszek) do zębów, mydło, przybory do golenia i papierosy (początkowo bo Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem gospodarczym 1945-1954. Wybór dokumentów, wstęp i opracowanie D. Jarosz, T. Wolsza, Warszawa 1995, s. 153. 6 Z. Augustyński, op. cif., s. 165. 256 Tadeusz Wolsza 40, potem 100 sztuk na miesiąc). Część z wymienionych powyżej produktów, była jednak reglamentowana. Wynikało to z faktu, że na przełomie lat czterdzie- stych i pięćdziesiątych również w więzieniach wprowadzono współzawodnictwo pracy. Z tego też powodu "atrakcyjne" artykuły, jak kiełbasa i cebula, trafiały przede wszystkim do najlepszych pracowników, którzy regularnie przekraczali 100% wyznaczonej normybz. Kary Naczelnicy więzienia oraz pozostały personel dysponował w stosunku do skazanych licznymi karami dodatkowymi, regulaminowymi i pozaregulamino- wymi. Najbardziej dotkliwe wydawało się skierowanie więźniów do cel karnych, zwanych karcerami. Można było tam trafić za różne przewinienia, nawet za za- bicie pluskwy na ścianie. W więzieniu w Rawiczu tego rodzaju wypadki były interpretowane, "jako celowe zabrudzenie ściany". W więzieniu na Mokotowie początkowo funkcjonował tylko jeden karcer. Było to małe pomieszczenie ze ściętym sufitem. Jak wspominają więźniowie, którzy spędzili tam choćby jedną noc "można było tam tylko siedzieć w kucki z pleca- mi opartymi o zimny beton. Jedna cegła była wyjęta w ścianie i to było jedyne źródło światła, powietrza, no i zimna"63. Karę dodatkową w karcerze więźnio- wie odbywali nago, ubrania i obuwie zostawiali przed tym ponurym pomiesz- czeniem. Już po powrocie do normalnej celi informowali kolegów i koleżanki o nader skromnych możliwościach polepszenia warunków dotyczących spędze- nia tam uciążliwych kilkunastu godzin. Polegało to m.in. na wykorzystywaniu do siedzenia odwróconych do góry dnem misek oraz na wyszukiwaniu w ścianie wmurowanych desek, które służyły za cieplejsze oparcie, niż wilgotny i wyjątko- wo zimny beton. Skazani załatwiali się w karcerze, stąd ciągle rozchodził się tam przykry zapach moczu i kału. Jedynymi towarzyszami ich niedoli były szczuryG4. W późniejszym okresie liczbę karcerów zwiększono. Wynikało to przede wszystkim z tego, że przybywało więźniów, w tym również takich, w stosunku do których stosowano w śledztwie coraz bardziej wypróbowane metody i środki represji. W więzieniu mokotowskim były to najczęściej klitki o długości około 150 cm i szerokości 60 cm zlokalizowane w piwnicy. Podłogę miały betonową, ponieważ do pomieszczeń tych wlewano wodę, by jeszcze bardziej uprzykrzyć życie osadzonym tam więźniom. Karcery były oczywiście pozbawione okien i ja- G2 AAN, Papiery Bolesława Bieruta, sygn. I/20A, "Więziennictwo na obecnym etapie i pro- jektowany kierunek rozwoju na najbliższy okres", Warszawa, 26 czerwca 1.950 r. G J. Malkicwiczowa, op. cli., s. 23. 64 Zawołać po imieniu..., s. 131. Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 2S7 kiejkolwiek wentylacji, co powodowało, że woda parując wytwarzała zatęchłą duchotę. Światło pojawiało się tylko w trakcie kontroli, poza tym panowała tam absolutna ciemność. W takich warunkach rzadko kto mógł wytrzymać dodatko- wą kilkudniową karę. Gen. Stefan Mossor wspominał: "wskutek wyczerpania mogłem stać najwyżej pół godziny, po czym musiałem siadać, a nawet potem kłaść się w wodzie na betonie"65. W więzieniu we Wronkach, w Rawiczu i w Fordonie wśród dodatkowych kar stosowano umieszczenie skazanego w karcerze, izolatce i tzw. ciemnicy. Karcer w Rawiczu przypominał kajutę okrętową, zresztą sami więźniowie owe pomieszczenie określali "kajutką". "Była w niej podłoga z desek, umieszczona nisko nad betonową posadzką, ale posadzka ta nie miała żadnego odpływu"66. Stała więc tam ciągle woda, "zatęchła i brudna, pełna odchodów ludzkich, krwi i wymiocin". Wrzucanym do środka więźniom strażnicy często z nieukrywaną radością, złośliwie i jednoczesnym z poczuciem triumfu rzucali na pożegnanie: "A siedź tu sobie spokojnie do osranej śmierci!"67. We Wronkach natomiast była to cela bez okna z betonowym łożem pod ścianą. Nieco podwyższony próg za- trzymywał w środku wlewaną wodę. Niewielki dopływ powietrza strażnicy do- zowali przez tzw. judasza, kilkucentymetrowy otwór w drzwiach. Izolatka była to odseparowana od pozostały cel niewielka "klitka". "Pobyt w takim pomieszczeniu po kilku zaledwie dniach - wspomina Piotr Woźniak - stawał się prawdziwa torturą. Nie można się w niej było swobodnie poruszać. Była tak wąska, że chwilami miało się wrażenie, jak gdyby ściany zbliżały się do siebie [...]"6s. Nie tylko ograniczona powierzchnia doskwierała skazanym umieszczonym w izolatkach. Uciążliwe były również pluskwy. "Niby nic strasz- nego, ale w porze letniej [...] pluskwy rozmnażały się. Były prawie niewidocz- ne, lecz kłuły po całym ciele jak szpilkami"69. Dochodziła do tego temperatura w pomieszczeniu. Latem nieznośny upał, zaś zimą niemal mróz. Zważywszy, że regulamin więzienny dopuszczał całodobowe otwarcie okna w porze zimowej. Nie dziwi więc to, że zdarzały się wypadki, że w mroźny dzień temperatura w celi była porównywalna z temperaturą na zewnątrz. Z kolei tzw. ciemnicą określano niewielkie pomieszczenie, co jest zrozumia- łe, bez okien i jakiegokolwiek wyposażenia. Wprowadzony tam więzień ubranie zostawiał na zewnątrz. "Samotność w absolutnej ciemności nie należy do przy- jemności - wspomina więzień z Wronek - szybko zatraca się poczucie czasu, który się zaczyna dłużyć niemiłosiernie. Błądzenie po celi z wyciągniętymi przed 65 Z. Taranienko, op. cif., s. 127. 66 D. Suchorowska, Wielka edukacja..., s. 34. 6 Ibidem. 6s P Woźniak, op. cif., s. 110. 6 Ibidem. 258 Tadeusz Wolsza siebie rękoma, odbijanie się od wilgotnych ścian, a także brak możliwości odpo- czynku, szybko powodowały zmęczenie i nerwowe wyczerpanie"dpo- Kolejną z bardziej uciążliwych kar, z uwagi na monotonię więziennego życia oraz niskokaloryczne i niewystarczające wyżywienie, stanowiło pozbawienie skazanych regulaminowych paczek. Karę pozbawienia skazanych paczek często łączono z zakazem pisania i otrzy- mywania listów. Więźniowie w celach nie posiadali żadnego papieru, o listowym nie wspominając oraz przyborów do pisania. Wydawali je oddziałowi na polece- nie komendanta więzienia. Listy, które wychodziły z zakładów karnych były ocenzurowane. Stąd spotykamy się z opiniami, że "listy do domu były przeważ- nie jednobrzmiące i ułożone tak, by stanowiły umiejętny kompromis pomiędzy ograniczeniami, jakie stawiał więźniom w korespondencji regulamin więzienny wywieszony w celi, a potrzebami, jakie sami odczuwali"i. Zdaniem skazanych idealny dla każdego naczelnika zakładu karnego fragment listu brzmiał jak nastę- puje: "Jestem zdrów, pracuję i myślę o was, czego i wam życzę". Jeśli natomiast więzień podjął decyzję opisania swojej gehenny, nie mógł liczyć na to, że jego list dotrze do adresata. Wszak po drodze była cenzura więzienna. Nadawca zaś otrzymywał lakoniczną informację, że przesyłka nie będzie wysłana, ponieważ regulamin nie przewiduje takich listów. To w zasadzie kończyło sprawę. Dopie- ro po upływie najmniej miesiąca skazany mógł podjąć kolejną próbę wysłania korespondencji. Praca Marzeniem skazanych była praca, i to jakakolwiek. Wedle zgodnych opinii więźniów było to skuteczne lekarstwo na bezczynność. Niestety tylko nieliczni dostąpili takiej formy nobilitacji. Według danych MBP w 1950 r. w warsztatach więziennych pracowało nie więcej niż 25% skazanychz. W zasadzie pracowano wyłącznie na terenie zakładu karnego. Więźniów kierowano do pralni, magla, magazynów z warzywami, kuchni, łaźni, szwalni, warsztatów i kotłowni. Pracowali również przy pracach porządkowych na zewnątrz pawilonów więziennych oraz wewnątrz, przy sprzątaniu korytarzy i innych pomieszczeń. Tylko wykopki ziem- niaków i buraków oraz zbiór kapusty odbywał się poza murami więzienia. Kobiety w Fordonie dodatkowo pracowały w hafciarni przy wyrobie patek do mundurów milicyjnych i straży więziennej oraz w więziennej wytwórni czapek wojskowych. murach..., s. 73. D. Suchorowska, Wielka edukacja. Wspomnienia więźniów politycznych PRL w latach 1945- -1956, t. 2, Kraków 1985 [wyd. powielacz.], s. 90. 2 AAN, Papiery Bolesława Bieruta..., k. 8. Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 259 Generalnie jednak większość skazanych nie pracowała. Wśród pracujących dominowali więźniowie o stosunkowo niskich wymiarach kary albo budzący zaufanie naczelnika zakładu karnego. Mam tu na myśli oczywiście donosicieli i tzw. kapusiów. Jeśli natomiast chodzi o tzw. roboty wolnościowe, to byli tam zatrudnieni więźniowie z małymi wyrokami, op. rolnicy za niewywiązywanie się z dostaw obowiązkowych. Nie wszystkie miejsca pracy w więzieniach charakteryzowały się tymi samy- mi warunkami. Najgorsze wydawały się: kartoflarnia, pralnia i kotłownia. Już sam wygląd pralni dawał dużo do myślenia wszystkim tym, którzy mieli nadzie- ję, że praca przyniesie im odprężenie i urozmaicenie codziennego życia w za- kładzie karnym. "Pralnia sprawiała wrażenie piekła [...] widać było tylko kłęby pary, a w tych kłębach drgające nagie torsy ludzkie. Drgały one w rytm wykony- wanej pracy"4. Z kolei niewolniczą pracę w pralni scharakteryzował inny z więź- niów Wronek: "Wielki kocioł obrotowy buchał parą. Gotowano wypraną bieli- znę. Drzwi zamknięte, okna z małymi lufcikami. Gorąco, duszno i mokro. Pod oknami koryta betonowe poprzegradzane jakby polerowanymi betonowymi stol- nicami, na której wybijaliśmy rękami brudną namoczoną bieliznę. Stanowisk takich było około 30. Dostaliśmy dwie kostki mydła na osobę, kułak proszku i... do roboty. Masz wyprać do południa 50 sztuk bielizny, często prawie czarnej, bo z kuźni i kartoflarni"5. Po kilkunastu miesiącach pracy w pralni więźniowie nie mieli już paznokci, palce pobandażowane i niemal wszystkim dokuczała zaawan- sowana grzybica. Z kolei inny ze skazanych przedstawił warunki panujące w in- nym wyjątkowym miejscu pracy. "Na początek skierowano mnie do kartoflarni. Było to piwniczne pomieszczenie, wilgotne, pełne wyziewów z gnijących ziem- niaków i innych jarzyn najpodlejszego gatunku"6. Pracownikiem kartoflarni był m.in. hrabia Potocki i ponoć nie robił z tego powodu tragedii. Przeciwnością kartoflarni był magiel. Z kilku względów. Ale niewątpliwie dlatego, że zawsze było tam ciepło i praca niezbyt obciążająca. Szkopul tkwił w tym, że magiel był zarezerwowany, jako swoistego rodzaju nagroda, dla donosicieli różnej maści. "W maglu [...] siedlisko węży jadowitych. W zasługę za kapowanie współ kole- gów w celach. Praca dobra, czysta. W zimie ciepło, książki, codziennie sobie zmieniają bieliznę [,..)". 3 W Złowieszczych murach Wronek..., s. 35. 74 Powrót do Wronek..., s. 53. 75 W złowieszczych murach Wronek..., s. 41 6 D. Suchorowska, Wielka edukacja..., s. 137. 7 W złowieszczych murach..., s. 41. 260 Tadeusz Wolsza Opieka lekarska Piętą achillesową więzień polskich była niewątpliwie opieka lekarska. Nale- ży tu raczej mówić o jej braku. W każdym zakładzie karnym, jak wynika ze wspomnień z 1945 i 1946 r., na pełnym i stałym etacie nie był zatrudniony ani jeden lekarz. Dojeżdżali bądź dochodzili oni z zewnątrz (op. z pobliskiego mia- steczka lub szpitala), najczęściej raz lub co najwyżej dwa razy w tygodniu. Do- piero w późniejszym okresie sytuacja uległa poprawie. W więzieniu na Mokoto- wie rola lekarza była wyjątkowo niewdzięczna. Nie dotyczyło to w tym wypad- ku leczenia chorych więźniów. Lekarz był tam bardziej potrzebny przy wykonywaniu wyroków śmierci. W myśl regulaminu przy każdym wykonywa- nym wyroku musieli asystować i po egzekucji złożyć podpisy: prokurator, na- czelnik więzienia, duchowny, lekarz i dowódca plutonu. Z uwagi na fakt, że wyroki kary śmierci wykonywano albo późną nocą, albo wczesnym rankiem lekarz, zatrudniony na niepełnym etacie, przybywał tam właśnie we wskazanych porach dnia i następnie pospiesznie opuszczał budynek więzienia8. O jakimkolwiek leczeniu nie było więc mowy. Potwierdzają to zresztą wspomnienia więźniów. We Wronkach szpital więzienny był na względnie znośnym poziomie, ale na jego etacie znajdował się jeden lekarz, "życzliwie traktujący więźniów". Cóż z tego skoro dysponował jedynie aspiryną, jodyną i środkami nasercowymi. Cho- rym na cukrzycę, przy braku insuliny, podawał w dużych ilościach wodę. Więź- niowie byli narażeni na epidemie, op. żółtaczki i czerwonki. Groźnym niebez- pieczeństwem była gruźlica. Aż wierzyć się nie chce, że chorych na tę chorobę zakaźną wykorzystywano do zastraszania skazanych. We wspomnieniach odno- towałem wypadek, kiedy chorego, już w bardzo zaawansowanym stadium gruź- licy, "przerzucono" do celi z całkowicie zdrowymi. Prawdziwą torturą był tak- że ból zęba. Przy braku stomatologów oraz środków przeciwbólowych dolegli- wość ta doprowadzała skazanych do szału. Zdarzały się wypadki, gdy do ciężko chorego więźnia celowo nie był dopuszczany lekarz. Taki los spotkał w więzie- niu w Rawiczu m.in. działacza PPS Kazimierza Pużaka. "Na którymś ramieniu miał ogromną ranę [...], rana ta bardzo cuchnęła, zrzuciliśmy klapę, aby oddzia- łowy zaprowadził go do lekarza, czyniliśmy to kilkakrotnie i oddziałowi odpo- wiadali Żzaraz®, ale do izby chorych go nie zabierali. [...] Po około dwóch tygo- dniach zabrali go od nas i dali na go na pojedynkę [...]. Pojedynki były wszyst- kie od strony północnej, a więc bardziej zimne i zawilgocone. [...] Mimo zimy, g Por. op. dyskusję na temat dr Stefanii Jabłońskiej, która pracowała m.in. w więzieniu przy ul. Koszykowej. Z. A. Zawadzki, Plamy na kitlach. Sprawa Mariana Grzybowskiego, "Ty- godnik Powszechny", nr 17 z 25 kwietnia 1993 r.; S. Jabłońska, Przeciw pomówieniom, "Tygodnik Powszechny" nr 20 z 16 maja 1993 r.; L. Żebrowski, "Samobójstwo" profesora nadal nie wyjaśnione, "Gazeta Polska", nr 11 z 7 września 1995 r. D. Suchorowska, Wielka edukacja..., s. 93. Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 261 aby go pognębić, wlewano do celi wiadro zimnej wody [...]"8 trafił do szpitala, ale był już w stanie agonalnym i zmarł. Głośna była również sprawa płk. Wacława Lipińskiego, który w wyniku nie leczonego, pogłębiające- go się rozstroju nerwowego oraz szykan ze strony strażników najprawdopodob- niej popełnił samobójstwo we Wronkachg. Dziesiątki innych więźniów zmarło też z powodu innych nie leczonych chorób (gruźlicy, chorób serca, chorób prze- wodu pokarmowego, w wyniku epidemii, z wycieńczenia i zimna). W więzie- niach PRL odnotowano również wypadki śmierci samobójczej. W 1951 r. skala tego zjawiska musiała przekroczyć pewną dopuszczalną przez władze granicę, ponieważ do więzień wysłano inspekcje oraz wymieniono kilku kierowników działu specjalnego (odpowiedzialnych m.in. za tworzenie w zakładach karnych atmosfery terroru). W opinii inspektorów MBP kara op. 15 lat więzienia we Wronkach, w Rawiczu i w Fordonie, była dla nich równoznaczna z dożywociem. Ich zdaniem nikt nie był w stanie wytrzymać aż tylu lat w takich ciężkich wa- runkach. Zgodnie z opinią wielu skazanych, pomoc lekarską - tę najbardziej skutecz- ną, udzielali chorym i potrzebującym lekarze odbywający karę więzienia. "Na szczęście wśród skazanych - wspomina jeden z więźniów - byli lekarze, niektó- rzy o wysokich kwalifikacjach i długiej praktyce zawodowej (op. dr Brunon Fi- jałkowski, znany zielarz z Warszawy)"gz. Rola wspomnianych lekarzy była wy- jątkowa, niejednokrotnie to oni właśnie ratowali życie chorym. Choć byli po- zbawieni gabinetów, instrumentów lekarskich i prawdziwego zaplecza medycznego, udzielali pierwszej pomocy, określali rodzaj choroby i w każdym poważnym przypadku informowali lekarza więziennego o konieczności umiesz- czenia więźnia w szpitalu. Często przy tym dokonywali nadludzkich wysiłków, by uratować kolegę więźnia. Biorąc pod uwagę fakt, że w szpitalu były łóżka do spania, lepsze pożywienie i lekarstwa, sam "pobyt w takich warunkach wpływał na więźnia uzdrawiająco"g. Dr Brunon Fijałkowski przygotowywał w więzieniu nawet własne lekarstwa. Wydaje się to nieprawdopodobne, ale było prawdziwe. W skład medykamentów domowej produkcji wchodziły babka lancetowa, mniszek lekarski i krwawnik, uzbierane na dziedzińcu więziennym. "W warsztatach więziennych zrobiono mu specjalną drewnianą prasę, na której ucierał wszystko, a później formował w pa- stylki"g4. Lekarstwem na nadkwasotę była soda, pasta do zębów i odrapywany ze ściany tynk zawierający wapno. gop. cif., s. 17. g Istnieje również inna wersja śmierci płk. Wacława Lipińskiego, wedle której został on po- wieszony w celi przez strażników. 82 W zlowieszczych murach Wronek..., s. 66. s- P. Woźniak, op. cif., s. 79. 84 D. Suchorowska, Wielka edukacja..., s. 107. Tadeusz Wolsza 262 Od 1953 r. odnotowałem kilka wypadków, że w zakładach karnych pojawiły się komisje lekarskie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Mogły one w wyjątkowych ruI' Ldwiesić wykonanie kary, zaś chorego więźnia ode- słać do szpitala cywilnego lub na leczenie specjalistyczne. Wszelako przykła- dów tego rodzaju działalności nie było aż tak wiele. Gen. Eugeniusz Luśniak zmarł we Wronkach, gdyż mimo zaawansowanej choroby nowotworowej nie wyrażono zgody na przerwę w odbywaniu przez niego kary. Święta i uroczystości "I wreszcie nadszedł ten uroczysty dzień...", tak osadzeni w zakładach kar- nych bardzo często wspominają zbliżające się święta. Przygotowania do wieczoru wigilijnego oraz Świąt Wielkanocnych rozpoczynały się kilka dni wcześniej. W tym celu więźniowie zakładali tzw. kołchozy. Rzecz polegała na tym, że miesz- kańcy celi do "wspólnego kotła" oddawali wszystkie posiadane produkty. "Sta- raliśmy się choć w minimalnym stopniu dochować wierność tradycji, korzysta- jąc z nadesłanych z domu nieco bogatszych z okazji świąt paczek"g5. W wigilię i Wielkanoc stół świąteczny stanowił taboret, notabene posiadają- cy największy blat w celi więziennej. Na nim układano przygotowane wcześniej nader skromne potrawy. Oczywiście nie mogło zabraknąć choinki, aczkolwiek o dużym zielonym drzewku nie można było nawet pomarzyć. Namiastki owej "choinki", czyli otrzymane w paczkach gałązki, przybierano papierowymi gwiazd- kami i bombkami. W tym celu wykorzystywano strzępy gazet bądź różnego ro- dzaju papier z paczek. Pod "choinką" było miejsce na skromne prezenty świą- teczne. Wierzyć się nie chce, ale mimo tragizmu całej sytuacji, więźniowie - zwłaszcza zaś kobiety - przygotowywały dla współtowarzyszek niedoli skrom- ne podarunki. "Jednej daję paczkę papierosów - wspomina więźniarka z Fordo- rnu - a drugiej herbatniki"g6. Jeśli w celi przebywał skazany ksiądz, uroczystość świąteczną otwierała ci- cha msza. Warto tu zauważyć, że na potrzeby celebrowanej mszy w warunkach więziennych produkowano nawet wino z rodzynekg. Gdy księdza nie była więź- niowie, o określonej godzinie, odmawiali wspólną modlitwę. Następnie najbar- dziej znani więźniowie, najczęściej działacze politycznej opozycji bądź przed- stawiciele korpusu oficerskiego podziemnych formacji zbrojnych, wygłaszali okolicznościowe, uroczyste przemówienia. W relacjach i wspomnieniach odno- towano, że wspaniałe i patriotyczne przemówienia w czasie świąt wygłaszał m.in. 85 W. Minkiewicz, op. cif., s. 133-134. 8b Zawołać po imieniu..., s. 161. g W. Minkiewicz, op. cif., s. 133. Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 263 Kazimierz Pużak. "Jego słowa, podtrzymujące na duchu, głęboko przeniknęły do serc i umysłów słuchaczy. Wielu miało łzy w oczach, a niektórzy - zarówno zaprawieni w partyzanckich walkach czasu okupacji, jak i w zwykłych bandyc- kich Żskokach® - głośno szlochali, bynajmniej się z tym nie kryjąc"8g. Potem zgodnie z tradycją dzielono się opłatkiem. Pochodził on z przemytu, ukryty w paczkach lub sami więźniowie wytwarzali go z chleba. Widok opłatka, naj- częściej wywoływał smutek, płacz i tęsknotę za bliskimi. Wieczór wigilijny za- mykało wspólne śpiewanie kolęd. Mimo że regulamin więzienny zakazywał nie tylko głośnego, ale jakiegokolwiek śpiewu, w noc wigilijną w każdej celi kolę- dowano. "Stare dobrze nam znane [kolędy - T. W.] płynęły jedna za drugą [...]"s9. Wszelako za serca skazanych najbardziej chwytała kolęda nowa, ułożona w już więzieniu. W więzieniu śledczo-karnym na Mokotowie szczególną popularno- ścią cieszyła się kolęda zaczynająca się od słów: "Hej kolęda, kolęda. Mokotów kolęda". W więzieniu we Wronkach, w Rawiczu i w Fordonie jej treść uległa pewnej modyfikacji: "Hej kolęda, kolęda, Betlejem kolęda, jasna łuna z nieba, hej kolęda, kolęda, więzienie kolęda kęs czarnego chleba. Między nas Pan Jezus wszedł, na więziennym stoiku siadł. między nas Pan Jezus wszedł czarny chleb z nami jadł"u i Świąteczny nastrój w dniu wigilijnym bardzo często udzielał się również straż- nikom, oddziałowym i naczelnikom. Tym jak sądzę należy tłumaczyć ich wyjąt- kową pobłażliwość w stosunku do zachodzących wydarzeń. "Myśmy taboret nakryły białym ręcznikiem, postawiłyśmy swoje miski, podzieliłyśmy się opłat- kiem i właśnie zaczęłyśmy jeść barszcz czerwony, tym razem zaserwowany przez więzienie, gdy nieoczekiwanie wszedł naczelnik. Zobaczył nasz skromny stolik, nasze pogodne twarze, zapytał, czy dostałyśmy paczki, zgodnie odkrzyknęłyśmy, że nie [...]. Naczelnik sam, po chwili zastanowienia powiedział, że paczki dosta- niemy"9. Niekiedy jednak okres świąteczny nie przynosił więźniom upragnionej ulgi i okazji do wypoczynku. Z tego rodzaju sytuacjami spotykali się więźniowie śled- czy. Po dochodzeniu wracali do celi, w której po tzw. kipiszu, "wszystko było g8 Ibidem, s. 134. 8y Ibidem. yolekcje zamknięte, "Przewodnik Katolicki" 1989, nr 40-44. 9 Zawołać po imieniu..., s. 166. Por. również D. Suchorowska, Wielka edukacja..., s. 70. 264 Tadeusz Wolsza wymieszane kawałki pokruszonej babki świątecznej, jajek na twardo, obranych i rozgniecionych, cukier rozsypany na tym wszystkim i cebula pokrajana w pla- strach"92. Ksiądz Jan Stępień wspomina również, że w trakcie śpiewania kolęd strażnicy biegali od celi do celi, grożąc więźniom karą karceru lub ciemnicy9. Czas wolny, zajęcia Każdemu skazanemu w myśl regulaminu przysługiwał piętnastominutowy spacer dziennie. Wszakże rzadko kiedy było to realizowane w praktyce. Zdarza- ły się wypadki, zwłaszcza w więzieniach śledczych, że więźniowie przez kil- kanaście miesięcy nie opuszczali w ogóle cel. W Rawiczu początkowo normą były spacery raz w miesiącu, a niekiedy raz na kwartał. Pobyt na świeżym po- wietrzu trwał krótko, od kilku do kilkunastu minut. Zdarzało się, że obsługa więzienia wybierała dni deszczowe lub wyjątkowo mroźne. Podobnie rzecz wy- glądała we Wronkach. Na przykład w czasie konfliktu koreańskiego, w lipcu i sierpniu 1950 r., w ogóle wstrzymano spacery. Jak wspomina Piotr Woźniak, latem najczęściej owe 15 minut skracano o połowę, zaś mroźną zimą z nawiązką dodawano 15 minut spaceru. Zachodzące wydarzenia argumentował on w spo- sób następujący: "Chodziło o to, ażeby latem, kiedy dokuczały straszliwe upały i brak powietrza w zamkniętych i nigdy nie wietrzonych celach, nie korzystać choć z tej odrobiny spaceru na wolnym powietrzu. Odmienne metody i nie mniej barbarzyńskie stosowano zimą. Przekraczano wówczas górną granicę spaceru do pół godziny i więcej. A więźniowie nie mieli ciepłej bielizny, ani nawet zwy- czajnych kurtek [...]. Skutek stosowanej metody był z góry przewidziany. Więź- niowie zapadali na różne choroby"4. Największe emocje u skazanych wywoływały spotkania z rodziną. Widzenia, o których tu mowa, kierownictwo zakładów karnych realizowało wszelako spo- radycznie. Z wielu relacji wynika, że dla obu stron spotkania były jednocześnie wyjątkowym szczęściem, ale i koszmarem. "Tym niemniej widzenia odgrywały ogromną rolę w życiu więźniów. Czekało się na nie z niepokojem i radosnym napięciem, często mierząc czas odsiadki tymi krótkimi chwilami gorzkiego szczę- ścia. Ci, którym widzenia jeszcze się nie należały - żyli nadzieją. Ja - wspomi- na jeden z więźniów Wronek - swoje pierwsze widzenie uzyskałem dopiero po 28 miesiącach od chwili aresztowania. Przez cały ten czas moja rodzina nie wie- działa, czy jeszcze żyję [...]"95 Z D. Suchorowska, Wielka edukacja..., s. 36. J. Stępień, op. cif. 94 P Woźniak, oz cif., s. 62. 95 B. Suchorowska, Wielka edukacja. Wspomnienia więźniów.., t. 2 [wyd. powielacz], s. 89. Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 265 Tuż przed wizytą obie strony podpisywały zobowiązanie, że nie przekażą sobie nawzajem zabronionych regulaminem więziennym informacji. Można postawić pytanie, czego zakaz dotyczył? Otóż więźniowie, pod groźbą dotkliwych kar dodatkowych, musieli zachować w tajemnicy przede wszystkim informacje na temat warunków socjalno-bytowych, panujących w zakładach karnych, represji, egzekucji i mordów skrytobójczych. Z kolei odwiedzający deklarowali, że nic nie tylko będą mówili, a nawet wspominali, o wydarzeniach, zwłaszcza politycz- nych, toczących się poza murami zakładów karnych. Krótko rzecz ujmując, re- gulamin dopuszczał rozmowy na tematy "bezpieczne" dla obu stron. Jak wydaje się były to sprawy rodzinne, dotyczące dzieci, krewnych i co najwyżej sąsiadów. Rozmowę, trwającą nie dłużej niż 15 minut, na bieżąco kontrolowali i cenzuro- wali strażnicy więzienni. Widzenia odbywały się w specjalnie do tego celu przygotowanych pomiesz- czeniach. Obie strony odgradzały podwójne, gęste siatki druciane lub kraty od- dalone od siebie o kilkadziesiąt centymetrów, Dodatkowo na sali znajdowali się wspomniani funkcyjni, którzy przysłuchiwali się rozmawiającym. Niekiedy prze- chadzali się po sali bliżej nieokreśleni osobnicy, którzy symulowali zbliżającą się wizytę swoich bliskich. Byli to oczywiście specjalnie oddelegowani kapusie. "Bardzo przeżywaliśmy te widzenia - wspomina więźniarka z Fordonu. Każda j z nas starała się usilnie, aby w oczach najbliższych wypaść możliwie jak najle- piej, jak najzdrowiej i jak najpogodniej. A kiedy nadszedł upragniony moment spotkania, ubrane w odprasowany własnym ciałem więzienny uniform, obute w więzienne olbrzymie drewniaki [...] szłyśmy na widzenie ze ściśniętym gar- dłem i zaciśniętymi nerwowo rękami [...]. To straszne, w wieku 17-18 lat, po długim niewidzeniu, zobaczyć ukochaną matkę i nie móc przytulić się do niej, wypłakać swój ból, ukoić swoje łzy i szczerze pogawędzić o wszystkich życio- wych problemach. Stawałyśmy zatem przed kratą z jednej strony, a nasze biedne mamy za podobną kratą oddaloną o metr, z drugiej strony. Uśmiechaliśmy się do siebie sztucznym, bo wymuszonym uśmiechem, mówiłyśmy o dobrym zdro- wiu i samopoczuciu i tylko dyskretnie, przelotnie na krótko spotykałyśmy się wzrokiem. Na krótko, gdyż oczy nie znają kłamstwa, a cisnące się uparcie mimo woli łzy, mogły w łatwy sposób zmienić tę krótką, dobrze graną sielankę w roz- pacz i szloch po obu stronach"6. Więźniowie utyskiwali również na ogromny hałas i gwar w salach widzeń. Wynikało to z faktu, że jednorazowo do pomiesz- czenia wpuszczano po kilkanaście osób. "Rozmowa trwała kilka minut, a biorąc pod uwagę ilość uczestniczących z obu stron, usłyszeć można było tylko urywki zdań. W rezultacie było to rzeczywiście tylko samo widzenie [...]". 96 M. Kowalska, Aby nie odeszły w mrok. Fordońskie refleksje, "Gazeta Pomorska", nr I 19 z 21 maja 1992 r., s. 4. W złowieszczych murach..., s. 67. 266 Tadeusz Wolsza Skazanym trudno było zagospodarować cały dzień, od godziny 6.00 do 18.00. W związku z tym, że w zakładach karnych naczelnicy często dokonywali, z róż- nych względów, tzw. przerzutek więźniów z celi do celi, to stworzyło okazję do wyszukiwania nowych interesujących zajęć. Na pierwszym miejscu pojawiła się wówczas sprawa dokształcania oraz wygłaszania pogadanek i wykładów. Z uwagi na fakt, że w więzieniach przebywali nauczyciele akademiccy, naukowcy, pisa- rze, poeci, dziennikarze, działacze polityczni, oficerowie (zarówno uczestnicy I i II wojny światowej, wojny polsko-bolszewickiej, konspiracji) można było dzię- ki temu rozwinąć na szeroką skalę zajęcia dokształcające. Oczywiście wszystko odbywało się nielegalnie, poza kontrolą władz więziennych. Wspominane zaś przerzutki" więźniów, co jakiś czas, dawały dodatkową okazję do wymiany kadr wykładowych i prelegentów. Powszechnie stosowaną zasadą, przy pierwszym wejściu do celi, była auto- prezentacja każdego więźnia. Można stwierdzić, że stanowiła ona po pierwsze, wstępną weryfikację postaci - rzecz niezmiernie ważną w zakładzie karnym, a po drugie, przegląd potencjalnych kadr wykładowczych. Więźniowie bowiem nie tylko mówili o swojej służbie wojskowej, akcjach bojowych, op. AK i NSZ, konspiracji antykomunistycznej oraz legalnej działalności opozycyjnej. Obowiąz- kowo każdy referował swoje zainteresowania zawodowe i pozazawodowe. Dzię- ki temu, dość nieoczekiwanie, pojawiali się specjaliści z zakresu historii Polski i powszechnej, dziejów wojskowości, rolnictwa, techniki, literatury, nauk ścisłych itp. "W tych warunkach - wspomina jeden z więźniów - trzeba było zdobyć się na ogromny wysiłek woli, by opanować zniechęcenie i apatię, sięgnąć do wła- snej pamięci i opowiedzieć coś interesującego, co trochę podniosłoby więźniów na duchu"s. W podobny sposób sytuację ocenił Kazimierz Leski: "Oczywiście nie mieliśmy papieru, książek i gier. Każdy musiał więc wnosić jakiś wkład umysłowy w nasze współistnienie: uczyć, opowiadać itp."v. Z kolei oficer Woj- ska Polskiego Józef Roman podkreślił, że "czas między posiłkami i spacerami wypełnialiśmy rozmowami indywidualnymi lub też pogadankami [...]. Docent Ralski opowiadał o życiu szkoły wyższej i nowoczesnym rolnictwie. Mierzwa o działalności PSL i Stanisława Mikołajczyka, a także o procesie Ższesnastu® w Moskwie, ja mówiłem o stosunkach panujących w wojsku [...]"iych czu płk Franciszek Kamiński opowiadał o Batalionach Chłopskich i działalno- ści PSL w Sejmie pochodzącym z fałszowanych wyborów z 1947 r. Natomiast w Fordonie porad prawnych udzielała Barbara Andruszkiewicz-Matuso- wa. "Jej wiedza prawnicza okazała się bardzo przydatna. Wielu więźniarkom s P Woźniak, op, cif., s. 74. 99 K. Leski, Życie niewłaściwie urozmaicone. Wspomnienia oficera wywiadu i kontrwywiadu AK, Warszawa 1.989, s. 437. ton W złowieszczych murach..., s. 71-72. Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 267 redagowałapisma do władz o przedterminowe zwolnienie, względnie rewizję , wyroków . Czas niemiłosiernie dłużący się między posiłkami wypełniały wykłady, opo- wiadania i dyskusje. Z dostępnej literatury pamiętnikarskiej wynika, że mimo ; wszystko dominowały opowiadania o osiągnięciach i przeżyciach wojennych, , chociaż wszyscy starali się tej tematyki unikać. Było to jednak zadanie w 1945 r ., czy też kilka lat później nierealne do zrealizowania. Biorąc pod uwagę fakt, że w celi przebywali żołnierze AK, NSZ, BCh, działacze Polskiego Państwa Pod- ziemnego, WiN oraz kapusie, najciekawsze fragmenty i epizody były podnoszo- ne właśnie w trakcie takich dyskusji. Dużą popularnością cieszyły się "lektoraty" z języków obcych, zwłaszcza z języka niemieckiego i angielskiego. O wykładowców nie było trudno, wszak w więzieniach przebywali żołnierze PSZ na Zachodzie, którzy po powrocie do kraju trafili do więzień komunistycznych. Opis takiej lekcji pomieścił w swoich wspomnieniach Władysław Minkiewicz. "Na lekcję w naszej celi zgłosili się wszyscy lokatorzy naszej celi, choć o podręcznikach i przyborach do pisania nie można było nawet marzyć. Dawaliśmy sobie jakoś radę, wypisując słówka, j wszystkie formy odmiany czasowników, deklinacje rzeczowników itp. Po prostu mydłem na betonowej podłodze"02, Istotna zmiana, jeśli chodzi o możliwości zdobywania wiedzy, miała miejsce w 1954 r. Otóż dla wszystkich chętnych w warunkach więziennych zorganizo- wano wówczas oficjalne kursy dokształcające. "Władze przewidując rozwój wypadków - wspomina więzień z Wronek - postanowiły przygotować nas do nowego życia. Dla dużej grupy więźniów z najbardziej wątpliwych procesów zorganizowano kurs księgowości (140 godzin). Ulokowano nas w celach gdzie była podłoga z desek. Prócz podnoszonej pryczy ustawiono dwa piętrowe metalo- we łóżka. Mieszkało tam po trzech, otrzymaliśmy niezbędne pomoce naukowe" W dużo trudniejszej sytuacji byli ci więźniowie, którzy odbywali karę w izo- latkach albo w celach jednoosobowych, a niekiedy pobyt ten przeciągnął się do kilkunastu miesięcy. "Żeby wypełnić czas - wspomina więźniarka z Mokotowa - robiłam ćwiczenia umysłowe. Np. ćwiczyłam średnią tabliczkę mnożenia, czyli do dwudziestu, albo przypominałam sobie różne wierszyki polskie, francuskie i niemieckie. [...] Układałam po angielsku list do męża [...], Planowałam w my- śli grządki w ogrodzie, co bym gdzie zasiała. Urządzałam przyjęcia z obiadem na 12 osób, potem na 24 itd. z, Więźniarki Fordonu, "Gazeta Pomorska", nr lal z 29 kwietnia 1992 r., s. 4. op. cif., s. 128. h murach..., s. 75. ioa J, Malkiewiczowa, op. cif., s. 6. Tadeusz Wolsza 268 Choć regulamin więzienny nie dopuszczał kontaktów między celami, skazani bet Morse' a. W ciągu dnia lub nocą mieszkańcy sąsiednich cel za pomocą tego alfabetu przekazywali sobie najciekawsze wiadomości z życia więzienia, informa- cje i przestrogi o kapusiach oraz niebezpiecznych, sadystycznych strażnikach i od- działowych, najróżniejszego rodzaju zagadki, rebusy, teksty piosenek, kolęd i wierszy. W karno-śledczym więzieniu na Mokotowie alfabetem Morse' a nawet flirtowano. Zdaniem więźniów stukanie było dla nich swoistego rodzaju oknem na świat. Dlatego tę umiejętność należało opanować jak najszybciej. Nie tylko ułatwiało przekazywanie bezcennych informacji, ale i tworzyło poczucie więzi i bliskości z drugim człowiekiem za ścianą. Można było się pożalić, poplotkować, zacią- gnąć porady. "Jeśli chodzi o stukanie, nie odbywało się ono tak swobodnie, bez żądnych przeszkód. [...] W Inowrocławiu strażniczki szczególnie nas pilnowały, byśmy przestrzegały tego regulaminu, i jak kotki skradały się cichutko pod na- szymi drzwiami. [...]. Po pięciu latach odbywania naszej kary byłyśmy już do- kładnie zorientowane, jaka pora dnia czy nocy nadaje się na towarzyskie rozmo- wy. Stukałyśmy cichutko, raczej krótko, ale częściej"idziałal- ność nasilała się przede wszystkim w okresach przedświątecznych. Nie było to jednak wyłącznie związane ze składaniem życzeń, choć i tego rodzaju informa- cje przekazywano. Więźniowie pozostawiali niekiedy w celach, oczywiście w ustronnych miejscach (op. za kiblem, w kątach, koło odpinanej pryczy itp.) szczegółowy instruktaż dotyczący stukania. "Ale nie wiedziałam jak się stuka kreskę. Bo jest kropka i kreska. Dopiero potem, kiedy do mnie stukali, domyśli- łam się, że kropka to jest jedno uderzenie, a kreska to dwa szybkie. Koniec zda- nia skrobało się paznokciem po ścianie. Stukanie palcem było głośne, więc po- tem wyspecjalizowane więźniarki stukały spinką do włosów. Mężczyźni stukali zwykle szczoteczką do zębów"'wspomnień i relacji wynika również, że nie wszyscy skazani podejmowali nielegalne dyskusje za pomocą stukania. Niekiedy, mimo usilnych starań, za ścianą panowała przeraźliwa cisza, choć było dobrze wiadomo, że przebywają tam więźniowie. Tak można przypusz- czać, nie wynikało to jednak z powodu nieznajomości alfabetu. Decydowały zazwyczaj względy psychologiczne, niechęć i apatia oraz być może obawa przed dodatkowymi karami karceru, wstrzymania paczek oraz widzeń z bliskimi. Wedle oficjalnych danych w 1950 r. na 126 zakładów karnych w 67 były bi- blioteki, których księgozbiór obejmował 23 885 tomów. Dodatkowo w więzie- niach karnych funkcjonowało 10 świetlic, w których odbywały się podobno od- i 105 Zawołać po imieniu..,, s. 39. lOfi f, Malkiewiczowa, op. cif., s. 6. 1 AAN, Papiery Bolesława Bieruta..., k. 12. Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 269 Wydaje się wszakże, że żadna z wymienionych placówek nie rozwinęła działal- ności we Wronkach, w Rawiczu i w Fordonie. Ograniczony bądź całkowity brak dostępu do prasy i książek był w zasadzie normą więzień nn)ctirh .S-'slll 1f4- -1953. Aczkolwiek w-nis2cńyml zalćradach karnych, od czas do czasu, zwłasz- cza po doniosłych wydarzeniach politycznych, jak op. wybory do Sejmu w 1947 r., zjednoczenie PPR i PPS w 1948 r., czy uchwalenie konstytucji w 1952 r., straż- nicy roznosili "Głos Ludu" i "Trybunę Ludu". Dopuszczano również informacje na inne tematy: "W czasie mego dwuletniego pobytu w więzieniu we Wronkach (1951-1953) tylko dwa razy dostaliśmy gazety. Raz z komunikatem komisji ra- dzieckiej badającej zbrodnię katyńską, drugi raz z postanowieniem o amnestii. Gazety dawane zamiast papieru toaletowego były pocięte tak sprytnie, że cięcia przechodziły przez środek tekstu, a każdy kawałek był z innego numeru [...]" Z uwagi na celowe cięcia gazet, więźniowie określali je "firankami". Jeśli zaś chodzi o książki, to więźniowie otrzymywali "duchową strawę w po- staci dzieł Lenina, Engelsa i Kautsky'ego, a także Gomułki (do 1948 r.) i rozda- wano Manifest Komunistyczny"ż powieści i tomiki poezji. "Kiedy otwierały się drzwi i wchodził strażnik z książką w ręku, zawisaliśmy wszyscy na niej wzrokiem pełnym nadziei. Nawet ci, którzy byli półgramotni, bo wiadomo było, że książka jest nie tylko do czytania w pojedynkę, ale także na głos i że jest także do opowiadania"I' co podkreślają więź- niowie Wronek, Rawicza i Fordonu, stali się oni z konieczności miłośnikami li- teratury m.in. Wandy Wasilewskiej, polskich "mistrzów" epoki socrealizmu i Ka- rola Marksa oraz czytelnikami "dzieł naukowych" Józefa Stalina. Do cel docie- rały także prace pisarzy sowieckich. Najczęściej powtarzające się w relacjach tytuły to: Pamiątka z celulozy, Chłopiec z Salskich Stepów, Dadeko od Morkwy Szosa Wolokołamska, Poemat pedagogiczny, Opowieść o prawdziwym człowie- ku. Nieraz, ale były to raczej wypadki incydentalne, w ręce więźniów trafiały książki wartościowe. "Była to książka Adama Krzyżanowskiego pl. Wiek dwu- dziesty - historia stosunków ekonomicznych w Europie, wspaniała i na dodatek gruba, całe 700 stron. Wyprosiłem ją od dyżurnego za papierosy z paczki i mo- głem mieć w celi tak długo, jak tylko to było możliwe [...]. Przeczytałem ją dwa razy, od deski do deski, a niektóre fragmenty uczylem się na pamięć. Dni spę- dzone na lekturze tej książki mogę śmiało zaliczyć do najmilszych dni ze wszyst- kich spędzonych w więzieniu"®i. Podobną popularnością cieszyły się tomiki poezji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego i Adama Asnyka. "Długo trzyml- łem tę książkę. Trudno mi było z nią się rozstać - wspomina więzienny miłośnik 08 Powrót do Wronek..., s. 1 18. Wielka edukacja..., s. 119. 00 ;gidem. Ibidem, s. 122-123. 270 Tadeusz Wolsza poezji Asnyka - oddałem ją dopiero wtedy, gdy nauczyłem się na pamięć zawar- tych w niej utworów"IIz. Dopiero w latach 1953-1956 sytuacja uległa pewnej poprawie. Więźniowie komentowali to w sposób następujący. "Pod koniec 1953 r. zaczęto nas na nowo obdarzać prasą socjalistyczną, której nas pozbawiono w 1949 r. Zdechł kocur, myszy powoli zaczęły tańcować"113. Chociaż po uciecz- ce płk. Józefa Światły, numer "Trybuny Ludu" z informacją na ten temat, został natychmiast wstrzymany przed rozpowszechnieniem po celach więziennych. Monotonia życia więziennego, a nawet przeżycia doznane podczas śledztwa sprzyjały uprawianiu poezji. Leszek Prorok tak zapamiętał okoliczności narodzin jednego ze swoich dzieł: "Pamiętam też surogaty przesłuchań spędzone na stoją- co pod ścianą, gdy śledczy nudził się za plecami. Atmosfera takich dni pozwala- ła rozluźnić czujność i wszystkie mechanizmy samoobrony. Podczas jednego z takich pustych seansów, z którego nie spisano nawet protokołu, choć papier z przebitką czekał w maszynie narodziło się opowiadanie ŻŚciana®. Miniaturka spisana po wyjściu z więzienia [...]"114, Tematyka więziennej twórczości dotyczyła przede wszystkim losów ludzi, którzy byli osadzeni w zakładach karnych. Niekiedy "kępka kwiatów na wię- ziennym spacerniaku staje się w oczach stęsknionych piękna więźniów czarują- cym ogrodem [...]"t5. Inspiracją do napisania wiersza były przykładowo wię- zienne drewniaki, wydające charakterystyczny stukot oraz wiatr i szum drzew za więziennym murem. Innym razem skazani opisywali swoją drogę do Wronek i Rawicza, jak op. autor wiersza Wagon W.K.W. (Więzienie Karne Wronki): "Patrzysz w szparę - mur przy torze. Z prawej mury, z lewej - mur. Przy zamkniętym semaforze Rdzawy napis: W.K.W."®6. Poeci w swojej twórczości wracali również do lat dzieciństwa i wczesnej młodości. Wiersze adresowali do bliskich, rodziców, żon i dzieci. Dużą rolę w organizowaniu zajęć w celach więziennych odegrali księża, któ- rzy odbywali kary we Wronkach i w Rawiczu. Rzecz nie dotyczyła wyłącznie okresów świątecznych. Przede wszystkim czuwali oni nad duchowym życiem skazanych. W miarę możliwości spowiadali więźniów, udzielali komunii świę- tej, organizowali ciche msze, nawet pasterki oraz zbiorowe modlitwy. W rela- I Z W złowieszczych murach Wronek..., s. 73. - D. Suchorowska, Wielka edukacja..., s. 125. > >4 L. Prorok, Sntucne pół rycerzy żywych. Wspomnienia, Warszawa 1989, s. 81-82. Szerzej na temat losów Leszka Proroka zob. J. Żaryn, Leszek Prorok- człowiek i twórca, Warszawa 1999. I S Przeciwko ztu. Wiersze i piosenki więzienne 1944-1956..., s. 22. 16 Ibidem, s. 254. Codzienność w peerelowskim więzieniu w latach 1945-1956 271 cjach skazanych najczęściej przewija się nazwisko ks. Władysława Gurgacza. W Fordonie, gdzie nie było księży, nabożeństwa odprawiały więźniarki, "Krzy- żyki i różańce robiło się z chleba i odprawialiśmy także majowe nabożeństwa. Umiałam całą litanię na pamięć, więc jakoś szło. Zawsze o szóstej wieczorem z pobliskiego kościoła słychać było dzwony. Trudno opisać, jaką wywoływało w nas żałość i tęsknotę [...]"t. Z nielicznych gier, które można było uprawiać w zakładach karnych, najpo- pularniejsze były szachy. Zresztą grano w konspiracji, ukrywając zajęcie przed wścibskim wzrokiem strażników i oddziałowych. "Oszukując strażników, ulepi- liśmy z chleba figury szachowe i zasłaniając judasza grywaliśmy czasami w sza- chy" - wspomina jeden z więźniów> >8. Niezłym szachistą okazał się Kazimierz Leski, który po więziennej praktyce na Mokotowie i we Wronkach, w później- szym okresie, gdy już przebywał w obozie pracy w Jelczu koło Oławy -jak równy z równym - rywalizował z czołowymi szachistami Dolnego Śląska początków lat pięćdziesiątych. "Grywałem też z jednym z lepszych ówcześnie polskich gra- czy inż. Arłamowskim. I o dziwo zdarzało się mi wygrywać"i9. Zagorzałym szachistą był również ksiądz Edward Grzechnik. "Grywał namiętnie w szachy, misternie lepione z chleba, wołając w groźnych dla siebie momentach: ŻEdziu Europa na ciebie patrzy!®"20. Spotkałem się również z informacjami, że w wię- zieniach grywano także w tzw. kolejowego brydża oraz w zapałki i salonowca. Ostatni dzień w wiezieniu Naczelnicy więzień konsekwentnie stosowali zasadę, że wcześniej nie infor- mowali skazanych o zbliżającym się końcu kary. Dla wszystkich więc ostatni dzień był autentyczną niespodzianką. Tym bardziej, że większość skazanych była dopiero w połowie kary. "Był marzec 1955 roku, kiedy przywieziono nas z po- wrotem do Fordonu. Minęło dopiero pięć lat więzienia, a gdzie jeszcze następ- nych siedem? - chciałoby się z rozpaczą wykrzyknąć. Była już jakaś nadzieje. Po śmierci Stalina wszystko zaczynało już być po trochu możliwe [...]"2. Ową nadzieję wspierały procesy zbrodniarzy stalinowskich oraz informacje przyno- szone przez bliskich na widzenia, które już nie były rygorystycznie kontrolowane. Decyzja o wypuszczeniu skazanego zapadała błyskawicznie. Podczas apelu lub przed posiłkami przychodził oddziałowy i wypowiadał, jeszcze nie tak daw- no, zupełnie nierealne słowa: "Jesteś wolna!". Zdarzały się wypadki, op. w For- Ż D. Suchorowska, Wielka edukacja..., s. 59. > > 8 R. Ływyczek, op. cif., s. 1 18. Ż K. Leski, op. cif., s. 439. 120 r. jylinkiewicz, op. cif., s. 133. Z D. Suchorowska, Wielka edukacja. Wspomnienia więźniów.., t. 2 [wyd. powielacz.], s. 72. 272 Tadeusz Wolsza danie, że koleżanki pracujące w pralni i prasowalni przynosiły informacje, że kilka osób następnego dnia wyjdzie na wolność. Niekiedy padały nawet nazwi- ska. "Pamiętam ten moment doskonale - wspomina więźniarka z Fordonu - było to akurat przed obiadem. Stanęłyśmy jak wryte, podniósł się gwar nieopisany, strażniczka pyta, czy poczekam na obiad, czy chcę od razu [...]"Izz. Po pożegna- niu z kolegami i koleżankami, opuszczając cele więźniowie wychodzili z niej tyłem, by w myśl przesądu, już nigdy tu więcej nie powrócić. Po wyjściu z celi była wizyta u "speca" od spraw politycznych, który prze- strzegał przed nagłaśnianiem informacji o warunkach panujących w zakładach karnych. Zabraniał również rozpowszechniania nazwisk naczelników, oddziało- wych, strażników. Często powtarzał: "My się przecież nie znamy. Prawda?" Potem wychodzący na wolność odwiedzali po raz ostatni biuro więzienia, gdzie otrzy- mywali zaświadczenie o pobycie w zakładzie karnym oraz byli kierowani do pomieszczeń z depozytami. Tu odbierali ubrania, dokumenty oraz inne rzeczy osobiste i pamiątki. "Wcisnęłam więc teraz na siebie szarą spódniczkę, która była kiedyś spódnicą z kompletu, bluzkę w szkocką kratę, która się nie dopinała i w której na dodatek brakowało jednego guzika i na to wszystko płaszcz, któ- rym mogłam okryć tę nędzę"lz-. Wszyscy opuszczali więzienia w starych i zniszczonych ubraniach, w tych samych, w których tu przybyli. Przed zakładami karnymi nikt na wychodzących nie czekał. Można skonstatować, że było to niejako zrozumiałe, przecież skaza- ni odzyskiwali wolność w trybie nagłym, z godziny na godzinę. Nie było więc czasu na powiadomienie bliskich. Wychodząc na wolność byli skazani dysponowali niewielką gotówką, zaro- bioną wcześniej w zakładach karnych. Pieniądze przeznaczali na bilety do domu oraz żywność. W relacjach, spotkałem się również z informacjami, że pierwsze kroki na wolności kierowali do kościoła, "żeby podziękować Bogu, za to że żyją i jadą do domu"1z4. * * * Niniejszy artykuł nie pretenduje do roli wyczerpującego temat. Jest to bar- dziej próba rekonesansu po źródłach dotyczących najcięższych więzień w PRL do przełomu październikowego w 1956 r. Warto wszakże podkreślić, że w do- tychczasowej literaturze przedmiotu zagadnienie szeroko rozumianego życia codziennego w więzieniach stalinowskich nie zostało jeszcze opracowane. Po- czynione zaś w tym tekście uwagi oraz dokonane ustalenia, wsparte memuary- styką, rzucają nowe światło na funkcjonowanie polskiego systemu represji w la- tach 1945-1956. 122 Ibidem. 1z3 Ihidem, s. 73. iza J. Malkiewiczowa, op. cif., s. 67. Polska 1944145-1989. Studia i Materiały VJ2001 Jan Żaryn SACRUM I PROFANUM. UWAGI O RELIGIJNOŚCI POLAKÓW W LATACH 1945-1955 "Rozważając skuteczność oddziaływania materializmu docho- dzi się do wniosku, że w dziedzinie światopoglądowej ta skutecz- ność jest minimalna, choćby dlatego, że cały wysiłek propagandy idzie po linii praktycznych zadań politycznych, a nie uzasadnień światopoglądowych. Opór doktrynie jest wywołany przez ducha sprzeciwu, właściwego psychice polskiej, podrażnionego gwałtami zadawanymi myśli i woli ludzkiej przez ograniczonych propagan- dystów. Jeżeli jest to szkodliwe, to jako zjawisko wtórne, gdyż tra- fia na grunt niedouczony po katolicku, a więc skłonny raczej do przyjmowania wątpliwości, niż materialistycznych zasad. Niepowo- dzenie na odcinku światopoglądowym jest Żnaprawiane® przez roz- luźnienie obyczajowe, szeroko propagowane wśród młodzieży". Stefan Wyszyński, prymas Polski Lata 1945-1955 to z jednej strony zbyt jednoznacznie zamknięty okres w dzie- jach powojennych, by nie próbować go ująć i opisać, a z drugiej strony, z punktu widzenia procesów społecznych, zbyt krótki, by "coś" się w ciągu tego dziesię- ciolecia mogło rzeczywiście zdarzyć. Wszystko co wcześniej istniało, co było charakterystyczne dla religijności Polaków, można odnaleźć w następnych de- kadach, a być może i w czasach współczesnych. Jak dowodzą statystyki, w cią- gu całego okresu powojennego (1944-1989) liczba Polaków deklarujących przy- należność do Kościoła katolickiego była porównywalna i wahała się od 93 do 96% całej populacjiz. A zatem ani wielkie migracje ze wsi do miasta, ani tym ' S. Wyszyński, Zapiski niepublikowane 1948-1953, styczeń 1952 r., mps (wł. autora). 2 Szerzej na temat religijności polskiej, w tym w ujęciu statystycznym, zob. Kościól i religij- nośc Polaków J94S-J999, pod red. W. Zdaniewicza, T. Zembrzuskiego, Warszawa 2000; por. Z. Godlewski, Religljność katolików w środowisku małego miasta na przykladzie para- fii Ttuszez, Warszawa 1999. 274 Jan Żaryn bardziej ze wschodu na zachód, nie zmieniły liczby wiernych. Nie znaczy to jednak, by powyższe fakty nie wpłynęły na treść religijności Polaków. Człowiek wierzący, od urodzenia (chrzest św.) po śmierć (pogrzeb) żył rytmem kalendarza katolickiego, a przez otaczający go krajobraz, również ze stałymi symbolami wiary: świątynią, przydrożną kapliczką czy też krzyżem. Próby prymitywnego zniszczenia tej tradycyjnej przestrzeni przez władze państwowe, prędzej czy później kończyły się ich porażką. (W okresie stalinizmu, a szczególnie w latach odwilży" nawet robotnicy fabryczni - do których propaganda komunistyczna " była przede wszystkim kierowana - byli gotowi występować w obronie zdejmo- wanego przez dyrekcję krzyża wiszącego w hali przedsiębiorstwa socjalistycz- nego3). Jednakże polityka władz komunistycznych wobec katolicyzmu nie ogra- niczała się do prymitywnego niszczenia symboli wiary. Poważny wpływ na kształt religijności polskiej miała władza polityczna w pań- stwie, należąca do partii komunistycznej, ideologicznej i ateistycznej, a więc walczącej z Kościołem i katolicyzmem: "Laicyzowanie szerokich mas ludowych polega na konsekwentnie przeprowadzanej zasadzie: ŻKościół wszędzie®, a więc ŻKościół nigdzie®" - pisano w wytycznych partyjnych jesienią 1947 r. Należało stopniowo, przechodząc od etapu "wszędzie" do pożądanego "nigdzie", włączać społeczeństwo w bieżące zadania gospodarczo-społeczne państwa, "nie przeszka- dzając obrzędowości religijnej". Gdy ta, z czasem, stanowiłaby już swoistą atrapę - nie kojarzącą się społeczeństwu z realnym życiem - do następnych zadań wła- dzy należało: "włączenie szerokich mas w wielkie przeżycia zbiorowe - święto gór, lasu, morza, matki, dziecka, tysięcznej obrabiarki, setnej kamienicy itp. Na tej drodze systematycznie z ŻKościoła wszędzie®, przechodzimy w fazę ŻKo- ściół nigdzie®"4. W latach 1945-1947 komuniści byli obecni podczas obrzędów religijnych (op. procesji Bożego Ciała), by zalegitymizować swoją władzę w spo- łeczeństwie. Podobną funkcję miało spełniać bicie w dzwony, do czego niejed- nokrotnie zmuszano biskupów i dziekanów (op. po wyborach z 19 stycznia 1949 r.). Nawet po 1948 r., gdy propaganda oficjalna coraz usilniej starała się wyłączyć Kościół z życia publicznego, nie rezygnowano z prób łączenie sacrum i profanum, co musiało - w konsekwencji - prowadzić do utrzymywania się , wstecznego" ceremoniału w społeczeństwie. Na przykład władze nie spieszyły , się z wycofaniem pieśni religijnej witającej słuchaczy Polskiego Radia ("Kiedy ranne wstają zorze..."), co więcej same propagowały ściśle dawkowany sposób na łączenie obydwu porządków. "Księża-patrioci" opracowali specjalne pieśni (hymny) religijne, błagalne, w których modlono się za pomyślne rządy Bolesła- wa Bieruta: "Podaj, błagamy Cię, Panie, słudze Swemu Bolesławowi, Prezyden- towi Rzeczypospolitej prawicę niebieskiej pomocy, aby całym sercem Cię szu- 3 D. Jarosz, Polacy a stalinizm 1948-1956, Warszawa 2000, s. 97. 4 Cyt. za: J. Żaryn, Kościół a władza w Polsce (1945-1950), Warszawa 1997, s. 169. Sacrum i profanum 275 kał, a o co godnie Cię prosi, niech wszystko otrzymać zdoła. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen"5. W okrągłą - siedemdziesiątą - rocznicę urodzin Józefa Stalina, przypadającą 21 grudnia 1949 r. propaganda przygotowała całą gamę uroczystości, przepojonych jednoznaczną symboliką parareligijną. Maria Dąbrow- ska notowała: "W ŻTwórczości® (w numerze grudniowym) drukowana jest epo- peja o Stalinie jakiegoś gruzińskiego poety [Georgi Leonidze - J. Ż.], wzorowa- na zupełnie na kantyczkach i kolędach o narodzeniu Chrystusa. W ogóle ze wszystkich stron widzi się tendencję do wprowadzenia kultu Stalina na miejsce kultu Chrystusa. I jeśli dalej ta koszmarna inscenizacja się uda - śmierć Lenina i narodzenie Stalina będą świętowane zamiast Bożego Narodzenia". Po śmierci Stalina władze po raz kolejny za żądały od biskupów, by proboszczowie bili w dzwony: "Zajęliśmy stanowisko nie przeszkadzać. [...] Ostatecznie jest to do- wód, że nawet marszałkowi Stalinowi jakieś urządzenia kościelne są potrzebne" - notował prymas7. W swojej polityce wobec obrzędów religijnych władze wykorzystywały do świadczenia sowieckie (próbowano przejąć elementy ceremoniału bizantyjskie- go). Istniała także świadomość, że walka z katolicyzmem powinna przebiegać ewolucyjnie: ceremoniał i obrzędy religijne, choć stopniowo zastępowane świec- kimi (op. "Zielone Świątki" z]ikwidowano na rzecz Święta Ludowego), miały prawo do dłzższego trwania. Choćby dlatego, by święta świeckie mogły tym łatwiej wejść do obiegu społecznego i - z czasem - wypełnić zapotrzebowanie na ceremonie i uroczystości emocjonalne. Świadczyło to, rzecz jasna, o utylitar- nym i formalnym traktowaniu ceremoniału religijnego, pozbawionego - zdaniem władz -jakichkolwiek odniesień metafizycznych8. Według Piotra Osęki9 władze komunistyczne od początku starały się, z cza- sem coraz skuteczniej, wprowadzić społeczeństwo w rytuał obrzędowości świec- kiej, w której ważnymi elementami stały się wiece potępiające, rezolucje i listy pokoju, a przede wszystkim świętowanie 1 Maja, 22 Lipca i kolejnych rocznic rewolucji październikowej (7 listopada). Przeźywanie ideologicznie słusznych świąt stało się od 1949 r. normą w szkole publicznej, w której sukcesywnie za- ' Módtmy się, Księża katoliccy Polski w slużbie pokoju, Warszawa, listopad 1950, npag. (album], 6 M. Dąbrowska, Dzienniki powojenne 1950-7954, oprac. T. Drewnowski, t. 2, Warszawa 1996, s. 17. S. Wyszyński, Zapiski niepublikowane, 1953 t, mps, s. 616. 8 Sama władza państwowa była tu jednak niekonsekwentna, co dało sposobność do tworze- nia się różnych anegdotek. Jedna z nich, krążąca po Wydziale Polonistyki UW dotyczyła prof. Stefana Żółkiewskiego: "Nie ma Boga, nie ma Boga..." - powtarzali do znudzenia studenci. Gdy nagle rozszalała się burza: "Zdrowaś Mario! Łaskiś pełna..:' - zaintonował spod stołu ideolog partii marksistowskiej. Dziękuję mgr. Jackowi Żurkowi za przekazanie mi tej opowieści. 9 P Osęka, Święta w PRL, Warszawa 2001 (mps, wł. autora). 276 Jan Żaryn stępowano lekcje religii i rekolekcje (op. wielkopostne) akademiami "ku czci"to. Kolejnym miesiącom przypisywano specjalne, wcześniej nieznane, zadania i zna- czenia, op. październik uczyniono miesiącem rewolucji październikowej. Każda z oficjalnych uroczystości, przygotowywana w najmniejszym szczególe przez instancje partyjne i pozbawiona spontaniczności, miała wytrącić społeczeństwo z tradycyjnego cyklu przeżywania wspólnej kultury, czy też ważnych do tej pory świąt, głównie kościelnych i narodowo-patriotycznych (op. 3 Maja i świąt ma- ryjnych). Po raz pierwszy do wielkiej konfrontacji na tym tle doszło w związku ze Świętem Pracy (1 Maja), które w 1949 r. przypadało w niedzielę. Przygoto- wania rozpoczęto z inicjatywy Biura Politycznego KC PZPR jeszcze pod koniec marca tego roku. Wydano stosowne instrukcje, rozdysponowano pieniądze, za- twierdzono hasła i miejsca (ulice i place), przy których ustawiono trybuny hono- rowe. W 1950 r. wprowadzono 1 Maja do kalendarza świąt państwowych, a jed- nocześnie przygotowywano decyzje dotyczące wyprowadzenia stamtąd niektó- rych świąt katolickich: 2 lutego - Matki Boskiej Gromnicznej, czy też 29 czerwca - św. św. Piotra i Pawła. Wydaje się, że choć efekty tej pracy "wychowawczej" narodu były dość skąpe, to jednak nacisk ideologiczny burzył - także dzięki sto- sowaniu bardziej restrykcyjnych narzędzi - dotychczasowe przyzwyczajenia wiernych. Wpływał na oddalanie się treści religijnych od życia codziennego. Paradoksalnie może, wpływał także - negatywnie - na kształt religijności pol- skiej. Równolegle do procesu desakralizacji obrzędów religijnych, o czym pisa- no już wielokrotnie, wzmagał się proces laicyzowania społeczeństwa, widoczny głównie na terenie szkolnymi t i w propagandzie. Religijność polska była zatem w pewnej mierze zależna od skuteczności pro- pagandy i autorytetu państwa, ale przede wszystkim od siły tradycji, modelu wychowania religijnego w domu - tej tkanki kulturowej narodu, jak pisała Kry- styna Kersten2 - oraz od "polityki" Kościoła. Programy duszpasterskie opraco- wywano ostatecznie podczas konferencji Episkopatu Polski (a przygotowywano m.in. w Komisji Duszpasterstwa powołanej 3 października 1945 r.), po wnikli- wej ocenie stanu społeczeństwa i wypunktowaniu najważniejszych zagrożeń. Zdaniem ks. Daniela Olszewskiego charakterystycznymi cechami religijności polskiej na przełomie XIX i XX w., widocznymi przez pryzmat ruchu pielgrzym- kowego były: maryjność, masowość, stopienie się świadomości religijnej ze o O modelu wychowawczym pisała A. Radziwiłł, Ideologia wychowawcza w Polsce w latach 1948-1956 (próba modelu), Warszawa 1981. t H. Konopka, Religia w szkołach Polski Ludowej. Sprawa nauczania religii w polityce pań- stwa 1944-1961, Białystok 1995; K. Kosiński, O nową mentalność. Życie codzienne w szko- tach 1945-1956, Warszawa 2000; por. Na przełomie. Antologia relacji nauczycieli i uczniów z lat 1944-1956, oprac. S. Mauersberg, M. Walczak, oz. 1-2, Warszawa 1996. 2 K. Kersten, Między wyzwoleniem a zniewoleniem. Polska 1944-1956, Londyn 1993. Sacrum i profanum 277 świadomością narodową3. Trwałość tych cech daje się zauważyć w późniejszych dekadach. W ujęciu znawcy problematyki ks. Władysława Piwowarskiego, Ko- ściół w Polsce po II wojnie światowej - w odróżnieniu od Kościołów zachod- nioeuropejskich - zachował swój masowo-ludowy charakter. Hierarchia kościel- na - na każdym szczeblu - dominowała nad wiernym "ludem Bożym". Ludowy charakter Kościoła - opiekuna narodu - powodował, że biskupi mieli nastawie- nie uniwersalne wobec Polaków, tzn. chcieli reprezentować i mówić w imieniu wszystkich, zarówno wierzących, jak i niewierzących. Ludowość i masowość Kościoła kazały dostrzegać we wspólnocie wiernych "przeciętnego" katolika, niejako dopingując wiernych, by równym krokiem przemierzali przez życie du- chowe: "Wyrażało się to w dyrygowaniu wiernymi, uniformizmie w myśleniu i działaniu oraz w jedności opartej na posłuszeństwie władzy kościelnej" od księ- dza proboszcza, przez władzę biskupią, po najpotężniejszą prymasowską. "Ak- tywności duchowieństwa - dowodził dalej ks. Piwowarski - towarzyszyła bier- ność laikatu". W końcu cechą religijności polskiej, była jej maryjność, "a także swoisty wymiar doświadczenia religijnego, który ujawnia się szczególnie w sy- tuacji zagrożenia dobra wspólnego narodu". Ta ostatnia cecha współgrała z przy- wiązaniem do obrzędowości, która stanowiła formę komunikacji zastępczej - gdy inne formy pozostawały w gestii władzy państwowej - i miała prowadzić do pożądanego przez hierarchów utrzymania mas "przy religii i patriotyzmie"4. Nie negując słuszności wywodów ks. Piwowarskiego formułowanych w okresie Wiel- kiej Nowenny (1957-1965), wypada zastanowić się, czy przypadkiem sądy so- cjologiczne, nie ilustrowały jedynie stanu potocznej świadomości na temat reli- gijności polskiej; powtarzanie zaś stereotypów, ubranych w szaty naukowości, dodatkowo je podtrzymywały, zaciemniając faktyczny obraz. Warto zatem przyjrzeć się, w jaki sposób Kościół hierarchiczny, widząc po- czynania władz, zmieniał swoją "politykę" duszpasterską; z których form reli- gijności musiał nolens volens rezygnować, by zachować w narodzie wiarę przod- ków. Jaka była cena tych zmian programowych, podyktowanych nie tyle wolą Kościoła co koniecznością, a czasem błędną oceną sytuacji? Wydaje się, o czym piszę niżej, że biskupi od 1945 r. byli zdecydowani promować różnorodne for- my aktywności wiernych w Kościele i akceptować różnorodne formy religijno- ści. Kościół otwierał się na wszystkich pogłębiających swoją wiarę: shachaczy wykładów filozoficznych z tomizmu (op. w ramach spotkań formacyjnych So- dalicji Mariańskiej Akademików (SMA), czy też w parafii św. Floriana w Kra- 3 A. Jackowski, Pielgrzymowanie, Wrocław 1998, s. 106; por. D. Olszewski, Polska kultura religijna na przelomie XIX i XX wieku, Warszawa 1995; por. też liczne artykuły na ten te- mat ukazujące się od lat w serii wydawniczej "Studia Claromontana", t. 1-18, Jasna Góra- -Kraków 1980-2000. 4 W. Piwowarski, Kapłani i biskupi - kierownictwo i kościelna komunikacja, w: Kościól i re- ligijność..., s. 12. (Ibidem najważniejsze publikacje W. Piwowarskiego). 278 Jan Żaryn kawie z aktywnym udziałem ks. Karola Wojtyły), czy uczestników dwutygodnio- wej pieszej pielgrzymki na Jasną Górę (2-15 sierpnia). W latach 1945-1949 bi- skupi wspierali zarówno tych wiernych, którzy widzieli sens doskonalenia w pracy nad sobą, jak i tych, którzy naukę społeczną Kościoła zamierzali wpro- wadzić do życia publicznegols. Bardzo często powyższe formy religijności sta- wały się udziałem tych samych wiernych, tkwiących tak samo głęboko w lektu- rze św. Tomasza, jak i w obrzędowości, gdy na kolanach w modlitwie obcho- dzili Obraz Czarnej Madonny, czy też przeżywali w Kalwarii Zebrzydowskiej Mękę Pańską. Wydaje się także, o czym przekonuje mnie przede wszystkim lektura prze- mówień i Zapisków prymasa Wyszyńskiego, że celem Episkopatu nie było włą- czenie obrzędowości religijnej do walki wiernych z reżimem (o co władza oskar- żała biskupów). Wręcz odwrotnie, to władze państwowe prowokowały wiernych do manifestowania swoich poglądów politycznych, swojego pozytywnego sto- sunku do prymasa Polski, podczas ceremonii kościelnych, a więc na terenie za- strzeżonym dla Boga. Znane były przypadki wznoszenia okrzyków na cześć pry- masa Polski (op. przed kościołem św. Anny w Warszawie po mszy świętej w lutym 1950 r.), podnoszenia samochodu wraz z prymasem przez silniejszą część wier- nych itp. Prymas notował w swoich Zapiskach pod datą 29 stycznia 1953 r.: "lud zebrany przed kościołem [ss. Wizytek w Warszawie, przy Krakowskim Przed- mieściu] wita mnie z emocją. Wszyscy niemal płaczą. Są widocznie poruszeni odgłosami procesu krakowskiego [w którym skazano m.in. księży kurii metro- politalnej]. Niektórzy próbują krzyczeć Żniech żyje®. Uspokajam ludzi: ŻNie są mi potrzebne te wołania, tylko wasza modlitwa®. ŻKto się czuje niedobrze, ten wymaga okrzyków, ja się czuję bardzo dobrze®"16. Mieszanie przez wiernych "sacrum" i "profanum" było widoczne jeszcze bardziej na gruncie "cudów", mnożących się od połowy lipca 1949 r. po całej Polsce. 3 lipca 1949 r. w kate- drze lubelskiej zaobserwowano cudowne zjawisko ściągające wiernych z całego regionu; na kopii obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej pojawił się ślad łzy, spływającej po policzku Madonny. Atmosfera stworzona przez władze wokół "cudu" (atak propagandowy na biskupa Piotra Kałwę, któremu "nakazano" ogło- sić, że cudów nie ma; aresztowanie "sprawców", czyli pracowników katedry lubelskiej) spowodowała, iż wierni zaczęli masowo pielgrzymować do Lublina; w innych regionach Polski pojawiły się podobnie cudowne wizerunki Matki Boskiej, a wszystkie te informacje za pomocą "szeptanej propagandy" i "plotki" roznoszono po kraju, wraz z komentarzem o zbliżaniu się kary Bożej "na komu- Is Świadczy o tym poparcie, którego biskupi udzielili zarówno działaczom Stronnictwa Pracy (grupa Karola Popiela), jak i środowiskom inteligencji katolickiej piszącej do "Tygodnika Warszawskiego" oraz "Tygodnika Powszechnego". i6 S. Wyszyński, Zapiski niepublikowane, 1953 r., s. 566. Sacrum i profanum 279 nistów" i dnia sprawiedliwości dziejowej t. Stan uniesienia religijnego stapiał się czasem z magicznym traktowaniem widzialnych znaków: "Sensacją dnia jest - pisała Maria Dąbrowska w 1950 r. - że wywieszona wczoraj na gmachu milicji (na 6 sierpnia) biało-czerwona flaga (z powodu piątej rocznicy wypędzenia Niem- ców) nagle zrobiła się biało-czarna. [...] Trudno się opędzić od myśli Żmagicz- nej®, że to wygląda na jakiś symbol czy znak. Ale dla kogo ta czerwona barwa zmieniła się w czarną? Dla Polski? Czy dla policji?"18. Niewątpliwie poważny wpływ na stan religijności polskiej miały lata II woj- ny światowej. Zdaniem hierarchii kościelnej - obserwatora zmian etycznych zachodzących wśród wiernych - wielokrotnie powtarzanym, op. przez prymasa Augusta Hlonda (zob. przemówienie na dzień Chrystusa Króla z października 1945 r.), wojna dokonała spustoszeń moralnych. W czasie okupacji niemieckiej i sowieckiej, w niejednym środowisku miejskim i wiejskim zostały zerwane pod- stawowe więzi kulturowe. Pod tym względem szczególne przeżycia towarzyszy- ły ludności zamieszkałej na terenach zajmowanych w latach 1939-1941 przez Sowietów. Pisała o tym w dzienniku zakonnym s. Alojza Piesiewiczówna z Łom- ży9: dewastacja majątku wypracowanego przez pokolenia stanowiła normę za- chowań, zabór mienia cudzego - to zwyczaj wprowadzony przez "stróżów pra- wa", demoralizujących okoliczną ludność, bezkarność połączona z prawem pię- ści dopełniały reszty. Pod okupacją sowiecką w latach 1939-1941 szerzyła się grabież mienia, prostytucja, pijaństwo, niejednokrotnie dochodziło do zabójstw na tle rabunkowym. Stan zagrożenia można wyczytać z konspektów kazań bi- t Na temat "cudów" z lat 1949-1950, prawdziwych bądź rzekomych, jest już bogata literatu- ra - szerzej zob. D. Jarosz, Polityka władz komunistycznych w Polsce w latach 1948-1956 a chłopi, Warszawa 1998, s. 361 i on.; Represje wobec uczestników wydarzeń w Katedrze Lubelskiej w 1949 roku, oprac. J. Ziółek,A. Przytuła, Lublin 1999. 8 M. Dąbrowska, op.cit., s. I 1-12. Warto odnotować pewne marginalne, ale i ciekawe zjawi- ska. W aktach Wojskowego Sądu Rejonowego (WSR) w Warszawie, znajduje się sprawa z września 1952 r., w której oskarżono 4 osoby o próbę "dokonania przewrotu kontrrewo- lucyjnego, o obalenie władzy ludowej i oddanie jej burżuazji w formie nowego ustroju pod nazwą Żhomokracji®, przez utworzenie zakonspirowanego rządu Żhomokratycznego®, w któ- rym to pierwszy z oskarżonych sprawował władzę króla, a pozostali ministrów". Posypaly się wysokie kary do 7 lat pozbawienia wolności. W rzeczywistości, oskarżeni stworzyli swoisty "świat wirtualny" - z królem i nadwornymi ministrami - w którym panował spra- wiedliwy ustrój - "homokracja". Dwa razy w miesiącu spotykali się, by uciec od codzien- ności i w atmosferze magicznej, dającej uczestnikom "przeżycie o charakterze sanktuaryj- no-medialnym" poddać się wyobraźni: budować prawo konstytucyjne, wydawać orędzia "do ludności królestwa" itp. Działalnofić czteroosobowego "krblestwa teokracji" zakończyła się donosem, a w konsekwencji poważnym oskarżeniem. Archiwum m.st. Warszawy (dalej - A m.st.W), sygn. Sr 610/52. Dziękuję mgr. Konradowi Rokickiemu za udostępnienie mi materiałów dotyczących tej sprawy. 9 S. A. Piesiewiczówna, Kronika Panien Benedykrynek Opactwa ,Świętej Trójcy w Łomży (1939-1954), Łomża 1995, s. 33-75. 280 Jan Żaryn skupa łomżyńskiego, wygłoszonych do wiernych w latach okupacji. "Wady pol- skie: próżność, lekkomyślność, niestateczność, niesłowność, niewytrwałość, po- wierzchowność, swarliwość - największa: brak silnego charakteru. Jeżeli po wojnie poprzedniej odkryto wielkie obniżenie wyczucia moralnego i zasad mo- ralnych, to w większej jeszcze mierze objawi się ta demoralizacja po obecnej wojnie. Przeto trzeba obecnie więcej jeszcze dołożyć starań o obudzenie kato- lickiego ducha i obudzenie moralne społeczeństwa" - pisał bp Stanisław Łukomski w konspekcie swojego kazania z 1940 r.2ąd dochodzą mnie skargi na złe prowadzenie się młodzieży zwłaszcza młodzieży żeńskiej, wałęsa- jącej się po ulicach i drogach i w parku spacerowym i dającej swoim nieoby- czajnym ubraniem i wyzywającym zachowaniem na zgorszenie. Na wystąpienie w obronie młodzieży, zabieranej i wywożonej na roboty padła odpowiedź: prze- cież tyle waszej młodzieży włóczy się i marnuje czas; widocznie za wiele jest u was młodzieży i oddaje się lenistwu"21. W Kraju Warty, jak pisał o tym swego czasu Bohdan Cywiński22, katolicy polscy byli poddani ostrej germanizacji, w tym przy użyciu kościoła (oficjalnie nie wolno było nawet spowiadać się w języku polskim, czy też odmawiać modlitwy). Warto zacytować dłuższy fragment rela- cji młodego człowieka pochodzącego z tamtych terenów. Autor sygnalizuje tłu- maczy, dlaczego z jednej strony oddalenie się młodzieży od Kościoła katolickie- go (niemieckiego), z drugiej zaś po 1945 r. część pokolenia młodych nie widzia- ła powodu, by wracać na jego łono (mimo polskości Kościoła): "Matka starała się dyrygować życiem religijnym dzieci. Zbuntowałem się. Nie chciałem cho- dzić do kościoła na rozkaz, nie widziałem konieczności częstego spowiadania się. Tym bardziej, że spowiedź odbywała się po niemiecku. Zauważyłem ponad- to niedbałość księży, ich formalizm w spełnianiu obowiązków i znudzenie w kon- fesjonale. [...] Gdy odmawiałem posłuszeństwa, matka wybuchała płaczem, wy- rzucała niewdzięczność. Uczęszczałem więc pod presją do sakramentów św. [...] [po 1945 r.]. Szkoła polska, kontakty z ludźmi pomogły mi poznać marksizm. Czytałem w owych miesiącach - może jako jedyny uczeń - klasyków filozofii marksistowskiej. [...] Na tym tle ścierałem się z rodzicami. Potępiałem ich drob- nomieszczańskie nastawienia, oskarżałem o udział w ogólnym wyzysku słab- szych"z3. Naturalne napięcia międzypokoleniowe nałożyły się na wyjątkowy czas, wojenny i powojenny. Dziedzictwo wojny powodujące, zdaniem Episkopatu Polski, wzrost nie- obyczajności, ugruntowało się wraz z pojawieniem się władzy komunisty- zo Archiwum Diecezjalne w Łomży, (Pudło nr 1 ), Notatki bp S. Łukomskiego, rkps, 1 940 r. 2 Ibidem, (Pudło nr 1), Bp S. Łukomski, Konspekt kazania na Zielone Świątki, mps, 1944 r. (Fragment). 22 B, Cywiński, Ogniem próbowane, t. 1., Rzym 1982, s. 78 i on. 2- Moi rodzice, Kraków 1960, s. 320-325. Dziękuję mgr. J. Żurkowi za udostępnienie mi tej relacji. Sacrum i profanum 281 cznej24. Ta bowiem, zarówno przez prasę, jak i przez prawo (op. dekret o prawie małżeńskim z 25 września 1945 r. zezwalający na przeprowadzanie rozwodów; ustawy podważające szacunek do własności indywidualnej) gloryfikowała styl życia daleki od norm chrześcijańskich: "Episkopat [...] stwierdza z radością, że męczenne cierpienia w latach ucisku i walki daty Narodowi zastępy ludzi du- chowo pogłębionych, o wysokim poziomie etycznym i o heroicznym zdecydo- waniu na służbę Bożą i ojczystą. Ale zarazem ubolewa nad wyłomami, które wojna poczyniła tu i tam w obyczajach Narodu, a zwłaszcza nad zakłamaniem i nieszczerością, samolubstwem i nienawiścią, nieuczciwością, kradzieżą i nie- obyczajnością. Ze szczególnym bólem i niepokojem patrzy Episkopat na szerze- nie się zbrodni spędzania płodu" - pisano w komunikacie z konferencji plenar- nej 4 października 1945 r.25 Od końca 1945 r. do połowy lat pięćdziesiątych, biskupi wielokrotnie piętno- wali decydentów za tworzenie prawa stanowionego bez liczenia się z tradycją ,katolickiej Polski". Na przykład na początku lat pięćdziesiątych Episkopat skie- , rował do sejmowej komisji kodyfikacyjnej pismo, w którym protestowano prze- ciwko zbyt liberalnej ochronie życia poczętego: "karalność tego przestępstwa jest tak mała, że niższa niż przestępstwo za niszczenie roślin"26. Zapisy programowe komisji Episkopatu Polski z 1955 r., świadczyły o przemianach, jakie dokonały się w obyczajowości: "zmobilizować wszystkie siły w obronie czystości dzieci, młodzieży, narzeczonych, małżeństw i wreszcie czystości tzw. kościelnej [sło- wo skreślone w oryginale - J. Ż.] osób duchownych i zakonów"27. Jaki wpływ miała wojna i prawo stanowione czasów stalinowskich na religijność polską? W jakiej mierze powyższy obraz, op. młodzieży - dychotomiczny - odzwiercie- dlał rzeczywiste postawy etyczne? Wraz z innymi czynnikami (op. nacisk ideo- logiczny na mlode pokolenie, migracje ze wsi do miasta powodujące dezintegra- cję ze środowiskiem rodzinnym i demobilizację obyczajową), wpływ ten musial być poważny. Jak pisał Dariusz Jarosz, tylko w hutnictwie w 1955 r. około 70% wypadków przy pracy było spowodowane nadużyciem alkoholu, w Nowej Hu- cie robotnice spędzane plody wrzucały do Wisły, w zakładach pracy - w porów- naniu z czasami przedwojennymi - w latach 1948-1953 nastąpił olbrzymi wzrost kradzieży "mienia społecznego" o 1400% według badań przeprowadzonych 24 Teza o upadku dobrych obyczajów towarzyszyła kolejnym pokoleniom w XX w. Tradycyj- nie wśród powodów tego upadku wymieniano m.in. nieobyczajne zachowanie się, nosze- nie niestosownych ubrań, odchodzenie od tradycji, w tym od uczestnictwa we mszy św. i od przyjmowania sakramentów. Szerzej zob. S. Siekierski, Kulturotwórcze funkcje parafii katolickich w społecznościach lokalnych w świetle pamiętników, Warszawa 1995, s. 73 i on. 25 j,isty pasterskie piskopatu Polski 1945-1974, Paryż 1975, s. 23-24. 26 S. Wyszyński, Zapiski niepublikowane, 1953 r., s. 61. 2 Instytut Prymasowski (Choszczówka). Protokół z zebrania Komisji Episkopatu Polski Roku Królowej Polski, 15 listopada 1955 r. 282 Jan Żaryn w Kaliskiem)28, w końcu brak szacunku dla życia ludzkiego (skutek wojny) i bez- karność przedstawicieli aparatu represji prowadziły do przypadkowych mordów, op. spowodowanych przez pijanego milicjanta29. Czym mierzyć religijność Polaków? Udziałem w nabożeństwach, pilnością młodzieży wyrażaną stopniami z religii, liczbą parafii i kapłanów? Wszystkie te wskaźniki świadczyły o zakorzenieniu się katolicyzmu w narodzie, ale też nie wypełniają w całości obrazu. Oto kilka przykładów. Po wejściu w życie okólni- ka Ministerstwa Oświaty z 13 września 1945 r. o nadobowiązkowym nauczaniu religii w szkołach, a więc zachęcającym do rezygnacji z nauczania tego przed- miotu, nic się w praktyce pod tym względem nie zmieniło. Przez kolejne lata (jak wykazały badania władz szkolnych z końca maja 1947 r.) blisko 100% dzieci chodziło na religię. Dopiero administracyjne - a z czasem wsparte siłą aparatu bezpieczeństwa - rugowanie katechezy ze szkół podjęte na skalę masową od roku szkolnego 1948/1949 spowodowało powolne odchodzenie młodzieży od religii - zepchniętej po pewnym czasie do sal katechetycznych (op. w roku szkolnym 1954/1955 katechezy nie uczono w 74% szkół podstawowych i 84,5% liceów)3o. Jednocześnie brutalne ingerowanie władz w intymne rewiry duszy ludzkiej wywoływało reakcje odwrotne. Świadczyły o tym op. podpisy (blisko 70 rys.) rodziców pod petycją żądającą przywrócenia religii w szkołach województwa katowickiego (listopad 1952 r.), czy też wzrost liczby "tajnych" szkolnych, kó- łek samokształceniowych po 1949 r., w których młodzież m.in. dokształcała się teologicznie3: "popyt na książki religijne jest bardzo duży" - notował prymas w styczniu 1952 r.32 Działo się to w tym samym, mniej więcej, czasie, gdy zni- kały ostatnie wydawnictwa zakonne (op. no. franciszkanów w Niepokalanowie w 1949 r.) i tytuły pism katolickich ("Tygodnik Powszechny" i "Gość Niedziel- ny" w 1953 r.33). Obraz nie jest jednak aż tak optymistyczny. W latach 1947- 2s Szerzej zob. D. Jarosz, Polacy a stalinizm..., s. 106. 29 Na blisko 3500 spraw prowadzonych w latach 1946-1955 przez WSR, w których zapadły wyroki śmierci, co najmniej 1/3 miała podłoże niepolityczne: rabunki z użyciem broni, mordy na tle braku szacunku dla cudzego mienia, przypadkowe zabójstwa. Uczestniczyli w nich na ogół ludzie młodzi, zatrudnieni w służbach mundurowych (milicjanci, funkcjonariusze UB). Zob. Instytut Pamięci Narodowej, Biuro Edukacji Publicznej (dalej - IPN, BEP), Li- sta skazanych na karę śmierci 1946-1955, mps, wł. autora. 3o H. Konopka, Kościól w szkotach Polski Ludowej - od modlitw przedlekcyjnych do apeli porannych i pełnej laicyzacji szkoły, w: Państwo. Kościól, Europa, pod red. M. Drzonka, J. Mieczkowskiego i K. Kowalczyka, Szczecin 1999, s. 98. Szerzej zob. taż, Religia w szko- lach Polski Ludowej. Sprawa nauczania religii w polityce państwa (1944-1961), Białystok 1997. - Zob. wspomnienia więzienne "Fordoniarek"-Zawolać po imieniu. Księga jej kobiet-więź- niów politycznych 1944-1958, t. I, pod red. B. Otwinowska, T. Drzal, Warszawa 1999. 32 S. Wyszyński, Zapiski niepublikowane, 1952 r., s. 7. 3 J. Stefaniak, Polityka władz państwowych PRL wobec prasy katolickiej w latach 1945-1953, Lublin 1998, s. 102-106; J. Myszor, Historia diecezji katowickiej, Katowice 1999, s. 420. Sacrum i profanum 283 -1955 władze nie tylko starały się sukcesywnie wynxgować katechezę ze szkół, ale także nie dopuszczać (od 1949 r.) do uczestnictwa uczniów w tradycyjnych rekolekcjach wielkopostnych, szykanować młodzież należącą do stowarzyszeń katolickich, w końcu wytaczać procesy pokazowe skierowane przeciwko kapła- nom - prefektom szkolnym. Jednocześnie do szkół wprowadzano przedmioty ideologiczne, a pozostałe (ścisłe, przyrodnicze i humanistyczne) przesycano mark- sizmem. Model wychowawczy -jak pisała Anna Radziwiłł - zakładał stworze- nie nowego człowieka, zdolnego do powtarzania zmieniających się treści propa- gandy oficjalnej. Zniechęcanie uczniów do nauki religii w wielu wypadkach przy- nosiło efekty: "Na ogół młodzież klas starszych nie wskazała specjalnej gorliwości i chęci uczestnictwa w rekolekcjach. Częste były wypadki, że uciekała z kościo- ła w czasie kazań, że ironicznie komentowała argumenty księdza. Sporo starszej młodzieży poszło na wagary" - pisano, nie bez satysfakcji, w raportach nadsyła- nych w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych do Ministerstwa Oświaty34. W jed- nym z numerów "Tygodnika Powszechnego" z 1952 r. stwierdzano zaś: "Zanie- dbanie tego elementu [wychowania religijnego] we wierze powoduje, zwłaszcza w inteligencji, niebezpieczny rozdźwięk pomiędzy ogólnym wykształceniem a wiadomościami z życia religijnego, pozostającymi na poziomie katolicyzmu ze szkoły podstawowej. Z czasem prowadzi to do wyłączenia wiary z całości życia umysłowego - stanowi to charakterystyczną cechę tzw. katolików od święta, których jeden z naszych periodyków scharakteryzował: Polski inteligent jest katolikiem w 60% z przyzwyczajenia, w 20% dlatego, że jednak trzeba w coś wierzyć, w 10% ze strachu (Żnigdy nic nie wiadomo®), a w 10% dlatego, że jest wierzącym katolikiem"35. Na ziemiach zachodnich i północnych, co najmniej do 1950 r. ustawicznie brakowało kapłanów. W 1945 r. administrator apostolski w Gdańsku ks. Andrzej Wronka miał do dyspozycji 18 księży. Jak wspominał ks. Jan Zieja, jeden ksiądz obsługiwał kilka parafii, jeżdżąc na rowerze z miejscowości do miejscowości (w tym wypadku powiatu słupskiego), by udzielić sakramentu pokuty, odprawić mszę św.36 W 1948 r. w diecezji tej (gdańskiej) pracowało już 100 kapłanów, ale nadal było ich mało. Do 1951 r., mimo przejmowania przez katolików parafii protestanckich i po erygowaniu 12 nowych parafii, nadal brakowało kapłanów i świątyń3. Administrator apostolski w Gorzowie wspominał zaś, jak ludność za- bużańska nie chciała się osiedlać na ziemiach zachodnich bez księdza. Zmusza- no kapłanów do zamieszkania wraz z repatriantami. Jednakże i tam co najmniej 34 Cyt. za: J. Żurek, Polityka oświatowa państwa wobec Kościola katolickiego w Polsce w latach 1944-1976 (nauczanie religii w szkotach i parafiach), Warszawa 1996, (mps, praca niepu- blikowana), s. 82. 35 "Tygodnik Powszechny", nr 24 z 1952 r., s. 1. 36 J. Zieje, Źycie Ewangelią, spisane przez Jacka Moskwę, Paryż 1991, s. 12 i no. 3 S. Bogdanowicz, Kościól gdański pod rządami komunizmu 1945-1984, Gdańsk 2000, s. 35. 284 Jan Żaryn do 1950 r. brakowało kapłanów. Podobne relacje z okresu tuż powojennego po- zostawił późniejszy prymas Polski, od 1945 r. ponownie profesor Wyższego Se- minarium Duchownego WSD we Włocławku ks. Stefan Wyszyński: praca w kilku parafiach, wykłady w seminarium, stałe godziny spowiedzi w konfesjonale, wydawanie pisma "Ład Boży" rozchwytywanego przez wiernych3s. Przykłady powyższe świadczyły zarówno o stratach Kościoła katolickiego w latach oku- pacji (zginęło blisko 2 000 kapłanów świeckich i zakonnych, oraz setki sióstr zakonnych), jak i o wzmożonej potrzebie pełnego uczestnictwa w sakramen- tach świętych, w nabożeństwach, w świętach kościelnych, w tradycyjnych pro- cesjach, w tym podczas wizytacji biskupich. Potrzeba ta wynikała m.in. z fak- tu, że wielu Polaków było pozbawionych sakramentów św. w latach wojny i okupacji. O skali potrzeb, a jednocześnie o religijności Polaków świadczyła także stale rosnąca liczba powołań kapłańskich, szczególnie wysoka na przełomie lat czter- dziestych i pięćdziesiątych, a więc w latach szczególnie wzmożonej walki z Koś- ciołem39. Same dane statystyczne nie mówiły jednak o jakości tych powołań, ani o problemach "wychowawczych" profesury wobec kleryków. W styczniu 1952 r. prymas Polski notował: "Uroczystość Objawienia Pańskiego... Chór śpiewa Mszę gregoriańską. Wydaje mi się, że poziom służby Bogu przy ołtarzu podnosi się. W stallach kanonicy się modlą, już nie rozmawiają, jak przed dwoma laty. Panu- je skupienie. W czasie podniesienia panowała w świątyni tak uroczysta cisza, że aż to uderzało. Modlimy się bezwzględnie lepiej i głębiej i dostojniej"4atach mal jednocześnie pisał po pobycie seminarium metropolitalnym warszawskim, w styczniu 1953 r.: "Ojciec duchowny dostrzega wiele trudności, które rodzą się w duszach tej najlepszej, wybranej młodzieży, pod wpływem zasad filozofii materialistycznej"41. Przynależność do Kościoła to, przede wszystkim, obecność - bierna lub czynna - ludzi świeckich w życiu parafialnym; bierna, tzn. uczestnictwo w nabożeń- stwach, naznaczonych przez tradycję, w zgodzie z rytmem kalendarza katolic- kiego, czynna, tzn. różnorodne uczestnictwo w tworzeniu wspólnoty parafialnej, diecezjalnej czy ogólnopolskiej, to op. działalność w radach parafialnych i die- cezjalnych, a także peregrynacja do miejsc świętych. Dawanie świadectwa o swo- jej wierze, w tym masowe zapisywanie się do stowarzyszeń katolickich (szcze- gólnie przez młodzież) i innych organizacji, jak Związek Harcerstwa Polskiego (ZHP), w których kodeks postępowania był oparty na dekalogu, stanowiły cechę 3g J. Żaryn, Prymns Tysiąclecia. Szkic biograficzny, Sesja Prymas Stefan Wyszyński wobec Polski Ludowej, IPN, BEP Warszawa 22 maja 2001 r., mps, s. 7. 39 W. piwowarski, Kaplani i biskupi - kierownictwo i kościelna komunikacja, w: Kościól i re- ligijność..., s. 14. ao Ibidem, s. 11. 4 S. Wyszyński, Zapiski niepublikowane, 1953, s. 559. Sacrum i profanum 285 pokolenia wychodzącego z wojny i okupacji w 1945 r.42 Podział ten, na katolików biernych i czynnych, aczkolwiek nieprecyzyjny, pozwala - jak sądzę - znaleźć odpowiedź na pytanie o intensywność religijności polskiej w latach 1944-1955, a także na pytanie o jej dynamikę, słabości i pokoleniowe różnice, a w końcu na przyczyny przewagi religijności biernej nad czynną w bilansie omawianej dekady. Warsztat historyka wsparty wynikami badań socjologicznych nie pozwala na wysunięcie daleko idących wniosków. Właściwie powinienem się ograniczyć - śladem szkoły francuskiej, reprezentowanej op. przez Jeana Delumeau43 - do ,prezentyzmu", tzn. do przedstawienia konkretnych przykładów, ludzi i zapisów , zdarzeń religijnych, resztę pozostawiając czytelnikowi i jego intuicji historycz- nej. Analiza uczestnictwa w pielgrzymkach, w uroczystościach parafialnych (w procesjach Bożego Ciała itd.) nie mówi wprost o faktycznym przestrzeganiu norm etycznych wyznawanych przez Kościół, ale też nie podważa bliskiej mi tezy opartej na przeświadczeniu, że obrzędowość i wywołana przez nią emocja wspiera refleksję religijną; jest w końcu dowodem determinacji wiernych, któ- rzy podjęli op. trud pielgrzymki pieszej. W wypadku procesji Bożego Ciała, jak świadczą o tym raporty Urzędów Bezpieczeństwa i Urzędu ds. Wyznań z lat 1951- -1953, udział wiernych był masowy, a opis uroczystości podobny. W 1951 r. w centralnej procesji w Warszawie, na Krakowskim Przedmieściu, wzięły udział 34 delegacje parafialne "z chorągwiami, krzyżami i orszakami młodzieży w bieli. Delegacje te liczyły od 300 do 1000 osób, w niektórych grupach młodzież sięgała do 20%, wyjątkowo w grupie parafii św. Floriana [na Pradze] młodzieży było do 40%". W grupie akademickiej było 400 osób, ponadto "była też zorganizowana grupa dziewcząt w wieku od 10 do 14 lat ubrana w niebieskie bluzki i furażerki, z biało-żółtymi krawatami w liczbie 40 osób"4ocesji Bożego Ciała z 1953 r. czytamy zaś: "W procesji centralnej wzięło udział 30 parafii z chorą- gwiami, obrazami, krzyżami i orszakami młodzieżowymi. Tzw. bieli i ministran- tów. [...] W procesji w roku bieżącym zauważono kilkanaście sztandarów z orła- mi w koronach - Stowarzyszeń które zostały dawno rozwiązane i tak op.: Par[afia] Serca Marii p1. Szembeka niosła sztandar kat. Stowarzyszenia Mężów. [...] W pro- cesji brało udział b. dużo małych dzieci 6-10 lat, poubieranych w stroje mini- strantów i biel. W procesji brało udział około 30 rys. osób w tym męźczyzn oko- ł0 35%, kobiet 50%, młodzieży 5%, dzieci 10%, jak również zorganizowani stu- denci w liczbie 80 (studentek i studentów)"45. Dane te świadczyły o pewnym 42 Zob. Zawalać po imieniu..., s. 9 i on. (Wprowadzenie). 43 Zob. op. J. Delumeau, Grzech i strach. Poczucie winy w kulturze Zachodu XIII-XVIII w., Warszawa 1994; G. Minois, Historia piekta, Warszawa 1996. 44 p m.st.W., Prezydium Rady Narodowej, Referat ds. Wyznań, sygn. XV, k. 9, Notatka doty- cząca uroczystości kościelnych w dniu Bożego Ciała w Warszawie, 26 maja 1951 r. 45 jbidem, k. 43, Notatka dotycząca uroczystości kościelnych w dniu Bożego Ciała w Warsza- wie, 5 czerwca 1953 r. 286 Jan Żaryn rozmachu organizacyjnym, o umiejętności mobilizacji wiernych przez probosz- czów (do kwestii udziału młodzieży wrócę w dalszej części artykułu). Jednakże rodzi się pytanie o jakość religijności polskiej, skoro człowiek był stale bombar- dowany informacją o prywatności religii, o jej nieużyteczności w życiu codzien- nym. Czy dające się wyliczyć metodami socjologicznymi i historycznymi uczest- nictwo w obrzędach, było tożsame w 1945 r., w 1951 r. i w 1956 r.? Czy op. udział w pogrzebie stawał się bardziej spotkaniem towarzyskim, podczas które- go wyznaczona osoba (kapłan) czyniła swoje obrzędy, czy też - zgodnie z baro- kową tradycją pompa funebris - ceremoniał ten był nadal przeżywany przez wspólnotę wiernych, świadomą uczestnictwa w modlitewnym wspieraniu zmar- łego zbliżającego się właśnie przed oblicze Boga? A może jednym i drugim. Zdaniem Stanisława Siekierskiego uczestnictwo wiernych na wsi w niedzielnej mszy św. stanowiło punkt zwrotny w całym tygodniu; ponieważ stawało się ono jednocześnie okazją do spotkania ze znajomymi, zaprezentowania swoich wdzię- ków, czy też otrzymania porcji najświeższych informacji, a w wypadku op. od- pustu do dokonania niecodziennych zakupów i napicia się wódki w dobrym to- warzystwie. "Jakże przykry jest widok, gdy masy ludzi podpierają mury i drze- wa przy kościele, chodzą, spacernją, handlują, bawią się, nie biorą udziału w odpuście" - twierdził jeden z kapłanów. Wierni mieli zgoła odmienne zdanie: "Chłopcy, a po coście wy przyszli? Przecież suma się zaczęła - pytał - My nie przyszli na sumę, ino na odpust" - padła odpowiedź46. Jednym z podstawowych problemów badawczych dotyczących religijności Polaków w latach 1944-1956, staje się pytanie o stosunek do religii różnych warstw społecznych. Biorąc pod uwagę materiał źródłowy i ograniczenia, które on implikuje, trzeba stwierdzić, że tradycyjnie Kościół miał największe wpływy i autorytet wśród ludności wiejskiej, a także wśród młodzieży inteligenckiej (w tym akademickiej). Przyznawali to sami komuniści: "Należy stwierdzić, że wpływ wroga i klem na młodzież jest bardzo duży. - stwierdzono w raporcie ZMP z 1952 r. - Zdołali oni skupić wokół siebie poważną ilość młodzieży, uję- tej organizacyjnie w różnego rodzaju ŻKółka Żywego Różańca®, ŻKatolickiego Stowarzyszenia Młodzieży® itp., z którą systematycznie pracują wpajając w nią wrogie postępowi idee"4. Podstawowym miejscem, w którym toczyło się życie religijne wiernych była parafia (miejska, wiejska). Historycy, próbujący poznać lokalne społeczności wiernych, napotykają jednak bariery nie do pokonania. Badania socjologiczne dotyczące religijności Polaków, prowadzone do 1939 r., nabrały ponownie pew- 46 S. Siekierski, op.cit., s. 57; por. też Nasze odpusty, "Homo Dei" 1948, nr 3. 4 Archiwum Akt Nowych (dalej - AAN) Związek Młodzieży Polskiej (dalej - ZMP), sygn. 451/VII-4, k. 23, Ocena antyludowej działalności wroga wśród młodzieży. Sacrum i profanum 287 nego rozmachu dopiero od końca lat pięćdziesiątych48. A zatem lata 1944-1955 zostały (z racji polityczno-ideologicznych) wyłączone z naukowej analizy po- staw społecznych (w tym wobec religii). Dla tego okresu materiałem pomocni- czym pozostają m.in. raporty informatorów UB i analizy wytworzone przez róż- nego typu instytucje partyjno-rządowe. Wartość ich jest jednak względna z racji celu, w jakim był tworzony ten materiał. Wydaje się natomiast, że nadal bezcen- ne są opracowania socjologiczne z lat sześćdziesiątych prowadzone przede wszyst- kim przez ks. Władysława Piwowarskiego. Wobec długiego trwania pewnych procesów społecznych, w tym dotyczących świadomości, przywiązania do tra- dycji, obrzędów, zwyczajów, świąt itd., wyniki tych analiz można odnosić do lat pięćdziesiątych. Cenne źródła do poznania religijności Polaków znajdują się w archiwach kościelnych i państwowych. Do niektórych z nich udało mi się do- trzeć. Z instytucji państwowych na uwagę zasługują przede wszystkim archiwa Urzędu ds. Wyznań i jego jednostek terenowych, w których znajdują się op. bogate zbiory dotyczące analizy pielgrzymek, procesji (Bożego Ciała), wizytacji bisku- pich i misji (oraz z tym związanych zwyczajów) itp. Ciekawe są także raporty pochodzące od informatorów Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i jego struktur terenowych (WUBP i PUBP). * * * Objętość pracy nie pozwala na szersze omówienie zarysowanej wyżej pro- blematyki. Z mozaiki wyłaniających się pytań i problemów, chciałbym wybrać jedynie niektóre. Jak sądzę, opinie starszych generacji o upadku obyczajów wię- cej mówią o świadomości ludzkiej (i o pamięci), niż o religijności kolejnych pokoleń. Odmienne zdanie ma S. Siekierski, piszący o całym XX w., gdy dowo- dzi: "Niezależnie od świadomości kolejnych pokoleń, w świetle analizowanych materiałów widoczny jest systematyczny, chociaż powolny, proces dezintegracji wspólnoty, także w zakresie organizacji czasu sakralnego, a więc i zachowań parareligijnych. Wszelkie formy obrzędowe, poza liturgią, tracą wyraźnie cha- rakter wzorotwórczy, w coraz większym stopniu przybierają formy reliktowe"49. Wydaje mi się, że jest to teza zbyt jednostronna. Przede wszystkim, chciałbym zaprezentować dwa "style" religijności polskiej, kojarzone na ogół rozdzielnie, czy wręcz w konfrontacji do siebie, podczas gdy - moim zdaniem - one wza- jemnie się uzupełniały (aktywni uczestnicy życia stowarzyszeniowego, nastawieni na formację oraz uczestnicy masowych peregrynacji do sanktuariów maryjnych, rzekomo pozbawieni refleksji religijnej). Jednocześnie interesuje mnie problem 48 Zob. J. Baniak, Socjologia religii i religijności bibliografię prac polskich i przekładów ob- cych za lata 7929-7979, Warszawa 1981, s. VI (Wstęp). 49 S. Siekierski, op.cit., s. 73. 287 Jan Żaryn czynnego zaangażowania się znacznej części wiernych w życie Kościoła po 1945 r. i ograniczenia, które nie pozwalały rozwinąć się naturalnym procesom obecnym w katolicyzmie polskim (życie parafialne). W końcu, uważam, że reli- gijność polska aczkolwiek obrzędowa, przeżywająca wiarę emocjonalnie i prze- sycona treściami politycznymi, nie została skazana przez okoliczności na wyja- łowienie. Przez cały, omawiany tu okres istniały środowiska ( KUL-owskie, pa- rafialne i stowarzyszeniowe), próbujące przeżywać religię katolicką w kategoriach "sacrum", środowiska nie poddające się ani Ruchowi Obrońców Pokoju i klima- tom prasy PAX-owskiej, ani "magicznemu" podejściu do wiary, szukającemu je- dynie szybkich interwencji boskich, czy w końcu - nie traktujące religii jedynie w kategoriach przymusu uświęconego "pustą" tradycją. Życie stowarzyszeniowe Lata 1944-1955 odznaczały się, z punktu widzenia analizy postaw wiernych, swoistą dynamiką. W skrócie rzecz ujmując, życie religijne wydobywało się z ot- chłani wojennej na wzór i podobieństwo okresu Drugiej Rzeczpospolitej5ładów ob- dy zaś kwitła wśród wiernych myśl teologiczna, obecna na łamach prasy kato- lickiej i dyskutowana w ramach spotkań formacyjnych w stowarzyszeniach, kół- kach i kołach, obecnych zarówno na terenie parafii, jak i na gruncie zawodowym wiernych, czy też w uczelniach i w szkołach. Wystarczy wymienić stowarzysze- nia katolickie obecne w środowisku akademickim, z których większość podjęła działalność po 1945 r.: Sodalicja Mariańska Akademików i Akademiczek (SMA), Iuventus Christiana, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Akademickiej (KSMA) Odrodzenie" i Katolicka Młodzież Narodowa (KMN), to tylko najważniejsze " z nich. Od 1945 r. przy parafiach powstawały też koła "Caritas", a także mło- dzieżowe struktury najliczniejszego Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Mę- skiej i Żeńskiej (KSMMiŻ) oraz op. Apostolstwa Chorych, którego centralę krajową przeniesiono ze Lwowa do Katowic. Struktury parafialne stowarzyszeń katolickich łączyły się na poziomie diecezji w oddział, te zaś miały swoich re- prezentantów na szczeblu ogólnopolskim. Nadzór formacyjny nad wspólnotami należał do konferencji Episkopatu Polski i wyznaczonych przez nią komisji5l. Do pracy z młodzieżą Kościół wydelegował najlepszych duszpasterzy, którzy ofiarnie pełnili funkcje moderatorów. W wypadku SMA byli to m.in.: ks. Stefan Piotrowski, który pracował w kościele św. Anny w Warszawie, a następnie 5o Wspominają to wszyscy moi rozmówcy, którzy prosto z wojny -jako żołnierze Polski Pod- ziemnej - trafili op. na Uniwersytet Warszawski. Rozmowy z B. Otwinowską, Z. Szpakow- skim, P. Gluzińskim, A. Mizikowską w latach 1990-2000. 5 Szerzej zob. Komunikaty Konferencji Episkopatu Polski 1945-2000, wstęp edytorski i opra- cowanie J. Żaryn (praca w druku). Sacrum i profanum 2R9 ks. Władysław Padacz, w Łodzi, w kościele no. jezuitów - ks. Tomasz Rostwo- rowski. We wrześniu 1946 r. w Gdańsku-Wrzeszczu spotkali się na ogólnopol- skim zjeździe przedstawiciele wszystkich środowisk SMA, wcześniej część z nich w Zakopanem wypracowała wspólny program działania. Tradycyjnie Sodalicje pracowały nad formacją religijną swoich członków: "zasada Żwiedza religijna na poziomie wiedzy zawodowej® była realizowana całkiem serio" - wspominała Hanna Iłowiecka-Przeciszewska52. We Wrzeszczu opracowano "Wytyczne", obo- wiązujące sodalisa: "Sodalis stara się widzieć Boga działającego w sobie, w lu- dziach, w świecie". Promowano postawę aktywną, służebną wobec świata, ale i wpływającą nań w duchu miłości". Jedną z ważnych form i metod pracy SMA były obozy wypoczynkowe i formacyjne, przeznaczone tak dla studentów, jak dla młodzieży szkolnej"5. Członkowie SMA uczestniczyli w kursach wychowaw- czych (op. w Częstochowie w 1946 r.), tak by móc opiekować się podczas orga- nizowanych wakacji dziećmi i młodzieżą; liczba kolonistów dochodziła corocz- nie do 300 osób54. Podobną elitę katolicką grupowała "Caritas Academica", któ- rej członkowie podejmowali samodoskonalenie się oraz ewangelizację świata przez działalność charytatywną wśród ubogich studentów (organizowano stołówki , dostarczano żywność, pomoc lekarską w razie potrzeby, a nawet skromne sty- pendia). Wymagało to od akademików wiele dobroci i delikatności ze strony akademików; stąd prowadzono różne szkolenia fachowe55. Nieco inny charakter posiadało wspomniane Katolickie Stowarzyszenie Mło- dzieży Męskiej i Żeńskiej. Tradycyjnie było ono nastawione na przygarnięcie młodzieży wiejskiej oraz miejskiej, i miało charakter masowy. Podobnie jak SMA, tworzyło zręby organizacyjne, od parafii po strukturę ogólnokrajową. Koła KSMMiŻ powstały w ciągu 1945 r. na terenie całego kraju, a szczególnie liczne były w po- znańskiem i Krakowskiem. Działały w oczekiwaniu na reaktywowanie Akcji Katolickiej (AK). (Kościół nie uzyskał jednakże zgody na powołanie AK). Ak- tywność członków KSMMiŻ, widoczna zarówno na poziomie parafii, diecezji ok i w skali całego kraju, nie ograniczała się do spotkań modlitewnych, a przede wszystkim wkraczała na teren życia publicznego: przez organizowanie odczy- tów, wycie tek krajoznawczych, zjazdów ogólnokrajowych, a nawet olimpiady sportowej . Ta ostatnia z udziałem wielu tysięcy młodych ludzi miała się odbyć we wrześniu 1947 r. w Poznaniu. W ostatniej chwili, milicja otoczyła stadion S2 Blękitne sztandary. Zarys dziejów Akademickiej Sodalicji Mariańskiej w Warszawie 1945- -1949, Warszawa 2000, s. 14. s3 Ibidem, s. 14-15 i on. S4 Ibidem, s. 32. 5S p. Jasienica, Trudnego życia towarzysz, "Tygodnik Powszechny", nr 41 z 12 października 1947 r. 56 Szerzej zob. T Biedroń, Organizacje młodzieży katolickiej w Polsce w latach 1945-1953, Kraków 1991, s. 98 i on. 290 Jan Żaryn i nie wpuściła organizatorów imprezy. Prezes oddziału poznańskiego został aresz- towany (realizowano w ten sposób tajną instrukcję Depatamentu V MBP z czerw- ca 1947 r., w której nakazano ograniczać działalność KSMMiŻS): "Nie powin- no Was też Kochani zrażać, że niekiedy spotykają Was napaści, że chciano by Was odstraszyć od należenia do KSMM - mówił kardynał Adam S. Sapieha do młodzieży archidiecezji krakowskiej w listopadzie 1947 r. - Pamiętajcie one Wam tylko przynoszą zaszczyt! Nie walczy się z kimś, który nie wiele jest wart [...]"5g. W 1948 r. zaczęły się aresztowania w środowisku SMA. 13 marca 1948 r. została aresztowana Hanna Iłowiecka, córka przedwojennego działacza Stron- nictwa Narodowego. "W kilka dni później zostałem wezwany na przesłuchania, które powtarzały się jeszcze kilkakrotnie - wspominał narzeczony H. Iłowiec- kiej, Tadeusz Przeciszewski, także Sodalis, aktywnie współorganizujący kolejne zjazdy powojenne - Zażądano ode mnie złożenia dokładnego sprawozdania z całej mojej działalności, w zasadzie od czasu wyzwolenia, zarzucając środowisku katolickiemu, w którym tkwiłem, wrogi stosunek do państwa ludowego i sprzy- janie nielegalnemu podziemiu politycznemu"59. (Na rozprawie sądowej okazało się, że tą nielegalną organizacją było SMA6latach, przesłuchania przez funkcjonariuszy UB stanowiły dla niego poważny wstrząs psychiczny: "Przez najbliższe dni od pierwszego przesłuchania, usunąłem się od wszelkich kontaktów z bliskimi mi ludźmi, a zwłaszcza środowiskiem sodalicyjnym. Za- nim przystąpiłem do wyciągnięcia wniosków dla dalszej działalności na przy- szłość, musiałem najpierw sam znaleźć osobistą równowagę wewnętrzną"61 Podobne zachowania towarzyszyły większości aktywnych działaczy katolickich: "Zbiera się u mnie - pisał biskup lubelski w listopadzie 1948 r. - Zarząd lubel- skiego Towarzystwa Dobroczynności. Główny wysiłek pracy polega na tym, jakby obronić majątek Towarzystwa przed apetytem państwa kolektywnego, by pozwo- liło dobrze nam czynić ubogim. Moi współtowarzysze są już zmęczeni i lękają się bardziej wysunąć na światło dzienne"62. Odpowiedzi na zagrożenia były róż- ne: jedni poddawali się, inni robili kariery urzędnicze, zapominając o "błędach" młodości, jeszcze inni wyciszali swoją aktywność, skupiając się na pracy zawo- dowej, część (jak choćby T. Przeciszewski) trafiali do wiezienia. 5 Szerzej zob. J. Żaryn, Kościół a władza..., s. 154 i on. 5s Ks. Kardynal Sapieha do mlodzieży, "Tygodnik Powszechny", nr 46 z 16 listopada 1947 r. 59 Blękitne sztandary.., s. 46; por. Adam Stanowski - wychowawca (A. Stanowski był także aresztowany w grupie sodalisów. 60 ZQb. wspomnienia moderatora - Ks. T. Rostworowski, Zaraz po wojnie. Wspomnienia dusz- pasterza 1945-7950, Paryż 1986, s. 48 i on. 61 Ibidem, s. 47; Rozmowa z T. Przeciszewskim, Relacja spisana przez J. Żaryna, Warszawa 1999. 62 S. Wyszyński, Zapiski niepublikowane, 1948 r. Sacrum i profanum 291 Dynamika odtwarzania przedwojennych struktur stowarzyszeniowych i po- woływania nowych (co wynikało z potrzeb określonych skutkami II wojny świa- towej) uległa załamaniu, powolnemu od jesieni 1947 r., a raptownemu od jesieni 1949 r. W 1947 r. w jednej tylko parafii łódzkiej (u no. jezuitów) istniało ponad 20 stowarzyszeń, o czym piszę w dalszej części artykułu. Jeszcze w styczniu 1949 r. opis życia religijnego, z perspektywy diecezji, wyglądał optymistycznie: istniały grupy stowarzyszeniowe, szkoły zakonne, religia w szkole. Żegnając się ze swoją diecezją abp Stefan Wyszyński notował: "20. I. 1949 r. Zbiera się Ko- mitet Odbudowy Kościołów w diecezji Lubelskiej. Dziękuję za pracę. Kładę na serce odbudowę Katedry. [...] Po południu udaję się do internatu Księży Salezja- nów, by pożegnać młodzież, która koniecznie chce jeszcze popisać się swoimi występami artystycznymi. Wieczorem zbiera się po raz ostatni Lubelskie Towa- rzystwo Dobroczynności - w komplecie. Rano odprawiam Mszę św. dla lubel- skiej centrali "Caritas". [...] Jest to jeden z najlepszych zespołów diecezjalnych w całej ,Polsce. O godz. 10.00 Błogosławię dziatwę szkół urszulańskich przy kościele Sióstr Wizytek". Potem m.in. prymas brał udział w kursie dla kateche- tek i katechetów w Nałęczowie w którym uczestniczyło około 30 dziewcząt i chłopców. W czasie kursu odbywały się wykłady z psychologii i pedagogiki, a także spotkanie z senioratem instruktorskim ZHP: "Ile godzin spędziliśmy na debatach, czy wolno instruktorom pozostać w ZHP wtedy, gdy ono jest przema- lowywane na czerwono. Zachęcałem do wytrwania na stanowisku, by nie znisz- czała ta piękna organizacja". Dzień zakończyła wizyta w gimnazjum biskupim6. W sierpniu 1949 r. władze zażądały, na podstawie utworzonego przez siebie prawa o stowarzyszeniach, by wszystkie wspólnoty katolickie (nawet zgroma- dzenia zakonne), w tym oparte na prawie kanonicznym, jak KSM, SM, czy też Krucjaty Eucharystyczne, zgłaszały się w ciągu 90 dni do przedstawicieli admi- nistracji państwowej w celu uzyskania akceptacji dla dalszej działalności. Żąda- no podania składu członków, w tym władz każdej struktury, a także statutu i wszel- kich regulaminów. Biorąc pod uwagę doświadczenia minionych dwóch lat, pry- mas Polski zdecydował się nie narażać aktywnych działaczy stowarzyszeń i - 4 listopada 1949 r. - rozwiązać wszystkie struktury świeckie na podległym mu terenie kościelnym. Odtąd, życie stowarzyszeniowe katolików zaczęło zamierać, co wywierało wpływ na religijność polską. Tym bardziej, że dwa miesiące póź- niej (w styczniu 1950 r.) komuniści przejęli organizację kościelną "Caritas", ostat- nią - na tak masową skalę - grupującą laikat, zrzeszony w strukturach kościel- nych i działający na podstawie wewnętrznych i autonomicznych wobec państwa przepisów prawa. Po likwidacji stowarzyszeń, a także wobec decyzji o zaniechaniu przez Epi- skopat tworzenia Rad Parafialnych na podstawie nowego statutu z 1947 r., udział 63 S. Wyszyński, Zapiski niepublikowane, 1949 r., npag. 292 Jan Żaryn i wiernych w czynnym i ponadparaiialnym życiu Kościoła uległ znacznemu ogra- niczeniu. Nie znaczy to jednak, by zamarł zupełnie. Był tolerowany przez wła- dze dopóty, dopóki nie miał ambicji pozaformacyjnych. W Krakowskiem, kar- dynał Sapieha zadecydował o kontynuowaniu prac w ramach Sodalicji Mariań- skiej. Akademicy nadal prowadzili dysputy teologiczne, m.in. w kościele św. Floriana w Krakowie. Istniało op. Towarzystwo Przyjaciół KUL, założone jeszcze w 1946 r. przez prymasa Augusta Hlonda. Zgodnie ze zwyczajem, w drogi dzień Świąt Bożego Narodzenia, "taca" ze wszystkich parani była przeznaczona na potrzeby uczelni. Członkowie towarzystwa spotykali się na dorocznym opłat- ku, op. w styczniu 1953 r. w kościele św. Krzyża w Warszawie. Przemawiał pre- zes Antoni Chaciński, przed wojną jeden z twórców KSMA "Odrodzenie", dzia- łacz Chrześcijańskiej Demokracji, wiceprezes Katolickiego Związku Mężów: "Wygłosiłem przemówienie o znaczeniu KUL dla kultury katolickiej Polski - wspominał prymas opłatek TP KUL - Zjawił się też tradycyjny Żdziadek® [sic!] z życzeniami. Zebranym rozdałem obrazki"65. Jeszcze w 1949 r. prymas - na miejsce rozwiązanych stowarzyszeń, powołał co najmniej kilka grup świeckich, oddanych Kościołowi i arcypasterzowi War- szawy. Jednym z warunków przynależności do grupy formacyjnej było nie an- gażowanie się jej członków w jakikolwiek ruch polityczny. Członkowie jednej z grup wywodzili się, jak pisał Romuald Kukołowicz, z KSMA "Odrodzenie" (należeli do niej m.in. Stefan Świeżawski i niektórzy redaktorzy "Tygodnika Po- wszechnego"). Najbardziej znaną grupą świeckich, oddanych prymasowi, była "ósemka", znana ks. Wyszyńskiemu jeszcze z czasów II wojny światowej - "czyli grupa studentek i panienek w wieku studenckim, oddanych całkowicie Kościo- łowi w Polsce i tworzących rodzaj instytutu lub zakonu ludzi świeckich poświę- conych potrzebom Kościoła"66. Założycielką "tej gromadki" była w 1942 r. Maria Okońska. Z czasem grupa ta jako instytut świecki życia konsekrowanego na pra- wie papieskim (Piusa XII z 1947 r.) przeobraziła się w Instytut Świecki Pomoc- nic Maryji Jasnogórskiej, Matki Kościoła6. Powyższe środowiska, powstające w Polsce właśnie od końca lat czterdzie- stych i na początku pięćdziesiątych, nawet jeśli przybrały bardziej formalny kształt, nigdy nie przekraczały liczbowo kilkunastu osób. Unikały aktywności i rozgłosu. Stanowiły "polską" próbę - w warunkach narzuconych przez reżim - udzielenia pozytywnej odpowiedzi na wezwanie papieża o większy udział laikatu 64 Szerzej o życiu stowarzyszeniowym, szczególnie w archidiecezji krakowskiej - zob. T. Bie- droń, Katolickie Stowarzyszenie Mlodzieży Męskiej w Krakowskiem, "Chrześcijanin w świe- cie", nr 144-145, październik-listopad 1985, s. 80-82 i on. 6s S. Wyszyński, Zapiski niepublikowane, 1953 r., s. 541. 66 S, wjeżawski, W nowej rzeczywistości 1945-1965, Lublin 1991, s. 62. 6 Szerzej o działalności świeckich konsekrowanych - zob. W sercu świata. Świeccy konse- krowani, Kraków 1999, s. 64 i on. Sacrum i profanum 293 w życiu duchowym Kościoła Powszechnego68. Podobne grupy formacyjne po- wstawały przy innych wybitnych członkach Episkopatu, czy też przedstawicie- lach duchowieństwa, jak choćby wokół wspomnianego już "wujka" - ks. Karola Wojtyły, przy parafii św. Floriana w Krakowie69. Część młodzieży nie stroniła także Qd kQntktu , jll'fl, W tyHi ió vńieź lńóźież "trudna", jak choćby ta, z którą pracował ks. Bronislaw Bozowski - "ojciec chuliganów": "Największy rozkwit tych kontaktów nastąpił w czasie mojej pracy w kościele sióstr Wizytek. [lata czterdzieste i pięćdziesiąte - J. Ż ]. Spotykałem ich na zasadzie przypadku, jak ja to nazywam Żreżyseri.i® Pana Boga" - wspominał po latachse- Wydarzenia przełomu lat 1949 i 1950 pokrywają się, jak pisała Hanna Świ- da-Ziemba, z pojawieniem się nowego pokolenia młodzieży polskiej, urodzonej w latach trzydziestych. Młodzieży, dla której oczywistością stawało się członko- stwo w ZMP, istnienie Służby Polsce i złych "kułaków"l. 15 marca 1953 r. odbyły się kolejne rekolekcje dla młodzieży akademickiej w kościele św. Anny w War- szawie, zdaniem prymasa z licznym udziałem młodzieży, ale - notował - "do Stołu Pańskiego przystąpiło mniej, niż w [roku] ubiegłym"72. Mniejszy był też udział młodzieży w ważniejszych uroczystościach kościelnych, jak hoćby we wspomnianej procesji Bożego Ciała (także w 1954 r.). Młoda Agnieszka Osiec- ka, oskarżona w 1953 r. przez "tępaków" Vak sama pisała) z organizacji ZMP o "inteligenckość", drobnomieszczańskie maniery ojca i znajomość języków ob- cych, niemniej jednak po wyrzuceniu jej ze Związku zanotowała w dzienniku: "Gdyby w Polsce wybuchła kontrrewolucja, broniłabym socjalizmu za wszelką cenę"'3. Większość młodzieży, jak się wydaje, odeszła wprawdzie od Kościoła, ale wcale nie dotarła do partii. Przekonuje mnie relacja, którą zostawił Kajeta- nowi Morawskiemu z Paryża, bawiący tam w grudniu 1954 r. Jan Dobraczyński: "Reżim kampanię o młodzież przegrał i wpływy jego tam maleją. Niemniej rów- nież i Kościołowi nie udało się jej pozyskać. Młodzież, mimo przeszkód stawia- g Trudno to uznać za przejaw religijności, ale warto zaznaczyć, że zarówno na poziomie parafii, jak i op. Warszawy, działały różne zespoły "fachowe"; op. świeccy pracowali społecznie w Radzie Prymasowskiej Odbudowy Kościołów Stolicy, powołanej jeszcze w 1947 r. przez prymasa Augusta Hlonda. Sekcja budowlana Rady zbierała się systematycznie, omawiano projekty architektoniczne, op. dotyczące odbudowywanej katedry warszawskiej (projekt architekta Jana Zachwatowicza). 69 Grupa istniała w latach 1949-1951. J. Żurek, op.cit., s. 61; por. B. Cywiński, Ogniem pró- bowane, t, 2, Lublin 1990, s. 99. Proboszcz niezwykłej parafii. Rozmowy z księdzem Bronistawem Bozowskim, Warszawa 1990, s. 155. Ibidem, szerzej o jego "syneczkach", grupie młodych ludzi, który- mi przez lata opiekował się bez względu na zmieniające się parafie, w których przyszło mu pracować. Autor pisze o latach czterdziestych i pięćdziesiątych. Zob. H. Świda-Ziemba, Człowiek wewnętrznie zniewolony. Problemy psychosocjologiczne minionej formacji, Warszawa 1998, s. 165 i on. 2 S. Wyszyński, Zapiski niepublikowane, 1953 r., s. 623. - Agrcieszki. Pejzaie zAgnieszka Osiecką, scenariosz i reżyseria Z. Turowska, Warszawa 2000, s. 30. 294 Jan Żaryn nych przez władze, uczęszcza tłumnie do kościołów par bravade, ale nie intere- suje się ani problemami religijno-moralnymi, ani politycznymi. Żyje z dnia na dzień, szukając zapomnienia w sporcie, zabawie, a także awanturowaniu się i pi- jaństwie"4. Zamknięty, w propagandzie nieistniejący, niemal "katakumbowy" model religijności aktywnej, niejako wyprzedzający ustalenia Soboru Watykań- skiego II, był obecny w Kościele polskim. Z racji niezależnych od Kościoła nie mógł on jednak stanowić alternatywy dla masowego odbiorcy, jakim była mło- dzież poszukująca. W latach 1949-1955 został sztucznie wyhamowany pewien model religijno- ści polskiej, promowany przez Episkopat Polski i zniszczony przez władze ko- munistyczne. Pielgrzymowanie nie tylko na Jasną Górę w latach 1944-1955 Miejsca peregrynacji, typowe dla krajobrazu (od XVII w.), to polskie Jerozo- limy czyli kalwarie. W Polsce pierwsze z nich powstały w ciągu XVII w.: Kal- waria Zebrzydowska, Pakość nad Notecią, Kalwaria Żmudzka, Wejherowo, Werki koło Wilna, , Pacław (w tym dla grekokatolików5) koło Przemyśa, Góra Kal- waria, Krzeszów, Wambierzyce, następne w XVIII w. - kalwaria na Górze Świętej Anny (początek XVIII w.) oraz w XIX w. - w Piekarach Śląskichb. Tu, od 1947 r. były organizowane słynne pielgrzymki "mężów i młodzieńców" - pierwsza z nich zgromadziła ponad 100 rys. pątników. Kalwaria Zebrzydowska już przed II woj- ną światową była drugim po Jasnej Górze miejscem pielgrzymek, początkowo głównie pątników z Galicji. Z czasem nabrała charakteru kalwarii ogólnopolskiej. Na obszarze ponad 6 km2 wybudowano tu (w początkach XVII w.) 40 różnych obiektów sakralnych. 15 sierpnia 1946 r. kardynał Adam Stefan Sapieha tutaj właśnie poświęcił archidiecezję krakowską Niepokalanemu Sercu Maryji (Ogól- nopolska uroczystość poświęcenia narodu Sercu MB odbyła się na Jasnej Górze 8 września 1946 r., o czym niżej). Wzorem pielgrzymek jasnogórskich, tutaj właśnie - z inicjatywy kardynała - od 1948 r. zmierzali młodzi katolicy. Według wy]iczeń Aleksandra Jackowskiego do Kalwarii Zebrzydowskiej rocznie przy- bywało około miliona pątników, w tym najwięcej podczas Wielkiego Tygodnia, gdy zgodnie z tradycją odbywały się (i do dziś się odbywają) obchody pasyjne (od Niedzieli Palmowej do Wielkiego Piątku). 4 Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie (dalej - IPMS), Notatka, Ściśle tajne, [21 XII 1954 r., K. Morawski do amb. K. Pape]. Szerzej zob. J. Żaryn, Kościół w Pol- sce w latach przełomu..., s. 88. 5 Do dziś miejsce to jest czczone przez katolików obydwu obrządków. 6 A. Jackowski, op.cit., s. 189, 211. Ibidem, s. 199. Sacrum i profanum 295 Ośrodki kultu maryjnego są rozsiane po całym kraju. Każdy z nich ma wła- sną historię (op. w Licheniu sięgającą czasów napoleońskich). Wszystkie słyną wstawiennictwem Matki Boskiej i cudownymi wizerunkami Maryji, głównie w formie kopii obrazu Czarnej Madonny z Jasnej Góry. Kopie te powstawały głównie w epoce baroku. Na przełomie XVII i XVIII w. liczbę sanktuariów ma- ryjnych w Polsce szacuje się na 150 ponadregionalnych i 400 sanktuariów lokal- nych8. W 1825 r. na ziemiach polskich odnotowano ponad 1050 sanktuariów maryjnych, w tym 53% na ziemiach Królestwa Polskiego. Epokę rozbiorów cha- rakteryzował silny ich regionalizm (może z wyjątkiem Jasnej Góry pod koniec XIX w.). W latach Drugiej Rzeczypospolitej odbywały się koronacje cudownych wizerunków maryjnych, co traktowano w kategoriach wydarzenia ogólnopaństwo- wego. Niewątpliwie, kult maryjny stał się jednym z katalizatorów społeczeństwa, ważnym w procesie unifikacji kraju. Do sanktuariów od XVII w. ciągnęły piel- grzymki (głównie piesze), w latach Międzywojennych ich liczba zdecydowanie wzrosła: na Jasną Górę, do Piekar Śląskich, czy też w związku ze wspomniany- mi koronacjami (w sumie odbyło się 21 takich uroczystości). "W pierwszych latach po zakończeniu działań wojennych - pisał A. Jackow- ski - ruch pielgrzymkowy odżył stosunkowo prędko. Wędrowano przede wszyst- kim do głównych sanktuariów maryjnych, do tych o zasięgu międzynarodowym, krajowym"9 i lokalnym. W sumie w granicach Polski po 1945 r. znalazło się blisko 60 sanktuariów. Na ziemiach zachodnich, wierni adoptowali miejsca kul- tu niemieckich katolików, jak op. na Górze Chełmskiej pod Koszalinem czy w Bardzie Śląskim. W tym ostatnim wypadku, impulsem stała się decyzja ks. Ka- rola Milika administratora dolnośląskiego, który 30 maja 1946 r. odprawił tam mszę św. dla 6 rys. pielgrzymów polskich8oista polonizacja ziem zachodnich. Od końca lat czterdziestych władze polityczne ograniczyły prawo wiernych do odwiedzania miejsc kultu maryjnego. * * * W czasie II wojny światowej klasztor jasnogórski, jeśli tak można powiedzieć, pełnił różne funkcje publiczne. Był to punkt oporu społeczeństwa polskiego wobec okupanta, z czego zdawali sobie sprawę Niemcy: "Kościół jest dla umysłów polskich centralnym punktem zbrojnym, który promieniuje stale w milczeniu i spełnia przez to funkcję jakby wiecznego światła" - pisał w księdze sanktu- arium Hans Frankgl. Sadząc po pozostawionych przez Niemców wpisach do ksiąg 8 Ibidem, s. 83. 9 Ibidem, s. 115-116. g 8 J. Zbudniewek, Jasna Góra w okresie okupacji hitlerowskiej, w: "Studia Claromontana", nr 1, Jasna Góra 1981, s. 312. 296 Jan Żaryn klasztornych, wielu z nich czuło respekt przed Czarną Madonną, wielu też do- znało nawrócenia. Wieści na temat siły Jasnej Góry obiegły okoliczne wioski, a z czasem dalsze regiony kraju. Rosła legenda. Za sprawą m.in. o. Bonawentu- ry Nipockiego, o. Alfonsa Jędrzejewskiego, o. Polikarpa Sawickiego i wielu in- nych klasztor stanowił jedno z pewniejszych miejsc dla ukrywających się przed okupantem niemieckim członków Polskiego Państwa Podziemnego i Żydówg2. Schronienie znaleźli tu naukowcy i żołnierze. Ukrywano tu ważne archiwa kon- spiracyjne. Żywiono i odziewano potrzebujących, prowadząc szeroką akcję cha- rytatywną. Szczególnie wielu trafiło tu w trakcie i po Powstaniu Warszawskim. Wtedy Częstochowa pełniła rolę jakby drugiej stolicy kraju; m.in. rzesza naukow- ców zamierzała odtworzyć Uniwersytet Ziem Zachodnich, działający w latach okupacji w stolicy. Dla wiernych, szukających pociechy, Jasna Góra stanowiła zaś przez cały okres wojny cel pielgrzymek; dla wielu cel nieosiągalny. W cza- sie okupacji niemieckiej wierni przybywający na Jasną Górę słuchali kazań pa- triotycznych i zapewnień, że Matka Boska ochroni naród polski przed zniszcze- niem. Mimo tak jednoznacznej postawy no. paulinów, Niemcy nigdy nie zdecy- dowali się zająć klasztoru8-. Rosjanie weszli do opuszczonego przez Niemców miasta 17 stycznia 1945 r.84 Paulini już w czasie wojny modlili się, by "bezbożnictwo" sowieckie nie dotarło do Polski. Ich postawa, patriotyczna i antykomunistyczna zarazem, była znana mieszkańcom miasta. Potwierdzeniem tych obaw stały się pierwsze dni po "wy- zwoleniu": "od 19 stycznia - notował kronikarz jasnogórski - nowa fala areszto- wań sędziów, działaczy z AK i NSZ"85. Powtarzano sobie historie, jak to żołnie- rze sowieccy klęczą przez Obrazem Madonny, jak jeden z nich nawrócił się po nawiedzeniu kaplicy: "Thzm wiernych wpatrywał się w stary obraz. Kobieta klę- czała przede mną, otarłszy łzy, zaczęła śpiewać pieśni pochwalne ku czci Matki Boskiej - wspominał ów żołnierz - Dusza moja została przepojona jasnością. Poczułem nagle fizycznie rosnącą we mnie i wzrastającą wiarę [...]"86. Wieści te były przeplatane innymi odmiennymi, o wyjątkowym prymitywizmie żołnierzy Armii Czerwonej, o pijanym oficerze, który ugodził krucyfiks. 82 AAN, teczka Komitetu dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów, Relacja o. J. Zbud- niewka. 8- Co nie znaczy, że nie zachowywali się butnie. Podczas kolejnej wizyty, Hans Frank zmusił zakonników, by wprowadzili jego żonę za klauzurę. 84 Na temat starań o uratowanie Jasnej Góry przed bombardowaniem przez Armię Czerwoną zob. J. Zbudniewek, Jasna Góra w latach okupacji hitlerowskiej, Kraków 1991, s. 240. g5 J. Żaryn, Stolica Apostolska wobec Polski i Polaków w latach 1944-1958 w świetle mate- rialów ambasady RP przy Watykanie, Warszawa 1998, s. 247. 86 Wspomnienia M. Koriakowa, cyt. za: J. Zbudniewek, Jasna Góra w latach okupacji..., s. 245-246. Sacrum i profanum 297 W dniach 4-5 października 1945 r. tutaj właśnie obradowała pierwsza po wojnie, z udziałem prymasa Polski, Konferencja Episkopatu Polski (KEP)8. Wojna i okupacja wraz z pierwszymi miesiącami "nowego ładu" zapełniły zatem kolejne karty historii Jasnej Góry, jako mięjsca niezwykłego, do którego trzeba dojść, bo tak dyktuje serce i sumienie, by dziękować Matce Boskiej i by prosić o dalsze łaski. Jasna Góra pełniła też - tradycyjnie - jedno z ostatnich miejsc pocieszenia, w którym można było usłyszeć słowa nadziei na przyszłość: bez komunizmu, bez PPR i urzędów bezpieczeństwa. Siłą rzeczy zatem, wierni wypełniający tradycyjny obrzęd religijny w postaci pielgrzymki na Jasną Górę manifestowali jednocześnie swoją wiarę, swój patriotyzm i poglądy polityczne. Wędrowano, jak dawniej, głównie pieszo: "szlaki tych pielgrzymek stały się swego rodzaju szlakami przenikania kultu maryjnego - pisali badacze tego zja- wiska po wojnie - do wszystkich wsi, miast i miasteczek, wzdłuż nich położo- nych, ale także do wszystkich domów, rodzin, do każdego miasteczka, nieko- niecznie wierzącego"sg. Zakonnicy jasnogórscy, nie tylko z potrzeby społecznej, ale i z własnej woli odpowiadali na wyzwanie czasu. Na tym tle, od początku dochodziło do napięć między bp. Teodorem Kubiną, ordynariuszem diecezji, a zakonnikami: "Kaza- nie [biskupa] trwało 45 minut - pisał kronikarz pod datą 28 stycznia 1945 r. - zbyt wiele wdzięczności pod adresem czerwonej armii, która Polskę oswobodzi- ła"g9. Zakonnicy chętniej zatem zapraszali do sanktuańum sufragana częstochow- skiego, bp. Stanisława Czajkę9ików jasnogórskich (o. Jędrze- jewskiego, czy też o. Polikarpa) były przepełnione duchem patriotycznym. Je- den z funkcjonariuszy UB, oddelegowany do spisania relacji z uroczystości maryjnych 26 sierpnia 1945 r. pisał, że wierni, "modlili się za siebie i za tych co nie mogą przybyć. [...] [zakonnicy] w kazaniach swych przede wszystkim starali się ludzi psychicznie uradować, rozżalić, doprowadzić do płaczu i przekonać [do g Komunikat KEP z 4 października 1945 r., w: Listy pasterskie Episkopatu Polski 1945-1974, Paryż 1975, s. 23-24. 88 A. Jackowski, L. Kaszkowski, I. Sołjan, Jasna Góra a przestrzenna struktura kultu maryj- nego na terytorium Polski przed !l wojna światową, "Studia Claromontana", t. 18, Warsza- wa 1998, s. 10. 89 J. Zbudniewek, Jasna Góra w latach okupacji..., s. 246-247. 9o Bp S. Czajka stał się wkrótce obiektem szykan UB. 26 kwietnia I946 r., jak się wydaje w związku ze zbliżającym się świętem 3 Maja - Matki Boskiej Królowej Polski, sufragan częstochowski został bezpodstawnie aresztowany przez miejscowy UB i przetrzymywany 13 godzin bez podania przyczyny. Zwolniono go w nocy, przed godziną 23.00. "pozbawie- nie mnie wolności przez UB nie było uzasadnione wyższą koniecznością i wywołało w spo- łeczeństwie katolickim nieprzychylne nastawienie do Władz Państwowych, co chyba nie jest w interesie Państwa Polskiego" - pisał do B. Bieruta. AAN, Sekretariat Prezydenta KRN, sygn. 809, k. 42, List bp S. Czajki do Prezydenta KRN, 2 maja 1946 r. 298 Jan Żaryn siebie] swą otwartą walką" z "ustrojem demokratycznym"9t. Motyw płaczu pąt- ników, modlących się przed cudownym obrazem pojawiał się w wielu relacjach, w tym zarówno niemieckich z czasów II wojny światowej, jak i komunistycznych po 1945 r. Płacz kobiecy wyrażał nie tylko wzruszenie, ale i wiarę, i nadzieję. W pierwszych latach po wojnie, na Jasną Górę wierni mogli przybywać bez większych przeszkód. Na przykład od lata 1945 r. zaczęła ponownie wyruszać z Warszawy piesza pielgrzymka (WPP), początkowo spod kościoła św. Jakuba przy p1. Narutowicza, gdyż kościół św. Ducha (no. paulinów) został doszczętnie zburzony. Na Jasną Górę docierała 14 sierpnia, w przeddzień uroczystości ma- ryjnych. Opiekunem pierwszej powojennej WPP był ks. Stefan Batory, orioni- sta. W latach 1946-1949 WPP organizowało Bractwo Pięciorańskie z ks. Stani- sławem Dymkiem ze Zgromadzenia Ks. Misjonarzy na czele92. Od 1950 r. orga- nizacja pielgrzymki przeszła w ręce no. paulinów. Jednakże w latach 1951-1955, warszawska piesza pielgrzymka nie mogła być oficjalnie organizowana. Do Czę- stochowy docierali jedynie indywidualni pątnicy, którzy nie musieli przechodzić żmudnej procedury uzyskiwania zezwolenia na peregrynację od władz admini- stracyjnych. 8 września 1946 r. miała miejsce centralna uroczystość poświęcenia narodu Niepokalanemu Sercu Maryji. Tego samego dnia zebrał się Episkopat Polski. Była to, w historii pierwszych lat powojennych, największa manifestacja religijna w Polsce93. Wówczas, 8 września 1946 r.: "Na Jasnej Górze zjawił się tego, na zawsze pamiętnego, dnia milion pielgrzymów - pisano w częstochowskiej ŻNie- dzieli® - Był to więc milion ludzi, Polaków i Polek, które nie ulękły się niewy- gód i morderczych warunków podróży koleją, wozami, zatłoczonymi ciężaro- wymi samochodami i... piechotą z najodleglejszych okolic całej Polski. Był to milion ludzi, którzy poświęcili nie tylko osobista wygodę, lecz poważny uszczer- bek materialny i sporo zdrowia, aby być w tym dniu w Częstochowie"94. Na inny aspekt uroczystości zwrócił uwagę dziennikarz "inteligenckiego" tygodnika "Dziś i Jutro", pisma Bolesława Piaseckiego i jego środowiska: "Górującym wrażeniem z pobytu w Częstochowie w dniu 8 wrześniajest stan uniesienia religijnego wśród zebranych. Mistycyzm polskiej wsi jeszcze raz zaktualizował się we wspólnym nabożeństwie". Podkreślano również udział inteligencji katolickiej, potwierdza- jący fakt zrozumienia przez nią, "że koncepcja filozoficzna czy program spo- 9 Cyt. za: J. Żaryn, Kościół a wtadza..., s. 118. 92 T. Nocoń, 272 Warszawska Pielgrzymka na Jasną Górę, "Jasna Góra. Miesięcznik Sanktu- arium Matki Bożej Jasnogórskiej", R. II, 1984, nr 2 (4), s. 1 1. 93 Następna uroczystość - zorganizowana na taką skalę - odbyła się dopiero 10 lat później, 26 sierpnia 1956 r. Szerzej zob. o. J. Tomziński, Jasnogórska Maryja w życiu i slużbie ks. Kard. Stefana Wyszyńskiego Prymaa Polski, "Studia Claromonatana", t. 2, Jasna Góra 1981, s. 5-17; por. J. Żaryn, Pielgrzymki na Jasną Górę 1956-1978, mps (praca w druku). 94 Cyt. za: Echa ślubowań jasnogórskich, "Rycerz Niepokalanej", listopad 1946, s. 298. ,.. ł !I Sacrum i profanum 299 łeczny, jeśli mają być katolickie, muszą być powiązane z religią"95. Łącznie, tylko w 1946 r. na Jasną Górę przybyło 2 mln wiernych. Tradycyjne miesiące maryjne (szczególnie maj i sierpień) były świadkami licznych peregrynacji. Do 1951 r. na Jasną Górę 3 maja przybywało wielu wier- nych. 3 maja 1946 r. cieszący się dużym autorytetem sufragan częstochowski bp Stanisław Czajka wygłosił przemówienie patriotyczne. Spotkały go wówczas szykany ze strony władz państwowych (kilkugodzinne zatrzymanie w UB). W 1949 r. 1 maja przypadał w niedzielę; władze - szczególnie częstochowskie - próbowały wymusić na wiernych uczestnictwo w pochodzie; zakonnicy i kapła- ni diecezjalni otrzymali zakaz odprawiania nabożeństw w godzinach przedpołu- dniowych, kiedy to zaplanowano uroczystości państwowe. Dwa dni później zaś - 3 maja - młodzież częstochowska została zmuszona do uczestniczenia w zaję- ciach szkolnych do późnych godzin nocnych. Bp Czajka publicznie, podczas kazania na Jasnej Górze, piętnował władze za niedopuszczanie wiernych do sank- tuarium. Dwa lata później, 3 maja 1951 r. wierni wshachiwali się w kazanie o. Eu- zebiusza Nowaka, który "z odwagą mówił, że jak w czasie niewoli i okupacji naród był targany za wiarę i postawy obywatelskie, tak i dzisiaj" się dzieje. Na zakończenie nabożeństwa lud odśpiewał -jak raportował funkcjonariusz MBP - jak zwykle "Ojczyznę wolną, racz nam wrócić Panie"96. W latach 1951-1955 liczba pielgrzymek na Jasną Górę spadła, m.in. z racji braku zgody władz na organizację kolejnych WPP. Większy ruch wokół sanktu- arium nastał, gdy w 1955 r. (w ramach przygotowań do Roku Maryjnego) pauli- ni zorganizowali wystawę patriotyczna-maryjną. Tematyka wystawy nawiązywała do zbliżających się rocznic, w tym trzechsetlecia obrony Jasnej Góry przed Szwe- dami oraz ślubów lwowskich króla Jana Kazimierza. Życie paraalne Pod koniec interesującego nas okresu w Polsce było około 9755 świątyń, które obsługiwało blisko 12 rys. księży zakonnych i świeckich9. Kościół parafialny to nie tylko miejsce wypełnione obecnością Boga, ale także instytucja grupująca parafian wokół kapłana - proboszcza, a w końcu - w opinii samych wiernych - podstawowa instytucja kulturalna. To również - a może przede wszystkim - cen- 95 Ibidem; zob. też J. Piwowarczyk, Uroczystość na Jasnej Górze, "Tygodnik Powszechny", nr 36 z 8 września 1946 r. 96 Cyt. za: J. Zbudniewek, Jasna Góra w latach 1945-1956, mps, s. 10. 9 Szerzej zob., w tym literaturę, J. Żaryn, Postawy duchowieństwa katolickiego wobec wła- dzy państwowej w latach 1944-1956. Problemy metodologiczne, w: Kornunrźm. Ideologia, w.u ®- i /uvlelllyl7ll01lOlOglCZile, W.' KomuntŹm. cieoogia, system, (adZie,Qoded.T.Sv.acoyIacs.aaa'LOO,s,'LOO, 300 Jan Żaryn tram duszpasterskie, dające formację, kształtujące życie religijne i związane z nim postawy moralne katolików9s. Życie parafialne było bardzo zróżnicowane, na co miało wpływ wiele czynników, nie tylko związanych z historią czy położeniem geograficznym. Zdaję sobie sprawę, że przy analizie zjawiska należałoby wpro- wadzić dodatkowe podziały, przede wszystkim na parafię wiejską i miejską99. Ponadto, istotne jest czy parafię prowadził zakon, czy też kler świecki, czy ist- niała jakaś placówka oświatowa prowadzona przez diecezję, czy też konkretne zgromadzenie zakonne. W latach 1951-1955, stopniowo, coraz więcej parafii (w tym na ziemiach zakonnych i północnych) było obsługiwanych przez "księ- ży-patriotów", do których wierni nie mieli zaufania. Po 1949 r. szkół katolickich instalowanych przy parafiach, było coraz mniej. Zaś te, które przetrwały ataki władz i pozostały były narażone na stałe szykany, o czym świadczyły opinie Ministerstwa Oświaty: "Koło szkolne ZMP nie istnie- je. Młodzież w warunkach szkolnych ulega zdecydowanemu wypaczeniu moral- nemu" - pisali urzędnicy Ministerstwa o szkole średniej ss. niepokalanekl. nakże, tam - wewnątrz szkoły zakonnej - odgłosy sporów były wyciszane: ży- cie religijne toczyło się własnym rytmem. Jakby czas się zatrzymał. W styczniu 1952 r. prymas uczestniczył w jasełkach w szkole, u sióstr felicjanek z Wawra: "Młodzież szkolna w komplecie: śpiewy, kolędy, pastorałki, inscenizacje pór roku przy żłobku betlejemskim, nieodzowne tańce dzieci i zbyt raźny kujawiak i za- wsze za wolny w rytmie krakowiak. Ale młodzież pokazała dużą klasę wyczucia artystycznego. Niektóre deklamacje były wspaniale odtworzone. Pełna sala ro- dziców. [...] Rozdawaliśmy obrazki, których zawsze jest za mało"1 niu roku następnego notował zaś: "O godz. 17 przybyłem do szkoły Sióstr Zmar- twychwstanek na Żoliborzu, na kolędy. Dziatwa szkolna w liczbie 150 i przed- szkole, odtworzyła piękne misterium kolędowe. Mnóstwo melodii kolędowych, barwne stroje ludowe, rozkoszne przedszkolaki a wszystko to skupiło się wokół dzieciątka"1wy życia katolickiego istniały m.in. w Zakładach dla Ociemniałych w Laskach, czy też na terenie pobliskiej parafii w Izabelinie, ` prowadzonej przez ks. Aleksandra Federowicza. Większość parani nie miała jednak tak rozbudowanych instrnmentów dusz- pasterskich. Dla wiernych najważniejszą postacią pozostawał kapłan - ksiądz 98 A. Motyka, Centra duszpasterskie Kościola katolickiego w międzywojennym Rzeszowie (1918-7939), w: Kościól na drogach historii, pod red. J. Wołczańskiego, Lwów-Kraków 1999, s. 295. 99 Zob. na ten temat późniejsze (z lat szefićdziesiątych) badania socjologiczne. W. Piwowar- ski, Religijność wiejska w warunkach urbanizacji, Warszawa 1971; por. też Religijność lu- dowa - ciąglość i zmiana, pod red. W. Piwowarskiego, Wrocław 1983. 100 Szerzej o szkołach zakonnych po 1944 r. w Polsce - zob. B. Gromada CSFN, Szkoly Sióstr Nazaretanek w okresie Polski Ludowej, Lublin 2000, s. 61 i on. 1Zapiski niepublikowane, 1952 r., s. 43. 102 jbidem, 1953 r., s. 561-562. s Sacrum i profanum 301 proboszcz i jego wikary. Jak pisali pamiętnikarze, jednym z ważniejszych wyda- rzeń w życiu parafialnym było przybycie nowego księdza-proboszcza. W tym ceremonialnym podejściu do rzeczywistości kościelnej kryła się faktyczna zna- jomość struktury i władzy w Kościele Powszechnej. Biskupi wypracowywali ramy programów duszpasterskich i sporadycznie (przy okazji wizytacji, bierzmowa- nia itd.) spoglądali na swoich wiernych, jednak cały ciężar w pracy duszpaster- skiej spoczywał na barkach proboszcza i księży dziekanów (nadzorujących pra- ce około 10 parafii i składających biskupowi roczne sprawozdania dekanalne). Wspierały ich w codziennej pracy zakonnice, bardzo często po wojnie obshzgu- jące kościoły parafialne. W latach 1945-1955 rola i odpowiedzialność probosz- czów była szczególnie ważna, z racji postawy władz państwowych, które zastra- szając rządców parafii modelowały nastroje panujące w lokalnej społeczności. Władze komunistyczne, mniej lub bardziej świadomie, próbowały także znisz- czyć autorytet duchownego, co w konsekwencji prowadziło do pewnych anoma- lii: Kościół hierarchiczny każdą krytykę przedstawiciela stanu duchownego od- bierał w kategoriach walki z religią. Na przykład w 1948 r. podczas wizytacji administratora apostolskiego ks. Edmunda Nowickiego "nieznani sprawcy" wy- lali na trotuar śmierdzącą ciecz z kloaki, akurat w miejscu, przez które miał prze- chodzić administrator gorzowski. W tym samym czasie wzmogły się ataki pra- sowe na księży i rzucanie pomówień op. o defraudację pieniędzy (w kurii kra- kowskiej), o udział w "bandach" (ks. Stanisław Janusz), czy też o molestowanie seksualne i związki z kobietami (op. jesienią 1948 r. ks. Franciszek Pietroszek został niesłusznie oskarżony, najpierw o nakłanianie młodzieży szkolnej do znisz- czenia obrazu Bolesława Bieruta w szkole, a następnie o molestowanie kobiety chorej psychicznie). Brak szacunku dla stanu kapłańskiego wpisywał się w sier- miężny biurokratyzm, powodując pospolite chamstwo, towarzyszące przedsta- wicielom władzy ludowej. 16 lutego 1953 r. prymas Stefan Wyszyński udał się na komisariat MO, by odebrać dowód osobisty: "Chociaż dobrze wiedzieli kim jestem, usłyszałem pytania następujące: ŻJak się nazywacie? Imię wasze? Imię waszego ojca i matki? Miejsce waszego urodzenia itp. Tu podpiszecie...®. Ma to uchodzić za zdobycz społeczną i za oznakę demokratyzmu. Ja natomiast prze- mawiałem do milicjantów per npan®"103. Nie sposób ustalić dokładnie, w jakiej mierze doszło do obniżenia autorytetu stanu kapłańskiego w latach pięćdziesiątych. Wydaje się, że w sposób znikomy, czego dowodem może być stały wzrost powołań kapłańskich (szczególnie w la- tach 1951-1955). Jednakże są znane sytuacje, w których wierni nie chcieli przy- chodzić do kościoła, gdyż ten uchodził za rządzony przez "księży-patriotów"1 104 Na przykład w kościele pojezickim, przejętym przez "księży-patriotów" w 1955 r. w Szcze- cinie, zob. K. Kowalczyk, Usunięcie jezuitów ze Szczecina w 1955 r. jako element polityki 302 Jan Żaryn Wydaje mi się, że postawy demonstrowane przez funkcjonariuszy UB na tere- nach konkretnego powiatu, czy też przez formalistycznych urzędników państwo- wych, mogły wpływać na środowiska młodych i oddalać je od praktyk religijnych. Prężny zespół księży zarządzających parafią zdecydowanie poszerzał krąg wiernych, zainteresowanych pracą społeczną. Kapłan miał zatem wpływ na reli- gijność w swoim regionie - zarówno, gdy miał dobry kontakt z ludnością, jak i słaby. Z wielu źródeł wynika, że pod tym względem różnice były ogromne. Jak pisał biograf ks. Tomasza Rostworowskiego, jezuity, jego przyjazd do parafii łódzkiej na początku 1945 r. zmienił oblicze świątyni i całej parafii: "W trzech łódzkich gimnazjach będzie uczył religii - lekcje ma w kilkunastu klasach, więc - jak donosi w liście do Matki - ŻApostolskim wpływem obejmuję 1200 uczniów®. Bierze udział w zebraniach koła prefektów łódzkich szkół średnich", w spotkaniach z pisarzami katolickimi. Od Wielkiego Postu 1945 r. prowadził rekolekcje dla młodzieży akademickiej, samje inicjując (przykleił kartkę odręczną na drzwiach uniwersytetu). "Zastaje tam tłumy młodych ludzi, a każdego następ- nego dnia przybywa ich coraz więcej"los. przy parafii założył Iuventus Christia- na, Sodalicję Mariańską i Caritas Academica. Dotarł także do młodzieży robot- niczej, do kobiet pracujących w fabrykach łódzkich. Z dziećmi założył Krucjatę Eucharystyczną i Koło Ministrantów. W efekcie, jak sam wspominał, we wrze- śniu 1947 r. na terenie parani działało w sumie ponad 20 różnych stowarzyszeń i grup parafialnych, obejmujących wszystkie warstwy społecznelob. Kontakt z pa- rafią wiązał się często z planami proboszcza dotyczącymi budowy świątyni. Licz- ne przykłady świadczą o zaangażowaniu się społeczności lokalnej w ten proces, op. w podwarszawskim Izabelinie. W parani w Kawicach, przy drodze z Gnie- zna do Warszawy, wierni wspierali przez lata tamtejszego proboszcza ks.Proro- kal na odbudowę kościoła no. franciszkanów w Niepokalano- wie, zauważył jak rzemieślnicy i robotnicy dokładnie pracowali, z jaką misterią wykańczali każdy szczegół, gdyż -jak twierdził - nie byli zobowiązani wypeł- niać "żadnej normy. Tak pracuje robotnik ożywiony miłością dzieła, któremu służy. Daleko świątyni Niepokalanowa do wspaniałości katedr średniowiecza. Ale duch pracy panuje ten sam"1ch parafialnych najczęściej działały rady parafialne, "Caritas" i Koło Ministrantów. Równie często, jak wynika z badań socjologicznych, "gnuśny" proboszcz oddziaływał na życie parafialne. Był on na ogół zawłaszczany przez grono "dewo- k. antykościelnej wladz PRL, w: Kościót katolicki wczoraj i dziś, pod red. M. Drzonka, K. Ko- walczyka, J. Mieczkowskiego, G. Wejmana, Szczecin 1998, s. 45-52. los g. Bekicr, Niezapomniany duszpasterz. Wspomnienia o ojcu Tomaszu Rostworowskim SJ (1904-1974), w: "Łódzkie Studia Teologiczne" 1995, nr 4, s. 77. 106 Ks. T. Rostworowski, op. cif., s. 58. lo S. Wyszyński, Zapiski niepublikowane, 1952 r., s. 86. 108 jbidem. Sacrum i profanum 303 tek", które potrafiły odstręczyć wszystkich od kościoła Siekier- ski, po II wojnie światowej w pamiętnikach bardzo rzadko pojawiają się infor- macje na temat księży-społeczników (postawa powszechna w latach Drugiej Rzeczypospolitej). Wydaje się, że odnosi się to szczególnie do okresu po 1950 r. i wiąże się z polityką restrykcyjną władz wobec Kościoła, w tym z "wyprowa- dzeniem" prefektów z budynku szkolnegouo. Natomiast z raportów Wojewódz- kich i Powiatowych Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego wynika jednoznacz- nie, że początkach lat pięćdziesiątych co najmniej co piąty kapłan miał nega- tywny stosunek do władz państwowych, o czym przekonywał jawnie z ambony. Negatywna ocena kapłana wiązała się zaś z jego prospołecznym zaangażowa- niem. Wcześniej wskaźniki te były wyższe, jednakże praktyczna realizacja de- kretu z 5 sierpnia 1949 r. o wolności wyznania (za obrazę władz groziła kara grzywny lub więzienia do lat trzech) zmieniła te proporcjeiil. Przez cały oma- wiany tu okres, autorytet kapłana był zależny nie tylko od jego postawy duszpa- sterskiej, ale także od politycznej (op. zdecydowana większość kapłanów publicz- nie lub nieoficjalnie wspierała chłopów walczących przeciwko kolektywizacji wsi, co wzmacniało ich autorytet na wsilz). Autorytet kapłana - jak sądzę - choć stanowi ważny czynnik przy analizie religijności wiernych z danej parafii, to jednak nie przekładał się wprost na wzrost lub spadek ich uczestnictwa w obrzędach religijnych. Natomiast, na religijność obrzędową wiernych miały wpływ, m.in. "zasiedzenie" się danej społeczności lokalnej (tu w najtrudniejszej sytuacji byli kapłani pracujący na ziemiach zachodnich, w najlepszej zaś z ziem południowych 13), czy też praktykowane nadal przez księży publiczne piętnowanie z ambony osób, które dopuściły się różnych występków (op. nie były od dłuższego czasu u spowiedzi św.). Proboszczowie mieli także obowiązek utrzymywać tradycyjny rytm i ryt obchodów świąt kościel- nych. Z raportów UB wynika, że księża otrzymywali w tej kwestii "odgórne wy- tyczne", wychodzące od dziekana czy też biskupa. Na przykład podczas jednej z konferencji dekanatu lubelskiego w styczniu 1951 r., poświęconej m.in. sytuacji wynikającej ze zniesienia niektórych świąt kościelnych (op. Matki Boskiej Gromni- cznej 2 lutego) zalecano proboszczom "przestrzeganie wszystkich świąt kościelnych". W efekcie tego dnia, 2 lutego, msze św. odbywały się według porządku niedzielnego 4. op.cit., s. 91. Żnnym miejscu. Zob. S. Siekierski, op.cit., s. 128. 1 J. Żaryn, Postawy duchowieństwa katolickiego..., s. 289 i on. lz S. Siekierski, op.cit., s. 138; szerzej o kolektywizacji wsi, w tym o postawie chłopów - zob. D. Jarosz, Polityka władz komunistycznych w Polsce w latach 1948-1956 a chłopi..., s. 89 i on. - Widać to także dziś, choćby biorąc pod uwagę liczbę stowarzyszeń katolickich oraz ich liczebność. Zob. A. Petrowa-Wasilewicz, Leksykon stownrzyszeń katolickich, Warszawa 2000. 114 Centralne Archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji (dalej - CAM- ..........,.... ... o.aw - uyrznycn , rammscracJ Calej - CAM- SWiA), sygn- 17/IX/8/3,'k.7-8, Raport WUBP w Lublinie, styczeń 195I r- 304 Jan Żaryn Religijność polska była widoczna w obyczaju, tradycjach świętowania. Waż- ne etapy w życiu wyznaczał kalendarz katolicki, od pierwszej niedzieli adwentu (przełom listopada i grudnia), po święto Chrystusa Króla: "Pomimo to [że świę- to zniesione] lud gromadzi się cały dzień w świątyniach a nabożeństwa odpra- wiały się normalnie [...] Uroczystość Matki Boskiej Gromnicznej jest w Polsce niemal świętem narodowym" - notował prymas po wizytacji kolejnych parafiil 5. Przywiązanie do świąt, zniesionych oficjalnie przez państwo, musiało być nie- raz konfrontowane z prawnym obowiązkiem pracy. Jak ustalił Dariusz Jarosz, po zlikwidowaniu świąt kościelnych (m.in. Trzech Króli) w zakładach pracy wzrosła absencja wśród pracowników fabrycznych. Na przykład w drugi dzień Zielonych Świątek (14 maja 1951 r.) do pracy nie przyszło do 80% załogi części zakładów kieleckich. Czasami próbowano uzyskać zwolnienie, a gdy następo- wała odmowa pracownicy mimo groźby kar dyscyplinarnych, w tym finansowych samowolnie opuszczali miejsce pracyŻ6. Obok czasowej "taśmy", wyznaczającej zachowania parafialnej wspólnoty wiernych, ważna była i druga - wydarzeniowa; wizytacje biskupie, ingresy, od- pusty w dzień patrona świątyni mobilizowały wiernych i ich duszpasterzy. Oto fragment relacji prymasa z jego ingresu do katedry gnieźnieńskiej (2 lutego 1949 r.) i warszawskiej (6 lutego 1949 r.). Był 1 lutego 1949 r.: "Na moście to- ruńskim granica Archidiecezji Gnieźnieńskiej. Wśród śniegu i wichru zatrzymu- je nas gromada ludzi; dziatki z kwiatami. Przyjmujemy powitanie księży toruń- skich i ruszamy dalej. [...] Tutaj [na Podgórzu] już pogodnie. Sporo ludzi, prze- waża młodzież akademicka. Po raz pierwszy zobaczyłem tu Żprzenośną bramę powitalną®. Ponieważ władze zabroniły ustawiania bram, młodzież sporządziła je na tykach, ze zwijanymi transparentami. Wkrótce ulica zabarwiła się od tych pomysłowych bram" - notował prymasll. Uwagi końcowe Analiza różnych przekazów źródłowych skłania do uogólnień. Religijność Polaków w latach 1944-1955 stanowiła funkcję wielu czynników, w tym m.in. była zależna od postawy miejscowego kapłana, od siły tradycji na danym obsza- rze kraju, stopnia zintegrowania społeczności lokalnej, a w końcu od postawy władz państwowych i siły perswazji. Zdaniem S. Siekierskiego, z pokolenia na 1I5 S. Wyszyński, Zapiski niepublikowane, 1953 r., s. 49-50, 51. > >6 D. Jarosz, Polacy a stalinivn..., s. 96-97. Towarzyszące absencji motywacje nie zawsze mu- siały mieć związek z wyznawaną religią. Jak pisze autor, powodem absencji (zdobywania "lewych" zwolnień) wśród chłoporobotników były także żniwa i inne prace polowe. n Cyt. za: S. Wyszyński, Zapiski niepublikowane, 1948-1949, mps, s. 1-9. Sacrum i profanum 305 pokolenie udział w obrzędach religijnych choć nadal masowy, stawał się jednak coraz bardziej pustym rytuałem. Jest to obraz zbyt jednostronny. Wydaje się, że część pokolenia młodzieży wkraczającej w wiek dorosły po 1950 r. i wprzęgnię- tej w "socrealistyczny" system szkolny, rzeczywiście przestawała komunikować się z zastanym krajobrazem: krzyżem przydrożnym, odpustem w miasteczku, głośną modlitwą towarzyszącą peregrynacji do znanych sanktuariów, czy też budową bramy powitalnej na cześć biskupa przybywającego do parafii. Odcho- dzenie od praktyk religijnych młodzieży, czy też uczestnictwo pozorowane, to cechy charakteryzujące raczej młodzież wielkomiejską niż wiejską. Nie znaczy to jednak, by młodzież Krakowa (Nowej Huty), czy Warszawy w zamian za to akceptowała narzucony model życia, którego symbolem stał się czerwony kra- wat członka ZMP. Nawet podczas festiwalu młodzieży w 1955 r., zorganizowa- nego przez ZMP, dominowała spontaniczna prowizorka (głównie zakrapiana al- koholem), gdyż młodzież wolała omijać - teoretycznie atrakcyjne - a w prakty- ce zbiurokratyzowany program zabaw oficjalnychis. Religijność polska zmieniała się pokoleniowo, co zostało dostrzeżone w pierw- szej połowie lat pięćdziesiątych. W styczniu 1952 r. abp Wyszyński notował wrażenia z rozmów z dziekanami z Wielkopolski: "Sprawozdania podnoszą na duchu, gdyż lud garnie się do Kościoła; zwłaszcza podnosi się napływ mężczyzn. Słabnie dopływ młodzieży, która jest wciągana w tryby organizacji pracy coraz bezwzględniej. Stwierdza się wzrost gwałtów wobec katechizacji. [...] Widać stąd, że idzie nie tylko o to, by religii nie było w szkołach, idzie o to, by religii nie było w ogóle"1!9. Po lekturze kolejnych raportów i spotkaniach m.in. z dzieka- nami gniewkowskim, złotnickim i żnińskim, prymas notował: "Wszystkie [spra- wozdania] stwierdzają wzrost naporu bezbożnictwa, odchodzenie młodzieży odciąganej przez system nauczania i pracy, powrót mężczyzn do praktyk religij- nych, wzrost pobożności i udziału w nabożeństwach. Jednocześnie odczuwa się mękę pracujących w Kościele. Niektórzy kapłani stwierdzają niepowodzenie swoich poczynań, zwłaszcza gdy idzie o pozyskanie dziatwy na katechizacje pozaszkolną. W tej męce jest niekiedy więcej prawdy, niż w optymizmie"12ze mu- kościelnych (asysta kościelna, ministranci, bielanki), a bardziej systematycznie węższa ich reprezentacja aktywizowała się - w ramach prowadzonych zadań duszpasterskich (op. w akcji charytatywnej, w duszpasterstwie akademickim): "W powiecie Radzyń w ostatnich miesiącach duchowieństwo wykorzystując aktyw kościelny składający się szczególnie spośród kobiet - zorganizowało 200 młodzieżowych kółek różańcowych - pisano w raporcie sytuacyjnym ZMP je- Ż P. Osęka, Święto inne niż wszystkie, w: Komunizm..., s. 363 i on. Ż9 Ibidem, S. Wyszyński, Zapiski niepublikowane, 1952 r., s. 45. 2 306 Jan Żaryn sienią 1952 r.lzl Relacji takich było jednak nie wiele. Jak się wydaje, w latach pięćdziesiątych następowało powolne odejście części młodzieży od Kościoła, w tym od praktyk religijnych. Władze państwowe stawiały społeczeństwo katolickie wobec trudnych wy- borów, nierzadko wymagających heroizmu. Miało to wpływ na stan polskiej świadomości religijnej. Nie mogła się ona rozwijać ani zgodnie z planami dusz- pasterskimi hierarchii Kościoła katolickiego, ani rzeczywistymi potrzebami wier- nych. Między innymi dlatego, że po latach wojny, społeczeństwo nie mogło żyć w stałym zagrożeniu, stresie wywołanym konfliktem codziennym między "sa- crum" i "profanum" - porządkiem kościelnym i racją stanu państwa ateistyczne- go. A i te potrzeby religijne podlegały ewolucyjnym zmianom. Podwójne myśle- nie - w pracy, w zgodzie z narzuconą indoktrynacją, - w domu, według zapa- miętanej tradycji, mogło prowadzić do pomieszania obydwu tych porządków. Masowe uczestnictwo w tradycyjnych obrzędach religijnych, w tym w procesjach Bożego Ciała, było minimum, na które godziła się władza. Trudno wyrokować, jaki program docelowy przyświecał komunistom. Moż- na jedynie przypuszczać, że w dłuższej perspektywie Kościół miał pełnić - zgod- nie z rolą wyznaczoną w Rosji Cerkwi prawosławnej -jeszcze jedną dekorację systemu. Wydaje się, że zarówno Jasnogórskie Śluby Narodu (26 sierpnia 1956 r.), jak i program Wielkiej Nowenny (1957-1965) przygotowujący wiernych do ob- chodów Roku Milenijnego (1966 r.), stanowiły - zdaniem prymasa - lekarstwo na stan świadomości religijnej wiernych, odziedziczony po latach stalinowskich: latach podwójnego myślenia, załamań ideowych, donosicielstwa, upadku warto- ści tradycyjnie kojarzonych z cywilizacją zachodnioeuropejską. Program ten obejmował także stan duchowieństwa. W jednej ze swoich prac Zygmunt Zieliń- ski postulował, by przeprowadzić badania socjologiczne na temat stanu świado- mości religijnej narodu przed 1956 r. za pomocą wywołanych relacji. Przewod- nikiem może stać się siatka pytań opracowana przez socjologów europejskich w latach dziewięćdziesiątych, a także rozważania metodologiczne Tomasza Sza- roty, odnoszące się do "żywej historii" II wojny światowej lzz. Jest to jednak pra- ca dla reprezentantów kilku co najmniej dyscyplin naukowych: socjologii, psy- chologii i historii. Inaczej, jeszcze "długo wypadnie czekać na pełne wytłuma- czenie zjawisk zachodzących wokół Kościoła, w społeczności wiernych i tych, którzy - na zawsze lub na pewien czas - odeszli od wspólnoty kościelnej, trud- no powiedzieć, czy także od wiary"tz3. Wydaje się, biorąc pod uwagę osiągnię- AAN, ZMP sygn. 451/V11-4, k. 30, Ocena antyludowej działalności wroga wśród młodzie- ży, [1952 r.] 122 Zob. T. Szarota, Życie z historig lub "żywa historia". II wojna światowa w świadomości. Polaków po 50 latach, w: "Polska 1944/45 - 1989". Studia i materiały", t. 2, 1997, s. 235- -236 i on. 123 Z, Zieliński, Polska dwudziestego wieku. Kościół-naród-mniejszości, Lublin 1998, s. 36-37. Sacrum i profanum 307 cis programu Wielkiej Nowenny, że okres 1945-1955 można rozpatrywać od- rębnie, wykorzystując warsztaty wyżej wymienionych nauk. I ostatnia uwaga: zarówno komunistyczne władze państwowe; jak i hierar- chowie Kościoła katolickiego zdawali sobie sprawę, że stan świadomości religij- nej Polaków będzie zależeć od ich umiejętności dotarcia z własnym programem do młodzieży. MATERIAŁY I DOKUMENTY Polska 1944/45-1989. Studia i Materiały V/2001 LIST OTWARTY SERGIUSZA PIASECKIEGO DO KAROLA KURYLUKA Z 27 KWIETNIA 1946 ROKU Określenie Sergiusza Piaseckiego (1901-1964) mianem awanturnika o wy- jątkowo burzliwej biografii należy uznać za określenie najłagodniejsze, skoro często pisze się o nim: pisarz-więzień czy nawet pisarz-bandyta. Ten urodzony na Białorusi syn zruszczonego Polaka, do 20 roku życia posłu- giwał się wyłącznie językiem rosyjskim. Od 1918 r. należał do białoruskiej or- ganizacji antybolszewickiej (kontrrewolucyjnej), w 1919 r. uczestniczył po stro- nie polskiej w zdobywaniu Mińska, następnie ukończył polsko-białoruską (sic!) 29 klasę Szkoły Podchorążych Piechoty w Warszawie (kwiecień 1920-styczeń 1921 r.)t, a potem służył krótko w Dywizji Litewsko-Białoruskiej. Po demobilizacji (maj 1921 r.) zajął się przemytem. W latach 1922-1926 był agentem referatu "Wschód" Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, działając głównie na terytorium sowieckiej Białorusi (podobno przekraczał gra- nicę trzydzieści razy). Andrzej Pepłoński nazywa go "jednym z najlepszych agen- tów Ekspozytury nr 6 [w Brześciu]"z. "Przemytnicy o tym nie wiedzieli. Wy- wiad zaś nie wiedział, że pracuję z przemytnikami" - pisał później3. W tym czasie łącznie ponad dwa lata przebywał w polskich i sowieckich więzieniach. Aresztowany jeszcze raz w sierpniu 1926 r., we wrześniu został skazany przez sąd doraźny w Lidzie na karę śmierci przez rozstrzelanie (za na- pad rabunkowy na pasażerów kolejki konnej i uderzenie jednej z ograbionych kobiet kolbą rewolweru w głowę). Jak wyjaśniał wiele lat później Adam Pragier: "W normalnych warunkach jego przestępstwo, które według kodeksu karnego było Żnapadem rabunkowym połą- ' Księga pamiątkowa 1830 - 29 XI - 1930. Szkice z dziejów szkól piechoty polskiej, Ostrów- -Komorowo 1930, s. 454. 2 A. Pepłoński, Wywiad polski na ZSRR 1921-1939, Warszawa 1996, s. 59. 3 K. Polechoński, Żywot czlowieka uzbrojonego. Biografia, twórczość i legenda literacka Ser- giusza Piaseckiego, Warszawa-Wrocław 2000, s. 27. 310 Materiały i Dokumenty czonym z lekkiem uszkodzeniem ciała®, byłoby ukarane więzieniem chyba nie wyższym niż 3 lata. [...] Ale w czasie, gdy Sergiusz Piasecki popełnił to prze- stępstwo, istniał na tym obszarze stan wyjątkowy i działały sądy doraźne. Każdy napad rabunkowy podlegał karze śmierci"4. Karę śmierci zamieniono mu na 15 lat więzienia dzięki wstawiennictwu Od- dziahz II Sztabu Generalnego WP ("wykazał duże oddanie sprawie polskiej [...] odznaczał się brawurową odwagą [...]"5). W więzieniach opanował biegle język polski i zajął się (od 1934 r.) twórczo- ścią literacką. W lutym 1937 r. do więzienia na Świętym Krzyżu przyjechał z wi- zytą Melchior Wańkowicz i w imieniu Towarzystwa Wydawniczego "Rój" pod- pisał z nim umowę wydawniczą na opublikowanie powieści Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy. "Nie zapomnę chyba do końca życia momentu, kiedy do mej celu przyniesiono mi pierwszy egzemplarz Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy"6. Tytuły recenzji prasowych mówiły same za siebie: Romantyczna epopeja prze- mytników, Ksigżka, która wota o ekran, Narodziny talentu, Gejzer talentu wytry- sng z celi więziennej, Talent, który wybuchł w więzieniu. Omówienia i recenzje prasowe były podpisywane tak znanymi nazwiskami, jak Juliusz Kaden-Bandrow- ski, Karol Kuryluk, Emil Breiter, Paweł Hulka-Laskowski, Jerzy Pietrkiewicz, Stanisław Piasecki, Kazimierz Czachowski, Jerzy Borejsza, Jan Lorentowicz, Zdzisław Broncel... Podjęta przez Melchiora Wańkowicza akcja na rzecz przedterminowego zwol- nienia więźnia-pisarza (poparta w prasie m.in. przez Kazimierza Błeszyńskiego, J. Kadena-Bandrowskiego, Stanisława Cata-Mackiewicza, Karola Kuryluka) za- kończyła się sukcesem w sierpniu 1937 r. W sumie Sergiusz Piasecki spędził w różnych więzieniach 14 lat. Kochanek Wiedkiej Niedźwiedzicy, wydany trzykrotnie nakładem "Roju" do wybuchu wojny, miał jeszcze wydania rzymskie i londyńskie ( 1947 i 1969), jed- no drugoobiegowe (1987) i dopiero w 1990 r. pierwszą oficjalną edycję w kraju po wojnie. Książka została przełożona na 16 języków, m.in. hiszpański (10 wy- dań), niemiecki (13 wydań) i włoski (20 wydań), stała się także podstawą scena- riusza włoskiego filmu fabularnego (1972) i serialu włoskiej telewizji RAI. Przed II wojną światową opublikował jeszcze dwie powieści: Pigty etap (tak- że napisaną w więzieniu) i Bogom nocy równi, powstałą już na wolności, która w plebiscycie "Wiadomości Literackich" na najlepszą powieść 1938 r. zajęła 4 Cyt. za ibidem, s. 32-33. Adam Pragier, znany działacz socjalistyczny, późniejszy obrońca Piaseckiego, 20 lat później - gdy prasa emigracyjna drukowała fragmenty listu otwartego Piaseckiego do Karola Kuryluka - był ministrem informacji i propagandy rządu RP na uchodźstwie. 5 Ibidem, s. 26. 6 Ibidem, s. 43. Ibidem, s. 216, 220. Materiały i Dokumenty 311 drugie miejsce (na pierwszym znalazł się Ład serca Jerzego Andrzejewskiego). Uczestniczył w kampanii wrześniowej 1939 r. w szeregach Korpusu Ochrony Pogranicza, zaś w czasie okupacji sowieckiej, a następnie niemieckiej brał udział w podziemiu - od lutego 1940 r. do lutego 1945 r. w ZWZ-AK w Wilnie (po- czątkowo w Legalizacji, następnie w Egzekutywie Komendy Okręgu Wilno AK). W grudniu 1943 r. został odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi z Mieczami. W maju 1945 r. wyjechał z Wilna do Warszawy, posługując się fałszywymi dokumentami, by przez następny rok ukrywać się w różnych miejscowościach w całym kraju. Adresatem listu otwartego Sergiusza Piaseckiego był Karol Kuryluk (1910- -1967), w latach 1934-1935 i 1936-1939 redaktor naczelny lwowskich "Sygna- łów". To na łamach tego pisma Piasecki po zwolnieniu z więzienia ogłosił 1 grud- nia 1937 r. fragment powieści Żywot c,złowieka rozbrojonego. I to właśnie "Sygnałów" dotyczy tak wysoka ocena zawarta w pierwszym zdaniu jego listu otwartego: "Najpoważniejsze w Polsce pismo literackie, które przed 1939 r. walczyło z maksimum wolności i praw obywatela w Polsce, i wsku- tek tego znalazło sporo przyjaciół, do których i ja siebie zaliczałem". "Gdy wyszedłem z więzienia - pisał w prywatnym liście kilka lat po wojnie - to Wańkowicz pchnął mnie z miejsca w ręce komunistów lwowskich, którzy przypuszczali, że znajdą we mnie - jako byłym długoletnim więźniu i pisarzu z talentem - sprzymierzeńca i bojownika o ich cele"8. Redaktor naczelny "Sygnałów" Karol Kuryluk pochlebną recenzję Kochanka Wieikiej NiedźwiedZicy pl. Romantyczna epopeja przemytników opublikował na łamach "Robotnika" 19 lipca 1937 r., zatem jeszcze przed zwolnieniem Piasec- kiego z więzienia. Siedem lat później Kuryluk (który w czasie II wojny światowej był kolejno zastępcą sekretarza odpowiedzialnego "Nowych Widnokręgów", pracownikiem Biura Informacji i Propagandy Komendy Obszaru Lwów ZWZ-AK, współorga- nizatorem PPR, Gwardii Ludowej PPR i Związku Patriotów Polskich we Lwo- wie) zastal redaktorem naczelnym tygodnika literackiego "Odrodzenie", wyda- wanego od września 1944 r. kolejno w Lublinie, w Krakowie i w Warszawie, i zajmował to stanowisko do lutego 1948 r. Jako pierwsze pismo literackie Polski Ludowej "ŻOdrodzenie® miało przede wszystkim budować mosty do tej polskiej inteligencji twórczej oraz zawodowej, która - choć niekomunistyczna i niepeperowska-już przed wojną była na tyła postępowa (a okupacja hitlerowska zradykalizowałają bardziej jeszcze), by stać się istotnym sojusznikiem polskiej rewolucji socjalistycznej" - pisał Kazimierz Koźniewski9. s Cyt. za ibidem, s. 48, przypis 118. 9 K. Koźniewski, Historta co tydzień. Szkice o tygodnikach spolecZno-kulturalnych 1944-1950, Warszawa 1977, s. 11. 3 12 Materialy i Dokumenty Zaś Gereon Iwański w artykule biograficznym poświęconym Karolowi Kurylu- kowi oceniał, że "Odrodzenie" - "stało się trybuną szerokiego kręgu twórców opowiadających się za Polską Ludową, przyciągając wielu niezdecydowanych i wahających się"lo. * * * Publikowany niżej list otwarty Sergiusza Piaseckiego do redaktora naczelne- go "Odrodzenia" Karola Kuryluka, datowany 27 kwietnia 1946 r. (trzy dni przed nielegalnym wyjazdem autora z kraju) był "wyrazem sprzeciwu wobec politycz- nego zniewolenia Polski oraz milczącej zgody i bierności pozostałej w kraju eli- ty intelektualnej"Ż. "Przed częścią zasadniczą, dotyczącą powojennych zmian w kraju, pisarz - uprzedzając spodziewane ataki na siebie - w dziesięciu punktach przedstawia swoje dossier personalne (z okresu więzienia i po zwolnieniu) oraz własne prze- konania, co ma służyć jako argument przeciwko traktowaniu go jako bezkrytycz- nego zwolennika czy apologety przedwojennego państwa i rządów sanacji. Na- stępnie w stu punktach podejmuje przemilczane w oficjalnej prasie krajowej kwestie, odnoszące się przede wszystkim do sytuacji panującej w Polsce po za- kończeniu wojny. Piasecki w swoich Stu pytaniach porusza sprawy politycznie drażliwe i niewygodne, aktualne lub związane z niedawną przeszłością"lz. Jako wynik bezpośrednich obserwacji, czynionych podczas wielomiesięcznego podróżowania po kraju (maj 1945-kwiecień 1946 r.) list Sergiusza Piaseckiego należy uznać za cenne świadectwo, w istotny sposób wzbogacające naszą wie- dzę o realiach życia codziennego w początkowym okresie Polski Ludowej i pol- skiego stalinizmu. List nie został opublikowany na łamach "Odrodzenia", ani żadnego innego pisma w kraju, krążył natomiast szeroko - przepisywany i powielany - zarówno w Polsce, jak i za granicą. Jego obszerne fragmenty ogłoszono dość szybko w kil- ku polskich pismach na uchodźstwie, m.in. w "Dzienniku Żołnierza 1. Dywizji Pancernej" (Quakenbrueck), nr 120 z 25 maja 1946 r., "Na Przełomie" (Edyn- burg), nr 18 z 7 czerwca 1946 r., "Gazecie Żołnierza" (Włochy), nr 148 z 30 czerwca 1946 r., "Dzienniku Żołnierza APW [Armii Polskiej na Wschodzie]" (Włochy), nr 155 z 30 czerwca 1946 r., "Tygodnika Polskiego" (Nowy Jork), nr 26 z 30 czerwca 1946 r., nr 27 z 14 lipca 1946 r., nr 28 z 21 lipca 1946 r. o G. Iwański, Karol Kuryluk, w: Słownik biograficzny dzialaczy polskiego ruchu robotnicze- go, t. 3, Warszawa 1992, s. 567. Por. także E. Pankiewicz, Karol Kuryluk redaktorem "Od- rodzenia", "Dzieje Najnowsze" 1989, nr 2, s. 83-1 I 1. > > K. Polechoński, op. cif., s. 63. 1z Ibidem, s. 180-181. Materiały i Dokumenty 313 W całości list został opublikowany w postaci osobnej broszury pl. Sto pytań pod adresem "obecnej" Warszawy nakładem Wydawnictwa K. Breitera, Rzym- -Londyn 194'7. Niniejszy tekst jest wiernym przedrukiem, w całości, owej edycji. Uwspół- cześniono jedyne pisownię i ortografię. Wszelkie drobne uzupełnienia (zwłasz- cza imiona) umieszczono w nawiasach kwadratowych. * * * W aneksie zamieszczono polemikę Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego z li- stem Sergiusza Piaseckiego, zatytułowaną IOO tysięcy "dlaczego?" i ogłoszoną na łamach marksistowskiej "Kuźnicy" (Kraków), nr 36 z 16 września 1946 r. W zestawieniu z pełnym tekstem listu Piaseckiego i podstawowymi danymi biograficznymi o nim - polemika S. R. Dobrowolskiego nie wymaga komenta- rza, mówiąc wystarczająco za siebie i za Polskę Ludową, tak dobitnie sportreto- waną w pytaniach Piaseckiego. Andrzej Krzysztof Kunert Obywatelu Redaktorze! Zwracam się do nb., jako redaktora najpoważniejszego w Polsce pisma lite- rackiego, które, przed 1939 r., walczyło o maksimum wolności i praw obywatela w Polsce, i wskutek tego znalazło sporo przyjaciół, do których i ja siebie zali- czałem. Więc zwracam się do nb. Redaktora z prośbą o umieszczenie mego listu otwartego na łamach "Odrodzenia". Inne pisma polskie w kraju i za granicą pro- szę o przedruk tego listu, jako głosu pisarza polskiego, który przed wojną zdo- był duży rozgłos w Kraju i za granicą, a w czasie wojny bezkompromisowo walczył z okupantami w szeregach Polski podziemnej, nie patrząc na ponętne propozycje hitlerowskie i za tę walkę o wolność Polski został odznaczony -jako cywil - Krzyżem Zasługi z Mieczami. Pomijając oficjalną treść tego listu zwracam się do nb. Redaktorajako dawny znajomy. Chcę w ten sposób pohamować trochę przeczuwaną nagonkę na mnie wiadomych mi sfer literackich i publicystycznych, bo doświadczenie całego źy- cia paczyło mnie, że walka o prawdę wprowadza w szał tych, którzy tę prawdę obcasami w błoto wbijają. Tak się działo w więzieniach i tak się dzieje w obec- nej Polsce, która jest olbrzymim więzieniem. W tym fragmencie mego listu poruszę sprawy osobiste, niestety skąpo i krót- ko - z których pewne są nb. Redaktorowi znane. 314 Materiały i Dokumenty l. Byłem pisarzem apolitycznym i bezpartyjnym i nawet do Związku Zawo- dowego Pisarzy Rzplitej nie należałem, chcąc być absolutnie wolnym od wszel- kich wpływów ubocznych na moje życie i twórczość. 2. Sympatyzowałem z lwowską grupą pisarzy i poetów komunizujących i z Pańskiem (proszę się nie obrazić o epitet "pan") pismem "Sygnały". Dowo- dem tego były nasze pogawędki, dobre stosunki towarzyskie, moja zgoda na druk w Pańskim piśmie fragmentów z powieści "Żywota człowieka rozbrojonego", której nigdzie nie drukowałem. 3. Nie patrząc na wielkie starania wielu ustosunkowanych osób cenzura nie pozwoliła na zrobienie filmu z "Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy". 4. Byłem cały czas pod nadzorem policji. 5. Ze względu na nadzór policyjny nie mogłem skorzystać z zaproszeń kół literackich i rządowych za granicą (Jugosławia). 6. Dla zwolnienia mnie z więzienia pracowało wiele [sic!] pisarzy i pism. Udało się to na ciężkich dla mnie warunkach. 7. W rozmowach z Wami opowiadałem szczerce o swoich zamieneniach literackich: a) Cyklami powieści z różnych dziedzin życia stworzyć sobie trwały funda- ment pisarza, z którym muszą liczyć się sfery rządowe i prokuratura. b) Następnie zamierzałem wydać cykl powieści z życia więźniów, z tej dzie- dziny, w której mam największą wiedzę i najbogatszy materiał. 8. Żyłem jako indywidualista, kochający wolność, patrzący na życie ze stro- ny psychologicznej, gardzący polityką, szwindlem, handlarstwem, sadyzmem, przemocą i blagą we wszelkiej postaci i pod każdą maską. 9. Byłem w więzieniach sześć razy. W sumie odsiedziałem czternaście lat. Po raz ostatni jedenaście lat bez przerwy. W tym okresie ostatnim - byłem dzie- sięciokrotnie karnie przenoszony z więzienia do więzienia. Odbyłem pięć lat w celach pojedyńczych, sześć lat we wspólnych. Przesiedziałem w karnej izola- cji prawie dwa lata. Jeden raz bez przerwy jedenaście miesięcy. Odbyłem wiele tygodni karcerów w wielu więzieniach. Jako przywódca buntu lidzkiego nosi- łem trzy miesiące kanie kajdany. Jako przywódcę buntu rawiczaskiego [sic!] wy- słano mnie karnie do Koronowa. Jako przywódcę buntu koronowskiego wysłano mnie karanie na Św. Krzyż. Wiele o tym pisać... Jako przywódcę buntu koro- nowskiego sądzono mnie w więzieniu w Koronowie. Bronił mnie, nie wiem przez kogo wydelegowany i finansowany, adw[okat] komunistyczny [Teodor] Duracz. Skazano mnie na dwa miesiące. To przekreśliło ostatecznie skrócenie mi kary. Musiałbym siedzieć piętnaście lat i dwa miesiące. Dopiero potężna akcja prasy i przyjaciół mej pierwszej powieści wyrwała mnie z więzienia po jedenastu la- tach pobytu. A przecież - idąc na kompromis z władzami więziennymi, to zna- czy wyrzekając się walki o prawa i godność człowieka w więzieniu, mogłem - jak wielu innych "inteligentów" - mieć tam dobre warunki materialne i poważ- nie skróconą karę. Materiały i Dokumenty 315 10. Jako pisarz zdobyłem uznanie i rozgłos w Polsce i za granicą, nie tylko śród zwykłych czytelników, lecz nawet pisarzy. Mam od nich wiele miłych li- stów. Np. od [Tadeusza] Boya-Żeleńskiego, Pawła Hulki-Laskowskiego, [Wacła- wa] Sieroszewskiego. Wielu innych nie przytaczam. Po tym wstępie, Panie Karolu, proszę jeszcze raz o umieszczenie w myśl ja- koby przysługującym obywatelom w Polsce, jakoby demokratycznej, praw wol- ności głosu i prasy tego listu otwartego i o odpowiedź na łamach "Odrodzenia", albo Pana, albo któregoś z pisarzy polskich na następujące moje pytania. Zazna- czam, że proszę o odpowiedź na wszystkie pytania, a nie na niektóre lub na frag- menty z nich. Nieumieszczenie listu będę uważał za strach przed polskim UB i rosyjskim NKGB, demokrację polską za fikcję, a działalność Pana za wysługi- wanie się imperializmowi rosyjskiemu. Nadmieniam, że nie mam czasu na sys- tematyzowanie tego listu, szeregowanie pytań, polerowanie ich stylistyczne. Po prostu będę pisał tak i w takim porządku, w jakim będą powstawały w pamięci. Jednocześnie komunikuję Panu, że list ten w wielu egzemplarzach - odpisach, prześlę tam, gdzie będę uważał za potrzebne: l. Dlaczego w obecnym rządzie polskim są osoby zupełnie nieznane społe- czeństwu, o których otwarcie się mówi, że są figurantami Moskwy? 2. Dlaczego w rządzie są ministrowie skazani przez Sąd Polski Podziemnej, w czasie okupacji niemieckiej, na karę śmierci, jako zdrajcy Narodu. Np.: min[ister] Stefan Jędrychowski? 3. Dlaczego rozpętano tak wściekłą i wstrętną nagonkę na PSL, które nie zechciało wejść do wspólnego bloku z filomoskiewskimi partiami polskiemi? 4. Dlaczego opinia publiczna w Polsce uważa obecny stan rzeczy za przygo- towania do połknięcia Polski przez imperializm rosyjski, jako siedemnastej re- publiki ZSRR? 5. Dlaczego zabranie Polsce ziem wschodnich, a przyłączenie -jako rekom- pensata - ziem zachodnich ja uważam za przygotowanie sobie przez Rosję wy- godnych strategicznie pozycji do wypadu na Europę i opanowania jej? 6. Dlaczego po wojnie 1920 r. sytuacja materialna Kraju była o wiele lepsza, niż obecnie w półtora lata po wojnie? Z wyposażenia urzędnika, lub robotnika można było skromnie żyć, a obecnie wynagrodzenia za pracę są wprost humorystyczne. Np.: a) Robotnik przy budowie mostu otrzymuje dziennie 40 zł, tzn. miesięcznie około 1200 zł, co stanowi wedle kursu giełdy dwa dolary. Za to można kupić dwa kg masła. Kartki żywnościowe nie wchodzą w rachubę, bo przydziały na nie są obrażające. b) Dlaczego nauczyciel gimnazjalny w Polsce "demokratycznej" otrzymuje 1000 do 1500 zł miesięcznie, tzn. wartość kilku zł przedwojennych. Więc miesięczny zarobek nauczyciela obecnie jest mniejszy od dziennego zarobku przed wojną. 3 16 Materiały i Dokumenty i a I` c) Uważam, że stopa życiowa więźnia w Polsce przedwojennej była wielo- krotnie wyższa od stopy życiowej obecnych pracowników. 7. Dlaczego przydziały UNRRY dla Polski idą w niewłaściwe ręce: a) Pszenica wyładowana w Gdyni 12.3.[19]46 została skierowana do Rosji koleją. Może stamtąd pójdzie do Francji? b) Ogromną ilość towarów UNRRY kradną. c) Największe i najlepsze przydziały mają partyjnicy filosowieccy i ich ro- dziny. c Nie korzystają wcale z przydziałów najwięcej ich potrzebujący, ci, co wsku- tek utraty zdrowia, wycieńczenia, choroby lub braku w rodzinie osoby zdolnej do pracy, nie mają kartek pierwszej kategorii lub wcale ich nie otrzymują. e) Wynika z tego, że pomoc UNRRY okazuje się nie uczciwym i biednym Polakom, lecz złodziejom i wrogom Polski. Tym samym pomoc ta jest szkodli- wa, bo Polacy otrzymują okruchy ze stołu, za którym ucztują ich wrogowie. 8. Dlaczego niemowlęta w Polsce umierają z braku pokarmów, jeśli rodzice ich nie są uprzywilejowani? 9. Dlaczego tak straszna śmiertelność panuje w Kraju. Liczba zgonów sporo przewyższa liczbę urodzin. 10. Dlaczego taki straszny wróg Polski jak Hitler nie odmawiał niepracują- cym kart żywnościowych, a dziecko i matka były lepiej żywione, natomiast w Pol- sce "demokratycznej" niepracujący mają tylko jednego opiekuna: Śmierć? 11. Dlaczego w powodzi artykułów i publikacji z czasów okupacji Polski te- matem ich są jedynie Niemcy i zbrodnie niemieckie, natomiast nie ma absolut- nie nic o Rosjanach i ich zbrodniach dokonanych na Polakach? To przecież też ciekawy temat: wywożenie na Sybir, do Kazachstanu, kopalń; obozów koncen- tracyjnych, więzień... Egzotyka. [Wacław] Sieroszewski, który był zesłany na Sybir za caratu, na podobnych tematach oparł swoją sławę literacką. Niechby się wypowiedział szczerze na ten temat chociaż jeden z tych milionów Polaków, którzy od 1939 r. przymusowo gościli w ZSRR. 12. Dlaczego w całej prasie Polski "demokratycznej" (nie rosyjskiej) nie uka- zała się karykatura Stalina? Było mnóstwo karykatur - nawet Boga - lecz kary- katury Stalina nie ma... Dlaczego? 13. Dlaczego w Rosji Stalinowskiej nigdy nie było żadnego strajku, o którym pisałoby się w prasie? Przecież konstytucja nie tylko na to pozwala, a nawet popiera. Czy może dlatego, że stopa życiowa robotnika sowieckiego jest wyższa od stopy życiowej robotnika amerykańskiego - gdzie strajki są częste? Lecz mam dane, że robotnik amerykański w ciągu dnia zarabia dużo więcej, niż robotnik sowiecki w ciągu miesiąca. 14. Dlaczego w obozie katyńskim znaleźli się oficerowie i cywile Polacy? Przecież Polska Rosji w 1939 r. wojny nie wypowiedziała i istniał świeży pakt o nieagresji. Kto? Po co? Za co ich tam zawiózł z Polski? Materiały i Dokumenty 317 15. Dlaczego z obozu katyńskiego nikt nie uciekł, gdy obóz przechodził z rąk sowieckich w niemieckie? Jestem wieloletnim więźniem i wiem, że nawet z naj- cięższych więzień, nawet ze Św. Krzyża na Łysej Górze - z ogółu siedmiustu [sic!] więźniów - były ucieczki. A tu - z obozu katyńskiego - z dwunastu tysię- cy więźniów, w czasie zawieruchy wojennej, nikt nie mógł uciec. 16. Dlaczego Rosjanie, którzy nawet uciekając z Wilna w obliczu nadcho- dzących Niemców, pod bombami, ładowali i wywozili cywilnych więźniów Po- laków, z Katynia, który był położony o 500 km dalej na wschód, nie wywieźli nikogo? - "Zostawili Niemcom" kompletny dwunastotysięczny obóz wojskowy Polaków, by po męce w więzieniach bolszewickich stali się mścicielami, lub współdziałali - z chęci zemsty - z Niemcami. Co za krótkowzroczność?! 17. Dlaczego, gdy Rząd Polski w Londynie zaproponował zbadać sprawę Katynia za pośrednictwem delegacji Szwajcarskiego Czerwonego Krzyża, rząd sowiecki wniosku nie przyjął i "obraził" się, zrywając stosunki z Rządem Pol- skim. Gdyby mnie posądzono o przestępstwo, którego bym nie dokonał, to na pewno chętnie bym przyjął rzeczoznawców, mających ustalić istotny stan rzeczy. 18. Gdzie jest obecnie [Zygmunt] Berling, pod sztandarem którego łączyli się żołnierze Polacy w Rosji i walczyli z Niemcami? Czy rzeczywiście jest in- struktorem w wojskowej szkole w Rosji, czy gdzie indziej? Mam pewne dane, które każą mi wątpić w informacje prasy sowieckiej. 19. Dlaczego w Rosji przywrócono reakcyjne tytuły wojskowe, złote nara- mienniki? Dlaczego wprowadzono ordery Suworowa i Kutuzowa, reakcjonistów, którzy byli ostoją carosławia i prawosławia, a Suworow szczególnie się "wsła- wił" rzezią polskiej Pragi? Dlaczego w kraju internacjonalizmu wyhodowano zabite poprzednio, pojęcie "święta ojczyzna"? Dlaczego usunięto z rządu jedy- nego bolszewika ze starej leninowskiej gwardii, Kalinina? Dlaczego zamieniono tytuł komisarza na ministra? Mam wrażenie, że jeśli tak pójdzie dalej, to Stalin oficjalnie nazwie siebie imperatorem Rosji, to znaczy potwierdzi istotną swoją rolę. 20. Dlaczego w rocznicę wyzwolenia Warszawy, w alei Stalina, na defiladzie maszerowały oddziały I Dyw. im. Kościuszki, na sztandarze których był właśnie order Suworowa. Jak to pogodzić z uczuciami Polaka, który wie, że jeśli Praga ocalała, to dlatego, że nie było Suworowa. 21. Dlaczego prasa polska w ohydny sposób szkaluje Papieża? Czy to wypa- da, bez względu a tendencje polityczne, wobec najwyższego autorytetu świata katolickiego i Kościoła'? 22. Dlaczego rada kościoła unickiego zachodniej Ukrainy wysłała orędzie do generalissimusa Stalina, oświadczając, że zrywa unię z Watykanem z r. 1598 i wra- ca pod skrzydła kościoła prawosławnego, jednocześnie wyraźając wdzięczność Stalinowi za połączenie wszystkich ziem ukraińskich. Mam wrażenie, że tu po- plątano adresy i adresatów. Orędzie powinno było być skierowane do Paryża, a 318 Materiały i Dokumenty nie do Stalina, do Rzymu, a nie do Moskwy, bo z Watykanem się zrywa unię, a nie z Kremlem. Jakie są motywy takiego roztargnienia? 23. Dlaczego w gazecie Armii Czerwonej, wychodzącej w Polsce w języku polskim pl. "Wolność", metropolita kijowski i halicki pisze między innymi: ".. . We Włoszech przebywają na utrzymaniu sprzymierzonych setki tysięcy wojsk polskiego faszysty gen. [Władysława] Andersa, znanego ze swej nienawiści do Związku Radzieckiego i gotowego do wystąpienia przeciw nowej demokratycz- nej Polsce". Ile tych "setek tysięcy?" Może jedna? I po co jego ekscelencja kła- mie? Jeśli cała prasa Polski demokratycznej nazywa Papieża faszystą, to ja, z uza- sadnieniem, nazwę metropolitę agentem bolszewickim. Dziwni duchowni są w Ro- sji sowieckiej! Czy tam czasem na miejscu Pana Boga nie wiszą portrety Stalina? 24. Dlaczego słynny globtroter Ilja Erenburg, obecnie pisarz bolszewicki, w numerze noworocznym z 1940 na 1941 tygodnika rosyjskiego "Ogoniok", ma- jącego największy nakład w Sowietach, we wstępnym artykule pl. "Nocz Jevro- py" pisał stek łgarstw, w które sam nie wierzy. Dla przykładu, między innymi: "...Nawet Papież nie jada ulubionych makaronów. Pończochy noszą ze szkła, a kapelusze z ludzkich włosów. Kawę piją z końskich odchodów". Cytuję to, co zostało w pamięci, lecz ręczę za dokładność (sprawdzić nietrudno) z dużego ar- tykułu, gdzie wspaniały pisarz nazywa Europę krainą nędzy, a Rosję wyspą szczę- śliwości. 25. Dlaczego to, co we Włoszech nazwano faszyzmem, a w Niemczech hitle- ryzmem, to zn[aczy] system rządzenia, przy którym obywatele są bezwzględnie podporządkowani klice rządzącej państwem - w Rosji, gdzie się przejawia w for- mie wielokrotnie cięższej, w postaci absolutnej i bezwzględnej tyranii, nazywa się bolszewizmem, komunizmem, socjalizmem? 26. Prasa polska zgodnie twierdzi, że tu nie ma prześladowań religii. Ja nato- miast komunikuję, że w Polsce obecnej usunięto nawet ze szkół religię. Nato- miast czytam w prasie berlińskiej, że: "Komitet koordynacyjny magistratu ber- lińskiego odrzucił wniosek o wyeliminowaniu nauki religii z programu naucza- nia i zdecydował, że w szkołach niemieckich religia będzie udzielana jako przedmiot równorzędny z innymi". Dlaczego młodzież niemiecka ma zaszczyt studiowania nauki i etyki Chrystusa, które przetrwały blisko 2000 lat, a młodzież polska może studiować tylko systemy polityczne demagogów, które trwają dzie- siątki lat? 27. Dlaczego w Nr. 10 (20) "Kuźnicy", pisma literacko-społecznego, z dnia 8 marca 1946 r., w arf. "Duchy" p. Prado [?], autor podpisany kryptonimem, obu- rza się na informację w sztokholmskim "Via Suedica" o tym, że wojska radziec- kie są we wszystkich miastach Polski, że sztandary sowieckie powiewają nad wielu miastami Polski i kończy, zwracając się do MSZ: "... Co się czyni, by nareszcie zacząć informować zagranicę o Polsce? Dlaczego MSZ nie rozpoczął jeszcze planowej i systematycznej akcji w tym kierunku? Dlaczego ciągle jesz- Materiały i Dokumenty 319 cze jedynymi informatorami o nas są Anders i londyńska klika?" Zdumienie moje też nie ma granic. Czyż autor jest ślepy, ghzchy czy głupi? Może pozwoli xnnie zapytać o pewne tylko fakty, z braku miejsca na serię pytań: a) Czy pan wie, że cała Polskajest fortyfikującym się obozem sowieckim i że nawet w Prusach są robione fortyfikacje? b) Że - dla przykładu - w małym mieście Lębork stoi załoga sowiecka 12 000 a w powiecie 30 000 wojsk sowieckich. c) Że w wielu miejscach, szczególnie nadgranicznych, stworzono wojskowe Gorodki?" " . c Że w każdym mieście są załogi sowieckie, a w dużych miastach liczne garnizony? e) Że nie tylko wojska sowieckie są w Polsce, lecz nawet NKGB, i nawet wychodzi w polskim języku gazeta Armii Czerwonej "Wolność", bogato ilustro- wana, służąca gloryfikowaniu ZSRR. Adres redakcji: Poznań, ul. Słowackiego 57. Więc nie tylko są wojska radzieckie, lecz nawet i ich aparaty represyjne i propa- gandowe. 28. Jeśli kto wątpi w istnienie aparatu represyjnego, to mogę podać setki ad- resów zakonspirowanych ekspozytur NKGB i NKWD w różnych miastach Pol- ski. Np. Gdynia, Świętojańska 85 m. 4, I piętro, na prawo. 29. Dlaczego mieszkańcy wielu miast Polski, szczególnie kobiety, wieczora- mi nie wychodzą na ulicę? 30. Dlaczego w lipcu 1945 r. w Toruniu, na Stawkach, wojskowi sowieccy zgwałcili kobietę, Polkę, która miała amputowane obie nogi? Jaki zwierz, prócz bolszewika, tego by dokonał? 31. Dlaczego w Łodzi, przy końcu zeszłego roku, oficerowie sowieccy zgwał- cili i zamordowali studentkę, której wspaniały pogrzeb obrócił się w demonstra- cję przeciw Rosjanom? Potem nastąpiły masowe aresztowania. 32. Dlaczego w Krakowie wojskowi sowieccy na początku rb. zabili doroż- karza, który wiózł do chorego lekarkę? Pogrzeb tak samo obrócił się w demon- strację przeciw Rosjanom; potem represje. 33. Dlaczego w Łodzi na początku rb. wysadzono w powietrze pomnik boha- terom Armii Czerwonej? 34. Dlaczego w Wilnie, w jednym tylko dniu i w jednym rejonie, lekarz zba- dał trzy zgwałcone przez bolszewików kobiety? Trzecia była nieletnia i zmarła. 35. Dlaczego w Polsce nie ma dnia, nie ma nocy, aby wojskowi rosyjscy nie dokonywali gwałtów na Polakach? Mam na to tysiące dowodów, faktów, nazwisk , świadków poszkodowanych. 36. Dlaczego Rosjanie obrabowali Polskę ze zboża, koni, krów, wieprzy? Dlaczego wywozili całe elektrownie i fabryki? 37. Dlaczego Rosjanie obrabowali i spalili te tereny Niemiec, które potem przypadły w udziale Polsce? i 320 /iateriakv i Tl.,t 42. Dlaczego oficerowie sowieccy, którym się skarżyłem na postępowanie Rosjan z Polakami, odpowiadali mi: "My was oswobodzili od Hitlera, a wy się jeszcze skarżycie!" 43. Dlaczego, gdy Polska rozpaczliwym wysiłkiem całego narodu bezkom- promisowo walczyła z Niemcami, Rosjanie tę walkę utrudniali i paraliżowali zabraniem pół Polski, wywożeniem Polaków, niszczeniem inteligencji. 44. Dlaczego, gdy Londyn przeszło rok czasu był bombardowany przez Niem- ców, Rosjanie wspomagali hitlerowców surowcami i materiałami wojennymi? 45. Dlaczego w r. 1941 ta "bohaterska" armia czerwona, która ściągnęła ku gra- nicom gros swej siły i najlepsze jej części, od jednego uderzenia Niemców rozsypa- ła się w popłochu - poszła do niewoli - biegła aż pod Moskwę i dopiero wysiłku całego świata trzeba było, aby Niemców pokonać i Rosję od Niemców uwolnić. 46. Dlaczego Rosjanie, którzy z 24 000 km frontu niemieckiego walczyli na odcinku 2500 km, zwycięstwo nad Niemcami przypisują sobie? Jeśli dlatego, że stracili najwięcej żołnierzy, to któż winien, że żołnierz ten tak nędznie i głupio walczył? Ja uważam, że wojnę z Hitlerem sfinansowali i wygrali Anglosasi, a za największą bohaterkę uważam Polskę. Ona też poniosła największe ofiary, bo stra- ciła czwartą część ludności i została obrabowana przez Niemców i bolszewików. 47. Dlaczego partyzantów polskich, którzy na rozkaz rządu w Londynie wy- stąpili wspólnie z Armią Czerwoną do walki z Niemcami, po zwycięstwie wy- wieziono do Kaługi? Dlaczego w drodze głodzono ich 4 dni, a w Kałudze na dworcu orkiestra przywitała [ich] "krakowiakiem?" Dlaczego potem eksploato- wano ich pracę w ohydnych warunkach? Gdzie, kto, kiedy postąpił w ten sposób z kombatantami? 38. Dlaczego partyzantka rosyjska za okupacji niemieckiej, na Wileńszczyź- nie, paliłąpolskie dwqvi.gŻ lj,a9a i'fift7ifIiL'riiOrd'owara trolaków? o się 'działo nie samowolnie, a taktycznie. Na to są dowody. Natomiast nie szko- dziła załogom niemieckim. 39. Dlaczego po odebraniu Niemcom Wilna, przy czym polskich partyzan- tów zginęło wielokrotnie więcej, niż żołnierzy radzieckich, bolszewic rabowai Iudność polską, dokonując wielu gwałtów i mordów? 40. Dlaczego mnie - mimo doskonałego znawstwa języka rosyjskiego i Ro- sjan - żołnierze i oficerowie radzieccy obrabowali cztery razy? 41. Dlaczego władze rosyjskie w Wilnie, wnet po zajęciu miasta kazały Wil- nianom zdeponować pieniądze niemieckie w banku? Ludność chętnie to uczyni- ła, bo przy innych zmianach (Litwini, Niemcy) pieniądze wymieniano po obni- żonym kursie. Lecz bolszewicy wydali ludziom kwity i na tym się skończyło. Wilnianie dotąd posiadają mnóstwo takich kwitów. W ten sposób miasto pozba- wiono środków płatniczych, a najwięcej ucierpieli najbiedniejsi, ci, co nie mieli potem za co zakupić jedzenia. Jak to się nazywa wedle teorii marksistowskiej? Materiały i Dokumenty 321 48. Dlaczego za pierwszym pobytem bolszewicy wywieźli masy Polaków na zatracenie w gląb Rosji i dlaczego za drugim pobytem niszczyli Polaków po- nownie? 49. Czy zostala obecnie na Mińszczyźnie i Mohilewszczyźnie chociaż jedna rodzina polska z tych 1 500 000 Polaków, którzy tam mieszkali przed wojną r. 1920 i pozostali za granicą Polski? Gdzie są tamci nasi rodacy? Czyją piekiel- ną robotą było zupełne zniszczenie ich? 50. Z setek tysięcy nazwisk Polaków, zniszczonych przez bolszewików na Wileńszczyźnie, przytoczę tylko jedno - dla przykladu i dlatego, że można je przytoczyć: dlaczego zastal aresztowany 80-letni, apolityczny, znany całemu Wilnu bibliofil Rudzki, który zmarl w więzieniu na Łukiszkach, na cementowej posadzce? Za co go zamordowano? 51. Dlaczego w celach pojedynczych, mających kubaturę 16-24 m. [sic!], t. znaczy posadzki od 4-6 m kwadratowych, siedzialo od 18-30 więźniów? I dla- tego, jeśli za sanacji na Łukiszkach siedziało 1000 ludzi, to nazywano to prze- pełnieniem, a za bolszewików 24 000 ludzi naraz było normalne? Jak śmiesznie mole były wobec tego cierpienia więźniów dawniej którymi, Panie Redaktorze, my się oburzali. I trzeba pamiętać, że w Polsce polskiej siedzieli w więzieniach ludzie o coś oskarżeni, lub slusznie, albo niesłusznie skazani, a w Polsce rosyj- skiej siedzieli i siedzą ludzie niewinni, za to, że są Polakami. 52. Dlaczego porzucenie ojczyzny przez Polaka z Wilna lub Lwowa, gdzie pozostawia się groby swych przodków i dorobek pokoleń, a jedzie się na ziemie zachodnie, nazywa się repatriacją? 53. Dlaczego taka "repatriacja" odbywa się w okropnych warunkach: Tygodnie jazdy bydlęcemi wagonami lub na otwartych lorach, brak strawy, łapownictwo, rabunki żołnierzy sowieckich! Znam kilka transportów obrabowa- nych doszczętnie przez żołnierzy radzieckich. Znam wypadki, kiedy żolnierze bolszewiccy pijani wdzierali się do wagonów i gwałcili kobiety. 54. Dlaczego na dworcu w Bydgoszczy przechowalnia nie przyjmuje ręcz- nego bagażu pasażerów, tłumacząc to obawą przed rabunkiem żolnierzy sowieckich? 55. Dlaczego w "ucywilizowanej" Rosji obecnej chlopi orzą ziemię sochą, którą ciągną kobiety i dzieci? I to często się dzieje obok stacji traktorowych. 56. Dlaczego partyzantów polskich, wywiezionych do Rosji, zabijano (znam trzy wypadki) za kradzież kartofli z pola, a kartofle te potem nie wykopane zo- stały pod śniegiem. 57. Dlaczego robotnik w Rosji zarabia 120 rubli miesięcznie, a kg chleba kosztuje od 15 do 20 rubli? 58. Dlaczego bańka po amerykańskich konserwach w Stalino - dawniej Jó- zefówka - w sercu okręgu przemysłowego Rosji - kosztuje jako naczynie sto- krotnie więcej, niż w Ameryce wraz z konserwami? 322 Materiały i Dokumenty 59. Dlaczego obecny rząd polski sprzedaje Rosji węgiel trzykrotnie tanięj, niźli kosztuje jego wydobycie z kopalni? 60. Dlaczego prasa polska powiadomiła uroczyście, że ZSRR przesłał dla paw. rypińskiego dwieście rasowych kur, a nie powiadomiła, gdy bolszewicy z terenu tegoż powiatu wywozili tysiące koni, krów, świń i ogromne ilości zboża? 61. Dlaczego w Warszawie nawet trudno kupić gazetę PSL, a w innych mia- stach to prawie niemożliwe, nawet za cenę 50 zł za egzemplarz? I dlaczego ta gazeta jest wydawana na tak lichym papierze i w złej szacie graficznej, wów- czas gdy Polska jest zasypana dobrze wydawanymi pismami propagandowymi? 62. Dlaczego w Wilnie, gdzie zostało tak mało Polaków, obłożono wielkimi podatkami kościoły? Np.: na kościół św. Rafała w miesiącu marcu rb. nałożono podatek 16 000 rubli. 63. Dlaczego w Rosji zastraszająco przybiera na sile antysemityzm? Żydzi stamtąd masowo biegną na Wileńszczyznę i do Polski. Dlaczego żołnierze so- wieccy otwarcie grożą Żydom? Dlaczego nie otoczono opieką tego nieszczęśli- wego narodu? 64. Dlaczego jesienią roku 1939 urządzono na Białorusi polskiej plebiscyt za przyłączeniem do ZSRR? Plebiscyt był zorganizowany w ten sposób, że można było głosować tylko "za". Głosowanie było przymusowe. W Wilnie, w czasie takiego plebiscytu, głosującym stawiano na paszporcie pieczątki: "SL". Brak pieczątki powodował w następstwie poważne represje. 65. Dlaczego w styczniu 1940 [sic! - 1941] w Wilnie, w czasie wyborów do Rady Najwyższej ZSRR, w tym rejonie, gdzie mieszkałem (ul. Kalwaryjska), było wystawionych dwóch kandydatów: jeden - Guszcza, drugi - [Paweł] Boł- truszka, obaj bolszewicy? 66. Dlaczego po ośmioletniej przerwie, gdy pisarze i obywatele polscy tyle prze- cierpieli, literatura polska jest tak nędzna, tak bezbarwna, tak fałszywa i bezradna? 67. Dlaczego były minister kultury i sztuki Edmund Zalewski w wywiadzie prasowym wypowiedział stek bzdurstw godnych buszmena. Przytoczę tylko parę zdań, które proszę zanalizować: "... Trzeba traktować z całą ostrożnością, tzw., a często obłudnie zwaną - ludowość, która niejednokrotnie pod ładną formą ukryła po prostu tendencje reakcyjne. Trzeba niszczyć kult sztuki dla sztuki, uprawiany przez egocentrycznie nastawionych artystów, artystów snobów i sybarytycznych smakoszy" itd. Uwaga pisarze: średniowiecze! Obywatel minister wydaje rozka- zy: jak pisać, co pisać, gdzie pisać, czym pisać... Baczność! Ja potrafiłem pisać nawet w więzieniu sanacyjnym, lecz pod batem obywatela ministra nie mogę, bo jestem człowiekiem i pisarzem śmiałym, wolnym wewnętrznie, a nie literac- ką prostytutką. 68. Dlaczego w sowchozie Werki, pod Wilnem, robotnik fizyczny otrzymy- wał w 1945 w sezonie, dziennie, za 16 godz. pracy, 3 ruble i miał prawo kupić miesięcznie 8 kg żyta. Wszystko. Chleb wówczas kosztował 30 rubli kg. Materiały i Dokumenty 323 69. Dlaczego ja, jako robotnik fizyczny, pracujący latem 1944 roku w sow- chozie Karwieliszki (20 km od Wilna), miałem wyznaczoną przez majora so- wieckiego, kierownika kilku kołchozów, dniówkę 8 rubli - chleb wówczas kosz- tował 30 rubli za kg - i więcej nic? Zresztą i tych pieniędzy za ciężką pracę nie wypłacono mi. 70. Dlaczego oficer sowiecki (mogę podać personalia), wykładowca w Szko- le Oficerskiej na Antokolu, syn wyższego oficera sowieckiego, w wyrazie rosyj- skim składającym się z trzech liter zrobił 5 błędów? 71. Dlaczego mój współwięzień z więzienia rawickiego, starosta więźniów politycznych, ideowy komunista, Żyd, dr Mandel ze Lwowa, po wymienieniu go z więzienia polskiego do Rosji, został tam po pewnym czasie rozstrzelany? 72. Dlaczego płatni mordercy zabili opozycjonistę Trockiego, kolegę Lenina i wodza rewolucji rosyjskiej, po napisaniu przez niego książki pl. "Zbrodnie Stalina"? 73. Gdzie jest pisarz polski Bruno Jasieński? 74. Gdzie jest przywódca czerwonej Łodzi polski pisarz [Witold] Wandurski? 75. Dlaczego rozstrzelano przywódców komuny białoruskiej [Szymona] Raka- -Michajłowskiego i [Bronisława] Taraszkiewicza? 76. Dlaczego rozstrzelano ojców rewolucji: Kamieniewa, Zinowiewa, Bucha- rina i wielu innych? Jeśli rzeczywiście pracowali dla Gestapo, to ładna to idea, której ojcowie są szpiclami niemieckimi! Jeśli to "żarcie się" o władzę, to czym jest Rosja Sowiecka? 77. Dlaczego w obecnej Rosji stopa życia obywatela jest wielokrotnie niższa od stopy życiowej więźnia w przedwojennym więzieniu polskim? 78. Dlaczego Leon Krzycki z entuzjazmem odzywa się o Stalinie, a Stalin o [Bolesławie] Bierucie, a obaj o [Leonie] Krzyckim? Przypomina mi się taka polska piosenka: Pije Kuba do Jakuba, Jakub do Michała, Wiwat ty, wiwat ja, - Kompania cała... 79. Dlaczego pisarz angielski narodowości polskiej, Józef Konrad Korzeniow- ski, który odwiedził Polskę i tam w pewnym towarzystwie przypadkowo poznał Rosjankę, pisał potem: "Nieszczęście chciało żem musiał przyjechać do Polski, aby uścisnąć rękę Rosjanki". Cytuję z pamięci. 80. Dlaczego żołnierzy armii sowieckiej naród polski nazywa "zegarmistrza- mi". I dlaczego, gdy w kinie wyświetlano dodatek filmowy z obrad ONZ, gdy ukazał się Bevin w towarzystwie Wyszyńskiego, wyrostki na sali krzyczeli: "Be- vin, uważaj na zegarek"! 81. Dlaczego wspólna sprawa Europy i Ameryki, walka z hitleryzmem, skoń- czyła się mordowaniem i rabowaniem Polaków przez Niemców i bolszewików, którzy nadal Polskę rabują, a Polaków tyranizują? 324 Materiały i Dokumenty 82. Dlaczego w IKP ["Ilustrowanym Kurierze Polskim"] z dnia 14.3.1946 ukazała się notatka pl. "Słuszny zakaz amerykański", gdzie piszą, iż naczelne dowództwo sił zbrojnych zabroniło krytykowania i wyśmiewania Związku Ra- dzieckiego. Czyż jest tak śmieszny? 83. Dlaczego w "IKP" z dnia 23.3.1946 ukazała się taka notatka: Władze w Austrii odebrały koncesję gazecie "Neue Zeit" za artykuł, w którym autor pod- dał krytyce politykę Związku Radzieckiego w 1939. Ot wam i wolność prasy, wolność słowa! 84. Dlaczego naród polski coraz więcej łgnie do kościola? Nawet młodzi mężczyźni, zwykle indyferentni w sprawach religijnych, uczęszczają na nabo- żeństwa, a kaplani cieszą się wielkim szacunkiem i miłością społeczeństwa? Może dlatego, że kościół w obecnej Polsce pozostał jedyną niezaprzedaną moskalowi [sic!) placówką narodową? 85. Dlaczego fama ludu obecną Polskę nazywa "Berezą". Ja, co prawda, uważam tę nazwę za łagodną. 86. Dlaczego za godło obecnej Polski naród uważa nie białego orla, a szubienicę? 87. Dlaczego "rząd polski" prowadzi agitację za powrotem emigracji do Pol- ski? Przecież tu czeka na nich nędza, poniewierka, aparaty UB i NKGB. Iluż z tych, co wrócili, już zginęło? Ilu siedzi w więzieniach, ilu się ukrywa?... 88. Dlaczego wywiera się presję na urzędników i nauczycieli, aby wstępowa- li do PPR, czyli, jak mówi naród: Polskiej Partii Renegatów? 89. Dlaczego stworzono Ministerstwo Ziem Zachodnich, a nie utworzono możliwych warunków egzystencji? Ludzi wiozą tam na zatracenie. Miasta spa- lone przez bolszewików. Gospodarstwa obrabowane, inwentarzu nie ma, apro- wizacja źadna lub prawie żadna, na dodatek warunki bezpieczeństwa są skanda- liczne, a UB i MO są plagą ludności. 90. Dlaczego powracający z Rosji Polacy, wywiezieni tam z Polski przez bolszewików, przyjeżdżają w stanie zastraszającym? Bolszewicy dumnie oświad- czają, że pozwolili wywieźć z Rosji po sześć ton bagażu. Kpiny! Ci ludzie wra- cają owinięci w galgany, bez obuwia, chorzy i nędzni. Upiory, nie ludzie! 91. Dlaczego "repatrianci" zza Bugu nie otrzymali dotychczas żadnej rekom- pensaty za własność pozostawioną tam przez nich? Przecież to im zagwaranto- wano. 92. Dlaczego w obecnej Polsce nieustannie toczy się walka? W lasach masa ludzi ukrywających się. Kwitnie prostytucja. Szerzą się choroby weneryczne. Stopa życiowa obniża się wciąż. Sabotaż świadomy i nieświadomy ogarnia cały Kraj. Zbrodnie wzmagają się straszliwie. 93. Dlaczego istnieją Zbrojne Oddziały Ochrony Rządu? Przecież Piłsudski mógł bezpiecznie i samotnie żyć wszędzie, a [Felicjan] Sławoj-Składkowski co dzień rano chodził po Warszawie ze swoimi dziećmi na spacer? Materiały i Dokumenty 325 94. Dlaczego u Rosjan taka masa chorych wenerycznie i dlaczego wszędzie są w ogromnej ilości wszy? 95. Dlaczego pewien mój znajomy otrzymał palto, jako dar UNRRY, a potem skonstatował dokładnie, że palto to pochodzi z Oświęcimia i zostało zabrane przez Niemców uśmierconemu tam Polakowi? Odnalazł jego żonę. Czy Ameryka ob- darza Polaków rzeczami po zamordowanych braciach? 96. Dlaczego Rosja Sowiecka nie urządzi raju socjalistycznego we własnym kraju, który jest tak bogato wyposażony przez naturę? Wówczas nędzarze emi- growaliby tam z całego świata jak do Ameryki. Lecz dąży ona tylko do podbo- jów i rabunku zasobów materialnych innych państw. 97. Dlaczego zmasakrowano i zniszczono taką cudną, kulturalną Estonię? Za co? 98. Dlaczego więźniowie w więzieniach nazywają inteligentów "szpagaty" i "szpagateria". To znaczy ludzie słabi, tchórzliwi, których można jak sznurek koło palca owinąć i w węzełki wiązać. Czy obecna postawa inteligencji polskiej w naszym dwudziestoczteromilionowym więzieniu, nie potwierdza tego epite- tu? Dlaczego tak łatwo załamali się i poszli na usługi wiadomym sferom bez mała wszyscy nasi publicyści i literaci w Kraju? 99. Dlaczego ja, pisarz polski, który jako samouk wydostał się z przepaści życia i stał się literatem, ukazując ludziom świat głębinowy ich braci z margine- su życia, który ma rzeczy napisane i ogrom materiału do nowych powieści, muszę milczeć, tułać się, ciężko zarabiać na życie i marnować czas, zamiast pracować na właściwym mi polu literackim? 100. Dlaczego ja, panie Karolu, nie mogę w tej naszej obecnej "demokra- tycznej i niepodległej" Polsce przyjść do panajak dawniej, za złych sanacyjnych czasów, na pogawędkę o biedzie więźniów, o braku wolności słowa i na setki innych tematów? Dlaczego?... Dość! Dałem panu sto skondensowanych pytań. Nie opracowałem ich, bo czasu brak, a honorarium za pracę od Pana się nie spodziewam. Mogę Panu zadać jeszcze 1000 pytań szczegółowych z cyframi, nazwiskami, datami. Lecz uważam to za zbędne teraz. Jedno tylko chcę zaznaczyć i podkreślić stanowczo, że wszystko, co piszę, mogę udowodnić każdemu uczciwemu trybunałowi. Ja tak wiele i śmiało broniłem siebie przed różnymi trybunałami, że nie zawaham się, dopóki żyję, wystąpić w obronie Polski i Polaków. Możliwe jest, że ten mój głos się zlekceważy, jak zwykle się dzieje tam, gdzie panuje klika tyranów, a ich bezpieczeństwa i dobrej opinii pilnują sfory szpic- lów i lizusów. Możliwe jest to, że mnie, indywidualistę, który jako ideał swój obrał hasło: "Wolność, prawda i odwaga" obrzucą błotem. Łatwo to. Nawet jako pisarza postarają się pomniejszyć. Przeczuwam to wszystko. Więc przeciw obniżeniu mnie i stłumieniu mego głosu jako pisarza podam tylko jeden argument. Może pohamuję nim trochę sprzedajne, intelektualne pro- stytutki, gotowe się historyzować, wyć i szczekać na rozkaz władzy. 326 Materiały i Dokumenty Argumentem tymjest nie akcja prasy w 1937, aby mnie wyrwać z więzienia na Św. Krzyżu, nie mnóstwo ciekawych recenzji krajowych i zagranicznych, nie wiele listów od wybitnych ludzi z Polski i zagranicy, a tylko książka, wydana w 1937 [sic! - 1938] pl. "Najnowsza polska twórczość literacka [ 1935-1937 oraz inne szkice krytyczne]". Napisał ją znany krytyk literacki Kazimierz Czachow- ski, obecnie Dyrektor Departamentu Literatury w Ministerstwie Kultury i Sztu- ki. W książce tej na sir: 147-8 nb. Dyrektor pisze o mnie tak: "Przyznać zaś trzeba, że ta książkajakże niezwykła i przedstawiająca życie bardzo osobliwe, jest książką z prawdziwego zdarzenia. Jej autor to nie żaden Urke-Nachalnik, albowiem w Ser- giuszu Piaseckim, gdyby nawet miał pozostać autorem tylko jednej książki, zy- skaliśmy pisarza o niewątpliwym talencie i, mimo pewne nieliczne zresztą błędy językowe, z którymi nie zdołałjeszcze się uporać, artystę świadomego w odkry- tym przez siebie powołaniu literackim". Dalej na sir. 151: "... ponad wszelką wątpliwość stwierdzić się musi, że ta nowoczesna, a w pełni autentyczna powieść w stylu Byronowym jest rewelacją rzetelnego i wielkiego talentu". A kończy artykuł słowami: "... spiritus fiat, ubi volt". Właśnie. I mój duch wypowiada się tam, gdzie chce sam, a nie, gdzie i jak każe Ministerstwo Propagandy. To znaczy... Moskwa... I dlatego tak długo mil- czałem i po raz pierwszy się odezwałem tym listem otwartym. Do widzenia, Panie Karolu. Do zobaczenia się w Polsce Niepodleglej. Wówczas pomówimy -jak dawniej, za złej sanacji - o wielu bardzo cieka- wych rzeczach. O wiele ciekawszych niż poprzednio. Warszawa, 27 kwietnia 1946 r. SERGIUSZ PIASECKI PS. Panie Karolu. Jestem bardzo ciekaw pewnych prywatnych Pana spraw: Czy Pan obecnie naprawdę czuje się uczciwym człowiekiem, Polakiem, i co Panu się śni po nocach? ,.. Materiały i Dokumenty 327 ANEK 100 tysięcy "dlaczego?" Sergiusz Piasecki, rozgłośny niegdyś w Polsce - w latach poprzedzających ostatnią wojnę - pisarz, autor interesującej powieści "Kochanek Wielkiej Nie- dźwiedzicy", budzący sensację swoją bujną przeszłością przemytnika - bandyty i kryminalisty, wieloletni więzień Rawicza, Koronowa i Świętego Krzyża, piew- ca anarchicznej wolności i awanturniczego życia, ogłosił w nr 148 (443) z do. 30 czerwca hr. emigracyjnej "Gazety Żołnierza" artykuł - list otwarty do redak- tora "Odrodzenia" pl. "Dlaczego?" List nosi datę: Warszawa, 27 IV 1946 r. O cóż chodzi w tym liście otwartym - artykule Sergiuszowi Piaseckiemu? "Żyłem- powiada o sobie Piasecki -jako indywidualista, kochający wolność, patrzący na życie ze strony psychologicznej, gardzący polityką, szwindlem, han- dlarstwem, sadyzmem, przemocą i blagą we wszelkiej postaci i pod każdą ma- ską... Byłem w więzieniach sześć razy. W sumie odsiedziałem czternaście lat... Jako pisarz zdobyłem uznanie i rozgłos w Polsce i za granicą...". To prawda - i to pięknie, choć charakterystyczna pogarda Sergiusza Piasec- kiego dla polityki w latach ciężkiej walki polskich pisarzy demokratycznych i pol- skich demokratycznych polityków z przejawami "szwindlu, handlarstwa, sady- zmu, przemocy i blagi" rzuca szczególne światło na postać i ideową postawę tego, który wedle własnych słów "sympatyzował z lwowską grupą pisarzy i poetów komunizujących" i z pismem "Sygnały". Ale to na razie nieważne. Dość na tym, że autor "Kochanka Wielkiej Nie- dźwiedzicy" po długich podliryzowanych wynurzeniach i zawarowaniu sobie odpowiednich uprawnień moralnych stwierdzeniem, że "przed wojną zdobył duży rozgłos w Kraju i za granicą, a w czasie wojny bezkompromisowo walczył z oku- pantami w szeregach Polski Podziemnej, nie patrząc na ponętne propozycje hi- tlerowskie" (czego nie próbujemy nawet kwestionować), stawia nieszczęsnemu redaktorowi "Odrodzenia" aż sto pytań z kategorycznym żądaniem odpowiedzi na wszystkie sto: "Zaznaczam - pisze - że proszę o odpowiedź na wszystkie pytania, a nie na niektóre, lub na fragmenty z nich. "Nie umieszczenie listu (na lamach "Odro- dzenia" - przyp. mój - S. R. D.) będę uważał za strach przed polskim UB i ro- syjskim NKGB, demokrację polską za fikcję, a działalność Pana (tzn. Kuryluka - S. R. D.) za wysługiwanie się imperializmowi rosyjskiemu". Ładny kwiat! I co ma teraz robić Karol Kuryluk? Sergiusz Piasecki i tak okazał się dość miłosierny dla redaktora "Odrodze- nia". Mógł przecież postawić mu nie sto, a sto tysięcy pytań - i od razu obwołać go "zdrajcą narodu" i "moskiewskim pachołkiem" w słusznym przekonaniu, że 328 Materiaky i Dokumenty Kuryluk na pewno nie zda tak kłopotliwego egzaminu. Czyż to nie byłoby prost- sze, niż stawianie takich pytań jak: "Dlaczego w Rosji przywrócono reakcyjne tytuły wojskowe i złote naramienniki?" "Dlaczego zamieniono tytuł komisarz na minister?" "Dlaczego w Warszawie nawet trudno kupić gazetę PSL, a w innych miastach to prawie niemożliwe, nawet za cenę 50 zł za egzemplarz? I dlaczego ta gazeta jest wydawana na tak lichym papierze i w złej szacie graficznej, wówczas, gdy Polska jest zasypana dobrze wydawanymi pismami propagandowymi?" Nie wiem, czy wojskowe tytuły pułkownika lub generałajako takie, same dla siebie, mogą być reakcyjne lub postępowe - nosili je wszakże i Jakub Jasiński i [Tadeusz] Kościuszko i [Ludwik] Mierosławski, którzy nie byli reakcjonistami. Wiem, że w Warszawie "Gazetę Ludową" można wszędzie dostać za pięć złotych, a tu i ówdzie za dwa, że wydawana jest na papierze takim samym, jak i inne dzienniki, i że poza Sergiuszem Piaseckim nikt w całej Polsce nie dałby ' za jej egzemplarz pięćdziesięciu złotych. Nie jestem Kurylukiem i mogę bez narażenia demokracji polskiej na złą opi- nię w oczach Piaseckiego nie odpowiadać na żadne ze stu pytań. Ale co będzie z Kurylukiem, który musi pod groźbą kondemnaty odpowiadać, dlaczego gazeta PSL jest wydawana w złej szacie graficznej i dlaczego - co najciekawsze - on, Sergiusz Piasecki, "pisarz polski, który jako samouk wydostał się z przepaści życia i stał się literatem, ukazując ludziom świat głębinowy ich braci z marginesu życia, który ma rzeczy napisane i ogrom materiału do nowych powieści", uważa, że... Niech teraz Kuryluk odpowiada przed światem i swoim sumieniem, "dlacze- go tak łatwo załamali się i poszli na usługi wiadomym sferom bez mała wszy- scy nasi publicyści i literaci w kraju", tylko on, autor "Piątego Etapu", Sergiusz Piasecki, którego "duch wypowiada się tam, gdzie chce sam, a nie gdzie i jak każe Ministerstwo Propagandy", tylko on "musi milczeć, tułać się, ciężko zarabiać na życie i marnować czas zamiast pracować na właściwym mu polu literackim?" Dlaczego? Dlaczego tak łatwo załamali się [Leopold] Staff, [Zofia] Nałkowska, [Jan] Wiktor, [Pola] Gojawiczyńska, [JarosławJ Iwaszkiewicz, [Jan] Parandowski, [Maria] Dąbrowska, [Kornel] Makuszyński, [Julian] Tuwim, prof. [Juliusz] Klei- ner, [Władysław] Broniewski i tylu innych, tylko on, Sergiusz Piasecki, sam je- den jak nowy [Tadeusz] Rejtan, zwalił się obnażoną piersią na wschodnim pro- gu Rzeczpospolitej - i trwa. Ech, Seriożka, nie strugaj wariata! - chciałoby się powiedzieć językiem "Ko- chanka Wielkiej Niedźwiedzicy". Wszakże nie jesteś sam, duraczek! Bo i [Ma- rian] Hemar dochodzi, też Kato nielichy, i Jan Emil Skiwski gdzieś się wreszcie odezwie. Towarzystwo nie gorsze od tego, którego sugestywny opis można zna- leźć w twórczości Sergiusza Piaseckiego. Więc po co ten ton fałszywy? Materiały i Dokumenty 329 Co do mnie, proponuję Panu, panie Piasecki, co innego. Wymianę pytań na zasadach clearingu. Oferuję sto tysięcy "dlaczego" w dowolnych ratach miesięcznych po pięć lub dziesięć tysięcy pytań. Zaznaczam - ściśle tak, jak i Pan - że proszę o odpo- wiedź na wszystkie pytania, a nie niektóre lub na fragmenty z nich. Niewywią- zanie się przez Pana z tego drobnego kłopotu uważać będę za dowód, że nadal Pan wysługuje się "wiadomym sferom", którym wysługiwał się Pan przed dwu- dziestu pięciu laty... W przypadku wyrażenia przez Pana zgody na mogą propo- zycję, zobowiążę się w swoim własnym i pozostałych pisarzy polskich imieniu odpowiedzieć Mu na jego pytania. Na razie chciałbym od Pana otrzymać równie dokładną jak i szczerą odpo- wiedź na pytania: l. Dlaczego i w jakim charakterze grasował Pan przed ćwierćwieczem po obszarach Litwy, Białorusi i Rosji? 2. Dlaczego i za co przesiedział Pan czternaście lat w więzieniach? 3. Dlaczego ja uważam, że zdanie: "Ja potrafiłem pisać nawet w więzieniu sanacyjnym, lecz pod batem obywatela ministra nie mogę, bo jestem człowie- kiem i pisarzem śmiałym, wolnym wewnętrznie, a nie literacką prostytutką", jest w ustach byłego agenta "dwójki" śmieszną przechwałką? Dlaczego, co wolno wojewodzie?... I wreszcie, - powtarzając za Panem - czy Pan obecnie naprawdę czuje się już uczciwym człowiekiem i co Panu się śni po nocach? Mógłbym jeszcze Pana zapytać, dlaczego Wilhelm II nosił czerwone szelki, lub dlaczego polskim cukrem karmiono niegdyś w Wielkiej Brytanii trzodę chlew- ną, ale te pytania pozostawiam sobie na potem. Na razie mi ich szkoda, tak jak tamtego cukru. Widzi Pan zatem, że co się tyczy metody szantażu, którą lada emigracyjny chłystek usiłuje nas tu wszystkich poustrzelać [sic!] - to nie takie to proste. A dla- czego? Dlatego, że niech źaba nie podstawia łapy tam, gdzie konia kują. Warszsw, w sierpniu 1946 r. St[anisław] R[yszard] Dobrowolski