W cieniu Prymasa tysiąclecia Z profesorem Romualdem Kukołowiczem rozmawia Piotr Bączek Inicjatywa Wydawnicza «ad astra» (c) Copyright by Romuald Kukotowicz and Piotr Bączek, Warszawa 2001 Redakcja: Franciszek S. Sikorski Wszystkie ilustracje i dokumenty pochodzą z archiwum R. Kukotowicza ISBN: 83-87538-21-3 Projekt graficzny okładki, łamanie tekstu: Romuald Siawiński, STUDIO KONCEPT tel./fax (22) 822 26 89, tel. O 602 679 099 Inicjatywa Wydawnicza «ad astra » Dyrektor wydawnictwa Jacek Krzystek 00-963 Warszawa 81, skr. poczt. 86 tel./fax (48 22) 625 10 28 Prowadzimy sprzedaż wysyłkową naszych książek Informacja o wydawnictwie na końcu książki cena 35 zł Motto: Trzy znam ja prawdy, oto one: Ojczyzna, Naród, Chrystus Król Choć umęczone ciało skona Sam duch zwycięży poświst kul (Z luięzienncgo listu Jana Mackiewicza do Romualda Kukololuicza, maj 1942 r.) Spis treści 1* Z kulą w czapce II W konspiracji III Pod sześcioma okupacjami IV Na celowniku Gestapo V W wywiadzie AK VI Powstanie w Wilnie VII Pętla NKWD VIII W "Polsce lubelskiej" IX Gwardia Księdza Prymasa X Pokój z nimi XI Czasy Luny i Bieruta XII Październik XIII "Katolicy otwarci" XIV "Znak" przeciw Prymasowi XV Szlachcic z MSW XVI Grudzień i Gierek XVII Rozmowy z "pogromcą Kościoła" XVIII Kościół i opozycja XIX Sierpień XX Z Wałęsą do Moskwy XXI Pielgrzymka do Rzymu XXII Między młotem i kowadłem XXIII* Wojna bydgoska XXIV Z chłopami XXV* Testament Prymasa XXVI Przed burzą XXVII* Stan wojenny XXVIII* Okrągły Stół XXIX To już nie jest ta panna "S" XXX Kościół, komunizm, demokracja i Unia Nota o autorze wywiadu Opis ilustracji Dokumenty Rozdziały XIX i XXIX oraz fragmenty z rozdziałów oznaczonych gwiazdkami były publikowane w tygodniku GŁOS. Obrona wielka miasta Giedymina, Wilna całego pociecha jedyna, W tey Ostreybramie obrona potężna, Królowa Polska, a Litewska Xiężna. (z: Jerzy Remer "Wilno") Rozdział I Z kulą w czapce Zwykle przedstawia się Pan jako "syn ziemi wileńskiej". Dlaczego? Moja rodzina pochodzi z Litwy, zamieszkuje tam już od kilku wieków. Pierwsza wzmianka o niej znajduje się w akcie Unii Horodelskiej, na którym widnieje nazwisko naszego praszczura Kukłowicza. Jego podpis dowodzi, że jest to ta sama linia. Nasi przodkowie byli rolnikami, średniej zamożności, pieczętowali się herbem. Ziemię otrzymali od wielkiego księcia. Naszą posiadłością były Kukłowicze i Barwoniszki pod Szumskiem. Kolejny dokument pochodzi z 1464 r. i dotyczy własności ziemskiej Kukłowicze. Pierwotna pisownia naszego nazwiska przetrwała do początków XIX wieku. Kiedy zaczęła obowiązywać pisownia rosyjska, zmieniono ją na Kukałowicze. Pod koniec XIX w. mój stryj wymusił na ówczesnych władzach stosowanie poprawnej pisowni. Od tego czasu nazywamy się Kukołowicze. Niewątpliwie najwybitniejszą postacią naszej rodziny była siostra mego ojca, Anna Kukołowicz, w zakonie siostra Regina. Należała do zakonu nazaretanek, l sierpniu 1943 r. razem z dziesięcioma innymi zakonnicami została zastrzelona w Nowogródku przez Niemców. W kwietniu 2000 r. Jan Paweł II beatyfikował zamordowane zakonnice. Również korzenie mojej żony są niezwykle ciekawe. Powiem tylko, że jest ona prawnuczką Marii Konopnickiej. Ja przyszedłem na świat w 1922 r. Matka pochodziła ze względnie zamożnej rodziny ziemiańskiej. Rodzice poznali się w Wilnie w czasie I Wojny Światowej. Ojciec był pracownikiem administracji jednego ze szpitali miejskich. Pracował tam nieprzerwanie aż do aresztowania przez NKWD w grudniu 1944 roku. Matka miała "smykałkę" do pracy społecznej, angażowała się w działalność przy parafiach i komitetach szkolnych. Dlatego ciężar prowadzenia domu i wychowania dzieci spadł na barki babci. Pochodziła z polsko-litewskiej rodziny ziemiańskiej. Była bardzo związana z Litwą. Tak dalece, że należała do niedużej grupy ludzi, którzy jeszcze przed I Wojną Światową mówili językiem żmudzkim, czyli dialektem prusko-litewskim. Babcia wywierała główny wpływ na wychowanie moje i mego rodzeństwa. Niestety, najpierw siostra, a później brat zmarli na zapalenie płuc. // Babcia wychowywała nas bardzo roztropnie, zgodnie ze swoją naturalną mądrością. Nie miała wysokiego wykształcenia, ale była bardzo mądrym człowiekiem. Mówiła: - Synku, mnie potajemnie przez trzy zimy uczono czytać, pisać, rachować, historii i geografii Polski. I tyle tylko zdobyła wiedzy. Po Powstaniu Styczniowym rząd carski zakazał na ziemiach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego jakiegokolwiek polskiego nauczania. Tajni nauczyciele chodzili od dworku do dworku i nauczali tych pięciu umiejętności: czytania, pisania, rachunków, historii i geografii Polski. Wracam pamięcią do tej naturalnej mądrości Babci, dla której prawdy obiektywne, prawdy bezwzględne stały zawsze na pierwszym miejscu. Ona również wychowywała nas w duchu, świadomie używam tego określenia, miłości bliźniego. Ojciec z przekonań politycznych był piłsudczykiem, natomiast tendencje ideologiczne miał socjalistyczne. Jak to godził w sobie - nie potrafię na to odpowiedzieć. W naszym domu nie można było niczego złego powiedzieć na Piłsud-skiego. Marszałek był nietykalny. Była wtedy natychmiast awantura. Ojciec jednocześnie był bardzo silnie związany z Kościołem i reprezentował - że tak powiem - tzw. zdrowy nurt PPS w przedwojennej Polsce. W czerwcu 1939 roku ukończyłem gimnazjum i zdałem egzamin konkursowy do liceów przemysłowych imienia Józefa Piłsudskiego w Wilnie, położonych przy ul. Holenderni. Szkoły te cieszyły się bardzo dobrą opinią, można było je porównać do szkoły Wawelberga w Warszawie. W moich młodzieńczych marzeniach chciałem zostać lotnikiem i uważałem, że należy dobrze poznać przedmioty techniczne. Po wybuchu wojny powołano mnie do służb pomocniczych. Od pierwszych dni września pełniliśmy służby wartownicze w miejscach związanych z wojskowością, przy magazynach zaopatrzeniowych i zbrojeniowych, fortach i bunkrach rozciągniętych wokół Wilna. Taka całodobowa służba wypadała co drugi, trzeci dzień, aż do wkroczenia do Polski Armii Sowieckiej. W nocy z 18 na 19 września mieliśmy służbę w fortach na wzgórzach Szyszki-nie. Służbę objęliśmy około godz. 18.00, a o godzinie 20.00 odwołano nas z powrotem do Wilna. Kazano zabrać ze sobą jak największą ilość broni i amunicji i dostarczyć do komendy mieszczącej się na jakiejś bocznej ulicy odchodzącej od ul. Mickiewicza. Dowódca oddziału powiadomił nas, ze zostaliśmy odwołani, gdyż do Wilna zbliżają się sowieci. Było już ciemno, widać było błyski i słychać było huk wystrzałów artyleryjskich. Było nas około trzydziestu. Objuczeni amunicją i karabinami, dotarliśmy na miejsce. Urzędujący tam pułkownik poprosił nas, abyśmy złożyli broń i poszli do domu. Wybuchł bunt, wołaliśmy, że jest wojna, że sowieci wkroczyli do Polski, a on zamiast kazać się bić, każe nam iść do domu. Nie zapomnę tego, co ten 12 Opisy do wszystkich ilustracji zamieszczono na stronach 251-252 13 pułkownik powiedział: - Dzieci, nie dacie rady bolszewikom, a będziecie jeszcze potrzebni Ojczyźnie w czasie tej wojny i po niej, więc proszę was - idźcie do domu. Nasza grupa podzieliła się na dwie. Jedni zdecydowali się przedostać na Litwę, a reszta posłuchała pułkownika i wróciła do domów. Ja wróciłem do domu. Na ulicy Wielka Pohulanka spotkałem pierwszą jednostkę polską, która była uwikłana w walkach i dość gwałtownie wycofywała się za Wilię, żeby przez Wiłkomierz dotrzeć na Litwę. Zwróciłem się do dowódcy tej niedużej jednostki wojskowej z prośbą o karabin. Chciałem z nimi wycofywać się na Litwę, ale oficer bardzo szorstko odprawił mnie: - Szczeniaku, marsz do domu! No, więc "szczeniak" rad nie rad pomaszerował do domu. Mieszkaliśmy na ulicy Piwnej, za Ostrą Bramą. Odgłosy wystrzałów i walki były już bardzo wyraźne. Około godz. 22.00 dotarłem do Ostrej Bramy. Na szlaku linii kolejowej toczyły się walki i kiedy dotarłem do domu przy ul. Piwnej nr 6, to gdzieś od strony kościoła SS. Nazaretanek nadciągnął czołg sowiecki i otworzył ogień w moją stronę. I wtedy stała się rzecz nieprawdopodobna. Kula przestrzeliła znaczek licealny na mojej czapce. Ja nie byłem nawet draśnięty. Kiedy dotarłem do domu, musiałem długo walić w bramę. Mieszkańcy byli bardzo przestraszeni i nikogo nie wpuszczali. Bardzo boleśnie przeżywałem fakt wkroczenia wojsk sowieckich i upadek Polski. Może to nieładnie przyznawać się do tego, ale przez dwie doby nie wychodziłem z domu, leżałem na swoim łóżku i przeważnie płakałem. Płakałem z bezsilnej złości, płakałem z żalu do Pana Boga. Wtedy zaczął się mój pierwszy kryzys religijny. Dziś mogę spokojnie powiedzieć, że wówczas obraziłem się na Pana Boga. Obraziłem się, że dopuścił do upadku Polski. Później wróciłem do Pana Boga, wróciłem z otwartym sercem i otwartą duszą, ale przez parę lat byłem z Nim poróżniony. Z domu wyszedłem dopiero na trzeci dzień. Jakie były nastroje po wkroczeniu armii sowieckiej? Miasto przedstawiało bardzo nieprzyjemny widok. Było dużo flag czerwonych, wyraźne bratanie się ludności żydowskiej i białoruskiej z Czerwoną Armią. A litewskiej? Ludności litewskiej było w Wilnie bardzo mało. Litwinów było kilkanaście tysięcy, kilka procent ludności miasta, które liczyło około 200 tysięcy mieszkańców. Litwini we wrześniu 1939 r. zachowali się bardzo poprawnie, nie okazywali żadnej sympatii wobec wojsk sowieckich. Byli bardzo przyjaźnie i życzliwie nastawieni do Polaków. To bratanie się z Armią Czerwoną głównie dało się zauważyć wśród ludności żydowskiej i białoruskiej. 14 Co spowodowało taką reakcję tych mniejszości narodowych? To jest bardzo silnie zakodowane w filozofii politycznej narodu żydowskiego. Proszę zwrócić uwagę na fakt, że znaczącą rolę w komunizmie odegrali ludzie pochodzenia żydowskiego. Mnie się wydaje, że komunizm w swoim idealnym kształcie bardzo pasował do filozofii politycznej Żydów tamtych czasów. Nie można też zapomnieć o fakcie, że ziemie te były dopiero od 18 lat podporządkowane władzy polskiej. Ostatecznie Wilno zostało wyzwolone w 1920 roku przez grupę gen. Zeligowskiego. Ludność żydowska była politycznie bardzo silnie powiązana z Rosją carską. Dlatego wszystkie nowinki ze wschodu były przyjmowane bardzo pozytywnie. Istniał jeszcze inny, bardzo istotny problem - problem inteligencji żydowskiej. Część inteligencji żydowskiej była propolska, ale część jeśli nie była nasiąknięta ideologią komunistyczną - to przynajmniej tendencjami internacjonalizmu. Stwarzało to bardzo korzystny klimat dla traktowania przyjścia wojsk sowieckich jako przyjścia władzy tworzącej dla ludności żydowskiej znacznie korzystniejsze warunki rozwoju kulturowego, politycznego i gospodarczego. Problem ten był bardzo złożony. Podam taki przykład: mieszkałem w grupie budynków, której właścicielem był Żyd. Ten pan, mający wyższe wykształcenie i to zagraniczne, był politycznie indyferentny, nigdy nie dał po sobie poznać jaką opcję polityczną reprezentuje. Także wobec wkraczających wojsk sowieckich zachował się obojętnie. Nie okazywał sympatii do tych wojsk i nie bolał nad tym, że Polska upadła. Był bardzo życzliwy w stosunku do lokatorów-Polaków. Mieszkały tam również rodziny wojskowych, które po wejściu wojsk sowieckich znalazły się w bardzo trudnej sytuacji. Właściciel miał prawo ściągać czynsz, ale nie robił tego, nie wywierał żadnego nacisku. Znał ich trudną sytuację. Mieszkała tam jednak także rodzina żydowska, która ostentacyjnie okazywała swój negatywny stosunek do wejścia wojsk sowieckich. Było tam również kilka rodzin, szczególnie pewnego dziennikarza żydowskiego, które entuzjastycznie odnosiły się do wkroczenia wojsk sowieckich. Twierdziły, że dopiero teraz będziemy mieli autentyczną wolność, autentyczne możliwości rozwoju. Obecnie niejednokrotnie słyszymy, że w okresie II Rzeczypospolitej istniały wśród Polaków silne tendencje szowinistyczne i nacjonalistyczne wobec innych mniejszości narodowych. Przedstawia się Polskę jako kraj zaściankowy i antysemicki, w którym Polacy organizowali pogromy żydowskie. Czy potwierdza Pan prawdziwość tych opinii? W 1939 r. byłem szesnastoletnim chłopakiem i tych ówczesnych ogólnopolskich niuansów politycznych nie znałem i nie rozumiałem. Mogę natomiast powiedzieć, że na terenach północno-wschodnich Rzeczypospolitej, to jest 15 na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie, takich wydarzeń nie było. Ekscesy antyżydowskie miały miejsce w Wilnie kilka lat przed wojną. W ich wyniku zginął jeden student, lecz nie Żyd, ale Polak. W efekcie bardziej byli poszkodowani studenci polscy niż żydowscy. Na Kresach istniał problem żydowski, natomiast nie było antysemityzmu w znaczeniu ideowym i konsekwencji z niego wynikających. Swoboda działania i swoboda słowa była bardzo duża, a Żydzi wydawali wszystko co chcieli. Podobnie Białorusini, ale ci nie mieli własnej wykształconej inteligencji. Oczywiście mogły występować lokalne napięcia między ludnością polską a białoruską lub żydowską. Problem żydowski wynikał z uwarunkowań materialnych, ekonomicznych. Jeśli przyjrzymy się średniemu poziomowi życia materialnego ludności polskiej, żydowskiej i białoruskiej na Wileńszczyźnie, to Żydzi żyli na poziomie przeciętnym, zaś na wsi poniżej przeciętnego. Dyspersja różnic materialnych wśród ludności żydowskiej była stosunkowo nieduża. Oczywiście była biedota żydowska, ale procentowo było jej niewiele. Na Wileńszczyźnie przeciętna stopa życiowa ludności żydowskiej była bardzo wysoka. Biednych zawsze razi widok bogatych. Kolejnym elementem wpływającym na sytuację na kresach wschodnich było bardzo silne oddziaływanie tzw. jaczejek komunistycznych. Rosja Sowiecka nieustannie przerzucała swoich agitatorów i materiały propagandowe na tereny, które w większości były zamieszkałe przez ludność pochodzenia białoruskiego i żydowskiego. W niektórych miasteczkach na Wileńszczyźnie Żydzi stanowili 2/3 mieszkańców, zaś generalnie było ich tam prawie 50 proc. Do tych miasteczek docierały, głównie ze wschodu, sowieckie gazetki, broszurki, ulotki. Kontakty ludności białoruskiej i żydowskiej z tymi emisariuszami były bardzo żywe. Czy było widoczne przygotowywanie przez Sowietów przyszłej elity przywódczej? Byli pewni ludzie, ale to była niewielka grupa. Przykładowo: Stefan Jędrychowski i jego towarzystwo, tudzież małżeństwo Sztachelskich i ich otoczenie. I Henryk Dembiński... Z Dembińskim było zupełnie inaczej. Początkowo bardzo zaangażował się w ideologię marksistowską, ale dość szybko zorientował się, że jest to system nieludzki. Wycofał się, czego nie zrobili ani Sztachelscy ani Jędrychowski, który właściwie był przykładem internacjonalisty. Należał - za Sowietów - do Komitetu Centralnego KP Litwy, później do KC KP Białorusi, a potem udzielał się w Polsce komunistycznej. Dla niego nie było problemu, gdzie się zaangażuje, kogo będzie reprezentował, Polaków, Litwinów czy Białorusinów. 16 Sztachelscy byli zaangażowani, ale byli wstrzemięźliwi w swojej działalności. Natomiast Dembiński zaczął się wycofywać ze swoich poglądów i kiedy doszło do wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej, Sztachelscy i Jędrychowski ewakuowali się z Armią Czerwoną, a Dembiński pozostał w Wilnie. Później został rozstrzelany przez Niemców. Reasumując: odsetek społeczności sprzyjającej Sowietom sięgał 3-5 proc., nie więcej. Przed wojną filarami komunizmu wśród Polaków byli: Dembiński, później Sztachelscy, zaś na trzecim miejscu był Jędrychowski. W czasie wojny kolejność uległa zmianie: na pierwsze miejsce wysunął się Jędrychowski/ na drugim pozostali Sztachelscy, natomiast rozczarowany komunizmem Dembiński w swym zaangażowaniu przesunął się na trzecią pozycję. Rozdział II W konspiracji Kiedy włączył się Pan do działalności konspiracyjnej? W październiku 1939 r. Po kilku dniach od wejścia Rosjan doszła nas wiadomość, że zajęcia w liceach przemysłowych zostały wznowione. Wróciłem do szkoły. To był mój pierwszy rok nauki, ale już wtedy zaczęto to liceum dostosowywać do wzorów sowieckich. Kadra była jeszcze polska, ale kierownictwo i system były już narzucone przez władze radzieckie. One też podniosły to liceum do rangi politechniki (taki był u nich poziom nauczania), a więc po gimnazjum od razu stałem się studentem. Tam po raz pierwszy zetknąłem się z ludźmi, którzy zaczęli konspirować. Osobą, która mnie wciągnęła, był uczeń z wyższych lat. Kiedyś w rozmowie zaczął mi sugerować, że trzeba zaangażować się w konspirację i stworzyć nielegalny związek, który walczyłby z okupantem. Przystałem na jego propozycję. 28 października 1939 roku na zboczu jednego z antokolskich wzgórzy, bo tam mieściła się nasza szkoła, złożyłem przysięgę konspiracyjną. Data ta utkwiła w mojej pamięci. Dlaczego? Tego dnia miało miejsce przekazanie Wilna przez władze sowieckie władzom Litwy Kowieńskiej. Czyli składałem swoją pierwszą przysięgę konspiracyjną, gdy wojska sowieckie wycofały się, a wojska litewskie jeszcze do Wilna nie wkroczyły. W pewnym sensie składałem przysięgę w mieście niczyim. Z jaką grupą zaczął Pan współpracować? Był to zespół młodych ludzi, uczniów gimnazjów Zygmunta Augusta, Juliusza Słowackiego i Adama Mickiewicza oraz liceów przemysłowych. Młodzież z tych trzech liceów była umówiona na 17 września. Swoje spotkanie odbyli wieczorem 18 września, kiedy już było wiadomo, że wojska sowieckie zajmą Wilno. Powołali więc do życia Związek Wolnych Polaków, grupę ideologiczno-konspi-racyjno-wojskową, która postawiła sobie za zadanie walkę o niepodległość aż do zwycięskiego końca, tzn. aż do usunięcia z ziem polskich wszystkich wojsk obcych - sowieckich i niemieckich. Wówczas w grę nie wchodziło zajęcie Wileńszczyzny i Wilna przez wojska litewskie. 18 Jeszcze w czasie wakacji spotkali się z pułkownikiem Edwardem Perkowiczem. Jest o tym wzmianka w III tomie "Monte Cassino" Melchiora Wańkowicza w wydaniu rzymskim. Wańkowicz wspomina tam swą rozmowę z płk. Perkowiczem, który mówi o tych młodych chłopcach: J postanowili założyć Ligę Wolnych Polaków, aby podjąć walkę ideowa z wypaczeniami dokonywanymi przez obóz pilsudczykowski, przez rządy pułkowników. Dlaczego ta grupa była nieprzychylnie nastawiona do obozu piłsudczy-kowskiego? Grupa w swoich założeniach była antypiłsudczykowska w tym znaczeniu, że nie akceptowała rządów generałów i pułkowników, które nastały po śmierci Piłsudskiego. Żyła natomiast duchem idei federacyjnych Pitsudskiego, jego polityką wschodnią. Z kolei u piłsudczyków elementy religijne, chrześcijańskie były minimalnie uwzględniane. U nas pierwiastki te były bardzo silnie podkreślane. Koncepcja ideowa dotycząca życia społecznego i gospodarczego wychodziła z pryncypiów nauki społecznej Kościoła. Natomiast w sferze koncepcji politycznej opieraliśmy się na piłsudczykowskich założeniach federacji i polityki wschodniej. Celem było stworzenie płaszczyzny porozumienia się z mniejszościami narodowymi na wschodnich kresach Rzeczypospolitej. W liceach przemysłowych głównym organizatorem konspiracji był Staszek Kulesza, później mój przyjaciel, towarzysz broni i przez pewien czas, paradoksalnie, także mój podwładny. Tak się zaczęła moja praca konspiracyjna. Początkowo była ona bardzo banalna. Od listopada 1939 r. dostawałem wydawane przez ZWP gazetki "Za naszą i waszą wolność". Moim zadaniem było rozpowszechniać je w liceum i wśród znajomych. Po latach opublikowano, spisany w 1942 r. w Kujbyszewie, raport Tadeusza Dworakowskiego o działalności ZWP.1) Czy chciałby Pan coś dodać do zawartych tam informacji? Tadzik Dworakowski w swoim raporcie popełnił kilka pomyłek. Po pierwsze napisał, że nasze pisemko "Za naszą i waszą wolność" ukazało się w grudniu 1939 roku. W rzeczywistości był to przełom października i listopada, ponieważ pamiętam, że tuż po przysiędze miałem pierwsze egzemplarze do kolportażu. Błąd ten może wynikać z faktu, że Tadzik włączył się w działalność ZWP dopiero w grudniu 1939 r. i składał przysięgę znacznie później niż ja, choć w redakcji pisma był, w odróżnieniu ode mnie, praktycznie prawie od początku. Ja do redakcji wszedłem dopiero w roku 1941, po aresztowaniu Tadzika. 1) Materiały historyczne KIK, Kraków, nr 1/1992, s. 149-153 19 Korzystając z okazji chciałbym sprostować nieścisłość, która wkradła się do pierwszego tomu "AK w dokumentach" (str. 460), gdzie można przeczytać, że "BiP" na terenie Wilna wydaje 1500 egzemplarzy gazetki "Polska w walce", 400 egz. "Za naszą i wasza wolność" pismo młodzieżowe oraz ulotki okolicznościowe. Otóż nie było to 400 egz. Do druku używaliśmy białkówek. Odbijaliśmy na nich tyle egzemplarzy ile się dało. Największy nakład jednego numeru, jaki udało się odbić to było 2 tyś. egzemplarzy, a najmniejszy - 700. Zależało to od tego jak mocna była białkówka. Odbijaliśmy do skutku, tj. aż do jej zniszczenia. W II tomie "AK w dokumentach" (str. 40) stwierdza się: Stale zdarzały się wypadki bardzo ostrego bicia komsomolców jako spontanicznego odruchu młodzieży. Młodzież wydawała w Wilnie swoje pismo "Za naszą i wasza wolność". Tu już nie jest podany nakład pisma. Są jeszcze dalsze tego typu wzmianki, ale sądzę, że to wystarczy. Powtarzam: liczba jednorazowo wydanych egzemplarzy wynosiła od 700 do 2.000. W sprawozdaniu Tadeusza Dworakowskiego wymieniono kilka starszych osób współpracujących z pismem. Czy ktoś został pominięty? Poza prof. Zygmuntem Kwiatkowskim pamiętam jeszcze także dr. Zielińskiego. Oczywiście były także inne osoby, ale ich nazwisk niestety nie znam. Pamiętam jedynie, że często chodziłem po jakieś materiały do starszego już mężczyzny, który mieszkał na ulicy Mostowej. Tak jak wspomniał Tadzik, w piśmie poruszaliśmy tematy przede wszystkim "bogoojczyźniane". Były to teksty, których celem było podtrzymywanie na duchu społeczeństwa Wileńszczyzny. Zamieszczaliśmy również artykuły informacyjne o bieżącej sytuacji oraz teksty omawiające przyczyny klęski wrześniowej. Reprezentowaliśmy nurt piłsudczykowski, dlatego braliśmy w obronę ówczesny rząd, ale jednocześnie ostro krytykowaliśmy zachowanie indywidualnych członków tego rządu, także niemoralne posunięcia rządowe, np. pacyfikacje wsi na Wołyniu. Czy oprócz kolportażu gazetek zlecano Panu wtedy inne zadania? Jednym z moich pierwszych zadań był wyjazd do Kowna. W listopadzie 1939 r., w czasie odprawy drużynowych, którą prowadził plutonowy Staszek Kulesza "Eskula", ktoś zaproponował, aby stworzyć legion polski w Finlandii. Oddział ten miałby wziąć udział w wojnie fińsko-sowieckiej. Pomysł się wszystkim spodobał, ale trzeba było przejechać z Wilna do Kowna. Była to wyprawa praktycznie na wariackich papierach. Nie wolno było przejeżdżać dawnej granicy polsko--litewskiej. Potrzebna była specjalna przepustka. Nikt z nas nie miał dostępu do takich dokumentów. Odpowiedziałem, że spróbuję się dowiedzieć czy istnieją takie możliwości. Ojciec jednego z moich kolegów, Heńka, o ile się nie mylę, Hrynkiewicza, pracował na kolei i akurat często jeździł na trasie Wilno-Kowno. 20 Powiedział, że spróbuje mi pomóc. I rzeczywiście, wkrótce dowiedziałem się, że mogę pojechać parowozem w charakterze palacza. Był tylko jeden warunek: tego samego dnia muszę wszystko załatwić. Przedstawiłem ten plan Staszkowi Kuleszy, on skonsultował się z oficerem z Garnizonu Miasta Wilna o pseudonimie "Średni" (nazwiska nie znam). Oficer wyraził zgodę. W Kownie miałem zgłosić się do honorowego konsula Finlandii. Miałem przedstawić mu propozycję udziału dwóch plutonów polskich ochotników w wojnie z Sowietami. Moim zadaniem było również dostarczenie jakichś materiałów do konsulatu angielskiego przy Alei Wyzwolenia. Mieściła się tam komórka polskiego wywiadu. Kierowała nią przeurocza dama, nazwiska niestety nie znam, władająca biegle kilkoma językami. W Kownie zgłosiłem się do konsulatu angielskiego. Rozmawiałem ze wskazaną kobietą. Usłyszałem, że według jej wiadomości Finowie niechętnie odnoszą się do takich pomysłów, ale będzie pamiętała o tej sprawie. Skierowała mnie do honorowego konsula Finlandii, tam miałem ustalić dalszy bieg sprawy. Konsul potwierdził wersję, że Finowie niechętnie myślą o stworzeniu takiego oddziału. Spytał się jednak, ile osób możemy wysłać. Odpowiedziałem, że około dwóch plutonów, czyli 120 osób. Z powrotem do Wilna przewoziłem instrukcje do pracy wywiadowczej na terenie Wilna i Wileńszczyzny. Nasz wywiad interesował się wtedy m. in. lokalizacją jednostek armii sowieckiej. W styczniu 1940 r. ponownie wyjechałem do Kowna, gdzie skontaktowałem się z konsulem jeszcze raz. Odpowiedział, że być może zaistnieje potrzeba wystania polskiego oddziału do Finlandii. Kazał czynić przygotowania. Musiałem szybko przekazać przełożonym tę informację. Wróciłem do parowozowni. Spytałem się maszynisty, kiedy można wyjechać do Wilna. Kazał czekać i wyszedł. Po kilkunastu minutach wrócił i od razu spytał się: - Ile litrów wódki obiecuje Pan za tę podróż. Dałem pieniądze na dwa litry. Te dwa litry wódki sprawiły, że Litwini zatrzymali ruch na całej linii Kowno-Wilno. Zapalili po prostu czerwone światła, a my przez cały czas mogliśmy jechać setką. Czy powstał ten Legion Polski? Nie, ponieważ wojna fińsko-sowiecka wkrótce skończyła się. W styczniu albo lutym dostałem polecenie wytypowania pięciu ludzi, którzy nadawaliby się do konspiracji. Miałem w ramach drużyny stworzyć sekcję. Szybko ich wytypowałem. Po raz pierwszy w życiu zostałem dowódcą. W lutym lub marcu 1940 r. zostałem skierowany na szkolenie wojskowe, była to tzw. tajna podchorążówka. Najpierw przerabialiśmy przygotowaną jeszcze przed wojną dla Wojska Polskiego książkę instruktażową "Podręcznik dowódcy drużyny i plutonu". Potem mieliśmy zajęcia praktyczne, które polegały na tym, 21 że w umówionych miejscach spotykaliśmy się, ktoś przynosił pistolet lub karabin (kiedyś był nawet pistolet maszynowy, były również granaty) i uczyliśmy się posługiwać bronią. Składaliśmy, rozbieraliśmy, staraliśmy się nie tylko zapoznać się z budową broni - ale także uczyliśmy się operować nią. Przytoczę przykład naszego idiotycznego postępowania. Mieliśmy kiedyś szkolenie wojskowe na Zwierzyńcu, w piwnicy domku jednorodzinnego. Było nas czternastu czy piętnastu ludzi, dlatego była to bzdura konspiracyjna, bo jak można grupować tylu ludzi na raz. Byliśmy tam zamknięci, kiedy nagle wyraźnie słyszymy, że jest nalot policji litewskiej i jakichś cywilów. Pierwszym odruchem było przypuszczenie, że Litwini wpadli na nasz trop. Tymczasem okazała się, że nic o nas nie wiedzieli. Była to grupa, która obchodziła dom po domu i sprawdzała stan przygotowań do obrony przeciwlotniczej. W tej piwnicy stał rząd butelek z różnymi przetworami: szczawiem, pomidorami i z czymś jeszcze. Napięcie rosło i tak się niefortunnie złożyło, że potrąciłem jedną butelkę. Ta się zachwiała, uderzyła w drugą i kolejno cały rząd butelek zaczął się przewracać. Powstał okropny rumor i słyszymy jak na górze pytają, co się tam dzieje. Gospodarz był niesłychanie przytomny, chyba dzięki temu jeszcze żyję. Odpowiedział: - Prawdopodobnie szczury ganiają i przewrócili/ butelki. Na szczęście Litwini nie zainteresowali się tymi szczurami. Potem, już podczas okupacji niemieckiej, gdy były szkolenia do grup dywersyjnych i do "Wachlarza", dawano nam broń - pistolet, karabin, ale przede wszystkim chodziło o niemieckie pistolety maszynowe typu "empi" - i trzeba było w kompletnych ciemnościach tę broń rozebrać i złożyć. Ale najtrudniejszą sztuką było co innego. Wprowadzano delikwenta do pomieszczenia kompletnie ciemnego i mówiono mu: - Na stole masz "empi", wszystkie części są wyjęte, masz go złożyć w takim a takim czasie. Kiedy pierwszy raz to robiłem, to kląłem i złorzeczyłem strasznie, ale okazuje się, że umiejętności ludzkie są nieprawdopodobne. Później niektórzy osiągnęli taką wprawę, że cały "empi" składali w kompletnych ciemnościach w ciągu minuty. Mnie potrzeba było trochę więcej czasu. Pamiętam jeszcze, że mieliśmy wykłady z oficerami na tematy taktyczno-obronne i walk w mieście, ale to było w 1941 roku. Rozdział III Pod sześcioma okupacjami Przeżył Pan faktycznie trzy okupacje: sowiecką, litewską i niemiecką... O nie, faktycznie znacznie więcej. Najpierw była sowiecka, później litewska, potem znowu sowiecka, potem była niemiecka, potem sowiecka i znowu litewska, czyli summa summarum sześć okupacji. A do tego trzeba jeszcze doliczyć tę peerelowską po 1945 roku w Polsce. Czyli razem było ich nawet siedem. Która z tych okupacji była najgorsza? Czy metody stosowane przez okupantów były identyczne, czy poszczególni okupanci różnili się między sobą metodami stosowanymi wobec Polaków? Były podobieństwa, ale nie można powiedzieć, że była tożsamość. Niewątpliwie najbardziej terroryzującymi metodami posługiwali się sowieci, najmniej terrorystyczni byli Litwini. Czy to znaczy, że Niemcy nie używali metod terrorystycznych? Nie, też używali, ale proszę pamiętać, że stosunek Niemców do ludności w tzw. Ostlandach był inny niż w Generalnej Guberni. My - jako Polacy - mieliśmy większy margines swobody w Ostlandach niż w Generalnej Guberni. Uważam, że najtrudniejsze były okupacje sowieckie, ta druga (od czerwca 1940 do czerwca 1941 roku) i ta od lipca 1944 (do mego wyjazdu z Wilna w lutym 1945 i później). Jak układały się stosunki z Litwinami? Czy ich zachowanie wobec Polaków zmieniało się, czy było stałe? Nastroje ciągle zmieniały się. Żołnierze polscy uchodzący na Litwę we wrześniu 1939 roku na ogół byli tam przyjmowani serdecznie i życzliwie. Kiedy Litwini zajmowali Wilno 28 października 1939 roku, pierwsze tygodnie ich bytności były również życzliwe. Od stycznia 1940, jak to pamiętam, zaczęły dominować tendencje nacjonalistyczne i szowinistyczne. W miarę upływu czasu te nastroje coraz bardziej narastały. W maju 1940 r. podczas nabożeństwa w kościele św. Kazimierza zaszedł pewien obrazujący to incydent. Na wszystkich Mszach Świętych śpiewaliśmy Boże coś Polskę..., Litwini niejednokrotnie przeszkadzali nam, ale, że byli mniej liczni, nie mogli nas w kościele przekrzyczeć, a raczej prze-śpiewać. Wtedy bili nas. Osobiście raz miałem głowę rozbitą, gdy jakiś Litwin 23 uderzył mnie kastetem. Nuncjusz apostolski, który miał siedzibę w Kownie, kiedy otrzymał meldunki, że Litwini biją Polaków w kościołach, przyjechał do Wilna. Akurat zatrzymał się w kościele św. Kazimierza. Kiedy w kościele zaczęła się bitka, wyszedł od głównego ołtarza, żeby uspokoić ludzi. Litwini nie zorientowali się, że to jest nuncjusz apostolski i pobili go tak jak Polaków. Wtedy dopiero osobiście przekonał się, że jednak Litwini biją Polaków. W maju 1940 r. zostałem zatrzymany przez Litwinów... ... gdy w rocznicę śmierci Józefa Piłsudskiego składał Pan wieńce przy grobie Marszałka?2' Tak, wtedy przekonałem się, że Niemcy dobrze wyszkolili policję litewską. Po wejściu na posterunek pierwsze ciosy pałką gumową zadali mi w ramiona i w szyję. Było to celowe, zostałem oszołomiony, straciłem siłę w ramionach. Później bili mnie po całym ciele, po plecach, pośladkach, piersiach, nogach. Cofnąłem się pod ścianę i osunąłem się na podłogę. Dopiero wtedy policjanci przestali bić. Jeden z Litwinów podszedł do mnie i powiedział: - No ;' co, polska ropucho? Trzeba wiedzieć, że na Litwie największą zniewagą było właśnie nazwanie kogoś ropuchą. Tymczasem właśnie ten Litwin miał taką spłaszczoną, wykrzywioną, żabią twarz. Kiedy spojrzałem na niego, wyobraziłem sobie wielką żabę. Nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem. W efekcie znowu zaczęli mnie bić. O moim aresztowaniu dowiedzieli się rodzice. Matka udała się do profesora Rudolfa Nowowiejskiego (był to brat Feliksa, tego słynnego kompozytora). W czasie wojny pracował on jako tłumacz przy Generalkomisarzu, czyli generalnym gubernatorze Ostlandu, więc był w bardzo dobrych stosunkach z Niemcami. Przed wojną moja matka i profesor Nowowiejski razem działali w komitecie rodzicielskim. Kiedy udała się do niego z prośbą o pomoc, popełniła pewien nietakt. Krzyknęła do niego: - Pan swojego syna ratował i uratował. Rozumie Pan, jak bardzo nam zależy na uratowaniu mojego. Jak mówiła mi później, profesor Nowowiejski odpowiedział: - Pani Oleńko, to nie będzie prosta sprawa, ale zrobię. wszystko, aby pomóc. Jeszcze tego samego dnia profesor przyjechał do naszego domu, ale powiedział, że Niemcy chcą dostać pieniądze. Rodzice zebrali żądaną sumę i wykupili mnie. Po ponownym wkroczeniu wojsk sowieckich w czerwcu-lipcu 1940 r. Litwini znów byli przychylnie ustosunkowani do Polaków. We wrześniu, po referendum na temat przyłączenia Litwy do Sowietów, nastroje popsuły się. Litwini zaczęli współpracować z okupacyjną władzą sowiecką. Oczywiście nie wszyscy, ale 2) Piotr Niwiński Garnizon konspiracyjny miasta Wilna, s. 63, Toruń 1999 r. 24 bardzo dużo z nich podjęło współpracę z NKWD. Sytuacja ta trwała do czerwca 1941 r. Od wejścia wojsk niemieckich do września 1941 r. znowu stosunki w Wilnie były ciepłe, jednak już od września zaczął dominować litewski szowinizm i nacjonalizm. Szczególnie dawali się nam we znaki tzw. Szaulisi. Ci Litwini/ którzy wcześniej współpracowali z NKWD, w większości zaczęli współpracę z Gestapo. Były w nim specjalne jednostki litewskie/ tzw. "Saugumo Policijos", które tropiły wszelką polską działalność konspiracyjną. Historyk wileńskiej konspiracji Piotr Niwiński podaje, że dowódcami plutonów ZWP byli: Roman Kukołowicz, Stanisław Kulesza (ps. "Wiktor"/ "Eskula"), Tadeusz Dworakowski (ps. "Stefan"), Jerzy Igliński (ps. "Listowski"), Bogdan Zaborowski (ps. "Balladyna") i Tadeusz Rymiński (ps. "Orkusz").3* Czy wszyscy zostali wymienieni? Do dzisiaj żyją tylko dwie osoby, które były w składzie pierwszego zespołu dowódców plutonów ZWP: Tadeusz Rymiński "Orkusz" i ja. Przedstawiona w tej książce sytuacja to był stan w pewnym określonym momencie. Ulegał on nieustannym zmianom. Najwyżej notowanym dowódcą plutonu był Stanisław Kulesza. Trwało to aż do jego aresztowania przez sowietów. Potem uciekł on z pociągu, którym sowieci wywozili więźniów. Podobna sytuacja zaistniała z Tadeuszem Dworakowskim, ale dostał się on do armii Andersa i zmarł prawdopodobnie na tyfus w Kazachstanie. Następnie miejsce Kuleszy zajął Jerzy Igliński "Listowski". Był on jednocześnie dowódcą plutonu i szefem całości. Staszek Kulesza wycofał się z działalności, gdyż był bardzo maltretowany przez NKWD. Po Iglińskim najważniejszą osobą był Tadeusz Rymiński, jednak wkrótce również i on wycofał się z czynnej działalności. Po nim ja zostałem dowódcą, pełniąc tę funkcję do lutego 1945 roku, kiedy zapadła decyzja, abym wyjechał do tzw. "Polski lubelskiej" i tam tworzył dalsze zalążki konspiracji. Czyli z wymienionych osób najdłużej do zespołu komendy należeli Tadeusz Rymiński oraz ja. Skoro wyjaśniłem tę kwestię, wróćmy do roku 1941. W lutym lub styczniu odbyła się odprawa dowódców drużyn, którą prowadził Staszek Kulesza. Byli na niej dowódcy drużyn i dowódcy sekcji. Na tej odprawie zostałem starszym szeregowym i otrzymałem propozycję objęcia dowództwa drużyny. Propozycję 31 Piotr Niwiński Garnizon konspiracyjny miasta Wilna, s. 38, Toruń 1999 r. 25 przyjąłem, natomiast ranga starszego szeregowego bardzo mnie rozśmieszyła, lecz ze względu na podległość wojskową nie sprzeciwiłem się. Potem Staszek zarządził ponowne złożenie przysięgi przez wszystkich dowódców i ja - już jako dowódca drużyny i sekcji - ponownie złożyłem przysięgę. To było na początku marca 1941 r. Dlaczego złożył Pan aż dwie przysięgi? Ponieważ przedtem składałem przysięgę koledze, który został aresztowany, więc żeby nie było wątpliwości, że wszyscy są po przysiędze, Staszek zarządził aby wszyscy, szesnaście osób, złożyli ją ponownie. Niektórzy po raz pierwszy, ja po raz drugi. I ta przysięga, i to spotkanie i ta nominacja, o której mówię z żartobliwym uśmiechem, były przełomowe w moim życiu. Kilka tygodni później zostaje aresztowany Staszek Kulesza oraz czołówka grupy kierowniczej ZWP Zbieramy się w gronie dowódców drużyn i zastanawiamy się co robić dalej. Okazuje się, że nasz plutonowy Jurek Ozimek też został aresztowany. Mimo to nikt z dowódców drużyn nie został aresztowany ani nikt nie był inwigilowany. Wyciągamy wniosek, trafny jak się później okazało, że Jurek Ozimek nie sypie. Podobnie jak i Staszek Kulesza. Prawdopodobnie trzymają się dzielnie, mimo że mamy wiadomości, iż NKWD obchodzi się z nimi równie nieludzko jak Gestapo w stosunku do członków podziemia na terenie Generalnej Guberni. Wyłaniają się trzy stanowiska: pierwsze - rozwiązujemy się i czekamy na dalszy rozwój sytuacji; drugie - nie rozwiązujemy się, ale zawieszamy działalność i czekamy na rozwój sytuacji; trzecie - nie rozwiązujemy się i nie zawieszamy działalności, prowadzimy ją dalej tak jak to było dotychczas ustalone. Po długiej, momentami burzliwej dyskusji wybieramy wariant trzeci. Pan był za trzecim stanowiskiem? Tak. Ale wyłonił się następny problem - kto obejmie funkcję dowódcy plutonu? Nikt nie chciał. Zapada głuche milczenie, decyzja odnośnie dalszej działalności jest, natomiast nie ma chętnego na zostanie komendantem. Trwa to minutę, dwie, wszyscy spoglądamy na siebie. I w końcu odzywam się: - Jeżeli zgodzicie się, to mogę zostać dowódcą plutonu. Współpraca z kolegami układała się bardzo dobrze, byli lojalni i chętnie ze mną współpracowali. Taka sytuacja trwała do lipca 1941 roku... ... czyli do wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej. Czy rozkazy dotyczące działalności zmieniły się po jej wybuchu? O tyle się zmieniły, że organizacja wojskowa okrzepła i był większy porządek i dyscyplina. Natomiast nie było zmian dotyczących charakteru naszej 26 działalności. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej kursujemy w terenie, zbieramy broń i amunicję. W lipcu 1941 r. ma miejsce pierwsze spotkanie ze Staszkiem Kuleszą dowódcą kompanii i Jasiem Mackiewiczem "Kordianem", który był szefem ZWĘ Składam wtedy raport ze stanu plutonu, z działalności z ostatnich czterech miesięcy. Oddaję pluton pod komendę Staszka Kuleszy "Waltera". Następuje pewna konsternacja. Na zebraniu jest także oficer o pseudonimie "Średni". Był delegatem komendy obszaru ziem północno-wschodnich i komendy miasta. Wtedy ktoś powiedział: - Właściwie sprawa jest prosta, prowadź dalej ten pluton, bądź nadal dowódcą tego plutonu. Było mi bardzo przyjemnie, ale jednocześnie ogromnie bałem się. Trzeba było mieć odpowiednie przygotowanie, a ja? Owszem, poczucie odpowiedzialności miałem, ale znacznie gorzej było z przygotowaniem. Jego brak nadrabialiśmy wysiłkiem intelektualnym i wysiłkiem fizycznym. W końcu głos zabrał "Średni". Powiedział: - Mianuję obyivatela plutonowym podchorążym. W ten sposób zostałem od razu i plutonowym, i podchorążym. W lecie 1941 roku poznaję komendanta miasta, majora Władysława Zarzyckiego "Rojana". Był to człowiek wysokiej klasy i wysokiej kultury, wywarł na mnie bardzo dobre i duże wrażenie. Bardzo rzadko wydawał mi rozkazy, najczęściej była to sugestia poparta wysokim autorytetem osobowym i moralnym; - Panie Podchorąży, trzeba zrobić to i to. Można powiedzieć, że to od chwili poznania się z majorem "Rojanem" nabyłem umiejętności wydawania poleceń i rozkazów oraz egzekwowania ich. Współpraca z majorem nauczyła mnie też przyjmowania rozkazów i podporządkowywania się im. Dzięki niemu nauczyłem się również trzeciej, wielkiej umiejętności: słuchania innych. Spotkanie z "Rojanem" stało się przełomowym wydarzeniem w moim życiu. Ojciec Piotr Rostworowski i ksiądz Kardynał Stefan Wyszyński uformowali moją strukturę duchową, ale to major "Rojan" wykształcił we mnie umiejętności rozkazywania, walki i wykonywania poleceń. Również w lipcu zostałem zaproszony do ścisłego kręgu ideowego ZWP Związek Wolnych Polaków działał w dwu płaszczyznach - ściśle wojskowej (i w tej był podporządkowany SZP-ZWZ-AK) oraz ideowej (tu był niezależny od struktur wojskowych i prowadził samodzielną działalność). W warstwie ideowej ZWP był trójstopniowy. Pierwszy stopień to właśnie Związek Wolnych Polaków, drugi - Liga Wolnych Polaków, trzeci - Legia Wolnych Polaków. Wtedy zostałem akredytowany do drugiego stopnia, czyli do Ligi Wolnych Polaków. Była to grupa złożona z trzydziestu paru osób wybranych z ZWP i mających związki z płk. Perkowiczem jeszcze z okresu przedwojennego. Na spotkaniach Ligi omawiane były problemy ideowe i organizacyjne. Natomiast unikano rozmów na tematy ściśle wojskowe - chyba, że zmuszała do tego sytuacja. 27 Dopiero później zostałem wprowadzony do Legii Wolnych Polaków/ która składała się dosłownie z kilku osób, ale dzięki temu organizacja przetrwała represje NKWD. W czasie drugiej swojej okupacji Sowieci w dużym stopniu rozpracowali ZWP i aresztowania objęły jego członków, natomiast nie doszli do tego, że jest to organizacja trójstopniowa. W listopadzie 1941 r., już za czasów okupacji niemieckiej, była kolejna wpadka. Niemcy dotarli aż do Ligi i gwałtownie ścigali związanych z nią ludzi, szczególnie Staszka Kuleszę i mnie. Nigdy natomiast ani Niemcy, ani Sowieci nie doszli do Legii. Mieli wprawdzie niejasne przeczucie, że nie jest to ugrupowanie jedynie dwustopniowe, ale do ostatniego stopnia nie doszli. Nie dotarli tam, ponieważ była to bardzo zakonspirowana i licząca zaledwie kilka osób grupa kierownicza i decyzyjna. W szczytowym okresie działalności Legia liczyła około ośmiu osób. Kiedy zostałem do niej włączony, było nas sześciu. Do końca wojny zostały cztery osoby. Ponad 2/3 grupy kierowniczej ZWR a zatem Ligi i Legii, zostało zlikwidowane przez okupantów, przez Niemców lub Sowietów. Najbliższe grono, w którym się obracałem, liczyło 18-19 osób. Wojnę przeżyło 6-7 osób. Kto kierował całym ugrupowaniem? Jaś Mackiewicz "Kordian", potem Jerzy Igliński "Listowski", następnie Staszek Kulesza "Walter" i w końcu ja. Rozdział IV Na celowniku Gestapo We wrześniu 1941 r. Związek Wolnych Polaków przeprowadził akcję ratowania archiwaliów z biur, przede wszystkim z Gebietskommissariat Wilna-Stadt.41 Czy uczestniczył Pan w tych akcjach? Byłem jedną z osób, które wykradały te dokumenty. Pod koniec 1941 r. dowiedzieliśmy się, że Niemcy chcą przeprowadzić remont tego budynku. Podstawiliśmy Niemcom firmę, w której zostali zatrudnieni nasi ludzie. Pakowaliśmy materiały w nosiłki, potem przysypywaliśmy je gruzem i wynosiliśmy do samochodu. W ten sposób uratowano bardzo cenne materiały. Jakie były dalsze Pana losy? Prowadziłem prace konspiracyjne w ZWP i w Lidze, byłem dowódcą plutonu, choć już poczynałem sobie bardziej roztropnie niż poprzednio. Nabyłem pewnego doświadczenia i dojrzałości, i uczyłem się konspiracji od majora "Rojana". Po wybuchu wojny ze Związkiem Sowieckim i wkroczeniu Niemców do Wilna Szaulisi i Tautiniusy podjęli współpracę z Gestapo. Na efekty nie trzeba było długo czekać: po trzech miesiącach następują masowe aresztowania polskich konspiratorów. W końcu września Niemcy aresztują Jasia Mackiewicza i niektóre inne osoby z kręgów kierowniczych ZWP i Ligi. Od jesieni 1941 r. w bazach budowanych w Ponarach przez władze sowieckie, a przeznaczonych na zbiorniki płynnego paliwa, Niemcy i ochotnicze litewskie oddziały specjalne (tzw. Ypating Buriai) dokonują masowych eksterminacji ponad 100 tysięcy osób. 70 tysięcy z nich to Żydzi, obywatele polscy. Resztę stanowią Polacy. Były dni, w których mordowano - niejednokrotnie w sposób bestialski, szczególnie w stosunku do kobiet - do 8 tysięcy osób. Właśnie na Ponarach został rozstrzelany Jaś Mackiewicz. 41 Piotr Niwiński Garnizon konspiracyjny miasta Wilna, s. 90, Toruń 1999 r. 29 Wkrótce dostajemy wiadomość z komórki wywiadu ZWZ, że Gestapo posiada listę osób/ które mają być aresztowane. Na tej liście jestem również ja. Powiadamia nas o tym por. "Średni" i żąda opuszczenia Wilna. Z wielką niechęcią oddałem dowództwo jakiemuś absolwentowi szkoły rzemieślniczej przy ul. Kopanicy. Na imię miał Zbyszek, nazwiska i pseudonimu nie pamiętam. Był to bardzo dzielny rzemieślnik, ślusarz. Natomiast wszystkie kontakty przekazałem Zbyszkowi Kuligowskiemu, który był podchorążym. Któregoś dnia rano, był to chyba koniec października, obudziłem matkę, ojca i babcię, i powiedziałem, że muszę opuścić dom. Oczywiście w domu rozpacz i płacz matki. Mając ze sobą tylko przygotowany poprzedniego dnia plecak, wyszedłem z domu prosząc, aby absolutnie nikt za mną nie wychodził. Pierwsze kroki - mimo, że byłem powaśniony z Panem Bogiem - skierowałem do Ostrej Bramy. I stała się rzecz dziwna. Dzisiaj rozumiem, że była to chwila opatrznościowa, ale wtedy wydawało mi się, że był to paradoks. Kiedy wchodziłem do Ostrej Bramy, kobiety śpiewały godzinki, akurat ten werset: Przybądź nam litościwa Pani ku pomocy i wybaw nas z potężnych nieprzyjaciół mocy... Bardzo głęboko przeżyłem te słowa. Byłem na Mszy Św., a potem poszedłem na ulicę Beliny, gdzie miałem spotkać swoją koleżankę, Zosię Matusiewicz "Izabelę". Razem ruszyliśmy w świat. Miejscem naszego postoju miały być majątki Bohusz-Szyszków w okolicach Woropajewa, 180 km na północy-wschód od Wilna. Już dzisiaj nie mogę przypomnieć, ile dni wędrowaliśmy pieszo, aby tam dotrzeć. Zostaliśmy bardzo serdecznie przyjęci. Ulokowano nas w majątku Białe u Hanki Szyszkówny (dodam, że były dwa majątki - Czarne i Białe). Po miesiącu z Inka Biełousówną wróciliśmy do Wilna, aby zorientować się, jaka jest sytuacja. Nadal było źle. Trzeciego dnia po naszym wyjściu w domu moich rodziców było Gestapo. Przeprowadzono bardzo szczegółową rewizję, pytano się gdzie jest syn. Rodzina, zgodnie zresztą z prawdą, odpowiedziała że nie ma pojęcia. Po dziesięciodniowym pobycie w Wilnie, z powrotem wyruszyliśmy w drogę. Zawędrowaliśmy aż w pobliże Koniecpola, który był własnością hr. Łopacińskie-go, do majątku Biełousów (nota bene to jest właśnie ta rodzina, o której Henryk Sienkiewicz wspomina w "Trylogii"). Ze względu na bardzo trudne warunki byliśmy tam dość krótko i wróciliśmy do Wilna. Dowiedziałem się, że Zosia i Helenka Popinigisówne, które również opuściły Wilno i wróciły w tym samym czasie co ja, zatrzymały się u siebie w domu i natychmiast zostały aresztowane przez Gestapo. Zginęły, podobnie jak Jaś Mackiewicz i inni, 12 maja 1942 roku, rozstrzelane przez Litwinów na Ponarach. Siedziałem w Wilnie luty, marzec, kwiecień i część maja. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że okazało się, iż "Listowski" zaginął (właściwie po dziś dzień nie wiadomo co się z Nim stało)... 30 31 ... został zamordowany? Nie wiadomo. Wyjechał w teren na jedną z placówek ZWR Ta placówka mieściła się gdzieś na południe od Mołodeczna. Dotarł tam, zagospodarował się. Po kilku dniach wyruszył w teren na objazd mniejszych placówek ZWR Dotarł do pierwszej z nich. Gdzie - tego już nie pamiętam. Stamtąd wyjechał do następnej, ale już do niej nie dotarł. Siad po nim zaginął. Po nim przejściowo dowództwo objął Staszek Kulesza, a po moim powrocie do Wilna przekazał komendę ZWP w moje ręce. Uważał, że jego pobyt w więzieniu za czasów sowieckich, gdzie był torturowany przez NKWD, nadwerężył jego psychikę i dlatego miał trudności z prowadzeniem całości organizacji. Poprosił mnie, abym przejął komendę ZWP i prawie przez cztery miesiące byłem komendantem Związku. Ile osób wchodziło wówczas w skład ZWP? Druga połowa 1941 i pierwsza połowa 1942 roku to okres największego rozkwitu Związku. Imiennych spisów oczywiście nie było. Prowadziliśmy spisy, ale tylko i wyłącznie liczbowe. Rozmieszczaliśmy te oszacowania na mapie, żeby się orientować, gdzie ilu jest ludzi. W lutym-maju 1942 r. było nas ponad 6 tysięcy. Sześć tysięcy? To było mniej niż w drugiej połowie 1941 r./ bo wtedy szacowaliśmy Związek na około 8 tysięcy, ja zaś miałem 6 tysięcy podkomendnych. Jednak Piotr Niwiński podaje inne liczby. Według jego badań, we wrześniu 1941 r. ZWP liczył około 5 tysięcy osób/ a potem liczba ta obniżyła się do około 1500.5' Liczba podana w książce Piotra Niwińskiego jest prawdziwa, ale dotyczy tylko pewnego okresu, ponieważ przez cały czas stan jednostek ulegał zmianom. Już w 1941 r. podjęto próbę przeliczenia stanu osobowego jednostek, ale byty duże trudności z przeprowadzeniem takiego spisu. Ludzie przenosili się, były aresztowania, były wywózki, mimo to staraliśmy się robić to dokładnie. Kiedy uważaliśmy, że jakieś liczby są zawyżane, powtarzaliśmy liczenie. Według naszych szacunków, ZWP liczył w okresie największego rozwoju około 8 tysięcy osób. Przyczynił się do takiego rozwoju komendant jednostek w terenie "Aleksander", niestety do dzisiaj nie znam jego nazwiska. Był synem bogatego ziemianina z Wileńszczyzny. Był bardzo energiczny, miał bardzo dużo znajomych i krewnych w terenie. Jeździł po Wileńszczyźnie, Łotwie, Litwie i zakładał 5) Piotr Niwiński Garnizon konspiracyjny miasta Wilna, s. 90, Toruń 1999 r. 32 oddziały ZWĘ Rymiński wybierał z tych grup ludzi do działalności ideowej i politycznej, zaś "Aleksander" do działalności wojskowej. Niestety "Aleksander" też zginął, ale znacznie później, w nie wyjaśnionych okolicznościach. Też gdzieś wyjechał i nie wrócił. Nie wiadomo, czy go złapano i zastrzelono czy zginął w walce. W maju 1942 r. ponownie zostałem zmuszony do opuszczenia Wilna. Jaś Mackiewicz został przeniesiony z gmachu Gestapo do szpitala na Zwierzyńcu. Zdecydowaliśmy się go odbić. Niestety, komenda Ziem Północno-Wschodnich nie zgadzała się na tę akcję. Początkowo wyrażono zgodę, ale wkrótce wycofano ją. Musieliśmy zrezygnować z odbicia naszych chłopców. Cała akcja byłaby szalenie prosta. W szpitalu byli nasi ludzie, mieli oni zmylić straże litewskie, bo więźniów pilnowali Litwini. Chłopcy mieli tylnym wyjściem wycofać się poza teren szpitala, a tam już czekalibyśmy na nich. Do Wilii było stamtąd niedaleko, później mieliśmy przeprawić się do Zakrętu. Tam czekałyby środki transportowe i natychmiast Jaś i inni mieli być wywiezieni z Wilna. Jednak komenda nie wyraziła zgody, a w parę dni później Niemcy w jakiś sposób dowiedzieli się, że była przygotowana akcja odbicia. Zaczęli szaleć, ścigali Staszka Kuleszę i mnie. Wilno zostało oplakatowane listami gończymi za Staszkiem i za mną. Podejrzewali, że to my organizowaliśmy odbicie. Pomysł rzucił Zbyszek Kuligowski, opracowanie operacyjne było moje, a Staszek był naszym doradcą. Wprawdzie psychicznie nie wytrzymywał większych napięć, prosił o nie delegowanie go do żadnych samodzielnych akcji, ale znakomicie wykonywał wszelkie zlecenia i rozkazy. W maju 1942 r., parę dni przed nieudaną próbą odbicia Jasia z rąk Gestapo, dostałem od niego ze szpitala ostatni gryps. Pisał, że rzecz cała została ujawniona, że znowu wszystkich (a było ich trzech) zabiorą do Gestapo. Pisał również, że zdaje sobie sprawę z tego, iż dla niego nie ma już ratunku. Wiedział, że Niemcy albo go wykończą w katowni, albo zabiją w czasie egzekucji. Swój gryps skończył takim czterowierszem: Trzy znam ja prawdy, oto one: Ojczyzna, Naród, Chrystus Król Choć umęczone ciało skona Sam duch zwycięży poświst kul. Ten jedyny gryps Jasia przechowałem przez całą wojnę i przywiozłem go tutaj, do tzw. "Polski lubelskiej". Kiedy matka Jasia przyjechała z Wilna (było to pod koniec 1948 lub na początku 1949 r.), uznałem że należy jej ten gryps przekazać i ku mojej wielkiej rozpaczy gryps zaginął. W Wilnie było już ciasno, więc postanowiłem opuścić miasto. Wyszedłem z Czesiem Zajewskim i znowu powędrowałem na Wileńszczyznę. Cześ zatrzymał się w Woropajewie bądź w Postawach u hrabiostwa Przeździeckich. Przed 33 laty Przeździecki był w Eaton kolegą szkolnym późniejszego króla Anglii Edwarda VII. A ja powędrowałem do Białego. Majątek ten był teraz właściwie już tylko moim miejscem postoju. Od czerwca 1942 r. kursowałem regularnie między Wilnem a terenem, nie wiedząc o tym, że moi koledzy i ja zaangażowani jesteśmy w akcję "Wachlarz". Przewoziliśmy środki wybuchowe na Łotwę, na północno-zachodnie tereny Białorusi (tej sowieckiej z 1939 roku), na Litwę i Wileńszczyznę. Był to V odcinek "Wachlarza". Tak było do końca 1942 roku. Chyba w listopadzie rozkazano nam zorganizowanie wywiadu na liniach kolejowych idących na wschód w kierunku frontu. Sieć obserwatorów na kolei została w pełni uruchomiona. Bardzo dzielnie pomagali w tym kolejarze w Łyntupach, Postawach, Woropajewie, Głębokim, Mołodecznie i Dyneburgu. Działaliśmy tak do stycznia 1943 r. W lutym znowu wróciłem do Wilna. Był wtedy szykowany zamach na szpicla Gestapo, niejakiego Orłowskiego. Jest to sprawa po dziś dzień niewyjaśniona. Całą akcję oddano w moje ręce. Dzisiaj widzę, że przesadziłem z tą akcją. Dlaczego? Nasycenie terenu naszymi ludźmi w stosunku do zadania było bardzo duże. Właściwie to cud Boży, że nie wpadliśmy. Ponieważ Orłowskiego wszyscy mieli dosyć, postanowiliśmy więc tak nasycić teren grupami likwidacyjnymi, aby w żaden sposób nam nie uciekł. Orłowski nie miał regularnej trasy, ani stałych środków transportu. Chodził pieszo, jeździł dorożką, czasami korzystał z samochodu Gestapo. Zamach na Orłowskiego miał być wykonany na Zarzeczu. Na Zarzecze prowadziły trzy wejścia, trzy drogi. Orłowski mógł również wjeżdżać od Belmontu, tam były dwa wejścia. Wszystkie pięć dróg obstawiono, nazwijmy to szumnie, zamachowcami. Jednak około godz. 16.00 przyszedł porucznik, nie pamiętam nazwiska, i powiedział: - Panie podchorąży, proszę zlikwidować akcję. Oczywiście doszło do awantury między mną a nim. Porucznik zachował się bardzo roztropnie: powtórzył, że taki jest rozkaz komendy obszaru i odszedł. Przez jakiś czas walczyłem ze sobą, ale w końcu doszedłem do wniosku, że rozkaz jest rozkazem. Z ciężkim sercem zacząłem kolejno likwidować grupy bojowe, informując je, że mają przekazać broń i rozejść się do domów. To był luty 1943 roku. Wtedy też po raz pierwszy zostałem odznaczony Krzyżem Walecznych za akcje w ramach "Wachlarza"... ... i chyba za likwidację posterunków w akcji na Orłowskiego? Można by powiedzieć, że również za posłuszeństwo. Bardzo przeżyłem ten moment. Major "Rojan" odczytał akt nadania Krzyża Walecznych. Po raz 34 pierwszy wyszła na jaw moja próżność i pycha. Mówiąc uczciwie, byłem dumny i pyszny z odznaczenia mnie, ale każdy człowiek ma swoje słabości. Od marca lub kwietnia 1943 r. już nieustannie kursowałem między miastem i terenem. Miałem kontakty m. in. z partyzantką "Kmicica", pierwszą grupa polskiej partyzantki działającej w Puszczy Kobylnickiej. Czy wtedy poznał Pan "Kmicica"? Tak. Po raz pierwszy zetknąłem się z nim - wiedząc, że to jest właśnie on - w 1942 roku w Postawach. Znajdowały się tam nasze łączniczki z Wilna, a oddziały litewsko-niemieckie rozpoczęły pacyfikację tego rejonu w związku z zabiciem przez partyzantkę paru Niemców i urzędników litewskich. Pacyfikację przeprowadzano bardzo okrutnie, bezwzględnie mordowano ludność i palono okoliczne wsie. Kiedy tam dotarłem, okazało się, że nasze łączniczki zostały już wywiezione. W lipcu albo sierpniu 1943 r. miałem się ponownie zgłosić do "Kmicica". Poproszono mnie o przywiezienie z Wilna radiostacji dla oddziału. Pomimo, że komenda powiatu była bardzo przeciwna temu przedsięwzięciu, zdecydowałem się pojechać. Przebrałem się w chłopskie ubranie i wyruszyłem konnym wozem/ na którym była ukryta radiostacja. Miała ona być uruchomiona l września -w czwartą rocznicę wybuchu wojny. Zatrzymano mnie w Postawach. Skierowano do komendanta powiatu, którym był pewien leśniczy. Bardzo go nie lubiłem. Po pierwsze - był bardzo kostyczny, po drugie - był bardzo bezwzględny w stosunku do swoich podkomendnych, a po trzecie - pił więcej niż należało i niż mógł. Kazał mi zostawić radiostację u niego. Tam też dowiedziałem się, że "Kmicic" został zlikwidowany przez partyzantkę sowiecką. Opuścił Pan Postawy i... W listopadzie 1943 r. jechałem do Duneburga. Gdzieś pod Ignalinem pociąg wpadł na miny. Nie wiadomo, czy była to robota partyzantki polskiej czy sowieckiej. Miny były założone niefachowo. Wybuch nastąpił nie pod lokomotywą, ale pod wagonami pasażerskimi, więc było bardzo dużo zabitych i rannych. W przedziale, w którym jechałem, zginęły dwie osoby. Moi rodzice wiedzieli, że będę jechał tym pociągiem, szukali w kostnicach moich zwłok. Nie wiedzieli czy przeżyłem. Wróciłem z tej wyprawy moralnie stłamszony. Widząc taką ilość niewinnych ofiar zacząłem zastanawiać się jaki sens ma wojna, jaki sens ma zabijanie, jaki sens ma niszczenie. Po powrocie do Wilna poszedłem do kościoła Ojców Dominikanów pod wezwaniem Św. Ducha. Usiadłem w ławce. Nie wiem, czy modliłem się, czy tylko myślałem. Jak już mówiłem, 19 września 1939 roku pokłóciłem się z Panem Bogiem. Obraziłem się na Niego, bo dopuścił do klęski Polski. 35 W pewnym momencie ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Mój pierwszy odruch to sięgnięcie po pistolet (stale chodziłem z parabellum). Obejrzałem się. Za mną stał ksiądz, który powiedział: - Panu coś musi bardzo dolegać, czy mogę w czymś pomóc? Okazało się, że był to ksiądz profesor Józef Wojtukiewicz, znany pedagog i wychowawca młodzieży. Poszliśmy do jego mieszkania. Bałagan był niesamowity, taki typowy porządek naukowca. Nawet nie można było zorientować się, gdzie można usiąść, ale ks. Wojtukiewicz znakomicie się orientował co gdzie jest i piorunem znajdował potrzebne rzeczy. Zaczęliśmy rozmawiać. Po tym spotkaniu szybko pogodziłem się i wróciłem do Pana Boga. Drugim istotnym momentem była matura. Swój egzamin dojrzałości zdawałem w lutym 1944 roku na tajnych kompletach. Zdałem, acz nie celująco. To było jedno z silniejszych przeżyć. Człowiek był zaangażowany w konspiracji, a jednocześnie dokształcał się siedząc w melinach, albo na tajnych zajęciach. Dla mnie to było bardzo silne przeżycie, nie zapomnę tego do końca życia. Było mnie przykro, że tak się stało, że nasi profesorowie nie stosowali wobec nas żadnych ulg, byli surowi i wymagający. 36 Raz jeszcze odwiedziłem Hankę Szyszkównę. Dobrze się stało, że wróciłem/ bo właśnie na tamtych terenach miała miejsce pacyfikacja niemiecka. Dowiedzieliśmy się, że Niemcy wiedzą, iż na północny wschód od Postaw i Woropajewa ukrywają się Hanka Szyszkówna i Maja Mackiewicz, a w majątku Mosyrz - siostra Józefa Piłsudskiego. Panny Piłsudskiej w Mosyrzu już nie zastałem, wobec tego wywiozłem Hankę i Maję aż na Litwę. Obie panienki ulokowano w domu lekarza litewskiego, ordynatora szpitala w Poniewieżu, pułkownika wojsk litewskich Wincentego Gudialisa. Był to przedziwny dom i panowały tam przedziwne stosunki. Pani Gudialis była Polką, z domu Szyszkówna, siostrą gen. Bohusz-Szyszko, wielką patriotką polską. Państwo Gudialis mieli troje dzieci - Witolda, Monikę i Donatę. Pani domu była propolska i antyniemiecka. Witek, najstarsze dziecko, nie był antypolski, ale zdecydowanie proniemiecki. Monika reprezentowała stanowisko podobne do matki, czyli sprzyjała Polakom, ale poczuwała się do tego, że jest Litwinką, zaś najmłodsza Donata była zaciekłą litewską szowinistką. Ich tata był człowiekiem wykształconym o szerokich horyzontach. Był wielkim patriotą litewskim, rozumiejącym sytuację geopolityczną Litwy. Przed wojną był ministrem zdrowia w rządzie prezydenta Smetony. Nie mówił tego publicznie, ale dawał do zrozumienia, że ówczesna polityka litewska nie jest mu bliska. Kiedyś przy stole toczyła się dyskusja na temat zajęcia Wilna 28 października 1939 r. Wtedy po litewsku wypowiedział słowa, które wszystkich zaskoczyły: - Taip Yilnius musu, no Kaunas Rusu. Co oznaczało: Wilno zostało litewskie, ale Kowno [całą resztę Litwy] oddaliśmy Rosjanom. To był autentycznie wielki Litwin o szerokich horyzontach politycznych. Chyba wiedział kim jestem, a w każdym razie domyślał się tego, ale udawał, że o niczym nie wie. Tylko od czasu do czasu jego żona instruowała mnie, że będą goście, a wśród nich ludzie, którzy nie powinni mnie u nich widzieć. Witek Gudialis był z tego samego rocznika co i ja. W jakimś stopniu był podobny do mnie. Jeśli brało się fotografie jego i moją, to w pewnych ujęciach nie można było nas odróżnić. Kiedy wróciłem do Wilna, natychmiast poprosiłem aby wyrobiono mi dokumenty na nazwisko Witolda Gudialisa, syna Wincentego. Kiedyś potem będąc na Litwie znalazłem się w pewnym domu, gdzie było przyjęcie i przedstawiono mnie tam jako Witolda Gudialisa. Po czterdziestu, może pięćdziesięciu minutach podchodzi do mnie pani domu i mówi: - Słuchaj, trzeba coś zrobić. Zdziwiony pytam, co się stało. Okazuje się, że przyjechał autentyczny Witek Gudialis. Natychmiast opuściłem ten dom. Sytuacja powtórzyła się podczas Powstania Wileńskiego. Ten autentyczny Witold Gudialis został w Wilnie i znaleźliśmy się w tym samym domu. Nagle gospodarze zorientowali się, że jest dwóch Witoldów Gudialisów. Niezwłocznie wyjaśniłem im powstałą sytuację. 37 Rozdział V W wywiadzie AK Piotr Niwiński podaje, że na początku 1940 r. pewna liczba członków ZWP przeszła do dyspozycji Oddziału II, to znaczy wywiadu, w Dowództwie Wojewódzkim SZP.6) Czy uczestniczył Pan w takich działaniach? Takich działań podejmowaliśmy dużo. Miały one zarówno charakter bojowy, jak i specjalny. Dla przykładu opowiem Panu o moich negocjacjach z Niemcami... ... z kim? ... z Niemcami. We wrześniu lub październiku 1943 r. major "Rojan" skierował do mnie panią Emilię Ozimek z informacją, że należy się szybko spotkać w związku z bardzo pilną sprawą. Miałem udać się do kwatery pułkownika Aleksandra Krzyżanowskiego "Wilka". W domu tym przywitała mnie jakaś kobieta. Kiedy powiedziałem, że mam spotkać się z pułkownikiem "Wilkiem", gospodyni zatrzęsła się, chyba ze strachu. Uspokoiła się dopiero po moim wyjaśnieniu, że przyszedłem na polecenie majora "Rojana". Wtedy wyszła i po kilkunastu minutach stanąłem przed obliczem "Wilka". Natychmiast zwrócił się do mnie: - Pan jest w dobrych stosunkach z majorem "Rojanem". Odpowiedziałem, że nie wiem czy są to dobre stosunki, ale wydaje mi się, że "Rojan" ma do mnie zaufanie. - No właśnie - stwierdził "Wilk". - Chcemy podjąć rozmowy z Niemcami. Proszę udać się do "Rojana" i powiedzieć, że kazałem Panu zwrócić się z tym do niego. "Wilk" nie ujawnił, dlaczego mamy rozmawiać z Niemcami i kto ma prowadzić te rozmowy. Dopiero w rozmowie z "Rojanem" dowiedziałem się szczegółów. Okazało się, że jakiś czas temu Niemcy zwrócili się z propozycją uwalniania zatrzymanych w związku z działalnością konspiracyjną, ale wobec których nie ma poważnych zastrzeżeń. Chodziło o osoby, które np. przechowywały gazetki lub ulotki. W ten 6) Piotr Niwiński Garnizon konspiracyjny miasta Wilna, s. 63, Toruń 1999 r. 38 sposób Niemcy chcieli udowodnić, że rozumieją nasze dążenia do uzyskania większej swobody i nie chcą karać ludzi za gazetki. Dlatego zaproponowali, że umożliwią wykupywanie więźniów skazanych za te sprawy. Niemcy chcieli otrzymać 50 dolarów za każdego zwolnionego, a była to duża kwota, równowartość miesięcznego żołdu. Zgodziłem się z "Rojanem", że należy podjąć te rozmowy. l wtedy "Rojan" zaskoczył mnie: - To dobrze - powiedział - bo chcę, aby to Pan udal się na spotkanie z tymi Niemcami. Dosłownie zamurowało mnie. Stanąłem okoniem. Tłumaczyłem, że nigdy takich rozmów nie prowadziłem i nie chcę prowadzić: - Panie majorze, znam siebie i wiem, że potrafię zginać w walce, ale nie mogę zapewnić, że zniosę tortury i bicie, jeżeli zostanę aresztowany. Poprosiłem, aby delegował kogoś innego. "Rojan" odparł, że sprawa jest bardzo pilna, bo są nowe duże aresztowania i trzeba zatrzymanych wyciągnąć: - Panie podchorąży, ja nie mam innej osoby do dyspozycji. Dlatego są dwie możliwości - albo Pan moją prośbę spełni, albo będę musiał wydać rozkaz. Na wszelki wypadek dostanie Pan truciznę, proszę ją przykleić pod podniebienie. Gdyby Pana aresztowali i zaczęli torturować, proszę ją połknąć. Po długiej rozmowie zgodziłem się. Przekazano Niemcom sygnał, że zgadzamy się na spotkanie. Kto prowadził te wstępne, przygotowawcze rozmowy? Nie wiem. Przypuszczam, że ktoś od "Rojana". Zawarto wtedy z Niemcami umowę, że przychodzimy w umówione miejsce bez broni i bez ochrony. W promieniu 200 metrów żadna strona nie umieści posterunków obserwacyjnych. Z naszej strony sprawami organizacyjnymi zajęła się Emilia Ozimek. Poprosiłem ją, żeby przygotowała dobrej i mocnej wódki: - Pani Emilio, naprawdę chcę mocnej wódki. Mam mocną głowę i mogę dużo wypić. Chcę ich upić. Spotkanie zaczęło się około dziesiątej w nocy. Zgodnie z umową przyszedłem sam. Niemców było trzech. Tak jak chciałem, pani Emilia przygotowała wódkę. Początkowo nie chcieli pić, ale po pierwszych trzech kieliszkach nabrali ochoty. Rozmowy trwały całą noc. Między godziną drugą a trzecią nad ranem zaczęliśmy spisywać na papierze nasze ustalenia. W porozumieniu nie było żadnego nazwiska, napisano jedynie "strona polska" i "strona niemiecka". Tekst był gotowy po czwartej. I wtedy omal nie dałem się nabrać. Pod koniec rozmów Niemcy zaproponowali, że odwiozą mnie samochodem. Początkowo chciałem się zgodzić, ale w ostatniej chwili uświadomiłem sobie, że może to być podstęp. Przecież umowa z Niemcami gwarantowała bezpieczeństwo tylko w strefie 200 metrów. Gdybym wsiadł do ich samochodu, zapewne znalazłbym się w więzieniu. Odmówiłem. Kiedy wychodziliśmy z mieszkania, jeszcze raz zwróciłem się do Niemców: - Panowie pamiętacie, że zawarliśmy porozumienie, że do określonej godziny nie będzie żadnej obserwacji. 39 - Tak. Pamiętamy o tym i przypuszczamy, ze z polskiej strony nikt nie będzie chciat nas likwidować - odpowiedzieli. Żachnąłem się: - Panowie nas obrażacie. Polacy maja swój honor. Dotrzymujemy umów, dlatego możecie być pewni swego bezpieczeństwa. Czy Niemcy dotrzymali umowy i zwalniali aresztowanych? W zasadzie tak, chociaż niekiedy nie chcieli wypuszczać konkretnych osób. W niemieckim obozie koncentracyjnym w Prowianiszkach siedział ksiądz profesor Michał Klepacz, późniejszy biskup, a w okresie uwięzienia Prymasa Wyszyńskiego przewodniczący Episkopatu. Chcieliśmy go wyciągnąć, ale Niemcy nie zgodzili się. Uratowaliśmy za to jedną z naszych dziewczyn, która miała szczególne zasługi dla polskiego wywiadu. Jakie? Miała niemiecki typ urody, a dzięki bardzo dobrej znajomości języka niemieckiego została zatrudniona w komendanturze polowej wojsk niemieckich na północnym wschodzie. Był to sztab zajmujący się linią frontu od bagien poleskich aż po Leningrad. Dziewczyna została sekretarką ważnego sztabowca, chyba pułkownika. Niemiec miał tak duże zaufanie do niej, że kiedy opuszczał gabinet, nawet na dłużej, to zostawiał ją w środku i zamykał na klucz. Utrzymywałem z nią kontakt, dziewczyna dostała od nas aparat fotograficzny i robiła zdjęcia dokumentów, a byliśmy tak pewni siebie, że załatwiła mi przepustkę do komendantury. Kiedy zrobiła zdjęcia, przychodziłem do budynku i odbierałem od niej mikrofilmy. Po pewnym czasie Niemcy zorientowali się, że ktoś w sztabie współpracuje z polskim wywiadem. Cały personel został poddany obserwacji, sfotografowali nawet nasze spotkania. Abwehra wytypowała ją, ale nie miała żadnych dowodów. Niemcy przypuszczali, że cała akcja może doprowadzić ich do ośrodka polskiego wywiadu, i to wysokiego szczebla. W końcu zdecydowali się ją zatrzymać i przesłać. Przez kilka godzin wypierała się wszystkiego, wreszcie pokazali jej zdjęcie ze mną. Struchlała. Jak później mi opowiadała, nie wiedziała co odpowiedzieć. Postanowiła "zrobić z siebie idiotkę": - Nie, ja z tym Panem nie spotykałam się. Macie moje zdjęcie, macie jego zdjęcie i zrobiliście fotomontaż. Przesłuchujący ją niemiecki oficer dostał szału, walnął pięścią w stół i ryknął: - To skandal, takiej bezczelności ze strony polskiej jeszcze nie doznałem. Polski wywiad starał się o jej zwolnienie, ale były bardzo duże trudności. Czy w końcu Niemcy zwolnili ją? Nie chcieli jej uwolnić, ale ostatecznie wysłali ją nie na egzekucję, ale do obozu koncentracyjnego. Najpierw przebywała w Prowianiszkach. Kiedy dowiedziałem się o tym, zwróciłem się do "Rojana" z prośbą o zgodę na jej odbicie. 40 •'*• •".' '' /•• t1' • / t'' •• '-'." : •:,^.;^^71 Zgodził się, zacząłem przygotowywać rozbicie obozu. Niestety Niemcy musieli dowiedzieć się o naszych planach, ponieważ ją i jeszcze kilka osób wywieziono do Stutthofu. Gdy w 1945 r. wojska sowieckie zbliżały się do obozu, Niemcy wsadzili więźniów na barki, które zacumowali przy wyspie Rugii. Moja znajoma podsłuchała tam rozmowę, z której wynikało, że barki mają być zatopione w morzu. Powiedziała o tym dwóm swoim koleżankom. Postanowiły uciekać. Udało im się wyjść pod eskortą Niemki po żywność. Po drodze rzuciły się na nią i zabiły. Uciekły do lasu, ukrywały się do czasu wejścia wojsk sowieckich. Po wojnie ożeniła się, ma męża, jest szczęśliwą matką i babcią. Czy wykonywał Pan inne zadania związane z wywiadem AK? W listopadzie 1943 r. rząd polski w Londynie podjął decyzję o powołaniu drugiego garnituru Komend AK na ziemiach, do których roszczą pretensje władze sowieckie. Miesiąc później na komendanta Obszaru Ziem Północno-Wschodnich desygnowano majora "Rojana". Wyznaczone zostało nowe zadanie: wytypować i zorganizować małe zakonspirowane grupy, których zadaniem będzie przechowanie polskości na tych ziemiach do czasu ich wyzwolenia z rąk sowieckich. Zadanie było proste, ale znając system sowiecki niewykonalne. NKWD inwigilowało każdą działalność, miało wszędzie swoich agentów. Dlatego należało ustalić fundamenty, na których należało budować w tych warunkach ducha polskości. W pomoc przychodzą historiozofowie różnych narodowości i kierunków filozoficznych, którzy zgodnie stwierdzili, że są to wiara, historia, język i obrzędy. Ale jak szukać zalążków tych grup? Pomogli nam księża, którzy uczestniczyli w konspiracji, m. in. Władysław Kisiel, Kazimierz Kucharski, Giedymin Pilecki, Romuald Swirkowski, Aleksander Zienkiewicz, Henryk Hiebowicz... Na szczególną uwagę zasługuje ks. Pilecki, który jako jedyny w Polsce wydawał pismo dla kapelanów i oficerów oświatowych AK "Sursum Corda" oraz ks. Zienkiewicz, który razem ze zgromadzeniem Sióstr Nazaretanek, jeszcze przed wspomnianą decyzją Rządu w Londynie, podjął takie działania na terenie Nowogródka i Nowogródczyzny. Dzięki nim na Kresach powstały liczne zespoły ludzi świeckich, zajmujące się podtrzymywaniem polskości i szerzeniem wiary katolickiej. Uczestniczył Pan w tworzeniu tych grup? Tak. "Rojan" delegował mnie do tego zadania. Wyszukiwałem odpowiednie osoby lub jeździłem do ludzi wskazanych przez niego. Co się stało z tymi grupami? Istnieją nadal. Niektóre z tych zespołów ujawniły się dopiero we wrześniu 1993 r., podczas pielgrzymki apostolskiej Jana Pawła II na Litwę i Łotwę. 42 Przetrwały w ukryciu i konspiracji 49 lat. W świetle tych danych bardziej zrozumiały staje się wybuch ognisk polskości i katolicyzmu na olbrzymich obszarach ziem północno-wschodnich, nawet tych sprzed rozbiorów w XVIII wieku. Pod koniec 2000 r. Warszawę odwiedził przedstawiciel tych grup. Rozmawiał z niektórymi członkami Episkopatu. Potem dowiedziałem się, że w czasach Związku Sowieckiego grupy te znacznie rozszerzyły swoją działalność i obecnie działają nie tylko na terenie Wileńszczyzny, Nowogródczyzny, Litwy i Łotwy, ale istnieją również na terenie Białorusi, w Azji posowieckiej, na północy Rosji w Archangielsku, na południu w Odessie i na wschodzie Rosji we Władywostoku. Jak to się stało, że tak bardzo rozwinęła się działalność tych grup? Są ludzie, którzy chcą działać mimo bardzo trudnych warunków. Traktują to jak powołanie życiowe. Osoby te cieszą się wśród rdzennej ludności rosyjskiej i muzułmańskiej dużym autorytetem. Szanują ich za to, że modlą się i nie wstydzą się swojej wiary. Grupy te reprezentują znacznie wyższy poziom kultury niż ludność miejscowa - nie klną, zachowują się przyzwoicie, okazują sobie szacunek, są wykształceni. Ludzie z tych grup łatwiej niż inni zakładają ośrodki religijne, budują kościoły. Proszę tylko nie sądzić, że są to takie same kościoły, jak w Polsce. Przeważnie są to zwykłe szopy, które przeznacza się na miejsca kultu religijnego. Jeden z księży na terenach zauralskich założył już 50 takich kaplic. Zdarza się, że władze lokalne przychylniej odnoszą się do tych grup, niż do cerkwi prawosławnej. Ale wróćmy do czasów wojennych. Jesienią 1943 r. major "Rojan" powiedział, że nowym dowódcą ZWP będzie porucznik "Słowianin" (który później został kapitanem). Bardzo niechętnie zareagowaliśmy na tę informację. Poinformowałem "Rojana", że mamy zastrzeżenia wobec "Słowianina". "Rojan" odpowiedział: -Ano, wiośnie. Musicie stwierdzić, czy rozpoczął wspólpra-cc z Niemcami. Wcześniej bardzo dobrze zasłużył się. W dodatku nie złapaliśmy go na żadnym paskudnym uczynku i dlatego nie chce się go pozbywać. "Rojan" zadecydował, że "Słowianin" będzie dowódcą ZWĘ natomiast ja zostanę jego zastępcą. Kiedy to usłyszałem, krzyknąłem: - Panie majorze, mam być ko-lo człowieka, który jest podejrzewany o współpracę z Gestapo7 To jest bardzo trudne zadanie, ogromne obciążenie psychiczne. - Tak, zdaję sobie z tego sprawę, ale w tej chwili nie mamy fachowej kadry wojskowej i nie mogę go eliminować tylko dlatego, że mamy pewne podejrzenia. Muszę mieć niezbite dowody - odpowiedział "Rojan". Przez kilka miesięcy współpracowałem ze "Słowianinem". W tym czasie nikt z jego najbliższego otoczenia nie został zadenuncjowany do Gestapo. 43 Notowałem, jak wykonywał polecenia. Na ogół dość wiernie je spełniał. W tej sytuacji zdecydowałem się na szczerą rozmowę. W styczniu 1944 r. wyjechaliśmy pod Wilno do majątku, który był własnością kolegi "Słowianina". Postanowiłem go upić. Kiedy zauważyłem, że był już oszołomiony alkoholem, spytałem: - Panie kapitanie, mówi się, że współpracuje Pan z Gestapo. Co Pan na to? Zapadło kłopotliwe milczenie. "Słowianin" natychmiast otrzeźwiał: - A skąd Pan o tym wie? Powiedziałem, że nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, ale są to informacje pochodzące od naszego wywiadu. "Słowianin" przełamał się. Zaczął opowiadać, jak doszło do podpisania przez niego współpracy z Gestapo. Mówił, tak jak obecnie robią to kolejne lustrowane osoby, że nie przekazywał ważnych informacji, że nikomu nie zaszkodził, na nikogo nie donosił itd. Przy najbliższej okazji zreferowałem "Rojanowi" rozmowę ze "Słowianinem". Major powiedział, że muszę zdobyć dowody na to, iż faktycznie współpracował on z Niemcami. Wkrótce zwróciłem uwagę na to, że "Słowianin" przekazywał mi dowodzenie wszystkimi najniebezpieczniejszymi akcjami. Chciał się Pana pozbyć? Nie miałem na to dowodów, chociaż niektóre sytuacje były naprawdę bardzo dziwne. Przy ulicy Wiwulskiego znajdowało się małe getto żydowskie. Przebywało tam około stu osób. Pewnego dnia "Słowianin" poinformował mnie, że zgłosiła się grupą konspiracyjna z tego getta. Moim zadaniem będzie nawiązanie z nią kontaktu i ustalenie zasad dalszej współpracy. "Słowianin" powiedział, że miejsce, czas i hasło spotkania z przedstawicielem żydowskich bojowców poznam później. Idąc na spotkanie stwierdziłem, że teren jest obserwowany przez jakichś ludzi. Wzbudziło to moją czujność, poprawiłem pistolet za pasem. Zacząłem pilnie przyglądać się otoczeniu. Spotkałem się z przedstawicielem Żydów, wymieniliśmy się informacjami, ustaliliśmy formy pomocy dla getta i miejsce następnego spotkania. W czasie rozmowy zobaczyłem, że okolica jest penetrowana przez grupę mężczyzn. Kiedy odchodziłem, zauważyłem że dwaj z nich podążyli za mną. Zacząłem kluczyć, jednak nie odstępowali. Zgubiłem ich dopiero po przejściu przez kilka przechodnich podwórek. Zameldowałem o tym "Rojanowi". Odpowiedział, że jest to tylko dowód pośredni, więc muszę dalej tkwić obok "Słowianina". Wkrótce miałem kolejny sygnał ostrzegawczy. Dowiedziałem się, że aresztowany został Żyd, z którym miałem spotkanie. Jeszcze kilka razy odnosiłem wrażenie, że "Słowianin" zastawiał na mnie zasadzki, abym wpadł w ręce Niemców. Dzięki pomocy Pana Boga, ze wszystkich wychodziłem obronną ręką. 44 W pewnym okresie ukrywałem się w mieszkaniu młodego małżeństwa na ulicy Poznańskiej. Była to świetna kryjówka. Znakiem rozpoznawczym była doniczka z kwiatami. Kiedy wychodziłem, przestawiałem ją w inne miejsce. Okazało się, że następnego dnia po mojej wyprowadzce była w ich domu rewizja. Pytali się, dlaczego ta doniczka stoi właśnie w tym miejscu. Zameldowałem o tym "Rojanowi". Wtedy podjął decyzję, że ja i "Słowianin" udamy się w teren. Każdy z nas będzie miał inne zadanie, ale nadal miałem obserwować jego zachowanie. Kiedy moje podejrzenia potwierdzą się, miałem o tym powiadomić "Rojana". Spytałem "Rojana", czy - i w jakiej sytuacji - będę mógł sam podjąć decyzję. - Tylko wtedy, kiedy będzie Pan posiadał niezbite dozuody, ze on pracuje na rzecz Gestapo - odpowiedział. W terenie zaskoczyły mnie dwie sprawy. Po pierwsze, "Słowianin" wszelkimi metodami wykręcał się od zbrojnej walki z Niemcami. Po drugie, gorliwie zniechęcał nas do walki z partyzantką sowiecką. Czy wydał Pan wyrok na niego? Nie, nie miałem niezbitych dowodów. Po 1945 r. obaj znaleźliśmy się w tzw. "Polsce lubelskiej". Po latach dowiedziałem się, że był dyrektorem jednego z departamentów w pewnym ministerstwie, potem dowiedziałem się, że został wiceministrem, z czasem okazało się, że był członkiem PPR, a wreszcie - że pracował dla Urzędu Bezpieczeństwa. Kiedyś spotkaliśmy się na jakiejś konferencji, ale on unikał spotkania ze mną. Od kilkunastu lat już nie żyje. Jakie jeszcze sprawy wtedy Panu zlecano? W 1943 r. "Rojan" poprosił mnie, abym przygotował się do wyjazdu na Śląsk. Oświadczył, że będzie to bardzo trudna misja. Dokumenty zostaną przygotowane, muszę jedynie przygotować sobie odpowiednie alibi na tę podróż. Musiałem też przyjąć jakieś popularne na Śląsku. "Rojan" wymyślił, że będzie to Noga. Przerzuty z Generalnej Guberni na Wileńszczyznę mieli ułatwiać Ślązacy, którzy byli zatrudnieni w niemieckich służbach pomocniczych. Moje przygotowania trwały około dwóch miesięcy. Potem "Rojan" oświadczył, że sprawa jest już nieaktualna, ponieważ mają lepszych ludzi. Wiem, że tam jeździli. Przypuszczam, że decyzję o wykorzystaniu niemieckich służb gospodarczych do przerzutu broni podjęto na szczeblu komendy Obszaru Ziem Północno-Wschodnich, Czy wyjeżdżał Pan w inne strony Polski: do Warszawy/ na Pomorze? Do Warszawy nie, chociaż kiedyś miałem tam wyjechać. Wielokrotnie jeździłem w różnych kierunkach: na Litwę, Łotwę, Mazury i Warmię. Przewoziłem jakieś dokumenty, ale w większości przypadków nie znałem ich treści. 45 Wyjeżdżałem na Białostocczyznę, gdzie jeździłem w sprawach działających tam grup partyzanckich. Ich główny ośrodek znajdował się w Augustowie i Grajewie. W grudniu lub w listopadzie 1943 r. wyznaczono mnie na funkcję oficera łącznikowego między komendą miasta a Uderzeniowymi Batalionami Kadrowymi, którymi wówczas dowodził "Szablewski", czyli Bolesław Piasecki. Wtedy zaczęła się moja znajomość z późniejszymi założycielami PAX-u. Mój pierwszy kontakt z Piaseckim miał miejsce w grudniu 1943 lub styczniu 1944 roku. Poznałem całą czołową, kadrę UBK z panem Ryszardom Reiffem "Jackiem" na czele. Jakie wrażenia wyniósł Pan z tej wizyty? Ryszard Reiff żyje, niektórzy inni ludzie z tego grona też, więc nie chciałbym wypowiadać się na te tematy. Gdy chodzi o Ryszarda Reiffa, trzeba przyznać, że był to bardzo wybitny i dzielny żołnierz. A Piasecki? Miał dar mowy. Nieraz, kiedy wygłaszał przemówienia do Batalionów Kadrowych, umiał pozyskać sympatię słuchaczy oraz przeświadczenie o trafności tego co mówi. Trzeba przyznać, że UBK były bardzo bitne i dzielne. Ale były też pewne zdarzenia, które rzucają przykre światło na ich działalność. Miały miejsce kontakty z Niemcami oraz podejmowane wbrew rozkazom "Wilka" działania wymierzone w oddziały partyzantki sowieckiej. Rozkaz brzmiał: jeżeli nie będzie żadnej agresji z ich strony, to należy im pozwolić swobodnie się przemieszczać i nie rozpoczynać walki. Większość oddziałów polskich dostosowała się do tych dyrektyw. Absolutnie nie dostosował się do nich "Łupaszko", dowódca zwiadu konnego u "Kmicica", który wyszedł z zasadzki sowieckiej i złożył przysięgę, że każdy napotkany oddział sowieckiej partyzantki będzie likwidował. I dotrzymywał słowa. Rozkazowi "Wilka" nie podporządkowały się też UBK oraz oddziały "Góry"-"Doliny". Ale czy tej postawy oddziałów Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki", Adolfa Pilcha "Góry^Doliny" i innych (czy nawet UBK), którzy w tej sprawie nie podporządkowali się rozkazowi "Wilka"/ nie można wytłumaczyć właśnie tym, że aż za dobrze znali Sowietów, że przeczuwali co ich będzie czekać w razie zwycięstwa bolszewików za rok, za dwa lata?! Większość znaczących osób w AK na Wileńszczyźnie i większość osób politycznie dojrzałych zdawała sobie sprawę, że Armia Czerwona nie uszanuje autonomii jednostek AK. "Wilk" był tego samego zdania, ale zmienił je w okresie Powstania Wileńskiego. Był taki krótki okres, kiedy uwierzył, że można porozumieć się z władzami sowieckimi. Wiemy, czym to się skończyło. Wracając do Pańskiego pytania, w nim chodzi o coś innego. Jeżeli ktoś był dowódcą jednostki 46 podporządkowanej AK, to jego obowiązkiem było podporządkować się "Wilkowi". Są sytuacje, w których rozkaz zwierzchnika musi być bezwzględnie przyjęty. Tak jak w przypadku decyzji o wybuchu Powstania? Tak. Rozdział VI Powstanie w Wilnie Kiedy dowiedział się Pan o wybuchu Powstania w Wilnie? Do czerwca 1944 roku nadal kursowałem między terenem a miastem. 28 czerwca mjr "Rojan" deleguje mnie do "Szczerbca". Jestem już na przedmieściu Wilna, Lipówce, kiedy łapie mnie łączniczka Ala Jankowska i mówi, że "Rojan" kazał natychmiast wracać do miasta. A ja na to: Ala, czyś ty oszalała. Przecież ja widziałem się trzy godziny temu z majorem, mam rozkaz, mam materiały, muszę iść dalej. A Ala z wdziękiem i uśmiechem, a wdzięczna była dziewczyna, odpowiada mi: - A ja widziałam się z nim godzinę temu i masz natychmiast wrócić do "Rojona". 29 czerwca wróciłem i dowiedziałem się od "Rojana", że mam pozostać na miejscu, gdyż wydano decyzję przeprowadzenia na Wileńszczyźnie akcji "Burza" i Powstania Wileńskiego. Dlatego jestem mu potrzebny. Powiedział, że mam przydział do jednostki zgrupowanej między ul. Legionów a ul. Zakrętową. Mam udać się do wskazanego budynku, przygotować miejsce dla innych, tudzież zaopatrzenie w sprzęt bojowy i czekać na dalsze rozkazy. "Rojan" niedokładnie wiedział, kiedy dojdzie do wybuchu, ale przypuszczał, że jest to kwestia kilku dni. Wracając od niego, spotkałem swojego przyjaciela, który byt zaangażowany w "Kedywie". W euforii, że wreszcie będziemy w otwartej walce bili Niemców, ' stwierdziliśmy że brakuje nam broni. Było to przy kościele Najświętszego Serca ' Jezusowego. Na placyku przed kościołem leżały pokotem potwornie wymęczone ; oddziały niemieckie. Żołnierze głównie spali. Zobaczyliśmy, że jeden, odpoczy- ; wający na uboczu, ma piękne nowe "empi" i parę magazynków. Mrugnęliśmy do | siebie i po chwili biedak nie miał ani "empi", ani magazynków. Kazaliśmy się mu :• obrócić twarzą do ziemi mówiąc, że zostanie zastrzelony, jeżeli będzie się ruszał, i Przypuszczam, że on się nie ruszył nie dlatego, że nie chciał być zastrzelony, ale | że był tak bardzo zmęczony, iż po chwili znowu zasnął. Tak oto 29 czerwca zdo-, byliśmy w środku Wilna pierwsze "empi", co nie znaczy, że przedtem nie robili-; śmy tego typu wyczynów - ale jednak nie w Wilnie i w innych sytuacjach. ; 48 l lipca zostaliśmy zgromadzeni w domku jednorodzinnym. Było nas około 20 młodych ludzi/ kilka łączniczek i sanitariuszek. Gospodarze byli nieco przelęk-nieni, ale życzliwi i serdeczni. Zaczęliśmy organizować ewentualną obronę tego domu i sprawdzać drogi wypadu. Niestety, młodość jest młodością. Nie wystawiliśmy żadnych czujek i ubezpieczeń. Jest to przykra prawda/ ale jednak prawda. Kiedy rano obudziliśmy się, ze zgrozą stwierdziliśmy, że na podwórku biwakują Niemcy. Okazało się, że tę okolicę obsadziła jakaś jednostka artylerii przeciwlotniczej i już nie było mowy nie tylko o tym, żeby zaatakować Niemców, ale powstał problem, jak się stąd wydostać. W każdej chwili Niemcy mogli wejść do domu i stwierdzić, że jest w nim za dużo młodych ludzi, a ci młodzi ludzie mają sprzęt, który do codziennego użytku nie nadaje się. Pomogła nam gospodyni, starsza pani, która nie tracąc głowy wychodziła z domu i pokazywała nam, którędy można stosunkowo najbezpieczniej przejść. Jest też rzeczą stosunkowo przykrą przyznać się dzisiaj, że najcięższy sprzęt wynosiły dziewczęta, a my tylko lżejszy. Następnym miejscem naszego postoju było Śródmieście, w okolicach ul. Mickiewicza. Zgromadziliśmy się w mieszkaniu mojego szkolnego kolegi Stankiewicza. Po "oderwaniu się od nieprzyjaciela bez strat" - jak mówiło się w wojsku - skontaktowałem się z "Rojanem". Poinformowałem, że na starym miejscu już nas nie ma i czekamy na decyzję, gdzie mamy dalej pójść. "Rojan" powiedział, że powinniśmy udać się do dzielnicy Zwierzyniec. Tam mieliśmy zameldować się u mężczyzny, którego nazwiska już nie pamiętam. Dopiero później okazało się, że był to zastępca "Wilka". Pierwsze dni Powstania spędziliśmy na Zwierzyńcu. Doszło do kilku drobnych potyczek z Niemcami. Dwukrotnie próbowaliśmy atakować most Zwierzyniecki, ale dostaliśmy w skórę i mostu nie zdobyliśmy. Wycofaliśmy się. Dzisiaj opowiadam to z humorem, ale wtedy, gdy atakowaliśmy, nie było nam wesoło. Po latach przyznam, że byliśmy nie tylko odważni, ale i zuchwali. Niemcy byli znakomicie umocnieni, a my nie mieliśmy nawet ciężkiej broni maszynowej. Niebyłe żadnych szans na zdobycia mostu. Potem byłem przerzucony na ul. Kal-waryjską; to była decyzja płk. "Groma". Stamtąd wróciłem na Zwierzyniec. Powstał problem: jak skontaktować się z komendą miasta, która mieściła się za Wilią w Śródmieściu. Poszło kilka łączniczek - sześć, siedem. Żadna nie doszła. Na szczęście wszystkie wróciły, choć w różnym stanie. Zapadła decyzja, że ktoś ponownie musi pójść do Śródmieścia. Zgłosiłem się na ochotnika. Wiedziałem, że droga od Zwierzyńca po ujście Wilejki jest nie do przebycia. Było tam dużo posterunków niemieckich. Dlatego zdecydowałem, że spróbuję przedostać się przez Pióromont do Antokolu i przez Zarzecze do Śródmieścia. Przeprawiłem się przez Wilię czółnem (leżąc na jego dnie) na wysokości mostu strategicznego. Myśląc, że tak będzie łatwiej, wypłynąłem z góry rzeki 49 i sterowałem tylko łodzią, aby prąd zniósł mnie na przeciwległy brzeg. Bytem kilkakrotnie ostrzelany przez Niemców. Wylądowałem na brzegu antokolskim powyżej kościoła Św. Apostołów Piotra i Pawła. Potem przedzierałem się na Zarzecze. Ta część miasta była wtedy jeszcze w rękach niemieckich. Dotarłem do zbiegu ulic Popowskiej i Filareckiej. Tu zaczęły się pierwsze większe trudności, bo dalsze przejście ku Wilejce było niemożliwe. Cofnąłem się na ul. Holendernię i przenocowałem w domu państwa Pszczołowskich. W nocy zaczął się atak sowiecki, który wyparł Niemców na linię Wilejki. Cale Zarzecze i Antokol znalazły się w rękach sowieckich. Po nocnym ataku dzielnica była bardzo zniszczona. Rano doszedłem do mostu na Wilejce w pobliżu kościoła Bernardynów. Stojące tam jednostki sowieckie oświadczyły, że mnie nie przepuszczą, gdyż jest duży ostrzał. Nie mówiłem, że jestem łącznikiem AK. Prosiłem o pomoc mówiąc, że na drugim brzegu zostawiłem moją ciężko chorą rodzinę. W jednostce był "kaman-dir", z którym bardzo sympatycznie porozmawiałem i zaczęliśmy się zastanawiać, jak można przeprawić się na drugi brzeg. Przez most nie, ale przez rzekę koło mostu jest pewna szansa... Ostatecznym argumentem, który ułatwił przeprawę, było pół litra wódki... "Kamandir" wydał rozkaz ostrzału niemieckich gniazd strzeleckich, co pomogło mi w przeprawie. Przeszedłem rzekę w bród i tu następny kłopot, bo na drugim brzegu był niczym nieosłonięty placyk kilkunastometrowej długości. Zacząłem zastanawiać się, jak się przedostać? Doczołgałem się do najbliższej topoli. Usiadłem za nią. Pomodliłem się i pobiegłem przez placyk. Niemcy otworzyli ogień. Po raz pierwszy niecelny. Po raz drugi niecelny. Kiedy trzeci raz otworzyli ogień, byłem już poza ich zasięgiem. Po dotarciu do kościoła Sw. Michała już bez większych trudności dostałem się do mjr. "Rojana". Radość była wielka. Rzuciliśmy się sobie w objęcia. Przekazałem wszystkie informacje. Opisałem sytuację tak jak ją widziałem. Major przekazał wiadomości od siebie, a na koniec powiedział, że z bólem serca jest zmuszony mnie pożegnać i że muszę wracać. Odchodząc pytam: Panie majorze, czy nie ma Pan przypadkiem wódki? "Rojan" nie pił, ale kiedy dowiedział się po co mi ona, natychmiast kazał przynieść butelkę. I tak wyposażony wyruszyłem w drogę powrotną. Kiedy sowieci zobaczyli, że wracam, znów otworzyli ogień zaporowy w stronę Niemców. Przeprawiłem się na drugi brzeg Wilejki. Sowiecki "kaman-dir", który już raz mi wcześniej pomógł, gdy mnie zobaczył, wyściskał mnie i wycałował. Był niezmiernie zadowolony i zachowywał się bardzo serdecznie, a gdy zobaczył drugą butelkę wódki - jeszcze mocniej mnie wyściskał. Pożegnaliśmy się i wróciłem na Zwierzyniec. Dowódcy złożyłem meldunek o tym, co przekazał mi "Rojan". Okazało się, że musimy iść do Kalwarii Wileńskiej, gdzie było wileńskie seminarium duchowne. Spotkałem tam swoje dziewczęta z plutonu sanitariuszek i łączniczek, m. in. Dankę Ciesielską. Dostałem urlop na całą dobę. 50 Poszedłem szukać rodziców. Otrzymałem wiadomość, że zatrzymali się na Pośpieszce. Kiedy tam przyszedłem, stwierdziłem, że dom jest spalony, a zabudowania zniszczone. Wróciłem więc do naszego domu na ul. Piwną. Po pewnych perypetiach znalazłem rodziców. Po pobycie wojsk sowieckich w mieszkaniu był wielki bałagan, ale po raz pierwszy od 1941 roku spędziłem noc w rodzinnym domu. Następnego dnia wróciłem na Zwierzyniec. Dowiedziałem się, że mamy wyruszyć w szyku marszowym na zgrupowanie w rejon Miedniki-Turgiele. Wyszliśmy 13 lipca. Idąc, nie mieliśmy już żadnej wątpliwości, że z tego zgrupowania nie wyjdziemy. Droga, którą szliśmy, była już obstawiona oddziałami sowieckimi. Nad nami nieustannie latały "kukuruźniki". Jeden z dowódców drużyny zgłosił się do mnie mówiąc, że postanowił uciekać, bo nie chce iść do sowieckiej niewoli. Powiedziałem mu, że nie mogę przyjąć do wiadomości tego oświadczenia i będę musiał po 24 godzinach zameldować żandarmerii o jego dezercji, ale przez ten czas będę milczał. Znaleźliśmy się w okolicach Miednik. Wieczorem dotarła do nas wiadomość, że Sowieci aresztowali "Wilka" i cały sztab AK, a my mamy przedostać się do Puszczy Rudnickiej. Byłem najstarszy rangą. Objąłem komendę i wydałem rozkaz wymarszu. Doszliśmy do wsi Góry, która była położona na wzgórzu. Do Puszczy mieliśmy jeszcze kilka godzin marszu, zarządziłem więc parogodzinny postój. O świcie obudzono mnie, mówiąc że sowiecki major chce rozmawiać z dowódcą oddziału. Oświadczył mi, że mamy złożyć broń i podporządkować się jego rozkazom. Inaczej wyda rozkaz walki. Sprzeciwiłem się temu. Wtedy major oprowadził mnie wokół wsi i pokazał wszystkie stanowiska sowieckie. Byliśmy otoczeni, nie było żadnej szansy obrony. Major dał nam pół godziny na podjęcie decyzji. Zwołałem odprawę wszystkich funkcyjnych. Przedstawiłem sytuację. Zadałem pytanie: co mamy robić. Opinie były podzielone, sam nie miałem zdania. Pierwszy mój odruch to bić się do końca. W trakcie dyskusji stwierdziłem, że nie mogę wziąć na siebie odpowiedzialności za życie ludzi i nie wydam rozkazu obrony. Było parę osób, które nie zgadzały się ze mną. Nie było szansy na przebicie się do Puszczy? Nie, był to teren otwarty. Moim błędem było to, że wybrałem na postój tę wieś. Nie znaliśmy tych stron, a do Puszczy Rudnickiej było tylko kilka godzin marszu. Po trzydziestu minutach zgłosił się major i spytał o naszą decyzję. Odpowiedziałem, że kapitulujemy przed siłą. Traktujemy tego typu akt jako przejaw przemocy ze strony Armii Czerwonej. W tym momencie major, mimo że starał się tego nie okazywać, był bardzo zadowolony. Sądzę, że był życzliwie ustosunkowany do nas. Po złożeniu broni podszedł do mnie i poprosił o uformowanie kolumny marszowej. 51 Wracaliśmy do Miednik w otoczeniu kilkunastu żołnierzy liniowych, którzy zachowywali się godnie. Po drodze naszą grupę od Armii Czerwonej przejął major NKWD ze swoim oddziałem. Natychmiast sytuacja zmieniła się. Major NKWD nieustannie dawał do zrozumienia, że jest panem naszego życia i śmierci, że to od niego wszystko zależy. Zaczęło się walenie kolbami, groźby, poganianie nas. W Miednikach zdecydowałem się na ucieczkę. Zwróciłem się do mojego zastępcy Zbyszka Frejtaka i mojej łączniczki "Sabiny", nieprawdopodobnie dzielnej dziewczyny, z propozycją ucieczki. Oboje wyrazili zgodę. Po dwóch dniach zameldowałem się w Wilnie u "Rojana". Przyjął mnie jeszcze serdeczniej niż w czasie Powstania Wileńskiego. Postawił tylko jedno pytanie: - Co robimy dalej, panie podchorąży? - Chyba to co przedtem - odpowiedziałem. Uzgodniliśmy sposób kontaktowania się. Na koniec "Rojan" powiedział, że przedstawił mnie do nominacji na podporucznika i do odznaczenia po raz drugi Krzyżem Walecznych. Prowadziłem nasza działalność konspiracyjną do grudnia 1944 r. Dalej wydawaliśmy gazetkę. Przeprowadziliśmy kilka akcji zbrojnych wymierzonych w NKWD i żołnierzy sowieckich. Po wkroczeniu do Wilna Sowieci masowo gwałcili na ulicach kobiety. Początkowo kończyło się na gwałtach. Później, gdy zaczęły chodzić na skargę do dowództwa, po zgwałceniu zabijali je. Polskie podziemie postanowiło przeciwstawić się temu, wszystkie jednostki wojskowe związane z AK likwidowały napotykane patrole sowieckie. Były trzy takie krwawe noce w listopadzie 1944 r. 52 Rozdział VII Pętla NKWD Czy był Pan ścigany przez Sowietów? Tak. Od listopada 1944 r. zaczęła się wokół mnie zaciskać pętla. Przed Bożym Narodzeniem NKWD przyszło po mnie do domu. Wzięto ojca. Po kilku dniach do komisariatu milicji poszła matka. I tu nowy dramat. Rosjanie postawili jej warunek, że wypuszczą męża, jeżeli ja zgłoszę się na posterunek. Po długiej naradzie rodzinnej jednogłośnie postanowiono, że nie powinienem iść do Rosjan. Byłem temu przeciwny, chciałem się zgłosić. Tłumaczono mi, że nie uratuję ojca, a mnie zamkną. Rodzina stwierdziła, że moje ujawnienie się nic nie da. Nie wypuszczą ani ojca ani mnie i obaj zostaniemy wywiezieni. Ustąpiłem, ale jeszcze długo potem czułem wielki niesmak. Dopiero po wielu latach pokazano mi dokumenty świadczące, że Rosjanie i tak nie zwolniliby ojca. Ojciec przesiedział kilka miesięcy w więzieniu na Łukiszkach, a potem został wywieziony na wschód. Matka obserwowała wywózkę zgarniętych ludzi. Opowiadała, że działy się sceny rozdzierające serce. Funkcjonariusze NKWD bili więźniów po głowach, kazali im padać w śnieg i leżeć przez długi czas. Ojciec jechał do Kazachstanu przez kilka tygodni w straszliwych warunkach. Tam przydzielili go do kopalni węgla, gdzie przetaczał wózki z węglem. Na dół zjeżdżali kilka pięter na deskach, gdyż nie było wind. Po skończonej szychcie wspinali się po drabinie. W obozie siedział ze znanym polskim aktorem Janem Kurnakowiczem oraz z mistrzem Polski w boksie z 1939 r. Ten ostatni był bardzo koleżeński, pomagał słabszym więźniom oddając im swoje porcje jedzenia. Był spokojnym, potulnym człowiekiem, ale kiedyś nie wytrzymał i pobił trzech strażników. Komendant wezwał go i powiedział, że czeka go za to karcer o obostrzonym rygorze. Spytał się, kto jeszcze pomagał mu w tej bójce, bo nie wierzył, że więzień mógł sam załatwić trzech żołnierzy. Zawołał ich i kazał im bić się znowu. Walka nie trwała dłużej niż 30 sekund. Ostatecznie komendant zamknął go na siedem dni, a po trzech dniach kazał go wypuścić. Ojciec bardzo szybko opadał z sił. Na szczęście spotkał znajomego lekarza z Wilna. Ten przekonał go, aby symulował chorobę i w ten sposób dostał się do szpitala. Dzięki zaświadczeniu, że nie nadaje się do pracy zwolniono ojca z łagru. Dostał przepustkę na przejazd i suchy prowiant na dwa dni. 53 Wyszedł za bramę i wpadł w rozpacz. Był wolny, ale nie miał sił i środków, aby dojechać do Polski. Traf chciał, że podeszła do niego jakaś kobieta. Ojciec wytłumaczył jej, że został zwolniony z obozu. Wtedy ta kobieta zaopiekowała się nim. Wytłumaczyła, że nie powinien jeszcze wracać: - Josipie Josipowiczu, do Wilna daleko, a wy jesteście za słabi. Kiedy odpoczął, pojechał do Moskwy, a tam akurat trafił na pociąg odjeżdżający do Wilna. Tam po kilku tygodniach dostał papiery repatriacyjne. Do tzw. "Polski lubelskiej" wrócił z zupełnie zrujnowanym zdrowiem. Odnalazł nas w Łodzi, tam zaczął pracować. Po śmierci matki w 1960 r. przeszedł na emeryturę. Nigdy nie miał żadnych pretensji, nigdy nie wyraził żadnych zastrzeżeń odnośnie mojej decyzji z grudnia 1944 r. Charakterystyczne, że po powrocie ojciec nigdy nie wyrażał się źle o człowieku sowieckim. Mówił różne przerażające rzeczy o strażnikach, o NKWD, lecz o przeciętnym obywatelu radzieckim wypowiadał się bardzo przychylnie, wręcz serdecznie. Było to dla nas duże zaskoczenie. A w jaki sposób Pan wydostał się z Wilna? Od stycznia 1945 r. przekazywałem funkcje i szukałem okazji do wyjazdu z Wilna. Pętla wokół mnie zaciskała się coraz bardziej. Podobnie jak za okupacji niemieckiej, rozesłano listy gończe z moją podobizną. Dużym utrudnieniem dla okupanta był fakt posługiwania się przeze mnie kilkoma pseudonimami i nazwiskami. Oczywiście oficjalnie nie mogłem starać się o tzw. papiery repatriacyjne. W tej sytuacji pomocna okazała się moja działalność w czasie okupacji niemieckiej, kiedy pomagałem Żydom uwięzionym przez Niemców w wileńskim getcie. Głównie, ale nie tylko, uczestniczyłem wówczas w przerzucaniu Żydów z getta do wyznaczonych miejsc po "aryjskiej stronie". Było kilkadziesiąt takich osób, ze znanych przypomnę jedynie Ludwika Sempolińskiego, z którym mieliśmy masę kłopotów, ponieważ nie chciał ukrywać się. Na przełomie 1944/45 roku przebywał w Wilnie "lubelski minister", Władysław Wolski. Znała go i była z nim w bardzo bliskich stosunkach jedna z moich znajomych - Lena Kowalewiczówna. Poszła do niego, bardzo szczerze zreferowała całą sprawę i poprosiła o sporządzenie dokumentów dla mnie. Wolski zdenerwował się, ale skoro dowiedział się o moim wkładzie w pomoc dla getta powiedział - a był Żydem - że zrobi to dla niej, lecz pod warunkiem, że nigdy już nie przyjdzie do niego w żadnej podobnej sprawie. Eo modo lewą drogą otrzymałem oficjalne dokumenty na moje nazwisko. Z Wilna wyjechałem na początku lutego 1945 r. Po sześciu dniach dotarłem do Białegostoku. Dopiero tam poczułem się pewniej. W styczniu, jeszcze przed wyjazdem z Wilna, wyjechałem w teren, gdzieś w okolice Porudomina. Działała tam grupa partyzancka ZWP Ponieważ 54 ponownie byłem komendantem ZWP, spotkałem się z nimi. Chciałem się pożegnać. Opisałem aktualną sytuację polityczną i militarną. Na moje pytanie jakie mają dalsze zamiary, dowódca grupy odpowiedział, że nie mają zamiaru kapitulować przed Czerwoną Armią. Był to mój ostatni kontakt z terenem. Dopiero w kilka lat po wojnie poznałem dalsze losy tego oddziału. Grupa ta, licząca około 18 osób, działała na Wileńszczyźnie do 1948 roku. Pod koniec przez kilka tygodni byli ścigani przez NKWD. Nie mieli nawet dnia odpoczynku, najwyżej kilka godzin. Miejscowa ludność niezbyt chętnie użyczała gościny, bala się NKWD. W Wielki Piątek 1948 r. dotarli do jakiegoś zaścianka. Ulokowali się w dwóch domach. Wystawili straże i poszli spać. Wszyscy ze zmęczenia zasnęli. NKWD nie musiało użyć siły. Dwie osoby, dowódcę i jego zastępcę natychmiast rozstrzelano, resztę skazano na łagry. Wśród nich były także dwie dziewczyny. W 1958 r. przypadkowo spotkałem w Łodzi jedną z nich. Wróciła z obozu na wyspach Wrangla. Szukała mnie poprzez moich rodziców. Była już trochę odkarmiona, ale nadal wyglądała bardzo źle. Potem wyjechała na Dolny Śląsk, gdzie miała przebywać jej rodzina. Po odnalezieniu bliskich miała się ze mną skontaktować. Niestety, więcej już nie spotkaliśmy się. Mam tylko tę szczupłą informację. Nic więcej o niej me wiem. Czy przed wyjazdem z Wilna skontaktował się Pan z majorem "Rojanem"? Byłem u niego w styczniu. Znał już rozkaz gen. Okulickiego "Niedźwiadka" o rozwiązaniu AK. Poinformował też o mojej nominacji na porucznika. Dostałem od niego kontakty na właściwych ludzi w tzw. "Polsce lubelskiej". Tam miałem prowadzić dalszą walkę o wolną Polskę. Otrzymałem bardzo szerokie uprawnienia. - Ma Pan pelne prawo, niezależnie od miejsca pobytu, do prowadzenia działalności niepodległościowej i wojskowej. Mogłem nawet zakładać własne jednostki bez uzgodnienia z konspiracją w "Polsce lubelskiej". "Rojan" tłumaczył, że tamtejsze środowisko jest bardzo podzielone, a będąc dla nich człowiekiem całkowicie nieznanym zostanę albo źle wykorzystany, albo zepchnięty na margines. Kiedy żegnałem się z nim, nie wiedziałem że wkrótce zostanie aresztowany przez NKWD. Z "Rojanem" już nigdy więcej nie spotkałem się. Rozdział VIII W "Polsce lubelskiej" Czy po przyjeździe do Polski kontynuował Pan działalność konspiracyjną? W tzw. "Polsce lubelskiej", bo tak nazywaliśmy to nowe państwo, nawiązałem kontakty z podziemiem w Lublinie, Białymstoku, Łodzi. Najbardziej odpowiadało mi środowisko łódzkie. Byli to głównie ludzie z Wileńszczyzny. Utrzymywałem z nimi kontakty do lipca 1945 r. Wtedy poszedłem na zorganizowane na ulicy Zeromskiego spotkanie, które przekształciło się w zebranie założycielskie WiN-u. Zaproponowano mi, abym został szefem Biura Informacji i Propagandy WiN-u w Łodzi. Dyplomatycznie odmówiłem, powiedziałem, że jest to poważna propozycja i muszę się nad nią dłużej zastanowić. Ludzie ci zrobili na mnie wrażenie osób niepoważnych, które nie mają wyobraźni politycznej. Uważałem, że nie dojdzie do III wojny światowej i nie można liczyć na pomoc zachodu. Jakie nastroje panowały wtedy w Polsce? Bardzo ponure. 9 maja znalazłem się w Krakowie. Szedłem ulicą, kiedy przez "szczekaczki" podano komunikat o zakończeniu wojny i o kapitulacji Niemców. Dookoła było dużo ludzi. Spojrzałem na ich twarze. Były nieme, zacięte, bez wyrazu. Uderzał kompletny brak radości. Nie odczuwało się atmosfery zwycięstwa, zakończenia wojny. Mimo, że jeszcze nie wszyscy zetknęli się z terrorem "władzy ludowej", to nie mieli wątpliwości co nas czeka w tzw. "Polsce lubelskiej". Jednak część środowisk katolickich akceptowała te zmiany. Stanisław Stomma w swoich wspomnieniach pisze: Rok 1944 zmienił strukturę państwa, dając szansę trwałej stabilizacji. Otóż tu właśnie leży sedno sprawy, największy przewrót polityczny w dziejach Polski od czasów unii z Litwą. Zmiana sytuacji geopolitycznej - przejście od koncepcji jagiellońskiej z powrotem do państwa piastowskiego. Operacja niebywale bolesna, ale mająca sens konstruktywny^ Tu chyba nie można tak jednoznacznie mówić o odrzuceniu nowego porządku? Pana Stommę poznałem w grudniu 1943 r. w Wilnie u księdza profesora Józefa Wojtukiewicza. Już wtedy po tym spotkaniu wyniosłem mieszane, a nawet 7) Stanisław Stomma Pościg za nadzieją, s. 113, Paryż 1991. 56 wręcz przykre odczucia. Stomma chciał uchodzić za człowieka światowego, znającego realia polityczne; a jednocześnie głosił poglądy, których realizacja przyniosłaby kolejną tragedię narodową. Proponował mianowicie utworzenie u boku Niemiec legionu do walki z bolszewizmem. Zastanówmy się, jakie implikacje niosła taka propozycja. Powszechnie było wiadomo, że Armia Czerwona nie przyniesie nam wolności. Mieliśmy także świadomość, że sprzymierzony z Moskwą Zachód nam nie pomoże. W takiej. sytuacji propozycja Stommy była samobójstwem. Minęły niecałe dwa lata i Stomma pojawia się w Krakowie, gdzie wiedzie prym w środowisku "Znaku" i "Tygodnika Powszechnego". Całkowicie zmienia orientację, pisze artykuły wzywające do ugody z komunistami. Ja takich rzeczy nie robiłem. Owszem, zmieniałem swoje zachowanie w zależności od istniejącego zagrożenia, ograniczałem bądź intensyfikowałem walkę z komunizmem, ale nigdy nie uważałem, że istnieją szansę dogadania się z komunistami. Robiłem odwrotnie niż Stomma. W książce "Hańba domowa" Jacka Trznadla Jacek Bocheński fakt opowiedzenia się po strome komunizmu tłumaczy tzw. "samoułudą komunistyczną". Natomiast Andrzej Braun wskazał na panującą wtedy atmosferą porażki Polski sanacyjnej: Gdy przyszedł koniec wojny (...) mieliśmy poczucie absolutnej klęski (...) w "44 roku znów panowała pełna świadomość, że my jako Polska, wojnę przegraliśmy. A jako ludzie, po sześciu latach poniewierki i terroru, zostaliśmy pozostawieni sobie, bo rząd był w Londynie i nie był już przez sojuszników uznawany. (...) Aż drugiej strony dochodziła cała komunistyczna argumentacja: ziemie zachodnie, przemysł, reforma rolna. (...) Mówiliśmy sobie: to wszystko musi być zrobione po polsku, po naszemu, zaś propaganda oficjalna w owym czasie przecież po tej samej Imii.^ Czy zaobserwował Pan podobne postawy wśród swoich wojennych znajomych? Problem tzw. "hańby domowej", oczywiście istniał, ale nie ograniczał się tylko do lat stalinowskich. Uważam, że powinien objąć lata 1939-1989, kiedy to ze względu na swą przyszłość, karierę zawodową lub profity materialne część osób współpracowała z komunistami. Jednak znaczna część młodzieży była do takiej postawy nastawiona negatywnie. Do 1956 r. młodzież była nastawiona zdecydowanie antykomunistycznie i prokościelnie. Wynikało to z naszego akowskiego rodowodu. Szukaliśmy klucza do życia i spoglądaliśmy na świat oczyma chrześcijanina. Jednak moje pokolenie, ze względu na własne bezpieczeństwo, starało 71 Jacek Trznadel Hańba domowa, s. 168, 249, 253, Lublin 1990 r. 57 unikać manifestowania tej postawy. Z drugiej strony nie angażowano się w jakieś działania proreżimowe. W małym stopniu mówiono to co się myślało, choć w znacznie większym stopniu realizowano te myśli. Ta postawa uległa pewnej zmianie dopiero po 1956 r., kiedy nastąpiło pewne zagubienie ideowe. Oczywiście byty wyjątki, ale one zdarzają się wszędzie. Komuniści nagłaśniali nazwiska osób/ które zaangażowały się w życie polityczne i kreowali nowe elity narodowe. Nierzadko były to osoby o dużych walorach intelektualnych, nie można tego wszystkim odmówić. Z kręgu moich znajomych podam dwa przykłady. Filozof z Uniwersytetu Warszawskiego w trakcie procesów żołnierzy AK z Wileńszczy-zny był stroną oskarżycielską. Czasami, gdy znajduję się w jego towarzystwie, podaję mu rękę, by nie wszczynać awantury i skandalu, ale nigdy nie podjąłem propozycji spotkania się z nim. Drugi przykład to osoba dobrze znana tak w Polsce, jak i za granicą, uznawana w niektórych kręgach za pewien autorytet literacki. W czasie wojny był żołnierzem AK na Wileńszczyźnie, ale nasze kombatanckie środowisko nie utrzymuje z nim żadnego kontaktu. Jest dla nas zdrajcą. W procesach stalinowskich był źródłem informacji dla MBP Kiedyś, gdy poszedł odwiedzić swojego kolegę z oddziału partyzanckiego, ten zrzucił go ze schodów. Michał Jagiełło stwierdził, że po 1945 r. jednym z czynników odpychających znaczną część inteligencji od Kościoła, a przemawiających jednocześnie za opowiedzeniem się po stronie komunistów, był głęboko zakorzeniony lęk przed katolickim totalizmem.91 Czy zgodzi się Fan z tą opinią? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zastanowić się, czym jest Kościół i co sobą reprezentuje? Kościół należy rozpatrywać w trzech porządkach. Po pierwsze w hierarchicznym, czyli najwyższe duchowieństwo od Ojca Świętego aż po ludzi świeckich związanych ślubami zakonnymi. Po drugie. Kościół to także osoby przyznające się do wiary katolickiej, czyli ogół wiernych. Jednak najpełniejszym pojęciem jest to, które obejmuje po kolei Pana Boga, osoby egzystujące w sferach niebieskich tzn. dusze zbawione i aniołów. Kościół pokutujący, czyli dusze czyśćcowe oraz Kościół widzialny na ziemi. Dlatego w potocznych dyskusjach musimy uściślać o jaki porządek chodzi. Istotą Kościoła nie są żadne prawdy wymyślone przez człowieka, lecz dane nam przez Pana Boga. W ciągu wieków wnikamy w te prawdy coraz głębiej, wraz z rozwojem Kościoła. Z tych prawd wyciąga się implikacje do aktualnej sytuacji, w jakiej znajduje się Kościół, wydobywając z nich nowe treści. Najistotniejszą 9) Michał Jagiełło Tygodnik Powszechny i komunizm (1945-1953), s. 40, Warszawa 1988 r. 58 z nich jest wiara, czyli przyjęcie prawdy dotyczącej istoty Boga oraz współżycie z nim, mówiąc inaczej - zakotwiczenie się w Bogu. Jeżeli Bóg jest miłością/ to i życie musi być miłością. Świadomy katolik powinien znać naukę Kościoła, przyjmować i realizować te wskazania w mowie i w czynie. Dlatego katolik wszystkie sprawy, również publiczne, musi rozwiązywać w duchu miłości. Jeżeli moi przeciwnicy polityczni oczerniają Kościół to jako, pragnący żyć w Bogu, katolik mam obowiązek walki z tymi fałszerstwami, ale nie mogę niszczyć fizycznie głosicieli takich poglądów. Wynika to z cnoty miłości. Powróćmy teraz do Pana pytania. Z przytoczonego tekstu wynika, że pan Jagiełło totalizm katolicki rozumie jako polityczny. Jest to wielkie nieporozumienie. Faktycznie Kościół jest totalny, ale w warstwie moralnej, doktrynalnej, religijnej, mistycznej. Jednak nie w sferze politycznej i w swoich działaniach. Kościół w Polsce, w odróżnieniu od węgierskiego, podjął po 1944 roku próbę porozumienia z władzą komunistyczną. Ta próba była krytycznie oceniana nawet w Watykanie. Czy mógłby Pan wyjaśnić, dlaczego dokonano takiego wyboru? Odpowiedź nie jest prosta. Cofnę się do 1945 r. W łipcu lub sierpniu byłem w Częstochowie, traf chciał, że spotkałem księdza profesora Wojtukiewicza. Zaprosił mnie na spotkanie intelektualistów katolickich z Księdzem Prymasem Augustem Hiondem, który przebywał akurat na Jasnej Górze. Było dużo osób, m. in. bracia Braunowie, Stomma, Kossak-Szczucka, która wtedy występowała pod innym nazwiskiem oraz inni znani później działacze katoliccy. Ksiądz Prymas Hiond tylko zagaił dyskusję, nie miał żadnego dłuższego przemówienia. Powiedział jedynie, że chciałby zorientować się, jak inteligencja katolicka widzi rzeczywistość w kraju po wojnie i jaki jest jej stosunek do tej sytuacji. W dyskusji ujawniła się bardzo duża dyspersja stanowisk: od poglądu, że należy włączyć się w życie polityczne i poprzeć władzę komunistyczną, aż do absolutnego zanegowania i odrzucenia nowych rządów. Po przeszło trzygodzinnych dyskusjach Prymas Hiond oświadczył, że musi opuścić zebranie i dlatego pozwoli sobie na podsumowanie dyskusji. Jego słowa zapadły głęboko w moją pamięć: - Dla nas, katolików, nie ma problemu, gdzie mamy żyć. Jeżeli Pan Bóg każe nam być w piekle, to musimy być w piekle, ale to nie oznacza, że mamy pracować dla pieklą. Sytuacja, jaka powstała vi Polsce po wojnie, nie jest sytuacja wybraną przez nas, została nam narzucona. Jednak jest w tym jakiś zamyśl Boży, aby wystawić nas na próbę, doświadczyć nas. Dlatego musimy wyciągnqć wnioski. Po pierwsze - musimy żyć w tym ustroju, jesteśmy do tego przeznaczeń;, ale to nie oznacza, że mamy dla niego pracować. Prymas Hiond nie użył stosowanego obecnie sformułowania "znaki czasu", ale z dzisiejszej perspektywy tak odczytuję jego wypowiedź: zaistniały określone znaki czasu, 59 Po tych słowach Kardynał Hłond serdecznie wszystkim podziękował za przyjęcie zaproszenia i opuścił salę. Dyskusje trwały dalej, toczono zaciekłe spory, ale z tego spotkania jedynie ta wypowiedź jest warta przytoczenia. Wyjaśnia postawę Kościoła, odpowiada również na Pana pytanie. Opatrzność skazała nas na życie w komunizmie, musimy przyjąć to jako wyraz woli Boga, ale to nie oznacza, że mamy razem z komunistami budować ten diabelski system. 60 Dlaczego więc niektórzy księża publicznie opowiedzieli się za zmianami wprowadzanymi przez komunistów. Przykładowo ksiądz Stanisław Wawryn SJ w 1947 roku na łamach "Przeglądu Powszechnego" pisał: Po raz pierwszy w dziejach ukazała się pełna Rzeczpospolita. Polska także chlapa, kupca i robotnika, Polska wszystkich synów kraju bez różnicy warstw, wieku czy stanu.^ I takich przykładów jest więcej. Co spowodowało, że byli tacy księża i dlaczego posunęli się tak daleko? Zastanówmy się, jakie postawy można było wyróżnić po 1945 roku. Po pierwsze całkowita obojętność, czyli stworzenie pewnej niszy obronnej przed rzeczywistością. Po drugie, akceptacja zaistniałej sytuacji i próba osiągnięcia jakichś profitów poprzez dostosowanie się do nowego ustroju. Zwolennicy tej postawy szukali argumentów rozumowych dla wyjaśnienia swojego postępowania. Ostatnią grupę tworzyli ci, którzy zdecydowanie odrzucali nowy system i dążyli do jego zmiany. Takie postawy występowały wtedy w społeczeństwie, a także wśród księży. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że wśród duchowieństwa rzymskokatolickiego miały miejsce zmiany orientacji społeczno-politycznej. Niejednokrotnie były one świadome i dobrowolne, ale pamiętajmy, że był to okres wzmożonego terroru i poparcie dla władzy często wymuszano siłą. W okresie stalinowskim księża byli najbardziej gnębioną grupą społeczną, około 50-80 procent duchowieństwa przeszło przez więzienia UB. Dlatego ten problem należy rozpatrywać w jak najszerszym kontekście, pamiętając o stalinowskich prześladowaniach. Kiedyś w rozmowie z Księdzem Prymasem Wyszyńskim powiedziałem, że liczbę księży związanych z władzą komuniści oceniają na około 700. Ksiądz Prymas odpowiedział, że liczba ta jest zawyżona i tylko 300 księży świadomie i dobrowolnie akceptuje komunistyczne rządy. Jednak również Ksiądz Prymas Wyszyński na początku miewał złudzenia wobec komunistów: Gdyby nie ciasny ateizm przybierający tak często wymiary walki religijnej, społeczeństwo polskie, ze swoim kulturalnym, dziejowym demo-kratyzmem, byłoby najwdzieczniejszym polem pracy dla rozumnego rzadu.^ Dlaczego tak sądził? Po śmierci Prymasa Hionda godnością głowy Kościoła w Polsce obdarzono Księdza Stefana Wyszyńskiego, który był wtedy biskupem lubelskim. Przez kilka tygodni odmawiał objęcia urzędu Prymasa. Dlaczego? Po latach mówił, że bał się. Miał bowiem świadomość, jak wielka odpowiedzialność spocznie na nim. Stawał "'Michał Jagiełło Tygodnik Powszechny i komunizm (1945-1953), s. 46, Warszawa 1988 r. n> Stefan Kardynał Wyszyński Prymas Polski Zapiski więzienne, s. 24, Paryż 1982 r. 61 się bowiem nie tylko przywódcą Kościoła polskiego/ ale w sytuacji gdy nie było prawowitej władzy, przewodnikiem całego narodu. Sprawując Urząd Prymasa , pamiętał o obowiązkach interrexa - zastępcy prawowitego władcy. Miał świado- { mość, że należy stworzyć niezależny od komunistów ośrodek, który organizo- J wałby społeczeństwo. Równocześnie na "władzę ludową" musiał patrzeć jak na | czynnik kierujący krajem. Musiał stosować różne posunięcia taktyczne i politycz- j ne, aby w tej tragicznej sytuacji móc uzyskać jak największy obszar swobodnej J działalności, j Trzeba pamiętać o całym nauczaniu Księdza Prymasa i jego postawie wobec problemów społecznych. Jeszcze przed wojną, jako profesor seminarium we Włocławku, mówił że pierwszeństwo do ziemi ma chłop, a nie wielcy właściciele i że ze względu na sytuację ekonomiczną polskiej wsi należy dążyć do parcelacji wielkich majątków ziemskich - ale nie bezpłatnie, lecz za odszkodowaniem. Ziemia powinna być tych ludzi, którzy ją uprawiają, więc skoro II Rzeczpospolita nie dokonała reformy rolnej, należy niestety uznać zmiany dokonane w tej mierze po 1945 r. za działanie pozytywne. Na pierwszej sesji Episkopatu po swoim wyborze Ksiądz Prymas postawił wniosek, aby księża zrezygnowali z posiadłości ziemskich. Wniosek nie przeszedł, a potem te ziemie i tak zabrano. Niektórzy księża robili rozmaite manewry, J aby te majątki zachować. Osobiście znam pewnego księdza z diecezji pelplińskiej, g który aż do czasów "Solidarności" stosował różne wybiegi. Był na tyle sprytny, ( że nie skalał swojego dobrego imienia. Zanurzył się w Rubikonie, ale nigdy go nie ( przekroczył. Później chwalił się, że przez 40 lat nie oddał komunistom tych l 40 hektarów ziemi. ! s i W styczniu 1953 r. Ksiądz Prymas w rozmowie z Franciszkiem Mazurem stwier- ( dził m. in.: Marksizm wyrósł w środowisku protestancko-aglikańskim, na wskroś kapitalistycznym, a był stosowany w środowisku prawosławnym. To stworzyło swoiste obciążenie środowiskowe, z którego dotąd marksizm nie wyzwolił sif. Zarówno protestantyzm, jak i prawosławie mają biedny obraz katolicyzmu i narzucają go realizatorom ustroju w Polsce. Trzeba więc wyzwolić się z obciążenia środowiskowego i stworzyć własny, polski obraz katolicyzmu. Dzięki temu wyzwoleniu możliwa będzie polska droga marksizmu.... Nie widzę wewnętrznej konieczności ateizmu dla nowego ustroju, więc nie widzę ścisłej więzi między marksizmem, a ateizmem. W koncepcji Marksa jest to naciągane. Ta pomyłka jest tragiczna dla przebudowy, bo ją opóźnia.^ 12) Stefan Kardynał Wyszyński Pro Memońa, "Znaki Czasu", s. 157-158, nr 16/1989; 62 Czy ta wypowiedź oznacza, że Ksiądz Prymas uważał, iż po odrzuceniu owego "antykatolickiego obciążenia środowiskowego" marksizm byłby w Polsce zaakceptowany przez Kościół? Kiedyś w rozmowie ze mną Ksiądz Prymas powiedział, że polski marksizm jest zupełnie inny niż rosyjski, sowiecki czy nawet francuski. Spytałem: dlaczego? To bardzo proste: Polacy są niekonsekwentni, dlatego i polscy marksiści nie będą tak konsekwentni i ekstremalni jak rosyjscy - mówił Ksiądz Prymas. Jednak byli na tyle konsekwentni, żeby przez kilkanaście lat prowadzić represyjną politykę... Proszę, aby Pan nie manipulował moją wypowiedzią, przenosząc ją ze szczebla uogólnienia na szczebel konkretu. W porządku dużego uogólnienia jest tak jak powiedziałem, jednak inaczej jest na szczeblu konkretu. Wobec Księdza Prymasa marksiści byli bezwzględnie konsekwentni, ale mimo to widział On, że polscy lewicowcy są niekonsekwentni w swojej ideologii i szansa porozumienia z nimi jest większa niż z komunistami sowieckimi. Po objęciu "schedy kościelnej" Ksiądz Prymas Wyszyński miał, w moim odczuciu, dwojakiego rodzaju rozeznanie sytuacji. Po pierwsze. Zachód nie będzie przejmował się sprawą Polski i absolutnie nie możemy liczyć na pomoc z tej strony Naszą sprawę musimy rozgrywać tutaj, na miejscu, w Polsce, i w takim układzie jaki zaistniał. Jeżeli zajdzie potrzeba, to trzeba będzie pójść na jakieś ustępstwa. Jednak istnieje pewna granica ustępstw, której nie można przekroczyć. Konsekwencją tej oceny i postawy byt pogląd, że Kościół powinien mieć jak największa przestrzeń bytowania i obszar walki, by w momencie rozpoczęcia walki powoli wycofywać się z tych obszarów, które nie są dlań strategiczne. Aby się nie dać pokonać w walce, należy maksymalnie wzmocnić morale społeczeństwa. W tym względzie Ksiądz Prymas kontynuował dalekowzroczną linię swojego poprzednika. Chodziło o stworzenie nowoczesnej formacji katolickiej narodu polskiego, która byłaby w stanie wziąć odpowiedzialność za losy kraju. Prymas Hiond chciał, aby katolickie elity Polski były wszechstronnie przygotowane, miały opanowaną znajomość zagadnień i znały historię oraz tradycje ojczystego kraju. Jednocześnie cała rzeczywistość miała być naświetlona katolickim widzeniem świata zarówno w porządku teologicznym, jak i filozoficznym, nasz światopogląd musiał być wyrażany w zgodzie z prawdą. Ksiądz Prymas Wyszyński podkreślał tę zasadę szczególnie silnie. Zwykł mawiać: - Jeżeli nie możesz yrwiedzieć całej prawdy, to milcz, ale nie kłam, nie mijaj się z prawdą. Wpajał nam również inną zasadę: -Jeżeli znasz prawdę i jeżeli tę prawdę możesz ^osić, to musisz tę prawdę realizować w życiu swoim i w życiu społecznym. Drugim zadaniem było odtworzenie stanu duchownego, który szalenie zmalał w czasie wojny. Niemcy masowo wywozili księży do obozów 63 koncentracyjnych, podobne działania stosowali Sowieci. W czasie wojny wymordowano ok. 15 proc. duchowieństwa. Po wojnie sytuacja wcale nie poprawiła się. Za czasów Bieruta w więzieniach przebywało około 20 proc. ocalałych z wojny księży. Dlatego zarówno Ksiądz Prymas Hiond jak i jego następca uznali, że jednym z głównych zadań Kościoła jest odbudowanie kadr. Rozdział IX Gwardia Księdza Prymasa W lipcu 1945 r. przerwał Pan działalność konspiracyjną. Co robił Fan dalej? Cały czas znajdowałem się w wielkiej rozterce. Zastanawiałem się nad swoja przyszłością. Czułem się zagubiony. Pamiętałem o zaleceniu majora "Rojana", aby tworzyć małe grupy religijno-patriotyczne, ale nie miałem za sobą żadnego oparcia organizacyjnego. Chciałem protestować przeciwko nowemu ustrojowi, walczyć z komunizmem, ale byłem bezradny. Nie zgadzałem się na system komunistyczny narzucony siłą przez Związek Sowiecki, ale wiedziałem, że walka zbrojna jest już bez sensu. Uspokoiłem się trochę latem 1945 roku, po spotkaniu z Prymasem Hiondem. Wkrótce wstąpiłem do Sodalicji Mariańskiej i dość szybko przyzwyczaiłem się do tej nowej formy działalności. Już w listopadzie 1945 r. uczestniczyłem w zorganizowanym przez ojca Tomasza Rostworowskiego zjeździe młodzieży katolickiej i duszpasterzy akademickich. W ciągu następnych lat bardzo zbliżyłem się do ojca Tomasza. Dzięki niemu poznałem swoją przyszłą żonę, Teresę-Marię Bogdanowiczównę. Wkrótce zostałem członkiem kierownictwa Sodalicji. Ludzie bali się angażować w działalność Sodalicji, bezpieka nieustannie szykanowała naszych członków. Dlatego po pewnym czasie część stanowisk zaczęła przechodzić w moje ręce. Dużą pomoc okazywali mi Jan Medrzak i Marian Eisner. Kędy poznał Pan Księdza Stefana Prymasa Wyszyńskiego? Po raz pierwszy spotkałem się z Księdzem Prymasem latem 1945 r. wLaskach..., ale właściwie był to kontakt z księdzem Wyszyńskim. Przebywałem wtedy Laskach u księdza Władysława Korniłowicza, który również pomagał mi w moich rozterkach duchowych. Kiedy zrezygnowałem z czynnej walki, postanowiłem wstąpić do zakonu kamedułów. Gdy ks. Wojtukiewicz usłyszał o tym, wystał mnie do Lasek i poprosił ks. Korniłowicza, aby przeprowadził ze mną poważną dyskusję. Spędziliśmy kilka godzin na rozwiązywaniu moich duchowych rozterek. Razem uznaliśmy, że nie jestem dobrym kandydatem do życia w zakonie. Wtedy po raz pierwszy spotkałem ks. Wyszyńskiego. Przyznam szczerze, żenię zwróciłem na niego uwagi. Przemknął mi, wydał mi się jakiś zamknięty, niedostępny. Zwróciłem na niego uwagę rok później, jesienią 1946 roku, w czasie jakiejś konferencji naukowej na KUL-u. Zaimponował mi wtedy. Wydał mi się 65 niezmiernie bogatą osobowością. Człowiekiem, który ma dokładnie przemyślany stosunek do rzeczywistości w Polsce i postępuje zgodnie z jakimś planem. Kiedy wszedł Pan do grona współpracowników Księdza Prymasa Wyszyńskiego? W lutym 1949 roku Ksiądz Prymas miał płomienne kazanie w kościele świętej Anny w Warszawie. Zwrócił się do młodzieży akademickiej. Mówił, że nadchodzą ciężkie czasy i ani On sam, jako Prymas Polski, ani Episkopat nie udźwigną tego ciężaru. Tłumaczył, że za losy kraju odpowiedzialny musi się czuć cały naród. Dlatego pragnie mieć przy sobie ludzi uczciwych i oddanych Kościołowi i Polsce. Ludzi, którzy podejmą ten trud i którym będzie można zaufać. Zwrócił się wtedy z prośbą do młodzieży, iż gdyby ktoś chciał pomóc w tym dziele budowy przyszłości kraju, to niech zgłosi się do Niego. Kazania tego słuchałem z grupą przyjaciół, niektórzy z nich w czasie wojny byli w konspiracji. Postanowiliśmy zgłosić się do Księdza Prymasa. Naszym pośrednikiem był ksiądz Antoni Baraniak, późniejszy arcybiskup poznański. W marcu grupa kilkunastu osób m. in. i ja, związanych z Sodalicją Mariańską, Caritas Academica, Juventus Christiana wybrała się do Księdza Prymasa. Myśleliśmy, że cale spotkanie będzie trwało kilkanaście minut, jednak rozmowa przeciągnęła się do dwóch godzin. W czasie owego pierwszego spotkania Ksiądz Prymas spytał się nas: czy macie odwagę być ze mną? Zapadły wtedy pierwsze ustalenia. Ksiądz Prymas oświadczył, iż jeżeli chcemy współpracować z nim musi być spełnionych kilka warunków. Po pierwsze, osoby te nie wstąpią do żadnej organizacji partyjnej, nie będą zamieszczać żadnych publikacji w czasopismach, poza ściśle naukowymi periodykami. Ksiądz Prymas przywiązywał wielką wagę do naszej apartyjności. Warunkiem naszej współpracy z Nim było przyrzeczenie, że nie zaangażujemy się w działalność żadnej pozakościelnej organizacji. Mówił wręcz: - Chcę mieć czystych ludzi. Prosił nas, żeby w przyszłości każde z nas które zechce wstąpić do jakiejś grupy, oficjalnej lub nieoficjalnej, przedstawiało Mu te zamiary. Tych zasady przestrzegał do końca życia. Gdy delegował mnie w sierpniu 1980 r. do Stoczni Gdańskiej, poinformował mnie, że mam słuchać, obserwować i doradzać robotnikom, ale nie angażować się w żadne struktury. Każda z tych osób musiała także bezwzględnie ukończyć studia z zakresu filozofii chrześcijańskiej. Ostatnim wyraźnym życzeniem było stosowanie zasady, że jeśli w zespole nie będziemy się mogli w jakiejś sprawie porozumieć i wypracować wspólnego stanowiska, to przyjmiemy opinię i decyzję Prymasa jako wiążącą. Oczywiście przyjęliśmy te warunki. Nasza grupa w pierwotnym kształcie funkcjonowała do 1956 r. 66 Kto wchodził w jej skład? l Nasz zespół liczył początkowo 28 osób. Nie jestem upoważniony do podawa-| nią nazwisk. Dlatego wymienię tylko osoby nieżyjące, byli to m. in. profesor | Adam Stanowski - późniejszy wykładowca KUL-u, a po 1989 r. senator OKP, l; ksiądz profesor Leszek Kuc oraz dwie osoby pochodzenia żydowskiego l - profesor Feliks Sawicki i Zofia Lewin. Czy to była ta sama Zofia Lewinówna, która razem z Władysławem Bartoszew-skim wydala książkę Ten jest ojczyzny mojej. Polacy z pomocą Żydom 1939-19457 Tak. Jej matka i ona byty przechowywane w czasie wojny przez polskiego chłopa. Pani Lewinowa stała się osobą bardzo nabożną, aż do samej śmierci bardzo regularnie uczestniczyła we Mszy Świętej. Niestety Zosia powoli schodziła na lewo, aż w końcu ostatecznie zaakceptowała towarzystwo katolewicy. Nie był to odosobniony przypadek. Po 1956 r. część członków Sodalicji przeszła do środowiska "Znaku" i "Więzi". Dlaczego? Wydawało się im, że wydarzenia w październiku 1956 r. otworzyły drogę dla wolności i demokracji w Polsce. Jedni postanowili skorzystać z tej szansy i włączyć się w oficjalne życie, inni byli szantażowani przez władze. W jaki sposób? Jedna z tych osób w rozmowach ze znajomymi głośno pochwaliła się, że nie wierzy komunistom i trzyma w domu pistolet, żeby się z nimi rozliczyć. Informacja ta dotarła do bezpieki, znaleźli pistolet. Na przesłuchaniu "delikwent" zgodził się pracować dla nich, po latach stał się filarem "Więzi". Czy Ksiądz Prymas znał Fana wojenne przeżycia i przejścia z Sowietami w Wilnie? Naturalnie. Każdy z nas odbył długą rozmowę z Księdzem Prymasem i opowiedział Mu swoje dotychczasowe losy. Również i ja miałem z Księdzem Prymasem taką rozmowę. Powiedziałem to wszystko, co mówiłem Panu, nawet dokładniej. Czy Ksiądz Prymas wyraził wobec Pana osoby jakieś zastrzeżenia? Nie. Do jakich zadań został powołany ten zespól młodych współpracowników? Dotyczyły one dwóch płaszczyzn - intelektualnej i społecznej. Jak już wspominałem, musieliśmy podjąć studia filozoficzne, ale jednocześnie prowadziliśmy działalność społeczną - głównie w środowiskach młodzieżowych takich 67 organizacji jak Sodalicje Mariańskie, Bratnia Pomoc i Juventus Christiana. Działaliśmy według ustalonego programu, w określonym kierunku celem realizacji pewnych zadań. Brzmi to dość enigmatycznie - ustalony program, określony kierunek itp. Jakie to były zadania, jakie działania? Służba Bogu i Ojczyźnie. Wykorzystywaliśmy wszystkie dostępne, oczywiście oprócz terrorystycznych, środki. Niektóre osoby opracowywały pewne materiały i rzadko miały bezpośredni kontakt z Księdzem Prymasem. Zosia Lewinówna i Leszek Kuc byli polonistami, więc świetnie charakteryzowali najnowsze publikacje literackie i tendencje marksistowskie w kulturze. Felek Sawicki był lekarzem. Miał kontakty z pallotynami, prowadził działalność wychowawczą wśród młodzieży akademickiej. Większość z nas nadal, mimo represji władz, uczestniczyła w pracach Sodali-cji Mariańskich. W 1951 roku komuniści zlikwidowali katolickie organizacje młodzieżowe, Sodalicje utraciły status prawny organizacji. Wkrótce aresztowano ojca Tomasza Rostworowskiego i ojca Bajko. Po ich zatrzymaniu ojcowie jezuici zwrócili się do mnie o pomoc. Ojciec superior poinformował mnie, że bezpieka zrobiła rewizję w pokoju ojca Tomasza. Jednak ze względu na późną porę nie zabrała jego materiałów. Funkcjonariusze zostawili je na jego stole, a pokój zapieczętowali. Ojciec superior spytał mnie, czy mógłbym te materiały przejrzeć. Spytałem się, czy istnieje inne wejście do pokoju ojca Tomasza. Okazało się, że od strony konwentu są drugie drzwi, ale zastawione ogromnym, na całą ścianę oszklonym regałem na książki. Na szczęście klucz tkwił w drzwiach od strony ojców. Ustaliliśmy, ze spróbujemy dostać się do pokoju ojca Tomasza w nocy. Przyszliśmy w piątkę: Jan Mędrzak, Marian Eisner, ja oraz dwie sodaliski: Wanda Sulikowska i Hanka Frydrychs. Uchyliliśmy drzwi i powoli przesunęliśmy regał. Do pokoju wszedłem ja i Jasio Mędrzak. Dokumentacja była podzielona na kilka stosów. Nie wiedziałem, czy bezpieka sporządziła spis dokumentów. Obudziłem ojca superiora i spytałem go czy funkcjonariusze zinwentaryzowali papiery ojca Tomasza. Powiedział, że zrobili tylko protokół, ale nie wpisali do niego listy dokumentów. Wróciłem do pokoju i zacząłem je systematycznie przeglądać. Reszta grupy została na zewnątrz klasztoru. Ważniejsze dokumenty przekazywałem ojcu furtianowi, który zanosił je naszym ludziom. W ten sposób wyniosłem około 1/3 całości papierów. Czy były to ważne dokumenty? Niektóre bardzo ważne. Znajdowała się tam m. in. korespondencja ojca Tomasza z jakimiś ludźmi z zachodu w sprawie WiN-u. Nie znałem ludzi, którzy 68 pisali do ojca Tomasza. Później dokumenty te były przechowywane w naszych domach, m. in. u Hanki Frydrychs. Wkrótce władze aresztowały innych sodalisów m. in. Adama Stanowskiego i Felka Sawickiego. W naszym gronie stwierdziliśmy, że władze już nie popuszczą i nie pozwolą na legalną działalność społeczną. Wtedy uzgodniliśmy z ojcem Janem Gwalbertem Piwińskim, że powołujemy do życia studium wiedzy religijnej. Przy tej okazji mogliśmy spotykać się i omawiać rozmaite wydarzenia. Powiadomiłem o tym Księdza Prymasa. Wyraził na to zgodę. Poprosił jednak, żeby bardziej związać się z działalnością duszpasterską Kościoła i nie angażować się w jakieś układy społeczne. Przewidywał, że wkrótce nastąpi bardzo mocne uderzenie w Kościół. Był to przełom 1951 i 1952. Kim był ojciec Jan Gwalbert Piwiński? Ojciec Piwiński był bardzo barwną postacią, z pasją grywał w brydża. Miał poczucie humoru w typie pana Zagloby. Zdawał sobie sprawę z zamiarów komunistów, wobec tego był w stosunku do nich bardzo krytyczny. Kiedy komuniści i PAX rozpoczęli organizować księży patriotów, zaczęły się naciski na ojca Piwińskiego, aby zaangażował się w ich działalność. Przez kilka miesięcy opierał się. Jednak jesienią 1951 r. został w końcu zmuszony do udziału w spotkaniu księży patriotów pod Łodzią. Ksiądz biskup Klepacz wpadł na pomysł, żeby na ten zjazd nie jechali księża, ale wydelegowany właśnie przez Niego ojciec Jan. Ten ostatni bardzo nad tym bolał. Mówił, że jest jezuitą, a nie księdzem patriotą. Żalił się nam, że nie chce tam jechać. A miał pojechać służbowym samochodem. Postanowiliśmy więc z Jasiem Mędrzakiem pomóc ojcu Janowi. Na drodze z Łodzi do Warszawy zorganizowaliśmy blokadę i zatrzymaliśmy samochód z ojcem Piwińskim i kierowcą. Przetrzymaliśmy ich obu w gajówce na uboczu aż do zakończenia zjazdu. Oczywiście była to mistyfikacja, a ojciec Jan wiedział kiedy zostanie zatrzymany. Poprosiłem go jedynie, żeby udawał, że o niczym nie wie. Po pięciu, sześciu godzinach, kiedy uznaliśmy, że zjazd już się skończył, wypuściliśmy ich z gajówki. Natychmiast pojechałem do Warszawy, aby zawiadomić o całym zdarzeniu Księdza Prymasa Wyszyńskiego. Jaka była reakcja Księdza Prymasa? Dostałem straszną burę. Natychmiast spytał mnie, czy uzgodniłem to z księdzem biskupem Klepaczem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie. - A czy masz zamiar porozmawiać z biskupem Klepaczem? - dopytywał się Ksiądz Prymas. - Nie. - A dlaczego? - nie ustępował. Tłumaczyłem, że ksiądz biskup Klepacz nabierze dystansu do mnie. - Właśnie, pojedziesz do księdza biskupa Klepacza. Powiesz, że spotkałeś się ze mnq, zreferowałeś mi cala sprawę, a ja poleciłem tobie udać się do niego i wysłuchać jego decyzji - zakończył rozmowę Ksiądz Prymas. 69 I pojechał Pan do biskupa Klepacza? Tak, ale udałem się tam razem z Jasiem Mędrzakiem. Ja referowałem całą sprawę/ a Jasio siedział cicho z boku. Obserwowałem, jak ksiądz biskup z trudem panuje nad sobą. Na koniec spytał: kto mnie przekonał/ aby zgłosić się do Księdza Prymasa. Odpowiedziałem, że był to mój pomysł. Spytał również, czy to właśnie Ksiądz Prymas podjął decyzję, żebym zreferował mu całą sprawę. Potwierdziłem: - Tak, polecenie zreferowania wszystkiego Ekscelencji podjąl Ksiądz Prymas i dlatego jesteśmy tutaj. Twarz księdz biskupa Klepacza zrobiła się purpurowa, potem zielona i znowu purpurowa. W końcu opanował się, wstał i nagle zaprosił nas na kolację. W czasie posiłku nie wracaliśmy już do "porwania" ojca Jana Gwalberta Piwińskiego. Rozmawialiśmy, jak należy ułożyć współpracę z młodzieżą akademicką. Wtedy właśnie wyłoniła całościowa koncepcja prowadzenia szkoleń na tematy społeczno-polityczne, a ja ostatecznie przekonałem się, że jedynie Kościół i ruch ludowy mają szansę na stworzenie silnego oporu wobec komunizmu i dalszą walkę o Polskę. Dlaczego ruch ludowy/ przecież Polskie Stronnictwo Ludowe Stanisława Miko-łajczyka było wtedy już rozbite? Tak, ale największy opór wobec komunizmu istniał na wsi. Chłopi nie chcieli oddawać ziemi, walczyli o nią do końca. Spontanicznie sprzeciwiali się prowadzonej przez komunistów kolektywizacji. Takiego sprzeciwu nie było w innych środowiskach. Inteligencja została przetrzebiona w czasie wojny. Jej resztki, razem z zie-miaństwem i arystokracją spacyfikowano po wejściu komunistów. Kiedy władze zabrały im majątki, ziemię, domy, środowiska te dość szybko uzależniły się od komunistycznego państwa. Stały się jego klientami i starały się przypodobać władzom. Oczywiście były chwalebne wyjątki, ale generalnie inteligencja nie dążyła do konfrontacji z komunistami. Natomiast chłopi byli jedyną znaczącą grupą społeczną, która mogła i w swoim własnym interesie musiała, oprzeć się komunistom. Wkrótce nasza grupa przy Księdzu Prymasie rozpoczęła aktywną działalność wychowawczą wśród młodzieży. Wyjeżdżaliśmy razem na wakacje. Prowadziliśmy wykłady z katolickiej nauki społecznej. Drukowaliśmy i rozprowadzaliśmy materiały z zakresu teologii i filozofii katolickiej oraz instrukcje działalności. Jako przykład podam, że na przełomie lat 1954/55 wydaliśmy dwa tomy skryptu "Katolicka etyka społeczna" autorstwa księdza doktora Karola Wojtyły. Kogo? Księdza Wojtyły, aktualnego papieża Jana Pawła II. 70 Czy władze wiedziały o wydawaniu tych książek? Zwariował Pan? Nie! Oczywiście to wszystko odbywało się nielegalnie. Przecież istniała cenzura, to były czasy stalinowsko-bierutowskie i wszystkie sfery życia znajdowały się pod kontrolą komunistów. W sztuce, kulturze i nauce panował marksizm i komuniści nie dopuszczali do rozpowszechniania konkurencyjnych, określanych jako burżuazyjne, publikacji. Co groziło osobom zaangażowanym w wydanie tych książek? Do dziesięciu lat więzienia. A autorowi? Tyle samo. l ksiądz Wojtyła zgodził się na "nielegalne" wydrukowanie swoich książek? Tak, zresztą sam finansował ich wydanie. Przekazał na druk pewną kwotę pieniędzy. Jak doszło do wydania tych książek? Inicjatywa wyszła z Krakowa w 1953 roku. Kraków otrzymał zgodę księdza Wojtyły na powielenie tekstu Jego wykładów akademickich z etyki. Osobiście wręczył nam tekst wykładów. Natychmiast powstało mnóstwo problemów. Nie było matryc i nie było papieru, który władze skrupulatnie przydzielały oficjalnym wydawnictwom. Problemem było też bardzo szybkie przepisanie kilkuset stron wykładów. Jednak największy kłopot wiązał się z drukiem. Musieliśmy dotrzeć do jakiejś maszyny. Postanowiliśmy podzielić się na grupy: jedna zajmuje się zdobyciem papieru, druga matryc, trzecia przepisuje itd. Po wydrukowaniu ktoś zaproponował, żeby wykłady oprawić w twardą okładkę. Każda z tych grup działała niezależnie od siebie i nie wiedziała, do czego potrzebne są matryce i papier. Tylko trzy, cztery osoby wiedziały o wszystkich elementach tej inicjatywy. Ja odpowiadałem za kolportaż książek. Ile wydrukowano egzemplarzy? Około 200, 300. Po wydrukowaniu mówiliśmy potencjalnym "klientom", ile kosztuje pojedynczy egzemplarz i jakie były koszty druku. Kto mógł, ten płacił, przeważnie wszyscy płacili. Czy później, po 1956 r. skrypty księdza Wojtyły zostały opublikowane w oficjalnym obiegu? Nie. Podejmowano próby wydania, ale po 1956 r. były już pierwsze publikacje z zakresu katolickiej nauki społecznej. Postanowiono, żeby wykorzystywać 71 te półlegalne źródła wydawania. Wszystko szło do cenzury na ulicę Mysią, a wtedy Mysia była skorumpowana i przy odpowiedniej ilości pieniędzy można było uzyskać pozytywną ocenę urzędu. Ile razy Ksiądz Prymas narzucił zespołowi swoją wolę? Trzy lub czterokrotnie - nie więcej. Jak na ponad 32 lata współpracy, czterokrotne skorzystanie z zastrzeżonego dla siebie prawa świadczy chyba o niesłychanym liberalizmie i demokracji. Nasze spotkania przeważnie miały następujący przebieg: najpierw przedstawialiśmy swoje racje, później Ksiądz Prymas swoje i dyskutowaliśmy jakie decyzje należy podjąć. I proszę nie myśleć, że odbywało się to bez konfliktów, a my byliśmy grupą 28 aniołów słuchających zawsze Ksiądz Prymasa. Zapewniam, że tak nie było, I to zarówno w kwestiach politycznych jak i moralnych. Jedna z osób porzuciła rodzinę, inna w swoim politycznym zaangażowaniu poszła tak daleko, że rozpoczęła współpracę z "Kuźnicą" Adama Schaffa. Kolega ten tłumaczył nam, że przyszłość świata należy do marksizmu i żadne próby perswazji z naszej strony nie dały rezultatu. Całkowicie odpadł od naszej grupy. Powstaje zatem pytanie, czy wierzył w te świetlane idee komunizmu, czy też była to próba zajęcia dogodnego miejsca w "literackim światku peerelu". Jednak wszelkie tego typu konflikty i tarcia łagodziła osoba Księdza Prymasa i Jego bezpośredni stosunek do nas. Wszyscy znają Księdza Prymasa od strony oficjalnej, kiedy na wielkich uroczystościach godnie reprezentował majestat Kościoła. Jest to powodem wielu niesłusznych sądów o Jego osobie. Mimo dostojności i powagi, w bezpośrednich i osobistych kontaktach bardzo łatwo znajdował wspólny język. Miał również, o co niewiele osób Go posądzało, bardzo duże poczucie humoru. Kiedyś przyjmował delegację Żydów. Osoba, która przemawiała w ich imieniu zwracała się do Niego mówiąc ciągle - Panie Prymasie, Panie Kardynale itp. W końcu jeden z uczestników delegacji zwrócił mówiącemu uwagę, że wyraża się niewłaściwie: - Mów "proszę księdza Prymasa", a nie "Panie Prymasie". Ksiądz Prymas uśmiechnął się, wskazał palcem do góry i powiedział; - Nic nie szkodzi, my do niego codziennie zwracamy się Panie Boże i On się nie obraza, A ja miałbym się obrazić? Mimo piastowania tak wysokiej godności Ksiądz Prymas zachował proste przyzwyczajenia. Mówiąc tak mam na myśli nie Jego duchowość czy cechy intelektualne, lecz zwyczajne codzienne zachowanie. Ta prostota przejawiała się m. in. w jadłospisie, słabością Księdza Prymasa były kluski żytnie na mleku... ... i chyba placki ziemniaczane... ... ale już w mniejszym stopniu. Moja żona również przepada za tymi kluskami, więc kiedy zakonnice robiły Księdzu Prymasowi kluski, często telefonowały 72 do nas mówiąc, żeby przyjeżdżać na posiłek. Ja osobiście zjadałem pół talerza i miałem dość, ale żona i Ksiądz Prymas jedli dalej. Niekiedy zastanawiałem się w duchu, jak dużo mogą zjeść. W jakich sprawach Ksiądz Prymas musiał, z powodu dużych różnic poglądów w waszym zespole/ sam podejmować decyzję? Słynna była historia pewnego księdza pod Kielcami, który nie zgadzał się z decyzją ordynariusza, przenosząca go do innej parafii. Byliśmy po stronie tego księdza, ale kiedy Ksiądz Prymas oświadczył, iż nie należy go bronić. Nie kryliśmy oburzenia. Ksiądz Prymas absolutnie nie potępiał tego człowieka, nie wyrażał się o nim źle, ale uważał, iż jest on sterowany przez pewnych ludzi. Nie mówił wyraźnie jakich, ale dzisiaj jest oczywiste, iż było to UB. Dopiero po jakimś czasie Ksiądz Prymas przyznał się nam, iż osobiście pojechał do tego księdza, jednak władze nie dopuściły do spotkania. Po drodze Księdza Prymasa spotkały różne szykany i dlatego wycofał się z dalszej podróży, chociaż obaj bardzo pragnęli tego spotkania. Doszło do niego później, ale już na terenie innej parafii. Po rozmowie z Księdzem Prymasem ów kapłan doszedł do wniosku, że to on nie miał racji, zgodził się na przeniesienie. Po podpisaniu przez Księdza Prymasa pierwszego porozumienia z komunistami doszło do pierwszego poważnego konflikt pomiędzy nami. Ostro sprzeciwiłem się temu porozumieniu. Skończyło się na wyrzuceniu mnie z Domu Nuncjatury. Po burzliwej dyskusji Ksiądz Prymas zdenerwował się i powiedział: - Nie chcę Ciebie więcej widzieć. A jednak zobaczył... To był człowiek wielkiej klasy! Kilka tygodni później miałem Mu dostarczyć pewne opracowanie zamówione wcześniej. Pytam żony, co mam robić: - Zostałem przecież wyrzucony za drzwi. Przekonała mnie, że trzeba pojechać. No cóż, przyjmie albo nie. Jeżeli nie, to koniec dalszej współpracy. Pojechałem. Sekretarzem Księdza Prymasa był ksiądz doktor Antoni Baraniak. Wtedy nie był jeszcze arcybiskupem. Wziął ode mnie przygotowany tekst i powiedział, abym chwilę zaczekał. Spyta się Ojca, czy zechce się ze mną zobaczyć. Cierpliwie czekam, każda minuta dłuży się. W miarę upływu czasu byłem coraz bardziej przekonany, że nie mam co tu robić. Po dwudziestu minutach przyszedł i mówi, że Ojciec czeka na mnie. Wszedłem do pokoju, Ksiądz Prymas powitał mnie ciepło, ale z wyraźną rezerwą. Przedyskutowaliśmy przygotowany przeze mnie materiał... Już bez kłótni? O tak. Na zakończenie Ojciec spojrzał na mnie i pyta: - Słuchaj, chyba ostatnim razem zaznaczyła się między nami pewna różnica zdań. Myślę sobie, trzeba więc 73 odpowiedzieć, ale jak? Po chwili mówię: - Ojcze, ja sobie tego nie przypominam. Na to On: - A, to chyba pomyliłem się, to dobrze. Zrób więc jeszcze to i to, a spotkamy się może za sześć tygodni. Będziesz mógł7 Potem miałem jeszcze dwukrotnie takie zdarzenia, a po trzeciej kłótni już się nawet nie pytał mnie, czy zaszło jakieś nieporozumienie, przechodząc nad tym do porządku dziennego. Dystans jaki nas dzielił był niebotyczny, bo kim ja byłem przy Nim? Nikim. A jednak przyjął mnie i uznał kłótnię za niebyłą. Mógł, jak każdy, zdenerwować się i ponownie wyrzucić niesfornego gościa za drzwi. Potrafił jednak zreflektować się i bardzo subtelnie nawiązać kontakt. Po tym między innymi poznaje się wielkość człowieka. Jak Ksiądz Prymas oceniał porozumienie z 1950 roku? Do sprawy podpisania porozumienia z komunistami wracaliśmy w rozmowach kilkakrotnie. W listopadzie 1956 roku, po powrocie z Komańczy powiedział, iż dobrze się stało, że to porozumienie zostało podpisane. Jednak pod koniec życia był już nieco innego zdania. Twierdził, że w niektórych zagadnieniach Kościół poszedł za daleko: - Wiesz, Romek - powiedział kiedyś - mialeś rację. Za bardzo ustąpiłem, ale wierzyłem jeszcze wtedy w zapewnienia komunistów, ze będą szanować podpisany dokument. Niestety, pomyliłem się. Rozdział X Pokój z nimi Wróćmy jeszcze do pierwszej połowy lat pięćdziesiątych. Andrzej Micewski twierdzi, że Ksiądz Prymas Wyszyński stracił "wszelkie zaufanie" do Bolesława Piaseckiego po ostatniej z nim rozmowie przed swoim aresztowaniem we wrześniu 1953 r.13' Dlaczego dopiero wtedy? To nie jest prawdziwe stwierdzenie. Bolesław Piasecki próbował wkupić się w laski Kościoła jeszcze za czasów poprzednika Księdza Prymasa Wyszyńskiego, jednak bez rezultatu. Ksiądz Prymas Hiond poza uprzejmością przyjmowania Piaseckiego nie zaangażował się w żadne jego inicjatywy. Wprawdzie jesienią 1946 r. Ksiądz Prymas Hiond przyjął Piaseckiego i jego współpracowników oraz przeprowadził z nimi dłuższą rozmowę, lecz ostatecznie odmówił firmowania swoim autorytetem ich działań. Piasecki i jego świta przedstawiali siebie jako pretorianów Kościoła Rzymskokatolickiego, lecz Prymas stwierdził, że nie są to ludzie myślący kategoriami Kościoła. Było to jedyne oficjalne spotkanie Księdza Prymasa Hionda z grupą Piaseckiego. O ile nie mylę się, to ksiądz Baraniak mówił mi, że Ksiądz Prymas Hiond, mając ku temu podstawę lub podejrzenia, uważał, iż Piasecki współpracuje z aparatem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, a może nawet z NKWD. Dlatego traktował go jako semi-agenta i nie wchodził z nim w żadne układy. Informacje te przejął później Prymas Wyszyński i zajął takie same stanowisko. Czy taki sam stosunek miał Ksiądz Prymas do innych działaczy FAX-u, zwłaszcza tych z młodszego pokolenia, jak np. Tadeusz Mazowiecki? Bardzo silnym paxowskim ośrodkiem był Wrocław i Dolny Śląsk, a na tym terenie głównym działaczem PAX-u był Tadeusz Mazowiecki. Dyrektywy, które przychodziły z Warszawy, były dość wiernie wykonywane przez Mazowieckiego i jego towarzystwo. I przecież nie kto inny, tylko Mazowiecki powtarzał za Piaseckim, że przed Polską nie ma innego wyjścia tylko komunizm i że w związku z tym trzeba pogodzić się z komunizmem. W owym czasie pieczę nad kościołem dolnośląskim sprawował ksiądz infułat Karol Milika. Jego następca orientował się w charakterze środowiska Piaseckiego i starał się odsunąć od ich zaangażowania "'Andrzej Micewski Katolicy w potrzasku, s. 33, Warszawa 1993 r. 75 w działalność społeczną. Po 1953 r. administratorem diecezji wrocławskiej został | ksiądz Lagosz i wtedy Mazowiecki uzyskał większa swobodę, bo ksiądz Lagosz ( nie ograniczał jego działalności. Później Ksiądz Prymas powiedział mi, że były J tam tak napięte stosunki i formułowano takie groźby, że aby nie doprowadzić j do rozbicia Kościoła, zdecydował się zaakceptować księdz Lagosza jako admini- j stratora. Ksiądz Lagosz był zresztą dobrym administratorem, chociaż wiele osób { miało do niego liczne zastrzeżenia, j i W opinii Micewskiego działalność FAX-u miała również pozytywne aspekty; j Nie można nie przyznać, że Piaseckiemu udało się łagodzić niektóre ciosy reżimu stalinowskiego i uderzenia w Kościół były coraz słabsze. Gdyby otwarta walka zaczęła się już w 1950 roku, to jej wyniki byłyby dla Kościoła podobne do tych, których doświadczył na Węgrzech i w Czechosłowacji. Tam w kuriach biskupich rządzili urzędnicy bezpieki.... wskazując na błędy Piaseckiego i PAX-u wobec Kościoła, trzeba dodać, że linia Piaseckiego była bardziej skomplikowana niż chcą to uznać jego zaślepieni wrogowie. Jego intencje byty też lepsze i szlachetniejsze niż czyny polityczne, których - niestety - nie można zinterpretować na jego korzyść. Panujący totalizm unicestwiał każdą uczciwą politykę.1^ Czy nie uważa Pan, że i Micewski może mieć odrobinę racji? Micewski wyolbrzymia rolę PAX-u w walce komunistów z Kościołem. Prawdopodobnie w ten sposób Micewski pragnie wybielić i swój życiorys, bo jak inaczej może obecnie wytłumaczyć się ze swojego udziału w przywłaszczeniu j przez komunistów "Caritasu". Piasecki został zaangażowany przez NKWD do| rozbicia Kościoła, a nie do jego obrony. Był tylko narzędziem. Można mu współ- j czuć jako człowiekowi, że wybrał tę rolę, jednak budowanie Piaseckiemu | legendy Wallenroda jest bezzasadne, wręcz szkodliwe. Walka ta była zaprogra- J mowana, rozłożona na etapy i ściśle określona w Moskwie. Wpływ Piaseckiego l na tę strategię mógł być tylko jeden - przyspieszenie realizacji zamierzeń komu-1 nistów. Pisanie, że komuniści przy podejmowaniu decyzji brali pod uwagę posta-1 we Piaseckiego i liczyli się z jego reakcją, jest zwykłą bufonadą i pychą organizacyjną. Nie potrafię wyobrazić sobie sytuacji, w której kilkunastoosobowy PAX próbuje czy choćby rozważa możliwość powstrzymania stalinowskiego aparatu przed stosowaniem represji. Być może były takie sytuacje, ale ja ich nie znam. Jeżeli Micewski tak twierdzi, to powinien przedstawić konkretne dowody, a nie głosić odrealnione poglądy. Pragnę jeszcze przypomnieć, że nigdy nie został odwołany zakaz publikowania przez księży artykułów w paxowskich pismach, Zgodnie z prawem kanonicznym od początku istniał taki zakaz. 14) Andrzej Micewski Katolicy w potrzasku, s. 35-36, Warszawa 1993 r. 76 jednak Witold Bieńkowski sugerował na łamach "Dziś i Jutro" poparcie hierar- Ichów Kościoła dla pisma Piaseckiego: Jeden z Księży Biskupów powiedział mi niedawno, ze "Dziś i Jutro" powinno istnieć i powinno się rozwijać. Ze z chwilą fdyby z jakichś powodów wśród prasy polskiej naszego pisma, duża część społeczeństwa katolickiego nie czytałaby nic katolickiego.^ Z tego wynika, że również Bieńkowski był daleki od realiów. W 1946 r. wychodziły "Tygodnik Powszechny", "Znak", "Niedziela", "Tygodnik Warszawski", s. "Gość Niedzielny"... Pismo "Dziś i Jutro" było czytane przez określoną grupę katolików, szczególnie przez tych, którzy chcieli się dopasować do zaistniałej rzeczywistości. Paradoksalnie, do "DiJ" najsilniej przylgnęły osoby wywodzące się z dobrych arystokratycznych domów. W wyniku wojny oraz działalności komunistów najwięcej stracili i nie mając poczucia stabilizacji szukali bezpiecznego miejsca. A to właśnie oferował Piasecki. Micewski sugerował, że przychodząca do PAX-u młodzież widziała akceptację tej organizacji przez Księdza Prymasa Wyszyńskiego. Jako argument podał fakt, że spowiednikiem Piaseckiego był ksiądz prałat Stefan Piotrowski. Micewski pisał, że byt to wikariusz generalny Kurii Warszawskiej czyli prawa ręka prymasa Wyszyńskiego. Ten religijny kontakt Piasecki potraf it zachować aż do swej śmierci, choćtak prałat, jak i szef PAX-u musieli wiedzieć, że ma on wymowę polityczna.^ Micewski zawarł w tej wypowiedzi cały szereg przeinaczeń, a nawet przekłamań. Po pierwsze ksiądz Piotrowski nigdy nie był prawą ręką Księdza Prymasa Wyszyńskiego. Po drugie faktem jest, że Piasecki spowiadał się u niego, ale to nie oznacza, że ks. Piotrowski był jego spowiednikiem. W końcu po trzecie, gdyby nawet był jego spowiednikiem, byłaby to wewnętrzna, duchowa sprawa Piaseckiego i ks. Piotrowskiego. Naganną rzeczą jest wyciąganie takich spraw przez Micewskiego w celu podpierania swoich tez. jeżeli ktoś opisuje takie sprawy to zachowuje się podobnie jak ten, kto ujawnił czyjeś prywatne związki (na przykład Piaseckiego z Julią Brystygierową), o których dowiedział się w zaufaniu. Istnieje pewna bariera szacunku wobec zmarłej osoby. Micewski przekroczył pewne granice, granice ludzkiej uczciwości. W ten sposób sam wystawił sobie świadectwo. "'Michał Jagiełło Tygodnik Powszechny i komunizm (1945-1953), s. 22, Warszawa 1988 r. 16) Andrzej Micewski Katolicy w potrzasku, s. 35-36, Warszawa 1993 r. 77 Ksiądz Prymas Wyszyński do końca swojego życia nie zaaprobował ideowej postawy PAX-u i ten Jego stosunek przez lata nie uległ zmianie. Mówię to na podstawie mojej współpracy z Księdzem Prymasem, Prawdą jest, że we wrześniu 1953 roku Piasecki zgłaszał się do Księdza Prymasa i groził, że jeżeli nie zacznie On współpracować z władzami to zostanie aresztowany. Dlaczego Ksiądz Prymas nie przyjął Piaseckiego po roku 19567 Po "Październiku" wiedza Księdza Prymasa o powiązaniach Piaseckiego z komunistami znacznie wzrosła i była już dokładniejsza. Doszły zresztą osobiste doświadczenia. Nie wiadomo było również, jaką rolę będzie on spełniał w stosunku do władz w Warszawie i Moskwie. W maju 1978 roku Piasecki zwrócił się, poprzez moją osobę, do Księdza Prymasa z prośbą o nawiązanie kontaktu oraz pogodzenia się z Księdzem Prymasem. Był maj, spacerowaliśmy z Kardynałem Wyszyńskim po ogrodzie na tyłach Pałacu na Miodowej, na drzewach pojawiła się bujna zieleń. Zreferowałem Księdzu Prymasowi prośbę Piaseckiego. Na co On tylko żachnął się: Nie, z tym człowiekiem nie mam nic do uzgadniania. Taką odpowiedź przekazałem Piaseckiemu za pośrednictwem Ryszarda Reiffa. Jednak we wrześniu Reiff ponowił propozycję. Odpowiedziałem: Mogę ci tylko obiecać, że przedstawię Księdzu Prymasowi te prośby, natomiast nie obiecuję, że coś załatwię, Nie obiecuję także, że wstawię się za wami. Podczas kolejnego spotkania z Księdzem Prymasem powiedziałem, iż zwrócono się do mnie ze sprawą, którą omawialiśmy już w maju: - Wiem, że Ojciec jest nastawiony negatywnie do prośby Bolesława Piaseckiego, ale ja jednak spełniam ich prośbę i przedstawiam jq ponownie. Na te słowa Ksiądz Prymas w sposób już nie tak zdecydowany i kategoryczny powiedział: - Nie, nie widzę możliwości porozumienia się z tym człowiekiem. Wtedy przypomniałem Księdzu Prymasowi historię ks. infułata Lagosza, który po usunięciu ks. infułata Milika był nominałem na stanowisko administratora apostolskiego we Wrocławiu. Wyrządził wiele szkód Kościołowi, ale jednocześnie po aresztowaniu Księdza Prymasa kilka razy bardzo wspomógł mnie w staraniach o Jego uwolnienie. Przypomniałem, że ten człowiek nie odmawiał mi wtedy pomocy i chociaż niczego nie osiągnęliśmy, to jednak podejmował razem ze mną starania o uwolnienie Księdza Prymasa. Po 1956 r. ks. Lagosz znalazł się w trudnej sytuacji życiowej, nikt nie chciał go przyjąć do diecezji czy zakonu, chociaż nie "bruździł" już w stosunku do Kościoła i wtedy Ksiądz Prymas powiedział: - Dobrze, jeżeli ten człowiek nie ma gdzie się podziać, to znajda mu miejsce. I umieścił go pod Warszawą, gdzie ks. Lagosz zakończył życie pogodzony z Panem Bogiem i hierarchią kościelną. Kiedy przypomniałem te fakty Ksiądz 78 Prymas spojrzał na mnie i powiedział: To mnie zażyłeś. Tak nie wolno. Wtedy wiedziałem już, że podejmie pozytywną dla decyzję. Trochę jeszcze pospacerowaliśmy po ogrodzie i na koniec Ksiądz Prymas rzekł: - Dobrze, podejmij w moim imieniu rozmowy z panem Piaseckim, ale chcę dokładnie znać treść już pierwszej rozmowy i wtedy wspólnie ustalimy linię dalszego postępowania. Tak też zrobiłem, a Ksiądz Prymas uznał, że rozmowy należy kontynuować, ale Piasecki zmarł l stycznia 1979 roku, W kilka godzin później powiadomił mnie o tym Ryszard Reiff. Poprosił też, aby przekazać Księdzu Prymasowi zapytanie PAX-u, czy Msza św. za duszę Piaseckiego może być odprawiona w katedrze warszawskiej. Mimo, że złożyłem już Księdzu Prymasowi życzenia noworoczne, ponownie udałem się do Niego. Był bardzo niezadowolony, że nawet w tym dniu nie może mieć spokoju, ale pozwolił zreferować sprawę. Muszę powiedzieć, iż był to dla Niego duży problem. Przez kilka minut zastanawiał się. Niespokojnie chodził po salonie nic nie mówiąc, w końcu powiedział: - Nie wyrażam zgody, ale nie dlatego, że mam jakieś zastrzeżenia co do pogrzebu czy Mszy św. w intencji Meslawa Piaseckiego. Jestem jednak gięboko przekonany, że takie uroczystości nie będq sluzyły głębszemu przeżyciu treści religijnych, a zostaną przez PAX wykorzystane propagandowo. Ostatecznie Msza św. i uroczystości pogrzebowe odbyły się w kościele św. Michała, którego wieloletnim proboszczem był wspomniany ksiądz prałat Stefan Piotrowski. Uczestniczyłem w tej Mszy św. Chciałem złożyć wyrazy szacunku dla człowieka, który odszedł i prawdopodobnie szczególnie potrzebował modlitwy. Kondolencji nikomu nie składałem, ale bardzo gorąco modliłem się za duszę zmarłego przywódcy PAX-u. Czy po śmierci Piaseckiego dalej prowadził Pan rozmowy z działaczami PAX-u? Tak. Rozmowy z PAX-em kontynuowałem do września 1980 roku. Jedyną przeszkodą było ustalenie paxowskiej definicji socjalizmu. Usilnie tłumaczyli, że chcą być zaangażowani w budowę socjalizmu. Ksiądz Prymas chciał wiedzieć jakiego socjalizmu i postanowił, że dopóki nie zdefiniują pojęcia "socjalizm", dopóty nie uzyskają Jego akceptacji. Były z tym istotne problemy, sześć czy siedem razy definiowaliśmy termin "socjalizm" w paxowskim ujęciu i wszystkie te określenia były przez Księdza Prymasa odrzucane. Ostatnia definicja, ustalona w trakcie wspólnego spotkania w sierpniu 1980 r., została przez nich zmieniona. Ryszard Reiff i jego przyjaciele zastosowali bardzo chytry i sprytny manewr: przestawili szyk wyrazów. Wszystkie słowa były uwzględnione, jednak przez zmianę składni zmieniono również sens definicji. Po przeanalizowaniu tekstu Ksiądz Prymas uśmiechnął się i powiedział: - Widzisz, są wszystkie stówa, których chcieliśmy. Nie można powiedzieć, że ich nie ma, ale sens jest już zupełnie inny. 79 We wrześniu 1980 roku spotkaliśmy się po raz ostatni. Gwałtowne przyspieszenie wydarzeń - powstanie "Solidarności", śmierć Księdza Prymasa i stan wojenny; sprawiły, że do tych spraw już nie powróciliśmy. Jaką intencją kierował się w tych rozmowach Ksiądz Prymas? Przypuszczam, że była to intencja pastoralna. Chodziło o to, aby wszystkie zagubione dzieci wróciły do Kościoła. Ksiądz Prymas nie miał żadnych zamiarów politycznych odnośnie PAX-u. Dbał jedynie o czystość teologiczną, filozoficzną i duszpasterską. Tylko tyle. Rozdział XI Czasy Luny i Bieruta Kiedy Piasecki zakładał PAX w Polsce rządził Bolesław Bierut. Jego współpracownicy już w pierwszych latach rządów opracowali plany walki z Kościołem. W październiku 1947 r. podczas odprawy w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego dyrektor V Departamentu Julia Brystygierowa w referacie "Ofensywa kleru a nasze zadania" stwierdziła: W walce przeciw demokratycznemu ustrojowi Państwa Polskiego zaczyna kler polski wysuwać się na pierwszy plan. Dlatego tez sprawa przeciwdziałania i zwalczania wrogiej działalności kleru i obozu katolickiego musi zająć odpowiednie miejsce w pracy organów Bezpieczeństwa] P[ublicznego]. (...) Fakt, że centrum dyspozycyjne kleru polskiego jest w Watykanie, który -jak wyżej wspomniano - odgrywa dziś rolę jednego z najbardziej antydemokratycznych, anty sowieckich i proamerykańskich czynników w polityce międzynarodowej, określa również kurs polityki episkopatu polskiego. ("^Zwalczanie wrogiej działalności kleru jest niewątpliwie jednym z najtrudniejszych zadań, jakie stoją przed nami. (...) Trudność zwalczania wrogiej działalności kleru leży w pierwszym rzędzie w tym, że Kościół może prowokacyjnie wykorzystać każdy krok skierowany przeciw niemu, przedstawiając go jako walkę z religia i w ten sposób mobilizować wierzące masy przeciw rządowi i państwu. Dlatego •w wyborze metod walki z klerem jako wrogi czynnikiem politycznym należy podejść z największa ostrożnością. Unikać wszelkich kroków, które mogłyby być wykorzystane prowokacyjnie jako nasza rzekoma walka z kultem religijnym.^ Czy do Księdza Prymasa docierały sygnały o prawdziwych zamiarach komunistów? Ksiądz Prymas od czasu do czasu otrzymywał projekty zwalczania Kościoła opracowywane w MBP i KC. Trudno mi stwierdzić, czy znał akurat te cytowane, gdyż nie pamiętam już takich szczegółów. Sam zresztą miałem w ręku i czytałem dwa dokumenty o podobnej treści. Jeden z nich, opracowany przez MBP byt bardzo dokładnie sprecyzowany i dotyczył walki z Kościołem w sensie operacyjnym i taktycznym. ^Aparat bezpieczeństwa w latach 1944-1956. Taktyka, strategia, metody. Część I. Lata 1945-1947, s. 126,133, Warszawa 1994 r.) 81 Jak dotarł Pan do tych dokumentów? Poprzez Izabelę Czajkę-Stachiewicz, która razem z Luną Brystygierowa chodziła do szkoły. Była Żydówką i w czasie wojny Niemcy umieścili ją w obozie w Treblince. Przeżyła egzekucję, Niemcy myśleli, że została zastrzelona. Jednak udało się jej wydostać spod ciał i wyczołgać z zasypanego dołu. Uratował ją polski chłop, który ją przechował. Przyjęła jego nazwisko - Czajka. Była w dobrych stosunkach z Marią Stokowską, która w czasie wojny uczestniczyła w ratowaniu Żydów. Przez nią nawiązałem kontakt z Izabelą Czajką-Stachiewicz. Przeważnie spotykaliśmy się w kościele św. Zbawiciela, była bowiem bardzo gorącą katoliczką. Luna Brystygierowa podczas narady kierownictwa MBP w październiku 1949 r, poinformowała zebranych: najpoważniejszy krok naprzód dokonano na odcinku kleru, mamy poważną agenturę wśród wyższej hierarchii. Jak w praktyce wyglądały te osiągnięcia bezpieki? Brystygierowa w tym dokumencie nie wyjaśnia, kto dla komunistów był "wyższym hierarchą" Kościoła, więc najpierw ustalmy, że do tej grupy można zaliczyć kanoników, prałatów, dziekanów, infułatów i w końcu biskupów ordynariuszy bądź sufraganów. Nie ulega wątpliwości, że w tamtych czasach niektóre osoby Kościoła współpracowały z aparatem bezpieczeństwa, jednak nie było wśród nich biskupów, j Gdyby tak było, to po co komuniści organizowaliby procesy pokazowe np. bisku- | pa Czesława Kaczmarka, księży z kurii krakowskiej. Gdyby mieli takie wpływy, j to spowodowaliby rozłam w Kościele. Byli jednak na to za słabi. J Nie można ukrywać, że niektórzy księża współpracowali z komunistami i MBP np. ksiądz Lagosz z Wrocławia, lub ksiądz ordynariusz w Kielcach, pewien ksiądz profesor seminarium we Włocławku oraz jeszcze inni. Kierowali się różnymi przesłankami, czasami była to polityczna niedojrzałość, a czasami brak wystarczającej odporności psychicznej na naciski. Przypomnę tylko, że relatywnie księża byli największą prześladowaną grupą. A stosowano różne sposoby. Udział w tym miał również PAX. Rozpowszechnione było np. zwożenie na siłę księży na uroczystości prokomunistyczne. Jedną z osób uczestniczących w organizowaniu takich manifestacji lojalności był Tadeusz Mazowiecki. Po tych zebraniach urządzano libacje alkoholowe i podstawiano księżom panie wiadomej profesji. I materiał kompromitujący był już gotowy. Po Warszawie krążył w tamtych latach dowcip właśnie na ten temat: Do Warszawy przyjechał ksiądz z prowincji i na ulicy spotkal damę z którą całkiem niedawno spędził "miło" noc. 18) wg: Z notatnika BB, do druku wybrał PA, "Po Prostu" nr 45-46/1990 6Ź. i; Ksiądz zagadnął do niej: I co, kochanie, spotkamy się dzisiaj wieczorem znowu? Na co i ona odpowiedziała: Bardzo chętnie, ale księdza nie będzie chyba na to stać. Zdziwiony s biadz mówi, ze za poprzednią randkę nie musiał płacić. - Ale MBP mi zapłaciło - odpo-; wiedziała ona. l Ksiądz Prymas mimo wszystko próbował ratować tych księży. Osobiście przeżywał ich tragedie. Nie potępiał ich. Wiedział, że weszli w układy niszczące ich dusze. Wielokrotnie udawałem się do księży współpracujących z władzami, ' bądź do niektórych biskupów. Zawoziłem im listy od Księdza Prymasa, właśnie z prośbą o opamiętanie. Byłem m. in. u znanego ex-benedyktyna, ojca Wierusz-Kowalskiego. Czy listy do biskupów miały podobny charakter? Nie wiem. Przestrzegałem tajemnicy korespondencji. Po latach okazało się, że w siedzibie Prymasa Polski był zainstalowany podsłuch, a wokół Księdza Prymasa było kilku agentów. Czy wiedział o tym? Ksiądz Prymas miał świadomość, że jest pilnie obserwowany. Kiedyś mówiąc o pewnej osobie powiedział, że nie ma do niej zaufania. Jednak nie sprecyzował, czy dlatego, że jest ona agentem komunistów, czy też - że nie jest człowiekiem Kościoła. Natomiast o podsłuchu wiedział. Jeżeli były jakieś ważniejsze wymagające ostrożności rozmowy, to wychodziliśmy na spacer do ogrodu. O jakich sprawach rozmawialiście wtedy? Przypominam sobie np. naszą rozmowę w ogrodzie prymasowskim na temat przesyłki od biskupa Klepacza do Księdza Prymasa. Dotyczyła ona właśnie księży kolaborujących z władzami. Micewski podaje, że w dniu ingresu Księdza Prymasa Wyszyńskiego przygotowywano na Niego zamach:... na drodze, którą miał jechać na ingres do Warszawy, wciągnięto stalowa linkę na wysokości szyb samochodu.^ Czy były inne próby zamordowania Księdza Prymasa? Od Księdza Prymasa wiem o jeszcze trzech następnych, ale ile było wszystkich prób zamachów na Jego życie nie potrafię powiedzieć. Przypuszczam, że znacznie więcej, ale jest to tylko moje przypuszczenie. Czy wobec grupy młodych współpracowników Księdza Prymasa, stosowano jakieś represje? 191 Andrzej Micewski Kardynał Wyszyński, Prymas i Mąż Stanu, s. 91, Paryż 1982 r. 83 Tak. Adam Stanowski byt aresztowany i siedział w więzieniu za przynależność do Sodalicji Mariańskiej, inne osoby zatrzymywano na 6-8 miesięcy. Samorzutnie organizowaliśmy dla nich pomoc - paczki z żywnością, opiekę nad rodziną itp. Ja w latach 1948-55 byłem systematycznie zatrzymywany przez bezpiekę przynajmniej raz na kwartał, czyli około 25 razy byłem przesłuchiwany przez funkcjonariuszy MBP Siedziałem m. in. w łódzkiej siedzibie MBP, na ul. Cyryla i Metodego w Warszawie, w Pałacu Mostowskich i na ul. Rakowieckiej. Przetrzymywano mnie od kilku godzin do kilkunastu dni. Szczególnie mocno utkwiło mi w pamięci przesłuchanie w łódzkiej bezpiece na ul. Sienkiewicza, wtedy po raz pierwszy zwinięto mnie z ulicy. Kiedy wyszedłem z pracy, podjechało nagle auto. Wysiadło z niego dwóch "smutnych panów", którzy w sposób grzeczny, ale kategoryczny zaprosili mnie do samochodu. Przesłuchanie zaczęło się o godzinie 17.00, a skończyło rano. Badało mnie pięciu bezpieczniaków. W pewnym momencie wszedł jakiś nowy funkcjonariusz. Tamci odnosili się do niego ze szczególną estymą, mówili o nim "towarzysz z Warszawy". Natomiast w 1955 roku, w Pałacu Mostowskich przeszedłem tzw. "taśmę", czyli nieustanne przesłuchanie, bez chwili wypoczynku. Rozpoczęto je w środę o godzinie 15.00, a zakończono w piątek rano. Mogłem wtedy korzystać jedynie z ubikacji. Odmawiałem przyjmowania posiłków, bo obawiałem się, że mogą być specjalnie przyprawione. Również i tutaj był jeden oficer, którego darzono dużym szacunkiem. Skoro o tym rozmawiamy muszę również wspomnieć o ciągłych zwolnieniach z pracy. Kiedyś przez ponad trzy miesiące nie mogłem dostać żadnej pracy, Miałem już żonę i dwoje dzieci, sytuacja była naprawdę krytyczna. Nie mieliśmy już pieniędzy na żywność, jedliśmy sam chleb. Muszę wystawić bardzo dobre świadectwo mojej żonie, która nie tylko nie załamała się, ale i nie powiedziała złego słowa, że razem z dziećmi musi cierpieć. Po części była do takiej sytuacji przyzwyczajona, gdyż zaręczyliśmy się w więzieniu. Więzienna miłość? Niezupełnie. Poznaliśmy się na zjeździe Katolickiej Młodzieży Akademickiej w Poznaniu w 1946 roku. Ponieważ byliśmy bardzo aktywnymi uczestnikami tego spotkania, UB zgarnęło nas do więzienia. Dodam, że trafił tam wówczas również Jacek Woźniakowski. W areszcie pomogłem swojej przyszłej żonie pozbyć się niewygodnych materiałów. Wkrótce nas zwolniono i wróciliśmy do Łodzi. Oboje studiowaliśmy i zaczęliśmy spotykać się. Jednak po jakimś czasie, dzięki "uprzejmości" Mieczysława Moczara, który kierował wtedy łódzkim Urzędem Bezpieczeństwa, ponownie trafiliśmy 84 do więzienia. Przekazałem Iśce, przez kalifaktora, gryps. Doszliśmy do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie, jeżeli oboje zeznamy, iż jesteśmy narzeczonymi. Isia wyraziła zgodę, musieliśmy jednak uzyskać jakieś potwierdzenie tego faktu z zewnątrz więzienia. Stwierdziliśmy, że najodpowiedniejszą osobą byłby ojciec Rostworowski. W sprawach ważnych i istotnych zachowywał całkowitą dyskrecję i potrafił milczeć jak grób, ale gdy szło o nowinki towarzyskie był okropnym "pleciuchem". Wysłaliśmy do niego gryps i napisaliśmy, że właśnie zaręczyliśmy się i oczywiście poprosiliśmy go o dyskrecję. Ojciec Rostworowski postąpił tak jak przewidywaliśmy. Za tydzień cała akademicka Łódź wiedziała o naszych zaręczynach. Po wyjściu z więzienia próbowaliśmy wyjaśnić sprawę, ale nikt nam nie uwierzył, czego skutki ponoszę do dziś. Jaki był stosunek Księdza Prymasa do Bieruta? Bardzo złożony. Kiedyś w towarzyskiej rozmowie zapytałem Księdza Prymasa, którego z pierwszych sekretarzy KC PZPR najwyżej ceni. Ksiądz Prymas bardzo krótko zastanawiał się i powiedział: - Pana Bieruta. Myślałem, że spadnę z krzesła. Ojcze - spytałem się - a mogę wiedzieć dlaczego? Ksiądz Prymas uśmiechnął się filuternie i powiedział: - Wiesz, jeden w stosunku do drugiego, niewiele byl wart, ale Bierut miał przynajmniej pewne męskie cechy, za które można go szanować. Byt zwięzły w wypowiedziach, a Gomułka jak zaczynał mówić, to nie potrafił skończyć wcześniej niż po godzinie. Był straszliwym gadułą, nie potrafił syntetyzować myśli, mówił rozwlekle i za malo konkretnie. Natomiast pan Gierek może i powiedziałby as, ale sprawiał wrażenie, że stale boi się powiedzieć o jedno słowo za dużo. I dlatego człowiek nie wiedział, czy skończył on już swoją przemowę, czy dopiero zrobił przerwę aby zastanowić się nad tym co ma dalej mówić. A Bierut był konkretny, zwięzły i konsekwentny w stosunku do swoich stów. Gdy coś mówił, to z góry wiedziałem co będzie, i że trzeba przygotować się do nowej awantury. N;'e to co Gomułka i Gierek, którzy mówili jedno, a robili drugie i nigdy nie wiedziałem czy dogadałem się z nimi, czy nie. Z Bierutem wszystko było jasne. Kiedyś byl on w Moskwie na uroczystościach rocznicy rewolucji październikowej. Gdy powrócił, spytałem jak się udała wyprawa do Moskwy. Bierut odrzekł na to, że nie udała się. "Wie Ksiądz Prymas, rozmawiałem ze Stalinem i powiedziałem mu, ze chcę Księdza Prymasa wsadzić do więzienia". Gdy Bierut powiedział to otwarcie Księdzu Prymasowi, to On - jak mi sam opowiadał, prawie podskoczył do góry, ale opanował się i spokojnie spytał: - I co na to Stalin? I wtedy Bierut ze smętną miną odpowiedział: - Stalin powiedział tak: wot, ty durak. Co za sztuka wsadzić Prymasa do więzienia, to każdy dureń potrafi. Ty zrób z Prymasa Wyszyńskiego komunistę. To dopiero będzie sztuka! - I za to właśnie cenię Bieruta - kontynuował Ksiądz Prymas. Uczciwie i szczerze przyznał się, że już dawno wsadziłby mnie do więzienia, 85 choć odradzał mu to Stalin. Później Stalin zmarł i jak wiesz po sześciu miesiącach znalazłem się w areszcie. Taki właśnie był stosunek Księdza Prymasa do Bieruta. Czy Ksiądz Prymas wiedział o możliwości swego aresztowania? Tak. W rozmowach z Księdzem Prymasem Piasecki ciągle wskazywał na taką ewentualność. Po raz pierwszy przekazał taką sugestię w czerwcu 1953 roku. Natomiast ja, na tydzień przed zatrzymaniem Księdza Prymasa, zostałem poinformowany, że wkrótce nastąpi aresztowanie. Kiedy przekazałem Mu tę wiadomość, powiedział: - Wiesz, to jest możliwe, ale sądzę, ze tego głupstwa nie zrobią. Potem zastanawiałem się, jaką intencją kierowano się przekazując mi tę infor-, mację - czy było to życzliwe ostrzeżenie, czy też kolejna próba wywarcia presji na Księdza Prymasa. Kto Pana poinformował? Pani Czajka-Stachiewicz. E Mkewski podaje, że kiedy ważyły się losy aresztowania Księdza Prymasa l przyszła do Niego Brystygierowa: Rozmowa miała trwać cala noc. Gdy wyszła l prymas nie chciał powiedzieć o czym mówiono. Ograniczył się do trzech słów: "To straszna kobieta". 20) Czy wiedział Pan o tym spotkaniu? ' Wiem, że Ksiądz Prymas miał z pułkownik Brystygierowa kilka rozmów. i Wiem również, że Jego przed aresztowaniem również doszło do takiego spotka-| nią. Ksiądz Prymas wyrażał się o niej bez zachwytu. Dlatego to określenie "strasz-I na kobieta", które cytuje Micewski, jest prawdziwe. | jakie sprawy poruszano podczas tych rozmów? J Nie potrafię powiedzieć, mogę natomiast stwierdzi, że w trakcie spotkań ze jamą Brystygierowa wyraźnie starała się tak pokierować rozmową, aby ukierun-Jkowaćją na osobę Księdza Prymasa. Podam jeden przykład. Miałem z Brystygie-jrową kilka spotkań w sprawie ojca Rostworowskiego. Interweniowałem u niej, |idedy on i kilka osób z Sodalicji zostało aresztowanych i oskarżonych o działal-| ność antynarodową. Brystygierowa stwierdziła, że w tej sprawie nic nie może próbie. Spytałem więc, czy można przynajmniej tym ludziom dostarczyć paczki. -Tak, ale załatwię to Panu tylko raz - odpowiedziała. I słowa dotrzymała. | ^Andrzej Micewski Katolicy w potrzasku, s. 39, Warszawa 1993 r. 87 Czy Księdza Prymas wiedział o Pana spotkaniach? Tak. Informowałem Go o treści rozmów. Micewski sugeruje również, że biskup Klepacz zastąpił Księdza Prymasa w 1953 roku, ponieważ "wierzył Piaseckiemu do końca".211 Czy zgadza się Pan z tym poglądem? Po aresztowaniu Księdza Prymasa biskupi zadecydowali, że funkcję przewodniczącego Episkopatu obejmie ksiądz biskup Tadeusz Zakrzewski. Jednak komuniści nie wyrazili na to zgody. Brystygierowa oraz Piasecki zaproponowali rozmowy na ten temat z biskupem Klepaczem. Chcieli, aby to on przejął tę funkcję. Czyli to nie sam biskup podjął takie kroki, lecz wywierano na niego naciski. Dlaczego biskup Klepacz kontaktował się z Piaseckim? Było kilka powodów. \ Biskup z natury był "gadułą". Bardzo chętnie podejmował rozmowy z różnymi; ludźmi. Był typowym erudytą. Każdy dialog był dla niego prawdziwym przeży-; ciem intelektualnym. Jednak ta komunikatywność miała swój cel. Potrafił dość błyskotliwie i niepostrzeżenie wchodzić w omawiane zagadnienia, sondując przy okazji stanowisko rozmówcy. Miał również pewien sentyment do Piaseckiego. W czasie wojny, po aresztowaniu w Wilnie, przebywał w niemieckim obozie koncentracyjnym. Po powrocie do Polski pamiętał o działalności Piaseckiego w okresie okupacji i w okresie przedwojennym. Wielokrotnie rozmawiałem z biskupem Klepaczem i wtedy tak charakteryzował on Piaseckiego: to człowiek do którego nie można mieć zaufania, ale w tej trudnej sytuacji jest nam życzliwy i jeżeli będzie mógł, to nam pomoże. Na biskupa duży wpływ miał także paksowski poeta Strumiłło, który starał się go przychylnie nastawić do Piaseckiego. Po powrocie z odosobnienia Ksiądz Prymas przeprowadził rozmowę; z biskupem Klepaczem. Rozmawiali o całokształcie działalności biskupa i innych : hierarchów od września 1953 roku. Ksiądz Prymas nie mógł wyrażać się w pełni pozytywnie, ale generalnie nie potępił podejmowanych przez nich kroków.; Dowodem na to jest choćby to, że do Rzymu zabrał właśnie biskupa Klepacza. Myślę że obecnie powstaje pewna analogia z tymi czasami kiedy żyli i praco-; wali Ksiądz Kardynał Sapieha, Ksiądz Prymas Hiond. Odgrywali oni wybitną', rolę na płaszczyźnie działalności Kościoła. Obecnie ponownie obserwujemy, że niektórzy indywidualni hierarchowie pragną odgrywać, niczym ich wielcy | poprzednicy, znaczącą rolę. 21) Andrzej Micewski Katolicy w potrzasku, s. 33, Warszawa 1993 r. 88 S Co Pan robił po aresztowaniu Księdza Prymasa? l Między innymi pomagałem m. in. biskupowi Klepaczowi, po objęciu j przez niego funkcji przewodniczącego Episkopatu, w udrażnianiu kanałów | informacyjnych pomiędzy poszczególnymi diecezjami a nim. Ponieważ bezpieka ; wprowadziła dużo swoich ludzi w struktury kościelne, nie można było dopuścić i do tego, by pewne informacje docierały do komunistów. Zajmowałem się także przygotowaniem ucieczki Księdza Prymasa : z więzienia. W trakcie pobytu Księdza Prymasa w Stoczku Warmińskim zgłosiła się do mnie pewna osoba z propozycją zorganizowania ucieczki. l, Kto to był? Nie mogę tego ujawnić. Czy ta osoba miała związki z podziemiem poakowskim? Miała prywatne kontakty z partyzantką poakowską, ale bezpośrednio nie uczestniczyła w niej. Mieliśmy do tej osoby pełne zaufanie. Przyjęliśmy tę propozycję z entuzjazmem. Wszystkie wtajemniczone osoby były zachwycone projektem. Ksiądz Prymas po wydostaniu się z aresztu miał być przewieziony samochodem na wybrzeże. Tam miała czekać łódź płynąca do Szwecji. Obecnie jednak przypuszczam, że najprawdopodobniej zostałby uśmiercony po drodze. Czy to była prowokacja? Moim zdaniem tak. Czy ta osoba była powiązana z władzami? Wtedy nie podejrzewałem jej o to, ale później sprawdziło się, że była na usługach UB. Po 1956 roku powiedzieliśmy Księdzu Prymasowi o tych planach. Stwierdził kategorycznie, że nie zgodziłby się na opuszczenie kraju. Czy w okresie uwięzienia Księdza Prymasa docierały do Pana jakieś wiadomości od Niego? Tak, chociaż rzadko. Przeważnie otrzymywałem je od księdza biskupa Klepacza. Największą radość Ksiądz Prymas sprawił mi 7 lutego 1956 roku, gdy w dniu swoich imienin dostałem od Niego obrazek z błogosławieństwem. Informacje dla znajomych Ksiądz Prymas dawał księdzu lub siostrze, kiedy ci wychodzili do punktów lekarskich. Tam oni przekazywali ustnie te informacje zaufanym osobom, a te dostarczali je adresatom. 89 Rozdział XII Październik Kiedy dowiedział się Pan o uwolnieniu Księdza Prymasa? Tego samego dnia. Jeden z moich znajomych z Sodalicji zatelefonował do mnie wieczorem. Wtedy też odbyło się pierwsze spotkanie Księdza Prymas z wiernymi. 23 października 1956 roku w "Życiu Warszawy" opublikowano "Oświadczenie pisarzy i działaczy katolickich". Stwierdzono w nim m. in.: Katolicy w Polsce doceniają znaczenie moralne nowego kierunku w polityce wewnętrznej, która opierać się ma na suwerenności, na pogłębieniu demokratyzacji naszego życia. Sygnatariusze wyrazili pełne poparcie dla programu pierwszego sekretarza Partii Władysława Gomułki.2^ Jak zareagował Pan na publikację tego oświadczenia? Kilka dni wcześniej powiadomiono mnie, że taki tekst ma być złożony w redakcji "Życia Warszawy". Jednocześnie zapytano czy ja również zechcę się podpisać. Odpowiedziałem/ że dopóki nie będę znał tekstu - nie podpiszę się. I ostatecznie nie podpisałem się. Już później dowiedziałem się, że byty próby nakłonienia także innych osób do sygnowania tego dokumentu. Kto złożył Panu tę propozycję? Jeden z członków redakcji "Tygodnika Powszechnego", a obecnie "Znaku". Czy inicjatorzy tego dokumentu kontaktowali się z Księdzem Prymasem? Nie wiem/ ale gdyby były takie próby, to wiedziałbym o nich. Czy Ksiądz Prymas komentował to oświadczenie? Ksiądz Prymas wydarzeń 1956 roku w Polsce nie traktował jako autentycznych dążeń do przemian ustrojowych, ale jako kolejną grę polityczną komunistów, choć tym razem bezkrwawą. Uważał, że Październik jest manipulacją komunistów. Chcieli zachować monopol władzy również w następnych latach. 22) wg: Marek Tarniewski Porcja wolności, s. 104, Warszawa 1989 r. 90 Ponieważ obawiali się wybuchu społecznego, który nie byłby już przez nich kontrolowany, postanowili zmienić ekipę i zliberalizować system. Dlatego przytoczone oświadczenie działaczy katolickich Ksiądz Prymas traktował jako manipulację PZPR. Bolał nad tym, że tak naiwnie dali się wykorzystać. Czy wśród sygnatariuszy tego oświadczenia był ktoś z zespołu doradców Księdza Prymasa? Tak, ale proszę nie pytać o nazwiska. Wydarzenia roku 1956 spowodowały polaryzację w naszej grupie. Doszło do pewnego rozdzwięku. Po powrocie Księdza Prymasa do Warszawy zgłosiliśmy się do niego z zapytaniem - co robić dalej? Zadał nam wtedy trzy pytania, na które każdy z nas musiał odpowiedzieć indywidualnie - co robiliśmy od chwili Jego uwięzienia aż do momentu zwolnienia; jak wyobrażamy sobie dalszy rozwój sytuacji w kraju; czy deklarujemy dalszą współpracę z Nim na warunkach ustalonych w marcu 1949 roku? Nie wszyscy odpowiedzieli pozytywnie na te pytania i z 28 osób pozostało jedynie około 12. Okazało się, że pomimo kategorycznego zakazu, część zaczęła współpracować zPAX-em. Odpadli również ci, którzy związali się z ugrupowaniami quasi-katoli-ckimi, takimi jak PAX, ChSS czy Kluby Inteligencji Katolickiej. Na pytanie o aktualną sytuację ponad połowa odpowiedziała, że komunizm skończył się i mamy już demokrację. Tak dużo osób nie zgodziło się z opinią Księdza Prymasa, że dalej rządzi władza totalitarna. Rozpoczęła się bardzo ożywiona dyskusja. Powiedziałem, że byłem na placu Defilad, słuchałem słynnego przemówienia Gomułki i stwierdziłem, że w Polsce nic się nie zmieni. Przekonywałem innych, że dlatego należy kontynuować działalność, którą Ksiądz Prymas rozpoczął przed swoim aresztowaniem i którą chdał, zgodnie z naszą wcześniejszą rozmową, prowadzić nadal. Proszę sobie wyobrazić, że wówczas była tylko jedna jedyna osoba, która bez zastrzeżeń poparła mnie. Był to Jarosław Daszkiewicz. On również nie wiązał żadnych nadziei z powrotem Gomułki do władzy. Mówił wręcz, że to poluzowanie śruby jest tylko chwilowe. Jeszcze Felek Sawicki i Zosia Lewinówna byli również krytycznie nastawieni do przemian, ale już nie w takim stopniu jak my dwaj. Lewinówna w dużym stopniu podzielała moje zastrzeżenia, a Sawicki wiązał zGomułką pewne nadzieje. Jerzy Turowicz w książce "Trzy ćwiartki wieku" tak scharakteryzował październikowy przełom: W ramach jakiegoś realizmu był to przewrót zupełny. Nikt rozsądny nie liczył przecież, że przyjedzie Anders na białym koniu.23) ^Jacek Żakowski Trzy ćwiartki wieku. Rozmowy z Jerzym Turowiczem, s. 102, Kraków 1990 r. 91 Czy w Październiku, stosując tę analogię, był Pan rozsądny, czy też liczył Pan na przybycie Andersa na osławionym białym koniu? To są nic nie mówiące uogólnienia. W ramach jakiego "realizmu" był to przewrót i co ma oznaczać ten przymiotnik "zupełny"? Podam inny przykład - kilkadziesiąt lat po Październiku, w 1988 roku rozmawiając z panem Lechem Wałęsą powiedziałem, że Okrągły Stół jest kolejną manipulacją komunistów. Jednak jego konsekwencje będzie można wykorzystać dla Polski. Proponowałem zaproszenie do Polski kilkudziesięciu osobistości z polskiej emigracji, aby pomogły nam stworzyć fundamenty życia polityczno-gospodarczego. Po wojnie na Zachodzie osiągnęły one pewien prestiż, majątek, sukcesy naukowe i mogły bezinteresownie służyć Polsce swoim doświadczeniem. Były możliwości zorganizowania ich szybkiego przyjazdu do Polski, jednak Wałęsa nie skorzystał z tej rady. Później pojawiła się propozycja zaproszenia do kraju prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego i przekazania mu urzędu prezydenta. Kaczorowski zarządziłby wybory do sejmu i senatu, a potem wybory prezydenckie. Ta oferta także została odrzucona. Jeszcze w 1993 r. niektóre osoby podtrzymywały swoją propozycję przyjazdu do Polski i zmobilizowania do tego innych. Przekazałem tę informację, ale także wtedy odpowiedź była negatywna. A teraz powróćmy do Pana pytania. Pan Jerzy Turowicz mówił, że w 1956 roku "w ramach jakiegoś realizmu był to przewrót zupełny". A najbliższe lata udowodniły, że to właśnie pan Turowicz cierpiał na pewnego rodzaju "nierealizm polityczny". Czy Gomułka odszedł do komunizmu? Czy liczył się on z Kościołem lub narodem, nie mówiąc już o "Tygodniku Powszechnym" i posłach koła "Znak"? Ten "realizm" był bardziej konkretny na przełomie 1988/89 i nic nie zrobiono. Wprawdzie generał Anders już nie żył, jego słynny biały koń także już pewnie zdechł, ale żyło wtedy i nadal żyje na emigracji, wielu jeszcze wybitnych Polaków... Jednak Turowicz nie był odosobniony, również Stomma wspominając okres październikowego przełomu pisze: Nie trzeba było rozmyślać ani hamletyzowac, po prostu nastąpił fakt bardzo w tym stanie rzeczy naturalny. W Polsce dokonywał się przełom, robiono zwrot w kierunku demokracji i suwerenności, a ludzie za tf sprawę odpowiedzialni potrzebowali poparcia. Nie można było odmawiać.2^ Czyli w tym środowisku przekonanie o odzyskiwaniu suwerenności było bardzo silne. Na prośbę księdza Mariana Rechowicza, rektora KUL-u, uczestniczyłem w jednym z zebrań wyborczych organizowanych przez "Tygodnik Powszechny" 24> Stanisław Stomma Pościg za nadzieją, s. 105, Paryż 1991 r. 92 l i "Znak". Było to w Krakowie. W trakcie tego spotkania właśnie Stomma używał j identycznych argumentów jakie Pan teraz cytował. Uważnie go wysłuchałem | i więcej na żadne takie zebranie już nie poszedłem. ; Ksiądz Prymas również zaangażował się publicznie w przemiany popaździerni-kowe. Dlaczego? Proszę zwrócić uwagę na to, że zawierając drugie porozumienie z komunistami był On bardzo ostrożny, więc ma ono bardzo wąski zakres. Ksiądz Prymas nie poszedł tak daleko, jak w 1950 roku i jak to sobie życzył Bierut, chociaż Gomułka miał podobne zapędy. W 1956 roku Ksiądz Prymas nie miał żadnych złudzeń, że komunizm w Polsce jeszcze się nie skończył. Uważał, że jest tylko kwestią czasu, kiedy Gomułka zacznie ponownie restaurować "świetlany ustrój". W tej sytuacji, rozumował Ksiądz Prymas, Kościół musi wykorzystać ten krótki okres odwilży dla wzmocnienia swoich struktur. Zachowanie Księdza Prymasa wynikało z dwóch przyczyn, primo - inteligencja katolicka skupiona wokół "Tygodnika Powszechnego", "Znaku" i powstających wtedy Klubów Inteligencji Katolickiej wywierała olbrzymią presję, by skłonić do zaangażowania się w te wybory. Ludzie ci mówili, że trzeba pomóc Gomutce, gdyż nie ma on jeszcze silnej pozycji w aparacie. Bez poparcia i zaangażowania katolików może szybko stracić władzę, wróci poprzednia ekipa i zniknie możliwość odzyskania suwerenności i wolności. Stale istniała groźba interwencji sowieckiej. Wykorzystywali to Stomma oraz inni znakowcy i paxowcy. Wmawiali Księdzu Prymasowi, że jeżeli "Znak" nie uzyska poparcia społecznego, może dojść do interwencji wojsk sowieckich, a im większe poparcie będą mieli tzw. katoliccy kandydaci na posłów i Gomułka, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo wkroczenia sowietów. Secundo - Ksiądz Prymas chciał, aby naród udzielił poparcia Gomułce, żeby wzmocnić jego pozycję, kiedy będzie rozmawiał z Moskwą. Dlatego rzucił swój autorytet na szalę rozgrywek partyjnych. Paradoksalnie w 1956 roku Ksiądz Prymas poparł, mimo ciągłych oskarżeń Kościoła o antysemityzm "żydów", a nie "chamów", czyli "Puławian" przeciwko "Natolinowi". Ale interwencja sowiecka nie zależała od układu sił wewnątrz partii/ a nie od nastrojów społecznych. Tak przynajmniej uważał Witold Jedlicki: Być może Wyszyński popierając Gomułkę i pacyfikując opinię miał na względzie bezpieczeństwo kraju przed sowiecką interwencja. Ale sowiecka interwencja wleżata od tego, jak się zachowają Puławianie, a nie od tego ile wieców urządzą studenci Politechniki i ile strajków zorganizują robotnicy. (...) Być może Wyszyńskiemu chodziło o interesy Kościoła i wzmocnienie pozycji Kościoła. Ale uregulowanie stosunków z Kościołem było już w tym momencie przesądzone 93 i żadne przemówienia Wyszyńskiego nic w tym nie zmieniły. Przez swoje postępowanie Wyszyński osiągnął jedno: ustanowił wzór dla katolickich oportunistów^ Czy w 1956 r. Ksiądz Prymas dbał wyłącznie o interesy Kościoła? Jedlicki popełnił w tym cytowanym fragmencie zasadniczy błąd w rozumowaniu. Chciałby on, żeby kościelni hierarchowie myśleli tylko kategoriami partii politycznej, w dodatku tej, której sympatykiem jest Jedlicki. Dlatego tak bardzo krytykuje on Kościół. Ale niech Jedlicki spróbuje odpowiedzieć: w jaki sposób można było w Październiku najwłaściwiej ratować materię ludzką polskiego narodu? A dla Kościoła, jak i dla Księdza Prymasa, najważniejszym zagadnieniem w 1956 roku było właśnie znalezienie odpowiedzi na pytanie - co można maksymalnie zrobić, żeby ratować naród polski pozostawiony po wojnie samemu sobie. Zachód od 1943 r., a dokładniej od klęski Niemców pod Stalingradem, przestał interesować się krajami wschodnioeuropejskimi, które po wojnie przekazano Moskwie. Ksiądz Prymas zdawał sobie sprawę z tych uwarunkowań zewnętrznych. Dlatego za najważniejsze zadanie uznał ratowanie narodu polskiego, a nie wspieranie jakiejś grupy politycznej. Głównym motywem Księdza Prymasa było przeciwstawienie się Moskwie poprzez poparcie Gomułki. Wtedy nie było jeszcze wiadomo, jak zareaguje Moskwa na przeobrażenia w Polsce. Przypominam, że działo się to po niedawnym stłumieniu powstania węgierskiego. Jednak po wkroczeniu Rosjan do Budapesztu/ interwencja w Polsce nie była już chyba wtedy możliwa. Rosjanie nie ryzykowaliby ponownego międzynarodowego konfliktu. Moskwa niczym nie ryzykowała. Kiedy nastąpiła interwencja na Węgrzech? W listopadzie. To czy jeżeli w listopadzie weszli do Budapesztu, to w grudniu nie mogli już wejść do Warszawy? Rosjanie mogli prowadzić takie działania, gdyż przyzwolił na to Zachód. Kiedy węgierski premier Imre Nagy zwrócił się o pomoc, to ówczesny prezydent USA Dwight Eisenhower oświadczył, że nie zaangażuje się w zmianę układu politycznego i nie będzie ingerował w wewnętrzne sprawy bloku sowieckiego. Dał Moskwie carte blanche. Mając takie zapewnienia Rosjanie zdławili powstanie węgierskie, a gdyby sytuacja tego wymagała zdusiliby i polskie. Operacyjnie byli do tego zdolni. Przed interwencją sowiecką przestrzegał także Stomma: ."na spotkaniach rysowały się dość mocne tendencje antyradzieckie, co z uwagi na niezmierne jeszcze niepewną sytuację "Października" mogło mieć niebezpieczne konsekwencje, 25) Witold Jedlicki Klub Krzywego Kola, s. 38-39, Warszawa 1989 r. 94 Trzeba byto temu przeciwdziałać. Wielokrotnie czułem się zmuszony tłumaczyć wyborcom szkodliwość wszelkich manifestacji anty sowieckich.^ Czyli Stomma dostrzegał te same co Ksiądz Prymas zagrożenia. Wydaje się więc, że mógł oczekiwać od Niego poparcia. Czym innym jest używanie argumentów o możliwości inwazji sowieckiej w agitacji wyborczej, a czym innym rozważanie możliwości zaistnienia takiej groźby w dyskusjach politycznych bądź negocjacjach. Ksiądz Prymas nigdy nie brał udziału w agitacji przedwyborczej, ale nawet gdyby uczestniczyłby w niej, to nie używałby takich argumentów. Natomiast mówił o tym w rozmowach politycznych. Intencją Księdza Prymasa było zdobycie dla Polski atutu, jakim byłoby stworzenie wrażenia, że społeczeństwo popiera Gomułkę. Praktycznie to właśnie postawa społeczeństwa umacniała Gomułkę wobec Moskwy, Ksiądz Prymas tylko w ten sposób widział możliwość umknięcia interwencji sowieckiej. Natomiast nie znam intencji Stommy, jednak znając jego późniejsze działania przypuszczam, że kierowała nim wtedy chęć zdobycia miejsca w sejmie PRL. Najbliższe lata udowodniły, że to właśnie Ksiądz Prymas miał rację. Okres w miarę dobrych kontaktów z ekipą Gomułki dość szybko się skończył. Po 1958 roku stosunki zaczynają się psuć, widać oznaki kolejnego przesilenia. Ponowna otwarta walka z Kościołem rozpoczyna się rok później. Wyłoniły się dodatkowe trudności - organizacje katolików świeckich, które propagowały w życiu społecznym formację obywatela socjalistycznego, podpierając się w dodatku filozofią chrześcijańską. Głównymi propagatorami tych idei, obok PAX-u,byly KIK-i oraz środowisko "Więzi". Kiedyś Ksiądz Prymas mówiąc o tych osobach użył takiego określenia: - Mienią siebie katolikami postępowymi, ale ten ich postąp nie idzie do przodu, lecz do tylu. Jednak Mazowiecki wspominając postawę Księdza Prymasa w Październiku ' stwierdził: Myślę, że jego to zaufanie do Jerzego Zawieyskiego i do "Tygodnika 1 Powszechnego" było wtedy ogromne. Do nas, młodych, nabierał go stopniowo, \ ak też wydaje mi się, ze było. Prymas udzielił poparcia wejścia do Sejmu postów [ htolickich.27) Czy jest to prawdziwa opinia? Mazowiecki potraktował gesty Księdza Prymasa jako przyzwolenie. Jednak Kardynał Wyszyński niejednokrotnie wyrażał zgodę, ponieważ widział, 2i1 Stanisław Stomma Pościg za nadzieją, s. 107, Paryż 1991 r. B) 1956, cos pozostało, z Tadeuszem Mazowieckim rozmawia Leon Bober, "Po Prostu" nr 36/1990 95 że w sytuacji która zaistnieje nie ma możliwości zmiany wydarzeń i wyboru innych decyzji. Poddawał się rzeczywistości.... Nie, to wynikało z mądrości życiowej Prymasa. Ludzie mają wolną wolę i każdy swoją drogę życiową - tak właśnie rozumował Ksiądz Prymas. Pan Bóg przecież dokładnie wie/ że ludzie na ziemi grzeszą i źle postępuje Ale czy to oznacza, że Pan Bóg daje przyzwolenie na te występki i akceptuje tę sytuację? Oczywiście/ że nie. Ksiądz Prymas uważał, że Mazowiecki ma prawo do swej działalności. I mimo, że był do niej źle nastawiony, nie przeciwdziałał. Zresztą nie miał możliwości i środków. Ksiądz Prymas był przekonany, że KIK-i nie osiągną niczego konkretnego, a powstanie tylko zamęt i chaos. I faktycznie tak się stało. Mówił, że komuniści wyrazili zgodę na ich rejestrację, ponieważ przewidywali, iż członkowie klubów "zadyskutują się na śmierć". Kluby zdolne były tylko do dyskusji, a przecież dyskusją nie można zmienić rzeczywistości. Dlatego Ksiądz Prymas chciał stworzyć autentyczną formację katolicką i w tym celu rozwijał "Odrodzenie". A jak Ksiądz Prymas zareagował na powstanie miesięcznika "Więź"? Negatywnie. Uważał, że było to świadome działanie władz komunistycznych, które zmierzają do stworzenia grupy, w oparciu o którą będzie można rozbijać Kościół katolicki. Rozdział XIII "Katolicy otwarci" Jak układały się stosunki pomiędzy Księdzem Prymasem a "Tygodnikiem Powszechnym" po 1956 roku? Musimy pamiętać/ że "Tygodnik Powszechny" cały czas ewoluował i w 1956 roku nie był tym samym pismem co kilkanaście lat wcześniej, w momencie powstania. Ksiądz Prymas bardzo uważnie obserwował kierunek rozwoju "Tygodnika" i niejednokrotnie wręcz zżymał się na niektóre artykuły. Początkowo "Tygodnik" zajmował stanowisko prokościelne i bardzo zdecydowanie bronił wartości chrześcijańskich. Jednak wkrótce nastąpiła powolna erozja takiej postawy Spowodowane to było prowadzeniem przez część redakcji różnych gierek, bo nawet nie gier, politycznych. Dodatkowym czynnikiem intensyfikującym tę erozję było objęcie przez Jerzego Turowicza stanowiska redaktora naczelnego. Na postawę pisma wpływ miał również fakt, że niektóre osoby reprezentowały międzynarodowy nurt w polityce. Miały powiązania z pewnymi układami zachodnimi, np. międzynarodówką socjalistycznych związków zawodowych, która przez długi czas była pod wpływami komunistów. Dlatego Ksiądz Prymas w sposób zróżnicowany traktował "Tygodnik Powszechny". Uważał, że są tam osoby w pełni zasługujące na szacunek i zaufanie (np. ks. Jan Piwowarczyk, Jan Święcicie, panie Hanna Malewska i Halina Górska), ale też takie co do których zachowywał bardzo dużą ostrożność. Turowicza, jako dawnego członka "Odrodzenia", traktował np. z bardzo dużą życzliwością, ale jednocześnie nie był pewien jego postawy politycznej. Zwykł mówić o nim "lestek" - chytrusek, który wie do czego dąży i w dużym stopniu uwzględnia okoliczności w jakich się znajduje. Poglądy i postawa Turowicza wyrażały się w takim sformułowaniu: -Tak Księże Prymasie, całkowicie zgadzam się, to wszystko jest prawda, ale... I od tego "ale" rozpoczynały się długie wywody wyjaśniające, że tę sprawę należy załatwić l inaczej, bądź że jakąś prawdę można traktować relatywnie. Na tym właśnie po-I tegal kunszt Turowicza. Starał się on nie wprowadzać w stosunkach z Księdzem J, Prymasem elementu sprzeciwu, niezgody czy konfrontacji. Prowadził bardzo | subtelną grę i starał się uwikłać w nią jak najwięcej osób, by później móc l powiedzieć, iż nie jest osamotniony. 97 Innym typem był Jerzy Zawieyski. Jego postępowanie wypływało z naiwności politycznej i równie wielkiej ambicji politycznej. Niesłychanie chciał zabłysnąć w polityce i odegrać w niej jakąś dużą rolę. Niekiedy pycha całkowicie go opanowywała, dlatego komuniści mogli go łatwo wykorzystywać, mówiąc mu, że jest wielkim mężem stanu. Zawieyski byt zresztą towarzysko bardzo mocno powiązany z ludźmi będącymi w PZPR, stąd brały się naciski, aby zaangażował się w "Znak". Jeszcze inaczej zachowywał się Stomma, który gdy był do czegoś przekonany, to trzymał się tego jak pijany płotu. Był bardzo twardy i nieustępliwy. W jego przypadku Ksiądz Prymas posuwał swoją ostrożność bardzo daleko. Dlaczego? Przypuszczam, że Ksiądz Prymas nie traktował poważnie jego talentów politycznych, podobnie zresztą jak Pawła Jasienicy. Znał bowiem treść rozmów Stommy z władzami. Czego dotyczyły te rozmowy? Jest to pytanie szalenie trudne, gdyż obejmuje duży okres czasu, dlatego odpowiem tylko ogólnie. Wśród tzw. "katolików zaangażowanych" (nie mówię teraz o PAX-ie) byli tacy, którzy uważali, że należy podporządkować się władzom PRL. Trudno - tłumaczyli - jesteśmy zdominowani przez komunizm i dlatego musimy pójść na jakąś współpracę z komunistami. Co to znaczy "jakaś współpraca"? Osoby te bardzo różnie określały ten obszar i granicę kompromisu. Dla jednych taką granicą była jawna kolaboracja, a dla innych już sam kontakt z komunistami. Nie można zarzucić Turowiczowi, Stommie czy Zawieyskiemu, że poszli w tamtym czasie na współpracę, ale ta granica była przez nich bardzo różnie określana. U Księdza Prymasa wielokrotnie dyskutowano o osobach związanych z "Tygodnikiem Powszechnym", "Więzią" czy "Znakiem", oceniając ich postępowanie. Nigdy z ust Księdza Prymasa nie słyszałem entuzjazmu dla ich działań, ale również nigdy nie słyszałem wyrazów jednoznacznego i ostatecznego potępienia. Natomiast w większości przypadków, co nie oznacza, że we wszystkich. Ksiądz Prymas negatywnie oceniał ich poczynania. Najbardziej niechętnie wyrażał się o Mazowieckim, Stommie, a także Turowiczu. Ksiądz Prymas miał za złe redakcji "Tygodnika", że zamiast popierać linię Kościoła i propagować jego społeczną naukę, uzasadniała (zwłaszcza Turowicz i Stomma), działania władzy wobec Kościoła, tłumaczyła komunistów z ich postępków itd. Czasami starał się wymusić na nich zmianę tej postawy. 98 Z jakim skutkiem? To zależało od człowieka. Przykładowo Zawieyski po rozmowie z Księdzem Prymasem wychodził, jak wspominał, wręcz odnowiony. Ksiądz Prymas rozjaśnił -mówił po wizycie - wszystkie horyzonty życiowe i intelektualne. Był wręcz rozanielony, że taki mądry człowiek wyjaśnił mu tyle trudnych problemów. l faktycznie, przez kilka najbliższych dni po takim spotkaniu Zawieyski gotów był postępować zgodnie ze wskazówkami Księdza Prymasa, ba nawet zginąć na barykadzie i zostać męczennikiem Kościoła. Jednak wkrótce ten zapał mijał i wracał do dawnych postaw. Zupełnie inaczej Ksiądz Prymas odnosił się do Antoniego Gołubiewa, którego bardzo lubił i cenił jego intelekt w dziedzinie twórczości. Jednak zwykł mawiać, że politycznie Gołubiew jest tak naiwny, że nie można z nim poważnie rozmawiać. W tych sprawach Gołubiew był odrealniony i zachowywał się prawie jak dziecko. Bardzo często dawał dowody oderwania od życia. W 1956 roku, po objęciu władzy przez Gomułkę był prawie w euforii. Wszystkie problemy - tłumaczył - są już, bądź będą niedługo, rozwiązane i dlatego teraz musimy się wszyscy pogodzić i odbudować Polskę. Słowem, kochajmy się! Miał, po swoim ojcu, mistyczno-idealistyczne ciągoty. Dlatego Ksiądz Prymas nie brał na poważnie jego wynurzeń, choć podkreślę to raz jeszcze: chwalił jego pisarstwo. Najkonsekwentniejszy w swoich poglądach był, jak już mówiłem, Stomma. O ile Turowicz jawnie nie sprzeciwiał się, próbował grać na dwie strony i zadowolić wszystkich, to Stomma był twardy i głuchy na wszelkie argumenty. Na stosunku Księdza Prymasa do Turowicza zaważył jeszcze pewien jego brzydki postępek. Otóż w swoim pierwszym okresie istnienia, do 1953 roku "Tygodnik" był organem Kurii Krakowskiej, a nie prywatnym pismem Jerzego Turowicza i spółki. Pierwszym redaktorem naczelnym był ks. Piwowarczyk, który potem formalnie przekazał to stanowisko Turowiczowi, nadal jednak praktycznie sprawował opiekę nad pismem. Kiedy w 1956 roku postanowiono wznowić pismo - wyeliminowano ks. Piwowarczyka z redakcji. On sam zresztą nie walczył o swoją pozycję, był już bardzo schorowany. Potem władze kościelne zabroniły nawet angażować się w "Tygodnik", bowiem w 1956 roku Turowicz bezprawnie przejął tytuł tego pisma zastrzeżonego dla Kurii. To co zrobiło zgromadzenie "Znak", było przywłaszczeniem tytułu bez uzgodnienia. Redakcja sama pozbawiła się opieki Kurii i postanowiła, że pismo jest samodzielne i niezależne. Wtedy to przestała istnieć instytucjonalna więź "Tygodnika" z Kościołem, którą zerwał właśnie redaktor Turowicz. Złożono nawet specjalny protest i żądanie, aby "Znak" swojej działalności nie prowadził pod patronatem Kościoła. Mało kto o tym wie, a jeszcze mniej się o tym mówi. 99 Ale obecnie uważa się, że te środowiska były w tamtym okresie głównym oparciem Kościoła i Kardynała Karola Wojtyły, późniejszego papieża Jana Pawła II, Ale są to tylko przekazy medialne, a nie rzeczywiste fakty. Nie ulega wątpliwości, że ksiądz biskup Wojtyła był dość liberalnie nastawiony do działań "Tygodnika Powszechnego". W swoich oficjalnych wystąpieniach nigdy nie stwierdził, że to co robi "Tygodnik" jest akceptowane przez Kościół, Episkopat, Prymasa. Obecnie faktycznie w mediach mówi się, że te środowiska były podporą Kościoła. Tymczasem w rzeczywistości ani Ksiądz Prymas Wyszyński, ani biskup Wojtyła nie szukali poparcia w "Znaku", "Więzi" i "Tygodniku Powszechnym". Proszę sobie przypomnieć brewerie, jakie czynił w Watykanie Stomma. Środowisko "Znaku", Klubów Inteligencji Katolickiej, "Tygodnika Powszechnego", "Więzi" przez wiele lat propagowało model katolicyzmu intelektualnego", w przeciwieństwie do katolicyzmu ludowego. Jak Ksiądz Prymas reagował na te "francuskie nowinki"? Muszę przyznać się, że i ja przez jakiś czas odnosiłem się krytycznie do katolicyzmu ludowego. Błąd tkwił we mnie, w swojej formacji religijnej byłem bowiem ukształtowany w duchu sztywnych kanonów liturgii. A co to jest religijność ludowa? Jest to religijność najbardziej autentyczna, ale wyrażana w sposób najbliższy osobowości tych wiernych. A czy prostemu chłopu polskiemu z Mazowsza liturgia benedyktyńska coś mówiła? Ja przez wiele lat byłem zapatrzony właśnie w tę liturgię, zaś w śpiewie gregoriańskim widziałem najwyższy przejaw obrzędów kościelnych. Chłop polski zaś szedł do Kościoła i śpiewał: "Serdeczna Matko... ", bo to było właśnie najbliższe jego mentalności. Dla kilkunastu intelektualistów ta forma była obca, dlatego powątpiewali, bezpodstawnie zresztą, w wartość liturgicznej obrzędowości ludowej, odnosząc się do niej z niebywałą wyższością. Żyjąc w obłokach tworzyli własne konstrukcje myślowe, odbiegające zdecydowanie od rzeczywistości. Nie mieli, i w dalszym ciągu nie mają oni, głęboko przemyślanych problemów wiary i funkcjonowania osób wierzących w Kościele. Ich poglądy to są intelektualne wydumki, jakby powiedział znany ze swojej religijności człowiek nazywany Leninem. Wszystko co odbiegało od ich wzorca nazywali niekatolickim bądź odpustowym, zaściankowym, starym i nienowoczesnym itd. I czy właśnie dlatego mamy odrzucać ten ludowy model katolicyzmu? Nie można przecież stwarzać jednego typu wyznawania wiary, bo każdy chwali Pana Boga tak jak mu to jest najbliższe, oczywiście pod warunkiem, że wyznaje Boga jedynego-trójosobowego. Ksiądz Prymas uważał, że najistotniejszym elementem jego posługi jest zachowanie wiary. Dlatego akceptował i uznawał prawo ludu do zakorzenionych zwyczajów, a nie próbował naginać jego formacji do zapotrzebowań kilkunastu intelektualistów. /oo Jednak Stomma uważał, że właśnie model katolicyzmu intelektualnego mógł być właściwą odpowiedzią na ofensywę komunizmu: Rzecz oczywista, katoli-1 Ofzm w sensie bergsonowskim "dynamiczny", a nie "statyczny", a więc katolicyzm l jaka kryterium naczelne, wyznaczające orientację we wszelkich sprawach, a nie katolicyzm - uchowaj Boże - podporządkowany - innym założeniom nadrzędnym... łAieliśmy nasze zadawnione, przez tradycję uświęcone, wzorce katolicyzmu "statycznego", obciążone serwitutami narodowymi, co wyrażało się formuła Polak-katolik.28) Czy zgadza się Pan z tym poglądem, czy faktycznie "katolicyzm dynamiczny" mógł zatrzymać komunizm? Nie mogę zgodzić się z twierdzeniami Stommy, zresztą przeczy on sam sobie. Istota zagadnienia leży bowiem, gdzie indziej - co to znaczy katolicyzm "dynamiczy" i "statyczny"? Katolicyzm jest zawsze dynamiczny, wiara nie stoi w miejscu, lecz nieustannie się rozwija. Na dowód przywołam naszą pierwszą pieśń "Bogurodzicę". Tekst jej jest bardzo prosty, niekiedy wręcz prymitywny. Ale wówczas dla rycerzy, którzy szli na wojnę była to ich pieśń bojowa. Umacniała ich w przekonaniu, że idą walczyć o słuszną. Bożą sprawę. Dwa wieki później Jan Kochanowski tłumaczy Psalmy: Czego chcesz od nas Panie za Twe hojne dary Czego za dobrodziejstwa, którym nie masz miary Jakaż to piękna poezja, w pięknym przekładzie. Tylko w ciągu dwustu lat przechodzimy od prostej frazy pieśni religijnej do przepięknego tłumaczenia Psalmów. Inny przykład - polskie kolędy: Bóg się rodzi, moc truchleje Pan niebiosów obnażony Ogień krzepnie, blask ciemnieje Ma granice nieskończony Jak dużo prawd dogmatycznych zawartych jest w tej jednej zwrotce. Kolejne przykłady to Kasprowicz i jego wiersz, w którym wadzi się on z Panem Bogiem. A Mickiewicz, a Norwid i jego wykwintna poetyka religijna. I jak można mówić o katolicyzmie "statycznym". Takiego określenia można używać tylko do krótkiego okresu, bowiem jeżeli obserwuje się dzieje katolicyzmu na przestrzeni wieków -takie określenie jest nieuzasadnione, wręcz uwłaczające. Podam inny przykład. W latach siedemdziesiątych rozpoczęto organizować w Polsce tzw. sacrosongi. Po pierwszym sacrosongu Ksiądz Prymas powiedział, że nie wyraziłby zgody na zorganizowanie takiego koncertu. Spytaliśmy się, dlaczego? - Ponieważ - odpowiedział - z nabożnych pieśni religijnych zrobiono ^Stanisław Stomma Pościg za nadzieją, s. 93, Paryż 1991 r. 101 widowisko publiczne, jakąś szopkę. Minęło kilka lat i Ksiądz Prymas przy tym samym stole powiedział: Wiecie, chyba pomyliłem się. Miałem okazję przypatrywać si( tym sacrosongom i dalej podtrzymuję moją negatywną opinię. Jednak kiedy zobaczyłem religijność tej młodzieży, jej spontaniczność i ich autentyczne zaangażowanie, to doszedłem do wniosku, ze współczesnej młodzieży potrzebna jest taka forma wyrażania swojej wiary. Jednak zapamiętajcie, ze ja na sacrosongach podskakiwać nie będę. Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do sporów o kształt polskiego katolicyzmu. Jerzy Turowicz wielokrotnie wskazuje tego francuskiego myśliciela za wzór, np, w 1969 roku pisał: Drugim moim mistrzem jest Emanuel Mounier (...) Mounier był umysłem bardziej praktycznym, nastawionym na rozumienie dzisiejszej konkretnej, historycznej rzeczywistości świata, rzeczywistości spoteczno-politycznej i cywilizacyjnej. 29) To jest fałszywa teza. Również i ja zetknąłem się z tymi intelektualistami francuskimi. Kiedy w Polsce przebywała delegacja mounierowskiego pisma "Esprit" na uniwersytecie zorganizowano spotkanie z jednym z redaktorów. Towarzyszyła mu jakaś przeurocza dama/ która zaprezentowała krańcowo serwilistyczne poglądy. Między innymi poddawała w wątpliwość wywózki z Polski na Syberię. W pewnym momencie spytała się - kto z obecnych może powiedzieć, że ktoś z najbliższych, po wejściu Rosjan został wywieziony? Na sali było około trzydziestu osób, ale zapadła cisza. Po chwili podniosłem rękę i powiedziałem o wywiezieniu mojego ojca i kuzynów. Zapadło kłopotliwe milczenie, w końcu owa dama zapytała się o ich nazwiska. Odmówiłem, mówiąc że na wolności pozostali bliscy tych osób. Spotkanie odbyło się w obecności ojca Rostworowskiego i ojca Piwińskiego, Kiedy dyskusja zakończyła się owa dama spytała ich, czy można mi wierzyć. Jak widać, zachodni intelektualiści byli zaczadzeni socjalizmem, komunizmem i Rosją sowiecką. Stefan Kisielewski 5 stycznia 1969 r. zanotował: Tymczasem w "Tygodniku" ukazał się artykuł Turowicza "Kryzys w Kościele", który mnie wściekł potwornie. facet pisze, jakby nie żyt w Polsce i w komunizmie, ale gdzieś we Francji czy we Włoszech. 30) Czy zgodzi się Pan z opinią Kisielewskiego? ^wg: Michał Jagiełło Tygodnik Powszechny i komunizm 1945-1953, s. 76, Warszawa 1988 r. 30) Stefan Kisielewski Dzienniki, s. 163, Warszawa 1997 r. 102 Szkoda/ że Kisielewski nie miał odwagi wypowiadać swoich sądów o //Tygodniku Powszechnym" w tamtym okresie. Niestety przez kilkadziesiąt lat milczał. Nawet po 1989 roku mógłby uczynić uczciwy rozrachunek z "Tygodnikiem". Miał wiele możliwości/ byt pisarzem/ wziętym publicystą. To/ że wypowiedział się dopiero po śmierci jest próbą ekspiacji swojej ówczesnej postawy. Ale Pan również milczał. Tak, ale ja zostałem zobowiązany przez Księdza Prymasa do zachowania milczenia w czasie współpracy z Nim/ a także po Jego śmierci. Dlatego tak długo publicznie nie zabierałem głosu w tych dyskusjach. Jak Ksiądz Prymas oceniał w latach sześćdziesiątych rządy Gomułki? Na podstawie moich dyskusji z Księdzem Prymasem mogę stwierdzić/ że zajmował w tej sprawie niezmienne stanowisko. Było ono identyczne z tym z początku lat pięćdziesiątych. Ksiądz Prymas mówił: - Polska została pozostawiona sama sobie, nie ma przyjaciół na Zachodzie, nie ma również co liczyć na jakieś względy Moskwy. Dlatego w tej sytuacji należy tak postępować, aby maksymalnie zachować tkankę narodu i przeprowadzić Polskę przez ten uciążliwy okres. Oczywiście sq granice poza które nie wolno nam wyjść, ale trzeba jak najdłużej starać się o zapewnienie narodowi spokojnego bytowania i rozwoju. Ja, jako Prymas Polski, odpowiadam za Kościół, czyli za całe ochrzczone społeczeństwo. Historia obdarzyła mnie rolą interrexa, chociaż nie pragnę takich przywilejów i zaszczytów. Jednak, gdybym wiedział, ze dla ratowania narodu polskiego należałoby pójść na kolanach do KC, to poszedłbym. Nie jest bowiem istotna moja osoba, a byt i przetrwanie narodu. I tak czynił. Przez cały okres piastowania urzędu Prymasa Polski dbał o losy naszej Ojczyzny. Rozdział XIV "Znak" przeciw Prymasowi Jak Ksiądz Prymas odniósł się do powstania koła parlamentarnego "Znak"? Nie żywił złudzeń. Był głęboko przekonany, że obecność grupy "Znak" w sejmie jest partii niezbędna. Wiedział, że posłowie "Znaku" nie będą mieli żadnego większego wpływu na politykę. Utrzymywałem kontakty z tymi politykami, gdyż prosił mnie o to rektor KUL-u, ksiądz Rechowicz. Chciał być dobrze poinformowany o ich działaniach, chciał wiedzieć co zamierza np. Mazowiecki, a co Stomma czy Zawieyski. Dlatego spotykałem się z nimi. W klubie "Znak" miałem swoich przyjaciół, były tam również osoby należące do współpracowników Księdza Prymasa. Jednak Stomma uważa, że poselskie koło Znak prowadziło pożyteczną i pozytywną działalność: W ciągu mojej 19 lat praktyki miałem do zanotowania kilka sukcesów w pracach komisyjnych. Z reguty jednak uzyskiwałem je drogą przekonania ministrów czy innych przedstawicieli rządu, a nie poprzez pobudzanie kolegów posłów do żądania jakichś zmian czy poprawek. Na przykład w projekcie ustawy o "ewidencji ludności" udało mi się storpedować przepis zezwalający władzy administracyjnej na wydawanie zakazu meldowania "określonych osób albo grup na określonym terenie". (...) Wielką dla mnie satysfakcją było osiągnięcie celu, o który uparcie na posiedzeniach komisji walczyłem przez parę miesięcy, domagając się wycofania projektu ustawy o "zwalczaniu pasożytnictwa".... Ważną dziedzinę aktywności stanowiły tak zwane "interwencje poselskie". Jest to ciężar, który spada na każdego posła. Myśmy byli szczególnie obciążeni, bo jako posłowie "katoliccy" obdarzeni byliśmy szczególnie dużym zaufaniem społeczeństwa. Do nas też wpływały, co było oczywiste, wszystkie sprawy kościelne..,3^ Czyli nie można powiedzieć, że działalność koła Znak była niefektywna i zbędna, W ontologii, czyli nauce o bytach jest teza, która mówi, że żaden byt nie może istnieć, jeżeli nie spełnia jakiegoś dobra. Inaczej traciłby rację swego istnienia. Skoro zatem powstała grupa "Znak" to musiała świadczyć jakieś dobro. Jednak zasadniczym problemem jest to czy w całokształcie swoich działań grupa "Znak" 31) Stanisław Stomma Pościg za nadzieją, s. 122-124, Paryż 1991 r. 104 była pomocna dla Kościoła, czy też była utrudnieniem w Jego działalności. Generalnie przychylam się do tej drugiej odpowiedzi/ chociaż w wielu przypadkach osoby ze "Znaku" interweniowały na rzecz Kościoła. Ale to samo można powiedzieć i o PAX-ie. Nie można przecież zanegować, że PAX również robił dobre uczynki. Ale czy na podstawie tych kilku zdarzeń możemy to środowisko pozytywnie oceniać? Gdyby Piasecki nie zgodził się na współpracę z PZPR/ PAX nie powstałby i komuniści musieliby powołać jakiś inny ośrodek; podobnie było ze "Znakiem". Czyli "Znak" pełnił identyczną rolę jak PAX w latach czterdziestych... Nie. Trochę podobną, ale nie identyczną. Komuniści chcieli wykorzystać zarówno PAK, jak i "Znak" do swoich rozgrywek z Kościołem. Piasecki zgodził się na to w jak najszerszym zakresie, a "Znak" jednak nie. "Znak" nigdy nie podjął, tak jak PAK, kontaktów z ambasadą sowiecką celem uzgadniania działań. "Znak" nigdy nie był jawną agenturą władz. Owszem, prowadził własną politykę, która godziła w Kościół, ale nie odbywało się to na takiej zasadzie jak w PAX-ie. Działalność Stommy, Zawieyskiego, Kisielewskiego iTurowicza była konsekwencją ich wizji miejsca i roli Kościoła w komunistycznej rzeczywistości. Niejednokrotnie, ku uciesze komunistów rzucali Księdzu Prymasowi kłody pod nogi, ale przyświecały im w tym inne, od PAX-u, cele. Tak było np. w okresie obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski. Wtedy to z całą wyrazistością ujawniły się rozbieżności pomiędzy środowiskiem "katolików postępowych" a "niepostępowych". Środowisko "Znaku" generalnie przychylało się do stanowiska "katolików postępowych". Krytykowało ówczesny program Kościoła, który był lansowany przez Księdza Prymasa a potem przez Episkopat. Nie było ono również zadowolone z tak dużego zasięgu uroczystości 1000-lecia Chrztu Polski. Jerzy Gątarz stwierdził, że w okresie obchodów milenijnych poglądy środowiska "Znak" można sprowadzić do kilku tez/ które winny dać impuls do: odejścia od katolicyzmu ludowego, umasowionego, na rzecz "religijności osobistej" opartej na "pogłębieniu intelektualnym", porzucenia idei utożsamiania narodu z Kościołem, ponieważ tworzy ona niebezpieczną formułę "Polaka-katolika" rodzącą nacjonalizm i nietolerancję, rezygnacji z konfliktu z państwem na rzecz ilialogu i współpracy, krytycznego spojrzenia na przeszłość i rolę w niej Kościota.3^ Czy zgodzi się Pan z tym poglądem? 321 Jerzy Gątarz Środowisko Znak wobec Milenium, w: Zapomniany rok 1966, s. 117, Gdańsk 1996. 105 Tak, zgadzam się z tymi ogólnymi wnioskami. Faktycznie takie tendencje istniały w "Znaku", ale to nie oznacza, że wszystkie osoby zgadzały się na to. Jednak postawa "Znaku" w tym okresie nie była jednorodna. Nie wszyscy krytykowali Księdza Prymasa i stopień tej krytyki był także różny. Były osoby, które bardzo ostro i to publicznie odcinały się od Księdza Prymasa. Niektóre osób} zachowały się bardzo niegodnie, starali się wywrzeć na Księdza Prymasa nacisk, aby zrezygnował z tych uroczystości, grożono nawet rozlewem krwi. Ale był) i takie osoby ze "Znaku", które wprawdzie sygnalizowały w rozmowact prywatnych swoje drobne zastrzeżenia dotyczące obchodów Chrztu Polski ale generalnie akceptowały linię Księdza Prymasa. Dlaczego Ksiądz Prymas nadał takie znaczenie obchodom Tysiąclecia Chrzti Polski? Ksiądz Prymas chciał uczcić Tysiąclecie Chrztu Polski, a wykorzystując tei fakt umocnić związek Kościoła z Narodem i uaktywnić polską religijność. Miał; to być okazja do odnowy moralnej Narodu. Pragnął wskazać drogę, którą Naróc powinien podążać, tchnąć w niego nadzieję na przyszłość. Obchodów 1966 r. nil zamierzał przeistaczać w jakąś doraźną rozgrywkę polityczną. Chciał unikną konfrontacji z komunistami, ale nie można było ugiąć się przed konfrontacyjni postawą władz. Pamiętajmy, że był to okres, kiedy presja komunistyczni na Kościół ponownie była bardzo silna. Koncepcja obchodów uroczystość Tysiąclecia Chrztu Polski była dokładnie przemyślana. Trzeba na nie patrzę w perspektywie całej Wielkiej Nowenny, zapoczątkowanej przez Jasnogórskim Ślubami Narodu. Nauczanie Księdza Prymasa odwoływało się wprawdzie di ogólnych prawd ewangelicznych, ale jednocześnie było nawiązaniem do bieżące sytuacji. Poszczególne tematy przewodnie kolejnych lat Nowenny były zadanien do przemyśleń dla całego Narodu. Wystarczy tylko je przypomnieć. Przełom la 1957/58 odbył się pod hasłem Wierność Bogu, Krzyżowi, Ewangelii, Kościołowi i je<^ pasterzom i odpowiednio w następnych łatach: 1958/59 Naród wierny łasa 1959/1960 Życie jest śzviattościq ludzi; 1960/61 Małżeństwo - sakrament wieli w Kościele; 1961/62 Rodzina Bogiem silna; 1962/63 Mtodzież wierna Chrystusów, 1963/64 Abyście się społecznie miłowali; 1964/65 Nowy człowiek w Chrystusie. I ro 1965, kończący ten cykl, poświęcony został hasłu Weź w opiekę Naród cały. W ta sposób Ksiądz Prymas chciał wzbudzić ogólnonarodową refleksję. Pragnął prze mienić morale Polaków, dostrzegał ich małe i wielkie grzechy i bolał nad nim Wiedział, że do przezwyciężenia komunizmu potrzebni są czyści ludzie. Ksiad Prymas nie czynił tego z myślą o władzy komunistycznej, czy postępowych śrc dowiskach katolickich. Jego celem było zintensyfikowanie religijności Polaków. Proszę zwrócić uwagę na charakter posługi duszpasterskiej Księdza Prymas; jak bardzo dużo jeździł po Polsce, ile wygłaszał kazań. Głosił, jaka powinna by 106 • "-:• -S-Y-. postawa Polaków i jak powinni się zachowywać. Jego życie/ zwłaszcza po nomi nacji na Głowę Kościoła w Polsce, było nieustanną służbą. Czy była w Polso jakaś inna osoba, która przez cały czas mówiła tyle gorzkich słów Narodowi, a Ksiądz Prymas? A Kościół nie dysponował przecież żadnymi środkami przekazu nie wolno było nawet powielać sprawozdań z sesji Episkopatu. Właśnie a kolportaż materiałów z posiedzeń Episkopatu, przepisywanych na zwykłe maszynie do pisania, aresztowano Marysię Okońską i jej koleżanki z "Ósemki". Dla Księdza Prymasa Wyszyńskiego cała rzeczywistość w Polsce byli transcendencją dziejów ludzkich i starał się zobaczyć jaka jest w tym rola Polski Oczywiście Gomułce takie pojęcia były obce, widział on miejsce Prymasa a także całego Kościoła, jak również i Polski w kategoriach marksistowskiegi materializmu dziejowego - walki klas, tezy-antytezy, przewodniej siły narodl itd. Dlatego Ksiądz Prymas nie dziwił się atakom komunistów na Kościół ale bolał, że przyłącza się do nich część środowisk katolickich. Stomma twierdzi, że mimo, iż dochodziło do sporów z Księdzem Prymasem to jednak koło poselskie Znak cieszyło się Jego zaufaniem: Kardynał, bywalo czasem nas skrytykował, czasem się zagniewał nawet - ja miałem dwukrotni takie sytuacje - aleśmy z tych sytuacji potrafili wybrnąć.... Kluczowe znaczem mialfakt, że sprawa ta była ostatecznie weryfikowana przez interrexa. Ja niejesten demokrata: dla mnie interrex to jest bardzo ważny urząd. A interrex nas aprobowal i to z pelnym przekonaniem. Bo też uważam, że działalność koła Znak nie mialt dla społeczeństwa żadnych ujemnych skutków.... Jeśli byty gdzieś jakieś odchylenia to prymas musiał uznać to jako błąd. Jednakże patrząc wstecz, przeglądają wszystkie nasze stenogramy sejmowe twierdzę, że takich błędów nie było. Najwy żej gdzieś jakieś słowo, zdanie nieostrożne, nieumyślnie nieostrożne - zgadzam si{, takie rzeczy mogły się przytrafić. Lecz jeśli tak było, zawsze wówczas mówiliśmy kardynałowi Wyszyńskiemu - mea culpa. Jednak zasadniczo ta melodia byli zawsze czysta.3^ Czy Pan ma takie same odczucia? To jest samoobrona Stommy. Czy przyznanie się do winy oznacza, że możni tak dalej postępować? Rozumiem, raz można się pomylić i pobłądzić. I w te sytuacji przyznanie się do winy wystarczy. Jednak to środowisko nieustannii robiło głupie rzeczy - zarówno przed soborem, jak i po. Stwarzali różne próbie my Kościołowi, traktując Księdza Prymasa przedmiotowo. Wystarczy przeczyta książki Petera Rainy. Tam jest dokładnie opisana ich działalność, m. in. spraw; 33) Senior. Z profesorem Stanisławom Stomma rozmawia Tomasz Wólek, s. 24, "Polityka Polska", lipiec 1990 r. 108 kolportowania w czasie soboru dokumentu krytykującego Księdza Prymasa tzw. "Opinii", w dodatku odbywało się to za Jego plecami. Sam byłem świadkiem oburzenia Księdza Prymasa na podjęte bez jego wiedzy i zgody działania Stommy. Według przedstawicieli środowisk autorów "Opinii" dokument ten nie poruszał spraw, które mogłyby wywołać takie kontrowersje. Jerzy Turowicz mówił o tych zdarzeniach: W szczególności Peter Raina, Hindus, autor kilku książek w tematy polskie, pisze o sprawie "Opinii" w sposób niesłychanie uproszczony l błędny, zarzucając naszemu środowisku działanie na niekorzyść Kościoła i rzekome posługiwanie się Kościołem dla realizacji naszych własnych politycznych celów. nawiasem mówiąc, książka Rainy, bardzo cenna ze względu na to, że zawiera teksty wielu ważnych i dotąd nie znanych dokumentów, jest - niestety - cenna wyłącznie z tego względu. To bowiem co Raina pisze od siebie, jego komentarze {interpretacje, jest merytorycznie uproszczone i nieraz całkowicie niesłusznie.3^ Natomiast Stomma uznał, że "Opinia" jest całkowicie do obrony/ nawet po tylu latach: Rzecz poszła o jedno jedyne zdanie - chcieliśmy, żeby Polska nawiązała stosunki dyplomatyczne z Watykanem. Otóż to była teza, której kardynał Wyszyński nie uznawał. Nie sądziłem, że zareaguje tak ostro. Przyznaję, że byt to błąd i nieporozumienie, bo skoro on odniósł się do tej sprawy tak gwałtownie, to trzeba było to przewidzieć i nie stawiać tej kwestii. A kardynał miał wręcz uraz na tym punkcie: hal się, ze przyjdzie tu jakiś Włoch i będzie mącił. Poza tym owa "Opinia" nie uwierała niczego, co mogłoby budzić jakiekolwiek zastrzeżenia. Odwrotnie: była to ostra krytyka rządów komunistycznych oraz wykaz represji, jakich dopuścił się Gomułka od października 1956, rejestr spraw w jakich cofnął się. Polemizowaliśmy i tym w sposób zasadniczy - "Opinię" tę współtworzyło wiele osób, nie tylko ja - i właściwie to było wszystko. Tekst trafił do Watykanu, dotarł też do rąk prymasa, i bardzo dobrze, bo niczego nie chcieliśmy robić zaocznie?^ Czy Pan również uważa, że Ksiądz Prymas miał "uraz" w sprawie nawiązania kontaktów dyplomatycznych z Watykanem? Proszę porównać i dokładnie przeanalizować oba teksty, są one sprzeczne. Wniosek - jedna z tych osób mówi nieprawdę, bądź nawet obie. Sam Stomma przyznaje, że tekst "Opinii" dotarł najpierw do Watykanu, a później do Księdza Prymasa. Przyznał w ten sposób pośrednio rację swoim oponentom - chciał, aby Ksiądz Prymas dowiedział się o tej akcji później, gdyż zdawał sobie sprawę 341 Jacek Żakowski Trzy ćwiartki wieku. Rozmowy z Jerzym Turowiczem, s. 134, Kraków 1990 r. 351 Senior. Z profesorem Stanislawem Stomma rozmawia Tomasz Wólek, s. 24-25, "Polityka Polska", lipiec 1990 r. 109 z faktu, że sprzeciwiłby się jej. Czy nie było to spiskowaniem przeciwko głowie Kościoła w Polsce? Natomiast tłumaczenie Turowicza jest dziecinne. Naiwnie stwierdza, że Ksiądz Prymas uważał, iż tylko on posiadał prawo do wypowiadania się o kontaktach z Watykanem. Czy Jerzy Turowicz mówiąc te słowa zapomniał, kto rządził wtedy w Polsce i jaki był stosunek władz do Kościoła? To jest jeszcze jeden dowód na odrealnienie tego środowiska. Komuniści nie chcieli nawiązać kontaktów dyplomatycznych z Watykanem, to była jedna z ich gier. Ze strony władz nie było takich propozycji, były wprawdzie pewne sugestie, ale tylko na nich kończyło się. Jednak Jan Nowak-Jeziorański w swoich wspomnieniach pisze: Najbardziej perfidnym chwytem zastosowanym przez reżym wobec kardynała Wyszyńskiego była fatszywka w postaci anonimowego memoriału w języku włoskim zatytułowanego "Pro memoria su alcuni aspetti del culto Mariana in Polonia" (Uwagi o niekorzystnych aspektach kultu Maryjnego w Polsce). Otrzymało go poczta dwa tysiące ojców soborowych przybyłych z całego świata (...) Jak dowiedzieliśmy się później z partyjnych przecieków, było to dzieło jednego z dwóch księży odstepców na usługach Urzędu Wyznań: Jana Wierusz-Kowałskiego albo Tadeusza Włodarczyka. (.") "Znak" oczywiście nie miał nic wspólnego z anonimowym memoriałem.3^ Czy jest to prawda? To są tylko opinie pana Nowaka-Jeziorańskiego, który przebywał wtedy w Monachium. Ja z polskiej perspektywy widziałem te sprawy całkowicie inaczej. Działania grupy krakowskiej podczas Soboru Watykańskiego godziły w jedność Kościoła w Polsce. Szczytem ich klęski było to, że wniosek o uznanie Matki Bożej za Matkę Kościoła został zaakceptowany przez ojców Soboru. Przekreśliło to ich zamiary. Oznaczało to, że wniosek Księdza Prymasa Wyszyńskiego i biskupa Wojtyły był w duchu Kościoła. Po tylu latach kult do Matki Bożej nadal jest istotnym elementem naszej wiary. Oczywiście w tym celu działały również inne osoby, m. in. Wierusz-Kowalski, ale to właśnie Stomma był główną sprężyną. Według moich wiadomości memoriał był propagowany przez Wierusz-Kowałskiego i Stommę. W ten sposób chcieli w oczach ojców Soboru zdezawuować naszą religijność i działalność Kościoła w Polsce. Działo się to w sytuacji, kiedy Ksiądz Prymas nieustępliwie walczył o prawa Narodu, piętnował komunizm, demaskował za granicą prawdziwe! oblicze tej ideologii. W 1965 r. Ksiądz Prymas podczas drugiej sesji Soboru1 Watykańskiego II wygłosił bardzo charakterystyczne dla siebie przemówienie 36) Jan Nowak Polska z oddali. Wojna w eterze. - wspomnienia, tom II, reprint wydawnictwo "Myśl", s. 151, bdw. 110 komunizmie w Europie Wschodniej. Poddał bardzo ostrej krytyce świat achodni za to/ że kompletnie nie rozumie komunizmu. Ksiądz Prymas stwier-zil, że komunizm dokonał spustoszenia intelektualnego, gdyż zdeformował rezystkie znane dotychczas pojęcia i wartości. Mówił, że komuniści pod pojęcia owszechnie rozumiane podkładali zupełnie inne treści niż przyjęte w świecie ichodu. Ksiądz Prymas tłumaczył, że np. używany na Zachodzie i używany l Wschodzie termin "sprawiedliwość" to wykluczające się nawzajem pojęcia. idobnie w tych światach co innego oznacza "prawo", "demokracja" itp. Wtedy |tó wypowiedział ważkie słowa o nadciągającym zmierzchu ideologii komuni-Itycznej. Z rozmów z Księdzem Prymasem wiem, że przemówienie to cieszyło się |użym zainteresowaniem ze strony biskupów i kardynałów z Zachodu. |rosili Go o bliższe wyjaśnienie niektórych aspektów tego wystąpienia. Podobnie Ipetnym zrozumieniem odniósł się do słów Księdza Prymasa papież Paweł VI, |>tomiast - co jest rzeczą interesującą - ówczesny watykański sekretariat stanu piat wątpliwości, czy tezy Księdza Prymasa mają pełne pokrycie w rzeczywisto-|ti. Słowa Księdza Prymasa o końcu komunizmu były prorocze. W miarę upływu t był o ich trafności coraz bardziej przekonany. Mówił wręcz, że zbliżamy się i "uwiądowi komunizmu". Coraz częściej przedstawiał wizję przyszłego iństwa, przyszłej Polski, przyszłego porządku społecznego i gospodarczego. Sażną rolę w tym dziele odegrały wygłoszone przez Księdza Prymasa r kościele Świętego Krzyża w Warszawie w latach 1974-1975 tzw. "kazania więtokrzyskie". Tymczasem wspomniane środowiska katolików postępowych przez cały •n czas myślały jak dostosować się do komunizmu, co zrobić, aby władze PRL iszczę bardziej ich zaakceptowały i dopieszczały. IBcewski podaje/ że Stomma przebywał wtedy w Rzymie dzięki Księdzu lymasowi: Drastyczny moralnie byt fakt, że Stomma przyjechał do Rzymu na żarzenie kardynała Wyszyńskiego, które to zaproszenie wyjednali mu przyjaciele ^^odnika Powszechnego". pybył to prawdziwy fakt? j? Nic nie wiem o tym, żeby Ksiądz Prymas zapraszał Stommę czy zabiegał pego przyjazd do Rzymu. Osobiście przypuszczam, że protegowała go rodzina Wrońskich, która miała i nadal ma doskonałe znajomości w Rzymie i jest koligacona z włoską arystokracją. ? Andrzej Micewski Katolicy w potrzasku, s. 62, Warszawa 1993 r. /// Jakimi sprawami zajmował się Pan po 1956 roku? W maju 1957 r. ksiądz Rechowicz, rektor KUL-u, spytał się czy nie zająłbym się młodzieżą, na którą coraz większy wpływ miały organizacje lewicowe, Z radością przyjąłem tę propozycję i już jesienią przeniosłem się z żoną i dziećmi do Lublina. Żona po kilku latach również została pracownikiem naukowym KUL-u. Pracowałem tam do końca 1972 r., szczególnie dużo zawdzięczam profesorom Strzeszewskiemu i Waśkiewiczowej. Oczywiście przez cały ten czas współpracowałem z Księdzem Prymasem, który zlecał mi różne zadania. Jakie to były zadania? Przykładowo starałem się ustalić, czy prawdą jest, że Piasecki delegował Zygmunta Frzetakiewicza do kontaktów z ambasadą sowiecką i na czym one polegały. Bezpośrednio po porwaniu w styczniu 1957 r. Bohdana Piaseckiego, syna szefa PAX-u, Ksiądz Prymas prosił mnie, abym jak najwięcej dowiedział się o tym wydarzeniu. Zadanie wykonałem i przekazałem Księdzu Prymasowi kilka informacji, np., jak doszło do uprowadzenia syna Piaseckiego. Interesującym jest fakt, że równocześnie bezpieka interesowała się tym, jakie informacje o porwaniu posiada Ksiądz Prymas. Kiedyś bezpieka zwinęła mnie z ulicy, podczas przesłuchania m. in. pytali się: - A co Prymas myśli na temat zniknięcia syna Piaseckiego1. Opowiedziałem, że niestety nie mogę odpowiedzieć bo nie znam myśli Księdza Prymasa. Wtedy spytali się: - Co mówił Prymas o porwaniu? - Również nic nie mogę powiedzieć, gdyż nic nie mówił na ten temat - odparłem. Czyli skłamał Fan... Nie, wprowadziłem w błąd urząd powołany do inwigilacji społeczeństwa. A co Ksiądz Prymas myślał o tym porwaniu? Dla Księdza'Prymasa nie ulegało wątpliwości, że jest to zemsta za działalność Piaseckiego zarówno przed wojną, jak i po wojnie. Wiesław Chrzanowski wspomina, że w skład Zespołu Informacyjnego przy Księdzu Prymasie wchodziło 10-12 osób m. in. Konstanty Turowski/ mec. Władysław Siła-Nowkki/ Józef Kwasiborski/ mec. Stefan Kaczorowski, Bronisław Dobrzański, dr Myczka oraz właśnie Pan.38) Czy jakieś osoby w relacji profesora Chrzanowskiego zostały pominięte? 38) Pól wieku polityki, z Wiesławom Chrzanowskim rozmawiali Piotr Mierecki i Bogusław Kiernicki, s. 262, Warszawa 1997 r. 112 Profesor Chrzanowski opisał skład tej grupy zgodnie z prawdą, ale pryma-wski zespół informacyjny wąskiego kręgu miał inny skład. Składał się tylko 15-6 osób. Uczestniczyli w nim Jan Mędrzak, dwie osoby ze Śląska Andrzej IWtadysław oraz jedna osoba z Lublina. Nie jestem upoważniony do podawania azwisk tych osób. Ikewski pisze, że przed 1965 r. nawiązał z nim kontakt ksiądz Alojzy Irszulik: wykazujący także duże zainteresowanie opcja narodową w partii. Iszulik zawiózł mnie tło Wrocławia do kardynata Kominka na kilkugodzinną mowę. Potem spotykaliśmy się z kardynałem Kominkiem w Warszawie, werując w Łazienkach, by uniknąć podsłuchu. Ordynariusz wrocławski byt eiyej niż zainteresowany frakcją narodową w partii. Wspominał Fan, że -w 19561. Kościól wsparł Gomutkę i tzw. "żydów". Czy w la-ach sześćdziesiątych sytuacja odwróciła się? Najpierw chciałbym wytłumaczyć, że czym innym jest zainteresowanie jsytuacją wewnątrzpartyjną, a czym innym ukierunkowana działalność na jakąś Jfrakcję komunistów. Nie zaprzeczam, że ksiądz Orszulik i ksiądz biskup Bolesław JKominek byli zainteresowani wydarzeniami w partii. Jednak nie oznacza to za-Imiaru współpracy z jakimś jej skrzydłem. Przez wiele lat ściśle współpracowałem z księdzem biskupem Kominkiem, aż do jego śmierci, dlatego wiem jakie były jego poglądy i z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że nie zajmował : takiej postawy. Ale Micewski twierdzi, że do połowy lat sześćdziesiątych Ksiądz Prymas przejawiał zainteresowanie skrzydłem narodowym w partii. Nie wiem co, pan Micewski określa mianem frakcji narodowej w partii. Mogę jedynie zapewnić, że tego typu podziałów wśród komunistów Ksiądz Prymas nie robił, nie prowadził również tego typu gierek politycznych. Dla Księdza Prymasa komuniści byli monolitem i jakieś wewnątrzpartyjne różnice nie odgrywały żadnej roli. Świadomy był, że istnieje pewna linia polityczna ustalona w Moskwie i niezależnie od tego kto sprawuje władzę w PZPR musi trzymać się tego kierunku. Nie potrafię stwierdzić, na jakiej podstawie pan Micewski wydedukował taką wersję postępowania Księdza Prymasa. Ja kategorycznie zaprzeczam prawdziwości takich sugestii. 39)40) Andrzej Micewski Katolicy w potrzasku, s. 56, Warszawa 1993 r. 113 Tadeusz Mazowiecki w wywiadzie z Ewą Berberyusz powiedział m. in.: Sqdą że tym co "Więź" wniosła w tym zakresie było nie tylko rozwijanie samej filozof osoby, próba wcielenia myśli personalistycznej w sytuacji, w której problemy takie, jak podmiotowość społeczeństwa, godność i nadrzędność osoby ludzkiej, pluralizm, nabrały można powiedzieć, dosłownego sensu. Także i to, co nazywaliśmy katolicy zmem otwartym, musiało torować sobie drogę. W odpowiedzi Ewa Berberyusi stwierdziła: Wadziliście się z klerem. Mazowiecki potwierdził: Tak, dyskusja w temat księży na naszych łamach wywołała kontrowersję, ale pewne tezy postawila, choć w porównaniu z dyskusjami na ten temat na Zachodzie była to dyskusji łagodna.41) Dlaczego dyskusja o księżach w "Więzi" wywołała tak burzliwą reakcję? Ponieważ "Więź" chciała reaktywować instytucję księży patriotów. Tylko oczywiście w innej formie. Mieli to być księża, którzy są otwarci na świat i rzeczywi stość PRL, gotowi zaakceptować zmiany po 1945 r. i marksistowski światopogląd, W ten sposób powstałaby nowa formacja/ która byłaby odpowiednikiem księży patriotów z czasów stalinowskich. Równie niebezpieczne było, czym się chlubi Mazowiecki, propagowanie tzw. katolicyzmu otwartego. Ideę katolicyzmu i Kościoła otwartego lansował również "Tygodnik Fowszech ny". Jerzy Turowicz pisał: Postawa otwarta oznacza - mówiąc skrótowo, że nit świat jest dla Kościoła, lecz Kościół dla świata. Kościół nie jest tym niewzruszonym monolitem, strażnikiem niezmiennej prawdy, który czeka żeby świat do niego przy szedł po tę prawdę, by mu się podporządkował. Kościół został założony dla świata, ma wobec tego świata i w tym świecie misję, a ponieważ świat się zmienia, Kościd musi być wrażliwy na te zmiany, musi się dostosować tak, by swoja misję jd najlepiej, jak najskuteczniej pełnić. 42) Ale przecież nie ma kościoła otwartego i kościoła zamkniętego. Kościół jesi tylko jeden - powszechny i apostolski. Główny problem polega nie na tym, czy Kościół jest otwarty lub zamknięty, ale na tym czego ludzie poszukują. Czy prą gną Słowa Bożego, czy też usprawiedliwienia ze swoich pokrętnych losów, patologii, dewiacji. Wytłumaczę na konkretnym przykładzie. W ostatnich latach są silne naciski na Kościół zmierzające do tego, aby kobiety mogły pełnić funkcje kapłańskie. Nie może być zgody na to. Kościół jest otwarty na wszelkie problemy, 41) Niemożliwe uczynić możliwym, z Tadeuszem Mazowieckim rozmawia Ewa Berberyusz/ miesięcznik KURS nr 4/1983, s. 6 42) wg: Jerzy Gątarz Środowisko Znak wobec Milenium, w: Zapomniany rok 1966, s. 108, Gdańsk 1996. 114 pragnie współdziałać na różnych płaszczyznach. Kościół jest zawsze otwarty na ludzi spragnionych Słowa Bożego. Ale Kościół nie może zatracić swojej tożsamości. Jerzy Turowicz wspomina, że szczególne niezadowolenie Księdza Prymasa wywołał artykuł "Kryzys w kościele" z 1969 roku. Po latach redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego" wspominał: Mimo wszystko artykuł wywołał żywe niezadowolenie części biskupów, a zwłaszcza Księdza Prymasa, który nawet publicznie, z ambony, powiedział, że w jednym z pism katolickich ukazał się artykuł o kryzysie w Kościele, a w Kościele nie ma żadnego kryzysu, "można mówić co najwyżej o kryzysie publicysty", który mówi o kryzysie w Kościele. Ja oczywiście nie reagowałem i na tym dyskusja się skończyła, ale rok później wszyscy mówili już o kryzysie w Kościele - także polscy biskupi. 43) Istniał więc ten kryzys w Kościele/ czy nie? Dla Ks. Prymasa takie inicjatywy były zwykłymi gierkami, nawet nie grami, politycznymi. Uważał, że działania te nie mają na celu dobro Kościoła i Polski. Ludzie ci kierowali się swoimi, bardzo partykularnymi interesami. Ks. Prymas wiedział, że wkrótce nastąpi przesilenie polityczne i może nastąpić zmiana ekipy rządzącej. Myślę, że uważał, iż środowisko "Tygodnika Powszechnego" szykowało się do nawiązania dobrych stosunków i kontaktów z ekipą, która może przejąć władzę. 131 Jacek Żakowski Trzy ćwiartki wieku. Rozmowy z Jerzym Turowiczem, s. 116, Kraków 1990 r. 115 Rozdział XV Szlachcic z MSW Podobno w maju 1968 r. Kołakowski i Brystygierowa odwiedzili Księdza Prymasa. Czy wiedział Pan o takich spotkaniach? To spotkanie akurat umknęło mojej uwadze, jednak Kotakowski w tym czasie kilkakrotnie próbował wtajemniczyć Księdza Prymasa w różnego rodzaju podteksty związane z Marcem. Omawiał kulisy rozgrywek o władzę pomiędzy Moczarem a Gomułką. Na ul. Miodową trafił dzięki profesor Marii Ossowskiej, która czasami odwiedzała Księdza Prymasa. Wyszyński mówił, że wprawdzie nie nawróci jej, ale inteligentnie się z nią rozmawia. Czy wiadomo Panu o rozmowach Księdza Prymasa z aktywistami PZPR z lat 50-tych? Wiem, że Ksiądz Prymas unikał spotkań z tymi ludźmi, a w przypadku gdy bardzo nalegali na spotkanie, odsyłał ich do biskupa Klepacza. Dużo spraw nie jest jeszcze ujawnionych. Przykładowo, społeczeństwo nie zna prawdziwej roli jaką odegrali w wydarzeniach marca 1968 roku rewizjoniści. Mało kto wie, że przez jakiś czas grali oni z Moczarem przeciwko Gomułce. Potem z nieznanych mnie powodów zerwali ten cichy sojusz. Ksiądz Prymas miał na ten temat bardzo dobre informacje z bardzo wiarygodnych źródeł. Dlatego nie mam wątpliwości, że Ksiądz Prymas wysłuchał Kołakowskiego i skonfrontował jego wypowiedzi z innymi relacjami. Pana wypowiedź na temat wydarzeń marcowych - sojusz rewizjonistów z Moczarem - brzmi niemal jak fantastyczna powieść polityczna... Owszem, można odnieść takie wrażenie, ale biorę odpowiedzialność za te słowa. Proszę zwrócić uwagę na fakt, że w tych newralgicznych okresach historii przejmowanie władzy dokonuje się na zupełnie innych zasadach. W 1968 roku partyjna kampania antysemicka wcale nie miała decydującego znaczenia. To tylko obecnie przywódcy partii prawicowych tak się kłócą ze sobą, że aż nie chcą patrzeć na siebie. Komuniści zachowują się jak prawdziwi i profesjonalni politycy. Proszę spojrzeć na Październik 1956 r. Prowadzono wtedy rozmowy pomiędzy "Puławianami" a "Natolińczykami". Zawarto układ, w myśl którego "Puławianie" 116 wyrazili zgodę na dokonanie zmian przez "Natolin", a potem sami przejęli inicjatywę. Mieli konkretny cel - odświeżyć oblicze partii, a w 1968 roku - usunąć Gomułkę. Zresztą to nie są moje przypuszczenia, opieram się na sprawdzonych i fachowych źródłach. Jakie są to źródła - dokumenty, pogłoski, osoby? Przykładowo powiem, że wiele rzeczy poznałem z przekazu generała Szlachcica. Tego samego Szlachcica? Tak, ówczesnego wiceministra, a później ministra MSW. Z relacji Szlachcica wynika, że chodziło o przejęcie władzy i usunięcie Gomułki. Stąd próby porozumienia się Moczara z rewizjonistami. W związku z tym część aresztowanych miała szczególne warunki na Rakowieckiej, przykładowo to wtedy Karol Modzelewski przygotowywał swój doktorat u profesora Aleksandra Gieysztora. Jeżeli rewizjonistom stworzono w więzieniu specjalne warunki, to zapewne nie bez ich wiedzy. Nie wszyscy mogli mieć osobne cele, nie do wszystkichprzycho-dzili promotorzy. Modzelewski nie przyjąłby propozycji robienia doktoratu, gdyby wcześniej nie odbył rozmowy z kimś, kto wyjaśnił mu dlaczego powinien przyjąć tę propozycję. Jak daleko szły te ustalenia, tego nie potrafię powiedzieć. Dlaczego więc zamknięto komandosów w więzieniu? "Gniew ludu" (czyli Gomułka) bezwzględnie zażądał rozliczenia się z prowodyrami zajść. W tej sytuacji Moczar był bezsilny i musiał to zrobić. Jak poznał Pan Szlachcica? Ze Szlachcicem zetknął mnie mój znajomy, jeden z moich profesorów uniwersyteckich. Ktoś z rodziny lub znajomych Szlachcica, był bardzo ciężko chory, dlatego Szlachcic prosił mnie o ułatwienie dostępu do pewnego zakonnika, który słynął z mocy uzdrawiania chorych. Zakonnik ów zgodził się pomóc temu choremu i przedłużył mu życie o kilkanaście miesięcy. Jeszcze później Szlachcic prosił mnie o skontaktowanie z ojcem Czesławem Klimuszko. Chciał wyjaśnić jakieś morderstwo, wobec którego milicja była bezradna. Ojciec Klimuszko pomógł mu, wskazując bardzo dokładnie miejsce pochówku ofiary. Szlachcic bardzo dziękował za te uprzejmości, tak zaczęły się moje z nim kontakty. Kiedy powstawały jakieś problemy, spotykaliśmy się w domu tego profesora i omawialiśmy je. Potem kilkakrotnie gościłem także w jego domu, państwo Szlachcicowie bardzo sympatycznie odnosili się do mojej osoby. Miałem wrażenie, że traktowali mnie jako człowieka do którego można mieć zaufanie, a jednocześnie starali się pozyskać moje względy. /// Jaki charakter miały te spotkania? Nie towarzyski. Brzmi to jak sojusz Kościoła z "narodową" frakcją MSW... Nie/ po prostu należało pewne rzeczy wyjaśnić i ustalić, zaczerpnąć informacji. Czy Ksiądz Prymas wiedział o tych kontaktach? Tak. Jak zareagował? Kiedy po raz pierwszy usłyszał o moim spotkaniu ze Szlachcicem, powiedział: Jesteś nieostrożny, znowu wpadniesz w jakieś tarapaty, z których nie wiadomo czy wyleziesz. Odpowiedziałem na to trochę filuternie: Bardzo wierzę w Pana Boga i ufam, że nie dopuści do mojej zguby. Ksiądz Prymas pokiwał głową i stwierdził: Dobrze, to dalej ufaj Panu Bogu, ale nie namawiam Ciebie na te kontakty. Czy Szlachcic przekazywał Panu jakieś informacje? Tak. Początkowo informacje pochodzące od niego przyjmowaliśmy z największą ostrożnością. Istniał nawet obowiązek sprawdzania, czy mówi prawdę, czy też chce wprowadzić nas w błąd. W jaki sposób to robiono? Poprzez obserwację sceny politycznej oraz inne źródła, np. osoby zaangażowane w życie publiczne. Ustaliliśmy wtedy, że prawie 80 proc. informacji uzyskiwanych od Szlachcica jest prawdziwe. Doszliśmy do wniosku, że jest niedoinformowany. O czym mówił Panu Szlachcic? Kiedy Ksiądz Prymas odmówił płacenia podatków, Gomułka nosił się z zamiarem przejęcia kościelnych nieruchomości. Szlachcic powiedział wtedy: - Może niech Ksiądz Prymas zastanowi się, czy dobrze robi z uwagi na to, że Gomulka jest w furii i wydal już nawet decyzję, żeby konfiskować budynki kościelne w ramach rekompensaty za niezapłacone podatki. I później faktycznie komuniści zabrali domy akademickie KUL-u. Jednak Księdza Prymas powiedział: - Nie, To nie sq podatki to kontrybucja, a ja na kontrybucję nie zgodzę się. 118 Czy powtórzył Pan Szlachcicowi słowa Księdza Prymasa? Tak. Gdy to powiedziałem milczał, nie oponował. I tu ujawniła się jego inteligencja, wewnętrznie zgadzał się z nami, ale jako człowiek władzy nie mógł występować przeciwko tym decyzjom. Czy jeszcze kiedyś w rozmowie z Panem podobnie milczał? Wielokrotnie. Mówił Pan, że w opinii Szlachcica Marzec był próbą pozbycia się Gomułki, jednak sam Szlachcic wspomina: Wówczas i nadal utrzymują się opinie, że Marzec został sprowokowany w celu usunięcia Gomułki ze stanowiska I sekretarza partii. Może rzeczywiście gnieździły się takie zamiary. Ja o tym nie wiedziałem i nadal nie wiem.44) Skąd ta sprzeczność? Mogę odpowiedzieć Panu tylko w jeden sposób: podziwiam czelność pana Szlachcica. Ale to podważa wiarygodność Pana wspomnień... Nie, dlaczego Pan tak jednostronnie interpretuje tę sprawę. Istotą pytania jest, kto mówi prawdę - ja czy Szlachcic? Zresztą on sam sobie zaprzecza, napisał przecież: może rzeczywiście gdzieś gnieździły się takie zamiary. Proszę wziąć pod uwagę to, że Szlachcic był politykiem i to inteligentnym. W jaki sposób rozmawiał Pan z nim? Stawiałem przed nim pewne dezyderaty mówiąc: - albo zechce Pan zrealizować nasze propozycje, albo nie - decyzja należy do Pana. Kiedyś prosiłem Szlachcica, żeby pomógł dwóm księżom, którzy zamierzali wyjechać na studia teologiczne do Rzymu. Zostali oni wytypowani przez swoich ordynariuszy i Episkopat, jednak władze ciągle czyniły jakieś trudności. Powiedziałem: - Panie Generale, zaistniała jakaś niezrozumiała sytuacja, ponieważ nie ma podstaw, zęby nie wypuścić tych księży. Oni naprawdę jadą studiować i na pewno wrócą. Jeże!;' leży to w Pana mocy, proszę - niech Pan zadziała, zęby ich wypuszczono. Przypuszczam, że funkcjonariusze SB starali się zmusić ich do współpracy w zamian za zgodę na wyjazd. Księża nie zgadzali się, więc za karę nie mogli dostać paszportów. 441 Franciszek Szlachcic Gorzki smak władzy, s. 93, Warszawa 1990 r. 119 Czy w tych rozmowach była poruszana sprawa werbowania księży do współpracy z SB? Kiedyś Szlachcic powiedział, że komuniści oceniają, iż około 800 księży współpracuje z MSW i widnieje w rejestrze jako Tajni Współpracownicy. Powtórzyłem to Księdzu Prymasowi, który odrzekł, że jest to liczba znacznie zawyżona. Czy Szlachcic ostrzegał Pana przed jakimiś osobami, że są przykładowo, niepewne czy zbyt powiązane z władzami? Nie, takich ostrzeżeń nie dawał. Udzielał raczej wskazówek pozytywnych - Jeżeli chce Pan załatwić tę sprawę, to proszę zwrócić się do X. Nie potrafię powiedzieć czy zawsze, minęło już tyle lat, ale przeważnie rad) te były skuteczne. Szlachcic chyba nie robił tego bezinteresownie. Co uzyskiwał w zamian? Nigdy nie przekazywałem mu informacji o sytuacji Kościoła. Omawialiśmy ogólnie te sprawy i referowałem punkt widzenia Księdza Prymasa w odniesieniu do niektórych posunięć władz. Szlachcic zawsze z całym respektem i szacunkiem traktował mnie jako pośrednika Księdza Prymasa. Jak oceniał inne osoby z kręgu władzy? O Jaroszewiczu mówił bardzo ciepło, z sympatią. Traktował go jak swojegc kumpla z czasów powojennych. Nie pałał natomiast szacunkiem oraz uwielbię' niem do Gierka. Obaj pochodzili ze Śląska i patrzyli na siebie bardzo podejrzliwie Szlachcic wspominał: Od dawna stosowałem zasadę, że ważniejsze osoby, którym przyszło mi się zajmować, starałem się poznać osobiście.^ Być może tę zasadę zastosował także do Pana? W jakimś sensie można wysunąć taką supozycję, ale zaprzeczają jej okolicz' ności spotkań. Szlachcic pisał również o tzw. "demokratyzacji Kościoła". Problem ten pojawił się w 1966 roku: Zalecano namawianie księży do sprzeciwiania się feudalnym stosunkom w Kościele i autorytarnym metodom sprawowania władzy. Uważane, że księża powinni domagać się wewnątrzkościelnej demokracji.*^ Czy poruszaliście Panowie ten temat? To był "konik" komunistów w stosunku do Kościoła, takie odniesienia czynie no nieustannie. Każda ekipa czyniła takie próby i nie było to żadne novum. 45) Franciszek Szlachcic Gorzki smak władzy, s. 48, Warszawa 1990 r. 46) op. cit., s. 78 120 Publikacje na ten temat ukazywały się w "Więzi". Oczywiście. W redakcji "Więzi" byli ludzie, którzy współpracowali z SB, dlatego przypuszczam, że była to ich robota. Szlachcic prowadził także rozmowy z kilkoma biskupami oraz z księżmi i świeckimi działaczami katolickimi. Czy wiedział Pan o tych spotkaniach? Wiem, że biegali do niego działacze z różnych orientacji PAX-u, "Więzi". Faktycznie rozmawiał również z biskupem, ale nie wiem z którym. W połowie lat 60. Szlachcic był w Watykanie. W czasie spotkania z Gomułką mówił: Watykan nie jest zadowolony z obostrzenia stosunków pomiędzy Kościołem apaństwem. Nie leży to w interesie jego wschodniej polityki. Nie podoba się zbyt duża samodzielność kardynała Stefana Wyszyńskiego, Moi rozmówcy sugerowali wszczęcie rozmów rządu z Watykanem.*^ Czy w rozmowie z Panem Szlachcic komentował te rozmowy? Z treści jego wspomnień nie wynika, że rozmawiał z jakimiś dostojnikami. Według Szlachcica Ksiądz Prymas i Gomułką mieli podobne charaktery i podobny sposób zachowania: Obydwaj strzegli suwerenności, cierpieli i równocześnie wiedzieli, ze polityka jest sztuką wykorzystania możliwości.48) Czy również w Fana obecności wygłaszał takie poglądy? Szlachcic często pytał się mnie jak widzę i jak oceniam postać Księdza Prymasa. Rozmawialiśmy o tym, czy są jakieś paralele pomiędzy Gomułką a Księdzem Prymasem. Cytowany fragment jego wspomnień jest właśnie wycinkiem naszych dyskusji i echem jego ówczesnych przekonań, że można dokonywać takich porównań. Szlachcic opisał humorystyczne zdarzenie z okresu zaostrzenia stosunków Księdza Prymasa z Gomułką w czasie obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski: łV tym samym czasie przemawiali Gomulka i Wyszyński. Mówili głośno, jakby chcieli, aby jeden drugiego słyszał. Po uroczystościach obydwaj dowiadywali się, jak u drugiego wypadło. W "Przekroju" ukazał się na ostatniej stronie rysunek, ^wystawiający dwa stojące naprzeciw siebie nasroźone odyńce. Redakcja podobno miała kłopoty. Nie wiem, czy sekretariat prymasa też protestował.*^ Czy sekretariat Prymasa również interweniował? 121 O ile sobie przypominam to nie. Sprawa była zauważona, ale nie było żadnej reakcji. Ksiądz Prymas miał bardzo duże poczucie humoru i śmiał się z takich rzeczy. Szlachcic wspomina, że na początku lat 70. "toczyły się przygotowania do złożenia wizyty" Księdzu Prymasowi.5^ Czy w tym pomagał mu Pan? Szlachcic nigdy nie prosił mnie o zorganizowanie audiencji u Księdza Prymasa, również Prymas Wyszyński nie wyrażał na to ochoty. Domyślam się jedynie, że Szlachcic nie miał nic przeciwko temu, żeby spotkać się z Księdzem Prymasem, ale czekał na zaproszenie. Nie mogę zrozumieć Szlachcica. Jakimi kierował się motywami? Zagrało tutaj kilka czynników. Z jednej strony marzył, żeby zostać I sekretarzem i przygotowywał sobie odpowiedni teren, znajomości, stosunki itp. Przypuszczam również, że obudziła się w nim dusza Polaka. W pewnym momencie dostrzegł bezsens swojej dotychczasowej pracy. Podjął próbę naprawienia, chociaż w minimalny sposób, wyrządzonego zła. Nie angażował się jednak, bo dobrze wiedział na co się naraża. Z bardzo wieloma posunięciami Gomuiki, a później Gierka nie zgadzał się i w skrytości ducha przyznawał nam rację. Szkoda, że Szlachcic już nie żyje; gdyby napisał książkę "Dwa oblicza generała Szlachcica", to stałaby się ona zapewne bestsellerem. A jak oceniał Związek Sowiecki i jego dominację w Polsce? Bardzo politycznie. Uważał, że nie ma żadnych szans, aby pozbyć się jej, ale jednocześnie dostrzegał, że można uzyskać większy margines swobody niż zrobił to Gomułka i Gierek. Czy również on określał religię jako "opium dla ludu"? Z ust Szlachcica nigdy nie słyszałem krytycznych słów pod adresem wiary katolickiej, chociaż czasami krytykował hierarchów kościelnych. Z jego wypowiedzi wynikało, że wiara w Boga, wiara katolicka w szczególności, potrzebna jest - jego zdaniem - do rozwoju społeczeństw. A brak takiego transcendentnego czynnika w życiu publicznym hamuje i utrudnia ten rozwój. Czyli uzasadniał to czynnikami racjonalnymi. Nie potrafię odpowiedzieć, czy wynikało to z jego osobistego stosunku do Boga, czy właśnie z racjonalistycznego podejścia do życia. Był przecież 50) op. cit./ s. 189 122 ochrzczonym katolikiem, chociaż nie wiem czy wtedy praktykującym, być może ilutaj nuta zagrała. Marksista-katolik? Nie, raczej należałoby powiedzieć, że marksista, który uważał, że przyszłość świata należy do komunizmu, ale jednocześnie uważał, że nieszczęściem jest, iż marksizm nie uwzględnia czynnika wiary. I gdyby to od niego zależał los komunizmu, to włączyłby on właśnie ten czynnik. Czy po odejściu Szlachcica z MSW spotykał się Pan jeszcze z nim? Tak. Mówił, że odszedł w wyniku wewnętrznych rozgrywek. Wyraziłem wtedy radość, że przestał pełnić bardzo trudną funkcję szefa MSW, podczas której człowiek - niezależnie, czy chce czy nie - jest zamieszany w moralnie nieczyste sprawy. Szlachcic tylko uśmiechnął się i nic nie odpowiedział. Uważam, że Szlachcic popełnił ten sam błąd co Moczar i w KC zauważono, jak prowadzi grę zmierzającą do odsunięcia Gierka i objęcia władzy. Potem, kiedy był kierownikiem Komitetu Miar, Jakości i Normalizacji, bywałem u niego. Nadal bardzo interesował się sytuacją Kościoła, chciał wiedzieć co się dzieje, jakie są zamiary, plany. Czy również wtedy ułatwiał załatwienie jakichś spraw? Przykładowo powiem, że ułatwił mi uzyskanie zameldowania w Warszawie. Przedstawiałem także pewne prośby strony kościelnej. Wysłuchiwał i mówił, że co będzie mógł to załatwi. Muszę przyznać, iż sprawy te były pozytywnie realizowane, jednak nie potrafię powiedzieć, czy sprawiła to jego interwencja czy jakiś inny splot okoliczności. Po powstaniu "Solidarności" Szlachcic służył nam informacjami na temat zamiarów strony sowieckiej względem Polski. Ukończył on przecież wyższą uczelnię KGB w Moskwie i miał tam rozlegle znajomości. Jak po tylu latach ocenia Pan Szlachcica? Nie potrafię odpowiedzieć, gdyż żyliśmy w innych światach wartości. Szlachcica obowiązywały inne kanony moralności, a mnie inne - jego marksistowskie, a mnie katolickie. Jednak, jeżeli miałbym oceniać Szlachcica z punktu widzenia moralności chrześcijańskiej, to muszę stwierdzić, że prowadził on nieuczciwą grę polityczną wobec różnych grup. Przecież stan wojenny wprowadzono nie tylko ze względu na działalność "Solidarności", ale również z powodu próby odsunięcia od władzy Jaruzelskiego, w którą w pewien sposób zamieszany był również Szlachcic. 123 Rozdział XVI Grudzień i Gierek Czy poznał Pan także inne osoby z kręgu ówczesnych władz? Tak, m. in. Włodzimierza Sokorskiego, Kazimierza Barcikowskiego, Edwarda Gierka, Wojciecha Jaruzelskiego i Kazimierza Kąkola. Dwaj pierwsi byli bardzo zdziwieni po spotkaniu ze mną. Mianowicie byłem postrzegany jako osoba bliska Księdzu Prymasowi i dlatego, w ich opinii, nie miałem prawa zajrzeć do kieliszka, Kiedy okazało się, że mogę wypić i pozostać trzeźwy, byli całkowicie zaskoczeni W dodatku Barcikowski nie mógł dużo pić i dość szybko sam był wstawiony. O czym rozmawiał Pan z nimi? Starałem się załatwić sprawę korzystania przez pewne instytucje kościelni z radia i telewizji. Uczciwie muszę powiedzieć, że Sokorski nigdy nie obiecywał że coś załatwi. W jego gabinecie był podsłuch i oficjalnie mówił, że nie może za łatwić. Jednak później okazywało się, że na jakąś uroczystość kościelną przyjeż dżała ekipa radiowców mówiąc, że przysłał ich osobiście prezes Sokorski Tak było np. w czasie obchodów 50-lecia powstania KUL-u. Dlaczego to robił. Przecież ryzykował swoim stanowiskiem? Sokorski miał również duszę polską, ale jako człowiek partii nie mógł teg( normalnie załatwić. Ale po co narażał się dla jednej audycji? Mężczyźni lubią ryzyko. Nie miał Pan wewnętrznych oporów/ aby spotykać się z tymi osobami? Rozmawiałem kiedyś z Księdzem Prymasem o tych rozmowach z dygnitarza mi partyjnymi. I nagle spytał się: - A Ty Pismo Święte to czytasz? Potwierdziłem, ż tak. - A często czytasz? - dopytywał się dalej Ksiądz Prymas. - Czasami - odparłem - To przeczytaj fragment, w którym opisana jest scena kuszenia Pana Jezusa przez diabh 124 I po chwili Ksiądz Prymas dodał: -Masz tam wyraźną dyrektywę: "Bogu swojemu idziesz służył". Jeżeli możesz coś zrobić, aby diabeł służył Panu Bogu, to działaj, ale nie Viamaj się jemu. Czy byt Pan dobrze poinformowany o strajkach w grudniu 1970 roku? Po wydarzeniach grudnia 1970 r. Ksiądz Prymas wyraził prośbę, abym pojechał na Wybrzeże i zebrał informacje. Pojechałem w styczniu 1971 r. Byłem m. in. w Gdańsku, Gdyni i Elblągu. Kim byli Pana informatorzy? Rozmawiałem z tamtejszymi mieszkańcami, przedstawiali nieoficjalną wersję wydarzeń. Rozmawiałem również z kilkoma funkcjonariuszami partyjnymi z Komitetu Wojewódzkiego. Jeden z nich pochodził z Wilna, znałem jego rodziców. Zjedliśmy bardzo dobrą i suto zakrapianą kolację. Jednak mimo, że byliśmy w domu prywatnym, mój rozmówca był niesłychanie zdenerwowany. Zarzekał się, że to co mówi albo jest prawdą, albo, że nie ma możliwości sprawdzenia moich pytań. W końcu dowiedziałem się wtedy m. in., ile osób zostało pochowanych na cmentarzach Trójmiasta, ilu zabitych widnieje w spisach KW i że liczby te nie pokrywały się ze spisami sporządzonymi przez bezpiekę. Osoba ta powiedziała również, że egzekutywa partii zaakceptowała apel Stanisława Kociołka wzywający robotników do powrotu do pracy. Natomiast nie potrafił powiedzieć, ile osób pochowano potajemnie, dlaczego Kociołek wezwał ludzi do pracy, dlaczego strzelano do ludzi. Stwierdził, że nie podlegało to egzekutywie i zadziałały tutaj inne mechanizmy. W rozmowie ze mną twierdził, że powstał wtedy niedowład organizacyjny. Ujawnił również, że liczba zabitych przekraczała liczbę podawaną oficjalnie: - Nie znam dokumentacji, tle według moich informacji zabitych było ponad 70 osób. Natomiast nie potrafił powiedzieć, kto wydał polecenie strzelania. Później rozmawiałem także z wysokim funkcjonariuszem partyjnym z portu w Gdyni, ale uzyskałem mniej informacji. Był jednak bardziej przestraszony. Zgłosiłem się również do księdza biskupa pomocniczego, który zbierał informacje przez swoich księży. W marcu 1972 r. Aleksander Zabrzeski pisał w paryskiej "Kulturze"; Kościół bitodcfci jest dla reżimu instytucja, która albo jest gwałtownie zwalczana, albo spełnia rolę "kanalizacyjna" dla większości niebezpieczeństw, stale czyhających na ustrój komunistyczny w Polsce. Ludzie przyzwyczajeni do Kościoła, jako jedynej niezależnej instytucji społecznej, każde porozumienie zawarte pomiędzy nim, a re-imem uważają za dowód, że sytuacja w Polsce zmierza ku lepszemu.... Ta sytuacja prowadzi do opłakanych skutków dla całej opozycji. W świadomości społecznej wytwarza się przekonanie, że Kościół zawarł porozumienie w imieniu całego spoleczeń- 125 stwa.... W ten sposób Kościół w Polsce staje się czynnikiem, który w sytuacjach kryzysowych zdaje się ratować ustrój komunistyczny. Będąc przeciwnikiem ustroju -podlega, podobnie jak wszystko w tym systemie - zasadom kolaboracji... 51) Wydaje się, że daty 1956,1970 czy nawet 1980 i 1981 potwierdzają tę tezę... Od napisania tego tekstu minęło ćwierć wieku i z historycznej perspektywy można stwierdzić, że Kościół nigdy nie podporządkował się komunizmowi. Należy jednak pamiętać, że Kościół ma, niezależnie od ustroju, swoją misje, którą musi spełniać. Niekiedy powstają nieporozumienia, gdy różne ośrodki chq wykorzystywać działalność Kościoła do swoich celów. Nie oznacza to wcale, że Kościół realizuje plany tych ośrodków. Przykładowo, jeżeli Kościół głosi "miłość bliźniego", to bardzo łatwo zmanipulować, iż hierarchowie nawołują do posłuszeństwa wobec komunistów. Prawdziwy problem powstałby wtedy, gdyby Kościół wbrew swojej nauce popierał jakiś ustrój sprzeczny z katolicką naulq społeczną, np. komunizm czy nazizm. Jednak rok przed opublikowaniem artykułu w "Kulturze" Biuro Prasowe Episkopatu Polskiego ogłosiło tezy "O pojmowaniu normalizacji stosunków między Państwem a Kościołem". Czytamy w tam m. in.: Episkopat polski rozumie, ze po II wojnie światowej zmieniły się trwale warunki społeczne, polityczni i gospodarcze w naszym kraju.... Kościół nie kwestionuje ustroju określonego pną. Konstytucję PRL. Kościół, opierając się na zasadach Ewangelii, nie może jednak uznać żadnej doktryny, która dąży do ateizacji społeczeństwa... Kościół nie walczy ani z ustrojem, ani z władza państwową. Nie chce tworzyć opozycji politycznej i nit mobilizuje sił społecznych do walki z ustrojem konstytucyjnie ustanowionym, Episkopat nie odgrywał i nie chce odgrywać roli przywódcy politycznego. Chce w natomiast współdziałać z władzami w tym wszystkim, co służy rozwojowi kraju oraz dobru Narodu i Państwa... Kościół nigdy nie działał na szkodę Państwa, lecz przeciwnie zawsze to Państwo wzmacniał.... Taką postawę zajmuje i dziś w zmienionych warunkach ustrojowych i politycznych. Episkopat polski w swej działalności kieruje się także polską racją stanu.5^ W jaki sposób można było współdziałać z ówczesnym państwem? Państwo jest pewną wartością społeczną, którą należy szanować i zachowywać. Oczywiście, zgadzam się z opinią, że dyskusji podlegać powinny formy państwowe. Jednak Kościół sprzeniewierzyłby się swojej tradycji i nauce, gdyby dążył do zniszczenia struktur państwowych. Zresztą w tym fragmencie, który 51) wg: Józef Mackiewicz Kościół w cieniu czerwonej gwiazdy, s. 255-256, Warszawa 1989 r. 52) wg: Józef Mackiewicz Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy, s. 265, Warszawa 1989 r. 126 l Pan zacytował, jest wyraźnie stwierdzone, że Kościół chce współpracować j z państwem dla dobra kraju i narodu... {Także z komunistycznym państwem, które w tym czasie było podporządkowa-|ne obcemu mocarstwu... l Kościół ziemski żyje w określonej rzeczywistości. Musi liczyć się z otoczeniem, l ale nie może ulegać wpływom tego otocznia, a równocześnie musi brać pod uwa-| gę wszystkie jego elementy. Kościół zawsze stawia sobie pewne bariery, których | nie można przekroczyć. Te granice są określane przez Ewangelię, Tradycję oraz doktrynę Kościoła. I chociaż istnieje pewna elastyczność w interpretacji tych wskazań, to w sytuacji gdy rzeczywistość chce wymusić jakieś ustępstwa, musi paść- non possumus. W moim przekonaniu Kościół za czasów komunistycznych, bo o nich rozmawiamy, nie przekroczył tej granicy. Nie ulega wątpliwości, że po 1945 roku ciągłość historyczna państwa polskiego została przerwana. Ale Polska jako podmiot prawa międzynarodowego była uznawana przez inne państwa i Kościół nie zamierzał tego negować ze względu na inne sprawy. Jeżeli doczesne realia nie są zgodne z Ewangelią, to sprzeciw zależy od elastyczności osób kierujących Kościołem. Przykładowo, biskupi angielskiego Kościoła za czasów Henryka VIII uznali zwierzchność króla nad Kościołem. Jednak to nie oni mieli rację, a ex-kanclerz Tomasz Morus, człowiek świecki - wyniesiony został po latach na ołtarze. Swój sprzeciw wobec prymatu państwa nad Kościołem opłacił życiem. Proszę nie mieć żadnych wątpliwości: Kościół polski pod kierunkiem Księdza Prymasa, wyraźnie zakreślał granicę praw i żądań państwa w stosunku do społeczeństwa. W momencie, gdy władza żąda zbyt wiele, społeczeństwo ma prawo odmówić realizacji nadmiernych życzeń, które nie mogą być nieograniczone. To właśnie Ksiądz Prymas i Kościół, opierając się na doświadczeniu polskiej wsi z okresu stalinowskiej kolektywizacji, rozbudował pojęcie sprzeciwu obywatelskiego. Pierwszym przykładem jest próba usunięcia w latach sześćdziesiątych zżycia młodzieży nauki religii przez wyrugowanie jej ze szkoły. W tym momencie Ksiądz Prymas rzucił hasło powołania punktów katechetycznych przy kościołach. Komuniści zareagowali natychmiast: bardzo dużo osób było aresztowanych, nakładano kontrybucyjne podatki, z domów usuwano osoby użyczające pomieszczenia na sale katechetyczne itp. I pomimo tych szykan sprzeciw obywatelski nie tylko, że nie zmalał, ale rozszerzał się. I to tak znacznie, że Kliszko z Gomułką musieli się z tym pogodzić i już tylko czasami dokonywali różnego rodzaju akcji represyjnych. Wtedy komuniści w zemście za tę przegraną batalię obłożyli Kościół drakońskimi podatkami. Ksiądz Prymas podczas jednej z rozmów z Gomułką i Cyrankiewiczem powiedział wręcz: Kościół podatki płacić będzie, ale nie będzie płacił kontrybucji. I nie płacił. 127 Trzecia sytuacja ma miejsce kiedy Ksiądz Prymas zdecydowanie sprzeciwił się decyzjom władz i powiedział: Nie, tutaj władze nie mają żadnych praw w stosunku do społeczeństwa! Był to problem budowy kościołów. Do czasu objęda Urzędu do Spraw Wyznań przez ministra Kąkola ilość budowanych kościołów w skali pięcioletniej nie przekraczała ośmiu. Wobec faktu/ że nie można było uzyskać więcej zezwoleń. Ksiądz Prymas postanowił budować kościoły wszędzie tam, gdzie są potrzebne. Takim budowniczym Polski kościelnej był ksiądz biskup Ignacy Tokarczuk, który bez zgody władz wybudował ponad trzysta kościołów. W 1972 roku został pan osobistym doradcą Księdza Prymasa. Jakimi sprawami zajmował się Pan wtedy? Zajmowałem się różnymi opracowaniami dla Księdza Prymasa, m. in. ocen^ majątku Edwarda Gierka... Czyjego majątku? Edwarda Gierka, ówczesnego I sekretarza Komitetu Centralnego PZPR. W 1978 r. Ksiądz Prymas przygotowywał się do rozmowy z Gierkiem. Chciał uzyskać taki materiał, przywiązywał do niego bardzo dużą wagę. Mówił, że chce przeprowadzić z Gierkiem poważną rozmowę i nie może być żadnej wpadki, Informacje były trzykrotnie sprawdzane. W jaki sposób dotarł Pan do tych informacji? Nie będę o tym mówił. W opracowaniu zawarto wiadomości na temat prywatnych majętności rodziny Gierka i sprawy wyjazdu jego żony do Paryża. Idąc na rozmowę Ksiądz Prymas miał bardzo dokładne informacje. W rozmowie z Gierkiem przedstawiał je i prosił o ustosunkowanie się do nich. Mówił, że rodzina Gierka posiada kilkanaście willi. Gierek zaprzeczył. Ksiądz Prymas wyjął opracowanie i zaczął wyliczać. Jedna willa znajduje się tu i tu i jest zapisana na tę oto osobę, następny dom zbudowano tam i właścicielem jest ten a ten itd. Gierka zamurowało. Przyznał się do większości budynków, zaprzeczył tylko w jednym przypadku. Potem sprawdziliśmy jeszcze raz. Okazało się, że to nawet Gierek nie wiedział, iż ta willa należy do jego rodziny. Przygotowywałem również dla Księdza Prymasa prognozy rozwoju sytuacji ludnościowej w Polsce. Na ich podstawie Ksiądz Prymas ostrzegał w rozmowach Gierka i władze państwowe przed zbliżającym się ujemnym przyrostem demograficznym. Okazuje się, że nasza sytuacja ludnościowa jest nadal katastrofalna. W 1996 roku Polska po raz pierwszy od czasu wojny odnotowała ujemny przyrost naturalny. Jeszcze wieś odnotowywała pozytywne wskaźniki rozwoju jednak, dwa lata później, także i na wsi zanotowano ujemny przyrost. Tymczasem od sytuacji demograficznej zależy rozwój spoleczno-gospodarczy, polityczny 128 i kulturowy kraju, od niego zależy również siła militarna narodu. Proszę zwrócić uwagę na związek zmiany granic Państwa Polskiego z liczbą mieszkańców. Można zauważyć nieustanne kurczenie się terytorium Polski. Główne parcie idzie z zachodu i ze wschodu. Do XV wieku żywioł germański przesunął granice władztwa polskiego z zachodu na wschód o 320 kilometrów, natomiast z północy na południe o 160 kilometrów. Wolniej, ale znacznie głębiej, proces ten przebiegał na kresach wschodnich Rzeczpospolitej. Do połowy XVIII wieku granica Korony Polskiej uległa przesunięciu na zachód o 1040 kilometrów. W obu przypadkach opinie historyków są jednoznaczne. Nastąpiło to na skutek zmniejszenia się liczby ludności, głównie liczby tzw. "Wolnych Kmieci Polskich". W roku 1000 Polska liczyła 1.250.000 głów (czyli 5 osób na kilometr kwadratowy), a w roku 1772 (czyli po I rozbiorze Polski) 14 milionów głów i 19 osób na kilometr kwadratowy. Przyrost ten, relatywnie, w stosunku do sąsiadów na zachodzie i wschodzie, był o ponad 50 proc. mniejszy. Sytuacja powtarza się. Obecnie przyrost naturalny w Polsce jest najniższy od 1945 roku, dlatego nie ma prostej zastępowalności pokoleń, za 50 lat liczba osób, które przekroczą 65 rok życia podwoi się i wzrośnie do 22 proc. ogółu ludności w 2050 roku. Ta katastrofalna sytuacja jest wynikiem braku konsekwentnej polityki prorodzinnej. Na poziom dzietności odziałują m. in. następujące czynniki: perspektywy wychowania i wykształcenia potomstwa w powiązaniu z warunkami życia ludności, system płac i dodatków rodzinnych, stan służby zdrowia. Z oficjalnych wypowiedzi przedstawiciela GUS wynika, że gdyby sytuacja rodzin była lepsza a opieka państwa nad matką i dzieckiem skuteczniejsza, to może mimo niżu w wieku rozrodczym nie byłoby spadku przyrostu. Katastrofalna . sytuacja demograficzna zmusza nas dziś do podjęcia działań w sferze gospodarczej, społecznej i narodowo-patriotycznej. Wróćmy jednak do spotkań do z przedstawicielami władz PRL. Kiedy poznał Pan Gierka? Pierwszy raz zetknąłem się z nim w 1969 roku na prośbę Księdza Prymasa, który uważał, że Gomułka już niedługo zostanie usunięty. Przypuszczał, że kolejnym szefem PZPR zostanie właśnie Gierek. Powiedział: - Pomyśl jak dotrzeć do Gierka. Pomyślałem i załatwiłem. Pomógł mi ówczesny dyrektor Fabryki Maszyn Elektrycznych w Cieszynie - "Celma", a jednocześnie członek egzekutywy KW PZPR Czuma, ale on nie miał nic wspólnego z tą znaną rodziną Czumów. Gierek miał przyjechać na obchody 50-lecia zakładu, w tym samym czasie dyrektor Czuma wyraził zgodę na przeprowadzenie w fabryce przez studentów KUL-u, badań socjologicznych na temat postaw robotników w stosunku do pracy. Dla niektórych towarzyszy był to duży szok. Ja byłem opiekunem tej grupy 129 studentów. Kiedy przyjechał Gierek/ dyrektor przedstawił mnie jako kierownika grupy studentów. Potem już tylko z Gierkiem umówiliśmy się na osobną rozmowę. Był zgodny, że Gomułka niedługo już będzie rządził. Reprezentował linię "Wiesława": z Kościołem należy żyć dobrze i zgodnie, ale swoją linię utrzymywać i nie zadzierać. Po "Grudniu" nastąpiła pewna zmiana i był już bardziej ustępliwy. A w jakiej sprawie zwrócił się Pan do Jaruzelskiego? Pod koniec lat 60. interweniowałem osobiście u Jaruzelskiego w sprawie księży wziętych do wojska. Wysłuchał wszystkiego bardzo uważnie i powiedział, że o tych sprawach decyduje się na wyższych szczeblach, a on osobiście nie może nic zrobić. Jednak kilka miesięcy później okazało się, że wszystko o co prosił Ksiądz Prymas zostało załatwione. Jednak za swój największy sukces w tamtych latach uważam zawarcie nieoficjalnego kompromisu z jednym z ministrów-kierowników Urzędu d/s Wyznań, Ta zakulisowa dyplomacja trwała kilka miesięcy, od kwietnia do września 1974 roku. Rozdział XVII Rozmowy z "pogromcą Kościoła" Tym ministrem był Kazimierz Kąkol? Tak. W kwietniu 1974 r. Ksiądz Prymas poprosił mnie do siebie i powiedział, że został poinformowany/ iż Kazimierz Kąkol zostanie szefem tego Urzędu. Poprosił mnie, abym skontaktował się z nim. Kiedy spytałem się w jakim celu, powiedział: - Mamy jedną ojczyznę. Kościół w Polsce będzie istniał tak długo, jak istnieje naród polski. W związku z tym nie ma sensu prowadzić nieustannej walki. Jednak po drugiej strome nie widzę chęci prowadzenia dialogu. Dlatego upoważniam Ciebie do podjęcia prywatnych rozmów z ministrem Kąkolem i wysiadania, czy można by ustalać pewne rzeczy na płaszczyźnie nieoficjalnej, tak aby Kościół w swoich posunięciach nie szkodził, w sferze politycznej, obecnej ekipie rządzącej, zaś w zamian władze nie prze-szkadzałyby Kościołowi w pracy duszpasterskiej. Może uda się ustalić jakieś ludzkie wsady współpracy z Urzędem ministra Kąkola. Nagle przerwał i po chwili dodał już ze swoim filuternym uśmiechem: -Może uda się, bo to przecież dobry znajomy Twojej żony. Pierwszą wizytę złożyłem Kąkolowi w maju, jednak zakończyła się fiaskiem. Dlaczego? Był za bardzo przestraszony. Kiedy przekazałem propozycję Księdza Prymasa Kąkol spytał się: - Od kogo Pan przychodzi? - Już powiedziałem, że od Księdza Prymasa. Jednak nadal nie wierzył: - Proszę nie żartować, przecież to jest prowokacja. l -Panie ministrze, jeżeli dalej nie ma Pan do mnie zaufania, to mogę przynieść od Księdza l Prymasa bilet wizytowy z adnotacją, że można mieć do mnie zaufanie - dodałem. jednak i to go nie przekonało: - Ja takich rozmów nie podejmę. Zdałem relację Księdzu Prymasowi. Po trzech tygodniach Ksiądz Prymas nieoczekiwanie spytał się: - Czy Kąkol wyrzucił Ciebie za drzwi? Bo jeśli nie, to idź do . nieffl jeszcze raz. t Podczas drugiego spotkania Kąkol był już bardziej rozmowny i otwarty, | jednak nadal wyczuwałem jego nieufność. Dopiero w czasie trzeciej rozmowy, | we wrześniu, nabrał do mnie zaufania i doszło do pierwszych ustaleń. Kiedy 131 przywitaliśmy się, usiedliśmy i rozpoczęliśmy rozmowę, nagle wstał i zaczął chodzić po pokoju. Starałem się być dobrze wychowany, dlatego zrobiłem to samo. l w tym momencie Kąkol z zaskoczenia szybko podszedł do mnie i rozwiązał mój krawat. Tylko ironicznie żachnąłem się: - Panie ministrze, sq przecież lepsze formy podsłuchu. Od tego momentu spotykaliśmy się i ustalaliśmy pewne sprawy. Robiliśmy to oczywiście poza Urzędem. Czy Kąkol był lojalnym rozmówcą? Muszę przyznać, że w nasze rozmowy były 80 procentach honorowane. Ale nie były to żadne oficjalne porozumienia czy ustalenia. Wszystko robiliśmy na przysłowiową "gębę". Kąkol w granicach swoich kompetencji starał się nie szkodzić Kościołowi i unikał wszelkich zadrażnień. W jakich sprawach Kąkol pomógł? W jednej z miejscowości pod Kielcami w podły sposób szykanowano pewnego księdza. Ksiądz Prymas postanowił osobiście pojechać do niego, żeby na miejscu rozwiązać tę sprawę. Kiedy jednak tamtejsze władze dowiedziały się o tej wizycie, przygotowały bojówki, które miały zaatakować Księdza Prymasa. Kiedy Ksiądz Prymas dowiedział się o tym, zmienił tylko marszrutę i termin przyjazdu. W swojej książce Kąkol pisze: 12 października [1978 roku - red. ] wieczorem dyskutowałem z Romkiem Kukołowiczem o szansach wyborczych poszczególnych \e wc.V\oAz.\\\ w kor\ffifc z władzami. Mieliśmy przyjąć rolę mediatorów i starać się w sposób prawn' wymuszać kolejne ustępstwa. Osoby z innych grup doradczych, zarówno Geremek, jak Olszewski, bąd Chrzanowski, traktując "Solidarność" instrumentalnie chciały zrealizować swoji partykularne interesy. Proszę zwrócić uwagę na to, że ja nie widnieję na zdjęciad prasowych z tamtego okresu, a mogłem z powodzeniem usiąść za stołem pręży dialnym jak Geremek, Mazowiecki czy inni, uśmiechając się do dziennikarz) Zawsze byłem z boku. Robiłem tak, aby podkreślić, że reprezentuję inną opcji i jestem inną osobą. W wywiadzie dla "Ładu" z 22 lutego 1981 r. powiedział Pan: Jeśli chodzi o im zespołu ekspertów, to kontaktuję się z panem Mazowieckim, z panem Kurantem omawiamy czasami te lub inne sprawy, czasami się różnimy, czasami się zgadzamy natomiast jak dotąd nie było między nami konfliktów, co nie znaczy, że nie byli różnicy zdań.72) Jak udało się Panu, pomimo różnicy zdań, nie dopuścić do konfliktów? Wprawdzie mieliśmy inne cele i różne zadania, ale byłem delegatem Księdze Prymasa i nie mogłem dopuścić do sytuacji konfliktowej, po której rozstajemy si{ bez słowa i nie wymieniamy poglądów. Zadanie to było dosyć trudne, gdyż san Ksiądz Prymas zachowywał duży dystans i wstrzemięźliwość oraz ostrożnośt wobec Geremka i Mazowieckiego. Podobne zachowanie sugerował również mnii mówiąc, że ma podstawy do stwierdzenia, że ich działalność jest nieuczciwa, gdyż nie wypływa z czystych koncepcji i przemyśleń, a jest pozorowana abj ukryć swoje faktyczne zamiary i ich istotę. Osoby te poprzez swoje uczestnictwc chciały zdobyć możliwość oddziaływania na dalszy kształt polityki władz w sto sunku do "Solidarności", w kwestiach gospodarczych, społecznych i politycznych. To nie jest dziełem przypadku, że prawie wszyscy z nich po 1989 r. tworzą swoje partie: Mazowiecki - UD i UW, Chrzanowski - ZChN, Olszewski - RdB i ROP Takie ambicje polityczne posiadali oni od dawna. Ale to był chyba zdrowy instynkt, że po kilkudziesięciu latach komunizmu istniały osoby, które miały ambicje tworzenia partii politycznych... ' Ja nie twierdzę, że jest to naganne, ale odpowiadam na pytanie. Uważam; że główną intencją angażowania się większości doradców "Solidarności" w ten 72) "Ład", 22 lutego 1981 r. 164 ruch, była chęć wykorzystania tej organizacji i uczynienia z niej bazy dla swoich zwolenników. Natomiast nasza grupa sprzeciwiała się tej linii działania "Solidarności" naszkicowanej przez doradców, przede wszystkim przez panów Mazowieckiego i Geremka, bowiem dążyliśmy do wprowadzenia w życie zasad moralno-społecznych Kościoła. Stanisław Tyszkiewicz i Jan Mędrzak mówiąc o sprawach rozpatrywanych przez Wasz zespół wymienili m. in. udział w pracach zespołu Rady Państwa powołanego do opracowania projektu ustawy o związkach zawodowych, opracowanie odrzuconego projektu statutu "Solidarności" i ordynacji wyborczej, rozładowanie zagrożenia strajkowego w Częstochowie, opracowanie projektu biura kontaktów zagranicznych "Solidarności". Natomiast Fan stwierdził: Jest jeszcze za wcześnie, by o wielu sprawach mówić. 73} Czy obecnie można już ujawnić te sprawy? Właśnie była to inicjatywa Księdza Prymasa dotycząca wizyty Wałęsy w Moskwie, która wtedy była trzymana w ścisłej tajemnicy. Również wtedy z wiadomych względów nie ujawniłem kulis wizyty "Solidarności" w Rzymie. Ksiądz Prymas zlecił mi zajęcie się wizytą Wałęsy u Ojca Świętego zaraz po rejestracji "Solidarności". Obecnie już mogę powiedzieć, że wyjazd ten był przez pana Tadeusza Mazowieckiego jeśli nie torpedowany, to wyraźnie wekslowany na zupełnie inne tory. Kto był inicjatorem pielgrzymki do Ojca Świętego? Od 23 października do 8 listopada przebywał w Rzymie Ksiądz Prymas, który m. in. uzgadniał z Janem Pawłem II termin i program pielgrzymki przedstawicieli "Solidarności". W grudniu 1980 r. wyjechałem do Rzymu w celu przygotowania tej wizyty. Miałem zapewnić delegacji "Solidarności" optymalne warunki organizacyjne, lokalowe i bytowe. W ślad za mną wyjechały pewne osoby związane z "Solidarnością". Miały one opracować nowy plan wyjazdu do Rzymu, zupełnie inny niż ten, który został uzgodnione z Księdzem Prymasem. Działały bez porozumienia się z Księdzem Prymasem, niejako na własną rękę. Zostałem o tym poinformowany jeszcze w czasie pobytu w Rzymie. Posiadam dokument, w którym jeden z księży pisze, kto z nim rozmawiał, o czym oraz kto później uzgadniał te sprawy w Watykanie. Osoby te chciały zorganizować pobyt "Solidarności" w Rzymie w aspekcie związkowym, tak by wizyta u Ojca Świętego była tylko jednym z wielu punktów napiętego programu i to wcale nie najważniejszym. Przykładowo, pan Mazowiecki w Rzymie usilnie 731 "Ład", 22.II. 1981 r. 165 dążył do spotkania Wałęsy z włoskimi związkami zawodowymi, zwłaszcza tymi znajdującymi się pod silnymi wpływami komunistów. Później okazało się, że jeden z tych włoskich związkowców był agentem KGB. Od pewnego dnia naszego pobytu w Rzymie włoskie służby bezpieczeństwa zastosowały szczególne środki ostrożności. W nocy w pokojach hotelowych w których spaliśmy przeprowadzono drobiazgową rewizję. Jak się okazało, Włosi zostali powiadomieni o przygotowanym zamachu na życie Lecha Wałęsy. Po powrocie do kraju byłem wzywany na przesłuchania w tej sprawie do MSW Okazało się, że jeden z przedstawicieli włoskich związków zawodowych byt agentem KGB, a tak się złożyło, że w czasie spotkania ja siedziałem obok niego. Czy Mazowiecki tłumaczył się z tych dziwnych działań? Mnie nie. Wałęsa wspomina, że na mityngach z włoskimi związkami zawodowymi śpiewano obok pieśni religijnych również "Międzynarodówkę" i "Bandera rossa".741 Czy zaistniały jeszcze inne takie kontrasty? Nie wiem, ponieważ nie chodziłem na te spotkania. Byłem delegatem Ks. Prymasa i byłoby z mojej strony nietaktem uczestniczenie w tych imprezach. W cytowanym już wywiadzie dla "Ładu" powiedział Pan: Trzeba było przeprowadzić wiele rozmów na różnych szczeblach władzy politycznej i rządowej, żeby skonstruować wszystkie elementy służące owocnemu wyjazdowi do Rzymu.7^ Z kim Pan rozmawiał? Konsultowaliśmy się z władzami PRL, zwłaszcza z MSZ. Dostaliśmy z tego Ministerstwa bardzo dużo materiałów mówiących jak należy, ich zdaniem, naświetlać pewne sprawy, jakie życzenia mają władze, jeżeli chodzi o nasze zachowanie się we Włoszech. Po zapoznaniu się z tymi materiałami przekazałem je panom Tyszkiewiczowi i Mędrzakowi, a później panu Wałęsie. Jakich spraw dotyczyły te życzenia władz? Proszono nas, aby unikać wypowiedzi antagonizujących kontakty na linii Warszawa-Moskwa. Czy w trakcie wizyty we Włoszech uwzględniono te wskazówki? Odpowiem pośrednio. Podczas konferencji prasowej padło pytanie o stosunki polsko-sowieckie. Wałęsa w obecności dziennikarzy zawsze palił się do odpowiedzi; 74) Lech Wałęsa Droga nadziei, s. 201-202, Kraków 1990 r. 75) "Ład", 22 lutego 1981 r. 166 , ' i7 <' - •• •' ,.-•;/ »•».-,, i, • " . / ' ' / >»^-\--^- % • • 1^, ^.••!',•i .^*-"-.A,' l f • '/ •/ • "< •'••=•,* ^ ;( •^^-'^ ^^^v:' ' ^^f^r^... . ^tó^^r' i^.!^/^\^^;r•.^ ^^^^^^^'sy ^•^^N^; /',-,^< ,^.^.?.-^^ •, ^^^•^'-y ,. w sytuacjach trudniejszych, kiedy nie chciał odpowiadać, zwracał się do pan; Mazowieckiego. Jednak po tym pytaniu nikt nie chciał mówić: ani pan Wałęsa ani pan Mazowiecki. Zapadło milczenie i Wałęsa zwrócił się do mnie: Niech Par mówi. Powiedziałem, że sprawy polsko-sowieckie należy widzieć w perspekty wie globalnej, a nie lokalnej. Dlatego niezależnie od tego czy nam to odpowiadc czy nie, należy liczyć się z faktem istnienia i pozycji międzynarodowej Związki Sowieckiego. Czyli mimowolnie potwierdził Pan istniejący "status quo" w Europie... Proszę nie zapominać, że był to koniec 1980 r., a "Solidarność" miała być niezależną organizacją związkową, a nie biurem polityki międzynarodowej Polski. Zaraz po powrocie do Kraju, 19 stycznia, zostaliśmy przyjęci przez Księdza Prymasa. Złożyłem sprawozdanie z pobytu we Włoszech, nie omijając tych incydentów. Jaka była reakcja Księdza Prymasa? Wizytę ocenił pozytywnie, ale miał do mnie pretensję o to, że nie przeciwstawiłem się bardziej stanowczo panu Mazowieckiemu. Twierdził również, że za mało byłem zdecydowany w Rzymie przy realizacji nakreślonych wcześniej planów. W przemówieniu do delegacji "Solidarności" zawarł szereg sugestii dotyczących kierunków dalszej pracy i działalności. Mówił m. in.: - Na pewno chcielibyście osiągnąć bardzo wiele. Ale by chcieć wiele, i osiągnąć wiele, trzeba mieć duio cierpliwości na dziś i na jutro. Potrzeba umiejętności przewidywania tego, co jest do zrobienia dziś, a co jutro. Po części oficjalnej poprosił na krótką rozmowę w sześć oczu, czyli pana Wałęsę i mnie. W tej to rozmowie zwrócił się do Przewodniczącego "Solidarności" z następującą sugestią: - Czy nie uważa Pan, że teraz, po bytności w Rzymie, warto byłoby postarać się o wyjazd do Moskwy. Sądzę, że bez akceptacji "Solidarności" przez Moskwę dalsze działanie i nawet istnienie związku będzie stale zagrożone. Przewodniczący Wałęsa sugestii nie podjął, ale - jak już mówiłem - powrócił do niej w czerwcu. Ksiądz Prymas swojemu niezadowoleniu dał publicznie wyraz kilka dni wcześniej, przemawiając do księży dziekanów Archidiecezji Warszawskiej; 15 stycznia: ... Kościót poparł "Solidarność". Wyprawialiśmy ich do Rzymu i umożliwili: śmy im wszystko: zorganizowaliśmy dojazd, spotkanie z Ojcem Świętym, utrzymania w Rzymie. Wziął to na siebie ks. biskup Wesoły, wysłałem swojego specjalnego asystenta, który towarzyszył tej pielgrzymce. Już w listopadzie uzyskałem od Ojca Świętego zezwolenie na ich przyjazd. Ale są tam różni ludzie, którzy wbrew poprzedniemu programowi naplątałi "Solidarności" kontakty ze związkami zawodowymi włoskimi. Bytem zdania, że delegacja "Solidarności" powinna jechać tylko do Ojca Świętego. Zresztą i pan Wa^sa 168 wwil: - Moja pielgrzymka do Rzymu ma charakter religijny. Do ostatniej chwili podtrzy-vtywał to, gdy rozmawialiśmy w dniu 5 stycznia... Pragnę zwrócić uwagę, że w styczniu 1981 r. Wałęsa jedyny raz przebywał wRzymie na zaproszenie Ojca Świętego. W następnych latach zawsze wyjeżdżał tai na zaproszenie innych osób i dopiero przy tej okazji był przyjmowany w Stoicy Apostolskiej. Drugi raz Papież już nie zaprosił Wałęsy jako swojego gościa do Watykanu. Po powrocie delegacji "Solidarności" z Rzymu Ksiądz Prymas rzucił myśl uda-|nia się Lecha Wałęsy do Stanów Zjednoczonych. Miał to być wyjazd do Polonii (Amerykańskiej i hierarchii Kościoła rzymskokatolickiego. Sugestia została przyję-|ta. Stronę organizacyjną i reprezentacyjną w Stanach wziął na siebie ksiądz 'kardynał John Król/ arcybiskup i ordynariusz Filadelfii. Sfinansowania wyjazdu Sipobytu w Stanach podjął się pan Edward Piszek, Amerykanin polskiego pocho-|dzenia, przemysłowiec i biznesmen. Mnie obciążono rolą koordynatora całości. jDo czerwca 1981 r. wszystko rozwijało się pomyślnie. -< \' '\2~, ,,--;'..^(,, . , !- - -' •<,».-,"»-' -' " ---^^^^.,'.' . ";"'"'.'' ^ .,.'- "^' -'' " '•'"'' ^•."';i^^:s^'.^•. •-."'•'•*•«>•'. ^^ "'•.•','•• ^<'^-' ^^^i'^:, .".''•f '^<^ ';•;,'••' Dlaczego tylko do czerwca? Okazało się wtedy, że inicjatywę ponownie próbuje przejąć w swoje ręce niemal identyczna grupa ludzi z tą, która nadała inny charakter pobytowi przewodniczącego Wałęsy i delegacji "Solidarności" w Rzymie. O planach wyjazdu do Ameryki dowiedziała się grupa pana Kuronia i pana Mazowieckiego. Zaproponowano wspólną organizację tej podróży. Rozmawiałem o tym w Gdańsku z panem Andrzejem Celińskim i panem Januszem Onyszkiewiczem. Jednak wkrótce dowiedziałem się, że ktoś z tej grupy już wyjechał do Ameryki aby przygotować wyjazd. Nie zastosowano się jednak do ustaleń uzgodnionych z Księdzem Prymasem. Wobec niemożności porozumienia się i negatywnego stosunku Księdza Prymasa do poczynań tej grupy w Rzymie, odłożyłem realizację tej ponętnej propozycji na lepsze czasy. Wycofałem się z przygotowań. Ostatecznie do Stanów Zjednoczonych Wałęsa nie pojechał, lewicy nie udało się zdobyć środków materialnych na pokrycie kosztów pobytu tam delegacji "Solidarności". Rozdział XXII Między młotem i kowadłem linia postępowania Ks. Prymasa wobec "Solidarności" była nieustannie krytykowana w kraju i na emigracji. Paryska "Kultura" w październiku 1980 r. zamieściła artykuł, w którym można było m. in. przeczytać: ... Wykorzystując yitieszty wiek Ks. Prymasa i związaną z tym niemożność sprężystego, jak dawniej, lawowania urzędu, podrzucają Mu informacje niepełne i oceny stronnicze, podpowiadane przez czynniki rządowe, przez różnych "doradców" zainteresowanych w przerobieniu Prymasa Polski na sojusznika władzy... 76) Czy naprawdę chciał Fan "przerobić Prymasa Polski na sojusznika władzy"? To są wymysły wyssane z palca. Ks. Prymas Wyszyński nikomu, niezależnie od tego, kto by to nie był, nie dałby się przerobić. Miał On bardzo samodzielny osąd rzeczywistości. Nie inaczej było przy podejmowaniu przez Niego decyzji. Dlatego tego typu insynuacje są po prostu kłamliwe. Ksiądz Prymas nie był przychylnie nastawiony do "Kultury":... Wiemy, ze głowią/ośrodek podniecania opinii publicznej założono w "Kulturze" paryskiej. To jest pismo redagowane przez Pana Giedroycia, który jest serdecznym wrogiem Kościoła wPolsce. Ich programem jest wywoływać za wszelką cenę grubą awanturę, a potem -•zobaczy się. A kto będzie za to płacił? Czy ci panowie, którzy siedzę za biurkiem wParyżu i redagują "Kulturę", czy my tutaj w Polsce? Przyjmowałem niedawno na siiliśw, Jerzego młodzież, tak zwanych lektorów, około 250 chłopców. Patrzyłem na nich, gdy przemawiali. Mój Boże, czy miałbym odwagę tak poprowadzić sprawę wPolsce, aby oni padli ofiarą, aby się krew polała? O, nie! Ani jednego nie chciałam na to skazać przez przeprowadzenie jakiejś akcji politycznej roznamiętniają-cij, pobudzającej. Nic z tego! Na to nie można - z mojej przynajmniej strony - liczyć. Bo my musimy zawsze mieć przed oczyma do czego to prowadzi. ?1 pewno chcemy sprawiedliwości społecznej.77) Co wywołało ten antagonizm? "1 wg: Peter Raina Kościół w Polsce 1981-1984, s. 16, Londyn 1985 r. 171 Kościół i "Solidarność" w 1980 roku, fragmenty wypowiedzi Ks. Stefana Kardynała Wyszyńskiego do księży dziekanów z 15 stycznia 1981 r., za: miesięcznik GŁOS nr 62/63 lipiec-sierpień 1990 r., s. 66-67 171 Ksiądz Prymas nie miał żadnych wątpliwości, że Zachód w sytuacji konflikto wej nie pomoże nam. Uważał, że sami nie jesteśmy w stanie przeciwstawić si sowietom, a skutki byłyby bardziej tragiczne niż na Węgrzech w 1956 r. Natomias ośrodki na Zachodzie nieustannie podburzały i podgrzewały atmosferę w kraji aby utrzymać stan napięcia między społeczeństwem a władzą, który doprowa dziłby do wybuchu. Wynikało to z ówczesnej sytuacji międzynarodowej, bowieB zachodnie rządy w okresie trwania zimnej wojny dążyły do wytworzeni fermentu wśród narodów znajdujących się pod sowiecką dominacją, aby mię korzystne zaplecze dla swoich działań. Brzmi to jak tezy oficjalnej propagandy z okresu stanu wojennego... Nie, należy bowiem rozróżnić dwa różne problemy - spontaniczny odrud narodu oraz świadomą manipulację uczuciami narodu. Pierwszy jest ze wszed miar godny najwyższej pochwały, jednak manipulowanie narodem i bazowani na )ego patriotycznych odruchach powinno być, niezależnie czy robi to Wschói czy Zachód, potępione. Pewne ośrodki prowadzące taką kampanię na Zachodzi nie liczyły się z dobrem społeczeństwa. Występuje tutaj zgodność oświadczeń, al nie motywacji. Komunistyczne środki przekazu mówiły o podsycaniu nastrojói przez Zachód w zupełnie innym niż ja kontekście. Ja nigdy nie głosiłen że walka z komunizmem powinna być potępiona, a wielbiony ma być Zwiąże Sowiecki i twórcy PRL. Na początku 1981 r. w Łodzi wybuchł strajk studentów, wkrótce rozprzestrzen się na inne ośrodki akademickie. Uczestniczył Pan wówczas w rozmowac z władzami. Podobno sytuację w kraju przedstawiał Pan w czarnych barwac i nalegał na kompromis oraz szybkie podpisanie porozumienia.78) Czy sytuacja w Łodzi faktycznie była tak niebezpieczna? W czarnych barwach to sytuacji nie przedstawiałem, ale na zawarcie kompr< misu nalegałem. Dlaczego? Początkowo do strajku studentów nie przywiązywaliśmy większej wa^ ale w miarę napływających wiadomości kulisy strajku zaczynały być coraz mni czytelne. Wydawało się nam, że główny postulat studentów - rejestrac Niezależnego Zrzeszenia Studentów - nie stanowi problemu. Tymczasem przi dziwnie nieustępliwe stanowisko władz i ministra szkolnictwa wyższego Janus; Górskiego, kazały domyślać się ukrytych motywów takiego stanowiska. Kiec 78) Andrzej Anusz Samotnie wśród wiernych, s. 153, Warszawa 1994 r. 172 'łączenie się do strajku zadeklarowali studenci Akademii Medycznej Warszawie i Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu/ sytuacja zaczynała rć groźna. Trzeba było jechać do Łodzi. Dyrektywy Księdza Prymasa były ótkie: NZS - tak! Wyjście na ulice - nie! Ta druga dyrektywa obowiązywała nas we wszystkich dalszych poczynaniach. Łodzi przyjęto mnie chłodno, a nawet ozięble. Rozmowy, które przeprowadzi-'m z przewodniczącym Regionu Łódzkiego "Solidarności", Andrzejem Iowikiem i profesorem Janem Lutyńskim, nie dały rezultatu. Postanowiłem 'ekać na zapowiedziany przyjazd ministra Górskiego. Przybył 10 lutego. (moich nocnych rozmowach z nim kładłem nacisk na emocjonalny charakter (chowań braci studenckiej oraz na niebezpieczeństwo wylania się strajku na ice miasta, a to - powiedziałem - doprowadzi do rozlewu krwi. Wydaje się, że ten drugi argument trafił do przekonania ministrowi. W rozmowie w cztery oczy przedstawił całą sprawę, ujawnił rządowe stanowisko i jak daleko może pójść na ustępstwa. Obiecał, że postara się "zmiękczyć" stanowisko władz w Warszawie. Przypuszczam, że tego zmiękczenia dokonałem nie ja, ale strajk okupacyjny 'piędu wyższych uczelni krakowskich, w tym Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz deklaracje większości pozostałych uczelni krajowych o gotowości przyłączenia 'się do strajku. Po dziś dzień jestem przekonany, że strajk zainicjowali nie studenci i nie oni nim kierowali. A kto? Nie potrafię w sposób odpowiedzialny wskazać sprawców tych działań Jerzy Holzer podaje, że w czasie obrad Krajowej Komisji Porozumiewawczej 7marca 1981 r. odwołał się Pan do opinii Księdza Prymasa: ... podkreśla konieczność pogodzenia się z istniejącymi uwarunkowaniami naszej sytuacji (sytuacja mifdzynarodowa, przynależność do bloku państw socjalistycznych). Jednak miał Pan powiedzieć również/ iż jest zdania, że "ofiary są konieczne".79) )ak należało rozumieć te słowa? W mojej wypowiedzi przestawiono tylko jedno słowo i zmieniono całkowicie jej sens. Nie mówiłem o pogodzeniu się, tylko o przyjęciu tej sytuacji, która jest niezależna od nas. Przypomnę spotkanie Księdza Prymasa Hionda w Częstochowie z działaczami katolickimi, kiedy tłumaczył On zebranym, że sytuacja w Polsce po wojnie ?9) wg: Jerzy Holzer Solidarność 1980-1981. Geneza i historia, s. 128, Warszawa 1984 r. 173 nie została wybrana przez nas, tylko narzucono ją nam. Dlatego musimy wyciąg gnać wniosek, że wprawdzie żyjemy w tym ustroju, ale to nie oznacza, że marnjl dla niego pracować, l W marcu 1981 r. dobrze znałem sytuację w kraju i podburzone nastroje! więc nie wierzyłem, że uda się rozwiązać problemy bez ofiar. Co więcej, uważałem, że jeżeli mają one być pozytywnie rozwiązane, to należy ponieść jakiei ofiary. Nie należy jednak rozumieć tego jako nawoływanie do powstania, jal( na Węgrzech w 1956 r. Skłonny natomiast byłem zaakceptować wariant duński z okresu II Wojny Światowej. Przed inwazją wojsk hitlerowskich na ten kraj Król wydał rozkaz, w myśl którego gwardia królewska miała bronić siedziby monarchy aż do śmierci pierwszego żołnierza. Potem wojsko miało złożyć broń. Było wiadomo, że nie obronią się, ale jednocześnie nie chciano zgodzić się na podporządkowanie krajt obcemu dyktatowi. Podobnie w 1981 r. uważałem, że symboliczną ofiarą mogli' śmy zaświadczyć, że nie zgadzamy się na żadne ingerencje w nasze wewnętrzni sprawy i gotowi jesteśmy bronić suwerenności nawet za cenę krwi. Twierdziłem że jeżeli chce się osiągnąć postulaty "Solidarności", to należy przyjąć bardzie zdecydowaną postawę. Wszelka wątpliwość w 1981 r. nie dawała szansy i byli dowodem słabości. Najlepszym przykładem są wydarzenia w Bydgoszczy. Rozdział XXIII Wojna bydgoska Kiedy podjął Pan decyzję o wyjeździe do Bydgoszczy? Wieczorem 18 marca pracowałem w domu nad pracą zleconą z mojego instytutu. Około godziny 19.00 odebrałem telefon od księdza Bronisława Piaseckiego, który zaanonsował rozmowę z Księdzem Prymasem. - Musisz jak najszybciej skoń-cyc swoją pracę i jechać do Bydgoszczy - powiedział Ks. Prymas - ; tam skontaktujesz sifz panem Rulezuskim. Za godzinę następny telefon. Okazuje się/ że to Wałęsa, który mówi: - Proszę wtychmiast jechać do Bydgoszczy. Zapytałem, co tam się stało, jednak usłyszałem tylko: - Teraz nie ma czasu, by o tym mówić, zorientuje się Pan na miejscu. Wróciłem do swojej pracy, ale minęła kolejna godzina i ponownie odezwał się telefon. Tym razem w słuchawce usłyszałem: - Dobry wieczór, mówi Mieczysław Itowski, mam do Pana wielką prośbę. Zgodnie z moim dobrym wychowaniem odpowiedziałem wicepremierowi: - Witam Pana Premiera, w czym mógłbym -pomóc7 Na prośbę Rakowskiego, abym - oczywiście jak najszybciej - pojechał do Bydgoszczy, odpowiedziałem pytaniem: - Co właściwie wydarzyło się w Bydgoszczy? Ale Rakowski, tak jak poprzedni moi rozmówcy wywinął się od odpowiedzi mówiąc, że wszystkiego dowiem się na miejscu. Spytałem jeszcze czy mogę -w sytuacji gdy będzie to konieczne - telefonować do niego. Rakowski odpowiedział twierdząco, podając nawet swój prywatny numer telefonu. 04.00 nad ranem skończyłem pracę, zostawiłem żonie wiadomość, że wyjeżdżam i po godz. 6.00 wsiadłem do pociągu. Na dworcu w Bydgoszczy próbowałem zorientować się w sytuacji. Spytałem jakiegoś przechodnia, gdzie odbywa się protest rolników, lecz ten popatrzył aa mnie z przestrachem i wręcz uciekł. Pomyślałem: Oho, nie jest dobrze. Dopiero następna osoba pokazała mi, gdzie mam się udać. ! Doszedłem do budynku ZSL, w którym odbywał się strajk okupacyjny rolni-k6w. Chciałem spotkać się z przewodniczącym Komitetu Strajkowego. Okazało iięjednak, że młody pilnujący człowiek miał 'akaz wpuszczania kogokolwiek do Środka. Dopiero po kilkuminutowych przetargach i ustaleniu mojej tożsamości Bogiem wejść do środka. Po krótkiej wymianie zdań z Romanem Bartoszcze, udałem się na rozmowę z panem Janem Rulewskim do Urzędu Wojewódzkiego. 175 Uznałem, że w tej napiętej sytuacji pan Rulewski jest człowiekiem nieodpowied nim do prowadzenia rozmów. Był on głęboko przekonany, że posiada wszystki informacje o przebiegu wydarzeń. Jednocześnie przedstawiał zagadnienia w spo sób krańcowy, co uniemożliwiało prowadzenie konkretnych rozmów i zaward harmonijnego kompromisu. Pan Rulewski uważał, że należy bezwzględnie zmu sić władze wojewódzkie do ustępstw we wszystkich punktach żądań protestuje cych rolników. Jakie Fan zajmował stanowisko w tej sprawie? Po telefonicznych uzgodnieniach z Ksiądz Prymasem, Wałęsą i Rakows uważałem, że należy spokojnie rozpatrzyć postulaty rolników i ustalić, z któryi absolutnie nie można zrezygnować, a z których można. Jednocześnie byłem zd( cydowany, ze względu na bardzo dużą determinację i nieustępliwość obu stroi przeciągać w czasie rozmowy, aby po ochłodzeniu nastrojów móc trafniej działa Dopiero po maksymalnej mobilizacji opinii publicznej i przygotowaniu środków materialnych należało bardziej zdecydowanie wystąpić. Do takich wniosków doszedłem zwłaszcza po rozmowie z panem Rulewskii i działaczami "Solidarności". Wersja Urzędu Wojewódzkiego - Informacja o przebiegu sesji WRN w dni 19 III 1981 r. i dalszych wydarzeniach: ... Na tym przewodniczący WRN zamknął obrady sesji o godzinie 13.45. II. W związku z zamknięciem obrad sesji ponad 2/3 radnych opuściło salę konferen udając się do swoich miejsc pracy bądź zamieszkania. Na sali pozostało około 45 radnych WRN oraz członkowie Prezydium MKS NS, "Solidarność" i zaproszeni przez MKZ przedstawiciele 55 większych zakładów prącym sta Bydgoszczy. Po krótkiej chwili, gdy 2/3 radnych opuściło salę obrad do mikrofonu podszedł pr wodniczący MKZ ]an Rulewski i oświadczył, że radni zostali wymanipulowani i w zwi ku z tym musimy podjąć wspólną akcję. Jednocześnie oświadczył, ze za nami jest Kosd czego dowodem jest fakt przybycia do Bydgoszczy przedstawiciela Episkopatu Romi, J^ukolowicza. W tej sytuacji Jan Rulewski oświadczył, że nie podejmie żadnych róż, z przewodniczącym WRN. m. O godz. 14,00 nastąpiło spotkanie wicewojewody bydgoskiego inż. Romana Bąka i rektora Wydziału Spraw Spoteczno-Administracyjnych Czesława Wosika z obywatel 176 wlowiczem - delegatem Prymasa Polski. Nfl spotkaniu wymieniono poglądy odnośnie powstałej sytuacji na sali obrad po za-lieciu obrad sesji wytworzonej przez członków Prezydium MKZ NSZZ "Solidarność" Bydgoszczy. Po wymianie poglądów i jednoznacznej oraz zgodnej ocenie sytuacji przez zestników spotkania, z inicjatywy wicewojewody Romana Bąka zaproponowano posze-mie 3-osobowego składu o udział Jana Rulewskiego. W związku z tym obywatel Kuko-liowicz zwrócił się do dyrektora Wydziału Spraw Społ.-Administracyjnych Urzędu wjewódzkiego o przekazanie tej propozycji i zaproszenie Jana Rulewskiego do udziału |li) rozmowach. Po przekazaniu zaproszenia Jan Rulewski wobec przedstawicieli ^Solidarności" jednoznacznie w sposób komunikatywny odrzucił propozycję. Wówczas W. Kukotowicz wyraził zaniepokojenie sytuacją, a udając się na salę konferencyjną jwócił się do zebranych, m. in. z następującym wystąpieniem: "Nie wiem do kogo mam jsif zwrócić. Wczoraj wieczorem otrzymałem telefon od Prymasa Wyszyńskiego z prośba wym przyjechał do Bydgoszczy z uwagi na dość zapalną i trudna sytuację w związku lltrwajqcym strajkiem okupacyjnym rolników w WK ZSL. Przyjechałem w tym celu, wśmy wspólnie doprowadzili do tego, co nazywamy ludowtadztwem. Przez ostatnie J25 minut rozmawiałem z wojewodą aby w sposób możliwie rzeczowy uzgodnić wasze istunowisko. Pewne rzeczy udało się wyjaśnić. Mniemam, że z kolegą przewodniczącym t J. Rulewskim i z osobami strajkującymi w WK ZSL uda się uzgodnić pewne kwestie. •Mam jednak prośbę, aby chwilowo nie było żadnych decyzji póki sprawy nie zostaną wyjaśnione. Telefonowałem do Premiera M. Rakowskiego, że zostałem delegowany przez Książa Prymasa i umówiłem się, że jutro spotkamy się w Warszawie i przedstawię mu sprawy". Wystąpienie ob. Kukolowicza nie uspokoiło atmosfery na sali konferencyjnej nasilanej licznymi demagogicznymi wypowiedziami przewodniczącego i niektórych członków Prezydium MKZ. Jan Rulewski zaapelował do sumień wszystkich obecnych słowami: Pozostańcie przy nas, nawiązując do wydarzeń w Bielsku. Z tym apelem zwrócił się ymownie do młodych aby wytrwali. Postawa J. Rulewskiego i pozostałych członków Prezydium MKZ afirmowała się wyraźną ekspresją, zmierzającą do zorganizowania strajku okupacyjnego w sali konferencyjnej Urzędu Wojewódzkiego". Informację opracowano w Urzędzie Wojewódzkim w Bydgoszczy. Bydgoszcz, dnia 20 III 1981 r. [Materiał powielany przez Urząd Wojwewódzki w Bydgoszczy]80* wg: Krzysztof Czabański Bydgoszcz -Marzec '81. Dokumenty, komentarze, relacje, s. 38-39, Warszawa 1987 r. 177 Jaką postawę zajął wicewojewoda Bąk podczas spotkania z Panem? Co mogli Pan dodać do opisu przedstawionego w reportażu Krzysztofa Czabańskiego?' Wicewojewoda Bąk przyjął postawę zgodną z ówczesną linią rządl Stwierdził, że żądania chłopów są zbyt radykalne, dlatego nie może ich przyja., Podkreślił również, że należy pamiętać o aktualnej sytuacji geopolitycznej Polski Odpowiedziałem: "Wprawdzie rozumiem Pana sytuację i stanowisko, jaki w związku z tym Pan zajął, ale absolutnie nie zgadzam się z nim". Poprosiien o pozostawienie na sali obrad delegacji "Solidarności", aby kontynuow negocjacje. Telefonowałem również, zgodnie z urnowa dwuletnie do premiera Rakowskiego, ale bezskutecznie. Tak, jak pisał pan Czabański zaproponowałem swoją mediację i zagwarantowałem, że nic złego się nie stanie, byle wicewojewoda odstąpił od pomysłu użycia milicji. Proponowałem panu wicewojewodzie dwojakiego rodzaju rozwiązanie sprawy: albo kontynuować sesję, albo dać siedzącym w sali 24-36 godzin czasu na podjęcie stosownych decyzji. Zapewniłem w imieniu Księdza Prymasa i własnym, że "Solidarność" opuści gmach WRN i ostrzegałem, że użycie siły musi spowodować pogotowie strajkowe w całym kraju.8^ Władze wojewódzkie właściwie nie udzieliły żadnej wiążącej odpowiedzi, odwlekali ją. Chcieli skonsultować się z Warszawą. Uzgodniono jedynie, że pojadę do stolicy, aby konflikt bydgoski bezpośrednio rozwiązać z wicepremierem Rakowskim. Obecnie przypuszczam, że władze chciały usunąć mnie z miasta, aby milicja nie interweniowała w obecności przedstawiciela Prymasa Polski. Fakty przemawiają za taką interpretacją. Do samochodu wsiadłem ok. 17-18. Po wyjeździe z Bydgoszczy przez jakiś czas, aż do przekroczenia Wisły w Toruniu i śluzy na Drwęcy, śledził nas inny samochód. Prawdopodobnie chcieli sprawdzić, czy faktycznie jadę do Warszawy. Zgadza się to czasowo z wydarzeniami w Bydgoszczy. O 19.30 do sali Urzędu Wojewódzkiego wkroczyła milicja, a jej interwencja i brutalne pobicie delegacji "Solidarności" nastąpiło o 19.45. Kiedy dowiedział się Fan o interwencji milicji? Wieczorem tego samego dnia po przyjeździe do Warszawy. Próbowałem, ale bezskutecznie, nawiązać kontakt z panem Rakowskim. Sekretarka ciągle odpowiadała, że premiera nie ma, bądź że jest bardzo zajęty. Zastanowiło mnie to, gdyż kiedy rozmawiałem z nim telefonicznie, będąc jeszcze w Bydgoszczy, bardzo nalegał na to spotkanie. Z panem Rakowskim zdołałem nawiązać kontakt 81) 82) wg: Krzysztof Czabański Bydgoszcz - Marzec '81. Dokumenty, komentarze, relacje, s. 8-9, Warszawa 1987 r. 178 Jak doszło do strajku w gmachu ZSL" - relacja Michała Bartoszcze: ... jak tak siedzieliśmy na galerii, ktoś powiedział: zsuńmy krzesełka, zęby kobiet nie poturbowano (bo były z nami trzy kobiety). To ci cywilni przylecieli, odsunęli krzesełka, BO i taka zgraja rzuciła się na nas. Chciałem wyjść. Zresztą myśmy chcieli i wcześnie] wychodzić, ale wszystkie drzwi tiyly porygłowane. Rzucili się i rozerwali nasz krąg. Ja widziałem, jak porwali jednego (to był chyba Gotowski), jak go rozkrzyżowali na poręczy galerii, jak on straszliwie krzyczał. A potem go d^ęli. l wtedy podskoczył do mnie jeden mundurowy i kopnął mnie w nogę. Krzyknąłem, a wtedy usłyszałem: zatkaj mu japę, niech się nie drze. Upadłem. Po raz pierwszy to upadłem na wznak do tyłu, z tych schodów. Nie na ziemię, bo na sali było ciasno - i podtrzymali mnie milicjanci. Któryś z nich wtłoczył mi pięść w usta. Z trudem odepchnąłem tfpięść. Zaczęli mnie ciągnąć. Po drodze jeden mnie bił, dwóch trzymało. Bito mnie w głowę, w okolice skroni ciągle z tej samej strony. Od pierwszego uderzenia byłem zamroczony. Gdy się ocknąłem, leżałem koło drzwi. Przy mnie było dwóch chłopców. Podnieśli mnie i mczęli prowadzić do bramy. Tam zobaczyłem, jak bito. Najpierw jednego, ale tego to mniej bili, raczej ciągnęli go za ręce i nogi. A potem wyciągnęli drugiego. Gdzieś z zaułka i przez ten placyk ciągnęli w stronę bramy. Ale tego to już strasznie bili. Krzyczał. Niemożliwie krzyczał. To nie był krzyk strachu. To był krzyk bólu. Z głównej ulicy na ten krzyk przyleciało dużo ludzi, ale brama była zamknięta. Nie wiem, czy chcieli tę bramę wyłamać. W każdym razie był to jakiś protest, ale z tej naszej strony wszyscy krzyczeli: odejdźcie, nie prowokujcie. Nie chcieliśmy, żeby doszło do walki z milicją. Wtedy ktoś przyniósł klucz. Otworzono bramę i milicjanci wyrzucili tego leżano. To byt Rulewski. Przycięli go w połowie w bramie tak, że nie można było ni w tę stronę, ni w tę stronę wyciągnąć. Dopiero chłopcy z zewnątrz bramę odsunęli i wyjęli go. l już na rękach ponieśli go do MKZ. Jeśli chodzi o mnie, to ci chłopcy, którzy zabrali mnie spod ściany pomogli mi dojść do siedziby "Solidarności". W MKZ posiedziałem chwilę i nagle zaczęło mi się robić słabo, coraz słabiej. W końcu straciłem przytomność. Zabrano mnie do szpitala. Wstrząs mózgu. Do Bydgoszczy przyjechał doc. Bidziński i chciał, żeby mnie przewieźć do szpitala do Warszawy. Koledzy z Bydgoszczy naradzali się jeszcze, czy mnie puścić. Ale docent riwiedziat: szybko się decydujcie, bo może być zaraz koniec. To jednak ma się do czynienia z mózgiem. A leżałem całą noc nieprzytomny "Niezależność", 24-25 marca 1981 r.. S3) 831 wg: Krzysztof Czabański Bydgoszcz - Marzec '81. Dokumenty, komentarze, relacje, s. 30-31, Warszawa 1987 r. 179 dopiero bardzo późną nocą, dzwoniąc do jego domu. Umówiliśmy się na rozmc we następnego dnia, tj. 20 marca. Już wtedy ogłoszono możliwość rozpoczęci strajku generalnego, a mimo to Rakowski w trakcie spotkania bagatelizował cal. sytuację i nie przyjmował moich apeli o konieczne rozpoczęcie rzetelnych i uczd wych rozmów z "Solidarnością". Tego samego dnia spotkałem się równia z Księdzem Prymasem i ks. bp Dąbrowskim. Jak ocenili powstałą sytuację? Stwierdzono, że konflikt w Bydgoszczy jest bardzo poważny i należy zrobii wszystko, aby nie doszło do wybuchu. Jednocześnie cały czas utrzymywałen kontakt telefoniczny z Wałęsą. Następnie wróciłem do Bydgoszczy i odwiedziien w szpitalu pobitych działaczy. Najpierw Rulewskiego, jako przewodniczącegc regionu "Solidarności". Był bardzo wyciszony, ale jednocześnie bardzo zadowo lony, że przyjechałem i w imieniu Księdza Prymasa 'wyrażam współczucie. Bai dzo serdecznie i otwarcie przyjął mnie Michał Bartoszcze. Natomiast Marius; Łabentowicz ciągle znajdował się w zamroczeniu i nie potrafił chronologiczni przedstawić ostatnich wydarzeń. W nocy 20/21 marca wróciłem do Warszawy. W jakim celu? Po pierwsze, pracowałem wtedy naukowo w Instytucie, więc musialei podpisać listę obecności. Pod nieobecność Księdza Prymasa w Warszawie, który przebywał wtedy \ Gnieźnie, zobowiązany byłem także złożyć sprawozdanie ks. bp. Dąbrowskiemi Chciałem również porozumieć się z moimi współpracownikami i wydi decyzje, co mają przygotować. Kontaktowałem się z nimi w trakcie moje^ poprzedniego pobytu w Warszawie. W każdej chwili byli gotowi do wyjazdu/a chwilowo nie ściągałem ich. Mieli oni opracować kilka wariantów porozumie Nasze stanowiska były trochę rozbieżne, ja uważałem, że jeśli dojdzie do koi fliktu, to należy go przyjąć. Natomiast Mędrzak albo Tyszkiewicz (nie pamięta który) reprezentował skrajne stanowisko, w myśl którego nie można było dop ścić do konfliktu aby uniknąć strat. Ja zakładałem, jak już poprzednio mówiłei że możemy ponieść symboliczne ofiary, ale tylko w granicach rozsądku. Czyli Pana współpracownicy skłonni byli poddać się władzy... Nie. Uważali, że trzeba inaczej rozegrać tę partię, bardziej ostrożnie. Chci; bym podkreślić, że były to jedynie nasze wewnętrzne uwagi. Oni zachowyw. się bardzo lojalnie - metody działania całkowicie pozostawili w moich rękach. Przygotowano kilka alternatywnych oświadczeń, które można było wykorz stać w zależności od sytuacji. Był wariant, w którym zakładano całkowi ustępstwo władz, i był taki, w którym zakładano najdalej idące ustępsh "Solidarności". Oczywiście było jeszcze kilka wariantów pośrednich. 180 Co było w wariancie porozumienia z "Solidarnością" ? Przeproszenie przez władze "Solidarności" i pociągnięcie wszystkich winnych do odpowiedzialności; uznanie postulatów protestujących rolników ipuszczenie w niepamięć tego co miało miejsce. Czy te propozycje były prezentowane Wałęsie? W sensie dyskusyjnym tak. W tym czasie Wałęsa był jeszcze bardzo zagubiony, nie wiedział co robić i jakie zająć stanowisko. Wszystkie moje wyjaśnienia skomentował jednym zdaniem: Niech Pan robi tak, żeby było jak najlepiej. Czyli umył ręce... Nie, raczej był wtedy tak bardzo zagubiony. Jaki przebieg miała Pana rozmowa z księdzem biskupem. Dąbrowskim? Biskup Dąbrowski był człowiekiem bardzo mądrym/ a mądrość polega na tym, że widzi się konsekwencje swojego postępowania nie tylko w chwili bieżącej, lecz także w jak najdalszym odniesieniu. I ksiądz biskup Dąbrowski w tym aspekcie rozważał konflikt bydgoski - jakie będą jego skutki, ale w dłuższej perspektywie czasowej. Zapis konferencji prasowej Lecha Wałęsy i delegata Prymasa Polski do Krajowej Komisji Porozumiewawczej prof. dr. Romualda Kukołowicza, odbytej 21 III 1981 r. o godz. 18.50 (fragmenty): Pytonie; Czy Prymas Polski zajął stanowisko wobec sytuacji wynikłej w Bydgoszczy7 R. K.; Dziś przywiozłem do p. Wałęsy Ust od ks. prymasa, w którym -jak sądzę - określa m swoje stanowisko. Py(.; Niech pan opowie o swoim udziale w czwartkowej sesji WRN. R K.: W momencie, w którym postawiono wniosek o zawieszenie sesji, moi współtowarzy-ssuznali to za przerwanie obrad. Przewodniczący powiedział: zawieszam sesję, o następnym terminie zostaniecie poinformowani. Rozmawiałem chyba 5-krotnie z wicewojewodą figlem. Tematem naszych rozmów był sposób rozwiązania zaistniałej sytuacji. Kiedy wicewojewodą stwierdził, ze będzie zmuszony usunąć przebywających na sali, prosiłem go w swoim imieniu i w imieniu Ks. Prymasa, aby tego nie robił, gdyż boję się, ze usunięcie 'silą może spowodować stan zapalny w skali ogólnokrajowej. 'Wicewojewoda powiedział, źesij; nad tym zastanowi, ale próśb moich i propozycji nie przyjął. fyt.: Co pan proponował? R, K..: Proponowałem dwa rozwiązania. Pierwsze - kontynuować dalszy ciąg sesji. To nie zostafo przyjęte. Drugie - proponowałem aby łudzi, którzy pozostali w sali zostawić na Uczy 36 godzin i w tym czasie próbować sprawę rozwiązać. 181 Pyt.: Czy uważa pan, że sprawa strajku okupacyjnego rolników była w jakiś sposób związana z tq sesją7 R. K.: Jeżeli zostali na tę sesję zaproszeni przedstawiciele MKZ, żeby zreferować żądaniu rolników strajkujących w budynku ZSL, to związek tych spraw jest oczywisty. Biuro Prasowe MKS w Bydgoszczy841 22 marca przybyła do Bydgoszczy komisja rządowa/ którą kierował minister sprawiedliwości Jerzy Bafia. Podobno interweniował Pan "w imieniu Episkopatu i Prymasa" także u nich, aby natychmiast podjąć rozmowy - jednak bezskutecznie. Dlaczego? Na zakończenie spotkania zaproponowałem podpisanie wspólnego komunikatu informującego, że doszło do rozmów, w trakcie których w imieniu Księdza Prymasa zająłem odmienne od nich stanowisko. Jednak pp. Bafia i Zawadzki stwierdzili, że nie mają uprawnień do składania takich oświadczeń. 22 marca doszło do spotkania delegacji "Solidarności" pod przewodnictwem Wałęsy z Rakowskim. Dlaczego nie uczestniczył Pan w nim? Wiedziałem, że takie spotkania mają miejsce, ale nie brałem w nich udziału, ponieważ prawie codziennie podróżowałem na trasie Warszawa-Bydgoszcz i nie mógłbym się do nich przygotować. Później Wałęsa o spotkaniu z panem Rakowskim wyraził się bardzo krytycznie. Rakowski w trakcie tego spotkania sugerował/ że wydarzenia bydgoskie skierowane były przeciw rządowi Jaruzelskiego, ale zarazem uznawał, że spowodowali je niechętni kompromisom działacze "Solidarności". Pan Rakowski w czasie wydarzeń bydgoskich mówił to, co jego zdaniem było najkorzystniejsze w rozwiązaniu sytuacji. Inaczej rozmawiał z Wałęsą, a inaczej ze mną, gdyż wiedział, że ja powtórzę treść rozmowy Księdzu Prymasowi. Wtedy nie było wiadomo, że "Bydgoszcz" jest fabrykowaną prowokacją, zmierzającą do starcia między komunistycznymi władzami a "Solidarnością". Po "złamaniu kręgosłupa" bydgoskiej "Solidarności" można było zdobyć supremację nad Związkiem w całym kraju. 84) op. cit., s. 30-31 182 Kto przygotowywał tę prowokację? Nie można obarczać próbą prowokacji jednej i tylko jednej strony, tj. rządu PRL. Prowokacja ta miała zasięg znacznie szerszy, można nawet mówić o skali międzynarodowej, gdyż obejmowała działania "bratnich" państw socjalistycznych. Jerzy Holzer wspomina/ że przed 23 marca dotarły do Wałęsy informacje, ze 24 marca zostanie wprowadzony stan wyjątkowy.85) Czy te wiadomości były rzetelne? Przypuszczam, że gdyby w nocy 23/24 marca doszło do zaplanowanej prowokacji, to następnego dnia zostałby przez rząd ogłoszony stan wojenny. Prawdopodobnie zdobycie informacji o tej prowokacji zapobiegło temu i przedłużyło legalne istnienie "Solidarności". Czy przeczuwał Pan grożące niebezpieczeństwo? W nocy z 22 na 23 marca zatelefonowano do mnie z prośbą, abym jak najszybciej przyjeżdżał do Warszawy. Okazało się, że zdobyto dla mnie dokument mówiący, że następnej nocy ma zostać przeprowadzona akcja mająca usprawiedliwić rozprawę z "Solidarnością". Osoba, która dostarczyła mi to opracowanie stwierdziła, że mogę z nim zrobić co zechcę. Informator wzbudzał zaufanie, ponieważ już wcześniej użyczał informacji, które się potwierdzały. Z dokumentacji wynikało, że konflikt w Bydgoszczy był starannie przygotowany. "Solidarność" miała zostać obarczona wszystkimi konsekwencjami tej prowokacji. W dokumentach podana została m. in. trasa przemarszu wojsk sowieckich przez Polskę na Zachód. Akurat 23 marca wracałem z Bydgoszczy do Warszawy i widziałem w lasach obce wojska. Trwały manewry "Sojusz '81". Gdyby w tym czasie wybuchły walki w Polsce i zostały przerwane trasy komunikacyjne i łącznościowe wojsk sowieckich Moskwa miałaby niepodważalny powód do wejścia do Polski. Wykorzystując ten manewr Związek Sowiecki mógł zająć Europę. Kim był Pański informator? Wzbudzał zaufanie, ponieważ już wcześniej użyczał informacji, które się potwierdzały. Nie mogę ujawnić jego nazwiska. Dokumenty postanowiłem pokazać Księdzu Prymasowi. Miałem udać się do Gniezna. Ksiądz Bronisław Piasecki pod datą 23 marca zanotował m. in.: Przybywają b. Alojzy Orszulik i dr Roman Kukołowicz - ten ostatni bezpośrednio z Bydgoszczy ' Jerzy Holzer Solidarność 1980-1981. Geneza i historia, s. 133, Warszawa 1984 r. 183 "Obydwaj są napięci i oczekują salomonowych interwencji" - napisze Ksiąta Prymas w swoich 'Notatkach.86) Czy nastąpiła ta "salomonowa interwencja"? Ksiądz Prymas powiedział: - Rób to, co ci rozum podpowiada. W tej chwili jesteś absolutnie pewien, ze do prowokacji nie należy dopuścić, j Po tej rozmowie wróciłem do Bydgoszczy. Odbywało się akurat posiedzenie KKP Czy brał Pan udział w tym posiedzeniu? Tak, referowałem przebieg dotychczasowych wypadków. Na sali panowała bardzo bojowa atmosfera. Reakcja przeważającej części zebranych to: "Musimy im przywalić". W przeciwieństwie do nich Wałęsa był powściągliwy w słowach, chyba nadal nie orientował się w całej sytuacji. Podobnie zagubiona była lewica solidarnościowa, nie wiedzieli skąd wieje wiatr i w jakim kierunku należy żeglować. Jakie Pan zajmował wtedy stanowisko? Byłem za przeprowadzeniem strajku ostrzegawczego, aby stwierdzić, na ile "Solidarność" jest przygotowana do strajku generalnego. Korzystając z krótkiej przerwy poprosiłem Wałęsę o rozmowę w cztery oczy Rozmowa odbyła się jednak w sześć oczu, tj. Wałęsa, ja i Mieczysław Wachowski, Przedstawiłem dokumenty. Razem z Wałęsą zdecydowaliśmy, że pojadę do Warszawy, żeby zawiadomić władze, że "Solidarność" posiada plany prowokacji, Żegnam się z Wałęsą, a Wachowski wyszedł, aby zorganizować dla mnie samochód. Przez większość drogi do Warszawy pilotowało nas jakieś auto. W Toruniu gubimy ogon, ale kiedy minęliśmy Lubicz-Drwęcę obcy samochód znowu pojawił się. Odniosłem wrażenie, że zadanie tych osób znacznie przekraczało śledzenie mojego samochodu. Po przyjeździe do Warszawy skontaktowałem się z przedstawicielami władz, Było ich kilku, ale ponieważ poza panem Henrykiem Jabłońskim wszystkie te osoby żyją, nie mogę ujawnić nazwisk. Kiedy mówiłem im, że "Solidarność" zna zamiary władz, zapadało całkowite milczenie, konsternacja, na twarzach widać było rysujące się zaskoczenie. Każdemu rozmówcy powiedziałem, że jeżeli władze nie zrezygnują z przeprowadzenia prowokacji, to dokumenty, które posiadamy, zostaną opublikowane na Zachodzie i wychodziłem mówiąc; Nie mam nic więcej do powiedzenia, żegnam. 86) wg: Ks. Bronisław Piasecki Ostatnie dni Prymasa Tysiąclecia, s. 26, Rzym 1982 r, 184 TO o '•a 3 w ^ l 5: a' "3 o .i^n 'S Kl l/» ."« 5) S ^ S' ~. •^2 ^ ~ S TO- N- ^ a S ^ y -t ~ " ^ ~t 5 a N a ^ a a S (n a §S^^-1^ ^ ^ ^ <••*. 'TO TO '^. S TO- -^ a- a 5: ^ ^ l. ^ S S § 3 s^li' ~ "ts TO 0 iis-^. s | s ^ S si a 'Si .N "§ <; ^ (-n 1^11 B, a T"^. TO a l § .TO a ^ ^- -^ .S- M a S- »-< ia- :a 5* M. ^ §- .» ^ TO ^ aa TO a Q<) e< a o S w ?$' »- ^- n a n a- •^ TO- %• 2. -Q ^ S, a o 3 c' a a §. 1^ St: - w a a -Q TO TO' 2 l i^- % i^ ^ § l ^ ł^*. »5 F' a ^ 5" ° l6 11 n o S S r ro N °- ^ >-s w O-O Q. O n\ S- P I $ y o3 g W '-'<6 t/i N-^' n> N ^re s? ^ ^ ^ s w w ^ K i3 ?" rt-&- N B Równi i równ O tej sprawie nie chce mówić ani prokurator Sławomir K., ani rzecznik dysc ry Apelacyjnej w Gdańsku. Chce mówić tylko Hanna Komorowska. Gdy sąd pytał, jakiej kary się domaga oskarżenie, Komorowska nie wiedziała, co powiedzieć. Z sali odezwał się syn, że ma zażądać grzywny. Sędzia go uciszył. Komorowska zażądała grzywny. - Ja wiem, że syn niepotrzebnie wyskoczył z tą grzywną, ale to było w nerwach. Czy prokuratorowi przystoi na sądowym korytarzu wyzywać kobietę od "głupich"? - Zrobił to przy wszystkich ludziach, którzy byli na rozprawie w sądzie - mówi Hanna Komorowska. - Aż mnie z upokorzenia zatkało. Chciałam poskarżyć się sędziemu prowadzącemu naszą sprawę, ale ten odmówił mi głosu. Teraz Komorowska domaga się od prokuratora K. przeprosin. - Miał tyle czasu, mógł jak człowiek przyjechać do mnie i przeprosić. Nie zrobił tego. "Przepraszam" - Gdyby jakiś prosty człowiek mi to powiedział machnęłabym ręką albo coś odpaliła, ale osoba urzędowa?- dziwi się Komorowska. - Sprawa w sądzie była o wyzwiska, a prokurator sam wyzywa. dn dz pn uk dy rz» W) ^3 '- O C c/i Q-S' N^ Q- 3 N "• n> 3 N S-^ N n.'O ^ i-^ cu ^ O S 3 N l ^ § l R ^ ^^ re < Rozdział XXV Testament Prymasa Czy brał Pan pod uwagę, że Ksiądz Prymas może wkrótce umrzeć? Wiedziałem o chorobie Księdza Prymasa. Na chłodny rozum zdawałem sobie sprawę, że wkrótce umrze. Jednak tak gorąco pragnąłem, aby jeszcze żył, że do ostatniej chwili wierzyłem w jakieś nagłe ozdrowienie. Intelekt mówił, że nie ma szans, ale serce pragnęło cudu. Ojca ostatni raz widziałem wieczorem 26 maja. Był już nieprzytomny, ale kiedy podszedłem do Niego i zacząłem mówić, pojawił się grymas uśmiechu. Wydawało mi się, że poznał mnie. Ten tragiczny moment mojego pożegnania z Ojcem opisałem w tygodniku "Nasza Polska" z 23 maja 1996 roku. O zgonie dowiedziałem się nad ranem 28 maja. Zadzwonił do mnie ksiądz Piasecki: - Przyjeżdżaj natychmiast na Miodową. Ojciec nie żyje. Byłem wstrząśnięty. Wsiadłem w taksówkę, nie widziałem nawet kiedy dojechaliśmy. W rezydencji Prymasa Polski wszedłem do pokoju księdza prałata Hieronima Goździewicza, który niszczył już pieczęcie Prymasa Wyszyńskiego. - Gdzie Ojciec - pytam się. - Na górze - słyszę jak przez mgłę. Ojciec leżał już przebrany. Podchodzę i klękam. Całuję rękę. Nie wytrzymuję i zaczynam płakać. Ksiądz Piasecki próbuje mnie uspokoić. Skupiam się na modlitwie, proszę Boga, aby Ojciec nadal czuwał nad nami. Podnoszę się, jeszcze raz całuję Ojca w rękę. Wychodzę, na koniec zwracam się do księdza Piaseckiego: Bronku, powiadom mnie, gdy będziesz coś wiedział o uroczystościach pogrzebowych. Pogrzeb odbył się na placu Zwycięstwa. Przybył tłum ludzi. Plac trzeszczy od nadmiaru ludzi. Tragiczna cisza. Siedzimy z żoną w pierwszym rzędzie. Na j wprost nas ołtarz i trumna, w której spoczywa Ojciec. Przed nami w dwuszeregu przesuwa się orszak dostojników kościelnych. Zamyka go postać księdza kardynała Agostino Casarolego. Iśka tuli się do mnie, jakby chciała uciec od drugiego dramatu, który rozegrał się w tym miesiącu. To przecież było niecałe trzy tygodnie po zamachu na Papieża. - Słuchaj! - mówię - Nie uciekniesz od rzeczywistości. Trzeba jq przyjąć w całym tragizmie jej wymiaru. 198 j-Ale dlaczego? Dlaczego to się musiało stać teraz, właśnie teraz? Kiedy Oni obaj tak są pom potrzebni? - mówi. j Nie umiem znaleźć odpowiedzi. Sądzę, że nikt nie potrafi na to znaleźć odpowiedzi. Trwa Msza święta a potem komunia święta. Cały czas próbuję żarliwie jmodlić się, ale myśli są tak rozbiegane jak w pociągu w sierpniu zeszłego roku. -Idziemy - zwraca się do mnie Iśka. -Dokąd- pytam. |-Do katedry. J-Nie, pozwól mi zostać na tym placu. jjKsiądz Bronisław Piasecki wspominał, że w ostatnim roku życia Kardynał JWyszyński bał się o przyszłość Polski. Ksiądz Prymas w lecie 1980 roku pisał |w swoich notatkach: Duszę moją zalega lęk o Polskę: boję się o Polskę. Rzecz zna-wienna, że bardziej lękam się o Polskę, niż o Kościół. Bo Kościół ma gwarancję wrystusa - że bramy piekielne nie zwyciężą Go. Kościół zawsze ukryje się w sumie-jtliflcfe ludzi - i przetrwa ciężkie dni. Ale Polska? - W chwili gdy "ryczy smok" na [nieboskłonie współczesności, swoimi konającymi odruchami zmiata trzecią część IjjWiflzd z firmamentu, wśród nich może ogarnąć i Polskę. -Jesteśmy tak wplątani vi Blok, że zda się bezsilni. % Skąd ten niepokój? Ksiądz Prymas autentycznie bał się o przyszłość narodu i kraju. Zdawał sobie sprawę z faktu, że nadchodzą bardzo ciężkie czasy, jednocześnie nie widział autorytetów na których można by się oprzeć. Ksiądz Prymas Wyszyński nie miał żadnych złudzeń, że Wałęsa udźwignie ciężar "Solidarności". Kiedyś rozmawialiśmy na ten temat i Ksiądz Prymas powiedział: To są ludzie jeszcze nieprzygotowani do tego typu prac. Jeżeli Pan Bóg pozwoli, iż będą mogli jeszcze działać publicznie 3-4 lata, to dopiero wtedy będą mogli podjąć wysiłek przebudowy Polski. Na kilka dni przed śmiercią Ksiądz Prymas w mowie do członków Rady Głównej Episkopatu Polskiego powiedział m. in.: Pamiętajcie, tradycją polskości jest powiązanie prymatury z Gnieznem wbrew jakimkolwiek myślom i zamierzeniom. polska stalą się silna tym, gdy Ziemie nadbałtyckie i diecezje nadbałtyckie miały świadomość bliskości prymatury z tymi diecezjami. Tam była wtedy sita. I tej strategii terenowej trzeba przestrzegać jak kamienia węgielnego budowania Kościoła wPolsce, Polska na południu będzie zawsze mocna, niezachwiana, Polska na północy i zachodzie wymaga ciągłego podtrzymywania na duchu tych, którzy w dziejach %) Ks. Bronisław Piasecki Zarys osobowości Stefana kardynała Wyszyńskiego, miesięcznik GŁOS nr 62/63 lipiec-sierpień 1990 r., s. 64 199 najwięcej ucierpieli przez najazdy szwedzkie, krzyżackie i germańskie. O wschodzie nie mówię, bo wschód jest otwarty dla Kościoła w Polsce, do zdobycia cały.97) Dlaczego Ksiądz Prymas w swoich ostatnich słowach zawarł właśnie taką wizję? Ksiądz Prymas Wyszyński miał określoną wizję historiozoficzną dotyczącą miejsca Polski w Europie i w świecie w kontekście politycznym, gospodarczym, społecznym i demograficznym. Był przekonany, że największe zagrożenia dla Polski znajdują się na zachodzie. Natomiast w przypadku wschodu uważał, że Rosja - mówię bardzo wyraźnie: Rosja, a nie Związek Sowiecki - czeka na swoje zjednoczenie z Kościołem rzymskokatolickim. I nastąpi to wcześniej, niż uznanie przez zachód praw Polski do samodzielności i autonomii w życiu politycznym, gospodarczym, ideowym i demograficznym. Minęło 20 lat i wizja Księdza Prymasa potwierdza się. Już Talleyrand mówił, j że dobry polityk musi przewidywać rozwój wypadków i myśleć kategoriami; trzech następnych pokoleń. Jeżeli ktoś nie posiada takiej zdolności i nie chce w sobie wykształcić tych umiejętności, to nie powinien zajmować się działalnością polityczną. W lutym 1981 roku Ksiądz Prymas Wyszyński powiedział: Może za płytko oraliśmy, może trzeba raz jeszcze przyłożyć ręce do pługa i powiedzieć odważnie całemu Narodowi i sobie: nie idzie o to, aby wymienić ludzi, tylko o to, aby ludzie się odmienili, aby byli inni, aby - powiem drastycznie -jedna klika złodziei nie wydar- \ ta klucza od kasy państwowej innej klice złodziei. Idzie o odnowę człowieka i ktoś to musi powiedzieć! To jest bardzo niepopularne i strasznie trudno jest to mówić.98* Czy można powiedzieć, że ta odnowa, o której mówił Ksiądz Prymas, już nastąpiła? A czy "Solidarność" stosuje się do tego prymasowskiego nauczania? Czy nie ma złodziei w elitach politycznych? Dlaczego "Solidarność" wiąże się z tymi ugrupowaniami politycznymi, dla których słowa Ojca Świętego nie mają żadnego znaczenia? Te jakże ważne słowa Księdza Prymasa Wyszyńskiego są istotnym przesianiem, którego niestety nie podjęła żadna z kolejnych ekip "Solidarności". Pokolenie "Solidarności" po 1989 r. nie wczytywało się w słowa Księdza Prymasa Wyszyńskiego i odłożyło je ad acta. Zabrakło transcendencji w życiu społecznym, politycznym, gospodarczym, transcendencji, której domagał się Ksiądz Prymas 97) wg: Ks. Bronisław Piasecki Ostatnie dni Prymasa Tysiąclecia, s. 75, Rzym 1982 r. 98) Stefan Kardynał Wyszyński Prymas Polski Kościół w służbie Narodu, s. 195-196, Rzym 1981 r. 200 Tymczasem "Solidarność" miała wielką szansę transcendentować, czyli wdru-kowywać w duszę społeczeństwa właściwy obraz człowieka, właściwy obraz wspólnoty, właściwy obraz życia publicznego. Niestety "Solidarność" zaniechała realizacji tej misji. Przyszłość Polski zależy od tego, czy elity potrafią tę transcendencję wkomponować w życie publiczne. jakimi więc cechami powinni odznaczać się dobrzy politycy? Powinni oni cechować się formacją katolicką, męstwem posuniętym do granic heroizmu, umiejętnością skutecznego działania, dojrzałością oraz mądrością społeczną. Polityk o formacji katolickiej to taki, który myśli opierając się na pryncypiach katolickich. Jego słowa są zawsze zgodne z myśleniem i działaniem. Przez lata współpracy z Księdzem Prymasem nauczyłem się pewnych zasad postępowania. Każdą sprawę starał się zobaczyć w Bożej perspektywie. Następnie konfrontował ją z dorobkiem myśli społecznej. I na końcu stosował właściwe rozwiązanie, zgodnie z zasadami prakseologii. Dobry polityk musi całkowicie oddać się tej funkcji, temu powołaniu. Powinien z jednej strony być zakochany w tej działalności, a jednocześnie twardo walczyć z otaczającym nas złem. )ego działalność musi być skuteczna, to znaczy, że powinien przewidywać konsekwencje swoich posunięć w najdalszej perspektywie. A czym jest ta wspomniana "mądrość społeczna"? Mądrość społeczna jest znajomością prawdy teoretycznej i egzystencjalnej o danym bycie społecznym. Polityk powinien również posiadać czystą kartę, bez żadnych obciążeń. Jego przeszłość musi być nieposzlakowana, tak by nie można było wypomnieć mu jakichś zdarzeń z przeszłości i powiedzieć, że osoba ta zachowywała się niegodnie. W ten sposób należy powstrzymać niepożądane osoby przed objęciem funkcji publicznych. Dlatego polityka nie jest i być nie może zbiorem technik i sposobów osiągania, bo celów, jest to rzecz raczej wtórna. Zasadniczym celem polityki jest realizacja bytu danej grupy społecznej, narodu, państwa, który jest najistotniejszy dla jej życia i trwania. Dobry polityk nie stawia na pierwszym planie metod i sposobów osiągania celów. Na pierwszym planie stawia on wizje i cele polityki, zadania polityki. Gdy stawiam sobie jedno jedyne pytanie: czy mam być dobrym czy złym, to już zawiera ono trzy różne płaszczyzny: teologiczną, filozoficzną, egzystencjalną. Podobnie jest w życiu politycznym. Kiedy polityk stawia sobie analogiczne pytanie, to musi odpowiedzieć na nie w tych trzech płaszczyznach. Tak należy rozpatrywać sytuację każdego państwa. Dobry polityk musi. to wszystko widzieć i przewidywać skutki swoich decyzji, a metody i środki konstruowania swojej wizji trzeba dostosowywać dopiero do koncepcji. 201 Tymczasem w Polsce nie ma nie tylko mężów stanu, ale nawet dobrych polityków. Niestety, "Solidarność" i AWS nie posiadają wizji historiozoficznej Polski, miotają się z pomysłami od ściany do ściany. Powtarzam: "Solidarność" nie posiadała i nie posiada nadal żadnej koncepcji gospodarczej, społecznej i edukacyjnej. Obecnie istotą działalności znacznej części AWS jest sprawowanie czołowych, kierowniczych stanowisk. Nikt nie zajmuje się szukaniem ludzi/którzy potrafią dobrze rządzić. To jest główna przyczyna obecnych porażek prawicy. Jeżeli chcemy uzdrowić życie polityczne, gospodarcze i społeczne, musimy odnaleźć ludzi, którzy wejdą na drogę świętości. Jeżeli ich nie odnajdziemy, to przegramy. Nie osiągniemy tego czego wymaga od nas Opatrzność. A czego oczekuje od nas Opatrzność? Każdego z nas Bóg powołał do realizacji konkretnego zadania. Człowiek realizuje słusznie i skutecznie swoje ziemskie bytowanie nie wtedy gdy tylko żyje, lecz kiedy spełnia swoje zadanie. W przypadku indywidualnym sprawa jest prosta, bo człowiek w życiu ma do spełnienia trzy powołania - powołanie stanu, powołanie zawodu i powołanie chwili. Zadaniem rodziców jest tak wychowywać dziecko, by po wejściu w życie dorosłe mogło ono odpowiedzieć na pytanie, jakie jest jego powołanie. Od tego czasu życie człowieka powinno być podporządkowane temu wyborowi, Per analogiam można odnieść to do życia większych grup, narodów i państw. Określony naród nie tylko ma dane życie, ale także pewne zadanie do realizacji, Pan Bóg partycypuje w naszym życiu zbiorowym. Jeżeli Pan Bóg, jeżeli Absolut ma wpływ na nasze życie, to my musimy znaleźć dla Niego miejsce w tym życiu. Nie można, jak gdyby nigdy nic, wystawić Pana Boga za okno. Ale obecnie twierdzi się, że należy oddzielić sprawy wiary od spraw publicznych... Ale Pan Bóg również w życiu społecznym sugeruje swoją wolę. Każdy naród i każde państwo, z tego tytułu, że jego istnienie jest ściśle związane z Panem Bogiem, z Absolutem, musi mieć świadomość swego miejsca na ziemi i swego oddziaływania na otoczenie. Dobry polityk musi umieć odpowiedzieć na pytania: jakie jest miejsce jego narodu na świecie (w naszym przypadku: w Europie Środkowo-Wschodniej), jak zajmując to miejsce oddziaływać na swoje otoczenie i jak prowadzić politykę państwa, aby to miejsce, tę ziemię, którą Bóg mu wyznaczył, czynił sobie, jak mówi Pismo Święte, poddaną. Dlatego powtarzam raz jeszcze: jeżeli Polska w najbliższym czasie nie wykreuje odpowiednio ukształtowanej elity społecznej i politycznej, która będzie potrafiła wpisać wartości Boże w życie publiczne i wskaże drogę rozwoju Polski, dojdzie do kolejnej klęski. 202 Pamiętajmy, że w dalszym ciągu znajdujemy się w bardzo niekorzystnym la nas układzie politycznym i gospodarczym, między potęgą Niemiec i Rosji. laszym zadaniem powinno być zbudowanie sprawnego i silnego państwa. W historii ludzkości było wiele koncepcji państwa. Pytanie jedynie powinno Kmieć na jakiej koncepcji państwa należy się dziś oprzeć? Tymczasem rządzący zapomnieli, że państwo i społeczeństwo tworzą zwykli zie oraz grupy społeczności. Rozdział XXVI Przed burzą Co Pan robił po śmierci Księdza Prymasa Wyszyńskiego? Po wyborze księdza biskupa Józefa Glempa na Prymasa Polski spotkałem się z Nim w połowie lipca. Poinformowałem Go o wszystkich sprawach mówiąc, że wszystkie działania osobiście uzgadniałem z poprzednim Prymasem, żadna z tych spraw nie została zakwestionowana przez Księdza Prymasa Wyszyńskiego, a ja swoją działalnością nie zaszkodziłem ani Księdzu Prymasowi/ ani Episkopatowi, ani Kościołowi. Ksiądz Prymas Glemp przyjął moje "sprawozdanie", prosząc jednocześnie, abym kontynuował działalność. Poprosił, abym zachował milczenie o tych sprawach przez najbliższe 18 lat. Uczestniczyłem w rozwiązaniu kilku regionalnych konfliktów, m. in, w Suwałkach i Nowym Sączu. W pierwszych dniach lipca zostałem poproszony o pilny przyjazd do Gdańska. Toczyły się tam negocjacje w sprawie tzw. Karty Portowca. 6 lipca brał w nich udział Lech Wałęsa i ja. Porozumienia nie udało się osiągnąć. Wojciech Jaruzelski twierdzi, że zamiast uspokajać, dolewał Pan oliwy do ognia. Tak było? 99) Moje wystąpienie było zdecydowane, a nawet chwilami ostre. Ton ten i ta ostrość były wynikiem informacji jakie otrzymałem, z których wynikało, że, ze względu na zbliżający się termin zjazdu partii (czyli 14-20 lipca) władze chc^ za wszelką cenę rzucić "Solidarność" na kolana. Zamiar nie udał się. 8 lipca odbył się godzinny strajk ostrzegawczy z udziałem kilkunastu tysięcy ludzi w czterech portach. Był to największy strajk od czasu "konfliktu bydgoskiego". Zakończył się osiągnięciem porozumienia w Szczecinie 22 lipca. Również latem 1981 r. miałem bardzo ciekawe spotkanie, nie wiem czy przypadkowe czy nie, w Ministerstwie Obrony Narodowej, gdzie nagle jeden z oficerów zwrócił się do mnie: - A, to Pan jest ten Kukołowicz, z którym mamy t yle klopotólo. 99) Wojciech Jaruzelski Stan wojenny - dlaczego7, s. 117, Warszawa 1994 r. 204 Jeżeli tak jest - odpowiedziałem - to cieszę się, że dostarczyłem wojsku itkowych zajęć. Oficer uśmiechnął się i dodał: - Proszę być ostrożny i uważać na siebie. Tym oficerem był pułkownik Ryszard Kukliński. Kiedy w 1999 r. był z wizytą v Polsce, spotkałem się z nim. Pamiętał mnie i tamtą rozmowę z 1981 r. Po powstaniu "Solidarności" Ksiądz Prymas Wyszyński prosił mnie, abym nie rchodził do władz związku, gdyż kolidowałoby to z funkcją delegata Prymasa. llatego przez szereg miesięcy byłem szeregowym członkiem "Solidarności". Do zarządu "Solidarności" Regionu Mazowsze wszedłem w czerwcu 1981 r., odczas zebrania delegatów. Może to zabrzmieć naiwnie, ale wcale nie pchałem iędo władz. Zostałem wybrany przez "salę". Zebranie prowadził Zbigniew Bujak. Robił to bardzo sprytnie, oczywiście pod dyktando lewicy, ale w trakcie kolejnych głosowań odpadali kolejni kandydaci lewicy, m. in. Bronisław Geremek. Wtedy wysunięto moją osobę. Gdy odpowiedziałem, że wolałbym nie kandydować, sala zaprotestowała. Jednak w trakcie dyskusji nad moją kandydaturą doszło do ostrej wymiany zdań z Janem Lityńskim. Chcąc utrącić moją osobę, publicznie zadał mi następujące pytanie: -]ak mnie poinformowano, był Pan tym człowiekiem, który doradzał księdzu biskupowi fokarczukowi niezarejestrowanie "Solidarności" w Rzeszowie. Dlatego nalegam o wyja-inienie tej sprawy. Wstałem i po chwili milczenia powiedziałem: - To jest bardzo zastanawiające pytanie, gdyż kiedy byłem wielokrotnie przesłuchiwany na U.B, to również pytano się wzucając że ktoś coś mówi i robi. Owszem, rozmawiałem z księdzem biskupem tokarczukiem, ale zupełnie o innych sprawach. Dlatego proszę, aby pan Lityński odpowiedni, kto, kiedy i co powiedział. Jeżeli udzieli odpowiedzi, to ustosunkuję się do tych spraw. W odpowiedzi Lityński sprytnie "podkulił ogon" i stwierdził, że może Dowiedzieć tylko to co usłyszał, nic więcej. Wtedy sala wybuchnęła śmiechem. Dzięki temu wziąłem udział jako delegat Regionu "Mazowsze" we wrześniowym I Krajowym Zjeździe NSZZ "Solidarność" w Gdańsku", a wszyscy członkowie łódzkiego zespołu doradców zostali tam zaproszeni jako goście. W czasie zjazdu "Solidarności" zostało uchwalone "Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej". Po latach zostało ono uznane za jeden z najważniejszych dokumentów "Solidarności".100) Dlaczego uważał Pan uchwalenie posłania za błąd? w) Jerzy Holzer Solidarność 1980-1981. Geneza i historia, s. 180, Warszawa 1984 r. 205 Tego dokumentu nie inspirowałem i nie redagowałem go. Przedstawili ten wniosek i głosowałem za nim. W normalnych czasach i w normalnym kraju takie posłanie nie wywołuje żadnego wrażenia. W tamtych czasach taka deklaracja była szokująca i niepojęta. Razem z Kornelem Morawieckim byliśmy głęboko przekonani, że lata komunizmu są policzone/ dlatego trzeba ten upadek przyspieszyć. W późniejszych latach zaowocowało to powołaniem "Solidarności Walczącej". Była to jedyna polska organizacja podziemna/ która miała kontakty prawie we wszystkich republikach Związku Sowieckiego. Pod koniec 1981 r. wśród doradców Księdza Prymasa Glempa pojawiły się osoby związane z "Tygodnikiem Powszechnym". Dlaczego? Być może Ksiądz Prymas Glemp doszedł do wniosku/ że będą potrzebne osoby idące w negocjacjach z komunistami na większe niż ja ustępstwa. Przy Wałęsie dużą rolę odgrywał wtedy Mazowiecki i osoby z jego otoczenia. Może taka sugestia wyszła od Mazowieckiego... Rozdział XXVII Stan wojenny Czy rozmawiał Pan z Księdzem Prymasem Glempem o groźbie wprowadzenia stanu wojennego? Sygnalizowałem taką ewentualność, dlatego byłem zwolennikiem doprowadzenia do spotkania Wałęsa-Prymas-Jaruzelski. Uważałem, że dla ratowania sytuacji w kraju warto przeprowadzić taką rozmowę. Myślałem, że powstrzyma ona bardziej zdecydowane kroki ze strony komunistów. Nie zdawałem sobie sprawy z faktu, że Jaruzelski rozgrywa na szachownicy własną partię. I to spotkanie było jednym z jej elementów. Pod koniec listopada wyjeżdżałem do Rzymu. Wróciłem do Polski tuż przed posiedzeniem "krajówki" w Radomiu, gdzie Modzelewski rzucił hasło: Bój to będzie ich ostatni! Nie uczestniczyłem jednak w tych obradach, bo ówczesny przewodniczący "Solidarności" regionu radomskiego poprosił mnie, abym prowadził regionalny zjazd związku - chciał kontrolować sytuację, żeby nie doszło do uchwalenia jakiś postulatów w rodzaju Modzelewskiego. Czyli miał Pan wyciszyć nastroje... Tak. Pierwszy dzień był bardzo ciężki, myślałem już, że nie dam sobie rady, Jednak obrady zakończyliśmy po myśli przewodniczącego - bardzo otwartym apelem skierowanym do władz. Tegoż dnia na posiedzeniach plenarnych nastroje były bardzo wojownicze i radykalne. Jednak stopniowo udało się je wyciszyć, m. in. dzięki mecenasom Władysławowi Siła-Nowickiemu i Janowi Olszewskiemu. Byłem przekonany, że nie dojdzie do wprowadzenia stanu wojennego. Andrzej Gwiazda podaje, że w nocy 11/12 grudnia frakcja Wałęsy prowadziła na plebanii kościoła świętej Brygidy w Gdańsku negocjacje z komunistami. W zamian za nie wprowadzanie stanu wojennego "Wałęsowcy" mieli zobowiązać się:... oczyścić związek z ekstremy, zawiesić prawo do strajku i wycofać z jakiekolwiek działalności politycznej, 101) Czy faktycznie doszło do takich rozmów? 101) Gwiazda miałeś rację. Z Andrzejem Gwiazdą rozmawiała Wiesława Kwiatkowska, s. 15, Gdynia 1990 r. 205 To nie jest w pełni prawdziwe stwierdzenie, bowiem warunki które podaje fcwiazda nie byty dyskutowane. W mojej obecności nie było o tym mowy, choć pięsa zgodził się na wyciszenie nastrojów. Być może były jakieś takie ustalenia, pieją w tym nie uczestniczyłem. fco miało oznaczać to "wyciszenie"? S Wyciszenie, czyli przesunięcie na boczny tor i niedopuszczenie do tego, aby te losoby odgrywały pierwszorzędną rolę w dalszej działalności "Solidarności". Rozmowy te przeprowadzono w nocy z 11 na 12 grudnia. W mieszkaniu prywatnym w Gdańsku spotkało się pięć osób: członek Biura Politycznego KC PZPR, przedstawiciel władz państwowych, przewodniczący Wałęsa, gospodarz domu i ja. jOmawialiśmy zaistniałą sytuację i sposoby wybrnięcia z kryzysu. Jakich argumentów używali komuniści? Mówili, że władze są otwarte na porozumienie ze związkiem, ale pod warunkiem, że wyciszy się tę skrajną grupę. Mówili, że przecież "Solidarność" jako całość nie ma tak skrajnego nastawienia... Powtarzali, że są otwarci na porozumienie. l uwierzyliście? Niestety, tak. Wałęsa był przekonany, że do stanu wojennego nie dojdzie, podobnie zresztą jak ja. Jakie tematy były wówczas jeszcze poruszane? Omawialiśmy sytuację polityczno-gospodarczą Polski, układ stosunków międzynarodowych, sytuację w "Solidarności", sprawę więźniów politycznych (postulowaliśmy ich zwolnienie). Starano się przekonać nas, że jeżeli "Solidarność" wywalczy 40-godzinny tydzień pracy, to spadnie wydobycie węgla, naszego głównego produktu eksportowego. Operowano hasłem "socjalizm z ludzką twarzą", jednak nie mówiono, jak miała wyglądać ta twarz. Po wielogodzinnej dyskusji w sobotę 12 grudnia o 4.00 nad ranem uzgodniliśmy wszystkie sprawy. Władze zgodziły się nawet, jako dowód dobrych intencji, na przekazanie budynku na siedzibę "Solidarności". W poniedziałek 14 grudnia o godzinie 9.00 miałem stawić się w Urzędzie Rady Ministrów na spotkanie z wicepremierem Rakowskim. Później miał dojechać przewodniczący Wałęsa. Dlaczego w takim razie wprowadzono stan wojenny? Komunistom chodziło głównie o uśpienie "Solidarności", nawet przedstawiciele władz uczestniczący w tych negocjacjach nie wiedzieli o prawdziwych 209 zamiarach Jaruzelskiego. W moim przekonaniu osoby te uważały, iż jeżeli dojdzie do porozumienia, to stan wojenny nie zostanie wprowadzony, chociaż podejrzewały istnienie takiej możliwości. Czy Jaruzelski był informowany o tych rozmowach? Nie wiem, choć podejrzewam, że tak. Całkowitej pewności nie mam, ale przypuszczam w 90 proc. Negocjacje miały być kontynuowane po przyjeździe Wałęsy w poniedziałek, miałem w nich uczestniczyć. Dlatego w sobotę pojechałem pociągiem do Warszawy. Dzięki temu uniknąłem internowania. W pociągu dowiedziałem się również o wprowadzeniu stanu wojennego. Kiedy byliśmy w Modlinie, była to już 6.00 rano, ktoś nastawił radio. Usłyszałem przemówienie Jaruzelskiego. - A więc wszystko jest już jasne. Tylko po co ja się śpieszę? - pomyślałem. Postanowiłem jechać dalej, przecież delegat Prymasa nie ukrywa się. W domu żona spytała, co mam zamiar dalej robić. -Nic, idę spać - odparłem. -Czy Ty zwariowałeś, przecież zaraz przyjdą po ciebie - krzyknęła. - Trudno, ale przynajmniej prześpię się trochę - przekonywałem ją. Po jakimś czasie żona zbudziła mnie. Zaspany pytam: - Co, już przyszli po mnie? Okazało się, że przyszła siostra zakonna, która przyniosła wiadomość od Księdza Prymasa Glempa, abym o 15.00 zjawił się na spotkanie. Ksiądz Prymas zaprosił wtedy większe grono osób. Obecni byli m. in. ksiądz Orszulik, biskup Dąbrowski, Andrzej Stelmachowski, Stefan Wilkanowicz, Jacek Woźniakowski. Uczestniczyli oni w Kongresie Kultury Polskiej i zwrócili się do biskupa Dąbrowskiego z pytaniem, co robić. Spotkanie rozpoczyna się z pewnym opóźnieniem. Czekamy na Księdza Prymasa, który jechał z Częstochowy do Warszawy. Po Jego przyjeździe rozpoczęła się dyskusja. Omawiamy zaistniałą sytuację oraz działania, które w zaistniałej sytuacji należy podjąć. Pierwszy wniosek, musimy zorganizować pomoc dla aresztowanych i internowanych. Decyzją Księdza Prymasa zostaje powołany Prymasowski Komitet Pomocy Uwięzionym, Aresztowanym i Internowanym. Na jego czele Ksiądz Prymas postawił księdza biskupa Władysława Miziołka i mnie. Jednocześnie zostałem upoważniony do rozmów z ministrem Sylwestrem Zawadzkim. Do ministerstwa udałem się następnego dnia we wczesnych godzinach rannych. Poprosiłem o spotkanie z ministrem, jednak dyskusji prawie nie było. Przez 3-4 godziny siedziałem na dole w hallu Ministerstwa Sprawiedliwości. Ciągle słyszałem, że minister jest zajęty i nie może mnie przyjąć. Przypuszczam, że czekał na decyzję z góry, czy może ze mną rozmawiać. Ostatecznie po kilku godzinach zostałem poproszony do ministra. Złożyłem ostry protest 211 w sprawie wprowadzenia stanu wojennego. Minister Zawadzki stwierdził, że nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie. Próbował uspokoić mnie: Nikomu nie dzieje się żadna krzywda, zresztą wszyscy znajdują się pod dobrą opieką. Na dowód swoich słów poprosił pułkownika Petrykowskiego, dyrektora Departamentu Więziennictwa. Dyrektor zapewniał, że wszyscy aresztowani mają prawie że wczasowe warunki. Kiedy postawiłem sprawę ich zwolnienia usłyszałem, że to nie leży w gestii ministerstwa. Również nie uzyskałem odpowiedzi, czy zatrzymanym będzie można udzielać pomocy lekarskiej, duszpasterskiej, przekazywać paczki, zorganizować odwiedziny itp. Mieli to przekonsultować w większym gronie. Jednak kiedy zjawiłem się nazajutrz, dalej nie było wiążącej decyzji. W tej sytuacji Ksiądz Prymas Glemp zdecydował się wydelegować na rozmowy księdza biskupa Miziołka. Uczestniczył w nich również ksiądz Bronisław Dembowski. Muszę przyznać, że biskup był lepszym dyplomatą niż ja, bardzo umiejętnie wykorzystywał potknięcia komunistów. Kiedy na dwa dni przed Wigilią składał Zawadzkiemu życzenia świąteczne, sprytnie dodał: Mam nadzieję, że pan minister zrobi wszystko, żeby można było składać te życzenia również tym osobom, które przebywają w aresztach. Zawadzki nie oponował, powiedział tylko, że byłoby dobrze spełnić to, ale decyzji nie może podjąć sam. Po tej rozmowie komuniści po raz pierwszy wyrazili zgodę na posługę duszpasterską w miejscach odosobnienia. Również i ja odwiedzałem uwięzionych związkowców, spotkałem się wtedy z Jurczykiem, Wądołowskim, Jankowskim i Drzycimskim. Byłem m. in. w Rzeszowie, Łowiczu, Sieradzu, Załężu i Ustrzykach Dolnych. Wśród zatrzymanych działaczy przeważały nastroje bojowe. Uważali, że w ciągu 3-4 lat wygramy. Czy władze czyniły jakieś trudności? Raczej nie, jedynie pod Katowicami strażnicy nie chcieli mnie wpuśdć do aresztu. Musiałem zawiadomić o tym miejscowego ordynariusza, który interweniował dalej. Nie zostałem również dopuszczony do Wałęsy. Wojciech Jaruzelski powtarza od lat, że stan wojenny był mniejszym złem... Z moralnego punktu widzenia nie można wybierać zła, jest to niedopuszczalne, można tylko dopuścić do czasowego zaistnienia zła. Podam dwa przykłady z lat wojny. Eskortowali nas żołnierze sowieccy, w każdej chwili mogli nas wystrzelać, ale nic nam nie zrobili. Do czasu. W pewnym momencie wyciągnęli z naszej grupy dziewczynę i na naszych oczach zgwałcili ją. Był odruch, żeby iść jej na pomoc, ale nie mieliśmy żadnych szans, nie mieliśmy żadnej broni. Nie uratowalibyśmy dziewczyny, zaś znaczna część transportu zostałaby zlikwidowana. Ludzie 212 będący w tej grupie nie wybierali mniejszego zła, nie zgadzali się na to, aby sowieci gwałcili nasze dziewczęta. Nie mając żadnych środków do obrony, zostali silą postawieni wobec zaistnienia zła, nie byli wstanie nic zrobić, by nie dopuścić do tego. Inny przykład. Rok 1942, miasteczko Duniłowicze. Przejeżdżając z dwiema kuzynkami przez tę miejscowość trafiliśmy na likwidację getta. Odbywało się to w okropny sposób. Getto zostało otoczone przez oddziały niemieckie, litewskie oraz łotewskie i podpalone. Żołnierze strzelali do uciekających Żydów. Do dzisiaj pamiętam, jak wyciągali oni z domów niemowlęta i rozbijali je główkami o ścianę, a potem wrzucali ciała do płonących budynków. Mój pierwszy odruch -wyciągnąć parabellum i zastrzelić tego żołnierza. Wyciągnąłem rękę po schowany pistolet. Wtedy Maja schwyciła mnie za dłoń mówiąc: - Romek, zastanów się, ty tego dziecka nie ocalisz, a my wszyscy zginiemy. Tu nie było wyboru. Bezsilność kazała dopuścić to zło. Chrześcijanin nie ma prawa wybierać mniejszego czy większego zła - może tylko dopuścić, że zajdzie mniejsze zło. Mam do zarzucenia generałowi Jaruzelskiemu m. in. to, że w swoim przemówieniu z 13 grudnia powiedział, że musiał wybrać mniejsze zło. To postawa bardzo niechrześcijańska. Zło jest zawsze złem, zbrodnia jest zawsze zbrodnią. Nie można bronić ani tego niewątpliwego zła, ani zbrodni. Po wprowadzeniu stanu wojennego Ksiądz Prymas Glemp wygłosił homilię, która wzbudziła liczne kontrowersje. Środowiska lewicowe oceniały ją jako "złożenie broni". Jak Pan zareagował na te słowa? 13 grudnia Ksiądz Prymas Glemp poinformował mnie, że wygłosi przemówienie. Prosił, abym przekazał swoje uwagi i przemyślenia na temat tego kazania. Oceniłem je przychylnie. r-" Współpracownikiem Księdza Prymasa Głempa byłem do 1984 r., potem ' między nami miała miejsce duża różnica zdań. Głównym powodem było przeko- i ^ nanie Księdza Prymasa, że należy szukać dróg porozumienia i współpracy . z Jaruzelskim. Natomiast ja byłem temu przeciwny, później pewne sprawy uległy '; naświetleniu. "^*" Czy utrzymywał Pan kontakty z podziemiem? Tak, w styczniu 1982 r. skontaktowałem się z pierwszym szefem podziemnej "Solidarności" Eugeniuszem Szumiejko z Wrocławia. Należy pamiętać, że cała struktura "Solidarności" miała po wprowadzeniu stanu wojennego być zupełnie inna od tej, która ostatecznie powstała. Jeszcze w okresie jawnej działalności ustalono, że w przypadku zdelegalizowania przez władze "Solidarności" przewodniczącym konspiracyjnego związku zostanie właśnie pan Eugeniusz Szumiejko. I rzeczywiście, po 13 grudnia przejął on kierownictwo "Solidarności". 213 Pierwszy raz spotkałem się z nim w Gdańsku-Wrzeszczu w styczniu 1982 r. Do następnego spotkania doszło miesiąc później. Bardzo długo rozmawialiśmy o przyszłych planach, co zrobić, aby przetrwać, jak prowadzić walkę. Przekonywałem, że należy trwać i nie ustępować, ale jednocześnie unikać starć. Wtedy po raz pierwszy powiedział mi, że ma trudności ze scaleniem i zorganizowaniem "Solidarności", największe w Warszawie, Wrocławiu i Gdańsku. Mówił, że pewne osoby świadomie podejmują działania, żeby zmienić władze "Solidarności" i odsunąć go od kierowania związkiem. Nasze spotkanie zostało dramatycznie przerwane. Szumiejko został namierzony przez SB i musieliśmy szybko ewakuować się. Ja zostałem wyprowadzony do innego mieszkania, z którego dopiero wyszedłem na ulicę. Szumiejko nie zdążył już wyjść i musiał spuszczać się po linie z siódmego piętra. Szczęśliwie uciekł. Po kilkunastu tygodniach znowu spotkaliśmy się i Szumiejko oświadczył, że podjął już ostateczną decyzję o wycofaniu się z działalności. Dlaczego? Oświadczył, że zagrożono mu, że jeżeli nie wycofa się dobrowolnie to zostanie odsunięty w drodze wewnętrznego "zamachu stanu". Po kilku miesiącach okazało się, że Szumiejko zawadza lewicy. Rozpoczęły się naciski ze strony Bujaka, Geremka i Kuronia. Próbowano usunąć go, przygotowując rozłam w podziemiu. Ponieważ dobro "Solidarności" jest ważniejsze niż moje stanowisko, dlatego podjąłem taką decyzję - tłumaczył mi. W ten sposób został zmuszony do rezygnacji. W maju 1982 roku Szumiejko ustąpił. Przeżywałem tragizm sytuacji. Statutowo i organizacyjnie Szumiejko byt wtedy przecież przewodniczącym związku, mimo to odsunięto go na bok. Ustąpił dla dobra "Solidarności", aby nie doszło do rozłamu. Nowym przewodniczącym "Solidarności" ogłosił się Zbigniew Bujak. Mówię "ogłosił się", ponieważ Szumiejko nie przekazał mu uprawnień. Bujak nie był akceptowany i typowany przez Szumiejkę. W tej sprawie próbowałem skontaktować się z Lechem Wałęsą. On jednak nie protestował przeciwko próbie usunięcia Szumiejki i nie sprzeciwiał się nominacji Bujaka. Po swojej rezygnacji Szumiejko ujawnił się i wrócił do domu. Postanowiłem skontaktować się z nim. Dzięki znajomościom z "Solidarnością Walczącą" zorganizowano mi spotkanie w jego domu. Jednak kiedy stawiłem się tam, żona pana Eugeniusza Szumiejki powiedziała, że męża nie ma i nie wie kiedy wróci. Wtedy zrozumiałem, że z jakichś względów nie chce on prowadzić dalszych rozmów. Zrezygnowałem z nawiązywania kontaktów. Zmiana we władzach podziemnej "Solidarności" wywołała kolosalne konsekwencje w opozycji. Sprawiła, że do początków lat dziewięćdziesiątych decydujący głos należał do grupy lewicowej w "Solidarności", zwłaszcza do tzw. doradców. 214 Cała działalność grupy Bujaka zmierzała w kierunku zaangażowania się w politykę i uzyskania minimum autonomii w zakresie działalności politycznej/ a nie związkowej, społecznej i gospodarczej. Dlatego nikt nie dbał o tę sferę działań. Kiedy spotkał się Pan z Wałęsą? Pierwszy raz 24 godziny po zwolnieniu Wałęsy z internowania. Początkowo utrzymywałem z nim bardzo ścisłe kontakty, widywaliśmy się przynajmniej raz na dwa miesiące. Moje pierwsze spostrzeżenie - nie jest załamany, ale zachowuje daleko idącą ostrożność, chce lepiej poznać sytuację i dlatego nie chciałby nawiązywać bliższych kontaktów. Był bardzo nieufny wobec niektórych działaczy. Miał różne kanały przekazywania informacji, chciał mieć jak najpełniejszy obraz sytuacji. Starałem się naświetlać niektóre sprawy, inne zaś próbowałem wyjaśniać. Przykładowo, byłem pośrednikiem między Wałęsą a Kornelem Morawieckim. Z "Solidarnością Walczącą" pierwszy kontakt nawiązałem w 1982 r., a w następnym roku regularnie już wymienialiśmy informacje. Wałęsie nie odpowiadała samodzielność i niezależność Morawieckiego. Uważał, że "Solidarność Walczącą" należy podporządkować jemu. Nie odpowiadała mu również nazwa tej organizacji, mówił, że "Solidarność" nie będzie walczyła. Mówiłem, że najpierw należy wyjaśnić, co Morawiecki rozumie pod pojęciem walka. Z drugiej strony Morawiecki nie miał do Wałęsy wielkiej estymy, zaś "Solidarność Walcząca" odszczepiła się od "Solidarności" w wyniku postawy jej dolnośląskiego lidera, Władysława Frasyniuka. Mówiłem Wałęsie i Morawieckiemu, że należy usunąć wszelkie zadrażnienia i współpracować przy odbudowie "Solidarności". Później w uzgodnieniu z Wałęsą wyjeżdżałem na Zachód - do Francji, Włoch, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii. Pełniłem rolę kuriera. Przewoziłem różne opracowania do druku, dokumentację "Solidarności", materiały z kraju od Andrzeja Drzycimskiego, m. in. maszynopis pierwszej książki Wałęsy "Droga nadziei". Najpierw wielkim problemem było przepisanie jej. W Gdańsku maszynistą był Drzycimski, a w Warszawie ja. Z Gdańska tekst przywoziła pewna aktorka, zawsze ktoś jej asystował. Spotykaliśmy się na Dworcu Wschodnim lub Centralnym. Mieliśmy umówiony sygnał po którym orientowałem się, czy mogę odebrać od niej przesyłkę. Jeżeli tak, szliśmy do samochodu i odjeżdżaliśmy w bezpieczne miejsce. Później ta pani wyciągała spod spódnicy maszynopis i żegnaliśmy się. Do moich obowiązków należało uporządkować tekst i przygotować go do przerzutu na Zachód. Czy nie było wpadki? Nie, chociaż kilkakrotnie mieliśmy wrażenie, że jesteśmy śledzeni. Jednak mieliśmy do dyspozycji kilkanaście samochodów. Dlatego istniała możliwość 215 zmylenia ewentualnego pościgu. Bardzo pomagali nam wtedy pracownicy zachodnich stacji telewizyjnych - amerykańskich, francuskich/ niemieckich. Z kim spotykał się Pan na Zachodzie? Kontaktowałem się m. in. z Jerzym Milewskim, z Mirosławem Chojeckim i ze szwagrem Bohdana Cywińskiego. Załatwiałem tam różne pisma, rozliczenia, parę razy przewoziłem pieniądze. Dużo? Nie wiem/ nie liczyłem. Mirek Chojecki wręczał mi kopertę z banknotami, mówiąc: Jak przekażesz w kraju to odpowiednia osoba odpowie czy otrzymała je, a ile to nie musisz wiedzieć. Przewoziłem do kraju również pieniężną nagrodę kulturalną, którą otrzymała Anna Nehrebecka. Zgłosiłem się do pani Anny, przedstawiłem się zapewniając, że to nie jest podstęp i może zasięgnąć informacji o mnie u księdza Wiesława Niewęgłowskiego. Pani Ania rozpłakała się: To chyba jest cud, bo właśnie w portmonetce mam ostatnie 100 złotych. Co spowodowało, że opuścił Pan Wałęsę i związał się z organizacja Morawieckiego? Uważałem, że Morawiecki posiadał bardziej trafną i jaśniejszą niż Wałęsa wizję dalszej walki. Miałem bardzo dobre stosunki z czołówką "Solidarności Walczącej". Uczestniczyłem nawet w niektórych posiedzeniach jej Rady Naczelnej. Nie składałem jednak przysięgi i nie byłem członkiem "SW". W książce "Victory" Peter Schweizer podaje, że "Solidarność" podziemna była wspomagana przez CIA. Czy miał Pan również i takie kontakty? Nie kontaktowałem się z CIA. Nie widziałem potrzeby pomagać CIA, gdyż byt to kontrahent, który robił wszystko co mógł, aby wykorzystać nas i naszą walk^ do swoich celów. Będąc na Zachodzie zabiegałem o pomoc dla prywatnego rolnictwa w Polsce. Władze państwowe wystąpiły z propozycją zorganizowania kilku większych gospodarstw rolnych, które mogłyby korzystać z zachodniej pomocy. Gdyby zdały one egzamin, rząd byłby skłonny zwiększać ich liczbę oraz obszar działalności. Natomiast Kościół zobowiązał się, że zapewni wyposażenie w sprzęt rolny i inne środki produkcji. Rozmowy były już bardzo zaawansowane. Typowano nawet miejsca lokalizacji takich gospodarstw, m. in. w okolicach Poznania i Lublina. W tym celu w 1983 r. organizowałem wyjazd wicepremiera Romana Malinowskiego do Włoch. Przygotowywałem jego pobyt w Rzymie oraz wizyta w Watykanie. Strona włoska bardzo przychylnie odnosiła się do propozycji 216 217 Kościoła, jednak władze PRL nie wykorzystały tej szansy. Największy sprzeciw zgłaszał ideowy beton partii, czyli grupa Tadeusza Grabskiego. Czy pomagając rządowi PRL nie miał Pan żadnych wątpliwości? Ja nie pomagałem Malinowskiemu czy Jaruzelskiemu. To była pomoc dla społeczeństwa polskiego. Gdyby było inaczej, nie zaangażowałbym się w takie przedsięwzięcie. Dodam może, że bardzo pomógł mi wtedy premier rządu RP na uchodźstwie, prof. Edward Szczepanik, który pracował w FAO w Rzymie, Pomagał także prezydent Kazimierz Sabbat, który dokładnie sprawdził, czy mam pełnomocnictwa ze strony Episkopatu, wyraźnie akcentując, iż ta inicjatywa ma służyć krajowi i polskiemu społeczeństwu, a nie komunistom. Czy spotykał się Pan również z Kuroniem, Geremkiem, Michnikiem? J Utrzymywałem z nimi kontakt przez Janusza Onyszkiewicza. W niektórych| sprawach należało uzgadniać wspólne stanowisko. J W maju 1984 r. ksiądz arcybiskup Bronisław Dąbrowski zwrócił się do mniej z prośbą o podjęcie rozmów pomiędzy władzą a "Solidarnością" celem rozwiąza-j nią pewnych skomplikowanych spraw. Na rozmowy zgłosiłem się na ulicej Rakowiecką do generała Czesława Kiszczaka. Szef MSW negocjacje scedował na| generała Zenona Płatka, z którym spotykałem się dość regularnie do październi-j ka, raz na 2-3 tygodnie. Sprawy te konsultowałem z Wałęsą i Księdzem| Prymasem. Omawialiśmy warunki ujawnienia "Solidarności" i jej działalności,! Miały być one korzystniejsze niż w 1989 r. Efekty narastały stopniowo.! Rozmawiając z Płatkiem, wysuwałem sugestie. Płatek przyjmował je lub odrzu-| cal. Potem wyniki przekazywałem Wałęsie, uzgadnialiśmy stanowiskoj i ponownie spotykałem się z Płatkiem. Jakie to były warunki? Scharakteryzuję ostatni efekt moich rozmów z Płatkiem - władze zgodzą siej zarejestrować "Solidarność" jako związek zawodowy, ale pod warunkiem wejścia j do PRON-u. Po zabójstwie księdza Popiełuszki oświadczyłem księdzu arcybiskupowi j Dąbrowskiemu, że ze sprawcami morderstwa nie będę prowadził negocjacji:! Nie godzi się rozmawiać z zabójcami, najpierw musi być przyznanie się do| winy i pokuta, j Wyjechałem do Włoch, wróciłem na początku grudnia i spotkałem siej z Wałęsą. Rozmawialiśmy nad kolejnymi krokami. ,j Czy nie rozważał Pan możliwości/ iż zabójstwo księdza Popiełuszki mialo| na celu storpedowanie tego porozumienia? 218 Zabójstwo księdza Jerzego miało znacznie głębszy sens, podobnie jak oprowadzenie stanu wojennego. To była kontynuacja pewnych zamierzeń 113 grudnia 1981 r. Z Wałęsą współpracowałem do 1988 r. Jednak w okresie przygotowań lo Okrągłego Stołu rozstaliśmy się. Rozdział XXVIII Okrągły Stół Dlaczego rozstał się Pan z Wałęsą? Miała miejsce zbyt duża różnica zdań. Stwierdziłem, że ówczesna; "Solidarność" Lecha Wałęsy nie realizuje programu i celów z lat 1980-1981 r. Dlaczego? Ponieważ pojawił się nowy związek, który został zaakceptowany przez komunistów. W naszej rozmowie kilka razy mówiłem o koncesjach politycznych, udzielanych przez władze PRL (Piaseckiemu i jego PAX-owi, Klubom Inteligencji Katolickiej, pismu "Więź", Chrześcijańskiemu Stowarzyszeniu Społecznemu, przekształconemu później w Unię Chrześcijańsko-Społeczną). "Solidarność" z lat 1980-81 była pierwszą w historii PRL oficjalną organizacją, która powstała bez ze-;; zwolenia komunistów. "Solidarność" istniała, działała i została zarejestrowana; dzięki naciskowi społecznemu, a nie dzięki udzieleniu koncesji przez władze. Wkrótce okazało się, że władze pragną zmienić tę sytuację, ale aby "spacyfi-kować" nastroje i narzucić koncesję potrzebny był stan wojenny. Na skutek zakulisowych rozmów, które rozpoczęto prowadzić w 1986 r. grupa pana Wałęsy uzyskała koncesję na swoją działalność. W czerwcu tego roku pewni ludzie związani z lewicą warszawską, a później także członkowie warszawskiego KIK-u, podjęli rozmowy z przedstawicielami władz państwowych, a potem także partyjnych, w sprawie zwolnienia wszystkich więźniów politycznych oraz wytworzenia "consensusu" pomiędzy władzą a "Solidarnością". W rezultacie we wrześniu 1986 r. generał Kiszczak podjął decyzję o zwolnieniu więźniów politycznych. Pragnę zwrócić uwagę na bardzo istotny, a mało doceniany fakt - ogłoszenie amnestii było suwerenną decyzją generała Kiszczaka. I do dzisiaj nie znamy pełnej ceny, jaką wówczas zaoferowali władzom rozmówcy szefa MSW. Przypuszczam, że było to m. in. wyjście "Solidarności" z podziemia, ujawnienie struktur i powołanie nowych władz (tzn. "TeReSki" czyłi Tymczasowej Rady Solidarnośd). W następnych miesiącach przewodniczący Wałęsa zlikwidował statutowa działalność związku, przywłaszczył sobie i swojej grupie wszystkie uprawnienia, 220 latomiast próby ratowania dorobku "Solidarności", podejmowane przez Grupę oboczą (powołaną przez członków Komisji Krajowe NSZZ "Solidarność") nawał uzurpacja i bezprawiem. Dlatego bez wątpienia wrzesień 1986 r. jest cezurą Bsową w historii "Solidarności". Zakończył się okres działalności związku ? formie wywalczonej w latach 1980-81, działalność rozpoczęła organizacja oncesjonowana. Potwierdzają to wydarzenia z następnych lat, Wiosną 1988 r. wybuchły strajki, ale przez długi czas "Solidarność" Lecha falęsy milczała. Pan Wałęsa początkowo przebywał na zwolnieniu lekarskim, do irotestujących przyłączył się po długich wahaniach. 13 dni samotnie strajkowała luta Lenina, dopiero po pięciu dniach od brutalnej pacyfikacji Krajowa Komisja łykonawcza, nowy organ władz "Solidarności" Wałęsy, wezwała robotników do (Oparcia strajków. Dzień później robotnicy Stoczni Gdańskiej, za namową Wałę-yi lewicowych doradców, zakończyli swój strajk. "Solidarność" opowiedziała się rtedy za "paktem anty kryzysowym". Podobnie wygaszono strajki w sierpniu 1988 roku, zryw młodego pokolenia utopiono w koncepcji "okrągłego stołu". Proszę zwrócić uwagę, że gdy trwały zakulisowe rozmowy przygotowawcze do rozmów przy "okrągłym stole", władze nie uczyniły żadnego gestu wobec społeczeństwa, opozycji. Wprost przeciwnie - nieustannie dokonywano nowych aresztowań, milicja brutalnie rozpędzała demonstracje, a rząd premiera Katowskiego podjął decyzję o likwidacji Stoczni Gdańskiej. W końcu doszło do rozmów przy "okrągłym stole". Była to kolejna manipulacja komunistów, która jak w 1956 r. zmierzała do tego, aby partia dalej sprawowała władzę - przy akceptacji jakiejś grupy społeczeństwa. "Solidarność" została zarejestrowana na nowo na podstawie nowej ustawy. Uważałem, że ówczesnej "Solidarności" pana Wałęsy i ludzi skupionych wokół niego nie można było wtedy określać mianem "Solidarności" lub opozycji. Najtrafniejszym określeniem dla tej grupy było BBWW, czyli Bezpartyjny Blok Współpracy z Władzą. Dlatego sprzeciwiałem się rozmowom przy "okrągłym stole" i poczynionym wtedy ustaleniom. Pisałem i mówiłem o tym otwarcie. Podzielałem opinie członków Grupy Roboczej: Jurczyka, Wądołowskiego, Kropiwnickiego, Słowika... Sympatyzowałem również z organizacjami niepodległościowymi. Ale kilka miesięcy później kandydaci opozycji weszli do nowego parlamentu i utworzyli rząd Mazowieckiego. Czy i Pan zmienił poglądy? Nie. Dalej współpracowałem z "Solidarnością Walczącą", a później z Partią Wolności. Nowa "Solidarność" nie wykroczyła poza granice ustalone w rozmowach prowadzonych jeszcze przed Magdalenką. "Solidarność" z 1989 r. weszła w istniejący ustrój polityczny i zaakceptowała go, podobnie jak międzynarodową zależność od Związku Sowieckiego. Nowy związek nie był żadną alternatywą dla tego systemu, razem z PZPR, ZSL i SD podtrzymywał istnienie tej rzeczywistości. Pan Mazowiecki wyraźnie zasygnalizował to w swoim sejmowym expose. Dlatego wiadomo było, że "Solidarność" Wałęsy, która była zapleczem rządu Mazowieckiego, nie wytworzy opozycji wobec władzy. Nie zgadzałem się z wygłoszonymi wtedy pryncypiami rządu Mazowieckiego w sferze politycznej, | społecznej i gospodarczej. Uważałem, że ówczesna "Solidarność" będzie programowo i personalnie uzależniona od komunistów. Moje obawy potwierdziły się. Ale w 1989 roku wyłoniły się w "Solidarności" pewne nowatorskie plany w różnych dziedzinach/ np. ogłoszono program Balcerowicza... Ale plan Balcerowicza nie był projektem "Solidarności". Leszek Balcerowicz zaczął go opracowywać na zlecenie premiera Rakowskiego... ... myśli Pan o Mazowieckim? Nie, proszę mi nie przerywać. Otóż Balcerowicz opracował te założenia po 1985 r. na zlecenie Rakowskiego. Czy uważa Pan, że wzięli oni pod uwagę polskie realia, dążenia, wartości? To był program na wskroś lewicowy. Ale przecież Balcerowicz był doradcą "Solidarności", a nie Rakowskiego! Przed 1989 r. Rakowski, który uważał, że należy zmienić politykę partii, wytypował go jako przewodniczącego zespołu opracowującego taki nowy program społeczno-gospodarczy. Balcerowicz zadanie to realizował. 222 jednak mimo wszystko przemiany zapoczątkowane w 1989 roku przyniosły jakieś efekty - pojawiły się prywatne podmioty gospodarcze/ zniesiony został monopol państwa, urynkowiono ceny, stworzono fundamenty systemu wolnorynkowego... Proszę mi wybaczyć, ale w swojej wypowiedzi będę ostry. Jeżeli w Polsce panował ustrój socjalistyczny, to zmiany mogły być przeprowadzone tylko w kierunku gospodarki wolnorynkowej. I robit to Balcerowicz, przecież nie było innego wyjścia. Natomiast typ gospodarki, którą wykreował, nie był typem gospodarki wolnorynkowej w rozumieniu Adenauera, de Gasperiego czy Schumanna. Program Balcerowicza dotyczył głównie polityki finansowej i monetarnej, nie dostrzegał pojedynczego człowieka i jego potrzeb. Taka droga wymagałaby jednak radykalnej wymiany establishmentu gospodarczego. Tymczasem "gruba kreska" Mazowieckiego nie pozwoliła na takie działania. W związku z tym reformy gospodarcze oparte były tylko na działaniach fiskalnych. Tymczasem ja uważałem, że usprawniając gospodarkę należy preferować wzrost gospodarczy, czyli należy rozwijać produkcję, a nie walczyć z inflacją. Balcerowicz i jego towarzysze forsowali tzw. ekonomię pozytywną, czyli traktowanie zjawisk ekonomicznych przedmiotowo, a nie podmiotowo. Do tej koncepcji powrócono w okresie rządu Jerzego Buźka. W rozwiązywaniu problemów ekonomicznych grupa ta widzi tylko problem oprocentowania, poziomu inflacji, wzrostu gospodarczego itp. Nie dostrzega natomiast konkretnego człowieka. Tymczasem istotą polityki, działalności i życia gospodarczego jest człowiek. Gospodarka ma służyć człowiekowi, a nie wyimaginowanym utopiom naukowych teoretyków. Drugim zasadniczym błędem wicepremiera Balcerowicza była i nadal jest wiara w wolny rynek. Ale to przecież "niewidzialna ręka rynku" ma kierować gospodarką... Nie ma wolnego rynku, nie ma "niewidzialnej ręki rynku", nie ma takich mechanizmów. To są mrzonki ideowe, które pokutują od czasów Adama Smitha. Jest to grzech pierworodny systemu kapitalistycznego, który tkwi w doktrynie Adama Smitha. Byty społeczne tworzą ludzie, a nie warunki społeczne. Przecież warunki nie wytwarzają żadnych bytów, są one konsekwencją ludzkiej działalności. Budowa systemów społecznych nie może być oparta na tworzeniu bytów myślnych nieopartych na rzeczywistości. I byty myślne i byty realne muszą być zakorzenione w życiu. W momencie, kiedy ludzie mają fałszywy obraz sytuacji, to przekazują ten błąd następnym pokoleniom. Powstaje wtedy sytuacja o której wspominał Papież Jan Paweł II - powiązanie grzechu strukturalnego z grzechem indywidualnym. 223 Gospodarka powinna odejść od dwóch założeń Smitha: że gospodarką powinien rządzić zysk i że cały rozwój gospodarczy ma być zakodowany w systemie rynkowym. Niestety, te grzechy powtórzył w 1989 r. wicepremier Balcerowicz. Później nawiązał do nich w 1997 r./ po powołaniu rządu Buźka. Jeżeli nie zmienimy tych błędnych założeń, to w dalszym ciągu będziemy tkwić w okowach XIX-wiecznego liberalizmu gospodarczego. Obserwacja sceny gospodarczej w skali globalnej skłania mnie do postawienia tezy, że zbliżamy się do światowego kryzysu systemu kapitalistycznego. Postawiłem ten problem w lutym 1998 r., podczas seminarium w Rządowym Centrum Studiów Strategicznych. Kilka miesięcy później kryzys finansowy w krajach Dalekiego Wschodu potwierdził moje obawy. Również wtedy zaproponowałem pewne działania. Zadano mi pytanie, czy byłbym skłonny uczestniczyć w pracach nad opracowaniem nowego programu. Uzależniłem to od udzielenia mi odpowiedzi na kilka pytań, niestety do dzisiaj nie uzyskałem ich. Rozdział XXIX To już nie jest ta panna "S" W grudniu 1991 r. został Pan wiceministrem pracy w rządzie Jana Olszewskiego. Rok później razem z ministrem Jerzym Kropiwnickim przeniósł się Pan do Centralnego Urzędu Planowania. Jak do tego doszło? Kiedy Jerzy Kropiwnicki zaproponował mi stanowisko wiceministra w ministerstwie pracy byłem początkowo temu niechętny. Wypływało to z kilku przyczyn. Nie wierzyłem, że gabinet premiera Olszewskiego utrzyma się i w tym przypadku nie pomyliłem się. Ale była jeszcze druga przyczyna, która świadczy o mojej pysze. Kiedy minister Kropiwnicki przedstawił mi tę propozycję, odparłem że nie widzę siebie w tej roli. Powiedziałem, że niczego nowego na stanowisku wiceministra nie nauczę się, gdyż doświadczyłem już wielu sytuacji zawodowych. To była moja pycha, ale pan Kropiwnicki udowodnił mi, że nie znam jeszcze wielu spraw o charakterze ogólnonarodowym. Praca z nim umożliwiła mi poznanie tych tajników. Kiedy przechodził do Centralnego Urzędu Planowania, zwrócił się do mnie z propozycją objęcia funkcji szefa jego doradców. Zgodziłem się, ale przedstawiłem warunek, że pozwoli mi zapoznać się z tajnikami sztuki rządzenia w skali ogólnopaństwowej i ogólnonarodowej. Pan Kropiwnicki obiecał i słowa dotrzymał, za co serdecznie podziękowałem po jego odejściu z CUP-u. W dalszym ciągu jestem mu wdzięczny za tych parę lat współpracy. Jesienią 1997 r. z ramienia AWS uczestniczył Pan w negocjacjach z Unią Wolności na temat powołania rządu. Jednym z negocjatorów AWS był wówczas również Janusz Tomaszewski, który we wrześniu 1999 r. został oskarżony przez Rzecznika Interesu Publicznego o złożenie fałszywego oświadczenia lustracyjnego. Czy w czasie rozmów z Unią doszło do jakichś sytuacji sugerujących takie związki? Sprawa jest bardziej skomplikowana. Podejrzenia dotyczące postawy Janusza Tomaszewskiego miałem już wcześniej. Jednak poza zestawem różnych faktów, które nie wystawiały mu dobrego świadectwa, nie posiadałem żadnych dowodów. 225 Jakie to były fakty? Janusz Tomaszewski blokował wszystkie propozycje, które miały na celu zepchnięcie Unii Wolności na dalszy plan. Przez długi czas zastanawiałem się, co jest tego przyczyną. Przypuszczałem, że jest to skutek jego dobrych stosunków z wpływowym politykiem Unii Wolności Markiem Edelmanem, ostatnim żyjącym członkiem dowództwa Żydowskiej Organizacji Bojowej z Powstania w Getcie Warszawskim. Obaj panowie mieszkają w Łodzi. Jednak były również inne zjawiska. Kiedyś głosowano nad postawionym przez Unię warunkiem, że AWS będzie prowadziła rozmowy na temat przyszłego rządu i koalicji tylko i wyłącznie z nią. Pierwszą osobą, która wypowiedziała się za przyjęciem tego warunku był pan Tomaszewski. To zachowanie utkwiło mi w pamięci, od tego momentu nie miałem wątpliwości/ że jest on przez kogoś sterowany. Nie był to jednak argument wystarczający, gdyż nie poparty materiałem dowodowym. Czy przekonywał Pan Tomaszewskiego do rozszerzenia koalicji? Oczywiście, wszyscy próbowali nakłonić go do zmiany stanowiska. Jedną z osób, która wówczas reprezentowała takie zdanie, był przewodniczący górnośląskiej "Solidarności", pan Marek Kempski. Usilnie próbował przekonać Tomaszewskiego, że nie należy przyjmować takiego rozwiązania. Co odpowiadał Tomaszewski? Bardzo bronił swego stanowiska. Twierdził, że Unia Wolności jest najsilniejszym - obok Akcji - ugrupowaniem solidarnościowym, które weszło do obecnego sejmu. Dlatego nie ma potrzeby prowadzić negocjacji z ROP i PSL, gdyż całkowicie wystarczy nam stworzenie koalicji z Unią. Ale koalicja UW i AWS nie mogłaby odrzucić weta prezydenta. Tak, i był to jeden z moich argumentów. Już wtedy przedstawiłem odpowiednie symulacje - ile potrzebnych jest głosów do odrzucenia weta prezydenckiego i jaka będzie siła koalicji rządowej w sejmie w poszczególnych konfiguracjach (tylko z UW oraz z ROP i PSL). Wynikało stąd niezbicie, że aby móc skutecznie rządzić i realizować program wyborczy AWS, należy stworzyć szeroką koalicję z Unią, ROP i PSL. Niestety, wyliczenia te nie przekonywały pana Tomaszewskiego. Co wtedy odpowiadał? Że "z prezydentem to sobie poradzimy". A w jaki sposób? O tym już pan Tomaszewski nie mówił. 226 Jak przebiegały rozmowy z ROP i PSL? Doszło do dwóch, trzech spotkań. Atmosfera była bardzo przychylna, niekiedy wręcz przyjazna. Bardzo dobrze rokowało to na przyszłość. Ta ocena dotyczy również rozmów z PSL? Tak. Politycy tej partii wyrażali wolę utworzenia szerokiej koalicji rządowej AWS-UW-PSL-ROE Kto jeszcze z negocjatorów AWS był za rozszerzeniem koalicji? W pierwszej fazie rozmów Marek Kempski oraz profesor Paweł Łączkowski. Jakie stanowiska zajęli Jerzy Buzek i Marian Krzaklewski? To były stanowiska wtórne. Pogląd Tomaszewskiego poparł pan Buzek, potem pan Krzaklewski. Później zostało przeprowadzone w zespole negocjatorów głosowanie. Jaki był wynik? Trzy glosy były za przyjęciem warunków UW, dwa głosy były przeciwne. Czyje? Marka Kempskiego i mój. Natomiast Paweł Łączkowski wstrzymał się. Po głosowaniu przewodniczący Krzaklewski powiedział: Wprawdzie jest przewaga 3 do 2, ale ja jako przewodniczący dodatkowo wzmacniam to stanowisko. Czy w tym czasie mówiono o domniemanej współpracy Jerzego Buźka z komunistycznymi służbami specjalnymi? W czasie negocjacji nie zajmowano się tym problemem. Według niektórych źródeł sprawa ta była poruszana w okresie kampanii wyborczej... Należy odróżnić dwa problemy - czym innym jest podpisanie "lojalki", a czym innym współpraca z SB. To są dwie różne sprawy i ich nie można ze sobą identyfikować. Natomiast w 1997 r. informowano mnie, że istnieją przypuszczenia, jakoby profesor Buzek podpisał deklarację współpracy z komunistycznymi służbami specjalnymi. Czy takie opinie krążyły również o Tomaszewskim? Nie. Mówiono tylko, że Tomaszewski w czasie stanu wojennego był członkiem Rezerwowych Oddziałów Milicji Obywatelskiej. 227 W wywiadzie dla "Tygodnika Solidarność" (nr 40/1997) Janusz Tomaszewski mówił m. in.: ... wszystkie rozmowy dotyczące utworzenia przyszłej koalicji są prowadzone równomiernie. Pomiędzy UW, PSL-em, a także i ROP. Nie wiem. dlaczego pan Tomaszewski tak powiedział. Ja mogę jedynie jeszcze raz oświadczyć/ że tylko pierwsze dwa spotkania tak wyglądały. Potem Janusz Tomaszewski przychylał się do stanowiska przedstawicieli Unii. Jak układały się stosunki pomiędzy Buzkiem a Tomaszewskim? Wtedy, według mnie, bardzo harmonijnie. Czy coś wskazywało na późniejszy konflikt pomiędzy tymi politykami? Po raz pierwszy spostrzegłem różnicę w ich poglądach dopiero w okresie blokad dróg organizowanych przez Leppera. Tomaszewski dążył do siłowego rozwiązania protestów rolniczych, a Buzek chciał raczej negocjować. A jak Krzaklewski odnosił się do Tomaszewskiego? Mniej entuzjastycznie niż Buzek, ale również przychylnie i życzliwie. Nawet wtedy, gdy Tomaszewski naciskał na utworzenie rządu tylko z Un4 Wolności? Tak jak już mówiłem, Krzaklewski nie angażował się, ale także nie oponował przeciwko stanowisku Tomaszewskiego. Który z polityków Unii miał decydujący głos w czasie tych negocjacji? Przede wszystkim przewodniczący UW, Leszek Balcerowicz. W rozmowach uczestniczyli m. in. panowie Jan Lityński, Tadeusz Syryjczyk, Janusz Onyszkie-wieź, Bogdan Borusewicz i Jan Król. Jednak nie stanowili oni stałego zespołu, nieustannie wymieniali się. Kilka razy w czasie rozmów był obecny pan Geremek i wtedy jego wypowiedzi były niemal jednogłośnie akceptowane przez członków Unii. Było to trochę dziwne, gdyż Geremek nie był przewodniczącym Unii... A miał decydujący głos... Raczej posiadał bardzo duży autorytet. Wyraźnie było widać, że przedstawiciele Unii przychylali się do jego stanowiska, mimo że niekiedy wypowiadali się w sposób odmienny. Podobno w czasie rozmów doszło do konfliktu pomiędzy Panem a Balcerowiczem... Oraz panem Geremkiem... 225 Co było powodem? Ze względu - przepraszam, że użyję niekulturalnego określenia - na nachalne stanowisko pana Balcerowicza, który dosłownie wymuszał swoją presją psychiczną kolejne ustępstwa na zespole negocjatorów AWS. Jak to robił? Mówiąc w skrócie, Balcerowicz twierdził, że Akcja bez uczestnictwa Unii nie poradzi sobie w rządzie i nie będzie mogła przeprowadzić żadnych swoich projektów w parlamencie. Moim zdaniem błędem była zgoda na to, żeby negocjacje toczyły się nad szczegółami, a nie całymi blokami tematycznymi. Była to taktyka pana Balcerowicza, tymczasem ja próbowałem przeforsować prowadzenie dyskusji na temat bloków zagadnień. W ten sposób ustalalibyśmy, które rozwiązania przyjmujemy, a które odrzucamy. Natomiast pan Balcerowicz wyrywał z całego bloku bardzo szczegółowe tematy i próbował przeforsować swoje propozycje w ich sprawie. Decyzje podejmowano w oderwaniu od całego bloku tematycznego, a następnie rozmówcy nie powracali już do całości zagadnienia. Proszę podać jakieś przykłady. Proponowałem, żeby omawiać w całości problem stworzenia rządu, jego programu i zadań. Wtedy jeden z polityków Unii, nie pamiętam już który -prawdopodobnie Balcerowicz albo Geremek - odpowiedział: Nie, lepiej rozmawiajmy o osobach, które można wprowadzić do rządu. W ten sposób dyskusja o personaliach całkowicie zmieniła negocjacje, gdyż jeżeli druga strona proponowała na ministra osobę, do której nie było większych zastrzeżeń, to trudno było odrzucać tę kandydaturę. Dlatego później Unia mogła swoich ludzi ustawiać w rządzie jak kostki domina. Dlaczego Akcja prowadziła rozmowy w ten sposób? Nie wiem. Proszę spytać o to panów Krzaklewskiego, Buźka i Tomaszewskiego. Jakie tematy budziły największy opór negocjatorów Unii? Proszę zrozumieć, tu nie było żadnego oporu, sprzeciwu. Politycy Unii postawili sprawę bardzo wyraźnie, na ostrzu noża. Ich podstawowym warunkiem było przyjęcie następującego zapisu - koalicja zbudowana będzie tylko z AWS i UW. Kiedy zostało to przez Balcerowicza przeforsowane, rozpoczęło się wyrywanie szczegółowych zagadnień z całego bloku tematycznego. Gdy powstał problem obsady stanowiska szefa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, strona AWS sugerowała osobę Marka Kempskiego. Sprzeciw Unii był zdecydowany kategoryczny: Ministrem Spraw Wewnętrznych powinien zostać Tomaszewski! 229 Jak politycy Unii ustosunkowywali się w czasie negocjacji do takich spraw jak dekomunizacja i lustracja? W mojej obecności nie było rozmów o dekomunizacji. Lustracja była przyjmowana, ale z zastrzeżeniami. Polityka prorodzinna? W zasadzie tak, ale pod warunkiem dalszych, bardziej szczegółowych rozmów. Nowelizacja konstytucji? Nie omawiano tego jako problemu, ale jako istniejącą rzeczywistość. Jednak wskazywano, że tę sprawę trzeba odłożyć na później. Powszechne uwłaszczenie? W mojej obecności nie poruszano tej sprawy. Integracja z NATO i Unią Europejską? W przypadku wejścia do NATO nie było większych sprzeciwów, stawialiśmy sobie tylko pytania czy Pakt Północnoatlantycki będzie stawiał Polsce jakieś specjalne żądania. Jednak wszyscy byliśmy zgodni, że nie będzie takich warunków. Dlatego wejście Polski do NATO nie powinno być problemem politycznym lub społecznym. Natomiast podczas omawiania sprawy integracji z Unią Europejską stwierdzono, że trzeba bardzo uważnie przyjrzeć się oczekiwaniom UE, jakimi dysponujemy aktywami oraz jak będzie przebiegał ten proces w czasie. W tym kontekście wskazano również na problem wsi. Stwierdziliśmy, że konieczna będzie bardzo szczegółowa dyskusja na ten temat. Czy była dyskutowana wizja państwa, jakie ma być ono w przyszłości? Owszem, prowadzono dyskusje na ten temat, ale ze strony Akcji padały tylko takie stwierdzenia, że państwo musi być sprawne, bezpieczne, życzliwe dla obywateli itp. Natomiast nie przedstawiono jakiejś całościowej koncepcji państwa, czyli celów i zadań realizowanych przez państwo, metod służących temu itd. A reforma administracyjna? Już wtedy były propozycje Unii przeprowadzenia w sposób bardzo szybki zmian podziału administracyjnego kraju. Jednak na mój wniosek uznano, że reforma struktur administracyjnych państwa jest potrzebna, ale dyskusja nad ostatecznym jej kształtem zostanie przesunięta na ostatni rok sejmowej kadencji 230 aktualnej ekipy rządowej. W ten sposób koalicja zyskałaby potrzebny czas na dopracowanie szczegółów reformy, w dodatku mogłaby wystartować w następnej kampanii wyborczej z nowymi propozycjami reform. Czyli publiczna dyskusja nad reformą administracyjną rozpoczęłaby się dopiero w 2001 roku. Dlaczego więc zmiany administracyjne wprowadzono już w 1998 roku? Nie wiem, wtedy już nie uczestniczyłem w rozmowach rządowych. Dlaczego zrezygnował Pan z uczestnictwa w dalszych rozmowach? W czasie rozmów z Unią Wolności uznałem, że wyrażenie zgody na zawiązanie koalicji tylko z UW byłoby przekroczeniem pewnych granic. Zadecydowały o tym trzy sprawy. Uważałem, że koalicja AWS tylko z Unią będzie przyjęciem dyktowanej przez nią koncesji. Po drugie, 28 października 1939 r. złożyłem w Wilnie konspiracyjną przysięgę, że będę walczył o wolną i niepodległą Polskę tak długo, jak będzie to konieczne, choćby mi przyszło życie złożyć w ofierze. To moje zobowiązanie wojenne realizuję do chwili obecnej. Trzecim elementem, który zadecydował o takiej postawie był fakt, że w sierpniu 1980 r. Ksiądz Prymas Wyszyński wysłał mnie, jako swojego delegata i pewnym sensie jako przedstawiciela Episkopatu, do Stoczni Gdańskiej. Wcześniej wyraźnie mnie poinstruował, gdzie są granice mojej działalności, co mogę robić i czego mi czynić nie wolno. Uważam, że ta instrukcja obowiązuje mnie do dzisiaj. Jak AWS mogła przegrać te negocjacje? Barbara Fedyszak-Radziejowska pisała w "Tygodniku Solidarność" (nr 40/1997), że pozycja AWS w koalicyjnych negocjacjach jest bardzo silna? Powiem krótko: koalicja prusko-rosyjsko-austriacka miała możliwość całkowitego zwycięstwa w bitwie i zniszczenia Napoleona pod Austerlitz. Postanowiła jednak przełożyć walkę na następny dzień. W ciągu nocy Napoleon przegrupował swoje siły i zastosował taktykę, która zaskoczyła wszystkich. Masowo uderzył w jedno miejsce, zaskoczył tym Austriaków, Rosjan i Prusaków. Po zakończeniu rozmów spekulowano, że AWS była tak bardzo ustępliwa w stosunku do Unii, gdyż politycy UW obiecali, że poprą Mariana Krzaklew-skiego w wyborach prezydenckich. W czasie rozmów negocjacyjnych docierały do mnie takie informacje. 231 Dlaczego premierem rządu został akurat Jerzy Buzek? Jest to sprawa bardzo skomplikowana. Mam pewną wizję tego jak to się stało. Muszę jednak uzupełnić ją o materiał dowodowy, do tego czasu nie chcę się na ten temat wypowiadać. Czy była to dobra decyzja? Uważam, że gdyby premierem został Krzaklewski, decyzje zapadałyby szybciej i w sposób bardziej konsekwentny. Dlaczego więc nie został premierem? Jesienią 1997 r. pojawiły się przecież sugestie, że premierem powinien być Marian Krzaklewski... W czasie negocjacji nie było żadnych rozmów na ten temat. Również sam Marian Krzaklewski nie wysuwał w mojej obecności takich propozycji. Takie rozwiązanie lansowała "Gazeta Wyborcza". Dlaczego? Nie wiem. Proszę spytać szefa "Gazety Wyborczej", Adama Michnika. Wcześniej współpracował Pan z Jerzym Buzkiem w zespole AWS, który opracowywał program gospodarczy. Jak wspomina Pan ten okres? Nie było żadnych większych problemów, poza jednym. Co pewien czas Jerzy Buzek zmieniał swoje koncepcje gospodarcze i starał się wprowadzić je do programu. Czy to była jakaś konsekwentna linia zmian? W moim przekonaniu coraz bardziej przychylał się do stanowiska tzw. szkoły ekonomii pozytywnej. Czyli do rozwiązań proponowanych przez zwolenników Balcerowicza? Co innego zwolennicy, a co innego sam Balcerowicz. Co doprowadziło do takiej zmiany? Według mnie był to wynik oddziaływania różnych sił wpływających na Buźka. Jakich sił? Musiałbym sięgnąć do materiałów i notatek z tamtego czasu. Jak obecnie ocenia Pan rządy Buźka? Popełnił szereg błędów. Moje rozczarowania dotyczące prof. Buźka wiążą się przede wszystkim z faktem, że w ocenie jego społecznej działalności 232 nie uwzględniłem, że jest on protestantem. Nie przypuszczałem, że protestantyzm może wywierać tak silny wpływ na uprawianie działalności społecznej i politycznej. Z panem Buzkiem rozmawiałem nie jeden raz. Mówiłem, że w obecnej konfiguracji geopolitycznej rządy w Polsce muszą być twarde i zdecydowane. Nie można prowadzić tzw. pragmatycznego politykierstwa. W dyskusjach pan Buzek zgadzał się ze mną, ale w działaniach zachowywał się inaczej. W 1997 r. AWS startowała do parlamentu z bardzo dobrze przyjętym programem wyborczym. Co zostało z tych pięknych słów? Piękne słowa. Dlaczego tylko tyle? Proszę spytać o to panów Krzaklewskiego i Buźka. A według Pana, jaka jest tego przyczyna? Polityka jest grą, wielką grą. Według mnie to co robi AWS w porządku politycznym to tylko tasowanie kart przed rozgrywką, a nie gra zmierzająca do zwycięstwa. Tasować można nieustannie, aż zabolą palce. Ile można tak tasować? Miesiąc, rok, trzy lata? Przecież to nie może być główny cel działań politycznych. Tymczasem w powszechnym odczuciu zwolenników prawicy rząd Jerzego Buźka realizował program Unii Wolności. Każda walka, również polityczna, wymaga uwzględnienia trzech podstawowych czynników - czasu, przestrzeni i środowiska. Historia podaje wiele przykładów, jak niewykorzystanie elementów czasu i przestrzeni doprowadziło do klęsk batalistycznych i politycznych, np. porażka Napoleona w Rosji. Natomiast klasycznym przykładem pominięcia czynnika środowiska jest wojna wietnamska, w której Amerykanie nie uwzględnili tamtejszych warunków. Niestety, przez ostatnie 20 lat również i "Solidarność" nie brała pod uwagę tych elementów. Uważam, że "Solidarność" popełniła podstawowe błędy. Zaakceptowała "grubą kreskę", co spowodowało brak jasności w przestrzeni politycznej oraz wyraziła zgodę na realizację po 1989 roku błędnych koncepcji gospodarczych przez wicepremiera Balcerowicza. Powtórzę to, co mówiłem w wywiadzie dla GŁOSU w 1999 roku, bo pomimo upływu tylu miesięcy słowa te nadal są aktualne: Przed wojną, w 1938 roku, po zwycięstwie Brazylii nad Polską 6: 5 w meczu o mistrzostwo świata w kraju zapanowała niesłychana euforia, byliśmy o krok od sukcesu, praktycznie ogłoszono święto narodowe. Wtedy Julian Tuwim napisał fraszkę, w której trafnie oddał te pompatyczne nastroje. Jedna ze zwrotek tej fraszki świetnie pasuje do obecnej sytuacji. Dedykuję ją wszystkim ugrupowaniom politycznym: 233 Świat nie jest pitką futbolowa, Świat się podbija głową, gtowq. To co obecnie dzieje się w sejmie to jest najgorszy mecz futbolowy, a nie rozwiązywanie problemów głową. Rozdział XXX Kościół, komunizm, demokracja i Unia Mówiliśmy już/ że po 1945 roku w środowiskach katolickich wykształciły się dwie postawy. Pierwszą reprezentował Stanisław Stomma, który w programowym artykule "Maksymalne i minimalne tendencje społeczne katolików", opublikowanym w 1946 r. w piśmie "Znak", zaproponował katolikom wycofanie się z realizacji własnego programu społecznego: Rozmowy osobiste z naszymi gośćmi francuskimi potwierdzają tezę, że radykalne grupy francuskie żyją pod sugestią wyciestwa socjalizmu ze wszystkimi jego konsekwencjami. (...) Oznacza to po prostu rezygnację z własnego programu społecznego i cofnięcie się na dalsze, zupełne ostateczne pozycje (...) Polak jest zasadniczo maksymalistą. Stąd tendencje katoli-tów polskich podporządkowania sobie i urobienia na własną modlę dziedziny żyda społecznego. Tendencje prowadzące do starcia i walki (...) Droga, której idą i iść yagnc} katolicy polscy, posiada swoje niebezpieczeństwa i może prowadzić do zaciemnienia zagadnień religijno-moralnych przez aktualne zagadnienia społeczno-plityczne (...) Zagadnień tych lekceważyć nie można, ale błędem jest też zapomnienie, że jednak w katolicyzmie mają one miejsce drugoplanowe, grają rolę wtórną.102) ak Ksiądz Prymas Stefan Wyszyński oceniał te minimalistyczne propozycje? Ksiądz Prymas stał niezmiennie na stanowisku, że jeżeli chce się być katolikiem, to trzeba być katolikiem najwyższego wymiaru. Powoływał się na tekst z Pisma Świętego: Bądźcie doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec Niebieski. Natomiast Ksiądz Prymas dopuszczał istnienie odmiennych postaw. Wiedział, że społeczeństwo polskie nie ma dojrzałej wizji działalności politycznej. Wiedział, ze po pięciu latach wojny i tłumienia możliwości jawnego działania ludzie chcą zaistnieć politycznie. W zależności od ich działalności będzie można ich akceptować lub nie. W przypadku pana Stommy uważał, że zagalopował się on w swoim minimalizmie społecznym. Ksiądz Prymas nie miał wysokiego mniemania o talentach politycznych pana Stommy. Oceniał, że nie zna się on na tym. wg: Michał Jagiełło Tygodnik Powszechny i komunizm (1945-1953), s. 59, Warszawa 1988 r.. 235 Stommie odpowiedział w 1947 roku na łamach "Tygodnika Powszechnego" Józef Maria Święcicki. W artykule "Kwestia zasady czy taktyki" pisał m, in,; Dla nas jest rzeczą jasna, że tylko to drugie stwierdzenie jest prawdziwe, tj. że tylko maksymalizm może ostać się jako katolicka doktryna społeczna. (...) niepodobna zrozumieć, na czym opierają się nadzieje, że marksizm, zwycięski marksizm, oszczędzi katolicyzm, że ten będzie mógł nawet w ramach socjalistycznego państwa rozpocząć nową egzystencję, utrudnioną co prawda, ale bynajmniej nie uniemożliwiającą rozwoju. (...) Kto gruntownie poznał cele marksizmu (...) tak jak je przedstawia najbardziej autentyczna wykładnia, jaką jest "Historia wszechzwitp-kowej komunistycznej partii (...)" ten nie może nie widzieć, "że marksizm zmierza do realizacji swojego własnego podstawowego celu, by stać się panującym, świeckim wyznaniem całego świata." 103) Pogląd Swięcickiego przyjęło się określać jako "maksymalizm". Czy Ksiądz Prymas widział szansę tej postawy? Ksiądz Prymas uważał, że społeczeństwo nie jest w całości przygotowane do takich ruchów. Dlaczego? Patrzył na ofensywę katolicyzmu z innej perspektywy, poprzez pryzmat postawy moralnej Narodu polskiego. Był głęboko przekonany, że jeżeli Naród będzie niezłomny w swojej postawie, to komunizm przegra. Twierdził, że metafizyczne podstawy komunizmu nie dają szans na normalne funkcjonowanie i trwanie komunizmu przez wiele pokoleń. Ale czy nie lepiej było rozwijać w środowiskach katolickich te postawy "maksy-malistyczne", zwłaszcza po 1956 roku, kiedy złagodniał system komunistyczny? Tak. Ksiądz Prymas wysunął właśnie w tym celu pomysł reaktywowania przedwojennego stowarzyszenie "Odrodzenia". Prace zlecił wtedy księdzu Marchewce. Od tego czasu spotkania "Odrodzenia" odbywały się co roku. Ale "Odrodzenie" nie ujawniło swojej siły i nie zaistniało w życiu publicznym w okresie największych przełomów Polski - w latach 1970,1976 czy 1980. Tak, ale Ksiądz Prymas uważał, że sprawę polską wygra się nie w porządku politycznym, lecz w porządkach społecznym, gospodarczym, moralnym i odnowy naszego wewnętrznego katolicyzmu. Czyli uważał/ że nie należy angażować się w politykę? Ksiądz Prymas uważał, że działalność katolików musi w pierwszym rzędzie mieć pewien kręgosłup ideowy i to jest podstawowy warunek. Natomiast 103) op. cit, s. 60-62 236 w działalność polityczną będzie można zaangażować się dopiero wtedy, kiedy będą sprzyjające warunki i znikną obawy negatywnych konsekwencji. Ksiądz Prymas twierdził, że ówczesna aktywność Polaków powinna dotyczyć żyda gospodarczego i społecznego. Domu nie buduje się od dachu, a przecież polityka jest dopiero zwieńczeniem działalności społecznej, gospodarczej, wychowawczej i edukacyjnej. Nie można uprawiać polityki, jeżeli nie posiada się fundamentu. Ale zabrakło katolickich elit politycznych, były tylko pojedyncze osoby. Zespół doradców delegowanych przez Księdza Prymasa Wyszyńskiego do "Solidarności" liczył kilka osób. Dlaczego? Tych spraw nie można tak oceniać. Ksiądz Prymas uważał, że działalność polityczną należy wprawdzie odłożyć w czasie, ale nieustannie trzeba przygotowywać elity. W 1978 r. Ksiądz Prymas zwrócił się do profesora Kruszyńskiego, księdza Tadeusza Fedorowicza oraz do mnie o opracowanie programu społecznego dla "Odrodzenia". Wkrótce profesor Kruszyński zmarł. Natomiast ja na skutek braku consensusu wewnątrz "Odrodzenia" wycofałem się z tych prac. W 1980 r. Ksiądz Prymas stwierdził, że trzeba stworzyć bazę społeczną w oparciu o robotników i chłopów polskich. Dlatego delegował mnie do strajkujących robotników, a później do rolników. Ksiądz Prymas posiadał pewną wiedzę na temat działalności w systemie komunistycznym. Wiedział, że jeżeli chce się działać na płaszczyźnie politycznej, która była bardzo drażliwa dla komunistów, to grupy powinny być bardzo małe. Większe zespoły były natychmiast inwigilowane przez komunistów i uzależniane od nich. Tylko małe zespoły gwarantowały odporność na komunistyczne wpływy. Ksiądz Prymas uważał, że powinni w nich uczestniczyć ludzie wypróbowani w związkach z Kościołem, którzy mają w sobie "kręgosłup kościelny". Mówiłem już, że wiosną 1981 r. rozpoczęły się przygotowania do podjęcia działań ściśle politycznych. Ksiądz Orszulik miał za zadanie zorganizować takie spotkania, ale śmierć Księdza Prymasa i później wprowadzenie stanu wojennego przerwały te działania. W ten sposób świeckie środowiska katolickie zostały opanowane przez osoby z lewicy. Po 1989 r. powstała sytuacja podobna do tej z okresu obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski. Wtedy środowiska te dążyły do: odejścia od katolicyzmu ludowego, umasowionego na rzecz "religijności osobistej" opartej na "pogłębieniu intelektualnym", porzucenia idei utożsamiania narodu z Kościołem, ponieważ tworzy ona niebezpieczne} formułę "Polaka-katolika" rodząca nacjonalizm i nietolerancję, 237 rezygnacji z konfliktu z państwem na rzecz dialogu i współpracy, krytycznego spojrzenia na przeszłość i rolę w niej Kościoła. 104) Dlaczego tak się stało? Jest to skutek chaosu intelektualnego powstałego w płaszczyźnie teologicznej. Podstawą wiary i wynikających z niej konsekwencji jest Pismo Święte i Tradycja. Tymczasem prądy intelektualne, które panowały w Europie zachodniej i później dotarły do Polski sprawiły/ że zaczął się proces odchodzenia od Pisma Świętego i Tradycji. Stworzono całkowicie nową tradycję/ która nie miała z tą właściwa nic wspólnego. Wszystkie zagadnienia/ które nie pasowały do szablonu były usuwane. Tymczasem wystarczy sięgnąć po Katechizm Kościoła katolickiego, aby przeczytać/ że podstawą naszej wiary jest Pismo Święte i Tradycja. Katolicyzm/ przez fakt wcielenia się Pana Boga/ podarował Polsce ścisły związek, współdziałanie i współżycie z Absolutem. Skoro katolicyzm wywodzi się od Syna Bożego/ to jakże można kwestionować jego rolę w naszym życiu. Dał nam Ducha, dal Prawdę, dał Wiarę. Kwestionowanie tego jest absurdem. Natomiast istnieje zupełnie inne zagadnienie: czy katolicy w Polsce wcielają w życie, także to społeczne, podarowane im wartości? Nie jest winą Kościoła, nie jest winą katolicyzmu, że katolicy nie realizują przekazanego im przesłania. Obawiam się, że wkrótce może powtórzyć się to, przed czym Ksiądz Prymas Wyszyński przestrzegał w "Zapiskach więziennych" już w listopadzie 1955 roku. Rozważając, co "polityka trwogi" może zrobić z ludzi doskonale widział, do jakiego stopnia są niewolnikami lęku, gdy już zatracą wrażliwość na to, co jest nakazem "katolickiej racji stanu". Powtarzam: autentyczny katolik musi uznawać te dwa fundamenty - prawdy zawarte w Piśmie Świętym, bo są one dane nam przez Pana Boga oraz autentyczną Tradycję, którą przekazuje nam Kościół. Wszyscy tzw. "katolicy postępowi" negują te dwa drogowskazy i eliminują je. "Katolicy postępowi" twierdzą jednak/ że to Kościół powinien dostosować się do obecnych warunków, wolnego rynku i systemu demokratycznego. To zasadniczy błąd. Sytuacja jest zupełnie odwrotna, gdyż to nie Kościół powinien dostosowywać się do obecnych warunków, do rzeczywistości, ale to rzeczywistość ma dostosowywać się do nauczania Kościoła. Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu wieków warunki doczesne zmieniały się wielokrotnie, zależały od miejsca, kraju/ czasu. Czy za każdym razem Kościół zmieniał swoje nauczanie? 104) Jerzy Gątarz Środowisko "Znak" wobec Milenium, w: Zapomniany rok 1966, s. 117, Gdańsk 1996 r. 238 Jeżeli Kościół zacznie akceptować tę doczesną rzeczywistość i dostosowywać się do niej, to przestanie spełniać swoją misję apostolską. Kościół nie tylko musi a realizować, ale i ciągle realizuje w oparciu o pewne niezmienne pryncypia. Podstawowym zadaniem misyjnej działalności Kościoła jest przekazywanie treści Pisma Świętego i przekazywanie Tradycji. Kościół nie może ich zmieniać w zależności od pomysłów ludzkości. Przykładowo, obecnie na zachodzie prowadzona jest dyskusja na temat eutanazji. W niektórych państwach przyjęto nawet ustawy przyzwalające na stosowanie tych "zabiegów". Czy to oznacza, że Kościół ma dostosować się do obecnych warunków i zgodzić się na te niecne praktyki, które kłócą się nie tylko z misją Kościoła, ale także z przykazaniami Bożymi. Oczywiście Kościół może i nawet powinien uwzględniać w swojej działalności warunki doczesne, np. pluralizm kulturowy, który wynika z rozwijania się kontaktów międzyludzkich. Wszystkie formy kulturalne, które nie są sprzeczne z Pismem Świętym i Tradycją Kościoła, można akceptować. Ale jak pogodzić te fundamenty katolicyzmu z doraźną polityką? Max Weber w eseju "Polityka jako zawód i powołanie" stwierdził, że etyka w polityce może wystąpić w wielce fatalnej moralnie roli i dlatego w życiu politycznym należy oddzielić "etykę przekonań" od "etyki odpowiedzialności. Działanie człowieka powinno być przede wszystkim moralne, a nie tylko skuteczne. Nie można zapominać, że każde działanie ludzkie ma wymowę moralną i jest oceniane z moralnego punktu widzenia. Każdy czyn ludzki można poddać wartościowaniu, ocenić czy jest to czyn moralny, niemoralny czy moralnie obojętny. Nie można zaprzeczać doktrynie obiektywizmu w życiu społecznym. Inaczej tworzy się chaos, a rozciągnięta na wszystkie porządki idea wolności prowadzi do "róbta co chceta". Dlatego wszelką działalność publiczną, w tym polityczną musimy oprzeć na trzech podstawowych założeniach - trosce o naród i ojczyznę; uwzględnieniu w działaniu i zachowaniu sprzężenia zwrotnego (nie jesteśmy samotną wyspą, lecz żyjemy w określonym środowisku narodów i państw, z którymi musimy się liczyć). Trzecim najważniejszym elementem teologicznym i ontycznym jest poznanie powołania osoby ludzkiej i narodu. Dla osoby wierzącej jasną prawdą jest przeświadczenie, że Pan Bóg obdarzając człowieka życiem powołał go do realizacji pewnych celów. Podobnie jest z grupami społecznymi, narodami. Dopuszczając do powstania jakiegoś narodu czy państwa Pan Bóg ma w stosunku do nich określone zamiary. Naszym zadaniem jest tu na ziemi rozeznanie intencji Bożych i ich realizowanie. Reasumując - w polityce powinniśmy opierać się na rozeznawaniu zamierzeń Bożych, trosce o byt narodu i ojczyzny, sprawiedliwych i przyjaznych stosunkach z sąsiadami: Niemcami, Czechami, Słowakami, Ukraińcami, Litwinami, Białorusinami. Egzystencjalnie różnie to wygląda. 239 Dlatego Weber popełnił bardzo zasadniczą pomyłkę. Człowiek, osoba ludzka, j odpowiada moralnie zarówno za swoje przekonania, jak i za dokonane czyny, Nie można etyki rozdzielić na etykę przekonań i etykę odpowiedzialności. Każdy czyn ludzki jest oceniany również z punktu widzenia skutków, jakie spowoduje, Chrześcijanin czyni dobrze, a rezultat pozostawia Bogu - stwierdził Weber... Człowiek w swoim działaniu jest ograniczony, nie dysponuje peli^ informacją, co i jak należy robić. Żyjąc w pewnym środowisku człowiek nigdy nie może posiadać pełnej o nim wiedzy. Niekiedy nie może czekać do chwili, aż uzyska wystarczający zasób wiadomości, aby podjąć decyzję. Mimo wszystko musi zareagować i nie może czekać. Wobec tego człowiek w działaniu musi kierować się pewnymi racjami rozumowymi, które pozwalają ustalić, co trzeba robić. A co z racjami moralnymi? Są w tym zawarte. Ja nie rozdzielam racji rozumowych i moralnych, tego nie można robić. Kiedy człowiek podejmuje, nie mając nawet pełnego rozeznania, działanie i jest przekonany o słuszności przedsięwziętych kroków, to reszta pozostawia Bogu, bo wszechwiedzący jest tylko Bóg i tylko On wie, jak w danej sytuacji trzeba działać. Bóg oceniając intencję człowieka i jego uczciwe moralne zamiary, w pewnych przypadkach ingeruje w sprawy doczesne, aby zakończyły się jak najkorzystniej w danym układzie. Jedynie w tym znaczeniu można rozumieć zdanie "Chrześcijanin czyni dobrze, a rezultaty pozostawia Bogu". Chrześcijanin musi przede wszystkim działać zgodnie z ustalonymi racjami, a nie dysponując pełnią informacji pozostawia osąd Panu Bogu. Człowiek zawsze odpowiada za to, co głosi i czyni, jeżeli konsekwencje jakiegoś postępowania u niemoralne, to odpowiada za to człowiek, bo jest to rezultat jego działalności, s Jednak Weber wskazuje na kilka typów postaw etycznych: Obok mnicha, któremu nie wolno przelewać krwi ani szukać zysku, są tu: pobożny rycerz i wiesz-1 czanin, którzy z tych wolności korzystają. \ Nieporozumienie polega na tym, że walka jest to, z natury rzeczy, obowiązek rycerza. Bierze on miecz do ręki nie dlatego, że powstała sytuacja zagrożenia, ale ponieważ jest to jego zawodowy obowiązek, powołanie. Natomiast walka nie jest obowiązkiem mnicha, kapłana. Ich powołaniem jest życie duchowe. Jednak, gdy duchowny musi oddalić od siebie bądź od grupy zagrożenie, ma prawo wziąć miecz do ręki. Może tego nie zrobić w imię heroizmu chrześcijańskiego, ale nie oznacza to, że nie ma prawa walczyć, że istnieje zabraniający \ tego zakaz. Znamy z historii zakony powołane do tego, by także siłą odsuwać niebezpieczeństwo. 240 Praktyka rozmija się z teorią. Jest wiele złych przykładów... To jest inny problem, problem doświadczeń. Ma Pan zapewne na myśli Zakon Rycerzy Szpitala N. M. E Domu Niemieckiego w Jerozolimie - Krzyżaków. Przytoczę inny przykład. W Irlandii w VI-VIII wieku miał miejsce bardzo intensywny rozwój ruchu monastycznego. Ponieważ w tym czasie Irlandię ciągle spotykały najazdy plemion barbarzyńskich, regułą zakonną stało się, że w przypadku napadu Wikingów mnisi bronili ludności. Problem nie polega na tym, że jeśli ktoś jest osobą duchowną, to nie może wziąć broni do ręki. Zasadniczą przeszkodą jest powołanie, wybór wykonywanego zawodu. Istnieje też piękny przykład z "Pana Tadeusza", kiedy to ks. Robak chwyta strzelbę, by bronić Tadeusza przed niedźwiedziem. Proszę sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby nie mógł on wziąć broni do ręki. Najprostszy przykład to narzucona Polsce wojna 1939 roku, wojna zaborcza, niesprawiedliwa, okrutna. Wtedy obowiązkiem było przeciwstawić się Niemcom. Rok 1941, proszę nie podejrzewać mnie o filosowietyzm, ale pomijając ju-ż aspekt zniewolenia wewnętrznego, warunkiem dalszego trwania narodu rosyjskiego było podjęcie walki z hitlerowcami. Weźmy inny przykład - podczas pielgrzymki do Polski w 1987 roku Ojciec Święty beatyfikował w Tarnowie zwykłą wiejską dziewczynę Karolinę Kózkównę. Mimo, że fizycznie broniła się przed rosyjskim żołnierzem, który chciał ją zgwałcić, to wyniesiona została na ołtarze. Walka więc niekiedy jest nie tylko koniecznością, ale i błogosławieństwem. Powiedział Pan, że myślenie polityczne powinno być oparte o prawdę, o rozeznanie prawdy. Jednak w społeczeństwie obywatelskim, które stawiane jest nam za wzorzec oparty na umowie społecznej, prawda może ulec zatarciu. Czy w tej sytuacji może istnieć prawda absolutna, ponadczasowa/ niezmienna, wyrażająca dążenia wszystkich ludzi na przestrzeni wieków? Sformułował Pan pytanie w dwóch płaszczyznach: w płaszczyźnie teoriopo-znawczej oraz w płaszczyźnie życia osobowego człowieka. Odpowiadając na pierwszą część: prawda absolutna i ponadczasowa oczywiście istnieje. Sam fakt, że spotkaliśmy się i rozmawiamy jest tego dowodem. Jeżeli jeszcze zostanie to w jakiś historyczny sposób przekazane, co jest Pana zamiarem, to tak diugo, jak długo będzie istniał przekaz historyczny, tak długo będzie istniała ta prawda. Prawda absolutna istnieje, a jeżeli coś jest prawdziwe, to ma wartość ponadczasową. Jeżeli chodzi o to zagadnienie w kontekście osoby ludzkiej, to można wyraźnie stwierdzić, że na przestrzeni wieków formy życia społecznego i dążenia ludzi żyjących w tych formacjach ulegają zmianie. Powstaje wobec tego pytanie, co jest niezmienne i ponadczasowe na przestrzeni wieków? Niezmienne 241 i ponadczasowe jest to wszystko, co jest zakodowane w najistotniejszych elementach kultury człowieka, właśnie to stanowi prawdę absolutną. Ale co to jest "prawda absolutna"? Rozpatrując problem w kategoriach religijnych, niezmiennym i ponadczasowym jest to, że wszyscy ludzie są stworzeniami Bożymi, są powiązani z Panem Bogiem, z Absolutem. Natomiast w aspekcie psychologii niezmiennym jest dążenie człowieka do stworzenia dla siebie godnych warunków życia i rozwoju z uwzględnieniem zmiany pojmowania określenia "dla siebie". W starożytnym Rzymie inaczej pojmowano status niewolnika, inaczej człowieka wolnego. Nie było żadnego obowiązku zapewnienia niewolnikowi warunków rozwoju, w przeciwieństwie do patrycjusza rzymskiego mającego to prawo zagwarantowane. Podobnie jeszcze dzisiaj można to zaobserwować w Afryce, gdzie wśród ludów pierwotnych pojęcie własnej osobowości i wolności odnosi się do danego osobnika, niekiedy do jego rodziny lub plemienia, nie zaś do innych. Reasumując, prawda absolutna istnieje, jest ona ponadczasowa i niezmienna. Zmieniają się jedynie zachowania ludzkie, ale i tu możemy wyróżnić dwa stałe dążenia: związek człowieka z Absolutem oraz pragnienie stworzenia jak najkorzystniejszych dla siebie warunków życia i rozwoju. Tymczasem obecnie obserwujemy proces relatywizacji podstawowych prawd. W momencie, gdy jakieś twierdzenie ustawione jest relatywnie, jest zależne od relacji, w jakich jest przedstawione, przestaje być prawdą. Relatywizowanie prawdy eliminuje ją z publicznego życia społecznego, prowadzi do usunięcia spod nóg człowieka, bądź całych społeczeństw, podstawowych fundamentów życia i działania. Ale lansowany obecnie model "społeczeństwa otwartego" opiera się właśnie na istnieniu wielości prawd. Jak w tej sytuacji należy odnieść się do owego wzorca społeczeństwa otwartego? Aby móc odpowiedzieć na to pytanie, musi Pan ów model precyzyjniej określić. Co rozumie Pan pod pojęciem społeczeństwo otwarte? Kar! Fopper w swojej fundamentalnej pracy "Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie" pisał: Społeczeństwo magiczne, trybalne, czy też kolektywne będziemy odtąd nazywać społeczeństwem zamkniętym, a społeczeństwo, w którym jednostka ma prawo do osobistych decyzji - społeczeństwem otwartym. Trzeba stwierdzić, że nigdy w przeszłości nie było społeczeństw zamkniętych, wszystkie społeczeństwa były społeczeństwami pluralistycznymi, tylko stopień pluralizmu był bardzo zróżnicowany. Inny w życiu plemiennym, 242 w gospodarkach naturalnych/ inny w społeczeństwie wchodzącym w XXI wiek. Popper popełnił błąd historyczny. Nie ma i nie było społeczeństw zamkniętych, chyba że założymy autentyczność opowieści o Robinsonie Crusoe, ale też tylko do pewnego stopnia, bo i Robinson styka się w końcu ze społecznością tubylczą. Każda najmniejsza grupa, nawet rodzinna, jest grupą otwartą. Na przestrzeni czasu zmienił się tylko stopień pluralizmu. Ale w minionych epokach i latach społeczeństwa były bardziej dogmatyczne. Nie używałbym pojęcia "dogmat". Odnosi się ono do płaszczyzny religijnej, teologicznej. Dogmat wiąże się z przekazem wiary, jest to jakiś przekaz Boży. To my dopiero z niego musimy wyprowadzić obowiązujące nas prawdy. Jest to więc słowo Pana Boga, a nie nasze, w swojej istocie najbardziej prawdziwe i niezmienne. Natomiast życie społeczne jest płynne, co nie oznacza wcale, że nie jest prawdziwe. Bazą życia społeczeństwa jest przekaz racjonalny i historyczno-tradycjonalny, wobec tego nie można używać w odniesieniu do prawd istniejących w egzystencjalnym życiu społecznym pojęcia dogmatu. Prawda w życiu społecznym nie jest prawdą dogmatyczną? Tak. W życiu społecznym nie ma twierdzeń dogmatycznych, ale to nie oznacza, że w życiu społecznym nie ma prawdy absolutnej. Jeżeli dokona Pan opisu mechanizmów, jakie rządzą życiem społecznym Polski dziś lub w dowolnym momencie zeszłego dziesięciolecia, to w zależności od tego, jak dokładny był to opis, będzie Pan usytuowany bliżej bądź dalej wobec prawdy. Natomiast zbliżenie się do prawdy absolutnej nie oznacza wcale, że jest to prawda dogmatyczna. Jest to pomieszanie kilku porządków, w innej płaszczyźnie funkcjonuje bowiem prawda absolutna, a w innej dogmat wiary. Zmienność życia społecznego powoduje, że ocena pewnych jego elementów ulega przekształceniu. Co to znaczy? Demokracja w Polsce szlacheckiej była przykładem rozwoju regresywnego w przeciwieństwie do Anglii, gdzie proces ten miał charakter progresywny. "Złota wolność" szlachecka okresu saskiego była zafałszowaniem idei demokracji. To nie była wolność, ale samowola. Za czasów Polski komunistycznej również mówiło się o demokracji, ale cóż to była za demokracja? Była zaprzeczeniem autentycznej demokracji, był to okres zwykłej niewoli. Tylko w miarę postępu i rozwoju świadomości o właściwych mechanizmach żyda społecznego można poszerzyć pojęcie życia demokratycznego w porządku pojęciowym, intelektualnym i egzystencjalnym. Gdyby nie było postępu intelektualnego, moralnego i naukowego, życie uległoby skostnieniu. 243 Ale do czego ma prowadzić postęp? Ku jak najpełniejszemu rozwojowi, we wszystkich dziedzinach życia, naturalnych i przyrodzonych praw osoby ludzkiej. Młodzież bardzo wyraźnie dąży do tego, co się nazywa wolnością, ale należy zadać sobie pewne pytania. Pierwszym i zasadniczym jest: co to jest wolność? Pytania następne nasuną się same: jakie są wyznaczniki wolności, jaki jest zakres wolności, gdzie są granice wolności? Na wszystkie pytania trzeba umieć odpowiedzieć, bo wolność nie jest samowolą, bo wolność nie jest niczym nie ograniczona. Na Zachodzie to już nie jest konsumowanie wolności, czym pragnie się tłumaczyć pewne zachowania, to jest nieustanne degradowanie wolnośd. Weźmy najdrastyczniejszy przykład, mianowicie wolność seksualną. Prowadzi ona do tego, że człowiek zatraca swój charakter osobowy, staje się wyłącznie rzeczą, narzędziem, towarem na sprzedaż. Jeżeli traktujemy człowieka jako wartość samoistną, najwyższą w naszym życiu doczesnym (nie mówię tu oczywiście o Panu Bogu, jako wartości nadprzyrodzonej), to jakże można handlować człowiekiem? Jakże można handlować tym, co jest jednym z najistotniejszych obszarów życia ludzkiego - miłością? Jest to samowola, jest to degradacja człowieka, który sam czyni z siebie niewolnika, niewolnika pieniądza, niewolnika alkoholu, niewolnika zmysłów. Czy prawo do narkomanii jest wolnością? A przecież na Zachodzie toczą się o to walki polityczne i argumentuje się, że narkomani mają takie samo prawo do odurzania się, jak miłośnicy innych używek. Muszą być tu postawione wyraźne granice wolności. W momencie, gdy coś likwiduje osobowość człowieka, to tym samym zagraża jego istnieniu. Podejmując takie kroki wkraczamy w sferę zarezerwowaną dla innego człowieka. Jak dokonać tego, nie przekraczając granicy tolerancji? To nie zależy ani od Pana, ani ode mnie. Jest to związane z tym, jak te osoby rozumieją tolerancję i jej granice. Tolerancja jest pojęciem prawdziwym, ale nie dogmatycznym, nie można jej granic ustawiać dogmatycznie. Inna jest granica dla trzyletniego bobasa, inna dla siedmiolatka, a zupełnie inna dla dwudziestoletniego młodzieńca. Czyli względność pojęć... Walcząc z relatywizmem sami dokonujemy takich działań. Nie. Mówiłem już, że w stosunku do konkretnych sytuacji egzystencjalnych nie możemy przenosić określeń z innego wymiaru. Istota tolerancji zawsze jest taka sama, natomiast problematyczny staje się jej zakres, który musi się zmieniać. Mimo płaczu i buntu, nie pozwoli Pan trzyletniemu bobasowi wtykać palców do kontaktu. Nie złamią Pana nawet krzyki dziecka: "Nie toleruje się mojej 244 wolności". A w imię czego ma się ją tolerować? W imię głupoty, braku doświadczenia? Do wolności trzeba dorosnąć, ale jak w takim razie przekonać kilkunastoletniego, czy niekiedy kilkudziesięcioletniego bobasa, żeby nie wtykał palców do kontaktu, że jeszcze nie dorósł do wolności? Tylko racjami rozumowymi bądź racjami egzystencjalnymi. Jeżeli dysponuje się odpowiednią wiedzą w wielu płaszczyznach, filozoficznej, antropologicznej, medycznej, to można wyjaśnić mu, jeśli już nie jest za późno, że narkomania nie może być tolerowana, że nie rozwija ona człowieka, a prowadzi do jego degradacji. A posługując się racjami egzystencjalnymi musi Pan wskazać przykłady: Patrz, on też to robił, będziesz tak samo wyglądał za parę lat, a można żyć inaczej, zobacz, spróbuj. j To jest zakres zachowań dość ograniczony i mało skuteczny. Nie można podjąć ) energiczniejszych działań? W momencie, gdy zaczyna Pan kogoś zmuszać, jest to już wyraźne ograniczenie wolności. Chyba, że wymaga tego, ze względu na następstwa, sytuacja. A co można zrobić, gdy to rządzący - tak jak ten bobas - nie wywiązują się ze swoich obowiązków? Współczesna filozofia społeczna i socjologia ogólna stwierdzają, że dla bytu ludzkiego i społecznego podstawowymi warunkami ich istnienia jest zapewnienie warunków życia i rozwoju. Chodzi przede wszystkim o zaspokojenie podstawowych potrzeb żywnościowych i mieszkaniowych. Filozofia społeczna nurtu obiektywistycznego formułuje prawa rządzące życiem społecznym. Jedno z nich mówi, że celem każdego społeczeństwa, a szczególnie społeczności państwowej, jest umożliwienie każdemu z jego członków jak najlepszych warunków życia i rozwoju. Następna zasada mówi, że podstawowymi warunkami rozwoju osoby ludzkiej są dobra materialne. Dobra te w zasadzie są wspólne i służyć winny wszystkim. Społeczeństwo winno dbać o to, aby nikomu ich nie brakowało. Jeżeli zatem struktury sprawujące władzę, na każdym szczeblu zorganizowanej grupy społecznej, nie stwarzają najlepszych warunków rozwoju osoby ludzkiej i nie zaspokaja jego podstawowych potrzeb, to nie wywiązują się z ciążących na nim obowiązków. Powinny zrezygnować ze sprawowania władzy. Tymczasem cała polityka gospodarcza i społeczna Polski nie jest nastawiona na potrzeby człowieka, a na realizację jakichś zamiarów politycznych. Dla rządu Buźka ważniejsze jest jak najszybsze wejście do Unii Europejskiej, niż zaspokojenie społecznych potrzeb. 245 Zwolennicy integracji europejska twierdzą, ZŁ. zwolennikiem Unii Europejskiej jest Jan Paweł II. W tym celu przypominają Jego słowa z polskiego parlamentu na ten temat. Ale czynią to bardzo wybiórczo. Przytaczają tylko niektóre Jego słowa, pomijając inne. Tymczasem w Gnieźnie w czerwcu 1997 roku, Jan Paweł II zwracając się do prezydentów siedmiu państw Europy wyraźnie powiedział m. in.: Do prawdziwego zjednoczenia kontynentu europejskiego jeszcze daleka droga. Nie będzie jedności Europy, dopóki nie będzie ona wspólnotą ducha. (...) Zrąb tożsamości Europy jest zbudowany na chrześcijaństwie. Kiedyś Jac^ues Delors zwrócił się do słuchaczy z pytaniem: - Co państwo chcielibyście przekazać swoim dzieciom - Europę, która jest kolebką wartości i świadectwem prawdziwej kultury, czy Europę, gdzie celem każdej rodziny będzie druga lodówka, trzeci telewizor i któreś z rzędu auto w rodzinie7 Delors tak odpowiada na postawione przez siebie pytania: Jeżeli w najbliższych latach nie uda się dać Europie duszy, duchowości i sensu życia, to nie pozyje ona długo. Stosowane ostatnio eksperymenty prawne z dopuszczalnością aborcji, eutanazji i klonowania ludzkich embrionów niebezpiecznie zwiastują, że idzie ku wyeliminowaniu Europy chrześcijańskiej. Obawiam się również o przyszłość naszego rolnictwa w takiej Europie. Strategiczne uwarunkowania polskiego rolnictwa ujęte zostało w nożyce polityki monetarnej i zmiany podaży pieniądza i polityki fiskalnej i zmiany w wydatkach rządowych. Od 1939 roku kolejno okupanci kraju, następnie ideowo realny socjalizm, a obecnie tak zwana gospodarka rynkowa zmienia polskich rolników w nędzarzy. Europejska Wspólnota Gospodarcza to twórcza myśl zmierzająca do tego, aby kraje wysoko rozwinięte sterowały swoją gospodarką, porządkowały i poszerzały rynki, dbały o rentowność swoich artykułów, stosowały cła, zapory i embarga. Obecna Unia Europejska to potęga nie słabsza od militarnej. Może zniszczyć gospodarkę niechcianego kraju. Gałęzie przemysłu i handlu będą łączyły się w korporacje i koncerny, aby nie ulec zalewowi obcych towarów. Skapituluje drobna wytwórczość, która nie wytrzyma konkurencji. Stanieje sita robocza, wzrośnie bezrobocie i bieda. Nasze rolnictwo też nie wytrzyma konkurencji. I choć mamy potencjał ziemi, pracowitych rolników i zdrową żywność, będziemy musieli ustąpić przed produkującymi taniej i dużo. Na małych obszarach ziemi polski chłop nie przeżyje, dlatego musi zmienić się struktura wsi. Ziemię wezmą bogaci, być może z zagranicy. Czy można temu jeszcze zaradzić? Wyjściem z tej sytuacji jest zmiana polityki monetarnej, ale nie tylko. Zastanawiając się nad ustępstwami państwa w swojej suwerenności należy uwzględniać dwie sprawy. 246 Pierwszym warunkiem jest szanowanie dobra osoby ludzkiej. Czy dobru człowieka służą, tak ostatnio nagłaśniane, tzw. "małżeństwa kochających inaczej"? Nie, i dlatego trzeba je odrzucić. Po drugie, trzeba rozpatrzyć jak duże ustępstwa może uczynić państwo w stosunku do wspólnot społecznych żyjących w tym kraju. Należy określić, które wspólnoty są decydujące w życiu kraju, czy można umniejszać ich suwerenność i w jakim stopniu. Szukając właściwego dla Polski modelu państwa musimy wziąć pod uwagę rzeczywistość jaka nas otacza tu i teraz. Po pierwsze, każda działalność człowieka wierzącego - jak już mówiłem - musi być zakotwiczona w Bogu. Dotyczy to wszystkich relacji osobistych i społecznych. Do ich realizacji Bóg daje nam nadzwyczajne siły umożliwiające spełnienie tych naszych zadań doczesnych. Posiadają j e'wszyscy ludzie, także politycy. Powinni oni nauczyć się wykorzystywać te siły-cnoty w celu realizacji dobra wspólnego. Takim dobrem wspólnym jest właśnie państwo czyli zjednoczenie ludzi zorganizowanych na danym terenie przez władzę, która realizuję jakiś określony cel publiczny. Każde państwo posiada podwójny charakter - z jednej strony jest wspólnotą społeczną, a z drugiej organizmem. Ludzie są nosicielami społecznej infrastruktury państwowej, kształtują tkankę kontaktów społecznych. To z ich wysiłków powstają wzajemne współzależności i działania zbiorowe. Razem wszyscy tworzą państwo. Określenie dobra wspólnego, jak i jego trafne i bezpieczne urzeczywistnienie wymaga zgodnego ukierunkowania oraz kompetentnej władzy. Sprawowanie władzy i organizacja życia społecznego znajdują wyraz w trzech dziedzinach - stanowienia i ochrony porządku prawnego, odpowiedzialności za oświatę i wychowanie obywateli oraz organizację społecznej ekonomii, czuwanie nad jej rentownością i sprawiedliwym podziałem. O suwerennym państwie można mówić tylko wtedy gdy sprawuje kontrolę nad tymi trzema dziedzinami. Jeżeli chcemy zachować niepodległy byt Polski, to granice ustępstw w zakresie naszej suwerenności powinno być bardzo małe. W czasach obecnych obserwujemy ewolucję zmierzającą w kierunku zmniejszenia suwerenności poszczególnych państw ze względu na dobro wspólne rodziny ludzkiej, Problemem jest gdzie znajdują się granice niezależności, należy to otwarcie przedyskutować z innymi narodami. Jednak to nie mogą być takie ustępstwa, jakie próbuje nam narzucić Unia Europejska. Rząd polski nie może zgodzić się na utratę niepodległości. Nota o autorze wywiadu PIOTR BĄCZEK - dziennikarz. Od końca lat osiemdziesiątych współpracownik podziemnej prasy młodzieżowej. W "oficjalnym obiegu" debiutował w 1991 r. Autor kilkuset artykułów, publikował m. in w dzienniku "Nowy Świat", w "Najwyższym Czasie", "Naszej Polsce", "Gazecie Polskiej", "Myśli Polskiej", "Antyku", "Ładzie", "Tygodniku Centrum", "Polsce Dzisiaj". Od 1996 r. współpracownik i redaktor dziennika "Głos". Od 1999 r. pełni obowiązki redaktora naczelnego tygodnika "Głos". W 1993 r. opublikował W prawo marsz!, wywiad-rzekę z Romualdem Szeremietiewem, wiceministrem obrony narodowej w rządzie Jana Olszewskiego. 249 Opis ilustracji Str. 13 1. Autor w mundurze orkiestry szkoły podstawowej. Rok 1933. 2. Kamienica w Wilnie przy ul. Piwnej (obecnie ul. Daugszos), gdzie autor mieszkał z rodzicami i babcią. 3. Siostra Rajmunda, nazaretanka (przed wstąpieniem do zakonu Anna Kukolowicz), zamordowana l sierpnia 1943 roku w Nowogródku przez Niemców, beatyfikowana przez Ojca Świętego Jana Pawia II w Rzymie 5 marca 2000 roku. Ciotka autora. Str. 31 4. "Krzyż Ponarski" wzniesiony na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie dla upamiętnienia Polaków z Wilna i Wileńszczyzny wymordowanych przez okupantów podczas II Wojny Światowej. Str. 36 5. Panna Monika Gudialis, Litwinka współpracująca z ZWP Poniewież, zima 1943. Str. 41 6. Sabina i Maria Kalinowskie (za nimi autor oraz Ferdynand Łukszo "Ferdek", "Fed"). 4 stycznia 1944. 7. Zosia Matusiewiczówna "Izabella", Staszek Kulesza "Walter", "Wiktor", "Eskula" i Staszka Romanisówna. Pożegnanie ze Staszkiem Kulesza udającym się do oddziału partyzanckiego. Wilno, początek 1944. Str. 60 8. Autor idzie z ks. prof. Józefem Wojtukiewiczem na spotkanie z Kard. Augustem Hłondem, Prymasem Polski. Al. NMP w Częstochowie, lato 1945. Str. 86 9. Ślub autora z Teresą Marią Bogdanowiczówną w kościele Św. Krzyża. Łódź, grudzień 1946. 10. Ksiądz Prymas w miejscu odosobnienia w Komańczy. Rok 1956. Str. 107 11. Podczas kolacji u Księdza Prymasa. Lata 70-te. Str. 133 12. Po uzyskaniu magisterium na Uniwersytecie Łódzkim. Od lewej: N.N., Teresa Maria Kukolowiczowa, Kazimierz Kąkol, N.N. i autor. Jesień 1948. Str. 147 13. W Stoczni Gdańskiej przed rozpoczęciem Mszy Sw. W pierwszym rzędzie od lewej: autor, Anna Walentynowicz i Lech Wałęsa. Sierpień 1980. Str. 162 14. W gmachu sądów czekamy na orzeczenie w sprawie rejestracji NSZZ "Solidarność". Warszawa, 10 listopada 1980. (Copyright by Bruno B.) 15. W jasnogórskim refektarzu z Lechem Wałęsą i ks. bp. Bronisławom Dąbrowskim. Styczeń 1981. Str, 167 16. Delegacja NSZZ "Solidarność" u Ojca Świętego. Watykan, styczeń 1981. (Copyright by Arturo Mari, L^ssen/atore Romano) 17. Prezentacja darów dla Ojca Świętego. (Copyright by Arturo Mari, L' Osservatore Romano) Str. 169 18. Wręczanie darów Ojcu Świętemu. (Copyright by Felici, Pontificia Fotografica) Str, 190 19. Delegacja "Solidarności" u Księdza Prymasa. Obok Gospodarza - Lech Wałęsa, pierwszy z lewej - Marian Jurczyk, na pierwszym planie tyłem - autor. 29 marca 1981. 251 Str. 197 20. Manifestacja przed gmachem sadów po zarejestrowaniu NSZZ "Solidarność" Rolników Indywidualnych. Przemawia Jan Kuiaj. Warszawa, 12 maja 1981. 21. Z Janem Kulajem w drodze do Bydgoszczy na posiedzenie KKP NSZZ "Solidarność". W pobliżu zajazdu "Kujawy" koło Torunia, 21 marca 1981. Str. 207 22. W Lublinie na zjeździe lubelskiego regionu "Solidarności". Lipiec 1981. 23. Byli tam także m.in. ks. prof. Albert Krąpiec, prof. Jerzy Kłoczowski i Czesław Miłosz... Str. 210 24. Na plebanii u ks. kanonika Henryka Jankowskiego po jednym z posiedzeń Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność". Obok Autora stoją m. in. ks. Alojzy Orszulik, ks. Henryk Jankowski, Lech Wałęsa. Gdańsk, jesień 1980. 25. - Lechu, co oni wygadują? - Panie! Oni... Sobota, 12 grudnia 1981, ok. godz. 19.00 (podczas ostatniego posiedzenia KK NSZZ "Solidarność"). Str. 217 26-28. Nocna rozmowa z Ojcem Świętym. Watykan, 1983. Str, 219 29. "Aktualna sytuacja społeczna i gospodarcza w Polsce", wykład autora w Bibliotece Polskiej w Paryżu. Grudzień 1987. Str. 222 30. Rozwiązanie "Solidarności Walczącej" i zamknięcie jej działalności. Od lewej: prof. Andrzej Wiszniewski, Kornel Morawiecki i autor. Warszawa, lipiec 1991. Str. 247 31. Na skromnym poczęstunku po ślubie naszej córki, Marii Moniki Wandy, w rezydencji Prymasów Polski w Warszawie przy ul. Miodowej. Ksiądz Prymas z młodą parą i Matlq Marii. Kwiecień 1974 r. 32. Państwo Teresa i Romuald Kukołowiczowie. To już XXI wiek... 33. Identyfikator Teresy Marii Kukołowiczowej, żony autora, prawnuczki Marii Konopnickiej, ze zjazdu rodziny Konopnickich, Szklarska Poręba, grudzień 1998 r. 252 Dokumenty 253 Opis dokumentów l. Uchwala Prezydium Rządu PRL z 24.IX.1953 r. "o środkach zapobiegających dalszemu nadużywaniu funkcji pełnionych przez ks. arcybiskupa Stefana Wyszyńskiego". W prawym dolnym rogu dokumentu, który mial stanowić formalną podstawę uwięzienia Prymasa Tysiąclecia, widoczna Jego odręczna notatka sporządzona w noc pozbawienia wolności: Powyższe przeczytałem /+Stefan Kard. Wyszyński / Prymas Polski l Wwa 25.IX.1953. 2a. Pierwsza strona spisu rzeczy I części "Katolickiej etyki społecznej" ks. dr. Karola Wojtyty (zachowanej bez strony tytułowej, a zatem bez nazwiska autora i tytułu); nie podano ta miejsca i roku wydania książki - powielonej poza kontrola komunistycznej cenzury. 2b-c. Strona tytułowa II części "Katolickiej etyki społecznej" ks. dr. Karola Wojtyły oraz jedna ze stron spisu rzeczy ("Zagadnienia etyczne związane z podziałem dochodu narodowego") 3. Z "Zapisków więziennych" Stefana Kardynała Wyszyńskiego. 30.XI.1955 r. 4. Przepustka Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego wydana w Stoczni Gdańskiej na nazwisko Romualda Kukolowicza - "eksperta d/s Kościoła". 5. Wydana przez Strajkowy Biuletyn Informacyjny ulotka z 27.VIII.1980 r. z Orędziem Ojca Świętego do Prymasa Polski. Ostemplowana pamiątkowymi pieczątkami komitetów strajkowych z Gdyni. 6. Pismo Prymasa Polski z 30.VIII.1980 r. o wysłaniu do Gdańska delegatów i o celu ich misji. 7. Sporządzona przez autora 3.IX.1980 r. analiza trzynastu numerów Strajkowego Biuletynu Informacyjnego. (2 wersje) S. Datowane 10.IX.1980 r. "Sprawozdanie z działalności - w dniach 29-31 sierpnia 1980 r. - zespołu mediatorów między Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym w Gdańsku a Komisją Rządową PRL - wysłanych przez Jego Eminencję Księdza Prymasa w imieniu Episkopatu Polski". (9 stron) 9. Zaświadczenie wydane 7.X.1980 r. przez Sekretarza Episkopatu Polski Ks. Bpa Bronisława Dąbrowskiego, wyrażające zgodę na wejście Romualda Kukolowicza, Jana Mędrzaka i Stanisława Tyszkiewicza w skład doradców Zespołu MKZ NSZZ "Solidarność" w Gdańsku dla opracowania ustawy o związkach zawodowych. W prawym dolnym rogu potwierdzenie odbioru pisma przez przedstawiciela strony rządowej prof. Sylwestra Zawadzkiego. 10. Karta wstępu na sądową rozprawę rejestracyjną NSZZ Rolników Indywidualnych "Solidarność", 12.Y1981 r. 11. Upoważnienie wystawione autorowi 24.XII.1981 r. przez płka Juliusza Petrykowskiego, zastępcę Dyrektora Centralnego Zarządu Zakładów Karnych, w sprawach związanych z pomocą niesioną przez Episkopat Polski osobom uwięzionym lub internowanym. 12. Sporządzone 31.1.1982 r. sprawozdanie autora z wyjazdu do ośrodka dla internowanych w Iławie 30.1 tegoż roku. (5 stron) 13. Ekslibris wykonany przez jednego z internowanych i podarowany autorowi. 14. Tak działała "Poczta obozowa Uherce". Autor rozdał internowanym w Uhercach obrazki Najświętszej Panny Łaskawej (awers); ci zaś oddali niektóre z nich, ale już podpisane, co ułatwiło sporządzenie wykazu internowanych w poszczególnych obozach (rewers). 15. Upoważnienie wystawione 24.Y1982 r. przez Sekretarza Episkopatu, z prośbą do władz celnych o wyrażenie zgody na przeniesienie przez autora "paczki z przemówieniami Ojca Świętego Jana Pawia II o N.M.P, przeznaczonymi dla Biskupów Polskich". 16. Zaświadczenie wystawione 21.VII.1982 r. przez Sekretarza Episkopatu autorowi, który "udając się do Rzymu przewozi pismo urzędowe Sekretariatu Episkopatu Polski skierowane do Sekcji Polskiej przy Sekretariacie Stanu w Rzymie". 254 ""i ."".- . Kaflowa. ttnla"..X--l.":.fl^^L-.195 ''.'• l . . łl? . • . ' - j URZĄD.RAW MINISTRÓW ^^ ^^ ^ | ys^.f//-'./^ J?o.la3eiej RzecaypoapoUtłi ŁaAówj S » Aula 24 wrześni* 1955 roku Sr, 700/5? l • O środkach zapobiegająoyoa dalszemu nad.uzyiia.alu funkcji | pellil.oaych. przei ks. arcybiskupa. Stefana wyazyaakiego. \ .y oparciu o po»t«floi»l«ala. Konatytucji PolakJL«j i ' Bz»o27poapolite,} lAidonoj o "a»duż7i»antu łiolaorfoŁ •uaii»aU .- - , .i wyanani& Ala oal4i» goAząpych. » l-atereay Polalciłj BztoaypoBpo- litaj Lu&oi»»j" /art.7 p»5/ lak rówiiet zgoAnl» a załoiiaaiaffli | D«tar»tu z Ania 9 lutego 1955 r« oraz Zaiaa&zanlA Prazeaa Bady ; Miniatrów « oprawia wyfconani.a Dakretu o obsadzaniu iudłona^on \ atanonisk kodotelnycn/S l/ • l Pr»2^diuai Raąilu poataAawia: | Ma ataitelt'uporoa^ywgo fia&uż-ywaola przez Ics.aro-yblalcupa | Stefana Wyszyńaliiago piastowaflyoh przez niego tulAcji | ; jl Btanowtalt icosolalnyob ala celtf» goteaoyoU W inirrasy | ^. ; . Polaleiaj'Bz»oa-ypoapoH.taj LuAomaj, osłaJoiaalA l patro-' i ao««al& poczynaniom naruazająaya obowlazująoa ustawy | l zarządzania, władz p&natwołrych & równooześnie ai»jao'ya i niepokój i godząc-yn « ledno^d apo łącz eaa twa poialciego i w obliczu zakusów Ba nienaruszalność granic Rzeo27 - l pospolite,) Ludonej l - zak&z&iS Ica.areyblflk.upoiiłi Stetaaowl. WyszynBitienu '' wykonywania (unkoji wynik&jąoyoh z piaatowanyoa \ przazań" dotąd stanowisk IcoBoiBlayoh. ^ , ; Celem zapobieżenia dalazyn azkodom wynikającym | z wyżej wymienionej działalnoźoi kfl.aroyblakupa Stefana' | WyazyńalEiego zleca alg właściwym organom państwowyB l dopilnowani* natychmiastowego opuszczenia przez niego . | miasta Warszawy l zattieazkaflia w wyznaczonym klasztorze l baz. prawa opuszczania tego klasztoru aż do nowego | zarzad.ze.ala władz. . | Za zgodność: SZE? UBZEDU a&DT BSinSTROW / UZIMiyz MIJAl.-aiMISTSa/ <9 . / /• ,' ^. ••C < / '/' f<»t»y>'^t, /7Mnie danego społftczeń-strwa, a deugte j za i sfcrc i,y yrzeatrzegania ich •prawie dliwych uprawnień ...................str.4? 256 Ks. Dr Karol ^oSt-yla I» I O X A EStKA. 8 P O ŁYCZKA. 0%ęŚÓ II •« RlCE&gółowa •'l ^ y lt Z a s?ys.cc rraez ekonomistów. Niebezpieczeństwo związant 7. procc.-item. S&Aania państwa, 258 Z "Zapisków więziennych" Stefana Kardynała Wyszyńskiego: 30 XI 1955 Drukując w swoim organie najrozmaitsze inwektywy pod adresem Prymasa, pan Piasecki uważał za stosowne zgtosić się do mnie w przeddzień mojego aresztowania i dać wyraz opinii, że "proces w widoczny sposób oszczędza Księdza Prymasa". Snuł z tego optymistyczne wnioski na przyszłość. Prosił nawet wtedy bym nie podejmował w najbliższym czasie żadnych wystąpień i bym go przyjął w sobotę najbliższą. W tym samym czasie, gdy toczył się bolesny proces biskupa Kaczmarka, Słowo uważało za możliwe ogłosić artykuł księdza Wacława Radosza, kapłana diecezji kieleckiej, pt. Po sześciu dniach rozprawy (21 IX 1953). Jest to wyczyn typowy dla sprawy, co "polityka trwogi" może zrobić z ludzi. Ksiądz Radosz przyznaje, że ślubował posłuszeństwo i szacunek "nie tylko mojemu ówczesnemu kon-sekratorowi, ale i jego następcy, zasiadającemu dziś na ławie oskarżonych, księdzu biskupowi Czesiawowi Kaczmarkowi". To nie przeszkadza księdzu Radoszowi godzić w Pasterza, który bronić się nie może. To nie przeszkadza pismu, które uważa się za katolickie, ogłaszać napaści na oskarżonego biskupa, jeszcze przed wydaniem wyroku sądowego, a więc wpływać ujemnie na kierunek tego wyroku. Coś równie bolesnego w swej ohydzie trudno jest sobie wyobrazić. To samo Słowo w okresie procesu biskupa Kaczmarka nasiliło swe łamy artykułami pisanymi, a przynajmniej podpisywanymi przez księży. Nawet tak trzeźwi ludzie, jak ksiądz Eugeniusz Dąbrowski i ksiądz rektor Józef Iwanicki z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, nie widzieli nic niestosownego by ogłaszać swoje "wywiady" z wysłannikami redakcji, pań passu z publikacją całych kolumn sprawozdawczych z procesu. W takiej "atmosferze prasowej" ukazały się w Słowie Powszechnym na pierwszej kolumnie kolejno: Komunikat Prezydium Rządu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, Deklaracja Episkopatu Polskiego, Wybór Przewodniczącego Episkopatu i Oświadczenie Wicepre zesa Rady Ministrów Józefa Cyrankiewicza (29 IX 1953, wtorek). Dalsze wypowiedzi redakcji Słowa były oslonione wykładami na temat praw i obowiązków katolików postępowych w państwie: a głównie mobilizowano księży do wypowiedzi na temat obrony Ziem Zachodnich, jak gdyby właśnie w tym czasie były one szczególnie zagrożone. Tymi argumentami - obrony Ziem Zachodnich - odpowiada Słowo wszystkim, którzy poczuli się zaniepokojeni sytuacją Kościoła wytworzoną po 25 IX br. (Słowo, 2 X 1953, artykuł pt. Deklaracja Episkopatu i wrogowie Polski). Słowem, to co było istotne w niepokoju świata katolickiego w Polsce, zostało przemilczane, natomiast uderzono w wygodny argument, którego w tej chwili nikt nie podważał. Podobny wydźwięk miał artykuł księdza Stanisława Hueta - po Konferencji Episkopatu (Słowo, 3-4 X 1953) - który po raz pierwszy bodaj wylicza całą litanię biskupów polskich, biorących udział w Konferencji Episkopatu dnia 28 IX br. - zapewne dlatego, aby przekonać społeczeństwo polskie o tym, ilu biskupów jest na wolności. Podobnie na odcinek sytuacji międzynarodowej skierował cały problem wewnętrzny ksiądz profesor Czuj w swym artykule pt. Nie istnieje i istnieć nie może kolizja między nakazami wiary a społecznymi obowiązkami wobec narodu (Słowo Powszechne, 9 X 1953). Nawiasem można dodać, że taki tytuł można wybaczyć patrologowi, ale socjologowi i moraliście zapewne nie uszłoby to na sucho. Autor przejął się widocznie propagandą zagraniczną, gdyż pisze o "rozsiewanych fantastycznych plotkach, czy najczarniejszych horoskopach na przyszłość". Zapewne propaganda ta otrzymała obfity żer dla swych wywodów, wskutek posunięć Rządu. W połowie października Słowo przesunęło ciężar argumentowania na odcinek Frontu Narodowego. Rozpoczęło całą serię zjazdów i zebrań, od referatu Bolesława Piaseckiego "o włączeniu katolików polskich w budowanie Polski Ludowej" (Słowo Powszechne, 15 X 1953). Na tych zebraniach sprawa "wydarzeń dok. 3 259 kościelno-państwowych z ostatnich kilku miesięcy" była już tylko "fragmentem" na tle całokształtu poruszanych problemów. Nietrudno było jednak wyczuć, że ten fragment był istotną przyczyną ożywienia aktywności zjazdowej. Przy tej okazji naświetlono, niewątpliwie, zakulisy sprawy, nigdzie jednak nie wypłynęła ona w Słowie w pełniejszym naświetleniu. Zjazdy te były "przeglądem ludzi", którym chciano wytłumaczyć co się stało, i zapewne ich uspokoić. Oczywiście, wśród tych ludzi rolę afisza zawsze odgrywał ksiądz Czuj i jego satelici z Wydziału Teologii Katolickiej Uniwersytetu Warszawskiego. Dołączono kilku członków z Wydziału Teologii Katolickiej Uniwersytetu Jagiellońskiego i z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Stałym zjawiskiem na tych zjazdach zaczął być zespół profesorów z Seminarium Duchownego w Nysie. Przeważali na tych zjazdach księża, do których dołączano po kilku tzw. "działaczy katolickich", przeważnie pracowników żyjących z Paxu. W całym przeglądzie prasy nie znalazłem ani jednego śladu jakiegoś "ubolewania" z powodu tak bolesnych dla Kościoła wydarzeń, jak zniknięcie z widowni Prymasa. Odnosiło się wrażenie, że dla redakcji Stówa nic się nie stało godnego uwagi, co wymagałoby zajęcia stanowiska "katolickiego". Nie ma też ani śladu w przemówieniach księży: ich przemówienia są tak ujęte jakby ich nic nie obchodziło, co się stało z Prymasem Polski. Zajmują się wszystkim: wymyślają całemu światu, złorzeczą Adenauerowi, kardynałom niemieckim, mówią o fabrykach, o traktorach, o kukurydzy - natomiast uważny czytelnik Słowa nie znajdzie nic o ich stanowisku wobec gwałtownie usuniętego przedstawiciela hierarchii Kościoła. Czy istotnie ci księża nie próbowali pytać, prosić o wyjaśnienie, protestować - tego nie można ze Stówa wywnioskować. W ten sposób redakcja stworzyła dla "księży patriotów" najczarniejszy dokument świadczący o tym, do jakiego stopnia są niewolnikami lęku, kiedy już zatracili wrażliwość na to, co jest nakazem "katolickiej racji stanu". W Słowie z dnia 16 X 1953 ksiądz profesor Eugeniusz Dąbrowski ogłasza artykuł pt. Katolicyzm polski a sprawa Ziem Zachodnich dok. 3 (nr 245). Jest to stenogram z referatu. Autor fałszuje historię, gdy na przestrzeni siedmiu lat (1946-1953) nie widzi żadnych działań hierarchii polskiej na rzecz stabilizacji na Ziemiach Zachodnich. A przecież w międzyczasie zawarto "Porozumienie" (p. 3), przeprowadzono inkarnację duchownych, wznowiono Kapituły we Wrocławiu i w Olsztynie. Ksiądz Dąbrowski nie chce nic o tym wiedzieć. Znamienne: że w październiku 1953 roku zaczęto tworzyć przy Komitetach Frontu Narodowego Komisje duchownych i świeckich działaczy katolickich. Wchłonęły one Związek Bojowników o Wolność i Demokrację i intelektualistów katolickich. Te dwa ośrodki przestały istnieć dając życie nowemu tworowi. Ogłoszono długą listę prezydium i członków. Zaczęły wyłaniać się wojewódzkie Komitety. Bolesław Piasecki wygłosił referat wzorcowy pt. Aktualne zadania katolików polskich na tle Deklaracji Episkopatu z dnia 28 września br. (Słowo Powszechne, 24-25 X 1953); stał się on przedmiotem tzw. "dyskusji" na zebraniach wojewódzkich. W swym referacie pan Piasecki uważał za stosowne skarcić "odpowiedzialne środowiska katolickie" za to, że "okazały nie raz brak społecznej dojrzałości, brak realistycznej oceny rzeczywistości, której posiadanie stanowi zasadniczy warunek właściwego kierowania". Sobie przypisywał zasługę, że na "polityczną krótkowzroczność" kierowników "ruch społeczno-postępowy w Polsce odważnie i prosto zwracał uwagę" (j.w.). Referat p. Piaseckiego, który miął być wyrazem myślenia postępowych katolików, zawiera napaść na biskupa Kaczmarka i Prymasa Polski. Uważa, że Deklaracja wrześniowa Episkopatu "stwarza warunki do niepojawiania się zjawiska rozbieżności w ocenach spoleczno-politycznych między naszym ruchem a poglądami naszej hierarchii". Słowem, widzi hierarchię na podwórku Paxu. 260 • PRŁEfUSTtA Nr Ó00654' MIĘDZTZAKŁADOWTIOM. STRAJKOWI im, i »uwi,ko....9KQ/??^fi^&X ............................0^.^(2.^^ W?dx. Bt«DO»i»Ło , _-^^€2aL^/&.-.-^4.c/&e^ dat* (»d( dofc4 KOWY BIULETYN IFORMACYJNY BĘDZIE OJCA PRYMASA POLSKI S^^^^KA^tom^ W Na)cw' Moi Rodacy, ^•>s«^,*./i f', . ,,- - tu oglatnichJ»Bdnych dni jegiem F»Alai^((Rez jakie przechodsi Wioidotootei na le lematy nią schodzą z pierw.2ych*»«Ę3»a8i»fl^rogran>ów lelewizjt t radia. Modlę ax9. aby Episkopat Potoki ze swym Prymagom naleA zapairzony w Tę, kłóra dana jes! ku obronie na^Bao Narodu, móal równieii lym rażeń, dopoSc temu Narodowi w ciężkim zmaaa niu BIS o chleb powszedni, o sprawtedliwoAc społeczna l zabezpieczenie lego ntenamBzalnych praw do własnego tycia i rozwo)u. *">•-" Praekazulg łych kilka zdań podyktowanych potrzebą wewnatetna, " .. TGftfkITUla. W^rmi 11 ołA^ T-rn l l rl i.iitt.iin.iLi ; • " ^^"^.y^^.--.:-?^:^^^^*^:^^(r),^^ '°|KB^illBttrfii»lp» i blogosl^terisiwo 2 it»yrataa;ii\naj»fiakazej %^ai •- - ton Paweł II | 261 PRYM \S ro^ -.],. . ,;,.: ,:, " 3».».MW. P.T. Ki<(^»yx«lt»»ao»»y KoRłft Sta-«jko»»T Tr«Sł»t»i»t<» eptukopat; TPolaki, wwitifw*f w»»«Kau»fcaeo»»»»l.» 'irynoo* gYOi(»«t »yt««el<» w Pol»<9», ?ir»gali» vrvfcxysló »i< 4o rycto-lo^o iM»»»Ke««nAa »i»i<9<* «p<»ł<»c«»yc!h. » ty» |(' fe TF <^t»'n»np(rpvgi:,t» C 8 ''Sil B* tegłRiaAe-M?p, s S^ym^sRsj.-ys.ee 4!t»tapw^ &»>t t «sBBM»^[wasa»3» ^'swsawcsssi $ & *fr | • . , •tlEfesssajS^TCBA .aisac Jwi^ap.BS^ s ^«t»«<»* toi-;«a»i«,8?n»a:ag: ^d.^aasa $ a a^ww^-Bil- ^g' j / *QSt sa&^^A.fit1^^^1^. :»?^1^ : l ': *1«,'BłTT» •'^f^WTF^ 5^^'WTT .Ła«9alci S-ar«o«4< 1, Bklad Ul9dXJfiic.>lci«(lo««eo Koaltetu Stoni,pco««go • Gdw&cOcu oyraoonal ** ai tn»«o&w»,/ &aara«3 a»,Mu66a /SMiOa •» lB&.(r)l«ltta?oallt/ Stefan Izdebcicl. /i><»rt Ck^aia - doirr/ Jeray Xal«oil( /BtaczaU Pót&łoas - lc«dłub(.i«Leo/ Zt>omioa« Stetaa Ii^anaowalcl /?oft 8d»&»lEl • 6*»i(r)»»y/ Alina Pl.tóitonskł •r /plalęgotarlca/ ^(r)»ay i-ysybylalit /liubtawr - Aluaara/ •Taray SUtoraltl /Stoasala Raia,Maryo9rkl WoSaaoej - IWtttW/ Lech Sobt«e»»lt • /Slariropol • hiwssra/ TaA«u«a 8««ayig> /rafinsrla - tticbatk cl&eaUc/ Anna ?.'8lant.»ao'»l.os /Stocznia (/da^aka - epB«aoz/ norlaB WLśaimakl /Kloktroaoukat - a]L«k«l9k/ f»94»ta»o«« aagQO^ac4« proa« Prae«o4aleaący - 1'edeusz HaBoalsoU /prawnik, redaktor - WEK/ doo* Bpoatel»n OOTsaek AŁstoi-yŁ:/ te tłab.«?a(3«lga Stanisafcis /socjolog, ayeo.).aeuk,oi?g« orać,)? i aaraądzaaia/ ćoo« Tadauat Ko*alllt /eleonoalłtB/ te «al««««« KucByasn /akoooaieta/ agr AadPBej tfiolo»t«tfiifcl /akanoBiiata flr .Bohdaa oylAiBkt 7&l»toE?& «• KIE/ N awyolu <»kap /pysnaik «• KIX/ proftJaaea^ at8Bbro»lS2 /nra»nllc - UK/ ar f«a fitre»l«ok& /aoa^olog/ 266 2» Mi* 29 sierpnia bar., w piątols, p(r) »lse(r)pti»ws>niu spr;?,(r)e Ks.PryMstt I8Wj«2c«a ))««»3:«Młia S.a&iJ.aJl ?»j(r)«teawa«»,| EpiBkapatu Palclel. i. .Tej ' viy3&ssaa Są i-tóa^aka, •tełw gada. 22~fcl3t. ^ mehadaEącyeh w 8&ł«4 SafglajA »ć»i(i&iStei>a iai., &e w eiq@tt ,» ateut ttrssyaaaa ^powledź^ 2 Kwtia.t»tu SrotralB(r)(r)», 2»&46 t«4 resaaM^ w l fflmu w to^ •ftfiiłet«fiw«^« « alea^ełatt ^0 alnu-t później •(iwladeaana ai tne0a dni*, a Odoteiw, gdai(r) p@ {32-ayhyciu : naaaspr-Add uaalIŚEay al^ 5» KurU BiBkupiej celsia y.ratidBl.asyieriia Bif ICs.3-p.s-aA tOLuzaiM /Siekup Or«^,taUy j?.Bei4.»h»wia»«, z JEt^ynL mjn&iii.* x u«t»-l«ał««l Kielt^y •i|» ^wssiMi« et*aft»i Sic«Bt«^t«»a^«B •iy a lita*f«ae^e te^tMdjl anKBawwr tó«Ud(r)gy2 0^, &e j««t Mii sswsi »•««« •twiwAfi to* StiJi&f^KlwM^, A« •taM»«rm« &• •(Ot •tewi fimsiOBy^ tii« a-fciwaa «MnatoS«r «• t(y«t^pi«aaŁ», • (r)la»«M«NHtto ^t»m l, •^raale^liaay at»B»^ •te:l(iX«liw4d te miBuSw Ła<2y«itoalis^el» tate K 6it2«ik«ai ?3, 4«k i Ca3t»a^mi Z»«y»te a^wUw IB w Aseta TOtamisi Kici^tett l^ifjw-* %•»!»& cały e»« iB»<»s«g» yłyte MI t(r)p«ai» •tteat »«»«yw»(r) BMt nriLAł ge»d«c«i«^ci wass. •«te«gwdJaj|, « fe.(r)>tyafe wMCUto^s^ gaifctem&S., N» fi«4ta!>««l«Mi« za«łs>guj» r!5^ai(r)& epiefca j«X^ ywt»e«y3: MMS iwud., y.>6es.s» awa4ais»s«g<» gK»byttt w (Nteiri» X»*X«tt*d'«^HimM^L* tt/ 1 (' \ ^X/AA^\^^^^ 265 O » • » a w y n i. k; ó » 04 iiołloa drugloj wojny Platona j aaaosaa oas^&ó polaktłgc apo3t.»0»eńat-A'a aądaiła, i.4 pełna »oloo6ó i tfRttWKądaoU naszego aafodu aoś* roaaiaąó al§ « »yatku lcole3n»3 i»oli%, lct6ra ataar ' lub oaXabl Zaląael!" aadaŁwsU* S^Ue 0^89 8i»t»f(r)o il««a» twiNi K a Da8tQ9ai« tiydaraeaial fct&ifo »a»»Ły w BtappBtu U«ftą««9<» i"61t»» oteodtllly posa-osla poaai<»i»i»t»&oi apat(r)s«t«&»t»a» fapiniBfetwteaa tu aaalLza 3eat próbą «4««?«aaia ostatnich iisula-A 84«ni«& 4«fc6 'i^las««& owiae'«ją<^9a«ne* ^ 269 • 2 -^9fct6g< sgaM.iKg attltoMa«..l e^lut l: 1» 'SU1U roah. atra^o-ćy « .Poleca • liycu i as.crpnl.tt 1980 : aotea okre&Uó 4«du> dopisała r<»akoj< aas yraoująeyoh aa aoao-pafftyjaą, )»$(r)»fei?aŁŁ»wa%» g«?»»3-U;IW saKtey tefUław t« ,| «ł«<^ «lx Pol»s« »^Ba«|« daU ponadto 3Mieoay»lJBt9ge l ap«Aa(r)gC! | Uifitaaia «• atecay ogótu t»a?»ou.JQofa. gdy okoto 90^ robotników or«(>Ui « x'ot>9ł;oils.aai. Zitsaygno-««&)>• » PTOSTWU BtwU»ojl • sakolaŁotilia. aa ua»«XAi.a«&« 270 K-kaŁta^jSB i. •» Witym yAakia spo^sas&afta a»8» '•yaagiw eŁi»lłi dwt.rsegaiay(r) pi?se& aa^uś e dofcyeeąoya rtaltelego pra@agf$l%. leet aa og*I usiwłena przazi oeŁe polalcŁ(r) epoŁwaeAafrBO* astoaj*st "afciiopaa-»l8 traalyeh p«K8p8ict;y» ya>(r)fcs»1;«3t8< nŁa »twy%^» Syw^ te usuefeaalaala pudSst6» fcoftBalliBaygayelfc p?t»6teoaye&. ]ppi8»» tiarygaaaa •»ysnanlo»-a i bQ2wy<;naaŁo\se lub ase,la6yoaó8t>Mi«M --afaodnl.oh, gdale clira»*cl^a&4ski(r) ugrupowania poUtyciana woląi «eier«,!ą się x BarkslutoMkiBl. deat « Polsce cle de pt-mr^or. StacowUoby to aagroźaaie dla pokoju aewaętraasgo « kra^u ara« odabrBBzająey przyklad aia wszystkl.ch oassJeb «&«i»(S6«i « le<;6r?Bil ehe-y • afcray-a « palal ptótaeralclt i « nil?? M>«Bfi6oL preyjaololskił stosunU* W dflałalnotol alęilayaakŁadonyob koaitab^ni «U>«41co«o& ujawal.1.7 się t»fa^ko«90& ^oa6uX«tó'« pŁaoowyoo, •-' %t » iB6«li((»l»)Jąi 00 wyrażaŁo al.< 0$). » udcialo wg^eticich pi^«Łu fy&sss^ ucaeŁai. Gdańska c i';KS « Sfccoani. w Op«Jio»»nl.e, porządak, abetyc.s&c.Ss, pelae aabetpŁ&szeaiB ate^ątku w pGstaol sieissya. l Ufsądsa&y {>9«8tł>iijrsiyai« 8i« 272 H8 'W *x 09^1 Bpt^sss.itt Ot, *8«ens^«a •wsssatssi.atd o9»»os(r)w ftęstP01*? t9t0?(r)2 'SfWsS. 'a-yae^s&aso^y. s^waAs & mp^ssy, « wyssos •( »t9!»9tmso6 SEKRETARZ EPISKOPATU Znaki ER-721-6 00-2W Wauom, Alfa...-......21*10*.. •t. OzM-la ł, M. ».f»-«2 Zaświadczenie Sekretariat Episkopatu Polski wyraża zgodę, aby następujące osoby: Romuald iCUKOŁOWICZ, Jan KgDRZAK i Stanisław TYSZKIBiifICZ - weszły w skład doradców . Zespołu Kiędzyzakładowego Komitetu Założycielskiego Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego "SOŁI-DAJUIOSC" w Gdańsku dla opracowania projektu ustawy o Związkach Zawodowych. +-^SW^^T/Ł, ' Biskup Bronisław Dąbrowski Sekretarz Episkopatu 274 (c)Ą-O WOMEW6o^Kt «. /. ^J^P^W^i At. <3»n Ś •/--ST.,--*- .*. •& ."-.."• -y.gSi&i.ei^ssaoJ&Z oo-<5i| ^.ró»»aw«.: •, skrytfca po^s&wa ^ ^ Dla Ob-,., •i^fc^ o« salę/ar '252, ^^aiu.-iź/staali 10.00 w »prawlK"BSSZ Ksinilewł "SelicigrDaid-"1. S,:2 |S 3P.:: U.- :•;:, _.-_..,- »>• iiwiyol» v apralfach. •zwląiamyoh e poBOoą niorioną pr^ez EpiaŁopat Polaldl. UpotłBiŁnieniB ważne je»t łąozarŁe z dowodem oaobi»tyin, ."' / ^""'"/'j^fc"'!. rf»"S pŁk^JuU.way^PelSBylcowl&l ^ oiiainM w t, w-w«. ZMI, uwwi-aooo. rfofe. 12 275 . •!Si>ri»JjB^aiM|^g,,ijt •tąr^oNte ^.^^żff^ jŁi»,lg«piii^^ Stół 30 gtyBKftla i9ft2 irote w otexo t0-«4 «^4««łwll4«gr to uipEiwKin » 3aX»««i»» » lefc&w saMij*BJ<» •4 (.ru^a J:ater»w.»«y«b JK> tZ.d, 1981 apote, w «Si:2;»6»l,»$ A»a»'6«igrfl»»dl i R.autoiŁointaK. l.!yjJ«UJ» ai^. w to«'>xutu»i»l», •» vyisS3ss It-tAfJ «Ł<»a»» K4»iw»i» »S«»«»UE» •i, n» » yrit»dt*»iBi<» &». teNA >r«y»A»»i<»^A , ły^i*.* •i^l, i* 30.1.»>.»», K»w»Łai;.»o ^«r^ o«ób, » 2 I^ l«rwi»Łii;SBla(»<> «o iie«E»ŁtBŁi» • iaila»i,sf»ti ^Ba^d. n»?i»i (łkało 20 ?<> «S»«dLflMk 4te aw^itala « •róŁit»{y»Ł» /a^Riaato ai^ wra&^itf, i« »>KMt«a.i»l.>g M« wie &» ict^rt^ »»I>it«l«, MW* f3^» u^tff nisi in.fsawfceji «« iMł 'tei«fe| teMy««i«nEiteą «i«y»«ij iwt»UiŁAQf w»<».l &B »lae4« o &shEŁ« I»r€tóa3 j^«r««jr » tó.a t(»tt wfc^ty »i& t (r)iAł»<»» »twia»t swwAa w iiawteot"-iM», tt «•«•« M^ateotMl MtatefteiHi' w «ł«R iadABiąw. ar w««MUtty «•: iaBStotiliefc taKtir » »wtet.«a sw^ s%'tea»s la 8te«2« MMMI sasitiwtl*. H swi^tóa « igoR my(r). «|r«fmtitNf t»,?sM»» »tey 4«4^a » la-iSTOw^i^tó, fc'y«»NI !i»ŁliiswM s WS3W^ isy&y ryi»w«» te(r)A«» « ai^«|i lerajwse^ ?w$msde^»an(s»aj» w m&ys.ss. » »tttai8t«| p*ss;«» ywS: e^:%^ ĄiM(r)*^, ^iMtew.rt, t»k 2.»1(r)iCi»»&);«3.-«l» ^ t tóffciuśw jMkM ftor :t!CT.rtó«tóllś^ w tetwia ^lAQ»»te ^laM «r«| w 8|W)ttet » 4<&Ł NSMNI wssMStsr 19» uwsteili&^r » ^^M«x«3»i, IM ^Wasy wninsą tes^to wfcw«R«» sN? iM6i«&i «t,jte3tws?» «as«A<» lte»»»>» Stsy4 lutsss-wiwyst , 1 i^kto «U^ftl«« "'i«3W &c» i i-^tsiw^ 275 MW^-yaS^aysitt sMsayt s. otei*^ • •Mt^t^SŁiBif teartBd, !»• «ted«, «. pB»ti(!«tŁ<» (*etww, «, ««««iU&i« g^ -ata?(r)^, ««»€^» o te »WM»&»3f »» wgarną (,»fey «« tfm^ ^.sim »<|, Umaaete^ tiwlB»ś(r)l«aiŁ w sM^tot W^3Mvmy«h} v •~w-v ^StWii^^SSWW §» jasMti^ k»wswta «tf»:i«aa» |MI ył»HW»»» BH&MI 4-«(r)t» 4^ laa w iłMte Aaa. ^.i»if wKW^Migs fc ww NtifteWffitttffiM^' «M(&«^« *« «« wsywMi^Ht «it « )»«»f^&« |».S&t^&»B» »"* toMikiii Nita^taiW^te i » iMt^te^wr iaiMi«fihiKl T» iB»»)W» art» 1sra&» iK^tSBSWawwtłt* ale w^ws^mw -"łwr^ Ł y«»t»e^y • tattE «» »»^Łt* iBit «^»»ą |pMt«M9. aite»«li kflll^ti«9» JA l a* wtft«t» »» «lffik» 3Lfa»AI >^e«» t# w(t.»tesMawA»» bitowe «»fcwitaitlA &»*«»»» wsysasz 9% wanwKik iM^ 3te»lm ^w& «itA(t» »Nawfc i(r)sa«»»» tr»N>«Ł» OłtaF^saH^erA » * ^E»»»Aiawfc «m«8NNMk|«^,i«te teBiiMitŁ-itiiw^it tot«ytw^» •Itt^WK Ml » 5t »« 250 OBRAZ NAJS\V. PAteV ŁASKAW:] dok. 14a 281 ^gBETARZ EPISKOPATU J> V. ^^9^t~ A*A<,t^«..t-C-C-' • <^Ot--«^*-aA-& J^^^^^^ ^^JL;^^^'ł-" /Sry^y(r)*' '/!'€t.i>< 'Z<-^-»w<»^t<.Ł«-e JOrł-^-t-c ^'enJLa. CS*-^«-€-«--«- '-^-T <>«s^-^. -A»A-» e>€^ty- ../»•!<•'€. ^ąg'. ^ (vc:r^cf- 6 p f^ ^L^ ikup Bronisław Dąbrowski »retarz Episkopatu Ai 283 via veritatis «ad astra » - jesteśmy niezłomni przez "mafijne" środki masowego przekazu, mafijno-oligarchiczne systemy handlowo-gospodarcze. W dalszym polu, poprzez zabiegi "metanoji" {odmiany biegu ludzkiej myśli) odbywa się wyobcowanie z kultury narodowej i religijnej, a w zamian nasycenie techniczno-instrumentalną mentalnością sukcesu (...). Z przedmowy o. prof. Mieczysława A. Krąpca Inicjatywa Wydawnicza «ad astra» , ł w ic>c>o r (w latach osiemdziesiątych działało nieformalnie) - wiodąc-^ ^otrS^0.^-^^^:, tsla, programu, kierunku ku ideowym szczytom. W g6rę Równaj wwyż - jako naczelny postulat pracy nad sobą, nad charakterem indywidualnym i narodowym. Hasło to zdobyto sobie uznanie w oczach wychowawców doby popowstaniowej i przygotowało pokolenie restytucji Niepodległości w początkach XX w. Wydaje autorów polskich, czując się odpowiedzialne za kontynuację wielkiej narodowej spuścizny myślowej. Przedstawiona w książkach problematyka musi być zgodna z polską racją stanu - ostrzegamy przed tzw. europeizacją. Byliśmy pomysłodawcami i organizatorami dziesiątek spotkań dyskusyjnych dotyczących utrzymania tożsamości i tradycji narodowej, m. in. cykli: "I co dalej, Polsko?", "Na straży sumienia Narodu", "Wzmaganiu o tożsamość katolickiego Narodu" oraz szeregu przedsięwzięć na rzecz obrony polskiej rodziny Afirmujemy katolicką kulturę Polski. Preferujemy zdecydowane formy zaangażowania społecznego katolików. Szereg naszych pozycji cieszyło się ogromnym zainteresowaniem. Nasze książki dedykujemy tym, którzy szukają Ideału godnego Polaka - Dobra, Prawdy i Piękna. Proponujemy nowości: Paweł KIEŁBOWICZ: Łzy. - debiutancki tomik liryki refleksyjnej i patriotycznej Antoni LEŚNIAK: Katolicyzm wobec Unii Europejskiej. (z przedmową o. prof. Mieczysława A. Krąpca) Anna MURAWSKA: Kocham i wymagam. Kilka pomysłów na wychowanie. ponadto: Piotr BILIŃSKI: Władysław Konopczyński - historyk i polityk II Rzeczypospolitej. ks. Franciszek CEGIEŁKA: Mistyka Ojczyzny. Rozważania więźnia politycznego. Antoni CHOŁONIEWSKI: Duch dziejów Polski. Wiesław CHRZANOWSKI: Pot wieku polityki czyli rzecz o obronie czynnej. Marek CZACHOROWSKI: Nowy imperializm czyli o tzw. edukacji seksualnej. Marek CZACHOROWSKI: Wiek rewolucji seksualnej. Zdzisław DĘBICKI: Podstawy kultury narodowej Roman GIERTYCH: Kontrrewolucja mfodych. kard. August HLOND: Na straży sumienia Narodu. kard. August HLOND: Polska w wizji wigilijnej. Myśli bożonarodzeniowe. Jan Maria JACKOWSKI: Wtwa o Polskę. Jan Maria JACKOWSKI: Bitwa o Prawdę. Tom 1/111 Władysław KONOPCZYŃSKI: Historia polityczna Polski 1914-1939. Marek Arpad KOWALSKI: Reklama dźwignią fałszu? Jerzy Robert NOWAK: Zagrożenia dla Polski i polskości. Tom 1/11 Jan OLSZEWSKI, Ewa POLAK-PAŁKIEWICZ: Prosto w oczy O. Marian PIROŻYŃSKI: Kształcenie charakteru. O. Józef WARSZAWSKI TJ: PHsudski a religia. Antykoncepcja hormonalna i hormonoterapia. Podobieństwa i różnice. - materiały Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich Narodowe marsze w obronie żyda - kolorowa broszura Sekty - ekspansja zta. (Praca zbiorowa) - zakaz kolportażu i sprzedaży tego tytułu wydany przez Sąd Okręgowy w Warszawie w styczniu 1999 r. przed procesem (neocenzura) wytoczonym wydawcy przez jedną z sekt. Napisz, zadzwoń: Inicjatywa Wydawnicza «ad astra » 00-963 Warszawa 81, skr. poczt. 86 tel./fax(48 22)625 1028