Zbigniew Joachimiak Cztery tematy Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 4 Kiedy wyobraźnia śpi, słowa tracą sens (...) A. Camus Trzeba przede wszystkim odnaleźć odwagę dopiero potem można mieć nadzieję że odnajdzie się Boga 5 I ruch wszystko jest pokruszone... to dobrze że wszystko co pokruszyć się miało pokruszyło się nawet liść klonu delikatnej brzozy w proch pod uciskiem stopy się zamienił tak się stać musiało sucha trawa i wyschnięty piołun uparta pokrzywa leżą zgniecione i nieżywe wszystko jest pokruszone... umiera wszystko co ma zarodek śmierci zatraty nawet wszechniszcząca stopa w coraz wolniejszym ruchu nad rośliną zamiera a roślina bez zdepnięcia się rozpada wszystko jest pokruszone... wszystko umiera nawet myśl o śmierci 6 krab „There is an animal inside me, clutching fast to my heart, a huge crab” A. Sexton mam mam serce jestem człowiekiem i staram się myśleć o sercu o tyle o ile jest to konieczne dużo ważniejsze jest coś innego we mnie jest we mnie w środku wielki krab znaczy więcej niż ten słynny mięsień ten krab jak brat jest na każde ściśnięcie odpowiada ściśnięciem i jest dobrze ukryty jak ja nie widać go nie można zobaczyć i mnie tylko czasami chce wyjść i uwolnić się ode mnie tak jak ja chciałbym oswobodzić się od niego lecz wiem nikt nie chce się z nim zaprzyjaźnić więc wraca do mnie i znowu ściska serce moje biedne umęczone serce czasami myślę o jego sercu – jakie jest czy samotne i jak mocno musi pracować aby dalej trwać – aby krab mógł być – i ja bez tego kraba trudno byłoby mi żyć gdyby umarł we mnie to może poczułbym się jak Pan Bóg któremu umarł człowiek 7 nieparzyste raz po raz olbrzymie skrzydła skorpiona (tak jakby skorpion miał skrzydła) unoszą się nade mną nie czuję cienia choć winienem widzieć przede wszystkim czuję że w przełyk wpływają mi mimo zamkniętych ust słowa im ich więcej czuję się coraz bardziej śmiertelny opuszcza mnie wieczność opuszcza mnie ignorancja czasu a rośnie we mnie pokora ale przecież wiem że ta chmura płynie odcina wysokie napięcie zapalają się światła awaryjne szpitala nie ma paniki robi się po prostu szaro wiem w szarości musi przetrwać nadzieja skrzydła choć parzyste nieparzyste są wobec nas trojga: ciebie mnie i skorpiona (rośnie we mnie chęć aby go zabić) – musimy walczyć powiadasz – sięgam po ulubioną poduszkę przetrwam nieparzysty dzień aż przyjdzie ranek lecz jeśli w tobie pozostanie północ... Bóg wycofuje się z tej gry pozostaje paru poetów Sexton pracuje jako modelka Miłosz wyrzuca z lekcji Catherine Keays Lipska nadaje numer zbiorowi poezji Czekanowicz odchodzi w ciemność Camus umarły chce zabić skorpiona i mówi: kiedy wyobraźnia śpi słowa tracą sens 8 wszyscy chcemy zabić skorpiona moja siostra krzyczy przez sen może zresztą nie krzyczy może to tylko mi się śni (już nie dość czuwam – skorpion już tyle zabrał mi nocy) może płynę do Elis przez gęste Sargassowe Morze może ten cień to morskie dno a ja jestem jasnookim niewidomym który nie czuje że przez jego źrenice płyną słone wody „jest noc jest późna pora” może środek tygodnia może jest dzień nieparzysty (to nie umowa) wiemy o tym wszyscy niewygodnie nam czujemy że skupiamy na sobie uwagę skorpiona czy pęknie ta zasłona krucha gdy spadnie na nią pięść głowa poczwarna całe ciało czy już nie boimy się trucizny czy już wiemy że nie dzień nieparzysty jest śmiertelny lecz nieparzyste skrzydła skorpiona – zabijemy potwora 9 to ona to nie szaleństwo to po prostu krzyk ciała i postępująca martwica to wzrastający głód to jeszcze nie mające twarzy opadanie to promieniujący przeciek wzwyż i wszerz to mały znak który jeszcze nie boli a już jest to powolne postępowanie do gorejących bram piekła mając jeszcze cechy nieznanej gry przemieniającej się powoli w dźwięk migotanie mijające przejaśnienia to nie ma formy choć wzrasta może to ciemność pęcznieje niknąc i eksplodując wokół wszystko trochę drży i jest jakby mniej widzialne pomimo wypełniania się aż do wybuchu aż do zadławienia aż do bulgotu pędzącej krwi ślina ze słów tryska i zapala się – – – otwiera się wąski coraz bardziej ścieśniony świat który okazuje się tunelem nie – do – przedarcia a koniecznym aby osiągnąć ten mały punkt przed tobą cały dla ciebie gdy trzyma go ona 10 to to tylko na początku wydaje się końcem potem już jest tylko punktem zwrotnym z w r o t n y m (warto usłyszeć co słowo to znaczy) wcale nie upadkiem n.p. albo nową drogą ktokolwiek wspina się po schodach życia z trwogą spostrzega że zmierza ku upadkowi i upadnie jeśli zatrwożony w połowie drogi przystanie i jeszcze przed śmiercią znieruchomieje do śmierci trzeba się wspinać i użyć wszystkie życia siły trzeba siebie pokonać i przekonać i żyć i unosić się ponad własne ramiona zwrotny to punkt gdy już skrzydła jak ołowiany ciężar w dół pociągną ciało i zrozpaczoną duszę a na dole znajdziesz po prostu ciszę – pojmiesz albo się przestraszysz jeśli pojmiesz to choć umarły przeżyjesz 11 upadek anioła żaden anioł tego ciężaru nie uniesie w czystych ramionach grzech się rozpycha ponad siły ramiona muszą zwiotczeć anioł musi się przerazić skrzydła zadrżą staną się bezwładne upadnie raczej anioł niż się wzniesie gdy przyjdzie mu ten ciężar utrzymać: ciężar jakby zwykły a niezwykły bolesność serca umysł niepodległy osobne istnienie które nie przeciwko Bogu ale z boskiego wyroku osamotnione od Niego się odwraca i zmierza ku przepaści dalekiej i już bliskiej której kamienistość jest zdaje się niepoznanego charakteru 12 głosy II jest już późna pora... słyszę głosy – to nie głosy ciszy to dźwięki rozpaczy to głos Jego moje Obcego raz jeszcze obudzony wynurza się ponad na chwilę tlenu na chwilę śmiechu i płaczu widzę: zmęczony śmiertelnie a jednak rozbawiony tą chwilą śmieje się że już niezależny prawie wolny bo już pogodzony zanurza się powoli w wodę zostawia na krawędzi powietrza dwa palce słyszę głosy kto śmieje się 13 kiść winogron dorasta kiść winogron pęcznieją na niej życia wszechświaty każdy mój a inny – zielone przejrzyste kulki każda innej miłości wyrazem tylko krucha gałązka je scala scala jak Bóg który zdaje się tak wątły gdy tyle z siebie życia daje a jednak niesie mnie nim zgniję nim przejrzeję nim w pestkę się zamienię 14 prawo światła gdy wybuchnie po nieprzespanej nocy słońce gdy na gałęzi brzozy skrzydła już swe złoży ćma gdy pierwszy kogut nietoperze do snu zawoła gdy ty pełen miłości już ciało i umysł otworzysz gdy nie będzie przepaści między tobą a Bogiem gdy w tajemniczym połączeniu spłoniesz to jednak nie umrzesz bo twoim prawem jest ponownie się odrodzić gdy słońce zapłonie gdy nagle zbledną gwiazdy gdy pełen wiedzy zrozumiesz że słowo choć do powiedzenia jest może być przemilczane pojmiesz ile jest warte gaśnienie gwiazdy jak niepotrzebne jest słowo o miłości w chwili wybuchu światła spojrzysz przez okno na ledwie widoczny księżyc może westchniesz do niego bo przypomni ci tak długo i uparcie wkłuwany lęk i to ostatnie ukrywane zaklęcie które zbyt długo nad tobą wisiało a stało się zbędne gdy światła zapanowało prawo 15 wieczór to ukojenie to mgła osiada na krzewach zapalają się gwiazdy między domami rozbiegają się głosy ciała na chwilę milkną milkną krzyki zieleń traci na kolorze koty wpadają w trwogę źrenice im nabrzmiewają coraz więcej miękkości w ich chodzie zbliża się ciemność wilgotnieje powietrze wiatr ustaje na chwilę w wełniany koc zawija się Bóg zamiera ptasi świergot od zachodu nadciąga eksplozji odgłos wybucha noc – boli 16 żeglowanie mija dzień tydzień rok kot się starzeje w domu po kryjomu okulary wkładasz badasz zatarte litery już nie podejrzewasz już wiesz będziesz do końca podróżnikiem przypadkiem tylko odkryjesz tajemniczy niewyraźny list który zaoferuje ci prawdę kartę czynów własnych i zamyślenie i postanowienie żeglowania aż wiatr ustanie 17 II ćma Cheryl w moim pokoju jest wiele pięknych rzeczy są piękne drzwi i kształtne okna i miodowy dywan na którym kot śpi jest cień słońca co na ścianie pisze dziwne wyrazy są rośliny i lampa i obraz czerwona kanapa kruchy świecznik drabina i kaloryfery które się rymują... i wiele innych skończonych w pięknie bytów na tym tle ćma się miota szara bura oślepiona światło jej źrenica rozpruwa a ja? – patrzę obserwuję zapisuję a ona? – nic nie rozumie 18 piękne ptaki Jurkowi Limonowi piękne jest słowo które rzecz opuści i poszybuje w niebo ptakiem pełnym skrzydeł radosne jest skrzydło które na niebie ptaka porzuci ptak wróci na ziemię i w pióra się rozmnoży i w nuty przebudzenia się ułoży piękne jest wtedy wołanie o wolność i miłość niezależne od kamienia konieczności który spala ptaka nim się wzniesie 19 ograniczenia mój język jest zbyt krótki nie sięga przedmiotów nie sięga horyzontu rozpływa się w świetle tuż za moimi ustami moje pióro pisze cienkie linie nie umie rysować obrazów zacina się gdy ma wyjść poza stronę tekstu ręce moje drżą stają się niepewne utrzymać nie mogę ciężaru rzeczy złożonych na miękkich opuszkach moja miłość boi się onieśmielona bogactwem rzeki w której płynie a jednak milczenia nie zniosę bo to jest to co znoszę najtrudniej 20 list list może być darem z przeszłości lub przyszłości może być błyskiem być może po prostu bólem lub narodzenia nowego olśnieniem to przesłanie może przyjść z gwiazdy lub z pism gdzie litery są zatarte z wysiłku może się wyłonić oszronione ludzkim potem z samotności mogą się utworzyć pisma litery i słowa i miejsca zatarte ciało się stać może całe językiem a język wszechogarniającym ciałem skądkolwiek list ten przyjdzie niespodziany na list ten odpowiedz jeśli nie chcesz aby zapadło milczenie 21 mosty Paulinie tak słowa mogą dzielić budując zbyt łatwo rwące się mosty rozrastając się w pochłaniający gąszcz gdzie już nawet dotykającej ręki nie widzisz a jednak mogą też łączyć gdy nawet niepełne nieskładne nie tworząc jeszcze drogi tylko ją wskazują nie łączą gdy ich nieskładność i kruchość jest tylko gestem do siebie krokiem wstecz w samotność zepchnięciem w winę łączą gdy zamyślony wzrok skierujesz nie w lustro ale w źrenice tuż przed tobą i na ciebie otwarte 22 perły dla Kasi M. są perły których nigdy nie wyjmiemy z łona słońca są pełne choć nie z jego promieni powstały nigdy nie obnażone z perłowej macicy pozostaną światła pełne do końca dni muszli która w swych dłoniach chroni perłę przed napaścią promieni czarnych naszych wątpliwości 23 jasność są we mnie wyrazy które jak słowa brzmią a nie są nawet dźwiękami pomyśleć je ledwie mogę a też niezupełnie kłują mnie każdej nocy lecz zasnąć spokojnie pozwalają pomimo niepokoju pomimo bólu czuję że są to wyrazy radości: że choć nie powinienem – trwam że jestem cząstką światła które nawet bez imienia jest jasne 24 głosy głosy są to nie jest wymysł psychiatrów 25 III parasol więc żeby dorosnąć trzeba się zestarzeć? – tak mówi ironia i żwawo krząta się po domu ścierając z mebli kurz a ja za nią gonię i kawę parzę (zrobiłem herbatę – pomyliłem się – lecz udaję że tak miało być) potem podlewam kwiaty (a niech zestarzeją się też) wyjmuję spod poduszki wytrych otwieram drzwi a tu deszcz parasol w szafie się otwiera a w progu stoi ona i uśmiecha się że niby lepiej jest niż ja wiem idę zatem za jej pewnością pospiesznie nim zwątpię nim zlęknę się i sięgnę po parasol... (rozumiesz co mam na myśli jeśli w ten sam sposób dorastasz a nie tylko starzejesz się) 26 urodziny Fiony mały pęknięty róży pąk od pogody zależy czy wybuchnie w kwiat czy się nigdy nie rozwinie stulony na zielonym pędzie życia głęboko oddycha ciepła słońca szuka jest bożym stworzeniem lecz wiem że też od innych pękniętych róż zależy 27 czyn miłości wreszcie to rozumiem choć to cierpienia nie uśmierza jesteś sam w sobie choć nie wiem jak podzielny sam dla siebie tu żadne role nie grają roli rola to ty sam z sobą choćby nawet z ludźmi to ucieczka może nawet z siebie a wobec ciebie nieobecnej to ocalenie siebie wobec ciebie pogodzenie z samym sobą obecnym wobec ciebie istniejącym to ocalenie w akcie samotności pojętym w czynie miłości nie w marzeniu ale właśnie w czynie 28 dwoje? pojedynczo? a jednak zasypiam dzisiaj w miłości ryby płyną powoli głos ciszy jest bezgłośny ty już śpisz a ja jeszcze czuwam aby usłyszeć głosy nietoperzy aby powiedzieć że tak że słyszę że nie jestem leniwy że są gesty że zostaną wiersze a może nawet tchnienia słów lecz nie wiem i to mnie niepokoi czy byliśmy dwoje czy byliśmy pojedynczy a może obojga nas brakowało na statku który nie umiał zatonąć 29 słyszę twój głos na poduszkach słyszę twój suchy oddech prawie się wzruszam choć wiem to nie twoje płuca ani oskrzela ani nawet gardło to nie przeziębienie ani gorączka ani powiew śmierci to raczej oddech życia porusza i spać nie daje i każe pisać znowu litery o tej zupełnie niejasnej jasności która ciemnieje we mnie oczom kolor zabiera kruszy kości kiedy budzę się pełen strachu i widzę że jesteś obok pulsująca krwią obcością zapachem wiem na pewno że znowu nade mną miłość góruje 30 słowa miłości w słowach miłosnych jest wiele o miłości lecz jeszcze więcej o jasności która jest w każdym z nas nawet gdy szepczemy słowa miłosne pojedynczo 31 czyn prosty wielkie ogromne oczy miłości są tak podobne oczom śmierci lecz trochę się różnią bo są to oczy zamknięte na złe wieści czasu są poza czasem są poza miejscem gdy śmierć to rzecz konkretna jest w bazalcie betonie kwarcu lub cemencie jest też w kości w odradzającym się ciele w poczętym dziecku jest też w chorobie w tym największym dowodzie życia wielkie ogromne oczy miłości niosą gest prosty znajdują ciebie i mnie w dwugłosie jednogłośnym jednoznacznym 32 dwa skrzydła widziałaś moje ręce obie są nieduże przykryć mogą co najwyżej dwa kamienie nie widziałaś tych kamieni tak jak i ja kiedy pod skórą dłoni czuję dwa odległe kontynenty ja tylko poczułem moje ręce nie mają oczu czy dlatego muszę iść przez oceany niewidomy spotkałem ciebie może raz ale poduszka pali mi policzki od tamtej nocy nieustannie pod moimi dłońmi czuję dwa skrzydła miotające się jak ćmy – – – myślisz naprawdę że to są kamienie 33 on wie mój rytm jest tak różny od twojego gdy śnisz a ja nie wiem co jest poza zasłoną snu nie wiem (to wiem) co nas dzieli wiem co łączy lecz gdy czuję że oddziela nas zapora snu wtedy jak żółw do skorupy się chowam wiem wtedy co mnie dzieli – to strop nade mną to mój świat mnie straszy odchodzę i wracam i dotykam a jednak pozostawiam przed sobą cień nie budzę ciebie bo wiem że to straszne obudzić się w środku nocy z kimś kto – nie jest tobą i nie śni ale czuwa i nie wie choć wie i krzyczy 34 IV walka świat płynie czuję to i wiem dlatego piszę dlatego walczę o ciebie obyśmy się tylko nie zabijali a resztę wybaczy nam Pan 35 lecz zobaczyłem w kartach widmo śmierci lecz jeszcze bardziej twoją nieobecność Boże nie zabieraj mi mojej odwagi 36 krótkie pożegnanie Elis już prawie nie śpię już prawie nie żyję tylko jeszcze nawyk życia we mnie trwa jeszcze piszę w miarę kształtne litery jeszcze sprzątam dom i czytam inne pamięci już nie dbam że wy że oni już myślę tylko ja jeszcze chcę się przespać aby nabrać na chwilę sił upadam, daję wszystko z siebie dłoń wyciągam na przywitanie choć wiem że to pożegnanie budzi mnie słoneczny ranek pościel mokra i słona wiem – nie nadszedł śmierci koszmar jeszcze raz jestem nad nią ponad 37 pytanie retoryczne do Elis wczoraj widziałem ciebie w lodach Morza Zimnego w bryle mroźnego kryształu leżałaś łagodnie wiedziałem że w pozie oczekiwania na statku zapanowała panika majtkowie pośpiesznie przecięli cumy poczułem że dryfujemy a ty z nami a jednak oddalałaś się niedostrzegalnie nikt nie wiedział jak to jest możliwe że będąc w jednym nurcie płyniemy w różnych kierunkach i kto płynie w stronę mórz południowych zająłem się dziennikami podróż trwała tysiąclecia nie mogłem zrozumieć że tyle czasu żyję wtedy przyszedł wiatr i ukołysał mnie do snu i miałem dziwny sen poczułem ciepło które przyszło do mnie z góry moje ręce i nogi i całe ciało jakby delikatnie się uśmiechnęły czułem że na mnie patrzysz powiedz słodka Elis – kto kto był w tej krystalicznej klatce a kto stał na burcie po zawietrznej 38 dziękuję tobie Elis za twoje przenikliwe oczy i nieprzejrzyste łzy za spojrzenia tam gdzie ja sięgnąć nie umiem za twoje ciało za dłoń twoją tak niedaleką za obecność za te wszystkie szkła i cienie o których wszystko wiem za opór pod ustami za przebarwienie nad twą górną wargą i za przeistoczenie cierpienia w życia głód za twą obecność gdy już na pewno wiem że jestem sam i pozostał tylko sen za konieczność mi od ciebie daną za moją nieobojętność za to jesienne przejaśnienie za to że właśnie bardziej trwam za zdrowy popołudniowy Pana Boga sen za to że twoje oczy czynią ten sen za to że jestem za to właśnie – przestaje boleć 39 Elis Niespodzianka znowu przyszła mgła a ona – ta nigdy nie opanowana rzeka słów krew zalewająca krtań śmieje się do mnie i serdecznie chwyta mą zziębniętą dłoń skostniałe palce grzeje pełna słów jest blisko ma imię i rodzące ciało płonące skrzydła rozpala zgaszone ogniska popękane lody scala – – – ocala dzień nowy i ledwie następny a już wiem pisze we mnie nowy wiersz nigdy nie napisany choć rymujący się w szeleszczącym piasku w dźwięk pokaleczony poszarpany: my dwoje 40 O Elis droga moja było bardzo trudno Morze Sargassowe to pułapka trzymałem cały czas linę której mi pilnowałaś u wyjścia zbliżamy się do Morza Zimnego wiem że umrę w miłości wiem że utkniemy w lodzie że nasz statek zamarznie że oddechu nie starczy uśniemy w półgeście lecz trzymaj linę droga bo tam na drugim biegunie liny nasz pokładowy głupek Boga spostrzegł ale ja i ty wiemy to co zobaczył to zorza białej nocy miłości 41 Elis w białej sukni niech przyjdzie do mnie biała niech przyjdzie jak najprędzej może być bolesna aby w bólu nie mieć sił myśleć aby nie myśleć histerycznie że minęło to co minąć powinno gdy żyjesz pośpiesznie niech sił nie starczy na rozpacz na krzyk bolesny niech otworzą się usta niech otworzą jamę czarną bezgłośną i pustą abyś nie zdążył przekwitnąć w zeschniętą różę na której pozostał kolor czerwieni zdziwienia i zaskoczenia że czas przyszedł że biała przyszła a ty nie odszedłeś 42 Jezus – książę jeśli Pan może mówić jeśli i ja tak mówię w tym geście i może jeszcze pogoda w toaście słońca mówi tak to nieś się toaście radości niech niosą się wieści że Elis jest pełna nadziei że Elis śmiertelna napełnia się życiem niech mój ukochany Jezus – Książę nad Strachami do mnie tę wiarę doniesie 43 Elis, tam tam na drugim końcu codziennie tkasz żagle które tak bardzo by się przydały na poszarpanym wiatrem okręcie wieczorami piszesz listy o tym co robilibyśmy będąc razem na tej wyprawie która mnie zagnała na opustoszałe morze córce opowiadasz o krajach pięknych lądach które odwiedzam zaszyty w kącie mojej kajuty na krańcach możliwego świata czasem – tam – płaczesz a ja nie wiem już czy to wiatr hałasuje pomiędzy porwanymi żaglami czy to dźwięki kraju do którego jeszcze nie wróciłem 44 list do przyjaciółki Elis och! och! droga moja wybacz że piszę o pogodzie jakoś dzień minął och! och! wybacz byłaś bardzo blisko w ostatnich moich nocach wyznam trochę melancholijnych lecz takie były obrazy muskane delikatnie twoimi opuszkami palców wiem że i opuszkom te obrazy przydały melancholii och! och! droga moja wybacz że piszę o pogodzie noc mnie dopada w ostatnich dniach nagle zastaje mnie bezbronnym obrazy przepływają przeze mnie bez ostrzeżeń że nastąpi po nich nerwowa rozpacz i napięcie do tzw. ostatecznych granic choć lepiej powiedzieć: od ostatecznych przemian wybacz droga – och – że piszę o pogodzie może to ciebie zainteresuje wszystko się zmienia we mnie nawet najdrobniejsze cząstki z których drobin warowny kasztel zbudowałem z tych drobnych cząsteczek kwarcu i ze śliny i z małych muszelek z których nigdy nie powstało życie z drobnych patyczków zeschniętych traw i cudem ocalałych planet nic z tego nie chce się ocalić piszę droga o pogodzie – och wybacz tak trzeba walą się we mnie wszystkie warownie osuwają w głęboki lej wydzierający mnie odwadze w lej wodny napływający niestrudzenie morza kasztel mój się rozpada pod kąsaniem fali która choć tak niby nędzna i bez piany i bez huku i bez nawały 45 och! och! moja droga ta pogoda może załamać każdego to widzę moja droga że lęk niby mój mały ale ale i ciebie kiedyś wciągnie boję się tylko że zabraknie wtedy dobrej pogody a też moich warowni które teraz bezpiecznie bronią ciebie przed zalewem morza i – och wybacz – tej okropnej pogody o której pisać najpewniej nie muszę 46 Elis mgła Elis to mała dziewczynka która coraz i coraz bardziej dorasta ona wszędzie jest ma słodki głos przychodzi na myśl najczęściej gdy już prawie śpisz lub gdy już spać nie możesz czasami ze środka snu krzykiem wyrywa zawsze chowa twarz choć zawsze kogoś bliskiego przypomina śmieje się beztrosko lecz gdy śmieje się lęk ogarnia czy nie łka gdy budzisz się spostrzegasz że to tobie powieka drga i twoja poduszka jest mokra bo ta mała dziewczynka (ona wciąż dorasta i dorasta) nie powinna płakać to boli gdy niedorosły człowiek skarży się a ty możesz powiedzieć tylko sza... sza... wiedząc że siebie uspakajasz sobie dodajesz sił a krzyczącemu nie pomagasz pozostajesz zatem bezsilny gdy tej mgły przychodzi obłok myślisz nie ma Elis nie ma jej a to drgające jeszcze powietrze to tylko twoje przywidzenie 47 tam Korze, M. to co najlepsze nawet jeśli niezupełnie tak sobie wyobrażasz to długie korytarze czerwone tunele to pałacowe komnaty zakamarki pełne ciemności w których życie ustać nie może to krzyki w strasznych ciała kazamatach walka wręcz z machiną i genialnym stworem to konieczność ciągłych rozmów z krabem to lęk o ciebie o przetrwanie dla ciebie pełne to upór aby myśli dla ciebie się stały jaśniejsze i w postaci ciała mojego dla ciebie dotrwały i wzrosły w dom w różę żywą dłoń która do końca dotykać ciebie będzie wspierać i utulać gdy wyda się że opuścił nas On obecny zawsze niedosiężny piszący moją ręką moje najmniejsze a najlepsze choć prawie niewymawialne wyrazy czerwiec 1991 48 Spis treści l ruch krab nieparzyste to ona to upadek anioła głosy II kiść winogron prawo światła wieczór żeglowanie II ćma piękne ptaki ograniczenia list mosty perły jasność glosy III parasol urodziny Fiony czyn miłości dwoje?pojedynczo? słyszę twój glos na poduszkach slowa miłości czyn prosty dwa skrzydła on wie IV Walka lecz krótkie pożegnanie Elis pytanie retoryczne do Elis dziękuję tobie Elis Elis Niespodzianka O Elis Elis w białej sukni Jezus — książę Elis, tam list do przyjaciółki Elis tam