Promieniotwórczość i rodzina Marii Curie Skłodowskiej. LES CURIE ET LA RADIOACTIYITE Editions Seghers, 1963 OMadka i karta tytułowa J. KLECHNIOWSKI SPIS TREŚCI Przedmowa do wydania polskiego ....... 7 Wstęp ..................... 9 1. MANIA SKŁODOWSKA ............. 12 2. PIOTR CURIE ................ 23 3. MAŁŻEŃSTWO PIOTRA CURIE Z MARIĄ- SKŁO- DOWSKĄ I ODKRYCIE RADU ......... 32 4. W SZKOLE W SEYRES (1900—1905) ........ 44 5. W RODZINNYM DOMU PAŃSTWA CURIE .... 50 6. ŚMIERĆ PIOTRA CURIE ............ 65 7. TRUDNE ZADANIE ............... 70 8. PIERWSZA WOJNA ŚWIATOWA ......... 82 9. INSTYTUT RADOWY ............. 88 10. MARIA CURIE I JEJ CÓRKI .......... 97 11. IRENA — UCZENNICA MARII CURIE ...... 108 12. IRENA I FRYDERYK JOLIOT-CURIE I ODKRYCIE SZTUCZNEJ PROMIENIOTWÓRCZOŚCI ....... 111 13. W DOMU U IRENY I FRYDERYKA JOLIOT-CURIE 121 14. IRENA JOLIOT-CURIE — UCZONA I DZIAŁACZKA SPOŁECZNA ................. 127 15. ŻYCIE W SŁUŻBIE NAUKI ........... 138 i Skorowidz nazwisk .............. 149 Tytuł oryginału wywoływała przede mną wspomnienia swych lat dziecinnych. Poprzez jej osobę, poprzez jej żarliwy patriotyzm uczyłam się poznawać dumny naród polski, tak dzielny w ciężkich próbach. A gdy bezmyślny wypadek zabrał jej cudownego towa- rzysza życia, pokazała, że jest nieodrodną córką swego kraju, kontynuując samotnie, z niezwykłą energią, wielkie i trudne zadanie podjęte wespół z Piotrem Curie. Jako wyraz podziwu i pełnej czci miłości, takiej, jaką córki żywią dla swych matek, a jaką ja otaczam postać Marii Skłodowskiej-Curie, w imię francusko- polskiej przyjaźni, której Ona była jednym z najpiękniejszych symboli, kreślę dla mych polskich przyjaciół tych kilka słów na wstępie polskiego wydania mej książki. EUGENIA COTTON WSTĘP Odkrycie radu i promieniotwórczości łączą wszy- scy ludzie na całym świecie z nazwiskiem rodziny Curie. To__ właśnie Maria Curie n. niotwórczością odkryte w 1896 przez genrLB,ec- ąuerela nie znane dotychczas zjawisko świecenia soli uranowych, które tak ją uderzyło, że zaczęła je śledzić i w innych substancjach. Potem wspólnie ze swym mężem Piotrem Curie odkryła dwa nowe pierwiastki, miliony razy bardziej aktywne od uranu: polon i rad. Dzięki tym odkryciom zbadano prawa rządzące promieniotwórczością. 19 kwietnia 1906 Piotr Curie zginął śmiercią tragiczną, Maria Curie kontynuowała jednak dzielnie trudną pracę, podjętą niegdyś we dwoje. Praca ta uwieńczona została pomyślnym skutkiem: udało jej się uzyskać czysty rad i określić jego ciężar atomowy. Marii Curie roz- poczęła z kolei pracę naukową w Instytucie Rado- wym pod kierunkiem matki i ogłosiła wyniki swych badań na temat własności promieni alfa polonu. W 1926 Irena poślubiła Fryderyka Joliot i odtąd para Joliot-Curie pracowała w dziedzinie promieniotwórczości z takim samym zamiłowaniem i powodzeniem jak ongiś para Curie-Skłodowska. Na krótko przed śmiercią (w 1934) Maria Curie doczekała się wielkiej radości: dzieci jej, które były zarazem jej uczniami, również dokonały wielkiego odkrycia, ujawniając światu istnienie zjawiska sztucznej promieniotwórczości. W przeciągu trzydziestu zaledwie lat zostały przyznane członkom rodziny Curie trzy nagrody Nobla za odkrycia związane z promieniotwórczością. Pierwsza, w 1903, była nagroda w zakresie fizyki, którą Piotr i Maria Curie dzielili z Henri Becąuerelem. W 1911 nagrodę Nobla w dziedzinie chemii otrzymała sama Maria Curie za wyprepa- rowanie czystego radu. I wreszcie w 1934 Fryderyk i Irena Joliot-Curie uzyskali z kolei nagrodę Nobla w dziedzinie chemii za odkrycie zjawiska sztucznego rozpadu promieniotwórczego. Tak więc tajemnicze zjawisko, które Piotr i Maria Curie tylko zaobserwowali, nie mając jednak moż- ności oddziaływania nań w jakiś sposób, ich dzieci już potrafiły same wywołać, otwierając drogę do badań nad promieniotwórczością i jej praktycznymi zastosowaniami. Wiadomości o odkryciach dokonywanych w ciszy pracowni naukowych na ogół nie docierają do szerokiego ogółu, odkryciu radu towarzyszył jednak wyjątkowy rozgłos. Zaciekawienie osób nawet mało z fizyką obeznanych zostało bowiem pobudzone tajemniczymi własnościami nowo odkrytego pierwiastka. Nikt na świecie przecież nie widział dotąd substancji samorzutnie wydzielającej światło, ciepło i energię elektryczną, która by sama przy tym nie ulegała jakimś widocznym zmianom. I oto Piotr i Maria Curie, którzy zamierzali wieść ciche życie rodzinne, stali się nagle przedmiotem powszechnego zainteresowania i podziwu. Miałam szczęście być świadkiem pracy i pry- watnego życia w domowym zaciszu tych dwojga wielkich uczonych, w okresie kiedy dokonywali swych cudownych odkryć, a potem z bliska mogłam również obserwować zmianę warty, kiedy na niwie tej samej nauki małżonków Curie zastąpiła para Curie-Joliot. Doniosły wkład dwóch par małżeńskich, pocho- dzących z jednej rodziny, w dzieje rozwoju jednej i tej samej gałęzi nauki jest zapewne wyjątkowym zdarzeniem w historii ludzkości. Współpraca ich była tak ścisła, że trudno powiedzieć, co jest np. dziełem Fryderyka, a co Ireny Joliot-Curie, i nie sposób o nich mówić oddzielnie. Powszechne zainteresowanie wzbudziła około roku 1900 młoda Polka Maria Skłodowska, która dopiero niedawno przedzierzgnęła się w panią Marię Curie. Trzeba pamiętać, że w owej epoce bardzo niewiele kobiet oddawało się pracy naukowej, a na pewno żadna nie osiągnęła tak wspaniałych wyników jak ta prawdziwa księżniczka nauki. Z tego względu, jak również dlatego, że w ciągu trzydziestu lat od śmierci jej męża wokół Marii Curie koncentrowały się we Francji sprawy promieniotwórczości, od przedstawienia Czytelnikowi jej osoby rozpoczniemy naszą opowieść. 10 Rozdział 7 MANIA SKŁODOWSKA* Maria Skłodowska urodziła się 7 listopada 1867 przy ulicy Freta, niedaleko Rynku Starego Miasta, w najstarszej dzielnicy Warszawy. Dzielnica ta, całkowicie zburzona w czasie ostatniej wojny, została pięknie odbudowana. Zachowano dawny układ starych kamieniczek, gołębie znów objęły w posiadanie gzymsy domów i jak niegdyś u wylotu przecznic idących od ulicy Freta ukazuje się oczom przechodniów Wisła na tle zieleni. Choć Mania zaledwie kilka miesięcy swego życia, i to jako niemowlę, spędziła przy ulicy Freta, dom, w którym przyszła na świat i w którym matka jej prowadziła pensję dla panien, stał się placówką naukową, poświęconą jej pamięci **. Po narodzinach Marii ojciec jej, _ fizyki w girrinj.zjjLmi^jotrzymał inne sta- ~nowisko, związane zwinną dzielnicą miasta, i matka zrezygnowała wtedy z prowadzenia pensji. Pani Skłodowskiej nie dopisywało zdrowie, postanowiła więc obecnie cały swój czas poświęcić rodzinie, na którą składało się j>ięcioro dzieci; cztery dziewczyńlo" i je^leliricl^opiec. Kiedy urodziła się Mania, nJsTarszir~3eJiostra, Zosia, liczyła 7 lat, * Wspomnienia zawarte w tym pierwszym rozdziale czerpię z tego, co sama zasłyszałam od Marii Curie oraz od jej siostry, pani Heleny Skłodowskiej Szalayowej, jak również z pięknej książki Ewy Curie, poświęconej jej matce. Autorkę prosiłam o zezwolenie na przytoczenie kilku ustępów jej wzruszającej opowieści. ** W domu -tym, przy ul. Freta 16, mieści się obecnie siedziba Polskiego Towarzystwa Chemicznego (przyp. red. przekł. poi.). Józio — 4, Bronią — 3, Hela — lVz; małą sios- Manig_r Maniusią. a mat- _ ka mówiła nieraz do niej pieszczotliwie: „moje ty małe Anciupecio". Starsze rodzeństwo okazywało Mani wiele czułości, dziecko najbardziej jednak lubiło pieszczoty matki, tuliło się do niej, nie mogło tylko zrozumieć, dlaczego mama nigdy jej nie całuje. Znacznie później Maria dowiedziała się o powodach tej powściągliwości. Pani Skłodowska od czasu urodzenia ostatniego dziecka chorowała na gruźlicę, zachowywała więc wiele ostrożności w obawie, by nie zarazić rodziny. Tu chyba szukać należy źródeł lęku prześladującego później Marię Curie, żeby na tę straszną chorobę nie zapadły również jej dzieci. Dlatego też tak bardzo się starała zapewnić im co roku jak najdłuższy pobyt na wsi. Pięcioletnia Mania była dzieckiem bladym, o miękkich wijących się blond włosach i siwych oczach pod wypukłym czołem. Chętnie bawiła się z rodzeństwem, ale najbardziej lubiła słuchać bajek najstarszej siostry Zosi. Już wtedy odznaczała się niepospolitą pamięcią i wrażliwością cechującą wszystkie przedwcześnie dojrzałe dzieci. Czytać nauczyła się wcześniej od Broni, a kiedy spostrzegła, że jej starsza siostrzyczka bardzo się z tego powodu zmartwiła, rozpłakała się rzewnie, jak gdyby popełniła coś złego. Kiedy Mania zaczyna uczęszczać do szkoły, okazuje się, że jest najmłodszą dziewczynką w klasie, a jednocześnie najlepszą uczennicą. Toteż nauczyciele wywołują ją często do odpowiedzi w czasie zdarzających się wizytacji carskiego inspektora. Zgodnie z cichą umową między wykładowcami i młodzieżą polskie książki znikają natychmiast z pulpitów, gdy tylko dzwonek zapowie jego przybycie. Na lekcjach historii jest dozwolony jedynie język rosyjski, a Mania mówi po rosyjsku bardzo poprawnie, toteż w czasie wizytacji recytuje bezbłędnie imiona carów, następców Katarzyny II, oraz tytuły wszystkich członków carskiej rodziny. 12 13 Po zakończonej wizytacji przeżyte napięcie nerwowe wywołuje jednak wybuch płaczu dziewczynki. W taki to sposób zetknęła się Mania już w dzie- ciństwie z carskim uciskiem w szkole, a i w domu dawały się odczuć jego skutki. Profesor Skło-dowski nie zawsze wykazywał dostateczną uległość wobec swych rosyjskich przełożonych, co odbiło się niekorzystnie na jego sytuacji materialnej. Pani Skłodowska stara się temu zaradzić jak może, własnoręcznie na przykład sporządza obuwie dla swych dzieci. Do domu zakrada się jednak niedo- statek, panuje w nim ciężka atmosfera. Kiedy Mania skończyła lat siedem, żałoba zjawiła się po raz pierwszy w rodzinie. W styczniu 1876 Bronią i Zosia zapadły na tyfus, z którego wyszła jedynie Bronią. Wraz z ojcem, Józiem i Helą odprowadza Mania swą najstarszą siostrę na miejsce ostatniego spoczynku. Matka nie mogła uczestniczyć w pogrzebie, jest chora i coraz słabsza, choć stan swój stara się ukrywać przed rodziną. Śmierć wyrwała ją najbliższym, zanim jej najmłodsze dziecko ukończyło jedenasty rok życia. Pozbawiona matki dziewczynka szuka uczucia u prowadzącej obecnie dom ojca Broni. Pan Skło- dowski dokłada wiele starań, żeby utrzymać ciepłą atmosferę rodzinnego ogniska. Prowadzi z dziećmi długie rozmowy na pasjonujące Manię tematy, poza tym ma w domu do doświadczeń z fizyki kilka przyrządów podniecających ciekawość przyszłej uczonej. Mijają lata. Po smutnym dzieciństwie Mania, już jako podlotek, wchodzi w okres życia rozjaśniony przyjaźnią z Kazia, uroczą dziewczynką, wypiesz- czoną przez matkę, która nie skąpi również objawów czułości osieroconej przyjaciółce swej córki. Obie dziewczynki są wesołe, bawią się i śmieją tak, jak to potrafią tylko czternastolatki. Razem uczęszczają do rosyjskiego gimnazjum, w którym nauka jest wprawdzie bardzo interesująca, ale za to jakim ciężkim próbom bywają nieraz poddawane ich patriotyczne uczucia. Pewnego razu dowiadują się, że brat jednej z ich koleżanek, zadenuntjowany przed carską policją, ma następnego dnia o świcie zawisnąć na szubienicy. Mania i Kazia spędzają z przyjaciółką tę noc pełną grozy, która umacnia w nich jeszcze bardziej pragnienie wolności ojczyzny. W wieku 16 lat Mania, podobnie jak jej siostry, ukończyła gimnazjum ze złotym medalem. Ojciec, niezmiernie dumny z tego sukcesu, postanowił jednak, że panienka, nim podejmie jakąś decyzję co do swego przyszłego zawodu, spędzi rok u krewnych na wsi i podreperuje nadwątlone zdrowie. Po pracowicie spędzonych latach gimnazjalnych następuje więc czternastomiesięczny okres wesołego l beztroskiego życia, który trudno skojarzyć z osobą przyszłej poważnej pani Curie. W listach do Kazi opisuje wesołe zabawy, huśtawkę, kąpiele w rzece, łowienie raków przy świetle pochodni: Byłam kilka dni w Zwoli, zastałam tam Kotar- bińskiego, który był tak ucieszny, tyle nam deklamo- wał, śpiewał, rwał agrest, żartował, że gdy wyjeżdżał, zrobiłyśmy wianek z wiciny, rumianku, gwoździków itd. i rzuciłyśmy mu na bryczkę, wołając: Wiwat p. Kotarbiński! Wsadził ten wianek na głowę i zabrał potem w walizce do Warszawy. W Zwoli jest niesłychanie wesoło...* Później Mania uczestniczy w kuligu. „Kulig"... Któż we Francji zna tę zabawę? Nie wystarczy przecież powiedzieć, że to bal, bo jest to raczej w gwarze karnawałowym szalona, baśniowa eskapada. Są to dwie pary sań, unoszących wieczorem, wśród padającego śniegu, przytulone do siebie, poprzebierane za krakowianki Manię Skłodowską i jej trzy kuzynki. Młodzi kawalerowie w malowniczych strojach ludowych, z pochodniami w rękach, towarzyszą im konno. Światła innych pochodni migają wśród świerków i mroźna noc rozbrzmiewa dźwiękami muzyki. Oto zbliżają się sanie z czteroosobową żydowską kapelą, która przez * Ewa Curie, Maria Curie, przekł. Hanny Szyllero-wej, PWN, Warszawa 1958, str. 44. 14 dwie kolejne doby wycinać będzie na strunach upojne walce, siarczyste krakowiaki i mazury, .a uczestnicy zabawy chóralnie podchwytywać będą refreny. Tymczasem mali żydowscy muzykanci tak długo wygrywać będą w lesie szaleńcze tony, aż trzecie, piąte, dziesiąte sanie odpowiedzą na ich zew, odnajdą ich wśród nocy. Mimo wybojów i zawrotnych zjazdów po oblodzonych zboczach nie zadrży im ręka ani przy jednym pociągnięciu smyczka i aż do następnego etapu triumfalnie poprowadzą fantastyczną nocną farandolę. Rozbawiona gromada zatrzymuje się przed po- grążonym we śnie domem. Stukanie w drzwi, udane zdziwienie gospodarzy... Ale w kilka chwil później muzykanci są już usadowieni na lawie i rozpoczyna się bal przy świetle lamp i pochodni, podczas gdy wcześniej przygotowane smakołyki wędrują z kre- densu na stół. Aż nagle na dany znak znikają maski, domownicy, konie, sanie, wszystko. Dom pustoszeje, a farandoia powiększona, przedłużona przesuwa się lasem w kierunku innego domu, potem jeszcze innego, zaciągając za każdym razem nowego rekruta. Słońce wstaje i zachodzi, skrzypkom starczy zaledwie czasu, żeby zaczerpnąć nieco tchu czy przespać się, ale kiedy ostatniego wieczoru korowód brzęczących i dzwoniących sań zatrzyma się przed najobszerniejszym w okolicy dworem, w którym ma się odbyć „prawdziwy bal" — muzykanci rozpoczną pierwszego krakowiaka zwycięskim fortissimo, podczas gdy tancerze ustawią się do cudnego figurowego tańca. Wtedy to młodzieniec odziany w białą haftowaną gunię pospieszy zaprosić do tańca najlepszą tanecznicę, silną szesnastoletnią dziewczynę, Manię Skłodowską, która w aksamitnym serdaku, lnianej koszuli z bufiastymi rękawami i splecionym z kłosów wianku zakończonym długimi, bajecznie kolorowymi wstążkami, wygląda jak prawdziwa góralka przybrana w odświętny strój... Ten radosny rok swego życia kończy Mania w domu zamężnej za Francuzem byłej uczennicy 1G swej matki, hrabiny de Fleury. Dla uczczenia czter- nastej rocznicy ślubu państwa domu układa żar- tobliwy wierszyk: Otóż przy świętym Ludwiku Spodziewamy się pikniku — O chłopców się więc starajcie Jak najprędzej nas swatajcie, Byśmy za waszym przykładem lecieli I wnet na ślubnym kobiercu stanęli...* Mania wraca we wrześniu 1884 do ojcowskiego domu, w którym dzięki wybitnej kulturze pana Skłodowskiego panuje prawdziwie intelektualna atmosfera. Wieczory często upływają na wspólnej lekturze dzieł poetów, którzy swą twórczością pod- sycają opór narodu polskiego przeciw carskiemu uciskowi. Ojciec czuje się szczęśliwy w otoczeniu swych dzieci, uczucie to mąci jednak troska o ich przyszłość, straciwszy bowiem wszystkie oszczęd- ności w nieudanej transakcji finansowej, nie ma obecnie środków dla zapewnienia im wykształcenia odpowiedniego do ich wybitnych zdolności. Dzieci pocieszają go jak mogą i starają się zarobić na swe utrzymanie korepetycjami, o które nie jest jednak łatwo. W którymś ze swych listów z owego okresu Mania pisze: Jedna z dalekich znajomych zwróciła się do nas o lekcyje, ale kiedy jej Brońcia powiedziała pół rubla za godzinę, uciekła, jakby się paliło.** Lekcje się w końcu znalazły, Mani nie zadowala j 3 jednak te pierwsze osiągnięcia, nurtują ją myśli o niewoli ojczyzny, marzy o dalszej nauce. Tymczasem uczęszcza na tajny „Uniwersytet Latający" i słucha wykładów wybitnych uczonych, głównie z zakresu nauk przyrodniczych i socjologii, a potrzebę własnej działalności społecznej zaspo- * Tamże, str. 49. ** Tamże, str. 17 2 Rodzina Curie kaja udzielając lekcji robotnicom. W wolnych [ chwilach czyta dzieła filozoficzne, literaturę piękną. Z zapałem i uparcie poszukuje Mania swej drogi. Tę najmłodszą latorośl rodziny głównie jednak j zaprząta troska o przyszłość starszych sióstr. ' O brata jest spokojna, przypuszcza, że sam sobie poradzi w życiu, Hela prawdopodobnie wyjdzie za mąż, ale cierpi z powodu Broni, która marzyła o studiach medycznych w Paryżu, a tymczasem od trzech lat prowadzi gospodarstwo w domu ojca. Myśl ta prześladuje Manię nieznośnie, aż pewnego dnia znajduje rozwiązanie, zaiste bohaterskie jak na 18- letnią dziewczynę. Obejmie posadę prywatnej nauczycielki i z zarobionych pieniędzy będzie opłacać studia siostry w Paryżu, a gdy Bronią już będzie lekarzem, ona z kolei umożliwi Mani naukę w Sorbonie. Po długich perswazjach Bronią dała się w końcu przekonać do tego pomysłu i oto widzimy Manię jako nauczycielkę w pewnej warszawskiej rodzinie. Początki są ciężkie, opisuje je też z goryczą. Zawsze skorzystałam na tem, przyczyniło się to do mojej znajomości ludzi, dowiedziałam się, że typy powieściowe istnieją naprawdę i że nie trzeba włazić w kółko ludzi zdemoralizowanych przez bogactwo.* Postanawia opuścić Warszawę i wyjechać na wieś, gdzie proponują jej lepiej płatną posadę. Tym razem znalazła się w miłej rodzinie. Pisze do kuzynki: Już miesiąc minął, odkąd przybyłam do pp. Ż., zdążyłam zatem rozpatrzeć się choć trochę na nowym miejscu. Dotąd jest mi dobrze. Pp. Ż są to bardzo dobrzy ludzie, ze starszą ich córką Brońcią zawiązałam bardzo serdeczny stosunek, który się bardzo przyczynia do uprzyjemnienia mi życia. Moja zaś uczennica, Andzia, mająca lat blisko 10, jest dobre, pojętne dziecko, ale bardzo nieporządne i roztrzepane; trudno jednak żądać doskonałości.' * Tamże, str. 63. Mam 7 godzin zajęcia dziennie, 4 z Andzia, 3 z Brońcią. Jest to trochę dużo, ale trudno...* Duży, cichy i przyjemny pokój Mani znajduje się na piętrze. Państwo Ż. mają całą gromadkę dzieci; trzech synów uczy się w Warszawie, jeden z nich studiuje na uniwersytecie. W domu jest 18-letnia Bronka, 10-letnia Andzia, bardzo zabawny trzyletni Stasio i malutka, sześciomiesięczna Marychna. Mania znalazła miłą towarzyszkę w Brońci, swej najstarszej uczennicy. Wraz z nią udziela lekcji dzieciom wiejskim i praca ta daje jej dużo zadowolenia. Ojciec jej uczennic jest agronomem, zawiaduje 200- hektarową plantacją buraków, które na miejscu przerabia się na cukier. W cukrowni można więc pożyczać książki naukowe. Każdą wolną chwilę poświęca teraz Mania lekturze, czyta w różnych językach wszystko, na co natrafi: od fizyki Daniela i socjologii Spencera, w języku francuskim, do anatomii i fizjologii Paul Berta, w języku rosyjskim. Wydawałoby się więc, że posiada korzystne warunki dla przygotowania wymarzonej przyszłości. Tak jednak nie jest, bo młoda dziewczyna przechodzi przez ciężką próbę życiową. Na wakacje przyjeżdża najstarszy brat jej uczennic i zastaje w rodzicielskim domu urocze dziewczę, bardzo różniące się od dotąd tu spotykanych panien .Jest przystojny i miły, więc młodzi ludzie przypadają sobie do serca i układają plany małżeństwa. Napotykają jednak na sprzeciw rodziców młodego człowieka, bo przecież „nikt się nie żeni z guwernantką". Mania czuje się bardzo nieszczęśliwa, nie zamierza jednak porzucać posady w Szczukach, musi odważnie wywiązać się z podjętych zobowiązań. Pełne goryczy słowa wychodzą spod jej pióra, kiedy się dowiaduje, że rozwiało się również planowane małżeństwo Heli. Najgorzej, że straciła wiarę w przyszłość. 10 grudnia 1887 pisze, że marzy jedynie o własnym kącie, w którym mogłaby kiedyś mieszkać z ojcem. * Tamże, str. 66—67. 18 Nade wszystko bowiem pragnie uzyskać niezależność i mieć własny dom. Szczęściem, gdy nadejdzie chr/ila podsumowania wyników swego pobytu w Szczukach, znów zaczyna dochodzić do głosu jej niespożyta energia i stwierdza, że choć przeżyła tu chyba najokrut-niejsze chwile życia, jej silna natura zwyciężyła. Na przyszłość postanawia nie dać się nigdy poniżyć ani przez ludzi, ani przez wydarzenia. Po powrocie do Warszawy Mania znajduje pracę w rodzinie, która ją szanuje i otacza względami, martwi się jednak o przyszłość brata, siostry Heli i w głębi serca skrywa nadzieję, że Kazimierz Ż. uzyska w końcu zgodę rodziców na ich ślub... Toteż gdy otrzymuje w marcu 1890 list z Paryża, w którym Bronią donosi, że wychodzi za mąż za swego kolegę Polaka i że oboje zapraszają ją do siebie, że od października będzie mogła rozpocząć studia na Sorbonie — Mania zwleka z przyjęciem zaproszenia i w końcu postanawia spędzić jeszcze jeden rok z ojcem. Prawdziwa przyczyna tej zwłoki jest inna, pragnie się przekonać, czy Kazimierz Ż. potrafi w końcu podjąć jakąś stanowczą decyzję. Kiedy jednak we wrześniu 1891 dochodzi wreszcie do spotkania w Karpatach, ujawnia się całkowity brak charakteru młodego człowieka i Mania postanawia zerwać z nim ostatecznie. A teraz musi jak naj spiesznie j rozpocząć nowe życie, zaspokoić wreszcie pragnienie nauki, które w pewnej chwili wydawało się już nieosiągalnym marzeniem. Spokojna o ojca, któremu opiekę za- pewnią Józef i Hela, przygotowuje się Mania Skłodowska do wyjazdu na studia. Często się zdarza, że gdy spełni się wreszcie długo upragnione marzenie, trudno jest uwierzyć w jego prawdziwość. Toteż Marii Skłodowskiej wydaje się, że śni, gdy przestępuje progi Sorbony. Uczęszcza tu na wykłady matematyki profesora Paul Appella oraz fizyki — Gabriela Lippmanna i Edmunda Bouty. Pracuje wiele żarywająć noce, bo musi uzupełnić braki swej wiedzy. Siostra i szwa- gier, Kazimierz Dłuski, przyjęli ją nader serdecznie, w domu :ch nie znajduje jednak potrzebnego do nauki spokoju, bo gościnne młode małżeństwo często i wesoło podejmuje u siebie rodaków. Żeby odseparować się od towarzystwa i zyskać wiece? wolnego czasu na naukę, postanawia zamieszkać sama, w dzielnicy położonej bliżej uniwersytetu. Mieszka więc kolejno przy ulicy Flatters, przy bul- warze Port-Royal, przy ulicy des Feuillantines. Są to zazwyczaj maleńkie pokoiki bez wygód, na pod- daszu. Z rzadka rozpala w piecyku ogień, bo pracuje głównie w bibliotece Sainte-Genevieve. Co gorsza, źle się przy tym odżywia. Nigdy nie nauczyła się gotować, najczęściej zadowala się herbatą i chlebem z masłem. Czasami wstępuje do mleczarni i zjada dwa jajka czy też wypija filiżankę kakao. Ale jak pisze jej córka Ewa, „ze swoich czterdziestu rubli na miesiąc urywa od czasu do czasu drobne sumki na bilet do teatru, na wy- cieczkę za miasto. Wraca wówczas do domu obła- dowana kwiatami, które potem rozweselają przez kilka dni jej pokoik. Ukochanie wsi i przyrody nigdy w niej nie przygasa: wśród szarych murów miejskich czatuje na pierwsze liście wiosenne, korzysta z każdej wolnej chwili, aby się wyrwać do ogrodu lub lasu."* Siły jej podtrzymuje głównie radość pracy oraz zadowolenie, jakie czerpie z towarzystwa pozna- nych na Sorbonie, głośnych już wówczas fizyków: Jean Pe*rina, Charles Mauraina oraz Aime Cot- tona. W roku 1893 zdaje z pierwszą lokatą licencjat z fizyki i w roku następnym z drugą — licencjat z matematyki. Uzbrojona w te tytuły zaczyna szukać pracy, żeby zarabiać na życie i rozpocząć wreszcie od dawna wymarzoną pracę naukową. Wtedy to właś- nie, w tej poważnej chwili swego życia, /wiosną 1894, spotyka Piotra Curie. Ona nie ukończyła jeszcze wówczas 27 roku życia, on liczy lat 35. * Tamże, str. 105. 21 ~W pięknej książce, w której Maria później upa- miętniła życie Piotra Curie, znajdujemy opis ich pierwszego spotkania: Po raz pierwszy spotkałam Piotra Curie wiosną roku 1894 w Paryżu, gdzie od trzech lat byłam studentką Sorbony. Uzyskałam właśnie licencjat z fizyki i przygotowywałam się do licencjatu matematycznego. Równocześnie zaś zaczynałam pracować w laboratorium profesora Lippmanna. Jeden ze znajomych Polaków, fizyk, który wysoko cenił Piotra Curie, zaprosił nas kiedyś razem, abyśmy spędzili wieczór z nim i jego żoną. Kiedy weszłam, Piotr Curie stał we drzwiach balkonowych. Wydawał mi się bardzo młody, jak- kolwiek miał już wtedy lat trzydzieści pięć. Uderzył mnie wyraz jego jasnych oczu oraz pewien rodzaj pochylenia wysokiej postaci. Jego sposób mówienia, dość powolny i pełen zastanowienia, prostota, uśmiech równocześnie poważny i młody — budziły zaufanie..,* * Maria Skłodowska-Curie, Piotr Curie, przekł. H. Szalay-Szyllerowej, PWN, Warszawa 1953, str. 40—41. Rozdział 2 PIOTR CURIE Gdy Piotr Curie był już cenionym fizykiem o po- ważnym dorobku naukowym, poznał Marię Skło- dowską. Urodził się 15 maja 1859 w Paryżu. Ojciec jego, doktor Eugeniusz Curie, był lekarzem, człowiekiem nieprzeciętnej indywidualności. Szczupły, wysoki, o jasnoniebieskich oczach zdradzających żywą in- teligencję, wesoły i dowcipny, obdarzony był umy- słem oryginalnym. Już w młodości pragnął poświęcić się pracy naukowej, marzenia swego nie mógł jednak urzeczywistnić, gdyż nie miał po temu warunków materialnych, przez całe życie nie opuszczała go jednak pasja badawcza. Ciągle przeprowadzał jakieś eksperymenty z dziedziny biologii, często udawał się na wieś, penetrując okolice Paryża w poszukiwaniu okazów flory i fauny dla swych doświadczeń. Toteż przeprowadził się z rodziną poza miasto, skoro tylko warunki mu na to pozwoliły. Żona jego, kobieta niezwykłej łagodności, przystosowała się do skromnych warunków, z oddaniem wychowując ukochanych synów, Jakuba i o 3Vz roku młodszego Piotra. Obaj chłopcy zachowali bardzo żywe wspomnienia z okresu spędzonego w Paryżu. W czasie Komuny starszy liczył 15 lat, a młodszy 12, pamiętali więc doskonale, jak pomagali ojcu na barykadach opatrywać rannych komunardów. Mieszkając w Fontenay-aux-Roses, a później w Sceaux chłopcy korzystają z okazji, by robić długie wypady w malowniczą dolinę rzeki Chev-reuse, którą doskonale poznali i pokochali. Jakub i Piotr Curie różnili się bardzo między 23 sobą. Starszy brat odznaczał się usposobieniem żywym i czynnym, młodszy skłonny, był raczej do zadumy. Piotrowi jako młodemu jeszcze chłopcu nie wystarczała powierzchowna znajomość faktów, nad każdym nowym, nie spotykanym jeszcze przezeń zjawiskiem zatrzymywał się, dopóki go dokładnie nie zrozumiał. Usposobienie takie trudno było pogodzić z normalnym tokiem pracy szkolnej; doktor Curie, którego uwadze nie uszły nieprzeciętne zdolności synów, stworzył im zatem, zwłaszcza Piotrowi, warunki bardziej sprzyjające naturalnemu rozwojowi. Wzrastał więc młody Piotr u boku rozumnego ojca, czułej i oddanej matki oraz brata, który był mu najlepszym towarzyszem, rozwijając skłonność do obserwacji otaczających go zjawisk i trawiąc wiele czasu na rozmyślaniach, które sam nazywał żartobliwie mrzonkami. Pod kierunkiem ojca nauczył się wnikliwie obser- wować fakty i prawidłowo je tłumaczyć. Dokładnie też poznał rośliny i zwierzęta z okolic Paryża. O każdej porze roku wiedział, które z nich można spotkać w lesie i na łące, w rzeczkach i sadzawkach. Te ostatnie zwłaszcza miały dla niego zawsze nowy urok, dzięki charakterystycznej roślinności oraz zamieszkującym je stworzeniom, jak żaby, trytony, salamandry, ważki oraz inni mieszkańcy wody i powietrza. Nie żałował nigdy wysiłku, jeśli chodziło o zapoznanie się z przedmiotem, który go interesował. Nie wahał się nigdy wziąć zwierzątka do ręki, aby je zbadać z bliska. Później po naszym ślubie, na wspólnych przechadzkach, jeśli nie chciałam wziąć do ręki żaby, przekonywał mnie mówiąc: „Spójrz tylko, jakie to ładne". Zawsze lubił także przynosić ze spacerów pęki dzikiego kwiecia.* Doktor Curie starannie rozwijał u swych synów zamiłowanie do lektury. Obaj chłopcy chętnie korzystali z bogato zaopatrzonej ojcowskiej biblio- teki i zdobyli szeroką erudycję w zakresie historii i literatury. '* Tamże, str. 12—13. Czternaście zaledwie lat liczył Piotr, kiedy urzekło go piękno matematyki. Objawił mu je profesor niezwykły, jakim był M. A. Bazille, który interesował się żywo rozwojem chłopca. Piotr Curie wspominał go zawsze z wielką wdzięcznością. Okazało się, że młody uczeń ma doskonałą wyobraźnię przestrzenną, która była mu później bardzo przydatna przy pracach nad krystalografią i symetrią, oraz umiejętność uogólniania wyników jednej dziedziny wiedzy na inną. Zmysł odkrywczy oraz płodna wyobraźnia — cechy tak nieodzowne dla każdego pracownika nauki — ujawniły się więc bardzo wcześnie u chłopca, który zamiłowanie do pracy naukowej odczuwał jak jakieś powołanie. Powołanie to stało się nawet źródłem jego wewnętrznej rozterki. Zarzucał sobie jako słabość pociąg do zwykłych radości życia, co znalazło zresztą wyraz w często później cytowanych słowach jego dziennika: Musimy jeść, pić, spać, odpoczywać, kochać — przechodzić obok najcenniejszych darów życia, ale nie poddać się im. Trzeba, aby mimo to wszystko myśli, którym się człowiek poświęcił, choć sprzeczne z naturą ludzką, zachowały przewagę i niewzruszony swój bieg w jego biednej głowie. Trzeba życie uczynić marzeniem, a marzenie rzeczywistością.* Zachowała się fotografia 19-letniego Piotra Curie, przedstawiająca zamyślonego młodzieńca o pięknym spojrzeniu i twarzy, z której odczytać można jego prawy charakter. Patrząc na to zdjęcie lepiej rozumiemy, jaką walkę ze sobą toczył, jego potrzebę samotności, której szukał w długich spacerach do odległych wsi. Sam zresztą mile wspomina te wędrówki: O jakie szczęśliwe chwile spędziłem tam, w do- broczynnej samotności, z dala od tysiąca nieznośnych drobiazgów, które w Paryżu są dla mnie torturą. Nie żałuję nocy, przepędzonych w lasach, ani dni, które mi upłynęły samotnie... Gdybym miał * Tamże, str. 19. 24 25 czas, pewno nie oparłbym się chęci opowiedzenia wszystkiego, o czym marzyłem. Chciałbym także opisać moją rozkoszną dolinę — pełną woni ziół, piękny wąwóz, który przecinają wody Bievre — wilgotny i chłodny, jak pałac wróżek o kolumnach z chmielu, kamieniste wzgórza, porosłe czerwienią wrzosu, na którym tak dobrze było spoczywać. Zawsze będę z wdzięcznością wspominać lasy Mi-niere. Ze wszystkich dotąd widzianych zakątków kraju najbardziej kocham właśnie ten. Tam byłem najszczęśliwszy. Często wieczorem wędrowałem do- liną i wracałem z głową pełną nowych myśli...* Otoczenie nie zawsze wykazywało dość zrozu- mienia dla tej wrażliwej natury. Jakiemuś miłosnemu rozczarowaniu przypisać chyba należy gorzkie myśli, które jako 22-letni młodzieniec zawierzył swemu dziennikowi: Kobieta znacznie silniej od nas kocha życie dla życia — genialne kobiety są rzadkością. Toteż jeśli pod wpływem umiłowania ideału chcemy wejść na drogę sprzeczną z naturą i wszystkie myśli poświęcić dziełu, które nas oddala od otaczających ludzi — musimy walczyć z kobietami, a walka ta prawie zawsze jest nierówna, bo chcą nas one pokonać w imię życia i jego praw.** Nie przypuszczał w owym czasie, że spotka ko- bietę genialną, dla której nauka będzie jak i dla niego potrzebą życia, u której znajdzie pełne zro- zumienie. Niecodzienne wykształcenie, dostosowane do typu umysłowości Piotra Curie i jego niezależnej natury, nie dało czekać na rezultaty: matura w wieku 16 lat, licencjat w 2 lata później. Już w pierwszym roku studiów na Sorbonie zwraca nań uwagę profesor Desains i przyjmuje na asystenta. Mając zabezpieczony skromny byt, może teraz poświęcić cały wolny od obowiązków czas na badania. Pierwszą pracę naukową, która polegała na określeniu długości fal cieplnych, wykonał razem z profesorem Desains. Następnie wespół z bratem, podówczas asystentem profesora Friedla w Zakładzie Mineralogii Sorbony, zajął się krystalografią. Piotr Curie powracał do tej gałęzi nauki w różnych okresach swego życia. Bardzo go interesowały za- gadnienia budowy i symetrii kryształów. Młodzi ludzie zwrócili uwagę na zjawisko znane już w sta- rożytności, polegające na tym, że kryształy tur- malinu, po podgrzaniu w popiele węgla drzewnego, przyciągają lekkie cząstki popiołu, a więc stają się naładowane elektrycznie. Wyjaśnienie tego zjawiska, zwanego piroelektrycznością, zawdzięcza nauka lordowi Kelyinowi. Piotr i Jakub Curie wpadli na pomysł, że wiąże się ono ze zmianą objętości kryształów w wyniku ogrzewania i że być może wystąpi również, gdy się wywoła zmianą ich objętości innymi niż temperatura środkami, na przykład przez ściskanie lub rozciąganie. Wykonane doświadczenia całkowicie potwierdziły tę hipotezę i w ten sposób bracia stali się odkrywcami zjawiska piezoelektryczności. Z niezwykłą zręcznością wykonali również doświadczenia wykazujące odwracalność tego zjawiska i dowiedli, że na- elektryzowanie kryształów wywołuje drobne zmiany ich objętości. Odkrycie to tym bardziej zasługuje na przypom- nienie, że dokonali go ludzie młodzi, a zakładało ono przecież głęboką znajomość zagadnienia symetrii kryształów. Zjawisko piezoelektryczności nie daje się bowiem zaobserwować na wszystkich kryształach, występuje tylko w niektórych ciałach, jak na przykład kwarc, o budowie odznaczającej się pewnym szczególnym rodzajem symetrii. Warto wspomnieć, że zainteresowanie sprawami symetrii kryształów wzbudziły prace Pasteura, który dowiódł, że zdolność skręcająca kryształów wiąże się z asymetrią ich kształtu *. Piotr Curie poważnie posunął naprzód badania nad symetrią kryształów, a w późniejszym okresie życia wyprowadził bardzo ogólne prawo, zasadę .*Tamże, str. 17—18. ** Tamże, str. 43—44. * Zob. R. Dubos, Pasteur a nauka współczesna, WP, Warszawa 1963. 26 27 symetrii, która w jej ostatecznym, klasycznym ujęciu brzmi: Skoro pewne przyczyny wywołują pewne skutki — elementy symetrii przyczyn muszą się odnajdywać w wywołanych skutkach. Jeśli pewne skutki wykazują pewną asymetrię — ta asymetria musi się odnajdywać w przyczynach, z jakich te skutki powstały. Zasada ta nie może być odwrócona — przynajmniej praktycznie — to znaczy, że wywołane skutki mogą być bardziej symetryczne niż przyczyny...* Paul Langevin zwraca uwagę, że podobnie jak dwa prawa termodynamiki „zasada ta przyczynia się do ograniczenia ilości zjawisk mogących zachodzić w przyrodzie, narzucając warunek konieczny dla ich przebiegu, oszczędza więc badaczom zbędnych wysiłków, bo pozwala stwierdzić, czy dane zjawisko w ogóle może zajść". Żeby tę zasadę sformułować, musiał Piotr Curie uprzednio zdefiniować symetrię wielu zjawisk fizycznych. Praca ta ujawniła jego wielką erudycję? oryginalną umysłowość i wybitne zdolności do formułowania uogólnień. Jednocześnie obaj bracia wykazali wielką zręczność w pracy doświadczalnej, konstruując za pomocą kwarcu piezoelektrycznego przyrząd do pomiarów absolutnej wartości małych ładunków i słabych prądów elektrycznych. W 1882 rozstał się Piotr Curie z Sorboną i objął kierownictwo laboratorium w Miejskiej Szkole: Fizyki i Chemii w Paryżu, gdzie pracował przez blisko 22 lata. Początkowo nowa funkcja absorbowała go bardzo, uczelnię bowiem dopiero niedawno założono, musiał więc zorganizować cały dział doświadczalny. Był przy tym w owym czasie niewiele starszy od swych uczniów, z którymi zresztą żył w wielkiej zażyłości. Paul Langevin wspomina te czasy z prawdziwym wzruszeniem: Z radością powracaliśmy do laboratorium, gdzie tak dobrze było pracować przy nim, bo czuliśmy, że i on przy nas pracuje — w swym dużym jasnym *! Maria Skłodowska-Curie, Piotr Curie, przekład H. Szalay-Szyllerowej, PWN, Warszawa 1953, str. 27. pokoju, pełnym przyrządów o kształtach dla nas tr»chę jeszcze tajemniczych, gdzie nie obawialiśmy się często wchodzić i pytać o radę, dokąd nas czasem sam wołał do jakichś wyjątkowo subtelnych doświadczeń. Najmilsze chyba z moich wspomnień szkolnych są właśnie te, kiedy — stojąc przy tablicy — lubił rozmawiać z nami, budzić w nas głębsze myśli, projektować prace, które kształtowały nasze zamiłowanie do wiedzy. Jego ciekawość — żywa i udzielająca się — pełność i pewność jego wskazówek sprawiły, iż znakomicie rozwijał nasze umysły. * Piotr Curie również z przyjemnością wspominał panującą w laboratorium atmosferę zbliżenia inte- lektualnego między nim i jego uczniami. Gdy tylko czas pozwolił mu podjąć z powrotem badania nau- kowo, zaczął od ulepszenia powszechnie w labora- toriach używanego przyrządu — wagi precyzyjnej. Ktokolwiek przed wynalezieniem tej wagi dokonywał dokładnych pomiarów ciężaru, z przykrością wspomina tę żmudną pracę i dobrze pamięta, jakiej cierpliwości wymagała obserwacja amplitudy wa- hań'wskazówki. Toteż wszyscy pracownicy labora- toriów przywitali z ogromną ulgą skonstruowana przez Piotra Curie po długich teoretycznych studiach nad ruchami tłumionymi precyzyjną wagę aperiodyczną, na której bezpośrednio odczytać można było wartość dokonanych pomiarów. Była to prawdziwa rewolucja w dziejach konstrukcji wag i metod posługiwania się nimi. Wkrótce potem podjął Piotr Curie swoje słynne badania z dziedziny magnetyzmu. Już Faraday zwrócił uwagę, że poza rzadko w przyrodzie spotykanymi ciałami silnie przyciąganymi przez magnes, które nazywamy ferromagnetykami, bo zachowują się podobnie jak żelazo, wszystkie inne substancje są mało wrażliwe na działanie pola magnetycznego. Jedne ciała, paramagnetyczne, magnetyzują się podobnie jak żelazo, lecz w słabszym stopniu, inne, diamagnetyczne — przeciwnie, niż namagne- tyzowałoby się żelazo w tym samym polu magne- * Tamże, str. 101—102. 28 29 tycznym. Zagadnienia te stały się tematem rozprawy doktorskiej Piotra Curie, który tak w niej pisał: Na pierwszy rzut oka grupy te są zupełnie odrębne. Głównym celem niniejszej pracy było zbadanie, czy istnieją przejścia pomiędzy tymi trzema stanami materii i czy możliwe jest przeprowadzenie kolejno jednego ciała przez te trzy stany. W tym celu zbadałem właściwości znacznej liczby ciał w temperaturach możliwie rozmaitych i w polach magnetycznych o różnym natężeniu. Doświadczenia moje nie wykazały żadnego zbliżenia pomiędzy własnościami ciał diamagnetycznych i paramagnetycznych — a wyniki potwierdzają teorie, przypisujące magnetyzm i diamagnetyzm przyczynom różnej natury. Natomiast własności ciał ferromagnetycznych i słabomagnetycznych pozostają z sobą w ścisłym związku. * Aby zmierzyć wielkość charakterystyczną dla namagnesowania ciał, czyli ich podatność magne,- tyczną, musiał nieraz Piotr Curie mierzyć siły bardzo małe, rzędu 1/100 miligrama. Z właściwą sobie zręcznością skonstruował w tym celu wagę skręceń. Uproszczony model tego przyrządu wszedł w laboratoriach do powszechnego użytku i jest jeszcze obecnie często używany pod nazwą wagi magnetycznej Curie i Cheneveau. Wyniki uzyskane przez Piotra Curie w doświad- czeniach wykonywanych na paramagnetykach wy- kazały ważną zależność, znaną w nauce jako prawo Curie. W myśl tego prawa podatność magnetyczna ciał zmienia się odwrotnie proporcjonalnie do ich temperatury bezwzględnej. Piotr Curie zwrócił uwagę, że prawo to przyrównać można do prawa uzależniającego zmiany prężności gazu doskonałego od temperatury bezwzględnej. Jeśli ciało para- magnetyczne byłoby odpowiednikiem gazu dosko- nałego, to ciało ferromagnetyczne odpowiadałoby z kolei cieczy, a jego namagnesowanie zmieniałoby się według prawa podobnego do równania Van der Waalsa. Wnioski te zostały potwierdzone przez wy- nik prac Piotra Weissa, a Paul Langevin dowiódł, że teoria wyjaśnia przewidziany przez Piotra Curie całkowicie odmienny charakter zjawisk parama- gnetycznych i diamagnetycznych. Tak mniej więcej wyglądają w wielkim skrócie przedstawione przez Piotra Curie w roku 1895 w rozprawie doktorskiej wyniki jego pracy nad magnetyzmem. Ojciec co prawda dawno już nalegał, żeby starał się uzyskać tytuł doktorski, dostatecznie uzasadniony wcześniejszymi pracami nad piezoelektrycznością i symetrią ciał krystalicznych. Ale Piotr Curie uprawiał naukę jak sztukę dla sztuki i na podobieństwo artystów nie troszczył się o tytuły i zaszczyty. W chwili gdy poznał Marię Skłodowską, nie obronił jeszcze swej tezy doktor- skiej. * Tamże, str. 34—35. 30 Rozdział 3 MAŁŻEŃSTWO PIOTRA CURIE Z MARIĄ SKŁODOWSKĄ l ODKRYCIE RADU Zarówno Piotr Curie, jak i Maria Skłodowska byli jakoś dziwnie wzruszeni, kiedy spotkali się po raz pierwszy w domu wspólnych przyjaciół. Piotr doznał jak gdyby przeczucia, że spotkał kobietę swych marzeń, w której istnienie dotychczas wątpił, kobietę podobnie jak on rozmiłowaną w nauce, która jednocześnie potrafi ziścić jego tęsknotę za osobistym szczęściem. W obawie więc, żeby nie przejść mimo tak cudownego niemal przypadku, zaledwie w kilka tygodni po pierwszym spotkaniu poprosił Marię o rękę. Choć propozycja ta wcale nie była Marii obojętna, wprawiła ją jednak w prawdziwą rozterkę, I ona przeczuwała, że życie u boku tak wybitnego człowieka może być piękne, sądziła jednak, iż nie ma prawa wyrazić zgody na to małżeństwo, które zburzy wszystkie jej dotychczasowe plany. Nigdy nie myślała o tym, żeby zamieszkać na stałe we Francji; po zakończeniu studiów zamierzała powrócić do Polski, do ojca, do działalności społecznej w kołach młodzieżowych. Swą wiedzę i siły pragnęła oddać sprawie wyzwolenia narodu spod carskiego ucisku. Na razie postanowiła więc spędzić wakacje letnie 1894 roku w Polsce, u ojca.^ Z daleka będzie mogła lepiej zorientować się we własnych uczuciach, osobiście będzie jej łatwiej wyjaśnić ojcu, w jakiej się znalazła sytuacji. Spodziewała się poza tym, że Piotr Curie napisze do pana Skłodowskiego, a w głębi duszy żywiła zapewne nadzieję, że szczere i głębokie uczucie .młodego człowieka przychylnie doń usposobi ojca. I nie zawiodła się: pan Skłodowski sam zachęcił córkę do podjęcia decyzji, w której wyniku miała osiąść na stałe we Francji. W książce poświęconej pamięci Piotra Curie Maria opisuje rozwój ich uczuć, który związek tych dwojga ludzi uczynił jedną z najpiękniejszych przygód człowieczych. Wspomina, że pisywał do niej w ciągu lata 1894 niezwykle piękne listy: Żaden z nich nie jest długi, ponieważ miał on zwyczaj zwięzłego wyrażania myśli. Wszystkie pisane są z widocznym zamiarem, aby dać się poznać tej, której pragnął za towarzyszkę życia — takim, jakim był istotnie, z całą szczerością. Sama ich forma zawsze wydawała mi się niezwykła. Nikt nie umiał tak opisać w paru słowach stanu swego umysłu, w tak niezmiernie prosty sposób określić sytuacji, dając obraz uderzająco prawdziwy... ...W swym życiu wewnętrznym stosował Piotr Curie tę samą zasadę jasności i zrozumienia, jak w rozważaniu ogólnych zagadnień. Odczuwał niezbędną potrzebę lojalności wobec samego siebie i wobec innych ludzi. Cierpiał z powodu kompromisów, narzucanych przez życie, i ograniczał tę ugodowość do minimum... Po powrocie z wakacji przyjaźń nasza stawała się nam coraz droższa. Każde z nas rozumiało, że nie znajdzie lepszego towarzysza życia. Małżeństwo nasze zostało zatem postanowione i nastąpiło 25 lipca 1895 roku. Zgodnie z naszymi upodobaniami ślub odbył się jak najskromniej; ślub był cywilny, ponieważ Piotr Curie nie należał do żadnego wyznania i ja też nie byłam praktykująca. Krewni męża przyjęli mnie z największą serdecznością, a ojciec mój i siostra, obecni na ślubie, byli szczęśliwi, że poznali rodzinę, do której miałam należeć. ...Żyliśmy ściśle złączeni, interesując się wszystkim wspólnie: pracą teoretyczną, doświadczeniami laboratoryjnymi, przygotowaniem kursów i egzaminów. Przez jedenaście lat wspólnego życia nie rozłączaliśmy się wcale, nie mieliśmy więc sposobności do korespondencji w tym czasie. Dnie wypoczynku i wakacje poświęcaliśmy spacerom pieszym albo na rowerze, na wsi — w okolicach Paryża, nad brzegiem morza lub w górach. Piotr Curie tak~~silnie tęsknił do pracy, że z trudem mógł dłużej przebywać w miejscowości, gdzie nie miał odpowiednich do niej warunków. Po kilku dniach zdarzało mu 3 Rodzina Curie 33 32 się mówić: „Zdaje mi się, że już od bardzo dawna nic nie robiliśmy." Natomiast w czasie wycieczek czuł się dobrze i cieszył się nimi, jak niegdyś spacerami, które odbywał z bratem; radość z oglądania piękna natury nie przeszkadzała mu w rozważaniach naukowych. Zwiedziliśmy obszary Cevennes i góry Owernii, wybrzeża Francji i niektóre z jej wielkich lasów. Te dnie spędzone w pięknych okolicach zostawiały nam niezatarte wrażenia, które potem lubiliśmy wspominać. Radośnie utrwalił nam się w pamięci pewien dzień pełen słońca, gdy po długiej i męczącej jeździe rowerem pod górę wydostaliśmy się na świeżą zieleń łąk Aubrac, rozkoszując się czystym powietrzem wyżyn. Inne, na zawsze żywe wspomnienie zostawił nam wieczór, gdy zagubieni o zmroku w wąwozie Truyere, słuchaliśmy z zachwytem ludowej piosenki, zamierającej gdzieś daleko, na z wolna płynącej łodzi, gdy źle rozłożywszy czas, nie zdołaliśmy przed świtem wrócić do domu. Spotkawszy wozy, których konie przestraszyły się naszych rowerów, musieliśmy skręcić w bok i jechać na przełaj przez uprawne pola. Wróciliśmy potem na drogę wiodącą poprzez wyniosłą równinę, całą skąpaną w fantastycznych blaskach księżyca. Krowy, spędzone na noc w ogrodzenie, podchodziły, przyglądając się nam poważnie wielkimi spokojnymi oczyma. ...We wspólnym życiu dane mi było poznać go tak, jak tego pragnął, i z każdym dniem głębiej przenikać jego myśli. Znalazłam w nim wszystko, o czym mogłam marzyć w chwili naszego związku, a nawet znacznie więcej. Wciąż wzrastał mój podziw dla jego zalet — tak rzadkich i niezwykłych, że wydawał mi się czasem istotą niemal wyjątkową. Sprawiało to jego całkowite oderwanie się od wszelkiej próżności i od małostek, które widziane u siebie i u innych traktujemy pobłażliwie, dążąc jednocześnie do ideału. W tym zapewne kryła się tajemnica jego niewymownego uroku, któremu niepodobna się było oprzeć. Myśląca twarz i jasne spojrzenie ujmowały i pociągały, a wrażenie to rosło dzięki jego uczynności i słodyczy charakteru. Mówiąc czasem, że nie ma wojowniczego usposobienia — mówił prawdę. Nie można się było z nim pokłócić, bo nie unosił się. „Nie bardzo umiem gniewać się" — mawiał z uśmiechem. Miał niewielu przyjaciół, lecz żadnego wroga, nie zdarzyło' mu się bowiem nigdy nikogo urazić, nawet przez ' nieoględność. Nie można go było jednak zawrócić z wytkniętej linii działania i dlatego ojciec nazywał go „słodkim uparciuchem". * Obojga małżonków łączyło nie tylko głębokie wzajemne uczucie, był to zarazem związek dwojga wybitnych pracowników nauki, którzy mieli otwo- rzyć przed fizyką bogatą dziedzinę promieniotwór- czości. Żeby zrozumieć, jak niezwykłe było ich odkry- cie, trzeba się cofnąć do końca XIX wieku, do chwili, kiedy badania nad wyładowaniami elek- trycznymi w gazach rozrzedzonych ujawniły istnie- nie wspaniałych zjawisk fluorescencji i nowego promieniowania — promieni katodowych oraz pro- mieni Roentgena, zwanych również promieniami X, Fizycy całego świata natychmiast rozpoczęli bada- nia nad tymi nowymi rodzajami* promieniowania i prace nad fluorescencją nabrały wielkiego roz- machu. We Francji nad promieniami katodowymi praco- wał tJean Perrin, a Henri Becąuerel badał zjawiska fluorescencji na solach uranu, chcąc sprawdzić wy- suniętą przez Henri Poincarego hipotezę, jakoby zjawiskom fluorescencji miała towarzyszyć zawsze emisja promieni analogicznych do promieni Roent- gena. Becąuerel rzeczywiście stwierdził, że podwój- ny siarczan uranylo-potasowy wysyła • promienie przenikające przez ciała nieprzezroczyste, takie na przykład jak cienka folia glinowa lub kartka czar- nego papieru i że to promieniowanie działa na kliszę fotograficzną podobnie jak promienie X. Na pierwszy rzut oka zdawało to potwierdzać hipotezę Poincarego. Ale 23 listopada 1896 Becąuerel, który był świetnym obserwatorem, zawiadomił Akademię Nauk, że kawałki soli uranowej, przechowywane przez sześć miesięcy w zupełnej ciemności, w dalszym ciągu wysyłają promienie. Pod wpływem tego promieniowania gazy stają się przewod- * Maria Skłodowska-Curie, Piotr Curie, przekł. H. Szalay-Szyllerowej, PWN, Warszawa 1953, str. 42, 45, 47, 48, 52. 35 34 nikami elektryczności; zjawisko to nie mogło być zatem przypisane fluorescencji, było to zjawisko zupełnie dotąd nie znane. Nowe te promienie, które nazwano promieniami uranowymi, z miejsca wzbudziły ogromne zainte- resowanie fizyków. Maria Skłodowska, która od niedawna była już Marią Curie, poszukiwała wów- czas właśnie tematu pracy doktorskiej. I ją zafra- powało odkrycie Becąuerela, rozpoczęła więc ba- dania mające na celu ustalenie, czy inne ciała nie posiadają podobnie jak związki uranu własności emitowania promieni. I rzeczywiście, jednocześnie z niemieckim fizykiem G. C. Schmidtem odkryła analogiczne zjawisko dla toru, przy czym okazało się, że metal ten jest nawet aktywniejszy od uranu. Maria Skłodowska Curie nie poprzestała na ba- daniu związków prostych, lecz wpadła na myśl niezmiernie płodną w skutkach, żeby zbadać również ich minerały. Oto jak w następstwie brzmiał jej komunikat o tych ważnych pracach doświadczalnych: Badałam w mym przyrządzie rozmaite minerały, niektóre z nich okazały się radioaktywne, między innymi: blenda smolista, chalkolit, autunit, kle-weit, monacyt, orangit, toryt, fergusonit i in. Wszystkie te minerały zawierają uran i tor, więc aktywność ich-jest rzeczą zgoła naturalną, lecz natężenie zjawiska w pewnych minerałach okazało się zupełnie nieoczekiwane, Są blendy smoliste (minerał ten zawiera tlenek uranu) trzy razy aktywniejsze od metalicznego uranu... Występuje więc tu pewna niezgodność z doświad- czeniami, które wykazują, że czyste związki uranu mają zawsze mniejszą aktywność aniżeli sam uran. Dla wyjaśnienia tej niezgodności przygotowałam sztucznie chalkolit sposobem Debreya z czystych związków uranowych. Doświadczenia wykazały, że sztucznie przygotowany chalkolit ma zupełnie nor- malną aktywność, odpowiednią do swego składu chemicznego: jest on dwa i pół rażą mniej aktywny od metalicznego uranu. Wydaje się więc, że skoro blenda smolista, chalkolit i autunit mają tak wielką aktywność, to zawierają prawdopodobnie w niewielkich ilościach bardzo * silnie promieniotwórczą substancję, różną od uranu, toru i wszystkich znanych nam pierwiastków chemicznych. Wspólnie z p. Piotrem Curie zajęłam się poszuki- waniem tej substancji w blendzie smolistej. * Krótki ten i prosty komunikat nosi wyraźne piętno genialnej intuicji naukowej i ścisłej logiki Marii Skłodowskiej-Curie. Młoda kobieta postawiła problem pasjonujący, nic też dziwnego, że Piotr Curie porzucił własne prace, żeby uczestniczyć w podjętych przez żonę żmudnych poszukiwaniach. Współpraca jego okazała się od razu bardzo cenna. Minerałem przez nas wybranym była blenda ura- nowa, tak zwana pechblenda — smółka uranu, która w czystym stanie jest mniej więcej cztery razy silniej promieniotwórcza niż tlenek uranu. Ponieważ skład chemiczny tego ciała był znany, dzięki dość ścisłym analizom, można się było spodziewać, że znajdziemy tam najwyżej l % nieznanej substancji. Dalszy ciąg pracy wykazał, że smółka uranowa zawiera istotnie nowe pierwiastki promieniotwórcze, ale w stosunku nie dochodzącym do jednej milionowej. Użyta przez nas metoda jest nową. metodą, analizy chemicznej opartej na promieniotwórczości. ...Do mierzenia słabych prądów, które można przepuszczać przez powietrze zjonizowane przez promienie uranu, miałam do rozporządzenia znakomitą metodę, zbadaną i używaną przez Piotra i Jakuba Curie, polegającą na skompensowaniu w czułym elektrometrze naboju elektrycznego, przenoszonego przez prąd — nabojem, którego może dostarczyć kwarc piezoelektryczny. Instalacja składa się zatem z elektrometru Curie, z kwarcu piezoelektrycznego i z komory jonizacyjnej. Ta ostatnia była utworzona przez płaski kondensator, którego górny krążek był połączony z elektrometrem, podczas gdy dolny, naładowany do znanego potencjału, pokryty był cienką warstwą badanej substancji.** Promieniotwórczość ciała mierzyło się więc wiel- kością ciężaru, który należało przyłożyć do kwarcu * Revue Generale des Sciences, 1899. ** Maria Skłodowska-Curie, Piotr Curie, przekł. H. Szalay- Szyllerowej, PWN, Warszawa 1953, str. 57, 59. 37 piezoelektrycznego, aby powstały ładunki elektryczne ściśle równoważące ładunki wytworzone przez badaną substancję promieniotwórczą. W ten sposób wcześniejsze prace Piotra Curie odegrały poważną rolę w osiągnięciu, jakim uwieńczone zostały te śmiałe poszukiwania. Wkrótce mogliśmy stwierdzić, że promieniotwór- czość koncentruje się przede wszystkim w dwu od- rębnych chemicznie frakcjach, co dowodziło, że w smółce uranowej istnieją co najmniej dwa pierwiastki promieniotwórcze, którym daliśmy nazwy — polonu i radu. Istnienie polonu ogłosiliśmy w lipcu roku 1898, istnienie radu w grudniu tegoż roku. (Ta druga publikacja została ogłoszona wspólnie z G. Be-montem, który współpracował z nami przy doświadczeniach.) * W komunikacie o istnieniu radu, przedstawionym Akademii Nauk 26 grudnia, powiedziano: * Otrzymaliśmy chlorki tej substancji 900 razy bar- dziej aktywne od uranu. Pan Demarcay był łaskaw zbadać widmo naszej substancji i znalazł w nim linię (3814,8), która jak się wydaje nie należy do żadnego ze znanych pier- wiastków. Choć istnienie radu nie ulegało już wątpliwości, sam pierwiastek w postaci czystej nie został jednak jeszcze wydzielony. Oto co na ten temat pisał Jean Perrin, również laureat nagrody Nobla w dziedzinie fizyki: W tym to właśnie momencie zaznacza się w tej współpracy osobisty wpływ Marii Curie. Piotra Curie, który przede wszystkim był fizykiem, interesowały głównie same właściwości promieniowania. Niewiele przywiązywał wagi do konieczności wyodrębnienia nowej substancji, do otrzymania jej próbki. To osiągnięcie zawdzięczamy upartej woli pani Curie i bez żadnej przesady można stwierdzić, że jest to kamień węgielny, na którym spoczywa gmach promieniotwórczości. Słowa te, wypowiedziane przez Jean Perrina w 1923 roku, w czasie obchodów 25 rocznicy odkrycia radu, okazały się prorocze. Nie ulega wątpliwości, że nauka o promieniotwórczości tak wspaniale rozwinęła się we Francji dzięki nagromadzonym przez Marię Curie zapasom materiałów pro- mieniotwórczych i że dzięki tym zasobom Irena i Fryderyk Joliot-Curie mogli odkryć w 1934 zjawisko sztucznej promieniotwórczości. Piotr i Maria Curie początkowo tak ściśle ze sobą współpracowali, że w ich pierwszych notatnikach laboratoryjnych jasne i wyraźne pismo Marii przeplata się z fantazyjnymi literami Piotra. Wkrótce musieli jednak pracę swą podzielić, Maria skoncentrowała się na wydobywaniu czystego radu, a Piotr zajął się badaniem właściwości emitowanego promieniowania. Już na substancjach zasobnych w rad zauważył, że ciało to nieprzerwanie wydziela ciepło, światło i energię elektryczną, nie ulegając samo jakimś widocznym zmianom. Imponująco przedstawia się lista prac wspólnie przez małżonków ogłoszonych w przeciągu zaledwie dwu lat. Maria Curie wymienia je we wspomnianej już książce; W latach 1899 i 1900 Piotr Curie ogłosił wspólnie ze mną następujące prace: o odkryciu promieniotwórczości indukowanej, wy- wołanej przez rad, o skutkach świetlnych, chemicznych itd., powodo- wanych przez jego promienie, o naboju elektrycznym, przenoszonym przez pewne promienie radu, ogólne sprawozdanie o nowych substancjach radioaktywnych oraz o ich promieniach — to ostatnie dla Kongresu Fizycznego, który odbył się w Paryżu w roku 1900. Piotr Curie ogłosił również pracę o działaniu pola magnetycznego na promienie radu. * Zbadane przez Piotra Curie działanie magnetyczne wskazywało, że niektóre promienie emitowane Tamże, str. 59. * Tamże, str. 63. 38 39 przez rad niosą ładunki dodatnie, inne ujemne, a jeszcze inne nie reagują na działanie magnesu. W późniejszym czasie Rutherford pierwsze nazwał promieniami alfa, drugie promieniami beta, trzecie — gamma. Z właściwą mu pasją szukał Piotr Curie wyjaś- nienia tych zadziwiających zjawisk. Wszystkie do- konane przezeń obserwacje zdawały się przeczyć podstawowym zasadom fizyki. Niezrozumiałe było, skąd się bierze energia nieustannie wydzielana przez rad. Praca najeżona była trudnościami zarówno teoretycznymi, jak i praktycznymi. Surowiec był drogi i zawierał bardzo mało radu, nadawał się więc raczej do przeróbki metodami przemysłowymi aniżeli laboratoryjnymi. Doprowadzenie do końca całej pracy wymagało obszernego lokalu zaopatrzonego w odpowiedni sprzęt, licznego i wykwalifikowanego personelu oraz znacznych kredytów finansowych. Tymczasem Piotr i Maria Curie mogli liczyć po- czątkowo tylko na siebie. Pierwsze fundusze na zakup blendy smolistej pochodziły ze szczupłej pensji Piotra, wynoszącej zaledwie 500 franków mie- sięcznie. Szczęściem, dzięki interwencji pewnego austriackiego uczonego, który śledził z wielkim za- interesowaniem prace państwa Curie, rząd austriacki podarował im tonę tego minerału. Piotr Curie jednak nie rozporządzał własnym laboratorium. Tutaj przyszedł mu z pomocą dyrektor Miejskiej Szkoły Fizyki i Chemii w Paryżu, pan Schutzen-berg, który oddał do dyspozycji małżonków szopy mieszczące się na dziedzińcu szkoły. Tu więc, choć w tak bardzo niedoskonałych warunkach, mogli się zabrać do dzieła. Po dokonaniu podziału pracy młodej kobiecie przypadła część chemiczna, przy której nieraz wy- padało jej dźwigać z miejsca na miejsce ciężary dochodzące do 20 kilogramów. Wielkiej pomocy w ciężkim trudzie tych prac doświadczalnych udzielił im Andre Debierne — późniejszy odkrywca aktynu. Maria Skłodowska z rodzeństwem Od lewej do prawej: Zosia, Hela, Mania, Józef, Bronią 40 Piotr Curie jako dziewiętnastoletni młodzieniec Maria Skłodowska w 1892 W szopie, jak łatwo sobie wyobrazić, warunki pracy były fatalne. Pozbawiona najprostszych wy- gód, pracowała Maria nieraz całymi dniami w tem- peraturze poniżej 6° C. A wieczorem, gdy zmęczeni małżonkowie wracali do domu, czekało ich tu jeszcze wiele roboty, gdyż skromne dochody, ograniczone jedynie do pensji Piotra, nie pozwalały im na zapewnienie sobie dostatecznej pomocy w gospodarstwie. 12 września 1897 urodziła się ich córeczka Irena. To ważne wydarzenie rodzinne wyprzedziło nieco dzień odkrycia radu (12 maja 1898). Odtąd musiała Maria sprostać dwóm pasjonującym ją zadaniom, ale dzięki swej niespożytej energii doskonale wy- wiązywała się z obydwu. Młoda matka szczegółowo opisuje swej siostrze Broni postępy, jakimi pochwalić się może jej córka. 20 lipca 1898 roku pisze: „Irena robi „pa" rączką — zupełnie już dobrze chodzi na czworakach i mówi 5,gogli — gogli — go". 15 sierpnia Maria notuje, że „Irenie wyrżnął się siódmy ząbek, na dole z lewej strony", a 17 października, że „chodzi bardzo dobrze, zupełnie już nie biega na czworakach". I ta sama Maria Curie z Piotrem Curie i G. Be- montem ogłaszają tego samego 17 października 1898 w sprawozdaniach Akademii Nauk sławny komunikat, stwierdzający, że w badanych przez nich ciałach znajduje się nowy pierwiastek, który proponują nazwać radem. W jaki sposób radzi sobie młoda matka z obo- wiązkami w domu i w laboratorium? W liście z 1899 roku do siostry Broni opisuje swe proste,, codzienne życie: ...My zawsze żyjemy jednakowo... Wieczór schodzi na zajęciu z małą; rano także ubieram ją sama i karmię, ale potem mogę zwykle wyjść z domu o 9-te j. Przez cały rok nie byliśmy ani w teatrze,, ani na koncercie, ani z wizytą. Zresztą, jest nam dobrze, tylko mi brak ogromny rodziny, szczególniej zaś Was, moi drodzy, i Ojca... Zresztą, nie mogę się skarżyć na nic innego, bo zdrowie mamy niezłe, 41 Piotr Curie z rodziną Piotr i Maria Curie w laboratorium dziecko chowa się dobrze, a męża mam najlepszego, jakiego można wymarzyć, i nawet nie sądziłam, abym podobnego znaleźć mogła, to prawdziwy los na loteryi wygrany, i im dłużej żyjemy ze sobą, tem nam ze sobą lepiej... * Najszczęśliwsze godziny przeżywa Irenka wie- czorem, kiedy jej rodzice wracają do domu. Po posiłku mama ją kąpie, układa do snu i przesiaduje przy łóżeczku, dopóki dziecko nie zaśnie. Czasami, spiesząc się z powrotem do pracy, zbyt wcześnie podnosi się z krzesła, wtedy słyszy stanowczym głosikiem wypowiedziane ostrzeżenie: Me**, po którym Maria posłusznie wraca na swe miejsce i czeka, aż sen ogarnie dziewczynkę. W skromnym gabinecie na pierwszym piętrze odnajduje Maria swego męża i drugie ich dziecię — rad, nie mniej stanowcze i wymagające od Irenki. Późno w noc pracują oboje w ciszy uśpionego domu. Z rana Piotr i Maria mogą spokojnie udawać się do laboratorium, bo przy Irenie zostaje najbardziej uważny i najczulszy z dziadków. Doktor Curie po śmierci swej żony zamieszkał u Piotra i stał się od razu najlepszym towarzyszem Ireny. Czuwa nad nią w czasie zabawy, podnosi ją, kiedy upadnie, huśta na kolanach i śpiewa jej stare piosenki. Jako doświadczony lekarz dogląda również jej po- łudniowych posiłków. Irenka jest ładnym, zdrowym dzieckiem o różo- wych policzkach, jasnych włosach i dużych ciemnych oczach. Wkrótce przybywa jej towarzystwo dwojga dzieci z sąsiedztwa. Są to o dwa lata od niej młodsza Alina Perrin, pełna wdzięku pary-żaneczka o jasnych, podobnie jak u jej ojca lekko wijących się włosach i jej malutki braciszek, Fran-cis. Jean Perrin wynajął sąsiedni domek, szczęśliwe dzieci mogą się więc bawić pod opieką dziadka albo pani Perrin w ogrodzie czy w domu, lub też * Ewa Curie, Maria Curie, przekł. H. Szyllerowej, PWN, Warszawa 1958, str. 162. ** Me, Pe — zdrobnienia, jakimi francuskie dzieci zwracają się do matki i ojca (przyp. tłum.). w pobliskim parku Montsouris. Zgodnie z życzeniem pani Curie przebywają na wolnym powietrzu codziennie, niezależnie od pogody. W taki to drobiazgowy sposób uregulowała Maria życie swej rodziny, ciężkie obowiązki nadwątliły jednak siły małżonków. Nie ufaliśmy zbytnio naszemu zdrowiu i siłom wystawianym często na ciężkie próby — wspomina Maria Curie ten okres. — Od czasu do czasu ogarniał nas lęk przed tym, na co już nie ma ratunku, lęk znany wszystkim, którzy umieją cenić wspólne życie. Wtedy odwaga dyktowała mu takie proste słowa: „Cokolwiek by się miało stać, choćby przyszło pozostać jak ciało bez duszy — mimo wszystko trzeba by pracować dalej".* Po trzech latach takich wyczerpujących wysiłków pilne stało się jednak polepszenie warunków pracy i życia pod groźbą całkowitej utraty zdrowia. Wtedy to właśnie uniwersytet w Genewie ofiarowuje Piotrowi Curie katedrę fizyki oraz oficjalne stanowisko Marii. Początkowo te korzystne oferty wydały się ponętne, szybko jednak z nich zrezygnowali, w obawie, by nieunikniony przy tego rodzaju życiowych zmianach okres adaptacji nie opóźnił pasjonującej ich pracy. I wówczas Henri Poincare, zdając sobie sprawę z wielkiej doniosłości podjętych przez małżonków Curie badań, poparł kandydaturę Piotra Curie jako wykładowcy na katedrze fizyki tak zwanego P.C.N.** Sorbony. Marii zaproponowano w tym samym czasie wykłady z fizyki na I i II roku w żeńskiej Wyższej Szkole Normalnej w Sevres. Objęcie tych stanowisk poważnie poprawiło warunki materialne państwa Curie, pochłaniało jednak obojgu uczonym część cennego czasu z uszczerbkiem dla pracy naukowej i wciąż jeszcze nie stwarzało możliwości realizacji ich największego marzenia — posiadania odpowiedniego laboratorium. * Maria Curie, Piotr Curie, przekł. H. Szalay-Szyl- lerowej, PWN, Warszawa 1953, str. 55. ** P.C.N. -,— Physiąue, Chimie, Sciences Naturel-les — wstępny rok studiów na wydziałach nauk ścisłych uniwersytetów francuskich (przyp. tłum.). 42 43 -T) Rozdział 4 W SZKOLE W SEYRES (1900 - 1905) Nie lada sensację wywołało przybycie do szkoły w Seyres w październiku 1900 roku profesora ko- biety. Wyższa Szkoła Normalna w Sevres, założona w 1881 dla kształcenia nauczycielek żeńskich szkół licealnych, od samego początku starała się o zdo- bycie w poczet wykładowców najwybitniejszych uczonych Sorbony i College de France. Założycie- lom Szkoły nie tyle zależało na tym, aby jej uczen- nice zdobyły jak największą ilość wiadomości, ile żeby weszły w kontakt z najświatlejszymi umysłami owych czasów. Matematykę wykładali na przykład tacy wybitni uczeni, jak Gaston Darboux, Emil Picard czy też Paul Appell, profesorowie Sorbony lub członkowie Akademii, poza tym Jules Tannery, zastępca dyrektora męskiej Wyższej Szkoły Normalnej w Paryżu; D. Gernez wykładał chemię, a nauki przyrodnicze Edmund Perrier oraz Filip Van Tieghem. Maria Curie objęła w Sevres wykłady fizyki po Lucjanie Poincare. Jednocześnie z nią przedmiot ten wykładał Jean Perrin. Wprawdzie Maria Curie nie posiadała jeszcze wówczas doktoratu, ale o wiele poważniejszą jej rekomendacją było odkrycie radu, toteż kandydaturę pani Curie na to stanowisko gorąco poparł dziekan Gaston Darboux. Tej młodej kobiecie, odznaczającej się niewiary- godną wprost nieśmiałością, która pragnęła zawsze pozostawać w cieniu, przeznaczone było ściągać na siebie powszechną uwagę i otwierać przed kobie- tami nowe drogi życia. • Żeńska Wyższa Szkoła Normalna mieściła się w Sevres w dawnym budynku pierwszej manufaktury porcelany, uruchomionej w XVIII w. na polecenie pani Pompadour. Stary gmach o wielkiej prostokątnej fasadzie i dwóch bocznych skrzydłach przylegał do lesistego wzgórza, na którym mieściła się nabyta ongiś przez wielkiego Lulliego * posiadłość zwana „La Guyard". Pozostał z niej jeszcze na skraju parku pełen wdzięku domek zwany przez nas pawilonem Lulli, ulubione miejsce licznych pokoleń wychowanek Szkoły. Profesorowie przybywali na wykłady z Paryża do Sevres pociągiem lub też tramwajem parowym kursującym na linii Luwr-Sevres-Wersal, który przystawał przy końcu kasztanowej alei prowadzącej do pięknej bramy wejściowej. Marii Curie najlepiej odpowiadał ten drugi środek lokomocji. Dźwięk dzwonka oznajmiał przybycie każdego z profesorów natychmiast po przekroczeniu przezeń progu Szkoły. Ale gdy miała przybyć Maria Curie, sygnału tego nie nasłuchiwałyśmy, na jej przybycie czyhałyśmy przy oknach i gdy tylko jej postać w szarej sukni ukazywała się przy końcu alei, spieszyłyśmy zajmować miejsca w sali wykładowej . Pani Curie wykładała fizykę słuchaczkom I i II roku Szkoły w sali wychodzącej na zachód. Z jej okien widać było zbocza miasteczka Ville-d'Avray. Dziś pamiątkowa tablica przypomina wszystkim, że wielka uczona wykładała tu w latach 1900—1906. Jedna z najlepszych uczennic Marii Curie, pani Lucienne Gosse Fabin tak wspomina te czasy: Wykłady pani Curie oświeciły mnie. Tak łatwo mogła nas olśnić i onieśmielić, a jednak wzbudziła w nas zaufanie we własne siły. Dzięki swej wrażliwej naturze, prostocie obejścia i szczeremu pragnieniu udzielania nam pomocy wzbudziła nasze zainteresowanie dla wykładanego przez siebie przed- * Jan Baptysta Lulli, kompozytor i aktor włoskiego pochodzenia, założyciel Opery Francuskiej, nadworny muzyk Ludwika XIV (przyp. tłum.). 44 45 miotu i potrafiła przykuwać naszą uwagę do wykładu. Odznaczała się przy tym trafnym wyczuciem zarówno naszych braków, jak i możliwości. Zaczęła od wykładu fizyki klasycznej. Cykl ten stał się dla mnie źródłem, z którego czerpałam w ciągu całej swej późniejszej kariery nauczycielskiej. Jednocześnie wspaniale przygotowała nas do przyjęcia nowych idei, idei, które na trzecim roku nauki przyniósł nam Jean Perrin. Na moim jednak kursie, który liczył niewiele studentek, bardziej niż wykłady wprawiała nas w podziw niezwykła biegłość, z jaką Maria Curie wykonywała doświadczenia. 'Do chwili wstąpienia do Szkoły w Sevres zdawało nam się, że fizyki można się nauczyć jedynie z książek. W książkach przecież znajdowałyśmy zdobytą przez uczonych wiedzę oraz ilustracje wyobrażające przyrządy, za pomocą których uczeni ci doszli do ustalenia pewnych praw. Do nas należało tylko praw tych się nauczyć. W licealnych gabinetach przyrodniczych znajdowały się podówczas błyszczące, z miedzi sporządzone przyrządy, ustawione na politurowanych mahoniowych podstawach. Niekiedy brali je do rąk profesorowie, żeby je nam pokazać lub przeprowadzić przy ich pomocy jakieś doświadczenie, my jednak nie dotykałyśmy ich nigdy. Wszystko się zmieniło, gdy naszym profesorem została Maria Curie. Tę zręczną eksperymentatorkę uderzyło ubogie zaopatrzenie pracowni i niedostatek prowadzonych w Szkole w Sevres prac doświadczalnych, postanowiła więc temu zaradzić. W zasadzie miała wykładać półtorej godziny tygodniowo, w praktyce jednak poświęcała nam dwa razy więcej czasu, uzupełniając wykłady interesującymi zajęciami praktycznymi. Często bardzo przynosiła własnoręcznie skonstruowane lub ulepszone przyrządy, którymi razem z nią się posługiwałyśmy. I choć były one na ogół bardzo prostej konstrukcji, dzięki niezwykłej zręczności Marii Curie udawało nam się przy ich pomocy dokonywać potrzebnych afsmfs^p aofeCnuoCsed O|BAV^OM^M OD 'MOJBimod nad uzyskanymi wynikami. Pod jej kierunkiem prowadzone prace doświadczalne wszczepiły w nas zamiłowanie do nauczania i prac badawczych, go- rąco też przywiązałyśmy się do niej samej. Pani Curie widząc, że udało jej się wzbudzić u słuchaczek zainteresowanie dla fizyki, choć starała się zawsze oszczędzać czas swego męża, za- prowadziła nas pewnego razu do skromnego labo- ratorium przy ulicy Cuvier, którym Piotr Curie dysponował, od czasu gdy zaczai wykładać w Sor- bonie. W tym właśnie okresie pracował nad po- miarem ciepła wydzielanego stale przez rad, po- sługując się w tym celu kalorymetrem Bunsena. Tym to przyrządem zmierzył w naszej obecności ciepło właściwe małej próbki miedzi. Proste wyjaśnienia, których udzielał nam głosem poważnym i powoli, świetliste spojrzenie i zdumiewająca pewność ruchów jego długich dłoni, prawdziwych rąk artysty, wywarły na nas duże wrażenie. Po raz pierwszy spotkałyśmy się z mężem tej wyjątkowej kobiety i po powrocie do Sevres stwierdziłyśmy jednomyślnie, że oboje są nawzajem siebie godni. Wiedziałyśmy, że Piotr i Maria Curie pracowali razem nad badaniem ciał o nowych własnościach, nad ciałami promieniotwórczymi, i że odkrycie radu okryło ich światową sławą, nigdy jednak nie ośmieliłyśmy się wypytywać panią Curie o przedmiot jej pracy naukowej. W czerwcu 1903 zaprosiła nas na obronę swej tezy doktorskiej, którą zatytułowała: „Badania nad ciałami promieniotwórczymi". Z zaproszenia tego ucieszyłyśmy się bardzo. Doniosłość tematu sprowadziła na tę obronę wielu uczonych. My, uczennice z Sevres, głęboko przejęte mającą się odbyć ceremonią, znalazłyśmy się obok doktora Eugeniusza Curie, Piotra Curie i przybyłej na tę uroczystość z Polski pani Bronisławy Dłuskiej. Dumne byłyśmy słuchając, jak nasza wykładowczyni odpowiada pewnym głosem na pytania egzaminatorów, profesorów Sorbony, panów Bouty, Lippmanna i Moissana. Jakże szczęśliwe byłyśmy dowiedziawszy się, że uzyskała tytuł dok- 47 46 torski z adnotacją tres honorable * i że jury złożyło jej gratulacje. Prawdziwie wspaniały przykład i zachętę do pracy naukowej dawała w ten sposób Maria Curie wszystkim kobietom. Studentki szkoły w Sevres zaciągnęły wobec Marii Curie szczególny dług wdzięczności. Przed jej przybyciem do Sevres dziekan wydziału, sławny matematyk Gaston Derboux sprzeciwiał się wpro- wadzeniu do programu Szkoły rachunku różnicz- kowego i całkowego. Gdy jednak Maria Curie, z której zdaniem liczył się poważnie, wytłumaczyła mu, jak wielką z tego powodu trudność sprawia jej wyjaśnienie niektórych zagadnień wykładanego przez nią przedmiotu, przychylił się do jej poglądu, co zapoczątkowało poważne zmiany w programie studiów Szkoły. Nie była to jedyna dziedzina, w której okazała pomoc wychowankom Szkoły w Sevres. Jej wysoko rozwiniętemu poczuciu sprawiedliwości zawdzięczają one w poważnym stopniu zrównanie ich w prawach z wychowankami męskiej Wyższej Szkoły Normalnej w Paryżu. Podczas gdy ci ostatni po dwóch latach nauki zdawali tylko egzaminy licencjatu, studentki z Sevres po takim samym okresie nauki musiały zdawać konkursowy egzamin dla uzyskania dyplomu uprawniającego je do nauczania w średnich szkołach żeńskich. W mało licznych, nieraz zaledwie czteroosobowych rocznikach kierunku nauk ścisłych w naszej Szkole zdarzały się wypadki potknięć na tych egzaminach. Konsekwencją ich było skreślenie z listy studentek i konieczność przygotowania się do nowego egzaminu w roku następnym na własny koszt i często w bardzo trudnych warunkach. Maria Curie wraz z Paul Appellem dokładali wielu starań, żeby usunąć ten krzywdzący nas stan rzeczy. Pozorna oschłość Marii Curie była więc tylko za- słoną, ukrywającą jej nieśmiałość i gorące, ludz- * Bardzo zaszczytnie — odpowiada używanemu na naszych uniwersytetach summa cum laude (przyp. tłum.). kie serce, na czym zresztą poznałyśmy się bardzo prędko. Wspólne wykonywanie doświadczeń daje okazję do wielu odruchowo wypowiadanych uwag, w których odzwierciedlają się charaktery. Zdarzało się więc nieraz, że na niektóre nasze powiedzenia piękne i zazwyczaj poważne oblicze naszej mistrzyni rozjaśniało się uroczym uśmiechem rozbawienia. Choć w 1906 roku Marię Curie powołano na inne stanowisko, nie przestała interesować się losami Szkoły w Sevres. Wielokrotnie wypożyczała przy- rządy dla naszej pracowni fizycznej, w szczegól- ności dość rzadką podówczas aparaturę radiogra- ficzną, a gdy w roku 1932 z okazji pięćdziesięcio- lecia naszej uczelni organizowałam wystawę fizyki, łaskawie powierzyła mi znaczną ilość swego cen- nego zapasu radu. Kiedy byłyśmy jej uczennicami, nie zdawałyśmy sobie sprawy, że przyjazdy do Sevres odrywają Marię Curie od pasjonującej ją pracy naukowej i nawet nie podejrzewałyśmy, jak wielkim było to z jej strony poświęceniem. Później wiele z nas wy- rażało z tego powodu żal. Z radością stwierdziłyśmy jednak, że sama Maria Curie wcale nie żałowała poświęconego nam czasu. Wolno również sądzić, że nauczanie w Sevres dało jej cenne doświadczenie, które potem, po śmierci Piotra Curie, pomogło jej przyjąć odpowiedzialne zadanie wykładania fizyki na Sorbonie. 48 4 Rodzina Curie l l Rozdział 5 W RODZINNYM DOMU PAŃSTWA CURIE Pani Curie zdawała sobie sprawę, jak bardzo jej uczennice są do niej przywiązane, i pewnego razu zaprosiła nas do siebie. Miałyśmy u niej spędzić pewne czwartkowe popołudnie (jak już wspom- niałam, kurs nasz liczył zaledwie kilka dziewcząt). Było to w maju 1903 roku. Mimo że znałyśmy ją już blisko 2 lata, obecność jej ciągle jeszcze nas onieśmielała. Zastanawiałyśmy się więc, jak też może wyglądać w domowym otoczeniu ta wybitna intelektualistka, którą dotąd widywałyśmy jedynie krzątającą się wśród przyrządów fizycznych. Wie- działyśmy, że posiada 5-letnią córeczkę, liczyłyśmy więc, że obecność Irenki pomoże do wytworzenia rodzinnej atmosfery tego spotkania i dobrze wpłynie na swobodę naszego zachowania. Jakże odmienna okazała się rzeczywistość. Pani Curie w otoczeniu swego teścia i przyjaciółki, a zarazem sąsiadki, Henrietty Perrin, żony szanowanego bardzo przez wychowanki naszej Szkoły profesora, przywitała nas najserdeczniej w świecie, z uśmiechem i prostotą, natomiast niedostępną okazała się... Irena. Siedząc pod czereśnią na trawniku małego ogródka na próżno wodziłyśmy wzrokiem w poszukiwaniu dziewczynki. Irena pozostała w domu, a gdy udało się wreszcie ją stamtąd wyciągnąć, trzymała się blisko matki. Dziewczynka zajęła pozycję obronną. Nie dość, że te dorosłe panny zabierają jej matkę dwa razy w tygodniu do Sevres, to przychodzą jeszcze tu, do jej własnego domu, zagarniają mamę w jej, Irenki, własnym ogrodzie. Nawet najwierniejszy towarzysz, ukochany dziadunio, spędzający z nią zwykle każdą wolną chwilę, zdra- dza ją dzisiaj, okazując tak wiele zainteresowania tym panienkom. Nie, nie znalazłyśmy sojuszniczki w Irenie, dziewczynce o falistych blond włosach i rumianych policzkach, o wypukłym czole swej matki i wielkich brązowozielonkawych oczach ojca. Pani Curie starała się poznać nas bliżej, niż po- zwalają na to warunki szkolne. Wypytywała więc nas o rodzinę, o studia i życie w szkole, interesowała się zamiarami na przyszłość. Anna Cartan, najlepsza słuchaczka naszego roku, siostra matematyka Eliego Cartana, sama również bardzo uzdolniona do matematyki, wyraziła pragnienie dalszego kształcenia się w tym kierunku po ukończeniu Szkoły w Sevres. Martę Baillaud, młodszą córkę znanego astronoma, interesowały nauki przyrodnicze. Madeleine Routabole, najmłodsza spośród nas, nie odnalazła jeszcze swej przyszłej drogi życiowej. Co do mnie, to moim marzeniem na przv-szłość była praca w laboratorium fizycznym. Okazane przez nas zainteresowanie dla pracy naukowej i marzenia o niezależnym i użytecznym życiu sprawiły pani Curie wyraźną przyjemność. Doktor Curie przysłuchiwał się rozmowie z miłym uśmiechem zabarwionym jednak lekkim powąt- piewaniem. Czy uważał, że jesteśmy zbyt ambitne, czy też lękał się dokonanego przez nas wyboru niełatwej drogi życia? Już na przykładzie swej synowej widział, jak trudno jest łączyć pracę naukową z obowiązkami żony i matki. Henrietta Perrin zatrzymuje jednak na nas swe piękne świetliste spojrzenie, pełne ufności w przyszłość. Jedynie mała Irena jest nadal usposobiona nieprzyjaź-nie. Te f>anny naprawdę przesadzają, żeby do tęga stopnia zagarnąć powszechną uwagę. Kilkakrotnie oświadczyła już poważnym i bardzo stanowczym głosikiem, że trzeba się też i nią zająć, do czego wreszcie się zastosowano, podejmując miły dla wszystkich obecnych temat — podwieczorku. Wchodzimy więc na herbatę do domu. W jak skromnej znalazłyśmy się jadalni! Długi,, owalny stół z krzesłami, banalny kredens i gięty 51. 50 szezlong — oto całe umeblowanie. Widać tu jasno, jak mało sprawa ta obchodzi tych dwoje uczonych Jedyną ich ruchomością, kiedy pobierali się siedem lat temu, była para rowerów, a pierwszą troską —• nabycie dwóch solidnych stołów do pracy. Po przyjściu zaś na świat Irenki konieczne się stało zapewnienie jej najlepszych warunków zdrowego rozwoju. Zapewne pamiętając o przedwczesnej śmierci swej matki wykazywała Maria Curie tak wiele troski o zdrowie Irenki, a później również i Ewy. Cieszyło ją ogromnie, że znalazła ten domek z ogródkiem przy bulwarze Kellermanna, w najdalej na południe wysuniętym krańcu Paryża. Co roku starała się wynająć na pierwsze miesiące lata mieszkanie w dolinie Chevreuse. To nic, że każdego poranka musieli odbywać długą drogę do pracy, dziecko ich przebywało za to cały dzień na wolnym powietrzu, a to było przecież najważniejsze. Na parę tygodni wakacji cała rodzina udawała się nad morze. W kilka dni po naszej niezapomnianej wizycie pani Curie sprawiła mi wielką radość. Powiedziała, że nadchodzące wakacje zamierza spędzić nad morzem, prosi więc, czy nie mogłabym jej wskazać jakiegoś miłego, spokojnego zakątka w moich rodzinnych stronach Saintonge. Jednocześnie zaprosiła mnie do siebie na czas jakiś. Poleciłam jej mało podówczas uczęszczany port rybacki Saint-Trojan i istotnie zastałam tu państwa Curie w sierpniu 1903 roku. Pani Curie zazwyczaj pierwsza wyjeżdżała sama z Paryża i w poszukiwaniu skromnego mieszkania, przeważnie wynajmowanego u jakiegoś rybaka, ob- jeżdżała na rowerze okolicę, w której zamierzała spędzić wakacje z rodziną. Tego lata spodziewała się potomka. W tych po- dróżach na rowerze nadwerężyła jednak widocznie swe siły, przedwcześnie bowiem urodzone dziecko natychmiast zmarło. Nieświadoma tych smutnych wydarzeń, przybyłam w kilka dni potem do Saint- Trojan, gdzie znalazłam panią Curie pogrążoną w głębokim smutku. Chciałam wracać natychmiast do domu, ale Piotr Curie bardzo nalegał, żebym pozostała, utrzymując, że moja obecność rozerwie chorą. Prosił mnie również, żebym jej codziennie na głos trochę czytała. Ze swej strony pani Curie wyraziła chęć powierzenia mi opieki nad Irenką. W ten sposób zostałam pomocnicą kochanego dzia-dzi, codzienną towarzyszką zabaw i pracy Irenki. Na plaży spotykaliśmy się z chemikami Georges Urbainem i Andre Debierne'em, byłymi uczniami Piotra Curie w Wyższej Szkole Fizyki i Chemii, a także utalentowanymi malarzami. Debierne był bliskim współpracownikiem państwa Curie oraz wielkim przyjacielem Irenki i jadał u nich. Obaj chemicy spędzali codziennie kilka chwil z panią Curie, a gdy tylko poczuła się nieco lepiej, wokół jej szezlonga podjęte zostały ożywione roz- mowy nad pasjonującymi ich aktualnie pracami naukowymi. Marii przykro było, że wskutek jej przymuso-wegp pozostawania w domu Piotr pozbawiony został niezbędnych spacerów. Aby zmusić go do prze- bywania na wolnym powietrzu, zaproponowała, żeby uczył mnie jazdy na rowerze. Ten zupełnie nowy rodzaj lekcji początkowo bardzo mnie onieśmielał. Miałam posługiwać się rowerem pani Curie, oczywiście męskim, innych wtedy nie było, bo kobiety nie uprawiały jeszcze wówczas tego sportu. Również i w tej dziedzinie była pani Curie no- watorką. Dziewczynie, nienawykłej w przeciwień- stwie do dzisiejszych panienek do uprawiania sportu, rama roweru utrudniała bardzo naukę jazdy. Wsiadanie nie sprawiało mi trudności, ale dużo czasu musiałam poświęcić, żeby nauczyć się zsiadać. Na razie rozwiązałam problem starając się w odpowiednich do tego miejscach lekko upadać, co na poważny szwank narażało moją miłość własną. Lekcje te były jednak okazją do pięknych spa- cerów na drodze prowadzącej przez las ze wschod- niej strony wyspy, gdzie znajduje się wioska Saint- 53 52 -Trojan, na drugą jej stronę, owianą przez silne wiatry, po której przeciwległym brzegu znajduje się daleka Ameryka. Spacery te uprzyjemniały sprawiające mi wiele radości rozmowy. Miło mi było opowiadać Piotrowi Curie, jak wielkim po- dziwem otaczaliśmy w Sevres jego małżonkę, i czu- łam, jak bardzo go to cieszy. On sam przecież tak bardzo ją podziwiał. Opowiadał, jak wiele trudności sprawiały studia jemu samemu. Toteż cieszyła go bardzo niezwykła łatwość, z jaką Maria przyswajała sobie wszelkiego rodzaju wiedzę. Z jakim zainteresowaniem słuchałam opowieści Piotra Curie o fizyce! Otwierał przede mną zupełnie nowy świat kryształów, który go pociągał od chwili, kiedy rozpoczął pierwsze badania nad kwarcem, i który szczególnie przez całe życie kochał. Wiedziałam o niezwykłej zręczności ekspery-mentatorskiej obu braci Curie, nie zdawałam sobie jednak dotychczas sprawy, z jak wielką łatwością Piotr Curie potrafił budować hipotezy na podstawie własnych prac doświadczalnych, ani też nie znałam jego talentu do wyciągania wniosków uogólniających. Żeby oswoić mnie z nowo odkrytym światem, pożyczał mi książki z dziedziny krystalografii, co pozwoliło mi zrozumieć piękno i powszechny charakter sformułowanych przezeń praw symetrii. Jednak najbardziej zainteresowało mnie zagad- nienie magnetyzmu. Jak wielu innych i ja również sądziłam, że własność tę posiada jedynie żelazo i stal. Prace Piotra Curie otworzyły mi oczy na powszechność tego zjawiska i rządzące nim prawa. Odkryłam, że w dziedzinie tej jest jeszcze wiele do zdziałania, i sądzę, że rozmowy te nie pozostały w przyszłości bez wpływu na wybór magnetyzmu jako tematu mej rozprawy doktorskiej. Te lekcje jazdy na rowerze wywarły rzeczywiście wielki wpływ na kierunek mych przyszłych zainteresowań, toteż nie zapomniałam ich nigdy. Po powrocie do domu rozmowy kontynuowane były z panią Curie, która lepiej od męża oriento- wała się w zakresie mej wiedzy i potrafiła w kilku zdaniach szerzej wyjaśnić poruszone w czasie spa- ceru zagadnienia. Te popołudniowe rozmowy odbywały się często w obecności Andre Debierne'a, chemika, który wspólnie z Piotrem i Marią prowadził prace nad radem, a zdarzało się nieraz, że i drugi chemik, Georges Urbain wchodził przez otwarte okno jadalni, żeby wziąć udział w dyskusji. Byłam szczęśliwa, iż dane mi jest uczestniczyć w rozmowach tak wybitnych uczonych na temat interesujących ich zagadnień. Podziwiałam ścisłość ich rozumowania, śmiałość w wysuwaniu hipotez oraz pasję, z jaką podtrzymywali swe zdanie. Otwierali przede mną nowe horyzonty nie tylko w dziedzinie nauki. Wychowana w małym miasteczku, gdzie liczono się bardzo z hierarchią społeczną, z pozorami, byłam niejednokrotnie zdumiona ich całkowitą pogardą dla czysto formalnych zwyczajów i niezależnością ich sądów. Dzięki temu zrozumiałam później, dlaczego Piotr Curie mógł powiedzieć pragnącemu go udekorować orderem ministrowi, że ,,nie odczuwa zupełnie potrzeby posiadania orderu, natomiast koniecznie potrzebne mu jest laboratorium". Po cudownych wakacjach 1903 roku, kiedy to tak serdecznie zostałam przyjęta do rodzinnego grona Piotra i Marii Curie, bawiłam się z Irenką i uczyłam gwary okolic Saintonge jej 'dziadka, często zapraszana byłam na niedzielę do domu przy bulwarze Kellermanna. Niekiedy wchodziłam po Irenę na piętro, do pokoju doktora. Pokój ten nie wyglądał banalnie jak reszta mieszkania, bo doktor zgromadził tu pamiątki całego swego życia. Poczesne miejsce zajmowała w nim duża biblioteka, bogato zaopatrzona w książki medyczne i dzieła Wiktora Hugo. Przy samym wejściu wchodzących witała duża reprodukcja obrazu Ingresa „Źródło". Doktor Curie był równie doskonałym dziadkiem, jak dawniej ojcem. Z miłością czuwał nad rozwojem córki swego syna Piotra — tego kochanego uparciucha — jak zwykł 55 54 go nazywać, który przeżywał spełnione marzenie swego życia u boku genialnej, a zarazem tak czułej i tak energicznej Polki. Poza Andre Debierne'em i Georges Urbainem, których poznałam w Saint-Trojan, spotykałam przy bulwarze Kellermanna Jean Perrina, Paul Lan- gevina, Georges Sagnaca i Aime Cottona. Wszyscy ci młodzi uczeni śledzili z ogromnym zaintereso- waniem prace Piotra i Marii Curie, a ja, słuchając ich rozmów, wiele się nauczyłam. Rad okazał się milion razy aktywniejszy od uranu, co bardzo ułatwiało prace nad promieniotwór- czością. Nowe to ciało, o którym Piotr i Maria marzyli, by odznaczało się piękną barwą, przeszło wszelkie ich nadzieje: sole jego samoistnie świeciły. Zdarzało nam się także odwiedzać nasze królestwo wieczorem. Cenne materiały, dla których nie mieliśmy lepszego schronienia, porozstawiane były na półkach i stołach, ze wszystkich stron witały nas blade rozproszone światełka, jakby zawieszone w ciemnościach. Były one dla nas zawsze nowym źródłem wzruszenia i zachwytu.* W żywej pamięci zachowałam wieczór, kiedy Piotr Curie w czasie posiłku pokazał nam probówkę zawierającą jakąś sól radu, świecącą w ciemności błękitnawym światłem. — Oto światło przyszłości — oznajmił z dziecięcą radością. Każdy dzień przynosił wieści o jakichś nowych, zadziwiających własnościach radu. Wraz z A. La- borde'em zmierzył Piotr Curie ciepło bezustannie i samorzutnie wydzielane przez to nowe ciało. „Nie zmieniając się pozornie, ciało to wydaje w ciągu godziny ilość ciepła większą, niż trzeba do stopienia kawałka lodu takiej samej wagi" ** — pisała Maria Curie. Skąd rad czerpie tę energię? Skąd się biorą obdarzone ładunkiem elektrycznym promienie, zaobserwowane przez Henri Becąuerela, * Maria Curie, Piotr Curie, przekł. H. Szalay-Szyl- lerowej, PWN, Warszawa 1953, str. 64. • ** Tamże, str. 73—74. a potem przez Piotra i Marię Curie, którzy poddali je działaniu pola magnetycznego? Piotr Curie opublikował wspólnie z Henri Bec- ąuerelem pracę zatytułowaną: „Badania nad fizjo- logicznym działaniem promieni radu". W celu sprawdzenia tych wpływów — pisze pani Curie — świeżo ogłoszonych przez F. Giesela, Piotr Curie dobrowolnie poddał ramię kilkugodzinnemu działaniu radu. Wynikiem była ranka podobna do oparzenia, która stopniowo się powiększała i w ciągu kilku miesięcy nie chciała się zagoić. Henryk Becąuerel uległ przypadkowo podobnemu oparzeniu, nosząc w kieszeni kamizelki szklaną rurkę z solą radu. Opowiadając nam o tym przykrym zdarzeniu, zawołał pełen zachwytu i gniewu: „Kocham rad, ale mam żal do niego." Pojmując wielkie znaczenie tych wyników, Piotr Curie przeprowadził wspólnie z lekarzami wyżej przytoczone badania nad zwierzętami, poddając je działaniu emanacji radu. Te badania stały się punktem wyjścia dla radoterapii. Pierwsze próby leczenia z użyciem radu były robione za pomocą soli wypożyczonych przez Piotra Curie. Miały one na celu leczenie wilka i innych chorób skórnych. Tak więc radoterapia, bardzo ważna dziś gałąź medycyny, często zwana też curieterapią, powstała we Francji i początkowy swój rozwój zawdzięcza pracom francuskich lekarzy...* Uczonych intrygowała jeszcze bardziej inna właś- ciwość radu, mianowicie samorzutne wydzielanie przez rad gazu promieniotwórczego, który począt- kowo nazwano „emanacją radu", a w którym później rozpoznano nowy pierwiastek chemiczny, nowy gaz rzadki — radon. Oddzielony od radu, który powołał go do życia, i zamknięty w szklanej ampułce, radon w ciągu czterech dni tracił połowę swej promieniotwórczości, w ciągu następnych czterech dni połowę tej połowy itd. Po raz pierwszy ujrzano ewoluujące, żyjące własnym życiem substancje, które uważano za niezmienne, i jako miarę średniego „życia" ciał promieniotwórczych przyjęto właśnie czas, w którym dane ciało traciło połowę siły swego promieniowania. * Tamże, str. 74—75. 56 57 W jaki sposób wyjaśnić takie przemiany ciała? Z jakim zainteresowaniem przysłuchiwałam się dyskusjom bywalców domu nad tymi pasjonującymi zagadnieniami. Georges Urbaina, który poważnie przemyślał pojęcie pierwiastka chemicznego podczas badań nad licznymi i bardzo do siebie zbliżonymi metalami z rodziny ziem rzadkich oraz pomiarów ich mas atomowych, uderzyły te nowe przemiany, obalające ustalone od czasów Lavoisiera przekonanie o trwałości atomu. A teraz oto był świadkiem spełnienia się odwiecznego marzenia alchemików o transmutacji pierwiastków. Jean Perrin, urzeczony elektryczną naturą wy- dzielanego przez rad promieniowania, proponował, żeby do jego badania posłużyć się puszką Fara-daya, którą sam zastosował badając właściwości promieni katodowych. Georges Sagnac, który zajmował się badaniem promieni X, sygnalizował analogie zachodzące po- między tymi promieniami a promieniami gamma ciał promieniotwórczych. Paul Langeyin i Aime Cotton, zaprzątnięci za- gadnieniami budowy materii w związku z prze- prowadzanymi przez nich badaniami nad magne- tycznymi i optycznymi właściwościami ciał, śledzili z dużym zainteresowaniem szybki i cudowny rozwój promieniotwórczości. Płodne w następstwa rozmowy toczyły się między tymi uczonymi w każdym miejscu: w jadalni, w pokoju do pracy, a przy sprzyjającej pogodzie — nawet w ogródku. Padały liczne i różnorodne hipotezy, po których następowała często długotrwała cisza i każdy pogrążał się we własnych rozmyślaniach. Spotkania te nacechowane były duchem młodości, prostotą, entuzjazmem i szczerą wesołością, ożywiającą twórcze umysły zarówno w dziedzinie sztuki, jak i nauki. U wszystkich obecnych uczonych wyczuwało się podziw połączony z głę-•boką miłością dla Piotra i Marii Curie, w których jednomyślnie uznawali niezaprzeczalnych przewod- ników wspaniałej francuskiej szkoły fizyki z * po- czątku XX wieku. Doniosłość odkryć małżonków Curie była już wówczas uznawana w całym świecie, może nawet bardziej za granicą niż we Francji, a wielu naukow- ców pragnących się poświęcić badaniom nad pro- mieniotwórczością wyrażało im wdzięczność za wielkodusznie przesyłane próbki drogocennej sub- stancji, przygotowanej z takim trudem. Latem 1903 Royal Institution w Londynie za- prosiła Piotra Curie, aby wygłosił wykład o radzie. Dało to małżonkom okazję zawarcia osobistej zna- jomości z najsławniejszymi angielskimi uczonymi, Crookesem, Ramsayem, Dewarem, a zwłaszcza z lordem Kelvinem, którego uznanie dla Piotra Curie datowało się już od lat i nigdy w przyszłości nie zmalało. W kilka miesięcy później państwo Curie obdarzeni zostali przez Royal Society złotym medalem Davy'ego *; dobry ojciec pozwolił zaraz Ireńce bawić się tym pięknym „nowym groszem". W tym samym mniej więcej czasie Piotr i Maria Curie dowiedzieli się, że wespół z Henri Becąuere- lem otrzymali nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki. Wydarzenie to dało początek wielkim zmianom w życiu rodzinnym państwa Curie. Zrazu były to przemiany szczęśliwe, gdyż przemęczeni wyczer- pującą pracą nad wypreparowaniem radu mogli wreszcie przyjąć osobnego laboranta, a w domu zatrudnić dodatkową pomoc. Dla istot nade wszystko kochających swą pracę naukową i skromne życie w kręgu rodziny i przyjaciół sława była jednak źródłem ciężkich prób, o czym wymownie świadczą pochodzące z owego okresu ich listy. Oto, co pisze Piotr Curie do swego przyjaciela fizyka Georges Gouya pod datą 20 marca 1904 roku: * Jedno z najwyższych odznaczeń naukowych (przyp. tłum.). .58 59 ...Jak pan mógł zauważyć, los jest w tej chwili na nas łaskawy, ale ta jego łaska nie obywa się bez wielu kłopotów. Nigdy nie byliśmy bardziej pozbawieni spokoju. Bywają dni, kiedy nie mamy czasu wytchnąć. A tak marzyliśmy o tym, żeby żyć z dala od świata, jak odludki. * W tym samym czasie pisze Maria do swego brata Józefa Skłodowskiego: Kochany Józiu, przesyłam Ci najserdeczniejsze życzenia w dniu Twoich imienin. Życzę Ci zdrowia, powodzenia dla całej Twojej rodziny, a także abyś nigdy nie zaznał takiej korespondencyi, jaką się obecnie cieszymy i takich napaści, jakich jesteśmy przedmiotem... Zaczynam żałować, że wyrzuciłam całą tą korespondencyę, bo warto ją było komu pokazać od czasu do czasu. Były tam sonety, poezye na cześć radium, listy różnych wynalazców, listy spirytystyczne, listy filozoficzne, a wczoraj jeden amerykanin pisał do mnie z prośbą, abym mu po- zwoliła konia wyścigowego ochrzcić mojem nazwis- kiem. Przytem naturalnie stos próśb o autografy i fotografie... ** Nawet Irenka i dziadek nie zaznawali spokoju, bo i na nich czyhali dziennikarze. Doktor Curie opędza się natrętom jak może, ale szczęśliwy jest z dowodów uznania okazywanych jego synowi, w którego wielkość przecież nigdy nie wątpił. Nade wszystko jednak pragnie, żeby oszczędzano sił Piotra, u którego od pewnego czasu bez jakiejś widocznej przyczyny występują oznaki wielkiego zmęczenia, co doktora bardzo niepokoi. Od niepotrzebnych wywiadów i niepożądanych wizyt stara się również uchronić Marię, oczekującą narodzin dziecka. Nawet Irenkę musi bronić przed niedys-kretnymi pytaniami dziennikarzy. Dziewczynka ukrywa się często w sąsiednim domu państwa Per-rin, przyjaźń łącząca te dwa domy jest jednak znana powszechnie, dziennikarze więc nie wahają się wdzierać i tam. * Ewa Curie, Maria Curie, przekł. H. Szyllerowej, PWN, Warszawa 1958, str. 202. •** Tamże, str. 202—203. Zabieram niekiedy Irenkę do Sevres. Dziewczynka lubi zwiedzać gabinet przyrodniczy, gdzie gipsowy odlew kła mamuta podnieca niezwykle jej wyobraźnię. — Czy Eugenia widziała mamuta? — pyta poważnie, bo chciałaby uzyskać jakieś ścisłe informacje o olbrzymim zwierzęciu. A że Eugenia jej odpowiada, iż mamut żył bardzo dawno temu, więc nie mogła go widzieć, dziewczynka, która chce mieć wiadomość z pierwszej ręki, oświadcza: „No to spytam się dziadzi." Zwłaszcza lubi chodzić ze mną do sali i laboratorium, w których wykłada jej mama. Na podstawie posiadanych w domu fotografii rozpoznaje różne zakątki parku, gdzie liczne pokolenia uczennic szkoły fotografowały jej Me. Wielka tylko szkoda, że w czasie tych wizyt nie można uniknąć dowodów czułości ze strony uczennic mamy, bo irenka, która nigdy zbyt towarzyska nie była, okropnie tego nie lubi. Życie Irenki zostało jednak bardzo zakłócone. 6 grudnia 1904 przychodzi na świat siostrzyczka, mała Ewa, która z kolei zagarnia wielką część coraz krótszych chwil spędzanych w domu przez Piotra i Marię. Chcąc nie chcąc muszą w końcu przyjąć niektóre oficjalne zaproszenia, odbyć kilka podróży, wygłaszać odczyty, a Irena z wielkim trudem przystosowuje się do tego nowego stanu rzeczy. Teraz, gdy poprawiła się ich sytuacja materialna, Piotr i Maria Curie wychodzą czasami na koncert lub do teatru. W pamięci zachowałam oglądane wspólnie z Piotrem i Marią przedstawienie sztuki Gorkiego „Na dnie" w teatrze TOeuvre, w którym grała przybyła specjalnie do Paryża Eleonora Duse *. Maria Curie lubiła takie wstrząsające dramaty, co bardzo śmieszyło dziadka. Nie mógł zrozumieć, jak można tego rodzaju emocji szukać w teatrze — jako rozrywki. W samym zresztą domu państwa Curie miało kiedyś miejsce niezwykłe wydarzenie. Będąca wów- * Eleonora Duse (1859—1924), wielka aktorka wło- ska, celowała w rolach o wysokim napięciu drama- tycznym ( przyp. tłum.). 61 60 czas u szczytu sławy wielka tancerka Loie Fuller *, pragnąc w jakiś sposób wyrazić swój podziw dla dwojga uczonych, zaproponowała, że przyjdzie do ich domu zatańczyć specjalnie dla nich. Po ocza- rowaniu, którego źródłem była poświata bijąca nocą w laboratorium od probówek z radem, zaznała teraz Irenka upojenia baśniowym tańcem świetlistego motyla, jakim była Loie Fuller. Dotychczas znała dziewczynka tylko mamę wy- chodzącą do laboratorium w zwykłej szarej sukni. Obecnie zdarzało się jej widywać zupełnie inną Me, bardzo piękną w wieczorowej sukni, w której udawała się na jakieś uroczyste przyjęcie. Była to wprawdzie ta sama Me o głęboko osadzonych siwych oczach pod wielkim wypukłym czołem i o puszystych blond włosach, ale biel odkrytych ramion czyniła ją w oczach dziecka jeszcze bardziej zachwycającą. Wybór Piotra Curie do Akademii nie sprawił na małżonkach najmniejszego wrażenia. Radością na- pełniła ich natomiast nominacja Marii na kierownika laboratorium swego męża, będąca wyrazem oficjalnego uznania jej współpracy przez ministerstwo. Dalekie jednak od zaspokojenia ich potrzeb oka- zało się to małe laboratorium przy ulicy Cuvier, składające się z dwóch zaledwie pokoików. I kiedy w październiku 1905 Piotr Curie wreszcie obejmuje stworzoną specjalnie dla niego katedrę fizyki w Sorbonie, stwierdza, że dla katedry tej w ogóle nie przewidziano laboratorium. Uzyskał tylko możność zatrzymania obu pokojów przy ulicy Cuvier, a na dziedzińcu dobudowano mu dwie inne izby. Wszystko to jednak nie rozwiązywało sprawy i Piotr Curie pisze do swego przyjaciela Georges Gouya 7 listopada 1905: Wykłady rozpoczynam jutro, ale warunki do przy- gotowania doświadczeń mam bardzo złe; sala wy- . * Loie Fuller (1869—1926), sławna tancerka amery- kańska, zmarła w Paryżu (przyp. tłum.). kładowa znajduje się w Sorbonie, a moje laboratorium przy ul. Cuvier. Poza tym odbywa się w tej sali wiele innych wykładów, tak iż na przygotowanie do mojego pozostaje zaledwie kilka godzin. * Jakże uzasadniony jest żal Marii Curie, że Pio- trowi Curie, laureatowi nagrody Nobla w dziedzinie fizyki, jako największe ustępstwo ofiarowano te dwie izby: Nie można się oprzeć uczuciu goryczy na myśl,, że to było ustępstwo ostatnie i że w rezultacie jeden z największych francuskich uczonych nigdy nie rozporządzał odpowiednim laboratorium, choć jego geniusz objawił się już gdy miał lat dwadzieścia. Zapewne, gdyby był żył dłużej, byłby się — wcześniej czy później — doczekał należytych warunków pracy, lecz w wieku lat czterdziestu siedmiu jeszcze ich był pozbawiony. Czyż można pojąć żal, jaki ogarnia człowieka, który — namiętnie i bezinteresownie pracując nad wielkim dziełem — widzi, iż realizacja jego marzeń wciąż się opóźnia skutkiem braku odpowiednich warunków do pracy? I czy możemy bez głębokiego bólu myśleć o tym najgorszym z wszystkich marnotrawstwie: o niepowetowanym trwonieniu najcenniejszych dóbr narodu: geniuszu, sił i zapału jego najlepszych dzieci? ...Prawda, że w tych nędznych warunkach doko- nano odkrycia radu, a szopę, w której się to stało, otacza dziś urok legendy. Lecz ów czynnik roman- tyzmu bynajmniej nie był korzystny dla sprawy: zużył on nasze siły i opóźnił dokonanie dzieła. Ma- jąc lepsze możliwości pracy, byłoby się skróciło jej pierwszy pięcioletni okres do lat dwóch, zarazem łagodząc i natężenie wysiłku.** Wiosną 1906 Piotr i Maria Curie spędzili początek ferii wielkanocnych w Saint-Remy-les-Che-vreuse i wrócili do Paryża, żeby uczestniczyć w posiedzeniach Francuskiego Towarzystwa Fizycznego, które odbywały się w drugiej połowie wakacji. Miałam u nich na ten czas zamieszkać. Przed wyjazdem do Saintonge poszłam pożegnać się do miłego dornu przy bulwarze Kellermanna, * Ewa Curie, Maria Curie, przekł. H. Szyllerowej, PWN. Warszawa 1958, str. 218—219. ** Tamże, str. 219. 62 63 n domu, który stał się dla mnie przybytkiem, gdzie spełnione zostało wszystko najlepsze, czym życie może obdarzyć człowieka. Widziałam tam doskonały związek dwojga ludzi i źródło wysokich rozkoszy intelektualnych. Maria Curie była nieobecna, zastałam jedynie Piotra Curie i obie dziewczynki. Pogoda była piękna i wszyscy troje odprowadzili mnie przez park Montsouris do stacji kolejki do- jazdowej. Pozostawiłam ich na stacyjnej ławce, Piotra Curie z małą Ewą na kolanach i ze stojącą przy nich 8-letnią Ireną. Cała trójka żegnała mnie machaniem rąk, podczas gdy pociąg oddalał mnie od nich... Rozdział 6 ŚMIERĆ PIOTRA CURIE Ten uśmiechnięty obraz Piotra Curie zachowałam pieczołowicie w pamięci, bo po moim powrocie do Paryża nie zastałam go już wśród żyjących. Konna platforma przejechała go na śmierć, gdy po spotkaniu w Związku Profesorów Wydziału Ma- tematyczno-Przyrodniczego przechodził jezdnię ulicy Dauphine. Straszliwą tę wieść przeczytałam w pociągu w gazecie. Wiozłam dla moich ukochanych przyjaciół pęk lewkonii, który rankiem zerwałam dla nich w ogrodzie moich rodziców. Doktor Curie złoży^ je koło zwłok syna, a ja poszłam do sąsiedniego domu płakać z Henriettą Perrin. Pani Perrin opowiedziała mi, jak poprzedniego dnia mąż jej z dziekanem Paul Appellem musieli spełnić smutną misję zawiadomienia rodziny o ok- rutnym nieszczęściu, jakie na nią spadło. Doktor Curie był w domu sam. Na widok wstrząśniętych twarzy przybyłych, którzy z trudem wydobywali z siebie jakieś niewyraźne słowa, zrozumiał na- tychmiast, co się stało, i zanim zdążyli mu coś wyjaśnić, sam powiedział: „Mój syn nie żyje." Maria, która wkrótce potem nadeszła, nie mogła zrozumieć, co się stało: „Piotr nie żyje?... Nie żyje zupełnie?" — pytała widocznie w nadziei, że ktoś jej zaprzeczy. A potem przywieziono ciało wielkiego uczonego z obandażowaną głową i Maria nie opuściła już Piotra, a raczej tego, co jej na tak krótko jeszcze z Piotra pozostawało. Na chwilę tylko poszła do państwa Perrin, po Irenę, która bawiła się tam z Aliną. 5 Rodzina Curie 65 Jeszcze dziś widzę ją wchodzącą w czerni do po- koju, gdzieśmy się bawiły. Pani Curie była blada i wydawała się zimna jak lód — pisze Alina La-picąue- Perrin. — Irena nie zareagowała od razu i kontynuowała rozpoczętą zabawę, jakby nie do- słyszała, co się do niej mówiło. Ja szybciej zrozu- miałam, co się stało. Dziś jeszcze słyszę, jak pani Curie powiedziała do mojej mamy: „Jest za mała, nie rozumie jeszcze" — i wyszła. Dopiero kiedy Irenka usłyszała te słowa, wybuchła płaczem wołając: „Chcę iść do mamy!" Wówczas moja matka odprowadziła ją do domu. W przygnębiającej atmosferze rodzinnego domu dziewczynka wodziła wzrokiem za krążącym po pokoju dziadkiem, który powtarzał bezustannie: ^ad czym się znowu tak zamyślił?" Pani Curie długo ściskała Irenkę, nie chciała jednak, żeby tu pozostała. Powiedziała jej, że ojciec uderzył się w głowę i że potrzebuje spokoju. Irenka więc z ciężkim serduszkiem do państwa perrin. Jak gdyby wielki czarny całun okrył dom, w któ- dotychczas mieszkało szczęście. Związek z Pio-był tak doskonały, że Maria poczuła się nagle pogrążona w straszliwej samotności. Nawet jej ^'bliższym przyjaciołom zdawało się, że każda próba dzielenia z nią bólu będzie jakąś niedyskrecją, bo pragnęła go nosić samotnie. Dopiero w obec-flOŚci Jakuba Curie i przybyłych z Polski brata Józefa i siostry Broni spłynęły jej z oczu ulgę nio-gące łzy. Dla wszystkich innych stała się niedostępna i odległa. Żeby uszanować wielką prostotę, która zawsze cechowała Piotra, postanowiła Maria, że pogrzeb odbędzie się bez przemówień i jakichkolwiek uro- czystości na małym cmentarzu w Sceaux. Niewiele Ogób znało dokładną datę smutnego obrzędu, pewien dziennikarz jednak zanotował: ...Pani Curie szła u boku teścia za trumną męża aż do grobu, przy murze cmentarnym, w cieniu kasztanów. Tam stała chwilę nieruchomo, patrząc przed siebie, ciągle tym samym twardym, osłupia- łym wzrokiem. Dopiero gdy położono koło grobu wiązankę kwiatów, chwyciła ją gwałtownie i od- dzielając od niej kwiaty jeden po drugim, kładła je na trumnie. Robiła to powoli, jakby z namysłem, zdawało się, że zupełnie zapomniała o obecnych, którzy do głębi wzruszeni, stali w skupieniu i w ciszy, bez słowa. Prowadzący kondukt uznał za potrzebne uprzedzić ją, że chcą jej składać kondolencje. Wtedy, opuściwszy na ziemię resztę kwiatów, trzymanych iv dłoni odeszła, nic nie odpowiedziawszy do teścia.* Choć na cmentarzu nie było żadnych przemówień, dzienniki i czasopisma zamieściły wiele artykułów świadczących o szacunku i czci, jakimi otaczano Piotra Curie jako uczonego i człowieka. Zarówno uczeni całego świata, jak i najbliżsi jego współpracownicy rozumieli, że nauka poniosła nie- powetowaną stratę. Poniżej reprodukujemy część wzruszających do- wodów hołdu, spośród zamieszczonych przez Marię Curie na końcu swej książki, poświęconej pamięci Piotra Curie. Pisze wielki matematyk Henri Poin- care w Sprawozdaniu Akademii Nauk z grudnia 1906: Curie był jednym z tych, na których nauka i Francja miały prawo liczyć. Wiek jego rokował nadzieję na daleką przyszłość. To, co dał dotąd, zdawało się obietnicą, a wiedzieliśmy, że póki będzie żył, nie ustanie w pracy. Wieczorem dnia, który poprzedził jego śmierć (proszę mi wybaczyć to osobiste wspomnienie), siedziałem przy'nim. Mówił mi o swych projektach i pomysłach. Podziwiałem tę płodność i tę głębię myśli, nowy kształt, jakiego nabierały zjawiska fizyczne w oświetleniu jego ory- ginalnego, jasnego umysłu. Zdawało mi się, że lepiej pojmuję wielkość inteligencji ludzkiej. A nazajutrz — wszystko zniszczone zostało w jednej chwili. Bezmyślny wypadek brutalnie nam przypomniał, jak małe miejsce zajmuje myśl ludzka wobec tysiąca ślepych sił, które, uderzając się nawzajem, przepełniają świat, nie znając kierunku swej drogi i łamiąc wszystko przed sobą... * „Le Journal", 22.IV.1906. Przeki. poi.: Ewa Curie, Maria Curie, str. 229—230. 67 ...Curie wnosił do badań zjawisk fizycznych zmysł bardzo subtelny, który odsłaniając mu niespodzie- wane analogie ułatwiał orientację w labiryncie po- zornych zawikłań, w których inni byliby się zabłą- kali. Prawdziwi fizycy, jak Curie, nie patrzą ani wewnątrz siebie samych, ani na powierzchnię zja- wisk: oni umieją sięgać w istotę rzeczy. Wszyscy, którzy go znali, wiedzą, jak miły i pewny był jego sposób mówienia, jaki delikatny wdzięk posiadały jego łagodna skromność, naiwna prostota i finezja umysłu. Zawsze gotów ustąpić miejsca przyjaciołom, a nawet rywalom, był on jednym z ludzi uważanych za najmniej zręcznych kandydatów na stanowiska, których nie brakuje w naszej demokracji. A jednak ta łagodność ukrywała niezłomną duszę. Nigdy nie wchodził on w kompromis ze szlachet- nymi zasadami, którymi go wykarmiono, z moral- nym ideałem, który nauczono go kochać — ideałem zupełnej szczerości, za wysokim, być może, dla świata, w którym żyjemy. Nie znał on tysiącznych małych ustępstw, powodowanych przez naszą sła-bpść. Nie oddzielał czci dla ideału prawdy od kultu, który żywił dla nauki, i dał nam olśniewający przykład, jak wzniosłe poczucie obowiązku może narodzić się z czystej i prostej miłości prawdy. Obojętne jest, jakiego wyznaje się boga; nie bóg, ale wiara dokonywa cudów.* Jean Perrin w „Revue du Mois" z maja 1906 pisze: Piotr Curie, którego wszyscy nazywali mistrzem, a którego my mieliśmy szczęście nazywać również przyjacielem — zginął nagle, w pełni sił. ...Niech jego przykład wskaże nam, co może osiągnąć potęga geniuszu, szczerość i swoboda, spokojna i silna odwaga myśli, której nic nie wiąże i nic nie potrafi zadziwić. Niech wypowie całą wielkość duszy, w której te piękne wartości umysłu i charakteru złączyły się z najszlachetniejszą bezinteresownością i najdoskonalszą dobrocią. Ci, którzy znali Piotra Curie, wiedzą, że przy nim każdy odczuwał potrzebę działania, pracy i myślenia. Starajmy się uczcić jego pamięć rozpowszechniając tę potrzebę myśli badawczej. Starajmy się odgadnąć z jego pięknego bladego oblicza tajemnicę tego promieniowania, które czyniło lepszymi wszystkich, którzy się do niego zbliżali.* Należy przypomnieć o przywiązaniu, z jakim Curie odnosił się do swoich uczniów — pisze C. Che-neveau — aby zrozumieć doniosłość niepowetowanej straty, która nas dotknęła. Niektórzy z nas mieli dlań prawdziwą cześć. Dla mnie był on, po moich najbliższych, najbardziej] ukochanym człowiekiem, tak wielką i subtelną serdecznością potrafił otoczyć skromnego swojego współpracownika. Jego dobroć ogarniała także podwładnych, którzy go uwielbiali. Nie widziałem nigdy łez bardziej szczerych i rozpaczliwych jak te, które ria wieść o jego nagłym zgonie płynęły z oczu personelu laboratorium.** I wreszcie Paul Langevin: Wyzwolony zupełnie z dawnych przesądów, namiętnie kochający rozum i jasność, pełen natchnienia — Piotr Curie dał przykład tego, co osiągnąć może w dobroci i pięknie moralnym, w jasnym i prostym umyśle — niezłomna odwaga i ścisłość myśli, która odrzuca to, czego nie pojmuje, i każe żyć w zgodzie ze swoim marzeniem.*** * Tamże, str. 99—100. ** Tamże, str. 100. *** Tamże, str. 102. 68 * Maria Curie, Piotr Curie, przekł. H. Szalay-Szyl- lerowej, PWN, Warszawa 1953, str. 97—99. Rozdział 7 TRUDNE ZADANIE Po straszliwej ruinie swego szczęścia Maria Curie może ból swój powierzyć wyłącznie Piotrowi. Do niego też zwraca się w swoim dzienniku: Mój Piotrze, myślę o tobie bez przerwy, aż pęka mi głowa i mąci się rozum. Nie mogę pojąć, że mi przyjdzie teraz żyć, nie widząc ciebie, nie uśmiechając się do mego miłego towarzysza... Na ulicy chodzę jak zahipnotyzowana, nie dbając o nic. Nie zabiję się, nawet nie pragnę popełnić samobójstwa. Czy jednak pomiędzy tymi wszystkimi pojazdami nie znajdzie się ani jeden, który by mi pozwolił podzielić los mego ukochanego? Chcę ci powiedzieć, że już nie kocham ani słońca, ani kwiatów, ich widok sprawia mi ból, czuję się lepiej, kiedy jest pochmurnie, jak w dzień twojej śmierci i — jeśli nie nienawidzę pięknej pogody — to tylko dlatego, że dzieciom jest ona potrzebna.* Spoza tych ponurych słów prześwituje jednak promień nadziei, bo Maria wspomniała swe dzieci, swoje córeczki, zbyt jeszcze małe, żeby pojąć jej boleść, ale którym matka jest nadal potrzebna. Musi być silna, musi pracować, żeby im zapewnić utrzymanie. Zdecydowanie odrzuca zaproponowaną jej przez rząd stałą rentę, taką samą, jaką otrzymuje wdowa po Pasteurze. Ale jaką ma podjąć pracę? Odpowiedź nie każe długo na siebie czekać. 13 maja 1906 Rada Wydziału Matematyczno-Przy-rodniczego jednomyślnie postanowiła utrzymać utworzoną dla Piotra Curie katedrę na Sorbonie i powierzyć ją Marii Curieyl Maria notuje w swym dzienniku : * Ewa Curie, Maria Curie, przekł. H. Szyllerowej, PWN, Warszawa 1958, str. 231, 233. Proponują mi spuściznę po tobie, Piotrze: twoje wykłady i kierownictwo w twoim laboratorium. Przyjęłam. Nie wiem, czy zrobiłam dobrze, czy źle. Mówiłeś mi często, że chciałbyś, abym wykładała w Sorbonie. A ja chciałabym przynajmniej zrobić wysiłek dla dalszego prowadzenia naszej pracy. Czasami zdaje mi się, że w ten sposób jeszcze mi jakoś najłatwiej będzie żyć, czasem znów myślę, że szaleństwem jest podjąć się tego.* Decyzja została jednak podjęta. Maria spełnia w ten sposób wypowiedzianą ongiś przez Piotra ostatnią jego wolę, której słowa powtarza sobie ciągle: „Cokolwiek by się miało stać, choćby przy- szło pozostać jako ciało bez duszy — mimo wszystko trzeba by pracować dalej", l Maria Curie rze- czywiście sprawia wrażenie, jakby się stała czymś w rodzaju ciała bez duszy. W pierwszych tygodnich po śmierci męża pod- trzymywała ją obecność Jakuba Curie, który przybył z Montpellier, oraz siostry Broni — lekarki i brata Józefa, którzy przyjechali z Polski, aby wraz z nią opłakiwać utratę ukochanego człowieka. Po ich wyjeździe jednak Maria pozostała w Paryżu sama. Chciała pracować w laboratorium i przygotować się do wykładów, które z nowym rokiem akademickim miała rozpocząć na Sorbonie. Ewę powierzyła opiece doktora Curie, który zamieszkał z dzieckiem w Saint- Remy-les-Chevreuse, Irena zaś wyjechała nad morze z ciotką Heleną Szalayową, specjalnie przybyłą z Warszawy, żeby się zaopiekować starszą siostrzenicą. • *1VIaria pozostała więc sama jedna w niewielkim domu przy bulwarze Kellermanna, pełnym wspom- nień o Piotrze. Brak jej było Piotra wszędzie i stale. Wielkiej trzeba było odwagi, żeby kontynuować zadanie podjęte i wykonywane dawniej we dwoje, kiedy myśli ich tak szybko wzajemnie się dopełniały.^ Przyjaciele i bliscy nie chcą narzucać się Marii, budzącej jeszcze bardziej niż dawniej powszechny * Tamże, str. 232—233. 71 70 szacunek. Prawdziwej wielkości ducha dowiodła w tych dniach, gdy niedostępna dla wszystkich, zajęta była jedynie spełnianiem iście nadludzkiego zadania, jakie wzięła na swe barki. Z nadejściem jesieni pani Curie zdaje, sobie jednak sprawę, że nie potrafi nadal mieszkać przy bulwarze Kellermanna, gdzie wszystko jej przypomina utracone szczęście. Postanawia przeprowadzić się do Sceaux, do miejscowości, gdzie poznała Piotra i gdzie Piotr spoczywa w mogile pokrytej pierwiosnkami, które tak bardzo lubił. Blisko osiemdziesięcioletni doktor Curie znalazł się wobec konieczności podjęcia trudnej dlań decyzji. Nie chciałby narzucać Marii swej osoby, mógłby przecież pojechać do Montpellier, do swego drugiego syna, Jakuba. Gdy jednak Maria pozostawiła mu wybór, pojmuje, że synowa w gruncie rzeczy pragnie, aby pozostał w jej domu, że go potrzebuje. I z radością godzi się zamieszkać w Sceaux z żoną i dziećmi swego Piotra. Zbliża się początek roku akademickiego, a wraz z nim pierwszy wykład Marii Curie, pierwszy wykład kobiety na Sorbonie. W czasie obchodu 50-le-cia tego pamiętnego wydarzenia, które miało miejsce w wielkiej auli Sorbony, była uczennica Marii Curie w Sevres, Catherine Schulhof przywołała wspomnienia tego wykładu, którego wysłuchała wraz z innymi wychowankami szkoły w Sevres. W owym dniu, a działo się to 5 listopada 1906 roku, wykład miał się rozpocząć o godzinie l30. Jak wspominają ówczesne dzienniki, które przejrzałam dla odświeżenia pamięci, już w godzinach przedpo- łudniowych zgromadziło się kilkaset osób przed zamkniętym ogrodzeniem Sorbony. Gdy je otwarto około godziny l, publiczność rzuciła się do amfi- teatralnego audytorium, które natychmiast się wy- pełniło. ... Wśród różnorodnego tłumu znajdowało się wiele osób, które przywiodła tu zwykła ciekawość, co do których życzliwości można było żywić niejakie wątpliwości. W trakcie wykładu okazało się jednak, że wszyscy słuchają z niezwykłą uwagą, szacun-.kiem, a nawet z głębokim wzruszeniem. Można tu 72 W Parku Wyższej Szkoły Normalnej w Sevres Pośrodku:'Maria Skłodowska-Curie, po prawej stronie Eugenia Cotton . Piotr, Maria, Irena i doktor Eugeniusz Curie ««I!lii!lli ^°»rPlotra ' M-» Maria i Irena Curie w laboratorium było zobaczyć osoby z wielkiego świata, artystów, reporterów, fotografów oraz oficjalne osobistości z Francji i zagranicy, jak również wiele młodych kobiet należących do kolonii polskiej oraz ...trochę studentów. „Pierwsze rzędy ławek — pisze pewien dziennikarz — sprawiają wrażenie parteru sali teatralnej. Pełno pięknych toalet, masa olbrzymich kapeluszy. Na szczęście ławki ustawione są amfiteatralnie..." Zapamiętałam nazwisko jednej z tych elegantek. Była to hrabina Greffulhe, wielka dama, mecenas literatury" i sztuki, która prowadziła cieszący się wielkim powodzeniem salon. Siedziała nie opodal nas, tuż obok naszego profesora Jean Perrina i dziekana Paul Appella, również profesora szkoły w Sevres. Wśród tego niezwykłego audytorium nie zabrakło jednak wybitnych uczonych oraz bliskich przyjaciół Marii Curie... Pani Curie wyraziła życzenie, żeby objęcie przez nią katedry nie miało charakteru uroczystego. O oznaczonej godzinie prawie po kryjomu weszła do sali wykładowej. Powitała ją ogromna owacja. Bar- dzo blada i szczupła, w czarnej, niezwykle skromnej sukni, wydawała się obojętna na wszystko. Widziało się tylko jej jasne wielkie czoło pod puszystymi płowoblond włosami, których bogactwa nie udało jej się ukryć, mimo że je mocno ścisnęła i zebrała do tyłu. „Wypukłe czoło jak u madonny Memlinga" — napisał jakiś dziennikarz. Nie zapomniałam nigdy tego określenia, choć jego trafność oceniłam dopiero znacznie później, w czasie zwiedzania muzeum w Bruges. W czasie wykładu patrzyła prosto przed siebie, a wzrok jej napotykał znajome, bliskie twarze jej byłych uczennic. My z kolei odnosiłyśmy przez cały czas cudowne, wzruszające wrażenie, że do nas specjalnie zwraca swe słowa. Publiczność natomiast była zaprzątnięta jedną tylko myślą: ,,Co też ona powie?" Utartym bowiem zwyczajem każdy nowy profesor składa podziękowanie ministrowi, radzie wydziału, wygłasza pochwałę swego poprzednika na katedrze. Ale Maria Curie głosem jasnym i równym podejmuje wykład ściśle w tym samym miejscu, na którym przerwał go Piotr Curie: „Gdy się rozważa postępy, jakie uczyniła fizyka w ostatnich latach dziesięciu, uderza zmiana, która zaszła w naszych pojęciach o elektryczności i o materii". Cóż tak bolesnego kry i ą w sobie te wyrazy, że wszystkie obecne na saH kobiety oraz wielu mężczyzn musi nagle ocierać sobie oczy? 73 Wśród ogólnego milczenia ciągnie dalej pani Curie swój wykład, początkowo nieco przyspieszony na skutek hamowanego z całych sił wzruszenia. Teraz słowa toczą się wolniej, jej delikatne palce, tak niesłychanie zręczne przy pracach doświadczalnych, poruszają się od czasu do czasu charakterystycznym dla niej gestem. Tematem wykładu jest jonizacja gazów, zjawisko, którego odkrycie poprzedziło od- krycie promieniotwórczości i które pierwsze zburzyło pogląd o niepodzielności atomu. "Pokazała nam — opowiada jeden ze słuchaczy — rurki i kule, wewnątrz których zapalają się opalizujące blaski, niebieskawe, fioletowe, o jakiejś jak gdyby nadprzyrodzonej świetlistości." Z niesłabnącą mocą dobiega Maria Curie do końca swego wykładu, po czym znika w sposób tak samo zwyczajny, jak się była ukazała na początku. Byliśmy świadkami doniosłej chwili. Dzięki Marii Curie, jak to późniejsze fakty potwierdziły, otwarty został dla kobiet dostęp do wysokich stanowisk w szkolnictwie wyższym i w nauce. Trzeba też przyznać, że na tę drogę kobiety wkroczyły od razu głównym wejściem. Przeszedłszy pomyślnie przez tę pierwszą próbę, wzięła Maria Curie na siebie ciężar pracy zaiste olbrzymi. Trzeba było przygotowywać się do dal- szych wykładów, przezwyciężać pokutujące nadal przesądy i dowieść, że kobieta nie tylko potrafi wykładać na Sorbonie, ale również każdego roku wykłady odnawiać, aktualizować. Należało również nadawać tok pracom tego wyjątkowej wagi labo- ratorium i kierować nimi. Wiemy, w jak małym tylko stopniu to laboratorium odpowiadało wspaniałemu rozwojowi nauki o promieniotwórczości, a jego położenie na odległej od Sorbony ulicy Cu-vier komplikowało pracę. Głównym więc celem Marii Curie będzie teraz budowa takiego laboratorium, o jakim Piotr Curie na próżno marzył przez całe życie. Niechaj inni nie muszą jak Piotr trwonić daremnie zapału i energii. A tego wszystkiego trzeba dokonać nie zaniedbując własnej pracy naukowej. Musi nadal twórczo pracować, bo praca naukowa jest jej życiową pasją, bo musi również wbrew sugestiom niektórych dowieść, że we wspólnie dokonanym dziele nie była tylko zwykłą asystentką Piotra Curie. Dzięki swej niezwykłej energii potrafi Maria Curie podołać temu wszystkiemu. W laboratorium może liczyć na cenną współpracę chemika Andre Debierne'a, przyjaciela w doli i niedoli, z którym razem dokonała już wielu subtelnych doświadczeń przy izolowaniu czystego radu. Sam Debierne był odkrywcą nowego pierwiastka promieniotwórczego, pochodnego toru, nazwanego przezeń aktynem. Szybko bardzo udaje się jej wytworzyć w labora- torium taką atmosferę pracy i wzajemnego zaufania, w jakiej sama zawsze pragnęła żyć. Jedno z najpiękniejszych świadectw panującego w tym laboratorium klimatu dała nam Helena Gleditsch, profesor honoris causa uniwersytetu w Oslo, która w czasie uroczystości dla uczczenia pięćdziesiątej rocznicy pierwszego wykładu Marii Curie na Sor- bonie mówiła: t W październiku 1907 przyjechałam do Paryża {'rozpoczęłam pracę u Marii Curie... W owym czasie laboratorium jej mieściło się przy ulicy Cuvier pod numerem 12. Miejsca było tam niewiele, pracowało nas zaledwie 5 czy 6 osób. Maria Curie przycho- dziła do pracy codziennie i spędzała tu długie go- dziny. Najważniejszą i najcenniejszą cechą tego laboratorium była intymna więź, jaka łączyła stu- dentów z ich kierowniczką naukową; nawet po- czątkujący pracownicy natychmiast odczuwali tę niezwykłą atmosferę. Tu, przy ulicy Cuvier, nie czuli się zagubieni, jak to często bywa w takich sytuacjach, bo otaczano ich opieką i dbano o dobre samopoczucie. Maria Curie potrafiła wszczepić każdemu pra- cownikowi przekonanie, że sumienna praca jest nieodzowną podstawą wszelkich badań naukowych, że źle uzasadniony wynik nic nie jest wart, nato- miast rzetelny wysiłek daje pracownikowi nauki najwyższe zadowolenie. Maria Curie nie potrafiłaby na pewno sprostać wszystkim tym obowiązkom, gdyby nie miała w domu oparcia w osobie doktora Curie. Ojca Piotra Curie i jego żonę łączyło tysiące nici ułatwiających 74 75 porozumienie. Obydwoje żywili dla zmarłego ogro- mną miłość, obydwoje nie chcieli się dać pokonać rozpaczy. Maria Curie ze swego rodzaju desperacką odwagą, doktor z pełnym spokoju uśmiechem. Już w 1906 roku, w kilka zaledwie miesięcy po śmierci swego syna, w czasie gdy w Saint-Remy--les- Chevreuse opiekował się malutką Ewą, zdobył się dziadzio na bardzo wesoły list do Ireny. Najpierw w charakterze sekretarza 20-miesięcznej Ewy zapisuje „y-y-y-y" podpisując „Ewa", po czym zwraca się bezpośrednio do Ireny: Moja kochana Irenko, kochana duża wnuczko! * Przesyłam Ci list Ewy, z którego dowiesz się, w jaki sposób przyjęła nadesłane jej przez Ciebie pocztówki. Sądzę, że rozpoznasz jej styl... Nic dziwnego, że w odpowiedzi Irenka prosi: Mój dobry dziadziu, proszę cię, napisz mi jeszcze taki zabawny liścik, jak ty to potrafisz... W 1909 roku pod jednym ze swych listów do dziadka podpisała się „Twoja malutka Irenka"**, na co dziadzio odpowiada: Nie, wcale nie jesteś malutką Irenka, ani tym bardziej niewiele wartą Ireną. Jesteś moją dużą Ireną, Ireną wiele wartą, co potrafi zjeść sześć kromek chleba, którymi mała Irenka na pewno udła-wiłaby się. Moją dużą Irena posiadającą już świadectwa szkolne, która przewędrowała na własnych nogach przez Beauce i jej pola porosłe pszenicą przetykaną makami polnymi, Moją bardzo wiele wartą Ireną, która regularnie pisuje do swego starego dziadka, czego na pewno nie robiłaby dawna mała Irenka lub też mało co warta Irena. Dzięki temu uroczemu dziadkowi również i Irena przezwycięża swój ból. Ojca brak jej dotkliwie. * Ma chere grandę petite filie — nieprzetłumaczalna gra słów: petite filie (wnuczka) znaczy dosłownie — mała dziewczynka ** Ta petite Irenę de rien du tout — gra słów, może znaczyć: twoja niewiele warta Irenka lub twoja 'malutka Irenka. Zdaje sobie już sprawę, że stanowi wielką pociechę dla ubóstwianej Me, choć niejasno również czuje, że jest jednocześnie okrutnym wspomnieniem szczęścia, które znikło na zawsze. Czujnie też czyha na chwilę, kiedy wreszcie matka spoglądając na nią zacznie się uśmiechać... Irena była jeszcze zbyt mała, a może raczej już zbyt duża, żeby interesować się o 7 lat od niej młodszą Ewą. Specjalnie z Polski sprowadzona guwernantka, która jest Marii Curie wielką pomocą w prowadzeniu domu, zajmuje się głównie jej siostrzyczką, oparcia szuka więc Irena u doktora Curie. Razem odbywają wycieczki do okolicznych wsi, razem uprawiają ogródek, w którym Irena posiada swą własną grządkę, przedmiot jej dumy. Od niego uczy się bajek i piosenek: Nareszcie już cię mamy, Mały, malutki ptaszku. Nareszcie już cię mamy I nie puścimy już. W trakcie codziennych rozmów i lektur dziadek wpajał uważnie go słuchającej, myślącej dziew- czynce swe republikańskie, laickie przekonania. Wracając znużona wieczorem do domu, znajdo- wała Maria Curie dzięki dzielnemu dziadkowi wprawdzie nieco dziwne, tym niemniej prawdziwe ognisko rodzinne, pełne dziecięcej radości życia. I choćby nie wiadomo jak była zaprzątnięta smut- nymi myślami, bezwiednie odczuwała dobroczynne skutki domowej atmosfery. W taki to sposób upłynęły od zgonu Piotra Curie 3 okrutne lata. Dziadek liczył obecnie 82 lata, siły już go opuszczały, wreszce po długiej i ciężkiej chorobie, w której Maria go pielęgnowała z największą troskliwością, zmarł doktor Curie 5 lutego 1910. Zerwana została jeszcze jedna, jakże droga więź, łącząca ją z Pio- trem. Irena miała już wówczas l21/2 roku, a Ewa 5 lat, Maria zaczęła więc szukać przedłużenia życia Piotra w swych córkach. Poglądy jej w sprawie kształcenia dzieci zbiegały się bardzo z poglądami dok- 76 77 l tora Curie i wywodziły się zapewne z idei Jana Jakuba Rousseau. Uważała, że szkoła udziela za mało czasu w swym programie na ćwiczenia fizyczne, zgodnie też ze swym teściem starała się, żeby dzieci jej przebywały jak najwięcej na wolnym powietrzu, używały wiele ruchu, żeby wcześnie się zaprawiały do chodzenia, pływania, jazdy na rowerze. Twierdziła, że szkoła nie stwarza dobrych warunków także dla intelektualnego rozwoju dziecka, gdyż poświęca zbyt wiele czasu na przyswajanie wiedzy, zostawiając go zbyt mało na samodzielne myślenie. Poza tym, podobnie jak Piotr Curie, przeświadczona była o niezwykłym znaczeniu nauk ścisłych, które powinny być według niej podstawą wykształcenia. Na temat wychowania dzieci dyskutowała długo ze swymi przyjaciółmi a zarazem kolegami, profesorami Perrinem i Langevinem, którzy również byli ojcami rodzin. W wyniku tych rozmów ci wybitni uczeni postanowili sami dać swym dzieciom podstawy wykształcenia w zakresie nauk ścisłych i tak oto powstała sławna „Spółdzielnia", która pozostawiła piękne wspomnienia korzystającym z niej dzieciom. Wraz z Ireną Curie pobierali w niej naukę Alina i Francis Perrinowie, Jean Lan-gevin, Andre Mouton, Fernand i Izabela Chavan-nes'owie. Paul Langevin uczył dzieci matematyki u siebie w domu, w Fontenay-aux-Roses; Maria Curie — fizyki w jednej z sal Szkoły Fizyki i Chemii; Jean Perrin — chemii w swym laboratorium na Sorbonie; Henri Mouton — przyrodoznawstwa u Perrinów, przy bulwrarze Kellermanna. Szczęśliwe to były dzieci, oswajane z pracami doświadczalnymi przez największych eksperymentatorów tego wieku, a z rozumowaniem — przez najlepiej zorganizowane umysły. Trzeba było widzieć, jaką radość sprawiał im na przykład widok gwałtownego spalania się jakiegoś ciała w obecności tlenu lub też ich dumę z dokonanego z powodzeniem pomiaru przy elektrolizie. Nie traciły czasu nawet W pociągu, którym wracały do domu, i czę- sto prosiły Irenę, czytającą w polskim oryginale Quo Vadis, o tłumaczenie kilku stron książki na francuski. Mała gromadka zatrzymywała się często w Sceaux- Ceinture, żeby zakończyć wieczór u pani Perrin, lub też udawała się dalej, do Fontenay--aux-Roses, do pani Chavannes, która na przemian z panią Perrin wtajemniczała młodych członków „Spółdzielni" w arkana historii literatury i sztuki. Obie panie organizowały również wycieczki do Luwru czy też do muzeum Carnavalet. Po dwóch latach działalności „Spółdzielni" na- leżało jednak pomyśleć o innym systemie szkolnym, który by lepiej przygotował młodzież do czekającej ich matury. Pani Curie posłała Irenę do prywatnego gimnazjum im. pani de Sevigne, bo w szkole tej obowiązywała mniejsza ilość godzin nauki niż w liceach państwowych. Do tego samego gimnazjum uczęszczała później Ewa. Z największą uwagą śledziła Maria postępy swych córak. Zdolności do nauk ścisłych bardzo szybko zbliżyły Irenę do matki, która jednak zawsze oka- zywała jednakową czułość obu córkom i do końca życia pozostawała ich wielką przyjaciółką. Obie zawsze nazywały matkę „słodka Me". Nigdy jednak nie mogła się Maria zdobyć, żeby rozmawiać z nimi o Piotrze Curie. Nie mogła się zdobyć na wypowiadanie jego nazwiska, a gdy zmuszona była uczynić to publicznie, kosztowało ją tp wiele wysiłku. Nigdy też nie mówiła dziewczętom o swym własnym stanowisku w nauce; codzienne życie i gazety przynosiły im jednak wiadomości o matce, były więc z niej bardzo dumne. Wykłady uniwersyteckie Marii Curie o promie- niotwórczości, uwzględniające najświeższe odkrycia tak szybko po sobie następujące w tej nowej dziedzinie nauki, cieszyły się wielkim uznaniem. Od roku 1908 nosiła już tytuł profesora zwyczajnego, a w 1910 wydała swe wykłady w obszernym tomie, stanowiącym traktat o promieniotwórczości. Nie zarzucając swych własnych prac naukowych, 78 79 l dokonała nowego pomiaru ciężaru atomowego radu, wespół zaś z Andre Debierne'em uzyskała czysty metaliczny rad bez dostępu powietrza, co wymagało niezwykłej zręczności i stanowiło swego rodzaju majstersztyk doświadczalny. Aby nadać promieniotwórczości należną jej rangę, złożyła Maria Curie uroczyście w sewrskim Biurze Miar i Wag próbkę 21 miligramów czystego chlorku radu zamkniętego w szklanej rurce, własnoręcznie przez nią zalutowanej, która stała się odtąd wzorcem promieniotwórczości, podobnie jak znajdujące się w Biurze wzorce długości i masy. Świat cały wyrażał uczonej swe uznanie. Kilka uniwersytetów nadało jej tytuł doktora honoris causa, kilka akademii wybrało ją na członka korespondenta. Wtedy to, zachęcona przez swych najsławniejszych kolegów: Henri Poincarego, Gabriela Lippmanna, doktora Roux, Gastona Darboux i Emila Picarda, zgadza się Maria Curie kandydować do Akademii. Żeby jednak zostać wybraną, zabraknie jej jednego głosu. Na wakujące miejsce wybrany został fizyk Edward Branly. Maria doskonale sobie uświadamia, że o wyniku zadecydowały sprawy nie mające z nauką nic wspólnego, i postanowiła nigdy już więcej nie kandydować do Akademii. Irena, czternastoletnia podówczas dziewczynka, widząc powszechny szacunek otaczający jej matkę, jest prawdziwie oburzona wyrządzoną jej niesprawiedliwością (zaważyła tu prawdopodobnie tradycja, wzbraniająca kobietom dostępu do Akademii). Wydarzenie to tym bardziej szokowało, że w tym czasie głośno było w całym świecie o pracach Marii Curie dokonanych już po śmierci Piotra i że w gru- dniu 1911 Szwedzka Akademia Nauk przyznała jej po raz drugi nagrodę Nobla, tym razem w dziedzinie chemii, za otrzymanie radu w postaci czystej. Irenę spotkała z tej okazji niezwykła przyjemność: wraz z ciotką, doktor Bronisławą Dłuską, towarzyszyła matce w podróży do Sztokholmu na uroczystości wręczenia jej nagrody. W 1913 Irena i Ewa spędziły razem z matką wspaniałe-wakacje letnie w Engadin w Szwajcarii. Przebywał tu również wraz z synem Albert Einstein. Razem odbywali długie spacery, w czasie których uczone rozmowy przerywane bywały wesołymi okrzykami dzieci. Einstein zwrócił wówczas uwagę na wielkie zdolności Ireny, obdarzał też ją od tego czasu przyjaźnią, której na zawsze dochował wierności. Częściej włączała teraz Maria Curie Irenę w swe własne życie. Coraz to inne uniwersytety zagra- niczne obdarzają ją tytułem doktora honoris causa i w podjętych z tej okazji podróżach Irena zawsze towarzyszy matce. A jeśli się zdarzy, że coś stanie temu na przeszkodzie, Maria bardzo zabawnie opi- suje te oficjalne uroczystości w listach do córki. W odpowiedzi na jeden z takich listów pisze Irena do matki: „Kochanie, wyobrażam Cię sobie w twojej pięknej czerwonej todze z zielonymi wyłogami. Musiałaś prześlicznie wyglądać. Ale — czy zacho- wałaś tę wspaniałą szatę, czy też tylko pożyczyli Ci J4 na promocję?" Ale najpiękniejszą, przez obie najbardziej ocze- kiwaną uroczystością, będzie otwarcie Instytutu Radowego, podczas którego Maria Curie przypomni, że wielki Pasteur uważał pracownie za przybytki, w których „ludzkość urasta, staje się silniejszą i lepszą". W rodzinie Curie takie właśnie znaczenie nada- wano zawsze słowu pracownia, którego zew usły- szała z kolei Irena. Spieszno jej przestąpić wraz z matką progi nowych zabudowań Instytutu Rado- wego przy ulicy Piotra Curie. Jest już jednak rok 1914 i zanim zdążono urządzić sale Instytutu — wybucha wojna. 6 Rodzina Curie 80 3'J. Rozdział 8 PIERWSZA WOJNA ŚWIATOWA 'Na początku letnich wakacji 1914 roku umieściła Maria Curie córki u przyjaciół w Bretanii, dokąd sama zamierzała przyjechać nieco później. Groźba wybuchu wojny zatrzymała ją jednak w Paryżu^ Irena liczyła wówczas lat 17, a Ewa 10. l sierpnia pisze do dziewcząt: Nie przerażajcie się, bądźcie spokojne i odważne. Jeżeli wojna nie wybuchnie, przyjadę do Was w po- niedziałek. W przeciwnym razie zostanę tutaj i spro- wadzę Was, gdy tylko będzie można. Ty, Ireno, i ja postaramy się być użyteczne, * Pani Curie nie wie jeszcze, w jaki najużytecz- niejszy dla kraju sposób może wykorzystać swe umiejętności, ale gdy się dowiaduje, że służba zdrowia jest bardzo źle zaopatrzona w aparaturę rentgenowską, postanowiła w razie wybuchu wojny zająć się wyposażeniem szpitali w urządzenia do prześwietlania i robienia zdjęć rentgenowskich, które chirurgom ułatwią wydobywanie kuł i od- łamków z ciał rannych żołnierzy. W tym samym miesiącu sierpniu 1914, kiedy cały Paryż żyje w ciężkim niepokoju, Irena otrzymuje od matki listy, których proste słowa wyrażają głę- boki humanitaryzm, cechujący tę niezwykłą ko- bietę: Zaczynają przewidywać — pisze 28 sierpnia — możliwość otoczenia Paryża; w tym wypadku mo- głybyśmy być od siebie odcięte. Jeżeli się tak stanie, znieś to dzielnie, gdyż nasze osobiste pragnienia są niczym w zestawieniu z wielką stawką, jaka się w tej chwili rozgrywa. Musisz wziąć na siebie od- powiedzialność za siostrę i czuwać nad nią, o ile będziemy rozłączone na dłużej niż przewiduję.* Słowa te znajdują głęboki oddźwięk w umyśle poważnej, 17-letniej dziewczyny. Irena dobrze zna matkę i wie, że pani Curie nie zawaha się poświęcić swej osoby dla dobra ogółu, że swej działalności, zarówno w zwykłych, jak i w ważnych okolicznoś- ciach, stara się zawsze nadać najbardziej użyteczny charakter. 6 września 1914 pisze Maria Curie do Ireny: Pole działań wojennych zmienia się w tej chwili, wydaje się, że nieprzyjaciel oddala się od Paryża. Jesteśmy wszyscy dobrej myśli i wierzymy w ostateczne zwycięstwo. Przerabiaj zadania fizyczne z Fernandem Chavannes. Skoro nie możecie pracować dla teraźniejszości Francji, pracujcie dla jej przyszłości. Wielu ludzi zabraknie, niestety, po tej wojnie i trzeba będzie ich zastąpić. Uczcie się fizyki i matematyki najlepiej jak możecie.** Jest to wspaniała rada kobiety, która zna cenę czasu, i nie może dopuścić do trwonienia tego skarbu. Irena, powróciwszy wraz z siostrą do Paryża, przechodzi u swej matki szkołę, którą zapamiętała na całe życie. Jest to szkoła wytrwałości, jakiej wymaga realizacja każdego trudnego zamierzenia. Maria Curie musi bowiem narzucić władzom woj- skowym służby zdrowia pomoc osób -cywilnych, w dodatku pomoc kobiety. Oto jak Irena opisuje zmagania pani Curie: W pierwszych zaraz miesiącach wojny matka moja zauważyła, że aparatura rentgenowska, stosowana już dość szeroko w cywilnym lecznictwie, była jeszcze prawie nie znana w wojskowej służbie zdrowia. Z energią dorównującą tej, jaką wykazała, kiedy zaczęła przerabiać całe tony minerału, przy całkowitym braku potrzebnych środków material- * Tamże, str. 270. '* Tamże, str. 271—272. * Ewa Curie, Maria Curie, przekł. H. Szyllerowej, PWN, Warszawa 1958, str. 267. 83 82 nych, postanowiła obecnie zdobyć przenośną aparaturę do prześwietlania rannych oraz potrzebne wozy i wyposażyć je. Od osób prywatnych udało jej się uzyskać sumy pieniężne na zakup aparatury. Z prywatnych darów pochodziły również najrozmaitsze wehikuły, samochody ciężarowe, limuzyny zwykłe i turystyczne, które zostały przystosowane do przewożenia tej aparatury. Przezwyciężywszy wszystkie stawiane jej przez administrację wojskową przeszkody, zorganizowała wraz z kilkoma do- browolnymi pomocnicami tymczasową obsługę przy- rządów do prześwietlania w szpitalach przyfron- towych. Jednocześnie kształciła personel w dokony- waniu prześwietleń złamań kości i w lokalizacji pocisków. Metody te były podówczas prawie zupełnie nie znane zarówno lekarzom cywilnym, jak i woj- skowym. Pierwsze takie wozy zaczęły obsługiwać szpitale już w jesieni 1914 r.* W swej książce pod tytułem Radiologia a wojna, napisanej w 1920 roku, opisuje Maria Curie pracę tych wędrownych placówek radiologicznych oraz trudności, jakie nieraz ją spotykały ze strony samych lekarzy. Wspomina również własne doświadczenia z tej radiologicznej służby: Powierzono mi kierownictwo służby radiologicznej Czerwonego Krzyża (U.F.F.). Poza tym Ogólnona- rodowy Związek Rannych polecił mi zorganizować na jego koszt instalację radiologiczną wszędzie, gdzieby zaistniała taka potrzeba. Z tego podwójnego tytułu uczestniczyłam w dokonanym w tej dziedzinie przez społeczeństwo wysiłku w pierwszych latach wojny. W owym czasie wiele podróżowałam przewożąc koleją czy też wozem materiały radiologiczne, stały lub przenośny ekwipunek oraz wyniki badań rannych z danej okolicy. Przy okazji zbierałam informacje o potrzebach szpitali tego terenu oraz o ich własnych możliwościach poprawienia sytuacji. Najczęściej rzucał się w oczy brak wyszkolonego personelu. Aparaturę trzeba było instalować własnym przemysłem, a potem jej działanie wyjaśniać w najdrobniejszych szczegółach lekarzowi lub też jakiemuś mechanikowi. Jeśli był to człowiek o dobrej woli i żywej inteligencji, kosztem wytężonej *Irena Joliot-Curie, Marie Curie, ma merę, cza- sopismo „Europę", grudzień 1954. pracy przyswajał sobie szybko tę nową dlań technikę pracy. W czasie tych podróży uderzyło mnie szczególnie, że lekarze i chirurdzy szpitalni wyrażają się z wielkim uznaniem o dokładności obrazu rentgenowskiego otrzymywanego za pomocą oddanej do ich dyspozycji aparatury. Niektórzy z nich twierdzili, że „nigdy jeszcze dotąd tak dobrze nie widzieli", że to muszą być widocznie przyrządy o niezwykłej doskonałości... A choć to była rzeczywiście niezła aparatura, należała przecież do typu powszechnie używanego. Dobry obraz zawdzięczano jedynie starannemu wyregulowaniu przyrządu przez osobę ob-znajmioną z tego rodzaju aparaturą. Jeśli w jakiejś okolicy widziano dotychczas tylko źle funkcjonujące aparaty, to dlatego, że ich obsługa nie przeszła żadnego przeszkolenia w tym zakresie. „... Moja matka nauczyła mnie posługiwać się tymi przyrządami, w niczym nie przypominającymi dzisiejszych udoskonalonych aparatów rentgenow- skich. W okresie od listopada 1914 po marzec 1915 zabierała mnie wielokrotnie w charakterze labo- rantki" — pisze później Irena. W przyfrontowych szpitalach Armii Północnej staje się Irena bliską współpracownicą i przyjaciółką matki. Wykonywane przez młodą dziewczynę zajęcia są ciężkie zarówno pod względem fizycznym, jak i moralnym. Cierpi moralnie, bo widzi wielu młodych ludzi na całe życie okaleczonych lub zeszpeconych, co każe jej na zawsze znienawidzić wojnę; fizycznie — bo w początkowym okresie stosowania promieni rentgenowskich nie umiano się jeszcze chronić przed ujemnymi skutkami ich działania i od tego czasu datuje się niewątpliwie początek białaczki, która skróciła jej życie. Współpraca Ireny z matką nie ograniczała się tylko do pracy szpitalnej. Sił pomocniczych dla radiologii ciągle brak jeszcze było we Francji, Maria Curie postanawia więc zorganizować szkolenie młodych kobiet w Paryżu. Pokonując tysiące przeszkód, jakie nastręczają wojenne warunki, zwłaszcza w stolicy kraju, udało jej się wreszcie Przenieść podstawowy, niezbędny do rozpoczęcia 84 85 nauki materiał ze swej pracowni przy ulicy Cuvier do Instytutu Radowego przy ulicy Piotra Curie. Trzeba było jeszcze znaleźć kandydatki do nauki. Marta Klein, jedna z jej byłych uczennic z Sevres, zabrała się energicznie do ich werbowania. Przy pomocy Marty oraz Ireny rozpoczyna Maria Curie serię kursów dla swych dobrowolnych pielęgn^a- rek. jechałam sama jedna do Amiens, żeby w tamtejszym szpitalu zainstalować aparaturę do promieni X.* Wśród takich to najróżniejszych zajęć wzrastało zaufanie Marii Curie do starszej córki i zostały przygotowane podstawy dla ich późniejszej współ- pracy naukowej na terenie Instytutu Radowego. * Irena Joliot-Curie, Marże Curie, ma merę, czasopismo „Europę" grudzień 1954. Pragnęłabym podkreślić — pisze Marta Klein, póź- niejsza żona znanego fizyka Piotra Weissa — wielkie zaufanie, jakie Maria Curie zawsze pokładała w zdrowym rozsądku i dobrej woli kobiet, niezależnie od tego, z jakiego pochodziły środowiska społecznego. Ani jedna z tych niewiast, zarówno panie z towarzystwa, jak i zwykłe pokojówki, nie posiadała najmniejszego przygotowania z zakresu nau& ścisłych, a mimo to potrafiły sobie przyswoić podstawowe wiadomości z fizyki, niezbędne do obsługi i utrzymania w należytym porządku aparatury do promieni X. Pani Curie poświęcała im swój czas z największą prostotą, ucząc je na terenie szpitala im. Edith Cavell* lokalizowania pocisku w ciele rannego oraz dokonywania zdjęć złamanej kości. Nigdy też nie zapomnę, z jaką niezwykłą delikatnością dotykała ciała, rannego żołnierza. Ze swej strony Irena nie bez poczucia humoru opisuje, jakimi różnymi zadaniami obarczała ją matka: Matka ufała mi we wszystkim jak samej sobie i nie zawahała się powierzyć osiemnastoletniej podówczas dziewczynie pieczy nad całą służbą radiologiczną angielsko-belgijskiego szpitala koło Ypres, w odległości kilku zaledwie kilometrów od frontu. Na dodatek poleciła mi nauczyć metod lokalizowania pocisków belgijskiego lekarza wojskowego, który był nieprzejednanym wrogiem najelementarniej-szych pojęć z geometrii. W październiku 1916 po- * Edith Cavell — angielska bohaterka narodowa, rozstrzelana przez Niemców w czasie I wojny światowej w Brukseli za organizowanie przejścia żołnierzy angielskich, belgijskich i francuskich z okupowanej Belgii do Holandii (przyp. tłum.). 86 Rozdział 9 INSTYTUT RADOWY V Wojna się skończyła i wreszcie nadeszła chwila, kiedy Maria Curie mogła rozpocząć pracę w salach nowego budynku Instytutu Radowego.^ Wiele zaiste uporu musiała wykazać, żeby urzeczywistnić ma- rzenie Piotra Curie o laboratorium przystosowanym do jego pracy naukowej. W dążeniu do naprawienia niesprawiedliwości, której ofiarą pada jeszcze ciągle aż nazbyt wielu uczonych, a która nigdy nie przestawała jej oburzać, żaden trud nie był dla niej zbyt ciężki. W jej książce poświęconej życiu Piotra Curie czytamy: Jakież zadośćuczynienie daje społeczeństwo uczo- nym za ten wspaniały dar z siebie samych, za wielkie usługi oddane ludzkości? Czy ci bojownicy idei rozporządzają choć warunkami, które są im konieczne do pracy, czy są zabezpieczeni od niedostatku? Przykład Piotra Curie i tylu innych wskazuje, że zwykle bywa przeciwnie. Aby zdobyć możliwe warunki pracy, trzeba najczęściej wyczerpać młodość i siły w codziennej trosce o byt.* Ongiś królowe wznosiły katedry dla uczczenia pamięci swych małżonków. Maria Curie pragnęła dla uczczenia pamięci Piotra Curie zbudować świątynię nauki. I rzeczywiście, powołany przez nią do życia Instytut Radowy stał się jedną z najwyżej postawionych placówek nauki o promieniotwórczości. Tutaj dokonali swych doniosłych prac tacy wybitni uczeni francuscy, jak Salomon Rosenblum, odkrywca subtelnej struktury promieni alfa polonu * Maria Curie, Piotr Curie, przekł. H. Szalay-Szyl- lerowej. PWN, Warszawa 1953, str. 95. czy też pani Peiey, która odkryła nowy pierwiastek frans. W Instytucie Radowym najświetniejsi ucz- niowie Marii Curie, jej córka i zięć, Irena i Fryderyk Joliot-Curie przeprowadzili wspaniałe badania nad neutronami, pozytonami i sztuczną pro- mieniotwórczością. Również wielu zagranicznych uczonych pracowało w Instytucie Radowym. Szczycą się, że byli uczniami Marii Curie, profesor Sko- bielcyn z Akademii Nauk ZSRR i profesor Nadia- kow, rektor uniwersytetu w Sofii. Bo Maria Curie, pamiętając, jak bardzo pragnęła w młodości uczyć się we Francji, uczyniła ze swego laboratorium jeden z najbardziej przyciągających ośrodków mię- dzynarodowej pracy naukowej. W roku 1933 praco- wali tu przedstawiciele 17 narodowości. Maria Curie była nie tylko wspaniałym kierow- nikiem laboratorium, jednocześnie kontynuowała swe własne prace naukowe zmierzające do otrzy- mania rzadkich substancji promieniotwórczych, radu D, polonu, aktynu, jonu i protaktynu. Idąc za przykładem Piotra Curie, darowała swemu labo- ratorium wyizolowane przez siebie substancje, któ- rych wartość mogłaby jej samej i córkom stworzyć znaczną fortunę. Nigdy jednak myśl taka nie przeszła jej nawet przez głowę. Jej oddanie bez reszty sprawom nauki, prostota obejścia z współpracow- nikami, zawiązujące się samorzutnie w różnych za- kątkach gmachu dyskusje, które nieraz sama długo podtrzymywała siedząc na stopniach schodów, wszystko to składało się na niezwykłą atmosferę laboratorium Marii Curie; atmosferę podniosłą, a zarazem rodzinną, tak bardzo sprzyjającą odkrywczej pracy naukowej. O znaczeniu takiej atmosfery wspominał wielokrotnie Fryderyk Joliot: Badacze naukowi pracujący w laboratoriach o sta- rych tradycjach nieświadomie korzystają z czegoś w rodzaju ukrytych skarbów. Poglądy wypowiadane tu niegdyś przez mistrzów lub zwykłych pracowników, żyjących jeszcze lub też dawno zmarłych, nieustannie powracają w rozmowach i świadomie czy nieświadomie przenikają do myśli młodszych 89- pracowników. W czasie pracy ta nabyta wiedza ułatwia prawidłową interpretację zjawisk, a nieraz nawet dokonanie nowego odkrycia. I dlatego też można niekiedy zrozumieć, dlaczego dane odkrycie miało więcej szans, żeby dokonane zostało w tym, a nie innym laboratorium.* Od chwili odkrycia promieniotwórczości bardzo wielu uczonych zaczęło pracować w tej młodej dziedzinie nauki. Państwo Curie udzielali wielko- dusznie badaczom francuskim i zagranicznym za- równo materiału do badań, jak i wszelkiego rodzaju wskazówek, które mogłyby im w ich poszukiwaniach dopomóc. Szybki, a nawet powiedzieć można sensacyjny postęp w dziedzinie promieniotwórczości został do- konany zwłaszcza w Anglii, głównie dzięki pracom Rutherforda. Do końca życia starała się Maria Curie informować słuchaczy swych wykładów na Sorbonie o najświeższych odkryciach dokonywanych w tej dziedzinie wszędzie na świecie. Pani Tonnelat, obecnie profesor fizyki teoretycznej w Sorbonie, która była słuchaczką ostatniego cyklu wykładów Marii Curie, w roku 1933, tak pisze: Przed tablicami przedstawiającymi całe dynastie rodzin promieniotwórczych rozwijała pani Curie w ciągu półtorej, a nieraz i dwóch godzin wywód rzeczowy, zwarty, wymagający sporego wysiłku ze strony słuchaczy. Zjawiała się często wśród nas w czasie zajęć praktycznych, którymi kierowała wówczas pani Joliot, i z sympatią obserwowała, jak nasze niedoświadczone ręce pokonują opór stawiany przez przyrządy pomiarowe. W ciągu tego roku 1933, w którym jej obecność po raz ostatni ożywiała Instytut Radowy, pani Curie nauczyła mnie bardzo wiele. Wszystkim nam wszczepiła na całe życie rzecz najważniejszą: przekonanie o wielkim znaczeniu autentycznych-wartości, jasnych wypowiedzi i o konieczności odpowiadania na pytania w sposób prosty, bez jakichkolwiek ozdób stylu. * Fryderyk Joliot-Curie, przemówienie wygłoszone w czasie spotkania uczonych — laureatów nagrody Nobla w Lindau, 30. VI. — 3. VII. 1958. Dwudziestoletnich studentów, skłonnych — rzecz naturalna — wiązać wyobrażenie o wielkiej sławie naukowej z odrobiną aktorskich manier czy też niezwykłym sposobem bycia, pani Curie uczyła całym swym zachowaniem prostoty obejścia, ale bez jej podkreślania. Uczyła szczerości, a nawet więcej, bo pewnego rodzaju pokory wobec stwierdzonych faktów. Wytrwale kontynuowała swe własne prace nau- kowe. Zagrożona około 1920 przedwczesną zaćmą, musiała w okresie między 1923 a 1934 czterokrotnie poddawać się operacjom. Nietrudno wyobrazić so- bie, jakim źródłem niepokoju staje się taka sytuacja dla człowieka nauki, którego głównym sensem życia jest praca doświadczalna. We wrześniu 1927 pisze do swej siostry Broni: Czasem opuszcza mnie odwaga i myślę, że po- winnabym zaprzestać pracy, zamieszkać na wsi i poświęcić się ogrodnictwu, Ale tysiące nici mnie wiąże tu i zatrzymuje: nie wiem, kiedy będę mogła tak się urządzić. Nie wiem też, czy — nawet pisząc książki naukowe — potrafiłabym się obejść bez laboratorium...* Na szczęście jednak, po trudnym okresie poope- racyjnym Maria Curie znów może czytać i posłu- giwać się aparaturą. Lubi tylko, żeby ją podtrzy- mywano pod ramię, gdy wracając pieszo z labora- torium do domu musi przejść przez jezdnię. Oto jak opisuje jej pracę w ostatnim roku życia jedna z współpracownic, panna Chamie: Aktyn X musi być zupełnie czysty chemicznie i całkowicie wolny od emanacji. Cały dzień pracy nie wystarcza na to, aby otrzymać go w tym stanie, , Pani Curie zostaje więc w laboratorium wieczorem, nie idąc na obiad. Ale proces wydzielania tego pierwiastka trwa długo: spędzimy zatem cała noc przy pracy, aby aktywność przygotowywanego przez nas źródła promieni nie zdążyła zanadto się zmniejszyć. Jest druga rano i do wykonania pozostaje już tylko ostatnia czynność: trzeba przez godzinę od- i Tia Curie> przekŁ H- Szyllerowej, N, Warszawa 1958, str. 344. 90 91 l wirowywać płyn, umieszczony w specjalnym naczyniu. Wirówka pracuje z nużącym hałasem, lecz Pani Curie nie odchodzi od niej, nie chce opuścić pokoju. Patrzy na aparat nieustannie, jak gdyby jej gorące pragnienie, aby się praca powiodła, mogło — przez sugestię — wpłynąć na strącenie się aktynu. Nic dla niej nie istnieje w tej chwili prócz tej wirówki: ani zmęczenie, ani dzień, który zacznie się wkrótce. Jest w stanie zupełnego oderwania się od wszystkiego, nawet od siebie samej — całkowitego skupienia myśli i uczuć na dokonywanej pracy.* Jej radość, gdy coś się powiedzie, i rozczarowanie towarzyszące niepowodzeniu świadczą o wiecznej młodości jej umysłu. Kiedy poczuje się zmęczona, siada pod lipami, które sama zasadziła w ogrodzie Instytutu Radowego, spoglądając na ulubione kwi- tnące krzewy róż. Ogród ten łączy jej własne la- boratorium z laboratorium z przeciwka, w którym pod kierunkiem bardzo poważanego przez Marię Curie doktora Regaud prowadzone są badania nad leczeniem raka za pomocą radu. Od 1922 roku Maria Curie jest członkiem Akademii Nauk Medycznych. Prezes Akademii, M. Chauchard, przyjmując ją w grono członków powiedział: Witamy w Pani wielką uczoną i kobietę, która całe swe życie oddała pracy i poświęceniu dla nauki, patriotkę, która zarówno w czasie wojny, jak pokoju, spełniała więcej niż jej nakazywał obowiązek. Pani obecność wśród nas przynosi nam nieocenioną wartość przykładu i sławy Pani imienia. Dziękujemy Pani za to. Jesteśmy dumni z obecności Pani w naszym gronie. Jest Pani pierwszą kobietą we Francji, przyjętą do Akademii — ale któraż inna kobieta byłaby tego równie godna?** Po pierwszej wojnie światowej, w czasie której z bliska zetknęła się z ogromem cierpień, Maria Curie włożyła wiele starań, aby rozwinąć zastosowania ciał promieniotwórczych w medycynie. Wielką popularność, jaką uzyskała w kraju i za granicą, zwłaszcza w Ameryce, wykorzystuje dla • * Tamże, str. 345—346. ** Tamże, str. 318. powiększenia w świecie zasobów soli radu i stwo- rzenia sieci instytutów medycznych poświęconych leczeniu rozmaitych chorób, zwłaszcza nowotworów złośliwych. Jak wiadomo, nie zawahała się oddać swemu laboratorium pierwszego, przez nią samą wyizolowanego grama radu. Była to ofiara wartości ponad miliona franków, którą ta wdowa, matka dwojga dzieci, złożyła pamięci Piotra Curie. Odznaczała się tą samą co jej mąż szlachetną bez- interesownością i zapewne z myślą o nim pisała: Ludzkość bezwzględnie potrzebuje jednostek prak- tycznych, które umieją wyciągnąć maksimum ko- rzyści ze swej pracy i, nie zaniedbując dobra pow- szechnego, stać jednak na straży własnych interesów. Ale potrzebni jej są także marzyciele, dla których bezinteresowne wyniki ich dzieła są tak ważne, iż nie potrafią już oni myśleć o zapewnieniu sobie materialnych zysków.* Szlachetną działalność Marii Curie na rzecz cho- rych podziwiały szczególnie kobiety amerykańskie, które zapragnęły uczestniczyć w dobroczynnym dziele sławnej uczonej. Z inicjatywy pani Meloney, dziennikarki amerykańskiej, utworzono Fundusz imienia Marii Curie i zebrano sumę potrzebną na zakup jednego grama radu, który ofiarowały z kolei Marii Curie. W maju 1921 udała się Maria Curie w towarzystwie córek do Stanów Zjednoczonych po odbiór radu zamkniętego w szkatułce, do której złoty kluczyk wręczył jej w czasie wzruszającej ceremonii ówczesny prezydent USA, Harding. Była to podróż prawdziwie tryumfalna, wspa- nialsza jeszcze niż dwie podróże do Sztokholmu w związku z nagrodami Nobla. Maria Curie była już dyrektorem i założycielem jednego z najpiękniejszych laboratoriów Paryża oraz Instytutu Radowego im. Pasteura, rozszerzonego w następstwie o fundację Curie, gdy oto doznała radości, że w jej rodzinnym mieście, w Warszawie, * Tamże, str. 308. 93 92 zbudowano Instytut Radowy im. Marii Skłodow- skiej-Curie, którego dyrektorem została jej siostra dr Bronisława Dłuska. Gdy w 1932 roku przybyła na jego otwarcie, mogła dopiero ogarnąć drogę, jaka ją dzieliła od chwili opuszczenia Polski w 1894. Piękna podróż do Ameryki przyczyniła się do wzbudzenia zainteresowania Marii Curie dla sprawy międzynarodowej wymiany kulturalnej. Kilkakrotnie brała czynny udział w kongresach sol-vayowskich, zebraniach, które gromadziły w Brukseli około trzydziestu uczonych dla przedyskutowania najnowszych zagadnień w dziedzinie fizyki i chemii. Była też zapraszana do wielu krajów dla wygłoszenia odczytów naukowych. Do Brazylii wy- jeżdża z Ireną, do Hiszpanii z Ewą, w Czechosłowacji przyjmuje ją prezydent Masaryk, a w Brukseli król Albert z królową Elżbietą. W 1922 roku Rada Ligi Narodów mianowała Marię Skłodowską-Curie członkiem Międzynarodowej Komisji Współpracy Intelektualnej, w której za- siadała wraz Bergsonem, Gilbertem Murrayem, a potem z Paulem Yalery. Z właściwą sobie sta- nowczością występuje przeciwko anarchii panującej w dziedzinie pracy naukowej, domagając się lepszego organizowania informacji naukowej — sprawy stojącej i dziś na porządku dziennym, a której doniosłość Maria Curie już wówczas dostrzegała. W jednym ze swych sprawozdań daje dowód po- dziwu godnej dalekowzroczności: Na czymże polega interes społeczny, jeśli nie na popieraniu rozwoju zdolności i zamiłowań nauko- wych? Czy jesteśmy tak bogaci, że wolno nam je poświęcać? Sądzę raczej, że połączenie cech skła- dających się na prawdziwe powołanie naukowe, jest czymś niezwykle cennym i kruchym, i że głupotą i zbrodnią jest pozwalać marnować się tym rzadkim skarbom, nad którymi trzeba czuwać na j troskliwiej, aby im dać wszystkie możliwości rozwoju...* * Ewa Curie, Maria Curie, przekł. H. Szyllerowej, PWN, Warszawa 1958, str. 311—312. Maria Curie wyczula swych kolegów na zew Nauki, który sama usłyszała w tak wczesnej mło- dości, a na który, podobnie jak na zew Sztuki, składa się umiłowanie piękna i żądza wielkiej przygody; Jestem z tych, którzy wierzą, iż Nauka jest czymś bardzo pięknym. Uczony jest w swoim laboratorium nie tylko technikiem, lecz również dzieckiem wpa- trzonym w zjawiska przyrody, wzruszające jak baśń czarodziejska. Powinniśmy znaleźć sposoby, które pozwoliłyby ukazać to piękno młodym adeptom nauki. Nie powinniśmy sobie dać wmówić, że cały naukowy postęp sprowadza się do mechanizmów, maszyn i różnych kółek zębatych, które zresztą także nie są pozbawione swoistego piękna. Nie obawiam się, aby ukochaniu Nieznanego i żą- dzy Wielkiej Przygody miała grozić w czasach dzi- siejszych zagłada. Najżywotniejszym z wszystkiego, co widzę dokoła siebie, jest właśnie ta żądza i to ukochanie, nie dające się wykorzenić, a związane najściślej z ciekawością naukową. Skłonna jestem wierzyć, że to prymitywny instynkt ludzkości i nie mogę sobie wyobrazić, w jaki sposób ludzkość po- zbawiona tego instynktu mogłaby istnieć, podobnie jak nie mogłaby istnieć jednostka całkowicie poz- bawiona pamięci. Nie, ciekawość i żądza przygody na pewno nie znikły w naszym świecie. Bo jakież inne uczucia powodują ludźmi, co na samolocie przelatują przez Atlantyk, że do tego jedynego przykładu sięgnę z powodu braku czasu? Ducha przygody odnajdujemy już u dziecka na każdym szczeblu jego rozwoju.* Maria Curie analizuje w ten sposób se.ns własne- go życia. Właśnie dla podtrzymania i obrony sensu swego życia odnajduje całą pasję, jaką włożyła w urzeczywistnienie marzeń swej młodości. Ze wszystkich sił stara się oszczędzić swym następcom trudności, z którymi Piotr i ona zetknęli się w życiu. Zabiega więc o stypendia dla pracowników swego laboratorium i popiera starania Jean Perrina o założenie Państwowej Kasy dla spraw Nauki, która ułatwiłaby kształcenie fachowych * Irena Joliot-Curie, Marie Curie, ma merę, czaso- pismo „Europę", grudzień 1954. 94 95 kadr dla laboratoriów, pomogłaby zasilać pracownie naukowe w potrzebny sprzęt i materiał nieodzowny do badań. Osoby, które przebywały w Instytucie Radowym około 1925 roku, na pewno zachowały w pamięci obraz obojga wybitnych uczonych wracających z miasta, gdzie takie właśnie sprawy załatwiali. Jean Perrin, silny mężczyzna o rozpromienionej uśmiechem twarzy, w szerokim filcowym kapeluszu zsuniętym na tył głowy, ona, ciemna, drobna postać, nigdy nie przyznająca się do zmęczenia, wprost przeciwnie: „I dokąd to, mój przyjacielu, zaprowadzi mnie pan teraz?" — zapyta za chwilę. Z tych nieustannych zabiegów powstał Państwowy Ośrodek Badań Naukowych, któremu tak wysoki poziom zapewnili Jean Perrin, a potem Fryderyk Joliot. Wielki autorytet Marii Curie przyczynił się walnie do urzeczywistnienia tego ważnego dla rozwoju nauki francuskiej dzieła. Rozdział 10 MARIA CURIE l JEJ CÓRKI Dwie córki, które Maria Curie wydała na świat, bardzo różniły się od siebie. Starsza, Irena, do ósmego roku życia wzrastała w szczęśliwym domu rodzinnym. Rodziców swoich, rzecz prosta, widywała za dnia bardzo rzadko, ale wieczorami, w niedziele, podczas wakacji otoczona była ich czułą miłością i pozostały jej piękne wspomnienia wspólnych spacerów w lesie, nad morzem. Często obijały się o jej uszy wyrazy takie, jak laboratorium, rad, polon, emanacja. Irena była bystrą obserwatorką i nie uszło jej uwagi, że Pe i Me byli przedmiotem szacunku i miłości przyjaciół. Później bawiła się pięknym złotym medalem Davy'ego, który otrzymali jej rodzice, widziała, jak rad świeci w ciemności, widziała tańczącą Loie Fuller. Pewnego dnia wszystko nagle się odmieniło. Znikł ojciec i nastąpiło rozstanie z przyjaciółką Aliną Perrin i jej braciszkiem Francisem, z domem przy bulwarze Kellermanna. W nowym domu w Sceaux widywała matkę tylko z rzadka i zdawało jej się, że Me wcale jej nie dostrzega, taka stała się dla niej daleka. Bez ukochanego dziadka Irena czułaby się bardzo zagubiona w nowym domu, na szczęście w osobie doktora Eugeniusza Curie czuwał przy niej zawsze oddany przyjaciel. Mogłaby bawić się jak z lalką wspaniałym bobasem, jakim była mała Ewa, którą matka nazywała czule Ewunią, ale poważna dziewięcioletnia Irena nie bawiła się już lalkami, a poza tym Ewa nie była prawdziwą lalką. Ta siedmioletnia różnica wieku zawsze dzieliła obie siostry, a później, w miarę zupełnie różnego Rodzina Curie 97 kształtowania się ich życia, oddalenie to musiało coraz bardziej się pogłębiać. Irena bardzo wcześnie zapragnęła pójść w ślady rodziców i poświęcić się pracy naukowej. Już w czasie pierwszej wojny światowej zarysowała się jej współpraca z matką w dziedzinie zastosowania radiografii do lokalizowania pocisków w ciałach rannych żołnierzy. Powołanie do pracy naukowej utwierdziło się u Ireny po uzyskaniu licencjatu. Rozpoczęła wtedy pracę badawczą pod kierunkiem matki w Instytucie Radowym. Ostatnie rozdziały niniejszej książki poświęcone będą tej wybitnej uczonej, która bądź sama, bądź też wspólnie ze swym mężem Frydery- kiem Joliot wniosła wspaniały wkład w rozwój nauki o promieniotwórczości. Stałe przebywanie Marii i Ireny Curie w labora- torium z pewnością wpływało na zwiększenie uczucia samotności, w jakiej wzrastała Ewa. Nie można oprzeć się wzruszeniu czytając w pięknej książce Ewy, poświęconej pamięci jej matki, ustępy świad- czące o osamotnieniu młodej dziewczyny w wielkim pustym mieszkaniu paryskim na Wyspie Świętego Ludwika. Przejmujący ryk syren, jak pisze, przyciągał do okien samotną dziewczynę, która z czołem wspartym o szybę długo wpatrywała się w przepływające Sekwaną statki parowe, barki i układała je sobie w zespoły... Oto przepływa grupa sławnych muszkieterów z książki Dum asa: „Atos", „Portos"... *A oto teraz cała rodzina ptaków: „Jerzyk", „Dzwoniec", „Jaskółka"... G'dy Ewa była jeszcze dzieckiem, Irena zaś jako młoda asystentka matki pracowała i przebywała z nią ciągle, posiłki przy ciężkim, okrągłym stole w jadalni zmieniały się nieraz w rodzaj posiedzeń naukowych. Terminy techniczne, co chwila obijające się o uszy Ewy, wywoływały w jej umyśle komentarze raczej osobliwe. Specjalnie lubiła słuchać formułek algebraicznych, w których występowały: BB „prim" i BB „kwadrat" (BB' i BB2). Urocze doprawdy muszą być te nieznośne bobasy, skoro • matka i siostra tak często je wspominają... Tylko 98 dlaczego jeden z nich jest „kwadratowy"? No, a z jakich znów przywilejów korzysta ten „prim"?*... Na szczęście istnieją wakacje, w czasie których jednoczy je wielka czułość, jaką obie siostry żywią dla matki, dla tej, którą obie zawsze nazywają „słodką Me". Szczęśliwe wakacje w Larcouest, które Maria i jej córki spędzają jak przyjaciółki połączone wspólnym zamiłowaniem do różnego rodzaju sportów, jazdy na rowerze, długich marszów, pływania. Larcouest to mała wioska w pobliżu Ploubazlanec w Bretanii, nad kanałem La Manche, gdzie jeszcze w 1895 dwóch przyjaciół Marii, historyk Charles Seignobos i biolog Louis Lapicąue nabyli dom 2wany Taschen-Yihan. Z czasem i inni profesorowie Sorbony poszli za ich przykładem i zaczęli nabywać tam domy, w których spędzali wakacje. Każdego lata można było tu spotkać fizyków Charles Mauraina i Jean Perrina wraz z ich rodzinami oraz matematyka Emila Borela z żoną. Maria Curie początkowo wynajmowała tu dom dla siebie, a potem zbudowała sobie własny. Miejscem stałych zbiórek pozostał jednak Taschen, dom Charles Sei-gnebosa, zwanego „kapitanem", bo był właścicielem jachtu „Eglantyna". W rzeczywistości i dom, i jacht „kapitana" należały do całej tej gromadki, której świetnie odpowiadały pierwotne warunki życia w Larcouest oraz wzajemna przyjaźń. Wspomnienie Marii Curie, pływającej przy Roch Vras, w głębokiej, cudownie przezroczystej wodzie, jest jednym z najbardziej uroczych mych wspomnień o matce. Nie umie ona crawla ani trudgena, które są ulubionymi „stylami" jej córek i w ogóle młodego pokolenia z Larcouest, lecz — wyćwiczona metodycznie przez Irenę i Ewę — płynie doskonałą „żabką", niezwykle wytworną dzięki swej wrodzonej harmonii i elegancji ruchów. Patrząc na nią, zapomina się o siwych włosach pod czepkiem, o zmarszczkach na twarzy, lecz widzi się tylko i podziwia * Ewa Curie, Maria Curie, przekł. H. Szyllerowej, Warszawa 1958, str. 324. 7* zręczność jej szczupłego, gibkiego ciała, jej śliczne białe ramiona o żywych, niemal dziewczęcych ge- stach. Maria Curie jest ogromnie dumna z tej swojej zwinności i swoich talentów pływackich. Skryte współzawodnictwo sportowe istnieje pomiędzy nią a jej kolegami z Sorbony. Uważnie obserwuje Maria ich „wyczyny" w małej zatoczce koło Roch Vras, przygląda się krytycznie, czy płyną daleko i czy pra- widłowo się posuwają, czy też tylko będą usiłowali rozpaczliwymi ruchami rąk i nóg utrzymać się na wodzie... Bezstronnie, ale i bezlitośnie ocenia prze- bytą przez nich przestrzeń i, nigdy wprawdzie nie proponując otwarcie zawodów, stara się po cichu pobić każdy ich rekord szybkości i odległości. Córki są nie tylko jej nauczycielkami, lecz i powiernicami: — Zdaje mi się, że pływam nawet lepiej niż Bo-rel — powiada. — Ach, naturalnie, Me. To nawet się nie da porów- nać. — Jean Perrin osiągnął dzisiaj bardzo ładny sukces. Ale wczoraj ja byłam od niego dalej, pamiętasz? — Widziałam cię, płynęłaś doskonale. Zrobiłaś ogromne postępy od zeszłego lata! Maria uwielbia te komplementy i wie, że są szczere. Jest ona bowiem istotnie — mając przeszło pięć- dziesiąt lat — jedną z najlepszych pływaczek swego pokolenia.., Wieczorem, po obiedzie, pani Curie owija się w wielką, odwieczną, włochatą pelerynę i wędruje po drogach-bezdrożach, pod rękę z córkami. Dokąd? Naturalnie znów do „Taschen", zawsze do „Taschen". Po raz trzeci w ciągu dnia zgromadzą się wszyscy w obszernym wspólnym pokoju. ...Kiedy zaś w tym domu, zewsząd oświetlonym lampionami, odbywał się bal — razem bawili się i tańczyli państwo i służba, członkowie Akademii i córki miejscowych chłopów, bretońscy marynarze i paryżanki. Matka moja przypatrywała się w milczeniu tym zabawom. Jej znajoma, dobrze wiedząc, jaka jest „słaba strona" tej nieśmiałej, trzymającej się na uboczu, pozornie surowej kobiety, nigdy nie omiesz- kała jej szepnąć, że oto Irena dobrze tańczy, Ewa zaś ma ładną suknię. I wtedy na zmęczonej twarzy Marii wykwitał nagle cudowny, naiwny uśmiech dumy.* * Tamże, str. 292, 296. Tak więc córki przysparzały Marii Curie wiele radości. Ewa wprawdzie nie pracowała, jak Irenar wspólnie z matką w laboratorium, była jednak czułą jej towarzyszką, zawsze z niecierpliwością oczekującą powrotu pani Curie do domu. Po za- mążpójściu Ireny Maria dzieli się z Ewą wraże- niami z laboratorium, ale rozmowy nie ograniczają się do tego jedynego tematu. Maria obdarzona jest tak wielu zdolnościami, odznacza się tak rozległą kulturą, że Ewa może z nią rozmawiać o wszystkim, co ją pasjonuje, o muzyce, poezji, teatrze... Zadaniem Ewy jest zaopatrywanie matki w lekturę wieczorną, kiedy Maria odczuwa potrzebę odpoczynku, odwrócenia uwagi od spraw nauki. Ewę zachwyca u matki nie tylko geniusz uczonej, ale szlachetność charakteru, uroda i wdzięk, o które to zalety pani Curie sama siebie nawet nfe podejrzewała. Ewie, odznaczającej się doskonałym smakiem, z rzadka tylko udaje się namówić matkę, żeby wyrzekła się swych prostych sukien o jakby wypłowiałych kolorach, w które ubiera się stale z całkowitą obojętnością dla swego wyglądu. Udaje jej się to osiągnąć przy jakichś niezwykłych okazjach i wówczas, na niektórych uroczystościach, ukazuje się kobieta zwracająca uwagę swym niezwykle dystyngowanym wyglądem. W tej córce artystce odnajduje Maria jedną ze stron swej własnej natury; w ciężkich doświadczeniach związanych z chorobą, którą chciałaby ukryć przed światem, odnajduje również w Ewie dyskretną powiernicę. Maria Curie bardzo niechętnie odnosi się do wszystkiego, co mogłoby szkodzić jej pracy, unika więc jak tylko może rozmów na temat swych dolegliwości. Ileż starań wykazała, żeby zataić operacje zaćmy, którym musiała się poddać. 10 listopada 1920 pisze do swej siostry Broni: Osobiste moje kłopoty przedstawiają się tak prze- de wszystkiem, że źle jest z moimi oczami i uszami. Oczy są bardzo osłabione i radziłam się co do nich lekarza, prawdopodobnie jednak niewiele można im dopomóc. Co do uszu, to dokucza mi szum prawie 100 101 nieustanny, a przynajmniej bardzo częsty — nieraz bardzo silny. Bardzo mnie niepokoją te objawy, bo mi to może pracę utrudnić, a może i uniemożliwić. Może być, że jest jaki związek z radem, ale niepodobna prawie mieć o tem opinię. Tylko proszę Cię, nie mów o tem nikomu.* 13 lipca 1923 prosi Ewę: Kochanie, spodziewam się spróbować operacji 18-go, we środę, rano. Wystarczy, jeśli przyjedziesz tu w przeddzień. Jest okropnie gorąco i boję się, żebyś się zanadto nie zmęczyła pobytem w mieście. Naszym przyjaciołom w Larcouest powiedz, że nie mogłam sobie dać rady z przygotowaniem do druku pracy, którą robiłyśmy wspólnie, i że mi jesteś potrzebna, bo mnie naglą. Całuję Cię, Me. Kochana, jak najmniej im powiedz.** • Gdy całe długie dni musi pozostawać zamknięta w ciemnościach, Ewa czuwa przy niej i troskliwie kieruje jej krokami. Operacja się udała i Maria Curie z właściwą sobie wytrwałością uczy się na nowo posługiwać wzrokiem. I znów zaczyna pracować. W jedenaście lat później, gdy lekarze, zmyleni przypadkowymi dolegliwościami płucnymi, posyłają spiesznie Marię Curie w góry, do Sancellanoz, towarzyszy jej Ewa. Tamtejsi zaś lekarze, nie chcąc pani Curie wyjawić całej prawdy i odebrać nadziei na powrót do zdrowia, odradzają sprowadzenie reszty rodziny, kiedy nadchodzi godzina rozstania. I tylko Ewa jest świadkiem, jak gaśnie głębokie spojrzenie Marii Curie-Skłodowskiej, jak nieruchomieją jej zręczne ręce. „Ręce, które nosiły niezatarte piętno ofiary, jaką radiolodzy składają zbyt często nauce, czy też swemu zawodowi", jak później napisał doktor Regaud. * Tamże, str. 342. ** Tamże, str. 343. Rozdział 11 IRENA - UCZENNICA MARII CURIE Irena Curie, która dzielnie sekundowała matce, organizującej w czasie wojny wojskową służbę ra- diologiczną, gdy tylko pokój został przywrócony, postanowiła jak najprędzej przystąpić do pracy w Instytucie Radowym. Pragnienie urzeczywistnienia tego celu musiało być bardzo silne, skoro potrafiła połączyć absorbującą pracę radiologa wojskowego z przygotowaniem licencjata z fizyki. Dyplom ten już w 1918 roku umożliwił jej uzyskanie stanowiska asystentki swej matki. Uczęszczając na wykłady pani Curie na Sorbonie, mogła sobie Irena uzmysłowić, czego nauka się już. dowiedziała dzięki promieniotwórczości o budowie i zachowaniu atomów oraz zdała sobie sprawę, jak wiele jeszcze problemów stawiała przed fizykami ta nowa gałąź wiedzy. Samorzutne przekształcanie się radu o masie ato- mowej 226 w radon o masie atomowej 222, po- łączone z emisją dodatnio naładowanych cząstek alfa o masie 4, dowiodło w sposób nie podlegający wątpliwości, że zachodzi tu zjawisko prawdziwej transmutacji, nie zaś zwykła reakcja chemiczna. Promieniotwórczość dostarczała więc dowodu, że wbrew temu, co sobie dotąd wyobrażano, atomy nie są strukturami trwałymi i nie zawsze zasługują na swą nazwę, która w języku greckim oznacza coś niepodzielnego. Ernest Rutherford, młody fizyk z Nowej Zelandii, pracujący w Londynie, wniósł olśniewający wkład w wiedzę o budowie atomu. W oparciu o hipotezy, wysunięte jeszcze w 1901 roku przez Jean Perrina i rozwinięte przez Nielsa Bohra, uczeni doszli do przekonania, że wszystkie atomy 103 102 są jakby małymi układami słonecznymi z dodatnim, zwartym jądrem, zajmującym miejsce centralne na podobieństwo słońca i elektronami, cząstkami ujemnie naładowanymi, krążącymi po orbitach o wielkim promieniu wokół tego jądra, podobnie jak planety krążą wokół Słońca. W skali bardzo powiększonej można sobie uzmy- słowić zachodzące tu proporcje. Jeśli sobie wyobrazić, że atom jest kulą o przekroju równikowym wielkości paryskiego Placu Zgody, jądrem byłaby wówczas pestka pomarańczy, znajdująca się w środku tego koła. Z tego wynika, że materia jest przeważnie pusta i jądra wraz z elektronami zajmują niewiele przestrzeni. Jeśliby zebrano ściśle wszystkie jądra i elektrony składające się na materię ciała ludzkiego, otrzymano by kulkę ledwie dostrzegalną pod mikroskopem, ale ważącą aż sześćdziesiąt kilogramów! Materia jądrowa jest więc niesłychanie gęsta. Cała ludzkość waży mniej od jednego centymetra sześciennego materii jądrowej. * Ernest Rutherford wykazał, że atom najprostszego pierwiastka, atom wodoru, składa się z cząstki centralnej, naładowanej dodatnio, którą nazwał protonem, i z jednego tylko elektronu. Całość jest elektrycznie obojętna, a jej masa zbliżona jest do masy protonu, przyjętej za jednostkę. Od dawna już chemicy mieli ważkie powody, by przypuszczać, iż atomy wodoru stanowią podstawowe elementy, z których są zbudowane atomy wszystkich innych pierwiastków. Nasuwał się więc domysł, że poszczególne atomy mają jądra utworzone z większej lub mniejszej liczby protonów, wokół których krąży taka sama liczba elektronów, wskutek czego całość jest elektrycznie obojętna. Ponieważ zespół proton-elektron ma masę bardzo zbliżoną do jedności, zrozumiałe było, że masy atomowe większości pierwiastków posiadają war- tości bardzo zbliżone do liczb całkowitych. * F. Joliot-Curie, Les grandes decouvertes de la ra- dioactivite, czasopismo „La Pensee", lipiec-sierpień 1957. Koncepcja ta nie wyjaśniała jednak niektórych faktów, chociażby wartości masy atomowej chloru, równej 35,5. Również to, co wiedziano o atomie helu, pier- wiastka po wodorze najprostszego, nie odpowiadało przypisywanemu mu modelowi budowy. Atom helu posiada 2 elektrony i w związku z tym jego jądro powinno było składać się z 2 protonów, żeby atom jako całość był elektrycznie obojętny. Gdyby jednak jądro helu zawierało tylko 2 protony, jego masa powinna by wynosić 2, podczas gdy w rzeczywistości wynosi 4. Rutherford zasugerował wtedy, że jądro helu zawiera widocznie poza protonami cząstki neutralne, co wyjaśniłoby wartość 4 masy jądra. Była to wówczas tylko hipoteza, która jednak, jak to zobaczymy, w następstwie się potwierdziła. Jeolnym z najważniejszych zjawisk ujawnionych przez promieniotwórczość był samorzutny rozpad radu 226, w którego wyniku powstawało jądro radonu i jądro helu. Rutherford powziął śmiałe postanowienie. Sam wywoła zjawisko rozpadu in- nych atomów, poddając niektóre jądra bombardo- waniu odpowiednimi pociskami. Jako pocisków użył cząstek alfa o masie 4, którym nadał prędkość kilkudziesięciu tysięcy kilometrów na sekundę, uzbrajając je w ten sposób w znaczną energię kinetyczną; bombardował nimi jądra azotu. Można w przybliżeniu wyobrazić sobie trudności, jakie nastręczało to doświadczenie, jeśli sobie uzmysło- wimy drobne rozmiary zarówno celu, jak i mających weń ugodzić pocisków. Na milion pocisków alfa zaledwie jeden miał szansę trafić w jądro azotu. Jak się wyraził sam Rutherford, przedsięwzięcie miało charakter sportowy. Doprowadził je jednak do końca i stwierdził, że cząstka alfa, napotykając jądro azotu, łączy się z tym jądrem dając jądro tlenu, przy czym następuje jednocześnie emisja jądra wodoru z jądra azotu. Ta nowa chemia, której przedmiotem były już nie tylko zewnętrzne elektrony, ale i samo jądro 104 105 atomu, mogła rozpalić wyobraźnię młodych badaczy. Po zbadaniu budowy cząsteczek i atomów przyszła kolej na wiedzę o jądrze. Pasjonująca się tymi wynikami Irena Curie miała szczególnie korzystne dane, żeby rozpocząć badania naukowe w dziedzinie fizyki jądrowej w laboratorium swej matki, odkrywczym polonu, która wyposażyła je w narzędzia pracy świetnie do tego rodzaju badań przystosowane. Maria Curie zażądała od córki, żeby przede wszy- stkim dobrze opanowała technikę pracy laborato- ryjnej, podobnie jak tego wymagała od wszystkich pracowników swej placówki. Irena musiała nauczyć się pracować systematycznie i nader starannie. Matka jej nie zezwalała, żeby stół, przy którym się pracuje, sprzątano dopiero przed opuszczeniem pracowni. Stół do pracy musi być zawsze czysty. Dla nabrania wprawy w pracy doświadczalnej w dokonywaniu pomiarów otrzymała Irena jako pierwsze zadanie wyznaczenie ciężaru atomowego chloru w kilku minerałach. Potem opublikowała wyniki wielu prac. Niektóre z nich weszły w skład poważnej rozprawy doktorskiej, zatytułowanej „Badania nad promieniami alfa polonu". Irena Curie obroniła ją w 1925 roku. Rozporządzała już wówczas dużym doświadczeniem w dziedzinie pierwiastków promieniotwórczych oraz ogromną zręcznością w posługiwaniu się rozmaitymi technikami doświadczalnymi. Lubiła na przykład bardzo posługiwać się komorą Wilsona. Jest to szczególnie cenne narzędzie pracy przy badaniach nad promieniowaniem ciał radioaktywnych, gdyż pozwala je widzieć. Każda naładowana elektrycznie cząstka staje się w prze- syconej parze wodnej wypełniającej komorę ośrod- kiem kondensacji i zostaje otoczona kropelką wody. Tor cząstki znaczy ciąg drobnych kropelek wody jak sznurek paciorków, który można sfotografować i na tej podstawie uzyskać wskazówki dotyczące charakteru danego promieniowania. Dzięki temu przyrządowi mogła Irena badać za- sięg promieni alfa polonu w powietrzu, w azocie i w tlenie i uzyskać piękne klisze fotograficzne. Z pomiarów dokonanych na tych zdjęciach otrzymała bardzo cenne informacje. Podobnie jak jej ojciec przejawiała Irena w swej pracy naukowej ducha artystycznego i lubiła uzys- kiwać nowe, nie znane dotąd nauce dane. „Naj- ulubieńsze moje doświadczenia to wcale nie te, które zapewniły mi największe powodzenie — powiedziała kiedyś pewnemu dziennikarzowi. — Niektóre przeprowadzałam dla własnej przyjemności, bo mi się bardzo podobały." W wieku 25 lat zapowiadała się więc już Irena jako uczennica pierwszej klasy. Jej silna indywidualność zaznaczała się w różnych dziedzinach, jak o tym opowiada jej przyjaciółka Angele Pompei, która w tym właśnie okresie zawarła z nią znajomość i skreśliła później jej piękny portret: Był czerwiec 1922. Przygotowując się do agregacji * z nauk ścisłych studentki szkoły w Sevres wybrały się na wycieczkę do Owernii razem z grupą studentów z Sorbony. Wycieczką kierowała pani Geatil, profesor Sorbony. Wśród studentów Sorbony była też pewna wysoka, nieco tęgawa absolwentka fizyki, o uważnym spojrzeniu i wysokim, szerokim czole pod wijącymi się włosami. Takie pierwsze wrażenie pozostawiła mi Irena Curie. Choć była fizykiem, interesowała się geografią fizyczną, chciała nauczyć się patrzeć na pejzaż pod naukowym kątem i z tego uczucia naukowego zadowolenia wyciągnąć również przyjemność sportową; uczyć się rozpoznawać bogactwa mineralne danej okolicy, a Jednocześnie odbywać piesze marsze czy też jeździć na nartach. Plan wycieczki przewidywał postój w Clermont-- Ferrand. Każdy uczestnik mógł go wykorzystać według własnych upodobań, na zwiedzenie okolicy lub odpoczynek i obiad. Ja postanowiłam zwiedzić Royat, a śniadanie składające się z chleba i czereśni miałam zamiar zjeść po drodze. Irena Curie zaproponowała mi swe towarzystwo, bo jak oświadczyła, bardzo jej odpowiada tego rodzaju posiłek. Taki to * Agregation, odpowiada mniej więcej na naszych wyższych uczelniach habilitacji (przyp. tłum.). 107 106 Ta wzrastająca indywidualność Ireny była przed- miotem wielkiej radości Marii Curie, która odnaj- dywała w córce niektóre cechy Piotra. Po tylu początek, w marszu, który odbyłyśmy w milczeniu, podczas spożywania iście spartańskiego posiłku, miała przyjaźń, której kres położyła dopiero śmierć Ireny. Spędziłyśmy razem kilka sezonów letnich wakacji w wędrówkach po górskich drogach, z plecakami na ramionach. Marszrutę wytyczyłyśmy wcześniej na mapach sztabowych, uwzględniając rozmaite okoliczności. Ciekawość naszą podniecała już sama mapa lub też przeczytana literatura krajoznawcza. Poszukiwałyśmy również dobrych terenów narciar- skich. Irena bardzo lubiła te piesze dwutygodniowe wędrówki, które zaspokajały różnorodne jej zamiło- wania. Miły jej był trud sportowego wysiłku, lubiła przebywać na wolnym powietrzu, lubiła nieprzewi- dziane przygody, godziny ciszy na wąskich ścieżyn- kach górskich i wieczory w przypadkowo opusto- szałych schroniskach. Przyjemności te chłonęła całą pełnią swej istoty. Była bardzo wrażliwa na urok krajobrazu, zarówno na majestatyczne piękno cyrków lodowcowych, szczytów górskich i rozpościerających się z ich wysokości szerokich horyzontów, jak i na bardziej intymny czar kwiecistych łąk górskich, lasów i potoków. A już pełnię zadowolenia osiągała, kiedy poprzez prawa geologii i hydrografii mogła sobie wyjaśnić ukształtowanie terenu. Do syta nakarmiłyśmy oczy widokami wilgotnych łąk z ich wgłębieniami, w których zbiera się woda, nim zniknie w przepastnych górskich gardzielach, tak różnorodnie ukształtowanych w zależności od podłoża. Nie rozstawała się z aparatem fotograficznym i utrwalała widoki, które ją zachwyciły lub zainteresowały. Fotografie te, starannie potem posegregowane, zapełniały całe albumy, mówiąc za nią o jej żądzy poznania, o której sama nie lubiła wspominać. Wycieczkom tym nieobca była fantazja. Bardzo często po dyskusjach, którym patronowała przezor- ność, brnęłyśmy nagle w nieprzewidzianą przygodę, a jeśli nastręczała ona jakieś trudności, Irena wnosiła w jej rozwiązanie inteligentną rozwagę, spokój i humor, które dawały poczucie całkowitego bezpieczeństwa. Przezwyciężonej trudności nie puszczano w niepamięć, stawała się przedmiotem rozważań, po czym zaliczałyśmy ją bądź do kategorii wspólnie przeżytych barwnych wspomnień, o które wzbogacała nas każda podróż, bądź też do kategorii poważnych doświadczeń, z których należało wyciągnąć naukę na przyszłość dla siebie i innych. Irena odznaczała się również dużą pomysłowością, która przed każdą letnią wyprawą w góry prze- jawiała się w przystosowywaniu tanich gotowych kretonowych sukienek do górskich spacerów. A więc precz rękawy, precz krępujące ruchy paski, za to przyszywamy do sukienki dużą kieszeń. Ileż rękawów i pasków zamieniła Irena w kieszenie! A jeśli przeróbka okazała się korzystna również ze względów estetycznych, radość jej była podwójna. Ograniczony do minimum, ale zawierający wszystkie potrzebne rzeczy zestaw przyborów do szycia (małe, bardzo ostre nożyczki, nici, nawinięte na lekkiej szmatce, różnej grubości igły) znajdował się zawsze w jej plecaku. Na poszukiwanie lekkiego ekwipunku górskiego (płaskie, leciutkie portmonetki, nieprzemakalna odzież z impregnowanego jedwabiu) poświęcała tyle czasu, ile nie udzieliłaby nigdy swej elegancji. Choć mało skłonna do osobistych zwierzeń, bez wahania mówiła o swych poglądach politycznych, religijnych i społecznych, udzielając w razie potrzeby ścisłych i różnorodnych wyjaśnień, żeby być dobrze zrozumianą. W dyskusje na temat swych poglądów wnosiła całkowitą szczerość i upodobanie do jasnych sytuacji. Ta pasja szczerości i jasności była jedną z cech jej umysłowości i charakteru. Jej wymagania w tej dziedzinie były tak wielkie, że doprowadzały nieraz do zaniedbania przyjętych w rozmowach i dyskusjach form grzecznościowych, mających na celu złagodzenie ostrości wypowiedzi, do okazywania jawnej pogardy dla informacji, których źródło wydawało jej się niepewne. Poglądom swym pozostawała wierna. Głosiła przede wszystkim konieczność walki o postęp społeczny; uważała ją za „walkę odwieczną", którą przodujące umysły powinny konsekwentnie i skutecznie toczyć przeciw „reakcjonistom"... W walce tej — utrzymywała — kobiety zajmują miejsce bardzo ważne, bo są wychowawczyniami młodego pokolenia. Powinny więc domagać się środ- ków, które by zapewniły im możność wypowiadania się, powinny otrzymać prawo głosu. Zezwolić, żeby praca kobiet mogła rozwijać się swobodnie we wszelkich dziedzinach, leży w interesie ogółu — mawiała. 109 108 o matka, jak stałej współ-, Ireną Curie. 5, kiedy Irena Rozdział 12 IRENA l FRYDERYK JOLIOT-CURIE l ODKRYCIE SZTUCZNEJ PROMIENIOTWÓRCZOŚCI JL Irena Curie, mając 25 lat, spełniła więc nadzieje pokładane w niej przez przyjaciół, którzy znali ją od dzieciństwa. Ustaliło się w niej zamiłowanie do fizyki, pozostała wierna sportowi, zachowała repu- blikańskie i laickie poglądy wszczepione jej przez dziadka, coraz bardziej wierzyła, że walka o równe prawa kobiet i mężczyzn we wszelkich dziedzinach życia jest konieczna. Wreszcie wszystko to, czemu miała okazję przyjrzeć się w czasie pierwszej wojny światowej, kiedy to pracowała w przyfrontowych szpitalach, napełniło ją głębokim przekonaniem o konieczności walki o trwały pokój świata. Nikt tylko spośród jej przyjaciół nie mógł prze- widzieć, że podobnie jak jej matka zostanie żoną wybitnego człowieka, równie jak ona rozkochanego w nauce i sporcie, humanisty i wielbiciela piękna. Tak jednak właśnie się stało i po Piotrze Curie i Marii Skłodowskiej świat miał możność poznać i podziwiać nową parę: Fryderyka Joliot i Irenę Curie. A stało się to dzięki temu, że pewnego dnia Maria Curie z polecenia Paul Langevina zaangażowała na stanowisko osobistego asystenta świetnego wychowanka Wyższej Szkoły Fizyki i Chemii Fry- deryka Joliot. Miało to miejsce w 1925 roku, kiedy Fryderyk Joliot ukończył właśnie 25 lat. Praca u boku Marii Curie była nieoczekiwanym spełnieniem jego marzeń. Od dawna był pełen za- chwytu dla dzieła naukowego Piotra i Marii Curie. Podobizny obojga uczonych znajdowały się na po- czesnym miejscu w małym pokoiku, który w Szkole Fizyki i Chemii służył mu za laboratorium. Obecnie, mimo że dotychczasowe studia nie dały mu 111 latach samotnej pracy, zarówno jak i uczona, znajdowała przyjemność w pracy ze swą starszą córką, fizykiem: Jeszcze większej radości miała doznać poślubiła Fryderyka Joliot. dostatecznego przygotowania do pracy w labora- torium specjalizującym się w promieniotwórczości, zdecydowany był nadrobić zaległości. Fryderyk był najmłodszym dzieckiem przemy- słowca. Rodzina była zamożna i mały Jan Fryderyk uczęszczał początkowo do Liceum Lakanal. Po odmianie fortuny rodzice przenieśli się później do innej dzielnicy miasta i młody człowiek przy- gotowywał się do Wyższej Szkoły Fizyki i Chemii w liceum im. Lavoisiera. Fryderyk Joliot myślał zrazu o studiach na wy- dziale chemii. W owym czasie dyrektorem uczelni był Paul Langevin. Ten wybitny fizyk, który wzbudził w wielu uczniach Szkoły zamiłowanie do fizyki, doradził Fryderykowi Joliot zgłosić się do pani Curie. Niektórzy utrzymują, że wówczas, podczas tej pierwszej wizyty, spotkał Irenę, która od razu się znalazła pod urokiem młodego człowieka. Irena miała wówczas nad Fryderykiem znaczną przewagę w pracy doświadczalnej, matka więc zlecała jej często udzielanie pomocy młodemu asystentowi w opanowaniu technik doświadczalnych. Była to doskonała okazja do wzajemnego poznania się i nabrania do siebie obopólnego szacunku. Przez myśl mi wówczas nie przeszło, że pewnego dnia się pobierzemy, ale obserwowałem ją uważnie i wszystko się zaczęło od tych obserwacji. Z pozoru chłodna, często zapominała powiedzieć otoczeniu „dzień dobry", nie zawsze też potrafiła w laboratorium wzbudzić do siebie sympatię. Po bliższej jednak obserwacji odkryłem w tej młodej dziewczynie, którą wielu uważało za jakiś głaz, istotę o niezwykłej wrażliwości, bardzo poetyczną. Pod wielu względami była jakby żywym przykładem osobowości swego ojca. Czytałem wiele o Piotrze Curie, słyszałem o nim wiele od profesorów, którzy go znali, i w córce jego odnajdywałem tę samą czystość charakteru, zdrowy rozsądek, ten sam spokój wewnętrzny... * * Michel Rouze, Fredćric Joliot-Curie, Editeurs Frangais Reunis. Młodego entuzjastę najbardziej ujęły ten właśnie spokój i rezerwa wobec innych. Jak sam się wyraził: „mieliśmy różne, ale wzajemnie uzupełniające się charaktery". Odkryli u siebie podobne zamiłowania nie tylko do nauki, ale i do sportu, podobne poglądy na życie rodzinne. Pewnego dnia Irena oznajmiła swej przyjaciółce Angeie Pompei, że ma zamiar wyjść za mąż za Fryderyka Joliot. Wiadomość ta nie była niespodzianką — pisze Angeie Pompei, bo w czasie naszego ostatniego spo- tkania Irena nuciła ciągle refren starej piosenki: „Będę robiła białe laleczki, takie jak robią inne..." i zdawało mi się, że te niewymyślne słowa wyrażają w jakiś sposób jej pragnienie poznania z osobistego doświadczenia ważnej strony życia każdej kobiety. I rzeczywiście, Irena później pisała: „Doszłam do wniosku, że byłabym niepocieszona, gdybym nie wydała na świat dzieci, pozbawiając się tak zadziwiającego przeżycia, skoro miałam ku temu możliwość." Spacery w okresie narzeczeńskim po lesie Senart przekonały ich, że oboje lubią długie marsze i że Irena posiada nawet nad Fryderykiem niejaką przewagę w tej dziedzinie sportu. Później nad mo- rzem i w górach okazało się, że oboje byli dobrymi pływakami, wioślarzami i narciarzami. Przekoma- rzali się przy tym często, bo Irenę cechowała większa systematyczność, a Fryderyka większa fantazja. Był to jednak jeszcze jeden przejaw ich' głębokiej harmonii. Znając pasję, z jaką Fryderyk uprawiał wędkarstwo, i wiedząc, jak był dumny ze swych wyczynów rybackich, Irena zażartowała kiedyś w obecności przyjaciół: „Niektórzy mężowie prze- chowują jak największy skarb fotografię żo'ny: Niech Fred pokaże fotografię, którą nosi w portfelu..." I rzeczywiście, była to fotografia wspaniałego szczupaka, ze złowienia którego był bardzo dumny. Przebywanie z tą młodą parą dawało Marii Curie wiele radości, bo nasuwało wspomnienie o jej 112 t Rodzina Curie 113 własnym szczęściu. Imię Fred wymawiała ze szcze- gólną czułością, pomieszaną z dumą z jego świet- nych zdolności. — Ten chłopiec to prawdziwy fa- jerwerk — zwierzyła się Jean Perrinowi A Irena nie bez poczucia humoru wspomina: Moja matka i mój mąż dyskutowali nieraz z takim zapałem i swadą, że nie udawało mi się wtrącić słowa, musiałam więc domagać się udzielenia mi głosu, jeśli chciałam wyrazić swój pogląd. Obecnie sprawa przedstawia się podobnie, kiedy mój mąż dyskutuje z synem. * Współpraca naukowa Ireny i Fryderyka od razu układała się świetnie i począwszy od 1928 roku nazwiska ich widnieją obok siebie na wielu komu- nikatach do Akademii Nauk. Nazwiska te były tak często łączone, że nie próbowano ich więcej roz- dzielać; Fryderyk Joliot stał się dla wszystkich Fryderykiem Joliot-Curie. Wystarczy przejrzeć gruby tom, w którym ich dzieci, Helena Langevin i Piotr Joliot zebrali wszystkie publikacje rodziców, żeby zdać sobie sprawę, jak wielkie było wspólne ich dzieło i jak wiele prac każde z nich dokonało oddzielnie. W okresie kiedy się pobrali, oboje byli jednakowo zapaleni do badań, obojgu spieszno było dowiedzieć się, z czego też może być zbudowane jądro atomu. Dla zapewnienia sobie najdogodniejszych warun- ków pracy postanowili ulepszyć jakość pocisków, którymi zamierzali wywołać rozpad jądra atomo- wego. Dzięki Marii Curie Instytut Radowy posiada 1,5 grama radu, w którym na przestrzeni lat nagromadził się rad D oraz polon. Irena i Fryderyk Joliot posłużą się tym skarbem. Po wypracowaniu metod, mających na celu przygotowanie silnie działających źródeł polonu drogą elektrolizy lub parowania cieplnego, udało im się za cenę bardzo delikatnych i niebezpiecznych zabiegów przygotować źródła po- lonu w ilości 200 milicurie, osadzone na powierzch- niach rzędu 20 milimetrów kwadratowych. Była to zaiste wielka przyjemność podzielać ich radość z po- wodu wyzyskania i wzbogacenia dziedzictwa Piotra i Marii Curie — wspomina Angele Pompei. Uzbrojeni w najlepsze istniejące wówczas po- ciski, młodzi uczeni przystąpili z kolei do rozłu- pywania jąder różnych atomów, tak jak dzieci tłuką skarbonkę, żeby się dowiedzieć, co się znajduje w jej wnętrzu. W bardzo krótkim czasie wnieśli poważny wkład w jedno z podstawowych odkryć nowoczesnej fi- zyki, w odkrycie neutronu. Mało jest odkryć, których kolejne etapy dadzą się tak dokładnie odróżnić — pisał Fryderyk Joliot- Curie: 1930 — doświadczenie Bothego i Beckera (Niemcy) — wytworzenie bardzo przenikliwego promieniowania przez poddanie niektórych ciał lekkich działaniu promieni alfa. ,13 stycznia 1932 — doświadczenie Ireny Curie i Fryderyka Joliot (Francja) — promieniowanie to posiada własność wyrzucania jąder atomowych. 27 luty 1932 — doświadczenie J. Chadwicka (An- glia) — potwierdza nasze wyniki i wykazuje, że zjawisko to zachodzi pod działaniem istniejących w tym promieniowaniu nowych cząstek, neutronów.. Po doświadczeniach J. Chadwicka istnienie neutronu nie mogło już ulegać żadnej wątpliwości. * Gdzie indziej zaś pisze tak: Wyraz neutron został już wypowiedziany przez genialnego Rutherforda w 1923 roku, w czasie odczytu, kiedy tą nazwą określił hipotetyczną cząstkę obojętną, wchodzącą wraz z protonami w skład jądra. Hipoteza ta umknęła jakoś uwadze większości fizyków, nie wyłączając i nas. Błąkała się jednak w atmosferze Caveiądish Labo-ratory. w którym pracował Chadwick, i jest rzeczą naturalną i słuszną, że końcowy etap odkrycia neu- * Irena Joliot-Curie, Marie Curie, ma merę, czaso- pismo „Europę", grudzień 1954. * FredLric et Irenę Joliot-Curie, Oeuvres scienti-fiąues completes, Presses Universitaires de France, 1961. 114 115 tronu dokonany został w tym właśnie laboratorium. Stare laboratoria o dawnych tradycjach posiadają takie ukryte bogactwa. Idee ongiś wypowiadane przez naszych mistrzów, żyjących lub nie będących już wśród nas, wielokrotnie podejmowane i zapominane, świadomie lub nieświadomie przenikają do umysłów osób pracujących w tych starych laboratoriach i od czasu do czasu kiełkują. Stajemy wówczas wobec dokonanego odkrycia. * Odkrycie neutronu pozwoliło wytłumaczyć wiel- kość masy jądra, podobnie jak odkrycie protonu pozwoliło wyznaczyć jego ładunek. Wyjaśniło też, fakt, że masa jądra helu równa się 4, gdyż składa się ono z 2 protonów i 2 neutronów (masa neutronu jest bardzo zbliżona do masy protonu), podczas §dy Je§° ładunek elektryczny równa się 2, to znaczy równy jest ładunkowi jego 2 protonów. Poznanie neutronu pozwoliło również wyjaśnić istnienie izotopów. Są to ciała zajmujące to samo miejsce (stąd nazwa) w tablicy Mendelejewa, co oznacza, że atomy tych ciał mają tę samą liczbę elektronów, a więc jednakowe własności chemiczne. Jądra ich mają jednak różne masy, ponieważ za- wierają różną liczbę neutronów, różnie mogą się też zachowywać; jedne mogą być trwałe, inne na przykład mogą posiadać własności promieniotwórcze. Tak więc w okresowym układzie pierwiastków w pierwszej klatce, zarezerwowanej dla wodoru, występują trzy różne wodory: pierwszy, o masie atomowej l, to zwykły wodór, drugi, o masie 2 — deuter, który wchodzi w skład ciężkiej wody, a jego jądro zawiera l proton i l neutron; trzeci to tryt, o masie 3, gdyż jądro jego zawiera l proton i 2 neutrony. Tryt jest promieniotwórczy. Wszystkie te trzy izotopy wchodzą w skład zwykłego wodoru, ale zawartość wodoru o masie atomowej l o wiele przewyższa oba pozostałe i dlatego masa atomowa wodoru jest tylko nieznacznie większa od 1. * F. Joliot-Curie, Les grandes decouvertes de la radio-