Ariana Nagórska Imperiada wakacyjna Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 balansjesta Es–dur estrada wierszokadetów grzmi batalion z fiołkiem–matołkiem i konwalią bzdury pod pawimi pióry Es–durna parada TiVi o smaku lanza–kiwi parli tu zmarli jak i żywi na barykady na tortury salve regina finał naszej ery po szczyt Himalajów próchno i papiery po szczyt Himalajów Rów Mariański wzbiera bo nowa to (cholera) jest szczytowa era! a wokół dołu błędne koło dudni o–błędne koło na cztery strony kołem jest Ziemi mej nierówny równik i Zwrotnik Koziorożca zawrócony poranny lot – ślepa szyba wiosenny pląs – głucha tama baśniowy nurt – niema ściana ożywczy bieg – martwa brama estrada La Strada estakada Es–dur tango milonga bajobongo o mur balansowanie globu na skali szans allegro–trans 22 VI 95 5 horyzontalne status quo w tyglu wieczności i oka mgnień sen znaczy to co jawa ale zaczynał się trzeci dzień ...czas było zmartwychwstawać minął dzień czwarty, rok i wiek tuzin pór innych potem od dnia stworzenia gdy tłum nasz legł równinnym żywopokotem lecz rzesz na baczność nie stawia Bóg rzucając grzmiące słowo bo Mu nietrudno znaleźć punkt skąd widzi nas pionowo! 13 VII 95 6 list do zamieszkałego poza epicentrum tu od Bałtyku, panie, taki wiatr że wszelkie drzwi otwarte wyważy na szali spod okrągłego blatu cyklon puszcza oko (choć i pod kwadratowym potrafi się znaleźć) tu od Neptuna, panie, górą taki cug że daj Boże do wiosny choć i to wątpliwe my tu potęgą jesteśmy i basta gromowładni w bezmiarze każdej szklanki morza gdańska–ułańska woda pogruchocze ości w gardłach zalegające z minionej epoki orły–sokoły tutaj pomijając doły (hej) wespół z psimi głosy szturmują obłoki! 13 VII 95 7 martwe żywoty szarość się czai za tęcz witrażami chyłkiem przemyka w rozigranych barwach jest dyskretnym podszyciem kreacji paradnych dopełnieniem tajemnic jaskrawego skarbca szarość jest zaraźliwsza jak głód wojna ogień z bujnymi modły twymi nie liczy się wcale bo nie jest biesem ni tym bardziej Bogiem jest równiną równiną – równiną skandalem ty mi na rumowisku nie czyń fajerwerków ty mi na rumowisku nie odstawiaj sztuczek bo się od takich szczytów w równinę obrócę bo się zbyt żywo martwoty nauczę od twojej mowy na węzły wiązanej będę uciekać w lotne piaski godzin profanowanej wyobraźni ranę pogrążać w szarość co zgliszczom nie szkodzi szarość to świata na mat szlifowanie w kosteczkę sprasowane skutki i przyczyny ogólnoludzkie iskier uprzątanie bezzamachowy terror równiny równiny 15 VII 95 8 las – źródło natchnień wściekłych niecenzuralnym słowem zaklinam leśne piekiełko ptasząt jazgoty godowe listowia bełkot korony drzew zagapione w nieba wodopój ich w pokłon nie rzuci sonet im tylko topór oktawę czy tercynę śląc w zieleń półprzytomnie tych chaszczy nie ominę im tylko płomień zwierzęta spolegliwie prężą brzuchy do słonka ich metaforą nie zdziwię im tylko śrut i nagonka wiem, siostry mniejsze muzy mej prześlicznie piszą o lesie więc gratuluję... i milknę nim wena mnie w diabły rozniesie! 17 VII 95 9 jeśli tak dalej... Muzo, jeśli tak dalej... to ci wymówię usługi i wariat nie może szaleć jednako jak rok długi Muzo, postawię swe weto jeśli tak dalej pójdzie zafunduj innym poetom dziesięć pór roku w sekundzie gdy pędzi karuzela w cztery kierunki naraz nikt nie zazdrości temu który się na niej znalazł ucieknę ja ci, Muzo hen za widnokrąg – w próżnię tylko czy ja widnokrąg od koła błędnego odróżnię? zamiast chałturzyć na prostej wolę już bez usterki splątywać swe karuzele orbity i fajerwerki! 18 VII 95 10 tak iść... tak iść by koło było urodzajnym wirem a strzałą celną każda linia prosta by żaden dzień ni pejzaż nie pozostał w tyle tak iść od chwili kiedy zabrzmiał rozkaz: wstań oddal gnuśne łoża i biesiadne ławy czyń kryjówki przejrzyste, fundamenty zwiewne nie ześlę snu jak ołów, napitku ni strawy nie po toś mi rzeźbiona by obumrzeć drewnem nie po toś mi rzeźbiona tak bez tchu, złowróżbnie by grosz do grosza wodzić i ziarnko do ziarnka wstań oddal rzeki, miasta i tych co w twej służbie jak i tych co wiatr sieją w pustych lunaparkach pod tą gwiazdą masz tłumy w horoskopach biegłe pod tamtą uwikłane w nietrafne wyrocznie a tyś mi tak rzeźbiona by iść RÓWNOLEGLE wstań oddal łoże swoje i tak w nim nie spoczniesz! 26–27 VII 95 11 baśń rozdwojona las był chwilami złowrogi jak miasto zarośla niczym bram warownych progi w zakratowanych gałęziami oknach pląsanie cieni o zmierzchu nie gasło las był chwilami złowrogi dom był chwilami odległy jak magia nieznanych plemion co nasz czas ubiegły w nikłym uścisku kołujących murów stropu–podłogi gościnna zapadnia dom był chwilami odległy miasta i lasu dom – bez grotu strzała pomost wzmacniany zórz pylistą cegłą obłęd syntezy siedlisk co na skrajach mantra–kabała groza i odległość Gdańsk – dom miejski X 93 Brody Pomorskie – dom leśny 1 VIII 95 12 rififi odlot na wyspy fandango i dżezludne (ożyj bicz boży na taki kicz!) podlot– ki, panie taniec na fortepianie partie na parkiet i... poker–brydż przejętych rolą rozluźni disco polo dolar, full–color i blok hi–fi graj piękny Ciolo niechże się wygrajdolą z tych etatowo–familijnych dni! zbrukany karnet (wszystko te oczy czarne) Lolita–Carmen złoty strzał hit – Messalina z koncernów mandaryna Nana ma klina a Kotek miał refren–bis solo polcolor, disco polo werble tremolo wampy w rytmie samb graj mój Piccolo niechże się wygrajdolą z tych etatowo–familijnych sztamp! las – noc 2 VIII 95 13 kierunek constans słowo TERAZ to wyspa która szydzi z czasu nikt jeszcze stopy ludzkiej nie postawił na niej ominęły ją drzewa w swych przez świat wędrówkach ścieżka zwierzyny łownej orbita sokoła zbłąkany przypływ morza tor lotu owada zatrzymuje się z lękiem o krok od jej brzegu wyspa o nazwie TERAZ to sarkofag światła co stąd ni cząstką skoczną nie umknie w historię ni hybrydą falistą w jutrzejszy gmach Babel TERAZ – wyspa wśród drogi, czyhająca matnia z której i cudotwórca nie uczyni domu tam tylko gruntu szuka mijające jutro noc 7–8 VIII 95 14 pochwała stabilności i porozumienia obiekt mieszkalny ma swe dobre strony cztery po bokach – dwie plus dwie (na pół) piąta to sufit, tudzież szósta – dół prostopadłościan do ścian w sztok spiętrzonych za oknem mi nadali sinusoidalny krajobraz: –górka–równinka–dolinka– –dolinka–równinka–szczyt–... Stwórca swą twórczość chwali bo z dawna wie że jest dobra diabeł o brzasku dobranoc mówi aż słuchać wstyd! nagle gość w dom jak grom między wersetów wertepy już zdania kulawą prozą kędy wiatr w polu mkną gość cedzi kleik gawędy oj dana oj dana rety ja zaś mam rondo furioso tralabomba bim–bom dzień jasny 11 VIII 95 15 gosposia–miraż trzeba by się wyzwolić do zwyczajnych czynów: okruchy szkła i chleba uprzątnąć na błysk podlać łakome kwiaty niekoniecznie winem przystąpić do konsumpcji owoców planety spuścić ciecz co wypełnia telewizji kanał uczynić widok – zmazać z szyb żaluzje kurzu pławiąc garnuszki w piance gwizdać disco polo ot, gosposia–samosia zza siedmiu odchyleń trzeba by się wyzwolić do zwyczajnych czynów: pogłaskać–chłopca–przegnać (cukierek na drogę) tuż po aerobiku wypełnić formularz – – zeznanie podatkowe od masy imperium uprzątam konsumuję gwiżdżę i wypełniam rozłazi się materia samopas gna w szkodę ot, gosposia–samosia z izolatki Olimp z tym swoim czterolistnym (na psa urok) ogrodem 12 VIII 95 16 post factum tunel tunel – zamknięty światłowód barwy bez światła to jak w próżni żagle tu nic nie przemknie cichcem chyłkiem obok nie rzuca cienia słowo prostopadłe owad w powietrzu jak w bursztynu szkliwie rzeki bez ruchu o splątanych brzegach promień przez słońce pochłonięty chciwie alfa nirwana genezis omega potrzask potrzask – doskonałość chwytu nic tu nie zniknie nic się nie pomnoży planety zwiędłe w pół drogi zenitu chaos to równowaga punktu i przestworzy w światłowodach zamkniętych tuneli pion się nie wznosi, płaszczyzna nie szerzy całość nie złączy rozpad nie podzieli omega alfa nirwana genezis 12–13 VIII 95 17 psychologia twórczości ...nagle dźwięk znany na ukrytej strunie natrętny, krótki jak sygnał z wolna spoglądam w okno: gwar – sezon – południe a więc... tym razem będzie w pełnym słońcu maligna działać szybko! porządki zrobić, zamknąć chatę kupić coś jadalnego od tych co chcą sprzedać wysłać list, podlać kwiaty, zaparzyć herbatę ...oj, niestety, za późno... teraz już się nie da stadium inicjacyjne wczesnoobjawowe: po prostu coraz trudniej czegokolwiek dotknąć wszystko robi się takie... szybkoobrotowe (to się w fizyce nazywa cyklotron) etap kolejny: miraże w hangarze miota się monstrualnie wystraszony pegaz kiedy muza–sadystka wciąż niesyta wrażeń na łeb mi zwala całe galaktyczne Las Vegas ze świata obok coś (owszem) dociera ale żywot poświęcisz by uniknąć tego do drzwi jakieś pukanie (nie teraz... nie teraz...) jak można łazić w taki Armageddon! za oknem jasno i za oknem ciemno zegar sto razy chyba się przekręcił lustro już nie ma nic wspólnego ze mną diabli tańcują, podśpiewuj ą święci wreszcie krach! nie ma lotu! wirówka utknęła w depresji inercyjnej. uświadamiam sobie że wszystko dookoła to są moje dzieła zrobiłam tego tyle że... nie wiem co z tym zrobię! przez ten czas zwykłym ludziom rozkwitł kawał życia sąsiadowi staż pracy pięknie się pomnożył tu zgrubiały portfele, ówdzie wierzchnie okrycia tylko twórcy tak tworzą jak ich Pan Bóg stworzył! dzieci stwierdziwszy nagle że minęło lato rozpoczęły rok szkolny, mają już oceny w skrzynce przetrwała kartka z dość odległą datą (nadawca w dobrej wierze życzył twórczej weny) 18 ale nareszcie relaks – totalna majówka pląsy w gronie znajomych, rozmówki przy kawie ...wtem czyżby znów? ... a jednak... rachunek! taksówka! – Dokąd to? – Nie wiem dokąd... ja się już nie bawię! 15–16 VIII 95 19 kobieta–szaman w poruszonej perspektywie fotografia nieudana dzień do zmierzchu pełznie chciwie noc snem ciężkim w pół złamana jeszcze tylko z twej młodości smuga pyłu i dzieciństwa biała plama banał... w poruszonej perspektywie obeliski raczej płaskie nikt nie dziwi się naiwnie kiedy świt oblekasz w maskę tylko owa wielkoświętna, nienazwana co konfetti miesza z piaskiem kobieta–szaman z Awinion do Alabama destyluje w skwarze winnic toastowo–serpentynny amalgamat kobieta–szaman w twój farsowy melodramat rzuci garść perłowych magii Atlantydy i Arkadii lotny hamak w poruszonej perspektywie fotografia niekonkretna wieczór snuje się leniwie po skrzypiących chronometrach kołowrotek stuka rankiem w pustych skroniach czas rozpocząć bury spektakl klęska... w poruszonej perspektywie jak automat głos twój zgrzyta tocząc w błocie obręcz z drewna śnisz o brązach i granitach tylko ona na wiszących mostach śpiewna z półobrotu nonszalanckim gestem wita kobieta–szaman Mlecznej Drogi czarna dama przewodniczka wszelkich komet Kasjopei i Andromed panorama oddala progi murom daje szansę lotu w poruszonej perspektywie fotografie umie robić bądź gotów... 16–23 VIII 95 20 ballada manierancka w stres–kres tego lata kiedy sygnał bies da pilnujcie mnie w wiśniowych sadach i galeriach po amfiladach, oranżeriach bo będzie strata gdy się na nic nie zdam! w szmatkach i piernatach z wsi opłotków, z miast bram pilnujcie mnie do końca świata zgraną paką gdy po łbach kocich latam (psiakość!) bo będzie strata jeśli pójdę w las wam! choć na wydmach widma u wrót kołowrotu pilnujcie mnie w malin malignach trójzmianowo, całodobowo pełny wymiar nadgodzin i miar do kontroli lotu! 18–19 VIII 95 21 mgławica obrotowa ...i znowu dzień bez godzin... znowu świat bez ścian czas w słup soli zaklęty głosami wyroczni całe powietrze to oddech ocean – żaru musujący dzban zaraz się wszystko spiętrzy zaraz zwielokrotni ruszają z najodleglejszych miejsc okręty, karawany szybowce, dyliżanse, koleje, zaprzęgi ładowne przemieszczając bezwładnie tras swoich węzeł splątany po równi pochylonej do punktu do punktu w krwiobieg już wiesz że drzew gałęzie są skrzydłami ptaków trwale związanych z ziemią by nie ranić burzy rozświetlasz nasiona wody konstelacjami zodiaku wiry lodowce pustynie idą ci służyć mgławica obrotowa okręgiem nadcią– ga z południa obrotowa mgławi– ca od wschodu obrotowa północy mgławica zachodnia zwarcie tras wyobraźni z obrotami globu i widzisz jak podłogi drzewne–śnieżne–kwietne rozpryskują się deszczem na niebieskim stole wysokości, gdzie suną kolory dyskretne do swych strażnic granicznych: w podczerwień, w nadfiolet aż ruszą w drogę powrotną okręty, karawany szybowce, dyliżanse, koleje, zaprzęgi lotne iskrzącego krwiobiegu wyważając bramy z punktu z punktu eksplozja na odległości n–krotne ...i znów dzień pełen godzin... świat przyczajony wśród ścian powietrze poszatkowane na hausty w słońcu się pławi ocean wchłania cierpliwie pułapu błękitny łan letarg podskórnie jątrzony przeczuciem kolejnych mgławic 21–24 VIII 95 22 strzemienny pegaz sierpnia miękkim krokiem w miód schyłku balansuje lato od mgieł w zdziwieniu uniesionych stromo do spadających łukami gniazd świetlnych deszcz nalewką częstuje spękane puchary łąk, sadów wąwozów piwniczki sekretne, spiżarnie leśnego runa szumi winnica bujna w koronach rozchwianych drzew już pierwszy liść–biesiadnik pada na murawę huśta się dzwon weselny – chmielu szyszka specjal kwiaty cały trzos płatków wielobarwnie trwonią lampki spirytusowe w abażurach owoców kołują zboża płynne, bochny przeźroczyste barok – baryłki stogów, gotyk – karafki dzwonnic koniakowe jeziora śpiewających ryb sto razy czerwiec–lipiec–sierpień i...sto lat! a jeśli dobrze pójdzie – sto tysiącleci nawet mym gwiazdom pomyślności ruszającym w świat z zielonego mosteczka nad rzeką Egri Bikavér! 28–29 VIII 95 23 plany perspektywiczne gdy wmówi mi kalendarz że styczeń nastał właśnie choć z tropikalną werwą w śnieg odbija palma wyobrażę ja sobie... własną wyobraźnię która jest najzupełniej niewyobrażalna jeśli zrobię to szybko – skończona zabawa (skąd tu brać Disneylandy dla takich dziewczynek) przyjdzie mi świtem ruszyć (wynajmując karawan) na stanowiska pracy wieczny odpoczynek sukcesem zawodowym będę niezawodnie zawiedziona śniąc zawód ten ośmiogodzinnie uprzejmie pracodawców jednak powiadomię że rozmyślna bezmyślność na myśl mi nie przyjdzie drobnomieszczanin wzdycha: nie pożyjesz gładko lecz, mam nadzieję, znajdziesz grunt na szlakach chwiejnych – o, nie! póki nadzieja będzie głupich matką póty będę sierotką od spraw beznadziejnych! 29–30 VIII 95 24 bilans kanikuły 1995 ależ poniosło w skos przez żniwne morza aż iskry poszły rombem dzikiej plaży z każdej godziny owoc pulsował i gorzał widnokrąg rozrywany nawałą pejzaży a przecież dotąd czerwce–lipce–sierpnie zawsze w tempie właściwym przechodziły dyskretnie tylko mój spokój święty ich plonem się żywił... Ależ mi się dostało za te lata letnie! Sopot VIII 95 25 Chimera N. (epilog jesienny) jeszcze się siedmiu stronom baśni na coś przyda choć nieraz do trzech zliczyć z woli niebios nie mogła postronna ta jak majak na jak najdalszych skrajach chimera–efemeryda ni z pierza, ni z mięsa, ni z ognia co krok już nie ta sama brzegiem lądu–morza owalnie w złotych ramach toczona po bezdrożach trójkątami piramid wirujące ronda w serpentynowym boa donna–anakonda a na kontynentalnych talizmanach skazy w iskry cięte diamentem wód mętne topazy o jaskrawości księgo, ziemi czarny tekście wpisane w rytm flamenco alleluja–rekwiem! 1–5 X 95