Krystyna Zienkowska Stanisław August • • •••^•^••••••••^I^HMMMiHHHHi Poniatowski Zakład Narodowy imienia Ossolińskich - Wydawnictwo Wrocław • Warszawa • Kraków Biblioteka IHUW B L Co powiedziały gwiazdy... inwentarza Redaktor Grażyna Plater Indeks zestawiła Grażyna Plater Opracowanie typograficzne Stanisław Słowik Redaktor techniczny Małgorzata Wieczorek © Copyright by Zakład Narodowy im. Ossolińskich - Wydawnictwo, Wrocław 1998 Wydanie pierwsze ISBN 83-04-04401-3 Printed in Poland Zakład Narodowy im. Ossolińskich — Wydawnictwo. Wykonanie Wrocławska Drukarnia Naukowa Polskiej Akademii Nauk 53-505 Wrocław, ul. Lelewela 4 Zam. 125/98 Dziwne dzieciństwo Zima roku 1732. Rzeczpospolita Obojga Narodów, Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego, a więc Polski i Litwy. Powiat brzeskolitewski. 17 stycznia w Wołczynie, wówczas posiadłości Stanisława Poniatowskiego herbu Ciołek, generała szwedzkiego (niegdyś walczył u boku Karola XII), podskarbiego wielkiego litewskiego, wojewody mazowieckiego, a wkrótce regimentarza wojsk koronnych, doświadczonego żołnierza, senatora, obieżyświata, ambitnego dyplomaty, zręcznego polityka - narodziny kolejnego, szóstego dziecka, a czwartego syna. Nadano mu imiona Stanisław Antoni. W dniu urodzin układ gwiezdny był jak najbardziej pomyślny: znakiem zodiaku był gwiazdozbiór nieba północnego, Koziorożca (Capricornus), którym rządzi planeta Saturn. Astrologia fascynowała wówczas wielu ludzi, stanowiła jeden z ważnych elementów poznania przyszłości świata, państw i oczywiście poszczególnych ludzi. A skoro w prognostyki tak silnie wierzono, to często sprawdzały się jak samoreali-zujące się przepowiednie. Rodzice nowo narodzonego dziecka - Konstancja i Stanisław - wierzyli w rękę Opatrzności, lecz także w astrologię, interesowali się kabałą i okultyzmem. Świat pełen był tajemnic, a niektóre mogły być wyjaśnione tylko przez nauki tajemne. To co tajemnicze, niezwyczajne, silnie oddziaływa na wyobraźnię. Horoskopy dla nowo narodzonego chłopca sporządziły podobno aż trzy osoby: mieszkający od dawna w Wołczynie Włoch, alchemik i astrolog, odgrywający tu rolę maga i chirurga; rabin z pobliskiego miasteczka znany z niezwykłych umiejętności, także kabalistycznych, oraz tajemniczy nieznajomy, przybysz ze Szwecji, który tego właśnie dnia zawitał do wołczyńskiego pałacu. Nie będziemy się dziwić, że wszystkie horoskopy przepowiadały dziecku szczęśliwą przyszłość. Ciekawsze, iż wróżyły los niezwykły: sławę i koronę. Nieznajomy Szwed na widok noworodka miał powiedzieć: „pozdrawiam cię, królu Polaków, pozdrawiam cię już dziś, chociaż nic jeszcze nie wiesz o swoim wyniesieniu". Horoskopy dla Stanisława Antoniego Poniatowskiego spełniły się tylko częściowo. Chłopiec, gdy dorósł, został królem, ale król ten nie był szczęśliwy. Zdobył koronę, ale nie zdobył długotrwałej i prawdziwej sławy, o której marzył. Los jego był niezwykły, ale nie dane mu było sprostać trudnym wyzwaniom, jakie niósł. Miał być świadkiem i uczestnikiem upadku tronu, utraty berła i całego królestwa. Przepowiednia była radosna i zadziwiająca, ale prawdopodobna. Szczególnie matka, bliska rodzina, niektórzy wtajemnicze- ni domownicy, a potem i dorastający chłopiec wierzyli w nią głęboko. Poniatowscy z dawna sądzili, iż są i będą rodziną wybitną i nieprzeciętną, a ponadto działo się to w kraju, w którym każdy szlachcic, nawet niemąjętny, nosił -jak żołnierz buławę w plecaku - berło królewskie pod kontuszem. A ponadto było to już sprawą Opatrzności, w jaki sposób miałoby dojść do obioru Stanisława Antoniego królem Polski. Skoro każdy szlachcic mógł marzyć o koronie (piękna legenda o ubogim Piaście wciąż była żywa), to cóż mówić o rodzinie majętnej, szybko wspinającej się po szczeblach politycznej kariery i zajmującej już istotne miejsce wśród znanych rodów polsko-litewskich. Skromne, a tak naprawdę ginące w gąszczu drobnej szlachty pochodzenie ojca, Stanisława Poniatowskiego herbu Ciołek, który robił błyskotliwą karierę przy dworze Augusta II i o którym mówiono, że jest nieprzeciętnym groszoro-bem, rekompensowało pochodzenie matki Konstancji z Czar-toryskich herbu Pogoń, rodziny starej, ba, nawet arystokratycznej i książęcej, co jak wiadomo, było w Rzeczypospolitej rzadkością. Czartoryscy za Augusta II odzyskiwali dawną świetność i za Sasów zajęli jedno z pierwszych miejsc w krajowej hierarchii rodów. Kiedy Stanisław Antoni zgodnie z horoskopem zostanie królem Polski i wielkim księciem litewskim, zmieni drugie imię na boskie imię August (Augustus to tytuł imperatorów Rzymu) i z przekonaniem będzie twierdził, iż matka pochodziła z rodu Jagiellonów, że zatem i on jest potomkiem królów polskich. Głosił, iż został królem dzięki temu, że jest synem zasłużonego ojca i matki Jagiellonki. „Naród zechciał o tym pamiętać i opowiedział się za mną"1. Dworscy panegiryści -a celowali w pochlebstwach wybitny pijar Stanisław Konar-ski i biskup Adam Naruszewicz - będą pisali później, że w żyłach nowego króla płynie „wielka Jagiellona krew", że jest „wielkiej krwie jagiellońskiej wielkim potomkiem", a co za tym idzie, za jego panowania Rzeczpospolita rozkwitnie jak za rządów Jagiellonów. Jednak wrogowie nowego króla, polityczni przeciwnicy Stanisława Augusta i jego potężnej rodziny Czartoryskich zwanej Familią, a także zwykli złośliwcy i prześmiewcy, szydzili, że po kądzieli jest „czartow-skim nasieniem", a Bóg „Czartom majestat da na szubienicy". Wypominano niskie i niejasne pochodzenie po mieczu, twierdzono, że dziad był bękartem lub Żydem, a w każdym razie co najwyżej podstarostą: „Przedziwne to jest dzieło Boskiej Opatrzności: syn królem, ojciec w krześle [senator], a dziad podstarości". Z herbem Ciołek też były kłopoty. Krążyły w różnych latach panowania Stanisława Augusta mniej lub bardziej niewybred- , . D i i -:ów królem Ciołek! Rzecz to niepojęta, ne wierszyki: „Polako.^ Q de dz z tnmu Znać go z posrodka si aie nie tylko po o starożytnych i szlart^^ propagandzie antykrólewskiej. to aby zamknąć usta z n& & kor j 1764 r zeb Także dlatego ze zara je rodzi łównie braci król ro. zaspokoić wielkie am! otrzła j książecy. Wzbudziło to dzma Poniatowskich < Stanisława Augusta; którzy z niesma- ; gmew i urazę wujów ,rmal zrównania bądź co bądź parkiem przyjęli fakt for^ ^ arystokratyczną rodziną wemuszy Pomatowskch ^^ fe ł& wi ksza ze rzecz ca. książęcą Czartoryskic^^^ dch Q bowi że ta_ a została niejako ukawnieg n& ^ cał czag ani ki wniosek zostanie ^ &ni zadnemu z ministrów żadnego książętom CzartorysK 2 w dzie t tuł ksiązęcy w Pol-wznuankowania me b, prawa żadnych szczegól- - sce nie dawał z punl. awnień a sziachecka równość była nych przywilejów ani chociaż raczej szkodli aksjoma. zazdrosme chroniony ksi ż t tułu przynosił prestiż tern, to jednak blasL . to zarówno wśród swoichj jak i działał na lita nie wykluczał czap. . i wśród obcych. Szla<. . m terii Skoro zatem na sejmie kowania arystokracją^ ^ famil.. swojej wdzi m koronacyjnym tytuł h, nalezało w wypadało uzasadnić król przyjął sercem /Qdu' ten tytuł starozytnos^ nad alo^ szukając w historii god-Zaczęto więc pracowa!iołków j tak gtał gi niezyjący juz ojciec nych i zasłużonych C iatowski (a zatem j jego dzieci) potom. króla Stanisław Pon:^ m- d jn . Lucjusza Witeliu. kiem rzymskich konEznac ciel tko) któ z j w 37 r d sza Neposa (vitellus -.^ ch je wywodziła swoje rodowo. naszą erą. Polska szrodkóW) CQ było tym łatwiejsZ6) im trud. dy od rzymskich prz'acja t h genealogii, które jednocześnie mejsza była weryfik, mskim pochodzeniu Sarmatów, jedną uzasadniały mit o r;^ historii polski Po konsulu z licznych bajeczny^ h dków CiołkóW) a w tym reje-rzymskim szukano i:kże arcybiskup gnieznieński z czasów strze znalazł się tac kró]a hodzić takze od legendarnego Mieszka I Miał ojcielemienia LechitóW) który jakoby >)Cioł-Lecha, założyciela Pc dł choćci t w orła zmienił"3. kiem się w herbie sz^.^ ^ z czasem dawnośćj wrecz sta-Mozna by więc powirgki przewyższyła jagiellońską jakoby rożytnosc rodu ojcovgki herb Ciołek dł w za s z lite. krew matki, a ojców kich wską Pogonią Czart 8 Od Łasa do Sasa Stanisław Antoni już we wczesnym dzieciństwie zetknął się z brutalną walką polityczną. Wedle jego wspomnień po śmierci króla Augusta Mocnego w 1733 r., w czasie zbrojnych zamieszek, jakie ogarnęły wówczas kraj, Stanisław Antoni został porwany z kołyski i przetrzymywany jako zakładnik w Kamieńcu Podolskim przez adwersarza politycznego Czartoryskich i Poniatowskich, wojewodę kijowskiego Józefa Potockiego. Dziecko miało być gwarancją lojalności Stanisława Poniatowskiego wobec króla Stanisława Leszczyńskiego, a zapewne i wobec samego wojewody kijowskiego, który wówczas znalazł się w tym samym obozie politycznym. Cała ta sprawa nie jest jasna, ale warto zapamiętać to nazwisko: Potoccy. Będzie ono towarzyszyło najpierw Stanisławowi Antoniemu, a potem królowi Stanisławowi Augustowi przez całe niemal życie, przez całe panowanie pozostając dla niego synonimem wroga, nawet w drugim i trzecim pokoleniu Potockich, z niewielkimi wyjątkami i krótkimi przerwami we wzajemnej pogardzie i nienawiści. Długotrwała i bezwzględna rywalizacja między domem Potockich i ich sojusznikami i klientami, zowiącymi się „republikantami" lub „patriotami", a Familią, czyli domem i klientelą polityczną Czartoryskich i Poniatowskich, naznaczyła niedobrym piętnem polską politykę wewnętrzną i zagraniczną w XVIII stuleciu, tym stuleciu, które ostatecznie zadecydować miało o przyszłych dziejach Rzeczypospolitej. Zacięta walka dwóch frakcji, Potockich i Familii, a potem po rozpadzie dawnej Familii związanych z nową „familią" Potockimi (i Stanisławem Lu-bomirskim) a królem Stanisławem Augustem, rodziną Poniatowskich i stosunkowo nielicznym stronnictwem dworskim, była w istocie wyniszczająca dla obu stron, tym bardziej że frakcje te wiązały się chwilowymi sojuszami, dobrowolnie lub pod naciskiem obcych państw z innymi grupami, tworząc zmienny kalejdoskop sojuszów i opozycji, w których już nikt dokładnie nie wiedział, o co chodzi. Stereotypowym uproszczeniem jest założenie, że dwór królewski za czasów Stanisława Augusta i „stronnictwo dworskie" (do którego zaliczyć trzeba braci króla) reprezentowały obóz oświecony, „oświeceniowy" i reformatorski, a szeroko rozumiana opozycja mentalność staroszlachecko-republikancką. Trudno mówić o zdecydowanej dychotomii postaw czy poglądów w kraju, w którym pojęcie „racji stanu" zostało całkowicie zatracone, a samodzielność decyzji państwowych sparaliżowa-na manipulacją i ingerencją obcych mocarstw. " Po śmierci Augusta II Sasa w walce o polską koronę zwycię- żył ostatecznie popierany przez Rosję August III Sas. W jakiś czas po upadku oblężonego przez wojska rosyjskie i saskie Gdańska, w którym schronił się czekając na pomoc Francji pechowy król Stanisław Leszczyński ze swymi zwolennikami -Stanisław Antoni wrócił do rodziców. Podobno miał już wtedy trzy lata. Można sądzić, że ten incydent z wczesnego dzieciństwa - porwanie, pobyt w Kamieńcu Podolskim z dala od rodziców i rodziny, wśród obcych ludzi - miał pewien wpływ na usposobienie przyszłego króla, którego od dzieciństwa cechowały przewrażliwienie i skłonność do depresji. Matka Konstancja osobiście zajęła się wychowaniem i wykształceniem chłopca. Była to kobieta o silnej osobowości, dużej inteligencji, bardzo ambitna i nieprzeciętnie wykształcona, ale kochająca syna miłością apodyktyczną i zaborczą. Wierzyła, że ten właśnie z jej synów jest stworzony do rzeczy wielkich, i wychowywała go tak, jak dyktowały jej to własne lęki i aspiracje. Wiara ta nasiliła się po śmierci dwóch z trzech starszych synów. Wybitnie uzdolniony Aleksander, przeznaczony do kariery wojskowej, zginął na polu bitwy w 1744 r. mając zaledwie 19 lat. Nie mniej podobno zdolny od Aleksandra, o dwa lata starszy Franciszek, przeznaczony do kariery duchownej, zmarł w wieku lat 23. Ksiądz Franciszek chorował na epilepsję, którą zauważono za późno i na nic nie zdały się zabiegi ówczesnych europejskich sław medycznych. Konstancja miała wyrzuty sumienia, że nie spostrzegła choroby syna we wczesnym dzieciństwie. Matka nie chciała nawet, aby do niej pisał, gdyż nie potrafiła zapewnić mu tyle troski i opieki, ile potrzebował. Może to ona właśnie, najpierw bardzo religijna, potem z biegiem lat dewotka prawie, zmusiła syna do obrania stanu duchownego i wczesnego wyjazdu do seminarium w Rzymie z dala od domu. Mąż Konstancji także skarży się na „spazmy", nic więc dziwnego, że otoczyła szczególną troską i opieką młodsze dzieci, a przede wszystkim Stasia, który był dzieckiem drobnym i chorowitym. Stanisław, jak się przekonamy, już w bardzo młodzieńczym wieku miał do czynienia z jakąś bliżej nie określoną chorobą psychiczno--nerwową, zapewne odziedziczoną, która nękała go z różnym natężeniem przez całe życie. Nie tylko jednak troska o zdrowie kierowała postępowaniem Konstancji. W Stanisławie ulokowała matka wszystkie zawiedzione nadzieje, jakie wiązała ze starszymi synami, i nieposkromioną dumę i ambicje, które cechowały ją w takim samym stopniu, jak jej starszych braci Michała i Augusta Czartory-skich. Separowała go od innych dzieci i tych wszystkich ludzi, których uważała za zbyt wulgarnych lub za mało wykształconych. Stanisław szybko poczuł się mądrzejszy i lepszy od in- 11 nych, lekceważył ludzi przeciętnych („uważałem, że kto nie jest Arystydem lub Katonem, jest niczym" - pisał po latach), unikał towarzystwa, które zdaniem matki nie było dostatecznie mądre i dystyngowane. W pamiętnikach oceniał sam siebie jako dziecko zbyt dumne i zarozumiałe. „W poszukiwaniu ludzi doskonałych prawie z nikim nie rozmawiałem, a liczba tych, którzy uważali, że nimi pogardzam, stała się przyczyną przykrego wyróżnienia, jakim było posiadanie wrogów już w wieku lat piętnastu"4. Wychowanie, jakie dano Stanisławowi, i zainteresowania, jakie w nim rozwijano, stałe przebywanie w gronie rodzeństwa lub ludzi dorosłych pozbawiły go rzeczy bardzo ważnej -prawdziwego dzieciństwa. We własnej Stanisława opinii było to psychiczne okaleczenie nie do naprawienia, z niego zrodziła się owa skłonność do melancholii, która stanie się z biegiem czasu coraz bardziej dokuczliwa, mimo iż melancholia, nastroje zniechęcenia, apatii i nudy były wówczas w modzie i w dobrym tonie wśród ludzi dobrze urodzonych i dobrze usytuowanych. Chodziło bowiem już nie tylko o nie, ale o stany prawdziwej chorobliwej depresji, której często towarzyszyły ataki spazmatyczne. Przedwczesna powaga i pewność siebie nie uchroniły Stanisława od błędów, które, jak sądził, i tak były mu przypisane (podobnie jak jego rodzice wierzył w przeznaczenie i niewidzialną rękę Opatrzności), a dodajmy, że zbyt szerokie spektrum zainteresowań rozwijanych od wczesnego dzieciństwa, mimo niewątpliwych uzdolnień, inteligencji i rozmaitych talentów, sprzyjało powierzchowności i dyletanctwu w wielu dziedzinach sztuki, nauki, polityki. Konstancja oceniała swoje dzieci jako nieprzeciętne zarówno w zaletach, jak i wadach. „Michaś - pisała do męża - ma się już dobrze i jest wybitnie uzdolniony. Jędruś zaczął cztery tygodnie temu uczyć się łaciny i idzie mu nie najgorzej, Stasiu będzie pewnego dnia wielkim człowiekiem. Jedyne kłopoty ze Stasiem - pisała dalej - to jego gwałtowne napady złości i samouwielbienie, ale serce ma dobre". Luiza, siostra Stanisława, ma zdaniem matki ładną figurę i miły charakter, a jej umysł też się powoli rozwija. W innym liście zapewnia męża, że może być spokojny o Stasia, gdyż „ma usposobienie lepsze niż wszyscy Jeg° bracia, a jeśli chodzi o naukę, to wcale nie jest przeciążony, byłoby bowiem niebezpiecznie wpychać zbyt wiele rzeczy naraz do głowy chłopca, który odznacza się niebywale żywą wyobraźnią. Przyjdzie dzień, że będziesz z niego niezwykle zadowolony..."5. Młodsi bracia to Andrzej, urodzony w 1734 r. przyszły generał w służbie austriackiej, a więc kontynuator kariery wojskowej ojca. Ożenił się z piękną hrabianką Teresą Hę- że dwie starsze sios która wyszła za mą skiego, i ukochaną, niego Izabelę. Izab szego od niej o 40 l tego i wpływowego strategia rodzinna ne wsparcie Familii czony i nieciekawy, rula Kinski, Czeszks^B . j^tórą później łączyły Stanisława Augusta • w^^t jko rodzinne więzy. Syn Andrzeja Józef (znanlB z powiej ^giążę PeP^ b?dzie przez całe życie ukochanym krl*^najpev(r \a^°-em Drugi brat, Michał, urodzony w 1736 r., Prz^ny'^Vao stanu duchownego, gdy zabrakło brata Franci: jcró'3 cto^ pje za panowania Stanisława Augusta prymasem ]przeZ"9 j,o^ Stanisław miał jeszcnc'LZjsLi. g0 o przeszło 10 lat brata Kazimierza (ur. 1721)"1 °e starego podkomorzego koronnego, człowieka o wygoro*?? przy^ ^jbicjach niekoniecznie popartych prawdziwymi zff0^&nyc^. utracjusza, który nie cieszył się dobrą opinią i odegrLjijetana1'^ną rolę w jego życiu. Miał tak- neg koronę. Gdyby Branickiego i Familię połączyła wspólnota celów i interesów, wpływy Czartoryskich i Poniatowskich w kraju wzrosłyby niepomiernie, a więc i szansę na przeprowadzenie reform. Niestety wbrew oczekiwaniom Jan Klemens Branicki bywał częściej wrogiem niż przyjacielem Familii, a Izabela, która nie potrafiła skłonić męża do lojalnej współpracy z rodziną, zajęła się swoim kochankiem Stanisławem Mokronowskim i urządzaniem legendarnego polskiego Wersalu - pałacu i wspaniałej posiadłości w Białymstoku. Potem miała istotny wpływ na decyzje swego koronowanego brata. 1213 Awanse i strategie Drogi, jakie wiodły Poniatowskich z dziecinnego pokoju do życia społecznego i politycznego, to nader typowa w tym czasie dla polskiej (i nie tylko) szlachty i magnaterii strategia rodzinna. W mniej zamożnych warstwach szlacheckich kariera duchowna, służba wojskowa lub służba na magnackim dworze to najbardziej tradycyjny i najłatwiejszy „sposób do życia", zdobycia środków na utrzymanie. Ale był to także określony „sposób na życie". Drogi te, jeśli nie zawsze i nie wszystkim otwierały perspektywy awansu (przy bardzo nielicznej armii oczywiście raczej nielicznym) i dobrych apanazy (nieco częściej), to jednak dawały uboższym i ubogim szlacheckim synom możliwość życia uznaną za godną szlachcica, szansę na pozostanie w swoim stanie, zabezpieczenie przed degradacją. Rzeczpospolita pozostała już jednym z niewielu krajów, w którym tracił z mocy prawa szlacheckie przywileje, a choćby tylko stanową przynależność ten, kto imał się zajęć właściwych mieszczanom, takich jak detaliczny handel lub rzemiosło. Mógł natomiast, niczym poddany i pańszczyźniany chłop, uprawiać własnymi rękami zagon ziemi własnej lub dzierżawionej i mimo to pozostawał szlachcicem. Takiej właśnie szlachty, chłopo-szlachty, było w Rzeczypospolitej najwięcej. Mógł też szlachcic pędzić na sprzedaż bydło lub konie, jak ów bohater wydanej w 1790 r. satyrycznej powieści Franciszka Salezego Jezierskiego, Jarosz Kutasiński herbu Dęboróg. Rzemiosło zaś żołnierskie to była wszak kwintesencja szlacheckiego stanu, którego rycerski etos, chociaż pozbawiony już blasku, wciąż błąkał się nie tylko w najbogatszych, ale i najuboższych szlacheckich dworkach, a także w retoryce publicystycznej i ustnych przekazach o walecznych przodkach. A działo się to w Europie XVIII wieku, w której liczące tysiące żołnierzy zawodowe armie najczęściej dawno już o rycerskim etosie zapomniały. Księża natomiast, chociaż niewielką cieszyli się estymą szlacheckiego społeczeństwa, gdyż rzadko bywali wzorem cnót i pobożności, skoro rzadziej powołanie, a częściej konieczność zdobycia zawodu decydowały o ich przynależności do stanu duchownego, sprawowali jednak rząd dusz nad chłopami i ich właścicielami (majętniejszą szlachtą) zarówno na bogatych, jak i bardzo biednych probostwach. Stanowili też znakomitą część ówczesnej warstwy wykształconej, chociaż większość z nich cechowała ciemnota raczej niż światłe spojrzenie na sprawy. I jeszcze była kariera zakonna, szczególnie atrakcyjna dla ludzi ubogich a zdolnych, którzy mogli zostać nauczycielami w jednej z wielu prowadzonych przez zakony szkół dla szlacheckiej młodzieży. Tu dla ludzi naprawdę ambitnych i zdolnych ryso- wały się szansę lepszej edukacji w zagranicznych, przeważnie włoskich dobrych uczelniach i wojaży po Europie. Były jeszcze i inne drogi, jak służba w pańskich pałacach z całą gamą możliwych awansów w administracji dworów, zarządach licznych dóbr, w działalności politycznej i sejmikowej, a potem niekiedy i sejmowej. Do tego jednak, aby dostać się na „dobrą" służbę u magnata, trzeba było określonych koneksji i wpływów we własnym, chociażby i niezbyt zamożnym środowisku: ziemi, powiecie, województwie. Natomiast dla takich relatywnie bogatych i wpływowych rodzin jak Poniatowscy kariera duchowna i kariera wojskowa na ogół oznaczały znakomitą przyszłość - otwierały drogę do wysokich i bardzo wysokich dochodów, do wpływów, a także do stanowisk, które stanowiły punkty newralgiczne w życiu politycznym prowincji lub kraju. Gdy Stanisław został królem, jego brat Michał wkrótce sięgnął po biskupstwo płockie, a potem po prymasostwo; gdyby Andrzej nie został generałem, a potem feldmarszałkiem w służbie austriackiej, mógłby myśleć o najwyższych szarżach wojskowych w kraju. Kobiety z tej sfery wnosiły do małżeństwa najczęściej i znaczące posagi, i dobre parantele rodzinne, co niekiedy stanowiło taką samą wartość. Niekiedy ważniejsze od posagu było to, co można było w przyszłości odziedziczyć po mieczu i po kądzieli, w tym także strategiczne miejsce w strukturze politycznej kraju: powiązania i koneksje rodziny współmałżonka, jej przyjaciół, zwolenników, „partyzantów", klientów - czyli sieć kontaktów i wpływów politycznych w jednej lub różnych częściach kraju. Oczywiście także dobra i dochody, które chociaż często pozostawały własnością żony, dawały pozycję obojgu małżonkom. Kobiety w tym czasie bywały także często lepiej wykształcone i bardziej ambitne niż mężowie i nikt nie dziwił się, że ich wpływ na politykę był dość duży. Wuj Stanisława Antoniego, August Czartoryski wojewoda ruski, dzięki małżeństwu w 1731 r. z Zofią z Sieniawskich primo voto Denhoffową, która odziedziczyła wielki majątek Sieniawskich i spory majątek Denhoffa oraz licznych politycznych przyjaciół domu, stał się jednym z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi w Rzeczypospolitej. Pieniądze na działalność polityczną otrzymywał właśnie od żony, której dobrami znakomicie zarządzał, a dawnych klientów rodziny Sieniawskich i Denhoffów zręcznie oswoił. Jego siostra Konstancja wniosła Stanisławowi Poniatowskiemu, znanemu już w 1720 r. politykowi, chociaż wciąż traktowanemu przez Czartoryskich jak parweniusz, posag, arystokratyczne nazwisko, a potem, jak miało się okazać, niebanalne zdolności polityczne dwóch braci oraz ich wpływy i pieniądze przeznaczane na cele polityczne. Tak powstało silne i wpływowe stronnictwo polityczne zwane Familią. Konstancja Czartoryska wniosła też miłość. Ojciec Stanisława rzadko bywał w kraju, a jeszcze rzadziej w domu. Konstancja słała mu listy nie tylko zawsze czułe i pełne troski o jego samopoczucie i zdrowie, ale i pełne miłości, miłości nieco zawiedzionej, nie do końca może odwzajemnionej. Wbrew obyczajom epoki, w której w dobrym tonie bogatych rodów, a w każdym razie częstą normą było oddzielne życie współmałżonków (dwór pani i dwór pana stanowiły często odrębne instytucje) lub przebywanie z dala od siebie przez tygodnie, miesiące, a nawet lata - ta surowa kobieta czuje się samotna i opuszczona. Mimo wielu zajęć i obowiązków, opieki nad dziećmi i ich edukacją, zabiegów o ich awans społeczny i odpowiednie, na miarę ambicji rodziny urządzenie synów i córek w burzliwym świecie nieposkromionych ambicji, starań o stanowiska, majątek, władzę i prestiż oraz związanych z tym obowiązków towarzyskich i reprezentacyjnych, pomimo autentycznego udziału w życiu politycznym Familii i podejmowanych tam decyzjach - Konstancja pisze do starszego o 20 lat męża, że „oddycha tylko dla niego" i tęskni tylko za nim. On zaś pod różnymi pretekstami przedłuża swoje misje i pobyty poza domem. W lutym 1742 r., kiedy wojewoda mazowiecki po raz kolejny odkłada powrót z Francji do kraju (Staś ma już wówczas 10, a najstarszy syn Kazimierz przeszło 20 lat), Konstancja pisze do męża: „Do widzenia, mój drogi Dobrodzieju, już nie mogę dłużej żyć bez ciebie, ale jeżeli musisz zostać poza domem, to wolę, abyś przebywał w Paryżu niż gdzie indziej"6. Stanisław August miał znakomitą opinię o intelektualnych walorach matki, a o ojcu pisał przede wszystkim, że był wesoły, ciepły, serdeczny, bardzo aktywny i o wiele bardziej odporny na przeciwieństwa niż jego znacznie młodsi i możni szwagrowie Michał i August Czartoryscy. A jednak mimo przekonania, że edukacja, jaką dała matka jego starszym braciom i jemu samemu, była jak na owe czasy znakomita - całokształt wychowania Stanisława Antoniego był dość chaotyczny. Z jednej strony wpajano mu przekonanie, że jest stworzony do celów niezwykłych, wpajano w taki sposób, w jaki potrafią to robić tylko zbyt ambitne i nadopiekuńcze matki - z drugiej rozwijano, zapewne nieumyślnie, jego wrodzoną bądź nabytą w dzieciństwie niezwykłą wrażliwość i drażliwość. Konstancja separując syna od rówieśników i ludzi jakoby „pospolitych" nie tylko kondycją (czyli miejscem w społecznej hierarchii), lecz także duchem lub umysłem, rozwijała w nim pogardę, nieufność i podejrzliwość w stosunku do otoczenia, cechy, którymi, jak można sądzić, sama się odznaczała. Wyniki takiego wychowania okazały się nie najlepsze i bynajmniej nie ułatwiły Stanisławowi Augustowi zdobycia trudnej sztuki znajomości ludzi, a tym bardziej wyboru w swoim otoczeniu ludzi ciekawych, uczciwych i lojalnych, słowem „niepospolitych". Przyszły król będzie miał więcej kochanek niż kobiet kochających, znacznie więcej wrogów niż prawdziwych przyjaciół, a najwięcej w najbliższym otoczeniu pochlebców lub arogantów. Tak naprawdę Stanisław August ufał tylko, i to nie w pełni, najbliższej rodzinie, najpierw rodzicom, potem braciom i siostrom i jednej tylko kobiecie - Elżbiecie Grabowskiej, swojej wieloletniej kochance, podobno mor-ganatycznej żonie. Miał wiele nieślubnych dzieci z różnymi kobietami, także z Grabowską, lecz jednym tylko naprawdę się interesował, synem Elżbiety Grabowskiej właśnie, Stanisła-wem. Sam Stanisław August oceniał ludzi surowo, o czym w sposób wymowny świadczą jego pamiętniki, i wszędzie widział w sposób uzasadniony lub bezzasadny niedobre w stosunku do siebie i swoich planów zamiary, intencje i działania innych. Edukacja niesentymentalna Stanisława Antoniego też nie była pedantycznie zaplanowana, chociaż rozpoczęła się już w okresie politycznej stabilizacji kraju, oczywiście stabilizacji względnej. We wrześniu 1733 r.-iroku wojny domowej o tron polski między zwolennikami Stanisława Leszczyńskiego popieranego przez Francję (elekcja odbyła się 12 września) a zwolennikami elektora saskiego popieranego przez Rosję oraz Austrię (elekcja odbyła się 5 października, a koronacja na Wawelu 17 I 1734) -na wieść o zbliżaniu się wojsk rosyjskich pod Warszawę oboje Poniatowscy (podobnie jak wielu innych senatorów i polityków, którzy byli zwolennikami Leszczyńskiego) wyjechali z królem Stanisławem Leszczyńskim do Gdańska, gdzie czekano na pomoc francuską. Wojewoda mazowiecki, chociaż na dworze Augusta II właśnie zrobił błyskotliwą karierę polityczną, podobnie jak i jego młodsi wiekiem szwagrowie Michał i August Czartoryscy, i za panowania pierwszego Sasa stanął na czele rodzinnego klanu Familii, był niegdyś towarzyszem pechowego króla Leszczyńskiego w czasie jego azylu w Alzacji, w Wissenburgu. Dlatego teraz, po śmierci Augusta II, usiłował powrócić do politycznych przyjaźni i strategii ukształtowanych w młodości. Mimo długotrwałych wysiłków dyplomacji francuskiej i dość silnego poparcia w kraju dla kandydatury Leszczyńskiego kolejne zmagania między „Sasem a Lasem" zakończyły się zwycięstwem niewielkiej relatywnie grupy zwolenników koncepcji dalszej unii polsko-saskiej, a raczej zwycięstwem znacznie silniejszych wojsk rosyjsko-saskich i niewielkich oddziałów polskich. Leszczyński w chłopskim przebraniu uciekł z Gdańska. Nie miał tym razem racji francuski ambasador Antoni Monti pisząc do swoich mocodawców, iż w tym kraju pol-sko-litewskm wszystko zależy od pieniędzy: „Ten, co wyda w tej sprawie większe sumy i rozda je umiejętniej, zostanie królem Polski"7. O polskiej elekcji w r. 1733 rozstrzygnęła ostatecznie rosyjska interwencja zbrojna: Rosja była bliżej niż Francja, jej armia stała w granicach Rzeczypospolitej. W historii tego wieku bardzo ważne znaczenie miał nie tylko czas, ale i przestrzeń. I jak zwykle konsekwentne realizowanie raz podjętych decyzji. Dwie elekcje, dwaj królowie, dwie wrogie armie. Czy nie za wiele na jeden wprawdzie obszerny, ale ubogi kraj? Familia popierając króla Leszczyńskiego stawiała prawdopodobnie na właściwszego konia z punktu widzenia możliwości reform w polskim życiu politycznym, choć trzeba pamiętać, że sama myśl wprowadzenia na tron Stanisława Leszczyńskiego zrodziła się we Francji w okresie zbliżenia francusko-rosyjskiego. Istniały nawet plany unii dynastycznej francusko-rosyjskiej (mariaż francuskiego księcia z carówną rosyjską), która ewentualnie miała być zrealizowana na polskim tronie. Zatem - w scenariuszu pesymistycznym - mogłyby oba mocarstwa załatwiać swoje sprawy ponad głowami polsko-litewskimi. Kandydatura Leszczyńskiego na polski tron dawała nieco więcej nadziei. W świetle nowszych badań sam Leszczyński nie reprezentował żadnej określonej koncepcji politycznej poza walką o tron polski i nie wahał się przekonywać obcych partnerów, że wzmocnienie militarne Polski i centralizacja jej rządu, do czego doprowadzić może unia polsko-saska, nie leżą w interesach ani jej sąsiadów, ani innych mocarstw europejskich. Był jednak Leszczyński bądź co bądź teściem króla Francji i po jego zwycięstwie (a właściwie zwycięstwie Francji), przy korzystnej konstelacji międzynarodowej, mogła powstać możliwość szerszego manewru dla prozachodniej polityki polskiej i - co równie ważne -ewentualnych reform wewnętrznych. Niezależnie jednak od zmiennych koncepcji francuskiej polityki wschodniej tego czasu państwo arcychrześcijańskiego króla Ludwika XV zmierzało do ustanowienia „bariery wschodniej" oddzielającej Rosję i Austrię, aby nie dopuścić do ich hegemonii w Europie. Była to polityka najpierw bardziej antyaustriacka, potem bardziej antyrosyjska, ale Francja nigdy nie zdecydowała się na kroki naprawdę stanowcze. Mimo projektów dynastycznych i przyjaznych niekiedy rozmów z Rosją w rzeczywistości interesy polityczne Francji i Rosji na terenie środkowowschodniej Europy były rozbieżne. Rosja dążyła do ekspansji, do rozszerzenia wpływów w tej części Europy - Francja chciała nie tyle rozszerzenia, ile raczej umocnienia tu swoich wpływów i podziału z Rosją „stref kontrolowanych". Tylko że istniało coraz mniej powodów, dla których Rosja miałaby dzielić się z Francją strefami wpływów. Choć w tym okresie polityczne koncepcje i sojusze oraz dyplomatyczne gry i zabiegi były jeszcze nader zmienne i chimeryczne, to jednak niewątpliwie już bardziej w interesie Francji niż Rosji leżałoby utrzymanie względnie silnej i samodzielnej pozycji Rzeczypospolitej w tym regionie, szczególnie gdyby przeważały tu wpływy francuskie. Rzeczpospolita jeśli mogła w ogóle w sprzyjających warunkach stać się jeszcze czyjąś konkurentką w Europie środkowowschodniej, to oczywiście byłaby konkurentką raczej Rosji niż Francji. Lecz polityka Francji w stosunku do Rosji okazała się błędna, a w stosunku do Polski i kandydatury Leszczyńskiego chwiejna i niekonsekwentna. Pewnie gdyby we Francji zwyciężyły wówczas siły prowojenne, a prowadzący jej sprawy kardynał Fleury był mniej oszczędny, a więc mniej pacyfistycznie nastawiony, możliwe, że wschodnia polityka Francji nie poniosłaby klęski i wszystko potoczyłoby się inaczej. Paradoksalnie wszak, ostrożna wojna, jaka wybuchła w Europie już po klęsce Gdańska i ucieczce Leszczyńskiego, nazwana została „polską wojną sukcesyjną", chociaż nie brały w niej udziału polskie siły zbrojne i coraz mniej w niej było mowy o polskim elekcie. Ostatecznie sprawa polska stała się okazją i pretekstem do załatwiania własnych spraw przez panujące dwory. Tak zwana sankcja pragmatyczna i jej konsekwencje (wprowadzona przez cesarza Austrii Karola VI w 1713 r. zasada dziedziczności dynastycznej Habsburgów także w linii żeńskiej, wydana z myślą o sukcesji dla córki Marii Teresy, oraz zabezpieczenie wieczystej jedności i niepodzielności ziem wchodzących w skład monarchii) okazały się ważniejsze niż polska sukcesja. Francji szczególnie chodziło o odzyskanie Lotaryngii (którą ostatecznie dostał na otarcie łez teść króla Francji Stanisław Leszczyński), Austria i Hiszpania zadowoliły się nowym podziałem Włoch, a wojska rosyjskie jako sojusznik Austrii po raz pierwszy zjawiły się aż nad Renem. W ostatnich latach panowania Augusta II polscy politycy, którzy byli zajęci głównie wewnętrznymi rozgrywkami, podziałem wakujących i przyszłych stanowisk, montowaniem klanowych sojuszów i serio traktowali swego francuskiego sojusznika - z okazji kandydatury Leszczyńskiego doszło nawet do chwilowego zawieszenia broni między Potockimi a Familią, a więc istniały szansę „narodowej zgody" - nie zauważyli momentu, w którym wiadomo już było, że orientacja profrancuska musi przegrać. I przegrała. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni. Tym razem jednak Familia zorientowała się, że na osi Paryż-Petersburg to Rosja przede wszystkim zaczynała prowadzić zarówno drogą dyplomatycz- ną, jak i zbrojną coraz bardziej konsekwentną politykę ekspansji w tej części Europy, a więc także konkretyzowały się jej żywotne interesy w Rzeczypospolitej i określone plany działania na tym terenie. Jeśli Francja w latach 20. i początku 30. XVIII wieku miała nawet poważne zamiary obsadzenia tronu polskiego swoim kandydatem, to po wyborze Leszczyńskiego i Sasa, w okresie dwukrólewia, wobec zdecydowanej postawy Rosji grała w Polsce już tylko w niezbyt zręczną i niezbyt taktowną grę polityczną, w której Leszczyński był raczej laufrem niż królem. Podobnie niezdecydowane były dalsze „sekretne" działania dyplomatyczne Ludwika XV na rzecz ewentualnego kandydata francuskiego na tron polski, i szerzej - francuskiej polityki wschodniej, które prowadził w Polsce w latach 50. ambasador francuski hrabia Franciszek de Broglie. A przecież, być może, to właśnie ta pseudopolska „wojna sukcesyjna", przedostatnia polska elekcja, żałosna wojna domowa, zwycięskie dla Rosji starcie na terenie Rzeczypospolitej wojsk rosyjsko-saskich z nielicznymi oddziałami francuskimi, walczące ze sobą polskie konfederacje zadecydowały o dalszych losach państwa polskiego. Za wsparcie się płaci. I August III, a z nim Rzeczpospolita będą musieli zapłacić za wsparcie tym, którzy pomogli odnieść polityczne zwycięstwo unii polsko-saskiej: przede wszystkim Rosji, ale i Austrii. Po następnej, ostatniej już elekcji polskiej w 1764 r. (Stanisława Augusta Poniatow-skiego) cena zostanie podwyższona. A sekretna dyplomacja francuska za Augusta III będzie ograniczała się do siania waśni, zrywania sejmów i „dyplomacji pieniądza". Niezbyt szczodrego. li II. Środowisko 21 Sąsiad to nasz bliski, mocny... W istocie znaczenie Rzeczypospolitej na arenie międzynarodowej zmniejszało się w miarę, jak rosło znaczenie Rosji, a także i jej strategiczne oraz militarne zainteresowanie imperium tureckim. Turcja od początku stulecia była przedmiotem sojuszów i antysojuszów państw europejskich, lecz rolę „przedmurza" antytureckiego, antymuzułmańskiego obok Austrii zaczęła przejmować Rosja, z pełną świadomością związanych z tym interesów imperium rosyjskiego. Ekspansja na południe implikowała ekspansję na zachód i odwrotnie. Pełna marginalizacja polityczna Rzeczypospolitej w Europie nastąpiła wtedy, kiedy potęga Porty Ottomańskiej została złamana przez Katarzynę II. Historia Rzeczypospolitej w XVIII wieku była blisko związana z dziejami Turcji. Istnieje interesujące czasowe powiązanie wojen turecko-rosyjskich z ważniejszymi wydarzeniami w Rzeczypospolitej. Uchylanie się Rzeczypospolitej od sojuszów wojennych, a także od udziału w zbrojnych konfrontacjach państw europejskich, szczególnie w pierwszej połowie stulecia, zaprzepaściło być może ostatnią szansę na wzmocnienie militarne kraju - a co za tym idzie, także na modernizację parlamentu, skarbu, wojska i administracji. Pozostająca z boku Rzeczpospolita, ze swoimi dramatycznymi walkami wewnętrznymi i tak intensywnym wewnętrznym życiem parapolitycznym, że nie stało już czasu ni myśli na poważną politykę międzynarodową, stała się anachronicznym konglomeratem interesów klanowych, słabo zainteresowanym procesami zmian europejskich. Wówczas to pod presją bieżącej historii w układach mocarstw państwo polsko--litewskie straciło polityczną rację bytu. I być może dlatego właśnie zarówno „źli", „nieszlachetni", agresywni sąsiedzi, jak i pozornie przyjaźni, a geograficznie oddaleni suwereni i dyplomaci innych państw europejskich nie widzieli dobrego powodu, aby wspierać proces reform w Polsce i zmieniać jej dotychczasowy system rządów wbrew Rosji, Prusom czy Austrii oraz wbrew krajowym malkontentom i znacznej części szlachty, która w bierności widziała swoje spokojne, choć zgrzebne szczęście. W grze politycznej mocarstw i państw ościennych polscy politycy orientowali się słabo, choć pozornie byli stale zaangażowani w politykę i dyplomację prowadzoną najczęściej z okazji towarzysko-politycznych spotkań, lecz także w czasie specjalnych zagranicznych podróży „dyplomatycznych", które na przykład często odbywał Stanisław Poniatowski wojewoda mazowiecki. Polacy, zdaniem Antoniego Montiego, ambasadora francuskiego w Polsce, nie interesują się sprawami zagranicz- nymi. „Kiedy się im mówi o zagadnieniach europejskich - pisał w 1732 r. - milkną i zmieniają temat rozmowy. Są wielkimi amatorami gazet, czytają je jednak bez zastanowienia i interesują się jedynie doniesieniami z Polski". „Polacy zdają się zapominać, że istnieją inne narody - donosił inny Francuz z Warszawy - z wyjątkiem gdy się dowiedzą o jakichś gwałtach popełnionych przez Moskali albo króla pruskiego [...] Następuje powszechne szemranie, ale kończy się na hałasie. Gdy Polakom mówić o ich groźnej sytuacji, odpowiadają, że istnieje szczególna Opatrzność, która czuwa nad Polską i ochrania ją od wro- gów"1. Nie tylko jednak walka o władzę, o wpływy na dworze królewskim, o urzędy i starostwa oraz o wpływy w sądownictwie między najpotężniejszymi rodami polsko-litewskimi uniemożliwiała wspólne działania proreformatorskie. Zdaniem obserwatorów polskiego życia politycznego także i średnia, i niższa szlachta była „oddana chciwości i prywacie" i nie widząc poważnych zagrożeń lekceważyła dobro kraju. Reformatorzy nie mieli społecznego zaplecza i poparcia. Nie jest w pełni prawdą, że różne grupy polityczne w kraju nie zdawały sobie sprawy z niebezpieczeństwa grożącego ze strony sąsiadów - ale gra dyplomatyczna wymagała specjalnej wiedzy i umiejętności. Dyplomacja tego czasu była wyjątkowo „nieprzejrzysta", zagmatwana, zmienna, wielotorowo prowadzona niekiedy przez kilku wysłanników tego samego kraju, którzy rywalizowali ze sobą, a jednocześnie otrzymywali różne, czasem sprzeczne instrukcje, opinie i polecenia od swoich mocodawców i przesyłali także różne, nie zawsze spójne informacje. Dyplomacja - a więc głównie rokowania i zdobywanie informacji - to był labirynt niełatwy do przejścia dla polityków amatorów, jakimi była większość polskich elit. Słowa „elita" używam tutaj w sensie wieloznacznym. Każdy kraj, a nawet każda grupa społeczna ma swoje „elity" - lecz ich poziom intelektualny czy też majątkowy może być bardzo zróżnicowany. Także zróżnicowane bywają ich obyczaje, kultura i wyznawane wartości. Polscy politycy bywali niekiedy wytrawnymi działaczami sejmikowymi lub sejmowymi - lecz zupełnymi amatorami i dyletantami w sprawach międzynarodowej dyplomacji. Uprzejmość, komplementy, zapewnienia przyjaźni, bogate podarunki, obietnice polityczne i finansowe dla wsparcia takiej czy innej „słusznej sprawy" - łatwo rozwiązywały polskie języki i budziły ufność w dobrą wolę obcego dyplomaty i jego króla. Gra dyplomatyczna to była wszak przebiegłość, przekupstwa, zręczne oszukiwanie, gra pozorów, mylenie niekiedy wrogów, niekiedy przyjaciół co do rzeczywistych intencji swego suwerena. Podobno arcydziełem polityki kardynała Fleury'ego było „zorgani- 213 zowanie rodzaju wywiadu [...] wśród charges d'affaires obcych państw. Jest on z nimi na stopie przyjacielskiej i poufałej, z czego ciągnie duże korzyści, poufałość bowiem powoduje niedyskrecję"2. Taką też między innymi taktykę, taktykę „poufałości" będą realizować w Polsce ambasadorowie obcych państw, a szczególnie Rosji i Prus. Zdaniem Fryderyka Wielkiego dyplomaci na obcych dworach to nic innego niż uprzywilejowani szpiedzy, którzy wszelkimi środkami, od pochlebstwa do oszustwa, od przekupstwa do kłamstwa, muszą wyciągnąć informacje dla swego mocodawcy. Niekiedy - pisał król pruski - „wyrządzają tyle zła, ile tylko potrafią, ponieważ mogą grzeszyć z poczucia obowiązku i zupełnie bezkarnie"3. Jeden z francuskich teoretyków dyplomacji nazywał ambasadorów „dostojnymi szpiegami", którzy powinni posiadać sztukę wszechstronnego korumpowania informatorów wszystkich szczebli. Dyplomacja tego czasu przypominała pajęczą sieć, w której niełatwo było się poruszać, wymagała wiedzy politycznej i określonej intuicji. A tych nie miał nawet tak przez francuskich dyplomatów ceniony podkanclerzy litewski Michał Czartoryski, zdaniem Francuzów jeden z najrozsądniejszych i najzdolniejszych polskich ministrów. Z punktu widzenia własnych interesów Familia popierając Leszczyńskiego (wbrew wcześniejszym obietnicom poparcia kandydatury Fryderyka Augusta Sasa) popełniła błąd polityczny i nawet kiedy Poniatowski i Czartoryscy (Michał podkanclerzy dopiero w 1736 r. po rezygnacji Leszczyńskiego z korony i sejmie pacyfikacyjnym) powrócili w pokutnych czapkach ucałować rękę nowego monarchy Augusta III - dwór nieprędko obdarzy ich pełnym zaufaniem. Stanisława Poniatowskiego ominęła buława wielka koronna (na którą liczył jeszcze za Augusta II), ale z czasem błąd zostanie wybaczony i na przeszło 10 lat stronnictwo to zajmie czołowe miejsce w życiu politycznym kraju. Kiedy Familia doszła do wniosku, że nie da się zwalczyć wpływów Rosji przy pomocy Francji, Szwecji czy Turcji, zmieniła orientację i powoli pracowała na to, by ugruntować wpływy w kraju, stać się zarazem samodzielnym stronnictwem prorosyjskim i odzyskać - między innymi przy pomocy Rosji - łaski dworu. Był to bardzo wyraźny i brzemienny w długotrwałe konsekwencje zwrot polityczny, gdyż tradycyjnie obaj książęta, szczególnie Michał Czartoryski, z dawna uświadamiali sobie rosyjskie niebezpieczeństwo. Twórcą nowej polityki Familii był podobno Stanisław Poniatowski wojewoda mazowiecki. Takim zwrotom towarzyszą najczęściej i zimna kalkulacja, i poli- tyka złudzeń. Walce o pozycję strategiczną w kraju towarzyszyła też nowa, prorosyjska ideologia. Po przegranej grze z Francją chciano i wierzyć, że to przy pomocy Rosji uda się wprowadzić w kraju reformy, choćby tylko ograniczające liberum rumpo (zrywanie sejmików i sejmów) i umożliwiające zwiększenie podatków oraz liczby wojska. Reforma skarbu i wojska stała się dość popularnym wśród szlachty hasłem, nie znaczy to wszakże, że popularne hasła łatwo zrealizować. Chciano także wierzyć, że Rosja może stać się opiekunką Rzeczypospolitej w obliczu pruskiej ekspansji, którą straszyła Polaków między innymi Austria. Nie trzeba było jednak szczególnej przenikliwości, aby szybko przekonać się, że już wówczas, w latach 40., stosunek Rosji i jej kolejnej impera-torowej Elżbiety do ewentualnych reform, którym wielokrotnie patronował bez powodzenia także August III, był zdecydowanie, i to w sposób jawny, negatywny. Niemniej Czartoryscy i Poniatowski umacniali swoją prorosyjska opcję polityczną, a zarazem szukali kolejnych argumentów, które miały racjonalizować założenia ich polityki. Sposób obrony własnych postaw i poglądów, a zarazem treści propagandowo-ideologiczne, dobrze oddaje pisana po zerwanym sejmie 1744 r. antypruska broszura Rzetelna sejmu rozesztego grodzieńskiego z niektórymi ... refleksjami relacja, która uzasadniała poglądy Familii i jej przyjaciół politycznych. Relacja wyrażała przekonanie, że najwyższy czas, aby Polacy obudzili się z letargu i przejrzeli na oczy, gdyż „czas jest postrzec, bo już będzie po czasie, kiedy nas sąsiad za łeb brać będzie". Pismo agitowało za reformami i koniecznością szukania obcej pomocy tylko przeciwko zaborczości Prus. Tej pomocy szukać trzeba w Rosji i „z tą potencją rosyjską sojusze dawne, przyjaźń [...] jak najmocniej ugruntować [...] Sąsiad to nasz bliski, mocny, [...] w państwa swoje obfity, kraju naszego nie potrzebujący". Rosja „po nas więcej wyciągać nie będzie nad serce dobre i przyjaźń stateczną"4. Serce dobre i przyjaźń stateczna... Pismo to polecał drukować i rozpowszechniać jeszcze w początkach 1745 r. Michał Czartoryski mimo, a może właśnie dlatego, iż już powszechnie znana była Deklaracja cesarzowej Elżbiety z grudnia 1744 r., która nie pozostawiała żadnej wątpliwości co do rzeczywistych intencji Rosji: nie dopuścić ani do reform, ani do antypruskich wystąpień Rzeczypospolitej, a cóż dopiero mówić o zbrojnej pomocy dla Polski. Ostatecznie saski pierwszy minister Henryk Bruhl pisma nie wydrukował, a najbardziej przenikliwym politykiem okazał się Fryderyk II, który najszybciej odczytał pryncypia rosyjskiej polityki w Rzeczypospolitej: modernizacja państwa pol-sko-litewskiego była zdecydowanie sprzeczna z interesami tak Rosji, jak i Prus5. Edukacja niesentymentalna Kiedy po czteromiesięcznym oblężeniu przez wojska rosyjskie i saskie Gdańsk poddał się, a pechowy król Leszczyński salwował ucieczką, Stanisław Antoni wrócił do rodziców. Nie wiemy, dlaczego Konstancja Poniatowska została z dziećmi w Gdańsku i mieszkała tam aż 6 lat. Zajęła się przede wszystkim edukacją synów, których uczyła i sama, i z pomocą różnych nauczycieli. (Matka „zajęła się moją edukacją, z tą samą wybitną inteligencją, która przyniosła jej już uznanie przy edukacji moich starszych braci, ale z większą jeszcze troskliwością" - pisał potem w pamiętnikach Stanisław August). Przez dom Ponia-towskich przewinęli się różni interesujący gdańszczanie, Niemcy i Polacy, a między innymi nauczycielem młodych Poniatow-skich był wybitny prawnik i historyk, mieszczanin, nauczyciel Gimnazjum Gdańskiego, luteranin Gotfryd Lengnich, człowiek o wszechstronnych zainteresowaniach, także literackich. Lengnich był pierwszym bodaj autorem krytycznej, niebajecznej, opartej na źródłach historii Polski oraz historii Prus, wydawcą jednego z prekursorskich naukowych czasopism „Polnische Bibliothek" (1718-1719) zajmującego się między innymi historią Polski i Prus, krytyką źródeł historycznych i informacją bibliograficzną. Nie trzeba się dziwić, że tacy ludzie jak doktor praw Lengnich, stanowiący ówczesną -jakże wąską - elitę intelektualną kraju, w różnych okresach życia musieli się utrzymywać z dawania prywatnych lekcji, niekiedy w domach bogatego mieszczaństwa (szczególnie bogate było właśnie mieszczaństwo gdańskie), ale przede wszystkim -jak u Poniatowskich -w domach bogatych panów i magnaterii. Rynek pracy umysłowej był wówczas bardzo jeszcze wąski, szczególnie na ziemiach Korony i Litwy. Lengnich zapewne nauczył kilkuletniego wówczas Stanisława języka niemieckiego, a zwłaszcza wpoił zainteresowanie krytyczną historią Polski. Uczeń, jak miało się okazać w przyszłości, dostrzegł w historii także dogodne narzędzie propagandowe. Po wstąpieniu na tron Stanisław August będzie poprawiał, komentował i inspirował w duchu silnej władzy królewskiej polityczną wymowę historii narodu polskiego pisanej przez swego przyjaciela i protegowanego, jezuitę, potem proboszcza i biskupa, Adama Naruszewicza. Naruszewicz w zamian za służbę królowi i dogadzanie jego ambicjom będzie domagał się wciąż nowych łask dla siebie, rodziny i przyjaciół. Nie tylko za pańe-giryczne wiersze. Także za prace nad historią Polski właśnie: „Zarabiałem i zarabiam dotąd, pisząc historią generalną naro-,,. dową prawdziwie krwawą pracą, bez intryg żadnych, na kawa-2'" łęk chleba" - pisał Naruszewicz do Antoniego Tyzenhauza. „Godzienem protekcji Monarchy, dla którego sławy pracuję, aby mnie wspierał i bronił. Biorą inni nic nie robiąc krociami tysiące, używają hojnie i gniewają się jeszcze, że mało mają". Król, który upodobał sobie Naruszewicza i szczodrze go obdarzał, przypominał mu jednak, że „którym więcej dano, od tych się więcej wymaga", i zachęcał do pracy dla wiekopomnej sławy i pośmiertnej, Bożej dla biskupa nagrody. Naruszewicz zaś twierdził, że pisać dzieje narodu Jest to unieśmiertelnić monarchę, który je pisać każe". Naruszewicz pisał historię Polski po pierwszym rozbiorze, a więc dla pokrzepienia serc, w duchu narodowym, a nawet mocarstwowym. A także zgodnie z monarchicznymi ambicjami Stanisława Augusta i jego politycznymi preferencjami. Wątek antypruski, tak wyraźny w postawach Familii w latach 40„ i później, ciągnie się dalej. „Bajeczne Niemców o Polakach podania z pokrzywdzeniem narodu naszego, wyprowadzenie pretensji naszych do Prus, Pomeranii, Szląska, Rusi z okazji pierwiastkowych wojen z Niemcami, Rusią i Prusakami, wyprowadzenie także początków sąsiadów naszych" - wymagały długich wywodów, a pióro stawało się orężem. „Prawdziwie - pisał do Stanisława Augusta w kwietniu 1777 r. - idąc szeregiem tych germańskich oszczerców, trzeba zawsze szablicę w ręku trzymać, a tu i ówdzie szermując bronić honoru ojców naszych Sło-wianów i Polaków, nim się wyjdzie na obszerniejszy prawdy gościniec"5. Jak zawsze prawda różnymi chadzała gościńcami. To antyniemieckie, a przede wszystkim antypruskie nastawienie Stanisław też zapewne wyniósł z czasów pobytu rodziny w Gdańsku, a potem z nauk politycznych Familii. A skoro pod wpływem rodziny w wieku młodzieńczym, a później i z innych jeszcze względów także w wieku dojrzałym wybrał gościniec prorosyjski - programowa antyniemieckość racjonalizowała będzie ten wybór. Dopiero w 1739 r. Konstancja z dziećmi wróciła do Warszawy, w tym bowiem czasie zaczęła się tu budowa pałacu Poniatow-skich przy Krakowskim Przedmieściu 394, położonego niedaleko klasztoru i kościoła Wizytek, a projektowanego przez modnego wówczas w Warszawie drezdeńskiego architekta Jana Zygmunta Deybla. W pobliżu, także na Krakowskim Przedmieściu, mieścił się pałac babki Stanisława ze strony matki, Izabeli Czartoryskiej kasztelanowej wileńskiej, gdzie często spotykały się jej wnuki. Zapewne w związku z budową pałacu Stanisław i jego bracia kontynuowali naukę w warszawskim konwikcie ojców teatynów, zakonników przybyłych z Włoch. Niewielki ten konwikt założony został w Warszawie w 1737 r. i w tym czasie wprowadzano tu nieśmiałe próby modernizacji nauczania - uczono poza tradycyjnymi przedmiotami nieco I mniej barbarzyńskiej łaciny, trochę matematyki i historii, co oznaczało początki prawdziwej rewolucji w nauczaniu dzieci i młodzieży w tego typu szkołach. Poniatowscy udzielali małemu konwiktowi szczególnego poparcia i być może dlatego właśnie Stanisław znalazł się pod osobistą opieką założyciela konwiktu ks. Portalupiego, człowieka o dość otwartej głowie, wyznawcy nowych prądów filozoficznych, które z ostrożna możemy nazwać oświeceniem, a także miłośnika teatru i muzyki. Najpewniej względy polityczne zadecydowały o tym, że młodzi Poniatowscy nie mieli bliższych kontaktów z prawdziwym twórcą reformy szkolnictwa w Polsce, Stanisławem Konarskim i jego słynnym konwiktem warszawskim, mimo że cała działalność księdza pijara i organizacyjna, i piśmiennicza służyła wietrzeniu polskiego zaścianka. Zdaniem Hugona Kołłątaja największą zasługą Konarskiego było spostrzeżenie, „jak daleko Polska została wyprzedzoną w umiejętnościach od innych narodów europejskich, jak dawne nauki zaniedbała, jak te, które czas przyniósł lub udoskonalił, nie były wprowadzone, a nawet znane"6. Lekceważenie poprawnego języka, złe gusty w literaturze i zerwanie więzi naukowych z rozwiniętymi ośrodkami nauki i cywilizacji zachodniej uważał ksiądz pijar za niebezpieczny symptom krajowego kryzysu. Na razie remedia mogły być tylko skromne. Konarski w 1740 r. założył w Warszawie ekskluzywny konwikt zwany Collegium Nobilium (w 1754 r. został otwarty specjalnie dlań wybudowany gmach), który stał się symbolem nowych prądów w nauce, filozofii i systemie edukacji. Reforma szkolnictwa wprowadzana przez pijarów, a za nimi i przez inne szkoły zakonne - teatynów i jezuitów, w różnym zresztą zakresie i w różnorakim tempie - była jednym z bardzo ważnych elementów europeizacji Rzeczypospolitej. Tym ważniejszym, że na szerszą reformę edukacji narodowej trzeba będzie czekać aż do pierwszego rozbioru. Oświecenie, które powoli przenikało z zachodu Europy na bardzo konserwatywny grunt Polski, było na razie nieśmiałe i obejmowało niezwykle wąskie grono ludzi myślących. Collegium Nobilium kształcić miało właśnie przyszłe elity umysłowe kraju, a jego uczniowie rekrutowali się, tak jak i u teatynów, z bogatej szlachty i magnaterii. Obrońcy mniemanej szlacheckiej równości, „szkoły złej, ale za to powszechnej i jednolitej", rycerze konserwatyzmu, w tym także jezuici, używali różnych środków, aby reformę Konarskiego (a właściwie braci Konar -skich: Antoniego, Ignacego i Stanisława) zdyskredytować. Jeszcze w 1759 r., a więc prawie 20 lat po utworzeniu pierwszego, warszawskiego konwiktu, na sejmikach głośno czytano książeczkę Szczęsnego Czackiego Skarga ubogiej szlachty na utworzone w Polszcze konwikty.., pisaną z pozycji zawsze chwytliwego populizmu. Wedle autora nie powinno się odciągać bogatych dzieci szlacheckich od szkół publicznych. W publicznych szkołach zakonnych uboga młodzież szlachecka mogła się uczyć razem usługując bogatym paniętom - teraz konwikty oddzielając dzieci bogate od ubogich muszą „ubogą krew szlachecką [...] w szczerą prostotę, grubiaństwo, a prawie poddaństwo obrócić"7. A przecież reformę szkolnictwa od czegoś trzeba było zacząć kształcąc oświecone elity, bez których żaden kraj nie może się rozwijać. Ta prawda nigdy nie była w smak wszelkim zwolennikom abstrakcyjnej równości za każdą cenę, intelektualnym szalbierzom lub też tylko demagogicznym politykom. Zdaniem Konarskiego ważne było, że do konwiktu może być przyjęty każdy szlachcic, który zapłaci, a kto „płaci dobrze, ma też towar dobry" (dobra kadra nauczycielska, wysoki poziom nauki). A w dodatku uboga szlachta mimo istnienia wspólnych szkół dla biednych i bogatych jakoś nie odznacza się szczególnie dobrymi cechami. „Nikt mniej do czego dobrego aplikować się nie chce, jak szlachta uboga [...] uczyć się nie chce, pracować się nie chce [...] do wojska iść się nie chce [...] służyć za granicą nie chce [...] na koniec książki w rękę się nie weźmie. Gra i kompanijki cała zabawa, hardości i dumy nadto"8. Natomiast Kołłątaj nazwie później (w początkach XIX wieku) konwikty szkołami „pańskimi" („dzielić można u nas wychowanie szkolne na pańskie i pospolite") ustanowionymi w tym jedynie celu, „żeby dzieci naszych magnatów poddać wychowaniu szkolnemu, oddzielając one od reszty szlacheckiej młodzieży, która majątkiem dorównać nie mogła, lub tym bardziej od tych, którzy nie byli szlachtą"9. Niezbyt sprawiedliwa to ocena, gdyż ksiądz Konarski planował w przyszłości utworzenie konwiktów dla dzieci mieszczańskich, a o wspólnej nauce szlachty z plebejami w tym czasie jeszcze nie chciano słyszeć. Być może Konstancja Poniatowska uważała, że niewielki konwikt teatynów jest bardziej jeszcze ekskluzywny i łatwiej tu było synów, a szczególnie Stanisława, uchronić przed wszystkim, co mogło być „pospolite i grubiańskie". Na korzyść Portalupie-go przemawiała na pewno jego włoska narodowość, gdyż cudzoziemcy byli wówczas modni szczególnie jako nauczyciele. Konarski zaś pochodził z Polski, kraju kulturowej i naukowej prowincji, kraju zastygłej mentalności, skostniałej tradycji i nieco barbarzyńskiego obyczaju. Kiedy Stanisław Konarski wyjechał na studia do Włoch i Francji - czerwienił się podobno z powodu własnej ignorancji. Stanisław August, choć uważał Konarskiego za człowieka pełnego cnót i szczerego zapału, nie cenił szczególnie jego intelektu i ogłady i najwyraźniej niezbyt go lubił, mimo iż ten pod koniec panowania Augusta III służył już wier- nie Familii, a potem tronowi nowego króla radą i panegirycz-nym piórem. Parał się też publicystyką polityczną rozprawiając o naprawie Rzeczypospolitej w duchu poglądów politycznych Familii. Król w ogóle najwyżej cenił jezuitów, którzy w najciemniejszych okresach umysłowej zapaści kraju potrafili jego zdaniem wyłonić spośród siebie elity intelektualne (niekiedy w ukryciu), natomiast pijarów uważał za ludzi nieokrzesanych. Zdaniem Stanisława Augusta Konarski, podobnie jak i jego konfratrzy, odznaczał się pewną ograniczonością umysłu i nigdy nie pozbył się prymitywnego języka (a był m.in. autorem książki O poprawie wad wymowy!), prostackiego akcentu i prostackich manier. Były to w przekonaniu króla cechy, wedle których łatwo było rozpoznać pijarów i ich dzieła. Pod tym względem ksiądz Portalupi był najpewniej znacznie subtelniejszym nauczycielem, tym bardziej iż władał biegle językiem włoskim, co mogło usprawiedliwiać jego ewentualną kulawą polszczyznę lub nie dość wytworną francuszczyznę. Niemniej w 1765 r. Stanisław Konarski otrzymał od króla medal z napisem „Sape-re auso" - „odważ się być mądrym"10. Trochę mistyki W konwiktach uczono oczywiście także tańca, szermierki, dobrych manier, sztuki aktorskiej przy okazji wystawiania różnych konwiktowych przedstawień, „komedyi" i „tragedyi", oraz innych potrzebnych chłopcom z dobrych domów umiejętności. Lecz dla Stanisława przeciwwagą zakonnego i pobożnego bądź co bądź wychowania stał się nowy powiernik i nauczyciel, ktoś zupełnie odmienny od Konarskich i nawet Portalu-pich. Od r. 1744 przyjacielem domu i mentorem dwunastoletniego chłopca stał się wszechstronnie wykształcony, nad miarę ambitny libertyn i cynik, Herman Karol Keyserlingk, ambasador rosyjski w Polsce11. Z pochodzenia Kurlandczyk, z serca kosmopolita, z przekonania sługa wielu panów, ze służby Rosjanin. Poza logiką i matematyką, których uczył Stanisława w wolnych chwilach, nauki Keyserlingka to zapewne także niejaka (raczej spora) doza cynizmu, wykłady o względności politycznych racji, rozprawianie o relatywizmie norm moralnych w polityce i w życiu, o dystansie w stosunku do powszechnie jakoby obowiązujących zasad. Kiedy minie młodzieńczy entuzjazm i idealizm - nauki Keyserlingka staną się dla Stanisława Augusta moralnym rozgrzeszeniem, przydatnym w trudnych chwilach panowania. Dziwić się można, że tak często wspominany w pamiętnikach Stanisława Augusta moralny rygoryzm matki (w Warszawie - twierdził pamiętnikarz Jędrzej Kitowicz - „dla ponurego wzroku i surowości pospolicie zwano ją grado- wą chmurą") nie stanął na przeszkodzie bliskim kontaktom Stanisława z Keyserlingkiem. W rzeczywistości było wręcz przeciwnie - taki nauczyciel syna, ambasador potężnego mocarstwa, rosyjski minister, który był jedną z ważniejszych osobistości w Rzeczypospolitej, to było dla rodziny Poniatowskich niewątpliwe źródło prestiżu i dodatkowego blasku. Była to zarazem inwestycja, która mogła w przyszłości okazać się bardzo przydatna. I rzeczywiście. To właśnie na ręce Keyserlingka w czasie bezkrólewia w 1764 r. Katarzyna II wysłała list polecający wybór na tron polski tym razem „Piasta" ze stronnictwa prorosyjskiego, a więc z Familii - Stanisława albo kogoś z rodziny Czarteryskich. Keyserlingk uczynił wówczas wiele, aby królem został jego były wychowanek, wspominając z rozrzewnieniem, że był niegdyś jego drugim „ojcem". Ponadto przyjaźń z ambasadorem, który pierwotnie był wrogiem Familii, wynikała ze zmiany politycznych koncepcji klanu. W organizowaniu stronnictwa prorosyjskiego w Polsce Keyserlingk brał oczywiście istotny udział (został podobno przez Familię przekupiony), był także pośrednikiem między dworem królewskim Sasa a Familią. Oddany interesom Rosji, przebiegły, a więc wytrawny dyplomata, wpoił zapewne Stanisławowi głębokie przekonanie o wspólnocie interesów Rzeczypospolitej i Rosji, tym skuteczniej, że Stanisław August do końca uważał, iż ambasador był nie tylko jego nauczycielem, ^ ale i osobistym przyjacielem jego, rodziny i Polski. Co do takiej oceny można mieć niejakie wątpliwości, ale wówczas dość powszechnie podzielany był pogląd, że przekonania i interesy określonych klanów politycznych są zgodne z interesami kraju i państwa. Familia nie była tu wyjątkiem. Także i wśród jej członków racja klanu była racją stanu. Uczył jeszcze Stanisława zaagażowany przez ojca niejaki Louis de Toux de Salverte, Niderlandczyk, który reprezentował wszystko po trochu: był awanturnikiem i obieżyświatem, żołnierzem znającym się też na inżynierii wojskowej, był biegłym okultystą i co dość istotne, także wybitnym, znanym w Europie masonem, który i w Polsce odegrał rolę w rozwoju masonerii12. Przybył tu w 1749 r. i uczył Stanisława zapewne nie tylko rysunków, architektury i inżynierii wojskowej - gdyż jego wykształcenie, oczytanie i zainteresowania były niezwykle szerokie, a uczeń dociekliwy. Toux de Salverte interesował się matematyką, fizyką, chemią i alchemią, a pasjonował wolnomu-larstwem i okultyzmem. Zapewne także kabalistyką, skoro znał biegle język hebrajski, czytywał i Biblię, i Talmud. Po przyjeździe do Warszawy nie tylko krzewił idee masońskie, ale lekceważąc istniejące tutaj, słabe jeszcze loże (był jakoby wyżej wtajemniczony i miał wyższe uprawnienia) założył własną taj- na lożę „Dobrego Pasterza". Połączenie przez Toux de Salver-te'a idei masońskich wyrosłych w Anglii wieku oświecenia na gruncie kultury świeckiej i racjonalistycznej, chociaż niekoniecznie ateistycznej, z głębokim mistycyzmem było dość dziwną, chociaż częstą mieszanką intelektualną i emocjonalną w lożach masońskich w owym czasie. Sądzić można, że osobowość nauczyciela musiała fascynować wyobraźnię 17-letniego Stanisława Antoniego. Samo zaś wol-nomularstwo to było okno na inny świat, szczególnie w kraju o sztywnych barierach stanowych. Chociaż w Anglii i w całej Europie przywództwo lóż masońskich długo należało do arystokracji, teoretycznie hierarchia nie była oparta na urodzeniu, lecz na „zasługach", masonów zaś od „umysłowego pospólstwa" (common people) odróżniać miało „światło wiedzy", umiłowanie cnoty (virtue), braterstwo i równość między braćmi, a także przekonanie o równości wszystkich ludzi. Wolność przeciwstawiano niewolnictwu, bezinteresowność - próżności i egoizmowi, wierzono, że światły, czy też oświecony „nowy człowiek" będzie dobrym obywatelem, uczynnym dla innych, rozumiejącym otaczający go świat. Przesłanie o służeniu „ludzkości" było niekiedy istotnym hasłem obrony wolnomularzy przed atakami Kościoła czy władz państwowych13. Wolnomularstwo tworzyło ponadto nową, alternatywną płaszczyznę międzystanowego, międzyśrodowiskowego, także międzynarodowego porozumienia, nowe społeczne pole czy też „miejsce" dla wspólnych rozważań etycznych, politycznych i społecznych. Dewizą wielu braci była pogarda dla ciemnoty i zacofania, wyrażana w zapożyczonym od Horacego zwrocie: „Odi profanum vulgus et arceo, favete linguis" („Nienawidzę ciemnego tłumu i gardzę nim, zachowajcie milczenie"). Fiat lux Po wstąpieniu na tron Stanisława Augusta loże odegrały istotną rolę w życiu politycznym i społecznym Rzeczypospolitej; były jednym z elementów osłabienia barier stanowych, gdyż skupiały różne środowiska społeczne, także mieszczańskie, członkami lóż bywali ludzie różnych wyznań. Loże pełniły także funkcje integracyjne i niezależnie od ukrytych podziałów i animozji politycznych sprzyjały formowaniu się nowego mieszanego środowiska, warstwy intelektualno-inteligenckiej tak charakterystycznej dla rozwoju kultury i ruchu reformatorskiego w XVIII wieku. Zaspokajały także potrzebę zabawy, tajemniczości, ekskluzywności, wreszcie były zwyczajnie modne. Wedle obliczeń Ludwika Hassa w latach 80. w Rzeczypospolitej istniało już około 50 lóż, w Warszawie i w innych miastach. Podobno Stanisław już w 1754 r., w czasie pobytu w Anglii, ojczyźnie wolnomularstwa, został wprowadzony w szeregi masonerii przez swego przyjaciela Charlesa Yorke'a. Sądzić też można, że król, który stale wspierał finansowo swego byłego nauczyciela Toux de Salverte'a i okazywał żywe zainteresowanie lożami, do których należało wiele osób z jego rodziny, najbliższego otoczenia i bliskich zaufanych współpracowników (jak na przykład Szwajcar Maurycy Glayre), został przyjęty do jednej z polskich lóż w latach 80. Kiedy z inicjatywy wolnych mularzy powstało pierwsze w Warszawie Towarzystwo Dobroczynności, król objął nad nim patronat. Imię zakonne króla brzmiało „Salsinatus eques a Corona vidicata". Salsinatus odczytamy oczywiście jako „Stanislaus". Były też i ciemniejsze strony wolnomularstwa Rzeczypospolitej; należeli do polskich lóż, podporządkowanych innym lożom europejskim, ambasadorowie obcych państw: Rosji, Austrii czy Prus (masonem był sam Fryderyk Wielki), mieli więc pełne rozeznanie w nastrojach, politycznym fermencie i dyskusjach między masonami w Polsce, niekiedy poważnie skłóconymi. Niechętny Stanisławowi Augustowi legat papieski Angelo Du-rini z okazji jednego z obrzędów świętojańskich urządzonych przez wolnomularzy pisał w 1770 r., że była to sprawa „całkowicie króla, całej rodziny Poniatowskich i Czartoryskich, wszystkich najznakomitszych Rosjan i w ogóle całej partii ro-syjsko-schizmatyckiej"14. Trudno jednak przyjąć tezę, że polskie loże były na ogół prokrólewskie i prorosyjskie, skoro aktywną i wybitną rolę odgrywał w polskiej masonerii jeden z nieprzejednanych przez długie lata wrogów Stanisława Augusta - Ignacy Potocki, a także jego bracia i kuzyni oraz ludzie blisko z nim związani. W powstałej w 1788 r. nowej loży „Wielki Wschód" Ignacy Potocki został wielkim mistrzem. To Ignacy Potocki w latach 80. usunął z loży Louisa de Toux de Salverte pod pretekstem ograniczania treści mistycznych w obrzędach i dyskursach masońskich i to on oskarżył Maurycego Glayre'a, że jest agentem króla i został członkiem loży li tylko dla zdobycia informacji o działaniach grupy antykrólewskiej. Oskarżenie to zapewne nie było pozbawione podstaw, gdyż Stanisław August starał się wszędzie mieć własnych informatorów. Tak więc i w lożach, które miały być miejscem medytacji i pojednania, toczyła się ukryta walka polityczna. Król rzeczywiście usiłował niekiedy wykorzystywać loże do celów politycznych lub do uzyskania przychylności tego czy innego państwa - z niewielkim jednak powodzeniem. W 1770 r. próbował przez oddanych sobie masonów podporządkować jedną z polskich lóż bezpośrednio Wielkiej Loży Anglii (szukano wówczas pomocy Anglii, jak zauważył słusznie Ludwik Hass), w grudniu 1778 r. loża „Gwiazda Północna" została uroczyście przemianowana na lożę „Katarzyny pod Gwiazdą Północną". Intencje polityczne były w tym wypadku zupełnie oczywiste. Chociaż do masonerii należeli także duchowni i ludzie wierzący Kościół katolicki, jak każda wielka i dobrze zorganizowana struktura, nie lubił żadnych innych instytucji, zachowań czy nowych prądów umysłowych, które mogły się wymknąć spod iego kontroli. Przeciwko masonerii wystąpili papieże: Klemens XII w 1738, Benedykt XIV w 1751 r. wydali bulle grożące klątwą członkom wolnomularstwa. W Rzeczypospolitej przypominała o klątwach wydana dopiero w 1778 r. pierwsza znana anonimowa antymasońska broszura. Było to dziełko, jak pisze Hass, spóźnione - ukazało się bowiem w czasie, w którym stosunek Watykanu do masonerii stał się znacznie bardziej tolerancyjny. Niemniej sprzyjając lożom i otaczając się masonami Stanisław August narażał się na złą opinię w Rzymie. Chociaż związki lóż z ideologią oświecenia nie były eksponowane bezpośrednio, to jednak symbolika i dyskursy masonów wskazują na bliskie pokrewieństwo myślowe i duchowe. Masoni uważali się za „oświeconych", ale słowo to miało różne znaczenia: intelektualne, symboliczne, metaforyczne. W Zamku królewskim w Warszawie było bardzo wiele metaforycznych zdobień reprezentujących „światło" właśnie, a w pokoju zwanym audiencjonalnym starym - pierwszym nowo urządzonym wnętrzu apartamentu królewskiego w Zamku (1775-1777) -znajdowało się wiele symboli wolnomularskich. Na supraporcie autorstwa Marcella Bacciarellego Rozsądek hamujący zapal-czywość młodości namalowany został zapewne portret Louisa de Toux de Salverte pod postacią Arystotelesa przemawiającego do swego ucznia, młodego Aleksandra Wielkiego. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zamierzona tu była podwójna symbolika: Aleksander (młody Stanisław August) i Arystoteles (uczący go Toux de Salverte). Jednym z ważnych symboli wolnomularstwa było oko Opatrzności przedstawiane najczęściej w promieniach słońca. Oko Opatrzności było też jednym z ulubionych symboli Stanisława Augusta. W pamięci warszawiaków pozostał rzęsiście oświetlony (symbol „światła") nowy budynek na jurydyce Bielino przeznaczony specjalnie na zebrania wolnomularzy. Napis głosił „Virtuti, Si-lentio, Sapiente sacrum" (Cnocie, Mądrości, Milczeniu poświęcone), co nie przeszkodziło, że zorganizowano tam wielki bankiet w noc świętojańską 1770 r., na którym obecnych było wiele wybitnych osobistości, w tym Stanisław August i jego rodzina. Święty Jan był patronem wolnomularzy i dwa razy do roku, w grudniu i w czerwcu, uroczyście obchodzono dzień świętego, który głosił, iż „na początku było słowo". III. Modelowanie 35 Szerszy świat Poza matką i oczywiście ojcem, rodzeństwem rodzonym i stryjecznym (znaczną rolę w życiu Stanisława odegrają kuzynka Izabela (Elżbieta) Czartoryska, córka wuja Augusta i siostra Adama Kazimierza Czartoryskiego, oraz druga Izabela, Flem-minżanka, żona Adama Kazimierza, dwie nienawidzące się rywalki do serca, umysłu i łoża kuzyna), wujami Czartoryskimi Michałem i Augustem i różnymi nauczycielami - byli jeszcze w bezpośrednim otoczeniu Stanisława różni znaczący dorośli, którzy zapewne wywarli jakiś wpływ na osobowość chłopca. Na przykład pochodzący z drobnej szlachty litewskiej, wychowany na dworze Poniatowskich Kazimierz Karaś, który zarządzał licznymi ich dobrami i kierował całym domem, a w czasie nieobecności wojewody mazowieckiego pisywał regularne listy dotyczące stanu interesów, wydarzeń domowych, niekiedy i politycznych, a nawet uczestniczył pośrednio w rodzinnych i politycznych nieporozumieniach między Poniatowskimi a Czartoryskimi. I tak w lipcu 1751 r. donosił, że książę podkanclerzy litewski Michał Czartoryski rozkazał poczcie, aby pakiety listów pisanych do wojewody mazowieckiego przesyłać najpierw na jego ręce do Wołczyna (w tym czasie już posiadłości Czarto-ryskich). Wyrażając swoją dezaprobatę pisał Karaś, iż „takim sposobem kto zechce, może cudze listy do siebie przysyłać kazać, do tegoż któż lepiej może wiedzieć, gdzie się pan obraca, jak sługa jego". W dodatku niektóre listy „sekretu potrzebują", jak na przykład krążące po Dreźnie pogłoski „o difidencyi [nieporozumieniach] Wm. Dobrodzieja z księciem wojewodą"1, a więc drugim szwagrem Stanisława Poniatowskiego, wojewodą ruskim Augustem Czartoryskim. W 1742 r. Karaś ma się żenić, ale w dalszym ciągu sypia w pokoju dziesięcioletniego Stasia i dotrzymuje mu towarzystwa w czasie nieobecności matki. „Kochany Karasieńku", jak nazywał go ojciec Stanisława, niezbyt wysoko i niezbyt szybko awansował w służbie wojewody mazowieckiego: w 1743 r. otrzymał tytularny urząd cześnika buskiego, w 1757 cześnika liwskiego i wreszcie intratne stanowisko pułkownika wojsk koronnych. Ludzie pełniący obowiązki takich Karasiów byli przy każdym dworze, ale nie wszyscy cieszyli się pełnym zaufaniem i taką intymnością kontaktów. Karaś pozostanie także w służbie Stanisława Augusta i tu dopiero zostanie sowicie nagrodzony. Jeszcze przed elekcją, bo już w lipcu 1764 r., został administratorem poczty w Koronie i na Litwie (funkcja ważna, bo jak już wiemy, do niezbyt chwalebnych obyczajów należało, iż w ferworze walki politycznej otwierano, a nawet przechwytywano cudzą korespondencję), po wstąpieniu zaś Stanisława Augusta na tron marszałkiem dworu królewskiego na Zamku i zaufanym człowiekiem do specjalnych poruczeń, w tym prowadzenia intymnej korespondencji. Stanisław August montując na początku panowania stronnictwo królewskie wyciągnął Karasia na arenę polityczną. W 1764 r. został kasztelanem wizkim i zasiadł w senacie popierając oczywiście interesy dworu. W 1773 r. za posłuszeństwo polityczne (na polecenie króla Karaś jako oko i ucho królewskie został członkiem delegacji traktatowej mającej podpisać rozbiór kraju) otrzymał najwyższe państwowe odznaczenie - order Orła Białego, ale i dobra ziemskie. Domownik, powiernik fantazji i marzeń z dziecinnego pokoju, dorosły przyjaciel z lat dziecinnych - był Karaś dla Stanisława Augusta widomym znakiem ciągłości między domem rodzinnym a Zamkiem królewskim. Powstał także w Warszawie symbol dobrze wynagrodzonej wierności w służbie domu Poniatowskich, a mianowicie gmach - nieco podobny do bryły Zamku - zwany Pałacem Karasia, wybudowany na ulicy Oboźnej na gruntach podarowanych Karasiom przez króla. Innym ważnym dorosłym w dzieciństwie Stanisława był Aleksy Husarzewski. Jeden z sześciu synów średnio zamożnego szlachcica, został także wychowany na dworze Poniatowskich, przez pewien czas przebywał u biskupa warmińskiego Krzysztofa Szembeka (potem prymasa Polski związanego politycznie z Familią), na koszt ojca Poniatowskiego podróżował po Włoszech, Francji i Holandii. O dużej inteligencji, szerokich zainteresowaniach humanistycznych i artystycznych, znający kilka języków, był zarazem człowiekiem interesu i mówiono o nim „dei tinfi" - „od tynfów", inaczej groszorób. Dorobił się sporej fortuny między innymi obracając dobrami ziemskimi i firmując własnym nazwiskiem transakcje Poniatowskich (te, które miały posmak spekulacji), a także pożyczając pieniądze na procent, co wobec braku banków można uznać za pozytywną działalność gospodarczą. Sami Poniatowscy, tak jak i wiele innych zamożnych domów, prowadzili także działalność „bankową", biorąc od szlachty pieniądze w depozyt płacili wedle świadectwa Karasia 7 od sta - a więc kredyt, jak widzimy, nie był wówczas tani. Stanisław zaprzyjaźnił się z Husarzewskim zapewne jeszcze w Gdańsku jako kilkuletnie dziecko i być może to on właśnie rozbudził w nim pierwsze zainteresowania literaturą, sztuką i kolekcjonerstwem zarażając chłopca owym nieco powierzchownym i dyletanckim, ale urokliwym belle esprit, który będzie cechować przyszłego króla. Po elekcji Husarzewski także stał się jednym z najbliższych i najbardziej zaufanych współpracowników Stanisława Augusta. Montował - przed i po elekcji - stronnictwo królewskie na Pomorzu, pośredniczył w poufnych kontaktach politycznych, w 1770 r. został królew- 36 skim komisarzem w Gdańsku akredytowanym przy radzie miejskiej, bronił praw miasta w konfliktach z królem pruskim. Pełnił także ważne funkcje propagandowe wzmacniające ośrodek królewski i propagujące interesy Polski na forum międzynarodowym. Był stałym korespondentem popularnej w Europie tzw. „Gazette de Leyde", publikował tam liczne artykuły szczególnie w latach pierwszego rozbioru, niektóre wygotowane w kancelarii królewskiej, niektóre być może pisane ręką Stanisława Augusta, najczęściej jednak własnego autorstwa. Husarzewski wierzył w misję nowego monarchy, w możliwość przeprowadzenia reform i rozwój cywilizacyjny Polski opierającej się na Rosji i tym samym umacniał króla w jego własnych iluzjach. Aleksy Husarzewski to także była ciągłość między dzieciństwem a dorosłością, umocnienie wiary Stanisława w niezwykłą misję, jaką w przekonaniu matki i także już we własnym przekonaniu Opatrzność miała mu powierzyć, a którą oto miał wypełnić zasiadłszy na tronie polskim. Jednym z oddanych klientów Familii i dawnych domowników, a potem współpracowników Stanisława Antoniego był także wybitnie inteligentny Jacek Ogrodzki, dyplomata, sekretarz dworu saskiego w służbie Poniatowskich i Czartoryskich, który towarzyszył Stanisławowi w misji dyplomatycznej w Petersburgu w latach 50., a po elekcji został w 1764 r. pierwszym dyrektorem królewskiego Gabinetu. Posłuszny, dyskretny i wierny. Czy to nie zbytniej troskliwości matki należy przypisać, że Stanisław nie kontynuował studiów za granicą, w Niemczech lub szczególnie wówczas modnych Włoszech? W braku dobrych uczelni w kraju za granicą studiowali przede wszystkim synowie magnaterii lub bardzo bogatej szlachty, lub też młodzi zdolni księża i zakonnicy, ale - wbrew opinii niektórych historyków - nie tylko oni. Po pierwsze dzieci zamożniejszych protestantów z Gdańska, Torunia, Wielkopolski, Litwy kształciły się często w Niemczech, w szkołach lub na uniwersytetach Lipska, Getyngi, Hali. Możne polskie rody rekrutowały swoje lepsze kadry spośród zdolnych synów średnio zamożnej lub nawet majątkowo niżej usytuowanej, lecz wpływowej na prowincji szlachty, a niekiedy nawet szczególnie uzdolnionych szlacheckich szaraków, jeśli tym ostatnim udało się w jakiś sposób nawiązać odpowiednie kontakty. Był to jeden z elementów polskiego systemu politycznego - jedna z form klientelizmu, o którym będzie jeszcze mowa. Ci właśnie ludzie, tacy Karasio-wie i Husarzewscy, którzy awans i pozycję zawdzięczali swoim patronom (protektorom, mecenasom), stanowili potem najwierniejsze i najbardziej lojalne narzędzie i zaplecze politycz-~„ nych działań przywódców możnych rodów. Po powrocie z za-"' granicy młodzi magnaci kontynuowali politykę swoich ojców, księża byli lojalni wobe Kogcjo}a zakonu lub protektora, pozostali wobec swoich ;ezpośredńich mocodawców. Czy byli kształceni na koszt pro.ekLora w kraju, czy wracali po zagranicznych studiach lub vo;ażach; oczywiste było dla młodych zdolnych kadr, że ich d^ awans lub zachowanie pozycji to przede wszystkim loja posłuszeństwo wobec patrona ^ j posłuszeswo woec parona i klanu. Tak przez dług formowały się spętane intelektualnie elity umysłowe kr . To przez te właśnie elit;1J^ , powielane i zrutynizowane te same od wielu lat, dopro ^0Le niekiedy do perfekcji wzorce działania, sposoby i sy,tem robot sejmikowych, sejmowych i trybunalskich, mechai". * powiązań, przyjaźni, nienawiści, sojuszów i walk polityc ^ poza nimi funkcjonowali także bardziej niezależni, niej^ zawodowi" działacze, także deputaci trybunalscy, któryc^ mó'zna było po prostu kupić w takiej lub innej sytuacji. Przy,kładem znakomitym biegłego w robotach sejmikowych człow-eka do wynajęcia był Marcin Matusze-wicz, którego diariusz t< wie podręcznik tworzenia pajęczej sieci politycznych kone^^-jz polscy panowie - pisał cytowany już francuski ambasador ^ntoni Monti - „myślą jedynie o sejmach, sejmikach, trybu &ch rocesach i wyrywaniu sobie dóbr, o uciskaniu drobn . gziaćhty, przed którą się potem płaszczą zabiegając o głosy^ ^a sejmikach, ale nie o sprawach europejskich"3. O sprawac,h europejskich zresztą także myślano, tyle że w takim przede 1wszvstkim zakresie, w jakim dotyczyły bezpośrednio interesów rodowycb. utożsamianych z dobrem kraju. Dopiero w wieku lat 16g gtanjsław wyszedł z dziecinnego pokoju i spod opieki mat^ w gwjetle ówczesnych zwyczajów o 10 lat za późno. Być nmo'ze to przedłużone dzieciństwo miało związek ze słabym zd, wiem Stanisława i chorobą starszego brata. Pomimo iż w Pami?tnil?kach pisanych wiele lat później Stanisław chwalił edukacyjnee zdoiności matki, o sobie - szesnastoletnim w 1748 r. chłopcu^ _ nie ma najlepszej opinii. Niski i chorowity, krępy i niezręcz b j nad wiek wykształcony, przemądrzały, przewrażliwić/' j cajkowicie podporządkowany rodzicom. To wówczas, pn * pierwszą swoją podróżą, przyrzekł unikać alkoholu, hazar< , j kobiet- obiecał, że nie ożeni się przed 30. rokiem życia. ! Dwóm pierwszym obietnicom pozostanie wierny całe życie -'_ . knych kobiet przewinie się wiele, chociaż dopiero za kilka Tm bardziej, że zbyt długo zacho- ^ .ym , wał czystość dziecka. W ^. -j^^g r Ojciec zaniepokojony zniewieś- ciałym, a może także zb\ zeintelektualizowanym wychowasyna postanowił wj y na wojnę. Stanisław miał udać ^ uczeń u boku rosyjskiego gene- niem się do obozu jako , W 30 * rała Nikity Iwanowicza Repnina (nb. ojca Mikołaja, późniejszego ambasadora w Polsce) na pole bitwy. Udział w wojnie, lub choćby tylko przyjrzenie się wojnie, to był - zdaniem byłego żołnierza, wojewody mazowieckiego - istotniejszy element edukacji niż najlepsze akademie świata. Mogło to być istotnie ważne dla Stanisława doświadczenie, wojna bowiem stanowiła wówczas jeden z najważniejszych obok dyplomacji elementów decydujących o sprawach Europy, sile i słabości państw i s*u" szności ich politycznych racji. Europa XVIII wieku mniej była przeorana wojnami niż w wieku XVII, w którym stoczono 500 wojen, w tym najkrwawszą i najbardziej znaczącą wojnę trzydziestoletnią, ale jednak wybuchło ich 370, a w latach 1733-1763 były to wojny o szerokim zasięgu i europejskim, i światowym4. Przeciętnie więc w XVIII stuleciu prawie co 4 lata rozstrzygano spory za pomocą sił militarnych, a więc także gwałtów, rozbojów, .grabieży, które powodowały głód i zarazę również wśród ludności cywilnej-Państwa nowożytne żyły wojną i dla wojny - powtórzmy za historykiem Krzysztofem Pomianem. „Wojna jest ich naturalnym żywiołem. Wygrana - pozwala zdobyć ziemie i łupy, okrywa chwałą zwycięskiego wodza, wzbogaca żołnierzy. Przegrana - grozi utratą suwerenności. Pozostaje zatem najważniejszym sprawdzianem, jaki każdemu państwu może być narzucony przez sąsiadów; jeśli chce ono przetrwać, musi mu sprostać . Przekonanie, że dla żywotnych interesów państwa, dla społeczności zamieszkujących określone terytorium ekspansja jest niezbędnym warunkiem przetrwania, a także i prostsze bodźce, jak na przykład ambicje i rywalizacja władców - implikowały w znacznie większym stopniu wojny niż wizerunki określonego wroga czy wrogów. W XVIII stuleciu walczy się o coś, co jest przedmiotem bardziej pożądania niż nienawiści -walczy się o ziemie, o prowincje, o kraje, o kolonie, o zwiększenie zasobów ludnościowych i dochodów państwa. Państwa narodowe i mity związane z ich narodzinami dopiero się tworzą. Silne, scentralizowane państwa zwane absolutnymi lub też państwami absolutyzmu oświeconego stworzyli silni władcy. Etosy narodowe wymyślą filozofowie, historycy, poeci i literaci. Wówczas to zaczną działać w pełni mechanizmy nienawiści plemiennych i etnicznych, które zakorzenią się w wyobrażeniach i mitach społecznych. Na razie państwa są wieloplenaienne, wieloetniczne, różnojęzyczne, różnowiercze. Konfederaci barscy, którzy ginęli za katolickiego Boga i szlachecką ojczyznę (w tym stuleciu to naprawdę rzadko spotykane połączenie hasei; - na pomoc wzywają ludzi spod znaku półksiężyca wiercący0*1 w zupełnie innego Boga. Trudno zresztą o definicję wroga., skoro sojusze są tak zmienne i często krótkotrwałe, wojska chłop- skie lub zaciężne, złożore z żołnierzy, którzy są członkami różnorodnych małych wspónot, „małych ojczyzn" i często rozmaitych państw. Prusy Werbowały żołnierzy między innymi w Szwajcarii, na zachodach ziemiach Rzeczypospolitej i w Saksonii. W tych i innych k}ajach najczęściej podstępem i przemocą. Z różnych krajów pochodzili też oficerowie wyższych rang. Przykłady łatwo znaleźć wśród najbliższych Stanisława Antoniego osób: ojciec, wojewoda mazowiecki - walczył u boku Karola XII, króla szwedzk:eg0, brat Aleksander zginął w bitwie toczącej się na obcej zierai; drugi brat, Andrzej, służył zawodowo w armii austriackiej, awansował do stopnia feldmarszałka; wuj August Czartoryski także walczył w młodości w wojsku austriackim, m.in. z Turkami, potem dostał rangę pułkownika austriackiego. Europa XVIII wieku jest Europą wojenną i kosmopolityczną zarazem. Jest także EurOpą dynastyczną, a więc i „rodzinną" jednocześnie - władcy państw prowadzących ze sobą wojny są powiązani licznymi i skomplikowanymi więzami pokrewieństwa. Pokrewieństwa nie wykluczały konkurencji. Aby sprostać wymogom wojny, państwo musi się modernizować - wojna bowiem w tym stuleciu to nie ideologiczny aksjomat, -to nie „wartość" lub „antywartość", lecz konieczność. Wojna to w coraz większym stopniu skomplikowana instytucja, a jej funkcjonowanie wymagało rozwoju innych instytucji, takich jak silne władze centralne i sprawna administracja, potrafiąca między innymi nakładać i egzekwować podatki. Dla porównania: w 1775 r., w przeliczeni^ na szylingi, na głowę ludności przypadało w Austrii 20 szylingow podatków, w Rosji 6, w Prusach 6, w Polsce - l szyling. Ale modernizacja to nie tylko sprawa reform administracyjnych. Silne państwo posiada rozwiniętą i ekspansywną gospodarkę, modernizujący si^ przemysł i szeroki handel. Dziś jest już oczywiste, że rozwój nauki i zmiany w technikach prowadzenia wojen były jednyrn z podstawowych czynników modernizacji kraju, zmian w jego strukturach społecznych, wielkości i sile. Silne państwo to n:ie zawsze państwo, które musi budzić sympatię - ważne było, aby budziło respekt wśród obywateli i sąsiadów. Silni władcy stymulują w tym czasie rozwój przemyski - wojna wymaga zaspokojenia rozlicznych potrzeb armii. Tak rozwija się gospodarka, tak rozwija się koniunktura, tak bogacą się kupcy i przedsiębiorcy, tak modernizuje i cywilizuje się Europa. Wojna była barbarzyństwem - z niego jednak paradoksalnie wynikał rozbój państw europ.ejskich, wzrost dobrobytu, wykształcenia, poziomu życia. Oczywiste jest, że niekiedy doprowadzała pań;stwo do kryzysu i bankructwa, nadmierne podatki rujnowąjy część ludności, czasem znacznie 40 41 osłabiały gospodarkę - lecz każda walka jest ryzykiem, natomiast fundamenty cywilizacyjnego rozwoju zostawały. Niekiedy nawet przegrana stawała się bodźcem szybszego rozwoju, zmian strukturalnych, wyzwalała energię społeczną prowadziła do „rewolucji". A te państwa lub społeczeństwa, które «y-brały dobrowolnie lub z konieczności, świadomie lub nieświadomie inną drogę rozwoju, najczęściej musiały przegrać, Ostatecznie w historii najczęściej wygrywają kolejni „barbarzyńcy" - niektórzy nie muszą nawet czekać na zwycięstwo, aby kyt moralizatorami i zarazem nie ukrywać cynizmu. Mistrzami w tym zakresie byli Katarzyna II i Fryderyk II. W tym stałem przydomek „Wielki" otrzymało dwoje tylko władców, i to w krajach najbardziej agresywnych: właśnie Fryderyk i Kata rzyna. Lecz Fryderyk pozostawił w spadku Prusom Śląsk i część ziem Rzeczypospolitej - w sumie terytorium o50% procent większe i o 100% bardziej zaludnione. Katarzyna zamiast posagu, jak sama mówiła, pozostawiła Rosji znakomita czsjć Rzeczypospolitej i niebagatelne terytoria zdobyte na Turcji Oraz tradycje ekspansji na północ, południe i zachód Europy. Skoro wojna była tak ważnym elementem życia europejskiego, to powinien był istnieć także rozbudowany kult wodza i bohatera. A jednak oświecenie pozostaje w tej sprawie nieco dyskretne i wtórne. Czerpie znaki i symbole kultu chwaty bitewnej z mitologii raczej i antyku, nie tworzy nowych wzorów, Lecz sława była jednak niezbędnym atrybutem popularności władcy, choć już nie tylko z etosem rycerskim by wala łączona, Zupełnie nowy wzór cnót żołnierskich - nie rycerskich właśnie, lecz wyrosłych z wzorów życia koszarowego - reprezentował Fryderyk Wilhelm I zwany królem-sierżantem. Lecz już jego następca, Fryderyk II, chociaż miał wielkie talenty wojskowe i ambicje wielkomocarstwowe, zaczął tworzyć zupełnie odmienny wzorzec idealnego władcy. Pomimo błyskotliwych zwycięstw, jakie odnosiły Prusy już na samym początku jego panowania (szczególnie w latach 1741, 1742, 1745), eksponował swoje filozoficzne i humanistyczne upodobania, ostentacyjnie przyjaźnił się z Wolterem, forsował ideał pokój owego i lojalnego władcy, tworzył oświeceniowy mit króla-filozofa. Podobny obraz władczyni oświeconej i tolerancyjnej, niosącej przesłanie cywilizacyjne i modernizującej kraj, „Semiramidy" lub „Miner-wy" Północy, udało się stworzyć Katarzynie II. Wiosną 1748 r. 30 000 rosyjskiego wojska przemaszerowało -ku oburzeniu Polaków - przez Polskę, a potem Śląsk i Czechy na pomoc Austriaczce Marii Teresie, na dawno toczącą się, (1741-1748) a skomplikowaną wojnę, zwaną wojną o sukcesje, austriacką. W wyniku tej wojny monarchia habsburska mogła się rozpaść - lecz wyszła z niej zwycięska i wzmocniona, cho- ciąż Austria poniosła kilka strat, w tym jedną dotkliwą - utraciła Śląsk na rzecz Prus. Do tej właśnie armii rosyjskiej maszerującej przez terytoria Rzeczypospolitej miał dołączyć Stanisław. W domu zaczęły się przygotowania ekwipunku potrzebnego do wyjazdu „do obozu", które trwały tak długo - zapewne umyślnie opóźniane przez matkę - aż armia rosyjska wyszła z Polski. W dodatku wojna zakończyła się w końcu kwietnia 1748 r. preliminarzami pokojowymi w Akwizgranie, zanim Stanisław zdążył wyruszyć z Warszawy. Podobna sytuacja powtórzy się po 44 latach, w 1792 r. w czasie wojny polsko-rosyjskiej. Przygotowanie ekwipunku wojennego na wyjazd do obozu naczelnego wodza sił zbrojnych, jakim był wówczas Stanisław August (koni, ekwipaży, map, mundurów, listy osób towarzyszących i' innych niezbędnych jakoby drobiazgów), trwało dopóty, dopóki król nie podpisał kapitulacji i wojna się skończyła. Ten pierwszy zamierzony przez ojca chrzest wojenny w 1748 r., który nie doszedł do skutku, i brak prawdziwego ducha bojowego sprawiły zapewne, że Stanisław August z tym większym zapałem będzie kultywował i tworzył wokół swojej osoby między innymi także mit władcy-wojownika, zwycięskiego i pełnego chwały, wizerunek monarchy, który „żywi i broni", znacząc symbolami sławy i chwały zaczerpniętymi z mitologii i antyku wystrój Zamku i rozmaite okolicznościowe dzieła sztuki: portrety, medale, monety; będzie także szukał fizycznych i charakterologicznych podobieństw swojej osoby do zwycięskiego żołnierza, króla Nawarry i Francji Henryka IV. Z panteonu zaś polskiego Stanisław August wybierze zwycięzcę spod Wiednia Jana III Sobieskiego, kryjąc się za jego pomnikiem wystawionym w Łazienkach w 1788 r. Warto przypomnieć, że niezrealizowany projekt pomnika Stanisława Augusta (a być może i łuku triumfalnego) został sporządzony już w 1766 r., a więc w dwa lata po koronacji. Wojna o sukcesję austriacką skończyła się, lecz mimo wszystko wiosną Stanisław Antoni wyruszył wreszcie w świat, aby przyjrzeć się przynajmniej zgromadzonym wojskom, a zarazem w pierwszą swoją podróż zagraniczną, z towarzyszącym mu byłym majorem rosyjskim Koenigfelsem, w tym czasie domownikiem Poniatowskich. Przez ojca został opatrzony licznymi listami rekomendacyjnymi. Droga wiodła między innymi przez Częstochowę, Pragę, Frankfurt do Akwizgranu, gdzie odbywał się kongres z udziałem ministrów spraw zagranicznych. Dalej do Maastricht, gdzie Stanisław zastał jeszcze większe zgromadzenie wojsk dowodzonych przez wybitnego marszałka Francji Ulricha Lowendala. W kwaterze generała musiał się zapewne czerwienić widząc jego tryb życia, gdyż ten pewnego dnia po- zwolił sobie na głośną ironiczną uwagę: „Młody Poniatowski musi być zaskoczony [...] widząc, jak marszałek Francji w otoczeniu swego wojska co wieczór udaje się do teatru i spędza dni w otoczeniu aktorek". Większy obóz wojskowy złożony z Holendrów widział Stanisław jeszcze koło Bredy, lecz i tu nie zauważył nic godnego zanotowania. Następnie z niemałą ulgą chodził w Brukseli po galeriach w poszukiwaniu Rubensów lub Van Dycków. Z podróży tej płynęły jednak różne nauki: iż człowiek o nazwisku Poniatowski może liczyć na serdeczne przyjęcie przez wysoko w ówczesnej hierarchii europejskiej postawione osoby (jak np. książę Wenzel Kaunitz, wybitny dyplomata i późniejszy kanclerz Austrii, czy głównodowodzący marszałkowie różnych armii), że cnota niekoniecznie musi towarzyszyć militarnym zdolnościom i zwycięstwom, a więc również i innym ważkim zajęciom, że zwycięskie armie bezwzględnie grabią zajęte terytoria, iż ciekawiej czas można spędzić na zwiedzaniu miasta lub w muzeum niż w namiocie wojskowym, że wreszcie Opatrzność naprawdę nad młodym Poniatowskim czuwa, gdyż po powrocie do Akwizgranu, gdzie miał się leczyć i pić wody, prawdziwym, jak potem pisał, cudem - dzięki tajemniczej butelce lawendy - uniknął śmierci. I wreszcie okazało się, że młody Stanisław Antoni Poniatowski potrafi być ciekawym i inteligentnym rozmówcą, co w owych czasach kultu salonowej konwersacji było ważnym przymiotem. Pupilla libertatis Stanisław powrócił do Polski przez Drezno, stałe miejsce pobytu króla polskiego i wielu polskich polityków. Był koniec 1748 r., zerwany został kolejny sejm, sejm ważny, liczono bowiem znowu na możliwość przeprowadzenia istotnych reform w kraju, które mogłyby przyspieszyć ograniczenie liberum veto, zwiększyć podatki, pomnożyć armię, uregulować system prawa, a wreszcie przeprowadzić i reformę gospodarki (miasta, handel) za zgodą i poparciem dworu. Król August III przybył do Warszawy już w końcu maja, Familia uzgadniała projekty z ministrem Bruhlem, Michał Czartoryski pracował nad strategią i taktyką sejmików i sejmu, szczególną aktywność przejawiali też ojciec Stanisława wojewoda mazowiecki i starszy brat Kazimierz. Familia zdobyła sporą liczbę przychylnych sobie posłów i ważne strategicznie pozycje w sejmie: laskę marszałkowską i miejsce sekretarza sejmowego; jednocześnie udało się stronnikami Familii obsadzić trybunał koronny, którego przewodnictwo objął stary przyjaciel rodziny, kasztelan czerski Ka-4 r. zimierz Rudzieński, co, jak już wiemy, było ważnym atutem "o w grze interesów. Sznurki polityczne były w rękach reforma- torów, ale niewiele to pomogło. Ostatecznie i udana obstrukcja opozycji, i pozasejmowe, także publicystyczne działania obcych dworów zdecydowały o porażce również tego sejmu. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że przeciwne polskim czy też polsko-saskim reformom były i Prusy, i Rosja, i Austria, także i Francja - każde z innych względów. Wzgląd wspólny istniał wszakże również - w interesie żadnego z tych państw nie leżało jakiekolwiek wzmocnienie państwa polskiego, a każda nowość mogła doprowadzić do tego, że Polacy „przejrzana oczy". Istniało bowiem w kraju, choć niewielkie, grono ludzi, także wśród opozycji, przekonanych jak Familia ijej zwolennicy, że najwyższą koniecznością jest reforma obrad sejmowych, która pozwoliłaby na stanowienie praw, a więc na rzeczywiste funkcjonowanie systemu parlamentarnego. Skoro zadaniem parlamentu była działalność legislacyjna i kontrolna (wobec władz wykonawczych), ograniczenie liberum veto było conditio sine qua non funkcjonowania tej instytucji, a więc i instytucji od sejmu szerszej, jaką było państwo polsko-htewskie. Saksonia rządziła się swymi własnymi prawami. Grono reformatorów w latach 40 i 50 było jednak niewielkie, nawet wśród czołowych politycznych klientów Familii mało było osób które mogły wiedzieć, wiedziały lub chciałyby wiedzieć, o jaką stawkę naprawdę chodzi6. I nie była to tylko wina marnego wykształcenia czy kiepskiego szkolnictwa. Była to także swoista euro-pofobia, przywiązanie do „inności", konserwatyzm ukryty pod hasłami „jedynie słusznej" wolności. Jednocześnie horyzont myśli politycznej nawet wśród reformatorów był na tyle ograniczony, a strach przed opinią publiczną tak silny, iż przy dyskusjach nad wolnym „nie pozwalam" trzeba było zapewniać iż nie chodzi o całkowite zniesienie prawa, które jest pupMam ii-bertatis (źrenicą wolności), lecz tylko o zawężenie jego prawnej wykładni7. ,., Dość powszechne przekonanie o znakomitości systemu politycznego, w którym j'eden głos, a więc jeden (teoretycznie każdy) osobnik ze stanu szlacheckiego ma prawo terroryzować większość sejmową lub sejmikową i decydować o funkcjonowaniu, a raczej o niefunkcjonowaniu państwa lub terytorialnego samorządu, to był „absolutyzm" & rebours, odwrócenie zasad Przyjętych w znakomitej większości państw europejskich. To była polska , trzecia droga" między typem angielskiej monarchii konstytucyjnej, opartej na pluralizmie i kompromisie, a państwami absolutnymi, gdzie absolutyzm bynajmniej nie wszędzie oznaczał despotyzm lub przemoc. To była polska utopia irracjonalnej wolności, albowiem bardzo niewielu rozumiało, że „tam gdzie nie ma realnej szansy wyboru, me ma również wolności"8. 44 45 Nie wszyscy zresztą polscy politycy uważali, że musi istnieć relatywnie silna władza centralna (królewska lub jakakolwiek inna) albo że system parlamentarny powinien naprawdę funkcjonować. Byli i tacy, którzy wierzyli, że przy pomocy Opatrzności państwo, jak kula ziemska, może kręcić się samo. Polski pro-widencjalizm, wiara w opiekę Opatrzności, miał swoje korzenie w przeszłości (jeszcze w „wieku światła" pisano, że zwycięstwo hetman Żółkiewski zawdzięczał aniołom, które ukazały się na niebie ze złotymi mieczami i ogniem raziły nieprzyjaciela). Jak wiele innych mitów, w tym także politycznych, polski prowi-dencjalizm świadczył o tym, że psychika szlachty była zdominowana przez przeszłość, ale w sposób bardzo specyficzny. Chodziło tu nie tyle o określoną rolę, jaką tradycja grała w życiu społecznym, ile o leniwy tradycjonalizm, oderwanie od realiów teraźniejszości. Tradycjonalizm ów, pozornie bezpieczne lokowanie dnia dzisiejszego w przeszłości, a także odnoszenie przyszłości do zwyczajów i kultury przodków, do tego, co dawne, znane i zakorzenione, podtrzymywały niektóre instytucje, w tym Kościół i część magnackich ośrodków lokalnej władzy. Ale zbyt trwałe i silne zakorzenienie w rytuałach i tradycji jest równie niebezpieczne jak gwałtowne wykorzenienie z tradycji i starych struktur. Pierwsze prowadzi do bezruchu, drugie do chaosu. Polski „klimat opinii", używając trafnego określenia Carla Beckera, nie sprzyjał innowacjom9. Istniejący system polityczny był traktowany jako szczególna wartość nie tylko przez część elit oraz para-elit politycznych, jakich w Polsce nigdy nie brakowało. Jako wartość zakorzeniony był niestety także w zamąconej świadomości średnich i najniższych, kiepsko lub zupełnie nie wykształconych warstw szlacheckich, które łatwo było poderwać do burdy, do szabli i bójki, ale i do antykrólewskich rokoszów, a także konfederacji. Nie mamy żadnych podstaw, aby zakładać, że „przeciętny" szlachcic, który najpewniej był ubogim analfabetą, potrafił lub chciał racjonalnie myśleć o sprawach państwa. Lubił natomiast gorące okresy sejmikowania i perorowanie o sprawach Rzeczypospolitej, często utożsamianej z własną prowincją, województwem, powiatem, parafią, a nawet wsią. Różnorodność poruszanych na sejmikach spraw i gama uchwytnych w źródłach zachowań szlachty były ogromne, a jednak mimo pozornego bałaganu puzzle dadzą się ułożyć w pewien określony obraz. Podobnie jak w określony obraz dadzą się ułożyć instrukcje sejmikowe, których całościowa analiza z uwzględnieniem krążących po województwach „wzorów" wydaje się pilnie potrzebna. Prawa polityczne były teoretycznie dla stanu szlacheckiego jednakie, poziom wykształcenia i kultury bardzo silnie zróżnico- wany, zamiast własnoręcznego podpisu stawiało się krzyżyk i już był prawie manu propria, własną ręką, bo przy świadkach podpisany akt głosowania, instrukcja sejmikowa, manifest, protest, akt konfederacji. Szlacheckie mity równości i braterstwa (dobrzeje charakteryzują krążące do dziś porzekadła) nie oznaczały lekceważenia urzędu i hierarchii społecznej. Wprost przeciwnie, była ona ściśle przestrzegana. Jak wielokrotnie zwracał na to uwagę Witold Kula, „gdy szlachcic na sejmiku zaczynał swą perorę od zwrotu: «Jaśnie Oświeceni, Jaśnie Wielmożni, Wielmożni i mnie Wielce Miłościwi Panowie Bra-cia» - nie było to pustym ornamentem oratorskim, lecz ozna-czało konkretnie, że na sali są osoby, którym każdy z tych ko-lejnych tytułów przysługuje"10 i którym, dodajmy, jeżeli byli jaśnie oświeconymi lub jaśnie wielmożnymi, czapkowano, chylono do nóg, całowano mankiety. Z tym wszystkim szczególnie w niżej usytuowanych warstwach szlacheckich istniały specyficzne poczucie godności i szczególna wrażliwość i drażliwość; żaden magnat lub bogaty szlachcic nie musiał być tak uprzejmy w stosunku do równego sobie, jak w stosunku do znacznie niższego rangą lub niemajętnego szlachcica, co bynajmniej nie przeszkadzało pogardzie i nadużyciom wobec braci szlachty i traktowaniu jej jako „gatunku gorszego", przy jednoczesnych oznakach wdzięczności za pomoc, służbę, usługę. Znakomita scena przekazana przez Józefa Ko-nopkę świetnie charakteryzuje stosunki między ubogą szlachtą a możnymi panami. Oto w czasie elekcji Stanisława Augusta, gdzie zjechała także uboga i niepiśmienna szlachta, wśród której, jak pisze autor, wielu „było wtenczas nie umiejących pisać i tacy się krzyżem św. podpisywali", a każdy z magnatów „jako klientów swoich żywił szlachtę drobną o kilkanaście mil od domów oddaloną, w dni mięsne barszczem lub krupnikami, a w post ze swego województwa chlebem i śledziami. Wojewoda malborski [Jan Jerzy] Flemming [...] jakby to na wzgardę ubogiej szlachty [...] oknem z pałacu swego śledzie wyrzucać kazał. Żaden z najuboższej szlachty nie posięgnął się po nie i zrobiła szlachta deputację do niego, iż jeżeli nie przestanie wyrzucać tych śledzi na wzgardę narodu polskiego, to cały dom jego z Niemcami wysieką i z gruntu zburzą". I ta anegdota, i całe pamiętniki Tadeusza Konopki dotyczące głównie życia jego ojca Józefa z Konopek Jałbrzykówstoku Konopki są bardzo charakterystyczne dla polskiej odmiany klien-telizmu tego czasu. Młody Józef Konopka, jeden z siedmiorga dzieci a sześciu synów Adama skarbnika łomżyńskiego, jedno-wioskowego szlachcica (wieś Rustweczko w ziemi przemyskiej), wstąpił w służbę Augusta Czartoryskiego wojewody ru-skiego jako jeden z dworzan, a ponieważ, co nie było regułą, 47 umiał czytać, był zdolny i obowiązkowy, po kilku latach awansował na stanowisko zarządcy jego dóbr krakowskich i sandomierskich. Kiedy w ramach pierwszego awansu został marszałkiem dworu księżnej Czartoryskiej wojewodziny ruskiej, cieszył się szczególnie, że „tyle względów dla siebie i prezentów dostał - a częstych largicji pieniężnych od ks. pani, i to nie małych nie licząc". Potem, kiedy już jako komisarz i plenipotent dóbr książęcych przyjeżdżał do Warszawy, aby złożyć rachunki i oddać pieniądze z intraty, nigdy „bez podarunku to pieniężnej asygnacji, to kosztowności, pasów, spinek, karabeli, pistoletów, koni od księcia wojewody nie odjeżdżał". Kiedy kończył służbę u starego księcia, otrzymał 30 000 złotych polskich, miał już wieś i tytularny urząd ziemski (skarbnik, potem łowczy sanocki), a wojewoda ruski pobłogosławił go na dalszą drogę życia: „Po raz ostatni cię żegnam [...] a co daję, to pamiętaj, że nie jako gracjaliście zwykłemu, nie jako słudze i plenipotentowi, ale jednemu więcej synowi szlacheckiemu, których dość wychowałem przez bieg życia mego"11. Pamiętniki Konopki to świadectwo wybujałej dumy, wyimaginowanej poczciwości i pretensjonalności idącej pod rękę z samochwalstwem z jednej strony i skrupulatnym liczeniem każdego otrzymanego i wydanego własnego grosza, wartości prezentu i drobiazgu z drugiej strony. Na wielu sejmikach trzeba było uciekać się „do sposobu najpewniejszego, to jest na szlachtę powiatową rozrzucenia pieniędzy"12. I pomyśleć, że do dziś utrzymuje się legenda o bezinteresowności szlachty czy też arystokracji polskiej. Podobnie legendą jest wciąż powtarzana (także przez historyków) za Kajetanem Koźmianem bajeczna opowieść, jak to wstyd mu było (poczuł się wręcz jurgieltnikiem!) brać pensję urzędnika za Księstwa Warszawskiego, gdyż w przedrozbiorowej Rzeczypospolitej służyło się ojczyźnie jakoby bezinteresownie. W rzeczywistości do wysokich urzędów przywiązane były wysokie pensje, a ponadto i inne zwyczajowe, a niekiedy i półlegalne dochody. Istniała także cena rynkowa, za którą urząd można było „odstąpić", „scedować", co znaczyło zwyczajnie sprzedać, a więc i kupić. Cena urzędu równała się najczęściej trzyletnim rocznym dochodom. To oczywiście nie wystarczało do legalizacji transakcji. Wszak cały system władzy opierał się na „rozdawnictwie urzędów", także tych tylko tytularnych, oraz innych łask, jak np. rozdawnictwo dochodowych dóbr królewskich zwanych starostwami, czy też orderów - obiektów czysto prestiżowych. Było to jedno z podstawowych uprawnień monarchy w Rzeczypospolitej i główny atrybut politycznych wpływów i w centrum władzy, i w terenie. Pretendent do urzędu musiał więc wcześniej czynić starania o otrzymanie królewskiego „aktu nadania", a wymagało to często długotrwałej i umiejętnie prowadzonej gry politycznej. Jeśli powiadano, że w czasie przymusowego pobytu w Polsce August III i jego minister Henryk Briihl „frymarczyli" urzędami, oznaczało to tyle, że żądali zapłaty nie tylko w formie politycznej lojalności, lecz w formie pieniężnej, lub też sprzedawali urząd temu, kto zapłacił więcej, co raczej w Polsce nie było praktykowane przez dwór królewski w takiej skali, jak np. w Anglii, gdyż urząd tracił wówczas swoją wartość charyzmatyczną. O frymarczenie urzędami oskarżano także wojewodę mazowieckiego między innymi w anonimowym wierszu pochodzącym z 1732 r.: Alboż to tylko na tym tryumfuje, Że wakansami ustawnie handluje, Lecz królewszczyzny jako często bierze, Pókiż mi z ciołka tak przebiegłe zwierzę...13 „Akt nadania" - czy nominacji - to był dowód królewskiej łaski zarówno dla pośredników załatwiających sprawę, jak i pretendentów do urzędów, a zarazem informacja, że oczekuje się określonych działań, lojalności lub nagradza dotychczasowe usługi. Niekiedy był to akt pojednania, czy też zjednania sobie wrogo nastawionych lub obojętnych a możnych osób. Każdy nowy wakans zarówno urzędów najwyższych, centralnych, jak niższych i najniższych w terenie, na prowincji, wprawiał w ruch skomplikowaną maszynę polityczną. Każdy lub prawie każdy urząd nawet tylko tytularny (oczywiście i ordery) był zarazem symbolicznym znakiem społecznej i obywatelskiej przydatności, znakiem prawdziwych lub wyimaginowanych zasług dla ojczyzny, cnót obywatelskich i jednocześnie towarem rynkowym, na który popyt zawsze przewyższał podaż. Starostwa, czyli „królewszczyzny", nazwano „chlebem dobrze zasłużonych", pełnienie zaś określonych funkcji urzędowych to była w potocznej świadomości szlachty bezinteresowna (nawet jeśli przynosiła duże dochody) patriotyczna służba dla ojczyzny. Kajetan Koźmian, jak i większość jego szlacheckich braci, żył w świecie zmitologizowanej rzeczywistości, a rozstanie się z mitami jest często bardzo bolesne. Także dla historyków. Sasi System polityczny Rzeczypospolitej był głęboko wadliwy, skoro bowiem można było zrywać sejmiki i sejmy, to przestaje być szczególnie ważne, czy sejm zrywali z jakichś tam powodów Potoccy na złość Czartoryskim, czy Czartoryscy na złość Potockim, czy też polskimi rękami Prusacy, Francuzi lub Rosjanie. Korupcja istniała w całej Europie, brali pieniądze wyborcy angielscy, członkowie parlamentu, dyplomaci rosyjscy, ministro- 49 wie francuscy, koronowane głowy nazywały subsydialnymi traktaty, za którymi kryła się finansowa pomoc nie tylko na cele wojskowe - a jednak prawie nigdzie przekupstwo i korupcja nie doprowadzały do tak daleko posuniętej anarchizacji życia kraju. Król polski August III Sas przez saskich i polskich ministrów usiłował rządzić krajem polsko-litewskim i coraz bardziej, podobnie jak jego ojciec, nie lubił Polaków. Z gorącą wzajemnością. Niewielu było Kitowiczów, którzy twierdzili, że nie miała Polska i „nie będzie miała tak dobrego, tak wspaniałego i tak hojnego króla, jak miała Augusta III; a oraz tak nieszczęśliwego dla Polaków, że mu nic dobrego dla kraju (choć dusznic tego pragnął) zrobić nie dozwolili, rwąc sejmy ciągle, a wszystką winę nieładu i nierządu stąd pochodzącego na niewinnego króla składając"14. Ale Kitowicz nie cierpiał Familii i Stanisława Augusta. Prawdą jest jednak, iż mimo że cała niemal Europa składała się wówczas z wielonarodowych, wieloetnicznych, wielojęzycznych państw, państewek i terytoriów, Rzeczpospolita czyniła wszystko, aby unia polsko-saska, która trwała bądź co bądź 66 lat (1697-1763), była jak najsłabsza, aby jak najmniej związków politycznych, militarnych i kulturowych łączyło obydwa kraje. Oskarżano obu Sasów, a szczególnie Augusta II, o dążenie do absolutyzmu, bojkotowano w zasadzie wszelkie próby centralizacji władzy i zmniejszenia regionalizmów w Rzeczypospolitej. Tracono w ten sposób szansę na polityczne wzmocnienie kraju u boku znacznie poważniej (do wojny siedmioletnej) traktowanej w Europie Saksonii, tracono szansę na związki ze znacznie w początkach unii wyżej rozwiniętą saską gospodarką, na ostrożną chociażby transformację polskich tradycyjnych struktur gospodarczych i politycznych. I oczywiście szansę imitowania znacznie nowocześniejszej saskiej armii i administracji. Sądzić można, iż przez te kilka dziesiątek lat gwałtownej obrony przed wszelką nowością, szczególnie ustrojową, pielęgnowania rodzimych cnót i nie mniej cenionych rodzimych wad i nawyków Rzeczpospolita straciła ostatecznie szansę na zajęcie strategicznej pozycji w zmiennych europejskich układach. Unia z Saksonią to mogły być drzwi do wzorów cywilizacyjnych środkowo-zachodniej Europy. Drzwi jednak zaledwie uchylono. Tak jak znienawidzono szybko pierwszego Sasa, króla „despotę", dążącego jakoby do absolutyzmu Augusta II, tak i on dość szybko zmęczył się królowaniem Rzeczypospolitej. „Swawola Wasza - pisał w 1714 r. do prymasa Stanisława Szembeka - tak dobrze potrafiła się ukryć pod mianem miłości ojczyzny, że nie tylko nie wywołuje nagany, lecz ten, kto przemawia przeciw królowi, napotyka zawsze na chętny posłuch i poczytywany jest za ojca ojczyzny, gdy tymczasem król uważany jest zawsze za gwałciciela praw. Ukrytym źródłem tego zachowania się jest fałszywe pojęcie wolności, którego czepiają się ci, którzy nie znają prawdziwych podstaw Rzplitej [...] Zdarza się wszelako dość często, że ci, którzy podają się za najgorętszych obrońców tej rzekomej wolności i praw Rzplitej, starają się raczej ustanowić własną tyranię [...] Ileż występków już przebaczyłem?"15 Nie powiodły się projekty wysuwane przez Sasów połączenia terytorialnego Polski z Saksonią (tzw. korytarza) i próby czynione przez Augusta III stworzenia z Litwy, Polski i Saksonii konglomeratu (w przyszłości federacji?) trzech równorzędnych prowincji, rządzonych przez silnych ministrów pod berłem dynastii Wettynów. August III po niewielu latach jawnie już wolał polować niż królować. Przyjazdy na sejmy do Warszawy lub Grodna traktował jak ciężki i przykry obowiązek - i tym bardziej się cieszył, im krócej trwały, czyli „nie dochodziły" lub były zrywane, choć oczywiście w obu wypadkach o obradach merytorycznych nie było już mowy. Wówczas szybko mógł wrócić do Drezna, a przede wszystkim do Hubertsburga na ukochane łowy (polskie sejmy zazwyczaj odbywały się jesienią w czasie najlepszym dla polowań). Przywykło się twierdzić, idąc między innymi za opiniami współczesnych, w tym Stanisława Augusta, że król rządził tylko formalnie, a nawet że był tylko marionetką, gdyż w istocie (po upadku pierwszego faworyta Józefa Aleksandra Suł-kowskiego) sprawami Saksonii i Polski przy pomocy polskich ministrów kierował wedle własnych planów i własnego widzimisię jego ulubieniec Henryk Briihl, którego kariera zaczęła się za panowania Augusta II. Nowsze prace historyków rewidują te utarte poglądy. Najnowszy biograf Sasa, Jacek Staszewski twierdzi, że Henryk Briihl istotnie kierował sprawami, ale jako pierwszy i zaufany minister królewski, który miał realizować królewskie, a co najwyżej wspólne plany16. W intencji Augusta III Briihl miał między innymi za zadanie wprowadzić na teren polski system ministerialny już działający w Dreźnie i zmontować prodworskie stronnictwo, które zdolne i chętne byłoby do popierania reformatorskich planów dworu. Z kolei dwór wspierać miał prore-fomatorskie siły w Rzeczypospolitej. Najpierw współpracowano z tzw. stronnikami saskimi oraz karesowano klan Potockich -potem dwór nawiązał współpracę z ich adwersarzami, Ponia-towskimi i Czartoryskimi. Współpraca dworu z Familią, uznaną za pierwszoplanowe stronnictwo reformatorskie, chociaż przechodziła różne kryzysy, świadczyłaby o dobrych intencjach -,/ króla i Briihla. Szczególnie w latach 1732-1752 współpraca Fa- " 51 milii z dworem drezdeńskim i z saskim ministrem układała się dość dobrze, choć mimo to sejmy i tak prawie nie funkcjonowały. Niekiedy nawet połączone siły dworu królewskiego i Familii nie wystarczały do zduszenia opozycji innych klanów polsko-li-tewskich oraz manipulacji państw ościennych. Przez długi czas Familia miała istotne wpływy i w kraju, i na dworze: król polski i minister Briihl na sprawy Litwy patrzyli oczyma Michała Czartoryskiego podkanclerzego litewskiego, na sprawy Korony oczyma Stanisława Poniatowskiego wojewody mazowieckiego i Augusta Czartoryskiego wojewody ruskiego. Miał jednak Briihl wielki apetyt na władzę i zdobycie majątkowej pozycji także w Rzeczypospolitej. W 1748 r. - roku sejmu „boni ordinis", na którym szczególnie wyraźna była współpraca dworu z Familią - Czartoryscy załatwili mu wydane przez trybunał piotrkowski fałszywe świadectwo wywodzące ród Briihlów z polskiej szlachty. Odtąd mógł legalnie nabywać w Polsce dobra ziemskie, a w miarę upływu czasu zdobywał w Rzeczypospolitej coraz bardziej niezależną pozycję. W początku lat 50. stosunki między dworem i pierwszym ministrem a Familią zaczęły się psuć. Briihl usiłował pełnić funkcję „namiestnika króla", stać się faktycznym rozdawcą łask i wakan-sów w Rzeczypospolitej, a w miarę marginesu swobody, jaką zostawiały obce mocarstwa, kierować w istocie polityką wewnętrzną i zewnętrzną kraju. Nietrudno sobie wyobrazić, że przy rozbudzonych ambicjach pierwszego ministra i ogromnych ambicjach Familii wcześniej czy później musiało dojść do starcia, a wreszcie i zerwania. Podwójna walka, o względy dworu - źródła łask - i wpływy wewnętrzne w kraju (sejmiki, sejmy, trybunały), prowadzona prawie bez wytchnienia między skłóconymi polskimi klanami czy też „stronnictwami", ułatwiała manipulację każdemu, komu na niej zależało. W dodatku Henryk Briihl nie zdecydował się na przekazanie władzy jednemu tylko stronnictwu, co proponował mu w 1749 r., w okresie szczególnie zaciętych walk partyjnych i aktywizacji opozycyjnego stronnictwa Potockich, August Czartoryski. Zdaniem Zofii Zielińskiej istniała szansa, że władzę i wpływy miałoby wówczas jedno tylko ugrupowanie zwane partią dworską i tylko jej członkowie mieliby dostęp do „łask rozdawnictwa"17. Trzon partii dworskiej w rozumieniu Czartoryskiego miałaby stanowić oczywiście Familia oraz jej polityczni stronnicy i klienci. Byłoby to rozwiązanie obiecujące, tym bardziej iż w tym okresie Familia była rzeczywiście jedynym stronnictwem poważnie traktującym konieczność transformacji kraju. Sądzić jednak można, że sam projektodawca nie wierzył, aby Drezno chciało realizować taką politykę i ryzykować wojnę domową w Rzeczypospolitej i ostrą reprymendę Rosji i Prus. W latach wojny siedmioletniej, kiedy Saksonię okupowały wojska pruskie, a August III i minister Briihl przebywali prawie cały czas w Warszawie (1756-1763), między Familią a dworem toczyła się już od kilku lat z początku zimna, potem coraz bardziej nieprzejednana wojna. W walce tej Stanisław Antoni miał swój udział i swoje zasługi. Wedle opinii Stanisława Augusta przekazanych w pamiętnikach przyczyny zerwania współpracy były bardziej prozaiczne. Bruhl obraził się jakoby na Familię, gdy Kazimierz Poniatow-ski uchylił się od ożenku z jego córką Amelią, a Stanisław Antoni nie odpowiedział na jej zaloty. Natomiast on sam, kiedy już zaczął bywać w Dreźnie, zdobył sobie przyjaźń i sympatię żony Briihla Marii Anny, którą, podobnie jak później panią Teresę Geoffrin, będzie nazywał „maman" - mamą. Jak widać, w dojrzałych kobietach potrafił budzić uczucia macierzyńskie. A zapewne i pod maską macierzyństwa ukryte namiętności. Amelia Briihl, odrzucona przez Kazimierza, wyszła za mąż za marszałka nadwornego Jerzego Mniszcha, spokrewnionego z Potockimi, a zięć przez pewien okres stale przebywając w Dreźnie, wkrótce uzyskał niemałe wpływy i na dworze, i u wszechmocnego ministra - teścia. Z czasem stanie się wpływowym członkiem tzw. stronnictwa saskiego, które swoją niechęć do Familii przeniesie potem na króla Stanisława Augusta. Kiedy w latach 50. drogi Familii i dworu zaczęły się coraz bardziej rozchodzić, jednym z pośredników ewentualnego pojednania stał się nowo mianowany poseł angielski przy dworze saskim Charles Hanbury Williams. Bliski w tym czasie osobisty przyjaciel Stanisława i polityczny przyjaciel Poniatowskich i Czartoryskich, pouczał nieco naiwnie Familię, że to brak stałego przedstawiciela w Saksonii u boku króla sprawia, że jej interesy są pomijane. Na prośbę rodziny Poniatowskich miał w 1752 r. popierać w Dreźnie sprawę starostwa przemyskiego dla Stanisława i awans (na jakiekolwiek wakujące biskupstwo z wyjątkiem najuboższego chełmskiego) dla stronnika Familii sufragana Hieronima Szeptyckiego. W kolejnym liście do „kochanego Stanisława" (częściej nazywał go „kochanym wojewo-dzicem", „Mon cher Palatinello") informował, że obie sprawy są trudne do załatwienia, wicekanclerz bowiem (Jan Mała-chowski) i Jerzy Mniszech, chociaż nie cieszą się popularnością w kraju, mają spore wpływy w Saksonii. Obaj „nieustannie znajdują się u boku hrabiego Briihla, cieszą się jego zaufaniem i przez ich ręce przechodzą wszystkie sprawy polskie", a kiedy wysłuchuje się tylko jednej strony, druga najczęściej przegrywa. „Z przykrością muszę Ci donieść, że żaden z nich nie należy do grona Twoich przyjaciół. Nie lubią domu Poniatowskich i dopóki rodzina nie przyśle na dwór saski osoby wysokiej rangi i prestiżu, wszystkie polskie sprawy będą tak decydowane, jak zechcą tego wicekanclerz i Mniszech"18. Donosił także, że nie ma nadziei na awans Szeptyckiego: Małachowski powiedział mu, że biskup płocki dostanie biskupstwo kujawskie, a biskup chełmski zostanie biskupem płockim. Ważniejsze „komórki do wynajęcia" były już więc zajęte. Kiedy doszło do zerwania, a łaskami i urzędami zaczęli być obdarzani przeciwnicy Familii, minister Henryk Briihl zaczął być traktowany jako postać najczarniejsza z czarnych. Zdaniem Stanisława Augusta posługiwał się szpiegami i donosicielami, zdobywając w ten sposób wszelkie potrzebne do rządzenia i szantażu informacje. Miał Briihl nie znać się na niczym, posiadał jakoby mierne wykształcenie, nie znał ani sztuki wojennej, ani sztuki prowadzenia finansów, nie potrafił polować, kiepsko jeździł konno, ponadto nie znał się ani na muzyce, ani na sztukach pięknych i tylko dzięki niebywałej energii, wdziękowi i sprytowi udało mu się przekonać króla Augusta III, że wszystkie te umiejętności posiada. Stanisław August miał Briihlowi za złe, że nie starał się o „prawdziwą chwałę", tylko o utrzymanie intratnej i uprzywilejowanej pozycji jedynego faworyta królewskiego: „nie był ani dobry, ani wielki, ani groźny, ale skorumpowany, przeciętny i często nawet bardzo mierny człowieczek". Nie szczędził także króla Augusta III, który zdaniem Stanisława Augusta był zbyt wyniosły, zbyt dumny i milczący, odgrodzony od otoczenia surową etykietą dworską, która czyniła go nieprzystępnym, z wyjątkiem radosnych dni polowań w Hu-bertsburgu. Wreszcie miał być i leniwy, a całe jego panowanie zostało naznaczone piętnem charakteru jego faworyta Briihla, który przyczynił się w poważnym stopniu do zepsucia polskiego charakteru narodowego. Stanisław August nie wahał się zrzucić na Sasów odpowiedzialności nawet za upadek i barba-ryzm polskiej literatury (w tej mierze godził się z opinią wuja Michała), które miały być wynikiem „ignorancji" Augusta II i „niedbalstwa" Augusta III. No, cóż. W im gorszym świetle widziało się rządy saskie, tym jaśniej mogło świecić panowanie Stanisława Augusta. Ważniejsze jednak, sądzić można, były okoliczności, w jakich pisana była ta część pamiętników króla: agitacja opozycji lat 70. za jego detronizacją i wysuwanie kandydatury na tron kolejnego Sasa, a potem klęska pierwszego rozbioru. Tak więc nie chciał pamiętać Stanisław August, że rodzina Poniatowskich i Czartoryskich właśnie Sasom zawdzięczała swoje wyniesienie i godności, że przez wiele lat w życiu społecznym i politycznym kraju wiodła prym właśnie 53 ^ai?uia' w tym także ojciec i bracia przyszłego króla. Nie chciał pamiętać, że po zerwaniu współpracy w narodowej kadzi mieszali nie tylko Sasi i polskie opozycyjne rody i klany, że mieszała w niej potem także żądna zemsty Familia, i to bez większych skrupułów. Nie chciał Stanisław August pamiętać o żadnych zasługach królów z dynastii Wettynów: że to za Sasa zaczęła się reforma zakonnego szkolnictwa, że w Dreźnie powstała szkoła rycerska, w której kształciła się także polska szlachta, iż trwała dalsza, choć nigdy nie dokończona przebudowa Warszawy (tzw. Oś Saska - pięknie i z rozmachem pomyślany kompleks urbanistyczny), i o tym, że wielokrotnie dwór razem z Familią podejmował próby reform zmierzające do ograniczenia liberum veto, do aukcji wojska i skarbu, centralizacji władzy i rozszerzenia królewskich kompetencji - tych elementów modernizacji państwa, o które zabiegał będzie i Stanisław August. Ale w propagandzie prowadzonej przez Stanisława Augusta to dopiero czasy jego panowania miały być początkiem „nowego świata tworzenia". IV. Mechanizmy polityczne Klienci i patroni Po powrocie młodego Poniatowskiego z pierwszej podróży po Europie w końcu 1748 r. uznano, że już najwyższy czas, aby Stanisław, którego wszak przeznaczono do kariery politycznej, i to w rojeniach matki do najwyższych w kraju godności, zaczął praktykę i naukę u boku wuja Michała Czartoryskie-go. Nikt istotnie nie był lepiej przygotowany niż podkancle-rzy litewski, aby przekazać siostrzeńcowi sztukę budowania strategii i taktyki politycznej, opartych na delikatnej i skomplikowanej sieci powiązań i wpływów w terenie, w województwach, ziemiach i powiatach, oraz niełatwą umiejętność budowania prestiżu osobistego i tak zwanej wówczas popularności wśród szlachty. Polskie życie polityczne, polska „struktura polityczna" (structure of politics) opierała się na skomplikowanych mechanizmach kontaktów osobistych i pośrednich, działających na różnych szczeblach hierarchii społecznej, w różnych przestrzeniach regionalnych i różnym czasie. Systemy takie, stanowiące istotne, niekiedy podstawowe mechanizmy władzy, przyciągnęły ostatnio szczególną uwagę historyków i antropologów kultury, a określono je mianem klientelizmu lub też systemami kontaktów i zależności między „patronem" a „klientem". Sprawom tym poświęcił interesujące studium Antoni Mą-czak1 wpisując polski „klientelizm" w uniwersalny niemal system tego typu nieformalnych mechanizmów władzy i innych kontaktów międzyludzkich, chociaż oczywiście o odmiennych w różnych czasach i krajach specyficznych cechach. W tym ujęciu „klient" czy „klientela" to pojęcie znacznie szersze niż to, które funkcjonowało dotychczas w polskiej historiografii. Klientelizm to zhierarchizowany system kontaktów międzyludzkich oparty na wzajemnej wymianie szeroko rozumianych usług, odwzajemnionym poparciu, zwrocie zaciągniętych kredytów wdzięczności, lub też oczywiście wymianie darów materialnych. Powiedzieć można, że w tym ujęciu klientelizm to taki typ związków, który wyklucza bezinteresowne działania i autoteliczne uczucia ludzi. Zakłada się bowiem, że każdy „dawca" oczekuje od „biorcy" określonej, choć w rozmaitej formie i w różnym czasie zrealizowanej „zapłaty". Podobny typ związków, lecz odnoszących się tylko do systemu politycznego, historyk angielski nazwał „koneksjami". Polską szlachtę łączyły rozmaite więzy, lecz cały polski system polityczny opierał się na najmniejszej komórce społecznej - rodzinie. Dobry polityk powinien był znać rodziny i rody mieszkające na terenie, na którym działał i chciał mieć wpływy, ko- 57 neksje między nimi przyjazne i antagonistyczne, powiązania z ewentualnymi konkurentami. Były to więzy proste i skomplikowane, trwałe i zmienne, różnokierunkowe. Poziome, łączące działających w terenie reprezentantów określonych ugrupowań politycznych z licznymi rodzinami tam zasiedziałymi i mającymi określony prestiż i wpływy. Pionowe to strumień poleceń i informacji (płynących z prowincji do centrum i z centrum na prowincję), a także strumień rozmaitych dóbr płynący najczęściej z centrum władzy - głównie królewskiej - ale też z mniejszych centrów potężnych magnackich dworów - w teren. Rozdawnictwo urzędów, starostw i orderów, będące w gestii króla, dokonywało się najczęściej drogą pośrednictwa, negocjacji, uzgodnień i rekomendacji osób z różnych szczebli grup decyzyjnych - lecz ostateczne postanowienia zależały od osób mających w danej chwili największe wpływy na dworze królewskim. Także jednak, jak widzieliśmy, i magnateria miała w swoim ręku szeroki pakiet dóbr do rozdania: urzędy na magnackich dworach, plenipotencje i komisarstwa dóbr ziemskich, wioski, dzierżawy, opieka i wykształcenie dla dzieci szlacheckich, podarunki i pieniądze. Łaski płynące z centrów magnackich były dla polskiej korony niewątpliwie istotną konkurencją w walce o popularność polityczną, a więc i władzę. Budowanie prestiżu osobistego i popularności wśród szlachty różnych szczebli to były także kontakty osobiste, towarzyskie i związane z nimi symbole. Takim symbolem więzi wspólnotowej znanym najstarszym zgromadzeniom ludzi jest biesiada -wspólna uczta. Stąd też w czasie sejmików i sejmów politycy zabiegający o popularność trzymali „otwarte stoły" - stoły w liczbie mnogiej, przy których bracia szlachta zasiadali wedle hierarchii ról, jakie grali w kraju, województwie, powiecie, ziemi. Uczta to także picie, a w Rzeczypospolitej znanej z niezwykle wysokiego spożycia alkoholu (szlachta na sejmikach z reguły, a nierzadko i w izbie sejmowej była pijana) picie wódki, piwa czy wina w czasie uczt politycznych to był symbol szacunku i przyjaźni, przypieczętowanie braterstwa i wzajemnej wierności. („Dobra rada, dobra rada, pijże bracie do sąsiada" -to jedno z wielu polskich porzekadeł przyjacielskich.) Zrozumieli to szybko obcy dyplomaci przebywający w Rzeczypospolitej, gdy żądali pieniędzy na sejmiki, gdyż „utrzymywanie popularności w tym kraju wymaga karmienia szlachty i obfitości wina węgierskiego". Stanisław zgodnie z przyrzeczeniem danym rodzicom nie pił, ale za to na sejmikach, gdy pito jego zdrowie, „tym niższymi musiałem dziękować ukłonami". Jeden z angielskich przyjaciół Stanisława, hrabia Yorke, przesyłając ambasadorowi angielskiemu w Rosji charakterystykę Stanisława twierdził, że abstynencja utrudni mu karierę polityczną: „w Polsce, aby zyskać popularność, trzeba pić". Przypieczętowanie układu między stronami, które wchodziły w trwały lub chwilowy polityczny sojusz, to były także rozmaite gesty, ukłony, pocałunki - wojewoda musiał całować spoconego, niezbyt czystego szlacheckiego szaraka, szarak zaś chylić się do stóp wojewody. Polski system polityczny był w gruncie rzeczy tyleż archaiczny, co skomplikowany, a szerokie koneksje i umiejętność ich wykorzystywania to była sztuka sama w sobie. Przyszły król na całe życie zapamiętał wydarzenia związane z kandydowaniem i wyborem na posła ziemi łomżyńskiej w 1752 r., kiedy trzeba było „nadskakiwać kilku setkom ludzi, którzy wprawdzie z urodzenia mogli się nazywać posesjonata-mi, ale z których połowa zaledwie umiała czytać [...] Trzeba było - pisał dalej w pamiętnikach - kilka dni z rzędu rezonować od rana do nocy z tą ciżbą, podziwiać ich brednie, zachwycać się ich kiepskimi dowcipami, a nade wszystko ściskać ich brudne, zawszone osoby; na wytchnienie trzeba było dziesięć albo dwadzieścia razy na dzień konferować z matadorami powiatowymi, to jest wysłuchiwać pod osłoną największej tajemnicy szczegółów ich drobnych kłótni domowych, uwzględniać ich obopólne zawiści, wstawiać się za promocją ich na urzędy powiatowe, układać się z nimi, ile i któremu z wielce szlachetnie urodzonych wyborców trzeba dać gotówki, wreszcie wypadało jeść z nimi śniadania, obiady, podwieczorki za stołami równie brudnymi, jak licho obsługiwanymi"2. Stanisław, który dotychczas spędzał czas między rodzinnymi pałacami w Gdańsku, Warszawie, Puławach lub Wołczynie a krajami Europy Zachodniej, w końcu lat 40. i w początku lat 50. odkrywa egzotyczny kraj: Polskę powiatową, a potem Litwę, bardziej jeszcze zdumiewającą. Dobre pióro, świetny zmysł obserwacyjny. Wiele też jednak w tym wspomnieniu pogardy paniczyka dla plebejskiej szlacheckiej kultury i trochę mało skromności. Ale panowie i szlachta to były dwa odrębne światy, chociaż silnie ze sobą splecione i powiązane; wbrew obiegowym opiniom historyków kultura pańska i kultura szlachecka to dwie odrębne kultury. W miarę postępów oświecenia i coraz silniejszych związków z kulturą i koniunkturą europejską w Polsce szybciej rozwijała się wyrafinowana kultura dworów magnackich, gdy kultura prowincjonalnej szlachty, szczególnie z biednych województw, stawała się co najwyżej coraz bardziej pretensjonalna. Powrót z sejmiku młodego posła łomżyńskiego to smutne refleksje: wracając do Warszawy wlókł się „poprzez piaski i sosny tego powiatu lichego i tak biednego, że dosłownie konie moje i ja o mało nie zginęliśmy z głodu w tej drodze". gn Familia Mając 17 lat Stanisław został oddany do „szkoły nauk politycznych" u wuja Michała Czartoryskiego podkanclerzego litewskiego. Wujowie Czartoryscy to ważna instytucja w życiu Stanisława, to specjalny i długotrwały punkt odniesienia, to podziw, przywiązanie i uległość, a jednocześnie niechęć, nieufność i pogarda dla ich wad, czy też niedoskonałości, przemożna chęć wyrwania się z ich wpływów. Jednym słowem „syndrom wujów" to kompleks, który będzie mu towarzyszył przez całe niemal życie. Przez długie lata Michał Czartoryski był jednym z najpotężniejszych, a jednocześnie najzdolniejszych ministrów Rzeczypospolitej, bezpośrednio związanym z dworem królewskim za obu Sasów przez znaczną część ich panowania. Podkanclerzy praktycznie rządził Litwą, znał na pamięć setki nazwisk litewskiej szlachty, a później miał także wielkie wpływy wśród klienteli niektórych rodów w Koronie za sprawą swego brata Augusta wojewody ruskiego. To u Michała Czartoryskiego mieściło się centrum propagandy i kontaktów publicznych Familii. Wuj Michał, chociaż w mniejszym stopniu niż jego młodszy brat August, niewątpliwie fascynował Stanisława swoją osobowością. A jednak pierwszy rok nauki u jego boku okazał się zupełnie nieudany. Sądząc z pamiętników Stanisław był pozostawiony sam sobie, niewiele miał do roboty i nudził się setnie, szczególnie w Wołczynie. W listach do matki przepraszał, że pisze o wszystkim i niczym, a głównie o pogodzie, ale to wina ludzi, którzy nie chcą ożywić nudnej codzienności Wołczyna. Jedyną rozrywką w marcu 1750 r. były przyjazdy gości, w tym pułkownika Sosnowskiego, „który wyrwał nas z wielkiej samotności". Książę czekał głównie na wiadomości z sejmików, a Stanisław nie mógł się doczekać, kiedy wróci do Warszawy. „Nasz powrót do Warszawy ustalony na 13 kwietnia - pisał do matki 11 III 1750 - ten termin wydaje mi się bardzo długi, ponieważ to jeszcze pięć tygodni"3. Tymczasem z wielkim krytycyzmem obserwował wuja. Michał Czartoryski lubił perorować i dominować, miał cięty język i dowcip, lekceważył ludzi, więc mówił każdemu prawdę w oczy, co, jak ironicznie skomentował siostrzeniec, uchodziło niekiedy za cywilną odwagę. Zdaniem Stanisława Augusta rodzina uznała, że podkanclerzy litewski będzie świetnym dla niego przewodnikiem, tylko na podstawie pozorów, jakie stwarzał: ponieważ dużo i często mówił o konieczności reformy szkolnictwa narodowego, w licznych dyskursach zachęcał innych do nauki stawiając siebie za przykład, po-nieważ prowadził ogromną korespondencję z ludźmi z całego kraju i wreszcie poniekąd dlatego, że uwielbiał mówić hałaśli- wie i właściwie bez przerwy zarówno na tematy publiczne, jak i dotyczące osób prywatnych, na które miał taki czy inny wpływ. Bezwzględna to charakterystyka i nie pozbawiona uszczypliwości. Oto w szkole politycznej wuja Michała miał siostrzeniec zdobyć głęboką znajomość stanu kraju, nauczyć się prowadzić korespondencję i poznać trudną sztukę zdobywania popularności oraz wpływów i w głównych centrach politycznych, i na prowincji. Tymczasem polityczna edukacja zdaniem ucznia sprowadziła się prawie do zera. To Michałowi Czartoryskiemu, a nie sobie Stanisław August przypisuje winę za bezczynność, która mogła go w tym wieku zdemoralizować. W jego opinii ani rodzice, ani wuj nie wypełnili swoich obowiązków, nie dając mu konkretnych poleceń i nie kontrolując ich wykonania. Sądzić można, że rozczarowanie było wzajemne: wuj i siostrzeniec, obaj pewni siebie i obaj zarozumiali i próżni, nie przypadli sobie do gustu, a może nawet przy pozorach wzajemnej serdeczności głęboko znielubili. Jedyna rzecz, jakiej Stanisław nauczył się u podkanclerzego litewskiego, to nie zawsze sprawiedliwa krytyka otaczających go ludzi i - jednak z podstawowej dziedziny polskiej polityki właśnie - znajomość, jak twierdził, powiązań i zależności między kanclerzem Czartoryskim a jego klientelą polityczną na Litwie i częściowo w Koronie. Ta nauka bardzo przyda mu się w przyszłości. Warto zauważyć, że nie ma w tych opiniach ani cienia wzmianki - pozytywnej czy negatywnej - o polityce zagranicznej jako koniecznym elemencie edukacji. Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że Stanisław dostrzegł także niektóre cechy pozytywne Michała Czartoryskiego: podkanclerzy potrafił więc docenić ludzi energicznych i wartościowych i konsekwentnie obsadzać urzędy i starostwa litewskie najlepszą częścią szlachty litewskiej; potrafił awansować ludzi innych poglądów, chociaż, dodawał zaraz autor pamiętnika, wuj czynił to rzadko, ostrożnie i dla zyskania sobie opinii człowieka bezstronnego; potrafił obsadzać trybunały ludźmi zdatnymi i uczciwymi, czego nie można powiedzieć o jego przeciwnikach; przyczynił się w znacznie większym stopniu niż ktokolwiek inny do zrzucenia „jarzma barbarzyństwa", jakie panowało jego zdaniem w szkolnictwie księży jezuitów i pijarów, jakkolwiek jego własne przemówienia i pisma - dodaje Stanisław August - nie odznaczały się dobrym stylem i słownictwem; był Michał Czartoryski dobrym, cierpliwym i bezstronnym sędzią; był wreszcie na owe czasy miernych ludzi człowiekiem na swój sposób wybitnym i nieprzeciętnym. Jednak Stanisław August nie omieszkał dodać raz jeszcze, iż cechowała go pyszałkowatość i „próżność posunięta do skrajnej śmiesznoś- 60 ci". Jednym słowem już po roku pobytu w domu wuja Stanisław Antoni doszedł do wniosku, że podkanclerzy uzurpował sobie prawo do zbyt doskonałej, niezasłużonej reputacji. Znacznie bardziej skomplikowane więzy emocjonalne łączyły Stanisława i drugiego wuja, Augusta Czartoryskiego wojewodę ruskiego. Miał silną i skomplikowaną osobowość, która wywarła największy wpływ na Stanisława, ale też wzbudziła najwięcej gorzkich uczuć. Siostrzeniec widział w nim człowieka wybitnego i obdarzonego charyzmą, który schlebiając miłości własnej ludzi umiał zdobywać ich przywiązanie i zaufanie, gwałtownego i niezwykle uzdolnionego, który wymyślił samego siebie na użytek publiczny: potrafił przez całe życie grać rolę perfekcjonisty w każdym calu, łagodnego, mądrego, prawego i bezinteresownego. W ten portret zapatrzeni byli nawet wrogowie polityczni i osobiści Familii, przypisując wszystkie negatywy jego starszemu bratu, Michałowi. Ale siostrzeniec szybko doszedł do wniosku, iż w rzeczywistości to właśnie wojewoda ruski bardziej niż ktokolwiek inny z rodziny kierował się w życiu egoizmem i despotyzmem, jeśli tylko był pewien, że nie zostanie zdemaskowany. W głębi duszy skąpy - potrafił dawać wtedy, kiedy chciał osiągnąć określony cel, ale robił to w taki sposób, aby uwierzono, że czyni wszystko bezinteresownie, z szacunku, życzliwości, przyjaźni. W swym pamiętniku Stanisław August twierdzi, iż tylko dzięki długoletnim bliskim kontaktom i intymnej współpracy udało mu się pod pozornie perfekcyjnym portretem Augusta Czartoryskiego odkryć jego prawdziwą twarz. Trzeba tu dodać, że Czartoryscy, a szczególnie August, lekceważyli Poniatowskich i że z całą pewnością siostrzeniec nie cieszył się szczególną sympatią ani estymą wuja, choć zapewne były to uczucia głęboko skryte pod maską życzliwości. Wyrywały się jednak wojewodzie ruskiemu złośliwe pod adresem Stanisława Antoniego, a potem Stanisława Augusta uwagi. Stanisław Antoni wychował się w kręgu Familii, była to jego bliska rodzina, przyjaźnił z dziećmi wuja Augusta Adamem Kazimierzem i Izabelą, łączyły ich wspólne święta, zabawy, flirty, lektury, działalność polityczna. Został ukształtowany w Familii i częściowo ulepiony na jej obraz i podobieństwo. Od końca lat 40. do początku lat 60. (1748-1764), a więc przez 16 lat z małymi przerwami, wspomagał dobre i złe, sejmikowe, sejmowe i trybunalskie, a także wszelkie inne polityczne działania stronnictwa. Za współtwórcę klanu, a potem stronnictwa politycznego zwanego Familią uznać by może należało babkę Stanisława, Izabe-« lę z Morstinów Czartoryską kasztelanową wileńską, kobietę "J- wybitną, o ambicjach politycznych, wychowaną i wykształconą we Francji w otoczeniu dworu królewskiego i w salonach, świetnej francuskiej elity umysłowej końca XVII wieku. Od 1736 r. prowadziła pierwszy w Warszawie salon polityczno-literacki, w którym spotykały się wybitne osobistości, w jej domu gromadziły się wnuki i tu odbywały w latach 30. i później narady polityczne Familii. Można też przyjąć, że twórcą Familii był jej zięć, Stanisław Poniatowski, który w chwili ślubu z Konstancją Czartoryską cieszył się już pewną popularnością w Europie i w kraju. Szybko jednak dużą popularność w szlacheckim społeczeństwie i w opiniach dyplomatów europejskich zdobyli dwaj jego młodsi szwagrowie, obaj zdolni, inteligentni i energiczni. Pomimo iż ich matka przez długi czas sprzyjała francuskiemu kandydatowi na tron polski, polityczne wyniesienie bracia Czartoryscy zawdzięczali Augustowi II, który z rodzin „nie-magnackich", relatywnie mało aktywnych politycznie (a w tym wypadku o starym arystokratycznym rodowodzie) lub o relatywnie skromnych zasobach montował stronnictwo dworskie w Rzeczypospolitej. Podobnie będzie rekrutować swoją klientelę Familia, a potem formować stronnictwo królewskie Stanisław August. Michał Czartoryski we wczesnej młodości zaczął współpracować z dworem Augusta II u boku ówczesnego pierwszego ministra feldmarszałka Jakuba Henryka Flemminga. Była to dobra szkoła polityczna, a zaufanie króla i Flemminga zapewniało szybki awans i pozycję. W 1724 r. otrzymał podkanc-lerstwo litewskie, dużo później (1752) kanclerstwo litewskie. Wczesna młodość Augusta była bardziej burzliwa, ale do kraju powrócił z wielkimi ambicjami politycznymi i reformatorskimi, szybko zdobywając zaufanie króla polskiego. Prawdziwą jednak potęgę rodziny datować trzeba na lata 30. Wtedy to posypały się honory i pieniądze. Małżeństwo młodszego Augusta w 1731 r. i województwo ruskie, jakie otrzymał w tym samym roku, sprawiły, że wszedł w szeregi magnatów i senatorów. W tym samym czasie Stanisław Poniatowski otrzymał województwo mazowieckie. Familia stała się bogatym klanem senatorskim i stronnictwem politycznym o dość licznej i na ogół wiernej klienteli, nagradzającym przyjaciół, potrafiącym jednak mścić się na zdrajcach lub wrogach. Przykładem takiej zemsty było zarzucenie byłemu klientowi Familii Marcinowi Matuszewiczowi nieszlacheckiego pochodzenia. „Czartoryscy i Poniatowski widzą owoce swych wydatków i starań - pisano po sejmie 1733 r., na którym Familii udało się doprowadzić do wyboru marszałka sejmowego. - Wśród ich wrogów są ludzie bogaci, lecz skąpi [Józef Potocki] lub hojni, ale ubodzy [...] Czartoryscy wzbogaceni mariażem z Denhoffo-wą wydają dużo. Poniatowski na dwa ostatnie sejmy poświęcił 50 000 ecus". Uważano ponadto, że „Czartoryscy są młodzi L "o i zdatni, gdy ich wrogowie starzy i nie mają w swojej rodzinie nikogo, kto byłby zdolny ich zastąpić"4. To ostatnie spostrzeżenie francuskiego ambasadora nie było trafne, gdyż jeszcze w latach 50. głównymi przeciwnikami Familii będą w dalszym ciągu Potoccy i Radziwiłłowie, a synowie Eustachego Potockiego Ignacy i Stanisław Kostka, gdy tylko dorosną, będą kontynuowali rodzinną tradycję stając się zajadłymi wrogami Stanisława Augusta, choć już w innych zupełnie okolicznościach i układach. Stronnictwo było zorganizowane w sposób nowoczesny. Mniej więcej do wczesnych lat 50. decyzje podejmowała rada złożona z członków rodziny, na którą zapraszano w miarę potrzeby bliskich współpracowników. Michał Czartoryski, człowiek z największym doświadczeniem i wyobraźnią polityczną, referował sprawy i przedstawiał propozycje, decyzję po dyskusji podejmowali najczęściej August Czartoryski i Konstancja, a nadzór nad realizacją zadań powierzano Stanisławowi Poniatowskiemu. Koszty pokrywać miał wojewoda ruski, któremu żona Zofia przekazywała pokaźne sumy na cele polityczne. Taki podział ról jest oczywiście pewnym schematem przekazanym przez Stanisława Augusta - wiemy bowiem, że aktywną działalność polityczną i w Dreźnie, i w kraju, w Koronie i Wielkim Księstwie Litewskim, w Warszawie i na prowincji prowadzili także obaj Czartoryscy, a nie tylko Stanisław Poniatowski. Także wszyscy trzej mieli bezpośrednie kontakty z ambasadorami obcych państw. Lecz „rada familijna" na pewno istniała i była ważnym elementem podejmowania decyzji oraz koordynowania działań. Taką formę pracy będzie starał się kontynuować Stanisław August, chociaż nie zawsze ku zadowoleniu wujów i własnej satysfakcji. Więzy familijne Koniec lat 40. i lata 50. to dla Stanisława Antoniego okres bogaty w doświadczenia i wydarzenia: w tym czasie wchodzi w dorosłe życie, awansuje, posłuje, uczestniczy w politycznych i familijnych grach rodziny i jej wrogów, podróżuje, bawi się, tańczy i flirtuje. W październiku 1751 r. Stanisław otrzymał od szwagra Jana Klemensa Branickiego, który świeżo został hetmanem wielkim koronnym, patent na pułkownikostwo regimentu łanowego -nie słychać jednak, aby regimentem się interesował. W rzeczywistości szarża ówczesnym zwyczajem została kupiona dla syna przez wojewodę mazowieckiego (który dopiero co został kaszte-łanem krakowskim) od starosty goszczyńskiego Adama Tarły. Jest to okres, w którym Familia stara się uzyskać wpływ na hetmana wielkiego, ale najwyraźniej Czartoryscy nie mają pel- c nego zaufania do Poniatowskich. 15 października tegoż roku Michał Czartoryski pisał do Poniatowskiego, iż doszły go plotki, że zamierza przekazać kasztelanię krakowską zięciowi Janowi Klemensowi Branickiemu, w zamian za co jego syn Kazimierz podkomorzy koronny otrzymać miałby urząd marszałka nadwornego, a Stanisław Antoni podkomorostwo brata. Czartoryski, urażony potajemnymi planami i rozmowami, kończył list sarkastycznym stwierdzeniem, że oczywiście Poniatowskiego znakomity rozsądek i miłość rodzicielska wybiorą najlepsze rozwiązanie. Starostwo sądowe przemyskie, także kupione przez ojca, o które od roku starano się w Dreźnie, objął Stanisław w marcu 1753 r. Dopiero w maju 1755, prawdopodobnie również dzięki rosnącym w Dreźnie wpływom posła angielskiego Williamsa (lecz podobno także za zapłacone Briihlowi 6 tyś. czerwonych złotych), dostał upragnione stolnikostwo litewskie, „czego serdecznie winszuję - pisał Karaś do (jak zwykle nieobecnego) wojewody mazowieckiego - łatwiej potem wyżej pomknąć się stanąwszy już na stopniu tym urzędu"5. A jednak mylił się Karaś: przez 9 następnych lat stolnika litewskiego nie czekał żaden awans, żaden urząd ni litewski, ni koronny. Jako stolnik litewski Stanisław „pomknął się" wyżej dopiero w czasie bezkrólewia, i to od razu na tron polski. Ten relatywnie niski szczebel w hierarchii urzędów Rzeczypospolitej, z którego sięgnął prosto po koronę bez żadnych szczególnych zasług dla kraju, jakich nawet opinia złośliwców nie lubiących „czartów" i „ciołka" nie odmawiała ani jego ojcu, ani wujom Czartoryskim, był potem przedmiotem wielu złośliwości wobec króla-stolnika. Zbiegiem okoliczności w okresie, kiedy nastąpiło pogorszenie stosunków między Familią a dworem królewskim, w początkach lat 50., rozpada się w pewnym sensie także pozornie dotąd bezkonfliktowa komitywa członków rodziny, chociaż wcale nie na tle różnic politycznych opcji. Starzejący się ojciec króla został podobno brutalnie odsunięty od aktywnego uczestnictwa w decyzjach i działaniach, urażona Konstancja wycofała się . z aktywnej współpracy z braćmi i tylko młodzi Poniatowscy ściśle współpracują z wujami. Nie mają innego wyjścia - sami nic jeszcze nie reprezentują, nie mają żadnego własnego politycznego zaplecza, więc nolens volens są wciąż lojalnymi na pozór członkami rodziny. Szczególnie blisko związany z wujami jest Stanisław Antoni, którego obaj Czartoryscy może szczególnie nie kochają, ale doceniają niektóre jego talenty i duże zdolności i chcą - szczególnie August - ukształtować na obraz i podobieństwo swoje. Tym bardziej że Stanisław jest ambitny i chętnie się popisuje i pokazuje, a syn Augusta Czartoryskiego 64 65 Adam Kazimierz, dwa lata starszy od Stanisława, lubiany, popularny, zdolny i znakomicie wykształcony, choć brał udział w politycznych działaniach rodziny, wolał pracę naukową i literacką. Obaj książęta nie lubią natomiast swego starszego siostrzeńca, Kazimierza, podkomorzego koronnego, który nie omieszka tego uczucia odwzajemnić. W przyszłości ta niechęć utrudni i tak nie najlepsze stosunki Stanisława Augusta z Czartoryskimi. Król był bardzo lojalny wobec swojej najbliższej rodziny i nazbyt jej uległy. Wzajemne anse Kazimierza i jego wujów Czartoryskich różne miały podłoże. Nieszczęsny pojedynek z popularnym w kraju Adamem Tarła wojewodą lubelskim, w którym Tarło zginął, zmniejszył popularność Familii w kraju, wzbudził oburzenie i niesmak opinii, w takich sprawach żądającej umiarkowania i odpowiedzialności. Szable i pistolety wprawdzie często wyciągano, ale głowy spadały rzadko. Cień tej sprawy mimo odbycia przez Kazimierza kary (lekkiej!) będzie się ciągnął długo. Potem poszło między innymi o regimentarstwo gwardii koronnej, które Stanisław Poniatowski scedował na Augusta Czartoryskiego jeszcze za Augusta II pod warunkiem, że odda szarżę Kazimierzowi, gdy ten osiągnie odpowiedni wiek. Po upływie 20 lat wojewoda ruski nie chciał o tej umowie słyszeć, mimo iż szarża, jak pisał potem Stanisław August, została odstąpiona (sprzedana) za bardzo skromną sumę (inni twierdzili, że cena była wygórowana). Skłóciło to Konstancję z ukochanym bratem, siostrzeńca z wujem, Poniatowskiego ze szwagrem. To rodzinne nieporozumienie zostało przez Stanisława Augusta przekazane potomności, aby w jednym jeszcze punkcie zdyskredytować Czartoryskich. Trzeba tu dodać, że żona Augusta Zofia nie cierpiała zazdrosnej o brata, dumnej, surowej i władczej Konstancji. Po prawdzie bowiem zwarte szeregi Familii, lojalność i zgodność działań i poglądów to była częściowa fikcja tworzona i propagowana na użytek publiczny, a bezkrytycznie na ogół przyjmowana i wówczas, i później. Istniały nieporozumienia, zawiści i starcia o prestiż i stanowiska między Konstancją Po-niatowską a jej braćmi, między wojewodą mazowieckim a jego szwagrami, między młodymi Poniatowskimi a wujami. Jeżeli ktoś, jak na przykład niechętny Familii hetman Jan Klemens Branicki, był przekonany, że Familia jest monolitem, to nielojalny Kazimierz Poniatowski, kiedy w grę wchodziły jego własne interesy, potrafił wyprowadzić go z błędu twierdząc, że hetman nie potrafi odróżniać potomstwa Poniatowskich od książąt Czartoryskich. Wprawdzie niektórzy ambasadorzy uważali, że pośród wszystkich polskich stronnictw i ugrupowań jedynie Czartoryscy (w znaczeniu: Familia) potrafią zachować między sobą solidarność i dochować politycznych sekretów. Ale to było w latach trzydziestych, w samych początkach organizacji klanu jako silnego stronnictwa politycznego, a synowie Poniatow-skich i potomstwo Czartoryskich bądź byli jeszcze bardzo młodzi, bądź w wieku dziecięcym, bądź in statu nascendi. Familia była na pewno partią konsekwentnie proreformator-ską, a jej członkowie składali się z ludzi bardziej oświeconych i bardziej świadomych anachronizmów państwa polskiego, z nieco lepszego, przeciętnie rzecz biorąc, kruszcu ulepionych. Trzeba jednak pamiętać, że wywodziła się z tego samego pnia, z tej samej społecznej warstwy, co jej przeciwnicy Potoccy, Tar-łowie, Mniszchowie czy Sapiehowie - rody koronne i litewskie. Dzikością obyczajów odbiegali niekiedy od normy poszczególni przedstawiciele arystokracji -jak na przykład książę Karol Radziwiłł „Panie Kochanku". Lecz na ogół byli to ludzie tej samej mentalności, tej samej formacji politycznej, tej samej formacji obyczajowej, podobnie postrzegający świat. Toteż i Familia była konsekwentnie reformatorska i jasno przewidująca tak długo, jak długo jej siły i wpływy były górą, potrafiła jednak równie bezwzględnie jak jej przeciwnicy zrywać sejmiki i sejmy, trząść trybunałami, kiedy jej własne interesy były zagrożone. Także wtedy, kiedy przedmiotem sporów była nieco inna wersja reform, tyle że proponowanych przez antagonistów Familii. Ale nie ma powodów do zdziwienia: w walce o utrzymanie wpływów politycznych i stanowisk dających władzę liczy się każdy szaniec, każde uderzenie w przeciwnika. W dodatku stan umysłów, stan ducha nie sprzyjał żadnym zmianom, czy jak wtedy mówiono, „rewolucjom". Dlatego być może każdy z wybijających się ówczesnych polityków, a szczególnie Czar-toryscy, uważał, że na jego barkach spoczywa przyszłość kraju, tym bardziej że ich ideowi sojusznicy przejawiali wyjątkową bierność. Dramatyczne poczucie samotności odczuwała ta garstka aktywnych reformatorów - pozornie otoczona tak liczną grupą zwolenników i klientów. Michał Czartoryski kanclerz litewski wyrażał przekonanie, że sprawy w Polsce mogłyby się potoczyć znacznie lepiej, gdyby ci, którzy myślą rozsądnie i chcą lepszej przyszłości dla kraju, zechcieli działać na miarę swoich możliwości i nie zrzucać na innych pracy i wydatków. W niecały rok później pisał ponownie do szwagra Stanisława Poniatowskiego, że jego działalność napotyka tak wiele przeciwieństw, trudności, przykrości i wręcz złośliwości, że dawno rzuciłby wszystko, gdyby nie świadomość, że musi ratować należący do niego okręt przed utonięciem. „Moje wielkie trudy i wydatki nie przynoszą żadnych sukcesów, ale robię to, co powinienem, płynę, aby nie utonąć i żeby inni nie potonęli razem ze mną"6. 66 Na teatrum Początki politycznej aktywności Stanisława Antoniego przypadły na okres, kiedy stosunki stronnictwa z dworem królewskim i ministrem Bruhlem były jeszcze dobre, potem poprawne, a Familia prowadziła jeszcze politykę w zamierzeniu konstruktywną. A jednak doświadczenia młodego polityka nie były najlepsze. Burzliwy trybunał piotrkowski 1749 r. nie był świetlanym przykładem dla Stanisława, dwa zaś pierwsze sejmy na które posłował z ziemi zakroczymskiej w 1750 r. i łomżyńskiej 1752 r., pozwoliły lepiej przyjrzeć się polskiej prowincji (gdzie, jak pisał, większość współobywateli trwała w letargu i nie bała się niczego bardziej niż głosowania większością głosów), a potem parodii władzy legislacyjnej w izbie sejmowej, w której po raz pierwszy zabrał głos w 1752 r. w Grodnie. W następnych latach, po zerwaniu dworu i Briihla z Familią, czy też Familii z dworem Augusta III, na sejmie 1758 r. jako poseł inflancki i na sejmie nadzwyczajnym 1760 r. jako poseł ziemi przemyskiej Stanisław Antoni zaczął uczestniczyć w destrukcyjnych poczynaniach stronnictwa. Aktywną rolę odegrał na sejmie nadzwyczajnym 1761 r., który miał poprawić stan monety kursującej w kraju, fałszowanej w okupowanej Saksonii przez króla pruskiego. Po kolejnej nudnej zimie spędzonej w Wołczynie, którego mieszkańców z otępienia wyrywały od czasu do czasu wiadomości z „kraju" lub nowiny z Europy, Stanisław został wybrany posłem z ziemi bielskiej na sejm 1761 r. Tym razem zadaniem „młodzieży" należącej do Familii, a między innymi Stanisława Antoniego, jego brata Kazimierza oraz Stanisława Lubomir-skiego, strażnika (potem marszałka) wielkiego koronnego, zięcia wojewody ruskiego (męża ukochanej kuzynki Stanisława Izabeli) - miało być zerwanie sejmu. Pod pretekstem, że dwór nie dopełnił określonych formalności, usiłowali nie dopuścić do obioru marszałka sejmowego. Gdy zarzucono im, że są złymi obywatelami, Stanisław wystąpił ze wzruszającą a oskarżyciel-ską mową w obronie zagrożonej wolności, której obecni na sali posłowie będą bronić razem z życiem. Ówczesne przemówienie sejmowe Stanisława zostało uznane za znakomite, okazało się, że świetnie umie operować chwytliwą staropolską demagogią. Sejm został zerwany, o naprawie fałszywej monety nie było więcej mowy, król August III spokojnie pojechał na polowanie. Kolejna inicjatywa dworu została sparaliżowana. Trzeba przyznać, że niesmak pozostał: twierdził potem Stanisław August, że to partyjne zacietrzewienie i chęć spełnienia oczekiwań wu-jów, którzy teraz stali się szefami opozycji, wpłynęły na jego postępowanie. Przyznawał, że on i jego partia nie działali w do- brej wierze i nie odegrali roli „dobrych obywateli". Niemniej zaraz na następnym sejmie znów odegrał aktywną rolę w destrukcji obrad. W 1762 r. Michał Czartoryski postanowił ugodzić w samego pierwszego ministra Henryka Briihla. A była po temu okazja, gdyż jego syn Alojzy Fryderyk, starosta warszawski, posłował na tegoroczny sejm z ziemi warszawskiej. I oto drugiego dnia, po zagajeniu sesji, w imieniu Familii wystąpił Stanisław, tym razem jako poseł ziemi mielnickiej, iż nie dopuści do obrad sejmu, „wpóki pan graf Brył - jak pisał naoczny świadek - nie będąc szlachcicem polskim, a przez to będąc nienależycie obrany posłem z ziemi warszawskiej, nie będzie z koła poselskiego wyrzucony"7. Po tym demagogicznym wystąpieniu (było powszechnie wiadome, że sfałszowane szlachectwo wyrobiła Briihlom sama Familia) w izbie sejmowej zaszumiały głosy oburzenia, posłowie strony przeciwnej, dworskiej, zerwali się z miejsc. Powstał wielki hałas i tumult, a wielu posłów wyciągnęło szable. Zdaniem naocznego świadka „skoro tenże stolnik litfewski] porwał się do szpady, tak zaraz z obu stron pełna izba poselska była dobytych szabel i broni". Nie doszło jednak ostatecznie do rozlewu krwi. Uczestnik tego sejmu twierdzi, że nie wiadomo, kto pierwszy sięgnął po szablę - w izbie sejmowej było ciemno i tłoczno. Nie jest to zresztą istotne, bo obie strony były w pełnym do boju rynsztunku. Kiedy pozwolono stolnikowi litewskiemu skończyć zaczęte wystąpienie, okazało się, że dalsza treść jest jeszcze bardziej ksenofobiczna - oto wedle własnych słów Stanisława Augusta miał on wówczas powiedzieć: „My, szlachta, najlepsi z najlepszych w narodzie, prerogatyw, które nasi waleczni przodkowie krwią własną okupili, bronić powinniśmy za wszelką cenę [...] Bezcenny przywilej, który z łaski nieba przysługuje nam z tytułu urodzenia, polega na tym, że my sami [...] prawa stanowimy dla siebie i dla potomności [...] Czymże jednak stanie się ów przywilej, jeśli dopuścimy doń kogoś, kto z urodzenia do nas nie należy?... W ten sposób chwast obcy zakorzeni i rozpleni się wśród nas niszcząc polski zasiew"8. „Najlepsi z najlepszych", „prerogatywy", „waleczni przodkowie", „przywilej urodzenia", „chwast obcy" - zaiste bogaty repertuar słownictwa przemawiającego do szlacheckiej megalomanii. To sejmowe przemówienie było własnym dziełem Stanisława: „Trzeba było przygotować mowę przeciwko Briihlowi; podjąłem się tego trudnego zadania". Sejmowe wystąpienia Stanisława Antoniego z lat 60. odbyły się już po podróżach na Zachód i na Wschód. Do Francji encyklopedystów i Anglii wigów. Do imperialnej Rosji. Wiemy, że był człowiekiem światłym i tolerancyjnym. Bez skrupułów jednak podjął się zadania ze wszech miar wątpliwego. Kiedy zostanie 68 królem - wynagrodzi dwóm młodym Briihlom ten afront, dostaną polski indygenat (szlachectwo dla cudzoziemców), odzyskają utracone urzędy i część dóbr zgodnie z obietnicą daną podobno ambasadorowi Keyserlingkowi. Nie zmienia to jednak faktu, że Stanisława Antoniego dość często cechowała przynajmniej giętkość, jeśli nie cynizm w grach politycznych. Znamienne, że chociaż Czartoryscy świetnie wiedzieli, jaka scena rozegra się tego dnia w sejmie, stawili się na obiad u hetmana Jana Klemensa Branickiego (był to krótki okres zgody i pojednania), gdzie również był zaproszony minister Henryk Bruhl. Kiedy nowiny z sejmu dotarły do pałacu hetmańskiego i Briihl z pasją mówił o niewdzięczności Familii za jego dobre serce i wyświadczone łaski, odpowiedział mu kanclerz: „Niesłusznie mi wymawiasz swoje świadczenia i królewskie łaski, bo jeżeli mi co król wyświadczył, tedy to nie przez fawor, ale przez sprawiedliwość czynił, bom to sobie przez moje tak dawne i tak podściwe ministrowskie prace zasłużył, ale [...] pan, który drugim przedajesz łakomie łaski królewskie, powinien byś być karanym. Jesteś ministrem saskim, a interesami polskimi absolutnie się rządzisz, jesteś cudzoziemiec, a urzędy i starostwa koronne dla siebie i familii swojej zabierasz"9. Po krótkiej, ostrej sprzeczce Briihl zapytał: „A wszakżeś wasza książęca mość z swoją familią starałeś się o dekret trybunału piotrkowskiego, aby grafa Bryła uznał za szlachcica polskiego". Na co książę kanclerz odrzekł: „Jeżelim mógł to zrobić, to potrafię i rozrobić". Tego dnia po sesji partia Czartoryskich, „sama młodzież z stolnikiem lit[ewskim] Poniatowskim" na czele, jeździła gromadnie konno od domu do domu, przekonując niedowiarków, że to partia Briihla pierwsza porwała się do szabel. W 1761 r. po raz pierwszy stolnikowi litewskiemu udało się zagrać główną rolę na teatrum sejmu i stał się bohaterem dnia -dla jednych pozytywnym, dla innych negatywnym. Zerwanie sejmu, choć praktykowane w ciągu dziesiątków lat, traktowano jednak paradoksalnie jako rzecz wstydliwą i naganną, a od 1752 r. zrywanie sejmów przypisywano głównie Czartoryskim: „O Polacy, Polacy, coście uczynili: Czarci sejmu nie chcieli, Czarci go też wzięli". Emanuel Rostworowski dawno już pisał o teatrum politycznym, a także literackim czasów saskich, wywodząc je i z późnej barokowej kultury tego czasu, i z wielkiej niemożności polskiego życia politycznego. „Jeśli teatr jest grą ludzi przebranych w kostiumy i pozorujących działanie, to Rzeczpospolita stała się teatrem"10. Trafne to spostrzeżenie, ale warto przyjrzeć mu się bliżej. Trzeba zapytać, dlaczego wciąż, przez przeszło 60 lat grano tę samą, na pamięć znaną sztukę? Dlaczego aktorzy i widzowie (a teatr potrzebuje widzów), znudzeni rutyną, nie róże- szli się do domów, aby zająć się czymś bardziej pożytecznym? Dlaczego nawet w owych latach, kiedy na sejmach nie zależało już nikomu, ani Sasom, ani Polakom, ani Litwinom, kiedy niezbędne, i to rzadko, były tylko te zgromadzenia parlamentu, na których rozdawano określone dygnitarstwa (wtedy sejm musiał trwać aż do obioru marszałka, zagajenia obrad i załatwienia sprawy) - dlaczego więc odbywał się w całej powadze ów rytuał sejmikowy, na który zjeżdżała szlachta z okolicznych wsi, odczytywanie uniwersałów królewskich, burzliwe wybory posłów, sporządzanie poselskich instrukcji, uczty, a potem zjazd do Warszawy lub Grodna szlacheckich reprezentantów szlacheckiego narodu? Tylko po, aby sejm wcześniej lub później zerwać cichcem lub gromkim sprzeciwem? Stanisław August twierdzi, że tym, jego zdaniem ciężkim, obowiązkom trzeba było sprostać dla utrzymania popularności wśród szlachty. Lecz co właściwie znaczyła owa popularność? Częściowo już wiemy: okazanie rozmaitej maści klientom mocy, siły i hojności ośrodków władzy, dworu królewskiego lub możnych rodów. Utrwalanie szlacheckiej komitywy. Tworzenie wciąż od nowa tych samych politycznych mitów służących cementowaniu szlacheckiej społeczności mimo partyjnych walk i nienawiści. Czy tylko jednak? Czy nie spełniano tu innych jeszcze oczekiwań szlacheckiego społeczeństwa, nie zaspokajano innych jeszcze potrzeb? Czy nie był to stary ludyczny rytuał, igrzyska świeckie połączone z sacrum (obowiązkowa msza święta przed i po sejmikowych obradach, same obrady z reguły w kościołach i wokół nich), bachiczne i magiczne, wciąż odnawiane gry? Wojciech Kriegseisen nazwał sejmiki „świętem narodu szlacheckiego"11, teatrem, rozrywką, widowiskiem. Zamknięte w określonym czasie i przestrzeni zgromadzenia prowincjonalnej szlachty: co roku w całej Rzeczypospolitej, we wszystkich województwach w połowie września, w pierwszy poniedziałek po święcie narodzin Marii Panny wybory deputatów trybunalskich; co drugi rok sześć tygodni przed sejmem ordynaryjnym, który przypadał w pierwszy poniedziałek po świętym Marcinie, wybory posłów sejmowych. Potem sejmiki relacyjne. I jeszcze inne, mniej spektakularne, jak sejmiki gospodarskie. Najczęściej w tych samych na sejmiki wyznaczonych miejscach, prowincjonalnych miasteczkach. Przypomnijmy znany, przez Kajetana Koźmiana przekazany, opis lubelskiego sejmiku: „uderzył nasz wzrok na łąkach [...] niezmierny obóz jak koczowisko hordy Tatarów, którym się zabłękitniała cała ogromna przestrzeń. Ujrzeliśmy białe namioty - szadry na kijach płachtami okryte, budy z gałęzi, przed nimi gorejące płomienie ogniska, przy których zarzynano i pieczono na rożnach całe ćwierci wołów. A w środku to przy stołach, to przy zydlach, to na ziemi 70 w kuczkach siedzące tłumy i pożerające strawę. Inni przy beczkach piwa i miodu, przy kufach gorzałki, z wrzaskiem i hałasem, szklankami, garnkami, dzbankami raczący się trunkiem i wykrzykujący wiwaty. Były i koła próbujące pałaszów i ścinające się w nie. Tabor kilkuset koni pasł [się] i wałęsał"12. Oczywiście nie wszystkie sejmiki były tak bachiczne, na taki jak ten lubelski trzeba było fortuny Czartoryskich, ale na wszystkich pojawiały się z różnym natężeniem te same elementy, te same toposy. Takie spotkania szlachty były częścią wyobrażeń nie tylko o koniecznym kształcie i rytmie życia politycznego, ale i społecznego, przedstawieniem, komedią i tragedią zarazem, wciąż odnawiającą się i powstającą na nowo. Podobnie jak wciąż zrywane i wciąż za obu Sasów zwoływane sejmy przypominają ciągle na nowo powtarzającą się kreację starć może nie rycerskich, ale takich, które niegdyś były zbrojne: walk o sławę, popularność i zwycięstwo. Może dlatego każdy szlachcic nosił u boku szablę lub szpadę. Oto jedna z wielu powtarzających się scen: „Po solwowaniu sesji stały obie strony, czekając na siebie, która się pierwej z izby poselskiej ruszy. Tandem partia Czartoryska, jako wprzód przyjechała do Zamku na sesją, tak się też pierwej z sesji ruszyła"13. Ten sejmikowy i sejmowy ludyczny rytuał musiał być odprawiony, nawet jeżeli był już tylko teatrem cieni, a może upiorów. Kiedy nie było możliwości prawdziwego, do określonego celu zmierzającego działania, następowało szczegółowe odtwarzanie czynności, które miały walor powrotu do źródła, symbolicznej kreacji państwa, kreacji królestwa, kreacji obywateli. Państwo przestawało być bytem realnym, stawało się ideą państwa. Stąd być może tak silne przywiązanie do słów magicznych, słów-za-klęć, jak wolne „nie pozwalam", jak dyskursy o wolności i patriotyzmie, deklamowane z przejęciem przez ścierające się strony, jak przywoływanie cnót rzymskich obywateli jako skarbnicy dla szlachty zarezerwowanych wzorów osobowych. Stąd tak silna wiara w siłę Opatrzności, która upodobała sobie królestwo polskie. Kawalkada młodzieży z partii Czartoryskich ze Stanisławem Antonim stolnikiem litewskim na czele, cwałująca przez ulice Warszawy w czasie sejmu 1762 r., to był jesienny galop błędnych rycerzy. Stanisław miał już wtedy 32 lata. Za dwa lata zostanie królem. V. Niebezpieczne związki Dziwny przyjaciel 73 Sir Charles Williams przyjechał do saskiego Drezna jako angielski poseł w 1747 r. Była to postać barwna i bardzo kontrowersyjna: „oko sfinksa, serce demona". W kraju niezbyt ambitny polityk związany z partią wigów, bliski przyjaciel Henry'ego Foxa, poeta, satyryk, kpiarz i romantyk zarazem, okazał się pracowitym dyplomatą. Kiedy przyjechał na kontynent, miał za sobą nieudane małżeństwo, dwie ukochane córki, z którymi często korespondował, udział w Izbie Gmin, pozostawione w Anglii grono wpływowych w życiu towarzyskim i politycznym przyjaciół, także wielu przyjaciół w salonach stolic europejskich. Był człowiekiem emocjonalnym, ekstrawaganckim zarówno w życiu publicznym, jak i prywatnym. Interesował się kobietami, lecz bardziej jeszcze miłościami i miłostkami przyjaciół, zbyt może emocjonalnie traktował przyjaźnie męskie (posądzano go o skłonności homoseksualne, a między innymi o romans z Kazimierzem Poniatowskim), miał skłonność do melancholii i napadów depresji lub też nieposkromionej wesołości. Jego biograf określa go jako romantyka i cynika zarazem. Znacznie bardziej surową ocenę sir Williamsa przekazał ówczesny dyplomata i historyk francuski Claude Rulhiere - ten autor m.in. książki o historii anarchii polskiej został uznany przez niektórych swoich współczesnych, a potem przez pokolenia historyków (szczególnie polskich) za wcielenie zła, za paszkwilanta, człowieka niesprawiedliwego i złośliwego, którego opinie nie mogą stanowić źródła zasługującego na uwagę. A przecież trudno nie przyjąć, że opinie Rulhiere'a, podobnie jak na przykład Melchiora Grimma, redaktora i autora modnego wówczas w Europie pisma „Correspondence Litteraire, Phi-losophique et Critique", rozpowszechniane bądź w formie rękopiśmiennej, bądź drukowanej, kształtowały poglądy liczących się ówczesnych opiniotwórczych środowisk europejskich w takim samym stopniu, jak opinie ludzi tak zwanych wiarygodnych i „bezstronnych". Zdaniem Rulhiere'a Charles Williams był człowiekiem o żywej wyobraźni, skłonnym do bujania w obłokach, a więc często oderwanym od realiów rzeczywistości. „Szybko zyskiwał sobie sympatię otoczenia wszechstronnością talentów ł błyskotliwością umysłu, ale też wkrótce często zrażał ludzi brakiem dyskrecji, fantazjowaniem, bezwstydnością i skłonnością do deprawacji otoczenia, lekceważeniem wszelkich zasad honoru i postępowania i wreszcie gwałtownymi atakami melancholii"1. Drogi tych dwu ludzi, Charlesa Williamsa i Stanisława, skrzyżowały się przypadkiem i nie będzie zbyt ryzykowne stwierdzenie, że znajomość ta zadecydowała w znacznym stopniu o dal- szych losach tego drugiego. Jeśli Stanisław naprawdę wierzył w przepowiedzianą mu przyszłość i karierę przypisaną przez gwiazdy, to powinien był traktować Williamsa jako wysłannika Opatrzności lub piekieł. Pierwszy rok w Dreźnie był dla Williamsa nieprzyjemny. Męczyły go melancholia i nuda, tęsknota za krajem, napady depresji. Źle znosił zimny, nieprzyjemny klimat przyprawiający go o ciągłe gorączki i przeziębienia, nie podobał mu się spokój miasta, w którym wszyscy chodzą spać o jedenastej, wstrzemięźliwość w piciu wina, brak wesołej przyjacielskiej kompanii. Wprawdzie wystawność dworu drezdeńskiego przypomina baśnie z tysiąca i jednej nocy, ale - jak pisał do przyjaciół - od stołu królewskiego (szczególnie w Hubertsburgu) wstaje głodny, bo jedzenie podają zimne, a wino okropne. Mimo iż stosunki Williamsa z Augustem III i Henrykiem Briihlem układały się na początku dobrze (gorzej z kolegami dyplomatami, a szczególnie ambasadorem francuskim), już w lutym 1748 r. Williams błaga swoich przyjaciół w Londynie, aby załatwili mu przeniesienie do Turynu, albowiem „ludzie, klimat i bezczynność" w Dreźnie są nie do wytrzymania. Powoli jednak cele misji posła angielskiego w Europie środkowo-wschod-niej krystalizowały się, pracy przybywało, miał nowych współpracowników. Zamiast do Turynu wiosną 1750 r. pojechał do Berlina, a potem do Polski. Tejże wiosny Stanisław został wysłany do Berlina z powodu częstych i dokuczliwych skurczów żołądkowych. Pamiętamy, że już kiedyś pił wody lecznicze. Tym razem ambasador Key-serlingk załatwił mu leczenie u znanego wówczas w Berlinie lekarza, anatomisty i fizjologa, doktora Johanna Lieberkuhna. Zamieszkał u dawnego przyjaciela rodziny, ministra saskiego przy dworze pruskim Fryderyka Biilowa. Traf chciał, że zaraz po przyjeździe do Berlina Williams został zaproszony na obiad właśnie do Biilowa. Od pierwszej chwili 42-letni Williams zafascynował 18-letniego Stanisława, a młody Poniatowski, inteligentny i wykształcony, wzbudził ciekawość Williamsa i rozbudził w nim pasje opiekuńcze i edukacyjne. Dla Stanisława po nudnym Wołczynie i surowości rodzinnego domu z postępującą dewocją matki Williams był wesołym libertynem i wydawać się musiał przybyszem z innego świata. I był przybyszem z innego świata. Stanisław przyjechał do Berlina z egzotycznego kraju Sarmatów - Williams przybył na kontynent z kraju uznanego w Europie za najbardziej oświecony, tolerancyjny, za kraj prawdziwej wolności i znakomitych praw. Polska i Anglia wbrew mylącym pozorom podobnych jakoby struktur politycznych (parlamenty) i powierzchownym porównaniom to były dwa różne światy, dwie różne kultury. Rozwój oświecenia an- 74 75 gielskiego to lata 1680-1720, a okrasiły je wybitne nazwiska filozofów i uczonych o europejskim wpływie i splendorze; Rzeczpospolita tego czasu to kraj głębokiej zapaści kulturowej. W Polsce w latach 50. można mówić zaledwie o nieśmiałych wpływach znakomitej europejskiej oświeceniowej myśli, literatury, filozofii (najpierw niemieckiej, potem głównie francuskiej) w bardzo wąskich kręgach wykształconych elit. Mimo to, a może właśnie dlatego przyjaźń Williamsa i Stanisława z biegiem czasu stanie się coraz żywsza, bardziej egzaltowana i emocjonalna. W sierpniu 1750 r. Williams z 19-letnim angielskim arystokratą Harrym Digbym, którego przyuczał do służby dyplomatycznej, oraz sekretarzem hanowerczykiem przyłączyli się do dworu Augusta III, który zjechał na sejm ekstraordynaryjny do Warszawy. Niedługo zjawił się też Stanisław, aby kandydować po raz pierwszy na sejm z ziemi zakroczymskiej. Sejm ten określi potem jako wyjątkowo silną „eksplozję domowej waśni" spowodowanej przez Potockich za cichym poparciem Francji. Dzięki przyjaźni ze Stanisławem Williams, który nie bardzo jeszcze rozumiał mechanizmy rządzące polską polityką, szybko nawiązał nader przyjazne związki z domem Poniatowskich i Czartoryskimi. Ponieważ Familia była wówczas jeszcze stronnictwem dworskim, wszedł w bardziej intymne kontakty z dworem i ministrem Briihlem, a także i Keyserlingkiem (któremu - jak pisał - trzeba nieustannie schlebiać) oraz szybko zdobył zaufanie wielu polskich domów. Z kolei Stanisław August twierdził potem, że to dzięki przyjaźni, jaką okazywał mu Williams w Warszawie, zwrócono na niego uwagę w polskich środowiskach i zaczęto traktować jak człowieka dorosłego mimo młodego wieku i bardzo jeszcze niskiego wzrostu. Korzyści były więc obopólne, a najwyraźniej 18-letni poseł na sejm nie był wówczas jeszcze uznany za człowieka dorosłego i wyróżniającego się w jakiś szczególny sposób. Sądzić można, że i sam Stanisław wciąż czuje się niedorosły i niezdarny, a przy tym niedoceniony. Byłbyż to kompleks niskiego wzrostu i zbyt krępej figury, który kompensował pewnością siebie, zarozumialstwem i wybuchami gwałtownego gniewu? Byłbyż to kompleks nie uleczony, nawet wtedy, kiedy w ciągu następnego roku gwałtownie urósł i stał się przystojnym młodym człowiekiem średniego wzrostu? Byłbyż to kompleks niedocenienia, niecierpliwość ducha, żądza uznania, kompleks objawiający się także w częstych napadach melancholii i depresji? Zadaniem kawalera Williamsa w Warszawie (jak nazywała posła angielskiego matka Stanisława) było między innymi doprowadzenie do zbliżenia anglosaksońskiego, skłonienie elektora Saksonii a króla polskiego do poparcia elekcji męża Marii Te- resy, ówczesnej sojuszniczki Anglii i Rosji, na cesarza Świętego Cesarstwa rzymsko-niemieckiego, formowanie i wspieranie stronnictwa prorosyjskiego i proangielskiego w Polsce i niwelowanie wpływów francusko-pruskich. Charles Williams zachwycił się Rzecząpospolitą. „Ze wszystkich krajów, jakie znam, najbardziej podoba mi się tutejszy sposób życia" - pisał do Henry'ego Foxa po pierwszym pobycie w Polsce. „Można tu spotkać wielu wrażliwych ludzi, z którymi rozmawia się przyjemnie, i wiele szlacheckich domów jest stale otwartych dla wszystkich. Mógłbym wymienić pięć lub sześć domów, których mieszkańcy żyją lepiej i w większej zgodzie ze swoimi upodobaniami niż w jakimkolwiek znanym mi miejscu Europy"2. Niewątpliwie po chłodnym przyjęciu ambasadora w Dreźnie i aroganckim zachowaniu Fryderyka II w Berlinie Williamsowi pochlebiły honory i grzeczności, z jakimi został przyjęty w Polsce. Jeżeli dodamy, że polskie damy są według niego piękne, uprzejme, dobrze wykształcone (również te, które wychowały się w litewskich lasach) i reprezentują bardzo interesujące osobowości - nie będziemy się dziwić, że z żalem opuszczał Polskę, w której chętnie spędziłby jeszcze kilka miesięcy. We wrześniu poseł angielski wrócił do Berlina. W dalszym ciągu był ignorowany przez króla pruskiego, który nie miał zwyczaju rozmawiać z reprezentantami wrogich Prusom państw, a co za tym idzie, zimno traktowany przez wielu kolegów dyplomatów, przede wszystkim pruskich ministrów, z którymi nie mógł nawiązać kontaktu i uzyskać jakichkolwiek informacji. Williams kpił sobie z Berlina, który składał się jego zdaniem z żołnierzy i poetów, a także z dziwacznego dworu pruskiego, „tego niemieckiego Parnasu", na który nie dopuszcza się kobiet. Mieszka tu z królem „dziewięć najwybitniejszych umysłów epoki", w tym poeci, a Wol-ter, „ten próżny i gadatliwy Francuz", za wielkie pieniądze poprawia wiersze króla pruskiego. Nie może być nic bardziej zabawnego - pisał do przyjaciela - „niż wojna domowa, jaka się toczy między dziewięcioma zazdrosnymi poetami". Dyskredytowany na każdym kroku, Williams miał jakoby powiedzieć, że lepiej „być osłem na Borneo niż ministrem w Berlinie", a taki dwór jak berliński można skompletować równie dobrze ze stada owiec. Na skutek dalszego zaostrzenia stosunków między Anglią a Prusami w grudniu 1750 r. został odwołany i ponownie objął poselstwo w Saksonii. Następnej jesieni Stanisław pojechał do Saksonii pokłonić się i pokazać królowi polskiemu. Zastał dwór na znanych targach lipskich, gdzie skompletował strój myśliwski. Jesienią zaczynały się słynne królewskie polowania w Hubertsburgu. Byli tam też przyjaciele: ambasador Williams, młody Piemontczyk hra- 76 77 bia Józef Salmour zakochany w Polce pannie Teresie Łubień-skiej, jednej z dam dworu królowej, i poseł holenderski. Stanisław nareszcie był w towarzystwie młodych wesołych ludzi, poznał smak towarzyskiego, frywolnego, libertyńskiego życia na dworze, w salonach arystokracji, w domach wspólnych znajomych. Noce spędzali na nie zawsze purytańskich żartach i wyznaniach, kpinach ze znajomych i obgadywaniu słabostek otoczenia. Stanisław był prawie zakochany (ale - zastrzegał w pamiętnikach - nie był ani trochę libertynem, przez co należy rozumieć, że nie stracił cnoty), wesoły, zdrowy, nareszcie beztroski: „nigdy w życiu nie byłem bardziej szczęśliwy niż przez te sześć tygodni; ale kiedy się skończyły, mój dobry czas minął razem z nimi". Kazano mu jechać do Wiednia. Wrażenia z Wiednia po kilkumiesięcznym pobycie? Sądząc z pamiętników i listów więcej niż powierzchowne - Stanisław Antoni bowiem postawił sobie za punkt honoru osiągnięcie sukcesów towarzyskich. Jest to raczej katalog osób godnych uwagi i zupełnie drugorzędnych osobistości, które poznał, znakomitych domów, w których bywał. I najczęściej tak właśnie będzie dalej. Bardziej interesuje go świat, w którym bywa, niż świat, który go otacza. Bardziej interesują go ludzie i tworzenie ich portretów oraz wrażenie, jakie wywiera na otoczeniu, niż kraj, w którym przebywa. I w pamiętnikach, i w listach z tej i następnych podróży niewiele miejsca poświęca polityce, muzyce, malarstwu, architekturze, literaturze - nieco więcej obyczajom i ciekawostkom. Stanisław nie podróżuje po Europie -Stanisław podróżuje po europejskich XVIII-wiecznych arystokratycznych salonach. Tymczasem w Dreźnie rozpoczął się wspaniały karnawał, na który zjechały osobistości z różnych krajów. Opery i bale nie ustają. Williams żałuje, że nie ma tam Stanisława: „brylowałbyś w mazurach, tańcach niemieckich, kontredansach. Niewątpliwie zyskałbyś wielki aplauz, a jednocześnie odchudził swoje nogi". „Mój kochany wojewodzicu" - donosi w innym liście opisując ostatnie dni karnawału - „dużo jadłem, piłem, tańczyłem, grałem, wygrywałem i przegrywałem. Mógłbym dodać coś jeszcze, ale zdałem sobie sprawę, że ten list będzie adresowany do Wiednia, a nic brudnego nie powinno przejść przez bramy tego nieskazitelnego miasta"3. Lecz ten żartobliwy ton to tylko zasłona. W istocie Williams steruje pobytem Stanisława w Wiedniu. To on radzi mu, z kim powinien się w Wiedniu spotykać, kogo unikać. Niech uważa, aby jego admiracja dla niewłaściwych osób nie przekształciła się w naśladownictwo; poleca w Wiedniu osoby, które potrafią przekazać Stanisławowi zdrowy rozsądek, doświadczenie w osądzaniu spraw i działań. Zaniepokojony opisanym epizodem w jednym z salonów - staje się r mentorem. Stanisław nie powinien wciąż myśleć o graniu zawsze i wszędzie pierwszych skrzypiec: „Jesteś zbyt młody, aby dominować nad innymi, a ci, którzy wiodą prym w wieku dziewiętnastu lat, stają się na ogół bardzo nieciekawi mając lat trzydzieści... Obiecuję ci, mój drogi Stanisławie, że twoja kolej nadejdzie, trzeba na nią czekać, nie zaś ją wyprzedzać"4. To także Williams niepokoi się otoczeniem, w jakim przebywa Stanisław po powrocie do kraju: wśród ludzi, którzy albo go kochają, albo go się boją. Aby się wyleczyć z pewnych oczywistych wad, Stanisław powinien przynajmniej przez dwa lata przebywać w otoczeniu ludzi, którym jest obojętny, którzy będą go sądzić i obserwować bezstronnie nie myśląc o sławie i cnotach jego rodziny. Czy poseł angielski nie uzurpuje sobie zbyt wielu praw w stosunku do swojego młodego przyjaciela, jak powiadał, swojego „syna z wyboru"? Ale pamiętajmy, że Stanisław jest w gruncie rzeczy bardzo samotny i za granicą, i w kraju i mimo pewności siebie wciąż czuje się niedorosły. W dodatku Williams imponuje mu swoją swadą, doświadczeniem i pozycją. To dopiero przy Williamsie Stanisław czuje się naprawdę osobą ważną. W 1752 r. Williams z dworem królewskim znów przyjeżdża do Polski, „tego raju na ziemi". Raj rzeczywiście jest: królewski przepych Białegostoku, w którym przyjmują króla Augusta III i jego otoczenie hetmanostwo Braniccy, Jan Klemens i siostra Stanisława Izabela. Królewskie polowanie w Białowieży. W Grodnie w czasie sejmu, na który Stanisław posłuje z ziemi łomżyńskiej, mieszkają razem z Williamsem w domu Flemmin-ga podskarbiego litewskiego. Dla obu drewniane, błotniste Grodno i obyczaje panujące w pałacu księcia Karola Radziwiłła „Panie Kochanku", gdzie wiszą portrety królów polskich gustownie okrojone, tak aby pasowały do wymiaru ścian - są równie śmieszne i równie egzotyczne, jak piękne żony litewskich szlagonów wesoło tańcujące do rana w ciasnych drewnianych chałupkach, w których ledwo mieszczą się ich przywiezione ze wsi wspaniałe ogromne łoża. Williams niewiele rozumie, co się dzieje w tym kraju i na czym polega tutejsze życie polityczne. Przebywa głównie w kręgach polskiej arystokracji, a ta na pierwszy rzut oka nie odbiega od podobnych środowisk europejskich. Ale po prawdzie rozumieć nie musi - bo czy tak naprawdę rozumieją, co się właściwie dzieje, polscy politycy? Program reform ograniczający się do powtarzania wciąż już od wielu lat tych samych haseł ograniczenia liberum veto, aukcji wojska i skarbu i kilku innych -stał się klepaniem pacierza za panią matką. Cóż z tego, że i tego pacierza wielu jeszcze ani nie rozumie, ani nie umie na pamięć, kiedy nie potrafi on nikogo zmobilizować do nowej wiary, 78 do prawdziwej wiary, do wiary w cokolwiek. Zadaniem angielskiego posła jest wciągnięcie Rzeczypospolitej i Saksonii w orbitę wpływów angielsko-rosyjskich. Przyjazne kontakty z pro-rosyjską Familią, którą, rzec można, Williams kocha, ceni i szanuje, oraz jej otoczeniem na razie zupełnie wystarczą do montowania zwolenników tej opcji politycznej. Z biegiem czasu popieranie tego stronnictwa, tej rodziny właśnie i pogodzenie jej z ministrem Henrykiem Bruhlem i królem Augustem III stanie się pierwszoplanowym zadaniem Williamsa w Polsce, zadaniem podbudowanym przyjaźnią i lojalnością. Stanisław nazywa Williamsa mistrzem i nauczycielem, a Williams Stanisława swoim „politycznym synem". Wychwalając jego zalety, przepowiada mu, że stanie się kiedyś „wielką postacią w tym kraju", ale przede wszystkim musi pozbyć się napadów gniewu i złego humoru, które chociaż często dotyczą spraw drobnych, będą „wprawiać w zakłopotanie przyjaciół i sprawiać satysfakcję wrogom"5. Gwałtowne napady złości całe życie będą cechowały także Stanisława Augusta, lecz nauczy się dawać im wyraz w samotności lub w obecności zaufanej służby i częściej będzie wyładowywał złość na przedmiotach niż na ludziach. Ale i sam Williams nie jest politykiem zrównoważonym i przebiegłym i zbyt często gra w otwarte karty. Ten „sfinks" jest w gruncie rzeczy człowiekiem prostolinijnym i nie potrafiącym ukryć swoich emocji. Chociaż koryguje Stanisława, sam potrafi wpadać we wściekłość, bywa arogancki, a w razie niepowodzenia łatwo ogarniają go smutek, depresja i melancholia. Czy tych dwóch ludzi nie połączyło podobieństwo charakterów, stanów emocjonalnych, cechy romantyczne raczej niż chłodny, racjonalny stosunek do świata, który miał być jakoby typowy dla epoki oświecenia? Obaj przyjaciele, Anglik i Polak, Williams i młody Poniatow-ski, nie byli ludźmi zrównoważonymi. Podróżnik Rok 1753 to dla Stanisława czas ciekawych podróży. Prawdopodobnie znów nudziłby się w Warszawie lub Wołczynie, lecz przypadek sprawił, że w wyniku rodzinnej narady niejako zmuszono go do wojażu po Europie - Wiedeń, Saksonia, Holandia, Francja, Anglia od marca 1753 do wiosny 1754 r. Tak zdecydowały babka i matka na wniosek wuja Augusta Czartoryskiego. Wojewoda ruski, który uważał, że Stanisław nie jest godny zostać jego zięciem, chciał w ten sposób zerwać zbyt bliskie związki przyjaźni przeradzającej się w miłość między Stanisła-wem a ukochaną córką Izabelą. O stosunku ojca do córki krąży już wówczas wiele plotek. Mówi się, że ojciec kochają miłością niekoniecznie ojcowską i traktuje bardzo poważnie. Sama Izabela wyznała kiedyś, że ojciec się w niej kochał, a matka jej nie cierpiała. Zdaniem Stanisława już w wieku lat 15 była najbliższą powiernicą i współpracownicą ojca, wprowadzaną w sprawy zarówno rodzinne, jak i polityczne. Stanisław jest z Izabelą bardzo blisko związany, lecz ona znacznie silniej przeżywa każde rozstanie: nazywa go kochanym kuzynkiem lub kochanym braciszkiem i wyznaje w listach, że był jej pierwszą miłością i każdy dzień coraz bardziej przywiązuje ją do niego; chciałaby, aby ją kochał tak jak ona jego: „nikt cię nie ceni i nie kocha bardziej niż ja, to stale czuje moje serce". Rozdarta między ojcem a kuzynem, bardzo emocjonalnie związana z bratem Adamem Kazimierzem, pisze o tęsknocie, apatii, o swojej niedobrej gwieździe. Ostatecznie, chociaż bardzo niechętnie, zaakceptowała małżeństwo ze Stanisławem Lu-bomirskim, lecz przez długi czas ton jej listów do Stanisława pozostanie równie gorący, co smutny: „Przeszłość jest dla mnie odrażająca, teraźniejszość obojętna..., przyszłość przeraża mnie z wielu względów"6. Oto jeszcze jedna osoba skłonna do melancholii i depresji, które najpierw zamienią się w ekstrawagancję, a potem rzeczywiście staną się chorobą. Czy Stanisław miał dar przyciągania do siebie tego typu ludzi? Ta przyjaźń, ta miłość, ten romans nie romans ostatecznie zamienią się w gwałtowną nienawiść Izabeli do Stanisława Augusta, lecz kuzynka, najbliższa przyjaciółka z lat młodości, a potem podobno i jedna z licznych kochanek, pozostanie na zawsze ważną kobietą w jego życiu. W całej tej grze uczuć Stanisław przejawiał pewną perwersję - to Izabela stanie się po-wierniczką jego romansu z Katarzyną II, a potem konkurentką do serca i łoża króla swojej znienawidzonej szwagierki, wychowanej przez babkę Czartoryską Izabeli z Flemmingów Adamowej Czartoryskiej. Nic dziwnego, że ani ojciec August Czarto-ryski, ani tym bardziej mąż Izabeli Stanisław Lubomirski, każdy w inny sposób zazdrośni o Izabelę, nie darzyli Stanisława, a potem Stanisława Augusta szczególną przyjaźnią. Stanisław, zasłuchany w horoskop z dzieciństwa i zadufany we wpojoną mu przez matkę wiarę w siłę Opatrzności, która przeznaczyła go do wielkich zadań, biorący sobie bardziej do serca pochlebstwa Williamsa („pewnego dnia staniesz się wielką postacią w tym kraju") niż jego znacznie rzadsze krytyki swojego charakteru, stawał się z biegiem czasu coraz bardziej pewny swojej wartości. Próżność pogłębiła kolejna podróż - młody, przystojny (czarne włosy, duże czarne oczy), pełen nieco afektowanego wdzięku i elokwentny, dobry tancerz, starający podobać się wszystkim, został bardzo dobrze przyjęty w salonach Wiednia, Hanoweru (wówczas elektorat króla angielskiego) 80 81 i Hagi - po których podróżował z Williamsem - następnie także Paryża i Londynu. W Paryżu zajęła się nim opiekuńczo i despotycznie dawna znajoma ojca, prowadząca jeden z bardziej modnych i snobistycznych oświeceniowych salonów, znana nie tylko we Francji jego nowa „maman", pani Maria Teresa Geoffrin. Słabo wykształcona, niegdyś skromna mieszczanka, teraz pretensjonalna i egzaltowana - potrafiła inteligencją, intuicją i ambicją doprowadzić do tego, że najtęższe ówczesne głowy i talenty, najlepsze pióra, pędzle i dłuta liczyły się z jej zdaniem, a bywanie w jej salonie było dowodem przynależności do najlepszej i najciekawszej elity Paryża. Ta przyjaźń Stanisława Antoniego będzie trwała długo i zaowocuje ciekawą korespondencją. W Londynie, dzięki rekomendacjom Williamsa, a także propol-skim wówczas i prorosyjskim w tym środowisku sympatiom, został bardzo serdecznie przyjęty i nawiązał wiele interesujących znajomości. O ówczesnym mniemaniu Stanisława o samym sobie świadczy ciekawa anegdotka. W salonie pani Geoffrin w różne dni spotykały się różne środowiska, wydawano także proszone obiady. Stanisław bywał niekiedy zapraszany na obiady uczonych i filozofów - nigdy artystów. Doszedł do wniosku, że to dlatego, iż „maman" wstydziła się przy nim zblamo-wać: artyści bowiem (malarze, rzeźbiarze) często podważali jej sądy i opinie, ona zaś uważała się za znawczynię i koneserkę w sprawach artystycznych, podobnie jak i Stanisław. Było to prawdziwe qui pro quo - każde z nich uważało skrycie drugą stronę za kompletnego dyletanta zupełnie nie znającego się na malarstwie, rzeźbie, meblarstwie. W Londynie natomiast Stanisław odmówił żonie Williamsa (której także stał się ulubień-cem) i jego córce pójścia na oratorium Mesjasz twierdząc, że nie lubi Handla: „Gdyby Pani ojciec tu był, nie ośmieliłbym się tego powiedzieć". A czy w ogóle lubił muzykę, czy tylko było to jedno z wielu oczekiwanych i obowiązkowych wówczas upodobań, któremu starał się sprostać? Charles Yorke, z którym (znów poprzez Williamsa) nawiązał przyjaźń w czasie tej podróży, ceniąc talenty Stanisława i chwaląc zalety umysłu twierdził przy tym, że poważną przywarą jego przyjaciela jest zbyt wybujała ambicja. Stanisław, choć ma dopiero 20 lat, uważa, że scena polityczna w jego kraju nie daje mu szansy na odegranie takiej roli, jakiej jest godzien. „Widziałem go w chwilach, w których zdawał się już nosić koronę [...] Właściwa mu próżność sprawia, że zbyt się zachwala przed obcymi"7. Z biegiem czasu Stanisław nauczy się zachowywać z większą rezerwą, ukrywać uczucia własnej dumy, a pogardy dla otoczenia, lecz pozostanie mu skłonność do silnych emocji, które nie zawsze starał się skrywać, i przede wszystkim skłonność do publicznych łez z powodu błahych nawet spraw. To prawda, że istniała wówczas moda na łzy i okazywanie wzruszeń, ale jeśli byłaby to tylko moda, współcześni nie zwracaliby szczególnej uwagi na te cechy zachowania Stanisława Antoniego i potem Stanisława Augusta. Przez długie lata będzie także nieco teatralny w postawie i gestach, a jego niektóre przemówienia mimo pięknego języka będą zbyt długie i afektowane. W czasie prawie rocznego pobytu za granicą Stanisław nauczył się „sztuki życia", której tak jego zdaniem brakowało Polakom: cenił błyskotliwą rozmowę, lekkie jedzenie i piękne wnętrza. Starał się stać światowcem, potrafił rozmawiać o wszystkim i okazać ciekawość dla wszystkiego: sztuki, nauk, zasad rządu, wojska, wojny. „Jest równie dobrym towarzyszem dla ministra, generała, akademika, starej damy [...] i słyszałam, że umie też podobać się naszym młodym i pięknym damom" - pisała księżna de Brancas do hrabiny Briihlowej8. Ten list księżnej de Brancas, pełen peanów na jego cześć, Stanisław August zamieścił w swoich pamiętnikach. Ludwik Filip hrabia Segur, znana w Europie postać, także powiadał, że Stanisław potrafi rozmawiać w sposób interesujący, przyjemny, lekki i na wiele tematów, które trafnie zmienia w czasie rozmowy: „potrafi upiększyć wszystko, nie pogłębia niczego, zapewne dlatego, żeby nie wprawić w zakłopotanie swego rozmówcy, jak i siebie samego, a przede wszystkim żeby się podobać"9. Konwersacja — powiadał Segur - nie jest książką; staje się ciężka i nudna, kiedy ktoś pozwala sobie na poważne refleksje i długie tyrady. Przecież jednak na początku pobytu we Francji Stanisława irytowały salonowe rozmowy o wszystkim i niczym, hermetyczny język „wtajemniczonych" snobów, jakiego za wszelką cenę chciał się nauczyć, zmienność zainteresowań rozmówców, którzy z niezwykłą szybkością przerzucali się z tematu na temat i żyli chwilowymi sensacjami, jak na przykład moda na włoską muzykę w teatrach. Stanisław przyjechał z kraju i z pałaców, w których głównie mówiło się o polityce w sposób jak najbardziej techniczny oraz o wakujących dygnitarstwach i urzędach. Znalazł się w salonach, w których bywali królowie europejskiego intelektu: filozofowie, uczeni, pisarze, poeci. U pani Geoffrin gościli prawie wszyscy wybitni intelektualiści, elokwentni burzyciele starego świata, twórcy francuskiego oświecenia, autorzy słynnej Encyklopedii, ludzie tworzący republigue de lettres, którzy stanowili trzon sławnej i osławionej „sekty filozofów". Niektórzy widzieli w nich zbawców ludzkości, inni napuszonych snobów i zarozumialców, jeszcze inni, jak Jean Jacques Rousseau, ludzi bez-względnych i potrafiących niszczyć swoich wrogów, lub też, jak młody Gustaw III król Szwecji, uważali, że mimo iż wciąż mówią o tolerancji, są bardziej nietolerancyjni niż całe kolegium kardynałów, a jednak to ich opinie decydują o reputacji ludzi i one to zostaną przekazane potomności. Filozofom francuskim w czasie pobytu w Paryżu Stanisław poświęcił niewiele uwagi, to dopiero wtedy, kiedy zostanie królem, zacznie zabiegać o dobrą opinię środowisk intelektualnych i opiniotwórczych. Większym zainteresowaniem Stanisława, prawdziwym bądź tylko wynikającym z jego próżności i miłości własnej, cieszył się świat ludzi związanych z dworem królewskim, francuskiej arystokracji, książąt i hrabiów, choć to nie oni formowali i potrafili elektryzować opinię publiczną w Europie. Natomiast Anglia w nieco większym stopniu zafascynowała Stanisława intelektualnie i uczyni z niego - powiedzieć można - trochę adepta, a trochę snoba europejskiego oświecenia. Przyjeżdżał zresztą do Anglii jako przyjaciel Williamsa i pochodzących z wybitnej rodziny polityków braci Yorke'ow, których ojciec, lord Hardwick, był wówczas kanclerzem i przewodniczącym Izby Lordów. Rodzina Yorke'ow dzięki tym rekomendacjom przyjęła Stanisława bardzo ciepło, a szczególną przyjaźnią i estymą obdarzył Stanisław Charlesa Yorke'a, który, jak zapisał w pamiętnikach, wprowadził go do „najlepszego angielskiego towarzystwa". Sądzić można, że ta i inne znajomości w Anglii, podobnie jak we Francji, zaspokajały nie tylko jego ciekawość „wielkiego świata" i potrzebę życzliwości, ale także głaskały miłość własną wynikającą z oczywistego snobizmu. Sądząc z zapisków w pamiętnikach Stanisław bardziej interesował się złym wychowaniem i arogancją angielskich dzieci i młodzieży, sposobem życia marynarzy oraz asymetrią ogrodów angielskich niż funkcjonowaniem angielskiego parlamentu i ustroju. Słaba jeszcze wówczas znajomość potocznego języka angielskiego sprawiała, że niewiele rozumiał z tego, co działo się w Izbie Gmin i Lordów. Pomimo iż, jak twierdził, z góry miał skłonność do „kochania i szanowania Anglików oraz prawie wszystkich ich upodobań i sposobu życia", ocenił krytycznie wiele spraw i rzeczy, które „Anglicy postrzegali i odczuwali inaczej" niż on. Krytyka to pobieżna i nie świadcząca o szczególnie pilnym przygotowaniu do podróży i o zrozumieniu spraw angielskich. Ponadto Stanisław nie jest entuzjastą-jest raczej mizantropem. Mimo wszystko jednak jakaś fascynacja Anglią i Anglikami pozostała i rosła w miarę upływu czasu. Anglomanów było wówczas w Europie bardzo wielu, Anglia była modna, a wzory i idee tworzone przez wyspiarzy rozchodziły się po Europie za pośrednictwem Francji właśnie, za pośrednictwem Woltera (Li-sty o Anglikach, 1734), Monteskiusza (O duchu praw, 1748) i innych francuskich pisarzy, filozofów i uczonych. Dla wielu Europejczyków Anglia XVIII wieku staje się wzorem tolerancji i sprawnie funkcjonującego systemu reprezentacyjnego, wy-spą-utopią, państwem ludzi równych i wolnych, w którym parlament i rząd potrafią współpracować pod berłem mądrego króla. Stanisław August powie w przyszłości, że Anglia ukształtowała jego charakter - istotnie angielscy przyjaciele wpłynęli w jakimś stopniu na jego poglądy i postawy. To od nich właśnie zaczerpnął maksymy, którymi próbował, choć nie zawsze z powodzeniem, kierować się w życiu: „nie traćmy nadziei" (nil de-sperandum) oraz „cierpliwości i męstwa" (patience et courage). Wczesnym latem 1754 r. Stanisław wracał do kraju niechętnie, c Rozgorzała tu właśnie prawdziwa batalia między dworem, opo- \ zycją i Familią o aferę znaną jako spór o dobra ostrogskie, kłótnia grożąca wojną domową. Między innymi w wyniku tego sporu dojdzie do głębokiego rozłamu między Familią a dworem. Afera o dobra ostrogskie nikomu nie przysporzyła popularności, lecz najbardziej zaszkodziła w opinii publicznej Czartory-skim, gdyż gwałtowne rozdrapywanie dóbr stało się nazbyt jawne i skandaliczne, nawet jeśli prawo stało po stronie Augusta Czartoryskiego. W dodatku powiedziano Stanisławowi, że nie będzie posłował na przypadający w tym roku sejm, gdyż jego szwagier hetman Jan Klemens Branicki (razem z wojskiem) zaangażowany jest po stronie przeciwnej. Jako poseł musiałby przeciwstawić się albo silnemu hetmanowi, albo być nielojalny wobec wujów. Stanisław był rozgoryczony zbyt krótkim jego zdaniem pobytem we Francji i Anglii, szorstkim obejściem i ar-bitralnością rodziców, którzy zamknęli przed nim okazję zdobycia popularności na sejmie („Można łatwo sobie wyobrazić, jak nęcąca dla młodego człowieka [...] była możliwość wystąpienia w roli, która nie tylko wymagała odwagi, ale także miała za sobą słuszność") i zmusili do bezczynności. Popadł w depresję, która często będzie mu towarzyszyć w dalszych latach. Ale i tak nie miałby okazji do popisu: burzliwy sejm został zerwany przed obiorem marszałka. Miłość w Petersburgu Jesienią 1754 r. Williams, który przyjechał do Polski, odbywał częste narady z Czartoryskimi, prymasem i posłem rosyjskim Henrykiem Grossem. Obdarzany rosnącym zaufaniem swoich angielskich zwierzchników, coraz energiczniej działa w ramach negocjowanego traktatu subsydialnego między Anglią a Rosją, ma też szansę silniej popierać swoich przyjaciół i sojuszników Poniatowskich i Czartoryskich zarówno w Anglii, jak i za pośrednictwem Grossa w Rosji. Imperatorowa Elżbieta może być 84 85 zadowolona: łakomy kąsek - Polska - sama wciąż prosi o pomoc. Więc będzie ją miała. Czartoryscy ślą skargi, że dwór w sposób bezwzględny popiera opozycję, partię antyrosyjską, pomija Familię w awansach. Minister Bnihl zaś twierdzi, że i król angielski, i imperatorowa Rosji są wprowadzani w błąd. W początku 1755 r. szala przechyla się na korzyść Familii. „Widzisz, drogi Stanisławie, czego może dokonać [obcy] przybysz w bardzo dziwnym kraju, jeśli działa konsekwentnie i trzyma się zasad uczciwości i prawdy, dając dowód, że przyjaźń nie zależy ani od łask, ani od bogactwa [...] Nie chwaląc się, muszę powiedzieć, że w czasie ostatniego pobytu w Warszawie wykonałem tak trudne zadanie, jakiego nie miał nigdy żaden minister". Zimą 1755 r. Williams staje się coraz bardziej pewny siebie i swoich sukcesów, otwarcie zarzuca Briihlowi fałszywą politykę w sprawach polskich („rozmawiałem z nim językiem, jakiego nigdy nie słyszał"), dementuje jego kłamstwa zawarte w liście do rządu angielskiego, podobno inicjuje list Jerzego III do imperatorowej Elżbiety, aby zwróciła więcej uwagi na sprawy polskie oraz poparła Poniatowskich. i Czartoryskich, liderów prorosyjskiego stronnictwa. Król angielski miał powiedzieć saskiemu posłowi w Londynie, że jest dotknięty tym, co się dzieje w Polsce, i nie może utrzymywać przyjaznych stosunków z Saksonią. „Hrabia Bruhl - pisze Williams do Stanisława - zaczyna być przekonany [...] że wszelkie dalsze negocjacje zależą od jego stanowiska w sprawach polskich i od [treści] raportu, jaki ja wyślę do mojego kraju"10. W marcu Williams ogłasza zwycięstwo - z Rosji nadeszły listy tak obiecujące dla Polski i rodziny Stanisława, Jakbym sam je dyktował". To imperatorowa Rosji, skłonna zawrzeć traktat z Anglią, monituje Augusta III i jego pierwszego ministra. Ma oto okazję przypomnieć sobie i innym, że na mocy dawnych traktatów jest upoważniona bronić Polaków przed opresją, że jest gwarantką wolności, które zostały pogwałcone w osobach Czartoryskich, Poniatow-skich, ich przyjaciół oraz klientów. W kwietniu 1755 r. Williams zostaje mianowany ambasadorem Anglii w Rosji. Słowo vates - pisze do Stanisława - oznacza po łacinie poetę i profetę. „Wiesz od dawna, że jestem poetą, teraz uwierzysz, że jestem profetą"11. Dawna obietnica zostaje spełniona: Stanisław pojedzie z Williamsem do Rosji w charakterze nie do końca określonym - jako przyjaciel, jako nieoficjalny kancelista, czasem sekretarz, jako Poniatowski, jako uczestnik niektórych negocjacji, uczeń w naukach dyplomatycznych. Do tych nauk należy także życie towarzyskie: poprzednik William-sa pisał do swoich zwierzchników, że dobro służby dyplomatycznej w Rosji wymaga, aby minister „był w pełni sił i wigoru swego wieku". Oczekuje się tutaj, że ambasador będzie brał udział w codziennym życiu dworu, a więc w balach, maskaradach, grach i innych publicznych rozrywkach: „I jest to teraz absolutnie konieczne"12. W końcu czerwca 1755 r. Stanisław przyjechał do Petersburga i zamieszkał wraz ze swoją służbą z Polski w pałacu nad Newą wynajętym przez Williamsa. Już 24 czerwca został przez kanclerza Aleksego Bestużewa przedstawiony imperatorowej Elżbiecie i przekazał jej wyrazy szacunku od całej rodziny. Przyjęty bardzo ciepło w imponującej sali spotkań dworskich, pisał do matki, że nawet w dekoracjach teatralnych nie można sobie wyobrazić nic bardziej wspaniałego niż tron stojący w tej rzęsiście oświetlonej sali. Tego dnia został też przedstawiony tak zwanemu młodemu dworowi: wielkiemu księciu Piotrowi i jego żonie wielkiej księżnej Katarzynie (Sophie), „o której nie można mówić bez zachwytu"13. Powszechnie znany jest portret Katarzyny, jaki przekazał Stanisław August w pamiętnikach: dwa lata odeń starsza, 25-let-nia, była właśnie po urodzeniu pierwszego dziecka w pełnym rozkwicie urody i wdzięku. Wykształcona, inteligentna i ambitna, już wówczas torowała sobie drogę do tronu. Kobieta, którą Stanisław pokochał pierwszą i jedyną miłością i która od pierwszego dnia ich romansu stała się władczynią jego losu („kochanka, która stała się panią mego przeznaczenia"), była osobą wybitną, twardą i bezwzględną. Przeznaczenie Stanisława przybrało postać Alcyny, a on przez zbyt długi czas widział tylko jedno jej wcielenie - szlachetnej, czułej i namiętnej kochanki. Pierwsze miesiące pobytu Charlesa Williamsa na dworze rosyjskim były sukcesem dyplomatycznym i towarzyskim. Przygotowywany przez niego traktat, tak zwany subsydialny, przewidywał, że w zamian za środki pieniężne przekazane Rosji ta ostatnia w razie potrzeby odda do dyspozycji Anglii określone siły militarne lądowe i morskie, które miałyby, w milczącym założeniu, być użyte przeciwko Prusom. Ambasador angielski negocjował wysokość sum, jakie winny być przyznane Rosji, zdając sobie sprawę, że wielkiemu mocarstwu trzeba zaproponować znacznie wyższe subsydia niż innemu krajowi, a zwolennikom traktatu w Petersburgu odpowiednie gratyfikacje. Traktat - zwany petersburskim - został uzgodniony i podpisany przez Williamsa i ministrów rosyjskich w dość krótkim czasie po przyjeździe do Petersburga (30 IX 1755). Sukces Williamsa okazał się jednak efemeryczny - popełnił gafę dyplomatyczną przy parafowaniu pisma. Ogromna odległość między Petersburgiem a Londynem, a więc zbyt długi czas przepły-wu informacji i niemożność szybkiego porozumienia przyspie- 87 szyły to, co i tak zapewne by się stało. Nim kurierzy przebyli dwa razy tam i z powrotem kontynent i kanał La Manche, aby wnieść do traktatu formalną poprawkę, zmieniły się koncepcje polityczne mocarstw. Nastąpiło odwrócenie istniejących i planowanych przymierzy. Anglia, dotychczasowy sojusznik Austrii i Rosji - krajów antypruskich i antyfrancuskich - podpisała w styczniu 1756 r. separatystyczną konwencję z Prusami, zwaną westminsterską (wspólna obrona w razie zagrożenia Niemiec). W Londynie liczono na przyciągnięcie Prus do krajów cesarskich i izolację Francji, z którą Anglia wciąż prowadziła wojny. Rachuby okazały się błędne, Austria zawarła sojusz obronny z Francją, a kanclerz austriacki Kaunitz zamierzał wciągnąć Francję do rozbioru Prus. Imperatorowa rosyjska na wieść o nielojalności angielskiego sojusznika wycofała się z traktatu subsydialnego z Anglią i zawarła antypruskie przymierze z Austrią. Wbrew błędnym rachubom Londynu Rosja, Austria i Francja (a także związana z nimi Saksonia) miały ochotę na pokonanie Prus. Fryderyk II był jednak szybszy -uderzenie Prus na Saksonię w sierpniu 1756 r. stało się początkiem nowej wojny, zwanej wojną siedmioletnią. Dyplomacja angielska na razie przegrała i plany Williamsa spaliły na panewce. Odium spadało oczywiście głównie na angielskiego ambasadora. Popadł w niełaskę Elżbiety II, był coraz bardziej izolowany w Petersburgu. Rosyjscy politycy i dyplomaci obcych państw bali się utrzymywać bliskie kontakty z ministrem, którego ignorowała carowa. W listach do Anglii Williams twierdził, że całymi tygodniami nie widuje nikogo z wyjątkiem angielskich kupców. Nieufność Elżbiety, a może i zazdrość (taka była opinia króla pruskiego) wzbudzały także bliskie kontakty ambasadora i jego pomocnika Poniatowskiego z młodym dworem, a przede wszystkim wielką księżną Katarzyną. Młody dwór wyraźnie sprzyjał Prusom. Piotr od dawna zapatrzony był we Fryderyka II, Katarzyna uczyła się gry dyplomatycznej popierając wbrew polityce Elżbiety propruskie koterie w Petersburgu. Między Stanisławem, Williamsem i Katarzyną wytworzyła się dziwna sytuacja: Stanisław był jej romantycznym kochankiem, Williams silnie emocjonalnie zaangażowanym przyjacielem, nauczycielem i doradcą („moje usługi, moje życie jako osoby prywatnej są do Pani dyspozycji"), a jednocześnie przyjacielem i powiernikiem Stanisława. Porażki dyplomatyczne i towarzyskie, egzaltowana przyjaźń ze Stanisławem i skrywana miłość do Katarzyny, powtarzające się grypy i gorączki w surowym klimacie Petersburga doprowadziły Williamsa do szczególnej drażliwości i stanów silnej depresji. Stanisław był zaskoczony zmianami, jakie dostrzegł w osobowości przyjaciela, który stał się tak przewrażliwiony, że najmniejsza porażka doprowadzała go do łez, a najmniejszy sprzeciw do gwałtownej złości. Kiedy romans Stanisława z wielką księżną stał się publiczną tajemnicą i stolnik litewski mógł znaleźć się w niebezpieczeństwie, został w sierpniu 1756 r. wezwany do Polski, aby posłować na kolejny sejm. W tym czasie przyjaźń między Wiłliam-sem a Katarzyną przybrała na sile, korespondencja stała się częstsza. To on radził jej, jak przygotować sobie następstwo tronu rosyjskiego po Elżbiecie, jak zdobyć zaufanie otoczenia, a szczególnie wielkiego kanclerza Aleksego Bestużewa. „Jestem wdzięczna Opatrzności - pisała Katarzyna do Williamsa w sierpniu 1756 r. - że zesłała tu Pana jako anioła stróża [...] Jeśli pewnego dnia włożę koronę, będzie Pan wiedział, że zawdzięczam ją częściowo pańskim radom". Także Poniatowski w pewnym stopniu będzie zawdzięczał koronę wpływowi Williamsa na Katarzynę. Prorok i poeta (vatesl) przed ostatecznym odwołaniem go do Anglii pisał: „pochlebiam sobie, że pewnego dnia Pani [...] i król pruski [...] jako Pani oficer zrobicie go królem Polski"14. Dyplomata w pułapce Stanisław powrócił nad Newę dzięki wstawiennictwu Katarzyny, radom i zabiegom Williamsa i poparciu kanclerza wielkiego Bestużewa. Mógł tu wrócić tylko w charakterze oficjalnym -albo jako wysłannik króla polskiego, albo jako wysłannik elektora saskiego - w dwóch postaciach tego samego Augusta III. Wybrano wariant drugi - król Polski miał nazbyt ograniczone możliwości działania (konieczność zgody rady senatu lub nawet sejmu, jeśli polski wysłannik miałby się zajmować także sprawami Saksonii), natomiast elektor saski był panem swojej woli. W kraju trudności było wiele: król uciekinier bojący się Fryderyka II, który zachowywał się brutalnie w okupowanej Saksonii, minister Briihl bojący się byłej opozycji polsko-litewskiej, która teraz znów karesował, matka bojąca się komplikacji i kompromitacji syna. Familia była wszak partią antydworską, opozycyjną, a jej przywódcą był August Czartoryski wojewoda ruski. Od jego poparcia zależał wyjazd Stanisława. Pomogła Stanisławowi wrócić do Katarzyny zakochana w nim Izabela Lubomirska (która na nowo zachwyciła Stanisława urodą, inteligencją, także wspólnotą opinii i upodobań) oraz ręka Bestużewa. Ojciec i wojewoda ruski dali pieniądze, ubogi dwór obdarzył Stanisława wysokim odznaczeniem - orderem Orła Białego. Otrzymał dwie instrukcje: jedną oficjalną, jako ambasador reprezentujący interesy Saksonii okupowanej przez wojska pruskie i wzywającej pomocy rosyjskiej, i drugą ułożoną przez 88 89 wuja Michała Czartoryskiego kanclerza litewskiego, dotyczącą jakoby relacji między Rzecząpospolitą a Rosją, a w rzeczywistości interesów antykrólewskiego stronnictwa Familii. Sytuacja co najmniej dwuznaczna. Stanisław wyruszył w drugą podróż do Petersburga zimą 13 XII 1756. Miał prawie 25 lat. Towarzyszył mu oddany przyjaciel rodziny, wybitny polski dyplomata i wzorowy urzędnik Jacek Ogrodzki, który oficjalnie miał pełnić funkcję sekretarza ambasady, a nieoficjalnie także zastępcy, doradcy, przyjaciela i opiekuna. Jego rola była tym ważniejsza, że Stanisław miał przed sobą wiele nieprzespanych nocy (spędzanych w towarzystwie Katarzyny), a okresami często chorował - wracały ataki silnych bólów głowy, „spazmów", a może i epilepsji, które nękać go będą nad Newą przez miesiące. Półtoraroczny pobyt w Petersburgu można by traktować z różnych punktów widzenia: śledzenia zmian wielkiej polityki, która wpływała na indywidualne postawy dyplomatów; wewnątrz-środowiskowych gier i animozji dyplomatycznych, które wpływały na losy ich uczestników; osobistych i politycznych działań Poniatowskiego, które wpływały na jego pozycję w Rosji jako dyplomaty i polityka; prywatnych intymnych kontaktów z wielką księżną Katarzyną, które przecież w taki czy inny sposób mieszały się z polityką. W gruncie rzeczy nigdy tych różnych wątków oddzielić się nie da i są one tak skłębione, że trudno powiedzieć, które silniej wpływają na postawy ludzi, ich poglądy i zachowania, a przede wszystkim na dalsze losy. Kontredans polityczny w XVIII stuleciu był na porządku dnia, ale sytuacja polityczna Polski, a wobec tego i Stanisława, na dworze petersburskim była w tym czasie szczególnie schizofreniczna. Stanisław był Poniatowskim, a więc dla każdego było jasne, że jest członkiem Familii - stronnictwa w tym czasie opozycyjnego, antykrólewskiego; stronnictwa prorosyjskiego, antypruskiego, a zarazem antyfrancuskiego; kogo więc i czyje interesy właściwie popierał w czasie wojny, jaką toczyła koalicja, w tym Rosja, Saksonia i Francja, z Anglią i Prusami? Czyje interesy reprezentował w Petersburgu jako wysłannik elektora saskiego, a teoretycznie poddany króla polskiego będąc członkiem państwa, które pozostawało neutralne nawet wtedy, kiedy jego król, August III, był w niewoli pruskiej? Przyjaciel i nauczyciel Stanisława Antoniego, ambasador angielski, dopiero co montował sojusz angiel-sko-rosyjski, który miał przy okazji wynieść na wyższy szczebel władzy jego rodzinę i w charakterze sekretarza tegoż ambasadora Stanisław po raz pierwszy zaprezentował się w Rosji. Teraz impe-ratorowa Elżbieta, której po przyjeździe złożył listy uwierzytelniające, baczyła pilnie, czy Poniatowski nie prowadzi podwójnej gry. Stanisław nie mógł już oficjalnie, a nawet prywatnie nie po- winien był spotykać się z Williamsem. Od czasu do czasu widywano ich razem, lecz pełna ufności przyjaźń została zatruta. Williams był chory i usunięty w cień, Stanisław przejęty swoją nową pozycją na dworze petersburskim. Bardziej jeszcze podejrzliwi byli dyplomaci francuscy: anty-francuska opcja członków Familii i ich przyjaźnie z dyplomatami angielskimi nie budziły zaufania do osoby młodego Ponia-towskiego. Więcej: nazwali go agentem angielskim, i to w oficjalnej nocie dyplomatycznej. Na skutek denuncjacji ambasadora francuskiego w Petersburgu i stanowczej noty ambasadora francuskiego przy dworze drezdeńskim, hrabiego Broglie, wystosowanej do Henryka Briihla Stanisław został formalnie odwołany ze stanowiska ambasadora Saksonii już w październiku 1757 r. Broglie twierdził, że dla interesów Francji „pobyt pana hrabiego Poniatowskiego na dworze petersburskim jest skrajnie niebezpieczny" zarówno ze względu na jego zobowiązania wobec dworu angielskiego, jak i na instrukcje, jakie może otrzymywać od swojej antyfrancusko nastawionej rodziny. August III, odcięty od dochodów z Saksonii, żył w Polsce z subsydiów przekazywanych przez Francję i Rosję. Pod wpływem gróźb Francuzów odwołał Poniatowskiego. Pod wpływem żądań kanclerza Bestużewa - zmienił decyzję. Mógł to zrobić tym łatwiej, że klęska Francuzów w jednej z bitew zachwiała chwilowo silną pozycją jej dyplomatów. W wyniku tej próby sił dyplomatów francuskich i rosyjskich Stanisław pozostał w Petersburgu jeszcze kilka miesięcy - do czasu aresztowania wielkiego kanclerza Bestużewa i skandalu związanego z trwającym, coraz jawniejszym romansem z Katarzyną (w tym czasie urodziła się ich córka). I znów prywatne działania Stanisława splotły się z wielką polityką. W lutym 1758 r. Bestużew został oskarżony o montowanie wraz z wielką księżną Katarzyną spisku przeciwko imperatorowej Elżbiecie. Odkrywanie spisków to oczywiście banalna, ale na ogół skuteczna broń polityczna i najczęściej nie jest specjalnie ważne, czy oskarżenia są prawdziwe. Ale w tym wypadku rzeczywiście istniał polityczny „sekret" rosyjskiego kanclerza i kompromitująca korespondencja, między innymi z wielką księżną Katarzyną. Większość korespondencji zdążył spalić, ale jakieś fragmenty odnaleziono. Cesarzowa Elżbieta była nieprzejednanym wrogiem Prus, młody dwór sprzyjał królowi pruskiemu Fryderykowi II. Bestużew był naprawdę związany z Katarzyną i jej planami politycznymi oraz odwołanym już posłem angielskim Williamsem, od którego przyjmował wcześniej wysokie gratyfikacje. Williams, jak wiemy, był także blisko związany z wielką księżną (miała mu pomóc między innymi w rozerwaniu koalicji rosyjsko-francuskiej, na co otrzymała sporą sumę) 90 91 i antyfrancusko nastawionym Bestużewem. Stanisław był związany z nimi wszystkimi, a pełnił oficjalne funkcje ambasadora elektora saskiego na dworze rosyjskim. Kłębek powiązań doprawdy skomplikowany, ale układający się w logiczną łamigłówkę. Istniały podstawy podejrzeń o spisek. W lipcu tego roku w letniej rezydencji dworu w Oranienbau-mie Stanisław i Katarzyna zostali zaskoczeni w sypialni przez męża wielkiej księżnej Piotra III. Tylko spryt i pokora Poniatowskiego sprawiły, że zatuszowano aferę. Mogła z obu tych spraw wyniknąć tragedia na miarę Sofoklesa. Stanisław sytuację podsumował lakonicznie: „trzeba było wreszcie opuścić Petersburg". W pamiętnikach wytłumaczył całą aferę kanclerza Bestużewa i jego aresztu wyłącznie intrygami Francuzów i przedstawił dowody mające uzasadnić tę tezę. Ale wówczas aresztowanie kanclerza przyprawiło go o poważną chorobę nerwową trwającą kilka tygodni. Do wielkiej księżnej miał zamiar szybko powrócić w bardziej sprzyjających okolicznościach - zobaczy ją po prawie 30 latach. Poza tym uważał, że znakomicie wypełnił swoje obowiązki ambasadora. Trzeba przyznać, że Poniatowski z Ogrodzkim, czy raczej Ogrodzki z Poniatowskim, dość zręcznie, chociaż bezskutecznie starali się załatwiać niektóre sprawy, a przede wszystkim bronić praw Rzeczypospolitej do Elbląga okupowanego przez wojska rosyjskie i Gdańska, także zagrożonego rosyjską okupacją. Rzekomym powodem działań rosyjskich była konieczność zajęcia strategicznej pozycji wobec nieprzyjacielskich wojsk pruskich - lecz był to tylko pretekst, dość łatwy do odczytania. Poważna ofensywa wymagałaby innych działań. Rola ambasadora została zakończona po półtorarocznym pobycie w Petersburgu w lipcu 1758 r. Obydwa epizody rosyjskie miały wielki wpływ na dalsze dzieje Poniatowskiego i dzieje Polski. Jako minister Augusta III w Rosji Stanisław popełnił dwa kardynalne błędy, których nigdy nie zrozumiał. Pierwszy przy składaniu listów uwierzytelniających cesarzowej Rosji 11 I 1757. Powiedział wtedy, wygłaszając w imieniu Augusta III długą a pompatyczną mowę, że ambicje króla pruskiego zagrażają całej Europie; porównał Fryderyka II do hydry, której głowy odrastają w miarę, jak się je ucina. Hydra pruska - chociaż zbyła ten afront dowcipem - nigdy nie zapomniała Stanisławowi tej zuchwałości, a Europa była ubawiona arogancją i beztroską polityczną młodego Poniatowskiego. Ponadto jako dyplomata powinien był pamiętać, że chociaż król Polski August III jest upokorzony przez Prusy, Rzeczpospolita pozostawała w tej wojnie państwem neutralnym. Drugi błąd Stanisław Antoni popełnił, kiedy okrył się śmiesznością w oczach Katarzyny dając się zastraszyć i upokorzyć jej mężowi, Piotrowi III, którym głęboko pogardzała. Wiedziała już teraz, że jej romantyczny kochanek nie jest rycerzem niezłomnym. Ambasador Stanisław Poniatowski wjechał do Petersburga triumfalnie. Wyjeżdżał chyłkiem. Na zachodzie Rzeczypospolitej leżały Prusy. Na wschodzie Rosja. Wojna trwała, Rzeczpospolita pozostawała neutralna - a wojska pruskie i rosyjskie swobodnie przemierzały i grabiły jej terytorium. Jedne i drugie były teoretycznie wojskami neutralnymi. VI. Imperator owa r;- Oczekiwanie Po przyjeździe do kraju Stanisław powrócił do zwykłych zajęć: sejmiki, sejmy, trybunały. Zimy spędzał najczęściej w Wołczy-nie, latem jeździł do Puław. Familia czekała na wydarzenia w Rosji. W Petersburgu wielka księżna uczyła się, czytała, zdobywała sobie coraz więcej popularności, przygotowywała do roli samowładnej cesarzowej Rosji. „Kilka lat temu widziałam oryginał układu królowej Elżbiety angielskiej z Iwanem Wasylewiczem [Iwanem Groźnym]. Znajduje się on w archiwach moskiewskich. Car ten, choć był tyranem, był wielkim człowiekiem. Postaram się [...] postępować jak wielcy ludzie tego kraju i mam nadzieję, że kiedyś również upiększę wasze archiwa swym imieniem. Będę dumna z tego, że pobłądziłam idąc w ślady Piotra Wielkiego" - pisała Katarzyna do Charlesa Williamsa we wrześniu 1756 r.1 Katarzyna czytywała Księcia Niccolo Ma-chiavellego, Poniatowski tragedie Racine'a - różnica upodobań była znamienna. Razem dawniej czytywali Woltera. Teraz w Polsce Stanisław Antoni pisał wiersze na cześć Katarzyny (Sophie) i roił o małżeństwie, które połączyłoby dwa wspaniałe, zreformowane, wolne i oświecone w przyszłości kraje: Rosję i Rzeczpospolitą, pod berłem dwojga mądrych władców, Katarzyny i Stanisława. Poniatowski, tak długo i tak blisko związany z kochanką, nie zrozumiał jej wcale. Nie dostrzegł ambicji, dumy, bezwzględności, żądzy nie tylko władzy, ale i wielkości. Ona zaś przejrzała go na wylot. Katarzynę na tron rosyjski wyniosły ambicja oraz dziwactwa i błędy jej męża, nowego cara Piotra III i z dawna przygotowywany zamach wojskowy. Piotr podkopał ostatecznie swoją pozycję wtedy, kiedy zraził sobie dwie największe potęgi w Rosji: Kościół prawosławny i wojsko. Katarzyna rozumiała, że trzeba mieć te siły po swojej stronie, i potrafiła,tego dokonać. Została carową Wszechrosji także dzięki własnej inteligencji, sprytowi, odwadze i determinacji. Podjęła razem z garstką oddanych jej ludzi wielkie ryzyko i wygrała. Za przegraną zapłaciłaby wolnością lub życiem. Katarzyna, podobnie jak Poniatowski, miała ogromne wyczucie sceny teatralnej, lecz swoje kolejne role wykorzystywała do określonych celów z zimnym dystansem do widzów, którzy ją podziwiali. Stanisław przypisał sobie jedną tylko rolę - królewską - w którą głęboko uwierzył; reżyserował ją i grał z wielką powagą, żarliwie pragnąc aprobaty i braw widowni. Udało mu się to tylko raz, i to na krótko. Latem 1762 r. dokonano w Rosji zamachu stanu. Piotr III został aresztowany, otoczona wojskiem i wiwatującymi tłumami wielka księżna Katarzyna została wszechwładną cesarzową Ro- 94 sji: „świadomi grożącego naszym wiernym poddanym niebezpieczeństwa, byliśmy zmuszeni, wezwawszy na pomoc Boga oraz jego poczucie sprawiedliwości, a także widząc wszystkich naszych wiernych poddanych życzenie jasne i niedwuznaczne, wstąpić na tron nasz rosyjski samowładny, a wszyscy nasi wierni poddani złożyli nam uroczystą przysięgę"2. Tyle manifest wydany w dniu wstąpienia na tron Katarzyny II. Impera-torowa okaże się mistrzynią politycznego kamuflażu: w nadawaniu wydarzeniom odmiennych znaczeń, słowom innej treści, swoim postępkom innych motywów. Czy nazwiemy to doskonałą obłudą, czy też cynizmem, służyły one dobrze osiąganiu zamierzonych celów. Katarzyna II była politykiem skutecznym. We wrześniu odbyła się w Moskwie uroczysta koronacja nowej imperatorowej Wszechrosji. Nie wiadomo, jak potoczyłyby się dalsze losy wojny zwanej siedmioletnią, a może i losy Rzeczypospolitej, gdyby cesarzowa Elżbieta żyła kilka lat dłużej. Zimą 1761/1762 r. wszystko wskazywało na to, że Prusy przegrają tę wojnę, i to w sposób zdecydowany. Ale sytuacja zmieniła się radykalnie, kiedy następca Elżbiety Piotr III nie tylko natychmiast wstrzymał działania wojenne zwycięskich wojsk rosyjskich, ale zawarł z uwielbianym Fryderykiem II bezsensowny dla Rosji pokój (2 V 1762) przewidujący zwrot Prusom wszystkich terytoriów zajętych przez armie rosyjskie. W dalszej perspektywie miał być zawarty sojusz wojskowy rosyjsko-pruski, który budził powszechny niepokój w Europie. Przewrót w Rosji i wstąpienie na tron Katarzyny II przyjęto z ulgą tym większą, że Europa była wyczerpana wojną. A skoro społeczeństwa i kręgi rządowe niektórych państw miały dość wojny, nastąpiły w różnych krajach zmiany personalne wśród osób odpowiedzialnych za politykę zagraniczną. W Anglii podał się do dymisji William Pitt starszy, zwolennik rozszerzania wpływów angielskich w Europie i kontynuowania kontynentalnej wojny z Francją i jej sojusznikami (do których dołączyła Hiszpania) rękami pruskimi - a jego miejsce zajął pokojowo nastawiony John Stuart Bute. We Francji Etienne de Choiseul, dotychczasowy sekretarz stanu do spraw zagranicznych, został ministrem wojny i zmierzał do zawarcia pokoju. Francja ponosiła straty w wojnach kolonialnych z Anglią i tam chciała skoncentrować swoje siły. Austria i jej znakomity kanclerz Wenzel Kaunitz oraz Saksonia rozpoczęły rokowania z Prusami. W nowej sytuacji to znowu Fryderyk II stawiał warunki: Austria nie odzyskała Śląska, a Saksonia nie otrzymała odszkodowań wojennych. W ślad za rosyjsko-pru-skim traktatem pokojowym posypały się inne: w lutym 1763 r. w Hubertsburgu został podpisany pokój między Austrią i Saksonią a Prusami, w Paryżu między Anglią, Francją i Hip"pa- nią. Jest jednak oczywiste, że to Rosja zadecydowała o końcu tej wojny i to dzięki niej Prusy uniknęły totalnej klęski. Katarzyna utrzymując w mocy zawarty przez Piotra III traktat pokojowy z Prusami i zmieniając dotychczasową politykę międzynarodową Rosji sprawiła, że w wyniku tej wojny Prusy awansowały na piąte mocarstwo Europy. Być może w czasie wojny siedmioletniej Rzeczpospolita straciła kolejną szansę odrodzenia polskiej państwowości i uzyskania międzynarodowego partnerstwa politycznego. Nie istniała jednak żadna polityka zagraniczna państwa polskiego, ale tylko dyplomacja „rodzinna", czy też „rodowa". Tej nie interesowała polityka zagraniczna nawet Saksonii, a czołowi polscy politycy zapatrzeni w sojusz angielsko-rosyjski, w pierwszy etap polityki Jerzego II, Williama Pitta i ich wysłannika Charlesa Williamsa szafującego obietnicami korzyści, jakie spłyną na głowy członków Familii w wyniku zwycięskiego „nowego systemu" europejskiego -pozostali na razie z pustymi rękoma. Siedem lat bierności pogłębiło izolację państwa na arenie międzynarodowej. Wojna siedmioletnia na pozór niczego w Europie nie zmieniła lub zmieniła niewiele. Prawie wszystkie granice wróciły do punktu wyjścia, ale był to jednak krajobraz po bitwie zarówno w koloniach angielskich i francuskich, jak i w tej części Europy, w której toczyły się najbardziej uporczywe walki: w Europie środkowo-wschodniej. Polska, chociaż udziału w niej nie brała, zapłaciła za wojnę dużą cenę. Plądrowanie kraju przez obce wojska, przymusowe żywienie oddziałów pruskich i rosyjskich, zalanie kraju fałszywą monetą bitą w Saksonii przez króla pruskiego, bezprawny pobór rekruta, zahamowanie eksportu zboża i innych towarów, głód, choroby, rozruchy. Uniknięto wysiłku zbrojnego, nie uniknięto plag wojny. Czas pracował wtedy na niekorzyść Rzeczypospolitej, ale tego prawie nikt nie rozumiał lub nie chciał dostrzec. Ogrodzki ze Stanisławem redagowali w Petersburgu zręczne depesze i pisali nie mające większego (lub żadnego) znaczenia noty dyplomatyczne, także noty rewindykacyjne do rosyjskich ministrów, a po powrocie do kraju Stanisław razem z familiantami zrywał sejmy i trybunały. Czekano na zmiany na tronie rosyjskim i polskim, które miały w rachubach i nadziejach przynieść Familii pełnię władzy. Postawy i plany Na wiadomość o zamachu stanu w Rosji i wstąpieniu na tron Katarzyny II Stanisław chciał niezwłocznie jechać do Petersburga - został jednak powstrzymany przez imperatorową odmową i chłodnym zapewnieniem, że zawsze będzie dążyła do 96 97 tego, aby być mu pożyteczna, i zachowa szacunek dla niego i jego rodziny. Brak dalszych wiadomości od Katarzyny, a przede wszystkim próżne wyczekiwanie na wezwanie do Petersburga wzbudziły wiele domysłów i plotek w Warszawie i kraju, podejrzliwość „źle usposobionego" do Poniatowskich i Czartory-skich dworu saskiego. Sytuacja wedle własnych słów Stanisława Augusta stała się żenująca i dwuznaczna, być może dlatego także, że uprzednio nie krył swego głośnego i zaszczytnego bądź co bądź romansu i po powrocie do kraju był zbyt pewny swojej pozycji najbliższego i najbardziej zaufanego człowieka (jeśli nie kandydata na męża) przyszłej władczyni. „Na próż-nom starał się sobie wmówić, że mnie wezwą. Trudno mi było zachować niewzruszony spokój wobec zazdrosnej warszawskiej publiki, a zwłaszcza wobec kłujących spojrzeń nieprzyjaznych dworaków". Uciekł więc z Warszawy do Puław, a poczucie zawodu i urażonej godności były tak silne, że znów poważnie zachorował, jak potem pisał, „z żalu i niepokoju". W sierpniu 1762 r. nadszedł jednak wreszcie list od Katarzyny opisujący szczegółowo przebieg wydarzeń na rosyjskim dworze i te upragnione słowa: „Wysyłam niezwłocznie ambasadora w Polsce hrabiego Keyserlingka, aby cię zrobić królem po śmierci obecnego, a gdyby to mu się nie udało [...] chcę, żeby nim został książę Adam" (Czartoryski, syn Augusta wojewody ruskiego). W szeregach stronnictwa zapanowała nerwowa atmosfera. Pomijając fakt, że to „albo Poniatowski", „albo Czartoryski" miał w rachubach Katarzyny zostać królem polskim, co musiało wzbudzić zrozumiałe silne kontrowersje między wujem Augustem a siostrzeńcem (książę Adam o to nie dbał - ale wojewoda ruski od dawna myślał o koronie dla siebie lub syna), padały pytania, kiedy i jak władza znajdzie się w rękach Familii. Skoro wypadki tak szybko potoczyły się w Rosji - Czartory-scy i Poniatowscy chcieli przyspieszyć wydarzenia także w Polsce. Było przecież wiadome już od czasów petersburskiej misji Williamsa, że Katarzyna sprzyja nie tylko Poniatowskiemu, ale i całej Familii. Wydawało się zatem oczywiste, że cesarzowa mając zamiar umocnić swoje wpływy w Polsce będzie promować stronnictwo tak długo i tak wiernie prorosyjskie. Wymyślono więc, że aby nadać bieg wydarzeniom i być pewnym wygranej, należy dokonać w Polsce zamachu stanu. Pretekstem był dawny, dobrze znany demagogiczny argument, że despotyczny król Sas zagraża polskim wolnościom, na których straży stoją prawdziwi republikanie i patrioci Czartoryscy i Poniatowscy oraz ich polityczni przyjaciele. Nikt wówczas nie przypuszczał, że imperatorową z zadowoleniem przyjmie te skargi i w odpowiednim czasie energiczniej niż jej poprzednicy stanie na straży polskich wolności, w tym także wolnego „nie pozwa- lam". Natomiast w planach stronnictwa zdobyta władza posłużyć miała do wprowadzenia w życie reformy sejmu i modernizacji instytucji państwowych, o które Czartoryscy zabiegali już od dziesiątków lat. Inna rzecz, że nowy program reform, jaki opracowali w tym czasie (studiując m. in. czterotomowe dzieło Stanisława Konarskiego O skutecznym rad sposobie wydawane w latach 1761-1763), był bardziej republikański niż monarchi-czne zamysły Stanisława Antoniego, któremu przyświecał tak czy inaczej rozumiany model niepisanej (a więc rozmaicie interpretowanej) konstytucji angielskiej. Wiosną 1763 r., a zatem w rok po wstąpieniu na tron Katarzyny II i tuż po zakończeniu wojny siedmioletniej, Familia zamierzała więc zawiązać konfederację i przejąć władzę w Polsce. Rozważano różne warianty - zarówno konfederacji „przy królu" Auguście III przeciwko jego ministrowi Henrykowi Briihlo-wi i polsko-litewskiej opozycji (powoływano się na słowa członka francuskiej Frondy hrabiego Gramonta skierowane do Ludwika XIV: „wypowiedzieliśmy wojnę Mazarinowi, aby usłużyć Waszej Królewskiej Mości"), jak i wariant skrajny, zawiązanie konfederacji antykrólewskiej i detronizacji, który budził szczególne wątpliwości imperatorowej: „moja prawdziwa sława z pewnością ucierpi, jeśli będę uczestniczyć w detronizacji księcia, sąsiada i przyjaciela, i to tylko z tego powodu, że ma on być może zbyt wielkie zaufanie do swojego ministra", pisała Katarzyna do Keyserlingka. Ostatecznie zdecydowano przejąć władzę w Polsce „przy królu" do czasu bezkrólewia, które przynieść miało koronę jednemu z członków Familii. Wszystko to odbyć się miało za pomocą rosyjskiej broni i pieniędzy, rosyjskich wojsk i rosyjskiego wsparcia politycznego. Z Warszawy do Petersburga i z Petersburga do Warszawy kurierzy nieustannie przewozili pocztę, lecz pieniądze płynęły w jedną tylko stronę. Wojewoda ruski sukcesywnie otrzymywał od imperatorowej znaczne sumy na formowanie prywatnych wojsk: pułków ułanów, dragonów i piechoty. Rekrutację prywatnego wojska ułatwiały redukcja - po wojnie - armii pruskiej i austriackiej i napływ wielu byłych żołnierzy do Polski. A w kolejnych memoriałach do carowej Czartoryscy i Poniatowscy, w tym stolnik litewski, wysuwali coraz ostrzejsze oskarżenia pod adresem swoich wrogów - opozycji - przypisując im gwałty, porwania, morderstwa, bezprawne uwięzienia, słowem wszelakiego rodzaju opresje wobec wiernego Rosji stronnictwa. Precyzuje się także, ile trzeba będzie broni, rosyjskiego wojska, pieniędzy na przeprowadzenie zamachu stanu. W marcu Katarzyna zapewnia, że wiosną, a dokładnie w maju korpus złożony z 30 000 żołnierzy będzie czekał w Smoleńsku, a 44 000 żołnierzy na granicy Kurlandii; 50 000 dukatów odda do dyspozycji 9o konfederatów. Opozycja także wie, co się szykuje, mimo iż Fa'-* milia miała zamiar działać z zaskoczenia. Obie więc strony werbują prywatne wojska i tzw. nadworne milicje, zbroją się, ale jak wiemy, siły zbrojne Polski (Korony) są w rękach hetmana Jana Klemensa Branickiego, obecnie zwolennika partii dworskiej. Czartoryskich i Poniatowskich muszą więc wesprzeć wojska rosyjskie. Nawet jeżeli przyjmiemy, że Czartoryskim i Poniatowskim przyświecały szlachetne intencje reform ustrojowych, a nie tylko kierowały nimi niepohamowane ambicje, pycha i żądza władzy; jeśli nawet przyjmiemy, że było to jedyne stronnictwo zdolne reformy przeprowadzić - wypadnie rzecz nazwać po imieniu. Mimo szlachetnych intencji i celów zorganizowanie „antybriihlowskiej" i antyopozycyjnej konfederacji wiosną 1763 r., tuż po zakończeniu wojny siedmioletniej, był to szaleńczy pomysł grożący wyniszczającą wojną domową. I nic tu nie ma do rzeczy, że inne opozycyjne ugrupowania, klany czy stronnictwa w podobnych warunkach postąpiłyby zapewne tak samo. To, że ślepota ogarnęła całą polską klasę polityczną, nie oznacza, że ci, którym udało się działać skuteczniej, byli mniej ślepi, czy też inaczej oślepieni, a więc w jakimś sensie „lepsi" lub „gorsi". Jest faktem, a więc prawdą niezależną od jej oceny i opinii o niej, a także niezależną od intencji działających, że to właśnie Czartoryscy i Poniatowscy wezwali wojska rosyjskie na pomoc, a tym samym wyszli naprzeciw rosyjskim planom politycznym i szeroko otworzyli wrota politycznemu despotyzmowi Rosji w Rzeczypospolitej, a przy okazji i Prusom. Trzeba przypomnieć, że w czasie rzeczywistego bezkrólewia większość czynnej polsko-litewskiej klasy politycznej opowiedziała się za stronnictwem sasko-hetmańskim, że więc Familia nie miała za sobą zdecydowanej większości w kraju. Fakt ten też trzeba brać pod uwagę, nawet jeśli przyjmiemy, że Jerzy Mniszech marszałek nadworny koronny czy Teodor Wessel podskarbi koronny, Karol Radziwiłł „Panie Kochanku" wojewoda wileński, Joachim Potocki wojewoda kijowski i ich klienci w Koronie i na Litwie, określani przez historyków pejoratyw-nie jako „kreatury saskie", „hetmańskie" lub „radziwiłłow-skie", byli ludźmi mało wartymi oraz że hetman Jan Klemens Branicki nie był ani ciekawą, ani kryształową osobowością. Był jednak hetmanem, sprawował funkcje ministra wojny. I nie oni jedni przecież stanowili „antyczartowską" opozycję. Tak, Karol Radziwiłł był prawie bez przerwy pijanym dziwakiem, człowiekiem ograniczonym i bez skrupułów, który przybył w tym czasie na otwarcie trybunału wileńskiego otoczony licznym zastę-pem szlachty, niemal trzema tysiącami wojsk prywatnych i członkami grasujących na Litwie zwykłych band. Była to de- monstracja siły, która była odpowiedzią na demonstrację siły (jak np. werbowanie przez Familię prywatnych wojsk). Chciano więc na nią odpowiedzieć nową demonstracją siły (np. wkroczenie wojsk rosyjskich). Także i pomysł utworzenia konfederacji wspartej przez pomoc obcego państwa nie był nowy. Tak wiec Familia nie wyróżniała się żadnymi subtelni ej szyrni, bardziej nowoczesnymi metodami walki politycznej. Jest to próba odwzorowania pewnego znanego schematu działań. Ale tego typu frondy w Europie dawno się już skończyły. Ponadto nie można bezkarnie anarchizować państwa, a potem dziwić się panującej w nim anarchii. Mimo pozornie tak długich przygotowań i wielogodzinnych dyskusji plany Familii, w tym braci Poniatow-skich, nie wydają się ani logiczne, ani do końca przemyślane. Katarzyna II i jej doradcy wkrótce zdali sobie sprawę z rozlicznych komplikacji, jakie mogłyby przynieść niepokoje w Rzeczypospolitej, i to u samych początków panowania nowej impe-ratorowej. Komplikacji, które niezgodne byłyby z interesami Rosji i jej planami dotyczącymi Polski. Kiedy caro\va w ostatniej chwili zmieniła zdanie i kazała „rebeliantom" czekać -rzec można „z bronią u nogi" - na bezkrólewie po Auguście III, zawiedziony w oczekiwaniach Stanisław Antoni słał do Rosji informacje, że w szeregach dotychczasowych sojuszników Familii panuje rozgoryczenie i panika, że wiele osób przechodzi w szeregi wrogów. „W momencie kiedy nasza partia przestanie w Polsce istnieć, w tym samym zniknie partia rosyjska". Pisał do Katarzyny, że w kraju bardzo rozpowszechnione były i są nastroje antyrosyjskie, więc jeżeli zawiedzie wiara w dobrą wolę, pomoc i poparcie imperator owej, Rosja „nie znajdzie już w Polsce nigdy nikogo, kto ośmieli się jej zaufać". Można łatwo zrozumieć, że osobista sytuacja Stanisława była szczególnie trudna i upokarzająca i niełatwo mu było zarówno najbliższym współpracownikom, jak i szerokiej klienteli Familii spojrzeć w oczy. Trudniej natomiast zrozumieć nagły zwrot polityczny stolnika litewskiego. Stanisław zmienił chwilowo orientację i wrócił do dawnych profrancuskich koncepcji ojca, wojewody mazowieckiego. Na własną rękę (lub w imieniu stronnictwa) zaczął prowadzić sekretne rozmowy z przedstawicielem Francji w Warszawie, wrogiego Rosji mocarstwa. Sprawozdania z tych rozmów wysyłane do Paryża przez rezydenta francuskiego Piotra Hennina stanowią na razie prawdziwą zagadkę. Stolnik litewski twierdził oto, że „czas Polski w końcu nadszedł", że kraj gotów jest „do rewolucji", czyli do przewrotu, ale nie uda się tego zrobić bez pomocy Francji, gdyż jedynie w jej interesie leży stworzenie potężnej Polski. „Rosja i król pruski chcą dla naszej rodziny pozyskać koronę, lecz jedynie dla naszego prywatnego dobra. Natomiast tylko za waszą 100 101 wą możemy zdziałać dobro Polski"3. Warto przypomnieć, że członkowie opozycji, wrogiego Familii ugrupowania, które można nazwać w tym czasie sasko-hetmańskim, zabiegali wówczas między innymi o poparcie właśnie Francji i zapewne wysuwali podobne argumenty optując za kolejnym Sasem lub hetmanem Janem Klemensem Branickim. Trudno przypuścić, aby stolnik litewski, rosyjski i pruski kandydat na króla polskiego, o tym nie wiedział. Czy więc miała to być konkurencyjna dla Francji oferta ze strony innej frakcji Polaków? Lub też badanie gruntu pod zawarcie sojuszu z profrancuską partią hetmańską? Ale najgłębsze nawet rozczarowanie polityczne nie może tłumaczyć tej dyplomatycznej wolty Familii. Rachuby na skuteczną pomoc Francji przeciwko Rosji były w tym czasie tyleż naiwne, co nierealne. Już został zawarty pokój rosyjsko-pruski. Już został zaciągnięty dług Polski wobec Rosji. Już Rzeczpospolita stała się jednym z pierwszoplanowych celów zagranicznej polityki swojego wschodniego sąsiada. No i sprawa nie mniej ważna: naród szlachecki (a inne grupy społeczne nie miały żadnych wpływów) był głęboko podzielony i skłócony, nie bez sprawstwa stronnictwa prorosyjskiego, Familii. Taki podział aktywnych politycznie grup, jaki zarysował się w ostatnich 10 latach panowania Augusta III, a pogłębiał od lat kilku, okaże się podziałem trwałym i niszczącym dla kraju. Rozmowy z Francuzem Piotrem Henninem, przed którym Poniatowski snuł myśli o ogólnych i szczegółowych koniecznych reformach w Rzeczypospolitej, świadczyć mogą o szlachetności politycznych zamiarów i uczuć Stanisława. Trudno jednak określić je inaczej niż jako niedojrzałość polityczną, która nie mogła mu zaskarbić ani uznania Francji, ani szczególnych łask Katarzyny II. Wkrótce jednak sprawy znów przybrały inny obrót. Nadszedł upragniony moment - w początku października 1763 r. rozpoczęło się w Polsce bezkrólewie po śmierci Augusta III. W miesiąc później Katarzyna pisała w tajnej instrukcji do swoich posłów Hermana Keyserlingka i Mikołaja Repnina, że między innymi jedną z najważniejszych spraw jest niedopuszczenie do dziedziczności tronu w Polsce, a także „z racji naszego położenia i sąsiedztwa musimy zwrócić całą naszą uwagę na to, by obecna forma rządu polskiego pozostała nienaruszona, by nic nie odmieniono w prawie o jednomyślności na sejmach i aby siła zbrojna nie była nigdy powiększona; na tym opierają się zasadnicze podstawy korzyści płynących dla naszego cesarstwa, przez to mamy bezpośredni wpływ na politykę europejską". Cesarzowa wiedziała też dokładnie, dlaczego elektem polskim zostać ma Stanisław Poniatowski. „Jest rzeczą nieodzowną, abyśmy wprowadzili na tron Polski Piasta dla nas dogodnego, uży- tecznego dla naszych rzeczywistych interesów, jednym słowem człowieka, który by wyłącznie nam zawdzięczał swoje wyniesienie. W osobie hrabiego Poniatowskiego, stolnika litewskiego, znajdujemy wszystkie warunki niezbędne dla dogodzenia nam"4. Za tymi instrukcjami poszło wsparcie pieniężne i wojskowe. Katarzyna II była przekonana, „iż jest interesem głównym, pierwszym i najważniejszym, aby [...] elekcja w Polsce nie została zastąpiona dziedzicznością tronu, albowiem byłby to pierwszy krok do jak najrychlejszego zaprowadzenia innych reform szkodliwych naszym interesom". Imperatorowa uważała, że dopuszczenie do kolejnej elekcji króla z dynastii Wettynów groziłoby właśnie wprowadzeniem dziedziczności tronu, a na razie jest daleka od posądzenia Stanisława Poniatowskiego o dążenia monarchiczne. A jednak nowy król „Piast" nie był daleki od idei Polski piastowskiej, w której, jak pisał republikanin Stanisław Konarski w 1732 r., przez długi czas prawa stanowili sami monarchowie. Podobny list wysłała Katarzyna II do króla pruskiego proponując mu poparcie dla kandydatury stolnika litewskiego. „Ze wszystkich pretendentów do korony on ma najmniejsze możliwości jej otrzymania, tak więc w następstwie będzie miał zobowiązania w stosunku do tych, z których rąk ją otrzyma". W zadziwiający zaiste sposób Katarzyna po latach robiła dokładnie to, co przewidywał i zalecał kiedyś ich wspólny przyjaciel Charles Williams, ambasador angielski: przyszła cesarzowa wraz z królem pruskim „jako jej oficerem" mieli wynieść Stanisława na tron polski. Powiedzieć można, że Williamsowi w pewnym stopniu zawdzięczała wyniesienie jeszcze jedna osoba: pamiętając jego rady Katarzyna przywołała do siebie Nikitę Panina, który wkrótce stał się pierwszym ministrem i jej głównym doradcą w sprawach polityki zagranicznej, także polskiej, oraz bardzo wpływowym człowiekiem w Rosji. Uważała, iż jest on najzręczniejszym, najrozsądniejszym i najbardziej oddanym jej człowiekiem. Dodajmy, że paradoksalnie Nikita Panin był autorem jednego z najwybitniejszych traktatów politycznych, jakie napisano w Rosji w XVIII wieku, w którym uzasadniał konieczność podjęcia reform konstytucyjnych i liberalizacji życia publicznego. Dyskurs o zaniku w Rosji wszelkiej formy rządów... głosił, że „gdzie samowola jednego jest najwyższym prawem, tam żadna trwała więź jednocząca istnieć nie może; jest państwo, ale nie ma ojczyzny"5. Na szczęście dla autora Dyskurs pozostał w rękopisie. Tajna instrukcja Katarzyny dla Keyserlingka i Repnina dotycząca spraw polskich, a przede wszystkim jej pierwsza część, nie była właściwie niczym nowym: cesarzowa w najważniej- 102 103 szych sprawach kontynuowała i miała zamiar kontynuować w Rzeczypospolitej politykę swoich poprzedników. Wystarczy przypomnieć deklarację Elżbiety II z 1744 r., a więc sprzed lat dwudziestu. Nie powinna być też zaskakująca treść tajnej klauzuli zawartej w tekście traktatu sojuszniczego rosyjsko-pru-skiego zawartego 11 IV 1764. Zobowiązywała ona obie układające się strony do zachowania ustrojowego status quo na ziemiach polskich, a w razie potrzeby użycia siły zbrojnej, „aby ochronić Rzeczpospolitą przed obaleniem jej ustroju i jej praw fundamentalnych"6. Imperatorowa liczyła też, że wspólne uzgodnienie spraw polskich z Prusami osłabi wpływy Francji na politykę Prus. Oba dokumenty wykluczają hipotezę, że w nowych planach Rosji Rzeczpospolita - jako uczestnik (u boku Rosji) międzynarodowych sojuszów (konkretnie tzw. systemu północnego) czy też ewentualny sojusznik w razie wojny z Turcją, do której Katarzyna się szykowała - miałaby stać się rzeczywistym, poważnym partnerem politycznym. Obok dawnych zasad było jednak w polityce Katarzyny (i Ni-kity Panina) wiele ważnych elementów nowych, planów długofalowych. Nowością niewątpliwą był sam sojusz rosyjsko-pru-ski i uzgodniona wspólnie kandydatura stolnika litewskiego na króla Polski. Katarzyna wyraźnie nie miała zamiaru kontynuować tak jawnie antypruskiej polityki swojej poprzedniczki, a zgodny duet rosyjsko-pruski musiał stanowić dla Rzeczypospolitej tragiczne zagrożenie. W polityce Katarzyny mieściły się także inne projekty: po pierwsze dążenie do sformalizowania zależności Polski od Rosji. Imperatorowa od początku chciała zyskać aplauz oświeconej Europy jako władczyni mądra, światła i szlachetna. „Minerwa Północy" chciała działać „sprawiedliwie", a więc „legalnie", zgodnie z prawami i regułami. Tyle tylko, że zgodnie z prawami i regułami, które sama miała zamiar dyktować i narzucać. Pojęcia „praworządność", czy też „państwo prawa" nie są bynajmniej pojęciami o konotacji jednoznacznie dodatniej. Warto zawsze pytać o jakość praw, o ich treść oraz o to, kto, jakie i w czyim imieniu oraz interesie prawa stanowi. Imperatorowa Rosji już w instrukcji z listopada 1763 r. zalecała swoim przedstawicielom w Warszawie, aby doprowadzili do tego, „że cała Rzeczpospolita zażąda naszej interwencji i naszej uroczystej gwarancji swoich praw fundamentalnych, konstytucji, przywilejów i wolności". Jest to dążenie do uczynienia z Polski czegoś w rodzaju oficjalnego protektoratu rosyjskiego, uprawomocnienia kontroli nad polskim życiem politycznym i społecznym, a więc paraliżowanie wszelkich niezgodnych z interesami Rosji inicjatyw oraz wyeliminowanie innych obcych wpływów. Król pruski aprobo- wał na razie ten stan rzeczy w zamian za sojusz i obietnicę ewentualnej obrony jego praw do zabranego Austrii Śląska. Drugim novum w polityce rosyjskiej będzie znaczna brutalizacja stosunków i wielokrotne demonstracje siły przy wszelkich próbach odzyskania samodzielności ze strony Rzeczypospolitej. Po trzecie wreszcie Katarzyna chciała bezapelacyjnie przywłaszczyć sobie wpływ na Kurlandię, która była lennem Rzeczypospolitej, osadzając tam ponownie w miejsce królewicza saskiego Karola - Ernesta Birona, Rosjanina pochodzenia kurlandz-kiego. Uczyniła to dość łatwo już w lutym 1763 r., a zalegalizowała na sejmie 1764 r. głosami swoich polskich sojuszników, którzy od dawna widzieli w tym kroku przede wszystkim osłabienie wpływów saskich w Kurlandii. Umocnienie wpływów rosyjskich wydawało się więc konieczne. Zresztą sądzili w tym czasie, że każde wzmocnienie Rosji jest korzystne dla ich interesów oraz dla interesów Rzeczypospolitej. Tymczasem Katarzyna liczyła, że Familia i nowy król zapewnią w Rzeczypospolitej spokój i polityczną stabilizację. Łatwiej jest kontrolować kraj, w którym istnieje jedna, „sojusznicza", związana z krajem kontrolującym grupa przywódcza, jakkolwiek ją nazwiemy: klanem, stronnictwem czy też „partią" w ówczesnym tego słowa znaczeniu. Dlatego też, na początku zwłaszcza, Rosja pozostawiła reformatorom pewien margines swobody, jak to zwykle bywa w pierwszych chwilach politycznych przesileń. Ale wystawiła także wysokie rachunki za po- t moc i wsparcie. Zamach stanu Niektórzy historycy twierdzą, że gdyby nie interwencja wojsk rosyjskich, która umożliwiła Familii przeprowadzenie swoistego zamachu stanu - to w czasie elekcji Stanisława Poniatow-skiego doszłoby w kraju do wojny domowej, tak jak to już bywało podczas innych bezkrólewi. Przyjmuje się więc założenie, że inny scenariusz wydarzeń byłby podobny lub nawet „gór- j szy". Taka opinia nie jest niczym nowym, dokładnie bowiem to *» samo uważali i myśleli Czartoryscy i Poniatowscy, a w każdym \ razie w ten sposób uzasadniali swoje działania. Opozycja sa-sko-hetmańska dysponowała wojskiem koronnym (i oczywiście magnackimi wojskami prywatnymi), a Sasi -jak się okazało -cieszyli się dość znacznym poparciem w kraju (przed sejmem konwokacyjnym, jak wynika z badań Wojciecha Kriegseisena, szczególnie liczne były przypadki sejmików tzw. rozdwojonych7) niż Familia i jej kandydat Stanisław Poniatowski. Gdy- ^ by opozycja była bardziej zwarta, mniej podzielona na różne \ . grupy interesów, a kraj pozostawiony samemu sobie, być może 104 | il)5 na tronie polskim osiadłby kolejny Sas, a może inny „Piast". Tak więc należałoby przesunąć akcenty i mówić raczej o tym, że dobrze zorganizowana grupa, mająca pewien program reformatorski, która chciała zdobyć władzę i tron, osiągnęła swój cel, stosując zupełnie świadomie określone i jak się okazało, chwilowo skuteczne środki zastraszenia i przymusu (interwencja wojsk rosyjskich,^przepędzenie przywódców opozycji) do realizacji tych celów. Środki tylko chwilowo skuteczne, zdobyta bowiem władza, a więc możliwość wpływu na życie społeczno--polityczne kraju i funkcjonowanie państwa, okazała się iluzyj-na i nietrwała. Być może i aktorzy ówczesnej sceny politycznej, i historycy podzielający ich opinie, że bez pomocy wojsk rosyjskich kraj zostałby rozdarty wojną domową, mają rację. Zapomina się jednak, że wojna domowa, czy też wewnętrzne ostre zbrojne starcie zostały tylko stłumione i przesunięte w czasie, o czym oczywiście członkowie Familii w latach 1763-1764 wiedzieć nie mogli. Wiedza taka jest natomiast przywilejem historyków. W 4 lata po elekcji Stanisława Augusta na ziemiach polskich zacznie działać szlachecka partyzantka antyrosyjska i antykrólewska zwana konfederacją barską - i to można nazwać przesuniętą w czasie wojną domową. Wojna barska, jakkolwiek ją oceniać, trwała z różnym nasileniem 4 lata, wyniszczyła kraj i zakończyła się pierwszym rozbiorem Rzeczypospolitej oraz całkowitym podporządkowaniem pozostałego kraju wpływom Rosji, pełnym dyktatem rosyjskim. A także załamaniem się pierwszego programu reformatorskiego i dezorientacją polityczną społeczeństwa. Są to jednak tylko pytania o postawy i morale aktorów narodowego dramatu. Można bowiem przypuszczać, że Rosja, a przede wszystkim Katarzyna, nie ryzykowałaby niepewnych wyników starcia między dwoma wrogimi sobie polskimi obozami w czasie bezkrólewia, a więc i utraty lub osłabienia - choćby częściowego - wpływów w Rzeczypospolitej. Wojska rosyjskie zapewne i tak, niezależnie od życzeń polskiej strony, weszłyby na ziemie polskie, aby wesprzeć swojego kandydata na tron. Również Prusy nie pozostałyby bezczynne. Także i Familia, od dawna takiej rosyjskiej pomocy oczekująca, nie zdecydowałaby się na ryzyko przegranej. Sprzeciwów oficjalnych więc nie było i być nie mogło - wprost przeciwnie: niecierpliwie czekano na rosyjskie pieniądze, rosyjską broń i rosyjskie wsparcie wojskowe. Tak to prawda, innego wyjścia już nie było. Jeżeli chciało się zdobyć koronę i władzę, trzeba było skorzystać z rosyjskiej pomocy w czasie bezkrólewia i elekcji. Ale imperatorowa, która chciała uchodzić za legalistkę, czekała na prośbę o pomoc wojskową. I taka prośba została do Petersburga wysłana. Tak, to prawda. Innego wyjścia już nie było. Dla zdobycia władzy i korony trzeba by- ło skorzystać z pomocy wojsk rosyjskich w czasie bezkrólewia i elekcji. Ale z konieczności nie należy czynić cnoty. W swoich pamiętnikach Stanisław August przytacza przebieg spotkania, jakie odbyło się u niego w domu w grudniu 1763 r. Obecni byli członkowie rodziny (Stanisław Poniatowski stolnik, bracia Poniatowscy, Adam Kazimierz Czartoryski, syn wojewody ruskiego, Stanisław Lubomirski, zięć wojewody ruskiego, August Czartoryski wojewoda ruski, kuzyn Czartoryskich Andrzej Zamoyski wojewoda inowrocławski, od 1764 r. kanclerz koronny) i ambasador rosyjski Keyserlingk. Zebrani dyskutowali, jak uniknąć wojny domowej w czasie bezkrólewia, jak zachować się wobec nieprzewidywalnych a już podejrzanych działań hetmana Jana Klemensa Branickiego, które wydawały się zagrażać spokojowi publicznemu, a przede wszystkim realizacji planów stronnictwa. Konkluzja była jasna: trzeba poprosić imperatorową o pomoc dla jej polskich przyjaciół. Jedynie stolnik litewski był innego zdania: miał powiedzieć, że pod żadnym pozorem nie można wprowadzać wojsk rosyjskich do Polski. Keyserlingk zareplikował, że jeżeli wojska nie wejdą, Stanisław nie zostanie królem. Odpowiedź: „niechże nim nie będę i niechże nikt nie ma nam nic do zarzucenia"8. Była to ulubiona potem „twarda" postawa Stanisława Augusta, szlachetna moralnie, ale na ogół zawsze wyrażająca sprzeciw czysto formalny lub niewczesny. Tak było i w tym wypadku. Wszak już wcześniej, planując utworzenie konfederacji jeszcze za życia Augusta III, i Stanisław Antoni, i cała Familia zabiegali o pomoc wojskową i pieniężną Rosji. Dlatego też na tej naradzie przyjęte zostały z ulgą, bez żadnych dalszych sprzeciwów argumenty wojewody ruskiego i Andrzeja Zamoyskiego: nie chodzi o to, kto zostanie królem, chodzi o uniknięcie wojny domowej. Aby tego dokonać, należy przeciwników przestraszyć demonstracją takiej siły i takiego wsparcia, jakie byłyby zdolne ich unicestwić. Wojska rosyjskie miały więc - na wyraźną prośbę zgromadzonych - stawić się obok prywatnych wojsk Familii naprzeciw zbrojnej opozycji. O tym, że rzecz cała nie była moralnie obojętna w pojęciach ludzi XVIII wieku, świadczy słaby, ale jednak sprzeciw stolnika litewskiego. Chciał pokazać czystość swoich intencji. Jeszcze w 1790 r. czuł się zmuszony powrócić do tego epizodu. W lutym zwróci się do Andrzeja Zamoyskiego z niecodzienną prośbą, aby na piśmie poświadczył jego sprzeciw wobec projektów wprowadzenia wojsk rosyjskich na elekcję (zwróćmy uwagę na elekcję - nie w granice Rzeczypospolitej) wyrażony na ówczesnej naradzie. To swoiste „świadectwo lojalności" miało uwiarygodnić dla potomności „niewinność króla"9. Słowa Augusta Czartoryskiego, iż „nie chodzi o to, kto zostanie 106 10? królem", miały swój głębszy podtekst. Przez cały czas bezkrólewia wojewoda ruski liczył, że królem Polski zostanie on lub jego syn Adam Kazimierz. Zdaniem Stanisława Augusta cicha walka o koronę między nim a Augustem Czartoryskim toczyła się od pierwszego dnia bezkrólewia aż do elekcji. Wszystko wskazuje na to, że kandydatura popularnego wojewody ruskiego wzbudziłaby w szlacheckim społeczeństwie mniej sprzeciwów i wątpliwości niż kandydatura Poniatowskiego. Kiedy mnożyły się trudności na sejmikach przedkonwokacyjnych w lutym 1764 r. oraz głosy niechętnej stolnikowi litewskiemu opinii publicznej i wydawało się, że forsowanie Poniatowskiego nie obejdzie się bez rozlewu krwi - nawet ambasador Keyserlingk zaczął mieć wątpliwości, czy nie lepszym kandydatem byłby Czartoryski, i rozmawiał o tym szczerze ze swoim byłym wychowankiem. Także Katarzyna II zaczęła się wahać i na kilka tygodni przed elekcją chciała wycofać się z oficjalnego poparcia kandydatury Poniatowskiego. Ambasador Keyserlingk uległ jednak życzeniom Stanisława, który stanowczo chciał otrzymać koronę, a ostatecznie zaważyła opinia ówczesnego kierownika polityki zagranicznej Rosji Nikity Panina, który twierdził, że na wycofanie tego poparcia jest już za późno. Akt rekomendacji dla stolnika litewskiego został ostatecznie wręczony oficjalnie interrexowi - prymasowi Władysławowi Łu-bieńskiemu. Wręczył go jednak nie Keyserlingk, lecz sekretarz ambasady rosyjskiej baron d'Asch. A także, w imieniu króla pruskiego, poseł pruski. Sprawę formalnych próśb strony polskiej o pomoc rosyjską zakończył sejm konwokacyjny. Wojska rosyjskie weszły do Polski w marcu i w wielu miejscach asystowały sejmikom elekcyjnym. Jednak dopiero w maju sejm konwokacyjny, prawie całkowicie opanowany przez zwolenników Familii, wysłał do imperatoro-wej oficjalną prośbę o pomoc wojskową „przeciwko tym, którzy ośmielili się zakłócić spokój kraju odmawiając posłuszeństwa sejmowi". Był to tylko pretekst. Partia sasko-hetmańska odmówiła posłuszeństwa sejmowi, ale spokoju nie zakłóciła, bo nie miała na to ani dość zdecydowania, ani sił, ani możliwości. Na traktach prowadzących do Warszawy stały wojska rosyjskie „z wyrychtowanymi ku miastu armatami i zapalonymi lontami". W samej Warszawie rozstawiono gęste pikiety. Nadwornymi wojskami Familii dowodzili między innymi bracia stolnika litewskiego Kazimierz Poniatowski podkomorzy koronny i przede wszystkim Andrzej Poniatowski generał w służbie austriackiej. Sejm konwokacyjny odbył się w atmosferze dobrze przygotowanego zamachu stanu. Bystry pamiętnikarz zanotował, że po mszy w kościele farnym Sw. Jana senatorowie do izby senatorskiej „poszli za prymasem i zasiedli miejsca swoje. Po- selska zaś izba, żołnierzem [...] obwarowana, czekała na swoich panów próżna. Ci do niej przybyli, idąc marszem żołnierskim piechotą, z pałacu książęcia wojewody ruskiego, otoczeni przy-jaciołami i dworskimi ludźmi, uzbrojonymi w łosie kaftany, w czapki drutami żelaznymi przeszywane, w pistolety [...] w pałasze i w rękawice łosie z karwaszami po łokieć długimi, mając u czapek i kapeluszów kokardy"10. Kokardy czerwono--biało-zielone były znakiem przyjaciół, to znaczy klientów książąt Czartoryskich. W tej sytuacji partia sasko-hetmańska czy też sasko-republi-kańska szybko ustąpiła pola. Opuścili Warszawę potężni przedstawiciele opozycji, a między innymi hetman wielki koronny Jan Klemens Branicki, Franciszek Salezy Potocki wojewoda kijowski zwany „królikiem Rusi" i Karol Radziwiłł wojewoda wileński, do niedawna „królik Litwy". Wyjeżdżali z Warszawy otoczeni przyjaciółmi, żołnierstwem, milicjami nadwornymi, gotowi do obrony. Czy opuszczała pole nie rozpoczętej warszawskiej bitwy stara, sarmacka, magnacka, republikańska i zanarchizowana Rzeczpospolita? Oczywiście nie. Funkcjonował dalej system, który powołał ją do życia, więc struktury polityczne i społeczne dalej będą się reprodukować. Oczywiście nie, bo nie istniało nic takiego jak „stara" i „nowa" Rzeczpospolita. Podziały przebiegały nieostro, nie dychotomicznie. Starzejącego się Branickiego zastąpi niedługo młodszy, inny Branicki, Ksawery, który właśnie pognał wraz z wojskami rosyjskimi hetmana wielkiego za Karpaty. Ksawery Branicki, nie krewniak nawet, jeden z najbliższych z czasów młodości przyjaciół Stanisława Antoniego i z tego tytułu hetman polny w 1773 r. (w czasie pierwszego rozbioru), zaraz potem wielki koronny. Uwieńczy dzieło swoich poprzedników konfederacją targowicką, pchany jak oni pychą, dumą i ambicją, aby być pierwszym i widocznym na scenie politycznej, tuż obok jednego z nowego pokolenia Potockich, Stanisława Szczęsnego. Innej gałęzi młodsi Potoccy długo będą błądzić po omacku, nim zmienią polityczne postawy. Karol Radziwiłł „Panie Kochanku" wojewoda wileński (o 2 lata zaledwie starszy od Stanisława Antoniego Poniatowskiego, po nieudanej potyczce schronił się za granicą) i jego niektórzy krewni, a przede wszystkim Michał Hieronim Radziwiłł, późniejszy kasztelan i wojewoda wileński, odegrają jeszcze kilka niesympatycznych, jeśli nie zdradzieckich, ról w narodowym dramacie. A Czartoryscy i Stanisław August, entuzjasta reform, centralizacji władzy i niektórych idei oświecenia, wkrótce przystroją się w barwy ochronne o różnych zgoła odcieniach. Dzięki skonfederowaniu sejmu konwokacyjnego udało się wyeliminować z obrad prawdziwych członków opozycji (ich rolę 108 | 109 odegrali ukryci zwolennicy Familii Andrzej Mokronowski oraz Adam Małachowski krajczy koronny), zawiesić liberum veto i przeprowadzić kilka ustaw pozwalających na skupienie władzy w rękach Familii. Konfederacje sejmowe różniły się od konfederacji generalnych tym między innymi, że obejmowały tylko osoby zasiadające w parlamencie. Marszałkiem sejmu obrany został Adam Czartoryski, który już bez kłopotów doprowadził do głównych celów sejmu konwokacyjnego: przejęcia przez Familię „legalnie" (bo za zgodą sejmu) i oficjalnie całej władzy wojskowej i cywilnej w kraju. Dla realizacji pierwszego celu odebrano komendę nad wojskiem hetmanom koronnym (jako nieposłusznym sejmowi - najwyższej władzy Rzeczypospolitej), a Augusta Czartoryskiego obrano regimentarzem generalnym wojska koronnego. Przed zakończeniem sejmu powołano konfederację generalną koronną (litewska stanęła jeszcze przed sejmem w kwietniu 1764 r.), a jej marszałkiem także został wojewoda ruski. W zamierzeniach Familii konfederacje generalne miały trwać nie tylko w czasie sejmów elekcyjnego i koronacyjnego, ale pozostać w mocy na czas możliwie nieograniczony. Tą drogą - przez zawieszenie liberum veto, sprawowanie przez konfederację najwyższej, także sądowniczej, władzy w kraju i ograniczenie do minimum działalności opozycji (przynajmniej na sejmach) - Familia zamierzała umocnić się i przeprowadzić podstawowe reformy. Skoro konfederacje miały być parasolem ochronnym dla reform, starano się przypisać im większą niż dawniej moc prawodawczą i wykonawczą. Na sejmie koronacyjnym poseł Antoni Tyzenhauz twierdził, iż „na Konfederację nie trzeba cytować Prawa, która sama z natury jest Prawem i istotą pełnomocną". Był to w pewnym sensie nowy i precedensowy sposób wykorzystania starej instytucji związków konfederac-kich do nowych celów, w tym wypadku elekcji „familijnego" króla i zamierzonej modernizacji państwa11. Wobec zdecydowanej przewagi militarnej Familii nie doszło do poważniejszych starć zbrojnych. Ale był to tylko jeden z czynników: równie istotne były niechęć do zbrojnego starcia ze strony hetmana Branickiego (szwagra przyszłego króla) oraz brak koordynacji działań opozycji. Nie ruszyły się wojska prywatne, między innymi Potockiego wojewody kijowskiego. Pomijając próbę zorganizowania przez młodych Potockich konfederacji zwanej „halicką", która została szybko zlikwidowana przez wojska rosyjskie i nadworne Czartoryskich, a jej organizatorzy aresztowani, oraz potyczkę prywatnych wojsk uciekającego Karola Radziwiłła z wojskami rosyjskimi, opozycja słabsza wojskowo i mało solidarna nie zdecydowała się na stawienie prawdziwego zbrojnego oporu. W kraju panował nastrój zastraszenia. Sądy konfederackie najostrzej rozprawiły się z dawnym wrogiem Karolem Radziwiłłem, który dał się ostatnio we znaki przyjaciołom Familii na Litwie w czasie trybunału litewskiego 1763 r. Teraz nadszedł cz^s rewanżu. „Właśnie to czas podczas [ ] sądów konfederackich był partii książąt Czartoryskich najpyszniejszy, a dla przyjaciół Radziwiłłowskich najucie-miężliwszy". Sam Karol Radziwiłł wojewoda wileński, wyzuty z fortuny i honoru, musiał za granicę uciec i tam tułać . _ . jj ^2 Znaczna część szlachty uznała działania Familii, głównie wpro- wadzenie wojsk rosyjski,*, skonfederowame sejmu i wyeli- minowanie z obrad opozycji - za gwałtowny i nielegalny dyktat jednego stronnictwa, za zamach stanu. Wydawać by się mogło, iż społeczeństwo przyzwyczajone już było do tego, ze jego przy- wódcy wzywają na pomoc? obce wojska, ale jednak od ostatniej walk! o tron minęło już 30 lat i najwyraźniej zaszły jakieś zmia- ny w opinii społecznej i postawach szlachty. W potocznej świa- domości ta na wpół legalna, ocierająca się o zdradę stanu próba centralizacji władzy i modernizacji państwa przez długi czas wiązała się będzie z odrazą do wprowadzonych wówczas reform i do osoby nowego króla. Ponadto Familia budziła więcej res- pektu niż sympatii w szlacheckim narodzie Marcin MaLLwicz, stanik brzeski, kolejny raz nawrócony były klient Familii, wpływowy w województwie brzesko-htew- skim, który dopiero co re4agował manifesty opozycji przeciwko sejmowi konwokacyjnemu, a teraz szybko zmienił kierunek i liczył na otrzymanie kartelami brzeskiej (Kontent jestem - miał powiedzieć Michał Czartoryski - ze zbłąkana owieczka wraca się do owczarni swojej"), zanotował że na sejmowych sesjach prowincjonalnych „wszystko tak się dziać musiało, jak książę kanclerz lit[ewski] najwyższy chciał dyktator . Nawia- sem mówiąc kasztelani! Matuszewicz me dostał, me uwierzono bowiem w jego prawdziwe nawrócenie: Pan stolnik brzeską kiedy nam dobrze, to i <>n dobry, ale gdyby nam złe było, on nzeć, dlaczego wówczas właśnie tak silnie zagrożone zostało poczucie bezpieczeństwa i rosła nieufność szlachty do wszystkiego, co nowe i nieznane Wszystko razem zaciążyło poważnie na popularności nowego króla i wielu latach jego panowania. Trzeba ze^wne zwrócić także uwagę na to, ze ?wycXskie stronnictwo familii odrzucało próby porozumienia i ugody wysuwane prze? niektórych członków opozycji, przysparzaj sobie tym barc-ziej zaciekłych wrogów. I tak na przy-kład z kwitkiem został odprawiony Kajetan Sołtyk, nie byle kto, bo biskup krakowski, który w czasie sejmu elekcyjnego zjechał pod Warszawę z propozycjami ugody. Odjechał upokorzony i pełen nienawiści, a szybko nadarzyła mu się okazja zem- 110 Ul sty. Takich było wielu. Karol Radziwiłł „Panie Kochanku" został dekretem sądów konfederackich pozbawiony urzędu, znalazł się na wygnaniu, jego ogromne dobra zostały zasekwestro-wane, a wielu jego współpracowników także postawionych przed sądami konfederackimi. Inni przywódcy opozycji i ich klienci, członkowie tzw. stronnictwa patriotycznego lub repub-likanckiego, w najlepszym wypadku całkowicie usunięci od królewskiego rozdawnictwa. Wbrew obyczajom polskiej kultury politycznej po koronacji Stanisława Augusta nie doszło do zwołania sejmu pacyfikacyjnego, produktu bardzo polskiego. Na sejmach pacyfikacyjnych obie zwalczające się strony wyciągały rękę do zgody, partia zwycięska udzielała dyspensy i przez pewien czas trwało zawieszenie broni. Potem walki o władzę, wpływy i beneficja oraz waśnie klanowe zaczynały się na nowo, ale dzięki „pacyfikacji" nastrojów nie dochodziło do skrajności. Zdaniem wielu historyków sejmy pacyfikacyjne utrzymywały równowagę sił między rodami magnackimi, a tym samym uniemożliwiały centralizację władzy w ręku jednego silnego stronnictwa, które miałoby szansę konstruktywnego działania. Taka stała wzajemna blokada głównych sił politycznych była oczywiście bardzo niebezpieczna, choć zapewne nie była czynnikiem decydującym o kryzysie państwa, raczej wtórnym. W dodatku w społeczeństwie nawykłym do pewnych niepisanych reguł gier i walk politycznych, pewnych wzorców działania, choćby i najbardziej anar-chicznych i archaicznych, wszelkie próby radykalnych zmian mogą wywołać gwałtowne postawy obronne. I tak się właśnie stało. Polityczne pęknięcie było głębokie, zdaniem Jerzego Mi-chalskiego najgłębsze od czasów konfederacji tarnogrodzkiej (1715-1717), która jednak zakończyła się kompromisem14. Sądzić więc można, iż kryzys lat 1764-1766 był głębszy, a przede wszystkim innej jakości: wszelki kompromis został odrzucony, złamane zostały więzy lojalności politycznych elit magnacko--szlacheckich, które mimo wszystko utrzymywały państwo w stanie pewnej równowagi. Pusty jeszcze tron stał już na bardzo niepewnym gruncie. Korona Sejm elekcyjny zaczął się 27 VIII 1764. Tym razem zebrano się nie w Zamku, lecz na Woli, w specjalnie na ten cel przygotowanej szopie. Zadaniem sejmu było wytypowanie kandydatów do korony i szczegółowe opracowanie przebiegu uroczystości. Złośliwy pamiętnikarz Jędrzej Kitowicz pisze, że od sejmu kon-wokacyjnego „wszyscy dobrze wiedzieli, iż nie kto inny, tylko Poniatowski będzie królem, bo nikt prócz niego konkurentem jawnym i mocnym do koro^ nie pokazał się. Lecz dla uformali-zowania wolnej elekcji ws?ystko tak roblli> Jak być było powin-no, gdyby w samej rzeczy naród wolnie, nie z przymusu, nie pod harmatą moskiewską króla sobie obierał". Lecz kilka stron dalej tenże sam ksiądz Kitowicz dowodzi, że tak ważna czynność „całego narodu", j at oblór króla> odbyła się w zgodzie, spokoju i skromności „od wieków w królestwie nie praktykowanej". Istotnie elekcja, która odbyła sie 7 IX 1764> przebiegła spokojnie, uroczyście i zdaniem vlczestników - pięknie. Województwa, ziemie i powiaty stawiły Pie na Pom elekcyjnym na Woli pod Warszawą, niektóre viritiT1 (cała należąca do określonego sejmiku szlachta), niektóre uP°ważniły do elekcji tylko swoich posłów na sejm lub wysłały reprezentantów szlacheckich sejmików. Jak wiemy, przywieziono do Warszawy na głosowanie także spore grupy ubogiej, ^piśmiennej szlachty (tej właśnie, którą Flemming karmił ś]edziami)- Zjechało wielu cudzoziemców. Szlachta ciągnęła z Warszawy »na Pole elektoralne rotami pod przywództwem swoicl1 wojewodów, kasztelanów i urzędników bogato wystrojonych f-l niektórzy konie [...] buńczukami tureckimi, siebie tarczami perłami nasadzanymi, na lewą rękę zawieszonymi przyozdobi11; co było widokiem arcywspania- łym"15. Ustawiony w czworokąt e]ektorat objeżdżał prymas Władysław Łubieński zatrzymując si? Przed przedstawicielami kolejnych województw z pytaniem, k°I° ma nominować na króla, a po usłyszeniu właściwej odpowiedzi ponownie pytał, czy godzą się, aby nominował na króla pana Stanisława Poniatowskiego, stolnika litewskiego. Po okrzykacn »zg°da" i „wiwat" odbierał z rąk najstarszego rangą przedstawiciela województwa kartkę z uprzednio już złożonym1 podpisami (lub zastępującymi podpisy krzyżykami) szlacht^ Wybór był jednomyślny - oddano 5584 głosy. 7 IX 1764 st^ sie oficjalną datą elekcji. Następnego dnia podobny ceremoniał miał miejsce na ostatniej sesji sejmu elekcyjnego odbywającej się niedaleko pola elektoralnego. Prymas Władysław fubieński ogłosił, że nominował na króla polskiego i wielkiego ksi?cla litewskiego -jednogłośnie wybranego Stanisława Augusta f oniatowskiego. Liczne delegacje przyniosły tę wiadomość stolnikowi litewskiemu, który czekał na oficjalne ogłoszenie elekcji wPałacu Poniatowskich na Krakowskim Przedmieściu. Wszyscy przemawiający bardzo silnie podkreślali rolę Opatrzności w wyborz6 nowego króla. Łączyła się tu filozofia chrześcijańska z ideą rnonarcnlczn3- Jak wiemy, Stanisław oc dziecka wierzył w siłę Opatrzności i wiara ta przetrwa całe jc'g° panowanie, tak dalece, że skłonny był niekiedy, zbyt nawe> często, traktować Opatrzność jako Stanisław August l l Stanisław August w mundurze szefa Korpusu Kadetów 113 przeznaczenie, któremu należy się biernie poddać. Tego dnia z przyjemnością słuchał, że „przedwieczne wyroki do Tronu twe, o Królu, kierowały kroki". I jak wiemy, tego dnia spełniły się liczne, a od urodzenia towarzyszące Stanisławowi Antoniemu przepowiednie, prognostyki i znaki Opatrzności. Między innymi ta prorocza omyłka w napisie na orderze Orła Białego, jaki otrzymał przed drugim wyjazdem do Rosji od Augusta III w 1756 r. Dewiza na orderze, który otrzymał stolnik litewski, była przeznaczona dla królów i głosiła PRO FIDE, GREGE ET LEGĘ (za wiarę, poddanych i prawo) zamiast zwyczajowego dla poddanych PRO FIDE, REGE ET LEGĘ (za wiarę, króla i prawo). W dniu elekcji wiele osób przypomniało sobie tę proroczą pomyłkę traktując ją jako dobry omen królewskiego panowania. Te Deum laudamus rozbrzmiało najpierw na polu elekcyjnym, a potem już w obecności nowo obranego króla w kolegiacie Sw. Jana „i wszyscy śpiewali, lubo nie wszystkich jedna ochota i intencja była"16, przy biciu dzwonów kościelnych, salw wojskowych i wiwatów. 11 września, także w kolegiacie Sw. Jana, po przysiędze na pac-ta conventa, którą wygłosił klęcząc przed wielkim ołtarzem, Stanisław August zabrał głos i była „ta mowa tak przenikająca, że rzadko kto słuchając jej nie zapłakał. Objęła zatem wszystkich dobra nadzieja, że król tak piękne talenta mający potrafi dobrze panować i chociaż nad wszystkie spodziewanie obrany jest królem, jednak pokaże to, że był i jest godnym tronu polskiego". Inny świadek twierdzi, że cały kościół „ryknął radosnym płaczem", ale szczerość przysięgi na pacta conventa budziła wątpliwości, jako że „króla nie panem narodu, lecz sługą prawie czyniły". „W całej naszej historii nie ma przykładu elekcji tak spokojnej i tak doskonale jednomyślnej" - pisał już 9 września Stanisław August do pani Geoffrin, swojej francuskiej przyjaciółki, zwanej intymnie „maman". Donosił z dumą, że na polu elekcyjnym nie było ani jednego żołnierza rosyjskiego i panował taki spokój, że pojawiły się nawet licznie pierwsze damy królestwa, które także - uprzejmie zapytane przez prymasa - jednomyślnie opowiedziały się za kandydaturą Poniatowskiego. Stanisław August od pierwszego dnia swego królowania doskonale zdawał sobie sprawę, jak ważna zarówno w kraju, jak i za granicą jest legitymizacja jego wyboru i jego tronu. A treść listów do pani Geoffrin stawała się tajemnicą poliszynela dla wybitnych i wpływowych osobistości Paryża, które licznie odwiedzały salon znakomitej „maman". Koronację wyznaczono dopiero na niedzielę 25 listopada, dzień św. Katarzyny. Wielu było takich, którzy tę zbieżność przyjęli z niesmakiem, jako nietakt, jako dowód i symbol zależności nowego króla od imperatorowej rosyjskiej. Nie ulega wątpliwości, iż za wyborem tej daty koronacji polskiego króla kryły się określone przesłania: lojalności, wdzięczności, związku serc i umysłów. Sama koronacja odbyła się bardzo uroczyście, wedle z dawna ustalonego porządku. Ubrany w szaty pontyfikalne szedł Stanisław August pod baldachimem do kolegiaty Św. Jana, a za nim liczny orszak duchowieństwa obrządku łacińskiego i ruskiego, urzędników koronnych i litewskich, panów i szlachty. Niesiono za królem miecze i insygnia władzy królewskiej. W kościele po koronacji głos jego brzmiał czysto i dobitnie, gdy prosił Boga o pomoc: „Tyś mi dał koronę! Tyś mi dał tę chęć gorliwą ratowania, dźwigania Ojczyzny! Dokończ, Panie, Twoje dzieło!" Po uroczystości intronizacji król, już przebrany w strój koronacyjny hiszpański, wracał na Zamek w tej samej uroczystej asyście, przy salwach armatnich, biciu w kotły i okrzykach wznoszonych przez tłoczących się widzów. Na głowie miał koronę, w jednym ręku dzierżył berło, w drugim złote jabłko. Był najwyraźniej bardzo wzruszony; niektórzy świadkowie zauważyli, że „gdy dalej szedł aż do Zamku pieszo, wtedy osłabiał i szedł bardzo blady, tak dalece, że skoro zaszedł do swojego pokoju, musiano go [...] otrzeźwiać"17 Tego dopiero dnia (choć imię August otrzymał zaraz po elekcji) Stanisław Antoni przeobraził się w Stanisława Augusta. Odtąd na wszelkich aktach oficjalnych będzie występował jako: „Stanisław August z Bożej łaski i woli narodu król polski, wielki książę litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki, kijowski, wołyński, podolski, podlaski, inflancki, smoleński, siewierski, czernihowski". VII. Przełom czy ciągłość Wzory i utopie „Mój drogi synu, mój drogi kirólu, mój drogi Stanisławie-Auguś-cie! oto stanowisz trzy posttacie w jednej osobie; jesteś moją Trójcą". Pani Geoffrin po otirzymaniu wiadomości o elekcji nie posiadała się z dumy i radośści; wierzyła, że Stanisław August będzie tak wspaniałym króle;m jak król Nawarry i Francji Henryk IV, a ona będzie odgrywsać rolę jego doradcy, tak jak to czynił wybitny minister Henryka IV baron Maksymilian Sully. Był to tylko częściowy żart. Abjy w pełni ocenić próżność francuskiej przyjaciółki króla, trzeba przypomnieć, że Sully był wybitnie zdolnym administratorem i ministrem: uzdrowił budżet i finanse zrujnowanej wojmami religijnymi i zewnętrznymi Francji, zrekonstruował rolmictwo, rozbudował we Francji sieć dróg, kanałów i mostów, stworzył nowy typ artylerii. Lecz jeśli pani Geoffrin częśściowo tylko wierzyła w swoją rolę znakomitego doradcy polskiiego króla - Stanisław August całkiem serio uważał, iż jest poidobny do Henryka IV. Utwierdzali go w tej wierze dworscy pamegiryści, w tym wybitni poeci, różni pochlebcy i członkowie ro>dziny. „Im dłużej się go widzi, jest z nim - pisała siostrzenica króla Urszula Mniszchowa - tym więcej uderza podobieństwa nadzwyczajne charakteru jego z Henrykiem IV, z tą różnicaą tylko, że przy równie dobrym sercu ma nieskończenie więcej diarów umysłu"1. Król dostrzegał podobieństwo fizyczne i psychicczne, a także uważał, że jego i zwycięskiego króla Nawarry i F'rancji łączy też podobna tajemnica przeznaczenia. Widział podobieństwo między losem swojego kraju niszczonego waśniami domowymi i fanatyzmem religijnym a losem XVI-wiecznej zagrożonej j obcą inwazją Francji, rozdartej wojnami religijnymi między kattolikami a hugenotami. Chciał wierzyć, iż zostało i jemu zapisaane w gwiazdach, że niepowodzenia i trudności nie zniszczą go, leecz zahartują, że Opatrzność sprawi, iż jak Henryk IV potrafi zjecdnoczyć wokół siebie Polaków, kraj ucywilizować, Rzeczpospolitą^ na nowo stworzyć mocną i potężną. Wierzył, że jak Henryk IV stainie się władcą kochanym i sławnym, że uda mu się wypełnić wielfekie historyczne zadania. W XVIII wieku legenda Hemryka IV odżyła na nowo, kiedy został przywrócony pamięci ztoiorowej Henriadą (1723) znakomitego i kontrowersyjnego Wcoltera, który sławił tolerancję religijną dawnego władcy Franicji. Kiedy cesarzowa Katarzyna II dowiedziała się o stylizacji Stanisława Augusta na Henryka IV, miała rzec pogardliwie, iż pprzypomina go tylko w słabości do kobiet i licznych miłostkachti. Wiosną 1768 r. pani Geoffriin przysłała Stanisławowi Augustowi w prezencie popiersie Hlenryka IV. Rzeźba stanęła w królewskim gabinecie naprzeciiw małego popiersia Woltera, które 116 17 w tym samym czasie dotarło do Warszawy razem z dwoma nowymi, zamówionymi w Paryżu powozami o wnętrzach błękit-no-żółtych. Kolory błękitny i żółty to kolory francuskiej dynastii Burbonów. Oba popiersia miały być niewątpliwie symbolicznym przekazem idei walki z fanatyzmem i zacofaniem w imię tolerancji i rozumu -jednym z bardzo licznych wątków królewskiej polityki zdobnictwa zamkowego, modnych na dworach wielu ówczesnych monarchów dbających o przymiotnik „oświecony". Zabiegali on szczególnie monarchowie w państwach absolutyzmu, który miał być absolutyzmem „oświeconym". Przekaz ten był szczególnie aktualny w burzliwych latach konfederacji barskiej, ale zawarte w nim były i inne znaki. W ciszy królewskiego gabinetu patrzyły na Stanisława Augusta twarze dwóch francuskich władców: zwycięskiego żołnierza Henryka IV i Woltera - króla europejskich intelektualistów, przyjaciela Fryderyka II i Katarzyny II. Jest smutnym paradoksem historii, że portret Stanisława Augusta stylizowany na Henryka IV został namalowany dopiero w czasie jego ostatniego pobytu w Petersburgu, już po upadku Rzeczypospolitej i abdykacji króla, przez Elisabeth Vigee-Le-brun w 1797 r. Innym ulubionym wzorcem dla Stanisława Augusta był popularny w Europie XVIII wieku bohater utopijnej opowieści Fenelona Telemak, postać mitologiczna, syn Ulissesa i Penelo-py. Aventures de Telemaque, wydane po raz pierwszy w 1699 r., zyskały popularność także w Polsce. Tłumaczenie Michała Trotza Przypadki Telemaka syna Ulissesa... miało trzy wydania (1750, 1768 i 1775), dwa w Lipsku i jedno w Warszawie. W bibliotece Stanisława Augusta znajdowały się 4 wydania Telemaka: francuskie, angielskie, hiszpańskie i polskie. Telemak, który dzięki rozsądkowi i wyjątkowej odwadze uszedł niebezpieczeństwom pogrążonego w chaosie realnego świata (autor miał na myśli Francję Ludwika XIV), założył na wyspie Salento utopijne społeczeństwo obfitości, sprawiedliwości, wolności i pokoju. Wyśnionym światem doskonałym, w którym mądry monarcha dyktuje sprawiedliwe prawa i uszczęśliwia poddanych, miała stać się także Rzeczpospolita po reformach Stanisława Augusta - po spełnieniu marzeń królewskich. W wystroju Zamku warszawskiego wprowadzał król wiele alegorii tego typu - między innymi w Sali Wielkiej boski Jowisz wyprowadzał świat z chaosu, tak i Stanisław August miał wyprowadzić kraj z politycznego nieporządku i gospodarczej stagnacji. Przygody Telemaka wpisujące się w ówczesne mody literackie i intelektualne miały natchnąć wiarą i optymizmem społeczeństwo polskie, a cechy bohatera utożsamiane z cechami Stanisława Augusta zyskać mu miłość i zaufanie poddanych. Paradygmat utopii, jej zdolność do „odczarowania" istniejącego porządku, a raczej nieporządku, i tworzenia społeczeństwa lepszego i racjonalnego niewątpliwie pociągały wyobraźnię Stanisława Augusta. Najpierw po elekcji i koronacji, w pierwszym okresie reformatorskiego entuzjazmu i optymizmu — potem w tragicznych okresach państwowych kryzysów. „Utopia - pisze Bronisław Baczko - jest synonimem tego, co niemożliwe, chimery, zwłaszcza w dziedzinie politycznej i społecznej: tworzeniem utopii zajmują się tylko polityczni marzyciele"2. W XVIII wieku utopią nazywano różne wersje wymyślonych państw, umieszczanych na nieznanych wyspach lub w nieznanych krainach, w których wszystko miało być podporządkowane szczęściu powszechnemu. Ci, którzy szczęśliwych państw i społeczeństw nie opisywali, chętnie o nich czytali i przekładali utopie na język intencji również najczęściej utopijnych i symbolicznych. W pewnym sensie Stanisław August "był marzycielem i często mieszał porządek realnego świata z wymarzonym społeczno-politycznym porządkiem. Po kolejnych klęskach zapewne istotnie wierzył i starał się tę wiarę przekazać innym, że teraz właśnie nadejdzie moment tworzenia „ nowego świata", a z nim i jego godzina sławy i chwały. Imię Telemak przybrał Stanisław August w korespondencji z panią Geoffrin już w latach 60. Natomiast piękny stolik z blatem ilustrującym przygody Telemaka stanął -w Sali Monarchów na Zamku dopiero w latach 80. Był to okres zatamania się drugiej próby reformy Rzeczypospolitej i w tym czasie wyspa Salenta stała się dla króla raczej symbolem uciesczki do świata szczęśliwości od ponurej polskiej rzeczywistości . Rok 1764 czy 1773? Zwykło się rok 1764 przyjmować za cezurę historycznych, politycznych i kulturalnych wydarzeń w Rzeczypospolitej, za prawdziwy początek epoki oświecenia, często utożsamianej z pełnym „odrodzeniem". Oczywiście wiemy, że każda cezura jest umowna i ma tylko ułatwiać dostrzeganie podstawowych zmian w nieskończoności historycznych wątków. Ale w tej cezurze właśnie zbyt często odnajdujemy mit przełomu, podział czasu na „stary" nierozumny i „nowy" czas postępu we wszystkich dziedzinach. Tak więc w wielu podręcznikach i sy ntezach na ogół w 1763 r. kończą się jakoby „ciemne" i ,,barbarzyńskie" czasy saskie, a w następnym rozpoczyna się okres stani' sławowski, zupełnie nowy etap historii Rzeczypospolitej, c2as wszechstronnego rozkwitu wszystkich niemal dziedzin żyLia społecznego, wzrostu i rozwoju, i to na dzikim ugorze , 70-16*" niej prawie historii. Sądzę, że ani ugór nie był tak d^iki, »ni 118 119 rozkwit tak obiecujący i wszechstronny. Rzecz należałoby traktować z większą ostrożnością, i historykom bowiem zdarza się mylić intencje i realia, zamiary i wyniki i przypisywać jednostkom te zjawiska, które i tak torowały już sobie drogę oraz były częścią szerszej, ogólnoeuropejskiej koniunktury. Przede wszystkim wydaje się, że przynajmniej aż do ostatniej dekady XVIII wieku trudno mówić o rzeczywistym „przewrocie umysłowym" w kraju polsko-litewskim, jak głosił to kiedyś w nowatorskiej ówcześnie książce Władysław Smoleński3. Ostrożniej byłoby powiedzieć o tworzeniu warunków sprzyjających takiemu „przewrotowi umysłowemu": rozwój poezji i publicystyki mierzonej wzrostem tytułów i nakładów, powstawanie nowych, ważkich czasopism, tworzenie mecenatu królewskiego i dworskiego dla sztuk i nauk, ośrodków intelektualnych na dworze królewskim w Warszawie i na dworach magnackich, które i w tym zakresie konkurowały z polityką królewską, i wreszcie kolejne reformy szkolnictwa (także Akademii krakowskiej i wileńskiej) - takie były jedne z wielu ważniejszych instytucji sprzyjających tworzeniu się nowych oświeconych elit. Ważna też była rola innych instytucji, takich jak nieliczne towarzystwa naukowe, loże wolnomularskie, Komisja Edukacji Narodowej, Towarzystwo do Ksiąg Elementarnych i wszystkie te, które tworzyły nową, specyficzną przestrzeń społeczną, jaką zagospodarować można było tylko pracą intelektualną, czy też mówiąc skromniej - umysłową. Ale tworzenie się z różnych środowisk warstwy, sądzić można wąskiej, inte-lektualno-inteligenckiej to dopiero warunek lub/i początek jakichkolwiek głębszych zmian. Jeszcze trudniej mówić o „przełomie" społeczno-gospodarczym czy strukturalnym, skoro podstawowe instytucje państwowe i społeczne struktury, a przede wszystkim system praw własności i praw politycznych (szlachecki monopol własności ziemi i monopol udziału we władzach prawodawczych i wykonawczych zastrzeżone tylko dla członków „narodu szlacheckiego") pozostały w zasadzie bez zmian, przy czym niektóre negatywne zjawiska jeszcze się pogłębiły. Mam na myśli między innymi kolejne z czasów Stanisława Augusta ustawy sejmowe w gruncie rzeczy bardziej jeszcze ograniczające swobody i prawa stanu miejskiego, jeśli terminu „stan" w stosunku do mieszczaństwa tego czasu można w ogóle użyć. Natomiast reformy, które zapowiadała Konstytucja 3 maja, trwały zbyt krótko lub nie zdążono ich wprowadzić w życie, żeby można mówić o ich rezultatach i wynikach. Można mówić raczej o intencjach ich twórców, a to zupełnie co innego. A jeśli chcielibyśmy przyjrzeć się zjawiskom nowym czy nowatorskim, to istnieje niewątpliwa ciągłość myśli politycznej, wątków literackich, filozoficznych, kulturowych i reformatorskich przynajmniej od lat 30. XVIII wieku. Bez preludium czasów saskich nie byłoby polskiego oświecenia w takim kształcie, jaki przybrało do końca XVIII wieku. Nawet i później, i w czasach bowiem Księstwa Warszawskiego, na początku szczególnie, główne role na arenie politycznej grali ludzie Sejmu Czteroletniego, wychowani w konwikcie księdza Stanisława Konarskiego oraz innych zreformowanych szkołach pijarskich i jezuickich, choć oczywiście niektórzy, ci młodsi, otarli się o szkoły Komisji Edukacji Narodowej. Bez zakonnych i magnackich teatrów czasów saskich, a przede wszystkim świetnego teatru Augusta III, tak zwanej Operalni, po której teatr zwany później stanisławowskim przejął i gmach, i dekoracje, i częściowo publiczność oraz zespoły i repertuar, nie byłoby rozkwitu teatru narodowego za Stanisława Augusta. Zasługą Stanisława Augusta jest zachęta do tworzenia narodowego, polskiego repertuaru teatralnego, ale trudno wymagać, aby królowie Sasi, którzy nie znali języka polskiego, promowali polskie sztuki. Ponadto moda w Europie zmienia się: w Londynie grywa się Szekspira po angielsku, we Francji modę na operę włoską zastępuje moda na Moliera, w Niemczech ogląda się w niemieckim języku Zbójców Schillera. Bez prób podejmowanych w latach 1743-1752 i myśli zawartych w dziele Stanisława Konarskiego O skutecznym rad sposobie nie byłoby reform z lat 1764-1766, tym bardziej że w zasadzie realizowano, czy też starano się realizować, te same lub podobne postulaty. Nadworny malarz Stanisława Augusta, założyciel szkoły malarskiej na Zamku warszawskim, Marceli Bacciarelli, był najpierw przez wiele lat malarzem na dworze Augusta III, potem w Wiedniu malował portrety rodziny cesarskiej. Poznał przyszłego króla w Warszawie, kiedy przyjechał tu z Augustem III. Także i ten utalentowany i wszechstronny człowiek, który miał wedle niektórych świadectw namalować 250 samych tylko portretów Stanisława Augusta (nie licząc dziesiątków innych prac malarskich), jest świadectwem kulturowej ciągłości. To nie Stanisław August wynalazł Bacciarelle-go, lecz niejako go „odziedziczył", chociaż to król narzucał mu niekiedy malarskie wizje i treści. To tylko kilka pierwszych z rzędu przykładów. I nie chodzi tu bynajmniej o „genezę" rozmaitych zjawisk. Chodzi o dostrzeżenie powolności przemian historycznych, historię „długiego trwania", koniecznych procesów z natury powolnej kumulacji zjawisk nowych i wreszcie opór tak ważnej materii społecznej, jaką są ludzkie postawy, gotowość do zrozumienia i aprobaty tego, co nowe, nieznane, a więc podejrzane i budzące strach. Opór przeciwko modernizacji skrajnie republikańskich instytucji państwa, centralizacji M 120 121 władzy i próbom ograniczenia cudacznie pojętej wolności stanu szlacheckiego i jego monopolu polityczno-gospodarczego przetrwa w sporej części szlacheckiego społeczeństwa aż do końca istnienia państwa. Koncepcja „długiego trwania" w historii dotyczy wszak również mentalności społecznej, która zmienia się najwolniej, podobnie jak opornie zmienia się społeczna, potoczna wiedza o przekształcającym się środowisku, w którym człowiek żyje i działa. To środowisko to także, a może przede wszystkim państwo i jego instytucje, oczywiście formy gospodarki i własności, wzrost lub stagnacja ekonomiczna i demograficzna, warunki do społecznej mobilności i inicjatywy i wiele innych. Także zmiana systemów wartości, bo i one są, o czym warto pamiętać, historycznie zmienne. I co gorsza, można nimi manipulować w podobny sposób jak większością symboli i znaków. W Rzeczypospolitej ubiegłych wieków i lat powoli zniszczone zostały nie tylko struktury państwa, ale także sama idea państwa jako dobra wspólnego; zniszczone kompetencje i autorytet władzy centralnej czy też „centralizującej" procesy ekonomiczne, społeczne i polityczne (król bez charyzmy); prawodawstwo - gdy parlament stał się dekoracją na pustej scenie, i to nie z winy Wettynów, lecz Polaków i Litwinów; zdegenerowa-ne zostały władze wykonawcze (przerost kompetencji poszczególnych ministrów, dożywotność urzędów, brak instrumentów rzeczywistej kontroli); sądownictwo - gdy na teren trybunałów przeniosły się walki polityczne i związana z nimi korupcja. Głęboki kryzys przeżywały sejmiki. Była to, jak wiemy, instytucja niezwykle charakterystyczna dla struktury politycznej Rzeczypospolitej, dla relacji między centrum a peryferiami rozległego kraju (władzami centralnymi a prowincją). Sejmiki, prowincjonalne samorządy, w każdym z ich licznych wcieleń (elekcyjne, gospodarskie, relacyjne i inne) grały także podstawową rolę w formach przekazu i wymiany informacji, poglądów, plotek. Były więc miejscem, w którym formowały się opinie rozproszonej po wsiach szlachty. „Szlachecki naród" tu właśnie kształtował swoje postawy, zachowania i sposób myślenia, uczył się wewnętrznej hierarchii, rozpoznawał patronów i ich klientelę. Wieś zaś nie jest miejscem sprzyjającym kształtowaniu się nowych idei. Nieliczne wojsko pełniło funkcje reprezentacyjne i porządkowe: w razie potrzeby pacyfikowało bunty chłopskie lub pilnowało realizacji dekretów sądowych (tzw. egzekucja wojskowa). Czasem brało udział w wojnach domowych. Konflikty o kontrolę nad państwem, a więc o władzę, które zdarzają się wszędzie, w każdym kraju, dają rozmaite rezultaty: albo tworzą relatywnie efektywne formy rozwoju państwa i gospodarki, albo prowadzą do częściowego lub całkowitego upadku. Władza w Rzeczypospolitej została rozczłonkowana, rozmyta, rozproszona, niełatwa do zdefiniowania. Władza -trudno powiedzieć, że leżała na ulicy - ale na pewno na ziemi. Sięgnęli po nią sąsiedzi. A przy okazji bez większych przeszkód okroili terytorium Rzeczypospolitej. Istnieje wiele przesłanek, że z punktu widzenia państwa pol-sko-litewskiego i jego instytucji pierwszą, najważniejszą „cezurą historyczną" wieku XVIII byłby nie rok 1764, czyli data wstąpienia na tron Stanisława Augusta (jak to zostało ogólnie przyjęte), lecz pierwszy rozbiór Polski - utrata znacznej części terytorium Rzeczypospolitej i zamieszkującej je ludności oraz zupełna bezsilność polityczna i militarna, a także psychiczna wobec tego niebagatelnego wydarzenia. To w czasie pierwszego sejmu rozbiorowego powstały nowe in-stytucje polityczne, takie jak pierwsza kolegialna władza admi-nistracyjna zwana Radą Nieustającą. To wówczas pod naciskiem nie tyle posłów Rzeczypospolitej, ile ambasadorów obcych państw król polski utracił resztę władzy i przywilejów -odebrano mu rozdawnictwo takich zasobów, jak ziemia (starostwa, czyli tzw. królewszczyzny) i urzędy (władza, prestiż, dochody, wpływy polityczne) i przestał być nawet „głównym patronem" szlacheckiej skrajnie klientelskiej struktury politycznej. Został nim - chociaż oczywiście nieformalnie - namiestnik Katarzyny II, ambasador rosyjski Otto Stackelberg, dla którego grunt przygotował jego poprzednik Mikołaj Repnin. Niektórzy historycy twierdzili, że Stanisław August był nąjle-pszym z możliwych kandydatów na króla, gdyż wstępując na tron był dzięki podróżom i lekturom wszechstronnie wykształ-conym Europejczykiem, w przeciwieństwie do znakomitej większości ludzi ze swojej grupy społecznej - górnej warstwy szlachecko-magnackich elit politycznych. Na pewno -jak pisał Emanuel Rostworowski - nie był to „typ polskiego magnata, często łączącego nadętą pychę z rubasznym prostactwem"4. Często, ale przecież nie z reguły. „Europejczykami" byli wszak także Wettynowie, członkowie rodziny Stanisława Antoniego Poniatowskiego, babka ze strony matki i ludzie bywający w jej warszawskim salonie, wciąż podróżujący po Europie ojciec, bracia, wujowie Michał i August Czartoryscy, uzdolniony stryjeczny brat Adam Kazimierz Czartoryski i wielu innych wykształconych magnatów i ich synów oraz wybitnych klientów, a także księży i zakonników. Prawda, że polskie, a szczególnie litewskie elity umysłowe stanowiły w tym czasie bardzo nieliczną, wąską grupę, że z biegiem czasu i postępów oświaty, czytelnictwa, rozwoju literatury i prasy będzie ich coraz więcej. Wiemy jednak, że nie tylko Stanisław podróżował w młodości 123 po Europie, że w przeciwieństwie do innych młodych ludzi nie studiował na żadnym z ówczesnych wybitnych uniwersytetów, a jego edukacja była bardzo chaotyczna. Tak, Stanisław przeszło dwa lata - z długimi przerwami - spędził w różnych krajach Europy Zachodniej, ale sądząc ze wspomnień lepiej poznał ówczesne elity dworskie i intelektualne, pretensjonalne na ogół salony europejskie niż prawa, gospodarkę i systemy polityczne zwiedzanych państw. Trudno zresztą się dziwić, gdyż podróżować zaczął bardzo wcześnie, bez towarzystwa wytrawnego guwernera, w wieku 16 lat i przebywał na zachodzie Europy najpierw tylko kilka miesięcy, po dwuletniej przerwie pojechał leczyć się na dwa miesiące do Berlina. W prawdziwą dłuższą podróż, między innymi do Austrii, Holandii, Francji i Anglii, wyruszył w marcu 1753 r., w wieku 21 lat, a wrócił z niej latem 1754 r. Był rozgoryczony tak krótkim pobytem, szczególnie we Francji i w Anglii, w czasie którego udało mu się zobaczyć i poznać zaledwie cząstkę tego, co uważał za ważne i pożyteczne. Jeśli dodamy, że w tym czasie przebywał w kilku krajach i kilkunastu miastach - to doprawdy nawet bardzo zdolnemu człowiekowi niełatwo byłoby zdobyć coś więcej niż bardzo powierzchowną wiedzę o zwiedzanych państwach. Prawie tyle samo czasu, także z przerwą, spędził Stanisław w zupełnie odmiennym kraju - w Rosji, w której mimo reform Piotra I i pozorów europejskości dworu i niektórych salonów panowały zupełnie inne obyczaje i inny system polityczny niż w krajach Europy środkowo-zachodniej i wyspiarskiej Anglii. Było to ponadto państwo krańcowo różne od Rzeczypospolitej. Pobyt w Rosji mógł stać się doświadczeniem zupełnie innego świata i głęboką przestrogą - lecz tak się nie stało. Mógł także w Rosji nauczyć się sporo, gdy pojechał tam najpierw jako pomocnik posła angielskiego Williamsa, potem jako pełnomocnik (minister) elektora saskiego Augusta III. Lecz obowiązkowe dworskie rozrywki, które Stanisława bardzo pociągały, i romans z wielką księżną Katarzyną zabierały mu zbyt wiele myśli i czasu. O polityce Katarzyna rozmawiała z dyplomatą Wil-liamsem i kanclerzem Bestużewem. Z Poniatowskim marzyła i romansowała. Była wymagającą kochanką, o czym świadczy wiele jej późniejszych licznych romansów, także z przystojnymi oficerami przybocznej gwardii. W czasie drugiego pobytu w Rosji Stanisławowi towarzyszył doświadczony urzędnik, zdolny i pracowity Jacek Ogrodzki. Sądzić więc można, że mimo braku czasu (funkcja ambasadora saskiego była wszak tylko pretekstem powrotu do Petersburga) współpraca z Ogrodzkim przyniosła Stanisławowi korzyści nieco większe niż niegdyś aplikowanie u wuja Czartoryskiego, które, jak pamiętamy, oceniał bardzo krytycznie. VIII. Dlaczego zostaje się królem? 125 Duma Pierwszy rozdział swojej książki o strukturze polityki angielskiej w XVIII wieku Lewis Namier zatytułował: „Dlaczego człowiek zasiadł w parlamencie". Zwięzłą odpowiedź wybitny historyk znalazł w powiedzeniu lorda George'a Rodneya z 1780 r.: „pozostawać poza parlamentem to tak, jakby istnieć poza światem"1. Dlaczego zostaje się królem? W XVIII wieku członek dziedzicznej dynastii zostawał królem (lub elektorem) przede wszystkim z obowiązku i przeznaczenia; zapewne także z umiłowania władzy jako takiej, splendoru, prestiżu, możliwości zbytkowne-go trybu życia. Odpowiedzi może być wiele. Nie najmniej ważne będą pasje i namiętności, jakie koncentrują się wokół każdego rodzaju władzy i każdej możliwości afirmacji swojego „ja". Wybitnemu królowi Francji Ludwikowi XIV przypisano powiedzenie „państwo to ja". Fryderyk II, władca absolutny, mawiał, że jest „sługą swoich poddanych". Królom przypisywano szczególną moc ludzką, ale i boską, byli reprezentantami i sacrum, iprofanum. Czynili cuda, uzdrawiali chorych i umywali nogi ubogim starcom. W monarchiach dziedzicznych człowiek rodził się następcą tronu (podobnie jak w społeczeństwach feudalnych ludzie rodzili się szlachtą, mieszczanami, chłopami), lub też zdobywał władzę przemocą - jak imperatorowa Rosji Katarzyna II. Sądzić można, że większość monarchów naprawdę wierzyła w swoją wielkość; narzucała innym i podzielała sama złudną najczęściej wiarę w możliwość i konieczność wypełnienia określonej misji: politycznej, społecznej, wojennej czy jakiejkolwiek innej, która uczyni poddanych szczęśliwymi, a własny kraj, księstwo czy królestwo bogatym hegemonem lub przynajmniej członkiem liczących się państw, decydujących o losach regionu, kontynentu, świata. Dlaczego zostaje się królem w Rzeczypospolitej drugiej połowy XVIII wieku, która wciąż w osobach swoich monarchów widziała stałe zagrożenie wolności szlacheckich i nie darzyła szczególnym mirem ni tronu, ni korony oraz skłonna była lekceważyć boską charyzmę pomazańca? Pierwszej odpowiedzi na to pytanie udzielił sam Stanisław Antoni swojemu mentorowi i przyjacielowi, rosyjskiemu ambasadorowi Hermanowi Key-serlingkowi. Zimą 1764 r., kiedy wydawało się, że coraz więcej trudności piętrzy się przeciwko wyniesieniu Poniatowskiego na tron Polski, Keyserlingk monitowany przez Katarzynę II poprosił Stanisława o szczerą odpowiedź: czy jego zdaniem dla dobra kraju byłoby lepiej, żeby królem został książę August Czartoryski wojewoda ruski, czy też on, Stanisław Antoni Po-niatowski? Na odpowiedź pozostawił trzy dni. Wśród „tysiąca myśli" kłębiących się w czasie tych trzech dni - oto najważniejsze, jakie Stanisław August przedstawił w swoich pamiętnikach: po pierwsze, jeśli zostanie królem, pewnego dnia imperatorowa może zechcieć go poślubić, jeśli królem nie zostanie, nie nastąpi to nigdy; po drugie, wuj August dawał wyraz swojej zdecydowanej niechęci do trzech osób, do których był wówczas najbardziej przywiązany: był to jego starszy brat Kazimierz podkomorzy koronny i dwaj przyjaciele, Franciszek Rzewuski pisarz polny koronny (potem marszałek dworu królewskiego) oraz Ksawery Branicki, z którym zaprzyjaźnił się w Rosji; po trzecie, było to despotyczne i nieugięte usposobienie Czartoryskiego. Ambasadorowi Keyserlingkowi przedstawił Stanisław oczywiście tylko trzeci i wyłącznie trzeci argument: „mam podstawy sądzić - powiedział - że w sumie panowanie mojego wuja byłoby twarde, i dlatego wierzę, że dla dobra narodu będzie lepiej, jeżeli z nas dwóch to ja zdobędę koronę". „Niech Bóg nas strzeże przed twardym panowaniem" - wykrzyknął podobno ambasador. Najważniejszy jednak był jakoby powód pierwszy, którego nie ujawnił z powodu fałszywej dumy. Duma - twierdził w pamiętniku Stanisław August -jest największym ze wszystkich ludzkich błędów. To duma nie pozwoliła mu dać prawdziwej odpowiedzi w tak podstawowej dla niego sprawie. Dopiero po 8 latach niezbyt szczęśliwego panowania uświadomił sobie, co powinien był odpowiedzieć ambasadorowi Rosji: „chcę zostać kró^ lem, jeżeli będę miał pewność, że poślubię imperatorowa; jeżeli zostanie mi to odmówione, to pragnę tylko zapewnienia, że przyszły król obdarzy łaskami moich trzech przyjaciół [...] bez imperatorowej korona nie ma dla mnie powabu". To pierwszy stworzony przez Stanisława Augusta wizerunek króla - ofiary miłości, który przyjął koronę powodowany nierozsądną dumą, jaka kazała mu ukryć-prawdziwe motywy i była zwykłym błędem. Gdzież więc król - niecierpliwy reformator? Odnajdziemy go jednak. Inny tworzony przez Stanisława Augusta wizerunek, który mógłby dać odpowiedź mniej już bezpośrednią na pytanie, „dlaczego został królem" - to wizerunek „jedynego sprawiedliwego". Kandydata, który najlepiej wiedział, jaką drogą poprowadzić poddanych i państwo do odrodzenia, i miał najlepsze intencje, ale po zdobyciu korony musiał ulec skumulowanej złej woli otoczenia. To obraz króla - ofiary politycznych matactw. Ofiary despotyzmu i złej woli Czartoryskich i innych członków Familii, którzy przez zazdrość, że on właśnie zdobył koronę, robili wszystko, aby go skompromitować w oczach narodu i Rosji, a przede wszystkim imperatorowej. „Wiele faktów [...] M f » 126 127 świadczy o tym, że wojewoda ruski stale zabiegał o zdobycie dla siebie faworów i wsparcia Rosji, a jednocześnie używał wszelkich środków, żeby królowi przeszkodzić w utrzymaniu szczerze przyjaznych i bliskich stosunków z tą samą Rosją, które odwróciłyby wszystkie nieszczęścia jego panowania" - pisał w pamiętnikach. „Są ludzie - zwierzał się pani Geoffrin po pierwszym rozbiorze - którzy dziś mnie oskarżają, że nie utrzymywałem dostatecznie dobrych stosunków z Rosją, podczas gdy przez pięć lat prowadzili ze mną wojnę i zaszczuwali mnie tylko dlatego, że uważali, jakkolwiek niesłusznie, iż byłem z Rosją zbyt blisko związany". To wizerunek króla - ofiary dwulicowości wujów, zacietrzewionej opozycji, konserwatyzmu szlachty, zaciekłości wrogów, obcej przemocy. Trzeci wreszcie wizerunek to oświecony, charyzmatyczny monarcha kochający swój kraj, który chciał i mógł postawić Rzeczpospolitą w rzędzie najbardziej oświeconych i ucywilizowanych krajów europejskich, monarcha, którego nie zdołano zrozumieć. Monarcha w kraju zacofanym, zapóźnionym cywilizacyjnie, w którym trzeba było zmienić wszystko, od obyczajów przez gospodarkę aż po prawa, przerastający swoje otoczenie. Jest to obraz króla - ofiary ciemnoty, nietolerancji i zaślepienia społeczeństwa szlacheckiego, opacznego rozumienia i interpretowania królewskich intencji. Już na samym początku panowania w listach do „maman" Teresy Geoffrin Stanisław August daje wyraz swojemu rozgoryczeniu i rozczarowaniu do „szlacheckiego narodu". „Wydaje mi się, że poślubiłem Ksan-typę - pisał niedługo po koronacji - i tylko dzięki mojej zręczności i cierpliwości sprawię, że ją pozyskam"2. Stanisław August twierdzi też, że nienawidzi polityki: „Polityka, polityka, to są narzędzia podziemia Szatana! do których nie jesteśmy stworzeni, ani Pan, ani ja - pisał do barona de Breteuil, ministra francuskiego w Sztokholmie - ale ponieważ to przeznaczenie, nie pytając o zdanie, zmusiło nas do zajmowania się polityką, musimy to robić, czy chcemy, czy też nie [...] Z tym że będziemy to robić w sposób szlachetniejszy, niż robiliby to inni na naszym miejscu" (Cór., s. 226). Wszystkie te wizerunki charakteryzujące motywy osoby sięgającej po koronę i przyczyny klęsk politycznych, jakie ponosiła, można by obficie ilustrować cytatami z pamiętników i szerokiej korespondencji Stanisława Augusta oraz symbolami, jakimi się otaczał, a także sprzecznymi na ogół obserwacjami współczesnych. Zawarta w nich jest - jak w każdym micie -część prawdy, część rzeczywistości zniekształconej. Uderza niespójność wizerunku, jaki król rysuje dla potomności. Wiemy, że Stanisław Antoni myślał o koronie przed poznaniem rosyjskiej wielkiej księżnej - wszak już noworodkowi przepowiedzia- no, że będzie królem, i w ten prognostyk uwierzył głęboko. Od dawna, niemal od dzieciństwa mówiono mu, że stworzony jest do dokonania rzeczy wielkich. Z korespondencji jego angielskich przyjaciół wynika, iż już w bardzo młodym wieku albo niecierpliwił się, że nie ma dla niego w Polsce warunków do odegrania takiej roli, do jakiej jest predestynowany, albo - wedle słów Charlesa Yorke'a - zachowywał się tak, jakby już nosił koronę. W rzeczywistości korona miała dla Stanisława ogromne powaby, i to zupełnie niezależnie od uczuć do Katarzyny, chociażby dlatego, że od razu mógł podnieść znaczenie i prestiż swojej licznej rodziny i zaspokoić niemałe ambicje braci (tytuł książęcy, starostwa, urzędy, wpływy polityczne). Dlatego także, że mógł zaspokoić swoje własne, niemałe ambicje w jakimś przynajmniej stopniu, że łaknął najwyższego dostojeństwa: tronu. Wierzył w swoje talenty i przeznaczenie, które pozwolą mu na realizację ambitnych zamiarów. Ochrony swoich poczynań reformatorskich przez pewien czas oczekiwał od imperatorowej rosyjskiej, długo nie mogąc uwierzyć, chociaż przecież znał Rosję, że te dwie racje stanu - polska i rosyjska - były sprzeczne z natury rzeczy. W takim samym stopniu jak racje stanu pruska i polska. Stolnik litewski, członek Familii, zostając królem doskonale znał „szlachecki naród" (znacznie lepiej niż obaj Sasi), jego prawa i obyczaje, jego fobie i lęki, jego dwie twarze: tę łagodną, dobroduszną, poczciwą, niekiedy inteligentną, częściej niezbyt rozgarniętą i tę drugą, wykrzywioną złością, nienawiścią i zawiścią. Doskonale wiedział, że znakomita większość szlachty podziela przekonanie, iż „królestwo polskie nie jest dla królów: to królowie są dla królestwa". Trudno więc uwierzyć, że król Piast został zaskoczony postawami swoich rodaków, którzy już wkrótce po koronacji pod wpływem rozmaitych bodźców, w tym także rozbudzonego nagle fanatyzmu, plotek, przepowiedni i strachu, będą chcieli zerwać koronę z jego głowy: „Zdrada zdradą mu będzie wkrótce zapłacona, a od Moskwy włożona spadnie mu korona". I że będą krążyć po szlacheckich dworkach niewybredne rubaszne wierszyki: „Chciało się warn Piasta, co warn dupę chlasta". Stanisław August wiedział także, jak słaby jest polski tron na długo przedtem, nim pisał w listopadzie 1776 r.: „Czego oczekujecie od króla, który nie ma ani pieniędzy, ani wojska, choćby jednego ufortyfikowanego miasta i pozbawiony jest praw? Taki król nie może ani bronić swojego kraju, ani rządzić swoim ludem". Jest królem nieszczęśliwym, gdyż „bezmyślność, niesprawiedliwość i kalumnie" sprzysięgły się przeciwko jego dobrej woli i reformatorskim wysiłkom3. Patriotyzm i miłość oj- *ł t'\ . 12" -Lo9 czyzny to były wówczas niemal obowiązkowe wątki oratorskie każdego dyskursu politycznego. Ale wątki „czystości intencji" i „dobrej woli", które tak często przewijają się w mowach i pismach Stanisława Augusta, były dość wyjątkowe. Ich najważniejszym zadaniem jest rozgrzeszanie niepowodzeń: pełnią funkcje najwyższego moralnego trybunału, najwyższej moralnej instancji. Człowieka o czystych intencjach nie obciążają żadne winy. Król tak często wspierał swoje wystąpienia „czystymi intencjami" i „dobrą wolą", że budziły niekiedy szczególną niechęć i przynosiły skutek odwrotny od zamierzonego. Jedną z ulubionych dewiz króla, przywiezioną jeszcze z Anglii, była dewiza, do której naprawdę starał się dostosować swoją wrażliwość i postępowanie: to „cierpliwość i męstwo" (patience et courage). Była to jednak najczęściej cierpliwość w znoszeniu upokorzeń i męstwo rezygnacji. Był przekonany, zapewne szczerze, że dla dobra kraju w najtrudniejszej nawet sytuacji nie wolno mu zrezygnować z tronu. Ale jakie cechy ostatecznie charakteryzowały Stanisława Augusta: „cierpliwość i męstwo" rezygnacji czy zapał i reformatorska gorączka? Sądzę, że obie te cechy znakomicie się uzupełniały i pełniły komplementarne funkcje w czasie długiego i burzliwego panowania. Jedno jest pewne: zarówno Katarzyna II, jak i ze swej strony Czartoryscy liczyli na uległość i lojalność nowego króla. I obie strony myliły się - lojalność, z wyjątkiem lojalności wobec najbliższej rodziny, nie była króla cechą główną; byłby rad, gdyby tylko mógł wyzwolić się spod opieki i kontroli zarówno Katarzyny, jak i wujów. Nie lubił jednak sytuacji drażliwych - wolał ustępować niż trwać przy swoim zdaniu. A ambicje i dążenia Stanisława Augusta od samego początku znalazły się pod silną presją różnych, często przeciwstawnych sił. Było to naprawdę ogromne ryzyko: przyjąć obcą pomoc w walce o polską koronę. Było to ogromne ryzyko: zająć miejsce na tronie Rzeczypospolitej w drugiej połowie XVIII stulecia. Niewątpliwie Stanisław August był człowiekiem oczytanym, o szerokiej, chociaż powierzchownej wiedzy, o wielostronnych zainteresowaniach i otwartej głowie i miał wielkie ambicje zarówno jako król (głowa suwerennego państwa i ojciec zjednoczonego narodu), jak i reformator kraju - szczególnie w pierwszych latach panowania. Obserwatorzy i współpracownicy Stanisława Augusta przekazali różne, lepsze lub gorsze (najgorsze niektórzy urzędnicy królewskiego dworu, w tym główny króla lektor i bibliotekarz oraz lekarz), lecz na ogół podobne w treści opinie, a przecież trudno mówić tu o rozprzestrzenio-nym stereotypie, jeśli przekazy pochodzą od ludzi różnych na-rodowości i różnych profesji. Zdaniem wybitnego polskiego poety Franciszka Karpińskiego, wprawdzie rozgoryczonego po- bytem w Warszawie i brakiem wsparcia królewskiego, ale mającego wielokrotne kontakty ze Stanisławem Augustem i dworem: „Król miał oblicze szanowne, serce najlepsze, wiadomości rzeczy wielkie, grzeczność w obcowaniu nadzwyczajną, wymowę niepospolitą, ale [...] radząc się drugich, każdy według swego interesu przeciągnął go w stronę, gdzie żądał. Nie to rozum, co pięknie mówi, ale co rządnie działa [...] Wolał często zniżyć się niżeli podnieść, bojąc się, aby się nie naraził; wolał czasem fałsz niżeli prawdę, że więcej było fałsz ten utrzymujących. Lubił pochlebstwa i pozbogacał pochlebiających"4. Sam Karpiński przyznał zresztą, że taki „był król Poniatowski ze złej strony widziany". „Taki był jego los; przez całe panowanie był tyranizowany albo przez swój naród, albo przez sąsiadów. Ponieważ miał mało energii, a wiele wiadomości, jego jasny umysł umiał przewidywać klęski, ale nie potrafił im zapobiec" - pisał markiz de Segur5. Także zdaniem Hugona Kołłątaja Stanisław August zdawał sobie sprawę ze skutków, jakie mogły wyniknąć z rozmaitych działań, potrafił przewidzieć możliwe następstwa wydarzeń, ale wolał tworzyć pozory, że o niczym nie wie. Kiedy donoszono mu o złych nowinach politycznych, udawał, że nie wierzy. „Ten sposób tłomaczenia się względem nowin zapowiadających nieszczęścia ojczyzny był jego nałogiem od pierwszych początków panowania, bo choć wiedział, udawał pospolicie [na ogół], że nie wie, jeżeli stąd spływać na. niego miała hańba i nieszczęście publiczne"6. Król mocarny A jednak obok wizerunku króla prześladowanego jest jeszcze -stworzony także przez Stanisława Augusta - wizerunek króla--mocarza. O ambicjach politycznych świadczy między innymi polityczna wymowa zdobnictwa zamkowego. W nowatorskiej książce Andrzej Rottermund zmienił przekonywająco stereotypowy obraz „króla-estety", „króla-malarza" i „architekta" na obraz króla, który świadomie stosował określoną politykę artystyczną. Przebudowę bryły zamkowej i zdobnictwo wewnętrzne Rottermund określa mianem „rządów artystycznych", typowych dla wszystkich rządzących od czasów starożytnych aż po współczesnych mu monarchów. „Był on władcą - pisze Rottermund - świadomym swych politycznych i społecznych celów, którym podporządkowywał tworzone na jego zlecenie i przy jego czynnym udziale dzieła sztuki". Głównym celem artystycznej propagandy była gloryfikacja Stanisława Augusta i jego rządów, afirmacja silnego, mądrego władcy. To on był głównym 130 131 bohaterem języka alegorii i symboli, jakim przemawiała większość zamkowych pomieszczeń, a chociaż różne zawierały wartości i cnoty - główne przesłanie było kreacją obrazu kró-la-mocarza. „Miał być władcą wytrwałym w dążeniu do celu, mądrym, przestrzegającym praw Boskich i ziemskich oraz spadkobiercą chwalebnych dążeń i czynów najwybitniejszych władców europejskich"7. W Sali Audiencjonalnej umieścił popiersia Katarzyny II, Elżbiety I, Henryka IV i Jana III Sobie-skiego. Nie brakło także kostiumów antycznych, aluzji do zwycięskich cesarzy rzymskich, szczególnej opieki Opatrzności, boskiego Saturna - astralnego opiekuna króla, scen biblijnych, króla jako wskrzesiciela państwa, przewodnika państwa, opiekuna i obrońcy narodu, opiekuna sztuk i nauk i wielu innych. Alegoryczno-symboliczny język wnętrz zamkowych, medali oraz bitych w nowej mennicy talarów polskich sławiących Stanisława Augusta był tak różnorodny, a nawet chaotyczny, że trudno byłoby znaleźć elementy, jakich w nim zabrakło. Z niektórych pomysłów jednak Stanisław August zrezygnował dość szybko. Na jeden z nich zwrócił uwagę Rottermund: król zaniechał przy rekonstrukcji Zamku naśladownictwa treści ideowych Wersalu - symbolu siedziby władcy absolutnego, jakie zaproponował w latach 1765-1766 wysłannik pani Geoffrin francuski architekt Louis. W tym też zapewne czasie zaniechano budowy łuku triumfalnego Stanisława Augusta i pomnika króla, których projekty powstały też już wkrótce po wstąpieniu na tron, w latach 1765-1766. Królewska „propaganda artystyczna", a raczej propaganda polityczna wyrażana przez sztukę, którą w nieco innym, choć też gloryfikującym króla kostiumie, także przede wszystkim dydaktyczną, państwowo-obywatelską odnajdziemy w literackich inicjatywach Stanisława Augusta - jest i w treści, i w formie optymistyczna. Król nie sięga po język jednego, określonego mitu - za pomocą różnych mitów i symboli pragnie przekazać jedno przesłanie: zalety silnej władzy monarszej, powierzonej jemu właśnie przez wyższe siły sprawcze oraz przez wolny, legalny wybór szlacheckiego narodu. Zalety władcy, który potrafi odrodzić zagrożony kraj. Być może więc najważniejszy, spajający wszystkie inne był tu mit „wiecznego odradzania natury", a więc i możliwości odrodzenia państwa polsko-litewskiego. Obecny w symbolice zamkowej Saturn, astralny opiekun Stanisława Augusta, to nie tylko planeta, lecz także dawny rzymski bóg, który wyrzucony z nieba przez Jupitera schronił się w Lacjum i sprawił, że zapanowały tam pokój i obfitość dóbr. To pod jego berłem nastał opiewany przez poetów „złoty wiek". Taki właśnie złoty wiek - wedle artystycznego przesłania zdobnictwa zamkowego - nastanie lub tylko ma szansę nastać za panowania Stanisława Augusta. Mit wiecznego odradzania się natury i życia (a więc dlaczegóż by nie miał dotyczyć także odradzania się państwa i jego obywateli) jest jednym z najstarszych wątków kosmologiczno-filozoficznych, a przejęty był także przez rytuały masońskie, które miały „odrodzić" nowych adeptów. Mit ten, między innymi w przenośni wschodzącej z rzuconego ziarna nowej rośliny, był też starym mitem słowiańskim. Stanisław August często powtarzał, że rzucone przez niego ziarno kiedyś wzejdzie i zaowocuje, lubił też mówić o „nowego świata polskiego tworzeniu". Zamek miał więc pełnić nie tylko funkcje prestiżowe, oprawy królewskiego majestatu i dostojeństw, ale też przekaźnika treści politycznych w języku sztuki pełnej alegorii i symboli. Język ów w chwilach szczególnych niepowodzeń w świecie realnym mógł przynosić królowi odprężenie i niejako ponownie mobilizować do działania politycznego pełniąc wtórne funkcje „nakazu sił wyższych". Mielibyśmy tu do czynienia z odwróceniem przekazu - z wpływem dzieła na jego twórcę. (Taki zapewne wpływ, w tym wypadku erotyczny, miały na przykład swawolne muzy w królewskiej sypialni.) Natomiast trudno odpowiedzieć na pytanie, w jakim stopniu alegoria owych wnętrz oddziaływała na bywalców Zamku i w jakim stopniu była zrozumiana przez szlachtę jako przesłanie politycznej roli władcy i podniesienia prestiżu Stanisława Augusta. Ale czyste, autoteliczne zainteresowania artystyczne były również prawdziwą namiętnością króla. Wierzył głęboko w swój dobry smak i znajomość sztuki, pouczał malarzy, rzeźbiarzy, architektów i dekoratorów, dawał szczegółowe wskazówki pani Geoffrin, która zamawiała dla niego obrazy, rzeźby, meble, powozy, za które rzadko płacił. Lubił spędzać ze swoimi artystami wolne chwile, jeść obiady w swobodnej, nieskrępowanej atmosferze. Na wyrzuty „maman" Geoffrin, że jadał z francuskim architektem Louisem obiady i zbytnio go spoufalił, odpowiadał, że nie ma to najmniejszego znaczenia, często bowiem, kiedy jada w swoim gabinecie, towarzyszą mu „malarze, wróżbici czy też różnej maści uczeni", gdyż daje mu to chwile wytchnienia, a do błazeństw etykiety czuje głęboką antypatię. Także Stanisław Lubomirski, zięć Augusta Czartoryskiego, mający zawsze do nielubianego Stanisława Augusta całe litanie pretensji, zarzucał mu, że „do stołu bez względu osoby i dystynkcji przypuszczano, tak dobrze, iż z najpierwszym posłem, senatorem, ministrem obok malarz, doktor, a czasem awanturzysta zasiadał"8. Król musi bronić się także przed zarzutami, że w obliczu tragicznych wydarzeń w kraju (rok 1767!) tak wiele czasu poświęca sprawom „artystycznym". Stanisław August odpowiada na wyrzuty pani Geoffrin metaforą, iż nie król jest sprawcą po- *i 132 lQq Ot5 żaru i nie jego wina, że pożar się rozprzestrzenia, odbiera mu się bowiem wszelkie możliwości ugaszenia ognia. Król musi więc przede wszystkim zachować cierpliwość i zimną krew, a do tego konieczne są rozrywki. Pociechy w okresach szczególnego smutku „szukam w moich budowlach, w moich obrazach, w moich rycinach i innych rzeczach w tym rodzaju". Sztuka była więc też przyjemnością i relaksem, lekarstwem na stresy. Niepowodzenia i upokorzenia, jakich doznał już u samego początku panowania, uczyniły go niezwykle pracowitym, a nawet zbyt skrupulatnym i drobiazgowym, można by nawet powiedzieć małostkowym, by mieć czas na szerokie koncepcje strategii politycznej. Oddawał się bieżącej polityce, nadto rozmowom z ludźmi, które często notował (przygotowanie materiałów do pamiętników, własnej apologii i obrony), osobiście pisał lub dyktował niezwykle rozległą korespondencję krajową i zagraniczną w wielu językach, korespondował regularnie ze swymi dyplomatami i agentami w krajach europejskich, przyjmował audiencje w Zamku, uczestniczył z obowiązku we wszystkich sesjach sejmowych. Wiele czasu poświęcał nieustającym remontom i zdobnictwu sal zamkowych, które trwały przez cały niemal okres panowania, budowie Łazienek, sprowadzaniu mebli, bibelotów, rzeźb, obrazów i rycin głównie z Francji, ale i innych krajów Europy. A także kobietom, które uwielbiał i które zmieniał nieustannie, balom i assamblom: lubił tańczyć i tańczył bardzo dobrze. Po kompleksach wczesnej młodości teraz stał się próżny. „Król Stanisław Poniatowski ma szlachetną postać, twarz bladą, orli nos, oczy ciemne o pięknym wykroju, lecz nieco skośne. Wizerunki jego przejdą do potomności, często bowiem pozuje artystom w różnych strojach i pozach. Jest zgrabny, tańczy zachwycająco, świetnie deklamuje i często wygłasza mowy bez przygotowania. W rozmowach, gestach i chodzie pełen jest afektacji, ale jak wiadomo, osoba króla znajduje się niejako stale na scenie [...] Kocha on wszystkie kobiety i rozdziela pomiędzy nie swe względy dość równomiernie". Jacques-Henri Bernardin de Saint-Pierre opatrzył ten fragment swoich wrażeń z podróży po Polsce cytatem z Henriady Woltera: „Zbyt jest przykrym ciężarem nadto wczesna sława"9. Wedle przekazów niektórych pracowników Zamku światło w królewskim gabinecie paliło się do późna w nocy. Król czytał, pisał i dyktował listy, ale także przyjmował różne kobiety. Nocne światło w gabinecie władcy to także zawsze pewien symbol i znak - oto ojciec narodu czuwa, pracuje i myśli. Poddani mogą spać spokojnie. Nieprzyjazny świat Nowy król niewątpliwie lepiej niż międzynarodową dyplomację, czy też mechanizmy funkcjonowania, ambicje i rachuby państw ościennych znał skomplikowane polsko-litewskie stosunki wewnętrzne Zarazem jednak czuł się wyobcowany, jak wielu zresztą magnatów i arystokratów, z prowincjonalnego świata polskiej i litewskiej szlachty. Być może sprawiły to magia władzy i silna wiara we własne posłannictwo, ale przynajmniej w pierwszych miesiącach i latach panowania okazało się, że nie zrozumiał bądź nie chciał zrozumieć do końca ani konserwatywnych postaw przeciętnego polskiego szlachcica z warstwy, którą można by określić jako „klasę polityczną", a więc ludzi biorących aktywny udział w życiu politycznym choćby na szczeblu sejmikowym (a przecież znał osobiście i Glinków, i Matuszewiczów), ani mentalności takiej czy innej „opozycji" w kraju o zachwianej równowadze sił wewnętrznych, ani swoich bliskich przyjaciół, którzy szybko stawali się wrogami, ani wrogów, którzy obdarzeni łaskami nie zostawali jednak obłaskawieni. Nie zrozumiał do końca ambicji i postaw wujów Czartoryskich i ich klienteli. I co równie ważne, nie od razu dostrzegł rzeczywiste intencje stosunku do Rzeczypospolitej mocarstw ościennych, a przede wszystkim Rosji i jej zamierzeń w stosunku do króla osobiście. Kiedy przez warstwę ideałów i złudzeń (nie była ona zbyt gęsta) zaczęła przebijać prawda rzeczywistości i król musiał znosić coraz to nowe, kolejne upokorzenia - poczuł się człowiekiem niesłusznie skrzywdzonym przez swoich i przez obcych, władcą nieszczęśliwym i zgorzkniałym. Już w trzy lata po elekcji pisał do Teresy Geoffrin: „Wciąż doświadczam troski, niepokoju, zawodu i nawet cisza jest niekiedy trudniejsza do zniesienia niż reszta. Ale prawdziwa hańba jest związana tylko z prawdziwą winą, a ja chciałem jedynie dobra". Niecierpliwość serca i umysłu, chęć szybkiego działania za wszelką cenę w niesprzyjających warunkach, o czym z przyga-ną pisali współcześni, a z niejakim uznaniem ci historycy, którzy w Stanisławie Auguście widzieli wybitnego polityka, a nawet najwybitniejszego z polskich monarchów - są zapewne sympatycznymi cechami osobowości, ale utrudniły, jeśli nie uniemożliwiły przynajmniej w pierwszym okresie zadania króla refomatora w takim kraju, jakim była Rzeczpospolita. Po pierwsze zbyt długo trwała nieuzasadniona wiara, że wystarczy wskazać szlacheckiemu narodowi właściwą jego zdaniem drogę reformy państwa i przekonać o swoich dobrych intencjach, a otoczenie, a szlachta pójdą nią chętnie i z własnej woli. Wiara, że nowemu pomazańcowi uda się szybko zagospodarować 134 135 wolną przestrzeń między majestatem a wolnością, między szlacheckim narodem a królem, którą wydrążyły w Rzeczypospolitej lata zmagań prowincji z centrum. Nieuzasadniona także okazała się wiara, że to, czego nie udało się osiągnąć Czar-toryskim, uda się osiągnąć Poniatowskiemu. Wkrótce „reformatorska gorączka" zamieniła się w ciężką zapaść kraju i monarchy. „Król jest utalentowany i wykształcony, ale przede wszystkim pochłania go chęć reform. Gdyby mógł, zreformowałby w jednym dniu cały kraj, cały naród, by go podnieść na poziom innych narodów o większej kulturze. Dążność ta w połączeniu z żywym temperamentem sprawia, że nie zawsze zastanawia się naprzód, zanim coś przedsięweźmie, i że przyjmuje zbyt prędko wnioski lub projekty przedstawione mu w świetle korzystnym i w sposób pełen polotu [...] Zresztą z zasady jest łatwy, jak najmilszy w obejściu i stara się zobowiązać sobie każdego"10. Ta charakterystyka Stanisława Augusta pisana przez Antonia Viscontiego, nuncjusza papieskiego, warta jest uwagi i zapamiętania, mimo, a może właśnie dlatego, że jest powierzchowna. Zupełnie inaczej oceniane były metody działania książąt Augusta Czartoryskiego wojewody ruskiego i Michała kanclerza wielkiego litewskiego. Na sejmach 1764 r. i potem na sejmie 1766 r. stosowali giętką taktykę starając się nie urazić nawet własnych - na ogół przecież konserwatywnych lub upierających się przy swoich instrukcjach poselskich - klientów i przyjaciół politycznych. Czartoryscy nie przeciągali struny w sprawach mogących wywołać silne niezadowolenie, a nawet niekiedy dla zdobycia popularności popierali demagogiczne wystąpienia. I tak na przykład rozplatanie dziwacznego konglomeratu wzrostu nastrojów prowettyńskich, a więc prosaskich, i jednoczesnego wzrostu ksenofobii antydysydenckiej wśród szlachty na sejmach 1764 r. (domagano się, wbrew żądaniom Rosji, pozbawienia protestantów i unitów wszelkich praw w Rzeczypospolitej) wymagało umiejętności politycznych iście koronkarskich. Tę giętką taktykę zauważył saski rezydent August Essen: „Familia działa na zasadzie znajomości sprawy i rządzi rodakami udając, że jest zupełnie powolna na ich życzenia; niekiedy zmilczy, choć wnioski uczynione nie podobają jej się, ale nigdy wprost nie walczy przeciw zdaniu posłów; ma takich, którzy jej wnioski przedstawiają, ma drugich, którzy te wnioski zaraz modyfikują, jeżeli powstaje w izbie oburzenie"11. A reformy lat 1764-1766 nie były wszak rewolucyjne. Ustawy sejmów to ograniczona próba realizacji niektórych koncepcji reformatorskich, w znacznej mierze wcześniej już postulowanych i formułowanych w czasach saskich zarówno w przedsejmo- wych uniwersałach, jak w niektórych instrukcjach bądź w publicystyce. Znana jest mowa Andrzeja Zarnoyskiego wojewody inowrocławskiego (a wkrótce kanclerza wielkiego koronnego) wygłoszona na sejmie konwokacyjnym 16 V 1764 - zapowiadająca konieczność wprowadzenia gruntownych reform, swoistego „Nowego Ładu". Zgodzić się jednak trzeba z diagnozą Jerzego Michalskiego, że wprowadzono raczej wiele praktycznych istotnych modyfikacji niż nowe podstawy ustrojowe sejmu12. A tym bardziej państwa. I to nie tylko ze względu na presję i naciski ambasadorów Rosji i Prus. Jak zwykle przedtem i potem, tak i teraz politycy musieli wzywać opornych posłów zasiadających w izbie sejmowej, aby dali „niezawodne dowody ojczyźnie naszej, że jej uszczęśliwienie jest jedynym celem naszym". Udało się częściowo ograniczyć liberum veto na sejmach (na razie w sprawach skarbowych - bardzo istotnych, bo dotyczących m.in. podatków) i w nieco większym zakresie wprowadzić na sejmikach w miejsce jednomyślności głosowanie większością głosów. W sprawie ograniczenia lub zniesienia liberum veto na sejmikach i sejmach toczyły się na początku panowania nieustanne negocjacje między Stanisławem Augustem a imperatorową i Nikitą Paninem. Tuż po elekcji, 11 IX 1764, król wysłał kolejny memoriał do Katarzyny II, w którym domagał się wsparcia pieniężnego, pozostawienia oddziałów rosyjskich w kraju oraz zgody na wprowadzenie pluralitatem. W październiku Stanisław August pisze do Franciszka Rzewuskiego, ówczesnego przedstawiciela Rzeczypospolitej w Rosji, aby przekonał imperatorową (Panin wciąż radzi, aby jej nie drażnić, gdyż jest przeciwna wszystkim propozycjom reform) o konieczności ustanowienia zasady większości głosów na sejmikach, tylko bowiem ta reforma może zapewnić „wolność narodowi". Należy także zapobiec zrywaniu sejmów, w przeciwnym razie - pisał Stanisław August - król będzie musiał uciec się do sięgnięcia po władzę absolutną lub uczynić coś „jeszcze gorszego"13. Ostatecznie na skonfederowanych sejmach 1764 r. udało się usprawnić porządek sejmowania i sejmikowania, ustanowić pierwsze władze kolegialne, takie jak Komisje Skarbowe koronna i litewska, a potem i Komisje Wojskowe (najpierw na sejmie konwokacyjnym wobec sprzeciwu Litwinów ustanowiono Komisję Wojskową tylko dla Korony, potem na sejmie koronacyjnym również dla Litwy). Komisje skarbowe, a przed wszystkim komisje wojskowe ograniczały w sposób istotny zbyt rozległą dotychczas władzę najważniejszych .ministrów: skarbu i wojny (czyli podskarbich i hetmanów) odpowiedzialnych tylko przed sejmem - a sejmy, jak wiadomo, za obu Augustów były zrywane lub „nie dochodziły", w praktyce więc odpowiedzialność była mem ' sprani A im nlo WMjMr kola nieciei rótymi nnia, t i powinien 1) »pierwszej t miał w tej sprawie ustalone poglądy; twierdził, że władza hetmanów jest zbyt wielka, wręcz absolutna, „gdyż może wstrząsnąć wszelkim porządkiem w państwie", a hetman „stać się strasznym zarówno królowi, jak wolności". Tak więc prawo zdaniem króla było potrzebne i dobre, ale wprowadzając je na sejm Czartoryscy kierowali się niskimi pobudkami i zmusili króla do uchylenia reformatorskiej przyłbicy. Być może miał rację i należało pozostawić hetmanów w spokoju, każda bowiem reforma podważała w sposób oczywisty czyjeś interesy, nadwerężała układy lojalności, tworzyła nowych wrogów (bądź przyjaciół). Nie można było liczyć na to, że uda się ograniczyć władzę ministrów, zdobyć aplauz patriotycznej szlachty i zarazem pozostać w zgodzie z hetmanami. Okazało się, że łatwiej jest reformy postulować niż wprowadzać je w życie. Zatrzymałam się dłużej przy tej sprawie, gdyż jest ona bardzo charakterystyczna dla sposobu rozumowania Stanisława Augusta, a polityczny spór między koroną a buławą będzie trwał aż do drugiego rozbioru państwa. Razem czy oddzielnie Reformy przeprowadzone na sejmach 1764 r., na jakie zgodziła się ostatecznie Katarzyna II (i pod jej wpływem Fryderyk II), były elementem przetargu - miały uśpić czujność polskiego prorosyjskiego sojusznika, Familii i króla, oraz przynieść określone korzyści Rosji (i w mniejszym stopniu Prusom). Katarzyna oczekiwała, że król i Familia jako poważni dłużnicy Rosji (wsparcie pieniężne i wojskowe) załatwią na sejmie koronacyjnym między innymi trzy najważniejsze sprawy: gwarancji praw i ustroju Rzeczypospolitej przez imperatorową, a więc oficjalnego - i to z inicjatywy strony polskiej - uznania protektoratu rosyjskiego w takiej lub innej formie prawnej (na przykład potwierdzenia dawnych traktatów uzupełnionych nowymi punktami lub nowego aliansu nierównych partnerów); równouprawnienia tzw. dysydentów, wyznawców wszystkich niekatolickich wyznań chrześcijańskich zamieszkujących terytorium Rzeczypospolitej i wreszcie - spraw drobniejszych, jak delimi-tacja granicy z Rosją (mogło to oznaczać rozszerzenie terytorium rosyjskiego) i rozstrzygnięcie sporów o zbiegłych poddanych. Polscy sojusznicy, mający wtedy dzięki rosyjskim pieniądzom i wojskom większość głosów, okazali jednak daleko idącą rezerwę wobec wszystkich propozycji. W tym zlekceważyli, w każdym razie chwilowo, dwie najważniejsze dla Rosji sprawy: gwarancję i sprawę dysydentów. Wprawdzie Stanisław August tuż po koronacji, bo 26 listopada, obiecał, że spełni życzenia Katarzyny dotyczące dysydentów, ale zastrzegał, iż nie mo- M f ł 138 139 że działać zbyt gwałtownie. Po sejmie koronacyjnym jednak, dziękując imperatorowej za zgodę na dokonane reformy i donosząc, że został upoważniony przez sejm do traktowania w sprawie aliansu, informował, że wszelkie wzmianki o ewentualnych zmianach praw innowierców wywołują gwałtowne sprzeciwy i negatywne reakcje posłów. O załatwienie gwarancji, jak pamiętamy, Katarzyna nalegała w listach do Keyserlingka jeszcze przed elekcją. Wówczas ta sprawa mogła nie być znana Familii, gdyż reskrypty do ambasadora były tajne. Kwestia równouprawnienia dysydentów ciągnęła się od dawna jawnie i publicznie i było oczywiste, że jeśli nie z powodów merytorycznych, to przynajmniej formalnych stała się dla imperatorowej probierzem posłuszeństwa i lojalności Stanisława Augusta i Familii. Probierzem możliwości ugruntowania wpływów rosyjskich opartych na tym właśnie, zwartym i prorosyjskim stronnictwie. Był to probierz bardzo źle wybrany i świadczący bądź o braku wyobraźni i konsekwencji w polityce rosyjskiej wobec Rzeczypospolitej już w samych początkach panowania Katarzyny II (o co właściwie chodziło, kiedy popierano Familię: o spokój w Rzeczypospolitej czy o rozruchy?), bądź o niedocenieniu postaw szlachty polskiej i siły wpływów Kościoła katolickiego mimo niewątpliwego antyklerykalizmu większości szlacheckiego stanu. Sądzę, że brak pełnego rozeznania sytuacji był w tym wypadku podstawową przyczyną dalszych burzliwych, a nie zamierzonych ani przez Rosję, ani tym bardziej przez Polskę wydarzeń. Jak zwykle, a może najczęściej bywa, nastąpił splot okoliczności, z których wyjście okazało się bardzo trudne, właściwie niemożliwe. Dla każdego rozsądnego polityka było rzeczą oczywistą, że żądanie przyznania przez sejm w tym czasie nie tylko pełnej tolerancji religijnej, ale i nadanie uprawnień politycznych i społecznych różnowiercom wywołają gwałtowny sprzeciw szlacheckiego społeczeństwa. Tym większy, że Czartoryscy już wcześniej popełnili, chociaż zapewne całkiem świadomie, podstawowy błąd: aby zmniejszyć popularność Sasów i zyskać aplauz tłumu, rozhuśtali wśród szlachty nastroje ksenofobiczne, tolerując jawnie antydysydenckie wystąpienia (między innymi sejm konwokacyjny ponowił niektóre antydysydenckie ustawy z początków XVIII wieku). Zdaniem Jerzego Michalskiego Czartoryscy sądzili, że przejawy szlacheckich fobii w stosunku do „obcych" oraz innowierców przekonają imperatorową, iż jej żądania są niemożliwe do spełnienia. Za realizację planów rosyjskich był teraz odpowiedzialny następca starego szczwanego lisa Hermana Keyserlingka, siostrzeniec Nikity Panina, pierwszego ministra imperatorowej do spraw polityki zagranicznej, a szczególnie polskiej - książę Mikołaj Repnin. Trudno było o gorszy wybór, jeżeli chciało się w sposób bezkonfliktowy i spokojny doprowadzić do pełnego politycznego podporządkowania Rzeczypospolitej Rosji. Niewiele starszy od Stanisława Augusta, miał ambicje skupienia władzy w kraju w swoim ręku. Najpierw zyskał przyjaźń i zaufanie braci Poniatowskich (szczególnie Kazimierza) - potem króla. Zaraz na początku panowania Stanisława Augusta utworzyły się dwa konkurencyjne ośrodki „decyzyjne" czy też opiniotwórcze walczące o wpływ na króla: z jednej strony to, co można by nazwać „młodym dworem" skupionym wokół Zamku; z drugiej grono ludzi skupionych wokół starych książąt Czartoryskich. „Młody dwór" to przede wszystkim bracia Poniatowscy, ambitny hulaka, rwący się do władzy Kazimierz podkomorzy koronny, pragnący jak najszybciej zerwać z trzonem dawnej Familii i stworzyć własne królewskie czy też dworskie stronnictwo; Andrzej, generał w służbie austriackiej, który w ówczesnym podziale Europy chciał widzieć Rzeczpospolitą nie w sojuszu państw „północnych" (Rosja, Dania, Prusy, Anglia), lecz raczej państw „południowych" (Austria, Francja, Hiszpania i w dalszym planie Turcja); Michał, opat czerwiński, sekretarz koronny, inteligentny, kostyczny i konserwatywny, zdecydowanie prorosyjski i mający duży wpływ na decyzje swego królewskiego brata. Do grona tego należeli na razie także Adam Kazimierz Czartoryski i jego żona Izabela, przyjaciel króla Ksawery Branicki, wówczas tylko starosta halicki, Franciszek Rzewuski i - osoba najważniejsza - Mikołaj Repnin. To grono, nie tak znów młode, większość bowiem przekroczyła 30 lat, poza ambicjami politycznymi łączyły także wspólne upodobania, zabawy, rozrywki, kobiety. Izabela Czartoryska, żona Adama Kazimierza, była najpierw kochanką króla, potem wielką miłością i kochanką Repnina. Dzieckiem ambasadora był syn Adam Jerzy Czartoryski. „Równość [...] wieku, humoru, skłonności do zabaw łączyła umysł króla do posła a przez to codzienne z nim wspołeczeństwo coraz bardziej stało się związkiem przyjaznym". Drugie grono to trzon dawnej Familii: Michał Czartoryski, teraz królewski minister, oraz August wojewoda ruski, nie lubiący braci i przyjaciół króla - obaj uważali za naturalne, że będą merytorycznie sterować tronem Stanisława Augusta; zięć wojewody ruskiego Stanisław Lubomirski strażnik koronny, niechętny królowi, i jego żona Izabela, wciąż jeszcze intymna króla przyjaciółka. Familia - czy też Czartoryscy i ich polityczni przyjaciele i klienci - to była wciąż najważniejsza siła polityczna w kraju, na której wspierał się tron i programy reformatorskie, główne negocjacje z Rosją i opinie znacznej części szla- r ł 140 141 checkiego społeczeństwa. Czartoryscy, jak mówiono wówczas, mieli „kredyt w narodzie" - nowy król musiał dopiero swoją popularność budować. Ale zaufanie do Familii (jak i do króla) zostało zachwiane bezwzględną rozprawą z opozycją przy pomocy wojsk i pieniędzy rosyjskich. Trzeba więc było podreperować reputację i wizerunek stronnictwa w sejmie i na prowincji. Jednak nie tylko żeby odzyskać „serca" i „umysły", Czartoryscy uznali, że należy okazywać pewną niezależność wobec rosyjskich żądań; sądzono, a była to zapewne iluzja, że ochłodzenie stosunków pozwoli na powolne uniezależnienie Rzeczypospolitej od wschodniego sąsiada. Sądzono, że utrzymanie dystansu ułatwi negocjacje z Repninem. „Ambasador rosyjski - donosił rezydent duński w grudniu 1764 r. - wyszedł wczoraj z konferencji z książętami Czartory-skimi bardzo niezadowolony, a nawet zirytowany nie tylko ich stosunkiem do sprawy dysydentów, ale i innych spraw [...] skarżąc się, że od pewnego czasu stali się tak uparci w swoich poglądach i tak nieustępliwi, że nie można uzgodnić z nimi najmniejszej sprawy [...] nawet pokazując rozkazy, jakie otrzymałem". Takiej też, twardej postawy wujowie oczekiwali od Stanisława Augusta. Czartoryscy byli bardzo pewni siebie: uważali, że bez ich poparcia nie odniesie się w polityce polskiej żadnych sukcesów. A sytuacja była nader skomplikowana. Poseł rosyjski Mikołaj Repnin miał aż za wiele powodów do irytacji i własnych prywatnych motywów, żeby skłócić Stanisława Augusta z Czartoryskimi, czyli rozbić obóz proreformatorski, którego siłę stanowiłaby właśnie jedność korony i stronnictwa Familii. Po pierwsze poseł rosyjski nie wykazał dość siły i sprytu, żeby załatwić po myśli Katarzyny i Panina rosyjskie postulaty zgłoszone przed sejmem koronacyjnym. Trzeba więc było znaleźć główną siłę sprawczą niepowodzeń rosyjskiego dyplomaty. Stali się nią Czartoryscy i ich niedobry rzekomo wpływ na króla. Repnin śle w tym czasie listy do imperatorowej sławiące Stanisława Augusta i dezawuujące jego wujów. Król w jego opinii jest całkowicie lojalny wobec Rosji i tak oddany Katarzynie, jak gdyby był jej własnym poddanym. To opór Czartoryskich sprawił, że sejm koronacyjny zlekceważył sprawę gwarancji (i ewentualnego aliansu), uprawnień dysydentów i delimitację. Stanisław August ma zdaniem Repnina dobrą wolę współpracy z Rosją, wszelkie kwalifikacje, aby budować system rządów osobistych, i tylko „dobre serce" oraz lojalność wobec wujów powstrzymują go od samodzielnego działania i sprawiają, że jest chwiejny w decyzjach. Król miał już w końcu 1765 r. oznajmić Repninowi, że chce z pominięciem Czartoryskich nawiązać bezpośrednie kontakty z politycznymi liderami szlachty na prowincji, poznać nastroje, dysponować wakansami, tworzyć własne stronnictwo. „Krok taki naturalnie mógłby podkopać głęboko wpływy Czartory-skich i pociągnąć ich stronników ku królowi - pisał ambasador do Petersburga - lecz stanowczość jego w podobnych wypadkach jest tak chwiejna, że nie śmiem marzyć nawet o tym, aby zamiar ten uskutecznił". Mikołaj Repnin szybko nauczył się albo schlebiać królowi - albo go szantażować „niezadowoleniem imperatorowej" i podjudzać przeciwko Czartoryskim przy wszelkich możliwych okazjach. Sączył nieufność i niechęć, „jad w duszę", jak pisze Zofia Zie-lińska15, obiecywał też i pomagał załatwiać pieniądze z Petersburga, a wujowie i ministrowie uznali teraz, że nie „jest [rzeczą] przyzwoitą, aby król był stipendiarius obcego mocarstwa"16. Stanisław August założył własnym kosztem Szkołę Rycerską w Warszawie, zwaną też korpusem kadetów (pomysł nie był nowy - już August III miał łożyć środki na ten cel i były te nie wypłacone pieniądze traktowane jako saskie pasywa), ale już w 1768 r., kiedy imperatorowa obiecała zamienić doraźne „subsydia" dla króla na stałą roczną pensję, obiecała też utrzymywać swoim kosztem korpus kadetów. W ślad za komitywą króla i ambasadora szły także ściślejsze konfidencje polityczne. Ambasador coraz częściej uczestniczył w oficjalnych nawet naradach, w tzw. konferencjach króla z ministrami, miał bezpośredni, stały, bez oficjalnego ceremo-niału dostęp do królewskiej garderoby i królewskiego gabinetu. Usiłował kontrolować wszystkie poczynania Stanisława Augusta. Książę Repnin szybko i znakomicie przyswoił sobie zasadę divide et impera - dziel i rządź. Doskonale wiedział, że tylko rozbicie lojalności i współpracy tronu i Familii mogło utorować mu drogę do własnych, apodyktycznych rządów. Z biegiem czasu stawał się też coraz bardziej arogancki i brutalny. Jego apodyktyczność w stosunku do króla - mimo pochlebnych doniesień do Petersburga - wywarła wstrząsające wrażenie na Teresie Geoffrin, która przebywała latem 1766 r. w Warszawie: „Nigdy w życiu nie widziałam, aby ktoś był w takim stopniu impertynencki, jak on w stosunku do Waszej Królewskiej Mości". Nie ma wątpliwości, że wrażeniami z dworu warszawskiego „maman" dzieliła się ze swoimi znakomitymi przyjaciółmi w Paryżu. Nie wzmacniało to prestiżu ani Rzeczypospolitej, ani polskiego króla. A w Petersburgu, w którym wciąż przeważały wpływy Nikity Pani-na, długo patrzono na sprawy polskie tylko oczami Mikołaja Repnina. Panin podobno „ślepo mu wierzył" i było niebezpiecznie przedstawiać ministrowi inny punkt widzenia. IX. Nauki polityczne t ł M *. » Walka o władzę Z kolei Czartoryscy także mieli wiele pretensji do nowego monarchy. Przede wszystkim - o dziwo - o brak monarszej godności. O to, że król zbyt spoufalił się z ambasadorem obcego mocarstwa; że wszelkie sprawy, zarówno dotyczące polityki wewnętrznej, jak i nawet zagranicznej uprzednio uzgadnia z rosyjskim wysłannikiem. O to, że nie zachowuje w sekrecie treści narad i decyzji ministerialnych, a w konferencjach ministrów z królem coraz częściej biorą udział trzej jego bracia i najczęściej dyskredytują opinie prawowitych uczestników. Miano królowi za złe, że jest pod wpływem swojej „sekretnej rady", w której uczestniczą ludzie młodzi „bez eksperiencji", bracia, przyjaciele i damy, królewskie kochanki, jak na przykład rozpolitykowana księżna Elżbieta Sapieżyna wojewodzina mścisławska, siostra Ksawerego Branickiego. Zarzucano królowi, że zmienia decyzje uzgodnione i ustalone na radach ministrów, ludzi wszak „w ojczyźnie zasłużonych, interesów kraju wiadomych, wiernością nieposzlakowanych". Podobno powszechnie mówiono, „że co ministrowie uradzą, to ariergabinet [gabinet poufny] odmieni". Niezależnie bowiem od socjotechnik stosowanych przez księcia Repnina dla siania nieufności i niezgody między dworem a Familią oraz między Familią a Petersburgiem istniało bardzo wiele punktów zapalnych dawnych i nowych między Poniatow-skimi i królem a Czartoryskimi. Książęta uważali, że stronnictwo zwane Familią, które uformowało także Stanisława Augusta i wyniosło go na tron polski, powinno być główną siłą i oparciem dworu, a wszelkie próby formowania własnej „partii królewskiej" mogą tylko osłabić obóz proreformatorski. Sądzili - i najczęściej słusznie - że drugim obok Repnina złym duchem króla jest jego najstarszy brat Kazimierz podkomorzy koronny. Irytował jego hulaszczy tryb życia, wygórowane ambicje, jawne próby wyłamania się z solidarności klanowej i tworzenia oddzielnej „partii" dworskiej, budowanie sobie prestiżu kosztem króla i jego ministrów. Nie cieszyli się też zaufaniem książąt Czartoryskich i inni bracia królewscy. Stanisław Lubo-mirski twierdził, że ujawniły się „wkrótce po odprawionej koronacji simptomata chciwości, ambicji i nienawiści ku Familii książąt Czartoryskich w osobach braci królewskich, a stąd naj-przywiązańsze onych zdania i rady ku Panu i Ojczyźnie w naj-nieżyczliwsze zamienione tłumaczenia"1. Nie mamy podstaw, żeby tym opiniom, chociaż zapewne przesadzonym, nie wierzyć. Jak pamiętamy, nieporozumienia między królewskimi braćmi a wujami Czartoryskimi miały stary rodowód. Stanisław August wielokrotnie bronił podkomorzego koronnego i innych braci. Pisał, że jest bardzo przygnębiony niechętnym sto- i » te* » t 144 : 145 sunkiem Michała Czartoryskiego do jego brata Kazimierza: byłoby łatwo uczynić go łagodnym i przyjaznym Familii, ale Czar-toryski „okazuje mu pogardę i antypatię tak wyraźną, iż wystarczy, żeby jakakolwiek propozycja wyszła od Kazimierza [...] aby zaraz została odrzucona"2. Jeżeli bracia kiedykolwiek sprzeciwiają się opinii wujów - twierdził Stanisław August - to dlatego, że albo inaczej sprawy załatwić nie mogą, albo też uważają, że słuszność jest po ich stronie, a nie dla okazania swej wyższości lub większych wpływów na decyzje króla. Poważne anse i spory wzbudziły także już pierwsze próby samodzielności Stanisława Augusta, podjęte prawie zaraz po koronacji. Takie jak na przykład rozdawnictwo według królewskiego uznania wakujących starostw i urzędów. Co prawda o nominacji na jedno z pierwszych ważnych stanowisk zadecydowała bezpośrednio Katarzyna II bez pytania o zdanie kogokolwiek w Polsce. Chodziło o województwo wileńskie odebrane Karolowi Radziwiłłowi, które król chciał oferować albo Adamowi Czartoryskiemu, albo jego teściowi Jerzemu Flemmingowi podskarbiemu litewskiemu. Imperato-rowa oddała je Michałowi Ogińskiemu, który udał się do Petersburga z prośbą o nominację - nawiasem mówiąc zażądała także do własnej dyspozycji sześciu orderów Orła Białego, najwyższego krajowego odznaczenia. Ale już pierwszy samodzielny krok Stanisława Augusta - łaska okazana Sasowi, zięciowi Potockiego wojewody kijowskiego Alojzemu Briihlo-wi - przyjęty został przez Familię z oburzeniem. Król nie tylko załatwił obu braciom Bruhlom indygenat polski (przeciwko temu nikt by nie protestował), ale Alojzemu przywrócił urząd generała artylerii koronnej i kilka starostw, a także dodał nowe, lipnickie i warszawskie. Fawory dla dopiero co zwalczanej opozycji, która wciąż miała w kraju swoich licznych zwolenników w osobach stronników saskich, potraktowane zostały jako perfidna próba zyskania sobie przez Stanisława Augusta przychylności odwiecznych wrogów Familii Potockich i świadoma zdrada interesów klanowych. Reakcja Czartoryskich była może niewspółmierna do czynu, ale królem na pewno kierowały określone motywy: chciał okazać samodzielność w rozdawnictwie wakansów, gdyż był to główny atrybut władzy królewskiej w Rzeczypospolitej. Zarazem jednak rozdawnictwo wakansów bez konsultacji świadczyło dowodnie o dążeniu do formowania własnego stronnictwa; wreszcie Stanisław August rzeczywiście wyobrażał sobie, że pozyska dla tronu wrogą dotychczas partię, wyraźnie bowiem pisze w pamiętnikach, że chciał „zniszczyć wszystkie ziarna niezgody w kraju", a przy okazji okazać szlachetny gest i wynagrodzić krzywdy wyrządzone niegdyś synom Henryka Briihla. Nie- zależnie od tego, że Alojzy Briihl okazał się świetnym fachowcem w dziedzinie artylerii, były to działania nie do końca przemyślane politycznie. Król istotnie nigdy nie zrozumiał jednej z podstawowych zasad funkcjonowania mechanizmów politycznych obowiązującej wszędzie, a szczególnie ważnej w klientel-skim systemie politycznym Rzeczypospolitej: że za pomoc i wsparcie trzeba płacić. Trzeba było za nią zapłacić i Rosji, i inaczej, poprzez lojalność, także wujom Czartoryskim. To nie Stanisław Antoni Poniatowski otrzymał koronę z rąk Katarzyny II, ale członek silnego stronnictwa Familii. Tego król także nigdy nie chciał przyjąć do wiadomości i dążąc do samodzielności chętnie nadstawiał ucha tym, którzy namawiali go do zerwania więzów lojalności i oczerniali Familię. Już wiosną 1765 r. zaczął nawiązywać za plecami wujów tajne kontakty polityczne z Repninem oraz bezpośrednio z Petersburgiem (w sprawie ewentualnego aliansu i praw dla dysydentów3), usiłował także bez konsultacji i uzgodnień dysponować rozdawnictwem dóbr i urzędów. Najpierw zaspokajał apetyty braci i starał się przekupić i pozyskać wrogów, potem nie zawsze starczało lepszych miejsc i nominacji dla przyjaciół. Przez całe panowanie, podobnie jak w młodości, Stanisław August chciał podobać się wszystkim, chciał „mieć po sobie wszystkich" (z pewnymi wyjątkami) i sądził, że wyróżniając czy obdarzając, a więc jakoby „zobowiązując" ludzi sobie niechętnych neutralizuje wrogów lub nawet zyskuje nowych przyjaciół. Tymczasem wrogowie pozostawali wrogami, a zawiedzeni i rozczarowani przyjaciele przemieniali się w ludzi niechętnych lub wrogich. Znakomitym przykładem takiej nieudanej „polityki kadrowej" był na przykład Ksawery Branicki, przyjaciel jeszcze z petersburskich czasów, który wyświadczył królowi wiele przysług, także przed elekcją. To jemu Stanisław August obiecał właśnie gene-ralstwo artylerii po Bruhlu, a potem zmusił go - pod wpływem różnych nacisków, między innymi właśnie wrogich Familii Potockich i Teresy Geoffrin - do dobrowolnej rezygnacji ze stanowiska na rzecz Briihla. W dodatku obydwaj odegrali niesmaczną trzygodzinną scenę, pełną fałszu z obu stron, którą potem król opisał w pamiętnikach jako szlachetną walkę dwóch bezinteresownych istot: król jakoby nie chciał cofnąć obietnicy danej Branickiemu (pragnął, aby sam zrezygnował ze stanowiska) -Branicki nie chciał jakoby przyjąć ofiary, ale żądał królewskiego polecenia. Ostatecznie to król.wziął górę. Tego Ksawery Branicki nigdy Stanisławowi Augustowi nie wybaczył. Jedno z najbogatszych w Rzeczypospolitej starostw, spiskie -przynoszące około 16-18 tysięcy czerwonych złotych rocznie dochodu (232 000 złotych polskich) - otrzymał zaraz na początku panowania brat Kazimierz Poniatowski. To także stało się koś- i j « i l * ł r 146 147 cią niezgody w najbliższym otoczenieniu króla. „O starostwo spiskie - pisze współczesny obserwator - wielka była emulacja między [...] bratem królewskim a książęciem Lubomirskim [...] zięciem księcia Czartoryskiego wojewody ruskiego, tak dalece, że tylko co w oczach królewskich za łeb się nie porwali"4. Na starostwo spiskie liczył ponadto także wojewoda ruski. Oczywiście cały szereg ważnych wakujących urzędów, a także starostw otrzymali najbliżsi współpracownicy Familii. I tak na przykład już na sejmie koronacyjnym Andrzej Za-moyski wojewoda inowrocławski, cieszący się powszechnym szacunkiem, otrzymał kanclerstwo wielkie koronne; pieczęć mniejszą koronną (wicekanclerstwo) dostał faworyt prymasa Władysława Łubieńskiego, posłusznego wykonawcy poleceń Czartoryskich i Rosji w czasie interregnum, ksiądz Andrzej Młodziejowski, zaufany płatny agent także ambasady rosyjskiej; wynagrodzony został podkanclerstwem litewskim szczególnie uczynny na Litwie (m.in. sygnatariusz konfederacji litewskiej i kurator dóbr Radziwiłłowskich) Antoni Przezdziecki referendarz litewski. Jerzy Flemming sprzedał podskarbiostwo wielkie koronne Michałowi Brzostowskie-mu, marszałkowi konfederacji litewskiej - Brzostowski dostał więc „nominację" na stanowisko podskarbiego. Ponieważ tak się złożyło, że wakujących urzędów było wiele (między innymi po członkach opozycji, którzy wyemigrowali z kraju), wiele też było nowych nominacji i nadań dóbr królewskich, zwanych starostwami. Jeżeli ktoś postąpił na wyższy urząd, ruszała w górę po szczeblach drabiny funkcji, honorów i prestiżu oraz oczywiście dochodów cała plejada politycznie zasłużonych osób. „Markotno to było królowi, że nie mógł łaskami swymi według woli swojej szafować..." Poważne, można powiedzieć, podstawowe nieporozumienia z obydwoma wujami, a szczególnie z Michałem, wywoływały też roboty sejmikowe i próby wprowadzenia królewskich rządów osobistych na prowincji. I tu król chciał, wbrew deklaracjom, jak najprędzej okazać samodzielność, wspierany w Koronie przez braci Kazimierza i Michała, a na Litwie przez Kazimierza i dawnego współpracownika Familii, Antoniego Tyzen-hauza, najpierw koniuszego, a potem podskarbiego litewskiego, oraz Ksawerego Branickiego. Chociaż Stanisław August deklarował, że jest całkowicie lojalny wobec wujów, liczył, że to jego człowiek, właśnie ambitny Tyzenhauz, przejmie w imieniu króla wpływy na Litwie, która była z dawien dawna domeną Michała Czartoryskiego. W 1766 r. Tyzenhauz przedstawił królowi projekt „do zbudowania własnego, królewskiego kredytu na Litwie"5. Stanisław August już przed sejmikami tegoż roku (pierwszymi po sejmie koronacyjnym) zaczął bez wiedzy Czartoryskich prowadzić bezpośrednią korespondencję z liderami sejmikowymi i obiecywać urzędy i miejsca poselskie w parlamencie. „Przecie nic złego w tym nie ma, że chcę pozyskać dla siebie jedną ósmą część kraju, gdy siedem ósmych Korony i Litwy są, że tak powiem, wyłącznie w rękach, moich dwóch wujów" - pisał w odpowiedzi na wyrzuty do kanclerza Czartoryskiego już w sierpniu 1765 r.6 Ten zaś uważał, że „Wasza Królewska Mość nie możesz i nie powinieneś nigdy nauczyć się tej naszej sejmikowej roboty", co Stanisława Augusta „to bodnęło w żywe, iże mi dało jasno widzieć zamysły i pasję ministra, który chciał nie tylko sam rządzić, ale na całe życie króla w opiece ministrowskiej [...] trzymać"7. Warto zauważyć, że władza skupiona w ręku kanclerzy dawała niejaką gwarancję centralizacji skromnej administracji i decyzji politycznych wedle tak cenionego przez króla „modelu angielskiego", natomiast próby tworzenia przez Stanisława Augusta własnego „dworskiego" czy też królewskiego stronnictwa - musiały w tym czasie prowadzić do decentralizacji władzy i ponownego rozbicia ośrodków decyzyjnych. Trudno się dziwić, że Czartoryscy byli dotknięci postępowaniem siostrzeńca monarchy i odczuwali je jako brak zaufania do tych, którzy działają, „aby wzmocnić i utrwalić zaufanie narodu do Majestatu królewskiego". Król zdaniem wujów powinien rządzić sercami i umysłami „narodu" - ministrowie zajmować się bieżącą polityką. Interesującym przykładem nieporozumień nie tylko ambicjonalnych, ale i merytorycznych różnic między królem a kanclerzem litewskim była sprawa wyboru posłów na sejm 1766 r. na jednym z litewskich sejmików. Stanisław August pragnął, żeby posłem z sejmiku brzeskiego został Sapieha, pułkownik królewski, siostrzeniec wojewody brzeskiego. Mimo że Sapiehowie byli wieloletnimi wrogami Familii, król dowodził, że „jeden Sapieha" na sejmie nie zaszkodzi, ponieważ między innymi celem nowej polityki powinno być zniszczenie, a przynajmniej zatuszowanie niechęci i nienawiści między dawnymi wrogimi partiami. Czartoryski był całkiem przeciwnego zdania: mimo wielu trudności (nadmiar kandydatów) już ustalił z przywódcami brzeskimi, że posłami na sejm zostaną Józef Sosnowski, nowo mianowany pisarz polny, były poseł brzeski i marszałek sejmu elekcyjnego, oraz Józef Bystry, poseł zakroczymski na sejm konwokacyjny. Bystry, wierny królowi i Familii, był zdaniem Czartoryskiego dużo lepszym kandydatem na posła, gdyż Karol Sapieha wojewoda brzeski, wuj królewskiego kandydata, nie cieszy się dobrą opinią wśród zwolenników Familii. Za Augusta III zrywał wszystkie sejmiki oraz należał do tych, którzy w Wilnie strzelali do okien Jerzego Flemminga i zabili jego oficera. W liście do króla kanclerz zga- t j f 148 149 dzał się, że dawnym adwersarzom nie należy czynić krzywdy, ale też nie trzeba obsypywać ich łaskami, bo wywoła to bardzo złe wrażenie wśród szlachty, która sprzyjała Familii. „Zechciej, królu, zaufać mojemu tak długiemu doświadczeniu, że podobne sprawy nie są wcale bagatelne, że są ważnym elementem w dziele budowania pomyślności królestwa i rządu"8. Odpowiedź króla była także dość stanowcza. Dlaczego stolnik Po-niatowski był informowany o planach sejmikowych kanclerza, a nie informuje się o nich króla? „Mógłbym odpowiedzieć tak samo [...] podjąłem już określone decyzje, które są znane i potwierdzone w powiecie, i ich zmiana osłabi tam mój kredyt. Mógłbym dorzucić, że dla mnie, nowego króla, jest sprawą bardzo ważną przekonać wszystkich, że moje decyzje są niezmienne"9. W tym wypadku Stanisław August ustąpił. Ale jak trudno mu było zdobyć autorytet wśród samowolnych ministrów, świadczą naciski na kanclerza, aby Antoni Przezdziecki podkanclerzy litewski zjawił się wreszcie w Warszawie. „Jestem chyba jedynym królem na świecie, który nie wie, kiedy ujrzy swoich ministrów". Próby zdobycia niezależności Imperatorowa też miała powody do rozczarowania i niezadowolenia. Rosja, co oczywiste, nie pochwalała już pierwszych prób samodzielności - decyzji o wysłaniu polskich posłów do Austrii i Francji z doniesieniem o elekcji i staraniami o uznanie nowego polskiego monarchy, bez pośrednictwa rosyjsko-pruskiego. Ponadto zdaniem, prawda, że zgryźliwego Stanisława Lubomirskie-go, który spisał krótko i nie zawsze konsekwentnie Motiva powziętych niechęci dworów petersburskiego i berlińskiego do Naj-jaśn[iejszego] Króla Imci, nader niezręczne były starania Stanisława Augusta - i to niedługo po koronacji - o pojednanie z państwami przeciwnego wówczas Rosji i Prusom obozu politycznego, „Wiedniem, Dreznem, Francją" i „całą familią burbońską"10, które musiały doprowadzić do poważnych zadrażnień. Wyjazd do Francji Augusta Sułkowskiego został stanowczo wstrzymany przez Mikołaja Repnina - bratu Andrzejowi Po-niatowskiemu pozwolono jechać do Wiednia. „Tajne" rozmowy polityczne niedoświadczonego generała austriackiego, który nigdy dotychczas nie parał się dyplomacją, stały się oczywiście tajemnicą poliszynela i doprowadziły do wściekłości zarówno imperatorową, jak i szczególnie Fryderyka II, przeciw któremu obrócić się miała „nowa dyplomacja" - ewentualny powrót antypruskiego sojuszu państw cesarskich. Poprzez Wiedeń także, za pośrednictwem francuskiego ambasadora, starano się o oficjalne uznanie elekcji Stanisława Augusta przez króla Francji Ludwika XV. Niezręczność całej „afery austriackiej" była wówczas dla wszystkich oczywista. Oto w czerwcu 1765 r. Stanisław August pisał do Katarzyny II, że jeżeli dobrze rozumie zamiary i plany rosyjskie, „intencją Waszej Cesarskiej Mości jest ustanowienie między Rosją, Polską, Prusami i Szwecją związku, który przez swoją zażyłość stanie się tak silny, iż w sposób decydujący zaciąży na wadze Europy"11, a w tym samym mniej więcej czasie jego brat negocjował z Austrią, ówczesnym wrogiem Rosji i Prus, i pośrednio z Francją, z dawna stojącą na przeszkodzie rosyjskiej ekspansji. Najwyraźniej ani Andrzej Poniatowski, ani jego królewski brat nie zdawali sobie sprawy, jakie następstwa mogą przynieść Rzeczypospolitej owe „tajne negocjacje" tajnego dyplomaty- -amatora o wejście Polski do sojuszu państw „południowych", w pewnym więc sensie i rozbicie „sojuszu północnego", co prawda jeszcze nie do końca zawiązanego (w marcu 1766 r. wycofała się z obietnic Anglia). Oczywiście i Rosja, i Prusy były znakomicie poinformowane o działalności „austriackiego generała" i nie bez kozery obwiniały króla o nielojalność oraz niezręczne próby wyrwania się spod zależności sąsiadów. Ponadto Andrzej Poniatowski starał się także w imieniu króla o rękę arcyksiężniczki austriackiej Elżbiety. W sprawę ożenku wmieszały się dwie kobiety - żona hrabiego Salmoura, przyjaciela Charlesa Williamsa i Stanisława Antoniego z lat młodości i wesołych wiedeńskich zabaw, Helena z Łubieńskich, oraz zapewne żona Andrzeja, piękna szwagierka króla, dobrze widziana na wiedeńskim dworze Teresa. Jakkolwiek król w pamiętnikach zaprzecza stanowczo, jakoby myślał o tym związku i tylko oszczercze języki chciały go skłócić z Katarzyną, a Rosję z Austrią (między innymi król pruski) - to jednak źródła potwierdzaj ą w pełni zakulisowe swaty Andrzeja Poniatowskiego. Pamiętniki króla w wielu sprawach są mało wiarygodne. Dwory europejskie, które doskonale znały i kulisy, i proscenium wyboru Stanisława Antoniego Poniatowskiego na tron Polski, a nawet; orientowały się w liczbie wojsk rosyjskich stacjonujących w Rzeczypospolitej - miały znów okazję do pikantnych plotek (Stanisław August na serio uważał, że Katarzyna poczuła się osobiście tak bardzo dotknięta projektami jego małżeństwa, zez tego jedynie powodu przez 7 miesięcy nie odpowiadała na listy). Dwory europejskie i dyplomaci nie tylko jednak skłonni byli do plotek, lecz także, co znaczmie gorsze, do negatywnej oceny polskich polityków i ich niefrasobliwości. Oto polski król, sojusznik i dłużnik Rosji, ewentiualny uczestnik sojuszu państw „północnych", niedługo po kononacji próbował za plecami wielkiego mocarstwa zmienić miej see Rzeczypospolitej w politycznych układach państw europejskich. Wybrany na tron z przy- 150 zwoleniem i poparciem króla pruskiego, nie krył swojejip stwa pruskiego antypatii, a jego brat „afiszował się wfidi ze swą wrogością do Fryderyka"12 podobnie jak w lalitlil Stanisław Antoni na dworze rosyjskim. Ponadto Staniihiii gust, szczególnie przez pierwszy okres panowania, nieuk: się, także w bezpośredniej korespondencji z imperatną pouczać ją, jakie są jej rzeczywiste interesy i gdzie leż«,pi dziwe" interesy Rosji. Najwyraźniej uważał się za dliii bardziej dojrzałego niż caryca i w listach do pani Mii w 1764 r. przekonywał „maman", że Katarzyna II j e sl tato inteligentna, że „jest to prawdziwie drogocenny metal,Hi; powinien zostać ukształtowany wprawną ręką, kieroiąi-brym sercem i zdrowym rozsądkiem"; kiedy indziej ddiil że imperatorowa Rosji byłaby zawsze dobra i wspaniilujśl-na, gdyby miała odpowiedniego mentora. Jak wiemy, Ima Geoffrin była zbyt dumna z przyjaźni króla polskiego,!^ chowywać w tajemnicy jego wynurzenia. W liście do Katarzyny II z kwietnia 1765 r. król pouczał j\itę sób, „w jaki król pruski od dawna działał przeciw Polsce, i,tót( teraz chce wyrządzić mi u Ciebie, skłaniają mnie do pnpeą abyś zmniejszyła swoje względy dla niego, zwłaszcza iż nit «ife, dlaczego Katarzyna II Imperatorowa Rosji miałaby potrzeh* go monarchy do tego stopnia, aby go zachęcać [...] do wymuś roszczeń raniących sprawiedliwość i niepodległość Polskhjtj sojuszniczki, a przez to sławę i dobro najlepszego, najwierijiajt i najtkliwszego z Twoich przyjaciół"13. Stanisław August cljtt mieszał, niekiedy w pełni świadomie, sentymenty, porządctnl-ny, wartości aksjologiczne z porządkiem politycznym i Uą często rzeczywistością. Świat, jaki być powinien, ze światli* czywistym. Polskie racje miały za sobą określone wartoiti: sprawiedliwość i moralność. Racji siły i cudzych interesów politjaytl nie dostrzegał lub raczej udawał, że ich nie dostrzega, lut ta to ktował je jako godne potępienia. Wiele jednak błędów politpijtl wynikało po prostu z nader wybujałej ambicji i przekonaniinki-nych kwalifikacjach politycznych. Nikita Panin już w pil 1766 r. twierdził, iż „lekkomyślność i pośpiech" w dziikiicl króla polskiego przechodzą wszelkie granice14. Cała „afera austriacka" miała bowiem także posmak zeitjn Fryderyku II. Jednym z bardziej niezręcznych posunijtpitr wszego sejmu zwycięskiej Familii, sejmu konwokacjąi-z punktu widzenia politycznej strategii i taktyki - byłcisto wienie cła generalnego, które ku zdumieniu polskich pijb spowodowało znaczne zaostrzenie stosunków z PrusaiFip deryk II, sojusznik Rosji, którego strona rosyjska musin-kłaniać, aby wyraził zgodę na podstawowe reformy KJII 151 1764 r. - odpowiedział Polakom na dwa sposoby: pieinjti brutalne wtargnięcie do Wielkopolski, zaraz po sejmie koronacyjnym, kilku komend wojsk pruskich. Pod pretekstem odebrania zbiegłych poddanych pruskich „gwałtownie dawno osiadłych mieszkańców wybierać poczęto cum familia et omni supel-lectili [z rodziną i wszelkimi ruchomościami] [...] Gruchnęła ta wiadomość w Warszawie, wcale jej wiary dawać rozum nie do-zwalał, która jednak gdy się [pojtwierdziła, posłano kurierów do Moskwy"15. W ciągu tygodnia Rzeczpospolita straciła kilka tysięcy ludzi i wiele milionów złotych. Była to niewątpliwie pruska demonstracja siły i odpowiedź na antypruskie sentymenty i poczynania Polaków. Wiosną 1765 r. król pruski wystawił w Kwidzyniu komorę celną na Wiśle - uzbrojoną w działa. Potem na interwencję Katarzyny II zlikwidował armaty, ale na cło generalne uchwalone bez porozumienia z Prusami odpowiedział rujnującymi polski handel cłami pruskimi. Strona polska znów interweniowała w Petersburgu. Fryderyk II w sposób dowolny, niezgodny z literą prawa interpretował traktat wielawski z 1657 r.; Stanisław August prosił i żądał; słał do imperatorowej błagalne listy w tym samym czasie, kiedy jego brat publicznie obrażał w Wiedniu króla pruskiego. Przywołano Stanisława Augusta do porządku, najpierw łagodnie, potem stanowczo. Katarzyna czuła się w obowiązku interweniować w Berlinie, a jednocześnie wszelkie „prośby" do Fryderyka II i naciski na Prusy stawiały ją w bardzo niewygodnej sytuacji. „Dla każdego państwa - pouczała Stanisława Augusta imperato-rowa - istnieją tylko dwie możliwości sprawdzenia swej istotnej wagi w stosunku do sąsiadów: działanie siłą i z mieczem w ręku albo przemyślane rokowania". „Monarcha tak oświecony jak Ty zna charakter króla pruskiego i umie ocenić jego położenie. Jedno i drugie stanowią dla jego sąsiadów regułę wyboru, czy chcą mieć w nim przyjaciela czy wroga". Przekazywała reguły gier politycznych pisząc, że „istnieje w stosunkach międzynarodowych zasada, której trzeba przestrzegać pracując dla dobra kraju. Chodzi o to, aby przez kroki podejmowane u siebie nie sprowokować sąsiadów do poczynań, które uczyniłyby te pierwsze bezskutecznymi, a nawet szkodliwymi"16. Czartoryscy bardziej byli skłonni do ostrożności i do unikania wszystkiego, co mogłoby wzbudzić podejrzenia sąsiadów, starali się także dbać o dobre stosunki z Rosją. To ich opinie wyrażał Stanisław Lubomirski strażnik koronny, gdy pisał, że wszelkie manifestacyjne reformy były dla kraju szkodliwe, że należało działać tak, aby zmylić sąsiadów co do prawdziwych intencji rządu, a także powoli przygotowywać do reform umysły nieufnej szlachty. Jego zdaniem sejm konwokacyjny położył fundamenty pod przyszły rozwój i wzrost znaczenia Rzeczypospolitej na arenie międzynarodowej, ale nie należało zazdrosnym „otwierać * i 152 153 oczu", że „chcemy i możemy z łatwością i prędko najmocniejszym porównać się". Uważał, że takim błędem było wysłanie zaraz po koronacji posłów i rezydentów do większości dworów europejskich, a szczególnie „legację do Turek". Jest moim zdaniem sprawą drugorzędną, czy to pod wpływem Czartoryskich, braci królewskich, czy też w wyniku osobistych poglądów króla latem 1766 r. rada królewska (tzw. konferencja króla z ministrami) zgodnie opracowała kolejną instrukcję dla polskiego rezydenta w Petersburgu Franciszka Rzewuskiego, która musiała znowu rozdrażnić dwór petersburski. Instrukcja dotyczyła warunków ewentualnego przyszłego sojuszu obu państw. Oto polecano między innymi negocjować zwrot kosztów pobytu armii rosyjskiej w Polsce nie tylko w czasie wojny siedmioletniej, ale także - co zakrawało na arogancję - w czasie bezkrólewia, gdy wojska rosyjskie wykonywały polecenia Po-niatowskich i Czartoryskich. W tejże instrukcji zmierzano do pominięcia upokarzającego traktatu z 1686 r. (który Rosja chciała włączyć do gwarancji-aliansu) i wysuwano propozycję potwierdzenia traktatu z 1704 r., który przewidywał zwrot części Inflant Rzeczypospolitej i pod wieloma względami był w nowej sytuacji politycznej zupełnie chimeryczny (dość przypomnieć, że był wymierzony przeciwko Szwecji, obecnie partnerce sojuszu państw północnych). Gdyby konieczne były ustępstwa, polecano Rzewuskiemu próbować w zamian uzyskać zgodę na reformy na najbliższym sejmie (głosowanie większością, aukcja wojska, podatki, traktat handlowy itp.) oraz jako ewentualną rekompensatę za Inflanty powiększenie armii polskiej na koszt Rosji. Trudno zrozumieć, że w skomplikowanej sytuacji lata 1766 r. takie przetargi mogły jeszcze komukolwiek, w tym także królowi, wydawać się realne, jakkolwiek w niektórych sprawach rozpoczęto wstępne rozmowy. Kolejne propozycje strony polskiej sprowokowały zjadliwą odpowiedź imperatorowej. Jerzy Michalski przytacza informację pochodzącą od Nikity Panina, iż Katarzyna II uznała, że najwyraźniej dwór polski dotychczasowe ustępstwa traktuje jak kupiecki zadatek i ma zamiar dalej się targować, w rzeczywistości zaś chce wykorzystać rosyjskie siły i zasoby do realizacji własnych celów17. Było to zgodne z prawdą. Początki matni Przed sejmikami poselskimi 1766 r. pozornie podobne opinie dzielili i Stanisław August, i Michał Czartoryski. Król pisał w lipcu do Wołczyna, że jego rada (na której, jak wiemy, wciąż odnotowywano absencję wielu ministrów) zdecydowała, aby w instrukcjach poselskich żądać i pisać „mniej niż więcej", że opowiedzenie się wyraźne za wieloma reformami, jak aukcja wojska, szczegóły organizacyjne (na przykład podatki) i sposoby dalszego ograniczenia jednomyślności, mogą być z wielu względów niewygodne. Kanclerz wielki litewski uważał jednak, że nie tylko instrukcje sejmikowe i królewskie uniwersały powinny być dyskretnie sformułowane, ale sprawy, które zostaną wniesione na sejm, też powinny być nieliczne i w miarę możliwości umiarkowane w treści. Także sprawy dysydentów - zakres tolerancji religijnej. Czartoryski zwracał uwagę na znaczenie dla nowego króla tego sejmu, który będzie pierwszym „sejmem królewskim" (sejm koronacyjny zdaniem księcia był kierowany przez prymasa Łubieńskiego). Przemyślał głęboko sprawy i uważa, że ów sejm należy traktować Jako początek, jako źródło, jako kamień probierczy trwałości i jakości królewskiego panowania, a nawet i dalszej przyszłości". Umiarkowanie polityczne, wąski zakres projektów reform „podtrzyma spokój w umysłach u nas, wzmocni przywiązanie i zaufanie do króla oraz uchroni nas przed zazdrością i zaniepokojeniem naszych silnych sąsiadów". „To Ty, Panie, wydrukowałeś ten piękny aforyzm, że tylko wydając się małymi, z biegiem dobrze wykorzystanego czasu będziemy mogli stać się wielkimi"18. Istotnie sejm 1766 r. stał się punktem zwrotnym w przebiegu wydarzeń politycznych w kraju, zadecydował o dalszych dziejach króla i królestwa. Ale był sejmem tragicznym, a nie pomyślnym. Może tylko przyspieszył rozbiór, a może nawet stał się jednym z najważniejszych czynników, jedną z „przyczyn" rozbioru kraju. Poważne reformy i tak upragnione uzyskanie „bytu politycznego" wśród państw europejskich zostały odłożone na długie lata. Dokładnie na lat 20. Polscy politycy już wcześniej popełnili wiele błędów i popełniali je dalej. Na razie Fryderyk II zemścił się za reformy 1764 r. i antypruskie poczynania napadem na ziemie wielkopolskie i „pruskim cłem" dławiącym polski handel. Katarzyna II poszła dalej. Sejmami lat 1766-1768 Rzeczpospolita miała zapłacić za niespłacone długi wdzięczności, nieposłuszeństwo i próby upokarzania Rosji. A potem już wypadki potoczyły się lawiną. Trudno sobie wyobrazić, aby imperatorowa i jej doradcy liczyli na to, że uda się jednocześnie zawrzeć pozornie „korzystny" dla obu stron alians (nawet jeżeli miałby to być pseudoalians19), uzyskać gwarancję dotychczasowych praw i ustroju Rzeczypospolitej (formalne podporządkowanie polityczne) oraz załatwić zgodę ksenofobicznie nastawionej szlachty na przyznanie uprawnień dla innowierców i to wszystko na jednym sejmie „w przyjaznej atmosferze" wspólnoty celów i interesów. Była to bowiem oczywista dla wszystkich uczestników i obserwatorów wydarzeń groźna mieszanka wybuchowa. M / W maju gu st a l i stj o njip «•• i ispkit ii Rosji i RHipiiidiiiiiijiIsljjiiijsllde argumenty miel iiiitrii 111111' li tift, ilyś zrozumiał, że spokójiitiPilsiinkpBiiJiijijHaipierają się na jegostBjitaHiiir^faązain-ter esowait spijtt pinii, i Bijiiit pokojem na Północy"1) ni i iji, iifłfii sloujA prijjadół króla, obi Eitinjijliilititifiijfj piMnidwm Fryderyk 11, a sptkój Pilni fti ii inhporatja do sojuszu dor Repiii miii pultu i jrtilitatji an W rzecz pozornie „alians",i miał być XVII-wietitiitiiiiril go)jest nej ostai ski polskiej # ne znaczi sznika, a i nych re a potem r,aten mem spraw Inny listijstosdliiFiiiilii wedle oceiilMajiIptntsii stanowczo, ńhjf ii| li pjiii isji 11 r, Dfdzie „ostatnimi nymi") żatti nowiercói,H wobec Rosji, ii iltiitilfliiiiijil żem. SądzitiiąiiilitiiniFBliililiść-jeśli użyć sto'WipntwijfaiiiiliiiJo Stanisława Augusta - ,ilii«f' łk in liediint, że w sposótby króla i FiiispipiriHt kultu - 154 155 skompr oitwiia i ni h| jii inj itobncjj- nych fanatyków. Imperatorowa godziła się na odsuwanie sprawy dysydentów przez dwa lata. Teraz postanowiła działać. Tolerancja miała dotyczyć nie tylko pełnych swobód w zakresie kultu religijnego, ale przyznania szlachcie innowierczej także praw politycznych i obywatelskich przysługujących wyłącznie szlachcie katolickiej. Nim doszło do zwołania pierwszego za panowania nowego króla sejmu, polscy politycy byli już uwikłani w sytuację prawie bez wyjścia. Dwie tylko były możliwości działania i żadna z nich nie była dobra. Można było albo całkowicie ulec żądaniom Rosji (i Prus), a wówczas skompromitować się i utracić wiarygodność w oczach szlacheckiej opinii, albo głośno zaprotestować. Wówczas być może dałoby się liczyć na poparcie społeczności szlacheckiej, zdobycie popularności przez nowego króla, na wspólnotę działań, legitymizację z trudem i niezupełnie legalnie zdobytej władzy, a raczej korony. Obie drogi niosły wielkie ryzyko polityczne, jednak doprowadzić mogły do ważnych precedensów i rozstrzygnięć w przyszłości. Ale król wciąż liczył na wyjście „trzecią drogą" i w najlepszych intencjach dolewał oliwy do ognia. Najpierw uznał, że będzie pożyteczne, jeśli pewne ulgi dla różnowierców - przede wszystkim swobody kultu religijnego i inne tym podobne - znajdą się w niektórych instrukcjach sejmikowych, potem, że będzie lepiej, by jednocześnie pojawiły się protesty wobec dalej idących żądań. „Dysydentów materii, gdybym mógł uniknąć wcale, byłbym najkontentniejszy - pisał do Brzo-stowskiego podskarbiego litewskiego w połowie sierpnia 1766 r. - lecz kiedy widzę, mimo wszelkie starania moje, że nie mogę zupełnie odwrócić tej burzy z zagranicy do nas idącej, rad bym przynajmniej, żeby instrukcje poselskie to obostrzyły, żeby ani do poselskiej izby, ani do urzędów przypuszczeni nie byli [...] którym by już jedynie usum oratorium aby był dozwolony"22. Miała to być zapewne próba powtórzenia taktyki Czartoryskich z 1764 r. - przekonanie Rosji, że sprawa jest niemożliwa do załatwienia. Tylko że obecna sytuacja była już zupełnie odmienna. Takie kroki wydały się niezręczne nawet oddanemu królowi Antoniemu Tyzenhau-zowi (twierdził, że lepiej odłożyć te sprawy do sejmu, bo król może stracić popularność na Litwie) i oczywiście także kanclerzowi litewskiemu, który uważał, że instrukcje sejmikowe powinny pominąć sprawę milczeniem. Michał Czartoryski przypominał, że król najlepiej wie, jakie są jego osobiste poglądy na sprawy tolerancji religijnej, iż zdaje sobie sprawę, jaką szkodę wyrządzają Rzeczypospolitej ograniczenia swobody kultu. Ale wszelkie poczynania w tej materii muszą być załatwiane z największą delikatnością i uwagą, ma- 156 157 łymi krokami. Groźby naszych potężnych sąsiadów i rosyjskie pieniądze mogą zapewne doprowadzić do uchwalenia prodysy-denckiego prawa na najbliższym sejmie, ale nie będzie ono ani solidne, ani trwałe: „prawie powszechny jeszcze nazbyt ślepy i pełen przesądów fanatyzm stanie się jeszcze bardziej zaciekły, bardziej wzburzony i gwałtowny"23. Cała ta sprawa, jeśli zostanie przeprowadzona siłą, może spowodować nieskończenie większe zło i przynieść bardziej destruktywne skutki: rozbrat króla z narodem. Harmonia między głową państwa a Republiką jest zdaniem Michała Czartoryskiego jedyną gwarancją, że nie obudzą się na nowo walki frakcyjne wewnętrzne i zewnętrzne; utrata zaufania narodu do króla oznaczałaby zaprzepaszczenie wszelkich dotychczasowych i przyszłych reform. Były to prorocze słowa. Stanisław August przyznawał pozornie rację tym radom, wcześniej już jednak obmyślił nowy scenariusz działań. Był on skonstruowany na zasadzie twardych negocjacji: ten, od którego zażąda się maksimum, zgodzi się łatwiej na minimum - ten haczyk miała połknąć polska szlachta katolicka. Do Petersburga poszły kolejne wytyczne działania dla Franciszka Rzewuskiego, a w rzeczywistości dla dworu rosyjskiego, które najpewniej były uzgadniane przez króla także z posłem rosyjskim (a może i pruskim). Oto podstawowe elementy królewskiego scenariusza: 1) żeby otrzymać jakiekolwiek ustępstwa dla dysydentów, Rosja i Prusy muszą zażądać znacznie więcej, niż można w rzeczywistości im przyznać; 2) byłoby niebezpieczne dla króla i innowierców użycie w tej sprawie siły zbrojnej; 3) dwór rosyjski musi postarać się w Rzymie, żeby biskupi polscy skłonili się ku żądaniom dysydentów; 4) trzeba zaangażować w sprawę dysydentów ministrów Prus, Anglii i Danii, aby wspólnie poparli notę Mikołaja Re-pnina, która powinna być przedstawiona po sejmikach; 5) poseł pruski Benoit powinien ściśle współpracować z Repni-nem, a ten ostatni winien dostać pełną plenipotencję i swobodę działania; 6) należy unikać wywołania wrażenia, że chce się zdominować Rzeczpospolitą, ale na każdą prowincję trzeba wysłać emisariuszy, którzy dadzą szlachcie do zrozumienia, że Rosja jest poważnie zaangażowana w sprawy przywilejów dla dysydentów; 7) posłowie rosyjski i pruski powinni wystąpić na oficjalnej audiencji w senacie; 8) Rosja musi poprzeć wszystkie plany króla i należy uzyskać dlań jakieś pieniądze lub spłacić część jego długów24. Takie były najważniejsze zalecenia Stanisława Augusta między połową czerwca a połową lipca 1766. Król informował także Rzewuskiego, iż książęta Czartoryscy nie wierzą, żeby Nikita Panin na serio chciał równouprawnienia dysydentów (oni zaś sami dawali do zrozumienia rosyjskim politykom, że większość postulatów jest niemożliwa do realizacji). W zamian za aktywność Stanisław August liczył na nagrodę w postaci dalszego ograniczenia liberum veto, utrzymania konfederacji (gwarancja głosowania większością głosów), a nawet ustanowienia sejmu gotowego. Rzeczywistość stała się parodią tego scenariusza lub też raczej scenariusz ten stał się parodią rzeczywistości. Został w najbliższym czasie w wielu punktach zrealizowany. Tyle, że ó, rebours. Sejm 1766 r. ukazał publicznie pęknięcie polityczne wewnątrz zwycięskiego stronnictwa Familii, która przez dwa lata teoretycznie posiadała w swoim ręku pełnię władzy w Rzeczypospolitej: koronę i najwyższą władzę wykonawczą, w tym kancler-stwa i podkanclerstwo oraz Komisję Wojskową. Walka o władzę trwała parę dziesiątek lat, a oto zdobyta przez stronnictwo dominująca pozycja w kraju, wspólnota celów i środków, strategii i taktyki nie przetrwały dwuletniej próby czasu. Z jednej strony ambicje, duma i upór książąt Czartoryskich utrudniały współpracę. Z drugiej także odnajdziemy podobne postawy: ambicje „młodego dworu" skupionego wokół Zamku królewskiego były bardzo wybujałe - doświadczenie polityczne nader skromne. Stanisław August, który zawsze wierzył w kierującą nim rękę Opatrzności, chciał zbyt szybko zdobyć samodzielność: 25 V 1766 pisał do Kaspra Salderna, że zawsze zachowa wszystkie względy dla wujów, ale nie ma zamiaru „być ich niewolnikiem"25. Chciał przechytrzyć Czartoryskich, Rosję i Prusy oraz konserwatywną i fanatyczną powiatową szlachtę. Wierzył, że złe duchy opozycji zostały przegnane przez Katarzynę II skutecznie i nigdy nie wrócą. Rację jednak miał Michał Czartoryski: upokorzona opozycja czekała tylko na sposobną porę. Najwięksi wrogowie króla i Rosji w momencie, kiedy zechciał na nich skinąć ambasador rosyjski - natychmiast ofiarowali mu swoje usługi. Stanisław August uwierzył w przyjaźń i poparcie dla swoich planów Mikołaja Repnina, który był jednak w duszy przekonany, że pomyślność „Polski i pomyślność Rosji są wzajemnie nie do pogodzenia". Kadź narodowa Przed zaczęciem sejmu sytuacja była już bardzo napięta, a umysły wzburzone. Delegacja dysydentów przedstawiła sejmowi - zgodnie z królewskim scenariuszem - żądania jak najdalej idące: nie tylko pełnych swobód kultu religijnego dla członków wszystkich niekatolickich wyznań chrześcijańskich, ale także zrównania szlachty dysydenckiej we wszystkich prę- 158 159 rogatywach z katolicką. Mieli audiencję w sejmie posłowie rosyjski i pruski, a na audiencji u króla poparli żądania innowierców w imieniu swoich monarchów przedstawiciele Danii i Anglii oraz innych protestanckich państw. Zaraz jednak do walki ze strony polskiej ruszyły dwie różne, powiązane zresztą siły. Jedna w obronie świętej i wyłącznej wiary katolickiej, reprezentowana godnie przez upokorzonego w 1764 r. Kajetana Sołtyka biskupa krakowskiego, który już na sejmiki przedsejmowe rozesłał podburzające szlachtę pisma. Teraz występował bezkompromisowo w sejmie, poparty przez nuncjusza papieskiego, który także zażądał audiencji w izbie sejmowej. Król reżyser przestał panować nad aktorami. Na konferencjach z biskupami skłonnymi do ugody i pewnych ustępstw w niektórych sprawach religijnych dysydenci nieustępliwie podtrzymywali żądania polityczne. W drugiej turze opornego sejmu Mikołaj Repnin wezwał posiłki. Do boju ruszyła siła reprezentująca szerszą opozycję antykrólewską i anty-Czartoryską, w tym także opozycję antyreformatorską, złożoną z przegranych ludzi o sasko-republikanckim rodowodzie. Poczuli na tym sejmie sprzyjającą aurę i zaatakowali w niespodziewanym miejscu. „Niewinny" zdaniem Stanisława Lubo-mirskiego projekt ułożony przez króla i kanclerzy, wniesiony na sejm przez Andrzeja Zamoyskiego kanclerza wielkiego koronnego, stał się wygodnym pretekstem dla opozycji. Nie był tak całkiem „niewinny", proponował bowiem objęcie głosowaniem większością głosów (na sejmach wolnych) wszystkich spraw jakoby skarbowych, „ku pożytkowi Rzeczypospolitej ściągających się". Interpretacja tak sformułowanego prawa mogła być bardzo szeroka, a szczególnie istotna w zakresie podniesienia podatków i aukcji wojska. Projekt Zamoyskiego został przez opozycję okrzyczany jako zamach na swobody obywatelskie i dążenie króla do władzy absolutnej. (Podobne opinie, chociaż w złagodzonej formie, wyrażał potem także Stanisław Lubomirski sugerując, że król chciał w swoim ręku skupić władzę nad wojskiem, co zresztą nie było dalekie od prawdy.) Opozycję poparli zaalarmowani posłowie rosyjski i pruski żądając, „by powiększenie podatków i wojska nigdy pluralitate decydowane nie były", a forma rządu pozostała nie zmieniona. Na początku Czartoryscy trwali na posterunku i bronili projektu Zamoyskiego, doszło nawet do ostrej wymiany zdań z posłem rosyjskim. Sytuacja jednak nie rokowała nadziei na zwycięstwo króla i Familii, a opór po raz pierwszy spotkał się z jawnymi pogróżkami ambasadorów. Zdaniem Stanisława Lubomirskiego opozycja nie miałaby szans w suwerennym sejmie, gdyż posłów opozycji „liczba nie przewyższyła liczność pluralitatis idących za tym projektem"26. Repnin i poseł pruski Gedeon Benoiit mieli jednak w ręku wiele atutów i powadzili zręczną grę stosmjąc na zmianę pogróżki, przekupstwo i dając do zrozumienia,, że zniweczenie projektu Andrzeja Zamojskiego odsunie na r.azie sprawy tolerancji religijnej. W tej sytuacji Czartoryscy ptostanowili ustąpić i namawiali do rezygnacji Stanisława Auguslta, „gdy sytuacja kraju nie dozwa-la tego czynić, co chcemy, czynić to trzeba, co musimy f...J sprzeciwiać się zaś bez mocy,, jest naród i króla widocznie na nieszczęśliwość eksponować".. Król mimo nacisku wujów i innych ministrów ustąpić nie chiciał - obalenie czy też ograniczenie liberum veto stało się dla jniego czymś więcej niż celem reformatorskim, stało się hasłerm i probierzem sukcesu królewskiej polityki. Zręcznie prowadził sesje sejmowe - i liczył na dawne obietnice ambasadora. Było jednak jasne, że Repnin musi wyjść z tej pierwszej próby sił zwycięsko. Doprowadził do przegłosowania kontrprojektu ogłoszonego przez Michała Wiel-horskiego kuchmistrza koronne;go „Ubezpieczenie głosu wolnego" (kasował on praktycznie majważniejsze reformy sejmów 1764 r. ograniczające liberum veto na sejmach nieskonfede-rowanych). Na tym sejmie Czartoryscy publlicznie odcięli się od króla i jego linii oporu. „Ubezpieczenie głfosu wolnego", projekt hańbiący i demagogiczny, zamykający praktycznie drogę do reform podatkowych i wojskowych oraz; najważniejszych spraw państwowych (tzw. materii status), został ostentacyjnie poparty przez Augusta Czartoryskiego i jego syna Adama. Wojewoda ruski miał przemawiać, wedle króla wbrew swoim zwyczajom, trzy godziny i opowiedział się nie tylko za projektem Wielhor-skiego, ale także zrzekł się mar:szałkostwa konfederacji, co równało się jej rozwiązaniu. Projekt Wielhorskiego przeszedł jednogłośnie. Wcześniej już (co było do przewidzenia) także i Stanisław August ustąpił przed pogróżkami ambasadorów rosyjskiego i pruskiego, ale w sposób nieco teatralny. „Zabierzcie mi tę koronę, którą od was dostałem, ale oszczędlźcie mojemu narodowi niedoli i obelg pozbawiając go wszystkiego, nawet nadziei na trwałość [istnienia] narodu", miał powiedzieć patetycznie obu ministrom. Na co usłyszał odpowiedź, że królowi osobiście i jego koronie nic nie grozi, ale w razie uiporu na ziemie Rzeczypospolitej wejdzie 60 000 wojska rosyjslko-pruskiego, które pogrąży kraj w ogniu i krwi. „Znalazłem siię w tej szczególnej a okropnej sytuacji, kiedy trzeba poświęcić honor dla obowiązku" -pisał do pani Geoffrin. Z biegiem czassu i wydarzeń tego rodzaju deklaracje miały powtarzać się cojraz częściej (zawierają je notatki króla z rozmów z kolejnymi ambasadorami sąsiadów 4 Rzeczypospolitej) i stały się rodzajem rytualnej gry. Stanowiły 160 i t e « f * r * 161 zazwyczaj także dowód, że król musiał wybierać „między hon°' rem a obowiązkiem", a więc w kolejnych trudnych sytuacjach przyjmować zasadę „mniejszego zła". Mimo iż na tym sejmie, zapewne w nagrodę za ustępstwa, ło się królowi i Familii uchwalić kilka pożytecznych (m.in. uzyskanie środków na szkołę kadetów, ustanowieni6 kursu monety bitej w niedawno uruchomionej mennicy, wpr"' wadzenie precedensowych praw o głosowaniu większością głosów na niektórych sejmikach i ustalenie regulaminu obrad sej' mowych), klęska wydawała się królowi wstrząsająca. „Zdrada" Czartoryskich, a właściwie stanowczość księcia Adama Kazi" mierzą Czartoryskiego, który w rozmowie z królem prowadzonej w cztery oczy stanowczo opowiedział się za rezygnacji z dalszego oporu, tak bardzo zdenerwowały Stanisława Augf" sta, że przypłacił to ciężkim atakiem nerwowym: „chwycił0 mnie gwałtowne drżenie całego ciała i atak duszności", które z pomocą doświadczonego lekarza chorób nerwowych minęły po godzinie; miał najwyraźniej napad rodzaju padaczki. Słab6 zdrowie króla wymagało także ogromnego wysiłku psychiczn6" go i fizycznego, aby wytrzymać bez ruchu na wszystkich, częst0 niezwykle długich sesjach sejmowych. Od kiedy zniesiono z#~ kaź kontynuowania obrad po zmroku (przy świecach), sesje ciągnęły się niekiedy do rana. Ostatnia sesja sejmu 1766 r-trwała 18 godzin, a tylko król i marszałek sejmu nie mieli pr&' wa na dłużej opuścić sali sejmowej. W przerwie tego sejmu Stanisław August napisał i rozpowszechnił anonimowo w rękopisach polityczną broszurę Consideration5 d'un bon citoyen sur les memoires russe et prussien du 11 novel?1' bre komentującą noty dyplomatyczne ambasadorów rosyjskie^0 i pruskiego. Był to krzyk ostrzegawczy: Polska nie podpisała żadnego formalnego aktu, dobrowolnego czy wymuszonego, który upoważniałby jakikolwiek obcy naród (czytaj państwo) lub m°~ narchię do narzucania jej praw. Na tej podstawie uchwaliliśmy konstytucję 1764 r. Teraz groźbami zmusza się nas, abyśmy J3 zmienili i przywrócili jednomyślność, która uniemożliwi nai*1 utworzenie armii i ustanowienie podatków na jej utrzymani6' Twierdzi się, że tego chcą niektórzy członkowie sejmu. „Oto leJf" cja dla nas, że opinie, wyrażane w najlepszych nawet intencjach' są zawsze niebezpieczne, jeżeli opowiadają się za osłabieniem n^' szego rządu, a nie za nadaniem mu większego wigoru. Divide $ impera to maksyma naszych zazdrosnych sąsiadów". „Jest nie~ stety prawdą, że żadne państwo nie było nigdy i nie jest tak słat>e jak nasze, jeżeli zważy się jego rozciągłość". A podejmując decyzj6 trzeba zawsze brać pod uwagę „religię, świadomość, wolność i h°~ nor narodu"27. Te cztery ostatnie maksymy okazały się j niemożliwe do realizacji. Pełny tekst tej broszury Stanisław August włączył do pamiętników, które, trzeba na to zwrócić uwagę, znacznie odbiegają w opiniach i ocenach faktów od tych, które król na bieżąco przekazywał w korespondencji z Teresą Geoffrin, również są niespójne z tymi informacjami, jakie mamy o wcześniejszych dyskusjach króla i Familii. W pamiętnikach król gwałtownie oskarża Czartoryskich o najgorsze intencje; dzięki poparciu żądań Repnina August Czartoryski i jego córka zasłużyli sobie jakoby na wdzięczność i zaufanie ambasadora, a król popadł w niełaskę; Czartoryscy zdaniem króla „pochlebiali sobie, że zostaną na zawsze faworytami Rosji i będą dominować nad królem dzięki odrodzeniu idola liberum veto". Liczyli - i w tym król miał rację - na utrzymanie popularności wśród szlachty, skoro poparcie projektu Wielhorskiego miało spowodować odłożenie ad acta nader niepopularnej sprawy innowierców. Sejm rzeczywiście chwilowo potwierdził dawne, niekorzystne dla ewangelików i innych wyznań niekatolickich ustawy. Czartoryscy istotnie taką przyjęli taktykę i miała ona okazać się nieskuteczna i błędna, ale bynajmniej nie dowodzi to ich złej wobec Stanisława Augusta woli, wielokrotnie bowiem namawiali go do ustępstw, nie działali więc ani za plecami, ani z zaskoczenia. Prawdą jest, że pierwsi „zdradzili sprawę", a kwestia dysydentów, i to w formie skrajnej, wróciła oczywiście po paru miesiącach na porządek dzienny i wszystkie plany Familii i Stanisława Augusta spaliły na panewce. Pozostały jednak gorycz i brak zaufania. Nie chodzi nawet o to, że aż tak negatywna ocena motywów i postaw książąt Czartoryskich, jaką przedstawił król, niezupełnie zgodna była z rzeczywistością (sam na przykład uważał wcześniej, że Adam Kazimierz Czartoryski działał w dobrej wierze, więc nie zachował w sercu urazy). Ważne jest, że opinie takie ujawniają głębokie urazy i silne ambicje, jakie dzieliły proreformatorskie stronnictwo. Polityka królewska poniosła klęskę i należało znaleźć winnego. Winni wszystkiemu stali się więc Michał i August Czartoryscy. To częsta reguła ludzkich reakcji na niepomyślne wydarzenia. X. Upokorzyf Rzeczpospolitą Ambicje ambasadora Klasyczną politykę „nękania" i szantażu w sprawie dysydentów Rosja i Fryderyk II zaczęli wcześnie. Król pruski buntował separatystycznie nastawione, zamieszkane w dużej mierze przez ewangelików Prusy Królewskie. Przedstawiciele zaś Katarzyny II wyolbrzymiali akty nietolerancji duchownych i ludności wyznania rzymskokatolickiego i grekokatolickiego (tzw. unitów) wobec prawosławia i ludności innych wiar na ziemiach wschodnich Rzeczypospolitej. Zimą 1766 r. na częstych konferencjach króla z ministrami (przerywanych jego krótkimi wyjazdami na polowania do Kozienic) rozpatruje się wciąż nowe skargi dochodzące z różnych zakątków kraju, wymienia listy z duchownymi i prowadzi nie kończące się rozmowy z ambasadorem rosyjskim. Załatwienie jednej sprawy pociągało za sobą następną. Niezależnie bowiem od tego, jak rzeczywiście toczyło się na kresach współżycie obu wyznań - chodziło głównie o zebranie dowodów nietolerancji Rzeczypospolitej wobec dysuni-tów. Była to ze strony Rosji akcja zorganizowana i świadoma, rzec można klasycznie prowokacyjna. Miała na celu legitymizację później użytej przemocy. Mikołaj Repnin był rad z przebiegu sejmu. Udało mu się odkryć (z pomocą opozycji) „spisek" króla i Czartoryskich ukryty w skromnym na pozór projekcie Zamoyskiego, który w rzeczywistości zmierzał niechybnie teraz lub w przyszłości do zmiany formy rządu polskiego bez zgody Rosji. Podsunięto mu pomysł, z którego skorzystał błyskawicznie. Zdołał publicznie, na forum sejmowym, skłócić i upokorzyć króla i Czartoryskich i osłabić ich autorytet w kraju, a także zaufanie do obu stron w Petersburgu. Był rad z rozwiązania tzw. konfederacji Czartoryskich, i to nie tylko dlatego, że na wolnych sejmach miało znów obowiązywać wolne „nie pozwalam", chociaż oczywiście stanowiło to pewne zabezpieczenie przed zapędami reformatorskimi. Zapewne nie ulegało dla niego wątpliwości, że teraz, nie licząc się z nikim i nie bawiąc w małą, pełną intryg dyplomację, Rosja swobodnie będzie decydować o wszystkim na następnych sejmach, a w jej imieniu ambasador rosyjski, skoro pozwolono mu nawiązać kontakty z opozycją. Rozwiązanie konfederacji zawiązanej przez Familię w 1764 r. otwierało księciu Repninowi drogę do osobistych rządów w Rzeczypospolitej. Wiele wskazuje na to, że książę Mikołaj Repnin nie tylko służył swoim mocodawcom, ale też rozgrywał własną partię w tej grze politycznych ambicji, zmiennych interesów i decyzji. Miał wygórowane ambicje i dążył wszystkimi środkami do skupienia władzy w swoim ręku. Ale żeby utrzymać zaufanie Petersburga, trzeba było wykonać jeszcze kilka ważnych zadań, zanie- 164 165 dbanych na sejmie koronacyjnym przez upór i samowolność prorosyjskiego stronnictwa, które o mało nie skompromitowało kwalifikacji ministra. Wiosną 1766 r. przybył nawet do Warszawy jego konkurent Kasper Saldem, niejako z inspekcją, aby wybadać powody nieporozumień monarchy z Czartoryskimi. Saldem poparł Familię, a Czartoryscy uznali, że byłby lepszym niż Repnin ambasadorem w Warszawie. Repnin miał jednak wciąż silne oparcie w Petersburgu, dopóki przeważały tam wpływy jego wuja Nikity Panina. Po sejmie 1766 r. poseł rosyjski miał nareszcie wolne ręce i mógł zawiązać konfederację w pełni sobie posłuszną i podporządkowaną. Zostało otwarte pole do załatwienia gwarancji i sprawy dysydentów. Nastał zaś czas nieprzewidzianego chaosu. Już w marcu 1767 r. Katarzyna II wzorem swojej poprzedniczki imperatorowej Elżbiety ogłosiła deklarację skierowaną do „prawdziwych patriotów" stojących na straży tradycyjnych rodzimych praw. Potępiała reformatorskie zamysły i próby wprowadzenia zasady głosowania na sejmach większością głosów. Prawdą było, że przerażające szlachtę pluralitatem nie wyrastało z polskiego ducha konstytucyjnego, chociaż jednocześnie tyle było sprzecznych opinii, zdań i poglądów, tyle „ideologii", ile grup interesów, a więc pluralizm życia politycznego był oczywistością. Był to jeden z tych paradoksów, które można próbować wyjaśnić niespójnym postrzeganiem rzeczywistości przez uczestników wydarzeń lub ambicjami politycznymi nie znającymi miary. Wielu z tych szlacheckich polityków, którzy garnęli się teraz pod opiekę Mikołaja Repnina, naprawdę uważało się za „prawdziwych patriotów", inni czuli miły smak zemsty, jeszcze inni mieli oto okazję pokazać się na scenie politycznej, wyjść z anonimowego niebytu, a jest to sam przez się silny bodziec działania, nie wymagający określonych i stabilnych przekonań politycznych. Nie należy oczywiście zapominać o apanażach finansowych i obsadzie stanowisk. Deklaracja imperatorowej zachęcała opozycję rozmaitych politycznych odcieni - saskich, francuskich, rosyjskich i zgoła tylko przywiązanych do anarchii lub staropolskich wolności konserwatystów czy malkontentów zazdrosnych o władzę i wpływy - do wyjścia na arenę publiczną. Arenę zaś otoczyły znowu liczne wojska rosyjskie. Nie trzeba było seansów spirytystycznych, aby przywołać złe duchy opozycji. Zewsząd odezwali się ludzie chwilowo przegrani politycznie i upokorzeni przez znienawidzoną Familię i uzurpatora króla Poniatowskiego. Oto Karol Radziwiłł „Panie Kochanku", ów popularny w części Litwy, a zdaniem Marcina Matuszewicza zawsze „napity", zrujnowany przez Czartoryskich były wojewoda wileński, zaofiarował usługi - stanął na czele zawiązanej 22 VI 1767 konfederacji radomskiej; wcześniej zawiązano konfederację litewską, pod laską Stanisława Brzostowskiego, szwagra Radziwiłłowskiego, wroga dawnego Familii. Znalazły się także i nowe posłuszne kadry - wśród nich Gabriel Podoski, przebiegły i przekupny referendarz koronny, niedługo prymas Polski. Już w marcu ambasador organizował w terenie konfederacje innowierców. W Toruniu i na Litwie. O tym, że organizowała je Rosja, a nie sami zainteresowani, doskonale wiedział i król, i jego otoczenie. W liście Panina do Repnina z lutego 1767 r., znanym królowi i jego ministrom, były już wzmianki o konfederacjach dy-sydenckich, które zostały zawiązane w marcu. Stary to trik polityczny, przygotowywanie wydarzeń, które dopiero mają spontanicznie nastąpić. Tak więc o tym, czym ma być organizowana przez Repnina konfederacja radomska, król świetnie wiedział i bał się jej mimo zapewnień ambasadora, iż „najmniejszy uszczerbek powadze królewskiej przez nią się nie stanie, ale Moskwie konfederacja ta jest koniecznie potrzebna na stamowanie przez katolików pierwszego lodu w materii dysydenckiej". Król wiedział też, że wszelkie wcześniejsze obietnice utrzymania na przyszłym sejmie 1767 r. niektórych elementów reform są już czczą nadzieją. Żadne naciski na Repnina nie odnosiły skutku, znów uciekał się do gróźb: „ostrzegam WKMość o dwóch rzeczach: jedna, że trzeba, ażebyś już wziął na siebie skutek całego sejmu według myśli naszej i że nie dość na tym, że [...] będziesz szczerze chciał i pracował, ale że [...] skutkiem tylko jednym kon-tentować się będziesz", gdyż inaczej grozi królowi nieprzyjaźń Rosji „na całe życie". Po tym długim wstępie ambasador określił, czego żąda i na co król zgodzić się musi: rosyjska gwarancja nowej formy rządu, która wynikała będzie m.in. z równouprawnienia dysydentów, i zniszczenie na zawsze głosowania większością głosów. W tej rozmowie, jednej z wielu, która toczyła się w maju 1767 r., Stanisław August niewiele wytargował, mimo iż ambasador zapewniał, że konfederaci będą Rosji i jemu osobiście ślepo posłuszni, a on jest życzliwy królowi. Król najbardziej bał się organizowania konfederacji wojewódzkich i odsunięcia od poselstwa ludzi sobie życzliwych, zostałoby to bowiem powszechnie przyjęte jako całkowita utrata wpływów królewskich. Repnin obiecał więc królowi, że niektórzy jego zwolennicy zostaną posłami na następny sejm lub będą mogli łączyć się z konfederatami oraz że będzie uzgadniać z królem dystrybutywę urzędów i łask: „bo ja wiem - powiadał - że WPaństwo najbardziej się o swoje komisyje i promocyje boicie". Wymknęło się posłowi, że bez katolickich i dysydenckich konfederacji nie miałby autorytetu w kraju i nie mógłby przeprowadzić tego, co musi i chce. Na zakończenie oznajmił, że 166 167 . „do tego, żeby przez całe panowanie WKMości trwała konfederacja [a więc i decydowanie na sejmach skonfederowanych większością głosów], nie inaczej dojdziesz [...] tylko przez takie postępki, które nam dowodnie pokażą, że mimo nas i podstępnie żadnego pomnożenia sił tutaj nie będziesz brał przed się"1. Prośba konfederatów radomskich o gwarancję została załatwiona błyskawicznie. Już w sierpniu radomianie wybrali członków delegacji do imperatorowej Rosji. 19 września przybyli do Moskwy Ludwik Pociej strażnik litewski, zasłużony na sejmie 1766 r. Michał Wielhorski kuchmistrz koronny, Józef Potocki krajczy koronny, Józef Ossoliński starosta sandomierski i jako sekretarz Szymon Kossakowski, przyszły hetman wielki litewski i targowiczanin. Karierę zdrajcy zaczynał właśnie teraz. Bo też i były konfederacja radomska i delegacja moskiewska, przynajmniej z ducha, protoplastami konfederacji targowickiej. Katarzyna II długo oczekiwaną prośbę o gwarancję i obronę dawnych praw i wolności przyjęła z dobrą miną i wewnętrzną satysfakcją, okazując łaskawość delegatom. Gwarancja stanowić miała formalne i instytucjonalne potwierdzenie ograniczenia suwerenności Rzeczypospolitej. Na własną prośbę obywateli legalizowano rosyjską dominację w kraju. Delegaci konfederacji radomskiej kwestionowali natomiast legitymizację władzy królewskiej - liczono bezpodstawnie na detronizację Stanisława Augusta. Na najbliższym sejmie Stanisław August wystąpił z gorzkimi słowami pod adresem konfederatów: „od objęcia rządów insze-go nie miałem celu ni prawidła, jako uczynić kraj ten rządnym, szczęśliwym i poważanym. Przyjdzie, przyjdzie ten czas, gdzie pozostały ze mnie już tylko martwy popiół znajdzie obrońców, którzy [...] się wypytywać będą: cóż ten król zrobił? co zawinił? [...] Ale niech ci sądzą tę sprawę, którzy na ten czas żyć będą. Mnie o tem mówić dalej zbyt gorzko. Wolny naród, co chciał, to uczynił, ale uczynił, tego zapomnieć teraz nikomu nie podobna. Wszystkie województwa, ziemie i powiaty spoiły się węzłem {...] konfederacji. Ta konfederacja wysłała posłów do imperatorowej Imci rosyjskiej"2. Przed sejmem 1767/68 r. u króla w gabinecie znów odbywały się częste konferencje, tyle tylko, że w innym nieco składzie; wedle Stanisława Lubomirskiego, teraz marszałka wielkiego koronnego (tej nominacji, która jakoby wzbudziła szczególną zawiść opozycji „saskiej", Stanisław August przypisywał w pamiętnikach wszystkie klęski sejmu 1766 r.), bywali na nich ambasador Repnin, prymas Gabriel Podoski, Teodor Wessel podskarbi koronny, Karol Radziwiłł i Stanisław Brzostowski marszałkowie konfederacji radomskiej, bracia królewscy Kazimierz i Michał, Ksawery Branicki. Repnin zamknął drzwi przed Czartoryskimi i innymi ministrami, pozwolił natomiast na zapraszanie Andrzeja Zamoyskiego. Kanclerz odmówił, jego zdaniem bowiem obecność na konferencjach jednego tylko ministra nie miałaby żadnego znaczenia, a „mogłaby go obwiniać w narodzie, że się do takowej dokładał rady". Stanisław August miał skrupuły, ale robił, co mu kazano, przekonując siebie i innych, że uda mu się zdziałać coś dobrego lub ograniczyć akty przemocy. A jednak Mikołaj Repnin, chociaż był pozornie panem sytuacji, bał się o sprawę dysydentów i zabezpieczał na wszystkie strony. Postanowił, że najbliższy sejm, zawiązany pod węzłem konfederacji radomskiej, będzie po raz pierwszy sejmem „delega-cyjnym". Oznaczało to przelanie władzy ustawodawczej -a więc między innymi uprawnień do ułożenia traktatu z Rosją, przyznania praw innowiercom oraz potwierdzenia gwarancji -na niewielką grupę wybranych delegatów. O ich składzie i działalności miał oczywiście decydować ambasador, formalnie uzgadniając kandydatury z królem, a sejm inpleno na razie zawiesić (zalimitować) działalność. Stanisław August, tym razem na konferencji z większością ministrów, odczytał odpowiedni projekt limity sejmu i prosił o radę. Nie po raz pierwszy i nie ostatni zdanie członków rady miało być zwykłą formalnością, gdyż decyzja już została podjęta. Król doprawdy nie był „jagnięciem wśród wilków" i działał z pełną świadomością rzeczy. Kiedy ministrowie po wysłuchaniu propozycji aktu limity sejmu i wyłonienia delegacji milczeli, Stanisław August rzekł z wyrzutem, że „gdzie rady potrzeba, milczenie miejsca mieć nie powinno", a kiedy ministrowie zaprotestowali przeciwko limicie twierdząc, że „jest z ostatnią zgubą narodu", powiedział: „Wolno czynić, co się podoba, byleby nie było z większą całej ojczyzny zgubą", po czym wstał od stołu i zakończył konferencję3. Sejm jednak, mimo wszystkich wysiłków ambasadora, nieoczekiwanie stawił opór. Posłowie nie chcieli zaaprobować projektu aktu limity w wersji żądanej przez Repnina, to znaczy przekazać delegacji pełnej mocy podejmowania decyzji, ponieważ było oczywiste, że tak wybrana delegacja będzie w pełni posłuszna ambasadorowi. Wiadomo już było, że konfederacja radomska była pułapką, Poniatowski pozostał na tronie, a teraz sejm będzie zmuszony obdarzyć wielorakimi prawami innowierców. Przetargi i groźby trwały przeszło dwa tygodnie, ale ostatecznie sejm zastraszony brutalnym aresztem i wywiezieniem z Warszawy głównych członków opozycji, wyłonił 19 października pełnomocną delegację zgodnie z żądaniami Repnina. Stanisław August, który nie przewidział zmiany nastrojów posłów, pozostał po złej stronie. W tej sytuacji opinia publiczna umacniała się w przekonaniu, że król staje się prawą rę- 168 169 ką rosyjskiego ambasadora, i niełatwo ' wiek, że jest to głównie bezsilność i taktjhrnjijiii niż swobodnie przyjęta, wybór „mniejsztftilfliay sobie sprawę, ,jak lekkomyślność i ci errand pjiBin naród do postępowania pozbawionego seniijiHiiiiji. sądniejsi, najlepsi obywatele zmuszeni sai%ijjń rzeczy złe, by uniknąć jeszcze gór szych" hk li Julii przypomnieć, że istnieje pogląd, iż taktykiifteijKJstfi zła" jest najgorszą z możliwych, gdyż czątku i pozoru niewielkie, z biegiem ksze i coraz bardziej zuchwałe, coraz nią. Ponadto nie ma jasnych kryteriów,tiiiiitiijsi „większym", a co „mniejszym" złem. W tych latach po kraju krążyły prognostfHpjnilt, a na niebie pokazywały się różne znaki b^ Niektóre miały pochodzić z 1763 r., ale z iji wieniem były czytane, zapisywane i powti kład przypisywane księdzu Markowi Opi dzianej komety. „Ta gwiazda pokazała sienn^i-trzności Boskiej i trwała blisko godzin dvittteipiit. niona w figurę gołębicy trwała tyleż czaiiiiiip-mieniła się w krwawy krzyż i dosyć długctaikliii więcej miesiąca trwało. Tłumaczone pr: Irno. Ze Opatrzność Boża jest i będzie Duch Święty będzie w sercach dobrych wiary. 3tio. Że ludzie pobożni, wiary nin i broniący, będą w ucisku i utrapieniu i »„_„...„. kiem i hasłem Krzyża Świętego będzie wcjiiWil«"s, Krążyły także po kraju informacje o antjdji papieskim umacniając mistyczne i fi nie jeszcze przed otwarciem sejmu, 5 pz rana, nuncjusz Angelo Durini wręczył i o,..„„r._, nie brewe papieża marszałkowi konfederapkijb łowi Radziwiłłowi w obecności wielu osóhjttiiiitfijilij audiencji wręczył pismo prymasowi i królitifcl™ żenię na ludziach Radomia i obudziło duekp Watykanowi na pewno bardziej chodziło cąijiifipfi. sławną Rosją flirtującą z wrogą papieskiei&Hąś tą" francuskich wolnomyślnych filozofa i ptoiiii Prusami niż o sytuację w katolickiej Polsttliiiitjtlri w Rzeczypospolitej Rzymu nie kochano, sflilitktw wołał określone emocje i złudne poczucie : ze strony papieża dla słusznej sprawy Tylko nieliczni zdawali sobie sprawę z nicości papieskich pism: „Papież to szaleniec: co mamy począć z kawałkiem papieru przeciw trzydziestu tysiącom uzbrojonych i zdyscyplinowanych heretyków?"6 W dodatku „sejm delegacyjny" to było novum, a dotychczas polska anarchia działała jednak w ramach polskich tradycyjnych praw - archaicznych i anarchicznych, ale dobrze znanych i wpojonych w powszechną świadomość. Popierający utworzenie sejmowej delegacji prymas (z łaski Pa-nina, imperatorowej i Repnina) Gabriel Podoski został uznany przez część biskupów i opinii publicznej za wspólnika dysydentów i człowieka Moskwy. Że jest krzywoprzysiężnik i amant publiczny Emchinowej, luterki. Panegiryk śliczny: Mszy odprawiać nie umie, kapłańskich pacierzy Nigdy nie mówi. Kto wie, w co on tylko wierzy?7 Zdaniem Stanisława Augusta był to człowiek bardzo wykształcony, bardziej jeszcze cyniczny i „moralnie skorumpowany", sercem oddany domowi saskiemu i ze względu na dobrą znajomość praw krajowych znakomity doradca Repnina. Inni nowi przyjaciele ambasadora poczuli się wystrychnięci na dudka i stali się nieposłuszni. Najgłośniej przeciwko prawom dla dysydentów protestowali w sejmie nieprzyjaźni od dawna Familii i królowi biskup krakowski Kajetan Sołtyk, Feliks Tur-ski biskup chełmski, Józef Załuski biskup kijowski, arcybiskup Hieronim Sierakowski, fanatyczny obrońca republikanizmu Wacław Rzewuski hetman polny koronny i jego syn Seweryn. W tej atmosferze jednocześnie zbrojnej okupacji i szykan wojsk rosyjskich wobec opornych, budzonego przez propagandę i przepowiednie fanatyzmu religijnego oraz nieoczekiwanego uporu sejmu, zmontowanego przecież przez rosyjskiego ambasadora, sytuacja dojrzała do rozwiązań krańcowych. Ambasador był już nie tylko wykonawcą poleceń imperatorowej, które musiałper fas et nefas doprowadzić wreszcie do końca mimo wciąż nowych trudności, przeszkód i oporów. Książę Mikołaj Re-pnin czuł się już od dawna dyktatorem - teraz stał się dyktatorem rozwścieczonym. Dysponował siłą, miał, jak twierdził, 40 000 rosyjskich wojsk pod bokiem (w rzeczywistości było ich o wiele mniej, mówi się o 30, a nawet 20 tysiącach), a przeciw ich obecności także wielu posłów ośmieliło się protestować. Musiało dojść do gwałtu i rzeczywiście stała się rzecz dotychczas niewyobrażalna. Gdy opór w izbie sejmowej przeciwko wyłonieniu delegacji nie ustawał, w nocy z 13 na 14 października aresztowano i wywieziono z Warszawy Kajetana Sołtyka biskupa krakowskiego i Józefa Załuskiego biskupa kijowskiego (tego podobno przez pomyłkę), Wacława Rzewuskiego hetmana polnego koronnego i zarazem 170 171 wojewodę krakowskiego oraz jego syna Seweryna Rzewuskiego, jak dotąd starostę dolińskiego, w przyszłości hetmana i fanatycznego wroga Stanisława Augusta. Rosjanie dowodzący akcją, pułkownik Osip Igelstróm i podpułkownik Rosen, działali podstępnie w nocy i przez zaskoczenie. Pod silną eskortą przewieziono więźniów na dziedziniec pałacu Repnina. Mógł wyjrzeć oknem i przyjrzeć się ofiarom swojej przemocy. „Stamtąd dopiero wszystkich razem w trzech pojazdach otoczonych wojskiem rosyjskim, nie pozwoliwszy nic ze sobą wziąć, ani żadnego służącego, powieziono i przy pochodniach przez Wisłę przeprawiono" 8. Był to niewątpliwie wstrząs dla Warszawy, a po rozpowszechnieniu wieści wstrząs dla całego kraju. „Senatorowie i posłowie niesłychaną a condita Republica [od założenia Rzeczypospolitej] przerażeni gwałtownością [...] ile przy czynionych przez różnych postrachach podobnego in casu przeciwienia się losu. Kościoły pełne były pospólstwa Boga o pomstę wzywającego [...] gmin ludu rozmaitego zebrawszy się przed pałacem księcia biskupa krakowskiego [...] przeklinał sprawców nieszczęścia jego; zgoła cała Warszawa jedyne smutków, żalów i narzekań prezentowała widowisko". Więźniowie, wywiezieni do Rosji, mieli wrócić dopiero po 4 latach. Oczekiwano, że król zawiesi sesje sejmowe. Stanisław August sejmu - na znak protestu przeciwko wywiezieniu senatorów i posłów - nie zawiesił. Rozeszła się więc oczywiście pogłoska, że to król zabiegał o uwięzienie swoich wrogów. W wiele lat po tych wydarzeniach pisał Hugo Kołłątaj, że król zwołał radę ministrów i senatorów „zapytując się, co ma czynić w tak nieszczęśliwym przypadku?, a chociaż większość zdań była, aby wstrzymać posiedzenie sejmowe, póki zabrani więźniowie powróceni nie zostaną, sam trzeciego dnia poszedł do senatu i otworzył posiedzenie, bo mu Repnin zagroził, że powie publicznie, iż senatorów wywiózł na króla żądanie"9. Takie ustępstwa coraz bardziej pogrążały Stanisława Augusta w opinii publicznej. Sam Repnin ogłosił deklarację, że aresztowani i wywiezieni członkowie sejmu „zranili godność imperatorowej oczerniając czystość jej zawsze przyjaznych dla wolności narodu polskiego intencji". Cały dalszy przebieg sejmu był już zupełną parodią wolnych obrad. Zastraszeni posłowie i senatorowie wybrali delegację, a weszli do niej pod groźbą zniszczenia i sekwestracji dóbr także odsunięci przedtem od udziału w senacie i sejmie August Czartoryski i jego syn Adam oraz zgodnie z życzeniem Stanisława Augusta grupa zwolenników króla. Delegacja opracowała treść traktatu z Rosją (Traktat Wieczysty między Rze-cząpospolitą Polską i Imperium całej Rosji). Zawierał on gwarancję nowej formy rządu, która obejmowała między innymi utrzymanie liberum veto na sejmach wolnych w tzw. matę- riach status, jak np. zwiększenie podatków czy aukcja wojska, oraz prawa nie mogące podlegać zmianom, a więc „wieczyste" tzw. prawa kardynalne. I jedne, i drugie petryfikowały wiele archaicznych już ustaw oraz usterek polskiego życia politycznego. Na pocieszenie Stanisława Augusta uporządkowano system obrad sejmu, a na wszystkich sejmikach wyborczych wprowadzono głosowanie większością głosów. Jeden z dwóch aktów dodatkowych, także objętych gwarancją, dotyczył równouprawnienia innowierców. Po aktach gwałtu miał nastąpić czas pokoju. Nastąpił jednak czas odwetu, fanatyzmu i chaosu. Między 29 lutego a 4 marca 1768 r., a więc jeszcze przed zakończeniem sejmu (5 marca), w miasteczku Bar zawiązała się konfederacja i związek wojskowy. Było to zbrojne powstanie niezależne od króla, ignorujące i głowę narodu, i rząd państwa oraz najwyższą teoretycznie władzę - skonfederowany sejm. Na początku głównym hasłem powstańców było: „Wiary świętej katolickiej własnym życiem i krwią bronić". W rozmaitych wariantach słów przysięgi „Pułku pod znakiem Krzyża Świętego kawalerów" czy też zakonu rycerskiego kawalerów Krzyża Świętego oraz innych czytamy, iż Jest Bóg w Jeruzalem, jest jeszcze i prorok, który nam wszystkie wróży pomyślności". Prorok to ksiądz Marek Jando-łowicz, przeor klasztoru karmelitów w Barze, wcześniej już znany ze swych cudotwórczych umiejętności i mistycznych przepowiedni. Józef Pułaski starosta warecki, radomianin, jeden z pierwszych przywódców barzan, natchniony wiarą w zwycięstwo przez księdza Marka donosił, że w czasie przysięgi stała się rzecz „godna wiary i uwagi. Orzeł biały widziany był z podziwieniem i ukontentowaniem wszystkich bujający w górze nad wojskiem, który jak wojsko przeszło, udał się ku zachodowi, co wszyscy widzieli wnosząc auguryją pomyślnej obrony wiary i kościołów. Jakoż na tę intencyją po wszystkich kościołach tutejszych odprawiały się nieustannie i odprawiają nabożeństwa święte". Ksawery Branicki pisał, że kiedy przybył z wojskiem pod Bar (małą żydowską mieścinę na Podolu) i wysłał trębacza, „oni na ordynans mój wysłali czterech do mnie księży z krucyfiksami, piątego ze statuą Najświętszej Panny, z którymi nie wiedzieć, co było traktować"10. Nazajutrz z daleka słychać było pieśni nabożne i suplikacje. Z Boga ordynansu Warto zanotować sakralny charakter przemocy i obrony. Mikołaj Repnin, uzurpator z obcego państwa prawosławnego, porywając w sposób brutalny polskich katolickich biskupów popełnił świętokradztwo i naruszył tabu. Naruszył sacrum z pełną 172 173 świadomością czynu, podobnie jak naruszeniem sacrum była „tolerancyjna" interwencja Katarzyny II i organizacja dysy-denckich konfederacji. Największe upokorzenie wroga to znieważenie jego bogów. Nic więc dziwnego, że obrona, bunt, sprzeciw w pierwszych szczególnie miesiącach miały charakter tak bardzo religijny, sakralny, profetyczny, nawet fanatyczny. Stawam na placu z Boga ordynansu, Rangę porzucam dla nieba wakansu. Dla wolności ginę, wiary swej nie minę. Ten jest mój azard11. A za popełnione winy własne szlacheckiego narodu trzeba było Boga przebłagać, Opatrzność prosić o dalszą nad Polską szczególną opiekę. Piękny tekst tego rodzaju Modlitwy przez księdza Marka złożonej dla konfederatów mówił: „Zmiłuj się, Panie, zlituj się, Ojcze, daj się ubłagać Boże, [...] albowiem imię Twoje jest wezwane nad tym królestwem. Oto bowiem w oczach Twoich, wszystko widzący Boże, stanęła nieprawość nasza, a w ręce wziąłeś szale sprawiedliwości ku ukaraniu naszemu"12. Wśród pieśni konfederatów barskich wiele jest słów modlitewnych, lecz sporo także słów o wolności i obowiązku walki z wrogiem. Cykl 4 pieśni zapisanych pod wspólnym tytułem Nabożne pieśni w czasie rewolucji, w upadku wiary świętej, wolności i ojczyzny — to najbardziej popularny program przeciętnego barskiego konfederata, który niewiele lub nic zgoła nie rozumiał z toczących się na górze walk i politycznych rachub. Partyzancka walka, zanikająca i znów w innej prowincji wybuchająca ze wzmożoną siłą, pozbawiona wykwalifikowanych dowódców i regularnej armii, pieniędzy i skutecznej broni, zwalczana przez rosyjskie wyszkolone i dobrze uzbrojone wojska oraz polskie oddziały wojskowe, nie wiadomo, w jaki sposób trwała prawie 4 lata. Przyniosła krew, pożogę, głód, zarazę, ruinę miast i spustoszenie wsi i w ostatecznym efekcie być może przyczyni się do pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej. Ale także, jak pisze Jerzy Michalski, objęła „niewątpliwy rząd dusz w kraju"13 (chociaż nie wszystkich, jak można sądzić z wielu pamiętników ludzi dostrzegających raczej bezprawia i rozboje maruderów barskich niż zryw narodowy). Przemawiały także za konfederatami romantyczne emocje, jakie zawsze budzi walka „naszych" z obcym najazdem, z przemocą. Nie wiemy jednak, czy społeczeństwo w swojej większości czynnie sprzyjało konfederatom - partyzantom zabijanym, kaleczonym i wywożonym w głąb Rosji. W wielu domach, zwłaszcza wśród magnaterii i wielkopolskich „panów", bano się odmówić im pomocy, ale bano się i Rosjan. „Rosjanie prowadzili śmiertelną walkę z nieszczęśnikami, broniącymi ognisk domowych - pisze naoczny świadek, znakomita obserwatorka Wiry-dianna Fiszerowa - prawa ludzkie i prawa jednostki gwałcono. Pułkownik Drewicz odrąbywać kazał prawe ramię wziętym do niewoli konfederatom; niektórzy z nich wiedli potem żywot żebrząc na warszawskim bruku. Obchodzono się z nimi tak, jak to czynili Hiszpanie z Indianami; nie brakło niczego, nawet psów; wypuszczano na nich Kozaków"14. Mit jednak musiał się dopełnić. Za hańbę Radomia trzeba było zapłacić krwią, I krew się polała. „Oto krew Jezusa Pana sakramentalna, złączona z krwią w prasach mąk wyciśnioną, woła do Ciebie", głosiła Modlitwa ... dla konfederatów. I jak z tej i nie tylko tej perspektywy mógł być postrzegany król zasiadający w sejmie i delegacji obok Mikołaja Repnina i odprawiający z nim codzienne niemal konferencje? Kto w czasie tej tragicznej zawieruchy i bezprawia mógł wiedzieć, co myśli i w jakich intencjach działa ten, który koronę dostał z rąk heretyków? Ten król, który dostrzegał wszystkie komplikacje i wszystkie niebezpieczeństwa, jakie grożą krajowi, ale dlatego właśnie działać zdecydowanie i w jednym kierunku nie potrafił, a jak już działał, to pomimo dobrych intencji z wynikami niezbyt szczęśliwymi. Od początku musi poświęcać coś bardzo ważnego, aby w swoim mniemaniu coś jeszcze ważniejszego ocalić, a trzeba się zgodzić z Isaiahem Berlinem, że często „człowiek poświęca dużo po to, aby ocalić coś, w co święcie wierzy [...] posuwa się tak daleko, aby nie stracić zbyt wiele, zastanawia się, czy postępować wbrew zasadom, czy konformisty-czne środki, do których ucieka się, by osiągnąć szczerze wyznawane cele, nie narażą później tych celów na szwank"15. „Szczerze wyznawane cele" nie zawsze są celami wartymi rezygnacji z niektórych wartości moralnych, a co gorsza, często pozornie najlepsze cele nie usprawiedliwiają podejmowanych środków bądź zaniechania pewnych działań. W końcu marca 1768 r. Stanisław August twierdził, że nie można przewidzieć, jak nowa konfederacja się skończy, „bo nie wiadomo jeszcze, jakie sprężyny nią kierują. Wszystko to nie przeszkadza mi powtarzać nieustannie: «męstwa i cierpliwości!» Los znuży się wreszcie igraniem ze mną, a Bóg, który nic nie czyni na darmo, nie zrobił mnie przecież w sposób tak niezwykły królem i nie wszczepił mi upartej żądzy czynienia dobrze memu narodowi po to, by wszystko to poszło na marne. Być może naród ten ma nauczyć się łamania przesądów właśnie poprzez klęski, które na siebie ściąga, szybciej niżby to w spokojniejszych czasach uczyniły moje napominania. A może mam ' stać się Jego ofiarą po to, by wielki przykład i wielki przewrót , 1 «,-posłużyły tym, którzy przyjdą po mnie"16. l /^ A 'O O tym, że konfederacja zwana barską mogła być ruchem spontanicznym, odruchem upokorzonego narodu walczącego o swoją godność - na razie nikt w Warszawie nie myślał. Czy była to wojna domowa? Jeden z obcych obserwatorów twierdzi, że społeczeństwo podzieliło się na dwa wrogie obozy: katolików i innowierców. Ale wrogich obozów było znacznie więcej. Szlacheckie społeczeństwo utraciło zaufanie do siebie nawzajem,,do króla i sejmu. Poczuło się zdradzone i oszukane. Od samego początku jednak była to wojna z wrogiem, z heretycką „Moskwą" oraz wojna w obronie zagrożonej jakoby wiary. Dlatego do Branickiego wyszli z oblężonego Baru nie zbrojni konfederaci, ale księża z przedmiotami kultu. Dopiero potem wojna barska zamieni się w domową. Konfederaci nie podejrzewali, że przyjdzie im walczyć z rodakami. Nie mogli też wiedzieć, że sprawa ich zostanie zdradzona, zakłamana i zaprzepaszczona przez ich własnych skłóconych kolejnych przywódców, którzy schronią się za granice i tam niezbyt mądrze będą spekulować o przyszłości kraju. Wysłany dla wybadania prawdziwej sytuacji barzan minister francuski Pierre Taules pisał w sprawozdaniu z misji, że dostrzegł tylko słabość, bałamuctwo, blagę, a także „splot śmieszności, niedorzeczności i dziwactwa". Francuzi i teraz, i wcześniej nie mieli dobrej opinii o zmyśle dyplomatycznym, zdolnościach organizacyjnych oraz lojalności Polaków. Także zdaniem Władysława Konopczyńskiego „politycy barscy to byli prawie bez wyjątku ludzie słabi i ciemni, chorzy na wewnętrzne zakłamanie. Ileż fałszu musiano zużywać, aby utrzymać w szeregach przekonanie, że partia saska to patrioci, a król i adherenci to zdrajcy. Ile blagi w pantoflowej poczcie konfede-rackiej, otrębującej po świecie niebywałe zwycięstwa, ile sztuczek godnych kauzyperdów w ich aktach!"17 Podobnego zdania jest Jerzy Michalski - w jego opinii przywódcy barzan to nie tylko ludzie o ograniczonej inteligencji, ale także wyjątkowo zakłamani. „Samoułudna i oderwana od rzeczywistości ocena zewnętrznej sytuacji znajdowała analogię w obrazie wewnętrznej sytuacji w Polsce, narzucanym ogółowi przez konfederacką propagandę"18. Propaganda ta przedstawiała rzeczywiście w bardzo ciemnym świetle i Stanisława Augusta, i Czartoryskich, ale sądzę, że można by nieco stonować krwawo-czarne barwy, w jakich przedstawiają tak sugestywnie Jerzy Michalski (Stanisław August jako okrutny tyran, cieszący się z rozlewu krwi polskiej, sprawca rzezi humańskiej, bezbożnik, rozpustnik i nieprzyjaciel ojczyzny). Retoryka propagandowa, nawet ta oficjalna, a szczególnie profetyka i rymowana agitacja, jaką była w rzeczywistości znaczna część poezji barskiej, anonimowej najczęś- ciej i krążącej w rękopisach, mają swoje prawa. Często przemawiają językiem grozy. Ponadto katastroficzny mistycyzm, spleciony dziwnym węzłem z optymistyczną wiarą w zwycięstwo za wstawiennictwem Bożej Opatrzności, poszukiwał ofiary, szukał przyczyny klęsk narodowych, „złych mocy". Najłatwiej znaleźć je było w Warszawie: Królu, nędzny Stanisławie, Patronie w luterskiej sprawie; Jesteś wodzem złych języków, Nienawistnych heretyków - Ojcze. Zostałeś z wielu obrany, Królem polskim mianowany: Każdy ciebie miał za ojca Pierwej. Teraz z tego zdrajca - Nasz19. Jeśli zaś chodzi o porządek polityczny, a nie moralny, to była konfederacja barska nie tylko walką o godność, nazwijmy ją nieprecyzyjnie godnością narodową, buntem przeciw obcej przemocy oraz „obroną wiary". Była także i zwykłą zemstą za upokorzenia, jakich doznała opozycja w latach 1763-1764. Wówczas Czartoryscy i Poniatowscy nie zawahaliby się przed detronizacją z pomocą wojsk rosyjskich Augusta III, gdyby tylko Rosja wyraziła zgodę. W 1764 r. przegnali wrogów, wielu pozbawili fortun i urzędów. Teraz w odwecie stronnicy „sascy" i rozmaici inni upokorzeni politycy z krzyżem w ręku wzywali pomocy wszystkich diabłów, żeby zdetronizować Stanisława Augusta. Konfederacja barska to była także kolejna, odsunięta w czasie o 4 lata, wojna elekcyjna, wojna o polski tron. Stanisław August nazwał ją wojną domową. Sądzić można, że wiele osób z królewskiego otoczenia, szczególnie w pierwszych miesiącach, miało bardzo uproszczony wizerunek konfederacji barskiej dostrzegając w niej tylko polityczną zemstę. „Dlaczego traktuje się tę sprawę jako religijną -mówił podobno do młodego dyplomaty angielskiego Jakuba Harrisa jeden z królewskich braci - kiedy w rzeczywistości ma ona charakter czysto polityczny? To robota ludzi mających niecne zamysły, chcących obudzić nienawiść do nas i posiać wśród gminu ziarna buntu". Chodziło oczywiście o gmin szlachecki. Taka ocena sytuacji wydała się Harrisowi absurdalna, „cały bowiem bieg wypadków wskazuje na co innego". Otoczenie króla twierdziło jakoby także, że „Polacy powinni uważać Rosjan za swych protektorów, nie ciemiężycieli, jako że bez ich interwencji musiałaby wybuchnąć wojna domowa"20. Tego typu opinie rozmijały się na pewno z ogólnym odczuciem szlachty (i mieszczaństwa), także tego „gminu", w którym, jak 176 177 sądzę, „ziarna buntu" zostały zasiane już w 1764 r. Aby jednak naprawdę zdyskredytować Familię i jej koronowanego reprezentanta, trzeba było i agresywnej, ciemnej propagandy, i rozprzestrzeniania informacji, często deformowanych świadomie, lecz często też zdeformowanych z samej natury ówczesnych środków przekazu. Przepisywane po szlacheckich dworach i dworkach w domowych księgach (silva rerum) krążące po kraju wiersze i paszkwile były poprawiane, uzupełniane, fałszowane. Nie mniej ważne dla oceny obu stron - przywódców konfederacji i Warszawy - wydaje się także dostrzeżenie intencji, postaw i osobowości ludzi działających po drugiej stronie barykady. Po stronie dworsko-ambasadorskiej zakłamanie także było na porządku dziennym, nikt naprawdę nie był szczery, przynajmniej „na użytek zewnętrzny". Warszawska ulica swoje poparcie dla Baru wyrażała w modzie na stroje konfederackie. Jeżeli ujmiemy sprawy w kategoriach ówczesnych „mediów": informacji, plotek i wyobrażeń o wydarzeniach, jakie przepływały z centrum w teren, a więc z Warszawy i królewskiego dworu na prowincję, do województw, ziem i powiatów, to percepcja „politycznej Warszawy" i dworu musiała być mało budująca i nie sprzyjała pokrzepieniu serc. Kolejne wieści o wydarzeniach „na górze" narzucały i bez czarnowidzkiej i uszczypliwej propagandy dość podły obraz stolicy i Zamku. Wybitny dworski poeta, pozostający później na utrzymaniu króla Stanisław Trembecki w 1774 r. starał się wyszydzić proroka księdza Marka bronią mało skuteczną wobec sił nadprzyrodzonych, chociaż „racjonalną" i „oświeceniową": „Przed niedołężną tłuszczą prorokiem się mieni, oko ma w niebie, rękę w bliźniego kieszeni". Trzeba dodać, że Trembecki zaprzysiągł wierność konfederacji barskiej, a zaraz potem, we wrześniu 1769 r., przekazał szczegóły powierzonej mu przez konfederatów tajnej misji w Paryżu agentowi Stanisława Augusta. Ścigany przez władze konfederackie, pozostał bezpośrednim agentem króla działając pod przybranymi nazwiskami. Udział w konfederacji zysków nie przynosił. Do Warszawy pierwsze wiadomości o nowej konfederacji dotarły sztafetami i pocztą już w początkach marca, ale nie zostały potraktowane poważnie. Następne dni zaczęły przynosić coraz bardziej alarmujące wieści „o jakimsiś spisku", „o knowanym w Barze związku". „O knowanym w Barze związku" dyskutowano na kolejnych konferencjach króla z ministrami, czytano pierwsze ordynanse barzan, interesowano się nazwiskami przywódców. Józef Pułaski starosta warecki i Michał Krasiński podkomorzy rożański (którego jeden z ministrów francuskich określił jako tępego ignoranta), pierwsi barscy wodzowie, nie wydawali się niebezpieczni, skoro tuzy takie, jak Potoccy i inni, pozostawały w do- macb. Kr61 i Familia radzili czekać na Pewn^^y a przede wszystkim razie żadnych decyzji. ?T&%a^™e™?LLovy z Mikołajem i poprosiła imperatorową o P°™OCf owie z Kazi- . jego, już tylekroć tak skutaczni^ozny ^ zostało> poświęci złości jego ^P1^*"™^ Konopczyński - czyny je-prawie zejścia"23. 178 179 A jednak król będzie musiał podejmować decyzje jeszcze bardziej wątpliwe. Czartoryscy - kanclerz litewski i wojewoda ruski, Lubomirski marszałek wielki koronny i Przezdziecki podskarbi litewski zanieśli do grodu odrębne wota, chociaż ostatecznie i oni musieli prośbę o pomoc rosyjską podpisać. Warto przypomnieć, że sprzeciw zgłosił biskup Ignacy Krasicki, jeden z czołowych poetów i ulubieńców króla. A i o nim krążyły złośliwe wierszyki: Ten nowomodny galant mszy nigdy nie miewa, Ale tylko z damami sursum corda śpiewa. Udało się także skłócić i szlachtę, i mieszczaństwo Prus Królewskich, ku niemałemu zadowoleniu Fryderyka II. Ignacy Krasicki, w tym czasie już biskup warmiński, dostał polecenie od króla, aby stawił się na sejmiku generalnym prowincji pruskiej wyznaczonym na 9 V 1768. Krasicki był w bardzo trudnej sytuacji. Opat oliwski Jacek Rybiński, który w tym czasie „pełnym intryg, su-spicji, w zdaniu różności, nie chcąc być w czym komu podejrzany", zaszył się „w kąt bezludny kaszubski", pisał 29 kwietnia, że wszystka szlachta „luteria pruska i przybrana bytowska, lembur-ska zabiera się do Malborka wspierać i wniść w egzekucją [wykonanie] tego, co dla nich w Warszawie ułożono [...] Nasza tu cała rzymska [szlachta], nader żałosna o przeszłe dzieje, sejm i jego statuta za legalne mieć nie chce". Przesyłając ten list Aleksy Onufry Husarzewski, komisarz królewski w Gdańsku, odradzał Krasickiemu wykonanie królewskiego polecenia. „Trzeba [...] rozważyć, że nie będzie tam dla Waszej Wielebności wyboru. Szach albo mat, przyjdzie się jasno zdeklarować bądź po stronie szlachty katolickiej, bądź na rzecz dysydentów. Jakkolwiek Wasza Wieleb-ność się zdecyduje, zawsze źle dla niego będzie" (katolicka szlachta Prus Królewskich, sprzyjająca konfederacji barskiej, istotnie zbojkotowała sejmik generalny pruski). „Kości rzucone! - pisał dalej Husarzewski. - Cesarzowa Rosji postanowiła, że konfederacja barska ma być rozbita. I będzie rozbita, jeżeli jakiś anioł zagłady się nie ukaże, lecz anioły nie zjawiają się, odkąd są w użyciu armaty i muszkiety"24. Zmuszenie do wezwania pomocy Rosji to nie był koniec szykan w stosunku do polskiego monarchy. Skoro ustępował tak łatwo, zmuszano go do dalszych ustępstw. Imperatorowej i Re-pninowi nie wystarczyła energiczna akcja wojsk rosyjskich walczących w sposób bezwzględny z barskimi konfederatami. W maju 1768 r. ambasador zażądał, jak zwykle „w imieniu imperatorowej", żeby do akcji wkroczyły oddziały polskie. W jednej z charakterystycznych rozmów króla z Repninem (a potem podobnych z ambasadorem Ottonem Stackelbergiem), jakie Stanisław August skrupulatnie, chociaż nie wiemy, czy wiernie, notował, ambasador oznajmił, że wystarczą mu w zupełności te wojska rosyjskie, jakie ma w Rzeczypospolitej do zniszczenia konfederacji (dosłownie: żeby „zlikwidować ludzi Baru"), ale skoro pozyskują sobie dowódców i wojska polskie, które niekiedy przechodzą na ich stronę, Komisja Wojskowa winna wkroczyć do akcji. Król wyraził wątpliwość, czy takie działania znowu nie obrócą się przeciwko niemu i czy wtedy, w obliczu nienawiści narodu, na którą jest narażony, Rosja go nie opuści. Warto przyjrzeć się bliżej tej rozmowie, gdyż schematy scenariuszy przez całe lata były zawsze bardzo do siebie podobne. Na prośbę króla o gwarancję, że w trudnej sytuacji Rosja go nie opuści, Repnin odpowiada, że Rosja nigdy nie zawiodła nikogo, kto był szczerze po jej stronie. Decyzja jednak należy do króla, gdyż Re-pninowi żadna pomoc przeciw konfederatom nie jest potrzebna; rzecz tylko w tym, że jeśli będzie działał sam, wojna przestanie „być słodka", stanie się brutalna i bezpardonowa. Natomiast jeżeli polski dowódca (chodziło o Ksawerego Branickiego) zechce walczyć ręka w rękę z Rosjanami, będzie możliwość negocjowania, zwalniania więźniów i tym podobnych posunięć. Szantaż chwycił, gdyż król na to: „nie ma więc wyboru, jeżeli sprawy znajdują się w tak bezwzględnej skrajności"; Repnin: „Tak, Sir, nie ma wyboru". Stanisław August, zapewniając o swojej lojalności wobec imperatorowej, dalej jednak domaga się gwarancji opieki ze strony Rosji na wypadek, gdyby sprawy obróciły się przeciw niemu: Jest to jeden z tych szczególnych przypadków trudnej i bardzo śliskiej sytuacji, w jakiej się znajduję od roku na skutek woli i poczynań Rosji tutaj. A jednak jeśli Pan żąda, abym posunął się jeszcze dalej, powinienem mieć gwarancję zabezpieczenia mnie przed skutkami tego kroku. Repnin (gwałtownie), że jeżeli rozwinął się fanatyzm, to przynajmniej w połowie jest to skutek nałożonych podatków". Następuje dyskusja, kto narzucił te podatki: Stanisław August czy Repnin. Król: z tych podatków nie więcej niż jedna piąta jest przeznaczona na moje potrzeby i w dodatku ja tego nie żądałem. Przeciwnie, to Pan życzył ich sobie, aby uwolnić Rosję od pomocy dla mnie i nagrodzenia strat w inny sposób po to, „aby uczynić mnie odrażającym"25. Taki, z niewielkimi odmianami, był na ogół schemat negocjacji Stanisława Augusta z ambasadorami Rosji. Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że przypominał stale o niespełnionych kolejnych obietnicach ambasadora poprawy rządu krajowego, ograniczenia cła pruskiego oraz interwencji wobec gwałtów króla pruskiego (tym razem w Gdańsku), o zgodę na reformy w zamian za takie czy inne ustępstwa ze swojej strony. Negocjowano też subsydia dla króla lub spłatę jego długów. Niekiedy otrzymywał nowe obietnice reform na przyszłość. Były to najczęściej targi pro forma, prawdziwa modernizacja państwa nie mnę 180 181 wchodziła w grę. Król doskonale zdawał sobitspijieswjej bezsilności, którą aż nadto często wyrażał w li Heresy Geoffrin. Pozostaje tylko otwarte pytanie, jące rozmowy szczegółowo notował, a część wet w pamiętnikach. Wojska Rzeczypospolitej oczywiście ruszyły i tami, chociaż znacznie mniej krwawy i mniej strony Rosji. Ale nie o to przecież szło o symbol. Chodziło o wzbudzenie wzajemnejniritiiśród szlachty i trzymanie Stanisława Augusta wsatklWdcą wojsk polskich został chętnie wciąż jeszcze liprpel-Ksawery Branicki, łowczy koronny, który niiintnyinal tytuł regimentarza. Zdobywał Bar z generaWittaiipra-ksinem, z wielkimi stratami z obu stron (hpitiikjiMVI 1768), następnie wysłany przez króla krwawiUkitlaj-damaków na Ukrainie, potykał się potem zmaiii sprzeciwów króla, wiele razy z oddziałami Wawel wraz z rosyjskim dowódcą Aleksandra tym samym, który w 1794 r. dokona rzezi Piif! kiego odcinali pomoc dla broniących się w ratów, on to miał wątpliwy zaszczyt odbieratriaiPiitrern Golicynem twierdzę częstochowską z ich rat ,Ci;stitbska Notre Damę zaczęła flirtować z generałem Gultijiii"-pisała wówczas złośliwie Katarzyna II do Wolteii1 „Wiwat! Wielki zwycięzca, Branecki Ksawerylinpeckj chwalą przez cztery litery" - głosił jeden ze zliftiiitny-ków po przegranej przez Branickiego bitwie ibldriami pod Widawą l VII 1771. Słowem, nie przpilsipu koronowanemu przyjacielowi sławy. Umęczony król nie tracił jednak ducha: jestem w ogromnym ambarasie, czuję ciągle w sercu" - pisał jesienią 1769 r. do Teresy C mówiąc, jestem w sytuacji fatalnej, ale powtaii: to sprawa Boga, aby mnie wyciągnąć z opak niajmy swój obowiązek". Donosił, iż broni koitritąimo że rujnują dobra stołowe królewskie, sekwestajijijtktóy, a jest nawet kilku takich, którzy chcieliby siipirióijefo koronę, a nawet życie, ponieważ znaleźli się jiiikspiritoiy, „którzy zaprzysięgli moją śmierć". Stanisłaiiipistimrza się „maman", iż zna kilka nazwisk spiskowcóiiteipnjsie,-gi. „Ale to bez znaczenia: męstwa i cierpliwa, irajiło skończy się dobrze. Nie jestem jedynym, dla tópsenieszczęścia staną się lekcją". Nie jest łatwo odpowiedzieć na pytanie, po c o topi I była potrzebna ta „awantura dysydencka", ta .Uenpb cjata". Rzeczpospolita i tak od 1764 r. była oliiBwty Rosji, niezależnie od tego, jak dalece dwór i rząd (Familia) czy też opozycja chcieli ulegać rosyjskiemu dyktatowi, gdyż jak pisał Stanisław August, „najsłabszy miał do czynienia z najmocniejszym". Nie przekonuje dość rozpowszechniony pogląd, że rosyjska opieka nad różnowiercami dawałaby na przyszłość preteksty do stałej ingerencji w wewnętrzne sprawy kraju. Taką ingerencję zapewniałaby sama gwarancja, do której wcześniej czy później dojść już musiało i doszło w 1768 r. niezależnie od życzeń polskiego sojusznika. Ingerencję też mógł uzasadnić lada jaki pretekst, poparty przez stacjonujące tu już prawie z przyzwyczajenia wojska. Może bardziej uzasadnione byłoby założenie, że imperatorowa chciała rzucić wyzwanie krajom tak bardzo katolickim, jak Austria, czy arcychrześcijańskiemu królowi Francji i oczywiście wpływom papiestwa w Europie. Być może akcja ta miała spoić silniejszą więzią planowany „sojusz północny". Ówcześni przyjaciele Rosji to protestanckie Prusy, Anglia ze swoim anglikańskim Kościołem, protestancka Szwecja, tolerancyjna Dania. Warto pamiętać, że imperatorowa szykowała się do wojny z Turcją. Nie mniej ważny był poklask „oświeconej" Europy dla wspaniałej, tolerancyjnej monarchini. Katarzyna II przywiązywała dużą wagę do opinii i propagandy. A przy okazji można było skompromitować w Europie „fanatyczne" i nietolerancyjne społeczeństwo polskie oraz upokorzyć zarówno zbyt pewnego siebie Stanisława Augusta, jak i jego krnąbrnych wujów Czar-toryskich. Kraj, który był „zacofany i ciemny", nie zasługiwał na obronę oświeceniowej opinii publicznej. Każde z tych wyjaśnień może stanowić część prawdy - sądzić można, że jak zwykle bywa, tak i w tej sprawie zadecydował cały splot czynników. To pewne, że imperatorowa nie spodziewała się tak upartego zaciekłego oporu, zbrojnego powstania w Rzeczypospolitej. Zawiodły tu dyplomatyczne zdolności ambasadora Mikołaja Repnina, siostrzeńca wszechmocnego Pani-na, zaszkodziły jego pewność siebie i wygórowane ambicje. To on rozpętał piekielne moce. W wiele lat po wydarzeniach przyzna się, że aresztowanie i wywiezienie biskupów to był jego własny pomysł. Ten pierwszy rosyjski satrapa zostanie odwołany w czerwcu 1769 r. Przyjaźń ze Stanisławem Augustem zamieniła się teraz w niechęć do upartego na swój sposób króla i pogardę dla jego bezsilności; w kwietniu 1793 r. w obliczu drugiego rozbioru napisze do ambasadora Jakuba Sieversa: „Żal mi Pana szczerze, że król będzie z nim na jednym i tym samym miejscu, kiedy bomba pęknie. Będziesz Pan przezeń nielitościwie nudzony i dręczony; będą tam łzy, westchnienia, mdłości i ustawiczne powtarzania, czy nie ma sposobu, aby rzeczy odmienić"27. 183 Gwiazda Północy Heretycka w większości Północ miała potężnego sprzymierzeńca. Abstrakcyjną „oświeceniową" Europę. Europę intelektualistów, filozofów, francuską „republikę humanistów", dla której antypapizm był wyznaniem wiary. Ta Europa od dawna zafascynowana była Rosją. Przedziwna jest ta fascynacja, wciąż odradzająca się na nowo. Najpierw urzekał daleki, potężniejący „zły barbarzyńca". Potem genialny car Piotr I, którego historię - panegiryczną - spisał sam wielki Wolter. Europa XVIII wieku przeżywa, nie po raz pierwszy i ostatni, kolejny kryzys świadomości, tożsamości, identyfikacji kulturowej. Historię europejskiego oświecenia mimo rzekomego optymizmu i wiary w lepszy świat, mimo odkrycia (kolejnego) naturalnych praw nie tylko natury, ale i związanych z nimi przyrodzonych praw człowieka, wolności i równości, można by opisać jako kolejny kryzys kultury europejskiej. Europa czuje się stara i zużyta. Przyszłość należy do różnych innych punktów globu. Między innymi, zdaniem Woltera, przyszłość należy do Północy - to stamtąd przychodzi lub przyjdzie prawdziwe oświecenie, postęp, nowy wigor. Dla wielu francuskich intelektualistów ta obiecująca Północ to także Prusy Fryderyka Wielkiego, to na początku (i na krótko) także Rzeczpospolita nowego oświeconego monarchy Stanisława Augusta, ale przede wszystkim to Rosja. Ten obraz wzmacnia osoba pięknej, oczytanej, inteligentnej samo-dzierżawnej imperator owej, która jest mistrzynią kamuflażu, a zarazem naprawdę w pewnej mierze wyznawczynią postępu i oświecenia. Szczególnie na początku panowania. Imperatorowa chce poklasku starej Europy i nazywa swoje państwo Europą młodą, a może nawet dziecinną jeszcze. Słysząc, iż flota rosyjska jest niewiele sprawniejsza od tureckiej, odpowiedziała, że nieudolność Rosjan jest wadą dzieciństwa, kiedy natomiast u Turków jest to objaw nieudolnej starości. I miała rację. Imperium rosyjskie rosło w siłę, tureckie chyliło się ku upadkowi. Doskonale dostrzegał to inteligentny sojusznik Katarzyny Fryderyk II: „To jest potężne mocarstwo, które za pół wieku wstrząśnie całą Europą" - pisał w marcu 1769 r. Dla Mirabeau Rosja to „śpiący olbrzym, którego przebudzenie może zmienić oblicze globu". Ale jeśli wielu dostrzegało w Rosji zagrożenie, większość we wzroście potęgi rosyjskiej widziała widomy znak postępu. „Prawdziwy system moralny i polityczny przyjdzie do nas z Petersburga", twierdził Wolter. Można powiedzieć, że to już wtedy rodzi się teoria „przywileju zacofania" - w takim kraju jak Rosja, kraju jeszcze barbarzyńskim, reformy mogą postępować szybko i bez błędów właściwych krajom starym. Takie było między innymi w pewnym okresie przekonanie Diderota, który w memoriale dotyczącym organizacji zmodernizowanego państwa, przeznaczonym dla Katarzyny, twierdził, że bardzo trudno byłoby zreformować prawodawstwo francuskie, gdyż jest silnie związane z tradycyjnymi stosunkami własności, w Rosji zaś imperatorowa może wszystko uczynić, co zechce, a pragnie na szczęście „czynić tylko dobro". Diderot zmienił zdanie dopiero po wizycie w Rosji. Tymczasem Katarzyna II głosi, że chce dla swego kraju tolerancji i wolności, stara się rozbudzić ruch umysłowy, kieruje niektórymi nowymi czasopismami i sama określa granice wolności słowa. Jest dla niej rzeczą jasną, że niecierpliwi i zarozumiali filozofowie niewiele rozumieją z tego, co dzieje się w Rosji. Imperatorowa jest znakomitą dyplomatką: potrafi budzić szacunek i strach monarchów, a jednocześnie zaskarbić sobie (przynajmniej do czasu) podziw i uznanie Europy opiniotwórczej, Europy intelektualistów i filozofów. Jej osoba staje się personifikacją szlachetnego „oświeconego despoty". To Wolte-rowi zawdzięczamy pierwszy pomysł pochwały wieku, w którym na tronach zasiadają samodzierżawni „filozofowie". Stanisław August, który nie czuje się Sarmatą, lecz oświeconym Europejczykiem, także od samego początku starał się o miejsce wśród władców uchodzących za „filozofów na tronie". Ale dziwnym zbiegiem okoliczności „filozofowie na tronie" to przede wszystkim monarchowie, którzy sprawują władzę absolutną po to, aby zgodnie z dewizą oświecenia „uszczęśliwić swoich poddanych". Tak, jak sądzę, najtrafniej określić można istotę budzącego tyle kontrowersji pojęcia „absolutyzmu oświeconego". Bo i jest on „oświecony", lecz zarazem agresywny, zakłamany, potężny i próżny. Na próżno Stanisław August chce być przyjacielem Woltera. Wolter ma już innych przyjaciół: Katarzynę Wielką i Fryderyka II. Na próżno król polski chce zjednać sobie Denisa Diderota. Dostał on już wspaniałe prezenty od imperatorowej - to ona, żeby mu pomóc finansowo, kupiła jego bibliotekę. W liście do Woltera pokpiwał Fryderyk II, że cesarzowa rosyjska może sobie wojować bez skrupułów z błogosławieństwem filozofów, albowiem „otrzymała, to jest kupiła za drogie pieniądze, od Diderota dyspensę dla Rosjan na wojnę z Turkami". Ale Denis Diderot naprawdę nie ma czasu ani ochoty na dość nudną korespondencję z polskim królem; nie ma dobrej opinii ani o jego smaku artystycznym (ostro skrytykował wystawę obrazów zakupionych przez Stanisława Augusta w Paryżu), ani o jego intelekcie, ani o jego możliwościach politycznych i reformatorskich. Woli pisać dla Katarzyny i do Katarzyny. Na próżno król polski stara się zjednać sobie przyjaźń i uznanie wpływowego w Europie Melchiora Grimma, autora powszechnie czytanej Correspondence litteraire, philosophique et critique. Mimo komplementów pogardza on Polską i polskim królem, pisze niesmaczne paszkwile -jest wiernym i pełnym oddania sługą, orędownikiem i przyjacielem Katarzyny II. Stanisław August, chociaż znał stosunek Grimma do Polski, niezręcznie stara się uczynić z niego adwokata spraw króla i Rzeczypospolitej u tronu Katarzyny. Także na prośbę Stanisława Augusta, aby informował go bezpośrednio, o czym mówi Denis Diderot, Grimm odpowiada oschle, że zbyt ceni czas swojego przyjaciela, aby z nim często rozmawiać nawet dla sprawienia przyjemności królowi Polski. Natomiast imperatorowa jest na ustach wszystkich: były poseł francuski w Warszawie hrabia Charles de Broglie, hrabia Louis Segur, Jean d'Alembert, Georges Buffon, Claude Helvetius, Jean Mar-montel i wielu innych piszą do niej lub o niej. Nawet ulubieni przez Stanisława Augusta Anglicy podziwiają Rosję: „Wiesz dobrze, mój lordzie, że jestem zupełnie Rosjaninem" - powiadał William Pitt lord Chatham. Wolter był człowiekiem genialnym i jak często przydarza się to intelektualistom, zarozumialcem zapatrzonym we własne błyskotliwe iluzje. „W jakich to czasach żyjemy! Francja prześladuje filozofię, a Scytowie otaczają ją opieką", pisał do Diderota28, kiedy Katarzyna obiecała, że wyda w Rosji kolejne, wstrzymane we Francji tomy Encyklopedii (obietnicy nie dotrzymała!). Na razie imperatorowa naśladując Fryderyka II rzeczywiście flirtuje z filozofią oświeceniową także i u siebie w kraju. Głośno wyznaje wówczas zasadę, płynącą z jednego z nurtów filozofii oświecenia, że człowiek ma prawo do szczęścia. Wynikał z tego prosty wniosek dla licznych teoretyków państwa i prawa oraz dla oświeconych monarchów, że ich podstawowym obowiązkiem jest zapewnić pomyślność wszystkim mieszkańcom państwa. To właśnie Fryderyk II na początku panowania powiedział swoim ministrom, że jedynym interesem władcy jest interes kraju, szczęście i pomyślność poddanych. Wiek XVIII to wiek kodyfikacji praw - niekiedy znakomitych. Najpierw Maria Teresa, potem Fryderyk II wykazali w tym zakresie wiele inicjatywy, po nich Katarzyna Wielka, po niej Józef II, w młodości wielbiciel króla pruskiego, a także kilkakrotnie i Stanisław August. Inna rzecz, że różne były intencje kodyfi-katorów, że nowe prawa nie zawsze były, nie zawsze musiały i nie zawsze mogły być wprowadzone w życie. Ale było ważne, że zostały sformułowane, napisane, rozpowszechnione, więc i w pewnym zakresie wpływały na społeczną mentalność. Między myślą a rzeczywistością zawsze istnieje jakiś związek. W 1766 r. imperatorowa powołała Komisję do opracowania no-wego zbioru praw. Sama ułożyła „Nakaz" (Instrukcję), wedle którego działać miało ok. 500 przedstawicieli różnych stanów i różnych środowisk ogromnego i zróżnicowanego kraju (w tym około stu przedstawicieli tzw. chłopów skarbowych). Przy opracowywaniu „Nakazu" Katarzyna korzystała (a nawet przepisywała całe fragmenty) z pism wybitnych i podziwianych wówczas w Europie teoretyków i reformatorów praw państwowych i sądowych: Monteskiusza (O duchu praw), Cesarego Beccarii (O przestępstwach i karach) i innych. „Nakaz" opublikowany w 1767 r. (w dniu rozpoczęcia prac Komisji) miał bardzo ograniczony nakład w kraju, ale imperatorowa umiejętnie rozpowszechniła swoje dzieło w Europie, zdobywając z miejsca opinię najmądrzejszego i najbardziej tolerancyjnego władcy. „W 1700 [r.] Rosjanie uchodzili za barbarzyńców", a już teraz „imperatorowa dała temu rozległemu krajowi prawa, które przyniosłyby honor Minosowi, Numie i Solonowi" - pisał Wol-ter. „Sprawiedliwość i ludzkość prowadziły jej pióro; zreformowała wszystko". Zachwyt wzrósł, kiedy we Francji zabroniono kolportażu „Nakazu". Katarzyna stanęła w rzędzie prześladowanych za prawdę i tolerancję filozofów. W wyniku prac Komisji Rosja, wedle życzeń imperator owej, miała się stać krajem najbardziej sprawiedliwym i kwitnącym na świecie, w przeciwnym wypadku „intencja naszego prawodawstwa pozostałaby niespełniona". „Sądzę, że czułby się Pan dobrze pośrodku tego stołu - pisała do Woltera w 1767 r. - przy którym ortodoksa [prawosławny] siedzi między heretykiem [ewangelikiem] i muzułmaninem i wszyscy trzej słuchają spokojnie głosu bałwochwalcy. Niekiedy wszyscy czterej uzgadniają swoje poglądy, żeby uczynić je znośnymi dla wszystkich"29. Czy w tej atmosferze podziwu dla tolerancyjnej władczyni Rosji i wiary w rosyjski szybki postęp „ku postępowi" można się dziwić antypolskiej krucjacie filozofów? Przyjrzyjmy się datom -prace Komisji utworzonej przez Katarzynę II i praca nad „Nakazem" to lata 1766-1769. Przypomnijmy: w 1766 r. przywrócenie liberum veto (Ubezpieczenie głosu wolnego); w 1767 konfederacja radomska zwraca się do imperator owej o pomoc i gwarancję ustroju Rzeczypospolitej; w tym samym roku konfederacje protestantów, dysunitów i unitów także proszą o pomoc i żądają równouprawnienia z katolikami; na sejmie 1767 r. porwanie biskupów; w 1768 r. gwarancję i traktat pol-sko-rosyjski (z równouprawnieniem dysydentów) uchwala zastraszona delegacja sejmowa i potwierdza sejm in plena, legalizując tym aktem kolejne bezprawia. W tym samym roku zawiązuje się sprzysiężenie barskie. Na prośbę strony polskiej wojska rosyjskie, które już wcześniej nadzorowały sejmiki i sejm 1767/68 roku, rozpoczynają bój z konfederatami barskimi pod hasłami walki z buntownikami, fanatyzmem i nietolerancją. 186 Grunt pod zbrojną interwencję rosyjską w Rzeczypospolitej był już znakomicie propagandowo przygotowany i „republika filozofów" zachowała się zgodnie z oczekiwaniami Rosji. Oto po raz pierwszy narodził się władca, który wysyła swe wojska nie dla podboju, ale w celu zaprowadzenia pokoju religijnego, tolerancji i wolności wyznania w innych krajach. Na czele antypolskiej kampanii plasuje się Wolter. „Ta księżniczka jest nie tylko sama tolerancyjna, ale chce, żeby także jej sąsiedzi stali się tolerancyjni. Po raz pierwszy najwyższa władza została wykorzystana dla ustanowienia wolności sumienia. Jest to największe wydarzenie w historii współczesnej, jakie znam"30. Zdaniem Woltera przykład Katarzyny jest wyjątkowy w skali świata. Wysłała oto 40 000 uzbrojonych Rosjan, żeby zniszczyć fanatyzm i zaprowadzić tolerancję w Polsce. Wolter nienawidzący krucjat, tę akurat popiera, jest ona bowiem antykatolicka i antypapieska. Wtórują mu ci wszyscy, którzy w fanatyzmie religijnym widzą największe zło toczące Rzeczpospolitą. W istocie Europa niewiele rozumie z tego, co dzieje się w Polsce. Melchior Grimm pisze, że Polska przeżywa obecnie taką samą niebezpieczną i konwulsyjną gorączkę, jaką Niemcy i Francja przeżywały dwa wieki wcześniej. Z tego punktu widzenia konfederacja barska wydawać się mogła parodią historii, a była tragedią. Przecież konfederaci barscy - mimo prześladowań „heretyków", które oczywiście zdarzały się i wówczas, i wcześniej (traktat warszawski z 1717 r.) - nie urządzili innowiercom nocy św. Bartłomieja! Wreszcie wtórują filozofom i intelektualistom ci wszyscy, którzy zwyczajnie - i z wielu powodów w sposób uzasadniony - nie lubią anarchii panującej w Rzeczypospolitej i nie rozumieją egzotycznej, rozhukanej polsko-litewskiej szlachty. Ci, którzy nie lubią re-publikanizmu i parlamentaryzmu, szczególnie w polskim, anar-chicznym wydaniu. Kraje słabe w XVIII stuleciu nie budzą ani sympatii, ani szacunku pomimo wielu teorii głoszących równouprawnienie narodów i sławiących pokój powszechny. XL Rzeczpospolita w Europie 189 Kraj nielubiany '. - Fryderyk twierdził że y. był w ^ drukiei" konfederackich przywódco^ cz onkLC l lub nie znających realiów politycznych l?<^? ™^> tęPych moc Prus przeciw Rosji i k^ólow^Ten dłuS " cjanski poemat nie ukazał się druki^n „P pisach. Wcześniej znacznie bo w 1 7^' Wolterowski paszkwi! Eslai hi J r" «ntio„. des ^r en Poogn S? M o rozbiciu kościołów w Polsce}' hls nietolerancji religimei dokonaif " P, ^ usankcJ°nowanie 1717, 1732 i 1736^ Pratodawstwo , ° na SeJmach stwie olsko-l • ° ant t krytyczny mmej podatnej w owym czSie «« ?Z f ant7papizm szlachty, Kościoła katolickiego Tieza!eżnrnHlef0rmaCyjne zabiegi heretyków. Ponadto 'iSSSa w kr' ^-^ f Żnej maś^ szczególnie wysoko z uwaS na J^T • ™ Plasow^ się i księży parafialnych i ich katni, l P°Z1°m ^kształcenia dym razie interesują^ est SDoStr e?° audytorium. W każ-skie ustawodawstwo (sądzę że n^T' 1 7 ^ kwestii Po1' kwitło wówczas, gdy w Eu^oni^ Ly ^y^ydenckie) roz- intelektualLf w t^SSaSStóT^ "* UmaCniaĆ inne Lym wypadku tolerancyjno-oświecenio- we. „oświeceniowej" Europie, w której zdaniem filozofów rządzili nie tylko „nierozumni despoci", jak arcychrześcijański król Francji, ale także mądrzy i oświeceni monarchowie, a opinie w coraz większym stopniu kształtowali ludzie wybitni i wykształceni. W ówczesnej kampanii „antypolskiej" chodziło o pewien abstrakt, o walkę ideologii z ideologią, o wygodny pretekst rozważań o tolerancji i fanatyzmie. Wiadomo było przecież, że w większości państw, państewek, księstw i elektoratów nie tylko obowiązywała zasada cuius regio eius religio, ale o pełnym równouprawnieniu innowierców nie mogło być mowy ani w krajach tolerancyjnych i wolnych, ani w „despotycznych", w których jakoby wola monarchy decydowała o wszystkim. Wola monarchów była w istocie ograniczona, nawet w tych krajach, w których nie było instytucji parlamentarnych. W ówczesnej Europie istniała już opinia publiczna i musiał się z nią liczyć każdy władca, a jak wiemy, opinia publiczna może mieć bardzo różne oblicza. W Rosji na przykład ogromne sprzeciwy wzbudziły projekty imperator owej zniesienia tortur w śledztwie wedle humanitarnych zaleceń Cesarego Beccarii; w krajach monarchii habsburskiej do buntów doprowadzały światłe przecież reformy Józefa II. Akt dotyczący wyznań zawarty w traktacie polsko-rosyjskim z 1768 r. był niewątpliwie niezwykle śmiały i postępowy nie tylko jak na wiek XVIII - na owe czasy był aktem rewolucyjnym. Dla wielowyznaniowej Rzeczypospolitej, istotnie niezbyt w tym czasie tolerancyjnej, ale zarówno ze względów religijno-dogmatycznych, jak i „ekonomicznych", to znaczy konkurencji na rynku urzędów, stanowisk, zaszczytów i dochodów (a dotyczyło to i szlachty, i mieszczaństwa), było to, jak mówił Michał Czartoryski, lekarstwo „zbyt silne" mimo zabezpieczenia praw religii katolickiej jako panującej. Jeden z paragrafów Aktu przyznawał wszystkim prawosławnym (nieunitom) i grekoka-tolikom (unitom) oraz protestantom (luteranom i członkom Kościoła ewangelicko-reformowanego, powszechnie zwanym kalwinami) na równi z katolikami dostęp do sejmów (senat i izba poselska), urzędów ministerialnych i wojewódzkich, miejsc w wymiarze sądownictwa (trybunałach i niższych instancjach), poselstw zagranicznych, starostw (także grodowych), wszystkich urzędów cywilnych i wojskowych oraz dostęp do rozdawnictwa wszystkich łask przynależnych królowi i do in-dygenatów. W tym paragrafie, wymieniającym wszak prawie wszystkie przywileje, które w Rzeczypospolitej przysługiwały tylko stanowi szlacheckiemu, nie ma - co ciekawe - wzmianki o zrównaniu w uprawnieniach ze szlachtą katolicką, lecz z „katolikami". W tolerancyjnej i tak bardzo ucywilizowanej Anglii nie było takiego równouprawnienia innowierców, jakie 191 narzuciła Polsce Katarzyna II. W Szwecji i wielu księstwach j miastach niemieckich dyskryminowani byli pod wieloma względami wyznawcy religii katolickiej. W habsburskich Czechach i Morawach do drugiej połowy lat 70. bunty religijne wywoływały fale terroru przeciwko innowiercom. Cesarz austriacki dopiero w 1781 r. wyda słynny edykt o tolerancji, w którym jednak nie będzie mowy o pełnym równouprawnieniu ludzi różnych wyznań. Katarzyna II była podobno naprawdę wolnomyślicielką. Ale ci, którzy sławili jej tolerancję religijną, nie zastanawiali się, dlaczego tak uroczyście przyjęła prawosławie. W Rosji wiara prawosławna i potęga państwa łączyły się w jeden mit. W Polsce też istniał związek katolicyzmu z państwem. Europejscy „anty-papiści" nie dostrzegli, że znienawidzony przez filozofów Rzym nie uczynił nic dla obrony polskiego katolicyzmu poza wysłaniem papieskiego brewe i agitowaniem katolickich księży do wygłaszania fanatyzujących ludność kazań. „Obrona wiary katolickiej" została w tym czasie sprzęgnięta (nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni) z obroną „wiary ojców", walką o niezależność kraju (dyktat „Moskwy", dwór królewski postrzegany jako podporządkowany Rosji, okrucieństwa pułkownika Drewi-cza) i jak to zwykle bywa, spleciona z nieodpowiedzialnymi rachubami politycznymi wielu przywódców politycznych. Natomiast wedle opinii intelektualistów i filozofów europejskich wojska rosyjskie niosły do barbarzyńskiej części Europy „prawdziwy duch chrześcijaństwa", czyli „tolerancję i pokój". Nie o to jednak tutaj chodzi, aby zaprzeczać fanatyzmowi szlachty polsko-litewskiej oraz mieszczaństwa (problem skali prześladowań dysydentów w czasie konfederacji barskiej pozostaje do zbadania) czy mierzyć stopnie tolerancji i nietolerancji w różnych krajach. Chciałam jedynie zwrócić uwagę, jak tragiczne było wśród intelektualistów i filozofów XVIII wieku rozdarcie między wizjami a rzeczywistością. Skłonność do samo-ułudy. Wiara w grę pozorów. Rozdarcie między wartościami rzeczywistymi, które wyznawali, a wartościami rzekomymi, którym przyklaskiwali, i to hałaśliwie. Z jednej strony walka o pokój europejski i powszechny - z drugiej apoteoza krucjaty, zbrojnego kształtowania sumień i przekonań. Pochwała inkwizycji d rebours. Z podobnym entuzjazmem oświeconej Europy spotkały się zwycięstwa Rosji nad Turcją. A dla Rzeczypospolitej przegrana Rosji w tej wojnie miałaby znaczenie podstawowe. 6 X 1768 rezydent rosyjski w Konstantynopolu został aresztowany i osadzony w zamku Siedmiu Wież - była to symboliczna forma wypowiedzenia wojny Rosji. Prawdziwa wojna rosyjsko-turecka, zwana przez Turków także „wojną polską", ponieważ wspierali konfederatów barskich, zaczęła się jednak dopiero w marcu 1769 r. Pierwszym pretekstem dla Turcji (1768) stała się między innymi zbrojna interwencja Rosji w Polsce - drugim (1769) rzekoma agresja państwa polskiego przeciw Turcji i zerwanie traktatu karłowickiego. Żądano głowy Stanisława Augusta ogłaszając detronizację. Tak naprawdę do tej wojny dążyły żywioły i interesy sprzeczne. Chciała jej Francja, Rosja i konfederaci barscy. Rosja prowokowała Turcję organizując bunty na różnych podległych Porcie ziemiach, a dyplomaci francuscy robili wszystko, aby doprowadzić do konfliktu. Dla konfederatów barskich, wspieranych przez Francję i Turcję, zwycięska wojna Porty była jedyną szansą na ich własne zwycięstwo. Dla Stanisława Augusta wybuch wojny był przyczyną nowych rozterek. Wygrana Turcji to zwycięstwo konfederatów, a więc detronizacja. Wygrana Rosji to pełniejsze jeszcze uzależnienie od rosyjskiego imperium. Te wszystkie obawy racjonalizował król tureckim niebezpieczeństwem, jakie miało zagrażać Rzeczypospolitej w razie triumfu muzułmanów. „Jeżeli Rosjanie zwyciężą, dalej będą nam dyktować prawa; jeżeli zostaną pobici, Turcy również mogliby wejść do Polski i to byłoby jeszcze gorsze. Sytuacja człowieka musi być naprawdę tragiczna, jeżeli nie potrafi nawet zdecydować się, czego by sobie życzył". Wojna turecko-rosyjska trwała 5 lat i zakończyła się, mimo zmiennych kolei, zwycięstwem Rosji potwierdzonym, jak wiadomo, 21 VII 1774 traktatem w Kiiczuk-Kainardży, który dawał carycy podstawy do ingerencji w wewnętrzne sprawy Porty oraz otwierał drogę do dalszych podbojów w kierunku Morza Czarnego. Pretekstem ingerencji miały być między innymi sprawy wyznaniowe. Król spętany Lata 1769-1770 to ponowne zbliżenie Stanisława Augusta z Czartoryskimi i Stanisławem Lubomirskim. Rosja, zaprzątnięta wysiłkiem zbrojnym, zażądała w tym czasie pacyfikacji kraju środkami dyplomatyczno-politycznymi: zawiązania re-konfederacji przy królu, zwołania sejmu pacyfikacyjnego, który pogodziłby wszystkie zwaśnione strony. Stanisław August najpierw próbował stosować dawne metody (tym razem za wiedzą wujów) - próśb i perswazji, skarg i żalów. Liczy na przekonanie imperator owej, że musi uzyskać jej pomoc w trudnej sytuacji, w jakiej znajduje się państwo i on osobiście. W liście ze stycznia 1769 r. opisuje tragiczną sytuację kraju; zapewnia, że nie czyni żadnych dyplomatycznych kroków bez wiedzy Rosji; jego wielkie przywiązanie do Katarzyny sprawia, że naród go nienawidzi, i dlatego udało się wmówić opinii publicznej, że to 19 1S3 on żądał gwarancji i równouprawnienia cięż to nie jest prawdą. Publiczne niezadowolenie; dnia ra dzień staje się coraz bardziej żenujące. W takiejsytajiaij- zanie konfederacji przy królu przyniesie fatalne skutki ii Rosji, i dla króla - naród odrzuci ja ze wstrejerdedynyspi uspokojenia to „zbliżyć naród do króla"; imperatorom• wycofać się z gwarancji i znacznie ograniczyć upramieiiadj- sydentów. Przedstawił król także straty, jakiesyrafająioj- ska rosyjskie w Polsce. W lipcu jeden z podohydilistktól ma wciąż zaufanie do przyjaźni imperatorowej;pon w sprawie gwarancji i dysydentów, jest to sób uspokojenia narodu polskiego; tylko w możliwość podniesienia prestiżu króla o wspólnictwo z Rosją w czynieniu „ws Na próżno Jakub Psarski, ówczesny przedtaiciel...... w Rosji, donosił z Petersburga, że upór królai«szyiett propozycje są bardzo źle przyjmowane i wykorzystują jeno-gowie Stanisława Augusta. Rozmaite postrachy Psarstji Czartoryscy traktowali jako fortele Rosji, apntdewyiii jako podszepty Salderna, gdyż zdaniem L Psarski jest bardziej ministrem rosyjskim ja, to zapewne prawda. Teraz, w okresie, który moin „„» „negocjacyjnym", Petersburg straszy StanislawAiptaiitri-tą korony. W kwietniu imperatorowa odpisujekroki, it spra-we dysydencką musi podtrzymać dla honoru „tromi i ośj swojej"; że „narodowi" szlacheckiemu nie przesikaitopn-cja, która w niczym nie zagraża niezależności kraju, Ataku* prawdę chodzi o to, pisze Katarzyna II, ż e naród tie dice tejt króla, więc w interesie Stanisława Augustależyprzpit sją, tylko ona bowiem może utrzymać go na tonie. Flint sądy wygłaszał niedawno Mikołaj Repnin. Irzeczywie,Osoba króla jest w kraju bardzo niepopularna, a i pnyiii barskim chodzi już głównie o detronizację, „tórnkeniif-czenia tego widma króla nie możemy uchodzićwoczacliEra-py za stany przedstawicielskie Rzeczypospolitej". Istotnie. Nikt nie chce tego króla. Konfederaci. Spokristio. Francja. Austria. Saksonia. Turcja. A imperatorów dice Sta-nisława Augusta utrzymać na tronie za ceiifcatbitfjtposłuszeństwa, a więc dalszego blamażu w oczachszkkkitji narodu i europejskich państw. Jest dla niejnygodnyińyiii względów, przede wszystkim chyba obecnie dlatego, i niony. Wydaje się jednak, że w zachowaniui peratorowej przebija ponadto nuta wzgar ność do upokarzania i kompromitowania W tych latach burzy i klęsk Stanisław , w bardzo fałszywej i trudnej sytuacji. Ze w żą mu utratą korony. Znienawidzony przez konfederatów, jest jednocześnie przy każdej próbie oporu i sprzeciwu szantażowany przez Rosję i jej ambasadorów. Nie ma w tych szantażach szczególnej inwencji: pieniądze (król jest w tym czasie pozbawiony części własnych dochodów), zniszczenie kraju, cofnięcie poparcia imperatorowej, teraz jeszcze sprawa utraty tronu i korony. Król wciąż wierzy, że to nieporozumienie, że impera-torowa chce dobra Rzeczypospolitej, że odrodzenie państwa t polsko-litewskiego leży w interesie Rosji, że to tylko poduszcze-nia króla pruskiego, ale fakty i gwałty coraz bardziej przeczą takim nadziejom i wiara ta jakby słabnie. Jego najbliższe otoczenie jest prorosyjskie - bracia Kazimierz i Michał, którzy jedyny ratunek dla królewskiej rodziny, i słusznie, widzą w Rosji; Ksawery Branicki, który też zbawienie (swoje) wiąże z Moskwą. Jego zdaniem Stanisław August nie ma innego wyjścia niż związek z Moskwą za wszelką cenę: dwory europejskie są mu * przeciwne, a naród, którego zaufanie chce koniecznie zdobyć, też go nie lubi, w dodatku król powinien zrozumieć, że ten naród „jest płochy, podły, zdradliwy, idący tylko za sukcesem i wschodzącym słońcem". Branicki snuje miraże: wojna z Turcją u boku na pewno zwycięskiej Rosji zapewni odmianę „rządów naszych", pozwoli na aukcję wojska- słowem, Rzeczpospolita stanie się „awangardą rosyjską"4. Wreszcie i otaczające króla kobiety, krewne lub ambitne kochanki, skłócone i nienawidzące się nawzajem. Także ich dochody i apanaże zależą od t dobrych notowań w Petersburgu królewskiej korony. W tej otaczającej go grupie nie ma prawdę mówiąc żadnych zwolenników reform ani oporu wobec Moskwy, o czym Stanisław August doskonale wie. Od czasu zerwania z Czartoryskimi w 1766 r. król był właściwie sam, a wszędzie czaiło się zagrożenie. Czartoryscy natomiast mieli swoich zwolenników i wśród konfederatów, i wśród ludzi niezaangażowanych. Stanisław August na razie nie miał nawet zalążka stronnictwa i na rosyjskie propozycje zorganizowania konfederacji czy rekonfederacji, która „uzbroi naród i walczyć będzie u boku Rosjan", dawał do * zrozumienia, że „pozostanie osamotniony". Trudno do nowych „politycznych klientów" czy nowych członków „stronnictwa dworskiego" liczyć kilku dawnych domowników i klientów Po-niatowskich. Nawet blisko związani z królem ludzie, jak Ignacy Krasicki, też w 1767 r. głosowali przeciwko jego decyzjom, i a potem uchylali się od wykonywania poleceń, podobnie jak j królewski komisarz w Gdańsku Husarzewski. Antykrólewska propaganda przywódców barskich znajdowała odzew wśród * szlachty. Ale także i sprawna, złośliwa propaganda rzekomych „i iQJ-sojuszników; Stanisław August twierdzi, że również rosyjscy J-" " dowódcy prześladujący konfederatów, zakonników i księży katolickich rozpowiadali, że czynią to na rozkaz króla polskiego. I niestety było to częściową prawda. Ponadto gorset rosyjski już za rządów księcia Repnina stał się tak ciasny, że wszelka dystrybutywa łask i urzędów zależała od rekomendacji Moskwy lub ambasadora. Król został nawet zmuszony do uczynienia tak niepopularnego w tym czasie kroku, jak wręczenie polskich orderów generałom rosyjskim walczącym z konfederatami barskimi. Było oczywiste, że pozbawiony jest zupełnie władzy i wpływów. Nie można było myśleć o żadnej rekonfederacji czy pojednaniu z „narodem" bez Familii, która wciąż miała w swoim ręku najwyższe ministerstwa, wpływy i mimo wszystko dużą estymę społeczną. Z kolei i ministrom król był potrzebny. Bez niego byli siłą rzeczy bezczynni i tylko w ukryciu sprzyjali konfederatom. Stanowczo odmówili organizowania rekonfederacji czy też wydania jakiegokolwiek oficjalnego aktu przeciwko barza-nom. Król także w pewnym stopniu sprzyjał konfederatom; uważał, że jeżeli błądzą, to przez ignorancję, ale w większości wypadków kierują się patriotyzmem i chcieliby odzyskać niezależność narodową: „są Polakami, a więc powinienem próbować ich bronić i właśnie to robię". Ale sprzyjanie w sercu to jeszcze nie działanie, jakkolwiek czyniono pewne kroki dla połączenia króla z konfederatami. Tymczasem słowo „obrona" oznaczało tylko jałowe dyskusje z rosyjskimi dyplomatami o amnestię dla aresztantów i wziętych w niewolę. Wypowiedzenie wojny przez Turcję było momentem zwrotnym w postawie Stanisława Augusta, ale można przypuszczać, że istotne znaczenie miało także odwołanie (w czerwcu 1769 r.) księcia Repnina, który mimo wojsk i przemocy nie potrafił spa-cyfikować kraju. A działo się tu bardzo źle: głód, choroby, grasująca zaraza, gwałty pruskie i rosyjskie, sekwestracja dóbr osób opornych, exodus ludności za granicę. Zawieszone zostało sądownictwo i bardzo ograniczona działalność władz wykonawczych. Mimo nieudolności i kłótni przywódców oraz przeważających sił przeciwnika „duch barski" to tu, to tam wciąż się odnawiał z nową siłą. Nastroje na prowincji były takie, że na kolejny sejm, tym razem „zwyczajny", który miał być zwołany jesienią 1768 r., nie zdołano na sejmikach mimo obecności wojsk rosyjskich wybrać odpowiedniej liczby posłów. Na sali zjawiło się tak mało osób, że nie odbyła się nawet pierwsza sesja sejmowa. Wojska koronne i litewskie przechodziły masowo na stronę konfederatów, a kiedy nowy ambasador rosyjski Michał Woł-koński wobec oporów króla i Familii chciał utworzyć zaczątek prorosyjskiej konfederacji pod nazwą „Rady Patriotycznej", na- wet wśród opozycji nie znalazł wielu kandydatów. Ci, którzy się zgłosili, nie mieli żadnego zaufania społecznego, żadnego kredytu. Ta odmowa była znamiennym znakiem nastrojów panujących w kraju. „Rada Patriotyczna" to było takie ciało, do jakich uciekają się bardzo często w momentach kryzysu różni niefortunni politycy dysponujący interesującymi ofertami stanowisk lub dochodów (choćby i krótkotrwałych). I nieomal zawsze, i nieomal wszędzie znajdują się ludzie, którzy gotowi są firmować, czy też, co na jedno wychodzi, „legalizować", „stanowić alibi" dla działań, które są sprzeczne w powszechnym lub nawet tylko grupowym odczuciu z wyznawanymi w danym momencie wartościami. Niepowodzenie takich „łagodnych" technik i instrumentów władzy, jak „rady patriotyczne" czy „ciała doradcze", jest niewątpliwym dowodem, że strach przed opinia publiczną jest w pewnej chwili silniejszy niż proponowane apanaże czy ewentualne prześladowania. Przewodził „Radzie Patriotycznej" prymas Gabriel Podoski, którego dusza była „czarna jak ziemia", weszli do niej między innymi niektórzy stronnicy sascy, czynni byli Adam Poniński, późniejszy osławiony marszałek sejmu rozbiorowego, Władysław Gurowski, inteligentny i sprawny, skompromitowany w opinii, przekupny „sługa trzech panów", odznaczony za aktywność na sejmie rozbiorowym orderami Sw. Stanisława i Orła Białego, ale także ludzie króla, jak pisarz koronny, marszałek wielki litewski Ignacy Twardowski, potem wojewoda kaliski, jak posłuszny Kazimierz Karaś czy Kasper Rogaliński starosta nakielski. Wedle złośliwego anonima „z próbki wnosić łatwo dalszych gatunek [...] Moskwie radzą, kompanią, szpiegowaniem, z pomocą [...] przeciwko własnej ojczyźnie"5. W Warszawie, gdzie schronili się ci, którzy bali się prześladowania bądź ze strony konfederatów, bądź Rosjan, większość stałych mieszkańców i przyjezdnych była - zdaniem Stanisława Augusta - po stronie Czartoryskich (niektórzy stali też przy królu), a na prowincji „prawie wszystko było skonfederowane przeciwko Rosjanom". Wiele wskazuje na to, że społeczeństwo było coraz bardziej zdeterminowane i trwało w zapiekłym oporze. Już późną jesienią 1768 r. doszło do zbliżenia Stanisława Augusta z trzonem dawnej Familii. Zdaniem Stanisława Lubo-mirskiego inicjatywa wyszła od króla - pośrednikiem był eks--kanclerz Andrzej Zamoyski. Pierwszy krok został przyjęty niegrzecznie: wujowie mieli odpowiedzieć, iż w „teraźniejszych okolicznościach tak król wszystko zepsuł, że nie masz sposobu dać dobrej rady, nie wiedzą, jakie ułożenia z Moskwą, gdy król poddał się dependencji ks. Repnina", a królewska „rada gabinetowa" znów będzie zmieniać to, co uchwali ministerium6. Mi- mo to Stanisław August usuwał na bok obopólne pretensje, deklarował, że chce słuchać rad swojej familii, pragnie szczerości i zaufania, z tym jednak, że nie może odsunąć od konfidencji własnych braci. Ostatecznie Czartoryscy ustąpili i przyrzekli radzić „jak podściwi i poprzysiężeni consiliari". Niełatwo było przełamać wzajemną nieufność, pogłębił ją sejm 1766 r., a potem dalsze bulwersujące wydarzenia, w których właściwie żadna ze stron nie wykazała prawdziwego ducha oporu ani nie miała jasnej koncepcji postępowania. Koncepcji takiej nie miał także przeciwnik - Rosja ograniczała się bowiem wyłącznie do prób spacyfikowania kraju takimi lub innymi metodami, a metody były nader zmienne. W pewnym momencie Wołkoński i Benoit chcieli nawet, żeby ewentualna zawiązana przy Radzie Patriotycznej konfederacja połączyła się - jak do-nosił król kanclerzowi Czartoryskiemu - z konfederacją barską. Pomysł był dziwny, tym bardziej że coraz częściej dochodziły do Warszawy pogłoski o detronizacyjnych planach Gene-ralności barskiej. Ne cede mails Sądzić można, że antypolski manifest turecki z czerwca 1769 r. oraz chwilowe niepowodzenia Rosji na froncie tureckim umocniły przekonanie króla i Familii o konieczności działania. Zwłaszcza iż na początku wydawało się, że misja nowego ambasadora Michała Wołkońskiego jest związana z innym, łagodnym kierunkiem polityki rosyjskiej wobec Rzeczypospolitej, że jego zadaniem będzie pojednanie Familii z Rosją. Wiele wskazuje na to, że do energicznego działania parł teraz zdeterminowany Stanisław August, który za wszelką cenę chciał ocalić swoje dobre imię oraz próbował wstrzymać destrukcyjne działania rosyjsko-pruskie i barskie w kraju. Sądził też król i jego ministrowie, że wojna rosyjsko-turecka jest dobrym momentem dla prób emancypacji kraju spod rosyjskiego protektoratu i że nadeszła oto pora rokowań. Postanowiono zwołać radę senatu, mimo gwałtownych sprzeciwów ambasadorów Prus i Rosji, na 30 IX 1769. Ważna to była rada senatu, niestety nie mogła przynieść oczekiwanych efektów, gdyż znajomość politycznej gry, realiów i niuansów dyplomacji międzynarodowej była w kraju wciąż słaba. Jej ustalenia oraz towarzyszące dalszym negocjacjom dokumenty i listy nie poprawiły stosunków, ale zaogniły urazy między dworem i polskimi ministrami a imperatorową. Warunki stawiane przez Stanisława Augusta i Czartoryskich, któ-i qr, re miała spełnić Rosja przed zawiązaniem nowej konfederacji „u boku króla" dla uspokojenia kraju, były trudne do zaakcep- towania zarówno pod względem treści, jak formy. Strona polska uznała się za partnera i zamiast wysuwać propozycje lub wysyłać prośby - zaczęła stawiać warunki. Poszły na marne pouczenia Katarzyny II, że w konfliktach między państwami decydują siła lub przemyślane negocjacje. Rada senatu postanowiła wysłać niezwłocznie posła nadzwyczajnego do Anglii i Holandii, a do Rosji posła polskiego w randze ministra (Jakub Psarski był tylko rezydentem) dla podniesienia wagi polskiej dyplomacji. Wysuwa się następujące żądania: dwór rosyjski musi przyjąć do wiadomości, że naród polski nie uznaje postanowień sejmu 1767/68 r. i gwałtów popełnionych przez ambasadora Mikołaja Repnina, o czym świadczy sytuacja w kraju; zadaniem posła polskiego będzie skłonienie imperatorowej, żeby dla okazania swojej dobrej woli i przyjaźni anulowała lub istotnie zmieniła wszystkie te akty, które zostały wymuszone gwałtem; wojska rosyjskie muszą opuścić terytorium Rzeczypospolitej, a kraj otrzymać odszkodowanie za wszystkie nieprawości; król polski wyśle także przedstawicieli do innych państw europejskich, aby pośredniczyły w negocjacjach o pojednanie wszystkich stron. Wreszcie poseł zabiegać ma o wypuszczenie na wolność aresztowanych senatorów i posłów oraz innych osób. Rada zdecydowała także przeznaczyć określone sumy na konserwację twierdzy kamienieckiej (wbrew żądaniom imperatorowej król nie zgodził się, aby przekazać ją wojskom rosyjskim) i Lwowa. Informację o decyzjach wysłano do Psarskiego z poleceniem, aby poczynił właściwe kroki w negocjowaniu decyzji rady. W listach do Katarzyny II Stanisław August szukał wyrozumiałości: jest oskarżany w kraju o czyny i winy nie popełnione, szkalowany, atakowany. Opinia publiczna musi być wyprowadzona z błędu: „nie po to uczyniłaś mnie królem, abym został znienawidzony". W kolejnych depeszach do Psarskiego król powtarzał, że aby zdobyć zaufanie narodu, wszelką konfederację czy też rekonfederację poprzedzić musi wyraźna deklaracja Katarzyny II, że traktat i gwarancja z 1768 r. zostaną anulowane, a przywileje dla dysydentów znacznie ograniczone. Stanisław August zapewniał kilkakrotnie, że nie przystąpi do żadnej konfederacji, „której forma, środki, wszystkie cele i ich użyteczność dla ojczyzny nie zostaną uprzednio jasno i dokładnie zaprezentowane". W jednej z depesz znalazły się znamienne i niebezpieczne słowa: jeżeli Rosja chce uspokojenia Polski teraz lub później, nie osiągnie tego w sposób trwały bez mediacji krajów katolickich, „przeciwnie, przygotuje sobie i Europie niewyczerpane źródła wojny". Imperatorowa i jej ambasador odpowiedzieli represjami wobec 198 199 ministrów: najpierw sekwestracją dóbr i dochodów, potem żądaniem dobrowolnej dymisji, szczególnie Czartoryskiego. Stanisław August zdecydowanie odmówił. Podobne treści zawierały korespondencja i instrukcje wysyłane z Warszawy do Londynu do Tadeusza Burzyńskiego, mianowanego na tej samej radzie senatu posłem nadzwyczajnym w Anglii i Holandii. Regalista i przyjaciel Familii, miał niełatwą misję do wypełnienia. Rząd angielski nie był zachwycony przyjazdem wysłannika króla polskiego i tylko dzięki Holandii przyjął ostatecznie Burzyńskiego z należnym ceremoniałem. Ale niekoniecznie z dobrodziejstwem inwentarza. Anglia nie miała zamiaru nadwerężać swoich dobrych w tym czasie stosunków z Rosją, zarówno dyplomatycznych, jak i handlowych. Stanisław August i jego doradcy nie tylko ubiegali się o interwencję rządu angielskiego w Turcji w sprawach traktatu karłowickie-go. Polscy politycy sądzili, że uda się uczynić Anglię pośredniczką pojednania Rzeczypospolitej i Rosji, ręka w rękę z krajami katolickimi. Król i jego ministrowie wykazują w tym czasie polityczną odwagę i dobrą wolę, niewiele jednak zmysłu dyplomatycznego. Pozory mediacji angielskiej biorą za dobrą monetę i zdają się ignorować istnienie w Anglii silnego lobby rosyjskiego związanego z handlem wschodnim. Wydaje im się na przykład, że poseł angielski w Petersburgu Charles Cathcard nie wykonuje zaleceń swego rządu, „wykazuje złą wolę", „wierzy we wszystko, co mówi mu Panin", „jest niedołężny w sprawach polskich"7. Zaprzyjaźnionego od dawna z Familią Thomasa Wrouthona, rezydującego w Warszawie, także wprzęgnięto w procesy mediacyjne. W marcu 1770 r. król i Familia opracowali projekt deklaracji, jakiej oczekiwano od Katarzyny II. Był on znacznie bardziej stonowany w tonie i żądaniach niż ustalenia rady senatu, ale jednak czytamy tam między innymi, że nie leży w interesie Rosji czekanie na pokój z Turcją, żeby uregulować sprawy polskie, w razie bowiem niepowodzeń wojennych może utracić wpływy w Polsce. Król znów pouczał Rosję, jakie są jej prawdziwe interesy polityczne. Tymczasem latem tegoż roku Rosja odniosła nad Porta Ottomańską spektakularne zwycięstwo militarne, które poruszyło całą europejską dyplomację. W 1771 r. Michała Wołkońskiego, który mimo próśb i gróźb przegrał z królem i Czartoryskimi, zastąpił inteligentny dyplomata i polityk, znany już w Polsce Kasper Saldem. Przyjazd Salderna Stanisław August i Czartoryscy przywitali z nadzieją, że sprawy potoczą się nowym torem. Jacek Ogrodzki pisał do Londynu do Burzyńskiego, że przybycie Salderna „jest dobrym znakiem dla spraw Republiki". Donosił, iż najwyraźniej Panin zdał sobie sprawę, że zbyt twarde środki są mało skute- czne i kolejny ambasador prowadził w Polsce niewłaściwą politykę. Jeszcze w maju Warszawa łudzi się przychylnością Sal-derna, który zniósł sekwestr dóbr ministrów polskich. Ale już w lipcu pisze się o „kaprysach" Salderna i jego twardym kursie. W sierpniu o dziwactwach Salderna i jego poczynaniach, „które czynią go odrażającym dla wszystkich"8. Opór kraju i Warszawy, jak widać, wyprowadza z równowagi kolejnych wysłanników Rosji. Warto zwrócić uwagę, że od r. 1764 do 1771 zmieniło się trzech rosyjskich ambasadorów w Rzeczypospolitej: Keyserlingk, Repnin. Wołkoński, teraz przyjechał Saldem... Nie na długo. W czerwcu 1770 r. Stanisław August był najwyraźniej pełen optymizmu. Kazał wybić w mennicy medal przedstawiający na wzburzonym morzu okręt, którego sternikiem jest król, a z nim 6 odważnych żeglarzy - August i Michał Czartoryscy, Andrzej Zamoy-ski, Stanisław Lubomirski, Antoni Przezdziecki, Jan Borch. Napis był zupełnie inny niż ulubiona dewiza królewska, dewiza wyboru mniejszego zła. Tym razem głosił ne cede malis. Nie ustępuj złu. A jednak po raz kolejny musiano ustąpić. „Listopad to dla Polski niebezpieczna pora" Deklaracja Generalności z 13 X 1770 wzywała jawnie i publicznie konfederatów: „podnieście ramię, w krwi deklarowanego przyjaciela Moskwy, a kraju nieprzyjaciela i tyrana Stanisława Poniatowskiego zmyjcie hańbę i obelgę narodu". Akt interregnum został przyjęty przez aklamację, ogłoszony zaś 22 października z fałszywą datą 9 sierpnia. Wbrew zamierzeniom konfederatów nie zrobił dobrego wrażenia ani w kraju, ani za granicą. „Duch, który go dyktował, był chyba ożywiony całą furią najjadowitszej nienawiści i najślepszego, najokrutniejszego fanatyzmu. Nie masz nic równie ohydnego i oburzającego jak to pismo, partia, która by ośmieliła się uznać je za swoje dzieło, pokryłaby się niesławą i infamią w oczach świata i potomności" - pisał francuski dyplomata Jean Gerault9. Listopad to niebezpieczna pora dla Polaków. Dzień po Zaduszkach, 3 XI 1771. Chłodny, mokry i mglisty jesienny wieczór. Po opustoszałej i smutnej Warszawie krążą patrole polskie i rosyjskie. Dekoracje są przygotowane, pora na rozpoczęcie dramatu. Między godziną dziewiątą i dziesiątą Stanisław August wraca karetą ulicą Miodową do Zamku z wizyty u chorego Michała Czartoryskiego. Nagle z wylotu Koziej, z ulicy Kapitulnej i spod pomnika Zygmunta wypadli uzbrojeni jeźdźcy. Trzydziestu, może czterdziestu. Padły strzały w kierunku karety, nie- 200 201 wielka królewska świta rozpierzchła się, z tych, którzy bronić chcieli króla, jeden został zabity, drugi ciężko ranny. Kazano monarsze wysiadać, a gdy ten, nie tracąc głowy i korzystając z zamieszania, chciał dostać się z powrotem do pałacu kanclerza, jeden z napastników złapał króla, inny lekko ciął pałaszem w głowę, trzeci osmalił twarz strzelając z pistoletu. Waląc szablami po futrze ciągnięto go w panice pomiędzy końmi. Miał powiedzieć: „Nie szarpcież mnie, już ja sam pójdę tam, gdzie chcecie..." Wtedy jeden z napastników wsadził króla na konia i kawalkada jeźdźców odjechała obok arsenału w stronę wałów. Wałów świeżo wybudowanych dla ochrony Warszawy przed zarazą, i zaraza bowiem nie została krajowi oszczędzona. Głównych sprawców porwania, niewprawnych i zdenerwowanych konfederatów, było trzech: Stanisław Strawiński, Stanisław Łukawski i Jan Kuźma, który być może uratował życie Stanisława Augusta. Ci, którzy króla porwali, nie mieli wyraźnych rozkazów, aby go zabić, zapewne tylko dostarczyć żywego do któregoś z konfederackich obozów, podobno do Częstochowy. Przede wszystkim upokorzyć majestat. A jednak kiedy kolejni napastnicy znikali w ciemności i król został sam na sam z Janem Kuźmą perswadując, żeby go puścił, ten miał odpowiedzieć: „Nie mogę, bom przysiągł albo zabić WKMość, albo do komendy doprowadzić". Jeśli wierzyć tej oficjalnej wersji wydarzeń - konfederacja barska była o krok od królobójstwa. Po akcie interregnum, a więc jednostronnej detronizacji, na razie symbolicznej, a potem deklaracji o „zmyciu hańby krwią króla" i wreszcie decyzji o zamachu powziętej przez rzeczywistego sprawcę porwania, kawalera zakonu Krzyża Świętego Kazimierza Pułaskiego, wszystko już było możliwe w tym słotnym listopadzie 1771 r. Istniał związek między mistyką barską i przepowiedniami proroka księdza Marka, który już w 1766 r. przewidywał „zły koniec Stanisława Augusta", a listopadowym zamachem na króla10. Istniał też sakralny związek między winami narodu, którymi już wcześniej, przez cały czas trwania konfederacji obwiniano Stanisława Augusta, a planami królobójstwa. To stary wątek mityczny - aby odkupić winy wspólnoty, wybiera się ofiarę, najczęściej „świętego króla", w tym wypadku osobę monarchy, by złożyć nań wszystkie winy popełnione przez społeczeństwo. Odkupienie win przez krwawą ofiarę przynieść może wspólnocie odrodzenie, „nowe życie", nową rzeczywistość. Stanisław August nie tylko czytywał Szekspira, który w wielu utworach odtwarzał ten stary porządek mityczny ofiary i odkupienia, ale znał też stary mit manichejski właściwy wszystkim dawnym kulturom, o czym świadczy chociażby symbolika zdobnicza Zamku królewskiego i królewski kult Saturna. Król przeczuwał, że istnieje możliwość narzucenia mu roli „świętej ofiary". „A może mam stać się jego [narodu] ofiarą po to, by wielki przykład i wielki przewrót posłużyły tym, którzy przyjdą po mnie. Dobrze więc! Jeżeli rzeczywiście w długim łańcuchu wydarzeń przypadła mi rola nieszczęsnego ogniwa, na którym wypisano «Ofiara», trzeba będzie wypełnić smutne moje przeznaczenie. W każdym razie pójdę przed oblicze Sędziego sam, ale z czystym sumieniem nieskalanego patrioty... Nie wiem [...] czy piszę list, czy testament, ale słowa moje płyną z serca"11. To pisał w marcu 1768 r. Stanisław August ocalał i wrócił do Zamku około piątej nad ranem, spędziwszy noc z Janem Kuźmą w domu młynarza na Marymoncie. Dom młynarza, prostego, dobrego człowieka i jego żony, to znów jakby umyślnie przez bogów przygotowana sceneria cudu, dowód czuwającej nad królem ręki Opatrzności. „Młynarka, lubo nie wiedziała o swoim szczęściu, jak wielkiego w swojej chałupie gościa miała, widząc go jednak i zimnem, i trudami przejętego, ofiarowała mu swoją jupeczkę [żakiet] i pościel dla odpocznienia". Dalej ten sam autor zamieszczonego w „Monitorze" opisu porwania pisze o czterech cudach, dzięki którym król został uratowany: iż mimo gęstych strzałów u początku zamachu nie odniósł ran, „to był pierwszy cud, co Bóg oczywiście czynił"; iż kiedy jeden ze złoczyńców strzelił w kierunku głowy, „ale go i tam Opatrzność najwyższa zasłoniła", kula przeleciała obok twarzy „i to był drugi cud, co Bóg oczywiście czynił"; iż cięto króla w głowę szablą, a rana okazała się niezbyt głęboka" i to był trzeci cud, że to „mocne cięcie nie było śmiertelnie zadane"; iż koń dwa razy pod królem przewrócił się i nogę złamał „i to był czwarty cud, że i spadnie-nie z konia nie było szkodliwe"12. Jeżeli była to tylko retoryka - to retoryka w duchu bardzo barskim. Zaskakująca jest ta relacja o liczbie cudów Boskich zda-rzonych w tak krótkim czasie, między godziną dziesiątą wieczorem a piątą rano, opisanych w „oświeceniowym", raczej laickim „Monitorze". Ale porządek rzeczy nie jest zaskakujący. Oto naprzeciw konfederatów walczących ze szkaplerzami na piersiach i krzyżami w dłoniach - stanąć musiał monarcha, którego Bóg ochronił przed zamachem królobójczym. Taka wersja wydarzeń miała zasiać w sercach wątpliwość, czy Bóg stoi tylko po ich stronie i czy ich racje są jedynie słuszne. Tej nocy listopadowej byli w Zamku królewskim tacy, którzy już myśleli o interregnum. Podobno Stanisław Lubomirski marszałek wielki koronny zapieczętował gabinet królewski i szafy, brat królewski, wówczas sekretarz, Michał Poniatowski zabezpieczył skarbiec. Ale ponieważ zapanowała w Warszawie ogólna panika, także wśród Rosjan, zatem i otoczenie króla 202 203 uwierzyło być może, że zaraz zjawią się w stolicy konfederac-ko-francuskie wojska. Takie paniczne nastroje już się zdarzały. Powracający król był entuzjastycznie witany - tłumy z pochodniami wyległy na ulice, wznosząc okrzyki radości. „Wszyscy się ubijali o przyjęcie i przywitanie jego, wszyscy radość bardziej łzami niż słowami oświadczali [...] Król Imć, lubo miał w ten czas włosy rozczochrane, suknie poszarpane, zwalane w błocie, godniejszym jednak nierównie zdawał się być pod ten czas korony, jak kiedy mu życzliwe serca ją ofiarowały. W ten czas go ludzie z Boskiego zrządzenia na tron zaprosili, teraz sam Bóg bez żadnej ludzkiej pomocy na nim osadził"13. Stanisław August wierzył, że to cudowne ocalenie być może odmieni losy kraju i jego własny los i pozycję. Mimo iż w pełni zdawał sobie sprawę, że jego sytuacja jest „nie tylko ciężka, ale dziwaczna i dwuznaczna", jednak usiłował wierzyć, że skoro Bóg uratował go w sposób cudowny, to dlatego, że przeznaczył mu jeszcze jakąś misję do wypełnienia na ziemi. „Muszę więc - pisał w grudniu 1771 r. do Teresy Geoffrin - zgromadzić wszystkie siły fizyczne i umysłowe, żeby być w stanie wypełnić jego zamiary i zasłużyć na jego opiekę". Władysław Konopczyński nazwał królewską taktykę poruszania się między Scyllą a Charybdą - między zemstą obywateli za ustępowanie Moskwie a zemstą Moskwy za próby kumania się z konfederacją barską i solidarność z konfederatami -„szlakiem na krawędzi". „Szlakiem na krawędzi" były też desperackie próby emancypacji politycznej, z góry skazane na niepowodzenie, a w każdym razie podejmowane za późno. Szlak ten, o czym wszyscy już właściwie wiedzieli, kończył się przepaścią. Pierwszy rozbiór Polski dojrzewał przynajmniej od kilku już lat, w ostatnim czasie być może rzeczywiście wylągł się w głowie Fryderyka II czy też rzekomego hrabiego Moritza Lynarajuż w 1769 r., a został przez Rosję zaakceptowany dla umocnienia awantaży płynących ze zwycięskiej wojny z Turcją. Doszło do decyzji rozbioru ziem Rzeczypospolitej 3 lata później. Nie z winy króla, jak sądzili niektórzy konfederaci barscy. Zapewne nie z winy konfederatów barskich, jak sądził Stanisław August. Nie z winy sąsiadów, twierdził już w 1775 r. Józef Wy-bicki powołując się na myśl Monteskiusza, „iż państwo wolne im bardziej zewnątrz jest bezpieczne, tym się łatwiej, tak wcale jak stojąca woda, psuje". Sąsiedzi działali we własnym interesie, „gdy z twojej [narodzie wolny] zyskiwali słabości". Więc z własnej winy obywateli? Taką odpowiedź daje Wybicki: „Próżnie innych szukałbym przyczyn, przez które naród wolny ginie. Jeden zawsze początek jego zguby w nim samym jest. Sam samobójstwo złością swych obywatelów popełnia. Naród wolny [...] umiera z obumarłą cnotą"14. A może z winy wielowiekowej historii, która porozrzucane puzzle ułożyła w ten właśnie znany obraz - czterech władców wokół mapy Rzeczypospolitej: Katarzyna II, Fryderyk II, Józef II. I jedyna postać w królewskiej koronie na głowie: król Polski i wielki książę litewski, Stanisław August Poniatowski, podtrzymujący prawą ręką tę właśnie koronę. Gdyby pouczanie narodów przynosiło pożądane wyniki, wszystkie byłyby mądre, bogate i szczęśliwe. Nie ma miar, którymi można by zmierzyć siłę strachu przed zmianą, przywiązanie do tradycji, jakakolwiek by była, rozmiary megalomanii narodowej, przyczyny trudności adaptacyjnych społeczeństwa do zmieniającego się otaczającego państwo środowiska. I podatność na hasła demagogiczne, schlebiające miłości własnej wspólnoty. Jak pisze Leszek Kołakowski, rozkład „sił tradycji osadzonych w kulturze przez tysiącletnią historię nie jest uchwytny w postaci ilościowej, co też sprawia, że wielkie erup-cje historyczne i ich wyniki są równie mało przewidywalne, jak zachowanie jednostek w obliczu gwałtownych kryzysów"15. Można tu tylko dodać, że także inne zjawiska z zakresu psychologii społecznej, dotyczące tych ludzkich postaw i zachowań, które wydają się „mierzalne", również najczęściej przewidzieć się nie dają, szczególnie w okresach zakłóceń „porządku normalnego", czy też porządku moralnego. Rozbiór Stanisław Poniatowski, bratanek króla, syn Kazimierza, wrócił z podróży zagranicznej do kraju po otrzymaniu od ojca zrozpaczonego i pełnego złości listu, że tak gorąco upragniona przez niego buława wielka koronna dostała się przyjacielowi króla Ksaweremu Branickiemu. Niektórzy powiadali nawet, że jeszcze przed dystrybutywą Kazimierz z Ksawerym w obecności króla „wzięli się za łby". Dziewiętnastoletni książę Poniatowski, wedle własnych słów, zastał w Polsce piekło. „Podczas sejmu Ponińskiego, który trwał prawie trzy lata, dokonał się pierwszy rozbiór, który zmienił oblicze Europy. Polska została najechana przez trzy mocarstwa, Warszawa była okupowana prze wojska cudzoziemskie [...] Wróciłem do kraju z ideą poszanowania własności i szacunku dla wszystkiego, co jest konieczne dla zabezpieczenia społecznego porządku. Znalazłem się w centrum piekła, gdzie odrażająca teraźniejszość nie rokowała niczego pocieszającego w przyszłości. Poruszyło mnie to do tego stopnia, iż zdrowie moje wielce ucierpiało"16. Imiennik siostrzeniec pojechał więc do Paryża - król pozostał w Warszawie w coraz bardziej ciernistej koronie na głowie. 204 205 „Długo się opierałam! Tylko słabość Turków, fakt, że nie mogliśmy spodziewać się pomocy ze strony Francji i Anglii, moja obawa, że zostaniemy wciągnięci do wojny z Rosją i Prusami, nędza, powszechny głód i duża śmiertelność panujące wówczas w naszym kraju zmusiły mnie do podjęcia tego nieszczęsnego kroku, który zatruł hańbą moje panowanie"17. Powody podpisania rozbioru Polski wymienione przez cesarzową Austrii Marię Teresę wydają się racjonalne. Istotnie w tym czasie w monarchii habsburskiej działo się nie najlepiej. W Czechach panował kryzys już od pewnego czasu, ludzie masowo marli z głodu, w czasie ciężkiej zimy 1775 r. zaczęły się wśród chłopów poważne rozruchy, odżywała pamięć husyckich ruchów, dziwni osobnicy przepowiadali koniec świata. W pierwszym rozbiorze Austria zabrała ziemie na południe od Wisły i Sanu, części województwa krakowskiego i sandomierskiego, znaczną część województwa ruskiego i bełskiego, kawałki podolskiego i wołyńskiego. Były to prowincje ludne i bogate, w dodatku Rzeczpospolita traciła kopalnie soli w Wieliczce, Bochni i na Rusi. Nie mniej racjonalne wydają się motywy Fryderyka II, który w spokoju czekał na dogodną chwilę, żeby bez walki orężnej i niepotrzebnych wydatków (a był człowiekiem nadzwyczaj oszczędnym), raczej zyskując tymczasem na grabieżach i porywaniu polskich poddanych, zaokrąglić granice państwa ziemiami polskich Prus Królewskich, ujściem Wisły i zaborem bogatych handlowych miast, Warmią razem z jej biskupem, wybitnym polskim poetą Ignacym Krasickim, kawałkami województw wielkopolskich. Polska została odsunięta od Bałtyku, Gdańsk stał się rodzajem „wolnego miasta", Toruń miastem nadgranicznym po stronie polskiej. Najmniej na pozór zyskała Rosja. Chociaż zabór rosyjski stanowił największy obszar w sensie geograficznym, był jednak słabo zaludniony i gospodarczo mniej rozwinięty (województwa inflanckie, witebskie, mścisławskie, część połockiego i mińskiego). Były to połacie najmniej „polskie" i Katarzyna II twierdziła, że odzyskała tylko dawne ziemie rosyjskie. Natomiast Rzeczpospolita, chociaż okrojona, miała pozostać dla Rosji nadal strategicznym państwem „buforowym", a zarazem w pełni podporządkowanym. Godząc się na rozbiór kraju z różnych względów (głównie w zamian za zgodę Prus i Austrii na utrzymanie nowych nabytków i wpływów w rejonie południowym po zawarciu pokoju z Porta Ottomańską), Rosja zapewniła sobie spokojne sprawowanie protektoratu na pozostałym obszarze Rzeczypospolitej. Kraj został podzielony, okrojony, a więc i łatwiejszy do spacyfikowania; wykrwawiony, wyniszczony, zdziesiątkowany zarazą, głodem i grabieżami, na razie został uspokojony na kilkanaście lat. Nie było dalekie od prawdy oświad- czenie trzech mocarstw o przyczynach zaborów: „całkowity rozkład państwa" i „duch fakcyjny utrzymujący w Polsce anarchię". Nic dodać, nic ująć poza tym, że był to zwykły gwałt i grabież, które zaskoczyły Europę. Stanisław August znów znalazł się w sytuacji nader fałszywej i trudnej. Zaborcom, a szczególnie Rosji, zależało oczywiście na legalizacji gwałtu. A więc żądano zwołania plenum rady senatu, zwołania sejmików, sejmu i oficjalnej ratyfikacji aktów cesyjnych (podziałowych). Opornym grożono odpowiedzialnością osobistą oraz dalszymi grabieżami i zaborami. Strona polska chciała oczywiście pokazać Europie, że rozbiór jest aktem bezprawnym, popełnionym wbrew woli narodu niezdolnego do obrony. W rzeczywistości wszelkie gesty oporu to była tylko taktyka „sternika i jego sześciu żeglarzy", króla i jego najbliższych ministrów, chociaż nie zawsze spójna ani do końca uzgodniona. Na samym początku Stanisław August oznajmiał publicznie, że sejmu nie zwoła i zgody na rozbiór nie podpisze. Twierdził, że zgodzi się raczej na detronizację niż utratę piędzi ziemi. Król zawsze lubił teatralne gesty. Czartoryscy do czasu podtrzymywali go w tym postanowieniu, namawiając nawet na abdykację. Zanotowano rozmowę Stanisława Augusta z Michałem Czartoryskim z października 1772 r., w której kanclerz litewski miał wyrazić nadzieję, że „i honor, i sumienie, i charakter królewski wstrzymają króla od zezwolenia [na rozbiór]. Król dał na to rękę upewniając i przydał potem: a z czego będę żył?" Pytanie było dość istotne. Czartoryski odpowiedział, że król powinien stawić opór nawet wtedy, gdyby mu przyszło zostać królem-pasterzem jak Abdolomin. Żart ten złagodził jednak obietnicą, że będzie dzielił się z siostrzeńcem własnymi dochodami. „Ukontentowały króla te oświadczenia". Cała ta rozmowa miała charakter półżartobliwy, chociaż chwila była poważna, a decyzje niełatwe. Nie dziw, że król i ministrowie pro forma zapewniali nowego ambasadora rosyjskiego (to już piąty!) Ottona Stackelberga oraz posłów austriackiego i pruskiego, że traktatów rozbiorowych nie podpiszą (dla oficjalnej manifestacji oporu i przetargów o warunki cesji), a jednocześnie kanclerz Czartoryski zalecał, czy też pozwalał swoim klientom na ziemiach rosyjskiego zaboru na podporządkowanie się nowym zwierzchnikom. Zapewne August Czartoryski wojewoda ruski także dawał podobny placet swoim klientom na ziemiach zaboru austriackiego, trudno bowiem było w beznadziejnej sytuacji narażać ludzi na szykany obcych wojsk. Jeżeli zaś mielibyśmy traktować tego typu naciski na abdykację króla poważnie, to przecież Czartoryscy znakomicie znali swego koronowanego siostrzeńca i wiedzieli, że wcześniej czy później pomimo sprzeciwów sejm zwoła i rozbiór podpisze, a koronę zatrzyma. Takie samo było zdanie 206 207 nie lubiącego Stanisława Augusta rezydenta saskiego Augusta Essena (był wszak przedstawicielem kraju, który pretendował do polskiej korony). Essen twierdził w styczniu 1773 r., że wszystkie gesty króla „to są błazeństwa, podpisze wszystko [...] wedle ducha wieku ma rację"18. Nowy ambasador rosyjski był także o tym przekonany i stosował dokładnie te same szantaże co jego poprzednicy: groźba dewastacji kraju, dalsze rozbiory, zemsta Katarzyny II, kompromitacja króla w opinii publicznej. Stanisław August informuje w pamiętnikach, że miał zamiar uciec z Warszawy (nocą i w przebraniu kupca, podobnie jak Stanisław Leszczyński -jakże by inaczej) przez Śląsk i Czechy aż do Wersalu. Jakoby tylko podsłuchane groźby Stackelberga, że jeśli będzie się upierał i nie podpisze rozbiorów, Rosja ma w zanadrzu nowego króla, Augusta Sułkowskiego, odwiodły go od tego zamiaru. Zapytajmy ponadto: cóż miałby robić ten król w Wersalu, bez pieniędzy i poparcia? W Wersalu, który wspierał zbrojnie i pieniężnie konfederatów barskich? Był taki moment, kiedy Andrzej Za-moyski i August Czartoryski namawiali króla do pojednania z Francją i konfederatami. Teraz już na wszystko było za późno, czas pracował na niekorzyść Rzeczypospolitej. Te samo-ułudne plany ucieczki do miejsca, którego nie było dla niego na mapie Europy, świadczą o skrajnym poczuciu bezsilności. Mimo że w okresie oporu wiele osób oceniało zachowanie króla jako „romantyczne mrzonki", „wariactwa", czy też „nieodpowiedzialność" - postawa Stanisława Augusta i Czartoryskich miała do czasu swój sens. Oficjalny opór był nie tylko tragifar-są, naprawdę nikt na serio nie mógł liczyć ani na możliwość zbrojnego oporu w kraju (po kilkuletniej wojnie barskiej i w obliczu obcych wojsk na strategicznych pozycjach wewnątrz kraju!), ani na pomoc z zewnątrz. Turcja praktycznie już skapitulowała. Misja Ksawerego Branickiego wysłanego przez króla do Francji okazała się całkowitym fiaskiem i dyplomatyczną kompromitacją. O niezręcznościach, jakie popełnił w czasie rozmów z przedstawicielami rządu francuskiego, a przede wszystkim z ministrem spraw zagranicznych Emanuelem d'Aiguil-lon, donoszono do Warszawy w listach od towarzyszącego mu generała Rieule'a oraz agenta Stanisława Augusta w Paryżu generała Monet. Nawet pani Geoffrin pouczała króla, jakimi cechami powinien odznaczać się dyplomata. Pisała z przyganą, że do prowadzenia pertraktacji nie wystarczy przywiązanie do króla i zdolności militarne, kiedy osoba prowadząca negocjacje polityczne nie potrafi ukrywać swoich rzeczywistych poglądów i jest całkowicie pozbawiona finezji. Zapewne podobne uwagi można by odnieść do politycznych misji brata Stanisława Augusta, generała austriackiego Andrzeja Poniatowskiego, który jeszcze w maju 1772 r. zapewniał o propolskiej postawie Austrii i miał pertraktować o jej interwencję w Rosji w sprawie zaniechania rozbioru. We Francji nie podobał się też sposób, w jaki negocjacje o pomoc prowadził polski król wołając do państw europejskich: „niech mi pomogą". Stanisław August napisał do królów francuskiego, hiszpańskiego, angielskiego, szwedzkiego, sardyń-skiego i stanów holenderskich, „by ich uroczyście zawiadomić o stanie spraw Polski i zażądać, jako naczelnik narodu, ich pomocy". Przecież jednak Rzeczpospolita nie zawarła z tymi krajami żadnych traktatów zaczepno-obronnych. Kolejne narzekania króla i jego agentów na bezprawia wojsk zaborców zirytowały francuskiego ministra spraw zagranicznych, uznał je za czczą formalność. D'Aiguillon zapytał wprost Branickiego, jakie są plany działania dworu polskiego, które Francja miałaby wesprzeć, i oczywiście nie otrzymał żadnej odpowiedzi, bo takich planów nie było i zapewne być nie mogło, oprócz abdyka-cji. Kolejne informacje o szantażach ambasadorów państw roz-biorczych i bezsilności króla polskiego Francja przyjęła z ironią: „Monet mówi mi - pisał król do Branickiego - że opór mój i wszystkie moje kroki są porównywane we Francji do chełpliwości tego komendanta fortecy, który to mówił do nieprzyjaciela: «Strzelajcie do mnie z dział, ażebym się mógł poddać z honorem». Tyle jest nieprzyzwoitości i nielogiczności w tym zdaniu... Jest w tym najoczywistsze dziwactwo pobudzać mię ustawicznie do oporu, a potem drwić sobie z niego"19. Rząd francuski chciał w pewnym momencie doprowadzić do pogodzenia króla z konfederatami. Stanisław August uważał zaś, że jest to możliwe tylko pod określonymi warunkami, gdyż „ich zespolenia się, kroki i czyny obraziły Rosją, prawa państwa i atrybucje mojego stanowiska". Król osobiście mógłby im przebaczyć, tym bardziej że nigdy nie ukrywał „przed sobą, co było dobrem w sprawie, której usiłowali bronić", ale muszą zdać „rachunek państwu ze swego związku zabronionego przez prawo, jak również z zamachu na moją osobę i moją godność, ponieważ samo tylko państwo może rozpoznawać zbrodnie o obrazę majestatu". Tak więc tylko sejm, zdaniem króla, byłby mocen „osądzić ich i rozgrzeszyć"20. Miał częściową rację, przede wszystkim w sprawie o obrazę majestatu i tronu, ale jak zwykle nie miał środków działania. Państwo dawno już nie było suwerenne i wielu było tych, którzy bezkarnie naruszyli jego prawa. Ostatecznie Stanisław August wykazał wielkoduszność i kolejno wybaczał tym wszystkim, którzy do kraju wracali. A była to pierwsza tak liczna, polityczna emigracja na zachodzie i południu Europy i pierwszy tak liczny zastęp więźniów i jeńców polskich wracających z głębi Rosji i Syberii. 208 209 Podobnie jak Francja umyli także ręce od spraw polskich król Jerzy III i rząd angielski mimo deklarowanej sympatii i pomocy. Anglia zainteresowana była wprawdzie utrzymaniem wolności Gdańska, a niektórym sympatykom i przyjaciołom Stanisława Augusta przykro było z powodu niegodziwości, jakie działy się w Rzeczypospolitej. Jednak wojny w Europie w sprawie polskiej wywoływać ani chciała, ani mogła. Przyjaciel Stanisława Augusta lord Stormont, poseł angielski w Wiedniu, pisał, że „krzyk zdeptanej sprawiedliwości" słychać w całej Europie. Rację miał Edmund Burkę, który martwił się raczej o tak modną wówczas kategorię polityczną, jak „równowaga europejska", i dostrzegał w rozbiorze Polski niebezpieczeństwo zagrażające w przyszłości całej Europie: dla trzech uzbrojonych roz-biorców „Polska była tylko śniadaniem, a niewiele więcej Polsk już pozostało. Gdzie będą jedli obiad?"21 Tak naprawdę opinię europejską trzeba było dopiero rozbudzić. Nie żeby dało się cokolwiek zmienić czy cofnąć. Ale można było jeszcze coś uratować - może i skrawek ziemi, ale przede wszystkim pewną abstrakcję: honor. Racja silniejszego nie jest nigdy bardziej odrażająca, niż kiedy zostaje ubrana w pozory prawa. Taktyka Stanisława Augusta i jego najbliższych ministrów zmierzała w trzech kierunkach: zyskać na czasie, żeby móc zwrócić się do dworów europejskich z formalną prośbą o pomoc przeciwko gwałtowi (nawet jeżeli nie liczyło się na pozytywne wyniki), opóźniać jak najdłużej można zwołanie sejmu (a potem wyłonienie delegacji), żeby pokazać Europie, iż wszystko dzieje się wbrew woli króla, ministrów (rządu) i narodu; zdążyć z propagandą publicystyczną, która mogłaby odkłamać, chociażby w części, czarny obraz Rzeczypospolitej jako jedynego w Europie kraju fanatycznego, nietolerancyjnego i niespokojnego - który miał zostać ucywilizowany orężem pru-sko-austriacko-rosyjskim. W akcji publicystycznej Stanisław August osiągnął pewien sukces - szczególnie inspirowana przezeń poczytna „Gazeta Lejdejska" i szereg pism publicystycznych, pisanych między innymi przez byłego dyrektora szkoły kadetów Johna Lindsaya i byłego konsula francuskiego w Gdańsku Gerarda Raynevala, cieszyły się dużym zainteresowaniem przedstawiając sprawy polskie w świetle opinii króla polskiego. Największą popularność zdobył jednak pamflet pisany w formie farsy satyrycznej wydany pierwotnie po angielsku w 1773 r., potem tłumaczony na wiele języków (ukazało się około 11 edycji francuskich) i szeroko kolportowany. Na język polski przetłumaczony w r. 1774 i wydany jakoby w Lipsku (dwie edycje): John Lindsay Podział polski w siedmiu rozmowach z francuskiego. Pamflet ośmieszał Katarzynę, Fryderyka i cnotliwą Marię Teresę. Sądzić można, że postawa Stanisława Augusta i Familii wpłynęła także, w jakimś przynajmniej stopniu, na opinie i postawy szlachty na prowincji. Niewątpliwie to konfederacja barska obudziła w szlacheckim narodzie ducha oporu i sprzeciwu i dlatego tak tragiczny był polityczny bilans jej działań, pogłębiający się rozdźwięk między królem a szlachtą. Ale na niezależną postawę króla i Czartoryskich w tym czasie prowincja spojrzała nieco łaskawszym okiem. Krążyły opinie, że król(i ministrowie świadomie nie chcą mieszać się do sejmików przedsejmowych w 1773 r. lub też że zostali odsunięci przez zaborców od wszelkich działań. Sejmiki zbierały się opornie i wbrew oczekiwaniom trzech mocarstw, ich wojskom i pieniądzom znowu trudno było znaleźć kandydatów na posłów. Ci zaś, którzy godzili się na posłowanie, traktowani byli jak ludzie nieuczciwi, ponieważ „dobrze myślący" najczęściej unikali tej funkcji. Następnie król oraz wielu posłów i senatorów opierali się przystąpieniu do półlegalnej przedsejmowej konfederacji narzuconej przez zaborców (zawiązana 16 IV 1773), której marszałkiem został Adam Poniński, były aktywny uczestnik byłej Rady Patriotycznej. Sejm skonfederowany oznaczałby zgodę na rozbiór ziem Rzeczypospolitej większością - cóż z tego, że wymuszonych - głosów poselskich, a więc legalizację przemocy. Sejm wolny (zachowujący liberum veto) mógłby zostać zerwany, a więc demonstracja oporu byłaby bardziej spektakularna. Opór Tadeusza Rejtana posła nowogródzkiego i kilku jego kolegów na pierwszych sesjach sejmowych wywołał konsternację obcych ambasadorów i członków sejmu tym większą, że działali oni bez szerszego zaplecza, bez wielkich słów i tylko, jak podkreśla Jerzy Michalski, w obronie prawa: przedsejmowe uniwersały królewskie mówiły o zwołaniu sejmu wolnego, a zatem marszałek winien zostać obrany w izbie poselskiej, a sejm pozostać wolnym. Wedle zaś reżyserii obcych ambasadorów i ich nowych polskich przyjaciół marszałkiem sejmu miał zostać marszałek konfederacji Adam Poniński, a potem sejm przystąpiłby do konfederacji i obradował większością głosów. Litewscy posłowie chcieli zmienić ten scenariusz. Liczyli, że okupując dzień i noc izbę sejmową, nie dopuszczą do obioru marszałkiem Adama Ponińskiego lub zostaną siłą usunięci z izby sejmowej i w ten sposób zademonstrują pogwałcenie poselskiej wolności. Większość członków sejmu, w tym także król, nie wiedziała, kim jest Rejtan i jego koledzy. Podobno Stanisław August rozmawiał z posłem nowogródzkim trzeciego dnia sejmu (kiedy zagrożono Rejtanowi konfiskatą dóbr i aresztem) i miał powiedzieć: „co Bóg, sumienie, poczciwość i prawa radzą, to czyń- cie —„'"22. Tegoż dnia doszło do znanej dramatycznej sceny, która f\-\(\ On ^ szybko obrosła legendą i mitem. Rejtan stanął w drzwiach, *>*• •*••'- chcąc zagrodzić posłom wyjście z sali sejmowej, a potem położył się lub został przewrócony. Wedle prawa polskiego jeżeli trzeciego dnia nie obrano by marszałka - sejm automatycznie byłby rozwiązany. Tak właśnie zrywano większość sejmów za Sasów. Następnego dnia po tej udramatyzowanej przez historię i malarstwo scenie Stanisław August przystąpił jednak do konfederacji i tym samym zalegalizował bezprawie. Tadeusz Rejtan stał się z dnia na dzień, chociaż na krótko (to dopiero wiek XIX przywróci jego gest pamięci narodowej), człowiekiem znanym, wzorem patrioty. Zdaniem Jerzego Michalskiego społeczeństwo czekało na bohatera narodowego, który uratuje honor kraju. Został nim nikomu wówczas nie znany poseł nowogródzki Tadeusz Rejtan. Sądzić jednak można, że Polacy woleliby mieć bohaterem króla. Zaborcy poza zwyczajowymi szantażami chcieli złamać opór Stanisława Augusta między innymi obietnicami ustanowienia „lepszego rządu" po ratyfikacji traktatów rozbiorowych - co już przynosiło nieco lepsze rezultaty, gdyż król zawsze chętnie ulegał złudzeniom, w których szukał usprawiedliwienia swoich ustępstw. Ale w sytuacji, w której się znalazł, niebezpieczeństwo obmowy i potępienia znowu czaiło się wszędzie: jeśli wykorzysta okazję uzyskania pewnych reform jako kompensatę za wyrażenie zgody na rozbiory, zostanie okrzyczany bądź wspólnikiem zaborców, bądź despotą, co zdarza się zawsze, „kiedy usiłuję wyciągnąć Polskę z anarchii. Jeżeli nie skorzystam z tej okazji [...] będę odpowiedzialny przed trybunałem zdrowego rozsądku". Tyle tylko, że obietnice „poprawy rządu" składali już, gdy chcieli złamać opór króla, i Keyserlingkowie, i Repni-nowie, i Wołkońscy, i Saldernowie... I teraz nie było więc realnych podstaw do wiary w obietnice, tym bardziej że już w lutym 1773 r. Nikita Panin określił zakres dopuszczalnych prerogatyw przyszłego rządu Rzeczypospolitej, o czym polska dyplomacja najprawdopodobniej nie wiedziała. W dodatku istniała jeszcze jedna siła, z którą wciąż, i to poważnie, należało się liczyć - rodzima opozycja antykrólewska, która wobec przemocy mogła uniemożliwić w każdej chwili każdą próbę reform. Opozycja złożona z ludzi, „których mogły łączyć nienawiści, ale których z pewnością nie mógł zjednoczyć żaden projekt"23. Być może z wyjątkiem detronizacji Stanisława Augusta. 14 maja nastąpiła kapitulacja. Po wielu dniach sprzeciwu w sejmie króla, części senatu i niewielkiej grupy patriotycznej opozycji (na rezygnację z oporu namawiał Stanisława Augusta między innymi kanclerz Michał Czartoryski) została wyłoniona znaczną większością głosów delegacja sejmowa na wzór delega- cji 1767/68 r. Traktaty rozbiorowe zostały podpisane przez Stanisława Augusta i członków delegacji 18 IX 1773, a ratyfikowane przez sejm in plena 30 września. Fatalny prezent Zdaniem Teresy Geoffrin Stanisław August dawno powinien był oddać imperatorowej „ten fatalny prezent", koronę. W jej opinii (a więc i w opinii znakomitych bywalców jej salonu, o których powiadano, że skoro tam bywają, to jest dowód, iż są inteligentni) nie może być gorszej sytuacji niż ta, w której król się znajduje, nawet nędza jest lepsza. „Król, który porzuca tron, jest osobistością interesującą dla wszystkich książąt i dla wszystkich ludów". W listopadzie 1774 r. ta jedna z niewielu bliskich powierniczek króla pisała, że czas najwyższy zrezygnować z wielkich ambicji: trzeba, aby zapomniał, iż było jego przeznaczeniem stać się królem wielkim i dobrym - teraz powinien chcieć być tylko królem spokojnym. Ale pozwoliła też sobie na jedną złośliwość. Nawiązując do listów Stanisława Augusta pozytywnie oceniających zmarłego niedawno Ludwika XV pisała, że nie mógł być dobrym monarchą, bo był człowiekiem słabym. Był inteligentny, znał bardzo dobrze ludzi i sprawy, ale słabość jego charakteru była przeszkodą w dobrym sprawowaniu władzy. „Słabość charakteru jest morzem, w którym topią się cnoty i talenty". Aluzja była czytelna, przykra i świadczyła o tym, że racje króla przekazywane w kolejnych listach nie trafiały do przekonania „ma-man". A on był człowiekiem niezwykle egocentrycznym i wciąż łączył los własny z losem państwa. Robił wrażenie człowieka zatroskanego w tym samym stopniu o klęski kraju, co klęski własne, osobistą pozycję, opinię, prestiż, stan zdrowia czy finansów. „Wyobraźcie sobie stan tego kawałka kraju, który pozostanie bez soli i handlu, a potem osądźcie moją sytuację" -to jeden z typowych zwrotów utożsamiających wciąż osobiste przeżycia króla z sytuacją państwa. W r. 1767, kiedy konfederacja radomska zjechała do Warszawy i August Czartoryski zrezygnował z przewodnictwa Komisji Wojskowej, którą chciano podporządkować radomianom, Stanisław August twierdził, że on, w przeciwieństwie do Czartoryskiego, tylko z życiem wypuści „ster z ręki", kiedyś bowiem mimo przeciwieństw losu na pewno dobije do portu: „gdybym stracił nadzieję, byłoby to tchórzostwo i największe nieszczęście dla państwa". W tym samym roku 1774, kiedy „maman" Geoffrin pisała niesympatyczne listy, spotkała Stanisława Augusta dodatkowa przykrość: oto w czasie obrad delegacji i rzadkich sesji sejmowych złożył dymisję Michał Czartoryski kanclerz wielki litew- 212 213 ski. Położył pieczęć na dokumentach cesyjnych i teraz chciał zamanifestować swoją niezgodę na dokonane dzieło zniszczenia. Nie miał już ani siły, ani ochoty na dalsze groźby i szantaże w dyskusji nad formą rządu. Cokolwiek można by mu zarzucić, w tym samym stopniu budził szacunek, co lęk. I podobnie jak jego brat August dbał o dobre imię wśród swoich stronników i szlachty. Estymę żywili dla niego nawet zaborcy. Był Michał Czartoryski niewątpliwie giętkim politykiem oraz człowiekiem starej daty, ale jak nikt znał szlachecki naród i jego konserwatyzm polityczny i społeczny. Umiał nim manipulować. Znał także intuicyjnie dwie podstawowe zasady niezbędne dla polityka, których nie nauczył się niestety Stanisław August: przekonanie innych polityków, że jest zręcznym, zdecydowanym graczem i że właśnie on jest popierany przez opinię publiczną. Publiczne i tak częste ubolewania króla, że jego najlepsze intencje nie są zrozumiane i docenione przez otoczenie i szlachecki naród - nie mogły przynieść pozytywnych efektów ani wśród swoich, ani wśród obcych. Złożenie dymisji przez Michała Czartoryskiego stawiało Stanisława Augusta w sytuacji niewątpliwie niewygodnej i dwuznacznej. Dymisje dożywotnich ministrów były rzadkością w polskim życiu politycznym. W 1767 r. po porwaniu senatorów i posłów złożył dymisję ogólnie szanowany Andrzej Zamoyski, wówczas kanclerz wielki koronny. Teraz składał ją kanclerz wielki litewski, człowiek lubiany bądź nie, ale także ogólnie szanowany. Były to najwyższe urzędy w kraju, rodzaj premie-rostwa. Gdy nie pomogły osobiste perswazje, król zwrócił się z prośbą o interwencję do swojej kuzynki Izabeli Lubomirskiej marszałkowej wielkiej koronnej. Pisał do niej błagalne listy i prosił o wywarcie nacisku na zmianę decyzji jej stryja. Tłumaczył, że ta dymisja zrobi w Rosji jeszcze gorsze wrażenie niż niegdysiejsza Zamoyskiego; że dymisja kanclerza pozbawi króla najważniejszego doradcy; że Stackelberg będzie wściekły i już grozi niedobrymi następstwami; że przecież to Michał Czartoryski namawiał króla na ustępstwa i wzięcie udziału „w tej farsie" politycznej, jaką był sejm rozbiorowy24. Perswazje nie pomogły. Do kwietnia 1775 r. trwały prace delegacji sejmowej nad nową formą rządu. Tron i osoba króla, co było do przewidzenia, stały się obiektem ataków opozycji, w przeważającej mierze złożonej z ludzi wyjątkowo nieciekawych, bezideowych, chciwych. Zawsze i wszędzie znajdą się Podoscy i Wesslowie, Ponińscy i Sułkow-scy, ludzie im bardziej bezideowi, tym bardziej krzykliwi i demagogiczni, jednak w społeczeństwach dojrzałych politycznie ich działania bywają zwykle znacznie ograniczane. Dla dyplomatów obcych państw byli znakomitym narzędziem ma- nipulacji, a chociaż wcześniej ambasador Saldem musiał zrezygnować z niepopularnej Rady Patriotycznej, Stackelberg posłużył się podobnymi politykami. Ich pierwszoplanowa rola polityczna skończy się wraz z sejmem rozbiorowym. Ale korzyści materialne okażą się trwałe, dochody wzrosną niepomiernie dzięki dzierżawie dóbr skasowanego właśnie zakonu jezuitów, dzięki konfederackiemu sądownictwu i uzurpowanym wyrokom sądowym, dzięki polityce rozdawniczej dóbr i urzędów przyznającej „swoim ludziom" wszelkie apanaże, dzięki rosyjskim pieniądzom i wielu innym okazjom grabieży mienia prywatnego i publicznego. W sumie nic nowego, jeżeli chodzi o metody działań, tylko skala tych działań była większa. Ataki na królewskie prerogatywy i ślady reform, które jeszcze pozostały po latach sześćdziesiątych, obrona wszelakich „wolności" nie napotkały sprzeciwu rozbiorców. Król miał być bowiem ukarany za czynienie trudności i nieposłuszeństwo. Za brak zdecydowania, czy jest człowiekiem Rosji, czy jej przeciwnikiem, czy jest szczerym przyjacielem imperatorowej, czy też osobą zmienną, niestałą, niepewną, gotową wykorzystać każdą okazję do prób emancypacji. Katarzyna II zaś życzyła sobie posłuszeństwa i wykonywania poleceń jej namiestników, o czym wielokrotnie sama informowała w sposób jasny i bezpośredni. Na tym sejmie Stanisław August utracił, tym razem formalnie, wszystkie właściwie najważniejsze monarsze prerogatywy: rozdawnictwo starostw, dożywotnich urzędów ministerialnych i senatorskich, wyższych (także oficerskich) szarż wojskowych. Za zrzeczenie się dystrybutywy starostw został hojnie wynagrodzony: otrzymał na własność od Rzeczypospolitej, a właściwie od państw rozbiorczych, cztery bogate starostwa (białocer-kiewskie, bohusławskie, kaniowskie i chmielnickie). Pozbawienie korony uprawnień rozdawniczych w każdym ówczesnym systemie, a szczególnie w politycznym systemie Rzeczypospolitej, musiało oznaczać ostateczną utratę prestiżu i polityczną nicość. Wbrew woli Stanisława Augusta powstała Rada Nieustająca, kolegialne ciało wykonawcze o nikłych i niesprecyzowanych kompetencjach, kontrolowane przez sejm, nie mające realnej egzekutywy. Radzie przewodniczył król dysponujący dwoma głosami i obowiązany do podporządkowania się większości głosujących. W pewnym sensie można powiedzieć, że starano się zrealizować angielską doktrynę systemu politycznego, w którym miejsce króla w strukturze władzy miało być znikome: „król nie może uczynić nic złego, ale jednocześnie nie może czynić tego, co chce". W rzeczywistości „angielski ideał" Stanisława Augusta, o którym tak wiele się pisze, niewiele miał wspólnego z tego typu zasadą, od początku dążył on bowiem do wpro- 214 215 wadzenia rządów osobistych i wzmocnienia władzy monarchy. Podobne ambicje przejawiał w tym czasie także król angielski Jerzy III. Rada Nieustająca dzieliła się na 5 departamentów pod jednoosobowym kierownictwem zmieniających się ministrów. Stanisław August zaraz po reformach sejmu 1776 r. będzie się starał podporządkować departamenty Rady swojemu prywatnemu gabinetowi (szczególnie wojskowy i spraw zagranicznych). W rzeczywistości nie będzie mógł podejmować ważniejszych decyzji bez akceptacji ambasadora Stackelberga. Z wielu względów Rada Nieustająca szybko stała się wygodnym celem ataków rozmaitych ugrupowań, niekiedy jako narzędzie rządów osobistych króla, a raczej rządów królewsko-ambasadorskich, niekiedy jako symbol dominacji obcego mocarstwa, twór sejmu rozbiorowego. Ale złą opinię o Radzie mieli nie tylko wrogowie króla - także jego przyjaciele i ludzie, z których zdaniem się liczył. Do takich należał Maurycy Glayre, który w 1780 r. negatywnie oceniał jej działalność: „Rada Nieustająca, która powinna reprezentować jakby władzę wykonawczą, w gruncie rzeczy niczym nie jest wskutek wad swojej organizacji. Na każdym kroku spotyka się w niej trwałe namiętności jej twórców [...] niepodobna znaleźć zamiłowania porządku i dobra publicznego"26. Mimo wszystko Rada Nieustająca mogła stać się istotnym elementem modernizacji władzy wykonawczej w wielu dziedzinach administracji państwowej. Niestety i to forum stało się miejscem politycznych rozgrywek między królem, ambasadorem i opozycją. Trudno było mieć wątpliwości co do intencji imperatorowej i zakresu jej władzy na pozostałych po cesjach terenach Rzeczypospolitej. Sejm rozbiorowy w „osobnym akcie" zawartym między Rosją a Rzecząpospolitą potwierdził traktat z 1768 r., gwarancja obejmowała także ustawy sejmu rozbiorowego. Potwierdzono materie status oraz prawa kardynalne, które nie mogły podlegać zmianom: znalazło się tu liberum veto, wolność wypowiedzenia posłuszeństwa królowi, elekcja tronu i inne. Odtąd wszystko co działo się w kraju zależeć miało od zgody pełnomocnika Katarzyny II w protektoracie zwanym Rzecząpospolitą - Ottona Magnusa Stackelberga. Bardzo ważną a pozytywną decyzją sejmu było ustanowienie podległej bezpośrednio Stanisławowi Augustowi Komisji Edukacji Narodowej. Na jej rzecz przekazano częściowo dochody z dóbr, częściowo dobra należące przedtem do skasowanego przez papieża w r. 1773 zakonu jezuitów. Wszystkie ustawy sejm rozbiorowy zatwierdził ostatecznie 11IV 1775. W tym samym roku na zlecenie króla został namalowany przez Marcelego Bacciarellego portret przedstawiający Stanisława Augusta w zbroi rycerskiej. Interesujące podsumowanie ostatnich wydarzeń politycznych. Jeżeli panowanie Stanisława Augusta liczyć będziemy od sejmu koronacyjnego 1764 r. - to bilans przeszło 10 lat panowania był raczej tragiczny. Z trzech sejmów, które się w tym czasie odbyły, dwa zostały przygotowane i całkowicie prawie sparaliżowane przez obcą przemoc oraz związane z nią grupy antykrólew-skiej opozycji (1767/68, 1773/75). Najgorsze z punktu widzenia prawa konstytucyjnego elementy petryfikujące ustrój zostały zachowane i objęte rosyjską gwarancją. Rzeczpospolita formalnie już straciła suwerenność, a pole politycznego manewru zależeć odtąd miało od polityki imperatorowej Rosji i od ambasadora rosyjskiego, a także nacisków pozostałych państw rozbiór -czych. Bilans polityczny był więc raczej przygnębiający mimo niektórych reform. Bilans materialny stanu państwa też nie był najlepszy: od czasu wezwania wojsk rosyjskich przez Czartoryskich i Poniatow-skich w czasie bezkrólewia obce wojska prawie nie wychodziły z Rzeczypospolitej siejąc i strach, i biedę. Bilans konfederacji barskiej był pod tym względem tragiczny. Wojna barsko-rosyj-ska i wojna domowa niszczyły miasta i wsie, tragedii dopełniły głód i zaraza („powietrze", czyli dżuma lub cholera), które zdziesiątkowały ludność, wywózki na Syberię, łapanki do Prus, emigracje (dobrowolne lub przymusowe). Nadto w 1768 r. wybuchł na Ukrainie krwawy bunt chłopów i Kozaków, którzy masakrowali całe rodziny szlacheckie, katolickich księży, Żydów, ludność unicką. Zdaniem Stanisława Augusta rozruchy wywołał fanatyzm religijny umyślnie rozniecany przez duchownych prawosławnych i chłopów uzbrojonych „w żelazo i ogień". Walki religijne po obu stronach sprzęgły się z walkami o niezależność i wolność osobistą. Rozruchy tłumili w sposób równie brutalny m.in. Ksawery Branicki i znany z okrucieństwa wojewoda kijowski Józef Stępkowski. Straty ludzkie na Ukrainie szacuje się na ponad sto tysięcy osób. W wyniku pierwszego rozbioru na zabranych terytoriach, które stanowiły około 30% powierzchni kraju, Rzeczpospolita straciła około 37% ludności. Została odepchnięta od Bałtyku, straciła ujście Wisły i zmuszona była zawrzeć niekorzystny układ handlowy z Prusami. Trudno się dziwić, że Fryderyk II, mer-kantylista z przekonań i praktyki, który rzec można dostał od Rosji w prezencie zasobne a od dawna pożądane ziemie Rzeczypospolitej, teraz wykorzystywał sytuację na korzyść państwa pruskiego. Mógł swobodnie kontrolowajć Gdańsk oraz cały polski eksport i import przechodzące przez Śląsk i anektowane polskie terytoria. Prusy, jak sadził Fryderyk II, już „stały się panami wszystkich płodów i całego przywozu Polski"26. Narzu- 216 cił wysokie cła na towary eksportowane z Polski, a znacznit niższe taryfy celne obowiązywały na towary importowani z Prus. Nie przyniosła jednak ta polityka oczekiwanych wyników. Import towarów sprowadzanych przez Gdańsk spadł w la tach 1775-1791 o ponad 50%, natomiast eksport polski przei Gdańsk zmniejszył się tylko o około 25%. Trudno w tej chwili powiedzieć, z jakich przyczyn nastąpił o tyle wyższy spadek importu niż eksportu27. Siostrzeniec króla Stanisław Poniatowski widział w 1784 i. w galerii Fryderyka II atlas otwarty jakoby od 27 lat „zawsze na tej samej mapie Polski". Młody Poniatowski oceniał wysoko różne przymioty intelektualne Fryderyka II i oczywiście, jal cała rodzina, był programowo antypruski. Ale to nie „na złość' Polakom, choć ich nie lubił, Fryderyk II prowadził protekcyjna politykę gospodarczą. Podobnie trudna była w tym czasie sytuacja Saksonii, płacącej Prusom rujnujące cła prohibicyjne. Nit mniej twardą politykę fiskalną uprawiał Fryderyk wewnątn własnego kraju. Agresywnym aneksjonistą okazał się też inny oświecony reformator, łagodny na pozór Józef II, który także wszelkie reformy, wszystkie dziedziny aktywności cywilizacyjnej i modernizacyjnej sprowadzał do osiągnięcia głównego celu: przekształcenia Austrii w wielkie nowożytne mocarstwo. Podróż p nowych polskich nabytkach odbył już w 1773 r., wykłócał sit o każdą piędź ziemi i zaraz potem zajął się organizowaniem w tzw. Galicji nowej administracji, która miała za zadanie wy ciągnąć od ludności wysokie podatki i szybko ucywilizować tf egzotyczną w oczach austriackiego cesarza krainę. Warto przytoczyć szacunki historyków: udział państwa (teraz austriackiego) w dochodach wielkiej polskiej własności ziemskiej na tyci terenach wzrósł w wielu wypadkach nawet o około 80% procent. Znaczy to, że podatki płacone przedtem do budżetu Rzeczypospolitej przez zamożną szlachtę i magnaterię były niebywale niskie28. Pierwszy rozbiór zmienił geograficzno-demograficzne obliczt kraju, a miało to konsekwencje i dla obronności państwa, i dli handlu polskiego oraz związków między pozostałymi prowiu cjami. „Forma krajów przez ostatni podział Polszcze zostawionych okazuje się na mapie długa, a mniej szeroka" - pisał Tadeusz Morski w latach Sejmu Czteroletniego wskazując na nie korzystne geopolityczne konsekwencje rozbioru - „co do hand lu od sąsiednich mocarstw Polska dependuje. Żadnej rzeki ai do ujścia nie ma swojej"29. Austria zaanektowała kopalnie soli, między innymi w Wielicz-ce i Bochni, produktu niezwykle ważnego i poszukiwanego, którego rozdziałem wśród szlachty często zajmowały się sejmi- ki. Były to domeny królewskie, ale król miał obowiązek zaopatrywać w sól szlachtę wielkopolską i małopolską. Reszta ludności kupowała sól po ustalonych cenach. Po rozbiorze cena soli szybko wzrosła i uderzyła w najbiedniejsze warstwy. Znacznie ograniczone zostały dochody królewskie: „jestem skazany na najprzykrzejsze braki w moich finansach" - pisał król niejednokrotnie. „Austriacy zajęli moje żupy solne i dochody z powiatu krakowskiego. Cła z Gdańska zmniejszą się niebawem; cła z Wielkopolski i moje ekonomie w Prusach Królewskich są w ręku króla pruskiego; trzy armie rujnują moje posiadłości"30. Kiedy zmniejszyły się obroty handlowe z Gdańskiem, zaczęto szukać nowych wodnych dróg handlowych, między innymi próbowano eksportować zboże przez Morze Czarne i port Chersoń (powstała nawet w latach 80. spółka handlowa, tak zwana Kompania Czarnomorska), ale z miernymi rezultatami. Już większe znaczenie miała inicjatywa mieszczańskich kupców szukających lądowych dróg importu i eksportu na zachód i północ Europy przez państwa niemieckie. Sądzić można, iż fakt, że handel polski musiał szukać innych dróg handlowych niż Wisła i Gdańsk, gdzie monopol czynności związanych z wymianą mieli w swoim ręku kupcy gdańscy pobierając za to wysokie opłaty, umożliwił rodzime, mieszczańskie inicjatywy handlowe. Do gdańszczan należały dotąd także różne inne związane z eksportem czynności, jak na przykład mierzenie polskiego zboża, segregowanie gatunków, ustalanie miar sągów drzewnych i tym podobne działania, które przystosowywały polskie surowce i produkty do standardów europejskich. „W Gdańsku na rynku - pisał Witold Kula - spotykają się trzy czynniki: polski szlachcic lub raczej jego urzędnik, gdański kupiec-pośrednik i zachodnioeuropejski kupiec-eksporter. Kupiec gdański zajmuje postawę uprzywilejowanego monopolistycznego pośrednika"31. Po rozbiorze powoli zaczęło się rozwijać rodzime kupiectwo i rzemiosło, przez wiele lat prawie wyeliminowane z rynku. W czasie pobytu w Petersburgu Ignacy Potocki słyszał opinie, iż pierwszy rozbiór spowoduje rozwój gospodarczy Rzeczypospolitej. Uznał te opinie za dowód pełnej ignorancji rosyjskich ministrów w sprawach polskich. „Tysiączne ominąwszy błędy i uprzedzenia, zdarzyło mi się słyszeć od Panina, że Polska w handlu swoim przez opanowanie Wisły od króla pruskiego znacznie zyska"32- Dziś jednak sprawa oceny skutków gospodarczych pierwszego rozbioru nadal pozostaje otwarta. Ważny będzie okres, jaki badamy, gdyż trzeba pamiętać o interwale 20 lat między pierwszym a drugim rozbiorem. Nie mniej istotna jest sprawa wpływu ogólnoeuropejskiej koniunktury na gospodarkę Rzeczypospolitej. Warto także zadać pytanie, kto zyskał, a kto stracił i dlaczego. Z tego punktu widzenia ostrożniej byłoby mówić o różnicach regionalnych. Handel przez Morze Czarne (który umożliwiły zwycięstwa Rosji nad Porta) był na pewno bardziej opłacalny na przykład dla Stanisława Poniatowskiego, który dostał od królewskiego stryja po sejmie rozbiorowym bogate starostwa bohusławskie i kaniowskie położone nad Dnieprem, a potem jeszcze dokupił dobra ziemskie na Ukrainie, czy też dla Ksawerego Branickiego, którego król obdarował po tymże sejmie bogatym starostwem białocerkiewskim, czy wreszcie dla wielkiego magnata Szczęsnego Potockiego zwanego „królikiem Rusi", pana na wielkich dobrach humańskich. Znacznie trudniejsza natomiast, przynajmniej chwilowo, stać się musiała sytuacja tych, którzy korzystali ze spławu wiślanego. Szukanie nowych szlaków handlowych nie było łatwe, niezależnie od rutyny i dawnych powiązań trzeba było liczyć się z tym, że rzeki na terenie Litwy i Korony były na ogół niespławne, drogi w fatalnym stanie. Przestrzeń i jej zagospodarowanie były istotnymi czynnikami wzrostu lub stagnacji gospodarczej. 218 XII. Bajki o wilkach?! 221 Drugi zamach stanu Pomimo rozbioru być może nastąpiłby teraz i dla kraju, i najprawdopodobniej dla króla okres kilku „lat tłustych". Odbudowy zniszczonej infrastruktury, spokojnych, powolnych reform ekonomicznych, edukacyjnych i społecznych, obłaskawiania części oświeconej opozycji, aby pogodzić ją z nową władzą, ową podejrzaną Radą Nieustającą, gdyby nie kolejny atak „gorączki reformatorskiej" Stanisława Augusta. Jeszcze nie przebrzmiała hańba pierwszego rozbioru, jeszcze nie skończyły się warszawskie bale i huczne zabawy, o których z pewnym zgorszeniem szeptała Europa (powiadano, że tylko król jest smutny, a Warszawa jest wesoła, tańczy i śpiewa), a Stanisław August już szykował nowy zamach stanu. Miał się on odbyć znowu w wykonaniu wojsk rosyjskich, za przyzwoleniem Katarzyny II i z pomocą Stackelberga. Królowi chodziło oczywiście o reformy konieczne i potrzebne, ale i niebezpieczne w tym właśnie czasie, czasie porozbiorowym. Także i o przywrócenie utraconych prerogatyw. Rosji zależało na poprawieniu niektórych błędów nowej instytucji, zwiększeniu kompetencji Rady Nieustającej. Ambasadorowi rosyjskiemu zaś chodziło o nawiązanie bliższych i bardziej intymnych związków z królem, o zyskanie zaufania Stanisława Augusta w zamian za pewne ustępstwa, zaciągnięcie przez króla długu wdzięczności. Zapewne także o ustanowienie lepszego porządku w kraju zniszczonym wojną i politycznymi wstrząsami. Poza tym ambasador - przygotowując razem ze Stanisławem Augustem sejm 1776 r. - miał znakomitą okazję, znacznie lepszą niż w latach sejmu rozbiorowego, poznania tajników i mechanizmów polskiego życia politycznego. W Rzeczypospolitej miało być spokojnie, ale dlatego też trzeba było zmienić metody działania, gdyż jak się okazało, ten dziwny kraj skłonny był do oporu i do buntu, nawet za cenę ryzyka utraty i dóbr materialnych, i niekiedy życia. Trzeba było więc lepiej poznać „szlachecki naród", jego elity i trzon, polsko-litewską mentalność i popuścić nieco wędzidła królowi. Musimy stale pamiętać, że o samodzielnym działaniu króla, z jakimkolwiek silnym i nawet prorosyjskim stronnictwem królewskim, jeżeli nawet udałoby się takie utworzyć, mowy być nie mogło. Stanisław August całkowicie utracił zaufanie Katarzyny II. Z jednej strony uznany został za człowieka nielojalnego wobec Rosji i zbyt samodzielnego, z drugiej strony za zbyt słabego, aby utrzymać w karbach polską magnaterię i szlachtę. Zmieniły się jednak także układy i Stanisław August stał się w pewnym sensie bardziej samodzielny, jeżeli wierzyć, że jeszcze niedawno na wiele jego decyzji w niektórych przynajmniej sprawach mieli wpływ wujowie Czartoryscy i związani z nimi ministrowie. Teraz, po 1775 r., to naturalne środowisko polityczne króla, dawna Familia, do której przynależał i przez którą został ukształtowany, bardzo się skurczyło. Umarł Michał Czartoryski kanclerz litewski (ambasador rosyjski miał powiedzieć, że teraz w Warszawie nie ma już przed kim uchylić kapelusza), a August wojewoda ruski, którego wielkie dobra ziemskie znalazły się częściowo w zaborze austriackim, częściowo rosyjskim, częściowo pozostały w Polsce, jako poddany trzech różnych państw został odsunięty od polityki. Była to też zemsta Katarzyny II, której nie złożył we właściwym czasie hołdu i przysięgi na wierność. Skonfiskowano mu za to dobra Szkłów, przynoszące ogromne dochody. Dostał je jeden z rosyjskich polityków. Wtedy dopiero wysłał do imperatorowej syna Adama Kazimierza, by w jego imieniu złożył przysięgę poddań-czą. Ponadto August Czartoryski nawiązywał tajne kontakty z Austrią i dlatego jego udział w bezpośredniej „wielkiej polityce", jeżeli taka w Rzeczypospolitej w ogóle jeszcze istniała, został w drugiej połowie lat 70. znacznie ograniczony. Nie przyjeżdżał na sejmy, ale wciąż działał w ukryciu. Jego zięć, Stanisław Lubomirski marszałek wielki koronny, przejmował teraz kierownictwo dawnej Familii, do której dołączali młodzi, zdolni, świetnie wykształceni i ambitni ludzie, jak bracia Potoccy oraz ich liczni kuzyni. Ignacy Potocki w 1773 r. ożenił się z córką Lubomirskich Izabelą (Elżbietą), jego młodszy brat Stanisław poślubił w 1776 r. drugą córkę, Aleksandrę. Tak dokonał się związek potomstwa Czartoryskich i Lubomirskich z Potockimi, związek, który będzie miał duże znaczenie polityczne, także dla Stanisława Augusta. Dołączyli do tego grona wciąż jeszcze przyjaciel króla Ksawery Branicki, jego wpływowa siostra, kochanka króla Elżbieta Sapieżyna i inni Sapiehowie. Od 1776 r. skupione wokół dawnej Familii stronnictwo i rozmaici kolejni „koalicjanci" stawali się coraz bardziej antykrólewscy. Ambasador Stackelberg chciał odseparować Stanisława Augusta od wszystkich przyjaciół i ludzi zaufanych i robił to z powodzeniem. Król wkrótce miał znowu pozostać sam, bez politycznego zaplecza, z garstką dawnych klientów Poniatowskich, najbliższą rodziną, coraz mniej lojalnymi przyjaciółmi, a więc siłą rzeczy oko w oko z rosyjskim ambasadorem jako jedynym oparciem. Sposób przygotowania sejmu 1776 r. z całą pewnością zadecydował o stosunku opinii szlacheckiej do Stanisława Augusta w następnych latach, o przyszłym składzie nowej antykrólew-skiej opozycji i metodach jej działania. Król znowu chciał dobrze, sprawy jak zwykle potoczyły się źle. Interesujące jest pytanie, czy reformy przeprowadzone na tym sejmie warte były 222 223 realizacji za pomocą takich środków, jakimi król się posłużył. Oczywiście, nawet jeżeli z moralnego punktu widzenia uzna się, że „cel nie może uświęcać środków" - nie należy przyjmować, że w polityce zawsze może lub musi istnieć pełna „moralna" i organizacyjna zgodność celów i środków. Mam tu na myśli szczególnie cele uznane przez jakąś grupę społeczną w określonym czasie za szlachetne lub tylko pozytywne czy racjonalne. Rzadko jednak i politycy, aktorzy historii, i historycy, obserwatorzy sceny historycznej, zajmują się rachunkiem zysków i strat oraz preferencyjności celów i środków. I tak na przykład jeśli za cel pozytywny uznamy wzmocnienie w pewnym zakresie struktur administracyjnych państwa (w tym wypadku reorganizacja Rady Nieustającej), to czy można przyjąć, że należało podejmować działania w tym kierunku w każdej sytuacji i każdymi, także gwałtownymi środkami? Bo jeżeli przyjmiemy za Douglasem Northern, że jednym z ważniejszych czynników umożliwiających poprawne funkcjonowania państwa jest dla monarchy czy rządu legitymizacja władzy, to wówczas użycie środków, które mogą ją zniweczyć lub podważyć, wydawać się musi wątpliwe1. W takiej sytuacji cel drugi - legitymizacja władzy - powinien być może zostać uznany za priorytetowy, gdyż bez niego prawdziwa i skuteczna reforma państwa będzie albo niemożliwa, albo bardzo kosztowna. Także w sensie moralnym, gdyż koszty moralne, chociaż trudne do wyceny, wszakże brać trzeba w rachubę. Stanisław August, jak dobrze wiadomo, nie cieszył się szczególną estymą ani ówczesnych monarchów europejskich, ani własnych obywateli, magnaterii i szlachty. Image króla poprawił się trochę po manifestacjach (wspólnie z Czartoryskimi) oporu wobec zaborców w czasie sejmu rozbiorowego, ale do prawdziwego zaufania i popularności było jeszcze daleko. Po Mikołaju Re-pninie i Katarzynie II teraz z kolei Otto Stackelberg ośmielał się mówić królowi w oczy, że „nie jest kochany" przez naród oraz że jedyną jego przyjaciółką i oparciem jest imperatorowa rosyjska. A im gorzej działo się w kraju, tym bardziej apoteo-zowano czasy saskie i panowanie obu Wettynów, szczególnie „dobrego króla" Augusta III. To oczywista prawidłowość społeczna, „przedtem" i „dawniej" wydaje się lepsze od teraźniejszości. Siła tęsknoty za rajem utraconym jest jednak na ogół proporcjonalna do kryzysu teraźniejszości, jeżeli taki kryzys zachodzi w rzeczywistości lub tylko w świadomości społecznej. A nie ma powodu wątpić, że pierwszy rozbiór był prawdziwym szokiem i dla szlachty, i dla mieszczaństwa. Uzmysłowił słabość i nicość państwa i jego szlacheckich liderów. W pierwszym szczególnie okresie zakłócił także codzienny bieg spraw osobistych i gospodarczych licznych grup społecznych. Zakłócił poczucie bezpieczeństwa zarówno tych, którzy dostali się pod panowanie obcych, tak zupełnie odmiennych państw, jak i tych, którzy pozostali w kraju. Stanisław August łatwo popadał w depresję, ale też miał zdolność szybkiego otrząsania się po klęskach i dostrzegania wszędzie pro-myczka nadziei. „Te same mocarstwa, które wyrządziły tyle zła Polsce [...] dziś wydają się być skłonne wyrazić zgodę na wyleczenie kilku ran" - pisał do pani Geoffrin już latem 1776 r. Był to list pełen nadziei i entuzjazmu. Król uzyskał istotnie zgodę Rosji (lub też została mu zasugerowana) na poprawienie niektórych wad polskiego rządu na najbliższym sejmie przypadającym na jesień 1776 r. Stanisław August nie dysponował jednak żadnymi środkami politycznymi, żeby taki sejm przygotować: pozbawiony władzy, większości prerogatyw rozdawniczych, nie kierował żadnym silnym stronnictwem prokrólewskim i proreformatorskim. Gdyby jednak nawet takie stronnictwo istniało, król kontrolowany i wciąż szantażowany przez ambasadę rosyjską nie mógłby własnymi siłami, nawet zbrojnymi, przeprowadzić „zamachu stanu", jak uczynił to król Gustaw III szwedzki. Istniał jeden tylko środek, żeby sparaliżować opozycję: siła i przemoc przy użyciu wojsk rosyjskich oraz częściowe pogwałcenie prawa. Podobnie jak już wiele razy przedtem, Stanisław August znów się certował, natomiast Stackelberg twierdził, że jego monar-chini może przeprowadzić, co zechce, a na przyszłym sejmie „chce mieć nie tylko jakąś tam większość, ale większość bardzo znaczną, a nawet jednomyślność". Cena prawa w Rzeczypospolitej stawała się coraz niższa, prestiż rodzimej władzy dewaluował się coraz szybciej. Zrezygnowano z zawiązania konfederacji wojewódzkich i powiatowych ze względu na opór wielu sejmików (np. w Krakowie, Opatowie, trzech województwach wielkopolskich, Wilnie, Słonimiu, w Lublinie, Ciechanowie) i 23 VIII 1776 zawiązano konfederację przy Radzie Nieustającej, przed rozpoczęciem sejmu. Już sam ten krok był bezprawny, ale precedensowy. Najpierw podpisali akt konfederacji członkowie Rady i król, potem dołączyli także zgromadzeni (wedle słów Stanisława Augusta ad hoc) w apartamentach Michała Poniatowskiego biskupa płockiego senatorowie, ministrowie i posłowie. Narzuconymi marszałkami zostali Andrzej Mokronowski (koronnym) i Andrzej Ogiński (litewskim). Przed sejmem 1776 r. znów wojska rosyjskie rozłożyły swe obozy na sejmikach i koło Warszawy. Pacyfikowano opozycyjne sejmiki, dochodziło do gorszących, chociaż rzadko krwawych scen przy wyborach posłów (np. w Ciechanowie i Słonimiu), a owe sceny wyolbrzymiała opozycja. Syn Elżbiety Sapieżyny, Kazimierz Nestor, który wbrew woli króla miał posłować z powiatu słonimskiego, z opozycyjnego wobec króla sejmiku, „gdy 224 " M Portret Stanisława Augusta w kapeluszu z piórami 225 Moskwa przyszła, prosił komendanta, aby do miasta Kto-dziła", kiedy jednak żołnierze weszli, „szlachta zajmą'i pijana chciała na nich uderzyć. Ostatecznie zabito dwlisiUi-ciców, pięciu ciężko raniono; „jest to krzywda pirat i WKMości, że pod jego panowaniem obywatele wsptbjiści obrad swoich pilnujący, bez żadnej wojny takim gwltaiii-bezpieczeństwem podlegają"2. Nie dopuszczono optijtjilt konfederacji i nie wpuszczono opozycyjnych p o słowna alf sejmową. Częściowe powtórzenie metod 1764 r.? Tak, ale w Uiijniesmacznym wydaniu - była to jednak parodia działań Mii,która miała znaczne poparcie w kraju. Teraz głównynutspartii Stanisława Augusta był ambasador rosyjski. I działosit>«-stępnym roku po rozbiorze kraju. Diabelska zaiste alternatyw Stanisław August i garstka jego zwolenników szczera apent dążyli do modernizacji aparatu państwowego i edukacji spob no-politycznej społeczeństwa, a jednocześnie legityiajatjdi działań w oczach „narodu politycznego" o różnycl posiani i różnej mentalności była coraz bardziej wątpliwa. Lanitantj-królewskich fobii i polskiej anarchii przy pomocy olc nie było najlepszym lekarstwem. Oto walka między , maiestatem, między „złotą" i rzeczywistą wolności| a Wiem przybierała konkretne kształty i nieufność wy dawała się m bardziej usprawiedliwiona, tym bardziej że to Rosja wpiepar-ła do kolejnej konfrontacji króla z narodem. Konfederacja 1776 r. to zamach na podstawowe swobody szlacheckitjctaiy za przyzwoleniem, ba, jakoby z inicjatywy króla. Ponaiitód-zyskał na tym sejmie prerogatywę rozdawniczą, aletjtoia-kresie szarż wojskowych, a hetmani stali się urzędnikiiMj Cóż z tego, że wojsko było słabe, a królewskie rozdawnictwu-ło dawny rodowód? Z punktu widzenia zmian, jakicHohant na sejmie 1776 r., formujące się nowe centrum politysnesk-nie czy niesłusznie mogło budzić niepokój szlacheckipmrji, a pozornie harmonijna współpraca Stanisława Augusta unia-sadorem niepokój nawet bliskich królowi ludzi. Na sejmie tym Stanisław August niezręcznie i niepttet porównał konfederację radomską do barskiej, przyp«'al,ie „pisany rozkaz na życie monarchy krwią jego zosta dzonym", przypisał konfederacji barskiej wszystkiej rodowe, wybuch wojny tureckiej i zarazę, którą przyilcl kraju, wreszcie rozbiór Rzeczypospolitej. To z jej dzi rzekli: „Burzliwi tych miejsc mieszkance są obawiań i wojen [...] przyczyną. Nas ustawicznie swego króla, który im nic złego nie zrobił, zatym i i rzyć racji nie mamy, korzystajmy więc z nich upodobania"3. Zupełnie jakby Familia nigdy nie miatais wzywać obcych wojsk przeciwko swemu legalnemu królowi Augustowi III! Ta obrotowa moralność Stanisława Augusta, jakkolwiek powszechna i wówczas, i potem wśród polityków, oraz patos antybarskiej melodii nie zostały dobrze przyjęte ani przez słuchaczy, ani przez szlachecką prowincję. Cokolwiek myśleć można o kilkuletnim zrywie narodowym, monarcha, który w ten sposób publicznie usprawiedliwia gwałt obcych państw we własnym królestwie, nie powinien się dziwić, że nie jest kochany „przez naród". Na sejmie tym dokonano kilku ważnych i znaczących modyfikacji prawnych: zniesiono tortury w śledztwie i zlikwidowano procesy o czary. Kompetencje Rady zostały rozszerzone: podporządkowano jej wszystkie ministerstwa, komisje i urzędy, a obywateli obowiązano do posłuszeństwa jej zaleceniom. Uzyskała niebezpieczną kompetencję „tłumaczenia praw"; miała być władzą wykonawczą, a stawała się zarazem czymś w rodzaju „trybunału konstytucyjnego". Ten właśnie atrybut przez cały okres istnienia Rady będzie budził najwięcej sprzeciwów. Rada składała się z 5 departamentów: wojskowego, interesów cudzoziemskich, czyli spraw zagranicznych, policji, czyli porządku wewnętrznego i zwierzchności nad miastami, skarbowego, który funkcjonował obok Komisji Skarbowych koronnej i litewskiej, oraz sprawiedliwości. Na czele departamentów stało 5 ministrów obieranych na 2 lata. Mniej niż jedna trzecia 16 dożywotnich w tej najwyższej randze urzędników. Komisje Wojskowe (koronną i litewską) zlikwidowano - całość władzy nad wojskiem przekazano departamentowi wojskowemu, któremu kolejno przewodniczyli czterej hetmani. Opozycja łączyła oczywiście tę próbę centralizacji władzy wojskowej z przywróceniem królowi prawa obsadzania stanowisk wojskowych i komendy nad regimentami gwardii. Po r. 1776 opozycja miała ułatwione zadanie prowadzenia antyreformatorskiej i antykrólewskiej propagandy. Król bronił się niezbyt zręcznie, trudno bowiem było nie zauważyć, że to nie on, lecz Stackelberg lub inny ambasador podejmuje i będzie podejmować najważniejsze decyzje w Radzie. Im mniej władzy posiadali polscy i litewscy urzędnicy, tym większą władzą dysponował nie tyle król, ile namiestnik imperatorowej. Stanisław August był zbyt wielkim optymistą i nie zdawał sobie sprawy, że żaden władca nie działa w próżni. Dlatego powoływanie się na rząd angielski, w dodatku bez dokładnej znajomości realiów politycznych tego kraju (jak np. fakt, że nie istniało tam już społeczeństwo stanowe, poddaństwo i pańszczyzna, że w grach politycznych uczestniczyło zamożne i wpływowe mieszczaństwo, szczególnie ogromnego Londynu, ziemia była przedmiotem obrotu dostępnym wszystkim grupom społecznym, że wre- 226 227 szcie „gabinet rządu", władza wykonawcza była relatywnie silna, a państwo suwerenne), nie budziło wiary. Kiedy Elżbieta Sapieżyna donosiła mu o sarkaniach różnych środowisk na zbyt rozległe kompetencje króla, Stanisław August odpowiadał: „nie chciej tego więcej mówić, że wolności już nie masz [...] Wszak cały świat przyznaje, że doskonalszej formy rządu ani prawdziwszej wolności nigdzie nie masz jak w Anglii. A tam król nie tylko wszystkie urzędy daje, ale i wszystkie odjąć wcale ma prawo bez sądu i sprawy ani czyjej rady [...] Po wtóre król jest absolutnym panem wojska, floty i skarbu, pokoju i wojny wypowiedzenia i traktatów robienia podług swojej woli"4. W rzeczywistości Rada Nieustająca -jak pisze Jerzy Michalski - była to słaba władza słabego państwa, którą opozycja demonizowała5. Tę władzę wykonawczą usiłował wykorzystać do modernizacji państwa i przyspieszenia cywilizacyjnych procesów w zacofanym kraju oraz tworzenia własnego stronnictwa pozbawiony władzy król. To prawda. Ale jednocześnie opinia szlachecka także miała rację. Rada Nieustająca, wspierana obecnością wojsk rosyjskich, stała się wygodnym narzędziem obcych wpływów w Rzeczypospolitej, a król wkrótce miał się przekonać, że pole jego manewru jest nader ograniczone. Udręki króla Wrota ambasady rosyjskiej były szeroko otwarte, a salony pro-konsula Stackelberga oblegane przez przyjaciół i wrogów Stanisława Augusta. Wrogowie Rosji i imperatorowej stawali się szybko przyjaciółmi w momencie, gdy poczuli łaskawość ambasadora. Jeżeli nie był łaskawy, wielu z nich jechało nad Newę szukać tam innych wpływowych przyjaciół. Już do następnej kadencji Rady (1778-1780) ambasador wprowadził ludzi bądź z opozycji, bądź takich, których uprzednio skłócił z królem: Stanisława Lubomir-skiego, Ignacego Potockiego, Ksawerego Branickiego i innych. Wiele osób z tej nowej opozycji nie zdawało sobie sprawy, w jakim kierunku rozejdą się ich drogi. Jedni staną się twórcami Konstytucji 3 maja, inni targowicy. W pamiętnikach Stanisław August twierdził potem z goryczą, że ambasador rosyjski postępował imperiose et exclusivae, „gwałtownie i samowładnie", w kraju, w którym był panem sytuacji, łask, urzędów i dochodów. Ponadto w sposób osobliwy dokuczał królowi. Odnosi się wrażenie, że była w tym szczypta sadyzmu. Stackelberg, człowiek skądinąd układny, bystry i inteligentny, był pełen pychy i pozwalał sobie niemal codziennie na impertynencje, na okazywanie królowi lekceważenia i złego humoru. Podobnie jak niegdyś Mikołaj Repnin, a potem Kasper Saldem. Jest to oczywiście kwestia osobowości, ale przede wszystkim metoda działania. Po pierwsze chodziło o poderwanie autorytetu monarchy w kraju, w którym i tak autorytet ten nie był nigdy dobrze ugruntowany. Ambasador swoim zachowaniem w rozmowach prywatnych i na forum publicznym wciąż dawał do zrozumienia, że król przy nim znaczy niewiele, a bez niego jest niczym. Doszło do tego, że Stanisław August panicznie bał się jego złych nastrojów i nadętej miny, która po ustępstwach natychmiast się wypogadzała. Wrażliwy, delikatny, skłonny do depresji król był wciąż poddawany psychicznemu terrorowi. Często więc czym prędzej godził się na wszystkie żądania (jak na przykład obsada Rady Nieustającej). Jeżeli bywały dni, kiedy Stackelberg nie miał nic do zarzucenia i pretekstu do pretensji, powiadał, iż król tylko przez ostrożność nic nie mówi ani nie pisze przeciwko Katarzynie II, ale w głębi duszy zżyma się na myśl o zależności, w jakiej przymusowo zostaje, a takiego stanu królewskiego ducha on, wykonawca woli imperator owej, ukrywać przed nią nie może... Król zaś przyjmując postawę obronną powiadał, że tylko „Bóg jeden zna nasze myśli". Takie dialogi, zdaniem Stanisława Augusta (bo znamy je głównie z własnych przekazów króla), toczyły się przez cały 18-letni okres rządów królewsko-ambasadorskich. Do „zmierzchu ambasadora" w czasie Sejmu Czteroletniego. Celem ich było deprymowanie króla, ale także obniżanie jego prestiżu i autorytetu w oczach środowiska, ministrów, urzędników, magnatów, szlachty i całego dworu. Także warszawskich salonów. Stackelberg miał silniejszą osobowość, a umęczony król, który od samego początku panowania chciał „być z narodem" i być przez ten naród kochany, który stawiał sobie ambitne cele reformy, od rządu począwszy, a na obyczajach skończywszy, wielokrotnie starał się przekonać Ottona Stackelberga, iż dobro Polski leży w interesie Rosji i że konieczne są reformy, które pozwolą usprawnić działanie rządu, podnieść podatki, wzmocnić i rozszerzyć armię. „Ja i wszyscy dobrzy obywatele polscy jesteśmy i winniśmy być, właśnie z pobudek patriotycznych, przyjaciółmi Rosji, jesteśmy bowiem przeświadczeni, iż w prawdziwym interesie Rosji leży nie-czynienie nam więcej zła i powstrzymanie od tego innych naszych sąsiadów"6. Ambasador zaś brutalnie odpowiadał, że wszyscy „dobrzy obywatele" są wrogami Rosji, że nie trzeba im ufać ani wprowadzać do Rady Nieustającej. Stackelberg był znacznie lepszym politykiem niż którykolwiek z jego poprzedników, ale stosował wiele podobnych metod. Robił wszystko, żeby odseparować króla od życzliwych mu środowisk, skłócić z ludźmi mu oddanymi i przyjaciółmi. Samotny musiał być bardziej skłonny do ustępstw i posłuszeństwa. Udało się to z wieloma bliskimi przedtem Stani- sławowi Augustowi ludźmi: Adamem Czartoryskim, Ksawerym Branickim, Antonim Tyzehauzem, Maurycym Glayre'em i wielu innymi. Było to tym łatwiejsze, że król był nieufny, wierzył plotkom, pomówieniom, aluzjom. A ponadto trudno mu było utrzymać autorytet wśród swoich najbliższych podwładnych. Na Litwie, jak niegdyś Michał Czartoryski, stał się teraz człowiekiem wszechwładnym od lat bliski Stanisławowi Augustowi podskarbi litewski Antoni Tyzenhauz. Nie tylko zarządzał królewskimi ekonomiami i realizował wielkie przedsięwzięcia przemysłowe, manufaktury grodzieńskie, ale także zmontował tu stronnictwo królewskie i prowadził sejmikowe roboty polityczne. Tyzenhauz był jednym z niewielu zwolenników silnej władzy państwowej. Twierdził, że słabe jest „ciało Rzeczypospolitej, jeżeli nie jest rządzone duchem jednego" i trudno zjednoczyć umysły w „uintrygowanym i rozchełznanym narodzie". Ale bardzo szybko okazało się, że tym jednym na Litwie „duchem" ma być on sam, ten, co stworzy tam silną partię królewską, która „musi obejmować wszystkie powiaty i województwa". I powtórzyły się sytuacje z okresu początków współpracy króla z wujem Czartoryskim kanclerzem litewskim, gdyż Tyzenhauz tak samo uważał, iż nie jest rzeczą króla zajmowanie się szczegółowymi „robotami sejmikowymi". Stanisław August domagał się zaś informacji dokładnych, gdyż jest z obowiązku i z ochoty „głową i centrum interesów publicznych". „Gdybyś WPan [...] chciał tak argumentować, że kiedy ty, królu, chcesz przeze mnie robić robotę, to się już tylko we wszystkim spuść na mnie, a nie pytaj się ani o moich subalternów, ani o moje instrumenta. Oh, co na to, to się nigdy nie zgodzę! Chcę i nieodstępnie chcę wiedzieć, kim i przez jakie sposoby robisz"7. Kiedy zaś ambasador Stackelberg w pewnym momencie uznał, że wpływy Tyzenhauza na Litwie są zbyt duże, szybko zdołał go skompromitować i zniszczyć. Niektóre nieporozumienia z hetmanem Ksawerym Branickim, z którym króla łączyły przez wiele lat wielka przyjaźń i wdzięczność jeszcze z czasów petersburskich, przybierały pozornie charakter humorystyczny, a przecież chodziło tu o ważną symbolikę. Stackelberg nienawidził i bał się Branickiego, który miał własne drogi do Petersburga (ożenił się potem z mniemaną siostrzenicą wszechmocnego księcia Potiomkina, a w rzeczywistości naturalną córką Katarzyny II). Ambasador prześladował jego rodzinę, szpiegował i oskarżał przed królem o krecią robotę. I udało mu się zasiać nieufność, a potem nienawiść między królem a hetmanem. ?0n Oto znana, ale warta powtórzenia historia dotycząca trzech ^y osób: Stanisława Augusta, Jana Komarzewskiego, królewskie- go generała, kierownika wojskowej kancelarii królewskiej, oraz Ksawerego Branickiego sprawującego dwuletnie zwierzchnictwo nad Departamentem Wojskowym Rady Nieustającej. Kiedy pewnego razu król wysłał Komarzewskiego z jakimś poleceniem do Departamentu, a Branicki kazał mu stać w czasie rozmowy i zażądał, żeby w czasie służbowych .wizyt nosił szarfę generalską, Stanisław August uznał to zachowanie za osobistą obrazę i afront. Sprawa „stołka i szarfy" wywołała burzę, kwasy, wymianę licznych listów z Elżbietą Sapieżyną, która tłumaczyła postępek brata, i wiele rozmów z samym Branickim. Stanisław August zarzucał Branickiemu, że chce go oddalić „od wszelkich influencyj w Departamencie", kiedy bowiem Koma-rzewski jest wysłany przez króla, „to powinien mieć stołek do siedzenia" i to król pozwolił, żeby Komarzewski szarfy nie nosił, więc hetman nie może mu wydawać innych rozkazów, a to wszystko jest „uchybieniem umyślnym dla mnie" - pisał wielokrotnie do Sapieżyny. Żądał, aby Branicki stawił się z całym departamentem u niego i publicznie oświadczył, że „wszystkie departamentowe interesa osobliwie do publiczności ściągające się dobrze nie mogą iść i dla Departamentu, i dla kraju bez częstego i poufałego porozumiewania się z Jego Królewską Moś-cią". W tym samym liście pisał, że on jedynie ma prawo „nominować do wszystkich szarż wojskowych [...] więc W. Państwo [Ksawery i jego siostra] żadnym sposobem, żadnym słów obrotem to zwątlić mi nie możecie". Żaden „król Polski tyle nie stracił jak ja, ale też więcej tracić nie chcę i mam to za powinność jak najpilniej tego dostrzegać, żeby mi już odtąd nic nie wydarto ani wykręcono"8. Grożąc Branickiemu dymisją, upokarzając go, wyliczając szczegółowo wszystkie łaski, godności i starostwa, jakimi obdarzył byłego przyjaciela, obrażając Elżbietę Sapieżynę, Stanisław August przysparzał sobie i temu wszystkiemu, co chciał reprezentować, potężnych wrogów. W ukrytym sporze o wpływy w kraju i w Rosji między Stackelbergiem a Branickim król stanął po stronie ambasadora. W rok później rzecz poszła o marszałko-stwo Rady Nieustającej, o które toczyła się rywalizacja między Kazimierzem Nestorem Sapiehą a bratankiem króla księciem Stanisławem. Wszystkie plotki, nieporozumienia i dyskusje przechodziły przez salon Elżbiety Grabowskiej. Stackelberg starał się też skłócić króla z bliskim kuzynem Adamem Czartoryskim i już w 1775 r., po śmierci Michała Czarto-ryskiego oznajmił, że „królowanie Czartoryskich jest skończone i nie powinno nigdy powrócić", a jeżeli król znowu przywróci im wpływy w swojej radzie przybocznej, narazi się na gniew imperatorowej. Podobnie było z Ignacym Potockim i bliskim współpracownikiem Stanisława Augusta Szwajcarem 230 231 Maurycym Glayre'em, sekretarzem i agentem dyplomatycznym króla, który twierdził, że „służy ambasadorowi Rosji za pretekst do robienia na złość WKrMości"9. Jedną z powtarzających się pretensji było rozpowiadanie (jakoby między innymi przez Glayre'a w Paryżu), że w Berlinie u Fryderyka II portret imperatorowej zawieszony jest na gobelinie w taki sposób, „że ręka Chrystusa smagającego biskupów w świątyni zda się dotyka biczem carowej". Stanisław August wdawał się w takie dyskusje i odpowiadał, że to król pruski zrobił taki żart, ale miał być to portret biskupa Ignacego Krasickiego. W rzeczywistości był to naprawdę wizerunek Katarzyny II - w Berlinie widział ten sam gobelin „z biczem" i portret imperatorowej w 1784 r. bratanek króla Stanisław Poniatowski i zanotował w swoim pamiętniku z inteligentnym komentarzem, że ten „gust epigramatyczno-satyryczny pasował tylko do człowieka, którego geniusz miał oparcie w znakomitej, ponad trzystuty-sięcznej armii"10. W rozmowach ambasadora ze Stanisławem Augustem to imperatorowa stawała się owym „biczem Bożym", którym królowi wciąż grożono. Jeżeli prawdą było to wszystko, co notował o rozmowach ze Stackelbergiem Stanisław August, to nic dziwnego, że król szukał ucieczki w zbyt drobiazgowej pracy (a wszystkich, którzy mu drobiazgowość wypominali, oskarżał o chęć odebrania mu jakiejś cząstki władzy lub wpływów), korespondencjach, sztuce, kobietach. Niekiedy jednak rola ambasadora jest tak demonizowana, że lektura notatek i pamiętników robi wrażenie nieustannej samoobrony przed sądem potomności, a czasem psychicznej obsesji. Stanisław August twierdził nawet, że ambasador go szpiegował w jego własnym Zamku poprzez służbę i ludzi tam pracujących. To także było możliwe. Sądzić też można, że Otto Stackelberg mógł maczać palce w tak zwanej aferze Dogrumowej, w której o próby otrucia i zamachu na życie oskarżali się wzajemnie król i Adam Czartoryski generał ziem podolskich. Sprawa, mimo że niesmaczna i niewiarygodna, spowodowała wielkie poruszenie w Rzeczypospolitej. My skwitujemy ją tu tylko relacją młodego Stanisława Poniatowskiego, który w 1784 r. został podskarbim wielkim litewskim, był zarządcą, właściwie dzierżawcą, królewskich ekonomii na Litwie i przygotował sejm grodzieński 1784 r. W czasie sejmu chciał wielokrotnie zaprosić króla na obiad do wspaniałej rezydencji, jaką miał w Grodnie: „posiadłość moja, gdzie pałac w większej części wzniesiono już za moich czasów, zajmowała z przyle-głościami teren nie mniejszy niż miasto Wiedeń [...] Bardzo pragnąłem widzieć króla u siebie na obiedzie i prosiłem go o to usilnie. Przyszedł w końcu do mnie generał Komarzew- ski [...] człowiek dzielny, zacnego charakteru, ale dość ograniczony". Komarzewski oświadczył, że król może jadać tylko u siebie, a gdy Poniatowski wyraził zdziwienie, powiedział: „Muszę więc ujawnić księciu powód. Są zamysły otrucia króla. Oświadczyłem, że coś takiego nie mogłoby się zdarzyć w moim domu i bardzo jestem zdumiony [...] Komarzewski rzekł mi wtedy, że istnieją poważne dowody, iż książę Adam Czartoryski pragnie zorganizować zamach trucicielski na życie króla -o czym doniosła niejaka Ugrumowa - i że o wszystkim wie już ambasador". Stanisław Poniatowski odpowiedział, że książę Adam posiada wielkie zalety i jest może zdolny niekiedy do lekkomyślności, „ale nigdy do podobnej zbrodni. Nalegałem, aby przestano zajmować się podobnymi głupstwami"11. Sprawa miała jednak ciąg dalszy - pewnego wieczoru w teatrze w Warszawie przyszedł do loży Poniatowskiego tenże sam Komarzewski i powiedział, że Stanisław Kostka Potocki, brat Ignacego, „z pistoletem w dłoni usiłował zaaresztować na ulicy kamerdynera królewskiego Ryxa, oskarżając go, że stoi na czele spisku, który chce zamordować księcia Adama". Zdaniem bratanka królewskiego cała sprawa miała być dziełem ambasadora rosyjskiego, ale jak wynika z dalszej relacji, to król nadał jej pełen rozgłos przekazując oficjalnie sprawę Dogrumowej sądom marszałkowskim, niejako z zemsty za obrażenie Ryxa. Franciszek Ryx został skazany tylko na pół roku wieży, Dogrumowa na dożywotnie więzienie w twierdzy toruńskiej, a przedtem na publiczne napiętnowanie pleców na Rynku Starego Miasta w Warszawie. Czartoryski i Potoccy zostali upokorzeni i nigdy tej afery królowi nie zapomnieli. Stanisław August także nie. Te wszystkie smutne, poważne i niepoważne sprawy świadczą najlepiej o metodach działania Stackelberga i bezsilnej niechęci oraz koniecznej uległości króla. A przecież mimo wszystko król i ambasador byli powiązani tysiącem nici: sprawami bieżącymi i przyszłymi państwa, przygotowywaniem sejmików i sejmów, negocjacjami o reformy, pracami w Radzie Nieustającej i jej departamentach, dyplomacją zagraniczną (Stackel-berg czuł się upoważniony do czytania not i korespondencji z posłami Rzeczypospolitej), walkami o wpływy, wreszcie codziennym niemal życiem towarzyskim. Warszawa bawiła się, balowała, obiadowała, ucztowała. Assamble i gry w karty, w które ambasador zawsze wygrywał i nie bez kozery. Spotkania na Zamku i w Łazienkach, przyjęcia w pałacach pierwszych polskich rodzin, arystokracji i magnaterii, wyjazdy do królewskich Kozienic na polowania, opery, koncerty i Teatr Narodowy. Tysiące nici. Skazani na siebie: król i ambasador. Skazane na siebie: Rzeczpospolita i Rosja. 232 Warszawa Wiele było Warszaw. Najpierw ta Zamkowa. Królewska. Taki miała różne oblicza. Pracownie malarskie i architektoniczne, b gata biblioteka, czasopisma popierane przez króla, pisarze i poa przez króla utrzymywani, jak Stanisław Trembecki, który wciii domagał się wyższych apanaży, ale długi spłacał wierszai i panegirykami na wysokim poziomie estetycznym. To on W twórcą apologetycznej ody Na dzień siódmy września, albo rod-nicy elekcji (1773), zawierającej także hagiograficzny opis porwi nią w 1771 r. króla-męczennika. Ogromny talent sprawiał, że n wet pisane na zamówienie króla panegiryczne poezje były wysi kiego lotu. Był poetą sławiącym do końca prorosyjską polity!; Stanisława Augusta („Poradzić się Minerwy sposób jest jedyni Którą świat pod imieniem wielbi Katarzyny"), antypruskim (B wet antyteutońskim), później prawie słowianofilskim. My odtąd przyjaźń tego utrzymując brati, Łatwo reszty potędze oprzemy się świata - pisał w wierszu Gość w Heilsbergu (1784) agitującym IgK cego Krasickiego biskupa warmińskiego do współpracy z kri lewską koncepcją sojuszu polsko-rosyjskiego. Krasicki, ten niezwykle utalentowany i wszechstronny pisan, satyryk, bajkopisarz i poeta najulubieńszy z najulubieńszycl twórca czasopisma „Monitor" (wzorowanego na angielski „Spectatorze"), dość szybko Warszawę opuścił dla swoich piel nych ogrodów w Heilsbergu na Warmii, dobrego wina i spok«; nej pracy. Do Warszawy zjeżdżał od czasu do czasu z gotowym utworami. Nie zawsze był w zgodzie z atmosferą dworu i poi tyką królewską. Istnieją poszlaki, że poemat Myszeidos pi& ni X, który był debiutem poetyckim Krasickiego napisany w 1774, wydanym w 1775 r., alegoryczna i aluzyjna opowieś: o królu Popielu, którego zjadły myszy, był satyrycznym dzif łem wymierzonym między innymi przeciwko Stanisławowi Ai gustowi 12. Podobnie w niektórych satyrach i bajkach odnalei można ironię nie tylko dydaktyczną i „antysarmacką", ale ba-dzo aktualną politycznie. Bajka Dobroczynność traktuje o ZK nym syndromie ofiary i kata (król - ambasador?), między kti rymi kształtują się pokrętne więzy uczuciowe: Chwaliła owca wilka, że był dobroczynny; Lis to słysząc spytał ją: „W czymże tak uczynny? „I bardzo - rzecze owca - niewiele on pragnie, Moderat! Mógł mnie zajeść, zjadł mi tylko jagnię" Inny poeta i panegirysta także w późniejszych latach gęsto $i tłumaczył, dlaczego do Warszawy nie zawsze mu spieszno. Ci początku panowania związany ze Stanisławem Augustem, rzec można „stworzony" przez króla mecenasa, biskup smoleński Adam Naruszewicz. Był także jak Trembecki nadwornym pa-negirystą oraz utalentowanym pedagogiem przekładającym na język poezji kulturalną, oświatową i cywilizacyjną politykę Stanisława Augusta, był też nadwornym historykiem, który na prośbę króla podjął olbrzymią pracę napisania historii Polski. I on w pewnym okresie, mimo iż najbardziej oddany i wdzięczny, dawał się prosić o przyjazdy częstsze do Warszawy. Łatwiej niż polityczne stronnictwo prokrólewskie udało się królowi utworzyć środowisko intelektualne, „stronnictwo oświeceniowe". Wokół inicjatyw malarskich, literackich, wydawniczych i naukowych, Szkoły Rycerskiej i Komisji Edukacji Narodowej oraz Towarzystwa do Ksiąg Elementarnych (podręczników szkolnych) udało się, przynajmniej do czasu, skupić ludzi o różnych poglądach politycznych i różnych interesach grupowych. A także pochodzących z różnych środowisk. To w Warszawie znajdowały się najwyższe organy państwowe i związana z nimi, słaba jeszcze, ale rosnąca liczebnie warstwa urzędnicza - grupa ludzi żyjąca z pracy umysłowej, grupa lepiej wykształcona, bardziej otwarta na kontakty z mieszczaństwem, czytająca, niekiedy pisząca. W Warszawie też koncentrowały się coraz liczniejsze drukarnie, tu ukazywały się różnorodne gazety, czasopisma, książki i druki ulotne coraz śmielej edukujące społeczeństwo - a jednocześnie kształtujące rynek pracy umysłowej. Środowiska intelektualne skupione w mieście i kontaktujące się ze sobą zaczynały myśleć inaczej niż przeciętny, niezbyt zamożny prowincjonalny szlachcic. Przede wszystkim grupy te umiały czytać i pisać, a alfabetyza-cja nie była powszechnym zjawiskiem na szlacheckiej prowincji. Ponadto miały do dyspozycji różnorodność proponowanych wątków politycznych, literackich, artystycznych, filozoficznych. Co prawda nie był to jeszcze kocioł, ale jednak kociołek idei, który pozwalał jednorodną, tradycyjną wizję świata „panów Pasków" dostrzegać z różnych punktów widzenia. Środowiska twórcze uczyły się same i budziły wśród innych ciekawość świata, formowały niezależną opinię różnych grup społecznych, szlachty i mieszczaństwa, przenosiły na polski grunt najlepszą twórczość literacką i zachodnioeuropejską myśl spo-łeczno-filozoficzną. Umysłowe elity magnackie, lecz także „grubi" żyjący z mecenatu króla czy magnatów oraz „chudzi" literaci, żyjący głównie z własnej twórczości, nauczyciele szkół pijarskich i potem szkół Komisji Edukacji Narodowej, wśród nich tak cenieni przez Stanisława Augusta, bo popierający jego politykę jezuici, a potem po zlikwidowaniu zakonu pierwsi nauczyciele świeccy usiłowali edukować serca, umysły i głowy. 234 235 Szerzyć ducha tolerancji, wyśmiewać przesądy, szczepić patriotyzm i miłość ojczyzny, postawy tak zwane obywatelskie. Polskie oświecenie było utylitarne i z ducha dydaktyczne, reformatorskie i piórem walczące. Można powiedzieć, że chociaż bynajmniej wszystkich więzów z kulturą sarmacką i barokową nie zerwało, to jednak była to w jakimś sensie walka „oświecenia" z „sarmatyzmem", choćby dlatego, że było tu wiele uproszczonej dychotomii, walki dobra ze złem, postępu z zacofaniem, liberalizmu z konserwatyzmem, nowych cnót obywatelskich ze staropolskimi wadami szlachty. Wywoływało to niekiedy postawy obronne i wzmożoną krytykę cudzoziemszczyzny szerzonej jakoby przez dwór królewski. Jak zwykle bywa w okresach walki „postępu" z „zacofaniem", ciepłej i nieco smrodliwej swojskości z nową, szczepioną cywilizacją, także przecież nigdy nie kryształowo czystą - w pewnych momentach spory czysto polityczne przyjmowały charakter walki o obronę „narodowej kultury" lub właśnie o zmianę charakteru „narodowej kultury". Często symbolem zacofania i postępu staje się określona moda, zewnętrzne znaki informacji: uczesanie (walka peruki z podgoloną po staropolsku głową), strój (francuski fraczek i obcisłe pludry w walce z długim kon-tuszem i szerokimi szarawarami), wcześniej walka Piotra I z długimi bojarskimi brodami i dużo później, jak to przypomniał Marcin Kula, walka fezu z kapeluszem, w Turcji („trzeba było zlikwidować fez, który tkwił na głowach naszego narodu jako symbol ignorancji, zaniedbania, fanatyzmu i nienawiści do postępu i cywilizacji")13. Nic więc dziwnego, że w epoce oświecenia niechęć do dworu warszawskiego wyrażała się także w niechęci do alegorycznego, apoteozującego „doskonałego, silnego władcę" zdobnictwa zamkowego, francuszczyzny, popiersi Woltera, libertynizmu i swobody seksualnej. Wszystkie takie symbole są ważnym elementem walki politycznej i nie należy ich lekceważyć. Rzecz w tym, że różnice stają się symbolami, że dostrzega się je i czuje dopiero wtedy, kiedy ktoś je pochwali lub napiętnuje. Tak więc w kosmopolitycznej, niewątpliwie zeuropeizowanej rodzinie Czartoryskich, w pięknych i z cudzoziemska urządzonych Puławach księżna Izabela Czartoryska, niegdysiejsza kochanka króla i ambasadora Repnina, teraz antykrólewska patriotka i matka-Sarmatka wystawi latem 1786 r. jako symbol walki z królem, jego prorosyjskim pacyfizmem i „cudzoziemską kulturą" sztukę zatytułowaną Matka Spartanka. Sztuka ta, a właściwie opera napisana w formie antycznej tragedii przez nadwornego puławskiego poetę Franciszka Dionizego Kniaźni-na, niosła etos rycerski, wzywała do bohaterskiej walki synów ojczyzny o wolność i niepodległość. Matka Spartanka została napisana i przygotowana na zjazd opozycji antykrólewskiej w Puławach i stała się sensacją dnia, przez swój patriotyczny patos właśnie. Dla nastrojów społecznych i oceny puławskiego ośrodka politycznego, nawiązującego do rodzimych, sarmac-kich cnót i dawno przez szlachtę zapomnianego rycerskiego etosu nie było sprawą najważniejszą, że wielu uczestników opozycji zgromadzonej w Puławach niedługo stawi się u stóp Katarzyny II w Kaniowie. Rządy Stackelberga i Stanisława Augusta stawały się dla wielu środowisk przedmiotem ostrej krytyki również dlatego, że kariera wielu ich znamienitych przedstawicieli była prawie zupełnie zablokowana. Tak toczyła się walka na symbole literackie, alegorie, panegi-ryki. Ponieważ jednak symbole są często wymienialne lub podkradane, więc królewski poeta, biskup warmiński, liberał, libertyn, sybaryta będzie musiał napiętnować „żonę modną", a Naruszewicz, autor wielu nader swobodnych obyczajowo wierszyków, w panegirykach na cześć króla lub w przaśnej piastowskiej legendzie szukał będzie uzasadnienia dla monarchi-cznych i dynastycznych ambicji Stanisława Augusta. Warszawa królewska i zamkowa to także Warszawa znanych obiadów czwartkowych, których rodowód sięga modnych wówczas w Europie spotkań w salonach ludzi uczonych i literatów. Zgromadzeń podobnie jak zebrania masonerii niezwykle istotnych z punktu widzenia tworzenia się nowych, nieformalnych więzi społeczno-przyjacielskich i towarzyskich między różnymi środowiskami. Były więc czwartki i były obiady, ale wbrew rozpowszechnionej legendzie inicjatywa organizowania spotkań literacko-uczonych wyszła nie od króla Stanisława Augusta, ale od Czartoryskich, a dokładnie księcia Adama Kazimierza. „Za czasów odrodzenia się naszej literatury otworzył on w stolicy dom swój dla uczonych [...] gromadził u siebie wszystko, cokolwiek Polska [...] pod względem dowcipu i nauki naj-świetniejszego posiadała. Te schadzki, zaszczycane nieraz bytnością monarchy, przyjaciela nauk, były [...] ogniskiem krzewiącej się w kraju oświaty. Tak się zawiązały w domu Czarto-ryskiego owe sławne czwartkowe obiady, które się później do przysionków królewskich przeniosły". Odbywały się te obiady czwartkowe w Pałacu Błękitnym w Warszawie, latem w rezydencji Czartoryskich na Powązkach. Zaczęły się prawdopodobnie już po koronacji, w latach 60., po wyjeździe bowiem (na skutek szykan Mikołaja Repnina) Adama Czartoryskiego z żoną za granicę w 1768 r. pisał Naruszewicz: „Niemiło nam teraz się uczyć, tłumaczyć, pisać. Nie mamy teraz naszego Mecenasa, który nas zachęcał słowami i przykładem". Zdaniem Romana Kalety spotkania na Zamku, które zaczęły się dopiero około 1771 r., kiedy to Adam Naru- 236 237 szewicz nawiązał bliskie stosunki z królem, obejmowały najpierw niewielkie grono osób piszących i dyskutujących teksty o charakterze polityczno-ustrojowym14. Było to najpewniej założone przez jezuitę Karola Wyrwicza Towarzystwo Przyjaciół Kilku. Dopiero potem, stopniowo, przekształciły się te niewielkie spotkania w znane biesiady literackie, owe obiady czwartkowe, kiedy to po kolejnym wyjeździe Adama i Izabeli Czartoryskich z kraju latem 1772 r. grupa literatów przeniosła się na Zamek. Nieoficjalnym organem literackim zamkowych obiadów stało się wychodzące od 1770 r. pismo „Zabawy Przyjemne i Pożyteczne", którego pomysł zrodził się w środowisku warszawskich jezuitów. Wydawał je najpierw Jan Albertrandi (późniejszy bibliotekarz królewski), a od następnego roku Adam Naruszewicz. „Uczone", „mądre" lub „literackie", jak je zwano, obiady serwowane były najczęściej w tak zwanym Pokoju Marmurowym wykończonym w 1771 r. Atmosfera obiadów czwartkowych promieniowała nie tylko na Warszawę, ale i na kraj. Obok dysput prawniczych (dyskutowano tu m.in. nowy kodeks praw, nad którym pracowali Andrzej Zamoyski i Józef Wybicki) i rozważań o organizacji edukacji narodowej, organizacji nauki prawa cywilnego i stworzeniu organizacji grupującej urzędników sądowych (którymi zajmował się Ignacy Potocki), obok czytania utworów literackich, wierszy specjalnie na obiady szykowanych, wspomagania „czwartkową poezją" czasopism literackich rozprawiano tu także o nauce, geografii polskiej i sprawach bieżących. W tym okresie Stanisław August zaczął szukać poparcia dla własnej polityki wśród jezuitów. Wybitni przedstawiciele zakonu, między innymi Adam Naruszewicz i Karol Wyrwicz (nazwany „teologiem rosyjsko-stanisławowskiej partii"), podtrzymywali z zapałem, jak twierdzi Roman Kaleta, prorosyjską orientację króla15. Na obiadach czwartkowych spośród ludzi zakonnych bywało 9 wybitnych jezuitów (także osławiony, konserwatywny i zgryźliwy wydawca Stefan Łuskina, na pewno najmniej oświecony z oświeconych, który w 1773 r. otrzymał od króla monopol na wydawanie „Gazety Warszawskiej"), tylko 4 pijarów i 2 misjonarzy oraz oczywiście teatyn, dawny wychowawca Stanisława Augusta, ksiądz Portalupi. Po kasacji zakonu jezuitów to podobno Stanisław Trembecki napisał najbardziej bluźnierczy, antypapieski wiersz polskiego oświecenia Dawid Kalwiński. Na obiadach czwartkowych bywali zakonnicy, księża świeccy, jak Ignacy Krasicki czy po opuszczeniu zakonu Adam Naruszewicz („Naruch"), i ludzie zupełnie świeccy, jak wybitny poeta Stanisław Trembecki, statysta i prawnik Józef Wybicki, w pewnym okresie Ignacy Potocki i Adam Kazimierz Czartoryski, malarze, rzeźbiarze, statyści. W sumie na obiadach królewskich w ciągu około 10 lat przewinęło się około 30 osób. W Pokoju Marmurowym serwowano znakomite wina (król pił tylko wodę) i doskonałe jedzenie przygotowywane przez ulubionego kucharza królewskiego Pawła Tremo. Podawano barszcz z uszkami, wędliny, marynaty, kiszki, kiełbasy, paszteciki, a na zakończenie ulubioną przez króla pieczeń baranią, niekiedy ptactwo, niekiedy ryby. Jak twierdzi Antoni Magier, „wszystko wykwintne dla smaku i dla oka"16. Panowało jednak ogólne przekonanie, że stoły królewskie są nader skromne w porównaniu z czasami Augusta III. Przy końcu obiadu towarzystwo stawało się frywolne i razem z deserem przynoszono erotyczne wierszyki, które kładziono pod serwetką bądź rozdawano uczestnikom. Były to tak zwane wiersze desertowe, nieprzyzwoite, obsceniczne. Następowały też improwizacje o treści erotycznej i lubieżnej, takie jak znana potem powszechnie pieśń biesiadna „Hej wiwat kątek / Skąd życia początek". Wedle złośliwego Jędrzeja Kitowicza Stanisław August, „filozof z sekcji epikurów, gdy się znajdował w dobrym humorze, gadał tłusto przy stole"17, podobnie i jego goście nie żałowali sobie sprośnych żartów i wierszy, jak księdza Naruszewicza Dwudziestówka, rzecz o sztuce miłosnej, czy tegoż tłumaczenia erotycznej lub też sprośnej poezji francuskiej. Doczekali się też dworscy poeci i Adam Naruszewicz drwiącej przygany od królewskiego sekretarza Antoniego Kossakowskiego: Kogo bodzie W tym narodzie Wierszopisów zgorszenie, '; Niechaj łaj e * Te hultaje, ! Niech je z kraju wyżenie. Jeślić, bobrze, Było dobrze Biesiadować z zakonie, Wstyd poecie We fiolecie W cudzej kochać się żonie. „Bober" znaczy tu jezuita, gdyż członkowie zakonu nosili bobrowe właśnie czapki. Cudza żona - to mieszkająca na Polesiu (potem bliżej Warszawy) Magdalena z Eysymontów Jezierska, wieloletnia miłość i kochanka biskupa Naruszewicza, który mimo królewskich monitów nie wracał do Warszawy, tam właśnie bowiem miał jakoby najlepsze warunki do pisania Historii. Na obiadach czwartkowych przy stole siadali głównie poeci wy- 238 239 chwalający „błogosławione dla narodu rządy" Stanisława Augusta, niechętnie widziani byli ludzie wobec polityki króla krytyczni. Ci, którzy jak na przykład młody Kajetan Węgierski, przedstawiali i biesiady czwartkowe, i ich uczestników w ironicznych barwach: A uczone obiady - znasz to przecie imię? Gdzie połowa nie gada, a połowa drzymie, W których król musi wszystkie zastąpić ekspensa Dowcipu, wiadomości i wina, i mięsa. Interesujące, że do dziś dnia wiele zdań o Stanisławie Auguście kształtuje się na podstawie tych samych opinii i wzorców, jakie lansował król piórami swoich poetów (a także w rozprawach uczniów szkół konwiktowych czy szkoły rycerskiej). Odnajdziemy więc w panegirycznej poezji (podobnie jak w zdobnictwie zamkowym) wzór władcy oświeconego i mądrego, mecenasa i opiekuna nauk i sztuk, monarchy o wyrobionym guście artystycznym, odznaczającego się szlachetnością uczuć, łaskawością wobec poddanych. Jest tu także wzór stoickiej stałości wobec przeciwności i image kochającego ojca narodu18. Związane z takimi wzorcami będą także wiersze antybarskie oraz pane-giryki na cześć dzieł, które tworzył król właśnie. I tak dla zatarcia niemiłych wydarzeń sejmu rozbiorowego ukażą się od razu wiersze sławiące narodziny Komisji Edukacji Narodowej. Obiady czwartkowe z różnym natężeniem trwały najpewniej do r. 1782. Nie przesądza wprawdzie tej daty ironiczna wiadomość przesłana w prywatnej gazetce w grudniu tegoż roku, iż „Najjaśniejszy Pan nasz obiady literackie inaczej rozrządził. Nie będą bywały we czwartki [...] Nie wszyscy także ci na nich znajdować się będą, co i dawniej. Bywać będą w dnie podług upodobania królewskiego, a na nich tylko te osoby, które od Najjaśniejszego Pana będą wezwane. Otóż nowa w Polszcze na rozumy redukcja!"19 W ciągu 10 lat zmieniały się nastroje, zmieniali uczestnicy. Szczególnego wigoru nabrały obiady w 1780 r. w czasie trzymiesięcznego pobytu w Warszawie Ignacego Krasickiego, autora nowego, skandalizującego Kościół i zakonników poematu Monachomachia, który ukazał się pod łatwo czytelnym pseudonimem XBW (Książę Biskup Warmiński) w Lipsku w 1778 r. Monachomachia wpisywał się w jeden z popularnych nurtów oświeceniowych, ale i antyklerykalnych postaw polsko-litew-skiej szlachty, nurt „antyzakonny" (zakonników w Rzeczypospolitej było więcej niż żołnierzy, w 1772 r. było zapewne około 20 000 osób stanu zakonnego w ponad 1600 klasztorach, a stan liczebny wojska wynosił około 18 000). Krasicki, który w latach 80. liczył na otrzymanie prymasostwa i całe dnie spędzał w to- warzystwie króla, przywiózł wówczas do Warszawy pisane na Warmii nowe poematy, Antymonachomachię, ciąg dalszy tragikomicznego poematu o wojnie mnichów, oraz Wojnę cho-cimską. Prymasostwa jednak się nie doczekał, dostał je brat Stanisława Augusta, prorosyjsko nastawiony Michał Ponia-towski. Po wyjeździe Krasickiego z Warszawy obiady czwartkowe zaczęły tracić wigor. Jedni odchodzili z nudów, inni z konieczności, jeszcze inni, jak Potoccy, ze względów politycznych. Nie po raz pierwszy pokłócił się z królem Stanisław Trembecki. „A zaś WKMci o jedną tylko bagatelkę mam jako najpokorniej supli-kować, abyś mię już na czas dalszy od bywania na czwartkach zwolnić raczył"20. Bardzo często tego typu zgromadzenia przeżywają swój początek, apogeum i kryzys, któremu nie mogły zapobiec prośby i połajanki Stanisława Augusta. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że był to okres załamania się kolejnej próby reformy państwa, nowej serii niepowodzeń królewskiej polityki, lecz także nieporozumień i kłótni z różnymi środowiskami. I to chyba był czynnik najważniejszy. Początek zamkowych obiadów czwartkowych przypadł na lata sejmu rozbiorowego - koniec na początek lat osiemdziesiątych. Król i dwór Stanisław August był człowiekiem wierzącym, praktykującym katolikiem. Wiara w rękę Opatrzności to nie był deizm - to wiara w Boga. Świadczą o tym i datki na kościoły, i pieniądze przeznaczane na modlitwy, i msze za dusze najbliższych, i spowiedzi u bliskiego mu księdza Śliwickiego, i codzienne msze w kaplicy zamkowej. Był przy tym tolerancyjny i otwarty, do pewnego jednak stopnia. Na tle libertynizmu zbyt zuchwałego dochodziło do sprzeczek między królem a jego nadwornym poetą Stanisławem Trembeckim, który był jednym z bardziej nieprzejednanych wrogów Kościoła, zabobonu i nietolerancji. Stanisław August na wiele pozwalał swoim gościom obiadów czwartkowych, ale nie potrafił ich bronić do końca. Kiedy Trembecki pozbawiony środków do życia, chory i zmęczony chciał zostać księdzem, aby zapewnić sobie jakieś dochody, Michał Poniatowski nazwał go heretykiem i odmówił jakiegokolwiek poparcia. Zdaniem Trembeckiego chodziło o zbyt intele-ktualno-libertyńskie i „desertowe" zabawy obiadów czwartkowych. Ale trzeba przypomnieć, że niedługo po wstąpieniu w służbę Stanisława Augusta szambelan Trembecki napisał jeden z bardziej kpiąco-libertyńskich wierszy dotyczących królewskiego brata. Poniatowski, człowiek mądry i tolerancyjny, członek Komisji Edukacji Narodowej, nie był wówczas szcze- gólnie pracowity w zakresie obowiązków ściśle duchownych j po otrzymaniu biskupstwa płockiego w 1773 r. dopiero 3 lata później odbył ingres do diecezji. W tym też czasie powstała Oda nie do druku. Trembecki złożył w niej hołd nie biskupowi, lecz filozofowi i przyszłemu wskrzesicielowi kościelnej tolerancji, której dotychczas brakło duchownym. Wiek osiemnasty ze wszech religij wygładza, Co się z danym od Boga rozumem nie zgadza. My dla Twojej miłości, powolne owieczki, Będziem wierzyć... choćby bajeczki. 240 241 Wyniesienie? Jakżem się w tym słowie omylił! Filozof się do wzięcia infuły pochylił. Tyś im, nie one tobie dodały zalety, Gdyś na się włożył fiolety. Takie właśnie wiersze sprawiły, że został nazwany heretykiem przez prymasa. Wielu zresztą podopiecznych artystów króla doznało zmienności łask królewskich. Znakomite pióra miały służyć apologii osoby monarchy i jego linii politycznej, nie przekraczać jednak dozwolonych granic. W czasie jednego z bardzo poważnych nieporozumień ze swoim mecenasem gwałtowny i wpadający łatwo w gniew Stanisław Trembecki pisał: „Jeżeli będąc człowiekiem świeckim, człowiekiem ośmnastego wieku, żyjącym na dworze króla-filozofa, inaczej zdawałem się myślić niż mnisi czternastego wieku, tego by mi za złe liczyć nie należało. Skłonność moja do toleracji nie była naganna, bo mieszkam w państwach WKMci, gdzie dziewięć religii od dawnego czasu ustanowione są [...] Apostołem ja nigdy nie byłem, niechby każdy myślał, jak mu się podoba"21. Trembecki, poeta trudny do współżycia, króla nie kochał - był raczej pieczeniarzem niż przyjacielem, a i król także był raczej wymagającym mecenasem, podkreślającym wyświadczone łaski, niż wyrozumiałym „ojcem poetów". Stanisław August doskonale wiedział, że bez jego pomocy tonący stale w długach poeta sam sobie nie poradzi, był zaś niewątpliwą ozdobą i obiadów czwartkowych, i „stanisławowskiej poezji". Trembecki pozostał z królem do końca, towarzyszył mu w Petersburgu po upadku państwa polskiego. Ta przymusowa wierność znalazła żartobliwy wyraz w wierszu poświęconym ulubionemu szpicowi króla - Kiopkowi: Z radością myśli wszystko to znosi, Co zdarza wola niebieska, Służy najwierniej, o nic nie prosi -Mójże to obraz czy pieska? Urodzony na Pokuciu „w ziemi halickiej, powiecie kołomyj-skim, we wsi Hołosków", poeta Franciszek Karpiński, doktor filozofii i nauk wyzwolonych, także miał pretensje do dworu i Warszawy, gdyż będąc człowiekiem bardzo miernej fortuny musiał się utrzymywać z różnych prac. W szkołach był „dyrektorem" (opiekunem) bogatszych uczniów, co często umożliwiało ubogiej szlachcie naukę, a potem imał się różnych mało interesujących zajęć. Jednocześnie rozsyłał swoje poezje do ludzi możnych i dzięki temu został zauważony. Przez pewien czas był bibliotekarzem u Adama Czartoryskiego generała ziem podolskich, ale popadł w niełaskę mecenasa. Został więc guwernerem najpierw u Sanguszków, a potem nawet u Radziwiłłów, ale w tej skórze czuł się niewolnikiem, nie poetą, bo było to „wolności przez lat dziesięć utracenie". Związek z Czar-toryskimi, skłóconymi wówczas ze Stanisławem Augustem, i zapewne zbyt poważny i niezależny charakter sprawiły, że tylko raz lub dwa był gościem obiadów czwartkowych. Rozgoryczony Karpiński uważał, że król lubił pochlebstwa i „pozbo-gacał pochlebiających, wtenczas kiedy człowiek prawy z ubóstwem swoim [...] próżno się wsparcia spodziewał"22. W pamiętnikach przypominał wiersz o znanym wówczas kaznodziei królewskim, eks-jezuicie Sebastianie Lachowskim: „Lachowski prawdę mówił, jest tylko plebanem / Naruszewicz pochlebiał - biskupem i panem". Sam Karpiński „panem" nigdy nie został i kiedy po wydaniu pięknego, pełnego rozgoryczenia wiersza o chudym literacie, Powrót z Warszawy na wieś, przyjechał ponownie do Warszawy, na pytanie Stanisława Augusta „Cóż ci to Warszawa zrobiła, żeś ją tak w wierszach swoich opisał?", odparł Karpiński: „Właśnie to samo, że mi nic nie zrobiła!", ale król pominął tę uwagę milczeniem i „zagadał mię o czym inszym". Stanisław August miał w swoim otoczeniu wielu ludzi oczekujących pomocy, nagród, pensji, a dochody umiarkowane, wydatki duże i spore długi. Charakterystyczna jest ocena zawsze skwaszonego Marka Reverdila, lektora i bibliotekarza królewskiego, który uważał, że „postąpiono sobie gorzej ze mną aniżeli z Glayrem, który ma już majątek, aniżeli z Barnevalem, który ma posadę w Radzie Nieustającej, aniżeli z Boscampem, który jest bardzo bogaty, aniżeli z Bacciarellim i wszystkimi kochankami króla, źródłem wszystkich utrapień"23. Maurycy Glayre, Franciszek Barnevall, Karol Boscamp i Fryderyk Ba-cciarelli byli sekretarzami lub konsyliarzami królewskiego Gabinetu, a kilku z nich szczególnie zaufanymi współpracownikami. Król płacił pensje rozmaitym osobom, nie tylko stałemu personelowi Zamku i członkom swojego Gabinetu, artystom i poetom, ale też rodzinie, kochankom, osobom postronnym. Obdarowywał hojnie aktorki i śpiewaczki24. Płacił też stałe lub tylko dorywcze prywatne „pensje polityczne" oraz musiał opłacać własnych agentów w stolicach europejskich. 242 243 To prawda, że wydatków, i to ważnych, było bardzo wiele. Stanisław August czasem dopłacał do etatu armii, szkoły kadetów: obiecywał dołożyć skarbowi pieniądze na kupno pałacu dla Stackelberga, w dużym stopniu z własnych funduszy dokładał do budowy Zamku i Łazienek i ich urządzenia, ale z konieczności była to część rzeczywistych kosztów. Nie zapominajmy że Szkołę Rycerską, Gabinet królewski i niektóre inne wydatki opłacał także skarb państwa, niezależnie od subsydiów dla skarbu królewskiego. Własne dochody króla w różnych okresach były różnej wysokości, nie mógł liczyć na stały, tak zwanj twardy budżet. Skarb królewski wielokrotnie biedował. Ale i skarb państwa był biedny przy tak niskich podatkach. W czasie Baru konfederaci łupili dobra stołowe Jego Królewskiej Mości i w Koronie, i na Litwie. Część bogatych ekonomii, a wraz z nimi i znaczne dochody, stracił Stanisław August po pierwszym rozbiorze, ale dostał w zamian bogate starostwa, których nie musiał ofiarowywać własnej rodzinie i Ksawereimi Branickiemu. Istnieją też poszlaki, że nadmierne dochodj z dóbr królewskich na Litwie ciągnęli ich kolejni dzierżawcj i administratorzy. W 1780 r., roku upadku Antoniego Tyzen-hauza, trudno było oddzielić dochody (i wydatki) królewskie! dóbr ekonomicznych (stołowych) od takichże pozycji skarbu litewskiego. Łączenie państwowej, ministerialnej funkcji podskarbiego wielkiego litewskiego i dzierżawcy oraz zarządcj dóbr królewskich nie dało najlepszych efektów, a przecież i następcy Tyzenhauza, w tym Stanisław Poniatowski, funkcje te także łączyli, chociaż ten ostatni „poddzierżawił" administrację dóbr ekonomicznych Stanisławowi Badeniemu. O rzeczywistej wysokości długów (różnej zresztą w różnycl okresach) niewiele właściwie dotychczas wiemy. Ale tej sprawj nie można lekceważyć, przewija się bowiem ciągle zarówno w rozmowach i pertraktacjach z ambasadorami rosyjskimi, dyskusjach sejmowych, w korespondencji i sprzeczkach z ludźmi, którzy zajmowali się finansami króla. Stanisław August w pewnym stopniu także i z powodu kłopotów finansowych był politycznie zależny od imperatorowej rosyjskiej, i te przez całe panowanie. Nie przekonuje argument wskazujący na odmienność ówczesnych obyczajów. Istotnie był to czas i obyczaj, kiedy brali pensje lub jednorazowe gratyfikacje wszyscy: przyjaciele króla i jego wrogowie, członkowie opozycji i agenci rosyjscy na królewskim dworze, dyplomaci, rosyjscy ambasadorowie (jak Keyserlingk czy Repnin) i wiele innych znakomitości lub znikomości. Ale tutaj mówimy nie tylko o pensjach i dotacjach, ale o długach, które spłacić mógł albo sejm polski, albę obce mocarstwo. W obu wypadkach król był stroną proszącą Ponadto był głową narodu i nie należy, jak sądzę, stawiać na tej samej szali postaw i zachowań monarchy i jego oto~cxro o-*=»-o otoczenia choćby chodziło nawet o najwyższych rangą ministró^w ^>ści" Pamie tamy, że zaraz po koronacji k-ól prosił Katarzynę II o o II ^ _ e II o zasiłki finansowe (i wojskowe). Laten 1768 r. otrzymał od im^rni bo O(j imperato rowej 40 000 dukatów (720 00) zł polskich), a już niecHrujfbsirt ^ niedługo po-tem prosił przebywającego w Petersburgu posła Jakub^du?f^"^"-^Jakuba F^i-skiego o załatwienie nowych cotacji. W sumie w lata_ch_rf3B^ej^ latach 1768-1771 król pobrał z ambasady -osyjskiej ok. 1,5 miliona jsnoilr -*r-^iiiona z\ w\. skich. I nie jest sprawą najba-dziej istotną, czy były tc^»i yi-^cJ" "były to sum relatywnie duże, czy małe i najakie szły cele. Król poży-^joą L <^^} pożyczał od warszawskich bankierów, między innymi Piotra Teppe=Qqq9T Teppera zaciągał pożyczki w Holandii na joczet spłaty jego długo ~w *• ----- •- ' lionów dukatów) przez sejm w latach 80. Wciąż miały i nieporozumienia między królem a urzędnikami, którzy dzali jego finansami. Monitował Stanisława Augusta, o oszczędzanie, przyjaciel, marszałek dworu, sam ni pulatny, Franciszek Rzewuski Wielokrotnie bliski królc»ió-tjf sztelan Tomasz Ostrowski, wiatach 80. zawiadujący " ską Kamerą i skarbem (a w pewnym czasie i prywatny łą króla), prosił swego zwierzchnika o ograniczanie wyo^w i niezaciąganie nowych długóv. „Miłościwy Panie, w-al.JLsW !3i_cr~lie wajcz fe mnie przywiązanie [...] z rozumem i możnością moją; pi« iq ;L[pjr^r-noją; pierwe nie radzi mi oddalać się od usług [...] na których nie j sin rfrr>— ch n'je po|0,? wieku mego straciłem, drugie vystawuje mi stratę cza.suK_rgBS3 ^^ -fce czasu zdrowia i całych moich usiłowań: Siończy się na tym, że op>łaj3lqO 9^ ze OpkJ™jy dhigi, które zastałem wchodząc do Kamery, później zris [sin ,sT;2njei zrobione zostawić muszę komu innemu". A w rok później błag^^ekT (j!^_5^™ błaeał- ale racz [...] mieć litość sam nad sobą, bo już tak daleko zsassess ojf-s* ^eko zaszlitoj. że nie wiem, jak z tego wyjdziemy [...] zgoła sposoba-mxnBdoacx^osobami * obracam machinę, aby nie stenęła zupełnie"26. W 1793 eeVl W~ ^ 1133 r » projektem spłaty długów „niepomiernie zadłużoneg-o ogano ś _*.ZOnego króla" pracowali w Grodnie Onufry Kicki i Marcin Badeni27. "NVx^W .72ixr ^^ eni27 Wvnosil? wówczas 33 miliony zł poi., a obietnica spłaty posłuż^łstyśulacł den z argumentów, które miały zmusić króla do podpjJboq ofc> traktatów rozbiorowych. W 1795 r. imperatorowa Rosji ij^goH s-s>><—«.,,„ „„«,„ i • OJ. l- * • »V d -LV^JoJl sowała podobny szantaż do wymuszenia na btamsiawŁ e A. aiwefa JL -c-^isławie cię dobrowolnej abdykacji. Niewątpliwie duże sumy pochłaniały królewskie bi_rd 9h{a (12 mi-miejsce którzy zarżą-,6Jaj_r-^g-usta, prosząc - niezbyt skra-królowi ka-ujący króleł-szkatii-wydatkó* o służyła; do podpisu* r.) i i, franc -rajów Szkoła J^ kontrola Pfacowmy 'daniem rzadko ków28 Lubomirskiego). Z kasy królewskiej utrzymywano także „małe stoły" (petites tables), które możemy nazwać „prywatnymi" stołami różnych postronnych osób, jak na przykład księcia Józefa Poniatowskiego czy Michała Poniatowskiego do czasu, kiedy został prymasem. Ponadto był jeszcze „wielki stół" marszałka dworu przeważnie na 24 osoby, który gościł przyjezdną szlachtę i gości „wyższego" i „średniego" szczebla. W czasach kiedy marszałkiem dworu, z tytułem marszałka nadwornego, był dawny przyjaciel króla jeszcze z czasów petersburskich, człowiek Familii i jej ongiś poseł w Petersburgu Franciszek Rzewuski, wytworny fircyk i snob, wydatki na reprezentację były największe. Rzewuski chciał teraz być także najbliższym zaufanym człowiekiem i doradcą politycznym króla, drugą (a może i pierwszą) na Zamku osobą. Ingerował w królewskie finanse i wydatki, miał z urzędu nadzorować wszystkie sprężyny działalności Zamku. Rządził jednak zbyt arbitralnie i wzbudzał niesnaski wśród i tak stale skłóconych królewskich urzędników, Polaków i cudzoziemców, wśród których było wielu Włochów i Francuzów. Kłócił się także z Antonim Tyzenhauzem (głównie o sprawy finansowe, gdyż zarządzał też skarbem królewskim) i przyczynił się do upadku podskarbiego litewskiego, dzięki czemu objął (na krótko) zarząd ekonomii królewskich na Litwie. Zdaniem Stanisława Augusta z biegiem czasu stał się zbyt ekstrawagancki, zrażał sobie ludzi, za dużo wydawał. Co gorsza, zraził sobie także ambasadora Stackelberga. Ten był też zapewne zazdrosny o wpływ na króla, gdyż Stanisław August miał być jego własnym więźniem. Rzewuski więc, jak i inni przyjaciele króla, musiał odejść wcześniej czy później. Kiedy nie dostał laski marszałkowskiej po Stanisławie Lubomirskim, pokłócił się z królem i wyjechał w 1783 r. z kraju. „Niechaj muszka, co z twoich ust się naigrawa, przypomina ci wierną przyjaźń Stanisława" „Oh! maman, jak smutno jest czuć, że serce ma się zużyte, że już nigdy nie będzie się kochać z tą pełnią uczuć, z takim zawrotem głowy, które nie pozwalają dostrzec ani wady, ani skazy w przedmiocie miłości i w uczuciach dla niego. Niestety, ile razy próbuję powtórzyć moją dawną rolę z innymi aktorami, pozostaje mi dosyć zimnej krwi, żeby dostrzec we wszystkich oczach to, co myślą inni, a mają oni zawsze coś do zarzucenia". Katarzyna II, „Sophie", była jedyną wielką miłością Stanisława Augusta Poniatowskiego i co więcej, prawdopodobnie pierwszą kobietą i pierwszą namiętnością w jego życiu. Kiedy się pozna- 246 247 li, ona była żoną następcy tronu potężnego państwa, on skromnym i aż nazbyt ambitnym stolnikiem litewskim. Mimo marzeń i romantycznych małżeńskich rojeń przyszłego króla Polski (bo i jak mógł sobie na serio wyobrażać to małżeństwo katolickiego władcy z prawosławną Katarzyną, potężnej Rosji ze słabą Rzecząpospolitą?) ona w rzeczywistości nigdy nie miała zamiaru zostać jego żoną, a sentymenty i namiętności kierowała w różne strony. On, tak jak twierdził, rzeczywiście nigdy już nie zaznał prawdziwego szczęścia. A jednak pozostawił po sobie opinię kobieciarza, człowieka rozpustnego, rozwiązłego, wręcz wyczerpanego życiem erotycznym, do którego sypialni znajdowały drogę dziesiątki kobiet. „Korowód główek jest barwny i nieprzeliczony. Metresy stałe i dorywcze, królewny chwili i władczynie długich miesięcy, księżniczki krwi i magnatki najpierwszych rodów, szlachcianki z puszcz brzeskich i gwiazdki z litewskich dworów, mieszczki warszawskie i zagraniczne awanturnice, modelki z pracowni Bacciarellego i pomywaczki z kuchni Tremona [...] są wojewo-dziny, wojewodzicowe i wojewodzianki, znajdzie się starościna obok fabrykantki fajansów [...] Są Angielki, Greczynki, Włoszki, Francuzki, Niemki i Żydówki, jedne znane z nazwisk, drugie okryte woalem tajemnicy"29. Ksiądz Jędrzej Kitowicz zupełnie bez zgorszenia notował, że gdy w malarni zamkowej, która była też szkołą malarską, pozowały nagie modelki, często król „siedząc w loży między malarzami, przypatrywał się z gustem oryginałowi do kopiowania wystawionemu; czasem nawet, sprowadziwszy do pokoju sypialnego, sztychował go dłutem przyrodzonym". Zgryźliwego parniętnikarza znacznie bardziej irytował fakt, że król miał zaufanie do Szymona Corticellego, Włocha z pochodzenia (istotnie był króla powiernikiem i wykonawcą poleceń w ważnych politycznych sprawach), „garbusa w szulerniach i miłosnych intrygach mocnego, umiał bowiem przedziwnie rozmawiać o prawach natury podług Woltera, Russa, Helwecjusza, i Spinozy, których filozofów maksymy rządziły skrycie Ponia-towskim, na pozór katolika udającym"30. Kilka jednak tylko było w życiu Stanisława Augusta kobiet dla niego ważnych. Wszystkie były ambitne i pretendowały do wyłącznych wpływów zarówno na prywatne życie króla, jak i na jego decyzje polityczne. Były zazdrosne o siebie wzajem, o królewskie łaski, zaufanie, niekiedy o pieniądze. Więc najpierw dwie najważniejsze, które już znamy: Izabela z Czartoryskich Lubomirska, ukochana kuzynka, której kolejami losu będzie się interesował całe życie. Siedzenie każdego jej kroku, kiedy wyjeżdżała z kraju do wód w Spa lub do Paryża, stanie się prawdziwą obsesją. Krążyły pogłoski, że miał z nią syna Antoniego (Klewańskiego), ale król w pamiętnikach nie przyznaje się do romansu, jeno do czułej przyjaźni i związku dusz. Druga Izabela - to Czartoryska z domu Flemminżanka, która w pewnym momencie życia tak bardzo znienawidziła byłego kochanka i przyjaciela, że stała się jego największym wrogiem, także politycznym. Stanisław August skłonny był sądzić, że narastająca z latami niechęć do niego Adama Kazimierza Czartory-skiego wynikała tylko z zazdrości o żonę. Następna to Magdalena z Lubomirskich secundo uoto żona Aleksandra Sapiehy wojewody połockiego. Romans podobno zaczął się już w czasie bezkrólewia, a potem piękna, starsza od króla o 7 lat i ambitna Magdalena dbała zarówno o królewskie względy, jak i karierę męża. Z królem miała co najmniej dwoje dzieci: urodzoną w 1768 r. córkę Konstancję (potem żonę niejakiego Szwana) i w 1770 r. syna Michała o nazwisku Cichocki, który ukończył Szkołę Rycerską i jako kapitan artylerii dostał w 1792 r. w bitwie pod Dubienką krzyż Virtuti Militari. Oboje w latach dziecinnych wychowywali się w domu kupców warszawskich Petersów. Z Magdaleną Sapieżyną z powodzeniem konkurowała w tym samym czasie inna Sapieżyną, wojewodzina mścisławska Elżbieta, siostra Ksawerego Branickiego. Utalentowana i bardzo czynna w życiu publicznym, przez pewien czas była nie tylko kochanką, ale i bliską współpracownicą króla w robotach politycznych. Uważano, że była „nie tak pięknością, jako bardziej rozumem i grzecznością dystyngwowana [wyróżniająca się], bardzo mądra i wymowna". Na samym początku panowania, związana jak i jej brat z „młodym dworem", uczestniczyła w wąskim gronie najbliższych doradców (braci i przyjaciół), judziła Stanisława Augusta przeciwko wujom Czartoryskim, namawiała na „samodzielność", ale wszak możliwą tylko z pomocą ambasadorów rosyjskich. Stanisław August powierzał jej poufne misje do Mikołaja Repnina, bywała też określana jako „kreatura Salderna". Elżbieta Sapieżyną nawet po latach nie chciała zrezygnować z politycznych nacisków na króla, nie ustawała w prośbach o pomoc i protekcję dla brata i syna Kazimierza Nestora oraz sapieżyńskich klientów na sejmikach litewskich. Wciąż pisała „o niewdzięczności" króla, braku zaufania do najbliższych, a tak dawnych przyjaciół. Ale kiedy sytuacja polityczna odwróciła się i Ksawery Branicki oraz Elżbieta Sapieżyną skłóceni zostali ze Stackelbergiem, chcieli skłócić z nim także króla, żądając apanaży i poparcia politycznego, jakich król dać nie mógł bez zgody ambasadora. Ostatecznie to jednak Stackelbergowi udało się doprowadzić do nieporozumień między królem a Branickim. W okresie sporów z jej bratem, hetmanem wielkim koronnym, Elżbieta nieustannie pośredniczyła między nim a królem. i 248 249 Dyskretna nie była: w 1776 r. królowi doniesiono, że bilety, które do niej pisze, Sapieżyną wykorzystuje jako dowód, „że jest po staremu jakieś porozumienie między nami względem interesów publicznych". Stanisław August ze swej strony doskonale pamiętał, jakie komu i kiedy przysługi wyświadczył, jakimi łaskami i urzędami obdarzył. Syn Elżbiety Kazimierz Nestor już w wieku lat 18 dostał generalstwo artylerii litewskiej (zapamiętał to i z goryczą zanotował poeta Franciszek Karpiń-ski, że tak młodemu „synowi faworytki swojej" król ofiarował stanowisko, Jakie wiele zasług i wiadomości potrzebuje"), a jej brat Ksawery zaraz po koronacji otrzymał między innymi starostwo przemyskie, potem buławę koronną i bogate starostwo białocerkiewskie. Sapieżyną była osobą wpływową i niebezpieczną i niewiele pomogło, że Stanisław August zapewniał, iż „traktuje ją stale jak najlepszą przyjaciółkę, jaką miał kiedykolwiek, której charakter jest lepszy niż większości ludzi, z jakimi miał do czynienia". Takie zwroty znamy już z korespondencji z innymi kobietami. Mniej ważna z punktu widzenia wpływów na króla była relatywnie skromna, chociaż piękna Anna Hadikówna, zapewne nieszczęśliwa szybko rozwiedziona żona dziedzica ogromnej fortuny Marcina Lubomirskiego, politycznego awanturnika, konfederata, zabijaki, utracjusza. Urodziwa córka austriackiego feldmarszałka, subtelna blondynka o szafirowych oczach, w której król się zadurzył zapewne w r. 1776, w maju 1778 r. została wreszcie jego kochanką. Anna Lubomirska miała wielkie powodzenie w Warszawie, powiła syna przekonana o ojcostwie króla lub też mu je wmawiająca. Owego chłopca zwanego Kaprewiczem (vel Kapryńskim) król albo z powodu despotycznej Elżbiety Grabowskiej nie chciał uznać za swego syna, lub też podejrzewał, że mógł być synem młodego, pięknego królewskiego adiutanta, generała Tadeusza Kozłowskiego, z którym Marcin Lubomirski wielokrotnie się pojedynkował. „Luli". Zofia Leullier, zaprzyjaźniona z panią Geoffrin. Złośliwa satyra bibliograficzna przypisała jej autorstwo książki O zapobieżeniu nierządów w Warszawie31. Stanisław August poznał ją w Paryżu i po wstąpieniu na tron sprowadził do Warszawy, więc może należy wątpić, że dziewictwo oddał dopiero Katarzynie. Madame Luli, jak ją często nazywano, bywała w sypialni króla rano, a ponadto raz na tydzień na obiadach w towarzystwie malarzy i architektów. Mieszkała niedaleko Zamku, podobno w narożnej kamienicy na rogu Podwala i Placu Zamkowego. Król chodził do niej często, lecz także i brat króla Kazimierz Poniatowski dzielił się jej łaskami i przyjaźnią. Być może dom pani Leullier był miejscem schadzek wytwornego warszawskiego towarzystwa, był jednak też miejscem politycznych plotek, wymiany opinii, złośliwych pomówień. Znająca się na tak modnej wówczas kabale, prowadziła salon, w którym bywała warszawska elita i większość wysoko postawionych przyjaciółek króla. Gościła u niej także, kiedy zjechała z Litwy do Warszawy, Elżbieta Sapieżyna. W okresie nieporozumień z królem zwierzała się pani Leullier, że kiedy król zapomni, „że się na mnie i na brata gniewa, to mnie serdecznie przywita", ale na razie w towarzystwie „zaraz się obraca, uważa [zwraca uwagę na] te oczy, które go pilnują, żeby się do nas nie zbliżał". Chodziło oczywiście o oczy Stackelberga, szpiegujące każdy ruch Stanisława Augusta. Wiele wzmianek o pani Leullier znajduje się w korespondencji króla z Teresą Geoffrin. Przyjaźniła się z nią i korespondowała siostrzenica Stanisława Augusta Urszula Mniszchowa marszałko-wa wielka koronna. Zofia Leullier również była ambitnym politycznym doradcą Stanisława Augusta szczególnie w okresie konfederacji barskiej. Ponadto znała dobrze kulisy dworu królewskiego, niesnaski urzędników dworskich, ich kłótnie i nienawiści. Pozostający w służbie króla Marek Reverdil, zgorzkniały i pełen pretensji (król opryskliwy, często wpadający w złość, zbyt wymagający, marna płaca, marny stół), któremu król jakoby kazał ożenić się kolejno z dwiema swoimi byłymi kochankami, twierdził, że pani „Luli" intrygowała w sprawie aresztowania senatorów w 1767 r. Jest to zapewne nieprawda, ale dobrze oddaje atmosferę dworu królewskiego. Reverdil najpierw ożenił się, ale tylko pro forma, z będącą w ciąży byłą kochanką Stanisława Augusta zwaną w listach do Teresy Geoffrin „La Petite", która wkrótce wyjechała do Szwajcarii, potem jakoby z inną byłą metresą panią pułkownikową Dahlke z domu Ciecierzyńską. Reverdil wciąż dopominał się o nowe apanaże i zanotował w pamiętniku, iż za dwie noce pewna włoska śpiewaczka dostała od Stanisława Augusta 3 tysiące dukatów, a on wciąż jest biedny! Elżbietę Szydłowską - jak głosi historyczna plotka, morgana-tyczną żonę króla - Stanisław Antoni poznał w latach 50., kiedy z jej ojcem Teodorem posłował na sejm. Piętnastolatka podbiła serce Poniatowskiego i dzięki temu zdobyła awans dla ojca, który wkrótce po elekcji, w 1768 r., został senatorem z tytułu specjalnie utworzonej kasztelami mazowieckiej. Elżbieta wyszła za mąż w r. 1769 za Jana Grabowskiego, człowieka Familii, protestanta i jednego z głównych twórców dysydenckiej konfederacji słuckiej tegoż roku. W czasie konfederacji barskiej został razem z bratem Pawłem uwięziony przez konfederatów ku uciesze paszkwilantów, głoszących tchórzostwo i nieudolność obu panów Grabowskich. Oficjalnie romans króla z Grabowską zaczął się w latach 250 osiemdziesiątych - podobno jednak już był zaawansowany w końcu lat sześćdziesiątych. To właśnie na pięknej tabakierce ofiarowanej Elżbiecie Grabowskiej był wyryty napis o muszce „co z ust się ... naigrawa". Często nieobecny mąż był hojnie nagradzany orderami i innymi łaskami. „A więc moja Maleńka - pisał król w 1770 r. - przyjadę dzisiaj do Pani zjeść kolację i uściskać Panią z całego mego serca. Choćby damy były, które nie ja będę uwodził, znajdę moment i sposób dusić moją Maleńką". Elżbieta miała wtedy lat prawie 30, Stanisław August 48. Chociaż zazdrosna, przeczekała wszystkie damy i pasje króla. Kiedy zakochał się w pięknej księżnej kurlandzkiej w czasie jej pobytu w Warszawie, Grabowska otrzymała od niej w prezencie przepiękny sznur pereł. Nieładna (zeszpecona ospą), ale podobno wybitnie zgrabna -„nie była piękna z twarzy, ale figurę miała cudowną i piersi jak z marmuru wyciosane" - i zapewne odpowiadający królowi temperament. Lecz ponadto była mądra, uparta, złośliwa i niebezpieczna. Grabowska mieszkała w apartamencie naprzeciw Zamku królewskiego, blisko madame Luli, miała pałacyk na Ujazdowie naprzeciwko pałacu Ujazdowskiego zwany Rozdróż lub Rozdroże, latem mieszkała w Łazienkach w Oficynie Wielkiej, później razem z dziećmi przeniosła się na Zamek. Dzieci Grabowskiej z Poniatowskim było zapewne sporo; wszystkie miały imiona rodzinne Poniatowskich: Konstancja (po matce króla), Michał (po bracie), Kazimierz (jak wyżej), Izabela (po siostrze i ukochanych Izabelach) i wreszcie najmłodszy Stanisław, z pewnością syn królewski, i to ulubiony, którym król najbardziej się interesował. W Warszawie Elżbieta nie była szczególnie lubiana, ale uchodziła za osobę, która obok brata Michała i siostry Izabeli Bra-nickiej miała największy wpływ na decyzje Stanisława Augusta. Przypisywano jej intencje jak najgorsze, knowania z ambasadorami Rosji i Prus, trzymanie króla na wodzy, kiedy powinien podejmować ważne decyzje, może i najważniejsze w swoim życiu. Współcześni obserwatorzy twierdzą, że z czasem stała się potęgą: „Jedno hasło dla niego jest: Opatrzność boska / Całą radą Chreptowicz i pani Grabowska" - głosili w różnych wersjach złośliwcy. Ale podobno, żądna władzy, naprawdę zdobyła ją nad królem, a miała także wpływ na ambasadora Stackelberga. Jakoby wedle jej woli rozdawano starostwa, urzędy, ordery, nawet magnaci starali się o jej poparcie i względy. Król mimo kolejnych miłostek i zauroczeń był w niej coraz bardziej z biegiem lat zakochany i przywiązany do jej obecności; zachowane listy i przesyłane bileciki świadczą o czułości i ciągłych, codziennych kontaktach, ale także i o strachu przed jej humorami i gniewem: „Tak, tak, moja Grabulu, jesteś moim dobrem [...] Ciebie się nie zaprę [...] bo cię szczerze i prawdziwie kocham, lubię i szanuję"; „Mam nadzieję, że będzie nam zawsze dobrze razem"; „Kochana kochanko, wcalem cię nie widział wczoraj [...] ale dziś będę zapewne"; „Moja kochanko - pisał, kiedy była obrażona - niech ja zawsze z tobą słodko żyję"; „Jeżeli będzie słońce o południu, to się obaczemy w Ogrodzie Saskim. Jeżeli będzie ciemno i zimno, to u ciebie będę przed obiadem"; „Moja kochanko. Daruj mi, że już dziś nie będę u ciebie drugi raz"; „Co do bycia u Ciebie, to ty mi nie zabraniaj tego. Wcale ja tęsknoty nie doznam u Ciebie i mogłaś to dobrze widzieć, że mi się szczerze wynijść nie chciało od Ciebie"32. Elżbieta Grabowska, i nic dziwnego, była zazdrosna o kolejne romanse króla, kolejne królewskie potomstwo, często się obrażała, niekiedy długo ostentacyjnie nie odzywała. Chce być uznana publicznie za główną i oficjalną metresę Stanisława Augusta, więc czuje się dotknięta, jeżeli król nie zjawia się w jej loży teatralnej lub bywa w domach, do których nie jest zaproszona. Stanisław August zawsze ją prosi o przebaczenie, niekiedy lekko i żartobliwie łaje za złe humory, tłumaczy się z każdego prawie kroku, z nadmiaru pracy i obowiązków. Król jeszcze częściej korespondował z nią po rozbiorach, z wygnania w Grodnie i Petersburgu. Słał słowa miłości i sporo pieniędzy, szczególnie na potrzeby Stasia. W końcu Grabowska zjawiła się w Petersburgu i już do końca tam pozostała. Z biegiem lat stworzyła wokół siebie z powodzeniem ośrodek polityczny, zwany potem „Grzybowem" (a nawet „kliką grzybow-ską"), skupiony wokół pałacu Gutakowskich na Grzybowie warszawskim, ośrodek bardzo wpływowy także w Księstwie Warszawskim. Spokrewniona była z Szydłowskimi, Grabow-skimi („Już tak wielu jest Grabowskich - pisał król w jednym z listów - że ich odróżnić nie mogę. Ale na Twoje słowa dam order temu, który prosi [...] Byle tu wstęgi nie wdziewał, tylko wyjechawszy do Litwy"), Sobolewskimi, Gutakowskimi, Za-biełłami, Kickimi przez córki (także Jana Grabowskiego), siostrzenice, siostrzeńców, zięciów. Sądząc po nazwiskach, większość to klienci byłej Familii, Czartoryskich i Poniatowskich, lub ich potomkowie, krewniacy, następcy. To ta sama aktywna politycznie grupa średniej i bogatej szlachty, która powoli pnie się w górę w podobny sposób i w tych samych kręgach, co ich ojcowie, a może i dziadowie. Pozycja królewskiej metresy, a tym bardziej morganatycznej żony dawała duże możliwości działania i szerokie wpływy. A jednak w ulubionym króla pokoju, gabinecie Stanisława Augusta na Zamku, w malowidle przedstawiającym mityczny rajski ogród umieszczono portrety innych pięciu najbliższych królowi kobiet: Katarzyny II, siostry Izabeli Branickiej, bratowej 252 253 Teresy Poniatowskiej z Kińskich, Izabeli Lubomirskiej (z Czar-toryskich) i Izabeli Czartoryskiej (z Flemmingów). Niech nas nie dziwią liczne miłostki króla, swoboda czy nawet rozwiązłość obyczajów, jawność^alkowy i sypialni. Taki był klimat epoki, taki obyczaj dworski w pałacach magnackich i na wielu królewskich dworach, taka była ówczesna atmosfera wielu miast europejskich, w tym libertyńskiej Warszawy. Trzeba powiedzieć więcej: taka była moda, i moda bowiem ma na obyczaje wpływ ogromny. Kobiety z wyższych kręgów społecznych, piękne, wykształcone i inteligentne, były wówczas uprawnione do takiego samego trybu życia, jakie prowadzili mężczyźni, ich mężowie, bracia, kuzyni. To dopiero późniejsze czasy stworzyły Emmy Bovary i Teresy Desqueroux - ubezwłasnowolnione żony despotycznych mężów. Wiek XVIII był wiekiem liberalnym i libertyńskim, prawo małżeńskie było równo korzystne dla obu stron, rozwody łatwe do uzyskania, jeżeli tylko miało się odpowiednie dochody i wpływy w Watykanie. W papierach Gabinetu królewskiego zachowało się wiele interwencji do Rzymu w tych sprawach. Małżeństwo było instytucją raczej strategicz-no-polityczną rodziny i oczywiście także transakcją finansową, chociaż często również połączone z prawdziwą miłością. Mężatki otoczone zalotnikami, a szczególnie zalotnikami bogatymi i wpływowymi, podnosiły prestiż mężów, sprzyjały ich karierom. Anonimowa satyra nie darmo przypisała autorstwo książki O łatwość względów u dworu Janowi Grabowskiemu. On sam dziękował królowi za względy wyświadczone jemu, żonie i dzieciom „nie przez zasługi, ale przez wzgląd na liczność familii mojej Pańskie Jego odbierałem łaski". Liczność familii nie bez królewskiego udziału. Pozycja metresy królewskiej to był szczególny powód do dumy i powód do zazdrości innych kobiet, powód do plotek, ale i podziwu. Rodziły się dzieci, dzieci poza-małżeńskie, lecz nie tylko dzieci magnackie czy królewskie, i także liczne dzieci księżowskie, biskupie i prymasowskie. Syn Michała Poniatowskiego jeszcze z czasów, kiedy był opatem * czerwińskim, Piotr Maleszewski był potem uczestnikiem insu-rekcji kościuszkowskiej, sprzyjał lewicy powstańczej. Arystokracja, magnateria i bogata szlachta to były klany pomimo wszystkich politycznych niechęci solidarne i dlatego rzadko się zdarzało, żeby mężowie nie uznawali dzieci pozamałżeńskich za własne. Otrzymywały wówczas prawa dzieci ze związków legalnych. Dzieci nie uznane przez męża otrzymywały na ogół odpowiednie wychowanie, aby w przyszłości zająć określoną pozycję społeczną. Matki niezamężne szybko w tych sferach wydawano za mąż. Nie kryto się też specjalnie z romansami, które mogłyby uchodzić za zdradę interesów narodowych - Izabela Czartoryska, która miała syna z Mikołajem Repninem (po- dobno dzięki niej zdjął on sekwestr z dóbr Czartoryskich w latach 70.), czy Helena z Przezdzieckich Radziwiłłowa, kasztelanowa, a potem wojewodzina litewska, właścicielka Nieborowa, kobieta piękna, pełna temperamentu, interesująca i uczona, która miała córkę Krystynę z Ottonem Stackelbergiem i była bliską przyjaciółką Katarzyny II - to były tylko sprawy bardziej nagłośnione, ale nie wyjątkowe. Zamek królewski uchodził za ośrodek zepsucia, despotyzmu, absolutyzmu, wpływów rosyjskich, francuskich, libertynizmu, cudzoziemszczyzny, niecnoty, wszystkich grzechów głównych33. Ponadto wedle przekazów docierających na prowincję i świadomej antywarszawskiej propagandy tu knuły się różne dziwne projekty na zgubę szlacheckiego stanu. Zamek, którego bryła i wnętrze urządzane wciąż na nowo miały służyć gloryfikacji władzy królewskiej, a konkretnie gloryfikacji Stanisława Augusta, budził szczególne kontrowersje i w opinii niektórych osób i środowisk był siedliskiem najgorszego zła. Warszawa uchodziła za miasto rozpusty, za świat pogrążony w grzechu, Sodomę i Gomorę obyczajową i polityczną, szczególnie do końca lat 80. Były to dość powszechne postawy przeciwstawiające cichą i „cnotliwą" prowincję hałaśliwej i rozpustnej dużej aglomeracji, właściwe wielu krajom europejskim w tym i nie tylko w tym czasie. Warszawa zawdzięczała taką opinię i temu, że była wciąż rosnącym, największym miastem w kraju rolniczym i cechowały ją, jak każdą dużą stolicę, szczególnie jaskrawe kontrasty. Bogate pałace i kamienice, biedne drewniane domki i rudery; kościoły i domy publiczne; zakony i prostytutki, o których napisano niemało satyr i wierszy. Niektórzy inną sobie dać umieją radę, Gdy worek wypróżniony na ciekawsze dziewki, Zrzucają pychę z serca, rzucają paradę, Idą taniej na Grzybów albo na Nalewki. Lecz i tu jeden diabeł kto tego nie poznał -Niewiele ta oszczędność ekspensy odbiera. Przyjaciel mój mi mówił, co sam tego doznał, Że tam stracił na zbytki, a tu na felczera. Choroby weneryczne były w tym czasie chorobami społecznymi, i to nie tylko w Warszawie. Szerzyły się szczególnie w wojsku, które stacjonowało w różnych miastach i małych rolniczych miasteczkach; stąd przenosiły się na wieś, gdzie łączyły z inną plagą - pijaństwem i często alkoholizmem. Bo też Warszawa nie byłaby zapewne traktowana jako narodowa wyspa rozpusty i symbol siedmiu grzechów głównych, gdyby nie określona propaganda pisana i szeptana, informacja z „ust do ust" czy z „ust do ucha" -bouche ó, 1'oreille, jak mówią Francuzi. 254*5 Jaka kultura Kultura szlachecka była rustykalna, taka też była kultura drobnych mieszczan-rolników i najliczniejszej grupy społecznej, chłopstwa. Na wsi lub w małych miasteczkach o charakterze rolniczym żyło przeszło 90% ludności, utrzymującej się głównie z produkcji rolnej i leśnej. Duże miasto, jakim stawała się w tym czasie Warszawa (80-100 tysięcy mieszkańców) z warstwą bogatego mieszczaństwa, kupców i bankierów, znaczną liczbą ludności rzemieślniczej, oraz kilka większych miast, miast najwyżej kilkutysięcznych, takich jak Kraków, Poznań, Wilno czy Lublin, nie mogły zmienić charakteru polskiej kultury (także politycznej), cywilizacji i gospodarki tak długo, jak długo mieszczaństwo nie miało silnej pozycji gospodarczej i politycznej lub chociażby kulturalnej. Nawet w junkierskich Prusach kultura nielicznej stosunkowo grupy zamożnego, a przede wszystkim uczonego mieszczaństwa tworzyła klimat epoki w kraju oświeconego absolutysty Fryderyka II i jego następcy Fryderyka Wilhelma: „szlachcic, który chce myśleć, może myśleć tylko na sposób mieszczański i opinia publiczna monarchii pruskiej jest opinią stanu mieszczańskiego" - twierdzi wbrew rozpowszechnionym poglądom wybitny historyk Henri Brunschwig34. O Francji, w której nowe prądy umysłowe mają piętno kultury mieszczańskiej już chyba w XVII wieku, w której nieszlachta lub nobilitowani mieszczanie brali zasadniczy udział w administracji kraju, sądownictwie (tzw. noblesse de robe), rzec można współrządzili Francją i byli właścicielami wielkich dóbr ziemskich, nie trzeba przypominać. Anglią rządziła i rządzić miała jeszcze przez lata wielka arystokracja ziemska, ale jej skład społeczny i powiązania finansowe oraz rodzinne ściśle związane były z bogatymi warstwami kupców i przemysłowców. Londyńskie, bogate kupieckie lobby w wielu sprawach kształtowało opinię publiczną. Anglia wieku XVIII nie jest już społeczeństwem stanowym, a jej kultura w znacznym stopniu nosi piętno mieszczańskie. Rzeczpospolita mimo wielkiej Warszawy i pozornie licznej ludności zamieszkałej w miastach (ok. 22%) jest wciąż społeczeństwem wiejskim i powszechna, dominująca świadomość nie wykracza poza wiejskie opłotki. Dlatego może polsko-litewska myśl polityczna była tak silnie „republikancka", to znaczy „antycentrowa" i antypaństwowa nawet w tych środowiskach, które były przekonane o konieczności głębokich reform i dogonienia gospodarki i cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Dogonienia, co do tego bowiem, że Polska jest krajem należącym do Europy, nikt prawie nie miał wówczas wątpliwości. Ale uważano, że droga jest daleka, kraj szczególnie zaniedbany. Poglądy takie streszcza dobrze fragment jednego ze współczesnych utworów publicystycznych: „królowie, a bezkrólewie, prawa, a bezprawie, sejm oszalały, sejmiki kłótliwe, posiedzenia pełne zatargów, ustawy jak drwiny, kler nieprawdziwy, biskupi nieprzydatni, ministrowie nieudani, [...] szlachta zmienna, trybunały przedajne, miasta wynędzniałe, miasteczka niewolnicze, [...] pola jak ugory, [...] konnica-łupieżcy, piechota obdarta"35. Ta litania negatywnych zjawisk to sugestywny obraz zaniku centralizujących i kontrolnych funkcji państwa i sejmu. Rustykalizm polskiej kultury miał swoje daleko idące skutki. Z mentalności rustykalnej wynikały przywiązanie do pospolitego ruszenia i niechęć do stałej, zbyt silnej armii („broń zbierzemy po dworach, szlachta na koń siędzie, ja z synowcem na czele i jakoś to będzie"), milicji szlacheckich, dworów pańskich, sądownictwa ziemskiego i stanowego i - co ważniejsze - przywiązanie do sejmików, które były instytucją specyficznie polską, wywodzącą się z regionalizmów i regionalizmy podtrzymującą, wbrew ogólnym tendencjom epoki, która zmierzała do centralizacji i unifikacji państwa. Liberalni filozofowie XVIII wieku, mimo iż nienawidzili tyranii, uważali, że tylko surowe i powszechne, równe dla wszystkich, jednolite prawa są zdolne zapewnić jednostkom indywidualną wolność. Stąd zapewne ich wiara, chociaż przejściowa, w rolę, jaką mogli odegrać oświeceni, mądrzy, szlachetni władcy. Konserwatywni zaś politycy angielscy i ich zwolennicy w Europie za ideał rządów uważali mieszany rząd angielski, równowagę między monarchią, arystokracją i demokracją. Angielski katechizm polityczny z 1643 r. głosił, iż żadna z tych trzech form rządów sama w sobie nie jest doskonała. Zaletą monarchii jest złączenie narodu pod jedną głową króla, żeby ochronić państwo przed atakami z zewnątrz i wojnami domowymi wewnątrz kraju; chorobą monarchii jest tyrania. Zaletą arystokracji jest możliwość wyłonienia dla dobra publicznego doradców składających się z najzdolniejszych w państwie osób; chorobą arystokracji są fakcje i podziały. Zaletą demokracji jest wolność, odwaga i przedsiębiorczość; chorobą demokracji są tumulty, gwałty i rozpasanie. Ten model rządów mieszanych, który przyświecał angielskim politykom i umożliwił jakoby Anglikom przyjęcie najlepszych cech każdego z trzech rodzajów rządów, był jak każdy model abstrakcją i nie miał oczywiście czystego odpowiednika w angielskiej rzeczywistości. Niemniej przekonanie, że jest to model najlepszy z możliwych, pozwalało rzeczywiście unikać skrajności. Powiedzieć można, że podobny system rządów mieszanych, elementy monarchii (król jako jeden ze stanów), arystokracji (senat) i demokracji (izba poselska), istniał także w Rzeczypospo- 25? litej z tym, że równowaga była od dawna zachwiana, a raczej wypaczona, szala modelu przechylona na stronę „wad". Król przestał pełnić funkcje „głowy" państwa, magnateria, która może być (z zastrzeżeniami) odpowiednikiem angielskiej arystokracji, została podzielona na konkurujące fakcje; demokracja ograniczona tylko do stanu szlacheckiego stała się kłótliwą sejmikokracją. Wielu historyków uważa, że tylko dzięki wyspiarskiemu położeniu w Anglii mogły utrzymać się tego typu parlamentarne rządy, w tej Europie, w której przeważały rządy autorytarne. Nie mogły natomiast utrzymać się w takim kraju jak Rzeczpospolita, rozległa „wyspa wolności" w centrum „tyrańskiej" Europy. Oczywiście położenie geofizyczne było ważne, ale nie decydujące. Pamiętać trzeba o angielskiej flocie wojennej i handlowej, o szybkim rozwoju gospodarczym, o wojnach w Europie i koloniach, w których Anglia brała udział i przy okazji dodatkowo się bogaciła, i angielskim zmyśle kompromisu przenikającym całe życie polityczne. W tym wyspiarskim kraju panował zupełnie inny niż w Rzeczypospolitej genius loci. Rozmaite analogie między Anglią a Rzecząpospolitą są zawodne i sądzę, że wbrew pozorom i niektórym deklaracjom Stanisław August nie tylko i nie przede wszystkim wzory angielskiego parlamentu i władzy królewskiej na wyspie miał przed oczyma, kiedy próbował wprowadzić w kraju system rządów osobistych. W większym zakresie wzorem miały być rządy „władców oświeconych" o silnych autorytetach, choćby dlatego, że informacja o tym, co dzieje się bliżej granic polskich, była znacznie łatwiejsza do uzyskania, a struktura społeczna sąsiednich kra-| jów bardziej zbliżona do struktury państwa polsko-litewskiego. j Witold Kula pisał wręcz o próbach wprowadzenia na małą ska-! lę czegoś w rodzaju „oświeconego absolutyzmu"36. Andrzej Rot-termund twierdzi, że pierwsze plany przebudowy Zamku, a szczególnie Apartamentu Wielkiego, w stylu i duchu monarchii francuskiej (1765-1766) zostały zaniechane nie z powodów finansowych, ale ideologicznych i politycznych. „Źródeł artystycznej, funkcjonalnej i ideowej koncepcji szukać należy w tradycyjnym rozwiązaniu wersalskim [...] W Wersalu wielki apartament paradny był symboliczną siedzibą władcy absolutnego"37. Budowane przez Antoniego Tyzenhauza manufaktury grodzieńskie (1765-1780) przypominają francuskie, Colber-towskie wzory uprzemysłowienia domen królewskich, a królewska farfurnia w Belwederze (1763-1780), fabryka sukna w Zaleszczykach (1765-1776) czy Kompania Manufaktur Wełnianych - czerpały wzory z krajów niemieckich. Komisja Edukacji Narodowej miała swoje odpowiedniki lub nawet prototypy w wielu krajach, przede wszystkim w Austrii. Tu także po ka- sacie zakonu jezuitów ich majątki przeznaczone zostały w 1773 r. na fundusz edukacyjny, a szkolnictwem wszystkich szczebli zająć się miała Nadworna Komisja Edukacyjna. Również organizacja wielu departamentów Rady Nieustającej została oparta na wzorach kontynentalnych, a nieudana próba kodyfikacji praw podjęta na wniosek Stanisława Augusta przez eks-kanclerza Andrzeja Zamoyskiego była może pierwszą próbą tego rodzaju przedsięwzięcia w Rzeczypospolitej, ale na pewno nie w „najbliższej" Europie. W wyspiarskiej Anglii panowało zaś prawo zwyczajowe i nikt nie miał zamiaru praw kodyfikować ani konstytucji spisywać. XIII. Trudna koegzystencja Oporna transformacja Po pierwszym rozbiorze kraj miał szansę wejścia na drogę reformatorskiej koniunktury, jaka panowała wówczas w wielu krajach europejskich. Co więcej, miał jeszcze wówczas szansę skupienia wokół dworu i jego inicjatyw „lepszej", bardziej światłej części opozycji wywodzącej się z dawnej Familii i osób z nią związanych nowymi więzami pokrewieństwa (bracia Potoccy na przykład) oraz kilku nowych, niezależnych małych ośrodków. Były takie instytucje, które stawały się miejscami względnie spokojnej współpracy. Dość przypomnieć, że do Komisji Edukacji Narodowej zostali wybrani z senatu i ministe-rium Ignacy Massalski biskup wileński, Michał Poniatowski biskup płocki, Antoni Sułkowski wojewoda gnieźnieński (niegdyś przyjaciel, teraz wróg króla), Joachim Chreptowicz podkancle-rzy litewski; z izby poselskiej Ignacy Potocki pisarz litewski, Adam Czartoryski generał ziem podolskich, Andrzej Zamoyski i Antoni Poniński. Ale osiągnięcie kompromisu nie było łatwe. Nawet na sejmie 1776 r., sejmie siłą skonfederowanym i wszak jakoby królew-sko-ambasadorskim, bardzo silny był opór przeciwko wielu reformom, szczególnie podatkowym. Także i „królewscy" posłowie z Litwy z Antonim Tyzenhauzem na czele żądali obniżenia podatków twierdząc, że w stosunku do liczby ludności Litwa winna wnosić tylko 25% podatków do budżetu państwa. Uznano także, że budżet wojskowy proponowany w preliminarzu ułożonym przez Ignacego Massalskiego jest za wysoki. Niektórzy posłowie i senatorowie (szczególnie Stanisław Lubomirski marszałek wielki koronny) chcieli ograniczyć wydatki kosztem tych działów, które były w gestii króla, a więc nie tylko subsydia dla skarbu królewskiego, ale także wydatki na Szkołę Rycerską, Gabinet królewski, dyplomację, Szkołę Języków Orientalnych, remonty Zamku. Ostatecznie preliminarz wydatków koronnych nie ograniczył „działów królewskich", natomiast litewski zaoszczędził na wydatkach na wojsko litewskie oraz dyplomację, Gabinet królewski i na Radę Nieustającą. Sporą sumę przeznaczono natomiast na regulację rzek litewskich i budowę kanałów. Niemniej uchwalony na tym sejmie preliminarz wydatków i dochodów (przyjętych na podstawie podatków ustalonych na sejmie rozbiorowym oraz zwiększonego potem podatku stemplowego) był pierwszym, który został prawie wykonany i obowiązywał aż do czasu zlikwidowania Rady Nieustającej w 1789 r. Wydatki wojskowe stanowiły w nim około 54%, cywilne (łącznie z nadzwyczajnymi) około 46% w Koronie i odwrotnie na Litwie: odpowiednio 46% na wojsko i 54% na wydatki cywilne. 260 261 W liczbach bezwzględnych były to jednak sumy małe jak na tak duże i potencjalnie bogate państwo. Po 1776 r., a więc po odzyskaniu części prerogatyw w Radzie Nieustającej, Stanisław August starał się wyzyskać Radę i własny Gabinet do wzmocnienia władz centralnych i umocnienia osobistych wpływów. Jakkolwiek udało się w części zreorganizować armię, a szczególnie artylerię oraz polską służbę zagraniczną w większości krajów europejskich (w sprawach zagranicznych i wojskowych istniał szczególny dualizm między Gabinetem i kancelarią wojskową króla a Departamentami Cudzoziemskim oraz Wojskowym Rady Nieustającej), były to inicjatywy, które tylko w części się powiodły. Dyplomację i wojsko kontrolował ściśle ambasador Otto Stackelberg, samodzielna bowiem polityka międzynarodowa oczywiście istnieć nie mogła. Rosji zależało jednak na tworzeniu pozorów niezależności Rzeczypospolitej, więc służba dyplomatyczna, chociaż uboga (przede wszystkim, ale nie tylko, w finanse, także w doświadczenie), przynajmniej przypominała krajom europejskim o istnieniu państwa polsko-litewskiego. Departament Policji Rady Nieustającej nie był szczególnie udolny, ale były to pierwsze kroki w zakresie centralnego kierowania infrastrukturą kraju. Relatywnie najlepiej powiodły się reformy skarbowe. Obie Komisje skarbowe, koronna i litewska, zostały w 1776 r. podporządkowane Departamentowi Skarbowemu Rady Nieustającej i przez następne lata zarząd skarbem stawał się coraz sprawniejszy, szczególnie w Koronie. Niekiedy dochody przewyższały wydatki. Wzrastały, chociaż nieznacznie, wydatki na wojsko, przeznaczane głównie na zaopatrzenie i reorganizację armii, na modernizację jej struktury (zwiększenie liczby piechoty i artylerii). Rosła też w pewnym zakresie liczebność wojska - wedle szacunków w latach 1778-1786 nastąpił wzrost o około 20% (w tym sztab generalny, jazda i piechota). Armia była wciąż jednak nieliczna i daleko było do skompletowania dozwolonej przez państwa rozbiorcze liczby 30 000. W Koronie w 1787 r. wynosiła około 13 800 ludzi. Natomiast w budżecie litewskim nie starczało pieniędzy nawet na marionetkową armię litewską, która wynosiła w 1776 r. mniej niż 4500 osób, a w r. 1778 pozostała na tym samym prawie poziomie licząc 4540 wojska komputowego1. Warto przypomnieć, że prywatne wojska magnackie liczyły niekiedy przeszło 3000 żołnierzy, a sąsiedzi mieli stałe stutysięczne armie, które w razie potrzeby mogły wzrosnąć do 200 000. Rosły bardzo powoli dochody skarbowe; w sześcioleciu 1776-1782 dochód roczny skarbu koronnego wzrósł o 10%, w następnym sześcioleciu zaledwie o około 4%. Znacznie gorzej przed- stawiała się sytuacja na Litwie. Komisja skarbowa litewska i jej urzędnicy nie wywiązywali się dobrze ze swoich obowiązków, nie potrafili właściwie przeprowadzić szacunków dochodów, ściągać podatków zarówno bezpośrednich, jak i pośrednich. W sumie w latach 1776-1788 mamy do czynienia z bardzo powolną poprawą sytuacji gospodarczej, w każdym razie w świetle budżetu - dochodów i wydatków państwa. Usiłowano podejmować różne inicjatywy, budować kanały, poprawić pławność rzek i porządkować gospodarkę miast wolnych zwanych królewskimi. Powstałe w 1768 r. tak zwane Komisje Boni Ordinis (Dobrego Porządku) miały uregulować prawne i finansowe sprawy miast, potem przydany został jeszcze jeden kontroler miast królewskich, Departament Policji Rady Nieustającej. Miasta wolne (królewskie) stanowiły zaledwie 26% ogółu miast, reszta była własnością prywatną (64%) bądź duchowną (10%) i państwo nie miało tu prawa ingerencji. Obie te instytucje zostały źle przyjęte przez elity mieszczańskie, gdyż w ich skład wchodziła tylko szlachta, były więc postrzegane raczej jako jeszcze jeden element ucisku i dyskryminacji społecznej i gospodarczej, a nie jako furtka ewentualnej emancypacji stanu miejskiego. W Rzeczypospolitej tylko szlachta stanowiąca ok. 10% społeczeństwa posiadała pełne prawa obywatelskie, w tym monopol władzy prawodawczej, wykonawczej i po prawdzie sądowniczej. Z tych dziesięciu procent zaledwie około 3-4% stanowiło odpowiednik tej warstwy społecznej w innych krajach europejskich. Zdaniem Talleyranda „szlachta, ten istotny pierwiastek monarchii, nie jest pierwiastkiem prostym i ani urodzenie bez dóbr, ani dobra bez urodzenia nie tworzą z politycznego punktu widzenia pełnej szlachty"2. Do stosunków panujących w Rzeczypospolitej odnieść można tylko pierwszy człon tego twierdzenia. Istniała bowiem szlachta bez ziemi, ale w praktyce nie istniała grupa „bez urodzenia" posiadająca dobra ziemskie. Liczna grupa biednej szlachty stanowiła polityczne oparcie dla większości sejmików i ich przywódców, była buńczuczna i agresywna lub układna i grzeczna i łatwo ulegała manipulacji politycznej. W 1768 r. ambasador Mikołaj Repnin pisał o tysiącach „ciemnej, fanatycznej i biedą doprowadzonej do rozpaczy szlachty". Istnieje wśród niektórych historyków przekonanie, wylansowane głównie przez Władysława Konopczyńskiego, że konfederacja barska stała się punktem zwrotnym w stosunku drobnej i średniej szlachty do jej naturalnych kierowników, patronów, mecenasów - magnaterii. Wówczas to jakoby rozpoczyna się proces emancypacji spod wpływów możnych panów, którzy opornie i niechętnie przyłączali się do walczących o „Boga i ojczyznę" skromnych majątkiem i imieniem konfederatów. 262 263 Teza to wątpliwa - proces emancypacji zaczyna się znacznie później, i to w bardzo wąskiej grupie lepiej wyedukowanych warstw szlacheckich. Stanisław August, kiedy wstępował na tron, otrzymał zapewne słuszną radę od Augusta Czartoryskiego, żeby promował mało znane rodziny średnio zamożnej szlachty, traktowane jako rodziny drugiej rangi w Rzeczypospolitej, a unikał zaspokajania ambicji i wzrostu potęgi rodzin możnowładczych. Rada była dobra, ale niełatwa do realizacji, jak wiemy bowiem, cały system, cała struktura polityczna w kraju opierały się na układach hierarchicznych, a więc na tych samych rodzinach szlacheckich budowały swoje strategie w województwach, ziemiach i powiatach możne i rody magnackie. Konkurencja była duża, a król nie dysponował wielkimi możliwościami; kandydatury do Rady Nieustającej musiał aprobować ambasador rosyjski, który bacznie strzegł, żeby stronnictwo królewskie nie stało się zbyt silne. W czasie rządów Antoniego Tyzenhauza na Litwie król miał tam za sobą znaczną większość (chociaż, jak pokazał sejm 1776 r., nie zawsze posłuszną), podobnie na Mazowszu za sprawą tradycji (ojciec wojewoda mazowiecki). Inaczej było w Wielkopolsce, gdzie grands bonnets (miejscowe tuzy), nie tyle magnaci, ile wielcy „panowie" wielkopolscy, niekoniecznie byli regalistami, ale na ogół skłaniali się do polityki prorosyjskiej, mając za plecami pruskiego sąsiada. Takim niby królewskim człowiekiem był na przykład Kazimierz Raczyń-ski, ale ten pozorny regalista był przede wszystkim zaufanym człowiekiem ambasadora rosyjskiego. W południowo-wschodnich dzielnicach kraju, gdzie fortuny magnackie były ogromne, nastroje nigdy nie były pewne. Królowi udało się stworzyć w senacie grono oddanych mu kasztelanów wywodzących się z mniej zamożnych grup szlachty (zwano ich złośliwie królewskimi piecze-niarzami), ale w tym celu musiał między innymi tworzyć nowe kasztelanie i nowe krzesła w senacie. Ważniejsza jednak była inna sprawa: Stanisław August nie miał wiele do zaoferowania również w sprawie perspektyw przebudowy kraju i generalnej reformy państwa. Wielka symbolika Zamku i wąskie pole manewru, drobne kroki reformatorskie, choć bardzo ważne chociażby przez to, że stawały się nowym fragmentem rzeczywistości, były mało efektywne i mało efektowne, nie mogły poderwać do działania, rozpalić umysłów ani ludzi dojrzałych, ani młodzieży szlacheckiej, nie miały w sobie cienia idei zdolnych rozpalić wyobraźnię. Rada Nieustająca jako główny organ wykonawczy, narzędzie obcego panowania, budziła niechęć. Król nie mógł, a może już i nie chciał, bo przestawał wierzyć w możliwość emancypacji, realizować drugiego zalecenia, jakie dał mu wuj Czartoryski tego samego dnia przed elekcją; wojewoda ruski powiedział wów- czas, że królowie nie mogą i nie powinni dotrzymywać danego słowa, gdyż dla władców są sprawy ważniejsze niż wierność przyrzeczeniom. Chodziło oczywiście o wierność polityczną i polityczną lojalność wobec imperatorowej Rosji. Ostatni intymny i rozpaczliwy list do Katarzyny II pisany był w czasie pierwszego rozbioru i dotyczył królewskich prerogatyw: Znasz historię mego życia. Byłem szczęśliwy przez chwilę, potem pozostały mi tylko marzenia; „Dziś odbiera mi się moją godność, jedyną prerogatywę, jaka tutaj jest związana z królewskością: rozdawnictwo łask. Jestem daleko od Ciebie... Ale jestem niewinny, jestem nieszczęśliwym królem i Twoim przyjacielem". List ten nie został nigdy wysłany. Hamlet i Don Kichot Zawsze, a szczególnie w sytuacjach trudnych lub skrajnych Stanisław August podejmował decyzje z trudem - ten trud, ten namysł prowadziły niekiedy do inercji, do bierności. Lub też do działań zbyt drobiazgowych, jak na przykład do bezpośredniej korespondencji ze szlachtą powiatów, ziem i województw, z działaczami różnego szczebla na stu kilkudziesięciu sejmikach. Charakterystyczne dla drobiazgowości króla są listy pisane w sprawach publicznych i prywatnych, a także szczegółowe notatki po rozmowach z różnymi ludźmi. Polecenia, jakie król wydawał swoim współpracownikom, i informacje, jakie im przekazywał, a także jakich oczekiwał. Warto tu przytoczyć instrukcję dla Antoniego Tyzenhauza, wedle której miał on informować króla o sejmikowych robotach na Litwie: „Teraz trzeba mi tylko relacji o rzeczach już zrobionych exempli gratia tak: Powiat - N; Pierwszy robotnik dyrygujący - N; Pod nim - N; Do ubezpieczenia ich corocznie daje się tyle - N. Dla ukontentowania ich partykularnie w tym roku wyrabia się ten a ten mariaż, ta a ta sprawa. Faworytów mających nad niemi vim persuasionis, tych a tych ujmuje się temi a temi interesami"3. To jeszcze nie koniec instrukcji. Król liczył, że pierwsze informacje zajmą kilka arkuszy, ale potem można będzie już tylko je uzupełniać. Interesujące, że w tej sprawie powoływał się na Henryka IV i jego ministra Maksymiliana Sully'ego, który założył jakoby królowi „kartotekę materiałów informacyjnych". Z tego typu szczegółowych informacji o ludziach i sprawach w terenie (łącznie z kojarzeniem małżeństw, którym zajmował się niekiedy sam król) musiał powstać obraz gęsty, ale nieprzejrzysty, „szum informacyjny", z natury rzeczy plotkarski, który bardziej jeszcze utrudniał podejmowanie decyzji. Iwan Turgieniew przeciwstawił niegdyś dwa rodzaje, dwa typy ludzkiej osobowości: Hamleta i Don Kichota. Jeśli zaliczymy 264 265 Stanisława Augusta do kategorii osobowości „Hamletów", którzy dostrzegają wielość prawd i pluralizm wartości, ale z tego właśnie powodu są niezdolni do zdecydowanego, energicznego działania, to musimy wówczas powiedzieć, że brak mu było cech przywódczych i elementów osobowości autorytarnej. Postawa Hamleta, który, jak przypomina Andrzej Walicki, powiadał „Tak tedy namysł czyni nas tchórzami" - jest przeciwieństwem postawy Don Kichota, zdolnego do czynu dzięki bezkrytycznej wierze w zwycięstwo4. Trzeba dodać, że czyny Don Kichota dotyczyły rzeczywistości „nierzeczywistej", „zmitologizo-wanej". I Stanisław August niekiedy takim Don Kichotem też się stawał. Przeważały jednak z biegiem lat postawa Hamleta i przywiązanie do tego, co dobrze znane. Zdumiewająco współcześnie brzmią dziś słowa króla wyrażone w liście do Melchiora Grimma z czasów pierwszego rozbioru: „Muszę zawsze we wszystkim poruszać się po omacku. Im dłużej żyję, tym bardziej się przekonuję, że szczęśliwi są tylko ci, którzy widzą jedną zaledwie stronę rzeczy. Tacy jak oni wierzą głęboko, że zawsze wiedzą dokładnie, co powinni zrobić, decydują się szybko i nie znają gwałtownych niepokojów, wywołanych wątpliwościami dotyczącymi wyboru drogi, jaką trzeba pójść"5. Być może postawa Hamletów jest sympatyczniejsza, ale ani Hamlet, ani Don Kichot nie są stworzeni na polityków czy na twórczych przywódców wspólnoty. Do tego trzeba postawy zdecydowanej, entuzjastycznej, a król zbyt często bywał smutny, rozczarowany i skwaszony, pełen melancholii, jak Hamlet właśnie, i pisał wciąż „o swoim melancholijnym charakterze" lub „głębokim smutku" czy też depresji. Z biegiem lat podobno stał się osowiały i przemawiał „bez jakiegokolwiek energicznego zrywu. Jego czarowny głos stawał się płaczliwy, kiedy zdobywał się na egzaltację, a nawet rozrzewniał się do łez"6. Takim zapamiętała go na sejmie w 1791 r. młoda Wirydianna Kwilecka, żona posła drugiej kadencji na Sejm Czteroletni. Stanisław August coraz częściej bywał smutny i osowiały, ale trzeba przyznać, że miał ku temu powody. Przyjaciele stawali się wrogami, jak Ksawery Branicki i Franciszek Rzewuski, lub zbyt się usamodzielniali, jak Antoni Tyzenhauz. Starzeli się i odchodzili dawni, wierni klienci Poniatowskich. Po sejmie 1776 r. Stanisław August był znów pełen nadziei, że droga, którą wybrał, mimo iż gwałtowna, jest obiecująca, że konfederując kolejne sejmy łatwiej wprowadzi system rządów osobistych, najlepszych dla kraju, a wraz z tym szereg reform. Król liczył na taką współpracę z ambasadorem Rosji, która przynajmniej na zewnątrz będzie wyglądała na współpracę dwóch partnerów. Dwóch partnerów jeżeli nie równorzędnych, to przynajmniej blisko ze sobą współpracujących i lojalnych. Swój system polityczny i prestiż chciał oprzeć na stworzeniu choć iluzji, iż ambasador jest przedstawicielem zaprzyjaźnionego mocarstwa, a król głową najważniejszego w kraju stronnictwa, które przez to mocarstwo jest wspierane i akceptowane. Stanisław August chciał już być lojalny wobec Rosji i lojalny wobec ambasadora. W zamian oczekiwał pewnego marginesu swobody, akceptacji kolejnych drobnych reform i zgody na formowanie własnego, pro-rosyjskiego stronnictwa. Ale nadzieje na realizację nawet takiego scenariusza okazały się znowu płonne. Zarówno w swoich koncepcjach i działaniach politycznych, jak i stosunkach osobistych ambasador Otto Stackelberg bywał skrajnie nielojalny wobec swojego koronowanego podwładnego i powiedzieć można, że okazywał mu arogancję i narażał na śmieszność zmieniając nagle i bez jego wiedzy „systemy polityczne", znienacka popierając lub awansując ludzi królowi wrogich lub niechętnych. Na próżno Stanisław August przekonywał go, że skoro sam działa wobec ambasadora z dobrą wolą i otwartością, chciałby spotkać się z taką samą lojalnością. Były to argumenty naiwne, ambasador bowiem doskonale wiedział, co i dlaczego czyni. Już przed następnym sejmem Stanisław August miał się przekonać, że ambasador znów powoli zwołuje malkontentów nie tylko zresztą dla trzymania króla w szachu. Kiedy w 1778 r. Stackelberg wprowadził do Rady Nieustającej, i to na stanowisko marszałka, Ignacego Potockiego, aktywnego członka antykrólewskiej opozycji, twierdząc nie bez racji, „że nie ma osoby, która bardziej by się nadawała na to stanowisko", Stanisław August odczuł to jako policzek, jako zamach na dopiero co odzyskane okruchy władzy przynajmniej na terenie Rady Nieustającej: „Można również myśleć, że rzeczywiste pobudki takiego postępowania w części zmierzały do tego, abym ja nie był panem Rady w takim stopniu jak w poprzedniej, gdzie prawość moich poglądów [...] nadawała mi stanowczą przewagę, a to właśnie mogło nie leżeć w interesie wpływu, który nami rządzi [...] spodziewano się rozbudzić niepokój i ambicyją możnych, znowu ich na scenę wprowadzając; spodziewano się przywrócić intrygę i nierząd"7. Król w głębi serca miał się za jedynego sprawiedliwego w tym kraju, a w dodatku nienawidził Ignacego Potockiego i całej byłej Familii. Nienawidził już w tym czasie, jak wiemy, także Ksawerego Branickiego, z którym Potocki gotów był się związać dla uzyskania (w Petersburgu lub Warszawie) należnego mu awansu na ministra, a z nimi z kolei Adam Kazimierz Czartoryski. Najpierw Stanisław August razem ze Stackelbergiem hamowali awans Ignacego Potockiego: w 1773 r. liczył na kanclerstwo litewskie po Michale Czartoryskim, a dostał tylko pisarstwo wielkie litewskie, potem stałe trudności robił już sam król. Stanisław Au- 266 267 gust w tym samym tekście pisze, że „widziano, iż umysły się uspokajają, przywiązują do mnie". Inna była ocena Ottona Stackelberga, który uważał, że umysły polskie bardzo łatwo byłoby wzburzyć: „Konfederacja barska została stłumiona, ale nie zniszczona. Rozbiór był ciosem, który Polaków poraził, ale ich nie zmiękczył". Nowy „system polityczny", jaki Stackelberg zademonstrował już przed sejmem 1778 r., był związany z wybuchem wiosną tego roku konfliktu zbrojnego między Austrią a Prusami, który znany jest pod nazwą wojny o sukcesję bawarską. Pozorna solidarność trzech państw rozbiorczych, czy też raczej „zimna wojna" między Austrią a Prusami i Rosją, została zakłócona. Rozpoczęła się kolejna baśniowa gra międzynarodowej dyplomacji: domysły, plotki, mylenie tropów, wzajemna podejrzliwość, zmiany koncepcji politycznych przyprawiały o zdenerwowanie i wprowadzały w błąd nawet wybitne dyplomatyczne i koronowane głowy tego czasu, a cóż dopiero mówić o dyplomacji polskiej. Teoretycznie Rosja jako sojuszniczka Prus powinna była udzielić pomocy zbrojnej swojemu aliantowi. Austria zdecydowała się mimo takiej ewentualności na przyłączenie Bawarii wbrew woli Prus licząc na to, że Rosja pozostanie neutralna, a neutralność ta rozbije lub przynajmniej osłabi sojusz rosyjsko-pru-ski. I przewidywania Józefa II okazały się trafne. Imperatoro-wa mimo pozorów nie chciała mieszać się bezpośrednio w tę wojnę, wybrała drogę zwlekania i utrzymywania pozycji neutralnej, tym bardziej że nowe konflikty z Turcją mogły lada chwila doprowadzić do wojny rosyjsko-tureckiej, która wiązałaby siły wojenne Rosji. W tym czasie Rzeczpospolita stawała się chwilami przedmiotem wzmożonego zainteresowania ze strony Austrii i Rosji. Nastroje w kraju były zmienne, to propruskie, to proaustriackie lub prorosyjskie. Mówiło się o odzyskaniu Galicji przy pomocy Prus, lub też odwrotnie, o możliwości utworzenia w Galicji konfederacji proaustriackiej - antyrosyjskiej. Albo też o tym, że skon-federowana Rzeczpospolita stanie przy boku Rosji i Prus przeciwko Austrii. Były to oczywiście koncepcje wyłączające się nawzajem i świadczyły tylko o tym, że opinia oczekiwała zmian. W latach konfliktu 1778-1779 krążyły przeróżne, sprzeczne i fantastyczne pogłoski i informacje. W tej sytuacji ambasador rosyjski uznał, że atmosfera sprzyja podniesieniu jego pozycji i przed sejmem 1778 r. starał się o załatwienie trzech spraw. Po pierwsze o przeciągnięcie na swoją stronę tak zwanej partii galicyjskiej, oswojenie silnej grupy, która posiadała dobra ziemskie w zaborze austriackim i mogłaby w sprzyjających warunkach podjąć się zorganizowania na przykład antyrosyjskiej konfederacji. Trzeba ją było przyciąg- nać do systemu rosyjskiego. Była to dobrze pomyślana taktyka na wypadek, gdyby Rosja zaangażowała się w wojnę z Austrią, i nie miało większego znaczenia, że „partia galicyjska" w dużej mierze stanowiła trzon dawnej Familii i familii nowej, które stanowiły teraz istotną siłę w antykrólewskiej opozycji. Po drugie Stackelberg miał obowiązek zademonstrować, na razie ruchami na polskiej szachownicy, neutralność Rosji wobec Austrii, a więc okazać przychylność jej polskim poddanym. I po trzecie mógł przy tej okazji utrzeć nosa królowi, który po 1776 r. zdawał się niekiedy zapominać, kto rządzi i kto będzie rządzić w tym kraju. Wszystkie trzy motywy król poprawnie odczytał, ale po nie-wczasie. Wedle życzeń imperatorowej i ambasadora sejm 1778 r. miał być sejmem wolnym, nieskonfederowanym, wbrew woli króla i uzgodnionych z nim wcześniej planów. Stanisław August liczył na powtórzenie konfederacji i organizacji sejmu sprzed 2 lat. Takie powtarzające się sejmy konfederackie, wykluczające z systemu parlamentarnego wszystkich będących w opozycji kandydatów na posłów, zapewniały wprowadzenie pewnych drobnych reform, ale były odbierane w kraju jako gwałcenie podstawowych szlacheckich praw i wolności. Z kolei sejmy „wolne", z liberum veto, mogły nie funkcjonować wcale. Były to niełatwe dylematy. Sejm wolny 1778 r. wedle scenariusza imperatorowej i ambasadora rosyjskiego miał nie tylko uspokoić Austrię, ale też być kolejnym „wyższym stopniem" legitymizacji rządów Katarzyny II w Polsce, król zaś uważał, że chodziło o legitymizację całego traktatu rozbiorowego. Były to jednak niuanse, chociaż może w dobie wojny bawarskiej istotne. Stanisław August słusznie zakładał, że dla pokierowania sejmem wolnym wedle swojej woli ambasador istotnie będzie musiał pozyskać opozycję i dać jej wpływy w Radzie Nieustającej, ale nie oczekiwał skrajnych kroków. Stackelberg zaś zmieniając „polityczny system" bez uzgodnienia (zauważmy, że dość szybko, po niecałych dwóch latach) stał się jeszcze bardziej opryskliwy i dręczył króla, aby go zmiękczyć na rozmaite sposoby. Niemniej, chowając swoje karty w rękawie, dopuścił do wyboru na sejmikach (tym razem wolnych, nie obstawionych wojskami rosyjskimi) „stronników dworu". Okazało się to łatwe, nikt bowiem nie wierzył w tę -jak donosił jeden z zagranicznych obserwatorów - „«pozorną wolność" po ubiegłych doświadczeniach i widać, że najlepsi obywatele odsunęli się [od udziału w sejmikach] i dali wolne pole wyboru dla kandydatów popieranych przez króla", któremu żadna partia ani fakcja nie zamierzały przeszkadzać8. Dopiero przed samym sejmem Stanisław August dowiedział się, jaką grupę opozycji Stackelberg ma zamiar uaktywnić i wprowa- 268 dzić do Rady tockiego wprowadził nych z nimi ludzi: Stanisfcik rza Czartoryskiego, Kazimierza Nestora Sapieltni Ten nagły zwrot w nie, ponieważ poza czyły o jego politycznej obcych dyplomatów, opozjtjiiiląitliiiiilini. wie, jaką odbył ze w czasie sejmu i po były się tego właśnie dniailii się na „fałszywą pozycję",iiil jalności ambasadora. lecz dość dla Stanisława . żadnych atutów w ręku it) przetargu, którego być niti tażował, niekiedy podtrzypUj jednak król chciał tylko dział wcześniej o jego rzec stemu" - to przystosował ciąż w części uratował si w tym czasie wynika, że i cenę, żeby w opinii społecijidiialfiliiji basador działa ręka w rę W tej rozmowie dawał zumie ukryte jakoby mot lei ani nie potwierdzał Natomiast po pewnym czaili uwierzył, bo chciał uwierzjt,i(»ip] tyką chwili"9. Od tego czasu, tak jak będzie już stale manewrovilitesiipuijiHii August stale będzie dzić, ograniczyć czypospolitej i trzymać wtjliiitip Były to tylko złudzenia. 269 W latach 1778-1780 z Po pierwsze sejmiki 1778 ruj mowanym stronnictwie kribiii królewskich postawach ność między królewskim polityczną sojuszu polsko-ijijti kich sejmików. Tymczasem „posłowie królewscy" przywozili na sejmy zupełnie „niekrólewskie" instrukcje; nie widać było, jak zauważył Michalski, „potencjalnej zgody na poparcie przez posłów jakichś decyzji królewskich mogących wyniknąć z sytuacji międzynarodowej"10. Nie wyrażano zgody na nowe podatki, kwestionowano nawet niektóre niedawno wprowadzone. Tak więc tylko w jałowych deklaracjach patriotycznych popierano wzrost sił militarnych kraju, bądź też posłowie istotnie uważali, że to nowe wojsko będzie w gestii rosyjskiej. Sprzeciwiano się jednak także reformom „neutralnym", jak na przykład wzrostowi pozycji budżetu przeznaczonych na listę cywilną władz centralnych. Jednym zapewne zbyt trudno było skojarzyć podatki z możliwościami rozwoju społeczno-gospodarcze-go i nowymi miejscami pracy dla wielu grup szlachty (wojsko, administracja), inni tradycyjnie nie akceptowali ograniczania szlacheckich przywilejów. Jednak przede wszystkim prowincja, z różnych względów, nie widziała możliwości emancypacji politycznej w obecnych układach i pod niepewnym przewodnictwem króla. Przewodnictwem niepewnym, wciąż bowiem, w każdej chwili z takim trudem układane klocki mogły zostać przewrócone jednym ruchem innej ręki. W 1780 r. za sprawą Stackelberga nastąpił upadek Antoniego Tyzenhauza, a wraz z nim upadły pewne przedsięwzięcia przemysłowe na Litwie, którym zresztą już wcześniej groziło bankructwo (jednak jeszcze w czasie powstania 1794 r. manufaktury grodzieńskie dostarczały sukno dla wojska). Niechęć litewskiej magnaterii, która interweniowała aż w Petersburgu, i zbyt już jawne nadużycia finansowe, bałagan w administracji dóbr ekonomicznych skumulowały się wywołując efekt lawiny. „Do defektu finansowego łączy się zebrana zewsząd na WPana burza tak mocna, że ja po walce tygodniowej za WPanem nie mogłem się jej dalej sam opierać, ponieważ [srogie konsekwencje] i mnie samemu zostały zapowiedziane, gdybym WPana chciał utrzymywać w tej czynności [...] Nie ślep się [...] nadziejami żadnymi [...] Otwórz oczy tandem [nareszcie] nad strasznym nierządem i co gorsza nad nagannościami administracji Twojej publicznych pieniędzy"11. Król w sposób zapewne szczery chciał bronić przyjaciela, który zapewniał mu wpływy polityczne na Litwie i spore dochody do królewskiego skarbu, ale jak zwykle w królewskich interwencjach nie stało możliwości, energii, a może i woli. Sam z powodu Antoniego Tyzenhauza znalazł się w niemałych kłopotach i ostatecznie musiał umyć ręce od całej afery. W lipcu 1780 r. wyrażał nadzieję, że z tej burzy dotyczącej nadużyć w skarbie litewskim i samowoli w trybunale Tyzenhauz „wyjdzie bez plamy", a król bez większej szkody. „Ale mówię, że na koniec, bo co teraz, to ta burza 270 271 tak wszystko razem zamąciła, że ja w niewymownym zostaję ambarasie i we wszystkim mi się rwie, i tak to będzie zapewne jeszcze kilka miesięcy. Ale mam ufność w Panu Bogu, że mnie przecie i teraz jakoś wyprowadzi"12. Kluczem do upadku Tyzehauza były sprawy polityczne, korupcja wymiaru sprawiedliwości, trybunału. Dopiero do buntu politycznego litewskiej opozycji dołączyły się jako pierwszoplanowe sprawy nadużyć finansowych i administracyjnych. Jest pewne: należało obalić zbyt już zuchwałego i zbyt samodzielnego królewskiego poplecznika na Litwie, a więc i rosnące wpływy królewskie. Antoni Tyzenhauz, zwolennik silnej władzy królewskiej i emancypacji politycznej króla, uważał, że jego upadek i los zależą głównie od Stackelberga. „Już daleko zaszła Moskwa, a z posesji tej nie ustąpi, tak daleko nad tronem podniósł się pan ambasador [...] nad krajem z królem, a z krajem nad królem"13. Jednak i dla króla podskarbi ze swoją pozornie „prokrólewską" szlachtą litewską, która w gruncie rzeczy była zależna od Tyzenhauza i jemu posłuszna, stawał się coraz bardziej niewygodny. Król był z natury podejrzliwy, już znacznie wcześniej kazał śledzić działania podskarbiego, przestał ufać swojemu wszechmogącemu przedstawicielowi na Litwie. W kraju bowiem zaczynały panować opinie, że „podskarbi rządzi zupełnie królem, tak dalece, iż nic nie ma, czego by dla niego nie uczynił" - a na takie napomknięcia Stanisław August miał bardzo wyczulone ucho. Józef Kossakowski wspominał, że kiedy dostał przywilej na pisarstwo litewskie, król kazał mu rozpowiadać po powrocie na Litwę, że „Tyzenhauz królem nie rządzi, że król sam czyni, co chce". Jeśli panowały opinie, że to Antoni Tyzenhauz rządzi królem, a nie odwrotnie, to znaczy, że i prestiż króla, i jego pozycja nie były dobrze ugruntowane, a miłość własna zraniona. Ponadto ten ze skromnej rodziny pochodzący „namiestnik królewski" otoczył się przepychem, puszył i pienił jak litewski władca, wywołując żywiołową niechęć litewskich arystokratów. Król jednak nie potrafił ani sam i w porę pozbyć się Antoniego Tyzenhauza, ani skutecznie go obronić. Powiadano w Warszawie, że po niekorzystnym wyroku Komisji Skarbu Litewskiego podskarbi litewski popadł w obłęd. Na następnym sejmie, w 1782 r., zwaliła się na Stanisława Augusta sprawa biskupa krakowskiego Kajetana Sołtyka, który zapadł na psychiczną chorobę i został zawieszony w urzędzie biskupim oraz odsunięty od zarządu olbrzymich i bogatych dóbr biskupstwa krakowskiego. Zarząd dóbr miał na razie przejąć Michał Poniatowski. Po kraju rozeszła się oczywiście pogłoska, że choroba jest wymyślonym przez króla i jego rodzinę pretekstem zemsty nad biskupem i przejęcia intratnej ad- ministracji. Kajetan Sołtyk był osobistością polityczną. Dla jednych był bohaterem 1769 r. i męczennikiem za sprawę religii i ojczyzny. Tacy oczywiście chorować nie mogli, w ówczesnej obiegowej opinii byli co najwyżej dziećmi Bożymi o przyćmionym umyśle. Dla innych ubezwłasnowolnienie biskupa, od dawna wrogiego królowi (a przedtem Familii), stało się znakomitym pretekstem kolejnej krucjaty anty królewski ej. Obronę obłąkanego biskupa podjęli na sejmie 1782 r. nawet najbardziej światli ludzie w kraju. Kiedy na sejmie owym Stanisław August, mając tym razem zdecydowaną większość posłów, przeprowadził wybór własnych kandydatów do Rady Nieustającej wbrew zdaniu opozycji i życzeniom ambasadora, ten miał oznajmić, że „wolność w Polsce zginęła, bo Stanisław August wraz z bratem Michałem chcą rządzić w Polsce według swojej woli". Co było niewątpliwie częściową prawdą, tyle że chcieć nie znaczy móc. Rozegrała się znów hałaśliwa farsa pod tytułem „król dyktator", „król absolutysta". „Nigdy jeszcze, odkąd na tronie siedział jakikolwiek król, nie robiono mu w oczy tak szalonych i zuchwałych wyrzutów" - pisał do Drezna podkopując dalej autorytet króla polskiego i jego rodaków rezydent saski w Warszawie. - Podpity Ksawery Branicki groził królowi szlacheckimi szablami, a drugi hetman, Seweryn Rzewuski, śmiał nawet przypomnieć losy ściętego w 1649 r. króla Anglii Karola I. Stanisław August wszystkie obelgi przyjął w milczeniu, mimo iż na tym sejmie znaczną większość stanowili posłowie królewscy". I cóż myśleli o swoim królu, co nie potrafił lub bał się zdecydowanie zareagować na obelgi i potwarz, ludzie, którzy stanowili jego potencjalne lub rzeczywiste stronnictwo, i cóż można myśleć o „stronnictwie", które będąc w większości daje się zastraszyć kilkunastu demagogom? Sądzić można, że Stanisław August taktykę milczenia uznał za jedynie słuszną lub też nie mógł się zdecydować na określoną reakcję. Ale obraz bezkarnie lżonego majestatu był widowiskiem smutnym. Stoicki spokój, „cierpliwość i męstwo" rezygnacji nie przyniosły dobrych rezultatów. Miały o tym świadczyć kolejne wydarzenia. Opozycja, dotąd rozbita lub tylko podzielona na frakcje, zaczęła się konsolidować w połowie lat 80. Latem 1785 r. donoszono Ignacemu Potockiemu, że jeden z jego przyjaciół będąc „u dworu [...] znalazł wszystkich pomieszanych i strwożonych", dowiedziano się tam bowiem o udziale marszałka Ignacego Potockiego w spotkaniu opozycji w Białej Cerkwi, posiadłości Ksawerego Branickiego. Zdaniem korespondenta król i jego otoczenie niepokoili się, „iż to zgromadzenie jest niejakąś radą skrytą przeciwko dworowi, skutków której mocno zdaje się obawiać 272 273 i lękać". Spotkań takich odbywało się więcej, między innymi Ksawerego Branickiego, Ignacego Potockiego i innych matadorów opozycji w Humaniu, dobrach Szczęsnego Potockiego, który zapewniał zresztą króla, że nie są zamysłem konfederacji złączeni, „ale przyjaźni, a ten jest rzadszy w Polszcze". Na sejmie 1786 r., zwanym sejmem „dogrumowskim", gdyż miał pogodzić zwaśnione aferą strony, Stanisława Augusta i Adama Kazimierza Czartoryskiego, rozegrały się sceny jeszcze bardziej gwałtowne. Ale atmosfera ekscytacji i swoistego buntu została przygotowana wcześniej. Złożyły się na nią rozmaite, pozornie niespójne elementy. Emocje patriotyczne pod-syca/ie na prowincji skupił na sobie bogaty magnat ukraiński, Szczęsny Potocki wojewoda ruski. Na sejmie grodzieńskim 1784 r. obiecał własnym kosztem wystawić regiment wojska i ofiarować 24 armaty. Był to dobrze pomyślany antykrólewski gest polityczny, przeciwstawiający centralizującej polityce króla siłę i bogactwo magnackich latyfundiów. Na sejmie tym dyskutowano ponadto o królewskich długach, więc dar dla Rzeczypospolitej wydawał się tym bardziej hojny w obliczu niegospodarności dworu warszawskiego. Zaraz potem „trucicielska afera" Dogrumowej wywołała ogólne oburzenie, gorszące pomówienia i plotki. Opinia szlachecka była też coraz bardziej niechętna Radzie Nieustającej. Szczególną nieufność wobec poczynań króla i jego najbliższego współpracownika generała Jana Komarzewskiego, związanego blisko z Ottonem Stackelber-giem, budziła ich działalność w Departamencie Wojskowym i kancelarii wojskowej Stanisława Augusta. Sprawa nowego regulaminu opracowanego szybko, przez małe grono niezbyt kompetentnych, niskich rangą wojskowych i wprowadzenie go w życie bez uprzedniej zgody sejmu dały opozycji znakomity pretekst do antykrólewskich wystąpień. W tym czasie król starał się załatwiać niektóre sprawy poza sejmem, stosować metodę faktów dokonanych i w ten sposób rozszerzyć swoje kompetencje oraz wprowadzić niektóre reformy. Nowy regulamin Emanuel Rostworowski ocenił jako twór dość mierny, rozwlekły i niejasny mimo kilku ważnych organizacyjnych nowości i przyznał, iż z punktu widzenia litery prawa miał rację Szczęsny Potocki występując na sejmie 1786 r. przeciw Departamentowi, który zgrzeszył, gdy „utworzywszy nowy regulament, w którym przeinacza korpusy wojskowe, tworzy nowe urzędy wojskowe, przepisując im reguły nie czeka aprobaty sejmowej, ale zaraz każe go wojsku wprowadzić". Ponieważ w nowym regulaminie mnożono między innymi wysokie stopnie wojskowe, których rozdawnictwo leżało w gestii Stanisława Augusta, nic dziwnego, że wywołało to rozmaite niedobre skojarzenia „absolutystyczne". Można było podejrzę- wać, że król chce podporządkować sobie całkowicie wojsko i ograniczyć kompetencje wyższych szarż wojskowych. Wszystko razem wywołało postawy obronne hetmanów, generałów oraz ich przyjaciół i klientów. Wzburzyło także i szersze grono posłów nie wplątanych w subtelne gry polityczne. W tej atmosferze prawdziwą burzę wywołał punkt regulaminu dopuszczający do stopni oficerskich obcokrajowców i nieszlachtę, a więc głównie mieszczaństwo. Niechęć do Stackelberga, króla i generała Komarzewskiego splotła się z nagle rozbudzoną ksenofobią szlachecką. Odznaczył się na tym sejmie poseł gnieźnieński Jan Sucho-rzewski. „Niech cudzoziemcy i nieszlachta pilnują swego powołania [...] niech nie będą osadzane nimi urzędy tak cywilne, jako też wojskowe, bo to nie jest rzeczą ani przyzwoitą, ani bezpieczną". Na próbę królewskiego sprzeciwu „hałas i rozruch wzmogły się do tego stopnia, iż moi najbardziej zaufani przyszli prosić, aby przyznać temu tłumowi, który stał się jakby ogarnięty szaleństwem, to, czego żądał, w przeciwnym razie wystawiliby na niebezpieczeństwo swoje osoby, a ja ryzykowałbym utratę całej mojej większości we wszystkich sprawach sejmowych"14. Król określił sytuację jako „rwący potok", a przyjęcie uchwały o dopuszczaniu do szarż wojskowych tylko „rodowitej szlachty polskiej" jako działający gwałtownie i potężnie „przesąd sarmacki". Nie był to jednak „przesąd sarmacki", w każdym razie nie tylko. Reakcja posłów na sejmie 1786 r. była to reakcja przedstawicieli społeczeństwa sfrustrowanego, żyjącego w poczuciu zagrożenia i niepewności. Ten tłum „ogarnięty szaleństwem" wyrażał strach szlachty przed obcym, który w dodatku mógłby zagarnąć część i tak małej puli miejsc prestiżowych i dochodowych, a nawet jakichkolwiek miejsc płatnych w skromnym wojsku i skromnej biurokracji Rzeczypospolitej. Ten tłum wyrażał cechy społeczności plemiennej o zbyt rozwiniętym poczuciu odrębności, o niewielkim wykształceniu, przyzwyczajonej do bezruchu. Jest sprawą interesującą, jak często, i to z powodzeniem, konserwatyzm (lub radykalizm) odwołuje się do najgorszych cech wspólnoty, ksenofobii i szowinizmu. I w sprzyjających okolicznościach znajduje oddźwięk. Reakcja izby sejmowej była tym dziwniejsza, że wielu polskich oficerów służyło w armiach obcych. Polityczne rozgrywki między królem a magnaterią nie były przez posłów do końca zrozumiane. Przypuszcza się na przykład, że pretekstem rozhuśtania ksenofobicznych nastrojów w izbie sejmowej i wniesienia wniosku o wykluczeniu nie-szlachty, cudzoziemców, a nawet indygenów była osoba księcia Karola de Nassau, raczej awanturnika niż dyplomaty i wojsko- 274 275 wego. Karol de Nassau pozostawał w przyjaźni ze Stanisławem Augustem i był blisko związany z dworem rosyjskim. Stanisław August chciał wciągnąć go do polskiej służby wojskowej, nie wiadomo dokładnie dlaczego. Albo żeby schlebiać Potiom-kinowi, albo żeby mieć ostoję przeciw rodzimej wojskowej opozycji. Był to błąd polityczny, który sprowokował ustawę prawną szczególnie przykrą dla tolerancyjnego polskiego monarchy. I ten sejm nie był zwycięstwem Stanisława Augusta. Na szczęście dla króla opozycję konsolidowała wciąż jeszcze w większym stopniu niechęć do dworu królewskiego niż wspólny program. Niemniej gdyby Stackelberg nie roztaczał nad Stanisławem Augustem parasola ochronnego, na pewno doszłoby do jeszcze ostrzejszych starć i być może zrywania sejmów. Takie zamiary miał hetman Branicki i jego adherenci już w 1784 r., ale nie zostały one zaaprobowane przez Katarzynę II, co wyjawił królowi klient Ksawerego Branickiego generał Kajetan Kurdwanowski. W takiej sytuacji można zadać pytanie, jakie ostatecznie korzyści polityczne przyniosło budzące tyle kontrowersji tak silne ograniczenie władzy hetmańskiej, skoro król sam, nawet mając w swoim ręku dość szeroką władzę nad wojskiem (Rada Nieustająca i kancelaria wojskowa), nie zyskiwał w gruncie rzeczy żadnego rzeczywistego atutu w grze politycznej. Swary o prestiż i władzę Stanisława Augusta z Ksawerym Bra-nickim, który z oddanego przyjaciela stał się wrogiem i politycznym warchołem, a zatem zerwanie i z Sapiehami, kłótnie, które prowokował między innymi ambasador rosyjski i „łagodny", oddany, ale niezbyt zdolny generał Komarzewski, nieporozumienia z Ignacym Potockim, od 1783 r. marszałkiem nadwornym litewskim, przywódcą „nowej familii", oraz więcej niż ochłodzenie stosunków ze Szczęsnym Potockim i oczywiście po aferze dogrumowskiej z Adamem i Izabelą Czartoryski-mi sprawiły, że król znów stał sam oko w oko z coraz szerszą i silniejszą grupą opozycji, mając za sobą niepewne wsparcie pozornego sojusznika w osobie rosyjskiego prokonsula i łudząc się, że ma po swojej stronie tak zwaną średnią szlachtę. Nie było królowi łatwo utrzymać prestiż i stanowczość wobec tuzów magnackich. Oto w listopadzie 1786 r. zjawił się w Zamku, już od pewnego czasu oswojony przez Tyzenhauza i Stanisława Augusta, były marszałek konfederacji radomskiej Karol Radziwiłł „Panie Kochanku". Oznajmił, że żądał, a nie otrzymał podkomorstwa litewskiego dla swojego krewnego Macieja Radziwiłła; wyraził też pretensje, że gdy inni „niedobrych" dla króla posłów wystawiają, a są obdarzani łaskami, on, który „dobrych" posłów i teraz na sejm „przystawił", niczego nie może uprosić ani otrzymać. Król odpowiedział, że ma na oku innych kandydatów i że bez tego awansu „znalazłyby się powody do wdzięczności domu Radziwiłłów". Radziwiłł: „Jeżeli nie dasz, Panie, podkomorstwa księciu Maciejowi, to mię raczysz uwolnić od usług swoich, a ja bojąc się, aby drugi taki mściwy na mnie nie powstał jako był ks. kanclerz Czartoryski, udam się też do moich krewnych; wszak i ks. Adam [Czartoryski] mój kuzyn i wojewoda ruski [Szczęsny Potocki] mój kuzyn; a gdy weźmiem się za ręce, to i sejmiki, i deputatów, i posłów będziemy utrzymywali [...] a teraz żegnam W.Kr.Mość". Król: „Mości książę, nie radzę mnie tak spiesznie żegnać"15. Po dwóch dniach podkomorstwo litewskie dla Macieja Radziwiłła było już jednak podpisane, a wojewoda wileński przyszedł króla „przeprosić". Tak więc „spieszne pożegnanie" mimo pogróżki w głosie Stanisława Augusta dało oczekiwane efekty. To król, a nie Radziwiłł dał się zastraszyć. Stanisław August nie potrafił konsolidować przyjaciół, antagonizować swoich prawdziwych czy potencjalnych wrogów, rozbijać ich solidarności. Miał raczej zdolność do antagonizowania i przyjaciół, i środowisk opozycyjnych w stosunku do siebie właśnie, a jego osobowość i zachowanie prowokowały (nierzadko przy cichej i sprawnej pomocy ambasadora rosyjskiego) do łączenia się przeciw niemu różnych, niekoniecznie mających wspólne cele i interesy środowisk. W tym czasie usiłował być „twardy", często podkreślał godność majestatu. W 1786 r. miało dojść do pozornej ugody między Adamem Czartoryskim a Stanisławem Augustem. Generał ziem podolskich zjechał z Puław na trzy dni do Warszawy, żeby złożyć wizytę królowi. „Względem dworu bytność ta na lepsze obróciła się, gdyż jak król w sejmie brata, tak w pokoju swoim króla chciał udawać. I ta scena na tryumf wyszła dla księcia i księżnej [Czartory-skich], którym wszyscy, dwór wyjąwszy, oddali hołd względów uszanowania". Tej samej jesieni w rozmowie ze Szczęsnym Potockim Stanisław August oznajmił: „Jeżeli obaczę, że się do mnie wracasz, z radością W.Pana przyjmę. Jeżeli obaczę, że nie, to wezmę piórko i Twoje imię przemażę tak jak kilku innych, o których już zdecydowałem, a do których słowa nie przemawiam, gdy mnie dogrzali"16. Francuski rezydent w Warszawie Jean Bonneau donosił w tym czasie, iż „gorycz panuje w umysłach z obydwu stron, czego wynikiem jest stan trwałego rozdziału i nienawiści". Jesienią 25 XI 1786 w 22. rocznicę koronacji otwarta została kolejna sala, Sala Narodowa w Zamku, zwana potem Salą Rycerską. Wisiało w niej między innymi 6 obrazów „sławne narodu epochy wyrażające": ogłoszenie praw wiślickich za Kazimierza Wielkiego; założenie Akademii Krakowskiej przez Władysława Jagiełłę; hołd księcia pruskiego Albrechta za Zygmun- ta I; unia Korony z Litwą za Zygmunta Augusta; pokój choćim-ski zawarty za Zygmunta III; zwycięstwo króla Jana III pod Wiedniem. Wiele symboli o różnej treści, od prawodawców po bojowników, od nauki po mocarstwowość. Łączył te obrazy wspólny motyw - na każdym z nich głównym sprawcą wydarzeń jest osoba króla: Kazimierz Wielki, Władysław Jagiełło, Zygmunt I, Zygmunt August, Zygmunt III, Jan III Sobieski. Anonimowy autor wiersza Przy otwarciu Sali Narodowej w Zamku Jego Królewskiej Mości (Adam Naruszewicz) nie był jednak w nastroju optymistycznym. W wiecznych rozterkach i domowym swarze Na siebie możni, od obcych wzgardzeni, Niście żołnierze, ani gospodarze. Próżno się naród ten narodem mieni, Bez celu, mocy i jedności ducha, Gdzie wszyscy rządzą, a żaden nie słucha. Stary to wątek. Nie wymyślili go historycy XIX i XX wieku. „Winami narodu" tłumaczył upadek kraju i król w korespondencji i pamiętnikach, i dworscy poeci, i publicystyka tego czasu. Wątek ten stawał się już nudny i beztreściwy w swojej natrętnej dydaktyce i powtarzaniu od lat tych samych zarzutów, tych samych odwołań do cnót, których już nie masz, do wad, których nie sposób się wyzbyć. Dyskursy o winach narodu, domowych kłótniach, swarach, nieposkromionych ambicjach były jak najbardziej słuszne, ale niezdolne niczego odmienić. Są one najczęściej tylko wyrazem głębszych kryzysów społecznych. Ciekawsza jest już może inna zwrotka wiersza dworskiego poety, ale czy nie wymierzona także w niemiły obraz króla-syba-ryty? Ten ważny [ciężki] puklerz trzykroć w stali bity, Dźwignież twe ramię, miękki Kupidynie? A skroń ujęta żelaznymi kity, Czylić swym na kark ciężarem nie spłynie? Doskoczysz w biegu bystrego bachmata? ł Cypryjczyk jesteś, nie mężny Sarmata. Symbole wystroju Sali Narodowej można odczytać jako hasło: „kochajcie i słuchajcie króla - tylko królowie byli zdolni do wielkich czynów" - i tak też w pewnej mierze przekazał je wierny Naruszewicz. Ale ten wiersz nie jest już panegirykiem, a w każdym razie nie tylko panegirykiem. Stawia pytania o zdolność do czynu, o męstwo czynu. Oddaje ciężki nastrój je-1 sieni 1786, „końca epoki", przegranych sejmów, przegranych reform i przegranych nadziei oraz tak bardzo aktualnych 9?(j 277 rozdźwięków między królem a elitami politycznymi i intelektualnymi kraju. Wiek cały swego dobiega zamiaru, Graliśmy smutną scenę na teatrze: Akt już ostatni; nie masz się w co bawić. Zginąć nam trzeba albo się poprawić. Ponadto król był także skłócony z ludźmi najbliższymi, jak na przykład z innym oddanym mu poetą, prawda, że hazardzistą i cholerykiem, ale piewcą królewskiej wielkości Stanisławem Trembeckim. Do zerwania doszło w lipcu 1785 r.: „Był tu u mnie - pisał król - nagadał mi takich rzeczy, których i powtórzyć nie chcę, ale które mię zniewalają [...] abyś Trębeckiemu [!] powiedział ode mnie, żeby więcej do mnie ani chodził, ani pisał". Trembecki wyjechał z Warszawy. Chory, zadłużony i załamany wybitny poeta przez cały rok 1786 starał się o odzyskanie królewskich łask. Przepowiednie głosiły koniec świata. Jesień tego roku nie była wesoła. XIV. „Nie można wątpić o szczęśliwych skutkach tych szczególnych zdarzeń" Nowy system europejski W wyniku konfliktu o sukcesję bawarską, który zakończył się rozejmem w Cieszynie w marcu 1779 r. nastąpiły zmiany układów politycznych w Europie. W tym samym czasie, kiedy upadł system Tyzenhauza na Litwie, kiedy została zamknięta królewska farfurnia w Belwederze, a na sejmie podeptano z krzykiem projekt kodeksu praw Andrzeja Zamoyskiego, zawierał bowiem „okropne nowości" (m.in. przewidywał pewne zmiany na korzyść położenia mieszczan i chłopów), doszło do pierwszego spotkania Katarzyny II z cesarzem austriackim Józefem II w Mohylewie. W 1781 r. doszło do zawarcia traktatu między Rosją a Austrią. Traktat pozostawiał Rosji wolną rękę w sprawach tureckich, a nawet obiecywał pomoc zbrojną w razie napaści tureckiej. Treść tego układu nie budziła optymizmu w sprawach polskich: potwierdzono w nim traktat rozbiorowy z 1772/1775 r., niezmienność ustroju Rzeczypospolitej i nienaruszalność dotychczasowych granic. W ten sposób rozpadał się nie zrealizowany ostatecznie do końca, hołubiony niegdyś przez Nikitę Panina „system państw północnych". Jeżeli przyniósł on wymierne korzyści niektórym państwom europejskim (na przykład Rosji), to całkowicie zawiódł nadzieje Rzeczypospolitej i tych polityków, którzy się nimi karmili (jak w pewnym okresie Czartoryscy i Stanisław August). Teraz, w drugiej połowie lat 80., znów Turcja miała się wplątać w wątek polskiej historii. W 1784 r. imperatorowa bezprawnie przyłączyła do Rosji Krym, wyspę Tamania i kraj zwany Kubańskim pod pretekstem, że Turcy nie wywiązywali się ze swoich zobowiązań wynikających z traktatu zawartego w Kiiczuk Kainardży w 1774 r. Być może Europa na chwilę oniemiała, ale nie zareagowała. Może i zareagowała, ale tylko pomrukami zdziwienia i niezadowolenia. Powoli zagarnięto i inne ziemie, w tym Gruzję. Katarzynę II, a przede wszystkim jej nowego faworyta, coraz więcej mającego do powiedzenia w sprawach polityki międzynarodowej, Grzegorza Potiomkina, ogarnęła gorączka zasiedlania, kolonizacji i rozbudowy Krymu i innych nowych ziem. Przesiedlano tubylczą ludność, sprowadzano Rosjan i kolonistów Niemców. Powstawały nowe, rozkwitały stare porty nad Morzem Czarnym, budowano flotę czarnomorską, handel szedł nowymi, między innymi przez Chersoń drogami. Romantyczne wizje nie były utopią. Kosztem wielu ludzkich ofiar nabierały realnych kształtów miasta i porty, wsie i miasteczka. Morze Czarne stało się ważnym punktem strategii wojennej i handlowej Rosji. W styczniu 1787 r. imperatorowa wyjechała z Petersburga na zwiedzanie nowych prowincji, a towarzyszył jej orszak złożony 280 281 z około 200 karet i sań. Już wtedy Potiomkin wpadł na pomysł (długo potem stosowany) „budowania dekoracji", budowania na drodze przejazdu dworskiego orszaku sztucznych wsi i organizowania radosnych manifestacji z okazji wizyty władczyni. Europa śmiała się potem z kartonowych „potiomkinowskich wsi", ale nie był to śmiech szczery. Czarnomorskie porty, okręty wojenne i statki handlowe nie były z tektury, były prawdziwe. Radosne manifestacje też miały swoją prawdziwą treść: przepych orszaku budził zachwyt i strach. Cała podróż była manifestacją przepychu, potęgi i pychy, ale także fantazji, inteligencji i energii. Katarzyna II miała rację, gdy kilkanaście lat wcześniej mówiła, że Europa jest stara, a Rosja młoda i wszystkiego jeszcze może dokonać. Chociaż sa-modzierżawie miało długą i ponurą tradycję, tkwiło w nim jeszcze wiele możliwości i energii. Zachodnioeuropejski oświecony absolutyzm urodził się stary. Na nic bowiem nie był do końca zdecydowany: ani na absolutyzm, ani na oświecenie. W Chersoniu Katarzyna II, otoczona znamienitym dworem i dyplomatami wielu krajów Europy, miała spotkać się z cesarzem austriackim. Spotkanie, o charakterze jakoby tylko towarzyskim i nieobowiązującym, budziło jednak wiele domysłów i plotek, więc imperatorowa pozwalała sobie na odważne żarty: „Podróż moja i spotkanie z Cesarską Mością Józefem II są bardzo niebezpieczne dla Europy, gdyż [...] zamierzamy zagarnąć wspólnie całą Turcję, całą Persję, a być może nawet Indie oraz Japonię"1. W drodze do Chersonia orszak imperatorowej zatrzymał się na dłużej w polskim niegdyś Kijowie, gdzie zgromadził się wielki świat Europy, gdzie odbywały się najświetniejsze przyjęcia, bale, przedstawienia, zadziwiające nawet ludzi przyzwyczajonych do wystawności Wersalu. Do Kijowa zjechały także błyszczące nazwiska polskiej opozycji - Potoccy, Czartoryscy, Braniccy, Sapiehowie, Sanguszkowie i wielu innych. Byli też zaufani i rodzina króla, w tym dwaj ukochani bratankowie Stanisław i Józef, siostrzenica Urszula Mniszchowa z mężem, Tyszkiewiczowie, nadworny poeta biskup Adam Narusze-wicz; „wielkie i małe intrygi, wielka i mała Polska", jak dowcipnie określił to towarzystwo książę Karol de Ligne. W dalszej drodze orszaku do Chersonia, w małym polskim przygranicznym miasteczku Kaniowie (starostwo kaniowskie otrzymał od króla książę Stanisław Poniatowski) miał się zobaczyć z Katarzyną II imperatorowa Wszechrosji Stanisław August Poniatowski, król Polski i wielki książę litewski, który z tym wiązał duże nadzieje polityczne. Nieobce mu też były emocje osobiste, miało to być bowiem pierwsze spotkanie z Katarzyną po wielu latach. Król wiózł do Kaniowa swoje 55 lat, 23 lata gorzkiego i upokarzającego panowania i projekt anty- tureckiego sojuszu polsko-rosyjskiego. Był pełen niepokoju, ale i, jak zwykle, nadziei. Imperatorowa nie okazała mu wielkiej łaskawości, raczej lekceważenie, potem rodzaj zniecierpliwienia. Stanisław August wyruszył w czasie obfitych śniegów w lutym 1787 r. i stanął tam w końcu marca. Towarzyszyli mu ludzie najbliżsi i zaufani współpracownicy. Król czekał w Kaniowie na orszak Katarzyny II prawie 3 miesiące, spędził tam Wielkanoc, chodził na nabożeństwa do cerkwi. Przyjmował różnej narodowości gości jadących do bądź wracających z Kijowa. Przywozili wieści ze świata i plotki z Kijowa, byli dowcipni, brylujący, lecz często złośliwi. Katarzyna zwlekała z przyjazdem. Mimo że na Dnieprze dawno puściły lody i rzeka była spławna już w kwietniu, flotylla imperatorowej przypłynęła do brzegów pod Kaniowem dopiero 5 maja, witana przez Stanisława Augusta 100 wystrzałami armatnimi. Ustalono wcześniej, że imperato-rowa spędzi w Kaniowie kilka dni i weźmie udział w uroczystościach związanych ze zbliżającymi się imieninami Stanisława Augusta, przypadającymi 8 maja. Miało to podkreślić dobre wzajemne kontakty, wzmocnić prestiż i znaczenie polskiej korony i samej osoby królewskiej. Ten scenariusz spotkania nie został jednak zrealizowany. O zmianie planów poinformowali króla dopiero 6 maja rano przybyli do Stanisława Augusta książęta Karolowie de Nassau i de Ligne. Imperatorowa miała spędzić w Kaniowie tylko jeden dzień i zaraz wyruszyć w dalszą drogę. Panowie ci nie byli dyskretni i przesłanie przez nich przykrej wiadomości było oznaką lekceważenia. Tegoż dnia w południe król był zaproszony na obiad na wielką galerę imperatorowej, a przyjechał po niego minister spraw zagranicznych Rosji, następca Panina, Aleksander Bezborodko. W towarzystwie kilku osób płynęli dość długo szalupą (jak zanotował drobiazgowy Stanisław August, „dziewięciowio-słową"), padał deszcz, wszyscy zmokli. W drodze król wypytywał Bezborodkę, czy może osobiście wręczyć pismo imperatorowej, a gdy otrzymał odpowiedź twierdzącą, zaczął dalej pytać, czy może także jemu wręczyć inne noty - znów odpowiedź twierdząca. Dziwne to były sprawy, o których polski król rozmawiał płynąc łodzią z rosyjskim ministrem. „Pytałem - donosił szefowi warszawskiego Gabinetu Piusowi Kicińskiemu -czyli noty względem wojewody trockiego, kijowskiego i Borcho-wej, Szmula i Szpeyera, Kirkora mojego, Poniatowskiego, Białorusina nie będą jemu natrętne? Odpowiedział, że nie. Dałem jemu tedy te wszystkie w liczbie dziewięciu". Kilka razy Stanisław August wyrażał niepokój, że skrócony z kilku dni wcześniej planowanych do jednego tylko dnia pobyt imperatorowej w Kaniowie może dać powód do plotek niechętnym mu lu- 282 283 dziom. „Przełożyłem, że Stanisława, nie uderzyłoby kum, które będzie mamione ztya mi. Zagadywał on mówiąc, żeip vore met"2. Nie było ich jedrahiek Różne pozostały wersje przehjiijśii!i[i króla czekał tam cały zgromaJiąląi wszedł sam do apartamentu ii Urszuli Mniszchowej zaraz rzyna miała powiedzieć: „niept nie być zaambarasowanym", l ambaras, Jaki postrzega w Na rozmowach z imperatorołątólipjiiijil czasu. Znacznie dłużej rozmaAPttidiiąlijpśl)- no był nim zachwycony i grcilsippiiiliiimjib- nickiego za związki z opozycją i lipunukii- chy. Król starannie za odbył z Branickim w twierdził Stanisław August Katarzyny II i kilkunastu wstając od stołu nie mógł mu go imperatorowa. Wedle iiiitaStiWiiiit» ski ego król miał odpowiedzią fcnipitJiiipiBhji Wasza Cesarska Mość raczy ofinuiśitii^it- dług wersji Urszuli MniszchoijiipidM.ltni Pani nakrycie głowy łudniu krótka rozmowa z w salonie i gra w karty. W gust wyczuł, że „rada żegnaniu kolejne rozczarowanie; niczenia w wieczornym przjpii August zgotował tego wieczorampiitilinfai- mku, a która miała zast imieninowe w Kaniowie. ckelberga, „że jedyna z imperatorowa była ta, że przyjęcia jej mego przyczyny skrócenia pobytu« niowa: „racja niepewna [...] albo obawa, żeby cesar w Chersonie" - pisał do KiciMitjt' Niepokój o względy, o pozycjfiprśljiuniiil niż niepotrzebnie poniesioneijJiin rozmowy z imperatorowa. rzyna przyjęła notę zawierajaqpiijtkapiil wodami łaski. Król dostał które miał otrzymać zaraz po koronacji, a mianowicie wstęgę i gwiazdę św. Andrzeja. Znowu była to niejako zapowiedź, chociaż tym razem został uprawnionym kawalerem orderu (właściwy, i to bogato zdobiony order otrzyma dopiero w 1797 r. w Petersburgu z rąk cara Pawła). Były to być może świadome „zapomnienia", drobne złośliwostki imperatorowej. Stanisław August dostał także złoty medal z wizerunkiem Katarzyny II z jednej i pomnika Piotra I, który kazała wystawić w Petersburgu, z drugiej strony. Hojne prezenty dostała rodzina królewska, między innymi nie posiadająca się z radości Urszula Mniszchowa order diamentowy św. Katarzyny, mąż drugiej królewskiej siostrzenicy Konstancji Ludwik Tyszkiewicz hetman polny litewski także order św. Andrzeja. Ponadto nadworny poeta biskup Adam Naruszewicz dostał w Kijowie krzyż diamentowy, pierścień i 500 dukatów rocznej pensji. „Król Polski - pisała potem Katarzyna do Melchiora Grimma - spędził wczoraj dziewięć godzin na moim pokładzie, jedliśmy razem obiad; minęło prawie trzydzieści lat, od kiedy go widziałam; może Pan osądzić, czyśmy dostrzegli w sobie zmiany". Karol de Ligne, przyjaciel cesarza austriackiego, wcielenie XVIII-wiecznego kosmopolityzmu, człowiek inteligentny i dowcipny, skwitował potem to spotkanie monarchów błyskotliwym i złośliwym skrótem: „Król Polski zmarnował trzy miesiące, wydał trzy miliony, żeby widzieć imperatorową trzy godziny i pokazać jej przez trzy minuty ognie sztuczne". W dodatku oglądała je z daleka. Stanisław August nie miał dobrych doradców, a jeśli ich miał, to i tak wierzył, że sam wie najlepiej, co i jak należy czynić. W Rzeczypospolitej nie było księcia Kaunitza, starego, mądrego i przenikliwego zrzędy, który poradził cesarzowi Józefowi II nie tylko, żeby jechał do Chersonia, mimo że zaproszenie Katarzyny było dość aroganckie, ale również iżby pierwszy nie poruszał żadnych kwestii politycznych i czekał, aż imperatorową sama zacznie rozmowę. Stanisław August przeciwnie, na Dnieprze właśnie, niezbyt taktownie i dyplomatycznie wręczał jej kolejną notę w sprawach politycznych - projekt sojuszu anty-tureckiego w obliczu spodziewanej wojny rosyjsko-tureckiej. „Rzecz jest dobra, podoba mi się - miała powiedzieć Stackel-bergowi Katarzyna - przyjdzie do tego, ale takie rzeczy na galerze nie dają się robić". Nie była to prawda. Rzecz wcale się nie podobała i została potem zmieniona według własnych koncepcji rosyjskich. Ale sam pomysł takiego sojuszu miał odmienić najbliższe dzieje Rzeczypospolitej. Stanisław August w pewnej mierze robił dobrą minę do złej gry, ale nie wiedzieć na jakiej podstawie w całości oceniał spotkanie kaniowskie pozytywnie, a nawet entuzjastycznie i kazał 284 285 swojemu skarbowi przeznaczyć w dukatów na warszawskie szpitale. „I sołymi, i że moja podróż nie była uwagi brata, prymasa Michała powszechnia szczegóły spotkania'. nie ma powodu do zachowania dyskrecji, otuchę okazywać nie tylko mam za rzeczpi na w teraźniejszej okoliczności, ale na dla mnie nietrudna, bo w samej rzeczyjestiitapra-świadczeniu, że mam racyją i być kontent,ii wać w przyszłości"4. Być może dlatego Stanisław August skie za sukces, iż wiedział, że z Potiomkina i imperatorowej spotkali si?' ciele małopolskiej antykrólewskiej opczy kim stojący teraz na czele „nowej faml'u tocki marszałek nadworny litewski. Przymilni it Ijiti własny projekt sojuszu polsko-r konfederacji. Wydawało się, że projektytezi chłodne przyjęcie obserwatorzy a królewskość Stanisława Augusta zosti potwierdzona i podtrzymana. Ignacy zapomni, ale Stanisław August wkrótce miał sif print, ii Stackelberg w dalszym ciągu nie ma miiariipoiltnyip królewskiego autorytetu świadectwami snjijlijiliB, Na dobre samopoczucie polskiego królaiplwatyńtiaiii! lub też mało znaczące wydarzenia, gesty,nipt sta i pil-słówka mające świadczyć o jego i akceptacji jego linii politycznej i cząca serdeczność wszechmogącego atralne, pozorne, wyrażone w towarzystmStaii sta nagany dla Ksawerego Branickiego.Sztziilryprniilif-ratorowej jako dowód łaski i kłamliwe J tona Stackelberga, który jeszcze nie l szy obrót rzeczy, ale już zaczynał k)»t.[ i treść wszystkich not oczywiście ami jednak jeszcze, jak zostaną przyjęte i jakiWi acji. „Będzież ta wojna z Turkami?" -pyta zaczniem - odpowiadał ambasador -są rozjuszeni, że być może, iż oni pokażąsie,apsni"]i rżał się królowi, że ma rozkazy, żebynzioi między Szczęsnym Potockim a KsaweiyiE w tej sprawie na razie nie robił. Miału wrotnej drodze do Warszawy, między iiipi lyt drai w Tulczynie, posiadłości Szczęsnego się z tego, chociaż jego obecność na króla w oczach opozycji i dała podstawy rozbicia tandemu Ksa-wery - Szczęsny. Rzecz w tym, że zapewne ani takich rozkazów, ani takiej intencji Stackelberg nie miał. Do Tulczyna na powitanie wracającego do Warszawy Stanisława Augusta zjechała część Potockich, ale nie było tam Ignacego, który pojechał do dóbr galicyjskich. Wcześniej jeszcze, w drodze powrotnej z Kaniowa, w Korsuniu zostało przygotowane jakoby naprędce przez Stanisława Ponia-towskiego spotkanie Stanisława Augusta z Józefem II, który jechał do Chersonia incognito pod ulubionym nazwiskiem hrabiego Falkensteina. Nie było to spotkanie tak zupełnie nieoczekiwane, już wcześniej wiedziała o nim Katarzyna, wiedział Stackelberg, zapowiadał je król w listach do Kicińskiego z 8 i 11 maja. Zgodnie z życzeniem cesarza odbyło się to bez żadnej etykiety, w sposób zupełnie nieoficjalny, niemal tajny. Wierzymy, że zgodnie z relacją Stanisława Augusta obaj reformatorzy („będąc nowatorem napotykam wiele przeszkód", powiedział cesarz) spodobali się sobie i serdecznie uściskali; rozmowa trwała przeszło godzinę, a wedle wspomnień Stanisława Ponia-towskiego podskarbiego litewskiego dwie godziny. Cesarz tłumaczył się z zaboru części polskich ziem (Austria zrobiła to pod przymusem) oraz zapewnił, że nie tknie więcej skrawka polskiej ziemi, ani jednego drzewa. Okoliczności sprawiły, że dotrzymał słowa; „ochocza była konwersacja o stu różnych materiach, w których naturalnie starałem się najgrzeczniej, a jednak nie trybularzem [kadzidłem] w nos jemu kadzić"5 - donosił Stanisław August, który niewątpliwie był w pewnym sensie au-strofilem, choćby z powodu rodzinnych koneksji z Wiedniem i armią austriacką. Tu dostrzegał czasem wątpliwą ścieżkę emancypacji, która irytowała Rosję, a teraz miał dodatkowe powody kadzenia w obliczu zwierającej szeregi opozycji, wśród której ważną pozycję zajmowała grupa poddanych cesarzowi magnatów z „partii galicyjskiej". Prawiąc komplementy i dementując plotki o swoich niebezpiecznych poczynaniach w kraju, król jednocześnie bał się, żeby Katarzyna II nie dopatrzyła się w jego zachowaniu najmniejszego afrontu. Cieszył się, że list pisany po Kaniowie dotarł do niej już po spotkaniu z cesarzem: „więc widziała imperatorowa, że ta pomyślność spotkania mojego z cesarzem nie umniejszyła bynajmniej uwielbienia mego dla niej". Hrabia Falkenstein odjechał do Chersonia, potem towarzyszył imperatorowej do Moskwy. Tam dowiedział się, że w austriackich Niderlandach wybuchło powstanie. W kolejnych listach króla do Warszawy wiele jeszcze było zasłyszanych lub przeczytanych doniesień, jak dobrze został oceniony przez imperatorowa, cesarza i inne osoby towarzyszące, kiedy, kto i co dobrego o królu powiedział. Zbierał te przekazy 286 287 jak rozsypane perły. „Z tego wszystkiego, co w okoliczności widzenia się W.K.Mości z imperatorowa i cesarzem nastąpiło, wszyscy jawnie wyznajemy, iż ręka Boska była z Miłościwym Panem. Nie można wątpić o pomyślnych w czasie skutkach tych szczęśliwych zdarzeń, a najpierwszy jest, przychylnym w kraju przybywa serca i ufności, gdy niechętni są zawstydzeni i pomieszani"6. Nie byli. Zawiedzione nadzieje ,t Stanisław August niedługo cieszył się sukcesem. Ważąc dwie j oferty konfederacji i sojuszu („magnacką" i królewską) Rosja j postanowiła na razie utrzymać status quo w Rzeczypospolitej, f popierać tandem ambasadorsko-królewski i trzymać w odwodzie opozycję. Pierwszy list, jaki Katarzyna II wysłała do War-I szawy po powrocie do Rosji, nie dawał żadnych sygnałów o sto-| sunku Petersburga do propozycji politycznego sojuszu; zawie-j rał tylko podziękowanie za nader serdeczny list królewski oraz * informacje, że przesyła królowi swój portret jako dowód powracającej przyjaźni. Stackelberg znów chodził skwaszony (jakoby „i z nudy, i upokorzenia [...] jakiego doznał w Kijowie") i król starał się odgadnąć przyczyny złych humorów, żeby usunąć „pretekst urazy". Jednym z zatrudnień Rady Nieustającej było kupno (od Adama Ponińskiego) i remont pałacu dla rosyjskiego ambasadora. W czasie nieobecności króla i ambasadora w Warszawie Radę Nieustającą pozyskiwała z ukrycia i nie z ukrycia rodzina królewska. „Wielce mnie cieszy to uwiadomienie - pisał Stanisław August do Piusa Kicińskiego 11 VII 1787 - jak moi bracia i siostra zatrudniają się skutecznie kap-towaniem całej Rady". Wojna rosyjsko-turecka wybuchła 16 VIII 1787. Teraz trzeba było na nowo pozyskać sobie względy Rosji, jako że szansę na zawarcie sojuszu wzrosły. W następstwie kolejnej inicjatywy króla i zgody Petersburga w końcu września ambasador i król przystąpili do opracowania nowej wersji sojuszu polsko-rosyjskiego i planów przygotowania sejmu. Po pierwsze, król od dawna nosił się z takim zamysłem, a teraz chciał tego bardziej jeszcze ze względów dodatkowych. W kraju panowała atmosfera szczególna, łatwo było zaobserwować wzrost nastrojów patriotycznych i ogólne poruszenie na prowincji. Rozgorzały polemiki publicystyczne, dochodziło, jak mówił Stanisław August, do „wrzenia umysłów" czy też „rozbudzenia ducha w narodzie". Najbliższy sejm miał być znowu skonfederowany jako jedyna forma obrad, które mogły zapewnić zgodę na zawarcie sojuszu polsko-rosyjskiego. Konfederacja miała znowu zostać zawiązana przy Radzie Nieustającej. W planach króla i ambasa- dora Departament Wojskowy miał od razu skonfederować wojsko, Komisje Skarbowe swoich pracowników w terenie. Planowano, że nie król, jak było w zwyczaju, ale konfederacja wyda przedsejmowe uniwersały, a sejmiki jeszcze przed wyborami posłów przystąpią do konfederacji (zapewne pod przymusem skonfederowanych wojsk koronnych i litewskich). Jak widać, w króla wstąpiła nowa energia i przewidywał podjęcie środków nadzwyczajnych, przypominających zamachy stanu z lat 1764 i 1776, tylko że tym razem wojska miały być swojskie, koronne i litewskie. Dziwny był to projekt aliansu polsko-rosyjskiego. Król widział i wiedział, że jego „forma i natura [...] jest taka, że właśnie nowe całe królestwo bez wojny sobie pozyskuje Moskwa na zawsze", a gdyby „rygorysta jaki patriota" uważał, że Rzeczpospolita stanie się zbyt podległa Rosji, to powinien zrozumieć, że „temi jednemi a żadnemi inszemi drzwiami wyniść możemy z upodlenia aktualnego". Stanisław August wciąż więc wierzył, że jedynie przy boku Rosji Polska może rozkwitnąć i „wyniść z upodlenia", w dodatku za rosyjskie pieniądze. W projekcie tym bowiem wedle planów króla Rzeczpospolita zobowiązywała się wystawić 20 000 wojska, na co miała otrzymać wysokie subsydia od Rosji w czasie wojny i pokoju (rocznie 144 000 złotych polskich, czyli 8000 dukatów) i pozwolenie na powiększenie pozostałej armii, już za własne środki. Udzielanie subsydiów na pomoc wojskową było w owym czasie dość często stosowane przy zawieraniu traktatów międzynarodowych, z tym iż było powszechnie wiadomo, że Rzeczpospolita nie ma nawet 20 000 dobrze uzbrojonego i wyszkolonego żołnierza, nie mówiąc o kwalifikacjach dowódców. Projekt aliansu oprócz pieniędzy przewidywał dostawy rosyjskiej broni (ciężkiej artylerii i amunicji) dla polskich wojsk posiłkowych oraz dla nowej przewidywanej aukcji wojsk utrzymywanych przez Rzeczpospolitą (dalsze 25 000), ale uzbrojonych przez Rosję (następowało szczegółowe wyliczenie ilości i rodzajów broni dla piechoty i kawalerii). Wedle szacunków Emanuela Rostworowskiego byłby to komplet uzbrojenia dla 90 000 ludzi7. Rangi wojskowe polskie i rosyjskie miały być zrównane. Król, chociaż nie miał żadnego doświadczenia wojskowego, liczył, że stanie na czele polskiego korpusu posiłkowego. Artykuł 10 przewidywał rozmowy dwustronnej delegacji na temat bliżej nie sprecyzowanych reform w zakresie policji, sprawiedliwości, finansów oraz innych drobniejszych. W wyniku zwycięskiej wojny Rzeczpospolita otrzymać miała dostęp do Morza Czarnego, port akermański, część Besarabii i Mołdawii. Nabytki te pozostałyby dożywotnio w wyłącznej 288 289 gestii króla polskiego (prerogatywy rozdawnicze). Potwierdzone zostaną w całości traktaty 1768 i 1775 r. (chociaż przy zastrzeżeniu, że jeżeli dwustronna delegacja traktatowa nie zdecyduje inaczej). Tak więc najtrwalsze rygle, realne rygle do drzwi, przez które można było „wyniść z upodlenia", pozostawały zamknięte. To, że Stanisław August przesłał do Petersburga taki projekt aliansu (7 X 1787), można wytłumaczyć nagłym napływem optymizmu i energii, ale fakt, że taki projekt zaakceptował Otto Stackelberg, musi budzić zdziwienie. Oto w wypadku wygranej wojny granice Rzeczypospolitej miały sięgać do Morza Czarnego. I za jaką cenę? Prawie za darmo. Za 20 000 polskiego wojska utrzymywanego i częściowo uzbrojonego przez Rosję. Ponadto państwo miało bezpłatnie otrzymać poważne uzbrojenie przeznaczone dla nowej armii. Czy była to utopia, zaćmienie myśli, marzenie króla polskiego, wiara w Opatrzność Boską, czy też taktyka „żądania wszystkiego, aby otrzymać cokolwiek"? Jakiekolwiek byłyby odpowiedzi na te pytania, spójrzmy na mapę: w wyniku nowych nabytków granice Rzeczypospolitej ciągnęłyby się wąskim pasemkiem między Seretem, Dniestrem, ujściem Dunaju i Morzem Czarnym. Czy planowana 45-tysięczna armia, przez Rosję uzbrojona i częściowo subsydiowana, mogłaby te granice obronić? Czy słaba polska administracja mogłaby je zagospodarować? Stanisław August nie słuchał przestróg swojego przyjaciela Maurycego Glayre'a, że pogłoski, iż Polska chce się przyłączyć do nieprzyjaciół Turków w nadziei podzielenia się ich kosztem wojennymi zdobyczami, robią bardzo złe wrażenie we Francji: „zanim Polska będzie miała łupy dalekie, powinna wprzód sama zapewnić sobie istnienie o własnych siłach, wprzód skruszyć swe własne okowy, zanim będzie mogła nakładać pęta innym"8. Król jednak całkiem serio traktował swoje plany. Zdawał się zapominać o nikłym znaczeniu politycznym Rzeczypospolitej w Europie, o nieustępliwości imperatorowej w stosunku do projektów reform, o potężnym sąsiedzie pruskim i nastrojach społecznych. Czekając na odpowiedź z Petersburga zaczął prowadzić antyturecką i mocarstwową propagandę. Kult Jana III Sobieskiego, kpiny z Turcji miały rozbudzić ducha bojowego. Stanisław Trembecki, który wcześniej popadł w niełaskę, powróciwszy skruszony z Gdańska, znów w długach, starał się o pozyskanie na nowo królewskiego serca. Wyśmiał więc Izabelę Czartoryską i puławską Matkę Spartankę (napisany jesienią 1786 r. poemat Spartanka był tak niesmaczny, że król nie wyraził zgody na druk9).Trembecki stanął teraz w szranki Sobiesko-Stanisławowskiej antytureckiej propagandy. Różne też zaczęły krążyć wiersze i wierszyki. Wkrótce zwartemi krzepcy sitami, Rozbiwszy kratne haremy, Z uwolnionymi słońca córami Hasać w Stambule będziemy. Trembecki, poeta o znakomitym piórze, nie tylko wychwalał cnoty rycerskie obu władców Sobieskiego i Poniatowskiego, ale króla Stanisława uznał nawet za lepszego, o większych zasługach monarchę. Tak naprawdę to nie o kult Jana III chodziło, ale o kult - ukrytego za pomnikiem Sobieskiego - Stanisława Augusta, który niegdyś, w latach 60., musiał zrezygnować z własnych pomników i łuków triumfalnych. Pomysł postawienia pomnika Jana III król pielęgnował już dawno (w zbiorach królewskich znajdowało się 15 portretów Sobieskiego), teraz pomysł zrealizowano. W niedzielę 14 IX 1788 odsłonięte w Łazienkach wspaniały pomnik króla Jana III, a uroczystości towarzyszyły niebywale okazałe imprezy zorganizowane „z tak kosztowną wspaniałością, jakich Warszawa jeszcze nie widziała i jak przystało na panującego, aby wielbił tego, który go na tym panowaniu niegdyś poprzedziwszy, wielkiemi swymi rycerskimi dziełami naród polski na całym świecie wielce wsławił", pisała „Gazeta Warszawska". Nie darmo jej redaktor Stefan Łuskina jadał od czasu do czasu czwartkowe obiady. Złośliwi oceniali, że pomnik wart był 300 dukatów, a uroczystość kosztowała co najmniej 12 000 dukatów, niepotrzebnie ich zdaniem wydanych w trudnej sytuacji kraju. Ale jak wiemy, król lubił splendor. Odsłonięcie pomnika wywołało ogólne poruszenie w Warszawie, potem na prowincji. Panegiryków krążyło tyleż, co i wierszyków satyrycznych. Satyr ostrych, kpiących z królewskich ambicji wojennych i rycerskich, satyr pogardliwych. Przypomnijmy dwie tylko: popularny i w wielu wersjach powtarzany i zapisywany dwuwiersz: Sto tysięcy kosztował, ja bym dwakroć łożył, By Stanisław skamieniał, a Jan III ożył. I podrzucony pod pomnikiem satyryczny wierszyk: „Ten co nas kraju pozbawił / Temu co nas dawniej wsławił / Statuę wystawił". Pomnik Jana Sobieskiego stanął wtedy, kiedy Stanisław August doskonale już wiedział, że jego utopijne plany wojenne zostały przez Petersburg odrzucone i nie mają żadnych szans realizacji. Po przestudiowaniu w Petersburgu oferty króla oraz nowych ofert opozycji (przede wszystkim Ksawerego Branic-kiego i Szczęsnego Potockiego) odrzucono obie propozycje. Mimo, a właściwie niezależnie od sytuacji międzynarodowej, która stale przecież była napięta, wojenna lub w stanie chwiejnej nail ilu lilt i Biblii iinni i ziemie tureckie... Właśnie, czy nie byłoby dość ostrzegawczych głosów, że Rzeczpospolita popada w coraz większą zależność od sąsiada, a król zyskuje nadmiar władzy mając do dyspozycji silną armię? Nastroje w kraju były zmienne: raz propruskie, raz prorosyj-skie, raz protureckie. Lub akurat odwrotnie. I trudno się dziwić, gdyż prowincja żyła własnym rytmem. Pewna centralizacja władzy, jaką starała się wprowadzić Rada Nieustająca, nie wykluczała odrębności życia w terenie i samodzielności regionalnych szlacheckich komityw. Wedle Monteskiusza istnieją dwa rodzaje tyranii, „jedna istotna, która zasadza się na przemocy rządu, druga rzekoma, która daje się uczuć, skoro ci, którzy rządzą, stanowią rzeczy urażające sposób myślenia danego narodu". Centralizacja władz i wzmocnienie roli centrum nie oznaczają automatycznie silnych wpływów w terenie przy braku akceptacji dla kierowników politycznych kraju. Okazać się teraz miało znowu, że tak pozornie misternie wiązane i w miarę możliwości osobiście przez króla sterowane i kontrolowane sieci w terenie są słabe i rwać się będą przy wielu okazjach. Tym bardziej że Stanisław August, wychowanek starych Czar-toryskich, nie wyszedł, bo i zapewne ani mógł, ani potrafił, poza te same metody robót politycznych i działań sejmikowych. Zachowały się setki, tysiące listów pisanych osobiście przez króla lub dyktowanych sekretarzom w sprawach awansów terenowych, wyborów deputatów i posłów sejmowych i tym podobne. Narzekał niegdyś na tę drobiazgowość Michał Czarto-ryski, narzekał Antoni Tyzenhauz, narzekał Otto Stackelberg, a król niezmiennie wietrzył w tych napomnieniach chęć ograniczenia jego władzy, chociaż zasadą dobrego władcy powinno być znalezienie odpowiednich ludzi zajmujących się większością spraw. Stanisław August, podobnie jak polscy magnaci, otaczał się ludźmi, którzy jemu zawdzięczali awans i łaski. Było to oczywiste w polskim systemie politycznym, ale król nikomu do końca nie wierzył i nie ufał, robił sam to, co mogli robić inni, karmił się pogłoskami, a był przy tym przekonany, że osobiste interwencje zapewnią mu poparcie prowincji i jako monarsze, i jako politykowi. W jednej z notatek dotyczących projektu instrukcji sejmikowej polecał, żeby namawiać posłów, aby byli z królem, „bo król chce dobrze". Był realistą, kiedy pisał w 1788 r., że „my [?] prawie inszej roli dla siebie nie mamy, jak czekać, kiedy się tandem dworowi rosyjskiemu będzie podobało coś z nami zrobić". Był utopistą układając projekt sojuszu z Rosją i żądając ni stąd, ni zowąd nierealnej liczby broni dla jeszcze nie istniejącej armii. Był utopistą wciąż wierząc, że przy boku Rosji uda się coś istotnego osiągnąć. Stanisław August chciał za wszelką cenę ustanowić 292 w Rzeczypospolitej system rządów osobistych, źle ukrywał swoje ambicje dorównania monarchom europejskim. Miał ochotę na ustanowienie w swoim domu sukcesji tronu (dla Stanisława Poniatowskiego) i zupełnie świadomie szerzył wielkomocarstwową propagandę z królem odważnym bojownikiem, szlachetnym prawodawcą, sprawiedliwym kontrolerem i światłym nauczycielem obywatelskiego społecznego życia na czele. Król był także realistą, kiedy dostrzegał, że od pewnego czasu „wrze fermentacja w umysłach, osobliwie między młodzieżą [...] a najbardziej gdy tak strasznie jak dotąd mnożyć się będą pisma i gadania niby patriotyczne, a tak zapalające mocno umysły, że nie wiem, czy utrzymamy w kraju spokojność aż do sejmu"12. XV. Przewrót 295 „A świat się przewrócił do góry nogami" Wypadnie więc zapytać, kto zmącił narodową kadź, rozpowszechniał „pisma i gadania", kto wypuścił tego diabła „niby patriotycznego" z butelki? Oczywiście jak zwykle wpłynęło na to wiele czynników naraz. Jak zauważył Marcin Kula, gwałtowne emocje polityczne i patriotyczne są typowe w sytuacjach poczucia zagrożenia, kiedy dość powszechne staje się przekonanie, że „w ramach danego systemu naród się nie uratuje", że trzeba system zreformować: „zreformujmy się, jeżeli chcemy przeżyć jako naród"1. Umysły rozpaliły i liczne publicystyczne dyskusje, znacznie bardziej dojrzałe niż niegdyś, ale wyrosłe na glebie dworskiej, stanisławowskiej propagandy, którą lapidarnie scharakteryzował Ignacy Krasicki: „Księgi, wiersze, dzienniki, płatni uwielbiacze; / Pełno dzieł heroicznych, a jednak lud płacze". Ogromne zainteresowanie i żywą dyskusję w publikowanych bardzo szybko broszurach wywołało ukazanie się w r. 1787, napisanej przez pewnego mieszczanina imieniem Stanisław Staszic, książki pod tytułem Uwagi nad życiem Jana Zamoyskiego, kanclerza i hetmana w.k. do dzisiejszego stanu Rzeczypospolitej Polskiej przystosowane (w tymże roku 3 kolejne wydania). W 1788 r. zaczęły się ukazywać rewelacyjne w treści reformatorskiej, programowej i teoretycznej Hugona Kołłątaja Do Stanisława Małachowskiego, referendarza koronnego. O przyszłym sejmie Anonima listów kilka. Dotychczas w Rzeczypospolitej myślano wciąż kategoriami bądź stanu, do którego jednostka należy, bądź wykonywanej przez jednostkę funkcji; krytykowano więc (lub rzadziej chwalono) i przypisywano określone cechy królom lub królowi, ministrom lub magnaterii, szlachcie, mieszczanom, chłopom, Żydom; teraz zaczęto mówić o człowieku i jego prawach. Słowo „naród" zaczynało oznaczać szerszą wspólnotę, złożoną już nie z samej szlachty. Ten punkt widzenia implikował daleko idącą zmianę postaw i opinii. Władza „nowego słowa" i nowych pojęć zaczęła w pewnych kręgach rządzić umysłami i nastrojami. Ważnym elementem, który wyzwolił społeczną energię, był wybuch wojny rosyjsko-tureckiej, do której wkrótce dołączyła Austria, i pierwsze wojenne niepowodzenia i porażki Rosjan. Trudności mocarstwa dominującego przez tak długi czas otwierały szansę emancypacji, budziły nadzieje na zmianę. Dążenia reformatorskie związane były, jak to często bywa, z ambicjami zmniejszenia dystansu wobec państw silniejszych i wyżej rozwiniętych, przezwyciężenia zacofania (termin ten najczęściej zawiera wiele nieprecyzyjnie formułowanych dążeń, różnie rozumianych przekształceń systemu) i dołączenia do czołówki krajów europejskich. Ferment umysłów wzmocniło także nieoczekiwanie przyjazne stanowisko Prus. Już przed sejmem 1788 r. różne środowiska zwróciły się w stronę Berlina lub ambasady pruskiej w Warszawie licząc na pomoc mocarstwa skłóconego teraz z Rosją i Austria oraz na szlachetny i bezinteresowny charakter nowego władcy Prus Fryderyka Wilhelma II. Odnosi się wrażenie, że wiara w „dobry charakter", wspaniałomyślność władców nie była tylko czystą retoryką; z celami propagandowymi zmieszana była powszechna dość wiara w naturalną, wrodzoną dobroć, szlachetność, mądrość władców. Kiedy zaś na wieść o projekcie sojuszu obronnego rosyjsko-polskiego (wiadomość tę przekazał oficjalnie Otto Stackelberg) poseł pruski Ludwik Buchholz wystąpił na początku sejmu 1788 r. z deklaracjami króla pruskiego jako obrońcy praw Rzeczypospolitej do samostanowienia, opozycja antykrólewska i grupy radykalne poczuły się silne, a entuzjazm nie miał granic. Nie dostrzegano zasadzek, wszystko wydawało się możliwe. Katarzyna II, zajęta wojną, w odpowiedzi na zdecydowanie negatywne stanowisko Prus wycofała się z projektów sojuszu z Rzecząpospolitą. Na postawy w kraju wpłynęły także różne inne wewnętrzne i zewnętrzne wydarzenia: królewska propaganda wojenno-bo-haterska, która rozbudziła uczucia patriotyczne (chociaż w kierunku przez króla nie zamierzonym), ideologiczno-poetyckie pojedynki związane z postawieniem pomnika Jana III, sojusz Katarzyny z Józefem II, śmierć w 1786 r. największego jakoby wroga Rzeczypospolitej Fryderyka II, konflikt Szwecji i Rosji i nowe przymierze między Prusami, Anglią i Holandią, wojna wyzwoleńcza w koloniach angielskich i zwycięstwo Ameryki Północnej (z pomocą Francji) w r. 1783 oraz uchwalenie konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki 27 IX 1787. Zrobiły swoje i „oświecone absolutyzmy" w ramach konserwatywnej, odgórnej modernizacji państwa. Mimo różnic w różnych państwach i „oświecony absolutyzm" coś wydrążył, coś podkopał, zniwelował, upowszechnił, zasiał zwątpienia, poruszył społeczne struktury, stworzył teorie ekonomiczne, rynek narodowy, administracje i biurokracje kierowane przez fachowców. Dyle-tantyzm ministrów i urzędników sprawujących władzę tylko z racji przywileju urodzenia zaczął być kwestionowany, odgórny reformizm podawany w wątpliwość, kult państwa w jednych krajach wpajany i ugruntowywany, w innych teraz właśnie odrzucany. Ważny też był proces desakralizacji władzy monarszej (tę robotę na kontynencie wykonali sami „oświeceni ab-solutyści" z Józefem II i Fryderykiem II na czele), która w coraz szerszej opinii społecznej sprawowana była już nie wskutek namaszczenia Bożego, lecz przywróconej z myśli antycznej teo- 296 297 rii „umowy społecznej". W tej sprawie Jean Jacques Rousseau był oryginalnym kontynuatorem. Pomieszałam gatunki i daty wydarzeń, ich kolejność, lata, hierarchię ważności, trudno bowiem powiedzieć, co było dla nastrojów w Rzeczypospolitej najważniejsze. Żadne z tych zjawisk samo przez się i traktowane pojedynczo nie mogło mieć większego wpływu. Ale ten konglomerat wydarzeń, ten klimat epoki sprawił, że walił się kolejny europejski ład, że nastał znowu czas wątpienia i krytycyzmu. Nie ma w historii miar, którymi można by się posłużyć, żeby zmierzyć, czy ważniejsza dla dalszych dziejów była rewolucja i zwycięska wojna amerykańska („A świat się przewrócił do gry nogami", śpiewano wówczas), czy wielka rewolucja francuska. Romantyzm walki kolonistów o wolność, o demokrację, o państwo, jakiego jeszcze nie znano, był zaraźliwy. Może dla ludów starego kontynentu bardziej zaraźliwy niż francuskie, jakobińskie skrajności. Pierwsza konstytucja Stanów Zjednoczonych doskonale była znana w Polsce, tak jak w Ameryce „ojcom założycielom" doskonale znane były pisma francuskich filozofów. Pułapka konstruktywizmu, o którą posądzać można myśl europejską od Platona począwszy, a która była jedną z cech konstytutywnych myśli oświecenia, okazała się w tym wypadku nie pułapką, lecz zrealizowaną szansą budowy wolnego państwa wolnych obywateli. W końcu lat 80. na scenę polityczną w Polsce i w Wielkim Księstwie Litewskim wstępowało nowe pokolenie, wykształcone w lepszych szkołach, oczytane w zachodniej i polskiej literaturze, nieliczne może, ale duszące się w polskim zaścianku. Sam ten fakt nie miałby wielkiego znaczenia, bo cóż to znaczy „nowe pokolenie"? Bywają przecież nowe pokolenia mimo pozorów inności podobne do ojców i dziadów jak dwie krople wody. Bywają też pokolenia stracone - a to nie to samo, co straceńcze. Wielki podmuch, „rwący potok" miał zmieść z powierzchni słabą budowlę polityczną, „system polityczny" Stanisława Augusta budowany z mozołem, wbrew woli większości przez 24 lata. Wbrew woli większości? Powiedzenie takie jest co najmniej wątpliwe, ale mam tu na myśli nie tylko czytające, piszące i rozumiejące język „wyższego szczebla" elity. Mam tu na myśli także tych, którzy kształtowali swoje nieprecyzyjne preferencje w języku może nic nie znaczących, a może dla niektórych pełnych treści wciąż tych samych sloganów, symboli i stereotypów. Tych, którzy kształtowali nie tyle może poglądy, ile emocje i „pewniki" dotyczące doświadczanego przez nich świata tradycyjną drogą przekazu ustnego, perswazji politycznych czy uczestnictwa w spotkaniach sprzyjających wyzwalaniu zbiorowych emocji. Ale i uczestnicy kultury wyższej też nie zawsze mieli sprecyzowane preferencje, co właściwie można i należy zrobić, żeby osiągnąć określone cele, jeżeli cele w ogóle były wyraźnie artykułowane. Zdaniem króla lepsza od 27 lat edukacja i zamiłowanie do czytania książek zagranicznych były istotnym elementem polskiej „rewolucji". Stanisław August od początku panowania miał chyba dwa nadrzędne cele: szybki rozwój cywilizacyjny i kulturalny kraju - lecz w niesprzyjających okolicznościach takie ambicje przekładały się z konieczności na realizację bardzo małych i powolnych zmian lub tylko na wyrażanie określonych oczekiwań na przyszłość. To było tak, jak powiadał Wolter w Traktacie o tolerancji: „Jest więc człowieczeństwo i sprawiedliwość wśród ludzi. Rzucani w ziemię ziarno, które pewnego dnia może wydać plon". Może, ale dziś już wiemy, że nie musi. Po gorszej stronie - zatytułował swój artykuł Marcin Kula, w którym dowodzi, że Polska zawsze pozostawała na peryferiach Europy, a raczej że w Europie stała jedną tylko nogą, że jej kultura jest kulturą „przepołowioną", rzymsko-bizantyjską, kulturą, która czerpała, adaptowała i rozprzestrzeniała wzory zarówno chrześcijaństwa zachodniego, jak i wschodniego2. Jest w tym stwierdzeniu sporo prawdy, ale budzi też spore wątpliwości. Peryferia to określenie wieloznaczne, „na peryferiach" Europy w różnych czasach znajdowało się wiele państw nie nadążających za rozwojem innych, których nikt z tego tytułu z Europy nie wyłączał. Banalne jest stwierdzenie, że o wzorach kulturowych i tradycji narodów decydują elity intelektualne i prestiżowe, a te od dawna już karmiły się kulturą zachodnią i tu czerpały wzory reform, nowych wartości, wizje przyszłości, były związane przynajmniej uczuciowo i przynajmniej w XVIII wieku z cywilizacją, która zawsze siedziała i siedzi „na ławie oskarżonych"3. W Polsce XVIII wieku nikt nie wątpił, że kraj należy do Europy. Zdaniem Kołłątaja najludniejsze „Rosji kraje, przez które w Europie zaczęła mieć swoje znaczenie, są to odpadłe od Litwy i Korony prowincje [...] Przed traktatem Grzymołtowskim Polska i Rosja spoglądały na siebie jako narody dzielące dwie części świata"4. Zdaniem XVIII-wiecznych statystów społeczeństwa ludne i bogate są aktywne, społeczeństwa słabo zaludnione i biedne -apatyczne i bezwolne. Na wyzwolenie aktywności liczył Kołłą-taj, kiedy pisał, że trzeba „szukać sposobów do możności krajowej przywiązanych, chroniąc się wszystkich obcych zasileń [...] i poty Polak niech się zna być niewolnikiem obcej siły, póki nie znajdzie sam w sobie skutecznych ratowania się środków"5. W tym wypadku chodziło o podatki na wojsko, które należało zwiększyć i zreorganizować bez obcych pożyczek i subsydiów. W jednym z memoriałów zwróconych do pruskich dygnitarzy 298 299 przekonywano, że przy doskonałym rządzie Rzeczpospolita mogłaby bez trudu zwiększyć zaludnienie swoich urodzajnych prowincji i potroić liczbę ludności, a osiągnąwszy 24 miliony mieszkańców zrównałaby się z Francją. W wieku oświecenia wiele państw dążyło do zbawiennej wówczas w różnych dziedzinach uniformizacji (nauczanie, prawa, miary i wagi), a dotyczyła ona także rozpowszechnienia pewnych słów-kluczy i pojęć abstrakcyjnych, takich jak na przykład tolerancja, godność, prawa narodów, prawa człowieka, powszechne oświecenie, czyli alfabetyzacja, wielość wartości. Jednocześnie w tym samym XVIII wieku - jak pisze Pierre Chaunu - „Europa w swoich głębinach pozostaje zadziwiającym rezerwatem społeczeństw tradycyjnych, sprzed pięciu albo i sześciu stuleci na Zachodzie, a jeszcze znacznie bardziej archaicznych na Wschodzie i na Południu"6. W samym centrum Europy były więc okręgi młode i stare. Można powiedzieć żartem, że polscy politycy w przededniu i w czasie przełomowego sejmu 1788-1792 r. byli większymi optymistami niż współczesny nam francuski historyk. Stanisław Staszic twierdził w retorycznym wykrzykniku, że Polska w porównaniu z Europą, która kończy wiek XVIII, jest zaledwie „w wieku piętnastym" (a więc tylko trzy stulecia opóźnienia), a Stanisław August, że jest zacofana w stosunku do Francji o sto albo dwieście lat: „niechże się Pan przeniesie myślą o sto lub o dwieście lat wstecz od dnia dzisiejszego i potem niech mi Pan powie, czego mógłby Pan oczekiwać od podobnego [do polskiego] sejmu francuskiego?" A kiedy indziej pisał, iż „trzeba pamiętać, że my jesteśmy, w znakomitej większości, o dwa wieki młodsi niż Francja, jeżeli chodzi o idee filozoficzno-polityczne, i dlatego wiele posunięć, które są znakomite same w sobie, byłyby u nas jeszcze przedwczesne"7. Sejm 1788 r. otwarto 7 października (jak chciało prawo, w pierwszy poniedziałek po św. Michale) i skonfederowano w atmosferze dawno nie spotykanych w Warszawie nastrojów patriotycznych. Rzec by można, że kraj „oddychał wolnością". Już przed samym otwarciem sejmu wiadomo było, iż oczy nowych posłów zostaną obrócone w stronę państwa pruskiego, a sam ten fakt był bulwersujący. Uwierzono kolejnym oświadczeniom pruskim, iż Rzeczpospolita ma prawo do samostanowienia, zmiany formy rządu, zwiększenia armii, ustanowienia podatków i może liczyć na ewentualne zawarcie sojuszu z Prusami. W sposób zupełnie nieoczekiwany, niejako z dnia na dzień państwo stało się niepodległe (przynajmniej na pozór) i po latach upokorzeń władne stanowić o swoim dalszym losie. Marszałkiem konfederacji został referendarz koronny Stanisław Mała-chowski, marszałkiem litewskim znany nam już Kazimierz Nestor Sapieha, siostrzeniec Ksawerego Branickiego. Instrukcje sejmikowe jak zwykle były raczej konserwatywne, ale dość powszechnie domagano się zwiększenia armii i jakiejś formy lub form podniesienia wydatków na wojsko. Stanisław August już przed sejmem doskonale zdawał sobie sprawę, że z powodu wojny tureckiej, której losy na początku nie przynosiły chluby licznym wojskom rosyjskim i austriackim, w Rzeczypospolitej miały miejsce tektoniczno-polityczne wstrząsy. Nastroje społeczne i wielkie wydarzenia polityczne splatają się niekiedy z drobnymi, na pozór przypadkowymi sprawami. Już w czasie pierwszej podróży do Rosji z Ksawe-rym Branickim w 1776 r. Ignacy Potocki nie został tam tak dobrze przyjęty, jak tego oczekiwał. Rozczarowały go rozmowy z dygnitarzami rosyjskimi. Jego zdaniem Moskwa przez fałszywe raporty swoich posłów straci Polskę „bez żadnego zysku, albo z nikczemnym [niewielkim] zyskiem, podobnym do tego, który przez ostatni podział przyjąć musiała". Po raz drugi w 1787 r. w Kijowie marszałek litewski poczuł się dotknięty i obrażony przez imperatorową. Temu po Stanisławie Lubo-mirskim przywódcy „nowej familii", który nie posiadał wielkiego majątku i otrzymywał pensję od despotycznej bogatej teściowej Izabeli Lubomirskiej, szczególnie zależało na intratnym i prestiżowym stanowisku oraz odegraniu znaczącej roli politycznej. Ambitny polityk doszedł w Kijowie do wniosku, że niczego z tej strony oczekiwać nie może i należy w nowej sytuacji zmienić orientację oraz nawiązać kontakty z państwem, z którym Rosja właśnie zerwała przyjazne stosunki, z nowym królem pruskim Fryderykiem Wilhelmem II. W czerwcu 1788 r. Izabela Lubomirska, jej brat Adam Czartoryski, Ignacy Potocki oraz Julian Ursyn Niemcewicz, wychowanek Korpusu Kadetów, klient księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego generała ziem podolskich, poeta i pisarz, a także pewien zdolny ksiądz, który odegra jeszcze niemałą rolę w dalszych wydarzeniach, Włoch Scipione Piattoli, i kilka innych osób pojechali na wakacje do Pyrmontu w Hesji. Ignacy Potocki przez Berlin. Zupełnie niezależnie od tych inicjatyw w kraju zawiązała się inna antyrosyjska i propruską grupa. Jej duszą był wybitnie zdolny i bardzo ambitny ksiądz, referendarz koronny, reformator Akademii Krakowskiej, związany z prymasem Poniatowskim, Hugo Kołłątaj. Jeżeli grupę puławską łączyły tradycyjne więzy pokrewieństwa lub klientelizmu, to warszawska była tylko grupą przyjaciół: „Osobista przyjaźń j.p. Essena z j.p. Strasserem i znowu przyjaźń j.p. Strassera z [...] księdzem Kołłątajem [...] składały, że tak powiem, początkowy triumwirat całej tej roboty"8. Ten triumwirat działał najpierw na zasadzie konspiracji lub spisku, aby się nie rozeszło, „z jakiego źrzódła i przez jakie kanały wypływa nowe systema". Potem do tego grona został wciągnięty 300 301 przez Kołłątaja Stanisław Małachowski, kandydat na marszałka sejmu, antyrosyjski, lecz w stosunku do Prus nieufny, oraz dołączył związany blisko z królem zarządca jego dóbr i skarbu Tomasz Ostrowski kasztelan czerski. Latem 1788 r. powstała więc tak zwana partia dobrze myślących, w której osobą najbardziej dwulicową był Augustyn Essen, rezydent saski w Warszawie pilnujący wyłącznie interesów swego dworu. Kołłątaj próbował do nowego układu wciągnąć prymasa Michała Ponia-towskiego, ale okazał się „zbyt bojaźliwy" i cała „partyja prymasowska była za Moskwą". Tomasz Ostrowski natomiast oddziaływał bez skutku na Stanisława Augusta, który był wszak tradycyjnie antypruski i zdecydowanie oporny i nieufny wobec nowej konstelacji politycznej. Trzecią propruską grupę stanowili ludzie mający za sobą wiele już wolt politycznych: Michał Ogiński hetman wielki litewski, Karol Radziwiłł wojewoda wileński i Antoni Sułkowski wojewoda kaliski, były stronnik saski, rosyjski, późniejszy targowicza-nin. Była to grupa w tym czasie znacząca, niewiele. Niezbyt też entuzjastycznie przyjęte zostały przez pruską ambasadę oferty Kołłątajowskiej grupy „dobrze myślących", której na razie nie udało się uzyskać silniejszego politycznego zaplecza. Najprzy-chylniej została przyjęta oferta grupy pierwszej, wywodzącej się z legendarnej Familii i mającej relatywnie silne zaplecze klientów i przyjaciół, grupy Ignacego Potockiego. Miało się niebawem okazać, że część członków grupy pierwszej (można ją nazwać puławsko-galicyjską), która wkrótce nawiązała współpracę z referendarzem koronnym księdzem Hugonem Kołłątajem (jesień 1789), stanie się zarodkiem stronnictwa, co przyjmie popularny w Rzeczypospolitej od dawna przymiotnik „patriotyczne". Z tym, że w latach sejmu 1788-1792 „patriotów" (ponieważ innych posłów nie było) trzeba było podzielić na „prawdziwych" i „fałszywych", zbyt często bowiem wilki przybierały postać owiec, a owce postać wilków. Kazimierz Nestor Sapieha swoim rzekomym antyrosyjskim i pro-pruskim zapałem zdołał na początku zdobyć zaufanie nowego ambasadora pruskiego, przebiegłego polityka Girolama Luc-chesiniego. Jego wybór najpierw padł na Sapiehę jako podporę formowanej przez ambasadora „partii pruskiej", a liczący na odegranie szybkiej i aktywnej roli politycznej, reprezentujący szeroki program reform polityczno-społecznych Hugo Kołłątaj został odsunięty. Miało to swoje dobre skutki, bo poczuł się zmuszony związać z ośrodkiem puławskim: Czartoryskimi i Potockimi. Opozycja różnej maści, którą wygodnie nazwać antykrólewską, gdyż, jak wiemy, było to poza więzami krwi i przyjaźni główne ogniwo spajające, zaczęła się rozpadać na różne grupy już przed sejmem. Osłabły więzy dwóch wiernych zwolenników Rosji hetmana Ksawerego Branickiego i Szczęsnego Potockiego generała artylerii koronnej, kiedy imperatorowa odrzuciła ich separatystyczne oferty przymierza oparte na antykrólewskich konfederacjach wojewódzkich. Ironicznie wyrażał się o fanatyku buławy, Sewerynie Rzewuskim hetmanie polnym koronnym (w młodych latach więźniu rosyjskim, który być może wtedy właśnie stał się nawiedzonym staroszlacheckim dziwakiem), młodszy brat Ignacego, Stanisław Kostka Potocki poseł lubelski. Nazwał swego szwagra Rzewuskiego niezręcznym politykiem i ogłosił się wrogiem buławy, gdyż „jest dla mnie niemożliwe cofać się wstecz o kilka wieków" i „dla nas jest niemożnością popierać gotyckie budowle jego myśli naprawdę barbarzyńskich"9. Seweryn nie przychodził na sesje sejmowe ani na liczne bale i obiady warszawskich salonów. Wkrótce wyjedzie z kraju. Szczęsny Potocki zrzekł się województwa ruskiego i został posłem, ale miał nieszczęście poprzeć kompromisowy, raczej pro-rosyjski projekt dotyczący nowej organizacji wojska, a posłowie i przyglądająca się debatom publiczność burzyli się na sam dźwięk słów „Departament Wojskowy". Pan na Tulczynie, czołowy do niedawna symbol patriotyzmu, szybko został przez opinię uznany za zdrajcę i „Moskala". Wyjechał najpierw na Ukrainę, a potem do Wiednia. Obaj - Seweryn Rzewuski i Szczęsny Potocki - w gorącym okresie reform zasypią Warszawę i prowincję antysukcesyjnymi i antyreformatorskimi pismami10. Niepohamowane ambicje połączyły tych dwóch tak różnych ludzi i zaprowadziły aż do Targowicy. Było rzeczą oczywistą, że nagle odzyskana wolność i mniemana życzliwość potężnego pruskiego sąsiada zawrócą w głowie najlepszym politykom, których zresztą było niewielu. A cóż mówić o młodzieży, którą później Stanisław August będzie sławił za odwagę słowa i determinację w działaniach. Pierwsza fala patriotyzmu pomieszana ze złą wolą „fałszywych patriotów", którym przewodził Ksawery Branicki, musiała zmieść wszystkie symbole panowania rosyjskiego w Polsce. 177 posłów stało się żywiołem, który teraz dopiero wyłamywał się z magnackiego dyktatu, żywiołem, który licytował się w dość taniej obecnie antyrosyjskiej odwadze cywilnej i wszechbuncie. Nastroje antyrosyjskie były zapewne na razie naprawdę szczere, ale entuzjazm był entuzjazmem tłumu głuchego na perswazje. Tak zwykle się dzieje w pierwszych chwilach „rewolucyjnych", a szczególnie w okolicznościach, w których trzeba szczególnej odwagi, aby wypowiadać zdania odmienne od większości, kiedy otoczenie wywiera silną presję na postawy i zachowania. Tak naprawdę nie wiemy, czy szersza opinia, a szczególnie szlacheckiej prowincji, była rzeczywiście propruska, czy tylko 302 303 antyrosyjska. Zapewne różnie było w różnych prowincjach kraju. Istniały podstawy do nastrojów propruskich: zachęta do ustanowienia nowej formy rządu i obietnica wciągnięcia do nowej koalicji państw europejskich zwróconej przeciw dworom cesarskim, Rosji i Austrii. W zmiennych planach pruskich stosunek do Polski zależał od bieżących wydarzeń i kolejnych koniunktur międzynarodowych. Prusy chwilowo miały ochotę odegrać wielką rolę na wschodzie Europy: albo stanąć z sojusznikami do wojny z Austrią i Rosją, albo, gdyby pozwoliły okoliczności, stać się mediatorem w wojnie państw cesarskich z Turcją. W zależności od sytuacji i politycznej taktyki postrzegana była także użyteczność Rzeczypospolitej jako ewentualnego sojusznika i zakres reform, jakie - mimo oficjalnych deklaracji o suwerenności - król pruski i jego doradcy skłonni byli zaakceptować. Od pierwszej też chwili Fryderyk Wilhelm II liczył na to, że w zamian za zawarcie sojuszu i pewne ustępstwa w treści dawnego traktatu handlowego (obniżenie pruskich ceł tranzytowych) uzyska drogą pokojową zgodę sejmu na przyłączenie do Prus Gdańska i Torunia, a nawet części Wielkopolski. Nowy ambasador pruski, Girolamo Lucchesini, już 18 października, a więc na dwa dni przed uchwałą sejmu o powołaniu stutysięcznej armii, ocenił jednak dość chłodno sytuację w kraju. Uważał, że Polacy w rzeczywistości chcieliby wyzwolić się od wszelkiego wpływu swoich sąsiadów, natomiast w razie wojny z Austrią i Rosją wszyscy staną po stronie Prus. Zdaniem Lucchesiniego zwolennicy Prus składają się z przeciwników króla i Rosji, poddanych polsko-austriackich z Galicji oraz innych członków silnego stronnictwa „nowej familii". We wcześniejszym poufnym liście do swego zwierzchnika Fryderyka Hertzberga, pruskiego ministra spraw zagranicznych, dezawuował swego kolegę, posła pruskiego Buchholza, który jest zbyt „skłonny do wierzenia temu, czego pragnie, w chwilowym wybuchu gorączkowego patriotyzmu widzi już upadek rosyjskiego wpływu, do czego jeszcze daleko"11. W rzeczywistości było bardzo blisko. Był to jednak raport tendencyjny, jak wiele innych dyplomatycznych raportów, chodziło o wyeksponowanie własnych sukcesów lub wyimaginowanych trudności. Takie raporty przedstawiały często oceny partykularnych rozmówców jako „opinie" i postawy szerszych ugrupowań, sejmu lub wręcz całego kraju. Lucchesini zdobył zaufanie zwierzchników i został ambasadorem pruskim w Warszawie. Niestety, gdyż był lepszym dyplomatą niż jego polscy partnerzy. W patriotycznej euforii podsycanej przez pruskich dyplomatów 20 X 1788 sejm przyjął nierealną uchwałę o powiększeniu armii do stu tysięcy żołnierzy. 3 listopada obalono Departament Wojskowy Rady i ustanowiono, a właściwie przywrócono Komisję wojskową (która, jak wierny, była ważnym elementem reform Familii w 1764 r.), 9 grudnia zniesiono Departament Interesów Cudzoziemskich i ustanowiono deputację zwaną potem Deputacją Spraw Zagranicznych, obie instytucje na razie podległe sejmowi. W styczniu 1789 r. padła Rada Nieustająca. Nietrudno zauważyć, że w sejmie zwyciężył rozsądek, gdyż zachowano niektóre władze kolegialne (komisje wielkie), które chociaż w innych państwach były już przestarzałym instrumentem administracji, pozwalały jednak zachować pewną ciągłość władzy. Jest oczywiste, że wszystkie te pociągnięcia miały także na celu odebranie królowi i ambasadorowi Stackelbergowi, a więc w powszechnym mniemaniu i Rosji, wpływów na punkty newralgiczne każdej władzy: nad wojskiem i dyplomacją, a potem i ogólną administracją kraju. Ponieważ szybko stało się oczywiste, że sejm zmierza do jednostronnego zerwania gwarancji rosyjskiej, zaraz po upadku Departamentu Wojskowego Stackelberg w sposób butny i nieele-gancki zagroził sejmującym poważnymi konsekwencjami występując z arogancką notą w imieniu Katarzyny II. Izba sejmowa zareagowała pomrukami niezadowolenia, czując się tym pewniej, im bardziej wierzono w szczerość pruskich deklaracji. Na pewno jednak ambasador rosyjski obraził sejm w niewłaściwej chwili, dając tym dowód politycznej niezręczności. Stanisław August, który odrzucił sugestie Stackelberga, aby zerwał sejm opuszczając izbę sejmową ze swoimi zaufanymi ludźmi, także nie do końca zrozumiał nastroje posłów i opinii warszawskiej, która stawała się z dnia na dzień ważną formą nacisku. Czuł się zmuszony, lub został zmuszony, do zabrania głosu, w którym ostrzegał przed skutkami antyrosyjskich kroków. „Mówię wyraźnie i głośno, że nie masz potencji żadnej, której by interesy mniej spierały się z naszymi, jak Rosji [...] Mówię zatem, że należy nam nie tylko jej nie drażnić, ale owszem, starać się o zachowywanie najlepszej z nią przyjaźni"12. Tę pamiętną mowę z 6 XI 1788 różnie można oceniać: jedne fragmenty były dobre, moderowały zapały, inne przeciwnie, mogły tylko bardziej rozjątrzyć sejm. W dodatku król skrócił sesję i ogłosił kilkudniową przerwę w obradach. Był to podstawowy błąd. Kiedy król wyszedł z sali, posłowie pozostali w izbie pełni gniewu. Jeżeli liczył, że w ten sposób sprawi „ochłodzenie umysłów ze wszystkich stron, to jest i naszych, i Ambasadora", to się omylił. Zaczęto podejrzewać, że tym sposobem król z ambasadorem chcą obalić prawo o zniesieniu Departamentu Wojskowego, które wedle regulaminu powinno być ob-latowane (wpisane w księgi) w kancelarii grodzkiej w ciągu 3 dni. Wówczas, jak pisał członek opozycji Stanisław Kostka Potocki, wśród posłów „podniósł się piekielny hałas, proponowali 304 305 tysiące środków coraz bardziej gwałtownych, wreszcie tłumnie podążono do kancelarii, która była już zamknięta". Czekając na otwarcie tłum ze zdenerwowania „trząsł się", a po oblato-waniu prawa zaczęto się rozchodzić w takim samym podnieceniu „i naprawdę to wszystko nie jest przyjemne, panuje skrajna nienawiść"13. Stanisław August wykazał cywilną odwagę, ale nie uspokoił nastrojów. Nie zyskał ani przychylności posłów, ani przychylności Stackelberga, chociaż wsparł jego arogancką notę. Król i prymas potwierdzili swoją prorosyjską orientację i z dnia na dzień tracili popularność. W końcu roku było ponoć nie więcej niż 20 posłów jawnie prorosyjskich. Królewscy często milczeli lub bronili spraw bez przekonania. Słowo „Moskal" zaczęło oznaczać zdrajcę. Widząc swoją bezradność stronnicy królewscy próbowali przeciągać sesje i blokować na wszelki wypadek wszystkie projekty, a Potocki nazwał to „diabolicznym systemem przeciągania", który to system stosowali z powodzeniem również „fałszywi patrioci" z Branickim i Sapiehą na czele. Stanisław Kostka Potocki denerwował się przerażającą stratą czasu, który upływa na kłótniach, bał się też, że takie otwarte potyczki mogliby wykorzystać polscy sąsiedzi. Ten umiarkowanie „pruski" stronnik z grona „prawdziwych patriotów" dostrzegał niebezpieczeństwo rozgrywki rosyjsko-pruskiej kosztem Rzeczypospolitej i na jej terytorium oraz niedobre skutki, jakie mogły wyniknąć z pochopnych, prowokacyjnych uchwał sejmu. Za taką uważał na przykład wniosek niektórych posłów sterowanych przez Fryderyka Wilhelma II żądający wycofania wojsk rosyjskich z granic Rzeczypospolitej. Zdaniem Potockiego w razie rosyjskiej odmowy król pruski mógłby się posłużyć silną armią stojącą „15 mil od Warszawy", Rosjanie zaś poza niewielkimi jeszcze stacjonującymi oddziałami mogliby ponadto posłużyć się „partyzantami ukraińskimi", kolejnym buntem chłopstwa i hajdamaków, zbuntowanych Kozaków, podobnym do tego z 1768 r. (w 1789 r. istotnie wybuchły na Ukrainie bunty). W sprawie kompromisowego załatwienia przemarszów wojsk rosyjskich przez polskie terytorium negocjował ze Stackelber-giem Ignacy Potocki. O najpilniejszych, blokowanych nieustannie reformach Stanisław Kostka Potocki pisał w kilku kolejnych listach do żony, jeszcze przed obaleniem Rady Nieustającej. Najpilniejsze to ułożenie regulaminu wojskowego, ustanowienie podatków, sejm nieustający lub gotowy (który można zwołać w każdej chwili) i całkowite ograniczenie uprawnień Rady Nieustającej; król nie będzie przewodniczył żadnej magistraturze z wyjątkiem senatu, komisje (wojskowa, skarbu i policji) będą współpracować z senatem i składać sprawozdania przed sejmem, niezbędna jest też reforma sądownictwa. „Oto punkty kardynalne naszego układu, jeśli król stanie po naszej stronie, będzie musiał je zaakceptować, jeśli nie, nie jest w jego mocy, aby nam przeszkodzić, jeżeli będzie zwlekał, może narazić się na wielką rewolucję, którą jego ostrożność każe mu widzieć dość blisko"14. Nieco później postulaty te zostały zmienione, rozwinięte i opublikowane. Na razie poseł lubelski wyrażał nadzieję, że przeciwnicy są zmęczeni walką, a król przyłączy się do „narodu" i „szlachetnie myślących", potem twierdził, że powoli do tego dochodzi, ale w sposób nieszczery i „to jest gorsze niż otwarta wojna". Ponieważ od trójkąta złożonego z trzech punktów: Stanisław August - Ignacy Potocki - Hugo Kołłątaj (ze Scipionem Piat-tolim pośrodku i marszałkiem Małachowskim spajającym całość) zależeć miały, jak się potem okazało, reforma ustroju i przyszłe losy państwa polskiego, warto zwrócić uwagę na pierwsze programy uczestników tej gry na samym początku sejmu. Kiedy Kołłątaj latem 1790 r. informował niemieckiego generała Fryderyka Kalckreutha, że partia „dobrze myślących" złożona z 5 osób zaczęła jakoby „robić [...] w ziemi, zakładali fundamenta, gdy jeszcze nie wiedziano, na jaką są przedsięwzięte budowę", nie była to w pełni prawda, wcześniej już bowiem ksiądz referendarz miał określone, chociaż zmieniające się plany polityczne. W rękopiśmiennym traktacie Uwagi nad wpływaniem do interesów Rzeczypospolitej dwóch mocarstw, z zastanowieniem się, co nam w tych okolicznościach czynić zostaje, którego autorstwo Zofia Zielińska przypisała w sposób niewątpliwy Kołłątajowi - zawarty jest określony program politycznych i społecznych reform16. Pismo to, powstałe w końcu grudnia 1788 r., było poprzedzone ukazującymi się kolejno drukiem, a pisanymi od l VIII do 11 XI 1788, znacznie bardziej szczegółowymi i rozwiniętymi teoretycznie Listami Anonima. Uwagi nad wpływaniem są przekazem pisanym na gorąco, językiem politycznej agitacji, mającym przekonać czytelników o konieczności zmiany kierunku politycznego. W tym samym czasie ksiądz referendarz pisał znane nam już naglące listy do prymasa Michała Poniatowskiego, aby przystąpił do partii „dobrze myślących". Trudno zgodzić się z opinią Emanuela Rostworowskiego, że Kołłątajowski program formułowany przed sejmem i na początku sejmu był wyrazem „przedsejmowych dążeń frakcji, która rysowała się w obozie królewsko-prymasowskim"16. Poglądy Kołłątaja z tego czasu są zgoła odmienne od prorosyjskiej postawy stronnictwa królewsko-prymasowskiego, a bezskuteczne monitowanie prymasa i króla jest jednym z dowodów daleko 306 307 idących rozbieżności. Znana jest nieufność prymasa wobec zbyt ambitnego i niezależnego reformatora Akademii Krakowskiej (Kołłątaj sam o niej wspominał). Niemniej w listach z końca listopada 1788 r., naglących i zachęcających Michała Poniatowskiego do działania, Kołłątaj ostrzegał przed próbami „rozdwojenia sejmu", radził przystać na zniesienie Rady Nieustającej, nie rozjuszać opozycji, co może grozić wejściem wojsk pruskich. Jedyne szansę reformy rządu widział w sojuszu z Prusami (oraz Anglią i Ligą Niemiecką), radził zerwać z zależnością od Rosji i ustanowić sukcesję tronu za życia króla. Jest interesujące, że na przywódcę, który miał „prowadzić ster teraźniejszej roboty", Kołłątaj nie przewidywał Stanisława Augusta, lecz prymasa właśnie. Króla komplementuje w pierwszych Listach Anonima pisanych przed sejmem, ale była to osłodzona pigułka dla przełknięcia zawartej tam ukrytej krytyki poczynań Stanisława Augusta w sferze wojskowości, podatków i nawet organizacji królewskiej Szkoły Rycerskiej (projekt reorganizacji tej szkoły Kołłątaj napisał po raz pierwszy już w 1784 r.). Ponadto ksiądz referendarz liczył przecież na przeciągnięcie Stanisława Augusta na stronę „dobrze myślących", nie mógł więc go obrażać. Król, podobnie jak jego brat, także nie lubił Kołłątaja i nigdy go nie polubił, nawet w okresach najbliższej współpracy. W rękopisie Uwag nad wpływaniem portret jest już bardzo krytyczny. Kołłątaj nie ukrywa, że nie ufa królowi, choć prześladować go „nie będzie". Niedwuznaczna krytyka dotychczasowego panowania jest zawarta w dramatycznym wezwaniu do współpracy z narodem. „Przecież ten naród chce być z tobą i umierać dla ciebie, jeżeli się skutecznie postrzeżesz i sam nie zbliżysz do przepaści na twoje i narodu przygotowanej zgubę. Czas co moment odejmuje ci przyjemność dni panowania twego, przyjaźń cię zawodzi, sąd potomności zbliża się, wszystko na ciebie woła, abyś przynajmniej resztę panowania ojczyźnie poświęcił". Jest tu mowa o „kaniowskiej zmowie", którą Katarzyna II uczyniła publiczną, a która wystawia króla „na nienawiść, a godność majestatu naszego na nierespekt. Pomyślałżeś nad okropnym losów twoich położeniem?"17 Warunkiem suwerenności Rzeczypospolitej miał oto być sojusz z Prusami i dziedziczność tronu. Zaczęły się wówczas tajne rokowania (poparte przez króla pruskiego) o ofiarowanie korony polskiej (vivente rege) Wettynom lub, w dalszej kolejności, komuś z dynastii Hohenzollernów. Żeby agitacja propruska była bardziej skuteczna, w Uwagach nad wpływaniem Kołłątaj konstruuje odmienną od Naruszewiczowej historyczną koncepcję polsko-pruskiej wspólnoty krwi i dawnej wspólnoty państwowej, a właściwie plemiennej. Fryderyk II był więc „krwi jagieł- lońskiej dziedzic", a naród pruski to „kość z kości naszej, jest to naród z naszego narodu". „Oto niegdyś część narodu naszego, dziś potęgą swoją najsilniejszym wyrównywająca królestwom, oto krwi jagiellońskiej dziedzic przemówił do nas uprzejmie [...] zachęca nas, abyśmy się czuli być narodem, abyśmy siły nasze jak najprędzej dźwignęli". Fryderyk Wilhelm II i jego doradcy (a także i Wettynowie, choć mieli na nią ochotę) traktowali sprawę korony polskiej koniunkturalnie (podobnie jak Prusy sprawę sojuszu), a Polacy z pełną powagą manipulowali tą słabą w końcu kartą przetargową aż do drugiego rozbioru Rzeczypospolitej. Stanisław August wyraził po cichu zgodę na sukcesję vivente rege, jednak jak wiemy, wciąż liczył, że korona przypadnie jednemu z bratanków, przede wszystkim Stanisławowi Poniatowskiemu. Uwagi poza warstwą koncepcji polityki międzynarodowej prezentują także bardzo interesujący (zawarty już i w Listach Anonima) program reform społeczno-politycznych niezbędnych do przeprowadzenia wewnątrz kraju. W innych słowach zawarte jest tu Kołłątajowskie przesłanie, wyrażane później wielokrotnie, że „sama szlachta nie uratuje tego kraju". Niepodległość Rzeczypospolitej uda się utrzymać tylko pod warunkiem, że będą nią zainteresowane i inne stany, a zwłaszcza mieszczaństwo, co w świetle ówczesnych i późniejszych pism Kołłątaja oznaczać miało głębokie zmiany strukturalne ekonomiczne, polityczne i społeczne: zmiana praw własności, kryteriów udziału we władzach prawodawczych i wykonawczych, reorganizacja lokalnych samorządów i władz centralnych, zmiany w podstawach kodeksów praw. Do przeprowadzenia reform konieczne jest oczywiście porozumienie, narodowa zgoda, odrzucenie władztwa magnatów. Kołłątaj podobnie jak Potoccy dostrzega już wówczas destrukcyjną na sejmie rolę „fałszywych patriotów". Pożyteczne te rozróżnienia antycypujemy, a zawdzięczamy je zapewne właśnie referendarzowi koronnemu, wprowadził je bowiem anonimowy autor broszury przypisywanej Kołłątajowi, wydanej dopiero w początku 1790 r. pod tytułem Korespondencja jednego obywatela z podkomorzym pewnego województwa z okoliczności przyszłego rządu. W warstwie dotyczącej kierunków polityki zagranicznej „dobrze myślących" oraz pierwszoplanowych reform politycznych nie ma wielkich różnic merytorycznych między wczesnym republikańskim programem Kołłątaja a znacznie węższym i uproszczonym programem Potockich. Podstawową różnicę stanowiły w tym czasie postulaty reform społecznych i strukturalnych. Dwa pisma, jedno pozostałe w rękopisie Stan polityczny Polski pod panowaniem Stanisława II aż do sejmu 1788 roku (UEtat politique de la Pologne sous le regne de Stanislas 308 309 Iljusque' a la diete de 1788) oraz opublikowane w 1789 r. Myśli ... o ogólnej poprawie rządu krajowego, autorstwa Stanisława Kostki, które król przypisywał obu braciom Potockim, a także cytowane wyżej listy posła lubelskiego nie zawierają żadnych bulwersujących nowości. Pomijając mało wybredny atak na króla zawierały jednak kilka spraw godnych uwagi. Stan polityczny jest miejscami nieco patetycznym wezwaniem do wyrwania się spod upodlającego wpływu obcej potęgi. W sposób bardziej jeszcze agresywny niż Kołłątaj krytykuje 24-letnie rządy króla i ambasadora Stackelberga oraz zależność od Rosji, mówi o metodach, jakimi ambasador terroryzował polskiego monarchę. Znajdziemy tu ulubiony przez Stanisława Kostkę Potockiego zwrot o niewielkiej grupie młodych ludzi „nowej rasy", nowej generacji obywateli czekających na chwilę, w której będą mogli okazać swój patriotyczny zapał i uratować ojczyznę. Ta chwila właśnie nadeszła, a obecny sejm zadecyduje o wolności lub upadku kraju. Potocki w sposób znacznie bardziej umiarkowany niż Hugo Kołłątaj, czołowy wszak w pierwszym okresie reprezentant grupy „dobrze myślących", nawołuje do sojuszu z Prusami. Polska powinna wejść do trójstronnego aliansu, który stanie się barierą przeciw agresji dworów cesarskich. Kiedy zaś Rzeczpospolita odzyska dzięki suwerenności i reformom dawną potęgę i znaczenie, zagrodzi Rosji drogę do Europy i od tej chwili będzie ona tylko „potęgą azjatycką, prawie zupełnie obcą systemowi europejskiemu"18. Zniesienie Rady Nieustającej jest zdaniem autora konieczne, pozostawienie bowiem powiększonej armii i administracji kraju w rękach króla może w sprzyjających warunkach znowu ułatwić Rosji przejęcie nad nimi nadzoru. W Myślach autor czy też autorzy odwołują się „do dawnych praw", co jak wiemy, było chwytem propagandowym bardzo skutecznym wobec konserwatywnych postaw szlachty. Niewiele jednak jest w nim „dawnych praw", projekty reform nie były skrajnie republikańskie, a tym bardziej „republikanckie". Niektóre zawarte tam postulaty znalazły się w prawodawstwie Sejmu Czteroletniego i Konstytucji 3 maja. Myśli zapowiadają ponadto dalsze szczegółowe prace nad organizacją Straży Rządowej (prototyp Straży Praw), sejmu (gotowego), sejmików (usunięcie nieposesjona-tów) i innymi reformami. Znakomita większość szlacheckiego społeczeństwa, z politykami i reformatorami tej miary co Hugo Kołłątaj, Potoccy, Stanisław Małachowski i otaczający ich współpracownicy i posłowie, wyznawała w tym czasie zasady republikańskie. Warto też pamiętać, że w Europie zaczynała wówczas panować moda na „re-publikanizm", a zmitologizowany lud-naród stawał się w wielu koncepcjach filozoficznych i politycznych demiurgiem dziejów. Republikanizm nie musi zresztą oznaczać pełnej decentralizacji władzy i ośrodków decyzyjnych - podobnie jak liberalizm może wiązać się z konserwatyzmem. Stanisława Augusta musiały oczywiście osobiście głęboko dotknąć publicznie, w druku wyrażony brak zaufania (przez Koł-łątaja i Potockiego), ironiczna krytyka jego panowania oraz projekty pozbawienia go jakiejkolwiek władzy. Istniała rozbieżność między patetycznymi mowami wygłaszanymi przez posła lubelskiego na sejmie a treścią jego prywatnych listów i pism. Retoryka sejmowa miała własne prawa krasomówcze, patriotyczna tromtadracja zawsze towarzyszyła mowom sejmowym, a na tym sejmie była szczególnie afektowana. Poseł lubelski pierwszy dostrzegł niestosowność ataków zelantów Branickiego na króla. Listy, pisma i opinie Stanisława Kostki Potockiego są o tyle interesujące, że był on niekiedy w sprawach politycznych porte-parole swojego o pięć lat starszego brata, człowieka ambitnego i inteligentnego, chociaż może niekoniecznie przebiegłego dyplomaty i sprawnego prawodawcy. Ignacy Potocki był człowiekiem światłym, wszechstronnym, dowcipnym i dość energicznym (jeśli nie grał w karty) działaczem oświatowym oraz reformatorem, ale w latach sejmu 1788-1792 stał się także wybitnym przywódcą sejmowym. W Anglii takie umiejętności były wysoko cenione, gdyż uważano, że nawet przy znacznej większości w parlamencie rząd nie może się obyć bez zdolnych liderów umiejących pozyskać posłów, a dotyczyło to także opozycji. Zręcznym liderem sejmowym był także sam król. Stanisław August uważał większość Potockich (a było ich na tym sejmie kilku) za swoich zdecydowanych wrogów i żywił głęboką niechęć i nieufność szczególnie do Ignacego, który teraz stawał na czele partii „prawdziwych patriotów" powoli przeciąganych w stronę propruskiej opcji. Lubił tylko wybitnego ekscentryka, podróżnika i pisarza, kuzyna Ignacego, Jana, ale ten, chociaż zdecydowanie prorosyjski, był zdaniem króla politycznie nieodpowiedzialny. Gdy król przed sejmem zabronił mu druku agitujących i podburzających opinię publiczną pism - założył własną drukarnię. Wtedy król przez Szczęsnego Potockiego załatwił wyjazd Jana z kraju (do Francji). Długo też ufał Szczęsnemu. Szczęsnego Potockiego, wielkiego magnata, przyszłego marszałka konfederacji targowickiej, cieszącego się na razie opinią nieposzlakowanego patrioty, król oceniał nietrafnie (podobnie jak bracia Potoccy), usiłował nawiązać z nim szczerą współpracę przed sejmem, a po jego wyjeździe z kraju uznał za zbłąkaną, ale poczciwą duszę. Jeszcze w marcu 1791 r. uważał, że są szansę na przekonanie go do idei tronu sukcesyjnego: „Dusza 310 tego magnata jest cnotliwa, ale w jego głowie pozostało jeszcze wiele sarmackich przesądów". Stanisław Kostka Potocki był nie tak znów młodym zapaleńcem, ale w stosunku do króla mniej niechętnym niż jego starszy brat. Nie ma powodu przypuszczać, że pierwszy zarys programu braci Potockich, a właściwie Stanisława Kostki, był robiony wyłącznie w interesie osobistym klanu i na złość królowi. Mamy podstawy sądzić, że instytucje takie, jak Departament Wojskowy i cała Rada Nieustająca, były naprawdę dość powszechnie postrzegane jako narzędzie władzy króla sprawowanej w imieniu obcego mocarstwa i jako symbol dominacji rosyjskiej w Rzeczypospolitej, a Ignacy Potocki, jak wiemy, stał się zawziętym przeciwnikiem Rosji. Kiedy więc w euforii patriotycznej ustanowiono stutysięczną armię, a Stanisław August wciąż trzymał się praw gwarancji 1768 i 1775 r. i wciąż blisko współpracował z ambasadorem rosyjskim, zupełnie uzasadnione były obawy, że wojsko to, w niesprzyjających okolicznościach, może stać się narzędziem rosyjskiej dominacji. Pamięć konfederacji barskiej, którą zwalczały wojska polskie razem z rosyjskimi, jeszcze nie wygasła. Z takich czy innych względów - uzasadnionych w pełni czy uzasadnionych częściowo - Rada Nieustająca, ta polska Bastylia skupiająca na sobie negatywne emocje wszystkich opozycyjnych ugrupowań, musiała paść. Symbole oznaczone znakami negatywnymi są społecznym emocjom tak samo potrzebne, jak symbole opatrzone wartościami dodatnimi. 19 I 1789 stronnictwo dworskie bądź wstrzymało się od głosu, bądź głosowało przeciwko zniesieniu Rady Nieustającej. Prymas odmówił głosowania. Stanisław August musiał zdawać sobie sprawę, że staje po stronie Rosji wbrew nastrojom panującym w sejmie, wśród obserwatorów obrad (tzw. arbitrów) oraz opinii stolicy i części prowincji, a nie tylko przeciwko klice „fałszywych patriotów" Branickiego i Sapiehy oraz opozycji Potockich. Jakkolwiek powiedział, że podda się woli sejmujących, wiadomo było, iż przed sejmem zagroził marszałkowi Stanisławowi Małachowskiemu, zapewne z poduszczenia Stackel-berga, że jeżeli Rada padnie, król opuści, a więc zerwie sejm. Rada padła, król w sejmie pozostał. Były to jak zwykle czcze pogróżki. Stronnictwo królewskie rozegrało tę grę niezręcznie, powołując się wciąż na Rosję, gwarancję i traktaty, a więc przypominając czasy upodlenia i rozbioru kraju. Za zniesieniem Rady głosowało ponad 60% obecnych w sejmie posłów i senatorów. Przewaga przeciwników Rady była więc bardzo znaczna, chociaż nie miażdżąca. Akcje stronnictwa królewskiego spadały, a szczególnie niepopularny stał się prymas, który okazał sejmowi pogardę odmawiając głosowania. Skompromitował się na sejmie i w opinii publicznej także inny członek królewskiej rodziny, jeden z bardziej światłych członków stronnictwa królewskiego, podobnie jak prymas zdecydowanie prorosyjski bratanek Stanisław Poniatowski podskarbi litewski. Zabierając głos w jak najbardziej słusznej sprawie reorganizacji i modernizacji armii polsko-litewskiej, nazwał w ferworze szlachtę „zgrają". Pisane na gorąco patriotyczne satyry i paszkwile, często pióra ukrytego za anonimem utalentowanego przyjaciela Kołłątaja, Franciszka Zabłockiego, krążące wówczas po Warszawie i kraju, były groźną bronią polityczną. Taką bronią trafiony i ośmieszony został kandydat na następcę króla polskiego: Choć ci diabli w kaszę srają, nie nazywaj szlachty zgrają. Młody Ciołku, chociaż panie, nie miej przecież szlachty za nic. Satyra dopadła także innych członków stronnictwa dworskiego, a przede wszystkim posłusznych prokrólewskich kasztelanów (dla których nowe kasztelanie król niekiedy kreował), głosujących zawsze po myśli Stanisława Augusta. Krążyły satyryczne rysunki „królewskich pieczeniarzy", sztychy przedstawiające prymasa, jak ciągnie na uździe 12 kasztelanów z oślimi uszami, a „gruby Tomasz" (Ostrowski), kasztelan podlaski i marszałek dworu królewskiego, sypie im siano. Złośliwe rysunki dotknęły i majestat, przedstawiając króla jadącego w karecie powożonej przez Ottona Stackelberga. Stanisław August tracił najlepszych współpracowników i sprzyjających mu posłów. Niezręczność prymasa znacznie osłabiła i tak niezbyt silne stronnictwo królewskie. Panowała opinia, iż król bez jego rady nie podejmuje żadnych decyzji, a zarazem że „go się lęka i często przed nim się kryje, kiedy co robi, a wie, że to nie po myśli jego". Michał Poniatowski miał być człowiekiem ambitnym, apodyktycznym, chciał zawsze przewodzić otoczeniu i dlatego jakoby nie łączył się „z żadną partią, której by jako kierownik, a w braku oporu jako despota opanować nie mógł"19. Niepopularność prymasa w sejmie i w szerszej opinii stała się tak oczywista, że kiedy król w późniejszym okresie podjął współpracę z Potockimi nad nową konstytucją, uznał za stosowne skłonić brata do wyjazdu z Polski: „jego obecność tutaj mogłaby odwlec, a być może nawet udaremnić dokonanie tego dobrego [dzieła]"20. Jeżeli więc uznamy, że z trzech punktów trójkąta: Stanisław August - Ignacy Potocki - Hugo Kołłątaj przed sejmem i w jego początkach najczyściej, chociaż utopijnie (z punktu widzenia wiary w szlachetność pruskiego monarchy), brzmiał program reformatorski pozostającego poza sejmem Hugona Kołłątaja; że 312 l 313 na drugim punkcie trójkąta plasował się program Potockich, mało ambitny, ale mogący stanowić podstawę dalszych prac i dyskusji sejmowej - to wypadnie niestety powiedzieć, że w tym czasie najsłabszy był punkt trzeci. Król grał wciąż zużytymi i fałszywymi kartami, żył złudzeniem, że sprawy powrócą do stanu poprzedniego, że gdyby nie opozycja i suma złej woli otoczenia mógłby sam poprowadzić sejm wedle swej myśli i w pożądanym kierunku: sojuszu polsko-rosyjskiego. Jeszcze w lutym 1789 r., a więc w wiele miesięcy po tym, kiedy na skutek pruskich gróźb zajęta wojną Katarzyna II całkowicie wycofała się z własnych, niekorzystnych dla Rzeczypospolitej projektów przymierza, Stanisław August oskarżał sejm o skazanie go na bezczynność: „Gdyby nie pozbawiono mnie wszystkich możliwości, udałoby mi się, przy pomocy samej Rosji, stworzyć dobrą i silną armię. Polska zyskałaby potężnego alianta, który chroniłby ją od wszelkiej inwazji zewnętrznej, i to alianta wdzięcznego, który już godził się na usunięcie tych wszelkich niedogodności, jakie płynęły z gwarancji, które z taką siłą zaatakowała partia opozycyjna. Dzisiaj już nie ja prowadzę barkę. Jestem porwany prądem sejmu i Bóg wie, kiedy będę mógł odzyskać ster"21. Stanisław August takie opinie, nie mające pokrycia w rzeczywistości, o czym doskonale wiedział (znał na przykład prawdziwe warunki, jakie stawiał rosyjski aliant), wyrażał niekiedy tylko na użytek swoich korespondentów dla tworzenia określonego obrazu rzeczywistości lub własnego wizerunku, portretu osobowego lub politycznego. W korespondencjach oficjalnych lub półoficjalnych oraz prywatnych przekazywał na ogół takie same lub podobne informacje, prawdziwe lub zasłyszane, istotne lub zupełnie trzeciorzędne, natomiast osobiste opinie o wydarzeniach i sprawach bywały różnorodne. I tak nie wiemy, czy to król-dyplomata, czy rozczarowany Stanisław August zapewniał w 1779 r. swojego ówczesnego agenta w Paryżu, że wbrew rozpowszechnionym opiniom nie ma żadnych sympatii do rządu angielskiego, że były to tylko zapały młodości, „która unosi się bez powodu, a podziwia dlatego tylko, że nie zna istotnej prawdy". „Ani król, ani naród angielski nie mają prawa do moich upodobań", teraz król polski kocha tylko „Francyją rządów Ludwika XVI, wspieranego radami pana de Vergennes" (ministra spraw zagranicznych)22. Lecz kiedy agentem królewskim, a potem oficjalnym przedstawicielem Rzeczypospolitej w Paryżu został Włoch, uczestnik amerykańskiej wojny o niepodległość i entuzjasta rewolucji francuskiej, Filippo Mazzei, król wykazuje i dużo sympatii, i wiele zainteresowania przebiegiem wypadków we Francji. Czasami były to określone gry polityczne prowadzone na własną rękę, ale niekiedy istotna zmiana sympatii. I trudno stwierdzić, czy rzeczywiste sympatie Stanisława Augusta kierowały się w stronę republikani-zmu, czy też monarchizmu, jeżeli sprawy nie dotyczyły zakresu jego osobistej władzy i wpływów. Być może więc należy bardzo ostrożnie interpretować różne wypowiedzi tego, wbrew pozorom, giętkiego i nie zawsze hamletyzującego polityka. Król tak długo był przeciwny ustanowieniu Rady Nieustającej (z prośbą o utrącenie Rady i odzyskanie królewskich prerogatyw wysłał nawet do Petersburga Ksawerego Branickiego), jak długo nie udało mu się odzyskać części prerogatyw i zdobyć wpływu na jej działalność, nawet jeżeli trzeba było ten wpływ dzielić ze Stackelbergiem, a często i opozycją antykrólewską. Rada Nieustająca, w pewnej mierze centralizująca administrację kraju władza wykonawcza, nie była więc w oczach króla sama w sobie instytucją pożądaną, ale tylko jednym z instrumentów rządów niezupełnie osobistych króla. Podobnie było z polską służbą zagraniczną. Wiemy, że Stanisław August zaraz po elekcji miał zamiar rozbudować polskie placówki dyplomatyczne i realizował ten program w miarę możliwości przez różnej narodowości agentów, rezydentów lub bardziej oficjalnych, pozostających w randze posłów lub ambasadorów dyplomatów polskich. Te placówki, które udało się stworzyć, uważał za pożyteczne tak długo, jak długo pozostawały praktycznie w rękach królewskiego Gabinetu lub później królewskich współpracowników Departamentu Interesów Cudzoziemskich Rady Nieustającej. Wówczas miały w jego oczach duże znaczenie polityczne (były także źródłem informacji czy nawet niekiedy inwigilacji przebywających w tych krajach Polaków). Kiedy jednak „patriotyczny", posiadający najwyższą władzę, bo wszak skon-federowany sejm jako reprezentant niezależnego państwa podjął w grudniu 1788 r. uchwałę o wyznaczeniu posłów do dworów cudzoziemskich, Stanisław August uznał to, i stusznie, za uszczuplenie swoich prerogatyw nominacyjnych, ale również ocenił rzecz samą w sobie za zupełnie niepotrzebną. Podobnie jak niegdyś Stanisław Lubomirski negatywnie oceniał kroki króla w tych sprawach, teraz król oceniał negatywnie kroki sejmu. Sejm mianował wczoraj - pisał do Paryża do Mazzeiego -„posłów nadzwyczajnych do Wiednia, Petersburga, Konstantynopola, Berlina, Francji i Anglii. Wszyscy inni będą raczej tytularni [...] To wszystko dzieje się wbrew moim intencjom, ponieważ uważam, że wszystkie misje są zbędne, a niektóre mogą stać się szkodliwe". Do Francji miał jechać przedstawiciel zdecydowanie antykrólewskiej w tym czasie opozycji, Stanisław Kostka Potocki, co szczególnie zaniepokoiło Stanisława Augusta. Sejm nie działał jednak tylko na zasadzie „antykrólewskości", nych ambasadorów i dyplomatów rosyjskich, którzy czuli się upoważnieni do kontroli poczty dyplomatycznej i ingerencji w sprawy merytoryczne, bezpośrednio lub też drogą okrężną, przez posłów polskich w Petersburgu (Jakub Psarski skarżył się, że często zmuszony jest przekazywać Nikicie Paninowi listy nadsyłane z Warszawy). Ponadto w Gabinecie, jak król się domyślał, zatrudnionych było kilku rosyjskich agentów. Modna wówczas metafora „barki i steru" oraz sternika, którą już znamy z listów Augusta Czartoryskiego, a także z wybijanych przez króla medali, nie wzruszyła szczególnie paryskiego korespondenta Stanisława Augusta. Filippo Mazzei, ku jego zdziwieniu, nie okazał się wdzięcznym słuchaczem narzekań króla na sejm i opozycję, szczególnie tę z „prawdziwych patriotów" złożoną. Okazało się, że jest przyjacielem Stanisława Kostki i jego żony, która przebywała w Paryżu i przekazywała mu informacje z Warszawy zawarte w listach od męża. Widział więc sprawy naświetlone z dwóch przynajmniej stron. Oceniając jego bystrość warto zauważyć, że zaniepokoił się wcześniej niż ktokolwiek inny rodzajem ucieczki Szczęsnego Potockiego z sejmu i Warszawy, gdyż jego zdaniem nie ma nic gorszego od „schizmy narodowej". Wyjazd Szczęsnego, którego duma została obrażona i upokorzona, kiedy w pewnym momencie zamiast „patriotą" został okrzyczany „Moskalem", był właśnie takiej schizmy początkiem. Król z narodem Najważniejszą funkcją dyplomatyczną Mazzeiego w Paryżu okazała się mediacja w kraju. Z własnej inicjatywy i prawdopodobnie z inicjatywy innych osób Filippo Mazzei działał na rzecz pogodzenia króla z częścią sejmowej opozycji, która miała teraz zdecydowaną przewagę w sejmie. Wezwanie króla do łączenia się z „dobrze myślącymi" zawarte w nie publikowanych i nie rozpowszechnianych Kołłątajowskich Uwagach nad wpływaniem najpewniej nigdy nie dotarło do adresata. „Gorliwy obywatelu! Podnieś wprzód głos twój do króla, mów jemu najpier-wej, aby był Polakiem, aby przestał być Moskalem, aby ufał narodowi, aby się zastanowił nad tym, że bezpieczeństwo i spo-kojriość jego w ręku tylko narodu złożone"24. W tym samym mniej więcej czasie, bo już 15 XII 1788 Mazzei pisze bezpośrednio do Stanisława Augusta, że wszyscy jego rozmówcy, którym zależy na sławie królewskiej, życzą sobie, aby połączył się z większością narodu. Jest to jedyny sposób zjednoczenia i ratunku kraju, jeżeli są one w ogóle możliwe. Przy rozbiciu wewnętrznym ryzykuje się wszystko, przy jedności kraj będzie przynajmniej szanowany na zewnątrz i to jest naj- 316 317 ważniejsze, co w obecnej sytuacji można zrobić. Mazzei twierdzi, że dostrzega truciznę zawartą w pozornie przychylnej pruskiej deklaracji, ale wojna państw cesarskich z Turcją wymaga największej przezorności. Trzeba więc spokojnie czekać i przyłączyć się szczerze do większości. Lepiej błądzić z narodem niż bronić samemu pozycji, które uważa się za słuszne, pozostając na uboczu. Drugi list Mazzeiego z 19 grudnia jest bardziej jeszcze naglący. „Im więcej myślę o polskich sprawach, tym bardziej jestem przekonany [...] o konieczności połączenia się z większością narodu [...] Jestem pewny, że deklaracja [króla], iż raczej woli błądzić ze swoim narodem, niż wbrew większości trzymać się systemu, który uważa za najlepszy, sprawi, iż wszyscy «prawdziwi» wrogowie króla poczują się niepewni i wkrótce zostaną odizolowani i prawie unicestwieni". Podobne uwagi przesyłał w lutym 1789 r. po rozmowach z Piotrem Heninem, rezydentem francuskim w Warszawie, pisząc, że w trudnej obecnej sytuacji „konieczna jest doskonała jedność między królem a narodem", gdyż tylko ona może zapobiec ewentualnym atakom na Polskę. Podobne opinie, chociaż delikatniej sformułowane, wyrażał Augustyn Deboli w listach z Petersburga. I on był po stronie „prawdziwych patriotów". Były to ważne rady i mądre przestrogi, czas pracował na niekorzyść Polski i traciło się cenną okazję szybkiego dokonania niezbędnych reform. Król na te wezwania pozostawał na razie głuchy. Stanisław August mimo wszystkich deklaracji nie czuł się odpowiedzialny za nowe wydarzenia i odzwyczaił nawet od myśli, że mógłby działać samodzielnie, bez rad ambasadora, i to w oparciu i we współpracy z dotychczasowymi wrogami. Jak można było wyrazić słowami głęboko tkwiące korzenie nieufności między królem a przywódcami „nowej familii", chełpiącymi się sejmowymi zwycięstwami? Urażona była godność własna. Ale równie ważne były nawyki i przyzwyczajenia; długie lata współpracy ze Stackelbergiem zrobiły swoje. Król wiedział, czego może oczekiwać od ambasadora, ambasador wiedział, czego może oczekiwać od króla. Nawet dokuczliwość ambasadora stała się już rutyną, oczywistość zaś koniecznej współpracy z imperatorową i zależności od Rosji politycznym dogmatem. Teraz system, chociaż zawsze niepewny, ale budowany z takim trudem, rozpadł się z dnia na dzień. Jeszcze w listopadzie 1788 r. król kazał Mazzei-emu nawiązać stałe kontakty z Iwanem Simolinem, posłem rosyjskim w Paryżu. Między innymi miał mu przekazać ważną radę i informację: oto Rosja powinna jak najszybciej zawrzeć pokój z Turcją i ze Szwecją. „Im bardziej ten pokój będzie się opóźniał, tym bardziej Polska stawać się będzie co najmniej obca wobec Rosji". Wszystkimi możliwymi kanałami (także przez Melchiora Grimma) Stanisław August chciał przekazać impe- ratorowej sygnały swojej lojalności i rozpaczliwie wiązać pękające, coraz cieńsze nici wiążące oba kraje. Jeszcze w styczniu 1790 r. z ambasady rosyjskiej w Warszawie szły do Petersburga zapewnienia, że Stanisław August obiecał przeszkadzać polskim negocjacjom z królem pruskim o zawarcie przymierza. W Warszawie tymczasem opustoszała ambasada rosyjska dotąd oblegana przez wszystkich. Jej miejsce zajęły salony posła pruskiego Girolama Lucchesiniego. Zmierzch jednego ambasadora splótł się z wyniesieniem innego. Zaufanie Potockich i części ich stronnictwa do Lucchesiniego było prawie równie pełne jak zaufanie króla do Stackelberga, z tym że Ignacy Potocki był z natury sceptykiem, „phyrronistą", jak mówił sam o sobie. Sejm, który zebrał się jesienią 1788 r. w Warszawie, był bardzo trudny do prowadzenia nawet przez utalentowanych liderów sejmowych. Nieoczekiwanie i szybko zmieniła się sytuacja polityczna, a zdefinowanie nowej sytuacji, odnalezienie w niej pożądanych i możliwych kierunków działania nie było łatwe. Sejm był skonfederowany, decydował większością głosów, ale od niepamiętnych lat był pierwszym sejmem suwerennym, samodecydującym lub powiedzmy - prawie samodecydującym, jak zawsze i wszędzie działały ukryte wpływy. Miał oto podjąć ważne, podstawowe dla kraju decyzje: aukcja wojska, regulaminy wojskowe, magazyny, broń, źródła podatkowania i formy ich repartycji oraz poboru i kontroli, ułożenie „doskonałej formy rządu" (a więc reformy sejmów, sejmików, ustanowienie nowych władz wykonawczych), która miała być warunkiem przymierza z Prusami. Warunek ten, ogólnikowo sformułowany, był postawiony na odczepne, ale zmobilizował polskich prawodawców. Rychło okazało się, że nie wystarczy odebrać królowi prerogatyw, wyprosić z terenów Rzeczypospolitej resztek wojsk rosyjskich i zabronić im przemarszów oraz zaopatrywania armii, co byk> dla Rosji szczególnie niedogodne w czasie wojny z Turcją. Że nie wystarczy zadeklarować propruskich sentymentów i zapewniać, że Rzeczpospolita chce, może i powinna odzyskać należne jej w Europie miejsce. Trzeba było zapełnić polityczną pustkę. Brakło jednak doświadczenia i gotowych koncepcji. Jest to przedziwna, powtarzająca się prawidłowość występująca w krajach zależnych, w których przez lata działa opozycja, a kiedy dochodzi wreszcie do władzy, nie wie, co czynić. Nie ma gotowych programów. Często się to zdarza: oto mamy wolność i co dalej? Prawda, że działalność wszystkich „dobrze myślących" czy „prawdziwych patriotów", których było coraz więcej, była trudna, żmudna, wymagała nieustannych kompromisów i kluczenia bocznymi ścieżkami. Ignacy Potocki mawiał, że każde prawo trzeba wbijać młotkiem, a Lucchesini donosił swoim zwierzchnikom, że sejm raz 319 zgromadzony staje się Jestestwem skrajnie trudnym do prowadzenia i bardzo niebezpiecznym, jeśli postępuje się z nim gwałtownie". Król zaś od dawna uważał, że każde zgromadzenie narodowe jest zbiorem wybujałych ambicji. Znakomita większość grona 177 posłów, którzy zjechali jesienią 1788 r. na sejm do Warszawy z Korony i Litwy, reprezentowała opinie i sposób myślenia przeciętnej szlacheckiej prowincji, a raczej jej aktywnych politycznie kręgów. Jest istotne, że (wedle obliczeń Jerzego Koweckiego) wśród nich 62% stanowili ludzie, którzy posłowali pierwszy (ok. 39%) lub drugi raz w życiu. Wśród wybranych dodatkowo na listopadowych sejmikach 1790 r. 182 posłów 4;ak zwanej drugiej kadencji - posłowie debiutanci (ok.61%) i posłujący po raz drugi w życiu stanowili ok. 71%25. Znalazło się więc na tym sejmie wielu ludzi młodych i zdolnych („Byli to przeważnie bardzo młodzi ludzie, których widziało się po raz pierwszy. Znajdowali się w tym gronie bardzo przystojni mężczyźni; niektórzy wielce utalentowani, inni wybitnie wymowni"), wielu niedoświadczonych, nie znających arkanów gier politycznych, mających niewielką wiedzę o sprawach ogólnokrajowych i pokrętnych kanałach polityki międzynarodowej. Wbrew przyjętym opiniom o jedności szlacheckiej kultury niektórzy współcześni obserwatorzy uważali, że byli bardzo różni: i wyborcy, i posłowie. Kwilecka-Fiszerowa, przyjezdna z Wielkopolski, przyglądając się szlachcie, która licznie zjechała do Warszawy, i posłom sejmowym, stwierdziła, że dopiero tu ludzie z różnych prowincji poznawali się nawzajem. Uważała, że Polska „pomimo pierwszego rozbioru była krajem tak rozległym, prowincje jej różniły się między sobą tak jaskrawo pod względem obyczajów i języka, w zależności od położenia i sąsiedztwa, że byliśmy wzajemnie sobie obcy"26. Mieli natomiast dużo entuzjazmu i dobrej woli, wielu z nich szybko się uczyło i usamodzielniało. Stanisław August pierwszy dostrzegł, że nawet niektórzy dawni klienci nie słuchają już ślepo swoich mocodawców, kierują się własną opinią. Na podstawie „zwykłego prawdopodobieństwa - pisał jesienią 1790 r.- można sobie było obiecywać jeszcze mniej po tym sejmie złożonym wyłącznie ze szlachty". W pierwszym półroczu sejmu przewagę zdobyli „prawdziwi patrioci" i tak zwana potem klika hurrapatriotyczna, pozornie antyrosyjska i propruska, głównie związana z hetmanem Ksa-werym Branickim oraz marszałkiem litewskim Kazimierzem Nestorem Sapiehą, potem także grupująca osamotnionych klientów Szczęsnego Potockiego. Było tu także wielu posłów zdezorientowanych, niezdecydowanych, których można było przeciągnąć na tę lub inną stronę, przynajmniej w doraźnych sprawach. Tę grupę „fałszywych patriotów" Potoccy przez pe- wien okres wykorzystywali w walce z prorosyjskim stronnictwem królewsko-prymasowskim, przede wszystkim do czasu obalenia dawnego rządu i zdobycia przewagi w sejmie. Kołłątaj twierdził, że Ksawery Branicki na początku uchodził za patriotę, ponieważ dokuczał królowi, a zdaniem Stanisława Augusta był brytanem, którego Ignacy Potocki mógł spuszczać z łańcucha w tym samym celu. Kiedy jednak „zelanci" zaczęli blokować projekty reform i szermować populistycznymi hasłami, okazało się, że nie jest łatwo utrzymać ich w karbach. Po pierwszych euforycznych zwycięstwach „prawdziwi patrioci" zaczęli tracić popularność i większość w izbie sejmowej. Wiele inicjowanych przez nich projektów ustrojowych, redagowanych niezbyt zręcznie przez Ignacego Potockiego, członka Deputacji do Formy Rządu (ustanowionej we wrześniu 1789 r.), zaczęło budzić czujność różnych grup szlachty. Potoccy i ich zwolennicy zostali uznani za „fałszywych republikanów", czy też może kryptorepublikanów (zmierzali wszak między innymi do wprowadzenia sukcesji tronu, rozszerzenia pojęcia narodu na nieszlacheckie grupy społeczne, dopuszczenia delegatów miejskich na sejm, poparli zjazd delegatów miast wolnych królewskich, który odbył się w Warszawie w listopadzie i grudniu 1789 r., planowali odsunięcie od sejmików tzw. nieposesjona-tów). Zdaniem króla Potoccy i ich zwolennicy tracili większość sejmową „przez tę opinię, że Prusakom zbyt ulegają i że w projektach reformowych zbyt wiele odmian wprowadzają". Ale również dlatego, twierdził król, że odstręczała posłów zbytnia pewność siebie, jaką okazywali po pierwszych sukcesach, arogancki ton, jednym słowem „władza i zwycięstwo" uderzyły Potockim do głowy. Powoli zdobywał coraz więcej głosów Stanisław August. Akceptację posłów zaczęły zyskiwać jego bierność i „łagodność", umiarkowanie i umiejętność perswazji, wreszcie próby zyskiwania sobie wszystkich. Król unikał skrajności. Skoro nie wysuwał żadnych bulwersujących propozycji reform, ręce miał czyste i stawał się coraz bardziej popularny. Nie ulega wątpliwości, że rzucone już w 1788 r. hasło „król z narodem" było wówczas dla Stanisława Augusta nie do przyjęcia. Wtedy jeszcze nie wszystkie więzy z Rosją były zerwane, wydawało się królowi, że istnieją szansę ratowania „systematu" rosyjskiego i przerwania negocjacji o sojusz polsko-pruski. Ale w marcu 1790 r. sojusz został zawarty, a latem tego roku odwołano Ottona Stackelberga. Już wcześniej jednak król zaczął się wahać i z inicjatywy Potockich pierwsze pozory współpracy zostały podjęte w maju, a potem lipcu 1790 r. Ważna była rola mediatorów: marszałek Stanisław Małachowski, Scipione Piattoli, który był bliskim współpracownikiem Ignacego Potockiego, 320 Izabela Czartoryska z Flemingów w stroju operowym E? es cs o g es "-< ^H rM -ł-3 ^ -M 05 ai O O) --H 3 M-O fi So o> _ 03 ST i — I TO +J H i najmocniejszym doradcą przy marszałkach Potockim i Mał;achowskim i apostołującym do roboty u drugich). A Piattoli „iwiele się zatrudniał redakcją dzieła" i uzgadnianiem spornych punktów między Potockim a Stani-sławem Augustem. Poteim grono wtajemniczonych rozszerzono. „Powoli utworzyły się kluby, z początku nieznaczne, potem wyraźniejsze, a co możnia powiedzieć na pochwałę ich członków, tajemnica utrzymałta się pomiędzy sześćdziesięciu z górą osobami, przeszło przez ttrzy miesiące, których użyto na wzmożenie liczby zwolennikowv, na udoskonalenie planu i na pewne w nim zmiany"34. Powtórzmy za Emanueelem Rostworowskim - konstytucja wprowadzona na sejm 3; maja nie była aktem jednorazowym, płodem jednej ręki i jedneej głowy, ale dziełem „«wielkiej czwór-ki» projektodawców"35. Wypadnie tu wymienić Stanisława Augusta, Ignacego Potockiiego, Hugona Kołłątaja i Stanisława Małachowskiego, chociaiż o kolejność nazwisk można by się spierać. Ważny był też uidział w całym dziele Scypiona Piatto-lego jako pomysłodawcy,, redaktora i osoby, która starała się o kompromis między komcepcjami króla i marszałka litewskie- 328 go, spajającej całość prac. W którymś z listów Stanisław August nazwał go „główną sprężyną" całego dzieła, a dziwny ten człowiek po upadku państwa polskiego rozpowiadał, że to on był autorem polskiej konstytucji. I tak oto po latach swarów i wzajemnych nienawiści połączyły się znowu Puławy z Zamkiem, Czartoryscy i dawni wrogowie Potoccy z Poniatowskim. Tak dpkonał się historyczny kompromis polityczny między dwoma zwalczającymi się ośrodkami, który umożliwił osiągnięcie kompromisu ustrojowego między republiką a monarchią, ponadto stwarzał warunki istotnych przekształceń strukturalnych (np. włączone do konstytucji prawo o miastach i reformie sejmików). Upór króla nadał konstytucji kształt mniej republikański, co jeszcze nie znaczy, że konsekwentnie „monarchiczny". Król, chociaż sam się dziwił swojej determinacji, nareszcie stanął po stronie „narodu": „Nie było nigdy takiego kryzysu politycznego, który nie niósłby za sobą politycznego ryzyka. Trzeba umieć wybierać między nadzieją na lepsze i pewnością, że się zostanie w permanentnej nicości, i to jest nasz przypadek". Istotnie. Wybór „opcji pruskiej" był warunkiem wyjścia z „permanentnej nicości", był ryzykiem, ale i jedyną szansą przeprowadzenia reform administracyjnych i społecznych oraz uchwalenia niedoskonałej może, ale pierwszej konstytucji, czyli Ustawy Rządowej, która niewątpliwie zmieniła klimat opinii w kraju i sposób myślenia wielu jego mieszkańców. Nie można więc zarazem krytykować opcji pruskiej i sięgać po tradycje 3 maja oraz zakładać, iż była ona ważnym elementem konstytuującym nowoczesny naród polski. Nie było w pełni prawdą, że dyskrecja została zachowana do końca, bo na kilka dni przed planowanym wniesieniem projektu Ustawy Rządowej na sejm „sekret przeciekł". August Goltz, zastępca Lucchesiniego, l V 1791 pisał do Berlina, że dowiedział się o planowanym przewrocie i że znają go także stronnicy Rosji. Informował ponadto, że uprzedził osoby „zapalone", iż Prusy nie będą bronić Polski, jeżeli zostaną wprowadzone istotne zmiany w rządzie. Stanisław August w innej relacji także twierdził, że na cztery dni przed ustalonym dniem (5 maja) „przeciwni wiedzieli o wszystkim", a więc i rosyjska ambasada. Dlatego właśnie, że sekret przestał być sekretem, przyspieszono termin wniesienia projektu konstytucji na sejm z 5 na dzień 3 maja. A jednak dzień trzeciego maja 1791 r. był zaskoczeniem dla kraju i całej Europy. Dla wtajemniczonych w tajne roboty ustawodawcze trudne se-sje sejmu także w nowym podwójnym składzie posłów (burzli-we dyskusje nad prawem o sejmikach i prawem miejskim) stały się dowodem, że nową ustawę rządową wprowadzić można tylko przy użyciu środków nadzwyczajnych. Zdawano sobie doskonale sprawę, że nie było „podobieństwem w tym otmęcie zdań ustawnie z sobą walczących, w tym nieładzie obrad, w tym napływie dodatków, poprawek i kontradykcji ułożyć porządną i systematyczną rządu Ustawę". Miał to być więc rodzaj zamachu stanu, „łagodna rewolucja", rewolucja bezkrwawa, ale wsparta przez umyślnie zorganizowane mieszczaństwo Warszawy i gwardie królewskie. W sumie jednak 3 maja był imprezą częściowo tylko przygotowaną, częściowo improwizowaną. Już w kwietniu rozsyłano listy do zaufanych tylko posłów, aby po świętach wielkanocnych rychło wracali do Warszawy, jak pisał król do jednego z nich, „bez zwłoki, bowiem najważniejsze przybliżają się materie. Więcej nie powiem, bo więcej nie trzeba". Był to jeden z wielu podobnych listów pisanych przez „kierowników akcji", w tym marszałka Małachowskiego i króla. Liczono, że posłowie opozycji po 24 kwietnia, czyli po świętach, nie powrócą tak szybko do Warszawy, a „swoi" na wezwanie stawią się w sejmie. Podobno jeszcze 30 kwietnia nie było opracowanego planu działania. Wielu legalistów z marszałkiem Małachowskim na czele chciało, aby sesja odbyła się jak najzupełniej normalnie. A jednak podjęto szereg zabezpieczających działań: 2 maja polecono Tadeuszowi Matuszewiczowi, członkowi Deputacji Interesów Zagranicznych, przygotować alarmującą relację o sytuacji międzynarodowej i zagrożeniu Rzeczypospolitej; tegoż dnia została przerwana komunikacja z Warszawą: poczta, konie i sztafety. Dla zachowania pozorów legalności po południu 2 maja w szerszym gronie, w klubie w Pałacu Radziwiłłowskim, odczytano publicznie projekt konstytucji. Potem w pałacu marszałka Małachowskiego, a właściwie do ostatniej chwili przed sesją 3 maja, zbierano podpisy pod tak zwaną Asekuracją - podpisujący zobowiązywali się poprzeć projekt w sejmie. Zebrano 83 podpisy posłów i senatorów. Tej nocy nie spał zapewne ani król, ani nikt „ze spiskowych". I nic dziwnego. Następnego dnia w sejmie zasiadły wprawdzie tylko 182 osoby (na 513 należących do składu sejmu), ale „asekurujący" i tak stanowili zaledwie około 46% zgromadzonych. Naród z królem 3 maja był największą i najbardziej spektakularną rolą polityczną, jaką odegrał Stanisław August od czasu koronacji. Nadszedł jego najpiękniejszy dzień, o którym marzył od dawna: zdobyć miłość narodu i popularność w społeczeństwie. Rola ta wymagała jednak dużej determinacji i odwagi i ten egzamin 330 król zdał znakomicie. Przewidywano bowiem, że sesja nie pójdzie gładko - ryzykowano wszystko. Od rana Zamek został otoczony oddziałami wojskowymi, książę Józef Poniatowski z kilkoma oficerami zajął miejsce w pobliżu króla. Odmówił swojej asystencji koło tronu drugi bratanek Stanisław Poniatowski. Podwórzec zamkowy i okolice Zamku wypełniły tłumy mieszczan, cechy z chorągwiami, gromady pospólstwa. Istnieją poszlaki, że tak jak wzywano zaufanych posłów sejmowych, tak też wezwano do Warszawy miejskich delegatów miast wolnych. Tego dnia mieszczaństwo warszawskie miało stanowić grupę nacisku na opozycję sejmową i stworzyć ową niecodzienną atmosferę, która od rana towarzyszyła sesji sejmowej. Było to zaplecze przygotowane przez Kołłątaja i politycznych działaczy mieszczańskich magistratu warszawskiego. Urszula Mniszcho-wa oceniała, że tłum otaczający Zamek liczył około 12 000 ludzi, w relacji opozycji i nowego posła rosyjskiego Jakowa Buł-hakowa liczba ta urosła do 25 000 „uzbrojonych mieszczan", w relacji Stanisława Augusta pisanych na użytek publiczny było tu zaledwie 200 mieszczan, którzy „ku końcowi sesji zeszli się na dziedziniec zamkowy". Cała Warszawa wiedziała, że wydarzy się coś bardzo ważnego, że trzeba poprzeć króla i jego otoczenie. Takie grupy nacisku podnoszą jeszcze gorącą atmosferę, dopingują graczy. Wokół Zamku i w sejmie rozgrywała się prawdziwa drama narodowa. Sesję zgodnie ze scenariuszem miał otworzyć marszałek Mała-chowski zapowiadając czytanie „depesz zagranicznych". Nim jednak Matuszewicz doszedł do głosu, zerwał się Jan Sucho-rzewski poseł kaliski krzycząc, że zgotowano spisek na zgubę wolności, „uknowana jest rewolucja podobna do szwedzkiej [...] Oto chciano mieszczan przeciwko opierającym się temu projektowi oburzyć". Gdy uciszono Suchorzewskiego, odczytał alarmujące depesze Tadeusz Matuszewicz. Potem zaległa pełna grozy cisza, którą przerwał Ignacy Potocki. I on to właśnie wysunął osobę króla na plan pierwszy. Król jest ojcem ojczyzny i tylko on może wskazać drogę ratunku, albowiem „jest wyższy nad innych osobistymi rozumu i nauki cnotami". „Twojego światła, twojej cnoty wzywam, Najjaśniejszy Panie, abyś nam odkrył [...] widoki twoje ku ratunkowi ojczyzny. Ty do tej usługi pierwsze masz prawo, chęć i zdolność niewątpliwą [...] Dozwól, wielki Boże, abyśmy dobro Rzeczypospolitej ustanowili, a do nieprzyjaźni osobistych nigdy nie wracali"36. Tego rodzaju słowa wywołują owe podniosłe nastroje, które stają się podstawą emocjonalnych więzi międzygrupowych i międzyludzkich. Potocki wzywał do zjednoczenia sumy dobrej woli dla „ratowania ojczyzny". Stanisław August zabrał głos mó-wiać, iż od kilku miesięcy był proszony, aby znalazł skutecz- niejsze „niż dotychczas stosowane" środki ratowania ojczyzny. Wspólne porozumienie „ufności obywatelskiej" podało właściwe do tych „środków myśli". Nie ujawnił swojego współautor-stwa Ustawy Rządowej twierdząc tylko, że „urodził się z tego projekt, który był mi pokazany, a który już jest zgodny z wolą wielu sejmujących". Po odczytaniu projektu Ustawy Rządowej w izbie sejmowej i wśród obserwatorów na galeriach zapanowały rozhowor i hałas. Jedni wołali „zgoda", inni prosili o głos krzycząc „o zgubie wolności", jeszcze inni żądali zwyczajowej nad projektem dyskusji. Marszałek Małachowski perswadował, że projekt jest najlepszym połączeniem znanych wszystkim konstytucji: angielskiej i amerykańskiej. Tak zaczęła się ta historyczna sesja, która trwała od 11 rano do 6 po południu. Stanisław August zabierał głos trzy razy, ale zaczął wątpić w wyniki sesji, mimo iż organizatorzy przyszli na sejm z postanowieniem pozostania w izbie, dopóki konstytucja nie zostanie zaprzysiężona. Zatrzymali się jednak w pół drogi między przewrotem a legalizmem. Stanisław Małachowski wielokrotnie pytał o zgodę, aie okrzyki „zgoda" mieszały się z głosami sprzeciwu opozycji. Chciano za wszelką cenę stworzyć pozory jednomyślności sejmujących, gdyż tylko jednomyślność, jak wówczas sądzono, zapewnić mogła aplauz Europy i spokój wewnętrzny. Jednym z bardziej drażliwych momentów sesji było doprowadzenie do chwili, kiedy posłowie i senatorowie zwolnią króla z przysięgi, iż nigdy nie wprowadzi dziedziczności tronu. Punkt ten był ważnym elementem pactów conventow. W wielu zaś głosach opozycji owe pakta, sukcesja i następstwo tronu vivente rege wykorzystywane były jako argument główny przeciwko nowemu prawu. W pewnym momencie Stanisław August w tonie dość mocnym zwrócił się do izby: „żądam, ażebym wolą Stanów Sejmujących był uwolniony od tego artykułu pactów conventow, który się ściąga do sukcesji tronu... Ja zaś jak raz powiedziałem, tak powtarzać będę do śmierci: król z narodem, naród z królem". Już po upadku Konstytucji 3 maja, za czasów konfederacji targowickiej tłumaczył się Stanisław August, że „gdy mnie cały sejm prócz kilku osób naglił, abym poprzysiągł konstytucję [...] przypomniałem sejmowi pacta con-venta. Odpowiedziano mi, iż uwalniamy króla. Wszak to był sejm konfederacki, na którym pluralitas decydowała, a ja tej słuchać byłem obowiązany". Naprawdę jednak następnego dnia donosił Debolemu, że „na dniu 3 maja pluralitas nie była oznaczona, ponieważ nie było turnusu [głosowania], a unanimitas, że nie była, same protestacje okazują". Oficjalna wersja głosiła, że przewlekające się wymiany zdań między opozycją a patriotami znudziły w pewnym momencie Michała Zabiełłę posła inflanckiego, który zażądał, aby już król 332 333 wykonał przysięgę, „a wszyscy za tym pójdziemy przykładem". W wersji Stanisława Augusta Zabiełło wciąż czepiał się jakiegoś punktu, gdy zaś król podniósł rękę, żeby po raz czwarty zabrać głos w odpowiedzi, „a to nasi wzięli za znak już mojej przysięgi". Wtedy „senat i wszyscy prawie posłowie, z miejsc swoich ruszywszy na środek izby, prosili najgoręcej króla, aby swą przysięgą ową konstytucją utwierdzić raczył". Wedle oficjalnego diariusza „zgoda już nie po trzykroć, ale po tysiąc razy powtórzona była". Okrzyki „wiwat król, wiwat nowa konstytucja" powtarzał tłum na dziedzińcu zamkowym. Król stanął na krześle i w tłumie otaczających go posłów z ręką na Ewangelii powtarzał słowa przysięgi za biskupem krakowskim Feliksem Turskim. Po czym hurmem ruszono do kościoła, gdzie opierającego się Kazimierza Nestora Sapiehę zawlókł siłą potężnie zbudowany adiutant króla. Tam złożyli przysięgę marszałkowie sejmowi, a potem wszyscy zgromadzeni. Nim przebrzmiało „Te Deum laudamus", Konstytucja stała się narodowym sacrum. Narodowym sacrum dla jednych, kajdanami niewoli nałożonymi na szlachtę dla innych. Jedni widzieli w niej absoluty styczny zamach na kształt zamachu króla Gustawa III w Szwecji, inni doszukiwali się podobieństw z rewolucją francuską i słyszeli „zgiełk w Paryżu tylko praktykowany". Podobno naprawdę do późnej nocy członkowie cechów warszawskich chodzili po ulicach wołając „wiwat sukcesyja". W lipcu zaś tego r., gdy po kraju i Warszawie krążyły pogłoski o organizowaniu przez malkontentów antykonstytucyjnego spisku i zamachu na króla, „lud w mieście", mieszczanie mieli oświadczyć, „że będą dzień i noc pilnować bezpieczeństwa naszego króla, i poczęli odgrażać się dość głośno na hetmana [Branickiego], Sapiehę, biskupa Kossakowskiego [...] i nawet na Bułhakowa"37. Sesja następna, 5 maja, przebiegła spokojnie i powiedzieć można, że Konstytucja została zalegalizowana. Jak powiedział król, „właśnie jakoby pieczęć ostateczną na całym dziele położyła". Większość z niewielkiej grupy protestujących (27 osób) wycofała swoje manifesty, a przymuszona moralnie sejmowa Depu-tacja Konstytucyjna ostatecznie także konstytucję podpisała. Wątpliwości jej członków budził sposób uchwalenia dzieła: miała prawo podpisywać takie tylko uchwały, które zostały uchwalone albo większością głosów, albo jednomyślnie. Tegoż dnia 5 maja oblatowane zostały Ustawa Rządowa oraz „Deklaracja Stanów Zgromadzonych" - dokument dołączony do Ustawy Rządowej, który był nowością, i to. nowością ważną nie tylko w polskim życiu politycznym. Ta ostatnia m.in. znosiła wszystkie akty prawne „przeciwne niniejszej konstytucji lub które-mukolwiek jej artykułowi", natomiast ewentualne późniejsze „opisy szczegółowe" paragrafów Konstytucji uznawała z góry za jej część składową. Ponawiała przysięgę „na obronę wszystkimi ludzkimi siłami tej całej Konstytucji", którą nakazano złożyć wojsku i członkom wszystkich urzędów. Potem za ważny element jej legalizacji uznano także akceptację, a nawet zaprzysiężenie przez sejmiki szlacheckie i zgromadzenia miejskie38. Z tej części „Deklaracji" wynikają dwa najważniejsze wnioski: że autorzy zdawali sobie sprawę z niedoskonałości dzieła i konieczności jego uzupełnienia oraz że za sprawę niezwykle ważną uznali jego legalizację, a raczej legitymizację. Stanisław August także dostrzegał wiele „niedoskonałości" w nowej Ustawie Rządowej, ale uważał, że nie można było zrobić wszystkiego naraz. „Nie wyrzucam sobie, że nie przeprowadziliśmy od razu wszystkich niezbędnych reform. Przeciwnie, sądzę, że nie należało robić wszystkiego naraz. Ale nawet w wielu rzeczach już dokonanych - pisał do Mazzeiego - znajdują się wielkie błędy, których jednak nie można było uniknąć bez ryzyka, że zmniejszy się liczbę [ludzi] dobrej woli, których trzeba było zjednoczyć". Sądził, że nowa konstytucja i tak jest wielkim dobrem Opatrzności, szczególnie jeżeli zważy się, „w jakim znajdowaliśmy się chaosie"39. Dzień św. Stanisława męczennika, patrona Korony Polskiej, ustanowiono dniem uroczystym dla obecnych i przyszłych pokoleń - był to hołd złożony królowi, a zarazem połączenie państwowego i kościelnego święta. Jak wiadomo, papież Pius VI wyraził potem zgodę na przeniesienie dnia św. Stanisława na 3 maja, aby pierwszą rocznicę uchwalenia Konstytucji powiązać z dniem imienin królewskich. Jeżeli w „Deklaracji", która w pewnym sensie zmierzała do sakralizacji Konstytucji dla podniesienia jej wagi w społecznej opinii, czuje się rękę i myśl księdza Hugona Kołłątaja, to znacznie mniej interesujący był wydany 7 V 1791 „Uniwersał marszałków sejmowych" przesiąknięty propagandowym i dość płytkim w warstwie perswazyjnej optymizmem. „Ojczyzna nasza już jest ocalona, swobody nasze zabezpieczone, jesteśmy odtąd narodem wolnym i niepodległym, upadły pęta niewoli i nierządu, zerwała je wszechmocna ręka Boga zastępów i zwróciła na zbawienie ojczyzny grom i burzę do zguby jej ostatecznej przygotowane". Powiedzieć można - parafrazując tytuł artykułu Jerzego Michalskiego - że Uniwersał niósł w kraj przesłanie, iż wszystko już poszło i dalej „wszystko pójdzie znakomicie"40. Tak więc po dwu i pół roku trudnego i burzliwego sejmowania Rzeczpospolita miała konstytucję bardzo pozytywnie ocenioną w Europie i przez jej wrogów, i przez przyjaciół. „Zapewne ni- ^i gdy przedtem, w żadnym momencie swojego istnienia, ten nie- &" 335 szczęsny naród nie rozwinął więcej patriotyzmu, mądrości i energii niż w momencie, który poprzedził jego upadek". Jeden z pruskich ministrów uznał, że jest to dzieło o większym międzynarodowym znaczeniu niż rewolucja francuska. Ale może mieli jednak rację ci, którzy twierdzili, że „skarb, wojsko pierwsze uszczęśliwienie, reszta nie zginie"? Kraj miał konstytucję jedną z pierwszych w Europie, ale bez skarbu i wojska. Oba te ważkie w XVIII stuleciu atrybuty modernizacji państwa pozostały sprawą bliskiej może, ale przyszłości. A na wszystko było już za późno. Zbierano podatek, zwany „ofiarą dziesiątego grosza" dochodu z dóbr ziemskich i dwudziestego z dóbr kościelnych, dodatkowe podymne z miast, szukano pożyczki na zakup broni, odbywał się pobór rekruta. Jak się okazało, robiono to zbyt późno, zbyt flegmatycznie, nieprofesjonalnie, z kiepskimi rezultatami. Mieszały się dobra i zła wola, udaczność i nie-udaczność, pracowitość i lekceważenie. Na razie jednak panował entuzjazm i patriotyczne slogany mobilizowały do działań - ale znów głównie propagandowo-politycznych, mających zjednoczyć naród. Zdaniem niektórych historyków Ustawa Rządowa została uchwalona kilka tygodni za późno, kiedy minął tak zwany „kryzys oczakowski" i wiadomo już było, że do wojny trójprzymie-rza (Anglia, Holandia, Prusy, do którego miała ewentualnie dołączyć Rzeczpospolita) z Rosją już nie dojdzie41. Co dziwniejsze, polscy politycy byli z takiego obrotu rzeczy zadowoleni, chcieli raczej pokoju niż wojny. Dziś wiemy, że i tak do tej wojny by nie doszło, a Konstytucja została uchwalona, jak sądzę, nie o kilka tygodni, lecz co najmniej o półtora roku za późno. W początkach 1790 r. byłyby jeszcze szansę wykorzystania krótkiej koniunktury politycznej oraz, gdyby taki powstał, nowego, jak mawiał król, „dzielnego", energicznego rządu do przygotowania kraju do zbrojnego oporu. Zbyt długo trwały wzajemne podchody, nieufności, wahania, jakby historia dała Rzeczypospolitej czas nieograniczony. Potocki przed Piattolim oskarżał Stanisława Augusta o działania bez „blasku", bez energii, o grzęźniecie w szczegółach, o wieczne „przypływy i odpływy" podejmowanych decyzji (podobnie uważała bardzo bliska królowi Urszula Mniszchowa). Z kolei o brak decyzji i energii, o tracenie czasu na grę w karty oskarżał Potockiego ksiądz Piattoli w pisanych na gorąco liścikach do Stanisława Augusta. Sam król zresztą do wahań i nieufności się przyznawał, tłumaczył, że podjęcie ostatecznej decyzji utrudniał bardziej jeszcze fakt, że duszą całej roboty byli jego najgorsi wrogowie, a największe kłopoty miał z najbliższą rodziną oraz najbardziej wiernymi współpracownikami. „To jeszcze było szczególniejsze, że moi najdawniejsi, najbliżsi przyjaciele i słudzy zostali o tem powia- domieni na ostatku i że z nimi miałem najwięcej kłopotu, po pierwsze dlatego, iż na czele przedsięwzięcia widzieli tych, których przez tyle lat uważali za moich nieprzyjaciół najzażart-szych i za ludzi najniesprawiedliwszych i najprzewrotniej-szych; po drugie dlatego, że sami doznali od nich wielu osobistych przykrości; po trzecie dlatego, że zostawiłem im najmniej czasu, każdemu z osobna, do otrząśnięcia z siebie starego człowieka, a wielka ich część łączyła z ogromnym przywiązaniem do mnie najbardziej «sarmackie» przesądy"42. Teraz chodziło o uzyskanie narodowej zgody na nowe prawo, współpraca między królem, Potockimi i Kołłątajem musiała więc układać się przynajmniej poprawnie, jeżeli nawet do pełnej ufności było daleko. W tworzeniu społecznego poparcia i zaplecza dla nowej Konstytucji, jak dziś powiedzielibyśmy ogólnonarodowego konsensusu dla majowego przewrotu, korona, a więc i Stanisław August, miała odegrać rolę pierwszoplanową. Jak wiemy, król od chwili wstąpienia na tron zaczął tworzyć własną legendę i określony wizerunek. Tak i teraz Stanisław August i stronnictwo patriotyczne oraz elity mieszczańskie tworzyli legendę króla - ojca narodu i Konstytucji. 8 maja wypadały królewskie (i Stanisława Małachowskiego) imieniny. Były obchodzone tego roku z wyjątkowym entuzjazmem i niezwykle uroczyście nie tylko w Warszawie, ale i w wielu innych miastach, powiedzieć by można, iż starano się, żeby świętował je „cały kraj". Także i potem, w następnych tygodniach i miesiącach trwały festyny, uroczyste wieloliczne obiady, bale, iluminacje, a napisy, krążące wiersze i wierszyki, okrzyki i toasty oscylowały wokół tematów „wiwat król i Konstytucja" oraz braterstwa szlachecko-miesz-czańskiego. Hasła te stawały się sloganami krążącymi po kraju, sygnałami i znakami patriotów, a także nowego typu patriotyzmu. Uderza odświętność tego czasu szczególnego, czasu narodowej suwerenności i odrodzenia, choć musimy przyjąć, że było ono prawdziwsze w sferze wyobrażeń i emocji niż w skomplikowanej politycznej rzeczywistości. Entuzjazm i mieszczan, i szlacheckiej prowincji był niekłamany, ale reżyseria była obecna w wielu miejscach i na wielu imprezach. Kult króla był reżyserowany przez różne środowiska i zawierał różne treści i przesłania. Rola uwielbianego „ojca" i „głowy" odrodzonego narodu odpowiadała jak najbardziej mo-narchicznym marzeniom Stanisława Augusta, schlebiała jego próżności, tym bardziej że jego imię i polska „łagodna rewolucja" były na ustach także europejskich elit. Hasło „król z narodem, naród z królem" w intencjach Hugona Kołłątaja, wkrótce podkanclerzego koronnego, miało budzić patriotyczne uczucia szlachty i mieszczaństwa, cementować naród w jego intencjach już szlachecko-mieszczański. Dla Ignacego i Stani- 336 337 sława Potockich kult króla miał być przede wszystkim kultem dziedzicznej korony, symbolem Rzeczypospolitej dynastycznej, suwerennej i niepodległej. I wbrew niektórym poglądom trudno tu mówić o zabiegach moderacji postaw i unifikacji umysłów na „sposób staropolski". Tradycje sarmackie to właśnie szeroko praktykowany i akceptowany „duch partyjności", nawet jeżeli ostre kryzysy kończyły się niekiedy sejmami pacy-fikacyjnymi, zapewniając chwilowe pogodzenie walczących stronnictw. Teraz chodziło już nie tylko o szlachecki solidaryzm, ale o „narodową zgodę", wzbogaconą w nowe wartości społeczne i polityczne. O zjednoczenie w obliczu zewnętrznego zagrożenia, ale i o poważne reformy. Nowe hasła przestały zawierać ów nieznośny, zawieszony w próżni dydaktyzm. Ponadto społeczeństwo - liczne grupy i szlachty, i mieszczaństwa -straszone wciąż ze wszystkich stron takimi lub innymi zagrożeniami i niebezpieczeństwami, upodlone i zniewolone przez wiele lat, chciało teraz odrobiny spokoju, entuzjazmu bez biadolenia, wiary we własną wartość i szczypty optymizmu. I ten optymizm - prawda, że na bardzo kruchych oparty podstawach - chwilowo dostało. Takie społeczne zamówienie dobrze oddają słowa Juliana Ursyna Niemcewicza: „bo piękne jest być członkiem narodu, który potargać umiał pęta przemocy i nieładu i stać się rządnym, silnym i poważnym". Propaganda, którą możemy nazwać „propagandą sukcesu", miała swoje głębokie, psychologiczne uzasadnienie. W czasie sejmu ukształtowało się pierwsze stronnictwo polityczne, „stronnictwo patriotyczne" działające na zasadzie bardziej nowoczesnych metod kompromisu rozmaitych poglądów i przekonań. Miało szansę zamienić się w przyszłości w stronnictwo o ogólnopolskim zasięgu. Na razie powstało w Warszawie w Pałacu Radziwiłłowskim „Zgromadzenie Przyjaciół Konstytucji 3 Maja" gromadzące jej zwolenników z różnych środowisk, również mieszczańskich. Był to rodzaj i klubu parlamentarnego, i klubu dyskusyjnego. Ten właśnie klub stanie się jednym z dogodnych pretekstów dla tych, którzy w przewrocie trzeciomajowym chcieli widzieć wpływy „klubów jakobińskich". Były ku temu pewne podstawy, tacy bowiem ludzie, jak radykalizujący polską opinię bracia Mostowscy Józef i Tadeusz, współautorzy nowoczesnej „Gazety Narodowej i Obcej", którą wydawał Julian Ursyn Niemcewicz, w rozmowach z przyjaciółmi używający niekiedy zwrotu „obywatel" (zamiast „pan", co było antycypacją demokratyzacji języka w czasie insurekcji kościuszkowskiej i niewątpliwym wpływem rewolucji francuskiej), chcieli, aby członkowie Zgromadzenia stali się czymś w rodzaju „kawalerów Konstytucji 3 Maja" i nosili odznaki (rodzaj herbów). Modne stały się konstytucyjne kokardy i sygnety. W dyskusjach publicystycznych, jakie rozgorzały wokół Ustawy Rządowej i majowego zamachu stanu już w czerwcu 1791 r. i trwały ze zmiennym nasileniem aż do roku 1792 (publicystyka ta nie była zresztą szczególnie obfita ani interesująca), zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy majowego przewrotu swoje uwagi ograniczali najczęściej do nader konkretnych problemów. Interesujące jest, że, jak pisze Anna Grześkowiak-Krwawicz - zarzuty koncentrowały się w dwóch podstawowych płaszczyznach: sposobu ustanowienia Ustawy Rządowej (legalnie - nielegalnie) i interpretacji oraz oceny poszczególnych artykułów dotyczących nowego rządu. Znowu na porządek dzienny wróciło słowo „wolność" i wokół różnie pojmowanej wolności skupiały się argumenty i emocje: obrońcy wolności jakoby utraconej zmagali się z obrońcami „wolności rządnej"43. To słowo, które można było wypełniać dowolną treścią, było jednym z najwygodniejszych, bo nieprecyzyjnych, pojęć dla adwersarzy. „Smutno przychodzi wyznać - odpowiadał malkontentom Aleksander Linowski - iż to święte i szanowne imię wolności tak często kalane bywa w ustach przewrotnych zwodzicie-lów"44. W pierwszym okresie pokonstytucyjnym mniej było jednak zacietrzewienia, więcej konserwatyzmu i urażonych ambicji tych, którzy z przewrotu majowego zostali wyłączeni. Pisma późniejsze były na ogół już tylko świadomym, często inspirowanym szkalowaniem Ustawy Rządowej i jej twórców. Niewiele w tych polemikach znajdziemy refleksji teoretycznych, a przeciwnicy Konstytucji narzucili jej twórcom i zwolennikom kierunek i treści obrony. Charakterystyczny jest tu zwrot jednego z obrońców majowego prawa, który przekonywał przeciwnika, że „wszystko, czego żąda, jest w Konstytucji [...] wszystko, czego nie chce, tego w niej nie masz"45. Jest interesujące, że adwersarze i obrońcy na ogół znali się nawzajem i nawet w wypadku pism anonimowych łatwo zgadywali, kim byli ich autorzy. Ponadto, jak to często bywa, polemiści upodabniali się do siebie, operowali tymi samymi słowami, używali tego samego słownika. Przeciwnikom Konstytucji chodziło głównie o zakres królewskich prerogatyw, o nadmierne rzekomo uprawnienia władzy wykonawczej skupionej w ręku króla, któremu dano w rząd „edukacją, wojsko, interesa zagraniczne, skarb, policją, prawo". Wyolbrzymiano lub wręcz niezgodnie z literą prawa interpretowano atrybuty władz wykonawczych, w tym nowej władzy kolegialnej, Straży Praw, która, jak sądzę, obciążona była wielu podobnymi wadami, co przedtem Rada Nieustająca. Treść publicystyki antykonstytucyjnej czy wprowadzone przez sejm po 3 maja poprawki ustawodawcze zmierzające w kierunku ustroju bardziej „republikańskiego" oraz opisy funkcjono- 338 339 wania takich podstawowych instytucji ustroju, jak sejm, sejmiki czy Straż Praw, świadczą o tym, że monarchiczny kształt projektów konstytucyjnych Stanisława Augusta wzbudziłby silne sprzeciwy i nie miałby szans realizacji. „Osoba króla jest święta i bezpieczna od wszystkiego - głosił VII paragraf Konstytucji. - Nic sam przez się nie czyniący, za nic narodowi w odpowiedzi być nie może. Nie samowładcą, ale ojcem i głową narodu być powinien i tym go [...] prawo być uznaje i deklaruje". Król uzyskał jednak wiele prerogatyw i istotny wpływ na władze wykonawcze (Straż Praw, która sprawowała też kontrolę nad ministrami - przewodniczącymi komisjom wielkim), prawo nominowania ministrów, urzędników i biskupów oraz patentowania oficerów. Natomiast tylko Stanisławowi Augustowi przyznano dożywotnio prawo nominowania senatorów. Później to sejmiki miały przedstawiać królom dwóch kandydatów do nominacji. Do króla należało także „rozrządzenie najwyższe siłami zbrojnymi krajowymi w czasie wojny" i nominowanie „komendantów wojska [...] z wolną atoli ich odmianą za wolą narodu". Sukcesja tronu, to wydawałoby się przerażające widmo dla re-publikańsko nastawionych grup szlachty, jak wynika z badań Anny Grześkowiak-Krwawicz, została zaakceptowana raczej dość spokojnie (chociaż niektórzy przywódcy opozycji, jak Szczęsny Potocki, nie mogli darować królowi, że złamał przysięgę na pacta conventa). Po wielu dyskusjach wcześniejszych przyjęto kandydaturę następcy tronu w osobie Fryderyka Augusta z wciąż popularnego domu saskiego. Warto przypomnieć, że nie uznano za stosowne zapewnić sobie zgody głównego zainteresowanego, elektora saskiego, na przyjęcie polskiej korony, gdyż zapewne sądzono, że wieloletnie o nią zabiegi rezydenta saskiego Essena są wystarczającą gwarancją, że przyjmie ją z radością. Nieoficjalna misja młodego Tadeusza Mostowskiego w Dreźnie w styczniu 1791 r. (na którą nalegał Stanisław August) i jego przyjazne rozmowy z elektorem saskim oraz ministrem spraw wewnętrznych Chrystianem Guttschmidem nie stanowiły żadnej gwarancji powodzenia projektów sukcesji. Ponadto poseł saski w Warszawie Augustyn Essen okazał się pozornym przyjacielem Hugona Kołłą-taja i „partii pruskiej", człowiekiem przebiegłym, dwulicowym, niechętnym Polakom i łatwo mu było oszukiwać swoich polskich rozmówców. Dopiero teraz podjęto więc intensywne zabiegi dyplomatyczne w Dreźnie, ale w nie sprzyjającej już Rzeczypospolitej sytuacji międzynarodowej Fryderyk August przyjęcie polskiej korony uzależniał od zgody Rosji i Prus. Wśród zwolenników sukcesji panowało słabo uzasadnione przekonanie, które żywił także Kołłątaj, że dziedziczność tronu za- pobiegnie rozbiorom i zapewni krajowi suwerenność, dynastyczna Europa bowiem, która szanuje dynastie, przyjmie dynastyczną Rzeczpospolitą do rodziny dynastów, w której miały panować jakoby mniej wilcze prawa. Jednocześnie jednak - i to było najważniejsze - właśnie tron dziedziczny miał zmienić kontraktowy charakter związku między królem a szlachtą. Teraz dziedziczna korona miała być zarazem symbolem mariażu króla z narodem, jak i symbolem narodowej suwerenności. Stanisław August przeżywał krótkie, szczęśliwe chwile, „bowiem powoli ustaliło się prawie ogólne przekonanie, że jednak nie jestem ani jako człowiek, ani jako król tak złym, jak to usiłowano wmówić, i że, co więcej, mam pewne zalety i światło umysłu, które mogą być spożytkowane". Jego optymizm, gdy pisał do Paryża, iż „wciąż śpiewamy ga ira, ga ira, ga ira", był jednak raczej optymizmem urzędowym46. A działy się w kraju sprawy ważne. Patriotyzm emocjonalno- -nacjonalistyczny, jak określiła ówczesny stan emocji zbiorowych Alina Aleksandrowicz47, rozbudzany między innymi przez puławski ośrodek Czartoryskich, wyrażał się - do czasu wojny - w różnych formach, przekładał na różne procesy społeczne. Hasła braterstwa szlachecko-mieszczańskiego, sejmiki szlacheckie i sejmiki miejskie budziły z letargu różne grupy. Różne grupy dojrzewały do rozumienia „nowego świata", w tym także mieszczanie bogaci i biedni, z wielkiej Warszawy i małych Piotrkowów, litewskich miasteczek. Na sejm zwrócone były oczy „siedzącej po domach szlachty" i nigdy chyba na prowincji, w terenie nie czytano tak dużo, nie słuchano tak pilnie i nie dyskutowano tak namiętnie o tym, co się dzieje w sejmie, w kraju, na świecie. Rok pokonstytucyjny był rokiem dyskusji, nzmniejszenia barier społecznych, ale i nowego typu rozwarstwień ideologicznych i społecznych. Mieszczanie miast prywatnych i chłopi występowali z odmową świadczeń pańszczyźnianych. Na jarmarkach rozrzucano podżegające pisma. Pojawiły się „iskierki buntu", które zdaniem króla trzeba było jak najszybciej tłumić. W nowej sytuacji Stanisław August bał się zarówno posądzeń o dążenia monarchistyczno-despo-tyczne (sukcesja tronu), jak i o sympatie jakobińskie. „Wiem to, że przeciwnicy nasi, a może też i chełpliwi emisariusze propagandy jakobińskiej [...] rozsiewają po wszystkich krajach, że my zupełnie wchodzimy w duch demokracji francuskiej". Pomimo iż rok konstytucyjny powinien był być rokiem wytężonej pracy nad osiągnięciem priorytetowych celów (np. przygotowanie do obrony kraju) i intensywnych zabiegów dyplomatycznych, odnosi się wrażenie, że Stanisław August, Ignacy Potocki i inni liderzy stronnictwa patriotycznego, zakosztowa- 340 341 wszy smaku zwycięstwa, stracili energię działania i zagubili się w wielości spraw. Zdaniem Augustyna Debolego i Piattolego polscy politycy najpierw wpadli w entuzjazm, potem w rodzaj letargu. Lub być może - jak to często bywa w czasie następującym po politycznych przewrotach - przestraszono się własnej śmiałości. Dyplomaci polscy obawiali się, „żebyśmy nie zapłacili zbyt drogo za ustawiczne zwłoki nasze, czekanie cudów i okoliczności niepewnych". Oficjalna i prywatna korespondencja Stanisława Augusta jest w tym czasie równie obfita i równie jak dawniej pełna spraw ważnych i drugorzędnych, drobnych plotek, przekazywania cudzych opinii, opisów drobnych wydarzeń, które zdają się „dobrymi" lub „złymi" znakami dla akceptacji i oceny dzieła reformy przez własną opozycję, mocarstwa ościenne i inne państwa europejskie. Odnosi się wrażenie, że jedyną osobą działającą z pełną energią i przekonaniem był podkanclerzy koronny Hugo Kołłątaj. Za niezwykle ważną sprawę o znaczeniu wewnętrznym i międzynarodowym uznano wyrażenie zgody, przysięgę lub podziękowania za Konstytucję 3 maja przez szlacheckie sejmiki, które, zorganizowane według nowego prawa, miały się zebrać w lutym 1792 r. Po prowincjach rozjechali się „apostołowie za konstytucją", jak nazywali ich pozostali w Warszawie malkontenci, ale także i patrioci. „Rozesłańców za rewolucją apostołujących już wyjechało i wyjeżdża w różne strony dosyć" - pisał król do Franciszka Bukatego już 14 V 1791. W lutym następnego roku skrupulatnie liczono sejmiki, które taką aprobatę wyraziły, gdyż miał być to dowód i dla kraju, i dla zagranicy legalności polskiego przewrotu. W końcu lutego było już wiadomo, że większość sejmików Konstytucję poparła (35 zaprzysięgło, 30 wyraziło podziękowania, 3 nie zabrały w tej sprawie głosu, o 9 nie było jeszcze informacji). „Azali ta bezprzykładowa w Polszcze jednomyślność, okazując prawdziwie duch narodu, uczyni przecie i w Petersburgu jakowąś impresyję dla nas pomyślną", na co liczył król, było rzeczą wątpliwą. Na kolejnym dopiero miejscu plasowała się sprawa pożyczki państwowej (w Holandii) na zakup broni i powiększenia stanu armii, czyli przygotowań do bardzo prawdopodobnej konieczności obrony kraju w razie zagrożenia zewnętrznego. Reformatorzy popełniają też inne błędy. Zbyt wiele uwagi poświęcano działaniom malkontentów w kraju oraz śledzeniu zamierzeń Szczęsnego Potockiego i hetmana Seweryna Rzewuskiego przebywających między innymi najpierw w Wiedniu, potem w Jassach, a od marca 1792 r. w Petersburgu. Wysyłane do nich misje perswazyjne (między innymi Stanisława Kostki Potockiego do „kochanego kuzyna" Szczęsnego) nie przynosiły rezultatów. Nie wiedziano, że już w maju 1791 r. Szczęsny Po- tocki złożył Potiomkinowi ofertę zorganizowania antykonstytucyjnej konfederacji, a 23 maja rosyjska Rada Państwa opowiedziała się za obaleniem Konstytucji. Znaczniejszych członków opozycji, którzy pozostali na razie w kraju, starano się pozyskać różnymi środkami. Oto Ksawery Branicki przyszedł do króla, „oświadczył jednomyślność i zaproszony jest przeze mnie do Straży. Więc podobno upewnić się można, że Moskwa za tę rewolucją wojny nam nie wypowie". Król liczył także, że ta nominacja uspokoi opinię publiczną w kraju. Znów odezwała się królewska polityka jednania wrogów - hetman Branicki został w Straży ministrem wojny. Zaproszenie wilka do owczarni nie dało jednak dobrych rezultatów: z pełną wiedzą o stanie i organizacji polskich sił zbrojnych poprosi wkrótce o wyjazd do Rosji i taką zgodę (na dane słowo honoru, że wróci) od króla otrzyma. A w Straży i tak zasiadało już aż nazbyt wielu ministrów opcji prorosyjskiej: prymas Michał Ponia-towski jako minister edukacji, kanclerz Jacek Małachowski jako minister pieczęci, podkanclerzy litewski Joachim Chrepto-wicz jako minister spraw zagranicznych. Z Branickim - czterech na pięciu. „Czterech ministrów są Moskwy. Zatym większość [w Straży] aż nazbyt mocna nad słabą głową [króla], ale nade wszystko Chreptowicza strawić nie mogę [...] bo i moskiewski, i bojaźliwy, i wszystko wyda"48. Prusy o polskiej rewolucji zawiadomiono szybko i oczekiwano z niepokojem odpowiedzi. 14 maja donosił Stanisław August Franciszkowi Bukatemu do Londynu, że kiedy król pruski otrzymał list z informacją o 3 maju, odpowiedział, iż „będzie widziała Polska we mnie szczerego i statecznego alianta". Zastępca Lucchesiniego August Goltz w imieniu króla pruskiego przekazał nawet gratulacje na konferencji Straży. Depesza Fryderyka Wilhelma do Goltza w tej sprawie dostała się w jakiś sposób w ręce Ignacego Potockiego. Stanie się potem „dowodem" akceptacji Konstytucji przez Prusy w upokarzających rokowaniach marszałka litewskiego w Berlinie. Nie spieszono się jednak z zawiadomieniem o Konstytucji 3 maja Anglii, Austrii i co ważniejsze Rosji. Ani król osobiście, ani oficjalnie Straż żadnego pisma nie wysłali mimo monitów Debolego z Petersburga i Franciszka Woyny, posła polskiego w Wiedniu. W lipcu Ignacy Potocki aprobował tę decyzję Stanisława Augusta, gdyż uważał, że w chwili obecnej oficjalna nota nie wpłynie ani na ocenę wydarzeń w Polsce, ani na kroki, jakie zechcą podjąć dwory cesarskie, ponadto listy takie mogłyby wzbudzić niezadowolenie króla pruskiego; i „trudno sobie wyobrazić, co należałoby napisać?" Było to chowanie głowy w piasek, a może i zwykłe tchórzostwo. Stanisław August zmienił zdanie dopiero pod koniec roku, kiedy sytuacja stawała 342 343 się coraz bardziej niepokojąca. Niemały w tej gafie dyplomatycznej był udział posła pruskiego, który takie rady podawał za najwłaściwsze działanie, osobom postronnym zaś żartobliwie dawał do zrozumienia, że przygląda się z przyjemnością, jak Polacy szykują Prusom wolną drogę do Gdańska. W czasie świątecznej przerwy w sejmie w grudniu 1791 r., w dnie te „wolne od posiedzeń, król pracuje bardzo wiele w swoim gabinecie, prawie ustawicznie pisze, mało sypia i bywa smutny. Piattolego nawiedza częściej niż zwykle. Stara się przekonywać nie wierzących temu o potrzebie przesłania dworowi petersburskiemu oficjalnej informacji o polskim przewrocie, ale oni się o to nie troszczą, co jeszcze więcej martwi króla"49. Ostatecznie list do imperatorowej zredagowano dopiero 24 grudnia, a więc po 7 miesiącach. Na odpowiedź czekano długo, nadeszła dopiero w maju 1792 r. wraz z wkroczeniem wojsk rosyjskich na ziemie Rzeczypospolitej i miała formę nie listu, ale aroganckiej Deklaracji rosyjskiej. W styczniu 1792 r. Rosja podpisała w Jassach pokój, który kończył wojnę rosyjsko-turecką i krótki czas polskiej koniunktury politycznej. 20 kwietnia wybuchła wojna francusko-austriacka, do której także szykowały się Prusy. W obliczu narastającego niebezpieczeństwa wciąż jeszcze trwał urzędowy optymizm. Szukano wciąż możliwości porozumienia z Dreznem, spekulowano na temat innych kandydatów na tron polski (między innymi wnuka Katarzyny II Konstantego), rozważano warianty zmian w Konstytucji, gdyby tego zażądały Drezno lub Moskwa. Celował w opracowywaniu takich nierealnych wariantów Piattoli, którego wpływ na króla i przywódców stronnictwa patriotycznego stawał się coraz bardziej negatywny umacniając brak politycznego realizmu. Ucieszył polskich polityków sojusz prusko-austriacki. „Po 16 kwietnia będziemy zabierać się do obronnych układów - pisał król 4 kwietnia - co będzie tym łatwiejsze, że Berlin i Wiedeń świeżo alians zawarli" (traktat sojuszniczy z lutego 1792). Jeszcze w końcu kwietnia Stanisław August pisał do Londynu, że „na tę zamianę sukcesji [jakoby elektor saski zamiast córki Marii Nepomuceny chciał przelać polską sukcesję na jednego ze swoich braci] Berlin i Wiedeń pozwalają, idzie tylko o Moskwę, która dotąd [...] urzędownie milczy, a wojskiem nas otacza i po cichu grozi. Z tej przyczyny my zamyślamy o własnej obronie jak najtężej; do wojny jednak otwartej podobno nie przyjdzie. A gdyby zaś do niej przyszło i zaczepnej ze strony Moskwy, król pruski, rad nierad, musiałby nas po staremu bronić, bo podług aliansu jest obowiązany bronić naszej independecji, którą by gwałcono, gdyby nas przymuszać chciano odmienić lub kasować rząd, któ-ryśmy sami sobie dali". „My się tu zabieramy do obrony - do- nosił do Sztokholmu w kwietniu - ale myślę, że nie przyjdzie do tego, żeby wojnę przeciw nam rozpoczęła Moskwa"50. W czasie Wielkanocy sejm jak co roku zawiesił obrady. Kruche były podstawy, żeby wierzyć w tym czasie, już po zawarciu pokoju rosyjsko-tureckiego, w zbrojną pomoc pruskiego alianta, zupełnie nieuzasadnione nadzieje na pokojowe rozwiązanie problemu polsko-rosyjskiego. Ze wszech stron ostrzegano o gromadzeniu się wojsk rosyjskich na wschodnich granicach, a depesze Debolego z Petersburga były alarmujące. Być może miał jednak rację Kołłątaj, że o niemiłych rzeczach król wiedział, ale wolał udawać, że nie wie, gdyż wówczas należałoby podjąć szybkie i energiczne decyzje, nawet zakłócając posłom wielkanocne święta. Takie optymistyczne opinie Stanisław August częściowo wypowiadał na użytek propagandy propolskiej w Europie (szczególnie we Francji i Anglii), częściowo dla podniesienia własnego ducha. Ale tym razem doprawdy już nie było czasu ani na prawdziwy, ani na rzekomy optymizm. Dopiero 16 kwietnia, po świątecznej przerwie w obradach sejm uchwalił ustawę „Gotowość do obrony pospolitej", która powierzała królowi przygotowania do obrony kraju. Miało to nikłe znaczenie militarne i duże znaczenie propagandowe. Był to akt zaufania sejmu do monarchy i nieuzasadnionej wiary w sprawność rządu. Niedługo potem nadszedł jeszcze jeden triumfalny, chociaż nieco smutny i teatralny dzień Stanisława Augusta. Przygotowany, wyreżyserowany do ostatniego gestu. Była to pierwsza rocznica uchwalenia Konstytucji i nowej daty imienin królewskich - dzień 3 maja 1792 r. Uroczyste nabożeństwa i położenie kamienia węgielnego pod przyszły kościół Opatrzności. Jak zwykle i we wszystkich innych sprawach duszą organizacji tego święta był Hugo Kołłątaj, teraz już, mimo niechętnej zgody króla, podkanclerzy koronny. „Mnie tylko idzie o to - pisał przed ceremonią do Ignacego Potockiego - żeby król był w koronie i żeby kamień założony był na placu [...] inaczej wszystko znikczemnieje. Trzeba także, aby król księciu prymasowi wcześnie zapowiedział, żeby układów nie psuł [...] Nie może być okazalszy narodowy i duchowy obrządek, jak gdy król z narodem votum Bogu poświęconemu dopełnia"51. Kołłątaj miał wielkie wyczucie społecznego głodu uroczystości polityczno-patrio-tyczno-kościelnych, potrzeby wzniosłości, umacniających wiarę w potęgę i charyzmę majestatu. I uroczystość była naprawdę wspaniała, przez chwilę tylko zakłóciła ją krótka, gwałtowna burza, która przyciemniła niebo nad Warszawą. Nie tylko ludzie przesądni potraktowali to jako zły omen. Po wyjeździe Ksawerego Branickiego ministerstwo wojny w Straży objął Ignacy Potocki, który miał zostać księdzem, 344 345 a został politykiem, ale z wojną nie miał nigdy nic wspólnego. Jego młodszy brat Stanisław Kostka został po Szczęsnym Potockim generałem artylerii koronnej, a i on także miał słabe wyobrażenie o wojskowości. Nie miał go też Stanisław August, który wkrótce zostanie wodzem naczelnym sił zbrojnych, przy czym u jego boku zabrakło już nawet niezbyt zdolnego i powszechnie nielubianego generała Jana Komarzewskiego. Wyjechał z kraju na żądanie „teraźniejszych kierowników rewolucyjnych". W połowie maja krążyły już wiadomości o wkroczeniu wojsk rosyjskich na teren kraju. „Król jest heroicznie dzielny, twierdzi, że w razie konieczności stanie na czele swoich gwardii, swojej szlachty i mieszczan. Zapał jest powszechny, wszyscy mówią, że drogo sprzedadzą naszą niepodległość". Były to ostatnie entuzjastyczne listy Stanisława Kostki Potockiego. Wojska rosyjskie wkroczyły na ziemie Rzeczypospolitej 18 V 1792, a 19 maja o 10. wieczór na sesji sejmowej król wręczył Ignacemu Potockiemu otrzymaną właśnie „fatalną przeciw nam Moskwy deklaracją, która jest czystym, a co większa obelżywym wojny manifestem. Zebraliśmy się w nocy u marszałka sejmowego, potem u brata mego na radę [...] i tak noc bezsennie spędziłem" - pisał Stanisław Kostka Potocki do żony tego fatalnego dnia. Nie był to jednak akt wypowiadający wojnę -wojska Katarzyny II wchodziły na teren Rzeczypospolitej jako przyjacielskie, wezwane na pomoc przez samych Polaków, żeby przywrócić zgwałcone prawa i wolności. Oddajmy głos Stanisławowi Augustowi, który pisał do Franciszka Bukatego: „Treść: gwarancją swoją chwali, nasze negocjacje w Turczech kładzie za grief [zarzut]; tudzież wymuszone wyniesienie moskiewskich magazynów z Polski podczas wojny. Areszt archi-mandryty [Wiktora Sadkowskiego], obraźliwe o imperatorowej na sejmie gadania; tron sukcesyjny, rząd jakoby monarchiczny, wolność [...] zdeptana. Za to imperatorowa choćby mogła wypowiedzieć wojnę, jednak wojsku swemu tylko wnijść każe, protegując tych Polaków, którzy zrobili akt skarżący wyż wspo-mnione dzieje. Imperatorowa obiecuje protekcją stosującym się do jej myśli, grozi przeciwnym, żąda zwołania nowego sejmu, przypisując jeno gwałtowi dzieło 3 maja"52. Stanisław August złagodził nieco ton Deklaracji i dodawał, że jeszcze nie wiadomo, „co zrobimy", ale spodziewa się, że „postąpimy cum dignitate". Król miał pod ręką także pocieszające wiadomości: w szyfrowanej części listu donosi, że wbrew zapewnieniom ambasadora rosyjskiego, iż wszystko jest uzgodnione z królem pruskim, a w aliansie berlińskim (austriacko--pruskim) nie ma wzmianki o sprawach polskich, zapewniono go, że „artykuł osobny existit, w którym całość granic i rząd wolny dla nas ma być ubezpieczony". Nową ustawę o Komisji Wojskowej sejm zatwierdził właśnie w dniu wkroczenia wojsk rosyjskich. Kilka dni potem, 22 maja, na wniosek Ignacego Potockiego sejm powierzył królowi naczelne dowództwo sił zbrojnych na okres wojny (sprawa jest niejasna, gdyż takie zwierzchnictwo na wypadek wojny powierzała mu już Konstytucja 3 maja: „Do króla rozrządzenie najwyższe siłami zbrojnymi krajowymi [...] w czasie wojny należeć będzie"63) z zastrzeżeniem, że on sam ma prawo negocjować w sprawie zawieszenia broni, ale decyzje dotyczące zawarcia pokoju lub kapitulacji podejmować może tylko sejm. Niedługo potem powołano Radę Wojenną, ciało o niezbyt jasnych kompetencjach, złożone zarówno z wojskowych, jak i osób cywilnych. Rada Wojenna była na pewno zbyt liczna, aby stanowić prawdziwy sztab wojenny króla, a mimo to wciąż niekompletna. Sądzić można, że pomimo iż wielokrotnie, między innymi w loży teatralnej i w sejmie, Stanisław August publicznie deklarował, iż „pójdę i stawię się" (na placu boju), że zaprzysiężone bronić Konstytucji 3 maja aż do ostatniej kropli krwi - żołnierski duch Henryka IV szybko przestał zakłócać królewskie myśli. Zapewne jednak w tym wzniosłym momencie na sejmie wierzył, że stanie się prawdziwym, nie tylko symbolicznym wodzem narodu. „Dzieci! - głosiła odezwa króla do wojska - albo żyjmy niepodlegli i poważani, albo gińmy wszyscy z honorem". Było także wiele innych pięknych a pustych słów, jak te zawarte w płomiennym uniwersale do narodu pióra Grzegorza Pira-mowicza i Hugona Kołłątaja, który przekonać miał społeczeństwo, że jest wojsko „w rynsztunki wojenne opatrzone", że jest „duch rycerski i męstwo w Polakach". Ale nade wszystko „w stałości i jedności szukajcie zbawienia Rzeczypospolitej [...] Idźcie za królem, za wodzem, za ojcem Waszym..." Nieco wątpliwości mieli niektórzy posłowie: „Wstępujesz w najniebezpieczniejsze życia twego momenta: tu jest kamień probierski, który okaże, czyli wart będziesz być umieszczonym w rzędzie najznakomitszych monarchów" - mówił Stanisław Soł-tyk poseł krakowski 29 maja54. Sejm zawiesił obrady rankiem 30 maja, a „kamień probierski" okazał się kruchy. Zdaniem Władysława Smoleńskiego już w chwili przyjmowania funkcji wodza naczelnego Stanisław August, mimo podniosłego nastroju, który powinien głaskać jego miłość własną, sądził tylko, że będzie mu łatwiej niż komu innemu prowadzić rozmowy negocjacyjne z Katarzyną II. Może na honorową kapitulację liczyli już na samym początku wojny i inni przywódcy stronnictwa patriotycznego, ale na pewno nie wszyscy. W każdym razie nie ma konsekwencji w postępowaniu monarchy. Jeżeli rachuby, jakie mu się przypisuje, były prawdziwe, to na pewno nietrafne: Stanisław August w roli negocjatora jako naczelny wódz wojsk polskich, które pod- 346 jęły wojnę z Rosją i jej „przyjacielskimi wojskami", narażał siebie i kraj na skutki bardzo nieprzyjemne. W roli naczelnego wodza, który nie walczy, lecz negocjuje, na pogardę i niechęć opinii publicznej. Tak naprawdę Stanisław August uważał, że należy walczyć „piórem, nie orężem" - czy też, jak głosił tytuł opublikowanej wówczas anonimowej broszury, Raczej piórem niż orężem, czyli droga traktowania z Imperatorową Imcią rosyjską, ale najwidoczniej zbyt trudno mu było podjąć od razu stanowczą decyzję na forum sejmu lub Straży. Tymczasem „śród uroczystości i uczt Warszawa tchnęła ogniem marsowym. Zbiegały tłumy na Krakowskie Przedmieście, ulicą Senatorską, Miodową i [na] dziedziniec Pałacu Rzeczypospolitej, skąd wojska wyruszały na Ukrainę i ku granicy litewskiej". Nie! Nie masz dla cnotliwych piękniejszego zgonu, Jak lec w obronie prawa, wolności i tronu... Emocje zbiorowe, w tym także emocje patriotyczne, jest dość łatwo wywołać, być może dlatego, że są potrzebne psychice narodowej w określonych momentach historycznych. Ale raz rozbudzone przez polityków i literatów, stają się dla nich samych niebezpieczne. Tego Stanisław August, chętnym uchem słuchając owacji za słowa „pójdę i stawię się" - nie przewidział. Kapitulacja Kiedy sejm zawiesił obrady, król, Ignacy Potocki, Kołłątaj, Ma-łachowski i inni patrioci od dłuższego już czasu zdawali sobie doskonale sprawę, że Rzeczpospolita zostanie i w tym konflikcie, w tej wojnie o godność i niepodległość zupełnie osamotniona. Aby jednak dopełnić obowiązku i na skutek tlącej się gdzieś może nadziei, w czerwcu Ignacy Potocki pojechał do Berlina, gdzie przedstawić miał list króla polskiego, przypominający warunki przymierza polsko-pruskiego. List kończył się wyrażeniem nadziei, że król pruski „zechce sam udzielić pomocy natychmiastowej i wydajnej" (pismo dostało się od razu w ręce pracowników ambasady rosyjskiej w Berlinie i zostało przesłane Katarzynie II). Poseł pruski doskonale zdawał sobie sprawę, że jego zwierzchnicy z tej wizyty polskiego ministra w Berlinie nie będą zadowoleni, i robił, co mógł, żeby misji Potockiego zapobiec. W korespondencji z Warszawy usiłował ośmieszyć patriotów, twierdząc, że są przekonani, iż nie reprezentuje on rzeczywistej linii politycznej króla pruskiego i jego ministrów, lecz prowadzi własną, niechętną Polsce politykę. Dawne zaufanie między Lucchesinim a Potockim należało do przeszłości. Wizyta w Berlinie była pełnym upokorzeniem dla marszałka litewskiego. Przyjęty został jak persona non grata, chłodno, lekceważąco, rzec by można z pobłażliwą, ironiczną grzecznością. Wywody polskiego ministra uzgodnione z królem były logiczne, szlachetne i mądre. Miał przy sobie nawet treść depeszy króla pruskiego wysłanej do Augusta Goltza (z 9 V 1791), polecającą posłowi pruskiemu przekazanie Polakom gratulacji z powodu uchwalenia Ustawy Rządowej. Ten dowód rzeczowy stosunku Prus do polskiej „rewolucji" wywołał jakoby zażenowanie pruskich polityków, gdyż wcześniej nie chciano się przyznać, że kiedykolwiek istniał. Argumenty uzasadniające odmowę pomocy pruskiej i niedotrzymania warunków sojuszu były wykrętne, ale bezsilność polskiego negocjatora oczywista. Ostatecznie dano Potockiemu jasno do zrozumienia, że Prusy nie są zainteresowane wzmocnieniem Rzeczypospolitej, a udział w wojnie pol-sko-rosyjskiej „sprowokowanej" przez Polaków byłby sprzeczny z interesem państwa pruskiego. Bezpośrednia rozmowa z Fryderykiem Wilhelmem II, któremu Potocki wręczył list Stanisława Augusta zapewniając o jego przyjaźni i najlepszych intencjach (chodziło o zdementowanie plotek, że król polski rozpoczął już negocjacje z Rosjanami), z ministrem pruskim Wilhelmem Schulenburgiem, potem ostatnie krótkie spotkanie z królem pruskim, któremu przed wyjazdem Ignacy Potocki zostawił memoriał z refleksjami nad warunkami traktatu, wyjaśniający także „nowy porządek rzeczy" w Polsce, trafiały w próżnię. Potocki napotykał wykrętne wyjaśnienia i odpowiedzi, z którymi nie sposób było polemizować. Król pruski, powiadali pruscy dygnitarze, nic nie wiedział o ustanowieniu Konstytucji 3 maja, nie popierał ani Konstytucji, ani tym bardziej sukcesji tronu, nie ma więc żadnych podstaw do interwencji. Fryderyk Wilhelm w pierwszej rozmowie zapytał nawet „o spazmy" nawiedzające tak często Stanisława Augusta, na co otrzymał odpowiedź, że król polski cieszy się znakomitym zdrowiem. Ignacego Potockiego potraktowano nie jako oficjalnego wysłannika króla, gdyż nie wręczono mu nawet oryginału odpowiedzi pruskiej na list Stanisława Augusta, lecz wysłano ją na adres ambasady pruskiej w Warszawie. „Roztropność odradziła porzucić natychmiast Berlin - pisał do Stanisława Augusta - nie chcąc [...] brać na siebie postać człeka w urazie lub w rozpaczy"55. „Po obiedzie udałem się do króla polskiego, aby wręczyć mu odpowiedź na jego list, przekazany przez hrabiego Potockiego [...] - donosił do Berlina Lucchesini 16 VI 1792. - Mimo wcześniejszych ostrzeżeń o niekorzystnym wyniku misji [...] list ten wywarł na królu silne wrażenie. Rozpłakał się i zapewniając o czystości swoich intencji w tym, co czynił w dniu 3 maja 348 349 1791 r., usiłował ukryć wewnętrzne niezadowolenie wobsa torów tego przedsięwzięcia spoza Sejmu. Jednakże oświaW mi, iż jakikolwiek byłby los Stronnictwa Patriotycznego, ą* z nim nie zerwie"56. Królewskie łzy były niedyplomatjti i poseł pruski wyczuł od razu pewne wahanie ze strony Hi oraz skłonność do negocjacji. Były to też pierwsze próby tki żania „winą" innych, „autorów spoza sejmu", a więc gfctt Hugona Kołłątaja, który wszedł do składu sejmu dopiernt otrzymaniu podkanclerstwa (w maju 1791 r.). NatomiastI«i-cy Potocki zgodnie „ze swym nieugiętym charakterem" i» sząc Stanisławowi Augustowi o negatywnych wynikach* mów berlińskich (odmówiono nawet mediacji między Iijt a Rzecząpospolitą) prosił o zachowanie tajemnicy zwłasn wobec Lucchesiniego. „Pierwsza myśl WKMci: nie zaczyni* gocjacji jak tylko uzbrojonej, do czego śmiem dodać: w ohit, a nie w stolicy, zdaje mi się najzbawienniejsza". Mimo niepowodzenia misja Potockiego zaniepokoiła Katon nę II, obawiała się bowiem skutków „wieści złośliwie roziimj przez spiskowych, jakoby pomoc jakaś miała im być dam'd sąsiadów. Polecała swojemu ministrowi przy konfederacji!!! gowickiej, żeby informować wszystkich, że „ten dwór [pni] zupełnie się ze mną zgadza, tak względem pryncypalnycki ksym, jako też względem zamiarów stosownie do interesółpil skich"57. Już w początku lipca kruche zaufanie między Potockim A-nisławem Augustem zaczynało się rwać. Patrioci, a szczegi Ignacy Potocki (ale również Kołłątaj i podobno Stanisłarft łachowski) zaczęli podejrzewać, że król świadomie nietki udać się do obozu, zamyśla o kapitulacji i osobnym porożu* niu z imperatorową. Opinie takie wyrażał także bardzo mii przychylny poseł pruski Lucchesini. Po powrocie Ignacego Potockiego rozpoczęły się dyskusje ilu mach i sposobach możliwych negocjacji z imperatorową rosjli w sprawie zawieszenia broni i utrzymania niektórych elemifc Konstytucji 3 maja. Monetą przetargową miała być znowu pii korona, chociaż jej cena na rynku europejskim była coraz niisi Tym razem postanowiono ofiarować ją małoletniemu wniim Katarzyny, księciu Konstantemu. W liście do imperator; z 22 czerwca, uzgodnionym z patriotami, Stanisław Augusta pewniał, że propozycja ta zostanie przyjęta ze zrozumieli. a nawet entuzjazmem przez polskie społeczeństwo. Propound znowu alians, który na zawsze zjednoczy dwa kraje, i zamii traktatu handlowego korzystnego dla obu stron. Król info wał, że ma prawo podpisać akt o zawieszeniu działań wojeiji bez zgody sejmu, ale nie ma prawa podpisywać pokoju -lal więc o jak najszybsze wyrażenie zgody na przerwanie wji; List ten, kilkakrotnie poprawiany (chodziło o ton, nie o treść), był uzgodniony z Potockim i Kołłątajem oraz posłem rosyjskim Bułhakowem (a nawet, zdaniem Ignacego Potockiego, w ostatniej wersji przez ambasadora podyktowany). Odpowiedź przyszła po miesiącu denerwujących oczekiwań. Imperatorowa podtrzymywała wszystkie argumenty zawarte w Deklaracji z 18 maja i żądała, aby król niezwłocznie przystąpił do konfederacji targowickiej. W oddzielnej instrukcji dla Bułhakowa Katarzyna II dodawała, iż żądanie zawieszenia broni zakłada, że dwa państwa są w stanie wojny, co nie jest zgodne z rzeczywistością, gdyż Rosja wystąpiła tylko w obronie pogwałconych legalnych praw Rzeczypospolitej, a proponowanie korony dla Konstantego świadczy bądź o niezrozumieniu jej intencji przywrócenia dawnego rządu wraz z tronem elekcyjnym, bądź o chęci skłócenia jej z sąsiadami Rzeczypospolitej. Dostało się więc - co ciekawe - także i ambasadorowi za aprobatę listu, brak zrozumienia rzeczywistych zamierzeń imperatorowej i spojrzenie na konflikt oczyma polskich patriotów. A opinia publiczna oczekiwała ciągle, że wódz naczelny uda się do obozu wojskowego. Warszawskie mieszczaństwo, a szczególnie pospólstwo i plebs, znów zaczęło zuchwale odgrażać się zdrajcom. Symulowane przygotowania do wyjazdu Stanisława Augusta zaczęły budzić wesołość i smutek oraz kpiny. Plany były zmienne, ostatni obóz przygotowywano jakoby na Pradze i ten obóz król raz odwiedził, wracając rychło do Warszawy. Na bramach i domach pojawiły się szydercze wierszyki i tytuły oper: Wyprawa na wróble, albo wielki obóz za Pragą, pod karczmą Grochową. „Jakoż te wszystkie warszawskie dzieje miały wszystkie własności opery albo komedii, w których się rzeczy zmyślone pod pozorem prawdziwych reprezentują"58. Podobny niestety charakter miały także i propozycje króla oraz przywódców stronnictwa patriotycznego zawarte w liście do imperatorowej z 22 czerwca. Trudno przypuścić, by nikt nie zdawał sobie sprawy, że gdyby Katarzyna II uznała to za stosowne, korzystne albo i możliwe ze względu na Austrię i Prusy, mogłaby po tę koronę sięgnąć sama, przy pomocy konfederacji lub rekonfederacji i własnych wojsk. „Mówicie, że gdy budowę rządu waszego wystawicie, już na zawsze szczęśliwymi zostaniecie, o, jakże mylna wasza nadzieja: czyliż wasze te prawa kardynalne, o sejmikach, sejmach, straży, miastach, handlu, ekonomice [...] nie są pismem samym i budową dziecinną z papieru i kart stawianą? którą wiatr północny ułożywszy się z wschodowym, gdy na was i na zachód silnie wiać zacznie, nie zburzy od razu i do szczętu tego waszego piśmiennego gmachu, do czego i wy sami, rozróżniwszy się, pomagać nie zaniedbacie"59. 350 iti 351 Zawsze i w każdym momatie gotowi legalizować obcą prana m żem nie trzeba było nawet ił siikt, zgłosili się sami z ofertą wko „nielegalnemu sejmowi' w wolność szlachecką „mom kobińskim, rewolucyjnym pienić. Z grupką polskich eii pada 1791 do lutego 1792 i, terwencji. Akt konfederacji tdil 27 kwietnia - data i 14 maja w Targowicy były były hetman nicki, zapewniali, że wiekszosttajwijesiiiiiliiiii- straszona, iż na pierwsze Woshpiiukisitlittifbi „narodu", ale posuwali siet'slillrajitlijlapiisliii wojsk rosyjskich. ŁaduneknitHiśtiJifajtiitjiiiji i jej autorów zawarty w pisi wickiej jest najlepszym dla dawnego systemu poli Szczęsny Potocki, SewerynBs na swoim miejscu, w swojską Nie ma większego znaczenatiiwijliiititaiiitlip wa jest zacna, prawa naro wpływy rewolucji francuskitjSHift spolitej zagrażały tej częścitopj.li litycy przyjmowali te zapewiii cznie dobry wywiad w nych osobistości polskiegi też jednak Bułhakow do AMafc czniu 1792 r.: „Dusza tutejajcWimitiilijiittant łęk Potocki za wszelką co się dzieje we Francji. Mazzeia, gołego Florentczjh, skiego, jednego z filarów nomocnika Piattolego, szej rewolucji"60. Mazzei, jak wiemy, rzeczyiśtis w Paryżu i rzeczywiście a Mazzei entuzjastą rewokji wiernikami i zaufanymi I król musiał w pewnym kiedyś pod naciskiem Maurycego Glayre'a, pod marzewskiego i paru innych oA latem 1792 r., stała się lii tej- lewskiej Mości, żeby przedstawić Go sąsiednim dworom jako księcia, który otacza się awanturnikami, ateistami, demokratami". Piattoli twierdzi, że to w gronie najbliższych przyjaciół i rodziny Stanisława Augusta narodziły się najbardziej niesprawiedliwe oszczerstwa. Argumenty o wpływach „jakobińskich" w Rzeczypospolitej były w tym czasie przesadzone, ale nie pozbawione pewnych podstaw - wśród niektórych grup następowała istotna radykalizacja poglądów. W każdym razie oskarżanie polskich patriotów o jakobinizm miało nośność propagandową dla krajowych malkontentów i dla Europy (szczególnie jeżeli wiązało sieje zupełnie bezzasadnie z treścią Konstytucji 3 maja). Była to dobra propaganda antypolska po wybuchu wojny austriacko-francuskiej. Polskim „jakobinizmem" straszyła monarchiczną Europę z dużą znajomością rzeczy Katarzyna II. Miało to ułatwić pacyfikację Rzeczypospolitej i pomagało uniknąć wplątania Rosji w wojnę o francuską monarchię. Sprzymierzeńcy antyfrancuscy byli wszędzie, także w Anglii, gdzie rozgorzała tak zwana wojna pamfletów między zwolennikami a przeciwnikami rewolucji francuskiej. Konserwatystów reprezentował Edmund Burkę (który aprobował spokojny polski przewrót) -profrancuskich radykałów Tomasz Paine. W Anglii zwyciężyli konserwatyści61. Strach przed wpływami francuskimi w Europie środkowo-wschodniej nie był bez znaczenia dla oceny przez opinię europejską kolejnego rozbioru Polski. Już w początkach lipca powiadano, że wpływy na królewskie decyzje odzyskują prymas Poniatowski, Joachim Chreptowicz, Izabela Branicka i niejaki Lewis Littlepage, młody Amerykanin, który miał dobre kontakty z Rosjanami. Twierdzono też, że król znów wykazuje „brak zdecydowania, który go zawsze charakteryzował", oraz że wszystkie polecenia, które wydaje, „są niejasne i sprzeczne", że więc jednym słowem zaczął lawirować między zwolennikami Rosji a stronnictwem patriotycznym. Dwór rosyjski wiedział, że może liczyć szczególnie na prymasa, „osobistego nieprzyjaciela hrabiego Potockiego, otwartego przeciwnika nowej Konstytucji, która ograniczała jego wpływy". Wchodząc do Straży Praw Michał Poniatowski z jednej strony firmował swoją osobą nową Konstytucję, z drugiej miarkować mógł wpływy Potockiego i Kołłątaja na Stanisława Augusta. Miedzy powrotem Ignacego Potockiego z Berlina a końcem wojny rosyjsko-polskiej minęło zaledwie kilka tygodni. Król wciąż do obozu się wybierał i ciągle wybrać się nie mógł. Jedni twierdzili, że na skutek zaklinań sióstr i płaczów Elżbiety Gra-bowskiej, inni, że zdecydował się już na kapitulację. Sam Stanisław August uzasadniał swój brak zdecydowania tym, że „Bułhakow i Lucchesini zarówno twierdzą, że jeżeli ja z War-szawy się ruszę, to się już do niej nie wrócę i bezkrólewie by- łoby pewne, i reszta kraju zburzona zostanie [...] a że gdy ja zostanę w Warszawie, przecie zostanie jeszcze miejsce do negocjacji"62. Ten argument będzie przewijać się potem w różnych wariantach. Stanisław August już nawiązał bliskie stosunki z Bułhakowem, a obaj ambasadorzy, rosyjski i pruski, zgodnym teraz chórem grozili także wejściem wojsk pruskich do Wielkopolski, jeżeli król uda się do obozu wojskowego. Znowu odżyła atmosfera dawnych szantaży, że jeżeli król nie uczyni tego lub owego, to sytuacja stanie się jeszcze gorsza, niż jest. Ignacy Potocki miał potem rację, gdy twierdził, że obaj ambasadorzy mówili dokładnie to, co mówić byli powinni we własnym interesie: Rosjanie na pewno chcieli tę wojnę zakończyć szybko i spokojnie, a konfederaci powinni by jak najszybciej objąć władzę w „zbuntowanym" kraju. Chociaż opinia publiczna, o której przychylność tak długo zabiegał, stawała się coraz bardziej niechętna i szydercza, król znowu przekonywał siebie i innych, że w którakolwiek uda się stronę, wyjścia z sytuacji nie znajdzie, „gdyż czy ustąpię, czy się oprę, zarówno ściągnę na siebie naganę. W pierwszym przypadku będą mi wyrzucali moją słabość, w drugim złożą na karb mego zuchwalstwa wzrost nieszczęścia, jakie stąd wyniknie". Stanisław August miał liczną, dość wymagającą finansowo rodzinę, Elżbietę Grabowską, jej licznych krewnych i dzieci (także wspólne), wiele, jak powiadał, „gąb na utrzymaniu", długi, które trzeba było spłacić, i koronę, do której wbrew licznym deklaracjom był bardzo przywiązany. Na pewno nie mógł sobie wyobrazić bezczynności i nicości. Już po przystąpieniu do konfederacji targowickiej sądził, że „mniej źle, że zostanę przy koronie na to, aby wcielając się w konfederacją i stając się jej głową cokolwiek przecie mam nadzieję uratować". Odpowiedź imperatorowej na list z Warszawy pisany 22 czerwca nadeszła dopiero po miesiącu. Król otrzymał ją 22 lipca. Katarzyna II odrzuciła wszystkie propozycje strony polskiej i zaleciła królowi niezwłoczny akces do konfederacji targowickiej, która już od maja ogniem i mieczem, sekwestracją dóbr i szal-bierczym sądownictwem zdobywała sobie sojuszników. Także pod groźbami od zastraszonej niepiśmiennej szlachty wymuszano podpisywanie akcesów do konfederacji. Takich akcesów znaczonych krzyżykami znajduje się w archiwach bardzo wiele. Donosił o tym swemu dworowi nawet poseł pruski, a opór społeczeństwa polskiego skłonił imperatorową do zaostrzenia represji. To dopiero po przystąpieniu do konfederacji króla dobrowolne akcesy zaczęły się mnożyć. Stanisław August wręcz namawiał - i po kapitulacji słusznie - do ratowania majątków i życia. Po otrzymaniu tak twardych warunków kapitulacji, jakie za-"53 wierał list imperatorowej, król wpadł w depresję i podobno ka- zał powiedzieć ambasadorowi rosyjskiemu (przez Joachima Chreptowicza), że „gotów jest złożyć koronę, byle ustawa 3 maja się utrzymała". Takie słowa brzmią prawdopodobnie, ale nielogicznie; nie o osobę króla personalnie chodziło, pretekstem inwazji była właśnie Konstytucja 3 maja. Król był potrzebny po to, żeby legalnie ją unieważnić i zniszczyć. Kiedy projekt złożenia korony ambasador odrzucił, król zażądał jakoby, aby niezwłocznie przesłał Katarzynie II warunki, pod jakimi podda się jej żądaniom. Ten pomysł Bułhakow także łatwo królowi wyperswadował jako nierealny i niewykonalny. Kapitulacja musi być bezwarunkowa. Tego lub następnego dnia rano król odbył, jak dawniej było w jego zwyczaju, naradę z najbliższą rodziną i przyjaciółmi. Trudno mieć wątpliwości co do jej wyniku: wiadomo, że większość tego grona była niechętna i Konstytucji, i liderom stronnictwa patriotycznego. Następnego dnia, 23 lipca, odbyła się na Zamku wielokrotnie omawiana przez historyków narada czy też konferencja, na którą zaproszono marszałków sejmu i niektórych ministrów oraz inne osoby. Przyszło 13 uprawnionych osób, z królem było 14. Był też obecny drugi brat króla Kazimierz, mimo iż już żadnej funkcji oficjalnej nie pełnił i głosu na tej naradzie nie zabrał. Informacje dotyczące tego zebrania są sprzeczne, jedni historycy twierdzą, że król odczytał zebranym ultimatum Katarzyny II i oznajmił, że przystępuje do konfederacji targowic-kiej: „i tej rezolucji już nie odmienię". Inni twierdzą, że mimo najpewniej podjętej już decyzji prosił zebranych o radę, jak powinien postąpić. Zebrani zabierali głos: jedni popierali akces, a więc i kapitulację wojska (bez zgody sejmu!), inni wyrażali sprzeciw. Wynik był w zasadzie zgodny z poglądami uczestników - decyzję króla poparło sześć osób od dawna związanych z Rosją: Michał Poniatowski prymas, Jacek Małachowski kanclerz koronny, Joachim Chreptowicz podkanclerzy litewski, Michał Mniszech marszałek wielki koronny i Ludwik Tyszkiewicz podskarbi wielki litewski (obaj byli mężami siostrzenic Stanisława Augusta) oraz Antoni Dziekoński podskarbi nadworny litewski, przeciwnik Konstytucji 3 maja. Za kontynuowaniem wojny i prowadzeniem dalszych negocjacji z bronią w ręku opowiedziało się 5 osób: Ignacy Potocki marszałek wielki litewski, Stanisław Małachowski i Kazimierz Nestor Sapieha marszałkowie sejmu, Tomasz Ostrowski podskarbi nadworny koronny i Stanisław Sołtan marszałek nadworny litewski. Do zwolenników akcesu dołączył także Hugo Kołłątaj, chociaż można było oczekiwać, że ten najbardziej radykalny i najbardziej pracowity zwolennik majowego przewrotu będzie głosował razem z patriotami. Ostatecznie (bez głosu króla) za przystąpieniem do konfederacji opowiedziało się 7 osób, przeciwko - 5. 354 355 Czy podkanclerzy koronny zaskoczył obecnych, kiedy nie tylko poparł decyzję Stanisława Augusta, ale miał dodać: „Dziś jeszcze, Miłościwy Panie, przystąpić potrzeba do konfederacji tar-gowickiej, nie jutro; każdy moment jest drogi, bo krew go Polaków oblewa"? Kazimierz Nestor Sapieha miał powiedzieć królowi przykre słowa: „odzywałeś się często, żem był złym obywatelem [...] Nadto mam przywiązania do kraju i poszanowania dla złożonej [...] przysięgi, abym miał przystąpić do Konfederacji"63. Ignacy Potocki oddał marszałkostwo litewskie i wyjechał do Lipska, Małachowski złożył oficjalny manifest, iż akt targowicki uznaje za „gwałtowny, przemocą wojsk obcych utrzymany i popierany", po czym wyjechał do Włoch, Kołłątaj (który zdeponował u przyjaciela akces do targowicy na „wszelki wypadek"), nie rezygnując z urzędu podkanclerskiego, też szybko udał się na emigrację, na razie leczyć się „do wód". Potem wielu członków stronnictwa patriotycznego emigrowało: Saksonia, Austria, Włochy. Tam po pewnym czasie zaczęli przygotowywać powstanie w kraju. Na emigrację wyjechali niewątpliwie ludzie najbardziej odpowiedzialni za polską rewolucję i najbardziej zagrożeni zemstą targowiczan i Rosji. Lista proskrypcyjna Katarzyny zawierała co najmniej 18 nazwisk głównych przywódców polskiego „przewrotu". W sprawie tej narady można snuć różne przypuszczenia. Wątpić można, by przywódcy stronnictwa patriotycznego zostali zaskoczeni przemową Hugona Kołłątąja, na emigracji bowiem pozostali w przyjaźni i działali wspólnie. Ignacy Potocki i Hugo Kołłątaj przy współpracy Franciszka Ksawerego Dmochow-skiego napisali i wydali w 1793 r. antykrólewską w duchu książkę O ustanowieniu i upadku Konstytucji polskiej 3 Maja 1791. Sądzić więc można, że wystąpienie Kołłątąja na naradzie 23 lipca było już wcześniej uzgodnione z patriotami, którzy, jak wynika to z listów podkanclerzego pisanych z emigracji do kraju, liczyli w pierwszych miesiącach po kapitulacji na nawiązanie kontaktu z marszałkiem konfederacji koronnej Szczęsnym Potockim i wspólne zwołanie sejmu, który wprowadziłby poprawki do Konstytucji 3 maja wedle życzeń imperatorowej i targowiczan. Z królem na początku też stosunki układały się pozornie poprawnie. Jeszcze w połowie października, jakoby po wspólnej naradzie w Lipsku, emigranci przesłali mu absurdalny projekt ugody z Rosją: Memoriał księdza Piattolego we współpracy z Ignacym Potockim, Hugonem Kołłątajem i Weys-senhoffem, przedstawiony królowi Stanisławowi Augustowi, Lipsk 17 X 1792 (Memoire de I'abbe Piattoli en collaboration...) oraz projekt listu Stanisława Augusta do Katarzyny II, także wysłany z Lipska z datą 15 X (Lettre de roi...)M. Można jednak sądzić, że był to kolejny genialny pomysł Scypiona Piattolego, politycznego wizjonera. W styczniu 1793 r., kiedy rozeszły się wiadomości o rozbiorze kraju, ksiądz Piattoli stał się moraliza-torem i twierdził, że skoro król uczynił akces do targowicy, to teraz odpowiada „przed narodem i potomnością" za swoje postępowanie. Pozostaje otwarte pytanie, czy wystąpieniem Kołłątaja 23 lipca został zaskoczony, jak moż;na by oczekiwać, Stanisław August. Trudno się zgodzić bez poważnych zastrzeżeń z opinią (podzielaną przez niektórych historyków) przebiegłego posła pruskiego, który twierdził latem 1792 r., że Stanisław Małachowski, Ignacy Potocki i Hugo Kołłątaj chcą za wszelką cenę utrzymać króla pod swoimi wpływami, bo „posługują się nim jak tarczą dla własnej obrony, i nie będzie fałszywego kroku, którego nie kazaliby mu uczynić". Interesujący jest list Hugona Kołłątaja do Adama Naruszewicza pisany z drogi na emigrację l VIII 1792: „Chwałą jest nieśmiertelną chcieć tylko, cośmy zrobili. Kiedy los przeciwny wszystko nam wydziera, stawamy z czystym sumieniem naszym w oczach Europy [...] Wszystkie prześladowania, nędza nawet nie będzie dla nas hańbą. Ale co najwięcej dotykać może? Jest oczekiwanie, że Król, który najlepiej wie wszystko, da się podobno uwieść ludziom siebie otaczającym, aby nas wydać na ofiarę zemście". Dalej przypomina Kołłątaj Naruszewiczowi, że ten wie dobrze, „żem Królowi okazał w najprzykszejszych rz;eczy teraźniejszych stanie, iż go nie odstąpiłem, iż tak, jak mi sumienie dyktowało, stanąłem. Ojczyzna i król nie mają mi więc nic do wymówienia"65. Z listu tego może wynikać, że owo wystąpienie Kołłątaja było uzgodnione także i z królem i że ponadto wiedział o tym Narusze-wicz, który sam przystąpił do konfederacji 13 sierpnia. Być może stanęła między królem a podkanclerzym koronnym umowa, że w zamian za poparcie królewskiej kapitulacji przed Rosją i konfederacją król będzie go bronił przed zemstą wrogów. A gdy to się nie udało, kiedy Stanisław August umył ręce od majowego przewrotu i okazał zbyt mało energii w obronie emigrantów, ich stanowisk i dlóbr - stał się wrogiem, a w każdym razie człowiekiem dwulicowym. Większość dotychczasowych współpracowników Stanisława Augusta emigrowała, a knól pozostały w opustoszałej Warszawie istotnie z dnia na dzień tracił sympatię i szacunek społeczeństwa, które z takim trudem zdobył. Kapitulacja została przyjęta z niezadowoleniem, a akces do targowicy uznany za zdradę. Nawet poseł pruslki uważał, że jakkolwiek „ten krok królewski był nieunikniomy, niemniej jest hańbiący dla króla, który od sześciu miesięcy mieustannie składał przysięgi i przyrzeczenia wobec narodu, tak sprzeczne z tym, co ostatnio uczynił. Tak więc nie myliłem się wcale, kiedy ubiegłej zimy ocenia- 356 357 łem jego fanfaronady jako podobne do tych z 1772 r., na miesiąc przed zgodą na traktat rozbiorowy"66. Jakkolwiek jego czarna legenda ciągnęła się z różnym natężeniem prawie od dnia elekcji, to jednak od momentu przystąpienia do konfederacji targowickiej zaczął się „proces przeciwko Stanisławowi Augustowi". Decyzję o drugim akcesie do targowicy Ignacy Potocki nazwał potem „aktem detronizacji", a niejeden z historyków twierdził, że czyn ten „nie był ani praktyczny, ani etyczny". Było to na pewno moralne samobójstwo, niezależnie od tego, czy patrioci namawiali króla do kapitulacji oraz że i ta grupa, która wyemigrowała, na początku liczyła na możliwość współpracy z targowicą. Prawdą jest, że polscy politycy wykazali polityczną niezborność, brak wyobraźni i orientacji w tym, co się dzieje w kraju, oraz nieumiejętność przewidywania tego, co się wydarzyć może. Nie mieli także w zanadrzu żadnych koncepcji politycznych na wypadek klęski, żadnych scenariuszy działań. Odnosi się wrażenie, że wszelkie decyzje podejmowano z chwili na chwilę, ad hoc, pod wpływem patriotycznych emocji lub irytacji. O braku informacji świadczą pytania Kołłątaja skierowane do Naruszewicza i pierwsze listy do Ludwika Strassera. Stosunek emigrantów do konfederacji targowickiej zmieniał się wraz z postępującym w kraju terrorem i bezprawiem. Zawiodły naiwne nadzieje na zwołanie dawnego sejmu z „trzecim składem posłów", zawiodły Kołłąta-jowskie nadzieje na sejm pacyfikacyjny: „Czas tylko pokaże, czyli rygor przysięgi i recesu [odstąpienia] od sejmu będzie upiornie popierany lub czyli się przemieni w zwyczajne dla Polski lekarstwo, to jest w amnestyję". Były to tylko mrzonki. Stanisław August został wkrótce zmuszony do złożenia drugiego, w innej niż pierwotna wersji, akcesu do konfederacji targowickiej (25 VIII 1792). Musiał tym razem odżegnać się od sejmu „rewolucyjnego" i udziału w autorstwie Konstytucji 3 maja. Zdenerwowało to bardzo Kołłątaja, gdyż stało się tak, jak przewidywał: król zaparł się swoich niedawnych politycznych przyjaciół. „Jeżeli to jest prawda, co nam tu donosisz, iż król miał do nowego akcesu zeznać, jakoby był przymuszony do przyjęcia Konstytucji 3 maja, to jest właśnie punkt do ostatniego poróżnienia z królem pierwszych Konstytucji przyjaciół"67. Stanisław August stawał się już jednak zakładnikiem konfederatów (nie głową, jak tego oczekiwał) rządzących dość ostro w Warszawie, choć ich kwatera główna była w Grodnie. I niedługo zawrze przyjaźń z nowym ambasadorem rosyjskim Jakubem Sie-versem, który stał się jedyną tarczą chroniącą króla przed szykanami przywódców targowickich. Wkrótce drogi emigrantów oraz pozostałych w kraju patriotów i Stanisława Augusta rozeszły się - tym razem na zawsze. Powróciła dawna nieufność i nienawiść, rozbiegły się całkowicie wizje polityczne. Patriotyzm emigrantów stawał się radykalny pod wpływem kontaktów z rewolucyjną Francją, patriotyzm króla stawał się coraz bardziej konserwatywny i ostrożny. Na pytanie wybitnego mieszczańskiego działacza Franciszka Barssa, czy powinien wracać do kraju, odpowiadał Kołłątaj w październiku 1792 r., iż „nie będzie nigdy rzeczą wstydliwą być obywatelem polskim, ale nie można zapewnić, czyli poczciwy obywatel potrafi w tym kraju znaleźć swoje szczęście". Istotnie było to niełatwe. Kiedy w 1793 r. w Grodnie król, znów czynny, wzbraniał się podpisać kolejny, drugi rozbiór Rzeczypospolitej, pisał na emigracji Julian Ursyn Niemcewicz do Filippa Mazzeiego: „Jeżeli chodzi o naszego nieszczęśliwego króla, jest prawdą, iż oznajmił, że nie podpisze rozbioru, ale Pan zna tego księcia urodzonego z gołębim sercem i najlepszymi intencjami, ale jest słaby i słucha perfidnych rad swojej rodziny [...] przysiągł, że pójdzie dowodzić wojskiem [...] i tym razem słowa nie dotrzyma". Zdaniem Niemcewicza jedynie twarda odmowa (a więc i abdykacja) może „ocalić jego imię"68. Modne są dziś rozważania o dwuznaczności pojęcia zdrady. Jednoznacznie negatywna ocena zdrady jest podawana w wątpliwość, jak tyle innych ocen moralnych. Dyskusje o różnych formach „walłenrodyzmów" bądź też kwalifikacji zdrady narodowej powinny jednak być nie tylko dyskusjami o postawach moralnych. Muszą brać pod uwagę także fakty i normy prawne, niezależnie od tego, jakie przypiszemy im cechy: dodatnie czy ujemne. Warto więc przypomnieć, że polski XVIII wiek znał prawne pojęcie zdrady narodowej. Dawno funkcjonujące w polskim prawie pojęcie zdrady kraju określiła dość szczegółowo ordynacja sądów sejmowych z maja 1791 r. Adam Lityński wylicza tu między innymi „wprowadzenie obcego wojska do kraju, [...] poddanie fortecy, zamku lub części terytorium w zmowie z nieprzyjacielem, zdrada tajemnicy państwowej [...] spisek celem wzniecenia buntu". Wchodziły tu też takie przestępstwa, jak pobieranie pensji od dworów zagranicznych, korupcja najwyższych funkcjonariuszy, wreszcie knowanie spisku na obalenie rządu. Lityński podkreśla dbałość polskich prawodawców o zabezpieczenie suwerenności państwa i ustalenie znacznie wyższych niż dotychczas kar za czyny, które mogły suwerenności zagrozić69. Warto ponadto przypomnieć, że sama Konstytucja 3 maja przewiduje sankcje za działania jej przeciwne. Oto „Deklaracja Stanów Zgromadzonych" przyjęta przez sejm 5 V 1791 głosiła, iż „ktobykol-wiek śmiał być przeciwnym niniejszej Konstytucji lub targać się na jej zepsucie, albo wzruszał spokojność dobrego i szczęśliwym być zaczynającego narodu przez zasiewanie nieufności 358 ' 359 [...] a tym bardziej przez formowanie jakiegokolwiek w kraju rokoszu czyli konfederacji onej przodkował lub jakowym sposobem do tego dokładał się, ten za nieprzyjaciela ojczyzny, za jej zdrajcę, za buntownika uznany, najsurowszymi karami natychmiast przez sąd sejmowy ukarany będzie". Sądzę, że ta, może nieco rozwlekle sformułowana, definicja zdrady, czy też zdrajcy narodu w odniesieniu do twórców konfederacji targowickiej, a także tych jej adherentów, którzy reprezentowali najwyższą w kraju, choćby nawet symboliczną władzę - nie budzi wątpliwości. Nic więc dziwnego, że patriotyczna opinia publiczna za zdrajców uznała i twórców konfederacji, i wyższych duchownych oraz urzędników Rzeczypospolitej, którzy do niej przystąpili jako jedni z pierwszych. Oraz aktywnych uczestników sejmu rozbiorowego 1793 r., który obradował w Grodnie. Nie ulega wątpliwości, że za zdrajcę uznano też „ojca narodu" i nieudanego naczelnego wodza Stanisława Augusta. Nawet ci, którzy po przystąpieniu króla czynili masowe akcesy, aby uniknąć skutków „ognia i miecza" - nie akceptowali nowego porządku, o czym świadczy niewielka liczba kandydatów na sejm, który miał się zebrać w Grodnie. W przeciwnym wypadku nie byłoby powstania 1794 r., niezależnie od tego, jak ocenimy powszechność zapału do walki i przygotowań do insurekcji. „Malują imperatorowej - pisał jeszcze w czerwcu 1792 r. król - że przywiązanie do Ustawy Rządowej w kilkunastu tylko osobach się zawiera. Ja zaś twierdzę, że jest żywsze i powszechniejsze, niżeli jam się sam spodziewał". Król wyparł się publicznie dzieła 3 maja i od tej pory wszelkie próby odzyskania popularności, obrony własnych decyzji i zyskania aplauzu spotkają się z murem milczenia, oznakami nieufności lub nawet pogróżkami. Wszystko, co działo się potem, było powtórzeniem przedkonstytucyjnych działań, usprawiedliwień i dążeń, które już tyle razy zawiodły. Ratować cokolwiek za każdą cenę, poświęcać cierpliwie „honor dla obowiązku", chociaż honor był już zupełnie wątpliwy, a obowiązek efemeryczny. I działać. Król wierzył na początku, że uda mu się stanąć na czele konfederacji, ale okazało się, że zmierza ona do pozbawienia go wszelkiej możliwości działania, a nawet do detronizacji (dość powszechnie uważano wówczas, że Szczęsny Potocki sam chce sięgnąć po koronę). Tak więc imperatorowa i konfederaci mimo upokarzającego akcesu pozbawili króla wszelkich prerogatyw i skazali na pełną bezczynność polityczną. Ale w zamierzeniach Katarzyny II miał to być dla króla polskiego dopiero czyściec. Miał zresztą Stanisław August wiele zajęć w tym okresie najbardziej niepewnym i przykrym, kiedy czekał w Warszawie na dalsze rozkazy. Jesienią 1792 r. -jakby na ironię losu - przybyły do Gdańska dwa marmurowe posągi przeznaczone do wykańczanych właśnie Łazienek, letniej rezydencji króla. Kiedy Prusacy zajęli Gdańsk, posągi Apollina (boga światła) i Herku-lesa (mocarza siły) transportowano już do Warszawy. Ponadto w opustoszałym Zamku Stanisław August poświęcał wiele czasu pisaniu własnej apologii, jak nazwał Zdanie o królu polskim Emanuel Rostworowski70. Rozliczenia między ludźmi, którzy ponieśli klęskę polityczną, pełnymi wzajemnych urazów i niechęci, polemikę z niedawną przeszłością i teraźniejszością, szukanie winnych klęsk narodowych Stanisław August rozpoczął pierwszy. Pierwsza część Zdania o królu polskim ukazała się już w styczniu 1793 r. „Nie pamiętam, czyli dałem WPanu książeczkę pod tyt[ułem] Zdanie o królu polskim [...] Ona anti-cipative [wcześniej] odpowiedziała prawie na całą książkę złośliwą ks. Kołłątaja" - pisał w grudniu 1794 r. do swojego szam-belana Mikołaja Wolskiego. Kiedy ocenia się w sposób jednoznacznie negatywny O ustanowieniu i upadku Konstytucji, a szczególnie tom drugi oceniany przez Stanisława Augusta jako antykrólewski paszkwil Kołłątaja, warto pamiętać, iż to król pierwszy zaczął pisać i drukować swoją apologię i obronę oskarżając patriotów, a szczególnie Hugona Kołłątaja o najgorsze intencje. Zdanie usprawiedliwiało i wyjaśniało czyny i intencje króla broniąc go na dwa fronty: zarówno przed oskarżeniami ze strony targowicy, jak i opinii patriotycznej. W miarę nowych wydarzeń kolejne redakcje Zdania były uzupełniane, a oceny stawały się coraz bardziej pokrętne, oscylowały w różne strony osi w zależności od sytuacji politycznej. Sumienie króla nie było zupełnie spokojne. XVI. Korona bez blasku Skrawek ziemi wielkości królewskiego kapelusza W 1792 r. proroczego znaczenia nabrały słowa byłego sekretarza a przyjaciela Stanisława Augusta Maurycego Glayre'a pisane w maju 1788 r.: „Nie trzeba się łudzić. Położenie Polski jest takie, że jej odrodzenie nie może być dziełem mądrości ludzkiej. Niechaj Wasza Królewska Mość oczekuje tego odrodzenia, nie myśląc przecież, aby w jej mocy było przyspieszenie go lub powstrzymanie"1. Tym bardziej nie było w mocy króla powstrzymanie drugiego rozbioru Polski czy wynegocjowanie „lepszych" warunków, czy wreszcie ratowanie szczątkowych reform sejmu 1788-1792 r. dla kadłubowego czteromilionowego państwa, jakim stała się Rzeczpospolita po drugim rozbiorze. Impe-ratorowa nie miała zamiaru pozostawiać temu państwu najmniejszej nawet samodzielności politycznej: „na mocy [...] świeżo zawartego traktatu [...] rząd polski zobowiązuje się nie przedsiębrać żadnych wewnętrznych urządzeń". Między innymi za niektóre elementy tej nowej, grodzieńskiej „formy rządu" (zresztą niezwykle chaotycznej i niekonsekwentnej), która zachowała pewne ustawy Sejmu Czteroletniego, oraz za przymknięcie oczu na przywrócenie przez sejm rozbiorowy wyklętego orderu Virtuti Militari, ustanowionego przez króla w czasie wojny 1792 r., straci pracę i łaski kolejny ambasador rosyjski. Wbrew nadziejom (jeżeli król takie jeszcze żywił) osoba Stanisława Augusta, do którego Katarzyna II straciła resztkę zaufania, miała służyć już tylko legalizacji drugiego zaboru ziem pol-sko-litewskich. Kolejny ambasador rosyjski, Jakub Sievers, któremu powierzono odpowiedzialne zadanie szybkiego zwołania sejmu (znów delegacyjnego) i zatwierdzenia rozbioru rosyjsko-pruskiego, robił wrażenie człowieka łagodnego, o gołębim sercu. Kochał swoje dwie zamężne córki i w korespondencji opisywał dość dokładnie przynajmniej część trudnych działań, jakie czekały go w Polsce. Było to jednak tylko wrażenie. Sievers potrafił być znacznie bardziej bezwzględny, niż to wynika z listów do córek. Ambasador zjechał do Warszawy 10 II 1793, kilka dni potem odbyła się krótka, oficjalna audiencja u króla na Zamku, potem nastąpiło kilka dłuższych rozmów. Pierwsza, najważniejsza, w gabinecie Stanisława Augusta, trwała półtorej godziny. „Król [...] mówi dobrze i z łatwością dał mi rozrzewniający obraz swoich nieszczęść. Chodziło o to, żeby go namówić do Grodna, ku czemu najmniejszej nie miał ochoty. Jednak namyślił się". W raporcie dla imperatorowej Sievers donosił, iż król upewniał, że z Polakami przebywającymi za granicą nie 363 miał żadnych kontaktów od czasu przystąpienia do konfederacji, „chyba żeby ich do powrotu namówić". Następnie opowiadał ambasadorowi o przebiegu sejmu „rewolucyjnego" i twierdził, że wszystko odbywało się za przyzwoleniem Stackelberga. Mówił, usprawiedliwiając swoje postępowanie, że „szedł tylko za prądem, za głosem narodu". „Utrzymywał, że wszystko, co uczyniono co do następstwa tronu i 3go maja, wbrew jego woli i gwałtem się stało". Zapewniał, że nie uchybił „ani przywiązaniu, ani wdzięczności dla swojej dobrodziejki" i jako dowód przypomniał, że w Kaniowie przekazał Katarzynie II memoriał z projektem, „który by był zrobił z Polski prowincję państwa rosyjskiego"; wszakże „uchylającą tylko odpowiedź odebrał"2. Stanisław August skarżył się gorzko na Szczęsnego Potockiego, „który wszędzie starał się go upokorzyć, zabronił mu nawet rozdawania hasła straży zamkowej". Do przyjazdu ambasadora król był więc czymś w rodzaju więźnia przywódców konfederacji, a teraz oczekiwał pomocy ambasadora i imperatorowej. „Biedny król! Źle mieszka, źle mu służą, zdradzają go, nie szanują, a przecież jest to człowiek najgodniejszy kochania". Nieco później ambasador Sievers zmieni zdanie, będzie musiał użyć i szantażu, i pieniędzy, żeby zmusić Stanisława Augusta do wyjazdu z Warszawy (przez Białystok) do Grodna. Stanisław August też potrafił uciekać się do biernego oporu i szantażu; miał na podorędziu tysiące wymówek, jak zły stan zdrowia, brak środków finansowych, nieodpowiednią do podróży porę roku i wreszcie prosił o litość. Liczył, że za wstawiennictwem dobrego Sieversa, w którym znalazł współczującego przyjaciela, Katarzyna zrezygnuje z narażania go na tak wielkie upokorzenia. 12 marca król zaproponował, żeby konfederacja wyznaczyła delegację do uporządkowania i spłacenia jego długów, a potem wyznał Sieversowi swoje obawy, „aby nie był zmuszony przez jaki gwałt, który mu rumieniec na twarz wywołuje, do podpisania nowego rozbioru Polski"3. Chętnie przyjął zapewnienia, że nikt o tym nie myśli, że sejm ma jedynie zająć się ułożeniem nowej formy rządu. W liście do Katarzyny II ze stycznia 1793 r. król zapewniał, że gdyby jego osoba miała stać na przeszkodzie „szczęściu narodu", to chętnie zrezygnuje z korony pod warunkiem spłaty długów i zapewnienia dochodów jego rodzinie i wiernym pracownikom. Z kolei usprawiedliwiając swoje postępowanie pisał z Grodna do pozostającego na emigracji wiecznie zadłużonego księcia Józefa Poniatowskiego, że musi spłacić długi własne i bratanka oraz zapewnić byt swój i całej rodziny, nie wyłączając siostry Józefa i jego matki: „Muszę zapłacić długi moje i Twoje [...] zapewnić byt Twój i Twojej siostry" (Teresy Tysz-kiewiczowej)4. Teraz więc także, w obliczu drugiego rozbioru, królewskie długi (które wynosiły l IX 1793 przeszło 33 i pół miliona złotych polskich) stały się kartą przetargową Petersburga: obiecano załatwić tę sprawę na zakończenie sejmu. Niezależnie od długów Stanisław August po akcesie do konfederacji targowickiej miał bardzo ograniczony wybór polityczny: mógł albo poddać się woli Rosji, albo od razu abdykować. Poddanie się woli imperatorowej to był powrót do znanego od początku, od pierwszej młodości i współpracy z Familią bliskiego królowi systemu politycznego. Stanisław August wiedział jednak, że tym razem dyktat rosyjski musi być jeszcze bardziej bezwzględny niż dotychczas i wszelkie zwlekanie z wypełnianiem rozkazów imperatorowej niczego nie zmieni. Każdy opór był oporem pro forma. Jeżeli nie zdecydował się od razu na ab-dykację, to znaczy, że nie miał zamiaru zrzec się korony, doskonale bowiem wiedział, że taka decyzja z każdym dniem staje się coraz trudniejsza i coraz bardziej pozbawiona sensu i blasku. Król miał także wystarczającą ilość przesłanek, żeby wiedzieć, iż sejm w Grodnie będzie sejmem rozbiorowym i że wojska pruskie nie mogły wejść do Wielkopolski w styczniu 1793 r. bez zgody Rosji. Ciekawe zresztą, że na ten temat z ambasadorem Sieversem nie rozmawiał. Jak wiemy, Mikołaj Repnin już w końcu marca wyrażał Sieversowi swoje współczucie, że będzie z królem w Grodnie, gdy „bomba pęknie" - oficjalna informacja o zaborze ziem polskich została podana przez generała Kreczetnikowa 7 IV 1793, a więc w trzy dni po wyjeździe Stanisława Augusta z Warszawy. On sam dowiedział się oficjalnie o rozbiorze 9 kwietnia. Pozwolono mu zwlekać z wyjazdem od lutego aż do 4 kwietnia, zwołanie sejmu bowiem ustalono dopiero na czerwiec 1793 r. Po drodze król zatrzymał się u siostry w Białymstoku, skąd słał do Sieversa przebywającego w Grodnie kolejne listy wyrażające zgodę na kolejne wymagane ustępstwa, jak na przykład podpisanie uniwersałów na sejmiki czy rozdawnictwo orderów. Listy te kończyły się często sentymentalnie, uderzały w znaną nam już nutę oczekującego na wyrozumiałość nieszczęśliwego monarchy. I tak l V 1793 Stanisław August pisał: „Jest niemożliwe, żeby Pan nie zdawał sobie sprawy, do jakiego stopnia ja muszę cierpieć. W mojej osobie zyskał pan sobie przyjaciela, ale ten przyjaciel jest bardzo nieszczęśliwy". Nie było zasługą Stanisława Augusta, że to nie przywódcy konfederacji targowickiej reprezentowali państwo polsko-litewskie w czasie sejmu grodzieńskiego (21 czerwca - 23 listopada). Ambasador Sievers od razu został mianowany ministrem pełnomocnym przy królu i Rzeczypospolitej, gdyż Katarzynie II zależało na opinii europejskiej i na dokonaniu nowej aneksji ziem polskich w pełnym majestacie prawa i legalności. Stanisław 364 365 August był więc potrzebny Rosji, a w momencie jego przystąpienia do targowicy stawała się ona dla Rosji coraz mniej przydatna i dlatego po dokonaniu swego dzieła zniszczenia i zdrady została rozwiązana 16 IX 1793. Zdaniem Sieversa za późno, ponieważ to warcholstwo członków konfederacji właśnie, a szczególnie przewodzących konfederacji litewskiej braci Kossakowskich sprawiło, że sejm trwał tak długo. Bez niej, twierdził ambasador, „byłby zamknięty trzy miesiące prędzej, i to bez tyle wrzawy i gwałtów i za pomocą połowy nakładów". Na początku konfederacja „miała z pewnością wielką wobec Rosji zasługę, ponieważ przez wystąpienie swoje podtrzymywała w pierwszej chwili interesa nasze; wszystko, co zaszło później, stało się siłą naszego oręża". Nicość jej była oczywista także dla jej rosyjskich popleczników. „Ten biedny król", pisał Sievers, mimo oporów i łez właśnie w drugą rocznicę Konstytucji 3 maja musiał sygnować uniwersały na sejm, „który rozbiór jego królestwa podpisze". Stanisław August zjechał ostatecznie do Grodna i rozpoczął swoje pracowite dni, nie bez wielu patriotycznych gestów. Powracała znów dość powszechnie rozgłaszana sprawa abdykacji, na jaką chwilami niektóre środowiska liczyły. Jak wynika z listów Sieversa, miał on dla króla więcej litości niż szacunku. Po jednej z teatralnych nieco rozmów pisał, że przemowa Stanisława Augusta była „namiętna, mało obmyślana, często ze łzami w oczach". Snuł wówczas głośno myśli, kto mógłby przyjąć jego koronę, i karmił nadzieją zyskania funduszów na wyjazd do Włoch. Gdy potem Kazimierz Raczyński zapytał ambasadora, „ale co Pan zrobisz, jeżeli on na początku sejmu koronę złoży? Zrobię - odpowiedział Sievers - że ją na powrót włoży"5. Rzeczywiście król w Grodnie szybko stał się znowu bardzo czynny i pracowity. Stanisław August należał do tych ludzi, którzy w każdych warunkach muszą działać, dawać świadectwo swojej obecności i swoich wpływów. Korespondował z imperatorową, załatwiał sobie przez posła duńskiego tajne informacje z Petersburga, „co mówi się o Polsce i o królu", pisał setki listów, przesyłał swoim współpracownikom niezwykle szczegółowe informacje o rozmowach, przebiegu sesji sejmowych, pracach delegacji i deputacji, pertraktacjach z ambasadorami i pracach nad formą rządu, a także informacje o krążących plotkach i intrygach. Małe Grodno stało się bowiem ogromnym, trudnym do rozsupłania węzłem zawiści, nienawiści, wzajemnych oszustw, zamiany ról, walki o wpływy, pozornego i prawdziwego patriotyzmu, wykorzystywania jednych przeciw drugim, miejscem walki o urzędy i pieniądze. Sievers stosował na zmianę groźby, przemoc, nawet areszty lub pieniężne datki małe i duże. Na tym sejmie znalazło się grono opozycyjnych, głównie młodych posłów z Mazowsza, ale także grono „fałszywych patriotów", szukających poklasku lub takich, którym w ukryciu przewodzili przywódcy konfederacji targowickiej, bracia Kossakowscy, często na złość Sieversowi lub królowi. Dlatego niełatwo do dziś dnia odróżnić posłów prawdziwie odważnych i zdeterminowanych. Stanisław August interesował się takimi przypadkami i on właśnie do „osobliwości grodzieńskich" zaliczył niejakiego Dionizego Mikorskiego, „co tyle gadał na Moskwę", „a nacieszywszy się kadzidłami patriotycznymi w Wilnie, idzie teraz w służbę moskiewską"6. Podobne przecież były zachowania „fałszywych patriotów" na Sejmie Czteroletnim. Nawet czysto formalny opór króla i grona posłów przysparzał nieco kłopotów ambasadorom Rosji i Prus. Kiedy sejm wzorem poprzednich sejmów delegacyjnych nie chciał wyłonić delegacji, Sievers i Buchholz wzywali do przyjazdu prymasa, żeby wpłynął na Stanisława Augusta. Michał Poniatowski słusznie odpowiadał, że mają sami dość siły, żeby sobie poradzić, a król mówi i robi to, co powinien, a chociaż są to pozory oporu, często dzięki niemu sprawy zmierzają do właściwego końca7. Prymas na sejm nie przyjechał, zjawiło się tu tylko trzech senatorów. Jak przez całe panowanie (także i po powtórnym akcesie do targowicy, kiedy to polecał, a potem dziękował swoim korespondentom za starania w prasie zagranicznej „o ocalenie sławy mojej"), tak i teraz wysyłał do współpracowników warszawskich swoje mowy sejmowe z poleceniem drukowania ich i rozsyłania po kraju, gdyż „jest tego potrzeba, aby naród wiedział, co i dlaczego ja na tym sejmie czynię". Uważał też, że może się „to przydać kiedyś na obronę sławy mojej". Zapewniał, że z tego powodu nie będzie nikt miał przykrości, gdyż „Sievers i Buchholz, i owszem, mówią, że wszystkie moje mowy na tym sejmie nie mogły być inaksze, tylko takie, jak były"8. Nie wszyscy jednak drukarze chętnie przyjmowali królewskie mowy do druku, niekiedy woleli publikować mowy zawierające, jak mówił król, „przytyki" pod jego adresem. Korespondent Ignacego Potockiego posądzał Stanisława Augusta, że umyślnie namówił jednego z posłów na wygłoszenie antykrólewskiej mowy na sejmie, aby potem odczytać własną, płomienną obronę i szeroko ją kolportować9. Mimo pierwotnych nadziei rosyjskiego ambasadora, że zakończy sejm w ciągu miesiąca - w końcu lipca sejm zatwierdził tylko traktat rozbiorowy z Rosja. Dopiero po trzech tygodniach sprzeciwu posłów i terroru wojskowego w izbie sejmowej, przyjęty został w głuchym milczeniu (co można było potraktować jako jednomyślność) dnia 23, a właściwie 24 września o 4. nad ranem traktat rozbiorowy z Prusami. Zamek, w którym toczyły się obrady, był otoczony wojskiem rosyjskim. Już znacznie 366 wcześniej Fryderyk Moszyński przygotował ogólny bilans ziem, miast i zasobów mających pozostać przy Rzeczypospolitej. Fryderyk Moszyński, po sejmie marszałek wielki koronny, balansujący „między zdradą a służba Rzeczypospolitej", jak pisze jego biograf Łukasz Kądzielą10 (wedle Sieversa „najpoczciwszy z całej Polski człowiek i najprzywiązańszy do Rosji"), Piotr Ożarowski hetman wielki koronny i Kazimierz Raczyński (obaj na pensjach rosyjskich) byli głównymi doradcami rosyjskiego ambasadora. Z nimi też najbliżej współpracował król. 16 X 1793 sejm dokonał aktu samobójczego, który był bardziej chyba hańbiący niż legalizacja rozbioru - podpisano traktat sojuszniczy z Rosją. Traktat polsko-rosyjski, traktat „wiecznego przymierza" oddawał pozostałe ziemie Rzeczypospolitej pod całkowitą kontrolę Rosji. Tym razem Rzeczpospolita stawała się rosyjską prowincją, z kadłubowym wojskiem i kadłubowym rządem, w dodatku wiele postanowień zbliżało obydwa kraje pod względem prawnym. O ile podpisanie rozbiorów wywołało niejaki opór w sejmie, o tyle początek prac nad traktatem i jego finał były przyjęte z udawanym lub prawdziwym entuzjazmem. Tego entuzjazmu oczekiwała od polskich prawodawców impe-ratorowa. Zdaniem ambasadora rosyjskiego zasługa szybkiego i prawie jednomyślnego załatwienia sprawy traktatu sojuszniczego przypadała Stanisławowi Augustowi. Przypomniał Sievers królowi autorstwo projektu przymierza polsko-rosyjskiego z 1787/88 r. i polecił „zakomunikowanie Delegacji projektów artykułów traktatu jako od niego pochodzących". I tak się też stało. W tajnej korespondencji donoszono Ignacemu Potockiemu, iż król „cały zajęty, żeby oporów nie było, namawiał, zagrzewał do jednomyślności, Zubow, Sievers i pełna izba oficerów... Dokonali więc ostatniego zabójstwa"11. Prawdą jest, że Stanisław August, tak jak w innych sprawach, tak i w pracach nad kolejnymi paragrafami traktatu starał się o sformułowania sprzyjające ograniczeniu zależności Rzeczypospolitej. Można oczywiście dostrzegać w tych staraniach szlachetny patriotyzm i rzeczowość, ale można również dostrzec sens obiektywny tych wysiłków: dobrowolne działania legitymizujące utratę suwerenności. Spędzano wiele pracowitych godzin nad ustaleniem warunków, na jakich szlachta rosyjska zostanie zrównana z polską; w jakich wypadkach wojskiem polskim będą dowodzić polscy dowódcy; tego typu problemów było wiele i dawały one złudzenie działania dla dobra kraju. Łukasz Kądzielą, który dość szczegółowo omówił prace nad traktatem i formą rządu, wszystkie prawie poprawki i propozycje wniesione przez Stanisława Augusta ocenia pozytyw-nie12. Można jednak do tych propozycji mieć cały szereg także merytorycznych zastrzeżeń, które, jak sądzę, wynikały nie z braku dobrej woli króla, ale raczej z braku właściwej oceny sytuacji, widzenia spraw z perspektywy innej zupełnie epoki. Czym innym jest interregnum w kraju 12-milionowym, czym innym w kraju 4-milionowym, czym innym w kraju suwerennym, czym innym w kraju zależnym. Zgodnie z duchem traktatu bez zgody Rosji żadne obce wojska czy wpływy nie miały już możliwości zakłócać spokoju wewnętrznego kadłubowej Rzeczypospolitej. Nie miałaby już takich szans zapewne także polska magna-teria. Królowi przede wszystkim zależało na ustanowieniu sukcesji w domu Poniatowskich, kiedy optował na rzecz tronu sukcesyjnego. Bardziej jednak prawdopodobna byłaby sukcesja dla dynastów rosyjskich. Podobne zastrzeżenia można by mieć w stosunku do niektórych królewskich poprawek do traktatu przymierza dotyczących warunków obejmowania urzędów cywilnych (i szarż wojskowych!) przez Rosjan. Traktat zawierał również gwarancję ustroju, a polska strona zobowiązywała się nie wprowadzać żadnych odmian wewnętrznych bez zgody Rosji. Zobowiązania Rosji do obrony granic Rzeczypospolitej trzeba traktować jako koniunkturalne; gwarancja z 1768 r. nie zapobiegła pierwszemu, a ustawy z 1775 r. drugiemu rozbiorowi kraju. Deputacja traktatowa odbyła 9 sesji w ciągu 7 dni. Traktat został podpisany znaczną większością głosów 16 października, a w miesiąc potem, 14 listopada, był już ratyfikowany. Szybkie załatwienie tej sprawy wprawiło Sieversa w euforię: „dzień pamiętny na wieki w rocznikach obu krajów - dla ludzkości zaś połączeniem dobrodziejstw bezprzykładnych w dziejach świata!" Wedle zaś patriotów Rosja dokonała, czego chciała, „już Polska w niwecz obrócona, z wszystkiego odarta, uciekać od niej narody będą, jako od potencji nic nie znaczącej, jako od prowincji moskiewskiej" podobnej do wielkorządów Kaukazu i Tobolska13. Sievers traktat uznał, i słusznie, za swój sukces. Pomniejszała go jednak imperatorowa, kiedy wyrzucając mu zły dobór ludzi do Rady Nieustającej i brak reakcji na skandaliczną sa-mowolność Polaków - przywrócenie krzyża Virtuti Militari -zlekceważyła jego osiągnięcia i w tym zakresie: „Co się tyczy traktatu, przez który prowincje polskie z państwem naszym zjednoczone zostały, był on jedynie dziełem naszego oręża"14. Po uchwaleniu traktatu przymierza sejm zajął się układaniem nowej formy rządu. I w tej pracy król wykazał szczególną gorliwość w dyskusjach nad każdym drobnym nawet artykułem łudząc się, że będą one miały znaczenie na przyszłość. Stanisław August chciał powrócić do swoich dawnych, w nowej sytuacji już tylko żałosnych koncepcji - „kiedy Imperatorowa zmniejszyła tak znacznie okrąg Polski, powinna by dla swego własnego interesu pozwolić nam dobrego rządu, to jest najbardziej zbliżonego do formy angielskiej"15. Narzekał, że najlepsze 368 „starania o największe dobro kraju [...] giną w skutku przez niepojęty jakiś upór i zaślepienie naszych własnych ziomków". Jeden z głównych autorów nowej formy rządu, Fryderyk Mo-szyński, był pełen entuzjazmu: „teraz naród polski jest szczęśliwy, rząd w nim rozumny, pełen ludzkości i najtęższej egzekucji"16. Niedługo ten grodzieński entuzjasta, który walnie przyczynił się do legitymizacji drugiego zaboru ziem polskich, będzie o krok od szubienicy w czasie powstania 1794 r. Sejm zakończył obrady 23 XI 1793. Bale i uczty, które przez cały czas na zmianę z terrorem nie ustawały (ambasador rosyjski lubił nawet tańczyć poloneza), teraz kończyły się. W Polsce i na Litwie panował nie głód, lecz klęska głodu, wymierały całe wsie na skutek rekwizycji wojskowych, nieurodzaju, braku ziarna na zasiew, chorób. Szczególnie wysoka śmiertelność dotknęła chłopów i mieszkańców małych miasteczek na Litwie. W grudniu, kiedy król powrócił już do Warszawy, Jakub Sievers został nagle odwołany reskryptem imperatorowej wyrażającym głębokie niezadowolenie z jego działalności. Przekazując swoje obowiązki w styczniu 1794 r. generałowi Osipowi Igel-strómowi, naczelnemu dowódcy wojsk rosyjskich w Rzeczypospolitej, a teraz także posłowi rosyjskiemu (znamienne połączenie funkcji), charakteryzował głównych polskich polityków i Stanisława Augusta. „Charakter króla znasz Pan dobrze. Pozwala on się uwodzić fałszywym przyjaciołom swoim, którzy przez pochlebstwa starają się ciągnąć korzyści z jego słabości. Trzeba przeto odwiedzać go często i prawić mu, i powtarzać nieustannie przez innych, co winien Cesarzowej i sobie samemu. Rozumie się samo przez się, iż powinieneś go Pan kazać śledzić z bliska i powtarzać mu bez wytchnienia, że wszystko, cokolwiek podpisze, weksle lub rewersa, albo też nominacje, bez pańskiego przyzwolenia lub wiadomości jest nieważne". Sievers uważał, że łatwiej będzie kierować prymasem i sprawami edukacji narodowej zapowiadając mu z góry, że „nic jej stanowić ani ogłaszać nie wolno bez poprzedniego powiadomienia Twego. Uczyni on to z ochotą"17. Z listu tego wynikają dwa ważne spostrzeżenia: że Stanisław August mimo wszystko nie zyskał sobie w Grodnie zaufania ambasadora rosyjskiego oraz że niezależnie od treści nowej formy król polski i rząd pozostałych terenów Rzeczypospolitej mieli być całkowicie ubezwłasnowolnieni. Że więc poświęcenie honoru dla obowiązku i legalizacja bezprawia nie na wiele się zdały. Były ambasador przekazał w tym piśmie ważną informację: że wiele setek pism „świadczących o przebiegu i tajnych stosunkach sejmu [1793 r.] w ogień wrzucone były. Tego rodzaju ślady zachowane w archiwach nie przynoszą zaszczytu ani jednej, 369 ani drugiej stronie". „Powiesim sobie króla i prymasa" Strategia wyboru mniejszego zła jest strategią niebezpieczną. Wybór mniejszego zła często rodzi zło większe. Fenomen ustępowania przed złem Vaclav Havel określił jako politykę samobójczą. „Dopóki nie zrozumiemy, jak zgubna jest [...] ugodo-wość - nawet powodowana najbardziej szlachetnymi intencjami - dopóty nie zbudujemy mocnych i zdrowych fundamentów również dla naszych przyszłych zachowań politycznych"18. Przyzwolenie na bezprawie a zawieranie kompromisów to są oczywiście dwie zupełnie odmienne postawy. Po drugim rozbiorze w kraju zapanowały terror, strach i bieda. Pierwszym zadaniem nowego rządu miało być wykarczowanie z życia społecznego i ze społecznej pamięci wszelkich ustaw sejmu konstytucyjnego - począwszy od funkcjonującej jeszcze tu i ówdzie litery prawa aż po fizyczne niszczenie papieru, na którym litery prawa spisano. Poszukiwano oryginałów ustaw, imiennych wyników głosowań (np. nad zniesieniem Rady Nieustającej), nękano sekretarza Sejmu Czteroletniego Franciszka Siarczyńskiego, czyniono naciski na przebywającego na emigracji Stanisława Małachowskiego, żeby odesłał materiały sejmowe. Emigrantom i osobom nieposłusznym groziła konfiskata majątków, aktywnym uczestnikom sejmu „rewolucyjnego", bo suwerennego, pozbawienie urzędów wszelkiego szczebla. Cenzurowano książki i prywatne listy. W Warszawie i na prowincji, na niewielką wprawdzie skalę, zaczęły się aresztowania osób podejrzanych o niechęć do Rosji w myśli, w mowie lub uczynku. Robiono imienne spisy rodzin (nie bez pomocy Polaków), które wspierały lub sprzyjały marszowi oddziałów Adama Madalińskiego. To samo dotyczyło osób podejrzanych o sympatie francuskie. I wreszcie kolejnych grup i grupek spiskowców, którzy mieli przygotować w pozostałym, niewielkim teraz kraju ogólnonarodowe, powszechne powstanie: „rewolucjoniści 3 maja wierzą, że będą mogli zrzucić jarzmo rosyjskie i zemścić się na Prusach". „To wszystko nie mieściło się w przewidywaniach Jej Majestatu Imperatorowej Rosji. Sytuacja jest tak napięta, że trudno mi uwierzyć, że kiedyś nastąpi w Polsce spokój, gdyby miało się wycofać z niej obce wojsko lub rozluźnić nadzór"19. Niespełna w dwa lata po zakończeniu wojny polsko-rosyjskiej miano dokonać tego, czego zaniechano wówczas - wiosną i latem 1792 r. - i to w warunkach obecnie nieporównanie mniej korzystnych i trudniejszych: wezwać cały naród do broni, ogłosić pospolite ruszenie. Obecnie część wojska wcielona już została do armii rosyjskiej, część do pruskiej, niepłatni żołnierze dezerterowali lub stawali się maruderami. Uczucia zawodu, 370 371 hańby i nienawiści były jednak bardzo silne, przynajmniej wśród niektórych środowisk w kraju i na emigracji. Julian Ur-syn Niemcewicz pisał z Włoch do Ignacego Potockiego o swoich uczuciach „na wieść o haniebnym skonaniu ojczyzny" i dzielił się wrażeniami, „jak przykro jest dziś nosić imię Polaka, niedola, upokorzenie i wstyd są cechą tego nieszczęśliwego narodu; nie ma śmiałości pokazać się przed światem, bo się tu zarówno dziwują bezczelności i gwałtowności sąsiadów, jak słabości Polaków, nie masz co odpowiedzieć..." „Pomysły zrodzone przez klęskę rzadko bywają mądre" -twierdził jeden z inteligentniejszych angielskich konserwatystów, Edmund Burkę. A jednak uczestnik wojny polsko-rosyj-skiej 1792 r., generał Tadeusz Kościuszko, zmuszony został okolicznościami do przyjęcia w nie przygotowanym do powstania kraju, szybciej niż zamierzał, stanowiska naczelnika powstania narodowego. Oto składał na krakowskim rynku 24 III 1794 kolejną przysięgę wierności narodowej sprawie. W czasie pełnych determinacji walk w dniach 17 i 18 kwietnia tego roku insurekcja zwyciężyła w Warszawie dokonana rękami żołnierzy i uzbrojonego warszawskiego mieszczaństwa. W pierwszej chwili część magistratu warszawskiego, złożona z bogatych kupców i rzemieślników, schroniła się na Zamek, licząc na opiekę króla przed nieznanymi zamiarami pospólstwa i „ludu". Kiedy jednak już po paru godzinach sytuacja się wyjaśniła, nastąpiły masowe akcesy do powstania. Stanisław August na wieść o zwycięstwie oferował znowu swoje królewskie doświadczenie, wsparcie i lojalność. Nowy zwrot królewskiego tronu w stronę sprawy narodowej został przyjęty nie tylko nieufnie, lecz z podejrzeniem o zamiar zdrady. Krążyły plotki i pogłoski, że król przed wybuchem insurekcji warszawskiej podawał generałowi Igelstrómowi nazwiska osób podejrzanych o spiski; twierdzono, że na skutek donosu królewskiego zostali aresztowani członkowie sprzysiężenia Ignacego Działyńskie-go. Sprawa nie jest wyjaśniona do końca, ale jeżeli nie była to prawda dotycząca postępowania króla, to była to prawda o opinii, jaka miał w Warszawie i kraju. W krakowskim magistracie kazano zdjąć portret „zdrajcy Stanisława Augusta". W kolejnej części Zdania o królu polskim, które dalej pisał, czytamy oto, że król nie mógł swemu narodowi doradzać podjęcia walki o niepodległość, jako że miała nikłą szansę sukcesu, ponieważ grożono królowi (jeszcze 15 IV 1794 odbyła się rozmowa z generałem rosyjskim), że Rosja utrzyma granice drugiego rozbioru tylko pod warunkiem pełnego podporządkowania kraju jej życzeniom. „Ale skoro ów król ujrzał cały swój naród od Krakowa aż po Wilno zdecydowany, aby raczej zagrzebać się pod własną ruiną niż dłużej znosić obce jarzmo [...] uznał, że obowiązek, a co za tym idzie, i honor, nie pozwala mu oddzielić się od narodu, jakiekolwiek osobiste ryzyko i przykrości mógłby przewidzieć i doświadczyć". Tak więc czytelnik tych słów miał sam wyrobić sobie opinię, „iż ten król nie miał nigdy innego celu, innych pobudek niż największe dobro lub przynajmniej mniejsze zło swego narodu"20. Z tekstu tego wynika, że Stanisław August zdecydował się na połączenie „z narodem" dopiero po 18 kwietnia, po zwycięskiej bitwie warszawskiej, kiedy z dnia na dzień jego osobiste bezpieczeństwo i bezpieczeństwo jego rodziny stawały się coraz mniej pewne, dochody gwałtownie kurczyły i musiał prosić biedny rząd powstańczy o pieniądze na utrzymanie siebie i Zamku. Słowa „zdrajca" i „zdrajcy" zaczynały być, szczególnie w Warszawie i w Wilnie, w powszechnym użyciu. W miarę upływu czasu nastroje w mieście stawały się coraz bardziej radykalne, a nieufność do Zamku rosła. 22 kwietnia Stanisław August pracował nad tekstem akcesu do powstania; z analizy wariantów treści wynika, jak trudno mu było wyobrazić sobie, że nie on będzie „przodkować" nowym władzom, nie on ciągnąć za sznurki wydarzeń. Wydawać by się mogło, że król znając powszechne, niechętne wobec siebie nastroje, zaniecha tym razem wszelkiej działalności, przestanie narzucać innym swoją osobę i wolę w tak niezwykłych okolicznościach, jak powstanie 1794 r. Poseł szwedzki w Warszawie, przedstawiciel neutralnego państwa, Christopher Toll pytał w początku kwietnia swoich mocodawców, jak ma postąpić, „jeżeli Rzeczpospolita usunie króla od tronu i wybierze innego albo gdy król polski zostanie namówiony lub zmuszony do szukania bezpieczeństwa za granicą Polski"21. Musiały więc krążyć pogłoski o detronizacji, banicji lub ucieczce, o konstytucyjnym oddzieleniu króla i rządu. Stanisław August jednak był tak pewny swojej w każdej sytuacji przydatności dla kraju, że już nie potrafił myśleć inaczej. Warto przytoczyć późniejszą opinię Hugona Kołłątaja, iż „zwyczajem jego było iść za pędem losu, obiecując sobie, że wszystkim stronom dogodzi, że w najtrudniejszych okolicznościach dobrze wyjść potrafi"22. Aby móc działać, odzyskać wpływy i zapewnić sobie bezpieczeństwo, trzeba było od razu złożyć akces do powstania i tak właśnie Stanisław August postąpił już 22 kwietnia. Prezydent Warszawy Ignacy Wyssogota Zakrzew-ski nie przyjął jednak królewskiego akcesu i odesłał króla do naczelnika powstania Tadeusza Kościuszki twierdząc, że nie ma mocy podejmować decyzji w tej sprawie. To był afront, ale chociaż czekało go wiele jeszcze afrontów, nie rezygnował ze starych, wyuczonych wzorów zachowań, do których przywykł od tak dawna. 372 373 Niedługo pozwolił sobie na niesmaczne, w powstańczych warunkach szczególnie rażące zachowanie. Tym razem w kolegiacie Św. Jana 29 kwietnia w czasie uroczystego nabożeństwa za poległych w powstaniu. W czasie kazania księdza Witoszyń-skiego, gdy padły słowa zwrócone do króla: „pewnie już postanowiłeś stale i nieodmiennie albo żyć z Narodem, albo zginąć z Narodem" - odkrzyknął: „Nie darmo mówisz, tak uczynię, jak mówisz"23. Najwyraźniej król tracił już busolę i nie zdawał sobie sprawy, jak fałszywie zabrzmiały te słowa i jak trwała jest pamięć niedawnych przecież wydarzeń. Zapewne przez tę krótką chwilę znów uwierzył, że „pójdzie i stawi się", a zszarzała korona nabierze nowego blasku. Ale wywoływanie wilka z lasu było niezręczne. Wedle notatek Stanisława Augusta już od kilku dni warszawskie pospólstwo, o którym pisze „lud", obserwowało wszystkie jego kroki w obawie, że ucieknie z Warszawy. 24 kwietnia zjawiło się na Zamku kilku członków Rady, ludzi dobrze królowi znajomych, z ostrzeżeniem, że lud podejrzewa go „o zamiar tajnego opuszczenia Warszawy i utrzymuje, że król dnia wczorajszego o zmroku przechadzał się wzdłuż Wisły z dwoma tylko osobami, mającymi mu ułatwić ucieczkę wodą". Stanisław August przyznał, że kilka dni wcześniej był na moście i został odprowadzony do Zamku przez „tłumy ludu". 8 maja wybuchły poważne zamieszki. Przypadał dzień imienin królewskich, które co prawda, jak pamiętamy, były oficjalnie przeniesione na dzień 3 maja, ale ów symboliczny związek tronu i narodu został dawno zerwany. Być może już dwie te rocznice - 3 maja i 8 maja - wzburzyły umysły, a pod wpływem plotki, że wojska pruskie zbliżają się na Wolę, zapanowało w mieście wzburzenie. Po nabożeństwie Stanisław August, niepomny na ostrzeżenia (były one wprawdzie sprzeczne, bo jednocześnie zalecano, aby pokazywał się na ulicach Warszawy), znowu pojechał na most, podobno chciał zobaczyć, co dzieje się na Pradze. Ktoś krzyknął, że król ucieka, i dalsze wydarzenia potoczyły się lawiną. Tłum mieszczan zachował się podobnie jak w dniu insurekcji warszawskiej: „zdało się ludowi, że jest opuszczony - zanotował Stanisław August w diariuszu - pobiegł do arsenału, wyłamał bramy, uzbroił się, krzycząc zewsząd na zdradę, aż póki nie zobaczył wracającego króla"24. W czasie tych wydarzeń zginęły 4 osoby. Na razie skończyło się jak we Francji, odprowadzeniem na Zamek, ale nie było okrzyków „Niech żyje król, ale niech nie ucieka". Nikomu nie wpadło do głowy wołać „niech żyje król" - aby jednak nie uciekał, zabroniono mu dalszych spacerów i powiększono straż zamkową. Także dla osobistego bezpieczeństwa. Stanisław August stał się teraz rodzajem zakładnika i władz powstańczych, i pospólstwa, i plebsu warszawskiego. Po War- szawie krążyły fantastyczne opowieści, przekazane w bałamutnych miejscami Pamiętnikach Jana Kilińskiego, szewca i pułkownika powstańczego, o znalezionych przy królu szkatułach pełnych brylantów i ponownej próbie wywiezienia skarbów z powstańczej Warszawy przez panie Elżbietę Grabowską i Ludwikę Chodkiewiczową. Osoba króla była dość niewygodna dla kierowników powstania. Był bardzo niepopularny i jego detronizacja mogła wzbudzić powszechny zapał do walki, jednak insurgenci chcieli zachować pewną, formalną przynajmniej ciągłość państwa polskiego na użytek mocarstw europejskich. Sama idea monarchiczna w coraz bardziej radykalizującej się opinii społecznej była też już skompromitowana, wpływy rewolucji francuskiej miały teraz określoną nośność. Istniała ponadto niejaka „dwuwładza" i należało w sposób formalny określić miejsce Stanisława Augusta w powstańczych strukturach władzy. Kościuszko, Kołłątaj i Ignacy Potocki uważali, że król powinien być od wszystkiego odsunięty, że trzeba odciąć mu możliwości wpływów na jakiekolwiek sprawy i podejmowane decyzje, iż powinno się śledzić ruchy i zachowania jego domowników. Tron jednak na razie miał być utrzymany, należy bowiem „imię i powagę jego urzędu" zachować na wypadek jakichkolwiek potrzeb oficjalnych. Uniwersał połaniecki wydany przez Kościuszkę 7 V 1794 stawiał sprawę jasno: „Powstanie narodu teraźniejsze chce Polsce wrócić wolność, całość i niepodległość, a zostawia swobodniejszemu czasowi i woli narodu stanowić, pod jakim on zechce być rządem". Stanisław August nie miał jednak zamiaru pozostać bezczynny, teraz bowiem chodziło jeszcze o coś innego i ważniejszego -o walkę z porządkiem nowych wartości, o skłócenie przywódców powstania, prawicy z lewicą, o rozbicie narodowej zgody. Sobie tylko znanym metodami, zawsze „łagodny" i zawsze pozornie wszystkim życzliwy, potrafił przecież zasiać wątpliwości wśród najbardziej uczciwych i oddanych patriotów. Potrafił doprowadzić do dość ostrych przedziałów między powstańczą lewicą, którą można, acz niekoniecznie całą, zwać „jakobinami", a powstańczą prawicą, którą można, acz niekoniecznie całą, zwać „konserwatystami". Zapewne jak zwykle, dwa ekstremy tych ugrupowań przyciągały się i na górze, i na dole. Król był dobrze poinformowany o wielu sprawach wojskowych i cywilnych powstania przez bliskich i oddanych sobie niegdyś ludzi, będących teraz bądź w wojsku, bądź we władzach powstańczych (jak m.in. generał Stanisław Mokronowski, wieloletni przyjaciel siostry króla Izabeli Branickiej, teraz komendant Warszawy i członek Rady Zastępczej Tymczasowej, Antoni Dzieduszycki, Antoni Augustyn Deboli, Michał Cichocki czy 374 375 Daniel Buczyński, szambelan królewski, który składał królowi codzienne wyczerpujące informacje z działalności Rady Zastępczej Tymczasowej, a potem Rady Najwyższej Narodowej). Potrafił, chociaż z trudem, uzyskać pewien wpływ nawet na Tadeusza Kościuszkę. To prawda, że usiłując współdziałać z kierownikami insurekcji miał większe szansę na obronę siebie i swojej rodziny, ale przede wszystkim bronił starego świata. Bo insurekcja to nie była „walka pokoleń". To była walka starego i nowego świata, a w walce tej, aby dokonały się głębokie przewartościowania wobec tak ogromnego zagrożenia i takiego wysiłku militarnego, musiała także dokonać się sprawiedliwość. Zemsta. Musiało odbyć się polowanie na wewnętrznego wroga. Nic dziwnego, że pospólstwo i plebs Warszawy - ale i rodząca się warstwa inteligencji, warstwy opiniotwórcze, część zamożnego mieszczaństwa i wiele grup szlachty, wojskowi, cywile i duchowieństwo - domagali się kary na sprawców polskiej niewoli i drugiego rozbioru: targowiczan i ludzi Grodna. Historii nie można karać - karze się ludzi, którzy stali się jej negatywnymi symbolami. „Król zapewne myślał sobie - pisał Jan Kiliński -jeżeli naród wszystkich podpisujących [drugi rozbiór kraju] śmiercią karać będzie, to i jemu się na ostatku dostać może"25. Pod presją opinii publicznej rząd powstańczy aresztował osoby najbardziej aktywne w czasie konfederacji targowickiej i sejmu grodzieńskiego 1793 r., ale zwlekano z sądem. Miasto żądało sądu, wyroków i wykonania kary. Warszawskie mieszczaństwo, różne jego grupy, stało się grupą nacisku już w czasie sejmu konstytucyjnego. To członkowie cechów, majstrowie i czeladnicy stali na dziedzińcu zamkowym w dniu 3 maja 1791 r. Potem odgrażali się, że będą bronić króla przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Teraz, kiedy razem z wojskiem wyzwolili stolicę z rąk nieprzyjaciela, domagali się kary na winnych i zdrajcach. To oni walczyli w wojsku, budowali okopy, a za chwilę to oni będą ginąć w rozpaczliwej obronie miasta w czasie rzezi praskiej. Król, pozornie nieczynny i bierny, siedział w Zamku. Każdy jego krok budził nieufność. Oficjalnie nie był ani po lewicy powstańczej, ani po prawicy, a jego kolejne oferty współpracy odrzucały obie strony. „Funkcjonowanie władzy królewskiej faktycznie ustało, a autorytet godności królewskiej w ciągu trzech tygodni zmalał bardziej aniżeli we Francji w ciągu trzech lat. [...] Żądza zemsty i rozgoryczenie przeciwko własnym rodakom opanowały umysły wszystkich"26. W maju aresztowano Fryderyka Moszyńskiego, jednego z bardziej aktywnych prawodawców sejmu grodzieńskiego, i przy słabych sprzeciwach króla wzięto z Zamku chroniącego się tu biskupa Ignacego Massalskiego. Potem nastąpiły dalsze arę- sztowania członków targowicy i przywódców sejmu rozbiorowego. Stanisław August nigdy tak energicznie za nikim się nie wstawiał i kilka osób, w tym dwukrotnie Fryderyka Moszyń-skiego, grodzieńskiego marszałka wielkiego koronnego, udało mu się uratować od szubienicy. Gdy władze zwlekały z wyrokami, warszawska ulica zażądała natychmiastowych działań i ukarania zdrajców. W dzień po mniemanej ucieczce króla i wyniesieniu broni z arsenału, 9 maja, postawiono szubienice. Pod zdecydowanym naciskiem tłumu Rada Zastępcza Tymczasowa i sąd kryminalny przeprowadziły błyskawiczny proces. Zostały wydane wyroki śmierci na hetmana wielkiego koronnego Piotra Ożarowskiego, hetmana polnego litewskiego Józefa Zabiełłę, marszałka Rady Nieustającej (pogrodzieńskiej) Józefa Ankwicza, aktywnego członka deputacji sejmowych 1793 r. i biskupa inflanckiego Józefa Kossakowskiego. Trzej pierwsi zostali powieszeni około godziny 12. na szubienicach przed ratuszem na Rynku Starego Miasta. Było to zwykłe miejsce egzekucji przestępców rozmaitej maści. Po zdjęciu święceń kapłańskich biskup Kossakowski zawisnął na Krakowskim Przedmieściu przed kościołem Bernardynów. Praktyka sądów powstańczych (najpierw sądu kryminalnego dla Warszawy i województwa mazowieckiego, potem surowszego Sądu Kryminalnego Wojskowego ustanowionego 23 sierpnia) wprowadzała w życie i konkretyzowała wcześniejsze ogólne sformułowania ustawowe. Oskarżonym zarzucano czyny uznane za zdradę kraju w latach Sejmu Czteroletniego, na przykład w ustawie o sądach sejmowych z 1791 r. Za takie uznano między innymi przystąpienie do targowicy, służenie z własnej inicjatywy wrogowi, udział w sejmie 1793 r., branie od Rosji pieniędzy, wyłudzanie urzędów i stanowisk „w celu służenia wrogowi przeciwko swojemu krajowi". Interesujące są ustalenia Adama Lityńskiego, że rozszerzone procedury sądowe ustanowione w czerwcu 1794 r. opierały się m.in. na przepisach zawartych w projektach przygotowywanych do kodeksu praw cywilnych i kryminalnych w 1792 r., tak zwanego Kodeksu Stanisława Augusta. Nikt nie miał zastrzeżeń do litery prawa lub projektów prawa kryminalnego (pióra cenionego prawnika Józefa Szymanowskie-go) tak długo, jak długo nie wprowadzano ich w życie. Panuje pogląd, że polski proces kryminalny w czasie powstania zachował reguły oświeconego humanitaryzmu. To tylko opieszałość sądu i Rady doprowadziła do bezprawia w czerwcu 1794 r.27 Jak czuł się Stanisław August, kiedy 24 maja do Warszawy zjechali dwaj najwybitniejsi cywilni przywódcy powstania Hugo Kołłątaj i Ignacy Potocki witani z wielkim entuzjazmem przez warszawską ulicę? Oto rozbita trójca twórców Trzeciego Maja 376 377 znów spotykała się w stolicy. Ale chociaż minęły zaledwie trzy lata, tamten maj wydawał się odległą historią. Teraz toczyła się wojna i nie było już żadnych szans porozumienia „króla z narodem" i jego przywódcami. Niemniej Stanisław August, coraz bardziej przerażony atmosferą panującą w mieście, wciąż próbował odzyskać wpływy. Potocki i Kołłątaj organizowali nowe władze powstańcze, Radę Najwyższą Narodową. Król zwrócił się do Tadeusza Kościuszki z prośbą o umieszczenie go w składzie Rady. Spotkała go stanowcza odmowa. W czerwcu trzeba było pieczętować oficjalny list do Hiszpanii i Kołłątaj uważając się wciąż za podkanclerzego przysłał 5 czerwca Augustyna Debolego po pieczęć, którą zdeponował aresztowany biskup Wojciech Skarszewski, targowicko-grodzieński pod-kancłerzy koronny. Król pieczęci nie oddał i zażądał, żeby Kołłątaj przyszedł po nią osobiście - kiedy nawet dawni współpracownicy unikali, jak mogli, wizyt na Zamku, cóż mówić o Koł-łątaju! Król został z pieczęcią, ale naraził sobie członków Rady, odmowa wydania pieczęci była gestem pozbawionym politycznego sensu. Była gestem świadczącym o złej woli, a król chciał podobno prawdziwej współpracy. Większą jeszcze niezręczność popełni w lipcu w czasie wizyty na Zamku Kościuszki i prezydenta miasta Ignacego Zakrzewskiego: tym razem odmówił pożyczenia Kościuszce oryginałów doskonałych, dokładnych map ziem Rzeczypospolitej, wykonanych niegdyś na zlecenie króla przez kartografa wojskowego Karola Pertheesa. Powiedział król, że wolałby (gdyby miał) oddać diamenty niż mapy, jakby nie zdawał sobie sprawy, że w czasie wojny wartość map była wyższa niż wartość diamentów. Stanisław August w każdej sprawie odwoływał się do Kościuszki i zasypywał go listami, biletami, skargami, projektami. Kilkakrotnie obiecywał mu naczelnik, że Rada będzie informować króla o swoich pracach. Rada długo jednak milczała, a monity nie pomagały. „Mimo wielu zapewnień władz powstańczych, że będzie się informować [...] Króla Polski o wszystkim, nie dotrzymuje się jednak danej obietnicy. Dotąd nie udzielono mu żadnych informacji. Od czasu pierwszego spotkania nie widział nikogo z członków rządu" - donosił w końcu czerwca poseł szwedzki. Potem wizyty stały się znacznie częstsze, ale nadal miały charakter nader oficjalny. Jesienią 1794 r., już po upadku powstania pisał król do Franciszka Woyny posła polskiego w Wiedniu, że jego korespondencja zagraniczna w czasie powstania uległa zawieszeniu: „Rząd Rewolucyjny żądał po mnie, abym poprzestał wszelkich korespondencji zagranicznych [...] Odjęto mi kadetów, gwardię i pocztę [...] Z Rady Najwyższej niby mi raporta dawano, ale takie, które mię o czynach już wykonanych dopiero po trzech dniach uwiadamiały, a i to najczęściej w sposobie właśnie tylko ironicznym". A przecież pośrednikami oficjalnymi między Radą a Stanisławem Augustem byli wspomniany już królewski szambelan Buczyński, jego bliski dawniej powiernik Antoni Deboli, były poseł Rzeczypospolitej w Petersburgu, który jednak także (podobnie jak szef królewskiego Gabinetu Pius Kiciński) odciął się po targowicy i sejmie grodzieńskim od działań króla. Bywał też bliski królowi dawny współpracownik Onufry Kicki. W rzeczywistości jednak Stanisław August nigdy nie był tak samotny i otoczony taką nieufnością jak w ludnej, insurekcyjnej Warszawie 1794 r. Od połowy czerwca Rada rzeczywiście zaczęła przesyłać dość ogólne raporty o sytuacji militarnej i swoich działaniach. Stanisław August z kurtuazyjnego gestu czynił jednak obowiązek i wielokrotnie donosił Kościuszce, że tak lakoniczne informacje uniemożliwiają mu służenie Radzie prawdziwie dobrymi radami. Wiele rozmów króla z przedstawicielami Rady, a po wzięciu Kościuszki w niewolę z naczelnikiem Tomaszem Wawrzec-kim, prowadzonych na temat sytuacji wojennej i poczynań z zakresie dowodzenia i obrony Warszawy, było tak szczegółowych, że robią wrażenie wywiadu wojskowego28. Mimo wielu starań nie udało się królowi uzyskać zgody na wyjazd rodziny z Warszawy i kraju. W miarę wzrostu burzliwych nastrojów zaczął nalegać, żeby mógł udać się do obozu Kościuszki: „Tego żądam, abyś mi sam oświadczył, że mi przy sobie będziesz rad". Lecz co mógłby robić na polu walki ten król, który nigdy nie był w żadnym obozie wojskowym? I naczelnik wcale rad by temu nie był. Jeszcze w lipcu w Warszawie odpowiadał na królewskie nalegania, iż „my się będziemy bili za Waszą Królewską Mość i ojczyznę", a król na to: „Ale przynajmniej potwierdź mi WPan upewnienie, że mnie tu nie zostawisz, jeżeli z wojskiem pójdziesz?"29 Kościuszko dał parol. Pamiętamy, podobnych zapewnień, że nie zostanie pozostawiony na zemstę „swoich wrogów", rodaków przecież, żądał już Stanisław August i od Repnina, i od Stackelberga. Miał w tego typu rozmowach niejaką wprawę, ale tym razem niebezpieczeństwo było bardziej realne niż kiedykolwiek. Nastał czas dla Stanisława Augusta i prymasa naprawdę groźny. I nie tylko chodziło o śpiewane na ulicach kuplety, które przecież same przez się tworzą pewne sytuacje i czyny możliwymi, chociaż na początku tylko w sferze wyobrażeń: A my krakowiacy, nosim guz u pasa, Powiesim sobie króla i prymasa. W Warszawie narastała sytuacja groźna, którą jeden z obcych dyplomatów nazwał „gniewem ludu". 28 czerwca podburzony i rozjątrzony kolejną opieszałością sądu kryminalnego tłum do- 378 379 konał samosądu: wywleczono z więzienia i powieszono 7 osób, wśród nich aktywnych targowiczan i działaczy sejmu grodzieńskiego - biskupa Ignacego Massalskiego i kasztelana Antoniego Czetwertyńskiego. Przyczyn wzburzenia było wiele, w tym coraz cięższa sytuacja w mieście i na froncie, wieści o zbliżaniu się wrogich armii i niezadowolenie z działalności nowych władz powstańczych, do których nie powołano w dostatecznej liczbie przedstawicieli mieszczaństwa, formowanie się grup opozycyjnych wobec rządu. Zdaniem takich ludowych, chociaż prawicowych przywódców mieszczaństwa, jak szewc Jan Kiliń-ski, „powoli despotyzm i zdrada wkradały się do Rady". Zdaniem zaś króla działali ludzie „krwi żądni", a akt powstania groził tym tylko, „którzy by czynili lub tentowali cokolwiek przeciwko aktualnej rewolucji, ale bez woli wyszukiwania w dawniejszych czasach win i winowajców"30. Nie bez znaczenia dla nastrojów w mieście były wybujałe ambicje niektórych przywódców powstania. Lecz przede wszystkim strach zmęczonego wojną i głodem miasta i wizja klęsk, które mogły nieść zagładę. A w oczach mieszkańców stolicy winni rozbioru i uznani za zdrajców kraju wciąż pozostawali bezkarni, nawet ci, którzy przebywali w więzieniu. Nic więc dziwnego, że po czerwcowych wieszaniach Stanisław August wpadł w panikę: żądał od Kościuszki pacyfikacji Warszawy przy pomocy wojska, ukarania winnych, zamknięcia „klubu jakobinów" i za jego to sprawą z Warszawy wyprowadzono „niespokojny element", znaczną liczbę najuboższej ludności, pod hasłem rekrutacji do wojska, chociaż w każdej chwili Warszawa mogła potrzebować wielu rąk do obrony miasta. Jak ocenił tę akcję Andrzej Zahorski, rekrutacja „zastosowana jako represja wobec ludu [...] była dokonana w sposób gwałtowny i okrutny"31. W mieście odbyło się prawdziwe polowanie na biedaków, przeszukiwano domy, aresztowano lub wcielono do wojska przeszło 2000 mężczyzn. Jednocześnie król pisał do Kościuszki, że „kto teraz nie grzeszy, kto teraz Ojczyźnie służyć ma chęć, nie powinien być odstraszony zagrożeniem o dawne grzechy, jeśli były jakie". Król zaczął podejrzewać o ponowne organizowanie zamkniętego klubu jakobinów każdego, kto otwierał tak zwaną kawę, czyli kawiarnię. Przewidywał, że ten nie istniejący jeszcze klub będzie górował nad Radą, tak jak „klub jakobiński nad Konwencją Francuską", i straszył, że jego członkowie będą chcieli wyrzucić z Rady „wszystkich nie tak krwi żądnych jak oni sami"32. „Jego Królewska Mość, Król Polski jest bliski załamania, przewiduje gorzki los, jaki go spotka po detronizacji, i inne nieszczęścia - pisał w lipcu Christopher Toll. - Usiłuje wysondować, co myślą inni, czy winien udać się do armii i szukać śmier- ci na polu walki, czy ratować ucieczką i gdzie uciekać albo czy z rezygnacją czekać na to, co los mu przyniesie". Poseł szwedzki nie zdawał sobie sprawy, że droga do obozu była dla króla zamknięta wobec stanowczego sprzeciwu naczelnika, a ochrona Zamku i czujność ludności wykluczały możliwość ucieczki. Miasto manifestowało niechęć nie tylko do koronowanego więźnia na Zamku, ale i do jego brata prymasa Michała Ponia-towskiego. W połowie sierpnia gruchnęła plotka, że prymas ma konszachty z wrogiem, przekazując tajne informacje o powstaniu, jak na przykład słabe miejsca obrony stolicy. To wystarczyło, aby po raz kolejny wzniesiono szubienicę, tym razem naprzeciwko siedziby pałacu prymasowskiego. I stała się rzecz dziwna: w tym samym czasie nastąpiła nagła, niewyjaśniona śmierć Michała Poniatowskiego. Być może zażył truciznę, został otruty albo był to zwykły zbieg okoliczności, lub też gwałtowny atak spowodowany strachem. Twierdzono jednak szyderczo, że „Książę prymas zwąchał linę, / Wolał proszek niż drabinę". Kazanie wygłosił znany kaznodzieja Jan Paweł Woronicz na zlecenie króla i Stanisław August sam wniósł do tekstu niewielkie poprawki. Ksiądz Woronicz zapisał na rękopisie kazania „pro memoria", zapewne aby wytłumaczyć chłodny jego ton. Wyjaśniał, że było pisane w okresie największego zapału insurekcji i wzburzonej opinii przeciw królowi i jego familii. „Trzeba było wiele się poważyć, aby w tak krytycznej pozycji i różności zdań [...] wszystkim dogodzić"33. Po klęsce pod Maciejowicami i wzięciu do niewoli Tadeusza Kościuszki (10 X 1794) naczelnikiem powstania został Tomasz Waw-rzecki, szlachcic litewski, członek Rady Najwyższej Narodowej. Lewica powstańcza po władzę nie sięgnęła. Rozpaczliwe były słowa odezwy Do narodu i wojska wydanej w chwili zbliżania się wojsk rosyjskich pod Warszawę: „Wskrzesił Bóg z krwi naszej krzywd naszych mściciela, powstał Tadeusz Kościuszko, a z jego twórczej ręki powstał już prawie z niczego naród. Powstał". Powstał i zaraz miał zginąć ponownie. Insurekcja miała się ku końcowi, chociaż wiele jeszcze pochłonęła ofiar. Listopad to niebezpieczna dla Polaków pora. 3 listopada rozpoczął się szturm umocnionej przez mieszkańców i wojsko Pragi, który trwał cztery godziny. Była to tragiczna bitwa, a raczej „rzeź Pragi", którą barwnie opisał Katarzynie II dowódca rosyjski Aleksander Suworow: „Na Pradze ulice i place zasłane były ciałami zabitych, krew lała się strumieniem, zaczerwienione wody Wisły niosły ciała tych, którzy szukając ratunku utonęli w jej nurtach. Widząc swa straszną hańbę, zadrżała wiarołomna stolica"34. 4 listopada na polecenie Rady Najwyższej Narodowej do gene- 380 381 rała rosyjskiego udała się delegacja magistratu Warszawy z ultimatum, iż albo zaręczone zostanie przez wojska rosyjskie bezpieczeństwo osób i majątków mieszkańców, albo „miasto i wszyscy obywatele do upadłego i ostatka bronić się będą". Magistrat Warszawy zażądał jednak również interwencji króla, na co Rada wyraziła zgodę. W sposób zupełnie nieuzasadniony niektórzy historycy przypisują właśnie mieszczaństwu warszawskiemu „kapitulanckie nastroje" po rzezi praskiej. Wszak słowa ultimatum, choć były tylko czczymi pogróżkami, kapitulanckie nie były, a delegacja magistratu była do rokowań upoważniona przez władze powstańcze. 5 listopada Tomasz Waw-rzecki przed opuszczeniem Warszawy wydał zgodę na negocjacje pokojowe „po trzech znacznych klęskach, zmniejszonej sile, nie odbierając innych raportów, tylko o największej i nieustannej dezercji oficerów i żołnierzy ze wszystkich prawie korpusów, bez funduszu opłaty żywności, uzbrojenia i ubrania pozostałego wojska; nie widząc nic innego tylko powszechne onego rozejście się; z trwogi i biedy w nim powszechnej"35. Walka na dwa fronty - z Rosją i Prusami - przechodziła możliwości Polaków, dostawy żywności zależały od dobrej woli szlacheckich właścicieli ziemskich. Przede wszystkim jednak wojsko pozbawione zostało dowódcy: Wawrzecki nie był Kościuszką i nie cieszył się żadnym autorytetem, nie miał charyzmy. Król zaś Polski, wielki książę litewski był już od dawna w oczach społeczeństwa tylko cieniem w koronie. Tak więc w obliczu koniecznej kapitulacji na żądanie magistratu Warszawy i za zgodą Rady Stanisław August miał odegrać nową rolę i odzyskać część wpływów. I nic w tym dziwnego, gdyż na taką między innymi okoliczność zachowały władze powstańcze tron i koronę. Z listu Stanisława Augusta do Mikołaja Wolskiego wynika, że już po rzezi praskiej członkowie Rady po raz pierwszy stawili się na Zamku u króla i żądali, aby oficjalnie upoważnił Ignacego Potockiego do pertraktacji z Suwo-rowem o zawarcie pokoju. Z drugiej jednak strony podobno zobowiązano króla do opuszczenia Warszawy i udania się do obozu wojskowego razem z naczelnikiem Wawrzeckim, resztą wojska i całą Radą. Chcąc nie chcąc musiał wyrazić zgodę, ale okazało się, że oto przygotowane do odjazdu królewskie ekwipunki (i osiodłany koń) zostały otoczone przez warszawskie mieszczaństwo, a w pokojach zamkowych płakały kobiety króla. Tomasz Wawrzecki, zdenerwowany zmianą wcześniej uzgodnionej decyzji, miał powiedzieć: „Wasza Królewska Mość pięknie wychodzisz z tego wszystkiego, bo rzecz jest widoczna, że i przy najpilniejszej chęci nie możesz wyjechać z miasta, bo cię lud nie puści". 7 listopada w czasie zebrania na Zamku Rada Najwyższa Na- rodowa wraz z naczelnikiem Wawrzeckim wystosowała oficjalne pismo do króla, w którym „uprasza i wzywa Najjaśniejszego Króla Imci, aby imieniem Rządu i Wojska Rzeczypospolitej zaproponował negocjacją o pokój generałowi wojsk rosyjskich i przesłania kondycji zgodnych z honorem narodu"36. Hugo Kołłątaj wyjechał z miasta, jak i większość przywódców powstania, którzy i tak zostaną aresztowani. W bohaterskiej, zatrwożonej, wykrwawionej listopadowej Warszawie pozostali Stanisław August oraz dumny, konsekwentny do końca jego wróg i były polityczny współpracownik, współautor krótkotrwałej królewskiej sławy, Ignacy Potocki. „Akt już ostatni..." Po wejściu do stolicy generała Suworowa, na którego niecierpliwie czekał bojąc się nowych rozruchów pospólstwa w Warszawie, mógł Stanisław August złożyć koronę, a jednak kolejny raz zgodził się grać upokarzającą rolę króla polskiego. Tym razem pośredniczył pomiędzy Tomaszem Wawrzeckim a Suworo-wem, który żądał bezwarunkowej kapitulacji resztki wojsk polskich. I znów więc legalizował bezprawie wroga. Nie wierzył zapewne w pozytywne wyniki własnych interwencji, ale wykonywał w swoim przekonaniu królewskie obowiązki. Na jego interwencję liczyli także generałowie, oficerzy i żołnierze, złudzenia bowiem są bardzo ludzką cechą. I oto nowe tłumaczenia: czyniłem, co mogłem, ale bez żadnego skutku. Kapitulacja reszty wojsk polskich pod Opocznem i Radoszy-cami nastąpiła szybko i na warunkach, jakie stawiali Rosjanie i Prusacy. Podobnie było z królewskim wstawiennictwem za licznymi aresztowanymi przywódcami powstania: były i musiały być bezskuteczne, ale świadczyć miały o królewskiej aktywności i dobrej woli. Ta nowa aktywność wyrażała się także w próbach wskrzeszenia niektórych instytucji (np. mennicy) oraz - o dziwo - w opracowywaniu dla Katarzyny II nowych planów ustrojowych dla przyszłego kawałka kraju i kolejnym przekonywaniu imperatorowej, że Rosja zmienić musi metody postępowania z Polakami, gdyż rządy łagodne przyniosłyby korzyści obu krajom. Król wybrał nawet osobę przyszłego ambasadora - miał nim zostać dotychczasowy rezydent rosyjski baron d'Asch. Znowu starał się być optymistą i powtarzał opinie „różnych oficerów rosyjskich tu będących, jakoby położenie Polski nie tak twarde się pokaże, jak my to sobie wystawujemy". Jednocześnie król pracował dalej nad własną obroną i apologia swego panowania. Jakkolwiek twierdził zawsze, że nie jest i nigdy nie będzie człowiekiem mściwym, teraz nie mógł jednak 382183 powstrzymać nienawiści do księdza Hugona Kołłątaja. Prawdą jest, że książka O ustanowieniu i upadku w sposób kłamliwy opisywała stosunek Kołłątaja do konfederacji targowickiej, ale przecież odmienne jego stanowisko na naradzie 23 VII 1792 nie zmieniłoby w niczym wcześniej podjętej królewskiej decyzji o akcesie do niej. Ponadto autorzy zarzucali Stanisławowi Augustowi oportunizm i dwulicowość, książka była co najwyżej złośliwa. Teraz zaś król, traktując Kołłątaja i Franciszka Dmochowskiego jako jedynych autorów tej „bezecnej książki", oskarżał Kołłątaja, czołowego przedstawiciela powstańczej lewicy, wręcz o zbrodnie: o ucieczkę i kradzież skarbu powstańczego; o grożenie królowi „gwałtowną śmiercią", szubienicą. „Ja na to dokumentów oczyma memi nie czytałem, ale są tacy, którzy mówią, że ich czytali" - pisał król do Wolskiego w połowie grudnia 1794 r.37 Stanisław August zamartwiał się też szerzącym się na wsi jakobinizmem i prosił Suworowa o pomoc wojsk rosyjskich w tłumieniu chłopskiego niezadowolenia i obronę szlachty. „Daj Boże tylko, aby ta obietnica była skuteczna". Były to już jednak ostatnie chwile pobytu Stanisława Augusta w Warszawie. Mimo oporu, łez i wymówek dotyczących złej pogody i braku funduszów na drogę został brutalnie zmuszony do wyjazdu do Grodna, w którym miał przebywać 2 lata. 5 I 1795 o 10. rano wyjechał z niewielką świtą najbliższych współpracowników i niektórych członków rodziny oraz dość liczną grupą szambelanów i służby. Opuszczał Warszawę i Zamek na zawsze. W królewskiej karecie siedział między innymi poeta Stanisław Trembecki. W Grodnie ogólny nadzór nad królem sprawował dobrze znany i kiedyś zaprzyjaźniony książę Mikołaj Repnin, obecnie wielkorządca Litwy, Żmudzi, Kurlandii, Inflant, który rozkazał śledzić wszystkie kroki króla, kontrolować wizyty i korespondencję. Kontrolował także fundusze wyznaczone na utrzymanie króla i jego dworu. Potem, kiedy do Grodna zjechały inne osoby, między innymi siostry Izabela Branicka i Ludwika Zamoy-ska, Elżbieta Grabowska, siostrzenice Mniszchowa i Tysz-kiewiczowa, Katarzyna II podwyższyła te fundusze. Bezpośrednim opiekunem, a raczej nadzorcą Stanisława Augusta był generał Eliasz Bezborodko (brat ministra), marszałek dworu grodzieńskiego i szpieg imperatorowej. Stanisław August odbywał krótkie przejażdżki i przechadzki po mieście, pisał pamiętniki, prowadził korespondencję w sprawie pozostawionych w Warszawie niezwykle cennych archiwów, korespondował z Elżbietą Grabowska, kiedy nie było jej w Grodnie, ze swoim synem Stanisławem, otrzymywał dokładne wiadomości z zajętej przez wojska pruskie Warszawy. Pozornie był spokojny i pogodny. Repnin twierdził, że nie tylko nie jest oswojony z myślą przyszłego swego losu, ale i karmi się błędnymi nadziejami. Listy do Grabowskiej były jednak smutne. „Moja Grabulu. Repnin [...] jest dla mnie całkiem grzeczny. Litwini i Polacy mnie odwiedzają, ale z zaleceniem, aby w żadnym interesie ze mną nie gadali [...] Mrozy wielkie i dym dokuczyły mi tu znowu bardzo. Dziś podagry znowu dostałem"39. „Król zupełnie jak gdyby z jedwabiu zrobiony i, że tak się wyrażę, po niteczce chodzi" - donosił zwierzchnikom książę Repnin, twierdząc jednak, że otoczenie króla, nie wyłączając jego rodziny, jest po prostu matrętne39. Szybko jednak pobyt monarchy i jego dworu w Grodnie uznał za co najmniej uciążliwy. „Na miłość Boską, weźmijcie stąd króla, ja z największą przyjemnością pozbędę się tego skarbu"40. Historia jest złośliwa: 25 XI 1795, w dzień św. Katarzyny i trzydziestą pierwszą nocznicę owej uroczystej koronacji w kolegiacie Św. Jana w Warszawie, Stanisław August został zmuszony do podpisania dobrowolnej abdykacji. Tylko pod tym warunkiem obiecano spłacić jego długi oraz zapewnić mu utrzymanie i pensję. W akc.ie abdykacyjnym nie omieszkał dodać słów, które tak dobrze znamy: że czyni to w przekonaniu, iż przez akt ten „przyłoży się do powiększenia szczęścia współziomków lub też przynajmniej umniejszenia ich nieszczęścia". Państwo polskie już ni«e istniało. Abdykację Stanisław August podpisał prawie dokładmie w miesiąc po ostatecznych układach rozbiorowych między Rosją, Austrią i Prusami (24 X 1795), prowadzonych pod auspicjami imperator owej. Trwały one długo, już bowiem 3 stycznda tego roku został zawarty- tajny układ rozbiorczy między Rosjją a Austrią, do którego kilka miesięcy później Katarzyna II wyciągnęła i Prusy. Tym razem sejm nie mógł już legalizować oistatecznego rozbioru. Za legalizację likwidacji państwa możma uznać tylko dobrowolną abdykację Stanisława Augusta. Wcześniejsza abdykacja lub jej odmowa mogłyby być ostatnim i jedynym aktem oficjalnego protestu. I uratowania honoru. Byłby to tylko gest, ale i tego Stanisław August nie wykonał. H wykonać nie mógł, gdyż nie miałby z czego żyć on i jego najbliższe otoczenie. „Wola Jej Cesarskiej Mlości spełniona: król podpisał akt złożenia korony [...] Nie obteszło się bez łez, i to łez gorzkich, nie z powodu abdykacji, lejcz z powodu przyzwolenia na stanowcze rozstrzygnięcie lossu Polski". Nie protestu, lecz przyzwolenia. „Dziwna rzecz między iinnymi w przeznaczeniu tego monarchy* że Praga wziętą została* w ten sam dzień, w którym on [...] P°r~ wany był przez barskich konfederatów [...] a abdykację podpi" 38 sał w dniu swojej koronacji [.., zrzeczenia się tronu". tarzyna II była osobą skrupulatną, Królewska polityka \ skiem. Nie przyniosła nawet ._„., ...„..,.....„ r„„ tastrofy bardziej by sobie życzył: iżby znaczna czei ZE. .... tralnych Rzeczypospolitej pozostała pod zaborem rajskim To znienawidzeni przez króla Prusacy panoszyli ą teraz w Wielkopolsce i w Warszawie, na Zamku królewskim,»Łazienkach. 6 11796 do Warszawy wkroczyły oddziały praskie, a w początku lipca na Zamku, w Sali Senatorskiej przytonie ozdobionym portretem Fryderyka Wilhelma II odkyła si{uroczy sta przysięga na wierność nowemu władcy. Potem k cię Św. Jana znów zabrzmiało,"" zdecydowany organizm państwowy, l unii. Litwa stała : oblegany niegdyś przez przez barskich konfederatów, [ tem ostatecznie Austrii. Po śmierci Katarzyny jej: nienawidził matki Krakk znowu urocz ło to być nowe więzienie, królewskiemu w czasie zimna, niepogod i wyruszył z Grodna 15II17 i niewielki dwór - na, w którym odb Prywatny dziennik prowadzony przez !.._..._„„ w czasie tej podróży (wydany w języku francuskimi lipski w 1862 r.) jest-jak wszystko, co pisał-aż nader szcztgioiy i nie omija żadnego oddanego mu hołdu i honoru J pięknym pałacu w Ropszy, przed wjazdem do Petersburg nowit* m delegacje, między innymi l Sam wjazd odbył w towarzystwie wicekanclerza L,_„ kina, wnuków Katarzyny II Aleksandra i Konstantego oraiioi przyjaciół młodych Czartoryskich, synów Adama Kaiimi Potem wspaniały uroczysty obiad z cesarska rodziną i P Marmurowym, ] gusta. Pałac, Grzegorza Orłowa, w l ty, był piękny, . skim wyprowadzający się byli mieszkańcy n wet klamki. Z f ' wybrał z trzech propozycji, rozciągał się widok na Newę i twierdzę Petropawłowską od północy, na Letni Ogród od wschodu41. Niedaleko, w twierdzach i więzieniach, między innymi w Petropawłowskiej właśnie, przebywali jeszcze niektórzy polscy więźniowie. Niedawno, w końcu 1796 r., dzięki kaprysowi nowego imperatora Rosji opuścili cele Kościuszko, Niemcewicz, Ignacy Potocki i inni liderzy Sejmu Czteroletniego, twórcy Konstytucji 3 maja i przywódcy insurekcji 1794 r. W Petersburgu wielu było Polaków, nie tylko byłych targowi-czan. Jeszcze więcej delegatów z byłych ziem polskich i litewskich zjechało do Moskwy na uroczystą koronację Pawła I, która odbyła się na Kremlu w kwietniu 1797 r. Był tam i Stanisław August z rodziną. Obecni na uroczystościach byli także dwaj niezbyt sympatyczni młodzieńcy, którzy ironicznie obserwowali polskiego monarchę, Adam Jerzy i Konstanty Czarto-ryscy. Przyjechali do Rosji starać się o zwrot rodzinnych majątków, byli nader układni i grzeczni w stosunku do carskiej rodziny, ale w sposób szyderczy i złośliwy, ośmieszający Stanisława Augusta, opisali niektóre epizody z życia króla w Moskwie i Petersburgu42. Stanisław August przez cały czas pobytu w Rosji pisał pamiętniki, korespondował z dawnymi współpracownikami i ludźmi bliskimi, prowadził też rodzaj diariusza czy biuletynu, którego kolejne fragmenty sukcesywnie wysyłał do Warszawy. Musiał więc liczyć się z cenzurą swoich listów i wrażeń, a mimo to nie chciał, żeby ów „grzeczny diariusz" pobytu w Petersburgu i Moskwie był publikowany w warszawskiej prasie. Obawiał się nieprzyjemności, gdyż „często nad lada czem robią tu najdziwniejsze uwagi". Pełen próżności królewski diariusz świadczy, że w Petersburgu i w Moskwie, potem znów w Petersburgu toczyło się nieustanne światowe życie, w którym Stanisław August brał żywy udział i czuł się jakoby znakomicie. Nieustające uroczyste obiady, bale, spotkania, teatralne przedstawienia, które także król organizował niekiedy dla cesarskiej pary. Hojny król szczodrze obdarowywał artystów, aktorów i śpiewaków, aktorki i śpiewaczki pieniędzmi i biżuterią, przyjmował parę cesarską na obiadach, grywał z imperatorową w pikietę. Zimą 1797 r. księciu Bezborodce ofiarował kilka obrazów, w tym nadesłany z Warszawy obraz Rubensa Apostołowie. Notował w diariuszu letnie pobyty w cesarskich rezydencjach poza Petersburgiem, uroczyste obchody imienin wielkiego księcia Aleksandra Pawłowicza we wrześniu 1797 r. Kilka dni przed uroczystością wielki mistrz ceremonii złożył w królewskie ręce w imieniu imperatora Pawła bogato zdobiony łańcuch do orderu Św. Andrzeja, którego nie dostał w Kijowie w 1787 r., gdy Katarzyna II obdarzy- 386 ła go krzyżem i gwiazdą tego orderu. Opisał Stanisław August drobiazgowo strój, jaki przywdział na imieninową galę, i obchody związane z orderem Św. Aleksandra. Między innymi na głowie król miał „kapelusz czarny aksamitny z podniesionym skrzydłem, na którym był mały krzyżyk czerwony zamiast guzika i podwójna prosta kita biała i czerwona". Na bogato zdobioną dalmatykę (koronacyjną?) narzucił wielki płaszcz królewski z czerwonego aksamitu, podbity gronostajami. Był to zapewne ów tylokrotnie malowany płaszcz koronacyjny lub jego duplikat. Ten pozornie pogodny diariusz jest jednak tak bezosobowy i tak chłodny w opisach, że może być tylko dowodem niezwykle głębokiego smutku i rezygnacji lub zupełnej beztroski, także niepokojącej43. W tym samym mniej więcej czasie kolejni polscy spiskowcy wydawali odezwy do „Polaków zrosyjo-wanych", aby mieli się na baczności przed pozorną łagodnością nowego imperatora rosyjskiego, gdyż „Ojczyzna koniecznie powstać musi". Stanisław August zmarł w Petersburgu w Pałacu Marmurowym 12 II 1798 o godzinie 8. rano. Poczuł się źle poprzedniego dnia rano (atak duszności i mdłości) w czasie czytania porannej poczty, po wypiciu zwyczajowej filiżanki bulionu przygotowanego przez warszawskiego jeszcze kucharza Pawła Tremę. Trudno przypuszczać, że został otruty. Jego długoletni, ale nielojalny lekarz Jan Boeckler złośliwie pisał potem do Fryderyka Bacciarellego, byłego sekretarza gabinetu królewskiego, że król zmarł wskutek „nerwowej apopleksji", gdyż zdenerwował się niepomyślnymi wiadomościami dotyczącymi jego długów. Nawet królewski lekarz nie okazał swemu pacjentowi szacunku. Nic nie zostało mu oszczędzone. Pochowany wprawdzie z pełną ceremonią należną monarchom i w płaszczu koronacyjnym, w jedynym katolickim kościele w Petersburgu, który został wybudowany w latach 1763-1768 - ale był to kościół pod wezwaniem Św. Katarzyny, patronki imperatorowej Rosji. Symboli aż za wiele. Krótkie posłowie Wstępując na tron Polski Stanisław August miał naprawdę najlepsze intencje i chciał dobra narodu. Nie było jego winą, że historia zastawiła na Rzeczpospolitą sidła, z których zapewne nie było wyjścia. Dobra wola i dobre intencje nie są jednak wystarczającymi cechami dla mężów stanu. Z tej sieci mógł wydostać się tylko król - legenda, król - bohater, nader potrzebny narodowi, który miał utracić własne państwo i zostać podzie-ą lony na trzy części między trzy różne despotyczne kraje. Ale "o7 ten naród też nie był ulubieńcem historii. Był zarazem boha- terski i sprzedajny. Dwa pierwsze rozbiory podpisał własnymi, nie tylko królewskimi rękami. Do legitymizacji ostatniego rozbioru wystarczyła już tylko królewska korona. „Nie mówię o przeszłej Polszcze i Polakach. Znikło już i to państwo, i to imię, jak znikło tyle innych w dziejach świata. Każdy z przeszłych Polaków ojczyznę sobie obrać powinien". Tyle Szczęsny Potocki, marszałek konfederacji targowickiej z Kumania w 1795 r.44 Pozostaje wiele pytań, ale jedno z nich jest szczególnie frapujące. Pojęcie zdrady, którego negatywny, pejoratywny sens jest - jak już wspomniałam - podawany dzisiaj w wątpliwość. Warto może w tej kwestii zacytować człowieka cynicznego, ale mądrego i pożytecznego dla swego kraju. „Wielkość doznanej obelgi nie mogła wystarczyć do usprawiedliwienia tych, co wzywali do swego kraju obcą siłę. Aby usprawiedliwić akt tego rodzaju, trzeba by było zbiegu czterech okoliczności: by wymagała tego wielka i oczywista potrzeba samego kraju; by nie istniały żadne inne środki; by istniała pewność powodzenia oraz tego, że ani istnienie kraju, ani jego całość, ani jego przyszła niezawisłość nie doznają żadnego szwanku"45. Tyle Charles Talleyrand, najcyniczniejszy z cynicznych polityków urodzonych w połowie XVIII wieku. Mam nadzieję, iż czytelnik domyśla się, że nie chodzi mi tutaj tylko o konfederację targowicką. Chodzi także o grzech pierworodny, o genezę królewskości ostatniego króla Rzeczypospolitej Obojga Narodów, którego na tron wyniosły obce wojska. 389 Przypisy I. Co powiedziały gwiazdy... 1 Stanisław August (dalej w przypisach S.A.) do T. Geoffrin 9 IX 1764, [w:] Ch. de Mouy, Correspondance inedit du roi Stanislas-Auguste Poniatowski et de madame Geoffrin (1764-1777), Paris 1875, s. 102 (dalej Cór.). 2 S. Lubomirski, Pod władzą księcia Repnina. Ułamki pamiętników i dzienników historycznych (1764-1768), oprać. J. Łojek, Warszawa 1971, s. 40-41. 3 J. Pokora, Obraz Najjaśniejszego Pana Stanisława Augusta (l 764-1770). Studium z ikonografii władzy, Warszawa 1993, s. 34 i n. 4 Stanislas Auguste Poniatowski, Memoires du roi..., t. l, St. Peters-bourg 1914, s. 8 (dalej Mem. I). 5 K. Poniatowska do S. Poniatowskiego 11 XI 1741, Archiwum Główne Akt Dawnych (dalej AGAD), Archiwum Rodzinne Poniatowskich (dalej ARP), rkps 373/1, s. 71; 16 XII 1741, tamże, s. 90. 6 K. Poniatowska do S. Poniatowskiego 7 II 1742, ARP, rkps 374/1, s. 121. 7 E. Rostworowski, Opolską koronę. Polityka Francji 1725-1733, Wrocław 1958, s. 322. II. Środowisko 1 E. Rostworowski, O polską koronę, s. 310-311. 2 Ibidem, s. 74. 3 Frederic le Grand, Maximes politiques et philosophiques du..., b.m. i r., s. 61. 4 Z. Zielińska, Walka Familii o reformę Rzeczypospolitej 1743-1752, Warszawa 1983, s. 155. Autorstwo tego pisma Zielińska przypisuje kanclerzowi Andrzejowi Załuskiemu, blisko związanemu z Familią. 5 A. Naruszewicz, Korespondencja 1762-1796, oprać. J. Platt, red. T. Mikulski, Wrocław 1959, m.in. 24 III 1777, s. 65; 20 IV 1777, s. 74. 6 H. Kołłątaj, Stan oświecenia w Polsce w ostatnich latach panowania Augusta III (1750-1764), oprać. J. Hulewicz, Wrocław 1953, s. 16. 7 W. Konopczyński, Stanisław Konarski, Warszawa 1926, s. 150. 8 Ibidem, s. 151. 9 Kołłątaj, op. cit., s. 14. 10 W pamiętnikach Stanisław August nie omieszkał wyjaśnić, że medal został przyznany Konarskiemu nie tyle za dobry smak jego dzieł, ile za odwagę cywilną, jaką wykazał wydając pod własnym nazwiskiem 2 książki poruszające bardzo drażliwe wówczas tematy: krytykę słowa mówionego, języka potocznego (De emendandis eloquentiae vitiis, 1741) oraz krytykę liberum veto (O skutecznym rad sposobie, albo o utrzymaniu ordynaryjnych sejmów, cz. 1—4, 1760-1764) - Memoires, t. 2, Leningrad 1924, s. 208-209 (dalej Mem. II). Warto przypomnieć, iż w 1764 r. Konarski napisał panegiryczny wiersz Slanislao Augusta ... De sapiente rege. Ode. Oda o mądrym królu została w tym samym roku trzykrotnie przetłumaczona na polski. 11 Powszechnie przyjętą pisownię nazwiska ewangelickiej rodziny „Key- serlingów" sprostował ostatnio W. Kriegseisen, Ewangelicy polscy i litewscy w epoce saskiej (1696-1763), Warszawa 1996, s. 247. Wcześniej Zielińska pozostała przy pisowni „Keyserling", por. op. cit., s. 18. 12 L. Hass, Sekta farmazonii warszawskiej. Pierwsze stulecie wolno-. mularstwa w Warszawie (1721-1821), Warszawa 1980, s. 83 i n. 13 M.C. Jacob, Living the Enlightenment. Freemosonery and Politics in 18th-Century Europe, New York 1991. 14 Hass, op. cit., s. 173. III. Modelowanie 1 K. Karaś do S. Poniatowskiego 31 XII 1750, AGAD, ARP, rkps 372/3, s. 28. 2 M. Matuszewicz, Diariusz życia mego, oprać. B. Królikowski, t. 1: 1714-1757, t. 2: 1758-1764, Warszawa 1986. 3 Rostworowski, O polską koronę, s. 311. 4 Takie obliczenia przedstawił J. Miłewski, Przemiany wojny a wojny wyzwoleńcze, [w:] Narody: jak powstawały i jak wybijały się na niepodległość?, red. M. Kula, Warszawa 1989, s. 363. 5 K. Pomian, Europa i jej narody, przeł. M. Szpakowska, Warszawa 1992, s. 102. 6 Zielińska, Walka Familii, szczeg. rozdz. XI. 7 Ibidem, s. 247. 8 Z. Mikołejko, Kryzys czy apokalipsa?, „Społeczeństwo Otwarte" 1/1955, s. IV. 9 C.L. Becker, Państwo Boże osiemnastowiecznych filozofów, przeł. J. Ruszkowski, Warszawa 1995, s. 2 i n. 10 W. Kula, Problemy i metody historii gospodarczej, Warszawa 1963, s. 480. 11 T. Konopka, Historia domu naszego. Raptularz z czasów Stanisława Augusta, Warszawa 1993, s. 75, 156. 12 W. Kriegseisen, Sejmiki Rzeczypospolitej szlacheckiej w XVII i XVIII wieku, Warszawa 1991, s. 259. 13 Rostworowski, op. cit., s. 314-315. W związku z rozdawnictwem urzędów oraz dożywotnim ich posiadaniem istniał dość powszechny, chociaż niezbyt sympatyczny zwyczaj informowania o poważniejszych chorobach osób piastujących określone stanowiska, żeby zawczasu zapewnić sobie lub komuś bliskiemu oczekiwany wakat. Takich doniesień np. bardzo wiele w cytowanej wyżej korespondencji Naruszewicza. 14 J. Kitowicz, Pamiętniki, czyli historia polska, oprać. P. Matuszewska, Warszawa 1971, s. 119. 15 J. Feldman, August H, PSB, t. l, s. 180. 16 J. Staszewski, August III Sas, Wrocław 1958. Rehabilitację czasów saskich podjęli także J.A. Gierowski w wielu pracach, ostatnio J. Taz-bir. 17 Zielińska, op. cit., s. 286. 18 Ch. Williams do S.A., AGAD, Zbiór Popielów (dalej Zb.Pop.), rkps 318, s. 198. IV. Mechanizmy polityczne 1 A. Mączak, Klientela. Nieformalne systemy władzy w Polsce i Europie XVI-XVIII wieku, Warszawa 1994. 390 391 2 E. Rostworowski, Ostatni król Rzeczypospolitej. Geneza i upadek Konstytucji 3 maja, Warszawa 1966, s. 29-30. 3 ARP, rkps 373/1, nlb. 4 Rostworowski, O polską koronę, s. 312. 5 K. Karaś do S. Poniatowskiego 29 V 1759, ARP, rkps 372/3. 6 M. Czartoryski do S. Poniatowskiego 23 VII 1756, 30 III 1757, ARP, rkps 372/2. 7 Matuszewicz, Diariusz, t. 2, s. 248. 8 Stanisław August Poniatowski, Pamiętniki, t. 3, oprać. Z. Góralski, Warszawa 1995, s. 69-70 (dalej Pam.). 9 Matuszewicz, op. cit., s. 250-251. 10 E. Rostworowski, Teatrum czasów saskich, [w:] Korzenie i popioły. Szkice historyczne i rodzinne, Kraków 1985, s. 49. 11 Kriegseisen, Sejmiki, tytuł rozdz. VI. 12 K. Koźmian, Pamiętniki, t. l, Warszawa 1972, s. 132. 13 Matuszewicz, op. cit., t. l, s. 250-251. V. Niebezpieczne związki 1 Earl of Ilchester, Mrs. Langford-Brooke, The Life of Sir Charles Hanbury Williams. Poet, Wit, and Diplomatist, London 1928, s. 174. 2 Ch. Williams do H. Foxa 22 i 27 VIII 1750, ibidem, s. 197. 3 Ch. Williams do S.A. 17 I i 18 II1752, Zb.Pop., rkps 318, s. 187-190, 192-193. 4 29 I 1752, tamże, s. 189. 5 8 I 1755, tamże, s. 220. 6 I. [Czartoryska] Lubomirska do S.A. 9 VIII [1753], B.Czart., rkps 926. 7 J. Fabre, Stanislas Auguste Poniatowski et I'Europe de Lumieres. Etude de cosmopolitisme, Paris 1952, s. 621. 8 8 XII 1753, B.Czart., rkps 789; Mem. I s. 82. 9 Fabre, op. cit., s. 366. 10 Ch. Williams do S.A. 18 11755, Zb.Pop., rkps 318, s. 220; 1II1755, tamże, s. 226 i n. 11 9 IV 1755, tamże, s. 241. 12 Earl of Ilchester, op. cit., s. 313. 13 S.A. do K. Poniatowskiej 24 VI 1755, ARP, rkps 361/2. 14 Earl of Ilchester, op. cit., s. 371, 400. VI. Imperatorowa 1 W.A. Serczyk, Katarzyna li carowa Rosji, Wrocław 1989, s. 72. 2 Ibidem, s. 114. 3 Rostworowski, Ostatni król, s. 43. Autor odnalazł sprawozdania Hen-nina w archiwum Francuskiego MSW. Wcześniej wzmianka o negocjacjach Stanisława Antoniego z Piotrem Henninem w: Stanisław August Poniatowski i Maurycy Glayre, Korespondencja dotycząca rozbiorów Polski, przez E. Mottaza, przeł. J. z Chmielowskich Baranowska, Warszawa [1901], cz. l, s. 156 (dalej Korespondencja). Mottaz twierdzi, że Stanisław występował w imieniu Familii, a oferty współpracy były z zainteresowaniem przyjęte przez Ludwika XV. Stanisław - pewny korony - miał jakoby prosić ponadto króla Francji o rękę księżniczki orleańskiej. O sprawach tych Rostworowski nie wspomina. 4 Comte d'Angeberg [L. Chodźko], Recueil des traites ... concernant la Pologne, Paris 1862, s. 5-6. Cyt. za: J. Michalski, Historia Polski 1764-1795. Wybór tekstów, Warszawa 1954, s. 63 i n. 5 A. Walicki, Rosyjska filozofia i myśl społeczna od oświecenia do marksizmu, Warszawa 1973, s. 57 i n. 6 Michalski, op. cit., s. 64-65. 7 Kriegseisen, Sejmiki, s. 209; zob. też W. Mejbaum, O tron Stanisława Augusta, Lwów 1918, s. 18. 8 Przekaz ten jest fragmentem dłuższej notatki (zapewne podyktowanej przez króla) sporządzonej w 1771 r. przez sekretarza Maurycego Glayre'a pt. „Faits concernant la legimite de 1'election du roi". Por. też „Faits que constatent la legimite de 1'election du roi", Zb.Pop., rkps 71. Tekst zawarty w pamiętniku różni się nieco w szczegółach i jest znacznie krótszy. 9 List z 7 II 1790. Por. M. Rymszyna, Gabinet Stanisława Augusta, Warszawa 1962, s. 142. Wbrew opinii autorki, że chodziło tu o odzyskanie popularności, prośbę króla wiązać raczej trzeba z działalnością sądu sejmowego, który rozpatrywał sprawę zdrady Adama Ponińskie-go w czasie sejmu rozbiorowego. Przypomniano wówczas przestępstwa przeciwko państwu (crimina status). Sąd otwarty w sierpniu 1789 r. ciągnął się prawie rok i mógł budzić królewskie niepokoje. 10 Kitowicz, Pamiętniki, s. 128. 11 W. Stanek, Konfederacje generalne koronne w XVIII wieku, Toruń 1991, s. 183. 12 Matuszewicz, Diariusz, t. 2, s. 578. 13 Ibidem, s. 599. 14 J. Michalski, Dyplomacja polska w latach 1764-1795, [w:] Historia dyplomacji polskiej, t. 2, red. Z. Wójcik, Warszawa 1982, s. 503. ^ Kitowicz, op. cit., s. 143, 146, 149. 16 Matuszewicz, op. cit., t. 2, s. 598. "Ibidem, s. 615. VII. Przełom czy ciągłość 1 U. Mniszchowa do L. Zamoyskiej 28 V 1787, „Rocznik Tow. Histo-ryczno-Literackiego w Paryżu" 1866, s. 219. 2 B. Baczko, Wyobrażenia społeczne. Szkice o nadziei i pamięci zbiorowej, przeł. M. Kowalska, Warszawa 1994, s. 88 i n. 3 W. Smoleński, Przewrót umysłowy w Polsce, Warszawa 1949. 4 Rostworowski, Ostatni król, s. 29. VIII. Dlaczego zostaje się królem? 1 L. Namier, Structure of Politics at the Accesion of George III, London 1957, rozdz. I, s. 1: „To be out of the Parliament is to be out of the World". 2 Rostworowski, Ostatni król, s. 56. 3 S.A. do gen. Moneta 7 XI 1776, [w:] Korespondencja, s. 86. 4 F. Karpiński, Historia mego wieku i ludzi, z którymi żyłem, oprać. R. Soból, Warszawa 1987, s. 103. 5 L.-Ph. de Segur, Decade historique ou tableau politique de l'Europe depuis 1786jusqu'en 1796, Paris 1824, s. 517. 6 H. Kołłątaj, Krótkie objaśnienie listu p. Wolskiego do Stanisława Augusta, PAN Kraków, rkps 212, k. 20. 392 393 7 A. Rottermund, Zamek warszawski w epoce oświecenia. Rezydencja monarsza, funkcje i treści, Warszawa 1989, s. 8, 154. 8 Lubomirski, Pod władzą, s. 97. 9 J.-H. Bernardin de Saint-Pierre, Podróż po Polsce, [w:] Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców, oprać. W. Zawadzki, t. l, Warszawa 1963, s. 212. 10 Rostworowski, op. cit., s. 46. 11 J. Michalski, Sejm w czasach panowania Stanisława Augusta, [w:] Historia sejmu polskiego, t. l, red. J. Michalski, Warszawa 1984, s. 355. 12 Ibidem, s. 356. 13 Regesty korespondencji S.A. i F. Rzewuskiego, 11 VIII i 17 X 1764, Zb.Pop., rkps 329. 14 Michalski, Sejm, s. 355-356. 15 Z. Zielińska, Początek rosyjskiej niełaski Czartoryskich i „słabość" Stanisława Augusta, [w:] Trudne stulecia. Studia z dziejów XVII i XVIII wieku, Warszawa 1994, s. 63. 16 Lubomirski, op. cit., s. 56. IX. Nauki polityczne 1 Lubomirski, Pod władzą, s. 37. 2 S.A. do A. Czartoryskiego 30, IX 1765, B.Czart., rkps 659, s. 249. 3 Por. J. Michalski, Problematyka, aliansu polsko-rosyjskiego w czasach Stanisława Augusta. Lata 1764-1766, „Przegląd Historyczny" 3/1984. 4 Matuszewicz, Diariusz, t. 2, s. 617. 5 S. Kościałkowski, Antoni Tyzenhauz, t. l, Londyn 1970, s. 78. 6 S.A. do M. Czartoryskiego 17 VIII 1765, M. Czartoryski do S.A. 24 VIII 1765, B.Czart., rkps 659. 7 S.A. do A. Tyzenhauza 12 II 1766, tamże, rkps 714, s. 54-60. 8 M. Czartoryski do S.A. 9 VII 1766, tamże, rkps 659, s. 319. 9 S.A. do M. Czartoryskiego 14 VII 1766, tamże, s. 634. 10 BN, Biblioteka Ordynacji Zamoyskich (dalej BOZ), rkps 877, k. 27 i n. 11 S.A. do Katarzyny II 19 VI 1765, AGAD, ARP, rkps 226, s. 55. 12 Określenie E. Rostworowskiego: Edukacja ostatniego króla (1765-1772), [w:] Popioły i korzenie, s. 68. W tym artykule autor kładzie większy akcent na pozytywy prób emancypacji Stanisława Augusta spod rosyjsko-pruskiej kurateli niż na negatywy nieprzemyślanych samodzielnych działań „dyplomatycznych" króla. 13 Ibidem, s. 65. 14 Michalski, op. cit., s. 718. 15 Lubomirski, Pod władzą, s. 58. 16 Rostworowski, op. cit., s. 67. 17 Michalski, I.e. 18 M. Czartoryski do S.A. 13 VIII 1766, B.Czart., rkps 659, s. 357; 9 VII 1766, tamże, s. 317. 19 Projekt ten Z. Zielińska nazwała „atrapą aliansu", która miała być pretekstem odsuwania ad infinitum kolejnych reform (pp. cit., s. 69). 20 Katarzyna II do S.A. 17 V 1766. Cyt. za: Michalski, op. cit., s. 713. 21 Zielińska, op. cit., s. 70. 22 S.A. do M. Brzostowskiego 14 VIII 1766, B.Czart., rkps 656, s. 151. 23 M. Czartoryski do S.A. 22 VII 1766, tamże, rkps 659, s. 337. 24 S.A. do F. Rzewuskiego 16 VI 1766, Zb.Pop., rkps 329, s. 96 i n. 25 Tamże, rkps 328, nlb. 26 Lubomirski, op. cit., s. 114. 27 Broszura ta usprawiedliwiała także ustępstwa króla wobec przemocy obcych państw i siły wewnętrznej opozycji. X. Upokorzyć Rzeczpospolitą 1 Rozmowa S.A. z M. Repninem 3 V 1767, B.Czart., rkps 653, s. 573, 585. Przedruk „Dziennik Literacki" 2/1868. 2 Mowa JKMci na sejmie d. 12 Sbris [października] miana, b.m. [1767]. 3 Lubomirski, Pod władzą, s. 170. 4 S.A. do J. Yorke'a 20 III 1768. Cyt. za: J. Harris, Dziennik pobytu w Polsce 1767, [w:] Polska stanisławowska, t. l, s. 302. 5 E. Rostworowski, Ksiądz Marek i proroctwa polityczne doby radom-sko-barskiej, [w:] Przemiany tradycji barskiej. Studia, Kraków 1972, s. 34. 6 Harris, op. cit., s. 291. 7 Literatura barska. Antologia, oprać. J. Maciejewski, Wrocław 1976, s. 63. Chodziło o metresę prymasa, gdańszczankę Oemingen, popularnie zwaną w Warszawie Emkinią. 8 Lubomirski, op. cit., s. 141. 9Kołłątaj, Krótkie objaśnienie, k. 21. 10 Rostworowski, op. cit., s. 38, 41. 11 Literatura barska, s. 316. 12 Rostworowski, op. cit., s. 51. Tekst tej modlitwy znajduje się w papierach Stanisława Augusta i musiał zapewne wywrzeć duże wrażenie na królu, który był zarazem wierzący i przesądny. 13 J. Michalski, Mentalność polityczna konfederatów barskich. Próba charakterystyki, [w:] Przemiany tradycji, s. 26. 14 W. Fiszerowa, Dzieje moje własne i osób postronnych, przeł. E. Ra-czyński, Londyn 1975, s. 33-34. 15 I. Berlin do A. Walickiego 26 VI 1970, „Res Publica Nowa" 7-8/1995, s. 104. 16 S.A. do J. Yorke'a 20 III 1768. Cyt. za: Harris, op. cit., s. 302-303. 17 W. Konopczyński, Konfederacja barska, t. l, Warszawa 1991, s. 931. 18 Michalski, op. cit., s. 25. 19 J. Maciejewski, Literatura barska (1767-1772), [w:] Przemiany tradycji, s. 71-72. 2° Harris, op. cit., s. 291. 21 Konopczyński, op. cit., t. l, s. 46. 22 Rada Senatu 23 III 1768, B.Czart., rkps 653, s. 677. W tej wersji rozmowy z Repninem nieco inne sformułowania. 23 Konopczyński, I.e. 24 A. Husarzewski do I. Krasickiego, [w:] I. Krasicki, Korespondencja, oprać. Z. Goliński, M. Klimowicz, R. Wołoszyński, t. l, Warszawa 1958, s. 194-196. 25 H. Schmitt, Źródła odnoszące się do pierwszego okresu panowania OQ/1 Stanisława Augusta po r. 1773, Lwów 1884, s. 7-11. «•»«* 26 Konopczyński, op. cit., t. 2, s. 669. 27 J. Sievers, Jak doprowadziłem do drugiego rozbioru Polski, oprać. B. Grochulska i P. Ugniewski, Warszawa 1992, s. 63. 28 Walicki, Rosyjska filozofia i myśl społeczna, s. 16. 29 A. Lortholary, Les „Philosophes" du XVIIIe siecle et la Russie. Le mirage Russe en France au XVIIIe siecle, Paris 1951, s. 101-103. 30 Ibidem, s. 110. XI. Rzeczpospolita w Europie 1 Kriegseisen, Ewangelicy polscy, s. 48-49. 2 S. Lubomirski, Pamiętniki, wyd. W. Konopczyński, Lwów 1925, s. 60. 3 J. Michalski, Schyłek konfederacji barskiej, Wrocław 1970, s. 180. 4 Konopczyński, Konfederacja barska, t. l, s. 152. 5 Przestroga dla narodu prawdziwego patrioty przeciwko fałszywej patriotycznej warszawskiej Radzie R. 1772, BN BOZ, rkps 964, t. l, s. 1173 (druk współcz.). 6 Lubomirski, op. cit., s. 99. 7 Korespondencja z Tadeuszem Burzyńskim, Zb.Pop., rkps 395, s. 17, 34; Z. Libiszowska, Misja polska w Londynie 1769-1795, Łódź 1962. 8 Zb. Pop., tamże, s. 30; Wiadomości z Warszawy l VIII 1771, Bibl. Ossol., rkps 588/1, s. 100-101. 9 Konopczyński, op. cit., t. l, s. 415. 10 Taką sugestię wysunął Rostworowski, Ksiądz Marek, s. 57. 11 Harris, Dziennik pobytu, s. 303. 12 „Monitor" 1765-1785, oprać. E. Aleksandrowska, Wrocław 1976; tu nr 95 z 27 XI 1771, s. 315-316. 13 Tamże, nr 96 z 30 XII 1771, s. 324. 14 E. Rostworowski, „Myśli polityczne" Józefa Wybickiego, „Wiek Oświecenia" 1/1978, s. 43. 15 L. Kołakowski, Cywilizacja na ławie oskarżonych, Warszawa 1990, s. 142. 16 S. Poniatowski, Pamiętniki synowca Stanisława Augusta, przeł. i oprać. J. Łojek, Warszawa 1977, s. 52. 17 F. Fejto, Józef II, przeł. A. Kołodziej, Wrocław 1993, s. 130. 18 J. Michalski, Rejtan i dylematy Polaków w dobie pierwszego rozbioru, „Kwartalnik Historyczny" 4/1986. 19 S. A. do K. Branickiego 9 XII 1772, [w:] Korespondencja, cz. l, s. 121. 20 S. A. do gen. Moneta 11 VII 1772, ibidem, s. 66. 21 Fabre, Stanislas Auguste, s. 359. 22 Michalski, Rejtan, s. 1005. 23 Ch. Talleyrand, Pamiętniki (1754-1815), przeł. W. Dłuski, Londyn 1994, s. 157. 24 S. A. do I. Lubomirskiej 10 X 1774, B. Czart., rkps 926, s. 609 i n. 25 M. Glayre do gen. Moneta 14 X 1780, [w:] Korespondencja, s. 45-46. 26 T. Cegielski, Ł. Kądzielą, Rozbiory Polski 1772 -1793- 1795, Warszawa 1990, s. 155. 27 Historia Polski w liczbach, z. 6: Handel, Warszawa 1995, s. 92, tabl. 100. 28 j Rychlikowa, Klucz wielkopolski Wodzickich w drugiej połowie XVIII wieku, Wrocław 1960, s. 175. A. Mączak zwraca uwagę, że świadczy to o niezdolności państwa polskiego do uczestniczenia w bogactwie jego obywateli w celu modernizacji armii i administracji (National Tradition in the Historiography of the State, [w:] Visions sur le developpement des Etats europeens, Rome 1993, s. 245). 29 T. Morski, Uwagi nad pismem Seweryna Rzewuskiego, hetmana polnego kor., „O sukcesji tronu w Polszcze", [Warszawa 1790], s. 40. 30 S. A. do gen. Moneta 11 VII 1772, [w:] Korespondencja, s. 67. 31 W. Kula, Miary i ludzie, Warszawa 1970, s. 274. 32 I. Potocki, Zbiór anekdotów petersburskich [1776], AGAD, Archiwum Publiczne Potockich (dalej APP), rkps 273 II, k. 158. Por. też K.M. Morawski, Ignacy Potocki, cz. I: 1750-1788, Kraków 1911; Z. Janeczek, Ignacy Potocki, marszałek wielki litewski (l 775-1809), Katowice 1992. XII. Bajki o żelaznych wilkach?! 1 D.C. North, Structure and Change in Econimic History, N.Y.-Lon-don 1985, s. 53-54. 2 E. Sapieżyna do S. A. 19 VII 1776, B.Czart., rkps 708 IV, s. 124. 3 Mowa Króla Jmci na sesji sejmowej dnia 29 Augusti [sierpnia] miana, b.m. [1776]. Zamieszczona także w Mem. II s. 340-346. 4 S. A. do E. Sapieżyny 9 IX 1776, B.Czart., rkps 708 IV, s. 160. 5 J. Michalski, Opozycja magnacka i jej cele w początkach Sejmu Czteroletniego, [w:] Sejm Czteroletni i jego tradycje, red. J. Kowecki, Warszawa 1991, s. 52. 6 S. A. do A. Tyzenhauza, Mem. II s. 291. 7 S. A. do A. Tyzenhauza 4 III 1776, B.Czart., rkps 716, s. 75. 8 S. A. do E. Sapieżyny 29 IV 1779, tamże, rkps 708 IV, s. 391 i n. 9 Fabre, Stanislas Augusts, s. 417. 10 Poniatowski, Pamiętniki synowca, s. 66. 11 Ibidem, s. 70-72. 12 Zob. R. Kaleta, Oświeceni i sentymentalni. Studia nad literaturą i życiem w Polsce w okresie trzech rozbiorów, Wrocław 1971. 13 M. Kula, Pod górkę do Europy, Warszawa 1994, s. 24. 14 R. Kaleta, Obiady czwartkowe na dworze króla Stanisława Augusta. Próba monografii, [w:] Warszawa XVIII wieku, z. 2, red. J. Kowecki, Warszawa 1973, s. 41, 44, 47. 15 Ibidem, s. 58. 16 A. Magier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy, Wrocław 1963, s. 99. 17 R. Kaleta, Bójka literacka A. Naruszewicza z A.K. Kossakowskim, [w:] Oświeceni i sentymentalni, s. 161. Analizując poezję barską J. Maciejewski zwraca uwagę, że na niższych szczeblach kultury barokowej, sarmackiej dosadności i obscena były bardzo popularne (Literatura barska. Antologia, s. LXXVIII). Nurt ten był obecny także w literaturze stanisławowskiej. 18 B. Wolska, Poezja polityczna czasów pierwszego rozbioru i sejmu delegacyjnego 1772-1775, Wrocław 1962, s. 140-142. 19 Kaleta, Obiady czwartkowe, s. 51. 20 R. Kaleta, Stanisława Trembeckiego „Oda nie do druku", [w:] Oświeceni i sentymentalni, s. 133. ^Ibidem, s. 134. 396 397 22 Karpiński, Historia mego wieku, s. 103-104. 23 A. Kraushar, Marek Reverdil, lektor i bibliotekarz króla Stanisława Augusta 1765-1787, [w:] Dwa szkice historyczne z czasów Stanisława Augusta, t. l, Warszawa 1905, s. 107. 24 Hojność króla nie za własne pieniądze zdarzała się również i po upadku państwa polskiego, kiedy przebywał na wygnaniu i utrzymywał się z dotacji rosyjskich w Grodnie i Petersburgu w 1. 1795-1798. Por. K. Wierzbicka-Michalska, Schyłek mecenatu teatralnego Stanisława Augusta, „Wiek Oświecenia" 9/1993. 25 Talleyrand, Pamiętniki, s. 90. 26 T. Ostrowski do S. A. 25 III 1789 i 4 V 1790, Zb.Pop., rkps 389, s. 248-250. 27 M. Mycielski, Marcin Badeni (1751-1824). Kariera kontuszowego ministra, Warszawa 1994, s. 38-39. 28 Rymszyna, Gabinet Stanisława Augusta. 29 S. Szenic, Ochmistrzyni i faworyty królewskie, Warszawa 1961, s. 61-62. 30 Kitowicz, Pamiętniki, s. 334-335. 31 R. Kaleta, Oświecenie swawolne w świetle nieznanej satyry bibliograficznej, [w:] Oświeceni i sentymentalni, s. 270. 32 Korespondencja S. A. z E. Grabowską (listy i bileciki często nieda-towane), B.Czart., rkps 3157. 33 J. Michalski, „Warszawa", czyli o antystołecznych nastrojach w czasach Stanisława Augusta, [w:] Warszawa XVIII wieku, z. l, Warszawa 1972, s. 120-130. 34 H. Brunschwig, Societe et romantisme en Prusse au XVIIIe siecle. La crise de l'Etat prussien a la fin du XVIIIs s. et la genese de la mentalite romantique, [Paris 1973], s. 206-207. 35 Podróż konfederatów na stacyje podzielona, [w:] Literatura barska, s. 247-248 przypis 2. 36 W. Kula, Szkice o manufakturach w Polsce XVIII wieku, t. l, Warszawa 1956, s. 412. 37 Rottermund, Zamek, s. 74. XIII. Trudna koegzystencja 1 M. Drozdowski, Podstawy finansowe działalności państwowej w Polsce 1764-1793. Działalność budżetowa sejmu Rzeczypospolitej w czasach Stanisława Augusta Poniatowskiego, Warszawa 1975. Wedle tablic zamieszczonych przez E. Rostworowskiego (Sprawa aukcji wojska na tle sytuacji politycznej przed Sejmem Czteroletnim, Warszawa 1957, s. 138, 140) stan faktyczny armii koronnej w 20-leciu 1776-1786 wzrósł o ok. 19% (poniżej 1% rocznie), litewskiej o ok. 2%. 2 Talleyrand, Pamiętniki, s. 125. 3 W. Kula, Szkice, t. l, s. 415. 4 „Zasada analizy doprowadzona jest w Hamlecie do tragizmu, podobnie jak do komizmu doprowadzona jest w Donkiszocie zasada entuzjazmu, w życiu natomiast zarówno czysty tragizm, jak czysty komizm trafiają się rzadko" (I. Turgieniew). Cyt. za: A. Walicki, Umysł zniewolony po latach, Warszawa 1993, rozdz. „Hamlet, Donkiszot i snobi". 5 15 VII 1775, Zb.Pop., rkps 186, s. 349. W podobnym tonie do M. Glayre'a w 1791 r.: „Jak ja, który, jak Pan dobrze wie, jestem ofiarą niezdecydowania i niemożności podejmowania decyzji, gdyż mam nadmiar zdolności dostrzegania wielu aspektów każdej sprawy". 6 Fiszerowa, Dzieje moje własne, s. 156. 7 S. A. do gen. Moneta 21 X 1778. J. Michalski, Polska wobec wojny o sukcesję bawarską, Wrocław 1964, s. 99. W tym samym liście król pisze, że jest mu „w gruncie rzeczy obojętne, czy Rada ta składa się z przyjaciół moich, czy z wrogów. Jedyną niedogodnością są nudy bez-potrzebnych rozpraw, które wywołuje duch partii" (Korespondencja, s. 35). 8 Michalski, ibidem, s. 94 przypis 60. 9 Szczegółowe notaty króla, także w formie dialogów, z rozmów ze Stackelbergiem w 1778 r. m.in. w Mem. II s. 548-559. 10 Michalski, op. cit., s. 96. 11 S. A. do A. Tyzenhauza 29 VI 1780, B.Czart., rkps 718. 12 S. A. do E. Sapieżyny 19 VII 1780, tamże, rkps 708 IV, s. 443. 13 A. Tyzenhauz do S. A. 17 I 1780, tamże, rkps 718. 14 Rostworowski, op. cit., s. 153, 158, 233. 15 13 XI 1786, B.Czart., rkps 926, s. 933 i n. 16 Rostworowski, op. cit., s. 128. XIV. „Nie można wątpić o szczęśliwych skutkach tych szczególnych zdarzeń" 1 Serczyk, Katarzyna II, s. 252. 2 S. A. do P. Kicińskiego 8 i 16 V 1787. Cyt. za: W. Kalinka, Ostatnie lata panowania Stanisława Augusta, cz. 2, Kraków 1981, s. 34, 51. 3 L.c. 4 S. A. do P. Kicińskiego 11 V 1787, ibidem, s. 45. 5 Ibidem, s. 44. 6 P. Kiciński do S. A. 18 V 1787, ibidem, s. 51. 7 Rostworowski, Ostatni król, s. 131-132. 8 M. Glayre do S. A. 26 V 1788, [w:] Korespondencja, cz. 2, s. 70-71. 9 R. Kaleta, „Spartanka". Nieznany poemat Stanisława Trembeckiego, [w:] Oświeceni i sentymentalni, s. 413 i n. 10 „Projekt konfederacji oraz przymierza polsko-rosyjskiego ... 1788" opracowany przez Potiomkina z uwagami Katarzyny II zob. Kalinka, op. cit., cz. 2, s. 104-113. 11 Rostworowski, op. cit., s. 140. 12 L.c. XV. Przewrót 1 M. Kula, Narodowe i rewolucyjne, Londyn-Warszawa 1991, s. 44-54. Przedstawiony tu model dotyczący zespołu warunków sprzyjających zmianom polityczno-społecznym jest bardzo przydatny do badania polskiej „łagodnej rewolucji" 1. 1788-1792. 2 M. Kula, Po gorszej stronie. Czy bliżej nam do Europy, czy do Ameryki Łacińskiej?, „Tygodnik Powszechny" 25/1992. 3 Kołakowski, Cywilizacja na ławie oskarżonych. 4 H. Kołłątaj, Uwagi nad wpływaniem do interesów Rzeczypospolitej dwóch mocarstw, z zastanowieniem się, co nam w tych okolicznoś- 399 ciach czynić zostaje. Pismo to zidentyfikowała i opublikowała z obszernym komentarzem Z. Zielińska, Kołłątaj i orientacja pruska u progu Sejmu Czteroletniego, Warszawa 1991, s. 64. 5 H. Kołłątaj, Listy Anonima i Prawo polityczne narodu polskiego, oprać. B. Leśnodorski i H. Wereszycka, t. l, Warszawa 1954, s. 197. 6 P. Chaunu, Cywilizacja wieku oświecenia, przeł. E. Bąkowska, Warszawa 1989, s. 21. 7 S. A. do F. Mazzeiego 23 X i l XII 1790, [w:] Lettres de Philippe Mazzei et du roi Stanislas-Auguste de Pologne, wyd. J. Michalski i in., t. l, Roma 1982, s. 198, 209 (dalej Lettres). 8 Memoriał Kołłątaja dla generała pruskiego F. Kalckreutha z 1790 r. „Informacja o poczynających się robotach w Polszcze, które dały okazją do rewolucji dzisiejszej" omówiła ostatnio Zielińska, op. cit., cz. 1: Działalność Kołłątaja w początkach Sejmu Wielkiego, s. 8-9. 9 S.K. Potocki do A. Potockiej 20 X 1788, APP, rkps 262/1. 10 Z. Zielińska, „O sukcesji tronu w Polszcze" 1789-1790, Warszawa 1991. 11 W. Kalinka, Sejm Czeroletni, t. l, Warszawa 1991, s. 156-157. 12 Ibidem, s. 188-189. 13 S.K. Potocki do A. Potockiej 8 XI 1788, APP, rkps 262/1. Twierdził on, że w dniu dyskusji nad zniesieniem Departamentu Wojskowego prymas został „rozniesiony na kawałki", potraktowany tak ostro, jak nigdy dotąd. 14 26 XI 1788, tamże. 15 Zielińska, Kołłątaj i orientacja pruska, cz. 1. Mimo wnikliwej analizy Uwag nad wpływaniem Zielińska nie próbuje odpowiedzieć na pytanie, kto ostatecznie miał być adresatem tego pozostałego w rękopisie Kołłątajowskiego traktatu. 16 Rostworowski, Ostatni król, s. 128. 17 Zielińska, Kołłątaj i orientacja pruska, s. 68. 18 S.K. Potocki, Etat politique de la Pologne sous le regne de Stanislas Iljusqu d la dietę de 1788, APP, rkps 98, k. 2b. 19 Sievers, Jak doprowadziłem do drugiego rozbioru Polski, s. 34-35. 20 S. A. do M. Glayre'a 21 VI 1791, [w:] Korespondencja, cz. 2, s. 266. 21 S. A. do Mazzeiego 18 II 1789, [w:] Lettres, s. 189. 22 S. A. do gen. Moneta 3 XI 1779, [w:] Korespondencja, cz. 2, s. 45. Nie była to taktyka dyplomatyczna, podobne rozczarowanie wyraził król w listach do F. Bukatego z 1792 r. 23 Michalski, Historia dyplomacji, s. 681. 24 Zielińska, Kołłątaj i orientacja pruska, s. 84. 25 J. Kowecki, Posłowie debiutanci na Sejmie Czteroletnim, [w:] Wiek XVIII. Polska i świat, Warszawa 1974, s. 195-211. 26 Fiszerowa, Dzieje moje własne, s. 157. 27 S. A. do M. Glayre'a 20 XI 1789, [w:] Korespondencja, cz. 2, s. 99. 28 S. A. do F. Mazzeiego 23 X 1790, [w:] Lettres, s. 198. 29 K. Zienkowska, Sławetni i urodzeni. Ruch polityczny mieszczaństwa w dobie Sejmu Czeroletniego, Warszawa 1976, s. 117-123. 30 L.c. 31 S. A. do B. Zabłockiego 9 X 1790, Zb.Pop., rkps 372, s. 235. 32 Relację L Potockiego z rozmów z królem podaję za: E. Rostworowski, Marzenie dobrego obywatela, czyli królewski projekt konstytucji, [w:] Legendy i fakty XVIII wieku, Warszawa 1963, s. 346-350. 33 Rostworowski, I.e. 34 S. A. do M. Glayre'a 21 VI 1791, [w:] Korespondencja, cz. 2, s. 116. 35 Rostworowski, Legendy i fakty, s. 463. 36 I. Potocki, Głos ... 3 maja 1791 roku. Relacja rękopiśmienna z przebiegu sesji 3 maja, AGAD, Archiwum Sejmu Wielkiego, s. 23-39. Druk: Dzień 3 maja 1791, Warszawa (1791). Suchorzewski wystąpił w sejmie dwukrotnie. Po raz drugi czołgał się po ziemi z małym synkiem, niesmacznie parodiując Rejtana. 37 S. A. do A. Debolego 4 i 14 V, 20 VII 1791, Zb.Pop., rkps 413. 38 Konstytucja 3 maja 1791. Statut Zgromadzenia Przyjaciół Konstytucji, oprać. J. Kowecki, Warszawa 1991, s. 117 i n. 39 19 VI 1791, [w:] Lettres, s. 263-264. 40 J. Michalski, „Wszystko pójdzie wyśmienicie". O politycznym optymizmie po 3 maja, [w:] Losy Polaków w XIX-XX w., Warszawa 1987. 41 Cegielski, Kądzielą, Rozbiory Polski. 42 S. A. do M. Glayre'a 21 VI 1791, [w:] Korespondencja, cz. 2, s. 116. 43 A. Grześkowiak-Krwawicz, Publicystyka lat 1791-1792 wobec Konstytucji 3 maja, [w:] „Rok monarchii konstytucyjnej". Piśmiennictwo polskie lat 1791-1792 wobec Konstytucji 3 maja, red. T. Kostkiewi-czowa, Warszawa 1992, s. 148 i n. 44 [A. Linowski], Doniesienie pilne współobywatelom z Warszawy, Warszawa 1792, [w:] Za czy przeciw Ustawie Rządowej. Walka publicystyczna o Konstytucję 3 maja, oprać. A. Grześkowiak-Krwawicz, Warszawa 1992, s. 280. 45 Ibidem, s. 143. 46 S. A. do F. Mazzeiego 25 V 1791, [w:] Lettres. 47 A. Aleksandrowicz, Sejm Czteroletni i Konstytucja 3 maja w kręgu Puław, [w.:J „Rok monarchii". 48 T. Morski do I. Potockiego 16 VI 1791, Zb.Pop., rkps 280, s. 380; S.A. do I. Potockiego 24 VII 1791, APP, rkps 184, s. 193 i n.; J. Wo- jakowski, Straż Praw, Warszawa 1978. 49 Dziennik Bułhakowa, ministra rosyjskiego w Warszawie 1791- 1792. Cyt. za: Kalinka, Ostatnie lata, s. 297. 50 S. A. do J.M. Potockiego 4 i 25 IV 1792. Cyt. za: Z. Anusik, Misja polska w Sztokholmie w latach 1789-1795, Łódź 1993, s. 15, 18. 151 17 III 1792, APP, rkps 279, k. 167. 52 19 V 1792. Cyt. za: Kalinka, Ostatnie lata, s. 200. 53 Par. VII, Konstytucja, s. 105. 54 W. Smoleński, Ostatni rok Sejmu Wielkiego, Warszawa 1987, s. 408. 55 I. Potocki do S. A. 10 VI 1792, Zb.Pop., rkps 392, s. 171. 56 G. Lucchesini do Fryderyka Wilhelma II 16 VI 1792, [w:] G. Luc-chesini, Listy do ... Obraz Sejmu Wielkiego w raportach pruskiego dyplomaty, przeł. i oprać. H. Kocój, Warszawa 1988, s. 196. 57 Kopia listu Imperfatorowej] Ros[yjskiej] do barona de Buchler ministra pełnomocnego przy konfederacji targowickiej 12 VI 1792, [w:] Zbiór wszystkich druków konfederacji targowickiej i wileńskiej, Warszawa [1792], cz. 2, s. 91-92. 58 Kitowicz, Pamiętniki, s. 525. 59 Lord Burkę do Polaków. Pismo z angielskiego przełożone w roku 1791 [po 3 V]. Estreicher nie podaje wzmianki o autorze. Nie próbu-jąć w tym miejscu ustalać autorstwa, sądzę, że nie jest to pismo pióra popularnego w Polsce znanego angielskiego pisarza i polityka Edmunda Burke'a. Ewentualnym autorem mógłby być inny Burkę, dyplomata duński (spokrewniony z Edmundem). Najpewniej jednak broszura ta jest apokryfem. 60 J. Bułhakow do A. Bezborodki 28 I 1792. Cyt. za: W. Smoleński, Konfederacja targowicka, Kraków 1903, s. 369-370. 61 E. Małłek, Wojna pamfletów w Anglii 1790-1793, Toruń 1993. 62 S. A. do F. Bukatego 21 VII 1792. Cyt. za: Kalinka, Ostatnie lata, s. 240. 63 K. Maksymowicz, Stosunek opinii publicznej do Kazimierza Nestora Sapiehy w poezji okolicznościowej Sejmu Czteroletniego, „Wiek Oświecenia" 8/1992, s. 210. 64 Rostworowski, Ostatni król, s. 300-305. 65 Naruszewicz, Korespondencja, s. 426. 66 G. Lucchesini do Fryderyka Wilhelma 14 VII 1792, [w:] Listy, s. 222. 67 H. Kołłątaj do L. Strassera 11 IX 1792, [w:] Listy ... pisane z emigracji, wyd. L. Siemieński, t. l, Poznań 1872, s. 27. 68 J. Ursyn Niemcewicz do F. Mazzeiego 3 VIII 1793. Dzięki uprzejmości prof. J. Michalskiego korzystałam z przygotowanego do druku zbioru listów różnych osób pisanych do Mazzeiego po upadku Konstytucji 3 maja, za co w tym miejscu serdecznie dziękuję. Korespondencja ta znajduje się w zbiorach prywatnych rodziny Manuzzich w Pizie. Listy Niemcewicza do Mazzeiego z 1. 1793-1794 wykorzystała M. Senkowska-Gluck, Niemcewicz we Florencji. Przyczynek do dziejów tułactwa polskiego, [w:] Losy Polaków. 69 A. Lityński, Przestępstwa polityczne w polskim prawie karnym XVI-XVIII wieku, Katowice 1976, s. 56. 70 Legendy i fakty, s. 490-500. XVI. Korona bez blasku 1 M. Glayre do S.A. 26 V 1788, [w:] Korespondencja, cz. 2, s. 71. 2 Sievers, Jak doprowadziłem do drugiego rozbioru, s. 29-30. 3 „Rachunek ogólny długów królewskich z l IX 1793 wedle tego, co izba skarbowa wykazała", ibidem, s. 193-195. Nie ma większego znaczenia, że ostatecznie w masie spadkowej Stanisława Augusta aktywa przeważyły nad pasywami, gdyż król do końca chętniej nabywał, niż pozbywał się ruchomości i nieruchomości. Por. Inwentarz archiwum ks. Józefa Poniatowskiego i Marii Teresy Tyszkiewiczowej, oprać. M. Józefowiczówna, Warszawa 1987, s. 11. 4 Por. m.in. S. Dembiński, Stanisław August Poniatowski i książę Józef Poniatow ski w świetle własnej korespondencji, Lwów 1894, szczeg. listy S. A. z 27 II1793 i l II1794. Wedle cytowanego „Rachunku ogólnego" dług księcia Józefa zaciągnięty tylko u bankiera Meissnera, który król ratami spłacał, wynosił 19 000 dukatów (324 000 zł poi.), a ponadto książę miał dostać odeń 100 000 dukatów (l 800 000 zł poi.), Tyszkiewiczowa 900 000 zł poi. W sumę długów z 1793 r. wchodziły także kwoty dla innych członków rodziny królewskiej. Wykaz obejmuje płace różnych współpracowników, ale brak w nim np. należ- A A- ności dla Mazzeiego czy Piattolego. 1U1 5 Sievers, op. cit., s. 190. < 6 S. A. do A. Dzieduszyckiego 19 X 1793, Zb.Pop., rkps 384, s. 614. 7 M. Poniatowski do J. Sieversa 28 VI 1793, tamże, rkps 393, s. 189 i n. Sievers najwyraźniej dobrze zrozumiał jego wywody. Potem podobne opinie o sprzeciwach i oporze króla przekazywali korespondenci I. Potockiego: „nadto jasno pokazuje się, że strachy na króla, se-kwestra, wyrzuty, były to fanfaronady. Znał się z Sieversem, wspólnie radził i czynił, ale krój prowadzony powinien był się zachować" (Tajna korespondencja z Warszawy, 1792-1794, do Ignacego Potockiego, oprać. M. Rymszyna i A. Zahorski, Warszawa 1961, s. 224). 8 S. A do A. Dzieduszyckiego 3 VII 1793, Zb.Pop., rkps 384, s. 160. 9 Oskarżenie wydaje się absurdalne, ale pewne wątpliwości budzi odpowiedź króla (10 VIII) na agresywne wystąpienie w sejmie A. Cie-mniewskiego posła rożańskiego - był ten głos królewski znakomicie przygotowany i bardzo długi, usprawiedliwiał postępowanie od sejmu konwokacyjnego aż do chwili obecnej (druk polski i francuski, ARP, rkps 360, s. 125 i n.). „Jeszcze nigdy król tak nie zełgał", donoszono I. Potockiemu. 10 Ł. Kądzielą, Między zdradą a służbą Rzeczypospolitej. Fryderyk Moszyński w latach 1792-1793, Warszawa 1993. 11 Tajna korespondencja, s. 270. 12 Kądzielą, op. cit., s. 251-276. 13 Tajna korespondencja, s. 269. 14 Sievers, op. cit., s. 176. 15 S. A. do A. Dzieduszyckiego 18 IV 1793 o rozmowie z Sieversem, Zb.Pop., rkps 384, s. 22-23. 16 Kądzielą, op. cit., s. 362. 17 Sievers, op. cit., Aneks: Sievers do Igelstróma 28 I 1794, s. 185. 18 V. Havel, Cała prawda, „Gazeta Wyborcza" 12 V 1993, s. 6. 19 L. Buchholz, Powstanie kościuszkowskie w świetle korespondencji posła pruskiego w Warszawie, przeł. i oprać. H. Kocój, Warszawa 1983, s. 84. 20 Rostworowski, Legendy i fakty, s. 501. Warianty królewskiego akcesu do powstania omówił Z. Góralski, Stanisław August w insurekcji kościuszkowskiej, Warszawa 1988, s. 75-77. 21 J. Ch. Toll do K. Sudermańskiego 2 IV 1794, [w:] Powstanie kościuszkowskie w świetle korespondencji posła szwedzkiego w Warszawie, przeł i oprać. L. Posten, Warszawa 1989, s. 79. 22 Kołłątaj, Krótkie objaśnienie, k. 20. 23 Góralski, op. cit., s. 86. Autor skłania się ku innej interpretacji wydarzenia. 24 Diariusz króla ... podczas powstania w Wraszawie 1794 (16 kwietnia - 12 maja), przeł. B. Zaleski, „Roczniki Tow. Historyczno-Lite-rackiego w Paryżu" 1866, s. 100 i n. 25 J. Kiliński, Pamiętniki, oprać. S. Herbst, Warszawa 1958, s. 138. 26 J. Ch. Toll do K. Sudermańskiego 10 V 1794, s. 112. 27 A. Lityński, Proces karny insurekcji 1794, Katowice 1983, s. 13, 201. 28 Kilka takich rozmów cytuje Góralski, op. cit., s. 117-183. Por. też Zb.Pop., rkps 73 - notatki króla z rozmów z T. Wawrzeckim i I. Za-krzewskim z października 1794, dotyczących fortyfikacji Warszawy. 29 21 VII 1794. Cyt. za: J. Riabinin, Rozmowy króla z naczelnikiem, „Przegląd Historyczny" R. XII: 1911, s. 167. 402 30 „Ja niczego bardziej bym nie pragnął nad jedność najszczerszą między nami wszystkimi" - Zb.Pop., rkps 73, s. 34-35. 31 A. Zahorski, Warszawa w powstaniu kościuszkowskim, Warszawa 1985, s. 169. Por. także B. Leśnodorski, Polscy jakobini. Kartka z dziejów insurekcji 1794 r., Warszawa 1960, s. 405-406. 32 14 X 1794, Zb.Pop., rkps 73, s. 23. 33 24 VIII 1794, B.Ossol., rkps 1333 I, k. 2. 34 Zahorski, op. cit., s. 332. 35 S. A. do M. Wolskiego, B.Czart., rkps 212. 36 Rada Najwyższa Narodowa i Najw. Naczelnik do króla ... Dań na sesji... w Zamku Jego Królewskiej Mości dnia 7 listopada 1794 roku, [w:] Akta powstania Kościuszki, wyd. W. Dzwonkowski, E. Kipa, R. Morcinek, t. 3, Wrocław 1955, s. 191. 37 15 XII 1794, B.Czart., rkps 212. 38 24 I 1795, tamże, rkps 3157, k. 272-273. 39 M. Repnin 10 III 1790, 26 V 1795, [w:] Dziennik hr. Eliasza Bez-borodki od dnia przyjazdu króla ...z Warszawy do Grodna 1795 r., wyd. E. Tyszkiewicz, „Roczniki Tow. Historyczno-Literackiego w Paryżu" 1873-1878. 46 M. Repnin do P. Zubowa, listopad 1795, ibidem, s. 43. 41 M. Żywirska, Ostatnie lata króla Stanisława Augusta, Warszawa 1975; R. Mańkowska, Nieznane petersburskie ślady Stanisława Augusta Poniatowskiego, Warszawa 1992, s. 13. 42 A. J. Czartoryski, Pamiętniki i memoriały polityczne 1776-1809, oprać. J. Skowronek, Warszawa 1986, s. 221-234. 43 Journal prive du roi Stanislas Auguste Poniatowski, Lipsk 1862, s. 226. Por. też J. Sagatyński, Pamiętnik byłego pazia króla Stanisława Augusta, Poznań 1845. 44 Sz. Potocki do S. Rzewuskiego 4 I 1796. Cyt. za: E. Rostworowski, Korespondencja Szczęsnego Potockiego z Sewerynem Rzewuskim z lat 1788-1796, „Przegląd Historyczny" 4/1957. 45 Talleyrand, Pamiętniki, s. 125. Indeks nazwisk* Aiguillon Emmanuel-Armand d' 207, 208 Albertrandi Jan 237 Albrecht Hohenzollern, wielki mistrz krzyżacki, książę pruski 276 Aleksander I, car Rosji 385, 386 Aleksandrowicz Alina 340 Alembert Jean Le Rond d' 185 Aloe Eliasz d' 315, 327 Ankwicz Józef 376 Apraksin Piotr 181 Asch Iwan d' 107, 382 August II Sas, elektor saski, król Polski 7, 12, 16, 18, 23, 49, 50, 53, 62, 65, 136 August III Sas, elektor saski, król Polski 9, 10, 12, 19, 23, 24, 28, 43, 48-50, 52-54, 67, 74, 75, 78, 79, 85, 88-91, 98, 100, 101, 106, 113, 120, 123, 136, 148, 176, 223, 226, 238 Bacciarelli Fryderyk 242, 387 Bacciarelli Marcello 33, 120, 215, 247 Baczko Bronisław 118 Badeni Marcin 244 Badeni Stanisław 243 Barnevall Franciszek 242 Barss Franciszek 358 Beccaria Cesare Bonesana de 186, 190 Becker Carl 45 Benedykt XFV, papież (Prospero Lambertini) 33 Benoit Gedeon 157, 160, 197 Berlin Isaiah 174 Bernardin de Saint-Pierre Jac- ques-Henri 133 Bestużew Aleksy 86, 88, 90, 91, 123 Bezborodko Aleksandr 282, 291, 351, 386 Bezborodko Ilia 383 Biron Ernest 104 Boeckler Jan 387 Bonneau Jean 276 Borch Michał Jan 200 Boscamp-Lasopolski Karol Adolf 242 Brancas, hrabina de 82 Braniccy, rodzina 281 Branicka Izabela z Poniatow- skich 12, 78, 251, 252, 352, 374, 383 Branicki Jan Klemens 12, 63-65, 69, 78, 84, 99, 101, 106, 108, 109, 137 Branicki Ksawery 109, 126, 140, 144, 146, 147, 167, 172, 180, 181, 194, 204, 207, 208, 216, 219, 222, 227, 229, 230, 249, 265, 266, 269, 272, 283, 285, 286, 290, 291, 299, 300, 303, 305, 310, 311, 314, 315, 319, 320, 333, 342, 344, 351, 385 Breteuil Louis-Auguste Le Ton- nelier de 127 Broglie Charles Frangois de 19, 90, 185 Bruhl Alojzy Fryderyk von 68, 145, 146 Bruhl Henryk von 24, 43, 48, 50- 53, 64, 67, 68, 69, 74, 79, 85, 88, 90, 98, 145 Briihl Marie Anna z Kolowra- thów 52, 82 Briihlowie, rodzina 69, 145 Brunschwig Henri 255 Brzostowski Michał 147, 156 Brzostowski Stanisław 166, 167 Buchholz Heinrich Ludwig 296, 303, 366 Buczyński Daniel 375, 378 Buffon Georges 185 Bukaty Franciszek 315, 341, 342, 345 Billow Friedrich Wilhelm 74 * Pominięto Bibliografię. 404 405 Bułhakow Jaków 331, 333, 350- 354 Burboni, dynastia 117 Burkę Edmund 209, 352, 371 Burzyński Tadeusz 199 Bute John Stuart 95 Bystry Józef 148 Cathcard Charles 199 Chaunu Pierre 299 Chodkiewiczowa Ludwika z Rzewuskich 374 Choiseul Etienne-Frangois de 95 Chreptowicz Joachim 251, 260, 315, 342, 352, 354 Cichocki Michał 248, 374 Colbert Jean-Baptiste 257 Corticelli Szymon 247 Czacki Szczęsny 27 Czartoryscy, rodzina 7-9, 12, 14, 23, 24, 30, 32, 35, 37, 48, 50-53, 61-66, 69, 70, 75, 84, 85, 97-99, 104, 108-110, 126, 129,135,137-139, 141, 142, 144, 145, 148, 153, 155, 156-162, 164, 165, 168, 175, 176, 192-194, 196, 197, 199, 206, 207, 210, 216, 222, 223, 242, 252, 253, 280, 281, 292, 301, 329, 340 Czartoryska Izabela z Flemmin-gów 35, 80, 140, 235, 237, 248, 253, 275, 289 Czartoryska Izabela z Morstinów 26, 61 Czartoryska Zofia z Sieniaw-skich 1° v. Denhoffowa 14, 47, 62, 63, 65 Czartoryski Adam Jerzy 140, 385, 386 Czartoryski Adam Kazimierz 35, 59, 65, 80, 97, 106, 107, 109, 122, 140, 145, 160-162, 171, 222, 229-232, 236, 237, 242, 248, 260, 266, 269, 273, 275, 276, 300, 385 Czartoryski August 11, 14-16, 35, 40, 46, 51, 59, 61-65, 79, 80, 84, 88, 97, 106, 107, 109, 122, 125, 126, 132, 134, 135, 137, 140, 141, 146, 147, 160, 162, 171, 179, 182, 200, 206, 207, 212, 213, 222, 248, 263, 316 Czartoryski Konstanty 385, 386 Czartoryski Michał 11, 12, 15, 16, 23, 24, 35, 43, 51, 53, 56, 59-64, 66, 68, 89, 110, 122, 123, 134, 135, 137, 140, 141, 145-148, 153, 156, 157, 158, 162, 178, 179, 182, 190, 197, 199, 200, 206, 211-213, 222, 229, 230, 248, 266, 276, 292 Czetwertyński Antoni 379 Dahlke z Ciecierzyńskich 250 Deboli Antoni Augustyn 315, 317, 321, 325, 341, 342, 344, 374, 377, 378 Denhoff Stanisław Ernest 14 Denhoffowie, rodzina 14 Deybel Jan Zygmunt 26 Diderot Denis 184, 185 Digby Harry 75 Dmochowski Franciszek Ksawery 355, 383 Dogrumowa (d'Ugriumowa) Maria Teresa z Lautenburgów 231, 232, 273 Drewicz Iwan 174, 191 Durini Angelo Maria 32, 169 Działyński Ignacy 371 Dzieduszycki Antoni 315, 374 Dziekoński Antoni 354 Elżbieta I Wielka, królowa Anglii 94, 131 Elżbieta II, caryca Rosji 24, 84-90, 94, 103, 165 Elżbieta, arcyksiężniczka austriacka 150 Essen August 135, 207, 300, 301, 339 Fenelon Frangois de Salignac de la Mothe 117 Fiszerowa Wirydianna z Radoliń- skich 1° v. Kwilecka 174, 265, 319 Flemming Jakub Henryk 62 Flemming Jan Jerzy 46, 78, 112, 145, 147, 148 Fleury Andre-Hercule de 18, 22 Fox Henry 73, 76 Fryderyk II Wielki, król Prus 23, 24, 32, 41, 76, 87, 88, 90, 91, 95, 117, 125, 138, 149, 151, 152, 154, 155, 164, 179, 183-185, 189, 203- l 205, 209, 216, 217, 231, 255, 296, 307 Fryderyk August, król saski, wielki książę warszawski 339 Fryderyk Wilhelm I, król Prus 41 Fryderyk Wilhelm II, król Prus 255, 296, 300, 303, 305, 308, 342, 348, 385 Geoffrin Marie-Therese z Rode- tów 52, 82, 113, 116, 118, 127, 131, 132, 134, 146, 151, 160, 162, 181, 203, 207, 212, 213, 224, 244, 245, 249, 250 Gerault Jean 200 Glayre Maurice 32, 215, 229, 231, 242, 289, 321, 351, 362 Golicyn Piotr 181 Goltz August 329, 342, 348 Grabowscy, rodzina 252 Grabowska Elżbieta z Szydło- wskich 16, 230, 249-252, 352, 353, 374, 383 Grabowska Izabela 251 Grabowska Konstancja 251 Grabowski Jan 250, 252, 253 Grabowski Kazimierz 251 Grabowski Michał 251 Grabowski Paweł 250 Grabowski Stanisław 16, 251, 252, 383 Gramont Philibert 98 Grimm Frederic-Melchior de 73, 184, 185, 187, 265, 284, 317 Gross Henryk 84 Grześkowiak-Krwawicz Anna 338, 339 Grzymułtowski Krzysztof 155 Gurowski Władysław 196 Gustaw III, król Szwecji 83, 224, 333 Gutakowscy, rodzina 252 Guttschmid Christian 339 Habsburgowie, dynastia 18 Handel Georg Friedrich 81 Harris James 176 Hass Ludwik 31-33 Havel Vaclav 370 Helvetius Claude Adrien 185, 247 Hennin Pierre 100, 101, 317 Henryk IV, król Francji i Nawar - ry 42, 116, 117, 131, 264, 346 Hertzberg Friedrich 305 Hohenzollernowie, dynastia 307, 322 Horacy (Quintus Horatius Flac- cus) 31 Husarzewski Aleksy Onufry 36, 37, 179, 194 Igelstrom Osip 171, 369, 371 Iwan Groźny, car Rosji 94 Jan III Sobieski, król Polski 42, 131, 277, 289, 290, 296 Jandołowicz Marek 169, 172, 173, 177, 201 Jerzy II, król Anglii 96 Jerzy III, król Anglii 85, 209, 214 Jezierska Magdalena z Eysymon- tów 238 Jezierski Franciszek Salezy 13 Józef II, cesarz Austrii 185, 190, 204, 217, 267, 280, 281, 284, 286, 296 Kalckreuth Friedrich Adolf von 306 Kaleta Roman 236, 237 Karaś Kazimierz 35, 36, 64, 196 Karol I, król Anglii 272 Karol VI, cesarz rzymski narodu niemieckiego 18 Karol XII, król Szwecji 6, 40 Karol Wettyn, królewicz polski, książę kurlandzki 104 Karpiński Franciszek 129, 130, 241, 242, 249 Katarzyna II, caryca Rosji 21, 30, 41, 80, 86-91, 94-98, 100-105, 107, 116, 117, 122, 123, 125, 128, 129, 131, 136, 138, 139, 141, 145, 150-155, 158, 165, 167, 173,181- 185, 187, 191-193, 198, 199, 204, 205, 207, 209, 214, 215, 221-223, 228, 229, 231, 236, 244, 246, 247, 249, 252, 254, 264, 268, 275, 280- 284, 286, 287, 291, 296, 304, 307, 313, 343, 345-347, 349, 350, 352- 355, 359, 362, 363, 380, 382-386 407 Kaunitz Wenzel de 43, 87, 95, 284 Kazimierz Wielki, król Polski 276 Kądzielą Łukasz 367 Keyserlingk Hermann Karl 29, 30, 69, 74, 75, 97, 98, 102, 106, 107, 125, 126, 139, 200, 243 Kiccy, rodzina 252 Kiciński Pius 282, 283, 286, 287, 321, 323-325, 328, 378 Kicki Onufry 244, 378 Kiliński Jan 374, 375, 379 Kitowicz Jędrzej 29, 49,111, 238, 247 Klemens XII, papież (Lorenzo Corsini) 33 Klewański Antoni 247 Kniaźnin Franciszek Dionizy 235 Kołakowski Leszek 204 Kołłątaj Hugo 27, 28, 130, 171, 295, 298, 300, 301, 306-310, 312, 316, 320, 322, 325, 328, 331, 334, 336, 339-341, 344, 346, 347, 349, 350, 352, 354-357, 360, 372, 374, 376, 377, 382, 383 Koenigfels, major roś. 42 Komarzewski Jan 230-232, 273- 275, 345, 351 Konarski Antoni 27 Konarski Ignacy 27 Konarski Stanisław 7, 27, 29, 98, 102, 120 Konopczyński Władysław 175, 178, 203, 262 Konopka Adam 46 Konopka Józef 46 Konopka Tadeusz 46, 47 Konstanty Pawłowicz, wielki książę rosyjski 343, 349, 350, 385 Kossakowski Antoni Korwin 238 Kossakowski Józef Kazimierz Korwin 271, 333, 365, 366, 376 Kossakowski Szymon Marcin Korwin 167, 365, 366 Kościuszko Tadeusz 371, 374, 375, 377, 379-381, 386 Kowecki Jerzy 319 Kozłowski Tadeusz 249 Koźmian Kajetan 47, 48, 70 Krasicki Ignacy 179, 194, 205, 231, 233, 237, 239, 295 Krasiński Michał 177 Kreczetnikow Michaił 364 Kriegseisen Wojciech 70, 104, 189 Kula Marcin 235, 295, 298 Kula Witold 46, 218, 257 Kurakin Aleksandr 385 Kurdwanowski Kajetan 275 Kuźma Jan 201, 202 Lachowski Sebastian 242 Lengnich Gotfryd 25 Leullier Sophie 249-251 Lieberkuhn Johann 74 Ligne Charles de 281, 282, 284 Lindsay John 209 Linowski Aleksander 328, 338 Littlepage Lewis 352 Lityński Adam 358, 376 Louis Victor 131, 132 Lowendal Ulrich de 42 Lubomirscy, rodzina 222 Lubomirska Anna z Hadików 249 Lubomirska Izabela (Elżbieta) z Czartoryskich 35, 61, 67, 79, 80, 88, 140, 213, 247, 253, 300 Lubomirski Marcin 249 Lubomirski Stanisław 9, 67, 80, 106, 132, 140, 144, 147, 149, 152, 159, 167, 178, 179, 192, 193, 196, 200, 202, 222, 227, 245, 246, 260, 269, 300, 314 Lucchesini Girolamo 301, 303, 318, 329, 342, 347-349, 352 Ludwik XIV, król Francji 98, 117, 125 Ludwik XV, król Francji 17, 19, 149, 212 Ludwik XVI, król Francji 313 Lynar Moritz 203 Łubieński Władysław 107, 112, 147 Łukawski Stanisław 201 Łuskina Stefan 237, 290 Machiavelli Niccolo 94 Madaliński Adam 370 Magier Antoni 238 Maleszewski Piotr Paweł 253 Małachowski Adam 109 Małachowski Jacek 315, 342, 354 Małachowski Jan 52, 53 Małachowski Stanisław 299, 301, 306, 309, 311, 320, 322, 325, 328, 330-332, 336, 347, 349, 354-356, 370 Marek ks. zob. Jandołowicz Marek Maria Nepomucena, elektorów-na saska 343 Maria Teresa, cesarzowa Austrii 18, 41, 75, 76, 185, 205, 209 Marmontel Jean Francois 185 Massalski Ignacy 260, 375, 379 Matuszewicz Marcin 38, 62, 110, 165 Matuszewicz Tadeusz 330, 331 Mazzei Filippo 313-317, 321, 323, 334, 351, 358 Mączak Antoni 56 Michalski Jerzy 111, 136, 139, 153, 173, 175, 210, 211, 227, 270, 315, 334 Mieszko I, książę Polski 8 Mikorski Dionizy 366 Mirabeau Victor Riqueti de 183 Młodziejowski Andrzej 147 Mniszchowa Amelia z Briihlów 52 Mniszchowa Urszula z Zamoy-skich 1° v. Potocka 116, 250, 281, 283, 284, 331, 335, 383 Mniszchowie, rodzina 66 Mniszech Jerzy August 52, 53, 99 Mniszech Michał Jerzy 354 Mokronowski Andrzej 109, 224 Mokronowski Stanisław 12, 374 Moliśre (właśc. Jean-Baptiste Poquelin) 120 Monet Frangois 207, 208 Montesquieu Charles-Louis de Secondant de 83, 186, 203, 292 Monti Antoine Felix de 17, 21, 38 Morski Tadeusz 217 Mostowski Józef 337 Mostowski Tadeusz Antoni 337, 339 Moszyński Fryderyk Józef 367, 369, 375, 376 Namier Lewis 125 Naruszewicz Adam 7, 25, 26, 234, 236-238, 277, 281, 284, 307, 356,357 Nassau-Siegen Karl Otto von 274, 275, 282 Nepos Lucjusz Witeliusz 8 Niemcewicz Julian Ursyn 300, 337, 358, 371, 386 North Douglas 223 Ogiński Andrzej 224 Ogiński Michał Kazimierz 145, 301 Ogrodzki Jacek 37, 89, 91, 96, 123, 199 Orłów Grigorij 385 Ossoliński Józef 167 Ostrowski Tomasz 244, 301, 312, 354 Ożarowski Piotr 367, 376 Paine Thomas 352 Panin Nikita 102, 103, 107, 136, 139, 141, 151, 153, 155, 157, 158, 165, 166, 170, 182, 199, 211, 218, 280, 282, 316 Paweł I, car Rosji 284, 385, 386 Perthees Karol de 377 Petersowie, rodzina kupiecka 248 Piattoli Scipione 300, 306, 320, 324, 325, 328, 335, 341, 343, 351, 352, 355, 356 Piotr I Wielki, car Rosji 94, 123, 183, 235, 284 Piotr III, car Rosji 86, 87, 91, 92, 94-96 Piramowicz Grzegorz 346 Pitt William starszy lord Chatham 95, 96, 185 Pius VI, papież (Giovanni Angelo Braschi) 334 Platon 297 Pociej Ludwik 167 Podoski Gabriel 166, 167, 170, 196 Pomian Krzysztof 39 408 09 Poniatowscy, rodzina 7-9, 12-14, 25-27, 30, 32, 35-37, 42, 50, 52, 53, 61, 64-66, 75, 84, 85, 97-100, 104, 106, 137, 140, 144, 153,176, 216, 222, 252, 265, 368 Poniatowska Konstancja z Czar- toryskich 6, 7, 10, 11, 14, 15, 25, 26, 28, 62-65 Poniatowska Teresa Herula z Kinskych 11, 12, 150, 253 Poniatowski Aleksander 10, 40 Poniatowski Andrzej 11, 12, 14, 40, 107, 140, 149, 150, 207, 315 Poniatowski Franciszek 10, 12 Poniatowski Józef 12, 246, 281, 331, 363 Poniatowski Kazimierz 12, 15, 43, 52, 64, 66, 73, 75, 107, 126, 140, 144, 145-147, 167, 178, 194, 204, 249, 354 Poniatowski Michał Jerzy 11, 14, 140, 147, 167, 194, 202, 224, 240, 246, 251, 253, 260, 271, 272, 285, 300, 301, 306, 307, 312, 342, 352, 354, 366, 380 Poniatowski Stanisław, bratanek króla 204, 217, 219, 230-232, 243, 281, 286, 291, 292, 308, 312, 385 Poniatowski Stanisław, ojciec króla 6, 7, 9, 21, 23, 24, 35, 40, 43, 51, 62-66 Poniński Adam 196, 204, 210, 287 Poniński Antoni 260 Portalupi Antoni Maria 27-29, 237 Potiomkin Grigorij 229, 275, 280, 281, 283, 285, 291, 342 Potoccy, rodzina 9, 18, 48, 50, 52, 63, 66, 75, 109, 145, 146, 177, 222, 281, 286, 301, 310, 318, 320, 325, 329 Potocka Aleksandra z Lubomir- skich 222 Potocka Izabela (Elżbieta) z Lu- bomirskich 222 Potocki Eustachy 63 Potocki Franciszek Salezy 108, 109, 145 Potocki Ignacy 32, 63, 218, 222, 227, 230, 232, 237, 260, 266, 269, 272, 275, 285, 286, 300-302, 305, 306, 308-313, 315, 318, 320, 322- 328, 331, 335-337, 340, 342, 344- 350, 352-357, 366, 367, 371, 374, 376, 377, 381, 382, 385 Potocki Jan 310 Potocki Joachim 99 Potocki Józef 9, 62, 167 Potocki Seweryn 325 Potocki Stanisław Kostka 63, 222, 232, 260, 302, 304, 305, 308- 314, 316, 321-323, 337, 341, 345 Potocki Stanisław Szczęsny 108, 219, 273, 275, 276, 285, 286, 290, 291, 302, 310, 316, 319, 336, 339, 341, 342, 345, 351, 355, 359, 363, 388 Przezdziecki Antoni 147, 149, 178, 179, 200 Psarski Jakub 193, 198, 244, 316 Pułaski Józef 172, 177 Pułaski Kazimierz 201 Racine Jean 94 Raczyński Kazimierz 263, 365, 367 Radziwiłł Karol „Panie Kochanku" 66, 78, 99, 108-111, 145, 165, 167, 169, 275, 276, 301 Radziwiłł Maciej 275, 276 Radziwiłł Michał Hieronim 108 Radziwiłłowa Helena z Przez-dzieckich 254 Radziwiłłowie, rodzina 63, 242 Radziwiłłówna Krystyna 254 Rayneval Gerard de 209 Rejtan Tadeusz 210, 211 Repnin Nikita 39 Repnin Nikołaj 39, 101, 102, 122, 140-142,144, 146, 149, 155,157-160, 162, 164-168, 170-172, 174, 178-182, 193, 195, 196, 198, 200, 223, 227, 235, 236, 243, 248, 253, 262, 269, 364, 378, 383, 384 Reverdil Marek 242, 250 Rieule Stefan de 207 Rodney George 125 Rogaliński Kasper 196 Rosen, podpułkownik roś. 171 Rostworowski Emanuel 69, 122, 273, 288, 291, 306, 328, 360 Rottermund Andrzej 130, 131, 257 Rousseau Jean Jacques 82, 247, 297 Rubens Peter Paul 386 Rudzieński Kazimierz 43 Rulhiere Claude Carloman de 73 Rybiński Jacek 179 Rybiński Józef 314 Ryx Franciszek 232 Rzewuski Franciszek 126, 136, 140, 153, 157, 244, 246, 265 Rzewuski Seweryn 170, 171, 272, 302, 341, 351 Rzewuski Wacław 170 Sadkowski Wiktor 345 Saldem Kasper 158, 165, 193, 199, 200, 214, 227, 248 Salmour Helena z Łubieńskich 77, 150 Salmour Joseph 77, 150 Sanguszkowie, rodzina 242, 281 Sapieha Aleksander Michał 248 Sapieha Karol Józef 148 Sapieha Kazimierz Nestor 224, 230, 248, 249, 269, 299, 301, 305, 311, 319, 333, 354, 355 Sapiehowie, rodzina 66, 148, 222, 275, 281 Sapieżyna Elżbieta z Branickich 144, 222, 224, 227, 230, 248-250 Sapieżyna Magdalena z Lubo- mirskich 248 Schiller Friedrich 120 Schuleburg Wilhelm 348 Segur Louis-Philippe de 82, 130, 185 Shakespeare William 120, 201 Siarczyński Franciszek Ludwik 370 Sieniawscy, rodzina 14 Sierakowski Hieronim 170 Sievers Jaków (Jacob Johann) 182, 357, 362-369 Simolin Iwan 317 Skarszewski Wojciech Leszczyc 377 Smoleński Władysław 119, 346 Sobolewscy, rodzina 252 Sołtan Stanisław 354 Sołtyk Kajetan Ignacy 110, 159, 170, 271, 272 Sołtyk Stanisław 346 Sosnowski Józef 59, 148 Spinoza Baruch 247 Stackelberg Otto Magnus 122, 179, 206, 207, 213-215, 221-224, 226-232, 236, 246, 248, 250, 254, 261, 266-271, 273-275, 283-287, 289, 291, 292, 296, 304, 305, 309, 311, 312, 314, 317, 318, 320, 351, 363, 378 Stanisław Leszczyński, król Polski 9, 10, 16-19, 23, 25, 207 Stanisław August Poniatowski, król Polski passim Staszewski Jacek 50 Staszic Stanisław 299 Stępkowski Józef Gabriel 216 Stormont, lord 209 Strasser Ludwik 300, 357 Strawiński Stanisław 201 Suchorzewski Jan 274, 331 Sully Maximilien de Bethune 116, 264 Sułkowski August 149, 207, 260, 301 Sułkowski Józef Aleksander 50 Suworow Aleksandr 181, 380-383 Szembek Jan Krzysztof 36 Szembek Stanisław 49 Szeptycki Hieronim 52, 53 Szwanowa Konstancja 248 Szydłowscy, rodzina 252 Szydłowski Teodor 250 Szymanowski Józef 376 Śliwicki Piotr Hiacynt 240 Talleyrand-Perigord Charles--Maurice de 244, 262, 388 Tarło Adam 63, 65 Tarłowie, rodzina 66 Taules Pierre 175 Tepper Piotr Fergusson 244 Tęgoborski Walerian 315 Toll Christopher 372, 379 Toux de Salverte Louis de 30-33 Trembecki Stanisław 177, 189, 233, 234, 237, 240, 241, 278, 383 410 Tremo Paweł 238, 247, 387 Trotz Michał 117 Turgieniew Iwan 264 Turski Feliks 170, 333 Twardowski Ignacy 196 Tyszkiewicz Ludwik 281, 284, 354 Tyszkiewiczowa Konstancja z Poniatowskich 281, 284, 383 Tyszkiewiczowa Maria Teresa z Poniatowskich 363 Tyzenhauz Antoni 25, 109, 147, 156, 229, 243, 246, 257, 260, 263-265, 270, 271, 275, 280, 292 Vergennes Charles Gravier de 313 Vigee-Lebrun Elisabeth 117 Visconti Antonio Eugenio 135 Voltaire (właśc. Francois-Marie Arouet) 41, 76,83,94,116,117,133, 181, 183-187, 189, 235, 247, 298 Walicki Andrzej 265 Wawrzecki Tomasz 378, 380-382 Wessel Teodor 99, 167 Wettyni, dynastia 50, 54, 102, 121, 122, 223, 307, 308, 322 Weyssenhoff Józef 355 Węgierski Kajetan 239 Wielhorski Michał 160, 162, 167 Williams Charles Hanbury 52, 64, 73-81, 84-90, 94, 96, 97, 102, 123, 150 Witoszyński Ignacy 373 Władysław Jagiełło, król Polski 276 Wolski Mikołaj 360, 381, 383 Wołkonski Michaił 195, 197, 199, 200 Woronicz Jan Paweł 380 Woyna Franciszek Ksawery 342, 377 Wrouthon Thomas 199 Wybicki Józef Rufin 203, 237 Wyrwicz Karol 237 Yorke Charles 32, 57, 81, 83, 128 Yorke James 83 Zabiełło Józef 376 Zabiełło Michał 332, 333 Zabiełłowie, rodzina 252 Zabłocki Bernard 315 Zabłocki Franciszek Ksawery 312 Zahorski Andrzej 379 Zakrzewski Ignacy Wyssogota 372, 377 Załuski Józef Andrzej 170 Zamoyska Ludwika (Luiza) Maria z Poniatowskich 11, 12, 383 Zamoyski Andrzej 106, 136, 147, 159, 160, 164, 168, 196, 200, 207, 213, 237, 257, 260, 280 Zielińska Zofia 51, 142 Zubow Platon 367 Zygmunt I Stary, król Polski 276 Zygmunt III Waza, król Polski 277 Zygmunt August, król Polski 277 Żółkiewski Stanisław 45 Spis ilustracji Stanisław August, olej, Per Kraft St. ok. 1767, Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. E. Gawryszewska, E. Policewicz, po s. 112 Konstancja z Czartoryskich Poniatowska (matka króla), olej, malarz nieznany, Muzeum Narodowe w Warszawie, po s. 112 Stanisław Poniatowski (ojciec króla), miedzioryt, Johann Christoph Sysang po 1731, Muzeum Narodowe w Warszawie, po s. 112 August Czartoryski, olej, Muzeum Narodowe w Warszawie, w depozycie w: Muzeum Zamek w Łańcucie, po s. 112 Michał Czartoryski, miedzioryt, Jan Fryderyk Mylius 1748, Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. A. Pietrzak, po s. 112 Stanisław August w młodości jako stolnik litewski, L. Tocque, wg: K. Waliszewski, Katarzyna II, Poznań 1929, po s. 112 Katarzyna II w młodości, staloryt, Pierre Gustave Staal, Muzeum Narodowe w Warszawie, po s. 112 Stanisław August w mundurze szefa Korpusu Kadetów, olej, kopia nieznanego malarza z Marcella Bacciarellego, Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. E. Gawryszewska, po s. 112 Stanisław August, olej, Marcello Bacciarelli, Muzeum Narodowe w Warszawie, w depozycie w: Muzeum w Nieborowie i Arkadii, po s. 224 Posąg Apolla w Zamku Królewskim, marmur, Andrzej Le Brun 1776, Zamek Królewski w Warszawie, po s. 224 Posąg Minerwy w Zamku Królewskim, marmur, Andrzej Le Brun po 1778, Zamek Królewski w Warszawie, po s. 224 Sala Rycerska Zamku Królewskiego, widok ogólny, Zamek Królewski w Warszawie, po s. 224 Sypialnia Stanisława Augusta w Zamku Królewskim, widok ogólny, Zamek Królewski w Warszawie, po s. 224 Rycerz rzymski trzymający sylwetę Stanisława Augusta, miedzioryt, Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. A. Pietrzak, po s. 224 Tron Stanisława Augusta, Zamek Królewski w Warszawie, po s. 224 Portret Stanisława Augusta w kapeluszu z piórami, olej, Marcello Bacciarelli po 1780, Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. T. Żółtow-ska, po s. 224 Izabela Czartoryska z Flemingów w stroju operowym, Jean Pierre Nor-blin, Gabinet Rycin Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie po s. 320 Izabela z Czartoryskich Lubomirska, olej, Per Kraft, Muzeum Łazienki Królewskie, Gabinet Portretowy w Pałacu na Wodzie, fot. R. Opę-chowski, po s. 320 Elżbieta Grabowska, faworyta Stanisława Augusta, wg: R. Kaleta, Oświeceni i sentymentalni, Wrocław 1971, po s. 320 Stanisław August w stroju koronacyjnym, olej, Marcello Bacciarelli, Zamek Królewski w Warszawie, po s. 320 Podział Polski, miedzioryt z XVIII w., Dział Ikonograficzny Biblioteki Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, po s. 320 Konstytucja 3 maja (Ustawa Rządowa), strona tytułowa, po s. 320 Opinia o ambasadorze rosyjskim Kasprze Salernie z l VIII 1771, Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, rkps 588 I, k. 100, po s. 320 , pjZacji upozowanym ° "jji Narodowe w Augusta w Muzeum Narodom Katarzyna II, olej, \nn Ałunów, MuzeumN»l««fc**' fot. J. Mierzecka, PQ ( Stanisław August p^' beth Vigee-Lebrun, ^ Alegoria na detronLluz't;uć*tanisława Augusta, Narodowe w Warszą^cjep^ g. 320 Na okładce: Portret Marcello Bacciarelli T. Żółtowska p 412 Spis treści I. Co powiedziały gwiazdy... 5 Dziwne dzieciństwo 6; Od Łasa do Sasa 9; Awanse i strategie 13 II. Środowisko 20 Sąsiad to nasz bliski, mocny... 21; Edukacja niesentymentalna 25; Trochę mistyki 29; Fiat lux 31 III. Modelowanie 34 Szerszy świat 35; Pupilla libertatis 43; Sasi 48 IV. Mechanizmy polityczne 55 Klienci i patroni 56; Familia 59; Więzy familijne 63; Na teatrum 67 V. Niebezpieczne związki 72 Dziwny przyjaciel 73; Podróżnik 79; Miłość w Petersburgu 84; Dyplomata w pułapce 88 VI. Imperatorowa 93 Oczekiwanie 94; Postawy i plany 96; Zamach stanu 104; Korona 111 VII. Przełom czy ciągłość 115 Wzory i utopie 116; Rok 1764 czy 1773? 118 VIII. Dlaczego zostaje się królem? 124 Duma 125; Król mocarny 130; Nieprzyjazny świat 134; Razem czy oddzielnie 138 I.. Nauki polityczne 143 Walka o władzę 144; Próby zdobycia niezależności 149; Początki matni 154; Kadź narodowa 159 .. Upokorzyć Rzeczpospolitą 163 Ambicje ambasadora 164; Czas chaosu 169; Z Boga ordynansu 172; Gwiazda Północy 183 .I. Rzeczpospolita w Europie 188 Kraj nielubiany 189; Król spętany 192; Ne cede malis 197; „Listopad to dla Polski niebezpieczna pora" 200; Rozbiór 204; Fatalny prezent 212 .II. Bajki o żelaznych wilkach?! 220 Drugi zamach stanu 221; Udręki króla 227; Warszawa 233; Król i dwór 240; „Niechaj muszka, co z twoich ust się naigrawa, przypomina ci wierną miłość Stanisława" 246; Jaka kultura 255 .III. Trudna koegzystencja 259 Oporna transformacja 260; Hamlet i Don Kichot 264; Kolejny kryzys 269 XIV. „Nie można wątpić o szczęśliwych skutkach tych szczególnych zdarzeń" 278 Nowy system europejski 279; Zawiedzione nadzieje 287 XV. Przewrót 294 „A świat się przewrócił do góry nogami" 295; Król z narodem 316; Naród z królem 330; Kapitulacja 347 XVI. Korona bez blasku 361 Skrawek ziemi wielkości królewskiego kapelusza 362; „Powiesim sobie króla i prymasa" 370; „Akt już ostatni..." 382; Krótkie posłowie 387 Przypisy 389 Indeks nazwisk 404 Spis ilustracji 412 BIBLIOTEKA INSTYTUTU HISTORYCZNEGO Uniwersytetu Warszawskiego Biblioteka IHUW 1076003950 W cyklu biograficznym Ossolineum ukazały się: W.A. Serczyk, Piotr I Wielki, Wrocław 1973; wyd. 2, Wrocław 1977; wyd. 3, Wrocław 1990 W.A. Serczyk, Katarzyna II, Wrocław 1975; wyd. 2, Wrocław 1983; wyd. 3, Wrocław 1989 J. Baszkiewicz, Robespierre, Wrocław 1976; wyd. 2, Wrocław 1989 W.A. Serczyk, Iwan Groźny, Wrocław 1977; wyd. 2, Wrocław 1986 J. Demel, Aleksander Cuza, Wrocław 1977 S. Grodziski, Franciszek Józef I, Wrocław 1978; wyd. 2, Wrocław 1983; wyd. 3, Wrocław 1990 S. Grzybowski, Henryk Walezy, Wrocław 1980; wyd. 2, Wrocław 1985 S. Salmonowicz, Fryderyk II, Wrocław 1981; wyd. 2, Wrocław 1985; Fryderyk Wielki, wyd. 3, Wrocław 1996 J. Wyrozumski, Kazimierz Wielki, Wrocław 1982; wyd. 2, Wrocław 1986 J. Baszkiewicz, Ludwik XVI, Wrocław 1983; wyd. 2, Wrocław 1985 T. Wituch, Garibaldi, Wrocław 1983 J. Skowronek, Książę Józef Poniatowski, Wrocław 1984; wyd. 2, Wrocław 1986 S. Grzybowski, Elżbieta Wielka, Wrocław 1984; wyd. 2, Wrocław 1990 Z. Libiszowska, Tomasz Jefferson, Wrocław 1984 T. Kotula, Septymiusz Sewerus, Wrocław 1987 J. Ochmański, Feliks Dzierżyński, Wrocław 1987 D. Czerska, Borys Godunow, Wrocław 1988 J. Kaczmarczyk, Bohdan Chmielnicki, Wrocław 1988 S. Cynarski, Zygmunt August, Wrocław 1988; wyd. 2, Wrocław 1997 J. Staszewski, August III Sas, Wrocław 1989 A. Notkowski, Ludwik Waryński, Wrocław 1989 M. Bogucka, Maria Stuart, Wrocław 1990 J. Krzyżaniakowa, J. Ochmański, Władysław II Jagiełło, Wrocław 1990 I. Rusinowa, Aleksander Hamilton, Wrocław 1990 J. Eisler, Philippe Petain, Wrocław 1991 H. Wisner, Zygmunt III Waza, Wrocław 1991 W.S. Magdziarz, Ludwik XIV, Wrocław 1991 M. Bogucka, Anna Jagiellonka, Wrocław 1994 E. Cieślak, Stanisław Leszczyński, Wrocław 1994 D. Czerska, Dymitr Samozwaniec, Wrocław 1995 Z. Góralski, Maria Teresa, Wrocław 1995 W. Suleja, Józef Piłsudski, Wrocław 1995; wyd. 2, Wrocław 1997 M. Pestkowska, Kazimierz Sosnkowski, Wrocław 1995; wyd. 2, Wrocław 1997 H. Wisner, Władysław IV Waza, Wrocław 1995 J. Gruchała, Tomasz G. Masaryk, Wrocław 1996 Z. Anusik, Gustaw II Adolf, Wrocław 1996 J. Czajowski, Kardynał Adam Stefan Sapieha, Wrocław 1997 Z. Wójcik, Jan II Kazimierz, Wrocław 1997 Z. Libiszowska, Ludwik XV, Wrocław 1997 W przygotowaniu: J. Staszewski, August II Mocny T. Wituch, Giuseppe Garibaldi, wyd. 2 M. Bogucka, Bona Sforza