Piotr Jakub Karcz Opowieść o najgorszym... Rozdział pierwszy Pokój wypełniała cisza i spokój. Światło sączyło się delikatnym strumieniem z małej lampki nocnej, rzucając przy tym niesamowite cienie na szachownicę. Milczenie z opuszczoną głową przechodziło pomiędzy drewnianymi figurami szachowymi. Kompletnie zdziwiony skoczek poczuł nagły uścisk, po czym niespodziewanie poszybował pomiędzy swoimi białymi towarzyszami. Maciej postawił skoczka idealnie na samym środku czarnego pola. Uwielbiał szachy i delektował się każdym ruchem. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Wpatrzony w drewniane pionki, obmyślał niezliczoną ilość strategii, radując przy tym swoje uszy niemal nieskazitelną ciszą. Zależało mu na bezdźwięku do tego stopnia, że nawet oddychał bezszelestnie. Przeciwnik Macieja — Zbigniew — przełknął nerwowo ślinę. Po długiej chwili napięcia, jednym gwałtownym ruchem uderzył w szachownicę, tak że wszystkie znajdujące się na niej figury, ze stukiem upadły na podłogę pogrążonego w wieczornym półmroku pokoju. Po tym donośnym zdarzeniu, cisza w mgnieniu oka odbudowała swoją czystą strukturę. Maciej delikatnie powiódł wzrokiem po leżących pionkach, po czym smutno spojrzał na piwne oczy przeciwnika. Tamten gwałtownie odwrócił głowę, ale to wystarczyło… Przez tę krótką chwilę Maciej zobaczył cały świat Zbyszka, wszystkie burze w jego sercu, a przede wszystkim niepewność. — Może zagramy jutro? — zaproponował spokojnym tonem Maciej. — Kiedy już będzie „po"? — odparł melancholijnie drugi mężczyzna. — Niepotrzebnie się przejmujesz. Przyznaję bez bicia, że nigdy w życiu nie znałem takiego rutyniarza jak ty. — Nie przesadzaj, Maciek. — Dobrze wiesz, że nie przesadzam ani trochę. Dwa lata temu matura nie była wcale trudniejsza, przygotowywałem się do niej tyle samo czasu co ty, a przecież nie dostałem szóstki i czterech piątek… — No i co mi po tych ocenach? — ironizował Zbigniew. — Na Politechnice przyjęliby cię z pocałowaniem w rękę, ale ty oczywiście musiałeś iść na prawo! — Wiesz, Maciek — powiedział po namyśle Zbyszek — życie jest sztuką wyboru. Decyzja nie przyszła mi łatwo, ale cieszę się, że to mój wybór. Chcę powiedzieć kiedyś: jestem dumny, że zrobiłem wówczas tak, a nie inaczej. „Ech, gdybyś wiedział to co ja…" — pomyślał leżący na podłodze skoczek, który jeszcze przed chwilą czuł na sobie dotyk ciepłych palców opanowanego Macieja. * W spokojnej kawiarni panował półmrok. Cicha muzyka jazzowa potęgowała nastrój refleksyjny. Drżący płomień świecy wyczuwał niepokój, który panował między siedzącą przy malutkim stoliku parą. Agnieszka (bowiem tak miała na imię dziewczyna) była pod wrażeniem. To co usłyszała przed chwilą od nowopoznanego chłopaka, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Mimo tego, przez cały czas nerwowo wodziła wzrokiem po ścianach spokojnego lokalu. Wiedziała, że zaraz będzie musiała powiedzieć to. Olek patrzył prosto w niespokojne oczy Agi. Delektował się ich ciemnobrązowym odcieniem. Z jednej strony cieszył się, że dziewczyna, którą mijał przez kilka lat w korytarzach jest nie tylko śliczna, ale i bardzo miła oraz inteligentna. Z drugiej jednak, w jego sercu wyrosła nadzieja. Stawała się z chwili na chwilę coraz bardziej okazała. W końcu Olek przestał zupełnie nad nią panować. — Jesteś… taka urocza… — wyksztusił z siebie niepewnym tonem. — Może spotkamy się jutro? Dziewczyna spojrzała prosto w oczy Olka. Nie przyszło jej to łatwo, czuła się jakby patrzyła prosto w słońce. Przymrużyła lekko powieki i ze smutkiem w głosie stwierdziła: — Bardzo cię przepraszam… Przepraszam, że nie powiedziałam ci tego wcześniej… Ja mam chłopaka… Dzwon w głowie Olka zadźwięczał najgłośniej jak to tylko możliwe, po czym rozsypał się na tysiące kawałeczków. Wiedział, że przegrał… Chłopak smutnym wzrokiem spojrzał na filiżankę zimnej kawy, po czym rzekł: — To ja przepraszam… Muzyka dalej lekko unosiła się w powietrzu, płomień nadal drżąco przeszywał mrok. Coś jednak wówczas, w tym przytulnym lokalu umarło. Coś również się narodziło… * W niewielkim mieszkaniu na siódmym piętrze długo paliło się światło. Wejście windy z piskiem otworzyło się i wyszedł z niego Olek. Powoli otworzył drzwi i ze spuszczoną głową wszedł do mieszkania. Był smutny. W jednym z pokojów cicho przygrywało radio i świeciła się dość jasno nocna lampa. Chłopak podszedł do leżącego w łóżku chorego mężczyzny. Tamten uśmiechnął się do syna, po czym wyłączył odbiornik radiowy. — Jak się udała randka? — spytał życzliwym głosem. — Ech — westchnął zapytany — w gruncie rzeczy nie było tak źle. Agnieszka jest naprawdę wspaniała, ale… wziąłeś lekarstwa? — Nie, czekałem na ciebie… — A jeśli nie przyszedłbym? Nie wziąłbyś wcale? — Wiedziałem, że przyjdziesz — ucieszył się ojciec — zawsze wracasz o przyzwoitej godzinie. Jesteś taki kochany… — Oj tato, nie przesadzaj — powiedział Olek wręczając porcję pastylek i szklankę z wodą. Chory drżącą ręką wziął tabletki, po czym połknął je. O urwanym zdaniu jednak nie zapomniał. — Mówisz, że Agnieszka jest wspaniała, ale co? — …ale ma chłopaka… — Hm, takie jest życie. Nie martw się. Masz jeszcze czas, dużo czasu… Olek odwrócił głowę. Nie chciał, aby ojciec widział łzy na jego twarzy. Przymrużył oczy i wyszeptał: — Wiem, ale czuję się taki niepotrzebny… — Ależ co ty opowiadasz, Miśku. Daj rękę! — powiedział, po czym specjalnie odwrócił głowę, aby nie zapeszyć syna. Niebieskie oczy Olka lśniły w świetle lampki nocnej. — Jesteś moją jedyną podporą. To ty pocieszasz mnie dobrym słowem i dokładasz mi do renty… Mama, gdyby żyła byłaby z ciebie dumna… Po ciepłej i czułej rozmowie z chorym ojcem, Olek położył się spać. Nazajutrz szedł do pracy, toteż czekała go wczesna pobudka. Nie myślał jednak o tym. Bolało go serce, bowiem wdarł się w nie smutek. Pomodlił się o zdrowie taty, po czym zaczął się rozczulać. Nie chodziło mu o Agnieszkę, to był tylko pretekst, czy może kropla przepełniająca naczynie. Dopóki żyła matka wszystko jakoś trzymało się kupy. Od pięciu lat jednak świat zaczął się sypać. Były chwile, gdy wydawało się, że wszystko będzie już dobrze. Okazywały się jednak tylko momentami, bowiem tak naprawdę to z dnia na dzień robiło się coraz gorzej. Wprawdzie ostatnimi czasy znalazł dobrą pracę, była to jednak kropla w morzu problemów. Nocami płakał przyklejając twarz do szyby, spoglądając poprzez łzy na uśpione miasto. Użalał się, że nie jest ani ładny, ani mądry, ani też bogaty i że nie ma rzeczy, którą mógłby robić najlepiej. Tak wiele marzeń pozostało niezrealizowanych. Nie wierzył nawet, że kiedyś któreś z nich się spełni. Podobnie jak znalezienie miłości, której nie wiedział nawet jak szukać… * — Dlaczego on tak długo nie wychodzi? — spytała zdenerwowana Agnieszka, odgarniając gwałtownym ruchem włosy z twarzy. — Zdaje ci się, Aguś — odparł Maciej spoglądając na zegarek. — Zbyszek odpowiada zaledwie siedem minut. Dziewczyna przytaknęła. Wyjaśnienia Macieja jednak wcale jej nie uspokoiły. Oczywiście, mogłaby sobie pomyśleć, że przecież Zbyszek jest dla niej obcy. Znała go jednak prawie od roku i bardzo szanowała z racji tego, że był najlepszym przyjacielem jej chłopaka. Fakt, był okres, w którym była nawet zazdrosna o towarzystwo Macieja (raz chciała nawet postawić warunek: albo on albo ja), prędko jednak zrozumiała, że było to, jeśli nie głupie, to przynajmniej nierozsądne. Początkowo Agnieszka unikała Zbyszka. Bała się trochę jego spojrzenia, które było takie jakieś… smutne. Ufała jednak bez granic swojemu chłopakowi - Maciejowi i wierzyła, że nie przyjaźniłby się z kimś chociażby przeciętnym. Zbyszek do przeciętnych w rzeczy samej nie należał. Gdyby Agnieszka miała opisać go jednym słowem z pewnością użyłaby sformułowania: artysta. Wiadomo, każdy poniekąd jest artystą. Zbyszek był nim jednak aż za bardzo. Nie tworzył może zbyt wiele (chociaż grał na organach całkiem nieźle i pisał bardzo śliczne listy). Po prostu całymi nocami czytał. Agnieszka nie znała nikogo, kto przeczytałby chociaż jedną czwartą tego co Zbyszek. Kiedyś pochwalił się Maciejowi (a ten następnie opowiedział to swojej dziewczynie), że kiedyś napisze własną książkę. Na razie jednak dopiero zdobywa wiedzę. Było też kilka rzeczy w Zbyszku, które drażniły Agę, takie jak choćby chęć bycia przez cały czas w centrum uwagi. W tej chwili jednak dziewczyna nie myślała o tym, tylko mocno zaciskała za niego kciuki. — Uff — odetchnął Zbyszek wychodząc z sali. — Nareszcie! — wykrzyknęli niemal jednocześnie Agnieszka i Maciej. — I jak? — Dostałem piątkę! Okrągłą! — Jejciu — wrzasnął uradowany Maciej, po czym uścisnął przyjaciela. Cieszył się niemal tak samo jak wówczas, gdy przed dwoma laty odnalazł swoje nazwisko na liście przyjętych na studia. — No to wreszcie jesteśmy równi! Nareszcie poznasz uroki studenckiego życia, hektolitry wódki, setki panienek… — Hm, nie przesadzaj — wtrąciła Agnieszka. — No — odparł Zbyszek — powiedzmy sobie: prawie równi. — Nie rozumiem… — Rozumiesz. — Chodzi ci o dziewczynę? Wiesz przecież, że miłość wygląda na ciebie zza każdego rogu. Musisz tylko wyciągnąć po nią dłoń! — Nie, Maciej… Nie na mnie… Może na kogoś podobnego, ale nie na mnie… Maciej spuścił wzrok, po chwili dołączyła do niego Agnieszka. * Tego wieczoru (podobnie jak poprzedniego) Olek był smutny. Tym razem jednak próbował nie płakać. Włączył sobie o kilka milimetrów weselszą od swojego samopoczucia piosenkę. Siedział wpatrzony w martwy punkt i słuchał dobiegającej ze starego magnetofonu muzyki. Ojciec już dawno spał, toteż Olek nie miał już nic na głowie. Pozostał sam na sam ze swoim smutkiem. Nieoczekiwanie zadzwonił telefon. Serce Aleksandra zabiło szybciej, albowiem telefon o 22-giej zazwyczaj nie wróży nic dobrego. Podniósł jak najszybciej słuchawkę, bowiem nie chciał dopuścić do tego, aby ojciec obudził się. Usłyszał głos Małgosi. Gośka była, jeśli nie przyjaciółką, to przynajmniej najlepszą koleżanką Olka. Znał ją od kilku ładnych lat i zawsze kojarzyła mu się z miłymi rzeczami. Kiedyś nawet ośmielił się poprosić ją, aby została jego dziewczyną, a gdy odmówiła przez kilka miesięcy chodził zdezorientowany. Ale przeszło mu. Tym razem głos Małgosi był cichy i tajemniczy. Olek uspokoił się, bowiem znał dobrze styl wypowiedzi swojej przyjaciółki i orientował się, że zwiastuje on dobre wieści. Tak właśnie było i tym razem. Małgosia oznajmiła spokojnym głosem, że Agnieszka (ta sama, z którą Olek był poprzedniego dnia na randce i która ma chłopaka - Macieja) pragnie się z nim spotkać ponownie. Na dźwięk imienia dziewczyny serce Olka znowu zabiło donośniej niż zwykle. Prędko jednak opanował się, bowiem doświadczenie życiowe nauczyło go unikać pochopnie rodzącej się nadziei. Odłożył słuchawkę z mieszanymi uczuciami… KONIEC ROZDZIAŁU 7 Rozdział drugi Zmęczony kilkugodzinną podróżą Zbyszek opuścił pociąg. Na sam widok utęsknionego miasta powróciły mu siły i jakby pod wpływem cudownej przemiany, wyprostował się i przyspieszył. Z każdym kolejnym krokiem ukazywały się nowe budynki, które wydawały się jeszcze piękniejsze od tych, które pozostały w pamięci. Jasna Góra była miejscem wyjątkowym, zapomnianym przez czas, który nie wiedzieć czemu, płynął w inną stronę. Dla Zbyszka była oazą spokoju i miejscem, w którym mógł rozważyć swoje życie. Był tutaj na pielgrzymce przedmaturalnej kilka miesięcy wstecz. Od tego czasu zmieniła się pogoda (z wczesnowiosennej na letnią). I on też zmienił się. Nie był już tym samym chłopakiem, drżącym przed maturą. Teraz miał na swoim koncie świadectwo dojrzałości ze wspaniałym bukietem ocen i indeks na prawo. Mijał kapłanów, uśmiechniętą młodzież i zamyślone staruszki. Wiedział, że są to ludzie dobrzy i cieszył się, że przebywa wśród nich. Jednocześnie czuł obecność Boga. Jednak nie jego potęgę, lecz sprzyjającą łaskę. Kiedy uklęknął przed Cudownym Obrazem, podziękował za świat. Ciemne oblicze Matki Boskiej patrzyło na niego. Rozumiała go, a on rozumiał ją. Wiedział, że jest dobrze i że tak będzie już zawsze. * Małgosia w swoim okazałym pokoju przyjmowała przyjaciółkę - Agnieszkę. Aga lubiła to miejsce, które bardziej kojarzyło jej się z galerią, aniżeli z częścią prywatnego mieszkania. Było w nim wiele piękna i tyleż samo tajemniczości. Ten specyficzny nastrój stwarzały wiszące na ścianach obrazy, każdy podświetlony z osobna. Co ciekawe, większość z nich powstała ręką samej Małgosi. Gosia była niezwykłą artystką. Jej obrazy przykuwały wzrok, niczym magnes. Niekiedy wręcz szokowały. Agnieszka trzymała się z Małgosią przeszło rok, jednak mimo tego, względnie długiego okresu, na każdym kroku była przez nią zaskakiwana. Tak samo było i tym razem. Gosia chwaliła się swoim nowym obrazem, przedstawiającym zlepek dziwnych, niemal zupełnie abstrakcyjnie połączonych przedmiotów (pioruny, miecze, zegary, imadła), spośród których wyłaniały się tajemnicze oczy. Aga spojrzała na dzieło podejrzanym wzrokiem. Kompozycja nawet podobała jej się. Z drugiej jednak strony - przerażała. Nagle zrozumiała: — Olek? — Brawo! — odparła Małgosia. — taki właśnie jest Olek… Połączenie piękna i bólu, radości i cierpienia. Po chwili zamyślenia Agnieszka spytała: — Kim jest dla ciebie Olek? — Cóż — westchnęła dziewczyna — To chyba cząstka mnie samej… Znamy się bardzo długo i bardzo dobrze. Nie tworzy niczego, jednak jest artystą w najszerszym tego słowa znaczeniu. — Chyba nie masz nic przeciwko temu, że się z nim spotykam. Wiesz przecież, że jestem z Maciejem… — Nie Aguś, wręcz przeciwnie. Cieszę się, jemu bardzo potrzeba czułości, to bardzo biedny chłopak. Póki żyła jego matka, wszystko było dobrze. Nie znałam tak radosnego faceta w całym ogólniaku. Później jednak się zmienił, chyba z rozpaczy, a jego ojciec z żalu zachorował. — Nie odpowiedziałaś mi w dalszym ciągu na pytanie — powróciła do tematu Agnieszka. — ? — Kim jest dla ciebie Olek? Czy masz coś do niego? — Ja? Nic, może kiedyś coś miałam, jak byłam młoda i inna. Wiesz przecież, że jestem dziką kotką, spacerującą własnymi drogami… — No, a czy czasami nie masz potrzeby przytulić się do kogoś? — Oj Aguś, Aguś, wiesz że jestem artystką i mogę sobie wszystko wyobrazić i namalować, a jedyne czego mi potrzeba to pędzel i farby… A tak właściwie, to co ty chcesz od Olka? — On strasznie mnie intryguje. Poza tym szkoda mi go… Gosia westchnęła. — Mi czasem też. Olo jest taki jak na tym obrazie - wiecznie smutny. Owszem, czasem się uśmiechnie, jednak nawet wtedy w głębi duszy skrywa smutek. Chcę jednak abyś wiedziała, że to dobry chłopak, wiem że zrobiłby dla mnie wszystko. Jestem dumna, że znam takiego człowieka. I pamiętaj: jeśli miałabyś stać się przyczyną jego smutków, lepiej odejdź w cień. Agnieszka spojrzała po raz kolejny na obraz. Teraz była już pewna, że spotkanie z Olkiem to coś więcej niż tylko ciekawość. Oczywiście nie dopuszczała do siebie nawet miliardowej części myśli, że mogłaby robić cokolwiek w tajemnicy przed swoim chłopakiem - Maciejem. Martwiła się jednak jak to wszystko rozegrać. * Olek w swoim niedużym pokoju czuwał przy świetle bladej lampki. Do jego uszu dolatywała cicha muzyka. Mimo iż stary radiomagnetofon trudno byłoby nazwać sprzętem wysokiej jakości, chłopak delektował się każdą nutką dobiegającą z jego wnętrza. Lubił poezję śpiewaną. Była mu taka bliska, bowiem wyrażała tak wiele smutku i beznadziejności. To zawsze było dla niego takie… śliczne. Nie zdziwił się gdy usłyszał pukanie do drzwi. Serce zadrżało, a drzwi stanęły otworem. W drzwiach stanęła Agnieszka - śliczna jak zwykle. — Wybacz tak późną porę, ale ostatnio jestem taka zabiegana — westchnęła mniej więcej szczerze. Olek powitał ją, po czym zniknął we wnętrzu kuchni, zastawiając wodę na herbatę. — Tylko nie zgłupiej na jej punkcie — powiedział sam do siebie. Gdy woda zagotowała się chłopak wniósł dwie szklanki malinowej herbaty oraz wysypane na talerzyku kruche ciastka. Agnieszka była smakoszką herbaty, przez co spotkanie z Olkiem stało się dla niej jeszcze bardziej przyjemne. Rozmowa rozpoczęła się. Padło wiele wspaniałych słów, których zarówno chłopak, jak i jego nowa koleżanka nie słyszeli nigdy przedtem. Aleksander tym razem był spokojny. Wiedział już, że Agnieszka ma swojego towarzysza życia i nie śmiał nawet w najmniejszym stopniu wtrącać się pomiędzy nich. Wiadomo, było mu przykro, ale pocieszał się myślą, że… bywało gorzej. W każdym razie czuł radość. Cieszył się, że rozmawia z nią zupełnie swobodnie i w dodatku tak pięknie. Dziewczyna również była nie mniej, ni więcej tylko uradowana. W osobie gospodarza, widziała młodego, inteligentnego mężczyznę, który z pewnością pozostanie jej przyjacielem. Bardzo jednak kochała Macieja, przez co wiedziała, że przez cały czas musi zachować dystans. — Czy twój chłopak nie ma nic przeciwko naszym spotkaniom? — spytał Olek, patrząc poważnie w oczy Agnieszki. — Ależ skądże! Nie jestem przecież jego własnością — odparła bez wahania Aga, delektując się smakiem malinowej herbaty. — Nie chciałbym być kulą u nogi waszego związku, ani też zabierać wam czas, który moglibyście spędzać razem… — Oj Olek, nie przesadzaj! Ja i Maciej zawsze znajdziemy trochę czasu dla siebie, ale oprócz tego oboje mamy własne życie. Poza tym Maciej poszedł dzisiaj do baru, opijać fakt, że jego najlepszy przyjaciel, Zbyszek dostał się na prawo. — Jaki Zbyszek? — Skończył siódemkę na mat-fizie. Taki wysoki... Znasz może? — Nie… Może z widzenia... — Zdolny chłopak. Zdolny i jednocześnie bardzo dziwny. Gdy tylko zdał egzaminy bez żadnego bagażu wsiadł w pociąg i pojechał do Częstochowy. Ach, nieważne. Chcę, Olek abyś pamiętał, że jesteś dla mnie wyjątkową osobą. Nigdy tego nie zapominaj! — Ty również Agniesiu, mimo iż znamy się tak krótko, zajmujesz ważne miejsce w moim życiu. Zaufaj mi, a nie zawiedziesz się. Dwójka młodych ludzi chwyciła się za ręce. Stary radiomagnetofon cicho grał, a malinowa herbata stygła z chwili na chwilę. * Wolny czas płynie prędko niczym krystalicznie czysta woda w stromych, górskich wodospadach. Zdecydowanie zbyt szybko… Październik nadszedł prędzej niż Zbyszek to sobie wyobrażał. Jednak rok akademicki go nie przestraszył. Wręcz przeciwnie, cieszył się, że nareszcie będzie mógł mieszkać w mieście swoich marzeń. Zbyszek bardzo lubił Toruń, a Toruń bardzo lubił Zbyszka. Młody student często znajdował czas, aby przejść się po starym mieście. Raz po raz przychodził też nad Wisłę i wpatrywał się długimi godzinami w jej spokojny nurt. Ciągle jednak był sam… KONIEC ROZDZIAŁU 11 Rozdział trzeci Agnieszka szła spokojnie. Jej brązowe oczy błyszczały jednak niecierpliwością. Zapukała cicho do drzwi mieszkania Macieja. Chłopak otworzył po kilku sekundach, nie pytając ani nie patrząc przez „judasza". Dobrze znał styl pukania swojej dziewczyny. Cały tydzień pracowicie oddawali studiom. Dlatego właśnie perspektywa wspólnego spędzenia kilku godzin napełniała dwójkę młodych ludzi radością. Rzucili się sobie w objęcia. Ich pocałunki smakowały tak samo jak ten pierwszy. A później opowiadali sobie, co wydarzyło się w tygodniu. Mimo iż większość opowieści znali już z rozmów telefonicznych, oboje słuchali z zapartym tchem, tak jakby za moment mieli usłyszeć jakąś rewelację. A kiedy już powiedzieli sobie to co mieli, a nawet więcej, słowa zmieniły się w dotyk. Maciej zgasił światło i usiadł przed komputerem. Agnieszka weszła mu na kolana. Całował jej ciemne włosy i wpatrywał się w lśniący monitor. Dziewczyna przyciskała się coraz mocniej, nie zwracając uwagi na to, że Maciej przesuwa myszką figury na ekranie. Chłopak miał to co kochał: Agnieszkę i szachy. Oddałby wszystko, żeby te chwile trwały wiecznie. Jego dziewczyna nie żałowała pocałunków. Cieszyła się, że miłość otacza ją i że sama może ją dawać. Przez moment jednak przez jej umysł przemknęła niepewna myśl: „A co z Olkiem?". Maciej oderwał się od komputera, jakby instynktownie wyczuwając obawę i rozproszył ją pytaniem: — Może odwiedzimy Zbyszka w Toruniu? * Stosunkowo niewielki pokój w toruńskim akademiku tętnił życiem i głośną muzyką. Panowała w nim gorąca atmosfera, którą tworzyła szóstka studentów opróżniająca kolejną butelkę wódki. Było duszno od wypalonych papierosów, aczkolwiek przez lekko uchylone okno wpadało ciepłe, jesienne powietrze. Zbyszek nie palił. Nie robił tego jednak ani z oszczędności ani dla zdrowia. Po prostu palenie było wbrew jego zasadom. Pamiętał moment, gdy wypalił swojego ostatniego w życiu papierosa. Było wówczas upalne lato… * Głucha, ciemna noc. Parne, letnie powietrze i trzaskający ogień w ognisku. Na niebie setki gwiazd. I śpiew… — Zagraj coś jeszcze — poprosił Zbyszek, przypalając papierosa. Dziewczyna trzymająca na kolanach gitarę, uśmiechnęła się. — No to specjalnie dla ciebie, najbardziej romantyczny kawałek, jaki znam. Muzyka płynęła, a Zbyszek delektował się każdym jej dźwiękiem. I każdym pociągnięciem dymu z papierosa. Gdy artystka skończyła przysiadła się do Zbyszka. Tylko nieliczni potrafili niekiedy dostrzec błysk wzruszenia w jego oczach. Dziewczyna do nich się zaliczała. — Podobało ci się? — spytała. — Bardzo — odparł szczerze chłopak. Jego oczy były już całkiem suche, a twarz nieskazitelnie spokojna. — Hm, potrafisz się nieźle maskować… — Jesteś bardzo spostrzegawcza — odwzajemnił „niby-komplement" Zbyszek, zaciągając się papierosem. — Dlaczego tak się wzruszyłeś? — Ech, to długa historia… — Jak w tej piosence? — Gorzej… — Zbyszek, nie wierzę, że nie znalazłeś w życiu miłości. — Widzisz, aż trudno w to uwierzyć… — Rozumiem cię, ale powinieneś wiedzieć, że miłość sama przyjdzie do ciebie. — Nie, może do kogoś podobnego, ale nie do mnie — powiedział melancholijnie Zbigniew i wrzucił niedopałek w ognisko. * Zbyszek zamyślił się. Już przeszło dwa lata minęły od czasu gdy wypalił ostatniego papierosa. Bądź co bądź, wtedy wszystko było dużo prostsze. — Przestań tak intensywnie myśleć Zbychu, bo zostaniesz filozofem — powiedział jeden z kolegów z akademika. — Chluśnim bo uśnim! Gdzie twój kieliszek? To ten? — Tak — zgodził się chłopak, przyglądając się napełnianemu po brzegi szkiełku. — No to za wszystkie laski na Uniwerku! Zbyszek jednym dużym łykiem opróżnił zawartość kieliszka, zagryzając kiszonym ogórkiem. Łagodnym i jednocześnie skrytym spojrzeniem przejechał po twarzach kolegów. — Co oni mogą o mnie wiedzieć? — pomyślał, doskonale maskując się skorupą obojętności. — Nawet nie wiedzą, że jestem zakochany… Nie wiedzą, bo przecież im nie mówię. Ale po co mówić? To znowu jednostronne uczucie. I tak nigdy nie zrozumieliby mnie. Zanim chłopacy zdążyli „obrócić" kolejną kolejkę do ich przytłumionych alkoholem słuchu dobiegło ciche pukanie. — To pewnie Seba przyniósł litra — głośno pomyślał jeden ze studentów, po czym donośnie zawołał: „Proszę!" Większość chłopaków rozczarowała się, albowiem w drzwiach zamiast oczekiwanego kolegi w wódką ukazała się ładna, ciemnowłosa dziewczyna w towarzystwie wysokiego chłopaka. Oboje obrzucili zdziwionym spojrzeniem stojące na środku butelki po wódce, po czym ich wzrok powędrował ku Zbigniewowi. Tamten bardzo ucieszył się z niespodziewanej wizyty przyjaciół. Prędko przedstawił ich swoim „towarzyszom od butelki", po czym zaprosił do „degustacji trunku". — Jak żyjesz? — spytała Aga odrywając usta od słabego drinka. — W sumie dobrze, jak na razie wszystkie „koła" mam do przodu, ale… — Ale co? — wtrącił Maciej. — Znowu się zakochałem — powiedział szeptem Zbyszek, tak aby nikt prócz dwójki przyjaciół nie usłyszał tego. — Kim jest ta szczęściara? — spytała Agnieszka z odrobiną ironii w głosie, która wyszła z jej ust zupełnie niechcąco. Może to drink tak zadziałał? Zbyszek był zbyt bystry aby nie wyczuć drwiny. Był jednak zbyt łagodny aby zareagować. — To koleżanka ze studiów. Spotykamy się bardzo często. Jest taka kochana… — Chodzicie ze sobą? — Nie — odparł smutno chłopak. — Jeszcze nie… — Ale będzie dobrze? — dopytywała się Aga, na którą drink najwyraźniej podziałał. — Chciałbym, ale sam nie wiem… Zbyszek zamyślił się i zmarkotniał. Maciej był zbyt błyskotliwy by tego nie zauważyć i jednocześnie zbyt go lubił, by dopuścić do tego aby jego przyjaciel był smutny. Szybko zmienił więc temat: — Zaczynam właśnie pisać pracę inżynierską. Podjęty temat okazał się bardzo wdzięczny. Rozmowa kleiła się, a alkoholu non stop ubywało. * Aleksander powoli spacerował po obszernym pokoju - galerii. Jego niebieskie oczy zagłębiały się w tajemniczych, rodem z koszmarów i marzeń sennych obrazach. Znał wszystkie te dzieła, jednak za każdym razem jakby poznawał je na nowo. Delektował się każdym, nowo zauważonym szczegółem. — I jak? — spytała Małgosia, która pojawiła się nagle w swojej galeryjce. — Cóż… — westchnął chłopak — Chodź do pracowni! Oboje przeszli do mniejszego, jasnego pomieszczenia. Panował w nim bałagan, który Małgosia zwykła nazywać nieładem artystycznym. Cechą charakterystyczną wspomnianego pomieszczenia, prócz porozrzucanych kartek i pędzli było olbrzymie okno, zza którego wyglądał pogrążony w jesiennej zadumie ogród. Całości dopełniał unoszący się w pokoju zapach farb i… sztuki. Gosia nie lubiła gdy ktokolwiek patrzył jej na ręce kiedy malowała. Olek jednak był dla niej wyjątkiem. Lubiła gdy przychodził i długimi godzinami przesiadywał wpatrzony w wychodzące spod jej pędzla „wytwory". Płynęły godziny, ale nie istniał czas. W ogóle nic nie istniało - tylko sztuka. — Wczoraj spotkałem się z Agnieszką, po raz pierwszy od tygodnia — przerwał potęgującą się ciszę Olek. Malarka ani na moment nie oderwała wzroku od tworzonego przez siebie dzieła. Było jednak widać, że słowo „Agnieszka" wywołało w niej poruszenie. Nieświadomie bowiem ręka drgnęła jej i oderwała się od płótna. Olek nie zauważył tego. Być może wcale nie chciał zauważyć… — I jak, udało się? — spytała malując jak gdyby nigdy nic. — Wspaniale, jak zwykle! — odparł szczerze Olek. — Agnieszka tak cieszy się z każdej naszej wspólnej chwili. — Hm — chrząknęła Gosia. — Ale mi chodziło o ten obraz… Gniew w młodej artystce osiągnął ekstremalne wartości. Nie udało mu się jednak wyjść na zewnątrz, bowiem dziewczyna szczelnie i silnie zamknęła go w sobie. W myślach kpiła ze swojej przyjaciółki - Agnieszki słowami: „Z kim ona chce się równać? Ze mną? Przecież wystarczyłoby tylko moje jedno, małe skinienie i Olek byłby cały mój. Są ludzie, których można porównywać. Ale nie ją do mnie… " * Dochodziła godzina szesnasta, gdy Maciej wrócił do domu. Normalnie zostałby u Agnieszki do późnych godzin wieczornych, jednak tym razem czekało go dużo zajęć. Wszakże do obrony pracy inżynierskiej zostało mu jeszcze parę miesięcy. Maciej jednak należał do ludzi, którzy chuchali na zimne. Wolał mieć jak najszybciej wszystko z głowy, aby później mieć czas na spokojne spotkania z Agnieszką , Zbyszkiem i… na grę w szachy. Innymi słowy przed Maciejem zapowiadał się pracowity wieczór, podobny do wielu innych. Tym razem jednakże czekała go miła niespodzianka. — Już jesteś? — wykrzyknęła mama, z której uśmiechu niełatwo było wyczytać o co chodzi. — Ano, jak sama widzisz… — Mamy dla Ciebie z ojcem mały prezencik. Choć to Stefan! Gdzie masz te, no… W parę sekund po stanowczym krzyku mamy, z pokoju obok wyszedł wysoki mężczyzna, trzymający w ręku małą paczuszkę. — Proszę! — powiedział wręczając prezent chłopakowi. Maciej ze zdziwieniem rozplątał wstążkę oplatającą podarunek. Spodziewał się znaleźć w nim breloczek do kluczy, albo coś równie zbytecznego. No i dużo nie pomylił się… Pakunek zawierał duży, czarny wisiorek, do którego przyczepiony był klucz. Nie byłoby w tym nic dziwnego (niejednokrotnie Michał dostawał klucze do lania wosku, do ozdoby, albo na szczęście). Tym razem jednak był to klucz od samochodu, a na breloczku widniało logo Seata. — Nie rozumiem… — wyszeptał młody student. — Co tu rozumieć? — ironizowała mama. — Zawsze chciałeś mieć samochód. Niedługo będziesz inżynierem, więc powinieneś jeździć godnie! Poza tym była promocja w salonach Seata… Maciej wybiegł przed dom. Dziwił się, jak mógł wcześniej nie zauważyć stojącej tam nowiutkiej, czarnej Cordoby… KONIEC ROZDZIAŁU 16 Rozdział czwarty Plecak był z chwili na chwilę coraz cięższy. A może tak tylko zdawało się dźwigającemu go Zbyszkowi, który już od ponad pięciu minut niecierpliwie czekał na korytarzu wagonu. Głośny dźwięk hamujących kół ostatecznie oznajmił, iż koniec podróży jest już bardzo blisko. Zbigniew rozejrzał się po twarzach stłoczonych przy wyjściu pasażerów. W sumie nie wyróżniał się z tłumu, jednak miał przez cały czas świadomość, że tylko on przyjechał nie wiedząc do końca dlaczego. Ta sama Częstochowa? A może zupełnie inna… Nawet pogoda przepoczwarzyła się w chłodną, późnojesienną pluchę. Czekała go długa, piesza wędrówka. Drogę znał dobrze. Miał doskonałą orientację w terenie, poza tym był tutaj już po raz trzeci. Teraz nie było już tak kolorowo. Domy były szare i ponure, a na dodatek tego — ponury nastrój spotęgowany niską temperaturą i pochmurnym niebem. Szedł powoli, wyprostowany. Patrzył przed siebie, ale jego oczy nie były utkwione w żadnym konkretnym punkcie. W końcu ukazał mu się w całej swej okazałości klasztor na Jasnej Górze. Nie wiedzieć czemu, oczy zaszły mu łzami. Nie rozumiał… Na miejscu zwolnił jeszcze bardziej kroku. Postanowił, że tym razem to on będzie przyglądał się światu a nie świat jemu. Wpatrywał się z nienaturalnym spokojem w twarze mijających go ludzi. Nie rozumiał malującej się w nich obojętności. Oblicze Czarnej Madonny okazało się smutne i surowe. Brakowało w nim dawnego spokoju i radości. — Masz to, co chciałeś — powtarzał w myślach — Pragnąłeś zobaczyć znienawidzony świat od tej lepszej strony. Dokonałeś tego, ale co dalej? Szukasz sensu? Już nie… * Deszcz tego popołudnia nie szczędził swych kropel. Poza tym, niska temperatura wpływała wyjątkowo niekorzystnie na aurę. Mimo to, Agnieszka nie spieszyła się do domu. Szła powoli, a jej ciemne włosy ociekały zimną wodą. Pragnęła, by przechodnie, których starła się omijać, w jednej chwili zapadli się pod ziemię i zostawili ją samą. Bała się, że dostrzegą problemy, beznadziejne położenie oraz łzy w jej dużych oczach. Płakała, a rzęsisty deszcz dodatkowo potęgował rozpacz. Wtedy podjęła decyzję… * Tego wieczoru Olek został u Małgosi nieco dłużej niż zwykle. Ucieszyła go perspektywa wspólnego wypicia drugiej herbaty. Mimo nie najwcześniejszej pory wcale nie spieszyło mu się do domu. Malarka poprosiła go do swojej pracowni, chwaląc się nowym obrazem. Przedstawiał on tajemniczą postać, rodem z koszmarów sennych. Twór z obrazu przypominał rozkładającego się, świecącego ciemnożółtymi oczami trupa. Czerwone tło, na którym się znajdował, dodatkowo potęgowało nastrój tajemniczości. Najbardziej jednak niesamowita była mimika twarzy. Nie była to obojętna, trupia poza. Usta diabolicznej postaci były zastygłe w grymasie, przypominającym uśmiech. Nie był to bynajmniej jakiś ironiczny śmiech, tylko jakby uzewnętrznienie stanu szczęścia. — Niesamowite… — zachwycał się Aleksander. — Co to jest, szczęśliwa śmierć? — Ech! Jesteś bezbłędny — przyznała szczerze autorka obrazu. — Mógłbyś zostać krytykiem sztuki. Obraz, który widzisz przed sobą zatytułowałam: „Oczekiwana Śmierć". Młody mężczyzna jeszcze długo przyglądał się namalowanemu olejną farbą dziełu, które z każdą chwilą coraz bardziej go przerażało. Wiedział, że każdy obraz Małgosi, jest odzwierciedleniem stanu jej duszy i podświadomości. Po wypiciu herbaty zamienił kilka miłych słów z dziewczyną, po czym ubrał się i uścisnął ją na pożegnanie. Policzki Małgosi były takie ciepłe, a uśmiech taki słodki. Wychodząc nie wiedział nawet, że widzi ją po raz ostatni… — Żegnaj mój Królewiczu — szepnęła sama do siebie Małgosia. — Będziecie z Agnieszką szczęśliwi, szczęśliwi ponad wszystko… Umarła nazajutrz rano. Lekarze mimo dwóch sekcji zwłok nie potrafili ustalić przyczyny zgonu. * Wysokiej jakości wieża generowała w pokoju Macieja muzykę niemalże krystalicznie czystą. Pięć głośników pracujących w systemie Dolby Surroud dawało niesamowity efekt głębi. Do tego stare, irlandzkie klimaty. Tym razem jednak nie zwracał najmniejszej uwagi na muzykę. Już przywykł do swojego, drogiego sprzętu. Poza tym denerwował się, bowiem było już dwadzieścia minut po czasie. Agnieszka spóźniała się bardzo rzadko, a właściwie wcale. Zwykle, gdy przychodziła nieco później niż miała, czyniła to z bardzo ważnego powodu. Tak było i tym razem. Ciche pukanie do drzwi spowodowało, że zadrżał. Gdy otwierał drzwi, ukazała się przed nim Agnieszka. Jej oczy były lekko zaczerwienione, a makijaż rozmyty. Czasami jedno spojrzenie wystarcza (zwłaszcza tym, którzy doskonale się znają). Jeśli do tego dojdzie jeszcze złe przeczucie to słowa są wówczas jakby zbyteczne. — Nie przyszło mi to łatwo — szepnęła dziewczyna. W jej dużych oczach błysnęły łzy. — Wiem ile dla Ciebie znaczę, ale… musimy skończyć… poznałam inną osobę… Maciej nic nie powiedział. Wybiegł tylko z domu i wsiadł w stojącego obok Seata. Agnieszka próbowała go powstrzymać, co niestety nie przyniosło zamierzonego efektu. Był po prostu szybszy od niej. Gwałtownie ruszył i popędził ignorując wszelkie ograniczenia i zakazy. Było ciemno, a na liczniku sto dwudziestka. Kierowca wyjechał z miasta. Po przejechaniu kilku kilometrów zatrzymał się w okolicy małego kompleksu leśnego, po czym wysiadł z auta. Zaczął biec w stronę lasu. Od bardzo dawna nie płakał. Zawsze myślał sobie, że jest twardzielem, nie do złamania. Tym razem jednak łzy cisnęły mu się same do oczu. Teraz znowu był małym chłopczykiem, któremu w życiu nie wyszło. Nigdy nie kochał innej dziewczyny poza Agnieszką. Była jego pierwszą i jedyną. Zawsze miał duże powodzenie u płci pięknej, jednak wyboru dokonał tylko raz. I zawsze myślał, że była to droga słuszna. Nawet teraz. Przypomniał sobie pierwsze spotkanie, wspólne zabawy sylwestrowe, wycieczki, smak pierwszego pocałunku, wspólne plany na życie, dotyk jej gorących piersi… Przypomniał też sobie jej rodziców, których tak bardzo kochał i szanował oraz miłość między nim a Agą, która była niezmienna, niczym olbrzymi głaz i nieskazitelna jak łza. Aż do teraz… Łzy płynęły coraz rzęsiściej. Już nic nie istniało. A jeśli nawet, to było takie nieważne i takie niepotrzebne. Chciał od tego uciec, obudzić się z koszmarnego snu. Biegał coraz szybciej ocierając boleśnie ramionami o uśpione w nocnym mroku drzewa. Jednak nie czuł już bólu. Nic już nie czuł… * Toruń pogrążony w czeluściach nocy oczekiwał nadejścia kolejnego dnia. Do świtu pozostało jeszcze około dwóch godzin. Starszy pan — Stanisław spokojnym krokiem przemierzał długi most im. J. Piłsudzkiego. Gdyby nie biała laska, którą rytmicznie poruszał przed sobą, trudno byłoby domyśleć się, że jest niewidomy. Już prawie minął półmetek, gdy niespodziewanie wyczuł czyjąś obecność. Z lekka się wystraszył, bowiem o tej porze kręciło się po mieście wielu chuliganów. Pan Stanisław postanowił odezwać się pierwszy: — Przepraszam, czy mógłby pan, albo pani odprowadzić mnie w stronę domu? — Hm, czemu nie — odezwał się cichy, zrezygnowany głos męski. — Jak masz na imię młody człowieku? Jeśli oczywiście wolno spytać… — Zbigniew. — Miło mi, jestem Stanisław. Może to dla Ciebie dziwne, ale dla mnie imię jest bardzo ważne. Ty ludzi rozpoznajesz po wyglądzie, a ja po głosie. Zapamiętuję w jaki sposób dana osoba przedstawia się i już ją pamiętam. Rozmowa z każdym krokiem stawała się coraz bardziej ożywiona. Pan Stanisław opowiadał swojemu nowopoznanemu, małomównemu znajomemu o trudach i urokach życia w wiecznej ciemności. — Dziękuję ci młody człowieku — powiedział pan Stanisław gdy był już niemal u celu. — Bardzo mi pomogłeś. — Nie, to pan mi pomógł… — Ja tobie? Zdaje mi się, że nie rozumiem. — Bo ja… gdyby nie pan… skoczyłbym… Niewidomy westchnął. Zamyślił się, po czym starannie dobierając słowa dodał: — Co się stało? Zakochałeś się nieszczęśliwie? Czy może masz problemy na studiach? — Jedno i drugie… — Cóż ja mogę ci na to powiedzieć… Wy, młodzi widzicie tylko kolory czarny i biały. Nie zauważacie, że świat otaczający was jest głównie w kolorach pośrednich — powiedział starszy mężczyzna. — Może wstąpisz na kawę? Mieszkanie pana Stanisława zaskoczyło swoim wystrojem. Nie było surowości, której spodziewał się Zbyszek. W największy podziw wprawił go jednak fakt, iż niewidomy pamiętał dokładnie gdzie znajdował się każdy przedmiot w domu. Po zamianie kilku wyrwanych z kontekstu starszy pan zdań powrócił do problemu. — Wiedz, że nie ma nigdy tak źle, żeby nie mogło być gorzej. — Nie… Teraz jest najgorzej — powiedział sentymentalnie młodszy rozmówca. — Więc skoro osiągnąłeś już totalne dno, to cokolwiek teraz się wydarzy, będzie się miało ku lepszemu. To tak jakbyś doszedł do bieguna północnego i dalej próbował iść na północ… — Łatwo powiedzieć, gorzej to wszystko przeżyć — nie ustępował Zbyszek. — Myślisz, że ja nie wiem jak jest? Mam 73 lata, jestem kawalerem. Wzrok straciłem gdy miałem siedemnaście lat. Nikt nigdy nie mówił mi, że życie będzie łatwe i przyjemne. Trzeba jednak wyjść naprzeciw swemu przeznaczeniu, a nie odwracać się plecami! Wiedz, że mógłbym przekląć swój psi los i skoczyć do Wisły, ale nigdy tego nie uczynię. Wiesz dlaczego? Bo życie to dar i mam do niego szacunek! Gdy Zbyszek wychodził od pana Stanisława świtało. Był bardzo smutny i łzy cisnęły mu się do oczu. Tej nocy zrozumiał jednak, że musi żyć. Czuł też, że przesunął się o kilka kroków z bieguna północnego na południe. * Niebieskie folie założone na buty przypomniały Zbigniewowi jak bardzo nie lubi szpitali. Pielęgniarka zaprowadziła go aż pod samo łóżko pacjenta. Jasne, surowe korytarze, które przemierzył nastroiły go wyjątkowo negatywnie do rozmowy. Dziwnym paradoksem był fakt, iż sam miał całą masę problemów, a przyszedł podnosić na duchu przyjaciela. Wiadomo - Maciej był dla niego postacią ogromnie ważną w życiu. Zbyszek wiedział jednak, że zostanie wypisany lada dzień i za żadne skarby na świecie nie przyszedłby do tego kojarzącego mu się ze śmiercią przybytku. Namówiła go jednak Agnieszka… Macieja znaleziono dzień po niefortunnym rozstaniu z dziewczyną. Leżał w środku lasu, cały poobijany i kompletnie wycieńczony. Okazało się, że przebiegł prawie dwadzieścia kilometrów. Już na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że z Maciejem jest coś nie tak. Normalnie trzymałby nos utkwiony w czasopiśmie szachowym albo komputerowym. Tym razem jednak jego wzrok obojętnie spoczywał na suficie, tak jakby było tam coś niesamowicie ciekawego. Zbyszka zauważył już w pierwszej sekundzie, jednak nie okazał tego nawet w najmniejszym stopniu. Odwiedzający dobrze wiedział, że Maciej go zauważył. Udawał jednak, że dobrze się bawi i podszedł najciszej jak tylko potrafił do łóżka, po czym niczym przyjazny duch Kacper powiedział „Bu" i uśmiechnął się do przyjaciela. Zdrowiejący pacjent wyczuł doskonale zamaskowaną sztuczność w tym uśmiechu, lecz jak gdyby nigdy nic odwzajemnił gest. — Jak się masz? — spytał gość, doskonale wiedząc, że jest to pytanie jak najbardziej nie na miejscu. — Świetnie… — odparł Maciej, parskając śmiechem na dźwięk tak łatwo wychodzącego mu z ust kłamstwa. Po chwili opanował się i poważnym tonem dodał: — To ona cię tu przysłała? — Nie — odparł Zbyszek, a jego powieki nawet nie drgnęły. Maciej jednak wiedział, że to nieprawda. Nie chciał jednak robić przyjacielowi przykrości, widząc że przychodzi w dobrych intencjach i nie skomentował swojego odkrycia. Zbigniew domyślał się, że obojętna mina i normalny ton głosu nie były dostatecznymi atrybutami do ukrycia prawdy przed bystrym pacjentem. Postanowił jednak zmienić temat, bowiem zaczynała go już męczyć ta parodia rozmowy. — I co teraz zrobisz? — Dobre pytanie… Naprawdę dobre pytanie! — … — Nie wiem… Na pewno nie popełnię samobójstwa. Zbigniew zatrząsł się. Przez moment wydawało mu się, że przyjaciel po mimice jego twarzy domyślił się, że rozmawia z niedoszłym samobójcą. Na szczęście Maciej nie zwracając na nic uwagi kontynuował: — Najpierw obronię pracę… Mam wyznaczony termin w przyszłym tygodniu. — A dasz sobie radę? Przecież nie sądzę, że teraz uda ci się usiedzieć nad książkami… — I tak już większość umiem. A zresztą i tak już wszystko jedno…Zaraz po obronie niezależnie od tego czy zaliczę czy nie idę do baru i się upiję… — A potem? — Potem znowu się upiję… Maciej umilkł. Nie wiedział czy jego przyjaciel ma rację. Nie nasuwało mu się na myśl ani jedno słowo. Być może tak podziałał na niego klimat miejsca, w którym się znajdował… a może jednak nie? * Wiatr porusza delikatnie pozbawione liści drzewa. Czuć w nim coś innego, nienaturalnego… Już się zaczęło. Niosą trumnę. Orszak snuje się ponurym, powolnym tempem. Olek idzie smutny, ze spuszczoną głową. U jego boku idzie ubrana w czarną, obcisłą spódniczkę Agnieszka. Jej makijaż jest rozmazany od łez. Trumnę przynoszą do pustego grobu. Po nabożnej sekwencji słów i gestów zostaje opuszczona w głąb ciemnego dołu. Dźwięk ziemi upadającej na drewniane wieko porusza zebranych. Nie tylko rodzice płaczą, jednak nikt inny z roniących łzy nie jest w stanie tak na prawdę zrozumieć tego, co przeżywają. Podobnie ma się kwestia Aleksandra, którego rozpacz nie daje porównać się z niczym innym. Z dala od zebranej grupy załkał. Oparł się o niskie, betonowe ogrodzenie i rozpaczał… Co oni mogą wiedzieć o Małgosi… O mojej kochanej Małgosi…Nikt nie wie tak jak ja, co ją gryzło i co gnębiło. Była taka szalona, taka nieograniczona. Gdyby wszyscy ludzie byli tacy jak ona nasz świat byłby rajem… Gośka nigdy nie była skromna… ale nie bez powodu…Była najlepsza i taką właśnie pozostanie w mojej pamięci na zawsze! Bardzo żałuję, że nie zdążyłem powiedzieć jej jak bardzo kocham jej obrazy i… ją. KONIEC ROZDZIAŁU 23 Rozdział piąty Był późny, chłodny wieczór. Niska temperatura powodowała, że Zbyszek nie wysunąłby nawet czubka nosa na dwór. Jednak wiedział, że kilka ulic dalej w swoim domu siedzi Maciej i jest jak zwykle w złym nastroju. Nie zastanawiając się długo ubrał się ciepło i ruszył w kierunku domu przyjaciela. Nie był dla niego szczególnym zaskoczeniem widok Macieja, siedzącego przed komputerem (jak zwykle przegrywał z komputerem w szachy). Na biurku stały dwie puste butelki po piwie i trzecia, wypita do połowy. Gospodarz bez entuzjazmu przywitał się ze Zbyszkiem, po czym nie zwracając na niego szczególnej uwagi powrócił do gry. — I tu cię mam cwaniaczku — szepnął do komputera, wykonując kolejne posuniecie. Program, jakby w odpowiedzi, po kilkunastu sekundach wykonał ruch dorzucając do niego komentarz: „Mate in 6 movies". To strasznie zaskoczyło Macieja, który po intensywnym myśleniu w kontrofensywie zaszachował przeciwnika. Nie przyniosło to jednak oczekiwanego rezultatu, bowiem przeciwnik zastawił się hetmanem i oznajmił: „Mate in 5 movies". — Jak mogłem nabrać się na taką starą sztuczkę — wykrzyknął zdenerwowany Maciej, wychodząc z programu. Jakby dopiero wówczas do jego świadomości dotarł fakt, że jest u niego przyjaciel. Zbyszek jakby nie dostrzegając tego zapytał: — Może wybierzemy się gdzieś? —Wszystko mi jedno. Tylko żeby było tam dobre piwko — odparł gospodarz opróżniając do końca trzecią butelkę. * Lokal należał do głośnych i zadymionych. Zbyszek kupił sobie piwo, a Maciej (tłumacząc, że nie będzie biegał co chwila do baru) od razu dwa. — I co słychać? — przerwał wzmagającą się „ciszę w hałasie", Zbigniew. Maciej, jakby nie słysząc tego kreślił palcem abstrakcyjne wzorki na zaparowanym pokalu od zimnego napoju. — Dobre pytanie — odparł z ironicznym uśmiechem na ustach. — Już minęły trzy miesiące, od kiedy Agnieszka odeszła. Zbyszek nie patrzył w oczy przyjaciela. Jego wzrok wędrował ku tańczącym na środku sali dziewczynom w krótkich spódniczkach. Spoglądał na nie i... gardził nimi. Czym ładniej wyglądały, tym bardziej nimi gardził. Wiedział, że żadna z nich nie spojrzałaby na niego jak na mężczyznę. Gdyby teraz, w tym zadymionym lokalu siedział Tamten Zbyszek, sprzed roku, z pewnością odczuwałby żal i niespełnienie. Dzisiejszemu Zbyszkowi jednak towarzyszyła odraza. Gdyby ni stąd ni zowąd podeszła do niego najśliczniejsza z tańczących dziewczyn, prosząc go do tańca, lub na randkę, wyśmiałby ją z pogardą w głosie. Zupełnie kontrastowo przedstawiała się burza myśli w głowie Macieja. Chociaż trafniejszym określeniem jego przemyśleń byłaby cisza morska. Dziewczyny, które zmysłowo poruszały się w takt muzyki, były dla niego chodzącym towarem. Wiedział, że mógłby mieć co drugą z nich w swoim łóżku i to na dziewięćdziesiąt procent jeszcze tej nocy. Jednak blizna w jego sercu była zbyt duża i za bardzo przypominała mu o Agnieszce. Wiedział również, że seks orzeźwiłby go na krótki okres czasu, pozostawiając w jego psychice tylko kaca moralnego… — Kiedy weźmiesz się w garść i przestaniesz pić? — przerwał milczenie Zbigniew. Widząc obojętne wzruszenie ramion towarzysza, dodał: — Dlaczego robisz z siebie taką ofiarę losu? — Nie robię z siebie żadnej ofiary losu… Piję, bo lubię. I tak jest lepiej… — Lepiej, czy łatwiej? — Hm — westchnął Maciej — jedno i drugie… — Ale czy ty nie rozumiesz, że od czasu obrony pijesz codziennie, bez okazji i opamiętania. Nawet bez żadnego towarzystwa, „do lustra"… — Słuchaj, teraz tylko to się dla mnie liczy. — Tak, a ja już nie liczę się dla ciebie? Nasza przyjaźń już nic nie znaczy? — Nie o to mi chodzi… — A o co? — nie ustępował Zbyszek. — Przecież wiesz, że nie zawsze byłem taki… Kiedyś wierzyłem w miłość. Ale, gdy ona zakpiła sobie ze mnie przekląłem ją i… już nigdy nie zwrócę ku niej twarzy. — Ku Agnieszce? — Nie, ku miłości… Zbyszek wziął duży łyk piwa. Całkowicie rozumiał przyjaciela, ale jednak nie chciał, aby jego życie dalej wyglądało tak jak teraz. Maciej tym czasem dopił drugi pokal i poszedł zamówić kolejne… * To samo miejsce… Ten sam szum drzew…Tym razem tylko mniej ludzi. Dużo mniej ludzi… Miała na sobie popielaty, bardzo elegancki płaszcz. Przyszła sama. Zapaliła znicz na lśniącym nowością pomniku. Agnieszka dmuchnięciem odgarnęła opadające jej na twarz, ciemne włosy. Zaczęła szept… „Nie będę płakała. Już i tak wiele łez zrosiło twój pomnik. Przyszłam bo chciałam ci powiedzieć, że pamiętam o tobie i zawsze będę pamiętać… Wiedz że nie było mi łatwo… Olek wylał tyle łez, modli się codziennie w twojej intencji. Wiesza wszędzie twoje obrazy. Nigdy mi tego nie powiedział, ale wiem że kocha cię… Naprawdę nie było mi łatwo… Boję się, że pewnego dnia odejdzie i powie mi prawdę… Boję się, że powie mi, iż ty byłaś zawsze lepsza… Naprawdę nie jest mi łatwo być gorszą. Nie jestem tak jak ty artystką. Ludzie widzą we mnie tylko ładną, bogatą gówniarę…Olek jest pierwszym, który postrzegł mnie tak jakoś inaczej. I chciałam ci jeszcze podziękować… Za to, że zostawiłaś dla mnie Olka. Wiem, gdybyś tylko chciała…" W tym momencie głos Agnieszce się urwał. Przypomniała sobie jednak o tym, że miała nie płakać. Obtarła delikatnie oczy i powróciła do monologu. „I wiedz, że nie tylko Olek zawsze będzie cię szanował. W końcu jestem twoją przyjaciółką, na zawsze." * Dochodziło południe. Poprzez rzadkie chmury prześwitywał słoneczny blask. W rześkim powietrzu dawało się wyczuć zapach wiosny. Na schodkach usytuowanych na brzegu Wisły siedział Zbyszek. Jego wzrok odpoczywał utkwiony w płynącej powolnym tempem toni. To właśnie w tym miejscu spędził najcudowniejsze chwile ze swoją niedoszłą miłością. To tutaj wierzył, że jest dobrze i że zawsze już tak będzie. Zadumany i poruszony wspomnieniami ruszył w stronę rynku. Wędrował wąskimi, toruńskimi uliczkami. Kiedy rozpoczął studia, kochał to miasto. Teraz, gdy zawalił pierwszy semestr wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Wiedział, że potrzebuje zmian i to dużych. Wtedy właśnie podjął decyzję… * Olek szedł pośpiesznym tempem z pracy. Był uradowany, bowiem pogoda miała się ku lepszemu. Jednocześnie odczuwał lekkie zdenerwowanie, którego powodem było umówione spotkanie z Agnieszką. Mimo że wielokrotnie bywał już w szeregowym domku dziewczyny, za każdym razem czuł taki sam dreszczyk emocji, jak wówczas, gdy zawitał w te progi po raz pierwszy. Agnieszka powitała go od samych drzwi życzliwym uśmiechem. Aleksander pocałował ją na powitanie, po czym ubrał te same kapcie co zwykle i wszedł do jej pokoju. Nie chciał owijać w bawełnę i dlatego zaraz po tym jak usiadł na wygodnej pufie spojrzał prosto w ciemnobrązowe oczy dziewczyny i powiedział: — Aguś, muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego. Myślałem już o tym bardzo długo… — Słucham — szepnęła dziewczyna. W jej głosie było wyczuwalne drżenie. — Bardzo cię kocham, ale nie wiem czy możemy dalej być razem. — Dlaczego? Olek, nie mów tak… — Wiesz sama, że nie pochodzę z bogatej rodziny… Nie mam samochodu, mogę pochwalić się jedynie rowerem.… Mam średnie wykształcenie… Nie jestem nawet w połowie tak inteligentny jak… W tym momencie głos Olka urwał się. Agnieszka wiedziała jednak, że chciał wymówić słowo „Maciej". — Ależ głuptasie! — powiedziała, a na jej usta powrócił szczery, przyjazny uśmiech. — Dawno takich głupot nie słyszałam. Przecież wiesz, że bez ciebie uschnę. Bez ciebie, Olek mój świat nie mógłby istnieć. — Naprawdę? — Nie, kłamię cię ot, tak sobie… Pewnie że naprawdę, głuptasie! Olek pocałował dziewczynę, ukradkiem ocierając łzę. Jej usta smakowały tak samo jak za pierwszym razem. — I zapamiętaj sobie jedno — powiedziała Aga odrywając usta od swojego kochanka. — Tak długo jak jesteśmy razem, nie wydarzy się nic złego. Zawsze będzie tylko dobrze i lepiej. Niby były to tylko słowa młodej dziewczyny. Zwykłe niknące wśród setek innych. Jednak musiały one mieć w sobie coś nadzwyczajnego. Od momentu ich wypowiedzenia ojciec Olka z dnia na dzień czuł się coraz lepiej. Po tygodniu już zaczął o własnych siłach chodzić po mieszkaniu, a po dwóch pozwolił sobie nawet na spacer pod gołym niebem. Twarz Olka zaś prędko odzyskała dawny, młodzieńczy i pełen blasku uśmiech. * Głośna, rytmiczna muzyka wypełniała całą salę. Ostre, basowe uderzenia powodowały, że stojące na drewnianych stołach naczynia z piwem starały włączyć się do tańca. Bawiący się tłum młodzieży stanowił jedną, wielką i nierozerwalną całość z otaczającą go muzyką. Szybko zapominał o swych problemach, o tym że jutro będzie trzeba wstać wczesnym rankiem i rozpocząć nowy dzień, podobny do stu tysięcy innych. Ale to będzie dopiero nazajutrz… Teraz była zabawa i nic innego nie istniało Zbigniew i Maciej siedzieli w ciemnym kącie, do którego nie dochodziło nawet kolorowe światło reflektorów. Z każdą minutą w ich świadomości wzrastało zażenowanie. Dwóch ponurych mężczyzn zdecydowanie nie pasowało do klimatu lokalu. Dlatego też obydwaj duszkiem dopili piwo i wyszli na świeże powietrze. Noc była chłodna lecz pogodna. Czarne niebo żarzyło się setkami gwiazd. Zbyszek długo zwlekał z pochwaleniem się przyjacielowi faktem podjęcia ważnej decyzji. W końcu nie wytrzymał i przerwał narastającą z chwili na chwilę ciszę. — Chcę iść do zakonu… Maciej uśmiechnął się i spojrzał na przyjaciela. Jednak jego poważna mina udowodniła mu, że nie jest to bynajmniej żart. — Czy dobrze to przemyślałeś? — spytał po chwili zastanowienia. — Tak — odparł spokojnie. — Jestem człowiekiem grzesznym, jednak wierzę, że poprzez to moje życie się jakoś wyklaruje. Chłopacy wędrowali poprzez uliczki uśpionego miasta, stopniowo zbliżając się do peryferii. Mijali jednorodzinne domki, widząc jak w co poniektórych płonie światło. W końcu całkowicie opuścili cywilizowany teren, kierując się wzdłuż nieoświetlonej drogi. Ciemność stwarzała niesamowity nastrój. Uśpione miasto, które pozostało daleko w tyle okryła poświata delikatnych świateł. — Popatrz na mnie, miałem ciężki okres w życiu. Popadłem w nałóg, stoczyłem się… Ale jednak podźwignąłem się. I wiesz co? Teraz rozumiem trochę więcej… — Do czego zmierzasz? — Po prostu każdy człowiek uważa, że najwięcej nieprzyjemności spotyka właśnie jego. Oczywiście, codziennie widzimy w telewizji prawdziwe tragedie, ale to nas nie dotyczy… One dzieją się gdzieś obok nas, daleko… I w głębi duszy uważamy, że to i tak nam jest najgorzej, a nasze życie to jedna wielka opowieść o najgorszym… — Ja tak nie uważam…— przerwał Zbyszek. — Nie uważasz? Więc dlaczego zawsze mówisz, że miłość do ciebie nie przyjdzie? — Wiem to z autopsji. — A czy znasz kogoś, kto mówiłby tak samo o sobie? — Hm... no, w zasadzie to nie… — Widzisz! Czyli to dowód, że uważasz się za najgorszego. Dlatego właśnie idziesz do zakonu? — Ojej… A ty dlaczego nie uważasz, że jesteś najgorszym? — Jestem przecież inżynierem, mam samochód, zacząłem dobrą pracę, zarabiam więcej na miesiąc niż Olek w roku… — Widzę, że nadal nie życzysz mu najlepiej. — Nie, Zbyszek. Dobrze mu życzę, w końcu chciałbym żeby „moja" Agniesia była szczęśliwa. Czasem jednak wydaje mi się, że gdyby nie on, żylibyśmy z Agnieszką długo i szczęśliwie… Ale nie mam żalu do niego. W sumie to ona go wybrała… — Więc powinieneś mieć żal do Agi… — Nie potrafię się na nią gniewać. Jeśli już miałbym znaleźć jakiegoś winowajcę uznałbym, iż jest nim zły los. Agnieszka była snem mojego życia, najpiękniejszym ze wszystkich. A taki sen ma jedną wadę… może się przyśnić tylko jeden, jedyny raz. Zakocham się jeszcze dziesiątki, setki razy. Będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, ale przez cały czas musze żyć w świadomości, że już nigdy nie przyśni mi się taki sen jak Agnieszka. — Czyli również uważasz, że twoje życie to opowieść o najgorszym… — Ależ ja tego nie powiedziałem — zaoponował Maciej. — Kobiet jest wiele, a wiesz, że ja nigdy nie miałem kłopotów z „podrywaniem"… Zbyszek się zaśmiał. Spojrzał w niebo na gwiazdy. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu czuł się szczęśliwy. — Nie rozumiem jednak, dlaczego ty, facet któremu nic nie brakuje, idziesz do zakonu? — Czy ty myślisz, że zakonnicy to jacyś ułomni? — spytał Zbyszek lekko zażenowany rozumowaniem przyjaciela. — Do tego trzeba mieć powołanie. — A czy ty je masz? — Hm… Tak mi się wydaje. — Wydaje ci się! Chłopie, weź się w garść! Do zakonu nie mogą iść ludzie z ulicy. Zakonnicy to ludzie, którzy przez całe życie przygotowywali się na to psychicznie. Ci raz nagle odbiło i już pędzisz… A co zrobisz jak ci się tam nie spodoba? Uciekniesz? Zapytany złapał się za głowę i usiadł na brudnym asfalcie. W jego głowie kotłowała się burza myśli. — Zgłupiałeś? Wstawaj! — Masz rację… Nie nadaję się do zakonu… Do niczego się nie nadaję… — Daj spokój. Załóżmy, że masz rację i że nigdy nie znajdziesz, jak to się ładnie mówi, swojej drugiej połówki, czy to koniec świata? Mężczyzna musi być twardy. Jak chcą go to dobrze, jak nie — idzie dalej. — Hm... — Poza tym zawsze możesz liczyć na mnie. Masz wolność i możesz pić piwo kiedy tyko chcesz! Nikt nie będzie ci niczego nakazywał… Chwytaj chłopie z życia to co najlepsze! Zbyszek podniósł się i otrzepał spodnie. Na jego ustach malował się wielki, nieporównywalny z niczym uśmiech. Ruszył wraz z Maciejem dalej. Za nimi było miasto, a przed nimi — przyszłość. — Jutro idziemy na wielką imprezę. Skołuj jakieś laski — powiedział radośnie Zbigniew. — Jutro? Chyba chciałeś powiedzieć dzisiaj… KONIEC KSIĄŻKI